2389

Szczegóły
Tytuł 2389
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2389 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2389 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2389 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

DESMOND BAGLEY PU�APKA (Prze�o�y�a Anna Krasko) Dla Rona i Peggy Hulland l Biuro Mackintosha znajdowa�o si�, o dziwo, w City. Mia�em trudno�ci ze znalezieniem drogi, bowiem mie�ci�o si� w tej pl�taninie uliczek mi�dzy Holborn a Fleet Street, kt�ra dla kogo� nawyk�ego do ulic Johannesburga - krzy�uj�cych si� niczym pr�ty w ruszcie - zdawa�a si� by� absolutnym labiryntem. Odszuka�em je w ko�cu w jakim� obskurnym budyniszczu. Nie�le ju� wytarta mosi�na tabliczka informowa�a niewinnie, �e cz�� tego dickensowskiego gmaszyska zajmuje biuro sp�ki Anglo-Scottish Holdings Ltd. U�miechn��em si�, dotykaj�c wypolerowanej tabliczki i zostawi�em na niej rozmazany odcisk palca. Wygl�da�o na to, �e Mackintosh zna si� na rzeczy. Mosi�na tabliczka - najwyra�niej glansowana przez cale pokolenia biurowych go�c�w - stanowi�a �wiadectwo rozwa�nego planowania i dobrze wr�y�a na przysz�o��. O tak, bez w�tpienia zna� w tym by�o r�k� zawodowca. Sam jestem zawodowcem i nie lubi� pracowa� z amatorami. Jak na m�j gust, amatorzy s� zbyt nieostro�ni i diabelnie niebezpieczni, no i nigdy nie wiadomo, co za chwil� zrobi�. Mia�em w�tpliwo�ci co do Mackintosha, bowiem Anglia jest duchow� ojczyzn� amatorszczyzny, ale z drugiej strony Mackintosh by� Szkotem. To, jak s�dzi�em, zmienia posta� rzeczy. Naturalnie, winda nie istnia�a, zatem z trudem pokona�em cztery kondygnacje kiepsko o�wietlonych schod�w i na ko�cu ciemnego korytarza - kt�rego �ciany w kolorze marmolady gwa�townie domaga�y si� odnowienia - znalaz�em biuro sp�ki. Wszystko wygl�da�o tak zwyczajnie, tak naturalnie, �e zacz��em w�tpi�, czy trafi�em pod w�a�ciwy adres. Mimo to gdy stan��em przed biurkiem, powiedzia�em: - Nazywam si� Rearden. Chc� si� widzie� z panem Mackintoshem. Rudow�osa dziewczyna obdarzy�a mnie ciep�ym u�miechem i odstawi�a fili�ank� z herbat�. - Pan Mackintosh oczekuje pana - powiedzia�a. - Sprawdz�, czy nie jest zaj�ty. - Wysz�a do s�siedniego pokoju, starannie zamykaj�c za sob� drzwi. Mia�a niez�e nogi. Spojrza�em na odrapane i powgniatane segregatory, na szafki z aktami i zaduma�em si�, co te� w sobie kryj�. Szybko doszed�em do wniosku, �e i tak nie zgadn�. Mo�e pe�no w nich Szkot�w i Amerykan�w...? Na �cianie wisia�y dwie osiemnastowieczne ryciny: zamek w Windsorze i Tamiza w Richmond. Obok zobaczy�em jeszcze wiktoria�ski staloryt przedstawiaj�cy Princes Street w Edynburgu. Wszystko to bardzo angielskie i bardzo szkockie. Zaczyna�em nabiera� coraz wi�kszego uznania dla Mackintosha - szykowa�a si� niezgorzej przemy�lana robota - ale i zastanawia�em si�, jak on to, u licha, zrobi�. No bo co, zam�wi� dekoratora wn�trz? A mo�e zna� jakiego� scenografa z filmu? Panienka wr�ci�a. - Pan Mackintosh przyjmie pana natychmiast. Prosz� wej�� do �rodka. Podoba� mi si� jej u�miech, wi�c go odwzajemni�em i min�wszy dziewczyn� wszed�em do sanktuarium Mackintosha. Mackintosh nic a nic si� nie zmieni�. Co prawda nie spodziewa�em si�, �e si� zmieni - nie w ci�gu dw�ch miesi�cy - ale zdarza si�, �e na w�asnym terenie, tam, gdzie ma si� poczucie bezpiecze�stwa, gdzie si� wie, na czym si� stoi, cz�owiek wygl�da zupe�nie inaczej. Ale nie on, nie Mackintosh. W sumie ucieszy�em si� z tego, bo to oznacza�o, �e facet nigdy i nigdzie nie traci pewno�ci siebie. A ja lubi� ludzi, na kt�rych mo�na polega�. Mackintosh by� m�czyzn� w kolorze piasku. Tak, piasku. Poza tym mia� lekko rudawe w�osy i niewidoczne rz�sy i brwi, co nadawa�o jego twarzy wyraz nago�ci. Gdyby nie goli� si� przez tydzie� i tak nikt by tego nie zauwa�y�. By� drobnej budowy i zastanawia�em si�, jak te� by sobie radzi�, gdyby dosz�o do jakiego� mordobicia; nale�a� do typowych przedstawicieli wagi muszej, a typowi przedstawiciele wagi muszej imaj� si� zazwyczaj r�nych paskudnych chwyt�w, �eby nadrobi� braki w mi�niach. Ale nie on, nie Mackintosh, co to, to nie. On nigdy nie wda�by si� w �adn� awantur� i wszystko za�atwi�by si�� intelektu, za pomoc� szarych kom�rek. Po�o�y� d�onie p�asko na biurku. - A wi�c ju� pan tutaj jest - urwa�, wstrzymuj�c oddech, a potem wyrzuci� z siebie moje nazwisko: - Rearden. Jak min�� lot? - Nie najgorzej. - To dobrze. Niech pan siada. Ma pan mo�e ochot� na herbat�? -U�miechn�� si� leciutko. - Ludzie, kt�rzy pracuj� w biurach takich jak to, pij� herbat� na okr�g�o. - Poprosz� - odpar�em i usiad�em. Mackintosh podszed� do drzwi. - Czy mog�aby nam pani podes�a� tu imbryczek �wie�ej herbaty, pani Smith? Zamkn�� �agodnie drzwi, a ja przekrzywi�em na bok g�ow� i zapyta�em: - Czy ona... wie? - Och, to jej prawdziwe nazwisko. I nie takie zn�w nieprawdopodobne. Smith�w jest przecie� bez liku, panie Rearden. Pani Smith zaraz do nas do��czy, proponuj� zatem wstrzyma� si� na razie z powa�niejsz� rozmow�. - Przyjrza� mi si� uwa�niej. - Jak na nasz� angielsk� pogod� jest pan do�� lekko ubrany. �eby pan tylko nie z�apa� zapalenia p�uc! Wyszczerzy�em do niego z�by. - Mo�e pan poleci mi krawca? - W rzeczy samej, musi pan si� wybra� do mojego krawca. Jest troch� drogi, ale s�dz�, �e z tym damy sobie rad�. - Otworzy� szuflad� i wyj�� z niej grub� paczk� banknot�w. - B�dzie pan mia� r�ne wydatki. Nie dowierzaj�c w�asnym oczom gapi�em si�, jak zaczyna odlicza� pi�taki. Odliczy� trzydzie�ci i przerwa�. - Lepiej zaokr�glijmy do dwustu - zdecydowa� i dorzuci� jeszcze dziesi�� banknot�w. Podsun�� plik w moj� stron�. - Mam nadziej�, �e nie ma pan nic przeciwko �ywej got�wce. W mojej bran�y czeki nie ciesz� si� zbytnim zaufaniem. Szybko wepchn��em pieni�dze do portfela, �eby si� nie rozmy�li�. - Czy to aby troch� nie dziwne? Nie spodziewa�em si�, �e b�dzie pan taki rozrzutny. - Niech si� pan nie martwi. Bud�et inwestycyjny jako� to zniesie -powiedzia� tolerancyjnie. - Poza tym nied�ugo zapracuje pan na to. - Podsun�� mi papierosy. - A jak si� miewa� Johannesburg, kiedy pan wylatywa�? - Wci�� po swojemu zmienny - odpar�em. - Od czasu pa�skich odwiedzin zbudowali w centrum jeszcze jeden biurowiec. Wysokie toto na pi��dziesi�t kilka metr�w. - W dwa miesi�ce?! Nie�le! - W dwana�cie dni - stwierdzi�em sucho. - Dwana�cie dni! Prosz�, prosz�, obrotnych tam macie ch�opak�w w tej Afryce Po�udniowej, nie ma co. O, jest ju� herbata. Pani Smith postawi�a tac� z herbat� na biurku i przysun�a sobie krzes�o. Spojrza�em na ni� z zaciekawieniem, bowiem ka�dy, kogo Mackintosh obdarza� zaufaniem, musia� z pewno�ci� mie� w sobie co� niezwyk�ego. Nie �eby pani Smith jako� osobliwie wygl�da�a, o nie. Spojrza�em na ni� z zainteresowaniem dlatego, �e idealnie przebra�a si� za sekretark�, wk�adaj�c regulaminowy bli�niak, skutkiem czego mia�em oto przed sob� zwyczajn�, biurow� panienk� o mi�ym u�miechu. Odnosi�em wszelako wra�enie, �e w innych okoliczno�ciach m�g�bym si� z pani� Smith nie�le dogada� - pod nieobecno�� pana Smitha, rzecz jasna. Mackintosh zrobi� zapraszaj�cy gest r�k�. - Zechce pani pe�ni� honory gospodyni? Zaj�a si� fili�ankami, tymczasem Mackintosh stwierdzi�: - Uwa�am, �e dalsze prezentacje nie s� potrzebne, prawda? Pan b�dzie tu ledwie tyle czasu, ile trzeba, �eby wykona� zadanie, Rearden. My�l�, �e mo�emy ju� przej�� do rzeczy. Mrugn��em do pani Smith. - Szkoda. Spojrza�a na mnie bez u�miechu. - Czy pan s�odzi? -Tylko tyle chcia�a wiedzie�. Mackintosh zetkn�� d�onie czubkami palc�w. - Czy pan wie, �e Londyn to �wiatowe centrum handlu brylantami? - spyta�. - Nie. Zdawa�o mi si�, �e Amsterdam. - Tam s� szlifowane. W Londynie natomiast brylanty si� kupuje i sprzedaje, i to na wszelkich etapach obr�bki, pocz�wszy od nieoszlifowanych kamyk�w, na dorodnych okazach bi�uterii sko�czywszy. - U�miechn�� si�. - W zesz�ym tygodniu trafi�em w miejsce, gdzie paczuszki z brylantami id� jak kostki �wie�ego mas�a w spo�ywczym. Przyj��em herbat� z r�k pani Smith. - Za�o�� si�, �e maj� tam niez�e zabezpieczenie. - Istotnie, maj� - potwierdzi� Mackintosh. Roz�o�y� ramiona szeroko niczym rybak opisuj�cy ryb�, kt�ra mu umkn�a. - �ciany sejfu s� taaakie grube, a ca�e pomieszczenie jest tak utkane elektronik� �e wystarczy mrugn�� powiek� w niew�a�ciwym miejscu i o niew�a�ciwej porze, aby �ci�gn�� sobie na g�ow� ca�� londy�sk� policj�. Poci�gn��em �yk herbaty i odstawi�em fili�ank�. - Nie w�amuj� si� do sejf�w - oznajmi�em. - Nie wiedzia�bym nawet, jak si� do tego zabra�. Powinien pan wzi�� kasiarza. No i zaanga�owa� ca�� gromad� ludzi. Bez tego ani rusz. - Spokojnie, spokojnie - odpar� Mackintosh. - To w�a�nie po�udniowoafryka�ski aspekt ca�ej sprawy natchn�� mnie my�l� o brylantach. Bo widzi pan, brylanty maj� wszelkie mo�liwe zalety. S� w du�ej mierze anonimowe, �atwe w transporcie i �atwo si� sprzedaj� S� w�a�nie tym, czym kto� z RPA m�g�by si� zainteresowa�, nie s�dzi pan? Czy s�ysza� pan o IDB? O tej mi�dzynarodowej siatce zajmuj�cej si� handlem diamentami? Potrz�sn��em g�ow�. - Jak dot�d nie. Nie robi�em jeszcze w diamentach. P�ki co. - Niewa�ne. Mo�e to i lepiej. Jest pan sprytnym z�odziejem, Rearden, dlatego jak dot�d udawa�o si� panu nie wpa��. Ile razy pan siedzia�? Wyszczerzy�em si� do niego. - Raz. Osiemna�cie miesi�cy. To by�o dawno temu. - Rzeczywi�cie. Zmienia pan cele i metody, prawda? Nie zostawia pan �adnych powtarzaj�cych si� statystycznie �lad�w, kt�ry komputer m�g�by p�niej wychwyci�, w pa�skich posuni�ciach brak wyra�nego modus operandi, na kt�rym mo�na by si� po�lizgn��. Ja ju� m�wi�em, sprytny z pana z�odziej. S�dz�, �e to, o czym my�l� bardzo b�dzie panu pasowa�. Pani Smith te� jest tego zdania. - A zatem niech�e si� dowiem - powiedzia�em ostro�nie. - GPO, Brytyjska Poczta i Telegraf, to wspania�a instytucja zacz�� bez zwi�zku Mackintosh. - Niekt�rzy twierdz�, �e to najlepiej dzia�aj�cy system pocztowy w �wiecie. No, je�li s�dzi� po listach czytelnik�w w Daily Telegraph, inni uwa�aj�, �e jest wr�cz przeciwnie. Ale narzekanie jest przywilejem Anglik�w. Tymczasem towarzystwa ubezpieczeniowe plasuj� Poczt� Brytyjsk� bardzo wysoko. Niech no mi pan powie, Rearden, co jest najbardziej uderzaj�c� cech� diamentu? - B�yszczy. - Nie oszlifowany nie b�yszczy - wytkn�� Mackintosh. - Nie oszlifowany diament wygl�da jak kawa�ek butelkowego szk�a wyp�ukanego przez morze. Niech pan jeszcze pomy�li. - Jest twardy. Chyba najtwardszy ze wszystkiego, co istnieje. Zniecierpliwiony Mackintosh mlasn�� j�zykiem. - On nie my�li. Prawda, �e nie my�li, pani Smith? Niech mu pani powie. - Rozmiar, a w�a�ciwie jego brak - wyja�ni�a spokojnie. Mackintosh podetka� mi r�k� pod nos i zacisn�� palce w pi��. - Mo�na w d�oni trzyma� fortun�, a nikt niczego si� nie domy�li. Do tego oto pude�eczka od zapa�ek mo�na napakowa� brylant�w o warto�ci setek tysi�cy funt�w i... co wtedy b�dziemy mie�? - No, s�ucham. - Paczuszk�, Rearden, paczuszk�. Co�, co mo�na zawin�� w szary papier, napisa� na tym adres i naklei� znaczek. Co�, co da si� wrzuci� do skrzynki na listy, ot co. Wbi�em w niego zdumione spojrzenie. - Przesy�aj� diamenty poczt�?! - A czemu� by nie? Nasza poczta jest niezwykle sprawna i bardzo rzadko co� gubi. Towarzystwa ubezpieczeniowe ch�tnie stawiaj� du�e sumy na skuteczno�� GPO, a one ju� dobrze wiedz�, co robi�! Wszystko, jak pan wie, jest kwesti� statystyki. - Bawi� si� pude�kiem zapa�ek. - Kiedy� istnia� system kurier�w, ale mia� wiele mankament�w. Kurier osobi�cie przewozi� przesy�k� i dostarcza� j� na miejsce przeznaczenia, z r�ki do r�ki. System upad� z kilku powod�w. Najwa�niejszy z nich to to, �e przest�pcy nie �pi� i po pewnym czasie zawsze tych kurier�w rozpracowywali. Smutno si� to z regu�y ko�czy�o i wielu z nich zosta�o ci�ko poturbowanych. To znaczy kurier�w. Poza tym, ludzie s� w ko�cu tylko lud�mi i kuriera dawa�o si� przekupi�. Liczba ludzi godnych zaufania nie jest nieograniczona i ca�y ten system by� w sumie troch� niebezpieczny. Ale przyjrzyjmy si� obecnym rozwi�zaniom - powiedzia� z entuzjazmem. - Z chwil�, kiedy przesy�ka wpadnie w tryby poczty, nawet sam Pan B�g nie zdo�a jej wyci�gn��, p�ki paczuszka nie dotrze do adresata. A dlaczego? Bo tak naprawd� to nikt dok�adnie nie wie, gdzie te� nasza przesy�ka mo�e by�! Jest po prostu jedn� z milion�w paczek kr���cych w systemie pocztowym i odnalezienie jej nie by�oby nawet szukaniem przys�owiowej ig�y w stogu siana, a raczej poszukiwaniem stogu celem znalezienia konkretnego �d�b�a s�omy. Rozumie pan, o co chodzi? Kiwn��em g�ow�. - Brzmi logicznie. - Ale� naturalnie! - zapewnia� Mackintosh. - Pani Smith zebra�a w tej sprawie wszystkie niezb�dne informacje. To bardzo zdolna dziewczyna. - Machn�� oci�ale r�k�. - Niech pani obja�nia dalej, pani Smith. - Kiedy urz�dnicy towarzystw ubezpieczeniowych przeanalizowali statystyki Poczty Brytyjskiej pod k�tem zagubionych przesy�ek, okaza�o si�, �e jest to �wietna droga pod warunkiem, �e podejmie si� pewne �rodki ostro�no�ci. Zacznijmy od tego, �e kamienie przesy�a si� w paczkach o r�nych rozmiarach i kszta�tach, od takich wielko�ci pude�ka zapa�ek, do takich wielko�ci skrzynki z herbat�. Przesy�ki oznacza si� na wiele najrozmaitszych sposob�w, bardzo cz�sto za pomoc� nalepki jakiej� znanej firmy. Rozumie pan, wszystkie chwyty dobre, byle tylko zmyli� trop. Najwa�niejsz� spraw� jest anonimowo�� punktu odbioru. Istnieje sporo adres�w, kt�re, cho� nie maj� nic wsp�lnego z przemys�em diamentowym, s�u�� jako takie w�a�nie punkty. No i, rzecz jasna, �aden z adres�w nie jest wykorzystywany dwukrotnie. - Bardzo ciekawe - stwierdzi�em. - No to jak si� im dobierzemy do sk�ry? Mackintosh opar� si� wygodniej i zn�w zetkn�� r�ce czubkami palc�w. - We�my sobie na przyk�ad takiego listonosza id�cego ulic�. Znajomy widok, prawda? Ma przy sobie diamenty czy brylanty warto�ci setek tysi�cy funt�w, ale... I na tym w�a�nie polega ca�a sprawa: nie wie o tym ani on, ani nikt inny. A odbiorca, kt�ry niecierpliwie czeka na przesy�k�, nie ma poj�cia kiedy naprawd� nadejdzie. Poczta nie gwarantuje �adnego okre�lonego terminu. Tak, tak, tak jest bez wzgl�du na to, co opowiadaj� te pseudorzetelne reklamy zach�caj�ce do korzystania z przesy�ek pierwszej klasy. Paczki s� wysy�ane zwyk�� poczt�, bez �adnych dodatkowych formalno�ci zwi�zanych z dor�czeniem na specjalnych warunkach. Co� takiego zbyt �atwo da�oby si� rozszyfrowa�. - Wygl�da na to, �e sam si� pan zap�dza w �lep� uliczk� - zacz��em z wolna. - Ale przypuszczam, �e co� pan tam jeszcze w zanadrzu ukrywa. Dobra jest, jak na razie wchodz� w to. - Robi� pan kiedy� zdj�cia? Z trudem si� powstrzyma�em, �eby nie wybuchn�� z�o�ci�. Ten go�� umia� kluczy� wok� tematu, oj umia�, lepiej ni� ktokolwiek inny. Tak samo zachowywa� si� w Johannesburgu - nigdy mu si� nie zdarzy�o m�wi� na temat d�u�ej ni� przez dwie minuty. - Z raz czy dwa co� tam pstrykn��em - odpar�em przez zaci�ni�te z�by. - Zdj�cia czarno-bia�e czy kolorowe? - Takie i takie. Mackintosh mia� zadowolony wyraz twarzy. - Kiedy robi pan kolorowe zdj�cia, prze�rocza, i wysy�a pan klisz� do wywo�ania, to co pan dostaje z powrotem? Spojrza�em na pani� Smith, u niej szukaj�c zrozumienia, i westchn��em. - Poci�ty na kawa�ki film z obrazkami. - Urwa�em i po sekundzie dorzuci�em: - Te kawa�ki oprawione s� w tekturowe ramki. - Ale� tak! Dostaje pan jeszcze charakterystyczne ��te pude�ko, w kt�rym to wszystko przesy�aj�. No w�a�nie, ��te. S�dz�, �e mo�na by ten kolor nazwa� ��ci� kodakowsk�. Je�li facet niesie w r�ku takie pude�ko, wida� to z przeciwleg�ej strony ulicy i mo�na sobie �mia�o powiedzie�: "Oho! Ten cz�owiek niesie pude�ko prze�roczy Kodaka". Czu�em podniecaj�ce napi�cie. Mackintosh zbli�a� si� do sedna sprawy. - No dobra - rzuci� nagle. - Wy�o�� kaw� na �aw�. Wiem, kiedy zostanie nadana przesy�ka z brylantami. Wiem, dok�d j� wysy�aj�, mam adres odbiorcy. A co najwa�niejsze, wiem, w co b�dzie zapakowana, a tego nie spos�b pomyli�. Pa�ska rola sprowadza si� do tego, �eby czeka� w pobli�u wskazanego adresu, a listonosz ju� sam wejdzie na pana z t� cholern� przesy�k� w r�ce. To ma�e, ��te pude�ko b�dzie zawiera� nie oprawione brylanty warte sto dwadzie�cia tysi�cy funt�w. I pan mu je odbierze. - Jak pan to wszystko wytropi�? -zapyta�em z ciekawo�ci�. - Nie ja - odrzek�. - To pani Smith. Wszystko jest jej pomys�em. Ona na to wpad�a i zebra�a niezb�dne informacje. Ale spos�b, w jaki do tego dosz�a, nie powinien pana interesowa�. Spojrza�em z na ni� z podziwem i odkry�em, �e ma b�yszcz�ce, zielone oczy. Jej usta wygina�y si� w zabawny zawijas. - Trzeba za wszelk� cen� wystrzega� si� przemocy, panie Rearden - powiedzia�a z powag� i wdzi�czny zawijas gdzie� znikn��. - Tak - potwierdzi� Mackintosh. - Przemocy trzeba tu najwy�ej tyle, �eby zabezpieczy� sobie odwr�t. Nie uznaj� gwa�tu, to szkodzi interesom. Niech pan lepiej o tym pami�ta. - Listonosz nie wr�czy mi pude�ka sam z siebie. B�d� musia� odebra� mu je si�� - zauwa�y�em. Mackintosh obna�y� z�by w dzikim u�miechu. - A zatem je�li pana z�api�, b�dzie to rabunek z u�yciem przemocy. W takich przypadkach s�dziowie Jej Kr�lewskiej Mo�ci s� do�� surowi, szczeg�lnie je�li we�miemy pod uwag� warto�� �upu. B�dzie pan mia� du�o szcz�cia, je�li sko�czy si� tylko na dziesi�ciu latach. - Taaak... - stwierdzi�em w zamy�leniu i odwzajemni�em mu u�miech z nawi�zk�. - Ale przecie� nie b�dziemy policji u�atwia� zadania, panie Rearden. Plan jest taki: ja b�d� si� kr�ci� gdzie� w pobli�u, a pan zajmie si� swoj� dzia�k�. Kamienie wyjad� z kraju w ci�gu trzech godzin od ich przechwycenia. Pani Smith, czy zechce pani teraz om�wi� sprawy bankowe? Otworzy�a akt�wk� i wyj�a z niej blankiet, kt�ry nast�pnie poda�a mi przez blat biurka. - Niech pan to wype�ni. By� to kwestionariusz-podanie o otwarcie konta w Zuricher Ausfuhren Handelsbank. Jej palec spocz�� na blankiecie, a ja nabazgra�em obok niego numer mojego konta. - Ten numer wypisany na odpowiednim blankiecie czekowym w miejscu podpisu umo�liwi panu podj�cie dowolnej sumy do wysoko�ci czterdziestu tysi�cy funt�w szterling�w, b�d� ekwiwalentu w dowolnej walucie - poucza�a. Mackintosh zachichota� nieelegancko. - Oczywi�cie, najpierw musi pan za�atwi� brylanty. Wbi�em w nich wzrok. - Wi�c zgarniacie dwie trzecie. - Tak to zaplanowa�am - o�wiadczy�a ch�odno pani Smith. Mackintosh u�miechn�� si� niczym zg�odnia�y rekin. - Ona ma kosztowne gusta. - Co do tego nie mam w�tpliwo�ci - stwierdzi�em. - Czy pani gusta rozci�gaj� si� te� na dobry obiad? Musia�aby jednak pani wskaza� restauracj�, bo w Londynie jestem pierwszy raz w �yciu. W�a�nie mia�a co� odpowiedzie�, kiedy Mackintosh rzuci� ostro: - Nie przyjecha� pan tu po to, �eby zabawia� si� w uwodzenie mojej pracownicy, Rearden! Nie by�oby m�drze, gdyby kto� zauwa�y�, �e zadaje si� pan z kimkolwiek z nas. By� mo�e jak ju� b�dzie po wszystkim, zjemy sobie obiad. We troje. - Dzi�kuj� - odpar�em niemrawo. Smarowa� co� na �wistku papieru. - Proponuj�, �eby po obiedzie... hm...nabada� pan teren. Tak to si� chyba m�wi, prawda? To jest adres, pod kt�ry nadejdzie przesy�ka. - Popchn�� karteluszek przez blat i zacz�� pisa� co� na nast�pnym. - A to jest adres mojego krawca. I ostro�nie, niech pan ich tylko nie pomyli. To by�aby katastrofa. II Obiad zjad�em w Cocku na Fleet Street i ruszy�em na poszukiwanie adresu, kt�ry dosta�em od Mackintosha. Oczywi�cie poszed�em w z�ym kierunku; Londyn jest cholernym miastem, jak si� go nie zna, a trzeba gdzie� doj��. Nie chcia�em bra� taks�wki, bo zawsze lubi� gra� ostro�nie, mo�e nawet zbyt ostro�nie. Ale w�a�nie dlatego odnosz� sukcesy. Tak czy owak, znalaz�em si� na ulicy Ludgate Hill. Tam si� po�apa�em, �e zmyli�em drog�, wi�c zawracaj�c w Holborn, musia�em przej�� ko�o G��wnego S�du Kryminalnego. Wiedzia�em, �e to S�d G��wny, bo tak g�osi� napis, ale zdumia�o mnie to, �e nie nazywa si� Old Bailey, jak zawsze my�la�em. Rozpozna�em budynek dzi�ki z�otej postaci Sprawiedliwo�ci na dachu. Nawet obywatel RPA jest w stanie go rozpozna�, bo w ko�cu my te� ogl�damy filmy Edgara Lustgartena. Wszystko to by�o niezwykle interesuj�ce, ale przecie� nie spacerowa�em po Londynie w charakterze turysty. Zrezygnowa�em wi�c z wej�cia do �rodka, chocia� bardzo chcia�em zobaczy�, czy nie toczy si� tam przypadkiem jaka� ciekawa sprawa. Przeszed�em na Leather Lane, za Gamage's, i odkry�em tam targowisko uliczne, gdzie przekupnie sprzedawali najr�niejsze rupiecie z r�cznych dwuko�owych w�zk�w. Nie bardzo mi si� to podoba�o, gdy� w g�stym t�umie trudno jest szybko ucieka�. W tej sytuacji nale�a�o zrobi� wszystko, �eby oby�o si� bez krzykliwego po�cigu, a to oznacza�o, �e b�d� zmuszony grzmotn�� listonosza nader solidnie. Ju� go nawet zaczyna�em �a�owa�. Nim sprawdzi�em dok�adny adres, kr��y�em po s�siedztwie, wypatruj�c wszelkich mo�liwych dr�g ucieczki. Ku swemu zdumieniu stwierdzi�em, �e Hatton Garden biegnie r�wnolegle do Leather Lane, a wiedzia�em, �e tam w�a�nie rezyduj� handlarze brylantami. Po namy�le doszed�em do wniosku, �e w gruncie rzeczy nie ma w tym nic zaskakuj�cego, bo diamentowi ch�opcy nie chcieliby przecie�, �eby miejsce dostawy znajdowa�o si� o dziesi�tki mil od miejsca, gdzie czeka� w�a�ciwy odbiorca. Przygl�da�em si� solidnym, nijakim budynkom i duma�em, w kt�rym z nich mieszcz� si� owe skarbce, kt�re opisywa� mi Mackintosh. Sp�dzi�em p� godziny przemierzaj�c okoliczne uliczki i odnotowuj�c w pami�ci lokalizacj� rozmaitych sklep�w. Sklepy s� bardzo po�yteczne, bowiem mo�na w nich si� skry�, kiedy trzeba szybko znikn�� z ulicy. Zdecydowa�em, �e w Gamage's da�oby si� nie�le zgubi�, wi�c kolejny kwadrans sp�dzi�em na penetrowaniu jego wn�trza. To wszystko nie mog�o wystarczy�, ale na tym etapie bez sensu by�oby postanawia� co� ostatecznie. Wielu ludzi potyka si� na robocie takiej jak ta, bo wmawiaj� w siebie, �e s� geniuszami w�r�d z�odziei. Uk�adaj� szczeg�owe plany jeszcze na rozbiegu, po czym ca�ej operacji szybko kostniej� arterie, staje si� sztywna i nieelastyczna. Wr�ci�em na Leather Lane i odnalaz�em adres, kt�ry wypisa� mi Mackintosh. Punkt znajdowa� si� na drugim pi�trze, wi�c skrzypi�c� wind� wjecha�em na trzecie i zszed�em na p�pi�tro. Betsy-Lou Dress Manufacturing Co, Ltd sta�a otworem dla wszystkich klient�w, ale nie fatygowa�em si�, by wchodzi� do �rodka i komukolwiek si� przedstawia�. Zamiast tego sprawdzi�em, w jaki spos�b najlepiej tam dotrze� i odkry�em, �e nie jest �le. Ale najpierw musia�em ujrze� w akcji listonosza i dopiero potem zdecydowa�, jak najlepiej przeprowadzi� operacj�. Nie wystawa�em tam zbyt d�ugo, tylko tyle, bym m�g� si� z grubsza zorientowa� w okolicy. Po dziesi�ciu minutach by�em ju� z powrotem w Gamage's, w budce telefonicznej. Pani Smith musia�a chyba warowa� przy telefonie, czekaj�c na znak ode mnie, bowiem dzwonek zadzwoni� tylko raz i natychmiast us�ysza�em jej g�os. - Anglo-Scottish Holdings. - Rearden. - ��cz� z panem Mackintoshem. - Chwileczk� - wstrzyma�em j�. - Czy pani jest tylko Smith, czy co� jeszcze? - Co pan ma na my�li? - Przez chwil� milcza�a, potem za� rzek�a: - Mo�e niech mi pan m�wi Lucy. - Ajajaj! Nie wierz�. - Niech pan lepiej uwierzy. - A czy istnieje jaki� pan Smith? - To ju� nie pa�ski interes - odpowiedzia�a takim tonem, �e moja s�uchawka pokry�a si� lodem. - ��cz� z panem Mackintoshem. Trzask i na chwil� zaleg�a cisza. Pomy�la�em sobie, �e jako kochanek nie mam chyba zbyt wielkich szans. Tak naprawd� nie by�o w tym nic zaskakuj�cego, bo jako� nie umia�em sobie wyobrazi�, by Lucy Smith - o ile tak si� rzeczywi�cie nazywa�a - chcia�a nawi�za� ze mn� bli�sz� znajomo�� przed wykonaniem zadania. Czu�em si� przybity. - Serwus, drogi ch�opcze - zaskrzecza� mi w ucho Mackintosh. - Jestem got�w do dalszej rozmowy. - O? A zatem niech pan wpadnie do mnie jutro o tej samej porze. - Dobrze. - A! Jeszcze jedno! Czy odwiedzi� pan ju� krawca? - Nie. - Radz� si� pospieszy� - rzek�. - Trzeba zdj�� miar�, no i b�d� zapewne co najmniej trzy przymiarki. Powinien pan zd��y� z tym wszystkim akurat na chwil� przedtem, zanim zakuj� pana w kajdanki. - Ale �mieszne - powiedzia�em i rzuci�em s�uchawk�. Dobrze mu by�o robi� pseudodowcipne uwagi, bo to nie on mia� odwali� zasadnicz� robot�. Zastanawia�em si�, czym jeszcze zajmuje si� Mackintosh w tym swoim podupad�ym biurze. Opr�cz planowania brylantowych skok�w, oczywi�cie. Pojecha�em taks�wk� na West End i znalaz�em sklep Austina Reeda, gdzie kupi�em bardzo przyjemny dwustronny prochowiec i szpiczast� czapk�, jedna z tych, kt�re tak ch�tnie nosz� angielscy d�entelmeni z prowincji. Chcieli mi t� czapk� zapakowa� w papier, ale zwin��em j� w tr�bk�, wsadzi�em do kieszeni p�aszcza, a p�aszcz przerzuci�em sobie przez rami�. Ani mi w g�owie by�o zbli�y� si� do krawca, kt�rego tak gor�co zachwala� Mackintosh. III - A wi�c uwa�a pan, �e to si� da przeprowadzi� - podsumowa� Mackintosh. Kiwn��em g�ow�. - B�d� musia� dowiedzie� si� jeszcze tego i owego, ale tymczasem wygl�da nie�le. - Co pan chce wiedzie�? - Po pierwsze: kiedy ma si� odby� skok? U�miechn�� si�. - Pojutrze-rzuci� lekko. - O Bo�e! Nie mamy zbyt wiele czasu. Zachichota�. - W nieca�y tydzie� od chwili, gdy postawi� pan stop� na angielskiej ziemi, b�dzie ju� po sprawie. - Mrugn�� do pani Smith. - Nie ka�dy mo�e zarabia� czterdzie�ci tysi�cy funt�w za tydzie� nie najci�szej pracy. - Widz� tu przynajmniej jeszcze jedn� tak� osob� - stwierdzi�em sarkastycznie. - Jako� nie zna�, �eby pan urabia� sobie r�ce po �okcie. Nie by� tym wcale zak�opotany. - Ja zajmuj� si� planowaniem, Rearden, planowaniem. To moja dzia�ka. - Znaczy, �e dzisiejsze popo�udnie i ca�y jutrzejszy dzie� musz� po�wi�ci� na studiowanie zwyczaj�w angielskich listonoszy. Ile razy dziennie obchodz� rewir? Mackintosh zazezowa� w stron� pani Smith, kt�ra odpar�a: - Dwa razy. - Czy mo�ecie zwerbowa� jakich� ludzi na "oko"? - indagowa�em. - Nie chc� zbyt d�ugo kr�ci� si� po Leather Lane. Mog� mnie zwin�� za w��cz�gostwo, a to roz�o�y�oby ca�� rzecz na obie �opatki. - Wszystko ju� za�atwione - zapewni�a mnie pani Smith. - Tutaj mam rozk�ad obchod�w dor�czycieli. Ja zag��bi�em si� w harmonogram pracy listonoszy, a ona tymczasem rozpostar�a na biurku jaki� plan. - To jest rozk�ad ca�ego drugiego pi�tra. Mamy szcz�cie. W niekt�rych budynkach skrzynki na listy wisz� szeregiem w holu wej�ciowym. W niekt�rych, bo w tym nie. Tutaj do ka�dego biura listonosz nosi korespondencj� osobi�cie. Mackintosh d�gn�� palcem w plan. - O tutaj, tutaj zajmie si� pan listonoszem. W r�ku b�dzie trzyma� listy dla tej firmy odzie�owej o piekielnej nazwie. Z tego miejsca powinien pan zobaczy�, czy ma t� nasz� przesy�k�, czy nie. Je�li nie, mija go pan i czeka na kolejny obch�d. - I to mnie w�a�nie martwi - powiedzia�em. - To czekanie. Je�li si� gdzie� nie schowam, b�d� rzuca� si� wszystkim w oczy jak latarnia morska. - Ach! Nie m�wi�em panu? Wynaj��em biuro na tym samym pi�trze - rzek� niedbale Mackintosh. - Pani Smith zrobi�a niezb�dne zakupy i zaprowadzi�a w naszym lokalu wszelkie domowe wygody. Znajdzie pan tam elektryczny czajnik, herbat�, kaw�, cukier, mleko i jeszcze koszyczek delikates�w od Fortnuma. B�dzie si� pan czu� jak kr�l. Mam nadziej�, �e lubi pan kawior. Gwa�townie wypu�ci�em powietrze. - Niech pan nie zawraca sobie g�owy i tego akurat ze mn� konsultuje - powiedzia�em sarkastycznie. Mackintosh u�miechn�� si� tylko i rzuci� na biurko breloczek z kluczykami. Wzi��em go do r�ki. - Pod jakim wyst�puj� szyldem? - Kiddykar Toys, Ltd - poinformowa�a mnie pani Smith. To najprawdziwsza w �wiecie sp�ka. Mackintosh roze�mia� si�. - Sam j� za�o�y�em. Kosztowa�a mnie ca�e 25 funt�w. Reszt� przedpo�udnia sp�dzili�my na omawianiu plan�w i nie znalaz�em w nich �adnych mankament�w, kt�re mia�yby sp�d� sen z powiek. Przy�apa�em si� na tym, �e Lucy Smith coraz bardziej mi si� podoba. Umys� mia�a ostry jak brzytwa, nic nie umyka�o jej uwagi, nie szarog�si�a si� i zachowywa�a przy tym swoj� kobieco�� - dla kobiety przeci�tnej to kombinacja niezwykle trudno osi�galna. Kiedy ju� mieli�my wszystko zapi�te na ostatni guzik, zagadn�n��em j�: - No dobrze. Lucy nie jest przecie� pani prawdziwym imieniem Jak pani naprawd� na imi�? Spojrza�a mi prosto w oczy. - Nie s�dz�, �eby to mia�o znaczenie - odpar�a spokojnie. Westchn��em. - Nie - przyzna�em. - Chyba nie. Mackintosh przygl�da� si� nam z zainteresowaniem i nagle rzek�: - M�wi�em ju�, niech pan nie zawraca g�owy mojej sekretarce, Rearden. Ma si� pan zaj�� robot� i tylko robot�. - Sp�jrz zegarek. - Zreszt�, niech pan ju� lepiej sobie idzie. Zatem c�, opu�ci�em ponure, dziewi�tnastowieczne biuro i zjad�em obiad w Cocku, a popo�udnie sp�dzi�em w pomieszczeniu zarejestrowanym na Kiddykar Toys, Ltd oddalonym o dwoje drzwi od Betsy-Lou Dress Manufacturing Co, Ltd. Znalaz�em tam wszystko, co obieca� Mackintosh. Zrobi�em sobie czajniczek herbaty i z zadowoleniem stwierdzi�em, �e pani Smith zaopatrzy�a mnie w prawdziw� herbat�, a nie w to rozpuszczalne �wi�stwo. Mia�em stamt�d dobry widok na ulic� i kiedy zajrza�em do harmonogramu, by�em w stanie dok�adnie odtworzy� tras� listonosza. Powinienem go zauwa�y� z pi�tnastominutowym wyprzedzeniem nawet bez telefonu od Mackintosha. Ustaliwszy, co mia�em ustali�, urz�dzi�em sobie par� przechadzek poza biurem, przemierzaj�c korytarz i wyliczaj�c czas. Tak naprawd� nie mia�o to zbyt wiele sensu, bo nie wiedzia�em przecie�, w jakim tempie chodzi listonosz, ale przynajmniej sobie po�wiczy�em. Sprawdzi�em te�, ile zabiera mi przej�cie z biura do sklepu Gamage's; szed�em szparko, ale nie na tyle szybko, by zwraca� na siebie uwag�. Potem godzinka w sklepie i skomplikowana trasa na zgubienie ewentualnego po�cigu by�a gotowa. Na tym zako�czy�em dzia�alno�� i wr�ci�em do hotelu. M�j nast�pny dzie� wygl�da� bardzo podobnie, tyle tylko, �e doszed� uzupe�niaj�cy element treningu - listonosz. Kiedy pojawi� si� po raz pierwszy, obserwowa�em go przez uchylone drzwi biura ze stoperem w r�ku. Mo�e nieco przesadzi�em, bo w ko�cu wszystko, co mia�em zrobi�, to faceta og�uszy� i tyle. Ale skoro stawka by�a tak cholernie wysoka, postanowi�em przerobi� wszystko po kolei. Kiedy listonosz zjawi� si� tego dnia po raz wt�ry, zrobi�em na niego pr�bny nalot. I rzeczywi�cie by�o tak, jak przepowiada� Mackintosh. Dor�czyciel podchodzi� pod drzwi Betsy-Lou, �ciskaj�c w r�ku listy, kt�re mia� tam zostawi� no i, rzecz jasna, pude�ko Kodaka by�oby widoczne jak na d�oni. Mia�em tylko nadziej�, �e Mackintosh nie myli si� te� co do brylant�w, bo wygl�daliby�my cholernie g�upio, l�duj�c z fotograficznym zapisem weekendu Betsy-Lou w Brighton. Nim na dobre wyszed�em z biura, zadzwoni�em do Mackintosha. Telefon odebra� sam szef. - Bardziej got�w ni� teraz ju� nie b�d� - oznajmi�em. - �wietnie! - Chwil� milcza�. -Ju� mnie pan nie zobaczy, pomijaj�c moment przekazania towaru. Niech si� pan tylko dobrze spisze, na mi�o�� bosk�! - A co si� sta�o? Cykora pan nagle z�apa�? Zby� to milczeniem. - W hotelu czeka na pana upominek. Niech si� pan z nim ostro�nie obchodzi. - Zn�w zamilk�. - Powodzenia. - Prosz� przekaza� pani Smith moje najgor�tsze wyrazy szacunku. Zakaszla�. - Nic by z tego nie by�o, dobrze pan wie. - Mo�e nic, ale lubi� sam podejmowa� decyzje. - By� mo�e... tylko, �e jutro ona b�dzie ju� w Szwajcarii. Ale przeka�� pozdrowienia, jak j� zobacz�. - Od�o�y� s�uchawk�. Wr�ci�em do hotelu. W recepcji odebra�em niewielk� paczuszk�. Rozpakowa�em j� u siebie w pokoju. W ma�ym pude�ku le�a�a o�owiana pa�ka oblana warstw� gumy. Mia�a pewny uchwyt, a do tego elegancki paseczek, kt�rym oplata�o si� nadgarstek. W sumie - bardzo skuteczny instrument do usypiania ludzi. Mo�e tylko troch� bardziej niebezpieczny od innych. W pude�ku znajdowa� si� r�wnie� skrawek papieru, a na nim zaledwie linijka tekstu wystukana na maszynie: Tyle, ile trzeba, nie mocniej. Tej nocy po�o�y�em si� spa� wcze�nie. Nast�pnego dnia czeka�a mnie robota. IV Rano wybra�em si� do City na podobie�stwo wielu innych przedstawicieli interesu, chocia� nie posun��em si� a� tak daleko, by na g�ow� w�o�y� melonik, a do r�ki wzi�� ber�o urz�dnika - zwini�ty parasol. W City znalaz�em si� wcze�niej ni� wi�kszo�� ludzi, albowiem pierwsz� korespondencj� roznoszono jeszcze przed rozpocz�ciem godzin urz�dowania. Do biura Kiddykar Toys dotar�em z p�godzinnym zapasem i natychmiast, zanim jeszcze skontrolowa�em teren z okna, nastawi�em czajnik wody na kaw�. Straganiarze z Leather Lane szykowali si� ju� do pracy, a Mackintosha nigdzie nie by� wida�. To mnie nie martwi�o, bo na pewno kr�ci� si� gdzie� w pobli�u, wypatruj�c listonosza. Sko�czy�em w�a�nie pierwsz� fili�ank� kawy, kiedy zadzwoni telefon. - Nadchodzi - rzuci� kr�tko Mackintosh. Us�ysza�em trzask odk�adanej s�uchawki. W trosce o mi�nie w�asnych n�g listonosz musia� chyba po�wi�ci� nieco czasu na opracowanie najbardziej ekonomicznego sposobu przemieszczania si� wewn�trz budynku. Ot� mia� zwyczaj jecha� wind� na najwy�sze pi�tro i zaczyna�-dor�czanie list�w id�c z g�ry na d�, zgodnie ze wszech miar s�uszn� teori�, �e schodzenie po schodach jest �atwiejsze od wspinania si� po nich. W�o�y�em prochowiec i kapelusz i uchyliwszy nieco drzwi, nas�uchiwa�em j�ku windy. Po dziesi�ciu minutach us�ysza�em, jak winda wje�d�a na g�r�. Wtedy wyszed�em na korytarz, starannie przymykaj�c za sob� drzwi; nie domkn��em ich jednak, by otworzy�y si� za najl�ejszym pchni�ciem. O tej porze budynek by� bardzo cichy i kiedy us�ysza�em st�panie listonosza po schodach prowadz�cych na drugie pi�tro, wycofa�em si� na podest ni�ej. Listonosz dotar� na miejsce, po czym odwr�ci� si� od drzwi Betsy-Lou Ltd., by roznie�� listy innym biurom. Nie zaniepokoi�em si� - tak robi� zawsze. Potem us�ysza�em jak wraca i zatrzymuje si� co kilka krok�w odmierzaj�c przystanki metalicznymi stukni�ciami klapek skrzynek na listy. Wyczu�em w�a�ciwy moment, wszed�em na drugie pi�tro i skierowa�em si� do biura Kiddykar Toys, co pozwoli�o mi stan�� twarz� w twarz z listonoszem. Spojrza�em na jego r�ce, ale nie zobaczy�em w nich ��tego pude�ka. - Dzie� dobry - rzuci�. - �adny mamy ranek, prawda? Min�� mnie szybkim krokiem, a ja, wolno i niezdarnie, usi�owa�em dosta� si� do mego biura, udaj�c, �e otwieram drzwi kluczem. Kiedy ju� je za sob� zamkn��em, stwierdzi�em, �e d�onie lepi� mi si� od potu. Lepi�y si� nie za bardzo, ale i tak przekona�em si�, �e jestem mocno spi�ty. By�o w tym, jak s�dz�, co� przekomicznego i absurdalnego, bo w ko�cu jedyne, co mia�em zrobi�, to odebra� male�kie pude�ko cz�owiekowi, kt�ry si� niczego nie spodziewa. To za� powinno by� rzecz� najprostsz� pod s�o�cem, a nie okazj� do zdenerwowania. Napi�cie powodowa�a sama zawarto�� pude�ka. Sto dwadzie�cia tysi�cy funt�w to nie w kij dmucha�. To tak jak z tym facetem, kt�ry idzie sobie spacerkiem po kraw�niku, st�pa pewnie, a noga nigdy mu si� nie omsknie. Ale niech no tylko spr�buje tak pospacerowa� nad kilkudziesi�ciometrow� przepa�ci�, a od razu obleje si� zimnym potem. Stan��em przy oknie i otworzy�em jedno skrzyd�o nie tyle po to, by zaczerpn�� wi�cej tlenu, ile by da� znak Mackintoshowi, �e pierwszy obch�d listonosza okaza� si� niewypa�em. Wyjrza�em na Leather Lane i ujrza�em go w um�wionym miejscu. Sta� przed straganem owocowo-warzywnym, nerwowo d�gaj�c palcem pomidory. Spojrza� w g�r�, w okno, odwr�ci� si� na pi�cie i odszed�. Zapali�em papierosa i otworzy�em porann� gazet�. Do nast�pnego podej�cia zosta�o jeszcze sporo czasu. Dwie godziny p�niej telefon zn�w si� rozdzwoni�. - �ycz� wi�cej szcz�cia tym razem - rzek� Mackintosh i od�o�y� s�uchawk�. Post�pi�em dok�adnie tak samo jak przedtem i nie by�o w tym nic z�ego, poniewa� korespondencj� roznosi� inny listonosz. Czeka�em na pode�cie mi�dzy pierwszym a drugim pi�trem i pilnie nas�uchiwa�em. Teraz mia�em trudniejsze zadanie. W budynku panowa� ruch, a od tego, czy uda mi si� listonosza zdyba� sam na sam zale�a�o bardzo wiele. Je�li tak, nie b�dzie problem�w, je�eli natomiast przypl�cze si� jeszcze kto�, b�d� musia� wyrwa� dor�czycielowi pude�ko i zwiewa� co si� w nogach. R�wnomierne kroki ostrzeg�y mnie, �e ju� nadchodzi, wi�c w krytycznym momencie podrepta�em na g�r�. Odwr�ci�em g�ow� najpierw w jedn�, potem w drug� stron� - jak kto�, kto w�a�nie ma przej�� przez jezdni� - i stwierdzi�em, �e wszystko gra, bo korytarzem szli�my tylko my dwaj: listonosz i ja. Wtedy spojrza�em na jego r�ce. Trzyma� w gar�ci plik list�w, a na wierzchu tego pliku siedzia�o sobie ��te pude�eczko. Gdy zr�wna� si� z biurem Kiddykar Toys, wyszed�em tu� przed niego. - Ma pan co� dla mnie? - spyta�em. - Pracuj� tutaj. - Wskaza�em drzwi za jego plecami. Odwr�ci� g�ow�, by rzuci� okiem na napis na drzwiach, a ja, modl�c si� w duchu, �eby nie mia� zbyt kruchej czaszki, waln��em go pa�k� za uchem. Mrukn�� co� i ugi�y si� pod nim kolana. Z�apa�em go zanim upad� i wepchn��em w drzwi biura, kt�re otworzy�y si� pod naciskiem ci�aru jego cia�a. Przewr�ci� si� na progu, rozsypuj�c przed sob� listy. Z lekkim stukotem upad�o te� pude�ko Kodaka. Wci�gn��em listonosza do �rodka, a drzwi domkn��em nog�. Porwa�em ��te pude�eczko i umie�ci�em je w niewinnie wygl�daj�cym, br�zowym opakowaniu, kt�re Mackintosh zorganizowa� specjalnie na t� okazj�. Mia�em mu je przekaza� na ulicy, a nie chcieli�my, �eby kto� zauwa�y� wpadaj�c� w oko ���. W nieca�e sze��dziesi�t sekund od spotkania z listonoszem znalaz�em si� po drugiej stronie drzwi, kt�re zamkn��em za sob� na klucz. W�a�nie przekr�ca�em go w zamku, gdy za moimi plecami kto� przeszed�, kieruj�c si� w stron� biura Betsy-Lou. Odwr�ci�em si� i zszed�em po schodach. Nie p�dzi�em na z�amanie karku, ale i nie marudzi�em zbytnio. Zak�ada�em, �e poczciarz nie ocknie si� przez bli�sze dwie, trzy minuty, no i pr�cz tego b�dzie musia� jeszcze wydosta� si� z lokalu firmy Kiddykar Toys. Wyszed�em na ulic� i dostrzeg�em Mackintosha. Wpatrywa� we mnie. Szybko odwr�ci� wzrok i zrobi� p�obr�t, a ja, id�c do niego przeszed�em przez ulic� i kluczy�em chwil� mi�dzy straganami panuj�cym tam �cisku nietrudno by�o pchn�� go ramieniem, wymamrota�: "Przepraszam", r�wnocze�nie przekaza� mu pude�ko i i�� sobie dalej w kierunku Holbornu. Nie uszed�em daleko, gdy us�ysza�em brz�k rozbijanego szk�a czyj� wzburzony krzyk. Spryciarz z tego poczciarza. Nie traci� czasu na forsowanie drzwi, tylko zbi� szyb�, �eby zwr�ci� na siebie uwag� No a w dodatku ockn�� si� szybciej ni� si� spodziewa�em. Wida� nie uderzy�em go wystarczaj�co mocno. Mimo to czu�em si� bezpieczny. By�em ju� na tyle daleko, by nie m�g� mnie zauwa�y�, w dodatku coraz bardziej si� od niego odwr�ci�em. Wyja�nienie ca�ego zamieszania zajmie co najmniej pi�� minut, a do tego czasu mia�em szczery zamiar zatrze� za sob� wszelkie �lady. Liczy�em, �e i Mackintosh zrobi to samo. Teraz on by� trefny teraz on mia� brylanty. Zboczy�em chy�kiem w stron� tylnego wej�cia do Gamage's wolniejszym krokiem przeszed�em przez sklep. Mia�em nadziej�, �e sprawiam wra�enie cz�owieka, kt�ry wie, dok�d zmierza. Znalaz�em m�sk� ubikacj� i zamkn��em si� w kabinie. Zdj��em p�aszcz -ten tak uwa�nie przeze mnie wybrany prochowiec o �licznie kontrastuj�cych barwach - i odwr�ci�em go na drug� stron�. Z kieszeni wyj��em zr�czn� czapeczk� i z �alem zwin��em sw�j kapelusz w bezkszta�tn� mas�. Zostawi� go w toalecie? Nie, tego nie mog�em zrobi�. Wi�c do kieszeni z nim, cho� to nie najlepsze rozwi�zanie. Pono� ubi�r czyni cz�owieka. Je�li tak, to z m�skiej toalety wyszed� kompletnie inny cz�owiek. Przechadza�em si� niedbale po sklepie i z wolna dryfowa�em w stron� g��wnego wej�cia. Po drodze kupi�em sobie krawat, by mie� namacalny pow�d mojej tam bytno�ci, lecz ten �rodek ostro�no�ci by� ca�kowicie zb�dny. Ze sklepu wyszed�em na chodnik Holbornu i skierowa�em kroki na zach�d. �adnych taks�wek. Taks�wkarzy b�d� na pewno przepytywa�, czy o tej a o tej godzinie, tu a tu kto� nie korzysta� przypadkiem z ich us�ug. P� godziny p�niej siedzia�em w pubie w jednej z bocznych uliczek Oxford Street, opodal Marble Arch, i na luzie s�czy�em piwo. Odwali�em niez�� fuch�, ale to jeszcze nie wszystko. O, do diab�a! I to bardzo nie wszystko! Zastanawia�em si�, czy mog� ufa� Mackintoshowi. Bo czy on wykona jak trzeba swoj� cz�� zadania...? V Tego wieczoru, gdy przygotowywa�em si� do wyjazdu z miasta, us�ysza�em stanowcze pukanie do drzwi mojego pokoju. Otworzy�em i stan��em oko w oko z dwoma ros�ymi m�czyznami ubranymi bardzo tradycyjnie i w dobrym gu�cie. Ten z prawej zapyta�: - Pan Joseph Aloysius Rearden? Nie musia�em za bardzo si� zm�d�a�, by zorientowa� si�, �e mam oto przed sob� dw�ch gliniarzy. U�miechn��em si� krzywo. - Aloysiusa wola�bym pu�ci� w niepami��. - Jeste�my z policji. - Machn�� mi przed nosem czym� w rodzaju portfela, a zrobi� to bardzo niedbale. -Mamy nadziej�, �e zechce pan nam pom�c, odpowiadaj�c na kilka pyta�. - Hej! - zawo�a�em. - Czy to aby nakaz s�dowy? Nigdy dot�d czego� takiego nie widzia�em! Gliniarz, cho� niech�tnie, roz�o�y� portfel jeszcze raz i da� mi przeczyta� nakaz. Okaza�o si�, �e mam przed sob� �ledczego, inspektora Johna M. Brunskilla, kt�ry stoi oto w drzwiach w swym najprawdziwszym, bez w�tpienia, wydaniu. Papla�em dalej: - Owszem, widzia�em takie rzeczy w bioskopie, ale nawet mi do g�owy nie przysz�o, �e przydarzy mi si� co� takiego naprawd�! - W bioskopie? - zapyta� podejrzliwie. - No, na ekranie. W RPA na kino m�wimy bioskop. Mieszkam na sta�e w Afryce Po�udniowej. Nie wiem, jak m�g�bym wam pom�c, panie inspektorze. Londynu nie znam. Tak naprawd� to nie znam Anglii. Jestem tu raptem od tygodnia, w�a�ciwie nawet kr�cej. - To wszystko ju� wiemy, panie Rearden - o�wiadczy� spokojnie Brunskill. Aha! Wi�c ju� mnie zd��yli sprawdzi�! Ch�opcy szybko dzia�aj�! Genialni s� ci brytyjscy detektywi! - Mo�emy wej��, panie Rearden? S�dz�, �e jednak b�dzie pan m�g� nam pom�c. Zrobi�em im przej�cie i machni�ciem r�ki zaprosi�em do �rodka. - Wejd�cie panowie i siadajcie. Jest tylko jedno krzes�o. Jeden z was musi usi��� na ��ku. I rozbierzcie si�. - Mo�e niekoniecznie. Nie zabawimy d�ugo. To jest �ledczy Jervis, sier�ant Jervis. Jervis robi� wra�enie jeszcze twardszego ni� Brunskill. Brunskill by� uk�adny i mia� w sobie t� �agodno��, kt�ra przychodzi z wiekiem dojrza�ym, tymczasem Jervis to m�odzian jeszcze surowy, gliniarz twardy jak ska�a. Jednak to Brunskill oka�e si� gro�niejszy, to on b�dzie stosowa� te wszystkie chytre sztuczki. - No wi�c czym mog� s�u�y�? - zapyta�em. - Prowadzimy �ledztwo w sprawie przesy�ki, kt�r� dzi� rano skradziono listonoszowi na Leather Lane - zacz�� Brunskill. - Co pan nam mo�e o tym powiedzie�, panie Rearden? - A gdzie jest Leather Lane? Nie znam miasta. Brunskill spojrza� na Jervisa, Jervis na Brunskilla, a potem oby dwaj spojrzeli na mnie. - Niech pan da spok�j, panie Rearden - odezwa� si� Brunskill. - Sta� pana na co� wi�cej. - Ma pan za sob� odsiadk� - powiedzia� znienacka Jervis. Poczu�em si� tak, jakbym oberwa� obuchem w �eb. - A wy, pa�karze, ju� nigdy nie dacie mi o tym zapomnie�, co? - powiedzia�em z gorycz� w g�osie. - Tak, siedzia�em p�tora roku w Pretoria Central, mam za sob� osiemna�cie miesi�cy odsiadki w wiej�cej ch�odem ciupie. To dawne dzieje. Od tamtej pory prowadz� si� bardzo przyzwoicie. - A� do dzisiejszego ranka, zgad�em? - odezwa� si� Brunskill. Spojrza�em mu prosto w oczy. - Bez owijania w bawe�n�. Pan mi powie, co niby mia�em dzi� zrobi�, a ja panu powiem, czy to zrobi�em. Prosto z mostu. - Pi�knie to z pana strony - mrukn�� Brunskill. - Nie s�dzicie sier�ancie? Z g��bi krtani Jervisa wydoby� si� jaki� paskudny d�wi�k. Potem Jervis rzek�: - Macie co� przeciwko temu, �e przeszukamy wasz pok�j, Rearden? - Dla sier�ant�w jestem pan Rearden. Pa�ski szef jest lepiej wychowany od pana. I, oczywi�cie, zdecydowanie protestuj� przeciwko rewizji. Chyba, �e macie panowie nakaz. - Ale� oczywi�cie, �e mamy - �agodzi� Brunskill. - Spokojnie! panie Rearden. Niech pan zaczyna, sier�ancie. - Wyj�� z kieszeni jaki� papier i z rozmachem po�o�y� go p�asko na d�oni. - My�l�, �e co do tego nie b�dzie pan mia� �adnych w�tpliwo�ci. Nie zada�em sobie trudu, �eby cho� zerkn�� na dokument. Po prostu rzuci�em go na toaletk� i przygl�da�em si�, jak Jervis przekopuje mi fachowo pok�j. Niczego nie znalaz�, bo niczego znale�� nie m�g�. Wreszcie podda� spraw�, spojrza� na Brunskilla i potrz�sn�� g�ow�. - Musz� pana zaprosi� na komend� - zwr�ci� si� do mnie Brunskill. Nie odezwa�em si� i pozwoli�em, by w pokoju zaleg�a d�u�sza cisza. Dopiero po chwili rzek�em: - Prosz�, niech mnie pan zaprasza. - Mamy tu dowcipnisia, panie inspektorze - stwierdzi� Jervis, przygl�daj�c mi si� z niech�ci� w oku. - Je�li mnie tylko zaprosicie, nie p�jd�. B�dziecie musieli mnie aresztowa�. Inaczej w pobli�e kratek dowlec si� nie dam. Brunskill westchn��. - Niech i tak b�dzie, panie Rearden. Aresztuj� pana pod zarzutem udzia�u w napadzie na listonosza w budynku przy Leather Lane oko�o dziewi�tej trzydzie�ci dzi� rano. Czy to pana satysfakcjonuje! - Wystarczy, �eby z panem p�j�� - odpar�em. - Idziemy. - By�bym zapomnia�! - zawo�a�. - Wszystko, co pan od tej chwili powie, mo�e by� odnotowane i u�yte przeciwko panu. - Znam t� formu�k�. Znam j� a� nadto dobrze. - Nie mam co do tego �adnych w�tpliwo�ci - powiedzia� cicho. Spodziewa�em si�, �e zawioz� mnie do Scotland Yardu, tymczasem znalaz�em si� na ma�ym posterunku policji. Gdzie to by�o, nie mam poj�cia - naprawd� nie znam Londynu. Wsadzili mnie do jakiej� klitki, kt�rej ca�e umeblowanie stanowi� st� z surowego drewna i dwa zwyk�e krzes�a. Unosi� si� tam znajomy zapach, charakterystyczny dla policyjnych areszt�w we wszystkich zak�tkach �wiata. Usiad�em na krze�le i pali�em papierosa za papierosem, czemu przygl�da� si� mundurowy gliniarz, kt�ry sta� ty�em do drzwi i bez he�mu na g�owie wygl�da� jako� tak nago. Min�o prawie p�torej godziny, zanim cokolwiek zacz�o si� dzia�. Tym razem do ataku przyst�pi� Jervis - twardziel. Wszed� do pokoiku, machn�� gwa�townie r�k� w stron� mundurowego, kt�ry wykona� pos�usznie rozkaz i natychmiast znikn��, zasiad� po drugiej stronie sto�u i d�u�szy czas przygl�da� mi si� w milczeniu. Zignorowa�em go, nawet na niego nie spojrza�em i to on przerwa� cisz�. - By�e� tu ju� przedtem, Rearden, co nie? - Nigdy w �yciu tu nie by�em. - Ty wiesz, co mam na my�li. Siedzia�e� ju� na twardych, drewnianych krzes�ach z policjantem po drugiej stronie sto�u, siedzia�e� wiele, wiele razy. To �wiczenie przerobi�e� ju� a� za dobrze, jeste� zawodowcem. Z innym facetem m�g�bym si� mo�e bawi� w kotka i myszk�, m�g�bym mo�e zastosowa� par� chwyt�w z psychologii, ale nie z tob�, co nie? Bo z tob� nie zda�oby to egzaminu. Wi�c nie b�d� tego robi�. Nie b�d� si� z tob� bawi� ani w taktowne gadki, ani w psychologi�. Ja ci� po prostu rozgniot�, Rearden. Rozgniot� ci� jak �upin� orzecha. - Lepiej niech pan nie zapomina o prawach z Kodeksu Post�powania S�dziowskiego. Wybuchn�� ostrym, urywanym �miechem. - Sam widzisz! Uczciwy cz�owiek nie odr�ni�by praw z Kodeksu od Prawa Parkinsona! Ale ty tak, ty odr�niasz! Ju� jeste� lewy, ju� masz u mnie krzywo, Rearden! - Je�li pan sko�czy� ju� mnie zniewa�a�, to sobie p�jd� - powiedzia�em. - P�jdziesz, kiedy ci pozwol� -rzuci� ostro. Wyszczerzy�em w u�miechu z�by. - Przedtem lepiej spytaj o pozwolenie Brunskilla, synku. - Gdzie brylanty? - Jakie brylanty? - S�uchaj, Rearden, z listonoszem jest kiepsko. Za mocno go stukn��e� i s� szans�, �e si� z tego nie wygrzebie. I co si� wtedy z tob� stanie? - Nachyli� si� nad sto�em. - Wsadz� ci� do pierdla na tak d�ugo, �e b�dziesz si� potyka� o w�asn� brod�. Trzeba przyzna�, �e robi�, co m�g�, ale kiepsko oszukiwa�, bo przecie� �aden umieraj�cy listonosz nie wywali�by okna w biurze Kiddykar Toys. Siedzia�em wi�c bez s�owa i patrzy�em mu prosto w oczy. - Cienko b�dziesz prz�d�, je�li te brylanty si� nie znajd�. -Postanowi� mnie teraz u�wiadamia�. - Mo�e gdyby si� znalaz�y, s�dzia m�g�by okaza� si� dla ciebie �askawszy. - Jakie brylanty? I tak si� to ci�gn�o przez dobre p� godziny. Wreszcie zm�czy� si� i poszed� sobie. Wr�ci� za to mundurowy; zaj�� dawne stanowisko przy drzwiach. Odwr�ci�em si� i spojrza�em na niego. - Nie robi� si� panu odciski? Czy ta praca nie obci��a zanadto st�p? Popatrzy� na mnie oczyma bez wyrazu, z absolutnie pust� twarz�. I nie odezwa� si� s�owem. Teraz nadszed� czas, by wytoczy� dzia�o najwi�kszego kalibru. Na scen� wkroczy� Brunskill, nios�c z sob� teczk� wypchan� papierami. Po�o�y� j� na stole. - Przykro mi, �e musia� pan czeka� tyle czasu, panie Rearden. - Aha, nie da�bym za to z�amanego centa - odpar�em. Obdarzy� mnie lito�ciwym, cho� pe�nym zrozumienia u�miechem. - Wszyscy wykonujemy jakie� zadania. Niekt�re z nich s� paskudniejsze od innych. Niech mnie pan nie gani, �e robi�, co do mnie nale�y. - Otworzy� teczk�. - Jak widz�, i pan ma swoje osi�gni�cia, panie Rearden. Interpol zgromadzi� grube dossier na pana temat. - Wyrok dosta�em tylko raz - odrzek�em. - Ca�a reszta nie zosta�a udowodniona i nie mo�e by� wykorzystana przeciwko mnie. Pom�wienia r�nych ludzi to nie dowody winy, to dowody, kt�re nie dowodz� niczego. - U�miechn��em si�, wskazuj�c teczk� z dokumentami i zacytowa�em: - "To, co zezna� policjant, nie zosta�o udowodnione", zgadza si�? - Dok�adnie - stwierdzi� Brunskill. - Udowodnione czy nie, nadal jest bardzo interesuj�ce. - Wpatrywa� si� w papierzyska d�u�szy czas, po czym powiedzia�: - Dlaczego mia� pan jutro lecie� do Szwajcarii? - Jestem turyst� - odrzek�em. - Nigdy tam jeszcze nie by�em. - W Anglii te� jest pan pierwszy raz, zgadza si�? - Dobrze pan o tym wie. No dobra, wystarczy. Chc� si� widzie� z adwokatem. Spojrza� na mnie. - Proponowa�bym obro�c�. Ma pan kogo� konkretnego na my�li? Z portfela wyj��em �wistek papieru, kt�ry dosta�em od Mackintosha z my�l� o takiej ewentualno�ci. - Znajdzie si� pod tym numerem - rzek�em. Brunskill zerkn�� na karteczk� i uni�s� brwi. - Znam ten numer, i to bardzo dobrze. Tak, to odpowiedni cz�owiek do sprawy takiej jak pa�ska. Jak na kogo�, kto jest w Anglii od niespe�na tygodnia, nie�le pan sobie radzi z manewrowaniem po�r�d mielizn i raf, panie Rearden. - Od�o�y� karteluszek na bok. -Dam mu zna�