2404

Szczegóły
Tytuł 2404
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2404 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2404 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2404 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

KAROL MAY WY �CIG Z CZASEM Tytu� orygina�u: Das Waldr�schen oder die Verfolgung rund um die Erde XI Tower Press 2000 Copyright by Tower Press, Gda�sk 2000 AUDIENCJA Gdy przyby� do stolicy wynaj�� doro�k� i kaza� si� zawie�� do hotelu magdeburskiego, gdy� ba� si� ponownego zbiegowiska, dotar�szy do hotelu zawo�a� portiera: � Czy to jest hotel magdeburski? � Tak. � Dostan� tutaj pok�j? Portier, kt�ry przygl�da� si� przybyszowi ze zdziwieniem rzek�: � Pan jest obcokrajowcem? � Tak. � A ma pan paszport? � Mam. � To prosz�. Poprowadzi� go przez podw�rze na ty� hotelu i tam otwar� jakie� drzwi. � Prosz� do �rodka. S�pi Dzi�b wszed� do �rodka i ogl�dn�� wn�trze. By� to ciemny, zadymiony pok�j pe�en rupieci i starej odzie�y. Kilku m�czyzn siedzia�o przy brudnym stole, na kt�rym sta�y pe�ne kieliszki. � Do stu piorun�w! Co to za dziura? � spyta�. � Pok�j dla s�u�by. � Zamawia�em pok�j dla s�u�by czy osobny? � Zamawia� pan tylko pok�j, a my�l�, �e ten jest stosowny, chyba mo�e �yczy pan sobie co� lepszego? � Naturalnie. � A w jakiej cenie? � To nie ma znaczenia, byle tylko by� wygodny. Portier zrobi� drwi�c� min� lecz z g��bokim uk�onem rzek�: � Prosz� p�j�� za mn�. Poprowadzi� go g��wnymi schodami. Zaraz na pierwszym pi�trze by�y otwarte drzwi do wygodnie urz�dzonego pokoju, mo�na by�o zobaczy� wielki, elegancko urz�dzony salonik, a po prawej stronie sypialni�. � Czy to panu wystarczy? � spyta� portier drwi�cym g�osem, s�dz�c, �e go�� cofnie si� przera�ony. Jednak pomyli� si�, gdy� przybysz spojrza� oboj�tnie i powiedzia�: � No, pa�ac to to nie jest, ale.., mo�e wystarczy. To zez�o�ci�o portiera, wi�c rozdra�niony powiedzia�: � W tym pokoju mieszka� sam hrabia Waldsetten i to przez dwa dni. � Dziwne, ja zatrzymam to mieszkanie tymczasowo. Portier przerazi� si� nie na �arty, a je�eli ten dziwol�g naprawd� si� tutaj rozlokuje, a potem nie b�dzie mia� czym zap�aci� za pobyt. � Ten apartament kosztuje pi�� talar�w za dob� � zawo�a� szybko. � To jest mi oboj�tne. � Bez jedzenia. � Wszystko jedno. � I bez o�wietlenia. 4 ------------------------------------------------------------- page 5 � Dobrze. W tej chwili zjawi�a si� pokoj�wka. By�a to znajoma Roberta. � Prosz� o dokumenty � powiedzia� portier. � Do pioruna, czy to takie pilne? � spyta� S�pi Dzi�b. � Takie s� przepisy. � To nie hotel, tylko jaka� knajpa, skoro nawet ksi��ki meldunkowej nie macie dla go�ci. � Mamy, mo�e j� pan zaraz dosta�. � No to prosz� j� przynie��, ale najpierw prosz� mi powiedzie�, czy przypadkiem nie zna pan kapitana huzar�w, Roberta Helmera? � Nie. � Czyli, �e jeszcze nie przyjecha�. � Nic mi o tym nie wiadomo. W tej chwili do rozmowy wmiesza�a si� pokoj�wka i rzek�a: � Ja bardzo dobrze znam pana kapitana. � Tak? � Ja pochodz� z tych samych co on okolic. � Mieli�my si� dzisiaj tutaj spotka� � rzek� S�pi Dzi�b. � To zapewne nied�ugo przyb�dzie. Czy mam dla niego zarezerwowa� pok�j? � O tym nie wspomina�, ale... � przerwa� a zwracaj�c si� do portiera powiedzia�: � Czego pan tu jeszcze stoi? Czy przypadkiem nie mia� pan przynie�� ksi��ki meldunkowej? � Natychmiast, prosz� pana � odpar� kelner ju� innym tonem. � Czy pan jeszcze co� rozka�e? � Co� do jedzenia. � �niadanie? Zaraz przynios� spis potraw. � To zbyteczne, prosz� mi przynie�� dobre �niadanie. Z czego si� b�dzie sk�ada�o jest mi oboj�tne. Kelner oddali� si�. S�pi Dzi�b porozk�ada� swe baga�e, a zwracaj�c si� do pokoj�wki spyta�: � Pochodzi wi�c pani z Moguncji? � Tak. � To pani te� jest tutaj obca? � Nie, ju� kilka lat jestem w Berlinie. � Widzia�a ju� pani kiedy� Bismarcka? � Widzia�am. � Prosz� mi go opisa�. Spojrza�a na niego ze dziwieniem. � Czy pan si� mo�e do niego wybiera? � spyta�a. � Tak moja panno. � O to raczej b�dzie trudne, trzeba si� najpierw zameldowa� w ministerstwie. � G�upstwo, tyle zachod�w nie b�d� robi�. Opisa�a mu drog� do ministerstwa, tymczasem zjawi� si� portier z ksi�g� i �niadaniem. S�pi Dzi�b wpisa� si� do ksi��ki i zabra� do �niadania. S�u�ba si� oddali�a. Kiedy po chwili portier zjawi� si� ponownie, zasta� go wypakowuj�cego sw�j worek i z przera�eniem spojrza� na zawarto��. Nie namy�laj�c si� wiele pobieg� do gospodarza donosz�c mu o dziwacznym go�ciu. Kiedy go opisa�, w�a�ciciel zawo�a�: � I takiemu cz�owiekowi da�e� nasz najlepszy apartament? � Ja chcia�em sobie z niego zadrwi� � odpar� portier usprawiedliwiaj�co. � Jaki ma baga�? � Strzelb�. � Do diab�a! Co jeszcze? 5 ------------------------------------------------------------- page 6 � Dwa rewolwery, wielki, d�ugi n�. � Straszne. � Star� tr�b�. � Co? Star� tr�b�? W to nie uwierz�. Dok�adnie widzia�e�? � Hm, przypuszczam, �e to tr�ba. � Z mosi�dzu? � To trudno powiedzie�. � A jakiej jest barwy? � Podobnej do mosi�dzu, tylko ciemniejszej. � O Bo�e, to na pewno jaki� diabelski instrument, jakie� dzia�o, albo taran. M�wisz, �e wygl�da podejrzanie? � O i to bardzo! � Kto wie jakie on ma zamiary! Pokoj�wka, kt�ra dotychczas przys�uchiwa�a si� spokojnie, zawo�a�a nagle: � O Bo�e, on pyta� si� o Bismarcka! Gospodarz zblad�. � Czego chcia� od niego? � zapyta� szybko. � Nie wiem, dok�adnie opisa�am mu drog� do pa�acu. � On chce tam i��? � Tak, chce m�wi� z ministrem. � Do stu diab��w! On na pewno szykuje jaki� zamach! � Powiedzia�am, �e nie tak �atwo si� tam dosta�, odpowiedzia�, �e nie b�dzie robi� zbytnich zachod�w. � O Bo�e! naprawd� chce go zastrzeli�! � zawo�a� kelner. � Co tu teraz robi�? � spyta� gospodarz. � Jak najpr�dzej o wszystkim poinformowa� policj� � doda� portier. � Oczywi�cie, sam tam pobiegn�! � i gospodarz bez tchu pobieg� na komisariat. � Zamach! Skrytob�jczy zamach! � zawo�a�. � Gdzie? � spyta� policjant. Hotelarz zacz�� opowiada� o szczeg�ach mieszaj�c si�, plot�c pi�te przez dziesi�te. � Jak si� ten cz�owiek nazywa? � pyta� dalej policjant. � William Saudores. � To jaki� Anglik lub Amerykanin. Kiedy przyjecha�. � Przed p� godzin�. � Jak jest ubrany. � Potwornie dziwacznie. W starych sk�rzanych spodniach, we fraku o guzikach wielko�ci talerza, w trzewikach jak do ta�ca i w ogromnym kapeluszu. � Hm, to raczej jaki� szczeg�lny okaz, ale nie zbrodniarz. Je�eli kto� planuje jakikolwiek zamach, to ubiera si� raczej tak, aby innym nie rzuca� si� w oczy. � Ale jego bro�! � Co? Posiada bro�? � Tak. Strzelb�, dwa rewolwery, ogromny n� i jak�� podobn� do tr�by maszyn�, zapewne na�adowan� dynamitem. � Widzia� pan to? � Ja nie, ale m�j portier. � Mo�na mu wierzy�? � Naturalnie. � A sk�d pan wie, �e ten zamach wymierzony jest przeciw Bismarckowi? � Przecie� pyta� o jego mieszkanie. � Kogo? 6 ------------------------------------------------------------- page 7 � Pokoj�wk�. � Hm, to rzeczywi�cie podejrzane, ale nie do ko�ca przekonywuj�ce. � Powiedzia�, �e nie b�dzie sobie robi� zb�dnych ceregieli. � Czy ta dziewczyna mo�e na to przysi�c? � Mo�e. � Powiedzia� mo�e kiedy ma uda� si� do Bismarcka? � Nie. � Gdzie jest teraz? � W swoim pokoju, je �niadanie. � Dobrze. Mam nadziej�, �e pan si� myli, ale moim obowi�zkiem jest zbada� t� spraw�. Zamelduj� to prze�o�onemu i za jakie� p� godziny zjawi� si� u pana. Musi pan uwa�a�, �eby do tego czasu nie wyszed� z hotelu. � W razie potrzeby mog� zatrzyma� go si��. � Tylko w szczeg�lnym wypadku, pan sam b�dzie najlepiej wiedzia�, jak ma to zrobi�, jakich u�y� �rodk�w aby nie dzia�a� gwa�townie. � Dobrze, ju� ja to zrobi�. Z tymi s�owami oddali� si�. Tymczasem S�pi Dzi�b zjad� z apetytem �niadaniem nie przeczuwaj�c nawet jakie chmury zbieraj� si� nad jego g�ow�. � Mam tu czeka� na kapitana? � spyta� sam siebie. � O nie! S�pi Dzi�b i bez protekcji potrafi trafi� do Bismarcka. Naturalnie nie b�d� sobie ju� m�g� stroi� �art�w, jak do tej pory, ale dosta� si� do niego musz�. Ciekawy jestem jakie oczy zrobi na widok takiego dziwaka, kt�ry koniecznie chce si� dosta� do niego na audiencj�. Rzeczy schowa� w sypialni, drzwi zamykaj�c na klucz. � Nikt nie potrzebuje wiedzie� co mam w worku, ju� i tak ten g�upi kelner widzia� za du�o. Mo �e maj� drugi komplet kluczy do pokoju, ale i na to jest rada. Wyj�� �rub� s�u��c� do zamykania zamk�w i wkr�ci� j� w dziurk�. Niezauwa�ony przez nikogo zszed� na d�. Gospodarz by� w�a�nie na policji, a s�u�ba zgromadzi�a si� w kuchni, by om�wi� ostatnie wydarzenia. Gdy wyszed� na zewn�trz uda� si� we wskazanym kierunku. Cz�owiek mieszkaj�cy w wielkim mie�cie widzi tyle dziwak�w przer�nie ubranych, �e raczej nie zwraca uwagi na kolejnego przebiera�ca. Kilku przechodni�w zapyta� o drog� i w ko�cu stan�� przed rezydencj� kanclerza. W bramie sta� wartownik. S�pi Dzi�b podszed� do niego, poufale klepn�� po ramieniu i zapyta�: � To rezydencja pana Bismarcka, nieprawda�? � Tak � odpar� s�u�bowo wartownik, przygl�daj�c si� z u�miechem przybyszowi. � Mieszka na pierwszym pi�trze? � Tak. � A czy mister w domu? � Mister? Kto? � No, Bismarck. � Chce pan powiedzie�, jego ekscelencja, hrabia Bismarck. � Tak, hrabia, ekscelencja i co pan tam jeszcze chcesz. � Jest w domu. � Ha, to dobrze trafi�em. Chcia� przej�� obok stra�nika, ale ten z�apa� go za r�k� i spyta�: � St�j! Dok�d pan idzie? � No, do niego. � Do jego ekscelencji? � Naturalnie. � To niemo�liwe. 7 ------------------------------------------------------------- page 8 � Tak, a to dlaczego? � Czy jest pan um�wiony? � Nie. � A w jakiej sprawie pan przybywa? � To mog� powiedzie� tylko jemu. � W takim razie musi pan najpierw z�o�y� podanie o audiencj�. � Podanie o audiencj�? Ani mi to w g�owie. � Ha, no to nic panu nie poradz�. � Bardzo dobrze, ja i tak nie mog� traci� wi�cej czasu. Do widzenia! Zamiast odej�� poszed� w stron� schod�w. � St�j! � zawo�a� str�. � Powiedzia�em przecie�, �e nie wolno wchodzi� do �rodka! � Nie wolno? Przekonam pana, �e wolno. Usun�� go na bok i pospieszy� naprz�d. � Prosz� si� natychmiast st�d oddali�! � wo�a� rozz�oszczony wartownik. � Inaczej b�d� zmuszony u�y� prawa. � A ja moich pi�ci. W �a�nie kiedy si� tak k��cili i szamotali zjawi� si� na schodach jaki� starszy pan w mundurze, z czapk� na siwej g�owie. By� imponuj�cej postaci i �agodnym wzroku. Trzyma� si� prosto, j ak na �o�nierza przysta�o. Wartownik, gdy go zobaczy� natychmiast pu�ci� S�piego Dzioba i stan�� na baczno��. Traper tego nie zauwa�y�, chc�c skorzysta� z wolno�ci pobieg� na schody i tam zr�wna� si� ze schodz�cym. Niewiele namy�laj�c si� uchyli� kapelusza i rzek�: � Good morning, starszemu panu. Mo�e pan potrafi mi wskaza� pok�j, w kt�rym m�g�bym spotka� jego ekscelencj�, ministra Bismarcka? Schodz�cy spojrza� ze zdziwieniem i spyta� ze �miechem: � Pan chce m�wi� z Bismarckiem? � Tak. � A kim pan jeste�? � To mog� powiedzie� tylko jego ekscelencji. � Tak? A czy jest pan um�wiony? � Nie, my old mister. � W takim razie b�dzie pan musia� odej�� z niczym. � To niemo�liwe, bo to bardzo wa�na sprawa. � Tak? Prywatna? Widocznie �w szpakowaty jegomo�� zrobi� na S�pim Dziobie pozytywne wra�enie, bo odrzek� po chwili: � W�a�ciwie nie powinienem panu tego m�wi�, ale poniewa� widz�, �e nie jest pan byle kim i nie pyta pan z czystej ciekawo�ci, wi�c powiem panu, �e to nie jest sprawa prywatna. � A jaka? � Wi�cej nie mog� powiedzie�. � To taka straszna tajemnica? � Tak. � Nie ma pan nikogo, kto by pana u ekscelencji zameldowa� lub wprowadzi�? � O mam, ale dotychczas nie przyjecha�, wi�c nie chcia�em na niego czeka�. � A kto to taki? � Kapitan huzar�w gwardii kr�lewskiej. � Jego nazwisko? � Robert Helmer. Przez twarz starszego jegomo�cia przelecia� dziwny u�miech. � Znam go � odrzek�. � On ma przyjecha� do Berlina i wprowadzi� pana do Bismarcka? 8 ------------------------------------------------------------- page 9 � Tak. � Ale on jest w podr�y? � Mia� pojecha�, ale spotka� mnie w Kreuznach i dowiedzia� si� ode mnie o paru wa�nych sprawach, dlatego chcia�, bym to wszystko zakomunikowa� jego ekscelencji. � Tak? W takim razie ja sam wprowadz� pana do ministra, prosz� mi tylko powiedzie�, kim pan jest? � Dobrze, ale nie tutaj, bo us�yszy mnie ten gamo� wartownik. � Prosz� za mn�. Wprowadzi� go do pokoju, w kt�rym siedzia� lokaj. Na widok wchodz�cych chcia� odda� g��boki uk�on, jednak jegomo�� skin�� nieznacznie r�k�. � No, to jeste�my sami � powiedzia� gdy lokaj si� oddali�. � Teraz mo�e pan wreszcie m�wi�. � Jestem my�liwym i kapitanem dragon�w Stan�w Zjednoczonych, m�j przyjacielu. � Tak? A czy pan ma na sobie przypadkiem str�j ameryka�skich dragon�w? � O nie. Je�eli pan, to co mam na sobie uwa�a za mundur, to musisz mie� s�abe poj�cie o mundurach. Ale nic nie szkodzi, przyjacielu. Ja specjalnie ubra�em si� w te fata�aszki, �ebym, no �ebym m�g� cieszy� si� z miny gapi�w, kt�ry ogl�dali mnie z rozdziawion� g�b�. � To do�� dziwny rodzaj sportu. Ale prosz� mi powiedzie�, co to za tajemnica, prosz� si� nie obawia� zdrady z mojej strony, bo jestem bliskim powiernikiem ministra. � Tak? Hm, niech ju� tak b�dzie. Ja przybywam z Meksyku. Twarz starszego pana natychmiast spowa�nia�a. � Z Meksyku? By� tam my�liwym, czy mo�e �o�nierzem? � Przede wszystkim by�em przewodnikiem jednego Anglika, kt�ry mia� dostarczy� pieni�dze i bro� do Juareza. � Lorda Lindsaya? � Tak, zna go pan? � Znakomicie. Podr�owa� pan z nim? � Tak. P�yn�li�my w g�r� Rio Grande del Norte a� do miejsca spotkania z Juarezem. � To znaczy, �e pan widzia� tak�e Juareza? � Naturalnie. Codziennie. A� do mego wyjazdu do Prus, ca�y czas przebywa�em przy jego boku. Twarz m�czyzny zdradza�a coraz wi�ksze zainteresowanie. � A po co pan przyby� do Prus? � Stosunki rodzinne domu Rodrigand�w, Sternaua, Helmera itd. wymaga�y tego, ale to pana nie b�dzie interesowa�o, zreszt�, mog� panu pokaza� moje papiery. Wyci�gn�� ca�y stos i poda�. Starszy pan przegl�dn�� je szybko i powiedzia�: � Rzeczywi�cie musz� pana szybko przedstawi� jego ekscelencji, chocia�by jako okaz niezwyk�ego Amerykanina, bo... W tej chwili otwar�y si� drzwi i do pokoju wszed� Bismarck. � Jego kr�lewska mo�� jeszcze tutaj? � spyta� zwracaj�c si� z g��bokim uk�onem do starszego jegomo�cia. � Co? Jego kr�lewska mo��? � zawo�a� pospiesznie S�pi Dzi�b. � Do pioruna! Bismarck spojrza� na nieznajomego wr�cz z przera�eniem. Starszy jegomo�� skin�� jednak r�k�, m�wi�c do trapera: � Prosz� si� nie denerwowa�. � Ani mi to w g�owie � odpar� S�pi Dzi�b � ale je�eli ten mister nazywa pana jego kr�lewsk� mo�ci�, to pan chyba jest... � No, kim? � Kr�lem Prus. � Tak, w rzeczy samej. 9 ------------------------------------------------------------- page 10 � Ale ze mnie osio�. Ale ktoby pomy�la�, no to �adnie si� spisa�em; S�pi Dziobie, co sobie o tobie kr�l pomy�li? � S�pi Dzi�b? A kt� to taki? � spyta� kr�l. � Ja. Na prerii ka�dy ma sw�j przydomek. Mnie ochrzcili S�pim Dziobem, dzi�ki memu ogromnemu nosalowi. Ale jego kr�lewska mo��, kim jest ten pan? � Nie zna go pan? � Nie mam przyjemno�ci. � A z portretu? � Portretu? Ja si� obrazkami nie zajmuj�. � To ten cz�owiek, do kt�rego chcia� si� pan dosta�. S�pi Dzi�b zrobi� krok do ty�u i zawo�a�: � Co? To Bismarck? Naprawd�? � Tak. � No, inaczej go sobie wyobra�a�em. � To znaczy jak? � Cienkiego, chudego, prawdziwego mistrza pi�ra, a tu postawa godna, wysoka. No, ale to nie szkodzi, nawet korzystniej wygl�da. A teraz prosz� jego kr�lewsk� mo��, aby powiedzia� ministrowi, kim ja jestem. Kr�l z u�miechem poda� dokumenty my�liwego Bismarckowi. Ten przelecia� je wzrokiem, po czym spojrzawszy na twarz S�piego Dzioba skin�� r�k� i rzek�: � Prosz� za mn�, panie kapitanie. Zrobi� miejsce kr�lowi, po czym wszed� razem z traperem do swego gabinetu. Lokaj, kt�ry powr�ci� na swoje miejsce s�ysza� jak�� o�ywion� rozmow�. Tre�� jej jednak pozosta�a tajemnic� * * * Kiedy gospodarz i w�a�ciciel hotelu magdeburskiego powr�ci� z komisariatu natychmiast zapyta� o go�cia. � Ci�gle jest u siebie? � spyta� kelnera � Tak. � Je �niadanie? � Z pewno�ci�. � Nie mo�e opu�ci� hotelu, dop�ki nie przyb�dzie policja. � W takim razie b�d� go pilnowa� na korytarzu. � Tym zajm� si� sam. W tak wa�nych sprawach wol� polega� tylko na sobie. Za jaki� kwadrans przyby�a policja. Na ulicy, domu pilnowali detektywi. Dw�ch z nich, najbardziej wprawnych w pracach �ledczych uda�o si� na g�r�, by uwi�zi� przybysza. � Jest w pokoju? � spytali gospodarza. � Musi by�, bo nikt nie widzia�, �eby go opuszcza� � odpar�. � Gdzie mieszka? � W pokoju numer jeden. � Dzwoni� mo�e na s�u�b�? � Nie. � Hm, to obs�u�ymy go bez dzwonienia. Ju� chcia� podej�� do drzwi, gdy nagle co� sobie przypomnia� i zapyta� gospodarza: � Ten cz�owiek podobno rozmawia� z pana pokoj�wk�? � Tak. � Gdzie ona jest? � W kuchni. 10 ------------------------------------------------------------- page 11 � Prosz� j� zawo�a�. � Po co? � Wejdzie do niego pod jakimkolwiek pretekstem; w ten spos�b dowiemy si� co on porabia. Pokoj�wka zjawi�a si� szybko i zapuka�a do drzwi. Poniewa� nie otrzyma�a �adnej odpowiedzi wesz�a do �rodka. Up�yn�o sporo czasu zanim wysz�a z powrotem. � Co on robi? � spyta� policjant. � Nie wiem � odpar�a z zafrasowan� min�. � Przecie� go widzia�a�? � Nie. Nie by�o go w pokoju, ani w salonie. � A w sypialni? � Sypialnia jest zamkni�ta. � Mo�e �pi, puka�a�? � Puka�am, ale nikt nie odpowiada�. � Mo�e twardo �pi? � To niemo�liwe, bo wali�am w drzwi pi�ciami. � Gdzie ma swoje rzeczy? � prawdopodobnie w sypialni. � Wi�c nie chce otworzy�? � Nie. � No to spr�bujemy sami. W�adzy si� nie oprze. Razem z innymi wszed� do �rodka i podszed� do zamkni�tych drzwi sypialni. Zapuka� i zawo�a�: � Panie kapitanie! Odpowiedzia�a mu cisza. � Prosz� otworzy�! Znowu ani s�owa odpowiedzi. � W imieniu prawa! Nadal cisza. � Ha, b�dziemy musieli sami otworzy�. Zwracaj�c si� do jednego ze swoich podw�adnych rzek�: � Prosz� mi poda� wytrych. Zacz�� pr�bowa�. � Do diab�a! Dziurka jest zatkana! � Mo�e klucz jest z drugiej strony? � Nie, musia� co� wpakowa� do �rodka i to od tej strony. � W takim razie nie ma go w �rodku. � Prawdopodobnie. Jeden po drugim zacz�li pr�bowa� otwarcia i przekonali si�, �e rzeczywi�cie jaka� stalowa �ruba tkwi�a w dziurce od klucza. � Tam nikogo nie ma � zawo�a� jeden z policjant�w. � Musia� uciec � powiedzia� nast�pny. � Zapewne uda� si� do kanclerza Bismarcka. Na Boga! To tragedia! Panowie, prosz� za mn� � zawo�a� rozgor�czkowany urz�dnik. � Tymczasem reszta ma pilnowa� domu. Wybieg� z domu i wsiad�szy do doro�ki kaza� si� zawie�� czym pr�dzej do ministra. W tej samej niemal chwili inna doro�ka zatrzyma�a si� tu� przy hotelu, wysiad� z niej nasz znajomy, Robert Helmer. Wszed� do restauracji i kaza� sobie poda� szklank� piwa. Na jego widok kelnerka zawo�a�a przera�ona: � Pan kapitan naprawd� przyby�. Czyli, �e ten cz�owiek nie k�ama�? � K�ama�? � �e pan mia� przyjecha�. � A panna sk�d o tym wie? 11 ------------------------------------------------------------- page 12 � Jeden obcy, kt�rego w�a�nie miano aresztowa� powiedzia� mi. � Aresztowa�? Kogo? � Tego, kt�ry przygotowywa� zamach. � Zamach? Na kogo? � Na Bismarcka. � A co to za �otr? � Pewien ameryka�ski kapitan. � Jak si� nazywa. � William Saunders. � Nie znam. Traper w Kreuznach przedstawi� si� jako S�pi Dzi�b, wi�c Robert rzeczywi�cie nie wiedzia� o kim mowa. � Ale on powiedzia�, �e pana zna � zawo�a�a dziewczyna. � To musia� sk�ama�. Jak on wygl�da? Dok�adnie opisa�a mu S�piego Dzioba. � Nie znam � powiedzia� ponownie. � Powiedzia� mi wyra�nie, �e si� na dzisiaj tutaj z panem um�wi�. Wiadomo�� ta zastanowi�a go, wi�c spyta�: � Czy ten nieznajomy mia� jaki� znak, po kt�rym m�g�bym go rozpozna�? � O mia�. � Jaki? � Ogromny nos. Robert zblad�. � Czy to mo�liwe? M�wi� z obcym akcentem? � Tak. � I policja naprawd� chcia�a go aresztowa�? � Tak w�a�ciciel hotelu poinformowa� policj�. �w nieznajomy ma pe�no broni przy sobie, strzelb�, rewolwery i jak�� maszyn� podobn� do tr�by Chce zamordowa� Bismarcka. � Czysty nonsens. Bzdura! � To nie bzdura, to szczera prawda panie kapitanie. � Uda� si� do kanclerza? � Niezawodnie. � A policja za nim? � Tak jest. � W takim razie nie mam czasu do stracenia, musz� tam biec. Wybieg� z hotelu bior�c pierwsz� lepsz� doro�k� i ka��c si� wie�� do ministerstwa. Tymczasem S�pi Dzi�b sko�czy� swoj� konferencj� z wysokimi osobisto�ciami, wi�c poszed� na spacer bez specjalnego celu, pogwizduj�c z rado�ci. Mia� tak wyrobiony zmys� spostrzegawczy, �e mimo tego i� nie zna� miasta nie pomyli� drogi i trafi� z powrotem do hotelu. Ju� mia� wej�� do �rodka, gdy jaki� m�czyzna zast�pi� mu drog� i k�aniaj�c si� spyta�: � Przepraszam, ale my�my si� ju� gdzie� widzieli. S�pi Dzi�b my�la� w�a�nie o niespodziance, jak� zrobi� kapitanowi, i� samemu uda�o mu si� wej�� do hrabiego Bismarcka, wi�c niezadowolony z przeszkody odpar� gniewnie: � Ciekawy jestem gdzie? � Na drugiej p�kuli. � Gdzie? � W Stanach Zjednoczonych. � Co one mnie obchodz�. � Ale pan jest przecie� w Stanach kapitanem kawalerii. 12 ------------------------------------------------------------- page 13 � A to pana nic nie powinno obchodzi�. Czy nie mieszka pan przypadkiem w hotelu magdeburskim? Pchtschchft! � pos�a� mu ca�� porcj� tytoniu tu� obok nosa. � Do diab�a! Uwa�aj pan! � zawo�a� rozz�oszczony tajniak. � Jak to panu nie na r�k� to prosz� si� oddali�. Ja nie zaczepi�em pierwszy � odpar� zimno S�pi Dzi�b i nie ogl�daj�c si� za siebie poszed� wprost do restauracji hotelowej. Kilku tajniak�w wesz�o tu� za nim. Nie przeczuwa� nic z�ego, gdy� przypuszcza�, �e to tak jak i on go�cie hotelowi. Dopiero, gdy ten, kt�ry zaczepi� go na ulicy podszed� do jego sto�u i zapyta�, czy mo�e z nim dalej porozmawia� zniecierpliwiony zawo�a�: � Wyno� si� pan czym pr�dzej, niech pana diabe� porwie! � Ani my�l� si� st�d wynosi�, � odpar� policjant � a kogo ma diabe� porwa� to si� nied�ugo oka�e. My �liwy spojrza� na niego zdziwionym wzrokiem. � Hola ch�opcze, czy ty naprawd� szukasz ze mn� zwady? � Prawdopodobnie � za�mia� si� spytany z drwi�c� min�. � No to podejd� tu bli�ej, to zaraz ci dam pozna�, na kogo trafi�e�. � Nie zl�kn� si� pogr�ek. Zna pan ten znak? � m�wi�c to wyj�� z kieszeni metalowy kr��ek i pokaza� S�piemu Dziobowi. � Co? Pieni�dzmi si� chcesz przechwala�? Je�eli jeszcze raz podsuniesz mi t� monet� tak blisko nosa, to zar�czam, �e nie ujdzie ci to na sucho! � A, to pan nie zna tego medalu? � Nic mnie on nie obchodzi. � Przeciwnie, bardzo wiele pana obchodzi. Ten medal to moja legitymacja. Zrozumia� pan? � Jest mi to oboj�tne, ja zwyk�em legitymowa� si� policzkiem, je�eli mi si� kto� zanadto naprzykrza. � Pan mnie naprawd� nie chce zrozumie�. Ja jestem urz�dnikiem tutejszej policji. Dopiero teraz S�pi Dzi�b rozgl�dn�� si� dooko�a i zauwa�y�, �e ca�e jego otoczenie sk�ada si� z samych policjant�w. � Tak, to bardzo pi�knie, �e pan jest policjantem � odpar�. � Ale nie wiem dlaczego w�a�nie mnie si� pan przedstawiasz? � Bo mnie bardzo interesuje pa�ska osoba. ��dam, aby na moje pytania odpowiada� pan otwarcie i szczerze. S�pi Dzi�b po raz wt�ry rozgl�dn�� si� wko�o i powiedzia�: � Wy, Prusacy jeste�cie ogromnie dziwnym narodem. � Tak? A to dlaczego? � Bo nikt, tak jak wy nie kocha aresztowa� innych ludzi. � Tak? Przekona� si� pan ju� o tym? � Naturalnie. Od wczoraj ju� trzeci raz mnie aresztujecie. � Wczoraj wi�c aresztowano pana i to ju� dwa razy? � Tak. � I uda�o si� panu wyj�� z tego? � Tak i to z ca�� sk�r�. � Ale dzisiaj si� to nie uda. � Spodziewam si�, �e wprost przeciwnie. � Ju� ja si� o to postaram, aby by�o inaczej. Mo�e b�dzie pan tak �askaw i poda mi swoje r�ce. M�wi�c to wyj�� z kieszeni stalowe kajdanki. To oburzy�o Amerykanina i wstaj�c zawo�a�: � Co? Chcecie mnie sku�? � Jak pan widzi. 13 ------------------------------------------------------------- page 14 � Do stu piorun�w! Chcia�bym zobaczy� tego, kt�ry odwa�y si� podnie�� na mnie r�k� � zawo�a� ju� rozz�oszczony. � Co wam takiego zrobi�em �otry, �e otaczacie mnie ze wszystkich stron jak ody�ca w lesie!? Pozostali tak�e zbli�yli si� do Amerykanina, otaczaj�c go ze wszystkich stron. W�a�ciciel wraz ze s�u�b� przypatrywali si� ca�ej procedurze. � Co pan nam zrobi�? � spyta� ironicznie policjant. � Nam nic. A co do reszty, to pan sam wie najlepiej. � Jak� reszt�? Ja o niczym nie wiem! � Tak? To my panu udowodnimy. Pan nazywa si� William Saunders? � Od urodzenia. � I jest pan kapitanem kawalerii Stan�w Zjednoczonych? � Tak. � Ma pan ze sob� strzelb�? � Tak. � I dwa rewolwery? � Tak. � A n�? � Tak�e. � A jak� jeszcze bro�? � �adnej. � B�dzie si� pan wypiera�? A gdzie pan by� teraz? � Na spacerze? � Gdzie? � Nie wiem jak si� te ulice nazywaj�. � Mo�e pan ogl�da� apartament pana ministra Bismarcka? � Mo�liwe. � Aha, tu ci� mamy ptaszku. Dawaj r�ce. � Po co, ja nie my�l� ucieka�. � Wszystko jedno, takich niebezpiecznych typk�w przede wszystkim nale�y uwi�zi�. S�pi Dzi�b wiedzia�, �e wszelki op�r jest daremny, wi�c dobrowolnie poda� mu swoje r�ce, m�wi�c: � Sk�adam protest na takie traktowanie. Odpowie mi pan za to! Musia� p�j�� na g�r� do swego apartamentu i otworzy� sypialni�. Policjanci szukali przede wszystkim pisemnego pozwolenia na bro�. � W mojej kamizelce jest paszport � powiedzia�. � Prosz� mi go poda�. � A niby jak, skoro jestem skuty. Policjant kaza� wyj�� dokumenty jednemu ze swoich podw�adnych, a przeczytawszy rzek�: � Paszport jest wprawdzie wa�ny, ale co to za maszyna? � tu wskaza� na tr�b�. � Do dmuchania � brzmia�a zwi�z�a odpowied�. � Nape�niona? � Powietrzem. � Czyli, �e to zwyczajna tr�ba? � Jak najbardziej. � Hm, a co z Bismarckiem? � Ju� u niego by�em. � Co? Prosz� nie k�ama�. My�li pan, �e upad�em na g�ow�, �eby w to uwierzy�. Tak dziwacznie ubranego cz�owieka mieli mo�e wpu�ci� na audiencj� do ministra? 14 ------------------------------------------------------------- page 15 � To si� pan przekonaj, jak mi nie wierzysz. Nawet sama jego kr�lewska mo�� wpu�ci�a mnie do �rodka. A co do upadania na g�ow�, to nie wiem, czy nie mia�o to miejsca, bo cz�owiek, kt�ry zwyczajn� tr�b� uwa�a za jak�� wa�n� maszyn�... � Milcze�! � krzykn�� urz�dnik. � Wariatem jest ten, kt�ry twierdzi, �e go sam kr�l na audiencj� do ministra wprowadzi�. Nagle jaki� g�os zabrzmia� przy wej�ciu: � Ten pan nie jest wariatem. To co m�wi jest prawd�. Wszyscy obr�cili si� do drzwi, w kt�rych sta� Robert Helmer, a za nim komisarz policji, maj�cy za zadanie ochranienie ministra przed niebezpiecze�stwem. Wszed� do �rodka i rozkaza�: � Natychmiast zdj�� temu panu kajdanki! Rozkaz wykonano w oka mgnieniu, komisarz zwr�ci� si� do S�piego Dzioba m�wi�c: � Prosz� pana, zupe�nie niezas�u�enie spotka�a pana krzywda. Mam rozkaz publicznie przeprosi� pana za te nieprzyjemno�ci. Sta�o si� to tylko na podstawie podejrze� w�a�ciciela hotelu. Je�eli pan chce, mo�e go pan zaskar�y�. Naturalnie jestem got�w wzi�� spraw� w swoje r�ce i ukara� winnych. S�pi Dzi�b popatrzy� woko�o z drwi�cym u�miechem i odpowiedzia�: � Mam tylko jedno �yczenie, chc� temu panu, kt�ry uwa�a� m�j� tr�b� za jak�� diabelsk� maszyn�, podarowa� j� na wy��czn� w�asno��. Na koniec chcia�bym wreszcie zosta� sam. Wszyscy oddalili si� ze �miechem. Zawstydzony agent wyszed� z ogromn� tr�b�, tylko Robert pozosta� w pokoju my�liwego. Gdy opanowa� sw�j �miech powiedzia�: � Kochany panie, co za maskaradowy str�j pan na siebie za�o�y�? � Takie mam hobby � odrzek� S�pi Dzi�b ze �miechem. � Po drodze te� pan wyprawia� same g�upstwa. � Kto to panu powiedzia�? � S�ysza�am. Na jednej stacji nawet pana podobno aresztowano? � Tak. � Musia� pan przerwa� podr� i wysi���. � Za to dalej pojecha�em specjalnym poci�giem. � Tak. Najlepszy z tego jednak jest pa�ski rewan�. � Co pan ma na my�li? � No to, �e kaza� pan zamkn�� tego pu�kownika i porucznika. � O tym te� pan ju� wie? � Wszyscy o tym opowiadali. Po opisie pozna�em pana. Ci dwaj aresztowani byli mymi osobistymi wrogami. Zemsta moja by�a wielka, gdy wysiad�em i kaza�em ich uwolni�. Naturalnie natychmiast chcieli mnie wyzwa� na pojedynek, ja jednak z min� triumfatora powiedzia�em, �e nie zwyk�em si� pojedynkowa� z lud�mi, kt�rzy pozwalaj� si� policzkowa� jakiemu� w�drownemu muzykantowi. � Co teraz robimy? � spyta� Amerykanin. � Jeszcze dzisiaj wyruszamy. � Co? Dok�d? � Do Havre de Grace. � Do Meksyku? � Naturalnie. Dosta�em pilne rozkazy. � A co ja dosta�em? � spyta� S�pi Dzi�b ze �miechem. � I dla pana znajdzie si� moc roboty � odpar� Robert. � Teraz jak najpr�dzej w drog�. Ca�� spraw� om�wimy w poci�gu. 15 ------------------------------------------------------------- page 16 PRZYGOTOWANIE DO WYPRAWY Wreszcie po tak d�ugim czasie Czytelnik przybywa znowu do tych samych miejsc, w kt�rych rozegra�y si� pierwsze dramaty naszej powie�ci, to jest do Hiszpanii, do Rodrigandy. W lesie, w pobli�u zamku, koczowa�a ca�a banda Cygan�w. Najstarsza z nich spoczywa�a w sza�asie sporz�dzonym napr�dce z ga��zi, a zimno mocno jej doskwiera�o. By�a to Zarba, kr�lowa Gitan�w, owa niegdy� ub�stwiana pi�kno��, R�a Zigarita, ta sama, kt�r� uwi�d�, a nast�pnie porzuci� Kortejo. Nadszed� wiecz�r. W obozie panowa�a niezwyk�a cisza, widocznie kr�lowa musia�a usn��, wi�c nikt nie warzy� si� zak��ca� jej spoczynku. W �r�d tej ciszy g�o�no zabrzmia� t�tent ko�skich kopyt. Wkr�tce na ma�ym koniu bez siod�a, ukaza� si� je�dziec. Wszyscy poderwali si� z miejsc, widocznie poznali przybysza. � Jarko! � zabrzmia� og�lny okrzyk, kt�ry obudzi� kr�low�. Z sza�asu wysz�a dziwna posta�. Ta niegdy� tak zniewalaj�ca pi�kno�� znikn�a z tego oblicza na zawsze. Na twarzy u�o�y�a si� zmarszczka na zmarszczce, nos wyd�u�y� i zakrzywi�, z�by powypada�y tworz�c zapad�e miejsca po obu stronach policzk�w. Ale oczy nie poszarza�y, nadal l�ni�y jasnym blaskiem i biada temu, na kogo rzuci�y nienawistne spojrzenie. � Jarko! � zawo�a�a. Je�dziec zsiad� z konia i podszed� bli�ej do sza�asu. � Chod� m�j synu i usi�d� obok mnie � rzek�a dono�nym g�osem. � D�ugo si� nie widzieli�my. Nareszcie przybywasz. Chc� si� wszystkiego dowiedzie�. Ale mo�e jeste� zanadto zm�czony lub g�odny? Cygan potrz�sn�� g�ow�, i odpowiedzia�: � Znu�ony? G�odny? To nie przystoi prawdziwemu Gitanowi. Pytaj matko o co tylko chcesz. � By�e� w Prusach? � By�em. � A w Moguncji? � Te�. � W tej miejscowo�ci, do kt�rej ci� pos�a�am? � W Kreuznach? Tak, by�em. � Czy Tombi jeszcze �yje? � �yje i jest zdr�w. � Widzia�e� mo�e tego starego cz�owieka, kt�remu w g�owie zaleg�a ciemno��? � Widzia�em. Ci�gle m�wi o sobie, �e jest starym poczciwym Alimpo. Powiadaj�, �e to hrabia Emanuel Rodriganda. � To akurat nic ci� nie obchodzi. Jakie osoby spotka�e� tam jeszcze? � Ksi�cia Olsunn�. � Znam go. � I jego �on�, ksi�n�. � Ona by�a moj� przyjaci�k�. 16 ------------------------------------------------------------- page 17 � R�� Sternau, c�rk� Rodrigandy. � Tak. To wielkie nieszcz�cie, �e jej m�� umar�. � Spotka�em te� jej c�rk�, R��, kt�r� wszyscy nazywaj� Le�n� R�yczk�. � Widzia�am j� jako ma�e dziecko i pob�ogos�awi�am. Nadal jest pi�kna? � Pi�kniejsza od porannej jutrzenki. � A dobra? � Jej serce jest przepe�nione dobroci�. � To dobrze. A kogo jeszcze widzia�e�? � Pewnego oficera, na kt�rego wo�aj� Robert. Wprawdzie jest jeszcze m�ody, ale przed nim wielka kariera. � To syn sternika. Wyczyta�am w gwiazdach, �e los jego b�dzie wspania�y. � Potem widzia�em starego kapitana Rodensteina. � To kamie� bez politury i po�ysku, na skutek staro�ci robi si� coraz bardziej szorstki. � Jego syna malarza i jego �on�, c�rk� ksi�cia. � To dwa serca kochaj�ce si� silnie i niezmiennie. � Na koniec od twego syna Tombiego dosta�em list, kt�ry mam ci odda�. � List. Poka�! Tombi nie umie dobrze pisa�, ale jego matka i bracia zrozumiej� go. Potrafi� jeszcze przeczyta� s�owa mego syna, tak jak i mego najwi�kszego wroga. Poda� jej papier zabazgrany strasznymi kulfonami, a owini�ty jakim� kawa�kiem p��tna. Pomimo trudno�ci z odczytaniem poszczeg�lnych liter zrozumia�a tre��. �Matko! List do pani Sternau. �yje jeszcze. I sternik, hrabia Ferdynand. I inni. S� w Meksyku. Ferdynand przez Pablo Korteja otruty, w letargu. Na okr�t. Jako niewolnik. Landola zrobi�. Inni tak�e na okr�t Landoli. Po�apani. Mia� ich zabi�. Wyrzuci� na odludn� wysp�. Szesna�cie lat. Uratowani. Nied�ugo przyjad�. Wielka uciecha w Kreuznach. Zemsta nied�ugo, wielka. Syn Tombi�. List ten mia� dat� sprzed przybycia do Moguncji S�piego Dzioba, a wi�c w czasie, gdy Tombi nie wiedzia�, �e uratowani ponowni zagin�li. Zarba siedzia�a jaki� czas w milczeniu, wreszcie wsta�a, ma�y sztylet schowa�a za pazuch� i bez s�owa oddali�a si�. Uda�a si� wprost do zaniku Rodriganda. Przy bramie zatrzyma� j� krzycz�cy str�: � Czego tu chcesz, czarownico?! Milcz�c chcia�a przej�� obok. Jednak z�apa� j� za r�kaw wo�aj�c jeszcze g�o�niej: � Og�uch�a�? Pytam si� czarownico czego tutaj szukasz?! Popatrzy�a na niego spokojnie i odpar�a: � Czy nie wiesz, �e ja mam zawsze wolny wst�p do zamku? � Wiem, ale powiedz mi do kogo idziesz? � Jest Hrabia Alfonso? � Nie. � A senior Kortejo? � Jest. � Siostra Klarysa? � Jest. � Gdzie s�? � W pokoju Korteja. Dobrze zna�a drog�, wi�c po chwili zapuka�a do drzwi i nie czekaj�c na zaproszenie wesz�a do �rodka. 17 ------------------------------------------------------------- page 18 Kortejo siedzia� razem z Klarys� na sofie, spo�ywali syt� kolacj�. Na widok wchodz�cej stracili swe dobre miny. � Czego tu chcesz? � spyta� Kortejo gro�nie. � Przychodz� ci� ostrzec. Spojrza� na ni� zdziwiony, ale zarazem przera�ony. Ta Cyganka posiada�a w�adz�, kt�rej nawet on nie dor�wnywa�. Wiedzia�a wiele o jego �yciu, a teraz nawet wi�cej ni� on. Ju� nie raz mia� zamiar zg�adzi� to niepotrzebne, naprzykrzaj�ce si� stworzenie, ale zawsze przed tym krokiem powstrzymywa�a go jaka� dziwna trwoga. � Do kogo w�a�ciwie przychodzisz? � spyta�a Klarysa dumnym tonem. � Nie do ciebie! � brzmia�a odpowied� Cyganki. Klarysa zaczerwieniona ze z�o�ci a� poderwa�a si� z kanapy i krzykn�a: � Co?! Ty czarownico, o�mielasz si� m�wi� do mnie przez ty! � A czym ty si� r�nisz ode mnie? � spyta�a Cyganka. Klarysa nie odpowiadaj�c zwr�ci�a si� do Korteja: � Wyrzu� t� w��cz�g�! Natychmiast! Kortejo nie o�mieli� si� jej sprzeciwi� wi�c rzek� do Zarby: � Wyno� si� st�d! Id� do swego obozu! � Zarba zostanie, gdzie si� jej podoba. � odpowiedzia�a dumnie. � Ta kobieta nie ma prawa rozkazywa� mnie. Ona tak jak i ja by�a twoj� kochank�, i podobnie jak ja urodzi�a ci syna; tylko �e jej syn zosta� hrabi�, a m�j samotnym Cyganem. Oboje przerazili si� s�ysz�c te s�owa. Pierwszy oprzytomnia� Kortejo. � Zarba, na mi�o�� bosk�! Fantazjujesz! Klarysa podsun�a sobie pod nos flakonik i wo�a�a: � Ta baba naprawd� zwariowa�a! � Nie zaprzeczaj! � odrzek�a Cyganka z b�yszcz�cymi oczami i si�� w g�osie. � I na was przyjdzie chwila, gdy b�dziecie pragn�� szale�stwa, ca�kowitego zapomnienia przesz�o�ci. Jeszcze b�dzie wy� i �ebra� o lito��, ale tylko piek�o ulituje si� nad wami. Kortejo nie wiedzia� co to ma znaczy�. Zarba, jego dawna kochanka i pomocnica, teraz w tak okrutny spos�b wyst�powa�a przeciw niemu. Jak nieprzytomny patrzy� na ni� i spyta�: � Czego ty w�a�ciwie chcesz ode mnie? � ��dam dla mego syna tytu�u hrabiowskiego. � Nie ple� g�upstw! � Czego? G�upstw? Wiesz, �e m�wi� prawd�, ale nie przeczuwasz, �e Zarba jest pot�niejsza i silniejsza od ciebie. � Mylisz si� � odpar�. � Wystarczy, �e tylko powiem s�owo, a wyrzuc� ci� za drzwi. � Ty? � spyta�a ze �miechem. � Powiedz tylko to s�owo, a tym samym sam zgotujesz sobie zgub�. � Chcesz mi grozi�? Przecie� jeste� wsp�winn� wszystkich moich zbrodni. � Mo�e nie wszystkich � odpar�a chytrze. � Czy mo�e to ja, na tw�j rozkaz zabi�am hrabiego? � Naturalnie, przecie� znale�li w jarze jego cia�o. � Doktor Sternau m�wi� prawd�, to cia�o nie by�o jego. � Ten szarlatan! To by� trup hrabiego! � Mylisz si� ogromnie. To by�o cia�o dopiero co zmar�ego cz�owieka z s�siedniej wioski, kt�re ubrali�my tylko w szaty hrabiego. Za� jego samego ukryli�my tak, �e nikt go nie m�g� odnale��. Oboje pobledli. Klarysa opar�a si� o poduszki, Kortejo jak ra�ony piorunem podskoczy� i krzycza� z ca�ych si�: � Babo! Szatanie! K�amiesz haniebnie! 18 ------------------------------------------------------------- page 19 � Je�eli nie chcesz to nie wierz � odpar�a spokojnie. � Ale twa niewiara nic nie zmieni, hrabia Emanuel �yje. � Gdzie? � Tam gdzie go nigdy nie odnajdziesz. Doktor Sternau tak�e �yje! Popatrzy� na ni� i odpar� z ironi�: � O nie, zgin��. Wiem to z ca�� pewno�ci�! � Tak my�lisz! � spyta�a z nieskrywan� satysfakcj�. � Zapewne hrabia Ferdynand tak�e zgin��? � Naturalnie. � I Mariano, prawdziwy dziedzic rodu Rodriganda? � Tego nie znam. Wszyscy zgin�li. Zaton�li na morzu w czasie burzy. Podesz�a krok bli�ej m�wi�c p�g�osem: � Gasparino Kortejo, mylisz si� ogromnie. Landola tak jak i ja, nie wype�ni� dok�adnie wszystkich twoich polece�. � Zupe�nie ci� nie rozumiem. � Zaraz zrozumiesz. Landola nigdy ci nie wierzy�. Chcia� mie� przeciw tobie w r�ku pewn� bro� i dlatego nie zabi� tych, kt�rych kaza�e�. Wysadzi� ich na bezludnej wyspie. Szesna�cie lat tam przesiedzieli i niedawno uda�o im si� powr�ci�. Kortejo zg�upia�. Gdyby nawet Zarba k�ama�a, to i tak zna�a wszystkie tajemnice, o kt�rych nikt nic nie powinien wiedzie�. Ale co b�dzie, je�eli to wszystko jest prawd�? Przecie� po tym �otrze Landoli mo�na si� wszystkiego spodziewa�. Zrobi�o mu si� gor�co. Klarysa oddycha�a ci�ko, wreszcie opanowa� sw�j niepok�j i powiedzia� z drwin�: � Wspaniale zmy�lasz, stara. By�aby� dobra jako nia�ka, pi�kne bajki opowiada�aby� dzieciom. Za�mia�a si� z pogard� i powiedzia�a: � Po co te komedie? Doskonale wiem, �e to ci� przerazi�o. Hrabia Ferdynand �yje. Podano mu tylko trucizn�, na skutek kt�rej popad� w letarg. Pogrzebali go, wkr�tce potem wyj�li go z trumny, doprowadzili do przytomno�ci i sprzedali do niewoli. Landola go tam przetransportowa�. Jednak hrabia uratowa� si�, uciek� z niewoli i odnalaz� pozosta�ych. Teraz wszyscy, a wi�c: Sternau, Ferdynand i Mariano znajduj� si� w Meksyku. � Udowodnij to! � Nie musisz zna� moich �r�de� informacji, ale doskonale wiesz, �e to prawda. � A je�eli nawet, to dlaczego m�wisz to mnie, ty stara czarownico! � zawo�a� ze z�o�ci�. � Czy chcesz bym mia� czas na ratunek? � Ratunek? � rzek�a ze �miechem. � Nie potrafisz si� ju� uratowa�. M�wi� ci to, gdy� najwi�ksz� przyjemno�� sprawi mi widok twego przera�enia, chc� by� d�ugo cierpia� i d�ugo si� ba�. � Diable! � zawo�a�. � Ja? A kim ty jeste�? � spyta�a Zarba. � Nie wierz� w ani jedno twoje s�owo. W tej w�a�nie chwili zapukano i po chwili w drzwiach stan�� s�u��cy z paczk� list�w. Gdy tylko si� oddali� Kortejo przegl�dn�� korespondencj�. � Z Meksyku! � zawo�a� na widok z jednego z list�w. � Przeczytaj! � rzek�a Zarba. � Mo�e wtedy si� przekonasz, czy ci� ok�ama�am. Chc�c nie chc�c rozerwa� kopert� i zacz�� czyta�. Ci�kie westchnienie wydar�o mu si� z piersi. Gdy sko�czy� musia� oprze� si� o sof�, aby nie straci� r�wnowagi. Klarysa nie mog�a opanowa� swej ciekawo�ci. Wyj�a mu pismo z r�k i przeczyta�a: 19 ------------------------------------------------------------- page 20 �Kochany stryju! Obecnie przebywam w hacjendzie del Erina i pisz� napr�dce te kilka s��w, gdy� s� one bardzo wa�ne. Wydarzy�y si� rzeczy nies�ychane, wr�cz potworne. Landola nas oszuka�. Ci wszyscy, kt�rzy mieli zgin��, �yj�. Wszyscy! Wysadzi� ich na bezludnej wyspie, sk�d uda�o im si� uciec. Przebywaj� teraz w forcie Guadalupe u boku naszego wroga, Juareza. Wystarczy, �e wymieni� ci Sternaua, Mariano, obu braci Helmer�w. Hrabia Ferdynand jest tak�e z nimi, �yje, wbrew zapewnieniom. Ojca tutaj nie ma, a ja jestem do�� s�aba. Pos�a�am do niego list, aby natychmiast podj�� odpowiednie kroki. Je�eli nie uda nam si� ponownie pochwyci� naszych wrog�w, to bez w�tpienie jeste�my zgubieni. Twoja zatroskana bratanica J�zefa.� Po przeczytaniu Klarysie wypad� list z r�k. Zarba powiedzia�a z satysfakcj�: � No i co, potwierdzaj� si� moje nowiny, widz� to po waszych twarzach. Kortejo rozz�oszczony krzykn��: � Milcz ty stara czarownico, bo inaczej ka�� ci zakneblowa� g�b�! Mo�esz bredzi� co ci �lina na j�zyk przyniesie, ale nie to, �e Alfonso nie jest prawdziwym hrabi�! Nigdy tego nie zdo�asz udowodni�. � Tak my�lisz? Znowu jeste� w b��dzie. Bardzo �atwo da si� udowodni�, �e prawdziwym dziedzicem rodu, a wi�c prawdziwym Rodrigand� jest Mariano. Rozb�jnicy nie zabili go po zamianie. A gdyby by�y jakie� w�tpliwo�ci to zapytaj swego syna, co w Pary�u ukrad� mu jeden garoter. � W Pary�u? Garoter? O czym ty m�wisz, ja o niczym nie wiem? � Powiem ci. S� tacy ludzie, kt�rzy na skutek s�abej pami�ci lub mo�e z innych przyczyn maj� w zwyczaju zapisywa� wszystko co si� tylko wydarzy�o. Nie my�l� o tym, �e ich notatki mog� si� dosta� w niepowo�ane r�ce. Takim w�a�nie durniem jest tw�j syn. Notowa� wszystkie tajemnice i to bardzo szczeg�owo. Ten notes w Pary�u ukrad� mu pewien garoter, a ja pozna�am jego tre��. � Na wszystko co �wi�te, powiedz, kto ma ten notes?! � zawo�a� Kortejo zrywaj�c si� z kanapy i podchodz�c do Cyganki. � Tego nie musisz wiedzie� � powiedzia�a spokojnie. � Tak? Musisz mi powiedzie� prawd�, inaczej ci� st�d nie wypuszcz�. � Musisz poczeka�, a� b�d� mia�a ochot� aby ci to wyjawi�. � Nie my�l� czeka�! M�w natychmiast! Z�apa� j� za rami�, lecz w tej samej chwili z krzykiem odskoczy� na bok. Zarba niepostrze�enie wyj�a sw�j sztylecik i wbi�a mu w r�k�. Ze zr�czno�ci� kota pobieg�a do drzwi i znikn�a. Zanim Kortejo si� obejrza�, schowa�a si� w parku. � Przekl�ta czarownica � powiedzia� ogl�daj�c swoj� r�k�. � G��boka rana, kochany? � spyta�a zatroskana Klarysa. � Nie, na szcz�cie trafi�a mi�dzy ko�ci, wi�c tylko mnie drasn�a, ale jej j�zyk by� znacznie gorszy. � Trzeba m�j kochany rozpatrzy� punkt po punkcie, ale powiedz mi najpierw, czy to prawda z tym... z tym synem... Kortejo nie od razu odpowiedzia�, a po chwili z wahaniem i l�kiem rzek�: � No c�, to taka m�odzie�cza mi�ostka. Mo�liwe, �e ma syna, ale kto jest jego ojcem? � Ty! � Co? � I to by�o wtedy, kiedy si� ju� znali�my. 20 ------------------------------------------------------------- page 21 � Mo�liwe. Ale po co teraz, po latach m�wi� o takich drobnostkach. Mamy wa�niejsze sprawy do om�wienia. W pierwszym rz�dzie interesuje mnie Ferdynand, nie umar�, jak mia�o si� sta�. Nie otruli go, a kto zawini�? � Tw�j brat Pablo. Ale nie potrafi� zgadn�� dlaczego? � Ja chyba wiem. � W takim razie mam nadziej�, �e podzielisz si� ze mn� tymi wiadomo�ciami. � On ma c�rk�, a ja syna. M�j syn zosta� spadkobierc� ca�ego maj�tku Rodrigand�w. Chcia� aby ci m�odzi pobrali si� i J�zefa otrzyma�a cz�� maj�tku. Poniewa� Alfonso nie chcia�, dlatego postanowili trzyma� nas w szachu unieszkodliwiaj�c hrabiego, ale pozostawiaj�c go w�r�d �ywych. � Jasne, trzeba si� czym� takim samym zrewan�owa�. � A co z pozosta�ymi zaginionymi? � �yj�. � T� spraw� pozostawi� tymczasem na g�owie mojego brata. Wa�niejsza jest dla mnie Zarba i Landola. Bez tej dw�jki, nikt niczego nie jest mi w stanie udowodni�. � Musisz si� ich pozby� i to na dobre. � Najpierw Cygank�. � Kiedy? � Jeszcze dzisiaj. � A Landol�? � Z tym musz� najpierw pogada�, mo�e b�dzie mi jeszcze potrzebny, potem... � Jest w Barcelonie? � Tak. Musi si� nawet ukrywa� przed hiszpa�sk� policj�. Ten Bismarck ma d�ugie r�ce. �ebym nie zapomnia�, musimy o wszystkim powiadomi� Alfonso. A teraz musz� dzia�a�. � Idziesz do Zarby? � Tak i do Landoli. Jeszcze dzisiejszej nocy pojad� do Barcelony. W takich sprawach po�piech jest niezb�dny. Oddali� si�, a godzin� p�niej opu�ci� zamek boczn� bram�. Ko�uj�c dotar� w ko�cu na miejsce, gdzie wed�ug niego powinien znajdowa� si� ob�z Cygan�w. Ze strzelb� gotow� do strza�u przesuwa� si� z wolna od krzaka do krzaka. Zna� cyga�skie obyczaje i wiedzia�, �e o tej porze Zarba zwyk�a siedzie� przed swoim namiotem pal�c fajk� i rozmawiaj�c ze swym ludem. Jednym celnym strza�em m�g� za�atwi� spraw�. Kiedy podsun�� si� tu� pod sam wy�om i wyjrza� zza krzak�w mimo woli wyda� z siebie okrzyk zdziwienia. Miejsce gdzie powinien sta� ob�z by�o puste. Dlaczego wyruszyli? Dlaczego stara nic mu o tym nie powiedzia�a? A mo�e nie s� jeszcze daleko? Mo�e m�g�by ich dogoni� i zastrzeli� star�? Przecie� nie mo�e wraca� do zamku z niczym. Postanowi� p�j�� po ich �ladach, lecz nied�ugo natrafi� na now� przeszkod�. � St�j! � us�ysza� za sob� jaki� g�os. Kiedy si� obejrza� zobaczy� za sob� czterech m�odych Cygan�w. � Czego chcesz? � spyta� Kortejo. � A, senior Kortejo, czego tu szukasz? � Co ci� to obchodzi? � Nawet bardzo du�o. Czekali�my tu na was. � Na mnie? Dlaczego? � spyta� zdziwiony. � Rozkaza�a nam to nasza matka. � Tak? A sk�d wiedzia�a, �e ja tu przyjd�? � Tego nie wiemy. Rozkaza�a wszystkim natychmiast wyrusza�, a nam kaza�a pilnowa�, aby pan nie poszed� naszymi �ladami. 21 ------------------------------------------------------------- page 22 � Dlaczego? � Tego tak�e nie wiemy. � A gdy mimo tego p�jd�? � To b�dziemy strzelali. � Co? Nie odwa�ycie si�! � My musimy s�ucha� Zarby, nawet gdyby�my mieli narazi� swoje �ycie, dlatego pozw�lcie senior, �e odprowadzimy was do domu. � Ja znam drog�. � Tak, to prawda, ale chcemy si� przekona�, �e rzeczywi�cie tam wr�cicie. Chod�cie, nie chce nam si� z wami spiera�. � Co? Chcecie u�y� si�y, �ajdaki? � Oczywi�cie, je�eli dobrowolnie z nami nie p�jdziecie. Kortejo w�cieka� si� ze z�o�ci, gdy prowadzili go do zamku, ale nic nie m�g� na to poradzi�. Gdy tylko dotarli na miejsce, Cyganie odeszli, a on poszed� prosto do Klarysy, by opowiedzie� co mu si� przydarzy�o. � Na Boga, uciek�a? � spyta�a ze strachem. � Musz� j� z�apa�. � Kiedy, mo�e jutro? � Nie. Jutro musz� uda� si� do Barcelony, to jest wa�niejsze. Jeszcze dobrze nie zacz�o �wita�, gdy Kortejo przyby� do Barcelony. Przez boczne, w�skie uliczki dotar� do pewnego krawca, trudni�cego si� przer�bkami starej odzie�y. U niego, w ma�ym pokoiku, pod przybranym nazwiskiem, mieszka� Landola. � Przynosz� wam nowe, dochodowe zlecenie � powiedzia� w drzwiach. � Bardzo mi przyjemnie � odpowiedzia� kapitan. � Co to takiego? � Podr� do Meksyku. � Hm, jako pasa�er, czy na w�asnym statku. � Wszystko jedno. Chodzi o przewiezienie zw�ok hrabiego Ferdynanda, do grobowca rodzinnego w Rodrigandzie. Mo�ecie si� tego podj��? � Niech was diabe� porwie � zakl�� Landola zamiast odpowiedzi. � Mnie? Dlaczego? Nie chcecie? � Trup na pok�adzie zawsze przynosi nieszcz�cie. � To przes�d. Dziwi mnie, �e wy w to wierzycie. � To akurat jest mi oboj�tne. Dajcie spok�j temu staremu i pozostawcie go tam, gdzie jest. � A gdzie jest? � Jak to gdzie, w Meksyku przecie�. � A mo�e w niewoli? Landola wyra�nie si� przestraszy�. Popatrzy� badawczo na Korteja i spyta�: � W niewoli, w jakiej niewoli? � Nie rozumiecie? Normalnie, zabrali�cie go na sw�j okr�t i wywie�li�cie gdzie� daleko, a potem zosta� sprzedany w niewol�. � Do diab�a! To znaczy, �e wasz braciszek nie potrafi trzyma� j�zyka za z�bami, musia� wszystko wygada�, jak jaka� stara plotkarka. � Uczynili�cie to na rozkaz mojego brata? � Naturalnie. � Czyli, �e on jest dla was wa�niejszy ni� ja. � To nie tak, ale on by� w Meksyku i musia�em si� tam stosowa� do jego rozkaz�w. � A co do innych polece�, te� si� do nich zastosowali�cie? � Do jakich innych? � Chocia�by co do Sternaua i jego towarzyszy. � Oni nie �yj�. � A mo�e tak�e s� w niewoli. 22 ------------------------------------------------------------- page 23 � Bzdura! � A mo�e przebywaj� na jakiej� bezludnej wyspie? Pytanie to zaniepokoi�o Landol�, ale przecie� �wiadkowie zdarzenia nie �yli, wi�c sk�d Kortejo m�g� o tym wiedzie�? Mo�e blefowa�? � Powiedzcie mi senior, � odezwa� si� po chwili � co to za przypuszczenia? � To nie przypuszczenia, to prawda! � zawo�a� Kortejo � Mimo tego, �e wam sumiennie i s�ono p�aci�em oszukali�cie mnie i zamiast zg�adzi� tych ludzi wysadzili�cie ich na bezludnej wyspie. Landola sp�sowia�. � Co? Zechcecie to mo�e udowodni�! � rzek�. � Oczywi�cie! Wszyscy �yj� i obecnie przebywaj� w Meksyku, u Juareza. � Wszyscy? � Tak jest, hrabia Ferdynand tak�e. � To niemo�liwe! � Niemo�liwe? My�licie mo�e, �e dla czystej przyjemno�ci t�uk�em si� po nocy do Barcelony, aby wam opowiada� bajki? � Nawet gdyby to i by�a prawda, najpierw musicie mi to udowodni�. � Moja bratanica napisa�a mi o tym. � Mog�a k�ama�. � Zarba te� mi to powiedzia�a. � Rozmawiali�cie z ni�? � Tak. � O don Ferdynandzie? � Tak. � I to ona powiedzia�a, �e on �yje? � Naturalnie. � Jest w b��dzie, hrabia umar� i zosta� pogrzebany. � K�amstwo! Podano mu trucizn�, a potem w letargu pochowano. � Do diab�a! � A, teraz jeste�cie przera�eni. Sami wyj�li�cie go z trumny i na swym okr�cie przewie�li�cie do niewoli. Dalej b�dzie zaprzecza�? Landola spojrza� na niego z ironicznym u�miechem. � My�licie mo�e, �e si� zl�kn� � zawo�a�. � Nawet nie my�l� zaprzecza�! � Przyznajecie wi�c, �e hrabia �yje? � Czy �yje, tego nie wiem. � Ale w�wczas nie umar�! � Nie. � Jeste�cie pospolitym oszustem. � Wy nie jeste�cie lepsi. � Dlaczego mnie ok�amali�cie? � Na �yczenie waszego brata. � Nie pomyli�em si� wi�c. Znacie pow�d takiego post�powania? � Nic mi nie m�wi�, ale pewnych rzeczy sam si� domy�li�em. � Tak, czego? � To proste. Wiecie przecie�, �e J�zefa by�a zakochana w Alfonso? � Wiem. � Chcia�a zosta� hrabiank�. Gdyby Alfonso si� zgodzi� nie potrzebowaliby�my wskrzesza� hrabiego, ale ten nie chcia� o tym nawet s�ysze�. � Ja by�em tego samego zdania. Taki strach na wr�ble mia�by zosta� hrabiank�? �mieszne! 23 ------------------------------------------------------------- page 24 � Macie racj�, ale oni mieli swoj�. Chcieli przez ten zwi�zek zachowa� w swych r�kach przynajmniej meksyka�skie dobra Rodrigand�w. � I bez tego je zagarn�li. � Jak to? � Bo do tej pory ani dolara nie otrzyma�em z tamtych dochod�w. � Nie upominali�cie si�? � Ile razy, wszystko daremnie. � Ha, dlatego wasz brat ani razy nie zapyta� o don Ferdynanda. � Jak to? � Proste. Gdyby�cie go zostawili w spokoju, najprawdopodobniej wykupi�by hrabiego i na nowo pozwoli� mu zaw�adn�� maj�tkiem. � Powiedzia� wam to? � Da� do zrozumienia b�dzie lepszym okre�leniem. � Do diab�a! Wtedy ja i Alfonso byliby�my zgubieni. Ale, �e wy zgodzili�cie si� na tak� niegodziwo�� wzgl�dem mnie? � S�u�� temu, kto mi wi�cej p�aci. � Dra� z was! Teraz widzicie skutki takiego dzia�ania. Hrabia Ferdynand powr�ci�. � Naprawd�? � Tak. � Ale jak si� wyrwa� z niewoli? � Gdzie go sprzedali�cie?