2593
Szczegóły |
Tytuł |
2593 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2593 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2593 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2593 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Mercedes Lackey
OBIETNICA MAGII
(Prze�o�y�a Magdalena Polaszewska-Nicke)
Dedykowane
Elizabeth (Betsy) Wollheim,
kt�ra powiedzia�a: "Zr�b to"
Rozdzia� Pierwszy
Niebieskie sk�rzane juki i parciany t�umok, wypchane brudnymi ubraniami i najr�niejszymi rzeczami osobistymi, z g�uchym odg�osem wyl�dowa�y w k�cie pokoju. Lutnia, nie rozpakowana jeszcze z po�atanego sk�rzanego pokrowca, ze�lizgn�a si� po oparciu jednego z wy�cie�anych krzese� i z �agodniejszym nieco d�wi�kiem spocz�a w zag��bieniu wytartej czerwonej poduszki siedzenia. Znalaz�szy tam oparcie, przechyli�a si� na bok i wygl�da�a teraz niczym grube, pijane dziecko. Na matowej powierzchni ciemnego sk�rzanego futera�u po�yskiwa�o blado przedpo�udniowe s�o�ce wci�� jeszcze widoczne za jedynym wychodz�cym na wsch�d oknem. Wprawdzie pokrowiec poprzeciera� si� ju� tu i tam, ale dwa lata poniewierki nie przy�mi�y zanadto jego blasku, a rozdarcie wzd�u� cz�ci chroni�cej pud�o instrumentu zszyte by�o drobniutkim, misternym �ciegiem.
Vanyel skrzywi� si� na widok a� nazbyt widocznego szwu. Przedarcie? Nie, przedarcie nie by�oby tak r�wne. Nazwa�bym to raczej przeci�ciem, albo raczej rozp�ataniem i dopiero wtedy by�bym bli�szy prawdy. Oby tylko nikt tego nie zauwa�y�.
Lepiej, �e to pokrowiec lutni, a nie ja sam... ostrze by�o tak blisko, �e wola�bym nawet o tym nie my�le�. Mam tylko nadziej�, �e Savil nie b�dzie si� temu przygl�da� zbyt dok�adnie. Ju� ona dobrze by wiedzia�a, sk�d si� to wzi�o, i by�aby w�ciek�a.
Mag herold�w Vanyel osun�� si� niezgrabnie na krzes�o, ca�ym ci�arem cia�a rzucaj�c si� prosto w obj�cia mi�kkich, obci�gni�tych tkanin� opar�.
Nareszcie w domu. O nieba, �ycia we mnie nie wi�cej ni� w tamtych jukach, kt�re wyl�dowa�y w k�cie.
- O-o-och. - Vanyel opar� si� wygodnie i poczu� nagle, jak gdyby wszystkie mi�nie jego cia�a podnios�y naraz jeden wielki krzyk, dopominaj�c si� zado��uczynienia za wszelkie d�ugo ignorowane b�le i przeci��enia. My�li z trudem torowa�y sobie drog� do jego �wiadomo�ci, przebijaj�c si� przez mg�� ca�kowitego wyczerpania. Najwi�kszym pragnieniem Vanyela w tej chwili by�o zamkn�� zm�czone oczy. Ale na jego spe�nienie Vanyel nie mia� odwagi, bo z chwil� gdyby zamkn�� powieki, natychmiast zmorzy�by go sen.
Kiedy� wreszcie b�d� musia� sobie przypomnie�, �e nie mam ju� szesnastu lat, i wbi� sobie do g�owy, �e nie mog� k�a�� si� nad ranem, wstawa� o brzasku i nie p�aci� za to �adnej ceny.
Kilka chwil temu, gdy Vanyel czy�ci� w stajni swego Towarzysza, Yfandes, ta zasn�a na stoj�co. Tego ranka na d�ugo przed �witem wyruszyli na ostatni etap swej podr�y, a potem przez ca�y czas gnali co tchu, wyczerpuj�c do cna rezerwy si�, aby tylko jak najpr�dzej osi�gn�� spokojny azyl domu.
Bogowie. Obym nigdy wi�cej nie musia� ogl�da� granicy karsyckiej.
Niestety, o tym mog� sobie tylko pomarzy�. O Panie i Pani, je�li mnie mi�ujecie, dajcie mi tylko troszk� czasu, abym m�g� odetchn��. Tylko o to prosz�. O odrobin� czasu, abym zn�w poczu� si� jak cz�owiek, a nie maszyna do zabijania.
W pokoju unosi� si� intensywny zapach myd�a i wosku pszczelego u�ywanego do polerowania mebli i boazerii. Vanyel przeci�gn�� si�, ws�uchuj�c si� w trzeszczenie swych staw�w i ze zdziwieniem powi�d� wzrokiem dooko�a.
Dziwne. Dlaczego nie czuj� si� tutaj jak w domu? Zamy�li� si� na moment, bo zda�o mu si� nagle, �e jego skromna kwatera o �cianach wy�o�onych boazeri� ze z�otego d�bu wygl�da�a na jaki� anonimowy, nazbyt nieskazitelnie czysty pok�j nie zamieszkany przez nikogo. Przypuszczam, �e to do�� logiczne - pomy�la� od niechcenia. - Nikt tutaj nie pomieszkiwa� zbyt d�ugo. Przez ostatni rok ca�y czas by�em w drodze, a przedtem przyje�d�a�em tu zwykle zaledwie na kilka tygodni. Och, bogowie.
By� to wygodny, przytulny - i do�� przeci�tny - pok�j. Podobny do ca�ego tuzina izb, kt�re Vanyel zajmowa� ostatnimi czasy, je�li ju� spotka� go luksus otrzymania pokoju go�cinnego w tym czy innym zamku. Umeblowanie by�o tutaj do�� skromne: dwa krzes�a, st�, biurko, a przy nim taboret, szafa na ubrania oraz ��ko z baldachimem w rogu pokoju. ��ko by�o ogromne - jedyny wyraz s�abo�ci Vanyela, kt�ry mia� w zwyczaju rzuca� si� niespokojnie podczas snu.
Vanyel u�miechn�� si� kwa�no, przypomniawszy sobie, jak wiele os�b kwitowa�o to przypuszczeniem, �e na tak wielkim ��ku musia�o mu zale�e� ze zgo�a innych powod�w. Nigdy by mi nie uwierzyli, �e Savil �wiczy si� w sztuce mi�osnej znacznie cz�ciej ni� ja. No tak. Mo�e to i dobrze, �e nie mam kochanka. Po nocy ze mn� budzi�by si� ca�y w si�cach. I zawsze pierwsz� jego my�l� by�oby u�wiadomienie sobie, �e zn�w uda�o mu si� unikn�� uduszenia podczas kt�rego� z moich koszmar�w.
Pomijaj�c jednak ��ko, pok�j by� raczej pospolity. Mia� tylko jedno okno, a i przez nie niewiele by�o wida�. Z pewno�ci� nie by� to apartament, jakiego m�g�by sobie za�yczy�, gdyby tylko chcia�...
Ale po co mi apartament, skoro tak rzadko bywam w Przystani, a w swym pokoju jeszcze rzadziej?
Na przek�r wszelkim zasadom etykiety po�o�y� nogi na niskim, porysanym stoliku pomi�dzy krzes�ami. M�g� wprawdzie za��da�, aby dostarczono mu podn�ek...
Ale jako� nigdy mi to nie przychodzi do g�owy, dop�ki nie znajd� si� kilka mil od domu. wyruszaj�c w kolejn� podr�. Nigdy nie ma czasu na... na cokolwiek. W ka�dym razie odk�d zmar�a Elspeth. Bogowie, sprawcie tylko, abym si� myli� co do Randala.
Oczy zasz�y mu mg��. Potrz�sn�� g�ow� dla odzyskania klarowno�ci widzenia. Dopiero w�wczas ujrza� stosik list�w le��cy u jego st�p i a� j�kn�� na widok nader znajomej piecz�ci widniej�cej na samym wierzcho�ku kupki, piecz�ci lorda Withena, pana na Forst Reach i ojca Vanyela,
Mam dwadzie�cia osiem lat, a my�l o nim wci�� sprawia, �e zaczynam si� czu� jak pi�tnastolatek, i to pi�tnastolatek w nie�asce. Dlaczego w�a�nie ja? - zapyta� bog�w, kt�rzy jednak�e nie zdecydowali si� udzieli� mu odpowiedzi. Westchn�� ponownie i z gorycz� popatrzy� na odstraszaj�co gruby list.
Na ognie piekielne. Ten list - zreszt� tak samo jak ka�da inna sprawa - mo�e sobie poczeka�, a� wezm� k�piel. A� wezm� k�piel i przegryz� co�, co nie b�dzie zaple�nia�e, i napij� si� czego�, co nie b�dzie gotowanym b�otem. A teraz zastan�wmy si�, czy podczas mojego ostatniego pobytu tutaj mia�em jakie� ubrania, kt�re nadawa�yby si� do noszenia?
D�wign�� si� z fotela i przetrz�sn�� szaf� stoj�c� przy ��ku, znajduj�c tam w ko�cu koszul� i stare, wyblak�e niebieskie bryczesy, kt�re w czasach swej �wietno�ci mia�y barw� g��bokiego szafiru. O, dzi�ki wam, bogowie, �e to nie Biel. Gdy zajad� do domu, te� nie b�d� nosi� Bieli. Jak�e mi�o b�dzie za�o�y� co�, co nie brudzi si� w oczach. (To niesprawiedliwe, odezwa� si� raptem pe�en wyrzutu g�os jego sumienia. W rzeczywisto�ci w�a�ciwie traktowany Bia�y uniform herold�w by� tak odporny na brud i plamy, �e nie-Heroldowie dopatrywali si� w tym jakiej� magii. Ale Vanyel zignorowa� ten cichy g�os.) Ale z drugiej strony zupe�nie nie wiem, co b�d� teraz nosi� jako uniform. Drogi ojciec z ledwo�ci� pozna�by swego syna, widz�c go umazanego w b�ocie, nie ogolonego, z popio�em we w�osach.
Wytrz�sn�� na pod�og� zawarto�� parcianego t�umoka i zadzwoni� po pazia, aby zabra� sponiewierane uniformy i odda� komu�, kto zajmie si� nimi jak nale�y. By�y w nadzwyczajnie z�ym stanie: poplamione od trawy, b�ota i krwi - miejscami nawet jego w�asnej - niekt�re poci�te i podarte, a wi�kszo�� zniszczona niemal do szcz�tu.
Zmierzy�by mnie wzrokiem i doszed� do wniosku, �e musz� by� op�tany. No, Karsyci i tego nie omieszkali spr�bowa�. Ale przynajmniej to, �e kto� przez moment stanie na skraju op�tania, nie odbija si� plamami na jego ubraniu... w ka�dym razie nie na uniformach. A co teraz b�dzie moim uniformem? Och, o to b�d� si� martwi� po k�pieli.
�azienka znajdowa�a si� na drugim ko�cu d�ugiego, wy�o�onego drewnian� boazeri� i kamienn� posadzk� korytarza. Tego przedpo�udnia nie by�o tam nikogo, �adnych ch�tnych do rywalizacji o balie i gor�c� wod�. Cz�api�c oci�ale korytarzem, na wp� zamroczony Vanyel my�la� sobie, jak dobrze mu b�dzie w gor�cej wodzie. Ostatnio - wyj�wszy pospieszne ochlapanie si� w zaje�dzie - k�pa� si� w zimnym strumieniu. Bardzo zimnym strumieniu. I my� si� piaskiem, nie myd�em.
Dotar�szy wreszcie do �azienki, zrzuci� ubranie i zostawi� je na kupce na pod�odze, wod� z miedzianego kot�a nape�ni� najwi�ksz� z trzech drewnianych balii i z westchnieniem zanurzy� si� w gor�cej k�pieli...
...i obudzi� si� z niemal zupe�nie zdr�twia�ymi ramionami zwisaj�cymi bezw�adnie po bokach balii, z g�ow� opadaj�c� na piersi, w wodzie ledwie letniej i coraz bardziej stygn�cej.
Wtem jego ramienia �agodnie dotkn�a jaka� d�o�.
Nie ogl�daj�c si� nawet, zorientowa� si�, �e musi to by� jeden z koleg�w, herold�w. Gdyby by�o inaczej, gdyby nawet by� to kto� tak niewinny jak jaki� nieznajomy pa�, napi�te nerwy Vanyela i wyostrzony na polach bitew refleks wykona�yby rzecz niewybaczaln�. Vanyel wyrzuci�by takiego intruza za �cian�, zanim sam zd��y�by si� wyrwa� z g��bokiego snu. Zrobi�by to, najprawdopodobniej nie u�ywaj�c nawet magii. Zreszt� niewa�ne, czy z magi�, czy bez, nagle zda� sobie spraw�, �e je�li nie b�dzie ostro�ny, mo�e wyrz�dzi� komu� krzywd�.
Przeszy� go delikatny dreszcz. Byle co potrafi mnie wyprowadzi� z r�wnowagi. A to niedobrze.
- Je�li nie chcesz si� zamieni� w cz�owieka-ryb� - dobieg� go szczerze zatroskany g�os herolda Tantrasa wykukuj�cego zza parawanu oddzielaj�cego miejsce, gdzie sta�a balia, od reszty pomieszczenia - lepiej ju� wyjd� z tej balii. Dziwi� si�, �e jeszcze si� nie utopi�e�.
- Ja te�. - Vanyel przetar� oczy, popr�bowa� oczy�ci� g�ow� z paj�czyn i obejrza� si� przez rami�. - Sk�d si� tu wzi��e�?
- S�ysza�em, �e wr�ci�e� kilka miarek �wiecy temu i domy�li�em si�, �e pewnie tutaj skierujesz swoje pierwsze kroki. - Tantras zachichota�. - Ju� ja dobrze znam i ciebie, i to twoje zami�owanie do k�pieli. Ale musz� przyzna�, �e nie spodziewa�em si�, �e dane mi b�dzie ogl�da�, jak zamieniasz si� w rodzynka.
Ciemnow�osy, smag�y herold wy�oni� si� zza drewnianego przepierzenia z nar�czem r�cznik�w. Vanyel przygl�da� mu si� z p�u�miechem wyra�aj�cym co� znacznie wi�cej ani�eli podziw znawcy dla dzie�a sztuki. Tantras by� m�czyzn� pe�nym wdzi�ku, okaza�ym niczym ogier kr�l stada u szczytu swych mo�liwo�ci. Tantras nie by� shay'a'chern, ale by� dobrym przyjacielem, a przecie� nie�atwo o kogo� takiego.
I coraz trudniej - pomy�la� Vanyel trze�wo. - Chocia�, o niebiosa, sam dawno nie mia�em okazji do�wiadczy�, czym jest romantyczne sam na sam z kochankiem... no c�, celibat przecie� mnie nie zabije. Nawet gdybym bardzo wyt�y� wyobra�ni�. Bogowie, powinienem chyba zosta� ksi�dzem.
Przepa�ciste, �agodne oczy starszego herolda by�y pe�ne troski.
- Nie wygl�dasz najlepiej, Vanyelu. Przypuszcza�em, �e b�dziesz zm�czony... ale s�dz�c po tym, jak tu przysn��e�... musia�o ci tam by� gorzej ni� my�la�em.
- By�o �le - odpar� kr�tko Vanyel, niech�tny rozmowie o tym, co dzia�o si� podczas ostatniego roku. Nawet dla niego, najpot�niejszego w ca�ym Kr�gu maga herold�w, kt�ry potrafi� zast�pi� na ich porcjach pi�ciu pozosta�ych mag�w herold�w w czasie ich rekonwalescencji po magicznym ataku, skrajnym wyczerpaniu i szoku, by�a to misja, o kt�rej nie chcia� my�le� jeszcze przez d�ugi czas, a tym bardziej prze�ywa� jej po raz wt�ry. Namydli� sobie w�osy, a potem zanurzy� g�ow� pod wod�, aby sp�uka� pian�.
- Tak w�a�nie s�ysza�em. Gdy zobaczy�em ci� w tej balii odgrywaj�cego truposza, wys�a�em do twego pokoju pazia zjedzeniem i winem, a drugiego po kilka moich uniform�w. Jeste�my przecie� niemal takiej samej budowy,
- Powiedz tylko, ile za nie chcesz, a zap�ac� ka�d� cen� -odpar� z wdzi�czno�ci� Vanyel, unosz�c si� z j�kiem z balii i odbieraj�c r�cznik, kt�ry ju� trzyma� dla niego Tantras. - Nie mam nic, co by si� nadawa�o do noszenia zamiast uniformu.
-O Panie i Pani... - wycedzi� Tantras, wstrz��ni�ty widokiem cia�a Vanyela. - Co� ty ze sob� zrobi�?
Vanyel przerwa� na chwil� energiczne ruchy wykonywane w trakcie owijania si� r�cznikiem i popatrzy� na swe cia�o. Oznaki poniesionych szk�d nawet jego wprawi�y w zdziwienie. Zawsze by� szczup�y, ale teraz zosta�a ze� ledwie sk�ra i ko�ci, nic wi�cej. Ca�e jego cia�o pokrywa�y blizny po smagni�ciach no�y i mieczy, a piersi - w miejscu, gdzie pewien demon chcia� wyrwa� mu serce - przecina�o kilka r�wnolegle biegn�cych �lad�w po zadrapaniach pazur�w. Nie zabrak�o te� blizn po oparzeniach - od szyi a� do kolana bieg�y trzy cienkie, bia�e linie, znacz�ce miejsce, gdzie, przedar�szy si� przez os�ony, dosi�g�a go magiczna b�yskawica. By�o te� par� innych znamion, pami�tek po pojedynku z mistrzem magicznych ogni.
- To moja praca. �ycie na kraw�dzi. Usi�owa�em przekona� Karsyt�w, �e jestem pi�cioma magami herold�w naraz. Odgrywa�em rol� celu. - Wzruszy� ramionami, jakby chcia� odsun�� od siebie my�li o tamtym czasie. - To wszystko. Nic ponad to, co zrobi�by ka�dy z was, je�li tylko by m�g�.
- Bogowie, Van - odpar� Tantras z cieniem poczucia winy w g�osie. - Przy tobie czuj� si� jak tch�rz. Do diab�a, mam nadziej�, �e warto by�o przez to wszystko przechodzi�.
Usta Vanyela �ci�gn�y si� w cieniutk� lini�,
- Dosta�em tego drania, kt�ry zabi� Mardika i Donni. Mo�esz to rozg�osi� jako wiadomo�� oficjaln�.
Tantras na moment przymkn�� oczy i pochyli� g�ow�.
- Warto by�o - powiedzia� cicho. Vanyel skin�� g�ow�.
- Warto by�o wycierpie� ka�d� z tych ran. Mo�e nawet osi�gn��em co� wi�cej. Ten czarnoksi�nik mia� ca�e stado demon�w. Gdy go zabi�em, pos�a�em je wszystkie do Karsyt�w. U�miechn�� si�, a raczej lekko wykrzywi� usta. - Mam nadziej�, �e tym sposobem Karsyci dostali niez�� nauczk�. Licz� na to, �e w og�le zabroni� pos�ugiwania si� magi� po ich stronie granicy. Je�li wierzy� pog�oskom przenikaj�cym tu z Karsu, to ju� to robi�.
Tantras uni�s� g�ow�.
- Ci�ko b�dzie tym, kt�rzy posiadaj� dar... - rzek�. Vanyel nie odpowiedzia�. W tej chwili trudno mu by�o wsp�czu� komukolwiek po karsyckiej stronie granicy. Nie by�a to postawa nazbyt mi�osierna, nie przystawa�a heroldowi, ale Vanyel wiedzia�, �e dop�ty, dop�ki nie zagoj� si� pewne rany - i to bynajmniej nie te na ciele - nie b�dzie sk�onny odczuwa� lito�ci.
- Przyby�o ci te� wi�cej siwych w�os�w - zauwa�y� Tantras, przechyliwszy g�ow� na bok.
Vanyel skrzywi� si�, ale by� rad ze zmiany tematu.
- To przez energi� magiczn� z ogniska. Za ka�dym razem, kiedy czerpi� z niego si�y, pojawia si� na mojej g�owie wi�cej bia�ych w�os�w. Ta�cz�cy Ksi�yc k'Treva by� zupe�nie siwy, zanim jeszcze osi�gn�� m�j wiek. Zdaje si�, �e jestem bardziej, odporny. - U�miechn�� si�. By� to blady, lecz tym razem prawdziwy u�miech. - Niesie to z sob� co� bardzo mi�ego. Dzi�ki tym siwym w�osom ludzie darz� mnie szacunkiem, kt�rego inaczej mo�e wcale bym nie do�wiadczy�!
Wytar� si� i owin�� sobie r�cznik wok� bioder. Tantras zn�w si� skrzywi� - spostrzeg� pewnie szram� po ci�ciu no�em na plecach Vanyela - i poda� mu nast�pny r�cznik do wytarcia w�os�w.
- A tak nawiasem m�wi�c, ten d�ug ju� sp�aci�e� - powiedzia�, pr�buj�c skierowa� rozmow� na nieco l�ejszy temat. Vanyel przerwa� wycieranie w�os�w, unosz�c brwi.
- Wype�ni�e� za mnie moje obowi�zki podczas ostatniej nocy Sovan.
Vanyel zdusi� nag�y skurcz w sercu i wzruszy� ramionami. Wiesz, �e wpadasz w depresj�, gdy jeste� zm�czony, g�upcze. Nie pozw�l, �eby ci� to gn�bi�o.
- Och, o to chodzi. Zawsze do twoich us�ug. Wiesz, �e nie lubi� uroczysto�ci zwi�zanych z noc� Sovan. Nie mog� poradzi� sobie z tymi nabo�e�stwami za zmar�ych i nie lubi� by� sam. Pe�nienie za ciebie warty honorowej by�o r�wnie dobrym zaj�ciem jak ka�de inne, kt�re pozwoli�oby mi nie my�le� o przykrych rzeczach.
By� wdzi�czny, �e Tantras nie chcia� ci�gn�� dalej tej rozmowy.
- Jak s�dzisz, uda ci si� jako� doj�� do pokoju? - zapyta� starszy herold. - Powiedzia�em, �e nie wygl�dasz najlepiej, i naprawd� tak my�l�. Zasn�� tak w balii... zaczynam si� zastanawia�, czy aby nie zemdlejesz gdzie� w korytarzu.
Vanyel wyda� z siebie d�wi�k przypominaj�cy bardziej suchy kaszel ani�eli �miech.
- Nie dolega mi nic, czego nie m�g�by uleczy� tygodniowy sen - odpar�. - Przykro mi, �e nie b�d� m�g� sta� na warcie honorowej i w tym roku, ale musz� z�o�y� obowi�zkow� wizyt� rodzinn�. Nie by�em w domu od... bogowie, czterech lat, a i wtedy nie zabawi�em tam d�u�ej ni� dzie� czy dwa. Rodzina z pewno�ci� nak�oni mnie do d�u�szego pobytu, kt�ry zreszt� im obieca�em. W pokoju czeka na mnie list od ojca, kt�ry chyba mia� mi o tym przypomnie�.
- Rodzice dobrze wiedz�, jak rozbudzi� w cz�owieku poczucie winy, co? No c�, je�li b�dziesz nieosi�galny, Randal nie wynajdzie ci nic do roboty... ale czy to naprawd� b�dzie odpoczynek? - Tantras zda� si� po trosze rozbawiony i zmartwiony zarazem. - To znaczy, ta twoja rodzina...
- Nie b�d� mnie dr�czy� podczas snu, a ja mam zamiar spa� bardzo du�o. - Za�o�y� swe stare, czyste ubranie, rozkoszuj�c si� dotykiem czystej, mi�kkiej tkaniny na sk�rze, i zacz�� zbiera� z pod�ogi brudne rzeczy. - Jestem teraz w takim nastroju, �e najch�tniej przedzierzgn��bym si� w pustelnika, gdy ju� tam dotr�...
- Zostaw te rzeczy - przerwa� mu Tantras. - Zajm� si� nimi. A ty id� zje�� jaki� przyzwoity posi�ek. Wygl�dasz, jakby� ju� od miesi�cy nie mia� w ustach nic porz�dnego.
- Bo nie mia�em. Oni tam nie wierz� w ziemskie przyjemno�ci. Wielcy propagatorzy umartwiania cia�a dla dobra ducha. Vanyel uni�s� oczy akurat na czas, by zobaczy� uniesione brwi Tantrasa. Zrobi� dramatyczn� min�. - Wiem, co masz na my�li. To te�. Szczeg�lnie to. Na bog�w. Czy ty masz poj�cie, jak to jest by� otoczonym tymi bardzo przystojnymi m�czyznami i odwa�y� si� zaledwie na flirt z jednym z nich?
- A czy m�ode panie by�y r�wnie osza�amiaj�co atrakcyjne? -spyta� Tantras, u�miechaj�c si� szeroko.
- Raczej tak... cho� ta materia pozostaje dla mnie w sferze abstrakcji.
- A wi�c mog� je sobie wyobrazi�. Przypominaj mi zawsze, abym za wszelk� cen� trzyma� si� z dala od granicy karsyckiej.
Vanyel uzmys�owi� sobie nagle, �e sam si� u�miechn��. By� to ju� drugi szczery u�miech, i to p�yn�cy prosto z serca.
- Tantras, na bog�w... tak si� ciesz�, �e ci� zn�w widz�. Wiesz, ile czasu min�o od momentu, kiedy ostatnio mia�em okazj� z kim� swobodnie porozmawia� albo po�artowa�? O Pani! Dlatego �e przebywa�em w�r�d ludzi, kt�rzy odwracali wzrok, kiedy tylko widzieli mnie w niekompletnym ubraniu?
- A ty zn�w o tym? - zdziwi� si� Tantras. - Naprawd� s�dzisz, �e ludzie, zbli�aj�c si� do ciebie, robi� si� nerwowi, bo jeste� shayn?
- Jestem co? - spyta� Vanyel, zaskoczony brzmieniem nieznajomego okre�lenia.
- Shayn. To skr�cona wersja tego s�owa Sokolich Braci, kt�rego u�ywacie ty i Savil. Nie wiem, jak to si� sta�o, ale po prostu pewnego dnia nagle wszyscy zacz�li si� nim pos�ugiwa�. -Tantras opar� si� o wy�o�on� bia�ymi p�ytkami �cian� �azienki i spl�t�szy r�ce na piersi, przybra� na poz�r zupe�nie niedba�� pozycj�. - Mo�e to dlatego, �e jeste� taki s�awny. Nie wypada, �eby kto� nazywa� najpot�niejszego w Kr�gu maga herold�w "zbocze�cem". - U�miechn�� si�. - M�g�by� takiego delikwenta zamieni� w �ab�.
Vanyel potrz�sn�� g�ow�.
- Bogowie, tak d�ugo by�em z dala od wszystkiego, co si� tu dzieje, �e przegapi�em pojawienie si� tego nowego powiedzonka. Tak, oczywi�cie dlatego, �e jestem shay'a'chern. Z jakiego� to innego powodu mieliby na mnie krzywo patrze�?
- Poniewa� si� ciebie piekielnie boj� - odpar� Tantras z gasn�cym u�miechem. - Poniewa� w�adasz moc� tak�, jak� w�adasz. Poniewa� jeste� cichy i lubisz samotno��, a oni nigdy nie wiedz�, co sobie my�lisz. � nieba, teraz ju� co najmniej po�owa herold�w nie ma zielonego poj�cia, �e jeste� shayn. To przez ten dar magii patrz� na ciebie z ukosa. Nikogo tutaj nic a nic nie obchodzi, z kim dzielisz ��ko. O wiele bardziej boj� si�, �e... och... �e pewnego dnia za�atwi si� na ciebie ptaszek, a ty w ataku w�ciek�o�ci zr�wnasz z ziemi� ca�y pa�ac.
- Ja? - Vanyel spojrza� na Tantrasa z niedowierzaniem.
- Ty. Ostatnie cztery czy pi�� lat sp�dzi�e� na polu walki. Doskonale zdajemy sobie spraw�, �e masz a� nadto wyostrzony refleks. Na ognie piekielne, to dlatego w�a�nie, zamiast przysy�a� pazia, sam przyszed�em ci� obudzi�. Wszyscy dobrze wiemy, do czego jeste� zdolny. Van, nigdy nie s�ysza�em o nikim, kto by�by w stanie sam zast�pi� pi�ciu mag�w herold�w! Sama �wiadomo��, �e jeden tylko cz�owiek mo�e na zawo�anie zebra� w sobie tak� moc, odbiera ludziom rozum!
Takie s�owa zaskoczy�y Vanyela. Nie mia� poj�cia, co odpowiedzie�. Wlepi� wzrok w Tantrasa i zamar� z r�cznikiem zwisaj�cym mu z r�k,
- To szczera prawda, Van. Wola�bym, aby� przesta� bez powodu stroni� od ludzi. To nie twoje preferencje seksualne ich przera�aj�, to ty sam. Zr�wna� z ziemi� pa�ac, do diab�a... oni doskonale wiedz�, �e gdyby� tylko chcia�, m�g�by� zr�wna� z ziemi� ca�� Przysta�...
Vanyel otrz�sn�� si� z oszo�omienia.
- Za kogo oni mnie maj�? - rzuci� szyderczym tonem, podnosz�c z pod�ogi sw� brudn� koszul�.
- Oni nie wiedz�, kim jeste�. Nie maj� daru magii i wi�kszo�� z nich nie przechodzi�a szkolenia w otoczeniu mag�w herold�w. S�uchaj� tylko r�nych opowie�ci i kojarz� to z Wojnami Mag�w; i pami�taj�, �e kiedy�, zanim powsta� Valdemar, niedaleko na po�udnie od nas rozci�ga�a si� kwitn�ca kraina. Teraz le�� tam R�wniny Dorisza - olbrzymi okr�g�y krater. Nie ma tam miast ani �adnego �ladu, �e kiedykolwiek co� w og�le tam by�o; nie pozosta� nawet kamie� na kamieniu. Nic, tylko trawa i nomadowie. Van, zostaw to, posprz�tam po tobie.
- Ale... - Vanyel chcia� zaprotestowa�.
- Pos�uchaj, je�li przez wi�ksz� cz�� roku ty mo�esz zast�powa� pi�ciu z nas, to jeden z nas mo�e raz na jaki� czas posprz�ta� po tobie. - Tantras zabra� od Vanyela wilgotne r�czniki, k�ad�c w ten spos�b kres wszelkim ewentualnym protestom z jego strony. - M�wi� szczerze, Van.
Skoro nalegasz. - Chcia� dosi�gn�� umys�u Tantrasa, by sprawdzi�, czy ten rzeczywi�cie m�wi to, co my�li. Pomys� ten wyda� mu si� wprost fantastyczny.
Ale Tantras nie zaproponowa� mu tego, a herold nie wdziera si� do cudzych umys��w bez zaproszenia, chyba ze zmusi go do tego jaka� nag�a potrzeba.
- Naprawd�... tak my�lisz? - zapyta� szeptem.
- Ja si� ciebie nie boj�, ale pozw�l, �e ci powiem, i� za �adne skarby nie chcia�bym dysponowa� twoj� moc�. Ciesz� si�, �e jestem tylko heroldem, a nie magiem herold�w, i nie mam najmniejszego poj�cia, jak ty to wszystko wytrzymujesz. Wiec pozw�l mi troszk� ci� rozpie�ci�, dobrze?
Vanyel zdoby� si� na blady u�miech. Martwi�o go kilka spraw, a mi�dzy innymi s�owa Tantrasa o byciu "tylko heroldem". Wynika�o z nich, �e istnieje jaki� podzia� na herold�w i mag�w herold�w, a to sprawia�o, �e czu� si� niesw�j.
- Dobrze, stary przyjacielu. Rozpieszczaj mnie. Jestem ju� wystarczaj�co zm�czony, aby ci na to pozwoli�.
Mg�a znu�enia przys�oni�a mu oczy, gdy szed� korytarzem prowadz�cym do swego pokoju. Przy ka�dym kroku musia� zebra� w sobie wszystkie si�y, aby postawi� stop� za stop�. O Pani, b�d� b�ogos�awiona za zes�anie mi Tantrasa. Nawet po�r�d herold�w, kt�rych sam szkoli�em, niewielu odznacza�o si� tak szczer� ch�ci� zaakceptowania mnie takim, jaki jestem. A z jak�� �atwo�ci� robi to Tantras. Czy to dlatego, �e jestem magiem, czy dlatego, �e maj� mnie za op�tanego... cho� nie mog� poj��, z jakiej przyczyny moc magiczna mia�aby budzi� w kimkolwiek przestrach. Wszak�e magowie herold�w istniej� od zarania Valdemaru.
Chcia�bym, �eby Tantras, b�d�c tak przekonanym o swojej s�uszno�ci, rzeczywi�cie mia� racj�. Ja i tak nadal jestem zdania, �e chodzi o t� drug� spraw�.
Jak�e koj�cy dla jego st�p okaza� si� ch��d kamiennej posadzki. Zetkni�cie z ni� za�agodzi�o w nich b�l, rezultat zbyt wielu godzin, dni i tygodni, kiedy to zmuszony by� spa� w pe�nym odzieniu, nieprzerwanie got�w do obrony granicy podczas najczarniejszych nawet godzin nocy.
To wspomnienie przywo�a�o jeszcze bardziej ponure my�li.
Za ka�dym razem, gdy powraca� do Przystani, mia� �wiadomo��, �e powita go tam zn�w mniej znajomych twarzy. Odesz�o tak wielu przyjaci�... co wcale nie znaczy, �e kiedykolwiek mia�em ich wielu. Lansir, Mardik i Donni, Regen, Dorilyn, Wulgra, Kat, Pretor. Wszyscy odeszli. Poza Tantrasem pozosta�o niewielu. Jest... Jays. Savil. I Andy, ale on jest uzdrowicielem. Erdan, Breda, kilkoro innych Bard�w. I jak tu nie by� odludkiem? Z ka�dym rokiem staj� si� coraz bardziej osamotniony.
Zgodnie z obietnic� Tantrasa obok stosiku list�w czeka� na Vanyela talerz pe�en jedzenia. By�y tam dwa paszteciki z mi�sem, twaro�ek i jab�ka, a obok szczodrze zaopatrzonego talerza sta� r�wnie szczodrze nape�niony dzban wina.
Lepiej, �ebym obszed� si� z tym ostro�nie Odwyk�em od wina i za�o�� si�, �e zaraz uderzy mi do g�owy.
Opadaj�c na puste krzes�o, zd�awi� w gardle j�k b�lu, nala� sobie kielich wina i wzi�� do r�ki list z wierzchu kupki. Z�ama� piecz��, zacisn�� z�by i zacz�� czyta�.
Do maga herold�w Vanyela
od lorda Withena Ashkevron, pana na Forst Reach
M�j drogi synu...
Vanyel ze zdumienia nieomal nie upu�ci� listu i jeszcze raz przeczyta� nag��wek, by upewni� si�, czy aby oczy nie p�ataj� mu figla.
Wielkie nieba. "M�j drogi synu"? Nie by�em dla niego "drogim", a tym bardziej "synem" od... lat! Ciekawe, co si� sta�o...
Wzi�� g��boki oddech i czyta� dalej.
Cho� mo�e trudno b�dzie Ci w to uwierzy�, jestem szcz�liwy i wdzi�czny, �e zdo�asz znale�� troch� czasu, aby przyjecha� do domu na d�u�ej. Pomimo to, co nas r�ni, pomimo ostrych s��w, kt�re wielokro� pada�y z naszych ust, jestem bardzo dumny z mojego syna, maga herold�w. Mo�e nie s� mi bliskie pewne aspekty Twojego �ycia, ale mam wiele szacunku dla Twojej inteligencji i roztropno�ci. Przyznaj�, Vanyelu, �e Tw�j stary ojciec potrzebuje troch� tej roztropno�ci. Potrzebuj� Twej pomocy, by poradzi� sobie z Twym bratem, Mekealem.
Vanyel pokiwa� g�ow� u�miechaj�c si� cynicznie. A wi�c to tak.
Odk�d odda�em mu pod zarz�d cz�� ziem, Mekeal zd��y� podj�� kilka b��dnych decyzji, tej wiosny jednak�e przeszed� sam siebie. Zabra� byd�o z D�ugich ��k - dobre, silne, przynosz�ce zyski stado - i na jego miejsce wpu�ci� tam owce!
Vanyel zachichota�. Kimkolwiek by� �w skryba, kt�rego wybra� Withen do napisania tego listu, �wietnie potrafi� odda� spos�b wys�awiania si� lorda Ashkevrona. Vanyel czu� wr�cz bij�ce z kartki oburzenie.
A co do tego tak zwanego "rumaka bojowego Shin'a'in", kt�rego kupi� Mekeal - najbardziej narowistego i paskudnego zwierza, jakiego widzia�em w �yciu - lepiej nic nie m�wi�/ Ca�e lata sp�dzi�em na rozwijaniu hodowli w Forst Reach, a on niweczy wszystko sprowadzaj�c jednego konia, nad kt�rym nie mo�na zapanowa�! Jestem przekonany, �e Mekeal Ci� pos�ucha. Jeste� magiem herold�w, sam kr�l polega na twych os�dach. Ten ch�opak doprowadza mnie do takiej w�ciek�o�ci, �e got�w jestem utopi� go w studni!
Vanyel uni�s� si� nieco, by si�gn�� po kawa�ek sera. Ten list wyja�nia� o wiele wi�cej ni� Vanyel mia�by powody oczekiwa�.
Nie pora teraz, �eby Mekeal si� wa�koni�; nie teraz gdy po drugiej stronie granicy lada chwila wybuchn�� mog� zamieszki. Mo�e przypominasz sobie to ma��e�stwo pomi�dzy Deveranem Remoerdisem z Lineasu a Ylin� Mavelan z Bares, zawarte w ramach rozejmu? To ma��e�stwo, kt�re po�o�y�o kres wojnie pomi�dzy Lineasem i Bares i przywiod�o tutaj tego minstrela, kt�ry Ci� tak zauroczy� jako ch�opca? Ot� wygl�da na to, �e po�ycie w tym zwi�zku nieszczeg�lnie si� uk�ada. Od lat kr��y�y pog�oski, �e najstarsze dziecko to b�kart, a teraz Daveran zdaje si� je potwierdza�. Wydziedziczy� Tashira na korzy�� drugiego syna. Z pewnych wzgl�d�w trudno mi go za to wini�. Nawet gdyby ch�opak nie by� a� tak podobny do swego wuja -a widzia�em i ch�opca, i tego m�czyzn�, i podobie�stwo jest ewidentne - same plotki wystarczy�yby do podwa�enia jego prawa do sukcesji. Szczerze m�wi�c, nie mam zaufania do tej ca�ej rodziny Mavelan�w. To stado podst�pnych �mij. Przestaj� na siebie naskakiwa� tylko wtedy, gdy napadaj� na kogo� obcego. Dzi�kuj� bogom, �e do tej pory przez ca�y czas wisieli u swoich w�asnych garde�. Ale ostatnio rozesz�a si� wie�� o wydziedziczeniu Tashira i je�li oka�e si�, �e to tylko plotka, mo�emy mie� do czynienia z zamieszkami po drugiej stronie granicy. Przy okazji, tw�j brat a� si� pali do tej wojny. Bogowie, to ostatnia rzecz, jakiej nam potrzeba. Sk�adam tylko dzi�ki naszej Pani za to, �e Randal wykaza� do�� przytomno�ci, aby na pos�a do Lineasu wyznaczy� zwyk�ego herolda, a nie maga herold�w. Porz�dny, solidny herold mo�e mie� jakie� szans� na powstrzymanie tego konfliktu od przeobra�enia si� w kolejn� wendet�, podobn� do tej, kt�rej mia�o po�o�y� kres to ma��e�stwo. Obywatele Lineasu z pewno�ci� b�d� bardziej sk�onni wys�ucha� zwyk�ego herolda. Nie lubi� niczego, co im pachnie sztuczkami czarodziejskimi, a zwa�ywszy na krzywd�, jak� wyrz�dzili im Mavelanowie, kt� mo�e ich za to wini�?
Vanyel zagryz� wargi, w palcach trzyma� zapomniany ju� kawa�ek sera. Withen zdradza� o wiele wi�cej przenikliwo�ci w sprawach polityki ni�li Vanyel by si� po nim spodziewa�. Lecz ta sprawa Lineasu...
Wystarczaj�co niepokoj�cy jest ju� sam fakt, �e Randal wys�a� Tw� siostr�, Liss�, wraz z jej kompani� gwardii, aby zza granicy mieli oko na Mavelan�w. S�dz�, �e Ty sam, lepiej ni� tw�j stary ojciec, orientujesz si�, co to znaczy. Przy odrobinie szcz�cia, je�li wszystko si� uspokoi, mo�e nawet Liss zdo�a si� wymkn�� na par� dni do domu. Wiem, �e oboje byliby�cie z tego radzi. Przy okazji, mam nadziej�, �e nie planujesz przywiezienia z sob� do domu �adnego ze swych... przyjaci�. Wiesz, �e zasmuci�oby to Twoj� matk�. Nie chcia�by� przecie� jej niepokoi�.
Spisane r�k� Radevela Ashkevron i opatrzone moj� piecz�ci�
Lord Withen Ashkevron
Vanyel skrzywi� si�, rzuci� kartk� z powrotem na stolik i si�gn�� po wino, by wyp�uka� z ust gorzki smak ostatnich s��w listu. Przez chwil� przyciska� do czo�a ch�odny metal kielicha w naturalnej reakcji na b�l bardziej emocjonalny ni�li fizyczny.
On nie chcia� ci� zrani� m�j Wybrany. - My�l Yfandes odnalaz�a w nim gorycz, ale nie potrafi�a jej ukoi�.
Ju� nie �pisz, kochana? Powinna� spa�...
Za du�o ha�asu dooko�a - po�ali�a si� Yfandes. - Trwaj� lekcje jazdy konnej, a ja jestem zbyt zm�czona, aby poszuka� sobie jakiego� cichego zak�tka na ��ce. Poczekam tutaj na odej�cie dzieci, sma��c na s�o�cu swe obola�e mi�nie. Tw�j ojciec naprawd� nie chce ci sprawi� przykro�ci.
Vanyel westchn�� i wzi�wszy do r�ki pasztecik z mi�sem, jaj oboj�tnie obgryza� jego chrupi�c� sk�rk�.
Wiem o tym. Ale to nie znaczy, �e mnie nie rani. Pewnie gdybym nie by� tak zm�czony, i b�l by�by mniejszy. Gdybym nie by� tak zm�czony, mo�e nawet by mnie to rozbawi�o. - Prze�kn�� kolejny haust wina ze �wiadomo�ci�, �e nawet tak prosta czynno�� jak prze�uwanie zaczyna go kosztowa� sporo wysi�ku. Od�o�y� pasztecik.
Jeste� zupe�nie wyczerpany - stwierdzi�a Yfandes. - Nie masz ju� �adnych rezerw energii.
To absurdalne, moja kochana. Tylko ten ostatni odcinek tak mnie wyko�czy�. Ale skoro ja jestem zupe�nie wyczerpany, to ty te�...
Nieprawda. Mo�e i opu�ci�y mnie si�y fizyczne, ale ty jeste� wycie�czony emocjonalnie, magicznie i umys�owo. M�j Wybrany, ukochany, nie doprowadzi�e� si� do takiego stanu, odk�d zmar� rozjemca Elspeth.
To dlatego, �e nikt nie mia� wyboru - przypomnia� jej i si�gn�� po kawa�ek sera, ale nawet go nie ugryz�, oczami wyobra�ni patrz�c ju� w inny czas i inne miejsca. - Wszystkim by�o ci�ko. Z chwil� gdy biedny Randal zasiad� na tronie, ten kruchy pok�j, kt�ry wypracowa�a dla nas Elspeth, leg� w gruzach. Nic nie wskazywa�o na to, �e dojdzie a� do czego� tego. Mardik i Donni...
Poczu� chwytaj�ce go za gard�o lodowate kleszcze �alu. Tych dwoje, po��czonych wi�zi� �ycia, niezawodnych przyjaci� zawsze s�u��cych mu wsparciem, by�o jednymi z pierwszych ofiar najazdu Karsyt�w. Vanyel wyczu� echo swego �alu w my�lach p�yn�cych ku niemu od Yfandes.
Biedne dzieci. O bogini, miej ich w swej opiece...
Yfandes... oni przynajmniej umarli razem. Sam... m�g�bym... sobie tego �yczy�... - Urwa� t� my�l, by nie trapi� Yfandes.
Zupe�nie jak gdyby nigdy przedtem nie widzia� nic podobnego, kontemplowa� przez chwil� bia�y kawa�ek sera. kt�ry trzyma� w d�oni, a potem przymru�ywszy oczy. zacz�� go ogryza� usi�uj�c przepchn�� jedzenie przez gard�o �ci�ni�te �alem. Przecie� musia� je��. Zbyt d�ugo za po�ywienie wystarcza�y mu garstka pra�onej kukurydzy, suszone owoce i wo�owina. Musia� odzyska� si�y. Ju� wkr�tce Randal zn�w b�dzie go potrzebowa�. Wystarczy, �e przez kilka tygodni b�dzie od�ywia� si� regularnie i spa� do woli...
Nazbyt wiele od siebie wymagasz.
Kto, ja? Masz dziwne my�li jak na Towarzysza. A kto bez przerwy zrz�dzi� o obowi�zkach? - Pr�bowa� nada� swej my�li ton jak najbardziej �artobliwy, lecz mimo to wypad�a ona do�� kategorycznie.
Ale nie spos�b by� w dwudziestu miejscach naraz, m�j Wybrany. Nie jeste� ju� nawet w stanie jasno my�le�.
Ser pow�drowa� wreszcie w d� prze�yku i skurcz w gardle zdawa� si� ust�powa�. Vanyel westchn�� i ponownie si�gn�� po pasztecik z mi�sem. Mo�e przy pomocy wystarczaj�cej ilo�ci wina i jego uda mu si� wt�oczy� do �o��dka.
Ca�y szkopu� w tym, �e Yfandes mia�a racj�. Od kilku miesi�cy �ycie sprowadzi�o Vanyela do poziomu, na kt�rym tak naprawd� nie my�la� zbyt wiele; skupia� si� po prostu na ka�dym kolejnym posuni�ciu, kt�re akurat dyktowa� los, i stara� si� przetrwa�. By�o to jak wspinaczka na wielk� ska�� poprzedzona wyczerpuj�cym biegiem. Za ka�dym razem koncentrowa� si� na tym jednym jedynym uchwycie, nie my�l�c nawet o mo�liwo�ci upadku. Nie by� nawet zdolny do zastanawiania si� nad tym, co zrobi, gdy dotrze na szczyt. Je�li w og�le by� jaki� szczyt.
Oj, g�upio, heroldzie. To jak sta� z nosem przy pniu i wcale nie zauwa�y�, �e lada moment zwali si� na ciebie ca�e drzewo
Promienie s�o�ca wpadaj�ce do jego pokoju zsun�y si� ju� z fotela na pod�og�, tworz�c jasny kwadrat na plecionym dywaniku. Utkwiwszy nieruchomy wzrok w plamie �wiat�a, Vanyel metodycznie prze�uwa� i po�yka�, me czuj�c nawet smaku tego, co jad�. W g�owie mia� coraz wi�ksz� pustk�, jego umys� pogr��a� si� w zupe�nym odr�twieniu
To ze wzgl�du na ogniska energii Randal wykorzystuje ci� ponad twe si�y - z wyrzutem powiedzia�a Yfandes, wdzieraj�c si� w jego umys� ogarni�ty ju� niemal�e transem. - Powiniene� mu co� powiedzie�. Skoro tylko zorientowa�by si�, jak� wyrz�dza ci krzywd�, zaraz by tego zaprzesta�. Gdyby� tak Jak inni heroldowie nie potrafi� czerpa� z nich mocy...
Gdybym by� taki jak inni heroldowie, Karsyci byliby ju� w po�owie drogi do Przystani, a nie tylko zajmowali tereny sporne - odpar� Vanyel ze spokojem. - Najdro�sza, nie mam �adnego wyboru. Ju� dawno temu straci�em mo�liwo�� dokonywania jakichkolwiek wybor�w. Poza tym nie jest ze mn� a� tak �le, jak my�lisz. Potrzebuj� tylko odrobiny odpoczynku, a potem szybko odzyskam form�. Mamy piekielne szcz�cie, �e potrafi� wykorzystywa� te ogniska... i �e nie musz� odpoczywa�, aby zregenerowa� si�y.
Tylko �e przy koncentracji i kontroli przep�ywu mocy z ognisk musisz korzysta� z w�asnej energii...
Vanyel potrz�sn�� g�ow�.
Kochana, doceniam twoje s�owa, ale takie rozumowanie do niczego nie prowadzi. Musz� robi� to, co robi�. Jestem heroldem. Wykonuj� tylko to, co i inni zrobiliby na moim miejscu. Czyni� to, co Lendel...
Ogarn�� go �al. Usi�uj�c przezwyci�y� emocje, Vanyel zacisn�� d�o� na oparciu fotela. Panuj nad sob�, heroldzie. Wszystko przez to, �e jeste� zm�czony. Rozklejasz si�, ale ani tobie, ani nikomu innemu nie przyniesie to nic dobrego.
Gdyby� tylko nie by� taki samotny.
Nie zach�caj mnie do rozczulania si� nad sob�, kochana. Wszystko to jest nawet do�� zabawne, nie s�dzisz? - odpar�. Usta wykrzywi�y mu si� mimowolnie, jednak nie by�o to oznak� weso�o�ci. - Drogi ojciec zdaje si� by� przekonany, �e zd��y�em ju� uwie�� wszystkich sk�onnych do uleg�o�ci m�odzie�c�w pomi�dzy Przystani� a pograniczem. Ja tymczasem �y�em w niemal�e ca�kowitym celibacie. Ostatnim razem to by�o... kiedy? -Tygodnie i miesi�ce zlewa�y si� teraz w jedn� przeci�gaj�c� si� pr�b� wytrzyma�o�ci. Kr�tki moment w mi�ym towarzystwie, a potem rozstanie - nieuniknione, zwa�ywszy na jego i Jona obowi�zki.
Trzy lata temu - natychmiast uzupe�ni�a Yfandes. - Ten milutki gwardzista.
Vanyel przypomina� sobie osob�, ale nie tamte czasy.
- Witaj, jeste� magiem herold�w, prawda?
Vanyel uni�s� wzrok znad mapy, kt�r� w�a�nie studiowa�, i u�miechn�� si�. Nie m�g� si� od tego powstrzyma� - boja�liwy, nie�mia�y u�miech na twarzy gwardzisty b�aga� wr�cz o odpowied�.
-Tak... a ty jeste�...
- Gwardzista Jon. Tw�j przewodnik. Urodzi�em si� niespe�na p� mili st�d, - Szczero�� bij�ca z jego opalonej twarzy, bujna czupryna i siateczka drobniutkich zmarszczek wok� oczu -wszystko z�o�y�o si� na to. �e Vanyel od razu polubi� stoj�cego przed nim m�czyzn�.
- W takim razie, m�j przyjacielu, Jonie, jeste� odpowiedzi� na me modlitwy - rzek�.
A p�niej, gdy zostali sami, Vanyel mia� okazj� przekona� si�, spe�nienie jakich to innych pr�b przyni�s� mu z sob� �w gwardzista...
Och, Jon. To wprost niesamowite, by taki twardy wojownik by� jednocze�nie a� tak boja�liwy, delikatny wr�cz. To mog�a by� zwyk�a nie�mia�o��, cho� z drugiej strony, jaki on m�g�by mie� pow�d do nie�mia�o�ci; by� przecie� pi�� lat ode mnie starszy i dwakro� przewy�sza� mnie... do�wiadczeniem...
Tak dzia�a twoja reputacja, ukochany. To �ywa legenda zesz�a ze swego piedesta�u i wybra�a go sobie na swego kompana. - Yfandes przes�a�a mu obraz marmurowej figury �wi�tego, kt�ra wyskoczywszy ze swej niszy w murze, stan�a ze zmarszczonym czo�em, jakby chcia�a powiedzie�: zbli� si� no tutaj, m�j ch�opcze. Jej my�l przes�czona figlarnym chichotem i u Vanyela zdo�a�a wywo�a� podobny �miech. Lecz jego weso�o�� trwa�a ledwie chwilk�, spowa�nia� niemal natychmiast.
I jak d�ugo to trwa�o? Dwa miesi�ce? Trzy? Z pewno�ci� nie wi�cej.
By�e� zaj�ty... mia�e� obowi�zki... obaj je mieli�cie. To wasza s�u�ba was rozdzieli�a.
By�em - odpar� Vanyel - g�upcem. Z czasem rozdzieli�oby nas co� wi�cej ni�li tylko obowi�zki. Ja sobie doskonale zdaj� spraw� z tego, co wci�� pr�buj� robi�; wystarczy, �e zdob�d� si� na przyznanie tego przed samym sob�. Usi�uj� zast�pi� sobie Lendela. Ale nie mog� i nigdy nie b�d� m�g� tego zrobi�, wi�c po co w og�le zawracam sobie g�ow� jakimikolwiek wysi�kami? Taka mi�o�� zdarza si� tylko raz w �yciu, a pr�buj�c j� powieli�, nie wy�wiadczam przys�ugi ani sobie, ani moim przysz�ym partnerom. I ja o tym wiem, i oni si� dowiaduj�, ledwie przeminie pierwsze zauroczenie. To nie jest wobec nich uczciwe.
Od strony Yfandes cisza. Tak naprawd� nie umia�a nic odpowiedzie�. Vanyelowi pozosta�o wi�c zatopi� si� bez reszty w swych najg��bszych my�lach. Przez okno wkrada�y si� do pokoju odleg�e g�osy ludzi i okruchy ptasiego �piewu.
Do diaska, znowu si� rozczulani nad sob�. Wszyscy heroldowie s� samotni, nie tylko ja. R�nimy si� przecie� od innych. Inaczej ni� zwyk�ych ludzi kszta�tuj� nas nasze dary, jeszcze bardziej nasi Towarzysze, ale tym, co przede wszystkim odda�a nas od zwyk�ych ludzi, jest fanatyczne wr�cz po�wi�cenie, z jakim wype�niamy swe obowi�zki. To dotyczy wszystkich herold�w, ale spo�r�d nich magowie herold�w skazani s� na osamotnienie najdotkliwsze. Vanyel nie umia� powstrzyma� tych czarnych my�li. Nast�pna wy�oni�a si� automatycznie, pomimo wszelkich jego postanowie�, �e pozwoli sobie ugrz��� w umartwianiu si� nad swym losem. A na samym dole tego wyobcowania tkwi� ja. Zakleszczony pomi�dzy pot�g� mego daru i mymi preferencjami seksualnymi...
Zakry� sobie twarz d�oni�. O bogowie, jaki ze mnie g�upiec. Mam Yfandes. Ona kocha mnie tak, jak nikt inny nigdy mnie nie kocha� i nie pokocha, z wyj�tkiem Lendela. Przecie� to powinno mi wystarczy�. Naprawd� powinno... gdybym tylko nie by� tak piekielnie samolubny.
Jego rozmy�lania przerwa�a Yfandes.
Van, bardziej ni� kochanka potrzeba ci chyba przyjaciela. Przyjaciela innego rodzaju ni� ja, takiego, kt�ry b�dzie m�g� ci� dotyka�. Ty potrzebujesz dotyku; wy ludzie... -G�os jej my�li oddali� si� i rozp�yn��, co oznacza� mog�o jedynie, �e przegra�a swe zmagania ze zm�czeniem i na powr�t zapad�a w sen.
Wy, ludzie. W s�owach tych zawiera�o si� wszystko. Naraz Vanyel uzmys�owi� sobie, �e na tym w�a�nie polega�a najistotniejsza r�nica. Najbardziej znacz�cy niedostatek ich zwi�zku. Yfandes nie by�a cz�owiekiem i nigdy nie odczuwa�a niczego tak samo jak cz�owiek. By� w niej zawsze obecny cie� czego� "innego" i czasem Vanyel mia� dziwne wra�enie, �e ona skrywa co� przednim, co�, czym podzieli� si� mo�e tylko z innym Towarzyszem. Uczucie to nie nale�a�o do przyjemnych. Vanyel by� rad, �e Yfandes ju� �pi i nie mo�e go teraz pochwyci�.
Wyd�wign�� si� z przepastnych obj�� swego fotela, by wyszpera� w biurku papier, pi�ro i ka�amarz. Potem zn�w zapad� si� w mi�kkich poduszkach i obgryzaj�c koniec pi�ra, j�� obmy�la� tre�� listu, dobieraj�c s�owa tak, aby nie narazi� si� na z�o�� Withena.
Do lorda Withena Ashkevron, pana na Forst Reach, od Maga Herold�w Vanyela Ashkevron.
Jak dot�d, dobrze mi idzie.
Drogi ojcze,
Przykro mi, �e by�em zmuszony odk�ada� moj� wizyt� w domu, lecz obowi�zek musi zawsze mie� pierwsze�stwo przed wszelkimi innymi sprawami, a moim obowi�zkiem, jako herolda, jest wype�nianie rozkaz�w kr�la.
Zwil�y� wargi, zastanawiaj�c si�, czy jego s�owa nie brzmi� zbyt ceremonialnie. S�dz�, �e nie. Chyba raczej nie b�d� wspomina�, jak to zbyt kr�tkie w mniemaniu matki wizyty powstrzymuj� j� od wylewania nade mn� �ez. Si�gn�� po kielich i nim zabra� si� do dalszego pisania, wzi�� jeszcze jeden �yk wina.
Je�li za� idzie o Mekeala, postaram si� uczyni� wszystko, co tylko b�d� m�g�. Trzeba jednak�e, aby� mia� na wzgl�dzie, �e cho� jestem heroldem, pozostaj� tak�e jego bratem. Mo�e si� zdarzy�, �e Mekeal wcale nie b�dzie bardziej sk�onny wys�ucha� mnie ni� Ciebie. Natomiast co do Twych wiadomo�ci o Bares i Lineasie - niechaj bogowie maj� nas w swej opiece -mia�em ju� okazj� a� nadto dok�adnie zapozna� si� z ich wa�ni�. Modli�em si� o pok�j, a tymczasem Ty donosisz mi, �e mo�e doj�� do zamieszek, i to niemal�e na progu naszego domu. Dop�ki Randal nie poprosi mnie, abym interweniowa�, niewiele b�d� m�g� zrobi�. Miejmy nadziej�, �e nie dojdzie do tego. Przyrzekam, �e i w tej sprawie spr�buj� przem�wi� Mekealowi do rozs�dku. Mo�e gdy us�yszy o tym, co ja sam widzia�em, wojna straci nieco na atrakcyjno�ci w jego oczach. Mo�e gdy zobaczy, co wojna uczyni�a mnie... nie, ojcze, nie by�em ci�ko ranny, ale odnios�em dwa lub trzy obra�enia, kt�re pozostawi�y blizny. Mo�e to wywrze na nim wra�enie.
Zamkn�� oczy i do ostatniego zdania zacz�� starannie dobiera� s�owa o najbardziej neutralnej wymowie. Gdy ju� wyda�o mu si�, �e je znalaz�, skoncentrowa� si� na skrz�tnym przelaniu ich na papier, tak aby nie zakrad� si� mi�dzy nie �aden b��d.
Natomiast je�li idzie o moich... przyjaci�; dziesi�� lat temu przyrzek�em Ci, �e pod twoim dachem nie pozwol� sobie na nic, czego Ty by� nie zaaprobowa� lub co by�oby dla ciebie nieprzyjemne. Czy nadal trudno Ci da� wiar�, �e dotrzymam s�owa?
Wspania�omy�lnie powstrzyma� si� od dodania: "To niebywa�e; zdaje si�, �e nikt inny nie ma takich w�tpliwo�ci. Ale takie s�owa niczemu by nie s�u�y�y, rozbudzi�yby tylko w sercu ojca poczucie winy, a potem z�o��.
Mam do Ciebie pewn� pro�b�, kt�ra jest jednocze�nie przypomnieniem z�o�onej mi przez Ciebie obietnicy. Przyrzek�e� mi powstrzyma� matk� od nasy�ania na mnie m�odych niewiast. Winnych warunkach nie czu�bym potrzeby przypominania Ci o tym, jednak�e tym razem, ojcze, naprawd� nie jestem w stanie poradzi� sobie z tego rodzaju, do�� uci��liw� przecie�, sytuacj�. Jestem wyczerpany, nie wyobra�asz sobie nawet jak bardzo. Wszystko, czego pragn�, to odrobina spokoju, troch� czasu, by odpocz�� i odrobi� moje zaleg�o�ci w sprawach rodzinnych. Prosz�, wy�wiadcz mi t� Jedn�, drobn� przys�ug�. Nie wydaje mi si�, bym wymaga� zbyt wiele.
Vanyel
Z�o�y� list i pr�dko go zaklei�. Ba� si�, �e je�li tego nie zrobi, mo�e ulec pokusie dopisania postscriptum na zach�caj�co wolnej przestrzeni u do�u arkusiku: "Pragn� tylko, aby�cie Ty i matka zostawili mnie w spokoju. Bardzo potrzebuj� tego odpoczynku, inaczej padn� na twarz".
Zaraz wzi�� do r�ki drugi list i odetchn�� z ulg�. Od Lissy. Och, niechaj bogowie maj� ci� w swej opiece, siostro. Jeste� moim antidotum przeciw ojcu.
Do Maga Herold�w. Vanyela Ashkevron, od kapitana gwardii, Lissy Ashkevron
Najdro�szy Vanyelu!
Je�li cho� po�owa tego, co od dawna o tobie s�ysz�, jest prawd�, to a� mnie kusi, aby porzuci� s�u�b�, porwa� Ci� i ukry� gdzie� przed wszystkimi, aby� m�g� sobie cho� troch� odpocz��! Dzi�kuj� bogom, �e kto� mia� do�� rozumu, aby da� Ci urlop! Zanim zaczniesz ple�� o "obowi�zkach", u�wiadom sobie, �e je�li zabijesz si� z przepracowania, nie b�dziesz ju� m�g� wype�nia� tego twojego " obowi�zku "!
Vanyel u�miechn�� si�, przygryzaj�c wargi, aby nie roze�mia� si� na g�os. Dobra, stara Lissa!
Poniewa� zaraz pewnie pop�dzisz do nast�pnego ogniska zapalnego, powinnam ci� poinformowa� o tym, co si� tutaj dzieje. Deveran z Lineas wydziedziczy� swego najstarszego syna. Ch�opiec najprawdopodobniej jest obdarzony moc� magiczn�, co - ze wzgl�du na to, �e jego matka takiej mocy nie posiada -interpretuje si�, uznaj�c go za nie�lubne dziecko. Ma�o prawdopodobne, aby lud Lineasu pozwoli� rz�dzi� komu� z darem magii, ale na szcz�cie dla nich ten ca�y Tashir zdradza nazbyt wielkie podobie�stwo do swego wuja, Verdika. Verdik, rzecz jasna, protestuje przeciwko tej niemej obeldze plami�cej jego "dobre imi� " - jak gdyby je w og�le mia� - a popiera go ca�y klan Mavelan�w. Wydaje mi si�, �e dawanie szwagrowi do zrozumienia, �e sypia� ze sw� w�asn� siostr�, zanim zosta�a twoj� �on�, to przesada. O niebiosa... czy to przetarg o jaki� towar z usterk�?
W ka�dym razie podejrzewam, �e za tym wszystkim kryje si� co� wi�cej. Nie wiem, co to, ale Mavelanowie rzadko si� jednocz� w jakiejkolwiek sprawie, a teraz wyra�nie ��cz� swe si�y. W�tpi�, aby robili to w trosce o reputacj� Verdika, czy te� z powodu ciep�ych uczu� wobec Tashira. Moim zdaniem chodzi o kolejn� pr�b� przej�cia kontroli nad Lineasem, ale skoro obydwa rody pozostaj� pod patronatem Valdemaru, Mavelanowie nie mog� ot tak sobie zes�a� na Lineas magiczne ognie. Randal z pewno�ci� by si� temu sprzeciwi�.
Stoimy teraz obozem na granicy, ws�uchuj�c si� w ka�dy dochodz�cy zza niej d�wi�k i czekaj�c na pierwszy fa�szywy ton. Najbardziej martwi mnie to, �e w�a�nie Verdik przewodzi ca�ej tej hecy. Oni wszyscy s� podst�pnymi w�ami, ale Verdik to �mija. Jedynym powodem, dla kt�rego sam nie zosta� w�adc� Mavelan�w, jest to, �e jego brat mia� du�e szcz�cie, albo raczej by� do�� bystry, aby kupi� sobie kilku dobrych szpieg�w i stra�nik�w. Verdik z pewno�ci� jest najbardziej ambitny z ca�ej tej zgrai. Wydaje mi si�, �e za przeprowadzenie wszystkiego po cichu obiecano mu Lineas. Mo�e przez Tashira.
Vanyel czul, jak z ka�dym zdaniem jego brwi unosz� si� coraz wy�ej. Lissa przeby�a d�ug� drog� od czasu, gdy by�a tamt� naiwn� pann� z mieczem w d�oni, kt�ra przyj�a posad� w gwardii. Wykazywa�a teraz znacznie wi�cej przenikliwo�ci w my�leniu o sprawach politycznych ani�eli Vanyel by si� po niej spodziewa�. To by�a ju� druga niespodzianka tego dnia. Najpierw ojciec, potem Liss, ca�kiem nie�le. Nikt, komu przysz�o �y� w czasach kr�la Randala, nie m�g� sobie pozwoli� na naiwno�� w polityce.
Mam nadziej�, �e uda mi si� st�d wymkn��, aby sp�dzi� z Tob� cho� troszk� czasu, kochanie. Ale nie licz na to zbytnio. Nie dzieje si� tu wprawdzie nic zauwa�alnego, ale atmosfera wok� ca�ej tej sprawy zdaje si� bardzo zag�szcza�; zupe�nie jak na kilka chwil przed rozp�taniem si� burzy. Gdy tylko poczuj�, �e sytuacja si� nieco uspokaja, przyjad�. B�d� zdr�w, U�ciski.
Liss
Vanyel ju� od dawna nie otrzyma� listu, na kt�ry tak �atwo by�o odpowiedzie�. Skre�li� napr�dce pe�n� uczucia notk�, do��czaj�c wyznanie, �e t�skni za Lissa bardzo; potem zapiecz�towa� list i od�o�y� obok listu do ojca.
By�y tam jeszcze dwa czy trzy inne listy, nic wa�nego, jakie� zaproszenia na najr�niejsze zabawy, takie jak polowania w szanowanych posiad�o�ciach czy przyj�cia maj�ce ci�gn�� si� ca�y tydzie�, a mo�e nawet d�u�ej. Pomimo �e nigdy nie bra� udzia�u w podobnych imprezach - i nie bra�by udzia�u, nawet gdyby mia� na to czas - zaproszenia nie przestawa�y nadchodzi�. Skre�li� wi�c kr�tkie, uprzejme notki, a potem na powr�t zapad� w fotel i wbi� wzrok w t�umoki lez�ce w k�cie. Wiedzia�, �e musi przygotowa� sw�j ekwipunek podr�ny na drog� do domu, a wci�� nie m�g� znale�� na to si�. Wszak du�o �atwiej by�o zwyczajnie siedzie� i pozwala� swym mi�niom nacieszy� si� mi�kko�ci�- stabilnego! - fotela.
Z letargu wyrwa�o go pukanie do drzwi. By� to pa� przys�any przez Tantrasa. Przyni�s� obiecany uniform i co� jeszcze - list. Vanyel rozpozna� na nim charakter pisma Randala.
O, bogowie... nie, nie! Vanyel zdr�twia� na moment. Wystraszy� si�, �e oto w przeddzie� obiecanego urlopu wzywaj� go do jakich� nowych obowi�zk�w. Potem zauwa�y�, �e list nie jest opatrzony nawet osobist� piecz�ci� Randala.
Uspokoi� si�. Brak piecz�ci oznacza�, �e przesy�ka nie jest oficjalna. Odebra� j� od pazia, kt�ry sta� przed nim z szeroko otwartymi oczami, daj�c mu znak r�k�, by poczeka� na odpowied�.
Vanyelu,
Zajd� do mnie po zgromadzeniu dwom, aby si� po�egna�. Nie przychod� przed zgromadzeniem. Mam nadziej�, ze nie brzmi to zbyt oficjalnie, ale zapewniam ci�, nie musz� wynajdywa� Ci nic do roboty; albo raczej, me jestem zmuszony wyznaczy� ci zadania uporz�dkowania �adnego z tej setki problem�w, kt�rymi trzeba si� zaj��. Przykro mi, �e nie zostajesz, lecz rozumiem, a gdyby� nie planowa� wyjazdu, prawdopodobnie natychmiast przywi�za�bym Ci� do Yfandes i pop�dzi� daleko st�d w obawie, �e inaczej zam�cz� Ci� na �mier�. Przyjd� jednak, Jisa chce zobaczy� swego " Wujka Vana ", zanim ten zn�w zniknie.
Randal
Je�li nie znajdziesz czasu, aby si� z ni� spotka�, to zobaczysz, �e ci� ugryz�, gdy tylko b�dziesz pr�bowa� mnie osiod�a�.
Vanyel musia� pohamowa� �miech.
Znowu si� obudzi�a�, tak? Dlaczego wszystko, co dotyczy Jisy, tak bardzo przyci�ga twoj� uwag�?
Poniewa� jest urocza, w pr