2234

Szczegóły
Tytuł 2234
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2234 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2234 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2234 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Jadwiga Sta�czakowa Boicie si� czarnego ptaka? Tom Ca�o�� w tomach Polski Zwi�zek Niewidomych Zak�ad Nagra� i Wydawnictw Warszawa 1993 T�oczono drukiem punktowym dla niewidomych w Drukarni PZN, Warszawa, ul. Konwiktorska 9 Pap. kart. 140 g kl. III_B�1 Przedruk z wydawnictwa "Pa�stwowy Instytut Wydawniczy", Warszawa 1989 Pisa�a K. Jurczyk. Korekty dokona�y K. Kruk i B. Krajewska Jadwiga Sta�czakowa urodzi�a si� 1919 roku w Warszawie. Zadebiutowa�a w roku 1979 tomikiem wierszy "Niewidoma". Od tego czasu opublikowa�a zbiory poetyckie: "Magia niewidzenia" (1984), "Depresje i wr�by" (1984), "Na �ywo" (1987), oraz tomy kr�tkich opowiada�: "�lepak" (1982) i "Przej�cia" (1986). Cennym walorem jej prozy jest oszcz�dna, potoczna narracja i umiej�tno�� utrwalania tego, co najbardziej ulotne, a co stanowi smak czasu, smak przesz�o�ci. "Wyb�r poezji" oraz zbiory opowiada� "�lepak" i "Przej�cia" s� nagrane na kasety magnetofonowe. Chude imieniny Malutkie szcz�cia Ranek. Budz� si�. Patrz� na zaistnia�e dla mnie na nowo ga��zie jesion�w. I na smugi przelatuj�cych ptak�w. Wstaj�. Szykuj� sobie �niadanie. Stefan jeszcze �pi. Lubi� sama gospodarowa� w kuchni, nie obija� si� o nikogo. Parz� kaw�. Przypominam sobie, �e zosta�a odkryta dzi�ki kozom, kt�re okazywa�y niezwyk�� �ywotno�� po obskubaniu jej ziaren. Bije zegar. Czas medytacji. Zamykam si� w telewizorowym. Siadam w fotelu. Miron troch� si� pod�miewa� z moich medytacji i leczenia psychotronicznego. Ale uwa�a�, �e to dla mnie dobre. Teraz nastawiam Mozarta. S�ucham i czytam brajlowsk� ksi��k�. Przetoczy� si� upalny ranek. Zapach duszonego mi�sa. W kuchni pani Hela pobrz�kuje garnkami. Stoj� oparta o kuchenny kredens. Pij� po�udniow� nesk�. - Wie pani - odzywa si� pani Hela - wczoraj na Czerniakowskiej w�amali si� do emeryta i zad�gali go no�em. Popo�udnie. Robi� w brajlu "rozpisk�" - notatki do zaj�� z Ul�. O, jest Ula. - Ula, na tacy le�y m�j nowy "kawa�ek" - m�wi�. - Poprawimy b��dy i zaraz nagramy. P�niej mamy listy do wys�ania i obrajlowanie p�yt i kaset, potem... - Dobrze, pani Jadwigo, bierzemy si� do roboty. Ciep�o. Ruch na ulicy mniejszy. Idziemy na spacer. Ania wypatrzy�a dla nas uroczy ogr�dek na Emilii Plater. A w�a�ciwie wyj�tkowe podw�rze. Jest tam figura Matki Boskiej po�r�d krzak�w bzu, kwiat�w i paproci. W g��bi drzewa, �ywop�oty, trawnik, du�o �awek. Mur z cegie� oddziela to podw�rze od innego, na Ho�ej, mo�e od "Caritasu". Pusto. Cisza. Kr�c� si� koty. Siadamy na �awce w trawie. Wpatruj� si� w korony drzew. Ula g�aszcze kota. Jest tak dobrze, �e nie chce si� nawet s�ucha� czytania. Wiecz�r. Jestem sama. �cieram kurze z mebli i z pod�ogi na kl�czkach. Dobrze si� przy tym rozmy�la. Na kolacj� robi� sobie danie w�asnego pomys�u - b�yskawiczny kleik na mleku z rozgniecionymi truskawkami. Pycha! Zrobi�o si� ciemno. Teraz nic nie uratuje mnie od spaceru. Lubi� samotne spacery. Ale za ka�dym razem trudno mi zmusi� si� do wyj�cia. Bior� lask�. Zamykam mieszkanie. Ulica. Od mur�w bije ciep�o. Id� w stron� Emilii Plater. Omijam do�ek pod siedemdziesi�tym czwartym. Obwodz� lask� kiosk. Zakr�cam. Mog� si� posun�� najwy�ej dwadzie�cia krok�w. Dalej jest rusztowanie. Raz, dwa, trzy... Zawracam. Mijam m�j dom. Zaraz znowu musz� zacz�� liczy� kroki. Ko�o mleczarni reperowali rury. Wykop zasypali. Ale nie po�o�yli p�yt. P�yty stoj� pod murem. A na �rodku chodnika jest piaszczyste wg��bienie. Przesuwam si� tu� przy murze. Dom Chudej Zosi ze starymi kopu�kami przy bramie. Dalej o�wietlone sklepiki. Dochodz� do "uroczyska" za kioskiem, kt�re Miron wypatrzy� dla mnie do siadywania z brajlowsk� ksi��k�. Ale teraz zrobili tu dla dzieci placyk zabaw. Wracam. Patrz� na jesiony. Czarne ga��zie ta�cz�. �wiat�o latar� jest jasne. Przechodni�w ma�o. Pr�buj� i�� wzd�u� muru nie pos�uguj�c si� bia�� lask�. Mog�! Id� jak cz�owiek widz�cy. Przypomina mi si� piosenka mojej m�odo�ci: Kiedy ko�czy si� dzie� i sp�ywa mrok,@ idziesz za mn� jak cie�, idziesz krok w krok,@ cho� nie ma ci�, �yjesz w my�lach i w snach@ i widz� ci� moje oczy, oczy we �zach.@ P� wieku temu Ja� �piewa� mi t� piosenk�. A kiedy ja pr�bowa�am, wy�miewa� si� ze mnie, �e fa�szuj�. W domu nie ma nikogo. Tyka zegar. Kiedy� stan��. Wtedy cisza zg�stnia�a i zrobi�a si� mniej przyjemna. Sprawdzam jesiony. Z mojego okna wydaj� si� o wiele bli�sze ni� z do�u. �ciel� ��ko. Jestem rada, �e min�� dzie�. W radio Vivaldi. Zabieram si� do czytania "Naszego �wiata". Czy to w�a�ciwa nazwa dla brajlowskiego czasopisma? �wiat jest jeden. Tylko po �lepemu odbi�r inny. Opowie�ci moich but�w Zabieram si� do porz�dk�w. Otwieram szafk� z butami. Wyci�gam p�buty z czas�w Starej Gosposi. I od razu czuj� na twarzy krople deszczu. Jestem ze Stasi� na skwerku na Lindleya. Nosimy nieprzemakalne peleryny. Kr��ymy po mokrych alejkach. Stasia opowiada o swojej pierwszej mi�o�ci: - Chodzi�am wtedy do szko�y. Moja rodzina by�a stateczna. A on komunista. Dosta� si� do wi�zienia. Odwiedza�am go po kryjomu. Potem nasze drogi si� rozesz�y. Spotkali�my si� po wojnie. O�wiadczy� mi si�. Ale moja starsza siostra nie by�a jeszcze zam�na. Nie chcia�am wyj�� za m�� przed ni�. Wi�c Aleksander si� o�eni�. Ma syna. A par� lat p�niej, jak w sadze rodzinnej, odby�y si� w tym samym dniu dwa �luby - m�j z pu�kownikiem R. i mojej siostry z Adamem B. Kiedy owdowia�am, Aleksander zacz�� mnie odwiedza�. M�wi�, �e nigdy nie kocha� �adnej kobiety poza mn�. Wydaje mi si�, �e s�ysz� �agodny g�os Stasi. Aleksander odwiedza� j� do ko�ca jej �ycia. By� z p�kiem r� na pogrzebie. Pakuj� p�buty do szafki. Mo�e si� kiedy� przydadz� na ulew�. Wyjmuj� pantofle na wysokim obcasie z br�zowo_bia�ej sk�ry. Obcasy stukaj� po asfalcie. Id� z Marysi� ulic� Mazowieck�. Wchodzimy do jakiego� domu. Jedziemy wind�. Niedu�a sala. Odbywa si� tu spotkanie z �ydami z Ameryki. Opowiadam im o getcie. Zadaj� dziwne pytania. Kto� w�tpi, �eby ca�a rodzina mog�a si� uratowa�. Potem podchodz�, �ciskaj� moj� r�k�. Obiecuj� napisa�. Ale nikt nie napisa�. Marysia m�wi�a wtedy, �e moje pantofle s� bardzo eleganckie. Teraz maj� dla mnie za wysokie obcasy. Ale niech sobie stoj�. O, wypad�y br�zowe sanda�y! Jakie zdarte. Mia�y i�� na �mietnik. Ale nadszed� kryzys i zosta�y. A potem o nich zapomnia�am. Kupi�am te sanda�y przed pierwsz� wizyt� u Bork�w na wsi. Ania pozna�a Krysi� Bork�wn� na koloniach. Mia�y wtedy po osiem lat. Zim� Krysia z matk� nas odwiedzi�y. A nast�pnego lata wybra�am si� do nich z Ani�. Teresa, m�odsza siostra Krysi, przyjecha�a po nas na przystanek autobusu fur� zaprz�on� w szkap�. Borkowie mieszkali wtedy w chacie krytej s�om�. Chodzi�o si� za stodo��. A na drugi rok mieli ju� dom z gankiem, o kt�ry Borkowa wyk��ci�a si� z Borkiem. Ustawili wtedy wychodek z trojga drzwi starego domku i zawieszonego z przodu koca. Teresa nazywa�a go kawiarenk�. Dachu nie by�o. Kiedy deszcz pada�, chodzi�o si� z parasolem. Ale najlepiej wspominam pierwszy pobyt. Lato by�o upalne. Borkowie od �witu w polu. A my w�drowa�y�my po miedzach, �mia�y�my si� wci��, �piewa�y�my nasz� piosenk� - "Przyjecha�a do G�rek mama z Ani�...". Kiedy przechodzi�am w spodniach ko�o cha�up, ch�opaki wiejskie podrwiwa�y ze mnie. Kt�rego� dnia odkry�y�my w choinie gr�b powsta�ca z sze��dziesi�tego trzeciego roku. Obok ros�y wielkie kanie. Borkowa nam te kanie usma�y�a. Mia�y smak sk�ry. Pod wiecz�r syn Bork�w wyci�gn�� gramofon z tub�. Nastawi� chrypliwego walca "Nad pi�knym modrym Dunajem". - Mama, tata, do ta�ca! - zawo�a�. Ma�y Borek obj�� wp� du�� Borkow� i zacz�li ze �miechem wirowa� po podw�rzu. Ania porwa�a mnie i wtedy od moich sanda��w odpad�a podeszwa. Dzieci Bork�w oklaskiwa�y nas. Dzwoni telefon. Zatrzaskuj� szafk�. Mam dosy� opowie�ci moich but�w. Niech teraz odezwie si� cz�owiek. Wielkanoc Wchodz� ze Stefanem do Ani i Tomka. Wszyscy k��bi� si� w przedpokoju - ludzie i koty. - Babciu - wo�a Justyna. - Mam dla ciebie prezent, prawdziwa podkowa. Znalaz�am j�. - Poczekajcie chwil� - m�wi Ania - barszcz ju� si� gotuje. Staj� w s�o�cu, w otwartych drzwiach balkonu. Balkon bez ro�lin, bo koty z�eraj�. Pan Florian siedzi za sto�em. - Najpierw powiedzia�a, �e musi odda� rower do reperacji - opowiada. - No, to da�em jej trzy tysi�ce. A za par� dni przylecia�a, �e maj� podatek do zap�acenia. Posz�o dziesi�� tysi�czk�w. A mi�so z mojej kartki wykupywa�a dla siebie za moje pieni�dze. - To ci z Weso�ej? - zdziwi� si� Tomek. - Pan ich chwali�, �e tak panu pomagaj�. - Ano, by�o, ale si� sko�czy�o - wycedzi� pan Florian - i �e�my si� rozstali. Dzielimy si� jajkiem. Przy sk�adaniu �ycze� pan Florian milczy, wreszcie odzywa si� ze znacznym op�nieniem: - �ycz� wszystkim tu zgromadzonym zdr�weczka, s�oneczka, szcz�cia i mamony. �miechy. Oklaski. Te�ciowa Ani, Marychna, przyspiesza akcj� w kuchni. We trzy z Justyn� ustawiaj� na stole p�miski i salaterki. - Z wiwatem - m�wi Stefan, bo s�ycha� z ulicy wielkanocne wystrza�y. Tomek nastawia "Oratorium na Wielkanoc" Bacha. - Prawda, jaki wspania�y jest ten adapter? - m�wi. - Tak - potwierdzam - ale cena... - Czy�cie widzieli w telewizji tych ch�opak�w, kt�rzy ukradli figur� �wi�tego Wojciecha? - pyta Marychna. - Tacy m�odzi. To potworne. - Niewielka dla tego pociecha, kto kradnie �wi�tego Wojciecha - podsumowuje pan Florian. - Pani Hela lubi licytowa� okropno�ci - m�wi�. - Wczoraj przy �niadaniu powiedzia�a, �e to �wi�tokradztwo to jeszcze nic. Podobno na jakim� cmentarzu pochowali kobiet�. A par� tygodni p�niej w tym samym miejscu drug�. A potem postawili pomnik. - Ale kt�rej? - pyta Justyna. Ania podaje ciasta. - Pyszny sernik - chwali Marychna - ale jest w nim jaki� drobny felerek. Czuj� si� troch� znu�ona. Wycofuj� si� do pokoju Justyny. Podchodz� do biurka. Na nim pe�no rzeczy. Wpatruj� si� w nie intensywnie. I pac! K�ad� r�k� na pude�ku kredek. A teraz pac! Na ksi��ce. Nie ma obrazu. Ale mo�e cie� cienia daje mi sygna�. Moja pani docent powiedzia�a, �e to ju� jest rodzaj widzenia. Z du�ego pokoju s�ycha� rozmowy, toasty. Wchodz� do kuchenki. Jest taka ma�a, �e mo�na jednocze�nie dotkn�� sto�u, kuchenki gazowej i zlewu. I jeszcze po drodze kt�rego� kota. Dotykam sterty naczy� w zlewie. Trzeba b�dzie pozmywa�. Ania na pewno zm�czona. Odkr�cam kran... Dzwoni sygnaturka w "Caritasie". Otwieram oczy. Le�� na moim tapczanie. W domu cisza. Ania, Tomek i Justyna w g�rach. Dotykam wskaz�wek zegarka - pi�ta. Min�� pierwszy dzie� Wielkanocy. Dobrze, �e sygnaturka wyrwa�a mnie z marze� akurat wtedy, kiedy zabiera�am si� do zmywania. Darzy� mi�o�ci� Ania F., siostrzenica mojego ojca, w trzynastym roku �ycia zosta�a sierot�. Moi rodzice wzi�li j� na wychowanie. By�a dla mnie starsz� siostr�. Wcze�nie zacz�a pracowa�. Kilka lat przed wojn� wysz�a za laryngologa Benedykta C. W czasie wojny znale�li si� w Rumunii. Przebyli razem kampani� wojenn� na froncie zachodnim - on jako oficer, ona jako piel�gniarka. Zostali w Anglii. W czterdziestym pi�tym roku uda�o im si� przyjecha� na jeden dzie� do Gdyni statkiem z repatriantami. Widzieli�my si� wtedy z nimi. Potem przenie�li si� do Ameryki. Benedykt umar� tam na raka. Po paru latach Ania wr�ci�a do Londynu i wysz�a po raz drugi za m�� za koleg� Benedykta, doktora J�zefa F. D�ugo nie przyje�d�a�a do Polski. Odwiedzi�a nas dopiero na pocz�tku lat siedemdziesi�tych. W osiemdziesi�tym sz�stym roku doktor F. zmar�. Wiosn� osiemdziesi�tego si�dmego roku Ania postanowi�a zn�w do nas przyjecha�. �ycie rodzinne skoncentrowa�o si� wok� tego wydarzenia. Odnowi�am mieszkanie. Niech Ania zobaczy, �e ja, chocia� niewidoma, mam energi� i dbam o dom. Cieszy�am si�, �e pozna bli�ej moje �ycie. Powita�am Ani� w przedpokoju na Ho�ej. Tak, to by�a ona - jej ciep�y g�os. Poczu�am wielk� rado��. Ania zaj�a pokoik niegdy� Dziadka, potem Mirona. Pochwali�a mieszkanie, �e �adne i czyste. - Ale te suche bukiety mog�aby� wyrzuci�, Jadwisiu - powiedzia�a - to siedlisko kurzu. Troch� mnie to urazi�o. Te bukiety u�o�y� Miron. Dostrzeg�a tak�e kurz na �yrandolu, o kt�rym wszyscy zapomnieli. Nadszed� wiecz�r. Zosta�y�my same. Ania po�o�y�a si� z termoforem. (Cierpia�a na dolegliwo�ci kr�gos�upa.) S�ucha�y�my z ta�my "Legendy przyja�ni" - audycji o mnie i o Mironie. Ania si� rozp�aka�a. Nast�pnego dnia koniecznie chcia�a robi� zakupy. Wybra�y�my si� do Pewexu. Ania sz�a z trudem. Podpiera�a si� parasolk�. Ja z bia�� lask� komenderowa�am: - Teraz na lewo, na drug� stron�! Prosto! Dosta�y�my paragon na soki, czekolad� i sardynki. Podchodzimy do kasy. - Tu si� nie p�aci z�ot�wkami - m�wi kasjerka. - Ojej - zmartwi�a si� Ania - a ja nie wzi�am ze sob� dolar�w. Gubi�a si� ca�kowicie w dwuwalutowo�ci naszego kraju. Do fryzjera wybiera�a si� z dolarami. Kt�rego� dnia sta�y�my przed zielon� budk�. Ania p�aci�a za pomidory. Nagle us�ysza�am, �e m�wi o dolarach. Rzuci�am si� do niej: - Aniu�, tu si� nie p�aci dolarami! A baba w budce: - Niech pani zostawi te dolary. Ania interesowa�a si� polityk�. Wieczorem s�ucha�y�my dziennika. Nazywa�a go "newsy" - ta nazwa przyj�a si� w rodzinie. Najbardziej cieszy�a si�, kiedy s�ysza�a o pani Thatcher. - To m�dra baba - m�wi�a. - Aniu� - zapyta�am kt�rego� wieczora - czy ty uwa�asz za Ojczyzn� Angli�, czy Polsk�? - Obydwa kraje jednakowo - odpowiedzia�a. Ka�dego popo�udnia Ania pyta�a: - Jadwisiu, czy jest w domu jaki� alkohol? A ja odpowiada�am niezmiennie: - Tak. Butelka "Soplicy". - Czy nie jest s�odka? - Nie, sk�d. Pi�a� j� wczoraj, Aniu�. - Ach, tak. Lubi� codziennie po po�udniu wypi� drinka. To mi jest potrzebne. No, to twoje zdrowie! Ca�a rodzina stara�a si� urozmaici� program tej wizyty. Ania by�a na wieczorze piosenek Hemara w teatrze "Ateneum", w Wilanowie, na Starym Mie�cie. W przeddzie� wyjazdu zaprosi�a ca�� rodzin� na obiad do "Szanghaju". To by� dzie� �a�oby narodowej po katastrofie lotniczej w Lasach Kabackich. Nie by�o wi�c radosnego nastroju. Rozmowa skupia�a si� wok� wyboru potraw i ich smaku. Pierwszego wieczora po wyje�dzie Ani zatelefonowa�am do Stefci, naszej wsp�lnej kuzynki. - Ona p�aka�a po nocach - powiedzia�a Stefcia. - Bardzo nad tob� ubolewa�a. Ba�a si� twoich seans�w. - (Stefcia mia�a na my�li medytacje). - Zdawa�o jej si�, �e mo�esz nie wr�ci� do rzeczywisto�ci. - O, Bo�e! A ja my�la�am, �e ona zrozumie, jakie to dla mnie dobre. By�am pewna, �e odczu�a, �e jestem szcz�liwym cz�owiekiem. - Nie przejmuj si�. Wra�enia zacieraj� si� w pami�ci. A wasze wzajemne uczucie pozostanie. Nazajutrz wesz�am do pokoiku Mirona i znalaz�am pasek od szlafroka Ani. Sta�am z tym paskiem w r�ku. I nagle ol�ni�a mnie pewna my�l. Przecie� to jest wzajemne! Ja te� martwi�am si� o ni�. Dobiega osiemdziesi�tki. Jak mo�e w tak z�ym stanie zdrowia mieszka� sama, porusza� si� po mie�cie? A przecie� ona tak�e radzi sobie wspaniale. �yje samodzielnie, podr�uje, pracuje spo�ecznie w Instytucie imienia Sikorskiego. A mo�e zrozumienie to najtrudniejszy sk�adnik mi�o�ci? Pasje Niedziela majowa. Jesiony zieleni� si� za oknem. Czekam na Lecha Emfazego. Obieca� mi, �e przeprowadzi ze mn� ciekawe �wiczenia psychotroniczne. Lech Emfazy jest cz�owiekiem jak z epoki Renesansu - chemik, malarz, poeta, muzykolog, re�yser i aktor, parapsycholog, hipnotyzer. A wszystko, od pisania do chodzenia boso po roz�arzonych w�glach, czyni z pasj�. Dzwonek. Emfazy. U�ciskali�my si�. Mia�am ochot� rozpocz�� �wiczenie. Ale Emfazy poda� mi p�yt�: - To prezent dla pani. �ydowska muzyka ludowa nagrana w Wilnie. Ta p�yta mn� wstrz�sn�a. Zainteresowa�em si� sprawami �ydowskimi. Ucz� si� jidysz u profesora M. O, ma pani adapter! Doskonale. Pos�uchamy kawa�ka. �piew i skoczne d�wi�ki muzyki wype�ni�y pok�j. Po chwili Emfazy zatrzyma� p�yt�. - Teraz b�dzie pie�� o m�drym rebem - powiedzia�. - Ja ten tekst przet�umaczy�em. - Wyj�� z kieszeni kartk�. - B�d� pani �piewa� razem z muzyk�. P�yta ruszy�a. - Eli Mej�ech, m�dry rebe,@ raz duchow� mia� potrzeb�...@ - zacz�� Emfazy na tle ch�ru jidysz - raz duchow� mia� potrzeb� m�dry rebe,@ czarny cha�at da� na p�k�,@ na �ysin� wzi�� jarmu�k�,@ wezwa� skrzypk�w, a by�o ich dw�ch,@ i tak skrzypkowie dwaj weseli@ skrzypkowato zaskrzypieli,@ tak skrzypkowo zaskrzypieli mu we dw�ch,@ i tak skrzypkowie dwaj weseli@ skrzypkowato zaskrzypieli,@ �e radowa� si� rebego m�dry duch...@ Potem d�ugo gadali�my o sprawach �ydowskich. O �wiczeniu zapomnieli�my zupe�nie. O krok od Warszawy �r�dbor�w, 1 czerwca 1978 r. Jestem ze Stach� w "�r�dborowiance". To dom wypoczynkowy Towarzystwa Spo�eczno_Kulturalnego �yd�w w Polsce. Doko�a s�ycha� jidysz, p� polski, p� jidysz. Stacha cieszy si� jeszcze bardziej ode mnie. - Ju� si� zarazi�am - m�wi. - Ja si� czesz�, �e jest czysze. - A ja wiersze pysz� - dopowiadam. Odkrywamy las. Ja z obawy przed s�o�cem chodz� w plastikowym nosie. Wiecz�r. W Argentynie mecz Polska_Niemcy. Mnie nic nie obchodzi. Stacha na telewizji. Bardzo si� przejmuje. O, ju� wraca. - Uff - wzdycha z ulg� - remis. Nie oderwa�am si� jeszcze ca�kowicie od Warszawy. Od przygotowa�. Stefan powiedzia�, �e wybieramy si� do �r�dborowa jak na Ksi�yc. 2 czerwca Marsz z bia�� lask� do Pogorzeli. Po lasku, piasku, w s�o�cu, w cieniu. Obie nosimy meksyka�skie kapelusze i niewiele ponad to. Szumi� brzozy. Woda w strumyku do kostek. Zimna. Czysta. Odzywa si� kuku�ka. Niem�dre skojarzenie - jak w starym zegarze. 3 czerwca Niedaleko pali� si� las. Gdyby tu by� Miron, zaci�gn��by mnie na po�ar. Po�yczy�y�my od jednego pana "Polityk�" z moim opowiadaniem "Wyj�cie z getta". Ten pan zbiera materia�y o �ydach w czasie okupacji. Opowiada nam, �e hitlerowcy dla eksperymentu o�lepili trzysta os�b. Wed�ug ich teorii niewidomi, odpowiednio wychowani, stanowili ta�sz� od widz�cych si�� robocz�. Bo nie mieli potrzeb estetycznych. Mogli chodzi� w byle jakim ubraniu, mieszka� w nie pomalowanym mieszkaniu. W jadalni wielkie kubki do herbaty. Stacha kupi�a sobie szklank�. Zabiera j� ze sob� na posi�ki. Ale cz�sto zapomina i cierpliwie wraca po ni� na drugie pi�tro. 4 czerwca Niedziela. S� tu takie schody, �e si� ich widz�cy boj�. A ja nie. Zesz�am sama. Stacha si� na mnie rozgniewa�a, �e ja jej na z�o��. �e jakbym zlecia�a z tych schod�w, toby by�a jej wina. A ja po prostu chcia�am jej oszcz�dzi� wchodzenia po mnie na g�r�. Ale ona i tak polecia�a po szklank�. Nad strumykiem zjazd. Rodziny z dzie�mi. Samochody. Radia. Kuku�ki nie s�ycha�. 5 czerwca Powoli ludzie zaczynaj� z nami rozmawia�. Jest tu szwagierka S�obodnika. On ma siedemdziesi�t osiem lat. Po�yczy�a nam jego wiersze. 6 czerwca Mia�y�my dzi� przygod�. Wlaz�y�my na skarp�. Zabrn�y�my w kolczaste chaszcze. Zagradza nam drog� to czeremcha, to po�cinane brzozy, to ja�owiec. A na dole bagnisto. Wreszcie uda�o nam si� omin�� bagna i zjecha� na pupach w d�. Wiecz�r. Stacha czyta mi S�obodnika. Wzrusza si� wierszem o Korczaku. Szwagierka S�obodnika opowiada�a nam, �e w sprawie tego wiersza telefonowa� do niego Cyrankiewicz. Podobno Cyrankiewicz zbiera materia�y na temat Korczaka. Nad �r�dborowem kr��y burza. Dla mnie burza jest tajemnicza jak w dzieci�stwie. 7 czerwca Burza wci�� ko�uje. Upa�. Chce si� spa�. Nie chce si� pisa�. Roboty ko�o tor�w. Powykopywali brz�zki, zniszczyli skarp�. 8 czerwca Le�� na balkonie. Czytam "Nasz �wiat", moje brajlowskie czasopismo. Trudno by�oby mi �y� bez brajla. Nie zast�pi go lektor ani ksi��ka m�wiona. To czytanie najbardziej podobne do czytania zwyk�ym drukiem - intymne, bez po�rednictwa. Czytam o Kartezjuszu. Mia� zamiar zosta� urz�dnikiem albo wojskowym. By� w Holandii, w sprawach wojskowych. Spotka� tam holenderskiego uczonego, kt�ry zach�ci� go do rozmy�la�. W noc lutow�, w kwaterze wojskowej z �elaznym piecykiem, mia� parop�aszczyznowe sny. �ni�o mu si�, �e wchodzi do ko�cio�a. Na schodach zawraca, bo zapomnia� pozdrowi� jakiego� cz�owieka. Potem mu si� �ni�o, �e si� obudzi� i swoje sny interpretuje. Po prawdziwym obudzeniu si� zapisa� te sny. Do nas dotar�a wersja pewnego ksi�dza. Uczeni si� nad tymi snami g�owili. Freud uzna�, �e to nie wyraz pod�wiadomo�ci, tylko praca umys�u, i �e trzeba si� trzyma� interpretacji Kartezjusza. A sam Kartezjusz wyci�gn�� z tych sn�w wnioski, �e jego droga nie jest urz�dnicza ani wojskowa, tylko naukowa. 9 czerwca Stacha czyta�a mi wiersze z getta warszawskiego W�adys�awa Szlengla - "Co czyta�em umar�ym". 10 czerwca Zachorowa� nagle na serce jeden pan. Zabrali go do szpitala w Otwocku. Tam umar�. Zosta�a z nami wdowa. Ludzie przygaszeni. Ale nami�tnie s�uchaj� meczu pi�ki no�nej. Stacha te�. Bardzo si� denerwuje. Popo�udnie. Przyje�d�a Ania z Justyn�. Ania uradowana, bo Miron obieca� pilnowa� kota, kiedy oni wyjad� na wakacje. Daj� Ani do czytania wiersze Szlengla. Ale sama jej przerywam, bo chcia�abym i�� na spacer. Idziemy na ��k�. Po deszczu mokro. Motyl siada na r�kawie sweterka Justyny. Wiecz�r zimny i wietrzny. Zaczynam my�le� o Warszawie. 11 czerwca Niedziela. Wybieramy si� ze Stach� do Otwocka. Wiatr mnie popycha, kiedy id� sama z bia�� lask� nie ko�cz�cym si� chodnikiem. - O, ju� Ho�a - m�wi Stacha. W Otwocku jest nie tylko Ho�a, ale i Krucza, i Wsp�lna. Ho�� idziemy do kawiarni "Adria". Podobno �adnie urz�dzona. Zas�ony s� ��te, jakby �wieci�o s�o�ce. Czuj� si� troch� jak w Warszawie, ale kawa ta�sza. Kelnerka milsza. Stacha pogr��ona we wspomnieniach. Przed laty bywa�a tu z kim� bliskim. Przychodzi�a piechot� z Anina czy z J�zefowa. Dzi� na �niadanie dali �ledzia. - Pierwszy raz poczu�am, �e jestem w �ydowskim domu - powiedzia�a Stacha. �ledzia nie jad�a. Bardzo lubi. Ale rano nie uznaje. 13 czerwca Dosta�am list od Mirona. Pomy�la�am: jest dla mnie w moim pisaniu s�dzi� surowym i ostatecznym. Ale m�g�by by� czasami troch� �agodniejszy. Pogoda okropna. Deszcz. Jutro wracamy taks�wk� do Warszawy. 14 czerwca, Warszawa Rano by�am w �r�dborowie. Potem jecha�am taks�wk�. A teraz moje mieszkanie. Ho�a. Kiedy si� jedzie, czas kr�ci si� razem z przestrzeni�. St�d taki zam�t w g�owie. Wci�� jeszcze czuj� w sobie las i s�ysz� tamtych ludzi. Tylko �e ich g�osy ju� zaton�y w mojej wyobra�ni. Gienia W tym roku pozna�am w �r�dborowie pani� Gieni�, sprz�taczk� jednego z sanatori�w. Pani Gienia, po czterdziestce, ma m�a inwalid� i trzynastoletniego syna. Jest drobna, ruchliwa, u�miechni�ta. Opiekuje si� ob�o�nie chor� staruszk�, pani� Elz�. - Ja wstaj� o pi�tej rano - m�wi - i wszystko zd���. Nie mog� opu�ci� pani Elzy, chocia� na mnie krzyczy. Ona mia�a dobre �ycie. Bogata. Podr�owa�a. A teraz co? Kt�rego� dnia pani Gienia zaprosi�a mnie na swoj� dzia�k�. Dotyka�a moj� r�k� ka�dej niemal ro�liny. - Tu fasolka! Tu truskawka! Tu pomidor! - wykrzykiwa�a. Kiedy indziej zabra�a mnie do lasu. Sz�am �cie�k� z bia�� lask�, a ona zbiera�a dla mnie poziomki. Potem odkry�a le�n� polan�. Usiad�y�my na pniach. Tu jest prawdziwy gaik - powiedzia�a. - I d�by, i brzozy, i �wierki, i kwiatki rozmaite, bia�e, niebieskie, ��te, jakie tylko. I ptaszki nam �piewaj�... A wie pani, ja jestem z bli�niak�w. Jak byli�my ca�kiem malutcy, mama zostawi�a nas pod opiek� siostry. Ona posz�a bawi� si� z dzieciakami, a on si� udusi�. Nie wiadomo, czy mu co do g�by nie wetkn�a, �eby nie krzycza�. Nic dziwnego. Mia�a dopiero osiem lat. On si� nazywa� Anto�. Dobrze, �e zd��yli go ochrzci�. Taki by� malutki, i nie ma go. A m�j ojciec, pani wie, tylko Anto� i Anto�. Kiedy chodzi�y�my do szko�y, nauka nam nie sz�a. Ojciec narzeka�. "Gdyby nasz Antek �y�, ten by mia� do nauki g�ow�." Mieli�my gospodarstwo. Ojciec nas goni� do roboty. Ale m�wi�, �e z dziewuch �adna pociecha, co innego syn. Na staro�� mia� warsztat stolarski. Tu dopiero sobie folgowa�: "Antek by mi pomaga�, Antek by po mnie przej��." A tak umar� i trzeba by�o warsztat sprzeda�. Zacz�� kropi� deszcz. Wraca�y�my szybko wilgotn� �cie�k�. - Niech pani kiedy� przyjedzie do �r�dborowa sama - powiedzia�a pani Gienia - ja b�d� si� pani� opiekowa�. - �wietnie - ucieszy�am si� - ma�o opieki, du�o wolno�ci! Zalewy W lipcu by�y�my ze Stach� w Kazimierzu. Kt�rego� dnia nad ranem d�ugo wy�a syrena. Alarm powodziowy. Wybra�y�my si� na bulwar. A tu schody cz�ciowo zalane. Kto� podstawi� sto�ek. Ze sto�ka wchodzimy na murek. I t� drog� na bulwar. Pe�no ludzi. Przygl�daj� si� Wi�le, kt�ra zala�a skarp� i podesz�a pod wa�. Domek przystani zalany po dach. Idziemy w stron� "Murki". W paru miejscach woda przes�czy�a si� przez wa� i leje si� na ulic� Krakowsk�. Ludzie umocowuj� wa� workami z piaskiem. Na ulicy ko�o "Murki" jezioro. W kawiarni pusto. Podobno tury�ci maj� opu�ci� schronisko. Wracamy. Przy umocnieniach pracuje coraz wi�cej ludzi. Przyjecha�o wojsko. Mi�dzy Kazimierzem i Pu�awami zalany jaki� odcinek szosy. Nie wiadomo, co z autobusami. Wspinamy si� W�wozem Ma�achowskiego do Domu Prasy. Wchodzimy do pokoju, a tu telefon. Warszawa. - Jadziu - to moja s�siadka Nela - niedobra wiadomo��. Zala�o wasze mieszkanie. Prawdopodobnie pan Stefan zostawi� kran otwarty. Nie wiadomo, gdzie on jest. Nie ma kluczy. Trzeba, �eby�cie natychmiast przyjecha�y. Przerazi�am si�. Naradza�y�my si� ze Stach�, co robi�. Pan Florian ma klucze. On siedzi w domu. Ale kto do niego po te klucze pojedzie? Znowu telefon, Nela. - Stra�ak wszed� przez okno w kuchni. Zamkn�� kran. Ale boj� si� o mieszkanie, bo by�o pe�no gapi�w. I wiedz�, �e nie ma nikogo. - No, chyba po drabinie z podw�rza nikt si� nie b�dzie dobiera�. - Chyba nie. A pana Stefana dalej nie ma, mo�e wyjecha�. Dowiem si�, jak z zalaniem. Zadzwoni�. Po kwadransie jeszcze jeden telefon. - Jadziu, tu Nela. Zbada�am - zala�o tylko �azienk�. Wr�ci� pan Stefan. Wcale si� nie przej��. Chude imieniny W ostatnich latach zacz�am ucieka� od imienin do Ob�r. Kt�rego� roku pi�tnastego pa�dziernika przyjecha�a do mnie ca�a rodzina. Poszli�my wszyscy karmi� traw� ciel�ta. Spacerowali�my po szeleszcz�cych li�ciach w parku nad stawem. W tym roku dwa dni przed terminem zapowiedzia�am moim: - No, to sobie we wtorek wypijemy po kieliszku. Nie przejmowa�am si�. Kryzys od wielu rzeczy zwalnia. Pan Florian mia� przynie�� ciasto. Po po�udniu Stefan zacz�� majstrowa� - reperowa� swoje g�rne �wiat�o, nieczynne co najmniej od roku. Swoje naprawi�. Ale wysiad�o u mnie. Przyszed� pan Florian z sernikiem i dwiema rolkami papieru toaletowego zamiast kwiat�w. Posadzi�am go w pokoju Stefana. Dzwonek. Moja siostrzenica Marylka. Zabiera si� do robienia kanapek z kartkow� kie�bas�. W mig si� z tym upora�a. Przybra�a kanapki jajkiem, pomidorami, podla�a keczupem. Dzwonek. Ania, Tomek i Justyna. - G�odni jeste�my! - G�odni! - O, wspania�e - Ania rozpromieniona na widok kanapek. - Mog� ci podarowa� myd�o hiacyntowe - proponuje Tomek - dosta�em od re�ysera Z. Chcesz? - No pewnie - ucieszy�am si�. - Wiecie, Chuda Zosia przynios�a mi za papierosy torb� cukierk�w. A Aldona z rozp�du, poniewa� akurat by�y w sklepie, kupi�a podkolan�wki. Zapomnia�a, �e nie nosi. Ania chichocze. - Pani Aldona w podkolan�wkach! - A przed sklepem jaka� kobieta zaraz zamieni�a si� z ni� - te podkolan�wki na szampon. Stefan wnosi do telewizorowego �wiecznik z korzenia Ani roboty. �wiece si� pal�. Ale obrus trudno znale�� w zakamarkach segment�w. Wi�c uroczysto�� na ceracie. Pan Florian co rusz cichutko si� wymyka i schodzi na parter do elektrotechnika Drzazgi, �eby nam zreperowa� �wiat�o. Przy kartkowej wi�ni�wce rozmowa toczy si� na temat pralki. Wa�ne wydarzenie. Tydzie� temu Ania w��czy�a si� do kolejki przed sklepem z pralkami. Zosta�a zapisana na list� jako setna. Wyznaczono jej dy�ur nast�pnego dnia od �smej wieczorem do dwunastej. Przy tym odstawaniu pralki Ania si� bardzo zazi�bi�a. Nast�pnego dnia pojecha�a do Torunia na konferencj� na temat pisarzy emigracyjnych. Najpierw by�a straszliwie �pi�ca i zasn�a w pierwszym rz�dzie. A potem tak j� bola�o gard�o, �e w og�le nie mog�a m�wi�. Teraz jest uszcz�liwiona, bo uda�o jej si� wp�aci� pierwsz� rat� na t� pralk�. Profesor Tatarkiewicz na pewno mia� racj�. Ubogie narody nie s� o wiele mniej szcz�liwe od bogatych. Maj� swoje rado�ci. Pana Drzazgi wci�� nie ma, �wiece si� ko�cz�. Go�cie szykuj� si� do wyj�cia. Stefan przenosi �wiecznik do przedpokoju. - To by�y bogate imieniny - m�wi Marylka. Pi�tek musi by� Pi�tek po po�udniu. Pan Florian wolniutko otwiera nasze drzwi wej�ciowe, bo ma sw�j klucz. I jednocze�nie dzwoni telefon. - Babciu, to ja. Tata mnie nie odebra�. Jestem okropnie g�odna. Przynie� co�. Zatrzasn�li�my si�. Nie mamy kluczy. Przyjed� z kluczem. - Ale gdzie ty jeste�, Justynko? - W Domu Kultury, przy szkole. - Zaczekaj chwil�. Czy pan ma sernik, panie Florianie? - Mam. - Mamy sernik, Justynko. B�d� za p� godziny na Ch�odnej. Ju� wychodz�. Na rogu Ho�ej i Emilii Plater spotykamy Tomka. - Dzie� dobry, dok�d idziecie? - Na Ch�odn�. - Macie klucz? - Mamy. Justyna dzwoni�a, �e� jej nie odebra�. - A, bo ona by�a w "Zach�cie" ze swoj� grup� plastyczn�. A ja spotka�em Wie�ka i troch� zagadali�my si� na ulicy. Czekamy na przystanku pi�tna�cie, dwadzie�cia minut. �adnego tramwaju. Niepokoimy si� o Justyn�. - Idziemy pieszo? - Idziemy. Dworcowy tunel jak podziemne miasto. - Wy chyba tu b��dzicie - m�wi Tomek. - Nie, pan Florian w og�le nie podejmuje si� t�dy chodzi�. Na Ch�odnej Justyny nie ma. Tomek znika. Wracaj� po kwadransie. - Ogl�da�a film w klubie. Ta pani od plastyki, ruda, sympatyczna, powiedzia�a: "Dobrze, �e pan przyszed�. Mam u pana du�� kaw�." Kot rozk�ada si� na moich kolanach. Wyra�nie zeszczupla�. - A, bo on chce je�� tylko morszczuka. Nasta� si� trzeba za t� ryb�. A ostatnio, jak powiedzia�em, �e dla kota, to ludzie wymy�lali. Tomek podaje zup� z papierka podw�jnej g�sto�ci. On zawsze m�wi, �e ma mn�stwo rzeczy w domu. Ale bywa r�nie. Ania opowiada�a, �e jak wpad�a na jeden dzie� z Ob�r, nie mieli nic. Rzucili si� na przys�ane przeze mnie gruszki. Tomek ma wspania�� zalet� - sta�� gotowo�� g�o�nego czytania i wyboru dobrej lektury dla mnie. Ch�tnie przysta�am na czytanie. OKaza�o si�, �e tym razem to Dostojewski, �wietny "Bobok" i "Stuletnia". S�uchamy wszyscy - i Justyna, i pan Florian. - To jednak pi�tek musi by� - m�wi Tomek na po�egnanie. Wychodz� z panem Florianem. Gorzki zapach jesieni. Moje widoki_�wiat�a. - No i co, panie Florianie - m�wi� - ciekawe te opowiadania, prawda? - Ano, ano. Ale i telewizji warto by by�o pos�ucha�. Dwie choinki i lutnia Mam w tym roku dwie du�e choinki. Jedn� przyni�s� Stefan, drug� przytaska� Miron. Ta od Stefana stoi jak zawsze w telewizorowym, przybrana bombkami i �a�cuchami przez Ani� i Justynk�. Mironowa w k�cie mojego pokoju. Pachnie. Ania z Tadkiem wyjechali do przyjaci� do MIko�owa. Justynka u dziadk�w na Woronicza. Zadymka. Dwadzie�cia stopni mrozu. Awaria w ciep�owni. Kaloryfery zimne. Stefan w kuchni rozlewa dzia�kowe wino do butelek. Zjawia si� Miron. - Nie ba�e� si� wyj�� przy takiej pogodzie? - pytam. - Obudzi�em si� - (oczywi�cie jest wiecz�r) - i pomy�la�em: P�jd� na Ho��. Wczoraj tam by�o mi�o. Jadzia dobra. Pan Stefan spokojny cz�owiek. Widok dobry. Mur. Drzewa. Dziedziniec. Ga��zie - pl�tanina bia�ych, w �niegu, i tych czarnych... A to dla ciebie, p�yta. Stara muzyka. Lutnia. K�ad� si� na tapczanie. Ta lutnia mnie jakby ko�ysze, wci�ga. A przed oczyma kolory - zielenie, niebiesko�ci. Potem Miron czyta mi Lema, jedno z opowiada� Pirxa. Dalej western w telewizji. Tu lutnia, tu western. S�uchamy. Gadamy. Miron komentuje. - O, bij� si�. Pij�. Kieliszki. Saloony. Ta stara Ameryka. Te chamy i te idiotki. Epitafium dla nielubianej Rodzina Marytnych kojarzy si� w mojej pami�ci z latami pi��dziesi�tymi, z pierwszym okresem po powrocie do Warszawy z kilkuletniego pobytu na Wybrze�u. Mieszkali tu na Ho�ej obok nas. Byli to trudni s�siedzi. Marytny �lusarz, pijaczek. Ona tak�e nie stroni�a od kieliszka. Tr�jka rozhukanych dzieci - Antek, Jacek i A�ka. Te dzieci by�y towarzyszami zabaw Ani. Ko�czy�o si� cz�sto na interwencji mojej albo Marytnej. Mieli wilczura, kt�ry wy� godzinami, kiedy nie by�o ich w domu. Po kilku latach przenie�li si� na inn� klatk� schodow�, od podw�rza. Odetchn�li�my. Nie wiedzia�abym nic o nich, ale w ostatnich latach moja gosposia, pani Hela, sta�a si� powiernic� Marytnej. Prowadzi�y d�ugie rozmowy w bramie i na podw�rzu. Jadam obiad w kuchni i wtedy pani Hela opowiada mi nowiny. Przewa�nie o morderstwach i kradzie�ach. Ale te� o s�siadach. Wi�c i o Marytnych. Kt�rego� dnia dowiedzia�am si�, �e Jacek Marytny wyjecha� do Belgii. Mia� tam pracowa� jako kierowca. Ale wpad� pod samoch�d. Nie �yje. Przypomnia�am sobie, jak Ania i Antek wozili go w�zkiem po dziedzi�cu "Caritasu". A potem, kiedy podr�s�, pobili si� kiedy� z Ani� i Marytna mnie zwymy�la�a. Marytny umar� wkr�tce po �mierci syna. Antek si� o�eni� i wyemigrowa� do Ameryki. W mieszkaniu zosta�a Marytna z A�k�, zi�ciem i ma�ym wnukiem. Ale z zi�ciem si� nie zgadzali i wyjecha� gdzie� w �wiat. - Ten ma�y Pawe�ek A�ki to �adny ch�opak - m�wi pani Hela. W tym roku w czerwcu siedzia�am kt�rego� dnia na balkonie. Na podw�rzu ha�asowa�y dzieci. - Przesta�cie, cholery, bo wam �by porozbijam! - rozleg� si� g�os Marytnej z �awki pod kasztanem. Wkr�tce potem wyjecha�am na wakacje. Po powrocie dowiedzia�am si� od pani Heli, �e Marytna mia�a wylew. Umar�a w szpitalu. Nie lubi�am jej. Ale bardzo mnie to obesz�o. Zwi�za�y nas lata prze�yte w jednym domu. Mo�e nie wszystko by�o takie z�e w tej Marytnej jak jej ostry j�zyk? Przypomnia�am sobie, �e pracowa�a jaki� czas w Zwi�zku Niewidomych. By�a �wietn� maszynistk�. To dziwne, ale ta nielubiana w�a�nie mnie zwierzy�a si� przed laty ze swoich dawnych projekt�w. Sta�y�my na klatce schodowej przed moimi drzwiami. Widocznie odprowadzi�a mnie ze Zwi�zku. Szuka�am w torebce kluczy. - Wie pani - powiedzia�a - mia�am wst�pi� do klasztoru. I wst�pi�abym, gdyby nie to, �e te cholerne zakonnice ��da�y wielkiego wiana. A mojego ojca nie by�o na to sta�. Dzwonek. Przychodzi do mnie piel�gniarka na zastrzyk. Ta piel�gniarka jest s�siadk� Marytnych. Nie by�a zachwycona s�siedztwem, a teraz m�wi: - Ale si� ta Marytna uwin�a. Szkoda kobiety. Ustatkowa�a si� na staro��. Opiekowa�a si� wnukiem. Odprowadza�a go do szko�y. Pi�� miesi�cy p�niej A�ka te� dosta�a wylewu i umar�a. Pawe�kiem zaopiekowa�a si� ciotka. Rodzina Marytnych znikn�a z naszego domu. Niebieski wazon P�nym latem by�am ze Stach� na grobie Mirona. U�o�y�y�my gladiolusy na jego zielonej mogile. Stacha pomodli�a si�, ja porozmawia�am z nim w my�li. A trzydziestego pa�dziernika Stacha niespodziewanie umar�a. Od dziesi�ciu lat by�y niedziele ze Stach�. I teraz w�a�nie jest niedziela. Bez Stachy. I wszystko to, czego nie ma, pojawia si� w my�lach. ...Dwunasta. Cieniutkie dzwonienie sygnaturki w "Caritasie". G�os Stachy z ulicy: - Jadzia! Jadzia! Schodz�. Idziemy na spacer w kwadrat najbli�szych ulic. Albo na skwerek. A potem do naszej kawiarenki na rogu. Pijemy "groszki", najmniejsze kawy. Jemy ptysie. Ja wyjadam tylko krem. Pada deszcz czy �wieci s�o�ce, tu jest zawsze p�mrok. Mruczy radio. Ze Stach� swojsko. Zwierzenia, r�ne rozpatrywania... Po �mierci Stachy odczu�am jeszcze wyra�niej, jak by�y�my sobie bliskie. Wszystko, czego dotyka�am, o czym my�la�am, mia�o z ni� zwi�zek. Na szafce w przedpokoju le�a�y zniszczone kapcie z futerkiem - kapcie Stachy. S�u�y�y jej przez dziesi�� lat chodzenia po moim mieszkaniu. Dotkn�am ich. Na palcach by�a dziura. Puszek wylenia�y. Stacha trafi�a do mnie z og�oszenia. Poszukiwa�am lektorki. Spotka�y�my si� w "Haneczce" na Wsp�lnej. Spodoba�a mi si� o