Lakotta Consilia Maria - Serce buszu
Szczegóły |
Tytuł |
Lakotta Consilia Maria - Serce buszu |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Lakotta Consilia Maria - Serce buszu PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Lakotta Consilia Maria - Serce buszu PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Lakotta Consilia Maria - Serce buszu - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Wprowadzenie
Wiosną 1890 roku Cecil Rhodes ze swoją Chartered Com-
pany, eskortowany przez siły British-Beczuana Police wyru-
szył w głąb dziewiczego afrykańskiego buszu. Przeprawiwszy
się przez rzekę Limpopo, znalazł się w krainie, która dotąd
w niewielkim stopniu była zbadana. Nawiedzali ją jedynie
myśliwi, traperzy i poszukiwacze złota. Wiele legend owie-
wało stare królestwo „Monomotapa", „kraj drogocennych
kamieni", jakie po pierwszych podbojach swojego ojca Mzi-
likazi całkowicie podporządkował sobie Lobengula, władca
Zulusów. Była to domena czarnego człowieka. Czego mógł
tam szukać Europejczyk?
Lobengula, słynący z okrucieństwa „czarny Neron", tole-
rował dotąd obecność pojedynczych handlarzy i misjonarzy.
Od 1879 roku w trzech wzniesionych z trudem stacjach misyj-
nych w państwie Matabelów działali nieustraszeni misjonarze.
Tolerowano ich, gdyż wyświadczyli Ndebele - Zulu wiele do-
bra, ucząc ich uprawy ziemi oraz nieznanych dotąd rzemiosł.
W 1888 Lobengula zgodził się odsprzedać wysłannikom Ceci-
la Rhodesa wyłączne prawo poszukiwania i wydobywania mi-
nerałów na podległym mu terenie. Kiedy jednak doniesiono
mu, że biały człowiek zamierza podporządkować sobie cały
Matabeleland, wraz ze zdobytym królestwem Mashona na
wschodzie, w czarnym Neronie zawrzała nagromadzona złość.
Gdy Rhodes zdradził zamiar zdobycia w bezkrwawy sposób
Strona 2
późniejszej Rodezji, powołał pod broń swoje impis, oddziały
wojowników zuluskich.
Sytuacja zaostrzyła się tak poważnie, że przełożony misji
jezuickiej postanowił odwołać misjonarzy rezydujących w po-
bliżu pałacu królewskiego w Bulawayo. Nastąpiło to w roku
1889, a dla Lobenguli stanowiło ostrzeżenie, że trzeba się
mieć na baczności.
Gdy w rok później ci sami misjonarze pod ochroną od-
działów Rhodesa wkroczyli ponownie na terytorium czarnego
władcy, towarzyszyło im pięć dzielnych białych kobiet, sióstr
z położonego na południowym wybrzeżu Afryki King Wiliams-
town, dominikanek misjonarek od Najświętszego Serca Pana
Jezusa doskonale wiedzących, że w niezbadanej dziczy Masho-
naland czekają je niezliczone znoje i trudy.
W wielotygodniowej, wyczerpującej podróży, w ciągu dnia
palone słońcem, nocą trzęsąc się z lodowatego zimna, w cią-
głym zagrożeniu życia wyruszyły na „Chrystusowy podbój".
Ich przeżycia opowiedziano na podstawie własnych za-
pisków sióstr: sprawozdania z misji jezuickiej nad Zambezi
uzupełniają historyczne zdarzenia. To, co przedstawiono na
kartach tej książki na temat misjonarzy oraz sióstr odpowiada
faktom. Wydarzenia, jakie miały miejsce w roku 1879, zrela-
cjonowano według pamiętnika zamordowanego przez auto-
chtonów ojca Teroerde, Niemca z pochodzenia. Autentycz-
nych jest także wiele słów Cecila Rhodesa wypowiedzianych
podczas spotkań z misjonarzami.
Wszystko, co napisano o królu Lobenguli, sprawowanych
przez niego rządach oraz relacjach rodzinnych, to historyczna
prawda. Zabójstwo siostry Njiny, śmierć induny Lodshe, gło-
śne wystąpienie wdowy po jego ojcu podczas wojny z Matabe-
le, późniejsze nawrócenie Kakubiego, czarownika Mashonów,
przez jego córkę Beatę to również fakty historyczne.
Strona 3
Dominikanki misjonarki od Najświętszego Serca Pana Jezusa
z Rodezji oraz Strahlfeld (Oberbayern), a także redakcja czasopi-
sma jezuickiego „Die katholischen Missionen" z Bonn wsparły
autorkę, oddając do jej dyspozycji bogatą dokumentację.
Wszystkim, którzy przyczynili się do powstania tej powie-
ści, a zwłaszcza siostrom oraz ojcom jezuitom, kolejny raz wy-
rażam w tym miejscu moje serdeczne podziękowanie.
W pierwszym rzędzie poświęcam tę pracę Najświętszemu
Sercu Jezusowemu, a także pamięci wszystkich misjonarzy
i misjonarek z Zambezi, którzy poszli drogą męczeństwa.
CM. Lakotta
Strona 4
Czarny Neron rozkazuje!
Dopiero co skończyła się tropikalna ulewa.
Las mangowy spowijała ciężka dusząca wilgoć. Pod jej cię-
żarem zamilkły wszystkie zwierzęce odgłosy. Nie słychać było
nawet ptaków. Tylko dwa młode pawiany wychyliły łby spod
mokrych parasoli palm, spoglądając na wąską ścieżkę, na któ-
rej mignął cień ciemnoskórego łowcy.
Sesango poruszał się bezszelestnie. Pod jego bosymi stopa-
mi nie trzasnęła ani jedna gałązka. Gdy małpy dostrzegły, że
jego gotowy do rzutu assegai z dwustronnym ostrzem nie celu-
je w ich stronę, zaskrzeczały radośnie. Był to pierwszy odgłos
po gwałtownej ulewie, więc odbił się echem niczym werbel
tysiąca tam-tamów. Teraz dopiero rozbrzmiały na nowo zwy-
kłe głosy mieszkańców lasu. Młode pawiany zeskoczyły nieco
niżej, kłócąc się wrzaskliwie ze sobą.
Sesango nie odwrócił ku nim głowy. Co mógł go obcho-
dzić „dziki lud z buszu"? Dokąd nie pustoszyły jego pól, nie
interesowały go. Tylko w czasach głodu jedzono łykowate,
małpie mięso. Myślał jedynie o antylopie kudu, której uda-
ło się umknąć w deszczu. Młode, zwinne zwierzę miało swoją
wartość. Aromat jej smażącej się nad ogniem tuszy ściągał
smakoszów z daleka i bliska. Również w obcych stronach nie
chciał siedzieć bezczynnie i dowieść dumnym indunas, że tak-
że potomek ludu Mashona zna się na łowach.
Nie chciał być zdany na weselną pieczeń króla Lobenguli.
Strona 5
Czy myśleli, że jada może tylko jaszczurki i szarańczę? Jesz-
cze się zdziwią, gdy zobaczą, jak obficie zastawił stół. W cza-
sie swoich odwiedzin Sesango nie miał zamiaru zadowolić się
jedną antylopą. Gospodarze mieli stanąć przy jego ognisku
i gapić się na trąbę słonia, aż ślina pocieknie im z zadufanych
gąb! Niech przyjdą w dniu zaślubin młodej córki królewskiej
Namini i poproszą go o serce i trąbę olbrzyma. Jeszcze po-
przedniego wieczora wytropił wielkiego samca przewodnika
ciągnącego ze swoim stadem do wodopoju. Towarzyszyło mu
piętnaście samic z młodymi. Takie zmagania mogły kosztować
życie, ale Sesango uśmiechnął się. Tym, który je straci, na pew-
no nie będzie on!
Po co schowałby w swojej chacie dla gości strzelbę białego
człowieka?
Kiedyś do jego ojca Kewero przybył burski myśliwy i po-
darował mu ją, gdyż Kewero, sprawujący władzę jako wódz
Karangów na południu Mashonaland, pozwolił przybyszowi
swobodnie polować na swoim terenie, aż do rzeki Sabi, gdzie
znajdowała się granica państwa króla Umsili, owego siejącego
grozę Umsili, którego córka Calindsha przynależała do grona
ulubionych żon Lobenguli.
Ojciec przekazał mu broń, gdy Sesango ukończył dwadzie-
ścia lat, ale nie dlatego, że znużyło go sprawowanie władzy,
tylko dlatego, że chciał posłać syna z poselstwem na zaślubi-
ny Namini, córki Lobenguli. Z odpowiednimi darami, ma się
rozumieć! Wszyscy oni zobowiązani byli do płacenia daniny
władcy nizinnej krainy, i to od pokoleń. Głodnemu lwu rzuca
się najlepsze kąski i bierze nogi za pas.
Dlatego Kewero postanowił dać synowi strzelbę dla obrony,
chociaż wybierał się on na gody. Oprócz tego miał mieć oczy
otwarte i gdyby przypadkiem napotkał jednego z białych aba-
fundisi (misjonarzy) mieszkających przy Empandeni na białej
10
Strona 6
skale, miał go poprosić o rychłe przybycie do krainy Mashona,
aby nauczyć tamtejszych ludzi, jak ziemia może dwukrotnie
w ciągu roku wydać plony, i to bez fatygowania zaklinacza
deszczu. Poza tym miał go zapewnić, że wolno im będzie bez
przeszkód głosić naukę o białym Bogu, co w kraju Lobenguli
od dawna nie miało miejsca.
O tym ostatnim poruczeniu „władca wszystkich żyjących"
nie mógł się oczywiście dowiedzieć. Sesango miał trzeźwy
umysł i wiedział, co syn wodza Karangów najlepiej zachowa
dla siebie, a co mu wolno powiedzieć. Tylko biali ludzie byli
tak głupi, że głośno mówili o swoich planach. Nie potrafili
dojść do porozumienia między sobą i zdradzali swoje zamia-
ry, gdyż powodowała nimi żądza wejścia w posiadanie krainy
cennych kamieni.
Z tego powodu wielki Lobengula zwoływał swoich naj-
lepszych wodzów, indunas, na długie narady trwające całymi
godzinami i dniami. Uroczystość ślubna królewskiej córki sta-
nowiła znakomitą okazję do kolejnego zlustrowania wszyst-
kich impis, oddziałów Matabele, a także podbitych szczepów
Mashona. Przybyli nawet posłańcy z drugiej strony Zambezi,
z ludów Marotse, Kore-Kore, Batonga, Makalaka i Lemba za-
mieszkujących na północ i południe od wielkiej rzeki wydają-
cej na zachodzie grzmot z chmurą dymu.
Nadjechały także poselstwa od ludów osiadłych na połu-
dnie od Limpopo, z krainy Tsuanów oraz ziomków Khamy,
lecz przed nimi Lobengula musiał się mieć na baczności, gdyż
trzymali z białym człowiekiem...
Sesango wiedział, o czym rozprawiano pod indaba, drze-
wem negocjacji i zebrań. Zobaczył też na własne oczy, że aba-
fundisi uciekli. Chaty misyjne w Empadeni zionęły pustką.
Abafundisi znano powszechnie jako ludzi odważnych, w prze-
ciwnym wypadku nie odważyliby się żyć w pobliżu Lobenguli.
11
Strona 7
Kilku z nich '.ginęło od trucizny albo od chorób, ale nie pozwo-
lili się wypędzić. Kiedy więc teraz znikli bez śladu, musiało do-
trzeć do nich, że krwawy władca postanowił ich zgubę. Sesango
zamyślił się przez chwilę. Biali ludzie przychodzili i odchodzili,
ale kiedy odchodzili, to po pewnym czasie zjawiali się ponow-
nie silniejsi niż wcześniej.
Nadstawiaj ucha, Sesango! Kiedyś przyjdą ze swoim woj-
skiem i pomogą podbitym, uciśnionym ludom Mashona zrzu-
cić jarzmo największego ze wszystkich panujących!
Sesango otrząsnął się z zamyślenia i zręcznie zrobił krok
w tył. Tam! Antylopa, młoda, zwinna antylopa kudu z wygię-
tymi rogami i błyszczącą, jeszcze mokrą od deszczu sierścią!
Beztrosko pasła się na wąskiej przecince. Pochylił się i wzno-
sząc powoli assegai, zamierzył się do rzutu, musiał trafić w ło-
patkę! Jednak w ostatniej chwili, kiedy już napiął mięśnie, an-
tylopa uciekła w wysokich podskokach, a z zarośli wychyliła
się głowa dziewczyny Matabele. Niewiele brakowało, a prze-
biłby ją oszczepem! Strach sparaliżował mu na chwilę członki.
Czego o tej porze mogła szukać sama w lesie?
- Sagabona! - zwrócił się do niej w jej języku. - Widzę cię już!
Było to właściwie pozdrowienie w mowie zulu, a właściwie
narzeczu sindebele, jakim się tu posługiwano, ale doskonale
pasowało do sytuacji. Nieroztropna intombi nie okazała stra-
chu. Uśmiechnęła się, ukazując białe zęby.
- Salagalet, pokój z tobą! - zaraz też wyprostowała się,
a kiedy podeszła kilka kroków bliżej, on odrzucił swój assegai
i runął na kolana. Natychmiast zapomniał o dumnych marze
niach, o upokorzeniu i możliwej zatracie Matabelów. Odda
wał hołd członkini królewskiego klanu, córce kumało. Kuma
ło nazywali się wszyscy członkowie rodziny Lobenguli.
12
Strona 8
Rozpoznał ją po szkarłatnej przepasce na biodrach oraz
fryzurze, natartych ochrą warkoczykach oraz kosztownym na-
szyjniku z błyszczących pereł stanowiących symbol władzy.
Dla Sesango byłoby lepiej zostać stratowanym przez słonia,
niż córce lub krewniaczce Lobenguli choćby tylko zadrasnąć
skórę. Pokornie złożył przed sobą dłonie.
- Inkosikazi, moja księżno, której czcigodnego imienia nie
zna twój poddany! Twój sługa polował na antylopę kudu.
Ale dziewczyna nie odparła „hamba goesle", „zabieraj się",
lecz stała dalej, uśmiechając się z ufnością dziecka szukającego
towarzysza do zabaw. Wtedy zauważył, że jest jeszcze bardzo
młoda, gdyż nie było w niej dumy.
- Ej! - zaśmiała się. - Jestem Gaikana, bratanica wielkiego
kumało. Widziałam cię już w Bulawayo, synu wodza Mashona!
Potem dała mu znak, aby powstał, a on zdziwił się jeszcze
bardziej. Bratanica Lobenguli chce wdać się z nim w rozmowę!
Ciężko oddychając, wstał i otarł dłonie o uda. Musiał za-
czekać, aż ona zacznie mówić.
Powiedziała: „lambile!" i uśmiechnęła się zachęcająco. To
znaczyło: „jestem głodna". Dla Sesango świat zachwiał się
w posadach. Jeszcze i to! Nie wziął suszonej ryby ani wędzo-
nego mięsa, nie miał przy sobie nawet garści kukurydzy. Wzro-
kiem przeszukał najbliższe otoczenie. Ani jednego grzyba czy
jadalnych korzeni! Pewnie szukała dzikiej rzepy albo jagód.
- Jak to się stało, że bratanica króla cierpi głód? - zapytał
zdumiony i zmieszany.
Gaikana podeszła bliżej. Miała zgrabną figurę i płaski
brzuch, a szkarłatne limbo (materiał bawełniany) jej przepa-
ski odcinało się kontrastem od ciemnobrązowej skóry. Przy
każdym kroku podskakiwały perły jej naszyjnika, a naokoło
roztaczał się aromat delikatnych olejków, którymi natarta była
od stóp do głów.
13
Strona 9
- Masz rację, pytając, synu enko. Gdybym nie zabłądziła
w tym lesie, nie musiałabym prosić o pożywienie żadnego
z Mashonów. Czy nie widzisz, że jestem sama? Która z dziew
cząt odważy się na to? Gdyby moja stara ambuya (babka) nie
zwichnęła sobie nogi przy grocie Makałaka i gdyby moja duma
pozwoliła mi odprowadzić się do domu psom Makałaka, to
nie zgubiłabym się, kiedy w deszczu straciłam ślad. Pomóż mi
odnaleźć drogę, tylko najpierw przynieś coś do jedzenia. Nie,
powiedz mi najpierw, jak mam cię zwać!
Sesango rozpromienił się. To dobra dziewczyna. Wolno
było powiedzieć swoje imię.
- Inkosikazi! - zwrócił się do niej z czcią. - Zwę się Sesan
go, a imię mojego szczepu, moje mutupo, to shumbo, lew:
pochodzimy z klanów lwów Yakaranga. Zaś moja matka to
rodowita Sesuru z północy krainy Mashona.
Gaikana przyjrzała mu się wielkimi, błyszczącymi oczyma
Zuluski, zaciekawiona, ze zdumieniem i podziwem.
Młody człowiek mówił z odwagą jak Matabele. Nikt spo-
śród ludów Bantu nigdy się jej tak nie spodobał. Był słuszne-
go wzrostu i prostej postury, miał szerokie ramiona i wąskie
biodra. Takie postaci znajdowały uznanie nawet samego kró-
la; robił wrażenie młodego induny. Jego twarzy nie oszpecała
płaskonosa szerokość niektórych Mashona: oczy były okrą-
głe i ogniste, nos wąski i długi, całości dopełniały zgrabnie
uformowane wargi. Sesango miał urodę mężczyzny, na widok
którego dziewczyna myślała, czy jest w stanie zapłacić solidne
lobola, co oznaczało wykup panny młodej.
Sesango był także nie w ciemię bity. Doskonale wiedział,
jak należy rozumieć długie spojrzenie Gaikany, więc nabrał
jeszcze większej pewności siebie.
- Pozwól mi teraz, że czegoś poszukam - zwrócił się do
niej, a ona uniosła podbródek na znak zgody. Zastanawiał się
14
Strona 10
gorączkowo, gdzie widział drzewo moszense z długimi owoca-
mi? Ich kwaśno-słodki smak stanowił prawdziwą rozkosz dla
ciała i duszy. I wtedy usłyszał wołanie ptaka.
- Czerrips, szerrips! - dobiegło doń głośno i wyzywająco z naj
bliższego drzewa mopane. Spojrzał w górę i na jego twarzy poka
zał się uśmiech. Zobaczył dużego brązowego ptaka o białej piersi
przyglądającego się mu błękitnymi oczkami. Miodowód!
Tak, tak właśnie zwykł on postępować. Poprzedzał człowie-
ka, przelatując z gałęzi na gałąź i raz po raz oglądając się za sie-
bie: czerrips, szerrips - idziesz za mną? Każdy o tym wiedział,
więc ruszyli za nim oboje. Nagle jednak Gaikana zatrzymała
się i pochwyciła Sesango za rękę.
- A jeśli zaprowadzi nas do leoparda albo do hieny?
Również i to się zdarza: miodowód nie lubi wielkich bestii
i chce, żeby się z nimi rozprawiono.
- Wtedy zachowywałby się hałaśliwiej - ocenił Sesango,
ale dla ostrożności mocniej ujął broń. - Jeśli cię to nie urazi,
inkosikazi, to pozwól mi, że pójdę przodem, tak jak to czynią
starsi bracia.
I tak też się stało. Nagle wiodąca przez busz ścieżka zakręciła
ostro. Stał tam potężny leśny olbrzym, spróchniały już i w środ-
ku pusty, a w jego wnętrzu brzęczało i szumiało. Jakże szczęśliwy
traf! W dziupli gnieździły się nieżądlące pszczoły, ptak miał do-
bre zamiary: owady fruwały wokół nich niczym muchy, ale nie
kłuły, nawet gdy usiadły na twarzy lub rękach. Sesango natych-
miast wyciągnął z barci potężny plaster ociekający gęstą patoką,
a na jego widok trele miodowoda zabrzmiały jeszcze głośniej.
Kiedy skończyli się posilać i wytarli dłonie o wilgotną mu-
rawę, w Sesango obudziła się długo skrywana duma; przemó-
wiła przez niego chełpliwość.
15
Strona 11
- Teraz chciałbym ci wspomnieć o wielu innych moich imio
nach - stwierdził, wspierając się na drzewcu assegai. - A więc
zwą mnie Sesango, dalej „tłusta brzana", „niepogoda zimą",
„leopard rozszarpał" i, to mój najpiękniejszy przydomek, „pie
śniarz ludu". Otrzymałem je dwie pory deszczowe temu.
Gaikana spojrzała na niego nieśmiało.
- Teraz już wiem, co się wydarzyło przy twoich urodzinach,
ale, Sesango, musisz mi jeszcze wyjaśnić, skąd się wzięło twoje
najpiękniejsze imię.
Udał, że musi się zastanowić przez chwilę.
- Od dziecka potrafiłem zapamiętać wszystkie pieśni na
szego ludu, słowa i melodie. A kiedy po upolowaniu słonia
ułożyłem nową, nazwali mnie „pieśniarzem ludu". To trudny
przydomek, gdyż wciąż na nowo trzeba mu sprostać.
To na pewno było bardzo szacowne imię. Gaikana poczuła
się nieomal zawstydzona.
- Przy moich narodzinach niewiele się działo - stwierdzi-
ła. - Moja matka nazwała mnie od wdzięcznego instrumentu,
„śpiewające krikri", gdyż miałam delikatny głos, gdy pierwszy
raz płakałam. Ojciec dał mi przydomek „pierwszy deszcz let-
ni", ponieważ rozpoczęła się właśnie pora deszczowa, a bab-
ka „spadająca gwiazda", bo nie była ona taka jak inne, tylko
z długim czerwonym ogonem.
Sesango przytaknął pocieszająco.
- To oznacza szczególne wydarzenia w twoim życiu.
- Wiem, coś niezwykłego, ale nic dobrego.
- Jeśli trafi ci się silny mąż, to przemieni niezwykłość w po
myślność.
To ją przekonało. Mocny małżonek kieruje losami swojej
połowicy. Westchnęła.
- Gaikana dostanie męża silnego czarami, a nie mięśniami
i bronią.
16
Strona 12
Przeraził się.
- Skąd o tym wiesz?
Wskazała ku południowemu wschodowi.
- Bóg z Makalaka chce tego i służący mu czarownik, stary
Mlimo, chce tego także. Posłał już do króla swojego swata.
Serce skoczyło Sesango do gardła; poczuł się tak, jak gdyby
nagle wokół niego zapadła ciemna noc.
- Czy to znany nganga? - zapytał.
- To największy z wróżbiarzy w krainie Matabele i najbar
dziej znaczący człowiek króla - odrzekła z rezygnacją. - Zosta
nę dziesiątą żoną poważanego czarownika, ale niedobrze jest
także być pierwszą żoną mężczyzny. Najlepiej byłoby stać się
ulubioną małżonką młodego wojownika.
Przy tych słowach wstała na znak, że chciałaby ruszyć w dro-
gę do domu. Sesango odnajdzie ją dla niej. Żaden ciemnoskó-
ry nie straci orientacji ani w dzień, ani w nocy, nawet porwany
przez orła i zrzucony gdzieś nad południową Afryką.
Pozwoliła mu pójść przodem, a on przepraszał ją za to go-
rąco. Tak było lepiej w tej okolicy.
Przerwana rozmowa rozpalała im serca jeszcze i teraz, gdy
kroczyli naprzód, oboje szybko i bezszelestnie.
- Jestem w lepszym położeniu - odezwał się wreszcie mło
dy człowiek, jak gdyby wyrwany z zamyślenia. - Moja narze
czona, obiecana mi od poczęcia, została jako dziecko porwana
przez krokodyla.
Mimo wszystko Gaikana musiała się roześmiać, więcej,
przyklasnęła jego słowom płaskimi dłońmi, tak jak to czynią
kobiety tubylców, gdy przemówi mądry mężczyzna.
- Czy władca wszystkich żyjących powiedział już, że odpo
wiada mu lobola czarownika Mlimo?
Westchnęła.
17
Strona 13
- Jeszcze nie, król odsyła na razie wszystkich swatów, a to
podnosi cenę wykupu. Kiedy już się zgodzi, to dobrze dla
mnie, ponieważ mam przydomek, który wolno wymawiać je
dynie szeptem.
Teraz on spojrzał na nią z lękiem. Imiona, które się szeptało,
nosiły czarownice lub potomstwo przestępców. Przystanęli,
spoglądając na siebie.
- Moją matką była Njina, siostra wielkiego króla.
Ponieważ nie pojmował, dodała cicho.
- Lobengula kazał ją powiesić za uprawianie czarów i zdradę.
Sesango zamarł.
Całą krainę Mashona ogarnęło przerażenie, gdy krwawy
władca nie oszczędził nawet swojej jedynej żyjącej siostry.
Oskarżono ją, że tajemnymi sztukami uczyniła bezpłodną
ulubioną żonę króla, królową Calindsha, co stanowiło jedną
z najstraszniejszych zbrodni przeciwko kobiecie!
Oskarżenie wniósł Mlimo, a bóg z pieczary Molimo, które-
mu służył, potwierdził jej winę swoją wyrocznią. I tym sposo-
bem haniebnie ją zgładzono.
-Jak to możliwe, że pozostałaś przy życiu? - wykrztusił
wiedząc, że w takich wypadkach Lobengula nakazywał wyciąć
w pień cały klan.
Gaikana uśmiechnęła się nieśmiało.
- Wtedy otrzymałam mój przydomek, który wolno wyma
wiać jedynie szeptem „Uszła śmierci", gdyż mieszkałam wła
śnie w chacie mojej słynnej babki, szanowanej wdowy wiel
kiego Mosilikazi, koło Myambezana. To ona poszła ze mną
do groty Makalaka, aby dowiedzieć się, czy można uniknąć
małżeństwa z Mlimo. Powiedziałam ci już, że zwichnęła so
bie nogę w kostce. Musimy się spieszyć, żeby Matabele ruszyli
i sprowadzili ją. Jest zbyt dumna, by pozwolić się nosić tym
psom Makalaka.
18
Strona 14
Sesango czuł jednocześnie radość i smutek, bo jeśli sprawy
tak się miały, to Gaikana mogła być spokojna, nawet jeśli po-
żądał jej stary czarownik. Każdy inny Matabele żyłby w cią-
głym strachu, że któregoś dnia ściągnie na siebie podejrzliwość
króla, ponieważ wziął za żonę córkę powieszonej zdrajczyni.
Sesango żwawym krokiem ruszył dalej.
- Byłoby lepiej, gdyby twoim mężem nie został mężczyzna
z twojego ludu - rzucił mimochodem. - Milczała, bo co mo
gła na to powiedzieć dziewczyna? Czy ktoś mógł uczynić nie
ważnym orzeczenie tak potężnego boga? - Mamy taki zwyczaj
weselny, który nazywa się „ożenek przy ucieczce"! To tylko
zabawa, ale jeśli mężczyzna ma dość odwagi, to może się ona
przemienić w coś poważniejszego - w tym momencie nad jego
głową zaskrzeczała kolorowa kakadu, a on wzdrygnął się od
ruchowo. Pewnie naśmiewał się z niego jakiś duch lasu! Klecił
pieśni w jasny dzień.
- Opowiedz mi coś więcej o tym obyczaju, dobrze się przy
tym idzie - zachęciła go.
Gdy on opowiadał, osiągnęli skraj lasu i zobaczyli przed sobą
wielką nizinę Bulawayo. Znaleźli się w okolicy Amantshone
slopi, koło białej skały, gdzie wznosiły się opuszczone chaty
misjonarzy z Empandeni. Sesango zmienił temat.
- Czy to prawda, Gaikana, że abafundisi uciekli?
- Tak, ale Lobengula nie wyrządziłby im krzywdy. Abafun
disi to jedyni biali ludzie, którym ufał, gdyż w ich ustach i dło
niach nie znalazło się nigdy kłamstwo. Nauczyliśmy się od
nich wiele dobrego.
- Czy Lobengula zwoła impis?
- Myślę, że już to zrobił. W całym Bulawayo roi się od in-
dunas. Nie zauważyłeś tego?
Sesango udał, że nic nie wie, a ona z dumą pochwaliła się
dziewięcioma tysiącami wojowników, jakich można było ze-
19
Strona 15
brać w ciągu jednego dnia. Tego z pewnością dowiedziała się
podczas jakiegoś indaba. Z dumą przechwalała się swoją wie-
dzą, nie zauważając, jak pilnie jest słuchana.
- A co się stanie, jeśli biali ludzie będą się bronić mimo
wszystko?
Gaikana zamilkła. Tego nie wiedziała. Sesango odparł
cicho:
- Wtedy dziewczyna może uciec, a wojownicy nie sięgną
po broń, aby ją ścigać, gdyż będą zajęci czymś innym.
Gaikana spoglądała na niego dużymi, połyskującymi stalo-
wym błękitem księżycowymi oczyma!
- Wtedy dziewczyna może uciec z mężczyzną znającym
drogę - wyjąkała prawie niedosłyszalnie, drżąca nadzieją, gdyż
była jeszcze prawie dzieckiem, które nie wie, co mówi. Któż
inny odważyłby się w kraju czarnych ludzi uchylić od wyroku
bogów i klanu?
Sesango podszedł jeszcze bliżej.
- Gdy ptak miodowód odważy się zjawić we wsi i zwabi
trzykrotnie przy chacie twojej ambuya, musisz go posłuchać -
odparł na to.
A ona uniosła ręce, tym razem pokornie zgięte, aby przy-
klasnąć jego słowom.
- Gaikana będzie posłuszna - oznajmiła - i otrzyma nowe
imię: „Miodowód woła".
Sesango podniósł głowę.
- Teraz musimy zrobić tak, jak gdybyśmy się nie znali - za
decydował. Ku królewskiemu kraalowi ruszyli już osobno.
Bulawayo, stara stolica czarnego Nerona, została przed kil-
koma laty spalona i przeniesiona w pobliże białych skał, gdyż
ziemie wokół jej dawnej lokalizacji nie chciały już przynosić
20
Strona 16
plonów ani drewna. Liczny lud potrzebuje nowych pól, lecz
gdy się zjawi biały człowiek, sprawy zaczynają wyglądać ina-
czej, tak jak w krainie Burów, gdzie czarnej ludności pozosta-
wiono jałowe skały jako rezerwaty. Lobengula natomiast nie
chciał się poddać i zamierzał podjąć walkę.
Od kraalu dla bydła dobiegł jękliwy głos królewskiego he-
rolda. Biegnąc, poprzedzał swojego pana i nieustannie wykrzy-
kiwał szacowne imiona władcy: „baltete", „książę"; „intabe
situ pesul", „król nizin"; „enkos amakos", „wódz wodzów";
„jebuzu", „wszechwładny"; „kumało", pan; „madote", „wład-
ca wszystkich żyjących"; i na koniec budzące największy lęk:
„intambekul", „wielki zabójca ludzi"!
Po tym wyliczeniu intonował monotonny zaśpiew:
- He! He! Baltete kumało Matshobana! Spójrzcie, spójrzcie,
właśnie wyrusza książę, wielki król, potomek Matshobana!
Już przy pierwszym zawołaniu Gaikana osunęła się na ko-
lana. Teraz pochyliła się głęboko ku ziemi, aby przepuścić cień
króla.
- Jebo, jebo jebuzu! - wyszeptała. - Wszystko dla ciebie,
dla ciebie, o wielki!
Lobengula skinął łaskawie, zatrzymując się na chwilę.
- Czy mała intombi wie już, że ma nam świecić?
- Kumało, twoja niegodna sługa będzie świecić w mroku
baobabu, drzewie małpiego chleba.
- Yebo, dobrze, niech się więc spieszy, my zaraz tam będzie
my - i ruszył dalej.
Przed oczekującym go wielkim indaba Lobengula chciał się
najwidoczniej jeszcze wzmocnić. Zamaszystymi krokami czarny
olbrzym o zwalistej sylwetce udał się do kotła, królewskiej chaty,
skąd na całą osadę rozchodził się zapach pieczeni. Zanim władca
pochłonął udziec wołowy, Gaikanie pozostawało dosyć czasu,
aby pójść do baobabu i poczynić niezbędne przygotowania.
21
Strona 17
Właściwe drzewo indaba rosło w pobliżu królewskiego kraa-
lu; pod nim sprawowano sądy. Drugi baobab, położony nie-
co na uboczu, służył do przeprowadzania nadzwyczajnych,
tajnych narad. W pustym wnętrzu mieściło się wygodnie
pięćdziesięciu ludzi. Chroniło ono przed niepogodą, a także
uszami niepowołanych. Tylko odór, jaki wydawało wilgotne
próchno, był niebezpieczny, więc rzadko ktoś w nim przeby-
wał. Omijali je ludzie, a także dzikie zwierzęta.
Pomimo to Gaikana ostrożnie wkroczyła do wnętrza, skąd
wyskoczył wystraszony zwierzak. Nie musiała się obawiać.
Była to jedynie lubiąca mrok, nieszkodliwa postrzałka, wy-
straszona światłem trzymanej przez dziewczynę pochodni.
Uśmiechnięta zaintonowała pieśń rozpalania ognia, po czym
roznieciła małe ognisko, aby od niego zapalać kolejne łodygi
trawy tambuki.
Należało je trzymać pionowo, a wtedy wolno się spalały,
dając płomień na szczycie.
Zaraz też zjawili się indodas, ludzie z otoczenia króla,
z opuszczoną bronią. Pozdrawiali i zajmowali miejsca w kręgu.
Gaikana, jak ktoś niezainteresowany, spoglądała obojętnie ku
wejściu, za którym rozciągała się opadająca ku Zambezi nizina.
Widziało się na niej pojedyncze chaty oraz kraale z kolorowo
pomalowanymi glinianymi ścianami i płowymi spiczastymi da-
chami ze słomy, a tu i tam czworoboczny dom białego myśliwe-
go lub farmera, który odważył się osiąść w pobliżu Old-Gubulu-
-wayo - osławionego „miejsca masakry", jak nazywano stolicę.
Tędy przebiegał Pathway of Błood i w rzeczy samej, całe
rzeki krwi przelali na tym szlaku władcy Matabelów, Matho-
ban, Mosilikazi i Lobengula. Ale biali mężczyźni mieli mocne
nerwy. Nie odstraszała ich nawet Thaba Induna, Góra Ofice-
rów, na której Mosilikazi kazał wymordować czterystu swo-
ich najlepszych dowódców, ponieważ przedwcześnie obwołali
22
Strona 18
królem jednego z jego synów. Dalej udawali się na łowy i po-
szukiwanie złota. Mówiono nawet, że Lobengula żywi respekt
dla ich śmiałości.
Jaki wyrok na białego człowieka przyniesie to indaba? To,
że odbywało się z dala od obcych uszu, było dostatecznie wy-
mowne.
Wreszcie oczekiwanie dobiegło końca, nadchodził król. Po-
przedzał go pokrzykujący obwoływacz, a za nim postępowali
indunas najróżniejszych oddziałów, pomiędzy nimi wojownicy
noszący przepaski biodrowe ze skór leoparda, których ogony
obijały im się o nagie uda. Stanowili elitę wojska i żaden nie
powrócił jeszcze, przynosząc wieść o przegranej bitwie.
Dumnie, bez pozdrowienia przechodzili obok Gaikany,
a kroczący za nimi król przyglądał się temu z uznaniem.
Za jego plecami pojawił się jeszcze jeden przybysz, mały
człowieczek, główny czarownik Mlimo, prawie nieodrywający
oczu od dziewczyny.
Wnętrze baobabu zapełniło się, i to także świadczyło o tym,
jak wielką wagę przywiązywał król do narady. Władca usiadł
tak, aby wszystkich mieć na oku. Dlatego chętnie widział mło-
dą dziewczynę przy takich okazjach jako zapalającą światło.
Jej drobne, smukłe dłonie potrafiły tak zręcznie ująć i zapalić
kolejną łodygę, podczas gdy pierwsza jeszcze płonęła, że nie
zapadał nagle nieprzyjemny mrok, który niezmiernie drażnił
wiecznie podejrzliwego króla.
Kiedy wszyscy zajęli już miejsca, władca rozpoczął przemo-
wę. Wspomniał o swoich relacjach z białymi, a przede wszyst-
kim o zdradzie Lodshego. Przemawiał długo, ciągle powtarza-
jąc najważniejsze zwroty, aby podkreślić ich znaczenie. Każde-
mu zdaniu zebrani przyklaskiwali płaskimi dłońmi i pomruka-
mi potwierdzali słuszność królewskich wywodów. Brzmiało to
tak, jak gdyby odmawiano litanię.
23
Strona 19
Lobengula mógł być zadowolony; aplauzy stawały się coraz
głośniejsze. A i miny miały swoją wymowę; dowodziły, że ża-
den z obecnych nie chciał już więcej słyszeć o zdrajcy Lodshe,
będącym niegdyś najpotężniejszym induna w krainie Matabe-
le. To on wciąż na nowo nalegał na Lobengulę, aby ustąpił
przed żądaniami wielkiego Ulodsi - tak wymawiali nazwisko
Rhodesa - i przystawił pieczęć na jego czarodziejskim piśmie
uwieczniającym niezmiennie wolę mężczyzny na całe stulecia.
Potem jednak przybyli biali przeciwnicy sprytnego Ulodsi
i wyjaśnili Lobenguli, że prawem poszukiwania i wydobywa-
nia złota i diamentów, węgla i miedzi sprzedał ziemię i lu-
dzi, więc kiedy Ulodsi zjawi się znowu, zacznie górować nad
nim, aby samemu stać się władcą wszystkich ludzi. Loben-
gula wraz z białym negocjatorem wysłał do Londynu swoich
najlepszych oficerów Mshete i Babyaana, aby poznać zdanie
białej królowej.
Królowa Wiktoria uspokoiła obu indunas, którzy po raz
pierwszy w życiu odbyli tak daleką podróż, wręczyła im poda-
runki oraz własny portret i zapewniła, że otoczy opieką swo-
ich czarnych synów. W tym czasie wściekłość Lobenguli wzro-
sła tak bardzo, że nakazał wyciąć w pień cały klan Lodshego,
sześćdziesięciu ludzi, w tym kobiety i dzieci. Nie oszczędził
nawet niewolników.
W efekcie biali, którzy uczestniczyli w zawieraniu kontrak-
tu, ratowali się ucieczką, a i abafundisi znikli jak kamfora.
- Nie mam zamiaru zawierać kiedykolwiek jakiejś nowej
umowy - kontynuował czarny Neron, delektując się głębo-
kim milczeniem, w którym każdy mógł jeszcze raz przemyśleć
ostatnie wydarzenia. Nikt nie okaże się na tyle nieroztropny,
aby doradzać władcy pokój z Anglikami! - Nie przyjmę tak-
że pieniędzy, które Ulodsi przysyła mi o każdym nowiu. Za-
trzymam tylko tysiąc karabinów, sto tysięcy kul oraz kanu bez
24
Strona 20
wioślarzy pływające po Zambezi z ogniem i parą w brzuchu -
zaśmiał się przy tym, a jego doradcy zawtórowali mu grom-
kim rykiem, aż wnętrzem baobabu wstrząsnęło głuche echo.
Wprawdzie nie nauczyli się jeszcze obchodzić z bronią palną,
ale znali wystarczająco jej niszczycielską siłę, aby wiedzieć, że
stokrotnie przewyższała ich assegais. W razie konieczności,
gdy zużyło się proch, można było jednak taką strzelbę chwycić
za lufę i użyć kolby jako maczugi.
Tylko jeden z wojowników nie brał udziału w powszech-
nej wesołości - Babyaan. Zirytowany Lobengula zwrócił się
do niego.
- Mów, co się dzieje w twoim sercu. Nie znoszę skrywa
nych myśli.
Zagadnięty spojrzał bez lęku na króla, potem zaczerpnął
powietrza i odparł:
- Mshete i ja byliśmy w kraju białego człowieka. Widzie
liśmy, że białych jest więcej niż mrówek w termitierze. Ich
miasta są większe niż drzewa w lesie mangowym i gęściejsze
od najgęstszego buszu. Jedno jedyne miasto daje więcej bro
ni i wojowników niż cały nasz kraj. Kiedy pozbędziemy się
jednego, pojawi się ich tysiąc. Taka jest prawda, gdyż byłem
w stolicy białych indunas. Mshete może to poświadczyć.
Lobengula zagryzł wargi, ale odczekał, aż Gaikana zapali
następną gałązkę.
- Powiedziałem tylko, że mamy być gotowi, a nie, że ru
szymy do walki. Chcę, żeby trwał pokój, dokąd biały czło
wiek sam z siebie nie zaatakuje. Wtedy biała królowa musi
nas ochronić, tak jak to obiecała. Dała swoje słowo i wizeru
nek. Wiecie jednak, że nie poważam słów kobiet. Nawet słowa
białej inkosikazi. Wszystkie moje impis mają odbyć manewry.
Jeśli jednak bez mojego rozkazu ktoś wzniesie broń przeciwko
białemu, spotka go ten sam los, co Lodshe!
25