2493
Szczegóły |
Tytuł |
2493 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2493 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2493 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2493 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Raymond E. Feist
FURIA KR�LA DEMON�W
(T�umaczy�: Andrzej Sawicki)
Podzi�kowania
Z powod�w zbyt osobistych, by je tu szczeg�owo wymienia�, winien jestem podzi�kowania nast�puj�cym osobom:
Williamowi Wrightowi, Lou Aronice i Mike'owi Greensteinowi za uporz�dkowanie chaosu i poprowadzenie programu w po��danym kierunku.
Adrianowi Zackheimowi za to, �e wprowadzi� mnie do Hearst Books: Robertowi Mecoyowi za popychanie rzeczy we w�a�ciwym kierunku i za to, �e okaza� si� najbardziej niezmordowanym przyw�dc� kibic�w na �wiecie; Liz Perle McKenna za odrywanie si� od bardzo wype�nionego prac� planu zaj��, by przekazywa� informacje zagubionemu niekiedy autorowi; i Johnowi Douglassowi za dodawanie ducha w sam� por�. Podczas tych lat chaosu wszyscy byli moimi redaktorami.
Jenifer Brehl, memu wydawcy, za dotrzymywanie mi tempa i nie pozostawanie w tyle.
Wszystkim pozosta�ym pracownikom Hearst Books/Avon, za prac� nad kolejnymi cyklami.
Jonathanowi Matsonowi, ze zwyk�ych powod�w.
Moim dzieciom, Jessice i Jamesowi, za, a to, �e codziennie pokazywa�y mi cuda.
I mojej �onie, Kathlyn Starbuck, z wielu powod�w, kt�rych nawet nie zdo�a�bym tu wyliczy�.
Raymond E. Feist
Rancho Santa Fe, Kalifornia
czerwiec 1996
Postaci wyst�puj�ce w naszej opowie�ci:
Acaila - przyw�dca eldar�w z dworu Kr�lowej Elf�w
Aglaranna - Kr�lowa Elf�w w Elvandarze, �ona Tomasa, matka Calina i Calisa
Akee - g�ral Hadati
Alfred - kapral z Darkmoor
Andrew - kap�an Ban-Ath z Krondoru
Anthony - mag z Crydee
Avery Abigail - c�rka Roo i Karli
Avery Duncan - kuzyn Roo
Avery Helmut - syn Roo i Karli
Avery Karli - �ona Roo, matka Abigail i Helmuta
Avery Rupert "Roo" - m�ody kupiec z Krondoru, syn Toma Avery'ego
Borric - Kr�l Wysp, bli�niaczy brat Ksi�cia Erlanda, ojciec Ksi�cia Patricka
Brook - pierwszy oficer "Kr�lewskiego Smoka"
Calin - dziedzic tronu Kr�lestwa Elf�w, przyrodni brat Calisa, syn Aglaranny i Aidana
Calis - "Orze� Krondoru", osobisty agent Ksi�cia Krondoru, Diuk Dworu, syn Aglaranny i Tomasa, przyrodni brat Calina
Chalmes - przyw�dca mag�w ze Stardock
d'Lyes Robert - mag ze Stardock
de Beswick - kapitan armii kr�lewskiej
de Savona Luis - weteran, wsp�pracownik Roo
Dolgan - kr�l krasnolud�w Zachodu
Dominie - opat Opactwa Ishapa w Sarth
Dubois Henri - wi�zie� z Bas-Tyra
Duga - kapitan najemnik�w z Novindusa
Duko - genera� armii Szmaragdowej Kr�lowej
Dunstan Brian - M�drala, przyw�dca Szyderc�w, znany te� pod imieniem Lysle'a Riggera
Erland - brat Kr�la i Ksi�cia Nicholasa, stryj Ksi�cia Patricka
Esterbrook Jacob - bogaty kupiec z Krondoru, ojciec Sylvii Esterbrook Sylvia - c�rka Jacoba
Fadawah - genera�, Najwy�szy Dow�dca armii Szmaragdowej Kr�lowej
Freida - matka Erika, �ona Nathana
Galain - elf z Elvandaru
Gamina - adoptowana c�rka Puga, siostra Williama, �ona Jamesa i matka Aruthy
Garret - kapral w kompanii Erika
Graves Katherine "Kotek" - m�oda z�odziejka z Krondoru
Greylock Owen - kapitan w s�u�bie Ksi�cia, p�niejszy genera�
Gunther - czeladnik Nathana
Hammond - porucznik armii kr�lewskiej Hanam - mistrz wiedzy Saaur�w Harper - sier�ant w kompanii Erika
Jacoby Helen - wdowa po Randolphie Jacobym, matka Nataly i Willema
James - Diuk Krondoru, ojciec Aruthy, dziadek Jamesa i Dasha
Jameson Arutha - Lord Vencar, Baron dworu Ksi�cia i syn Diuka Jamesa
Jameson Dashel "Dash" - m�odszy syn Aruthy, wnuk Jamesa
Jameson James "Jimmy" - starszy syn Aruthy, wnuk Jamesa
Kaleid - mag, cz�onek starszyzny Stardock Livia - c�rka Lorda Vasariusa
Marcus - Diuk Crydee, kuzyn Ksi�cia Patricka, syn Martina
Martin - dawny Diuk Crydee, wuj Ksi�cia Patricka, ojciec Marcusa
Milo - w�a�ciciel gospody Pod Szpuntem w Ravensburgu, ojciec Rosalyn
Miranda - czarodziejka, przyjaci�ka Calisa i Puga
Nakor Isala�czyk - gracz i mag, przyjaciel Calisa i Puga Nathan - kowal przy gospodzie Pod Szpuntem w Ravensburgu, dawny mistrz Erika, ma� Freidy
Nicholas - admira� Floty Zachodu, Ksi��� Krwi, stryj Ksi�cia Patricka
Patrick - Ksi��� Krondoru, syn Ksi�cia Erlanda, kuzyn Kr�la i Ksi�cia Nicholasa
Pug - mistrz magii, Diuk Stardock, kuzyn Kr�la, ojciec Gaminy i Williama
Reeves - kapitan "Kr�lewskiego Smoka" Rosalyn - c�rka Mila, �ona Rudolpha, matka Gerda Rudolph - piekarz z Ravensburga, m�� Rosalyn, przybrany ojciec Gerda
Shati Jad�w - sier�ant z kompanii Erika
Sho Pi - dawny towarzysz Erika i Roo, ucze� Nakora
Subai - kapitan Kr�lewskich Krondorskich Tropicieli
Tithulta - arcykap�an Pantathian
Tomas - w�dz wojenny Elvandaru, ma��onek Aglaranny, ojciec Calisa, dziedzic mocy Ashen-Shugar
Vasarius - quega�ski szlachcic i kupiec
von Darkmoor Erik - �o�nierz Szkar�atnych Or��w Calisa
von Darkmoor Gerd - syn Rosalyn i Stefana von Darkmoor, bratanek Erika
von Darkmoor Manfred - Baron Darkmoor, przyrodni brat Erika
von Darkmoor Mathilda - Baronowa Darkmoor, matka Manfreda
Vykor Karole - admira� Wschodniej Floty Kr�lestwa
William - Konetabl Krondoru, syn Puga, przybrany brat Gaminy, wuj Jimmy'ego i Dasha
Ksi�ga trzecia
Opowie�� szalonego boga
Jeste�my tkaczami muzyki,
Co sny swoje ci�gle �l� w dal.
B��kamy si� u strumyk�w,
Kamieni szukaj�c w�r�d fal.
Przegrani i zapomniani
W miesi�ca patrzymy twarz.
I �wiata fundamentami
Wstrz�samy raz po raz.
Arthur William Edgar O'Shaughnessy
Oda do junackiej m�odo�ci
Stephenowi A. Abramsowi, kt�ry wie wi�cej o Midkemii ni� ja
Prolog
PRZE�OM
�ciana zamigota�a.
W dawnej Sali Tronowej Jarwy, ostatniego Sha-shahana Siedmiu Narod�w Saaur�w, trzydziestostopowy mur kamieni wzniesiony naprzeciwko pustego tronu zadr�a�, a potem znik�, rozp�ywaj�c si� w czarn� pustk�. Zgromadzone w sali koszmarne stwory sk�ada�y si� niemal z samych k��w i wype�nionych jadem szpon�w. Niekt�re mia�y pyski martwych zwierz�t, skrzyd�a albo jelenie lub bycze rogi, inne budow� przypomina�y ludzi. Wszystkie by�y pot�nie umi�nione, z�owrogie i podst�pne - w�ada�y mroczn� magi� i mia�y natur� morderc�w. Mimo to teraz zamar�y, przera�one tym, co wy�ania�o si� z przeciwnej strony nowo otwartej bramy. Demony wysokie jak drzewa przygi�y �by do ziemi, usi�uj�c sta� si� niewidzialnymi.
Otwarcie portalu wymaga�o ogromnej ilo�ci energii i przekl�ci kap�ani dalekiego Ahsartu od lat odpierali ataki demon�w. Bariera p�k�a dopiero, gdy szalony Arcykap�an z�ama� piecz��, pozwalaj�c pierwszemu demonowi odbi� miasto zwyci�skim hordom Saaur�w.
Obecnie �wiat Shila niszcza�, a resztki �ycia, jakie w nim pozosta�y, egzystowa�y jako prymitywne stwory na dnie m�rz, ple�� rosn�ca na ska�ach w g�rskich przepa�ciach lub drobne stworki kryj�ce si� pod kamieniami. Wszystko, co by�o wi�ksze od najdrobniejszych owad�w, zosta�o po�arte. Horda demon�w przypomnia�a sobie uczucie g�odu i wr�ci�a do starego zwyczaju po�erania si� nawzajem. Elita st�umi�a jednak te wewn�trzne konflikty, kiedy przebito nowy portal z Shila do Pi�tego Kr�gu, stwarzaj�c tym samym mo�liwo�� komunikacji z najwy�szym w�adc� kr�lestwa demon�w.
Bezimienny demon stan�� na obrze�u t�umu wezwanych do niegdy� wspania�ej sali. Staraj�c si� nie zwraca� na siebie uwagi, wyjrza� ostro�nie zza kamiennej kolumny. Niedawno schwyta� wyj�tkow� dusz� i przyw�aszczy� j� sobie, zyskuj�c spryt i przebieg�o��. W odr�nieniu od reszty swoich braci, przy zdobywaniu warto�ciowej si�y �yciowej i inteligencji odkry� przewag� podst�pu nad brutaln� si��. Stoj�cym wy�ej od siebie okazywa� odpowiedni� proporcj� strachu i si�y - do�� czo�obitno�ci, by uznali, �e maj� go w r�ku, ale tyle gr�b, by nie pr�bowali go po�re�. Gra by�a niebezpieczna i gdyby uczyni� cho� jeden fa�szywy krok, gdyby cho� raz zwr�ci� uwag� na swoj� wyj�tkowo��, najbli�si kapitanowie hordy zniszczyliby go bezwzgl�dnie, poniewa� jego umys� z wolna opanowywa� "obcy" - on sam za� mia� do�� �wiadomo�ci, by zrozumie�, �e staje si� zagro�eniem dla swoich braci.
Wiedzia� ju�, �e m�g�by bez wysi�ku zniszczy� przynajmniej czterech z tych, kt�rzy uwa�ali si� za lepszych od niego. Zbyt szybki awans m�g�by jednak �ci�gn�� na niego niepo��dan� uwag�. Podczas kr�tkiego �ycia widzia� przynajmniej kilkana�cie takich "karier", bezwzgl�dnie unicestwionych przez kt�rego� z wielkich kapitan�w - ci bowiem woleli zawczasu zabezpieczy� si� przed konkurencj�, chroni�c jednocze�nie swoich faworyzowanych podoficer�w.
Bezimienny demon us�ysza� cichy st�umiony g�os. Wiedzia�, �e to g�os duszy, kt�r� uwi�zi�, i dobrze by�oby go zignorowa�. Z drugiej strony jednak g�os ten zawsze m�wi� co�, co p�niej okazywa�o si� wa�ne.
- Przygl�daj si�! - us�ysza� cichy szept albo swoj� my�l.
Kiedy migotliwa �ciana rozst�pi�a si�, a potem znik�a, otwieraj�c przej�cie do ojczyzny demon�w, komnat� wype�ni�a energia. Przetoka pomi�dzy �wiatami nape�nia�a si� powietrzem, a� podmuch wiatru uderzy� obecnych w plecy. Demony intuicyjnie wyczu�y obecno�� silniejszych od siebie - blisko�� pot�nego Tugora sprawi�a, �e Bezimienny niemal zemdla� z przera�enia. Sama osobowo�� w�adcy, emanuj�ca przez rozdarcie w materii czasoprzestrzeni, sprawi�a, �e cofn�� si� niemal do poziomu bezm�zgiego idioty.
Wszyscy obecni padli na kolana i uderzyli czo�ami o kamienie - z wyj�tkiem skrytego za kolumn� Bezimiennego. Patrzy�, jak Tugor staje naprzeciwko pustki, z kt�rej wydoby� si� pe�en w�ciek�o�ci i wrogo�ci g�os:
- Znale�li�cie drog�?
- Owszem, o najpot�niejszy - odpar� Tugor. - Przez rozdarcie pos�ali�my do Midkemii dwu naszych kapitan�w.
- Jak brzmi raport? - spyta� g�os z pustki. Bezimienny pomy�la�, �e opr�cz ton�w gniewnych i w�adczych, s�ycha� w nim te� chyba co� na kszta�t desperacji.
- Dogku i Jakan nie z�o�yli raportu - odpowiedzia� Tugor.
- Nie wiemy dlaczego. Podejrzewamy, �e nie zdo�ali utrzyma� portalu.
- To po�lijcie innych! - zagrzmia� Maarg, W�adca Pi�tego Kr�gu. - Nie przejd� do was, je�li droga nie zostanie przetarta... Nie zostawili�cie nic, co nadawa�oby si� do po�arcia. Nast�pnym razem, Tugorze, kiedy otworz� przej�cie, zajrz� do ciebie osobi�cie i je�li nie znajd� niczego innego, zjem twoje serce! - Komnat� wype�ni� d�wi�k zasysanego powietrza i portal zamkn�� si�. Echo g�osu Maarga hucza�o jeszcze przez chwil� pod sklepieniem, potem migotanie �ciany usta�o i po chwili po przej�ciu nie by�o �ladu.
Tugor wsta� i zawy� z w�ciek�o�ci. Demony ostro�nie i powoli usuwa�y si� z zasi�gu jego wzroku, gdy� nie by�a to najlepsza chwila, staraj�c si� nie zwr�ci� na siebie uwagi drugiego spo�r�d najpot�niejszych cz�onk�w swojej rasy. Tugor znany by� z tego, �e jednym k�apni�ciem szcz�k potrafi� zerwa� �eb z ramion tych, kt�rych pot�ga wzros�a na tyle, by mogli zagrozi� jego pozycji. M�wiono tak�e, �e zbiera si�y, by pewnego dnia rzuci� wyzwanie Maargowi.
- Kto p�jdzie nast�pny? - zwr�ci� si� do pozosta�ych demon�w.
Nie wiedz�c, czemu tak post�puje, Bezimienny wysun�� si� do przodu.
- Ja, panie.
Na podobnym do rogatej ko�skiej czaszki obliczu Tugora, zwykle pozbawionym niemal wszelkiego wyrazu, odbi�o si� co� na kszta�t zaskoczenia.
- Kim jeste�, male�ki g�upcze?
- Nie mam jeszcze imienia, panie - odpowiedzia� Bezimienny.
Dwoma d�ugimi krokami Tugor pokona� dziel�c� ich odleg�o��, rozepchn�� kapitan�w i niczym wie�a stan�� nad ma�ym demonem.
- Wys�a�em tam kapitan�w, a oni nie wr�cili. Dlaczego s�dzisz, �e uda ci si� tam, gdzie zawiedli pot�niejsi od ciebie?
- Bo jestem s�aby i przywyk�em do tego, by si� kry� i obserwowa� - odpowiedzia� spokojnie Bezimienny. - B�d� zbiera� wszelkie po�yteczne wiadomo�ci, ukrywa� si� i gromadzi� si�y, a� zbior� ich tyle, �e b�d� m�g� ponownie otworzy� portal z tamtej strony.
Tugor umilk� na chwil�, jakby rozwa�aj�c to, co us�ysza�, a potem zamachn�� si� �ap� i uderzy� Bezimiennego, posy�aj�c go przez ca�� sal� ku �cianie. Demon mia� ma�e skrzyd�a, niezdolne jeszcze do podtrzymania go w locie, i przy uderzeniu o mur poczu� si� tak, jakby je w�a�nie po�ama�.
- Co za zuchwa�o�� - warkn�� Tugor rozw�cieczony do granic mo�liwo�ci. - Po�l� ciebie - zwr�ci� si� do najpot�niejszego kapitana. A potem obr�ci� si� i chwyci� kolejnego, rozdzieraj�c mu gard�o. - A to niech b�dzie przestrog� dla reszty z was... za to, �e�cie nie okazali do�� odwagi!
Niekt�re z demon�w, g��wnie te ze skraju grupy, rzuci�y si� do ucieczki, pozosta�e pad�y na pyski, zdaj�c si� na wol� Tugora. Ten usatysfakcjonowany zab�jstwem syci� si� przez chwil� odbieranym �yciem i energi�, a potem odrzuci� bezu�yteczny och�ap.
- Ruszaj! - zwr�ci� si� do swego kapitana. - Portal znajduje si� na dalekich wzg�rzach, ku wschodowi. Strzeg�cy go powiedz� ci wszystko, co potrzebne, by� bezpiecznie wr�ci�... Je�li ci si� uda i je�li si� nadasz. Wr��... a ja odpowiednio ci� wynagrodz�.
Kapitan pospiesznie wybieg� z sali. Bezimienny demon zawaha� si�, a potem pomkn�� za nim, ignoruj�c gwa�towny b�l w grzbiecie. Je�li b�dzie mia� do�� po�ywienia i czasu, skrzyd�a same si� zagoj�. Kiedy wybiega� z pa�acu, dwukrotnie pr�bowa�y zatrzyma� go mniejsze, op�tane g�odem demony. Zabi� je szybko i wch�on�� ich energi�, co st�umi�o b�l skrzyde� i wyzwoli�o - jak to ju� bywa�o - nowe my�li i idee w jego g�owie. Nagle zrozumia�, po co pod��a za kapitanem pos�anym do ponownego otwarcia przetoki mi�dzy �wiatami.
G�os, kt�ry jeszcze nie tak dawno wydobywa� si� z noszonej przez niego na szyi buteleczki, teraz zabrzmia� w jego g�owie: "Wytrzymamy... wytrzymamy... potem nat�ymy si�y i uczynimy to, co musi by� uczynione".
Ma�y demon pod��y� do miejsca, gdzie znajdowa�o si� przej�cie pomi�dzy �wiatami i gdzie schroni�a si� ostatnia horda Saaur�w. Bezimienny dowiadywa� si� stopniowo rozmaitych rzeczy i wiedzia� ju�, �e sprzymierzeniec zdradzi� demony, gdy� brama ta mia�a zosta� otwarta, ale zatrza�ni�to j� z drugiej strony. Dwukrotnie otwierano j� si��, zaraz potem jednak zamyka�a si�, kap�ani bowiem u�ywali przeciwnych zakl��, by utrzyma� piecz�cie w mocy. Ogarni�ty furi� Tugor zabi� przynajmniej tuzin pot�nych poplecznik�w, gdy� rozjuszy�a go niemo�no�� wys�ania hordy swych poddanych na drug� stron�.
Kapitan dotar� do portalu, otoczonego przez kilkana�cie innych demon�w. Ma�y Bezimienny ukry� si� tu� obok, niezauwa�ony przez nikogo.
Portal by� rozleg��, niewyr�niaj�c� si� niczym szczeg�lnym p�aszczyzn� pe�n� b�ota i trawy, zgniecionej po przej�ciu tysi�cznych stad koni i jaszczurzych je�d�c�w, kt�rym towarzyszy�y ich �ony i dzieci. Wi�kszo�� �d�be� trawy sczernia�a od dotkni�� st�p demon�w, tu i �wdzie jednak wida� by�o jeszcze pasma zieleni.
Je�li przetoka pozosta�aby tu d�u�ej, nawet i te mizerne �lady �ycia unikn�yby poch�oni�te przez g�odne demony. Kapitan zmru�y� oczy i poczu� osobliwe, prawie niezauwa�alne dr�enie powietrza nad dawn� ��k�.
To, co Saaurowie i inne rasy zwa�y magi�, dla demon�w by�o jedynie kr��eniem czy zmian� stanu energii �yciowej - i dlatego niekt�re z nich podczas przekraczania przetoki gin�y. Dop�ki nie zdj�to piecz�ci z drugiej strony, przej�cie mo�na by�o otworzy� tylko na kilka chwil i po�wi�cano �ycie wielu demon�w, by ten stan utrzyma� cho�by przez dwie lub trzy sekundy. �aden z demon�w nie by� sk�onny do po�wi�cenia �ycia - takie bohaterstwo by�o przeciwne ich naturze - wszystkie jednak panicznie ba�y si� Maarga i Tugora. Ka�dy te� liczy� na to, �e najwy�sz� cen� zap�aci kompan, on sam za� prze�yje, by syci� si� nagrod�. - Otw�rzcie! - rozkaza� kapitan.
Demony, kt�rym wydano polecenie, �ypn�y niespokojnie jeden na drugiego. Wiedzia�y, �e podczas pr�by zginie kilka z nich. W ko�cu otworzy�y swe umys�y i zacz�� si� przep�yw energii. Ma�y demon spojrza� uwa�nie i w pewnej chwili dostrzeg� l�nienie powietrza. Przetoka zacz�a si� uchyla�. Kapitan przysiad�, szykuj�c si� do skoku, gdy portal na kr�tko si� otworzy.
Podczas skoku kapitana, gdy niekt�re demony pada�y na ziemi� z okropny m wyciem, Bezimienny jednym susem ulokowa� si� na jego karku. Zaskoczony stw�r zawy� z w�ciek�o�ci i upokorzenia - i w tej�e chwili obaj znale�li si� w przetoce. Zajad�o�� ataku pomog�a ma�emu demonowi przem�c dezorientacj�, kt�ra zwi�kszy�a zaskoczenie (i przestrach!) kapitana.
Kiedy obaj wy�onili si� z przej�cia po przeciwnej stronie, trafiaj�c do rozleg�ej i mrocznej sali, ma�y demon zebra� wszystkie si�y i wgryz� si� w podstaw� czaszki kapitana. By� to najs�abszy punkt pot�nego sk�din�d wroga. Bezimienny poczu� natychmiastowy przyp�yw energii, kapitan za� w�ciek�ym rykiem wyrazi� sw�j b�l i strach. Smaga� mrok �apami, daremnie usi�uj�c str�ci� zab�jc� z karku. Potem rzuci� si� wstecz, pr�buj�c zmia�d�y� go o ska�� - przeszkodzi�y mu w tym jednak jego w�asne, pot�ne skrzyd�a.
Po chwili kapitan opad� na kolana. W tym momencie Bezimienny poj��, �e zwyci�y�. Wype�ni�a go taka ilo�� energii, �e poczu�, i� rozpiera go ona do granic mo�liwo�ci. By� ju� pot�niejszy ni� ten, na kt�rym �erowa�. Wspar� pot�ne �apy - d�u�sze i znacznie lepiej umi�nione ni� przed chwil� - na kamieniu i podni�s� nikn�c� w oczach ofiar�. Pot�ny jeszcze niedawno kapitan poj�kiwa� cicho, wci�� trac�c si�y.
Wkr�tce by�o ju� po wszystkim. Zwyci�ski demon zachwia� si� lekko, niemal pijany od wch�oni�tej mocy. �aden pokarm czy napitek, �adne mi�siwo czy owoce nie da�yby mu tej dzikiej, upajaj�cej go teraz satysfakcji. Chcia�by mie� teraz przez sob� zwierciad�o Saaur�w, wiedzia� bowiem, �e jest przynajmniej o dwie g�owy wy�szy ni� przed chwil�. I czu�, �e na grzbiecie rosn� mu skrzyd�a, kt�re ju� nied�ugo b�d� mog�y ponie�� go przez niebo.
Co� go jednak zaniepokoi�o. - Patrz i obserwuj! - Zn�w us�ysza� ten obcy g�os w m�zgu.
Odwr�ci� si� i zmieni� spos�b patrzenia na �wiat, by przejrze� otaczaj�cy go mrok.
Rozleg�a sala zas�ana by�a cia�ami �miertelnych stworze�. Obok siebie le�eli Saaurowie i istoty zw�ce si� Pantathianami... a tak�e jeszcze jacy� zupe�nie mu nie znani... mniejsi od Saaur�w i wi�ksi od Pantathian. Z energii �yciowej tych stwor�w nie zosta�o ju� nic, wi�c szybko przesta� zwraca� na nie uwag�.
Piecz�cie znajdowa�y si� na miejscu i nadal istnia�y bariery, kt�re spowodowa�y �mier� demon�w usi�uj�cych przej�� bez pomocy kompan�w. Zbadawszy uwa�nie piecz�cie, odkry�, �e �atwo mogli je usun�� ci, kt�rych przys�ano tu przed nim.
Ponownie przyjrza� si� le��cym wsz�dzie cia�om i zda� sobie spraw�, �e do odparcia poprzednich wys�annik�w u�yto wielkiej magii. Potem zacz�� si� zastanawia�, co przydarzy�o si� jego braciom. Stwierdzi�, �e gdyby polegli, walcz�c, w rozleg�ej sali powinna jeszcze zosta� �ladowa cho�by ilo�� ich energii, a nie wyczu� �adnej.
Zm�czony walk� i oszo�omiony niedawno przyswojon� moc� si�gn�� po ni�, by usun�� piecz�cie, i us�ysza� w swej g�owie g�os: - Wstrzymaj si�!
Zawaha� si� i podni�s� d�o�, by dotkn�� buteleczki, kt�r� nosi� na szyi. Nie my�l�c o konsekwencjach, otworzy� j� i uwolni� zamkni�t� wewn�trz dusz�. Ta jednak, zamiast ulecie� ku duszom jej przodk�w, frun�a ku demonowi.
Kiedy nowy umys� przejmowa� kontrol� nad jego cia�em, demon szarpn�� si� i zamkn�� �lepia. Tylko to, �e atak nast�pi� tu� po zwyci�skiej bitwie, spowodowa�o, �e Bezimienny podda� si� ��daniu uwolnienia schwytanej duszy. Gdyby nie by� oszo�omiony now� moc�, przeciwnik nie pokona�by go tak �atwo. Umys� kontroluj�cy teraz cia�o demona zachowa� nieco swej osobowo�ci w fiolce i ponownie w�o�y� zatyczk�. Cz�� jego osobowo�ci powinna pozosta� oddzielona od demoniej, by trwa� niczym swego rodzaju kotwica przeciwko ��dzom i apetytom nosiciela. Nawet i w tym przypadku, z t� ostoj�, op�r przeciwko naturze nosiciela mia� sta� si� nieustannym zmaganiem.
Spogl�daj�c swoimi nowymi oczami, powsta�y przed chwil� stw�r bacznie zbada� zapory zakl�� przy portalu i zamiast je usun��, zanuci� prastare odwo�anie si� do magii Saaur�w i wzmocni� os�ony. Z pewn� satysfakcj� pomy�la� o w�ciek�o�ci Tugora, kiedy kolejnego pos�a�ca do tego �wiata ogarn� p�omienie, kt�rych nic nie ugasi. Oczywi�cie nie zatrzyma to demon�w na zawsze i je�li im si� nie przeszkodzi, kiedy� w ko�cu znajd� spos�b na wtargni�cie do tego �wiata, ale dzi�ki tym zaporom nowy stw�r zyskiwa� troch� cennego czasu.
Wsuwaj�c szpony i prostuj�c ramiona - kt�re nagle wyda�y mu si� za d�ugie - stw�r zacz�� rozmy�la� o trzeciej rasie, kt�rej przedstawiciele le�eli tu na ziemi. Ciekawe, czy byli sojusznikami, czy wrogami Pantathian i ich nie�wiadomych niczego kukie�ek - Saaur�w?
Na razie jednak musia� od�o�y� te rozwa�ania. Nowy umys�, powsta�y z umys�u demona i schwytanej przeze� duszy, stopi� si� w jedno�� i przyswoi� sobie now�, skryt� gdzie� w jego g��bi wiedz�. Wyczu�, �e po znajduj�cych si� niedaleko kamiennych galeriach kr��� jeszcze przynajmniej dwa bezmy�lne demony. Wiedzia�, �e Bezimiennego w�druj�cego przez przetok� na karku kapitana chroni�y zakl�cia zap�r, kt�re oszo�omi�y poprzednio wys�anych tu kapitan�w, pozbawiaj�c ich woli, przebieg�o�ci i str�caj�c niemal do poziomu zwierz�t. Nowo powsta�y stw�r wiedzia� jednak i to, �e kiedy tamci po�r� kilkana�cie ofiar, syc�c si� ich energi� �yciow�, przebieg�o�� i inteligencja wr�c� do nich, a wtedy przypomn� sobie o jaskini i portalu, po czym zniszcz� zapory, otwieraj�c drog� czarcim hordom.
Przede wszystkim wi�c musia� je wytropi�, by raz na zawsze za�egna� to niebezpiecze�stwo. Potem trzeba b�dzie odszuka� "Jatuka". Stw�r wypowiedzia� to imi� �agodnym g�osem. Tym �wiatem b�dzie rz�dzi� syn ostatniego w�adcy hord Saaur�w na Shila... a bezimienny stw�r mia� mu wiele do opowiedzenia. W miar� jak post�powa�o zjednoczenie umys��w, natura demona coraz silniej poddawa�a si� kontroli drugiego umys�u. Ojciec Shadu - kt�ry teraz s�u�y� Jatukowi - przej�� kontrol� nad cia�em demona i ruszy� do tunelu. Hanam, ostatni z wielkich mistrz�w wiedzy Saaur�w, znalaz� spos�b na okpienie �mierci i zdrady, a teraz musia� znale�� spos�b na ostrze�enie swego ludu przed najwi�kszym z oszustw, gro��cym - je�li mu si� nie przeciwdzia�a - zag�adzie kolejnego ze �wiat�w.
Rozdzia� l
KRONDOR
Erik da� znak.
�o�nierze kl�cz�cy w w�wozie nieco poni�ej jego pozycji obserwowali, jak w milczeniu rozsy�a ich na pozycje. Jego nowy kapral, Alfred, znajduj�cy si� na drugim ko�cu linii odpowiedzia� znakiem, kt�ry Erik potwierdzi� kiwni�ciem g�owy. Ka�dy wiedzia�, co ma robi�.
Nieprzyjaciel rozbi� ob�z na wzgl�dnie �atwej do obrony pozycji na p�noc od szlaku do Krondoru. Mniej wi�cej trzy mile dalej le�a�o miasteczko Eggly, cel, do kt�rego zmierzali naje�d�cy. Przed zmierzchem zatrzymali si� i rozbili ob�z, Erik za� by� niemal pewien, �e zaatakuj� tu� przed �witem.
Ukry� swoich ludzi nieopodal i obserwowa� wroga z wynios�o�ci, zastanawiaj�c si�, co pocz��. Przypatruj�c si�, jak rozbijaj� ob�z, doszed� do wniosku, �e - tak jak podejrzewa� - nie grzesz� nadmiarem porz�dku i dyscypliny; kiepsko rozstawili pikiety, a wyznaczeni do nich ludzie zaraz rozpocz�li pogaw�dki z kompanami i przygl�dali si� w�asnemu obozowisku, zapominaj�c niemal zupe�nie o wypatrywaniu nieprzyjaciela. To, �e bez przerwy patrzyli ku ogniskom, �le wr�y�o ich zdolno�ci zobaczenia czegokolwiek w mroku. Erik oceni� si�� i pozycj� nieprzyjaciela, po czym podj�� decyzj�, �e uderzy pierwszy. Przewaga liczebna by�a co prawda po stronie wroga - pi�ciu nieprzyjaci� przypada�o na ka�dego z jego ludzi - on jednak m�g� wykorzysta� element zaskoczenia i mia� lepiej wyszkolonych ludzi. To ostatnie mog�o okaza� si� z�udn� nadziej�.
Raz jeszcze zerkn�� na pozycje nieprzyjaciela. Doszed� do wniosku, �e stra�e s� tak samo ma�o czujnie, jak wtedy, gdy posy�a� po swoich ludzi. By�o jasne, �e �o�nierze nie przywi�zuj� zbyt wielkiego znaczenia do swojej misji, jak� mia�o by� zdobycie le��cego na uboczu miasteczka - g��wne si�y posz�y na po�udnie ku Krondorowi. Erik postanowi� da� im lekcj� - na wojnie nie ma �adnych mniej znacz�cych misji.
Gdy zobaczy�, �e jego ludzie zaj�li wskazane im miejsca, zsun�� si� wzd�u� niewielkiego zag��bienia i wyl�dowa� niemal na odleg�o�� ramienia od znudzonego wartownika. Rzuci� niewielki kamyk za �o�nierza, ten za� obejrza� si� odruchowo. Zgodnie z przewidywaniami Erika, spojrza� ku obozowi, na ogniska, co go na chwil� o�lepi�o.
- Co jest. Henry? - spyta� siedz�cy przy najbli�szym ognisku wartownik.
- Nic - odpowiedzia� zagadni�ty, odwr�ci� si� i ujrza� stoj�cego przed sob� Erika.
Zanim zd��y� zaalarmowa� towarzyszy, pi�� by�ego kowala trafi�a go w �eb. Erik z�apa� padaj�cego i ostro�nie u�o�y� na ziemi, by nie narobi� ha�asu.
- Henry? - odezwa� si� �o�nierz siedz�cy przy ognisku, pr�buj�c bezskutecznie dojrze� co� w mroku, gdy� przed chwil� wpatrywa� si� w p�omienie.
- M�wi�em, �e nic - odpar� Erik, na�laduj�c g�os wartownika.
Umiej�tno�ci imitacyjne zawiod�y go jednak i stra�nik otworzy� usta, by zaalarmowa� kompan�w, si�gaj�c jednocze�nie po miecz. Zanim jednak zd��y� chwyci� or�, Erik dopad� go b�yskawicznie, chwyci� za kurtk�, pchn�� w ty�, przewr�ci� na ziemi� i przy�o�y� sztylet do krtani.
- Jeste� martwy. Ani mru-mru... Napadni�ty spojrza� na� krzywo, ale kiwn�� g�ow�.
- No, przynajmniej b�d� m�g� zaj�� si� swoj� ryb� - rzek� cicho.
Usiad� i zacz�� je��. Dwaj jego towarzysze zamrugali, nie bardzo pojmuj�c, co si� dzieje, a Erik obszed� ognisko i "poder�n��" ka�demu gard�o, zanim zd��yli si� zorientowa�, �e zostali napadni�ci.
W tej samej chwili wok� obozu rozleg�y si� wrzaski oznajmuj�ce, �e ca�a kompania Erika run�a na wroga, podrzynaj�c gard�a, przewracaj�c namioty i wywo�uj�c ogromne zamieszanie. Jedyn� rzecz�, jakiej nie zezwoli� im stosowa� Erik, by�o u�ywanie ognia. Kusi�o go to co prawda, podejrzewa� jednak, �e Baron Tyr-Sog nie by�by zadowolony z powsta�ych szk�d.
Ruszy� w g��b obozu, obezw�adniaj�c po drodze �pi�cych �o�nierzy. Przeci�� kilka linek od namiot�w i napawa� si� wrzaskami w�ciek�o�ci uwi�zionych pod grubym p��tnem przeciwnik�w. W ca�ym obozie rozbrzmiewa�y przekle�stwa "zabijanych" i Erik z trudem kry� rozbawienie. Natarcie by�o b�yskawiczne - dwie minuty po wydaniu sygna�u znalaz� si� w �rodku obozu "naje�d�c�w". Dotar� przed namiot wodza w tej samej chwili, kiedy wybiega� z niego na po�y zaspany Baron, dopinaj�cy rycerski pas z mieczem na nocnej koszuli, najwyra�niej bardzo niezadowolony z tego, �e przerwano mu wypoczynek.
- Co tu si� dzieje? - zagrzmia�, zwracaj�c si� do Erika.
- Pa�ska kompania, milordzie, wypad�a z gry - oznajmi� Erik, lekko dotykaj�c piersi Barona swoim mieczem. - A pan jest martwy.
Baron uwa�nie spojrza� na stoj�cego przed nim m�odego, wysokiego cz�owieka o bardzo szerokich barach i szczup�ej talii. Zbudowany by� jak m�ody b�g kowalstwa. Mia� co prawda, pospolite, nie wyr�niaj�ce si� niczym rysy twarzy, ale ujmuj�cy, przyjazny u�miech. Blask pobliskiego ogniska rzuca� czerwon� po�wiat� na jego jasne w�osy.
- Bzdura - odpowiedzia� Baron. Jego pi�knie utrefiona br�dka i doskonale skrojona koszula nocna powiedzia�y Erikowi bardzo wiele o polowych do�wiadczeniach arystokraty. - Mieli�my zaatakowa� Eggly jutro. - Nikt nas nie uprzedzi� o tym, �e mo�e si� zdarzy�... co� takiego. - Mina Barona wyra�nie �wiadczy�a, co my�li o "czym� takim". - Gdyby�my wiedzieli, podj�liby�my odpowiednie �rodki ostro�no�ci.
- Milordzie... - odpar� Erik. - Chcieli�my waszmo�ci tylko co� udowodni�.
- I bardzo dobitnie to udowodnili�cie - rozleg� si� g�os z ciemno�ci.
W kr�gu �wiat�a pojawi� si� Owen Greylock, Kapitan Rycerstwa Kr�lewskiego Garnizonu Ksi�cia Krondoru. W migotliwym �wietle p�omieni jego poci�g�a twarz i szczup�a sylwetka wygl�da�y do�� z�owrogo.
- Oceniam, �e ty i twoi ludzie zabili�cie lub unieszkodliwili�cie niemal trzy czwarte �o�nierzy. Ilu masz ludzi?
- Sze��dziesi�ciu.
- A ja mam trzystu! - wykrzykn�� zafrasowany Baron. - I posi�ki g�rali Hadati.
- �adnych Hadati tu nie widz�. - Erik rozejrza� si� dooko�a.
- I tak powinno by� - z mroku rozleg� si� kolejny g�os, m�wi�cy z lekkim, cudzoziemskim akcentem.
Do obozu wkroczy�a grupka m�czyzn odzianych w kilty i pledy. Nowo przybyli mieli zwi�zane na czubku g�owy w�osy opadaj�ce ci�kimi splotami na karki.
- Us�yszeli�my twoich ludzi, kiedy nas podchodzili - powiedzia� przyw�dca g�rali, patrz�c na Erika, kt�ry mia� na sobie czarn� kurtk� bez oznak. - Kapitanie? - spr�bowa� odgadn�� rang� rozm�wcy.
- Sier�ancie - poprawi� Erik.
- Sier�ancie - zgodzi� si� m�wca. By� wysokim wojownikiem odzianym w kilt i bezr�kawnik. Nosi� pled, kt�ry zapewnia� Hadatim nieco ciep�a w g�rach, rozwijany i w razie potrzeby zarzucany na ramiona. Mia� regularne rysy twarzy i bystre, przenikliwe spojrzenie, kt�re przywiod�o Erikowi na my�l spojrzenie soko�a. W �wietle ogniska jego cera wygl�da�a na prawie czerwon�. M�ody sier�ant nie musia� widzie�, jak g�ral pos�uguje si� pa�aszem. Wiedzia�, �e ma przed sob� do�wiadczonego wojownika.
- Us�yszeli�cie nas? - spyta�.
- Owszem. Twoi ludzie s� dobrze wyszkoleni, mo�ci sier�ancie, ale my, Hadati, jeste�my dzie�mi g�r. Pilnuj�c naszych trz�d, cz�sto �pimy na ziemi i wiemy, kiedy zbli�a si� grupa ludzi.
- Jak ci� zowi�, panie?
- Akee, syn Bandura.
- Musimy porozmawia� - rzek� Erik.
- Protestuj�, kapitanie! - wybuchn�� Baron.
- Przeciwko czemu? - spyta� Greylock.
- Przeciwko tej niespodziewanej akcji. Mieli�my odegra� rol� naje�d�c�w i oczekiwali�my, �e b�dziemy mieli do czynienia z miejscowym pospolitym ruszeniem i jednostkami specjalnego przeznaczenia w miasteczku Eggly. Nie powiedziano nam o nocnym ataku. Gdyby�my wiedzieli, nie wzi�liby�cie nas tak �atwo! - grzmia� arystokrata.
Erik spojrza� na Owena, kt�ry da� mu znak, by zebra� ludzi i odszed�, zostawiaj�c mu ukojenie wzburzonych uczu� i zranionej dumy Barona Tyr-Sog.
- Ka�, panie, swoim ludziom zebra� rzeczy i odszuka� mojego kaprala. To nieprzyjemny drab o imieniu Alfred. Niech mu powiedz�, �e rankiem ruszacie z nami do Krondoru - powiedzia�, gestem prosz�c Akee, by ten zaj�� miejsce u jego boku.
- Baron si� zgodzi? - spyta� g�ral.
- Prawdopodobnie nie - odpar� Erik, odwracaj�c si�, by odej��. - Ale nikt go nie b�dzie pyta�. Jestem cz�owiekiem Ksi�cia Krondoru.
Hadati wzruszy� ramionami. - Wypu��cie je�c�w - zwr�ci� si� do swoich towarzyszy.
- Jakich je�c�w? - spyta� Erik.
- Z�apali�my kilku z tych, kt�rych wys�a�e� na po�udnie, mo�ci sier�ancie - u�miechn�� si� Akee. - Podejrzewam, �e ten tw�j drab jest w�r�d nich.
Erik poczu�, �e zm�czenie i napi�cie towarzysz�ce ca�ej nocnej awanturze zaczynaj� bra� g�r� nad jego zwykle przyjaznym nastawieniem do �wiata.
- Je�li da� si� z�apa�, gorzko tego po�a�uje - mrukn�� i przekl�� cicho.
Akee wzruszy� ramionami i zwr�ci� si� do swoich ludzi: - Chod�my si� przekona�.
- Zbierz ludzi na po�udniowym kra�cu obozowiska - poleci� Erik jednemu ze swoich �o�nierzy zwanemu Shane.
Ten kiwn�� g�ow� i zacz�� wykrzykiwa� komendy do zbi�rki.
Erik poszed� za g�ralem i niedaleko obozu Barona zasta� dw�ch Hadati siedz�cych obok jego kaprala i p� tuzina najlepszych ludzi.
- Co si� sta�o? - spyta� Alfreda.
- S� dobrzy, sier�ancie - westchn�� Alfred, wstaj�c. Wskaza� d�oni� na gra� za nimi. - Musieli ruszy� w tej samej chwili, kiedy nas us�yszeli, bo byli�my na tamtym zboczu... i m�g�bym si� za�o�y� o wszystko, co mam, �e nie daliby rady wyj�� z obozu, przej�� przez gra�, zaczai� si� i zwali� nam na karki, jak schodzili�my w d�. - Potrz�sn�� g�ow�. - Zanim ich us�yszeli�my, ka�dego z nas klepni�to po ramieniu.
- B�dziesz mi musia� powiedzie�, jak to zrobili�cie - zwr�ci� si� Erik do Akee.
Ten wzruszy� ramionami, ale nie odpowiedzia�.
- Ci g�rale p�jd� z nami - zwr�ci� si� Erik do Alfreda. - Zabierz ich do obozu, a potem zbierajcie si� do Krondoru.
Alfred u�miechn�� si� do Erika, zapominaj�c o czekaj�cej go w siedzibie garnizonu, prawdopodobnie bardzo nieprzyjemnej, rozmowie z sier�antem.
- Gor�ca strawa - powiedzia�.
Erik musia� si� zgodzi�, �e w istocie dobrze by�oby zje�� co� ciep�ego. Ludzie byli zm�czeni i g�odni. Ca�y miniony tydzie� sp�dzili na manewrach i �wiczeniach, jedz�c po ciemku suchy prowiant.
- Ruszajcie - powiedzia� tylko.
Stoj�c samotnie w mroku, po raz kolejny przypomnia� sobie, co jest stawk� w nadci�gaj�cej wojnie, i zadawa� sobie pytanie, czy cho�by setka takich �wicze� przygotuje lud Kr�lestwa na to, co ma nast�pi�.
Zdawa� sobie spraw�, �e prawdopodobnie i tak nie b�d� przygotowani wystarczaj�co, ale c� innego m�g� zrobi�? Wiedzia�, �e w tych g�rach s� tak�e Calis, Ksi��� Patrick, Konetabl William i inni dow�dcy wykonuj�cy z lud�mi podobne �wiczenia, a pod koniec tygodnia odb�dzie si� rada, by zdecydowa�, czym jeszcze trzeba si� zaj��.
- Wszystkim, wszystkim - powiedzia� do siebie. Zaraz te� zrozumia�, �e taki a nie inny nastr�j wywo�a�y w nim raczej g��d i zm�czenie ni� nieudana pr�ba podej�cia Hadati przez ludzi Alfreda. A potem u�miechn�� si�. Je�li g�rale z p�nocnego Yabonu zdo�ali tak szybko przeskoczy� przez tamten grzbiet, dobrze b�dzie mie� ich po swojej stronie... a jeszcze lepiej w swoim oddziale.
Doszed� do wniosku, �e powinien przy��czy� si� do Owena w jego zbo�nym dziele udobruchania Barona Tyr-Sog, wi�c skierowa� si� ku obozowi.
Stoj�cy na baczno�� �o�nierze jak jeden trzasn�li obcasami o kamienne p�yty dziedzi�ca i zamarli, gdy na podwy�szeniu ukaza� si� Ksi��� Krondoru.
- Nie�le - mrukn�� Roo, zerkn�wszy na swego przyjaciela Erika.
Ten potrz�sn�� g�ow�, nakazuj�c mu zachowanie milczenia. Roo u�miechn�� si� szeroko, ale by� cicho, gdy Ksi��� Patrick, w�adca Krondoru, odbiera� honory od przedstawicieli pa�acowego garnizonu. Obok Erika sta� Calis, Kapitan osobistych gwardzist�w Ksi�cia, znanych szeroko pod nazw� Szkar�atne Or�y.
M�odzieniec nieznacznie przest�pi� z nogi na nog� niezadowolony z uwagi, jaka skupi�a si� na nim. Ci, kt�rzy ocaleli z ostatniej wyprawy na odleg�e ziemie Novindusa, mieli odebra� nagrody i wyr�nienia za odwag� i wytrwa�o�� w s�u�bie. Erik nie by� pewien, co si� za tym wszystkim kry�o, wiedzia� jednak, �e wola�by po prostu zaj�� si� swoimi obowi�zkami.
Powr�ciwszy z �wicze� w g�rach, spodziewa� si�, �e zostanie wezwany na narad�. Calis poinformowa� go jednak, �e po powrocie ksi�cia Erlanda z wizyty, jak� sk�ada� swemu kr�lewskiemu bratu, Borricowi, zaplanowano ma�� uroczysto�� wr�czenia nagr�d - poza tym jednak nie bardzo wiedzia�, czego si� spodziewa�. Zerkn�� w bok i przekona� si�, �e jego Kapitan, Calis, tak�e si� niecierpliwi - najwyra�niej on te� wola�by to wszystko mie� ju� za sob�. Renaldo, kt�remu tak�e uda�o si� wr�ci�, obejrza� si� na Mich�. Obaj towarzyszyli Calisowi podczas jego ucieczki z komnat W�owych Kap�an�w. Renaldo nad�� si� okropnie, gdy Ksi��� przyznawa� mu nagrod� - Bia�y Sznur Odwagi, kt�ry naszyty na r�kaw jego kurtki mia� przypomina� ludziom o tym, �e jej w�a�ciciel odznaczy� si� niema�� odwag� w s�u�bie Kr�la i Kraju.
Roo wyp�yn�� do Novindusa na pok�adzie jednego ze swoich najwi�kszych i najszybszych statk�w, by przywie�� �o�nierzy Kr�lestwa do domu. Podczas podr�y powrotnej Erik i jego towarzysze wypocz�li i odzyskali si�y. Kapitan, tajemniczy osobnik, o kt�rym m�wiono, �e jest p�elfem, wyleczy� ca�kowicie rany i obra�enia, jakie z pewno�ci� spowodowa�yby �mier� ka�dego cz�owieka. Dwaj jego starzy towarzysze, Praji i Vaja, zgin�li od magicznych b�yskawic - tych samych, kt�re ugodzi�y w Calisa i spowodowa�y, �e jego cia�o wygl�da�o tak, jakby osmali� je smoczy ogie�. Teraz z du�ym trudem mo�na by�oby zauwa�y� na nim zaledwie kilka blizn, a twarz i szyja zdradza�y dawniejsze obra�enia tylko nieco ja�niejsz� barw� opalonej sk�ry. Erik pomy�la�, �e chyba nigdy nie dowie si� wszystkiego o cz�owieku, kt�remu s�u�y�.
Przypomniawszy sobie o tajemnicach, spojrza� na swego drugiego towarzysza, kt�ry frapowa� go od kilku ostatnich lat - dziwacznego franta zwanego Nakorem. Ten sta� nieco na uboczu, obserwuj�c ca�� ceremoni� z na po�y drwi�cym u�mieszkiem. U jego boku tkwi� Sho Pi, niegdysiejszy mnich i �o�nierz, kt�ry postanowi�, �e b�dzie uczniem starego przechery. Podczas ostatniego miesi�ca obaj go�cili w pa�acu na osobiste zaproszenie Diuka Krondoru. Nakor nie zdradza� ch�ci powrotu do poprzedniego zaj�cia, gdy� dobrze mu sz�o we wszystkich szulerniach Kr�lestwa.
Gdy Erik s�ucha� przemowy Ksi�cia, kt�ry wylicza� zas�ugi ka�dego z nich, zastanawia� si�, kto odda honory tym, co polegli, szczeg�lnie za� Bobby'emu de Longueville, twardemu niczym stal, nieugi�temu i nieub�aganemu sier�antowi, kt�remu - bardziej ni� komukolwiek innemu - zawdzi�cza� to, �e sta� si� takim cz�owiekiem, jakim by�. Poczu� �z� w oku, kiedy wspomina�, jak w lodowatej pieczarze trzyma� Bobby'ego w ramionach, podczas gdy p�uca pchni�tego mieczem sier�anta wype�nia�y si� krwi�. "Widzisz - zwr�ci� si� w duchu do poleg�ego - wyci�gn��em go stamt�d, jak kaza�e�".
Ocieraj�c �z�, zerkn�� na Kapitana i przekona� si�, �e Calis patrzy na� k�tem oka. Nieznacznym ruchem g�owy Kapitan da� mu zna�, �e wic, o czym m�odzieniec my�li i �e te� pami�ta o poleg�ych przyjacio�ach.
D�u��ca si� ceremonia nagle dobieg�a ko�ca, a oddzia�y garnizonowe skierowano do zaj��. William, najwy�szy w�dz si� zbrojnych Ksi�stwa, skin�� na Erika i pozosta�ych, ka��c im p�j�� za sob�.
- Ksi��� prosi, by�cie przy��czyli si� do� w jego prywatnej sali narad - zwr�ci� si� do Calisa.
Erik spojrza� na Roo, kt�ry wzruszy� ramionami. Podczas podr�y powrotnej wzajemnie opowiadali sobie nowiny. Wie�� o tym, �e jego najlepszy przyjaciel w ci�gu ostatnich dwu lat sta� si� jednym z pierwszych kupc�w Krondoru i jednym z najwi�kszych bogaczy Kr�lestwa, Erik przyj�� na po�y ze zdziwieniem, na po�y z rozbawieniem. Kiedy jednak na w�asne oczy zobaczy�, �e kapitan statku i ca�a za�oga b�yskawicznie rzucaj� si� do wykonania ka�dego rozkazu Roo, zrozumia�, i� Rupert Avery, kt�ry w dzieci�stwie by� kim� niewiele lepszym od zwyk�ego z�odziejaszka, a teraz zaledwie m�odzie�cem, w rzeczy samej jest w�a�cicielem okr�tu.
Sam opowiedzia� przyjacielowi o tym, co odkryli podczas ekspedycji, i nie potrzebowa� kry� wstr�tu, a tak�e grozy, jak� czu�, kiedy przysz�o mu walczy� w wyl�garniach Pantathian. Roo by� z tymi, kt�rzy, jak Nakor i Sho Pi, towarzyszyli Erikowi i Calisowi w przedostatniej wyprawie na Novindus, i wiedzia�, z czym zetkn�� si� przyjaciel. W miar� trwania podr�y Erik dorzuca� nowe, ponure szczeg�y rzezi, jakiej dokonali w�r�d pantathia�skich samic i ma�ych. Opowiedzia� te� m�odemu kupcowi o tajemniczym "trzecim graczu", kt�ry spustoszy� siedziby Pantathian daleko okrutniej ni� mogliby to zrobi� Calis i jego ludzie. Je�eli w�e nie mia�y wyl�garni jeszcze gdzie� - a wszystko wskazywa�o, i� to ma�o prawdopodobne - to obecnie jedynymi �yj�cymi Pantathianami byli towarzysze Szmaragdowej Kr�lowej. Gdy zostan� pokonani w tej ostatniej rozgrywce, znikn� z powierzchni ziemi. Takiego losu z ca�ego serca �yczyli im obaj wywodz�cy si� z Darkmoor przyjaciele.
Nied�ugo po tym, jak statek wp�yn�� do portu, przyjaciele rozstali si�. Roo wr�ci� do pilnowania interes�w, a Erik dwa dni p�niej ruszy� na �wiczenia, gdzie mia� oceni� jako�� szkolenia przeprowadzanego z lud�mi w g�rach przez Jadowa Shati pod nieobecno�� Calisa. Nie bez satysfakcji odkry�, �e ludzie dowodzeni przeze� podczas ostatniego tygodnia byli r�wnie zdyscyplinowani i wyszkoleni jak ci, z kt�rymi s�u�y� pod de Longueville'em.
Wkraczaj�c do pa�acu, zn�w poczu� si� nieswojo. Wst�powa� do siedziby w�adzy i za chwil� mia� stan�� przed obliczem wielkich. Przed wyruszeniem na ostatni� wypraw� z Calisem s�u�y� w pa�acu niemal przez rok, nie zapuszcza� si� jednak nigdy poza plac �wicze� i koszary. Dalej wchodzi� jedynie, gdy go wezwano, gdy potrzebowa� z biblioteki nowej ksi��ki dotycz�cej taktyki czy strategii lub gdy musia� om�wi� jaki� inny aspekt sztuki wojennej z Konetablem Williamem. Nigdy nie czu� si� w jego obecno�ci swobodnie - w ko�cu cz�owiek ten by� najwy�szym wodzem Armii Zachodu. Z czasem przywyk� do tego, �e William po�wi�ca mu ca�e godziny na dyskusje (przy piwie b�d� szklaneczce wina) o tym, co obaj przeczytali, albo o tym, jakie zmiany trzeba wprowadzi� w armii, kt�r� zamierzali stworzy�. Gdyby jednak dano mu wyb�r, wola�by sp�dza� ten czas na placu �wicze�, w zbrojowni przy kuciu mieczy, dogl�daj�c koni w stajniach albo - co odpowiada�oby mu najbardziej - w polu, gdzie �ycie by�o proste i nie wymaga�o nieustannego my�lenia o nadci�gaj�cej wojnie.
W prywatnej alkowie Ksi�cia - Erik pomy�la�, �e bardziej pasowa�oby do niej okre�lenie: niewielka komnata - zebrali si� ju� inni. M�odzieniec dostrzeg� suche oblicze Lorda Jamesa Diuka Krondoru i ciemn� twarz Jadowa Shati, drugiego z sier�ant�w w kompanii Calisa. Erik spodziewa� si�, �e Jad�w zostanie nied�ugo - na miejsce nie�yj�cego de Longueville'a - mianowany sier�antem szefem. Na stole wy�o�ono obficie p�aty mi�sa, sera, bochny chleba, owoce i warzywa. Na go�ci czeka�y te� dzbany piwa, wina i mro�onych sok�w owocowych.
- Rozgo��cie si� - zaprosi� Ksi��� Krondoru, zdejmuj�c koron� i p�aszcz, kt�re poda� czekaj�cemu obok paziowi. Calis wzi�� jab�ko i wgryz� si� w soczysty mi��sz, a pozostali zacz�li zajmowa� miejsca przy stole.
Erik skin�� na Roo, kt�ry podszed�, by przystan�� obok.
- Jak w domu? - spyta� przyjaciela.
- Dzieci... troch� mnie zaskoczy�y - przyzna� Roo. - Podczas tych paru miesi�cy tak podros�y, �e prawie ich nie pozna�em. - Zamy�li� si�. - Moja nieobecno�� nie zaszkodzi�a interesom, cho� nie posz�o tak dobrze, jak chcia�bym. Jacob Esterbrook trzykrotnie wystrychn�� mnie na dudka. Jedna z tych transakcji kosztowa�a mnie ma�� fortun�.
- My�la�em, �e jeste�cie przyjaci�mi - powiedzia� Erik, odgryzaj�c k�s chleba i sera.
- W pewnym sensie... - odpowiedzia� Roo. Chcia� ju� wspomnie� Erikowi o swoim zwi�zku z c�rk� starego, Sylvi� Esterbrook, ale si� rozmy�li�, przypomnia� sobie bowiem, �e Erik ma do�� tradycyjne pogl�dy na rodzin� i �luby wierno�ci. - Lepszym okre�leniem na to, co mnie z nim ��czy by�oby... "przyjazna rywalizacja". Esterbrook opanowa� ca�y handel z Kesh i nie zamierza dopu�ci� nikogo do udzia�u w zyskach.
- Roo, czy m�g�by� nas na chwil� opu�ci�? - spyta�, podchodz�c do nich Calis.
- Oczywi�cie, Kapitanie - Rupert kiwn�� g�ow� i ruszy� do sto�u, by zaj�� si� pa�aszowaniem smako�yk�w.
Calis poczeka�, a� m�ody kupiec oddali si� poza zasi�g s�uchu.
- Eriku, czy Konetabl rozmawia� ju� dzisiaj z tob�?
- Nie, Kapitanie. By�em zaj�ty uzgadnianiem pewnych rzeczy z Jadowem... teraz, kiedy zabrak�o Bobby'ego, kto� musi...
- wzruszy� ramionami.
- Rozumiem. - Calis odwr�ci� si� i przywo�a� Lorda Konetabla, kt�ry zaraz do nich do��czy�. - Masz swego cz�owieka - rzek� p�elf, patrz�c na Erika.
- Calis i ja rozmawiali�my o tobie, m�odzie�cze - rzek� William, o kt�rym Erik wiedzia�, �e mimo podesz�ego wieku wci�� nale�y do najlepszych je�d�c�w i r�baczy w Kr�lestwie. - Przy obecnym stanie spraw... mamy wi�cej stanowisk do obsadzenia ni� zdolnych do tego ludzi.
Erik rozumia�, o czym m�wi Lord Konetabl, wspominaj�c "obecny stan spraw", poniewa� wiedzia�, �e pot�na armia gromadz�ca si� za oceanem dotrze do brzeg�w Kr�lestwa w czasie kr�tszym ni� dwa lata. - To znaczy?
- Chcia�bym ofiarowa� ci miejsce przy sztabie - powiedzia� William. - Otrzyma�by� rang� Porucznika Rycerstwa w armii kr�lewskiej i odda�bym ci dow�dztwo Krondorskich Ci�kich Kopijnik�w. Masz podej�cie do koni... i my�l�, �e nie znajd� lepszego od ciebie do tej roboty.
- Sir? - Erik spojrza� na Calisa.
- Wola�bym, �eby� pozosta� ze Szkar�atnymi Or�ami - odpar� Calis oboj�tnym tonem.
- To zostaj� - wypali� Erik bez namys�u. - Z�o�y�em obietnic�.
- Tak my�la�em - William u�miechn�� si� kwa�no. - Ale musia�em zapyta�.
- Dzi�kuj� za propozycj�, sir - z�agodzi� odmow� Erik. Czuj� si� zaszczycony.
- Ty chyba u�ywasz jakiej� magii - u�miechn�� si� William do Calisa. - Temu ch�opakowi niewiele trzeba, by sta� si� najlepszym taktykiem, jakiego spotka�em w �yciu, a je�li przysiad�by fa�d�w, zosta�by w og�le najlepszym w historii, a ty marnujesz jego zdolno�ci na koszarowym dziedzi�cu, zmieniaj�c go w zwyk�ego sier�anta brutala.
Calis u�miechn�� si� swoim charakterystycznym, na po�y rozbawionym, na po�y drwi�cym u�mieszkiem, kt�ry Erik zd��y� ju� polubi�.
- Akurat teraz bardziej potrzebujemy sier�ant�w brutali, kt�rzy naucz� ludzi, jak trzyma� bro�, ni� taktyk�w, Willy. Moi brutalni sier�anci nie s� zreszt� tacy sami jak twoi.
- Masz racj�, nie b�d� si� spiera�. - William wzruszy� ramionami. - Ale kiedy tamci przyjd�, ka�dy z nas chcia�by mie� przy sobie najlepszych.
- Z tym ja nie b�d� si� spiera�.
Gdy William odszed�, Calis spojrza� na Erika. - Dzi�kuj� ci.
- Z�o�y�em obietnic� - odpar� powt�rnie Erik.
- Bobby'emu? - spyta� p�elf. Erik kiwn�� g�ow�.
Twarz Calisa spochmurnia�a. - C�... wiedz�c, czego Bobby m�g�by od ciebie chcie�, od razu ci powiem, �e potrzebny mi sier�ant szef, a nie piel�gniarka. Uratowa�e� mi �ycie, Eriku von Darkmoor, mo�esz wi�c uzna�, �e wype�ni�e� swoje zobowi�zanie wobec de Longueville'a. Je�li kiedy� b�dziesz musia� wybra� pomi�dzy moim �yciem a przetrwaniem Kr�lestwa, chcia�bym aby� wybra� w�a�ciwie.
Dopiero po chwili Erik w pe�ni poj��, co us�ysza�. - Sier�ant szef?
- Zajmujesz miejsce Bobby'ego.
- Ale Jad�w jest z wami d�u�ej - zacz�� Ravensburczyk.
- Ty masz do tego smyka�k� - przerwa� Calis. - Jad�w nie. Jest �wietnym sier�antem - sam widzia�e�, jak wy�wiczy� tych nowych - ale promocja na wy�sze stanowisko postawi�aby go w sytuacji, w kt�rej m�g�by si� nie sprawdzi�. - Przez chwil� p�elf uwa�nie patrzy� na Erika. - William nie przesadza�, m�wi�c o twoich zdolno�ciach taktycznych. Trzeba te� rozwin�� u ciebie zaci�cie operacyjne i strategiczne. Wiesz, co nadci�ga, i wiesz, �e gdy rozpoczn� si� walki, mo�esz trafi� w miejsce, gdzie od twoich decyzji b�dzie zale�a�o �ycie setek ludzi, kt�rzy ci zaufaj�. Pewien stary isala�ski genera� nazywa� to "wyczuciem bitewnym". Ludzie, kt�rzy potrafi� my�le� trze�wo i nie trac� g�owy, gdy dooko�a wrze bitwa i panuje zamieszanie, nie rodz� si� na kamieniu.
Erik m�g� jedynie przytakn��. Wraz z innymi desperatami Calisa na jaki� czas przy��czy� si� do armii Szmaragdowej Kr�lowej i wiedzia�, �e kiedy na brzegach Kr�lestwa wyl�duje tamta banda naj�tych morderc�w, zapanuje chaos. W tym chaosie przetrwaj� jedynie najlepiej wyszkoleni i najbardziej zdyscyplinowani ludzie. I to na ich barkach spoczn� losy Kr�lestwa i ca�ej Midkemii, gdy� tradycyjnie walcz�ce armie, nie zdzia�aj� wiele.
- Zgoda mo�ci Kapitanie. Przyjmuj� to stanowisko - rzek� wreszcie.
Calis u�miechn�� si� i po�o�y� d�o� na ramieniu Erika. - Nie mia�e� wyboru, sier�ancie szefie. Teraz sam b�dziesz musia� awansowa� kilku ludzi. Potrzebny nam jeszcze jeden sier�ant, by zaj�� si� szkoleniem... i kilku kaprali.
- Alfred z Darkmoor - powiedzia� Erik. - By� kapralem i niez�ym brutalem, zanim si� zmieni� pod moj� komend�. Teraz jest ju� got�w do podejmowania odpowiedzialnych decyzji... w g��bi serca b�d�c nadal awanturnikiem... a takich ludzi b�dziemy potrzebowa�, kiedy przyjdzie co do czego.
- Masz racj� - odpar� Calis. - Je�li ju� o tym mowa, przyda nam si� ka�dy zawadiaka.
- My�l�, �e mamy paru ludzi, kt�rzy si� nadadz� - rzek� Erik. - Do wieczora przygotuj� list�.
Calis przytakn��.
- Musz� porozmawia� z Patrickiem, zanim zaczniemy przyjmowa� nowych ludzi. Przepraszam ci�.
Gdy Roo zauwa�y�, �e Calis odszed�, zn�w zbli�y� si� do przyjaciela.
- No i co... kogo promowa�, ciebie czy Jadowa? - spyta�.
- Mnie - odpowiedzia� Erik.
- Serdeczne wyrazy wsp�czucia - skomentowa� Roo awans przyjaciela i nagle si� u�miechn��. - Sier�ancie szefie - doda�, uderzaj�c m�odzie�ca w rami�.
- A co z tob�? - spyta� Erik. - Zacz��e� mi opowiada� o tym, co zasta�e� w domu...
Roo u�miechn�� si� s�abo i wzruszy� ramionami. - Karli jest wci�� w�ciek�a na mnie za to, �e wyruszy�em za wami bez uzgodnienia wszystkiego z ni�. Ma zreszt� racj� w tym, �e dzieci mnie nie poznaj� - Abigail nazywa mnie co prawda tatusiem, ale ma�y Helmut tylko u�miecha si� niepewnie i co� tam gaworzy. - Westchn��. - Wiesz, prawd� m�wi�c, to ju� Helen Jacoby powita�a mnie serdeczniej.
- No... sam mi m�wi�e�, �e jest twoj�... d�u�niczk�. M�g�by� j� z dzie�mi wyrzuci� na ulic�.
Roo przez chwil� �u� owoc. - Raczej nie. Jej m�� nie uczestniczy� w spisku przeciwko mnie. - Wzruszy� ramionami. - Mam kilka pilnych spraw do za�atwienia. Jason, Duncan i Luis nie przeprowadzali podczas mojej nieobecno�ci �adnych ryzykownych operacji, a moi wsp�lnicy z Kompanii Morza Goryczy nie okradli mnie za bardzo. - U�miechn�� si� szeroko. - No, przynajmniej nie mam na nic dowod�w. - Spowa�nia� znowu. - Wiem te�, �e ta armia, kt�rej staniesz si� znacz�c� cz�ci�, b�dzie potrzebowa�a or�a, zapas�w i zbroi. A to nie b�dzie tanie...
Erik kiwn�� g�ow�. - Mam niejakie poj�cie o tym, co musimy zrobi�, aby przygotowa� si� na spotkanie Szmaragdowej Kr�lowej, i cho� nie uda nam si� zebra� w polu tylu ludzi, ilu ona rzuci przeciwko nam, musimy zaplanowa� najwi�ksz� kampani� od Wojen Rozdarcia �wiat�w... tak�, jakiej nie prowadzili�my nigdy przedtem.
- Jak my�lisz, ilu musimy mie� ludzi pod broni�?
- Dopiero to obliczam - odpowiedzia� Erik. - Ale co najmniej pi��dziesi�t, sze��dziesi�t tysi�cy wi�cej ni� po��czone aktualne si�y Wschodu i Zachodu.
- To prawie sto tysi�cy ludzi! - �achn�� si� Roo. - Mamy tylu?
- Nie. W obu armiach Wschodu i Zachodu mamy dwadzie�cia tysi�cy ch�opa, licz�c w tym dziesi�� tysi�cy bezpo�rednio pod dow�dztwem Ksi�cia. Armie Wschodu s� liczniejsze, ale tamtejsi �o�nierze to przewa�nie garnizonowe pajace. Z Roldem od dawna �yjemy w pokoju, a wschodnie kr�lestwa od lat nie widzia�y po�ogi. Niech�tnie te� wezw� ludzi pod bro�, obawiaj�c si� reakcji wschodniego s�siada. - Wzruszy� ramionami. - My�l�, �e za du�o czasu sp�dzi�em z Lordem Williamem na rozmowach o strategii. Musimy zacz�� przygotowania do wojny tutaj. - Potrz�sn�� g�ow� i doda� cicho: - Na tej ostatniej wyprawie do Novindusa stracili�my zbyt wielu dobrych ludzi.
- Mamy z zielon� suk� wielkie rachunki do wyr�wnania. - Westchn�� Roo do�� g�o�no. - I potrzeba nam wielkich pieni�dzy, by to sfinansowa�.
- Czy Diuk mocno ci� przyciska? - spyta� Erik z u�miechem.
Przyjaciel odpowiedzia� mu kwa�nym u�miechem.
- Na razie nie. Wyja�ni� mi bardzo dobitnie, �e nie obci��a mnie zbyt wielkimi podatkami, poniewa� spodziewa si�, �e sam wy�o�� znaczne pieni�dze na zbli�aj�c� si� kampani� i sk�oni� innych, na przyk�ad Jacoba Esterbrooka, do zrobienia tego samego.
Wspomniawszy Esterbrooka, zn�w pomy�la� o jego c�rce. Przez niemal rok poprzedzaj�cy wypraw� ratunkow� Sylvia by�a kochank� Roo. Od swego powrotu przed dwoma tygodniami widzia� j� zaledwie raz i zamierza� wybra� si� do niej dzi� w nocy - j