2281

Szczegóły
Tytuł 2281
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2281 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2281 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2281 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Maria Dunin_kozicka Ania z Lechickich P�l Cz. III Mi�o�� Ani Tom Ca�o�� w tomach Zak�ad Nagra� i Wydawnictw Zwi�zku Niewidomych Warszawa 1995 T�oczono pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni Zak�adu Nagra� i Wydawnictw Zwi�zku Niewidomych, Warszawa, ul. Konwiktorska 9 Przedruk z wydawnictwa "Dom Ksi��ki Polskiej", Warszawa 1932 Pisa�a K. Pabian Korekty dokona�y K. Markiewicz i E. Chmielewska `tc Dom prof. Tarsz�w Pani Jadwiga Tarszowa siedzia�a przy biurku w swym studio i czyta�a z uwag� jeden z wielu list�w, nades�anych jej przez redakcj� pisma ludowego, w kt�rym pracowa�a od szeregu lat. Prowadzi�a bowiem dzia� odpowiedzi, zasycany przez licznych czytelnik�w, darz�cych redakcj� bezgranicznym zaufaniem wobec nieustannych dowod�w, �e nigdy przez ni� w b��d nie byli wprowadzeni. Porusza�o si� tu przer�ne sprawy, od szkolnych, maj�tkowych, wojskowych, inwalidzkich pocz�wszy, a ko�cz�c na sercowych i najbardziej intymnych. Dooko�a pani domu, pochylonej nad �wiartk� papieru, sta�y pod �cianami i tu� przy biurku mniejsze i wi�ksze szafy, przepe�nione ksi��kami, pi�trz�cymi si� r�wnie� na sto�ach w pozornym nie�adzie, usprawiedliwionym cz�stym po nie si�ganiem wytrawnej pracowniczki. Na grubym tomie encyklopedii umie�ci�a si� niby �ywy przycisk, kotka faworytka i opl�t�szy przednie �apki pr�gowatym ogonkiem, wpatrywa�a si� zmru�onymi zielonymi �lepkami w nieruchom� jasn� g�ow� swej pani. Te kr�tko przyci�te w�osy nie przywodzi�y na my�l owych nieujarzmionych ongi, bladow�osych warkoczy, si�gaj�cych a� po pi�ty i zbytnio ci���cych tej samej, ale m�odzie�czej w�wczas g��wce panny Wisie�ki. Ko�, ruch i pole by�y jej �ywio�em, gdy sadzi�a wtedy przez ugory i miedze litewskie, os�oni�ta faluj�cym p�aszczem rozplecionych w biegu warkoczy, kt�rych �adna wst��ka nie zdo�a�a utrzyma� w karno�ci. Dzi� ironizuj�ce �ycie przyku�o j� do fotela, daj�c do r�ki ci�te pi�ro zamiast junackiej szpicruty. Twarz jeno pozosta�a r�wnie pogodna i r�owa, jak w tych minionych latach, kiedy to ca�e otoczenie zwa�o pann� Jadzi� "Wisie�k�", a choroba nie zdo�a�a przy�mi� wrodzonej weso�o�ci i �ywo�ci usposobienia. Szelest odwracanej kartki wyrwa� rozpieszczon� kotk� z pos�gowej nieruchomo�ci. Spr�onymi pazurkami poci�gn�a leciutko we�niany r�kaw pani domu, przypominaj�c w ten spos�b o swej obecno�ci. - Leila! Nie przeszkadzaj! - odezwa� si� mi�y g�os, z nutk� pozornej srogo�ci. - Widzisz, �e jestem zaj�ta. Musz� zatelefonowa� do M. S. Wojsk., bo to sprawa biednego inwalidy. Przysiad�a� mi sznur od telefonu, ale co to ciebie obchodzi! Leila, s�usznie tak nazwana, gdy� niejednego ju� Hassana zdradzi�a, ziewn�a na to o�wiadczenie, wykazuj�c doskona�� oboj�tno�� na kwestie, kt�re jej pani rozstrzyga�a z niema�ym nak�adem dobrej woli i umiej�tno�ci. Po telefonicznej rozmowie pani Jadwiga napisa�a wyczerpuj�c� odpowied� i zarubrykowa�a j� w liczbowej ksi�dze, le��cej przed ni�, po czym wzi�a nast�pny list do r�ki. Po chwili weso�y u�miech pojawi� si� na jej ustach, lecz w miar� czytania rosn�ce zak�opotanie przy�miewa�o go stopniowo. List zawiera� nast�puj�ce wynurzenie: - "Ukochana Redakcjo naszego "Pielgrzyma Ludowego"! Zacna Przewodniczko tysi�cznej ludzko�ci! Zwracam si� i b�agam z gor�c� pro�b� do Redakcji o rad�, kt�ra b�dzie mia�a znaczenie dla mnie nawet na r�wni z moim �yciem. Mam 26 lat i mam dwie narzeczone. Jedn� wybra�o moje serce, a drug� - moja rodzina. Pierwsza jest uboga i pracuje w fabryce, przez co rodzice moi jej nie chc�. Druga natomiast jest bogata, ale ja jej wprost nienawidz�! Rodzice gro�� mi wydziedziczeniem, a ja wtedy strac� oko�o 15 tysi�cy z�otych. A je�li si� o�eni�, to ta, kt�ra za mn� wprost przepada, zdecydowana jest na wszystko i sama zginie! Musz� jeszcze si� przyzna�, �e jestem po zapowiedziach, z t� kt�rej nie kocham, z namowy rodziny. Wi�c co mam robi�?! Co mam pocz��, nieszcz�sny?! Ukochana Redakcjo! Porad� mnie biednemu..." - Rzeczywi�cie, biedne ch�opczysko! - wyrwa�o si� p�g�osem pani Jadwidze. - Powinien i�� za g�osem serca, ale zbyt daleko zabrn��. Przecie� zerwanie po zapowiedziach jest na wsi skandalem. Jedyna droga chyba, to... - zatopi�a si� w my�lach nad rozwik�aniem tego trudnego problemu, gdy nagle wyostrzony jej s�uch z�owi� d�wi�k dzwonka w przedpokoju. Stereotypowe "pani wysz�a z domu" nie mia�o prawa obywatelstwa u prof. Tarsz�w, nie tylko dlatego, �e "pani" wychodzi�a istotnie nadzwyczaj rzadko, ale i z tego powodu jeszcze, �e ka�dy go�� by� tu mile widziany, a ko�o przyjaci� sk�ada�o si� z ludzi, kt�rzy zawsze mieli co� ciekawego do powiedzenia. Po kr�tkiej tedy chwili Zuzia, wieloletnia s�u��ca profesorostwa, wszed�szy do studia niemal bezszelestnie i zwinnie, oznajmi�a przyciszonym g�osem: - Pani Alfredowa Przedborowa - i poda�a bilet wizytowy. - Co ty m�wisz?! Pani Przedborowa?! Ale� to nadzwyczajne! Co za niespodzianka! - wykrzykn�a z radosnym zdumieniem pani Jadwiga i tak impulsywnie si�gn�a po lask�, le��c� na stole, �e Leila, sp�oszona t� gwa�towno�ci�, w dw�ch susach znalaz�a si� na szafce z ksi��kami, sk�d popatrywa�a ciekawie na niezwykle �ywe ruchy swej pani, d�wigaj�cej oty�� nieco posta� z fotela, podpieraj�cej si� lask� i pod��aj�cej z mo�liw� szybko�ci� w stron� salonu. Tu dopiero nast�pi� wybuch serdeczno�ci z obu stron. - Droga pani! Nareszcie przypomnia�a sobie pani o naszym istnieniu! - zabrzmia� g�os pe�en wyrzutu, st�umiony natychmiast wielokrotnymi u�ciskami. - Najmilsza pani Jadwigo! Przecie� tak niedawno przeniesiono m�a pani z Wilna do Warszawy. - Ale s� poczty i to od czas�w kr�la Cyrusa! A tu nic i nic! Dwa listy i g�uche milczenie, a tak z�yli�my si� w Truskawcu w czasie tego nied�ugiego urlopu pana Alfreda. - Prosz� darowa� wygna�com. �ycie pochwyci�o nas w niemi�osierne swe tryby i na nic nie mamy czasu. Do tego stopnia walka o byt przyg�usza inne pragnienia. Nie m�wmy jednak o tym. Kochana pani domy�la si�, �e to jest moja c�rka, Ania? - Oczywi�cie. Niech�e ci� uca�uj�, mi�y paziku w loczkach! - za�mia�a si� szczerze pani Jadwiga, tul�c m�od� dziewczyn� do piersi, przy czym filigranowo�� Ani wyst�pi�a tym bardziej na jaw w tym uderzaj�cym kontra�cie. - Podobna jak dwie krople wody do fotografii, pokazywanej mi przez pa�stwa w Truskawcu, ale za to nie przypomina zupe�nie swych rodzic�w - tu profesorowa odsun�a si� nieco od dziewcz�cia, przypatruj�c si� jej z �yczliwym u�miechem: - Tylko kolor oczu pana Alfreda - czyni�a dalej swe spostrze�enia - ale rysy zgo�a inne. Tajemniczy u�mieszek wykwit� na ustach Ani i zgas� tak szybko, �e widzowie tej sceny mogliby s�dzi�, i� ulegli z�udzeniu. - Mo�e usi�dziemy - zaproponowa�a pani Vera. - Kochana gospodyni domu tak jest przej�ta naszym widokiem, �e musz� wchodzi� w jej rol�, a widz�, niestety, �e boska Naftusia nie uzdrowi�a chorej nogi. - Litewski up�r! - dorzuci�a weso�ym tonem pani Jadwiga, opieraj�c si� mocno na lasce i siadaj�c powoli na kanapie obok swego go�cia. - Nie straci�a pani humoru, najmilsza Litwinko! Jak� jednak si�� posiadaj� wi�zy duchowe! Nie widzia�y�my si� trzy lata, a wydaje mi si� naprawd�, �e rozsta�y�my si� dopiero wczoraj. Gdy przeczyta�am w "Kurierze", �e profesor J�zef Tarszo obj�� katedr� na Uniwersytecie Warszawskim, tak mi �ywo stan�y w pami�ci nasze rozmowy, wycieczki, przygody truskawieckie, �e postanowi�am zaraz odwiedzi� pa�stwa. - Mamusia zadr�czy�a przynajmniej dziesi�� telefonistek, zanim dosta�a adres pa�stwa - odezwa�a si� Ania przekornie. Szybkie i spr�yste kroki da�y si� s�ysze� w przedpokoju i po chwili pan domu wszed� do salonu. By� to niewysoki, szczup�y blondyn o niezmiernie wyrazistej twarzy i piwnych oczach tak pe�nych �ycia, i� szk�a, kt�re stale nosi� z powodu kr�tkiego wzroku, zdawa�y si� by� reflektorami tej tryskaj�cej werwy. Jasne w�osy, uczesane "na przedzia�ek", zdradza�y indywidualist� w ka�dym calu, gdy� z widocznym przymusem ulega�y szorstkim wp�ywom szczotki, tworz�c - jakby dla zaznaczenia w�asnej woli - nieposkromiony wicherek nad czo�em. Ubrany starannie, ale bez przesady, szczery i prawdziwy w ka�dym ruchu i s�owie, wywar� na Ani poci�gaj�ce wra�enie. Szed� przez salon z wyci�gni�tymi r�kami, gdy� wrodzona mu �ywo�� chcia�a, by w ten spos�b przyspieszy� chwil� powitania bardzo dla� mi�ego i nieoczekiwanego go�cia. - Droga pani Vero - rzek�, ca�uj�c jej r�ce. - Jakie� dobre bogi pani� tu przynios�y? Cz�sto m�wili�my o pa�stwu, ale wyznam szczerze, �e nie mieli�my nawet adresu pa�stwa w ostatnich czasach. Kto� m�wi� mi, �e pan Alfred zmieni� posad�, ale dok�adniejszych wskaz�wek da� nie umia�. - Ta ostatnia posada tak si� nam da�a we znaki, �e lepiej o tym nie m�wi� - powiedzia�a pani Vera, zaczerwieniwszy si� lekko pod wp�ywem przykrych wspomnie�. - Wszystko to ju� przesz�o i znajdujemy si� obecnie w jakiej� pomy�lniejszej fazie losu, poniewa� m�j m�� zosta� radc� rolnym przy ambasadzie polskiej w Pary�u i wkr�tce mamy tam wyjecha�. Tymczasem jednak pracuje w Ministerstwie Rolnictwa. Wybiera� si� do pa�stwa razem z nami, ale przeszkodzi�o mu wa�ne posiedzenie. - Jak�e si� ciesz�, �e pan Alfred zdoby� stanowisko, jakie s�usznie mu si� nale�y wobec jego rozumu i wiedzy fachowej. Pewien jestem, �e praca jego na obczy�nie przyniesie korzy�� Pa�stwu Polskiemu. Ta jednak pomy�lno�� i tamte przykro�ci nie t�umacz� mi wcale, dlaczego naj�askawsza pani urwa�a nagle korespondencj� z jej niegodnymi s�ugami? - tu profesor przycisn�� r�k� szk�a, kt�re mia�y sta�� tendencj� do zsuwania si� ze szczup�ego, rasowego nosa, a to z powodu zbyt gwa�townych ruch�w g�ow�. Trudno i darmo! Szk�o nie jest �renic� i odwrotnie. - J�ziu! - zgromi�a m�a pani Jadwiga. - Czy ty si� nie domy�lasz, �e ta m�oda osoba, kt�ra spogl�da na ciebie okiem rozbawionym, a tak szafirowym, jak najpi�kniejszy b�awatek - to jest... - Ania! Czyli panna Ania, przepraszam! - wykrzykn�� pan domu, kt�ry ju� na pierwsze s�owa �ony obr�ci� si� w stron� dziewczyny i wita� j� bez s��w ca�� gam� u�miech�w i spojrze�. - Jaka malutka r�czka - m�wi� dalej weso�o, ujmuj�c wyci�gni�t� do� r�k� Ani. - Czy tu si� zmie�ci poca�unek w�satego profesora? A n�ka jak u Kopciuszka? Kr�lewicz z bajki nie mia�by wiele k�opotu z na�o�eniem na ni� zgubionego pantofelka. A na �lubie jedliby�my i pili, i weselili si� ca�� dusz�, prawda panno Aniu? - Na pewno. Na gorycze b�dzie zawsze do�� czasu - odpar�a swobodnie. - �wietnie. Ju� widz�, z kim mam do czynienia. Czy� nie mo�na by�o wyr�czy� mamusi i napisa� kilka s��w na kartce do Wilna, donosz�c wiernym przyjacio�om, co porabiacie i jak si� wam powodzi? - przekomarza� si� z Ani�, wpatruj�c si� w ni� z widocznym upodobaniem. - Nie przypominam sobie, aby�my otrzymywali z Wilna jakie� wiadomo�ci. Trzeba przyzna�, �e Litwa okaza�a si� w tym wypadku nie lepsz� od Ukrainy - podkre�li�a dziewczyna z przekor� tak pe�n� wdzi�ku, �e zachwycony profesor roze�mia� si� na ca�y g�os, odrzucaj�c w ty� g�ow� i wciskaj�c szk�a na nos, a pani domu oznajmi�a uprzejmie: - Wobec takiego zr�wnania Kres�w, zapijmy t� spraw� herbat� - i podnios�a si� z kanapy, ze starannie ukrywanym wysi�kiem, co jednak nie przeszkodzi�o Ani skoczy� ku niej i poda� jej r�k�. - Dzi�kuj�, powiewny motylku - rzek� profesor serdecznie, podtrzymuj�c �on� silnym ramieniem - ale na takim skrzyde�ku trudno si� oprze� - t�umaczy� z rozbrajaj�c� szczero�ci�. - Jestem bardzo silna w r�ku - zapewnia�a Ania gorliwie. - Nawet tatu� mi to przyznaje. Wchodzili wszyscy do jadalni, gdzie krz�ta�a si� Zuzia, szczup�a blondynka o bladym czole i p�owych w�osach, surowo w ty� zaczesanych. Ruchy jej by�y tak lekkie, �e nie s�ycha� by�o odg�osu st�pania, a ca�a obs�uga przy stole zdawa�a si� sp�ywa� na go�ci bez jej wsp�udzia�u. - Panie pozwol�, �e przedstawi� im naszego siostrze�ca - powiedzia�a pani Tarszowa. - Usi�d�, Carlo, obok Ani i staraj si�, by twej s�siadce niczego nie brakowa�o. Wysoki, bardzo przystojny brunet podszed� do pani Very i poca�owa� j� w r�k�, po czym sk�oni� si� przed Ani� i usiad� naprzeciw niej. �yczliwy p�u�miech, z utajon� w nim rzewno�ci� nada� ma�ym ustom dziewczyny tyle podbijaj�cego, dzieci�cego wyrazu, �e szafirowe oczy ch�opca, obramowane d�ugimi, czarnymi rz�sami, spocz�y na niej z mimowolnym zachwytem. - Jaki on podobny do Adama - my�la�a Ania z rozrzewnieniem, kt�re stara�a si� opanowa�. - Oczy i wzrost, nawet profil przypominaj� mi tego biedaka, kt�ry by� dla mnie tak prawdziwie po bratersku dobrym, a kt�ry ju� dawno le�y na cmentarzu w Zakopanem, jak to wiem z list�w Marysie�ki. Ciekawam, czy i ten jest r�wnie warto�ciowy, jak tamten? - podnios�a oczy i spojrza�a uwa�nie na Carla, jak gdyby chc�c przenikn�� go na wylot, ale wejrzenie jej opar�o si� o zas�on� z rz�s, poza kt�r� migota�o co� nieprzeniknionego. - Czy jest on r�wnie delikatnym w obej�ciu jak Adam? - rozmy�la�a jeszcze. - Rysy jego nie s� tak subtelne jak tamtego, a usta i z�by maj� w sobie co� wilczego. Nie! Jaka ja jestem zabawna! Czy mam prawo tak ostro s�dzi� z pierwszego wra�enia? Nie. Teraz patrzy na mnie. Doprawdy przypomina zupe�nie Adama. - Wi�c pa�stwo stracili nadziej� powrotu do siebie? - zagai� rozmow� pan domu, przysuwaj�c do pani Very wspaniale usma�one konfitury. - Nie traci si� nadziei do ko�ca �ycia, zw�aszcza gdy tak si� kocha�o ziemie kresowe, jak my! - odpar�a �ywo. - Zgodzi�abym si� na t� tu�aczk� i walk� o byt, na to pogn�bienie jednej klasy spo�ecznej, gdyby ci w�adcy Rosji dali naprawd� szcz�cie narodowi. Ale je�li miliony bezrobotnych rzucaj� na obu p�kulach gro�ne pytanie, czy powinien istnie� system, nie mog�cy wy�ywi� niewolnik�w kapitalizmu, to czy� nie maj� do tego samego prawa g�odni niewolnicy sowieccy?! Komunizm w Rosji nie da� przez siedemna�cie lat swego istnienia �adnych realnych dowod�w swej doskona�o�ci. - Pani tak s�dzi? A ja uwa�am, �e bolszewicy maj� wielk� zas�ug�, poniewa� nauczyli pracowa� tych, kt�rzy umieli dawniej tylko wydawa� i my�leli tylko o sobie. Robotnikom �le si� nie dzieje. Pani informacje s� mylne. - G�os Carla mia� ton narzucaj�cej si� pewno�ci. - Za to twoje s� pierwszorz�dne - rzek� profesor niech�tnie. - Et, Carlo, daj spok�j! Wyst�pujesz zawsze z jakimi� nadzwyczajnymi teoriami - za�mia�a si� pob�a�liwie pani domu. - Ja tylko wypowiadam moje najg��bsze przekonanie, ciociu - odpar� bez wahania m�odzieniec, przy czym drwi�cy u�mieszek b��ka� mu si� po wargach. - Czy on tak my�li naprawd�, czy te� przemawia przeze� duch przekory? - rozmy�la�a Ania, patrz�c nieznacznie na swego s�siada. - Co do mnie, to nikt nie mo�e zarzuci� mi pr�niactwa, ani wstecznictwa - m�wi� bardzo �ywo profesor - a twierdz� jednak, �e uniform komunistyczny, standaryzowany cz�owiek, spopiela�a rado�� �ycia - budz� we mnie takie przera�enie, i� wola�bym odebra� sobie �ycie, ni� �y� w takich warunkach. Zgadzam si� z Sandersonem i uznaj� tylko �ycie tw�rcze, naje�one niebezpiecze�stwami, p�on�ce entuzjazmem, �ycie aktywne, radosne, dionizyjskie, gardz�ce monotoni� i szablonami. Budzenie wiary w post�p idea��w ludzko�ci, pomna�anie indywidualnych si� tw�rczych - oto s� teorie tego wielkiego pedagoga, jakie i ja wyznawa�em od lat najm�odszych. - Czy� znajdzie si� cz�owiek, kt�ry by si� nimi nie zachwyca�?! - przem�wi�a Ania, wpatrzona w profesora. - To prawda! - dorzuci�a z zapa�em jej matka. - Dlatego buntuj� si� przeciw doktrynerom rosyjskim, kt�rzy g�odnym i zoboj�tnia�ym ludziom pozwolili na jedno tylko uczucie: Trosk� o piatiletk�! Kr�tki d�wi�k dzwonka wmiesza� si� do ciekawej rozmowy towarzystwa. - Pacjenci si� z�a�� - j�kn�� komicznie profesor. - Plaga mego �ycia! Ale dzi� niech troch� poczekaj�. - Prosz� mu nie wierzy� - zaprzeczy�a weso�o �ona. - Bez swoich chorych i bez klinik �y� by nie m�g� na pewno, a pacjenci kochaj� go jak najlepszego przyjaciela i wierz� mu bezgranicznie. - Nie chwal mnie, Wisiu, bo wobec ciebie jestem partacz, cyrulik z Pacanowa! �adny mi profesor uniwersytetu, kt�ry nie mo�e wyleczy� chorej �ony! - Jeszcze nie wynaleziono sposobu wprawienia zdrowego nerwu na miejsce chorego - pociesza�a m�a pani Jadwiga. - Zobaczysz, �e i tego doczekamy si� w obecnej dobie wspania�ego rozkwitu techniki i wynalazk�w. - Poniewa� jestem dzieckiem tej epoki, proponuj� rodzicom, �e polec� samolotem do Grenoble, zamiast wlec si� antycznymi poci�gami, ale nie zgadzaj� si�, niestety! - odezwa�a si� Ania, patrz�c na matk�. - To pani jedzie do Grenoble na uniwersytet? - zainteresowa� si� milcz�cy dotychczas Carlo. - Mam tam paru koleg�w z gimnazjum i zazdroszcz� im prawdziwie tego �ycia studenckiego, tak r�nobarwnego, ciekawego i nie daj�cego si� nawet por�wna� z tutejsz� szarzyzn� - skrzywi� usta z wyrazem wy�szo�ci. - Hm! - sarkn�� pop�dliwie pan J�zef. - Mo�e zazdro�cisz im egzotycznego pr�niactwa, bo i ja mam swoje i pewne wiadomo�ci o tym ich �yciu. B�ysk urazy z pi�knych oczu Carla by� jedyn� odpowiedzi� na ostr� replik� wuja, gdy� liczy� si� z jego zdaniem i niech�tnie wdawa� si� z nim w dysputy, gdy� by� zawsze pobity w takich razach. - Musz� si� usprawiedliwi� z mego zacofania - przerwa�a zm�cony chwilowo nastr�j pani Vera. - Od czasu naszych ci�kich prze�y� w Bolszewii Alfred miewa zawroty g�owy, a chcemy odby� t� podr� we troje, aby si� nacieszy� wra�eniami Ani wobec takich cud�w natury, jak Hemmering i Alpy, kt�re b�dzie ogl�da�a po raz pierwszy w �yciu. Z Pary�a pojedzie do Grenoble ju� sama. - A tu na z�o��, panna Ania to indywidualistka pierwszej klasy, jak gdyby by�a moj� rodzon� c�rk� - �mia� si� profesor, zwracaj�c g�ow� z b�yszcz�cymi szk�ami na nosie w stron� dziewczyny i ogarniaj�c j� ciep�ym spojrzeniem. - Co, mi�a panienko? Oj, te loczki, kr�c�ce si� niesamowicie w r�nych kierunkach, wiele m�wi� mi o charakterku, o kt�rym tyle s�ysza�em w Truskawcu od rozkochanego tatusia i od o�mielaj�cej si� krytykowa� matki. Prosz� si� przyzna�, panno Aniu, staremu psychologowi. - Staremu? - powt�rzy�a dziewczyna z min�, wyra�aj�c� mocniejszy protest, ni� s�owa. - Ja tu widz� stokro� wi�cej intuicji, ni� lat. Przyznaj� jednak najch�tniej, �e n�ci niemo�no�� spr�bowania w�asnych si�. Mo�e to le�y w naturze cz�owieka i - ptaka? - Pi�knie - zdecydowa� pan domu. - Prorokuj�, �e pani przywiezie za rok dyplom z Grenoble, co nie ka�demu si� uda - tu spojrza� z lekk� z�o�liwo�ci� na Carla. Pani Vera popatrzy�a na zegarek: - Nakarmili nas, czas do domu, czas! - oznajmi�a z wrodzonym sobie humorem. - Ach! Jaki� on mi�y! - zachwyci�a si� nagle, widz�c burego kotka, kt�ry wdrapa� si� po nodze pana domu na jego plecy i opar�szy si� �apkami o jego g�ow�, zacz�� liza� ucho, mrucz�c przy tym pieszczotliwie. - To synek Leili, Hassanek - wyja�ni�a pani Jadwiga z zadowoleniem. - A oto jego matka. Patrzcie! Obejrza�a nas wszystkich swymi zielonymi �lepkami i zdecydowa�a si� na wyb�r. Ju� jest na kolanach Ani. Widocznie, Aniu kochana, lubisz zwierz�ta, gdy� one czuj� przez sk�r� swoich przyjaci�. - Istotnie - potwierdzi�a pani Vera. - Kiedy by�y�my czas jaki� w Przymilepkach u stryjenki naszej, Przedborowej, to Ania zas�yn�a tam jako opiekunka psiego i kociego rodu. Za�miali si� wszyscy ch�rem, a dziewczyna g�aska�a kotk� wzd�u� grzbietu z mi�� dla niej czu�o�ci�. Wtem Leila wyda�a pisk b�lu i zeskoczy�a z kolan Ani, kt�ra spojrza�a gniewnie na Carla: - Jak pan m�g� przycisn�� jej tak ogonek?! - zawo�a�a z oburzeniem. - Biedne zwierz�tko, s�absze od pana. Fe! Wstyd! - i uderzy�a go lekko, ale niech�tnie, po r�ku. - Masz, na co zas�u�y�e�, Karolu - rzek� powa�nie pan domu, rzucaj�c porozumiewawcze spojrzenie na �on�, u�miechaj�c� si� z przymusem i nie wiedz�c�, jak za�agodzi� to drobne wprawdzie, ale niemi�e dla niej zaj�cie. - Niestety, musimy pa�stwa kochanych po�egna� - tu pani Vera wsta�a od sto�u. - Alfred na pewno ju� na nas czeka i b�dzie mia� po raz setny pow�d do przekomarzania si� z nami na temat naszej nies�owno�ci. - Szkoda - powiedzia�a z �alem pani Jadwiga. - Nie wyczerpali�my jeszcze ani jednej kwestii do g��bi, a mamy ich tyle do om�wienia. - Wi�c je�li pa�stwo pozwol�, to pojutrze wybierzemy si� do nich na jak�� godzink� po obiedzie - zaproponowa� pan domu, ca�uj�c r�ce go�ci na po�egnanie. - Na ca�y wiecz�r - poprawi�a go pani Vera, przy czym g�os jej mia� tak mile prosz�ce tony, �e uj�ci tym oboje Tarszowie przyrzekli ch�tnie sw� bytno��. - Ja osobi�cie wybieram si� jednak do pa�stwa Przedbor�w na godzink�, a do ich c�rki na reszt� wieczoru - za�artowa� pan J�zef. - To b�dzie moja nagroda za... Za co, panno Aniu? - wpatrzy� si� w ni� z przyjacielskim u�miechem. - To ju� my wiemy, panie profesorze - odci�a si� rezolutnie. - A innym nic do tego! - rzuci�, �miej�c si� ju� na ca�y g�os i poprawiaj�c niesforne szk�a na nosie. - S�owem, jeste�cie �wietnie dobrane, ostre kasztany - zakonkludowa�a pani Vera. - Mieli�my tak� czw�rk� przed opuszczeniem naszej drogiej Czeresze�ki. Chod�my ju�, Aniu, bo nie zdecydujemy si� nigdy na rozstanie z tym domem. W taks�wce matka wychwala�a z �ywo�ci� zalety swych truskawieckich przyjaci�, czemu Ania raz jeden przytakn�a. Zaj�ta bowiem by�a odtwarzaniem w my�li postaci i s��w dawno przebrzmia�ych zgas�ego przedwcze�nie Adama, kt�rego istotnie lubi�a i ceni�a, a kt�rego Carlo przypomina� jej tak wyra�nie, podobny do niego dziwnym trafem. Pan Alfred czeka� na swoje panie w pensjonacie na Krakowskim Przedmie�ciu, gdzie Przedborowie chwilowo zamieszkali. Na widok wchodz�cych do pokoju pani Very z Ani�, przesta� muska� szczotk� starannie utrzymane ma�e w�siki i odwr�ciwszy si� od lustra, przed kt�rym sta� wyprostowany, oznajmi� z niezadowoleniem w g�osie: - Mam dla was nowin�, moje drogie, ale nie z tych przyjemnych. - Co si� sta�o? - zapyta�y obie, stropione i przyzwyczajone ju� do zdradzieckich niespodzianek losu. - M�j szef o�wiadczy� dzi� na posiedzeniu, �e zatrzymuje mnie w Warszawie do grudnia. - C� b�dzie z Ani�? - wykrzykn�a pani Vera. - Przecie� wyk�ady na uniwersytecie w Grenoble rozpoczynaj� si� pierwszego listopada. - Przeznaczenie, mamusiu. Widocznie s�dzone mi by�o, �e pojad� sama - rzek�a z tajonym zadowoleniem Ania, zdejmuj�c kapelusz i jesionk�. - Wcale mnie to nie zachwyca - oponowa�a matka. - Dzi�kuj� ci, Fredziu - zwr�ci�a si� do m�a, pomagaj�cego jej rozebra� si� z p�aszcza. Usiad�a na fotelu i splot�a z zak�opotaniem r�ce: - Nie jestem zacofana, ale uwa�am, �e m�oda dziewczyna, jad�ca po raz pierwszy przez ca�� Europ� sama, mo�e by� nara�ona na r�ne powik�ania, chocia�by wskutek nieznajomo�ci j�zyka niemieckiego. Wola�abym, aby� poczeka�a na nas, moja Aniu. - Za nic, mamusiu! - wykrzykn�a gor�czkowo. - Wed�ug mego zdania rodzice powinni rzuca� dzieci w wir �ycia, jak kacz�ta na wod�. Niech sobie radz� jak umiej�! Niech gin�, je�li s� niedo��gami! W taki spos�b m�odzi si� wyrabiaj�, nieprawda�, tatusiu? - Pewnie. Im wi�cej g�upstw wyczyni�, tym wi�kszej nabior� m�dro�ci - popar� j� na p� �artobliwie. - Widz�, �e jak zwykle - przeg�osujecie mnie. Ale je�li si� na to zdecyduj�, to pod warunkiem, �e dasz mi, Aniu droga, s�owo, i� z nikim obcym nigdzie nie p�jdziesz i nie dasz si� nigdzie zaprowadzi�, chocia�by ci to proponowa�a najbardziej poci�gaj�ca z wygl�du kobieta. Rozmawia�y�my z tob� niejednokrotnie o zasadzkach �ycia i wiesz dobrze, co mam na my�li. - Matka obawia si�, �e ci� u�pi�, a potem obudzisz si� dopiero w haremie su�tana, niby nasza podolska Rokbolanka - �artowa� pan Alfred, obejmuj�c c�rk� ramieniem i staj�c z ni� przed �on�. - Kto wie? Mo�e wynik�oby z tego entente cordiale pomi�dzy Turcj� a Polsk�? Co, Vero? Wierz� w talent dyplomatyczny naszej c�rki. Waham si� nawet, czy nie nale�a�oby jej po�wi�ci� dla tak wielkiego celu? - Nie bagatelizujcie moich przestr�g dla dowcipu - oburzy�a si� pani Vera. - Je�li mamy m�wi� serio, to chyba wierzysz w to, moja kochana, �e naszej Ani nikt wbrew jej woli nigdzie nie zaprowadzi i w pole nie wyprowadzi! - Wielkie rzeczy podr� do Grenoble! - uspokaja�a matk� Ania. - Oczywi�cie, �e Krzysztof Kolumb dokona� daleko trudniejszej imprezy! - zgodzi�a si� pani Vera z pewnym rozdra�nieniem. - Mamusiu! - dziewczyna zarzuci�a matce r�ce na szyj�. - Bardzo dzi�kuj� mamusi za tyle troskliwo�ci - wodzi�a ustami po jej policzku, obdarzaj�c lekkimi poca�unkami - ale prosz� mi zaufa�, prosz� chcie� w to uwierzy�, �e dam sobie rad� w ka�dym wypadku. - Dobrze. Niech i tak b�dzie. Zaznaczam tylko, �e mowy by� nie mo�e o samolocie. Powiezie ci� przez Europ� antyczna lokomotywa zamiast motoru fruwaj�cego ptaka, m�j nowoczesny Ikarze! - g�os pani Very brzmia� tak niez�omnie, �e Ania spojrzawszy przelotnie na ojca i nie widz�c w nim tym razem sojusznika, przyj�a ten wyrok z rezygnacj�, odk�adaj�c ziszczenie swych marze� do jakiej� pomy�lniejszej chwili. List z podr�y Grenoble, pensjonat Laurin, 28 pa�dziernika 1928. Najdro�si Tatusinkowie! Wczoraj po po�udniu stan�am szcz�liwie w Grenoble i natychmiast wys�a�am do Was kartk� (jak to zreszt� czyni�am przez ca�y czas podr�y), aby�cie byli o mnie spokojni. Dzi�, obieg�szy miasto, kt�re jest czaruj�ce, zasiadam do d�ugiej z Wami pogaw�dki. Tatusiu kochany! Uznajmy si� za pokonanych! Mia�am przygod�! A Ty, Matko przewiduj�ca, triumfuj, ale nie dr�yj, bo Twoja Ania zda�a celuj�co egzamin �yciowy. Zaczynam od pocz�tku. Czy nie domy�lacie si�, �e Wasza dzielna podr�niczka goni�a resztkami si� w chwili, gdy �egna�a Was wszystkich na dworcu w Warszawie? - Je�li nie - to doskonale si� zakonspirowa�am. Przypomnijcie sobie te r�ne "wyczyny", obmy�liwane przez Michasia, przez Pawe�k�w z Bisi�, jak r�wnie� przez kochanych pa�stwa Przedbor�w i ich przyjaci�, kt�rzy wszyscy razem prze�cigali si� w wynajdowaniu coraz to nowych rozrywek ku uczczeniu odje�d�aj�cej przysz�ej studentki. Nie dziwcie si� tedy memu zm�czeniu. W dodatku m�j wagon przepe�ni� si� podr�nymi po paru godzinach jazdy. O! jak wielk� mieli�cie s�uszno��, nastaj�c, bym wzi�a sleeping do Wiednia. Czemu� Was nie us�ucha�am? (Triumfuj zn�w, Matko!) Gdyby�cie byli zobaczyli Wasz� Ani�, skulon� w k�ciku, wytr�can� nieustannie z upragnionej drzemki ci�g�ym ruchem i gadanin� jad�cych - rozp�yn�liby�cie si� z �alu nad Waszym ma�ym uparciuchem. Tak wygl�da ta sprawa z Waszego punktu widzenia, bo co do mnie, to uwa�am, �e noc chocia� niemi�a, sko�czy�a si� jak wszystko na tym �wiecie, a ja doje�d�am do Wiednia tak zaciekawiona nowym miastem, �e postanowi�am - korzystaj�c z parogodzinnego postoju - objecha� samochodem t� stolic� wygnanych ceremonia��w i dworskiej �wietno�ci. Co do niemczyzny, to Kr�l_Przypadek us�u�y� mi jak gnom w bajce, gdy� kierowca taks�wki by� �l�zakiem cieszy�skim, najprzychylniej dla Polski i dla Polak�w usposobionym. Wypytywa� mnie o nasze stosunki w kraju, a w zamian du�o opowiada� o przedwojennym Wiedniu i obwozi� po ca�ym mie�cie, zatrzymuj�c si� przed wspanialszymi gmachami, muzeami, pomnikami itd., daj�c mi wyja�nienia z talentem doskona�ego cicerona. Oczywi�cie nie b�d� Wam tego powtarza�a, bo Wiede� znacie lepiej ode mnie. Powiem tylko, �e nie starczy�o mi czasu na obiad. Wr�ci�am tedy do poci�gu przesycona wra�eniami (Wiede� jest �liczny!), ale - z pustym �o��dkiem. O przeje�dzie przez Semmering nie b�d� si� r�wnie� rozpisywa�a. Cudne i basta! Po fali ciemnych zachwyt�w przysz�a nareszcie fala g�odu i os�abienia. Baczno��, Mamusiu! Zaczyna si� prolog do "przygody"! Zrobi�o mi si� s�abo. "Sk�oni�am g��wk� na rami�", jak to si� m�wi w sensacyjnych powie�ciach i przymkn�am oczy. Siedz�cy w tym samym coup~e, jaki� �ysy pan o wytwornych manierach, dyskretny admirator, �ledz�cy mnie bacznie od Wiednia (zauwa�y�am to pomimo Semmeringu!) i lubuj�cy si�, jak mi to p�niej wyzna�, widokiem "nieskazitelnej �wie�o�ci wra�e�", otworzy� szybko drzwi, potem okno na korytarzu i zacz�� macha� chustk�, pragn�c od�wie�y� powietrze, przesycone dymem z cygar. Och! te cygara austriackie! Okropno��! Byli�my tylko we dwoje w coup~e. Tak, Mamusiu! Enfin seuls! (Wreszcie sami!) Musia�am by� strasznie blada, gdy� dystyngowany m�j wsp�towarzysz podr�y przemawia do mnie po niemiecku, po francusku, podsuwa mi poduszk� wagonow� pod g�ow�, a wreszcie czuj� pod nosem sole trze�wi�ce. O, zgrozo! Mo�e to jakie� usypiaj�ce specyfiki!... Otwieram oczy i czyni� r�k� �uk, wytr�caj�cy nieszcz�sny flakonik gdzie� w k�t wagonu. Jak na przypuszczaln� ofiar� haremu, broni� si� wcale dobrze. - Non, non, monsieur, merci. Je d~eteste cette odeur_l~a! (Nie, nie, dzi�kuj� panu. Ja nie znosz� tego zapachu!) Prosz�, je�li pan �askaw da� mi wod� kolo�sk�. Ot, tam! - wskazuj�cy paluszek do g�ry. - Na siatce w torebce podr�nej. To mnie ogromnie orze�wi�o i poczu�am si� lepiej. - Mademoiselle! - m�wi zach�caj�co m�j elegancki opiekun. - Mo�e by pani po prostu co� zjad�a! Widz�, �e od Wiednia, vous d~egustez les paysages, ale nic wi�cej pani w ustach nie mia�a. - A la bonheur! - odpowiadam. - Zdaje mi si�, �e pan dobrze mi radzi. Prosz� wi�c kaza� mi przynie�� herbat� i sandwicze. - "Spa�aszowa�am" tak� porcj�, �e nawet Mamusia by�aby zadowolona i si�y mi wr�ci�y. Zamiast wody kolo�skiej dosta�am lusterko. Bon! Rumie�czyk na twarzy, wygl�d �wietny, bodaj to m�odo��, m�j wiecznie m�ody Tatusiu! A teraz - spa�, spa�! Rzuci�am przelotne spojrzenie na mego towarzysza i ujrza�am niepokoj�ce iskierki w jego ciemnych oczach. Uwa�ajcie, kochani! Tu ju� jest clou sensacji! M�j wzrok by� jak gdyby biczem, kt�ry rozp�ta� jego wymow�: - Mademoiselle! Pani jest p�czek r�any, wio�niany! Vous ~etes une petite f~e~e mignonne, une f~e~e charmante! (Pani jest ma�� milutk� czarodziejk�, czarodziejk� czaruj�c�!) Jed�my razem do Pary�a! Zapraszam pani� na czaruj�c� wycieczk�, jakiej pani nie po�a�uje. Zwiedzimy wszystkie osobliwo�ci tego miasta_ Lumi~ere, a potem odwioz� pani�, dok�d pani rozka�e, nawet na koniec �wiata. - Pan si� pomyli� w adresie, m�j panie! - wybuchn�am tak impulsywnie, a z moich oczu strzeli�y takie b�yski oburzenia, �e m�j przygodny, ale zna� wytrawny Don Juan, zgas� w okamgnieniu. - Przepraszam pani� - wyrzek� z powag�. - Pomyli�em si� istotnie - tu poca�owa� mnie w r�k� z szacunkiem, ale wyrwa�am j� natychmiast, gdy� nie ostyg�am jeszcze z gniewu. - Niech mnie jedno t�umaczy - m�wi� dalej przekonywaj�co. - Czy pani s�dzi, �e pani pierwszej zaproponowa�em tak� eskapad�? A przecie� nigdy nie spotka�a mnie odmowa! Lekko�� obyczaj�w tera�niejszej m�odzie�y upowa�nia do wielu rzeczy i fa�szywego kroku, jaki pope�ni�em przed chwil�, za co b�agam pani� o przebaczenie. Ma pani we mnie rzetelnego przyjaciela, pe�nego szacunku dla takiego uroczego wyj�tku w og�lnej regule. - M�j panie! Bez komplement�w! Moje przebaczenie zale�y od dalszego post�powania pana. Nie wiem dotychczas z kim mam zaszczyt m�wi�? Mamusiu! Tatusiu! On si� zacz�� �mia�! Czy� to nie oburzaj�ce?! Czy�bym wygl�da�a, jak zaperzony kogucik wobec tego s�onia?! To prawda, pow�ci�gn�� natychmiast swoj� niewczesn� weso�o�� i przdstawi� mi si� z ca�� powag�: - Edouard Lorenz, dyrektor Mi�dzynarodowego "Touring Clubu" w Genewie. Jechali�my wci�� tylko we dwoje. Spa� mi si� chcia�o okrutnie, ale walczy�am m�nie z ogarniaj�c� mnie senno�ci�. Nie mog�am si� otrz�sn�� z niemi�ego wra�enia. Skruszony admirator zauwa�y� to bez trudu: - Mademoiselle! Jak mam pani� przekona� o zupe�nej zmianie mego zapatrywania na pani�? Prosz� gor�co, niech pani zaufa mi i tak we�mie moje s�owa, jak je wypowiadam. Pani jest przem�czona. Za dwie godziny mamy rewizj� na granicy szwajcarskiej w Buks, czyli druga ju� noc nie przespana. Doje�d�amy do Insbruku. Wysi�d�my tu. Zawioz� pani� do �wietnego, znanego mi dobrze hotelu, prze�pi si� pani, wypocznie, a jutro, o pi�tej wsi�dziemy do poci�gu i - dalsza droga. - Doskona�a my�l, z t� tylko zmian�, �e - wysi�d� sama, a pan pojedzie dalej. Prosz� o adres hotelu. - Westchn�� tak, �e mi si� go �al zrobi�o, ale s�owo dane Mamusi, trzyma�o mnie na uwi�zi. - Nie ma pani do mnie zaufania, princesse (ksi�niczko) Finette! Zas�u�y�em na to, niestety! - Po�egnali�my si� bardzo serdecznie, obiecuj�c pisywa� do siebie. W hotelu la g~erant (kierownik) m�wi� po francusku na szcz�cie. Spa�am rozkosznie do po�udnia, a po obiedzie, z kt�rego nawet Pantaleon m�g�by by� s�usznie dumny, zwiedzi�am stolic� Tyrolu. Cudne miasteczko, �pi�ce jak dziecko w kolebce pod stra�� szczyt�w g�rskich, co niby troskliwe nurse's w bia�ych czepkach ze �niegu, czuwaj� nad jego cisz�. Powietrze boskie. Widzia�am s�awne figury z br�zu w starej katedrze i my�la�am, �e Mamusia s�usznie si� nimi zachwyca�a. O jedenastej w nocy wsiad�am zn�w do poci�gu, pe�na m�stwa wobec ewentualnych przyg�d, ale nie mia�am ju� �adnej. Teraz, gdy tak dok�adnie wszystko opisa�am, waham si� z twierdzeniem, kto mia� s�uszno��: Tatu�, czy Mamusia? Mia�am wprawdzie "przygod�", ale wysz�am z niej zwyci�sko, nieprawda�? A wi�c - oboje Tatusinkowie mieli s�uszno��. Wracam do mej podr�y. Po rewizji w Buks spa� ju� nie mog�am, wyczekuj�c niecierpliwie Szwajcarii S�owackiego. Wsch�d s�o�ca o�wietla� czaruj�ce widoki alpejskie. Poci�g grzmia�, p�dz�c po mostach, zawieszonych nad przepa�ciami, lub znika� w tunelach, wylatuj�c zn�w jak czarny �uk na wolne przestrzenie, gdzie b��kitnia�y jeziora i sta�y rozsiane domy w czerwonych kapturkach z dach�wki. W oddali wodospady jak srebrne wst��ki przecina�y g�rskie zbocza. W Genewie zatrzyma�am si� w pensjonacie, zaleconym mi przez Tatusia. Wa��sa�am si� po mie�cie i stan�am przed wspania�� siedzib� Ligi Narod�w, my�l�c zuchwale: - Czy� s�owo zdo�a kiedy powstrzyma� miecz? - Przez Dijon i Lyon doje�d�am wreszcie do Grenoble. Z okien wagonu poznaj� si� po raz pierwszy z ziemi� francusk�. Sprawia na mnie wra�enie wielkiego kraju_ogrodu, gdzie ju� niczego doda� nie mo�na, bo ca�o�� dosz�a do szczytu wsp�czesnej kultury. Patrz�c na t� doskona�o��, ocenia�am tym bardziej wysi�ek i warto�� tego, czego dokonali�my od czasu niepodleg�o�ci Polski. I my mamy talent organizacyjny, i my mo�emy powiedzie� sobie ze spokojn� dum�, �e w wy�cigu og�lnej pracy bierzemy udzia� niema�y, a przy tym mamy jeszcze tyle, tyle do zrobienia! List ju� tak d�ugi, a my�li t�ocz� si� jedna za drug� i r�ka posuwa si� niepowstrzymanie po papierze. O ile w tak kr�tkim czasie zdo�a�am wyczu� utajonego w murach "ducha" Grenoble, to miasto to jest siedliskiem turyst�w i student�w, niby nasz stary pami�tkowy Krak�w. Le�y ono w dolinie Izery, a na horyzoncie pot�ny ma puklerz z �a�cucha Alp Belledonne. Pi�kne Muzeum Sztuki, mieszcz�ce w sobie bibliotek�, zawieraj�c� 300.000 tom�w, ciekawy pod wzgl�dem architektury, bo pochodz�cy z XV wieku Pa�ac Sprawiedliwo�ci (t�umacz� dos�ownie), ratusz miejski, Brama �w. Laurentego, co� niby nasza Brama Floria�ska, r�wnie archaiczna, uniwersytet, katedra - oto najwa�niejsze zabytki Grenoble, nadaj�ce mu charakter historycznego miasta. Wracaj�c do mych osobistych spraw, to mieszkam w "pensjonacie Laurin". W�a�cicielka tej instytucji, starsza pani, obci�gni�ta w br�zow� aksamitn� sukni�, hermetycznie pod szyj� zapi�ta, twarz ma pooran� zmarszczkami, g�adkie br�zowe w�osy, zwini�te w olbrzymi w�ze� w tyle g�owy i do tego wszystkiego - tajemniczy u�miech Giokondy. Czy Tatusinkowie widz� j� z oddali? Lubi ciska� wykrzyknik: - Tiens! C'est vrai~ment bizarre! (To naprawd� dziwaczne!) - Wiadomo�ci jej historyczno_obyczajowe co do Polak�w s� minimalne, �eby nie powiedzie� - �adne! Podczas pierwszego obiadu spyta�a mnie z zaciekawieniem, czy w Polsce jadaj� kalafiory? - Och! Madame! - wypali�am bez namys�u. - O ka�dej porze roku i to codziennie! - Tiens! C'est bizarre! - b�kn�a, zdumiona naprawd�. - Czy�by to by�a narodowa potrawa? - Oui, madame! Na r�wni z ziemniakami i marchwi� - odpar�am w szowinistycznym zapale. Prosz� sobie wyobrazi�, drodzy moi, �e je si� tu wszystko na jednym talerzu, a po ka�dej potrawie aksamitna Gioconda podsuwa kolejno wszystkim biesiadnikom p�misek, zapraszaj�c uprzejmie: - D~ebarrassez vos assiettes, s'il vous pla~it! (Prosz� opr�ni� swoje talerze!), a my zsuwamy pos�usznie resztki jedzenia, nie m�wi�c przy tym, �e to jest naprawd� "bizarre". Jak�� �wi�t� zgroz� zapa�a�oby oblicze naszego kochanego Dorofteja, gdyby kto� mu powiedzia�, �e jest kraj na �wiecie, gdzie "pany" tak si� zachowuj� przy stole. Ale - co prawda - nie s� to "pany", tylko biedni "etudianci" (studenci). Oczy mi si� klej�, wi�c �ciskam Was gor�co. Z daleka stali�cie mi si� jeszcze dro�szymi, ni� z bliska. Hola, ho, panno Aniu! Bez tych sentymentalizm�w! Ode�lijcie, prosz� ten m�j list Pawe�kom. Serdeczne pozdrowienia wszystkim moim kochanym. Dobranoc. Wasza Ania "Etudianci" w Grenoble "Pension Laurin", w kt�rym ulokowa�a si� Ania, zajmowa� pi�te pi�tro skromnej kamienicy. Nie znano tu takiego luksusu, jak pok�j osobny, ka�dy z nich bowiem przeznaczony by� dla dw�ch lub trzech mieszka�c�w. Wsp�lokatork� Ani by�a r�wnie� Polka, panna Danka S�awi�ska, z czego Ania nie by�a z pocz�tku zadowolona, gdy� chodzi�o jej o nieustann� wpraw� w obcych j�zykach. Wkr�tce jednak to�samo�� celu i podstawowa cecha samodzielno�ci zadzierzgn�a mi�dzy dwiema studentkami coraz mocniejszy w�ze� wzajemnego porozumienia. Obie pragn�y i�� przez �ycie o w�asnych si�ach, obie uczy�y si� z zapa�em i studiowa�y pilnie wydzia� literacki na s�awnym uniwersytecie w Grenoble. Ta by�a wszak�e pomi�dzy nimi r�nica, �e Ania wyst�powa�a zawsze jako rzeczniczka �adu spo�ecznego o zdemokratyzowanych podstawach, w�wczas gdy Danka, wychowana przez uwielbiaj�cego j�, a bardzo liberalnego ojca, rzuca�a r�kawic� ca�emu dotychczasowemu ustrojowi. Rozmarzone jej oczy, o �agodnym wyrazie oswojonej sarenki i pogodna, �adna twarzyczka tworzy�y taki kontrast z wywrotowymi teoriami, sypi�cymi si� potoczy�cie z ust drobnych i mocno p�sowych, �e spostrzegawczo�� Ani okre�li�a now� kole�ank� mianem "przemi�ej anarchistki", co jej cz�sto powtarza�a ze �miechem. Danka si� nie obra�a�a, przeciwnie - wznosz�c na Ani� �liczne czarne oczy o wilgotnym po�ysku i wydmuchuj�c zgrabne k�eczka dymu z cienkiego papierosika, przyznawa�a szczerze: - W tym �arcie jest du�a cz�� prawdy, moja droga! S�siedni pok�j zajmowa�a trzecia Polka, Madzia Grajewska, przystojna brunetka, istny m�l ksi��kowy, tak przy tym dobra i uczynna, �e por�wnanie jej do Madzi z "Emancypantek" Prusa nasuwa�o si� co chwila rodaczkom. Dosz�o wreszcie do tego, �e cudzoziemcy "etudianci", mieszkaj�cy w pensjonacie, zaznajomili si� z dzia�alno�ci� literack� "du fameux Prousse" i psychologi� jego bohaterki. Towarzyszk� Madzi w jej sypialni by�a Daisy, m�odziutka, urocza Angielka o kasztanowatych w�osach, r�anej cerze i stylowym profilu, tak bajecznie zdolna, �e przyjecha�a ze swej wyspy jako stypendystka na studia uniwersyteckie w Grenoble. Wieczorami ca�y pensjonat gromadzi� si� przy wsp�lnym obiedzie, gdzie niefrasobliwy, m�odzie�czy humor i rado�� �ycia triumfowa�y nad niewyszukanym menu nowo�ytnej Giocondy. Ania szybko zaaklimatyzowa�a si� w nowych dla siebie warunkach i ju� po tygodniu wieloj�zyczny gwar, jaki wita� je z Dank�, gdy wchodzi�y do jadalni po ca�odziennej pracy, zdawa� si� by� czym� dawno znanym i naturalnym. - Bonsoir, mademoiselle Annie! Comment ~ca va, mademoiselle Danka? (Dobry wiecz�r, panno Aniu, jak si� miewa panna Danka?) Dlaczego panie tak si� dzi� sp�ni�y? Czy�by ksi�gi m�dro�ci, w jakich panie stale ton�, zawiera�y w sobie wi�cej magnesu, ni� towarzystwo takich czaruj�cych koleg�w, jak my? - �artowa� weso�o Raymond, m�ody Francuz, nerwowy, kochliwy, bardzo przystojny brunet, typ po�udniowca. Danka przyj�a to spostrze�enie do�� ch�odno, gdy� lekcewa�enie m�czyzn, jako ni�szych od kobiety le�a�o w jej programie �yciowym, co nie przeszkadza�o jej ba�amuci� koleg�w i cieszy� si� w duchu wra�eniem, jakie jej uroda na nich wywiera�a. Odpowiedzia�a tedy spokojnym tonem, przeciskaj�c si� pomi�dzy krzes�ami a �cian� i d���c do swego miejsca: - Zaczyta�y�my si� po prostu w listach z domu - usiad�a obok Raymonda i rozk�adaj�c na kolanach serwet�, m�wi�a dalej: - Ja dosta�am d�ug� episto�� od ojca, a Ania od przyjaci� z Warszawy. - Musi si� w tym kry� jaki� cichy admirator z Polski, pas vrai, mademoiselle Annie? (nieprawda, panno Aniu?) - dokucza� �artobliwie drugi kolega, m�ody Amerykanin, Rodney, niewielkiego wzrostu, znany sportowiec, wybitny jako umys� i charakter, ale pozbawiony zupe�nie zmys�u estetycznego, o czym �wiadczy�y dziwnie niegustowne i �le dobierane do ubra� krawatki. - M�wi�cy ma racj� - rzuci� kr�tko towarzysz Raymonda, Samuel, g�ral francuski, nie wstydz�cy si� swego pochodzenia, ale przeciwnie, ceni�cy w nale�ytym stopniu sw� g��bok� inteligencj� i pracowito��. Obdarza� Ani� szczer� sympati� i wyr�nia� j� spo�r�d kole�anek, tote� i teraz patrzy� na ni� z przyjaznymi b�yskami w oczach. - Da liegt der Hund begraben (Tu jest pies pogrzebany) - rzek� z naciskiem Fritz, Niemiec z Prus Wschodnich, zaborczy, agresywny, trawiony nieustann� gor�czk� polityczn� z powodu traktatu wersalskiego, "korytarza" i "polskiego morza". Pracowito�� Ani wzbudza�a w nim szacunek, ale jej narodowo�� k�ad�a tam� wszelkiej przyja�ni. Spojrza� jednak na dziewczyn� z mimowolnym u�miechem, gdy� wszelkie aluzje do mi�o�ci i zakochania tworz� w m�odzie�czych latach teren prawdziwie mi�dzynarodowy. - Oh! La, la, la! Mademoiselle Anie?!Co znacz� te r�e alpejskie na naszej Jungfrau?! - wykrzykn�a swawolnie Daisy, widz�c rumieniec Ani, kt�ra ch�tnie da�aby sobie klapsa za ten niepotrzebny objaw wra�enia. Dosta�a bowiem list od profesorowej Tarszowej, a w dopisku uk�ony od Carla dla "niezapomnianej pogromczyni dzikich instynkt�w". Z�a by�a na siebie i na niego, i na koleg�w, podejrzewaj�cych j� o jakie� amory, gdy w rzeczywisto�ci opanowana by�a ca�kowicie my�l� chlubnego dyplomu. - Takie r�e zakwitaj� na policzkach innych du�o cz�ciej, ni� na moich - odci�a si� jednak natychmiast, rzucaj�c wieloznacz�ce spojrzenie na Rodney'a i na �liczn� Angielk�, kt�ra od pierwszej chwili zapa�a�a niezwyk�� sympati� do m�drego Amerykanina. Rodney za�mia� si� kr�tko i szczerze, ukazuj�c bia�e, zdrowe z�by: - Nie zaczepiajcie Polek! - rzuci� ostrzegawczo. - Wiadomo, �e s� arcydzielne. A kt� nam da� Pu�askich i Paderewskich?! - Nie starczy�oby nam dnia i nocy na wyliczanie wielkich m��w i kobiet polskich! - o�wiadczy� ze zwyk�� swemu narodowi, przesadn� kurtuazj�, m�ody Chi�czyk, Lao-Ming. Ania polubi�a go szczerze, gdy� by� opanowany, rozumny i kulturalny. By� to syn mandaryna, potomek starej, cesarskiej dynastii Ming�w. - S�usznie - potwierdzi� Raymond, sk�aniaj�c g�ow� wytwornym gestem w stron� kole�anek Polek. - Mo�e daliby�cie nareszcie spok�j tym wszystkim uprzejmo�ciom! - zaprotestowa� arbitralnie Rodney. - Pogimnastykujmy lepiej nasze umys�y. Mam dzi� dla was pyszny temat do dyskusji. - S�uchamy! S�uchamy! - buchn�� gwar o�ywiony, a oczy zebranych b�ysn�y ciekawo�ci�, gdy� m�ody Amerykanin posiada� istotny dar wynajdywania niebanalnych temat�w. - Uwaga zatem! - Rodney poprawi� si� na krze�le i m�wi�, gestykuluj�c �ywo: - Stawiam na wadze szklank�, wa�� j� z idealn� dok�adno�ci�. Jest! All right! Teraz wpuszczam do �rodka much�, kt�ra fruwa w powietrzu, zamiast usi��� na �ciankach. Compris?! Politechnicy, literaci, prawnicy i ty, przysz�a doktorko medycyny - tu spojrza� na Madzi� - wst�pujcie w szranki dyskusji i udowodnijcie, czy waga wyka�e wi�kszy ci�ar szklanki wobec takiego pasa�era, czy te� nie? - Co za g�upstwo! - zaoponowa�, �miej�c si� Lao-Ming. - Rozwi�zanie nasuwa si� samo. �artujesz sobie z nas, Rodney! - Hola! - wykrzykn�a Ania przekornie. - Mucha bije skrzyd�ami i zg�szcza powietrze w szklance. Je�li mowa o "idealnej" wadze, to oczywi�cie, musi jej przyby�. - Nie bierzemy w rachub� kwestii, czy mucha zechce lata� w powietrzu, zamiast usi��� sobie wygodnie na szklance? - wyrazi�a pow�tpiewanie Danka. - Nikt jej nie zmusi do fruwania, a w�wczas ca�a dyskusja upada. - Czy�by i muchy by�y anarchistkami? - zapyta� z udan� zgroz� Rodney. Za�miali si� wszyscy ch�rem, nie wy��czaj�c sprawczyni tej weso�o�ci. - Przecie� mucha znajduje si� w szklance, wi�c czy siedzi, czy fruwa, waga musi si� zwi�kszy� - orzek� sucho Fritz. - Wy, Polacy, zdolni jeste�cie jako poeci, ale brak wam systematyczno�ci w rozumowaniu. - Istotnie, kolego! Najczystsz� nasz� poezj� czynu jest Gdynia, kt�ra prawdziwie wyros�a z niczego - zgodzi�a si� z nim pozornie Ania, z drwi�cymi ognikami w szafirowych oczach. - Do czasu! - zme�� przez z�by Fritz p�g�osem. Wieczorny "diner" si� sko�czy�, a resztki skromnego deseru zgarni�te by�y na p�misek wedle planu skrz�tnej gospodyni, kt�ra we wszystkich dysputach nie bra�a nigdy udzia�u, wodz�c natomiast kontemplacyjnym okiem po mieszkaj�cej u niej m�odzie�y. Ci obcy przewa�nie "etudianci" stanowili dla niej jakby kupony do renty o do�� wysokim oprocentowaniu. Jedyny Raymond cieszy� si� wi�kszymi jej wzgl�dami, poniewa� jako syn zamo�nych rodzic�w, wymaga� wi�cej i p�aci� dro�ej. - Pan ju� nas opuszcza, monsieur Raymond? - zapyta�a, podkre�laj�c wyra�nie mniemany �al z tego powodu. - Oui, madame - zby� j� kr�tko, ale grzecznie, student i rzuciwszy p�g�osem kilka s��w niemal do ucha Samuela, sk�oni� si� wszystkim i wyszed� z jadalni. G�sta, czarna czupryna przyjaciela_g�rala chwia�a si� demonstracyjnie i protestuj�co w czasie b�yskawicznej utarczki z Raymondem, a oczy jego wpatrzone by�y teraz z przygn�bieniem w drzwi, za kt�rymi znikn�� elegancki i przystojny m�odzieniec. - Zn�w poszed� gra� w karty - Rodney uderzy� pi�ci� w st� z gniewem i zdziwieniem jednocze�nie. - I po co on tu w�a�ciwie przyjecha�? Samuel targn�� niecierpliwym ruchem zmi�ty jak zwykle ko�nierzyk. - Spytaj lepiej po co ja (podkre�li�) tu jestem? Mam go powstrzymywa� od tego strasznego na�ogu i zobowi�za�em si� do tego wobec jego rodzic�w, a nie wiem doprawdy, jak mam si� bra� do rzeczy?! Wszystkie moje wywody i przedstawienia trafiaj� na grunt tak lekkomy�lny, �e - tu roz�o�y� r�ce - �e jestem bezradny! Pe�en troski wewn�trznej opu�ci� pok�j, zapomniawszy nawet o obowi�zkowym uk�onie dla zebranych koleg�w, z kt�rych kilku ju� wysz�o. - Nasi tak�e potrafi�, niestety, gra� w karty i pr�nowa� - skonstatowa�a Danka, siedz�ca ju� na ma�ej kanapce w rogu. Marzycielskimi oczyma patrzy�a gdzie� w przestrze�, przed siebie i pali�a z wdzi�kiem cienkiego papierosika. - To wstyd! - powiedzia�a surowo Ania. - Czy� oni nie rozumiej�, �e my tu wszyscy przedstawiamy nasze ojczyzny, �e od naszego zachowania si� zale�y poj�cie obcych o nas, jako o narodzie i Pa�stwie? Raczej u siebie, w kraju, mog� grzeszy� w ostateczno�ci lekkomy�lnym post�powaniem, ale tu, na obczy�nie - nigdy! Zgadzam si� zupe�nie z Dank�, kt�ra pomimo swego "anarchizmu" twierdzi zawsze to� samo! Lao_ming skin�� g�ow� potakuj�co: - Najlepsza dyplomacja, to zbli�enie m�odzie�y za granic�. Wi�ksze da to wyniki, ni� Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Obcowanie m�odych ze sob�, wsp�lne prze�ycia, biedy, rado�ci, czar lat m�odzie�czych opromieni� te nasze wspomnienia i uczyni� je mostem, przerzuconym pomi�dzy r�nymi narodowo�ciami. Wierz�, �e gdy us�ysz� w podesz�ym wieku o jakich� kwestiach Polski, rozpatrywanych na forum mi�dzynarodowym, to serce zabije mi sympati� dla narodu, kt�rego urocze i dzielne przedstawicielki zmuszaj� mnie do szacunku dla ich ojczyzny - tu sk�oni� si� z ogromn� i szczer� uprzejmo�ci� przed Dank�, Ani� i Madzi�, kt�rych wyraz oczu by� dostateczn� odpowiedzi� na to uznanie. - Przede wszystkim nale�y znie�� granice - rzuci�a Danka �agodnie. - Z rywalizacji poszczeg�lnych pa�stw wynika wojna, a przyznacie, �e taka usankcjonowana rze�, to barbarzy�stwo! - nacisn�a kilka razy rewolwerek_zapalniczk�, kt�ra chronicznie si� zacina�a, wywo�uj�c dowcipy koleg�w, �e "la belle Polonaise" (pi�kna Polka) ma�o ma ognia. - En avant, Danka! (Naprz�d, Danka!) - za�mia�a si� Ania srebrzy�cie. - Zobaczycie, moi drodzy, jak ona zaraz zburzy ca�y dotychczasowy �wiatopogl�d, niby Galileusz swym wiekopomnym: "E par si mouve"! (A jednak si� kr�ci!) - Ja tylko nie znosz� niewoli w ca�ym znaczeniu tego s�owa - oznajmi�a Danka, strzepuj�c lekko popi� z papierosa - a cz�owiek jest dla mnie celem sam w sobie i centrum stworzenia. Co mnie obchodz� najpi�kniejsze teorie, je�li w�r�d nich cz�owiek jest nieszcz�liwy? - Zgodz� si� ch�tnie, �e droga do porozumienia polsko-niemieckiego nie idzie przez Genew� i przez Lig� Narod�w,