2384

Szczegóły
Tytuł 2384
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2384 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2384 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2384 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ISAAC ASIMOV NAGIE S�O�CE PRZE�O�Y� MICHA� WROCZY�SKI TYTU� ORYGINA�U: THE NAKED SUN HISTORIA CYKLU POWIE�CI O ROBOTACH M�j pisarski romans z robotami zacz�� si� dziesi�tego maja 1939 roku, ale jako czytelnik science fiction zakocha�em si� w nich du�o wcze�niej. W roku 1939 roboty w literaturze science fiction nie by�y niczym nowym. Mechaniczne istoty ludzkie spotykamy ju� w staro�ytnych i �redniowiecznych mitach i legendach, lecz s�owo �robot� po raz pierwszy pojawi�o si� w sztuce Karola Capka zatytu�owanej R.U.R. Premiera przedstawienia odby�a si� w Czechos�owacji w roku 1921, ale utw�r szybko doczeka� si� t�umacze� na wiele j�zyk�w. R.U.R. to skr�t od �roboty uniwersalne Rossuma�. Rossum, angielski przemys�owiec, produkuje sztuczne istoty ludzkie po to, by zast�powa�y w pracy cz�owieka, kt�ry teraz, wolny ju� od wszelkiego przymusu, mo�e odda� si� wy��cznie tw�rczo�ci. (W j�zyku czeskim s�owo �robot� oznacza �prac� przymusow��). Mimo najlepszych intencji Rossuma wszystko posz�o nie tak, jak zaplanowa�: roboty wznieci�y rebeli� i zacz�y niszczy� gatunek ludzki. Nie jest zapewne rzecz� zaskakuj�c�, �e wed�ug poj�� roku 1921 post�p techniczny musi doprowadzi� do powszechnej katastrofy. Pami�tajmy, �e sko�czy�a si� w�a�nie pierwsza wojna �wiatowa, kt�rej czo�gi, samoloty i gazy bojowe ukaza�y ludzko�ci �ciemn� stron� mocy�, by u�y� okre�lenia z Gwiezdnych wojen. R.U.R. stanowi rozszerzenie ponurej wizji przedstawionej w jeszcze s�ynniejszym bodaj Frankensteinie, gdzie stworzenie nowego rodzaju sztucznej istoty ludzkiej ko�czy si� katastrof�, cho� nie na tak globaln� skal� jak w sztuce �apka. Za przyk�adem tych dw�ch dzie� literatura lat dwudziestych i trzydziestych nieodmiennie ukazywa�a roboty jako niebezpieczne maszyny, niszcz�ce ostatecznie swoich stw�rc�w. Moralne przes�anie tych utwor�w przypomina�o raz po raz, �e �istniej� rzeczy, po kt�re nie powinien si�ga� umys� cz�owieka�. Ja jednak ju� jako m�odzieniec nie mog�em pogodzi� si� z my�l�, �e je�li wiedza stanowi zagro�enie, alternatyw� jest ignorancja. Zawsze uwa�a�em, �e rozwi�zaniem musi by� m�dro��. Nie nale�y unika� niebezpiecze�stwa. Trzeba tylko nauczy� si� nim sterowa�. Jest to zreszt� podstawowe wyzwanie dla cz�owieka, odk�d pewna grupa naczelnych przekszta�ci�a si� w ludzi. Ka�dy post�p techniczny niesie ze sob� zagro�enie. Ogie� by� niebezpieczny od pocz�tku, podobnie (je�li nie bardziej) � mowa; jedno i drugie jest gro�ne do dzisiaj, ale bez nich cz�owiek nie by�by cz�owiekiem. Tak czy owak, sam nie wiem dlaczego, opowiadania o robotach, kt�re czyta�em, nie satysfakcjonowa�y mnie; czeka�em na co� lepszego. I znalaz�em � w grudniu 1938 roku na �amach Astounding Science Fiction. Wydrukowano tam opowiadanie Lestera del Reya zatytu�owane Helen O�Loy. Autor z ogromn� sympati� odnosi si� do wyst�puj�cej w utworze postaci robota. By�o to chyba dopiero drugie opowiadanie tego pisarza, ale na zawsze ju� zosta�em zagorza�ym mi�o�nikiem del Reya, (Prosz�, niech nikt mu o tym nie m�wi. On nie mo�e si� dowiedzie�). Miesi�c p�niej, w styczniu 1939 roku, w magazynie Amazing Stories r�wnie� Eando Binder w opowiadaniu I, Robot pokaza� nader sympatycznego robota. Utw�r ten, cho� znacznie odbiega� klas� od poprzedniej historii, zn�w niebywale mnie poruszy�. Czu�em niejasno, �e i ja pragn� napisa� opowiadanie, w kt�rym roboty przedstawione by�yby jako istoty mi�e, dobre i przyjazne. I tak oto dziesi�tego maja 1939 roku rozpocz��em prac�. Trwa�o to a� dwa tygodnie; w tamtych latach pisanie opowiada� zajmowa�o mi sporo czasu. Stworzon� histori� zatytu�owa�em Robbie, a traktowa�a ona o robocie�nia�ce, kt�ry bardzo kocha� powierzonego jego opiece ch�opca, ale w matce dziecka budzi� l�k. Fred Pohl (liczy� sobie w�wczas r�wnie� dziewi�tna�cie lat i do dnia dzisiejszego ostro ze mn� rywalizuje) okaza� si� m�drzejszy ode mnie. Przeczytawszy Robbiego o�wiadczy�, �e John Campbell, wszechw�adny wydawca Astounding, nie przyjmie tego opowiadania, poniewa� zbyt przypomina ono Helen O�Loy. Mia� racj�. Campbell odrzuci� je z tego w�a�nie powodu. Niemniej, kiedy w jaki� czas potem Fred zosta� wydawc� dw�ch nowych magazyn�w, dwudziestego pi�tego marca 1940 roku wzi�� ode mnie Robbiego. Opowiadanie ukaza�o si� drukiem w tym samym roku w numerze wrze�niowym czasopisma Super Science Stories, pod zmienionym tytu�em Strange Playfellow (Fred mia� okropny zwyczaj zmieniania tytu��w � prawie zawsze na gorsze. Opowiadanie to ukazywa�o si� potem wielokrotnie drukiem, ale zawsze ju� pod oryginalnym tytu�em). W tamtych latach jednak sprzedawanie opowiada� komu� innemu ni� Campbell niezbyt mnie interesowa�o, wi�c spr�bowa�em napisa� kolejne dzie�ko. Najpierw przedyskutowa�em pomys� z samym Campbellem. Chcia�em mie� pewno��, �e je�li nawet odrzuci moje opowiadanie, to zrobi to wy��cznie ze wzgl�du na jego niedoskona�o�� literack�. Napisa�em Reason, w kt�rym robot mia� � by tak rzec � w�asn� religi�. Campbell zakupi� ten utw�r dwudziestego drugiego listopada 1940 roku i wydrukowa� go w swoim magazynie w kwietniu 1941 roku. By�o to ju� trzecie opowiadanie, kt�re Campbell ode mnie kupi� � a pierwsze, kt�re wzi�� w takiej formie, w jakiej zosta�o napisane, nie ��daj�c zmian i poprawek. Fakt �w tak wbi� mnie w dum�, �e napisa�em trzecie opowiadanie o robotach, tym razem o robocie, kt�ry potrafi� czyta� ludzkie my�li. Zatytu�owa�em je Liarl. Campbell r�wnie� je kupi� i opublikowa� w maju 1941 roku. Tak wi�c w dw�ch kolejnych numerach Astounding mia�em dwa swoje opowiadania o robotach. Nie zamierza�em na tym poprzesta�. Mia�em pomys� na ca�� seri�. Ponadto wymy�li�em co� jeszcze. Dwudziestego trzeciego grudnia 1940 roku, podczas dyskusji z Campbellem o pomy�le czytaj�cego w ludzkich my�lach robota, rozmowa zesz�a na problem praw rz�dz�cych ich zachowaniem. Uwa�a�em, �e roboty s� urz�dzeniami mechanicznymi, kt�re maj� wbudowane systemy zabezpieczaj�ce. Zacz�li�my si� zastanawia�, w jakim kszta�cie s�ownym mo�na by to wyrazi� � i tak narodzi�y si� Trzy Prawa Robotyki. Najpierw dok�adnie sformu�owa�em owe Trzy Prawa i zacytowa�em je w moim czwartym opowiadaniu zatytu�owanym Runaround. Ukaza�o si� ono drukiem w maju 1942 roku na �amach Astounding, a tekst samych Praw pojawi� si� na stronie setnej. Specjalnie o to zadba�em, tam bowiem po raz pierwszy w historii �wiata, o ile si� orientuj�, pad�o s�owo �robotyka�. W latach czterdziestych napisa�em dla Astounding cztery dalsze opowiadania: Catch That Rabbit, Escape (tutaj Campbell zmieni� tytu� na Paradoxical Escape, poniewa� przed dwoma laty opublikowa� ju� inne opowiadanie pod tytu�em Escape), Evidence oraz The Evitable Conflict. Ukaza�y si� one kolejno na �amach Astounding w lutym 1944 roku, w sierpniu 1945, we wrze�niu 1946 i w czerwcu 1950 roku. Od 1950 najpowa�niejsze wydawnictwa, g��wnie Doubleday and Company, zacz�y publikowa� fantastyk� naukow� w twardej oprawie. W styczniu tego roku Doubleday wyda� moj� pierwsz� ksi��k�, powie�� pt. Kamyk na niebie, a ja w pocie czo�a pracowa�em ju� nad nast�pn�. Fredowi Pohlowi, kt�ry przez jaki� czas by� moim agentem, przysz�o do g�owy, �e m�g�bym wyda� w jednej ksi��ce moje opowiadania o robotach. Doubleday wprawdzie nie by�o zainteresowane zbiorem opowiada�, ale pomys� podchwyci�o �ywo niewielkie wydawnictwo Gnome Press. �smego czerwca 1950 roku wr�czy�em im maszynopisy opowiada� zebranych pod wsp�lnym tytu�em Mind and Iron. Wydawca pokr�ci� g�ow�. � Nazwijmy to I, Robot � powiedzia�. � Nie mo�emy � odpar�em. � Przed dziesi�ciu laty tak w�a�nie zatytu�owa� swoje opowiadanie Eando Binder. � A kogo to obchodzi? � odpar� wydawca (przytaczam �agodn� wersj� tego, co naprawd� powiedzia�), wi�c do�� niech�tnie, wyrazi�em zgod� na zmian� tytu�u sugerowan� przez Gnom� Press. I, Robot ukaza�a si� pod sam koniec roku 1950, jako druga ksi��ka w moim dorobku pisarskim. Sk�ada�a si� z o�miu opowiada� o robotach drukowanych przedtem w Astounding, ale u�o�onych w innej kolejno�ci, tak �e stanowi�y pewien logiczny ci�g. Ponadto w��czy�em do zbioru moje pierwsze opowiadanie, Robbie, poniewa� � mimo �e Campbell je odrzuci� � darzy�em je wielkim sentymentem. W latach czterdziestych napisa�em wprawdzie jeszcze trzy inne opowie�ci z cyklu robot�w, kt�re Campbell b�d� odrzuci�, b�d� ich w og�le nie widzia�, ale nie pasowa�y one logicznie do innych opowiada� i nie wesz�y do zbioru I, Robot. Utwory te oraz inne opowiadania o robotach, napisane w ci�gu dziesi�ciu lat po ksi��kowym wydaniu I, Robot, znalaz�y si� w zbiorze The Complete Robot, opublikowanym przez Doubleday w roku 1982. Ksi��ka nie zrobi�a furory na rynku ksi�garskim, niemniej rok po roku sprzedawa�a si� stale, cho� powoli. Po pi�ciu latach wyda�a j� r�wnie� brytyjska firma Armed Force, w ta�szej twardej oprawie. I, Robot pojawi� si� r�wnie� w wersji niemieckiej (moja pierwsza publikacja obcoj�zyczna), a w roku 1956 doczeka� si� nawet paperbacku w New American Library. Jedynym moim zmartwieniem by�o Gnom� Press, kt�re dogorywa�o i nie przekazywa�o mi p�rocznych rozlicze�, nie m�wi�c ju� o honorariach. Podobnie zreszt� mia�a si� rzecz z trzema ksi��kami z cyklu �Fundacja�, wydanymi w tej firmie. W roku 1961 Doub�eday, widz�c �e Gnom� Press nie ma szans na zetrwanie, przej�}o od nich prawa do I, Robot (i ksi��ek z cyklu Fundacja�) � Od tej chwili pozycje te zacz�y funkcjonowa� o wiele lepiej� I, Robot do dzisiaj ma dodruki. A to ju� przecie� trzydzie�ci trzy lata. W roku 1981 prawa do tej ksi��ki zakupili producenci filmowi, ale jak dot�d nie doczeka�a si� ekranizacji. Doczeka�a si� natomiast t�umacze�; o ile wiem � na osiemna�cie j�zyk�w, w tym na rosyjski i hebrajski. Ale zbyt wyprzedzi�em rozw�j wydarze�. Wr��my do roku 1952, kiedy to I, Robot jako publikacja Gnome Press z trudem przepycha�a si� do przodu, a ja nie mia�em realnych widok�w na sukces. Wtedy to pojawi�y si� nowe, najwy�szej pr�by czasopisma z gatunku science fiction, a wraz z nimi przyszed� prawdziwy boom w tej dziedzinie. W roku 1949 zacz�� si� ukazywa� The Magazine ofFantasy and Science Fiction, a w 1950 � Galaxy Science Fiction. Tym samym John Campbell straci� sw�j monopol i w ten spos�b zako�czy� si� �z�oty wiek� lat czterdziestych. Z uczuciem pewnej ulgi zacz��em pisywa� dla Horace�a Golda, wydawcy Galaxy. Przez ostatnie osiem lat pracowa�em wy��cznie dla Campbella i czu�em, �e zbyt jestem zwi�zany z jednym tylko wydawc�. Gdyby mu si� co� przytrafi�o, w r�wnym stopniu dotkn�oby to mnie. Kiedy wi�c Gold zacz�� kupowa� moje utwory, bardzo si� uspokoi�em. Gold wydrukowa� w odcinkach moj� drug� powie��, Gwiazdy jak py��, cho� zmieni� tytu� na Tyrann, kt�ry w moim przekonaniu brzmia� okropnie. Ale Gold nie by� jedynym cz�owiekiem, dla kt�rego pisa�em. Jedno opowiadanie o robotach sprzeda�em Howardowi Browne�owi, kt�ry wydawa� Amazing w tym kr�tkim okresie, kiedy pismo stara�o si� utrzymywa� wysoki poziom. Utw�r �w, zatytu�owany Satisfaction Guaranteed, ukaza� si� w roku 1951 w kwietniowym numerze tego magazynu. By� to jednak wyj�tek. Nie chcia�em ju� wi�cej pisa� opowiada� o robotach. Zbi�r I, Robot stanowi� naturalne zako�czenie pewnego etapu mojej literackiej kariery. Zaj��em si� innymi sprawami. Gold, kt�ry drukowa� ju� w odcinkach jedn� moj� powie��, koniecznie chcia� opublikowa� nast�pn�, zw�aszcza kiedy najnowsz� ksi��k� Pr�dy przestrzeni wzi�� do druku w odcinkach Campbell. Dziewi�tnastego kwietnia 1952 roku dyskutowa�em z Goldem pomys� mojej nowej powie�ci, kt�ra mia�aby ukaza� si� w Galaxy. Wydawca doradza� powie�� o robotach, ale ja zdecydowanie odm�wi�em. O robotach pisywa�em jedynie opowiadania, i mia�em powa�ne w�tpliwo�ci, czy uda�oby mi si� skleci� na ten temat sensown� powie��. � Ale� poradzisz sobie � kusi� Gold.� Co my�lisz o przeludnionym �wiecie, w kt�rym prac� ludzi wykonuj� roboty? � Zbyt przygn�biaj�ce � odpar�em. � Nie jestem przekonany, czy mam ch�� pisa� ci�k�, socjologiczn� powie��. � Wi�c zr�b to po swojemu. Lubisz krymina�y. Wymy�l wi�c morderstwo w tym przeludnionym �wiecie, wymy�l detektywa, kt�ry ma rozwi�za� zagadk�, a za partnera daj mu robota. Je�li detektyw nie podo�a zadaniu, zast�pi go robot. To by� celny strza�. Campbell mawia� cz�sto, �e kryminalne opowiadanie science fiction jest sprzeczno�ci� sam� w sobie; w razie k�opot�w detektyw mo�e nieuczciwie wykorzystywa� wymy�lane na poczekaniu wynalazki techniczne, co stanowi�oby nadu�ycie wobec czytelnika. Zasiad�em zatem do pisania klasycznego krymina�u, kt�ry nie by�by takim nadu�yciem, a zarazem by�by typowym utworem science fiction. W ten spos�b powsta�a powie�� Pozytonowy detektyw. Ukaza�a si� drukiem w trzech kolejnych numerach Galaxy: w pa�dzierniku, listopadzie i grudniu 1953 roku. W roku nast�pnym wydrukowa�o j� wydawnictwo Doubleday jako moj� jedenast� ksi��k�. Bez w�tpienia Pozytonowy detektyw okaza� si� ksi��k�, kt�ra po dzi� dzie� stanowi m�j najwi�kszy sukces. Sprzedawa�a si� lepiej ni� inne, wcze�niejsze, od czytelnik�w nap�ywa�y niezwykle serdeczne listy, no i w Doubleday u�miechano si� do mnie tak ciep�o jak nigdy dot�d. Do tej pory, zanim podpisali ze mn� kontrakt, ��dali szkic�w poszczeg�lnych rozdzia��w; teraz wystarcza�o im ju� tylko moje zapewnienie, �e pracuj� nad kolejn� ksi��k�. Pozytonowy detektyw odni�s� sukces tak ogromny, �e nieuniknione okaza�o si� napisanie jego drugiej cz�ci. Podejrzewam, �e gdybym nie zacz�� ju� pisa� prac popularnonaukowych, co sprawia�o mi wielk� frajd�, zabra�bym si� za to natychmiast. Ostatecznie do Nagiego s�o�ca zasiad�em dopiero w pa�dzierniku 1955 roku. Kiedy jednak ju� si� zmobilizowa�em, pisanie sz�o mi jak z p�atka. Utw�r stanowi� jakby przeciwwag� poprzedniej ksi��ki. Akcja Pozytonowego detektywa rozgrywa si� na Ziemi, gdzie �yje wiele istot ludzkich i nieliczne roboty. Nagie s�o�ce dzieje si� na Solarii, w �wiecie gdzie jest mn�stwo robot�w, a ludzi niewielu. Co wi�cej, cho� zasadniczo w swojej tw�rczo�ci unika�em w�tk�w romansowych, w Nagim s�o�cu zdecydowa�em si� taki motyw pomie�ci�. By�em bardzo zadowolony z tej powie�ci i w g��bi duszy uwa�a�em j� nawet za lepsz� od Pozytonowego detektywa, ale na dobr� spraw� nie wiedzia�em, co z ni� zrobi�. Do Campbella, kt�ry zaj�� si� dziwaczn� pseudonauk� zwan� dianetyk�, lataj�cymi talerzami, psionik� i innymi w�tpliwej warto�ci sprawami, troch� si� zrazi�em. Z drugiej jednak strony zbyt wiele mu zawdzi�cza�em i dr�czy�y mnie wyrzuty surnienia, �e tak bezceremonialnie zwi�za�em si� z Goldem, kt�ry wydrukowa� w odcinkach ju� dwie moje powie�ci. Ale z narodzinami Nagiego s�o�ca Gold nie mia� nic wsp�lnego, mog�em wi�c dysponowa� t� powie�ci� wedle w�asnej woli. Zaproponowa�em j� zatem Campbellowi, kt�ry nie namy�la� si� ani chwili. Ukaza�a si� w trzech odcinkach Astounding w roku 1956, w numerach pa�dziernikowym, listopadowym i grudniowym. Campbell tym razem nie pr�bowa� ju� zmienia� tytu�u. W roku 1957 powie�� ukaza�a si� w Doubleday jako moja dwudziesta ksi��ka. Zrobi�a tak� sam� karier� (je�li nie wi�ksz�) jak Pozytonowy detektyw i wydawnictwo Doubleday o�wiadczy�o, �e nie mog� na tych dw�ch powie�ciach poprzesta�. Powinienem napisa� trzeci�, tworz�c tym samym trylogi�, podobnie jak trylogi� tworzy�y moje wcze�niejsze powie�ci z cyklu ,,Fundacja�. W pe�ni si� z wydawnictwem zgadza�em. Mia�em og�lny pomys� fabu�y i wymy�li�em nawet tytu� � The Bounds of Infinity. W lipcu 1958 roku wyjecha�em z rodzin� na trzy tygodnie nad morze, do Marshfield w stanie Massachusetts. Planowa�em napisa� tam wi�ksz� cz�� powie�ci. Akcj� umie�ci�em na Aurorze, gdzie relacja ludzie � roboty nie przechyla si� ani na korzy�� cz�owieka, jak w Pozytonowym detektywie, ani na korzy�� robota, jak w powie�ci Nagie s�o�ce. Co wi�cej, mia�em zamiar rozbudowa� w�tek mi�osny. Tak to sobie wykombinowa�em � ale co� nie wypali�o. W latach pi��dziesi�tych coraz bardziej wci�ga�o mnie pisanie ksi��ek popularnonaukowych i dlatego po raz pierwszy w swojej karierze zacz��em tworzy� co�, co pozbawione by�o iskry bo�ej. Po napisaniu czterech rozdzia��w zniech�ci�em si� i zarzuci�em pomys�. Zdawa�em sobie jasno spraw�, �e nie podo�am w�tkowi romansowemu i nie zdo�am stosownie wywa�y� relacji cz�owiek � robot. I tak ju� zosta�o. Min�o dwadzie�cia pi�� lat. Zar�wno Pozytonowy detektyw jak i Nagie s�o�ce nieustannie by�y wznawiane. Obie powie�ci pojawi�y si� na rynku razem pod tytu�em The Robot Novels; ukaza�y si� r�wnie� ��cznie z niekt�rymi moimi opowiadaniami w tomie zatytu�owanym The Rest of Robots. Poza tym zar�wno Pozytonowy detektyw jak i Nagie s�o�ce doczeka�y si� licznych wyda� kieszonkowych. Tak wi�c przez dwadzie�cia pi�� lat czytelnicy nie stracili z nimi kontaktu i mam nadziej�, �e przynios�y im one wiele rado�ci. Mn�stwo os�b pisa�o do mnie domagaj�c si� trzeciej powie�ci o robotach. Na zjazdach pytano mnie o ni� wprost. Nigdy jeszcze tak usilnie nie nak�aniano mnie do napisania czegokolwiek (mo�e z wyj�tkiem czwartej powie�ci z cyklu �Fundacja�). Je�li kto� pyta� mnie, czy zamierzam napisa� trzeci� powie�� o robotach, nieodmiennie odpowiada�em: �Tak, kiedy� zabior� si� za ni�, wi�c m�dlcie si�, �ebym �y� jak najd�u�ej�. Ja r�wnie� � nie wiem dlaczego � czu�em, �e powinienem napisa� t� powie��, ale lata mija�y, a we mnie ros�a pewno��, �e nie potrafi� tego dokona�, i umacnia�em si� w smutnym prze�wiadczeniu, �e trzecia powie�� nigdy si� nie narodzi. A jednak w marcu 1983 roku przedstawi�em wydawnictwu Doubleday �d�ugo oczekiwan�� trzeci� powie�� z cyklu �Roboty�. Nosi ona tytu� Roboty z planety �witu i nie ma nic wsp�lnego z nieszcz�sn� pr�b� z 1958 roku*. Isaac Asimov Nowy Jork 1. POSTAWIENIE PROBLEMU Elijah Baley za wszelk� cen� stara� si� opanowa� panik�. Strach narasta� w nim od dw�ch tygodni, a nawet d�u�ej. L�k dr��y� go od chwili, kiedy wezwano go do Waszyngtonu i uprzejmie powiadomiono, �e wyznaczono mu nowe zadanie. Ju� sama forma wezwania by�a nader intryguj�ca. Nie podano �adnych szczeg��w � po prostu mia� si� stawi�, a to jeszcze pogarsza�o spraw�. Do wezwania do��czono kart� podr�n� na samolot w obie strony, co by�o r�wnie paskudne. Niepok�j budzi�a tak�e pilno�� wezwania, kt�r� sugerowa� samolot jako �rodek transportu, oraz my�l o samej podr�y powietrznej. Ale na razie Elijah potrafi� jeszcze zapanowa� nad strachem. Ostatecznie podr�owa� samolotem ju� cztery razy. Raz przelecia� nawet nad ca�ym kontynentem. Tak wi�c, cho� podr� powietrzna nigdy nie by�a przyjemna, nie stanowi�a dla niego tak do ko�ca kroku w nieznane. Lot z Nowego Jorku do Waszyngtonu trwa� mia� tylko godzin�. Samolot wystartuje z Pasa Numer Dwa, kt�ry jak wszystkie rz�dowe Pasy Startowe by� szczelnie zamkni�ty, a komora wyprowadzaj�ca do otwartej atmosfery otwiera�a si� dopiero wtedy, gdy maszyna osi�ga�a pr�dko�� lotu. Waszyngton mia� ich przyj�� na Pasie Startowym Numer Pi��, r�wnie szczelnie chronionym jak lotnisko w Nowym Jorku. Co wi�cej, Baley doskonale wiedzia�, �e samolot nie ma okienek, w �rodku b�dzie rz�si�cie o�wietlony, a pasa�erowie liczy� mog� na wy�mienite jedzenie i wszelkie wygody. Kontrolowany przez radio lot przebiegnie g�adko. Kiedy maszyna znajdzie si� ju� w powietrzu, nikt nie odczuje nawet najl�ejszego wstrz�su. Baley t�umaczy� to wszystko setki razy zar�wno sobie, jak i swojej �onie Jessie, kt�ra nigdy jeszcze nie lecia�a samolotem i na sam� my�l o tym ogarnia�a j� zgroza. � Nie chc�, �eby� lecia� samolotem, Lije � m�wi�a. � To sprzeczne z natur�. Czemu nie pojedziesz ekspresstrad�? � Bo podr� zaj�aby mi dziesi�� godzin� � Baley zrobi� surow� min�. � Poza tym nale�� do Policji Miejskiej i musz� wykonywa� polecenia s�u�bowe. W ka�dym razie musz� je wykonywa� tak d�ugo, jak d�ugo chc� nale�e� do klasy C�6. Na to nie by�o argumentu. Baley zaj�� miejsce w samolocie i natychmiast wlepi� wzrok w pasmo telegazety, kt�re przesuwa�o si� powoli na ekranie umieszczonym na poziomie jego oczu: wiadomo�ci, komentarze, artyku�y satyryczne, kawa�ki edukacyjne, od czasu do czasu beletrystyka. M�wi�o si�, �e kt�rego� dnia telegazet� zast�pi� filmy, poniewa� je�li pasa�er b�dzie mia� oczy przes�oni�te urz�dzeniem transmituj�cym, �atwiej zniesie podr� powietrzn� i spowodowany ni� stres. Baley wlepia� wzrok w przesuwaj�ce si� pasmo telegazety nie tylko po to, �eby zaj�� czym� my�li, ale r�wnie� dlatego, �e tak nakazywa� zwyczaj. W samolocie opr�cz niego by�o jeszcze pi�� innych os�b (nie potrafi� si� powstrzyma� i rozejrza� si� po kabinie), a ka�da z nich mia�a prawo do w�asnego l�ku i niepokoju. Baley z pewno�ci� czu�by si� dotkni�ty, gdyby kto� obserwowa� go w chwili, kiedy tak bardzo si� ba�. Nie chcia�, �eby obce oczy �ledzi�y jego zbiela�e k�ykcie zaci�ni�tych kurczowo na oparciach fotela palc�w czy plamy potu, kt�re zostawia� na por�czach, kiedy odrywa� od nich d�onie. Ten samolot to tylko takie male�kie Miasto, m�wi� sobie. Ale nie potrafi� zwie�� samego siebie. Lewym �okciem dotyka� grubej na dwa i p� centymetra �cianki ze stali. A za ni� nic� C�, tak naprawd� by�o tam powietrze. Dla niego jednak by�a to wy��cznie pustka. Tysi�ce kilometr�w powietrza w jedn� stron�. Tysi�ce kilometr�w powietrza w drug�. Kilka kilometr�w powietrza pod stopami. Prawie mia� ochot� popatrze� z g�ry na szczyty zagrzebanych pod ziemi� Miast, nad kt�rymi przelatywali: Nowy Jork, Filadelfia, Baltimore, Waszyngton. Wyobra�a� sobie rozleg�e, niskie kompleksy kopu�, kt�rych nigdy w �yciu nie widzia�, ale wiedzia�, �e tam s�. Pod nimi, na g��boko�ci dw�ch kilometr�w i na szeroko�� dwudziestu czterech w ka�d� stron� rozci�ga�y si� Miasta. Nie ko�cz�ce si�, zat�oczone korytarze Miast. Mieszkania, kuchnie komunalne, fabryki, ekspresstrady; wszystko komfortowe, ciep�e, napi�tnowane znakiem cz�owieka. A on tkwi� w ma�ym metalowym pocisku, zawieszonym w ch�odzie pozbawionego kszta�tu powietrza, i mkn�� przez pustk�. Trz�s�y mu si� r�ce. Najwy�szym wysi�kiem woli skupi� uwag� na przesuwaj�cym si� przed oczyma pasku tekstu. Zacz�� czyta�. Sz�o akurat opowiadanie o eksploracji Galaktyki, kt�rego g��wnym bohaterem by� naturalnie Ziemianin. Baley burkn�� co� poirytowany i natychmiast wstrzyma� oddech � przera�ony tym, �e w tak prostacki spos�b zm�ci� panuj�c� w samolocie cisz�. �miechu warte. Tylko w opowiadaniach dla dzieci Ziemianie podbijali przestrze� kosmiczn�. Eksploracja Galaktyki! Dla Ziemian Galaktyka by�a zamkni�ta. Galaktyk� zajmowali Przestrzeniowcy, kt�rych przodkowie przed wiekami opu�cili Ziemi�. Oni pierwsi dotarli do �wiat�w Zaziemskich, znale�li tam wymarzone warunki do osiedlenia si� i ich potomkowie rozpocz�li imigracj�. Wyparli si� Ziemi i swoich ziemskich kuzyn�w. A cywilizacja ziemskich Miast dope�ni�a dzie�a, zamykaj�c ludzi w Miastach, odgradzaj�c ich �cian� l�ku przed otwart� przestrzeni�, od powierzchni ojczystej planety, od farm i kopal�, kt�rymi od tej chwili zajmowa�y si� wy��cznie roboty. Jehoshaphat! � pomy�la� gorzko Baley. Je�li nie podoba si� nam taki stan rzeczy, zr�bmy co�, nie marnujmy czasu na tworzenie bajek. Ale nic nie mo�na by�o zrobi�, i Baley doskonale o tym wiedzia�. Samolot wyl�dowa� i pasa�erowie nie patrz�c na siebie rozeszli si� w swoje strony. Baley zerkn�� na zegarek. By�o jeszcze wcze�nie, wi�c postanowi� najpierw od�wie�y� si� i dopiero p�niej uda� si� ekspresstrad� do Departamentu Sprawiedliwo�ci. Cieszy� si�, �e ponownie jest w Mie�cie. Panuj�cy tu gwar, gigantyczna, sklepiona komora aeroportu, z kt�rej wybiega�y korytarze prowadz�ce na liczne poziomy Miasta, wszystko co widzia� i s�ysza�, dawa�o mu pe�ne poczucie bezpiecze�stwa; poczucie zamkni�cia w trzewiach Miasta, w jego przytulnym �onie. Opu�ci� go ju� niepok�j i do pe�nego szcz�cia brakowa�o mu tylko prysznica. �eby skorzysta� z jednej z komunalnych �a�ni, nale�a�o mie� kart� pobytu, ale blankiet delegacji s�u�bowej Baleya usuwa� wszelkie przeszkody. Jeszcze tylko rutynowe biurokratyczne czynno�ci, przystawienie piecz�tek, imienne skierowanie do kabiny w �a�ni (z wyra�nie zaznaczon� dat�, �eby nie by�o �adnych nadu�y�) i w�ski pasek papieru z instrukcj�, jak trafi� do wyznaczonego miejsca. Elijah dzi�kowa� losowi za to, �e pozwoli� mu zn�w dotyka� stopami zwyk�ego chodnika. Niemal doznawa� rozkoszy, kiedy z nieruchomego chodnika wchodzi� na ruchomy, kt�ry doje�d�a� do ekspresstrady. Wskoczy� lekko na ruchom� ta�m� i zaj�� miejsce siedz�ce, do czego uprawnia�a go jego klasa. Poza godzinami szczytu wsz�dzie by�o wiele wolnych miejsc. W �a�ni, kiedy do niej dotar�, r�wnie� zasta� niewielu amator�w k�pieli. Wyznaczona mu kabina l�ni�a czysto�ci�; w k�cie sta�a sprawna pralka. Kiedy ju� wykorzysta� sw�j limit wody i w�o�y� czyste ubranie, uzna�, �e got�w jest wzi�� si� za bary z Departamentem Sprawiedliwo�ci. Czu�, �e rozpiera go jaka� osobliwa rado��. Podsekretarz Albert Minnim by� niskim, drobnym m�czyzn� o czerstwej twarzy, siwiej�cych w�osach i lekko zaokr�glonych kszta�tach. Roztacza� wok� siebie atmosfer� czysto�ci i delikatnie pachnia� tonikiem. Jego wygl�d wyra�nie m�wi� o dostatnim �yciu, jakie prowadzi� dzi�ki hojnym racjom przys�uguj�cym wysokim urz�dnikom Administracji. Patrz�c na niego Baley czu�, �e sam ma odra�aj�co ziemist� cer� i jest nazbyt ko�cisty. A� do b�lu by� �wiadom swych zbyt du�ych d�oni, g��boko osadzonych oczu i og�lnej nieforemno�ci. � Siadaj, Baley. Palisz? � przywita� go kordialnie Minnim. � Tylko fajk�, sir � odpar� Baley si�gaj�c do kieszeni, i Minnim schowa� cygaro, kt�re zd��y� ju� do po�owy wyci�gn�� z pude�ka. Baley w jednej chwili po�a�owa� swoich s��w. Cygaro zawsze by�o lepsze ni� nic i powinien by� je przyj��. Wprawdzie po niedawnym awansie z klasy C�5 do C�6 przys�uguj�ce mu racje tytoniu wzros�y, ale nie m�g� powiedzie�, �e mia� go w nadmiarze. � Prosz�, je�li masz ochot�, pal � powiedzia� Minnim. Z ojcowsk� cierpliwo�ci� czeka�, a� Baley dok�adnie odmierzy porcj� tytoniu i nabije nim fajk�. � Nie znam przyczyn, dla kt�rych zosta�em wezwany do Waszyngtonu, sir � o�wiadczy� Baley, nie podnosz�c oczu znad fajki. � Wiem � u�miechn�� si� Minnim. � Zaraz ci wszystko wyja�ni�. Zosta�e� wyznaczony czasowo do innego zadania. � Poza Miastem Nowy Jork? � W pewnej odleg�o�ci od niego. Baley uni�s� brwi i obrzuci� podsekretarza zamy�lonym spojrzeniem. � Na jak d�ugo, sir? � Nie wiem. Baley zna� wszelkie dodatnie i ujemne strony takiego przeniesienia. Jako przejezdny m�g� �y� w Mie�cie, w kt�rym nie by� rezydentem, na troch� wy�szej stopie �yciowej, ni� pozwala�a na to jego oficjalna przynale�no�� do klasy. Z drugiej strony jednak by�o w�tpliwe, �eby Jessie i ich syn Bentley r�wnie� dostali zezwolenie na wyjazd. Nowy Jork naturalnie zadba o jego rodzin�, ale Baley by� stworzeniem udomowionym i takie rozstanie wcale go nie bawi�o. Z drugiej strony przeniesienie oznacza�o jakie� szczeg�lne zadanie, co samo w sobie by�o rzecz� dobr�, lecz nak�ada�o na jego barki du�o wi�ksz� odpowiedzialno�� ni� zwyk�e funkcje detektywa � a to ju� budzi�o lekki niepok�j. Kilka miesi�cy wcze�niej Baley prowadzi� dochodzenie w sprawie dokonanego w pobli�u Nowego Jorku zab�jstwa Przestrzeniowca, tote� perspektywa podobnego zadania nie budzi�a w nim entuzjazmu. � Czy m�g�by mnie pan poinformowa�, dok�d pojad�? Jakie zadanie mi przydzielono? Poda mi pan jakie� szczeg�y? Zastanawia� si� nad s�owami podsekretarza �w pewnej odleg�o�ci�; brzmia�o to bardzo znacz�co. Kalkuta? � rozwa�a�. A mo�e Sydney? Minnim wzi�� z pude�ka cygaro i zacz�� je z uwag� zapala�. Jehoshaphat! � pomy�la� Baley. Nabra� wody w usta. Nie chce mi nic powiedzie�. Podsekretarz wyj�� cygaro z ust i przez chwil� kontemplowa� unosz�cy si� z niego dym. � Departament Sprawiedliwo�ci wysy�a ci� z misj� na Solari�. Baley zastanawia� si� chwil�: Solaria � Azja, Solaria � Australia�? Nagle jak oparzony zerwa� si� z krzes�a i wykrztusi� przez �ci�ni�te gard�o: � Ma pan na my�li jeden ze �wiat�w Zaziemskich? � W�a�nie � odpar� Minnim, nie patrz�c detektywowi w oczy. � Ale� to niemo�liwe! � wykrzykn�� Baley. � Przecie� do �adnego z nich Ziemianina nie wpuszcz�! � Okoliczno�ci s� takie, �e wpuszcz�, wywiadowco Baley. Na Solarii pope�niono morderstwo. Baley wykrzywi� usta w lekkim, ironicznym u�miechu. � Nie s�dzi pan, �e jak na nasz� jurysdykcj�, to troch� daleko? � Prosz� nas o pomoc. � Nas? Ziemi�? � spyta� oszo�omiony Baley. Nie wierzy� w�asnym uszom. To by�o nie do pomy�lenia. �wiaty Zaziemskie mog�y czu� do macierzystej planety pogard�, w najlepszym przypadku traktowa� j� pob�a�liwie, ale zwraca� si� do niej o pomoc? � Prosz� Ziemi� o pomoc? � powt�rzy�. � Zgadzam si�, to niezwyk�e � przyzna� Minnim. � Ale prawdziwe. Chc� w��czy� do sprawy ziemskiego detektywa. Za�atwiono to kana�ami dyplomatycznymi na najwy�szych szczeblach. Baley zn�w usiad�. � Ale dlaczego ja? Nie jestem ju� m�ody. Mam czterdzie�ci trzy lata. Mam �on� i dziecko. Nie mog� opu�ci� Ziemi. � Wyb�r nie nale�a� do nas, wywiadowco. To oni prosili w�a�nie o ciebie. � O mnie? � Wywiadowca Elijah Baley, C�6, Policja Nowojorska. Dobrze wiedz�, kogo chc�. Z pewno�ci� wiesz, dlaczego. � Nie mam kwalifikacji � upiera� si� Baley. � Oni s�dz� inaczej. Pewnie dotar�a do nich wie�� o tym, jak upora�e� si� ze spraw� morderstwa Przestrzeniowca. � Musia�o si� im wszystko pomiesza�. Najwyra�niej ich zdaniem wygl�da�o to o wiele lepiej, ni� by�o w rzeczywisto�ci. Minnim wzruszy� ramionami. � Tak czy siak, prosili o ciebie, a my wyrazili�my zgod�. Zosta�e� oddelegowany. Wszelkie dokumenty s� gotowe i musisz jecha�. Kiedy ci� tu nie b�dzie, twoja �ona i syn przejd� do C�7, poniewa� ty r�wnie� na czas misji awansowany zostajesz do tej klasy. � Umilk� i popatrzy� znacz�co na Baleya. � Je�li pomy�l � nie uporasz si� ze swoim zadaniem, zostaniesz przeniesiony do klasy C�7 na sta�e. Dla Baleya wypadki toczy�y si� zbyt szybko. Wszystko to nie mog�o by� prawd�. Nie m�g� przecie� opu�ci� Ziemi. Czy oni tego nie rozumiej�? � Co to za morderstwo? Zna pan okoliczno�ci? � zapyta� niskim g�osem, kt�ry jemu samemu wyda� si� obcy. � Dlaczego sami nie mog� si� tym zaj��? Podsekretarz palcami o pieczo�owicie wymanikiurowanych paznokciach zacz�� przek�ada� drobne przedmioty le��ce na biurku. Potrz�sn�� g�ow�. � Nie wiem nic bli�szego o tym morderstwie. Nie znam okoliczno�ci. � Kto zatem wie co� na ten temat, sir? Chyba nie spodziewacie si�, �e pojad� tam na �lepo? I zn�w ten wewn�trzny g�os: przecie� nie mog� opu�ci� Ziemi. � Nikt nie wie. Nikt na Ziemi. A Solarianie nie pu�cili pary z ust. Na tym w�a�nie polega twoje zadanie: odkry�, co takiego jest w tym morderstwie, �e a� musz� prosi� Ziemianina, aby poprowadzi� im �ledztwo. Zreszt� to tylko cz�� twojego zadania. Baley by� ju� na tyle zdesperowany, �e odwa�y� si� zapyta�: � A je�li odm�wi�? Odpowied� oczywi�cie zna�. Dok�adnie wiedzia�, co znaczy�aby dla niego deklasyfikacja � dla niego i przede wszystkim dla jego rodziny. Minnim jednak ani s�owem nie wspomnia� o deklasyfikacji. � Nie mo�esz odm�wi�, wywiadowco � o�wiadczy� cicho. � Masz do wykonania zadanie. � Dla Solarii? A niech ich piek�o poch�onie. � Dla nas, Baley. Dla nas� � Minnim urwa� i po chwili doda�: � Sam najlepiej wiesz, jaka jest pozycja Ziemi, a jaka Przestrzeniowc�w. Nie chc� rozwija� tego tematu. Jak ka�dy mieszkaniec Ziemi, Baley a� nazbyt dobrze zna� sytuacj�. Pi��dziesi�t �wiat�w Zaziemskich, z ��czn� populacj� mniejsz� ni� ziemska, osi�gn�o pot�g� militarn� stokro� wi�ksz� ni� Ziemia. Dzi�ki gospodarce opartej na pracy robot�w pozytonowych, potencja� gospodarczy tych �wiat�w w przeliczeniu na g�ow� mieszka�ca by� tysi�ckrotnie wy�szy. W�a�nie ilo�� energii wytwarzanej przez poszczeg�lnych mieszka�c�w �wiat�w Zaziemskich stanowi�o o ich pot�dze militarnej, standardzie �ycia, szcz�ciu i wszystkim innym. � Jednym z powod�w tej konspiracji jest w�a�nie ch�� trzymania nas w niewiedzy; dok�adnie tak: w niewiedzy. Przestrzeniowcy znaj� nas od podszewki. Wys�ali dostatecznie wiele misji na Ziemi�. A my o nich wiemy tylko tyle, ile sami nam powiedzieli. �wiat�w Zaziemskich nie tkn�a dot�d stopa Ziemianina. Dopiero ty pierwszy� � Nie mog� � przerwa� mu Baley. � �ty pierwszy j� tam postawisz � doko�czy� z naciskiem Minnim. � Masz niepowtarzaln� okazj�. Udasz si� na Solari� na zaproszenie Przestrzeniowc�w i wykonasz prac�, jak� ci wyznacz�. Zdob�dziesz przy tym mn�stwo informacji u�ytecznych dla Ziemi. Baley obrzuci� podsekretarza pos�pnym spojrzeniem. � Czy to znaczy, �e mam zosta� szpiegiem Ziemi? � To nie szpiegostwo. Nie musisz robi� niczego poza tym, o co ci� Solarianie poprosz�. Masz mie� tylko uszy i oczy szeroko otwarte. Obserwuj! A po powrocie na Ziemi� przeka�esz wszelkie informacje specjalistom, kt�rzy przeanalizuj� je i wyci�gn� wnioski. � Czy�by kroi� si� jaki� powa�ny kryzys, sir? � Dlaczego tak uwa�asz? � Wys�anie Ziemianina do �wiata Zaziemskiego jest rzecz� nader ryzykown�. Przestrzeniowcy nas nienawidz�. Mimo najlepszych ch�ci, mimo tego, �e jad� tam na oficjalne zaproszenie, mog� sprowokowa� jaki� mi�dzygwiezdny incydent. Rz�d Ziemi m�g�by bez k�opotu odm�wi� wystarczy o�wiadczenie, �e jestem chory. Przestrzeniowcy paranoicznie boj� si� wszelkich chor�b. Je�li dowiedz� si�, �e mam jakie� dolegliwo�ci, z pewno�ci� sami ze mnie zrezygnuj�. � Uwa�asz, �e pr�bujemy jakich� sztuczek? � spyta� Minnim. � Nie, ale gdyby rz�d nie mia� jakiego� powodu, �eby mnie wys�a�, bez mojej pomocy wymy�li�by jak�� wym�wk�. Musi istnie� jaka� bardzo wa�ka przyczyna, kt�ra usprawiedliwia ryzyko takiego zobacz�co�da�si�zobaczy�. Spodziewa� si� wybuchu i by� na niego przygotowany, ale podsekretarz obdarzy� go tylko zimnym u�miechem i powiedzia�: � Nie musisz zwraca� uwagi na rzeczy nieistotne. � Pochyli� si� nad biurkiem, przybli�aj�c twarz do twarzy Baleya. � Przeka�� ci pewn� informacj�, kt�r� masz zachowa� wy��cznie dla siebie. Nie wolno ci o tym rozmawia� nawet z innymi przedstawicielami rz�du. Nasi socjologowie doszli do pewnych konkluzji odno�nie aktualnej sytuacji w Galaktyce. Istnieje pi��dziesi�t �wiat�w Zaziemskich o bardzo niskim zaludnieniu i o ekonomii opartej na pracy robot�w. To pot�ne spo�ecze�stwa, ich mieszka�cy s� zdrowi i d�ugowieczni. My natomiast mamy problemy z przeludnieniem, technologicznie jeste�my zacofani, �yjemy kr�tko � s�owem, dominuj� nad nami. Sytuacja jest niepewna. � Taki stan rzeczy utrzymuje si� od dawna. � M�wi� o najbli�szej przysz�o�ci. To kwestia stulecia. My tego naturalnie nie do�yjemy, ale mamy przecie� dzieci. Niebawem staniemy si� dla �wiat�w Zaziemskich zbyt du�ym zagro�eniem, by pozwolili nam przetrwa�. Na Ziemi mieszka osiem miliard�w ludzi, kt�rzy pa�aj� do Przestrzeniowc�w nienawi�ci�. � Przestrzeniowcy wyparli nas z Galaktyki, przej�li ca�y nasz handel, dyktuj� rz�dowi Ziemi warunki i traktuj� nas pogardliwie. Czego si� pan za to spodziewa? Wdzi�czno�ci? � To prawda. Utrwali� si� taki w�a�nie wz�r. Bunt i jego st�umienie, bunt i jego st�umienie � i w ci�gu stulecia Ziemia mo�e przesta� istnie� jako �wiat zamieszkany. Tak przynajmniej twierdz� socjologowie. Baley niespokojnie wierci� si� na krze�le. Nie mia� zamiaru kwestionowa� opinii socjolog�w i ich komputerowych analiz. � Skoro tak przedstawia si� sytuacja, czego si� pan po mnie spodziewa? � Musisz nam dostarczy� informacji. Zasadnicz� wad� naszych prognoz socjologicznych jest zupe�ny brak danych o Przestrzeniowcach. W naszych za�o�eniach opieramy si� wy��cznie na tym, co m�wi� nam ci nieliczni, kt�rzy do nas przybywaj�. A oni na okr�g�o chwa�� si� jedynie swoj� pot�g�. Jest ich niewielu, lecz bardzo d�ugo �yj� i maj� te swoje roboty. Gdzie s� ich s�abe punkty? Mo�e istnieje jaki� czynnik albo czynniki, kt�re �je�li je poznamy i wykorzystamy � pozwol� nam odwr�ci� nieuchronn� katastrof�; co�, co pokieruje nasz� akcj�, zwi�kszaj�c szans� na uratowanie Ziemi. � Dlaczego wi�c nie wy�lecie do nich socjologa? Minnim potrz�sn�� g�ow�. � Gdyby�my mogli wys�a� tam kogo�, kogo chcemy, uczyniliby�my to ju� dziesi�� lat temu, kiedy otrzymali�my pierwsze wyniki bada� socjologicznych. Ale dopiero teraz, po raz pierwszy, mamy pretekst, �eby podes�a� im naszego cz�owieka. Prosz� o detektywa, a nam w to graj. Detektyw jest przecie� r�wnie� socjologiem � gdyby w swojej pracy nie opiera� si� na do�wiadczeniu i praktyce, nie by�by dobrym detektywem. A twoje akta dowodz�, �e jeste� dobry w swoim fachu. � Dzi�kuj�, sir � odpar� Baley. � Ale co b�dzie, je�li wpadn� tam w jakie� tarapaty? Minnim wzruszy� ramionami. � To ju� tw�j problem i ryzyko policjanta. � Lekcewa��co machn�� r�k�, ucinaj�c w ten spos�b wszelkie dyskusje. � W ka�dym razie musisz jecha�. Ustalono nawet czas odlotu. Tw�j statek czeka. Baley zesztywnia�. � Jak to �czeka�? Kiedy mam lecie�? � Za dwa dni. � W takim razie musz� natychmiast wraca� do Nowego Jorku. Moja �ona� � Zajmiemy si� twoj� �on�. Zdajesz sobie chyba spraw�, �e nikt nie mo�e pozna� szczeg��w twojej misji. Powiemy jej, �e przez jaki� czas nie b�dziesz si� z ni� kontaktowa�. � Ale� to nieludzkie. Musz� si� z ni� spotka�. Przecie� istnieje du�e prawdopodobie�stwo, �e nigdy ju� jej nie zobacz�. � To, co teraz powiem, zabrzmi r�wnie nieludzko � o�wiadczy� Minnim. � Nieraz, pe�ni�c obowi�zki s�u�bowe, ryzykowa�e�, �e jej wi�cej nie zobaczysz. Wywiadowco Baley, wszyscy musimy wype�nia� nasze obowi�zki. Fajka Baleya zgas�a ju� przed dobrym kwadransem, ale on tego nie zauwa�y�. Nikt mu nic wi�cej nie powiedzia�. Nikt nie zna� szczeg��w ca�ej sprawy. Kolejni urz�dnicy poganiali go i pop�dzali a� do chwili, kiedy kompletnie sko�owany stan�� u podstawy statku kosmicznego. Rakieta wygl�da�a jak wycelowane w niebiosa ogromne dzia�o. W ostrym powietrzu odkrytej przestrzeni Baley dygota� z zimna. Nocny mrok (kt�remu by� wdzi�czny) zamyka� go ze wszystkich stron niczym czarne �ciany zbiegaj�ce si� mu nad g�ow� w mroczny sufit. Po niebie przewala�y si� chmury, ale widok przezieraj�cej przez jedn� z dziur w ob�okach jasnej gwiazdy zaskoczy� go, mimo �e by� ju� kiedy� w Planetarium. Odleg�a, male�ka iskierka. Obserwowa� j� z ciekawo�ci�, prawie bez l�ku. Wydawa�o si�, �e jest ca�kiem bliziutko i nie ma �adnego znaczenia, a przecie� wok� takich w�a�nie gwiazd kr��y�y planety, na kt�rych mieszkali w�adcy Galaktyki. S�o�ce r�wnie� jest gwiazd�, my�la� Baley, tyle �e du�o bli�sz�. Wyobrazi� sobie nagle macierzysty glob jako kamienn� kul� pokryt� warstw� gazu i wilgoci, otoczon� ze wszystkich stron pustk�, z wkopanymi p�ytko Miastami, przycupni�tymi niepewnie mi�dzy ska�� i powietrzem. Statek oczywi�cie nale�a� do Przestrzeniowc�w; zreszt� ca�a komunikacja mi�dzygwiezdna znajdowa�a si� w ich r�kach. Baley by� ju� poza obrze�em Miasta. Dok�adnie go wyk�pano, ogolono i wyja�owiono, by wedle standard�w Przestrzeniowc�w nie przedstawia� sob� zagro�enia i m�g� wej�� na pok�ad ich statku. Mimo to wys�ali mu na spotkanie robota. Bali si� setek rodzaj�w mikrob�w chorobotw�rczych �yj�cych w Mie�cie; bakterii, na kt�re Baley by� odporny, ale kt�re dla mieszkaj�cych w eugenicznych cieplarniach Przestrzeniowc�w stanowi�y �miertelne niebezpiecze�stwo. W nocnym mroku majaczy�a masywna sylwetka robota. Jego oczy p�on�y czerwonym blaskiem. � Wywiadowca Elijah Baley? � Tak, to ja � odpar� Baley s�abym g�osem, czuj�c, �e je�� mu si� w�osy na g�owie. Jako Ziemianin na widok robota wykonuj�cego prac� cz�owieka dostawa� g�siej sk�rki. By� oczywi�cie R. Daneel Olivaw, jego partner w sprawie morderstwa dokonanego na Przestrzeniowcu, ale to by�o co� innego. Daneel by�� � Prosz� za mn� � odezwa� si� robot, i prowadz�cy do statku szlak zala�o jaskrawe bia�e �wiat�o. Baley pos�usznie ruszy� za maszyn�. Wspi�li si� po drabince, weszli do �rodka rakiety i licznymi korytarzami dotarli do kabiny Baleya. � To pa�skie miejsce, wywiadowco Baley. Prosz� o nieopuszczanie go w czasie podr�y � oznajmi� robot. Pewnie, zapiecz�tujcie mnie tutaj, pomy�la� Baley. Tak, �ebym wam nie zagra�a�. Korytarze, kt�rymi tu dotarli, by�y opustosza�e; zapewne w tej chwili roboty ju� je dezynfekowa�y. Robot, kt�ry towarzyszy� Baleyowi, na pewno zostanie poddany gruntownej k�pieli odka�aj�cej. � Tu ma pan wod�, a tam mieszcz� si� urz�dzenia sanitarne. �ywno�� dostarcza� b�dziemy sukcesywnie. A tu s� iluminatory. Mo�e pan nimi sterowa� z tablicy rozdzielczej. Teraz s� zamkni�te, ale je�li �yczy pan sobie popatrze� w przestrze� kosmiczn�� � W porz�dku, ch�opcze. Zostaw je zamkni�te � odpar� ogarni�ty nag�ym niepokojem Baley. Ziemianie zawsze zwracali si� do robot�w �ch�opcze�, ale maszynom najwyra�niej nie robi�o to �adnej r�nicy. Nie mog�o robi�. Ich reakcje by�y ograniczone, okre�lane przez Prawa Robotyki. Robot pochyli� sw�j olbrzymi metalowy korpus w nieudolnym na�ladownictwie pe�nego szacunku uk�onu i opu�ci� pomieszczenie. Baley zosta� sam w kabinie i zacz�� w my�lach analizowa� sytuacj�. Ostatecznie statek kosmiczny by� urz�dzeniem du�o lepszym ni� samolot. Wn�trze samolotu widzia� od ko�ca do ko�ca, widzia�, jak ma�o jest tam miejsca. Statek kosmiczny natomiast by� ogromny; by�o tu wiele poziom�w, korytarzy i pokoi. Stanowi� miniatur� Miasta, i Baley m�g� w nim prawie swobodnie oddycha�. Nagle rozb�ys�y �wiat�a, a z g�o�nika komunikatora dobieg� metaliczny g�os robota, podaj�cy szczeg�owe instrukcje, jak Baley ma si� zabezpieczy� przed skutkami przy�pieszenia przy starcie rakiety. Pasy bezpiecze�stwa napi�y si�, zadzia�a� system hydrauliczny. Do uszu Baleya dotar� odleg�y ryk silnik�w nap�dzanych przez mikroreaktor protonowy i gwizd prutej pow�ok� statku atmosfery. Gwizd narasta�, stawa� si� coraz wy�szy, a� w ko�cu umilk�. Byli w przestrzeni kosmicznej. Baley by� kompletnie odr�twia�y, mia� dziwaczne uczucie, �e trafi� w jaki� nierealny �wiat. Kiedy m�wi� sobie, �e z ka�d� up�ywaj�c� sekund� oddala si� o tysi�ce kilometr�w od Miast, od Jessie, wcale nie dociera�o to do jego �wiadomo�ci. Drugiego dnia (a mo�e trzeciego? � czas okre�la� m�g� wy��cznie na podstawie przerw mi�dzy posi�kami i snem) odni�s� dziwaczne wra�enie, �e zosta� przenicowany. Trwa�o to zaledwie u�amek sekundy, ale poj��, i� by� to skok, owo ca�kowicie niepoj�te, natychmiastowe przemieszczenie si� statku w hiperprzestrzeni; z jednego punktu kosmosu w drugi, odleg�y o ca�e lata �wietlne. Kolejny zanik up�ywu czasu i kolejny skok, i zn�w zanik, i zn�w skok. Baley wiedzia�, �e od domu dziel� go dziesi�tki lat �wietlnych; dziesi�tki, setki, tysi�ce. Nie wiedzia� dok�adnie, ile. Nikt na Ziemi nie wiedzia�, w kt�rej cz�ci Galaktyki znajduje si� Solaria. Czu� si� przera�liwie samotny. Kiedy odczu� pierwsze skutki hamowania statku, pojawi� si� robot. Jego pos�pne czerwone oczy spocz�y na podtrzymuj�cych Baleya pasach bezpiecze�stwa. Sprawnie dokr�ci� nakr�tk� motylkow� i jednym spojrzeniem zbada� wszystkie elementy systemu hydraulicznego. � Wyl�dujemy za trzy godziny � o�wiadczy�. � Prosimy, �eby pan pozosta� w swojej kabinie. Pojawi si� tu cz�owiek, kt�ry zaprowadzi pana do miejsca zamieszkania. � Poczekaj � powiedzia� Baley nerwowo. Uwi�ziony w pasach, czu� si� kompletnie bezradny. � O jakiej porze dnia wyl�dujemy? � Wedle standardowego czasu galaktycznego, b�dzie to� � Chodzi mi o czas miejscowy, ch�opcze. Czas miejscowy. � Doba na Solarii trwa dwadzie�cia osiem koma trzydzie�ci pi�� standardowych godzin. Godzina solaria�ska dzieli si� na dziesi�� dekad, a ka�da dekada liczy sto centad. Do aeroportu dotrzemy o dwudziestej centadzie pi�tej dekady� Baley poczu� nienawi�� do robota. Nienawidzi� go za t�pot�; za to, �e zmusza� go do stawiania bezpo�rednich pyta�, przez co musia� ujawnia� swoje s�abe punkty. � Czy b�dzie to dzie�? � spyta� dr�two. � Tak, sir � odpar� robot i opu�ci� kabin�. A wi�c dzie�! B�dzie musia� stawi� czo�o nie chronionej niczym powierzchni planety w samym �rodku dnia. Nie bardzo wyobra�a� sobie, jak to b�dzie. Cz�sto ogl�da� powierzchni� Ziemi ze �rodka Miasta, czasami nawet wychodzi� na powierzchni� � ale zawsze otacza�y go �ciany, wi�c m�g� uciec i schroni� si� w ich bezpiecznym zaciszu. A teraz gdzie si� schroni? Nie otocz� go nawet iluzoryczne �ciany ciemno�ci. Poniewa� jednak nie m�g� ujawni� przed Przestrzeniowcami w�asnych s�abostek � niech go diabli, je�li to uczyni � wypr�y� si� w pasach, kt�re niwelowa�y skutki deceleracji, zamkn�� oczy i za wszelk� cen� stara� si� opanowa� ogarniaj�c� go panik�. 2. SPOTKANIE Z PRZYJACIELEM Baley przegrywa� t� walk� z samym sob�. Zdrowy rozs�dek nie stanowi� wystarczaj�cej motywacji. Ludzie mieszkaj� na otwartej przestrzeni ca�e �ycie, powtarza� sobie bez ko�ca. Przestrzeniowcy robi� to do dzisiaj, a w przesz�o�ci robili to na Ziemi nasi przodkowie. Brak �cian nikomu jeszcze nie wyrz�dzi� krzywdy. To tylko moja pod�wiadomo�� twierdzi, �e jest inaczej. Nic jednak nie pomaga�o. Co�, co daleko wykracza�o poza zdrowy rozs�dek, rozpaczliwie domaga�o si� �cian i wy�o w m�ce zadawanej przez otwart� przestrze�. W miar� up�ywu czasu Baley zaczyna� coraz lepiej pojmowa�, �e nie opanuje strachu i nadejdzie chwila, kiedy zacznie dr�e� jak �a�osny, godny lito�ci tch�rz. Przestrzeniowiec, kt�ry po niego przyjdzie (z pewno�ci� w nosie b�dzie mia� filtry, �eby nie wdycha� bakterii, a na d�oniach r�kawice chroni�ce przed bezpo�rednim kontaktem), poczuje do Ziemianina ju� nawet nie pogard�, ale zwyk�y niesmak. Z ponur� zawzi�to�ci� stara� si� wzi�� w karby. Gdy statek kosmiczny znieruchomia� i chroni�ca przed skutkami hamowania uprz�� rozpi�a si� samoczynnie, a system hydrauliczny zosta� wci�gni�ty w �cian�, Baley pozosta� w fotelu. Ba� si� jak wszyscy diabli, ale wci�� desperacko stara� si� nie pokazywa� tego po sobie. Kiedy dobieg� go cichy szmer otwieranych drzwi, odwr�ci� g�ow�. K�tem oka dostrzeg� wysok� posta� o w�osach koloru br�zu. Przestrzeniowiec � jeden z tych dumnych potomk�w Ziemian, kt�rzy wyparli si� rodzimego �wiata. � Partnerze Elijahu! � odezwa� si� Przestrzeniowiec. Baley drgn�� i zerkn�� na niego. Oczy zaokr�gli�y mu si� ze zdumienia i, nie zdaj�c sobie nawet z tego sprawy, zerwa� si� z fotela. Gapi� si� w oblicze przybysza: szeroko rozstawione ko�ci policzkowe, nieruchome, jakby wykute w kamieniu rysy i uporczywe, nieruchome spojrzenie niebieskich oczu. � D� Daneel? � Mi�o mi, �e mnie zapami�ta�e�, partnerze Elijahu � powiedzia� Przestrzeniowiec. � Oczywi�cie, �e zapami�ta�em! � odpar� Baley. Poczu� niewys�owion� ulg�. Przybysz stanowi� jakby cz�steczk� Ziemi; by� przyjacielem, pocieszycielem, zbawc�. Mia� ochot� wzi�� Przestrzeniowca w ramiona, przytuli� do siebie, �mia� si�, klepa� go przyja�nie po plecach i wyczynia� wszystkie te zabawne rzeczy, jakie robi� starzy kumple, kiedy po d�ugim rozstaniu ich drogi ponownie si� zejd�. Ale nie wykona� �adnego ruchu. Nie m�g�. Dopiero po d�ugiej chwili zrobi� krok do przodu i wyci�gn�� r�k�. � Jak�e m�g�bym ci� zapomnie�, Daneelu! � Mi�o mi � odpar� Daneel i skin�� g�ow�. � Dobrze wiesz, �e ja r�wnie� o tobie nie zapomnia�em. Ciesz� si�, �e zn�w jeste�my razem. Uj�� d�o� Baleya. Ziemianin poczu� silny, ale nie bolesny u�cisk jego palc�w. Modli� si� w duchu, �eby pozbawione wszelkiego wyrazu oczy tamtego nie zdo�a�y przenikn�� jego umys�u i ogarn�� tej straszliwej walki uczu�, jak� przed chwil� stoczy�. Na my�l o przyja�ni, jaka go z nim ��czy�a, poczu�, �e serce zalewa mu gor�ca, radosna fala; by�a to prawie mi�o��. Ostatecznie nie ka�dy m�g� zaprzyja�ni� si� w ten spos�b z Daneelem Olivawem, poniewa� nie by� on cz�owiekiem. Robot, kt�ry do z�udzenia przypomina� cz�owieka, powiedzia�: � Poprosi�em, �eby pojazd naziemny po��czono ze statkiem r�kawem powietrznym� � R�kawem powietrznym�? � zmarszczy� brwi Baley. � Tak. To technika powszechnie stosowana w przestrzeni kosmicznej, kiedy zachodzi konieczno�� przetransportowania za�ogi i sprz�tu z jednego statku kosmicznego na inny bez u�ycia specjalistycznego sprz�tu chroni�cego przed pr�ni�. Rozumiem, �e jest ci obca. � Raczej tak � przyzna� Baley. � Ale wiem, o co chodzi. � Za��da�em tego r�kawa, mimo �e po��czenie nim statku kosmicznego z pojazdem naziemnym nastr�cza sporo problem�w natury technicznej. Na szcz�cie zadanie, kt�re ty i ja mamy wykona�, posiada tu najwy�szy priorytet, i wszelkie trudno�ci s� natychmiast usuwane. � Czy�by i ciebie w��czono do �ledztwa w sprawie tego morderstwa? � Nikt ci� o tym nie poinformowa�? Przykro mi, �e nie powiedzia�em ci tego od razu. � G�adka twarz robota nie wyra�a�a �adnych uczu�. � Pami�tasz doktora Hana Fastolfe�a? Pozna�e� go na Ziemi, kiedy razem prowadzili�my tamto dochodzenie. On pierwszy rzuci� my�l, �e jeste� najodpowiedniejsz� osob�, by zaj�� si� t� spraw�. Postawi� jednocze�nie warunek, �ebym i tym razem ja by� twoim partnerem. Baley u�miechn�� si�. Doktor Fastolfe pochodzi� z Aurory; z Aurory, kt�ra by�a najpot�niejszym ze �wiat�w Zaziemskich. Najwyra�niej �yczenia Aurory posiada�y odpowiedni ci�ar gatunkowy. � Nie nale�y rozbija� zespo�u, kt�ry si� sprawdzi�, prawda? � spyta� Baley. � Nie wiem, czy dok�adnie o to mu chodzi�o, partnerze Elijahu. Z tego, co m�wi�, wywnioskowa�em, �e chce wyznaczy� do tego zadania kogo�, kto zna tw�j �wiat i jego dziwactwa. � Dziwactwa! Baley nachmurzy� si�. Poczu� g��bok� uraz�. Nie podoba�o mu si� to okre�lenie, zw�aszcza je�li kto� odnosi� je do jego osoby. � Dlatego mi�dzy innymi mog�em zorganizowa� ten r�kaw powietrzny.