2234
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 2234 |
Rozszerzenie: |
2234 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 2234 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 2234 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
2234 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Jadwiga Sta�czakowa
Boicie si� czarnego ptaka?
Tom
Ca�o�� w tomach
Polski Zwi�zek Niewidomych
Zak�ad Nagra� i Wydawnictw
Warszawa 1993
T�oczono drukiem punktowym
dla niewidomych
w Drukarni PZN, Warszawa,
ul. Konwiktorska 9
Pap. kart. 140 g kl. III_B�1
Przedruk z wydawnictwa
"Pa�stwowy Instytut
Wydawniczy", Warszawa 1989
Pisa�a K. Jurczyk.
Korekty dokona�y
K. Kruk
i B. Krajewska
Jadwiga Sta�czakowa urodzi�a
si� 1919 roku w Warszawie.
Zadebiutowa�a w roku 1979
tomikiem wierszy "Niewidoma". Od
tego czasu opublikowa�a zbiory
poetyckie: "Magia niewidzenia"
(1984), "Depresje i wr�by"
(1984), "Na �ywo" (1987), oraz
tomy kr�tkich opowiada�:
"�lepak" (1982) i "Przej�cia"
(1986). Cennym walorem jej prozy
jest oszcz�dna, potoczna
narracja i umiej�tno��
utrwalania tego, co najbardziej
ulotne, a co stanowi smak czasu,
smak przesz�o�ci.
"Wyb�r poezji" oraz zbiory
opowiada� "�lepak" i "Przej�cia"
s� nagrane na kasety
magnetofonowe.
Chude imieniny
Malutkie szcz�cia
Ranek. Budz� si�. Patrz� na
zaistnia�e dla mnie na nowo
ga��zie jesion�w. I na smugi
przelatuj�cych ptak�w.
Wstaj�. Szykuj� sobie
�niadanie. Stefan jeszcze �pi.
Lubi� sama gospodarowa� w
kuchni, nie obija� si� o nikogo.
Parz� kaw�. Przypominam sobie,
�e zosta�a odkryta dzi�ki kozom,
kt�re okazywa�y niezwyk��
�ywotno�� po obskubaniu jej
ziaren.
Bije zegar. Czas medytacji.
Zamykam si� w telewizorowym.
Siadam w fotelu. Miron troch�
si� pod�miewa� z moich medytacji
i leczenia psychotronicznego.
Ale uwa�a�, �e to dla mnie
dobre.
Teraz nastawiam Mozarta.
S�ucham i czytam brajlowsk�
ksi��k�.
Przetoczy� si� upalny ranek.
Zapach duszonego mi�sa. W kuchni
pani Hela pobrz�kuje garnkami.
Stoj� oparta o kuchenny kredens.
Pij� po�udniow� nesk�.
- Wie pani - odzywa si� pani
Hela - wczoraj na
Czerniakowskiej w�amali si� do
emeryta i zad�gali go no�em.
Popo�udnie. Robi� w brajlu
"rozpisk�" - notatki do zaj�� z
Ul�. O, jest Ula.
- Ula, na tacy le�y m�j nowy
"kawa�ek" - m�wi�. - Poprawimy
b��dy i zaraz nagramy. P�niej
mamy listy do wys�ania i
obrajlowanie p�yt i kaset,
potem...
- Dobrze, pani Jadwigo,
bierzemy si� do roboty.
Ciep�o. Ruch na ulicy
mniejszy. Idziemy na spacer.
Ania wypatrzy�a dla nas uroczy
ogr�dek na Emilii Plater. A
w�a�ciwie wyj�tkowe podw�rze.
Jest tam figura Matki Boskiej
po�r�d krzak�w bzu, kwiat�w i
paproci. W g��bi drzewa,
�ywop�oty, trawnik, du�o �awek.
Mur z cegie� oddziela to
podw�rze od innego, na Ho�ej,
mo�e od "Caritasu". Pusto.
Cisza. Kr�c� si� koty. Siadamy
na �awce w trawie. Wpatruj� si�
w korony drzew. Ula g�aszcze
kota. Jest tak dobrze, �e nie
chce si� nawet s�ucha� czytania.
Wiecz�r. Jestem sama. �cieram
kurze z mebli i z pod�ogi na
kl�czkach. Dobrze si� przy tym
rozmy�la. Na kolacj� robi� sobie
danie w�asnego pomys�u - b�yskawiczny
kleik na mleku z rozgniecionymi
truskawkami. Pycha!
Zrobi�o si� ciemno. Teraz nic
nie uratuje mnie od spaceru.
Lubi� samotne spacery. Ale za
ka�dym razem trudno mi zmusi�
si� do wyj�cia. Bior� lask�.
Zamykam mieszkanie.
Ulica. Od mur�w bije ciep�o.
Id� w stron� Emilii Plater.
Omijam do�ek pod
siedemdziesi�tym czwartym.
Obwodz� lask� kiosk. Zakr�cam.
Mog� si� posun�� najwy�ej
dwadzie�cia krok�w. Dalej jest
rusztowanie. Raz, dwa, trzy...
Zawracam. Mijam m�j dom. Zaraz
znowu musz� zacz�� liczy� kroki.
Ko�o mleczarni reperowali rury.
Wykop zasypali. Ale nie po�o�yli
p�yt. P�yty stoj� pod murem. A
na �rodku chodnika jest
piaszczyste wg��bienie.
Przesuwam si� tu� przy murze.
Dom Chudej Zosi ze starymi
kopu�kami przy bramie. Dalej
o�wietlone sklepiki. Dochodz� do
"uroczyska" za kioskiem, kt�re
Miron wypatrzy� dla mnie do
siadywania z brajlowsk� ksi��k�.
Ale teraz zrobili tu dla dzieci
placyk zabaw. Wracam. Patrz� na
jesiony. Czarne ga��zie ta�cz�.
�wiat�o latar� jest jasne.
Przechodni�w ma�o. Pr�buj� i��
wzd�u� muru nie pos�uguj�c si�
bia�� lask�. Mog�! Id� jak
cz�owiek widz�cy. Przypomina mi
si� piosenka mojej m�odo�ci:
Kiedy ko�czy si� dzie� i
sp�ywa mrok,@ idziesz za mn� jak
cie�, idziesz krok w krok,@ cho�
nie ma ci�, �yjesz w my�lach i w
snach@ i widz� ci� moje oczy,
oczy we �zach.@
P� wieku temu Ja� �piewa� mi
t� piosenk�. A kiedy ja
pr�bowa�am, wy�miewa� si� ze
mnie, �e fa�szuj�.
W domu nie ma nikogo. Tyka
zegar. Kiedy� stan��. Wtedy
cisza zg�stnia�a i zrobi�a si�
mniej przyjemna. Sprawdzam
jesiony. Z mojego okna wydaj�
si� o wiele bli�sze ni� z do�u.
�ciel� ��ko. Jestem rada, �e
min�� dzie�. W radio Vivaldi.
Zabieram si� do czytania
"Naszego �wiata". Czy to
w�a�ciwa nazwa dla brajlowskiego
czasopisma? �wiat jest jeden.
Tylko po �lepemu odbi�r inny.
Opowie�ci moich but�w
Zabieram si� do porz�dk�w.
Otwieram szafk� z butami.
Wyci�gam p�buty z czas�w Starej
Gosposi. I od razu czuj� na
twarzy krople deszczu.
Jestem ze Stasi� na skwerku na
Lindleya. Nosimy nieprzemakalne
peleryny. Kr��ymy po mokrych
alejkach. Stasia opowiada o
swojej pierwszej mi�o�ci:
- Chodzi�am wtedy do szko�y.
Moja rodzina by�a stateczna. A
on komunista. Dosta� si� do
wi�zienia. Odwiedza�am go po
kryjomu. Potem nasze drogi si�
rozesz�y. Spotkali�my si� po
wojnie. O�wiadczy� mi si�. Ale
moja starsza siostra nie by�a
jeszcze zam�na. Nie chcia�am
wyj�� za m�� przed ni�. Wi�c
Aleksander si� o�eni�. Ma syna.
A par� lat p�niej, jak w sadze
rodzinnej, odby�y si� w tym
samym dniu dwa �luby - m�j z
pu�kownikiem R. i mojej siostry
z Adamem B. Kiedy owdowia�am,
Aleksander zacz�� mnie
odwiedza�. M�wi�, �e nigdy nie
kocha� �adnej kobiety poza mn�.
Wydaje mi si�, �e s�ysz�
�agodny g�os Stasi. Aleksander
odwiedza� j� do ko�ca jej �ycia.
By� z p�kiem r� na pogrzebie.
Pakuj� p�buty do szafki. Mo�e
si� kiedy� przydadz� na ulew�.
Wyjmuj� pantofle na wysokim
obcasie z br�zowo_bia�ej sk�ry.
Obcasy stukaj� po asfalcie. Id�
z Marysi� ulic� Mazowieck�.
Wchodzimy do jakiego� domu.
Jedziemy wind�. Niedu�a sala.
Odbywa si� tu spotkanie z �ydami
z Ameryki. Opowiadam im o
getcie. Zadaj� dziwne pytania.
Kto� w�tpi, �eby ca�a rodzina
mog�a si� uratowa�. Potem
podchodz�, �ciskaj� moj� r�k�.
Obiecuj� napisa�. Ale nikt nie
napisa�.
Marysia m�wi�a wtedy, �e moje
pantofle s� bardzo eleganckie.
Teraz maj� dla mnie za wysokie
obcasy. Ale niech sobie stoj�.
O, wypad�y br�zowe sanda�y!
Jakie zdarte. Mia�y i�� na
�mietnik. Ale nadszed� kryzys i
zosta�y. A potem o nich
zapomnia�am.
Kupi�am te sanda�y przed
pierwsz� wizyt� u Bork�w na wsi.
Ania pozna�a Krysi� Bork�wn� na
koloniach. Mia�y wtedy po osiem
lat. Zim� Krysia z matk� nas
odwiedzi�y. A nast�pnego lata
wybra�am si� do nich z Ani�.
Teresa, m�odsza siostra Krysi,
przyjecha�a po nas na przystanek
autobusu fur� zaprz�on� w
szkap�.
Borkowie mieszkali wtedy w
chacie krytej s�om�. Chodzi�o
si� za stodo��. A na drugi rok
mieli ju� dom z gankiem, o kt�ry
Borkowa wyk��ci�a si� z Borkiem.
Ustawili wtedy wychodek z trojga
drzwi starego domku i
zawieszonego z przodu koca.
Teresa nazywa�a go kawiarenk�.
Dachu nie by�o. Kiedy deszcz
pada�, chodzi�o si� z parasolem.
Ale najlepiej wspominam
pierwszy pobyt. Lato by�o
upalne. Borkowie od �witu w
polu. A my w�drowa�y�my po
miedzach, �mia�y�my si� wci��,
�piewa�y�my nasz� piosenk� -
"Przyjecha�a do G�rek mama z
Ani�...". Kiedy przechodzi�am w
spodniach ko�o cha�up, ch�opaki
wiejskie podrwiwa�y ze mnie.
Kt�rego� dnia odkry�y�my w
choinie gr�b powsta�ca z
sze��dziesi�tego trzeciego roku.
Obok ros�y wielkie kanie.
Borkowa nam te kanie usma�y�a.
Mia�y smak sk�ry. Pod wiecz�r
syn Bork�w wyci�gn�� gramofon z
tub�. Nastawi� chrypliwego walca
"Nad pi�knym modrym Dunajem".
- Mama, tata, do ta�ca! -
zawo�a�.
Ma�y Borek obj�� wp� du��
Borkow� i zacz�li ze �miechem
wirowa� po podw�rzu. Ania
porwa�a mnie i wtedy od moich
sanda��w odpad�a podeszwa.
Dzieci Bork�w oklaskiwa�y nas.
Dzwoni telefon. Zatrzaskuj�
szafk�. Mam dosy� opowie�ci
moich but�w. Niech teraz odezwie
si� cz�owiek.
Wielkanoc
Wchodz� ze Stefanem do Ani i
Tomka. Wszyscy k��bi� si� w
przedpokoju - ludzie i koty.
- Babciu - wo�a Justyna. - Mam
dla ciebie prezent, prawdziwa
podkowa. Znalaz�am j�.
- Poczekajcie chwil� - m�wi
Ania - barszcz ju� si� gotuje.
Staj� w s�o�cu, w otwartych
drzwiach balkonu. Balkon bez
ro�lin, bo koty z�eraj�.
Pan Florian siedzi za sto�em.
- Najpierw powiedzia�a, �e
musi odda� rower do reperacji -
opowiada. - No, to da�em jej
trzy tysi�ce. A za par� dni
przylecia�a, �e maj� podatek do
zap�acenia. Posz�o dziesi��
tysi�czk�w. A mi�so z mojej
kartki wykupywa�a dla siebie za
moje pieni�dze.
- To ci z Weso�ej? - zdziwi�
si� Tomek. - Pan ich chwali�, �e
tak panu pomagaj�.
- Ano, by�o, ale si� sko�czy�o
- wycedzi� pan Florian - i �e�my
si� rozstali.
Dzielimy si� jajkiem. Przy
sk�adaniu �ycze� pan Florian
milczy, wreszcie odzywa si� ze
znacznym op�nieniem:
- �ycz� wszystkim tu
zgromadzonym zdr�weczka,
s�oneczka, szcz�cia i mamony.
�miechy. Oklaski.
Te�ciowa Ani, Marychna,
przyspiesza akcj� w kuchni. We
trzy z Justyn� ustawiaj� na
stole p�miski i salaterki.
- Z wiwatem - m�wi Stefan, bo
s�ycha� z ulicy wielkanocne
wystrza�y.
Tomek nastawia "Oratorium na
Wielkanoc" Bacha.
- Prawda, jaki wspania�y jest
ten adapter? - m�wi.
- Tak - potwierdzam - ale
cena...
- Czy�cie widzieli w telewizji
tych ch�opak�w, kt�rzy ukradli
figur� �wi�tego Wojciecha? -
pyta Marychna. - Tacy m�odzi. To
potworne.
- Niewielka dla tego pociecha,
kto kradnie �wi�tego Wojciecha -
podsumowuje pan Florian.
- Pani Hela lubi licytowa�
okropno�ci - m�wi�. - Wczoraj
przy �niadaniu powiedzia�a, �e
to �wi�tokradztwo to jeszcze
nic. Podobno na jakim� cmentarzu
pochowali kobiet�. A par�
tygodni p�niej w tym samym
miejscu drug�. A potem postawili
pomnik.
- Ale kt�rej? - pyta Justyna.
Ania podaje ciasta.
- Pyszny sernik - chwali
Marychna - ale jest w nim jaki�
drobny felerek.
Czuj� si� troch� znu�ona.
Wycofuj� si� do pokoju Justyny.
Podchodz� do biurka. Na nim
pe�no rzeczy. Wpatruj� si� w nie
intensywnie. I pac! K�ad� r�k�
na pude�ku kredek. A teraz pac!
Na ksi��ce. Nie ma obrazu. Ale
mo�e cie� cienia daje mi sygna�.
Moja pani docent powiedzia�a, �e
to ju� jest rodzaj widzenia.
Z du�ego pokoju s�ycha�
rozmowy, toasty. Wchodz� do
kuchenki. Jest taka ma�a, �e
mo�na jednocze�nie dotkn��
sto�u, kuchenki gazowej i zlewu.
I jeszcze po drodze kt�rego�
kota. Dotykam sterty naczy� w
zlewie. Trzeba b�dzie pozmywa�.
Ania na pewno zm�czona. Odkr�cam
kran...
Dzwoni sygnaturka w
"Caritasie". Otwieram oczy. Le��
na moim tapczanie. W domu cisza.
Ania, Tomek i Justyna w g�rach.
Dotykam wskaz�wek zegarka -
pi�ta. Min�� pierwszy dzie�
Wielkanocy. Dobrze, �e
sygnaturka wyrwa�a mnie z marze�
akurat wtedy, kiedy zabiera�am
si� do zmywania.
Darzy� mi�o�ci�
Ania F., siostrzenica mojego
ojca, w trzynastym roku �ycia
zosta�a sierot�. Moi rodzice
wzi�li j� na wychowanie. By�a
dla mnie starsz� siostr�.
Wcze�nie zacz�a pracowa�. Kilka
lat przed wojn� wysz�a za
laryngologa Benedykta C. W
czasie wojny znale�li si� w
Rumunii. Przebyli razem kampani�
wojenn� na froncie zachodnim -
on jako oficer, ona jako
piel�gniarka. Zostali w Anglii.
W czterdziestym pi�tym roku
uda�o im si� przyjecha� na jeden
dzie� do Gdyni statkiem z
repatriantami. Widzieli�my si�
wtedy z nimi. Potem przenie�li
si� do Ameryki. Benedykt umar�
tam na raka. Po paru latach Ania
wr�ci�a do Londynu i wysz�a po
raz drugi za m�� za koleg�
Benedykta, doktora J�zefa F.
D�ugo nie przyje�d�a�a do
Polski. Odwiedzi�a nas dopiero
na pocz�tku lat
siedemdziesi�tych. W
osiemdziesi�tym sz�stym roku
doktor F. zmar�. Wiosn�
osiemdziesi�tego si�dmego roku
Ania postanowi�a zn�w do nas
przyjecha�.
�ycie rodzinne skoncentrowa�o
si� wok� tego wydarzenia.
Odnowi�am mieszkanie. Niech Ania
zobaczy, �e ja, chocia�
niewidoma, mam energi� i dbam o
dom. Cieszy�am si�, �e pozna
bli�ej moje �ycie.
Powita�am Ani� w przedpokoju
na Ho�ej. Tak, to by�a ona - jej
ciep�y g�os. Poczu�am wielk�
rado��.
Ania zaj�a pokoik niegdy�
Dziadka, potem Mirona.
Pochwali�a mieszkanie, �e �adne
i czyste.
- Ale te suche bukiety
mog�aby� wyrzuci�, Jadwisiu -
powiedzia�a - to siedlisko
kurzu.
Troch� mnie to urazi�o. Te
bukiety u�o�y� Miron.
Dostrzeg�a tak�e kurz na
�yrandolu, o kt�rym wszyscy
zapomnieli.
Nadszed� wiecz�r. Zosta�y�my
same. Ania po�o�y�a si� z
termoforem. (Cierpia�a na
dolegliwo�ci kr�gos�upa.)
S�ucha�y�my z ta�my "Legendy
przyja�ni" - audycji o mnie i o
Mironie. Ania si� rozp�aka�a.
Nast�pnego dnia koniecznie
chcia�a robi� zakupy.
Wybra�y�my si� do Pewexu. Ania
sz�a z trudem. Podpiera�a si�
parasolk�. Ja z bia�� lask�
komenderowa�am:
- Teraz na lewo, na drug�
stron�! Prosto!
Dosta�y�my paragon na soki,
czekolad� i sardynki.
Podchodzimy do kasy.
- Tu si� nie p�aci z�ot�wkami
- m�wi kasjerka.
- Ojej - zmartwi�a si� Ania -
a ja nie wzi�am ze sob�
dolar�w.
Gubi�a si� ca�kowicie w
dwuwalutowo�ci naszego kraju. Do
fryzjera wybiera�a si� z
dolarami. Kt�rego� dnia sta�y�my
przed zielon� budk�. Ania
p�aci�a za pomidory. Nagle
us�ysza�am, �e m�wi o dolarach.
Rzuci�am si� do niej:
- Aniu�, tu si� nie p�aci
dolarami!
A baba w budce:
- Niech pani zostawi te
dolary.
Ania interesowa�a si�
polityk�. Wieczorem s�ucha�y�my
dziennika. Nazywa�a go "newsy" -
ta nazwa przyj�a si� w
rodzinie. Najbardziej cieszy�a
si�, kiedy s�ysza�a o pani
Thatcher.
- To m�dra baba - m�wi�a.
- Aniu� - zapyta�am kt�rego�
wieczora - czy ty uwa�asz za
Ojczyzn� Angli�, czy Polsk�?
- Obydwa kraje jednakowo -
odpowiedzia�a.
Ka�dego popo�udnia Ania
pyta�a:
- Jadwisiu, czy jest w domu
jaki� alkohol?
A ja odpowiada�am niezmiennie:
- Tak. Butelka "Soplicy".
- Czy nie jest s�odka?
- Nie, sk�d. Pi�a� j� wczoraj,
Aniu�.
- Ach, tak. Lubi� codziennie
po po�udniu wypi� drinka. To mi
jest potrzebne. No, to twoje
zdrowie!
Ca�a rodzina stara�a si�
urozmaici� program tej wizyty.
Ania by�a na wieczorze piosenek
Hemara w teatrze "Ateneum", w
Wilanowie, na Starym Mie�cie.
W przeddzie� wyjazdu zaprosi�a
ca�� rodzin� na obiad do
"Szanghaju". To by� dzie� �a�oby
narodowej po katastrofie
lotniczej w Lasach Kabackich.
Nie by�o wi�c radosnego
nastroju. Rozmowa skupia�a si�
wok� wyboru potraw i ich smaku.
Pierwszego wieczora po
wyje�dzie Ani zatelefonowa�am do
Stefci, naszej wsp�lnej kuzynki.
- Ona p�aka�a po nocach -
powiedzia�a Stefcia. - Bardzo
nad tob� ubolewa�a. Ba�a si�
twoich seans�w. - (Stefcia mia�a
na my�li medytacje). - Zdawa�o
jej si�, �e mo�esz nie wr�ci� do
rzeczywisto�ci.
- O, Bo�e! A ja my�la�am, �e
ona zrozumie, jakie to dla mnie
dobre. By�am pewna, �e odczu�a,
�e jestem szcz�liwym
cz�owiekiem.
- Nie przejmuj si�. Wra�enia
zacieraj� si� w pami�ci. A wasze
wzajemne uczucie pozostanie.
Nazajutrz wesz�am do pokoiku
Mirona i znalaz�am pasek od
szlafroka Ani. Sta�am z tym
paskiem w r�ku. I nagle ol�ni�a
mnie pewna my�l. Przecie� to
jest wzajemne!
Ja te� martwi�am si� o ni�.
Dobiega osiemdziesi�tki. Jak
mo�e w tak z�ym stanie zdrowia
mieszka� sama, porusza� si� po
mie�cie? A przecie� ona tak�e
radzi sobie wspaniale. �yje
samodzielnie, podr�uje, pracuje
spo�ecznie w Instytucie imienia
Sikorskiego.
A mo�e zrozumienie to
najtrudniejszy sk�adnik mi�o�ci?
Pasje
Niedziela majowa. Jesiony
zieleni� si� za oknem. Czekam na
Lecha Emfazego. Obieca� mi, �e
przeprowadzi ze mn� ciekawe
�wiczenia psychotroniczne. Lech
Emfazy jest cz�owiekiem jak z
epoki Renesansu - chemik,
malarz, poeta, muzykolog,
re�yser i aktor, parapsycholog,
hipnotyzer. A wszystko, od
pisania do chodzenia boso po
roz�arzonych w�glach, czyni z
pasj�.
Dzwonek. Emfazy. U�ciskali�my
si�. Mia�am ochot� rozpocz��
�wiczenie. Ale Emfazy poda� mi
p�yt�:
- To prezent dla pani.
�ydowska muzyka ludowa nagrana w
Wilnie. Ta p�yta mn�
wstrz�sn�a. Zainteresowa�em si�
sprawami �ydowskimi. Ucz� si�
jidysz u profesora M. O, ma pani
adapter! Doskonale. Pos�uchamy
kawa�ka.
�piew i skoczne d�wi�ki muzyki
wype�ni�y pok�j. Po chwili
Emfazy zatrzyma� p�yt�.
- Teraz b�dzie pie�� o m�drym
rebem - powiedzia�. - Ja ten
tekst przet�umaczy�em. - Wyj�� z
kieszeni kartk�. - B�d� pani
�piewa� razem z muzyk�.
P�yta ruszy�a.
- Eli Mej�ech, m�dry rebe,@
raz duchow� mia� potrzeb�...@
- zacz�� Emfazy na tle ch�ru
jidysz
- raz duchow� mia� potrzeb�
m�dry rebe,@ czarny cha�at da�
na p�k�,@ na �ysin� wzi��
jarmu�k�,@ wezwa� skrzypk�w, a
by�o ich dw�ch,@ i tak
skrzypkowie dwaj weseli@
skrzypkowato zaskrzypieli,@ tak
skrzypkowo zaskrzypieli mu we
dw�ch,@ i tak skrzypkowie dwaj
weseli@ skrzypkowato
zaskrzypieli,@ �e radowa� si�
rebego m�dry duch...@
Potem d�ugo gadali�my o
sprawach �ydowskich. O �wiczeniu
zapomnieli�my zupe�nie.
O krok od Warszawy
�r�dbor�w, 1 czerwca 1978 r.
Jestem ze Stach� w
"�r�dborowiance". To dom
wypoczynkowy Towarzystwa
Spo�eczno_Kulturalnego �yd�w w
Polsce. Doko�a s�ycha� jidysz,
p� polski, p� jidysz. Stacha
cieszy si� jeszcze bardziej ode
mnie.
- Ju� si� zarazi�am - m�wi. -
Ja si� czesz�, �e jest czysze.
- A ja wiersze pysz� -
dopowiadam.
Odkrywamy las. Ja z obawy
przed s�o�cem chodz� w
plastikowym nosie.
Wiecz�r. W Argentynie mecz
Polska_Niemcy. Mnie nic nie
obchodzi. Stacha na telewizji.
Bardzo si� przejmuje. O, ju�
wraca.
- Uff - wzdycha z ulg� -
remis.
Nie oderwa�am si� jeszcze
ca�kowicie od Warszawy. Od
przygotowa�. Stefan powiedzia�,
�e wybieramy si� do �r�dborowa
jak na Ksi�yc.
2 czerwca
Marsz z bia�� lask� do
Pogorzeli. Po lasku, piasku, w
s�o�cu, w cieniu. Obie nosimy
meksyka�skie kapelusze i
niewiele ponad to. Szumi�
brzozy. Woda w strumyku do
kostek. Zimna. Czysta. Odzywa
si� kuku�ka. Niem�dre
skojarzenie - jak w starym
zegarze.
3 czerwca
Niedaleko pali� si� las. Gdyby
tu by� Miron, zaci�gn��by mnie
na po�ar.
Po�yczy�y�my od jednego pana
"Polityk�" z moim opowiadaniem
"Wyj�cie z getta". Ten pan
zbiera materia�y o �ydach w
czasie okupacji. Opowiada nam,
�e hitlerowcy dla eksperymentu
o�lepili trzysta os�b. Wed�ug
ich teorii niewidomi,
odpowiednio wychowani, stanowili
ta�sz� od widz�cych si��
robocz�. Bo nie mieli potrzeb
estetycznych. Mogli chodzi� w
byle jakim ubraniu, mieszka� w
nie pomalowanym mieszkaniu.
W jadalni wielkie kubki do
herbaty. Stacha kupi�a sobie
szklank�. Zabiera j� ze sob� na
posi�ki. Ale cz�sto zapomina i
cierpliwie wraca po ni� na
drugie pi�tro.
4 czerwca
Niedziela. S� tu takie schody,
�e si� ich widz�cy boj�. A ja
nie. Zesz�am sama. Stacha si� na
mnie rozgniewa�a, �e ja jej na
z�o��. �e jakbym zlecia�a z tych
schod�w, toby by�a jej wina. A
ja po prostu chcia�am jej
oszcz�dzi� wchodzenia po mnie na
g�r�. Ale ona i tak polecia�a po
szklank�.
Nad strumykiem zjazd. Rodziny
z dzie�mi. Samochody. Radia.
Kuku�ki nie s�ycha�.
5 czerwca
Powoli ludzie zaczynaj� z nami
rozmawia�. Jest tu szwagierka
S�obodnika. On ma siedemdziesi�t
osiem lat. Po�yczy�a nam jego
wiersze.
6 czerwca
Mia�y�my dzi� przygod�.
Wlaz�y�my na skarp�. Zabrn�y�my
w kolczaste chaszcze. Zagradza
nam drog� to czeremcha, to
po�cinane brzozy, to ja�owiec. A
na dole bagnisto. Wreszcie uda�o
nam si� omin�� bagna i zjecha�
na pupach w d�.
Wiecz�r. Stacha czyta mi
S�obodnika. Wzrusza si� wierszem
o Korczaku. Szwagierka
S�obodnika opowiada�a nam, �e w
sprawie tego wiersza
telefonowa� do niego
Cyrankiewicz. Podobno
Cyrankiewicz zbiera materia�y na
temat Korczaka.
Nad �r�dborowem kr��y burza.
Dla mnie burza jest tajemnicza
jak w dzieci�stwie.
7 czerwca
Burza wci�� ko�uje. Upa�. Chce
si� spa�. Nie chce si� pisa�.
Roboty ko�o tor�w. Powykopywali
brz�zki, zniszczyli skarp�.
8 czerwca
Le�� na balkonie. Czytam "Nasz
�wiat", moje brajlowskie
czasopismo. Trudno by�oby mi �y�
bez brajla. Nie zast�pi go
lektor ani ksi��ka m�wiona. To
czytanie najbardziej podobne do
czytania zwyk�ym drukiem -
intymne, bez po�rednictwa.
Czytam o Kartezjuszu. Mia�
zamiar zosta� urz�dnikiem albo
wojskowym. By� w Holandii, w
sprawach wojskowych. Spotka� tam
holenderskiego uczonego, kt�ry
zach�ci� go do rozmy�la�. W noc
lutow�, w kwaterze wojskowej z
�elaznym piecykiem, mia�
parop�aszczyznowe sny. �ni�o mu
si�, �e wchodzi do ko�cio�a. Na
schodach zawraca, bo zapomnia�
pozdrowi� jakiego� cz�owieka.
Potem mu si� �ni�o, �e si�
obudzi� i swoje sny
interpretuje. Po prawdziwym
obudzeniu si� zapisa� te sny. Do
nas dotar�a wersja pewnego
ksi�dza. Uczeni si� nad tymi
snami g�owili. Freud uzna�, �e
to nie wyraz pod�wiadomo�ci,
tylko praca umys�u, i �e trzeba
si� trzyma� interpretacji
Kartezjusza. A sam Kartezjusz
wyci�gn�� z tych sn�w wnioski,
�e jego droga nie jest
urz�dnicza ani wojskowa, tylko
naukowa.
9 czerwca
Stacha czyta�a mi wiersze z
getta warszawskiego W�adys�awa
Szlengla - "Co czyta�em
umar�ym".
10 czerwca
Zachorowa� nagle na serce
jeden pan. Zabrali go do
szpitala w Otwocku. Tam umar�.
Zosta�a z nami wdowa. Ludzie
przygaszeni. Ale nami�tnie
s�uchaj� meczu pi�ki no�nej.
Stacha te�. Bardzo si�
denerwuje.
Popo�udnie. Przyje�d�a Ania z
Justyn�. Ania uradowana, bo
Miron obieca� pilnowa� kota,
kiedy oni wyjad� na wakacje.
Daj� Ani do czytania wiersze
Szlengla. Ale sama jej
przerywam, bo chcia�abym i�� na
spacer. Idziemy na ��k�. Po
deszczu mokro. Motyl siada na
r�kawie sweterka Justyny.
Wiecz�r zimny i wietrzny.
Zaczynam my�le� o Warszawie.
11 czerwca
Niedziela. Wybieramy si� ze
Stach� do Otwocka. Wiatr mnie
popycha, kiedy id� sama z bia��
lask� nie ko�cz�cym si�
chodnikiem.
- O, ju� Ho�a - m�wi Stacha.
W Otwocku jest nie tylko Ho�a,
ale i Krucza, i Wsp�lna. Ho��
idziemy do kawiarni "Adria".
Podobno �adnie urz�dzona.
Zas�ony s� ��te, jakby �wieci�o
s�o�ce. Czuj� si� troch� jak w
Warszawie, ale kawa ta�sza.
Kelnerka milsza.
Stacha pogr��ona we
wspomnieniach. Przed laty bywa�a
tu z kim� bliskim. Przychodzi�a
piechot� z Anina czy z J�zefowa.
Dzi� na �niadanie dali
�ledzia.
- Pierwszy raz poczu�am, �e
jestem w �ydowskim domu -
powiedzia�a Stacha.
�ledzia nie jad�a. Bardzo
lubi. Ale rano nie uznaje.
13 czerwca
Dosta�am list od Mirona.
Pomy�la�am: jest dla mnie w moim
pisaniu s�dzi� surowym i
ostatecznym. Ale m�g�by by�
czasami troch� �agodniejszy.
Pogoda okropna. Deszcz. Jutro
wracamy taks�wk� do Warszawy.
14 czerwca, Warszawa
Rano by�am w �r�dborowie.
Potem jecha�am taks�wk�. A teraz
moje mieszkanie. Ho�a.
Kiedy si� jedzie, czas kr�ci
si� razem z przestrzeni�. St�d
taki zam�t w g�owie. Wci��
jeszcze czuj� w sobie las i
s�ysz� tamtych ludzi. Tylko �e
ich g�osy ju� zaton�y w mojej
wyobra�ni.
Gienia
W tym roku pozna�am w
�r�dborowie pani� Gieni�,
sprz�taczk� jednego z
sanatori�w. Pani Gienia, po
czterdziestce, ma m�a inwalid�
i trzynastoletniego syna. Jest
drobna, ruchliwa, u�miechni�ta.
Opiekuje si� ob�o�nie chor�
staruszk�, pani� Elz�.
- Ja wstaj� o pi�tej rano -
m�wi - i wszystko zd���. Nie
mog� opu�ci� pani Elzy, chocia�
na mnie krzyczy. Ona mia�a dobre
�ycie. Bogata. Podr�owa�a. A
teraz co?
Kt�rego� dnia pani Gienia
zaprosi�a mnie na swoj� dzia�k�.
Dotyka�a moj� r�k� ka�dej niemal
ro�liny.
- Tu fasolka! Tu truskawka! Tu
pomidor! - wykrzykiwa�a.
Kiedy indziej zabra�a mnie do lasu.
Sz�am �cie�k� z bia�� lask�, a
ona zbiera�a dla mnie poziomki.
Potem odkry�a le�n� polan�.
Usiad�y�my na pniach. Tu jest
prawdziwy gaik - powiedzia�a. -
I d�by, i brzozy, i �wierki, i
kwiatki rozmaite, bia�e,
niebieskie, ��te, jakie tylko.
I ptaszki nam �piewaj�... A wie
pani, ja jestem z bli�niak�w. Jak
byli�my ca�kiem malutcy, mama
zostawi�a nas pod opiek�
siostry. Ona posz�a bawi� si� z
dzieciakami, a on si� udusi�.
Nie wiadomo, czy mu co do g�by
nie wetkn�a, �eby nie krzycza�.
Nic dziwnego. Mia�a dopiero
osiem lat. On si� nazywa� Anto�.
Dobrze, �e zd��yli go ochrzci�.
Taki by� malutki, i nie ma go. A
m�j ojciec, pani wie, tylko
Anto� i Anto�. Kiedy chodzi�y�my
do szko�y, nauka nam nie sz�a.
Ojciec narzeka�. "Gdyby nasz
Antek �y�, ten by mia� do nauki
g�ow�." Mieli�my gospodarstwo.
Ojciec nas goni� do roboty. Ale
m�wi�, �e z dziewuch �adna
pociecha, co innego syn. Na
staro�� mia� warsztat stolarski.
Tu dopiero sobie folgowa�:
"Antek by mi pomaga�, Antek by
po mnie przej��." A tak umar� i
trzeba by�o warsztat sprzeda�.
Zacz�� kropi� deszcz.
Wraca�y�my szybko wilgotn�
�cie�k�.
- Niech pani kiedy� przyjedzie
do �r�dborowa sama - powiedzia�a
pani Gienia - ja b�d� si� pani�
opiekowa�.
- �wietnie - ucieszy�am si� -
ma�o opieki, du�o wolno�ci!
Zalewy
W lipcu by�y�my ze Stach� w
Kazimierzu. Kt�rego� dnia nad
ranem d�ugo wy�a syrena. Alarm
powodziowy.
Wybra�y�my si� na bulwar. A tu
schody cz�ciowo zalane. Kto�
podstawi� sto�ek. Ze sto�ka
wchodzimy na murek. I t� drog�
na bulwar. Pe�no ludzi.
Przygl�daj� si� Wi�le, kt�ra
zala�a skarp� i podesz�a pod
wa�. Domek przystani zalany po
dach. Idziemy w stron� "Murki".
W paru miejscach woda
przes�czy�a si� przez wa� i leje
si� na ulic� Krakowsk�. Ludzie
umocowuj� wa� workami z
piaskiem. Na ulicy ko�o "Murki"
jezioro. W kawiarni pusto.
Podobno tury�ci maj� opu�ci�
schronisko.
Wracamy. Przy umocnieniach pracuje coraz
wi�cej ludzi. Przyjecha�o
wojsko. Mi�dzy Kazimierzem i
Pu�awami zalany jaki� odcinek
szosy. Nie wiadomo, co z
autobusami.
Wspinamy si� W�wozem
Ma�achowskiego do Domu Prasy.
Wchodzimy do pokoju, a tu
telefon. Warszawa.
- Jadziu - to moja s�siadka
Nela - niedobra wiadomo��.
Zala�o wasze mieszkanie.
Prawdopodobnie pan Stefan
zostawi� kran otwarty. Nie
wiadomo, gdzie on jest. Nie ma
kluczy. Trzeba, �eby�cie
natychmiast przyjecha�y.
Przerazi�am si�. Naradza�y�my
si� ze Stach�, co robi�. Pan
Florian ma klucze. On siedzi w
domu. Ale kto do niego po te
klucze pojedzie?
Znowu telefon, Nela.
- Stra�ak wszed� przez okno w
kuchni. Zamkn�� kran. Ale boj�
si� o mieszkanie, bo by�o pe�no
gapi�w. I wiedz�, �e nie ma
nikogo.
- No, chyba po drabinie z
podw�rza nikt si� nie b�dzie
dobiera�.
- Chyba nie. A pana Stefana
dalej nie ma, mo�e wyjecha�.
Dowiem si�, jak z zalaniem.
Zadzwoni�.
Po kwadransie jeszcze jeden
telefon.
- Jadziu, tu Nela. Zbada�am -
zala�o tylko �azienk�. Wr�ci�
pan Stefan. Wcale si� nie
przej��.
Chude imieniny
W ostatnich latach zacz�am
ucieka� od imienin do Ob�r.
Kt�rego� roku pi�tnastego
pa�dziernika przyjecha�a do mnie
ca�a rodzina. Poszli�my wszyscy
karmi� traw� ciel�ta.
Spacerowali�my po szeleszcz�cych
li�ciach w parku nad stawem.
W tym roku dwa dni przed
terminem zapowiedzia�am moim:
- No, to sobie we wtorek
wypijemy po kieliszku.
Nie przejmowa�am si�. Kryzys
od wielu rzeczy zwalnia. Pan
Florian mia� przynie�� ciasto.
Po po�udniu Stefan zacz��
majstrowa� - reperowa� swoje
g�rne �wiat�o, nieczynne co
najmniej od roku. Swoje
naprawi�. Ale wysiad�o u mnie.
Przyszed� pan Florian z
sernikiem i dwiema rolkami
papieru toaletowego zamiast
kwiat�w. Posadzi�am go w pokoju
Stefana.
Dzwonek. Moja siostrzenica
Marylka. Zabiera si� do robienia
kanapek z kartkow� kie�bas�. W
mig si� z tym upora�a. Przybra�a
kanapki jajkiem, pomidorami,
podla�a keczupem.
Dzwonek. Ania, Tomek i
Justyna.
- G�odni jeste�my!
- G�odni!
- O, wspania�e - Ania
rozpromieniona na widok kanapek.
- Mog� ci podarowa� myd�o
hiacyntowe - proponuje Tomek -
dosta�em od re�ysera Z. Chcesz?
- No pewnie - ucieszy�am si�.
- Wiecie, Chuda Zosia przynios�a
mi za papierosy torb� cukierk�w.
A Aldona z rozp�du, poniewa�
akurat by�y w sklepie, kupi�a
podkolan�wki. Zapomnia�a, �e nie
nosi.
Ania chichocze.
- Pani Aldona w
podkolan�wkach!
- A przed sklepem jaka�
kobieta zaraz zamieni�a si� z
ni� - te podkolan�wki na
szampon.
Stefan wnosi do
telewizorowego �wiecznik z
korzenia Ani roboty. �wiece si�
pal�. Ale obrus trudno znale�� w
zakamarkach segment�w. Wi�c
uroczysto�� na ceracie.
Pan Florian co rusz cichutko
si� wymyka i schodzi na parter
do elektrotechnika Drzazgi, �eby nam
zreperowa� �wiat�o. Przy
kartkowej wi�ni�wce rozmowa
toczy si� na temat pralki.
Wa�ne wydarzenie. Tydzie� temu
Ania w��czy�a si� do kolejki
przed sklepem z pralkami.
Zosta�a zapisana na list� jako
setna. Wyznaczono jej dy�ur
nast�pnego dnia od �smej
wieczorem do dwunastej.
Przy tym odstawaniu pralki
Ania si� bardzo zazi�bi�a.
Nast�pnego dnia pojecha�a do
Torunia na konferencj� na temat
pisarzy emigracyjnych. Najpierw
by�a straszliwie �pi�ca i
zasn�a w pierwszym rz�dzie. A
potem tak j� bola�o gard�o, �e w
og�le nie mog�a m�wi�. Teraz
jest uszcz�liwiona, bo uda�o
jej si� wp�aci� pierwsz� rat� na
t� pralk�.
Profesor Tatarkiewicz na pewno
mia� racj�. Ubogie narody nie s�
o wiele mniej szcz�liwe od
bogatych. Maj� swoje rado�ci.
Pana Drzazgi wci�� nie ma,
�wiece si� ko�cz�. Go�cie
szykuj� si� do wyj�cia. Stefan
przenosi �wiecznik do
przedpokoju.
- To by�y bogate imieniny -
m�wi Marylka.
Pi�tek musi by�
Pi�tek po po�udniu. Pan
Florian wolniutko otwiera nasze
drzwi wej�ciowe, bo ma sw�j
klucz. I jednocze�nie dzwoni
telefon.
- Babciu, to ja. Tata mnie nie
odebra�. Jestem okropnie g�odna.
Przynie� co�. Zatrzasn�li�my
si�. Nie mamy kluczy. Przyjed� z
kluczem.
- Ale gdzie ty jeste�,
Justynko?
- W Domu Kultury, przy szkole.
- Zaczekaj chwil�. Czy pan ma
sernik, panie Florianie?
- Mam.
- Mamy sernik, Justynko. B�d�
za p� godziny na Ch�odnej. Ju�
wychodz�.
Na rogu Ho�ej i Emilii Plater
spotykamy Tomka.
- Dzie� dobry, dok�d idziecie?
- Na Ch�odn�.
- Macie klucz?
- Mamy. Justyna dzwoni�a, �e�
jej nie odebra�.
- A, bo ona by�a w "Zach�cie"
ze swoj� grup� plastyczn�. A ja
spotka�em Wie�ka i troch�
zagadali�my si� na ulicy.
Czekamy na przystanku
pi�tna�cie, dwadzie�cia minut.
�adnego tramwaju. Niepokoimy si�
o Justyn�.
- Idziemy pieszo?
- Idziemy.
Dworcowy tunel jak podziemne
miasto.
- Wy chyba tu b��dzicie - m�wi
Tomek.
- Nie, pan Florian w og�le nie
podejmuje si� t�dy chodzi�.
Na Ch�odnej Justyny nie ma.
Tomek znika. Wracaj� po
kwadransie.
- Ogl�da�a film w klubie. Ta
pani od plastyki, ruda,
sympatyczna, powiedzia�a:
"Dobrze, �e pan przyszed�. Mam u
pana du�� kaw�."
Kot rozk�ada si� na moich
kolanach. Wyra�nie zeszczupla�.
- A, bo on chce je�� tylko
morszczuka. Nasta� si� trzeba za
t� ryb�. A ostatnio, jak
powiedzia�em, �e dla kota, to
ludzie wymy�lali.
Tomek podaje zup� z papierka
podw�jnej g�sto�ci. On zawsze
m�wi, �e ma mn�stwo rzeczy w
domu. Ale bywa r�nie. Ania
opowiada�a, �e jak wpad�a na
jeden dzie� z Ob�r, nie mieli
nic. Rzucili si� na przys�ane
przeze mnie gruszki.
Tomek ma wspania�� zalet� -
sta�� gotowo�� g�o�nego czytania
i wyboru dobrej lektury dla
mnie.
Ch�tnie przysta�am na
czytanie. OKaza�o si�, �e tym
razem to Dostojewski, �wietny
"Bobok" i "Stuletnia". S�uchamy
wszyscy - i Justyna, i pan
Florian.
- To jednak pi�tek musi by� -
m�wi Tomek na po�egnanie.
Wychodz� z panem Florianem.
Gorzki zapach jesieni. Moje
widoki_�wiat�a.
- No i co, panie Florianie -
m�wi� - ciekawe te opowiadania,
prawda?
- Ano, ano. Ale i telewizji
warto by by�o pos�ucha�.
Dwie choinki i lutnia
Mam w tym roku dwie du�e
choinki. Jedn� przyni�s� Stefan,
drug� przytaska� Miron. Ta od
Stefana stoi jak zawsze w
telewizorowym, przybrana
bombkami i �a�cuchami przez Ani�
i Justynk�. Mironowa w k�cie
mojego pokoju. Pachnie.
Ania z Tadkiem wyjechali do
przyjaci� do MIko�owa. Justynka
u dziadk�w na Woronicza.
Zadymka. Dwadzie�cia stopni
mrozu. Awaria w ciep�owni.
Kaloryfery zimne. Stefan w
kuchni rozlewa dzia�kowe wino do
butelek.
Zjawia si� Miron.
- Nie ba�e� si� wyj�� przy
takiej pogodzie? - pytam.
- Obudzi�em si� - (oczywi�cie
jest wiecz�r) - i pomy�la�em:
P�jd� na Ho��. Wczoraj tam by�o
mi�o. Jadzia dobra. Pan Stefan
spokojny cz�owiek. Widok dobry.
Mur. Drzewa. Dziedziniec.
Ga��zie - pl�tanina bia�ych, w
�niegu, i tych czarnych... A to
dla ciebie, p�yta. Stara muzyka.
Lutnia.
K�ad� si� na tapczanie. Ta
lutnia mnie jakby ko�ysze,
wci�ga. A przed oczyma kolory -
zielenie, niebiesko�ci.
Potem Miron czyta mi Lema,
jedno z opowiada� Pirxa.
Dalej western w telewizji. Tu
lutnia, tu western. S�uchamy.
Gadamy. Miron komentuje.
- O, bij� si�. Pij�.
Kieliszki. Saloony. Ta stara
Ameryka. Te chamy i te idiotki.
Epitafium dla nielubianej
Rodzina Marytnych kojarzy si�
w mojej pami�ci z latami
pi��dziesi�tymi, z pierwszym
okresem po powrocie do Warszawy
z kilkuletniego pobytu na
Wybrze�u. Mieszkali tu na Ho�ej
obok nas. Byli to trudni
s�siedzi.
Marytny �lusarz, pijaczek. Ona
tak�e nie stroni�a od kieliszka.
Tr�jka rozhukanych dzieci -
Antek, Jacek i A�ka. Te dzieci
by�y towarzyszami zabaw Ani.
Ko�czy�o si� cz�sto na
interwencji mojej albo Marytnej.
Mieli wilczura, kt�ry wy�
godzinami, kiedy nie by�o ich w
domu.
Po kilku latach przenie�li si�
na inn� klatk� schodow�, od
podw�rza. Odetchn�li�my.
Nie wiedzia�abym nic o nich,
ale w ostatnich latach moja
gosposia, pani Hela, sta�a si�
powiernic� Marytnej. Prowadzi�y
d�ugie rozmowy w bramie i na
podw�rzu.
Jadam obiad w kuchni i wtedy
pani Hela opowiada mi nowiny.
Przewa�nie o morderstwach i
kradzie�ach. Ale te� o
s�siadach. Wi�c i o Marytnych.
Kt�rego� dnia dowiedzia�am si�,
�e Jacek Marytny wyjecha� do
Belgii. Mia� tam pracowa� jako
kierowca. Ale wpad� pod
samoch�d. Nie �yje.
Przypomnia�am sobie, jak Ania
i Antek wozili go w�zkiem po
dziedzi�cu "Caritasu". A potem,
kiedy podr�s�, pobili si� kiedy�
z Ani� i Marytna mnie
zwymy�la�a.
Marytny umar� wkr�tce po
�mierci syna. Antek si� o�eni� i
wyemigrowa� do Ameryki. W
mieszkaniu zosta�a Marytna z
A�k�, zi�ciem i ma�ym wnukiem.
Ale z zi�ciem si� nie zgadzali i
wyjecha� gdzie� w �wiat.
- Ten ma�y Pawe�ek A�ki to
�adny ch�opak - m�wi pani Hela.
W tym roku w czerwcu
siedzia�am kt�rego� dnia na
balkonie. Na podw�rzu ha�asowa�y
dzieci.
- Przesta�cie, cholery, bo wam
�by porozbijam! - rozleg� si�
g�os Marytnej z �awki pod
kasztanem.
Wkr�tce potem wyjecha�am na
wakacje. Po powrocie
dowiedzia�am si� od pani Heli,
�e Marytna mia�a wylew. Umar�a w
szpitalu.
Nie lubi�am jej. Ale bardzo
mnie to obesz�o. Zwi�za�y nas
lata prze�yte w jednym domu.
Mo�e nie wszystko by�o takie z�e
w tej Marytnej jak jej ostry
j�zyk?
Przypomnia�am sobie, �e
pracowa�a jaki� czas w Zwi�zku
Niewidomych. By�a �wietn�
maszynistk�.
To dziwne, ale ta nielubiana
w�a�nie mnie zwierzy�a si� przed
laty ze swoich dawnych
projekt�w. Sta�y�my na klatce
schodowej przed moimi drzwiami.
Widocznie odprowadzi�a mnie ze
Zwi�zku. Szuka�am w torebce
kluczy.
- Wie pani - powiedzia�a -
mia�am wst�pi� do klasztoru. I
wst�pi�abym, gdyby nie to, �e te
cholerne zakonnice ��da�y
wielkiego wiana. A mojego ojca
nie by�o na to sta�.
Dzwonek. Przychodzi do mnie
piel�gniarka na zastrzyk. Ta
piel�gniarka jest s�siadk�
Marytnych. Nie by�a zachwycona
s�siedztwem, a teraz m�wi:
- Ale si� ta Marytna uwin�a.
Szkoda kobiety. Ustatkowa�a si�
na staro��. Opiekowa�a si�
wnukiem. Odprowadza�a go do
szko�y.
Pi�� miesi�cy p�niej A�ka te�
dosta�a wylewu i umar�a.
Pawe�kiem zaopiekowa�a si�
ciotka. Rodzina Marytnych
znikn�a z naszego domu.
Niebieski wazon
P�nym latem by�am ze Stach�
na grobie Mirona. U�o�y�y�my
gladiolusy na jego zielonej
mogile. Stacha pomodli�a si�, ja
porozmawia�am z nim w my�li. A
trzydziestego pa�dziernika
Stacha niespodziewanie umar�a.
Od dziesi�ciu lat by�y
niedziele ze Stach�. I teraz
w�a�nie jest niedziela. Bez
Stachy. I wszystko to, czego nie
ma, pojawia si� w my�lach.
...Dwunasta. Cieniutkie
dzwonienie sygnaturki w
"Caritasie". G�os Stachy z
ulicy:
- Jadzia! Jadzia!
Schodz�. Idziemy na spacer w
kwadrat najbli�szych ulic. Albo
na skwerek. A potem do naszej
kawiarenki na rogu. Pijemy
"groszki", najmniejsze kawy.
Jemy ptysie. Ja wyjadam tylko
krem. Pada deszcz czy �wieci
s�o�ce, tu jest zawsze p�mrok.
Mruczy radio. Ze Stach� swojsko.
Zwierzenia, r�ne
rozpatrywania...
Po �mierci Stachy odczu�am
jeszcze wyra�niej, jak by�y�my
sobie bliskie. Wszystko, czego
dotyka�am, o czym my�la�am,
mia�o z ni� zwi�zek. Na szafce w
przedpokoju le�a�y zniszczone
kapcie z futerkiem - kapcie
Stachy. S�u�y�y jej przez
dziesi�� lat chodzenia po moim
mieszkaniu. Dotkn�am ich. Na
palcach by�a dziura. Puszek
wylenia�y.
Stacha trafi�a do mnie z
og�oszenia. Poszukiwa�am
lektorki. Spotka�y�my si� w
"Haneczce" na Wsp�lnej.
Spodoba�a mi si� o