2418

Szczegóły
Tytuł 2418
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2418 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2418 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2418 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ISAAC ASIMOV NARODZINY FUNDACJI PRZE�O�Y�A: MARYLA KOWALSKA TYTU� ORYGINA�U: FORWARD THE FOUNDATION SCAN-DAL ROZDZIA� I ETO DEMERZEL DEMERZEL, ETO - (...) Mimo i� nie ma w�tpliwo�ci co do tego, �e w czasach panowania imperatora Cleona I przez wiele lat Eto Demerzel posiada� wielk� w�adz�, historycy nie s� zgodni co do natury tej�e w�adzy. Wed�ug klasycznej interpretacji by� jeszcze jednym z bardzo wielu silnych i bezlitosnych ciemi�ycieli ostatniego stulecia w zjednoczonym Imperium Galaktycznym. Pojawi�y si� jednak pogl�dy rewizjonist�w, kt�rzy utrzymywali, �e pomimo despotyzmu by� cz�owiekiem dobrodusznym. Pewne �wiat�o rzuca na to jego zwi�zek z Harim Seldonem, cho� jego natura pozostanie na zawsze niezbyt wyra�nie okre�lona, szczeg�lnie w czasie niezwyk�ego epizodu z Laskinem Joranum, kt�rego gwa�towny, lecz kr�tkotrwa�y bunt (...) Encyklopedia Galaktyczna* 1 - Powtarzam ci, Hari - odezwa� si� Yugo Amaryl - �e tw�j przyjaciel Demerzel ma powa�ne k�opoty. - Podkre�li� s�owo "przyjaciel" delikatnie, a jednak z wyczuwaln� niech�ci�. Hari Seldon wyczu� gorzk� nut�, ale zignorowa� j�. Spojrza� zza swego tr�jkomputera i powiedzia�: - A ja ci powtarzam, Yugo, �e pleciesz bzdury. - Po czym ze �ladami rozdra�nienia w g�osie doda�: - Dlaczego upar�e� si�, �eby zabiera� mi czas? - Bo s�dz�, �e to wa�ne. Amaryl usiad�, podkre�laj�c, �e nie b�dzie �atwo go st�d usun��. Skoro si� tu znalaz�, mia� zamiar zosta�. Przed o�mioma laty by� tylko palaczem w Dahlu - znajdowa� si� tak nisko na drabinie spo�ecznej, jak tylko by�o to mo�liwe. To w�a�nie Seldon pozwoli� mu wyrwa� si� z nizin, zosta� matematykiem i intelektualist�, a nawet wi�cej - psychohistorykiem. Nigdy ani na chwil� nie zapomnia�, kim by� kiedy�, kim jest teraz i komu zawdzi�cza t� zmian�. To za� oznacza�o, �e je�li musia� surowo zwraca� si� do Hariego Seldona - dla dobra samego Seldona - nie bra� pod uwag� szacunku i mi�o�ci, kt�rymi darzy� starszego cz�owieka. Nie m�g� go powstrzyma� nawet wzgl�d na w�asn� karier�. To surowe zachowanie - i jeszcze znacznie wi�cej - zawdzi�cza� w�a�nie Heliko�czykowi. - Pos�uchaj, Hari - powiedzia�, unosz�c gwa�townie lew� r�k� - z jakiego� powodu, kt�rego nie potrafi� poj��, masz bardzo dobre zdanie o Demerzelu. W przeciwie�stwie do mnie. Nikt, kogo opini� szanuj� - nikt opr�cz ciebie - nie wyra�a si� o nim pochlebnie. Nie obchodzi mnie, co si� z nim stanie, skoro jednak wiem, �e ciebie to obchodzi, nie mam wyboru i musz� ci na to zwr�ci� uwag�. Seldon u�miechn�� si� nie tylko z powodu tak powa�nie wypowiedzianych s��w, ale r�wnie� dlatego, �e trosk� Amaryla uwa�a� za zbyteczn�. Szczerze go lubi� - a nawet wi�cej. Yugo by� jednym z czworga ludzi, kt�rych pozna� podczas pobytu na Trantorze. Pozna� tam Eto Demerzela, Dors Venabili, Yugo Amaryla i Raycha - czworo ludzi, kt�rych polubi� jak nikogo przedtem. W pewien szczeg�lny, w ka�dym wypadku inny spos�b stali si� dla niego niezb�dni - Yugo Amaryl dlatego, �e tak szybko zrozumia� zasady psychohistorii i tak skutecznie prowadzi� badania na nowych obszarach. Wielce pocieszaj�ca by�a �wiadomo��, �e cokolwiek sta�oby si� Seldonowi, nim zdo�a�by rozwi�za� zadania matematyczne, pozostanie przynajmniej jeden utalentowany cz�owiek, kt�ry b�dzie kontynuowa� badania. - Przepraszam ci�, Yugo - odezwa� si� Hari. - Nie chcia�em by� niecierpliwy ani odrzuca� podawanej mi d�oni, szczeg�lnie �e tak bardzo pragniesz, bym zrozumia� twoje intencje. Chodzi jedynie o moj� prac�; kiedy jest si� dziekanem wydzia�u... Teraz Amaryl u�miechn�� si�, nieznacznie t�umi�c cichy chichot. - Przepraszam, Hari. Wiem, �e nie powinienem si� �mia�, ale ty nie masz �adnych predyspozycji do tego stanowiska. - Sam o tym wiem, ale b�d� si� musia� nauczy�. Chcia�em robi� co� nieszkodliwego, a nie ma nic, doprawdy nic mniej szkodliwego ni� pozycja dziekana Wydzia�u Matematyki na Uniwersytecie Streelinga. Mog� wype�nia� sw�j dzie� niewa�nymi zadaniami, �eby nikt mnie nie pyta� o kierunek naszych bada� psychohistorycznych. Problem jedynie w tym, �e naprawd� wype�niam sw�j dzie� niewa�nymi zaj�ciami i nie mam do�� czasu na... - Rozejrza� si� po swym biurze, spojrza� na komputery, do kt�rych tylko on i Amaryl mieli dost�p. Nawet gdyby kto� inny chcia� z nich skorzysta�, program by� napisany tak przemy�ln� symbolik�, �e nikt obcy nie zdo�a�by go zrozumie�. - Kiedy ju� przyzwyczaisz si� do obowi�zk�w - odezwa� si� Amaryl - zaczniesz je przekazywa� innym i wtedy b�dziesz mia� wi�cej czasu. - Mam nadziej� - rzuci� Seldon z pow�tpiewaniem. - Powiedz mi jednak o tej wa�nej sprawie, kt�ra dotyczy Eto Demerzela. - Po prostu Eto Demerzel, nasz wspania�y Pierwszy Minister, gor�czkowo przygotowuje przewr�t. Seldon zmarszczy� brwi. - Dlaczego mia�by to robi�? - Wcale nie powiedzia�em, �e tego chce. On po prostu to robi, �wiadomie czy nie�wiadomie, z wielk� pomoc� ze strony niekt�rych swoich politycznych wrog�w. Wiesz, �e mi to nie przeszkadza. My�l� nawet, �e w sprzyjaj�cych warunkach dobrze by�oby si� go pozby� z pa�acu, z Trantora... a nawet z Imperium. Jak ju� jednak m�wi�em, ty go cenisz, dlatego ostrzegam ci�, bo podejrzewam, �e nie �ledzisz wydarze� politycznych tak dok�adnie, jak powiniene�. - S� znacznie wa�niejsze sprawy - odpowiedzia� �agodnie Seldon. - Na przyk�ad psychohistoria. Zgadzam si� z tob�. Ale powiedz mi, jak rozwiniemy psychohistori�, jak osi�gniemy sukces, je�li b�dziemy ignorantami w sprawie polityki? Mam na my�li dzisiejsz� polityk�. Teraz, w�a�nie teraz tera�niejszo�� przekszta�ca si� w przysz�o��. Nie mo�emy jedynie bada� przesz�o�ci. Wiemy, co si� w niej zdarzy�o. Tylko badaj�c tera�niejszo�� i blisk� przysz�o��, mo�emy sprawdza� rezultaty naszych prac. - Wydaje mi si�, �e ju� s�ysza�em ten argument - powiedzia� Seldon. - I zn�w go us�yszysz. Chyba nie by�oby dla mnie dobrze, gdybym ci to t�umaczy�. Seldon westchn��, usiad� z powrotem w swoim fotelu i obdarzy� Amaryla u�miechem. Ten m�odzieniec potrafi� by� natr�tny, ale powa�nie traktowa� psychohistori� i to wynagradza�o wszystko. Amaryl wci�� nosi� pi�tno, kt�re wycisn�a na nim pozycja palacza. Mia� szerokie ramiona i muskularn� budow�, jak cz�owiek, kt�ry przywyk� do ci�kiej fizycznej pracy. Nie pozwoli�, by jego cia�o podupad�o. Wysz�o to na zdrowie zar�wno jemu, jak i Seldonowi, inspirowa�o bowiem Heliko�czyka do tego, by nie sp�dza� ca�ego czasu za biurkiem. Seldon nie by� tak silny jak Amaryl, jednak w dalszym ci�gu odznacza� si� niezwyk�� si��. Niedawno przekroczy� czterdziestk�, by� w dobrej formie i zamierza� j� utrzyma�. Dzi�ki codziennej gimnastyce nie mia� jeszcze brzuszka, a jego ramiona i uda by�y umi�nione. - Chyba nie zajmujesz si� Demerzelem tylko dlatego, �e jest moim przyjacielem. Musisz mie� jaki� inny pow�d. - Nie ma w tym �adnej zagadki. Tak d�ugo jak jeste� przyjacielem Demerzela, twoja pozycja tu, na uniwersytecie, jest bezpieczna i mo�esz kontynuowa� badania w dziedzinie psychohistorii. - No prosz�. A wi�c mam pow�d, by si� z nim przyja�ni�. Frzynaj-mniej to rozumiesz. - Tobie op�aca si� utrzymywa� z nim znajomo��. To rozumiem. Je�li jednak chodzi o przyja��, tego nie rozumiem. Tak czy inaczej, je�li Demerzel straci w�adz�, to pomijaj�c ju� wp�yw, jaki mo�e to mie� na twoj� pozycj�, Cleon b�dzie osobi�cie kierowa� Imperium, a to jeszcze pog��bi jego rozpad. Mo�e zapanowa� anarchia, i to zanim zd��ymy opracowa� za�o�enia praktyczne psychohistorii, kt�re pomog�yby nauce uratowa� ludzko��. - Rozumiem. Ale uczciwie m�wi�c, nie s�dz�, by�my otrzymali wyniki w tak kr�tkim czasie, �eby mog�o to zapobiec Upadkowi. - Je�li nawet nie b�dziemy mogli zapobiec Upadkowi, to mo�e zdo�amy chocia� z�agodzi� jego efekty? - By� mo�e. - A widzisz. Im d�u�ej b�dziemy mogli pracowa� w spokoju, tym wi�ksz� b�dziemy mieli szans� zapobiec Upadkowi albo przynajmniej z�agodzi� jego skutki. A poniewa� o to nam chodzi, w czym jeste�my zgodni, uratowanie Demerzela mo�e by� konieczne, czy nam - albo te� tylko mi - si� to podoba czy nie. - A przed chwil� powiedzia�e�, �e chcia�by� si� go pozby� z pa�acu, z Trantora, a nawet z Imperium. - Tak, w idealnych warunkach. Tyle �e nie �yjemy w idealnych warunkach i potrzebujemy naszego Pierwszego Ministra, nawet je�li jest on narz�dziem represji i despotyzmu. - Rozumiem. Dlaczego jednak s�dzisz, �e Imperium jest tak bliskie destrukcji, �e do jego Upadku wystarczy dymisja Pierwszego Ministra? - Podpowiada mi to psychohistoria. - Na jakiej wi�c podstawie formu�ujesz tego typu przepowiednie? Przecie� nie mamy jeszcze nawet og�lnych za�o�e�. - Istnieje jeszcze intuicja, Hari. - Ona zawsze istnia�a. Jednak potrzebujemy czego� wi�cej, zgadzasz si�? Musimy opracowa� zasady matematyczne, kt�re przy spe�nieniu tych lub innych warunk�w pozwol� nam okre�li� prawdopodobie�stwo specyficznych dr�g rozwoju przysz�o�ci. Gdyby do osi�gni�cia celu wystarczy�a intuicja, wcale nie potrzebowaliby�my psychohistorii. - Jedno nie musi wyklucza� drugiego, Hari. M�wi� o obu drogach: o takiej kombinacji, kt�ra mo�e by� lepsza ni� inne... przynajmniej dop�ki psychohistoria nie zostanie udoskonalona. - Je�li w og�le tak si� stanie - rzek� Seldon. - Powiedz mi jednak, na czym polega niebezpiecze�stwo dotycz�ce Demerzela? Kto mo�e go zrani� czy te� obali�? Czy m�wimy o obaleniu Demerzela? - Tak - odpowiedzia� Amaryl, a jego twarz przybra�a ponury wyraz. - W takim razie powiedz mi. Zlituj si� nad moj� ignorancj�. Amaryl zarumieni� si�. - Nie drwij, Hari. Na pewno s�ysza�e� o Jo-Jo Joranum. - Oczywi�cie. Jest demagogiem, kt�ry kreuje si� na przyw�dc� ludowego... zaraz, zaraz, sk�d on pochodzi? Z Nishaya, prawda? To naprawd� ma�o znacz�cy �wiat. O ile dobrze pami�tam, wypasaj� tam stada k�z i produkuj� doskona�e sery. - Zgadza si�. Ale on nie jest ot jakim� tam zwyk�ym demagogiem. Ma wielu zwolennik�w i staje si� coraz silniejszy. Jego celem, jak sam m�wi, jest sprawiedliwo�� spo�eczna oraz wi�ksze zaanga�owanie polityczne ludu. - Tak, du�o o tym s�ysza�em - powiedzia� Seldon. - Jego has�o brzmi: "W�adza nale�y do ludu". - Troch� inaczej. Powiada: "W�adza to lud". Seldon pokiwa� g�ow�. - Wiesz co, podoba mi si� ta my�l. - Mnie te�, nawet bardzo... gdyby Joranum naprawd� mia� to na my�li. Ale tak nie jest. Dla niego to tylko jeden ze schodk�w, po kt�rych chce si� wspi��. To tylko droga wiod�ca do celu, a nie wytyczony cel. Joranum chce si� pozby� Demerzela, bo wtedy �atwo mu b�dzie manipulowa� Cleonem. P�niej sam obejmie tron i to on stanie si� ludem. Sam mi m�wi�e�, �e w dziejach Imperium by�o wiele takich epizod�w, a ostatnio Imperium jest s�absze i mniej stabilne ni� kiedy�. Cios, kt�ry w poprzednich stuleciach spowodowa�by jedynie niewielkie zachwianie, teraz m�g�by je zniszczy�. Imperium pogr��y�oby si� w wojnie domowej i nigdy ju� nie odzyska�oby dawnej formy, a my nie mamy psychohistorii, kt�ra podpowiedzia�aby nam, co powinni�my zrobi�. - Rozumiem tw�j punkt widzenia, ale z pewno�ci� nie b�dzie tak �atwo pozby� si� Demerzela. - Nie zdajesz sobie sprawy, jak silny staje si� Joranum. - To bez znaczenia. - Niemal wida� by�o k��bi�ce si� my�li Seldona. - Zastanawia mnie natomiast, �e rodzice nazwali go Jo-Jo. W tym imieniu jest co� m�odzie�czego. - Jego rodzice nie mieli z tym nic wsp�lnego. Naprawd� ma na imi� Laskin, to bardzo popularne imi� na Nishaya. Sam wybra� imi� Jo-Jo, prawdopodobnie od pierwszej sylaby swego nazwiska. - Nie s�dzisz, �e g�upio zrobi�? - Nie. Jego zwolennicy skanduj�: Jo... Jo... Jo... Jo. Dzia�a to hipnotycznie. - No c� - powiedzia� Seldon, odwracaj�c si� do swego tr�jkomputera i porz�dkuj�c wielowymiarow� symulacj�, kt�r� stworzy� za jego pomoc� - zobaczymy, co si� b�dzie dzia�o. - Jak mo�esz podchodzi� do tego tak oboj�tnie? M�wi� ci, �e zawis�o nad nami niebezpiecze�stwo. - Wcale tak me jest - rzek� Seidon, a jego g�os i wyraz oczu zdradza�y stanowczo��. - Nie znasz wszystkich fakt�w. - A jakich to fakt�w nie znam? - Porozmawiamy o tym innym razem, Yugo. Wola�bym, �eby� zaj�� si� teraz swoj� prac� i pozwoli�, bym to ja zaj�� si� Demerzelem i stanem Imperium. Amaryl zacisn�� usta, ale nawyk pos�usze�stwa wobec Seldona by� tak silny, �e powiedzia� jedynie: - Tak, Hari. Mimo to ju� w drzwiach odwr�ci� si� i doda�: - Pope�niasz b��d, Hari. Seldon u�miechn�� si� lekko. - Nie s�dz�, ale przyj��em twoje ostrze�enie i b�d� o nim pami�ta�. Powtarzam ci jednak, �e wszystko b�dzie dobrze. Kiedy Amaryl wyszed�, Seldon przesta� si� u�miecha�. - Czy naprawd� wszystko b�dzie dobrze? 2 Cho� Seldon pami�ta� o przestrogach Amaryla, nie przyk�ada� do nich wi�kszej wagi. Nadesz�y i min�y jego czterdzieste urodziny, co dla wielu bywa psychologicznym ciosem. Czterdziestka! Min�a ju� m�odo��. �ycie nie rozpo�ciera�o si� ju� przed nim jak olbrzymie pole, kt�rego horyzont ginie gdzie� w oddali. Przebywa� na Trantorze od o�miu lat, a czas ten up�yn�� bardzo szybko. Nast�pne osiem lat i dobiegnie niemal pi��dziesi�tki. B�dzie si� zbli�a�a staro��. Co gorsza, nie opracowa� jeszcze nawet solidnych podstaw psychohistorii! Yugo Amaryl tak m�drze m�wi� o prawach i pracowa� nad swoimi r�wnaniami, pos�uguj�c si� �mia�ymi za�o�eniami opartymi na intuicji. Ale jak mo�na by przetestowa� takie za�o�enia? Psychohistoria nie jest jeszcze nauk� eksperymentaln�. Pe�ne badanie wymaga�oby do�wiadcze�, a te zaanga�owania ca�ych �wiat�w, mn�stwa czasu i... ca�kowitego braku odpowiedzialno�ci etycznej. Postawiony problem wydawa� si� niemo�liwy do rozwi�zania, tote� Seldon, niech�tnie sp�dzaj�cy czas na zaj�ciach administracyjnych, uda� si� pod koniec dnia do domu w ponurym nastroju. Zazwyczaj spacer przez miasteczko uniwersyteckie wprawia� go w lepszy nastr�j. Nad Uniwersytetem Streelinga wznosi�a si� tak gigantyczna kopu�a, �e przebywaj�c w miasteczku uniwersyteckim, mia�o si� wra�enie, i� widzi si� otwart� przestrze�. Nie trzeba te� by�o znosi� takich warunk�w meteorologicznych, jakich Seldon do�wiadczy� podczas wizyty w Pa�acu Imperialnym. Ros�y tu drzewa, rozpo�ciera�y si� trawniki i alejki, co sprawia�o, �e czu� si� jak w miasteczku uniwersyteckim swojego starego college'u, na rodzinnym Helikonie. Z�udzenie zachmurzenia zaplanowanego na ten dzie� dawa�o sztuczne �wiat�o s�oneczne pojawiaj�ce si� i znikaj�ce w do�� dziwnych odst�pach czasu. By�o te� nieco ch�odno. Seldonowi wydawa�o si�, �e ostatnio zimne dni pojawiaj� si� jako� cz�ciej ni� zazwyczaj. Czy�by na Trantorze oszcz�dzano energi�? A mo�e pog��bia� si� jej niedob�r? A mo�e to on (tu a� si� skrzywi� na sam� my�l) starzeje si� i jego krew wolniej kr��y? Wsun�� d�onie do kieszeni marynarki i skuli� si�. Zwykle nie musia� my�le� o tym, w kt�r� stron� idzie. Doskonale zna� tras� z biura do sali komputerowej, a stamt�d do swego mieszkania i z powrotem do biura. Przewa�nie ca�� drog� wype�nia�y mu rozmy�lania, jednak�e dzi� do jego �wiadomo�ci dotar� jaki� d�wi�k. D�wi�k, kt�ry nic nie znaczy�. Jo... Jo... Jo... Jo... By� raczej cichy i odleg�y, ale przyni�s� wspomnienia. Tak, ostrze�enie Amaryla. Jo-Jo - demagog i przyw�dca ludowy. Czy�by by� tu, w miasteczku akademickim? Seldon nie podj�� �wiadomej decyzji: nogi same go ponios�y i przywiod�y ku lekkiemu wzniesieniu zwanemu placem uniwersyteckim, gdzie studenci gimnastykowali si�, uprawiali sporty albo wyg�aszali przem�wienia. Po�rodku placu znajdowa�a si� niezbyt liczna grupa student�w, kt�rzy entuzjastycznie �piewali. Na platformie sta� kto�, kogo Hari nie rozpozna�, kto� ko�ysz�cy si� rytmicznie, o dono�nym g�osie. Nie by� to jednak Joranum. Seldon wielokrotnie ogl�da� go w holowizji, a ostrze�ony przez Amaryla, przyjrza� mu si� uwa�nie. Joranum by� ros�ym m�czyzn�, u�miecha� si� jak fa�szywy przyjaciel. Mia� g�ste jasne w�osy i b��kitne oczy. Ten m�czyzna by� niski, a poza tym szczup�y, mia� szerokie usta i ciemne w�osy i zachowywa� si� bardzo g�o�no. Seldon nie ws�uchiwa� si� w s�owa, ale us�ysza� zdanie "przekaza� w�adz� jednostki wielu" oraz g�o�ny aplauz student�w, kt�rym si� to spodoba�o. Doskonale, pomy�la�, ale ciekawe, jak ma zamiar to zrobi�... i czy m�wi powa�nie? Znalaz� si� na skraju zgromadzenia i rozgl�da� doko�a, szukaj�c kogo� znajomego. Wpad� na Finangelosa, studenta Wydzia�u Matematyki, ca�kiem przyzwoitego m�odego cz�owieka o ciemnych, k�dzierzawych w�osach. - Finangelos! - zawo�a�. - Profesor Seldon - odpowiedzia� tamten dopiero po chwili, bo gapi� si� na niego tak, jakby nie potrafi� go rozpozna�, gdy Hari nie trzyma� r�k na klawiaturze komputera. Wreszcie podbieg� i zapyta�: - Przyszed� pan pos�ucha� tego faceta? - Nie. Przyszed�em tu tylko po to, by dowiedzie� si�, co to za ha�asy. Kto to? - Nazywa si� Namarti, profesorze. Przemawia w imieniu Jo-Jo. - To ju� s�ysza�em- oznajmi� Seldon, zn�w s�uchaj�c pie�ni. Wyra�nie zaczyna�a si� wtedy, gdy m�wca chcia� co� podkre�li�. -Ale kim jest ten Namarti? Nie znam tego nazwiska. Z kt�rego jest wydzia�u? - On nie jest cz�onkiem spo�eczno�ci uniwersyteckiej, profesorze. To jeden z ludzi Jo-Jo. - Je�li nie jest cz�onkiem spo�eczno�ci uniwersyteckiej, to nie ma prawa tu przemawia� bez zezwolenia. My�lisz, �e je posiada? - Nie mam poj�cia, profesorze. - W takim razie dowiedzmy si�. Seldon zacz�� si� przedziera� przez t�um, ale Finangelos z�apa� go za r�kaw. - Panie profesorze, niech pan niczego nie zaczyna. On ma ze sob� obstaw�. Za m�wc� wida� by�o sze�ciu m�odych ludzi. Stali na szeroko rozstawionych nogach, r�ce mieli splecione na piersiach, a miny bardzo gro�ne. - Obstaw�? - Na wypadek awantury. Gdyby kto� chcia� si� powyg�upia�. - W takim razie na pewno nie jest cz�onkiem spo�eczno�ci uniwersyteckiej i nawet zezwolenie nie usprawiedliwi�oby obecno�ci tej, jak j� nazywasz, "obstawy". Finangelos, wezwij stra�nik�w uniwersyteckich. Powinni tu ju� dawno by�, i to bez wzywania. - Pewnie nie chc� mie� k�opot�w - wymamrota� Finangelos. - Prosz� pana, profesorze, niech pan nic nie robi. Je�li chce pan, �ebym wezwa� stra�nik�w, zrobi� to, ale prosz�, by si� pan wstrzyma� do ich przybycia. - Mo�e m�g�bym przerwa� to, zanim przyb�d�. Seldon zaczai si� przepycha� mi�dzy lud�mi, co nie by�o znowu takie trudne. Niekt�rzy z obecnych rozpoznawali go, a wszyscy pozostali widzieli naszywk� profesorsk� na jego ramieniu. Doszed� do platformy, opar� na niej d�onie i nieco sapi�c, wskoczy� na g�r�. Bole�nie rozczarowany pomy�la�, �e dziesi�� lat temu potrafi�by to zrobi�, pomagaj�c sobie tylko jedn� d�oni�, i nie zasapa�by si� przy tym. Wyprostowa� si�. M�wca przerwa�, a w jego wzroku pojawi�y si� ostro�no�� i ch��d. - Prosz� o zezwolenie na przemawianie do student�w - za��da� spokojnie Seldon. - Kim pan jest? - zapyta� m�wca. Wypowiedzia� te s�owa g�o�no i wyra�nie. - Jestem profesorem tego uniwersytetu - odpowiedzia� Seldon r�wnie g�o�no. - Mog� zobaczy� pa�skie zezwolenie? - Odmawiam. Nie ma pan prawa zadawa� mi takich pyta� ani ��da� zezwolenia. M�odzi m�czy�ni otoczyli szczelniej m�wc�. - Je�li nie ma pan zezwolenia, to radz� natychmiast opu�ci� teren uniwersytetu. - A je�li tego nie zrobi�? - No c�, tak czy inaczej stra�nicy uniwersyteccy s� ju� w drodze. - Seldon odwr�ci� si� w stron� t�umu. - Studenci - zawo�a� - w naszym miasteczku uniwersyteckim mamy prawo czu� si� wolni, a i przemawia� mo�emy swobodnie, jednak�e prawo to mo�e zosta� nam odebrane, je�li pozwolimy obcym, kt�rzy nie maj� zezwolenia, by... Seldon poczu�, �e kto� k�adzie ci�k� d�o� na jego ramieniu, i zadr�a�. Odwr�ci� si� i zobaczy�, �e to jeden z ludzi, kt�rych Finangelos nazwa� obstaw�. - Zje�d�aj st�d, i to szybko! - rzuci� m�czyzna. Mimo �e m�wi� z charakterystycznym akcentem, Hari nie potrafi� od razu rozpozna�, sk�d pochodzi. - To i tak nic nie da - powiedzia�. - Stra�nicy b�d� tu za chwil�. - W takim razie - odezwa� si� Namarti, wykrzywiaj�c usta - b�d� zamieszki. To nas nie przera�a. - Nic takiego nie nast�pi - stwierdzi� Seldon. - To by�oby wam na r�k�, ale nie b�dzie �adnych zamieszek. Odejdziecie st�d w spokoju. - Zn�w odwr�ci� si� do student�w i strz�sn�� r�k� m�odzie�ca ze swego ramienia. - Dopilnujemy tego, prawda? - To profesor Seldon! - wrzasn�� kto� z t�umu. - Przyzwoity cz�owiek! Zostawcie go! Heliko�czyk wyczuwa�, �e studenci maj� mieszane uczucia. Wiedzia�, �e niekt�rzy z nich ch�tnie wzi�liby udzia� w b�jce ze stra�nikami uniwersyteckimi, ot tak, dla zasady. Z drugiej strony, musieli si� tu znajdowa� tacy, kt�rzy go lubili, a tak�e inni, kt�rzy wprawdzie go nie znali, ale z pewno�ci� nie pragn�li by� �wiadkami pobicia profesora uniwersytetu. - Niech pan uwa�a, profesorze! - rozleg� si� krzyk jakiej� kobiety. Seldon westchn�� i spojrza� na postawnego m�odego cz�owieka, ku kt�remu zwr�ci� si� twarz�. Nie wiedzia�, czy sobie z nim poradzi, czy wci�� ma do�� dobry refleks, a musku�y wystarczaj�co krzepkie, cho� nieraz popisywa� si� �mia�ymi wyczynami. Jeden z kompan�w Namartiego ruszy� ku niemu, zachowuj�c si� wielce poufale. Szed� powoli, co da�o Seldonowi tyle czasu, ile potrzebowa�o jego starzej�ce si� cia�o. Oprych wyci�gn�� r�k�, co tylko u�atwi�o Heliko�czykowi zadanie. Chwyci� m�czyzn� za rami�, wykr�ci� je i pochyli� si�, poci�gaj�c najpierw w g�r�, potem za� w d� (st�ka� przy tym - dlaczego musia� st�ka�?), a napastnik poszybowa� w powietrze, cz�ciowo popchni�ty si�� w�asnego rozp�du. Wyl�dowa� z hukiem na skraju platformy; wida� by�o, �e ma wykr�cone rami�. Zgromadzeni studenci zawyli dziko, widz�c tak nieoczekiwany rozw�j akcji. Poczucie wsp�lnoty zaowocowa�o wybuchem dumy. - Bierz ich, profesorku! - krzykn�� kto�. Inni powt�rzyli to za nim. Seldon wyg�adzi� w�osy, staraj�c si� nie sapa�. Stop� str�ci� napastnika z platformy. - Kto� jeszcze? - spyta� milutko. - Czy te� spokojnie opu�cicie teren? Stan�� przed Namartim i jego pi�cioma s�ugusami. - Ostrzegam was. T�um jest teraz po mojej stronie. Je�li zechcecie mnie tkn��, rozerw� was na strz�py... No dobra, kt�ry nast�pny? Prosz� bardzo. Byle pojedynczo. Podni�s� g�os, wymawiaj�c ostatnie zdanie, a przebieraj�c palcami, pokaza�, �e zaprasza ich do siebie. Studenci krzykiem wyra�ali aplauz. Namarti sta� oboj�tnie na platformie. Seldon podskoczy� ku niemu i z�apa� jego szyj� w zgi�cie r�ki. Teraz i studenci wdrapywali si� na platform�, wo�aj�c: "Byle pojedynczo! Byle pojedynczo!" Stan�li pomi�dzy ochroniarzami a Seldonem. Seldon wzmocni� nacisk na tchawic� swego przeciwnika i szepn�� mu na ucho: - Wiem, co powinienem zrobi�, Namarti. Znam si� na tym. Przez lata zdoby�em praktyk�. Je�li poruszysz si� i spr�bujesz wyrwa�, tak ci podreperuj� tchawic�, �e ju� nigdy nie wym�wisz nic g�o�niej ni� szeptem. Je�li cenisz sobie sw�j g�os, to r�b, co ka��. Kiedy zwolni� u�cisk, rozka�esz swojej zgrai buldog�w, by st�d odeszli. Je�li powiesz co� innego, b�d� to ostatnie s�owa, jakie normalnie powiedzia�e� w �yciu. A gdyby ci przysz�o do g�owy tu wr�ci�, wyko�cz� ci�, przystojniaczku. Zwolni� na chwil� u�cisk, a wtedy Namarti powiedzia� ochryp�ym g�osem: - Wyno�cie si�. Wszyscy. Wycofywali si� w pop�ochu, pomagaj�c pot�uczonemu koledze. Kiedy po kilku chwilach przybyli stra�nicy uniwersyteccy, Seldon rzek�: - Przepraszam, panowie. To by� fa�szywy alarm. Opu�ci� plac uniwersytecki. Szed� do domu bardziej ni� bole�nie rozczarowany. Ods�oni� t� cz�� swej natury, kt�rej nikomu nie chcia� pokazywa�. Jest przecie� Harim Seldonem matematykiem, a nie Harim Seldonem - sadyst�. A poza tym, pomy�la� ponuro, Dors dowie si� o wszystkim. Prawd� m�wi�c, powinien sam j� o tym poinformowa�, zanim us�yszy znacznie dramatyczniejsz� wersj� wydarze�, gorsz� ni� w rzeczywisto�ci. Dors nie b�dzie zadowolona. 3 Nie by�a. Czeka�a na niego w drzwiach mieszkania, stoj�c w do�� swobodnej pozie z r�k� na biodrze. Wygl�da�a prawie tak jak wtedy, gdy osiem lat temu zobaczy� j� po raz pierwszy na uniwersytecie: szczup�a, zgrabna, o kr�conych czerwonawoz�otych w�osach - wyda�a mu si� �liczna, cho� obiektywnie rzecz bior�c, nie by�a pi�kna. Od pierwszych dni ich znajomo�ci nie potrafi� ocenia� jej bezstronnie. Dors Venabili! W�a�nie o tym pomy�la�, kiedy zobaczy� jej spokojn� twarz. Na wielu �wiatach, a nawet w wielu sektorach Trantora Dors przyj�aby nazwisko m�a, ale to r�wna�oby si� jakiej� formie w�asno�ci, a tego Seldon nie chcia�, cho� zwyczaj przybierania nazwiska m�a zosta� usankcjonowany dawno temu, w odleg�ej i mrocznej przesz�o�ci przedimperialnej. - Ju� s�ysza�am, Hari - odezwa�a si� cicho Dors. Smutno pokr�ci�a g�ow�, ale jej lu�no sp�ywaj�ce loki ledwie si� poruszy�y. - No i co mam z tob� pocz��? - Ca�usek by�by mile widziany. - By� mo�e, ale dopiero gdy sobie troch� porozmawiamy. Wejd�. Drzwi zamkn�y si� za nimi. - Wiesz, kochanie, �e mam wyk�ady i prowadz� badania. Wci�� zajmuj� si� t� przera�aj�c� histori� Kr�lestwa Trantora, kt�rej znajomo��, jak sam przyznajesz, jest niezb�dna do twojej pracy. Czy mam to wszystko rzuci� i zaj�� si� uganianiem za tob�, by ci� chroni�? Wiesz, �e taka jest moja rola. Teraz, kiedy robisz post�py w psychohistorii, musz� ci� chroni� ze zdwojon� uwag�. - Robi� post�py? Chcia�bym, �eby tak by�o. Ale nie musisz mnie chroni�. - Czy�by? Wys�a�am Raycha, �eby ci� poszuka�. Sp�nia�e� si�, wi�c si� niepokoi�am. Zwykle mnie uprzedzasz, je�li masz przyj�� p�niej. Przykro mi, je�li moje s�owa brzmi� tak, jakbym by�a twoj� stra�niczk�, Hari, ale ja jestem twoj� stra�niczk�. - Czy pani rozumie, Stra�niczko Dors, �e od czasu do czasu mam ochot� zerwa� si� ze smyczy? - A co powiem Demerzelowi, je�li co� ci si� stanie? - Sp�ni�em si� na obiad? Zam�wi�a� ju� wybrane dania? - Nie. Czeka�am na ciebie. A skoro ju� jeste�, wybierz je sam. Poza tym nie zmieniaj tematu. - Czy Raych nie powiedzia� ci, �e nic mi si� nie sta�o? O czym wi�c tu m�wi�? - Kiedy ci� znalaz�, panowa�e� ju� nad sytuacj�, wr�ci� wi�c przed tob�, ale tylko kilka minut wcze�niej. Nie s�ysza�am �adnych szczeg��w. Opowiedz... co... robi�e�? Seldon wzruszy� ramionami. - Odbywa�o si� nielegalne zgromadzenie, a ja je przerwa�em. Uniwersytet m�g�by mie� powa�ne k�opoty, gdybym tego nie zrobi�. - I to w�a�nie ty musia�e� temu zapobiec? Hari, nie jeste� ju� zapa�nikiem. Jeste�... - Starym cz�owiekiem? - doko�czy� pospiesznie. - Jak na zawodnika, tak. Masz czterdzie�ci lat. Jak si� czujesz? - Prawd� m�wi�c, nieco zesztywnia�em. - Rozumiem to doskonale. Pewmfgo dnia, kiedy b�dziesz udawa�, �e jeste� m�odym heliko�skim atlet�, po�amiesz sobie �ebra. Opowiedz mi, co si� sta�o. - C�, m�wi�em ci, �e Amaryl ostrzega� mnie, �e Demerzel ma k�opoty z powodu demagogicznego gadania Jo-Jo Joranum. - Jo-Jo. Tak, tyle te� wiem. Nie wiem jednak, co si� sta�o dzisiaj. - Na placu przed uniwersytetem jeden z zausznik�w Jo-Jo, Namarti, przemawia� do student�w. - Gambol Deen Namarti to prawa r�ka Joranum. - Widz�, �e wiesz o nim wi�cej ni� ja. W ka�dym razie przemawia� do student�w, nie maj�c na to zezwolenia, i jak s�dz�, mia� nadziej�, �e dojdzie do jakich� rozruch�w. Tego rodzaju zamieszki s� im na r�k�, a gdyby doprowadzili do zamkni�cia uniwersytetu, cho�by na jaki� czas, Namarti oskar�y�by Demerzela o ograniczanie wolno�ci spo�eczno�ci akademickiej. My�l�, �e najch�tniej obwiniliby go o wszystko. Dlatego ich powstrzyma�em... Musieli odej�� z niczym. - Widz�, �e jeste� z siebie dumny. - A dlaczego by nie? To chyba nie najgorzej jak na czterdziestolatka. - Post�pi�e� tak, �eby sprawdzi�, na co ci� sta� po czterdziestce? Seldon zastanawia� si� przez chwil�, po czym starannie nacisn�wszy odpowiednie przyciski, zam�wi� posi�ek. Dopiero po chwili odpowiedzia�: - Nie. Naprawd� martwi�em si�, �e uniwersytet m�g�by mie� powa�ne k�opoty. Chodzi�o mi te� o Demerzela. Obawiam si�, �e opowie�� Yugo o niebezpiecze�stwie zrobi�a na mnie wi�ksze wra�enie, ni� przypuszcza�em. To by�o g�upie, Dors, bo wiem, �e Eto potrafi zatroszczy� si� o siebie. Nie umia�em tego wyja�ni� ani Yugo, ani nikomu innemu opr�cz ciebie. - Odetchn�� g��boko. - To zdumiewaj�ce, jak przyjemnie jest m�c cho� z tob� o tym porozmawia�. Tylko my wiemy, �e Demerzel jest nietykalny. Dors nacisn�a w��cznik we wg��bieniu p�ytki przymocowanej na �cianie i jadalnia wydzielona z pomieszczenia wypoczynkowego rozjarzy�a si� delikatn� brzoskwiniow� po�wiat�. Podeszli do sto�u, kt�ry by� ju� nakryty obrusem i zastawiony szk�em oraz naczyniami. Kiedy usiedli, obiad zacz�� si� pojawia� na stole - ostatnio, wieczorem o tej porze, nie trzeba by�o nawet d�ugo czeka�. Swldon przyj�� go z oboj�tn� min�. Ju� dawno przyzwyczai� si� do pozycji spo�ecznej, dzi�ki kt�rej w ten w�a�nie spos�b m�g� realizowa� zam�wienia. Spr�bowa� przypraw, kt�re polubili w czasie pobytu w Mycogenie - jedynej rzeczy, kt�r� mo�na by�o polubi� w tym dziwnym, zdominowanym przez m�czyzn, przesi�kni�tym religijno�ci� i kultywuj�cym przesz�o�� sektorze. - Co masz na my�li, m�wi�c "nietykalny"? - spyta�a Dors. - Wiesz, kochanie, �e on potrafi zmienia� uczucia. Chyba o tym nie zapomnia�a�. Je�li Joranum naprawd� stanie si� niebezpieczny, Eto mo�e go - tu wykona� nieokre�lony gest - zmieni�, wp�yn�� na jego umys�. Dors wygl�da�a na niezadowolon�; posi�ek up�ywa� w raczej niezwyk�ym milczeniu. Kiedy sko�czyli je��, resztki - naczynia, sztu�ce i wszystko inne - zawirowa�y i wpad�y do zbiornika na odpadki po�rodku sto�u, kt�ry niezw�ocznie nakry� si� obrusem. Dopiero wtedy Dors odezwa�a si�: - Nie jestem pewna, czy chc� o tym m�wi�, ale nie mog� pozwoli�, by zwiod�a ci� twoja naiwno��. - Naiwno��? - Hari zmarszczy� brwi. - Tak. Nigdy o tym nie rozmawiali�my. Nie s�dzi�am, �e ten temat wyp�ynie, ale Demerzel ma pewne s�abe strony. Wcale nie jest nietykalny. Mo�na mu wyrz�dzi� krzywd�, a Joranum naprawd� stanowi dla niego zagro�enie. - M�wisz powa�nie? - Oczywi�cie. Nie rozumiesz robot�w, a ju� na pewno nie tak z�o�onych jak Demerzel. A ja je rozumiem. 4 Zn�w na chwil� zapad�a cisza, jednak tylko dlatego, �e my�li wymagaj� ciszy. Seldon by� niespokojny. Tak, to by�a prawda. Jego �ona mog�a si� pochwali� naprawd� niesamowit� znajomo�ci� robot�w. Przez lata Hari my�la� o tym bardzo cz�sto, lecz w ko�cu podda� si� i zepchn�� problem do pod�wiadomo�ci. Gdyby nie Eto Demerzel, kt�ry by� robotem, nigdy nie pozna�by Dors. Dors pracowa�a u Demerzela i to w�a�nie Demerzel "wyznaczy�" j� osiem lat temu do ochrony Heliko�czyka podczas jego Ucieczki, kiedy to przemierza� r�ne sektory Trantora. Jednak nawet teraz, gdy by�a jego �on�, jego wiern� towarzyszk�, jego "lepsz� po�ow�", Hari czasami zastanawia� si� nad jej dziwnym przywi�zaniem do robota Demerzela. Czu�, �e jest to jedyna sfera �ycia Dors niedost�pna dla niego, sfera, w kt�rej by�by wr�cz niemile widziany. My�li te przywiod�y go" do najbole�niejszego pytania: Czy Dors towarzyszy�a mu wy��cznie przez wzgl�d na rozkaz Demerzela, czy te� z mi�o�ci? Chcia�by wierzy�, �e prawdziwy by� ten drugi pow�d, a jednak... �ycie, kt�re wi�d� z Dors Venabili, by�o szcz�liwe, ale mia�o to swoj� cen� - musieli przestrzega� pewnego warunku. Przestrzegali go tym staranniej, �e nie zosta� ustalony w trakcie dyskusji ani wsp�lnych uzgodnie�, lecz powsta� na zasadzie niepisanego porozumienia. Seldon rozumia�, �e znalaz� w osobie Dors wszystko, czego oczekiwa� od �ony. To prawda, �e nie miefi dzieci, ale nigdy si� ich nie spodziewa� ani te�, prawd� m�wi�c, zbytnio nie pragn��. Mia� Raycha, kt�rego traktowa� jak syna, tak jakby ch�opak odziedziczy� ca�y jego genotyp - a mo�e nawet wi�cej. Ju� samo to, �e za spraw� Dors pomy�la� o tym wszystkim, naruszy�o porozumienie, dzi�ki kt�remu przetrwali tyle lat w spokoju i bez trosk - czu� si� wi�c nieco ura�ony i to uczucie wci�� narasta�o. Jednak odepchn�� te my�li i pytania. Nauczy� si� ju� akceptowa� Dors w roli osoby, kt�ra troszczy si� o niego, i nie chcia� niczego zmienia�. W ko�cu, to przecie� z nim dzieli�a dom, st� i �o�e - z nim, nie z Eto Demerzelem. Z rozmy�la� wyrwa� go g�os Dors. - M�wi�am... Jeste� w z�ym nastroju, Hari? Sp�oszy� si� nieco, bo jej g�os zabrzmia� jak refren. U�wiadomi� sobie tak�e, �e pogr��aj�c si� w my�lach, jednocze�nie oddala� si� od niej. - Przepraszam, kochanie. Nie jestem w z�ym nastroju. Po prostu zastanawia�em si�, jak powinienem odpowiedzie� na twoje s�owa. - Dotycz�ce robot�w? - Wygl�da�a na do�� spokojn�, kiedy wypowiedzia�a to s�owo. - Stwierdzi�a�, �e nie wiem o nich tyle co ty. Jak mam na to odpowiedzie�? - Zrobi� pauz�, po czym doda� cicho, wiedz�c, �e jest to jego szansa: - To znaczy, nie z�oszcz�c si�. - Nie powiedzia�am, �e nie wiesz nic o robotach. Je�li zamierzasz cytowa� moje s�owa, r�b to precyzyjnie. Powiedzia�am, �e nie rozumiesz robot�w. Jestem pewna, �e wiesz o nich bardzo du�o, by� mo�e nawet wi�cej ni� ja, ale wiedza nie musi wcale oznacza� zrozumienia. - Wiesz co, Dors, rozmy�lnie wykorzystujesz paradoksy, by mnie rozdra�ni�. Paradoks wyrasta z dwuznaczno�ci b�d�cej nieumy�ln� b�d� zamierzon� z�ud�. Nie lubi� tego ani w nauce, ani w towarzyskiej rozmowie, chyba �e ma roz�mieszy� ludzi, ale przecie� nie o to nam teraz chodzi. Dors roze�mia�a si� w sw�j charakterystyczny spos�b - delikatnie, prawie tak, jakby rozbawienie by�o czym� zbyt cennym, by trwoni� je tak beztrosko. - Najwyra�niej paradoks tak ci� dr�czy, �e a� stajesz si� pompatyczny, a ty zawsze popisujesz si� dowcipem, kiedy stajesz si� pompatyczny. A jednak wyja�ni� ci to. Nie mia�am zamiaru ci� rozdra�ni�. -Pochyli�a si�, by poklepa� go po d�oni, ale ku swemu zdziwieniu, a tak�e pewnemu za�enowaniu zauwa�y�a, �e zacisn�� j� w pi��. - Bardzo du�o m�wisz o psychohistorii - stwierdzi�a. - W ka�dym razie do mnie. Masz tego �wiadomo��? Seldon odchrz�kn��. - Je�li o to chodzi, zdaj� si� na twoj� �ask�. Ten projekt jest tajny ju� z samej swojej natury. Psychohistoria nie zadzia�a, je�li ludzie, kt�rych dotyczy, b�d� co� o niej wiedzieli, dlatego mog� o tym rozmawia� wy��cznie z tob� i z Yugo. Dla niego jest tylko intuicj�. Jest niezwykle inteligentny, ale ma te� naturaln� sk�onno�� do skakania jak oszala�y w ciemno�ciach, wi�c musz� gra� rol� stra�nika i wci�� go stamt�d wyci�ga�. Poza tym mam nieposkromione my�li i lepiej je s�ysz�, kiedy m�wi� - u�miechn�� si� - nawet je�li widz�, �e nie rozumiesz z tego ani s�owa. - Wiem, �e jestem twoim pierwszym s�uchaczem, ale to mi wcale nie przeszkadza. Naprawd�, Hari, wi�c nie sk�adaj w duchu postanowie�, �e zmienisz swoje zachowanie. Ja oczywi�cie nie rozumiem twojej matematyki. Jestem tylko historykiem, i to nawet nie historykiem nauki. Teraz czas wype�nia mi wp�yw zmian ekonomicznych na rozw�j polityczny... - Tak, ja r�wnie� jestem twoim pierwszym s�uchaczem, a mo�e tego nie zauwa�y�a�? Kiedy nadejdzie odpowiednia pora, b�d� potrzebowa� twoich przemy�le� dla cel�w psychohistorii, dlatego podejrzewam, �e twoja pomoc b�dzie niezast�piona. - Doskonale! Teraz, kiedy ju� ustalili�my, dlaczego jeste� ze mn�, a wiedzia�am, �e moja eteryczna uroda nie mog�a by� tego powodem, pozw�l sobie wyja�ni� przy okazji, �e kiedy twoje rozumowanie zbacza z czysto matematycznych aspekt�w, wydaje mi si�, �e daj� si� wci�gn�� w tw�j tok my�lenia. Wielokrotnie ju� wyja�nia�e� mi, co nazywasz konieczno�ci� minimalizmu. My�l�, �e to rozumiem. Masz na my�li... - Dobrze wiem, co mam na my�li. Dors wygl�da�a na ura�on�. - Prosz�, nie uno� si�, Hari. Nie usi�uj� ci tego wyja�ni�. Pragn� wyja�ni� to sobie. M�wisz, �e jeste� moim pierwszym s�uchaczem, wi�c zachowuj si�, jakby� nim by�. Wzajemno�� jest chyba uczciwa, prawda? - Owszem, ale je�li zamierzasz oskar�a� mnie o wynios�o��, skoro powiedzia�em tylko jedno ma�e... - Do�� tego! Zamilcz!... Powiedzia�e� mi, �e minimalizm ma dla psychohistorii stosowanej najwy�sze znaczenie, �e jest sztuk� d��enia do zmian rozwoju niepo��danego w spos�b po��dany albo przynajmniej w mniej niepo��dany. Powiedzia�e�, �e zmiana musi mie� zastosowanie, nawet je�li jest male�ka, minimalna... - Tak - przerwa� jej ochoczo Seldon - a to dlatego, �e... - Nie, Hari, to ja usi�uj� to wyja�ni�. Oboje wiemy, �e ty to rozumiesz. Musisz pos�ugiwa� si� minimalizmem, bo ka�da zmiana, jakakolwiek zmiana, powoduje mn�stwo skutk�w ubocznych, na kt�re nie mo�na pozwoli�. Je�li zmiana jest zbyt zasadnicza i w efekcie powstaje zbyt du�o zmiennych, wtedy niemal na pewno wynik b�dzie zbyt odleg�y od zaplanowanego, a co za tym idzie ca�kowicie nieprzewidywalny. - Masz racj� - powiedzia� Seldon. - To jest w�a�nie istota efektu chaotycznego. Problem tkwi w tym, czy dana zmiana jest dostatecznie ma�a, by jej skutki mo�na by�o przewidzie�, czy te� historia ludzko�ci jest pod ka�dym wzgl�dem nieuchronnie i niezmiennie chaotyczna. W�a�nie to sprawi�o, �e od samego pocz�tku s�dzi�em, �e psychohistorii nie da si�... - Wiem, ale nie pozwalasz mi powiedzie�, co o tym my�l�. To, czy konkretna zmiana b�dzie wystarczaj�co ma�a, nie jest wcale najwa�niejsze. Najwa�niejsze jest to, �e ka�da zmiana wi�ksza od minimalnej wprowadza chaos. Po��dane minimum mog�oby mie� warto�� zerow�, ale je�li jej nie ma, wci�� jest bardzo ma�e... tak wi�c powa�niejszym problemem b�dzie znalezienie takich zmian, kt�re s� dostatecznie ma�e, a jednocze�nie maj� warto�� wi�ksz� od zera. Podsumowuj�c, jak rozumiem, w�a�nie to uwa�asz za konieczno�� minimalizmu. - Mniej wi�cej - rzek� Seldon. - Oczywi�cie, jak zwykle, problem jest wyra�ony �ci�lej i bardziej rygorystycznie w j�zyku matematyki. Popatrz tu... - Oszcz�d� mi tego - powiedzia�a Dors. - Skoro wiesz tyle o psychohistorii, powiniene� te� wiedzie� wiele o Demerzelu. Masz wiedz�, ale nie rozumiesz go, bo najwyra�niej nie wydaje ci si� mo�liwe zastosowanie praw psychohistorii do Praw Robotyki. Seldon odpowiedzia� ciszej: - Teraz ja nie rozumiem, do czego zmierzasz. - On te� wymaga zmian minimalnych, zgadzasz si�, Hari? Zgodnie z Pierwszym Prawem Robotyki �aden robot nie mo�e wyrz�dzi� krzywdy cz�owiekowi. To podstawowe prawo obowi�zuj�ce zwyk�e roboty, ale Demerzel jest kim� zupe�nie wyj�tkowym i dla niego rzeczywistym prawem jest Prawo Zerowe, kt�re w jego wypadku jest nawet wa�niejsze ni� Pierwsze Prawo. Prawo Zerowe stanowi, �e robot nie mo�e wyrz�dzi� krzywdy ludzko�ci. To ogranicza Demerzela w taki sam spos�b, w jaki ty jeste� skr�powany, tworz�c podstawy psychohistorii. Rozumiesz? - Zaczynam. - Mam nadziej�. Je�li Demerzel posiada zdolno�� zmieniania umys��w, musi to robi�, bior�c pod uwag� skutki uboczne, kt�rych sobie nie �yczy... a poniewa� jest Pierwszym Ministrem imperatora, musi si� troszczy� o skutki uboczne, kt�rych jest naprawd� mn�stwo. - A jak to si� ma do obecnej sytuacji? - Tylko pomy�l! Nie mo�esz powiedzie� nikomu, oczywi�cie opr�cz mnie, �e Demerzel jest robotem, bo odpowiednio wp�yn�� na ciebie. Ale jak mocny by� to wp�yw? Czy chcesz powiedzie� ludziom, �e Eto jest robotem? Czy chcesz go zniszczy�, skoro jeste� od niego zale�ny, bo chroni ci� i wspiera finansowo twoje projekty badawcze? Oczywi�cie, �e nie. Zmiana, jakiej musia� dokona� w twoim przypadku, by�a male�ka, ale wystarcza, by powstrzyma� ci� przed wygadaniem si� w chwili podniecenia czy nieuwagi. Jest tak ma�a, �e nie przynosi �adnych szczeg�lnych skutk�w ubocznych. Og�lnie rzecz bior�c, tak w�a�nie Demerzel usi�uje kierowa� Imperium. - A przypadek Joranum? - To oczywiste, �e zupe�nie r�ni si� od twojego. Jo-Jo jest, bez wzgl�du na motywy, niezmiennie wrogo nastawiony wobec Demerzela. Niew�tpliwie Demerzel m�g�by to zmieni�, ale za cen� gwa�townego przekszta�cenia osobowo�ci Joranum. Eto nie zdo�a�by przewidzie� wszystkich nast�pstw takiej sytuacji. Zamiast wi�c pr�bowa� skrzywdzi� Joranum, co przynios�oby skutki uboczne w postaci skrzywdzenia innych, by� mo�e nawet ca�ej ludzko�ci, musi zostawi� Jo-Jo w spokoju, dop�ki nie znajdzie jakiej� ma�ej zmiany, tak ma�ej, aby bez szk�d uratowa� ca�� sytuacj�. Dlatego w�a�nie Yugo ma racj� i dlatego Demerzel jest nara�ony na atak, przed kt�rym trudno mu si� obroni�. Seldon wys�ucha� tego, ale nie odpowiedzia�. Wygl�da� na zatopionego w my�lach. Up�yn�a d�u�sza chwila, zanim si� odezwa�. - Je�li Demerzel nie mo�e nic zrobi� w tej sprawie, to w takim razie ja musz� si� tym zaj��. - Je�li on nie mo�e nic zrobi�, to czego ty mo�esz dokona�? - Chodzi o co innego. Mnie nie ograniczaj� Prawa Robotyki. Nie musz� si� tak obsesyjnie przejmowa� minimalizmem. Na pocz�tek musz� si� zobaczy� z Demerzelem. Dors by�a nieco zdziwiona. - Musisz? Z pewno�ci� nie by�oby najm�drzej og�asza� wszem i wobec, �e jeste�cie powi�zani. - W obecnej sytuacji nie mo�emy udawa�, �e nie jeste�my powi�zani. Naturalnie, nie spotkam si� z nim przy d�wi�kach fanfar i zapowiedzi w holowizji, ale musz� si� z nim zobaczy�. 5 Seldon zauwa�y�, �e w�cieka si� z powodu up�ywaj�cego czasu. Osiem lat wcze�niej, kiedy po raz pierwszy przyby� na Trantor, m�g� natychmiast przyst�pi� do dzia�ania. Mia� tylko pok�j w hotelu, kt�ry m�g� porzuci�, je�li zechcia� przemierza� sektory sto�ecznego �wiata Imperium. Teraz musia� uczestniczy� w radach wydzia�u, podejmowa� decyzje i wykonywa� swoj� prac�. Nie m�g� tak �atwo zostawi� wszystkiego, kiedy tylko chcia�, by spotka� si� z Demerzelem - a nawet gdyby m�g�, Demerzel tak�e mia� ustalony plan zaj��. Nie�atwo by�o znale�� taki moment, kiedy mogliby si� spotka�. Nie�atwo te� by�o sprawi�, by Dors przesta�a si� dziwi�. - Nie wiem, do czego zmierzasz, Hari - powiedzia�a. - Ja te� nie wiem, Dors - odpar� zniecierpliwiony. - Mam nadziej�, �e zrozumiem, o co mi chodzi, kiedy spotkam si� z Demerzelem. - Twoim najwa�niejszym obowi�zkiem jest psychohistoria. On ci to powie. - By� mo�e. Przekonam si�. I w�a�nie wtedy, kiedy dopiero co uda�o mu si� uzgodni� termin spotkania z Pierwszym Ministrem, co mia�o nast�pi� za osiem dni, na ekranie �ciennym biura wydzia�u pojawi�a si� wiadomo��. Stylizowane litery pasowa�y do nieco archaicznego tekstu: O�MIELAM SI� WYST�PI� Z GOR�C� PRO�B� O AUDIENCJ� U PROFESORA SELDONA Heliko�czyk wpatrywa� si� w ni� zdumiony. Nawet do imperatora nie zwracano si� t� u�ywan� przed wiekami formu��. R�wnie� podpis wydrukowano inaczej, mniej przejrzy�cie ni� zazwyczaj. Skre�lono go czytelnie za pomoc� ozdobnik�w, ale jednocze�nie mia� aur� niedbale wykonanego dzie�a artystycznego naszkicowanego przez jakiego� mistrza. Podpis brzmia�: LASKIN JORANUM... By� to Jo-Jo we w�asnej osobie, gor�co prosz�cy o audiencj�. Seldon zachichota�. Dobrze wiedzia�, dlaczego wybrano te s�owa i ozdobny podpis. Sprawia�y, �e zwyczajne ��danie wzbudza�o ciekawo��. Hari nie mia� zbytniej ochoty na spotkanie z tym cz�owiekiem... czy te� nie mia�by jej w normalnych warunkach. C� jednak warte by�o takiej stylizacji i artystycznego kunsztu? Chcia� si� dowiedzie�. Kaza� sekretarce ustali� czas i miejsce. Oczywi�cie, mieli si� zobaczy� w jego biurze, nie w mieszkaniu. Zwyk�a rozmowa o interesach, �adne spotkanie towarzyskie. Co wi�cej, rozmowa mia�a si� odby� przed zaplanowanym spotkaniem z Demerzelem. - Mnie to nie dziwi - powiedzia�a Dors. - Skrzywdzi�e� dw�ch jego ludzi, w tym jego g��wnego pomocnika; rozp�dzi�e� ma�y wiec, kt�ry zorganizowa�; sprawi�e�, �e wyszed� na g�upka. Pragnie ci si� przyjrze�. S�dz�, �e powinnam ci towarzyszy�. Seldon pokr�ci� g�ow�. - Wezm� ze sob� Raycha. On zna wszystkie moje sztuczki i jest silnym, sprytnym dwudziestolatkiem. Cho�, prawd� m�wi�c, jestem pewien, �e ochrona nie b�dzie mi potrzebna. - Sk�d mo�esz to wiedzie�? - Joranum spotka si� ze mn� na terenie uniwersytetu. W pobli�u b�dzie wielu m�odych ludzi. Nie jestem niepopularny w�r�d student�w, poza tym on na pewno przemy�la� moj� lekcj� i dobrze wie, �e b�d� bezpieczny na swoim terytorium. Jestem pewien, �e b�dzie niezwykle grzeczny... i niezwykle przyjacielski. - Hmm - mrukn�a Dors, a k�ciki jej ust drgn�y nieznacznie. - I �miertelnie niebezpieczny - doko�czy� Seldon. 6 Jako cz�owiek dobrze wychowany Hari Seldon skin�� g�ow� na powitanie, ale z jego twarzy nie mo�na by�o wyczyta� nic pr�cz ch�odnej uprzejmo�ci. Zada� sobie wiele trudu i przejrza� r�norodne hologramy Joranum, a jednak, jak to si� cz�sto zdarza, prawdziwy osobnik, nieupozowany i dostosowuj�cy swe zachowanie do zmieniaj�cych si� warunk�w, nigdy nie jest taki jak na hologramie - cho�by nie wiadomo jak starannie si� przygotowywa�. By� mo�e, pomy�la� Seldon, to w odpowiedzi na zachowanie obserwatora "prawdziwy osobnik" zmienia swoje zachowanie. Joranum by� wysoki - tak wysoki jak Heliko�czyk - ale pot�niejszy od niego. Nie chodzi�o tu o muskulatur�; sprawia� raczej wra�enie m�czyzny delikatnej budowy i wcale nie oty�ego. Mia� okr�g�� twarz, g�ste, bardziej piaskowe ni� ��te w�osy i b��kitne oczy. Ubrany by� w matowy kombinezon roboczy, a na jego twarzy go�ci� nik�y, pozornie przyjacielski u�miech. - Profesorze Seldon - g�os by� g��boki, a m�wca dobrze go kontrolowa� -jestem wielce zobowi�zany, mog�c si� z panem spotka�. To mi�o z pana strony, �e zgodzi� si� pan na to spotkanie. Ufam, �e nie ma pan nic przeciwko temu, �e zabra�em ze sob� towarzysza, moj� praw� r�k�, cho� nie uprzedzi�em pana z g�ry. To Gambol Deen Namarti, ma trzy imiona, jak pan zapewne zauwa�y�. O ile wiem, ju� go pan spotka�. - Tak, rzeczywi�cie. Dobrze pami�tam tamten incydent. Seldon popatrzy� na Namartiego z nieco sardonicznym u�miechem. W czasie poprzedniego spotkania wsp�pracownik Joranum przemawia� na placu uniwersyteckim. Teraz, w normalnych warunkach, Hari przyjrza� si� mu dok�adnie. Namarti by� �redniego wzrostu, mia� poci�g�� twarz, blado��t� cer�, ciemne w�osy i szerokie usta. Nie u�miecha� si� tak jak Joranum; jego oblicze by�o bez wyrazu - mo�e go�ci� na nim jedynie cie� ostro�no�ci. - M�j przyjaciel, doktor Namasti, kt�ry specjalizuje si� w literaturze staro�ytnej, znalaz� si� tu na w�asn� pro�b�, by pana przeprosi� -powiedzia� Joranum, u�miechaj�c si� nieco szerzej. Jo-Jo rzuci� szybkie spojrzenie na Gambola, a ten b�kn�� md�awo przez zaci�ni�te usta: - Przepraszam, profesorze, za to, co si� sta�o na platformie. Nie zdawa�em sobie sprawy ze sztywnych regu� zachowania obowi�zuj�cych na terenie uniwersytetu, a poza tym nieco poni�s� mnie entuzjazm. - To zrozumia�e - rzek� Joranum. - Nie zdawa� te� sobie sprawy, kim pan jest. S�dz�, �e teraz mo�emy ju� o tym zapomnie�. - Zapewniam was, panowie, �e nie zale�y mi na rozpami�tywaniu tego wydarzenia - odezwa� si� Seldon. - To m�j syn, Raych Seldon, wi�c jak panowie widz�, ja te� mam towarzysza. Raych zapu�ci� w�sy, czarne i g�ste; u Dahlijczyk�w stanowi�y one o" m�sko�ci. Kiedy przed o�mioma laty po raz pierwszy spotka� Seldona, nie mia� jeszcze zarostu, by� zwyk�ym ulicznikiem, g�odnym obdartusem. Cho� niskiego wzrostu, by� jednak ch�opcem zwinnym i umi�nionym. Rozmy�lnie te� stara� si� przybiera� dumn� min�, by doda� kilka psychicznych centymetr�w do fizycznego wzrostu. - Dzie� dobry, m�ody cz�owieku - powiedzia� Joranum. - Dzie� dobry panu - odpar� Raych. - Prosz�, usi�d�cie, panowie - rzek� Seldon. - Czy mog� zaproponowa� co� do jedzenia lub do picia? Joranum odm�wi� uprzejmym gestem. - Nie, prosz� pana. To nie jest spotkanie towarzyskie. - Usiad� na wskazanym miejscu. - Mam jednak nadziej�, �e w przysz�o�ci b�dzie ich wiele. - Je�li mamy rozmawia� o interesach, to zaczynajmy. - Dotar�y do mnie wie�ci, profesorze Seldon, o ma�ym nieporozumieniu, o kt�rym w swojej �askawo�ci zgodzi� si� pan zapomnie�. Zastanawia�em si�, dlaczego postanowi� pan zachowa� si� w ten spos�b. Musi pan przyzna�, �e du�o pan ryzykowa�. - Wcale tak nie uwa�am. - Ale ja tak. Dlatego pozwoli�em sobie zapozna� si� z wszystkimi danymi dotycz�cymi pa�skiej osoby, profesorze Seldon. Jest pan interesuj�cym cz�owiekiem. Odkry�em, �e pochodzi pan z Helikonu. - Tak, tam w�a�nie si� urodzi�em. Dane m�wi� o tym jasno. - I jest pan tu, na Trantorze, od o�miu lat. - To tak�e nie jest tajemnic�. - Ju� na samym pocz�tku sta� si� pan s�awny, przedstawiaj�c wyniki bada� matematycznych na temat... jak to pan nazywa?... psychohistorii? Seldon nieznacznie pokr�ci� g�ow�. Jak�e cz�sto �a�owa� tamtej niedyskrecji. Oczywi�cie, wtedy nie wiedzia�, �e jest to niedyskrecja. - To tylko rozwa�ania rozentuzjazmowanego m�odzie�ca. Nie doprowadzi�y do niczego konkretnego - stwierdzi�. - Doprawdy? - Joranum rozejrza� si� przyjemnie zdziwiony. - A jednak jest pan dziekanem Wydzia�u Matematyki na jednym z najlepszych trantorskich uniwersytet�w, cho� je�li si� nie myl�, ma pan zaledwie czterdzie�ci lat. A tak nawiasem m�wi�c, ja mam czterdzie�ci dwa, wi�c nie uwa�am, �e jest pan stary. Musi pan by� niezwykle kompetentnym matematykiem, skoro obj�� pan to stanowisko. Seldon wzruszy� ramionami. - Nie podj��bym si� wydawania s�d�w w tej sprawie. - Albo musi pan mie� bardzo wp�ywowych przyjaci�. - Panie Joranum, wszyscy chcieliby�my mie� wp�ywowych przyjaci�, ale nie s�dz�, by tu ich pan znalaz�. Profesorowie uniwersyteccy rzadko miewaj� wp�ywowych przyjaci�, a czasami podejrzewam nawet, �e w og�le nie maj� przyjaci�. - U�miechn�� si�, a Jo-Jo odwzajemni� u�miech. - Czy� nie uwa�a pan imperatora za wp�ywowego przyjaciela, profesorze? - Rzeczywi�cie tak jest, ale co to ma wsp�lnego ze mn�? - S�dz�, �e imperator jest pa�skim przyjacielem. - Jestem pewien, panie Joranum, �e w�r�d informacji na m�j temat znalaz� pan i t�, �e przed o�mioma laty by�em na audiencji u Jego Imperialnej Mo�ci. Trwa�a mo�e godzin� i nie zauwa�y�em wtedy, by Cleon I okazywa� mi jakie� szczeg�lne wzgl�dy. Od tamtej pory nie rozmawia�em z nim ani nie widzia�em go, oczywi�cie poza obrazami w holowizji. - Ale�, profesorze, nie trzeba koniecznie rozmawia� czy widzie� si� z imperatorem, by mie� w nim wp�ywowego przyjaciela. Wystarczy widywa� si� lub rozmawia� z Eto Demerzelem, Pierwszym Ministrem imperatora. Demerzel jest pa�skim protektorem i dlatego mo�emy powiedzie�, �e jest nim tak�e imperator. - Czy to z tych samych danych dowiedzia� si� pan, �e Pierwszy Minister Demerzel protegowa� mnie gdziekolwiek? A mo�e jest w nich co� jeszcze, z czego wydedukowa� pan, �e otacza mnie szczeg�ln� opiek�? - Po co przegl�da� zapisy, skoro wasze powi�zania s� powszechnie znane? Obaj o tym wiemy. Przyjmijmy wi�c to za pewnik i kontynuujmy. I prosz� - tu uni�s� d�onie - by nie trudzi� si� pan tak