2591
Szczegóły |
Tytuł |
2591 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2591 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2591 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2591 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
MERCEDES LACKEY
Wiatr Zmian
T�umaczyli Katarzyna Krawczyk i Leszek Ry�
Dedykowane Klanowi Tayledras i heroldom naszego
�wiata: policjantom, stra�akom i wszystkim ludziom
spiesz�cym na ratunek, kt�rych codzienne wyczyny
przekraczaj� literack� fantazj�
PROLOG
Przez wiele lat, za panowania kr�lowej Selenay i kr�la ma��onka Darena, bogate p�nocne kr�lestwo Valdemaru obleg�y si�y Hardornu (Strza�y Kr�lowej, Lot strza�y, Upadek strza�y, Prawo miecza). Ich przyw�dca, okrutny i przebieg�y Ancar w starciu z dworem rywalizuj�cego z nim pa�stwa uciek� si� wpierw do zdrady, jednak�e jego zamiary zosta�y udaremnione przez herold�w Valdemaru, kt�rzy byli w jednej osobie s�dziami, prawodawcami i stra�nikami praw jego obywateli. Ancar nie m�g� ich przekupi� z�otem, gdy� sprzedajno�� by�a sprzeczna z natur� herold�w, wybranych do s�u�by przez Towarzyszy - stworzenia, kt�re tylko z pozoru mo�na by�o wzi�� za konie. Wtedy Ancar przeprowadzi� bezpo�redni atak, kt�ry zosta� odparty przez si�y po�udniowego s�siada zaatakowanego kraju, kr�lestwa Rethwellanu, i w ten spos�b wywi�za� si� z dawno puszczonej w niepami�� obietnicy. W szeregach armii Valdemaru znalaz�a si� kompania najemnik�w, Piorun�w Nieba, pod wodz� kapitan Kerowyn, wnuczki czarodziejki Kethry (kt�rej histori� opowiadaj� Zwi�zani przysi�g� i Krzywoprzysi�cy). Kerowyn przywiod�a ze sob� co� wi�cej ni� tylko zbrojny zast�p, mia�a przypasan� do boku star�, zakl�t� bro�, miecz babki: Potrzeb�, kt�rym z niewiadomych powod�w mog�a w�ada� wy��cznie kobieta. Razem z ni� na pomoc Valdemarowi przyby� brat kr�la Rethwellanu i jego Lord Wojny, ksi��� Daren, m�odszy brat zdradzieckiego pierwszego m�a Selenay.
Wymienieni bohaterowie wsp�lnymi si�ami pokonali armi� Ancara. Podczas decyduj�cego starcia Daren, kt�ry w niczym nie przypomina� swego brata, i Kerowyn ku konsternacji niekt�rych dostojnik�w Selenay zostali Wybrani przez Towarzyszy.
Daren i Selenay zakochali si� w sobie od pierwszego wejrzenia.
Przez nast�pnych pi�� lat uda�o im si�, pomimo ponawianych wci�� przez Ancara pr�b wtargni�cia w granic� kr�lestwa i nasy�ania szpieg�w, utrzyma� pok�j oraz doczeka� si� potomstwa. Kraj �y� w niezachwianej pewno�ci, �e przynajmniej nie zagra�aj� mu ciemne moce magii.
Co prawda, zaledwie garstka zamieszkuj�cych Valdemar wierzy�a w prawdziw� magi�, chocia� na co dzie� stykano si� z dowodami istnienia my�lmagii herold�w. Odwieczna przeszkoda, kt�rej wzniesienie przypisywano legendarnemu magowi herold�w Vanyelowi, wydawa�a si� skutecznie broni� granic Valdemaru przed dzia�aniami prawdziwej magii. Co wi�cej, wydawa�o si�, �e istnieje nawet pewien zakaz my�lenia o magii.
By� to temat, o kt�rym szybko zapominali rozm�wcy, �wiadkowie za� swe wspomnienia sk�adali na karb sn�w. W zapomnienie posz�y stare opisuj�ce j� kroniki; zapa� ich czytelnik�w szybko wygasa� i odk�adali je oni, nie pami�taj�c, do czego im w�a�ciwie by�y potrzebne.
Jednak nadszed� dzie�, kiedy sta�o si� jasne, �e przeszkoda przesta�a by� ju� tak skuteczna, jak wszyscy s�dzili, czy mieli nadziej�. Dziedziczka tronu, c�rka kr�lowej z pierwszego ma��e�stwa, podj�a decyzj�, i� najwy�sza pora, by Valdemar postara� si� cho� w pewnym stopniu opanowa� magi�, kt�r� w�adali wrogowie kr�lestwa (Wiatr przeznaczenia), a by� mo�e rozwin�� nawet nowe rodzaje zakl��.
Nast�pczyni tronu nieust�pliwie walczy�a o prawo udania si� osobi�cie na poszukiwanie mag�w w odleg�e krainy. Jej argumenty przybra�y na sile wtedy, gdy o ma�y w�os nie zgin�a z r�ki wspomaganego magi� zamachowca nas�anego przez Ancara i koniec ko�c�w wyruszy�a na wypraw�, maj�c przy boku Potrzeb� i jednego herolda, Skifa.
Ledwie przekroczywszy granic� Rethewellanu, kr�lewna przekona�a si�, �e sukcesu nie zawdzi�cza wy��cznie w�asnej przemy�lno�ci, lecz �e to Towarzysze wspomogli j� skrycie, i �e w istocie to oni kieruj� j� w sobie tylko wiadomym kierunku. Uniesiona gniewem, przysi�gaj�c, �e ta wyprawa odb�dzie si� wy��cznie pod jej dyktando, Elspeth zawr�ci�a z raz obranej ju� drogi i ruszy�a do Kata'shin'a'in oraz nomad�w na R�wninach Dhorishy. �y�a nadziej�, �e pomog� jej oni odnale�� tajemniczych Braci Soko��w z Pelagiru - u kt�rych rzekomo pobiera� nauki ostatni herold-mag, Vanyel (S�uga magii, Obietnica magii, Cena magii) - i �e tam b�dzie mog�a spotka� nauczycieli i pozyska� sobie sprzymierze�c�w.
Dowiedziawszy si� dok�d zmierza, Shin'a'in postanowili podda� j� pr�bie i nie spuszcza� jej z oka, gdy stanie twarz� w twarz z ich wrogami podczas przemierzania ich ziemi.
Wtedy to miecz, kt�ry mia�a przy boku i o kt�rym my�la�a, �e jest "zwyk��" magiczn� broni�, przebudzi� si� w jej r�kach. Okaza�o si�, �e w pradawnych czasach - gin�cych w takim mroku dziej�w, i� zatarciu uleg�y wszelkie o niej wzmianki w Kronikach Valdemaru - Potrzeba by�a czarodziejk�.
Heroldowie, Towarzysze i przebudzone z d�ugiego snu ostrze razem przekroczyli granice R�wnin Dhorishy i natychmiast przekonali si�, �e miast starym niebezpiecze�stwom, musz� stawia� czo�o nowym: ziemie Tayledras�w, do kt�rych zmierzali, wspomagaj�c si� map� wr�czon� Elspeth przez szamana Shin'a'in, Kra'heera, oraz Tre'valena, by�y tak samo oblegane jak Valdemar.
Pomi�dzy Sokolimi Bra�mi by� mag, Mroczny Wiatr k'Sheyna, kt�ry prowadzi� w�asn� wojn� przeciw wrogom zewn�trznym i wewn�trznym. Z zewn�trz zagra�a�y mu si�y pod wodz� z�ego adepta i Mistrza Zmian, Mornelithe'a Sokolej Zmory, w szeregach kt�rych niepo�ledni� rol� odgrywa�a jego c�rka, p�cz�owiek, Zmiennolica Nyara. Na dodatek klan by� podzielony: ponad po�owa, w sk�ad kt�rej wchodzi�y wszystkie dzieci i magowie mniejszej rangi, �yli opuszczeni w miejscu, gdzie zamierzano urz�dzi� now� Dolin�, gdy p�k� ich kamie�-serce. Jakby tego by�o ma�o, podzieli�a si� tak�e starszyzna. Mroczny Wiatr sta� na czele grupy, kt�ra chcia�a skorzysta� z pomocy z zewn�trz, scali� kamie�-serce i sprowadzi� z powrotem reszt� klanu. Tymczasem jego w�asny ojciec, przyw�dca mag�w, zaklina� si�, i� uczyni� tego niepodobna.
Jednak ojciec Mrocznego Wiatru uleg� sile Zmory Soko��w i nawet w samym sercu Doliny nie m�g� wyrwa� si� z jego side�. To w�a�nie on, adept Gwiezdne Ostrze k'Sheyna, spowodowa� p�kni�cie kamienia klanu.
Mroczny Wiatr mia� do pomocy dwoje gryf�w i ich m�ode, kt�rzy zast�pili mu rodzin� po �mierci matki i odsuni�ciu si� od w�adzy ojca. Treyvan i Hydona uczynili co w ich mocy, by jak najlepiej go wychowa�, niewiele jednak mogli wsk�ra� w Dolinie, mimo �e sami byli pot�nymi magami.
Zmora Soko��w postanowi� silniej zacisn�� pi�� wok� Doliny k'Sheyna i uciek� si� do podst�pu: wys�a� sw� c�rk�, rzekom� dezerterk�, kt�ra wyrwa�a si� spod jego w�adzy, by uwiod�a m�odzie�ca. Nyara, kt�rej sprzykrzy�o si� z�e traktowanie przez ojca, nie wiedzia�a nic o jego dalekosi�nych planach. Mi�o�� do Jutrzenki sprawi�a, �e Mroczny Wiatr nie uleg� urokowi Nyary, jednak w swych rachubach Zmora Soko��w i tak by� przekonany, �e sprawa usidlenia tak ojca, jak i syna, jest ju� przes�dzona.
Elspeth, w�a�cicielka nies�ychanie cennego zabytku, mag o surowym jeszcze talencie, natychmiast obudzi�a w Zmorze Soko��w chciwo��, gdy tylko zwr�ci�a na siebie jego uwag�. Poleci� wi�c on swym stworzeniom, nieustannie przeczesuj�cym R�wniny w poszukiwaniu zabytk�w chronionych przez Shin'a'in, by ruszy�y jej �ladem. Sam za�, kieruj�c si� zadawnionym uczuciem nienawi�ci do gryfon�w, przypu�ci� atak na rodzin� Treyvana i Hydony, a przy okazji zdo�a� zamkn�� dusz� Jutrzenki w ciele jej w�asnego wi�-ptaka, zg�adziwszy cia�o cz�owieka wraz z ptasi� dusz�.
Gdy Nyara przekona�a si�, i� na gryfi�tka pad� cie� pot�gi jej ojca, wyzna�a, jak� odegra�a w tym rol� i wtr�cono j� w najciemniejszy zakamarek gryfoniej jaskini.
Elspeth i Skif stan�li na granicy ziem k'Sheyna �cigani przez stwory Sokolej Zmory. Uratowa� ich Mroczny Wiatr z par� gryfon�w. Niepewny, co z nimi pocz��, rozpoznawszy miecz i Towarzysz�w, zabra� ich ze sob� do jaskini swoich przyjaci�. Skif zobaczy� tam Nyar� i natychmiast si� w niej zakocha�. Okaza�o si�, �e zauroczenie by�o obustronne.
Wyznania Nyary pozwoli�y dowie��, �e ojciec Mrocznego Wiatru by� niewolnikiem z�ego adepta. M�odzie�cowi uda�o si� wyrwa� ojca spod w�adzy Zmory Soko��w i zniszczy� stworzenie, poprzez kt�re zmusza� go do uleg�o�ci. Obudzi� tym jednak czujno�� wroga, zorientowa� si�, �e wiedz� o nim, o tym kim jest i, przypuszczalnie, znaj� jego plany. Pe�en nienawi�ci mag pozwoli� zatem, by Jutrzenka dowiedzia�a si� o planowanym spotkaniu z Ancarem z Hardornu dotycz�cym zawarcia przymierza, a p�niej dopu�ci� do jej rzekomo "przypadkowej" ucieczki.
Dla Jutrzenki nazwisko sprzymierze�ca Sokolej Zmory nie mia�o znaczenia, zupe�nie inaczej rzecz si� mia�a w przypadku herold�w. Zmaterializowa�y si� ich najgorsze obawy: Ancar mia� zjednoczy� swe si�y z pot�nym adeptem...
Jednak Potrzeba, do�wiadczona po stuleciach pe�nych forteli, zwr�ci�a im uwag� na to, �e "ucieczka" Jutrzenki by�a nies�ychanie �atwa, i �e staraj�c si� zak��ci� rzekome spotkanie, wystawi� gryfi�tka, a nawet j� sam� na niebezpiecze�stwo.
Sprzymierze�cy zastawili zatem podw�jn� pu�apk�: zaczaili si�, czekaj�c, a� Zmora Soko��w si�gnie po m�ode gryfi�tka.
Ich przeciwnik okaza� si� sprytniejszy, ni� przypuszczali: odkry� ich zamiary w ostatniej chwili i przeprowadzi� skuteczny kontratak. Chcia� zagarn�� m�ode, jednak Potrzeba odparowa�a magiczne uderzenie, i odwr�ci�a je przeciw niemu, przy okazji oczyszczaj�c niczego nie podejrzewaj�ce gryfi�tka z rzuconej na nie kl�twy Wtedy zaatakowa� Skifa, lecz zanim zdo�a� go zabi� spotka� si� z ripost� Nyary, kt�ra po raz pierwszy w �yciu otwarcie rzuci�a mu wyzwanie. Mimo to, dzi�ki pot�nej sile swej magii i sprzymierze�com, Zmora Soko��w zabi� dwoje Towarzyszy i pochwyci� Hydon�.
Gdyby nie wytrwa�o�� gryfon�w i Mrocznego Wiatru oraz pomoc Miecznik�w Shin'a'in - odzianych w czer� s�ug Shin'a'in i bogini Tayledras�w - kt�rzy przez ca�y czas uczestniczyli sekretnie w grze, wszystko by�oby stracone. Otoczyli oni walcz�cych i zagrozili pot�dze Zmory Soko��w.
Rozjuszony adept zmuszony zosta� do ucieczki, o w�os unikaj�c z�ego losu, zostawiaj�c za sob� krwawy �lad i nadziej� ocalonych, �e strza�a Shin'a'in by�a �miertelna.
Jednak na tym nie sko�czy�a si� pomoc Shin'a'in. Miecznicy i szaman zabrali ze sob� Jutrzenk�, kt�rej dusza w potrzasku ptasiego cia�a skazana by�a na powolne rozp�ywanie si� i "�mier�" do ostatniej iskierki ludzkiego jestestwa. Na oczach herold�w Bogini osobi�cie wstawi�a si� w imieniu Jutrzenki, wcielaj�c jej dusz� w l�ni�cego jastrz�bia, symbol szaman�w klanu Tale'sedrin.
W zamieszaniu, kt�re by�o tego wynikiem, znikn�a Nyara, zabieraj�c ze sob� Potrzeb�, kt�ra utrzymywa�a, �e jest jej bardziej potrzebna ni� Elspeth.
Na szcz�cie klan zn�w by� zjednoczony, za� Mroczny Wiatr zgodzi� si� obudzi� w sobie moc, przed czym od tak dawna si� wzbrania�, i poprowadzi� Elspeth drog� magii, by mog�a wr�ci� do Valdemaru w randze adepta.
Tak rozpocz�� si� nowy dzie�...
ROZDZIA� PIERWSZY
Elspeth potar�a ozdobione pi�rami skronie. Mia�a nadziej�, �e lito�ciwie opadn� z niej l�ki i napi�cie, a w umy�le cho� na chwil� zapanuje spok�j.
Nie tego si� spodziewa�am. O, �eby ju� by�o po wszystkim.
Herold Elspeth, Dziedziczka Korony Valdemaru, kt�ra wysz�a obronn� r�k� z tysi�ca i jednej oficjalnych ceremonii, jeszcze przed uko�czeniem dwudziestu sze�ciu lat, strzepn�a nie istniej�cy proch z tuniki, �a�uj�c, �e nie znajduje si� gdzie indziej, wszystko jedno gdzie, byle nie tutaj. "Tutaj" znajdowa�o si� na po�udniowym skraju ziem Tayledras�w, o kt�rych w Valdemarze m�wiono, �e s� ba�niowymi Sokolimi Bra�mi. "Tutaj" by�o jaskini� o nier�wnych �cianach, przypuszczalnie utkanych z magii, tu� przed uj�ciem Doliny k'Sheyna. "Tutaj" w�a�nie Elspeth, nast�pczyni tronu, gotowa�a si� we w�asnym sosie, walcz�c z niepokojem.
Wci�� jeszcze nie przyzwyczai�a si� do otaczaj�cych j� ludzi i magii. O ile mog�a sobie przypomnie�, tej jaskini jeszcze przedwczoraj nie by�o w tym miejscu.
A jednak �ciany nie posiada�y surowego wygl�du �wie�o wydr��onej ska�y, piaskowa, nier�wna pod�oga wygl�da�a najzwyczajniej w �wiecie, a wej�cie, poszarpana wyrwa w zboczu, wydawa�o si� najzupe�niej naturalne, tak jak i obrastaj�ce je ro�liny. Zielsko ros�o wsz�dzie, gdzie tylko jego korzenie znalaz�y cho� odrobin� gleby, kt�rej mog�y si� uczepi�. Jak w ka�dej jaskini, kt�r� odwiedzi�a, ucz�c si� na herolda, i w tej zalatywa�o st�chlizn�.
A mo�e si� myli�a? Mo�e jaskinia zawsze znajdowa�a si� tutaj, a jedynie prowadz�ce do niej wej�cie by�o dobrze ukryte.
Im d�u�ej nad tym my�la�a, tym bardziej przychyla�a si� do wniosku, �e to by�oby bardziej w gu�cie jedynego znanego jej Sokolego Brata: Mrocznego Wiatru k'Sheyna; nie lubi� on niepotrzebnie marnotrawi� czasu i si�, o magii nie m�wi�c. Ju� w pierwszy dzie� ich znajomo�ci pos�pnie uzmys�owi� jej, co s�dzi o zbyt pochopnym uciekaniu si� do pomocy magii. Sk�pi� swej pot�gi, osi�gaj�c ile si� da, bez jej udzia�u. Ani w z�b tego nie rozumia�a: czy� posiadanej mocy nie powinno si� wykorzystywa�?
Mroczny Wiatr by� chyba przeciwnego zdania.
Tak zreszt� jak przeczytane przez ni� Kroniki o heroldzie, magu Vanyelu. Adept m�g� czyni� rzeczy nies�ychane, i dlatego, oczywi�cie, ona znalaz�a si� tutaj. Gdyby starczy�o jej odwagi, u�y�aby magii natychmiast, cho�by po to, by ukszta�towa� wygodniej ska��, na kt�rej przycupn�a tu� za progiem jaskini. Przynajmniej mia�aby si� czym zaj�� i nie zamienia�aby si� w k��bek nerw�w z powodu zbli�aj�cej si� ceremonii.
Spojrza�a z wyrzutem na Skifa, kt�ry, cho� zaciekawiony, nie zdradza� �adnych oznak niepokoju. Jego ciemne oczy wydawa�y si� by� zwr�cone nieco do wewn�trz, a na jego twarzy o mocno zarysowanych, kwadratowych szcz�kach nie by�o �ladu zdenerwowania. Od czasu do czasu przyg�adza� r�k� br�zowe loki i jedynie dzi�ki temu mo�na by�o nie pomyli� go ze statu�.
Elspeth westchn�a. Pewnie tak by� zaj�ty my�lami o Nyarze, �e poza ni� nic si� dla niego nie liczy�o. Najwa�niejsze, �e zostanie Skrzydlatym Bratem Tayledras�w i b�dzie m�g� tak d�ugo nie opuszcza� ich ziem, a� j� odnajdzie. Oczywi�cie o ile Potrzeba mu na to przyzwoli. Ostrze nie tylko biegle pos�ugiwa�o si� magi�, ono - ona - wszak by�a cz�owiekiem, kobiet�, kt�ra w zamierzch�ej przesz�o�ci zamieni�a swe starzej�ce si� cia�o na stal zakl�tego miecza. Elspeth raczej nie zdecydowa�aby si� na tak� zamian�. Potrzeba mog�a s�ysze�, widzie� i czu� jedynie za po�rednictwem zmys��w w�adaj�cej ni� osoby; gdy nie odznacza�a si� ona jakim� szczeg�lnym my�ldarem lub gdy ostrze wcale nie mia�o w�a�ciciela, pogr��a�o si� we "�nie".
Bardzo d�ugo drzema�a, zanim nauczycielka Elspeth, herold kapitan Kerowyn przekaza�a j� swej uczennicy. Dopiero ona uczyni�a co�, co ostatecznie obudzi�o miecz z trwaj�cego od stuleci snu. Obudzona Potrzeba by�a stokro� pot�niejsza od pogr��onej we �nie.
Kierowa�a si� w�asnym, godnym szacunku umys�em, i gdy Elspeth znalaz�a si� bezpieczna w r�kach Sokolich Braci, a bezpo�rednie niebezpiecze�stwo zosta�o oddalone, zdecydowa�a, �e jest znacznie bardziej potrzebna Zmiennolicej Nyarze. Tak wi�c, gdy Nyara postanowi�a znikn�� w otaczaj�cej Dolin� Tayledras dziczy, Potrzeba najwyra�niej przekona�a zwinn� jak kot kobiet�, by zabra�a j� z sob�.
Elspeth musia�a samodzielnie zmierza� do wytkni�tego celu: znalezienia dla Valdemarczyk�w utalentowanego magicznie nauczyciela i nauczenia si� magii przez ni� sam�. Do kilkuset nie planowanych przyg�d, jakie j� spotka�y, nale�a� zaszczyt przyj�cia w szeregi klanu Tayledras.
"Jak mog�o mi si� co� takiego przytrafi�?" - pyta�a sama siebie.
Z w�asnej woli i z szeroko otwartymi oczami - odpar� jej Towarzysz, Gwena. Sarkastycznej zgry�liwo�ci tonu my�lmowy nie st�pi�o to, �e s�owa wypowiedzia�a szeptem. - Mog�a� uda� si� na poszukiwania stryja Kero, tak jak to by�o zaplanowane. On jest adeptem i nauczycielem. Mog�a� post�powa� �ci�le wed�ug wskaz�wek Quentena, a wtedy zosta�aby� jego uczennic�. Ostatecznie mog�abym pom�c ci, by ci� przyj�� do terminu. Ale nie, ty musia�a� chadza� w�asnymi drogami...
Elspeth mia�a ochot� schowa� si� przed Towarzyszem za szczeln� zas�on� my�li, ale nie zrobi�a tego, bo oznacza�oby to przyznanie Gwenie racji.
Ju� m�wi�am, �e nie pozwol� prowadzi� si� na postronku, �agodnie jak owieczka - odci�a si� tak samo zgry�liwie, czym ca�kowicie zbi�a Gwen� z panta�yku. Towarzysz szarpn�� �bem, a� grzywa rozsypa�a si� mu na grzbiecie; si�a odpowiedzi sprawi�a, �e a� przygas�y mu roziskrzone niebieskie oczy.
A tak�e - ci�gn�a Elspeth ju� nieco mniej napastliwie, zadowolona z siebie - �e ani mi si� �ni rola Poszukuj�cej Dziedziczki Tronu, po to by przypodoba� si� reszcie waszej stadniny. Zrobi� dla Valdemaru, co b�d� mog�a, ale to ja b�d� o tym decydowa�. Pr�cz tego, sk�d to przekonanie, �e wuj Kero by�by dla mnie dobrym nauczycielem? A mo�e przybycie tutaj i nawi�zanie znajomo�ci z Shin'a'in i Sokolimi Bra�mi oka�e si� lepszym rozwi�zaniem od u�o�onych przez was plan�w? Vanyel byt doskonale wyszkolonym adeptem, a w Kronikach zapisano, �e to Sokoli Bracia go uczyli.
Gwena prychn�a z pogard� i grzebn�a w ziemi srebrn� podkow�. - Nie wiem, czy post�pi�a� s�usznie czy nie - odpar�a - ale to ty g�owi�a� si�, w jaki spos�b wpakowa�a� si� w t�... t�... bratersk� ceremoni�. Ja tylko udzieli�am odpowiedzi.
Elspeth zesztywnia�a. Gwena zn�w j� pods�uchiwa�a.
To by�o pytanie retoryczne - rzuci�a ozi�ble. - Zadane w zaciszu ducha. Nie obwieszcza�am go jak �wiat d�ugi i szeroki. B�d� ci wdzi�czna, je�li pozwolisz mi od czasu do czasu nacieszy� si� odrobin� prywatno�ci.
Oczy Gweny zw�zi�y si�. Pokr�ci�a g�ow�. - A niech mnie! - Tylko tyle powiedzia�a. Po czym doda�a: - Ale jeste�my dzisiaj dra�liwi, co?
Elspeth nie zaszczyci�a tego komentarza odpowiedzi�. Gwena by�a co najmniej dwa razy dra�liwsza od niej, obie o tym wiedzia�y. Tak ona jak i Skif mogli zatrzyma� si� na ziemi Tayledras tylko pod warunkiem, �e zostan� Skrzydlatymi Bra�mi klanu k'Sheyna. Jednak to wymaga�o z�o�enia przysi�gi, kt�rej s��w dot�d nikt im nie ujawni�, dowiedzieli si� jedynie, �e rot� przyrzeczenia poznaj� po wkroczeniu do kr�gu, gdzie maj� j� wyg�osi�.
Elspeth, od dzieci�stwa uczona dyplomacji i protoko��w pa�stwowych, czu�a si� nieswojo z powodu tej tajemniczej przysi�gi. Skif nie prze�ywa� tego a� tak bardzo: nie by� przecie� nast�pc� tronu. Jednak w jej przypadku, Valdemar mo�e ucierpie�, je�li nieroztropnie zwi��e si� przyrzeczeniem. Na jej barkach spoczywa� autorytet Korony. To, �e w niedalekiej przesz�o�ci zapomniana obietnica okaza�a si� tak brzemienna w skutki dla Valdemaru, �wiadczy�o o konieczno�ci zachowania ostro�no�ci przy sk�adaniu przysi�gi tutaj.
- Zdenerwowana? - rozleg� si� st�umiony g�os Skifa, co raptownie wyrwa�o j� z zadumy.
Wykrzywi�a twarz w grymasie. - Oczywi�cie, �e jestem zdenerwowana. Czy mog�oby by� inaczej? Jestem setki staj od rodzinnego domu, sam na sam w jaskini ze z�odziejaszkiem...
- By�ym z�odziejaszkiem - m�wi�c to, Skif u�miechn�� si� szeroko.
- B�agam o wybaczenie. By�ym z�odziejaszkiem i �akn�cymi krwi barbarzy�cami z R�wnin Dhorishy...
Tre'valen chrz�kn�� cichutko. - Przepraszam - wpad� im w s�owo, odzywaj�c si� w j�zyku Tayledras. - Lecz cho� jestem chciwym krwi szamanem, to, jak s�dz�, nie jestem barbarzy�c�. My, Shin'a'in, jeste�my w posiadaniu kronik si�gaj�cych czas�w sprzed Wojen Mag�w. Czy to samo dotyczy ciebie, przybyszu?
Przez chwil� Elspeth ba�a si�, �e go obrazi�a, lecz potem zobaczy�a b�ysk w jego oczach i ledwie dostrzegalne dr�enie k�cik�w ust. Tre'valen nie raz udowodni�, �e posiada zdrowe poczucie humoru, gdy oczekiwali odpowiedzi Starszyzny k'Sheyna na ich pro�b� pozostania w ich krainie. Nieraz s�ysza�a, jak m�wi� o sobie jako o chciwym krwi barbarzy�cy; szaman najwyra�niej �wietnie si� bawi�, przekomarzaj�c si� z ni� i prowokuj�c...
- Przyjmuj� zarzut, Najstarszy ze Starc�w - odpar�a ceremonialnie, zginaj�c si� w g��bokim uk�onie, czym zas�u�y�a sobie na szeroki u�miech, kt�ry rozszerza� si� w miar�, jak pog��bia�a sw�j uk�on. - Oczywi�cie to, �e z owymi historycznymi kronikami nie robicie nic a nic, nie ma �adnego odniesienia do tego, czy jeste�cie, czy nie, barbarzy�cami.
- Rozumie si� - odpar� bez owijania w bawe�n�, najwyra�niej zadowolony z jej riposty. - Nadmierne rozwodzenie si� nad przesz�o�ci� jest oznak� dekadencji. To tak�e nam nie grozi.
- Punkt - przyzna�a si� do pora�ki i odwr�ci�a si� do Skifa. - A wi�c siedz� w jaskini, czekaj�c na jakiego� dostojnika, kt�ry za��da ode mnie bli�ej nieokre�lonej przysi�gi, kt�ra mo�e lub nie zobowi�za� mnie do czego�, z czym raczej wola�abym nie mie� nic wsp�lnego. Dlaczego mia�abym si� denerwowa�?
Skif zarechota�. Elspeth z trudem powstrzyma�a si�, by nie warkn��. - Zastan�w si� - powiedzia� do niej czule, tak jakby zn�w by�a trzynastoletni� dziewczynk�. - Czyta�a� Kromki. Zar�wno Vanyel, jak i jego ciotka z�o�yli Przysi�g� Skrzydlatych Braci. Musieli, bo inaczej nie dostaliby si� ani nie wydostaliby si� z Doliny tak �atwo. Je�li oni nie byli zaniepokojeni przysi�g�, to czy my powinni�my si� trapi�?
- Chcesz alfabetycznie czy z podzia�em na kategorie? - Powstrzyma�a si� przed przypominaniem mu, �e jest dziedziczk� tronu. Sporo wysi�ku i czasu kosztowa�o j�, zanim o tym zapomnia�. Powiedzia�a wi�c co innego: - Poniewa� to by�o bardzo dawno temu, inny by� klan. Nie wiemy: mo�e zasz�y jakie� zmiany, albo roty przysi�gi r�ni� si� w zale�no�ci od klanu.
- Nie r�ni� si� - pogodnie wtr�ci� Tre'valen - i nie zmieni�y si� od pocz�tku historii zamieszczonej w naszych kronikach. Wielu szaman�w Shin'a'in przysi�ga�o Skrzydlatemu Rodze�stwu i wierzcie mi, �e s�owa przysi�gi, z�o�enia kt�rych ��da od nas Bogini, s� dla nas o wiele bardziej wi���ce od s�owa z�o�onego Koronie czy krainie. Ona mo�e nas ukara� zgodnie z w�asn� wol�. My�l�, �e mo�ecie wyzby� si� obaw.
By�a to jaka� pociecha. Elspeth na w�asne oczy widzia�a, jak Bogini Shin'a'in, kt�ra zgodnie ze s�owami Mrocznego Wiatru by�a tak�e Bogini� jego ludu, mo�e objawi� si� pod bardzo uchwytn� postaci�. Dane jej tak�e by�o zasmakowa�, jak powa�nie Shin'a'in traktowali przysi�g� ochrony swej ziemi przed natr�tami. Skoro Tre'valen, kt�ry wiedzia� wszystko o przysi�gach, zachowywa� niczym nie zm�cony spok�j, chyba mo�na si� by�o wyzby� obaw.
A przynajmniej wi�kszo�ci z nich.
Po raz pierwszy ona i Skif mieli zosta� wpuszczeni do �rodka Doliny k'Sheyna. Mag Braci Soko��w (a mo�e by� to zwiadowca?), Mroczny Wiatr, tylko wzruszy� ramionami, ze s�owami, �e "to ju� nie to, co by�o dawniej". Tre'valen, nawet je�li wiedzia�, jak wygl�da�a Dolina w rozkwicie, tak�e milcza�. W Kronikach wzmianki o Vanyelu by�y zdawkowe: wspominano o cudach, lecz nic o tym, na czym one mia�yby polega�.
Bo pewnie nic o tym nie by�o wiadomo - sarkazm niemal znikn�� z my�lg�osu Gweny - Vanyel i Sayv... Savil zbyt wiele mieli na g�owie, by zaprz�ta� my�li opisami odwiedzanych przez siebie miejsc. Poza tym, jaki w tym cel, opisywa� miejsca, do kt�rych i tak przybysz nie zosta�by wpuszczony? Opis sta�by si� pokus�, by mimo wszystko spr�bowa�. A skutek by�by �a�osny. Tayledrasom zwykle niespieszna z przeprosinami, najpierw wol� dziurawi� na wylot.
Czy ty znowu w�szysz w moich my�lach? - odpar�a Elspeth, nieco mniej zajadle ni� dot�d.
Nie, dociera do mnie ich echo - uczciwie odpowiedzia�a Gwena. - Nic na to nie poradz�, s�ysz� je �lizgaj�ce si� wzd�u� ��cz�cej nas wi�zi. Musia�aby� je w sobie st�umi�, lecz ty o tym zapominasz w zdenerwowaniu, wobec tego ja te� jestem bezsilna.
Dobrze, ju� dobrze. Przyjmuj� nagan� i przepraszam. - Elspeth uwa�nie schroni�a sw�j umys� za delikatnym woalem i ponownie pogr��y�a si� w my�lach.
By� z nimi kto� jeszcze, kto mia� dost�pi� zaszczytu przyj�cia do Skrzydlatego Bractwa, jednak szamanka Kethra z�o�y�a przysi�g� ju� bardzo dawno temu; znacznie starsza od Tre'valena, cho� nie a� tak jak Kra'heera, Kethra nale�a�a do Skrzydlatego Rodze�stwa od co najmniej dwunastu lat. By�a tak�e uzdrowicielem, st�d opiekowa�a si� ojcem Mrocznego Wiatru, adeptem Gwiezdne Ostrze. Syn niech�tnie zwierza� si�, co Mornelithe Zmora Soko��w wyrz�dzi� ojcu, a Elspeth nie zamierza�a natarczywie go o to wypytywa�. Jednak�e musia�a dowiedzie� si� przynajmniej jednego: w jaki spos�b jeden adept mo�e ca�kowicie podporz�dkowa� sobie drugiego. Jedno z przykaza� mistrza fechtunku Albericha brzmia�o: "Ka�dego mo�na z�ama�". Je�li istnia�a mo�liwo��, �e i ona stanie si� celem brutalnego ataku z zamiarem z�amania jej, wola�aby wiedzie�, czego nale�y si� spodziewa�...
Elspeth poczu�a si� nieco zaskoczona obecno�ci� Tre'valena, kt�ry kr�tko wyja�ni�, �e to jego mistrz poprosi� o zatrzymanie si� po�r�d k'Sheyna, bo "to ma wa�ne znaczenie". Nie mog�o si� to jednak wi�za� z krzywd�, jak� klanowi wyrz�dzi� Zmora Soko��w, gdy� tym zaj�li si� Mroczny Wiatr i Kethra.
A mo�e mia�o to zwi�zek z losem Jutrzenki?
Samo jej wspomnienie wystarczy�o, by w m�zgu Elspeth od�y�o wspomnienie tego, czego by�a �wiadkiem.
Shin'a'in stan�li w nier�wnym kr�gu poni�ej �erdzi, na kt�rej przycupn�a Jutrzenka. Rdzawy sok� zaj�� pozycj� nad legowiskiem gryfon�w, odwracaj�c g�ow� pod wiatr i lekko rozpo�cieraj�c skrzyd�a. Kto� spo�r�d Shin'a'in, jaka� kobieta, wyci�gn�a r�k� do ptaka.
Jutrzenka zmierzy�a j� przez u�amek sekundy bystrym spojrzeniem, a potem zesz�a z �erdzi na ofiarowan� jej d�o�. Kobieta odwr�ci�a si� twarz� do pozosta�ych.
Podobnie jak wszyscy Shin'a'in, kt�rzy przybyli im na odsiecz, i ona odziana by�a od st�p do g��w w czarne szaty. Jej d�ugie, czarne w�osy opada�y na czarny pancerz. Na nogach nosi�a czarne buty. Niepok�j budzi�y jej oczy, by�o w nich co� dziwnego.
Elspeth poczu�a bij�c�, st�umion� w niej si��, t�tni�c� moc, jakiej jeszcze nigdy nie zdarzy�o si� jej poczu�.
Kobieta unios�a Jutrzenk� wysoko nad g�ow� i zamar�a z wyci�gni�tymi r�kami w pozycji, kt�ra po kr�tkiej chwili stawa�a si� tortur�, bez wzgl�du na wytrzyma�o�� osoby. Soko�y Tayledras�w rozmiarami i ci�arem niewiele ust�powa�y or�om, a Jutrzenka bez w�tpienia nie nale�a�a do po�ledniejszych przedstawicieli swego gatunku. Gdy kobieta nieugi�cie trzyma�a rdzawego soko�a wysoko nad g�ow�, pozostali zacz�li nuci�. Z pocz�tku cichy d�wi�k stopniowo przybiera� na sile, wype�niaj�c brzmieniem pustk� w�r�d ruin. Wtedy Jutrzenka pocz�a l�ni�.
Pocz�tkowo Elspeth pomy�la�a, �e to z�udzenie, sztuczka zachodz�cego s�o�ca, lecz aureola naoko�o ptaka miast gasn��, przybiera�a na sile. Jutrzenka rozpostar�a skrzyd�a, urastaj�c i ja�niej�c coraz bardziej, tak �e wkr�tce pora�ona Elspeth nie mog�a nawet patrze� w jej kierunku i musia�a odwr�ci� wzrok. Na ziemi k�ad�y si� cienie od �wiat�a, kt�re bi�o od ptaka.
Kra'heera spojrza�a na ni� i wyja�ni�a: - Jutrzenka zosta�a wybrana przez wojownika.
Nie wiedzia�a wtedy, co to oznacza. Zrozumia�a to dopiero teraz.
Kiedy �wiat�o przygas�o i ucich� d�wi�k, i kiedy ponownie mog�a spojrze� na ptaka, stwierdzi�a, �e rdzawego soko�a zast�pi� jastrz�b, symbol klanu Kra'heera, najwi�kszy ptak, jakiego w �yciu widzia�a. Mog�a przygl�da� mu si� bez przeszk�d, cho� �wiat�o�� nie zgas�a ca�kowicie. Zaskoczona tym, ze strachem zauwa�y�a, �e jego spojrzenie by�o jakby z innego �wiata: ptasie oczy upodobni�y si� do oczu trzymaj�cej go kobiety; pozbawione bia�ek, t�cz�wek i �renic b�yszcza�y iskierkami �wiat�a widocznymi z miejsca, gdzie sta�a Elspeth - tak jakby zast�pi�y je gwiezdne pola.
Wtedy przyszed� jej na my�l opis bogini Shin'a'in i uzmys�owi�a sobie, na co patrzy. Nic dziwnego zatem, �e wspomnienie to tak �ywo zapad�o jej w pami��; niecodziennie �miertelnik ma okazj� ujrze� �yw� bogini� i jej awatara.
W zamy�leniu spojrza�a na Tre'valena. Cho� szaman stara� si� po tym, co zasz�o, zachowa� oboj�tno��, zacz�a si� zastanawia�, czy nie by� on tak samo zaskoczony jak wszyscy pozostali objawieniem si� bogini. Nawet z jej sk�pej wiedzy wynika�o, �e na R�wninach rzadko dochodzi�o do zmian, a i to bardzo powolnych. Elspeth nie przypomina�a sobie, �eby Kerowyn, racz�c ich opowie�ciami o swych kuzynach Shin'a'in, wspomnia�a cokolwiek o tworzonych przez bogini� awatarach...
A wi�c, by� mo�e, i dla nich by�o to co� nowego. Mo�e dlatego zosta� z nimi Tre'valen, by obserwowa� Jutrzenk� i domy�li� si� przyczyn, kt�rymi podyktowane by�o dzia�anie bogini. Je�li tak by�o, z pewno�ci� porozumia� si� wcze�niej ze Skrzydlatym Bractwem, a przynajmniej ze stoj�cymi na jego czele. Pozornie nic z tego, o czym my�la�a, nie mia�o z ni� �adnego zwi�zku, lecz dla Elspeth nic ju� nie by�o pewne na tym �wiecie. Jakimi pobudkami kierowali si� Shin'a'in, �e ujawnili przed nimi to wszystko? Kto m�g� przewidzie�, i� przyjdzie jej dzia�a� wsp�lnie z Tayledrasami, a jej lista zaciek�ych wrog�w uzupe�niona zostanie o zast�p ich nieprzyjaci�?
"P�niej powinnam zapyta� go o to, czy s�uszne s� moje domys�y. Mo�e b�dziemy w stanie pom�c sobie nawzajem" - postanowi�a w my�li.
Gwena podesz�a do wyj�cia z jaskini i wyjrza�a na zewn�trz.
"Jest zniecierpliwiona" - pomy�la�a Elspeth. My�l-s�owa by�y tego potwierdzeniem: - Szkoda, �e nie wiem, co jest powodem takiej mitr�gi - odezwa�a si� Gwena. - Chyba ju� do�� d�ugo trzymaj� nas w niepewno�ci. Jak tak dalej p�jdzie, nie uporaj� si� z ceremoni� przed zapadni�ciem ciemno�ci.
Elspeth zastanawia�a si�, sk�d bierze si� jej niecierpliwo��. Towarzysze nie nale�a�y do istot, kt�re zaprzysi�gano. Najwyra�niej post�puj�c zgodnie z przyj�tym prawem zwyczajowym Tayledras uwa�ali je za stworzenia, od kt�rych nie wymagano wi���cych przyrzecze�.
"Hmm. Warto si� nad tym g��biej zastanowi�. Czy uwa�aj� Gwen� za innego rodzaju awatara? - pomys� wydawa� si� zabawny. - Ba, je�liby raz nas�uchali si� jej gl�dzenia i dowiedzieli si�, jak jest apodyktyczna, szybko wyzbyliby si� wszelkich z�udze�! W�tpi�, by Gwena kry�a w sobie tego rodzaju sekrety".
Nie znaczy�o to jednak, �e nie by�o w niej nic tajemniczego. Na przyk�ad �w "plan" przysz�o�ci Elspeth u�o�ony przez Towarzyszy. A to nie wszystko...
Wkr�tce po znikni�ciu Nyary razem z Potrzeb� Elspeth spostrzeg�a, �e i Gwena gdzie� si� zawieruszy�a. Zaniepokojona, przecie� Towarzysz zosta� ranny w starciu z magicznymi bestiami nas�anymi przez Mornelithe'a, chcia�a odnale�� j� my�l�. Gdy si� jej to nie uda�o, rozpocz�a gor�czkowe poszukiwania.
Gwena mia�a si� wy�mienicie, g��boko zatopiona w my�lach, pogr��ona w transie, oddzielona od w�cibskich my�li Elspeth zas�on� nie do przebycia. A po ockni�ciu si� by�a bardzo nieszcz�liwa, ujrzawszy przed sob� Wybranego, niecierpliwie tupi�cego nog� i oczekuj�cego wyja�nie�.
Pod naciskiem Elspeth i Skifa niech�tnie wyzna�a, �e przez ca�y czas ich w�dr�wki porozumiewa�a si� z pewnym Towarzyszem w Valdemarze. Elspeth by�a przekonana, �e chodzi�o o Towarzysza jej matki, kr�lowej Selenay, i by�a wielce zdziwiona, gdy okaza�o si�, �e chodzi�o o Rolana, wierzchowca Osobistego Herolda Kr�lowej, Talii - rzecz irytuj�ca, jako �e Talia nie mia�a wiele do czynienia z t� spraw�.
Elspeth nie przypuszcza�a, �e Towarzysze mog� przesy�a� wie�ci na tak� odleg�o��, i o ile nie by�a w b��dzie, nikt o tym drobiazgu nie wiedzia�. Mogli to robi� wy��cznie Gwena i Rolan, czy inni tak�e? Tak czy siak, by�a to jeszcze jedna rzecz, kt�r� Towarzysze zatai�y. Ile zatem jeszcze kry�y w sobie nie wyja�nionych tajemnic?
Gwena skwitowa�a ze smutkiem, �e nie powinno jej dziwi�, �e "podj�te zostan� pewne kroki", zmuszaj�ce Elspeth do przyznania racji. By�a przecie� nast�pczyni� tronu, kt�rej pozwolono uda� si� w nieznane z zaledwie jednym heroldem u boku. Mimo �e ca�a Kr�lewska Rada i Kr�g Herold�w wyrazili na to zgod�, przedsi�wzi�cie nale�a�o raczej do lekkomy�lnych. Gdyby kr�lowa Selenay zosta�a odci�ta od wszelkich wiadomo�ci o swej szalonej c�rce, najpewniej wpad�aby w czarn� rozpacz przed up�ywem tygodnia. Zw�aszcza po tym, jak Elspeth zmieni�a ustalon� tras� wyprawy i "przepad�a" na R�wninach Dhorishy.
Mimo wszystko nie podoba�o si� jej, �e zwi�z�e raporty o jej wyczynach trafia�y do domu, jakby wci�� by�a dzieckiem wypuszczonym spod opieki matki.
Z drugiej strony dowiedzia�a si� od Gweny, kiedy zmusi�a j� do wyjawienia dok�adnie tre�ci my�l korespondencji z Rolanem, �e jej "raporty" by�y poddawane cenzurze, "surowej cenzurze" - takie by�y ponure s�owa Towarzysza. Na szcz�cie. Gdyby Selenay zacz�a podejrzewa�, w jakie niebezpiecze�stwo wpakowali si� Elspeth ze Skifem...
"Znalaz�aby spos�b, by mnie �ci�gn�� z powrotem i zamkn�aby w mi�ej, bezpiecznej szk�ce hafciarskiej do ko�ca �ycia" - pomy�la�a.
Jak mog�a wyja�ni� swej matce, �e od chwili wyruszenia w podr�, nawet jeszcze wcze�niej, zanim ona si� zacz�a, by�a przekonana, i� na�o�enie korony na g�ow� nie jest jej pisane? Gdyby pr�bowa�a to powiedzie� matce, Selenay zrozumia�aby to opacznie, nabra�aby pewno�ci, �e Elspeth przeczuwa nieszcz�cie, co sko�czy�oby si� dla dziewczyny kl�sk�, gdy� trafi�aby do klasy haftu artystycznego i oddzielona by�aby od wszelkich niebezpiecznych przyg�d.
"Obrzydliwo��" - wzdrygn�a si� w my�li.
Tymczasem nie by�o to �adne przeczucie nieszcz�cia, nic z tych rzeczy. Zwyk�e przekonanie, �e nigdy nie b�dzie w�adc�, �e tylko jedno z bli�ni�t zasi�dzie na tronie, a drugie...
"Drugie stanie si� Osobistym Heroldem Kr�la. Niez�y uk�ad, bo wcale nie s� do siebie podobni. Chyba po raz pierwszy rodze�stwo obejmie posady Monarchy i Osobistego Herolda Monarchy".
Jej przeznaczeniem by�o co� zupe�nie innego. Niestety nie mia�a zielonego poj�cia co. Gryz�o j� sumienie, �e tak bardzo oddali�a si� od domu, ale chocia� przyda�a si� na co�, pociesza�a si�. Nigdy by nie uwierzy�a, �e gdy opu�ci Haven, da jej si� we znaki t�sknota za rodzinnym domem...
Przekonywa�a siebie nieustannie, �e Talia i Daren w�a�ciwie mogliby j� zast�pi�... jednak, cho� nie widzia�a na odleg�o��, nie myli�a si� nigdy w swych szczeg�lnie silnych przekonaniach. By�o co�, co musia�a uczyni� osobi�cie i mia�o to zwi�zek z nauk� magii.
Zwierzy�a si� z tego Gwenie, kt�ra zgodzi�a si� z ni�, dodaj�c: - Nawet wbrew naszym planom.
"To �le. Uparta jestem jak osio�. Robi� wszystko po swojemu lub wcale. Je�li matce, Gwenie i Rolanowi si� to nie podoba, wcale mi ich nie �al" - u�miechn�a si� do swych dziecinnych my�li.
To naprawd� bardzo dobrze, �e przesy�anie wie�ci odbywa�o si� za po�rednictwem Rolana i Talii. Rolan odznacza� si� wi�kszym poczuciem humoru od Gweny, i by� odrobin� bardziej pob�a�liwy. Natomiast Talia zwierzy�a si� jej na osobno�ci, i� wed�ug niej kr�lowa, jak ka�da matka, nie mo�e si� pogodzi� z tym, �e jej c�rka dorasta i stopniowo usamodzielnia si�.
Och, mog�oby by� gorzej, ale wzi�wszy wszystkie za i przeciw, najlepiej b�dzie, je�li znajdzie si� przez jaki� czas poza zasi�giem matki. Kiedy wr�ci, by� mo�e kr�lowa Selenay zdob�dzie si� na wyznanie, �e jej c�rka przesta�a by� g�upiutkim, upartym, zawzi�tym i niem�drym dzieciakiem.
"Uda�o mi si� nabra� nieco rozumu" - skwitowa�a z zadowoleniem.
Uwaga, szykuj si� moja droga. - My�ls�owa Gweny wyrwa�y Elspeth z zadumy. - Id� po ciebie. Nareszcie.
Elspeth k�tem oka spojrza�a na Skifa i Tre'valena. Skif sprawia� wra�enie, jakby z ca�ej si�y skupia� uwag� na ka�dym s�owie Sokolego Brata o imieniu Lodowaty Cie�. W rzeczy samej, pewnie tak by�o: nie w�ada� j�zykiem Tayledras�w tak dobrze jak ona, kt�ra, co osobliwe, od razu zacz�a m�wi� tak, jakby zna�a go od ko�yski.
"Pewnie dlatego, �e pokrewny jest Shin'a'in, kt�rego uczy�a mnie Kero" - pomy�la�a.
Tre'valen przybra� ten sam nieprzenikniony wyraz twarzy, jaki widzia�a u Kero, gdy ta nie chcia�a dopu�ci� nikogo do swych my�li - by�a to "twarz hazardzisty".
Im wi�cej o tym my�la�a, tym bardziej podoba� jej si� pomys� zagadni�cia p�niej Tre'valena, czy aby nie byliby w stanie pom�c sobie nawzajem. W jego obecno�ci czu�a si� o ca�e niebo pewniej, w og�le w obecno�ci jakiegokolwiek Shin'a'in, ni� w pobli�u Tayledras�w. By� mo�e wi�za�o si� to z tym, �e mia�a, wprawdzie niewielki, dost�p do jego my�li. On i Kethra przypominali Kero. Nie by�o w tym nic dziwnego, przecie� to w�a�nie ona by�a jej nauczycielk�, za� Miecznicy Shin'a'in byli z kolei jej nauczycielami, od kt�rych przej�a spos�b my�lenia, a tak�e ich postawy. Sporo z tego przekaza�a p�niej swojej uczennicy, co do tego nie by�o w�tpliwo�ci. Natomiast Tayledrasowie byli jej zupe�nie obcy. Mroczny Wiatr by� jak zamkni�ta na trzy spusty ksi�ga; wkr�tce zaniecha�a wszelkich pr�b zajrzenia, co kryje si� pod ok�adk�.
"Ciekawe, czy takie samo wra�enie odnosi Tre'valen?" - spyta�a sam� siebie.
Nie dane im by�o nasyci� si� widokiem Doliny, jak to przewidywa�a Gwena, bo kiedy Sokoli Bracia przyszli po nich, s�o�ce ju� zachodzi�o, rzucaj�c g��boki cie�. Elspeth ujrza�a to i owo i poczu�a, �e zapiera jej dech w piersiach na widok cudownej ro�linno�ci, w por�wnaniu z kt�r� wszelkie lasy, jakie dot�d widzia�a, wygl�da�y ubogo; drzewa by�y tu niewyobra�alnie ogromne. Towarzysze szli z nimi krok w krok, wzd�u� dobrze przetartej �cie�ki, biegn�cej obok �ciany winoro�li ozdobionej kaskad� kwiat�w wielko�ci d�oni i krzew�w, kt�rych li�cie by�y wielkie jak siod�a. Elspeth nie mog�a si� doczeka�, kiedy ujrzy to miejsce w pe�nym �wietle.
Mroczny Wiatr osobi�cie wyszed� po nich, to on mia� ich wprowadzi� do klanu; Kethra by�a patronk� Tre'valena. Otacza�a go �wita licz�ca przynajmniej tuzin Tayledras�w. Elspeth stara�a si�, jak mog�a, nie wytrzeszcza� oczu, co by�o bardzo trudne. My�la�a, �e Mroczny Wiatr by� typowym przedstawicielem swego ludu, st�d lekkie rozczarowanie - wzi�wszy pod uwag� zapiski z kronik dotycz�ce ich dziwacznego wygl�du - widokiem opadaj�cych na plecy, br�zowych w�os�w i bezbarwnego odzienia. Z kronik wynika�o, �e Taniec Ksi�yca i Gwiezdny Wiatr byli podobni do Jaskrawo upierzonych �arptak�w, co pobudza�o jej wyobra�ni� do snucia kolorowych marze� o ich dziwacznych szatach czy mo�e raczej o czym�, co wcale nie wygl�da�o na szaty.
Rozczarowanie prys�o. Tuzin otaczaj�cych Mroczny Wiatr Tayledras�w odzianych by�o tak fantazyjnie i pi�knie, jakby wprost z jej marze�. W�osy ka�dego opada�y co najmniej do pasa, je�li nie d�u�ej i by�y bia�e jak l�d, z wplecionymi pi�rami, kryszta�ami, dzwonkami, �a�cuszkami i wst��kami z jedwabiu dopasowanymi do reszty kostiumu. Tylko to s�owo przysz�o jej na my�l. "Odzienie" nie by�o w�a�ciwym okre�leniem szat o pofa�dowanych r�kawach spadaj�cych a� do ziemi i otulaj�cych ramiona jak jedwabna sk�ra, upi�kszonych kryzami, klejnotami i haftami. S�owo "str�j" nie by�oby odpowiednie dla tunik i d�ugich p�aszczy na�laduj�cych upierzenie, li�cie, p�ki kwiat�w, zastyg�e wodospady. Ka�dy kostium dwunastki by� niepowtarzalny, nies�ychany i bardzo skomplikowany. A jednak wcale nie by�y bardziej niewygodne w u�yciu od, powiedzmy, szat obowi�zuj�cych na dworze Valdemaru, mimo �e ona nie wiedzia�aby, jak porusza� si� w nich bez potkni��.
Po raz pierwszy poczu�a, �e naprawd� zostawi�a znany jej �wiat za sob� i wkroczy�a w krain� ba�ni.
Nawet Mroczny Wiatr, bezbarwny, rozczarowuj�cy, zmieni� si�: zdo�a� jako� pomalowa� swe w�osy we wzory. Elspeth za�o�y�a, �e je ufarbowa�, cho� wcale tak nie musia�o by�. Sk�d mog�a to wiedzie�? R�wnie dobrze wzory mog�y powsta� magicznie. Na ciemnoz�otym tle migota�y ptaki za ka�dym razem, gdy poruszy� g�ow�, tak jakby jego w�osy by�y jesiennym lasem pe�nym lataj�cych pomi�dzy drzewami go��bi. I jego kostium by� fantazyjny jak pozosta�e, tyle �e nieco bardziej praktyczny. Zrezygnowa� z d�uga�nych, wlok�cych si� po ziemi r�kaw�w i bogatych haft�w, na rzecz czego�, co cia�niej przylega�o do cia�a. Jednak bynajmniej jego widok nie by� mniej osza�amiaj�cy dla oczu.
U�miechn�� si� nie�mia�o na widok jej zdumienia i zachwytu, lecz nie przerwa� milczenia, zapraszaj�c gestem, by razem ze Skifem poszli za nim w g��b Doliny. Kethra wskaza�a podobnie drog� Tre'valenowi. Za nimi ustawili si� pozostali Tayledrasowie, nad ich g�owami rozb�ys�y magiczne �wiate�ka. Poch�d zamyka�y Towarzysze. Ponad �cianami doliny i wierzcho�kami drzew niebo wci�� jeszcze by�o niebieskie, jedynie na zachodzie rozlewa�a si� ciep�o z�ota smuga. Natomiast pod os�on� pot�nych konar�w g�stnia�y granatowe cienie, zacieraj�c szlak, kt�rym si� posuwali.
Wyszli na polan� otoczon� pier�cieniem u�o�onym z kamieni. W samym jej �rodku znajdowa� si� pop�kany, prze�amany na p� g�az z koszem kotlarzy u st�p, o�wietlony magicznymi �wiat�ami.
"Ten dziwny monolit to zapewne uszkodzony kamie�-serce" - pomy�la�a. - "Dzikie, uwolnione ze� moce, ledwie mo�na utrzyma� w ryzach wieloma warstwami os�on".
Mroczny Wiatr ostrzeg� j�, �e w pobli�u kamienia musi szczelnie ochrania� swe my�li, nie mia�a powodu podawa� tego w w�tpliwo��. Nawet spoza otaczaj�cych jej umys� zas�on odbiera�a niejasno, �e z kamieniem jest co� nie w porz�dku, co� z�ego, tak jakby toczy�a go jaka� choroba. Nie by�o to nic namacalnego, nic, czego przyczyn� mo�na by chocia� wskaza�, jednak niew�tpliwie nie by�o to mi�e uczucie.
Lodowy Cie�, ubrany w wymy�lny kostium, w kt�rym wygl�da� jak p� cz�owiek i p� zamarzni�ta fontanna, zaj�� miejsce z przodu kamienia. W prze�roczystej, nieruchomej po�wiacie magicznych �wiate� wygl�da� jak senna zjawa, iluzja, o�ywiona lodowa rze�ba. Nagle drgn��, z wdzi�kiem uni�s� r�ce nad g�ow�, to wystarczy�o: Elspeth zorientowa�a si�, �e otacza j� sfera niebieskawego �wiat�a, tak bardzo jej znajomego.
"Zakl�cie Prawdy? Jasne Niebiosa, czy my�my je otrzymali od nich, czy te� sprezentowa� je im Vanyel?" - przebieg�o jej po g�owie.
Inn� spraw� by�o to, �e poczu�a lekkie uk�ucie zazdro�ci, i� Lodowy Cie� rzuci� zakl�cie jakby od niechcenia, bez �adnych przygotowa�, w mgnieniu oka. Jej zabiera�o to sporo czasu, a przecie� nale�a�a pod tym wzgl�dem do najlepszych w swej klasie. Lodowy Cie� nie musia� nawet o tym pomy�le�, o tyle, o ile mog�a to stwierdzi�, wystarczy� mu tylko prosty gest. Wzbudzi�o to w niej wi�kszy podziw ni� �wiat�a, grzmoty, zakl�cia s�u��ce walce z Mornelithe'em i jego potworami. Lodowy Cie� nie tylko rzuci� zakl�cie, jakby przychodzi�o mu tak �atwo jak oddech, ale wygl�da�o na to, �e nie w�o�y� w to najmniejszego wysi�ku.
Lodowy Cie� opu�ci� r�ce i bia�a, czubata sowa sfrun�a z drzew, by usi��� mu na ramieniu. Popatrzy� spokojnie na drzewa przez chwil� i wsun�� d�onie w r�kawy.
- Czy przynosisz z sob� do Doliny jakie� z�e zamiary? - zagadn��.
Czy to by� pocz�tek przysi�gi? Z pewno�ci�. Potrz�sn�a g�ow�, a Skif bezg�o�nie poruszy� ustami, jakby wymawia�: "Nie".
Lodowy Cie� u�miechn�� si� lekko i ci�gn��, tak jak dot�d, spokojnie i od niechcenia:
- Czy pragniecie wst�pi� w szeregi braci tego klanu?
Oboje kiwn�li potakuj�co g�owami.
Lodowy Cie� spowa�nia�, a sowa usadowi�a si� wygodniej na jego ramieniu i zwr�ci�a na nich nieruchome spojrzenie oczu, jakby i ona wa�y�a szczero�� ich zamiar�w. Nagle do Elspeth z niezwyk�� ostro�ci� zacz�o dociera� wszystko, co j� otacza�o, poczu�a delikatny, ch�odny powiew na plecach, wyra�nie widzia�a, jak bawi si� szat� Lodowego Cienia, w�osami Skifa i fr�dzlami szarfy Tre'valena; widzia�a odbicie niebieskiej po�wiaty w oczach obserwator�w, us�ysza�a krzyk ptaka gdzie� z g��bi Doliny. Lodowy Cie� westchn�� g��boko i przem�wi� cichym, lecz nies�ychanie dobitnym g�osem:
- Wys�uchajcie zatem przywilej�w bractwa: mo�ecie zgodnie z w�asn� wol� w�drowa� po wszystkich ziemiach Tayledras k'Sheyna, wzywa� braci w potrzebie, prosi� nas o nauk�, wybudowa� sobie dom. Lecz wys�uchajcie i obowi�zk�w: b�dziecie dotrzymywa� tajemnic klanu, nigdy nie sprowadzicie tu obcych ani nie wska�ecie im drogi, musicie chroni� i broni� naszych ziem, tak jak my to czynimy, uczy�, je�li kto� was poprosi, pomaga�, dawa� schronienie i i�� w sukurs braciom klanu, Tayledrasom i Shin'a'in. Czy jeste�cie w stanie dotrzyma� tych obietnic?
- Tak - wyszepta�a Elspeth. Nierozs�dne by�oby zmusza� ich do zachowania ca�kowitego milczenia lub ��da� zawarcia formalnego, zawi�ego przymierza z klanem. Skif, daj�c s�owo, wydawa� si� by� r�wnie zdziwiony.
Wiatr dmuchn�� silniej. Sowa nastroszy�a pi�ra i otrzepa�a si�, a potem uspokoi�a si� i zn�w wbi�a w nich badawcze spojrzenie. Lodowy Cie� tak�e nie spuszcza� z nich nieruchomych oczu, kt�rych powieki nawet nie drgn�y.
- Zatem musicie z�o�y� jeszcze jedn� przysi�g� - ci�gn��. - Ale nie wolno wam uczyni� tego w niewiedzy. S�uchajcie wi�c... patrzcie... i b�d�cie ostro�ni...
Zn�w wykona� jaki� gest i Elspeth wstrzyma�a oddech na widok kuli bia�ej mg�y, kt�ra unios�a si� z odgradzaj�cego ich kamiennego pier�cienia, by ukry� wszystko, co otacza�, przed ich wzrokiem. Elspeth skupi�a teraz sw� uwag� na gwia�dzistej kuli i zobaczy�a, �e zaczyna si� w niej tworzy� obraz...
Zagryz�a wargi, gdy tylko obraz sta� si� wyra�ny. To nie do wiary! To, co ujrza�a, by�o przera�aj�ce: zobaczy�a ojczyzn� zniszczon� przez wojn�, kt�rej okrucie�stwo przekracza�o wszelkie koszmary. W �wietlistej kuli zamkni�ty by� obraz spustoszonej doszcz�tnie krainy ogl�dany z brzegu krateru wyrwanego wybuchem, tak wielkiego, �e drugiej strony nie mo�na by�o dostrzec. Zamruga�a oczami i z trudem prze�kn�a �lin�, nie mog�a obj�� rozumem tak gigantycznych zniszcze�, mdli�o j� na sam� my�l, �e do czego� takiego mog�oby doj��. Zesztywnia�a na widok niegdy� pe�nego zieleni, zwierz�t, ludzi, drzew i ro�lin miejsca, a teraz nie tyle zniszczonego, ile ca�kowicie unicestwionego. Od wstrz�su na chwil� zamar�y w jej g�owie niemal wszystkie my�li. Obok niej sta� zdumiony Tre'valen, jakby zobaczy� co�, o czym wiedzia�, lecz nie spodziewa� si� ujrze� tego tutaj.
- Tak wygl�da�a ojczyzna dawno, dawno temu - cisz� przerwa� g�os Lodowego Cienia, przepe�niony takim smutkiem, jakby straty zosta�y spowodowane wczoraj, a nie przed stuleciami. - To by�a ojczyzna ludu Kaled'a'in. A oto, co pozosta�o po pierwszym i ostatnim konflikcie, Wojnach Mag�w.
Obraz zmieni� si�, ukazuj�c stoj�c� na brzegu krateru grup� uzbrojonych, przygn�bionych ludzi, d�ugow�osych, z�otosk�rych Shin'a'in. Zapanowa�o zamieszanie, gdy zacz�li oni i ich zwierz�ta - konie, ogromne psy, my�liwskie koty i drapie�ne ptaki - chodzi� to tu, to tam. Nagle wyja�ni�o si�, �e mniej wi�cej po�owa z tej grupki krz�taj�cych si� ludzi pakuje swoje manatki do odjazdu, a reszta zamierza pozosta�.
- Uciekli�my przed zniszczeniem. Wr�cili�my, kiedy tylko mogli�my i oto, co zastali�my. Ogarn�� nas �al, w my�lach zapanowa� chaos. Potem wpadli�my w gniew, gdy dowiedzieli�my si�, co si� wydarzy�o i co by�o przyczyn� tak straszliwego zniszczenia. Zapanowa�a niezgoda. K��cili�my si� o to, co powinni�my pocz��. Niekt�rzy pragn�li wykl�cia wszelkiej magii, inni pos�u�enia si� ni�, by klan m�g� ocale� w nowym, obcym �wiecie. Osi�gni�cie porozumienia nie by�o mo�liwe: niezgoda zamieni�a si� w sp�r, zal��ek nienawi�ci. To wtedy w�a�nie, aby do tego nie dopu�ci�, obie strony postanowi�y si� rozej��, dosz�o do roz��ki klan�w. Ci, kt�rzy wyrzekli si� magii, stali si� Shin'a'in, wierni magii odsun�li si� od reszty, nadaj�c sobie imi� Tayledras, od imienia ptak�w, w stworzeniu kt�rych uczestniczyli. To oni, nasi ojcowie i matki, wyruszyli na p�noc.
Obraz ponownie si� zmieni�, tym razem przedstawia� co�, co przypuszczalnie by�o puszcz�. Niegdy�. Przed oczami mieli innego rodzaju koszmar: martwota ust�pi�a popl�tanej, wynaturzonej, rozszala�ej dziczy ro�linno�ci tak g�stej, �e tworzy�a lit�, zielon� �cian� po obu stronach drogi. Gdyby� jeszcze mo�na by�o rozr�ni�, co jest ro�lin�, a co zwierz�ciem. Ros�y tam ro�liny po omacku wlok�ce si� za w�druj�cym klanem i zwierz�ta zakorzenione w jednym miejscu jak ro�liny, obserwuj�ce ich nieruchomym wzrokiem lub witaj�ce ich nie ko�cz�cym si� wrzaskiem. Elspeth dostrzeg�a stworzenia przemykaj�ce chy�kiem za woalem lian zwieszaj�cych si� z konar�w, na widok kt�rych dreszcz przebieg� jej po plecach. I gdy stara�a si� uporz�dkowa� feeri� kolor�w i ruchu, w�drowc�w zaatakowa�y bestie znacznie gorsze od stworze�, kt�re wys�a� przeciw nim Mornelithe. Pozornie sk�ada�y si� wy��cznie z k��w i pazur�w, pokrytych pancern� �usk�, ochraniaj�c� ca�e ich cia�a z wyj�tkiem staw�w.
Podskoczy�a na d�wi�k g�osu Lodowego Cienia.
- Pi�� klan�w, kt�re teraz wchodz� w sk�ad Tayledras, stwierdzi�o, �e ziemie granicz�ce z ich ojczyzn� �upione s� przez si�y z�ej, pokr�tnej magii. Ka�dy cz�owiek czy ptak by� wobec nich bezbronny. Czeka�a ich �mier� z r�ki bestii lub z g�odu, gdy� nie mieli czasu na polowania czy hodowl�. Byli zrozpaczeni, bo nie mieli dok�d si� uda�.
Obraz zasnu�a na chwil� mg�a. Kiedy ponownie mo�na by�o co� ujrze�, szczep Tayledras�w sta� obozem na szczycie wzg�rza strawionym do naga przez ogie�, w obr�bie tymczasowej palisady z kolczastych ga��zi. Jednak oczywistym by�o, �e kiepska to by�a ochrona przed tego rodzaju napastnikiem.
- Wiedzieli, �e dalej nie mog� ju� i�� - ci�gn�� Lodowy Cie�. - A wi�c tak jak ich krewniacy, kt�rzy stali si� Shin'a'in, modlili si� gor�co do Bogini. I oto, jak odpowiedzia�a na ich pro�by.
Elspeth by�a zupe�nie nie przygotowana na to, co wydarzy�o si�, gdy mg�a ponownie zg�stnia�a.
Nagle kula �wietlistej mg�y z obrazem wewn�trz znikn�a; nagle nie by�o ju� polany, Sokolich Braci i Skifa...
...�adnego �wiat�a, d�wi�ku, �wiata!
Jedynie ona: niebo wype�nione gwiazdami rozpo�cieraj�ce si� jak okiem si�gn��...
...i brzask!...
Z gwiezdnej nico�ci wsta� bia�y, gor�cy p�omie�, kt�ry tak�e by� kobiet�. Bi� od niej blask zbyt mocny, by mo�na si� jej by�o dok�adnie przyjrze�, a na dodatek zmienia�a si� co chwil�, drzemi�ca w niej surowa Moc wprawi�a Elspeth w dr�enie. Upad�aby na kolana, gdyby tylko wiedzia�a, jak to zrobi� po�rodku tej gwia�dzistej przestrzeni.
Wys�ucha�am waszych modlitw. - G�os wype�ni� po brzegi umys� Elspeth, tak �e nawet na strach zabrak�o ju� miejsca. - Jednak spe�nienie pr�b ma swoj� cen�: jest ni� wasze �ycie i wolno��.
Wyci�gn�a r�k�. W zag��bieniu Jej d�oni wtulony by� dziwacznie zniekszta�cony krajobraz puszcz, kt�rych granice przekroczy�y ludy klanu.
Okrutna magia spustoszy�a t� krain�, i jedynie magia mo�e jej przywr�ci� poprzedni stan. Ofiaruj� wam zatem to, o co b�agali�cie. B�d� was chroni� tak d�ugo, a� ka�dy z was okrzepnie, zak�adaj�c w�asne ognisko klanu, naucz�, jak wznosi� miejsce w obr�bie ka�dego ogniska, w kt�rym b�dziecie mogli czu� si� bezpiecznie. Dam wam wiedz� adept�w, by w�ada� i skupia� magi�, i wied