Chufo Llorens - Władca Barcelon 02 - Morze ognia
Szczegóły |
Tytuł |
Chufo Llorens - Władca Barcelon 02 - Morze ognia |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Chufo Llorens - Władca Barcelon 02 - Morze ognia PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Chufo Llorens - Władca Barcelon 02 - Morze ognia PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Chufo Llorens - Władca Barcelon 02 - Morze ognia - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Tego autora
WŁADCA BARCELONY
MORZE OGNIA: WŁADCA BARCELONY II
UCIEKINIERKA Z SAN BENITO
SAGA PRZEKLĘTYCH
Strona 2
CHUFO
MORZE OGNIA
WŁADCA BARCELONY II
Strona 3
Cristinie, kobiecie mojego życia:
przyjaciółce w złej godzinie, busoli wskazującej mi północ,
specjalistce od public relations, a zwłaszcza
sprawczyni tego, że oddaję się cudownemu zajęciu
gryzmolenia na kartkach papieru.
Z dozgonną wdzięcznością i uściskami.
Przyjaciołom z Cerdañi,
którzy przez trzy letnie sezony, poświęcone przeze mnie
na pisanie tej powieści, stanowili moją jedyną rozrywkę.
Byli wśród nich: Amparo i José Fabra,
Melin i Paco Daurella,
Tere i Enrique Illa - „państwo na Ortigosie",
Chiqui i Rafa Gomisowie, Teita i Pepín Lavilla,
María Victoria i Joaquín Sagnierowie,
Juana i Jorge Núñezowie, Luci Lafita, Lourdes Coll,
Isabel Sala i Juan Antonio Bertrand.
Miłe i inteligentne pogawędki z nimi wypełniały
moje godziny.
Moim sąsiadom, a mimo to przyjaciołom:
Tinie i Eduardowi Correa.
Álexowi Majó Valentíemu, ostatniej
odrośli na drzewie mojego życia.
Strona 4
Dramatis personae
GŁÓWNI BOHATEROWIE
Marti Barbany — zamożny armator i znakomity obywatel Barcelony
Marta Barbany — córka Martiego Barbany i jego małżonki Ruth
Bernabé Mainar (alias Luciano Santangel) — złowrogi osobnik, właściciel
dwóch dużych lupanarów w mieście
Bertran z Cardony — syn hrabiego z Cardony przekazany jako zakładnik na
dwór hrabiowski w Barcelonie
Ramón Berenguer 1 Stary — hrabia Barcelony i małżonek Almodis
Almodis z Marchii — trzecia żona Ramóna Berenguera I i matka czworga
z jego dzieci
Pedro Ramón — pierworodny syn Ramóna Berenguera 1, owoc jego związku
z Elisabet z Barcelony
Ramón Berenguer („Lnianogłowy") — syn Ramóna Berenguera 1 i Almodis
z Marchii, bliźniak Berenguera Ramóna
Berenguer Ramón — syn Ramóna Berenguera I i Almodis z Marchii, bliźniak
Ramóna Berenguera
Eudald Llobet — przyjaciel Martiego Barbany, ojciec chrzestny jego córki
Marty i spowiednik hrabiny Almodis
Ahmed — syn Ornara i Naimy, wiernych sług Martiego Barbany
POSTACIE DRUGOPLANOWE
Zahira — niewolnica Marçala de Sant Jaume, wielka miłość Ahmeda
Rashid al-Malik — przyjaciel Martiego pochodzący z Mezopotamii
Basilis Manipoulos — kapitan statku Stella Maris, prawa ręka Martiego
w interesach morskich
Marçal de Sant Jaume — potężny arystokrata, sprzymierzeniec Pedra Ramóna
Simó „Renegat" — licytator niewolników i sługa Marçala de Sant Jaume
Delfín — karzeł, dworski błazen, doradca i wierny sługa Almodis
Strona 5
Adelais de Cabrera — młoda dama na dworze, zdeklarowana przeciwniczka
Marty Barbany
Gueralda — służąca w domu rodziny Barbany, dawniej w domu rodziny Cabrera
Tomeu „Rudy" — przekupień z Mercadal
Magi de la Vali — kapłan, koadiutor archidiakona Llobeta
Nur — prostytutka w lupanarze na Montjuïc prowadzonym przez Mainara
Amina — siostra Ahmeda, córka Ornara i Naimy, wierna przyjaciółka Marty
Adela de Monsargues — przeorysza klasztoru Sant Pere de les Puelles
Manel — przyjaciel Ahmeda
DWÓR HRABIOWSKI
Inés — najstarsza córka Ramona Berenguera I i Almodis z Marchii, siostra
Sanchy i bliźniąt
Sancha — młodsza córka Ramona Berenguera I i Almodis z Marchii, siostra
Inés i bliźniąt
Guigues z Albonu — narzeczony Inés
Guillermo Ramón z Cerdañi — narzeczony Sanchy
Olderich de Pellicer — veguer (urzędnik wymiaru sprawiedliwości) Barcelony
Gombau de Besora — rycerz w służbie hrabiego Ramona Berenguera I
Gualbert Amat — seneszal
Odó de Monteada — biskup Barcelony
Guillem de Valderribes — naczelny notariusz
Ponç Bonfill — sędzia w Barcelonie
Eusebi Vidiella — sędzia w Barcelonie
Frederic Fortuny — sędzia w Barcelonie
Lionor de la Boćsie — pierwsza dama Almodis
Brigida de Amalfi i Barbara de Ortigosa — damy do towarzystwa
Estefania Desvalls, Araceli de Besora, Eulalia Muntanyola i Anna de Quarsà
— młode damy
Sigeric — młody paź, późniejszy giermek Bertrana z Cardony
OTOCZENIE MARTÍEGO BARBANY
Ruth — małżonka Martiego Barbany i matka jego córki Marty
Omar — sługa Martiego, dawniej niewolnik, teraz wyzwolony
Naima — żona Ornara
Mariona — kucharka
Caterina — ochmistrzyni
Andreu Codina — majordom
Gaufred — dowódca straży
Jofre Ermengol — przyjaciel Martiego z dzieciństwa, obecnie kapitan jednego
z jego statków
Rafael Munt, zwany Feletem — przyjaciel Martiego z dzieciństwa, obecnie
kapitan jednego z jego statków
Strona 6
LUPANARY MAINARA
Maimón — eunuch zarządzający lupanarem na Montjuïc
Rania — klucznica lupanaru w Vilanova deis Arcs
„Negr" — służący w lupanarach
Paciá — parobek w lupanarze w Vilanova deis Arcs
DOM RODZINY CARDONA
Folch z Cardony — wicehrabia Cardony, ojciec Bertrana
Gala — wicehrabina Cardony, matka Bertrana
Lluc — stary wychowawca Bertrana
DWÓR SYCYLIJSKI
Roberto Guiscardo — książę Apulii, Kalabrii i Sycylii
Sichelgaita z Salerno — małżonka Roberta Guiscarda i matka Mafaldy
Mafalda z Apulii — córka Roberta Guiscarda i Sichelgaity z Salerno, narzeczona
Ramona Berenguera („Lnianogłowego")
Tullio Fieramosca — admirał Roberta Guiscarda
PODRÓŻ MARTÍEGO
Nagib Tunezyjczyk — niebezpieczny pirat
Selim — syn Nagiba
Maria — młoda kobieta, którą Ahmcd ratuje w tawernie
Kostas Paflagos — okaleczony starzec, teść Marii
Tono Crosetti — żeglarz, dawny jeniec Nagiba
Banal — marynarz na statku Santa Marta
INNI
Lluc — majordom Pedra Ramona
Aser Ben Jehuda — lichwiarz z Call
Harusz — medyk
Berenguela de Mas — położna
Florinda — znachorka
Bernadot — woźnica
Pere Fornells — zarządca dworu Marçala de Sant Jaume w Arbucias
Samir — majordom Marçala de Sant Jaume
Baszira — niewolnica w domu Marçala de Sant Jaume
Strona 7
Strona 8
CZĘŚĆ PIERWSZA
Boskie wyroki
Strona 9
— Nie traćmy czasu na próżne roztrząsania — przerwał jej
Marti. — Jeżeli coś źle pójdzie, może się spodziewać konsekwencji.
W głębi wielkiego przedpokoju rozległ się poważny głos
ma-jordoma.
— Proszę się nie niepokoić, panie. Omar pojechał już po medyka
i powinni tu być lada chwila.
— Mam taką nadzieję, Andreu. — Przez chwilę Marti milczał,
po czym westchnął i dodał: — Wyślij kogoś, żeby zawiadomił ojca
Llobeta... W takich okolicznościach jak te czuję, że jego obecność
mnie pokrzepia.
— Jeśli pozwolicie, panie, poślę Ahmeda. Jest szybki jak zając
i bardzo sprawny.
Marti, z nieobecnym spojrzeniem, skinął głową. W owej chwili
mógł myśleć tylko o Ruth i o synu, który tak bardzo pragnął się
narodzić.
Majordom wycofał się w pełnym szacunku milczeniu: dobrze
znał bezlik fatalnych zrządzeń losu, które znaczyły niespokojną
egzystencję jego pana, i lękał się, by znowu nie zwaliło się na niego
nieszczęście, jak już to miało miejsce, kiedy śmierć zabrała mu
młodzieńczą miłość i kiedy, po latach, w tak okrutny sposób
pozbawiła go matki.
Mohamed, którego wszyscy nazywali Ahmedem, starszy syn
Ornara i Naimy, niewolników kupionych przez Martiego dziesięć
lat wcześniej, a później uwolnionych, pobiegł jak kozica w stronę
Pia Almoina. Starając się uniknąć ciżby ludzkiej, jaka o tej porze
usiłowała przekraczać w obu kierunkach bramy miejskie, przebył
uliczki prowadzące do zespołu katedralnego. Niósł pilne polecenie
sprowadzenia starego księdza Eudalda Llobeta, który w wielkim
stopniu ukształtował życie jego pana. Dobroczynny wpływ duchow-
nego wynikał z obietnicy, jaką ten złożył niegdyś swojemu dobremu
przyjacielowi Guillemowi Barbany de Gorb, ojcu Martiego. Ahmed
słyszał, że ci dwaj byli w młodości towarzyszami broni, że świętej
pamięci Guillem kilkakrotnie ratował życie Llobeta i że na łożu
śmierci powierzył mu swój testament oraz opiekę nad jedynym
synem.
Ahmed dotarł wreszcie do celu. Braciszek przy furcie rozpoznał
Strona 10
chłopca i zorientował się po jego zachowaniu, jak pilną ma sprawę,
znając zaś pozycję, jaką archidiakon zajmuje w domu przyjaciela,
bez zbędnej straty czasu zaprowadził posłańca do sali przeznaczonej
dla gości. Po krótkim oczekiwaniu Ahmed usłyszał na płytach
korytarza odgłos sandałów olbrzymiego kapelana; jego kroki zdra-
dzały wielki pośpiech.
W drzwiach pojawiła się ukoronowana tonsura głowa, a następnie
postać duchownego zajęła całą ich szerokość.
— Co cię tu sprowadza, Ahmedzie? — zapytał ojciec Eudald
Llobet, a na jego twarzy odmalował się niepokój.
— Mój pan domaga się pilnie waszej obecności. Wydaje się, że
pani zaczęła rodzić, zanim nadeszła jej pora.
Ksiądz zamierzał wypytać chłopca o dalsze szczegóły, ale zro-
zumiał, że spowodowałoby to stratę czasu, który w takim momencie
był bardzo cenny.
— Poczekaj chwilę, wezmę swoje rzeczy i natychmiast poje-
dziemy. Powiedz odźwiernemu, żeby stajenny przygotował wóz i
zaprzągł muła.
— Wybaczcie, ojcze, ale w mieście panuje teraz taki ścisk, że
szybciej dojdziemy na piechotę.
— Niech więc tak będzie.
Do uszu Martiego dobiegł odgłos pośpiesznych kroków, a ich
intensywność wskazywała, że po szerokich schodach wchodzi więcej
niż jedna osoba. I rzeczywiście: pojawili się jednocześnie ojciec
Llobet i medyk Harusz. Marti wyszedł im naprzeciw, kiedy prze-
kroczyli próg; jego dłonie splotły się z dłońmi księdza w serdecznym
powitaniu.
— Mój panie, nie traćcie czasu — powiedział natychmiast Marti
w odpowiedzi na pytające spojrzenie medyka. — Kiedy moja żona
siedziała na tarasie, poczuła silne bóle i zaczęła krwawić... Wygląda
na to, że poród się zaczął na dwa miesiące przed czasem, a położna
mówi, że chyba coś idzie nie tak jak trzeba.
Harusz otarł spoconą łysinę chustką, którą wyciągnął z przepaś-
cistej kieszeni swojej zielonej sukni.
— Gdzie znajduje się położnica? — zapytał.
-— Zaprowadzę was, jeśli łaska.
Strona 11
— Będzie lepiej, jeśli wskażecie mi drogę... Nie chcę was obrazić,
ale w takich wypadkach mężowie są zbyteczni.
— Marti, pozwólcie, żeby medyk czynił, co do niego należy —
zauważył ojciec Llobet spokojnym głosem. — Ja pójdę z wami na
taras, gdzie czas będzie wam szybciej schodził.
— Potem, Eudaldzie. Chcę wpierw zobaczyć moją żonę i obie-
cuję, że potem posłucham się medyka i pójdę, gdzie mi każecie.
Cała trójka skierowała się do komnaty położnicy i ciężkie drzwi
zamknęły się za nimi.
Wielka sala tonęła w półmroku, oświetlona jedynie dwoma
kandelabrami i pojedynczym świecznikiem stojącym przy łóżku.
W kominku trzaskały kłody, a nad nimi, oparty na żeliwnym trójnogu
umieszczonym na płycie o koncentrycznych kręgach, widać było
ogromny kocioł z niemal wrzącą wodą. Przy łożu krzątały się dwie
kobiety, usiłując złagodzić bóle położnicy. Prym wiodła znana
położna, niejaka Berenguela de Mas, która przyjęła w Barcelonie
niezliczone porody. W owej chwili, spocona, z włosami zebranymi
pod czepkiem, trzymała rękę między udami kobiety, która leżąc ze
zgiętymi i rozłożonymi nogami, głucho jęczała. Jej twarz była
żywym obrazem trwogi. Drugą kobietą, która w owych chwilach
ograniczała się do zmieniania kompresów na czole położnicy, była
Caterina, ochmistrzyni zarządzająca domem.
Pozostawiając na stronie przygnębionego męża i duchownego,
Harusz skierował się ku położnej.
— Jak to wygląda, Berenguelo?
Matrona westchnęła z ulgą, usłyszawszy głos medyka, i niemal
nie odwracając głowy, odpowiedziała:
— Źle, mój panie. Dzięki Bogu, że przyszliście. Pani straciła
dużo krwi i minęły już cztery lata, odkąd była matką: kanał rodny
wydaje się zagrodzony, chyba worek z placentą się oderwał i zamyka
wyjście. Poza tym to jeszcze nie czas... Dlatego po was posłałam.
— Pozwólcie, że zobaczę.
Ruth, żona Martiego, leżała w łożu pod baldachimem, z pasmami
kasztanowych włosów przylepionymi do skroni; z ust ledwie wy-
dobywał się głuchy jęk, a na wargach, z których wypływała strużka
krwi, widoczne były ślady jej własnych zębów. Została zawinięta
w długą koszulę, zakrywającą ciało od pasa w dół, tak by można
ją było pielęgnować, nie narażając na szwank przyzwoitości.
Strona 12
Stary medyk otworzył torbę i wyjął z niej dziwne urządzenie
podobne do wielkich cęgów, otwierających się na jednym końcu,
gdy ściskało się drugi. Pasami białego płótna owinął cęgi, a potem
zanurzył je w płynie, który wlał z bańki do jednej z misek położnej.
Teraz mógł już przystąpić do działania.
Martí i duchowny stali w najdalszym rogu pomieszczenia jak
dwa marmurowe posągi.
Medyk przysunął urządzenie do narządów płciowych położnicy
i ściskając uchwyt, rozwarł cęgi. Potem wprowadził prawą dłoń
w ciało kobiety. Po chwili, która mężowi wydała się wiecznością,
poruszył się niespokojnie. Zamienił kilka słów z położną, po czym
skierował się do miejsca, gdzie oczekiwali obaj mężczyźni.
— Panie, przykro mi z powodu złych wiadomości: torba z placentą
nie pozwala urodzić się dziecku, które ponadto jest przedwczesne...
Musicie wybierać pomiędzy matką a dzieckiem, jako że można
uratować tylko jedno z ich dwojga... I to pod warunkiem, że los
okaże się łaskawy.
— Nie rozumiem, wytłumaczcie mi to jaśniej — powiedział Marti.
— Czy mam mówić z całkowitą szczerością?
— Niełatwo mnie przestraszyć, możecie mówić otwarcie.
— Jeżeli chcecie, bym ratował waszą małżonkę, muszę zgnieść
główkę dziecka i pociągnąć za nią, żeby przycisnęła placentę i
opróżniła ją z krwi. Dopiero wówczas będę mógł wyciągnąć i
placentę, i dziecko, choć będzie ono, jak się domyślacie, martwe.
Jeżeli natomiast spróbuję uratować życie waszemu dziecku, co już
samo w sobie jest bardzo skomplikowane, biorąc pod uwagę, że
płód ma siedem miesięcy, wtedy będę musiał naciąć brzuch waszej
żony, dopóki ona żyje, gdyż jeśliby przestała oddychać, dziecko by
się udusiło.
Marti Barbany zmienił się na twarzy, która przybrała odcień
trupiej bladości. Nie mógł wykrztusić słowa. Archidiakon ścisnął
jego ramię i powiedział:
— Kościół twierdzi, że na pierwszym miejscu należy stawiać
życie nienarodzonego.
— Guzik mnie obchodzi, co twierdzi Kościół! Będę mógł mieć
inne dzieci... Natomiast żonę stracę na zawsze!
— Mówicie głupstwa, Marti. Jednak wybaczam wam, bo w tej
chwili nie jesteście przy zdrowych zmysłach — rzekł duchowny.
Strona 13
— Zostawcie mnie w spokoju z waszym bełkotem starej baby.
Nie wzywałem was po to, żebyście mnie wciągali w teologiczne
labirynty, lecz po to, byście mi służyli oparciem i pociechą.
— Przykro mi, panie — wtrącił się Harusz z zatroskaną twarzą—
ale nie zostało wiele czasu. Jeżeli czegoś szybko nie postanowicie,
możecie stracić ich oboje.
Głos Ruth zabrzmiał w oddali jak skarga.
— Podejdź, Martí... A wy, medyku, słuchajcie mnie dobrze.
— Nie rozumiem, jak mogła nas usłyszeć — powiedział ojciec
Llobet.
— W takich okolicznościach nigdy nie wiadomo, jak bardzo
czułe mogą stać się zmysły kobiety.
Trzej mężczyźni podeszli do łoża, podczas gdy położna, ochmis-
trzyni Caterina i nowa w tym domu służąca o imieniu Gueralda,
która do tej chwili pilnowała kotła z wodą, odeszły na bok.
Ruth, chwytając męża silnie za nadgarstek i przyciągając do
siebie, zmusiła go, żeby się nad nią pochylił; wtedy przemówiła
szeptem, ale dość wyraźnie, żeby wszyscy ją usłyszeli.
— Chcę żyć, Marti, żeby widzieć, jak rośnie nasza mała Marta
i ten syn, którego oboje tak bardzo pragnęliśmy... ale jeżeli ma to
być moje życie albo jego, chcę uratować jego.
Marti, przejęty bólem i rozpaczą, przysunął wargi do twarzy żony.
— Nie, Ruth, nie chcę cię stracić... Będziemy mogli mieć inne
dzieci, ale bez ciebie moje życie nie będzie miało znaczenia.
— Kochałam cię aż do ostatecznej ofiary i ty, mój mężu, wiesz
o tym, ale pragnę ponad wszystko, żeby żył mój syn. Nie może być
inaczej...
I zwracając spoconą twarz ku ochmistrzyni, nakazała:
— Droga Caterino, przynieście mi Biblię, która jest w mojej
komodzie.
Kobieta wyszła i po chwili wróciła, niosąc gruby wolumin.
Ruth powiedziała szeptem:
— To jest święta księga, która łączy wszystkie religie. Przysięgnij
z ręką na Biblii, że ponad wszystko inne będziecie się starali uratować
mojego syna.
— Nie każ mi tego przysięgać, ukochana. Pomyśl o małej
Marcie... Ma tylko cztery latka i potrzebuje cię bardziej niż ko-
gokolwiek.
Strona 14
Ruth westchnęła; na dźwięk imienia córeczki maska bólu pokryła
jej oblicze. Nieszczęsna odwróciła spojrzenie, jakby w obawie, że
widok udręczonej twarzy męża może skłonić ją do zmiany powziętej
decyzji. Przemówiła szeptem, niemal obojętnie:
— Oświadczam uroczyście, że taka jest moja wola. Jeśli... jeśli
dojdzie do najgorszego, wiem, że zostawiam Martę w najlepszych
rękach...
Marti usiłował zapanować nad swoim głosem, który zaczynał
przechodzić w szloch.
— Ona potrzebuje ciebie, Ruth!
Żona skierowała na niego spojrzenie i pomimo bólu, który ją
przepełniał, można było dostrzec w jej twarzy jakieś tchnienie
spokoju.
— Już podjęłam decyzję, Marti. Jednak... jest jeszcze coś, o co
chciałabym cię prosić. — Przerwała na chwilę, a jej oblicze przeszył
skurcz bólu. Marti z czułością pogłaskał ją po czole. — Chcę
umrzeć, jeżeli Jehowa tak postanowi, na łonie religii swoich przod
ków i być pochowana zgodnie z ich tradycją.
Zapadła cisza. Marti spojrzał na żonę wzrokiem wyrażającym
wątpliwość. W końcu, jak zawsze w wyjątkowych wypadkach,
rozległ się głęboki, wyważony głos ojca Llobeta.
— Wyjdźmy, Marti. Pozwólmy, by doktor Harusz robił, co musi.
Nie powinniśmy mu przeszkadzać naszą obecnością. — 1 zniżając
głos, dodał: — Zapomnijcie o tej ostatniej sprawie... Ruth jest
wzburzona, nie możemy jej słuchać. Te słowa nie są podyktowane
rozsądkiem.
— Wiem doskonale, co mówię, Eudaldzie — wyszeptała po-
łożnica.
Marti położył dłoń na Biblii i pośród grobowej ciszy powiedział:
— Przysięgam, że wypełnię twoją ostatnią wolę.
Usłyszawszy to, duchowny nie mógł powstrzymać gestu nieza-
dowolenia. Potem wziął przygnębionego męża za ramię i usiłował
poprowadzić go ku drzwiom, szepcząc mu do ucha:
— W takich warunkach przysięga nie będzie miała wartości.
Marti opierał się przed opuszczeniem sali. Wtedy medyk, by
przełamać jego niezdecydowanie, odezwał się w te słowa:
— Jeżeli nie pozwolicie mi działać, wszystko będzie bezuży
teczne.
Strona 15
Kiedy już odeszli, dał się znowu słyszeć słaby głos położnicy: —
Teraz wypełnijcie swój obowiązek żyda i medyka. Uratujcie
mojego syna! Błagam was o to!
Harusz wyjął z torby skalpel, położył go na stoliku, po czym
wziął szklaną butelkę i wylał jakiś jasnoniebieski płyn na czyste
płótno, którym kazał położnej zakryć nos i usta kobiety. Kiedy
zobaczył, że stała się lekko senna, odsłonił jej wielki brzuch i
trzymając w prawej dłoni ostre narzędzie, lekko się pochylił.
♦ ♦ ♦
Czas płynął bardzo powoli. Nad horyzontem wzniósł się księżyc
i głos strażnika obwieścił porę pierwszej modlitwy kleryków w są-
siednim kościele Sant Miquel. Martí stał z rękami na plecach,
patrząc przez okno w nocne niebo, podczas gdy ojciec Llobet
pozwalał wypoczywać swojemu wielkiemu ciału na jednym z krzeseł.
Obserwując napięcie w postawie młodego przyjaciela i protegowa-
nego, nie mógł uniknąć porównania go z owym młodzieńcem, który
jedenaście lat wcześniej pojawił się przed nim z listem od zmarłego
ojca. Marti był wtedy tylko pełnym złudzeń chłopcem, wieśniakiem
pragnącym zamieszkać w Barcelonie i dorobić się majątku. 1 Bóg
pomógł mu w realizacji tego zamiaru. Marti Barbany w owej chwili
był niewątpliwie najzamożniejszym obywatelem miasta. Właścicie-
lem olbrzymiej fortuny, obejmującej młyny w Magórii, hektary
upraw w Besós i dwie floty, jedną w Syrakuzach i drugą w Barcelonie,
liczące łącznie ponad sześćdziesiąt statków, które z ładowniami
wypełnionymi towarami przemierzały drogi morskie i czyniły życie
mieszkańców Barcelony pomyślniejszym i bezpiecznym. Marti
Barbany handlował zarówno z krajami islamskiego Wschodu, jak
i z chrześcijańskimi królestwami Półwyspu Iberyjskiego oraz domem
Karolingów. Jego statki, żeglujące wzdłuż brzegów albo po pełnym
morzu, kotwiczyły w miastach italskiego buta i przez Adriatyk
docierały do Najjaśniejszej Republiki Weneckiej, a nawet do zamoż-
nego Bizancjum i posiadłości bagdadzkiego kalifa; słynne były jego
stocznie i warsztaty ciesielskie na wybrzeżu, nad którym wznosiła
się bryła wzgórza Montjuïc. Jego niezmierne bogactwo pochodziło
głównie z owej czarnej oliwy, która — magazynowana w górskich
grotach — dostarczała cennego czarnego złota rozświetlającego
zmierzch hrabiowskiego miasta i znajdującego coraz to nowe zasto-
Strona 16
sowania. Zewnętrznym przejawem wpływów Marti ego było ogromne
domostwo wznoszące się przy placu Sant Miquel w pobliżu pałacu
hrabiowskiego, często odwiedzane przez wybitnych mieszkańców
Barcelony.
Ale ten sam Bóg, który był wobec niego tak szczodry w sprawach
pieniężnych, okazał się bezlitosny w jego życiu uczuciowym. Naj-
pierw Laia, pierwsza miłość, oszalała z bólu z powodu przewrotności
nikczemnego ojczyma, radcy miejskiego Bernata Montcusí, i rzuciw-
szy się z wieży, zginęła, zostawiając Marti ego pogrążonego w roz-
paczy. A teraz Ruth, najmłodsza córka jego dobrego przyjaciela
Barucha Benvenista, młoda Żydówka, która zrezygnowała ze swojej
religii i dała mu córkę, walczyła w sąsiednim pokoju ze śmiercią...
Rozmyślania Martiego przerwał dźwięk otwieranych drzwi. Obaj
z duchownym odwrócili się w ich stronę. Medyk Harusz, z za-
krwawionymi jeszcze rękawami sukni i ze strapioną twarzą, wy-
szeptał:
— Panie, wszystko na próżno, nie mogłem nic zrobić.
Marti spojrzał nań pustym wzrokiem.
— Co chcesz przez to powiedzieć?
Cisza była wystarczająco wymowna. Potem padły słowa ciężkie
niczym nagrobna płyta.
— Przybyłem zbyt późno. Gdy tylko wydobyłem dziecko, wasza
żona zmarła.
Wyraz twarzy Martiego sprawił, że medyk poczuł się zmuszony
dokończyć.
— To był chłopiec, ale żył tylko przez kilka chwil.
Marti objął Eudalda; wyglądało, jakby miał wybuchnąć płaczem,
ale natychmiast go puścił i szybkim krokiem poszedł do pokoju,
gdzie leżała Ruth. Jego dłonie zacisnęły się na desce wielkiego łoża.
Patrzył na ciało żony przykryte tylko płótnem jak całunem. Kapłan
i medyk przyszli za nim, ale pozostali o kilka kroków od łoża. Marti
spojrzał przenikliwie na umiłowane ciało, teraz bez życia, i prze-
mówił głosem, którego duchowny nie znał i który zdawał się
dochodzić z bardzo daleka.
— Eudaldzie, ten w górze znowu mnie okradł. Tym razem odebrał
mi Ruth i mojego dziedzica.
— Marti, mój synu, niezbadane są boskie wyroki.
Marti zaprzeczył ruchem głowy.
Strona 17
— Już wystarczy. Uroczyście przysięgam na świętą Biblię, że
nigdy już nie wezmę sobie ponownie małżonki, ale też nigdy nie
zlegnę z kobietą. Nie dam Bogu następnej okazji.
— Postradaliście zmysły; w takich okolicznościach żadna przy-
sięga nie ma wartości.
— Ostatnia, jaką złożyłem żonie, że pochowam ją jako żydówkę,
i ta, którą teraz wypowiedziałem, są ważne na zawsze.
Jego piersią zaczął wstrząsać spazmatyczny oddech. Marti upadł
na kolana i jakiś głuchy lament, jakby pochodzący od zranionego
zwierzęcia, przerwał nocną ciszę.
Nikt w owej chwili nie zauważył obecności dziewczynki, która
zalękniona przyglądała się od drzwi tej scenie. W chwilę później
ojciec Llobet dostrzegł małą Martę, wziął ją za rączkę i wyprowadził
z pokoju. Oczy dziecka, pełne pytań, wyrażały nieskończony nie-
pokój.
Strona 18
2
Pałac hrabiowski
Od śmierci swojej wiecznej rywalki, Ermesendy z Carcassonne,
babki męża, która prowadziła z nią tak energiczną walkę, hrabina
Almodis niepodzielnie władała hrabstwami Barcelony, Osony i
Ge-rony. Z całą sprawiedliwością należało przyznać, że dzięki
działalności dobroczynnej, szczodrym darom dla klasztorów i
bezsprzecznemu talentowi rządzenia zaskarbiła sobie przywiązanie
poddanych. Ona jednak nie zapominała o niespokojnych dawnych
latach. Chociaż nie była jedną z tych kobiet, co żyją wspomnieniami,
czasem, gdy przebywała sama w swoich komnatach, lubiła powracać
do owych burzliwych czasów. Uśmiechała się na myśl o własnej
odwadze, dzięki której zdecydowała się opuścić ówczesnego
małżonka, Ponçe'a z Tuluzy, powodowana niepohamowaną
namiętnością, jaką obudził w niej Ramón Berenguer, hrabia
Barcelony. Nigdy, nawet w najgorszych chwilach, tego nie
żałowała, choć niewątpliwie drogo zapłaciła za swą zuchwałość...
Przeklęta Ermesenda! Babka hrabiego wystąpiła nawet o wyklęcie
„konkubiny wnuczka", jak ją nazywała, i żeby je uzyskać, wystarała
się o audiencję u samego papieża. Ale czas nadał sprawom
właściwy bieg: o ile jej pojawienie się na dworze było
poprzedzone skandalem, o tyle teraz, jedenaście lat później,
Almodis cieszyła się szacunkiem poddanych. Bóg pobłogosławił ją
dwoma synami i dwiema córkami, miłością małżonka i
życzliwością ludzi... i zabrał Ermesendę do grobu.
Niech Pan zapewni jej wieczne szczęście w swojej chwale.
Strona 19
Tego ranka, w samotności skromnego salonu, Almodis gawędziła
ze swoją pierwszą damą, wierną Lionor de la Boésie, która wraz z
nią przybyła z dalekiej Tuluzy, z Barbarą de Ortigosa i Brígida de
Amalii, dwiema damami ze szlachetnych rodzin, wybranymi dla niej
przez małżonka, i z Delfinem, garbatym karłem, towarzyszem jej
pierwszych kroków w Marchii, obdarzonym rzadkim darem
nekromancji. Delfín był jej przyjacielem i doradcą jeszcze z łat
dzieciństwa i choć zazwyczaj irytował ją swoim zuchwalstwem,
jego wierność była niepodważalna.
Komnata, która niegdyś służyła za oratorium, stanowiła ośrodek
życia Almodis. Przepych wielkiego salonu nie odpowiadał jej gustom,
tak więc sztuka po sztuce zbierała przedmioty i ciekawostki, jakie
w tej wyszukanej ostoi mogły zadowolić jej wykształcony umysł.
Od bujanego fotela po stary kołowrotek, poprzez kolekcję instrumen-
tów muzycznych. Wśród tych ostatnich wyróżniał się flet inkrus-
towany masą perłową, psalterium z różanego drewna, podarek od
opata z Ripoll, a zwłaszcza cytra, na której tak doskonale grała jej
pierwsza dama, doña Lionor. Wszystko to umilało Almodis pobyt
w hrabiowskim pałacu.
— Pani, sądzę, że przesadzacie, biorąc na siebie tyle obowiązków.
Byłoby dla waszej miłości korzystniej poświęcić czas na bardziej
wdzięczne zajęcia i pozwolić na przykład, żeby zupę dla biednych
rozdzielali zakonnicy z Pia Almoina.
Powiedziała to Lionor, jedyna, może prócz Delfina, osoba, która
ośmielała się wygłaszać własne zdanie o działalności hrabiny.
— Lionor, mogę was zapewnić, że moją najcięższą karą jest
bezczynność. Pomyślcie, że kiedy się kończy jakieś ważne zadanie,
czuję smutek, dopóki nie znajdę innego pobudzającego zajęcia.
Prace budowlane w katedrze czy doprowadzenie wody do Barcelony
były dla mnie nie tyle trudem, ile celem życia.
Zabrała głos Brígida, czubkiem prawej stopy wprawiając jed-
nocześnie w ruch kołowrotek, na którym nawijał się kłębek
wełny.
— Pani, cnota mieści się między małym a wielkim. Nie braknie
osób niezdolnych dotrzymać wam kroku, które cierpią, gdyż nie
mogą was zadowolić.
— Czy może się do nich zaliczacie, moja Brigido? — spytała
Almodis z przekąsem.
Strona 20
— Ja nie, pani, ale znany jest wasz zapał i trudno za wami
nadążyć — usprawiedliwiła się dama.
Zapadło milczenie, a Brígida zrozumiała lekki wyrzut zawarty
w pytaniu.
Lionor pośpieszyła jej z pomocą.
— Doña Brígida miała bez wątpienia na myśli waszego niepo
skromionego ducha, pani. Potwierdzają to wasze czyny. Powiedzcie,
jaka dama, hrabina albo inna znana wam kobieta o takiej pozycji
zdolna jest dorównać waszym poczynaniom.
Pochlebstwo zmiękczyło hrabinę, nieprzyzwyczajoną do jakiej-
kolwiek krytyki, choćby nawet zawoalowanej.
Rozmowa utknęła w martwym punkcie i gdy Lionor lekko
zmarszczyła brwi, odezwała się Barbara, zmieniając temat.
— Powiedz nam, Delfinie, o czym mówią plotkarki na rynku?
Karzeł, przyodziany w suknię o żywych kolorach, był ogromnie
zadowolony, kiedy mógł być w centrum zainteresowania niewiel-
kiego dworu, tak więc, by zwrócić uwagę pani, starał się wiedzieć
jak najwięcej o ostatnich wydarzeniach.
— No cóż, tym razem mówi się o śmierci żony Martiego Barbany
podczas połogu; straciła też dziecko, które nosiła, w dodatku chłopca,
a więc dziedzica fortuny. Odwiedziny śmierci zawsze zasługują na
komentarze, a co dopiero, kiedy nieboszczka jest ważną osobistością
i traci życie w młodym wieku! Tragiczne zgony zawsze pasjonują
kumoszki.
Hrabina przerwała swoją robótkę.
— Powiadasz, że zmarła żona Martiego Barbany?
— To właśnie rzekłem, pani.
— A dlaczego nikt mnie o tym nie powiadomił?
— Sądziłem, że ojciec Llobet to uczynił — odparł Delfín.
— Nie widziałam go od trzech dni.
— Może właśnie z tego powodu — wtrąciła Lionor.
— A może nie uznał tego za dość ważne, żeby przerywać wasze
nieskończone zajęcia — zasugerowała Brígida, pośrednio mszcząc
się w ten sposób za wcześniejszą naganę.
— Nigdy nie zapominam osób, które kiedykolwiek okazały mi
swoją życzliwość. Zawsze czułam specjalną predylekcję wobec
dobrego obywatela, któremu hrabstwo zawdzięcza tak wiele. Ten
człowiek już kiedyś poniósł ogromną stratę... A teraz to. — W tym