Felix J. Palma - Trylogia wiktoriańska 3 - Mapa chaosu

Szczegóły
Tytuł Felix J. Palma - Trylogia wiktoriańska 3 - Mapa chaosu
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Felix J. Palma - Trylogia wiktoriańska 3 - Mapa chaosu PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Felix J. Palma - Trylogia wiktoriańska 3 - Mapa chaosu PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Felix J. Palma - Trylogia wiktoriańska 3 - Mapa chaosu - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 Strona 3 Strona 4 Tytuł oryginału: EL MAPA DEL CAOS Copyright © 2014 Cronotilus, S.L. Copyright © 2015 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga Copyright © 2015 for the Polish translation by Wydawnictwo Sonia Draga Projekt graficzny okładki: Mariusz Banachowicz Redakcja: Jolanta Olejniczak-Kulan Korekta: Małgorzata Kryszkowska, Mariusz Kulan ISBN: 978-83-7999-410-6 WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o. Pl. Grunwaldzki 8-10, 40-127 Katowice tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28 e-mail: [email protected] www.soniadraga.pl www.facebook.com/wydawnictwoSoniaDraga E-wydanie 2015 Skład wersji elektronicznej: Virtualo Sp. z o.o. Strona 5 Dla moich rodziców i ich dzieła, które z każdym dniem ma więcej stron Strona 6 PRZEWODNIK DLA CZYTELNIKA Biorąc pod uwagę stopień skomplikowania spraw i relacji łączących liczne postacie zaludniające tę powieść, czuję się zobowiązany już na początku przedstawić życzliwemu czytelnikowi najważniejsze z nich. Moją powinnością jest jednak ostrzec go, że podana poniżej lista bohaterów może mu ujawnić niektóre wątki fabuły, zatem jeżeli ktoś woli zapuścić się w gąszcz stronic książki z opaską na oczach, doradzam, aby tę listę z elegancją pominął. Nie będzie to dla mnie żadną ujmą. Mniej odważnym czytelnikom prezentuję postacie w ścisłym porządku pojawiania się w książce. Jak następuje: Wells Obserwator - wybitny biolog, alternatywna wersja pisarza H.G. Wellsa w jakimś innym świecie. Jane Obserwatorka - żona Wellsa Obserwatora, kierowniczka projektów jego laboratorium, alternatywna wersja Amy Catherine Robbins w jakimś innym świecie. Dodgson Obserwator - profesor matematyki, alternatywna wersja pisarza Lewisa Carrolla w jakimś innym świecie. Newton - pies rasy border collie, wykorzystany przez Wellsa Obserwatora jako królik doświadczalny w eksperymentach. Herbert George Wells - pisarz brytyjski, bardziej znany jako H.G. Wells, uważany za ojca fantastyki naukowej, autor wielu powieści, m.in. Wehikułu czasu, Wojny światów i Niewidzialnego człowieka. Jeśli przeczytaliście dwa poprzednie tomy tej trylogii, nie ma potrzeby dodawania niczego więcej, może z wyjątkiem tego, że w 1970 roku na jego cześć nazwano jeden z kraterów uderzeniowych na Księżycu. Strona 7 Amy Catherine Robbins - żona pisarza H.G. Wellsa, przez męża pieszczotliwie nazywana Jane. Cornelius Clayton - agent Wydziału Specjalnego Scotland Yardu, zajmującego się badaniem zjawisk nadprzyrodzonych. W swej pierwszej misji stracił prawą rękę i od tamtej pory posługuje się wymyślną protezą z drewna i metalu. Angus Sinclair - kapitan Wydziału Specjalnego Scotland Yardu. Nie wiadomo, w jaki sposób stracił prawe oko, dlatego nie należy odrzucać możliwości, że depilował sobie brwi. Valerie de Bompard - piękna francuska arystokratka, zamieszkała w przeklętej miejscowości Blackmoor, będąca przedmiotem miłosnego zainteresowania agenta Claytona. Armand de Bompard - małżonek hrabiny de Bompard, naukowiec wyprzedzający swoje czasy. Muscardinus avellanarius - mały rudy gryzoń, powszechnie nazywany orzesznicą, zamieszkujący zachodnią część Wielkiej Brytanii. Lady Amber - słynne londyńskie medium, specjalistka w dziedzinie materializacji ektoplazmatycznych. Sir Henry Blendell - architekt w służbie Jej Królewskiej Mości, projektant najwspanialszych w historii sekretnych przejść i mebli ze skrytkami, człowiek wielkiego moralnego formatu - do momentu, gdy się okaże, że jest wręcz przeciwnie. Theodore Ramsey - wybitny chirurg, chemik i biolog, z upodobaniem strzelający palcami. William Crookes - ceniony naukowiec i badacz zjawisk paranormalnych. Przede wszystkim znany z obrony medium Florence Cook, która porozumiewała się z duchem Katie King, córki legendarnego pirata Henry’ego Morgana. Catherine Lansbury - staruszka o tajemniczej przeszłości, wdowa, miłośniczka spirytyzmu, wynalazczyni Mechanicznego Służącego, wielka amatorka ciasteczek Kempa. Strona 8 Niewidzialny Człowiek - czarny charakter tej historii, bezwzględny zabójca, którego tożsamości, rzecz jasna, nie zamierzam ujawnić już na pierwszych stronach książki. Wystarczy powiedzieć, że znany jest jako M. Clive Higgins - lekarz neurolog zajmujący się psychoanalizą i wszelkimi przypadłościami duszy. Gilliam Murray - znany jako Pan Czasu, zanim sfingował własną śmierć w czwartym wymiarze. Od tamtej pory ukrywa się pod fałszywą tożsamością Montgomery’ego Gilmore’a; cierpi na lęk wysokości. Emma Harlow - młoda dama z Nowego Jorku, narzeczona milionera Gilmore’a. Nie zna jego prawdziwej tożsamości i nie daje się zdobyć takimi strategiami, jakie skutkują w przypadku reszty kobiet. Dorothy Harlow - ciotka Emmy, zgorzkniała stara panna, nieuchronnie skazana na śmierć w samotności. Baskerville - stangret Gilmore’a, co najmniej osiemdziesięcioletni, wykazujący skrajną niechęć do psów. Arthur Conan Doyle - szkocki lekarz i pisarz, zwolennik spirytyzmu, podobno obdarzony zdolnościami telepatycznymi, znany jako twórca postaci Sherlocka Holmesa, najsławniejszego detektywa świata. Jean Leckie - ukochana Arthura Conan Doyle’a. Egzekutor 2087V - cybernetyczny twór zaprogramowany do zabijania tych, którzy mogą przeskakiwać pomiędzy światami. Swą misję realizuje skutecznie, jednak z powodu wady fabrycznej nie potrafi uniknąć zalewającego go poczucia winy. Cleeve - kamerdyner w rezydencji Undershaw. Nie znamy jego życia prywatnego. Alfred Wood, alias Woodie - stoicki sekretarz Doyle’a, mający znakomitą rękę do krykieta oraz rzadko spotykany talent brzuchomówczy. Strona 9 Wielki Ankoma, znany także jako Amoka lub Makoma - niezwykłe medium, człowiek wychowany w Afryce Południowej przez plemię Bantu, specjalizujący się w automatycznym pisaniu. Jego imię, jeśli się je wypowie poprawnie, oznacza ostatnie narodzone dziecko, zastrzegamy jednak, że jest to tłumaczenie przybliżone. Alicja Liddell - sześcioletnia dziewczynka, jedna z córek dziekana Liddella. Jej prawdziwa postać posłużyła jako inspiracja do stworzenia głównej bohaterki powieści Alicja w Krainie Czarów. Lewis Carroll - pseudonim brytyjskiego pisarza Charlesa Dodgsona, autora książek Alicja w Krainie Czarów i jej kontynuacji Po drugiej stronie lustra. Pod własnym imieniem i nazwiskiem Dodgson opublikował wiele artykułów i książek matematycznych, a był także uznanym fotografem, nieszkodliwym marzycielem i uroczym jąkałą. Choć wykładał w oksfordzkim Christ Church College, odmówił przyjęcia święceń kapłańskich. Powody nie są znane. Elmer - kamerdyner Gilmore’a, szczęśliwie żonaty z Daisy, amatorką biszkoptów z jagodową konfiturą. Eric Rücker Eddison - brytyjski pisarz znany głównie ze swego pierwszego dzieła, Wąż Uroboros, będącego hołdem dla mitów skandynawskich. Wielu badaczy uważa, że utwór ten otworzył drogę współczesnej literaturze fantasy. Mapa chaosu - książka, w której zawarto zbawienie świata: tego i wszystkich, jakie można sobie wyobrazić. A także książka, którą właśnie zamierzacie przeczytać. Strona 10 Nie wierzę w duchy, ale napawają mnie strachem. Madame du Deffand Gdybyśmy w jakiś sposób potrafili kontrolować prawdopodobne możliwości, moglibyśmy dokonać wyczynów nieodróżnialnych od magii. Michio Kaku Wszechświaty równoległe Bóg wie, że śniłem, czuwałem i znów śniłem, aż nie wiem zbyt dobrze, co jest snem, a co rzeczywistością. Eric Rücker Eddison Wąż Uroboros Strona 11 CZĘŚĆ PIERWSZA Naprzód, drogi Czytelniku, zapuść się w gąszcz stronic ostatniego tomu naszego melodramatu, w którym czekają cię przygody jeszcze bardziej niewiarygodnie niż w poprzednich! Jeżeli podróże w czasie i marsjańskie inwazje nie poruszyły twojego serca wystarczająco silnymi emocjami, teraz możesz się zagłębić w świat duchów i innych potworów zrodzonych w ludzkim umyśle. Może zechcesz dobrze się zastanowić, zanim przejdziesz do pierwszej strony, ale moją powinnością jest ostrzec cię, że jeśli się nie odważysz, nigdy nie poznasz tego, co kryje się po drugiej stronie znanej ci rzeczywistości. Strona 12 PROLOG Piętnaście minut dzieliło ich od rozpoczęcia debaty, kiedy dostrzegli Pałac Wiedzy rysujący się na złocistym płótnie zmierzchu. Obłożone płytkami kopuły imponującej budowli, wyróżniającej się dostojnie wśród szpiczastych dachów londyńskiego horyzontu, rozszczepiały ostatnie promienie zachodzącego słońca, zamieniając je w dziesiątki rozbłysków. Wokół gmachu niczym chmara owadów kołysały się pośród obłoków pękate sterowce, aerostatyczne barki, skrzydłowce i latające kabriolety. Właśnie w jednym z owych skrzydlatych powozów, które zbliżały się do budynku, majestatycznie szybując z wiatrem, podróżował wybitny biolog Herbert George Wells w towarzystwie swojej pięknej małżonki. Nie, wróć: swojej inteligentnej i przepięknej małżonki. W pewnej chwili biolog spojrzał przez okno w dół. Na ulicach, które w postaci wąskich chodników biegły wśród smukłych wież hojnie ozdobionych witrażami i połączonych wiszącymi mostami, kłębił się podenerwowany tłum. Panowie w cylindrach i pelerynach rozprawiali z ożywieniem przez przytknięte do ust rękawiczkofony, damy przechadzały się ze swoimi mechanicznymi pieskami, dzieci uganiały się na elektrycznych hulajnogach, a w tym zalewie ludzi, z obliczoną elegancją omijając przechodniów, uwijały się automatyczne komary śpieszące dokądś pilnie ze swoimi zleceniami. Z wód Tamizy, które zachód słońca zabarwił na złoto, raz po raz wynurzały się małe „Nautilusy” wyprodukowane przez Zakłady Verne’a - jak składające ikrę ryby rozdymki wypuszczały swoich pasażerów na obu brzegach rzeki. Ale im bliżej South Kensington, gdzie wznosił się pałac, tym wyraźniej owa mrówcza krzątanina zdawała się przybierać jeden kierunek. Wszyscy wiedzieli, że tego Strona 13 wieczoru odbędzie się najważniejsza debata z licznych, jakie miały miejsce w Pałacu Wiedzy w ciągu ostatnich dziesięciu lat. W tym momencie, jakby po to, żeby przypomnieć o tym pasażerom skrzydłowca, przeleciał tuż obok nich mechaniczny ptak, obwieszczając wydarzenie przesadnie napuszoną mową, a następnie poszybował w stronę najbliższego budynku, gdzie przysiadł na głowie kamiennego gargulca, aby tam kontynuować swą litanię. W latającym powozie Wells westchnął, próbując się uspokoić, i wytarł sobie spocone dłonie o spodnie. - Myślisz, że jemu też pocą się ręce? - spytał żonę. - Oczywiście, Bertie. Podejmuje ryzyko tak samo jak ty. Poza tym nie powinniśmy zapominać, że jego problem sprawia… - Jego problem? O, daj spokój, Jane! - przerwał jej mąż. - Od lat pracuje nad nim najlepszy logopeda w królestwie. Nie sądzę, byśmy nadal mieli uważać to za problem. I jakby w ten sposób zamknął sprawę, rozparł się na siedzeniu i rozkojarzonym wzrokiem powiódł po rzędzie słonecznikowych domów stojących licznie w Hyde Parku i obracających się na swoich filarach w poszukiwaniu ostatnich promieni słońca. Nie chciał przyznać przed żoną, że jego rywal ma ten podstępny, zdradziecki problem - który, z drugiej strony, zamierzał wykorzystać, jeśli się to okaże potrzebne - ponieważ jeżeli to tamten wygra, jego klęska będzie podwójnie żałosna. Jednak Wells ani myślał przegrać. Czy panował nad swoim m a ł y m problemem, czy nie, był znacznie lepszym mówcą niż tamten staruszek. Jeżeli trafi mu się jeden z jego natchnionych wieczorów, pokona go bez wysiłku; wygra zresztą nawet i bez natchnienia. Obawiał się jedynie, że jego przeciwnik zyska sobie uznanie publiczności jednym z tych sylogizmów, którymi ma zwyczaj ozdabiać swe wywody, ufał jednak, że słuchacze nie dadzą się zaślepić pospolitymi słownymi fajerwerkami. Biolog uśmiechnął się sam do siebie. Szczerze wierzył, że jego pokolenie jest najważniejsze z licznych, które do tej pory stąpały po Ziemi, jako że w przeciwieństwie do poprzednich miało w swych rękach przyszłość własnego gatunku. Decyzje, które podejmą, czy Strona 14 będą trafne, czy nie, odbiją się grzmiącym echem w nadchodzących stuleciach. Ten cel natchnął go szczęściem. A pomyślawszy o nim, Wells nie mógł ukryć entuzjazmu, którym napawało go to, że znalazł się w tak emocjonującym momencie dziejów ludzkości, gdy przesądza się jej ocalenie. Jeżeli wszystko pójdzie dobrze, tej nocy jego nazwisko być może stanie się nierozerwalną częścią historii. - Jane, jeżeli chcę wygrać, to nie z powodu próżności - odezwał się nagle do żony. - Po prostu uważam, że moja teoria jest prawdziwa i nie możemy tracić czasu na udowadnianie jego tezy. - Wiem, kochanie. A ty wiesz, że mogłabym ci zarzucić wiele rzeczy, ale na pewno nie próżność - skłamała. - Szkoda, że nie wystarcza środków na rozwinięcie obydwu projektów. Konieczność dokonania wyboru wiąże się z ryzykiem. Jeżeli się mylimy… - nie dokończyła zdania, a jej mąż też już niczego nie dodał. Jeśli on ze swoją teorią wyjdzie z debaty zwycięsko, to znaczy, że się nie mylą. Tego był pewien. Chociaż czasami, zwłaszcza nocą, kiedy przez wielkie okno swego gabinetu patrzył na oświetloną metropolię, zadawał sobie pytanie, czy mimo tej całej pewności wszyscy nie są w błędzie; czy ten świat - w którym pogoń za Wiedzą dotyczy wszystkiego, kieruje wszystkim, jest wszystkim - czy to aby na pewno najlepszy świat, jaki mogli zbudować. W takich chwilach słabości, jak je potem nazywał w świetle dnia, rozważał, czy przypadkiem Niewiedza nie byłaby bardziej pożądana od Wiedzy. Może lepiej byłoby pozwolić, żeby przyroda i jej prawa pozostały ukryte w ciemnościach nocy, by nadal uważano, że przelot komety zwiastuje śmierć królów, a poza zasięgiem map mieszkają smoki… Lecz życiem ludzi rządzi Kościół Wiedzy, którego święta siedziba znajduje się w Londynie. To jedyna religia planety, wyznanie, w którym stopiły się filozofia, teologia, polityka i wszelkie nauki. Od momentu, kiedy powstała, popychała ludzi, aby rozszyfrowywali dzieła Stwórcy, starali się pojąć ich funkcjonowanie, dowiedzieli się, jak jest skonstruowany świat i jakiego rodzaju siły utrzymują go w spójności. Sprowokowała ich nawet, żeby rozwiązali zagadkę własnej egzystencji. Prowadzony przez jedyną religię człowiek sprawił, że dążenie do Wiedzy stało się wyłącznym powodem jego istnienia, a w swoim gorliwym zapale do rozpracowywania każdej Strona 15 urozmaicającej świat tajemnicy ostatecznie wciąż zaglądał za zasłonę. Być może teraz nie pozostaje nic innego, jak zapłacić cenę za tę śmiałość. Przed wejściem do pałacu rozłożono czerwony dywan. Wzdłuż jego brzegów tłoczył się teraz rozkrzyczany tłum, wymachujący wszelkiego rodzaju transparentami, a tymczasem z tuzin policjantów starało się dopilnować, aby ferwor nie wymknął się spod kontroli. Katedralna budowla, odkąd ją wzniesiono, była sceną doniosłych debat. Dyskutowano tu nad skalą wszechświata, nad początkiem czasu czy istnieniem superatomu. Wszystkie owe rozprawy przeszły do legendy, ich wypowiedzi, zwody słowne i żarty przeniosły się do potocznego języka i stały częścią codzienności. Skrzydłowiec okrążył wieże pałacu, odwlekając moment lądowania na wolnym skrawku ulicy, który w tym celu otoczono kordonem. Pająki sprzątające wypucowały pałacowe witraże na połysk, a mechaniczne pelikany połknęły śmieci z chodników, tak że ta część metropolii lśniła nieskazitelną czystością, którą wstyd byłoby splamić. Kiedy skrzydłowiec w końcu opuścił się na ziemię, zbliżył się do niego automatyczny komar w lokajskiej liberii i otworzył drzwiczki powozu. Wells, zanim wysiadł, rzucił żonie spojrzenie pełne determinacji i strachu, ona zaś odpowiedziała mu uspokajającym uśmiechem. Gdy biolog wyszedł z kabiny, tłum jednogłośnie wybuchnął radosną wrzawą. Wells usłyszał okrzyki dodające otuchy przemieszane z drwinami i gwizdami tych, którzy popierali jego przeciwnika. Pod ramię z Jane ruszył za automatem i przemierzył wąwóz, w jaki zamienił się czerwony dywan. Pozdrawiał przy tym ręką publiczność i silił się na spokojne zachowanie typowe dla kogoś, kto się uważa za znacznie lepszego od swojego rywala. Przeszli przez portyk, na którym ogromne litery z żelaza i brązu głosiły: „Nauka bez religii jest kaleka. Ale religia bez nauki jest ślepa”. Wewnątrz automat poprowadził ich wąskim korytarzem do drzwi garderoby, po czym zaproponował damie, że ją zabierze do loży honorowej. To był moment rozstania. Jane przysunęła się do męża i poprawiła mu krawat. - Spokojnie, Bertie. Pójdzie ci bardzo dobrze. Strona 16 - Dziękuję, kochanie - wymamrotał. Oboje zamknęli oczy i na kilka sekund zetknęli się łagodnie czołami, oddając wzajemnie cześć swoim umysłom. Po tym intymnym geście, którym pary przekazywały sobie to, co niezbędne, a zarazem deklarowały swoją wspólną podróż w drodze do Wiedzy, Jane utkwiła wzrok w mężu. - Dużo szczęścia, kochany - rzekła, a potem wyrecytowała: - Chaos jest nieunikniony. - Chaos jest nieunikniony - powtórzył gorliwie Wells. Wolałby pożegnać się z żoną hasłem, którego używano w czasach jego rodziców: „Jesteśmy tym, co wiemy”, a które tak wiernie odzwierciedlało aspiracje ich świata. Ale odkąd odkryto fatalny los, jaki czeka wszechświat, Kościół narzucił wyznawcom to drugie motto, aby uświadomić ludności, że koniec jest bliski. Po pożegnaniu Jane podążyła za automatem do swej loży. Patrząc, jak się oddala, Wells po raz kolejny zachwycił się cudowną kombinacją genów, która uformowała tę kobietę, drobną i piękną niczym figurka z porcelany miśnieńskiej, kombinacją, co do której nie potrafił się oprzeć i w swoim laboratorium po kryjomu próbował ją rozpracować, mimo że czuł, iż robi coś wielce nieprzyzwoitego, kiedy sprowadza swą żonę do abstrakcyjnego kłębka danych i wzorów. Zanim Jane zniknęła na końcu korytarza, posłała mu ostatni krzepiący uśmiech i naszło go nieoczekiwane pragnienie, by ją pocałować w usta. Natychmiast sam ofuknął się za tę myśl. Pocałunek, co to za pomysł? Ten gest od dawna był już przestarzały, od kiedy Kościół Wiedzy skreślił go jako bezproduktywny i destabilizujący. Biolog ze zniechęceniem powiedział sobie, że po debacie będzie musiał na spokojnie przeanalizować swoją reakcję. Od dzieciństwa Kościół namawiał ich, żeby analizowali wszystko, nie wyłączając własnych uczuć, mapowali się od środka i uczyli się powstrzymywać wszelkie emocje, jeśli nie dało się z nich zrobić użytku albo ich okiełznać. Miłość, pasja czy przyjaźń nie były zakazane. Miłość do książek lub pasja badawcza spotykały się z szerokim uznaniem, pod warunkiem że sprawował nad nimi kontrolę rozum. Ale miłość między osobami powinna się odbywać Strona 17 pod ścisłym nadzorem. Można się było poddać jej z całą swobodą - w istocie, Kościół zachęcał młodych ludzi, żeby szukali sobie pary w celu podtrzymania gatunku - ale codziennie należało poświęcać czas na analizę tego stanu. Trzeba się było dogłębnie zastanawiać nad swoimi ukrytymi motywami, rysować tabele ewolucji własnych doznań, zestawiać je z wynikami swojego partnera i regularnie przedkładać raporty o powstaniu, rozwoju i zmianach uczuć kapłanowi swojej parafii, który miał pomóc w wypreparowaniu owych zdradzieckich emocji i zrozumieniu ich, ponieważ tylko zrozumienie pozwala utrzymać wszystko pod kontrolą. Jednak żadne z tych uczuć nie przeżywało takiej wiwisekcji. Im lepiej były rozumiane, tym bardziej słabły. Wells nie mógł wyjść z podziwu nad sposobem, w jaki Kościół Wiedzy rozwiązał tak niewygodną sprawę. Wymóg zrozumienia miłości był idealną szczepionką przeciw niej. Jakikolwiek zakaz tylko dodałby jej blasku, uczynił ją bardziej pożądaną, zdolną do wzniecania rebelii, wojen i aktów zemsty. Krótko mówiąc, zapoczątkowałby długi okres ciemności, który spowolniłby postęp. A co by się z nimi wówczas stało? Wells uważał, że nigdy nie znaleźliby się tu, gdzie są obecnie, gdyby pozwolili, by rządziły nimi uczucia. Na pewno nie zdołaliby zgromadzić całej tej Wiedzy, która może się okazać ich jedynym wybawieniem. Tak, był przekonany, że akt prawny nakazujący powściągnąć porywy duszy, wyzwolić się od uczuć, tak jak człowiek wyzwolił się od instynktów tysiące lat temu, stanowi klucz do przetrwania gatunku. Chociaż czasami, gdy patrzył na śpiącą Jane, nie mógł się oprzeć i kwestionował ten pomysł. Przyglądał się łagodnej rezygnacji malującej się na jej pięknej twarzy, nieskończonej delikatności ciała tymczasowo pozbawionego zachwycającej woli, która napełniała je życiem, i wątpił, czy droga do wybawienia pokrywa się z drogą do szczęścia. Ruchem głowy odegnał od siebie te myśli i wszedł do swej garderoby - pokoiku, w którym miał spędzić ostatnie minuty dzielące go od wystąpienia na scenie. Wolał nie siadać w fotelu, stał więc wyczekująco na środku pomieszczenia. Drzwi naprzeciwko tych, przez które wszedł, prowadziły do amfiteatru. Przenikał przez nie rozgorączkowany ryk publiczności i głos słynnego prezentera Strona 18 Abrahama Freya. W tym momencie spiker witał różne obecne na widowni osobistości. Wkrótce wygłosi jego nazwisko, a on będzie musiał wyjść na scenę. Wells z niejakim smutkiem spojrzał na ścianę po lewej. Wiedział, że tam, po drugiej stronie, w sąsiedniej garderobie, znajduje się jego rywal i być może wsłuchuje się w okrzyki wypełniającej amfiteatr publiczności z taką samą udawaną determinacją jak on. Wtem usłyszał swoje nazwisko i drzwi się otwarły, zachęcając go, by opuścił kryjówkę. Biolog zaczerpnął powietrza i zdecydowanym krokiem wyszedł na tylną część sceny. Widownia przywitała go gorącymi brawami. Dwie z kulistych nagrywarek, które kręciły się po amfiteatrze, podleciały do Wellsa i zaczęły wokół niego krążyć. Podniósł ręce i przywitał zebranych, a jednocześnie przywołał na usta swój najspokojniejszy uśmiech, wyobrażając sobie, jak powielają go ekrany komunikatorów w tysiącach domostw. Skierował się do swojej mównicy i położył dłonie na jej powierzchni, z której wystawał pręt wzmacniacza głosu. Jeden z reflektorów wiszących nad sceną skąpał jego wątłą postać w złotym świetle. Pięć czy sześć metrów od niego stała druga mównica, jeszcze pusta. Dziękując za aplauz, biolog skorzystał z okazji, by przyjrzeć się rzędom widowni, od której odgradzał go kanał orkiestrowy, gdzie mechaniczna orkiestra odgrywała nastrojową melodię. Muzyka tworzy porządek z chaosu - przypomniał sobie, co pewnego razu powiedział sławny skrzypek pobłogosławiony przez Kościół. Wśród publiczności dostrzegł transparenty i plakaty ze swoim zdjęciem i swoimi najbardziej znanymi hasłami. On również wyrzekł w życiu kilka zdań, które zyskały rozgłos albo go zyskają w przyszłości, gdy jego śmierć przyda im blasku. W górze, u szczytu widowni, pod ogromnym sztandarem z ośmioramienną gwiazdą - osiem strzał wychodzących z koła i przebijających się przez większy, koncentryczny okrąg - znajdowała się królowa Wiktoria: zasiadała na tronie na kółkach, którym ostatnio zwykle się przemieszczała. Obok mniej ozdobny tron zajmowała kardynał Violet Tucker, sprawująca najwyższą władzę w Kościele Wiedzy i przewodnicząca debacie. Po lewej tłoczyła się jej świta: hurma biskupów i diakonów o poważnych, cierpkich minach; wraz z panią kardynał tworzyli oni Komisję Budżetową. To ta wysuszona staruszka ubrana w czarną sutannę z guzikami ze złocistego jedwabiu Strona 19 - w kolorze Wiedzy - ostatecznie zadecyduje o jego losie. Wells zauważył, że pani kardynał trzyma w ręce kieliszek; jeśli wierzyć pogłoskom, zawiera on syrop zapobiegający powstawaniu nowotworów. Po bokach sceny mieściły się loże zarezerwowane dla władz i osobistości, wśród których dostrzegł francuskiego magnata Juliusza Verne’a, Clarę Shelley, bogatą dziedziczkę Zakładów Prometeusza, wiodących na rynku produkcji automatów, a także innych członków naukowej kurii. W loży honorowej zobaczył Jane. Rozmawiała z doktor Pleasance, małżonką jego rywala, piękną około czterdziestoletnią kobietą, która - tak samo jak Jane - piastowała funkcję kierowniczki projektów w laboratorium męża. Kilka metrów dalej siedziała reszta jego zespołu. Wszyscy dodawali mu otuchy uśmiechami. Na szczęście nie przynieśli z sobą królików doświadczalnych. Na scenie, między mównicami a kanałem orkiestrowym, przechadzał się Abraham Frey w brązowym kasku, z którego z prawej strony wystawał wzmacniacz głosu, dzięki czemu prezenter miał wolne ręce i mógł wykonywać swoje charakterystyczne gesty. W tej chwili przedstawiał współzawodnika Wellsa. Wymieniał liczne dokonania jego długiego życia poświęconego Wiedzy. Gubiąc się w tym łańcuszku dat, Wells wyłowił tylko nazwę oksfordzkiego Knowledge Church College, gdzie jego przeciwnik udzielał swych słynnych lekcji matematyki i fizyki - uczelni, na której studiował on sam. Tam, konwersując pośród zabytkowych ścian i spacerując po przyległych aksamitnych łąkach, zbudowali ubogacającą więź opartą na relacji mistrz-uczeń. Później on wybrał biologię zamiast fizyki, lecz nadal regularnie się widywali, niezdolni do zerwania przyjaźni, którą obydwaj uznali za wystarczająco produktywną, by ją podtrzymywać. Żaden z nich dwóch nie podejrzewał, że z upływem lat los zamieni ich w przeciwników. Sytuację tę każdy z osobna przyjął z rozbawieniem, choć zarazem obaj walczyli dzielnie o swoje idee, zażarcie broniąc własnych poglądów w licznych debatach poprzedzających tę dzisiejszą, podczas której to Kościół zdecyduje, czyj projekt wydaje się lepiej nadawać do uratowania świata. - A teraz, wasza wysokość, pani kardynał, przywódcy Kościoła Wiedzy Najwyższej, panie i panowie, powitajmy sławnego fizyka Strona 20 i matematyka Charlesa Lutwidge’a Dodgsona. Zwolennicy Dodgsona, słysząc nazwisko swojego idola, zaczęli wiwatować. Otwarły się drzwiczki jego garderoby i wyszedł przez nie starszy, około sześćdziesięcioletni człowiek, po czym, witając się z publicznością, ruszył do swojej mównicy, podobnie jak kilka minut wcześniej Wells. Był wysoki i szczupły, białe włosy miał starannie uczesane, a jego twarz emanowała zanikającym pięknem wyczerpanego archanioła. Wells bezwiednie przyglądał mu się z niejakim współczuciem. Nie ulegało wątpliwości, że Charles wolałby spędzić to urocze złociste popołudnie na jednej ze swych zwyczajowych wycieczek łodzią po Tamizie, zamiast dyskutować publicznie nad sposobem uratowania świata ze swym byłym uczniem, żaden z nich nie mógł się jednak uchylać od ciążącej na nich odpowiedzialności. Obaj spięci, pozdrowili się nawzajem skinieniem głowy i pozostając przy swoich mównicach, czujnie wyczekiwali sygnału moderatora. Frey gestem, jakby gładził po grzbiecie powietrze, poprosił o ciszę. - Panie i panowie! - zawołał barytonem, któremu zawdzięczał sławę. - Jak wszyscy wiemy, nasz drogi wszechświat kona. Umiera od milionów lat. Od swoich gwałtownych narodzin, kiedy wyłonił się z ognistego kataklizmu, nieustannie rozszerza się niepomiernie, ale także stygnie. I właśnie ów proces stygnięcia, sprzyjający życiu, będzie tym samym czynnikiem, który z upływem wieków ostatecznie je podetnie. - Przerwał na chwilę, włożył ręce do kieszeni surduta i zaczął chodzić po scenie ze wzrokiem wbitym w podłogę jak zamyślony, zatopiony w marzeniach spacerowicz. - Jako że kosmos podlega trzem zasadom termodynamiki, galaktyki rozdzielają się. Wszystko się starzeje. Wszystko się zużywa. Zbliża się koniec świata. Gwiazdy się wyczerpią, magiczne dziury ulotnią, temperatura spadnie blisko zera bezwzględnego. A ludzie, nie będąc w stanie kontynuować swego dzieła na zlodowaciałej scenie… wymrą. - Frey teatralnie westchnął z żalem, po czym zaczął w milczeniu potrząsać głową, igrając z zaciekawieniem słuchaczy, aż wreszcie ogłosił niemal gniewnie: - Ale my nie jesteśmy rośliną ani bezbronnym zwierzęciem, które musi się z rezygnacją poddać fatalnemu losowi. Jesteśmy Człowiekiem! Właśnie tak! Przyjąwszy do wiadomości straszliwe