2665

Szczegóły
Tytuł 2665
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2665 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2665 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2665 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

MACIEJ KUCZY�SKI ATLANTYDA WYSPA OGNIA SCAN-DAL Od Autora We wszystkich niemal j�zykach �wiata istnieje ogromna literatura dotycz�ca legendarnej wyspy Atlantydy - setki nowel, powie�ci, poemat�w, jak te� rozpraw usi�uj�cych na�wietli� problem z naukowego punktu widzenia. Sam temat, cho� stworzony pi�rem wielkiego Platona, opiera si�, m�wi�c szczerze, na do�� niepewnych podstawach. W swoim dziele "Timaios" zawar� Platon spory ust�p opisuj�cy po raz pierwszy w dziejach Atlantyd�. Mo�emy tam przeczyta�: "Egipscy kap�ani powiedzieli Solonowi: �...Morze mia�o wysp� przed wej�ciem, kt�re wy nazywacie S�upami Heraklesa... Na tej wyspie, na Atlantydzie, powsta�o wielkie i podziwu godne mocarstwo... Ale przysz�y straszne trz�sienia ziemi, potopy, i nadszed� jeden dzie� i jedna noc okropna, a wyspa Atlantyda zanurzy�a si� pod powierzchni� morza i znikn�a�". Istotnie, dzisiaj przed "S�upami Heraklesa", czyli przed Cie�nin� Gibraltarsk�, nie ma �adnej wyspy. I jedynym sposobem, kt�ry pozwoli�by stwierdzi�, czy istnia�a ona tutaj kiedykolwiek, by�oby dok�adne badanie dna morskiego. Literatura na temat Atlantydy opiera si� na mocno utrwalonej tradycji - niemal zawsze autorzy przedstawiaj� legendarn� wysp� jako kraj wysoko cywilizowany, wyrastaj�cy pod ka�dym wzgl�dem ponad poziom �wczesnej reszty �wiata. Nasza opowie�� nie odst�puje od tego utartego wzoru, ale, co trzeba powiedzie� na wst�pie, jej bohaterem nie jest bynajmniej Atlantyda, lecz cz�owiek, kt�ry przyby� na t� wysp� w celach wywiadowczych. Na koniec chcia�bym wyrazi� prawdziw� wdzi�czno�� pani Izabelli Korsak, kt�rej, jako autorce pomys�u, ksi��ka ta zawdzi�cza w ogromnej mierze swe powstanie. 1 Ksi�yc nie pokaza� si� tej nocy. Ponad Afryk� zawis�o ciemne niebo i tylko gwiazdy jarzy�y si� mocniej nad d�ungl�, nad uciszonym stepem i ch�odnymi piaskami. Jeziora odb�yskiwa�y sennie Krzy�owi Po�udnia, Centaurowi, a na zachodnim wybrze�u w�ska linijka spienionego przyboju zaledwie ja�nia�a w mroku. Atlantyk oddycha� leniwie niewidzialn� fal�, pachnia� wodorostami i sol�, marszczy� si� w ciemno�ciach pod dotkni�ciem wiatru. Lekkie powiewy nios�y w stron� morza li�cie opad�e z drzew d�ungli i p�atki kwiat�w. Sadza�y je na wodzie i popycha�y dalej jak �agielki, ka��c im p�yn�� z fal� ku czarnemu horyzontowi w stron�, gdzie za obszarami w�d, po�r�d ciep�ych pr�d�w, kry�a si� milcz�ca wyspa. Jak smoliste cienie wynurza�y si� niskie brzegi z nocnego morza, nie rozja�nia� ich �aden p�omyk, nie o�ywia� �aden okrzyk nocnego zwierz�cia. Puste by�y te� wody wok� wyspy, opr�cz miejsca, gdzie nieruchomy jak senna ryba ko�ysa� si� cie� statku. * Mi�kka fala nadp�ywaj�c z ciemno�ci sun�a z szelestem wzd�u� belek kad�uba, pryska�a ciep�� pian� i z cichn�cym sykiem rozlewa�a si� wok� rufy. Awaru le�a� na skraju pok�adu, nagim cia�em przywar� do desek, r�k� zwiesi� za burt� i wyczekiwa� chwili, gdy faluj�ca woda mu�nie koniuszki palc�w. - Czy mam ju� p�yn��? - spyta� szeptem. Uni�s� g�ow� z desek pok�adu i wpatrzy� si� w czarn� sylwetk� skulonego Kamau. - Czekaj - odpar� szeptem starzec. - Jeszcze nie czas, niechaj up�ynie po�owa nocy i niech wzmocni si� wiatr, kt�ry zmarszczy fal�. - Kamau! - rozleg� si� st�umiony okrzyk kt�rego� z wio�larzy, plusn�o poruszone wios�o. Starzec milcza� i tkwi� nieporuszenie. Pok�ad chyli� si� �agodnie z burty na burt�, z cicha szele�ci�a woda. - Kamau! - zabrzmia� znowu gruby szept. - Odezwij si�, powiedz, na co czekamy. Oni nas widz�... Statek zadrga� i szcz�kn�y drzewce wiose�, wzd�u� burt podni�s� si� szept niespokojnych g�os�w. - Cicho b�d�cie! - rzuci� p�g�osem starzec. - Cicho b�d�, Nieri, jak mog� nas widzie� w ciemno�ci? - Mog� wszystko - odpar� Nieri. - Czuj� to. Jeste�my ju� za blisko. Oddalmy si�, zanim nas schwytaj�, i nie pozw�lmy, by Awaru tam p�yn��, nie zobaczymy go wi�cej. Awaru uni�s� si� i kl�kn�� na pok�adzie. - Przesta�! - zawo�a� cicho. - Bo naprawd� us�ysz� twoje lamenty. Kamau - zwr�ci� si� do starca - nie b�d� ju� d�u�ej czeka�, pozw�l mi p�yn��. Wyci�gn�� w ciemno�ci mokr� d�o� i dotkn�� ni� ramienia starca. Woda skwiercza�a za burt�, wio�larze umilkli. - P�y� - szepn�� Kamau, podni�s� twarz ku niebu. - P�y� prosto na te dwie jasne gwiazdy, zaprowadz� ci� do l�du. Nadchodzi wiatr i woda stanie si� szorstka i ciemna - pochyli� g�ow� nads�uchuj�c, podni�s� otwart� d�o�. - Idzie - szepn��. - Ju� jest tutaj... Podmuch nadszed� z g��bi ciemno�ci i pocz�� przep�ywa� z poszumem wzd�u� desek pok�adu, mi�dzy drzewcami wiose�, po�r�d rozko�ysanych sznur�w zwisaj�cych z masztu. Morze zaszepta�o, zmarszczy�o si� i, jakby przebudzone z u�pienia, zacz�o po�yskiwa� zielonkaw� po�wiat�. - Za p�no! - powiedzia� Nieri g�o�no, gdy� wiatr nie pozwala� ju� dos�ysze� szeptu. - Patrzcie na wios�a... Drgaj�ca, o�ywiona woda, dot�d ciemna jak otch�a�, rozpali�a si� matowym l�nieniem. Na jego tle uko�nie od burt biegn�ce wios�a odci�y si� ciemnymi pr�gami, tam za� gdzie w�skie pi�ra nurza�y si� w toni, powsta�y rozko�ysane kr��ki zielonego �wiat�a. Statek, dot�d skryty w mroku, teraz sta� si� widoczny na �wietlistej tafli. - Teraz - rzek� Kamau - b�dziesz widoczny z daleka. Nie mo�esz p�yn��... Awaru wysun�� rami� z u�cisku suchych palc�w Kamau, ukl�k� na skraju pok�adu, obur�cz chwyci� kraw�d� burty i opu�ci� si� ku wodzie. - Czy masz n�? - spyta� starzec. - Mam - odpar�. Na biodrach czu� ucisk postronka, za kt�ry wsuni�te by�o d�ugie ostrze. - Pami�taj, �e ka�dej nocy b�dzie na ciebie czeka� jeden z okr�t�w. Wystarczy, aby� pop�yn�� w stron� wschodz�cego ksi�yca. - Pami�tam. - Co mam powiedzie� kr�lowi, twemu ojcu? - �e wr�c� - odpar� Awaru i r�ce wyprostowa� nad g�ow�. Poczu�, jak d�onie ze�lizguj� si� po g�adkim drewnie kad�uba, jak woda obejmuje cia�o, zalewa twarz. W g��bokim zanurzeniu przewr�ci� si� na brzuch i zacz�� p�yn��. Gdy woda wynios�a go na powierzchni�, odetchn�� g��boko i otworzy� oczy. Nad sob� mia� ogromne, czarne niebo pe�ne gwiazd, w�r�d kt�rych �wieci�y jego dwie jasne przewodniczki. Nie by�o ju� ani �ladu statku, roztopi� si� w nocy. Przechylaj�c cia�o z jednego boku na drugi, Awaru zagarnia� wod� ramionami. P�yn�c zanurza� twarz i zagl�da� w g��b morza. W przejrzystym wn�trzu oceanu unosi� si� opar zielonkawego �wiat�a. Chmury �wiec�cych �yj�tek jak rozdmuchiwany �ar �wieci�y s�abiej to zn�w silniej, pozwala�y si� unosi� pr�dom, skupia� i rozprasza� na przemian. Kiedy Awaru przecina� �ywy ob�ok, wok� cia�a rozb�yskiwa�y zielone iskry. Gdy przenosi� r�k� nad g�ow� i z rozmachem uderza� o fal�, spod d�oni tryska� pi�ropusz zielonego ognia. Pod nim, w szklistym przestworzu, unosi�y si� ryby. Poznawa� je po wybuchach �wiat�a i rozjarzonych smugach, kt�rymi znaczy�y swe szlaki. Pot�ne olbrzymy przesuwa�y si� zmieniaj�c kierunek szerokimi �ukami. Morski drobiazg p�ywa� stadami, dokonuj�c gwa�townych zwrot�w i ci�g�ych zmian szyku. Nagle zobaczy� rekina. Ryba wysz�a z g��biny i ukosem przecina�a tor, jakim p�yn�� Awaru. By�a tak wielka, �e jej cielsko rysowa�o si� ogromnym cieniem na tle ob�oku �wiec�cych �yj�tek. P�yn�a pewnie i bez zatrzyma�, prosto jak strza�a, a sprzed jej ostrego nosa �miga�y sp�oszonym b�yskiem ma�e rybki. "Us�ysza�a mnie - pomy�la� Awaru i serce przesta�o mu bi� w piersiach. - Us�ysza�a, ale nie wie jeszcze dok�adnie, gdzie jestem". Le�a� na wodzie bez drgnienia i d�awi� si� zatrzymanym w p�ucach oddechem. Ryba przesun�a si� jak duch i wsi�k�a bez �ladu w ciemno��. Z obola�ych p�uc wyrwa�o mu si� d�ugo wstrzymywane powietrze. Zwr�ci� ku niebu mokr� twarz i oddycha� g��boko, a kiedy uspokoi� ju� bicie serca i t�tno w skroniach, us�ysza� pomruk przyboju. Rzuci� si� w jego stron� i pot�nymi zamachami ramion sun�� po wierzchu fali. "Mo�e odesz�a" - my�la� i mocniej zagarnia� d�o�mi wod�, kt�ra teraz sta�a si� jakby twarda i nieust�pliwa. Oddech mia� urywany i kr�tki, ostre uk�ucia przeszywa�y p�uca, a m�zg pe�en by� strz�p�w rozpaczliwych my�li. Nie mia� ju� si�y p�yn��. R�ce znieruchomia�y, nogi sta�y si� ci�kie i bezw�adne. Rekin by� blisko. Podobny do czarnego grotu otoczonego zielonym iskrzeniem, szy� to� spiral�, zacie�niaj�c ka�de nast�pne ko�o i wznosz�c si� ku powierzchni morza. Awaru wynurzy� twarz, aby zaczerpn�� powietrza. Wydawa�o mu si�, �e strumyki wody sp�ywaj�ce po czole to grube krople potu. Nie by�o ucieczki z magicznego kr�gu wielkiej ryby. Ruchy wody zmieni�y si�. Fala, dot�d �agodna i powolna, sta�a si� kr�tsza, straci�a sw�j miarowy bieg. Jaki� niepok�j ogarn�� morze. Zacz�y nim porusza� niespodziewane pr�dy, zewsz�d rozbrzmiewa�y dono�ne pluski. Brzeg by� blisko i dawa� now� nadziej�. Awaru z wolna obr�ci� si� na brzuch i pocz�� szykowa� do skoku. Oddycha� g��boko, rozlu�ni� mi�nie, ale zamiast ruszy� naprz�d ca�� si�� ramion, opad� znowu bezw�adnie. L�d przed nim nie by� l�dem ocalenia. By�a to nieznana, gro�na wyspa, pe�na tajemnic i zasadzek, bezlitosna dla wrog�w przybywaj�cych z morza. Ch��d �cisn�� serce Awaru. Zamiast w stron� wyspy, lepiej by�o odp�yn�� ku pe�nemu oceanowi, po�o�y� si� pod gwiazdami i, nie my�l�c ju� wi�cej, oczekiwa� w spokoju na przybycie wielkiej ryby. W g��bokim przechyle zanurzy� twarz i w�wczas zobaczy� j� znowu. Tu� pod powierzchni� fali, pruj�c grzbietow� p�etw� powietrze, sun�o z b�yskawiczn� szybko�ci� �wietliste wrzeciono. Pot�nym rzutem cia�a Awaru wbi� si� w fal� i zanurkowa�. Straszliwe uderzenie przesz�o nad nim jak podmorski huragan, zakr�ci� nim wir i na p� og�uszonego wyrzuci� na powierzchni�. Po chybionym ataku ryba zatoczy�a ko�o i odszukawszy zdobycz, rzuci�a si� ku niej z nieub�agan� si��. Sz�a teraz po samej powierzchni, z po�ow� grzbietu wystaj�c� ponad wod�, po�r�d wie�ca piany i eksploduj�cych �wiate�ek. Nadesz�a z ukosa i nie zmniejszaj�c szybko�ci przewali�a si� na bok, aby zada� cios uz�bion� paszcz�. "Teraz!" - powiedzia� sobie Awaru, ale nim zdo�a� zanurkowa�, otrzyma� og�uszaj�ce uderzenie w g�ow� i w kark. Krzykn�� i ze straszliwym wstrz�sem zatrzyma� si� w miejscu. "Ma mnie!" - b�ysn�a mu my�l, ale w nast�pnej chwili zrozumia�, �e to nie ryba. Wydymaj�ca si� fala przyciska�a go i t�oczy�a do twardej ska�y. Chwyci� d�oni� jaki� ostry wyst�p i krztusz�c si� wod�, pr�bowa� wyj�� na suchy l�d. Wyda�o mu si�, �e w nast�pnym mgnieniu oka musi nast�pi� atak rekina. Si�gn�� r�k� do pasa, ale no�a nie by�o od dawna za plecion� przepask�. Ryba nie zjawi�a si� ju�. Ostatkiem si� Awaru wype�z� na postrz�pion� ska�� i upad� bezw�adnie. 2 Min�a dawno p�noc, gwiazdy obieg�y p� nieba, gdy Awaru poruszy� si� i usiad�. Roztar� rami�, dotkn�� g�owy w miejscu zranionym przez uderzenie o ska�� i sykn�wszy z b�lu, spr�bowa� wsta�. Zwr�cony twarz� ku wyspie, wyprostowa� cia�o. Nie widzia� nic. �aden kszta�t nie rysowa� si� w mroku, niebo i ziemia tworzy�y nieprzejrzyst� zas�on�. Uczyni� kilka ostro�nych krok�w badaj�c grunt przed sob�. "Musz� - pomy�la� - oddali� si� jak najszybciej od wybrze�a, nim za�wita i zanim b�dzie mo�na dostrzec moje �lady". Posuwa� si� po omacku, na czworakach, wyszukuj�c d�o�mi drog� w�r�d kamienistych nier�wno�ci. Co pewien czas, t�umi�c oddech, ws�uchiwa� si� w noc. Odg�osy morza, bulgot fali, syk piany brzmia�y jak ledwo dos�yszalny szept. Cichy by� tak�e l�d, ku kt�remu zmierza� Awaru. "Byle nie trafi� na piasek - my�la� - na ska�ach nie zostawi� �adnych �lad�w, a wy�ej powinny zacz�� si� zaro�la". Skalna pochy�o�� prowadzi�a wzwy�, potem przegi�a si� i przesz�a w p�aszczyzn� poziom�. Pod�o�e by�o tu g�adsze, a szorstkie p�yty wci�� pozbawione ro�linno�ci. W mroku, wprost przed nim, rozleg� si� wyra�ny, suchy i twardy d�wi�k, odg�os stukni�cia kamienia o kamie�. Awaru zamar�. Z najwi�ksz� powolno�ci� przygi�� si� ku ziemi i, t�umi�c oddech, po�o�y� si�. Do szeroko otwartych ust nap�ywa�a mu �lina, nie �mia� jej prze�kn��, przyciska� pier� do ziemi, aby st�umi� bicie serca. Czeka� d�ugo. Tajemniczy d�wi�k nie powt�rzy� si�, w powietrzu rozbrzmiewa�y tylko zwyk�e szepty nocy, daleki szmer morza, ledwo uchwytny poszum wiatru gdzie� w g�rze. Wtem w ciemno�ciach co� si� poruszy�o. W�osy na g�owie Awaru pocz�y si� je�y� i sk�ra cierpn�� na plecach. Cz�owiek czy zwierz�? Mo�e drapie�nik zaczajony do skoku, a mo�e stra�nicy wybrze�a osaczaj�cy go ko�em, aby przeszy� nagle gradem pocisk�w? Zosta� na miejscu, i�� naprz�d czy wycofa� si� w stron� morza? Na koniec zobaczy�. Ponad lini�, kt�r� rozpozna� jako granic� ziemi i nieba, rysowa� si� nieokre�lony cie�. "Czeka�" - powiedzia� sobie i spojrza� na gwiazdy, aby przekona� si�, czy ich blasku nie przy�mi� lada chwila promienie �witu. �witu, kt�ry nie m�g� przynie�� ze sob� nic dobrego. Us�ysza� cichy i mi�kki szmer. Na stopie, a zaraz potem na �ydce, uczu� delikatne mu�ni�cie, s�absze, ni� gdyby spadaj�cy li�� dotkn�� sk�ry. Przez chwil� nic si� nie dzia�o, tylko zg�stnia�y krople potu na czole Awaru. Nagle o jego bok opar�a si� mi�kka, ch�odna �apka. Str�ci� j� gwa�townym ruchem i przez mgnienie oka uczu� na d�oni drobne cia�ko obleczone puszystym futerkiem. Odtr�cone, upad�o gdzie� bezszelestnie. W tej samej chwili poruszy� si� niewyra�ny cie� majacz�cy ponad lini� horyzontu. Przesun�� si� nieco w bok i jakby zbli�y�. Wci�� jeszcze by� to kszta�t nierozpoznawalny. Le��cy bez tchu Awaru wiedzia�, �e wystarczy�oby teraz podpe�zn�� o d�ugo�� kilku d�oni, aby przebi� wzrokiem czarn� mg�� i pozna� tajemnic�, ale nie drgn�� nawet. Czu� ch��d w ca�ym ciele i bezw�ad ogarniaj�cy r�ce i nogi. Mi�kkie �apki muska�y jego stopy, kolana, boki, ramiona. Nie by�o to ju� jedno tylko zwierz�tko, ale ca�a ich gromada. Coraz �mielsze, opiera�y si� o Awaru i przeskakiwa�y przez jego wyci�gni�te nogi. Czu� ju� nie tylko mu�ni�cia, ale nieustaj�cy ciep�y dotyk wielu drobnych cia�, kt�re otacza�y go ze wszystkich stron, pr�bowa�y wciska� si� pod le��cego, a wreszcie zacz�y przebiega� mu po plecach i wzd�u� n�g. Lekkie st�pania by�y coraz bli�sze g�owy, a� wreszcie kt�re� ze zwierz�tek dotar�o do karku i w�sz�c zbli�y�o nos do ucha Awaru. Nie poruszy� si� i wtedy. Ogarn�� go zupe�ny bezw�ad, oddycha�, z trudem wci�gaj�c powietrze przez �ci�ni�t� krta�. Zdawa�o mu si�, �e dotykaj� go tysi�ce ma�ych d�oni, �e k��bi si� ponad nim nieprzebrane rojowisko milcz�cych i nieuchwytnych potwork�w, tworz�c gigantyczny kopiec �ywego futra, kt�ry przygniata go do ska�y, pozbawia oddechu, d�awi i obezw�adnia. Nagle zrozumia�, �e znowu jest sam. Mieszka�cy nocy znikn�li bez �ladu. Tam gdzie jeszcze przed chwil� tkwi�a ciemna sylwetka, teraz nie by�o nic zupe�nie. Horyzont zarysowa� si� wyra�nie, pod�wietlony pierwszymi promieniami brzasku. Awaru opad� na plecy. D�ugo le�a� bez �adnej my�li, patrz�c prosto w niebo, kt�re zszarza�o, na gwiazdy coraz bledsze i wtapiaj�ce si� w popielate t�o przed�witu. Z wolna uspokaja� mu si� oddech, usta�o dr�enie szcz�k. Lada chwila mog�o nast�pi� spotkanie z lud�mi. Po raz nie wiadomo kt�ry spr�bowa� to sobie wyobrazi�, ale bezskutecznie. G�ow� mia� obola��, a pami�� podsuwa�a tylko dobrze mu znane obrazy. Ujrza� port na zachodnim wybrze�u wyspy, jedyne miejsce, do kt�rego wyspiarze pozwalali przybija� obcym statkom. By� tam wielokrotnie podczas przygotowa� do potajemnego l�dowania. Zawsze tu �opota�o kilka �agli przyniesionych wiatrem z niewiadomych stron �wiata, zawsze rozlega� si� plusk wiose� i r�noj�zyczny �piew wio�larzy. Zatok� od l�du dzieli� kamienny mur, poprzez kt�ry nikomu nie udawa�o si� zajrze� w g��b wyspy. Zza muru ukazywali si� wyspiarze i zst�powali po kamiennych stopniach na brzeg, aby prowadzi� handel wymienny. Awaru nie widzia� nigdy, aby ktokolwiek z przybysz�w, marynarzy, kupc�w, wio�larzy czy �o�nierzy, pr�bowa� wspi�� si� po owych schodach na szczyt muru i przynajmniej wzrok zapu�ci� dalej. Nikt nie odwa�a� si� na to, chocia� stra�y nie by�o ani �ladu. W porcie wiedziano dobrze, i� taka pr�ba musia�aby si� sko�czy� znikni�ciem ciekawego raz na zawsze. Wspominano imiona tych, kt�rzy niegdy� podobno pr�bowali. M�wiono o ca�ej za�odze statku, kt�ra wdar�a si� na mur uzbrojona po z�by i w mgnieniu oka rozwia�a si� w powietrzu. Jak twierdzili jedni - bez �ladu, jak inni za� - zamieniona w czarny dym, kt�ry odp�yn�� z morskim wiatrem. Wyspiarze przynosili ze sob� do wymiany liczne bezcenne przedmioty, a w�r�d nich najwspanialsze przezroczyste paciorki i bransolety o r�nych barwach, a tak�e p�askie tafelki, w kt�rych mo�na by�o ujrze� swoj� twarz lepiej ni� w tafli nieruchomego jeziora. W zamian przyjmowali rzeczy bez warto�ci: bia�y, mia�ki piasek z nadmorskich pla�, kt�rego wida� nie mieli na wyspie, czy kryszta�y, jakich pe�no w g�rach, w czerwonej, t�ustej ziemi. Ka�dego dnia, kiedy przybywa� statek, wieczorem u st�p muru bieli�y si� kopce piasku i l�ni�y z�o�one w stos kryszta�y, gdy za� min�a noc, pod murem nic ju� nie by�o. Nikt nie wiedzia�, jak i kiedy zabierali wyspiarze to, co dziesi�tki ludzi wynios�y na brzeg w koszach z li�ci palmowych i w workach plecionych z traw. Awaru pami�ta� twarze i postacie wyspiarzy. Nie r�nili si� prawie od ludzi z jego w�asnego kraju. Byli mo�e tylko nieco bardziej smukli, wydawali si� zr�czniejsi, a tak�e ich sk�ra, cho� ciemna, by�a jednak o ton ja�niejsza. Co dnia wielu z nich wychodzi�o spoza muru i, mieszaj�c si� z t�umem przybysz�w z r�nych stron, prowadzi�o d�ugie rozmowy. Wypytywali ludzi o ich �ycie za morzem, o ro�liny i zwierz�ta, ch�tnie s�uchali opowie�ci o niebezpiecze�stwach �eglugi i przygodach ka�dego, kto tylko zechcia� m�wi�. Ch�tnie zadawali pytania, za to ka�de pytanie o ich w�asn� wysp� zostawiali bez odpowiedzi. Oddalali si� z �agodnym u�miechem, jakby to wszystko, co us�yszeli, by�o im dobrze znane i jakby niebezpiecze�stwa morza i ziemi nigdy nie mog�y naruszy� ich pot�gi. Ludzie otaczaj�cy ich rozst�powali si� pospiesznie, wiedziano bowiem, i� �agodni i pozornie bezbronni, umieli strzec swych tajemnic w spos�b bezwzgl�dny i zawsze zwyci�sko. Nad g�ow� Awaru niebo sta�o si� popielate, zaczyna� si� dzie�. Na wschodzie do md�ej szaro�ci wmiesza� si� nik�y r�owy odcie� niczym s�aby blask rozpalonego za morzem ogniska. 3 P�yn�� czas, a dzie� wci�� nie nadchodzi�. Awaru posuwa� si� krok za krokiem ku �rodkowi wyspy, niezmiennie maj�c pod stopami g�adkie, twarde p�yty, na kt�rych nie zdo�a�o zakie�kowa� najdrobniejsze �d�b�o. Na wschodzie, gdzie raz ju� tego ranka zaja�nia� skrawek r�owego nieba, horyzont znowu zszarza� i pociemnia� tak niezwyk�� barw�, �e Awaru poj��, i� przyczyn� tego musi by� co� zupe�nie innego ni� g�stniej�ce chmury. Opu�ci� wzrok i spojrza� na swoje r�ce. Widzia� zmarszczenia sk�ry, wszystkie palce, paznokcie. By� wi�c dzie�... Ale poza wyci�gni�tymi d�o�mi Awaru zawisa� delikatny welon szarej mg�y. W powietrzu przesuwa�a si� g�sta zawiesina. Skalne p�yty by�y widoczne nie dalej ni� na odleg�o�� dw�ch d�ugo�ci cia�a. Pozna�, �e nie jest to zwyk�a mg�a, jaka wstaje z mokrego stepu lub ci�gnie si� pasmami po rzecznych mieliznach. To co�, co go spowi�o od st�p do g��w suchym, wyczuwalnym obj�ciem, by�o wy��czn� w�asno�ci� tej wyspy. Pocz�� wi�c oddycha� zapachem mg�y, wyczuwa� jej smak na wargach i jej dotyk na sk�rze, aby na zawsze zapami�ta� i m�c potem, kiedy ju� wr�ci do swego kraju, podyktowa� opis, wraz z tysi�cem innych spostrze�e�, kr�lewskiemu pisarzowi. Jest sucha, bo na sk�rze nie zostaje po niej nawet �lad wilgoci. Wydaje si�, �e jest ob�okiem ciemnego kurzu roztartego jak najcie�sza m�ka. Jej zapach nie jest woni� mg�y ani te� dymu -jest uczuciem, �e poprzez nos do p�uc wsypuje si� g�adka, sypka substancja. Posuwa� si� w�r�d mg�y d�ugim i lekkim, a zarazem pe�nym ostro�nego napi�cia krokiem i, cho� nie widzia� przed sob� dalej, ni� si�gn�� mo�na r�k�, by� pewien, �e idzie w kierunku najw�a�ciwszym ze wszystkich mo�liwych. Przelotnym spojrzeniem musn�� ziemi� i w tej�e chwili stan�� jak wryty. Znalaz� si� na czym�, co by�o najbardziej podobne do ostrego grzbietu w g�rach, otoczonego z dw�ch stron przepa�ciami. Ale niezmiennie proste kraw�dzie m�wi�y, �e jest to dzie�o r�k ludzkich, a nie tw�r przyrody. Postanowi� usun�� si� jak najpr�dzej z w�skiego przesmyku. Ziemia, cho� niewidoczna, nie mog�a by� daleko. Po�o�y� si� na brzuchu i zwiesi� nogi poza brzeg p�yty. Zawis� w powietrzu, utrzymuj�c ci�ar cia�a na samych palcach. Wypr�y� si� i wyci�gn�� jak struna, ale stopy nie dotkn�y ziemi. W dole k��bi�a si� mg�a. Stopy ko�ysa�y si� w pustce, poczu� zm�czenie napr�onych palc�w. Pospiesznie wci�gn�� si� na p�yt�. By�a tylko jedna droga, naprz�d. Powietrzny chodnik zw�a� si� nieustannie i by� ju� niewiele szerszy od pnia obalonego wiatrem drzewa. P�yn�ce wci�� przed oczami smugi mg�y sprawia�y, �e Awaru mimo woli schodzi� z linii prostej i raz po raz dostrzega�, �e st�pa po samej kraw�dzi. Wtem pewna i niewzruszona ska�a drgn�a pod ci�arem st�p i obsun�a si� nieco. Znieruchomia�a, jakby zawahawszy si�, i ze z�owieszczym szurgotem pocz�a pochyla� si� niezmiernie powolnym, ale sta�ym ju� i nieub�agalnym ruchem. "Koniec!" - zrozumia� Awaru. Pad� na kolana, aby uczepi� si� za wszelk� cen� najdrobniejszej cho�by nier�wno�ci, broni� si� do ostatka przed str�ceniem. Ale na chyl�cym si� g�azie zagi�te kurczowo palce wytrwa�y zaledwie chwil�, a potem zacz�y si� obsuwa�, a� zbiela�e z wysi�ku zeskoczy�y z kraw�dzi i Awaru run�� w d�. Przemkn�� w�r�d mg�y rozmazanej w brudne pasma i zanim rosn�cy p�d zdo�a� za�wista� mu ko�o uszu, zatrzyma� si� z uczuciem, �e to mg�a zacie�ni�a si� wok� cia�a tak bardzo, i� powstrzyma�a p�d. Czeka� teraz runi�cia z g�ry g�azu, kt�ry przygniecie go i zmia�d�y. Chcia� odskoczy�, ale szarpn�� si� tylko bezsilnie i nie mog�c ruszy� z miejsca zas�oni� g�ow� r�kami. We mgle, kt�ra wisia�a nad nim jak pu�ap niskich chmur, rozleg� si� kamienny chrobot. W�wczas Awaru poj��, �e stamt�d nic mu ju� nie grozi. Kamienny most-pu�apka str�ci� intruza, a uchylny g�az wr�ci� do r�wnowagi, zamkn�� si� i spoi� w gotowo�ci do po�kni�cia nast�pnej ofiary. Awaru tkwi� zanurzony po brzuch w grz�skim bagnie. Stopy osuwa�y si�, lepka ma� wch�ania�a je i wsysa�a. Awaru zna� t� �mier�. W podmok�ych bajorach d�ungli zwierz�ta szarpa�y si� bezsilnie, dop�ki b�oto nie zala�o im nozdrzy. Cz�owiek, kt�ry wpada� do bagna, m�g� mie� cie� nadziei. Zdarza�y si� twarde k�py, a czasem pn�cza zwisaj�ce do bajora. Tutaj b�oto by�o przera�liwie puste i g�adkie, nie osiad� na nim nawet listek, nie by�o ani jednej ba�ki, kt�ra b�yszcza�aby na powierzchni. W pobli�u majaczy� zarys cienkiej kolumny wyrastaj�cej wprost z pod�o�a. Tylko ona mog�a da� jakie� oparcie. W jej stron� spr�bowa� pope�zn�� Awaru. Unosi� nogi, przebiera� nimi w miejscu, odpycha� b�oto d�o�mi i coraz ja�niej pojmowa�, �e tym sposobem pogr��a si� tylko g��biej. B�oto pe�za�o po sk�rze, ucisk na piersi zamieni� si� w d�awi�ce obj�cie. My�li k��bi�y si� w g�owie Awaru: wo�a� o pomoc, krzycze�? Milcza� i szarpa� si� rozpaczliwie, wiedz�c, �e jest to najgorsze, co mo�na uczyni�. Ka�de poruszenie rozlega�o si� t�ustym mla�ni�ciem p�p�ynnej masy. Szamota� si�, traci� si�y, pozbywa� si� resztek nadziei. Znieruchomia� na koniec. Le�a� na boku, ju� tylko g�ow� i jedno rami� maj�c na powierzchni. Tu� przed jego oczami na brunatn� powierzchni� bagniska wy�oni�a si� jaskrawa plamka. Poj��, �e widzi ptasie pi�rko. By�o z�amane i zmi�te, ale cho� wy�oni�o si� z g��biny, brunatna ma� nie zdo�a�a do niego przylgn��. By�o jaskrawoczerwone, a tu� obok pi�rka powierzchnia b�ota zabarwi�a si� plamkami czerwonej farby. Z przera�liw� jasno�ci� poj�� Awaru, co to oznacza. Ca�a droga, jak� przeby� od chwili wyl�dowania na wyspie, poprzez kamienn� pu�apk� a� do grz�zawiska, by�a zapewne zwyk�� drog� wszystkich obcych, kt�rzy zjawiali si� na tym l�dzie jako wrogowie. I tutaj, pod jego stopami, le�a�y na dnie b�ota cia�a wojownik�w z ustami zalepionymi p�ynn� mas�, wojownik�w uzbrojonych w barwione pi�ropusze, zaciskaj�cych martwe palce na uchwytach tarcz i drzewcach oszczep�w. Zrozumia� to i porzuci� wszelk� nadziej�, bowiem i on nale�a� ju� do owego oddzia�u martwych. Milcz�ca, g�ucha �mier� skrada�a mu si� do ust. W�wczas koniuszki palc�w zetkn�y si� z czym� na powierzchni b�ota. Cofn�� palce w pierwszej chwili, ale zaraz zn�w je wyprostowa�. Obj�y co� twardego, co mocno tkwi�o na swoim miejscu. Uczu� w d�oni chropowat� powierzchni� korzenia czy ga��zi, poci�gn�� ku sobie, nie ust�pi�a. Z ogromnym wysi�kiem wydoby� z b�ota drug� r�k� i z�apawszy drewno, j�� ci�gn�� z ca�ych si�. Wydoby� cia�o z grz�zawiska i chwytaj�c coraz dalej wl�k� sw�j ogromny ci�ar. B�oto ust�pi�o, wyrwa� z niego nogi, czu� jego przesuwanie si�, odp�ywanie do ty�u. Pe�za� coraz szybciej, na o�lep, z twarz� zanurzon� w topieli, �ykaj�c powietrze razem z b�otem. Coraz niecierpliwiej szuka� przed sob� zbawczego uchwytu, podci�ga� si�, a� wreszcie kolana dotkn�y twardego gruntu, �okcie opar�y si� na suchej ziemi. Upad� i le�a� d�ugo, bez �adnej my�li. Ukl�k�, kiedy b�oto na jego ciele zmieni�o si� ju� w czerwon� skorup�, kt�ra pod dotkni�ciem kruszy�a si� i osypywa�a. Nads�uchiwa�. Doko�a panowa� spok�j wi�kszy ni� w jakimkolwiek lesie na starym l�dzie. Cofn�� si� do brzegu lasu i w miejscu, gdzie poprzednio wynurzy� si� z b�ota, wyjrza� spomi�dzy ga��zi. Niebieskie �wiat�o wype�ni�o mu oczy. Nie by�o ju� ani �ladu mg�y, a promienie s�o�ca rysowa�y obraz krainy nadbrze�nej ostro, liniami twardych cieni, plamami jaskrawych kolor�w. Grz�zawisko ledwie zachowa�o jeszcze �lady pe�zania. Wilgotna masa zape�ni�a wg��bienia. Obok nich bieg�a czarna pr�ga korzenia, kt�ry wysun�wszy si� z lasu, przyni�s� ratunek Awaru. Korze�, miejscami zatopiony pod ci�arem ludzkiego cia�a, gdzie indziej wychyla� si� z b�ota podobny do w�a, kt�ry zastyg� bez ruchu w grz�skiej k�pieli, wy�ej za�... Ponad bagno, kt�re w blasku dnia przybiera kolor naj�ywszej czerwieni, wyrastaj� niezliczone s�upy. Ustawione w szeregi, biegn� w poprzek topieliska. Ka�dy szereg s�up�w po��czony jest g�r� le��cymi blokami, co tworzy wisz�ce pomosty. Wybiegaj� one z nadmorskiej grobli i d��� ponad tafl� b�ota, zw�aj�c si� nieustannie ku jej drugiemu brzegowi, w stron� �ciany lasu, kt�rej nie dosi�gaj�. S�upy i le��ce na nich pomosty wykonano z kamienia ociosanego niezwykle dok�adnie i tak umiej�tnie ��czonego, i� nie pozostawi�o to �adnych widocznych �lad�w, przeciwnie, ca�o�� wydaje si� by� wykuta z jednego bloku. Awaru cofn�� si� w cie� lasu. Os�oni�ty ze wszystkich stron poczu� si� tutaj bezpiecznie. Odpoczywa� przed marszem w g��b l�du. 4 Pragnieniem Awaru by�o teraz oddali� si� jak najpr�dzej od miejsca l�dowania. Uwierzy�, i� wyspiarze dot�d go nie odkryli. Zag��bi� si� pomi�dzy drzewa. By�y pozbawione li�ci i zielonych p�d�w, widzia� jedynie brunatn� kor�, nagie pnie i konary. Kiedy zwisaj�ce nisko ga��zie przegrodzi�y mu drog�, spr�bowa� odchyli� je d�o�mi. Ale ga��zie nie da�y si� rozsun�� ani rozerwa�. Las przesta� by� sprzymierze�cem, wstrzymywa� i op�nia� poch�d. Awaru zbada� dok�adniej otoczenie. Potem wspi�� si� po ga��ziach na znaczn� wysoko��. Nie mia� ju� w�tpliwo�ci. Jest to las z�o�ony z jednego drzewa. Wiele pni wyrasta z ziemi i ka�dy dzieli si� na liczne ga��zie, ale ka�da z odro�li ��czy si� z inn�, wrastaj�c do niej tak, Jakby tworzy�y jedn� ca�o��. �aden konar nie ma tu swojego ko�ca, gdy� z obu stron wrasta do s�siednich pni, cie�sze za� ga��zie rozpi�te s� pomi�dzy dwoma konarami. Aby wyrwa� z ziemi jedno drzewo, trzeba by wyrwa� ca�y las powi�zany w nieroz��czn� ca�o��. Sta� wysoko nad ziemi�, na grubym konarze. Spostrzeg�, �e nik�e �wiat�o rozproszone w g�stwinie pochodzi z nielicznych otwor�w, jakby studzien w nieprzejrzystym sklepieniu lasu. Wlewa�y si� tamt�dy smugi b��kitnego �wiat�a. Uchem z�owi� st�umione nawo�ywania ptak�w. Pi�� si� po korze g�adkiej i l�ni�cej. Na koniec dotkn�� g�ow� li�ci. Le�a�y poziomo, zachodz�c jeden na drugi. By�y mi�siste, o �liskiej powierzchni i dostatecznie d�ugie, aby ka�dym m�g� nakry� si� cz�owiek. Awaru rozsun�� grube p�aty, przecisn�� pomi�dzy nimi cia�o i zdo�a� wystawi� g�ow�. Morze �wiat�a zala�o mu oczy, uszy wype�ni� �wiergot. Wyczo�ga� si� z g�stwiny i leg� na warstwie li�ci, kt�re utrzymywa�y go niczym wisz�cy hamak. U g�ry by�a kopu�a nieba z bia�� �renic� s�o�ca, doko�a rozci�ga�o si� lekko sfalowane sklepienie lasu. Gromadki drobnych ptak�w skupia�y si� wok� le��cych tu i �wdzie ��tawych kul. Z najwi�ksz� ostro�no�ci� pope�zn�� po li�ciach i znalaz� wielki jajowaty owoc uczepiony w�ochatej �odygi. Na ��tej �upinie rysowa�a si� siateczka przejrzystych �y�ek i r�nobarwne plamki. �upina by�a podziobana przez ptaki, w wyjedzonych otworach ukazywa� si� bia�y mi��sz pachn�cy md�o i s�odko. Trzymaj�c owoc obur�cz, Awaru odgryz� kilka p�at�w ��tej sk�rki, wyplu� je, a potem zag��bi� z�by w mi�sistym wn�trzu, kt�re trysn�o sokiem. Owoc by� mi�kki, ale spoisty, przesycony p�ynem o zapachu, kt�ry przypomina� zapach miodu skalnych os. W g��bi ukaza�y si� czarne pestki. Zdo�a� zje�� zaledwie po�ow�, gdy poczu�, �e jest nasycony. Znajdowa� si� ju� na skraju lasu. Przeszed� go w poprzek od b�otnej topieli i dotar� do drugiego brzegu. W dole le�a�a ziemia. Patrza� na ni� z zawrotnej wysoko�ci. Pokrywa�y j� chwiej�ce si� trawy, a w�r�d ich srebrzystych miote� przep�yn�� okryty p�ow� sier�ci� grzbiet zwierz�cia. Dalej, ponad �anami traw, wzrok si�ga� do �rodka wyspy. Awaru zapragn�� w tej chwili zmieni� si� w ptaka i pop�yn�� na fali wiatru, aby ptasim wzrokiem wy�ledzi� i przenikn�� wszystkie zagadki, tajemnice i niebezpiecze�stwa. Kraj le�a� w dole cichy i spokojny, jakby znieruchomia�y w lenistwie po�udnia. Gor�ce powietrze drga�o nad �anami traw. Faliste pag�rki bieg�y w dal wysnuwaj�c si� jedne spoza drugich, podobne do przestworu spokojnego morza. Nigdzie nie by�o �ladu osady. �adna smuga dymu nie wznosi�a si� ku niebu. Tylko tu i �wdzie ciemnia�y grupy ska� o zaokr�glonych kszta�tach. Horyzont zamyka�y g�ry. Tkwi�y tam jak niebieska �ciana i niepodobna by�o okre�li�, czy s� odleg�e o dzie�, dwa czy te� pi�� dni drogi. Na koniec dostrzeg�, �e poprzez p�aszczyzny i faluj�ce pag�rki biegnie jaka� ciemna linia, a za ni�, w inn� stron�, druga. Poprowadzi� je wzrokiem i poj��, �e s� to odnogi tego samego lasu, wyci�gni�te jak ramiona o�miornicy, okrywaj�ce ziemi� sieci� o ogromnych okach. Ucieszy� si� tym odkryciem, dot�d las by� jedynym jego sprzymierze�cem, obro�c� i karmicielem. Zaszy� si� w g�szcz i le��c na splotach konar�w usn��. Zbudzi� si� o zachodzie s�o�ca. Pasma ob�ok�w na zachodzie p�on�y d�ugo, jakby oddaj�c ca�y blask wch�oni�ty w ci�gu dnia. Awaru star� z siebie ostatnie resztki czerwonego b�ota, otrzepa� d�onie i kiedy w szaro�ci zmierzchu zapali�a si� pierwsza gwiazda, rozpocz�� sw�j daleki marsz. Szed� wzd�u� odnogi lasu si�gaj�cej w g��b kraju. Prowadzi�a go poprzez faliste pag�rki i d�ugie stoki o �agodnym nachyleniu. Odpoczywa� siedz�c na ziemi, nads�uchuj�c, czy nie rozlegnie si� st�panie cz�owieka lub zwierz�cia, ale nic nie zak��ca�o spokoju nocy, droga wci�� by�a otwarta. Tak nadszed� �wit poprzedzony przebudzeniem si� ptak�w. Za�piewa�y w koronie lasu i przywo�a�y pierwszy brzask. Awaru nie ustawa� w marszu, dop�ki purpurowy skrawek ch�odnego s�o�ca nie ukaza� si� na niebie. Wtedy te� zobaczy� pierwszego na wyspie cz�owieka. Tamten szed� grzbietem odleg�ego pag�rka powolnym i spokojnym kro- kiem, ca�� smuk�� postaci� rysuj�c si� na tle nieba. Przesun�� si� przed nisko zwisaj�c� tarcz� s�o�ca i na kr�tk� chwil� jego czarna sylwetka otoczona promieniami wyd�u�y�a si� niezmiernie i zachwia�a jak faluj�ca �odyga wodnej ro�liny. Potem s�o�ce ruszy�o wy�ej, a cz�owiek szed� mi�dzy trawami. Obok niego ukaza�o si� czworono�ne zwierz�, kt�re pod��a�o w t� sam� stron�, wyprzedzaj�c cz�owieka, to zn�w zawracaj�c, aby biec przy jego nodze. Awaru przetrwa� dzie� jak poprzednio, u�o�ywszy si� w�r�d ga��zi. Ruszy� w drog� po zupe�nym zapadni�ciu ciemno�ci. Ko�o p�nocy z�owi� uchem szmer wody. Mog�a to by� niewielka rzeczka lub strumie�, w powietrzu nie by�o zapachu wilgoci. Wysuni�t� nog� bada�, czy grunt nie opada. Teren jednak, przeciwnie, jakby lekko si� wznosi�. Do d�wi�cznych plusk�w wody wmiesza�y si� postukiwania i szmery, jakby szurgot ga��zi, kt�ra p�yn�c popychana pr�dem, trze o nadbrze�ne kamienie. Nic nie widz�c przed sob�, kierowany tylko d�wi�kami, Awaru napotka� tward� �cian�. Wi�d� po niej palcami od samej ziemi, s�ysz�c tu� obok g�owy ha�asy wody. �ciana okaza�a si� niskim murem. Z drugiej jego strony palce zanurzy�y si� w p�yn�cej wartko wodzie. Sp�dzi� tu cz�� nocy. W nik�ym �wietle gwiazd, zdany g��wnie na dotyk, s�uch i w�asne domys�y, zbada� koryto strumienia. Woda p�ynie pomi�dzy dwoma murami. S� one rozstawione na odleg�o�� wielkiego kroku. Dno jest ca�kowicie p�askie i g�adkie, pozbawione mu�u i piasku oraz �wiru. Nie pokrywaj� go �adne wodorosty. Strumie� jest czysty, ma smak i zapach dobrej do picia wody z g�rskich �r�de�. �r�d�o jest jednak odleg�e, gdy� nie ma ju� w sobie ch�odu, jaki wynosi z podziemi. Strumieniem sp�ywaj� naczynia drewniane, podobne do czworok�tnych p�askich �odzi. Na ka�dym z nich znajduje si� ma�y kopiec piasku morskiego lub zawini�tko opakowane w b�on� zwierz�c� czy mo�e p�cherze rybie. Za nim z kolei p�yn� niewielkie ��dki, na kt�rych pouk�adane s� r�wno tykwy r�nych kszta�t�w i wielko�ci, wykonane z kamienia lub kryszta�u g�rskiego og�adzonego i wydr��onego w �rodku do niezwyk�ej cienko�ci. Stukaj�c o siebie, wydaj� d�wi�czny odg�os daleko rozchodz�cy si� w nocy. Potem zjawiaj� si� zanurzone w wodzie owoce, te same, kt�re wydaje las. Wype�niaj� koryto strumienia od brzegu i si�gaj� dna. Awaru przekroczy� nurt i ruszy� w swoj� drog�. Od czasu spotkania z wod� up�yn�a du�a cz�� nocy. Gwiazdy pocz�y gasn��, niebo poczerwienia�o na wschodzie. A kiedy s�o�ce zala�o ju� ziemi�, Awaru znalaz� si� w zaludnionej okolicy. Us�ysza� przed sob� g�osy rozmawiaj�cych ludzi i okrzyki dzieci. 5 S�o�ce przenika�o w g�stwin�, wtykaj�c mi�dzy ga��zie bia�e palce. Dotyka�y cia�a Awaru i bia�ymi plamkami przesuwa�y si� po sk�rze. Awaru pe�en by� waha�. Zbli�a�a si� chwila, kiedy mia� stan�� oko w oko z wyspiarzami. W p�sennym majaczeniu ukazywa�a mu si� twarz starego Kamau, od kt�rego odebra� wszystkie nauki, zanim by� got�w do wyruszenia na wysp�, oczy starca niewidoczne pod obwis�ymi powiekami, policzki popielate ze staro�ci i pozbawione z�b�w usta, z kt�rych s�czy si� powolny szept: "P�jdziesz mi�dzy ludzi, Awaru. Im pr�dzej to zrobisz, tym lepiej. Je�li zbyt d�ugo pozostaniesz w ukryciu, b�dzie ci coraz trudniej wyj�� i zacz�� rozmawia�. Zr�b to, zanim samotno�� i ci�g�y l�k nie sk�oni� ci� do nieobliczalnych czyn�w. Potem dowiesz si�, w czym le�y ich si�a, jak s� uzbrojeni, dotrzesz w pobli�e w�adcy, postarasz si� o rozmow� z nim, aby dowiedzie� si�, jakim jest przeciwnikiem, godnym czy te� l�kliwym i g�upim, i jacy s� jego ludzie..." Jaki� ruch wszcz�� si� na wysokich pi�trach lasu. Stworzenie okryte g�stym futrem opuszcza�o si� ku ziemi z wielk� szybko�ci�, �ap� przyciskaj�c do siebie kilka ��tych owoc�w. Skoczy�o wreszcie pomi�dzy trawy i biegn�c znik�o. Awaru wynurzy� si� z cienia i zapad� w k�p� wiotkich �d�be�. Zobaczy� m�czyzn i kobiety, ch�opc�w i dziewcz�ta, ludzi siedz�cych w cieniu pod ska�ami i innych, kt�rzy pojedynczo, po dw�ch lub kilku, przechodzili skalnymi przesmykami m�wi�c do siebie i rozgl�daj�c si� doko�a. Niekt�rzy wst�powali na bloki skalne i pn�c si� po ich ob�ych cielskach, wchodzili a� na sam� g�r�. Widzia� w ich r�kach instrumenty, d�ugie, cienkie piszcza�ki, na kt�rych przygrywali z cicha, wydaj�c g��bokie, mi�kkie tony. Dzieci biega�y gromadkami, ha�asuj�c i nawo�uj�c owe czworono�ne zwierz�ta, kt�re pos�usznie zbli�a�y si� w podskokach i bra�y udzia� w zabawie. Kamau naucza�, �e trzeba unika� pojedynczych ludzi, u kt�rych naj�atwiej wzbudzi� podejrzenie. Poleca� wmiesza� si� do najliczniejszej gromady w du�ej wsi lub osadzie, gdzie pojawienie si� przybysza ujdzie uwagi. Ale to, co widzia� Awaru, nie by�o w niczym podobne do porannego �ycia budz�cego si� osiedla. Nic innego nie pozosta�o, jak wsta�, wynurzy� si� z traw i spokojnym krokiem podej�� do najbli�szej grupy g�az�w. By�a to rzecz najprostsza w �wiecie i najtrudniejsza. Awaru podnosi� si� ju� i znowu przypada� do ziemi. "Nie zrobi� tego - pomy�la� wreszcie - wol� zaczeka� do nocy". Powsta�. Wynurzy� si� na otwart� przestrze� i natychmiast pocz�� tego �a�owa�. Drewnianym krokiem ruszy� przed siebie. Nic nie widzia�, nie �mia� spojrze� w bok, dotar� do najbli�szej ska�y i skry� si� za ni�. Oparty o g�az, zwr�ci� ku niebu twarz z zamkni�tymi oczami i ci�ko dysz�c odpoczywa� jak po wielkim wysi�ku. Gdy serce uspokoi�o si�, ruszy� przesmykiem pomi�dzy dwiema ska�ami, min�� zakr�t i znalaz� si� po drugiej stronie, na trawiastym siodle, za kt�rym opodal spi�trza�a si� inna grupa g�az�w. Po�o�y� si� na brzuchu, na g�adkiej p�ycie w cieniu ska�y i opar�szy g�ow� na ramieniu udawa� �pi�cego. Spod przymkni�tych powiek obejrza� najbli�sze otoczenie. W odleg�o�ci dziesi�ciu krok�w siedzia�a na trawie kobieta. By�a zwr�cona do Awaru bokiem. Kiedy pojawi� si�, spojrza�a na niego prze�omie. Na r�ku trzyma�a niemowl� karmi�c je piersi�. Palcami drugiej r�ki zdziera�a �upin� z le��cego na ziemi ��tego owocu. Dalej, na �rodku trawiastego siod�a, spoczywa� g�az podobny do sto�u. Zza niego wystawa�y nogi i dobiega�y niewyra�ne odg�osy rozmowy. Obok Awaru rozleg� si� szelest, przez szpar� w powiekach ujrza� okryte sier�ci� �apy zwierz�cia. Le�a� bez drgnienia, a zwierz� schyliwszy pysk, musn�o nosem jego rami� i d�ugo w�szy�o. "Ju� wie! - my�la� Awaru. - Wie, �e jestem obcy. Je�li natychmiast wstan�, zd��� skry� si� w lesie, zanim rozpoczn� pogo�". Ale nie �mia� poruszy� si�, dop�ki s�ysza� nad sob� po�wistuj�cy oddech. Zwierz� unios�o �eb i odesz�o kilka krok�w. Nie zwracaj�c ju� wi�cej uwagi na Awaru, usiad�o podpieraj�c si� przednimi �apami. Awaru poczu�, jak wraca mu pewno�� siebie. Leniwym ruchem przewr�ci� si� na plecy, przeci�gn��. Pragn�� teraz, aby wszyscy patrzyli w t� stron�, przekonali si�, �e jest jednym z nich. Wyrwa� k�pk� trawy i rzuci� j� w siedz�ce opodal zwierz�, �wisn�� przy tym przez z�by. Zwierz� obr�ci�o �eb, przez chwil� wpatrywa�o si� w Awaru coraz to senniejszym wzrokiem, a� ziewn�wszy szeroko, wyci�gn�o si� w trawie. Zza g�azu le��cego na trawiastym siodle, podnie�li si� dwaj m�czy�ni. Obeszli g�az doko�a i znowu usiedli w w�skim pasku cienia, Mia� ich teraz przed sob�, wystarczy�o otworzy� usta, aby rozpocz�� rozmow�. Starszy z m�czyzn mia� surowy wyraz twarzy. W�ski, prosty nos, a z obu stron dwie bruzdy odcinaj�ce policzki i si�gaj�ce do k�cik�w ust. R�wnie� czo�o przecina�y pionowe zmarszczki zbiegaj�ce si� u nasady nosa. By�a to twarz sucha, ciemna, jak wyrzezana z twardego drewna. M�odszy m�wi� z o�ywieniem, przewracaj�c bia�kami i unosz�c rozcapierzone d�onie. - ...nie mia�o to �adnego wp�ywu na bieg do�wiadczenia, ile sypa�em substancji. Za ka�dym razem nast�powa� rozk�ad i tylko szybko�� by�a zale�na od si�y iskry. Tak�e ilo�� �wiat�a zdaje si� mie� znaczenie. Got�w jestem przeprowadzi� wszystko powt�rnie, je�eli zechcesz uda� si� ze mn� do Tees. "Tees" - powt�rzy� w my�li Awaru. Na trawie przed sob� zobaczy� cie� kogo�, kto bezszelestnie zbli�y� si� od ty�u. Na ramieniu uczu� dotkni�cie d�oni. Zamkn�� oczy, tkwi� przez chwil� nieruchomo, ws�uchiwa� si� w cichutkie dzwonienie w uszach i powolny puls, jakim bi�y skronie, a potem, wci�� jeszcze nie odwracaj�c g�owy, podpar� si� d�o�mi i zwol- nionymi ruchami, w kt�rych by�o tylko lenistwo i senno��, powsta� z ziemi. Mia� w sobie ch��d i spok�j, u�miechn�� si� k�cikami ust i dokona� p�obrotu. Mia� przed sob� twarz m�czyzny patrz�cego we� z nat�eniem. Zdawa�o si�, �e w tej twarzy istniej� tylko oczy. Cofni�te pod okap wypuk�ego czo�a, skryte pod pot�nymi �ukami brwi, wpadni�te w g��b czaszki. P�on�y i przewierca�y Awaru na wylot. - M�g�bym - przem�wi� m�czyzna niskim, p�yn�cym z g��bi piersi g�osem - m�g�bym ci pom�c. Awaru uni�s� brwi, aby okaza� zdziwienie. M�czyzna dotkn�� jego piersi wyci�gni�tym palcem. - Jak si� nazywasz? - spyta�. "Pierwsze pytanie - pomy�la� Awaru - nie jest trudne, to jeszcze zosta�o przewidziane..." - Shanti - powiedzia� g�o�no i raz jeszcze u�miechn�� si�. - A ty? - zapyta�. Za plecami m�czyzny pi�trzy�y si� g�azy. W�ski przesmyk pomi�dzy nimi nie dawa� pewno�ci ucieczki. W prawo otwarte zbocze prowadzi�o do �ciany lasu. Wzd�u� niej kroczy� cz�owiek, kt�ry oddala� si� z ka�d� chwil�. - Mniejsza o imi�, jestem loki - rzuci� kr�tko m�czyzna. - Pos�uchaj mnie teraz, Shanti - jego oczy patrzy�y bez zmru�enia. Awaru pochyli� lekko g�ow�, uwa�nie s�uchaj�c uczyni� ma�y krok sk�aniaj�c m�czyzn� do post�powania obok. Oddalali si� od dw�ch siedz�cych pod kamieniem wyspiarzy i kobiety karmi�cej dziecko. - Skoro ju� wiesz, kim jestem - ci�gn�� m�czyzna - b�dziesz pr�bowa� uciec ode mnie, ale... "Jest bardzo �le! - powiedzia� sobie Awaru. - Loki to nie imi�, a ja nie wyobra�am sobie nawet, co to znaczy, mo�e nazwa stra�nika lub wojownika? Zdawa�o mi si�, �e znam ich j�zyk". Przygryz� warg�, rzuci� uko�ne spojrzenie m�czy�nie. Loki patrza� teraz w dal, jego oczy jakby przygas�y. Z rys�w twarzy, o szerokim nosie, szerokich ustach i p�askim podbr�dku, Awaru pr�bowa� co� wyczyta�, ale nieruchoma, nie zdradza�a �adnych uczu�. Nie znalaz� w niej wrogo�ci, gro�by ani te� czujno�ci lub cho�by ciekawo�ci. W tej twarzy, martwej jak maska, �y�y tylko oczy. - Obserwuj� ci� ju� d�u�szy czas - podj�� m�czyzna. Las by� jeszcze za daleko, aby rzuci� si� do ucieczki nie zwracaj�c na siebie uwagi zbyt wielu ludzi. - I odkry�em - m�wi� loki - �e jest co� dziwnego w twoim zachowaniu si�. Nie zaprzeczaj - dotkn�� przelotnie jego ramienia - z pewno�ci� zachowujesz si� nienaturalnie. Awaru s�ucha� uwa�nie, krocz�c z wolna w pobli�e lasu. Schyli� si�, aby zerwa� wyro�ni�te �d�b�o trawy i rzuci� przy tym szybkie spojrzenie do ty�u. Nikt nie szed� za nimi. - S�dz� - rzek� loki - �e zaraz zechcesz mnie opu�ci�. - Ja? - uda� zdziwienie Awaru. Przesta� si� ju� u�miecha�, w�o�y� w z�by zerwan� trawk�, zmru�y� oczy. - Powiedz mi - zwr�ci� si� nagle do loki - powiedz mi, dlaczego uwa�asz, �e zachowuj� si� dziwnie? - To proste - odpar� loki - najpierw kryjesz si� w trawach, potem bez �adnej obawy wychodzisz z nich. Rozgl�dasz si� z tak� ciekawo�ci�, jakby� pierwszy raz otworzy� oczy i ujrza� �wiat. A za chwil� przybierasz wyraz ca�kowitej oboj�tno�ci. Dwoje dzieci przeci�o im drog�. Ch�opiec i dziewczynka przebiegli w podskokach, trzymaj�c za futro zwierz� biegn�ce pomi�dzy nimi i wymachuj�ce ogonem. M�czyzna odprowadzi� ich wzrokiem. - Nie masz tak�e - powiedzia� - swojego sheri. - Sheri? - zdziwi� si� Awaru. - Nie mam - doda� zaraz oboj�tnym tonem. To by�o te� s�owo, kt�rego znaczenia nie zna�. - Tym bardziej w�a�nie jest w tobie co� dziwnego - rzek� loki - i, je�eli pozwolisz, zadam ci kilka pyta�. "Jednak - pomy�la� Awaru - nie Wszystko stracone. Skoro chce pyta�, to znaczy, �e nie jest pewien podejrze�. Spr�buj� - postanowi� - spr�buj� mu odpowiada�, bo na ucieczk� jest jeszcze troch� czasu". Ogarn�� spojrzeniem posta� m�czyzny, dostrzeg� jego zapadni�t� pier�, chude r�ce, cienkie nogi i kolor sk�ry �wiadcz�cy o podesz�ym wieku. Uspokoi� si�, to nie by� przeciwnik zdolny go zatrzyma�. Ale wtedy przypomnia� sobie o tajemniczych sposobach u�ywanych przez wyspiarzy w walce, sposobach, kt�rym nikt si� nie opar�. Ucieczka mog�a by� tylko ostateczno�ci�. - Spr�buj� - odpowiedzia� - wys�ucha� twoich pyta�, loki. - Czu�em, �e si� zgodzisz - rzek� loki. - Gdy dowiem si� czego� o tobie, b�d� m�g� ci pom�c... "W czym? - zastanowi� si� Awaru. - Czy�by by� zdrajc�, kt�ry chce pom�c obcemu?" Usiedli na niewysokim pog�rku. Awaru nie mog�c znie�� spojrzenia m�czyzny patrza� w dal. - Czy unikasz kogo�? - spyta� m�czyzna. - Kogo m�g�bym unika�? - Awaru uda� zdziwienie. - Mo�e wszystkich, mo�e szukasz samotno�ci? - Samotno�ci? Nie - odpar� Awaru z wahaniem, jakby po g��bokim zastanowieniu. - Czy masz bole�ci? Awaru podni�s� brwi, co� za�wita�o mu w g�owie. Dziwny m�czyzna m�g� by� po prostu lekarzem. - Powiedz mi, Shanti - loki przyciszy� g�os i pochyli� si� do ucha Awaru - powiedz mi, czy uwa�asz, �e jeste� zupe�nie zdr�w na umy�le? "Wi�c jednak, lekarz!" - powiedzia� sobie Awaru. J�� si� zastanawia�, jak zako�czy� rozmow�. Pytania by�y zawsze niebezpieczne, nawet te najbardziej niewinne, ka�de z nich mog�o ods�oni� niewiedz� Awaru i wzbudzi� podejrzenia. - Czy odczuwasz niech�� do �ycia? A mo�e wszystko jest ci oboj�tne? - sypa�y si� pytania. - Masz jakie� niepowodzenia? - Nie, nie, nie - odpowiada� Awaru. - A mo�e miewasz przywidzenia, mo�e dr�cz� ci� z�udzenia s�uchu lub wzroku? Mo�e sny, kt�re nie daj� ci spa�? - W�a�nie! - podchwyci� Awaru, bo wyda�o mu si�, �e o snach mo�na m�wi� bezpiecznie. - Sny, mam je ka�dej nocy, ale nie budz� si� z tego powodu... To m�wi�c podni�s� si�, a wraz z nim zerwa� si� z pag�rka m�czyzna. Zacz�li i�� z powrotem do ska�, pod kt�rymi grupki wyspiarzy szuka�y cienia. "Wespn� si� na ska�� - my�la� Awaru - na kt�r� on nie zdo�a wej�� za mn�, albo po�o�� si� udaj�c, �e usn��em". - M�w mi o snach - powtarza� m�czyzna. - Czy �nisz czasami, �e unosisz si� w powietrzu? - Oczywi�cie - odpar� Awaru. - Jeste� w�wczas ptakiem czy te� sob�, uniesionym w przestworza? - Zdaje mi si�, �e sob� - m�wi� Awaru. - Lec� ponad ziemi�, wok� jest ciemno, rozpo�cieram r�ce, aby da� si� unosi� podmuchom wiatru, i nagle doznaj� wra�enia, �e to nie powietrze, ale woda, w kt�rej unosz� si� jak ryba nad dalekim dnem... Zbli�ali si� do ska�. Awaru urwa�, rozgl�da� si� za miejscem, gdzie mo�na by si� zaszy�. M�czyzna, jakby przeczuwaj�c zamierzenia, chwyci� go za r�k� i zacisn�� palce podobne do szpon�w. - M�w! - rozkaza�. - Dlaczego przerwa�e�? Musz� wiedzie�, jaka ryba? - Prosz� ci� - rzek� Awaru - zostaw mnie, opowiem to innym razem. - Teraz! - nalega� m�czyzna. Jego oczy rozpali�y si� jak �agwie i nie t�umi� ich nawet blask po�udnia. - Chc� wiedzie� teraz! - Rekin albo... - zastanawia� si� Awaru pr�buj�c odej�� dalej. - Rekin - powt�rzy� m�czyzna. Post�puj�c za Awaru nie zwa�a� pod nogi, potkn�� si� i przewr�ci�. Zanim zdo�a� si� podnie��, uwolniony Awaru wsun�� si� za ska�� i szybko obszed� j� doko�a. Tam przystan�� szukaj�c kryj�wki, a kiedy rozgl�da� si�, spostrzeg� krocz�cego w przeciwn� stron� niskiego cz�owieka, kt�rego twarz wyda�a mu si� znajoma. Przez mgnienie oka zatrzyma� na niej wzrok, wtedy okaza�o si�, �e �w cz�owiek r�wnie� przystan�� na jego widok. Zza ska�y wybieg� loki i przypad� do Awaru. - Jaka ryba - pyta� natarczywie - m�w, bo najwa�niejsze ze wszystkiego jest wiedzie�, jaka ryba! - Rekin! - rzuci� kr�tko Awaru. - Wi�c powiedz mi teraz... - zacz�� m�czyzna, ale nie doko�czy�. Niski cz�owiek o twarzy, kt�ra wyda�a si� znajoma Awaru, podszed� i po�o�y� mu d�o� na piersi. - Teraz odejd�, loki - powiedzia� g�osem, kt�ry zabrzmia� twardo i stanowczo. - Oddal si� i zostaw nas, kiedy b�dziemy rozmawia�. Zwr�ci� si� do Awaru i uj�wszy go pod r�k�, poci�gn�� za sob�. - Niezwyk�e spotkanie - rzek� przyciszonym g�osem, w kt�rym zabrzmia�y tony drwiny i nieprzyja�ni. - Co� niepoj�tego, Awaru na wyspie! - Mylisz si� - rzek� Awaru - jestem Shanti i nie wiem, o czym m�wisz. - Nie tra� czasu, Awaru - rzek� cz�owiek nachylaj�c si� ku niemu. - Niepodobna uwierzy�, aby� mnie nie poznawa� - przysun�� sw� twarz uformowan�, zdawa�o si�, z pow�lonych korzeni, kt�rych sploty utworzy�y wypuk�e �uki brwiowe, skr�cony nos, krzywe usta i podbr�dek stercz�cy niby naro�l, przeci�ty uko�n� szram� podobn� do zabli�nionego ci�cia toporem na drewnie. - Wanyangeri? - spyta� Awaru i, mimo �e plecy pali�o mu stoj�ce w zenicie s�o�ce, poczu�, jak przebiega je dreszcz. 6 Pojawienie si� Wanyangeri by�o jak przybycie ducha z innego �wiata. Przynosi� ze sob� tchnienie starego l�du, wywo�ywa� cienie innych twarzy i innych spraw, kt�re ju� zdawa�y si� Awaru odleg�e, jak gdyby nigdy nie istnia�y. Gdy rz�dy nad plemieniem obejmowa� ojciec Awaru, sprzeciwi� si� temu jeden z rod�w i podj�� podst�pn� walk� o obalenie w�adcy. Spisek zmierzaj�cy do otrucia kr�la i wyci�cia stra�y przybocznej nie powi�d� si�. Jego przyw�dca, Wanyangeri, uj�ty, mia� by� s�dzony surowo, lecz z pomoc� rodziny zdo�a� umkn��. Nie mog�c znale�� innego odwetu, przeszed� na stron� wrogiego plemienia. Odt�d niewiele o nim s�yszano, m�wiono nawet, i� �w zaci�ty wr�g zgin��. Wanyangeri kucn�� obok Awaru. Zaszyli si� w trawy, z kt�rych wystawa�y tylko ich g�owy. S�o�ce min�o na swojej drodze wierzcho�ek niebios i j�o opuszcza� si� nieznacznie, nic jeszcze nie trac�c ze swego blasku i �aru. - Przybyli�my na wysp� - m�wi� Wanyangeri - obaj w tym samym celu i nikomu wi�cej si� to nie uda�o. Ciebie wys�a�o jedno plemi�, mnie drugie, ale tutaj jest nas dw�ch tylko przeciw wyspiarzom. Chc�, aby� poszed� ze mn�... "Musz� zapomnie� o historiach ze starego l�du - my�la� Awaru - i musz� rozmawia� z wrogiem, bo inaczej, jak zdo�a�bym pozna� jego zamierzenia?" U st�p Wanyangeri le�a�o d�ugoogoniaste zwierz�. Spa�o spoczywaj�c w bezruchu, tylko czasem poruszy�y si� jego nozdrza lub zadrga�y ow�osione uszy. - Psh! - sykn�� Wanyangeri, a wtedy zwierz� otworzy�o �lepia i poderwa�o si� na cztery �apy. Wpatruj�c si� w oczy Wanyangeri odkry�o w nich jakie� polecenie, gdy� w miejscu zawr�ci�o i pruj�c traw� posznurowa�o do lasu. - Jestem tutaj - Wanyangeri zwr�ci� si� zn�w do Awaru - znacznie d�u�ej od ciebie i chc� ci powiedzie� o rzeczach, kt�re ju� wiem, aby� uwierzy�, �e nie ma we mnie wrogo�ci. "Na to -pomy�la� Awaru - na to nie mo�esz liczy�, Wanyangeri". Skrzywi� w u�miechu po�ow� twarzy zwr�con� ku tamtemu. - Je�li chcesz - odezwa� si� - powiedz mi, czym dla ludzi s� te zwierz�ta, kt�re pozwalaj� sobie rozkazywa� i s� tak �agodne pomimo drapie�nego wygl�du? - Sheri, tak si� je nazywa - odpar� Wanyangeri - ale wielu nadaje im jeszcze imiona. Kiedy biegaj� po ziemi, podobne s� do lamparta. Wy�sze od nie