2291
Szczegóły |
Tytuł |
2291 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2291 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2291 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2291 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Halina Pop�awska
Kwiat lilii we krwi
Tryptyk rewolucyjny
Tom
Ca�o�� w tomach
Zak�ad Nagra� i Wydawnictw
Zwi�zku Niewidomych
Warszawa 2000
T�oczono pismem punktowym dla
niewidomych w Drukarni Zak�adu
Nagra� i Wydawnictw ZN,
Warszawa, ul. Konwiktorska 9
Przedruk: Wydawnictwo "Alfa",
Warszawa 1994
Korekty dokona�y
U. Maksimowicz
i I. Stankiewicz
`rp
tym moim, kt�rzy straszn�
�mierci� zgin�li
I
Nigdy nie zapomn� tej nocy,
gdy go przywieziono. Nigdy.
Cho�bym mia� �y� i sto lat. Tej
parnej letniej nocy nie daj�cej
ani odrobiny och�ody po upalnym
dniu.
Bezg�o�ne b�yskawice
przekre�la�y czarne niebo
o�lepiaj�cym zygzakiem. Cisza
dzwoni�a w uszach. Milcza�y
�wierszcze i cykady. Jak gdyby w
oczekiwaniu. Na co?
Nie mog�em spa�. Cz�sto mi si�
to teraz zdarza. I zawsze boli
mnie w�wczas r�ka. Ca�a. Od
d�oni po rami�. A przecie� jej
nie ma. Uci�� mi j� doktor
Decaux nazajutrz po bitwie pod
Valmy, dwudziestego pierwszego
wrze�nia tysi�c siedemset
dziewi��dziesi�tego drugiego
roku.
Wracaj�c pami�ci� do tej
strasznej chwili prze�ywam
wszystko od pocz�tku, tak jak to
by�o, a min�y ju� trzy lata od
owych wydarze�.
Znowu widz� doktora Decaux, w
zakrwawionym fartuchu, gdy stoi
nade mn� z jakim� no�em czy
tasakiem w r�ku, a sier�ant
R~emy i dwaj �o�nierze trzymaj�
mnie za nogi i za ramiona.
Walczy�em z nimi r�wnie dziko
i zaciekle jak z Prusakami, nie
chcia�em, aby mnie okaleczono,
mia�em zaledwie osiemna�cie lat.
Rzuca�em si�, krzycza�em, ale
oni byli silniejsi.
- Zuch z ciebie - powiedzia�
doktor Decaux, gdy obanda�owany
i napojony winem "na
wzmocnienie" le�a�em pod
�opocz�cym nad g�ow� p��tnem
szpitalnego namiotu.
Najgorzej by�o, gdy mnie z
pustym r�kawem zobaczyli
rodzice. Ja to ju� mia�em czas
przywykn��, bo nie od razu
wr�ci�em do domu. Ale oni...
Ojciec zblad� i milcza�. Chyba
tak b�dzie wygl�da� przy
skonaniu. I nic nie m�wi�, nie
robi� wyrzut�w, cho� by�
przeciwny, nie chcia�, abym
szed� do wojska. Ale ojczyzna
by�a w niebezpiecze�stwie.
Zgromadzenie Narodowe wezwa�o
Francuz�w pod bro�. Wszystkich,
od osiemnastu do dwudziestu
pi�ciu lat. Jak�e mog�em zosta�?
- To bandyci - powiedzia�
w�wczas ojciec. - Niech zgin�!
- To patrioci -
zaprotestowa�em.
- Jeste� g�upi - ojciec
odwr�ci� si� do mnie plecami. -
Gdyby� mia� cho� odrobin�
rozumu, nie da�by� si� omota�.
Ale ty...
- Jestem rewolucjonist� -
odpar�em z dum�. - Precz z
arystokracj�. Ludzie rodz� si�
wolni i s� r�wni wobec prawa.
- Milcz - rozgniewa� si�
ojciec. - W moim domu nie chc�
s�ysze� podobnych bredni.
Nic wi�cej nie m�wi�em, ale
zaci�gn��em si� mimo ojcowskiego
zakazu. I by�em pod Valmy,
walczy�em pod rozkazami samego
Kellermanna, bi�em Prusak�w,
Austriak�w, emigrant�w. I jestem
z tego dumny.
Emigranci! Podli zdrajcy
spiskuj� z wrogami ojczyzny. -
Tak w�wczas my�la�em.
W�a�ciwie po co to wspominam?
Sam nie wiem. Nie potrafi�
jednak uwolni� si� od tych
majacze�, szczeg�lnie w nocy,
gdy nie mog� spa� i oblany potem
le�� w dolnej izbie p�nocnej
wie�y. Mimo grubo�ci mur�w
oddzielaj�cych mnie od parnej
duchoty powietrza, nie odczuwam
�adnej ulgi i podobnie jak chory
w gor�czce, zaludniam ciemne
wn�trze widziad�ami z
przesz�o�ci.
W�wczas to us�ysza�em dalekie
r�enie. Tak odzywa si� ko�, gdy
czuje bliski ju� cel podr�y.
Potem dolecia�o mnie
postukiwanie kopyt na
kamienistej drodze i skrzypienie
k�. Czu�em nieledwie wysi�ek, z
jakim zmordowane zwierz�ta
wci�ga�y na strome wzg�rze
ci�ki wida� wehiku�.
Mimo obudzonej ciekawo�ci nie
chcia�o mi si� wsta�. Byli to
przypuszczalnie wys�annicy
Komitetu Ocalenia Publicznego
lub cz�onkowie Konwentu,
delegowani z Pary�a dla
przeprowadzenia kontroli
nastroj�w w tej odleg�ej cz�ci
Francji.
Ci przepasani tr�jkolorow�
szarf� dygnitarze z pi�rami na
kapeluszu i par� pistolet�w u
boku trz�li si� w niewygodnej
bryczce na drogach ca�ego kraju,
wlok�c za sob� d�ugi cie�
gilotyny.
Znosili wszystkie te prywacje
po to, by utrzyma�, a w razie
potrzeby o�ywi� w�a�ciwego, to
znaczy rewolucyjnego ducha w
narodzie.
Pojazd by� coraz bli�ej.
S�ysza�em wyra�nie parskanie i
sapanie zm�czonych wspinaczk�
koni. A potem zaskrzypia�a
otwierana na o�cie� brama. Nie
by�a to jednak bryczka
prawdziwych patriot�w, lecz
s�dz�c po odg�osach raczej
podr�na kareta.
Pojazd wtoczy� si� na
dziedziniec, stukn�y drzwiczki,
a �ciszony g�os ojca powiedzia�
wyra�nie:
- T�dy, Wasza Wielebno��.
B�ysk pochodni roz�wietli� na
chwil� w�sk� szpar� strzelnicy i
czerwonawym promieniem omi�t�
gotyckie sklepienie mojego
mieszkania.
- Dziecko �pi, zaraz je
wynios�. - Nieznajomy g�os by�
niski i lekko schryp�y.
- Pomog� Waszej Wielebno�ci. -
To m�wi� znowu m�j ojciec.
Nast�pnie odemkni�to drzwi
dolnej sali, a zawsze m�ody g�os
matki zadr�a� czule i
wsp�czuj�co:
- Zm�czone biedactwo, �pi,
anio�ek...
S�ysza�em jeszcze, jak stary
Jakub odprowadza� konie do
stajni, a zamczysta brama znowu
zaskrzypia�a, ryglowana jak
ka�dego wieczoru.
O za�ni�ciu nie mia�em co i
marzy�. By�o mi gor�co i
niewygodnie. R�ka rwa�a jak
w�wczas po amputacji. Czu�em si�
zbyt s�aby, �eby wsta�,
wyt�a�em jedynie s�uch, ale
cisza by�a zupe�na.
Przywieziono jakie� dziecko,
to pewne. Ojciec by� uprzedzony
o przybyciu go�ci, matka te�.
Tylko ja nic nie wiedzia�em, bo
nawet stary Jakub dopuszczony
zosta� do tajemnicy. Tylko ja...
"Wasza Wielebno��"...
Czy� by�by to jaki� klecha,
jak w�wczas m�wiono, jeden z
tych co to w dziewi��dziesi�tym
roku odm�wili z�o�enia przysi�gi
na wierno�� narodowi i Cywilnej
Konstytucji duchowie�stwa?
Czy�by ojciec o�mieli� si�...?
Czy nara�a�by g�ow�, by ukrywa�
wrog�w Rewolucji?
I nie ufa� mi... Obawia� si�
mnie. Mnie, swojego jedynego
syna.
Poczu�em b�l, straszny b�l,
gdzie� tam g��boko, jak gdyby na
samym dnie mojego jestestwa,
taki b�l, �e usiad�em na
pos�aniu opieraj�c si� jedyn�
r�k� o zimny kamie� muru.
Tak, to musia� by� jaki�
ksi�dz i dziecko,
przypuszczalnie syn by�ego
arystokraty. Ksi�dz uwozi�
dziecko z Pary�a. Ale dlaczego
teraz? Przecie� po upadku
Robespierre'a sko�czy�o si�
panowanie terroru. Ojciec nawet
nie wie, co to by�o, co si� tam
w�wczas dzia�o. A ja widzia�em.
Na w�asne oczy. O, jak dobrze
widzia�em! S� rzeczy tak
straszliwe, �e nic nie zatrze
ich w ludzkiej pami�ci. Nic. Ale
ojciec... Jak m�g�? Wi�c pos�dza
mnie o najgorsze? O zdrad�? Ma
mnie za Judasza? Czy� a� tak
nisko upad�em w jego oczach, �e
my�li, i� by�bym zdolny wyda�?
Mojego ojca?
Siedzia�em wiele godzin
obola�y i dr�twy, z coraz
wi�kszym �alem w sercu, a� �wit
zajrza� w szczeliny strzelnic i
cisn�� do wn�trza wie�y blaskiem
wschodz�cego s�o�ca.
Zastyg�em w tym bezruchu
rozpaczy, nieczu�y na nic innego
jak na krzywd�, jaka mnie
spotka�a. Wielk� krzywd�,
wi�ksz� chyba od tej, kt�r� mi
wyrz�dzi� pruski pocisk. O tak,
o wiele wi�ksz�.
A potem przypomnia�em sobie,
co niegdy� m�wi�em. W�wczas, gdy
wbrew woli ojca wyrusza�em na
wojn�.
W owym czasie Rewolucja jawi�a
mi si� jako rodzaj drabiny, po
kt�rej m�g�bym �atwo wspi�� si�,
by dosi�gn�� panny Gabrieli.
Naturalnie by�em g�upi. Teraz
widz� to wyra�nie. Przede
wszystkim ode mnie do panny
Gabrieli jest tak daleko, �e
chyba tylko si�gaj�ca nieba
drabina Jakubowa by�aby zdolna
wynie�� mnie na te wy�yny. A
Rewolucja...
Dop�ki jej nie zna�em,
Rewolucja w moich zachwyconych
oczach by�a pi�kna i
u�miechni�ta, czysta, bo obmyta
�zami rado�ci. Sprawiedliwa i
mi�osierna, �askawa dla
maluczkich, surowa w miar�
potrzeby dla mo�nych.
"Ludzie rodz� si� i pozostaj�
wolni i maj� r�wne prawa".
Tak g�osi� pierwszy punkt
Deklaracji Praw Cz�owieka i
Obywatela z 26 sierpnia 1789
roku, poprzedzaj�cej Konstytucj�
uchwalon� dwa lata p�niej.
Nie ustawiono jeszcze w Pary�u
na placu Kr�lewskim, zwanym
obecnie Placem Rewolucji,
obmierz�ego wynalazku doktora
Guillotin, nie zacz�� dzia�a�
Komitet Ocalenia Publicznego ani
Rewolucyjny Trybuna�, gdzie kara
�mierci by�a jedynym wyrokiem,
jaki spada� na oskar�onego
r�wnie szybko i niezawodnie jak
ostrze wprawiane w ruch r�k�
kata Sansona.
Wolno�� - R�wno�� -
Braterstwo.
Czy istniej� pi�kniejsze has�a
prowadz�ce ludzko�� ku
szcz�liwo�ci?
Chyba tylko mi�o��, moja
mi�o�� do panny Gabrieli.
Beznadziejna i nieszcz�liwa, od
pocz�tku skazana na
niespe�nienie i brak
wzajemno�ci, skryta i utajona
jak grzech, l�kaj�ca si� blasku
s�o�ca, ale bez tej mi�o�ci nie
potrafi�bym ju� �y�.
Rewolucja wi�c w pewien spos�b
przybli�a�a mnie do przedmiotu
mojego uwielbienia.
Wolno�� - my�la�em. - Wolno mi
kocha�, kogo chc�. Ona i tak si�
nie dowie. To jest wy��cznie
moja tajemnica, moja w�asno��,
tylko moja. I wola�bym utraci�
drug� r�k�, byle si� nie
dowiedzia�a.
I R�wno��. Jestem cz�owiekiem
r�wnie wolnym jak ona, maj�cym
te same prawa i tak samo przez
prawo traktowanym. Dlaczego wi�c
nie m�g�bym...? Nie, nie, sama
my�l wydaje mi si� ju�
blu�nierstwem.
A Braterstwo? Czy� nie
wyszli�my wszyscy z r�ki
Stw�rcy? "Najwy�szej Istoty!",
jak �yczy� sobie Robespierre.
Ojcostwo Boga czyni z nas braci.
I to nas wzajemnie zobowi�zuje.
Czy ona te� tak uwa�a?
Nie wiem i pewnie nigdy si�
nie dowiem. Panna Gabriela nigdy
nie zni�y�aby si� przecie� do
rozmowy ze mn� na takie tematy.
Najwy�ej mog�aby powiedzie�:
"Przynie� mi szal, Bertranku,
zostawi�am w altanie... I
ksi��k�". I to wszystko. A
potem, gdy spe�ni�bym jej
polecenie, odesz�aby w stron�
zamkowego tarasu, g�ruj�cego z
dawnych wa��w nad okolic�. Tak
ju� nieraz bywa�o.
Od czasu gdy hrabia de Saunhac
przeni�s� si� do Wersalu, a by�o
to jeszcze przed moim
urodzeniem, widywa�em pann�
Gabriel� rzadko, przewa�nie w
porze letnich upa��w. W�wczas to
niezdrowe wyziewy z sadzawek
kr�lewskiego parku zmusza�y
wielu dworak�w do szukania
schronienia pod mniej lub
bardziej przeciekaj�cym dachem
rodowej siedziby.
Panna Gabriela by�a
delikatnego zdrowia i hrabia ba�
si� dla c�rki owej ospy, kt�ra
w�wczas w Wersalu szpeci�a wiele
pi�knych twarzy i twarzyczek.
Nie unikn�� jej sam nawet kr�l
Ludwik XV. Naznaczony
straszliwym pi�tnem, niczym
katowskim �elazem, ratunek
znalaz� dopiero w przedwczesnej
�mierci.
Panna Gabriela...
By�em zupe�nie ma�ym
berbeciem, uczepionym matczynej
sp�dnicy, gdy zobaczy�em j�
pierwszy raz.
Mia�em mo�e cztery lata, a
ona, starsza ode mnie, by�a ju�
wyro�ni�t� o�mioletni�
dziewczynk� w d�ugiej bombiastej
sukience tak b��kitnej jak jej
oczy. Jasne w�osy ciemniej�ce z
biegiem lat prze�wieca�y starym
z�otem w�r�d lu�no puszczonych
splot�w, kt�re przytrzymywa�a
b��kitna wst��ka. Wydawa�a mi
si� r�wnie pi�kna jak �wi�ta
Radegunda w witra�u zamkowej
kaplicy, r�wnie nieosi�galna jak
gwiazda, nierzeczywista jak
zjawa z tamtego �wiata.
Wyczekiwa�em upa��w, bo
w�wczas przyje�d�a�a, za ka�dym
razem coraz pi�kniejsza. Mog�em
jej si� przygl�da� z daleka lub
z ukrycia, gdy� przep�dzano mnie
z tej cz�ci zamkowego
dziedzi�ca czy ogrodu, gdzie
zazwyczaj przebywa�a.
By�em ju� du�y, gdy mnie
wreszcie dostrzeg�a. W�lizn��em
si� za matk� do olbrzymiej
zamkowej sieni, ch�odnej w
najwi�ksze skwary, a ona tamt�dy
przechodzi�a.
- Kt� ten ch�opczyk? -
zwr�ci�a si� do mojej matki.
- M�j syn.
- Nigdy go nie widzia�am -
zauwa�y�a.
- Nie powinien kr�ci� si� po
ogrodzie czy na pokojach. - Mimo
tej uwagi wiedzia�em, �e matka
jest ze mnie dumna.
- Jak ci na imi�? - patrzy�a
mi prosto w oczy.
- Bertran - szepn��em.
- �liczne imi� - u�miechn�a
si� - i �liczny z ciebie
ch�opczyk. - R�czk� tak mi�kk�
jak at�asowe kotary wielkiego
salonu pog�aska�a mnie po
policzku.
Wkr�tce wyjecha�a.
Odt�d za ka�dym pobytem panny
Gabrieli na zamku mia�em
szcz�cie odda� jej drobn�
przys�ug�, a zawsze spogl�da�a
na mnie �yczliwie i rzuci�a
jakie� mi�e s��wko.
A� pewnej jesieni, w kuchni
gdzie kr�lowa�a moja matka,
zacz�to m�wi� o jej
zam��p�j�ciu.
- Czas ju�, �eby panna
Gabriela mia�a m�a -
o�wiadczy�a stara Jakubowa
�uskaj�c fasol�.
- Do takiej panny to
kawalerowie jak pszczo�y do
miodu. - Jakub starannie nabija�
fajk� i u�miecha� si� domy�lnie.
- Hrabia zostawia c�rce woln�
r�k� - zauwa�y�a pomocnica
matki, Marietka. - Nie b�dzie
jej przymusza�. Szcz�liwa!
Wybierze kogo zechce -
wzdycha�a, cia�niej obwi�zuj�c
g�ow� chustk�.
- Panna Gabriela nie wyjdzie
za m��! - m�j krzyk odbi� si� od
�ukowego sklepienia kuchni i
zamar� gdzie� a� pod okapem
wielkiego komina.
Dygota�em z jakiej�
wewn�trznej irytacji, a obecni
wybuch m�j przyj�li g�o�nym
�miechem.
- Dlaczeg� to nie wyjdzie? -
Stara Jakubowa ociera�a
za�zawione z weso�o�ci oczy.
- W�a�nie, dlaczego? -
podchwyci�a pytanie Marietka. -
Z takim posagiem nawet i
brzydula, kulawa czy garbata
znalaz�aby amatora. A c�
dopiero nasza panna Gabriela!
Wszyscy zacz�li mnie
molestowa�, wypytywa�, potrz�sa�
mn�, nawet milcz�cy zazwyczaj
Piotr, parobek u�ywany do
najci�szych rob�t w zamku,
przy��czy� si� do moich
dr�czycieli.
- Powiedzia�a mi to �wi�ta
Radegunda - wypali�em wreszcie,
chc�c si� od nich odczepi�.
Cios pad� wiosn�, tu� przed
zwo�aniem Stan�w Generalnych.
- Nareszcie panna Gabriela
zar�czona - oznajmi�a z
zadowoleniem stara Jakubowa. -
Tylko to kto� z daleka, nie z
naszych stron.
Nie chcia�em temu wierzy�, to
przecie� nie by�o mo�liwe, �eby
panna Gabriela...
Niestety, matka potwierdzi�a
gadanie Jakubowej.
- Narzeczony panny Gabrieli to
jaki� markiz - doda�a. - Poznali
si� w Wersalu. Panna Gabriela
podobno bardzo szcz�liwa.
Panna Gabriela szcz�liwa... i
zakochana.
Jak wygl�da panna Gabriela
zakochana? Jak patrzy na tego
swojego markiza? I co m�wi? I
jak go nazywa?
Wyda�o mi si� nagle, �e nasz
zamek chwieje si� w posadach, �e
za chwil� runie i przywali mnie
kup� gruz�w, a ja, �ywcem
pogrzebany, nie zdo�am wydoby�
si� spod rumowiska.
Zrozumia�em jak w jakim�
ol�nieniu, �e �ycie moje jest
sko�czone, zanim si� jeszcze
zacz�o. �e nie czeka mnie ju�
nic na tej ziemi, �adne
szcz�cie, bo szcz�cie jest
mo�liwe tylko w mi�o�ci.
Dot�d wystarcza�a mi
�wiadomo��, �e serce panny
Gabrieli jest wolne, "puste" i
gdyby zdarzy� si� cud, m�g�bym
posi��� to niczyje serce,
wype�ni� je moj� mi�o�ci�, tylko
moj�.
A oto sko�czy�o si� wszystko.
Zjawi� si� jaki� tam markiz i
zaj�� to niczyje serce i nie
pozosta�o ju� w nim ani odrobiny
miejsca dla nikogo innego.
Mia�em wi�c "rywala" i powoli
ros�a we mnie niech��, a wkr�tce
i nienawi�� do owego pudrowanego
fircyka, kt�ry tylko dlatego, �e
by� markizem...
Wreszcie zacz��em pragn�� jego
�mierci. W owym czasie o �mier�
nie by�o trudno, szczeg�lnie dla
kogo�, kto nosi� tytu� markiza.
G�owa tego "wroga ludu" powinna
by�a co pr�dzej znale�� si� w
koszu pod gilotyn�.
Markiz...
Nie ma ju� na szcz�cie
�adnych diuk�w czy markiz�w.
Rewolucja znios�a tytu�y i
szlachectwo. Czy� ludzie nie
rodz� si� r�wni?
Wolno�� - R�wno�� -
Braterstwo.
Oto s� prawdy, w kt�re nale�y
wierzy�, prawa, kt�rymi nale�y
si� kierowa�. Jak to czyni
Rewolucja. Nawet za pomoc�
gilotyny.
Gdyby tak matka zajrza�a w
moje my�li... Przerazi�by j� ten
jedynak "we w�adzy szatana". Tak
by z pewno�ci� orzek�a.
Rewolucja wi�c wraz z has�em
"�mier� tyranom" sta�a si� swego
rodzaju moj� "drog� do piek�a".
Od pocz�tku, od zwo�ania do
Wersalu Stan�w Generalnych,
�ledzi�em z zapami�taniem bieg
wydarze�.
Trudno by�o o gazety,
wiadomo�ci przychodzi�y z
kilkutygodniowym op�nieniem,
ale �y�em tym wszystkim, co
dzia�o si� tam, daleko od
naszego zamku. Szczeg�lnie
zachwyci�a mnie paryska gazeta
"Francuski patriota" wydawana
przez niejakiego pana Brissot,
kt�r� czasem znajdowa�em w
Rignac. Czego tam nie by�o!
Fakty i komentarze, przem�wienia
i opisy. O tak, �w poniedzia�ek
czwartego maja to zaiste wielka
data w dziejach Francji.
W�wczas to trzy stany i kr�l
udali si� w uroczystej procesji
z ko�cio�a Naj�wi�tszej Panny do
�wi�tego Ludwika na nabo�e�stwo
poprzedzaj�ce otwarcie Stan�w
Generalnych.
Najpierw szed� stan trzeci,
najliczniejszy i najbardziej
oddalony od kr�la. Wszyscy w
czerni - tak im nakazano.
Niekt�rzy uznali �a�obn� barw�
stroju odartego z jakiejkolwiek
ozdoby za ch�� upokorzenia tych,
co reprezentuj� wi�kszo��
przecie� narodu. Str�j ten
jednak wyda� mi si� wr�cz
wytworny, a czarny kolor w moim
mniemaniu podkre�la� jeszcze
jego powag�. Bo czy� frak do
kr�tkich jedwabnych spodni,
czarne po�czochy, trzewiki z
klamrami, p�aszcz i tr�jro�ny
kapelusz nie s� eleganckie?
Po tej czerni kwit� t�czowy
�an przetykany srebrem i z�otem.
To noblesa wyst�pi�a w dworskich
at�asach.
Po �wietnych strojach
arystokracji, purpuraci i
biskupi we fioletach poprzedzali
ciemne sutanny ni�szego
duchowie�stwa.
Po nich dopiero pod
baldachimem niesiono Sakrament,
a tu� za Nim kroczy� kr�l wraz z
bra�mi otoczony ksi���tami krwi.
Nazajutrz rozpocz�to obrady.
W�r�d przyby�ych ministr�w
szczeg�lnie owacyjnie witano
pana Neckera, co to mia�
uzdrowi� finanse. Ludwik XVI
us�ysza� jeszcze gromkie "niech
�yje kr�l". Du�o mniej
entuzjastycznie witano kr�low�.
Kr�l, w odczytanej mowie,
zaleca� umiar we wprowadzaniu
reform oraz r�nych innowacji.
A potem wszystko potoczy�o si�
jak spadaj�ca z g�r lawina.
Nie by�o zgody mi�dzy stanami.
Ten trzeci nie chce by� usuni�ty
do osobnej sali obrad. Poparty
cz�ci� duchowie�stwa ��da
wsp�lnej z pierwszym i drugim
stanem weryfikacji
pe�nomocnictw.
Po przesz�o miesi�cznych
sporach i dysputach, kt�re nie
doprowadzi�y do porozumienia,
stan trzeci, uwa�aj�c si� za
przedstawiciela ca�ej Francji,
og�asza si� Zgromadzeniem
Narodowym.
Trzynastego lipca od �witu
bij� na trwog� wszystkie dzwony
Pary�a. W nocy lud, podburzony
p�omiennym przem�wieniem m�odego
adwokata Kamila Desmoulinsa,
kt�ry wo�a� "czeka nas,
patriot�w, nowa noc �wi�tego
Bart�omieja", w�ama� si� do
arsena�u Inwalid�w.
Nast�pnego dnia przypuszczono
szturm na Bastyli� i co
najdziwniejsze zdobyto t�
niedost�pn� dot�d fortec�.
Ludzie oszaleli, �ciskali si�
i ca�owali. Ulicami obnoszono
zatkni�t� na pice g�ow�
gubernatora straszliwej
twierdzy.
Dopiero gwa�towna burza, kt�ra
wybuch�a noc�, och�odzi�a nieco
rozpalone do bia�o�ci uniesienie
i rado�� ludu.
Czemu mnie tam nie by�o?
Prze�ywa�em wsp�lnie z
bohaterami owych wydarze� te dni
triumfu i wyzwolenia. By�em jak
w gor�czce. Ojciec spogl�da� na
mnie spod oka, matka kilka razy
dziennie przyk�ada�a mi d�o� do
rozpalonego czo�a.
- Jeste� chory - m�wi�a.
- Jestem szcz�liwy -
odpowiada�em. - Nareszcie co�
si� dzieje, nareszcie jest
Rewolucja!
- Rewolucja... - zaczyna�a
matka wahaj�co. - Przecie� tam
leje si� krew. Morduj�
niewinnych ludzi.
- Niewinnych? - udawa�em
zdziwienie. - To s�uszna kara na
zbrodniarzy. �mier� tyranom!
Wszyscy ludzie s� r�wni.
Matka kr�ci�a g�ow� i coraz
bardziej by�a o mnie
niespokojna. Wobec ojca nie
o�miela�em si� z pocz�tku
wyjawi� g�o�no i otwarcie moich
rewolucyjnych pogl�d�w.
W�r�d tych wstrz�saj�cych
Francj� burz i huragan�w,
nieledwie niezauwa�ona przesz�a
�mier� delfina, o�mioletniego
Ludwika J�zefa, ch�opca w�t�ego,
zbyt spokojnego na sw�j wiek,
kt�rego zdrowie pozostawia�o
ostatnio wiele do �yczenia.
Problematyczna w rewolucyjnych
warunkach godno�� nast�pcy
tronu, czyli delfina, spad�a na
drugiego syna kr�lewskiej pary,
czteroletniego Ludwika Karola,
ksi�cia Normandii, kt�ry na
swoje nieszcz�cie tryska�
zdrowiem i niespo�yt�
�ywotno�ci�.
Jak szczury opuszczaj� ton�cy
okr�t, tak co znaczniejsi
arystokraci uciekaj� z Francji.
Najm�odszy brat kr�la rozpoczyna
ten exodus chroni�c si� wraz z
rodzin� w Turynie. Za nim id�
inni.
Pewnego sierpniowego wieczoru
wjecha�a na zamkowy dziedziniec
kareta hrabiego de Saunhac.
Wysiad�a z niej panna Gabriela,
blada i przera�ona, a spok�j
emanuj�cy z prastarych mur�w
Belcastel star� zdawa�oby si�
sprzed jej rozszerzonych
strachem oczu budz�ce groz�
obrazy.
Hrabia by� chmurny, ale mimo
zm�czenia drog� kaza� zaraz
wezwa� mojego ojca.
Narada trwa�a d�ugo w noc,
stara�em si� nie zasn��,
widzia�em niepok�j matki, kt�ra
szepta�a chwilami: Bo�e, Bo�e,
co teraz b�dzie? I mocno
zaciska�a r�ce.
Chcia�em j� uspokoi� i
pocieszy�, powiedzie�, �e
Rewolucja jest sprawiedliwa, �e
ani hrabiemu, ani pannie
Gabrieli, a tym bardziej nam
w�os z g�owy nie spadnie, nie
mog�em jednak zdradzi� si�, �e
czuwam i czekam na powr�t ojca.
Wr�ci� bardzo zafrasowany.
S�ysza�em, jak na zapytanie
matki odrzek� kr�tko "p�niej
powiem" i po�o�y� si�. Ale tak
jak i na mnie, na niego tak�e
nie sp�yn�� b�ogos�awiony sen.
Odt�d ka�dego dnia hrabia
zamyka� si� z moim ojcem na
d�ugie godziny. O czym tam
m�wili, nie wiem, wiem tylko, �e
m�j ojciec, Jakub i Piotr
znosili do zamkowych podziemi
ci�kie, jak stwierdzi�em,
skrzynie i kufry.
Panna Gabriela nie opuszcza�a
p�nocno_zachodniej cz�ci
pierwszego pi�tra, gdzie by�y
jej pokoje, a ja snu�em si�
w�r�d ca�ego tego zamieszania
niespokojny i zdenerwowany, nie
rozumiej�c dobrze sytuacji, lecz
przeczuwaj�c, mimo zachwytu
Rewolucj�, bliskie jakie�
niebezpiecze�stwo.
Rewolucja tymczasem wielkimi
krokami sz�a przez Francj�,
pozostawiaj�c za sob� krwawy
�lad. Nocami o�wietla�y jej
drog� �uny po�ar�w, a wsz�dzie
wita�y okrzykami rozradowane
t�umy, pijane winem z pa�skich
piwnic. Nikt nie pracowa� na
roli, ludzie woleli grabi� domy
i pa�ace bogaczy. Podk�adano
przy tym ogie�, by "tyran�w"
wykurzy� z wygodnych kryj�wek.
I tak powoli dobrotliwy
u�miech osuwa� si� z kamiennej
twarzy Rewolucji zast�piony
grymasem bezprzyk�adnego
barbarzy�stwa.
Palono i niszczono wszystko,
co nale�a�o do mo�nych.
Podniesiono r�k� na Ko�ci� i na
klasztory. Pad�y zamki
Villelongue, Gages i Cassanus,
Hugui~es i La Capelle_viaur. Bo
czy� najstarsze i najbardziej
warowne fortece mog�y oprze� si�
sile ludu, kt�ry zdoby�
Bastyli�?
Te prastare twierdze, broni�ce
niegdy� przed najazdem wroga
przytulone do ich st�p osady,
zdobyto nieledwie go�ymi r�kami,
bez armat i machin obl�niczych.
Wie�niacy zbrojni w wid�y i kije
dali rad� owym kamiennym
olbrzymom od wiek�w stercz�cym
nad okolic� jak na ur�gowisko.
Co rano dochodzi�y do nas
straszne wie�ci, a co wiecz�r
zadawali�my sobie pytanie, jak
d�ugo utrzyma si� nasz
Belcastel?
Jest to zamek warowny, kt�rego
pocz�tki si�gaj� mrok�w
�redniowiecza. Wzmianka o nim
znajduje si� ju� w kronice z
1040 roku. Hrabia dumny jest z
tej prastarej siedziby, a z
Belcastel wywodzi si� i moja
rodzina, r�wnie stara jak r�d
hrabiego de Saunhac, tyle, �e
mojego nazwiska nie poprzedza
owa partyku�a "de" �wiadcz�ca o
szlacheckim pochodzeniu.
Jakie w�a�ciwie ma to teraz
znaczenie? �mier� zr�wnuje
ludzi, ksi��� krwi umiera tak
samo jak najubo�szy z �ebrak�w,
a n�dza ludzkiego cia�a dotyka
jednakowo utytu�owanych magnat�w
jak i bezdomnego w��cz�g�.
Niemniej od panny Gabrieli
dzieli�a mnie przepa��, kt�rej
nigdy nie zdo�a�bym przekroczy�.
Nie pomog�yby najwi�ksze nawet
zas�ugi, bohaterstwo czy
po�wi�cenie.
Ale to ju� by�o przesz�o�ci�.
Rewolucja przywr�ci�a pocz�tkow�
r�wno�� mi�dzy lud�mi, zni�y�a
g�ruj�cych nad innymi,
wywy�szy�a maluczkich. I to by�o
wspania�e. Mimo towarzysz�cych
jej okropno�ci, mimo gilotyny,
mimo l�ku, niepewno�ci jutra i
stale obecnego widma �mierci.
Panna Gabriela ba�a si�, a ja
odda�bym �ycie dla panny
Gabrieli.
Moja matka ba�a si� tak�e,
widzia�em to po jej oczach, po
dr�eniu r�k, po niespokojnym
ogl�daniu si� za siebie przy
najl�ejszym ha�asie. Tylko
ojciec by� taki jak zawsze, mo�e
nieco bardziej milcz�cy.
Czasem wieczorem panna
Gabriela wychodzi�a na taras
zaczerpn�� �wie�ego powietrza.
Nosi�a teraz ciemne suknie,
lu�no sp�ywaj�ce loki wi�za�a
czarna wst��ka.
Zaczajony w za�omie muru nie
odrywa�em od niej oczu. Raz
dostrzeg�a mnie mimo ciemno�ci.
- Czy to ty, Bertranku?
Wyszed�em na otwart�
przestrze�.
- Zbli� si�.
Podszed�em do niej.
- Masz takie pi�kne oczy -
powiedzia�a cicho.
Wpatrywa�em si� w ni� jak
urzeczony.
- Takie oczy spotyka si� tylko
tu, na naszym Po�udniu, w tej
starej prowincji �Rouergue, nad
brzegami Aveyronu - m�wi�a jak
we �nie. - W Wersalu nie ma
takich oczu, tam oczy s�
zupe�nie inne, zimne i nieufne,
ich spojrzenie mrozi i odpycha,
nie ma w nim szczero�ci, ani
takiego... �aru - doko�czy�a
szeptem.
Nie �mia�em si� odezwa�, nie
�mia�em prawie oddycha�, by czar
nie prysn��, a trwa� wiecznie,
a� do sko�czenia �wiata.
Ale panna Gabriela zapomnia�a
chyba o mojej obecno�ci, a czar
prys�, bo pos�yszeli�my strza�y.
- Co to? - przestraszy�a si�.
- Strzelaj� - powiedzia�em
pr�dko. - Niech si� pani nie
boi. Nie pozwol� pani
skrzywdzi�.
- Nie pozwolisz? - zdumia�a
si�.
- Nie pozwol� - o�wiadczy�em
stanowczo - chyba pierwej zgin�.
- Bertranku...
Zawstydzi�em si� mojego
wybuchu. Ona zbli�y�a si� do
mnie i dotkn�a mojego policzka.
- Jeste� taki m�ody -
powiedzia�a mi�kko. - Prawie
dziecko.
- Nie jestem dzieckiem. Jestem
wolnym cz�owiekiem.
- Wolnym? - zdziwi�a si�. -
Nie rozumiem.
- Wszyscy jeste�my wolni.
- Ja nie jestem wolna. Siedz�
zamkni�ta w Belcastel dr��c ze
strachu. Gdzie tu wolno��?
- Ale mo�e pani kocha� kogo
pani chce. - Sam nie wiem, sk�d
wzi�a si� u mnie taka �mia�o��.
- Kocha�? C� ty wiesz o
mi�o�ci?
- Wiem wszystko.
- Wszystko? Czy� mo�na
wiedzie� wszystko o tak dziwnym
uczuciu jak mi�o��?
- Mo�na. Wystarczy tylko
kocha�.
Na szcz�cie by�o ciemno i nie
mog�a widzie� mojej twarzy. Ale
sam fakt, �e rozmawia�a ze mn� i
to rozmawia�a o mi�o�ci by�
zdumiewaj�cy. Zrozumia�em, �e
zawdzi�czam to Rewolucji. To
Rewolucja sprawi�a, �e panna
Gabriela dostrzeg�a we mnie
cz�owieka, podobn� do niej
istot� ludzk�, obdarzon� rozumem
i woln� wol�.
Chwil� jeszcze sta�a oparta o
parapet, a potem odesz�a bez
s�owa. Sp�dzi�em na tarasie p�
nocy. Nie chcia�o mi si� spa�.
Czu�em w sobie nadludzk� jak��
si��, nieledwie moc czynienia
cud�w.
Panna Gabriela rozmawia�a ze
mn� jak z r�wnym sobie, jak
gdybym by� co najmniej...
markizem - my�la�em. - Mo�e tak
samo rozmawia�a na pocz�tku
znajomo�ci z p�niejszym
narzeczonym? A potem nagle
porazi�a mnie my�l, �e j�
obrazi�em, by�em zbyt �mia�y i
dlatego odesz�a zagniewana. Ale
czy by�a zagniewana?
Chyba raczej zdziwiona, dot�d
przecie� nigdy nie o�miela�em
si� m�wi� do niej nie zapytany.
Ale i teraz... Odpowiada�em
tylko na pytania - uspokaja�em
siebie. - Niczym jej nie
uchybi�em. Jest dla mnie jak
�wi�ta Radegunda z witra�a.
By�o to moje pierwsze
zwyci�stwo odniesione dzi�ki
Rewolucji. Zwyci�stwo, kt�re
objawi�o mi moj� wysok� rang�
wolnego cz�owieka. Nie by�em
markizem, ale gdybym m�g�,
potrafi�bym m�wi� o mi�o�ci
r�wnie pi�knie, a mo�e du�o
pi�kniej ni� m�j "rywal". Gdybym
tylko m�g�...
Dobrze jednak wiedzia�em, �e
sama nawet Rewolucja nie przyzna
mi nigdy takiego prawa.
Potem, od po�owy pa�dziernika,
zacz�y nas dochodzi� straszne
wie�ci: oto lud, podobnie jak
Bastyli�, zdoby� Wersal!
Mnie wie�ci te wprawi�y w
zachwyt. Kr�l nie m�g� ju� m�wi�
"Francja to ja", Francja to
przecie� my, wszyscy mieszka�cy
tego kraju, od najznaczniejszego
stoj�cego wysoko do nic nie
znacz�cego, tak nisko
przypad�ego do ziemi, �e mo�na
go by�o potr�ci� nog�. A wi�c i
ja, ja te� by�em cz�stk�
Francji, by�em Francj�, a
Francja nareszcie podnios�a r�k�
na bastion monarchii.
Tysi�ce, tysi�ce m�czyzn i
kobiet uzbrojonych w wid�y i
piki opu�ci�o Pary� i ruszy�o
kr�lewskim traktem wprost do
dawnej siedziby Kr�la_s�o�ce.
T�um stratowa� stra�e
pilnuj�ce bram, zala� dziedzi�ce
i wdar� si� do pa�acu. Przekupki
z hal nareszcie mog�y z bliska
przyjrze� si� "Austriaczce", jak
nazywano kr�low�, chciwymi
palcami dotkn�� at�asu sp�dnicy
i koronek stanika.
Wszystko to wyczyta�em w
gazecie pana Brissot.
W wyg�odzonym Pary�u brakuje
�ywno�ci. Rozpolitykowana
prowincja, zaj�ta dora�nym
wymierzaniem sprawiedliwo�ci,
nie dostarcza chleba, mi�sa i
oliwy. Dlatego ludzie przybyli
do Wersalu. Chc� kr�la i jego
rodzin� mie� blisko siebie, w
stolicy. Wierz�, �e to poprawi
ich sytuacj�, nareszcie b�d�
mieli co je��.
Kr�l poddaje si� woli ludu,
nie pragnie rozlewu krwi, nie
pozwala strzela� do bezbronnych.
Taki to by� pocz�tek krzy�owej
drogi monarchii.
Jej pierwszy etap zdawa� si�
nie mie� ko�ca. Kareta kr�lewska
posuwa�a si� powoli, otoczona
napieraj�cym zewsz�d t�umem.
Og�uszeni wrzaskami kobiet,
podtrzymuj�cych w bojowym zapale
m��w i syn�w, siedz�cy w
karecie staraj� si� nie okaza�
l�ku. Kr�lowa uspokaja
p�acz�cego delfina, a przytulona
do rodzic�w Maria Teresa
zapewnia, �e nie boi si�
niczego.
W par� dni potem, dekretem
Zgromadzenia, Ludwik XVI
przesta� by� kr�lem Francji.
Odt�d jest tylko "kr�lem
Francuz�w". Wolna Francja nie ma
nad sob� �adnego "tyrana".
Nie mog�em zdradzi� si� z
moimi uczuciami. Nale�a�o udawa�
smutek, cho� przepe�nia�a mnie
rado�� i duma.
Ale trwa�o to kr�tko.
Pewnego dnia przyszli ludzie z
Belcastel, nawet z dalszych
okolic i a� z Rignac. Wyszed� do
nich m�j ojciec. Znali go od
lat, znali jego uczciwo�� i
zdrowy rozs�dek. By� jednym z
nich. Jak oni, ca�e �ycie ci�ko
pracowa� na chleb.
Jego s�owa tak� mia�y si��
przekonywania, �e rozeszli si�,
nie czyni�c nam krzywdy. Ale to
by� znak. D�u�ej nie nale�a�o
zwleka�. Ca�a Francja sta�a w
ogniu, Belcastel cudem jakim�
nie pad� dot�d pod napieraj�c�
zewsz�d �cian� p�omieni.
Zrozumia� to hrabia de
Saunhac.
Na wyjazd nie wytoczono
karety, wymoszczono jedynie
sianem ch�opski w�zek. Pierwszy
raz wytworny dot�d stangret
musia� zrzuci� liberi� i
przywdzia� podobnie jak jego pan
kaftan z samodzia�u.
Panna Gabriela p�aka�a cicho.
Podesz�a do mur�w i po�o�y�a
r�k� na chropawej powierzchni
kamienia, a potem podnios�a oczy
ku �rodkowej baszcie. Tam
zazwyczaj, w razie obl�enia,
bywa�o ostateczne schronienie.
Ale �aden wr�g nie oblega�
Belcastel, tylko swoi, swoi,
kt�rzy nie chcieli hrabi�w na
tej ziemi.
Pan de Saunhac p�g�osem dawa�
ostatnie polecenia mojemu ojcu.
Wszyscy stali�my na dziedzi�cu.
Gdy Jakub odemkn�� bram�, hrabia
podszed� do c�rki.
- Ju� czas - powiedzia� i
pom�g� jej wsi���.
Patrzyli�my na nich,
przebranych jak na maskarad�, a�
w�zek wytoczy� si� za bram� i
d�ugo jeszcze biegli�my wzrokiem
za opuszczaj�cym si� ze wzg�rza
jak�e skromnym ekwipa�em.
Dopiero w�wczas zda�em sobie
spraw�, �e nie ma ju� panny
Gabrieli w Belcastel. Nie ma jej
nigdzie. Francja by�a przed ni�
zamkni�ta. Pozostawa�a jedynie
granica, a wi�c emigracja.
Emigracja.
Nazajutrz ojciec powiedzia�,
�e hrabia kieruje si� ku
Hiszpanii. To by�a najbli�sza
granica. Pireneje, cho� trudne
do przebycia, stanowi�y jednak
doskona�� kryj�wk�. My�la�em z
przera�eniem o trudach
czekaj�cych delikatn� pann�
Gabriel�. Kiedy j� zobacz�? I
czy j� jeszcze zobacz� na tej
ziemi?
Tymczasem z Pary�a nadchodzi�y
coraz krwawsze wiadomo�ci.
Rewolucja, depcz�c stary
porz�dek, szybkim krokiem
pod��a�a ku swojemu
przeznaczeniu. Prawo przesta�o
obowi�zywa�. Na ulicach
dokonywano samos�d�w, kt�re
zazwyczaj ko�czy�y si� masakr�
"wrog�w ludu". I nie �adnych tam
arystokrat�w czy innych wielkich
pan�w, nie, ot na przyk�ad
piekarz oskar�ony o ukrywanie
m�ki, rze�nik, u kt�rego
znaleziono po�e� s�oniny.
Rozdarto ich na strz�py, ludzie
poszaleli, jak gdyby zapach krwi
uderzy� im do g�owy niczym
najmocniejsze wino.
Zgromadzenie dekretem z 2
listopada oddaje ko�cielne dobra
do dyspozycji narodu. Wie� p�awi
si� w szcz�ciu. Nareszcie mo�na
za bezcen kupi� ziemi�, a tak�e
budynki. Ko�cio�y i klasztory
przestaj� by� miejscem kultu.
Roma�skie i gotyckie kaplice
zamieniono na spichlerze. Pod
�ukowym sklepieniem poczernia�ym
od dymu tysi�cy �wiec zacz�to
sk�ada� siano.
Niech �yje Rewolucja! Wszystko
przecie� wolno. Niestety, w tym
jak�e dobrym do �ycia okresie o
pieni�dz jest coraz trudniej.
Z�oto znikn�o z trzos�w nawet
bogaczy. W po�owie grudnia
pojawiaj� si� asygnaty, pierwsze
papierowe pieni�dze we Francji.
Ukryci za grubymi murami
Belcastel z dr�eniem serca
�ledzili�my te wszystkie
wydarzenia, a moja matka nieraz
westchn�a:
- Jak dobrze, �e nie ma tu
panny Gabrieli!
Zosta�o nas teraz w zamku
siedmioro: moi rodzice, stary
Jakub z �on�. Piotr, Marietka i
ja.
W t� pierwsz� zim� Rewolucji,
ci�k� zim� dla ca�ej Francji,
ka�dej nocy i ka�dego dnia
oczekiwali�my nieszcz�cia. Nas
jednych w okolicy oszcz�dzono.
Byli�my co prawda tylko s�u�b�,
niemniej wiedziano o
przywi�zaniu mego ojca do tego
wszystkiego, co te prastare mury
reprezentuj�.
Czy� w ca�ej Francji nie
zdobywano podobnych
prowincjonalnych Bastylii? Czy�
nie mordowano ich mieszka�c�w
oraz wszystkich podejrzanych o
wrogo�� do rewolucyjnych
przemian? Wicher hucz�cy nad
krajem wymiata� z serc resztki
ludzkich uczu�, pozostawiaj�c
nienasycone pragnienie krwi i
zemsty.
O tak, ci�ka to by�a zima,
tym bardziej �e zapasy �ywno�ci
szybko topnia�y, a kupi� nic nie
by�o mo�na.
Wieczorami zbierali�my si� w
kuchni, przy sk�pym ogniu,
cisn�c si� wok� komina i
rozmawiaj�c naturalnie o
nieobecnych.
Stara Jakubowa nie przestawa�a
u�ala� si� nad losem "biednej
panny Gabrieli".
- Gdzie jest teraz nasz
kwiatuszek? - wzdycha�a. -
Wygnana z domu u progu
szcz�cia. A jej markiz? Czy
�yje?
- Pewnie te� uciek� - wzrusza�
ramionami Jakub. - Nie czeka�
przecie� a� go zabij�.
- Mo�e spotkaj� si� na
emigracji? - dodawa�a Marietka z
nadziej� w g�osie.
Wszyscy wspominali pann�
Gabriel�. Milcza�em tylko ja, no
i Piotr schylony nad misk�
cienkiej zupy. Co tu w�a�ciwie
by�o do powiedzenia? W my�li
towarzyszy�em pannie Gabrieli w
jej krzy�owej drodze. Czy aby
dotarli bezpiecznie do kra�c�w
Francji? Jakie� trudy musia�a
znosi� ta przywyk�a do wyg�d i
zbytku istota? Czy wytrzyma? A
gdyby zachorowa�a? Albo umar�a?
C� pocz��bym na tym �wiecie
utraciwszy to, czym bi�o moje
serce?
Ojciec cz�sto udawa� si� do
Rignac, przynosi� gazety,
wiedzieli�my wi�c, co si� dzia�o
w stolicy. Zima by�a tam ci�sza
ni� na wsi. Ceny �ywno�ci sz�y w
g�r�. G��d i ch��d powala�y
starych i chorych. Mimo jednak
tych wszystkich okropno�ci
wierzy�em w Rewolucj�, wierzy�em
w jej oczyszczaj�c� misj�, w jej
m�dro�� i sprawiedliwo��. Ci,
kt�rzy stali na czele
Zgromadzenia Narodowego,
opracowywali konstytucj�,
wydawali dekrety i zarz�dzenia,
byli dla mnie bohaterami i
wielkimi lud�mi. Oni znali ca��
prawd�, prawd� o Rewolucji i jej
tragizmie. I wiedzieli, dok�d
id�. W domu nazywano ich
mordercami i wszelkiego rodzaju
kanali�. Musia�em wi�c milcze�.
Pewnego dnia o�mieli�em si�
zapyta� ojca, co zawieraj� kufry
i skrzynie, kt�re tak
pieczo�owicie ulokowano w
podziemiach zamku.
- Czy to pieni�dze? Bogactwa
hrabiego?
- Jest tam troch� pieni�dzy -
odpar� ojciec - ale przede
wszystkim s� papiery, dokumenty,
pradawne pergaminy, tak mocne,
�e czas ich nie zniszczy.
- Papiery? - zdziwi�em si�. -
Dokumenty?
- Dokumenty - ojciec pokiwa�
g�ow�. - Ca�e archiwum rodziny
de Saunhac, a jeszcze przedtem
pan�w Belcastel, bo to oni byli
pierwsi.
- Komu to potrzebne? -
wzruszy�em ramionami. - Takie
stare szparga�y.
- Komu? - oburzy� si� ojciec.
- To przecie� ca�a nasza
historia, dzieje naszej
prowincji Rouergue, a wraz z ni�
i dzieje Francji. Barbarzy�cy
niszcz� teraz i pal� t�
przesz�o��. Wyrzucaj� klasztorne
biblioteki, zapalaj� stosy z
m�dro�ci przodk�w. Wywlekaj� ze
zdobytych na w�a�cicielach
zamk�w rodowe papiery, nie
zdaj�c sobie sprawy z tego, co
czyni�. Czy�by� nie rozumia�, o
co tu chodzi?
- Te dokumenty i ta ca�a
przesz�o�� dotycz� wielkich
arystokratycznych rod�w,
skazanych i tak na zag�ad�. Ale
co nam do tego?
- Nam? - ojciec zaczerwieni�
si�. - My te� nie wypadli�my
sroce spod ogona. My te� mamy
swoje rodzinne dzieje. Nie
jestem uczony. Ale �yj�c w
Belcastel od pocz�tku, nauczy�em
si� kocha� ten zabytek, jakim
jest nasz zamek. Pozna�em jego
warto��, nie t� materialn�, to
przecie� tylko kupa kamieni, ale
jego moc, si��, trzymaj�c� nas
od tylu wiek�w na tej ziemi i
pewno��, �e nic ani nikt nas z
niej nie wygoni. Nawet
Rewolucja! - zako�czy�
podniesionym g�osem.
- Rewolucja by�a konieczna -
zacz��em �mielej. - Francja
potrzebowa�a reform.
- Co ty tam wiesz - ojciec
potrz�sn�� g�ow�. - Naczyta�e�
si� tych gazetowych �wistk�w i
wierzysz we wszystko, co tam
gryzmol� te paryskie pismaki.
Ale oni nie wiedz�, co to
Francja i co to jest nasza
ziemia. Oni od ziemi odeszli.
Daleko. Chc� teraz w�adzy.
Rz�dzi� innymi. Oto co im w
g�owie. I niszczy�. Taki na
przyk�ad Belcastel. Przed
setkami lat opar� si� najazdom,
a teraz ma�o brakuje, �eby pad�
pod ciosami pik i wide� naszych
w�asnych barbarzy�c�w. I nikt na
to nic nie poradzi. Widocznie
tak by� musi. Musi przewali� si�
ta nawa�nica. Ale co potem
znajdziemy pod gruzami? Nie wiem
i boj� si�.
M�dry jest m�j ojciec, bardzo
m�dry, ale nie widzi jednego.
Nie widzi, �e Rewolucja jest
sprawiedliwa. Chce r�wno�ci i
braterstwa dla wszystkich. I
wolno�ci. Ju� teraz ludzie czuj�
si� wolni. S� wolni i
szcz�liwi. Ojciec to wreszcie
zrozumie. Musi zrozumie�. A
przesz�o��...?
Czy w�a�ciwie przesz�o�� jest
taka wa�na? Dla mnie to puste
s�owo. Tylko Rewolucja ma
znaczenie, Rewolucja, bo buduje
nowy �wiat, �wiat ludzi wolnych
i r�wnych sobie. W�a�nie
wyczyta�em w gazecie o
zniesieniu wszelkich
przywilej�w. Nie mo�e jeden
cz�owiek ugina� si� pod ci�arem
nad si�y, gdy drugi kroczy
swobodnie wymachuj�c laseczk�.
Po to w�a�nie jest Rewolucja,
�eby to zmieni�.
Pewnego wieczoru Piotr wr�ci�
z Rignac, dok�d pos�a� go m�j
ojciec. Ma�om�wny zazwyczaj
parobek by� blady i trz�s�y mu
si� r�ce, gdy rozkie�zywa�
konia.
- Co ci to, Piotrze? - spyta�a
Marietka wchodz�cego do kuchni.
- Widzia�em... - wyb�ka�
Piotr.
- Co widzia�e�?
- Widzia�em - zacz��. - Zabili
mera.
- Mera? - zdziwi� si� Jakub.
- Roznie�li na strz�py. -
Piotr zatrz�s� si� i wyskoczy�
za drzwi.
S�ysza�em, jak wymiotowa�.
Gdy Jakubowa postawi�a przed
nim misk� zupy, Piotr odsun��
naczynie.
- Nie mog� - powiedzia�
niewyra�nie. - To... To by�o
straszne.
- Czeg� od niego chcieli?
- Chleba. Krzyczeli, �e mer
ukrywa przed lud�mi wielkie
zapasy m�ki. Ale �adnej m�ki nie
znale�li, cho� wyci�gn�wszy go
na ulic�, spl�drowali dom. Nie
wiedzia�em - Piotr m�wi� coraz
ciszej - �e ludzie mog� by�
tacy... tacy okrutni. Jak
szatany. I kobiety...
- Wi�c i kobiety? - spyta�
Jakub.
- Mn�stwo kobiet.
Straszniejsze od m�czyzn.
Jeszcze �y�... a one napcha�y mu
ziemi do ust. "Masz, �ryj", tak
wrzeszcza�y. - Panie Peyrade -
zwr�ci� do ojca udr�czone
spojrzenie. - Co z nami b�dzie?
Co b�dzie, je�li ludzie
przestali by� lud�mi?
Nigdy jeszcze Piotr tyle na
raz nie powiedzia�. Nigdy.
Dopiero Rewolucja rozwi�za�a mu
j�zyk. Ale nie tak, jak si�
spodziewa�em. Nie tak.
Rewolucja tymczasem sz�a
naprz�d z g�ry wytyczonym
szlakiem, a donios�e decyzje
znaczy�y jej drog�.
Przede wszystkim doktor
Guillotin zaprezentowa� sw�j
wynalazek, przedstawiaj�c
Zgromadzeniu Narodowemu
skuteczno�� zbudowanej przez
siebie machiny. By� to
rzeczywi�cie najbardziej
humanitarny spos�b pozbawienia
cz�owieka g�owy.
Nast�pnie odpowiedni dekret
zabroni� sk�adania �lub�w
zakonnych, rozwi�zuj�c tym samym
wszelkie kongregacje.
Jednocze�nie Zgromadzenie
uchwali�o Cywiln� Konstytucj�
Duchowie�stwa.
Przedstawienie w katedrze
Notre_dame w Pary�u dramatu
"Zdobycie Bastylii" najgodniej
zako�czy�o ten pierwszy, jak�e
znacz�cy rok Rewolucji.
II
S�o�ce sta�o ju� do�� wysoko,
gdy si� obudzi�em. Na wyplatanym
krze�le w nogach ��ka siedzia�a
matka.
- By�am bardzo niespokojna -
powiedzia�a cicho, gdy
otworzy�em oczy. - Nie
przyszed�e� na �niadanie... �le
si� czujesz?
- �le - burkn��em. - Bardzo
�le.
- Co ci jest? - przestraszy�a
si�. - Czy rami�...?
Nie wytrzyma�em i wyrzuci�em z
siebie wszystko. Ca�y b�l, �al
do niej, do ojca. Jak mogli tak
mnie potraktowa�, tak niegodnie!
- Jak gdybym by� Judaszem -
zako�czy�em, odwracaj�c od niej
oczy. - Wiem, przywieziono
jakie� dziecko - doda�em. -
S�ysza�em g�os ojca i tw�j,
matko.
- Nie trzeba o tym nikomu
m�wi� - powiedzia�a pr�dko.
- A komu� m�g�bym m�wi�? -
zdziwi�em si�. - Nie opuszczam
przecie� Belcastel. Z jedn�
r�k�...
- Uwa�aj� ci� za bohatera -
przerwa�a. - By�e� pod Valmy.
Cho� wroga Rewolucji, nie
potrafi�a ukry� dumy Francuzki
ze zwyci�stwa odniesionego nad
Prusakami.
- Chod� je��. - Podnios�a si�
i wyg�adzi�a sp�dnic�. - Go�cie
mieszkaj� na g�rze - wyja�ni�a
id�c ku wyj�ciu.
- Na pierwszym pi�trze? -
By�em szczerze zdumiony. -
Czy�by w pokojach hrabiego?
- W pokojach hrabiego -
przytakn�a. - Ale lepiej nie
m�wi�, �e tu s�.
- Ukrywaj� si�?
Zrobi�a nieokre�lony ruch
r�k�.
- Nie wiem. W dzisiejszych
czasach nale�y by� ostro�nym.
Wiesz o tym lepiej ni� ja.
Ci�kie drzwi zamkn�y si� za
ni� z g�uchym stukni�ciem.
Le�a�em jeszcze chwil�
rozmy�laj�c o tym, co mi
powiedzia�a.
Musieli to by� jacy� znaczni
go�cie, je�li ich wpuszczono do
pokoj�w hrabiego. Na pierwszym
pi�trze, tyle �e w przeciwnym
skrzydle, by�y tak�e komnaty
panny Gabrieli.
Matka co jaki� czas chodzi�a
tam sprz�ta� i zazwyczaj
zabawia�a nieco d�u�ej, ni� by�o
potrzeba, jak gdyby pragn�a
nacieszy� si� nieuchwytn�
obecno�ci� mieszkanki tych
opuszczonych teraz pokoj�w.
- Chc� zobaczy� - powiedzia�em
raz, dogoniwszy j� na schodach -
prosz�, pozw�l matko.
Tkane przed wiekami bezcenne
arrasy okrywa�y �ciany salonu.
By�a tam ca�a historia damy i
jednoro�ca, owego bajecznego
zwierz�cia, kt�remu ze �rodka
g�owy wyrasta� r�g �okciowej
d�ugo�ci. Bia�e futerko l�ni�o
przetykane srebrn� nitk�,
podobnie jak suknia damy
bielej�ca na tle zieleni
fantastycznego lasu czy ogrodu.
Dotyka�em delikatnych mebelk�w
nie pasuj�cych do surowego
pi�kna owych mur�w. Tu wi�c
siadywa�a panna Gabriela. -
My�la�em. - Tu marzy�a o swoim
markizie, przy tym rokokowym
biureczku pisa�a do niego listy.
"M�j najdro�szy", tak pewnie
zaczyna�a.
M�j najdro�szy...
Z ka�dej �ciany spogl�da�a na
mnie dama z jednoro�cem u boku,
wiotka i delikatna jak panna
Gabriela. Z ostro zako�czonego
czubka wysokiego czepca sp�ywa�
przezroczysty nieledwie welon.
Jakiej sztuki dokaza�
�redniowieczny tkacz, by nada�
sztywnej przecie� materii
przejrzysto�� i zwiewno�� czego�
tak lekkiego jak tchnienie.
Kanapk� i foteliki otaczaj�ce
gerydon z intarsjowanym blatem
kry� adamaszek koloru dojrza�ej
moreli. Tego samego koloru by�y
at�asowe zas�ony u czterech
w�skich a wysokich okien. Na
�ardinierkach pi�trzy�y si�
doniczki z ozdobnymi ro�linami.
Matka podlewa�a je
pieczo�owicie, niekt�re z nich
obracaj�c ku �wiat�u.
- Na szcz�cie uratowali�my to
wn�trze przed zniszczeniem -
m�wi�a z dum�. - Panna Gabriela
musi wszystko zasta� w porz�dku,
tak jak zostawi�a. - Obrzuca�a
salon badawczym wzrokiem. - Nie
przestawiaj tego fotelika. Niech
stoi przy kominku, jak ona go
postawi�a. A co tam poruszy�e�
na stoliczku do rob�t? - Tak
mnie strofowa�a...
- Czy panna Gabriela wr�ci tu
kiedykolwiek? - pyta�em z b�lem
w sercu. - Czy w og�le b�dzie to
mo�liwe?
- Wr�ci. - Matka nie mia�a co
do tego �adnych w�tpliwo�ci. -
Pewnego dnia zjedzie
niespodziewanie do Belcastel,
mo�e nawet z markizem.
Nie chcia�em markiza, nie by�o
dla niego miejsca w tych
pokojach. I cho� porcelanowe
cacka z manufaktury w S~evres
rozwesela�y to �redniowieczne
wn�trze, nie pasowa� do niego
fircykowaty lalu� z w�osami
osypanymi pudrem. Jak mog�a
panna Gabriela zainteresowa� si�
podobnie zniewie�cia�ym
m�czyzn�?
- Chod��e ju�, chod� -
przynagla�a matka.
Oci�ga�em si� z opuszczeniem
tego miejsca, gdzie wydawa�o mi
si�, przebywa� duch panny
Gabrieli.
Gdy tego ranka zjawi�em si� na
sp�nione �niadanie, w kuchni
opr�cz matki nie by�o nikogo.
- Jedz. - Podsuwa�a mi talerz,
k�ad�a �y�k�, kroi�a chleb. -
Bardzo mizernie wygl�dasz.
Potem Piotr i Jakub znie�li
szezlong z jednego z pokoj�w i
ustawili w zacienionym k�cie
tarasu.
Niem�ody jegomo�� w czerni
sprowadzi� bladego ch�opca o
cienkich n�kach, kt�ry z trudem
szed� podtrzymywany przez
opiekuna. U�o�ono go na
szezlongu podsuwaj�c poduszki
pod g�ow� i pod ramiona.
Przygl�da�em si� temu z daleka.
Widzia�em, jak opiekun usiad�
przy ch�opcu i wyj�wszy z
kieszeni ksi��k�, zacz�� czyta�
g�o�no. Niestety nie mog�em
rozr�ni� s��w, szmer g�osu
zlewa� si� w melodyjn� ca�o�� z
odg�osami przyrody. Ch�opiec
wodzi� wzrokiem po niebie, po
wierzcho�kach drzew, wreszcie
zamkn�� oczy. Opiekun przesta�
czyta� i wsun�� ksi��k� do
kieszeni.
Obiad go�cie jedli w wielkiej
sali jadalnej. Matka nakry�a
st� najcie�szym obrusem i
wydoby�a resztk� hrabiowskich
sreber, kt�rych nie ukryto w
podziemiach. Byli to widocznie
bardzo znaczni go�cie.
Popo�udnie sp�dzi�em w
ogrodzie. Mog�em teraz chodzi�,
gdzie chcia�em, nie by�o panny
Gabrieli, a nawet gdyby by�a,
mo�e dopu�ci�aby mnie do swego
towarzystwa? Kto wie? Rewolucja
zdzia�a�a przecie� nie takie
cuda. Tak my�la�em, cho� dobrze
wiedzia�em, jakie cuda dzia�a�a
Rewolucja.
Podwieczorek matka poda�a na
tarasie. By�o teraz troch�
�atwiej o �ywno��, mieli�my
w�asne warzywa i owoce. Na
utrzymanie go�ci ojciec czerpa�
z pieni�dzy hrabiego. Dba�, by w
miar� mo�liwo�ci nie zbywa�o im
na niczym.
Zwracaj�c si� do opiekuna
ch�opca tytu�owano go "Wasza
Wielebno��", on za� swojego
pupila nazywa� po prostu
Karolem. Gdy raz zapyta�em o
nich ojca, odpar� kr�tko:
spe�niam rozkazy hrabiego.
Go�cie s� tu na jego
zaproszenie.
By�em coraz bardziej
zaintrygowany, lecz unika�em
przybysz�w nie chc�c okaza� si�
niedyskretnym. Wida� mieli
wielkie zaufanie do wszystkich
domownik�w, gdy� opiekun ch�opca
rozmawia� z Piotrem i Jakubem
r�wnie swobodnie, jak z moim
ojcem. Pewnego dnia Piotr
przyni�s� kociaka i po�o�y�
zwierz�tko obok dziecka na
szezlongu. Ch�opczyk zazwyczaj
smutny i milcz�cy pierwszy raz
od przyjazdu roze�mia� si�.
- Kotunio, �liczny kotunio -
wo�a� i g�aska� kociaka, kt�ry
zdawa� si� by� bardzo zadowolony
z tej pieszczoty. - Czy on
b�dzie m�j? - Podni�s� oczy na
Piotra.
- Tak - Piotr sk�oni� si�
niezgrabnie.
- Kto to tacy? - zapyta�em z
kolei matk�.
- Nie wiem - odpowiedzia�a,
ale nie patrzy�a na mnie.
- Czy to krewni hrabiego? Czy
znajomi?
- Mo�e. Ojca nie pytaj -
doda�a pr�dko. - On te� nic nie
wie.
Nie pyta�em wi�c. Najlepszych
informacji m�g�by mi udzieli�
wo�nica, kt�ry przywi�z� do nas
tajemniczych go�ci. Zabawi�
jednak w Belcastel tylko dob�,
by da� odpocz�� koniom, a potem
odjecha� t� sam� podr�n�
karet�. Zreszt� jego mina nie
zach�ca�a do pyta�. By� jaki�
dziwny, zbyt wynios�y jak na
stangreta. Swoj� postaw� nie
dopuszcza� do �adnych
konfidencji.
Nie dowiedziawszy si� wi�c
niczego, znowu zwr�ci�em si� do
matki.
- Czy hrabia przys�a� list?
- List? - zdziwi�a si�. - W
jaki spos�b?
Rzeczywi�cie, przez te
wszystkie lata hrabia ani razu
nie da� zna� o sobie.
- Sk�d wi�c ci go�cie
wiedzieli, �e ojciec ich
przyjmie?
- Wiedzieli. Ojciec dosta�
wiadomo��.
- A wi�c dosta� list. - Serce
bi�o mi mocno. Czeka�em, �e
us�ysz� co� o pannie Gabrieli.
- Gdy ojciec by� ostatnio w
Rignac, spotka� tam pewnego
cz�owieka.
- Kogo?
- To nieznajomy. Ale ten
cz�owiek przekaza� polecenie
hrabiego.
- I ojciec uwierzy�?
- Cz�owiek poda� has�o. Hrabia
przed odjazdem poleci� ojcu
wykona� to, co przeka�e mu osoba
znaj�ca has�o. Taka by�a wola
hrabiego, ojciec musia� by�
pos�uszny.
Wszystko to coraz bardziej
rozpala�o moj� ciekawo��.
Raz b�d�c w ogrodzie
pos�ysza�em miauczenie. Kociak
siedzia� wysoko na drzewie i
widocznie ba� si� zej��.
Naturalnie, z jedn� r�k� nie
by�o mowy o wdrapywaniu si� na
gruby pie� jab�oni. Pobieg�em
wi�c po Piotra, a gdy zni�s�
kociaka, poszed�em do ch�opca,
p�le��cego na szezlongu.
- Gdzie by� Kotunio? -
Spojrza� na mnie jasnymi oczami.
- Na drzewie. - Po�o�y�em mu
kota na kolanach.
- Usi�d� przy mnie - poprosi�.
By� akurat sam, opiekun oddali�
si� na chwil�. - Wiem, jeste�
bohaterem - dotkn�� pustego
r�kawa. - Jak ci na imi�?
- Bertran. - Uj�� mnie jego
smutny u�miech i dziwnie �a�osne
spojrzenie niebieskich oczu.
- Mo�esz mnie nazywa� Karolem
- powiedzia� po chwili. - Jeste�
bardzo odwa�ny, prawda?
Walczy�e�... za Francj�.
Opowiedz mi, jak to by�o pod
Valmy.
- Dwaj s� bohaterowie tej
bitwy - zacz��em.
- Wiem - przerwa� - Kellermann
i Dumouriez.
- Tak, Kellermann nadzia�
kapelusz na koniec szpady,
podni�s� j� wysoko i powiewaj�c
pi�ropuszem z okrzykiem "Niech
�yje nar�d" rzuci� si� na
Prusak�w. My run�li�my za nim.
Ch�opiec le�a� z kotem w
obj�ciach. O tym, �e s�ucha� z
najwy�sz� uwag�, �wiadczy�y
rozchylone usta i oczy pe�ne
blasku.
- I co? Co by�o dalej?
- Ze wszystkich si� siekli�my
wroga - odpar�em. - Grzmia�y
armaty, a my szli�my naprz�d.
- A Valmy?
- Valmy to niewielka wioska z
g�ruj�cym nad ni� wiatrakiem.
Tam w�a�nie zgrupowa� nas
Kellermann. Pod tym wiatrakiem.
D�� silny wicher, lecz mimo huku
dzia�, dolatywa�o nas chwilami
skrzypienie obracaj�cych si�
skrzyde�.
- Prusakami dowodzi� ksi���
Brunszwiku, prawda?
- Bezczelny Niemiec! -
Potrz�sn��em g�ow�. - Og�osi�
manifest nawo�uj�cy Francuz�w do
poddania si�. Kt� m�g�
�cierpie� podobn� obelg�? Wr�g
przekroczy� granic� i pustoszy�
nasz kraj. Szed� ju� na Pary�. A
Kellermann to Alzatczyk. Broni�
nie tylko Francji, broni� te�
swojej ziemi.
- A co z wiatrakiem?
- Sp�on�� od pruskiego ognia.
- Szkoda. - Szepn��.
- Niestety. Pozosta� z niego
jedynie osmolony kikut. Mo�e
kiedy� ludzie odbuduj�.
- To ju� nie b�dzie ten sam.
Ten historyczny.
- C� to ma za znaczenie? -
Wzruszy�em ramionami.
- Dla