2169

Szczegóły
Tytuł 2169
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2169 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2169 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2169 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

EDGAR RICE BURROUGHS PRZYGODY TARZANA CZ�OWIEKA LE�NEGO T�UMACZY�A J. COLONNA-WALEWSKA CZʌ� II: POWR�T TARZANA ROZDZIA� I NA PAROWCU - Magnifique* - odezwa�a si� hrabina de Coude sama do siebie. - Co? - zapyta� hrabia, zwracaj�c si� do swej m�odej �ony. - Co wspania�ego zobaczy�a�? - i hrabia rozgl�da� si� woko�o, szukaj�c przedmiotu, kt�ry wywo�a� jej podziw. - Ach, nic takiego, m�j drogi - odrzek�a hrabina, a rumieniec chwilowo zabarwi� jej ju� i tak r�owe policzki. - Przypomnia�y mi si� tylko te pot�ne drapacze nieba, jak je nazywaj� w Nowym Jorku. - To m�wi�c, pi�kna hrabina poprawi�a si� w fotelu, gdzie siedzia�a na pok�adzie parowca, i zabra�a si� do przegl�dania miesi�cznika ilustrowanego, kt�ry wskutek owego "nic takiego" opu�ci�a na kolana. Jej ma��onek pogr��y� si� zn�w w czytaniu ksi��ki. Dziwi�o go to troch�, �e �ona w trzy dni po opuszczeniu Nowego Jorku nagle uczu�a podziw uwielbienia dla tych budowli, kt�re jeszcze niedawno nazywa�a okropnymi. Po pewnym czasie hrabia od�o�y� czytan� ksi��k�. - Nudzi mi si�, Olgo - rzek�. - Spr�buj� znale�� innych, kt�rzy r�wnie si� nudz� i zagramy w karty. - Nie jeste� zbyt grzeczny, m�j m�u - odpowiedzia�a, u�miechaj�c si�, hrabina - lecz poniewa� i ja nie jestem w weso�ym usposobieniu, mog� ci przebaczy�. Id� wi�c, je�eli masz ochot� i zagraj w swoje nudne karty. Kiedy m�� odszed�, skierowa�a szybko oczy na wysok� posta� m�odego cz�owieka, kt�ry rozsiad� si� wygodnie w fotelu w niewielkiej odleg�o�ci. - Magnifique - wyszepta�a znowu. Hrabina Olga de Coude mia�a dwadzie�cia lat, jej m�� - czterdzie�ci By�a wiern� i uczciw� �on�, wobec tego jednak, �e nie pytano jej o zdanie przy wyborze m�a, ma�o prawdopodobne by�oby przypuszczenie �e by�a gwa�townie i nami�tnie zakochana w cz�owieku, kt�rego utytu�owany rodzic kaza� jej po�lubi�. Z tego jednak, �e mimowolnie wyda�a okrzyk podziwu na widok wspania�ej postaci obcego m�czyzny, nie nale�y bynajmniej wnioskowa�, �eby my�li jej mia�y by� nielojalne wzgl�dem ma��onka. Uczu�a podziw tak naturalnie, jak m�g�by w niej wywo�a� podziw inny, szczeg�lnie pi�kny okaz jakiegokolwiek innego rodzaju. A przy tym m�odzieniec niezaprzeczalnie by� pi�kny. Kiedy ukradkowe spojrzenie hrabiny spocz�o przez chwilk� na jego profilu, powsta� z miejsca, by opu�ci� pok�ad. Hrabina de Coude zwr�ci�a si� do przechodz�cego s�u��cego. - Kto to, ten pan? - Zapisany jest w ksi��ce pasa�er�w jako pan Tarzan z Afryki - odpowiedzia� s�u��cy. - O, to s� wielkie dobra - pomy�la�a hrabina, a to wzbudzi�o jeszcze wi�ksze jej zainteresowanie. Kiedy Tarzan szed� powolnym krokiem, udaj�c si� do pokoju dla pal�cych, natkn�� si� niespodziewanie na dwu m�czyzn szepcz�cych co� do siebie w podnieceniu. Nie pomy�la�by nawet o nich ani przez chwil�, lecz uderzy�o go dziwne wejrzenie, jakie jeden z nich rzuci� w jego kierunku. Wygl�d obu przypomnia� Tarzanowi melodramatyczne postacie zbrodniarzy, jakie widywa� w teatrach paryskich. Obaj mieli pochmurny wyraz twarzy, a dziwne ruchy, ukradkowe spojrzenia, jakie rzucali woko�o, knuj�c co� na boku, wzmacnia�y jeszcze takie podobie�stwo. Tarzan wszed� do pokoju pal�cych i znalaz� sobie krzes�o w pewnym oddaleniu od innych znajduj�cych si� tam os�b. Nie by� w usposobieniu do rozmowy i popijaj�c absynt zacz�� ze smutkiem przypomina� sobie wydarzenia z ostatnich kilku tygodni swego �ycia. Nachodzi�a go w�tpliwo��, czy post�pi� rozumnie, zrzekaj�c si� swych praw, nale�nych mu z urodzenia, na rzecz cz�owieka, wobec kt�rego nie by� niczym zobowi�zany. Claytona lubi�, to prawda, tak - ale nie o to chodzi�o. Nie dla Williama Cecyla Claytona, lorda Greystoke, wyrzek� si� swego prawa pierworodztwa. Zrobi� to przez wzgl�d na kobiet�, kt�r� obaj kochali i kt�r� dziwne zrz�dzenie losu odda�o Claytonowi zamiast jemu. To, �e by� przez ni� kochany, powi�ksza�o jeszcze trudno�ci, lecz czu�, �e nie m�g� post�pi� inaczej, ni� post�pi� owego wieczora na ma�ej stacyjce, zbudowanej w lasach dalekiego Wiskonsinu. Wzgl�d na jej szcz�cie by� dla niego rzecz� najwa�niejsz�, a kr�tkie zaznajomienie si� z cywilizacj� i lud�mi cywilizowanymi przekona�o go, �e �ycie bez pieni�dzy i bez pozycji towarzyskiej by�o dla tych ludzi nie do zniesienia. Janina Porter stworzona by�a do korzystania i z bogactw, i z pozycji �wiatowej. Gdyby Tarzan je zabra� jej przysz�emu ma��onkowi, to bez w�tpienia pogr��y�by j� w n�dzy i cierpieniu. W umy�le jego nawet nie powsta�o przypuszczenie, �e Janina Porter wyrzek�aby si� Claytona, gdyby by� pozbawiony tytu�u i d�br, gdy� wierzy�, �e inni ludzie �ywi� w sercu tak� szlachetno�� uczu�, jaka znamionowa�a jego charakter. Co do tego nie by� w b��dzie. Podobne nieszcz�cie istotnie mog�oby tylko jeszcze bardziej wp�yn�� na Janin� Porter, aby pozosta�a wierna obietnicy danej Claytonowi. My�li Tarzana przenios�y si� teraz od przesz�ych zdarze� do przysz�o�ci. Z pocz�tku zacz�� rozmy�la� z uczuciem ulgi o swym powrocie do d�ungli, gdzie si� urodzi� i wyr�s�, do okrutnej, dzikiej d�ungli, w kt�rej sp�dzi� dwadzie�cia z dwudziestu dwu lat swego �ycia. Kt�jednak z masy �yj�cych tam istot powita rado�nie jego powr�t? Nikt. Mia� tylko jednego przyjaciela, Tantora - s�onia. Inne istoty rozpoczn� zaraz polowanie na niego lub b�d� przed nim ucieka�y, jak to czyni�y przedtem. Nawet ma�py jego w�asnego plemienia nie b�d� mu towarzyszami. Cywilizacja nauczy�a w pewnej mierze Tarzana jednej rzeczy, wytworzy�a w nim potrzeb� towarzystwa ludzkiego i rozwin�a poczucie prawdziwej przyjemno�ci z przebywania w mi�ej, dobrze dobranej kompanii i w r�wnej mierze obrzydzi�a mu inne �ycie. Trudno by�o wyobrazi� sobie dalsze �ycie bez przyjaciela - bez �adnej istoty, do kt�rej mo�na by przem�wi� w jednym z tych j�zyk�w, kt�re Tarzan nauczy� si� kocha�. Zag��biaj�c si� w takie my�li, Tarzan nie uczuwa� rado�ci z tego �ycia, jakie dla siebie wybra�. Gdy siedzia� tak rozmy�laj�c i pal�c papierosa, oczy jego pad�y na stoj�ce przed nim lustro: ujrza� w nim odbicie sto�u, przy kt�rym siedzia�o czterech m�czyzn przy kartach. Jeden z nich w owej chwili wsta� i oddali� si�, a inny zbli�y� si�. Tarzan widzia�, �e uprzejmie zaproponowa� przy��czenie si� do gry na miejsce gracza, kt�ry odszed�, aby nie przerywa� gry. By� to jeden z tych dwu ludzi, kt�rych Tarzan widzia� w przej�ciu do pokoju, gdzie grano, ten, kt�ry by� ni�szego wzrostu. Zwr�ci�o to uwag� i pewne zainteresowanie Tarzana. Rozmy�laj�c wi�c o swej przysz�o�ci, zacz�� �ledzi� w lustrze odbicie graczy siedz�cych przy karcianym stoliku poza sob�. Pr�cz tego cz�owieka, kt�ry w�a�nie przy��czy� si� do gry, Tarzan zna�, lecz tylko z imienia, jeszcze jednego z graj�cych. By� to gracz siedz�cy naprzeciwko nowo przyby�ego, hrabia Raul de Coude, na kt�rego us�u�ny kelner parowca zwraca� uwag� pasa�er�w jako na jedn� z os�b znakomitych odbywaj�cych podr�, oznajmiaj�c, �e jest to urz�dnik we francuskim ministerstwie wojny. Nagle to, co si� zacz�o dzia� na obrazie w lustrze, poch�on�o ca�� uwag� Tarzana. Do pokoju wszed� drugi, �niadej cery spiskowiec i stan�� poza krzes�em hrabiego. Tarzan spostrzeg�, �e obr�ci� si� on i ukradkowo obejrza� si� po pokoju, lecz oczy jego nie spocz�y na lustrze na czas dostateczny, by dostrzec w nim odbicie badawczych oczu Tarzana. W spos�b tajemniczy cz�owiek ten wyj�� co� z kieszeni. Tarzan nie m�g� rozr�ni�, co to by�o, gdy� przedmiot ukryty by� w r�ku. Ostro�nie r�ka podsun�a si� do hrabiego, po czym przedmiot bardzo zr�cznie zosta� wsuni�ty do kieszeni hrabiego. Cz�owiek pozosta� nadal na tym miejscu, sk�d m�g� widzie� karty w r�ku Francuza. Tarzan zdziwiony wyt�y� teraz ca�� uwag�, baczny na ka�dy szczeg� tego, co si� dzia�o. Gra trwa�a jakie� dziesi�� minut, w czasie kt�rych hrabia wygra� znaczn� sum� od tego, kt�ry przy��czy� si� do gry i wtedy Tarzan zauwa�y�, �e cz�owiek stoj�cy poza plecami hrabiego kiwni�ciem g�owy da� znak swemu towarzyszowi. Natychmiast potem gracz wsta� i wskaza� palcem na hrabiego. - Gdybym wiedzia�, �e pan jest profesjonalnym oszustem w grze karcianej, nie by�bym si� przy��czy� do gry - rzek�. S�ysz�c to hrabia i dwaj inni gracze zerwali si� na nogi. De Coude zblad�. - Co to ma znaczy�? - zawo�a�. - Czy pan wie, do kogo pan to m�wi? - Wiem, �e odzywam si� po raz ostatni do osoby, kt�ra oszukuje w karty - odpowiedzia� tamten. Hrabia przechyli� si� przez st� i uderzy� otwart� d�oni� w twarz m�wi�cego, a wtedy inni wdali si� i rozdzielili ich. - Tu jest jakie� nieporozumienie - rzek� jeden z graj�cych. - To przecie� jest hrabia de Coude. - Je�eli jestem w b��dzie - przem�wi� oskar�yciel - ch�tnie got�w jestem przeprosi�, lecz przedtem, niech hrabia wyt�umaczy po co ma zbywaj�ce karty, kt�re widzia�em, jak wsun�� sobie do bocznej kieszeni. W owej chwili cz�owiek, kt�ry na oczach Tarzana wsun�� karty do kieszeni hrabiego, chcia� opu�ci� pok�j, lecz zast�pi� mu drog� wysoki cudzoziemiec z szarymi oczyma. - Przepraszam - rzek� �w cz�owiek sucho, pr�buj�c przesun�� si� bokiem. - Prosz� zaczeka� - rzek� Tarzan. - Po co mam czeka�? - zawo�a� tamten z uniesieniem. - Prosz� mi da� przej��. - Zaczekaj - rzek� Tarzan. - Widz�, �e chodzi tu o spraw�, kt�r� bez w�tpienia pan b�dzie m�g� wyja�ni�. Wychodz�cy uni�s� si� wtedy i z przekle�stwem na ustach usi�owa� usun�� Tarzana z drogi. Ten u�miechn�� si� tylko, zakr�ci� nim w k�ko i chwyciwszy m�odego cz�owieka za ko�nierz surduta, poprowadzi� do sto�u z powrotem, opieraj�cego si�, wykrzykuj�cego przekle�stwa i staraj�cego si� na pr�no wywin�� z r�k. Cz�owiek, kt�ry rzuci� oskar�enie przeciwko hrabiemu i dwaj inni gracze stali tymczasem ko�o hrabiego. Inni pasa�erowie zbiegli si� do miejsca, gdzie powsta�a k��tnia i oczekiwali, jaki b�dzie rezultat. - Cz�owiek ten ma pomieszane zmys�y - rzek� hrabia. - Panowie, prosz� was, niech kto przeszuka moje kieszenie. - Oskar�enie jest �mieszne - rzuci� jeden z graj�cych. Trzeba tylko wsun�� r�k� do kieszeni hrabiego, a zobaczycie, �e oskar�enie ma sw� racj� - ci�gn�� dalej oskar�yciel. A gdy inni wci�� si� wahali, rzek� - oto, prosz�, ja sam to zrobi�, je�eli nikt z pan�w tego uczyni� nie chce. - Z tymi s�owami podsun�� si� do hrabiego. - Nie pozwol� na to - rzek� de Coude, dam si� obszuka�, ale tylko uczciwemu cz�owiekowi. - Nie ma potrzeby przeszukiwa� kieszeni hrabiego. Karty znajduj� si� tam. Ja widzia�em, �e zosta�y wsuni�te. Wszyscy ze zdziwieniem zwr�cili si� w stron� nowego przybysza i ujrzeli pi�knie zbudowanego m�czyzn�, popychaj�cego w kierunku sto�u drugiego cz�owieka, kt�rego trzyma� za ko�nierz. - To jaki� uknuty szanta� - zawo�a� gniewnie de Coude. - Nie ma kart w mym surducie. - M�wi�c to, w�o�y� r�k� do swej kieszeni. Milczenie zapanowa�o w�r�d tej grupki �udzi. Hrabia zblad� jak �ciana, wyci�gn�� r�k�, a w niej by�y trzy karty. Patrza� na nie, nie m�wi�c nic, z widocznym przera�eniem. Na policzkach wyst�pi�y mu wypieki z doznanego wzruszenia. Na twarzach os�b otaczaj�cych odbi� si� wyraz lito�ci i pogardy na widok cz�owieka, kt�ry straci� honor. - To zmowa, panowie - odezwa� si� szarooki cudzoziemiec. - Panowie - ci�gn�� dalej - hrabia nie wiedzia� o tym, �e karty s� w jego kieszeni. Wsuni�to mu je bez jego wiedzy, gdy siedzia� przy grze. Z tego oto miejsca, gdzie siedzia�em, widzia�em w lustrze odbicie tego, co si� dzia�o. Osobnik, kt�rego pochwyci�em, gdy usi�owa� opu�ci� pok�j, w�o�y� karty do kieszeni hrabiego. De Coude przeni�s� spojrzenie z Tarzana na cz�owieka, kt�rego ten trzyma�. - Bo�e m�j - zawo�a� - Miko�aju, to ty? Po czym zwr�ci� si� do tego, kt�ry oskar�a� i popatrzy� na niego uwa�nie przez chwil�. - A pan, nie pozna�em pana z przyprawion� brod�. To zmieni�o zupe�nie pana wygl�d, panie Paulwicz. Teraz rozumiem. Wszystko jasne, panowie. - Co nale�y z nimi zrobi�, hrabio? - zapyta� Tarzan - odda� ich w r�ce kapitana? - Nie, m�j przyjacielu - rzek� hrabia po�piesznie. - Jest to sprawa osobista i prosi�bym, by� da� jej spok�j. Wystarczy, �e oczy�ci�em si� z oskar�enia. Im mniej b�dziemy mieli do czynienia z takimi lud�mi- tym lepiej. Lecz jak mam dzi�kowa� za wielk� us�ug�, jak� mi pan wy�wiadczy�? Pozwoli pan, �e podam panu sw�j bilet wizytowy, a gdyby zdarzy�o si�, �e m�g�bym si� panu przyda�, prosz� nie zapomina�, �e masz pan prawo mi rozkazywa�. Tarzan wypu�ci� z r�k Rokowa, kt�ry wraz ze swym towarzyszem Paulwiczem spiesznie opu�ci� pok�j. Przy wyj�ciu Rokow zwr�ci� si� do Tarzana ze s�owami: "B�dzie pan mia� sposobno�� po�a�owa� wtr�cania si� do cudzych spraw". Tarzan u�miechn�� si� tylko, po czym sk�oniwszy si� hrabiemu, wr�czy� mu swoj� kart� wizytow�. Hrabia przeczyta�: Jan C. Tarzan - Panie Tarzanie - rzek� - wola�bym, �eby pan nie okaza� mi swojej przyja�ni, gdy� jestem pewien, �e pozyska� pan sobie nieprzyja�� dwu najwierutniejszych w ca�ej Europie �otr�w. Unikaj ich, radz�. - Mia�em w swym �yciu wrog�w bardziej gro�nych - odpowiedzia� Tarzan ze spokojnym u�miechem - a jednak dotychczas �yj� i nic mi si� nie sta�o. S�dz�, �e �aden z nich nie zdo�a wyrz�dzi� mi krzywdy. - Miejmy tak� nadziej� - rzek� de Coude - jednak�e nie zawadzi mie� si� na baczno�ci i wiedzie�, �e pozyska� pan sobie dzi� jednego co najmniej wroga, kt�ry nigdy nie zapomina i nigdy nie przebacza, kt�ry w swym z�o�liwym m�zgu obmy�la wci�� nowe z�odziejstwa przeciwko tym, kt�rzy udaremnilijego zamiary lub wyrz�dzili mu obraz�. Nazwa� Rokowa diab�em by�oby lekkomy�ln� zniewag� dla jego szata�skiej mo�ci. Tego wieczora, kiedy Tarzan powr�ci� do swej kabiny, znalaz� na pod�odze kartk�, kt�r� widocznie kto� przesun�� pod drzwiami. Gdy j� otworzy�, przeczyta�: Panie Tarzan! S�dz�, �e Pan nie zdawa� sobie sprawy z wa�no�ci czynu, jaki Pan pope�ni�, w przeciwnym razie nie zrobi�by Pan tego, co Pan zrobi�. Chc� wierzy�, �e Pan dzia�a� w nie�wiadomo�ci i bez zamiaru wyrz�dzania obrazy. Dlatego got�w jestem zgodzi� si� na przyj�cie przeprosin, a otrzymawszy zapewnienie, �e pan w dalszym ci�gu nie b�dzie si� wtr�ca� do spraw, kt�re Pana nie dotycz�, pozostawi� rzecz bez z�ych dla Pana skutk�w. W przeciwnym razie... lecz s�dz�, �e Pan post�pi rozs�dnie, tak jak ja proponuj�. Z powa�aniem Miko�aj Rokow Na ustach Tarzana zaigra� z�owr�bny u�miech, lecz zaraz potem przesta� my�le� o Rokowie i po�o�y� si� spa�. W pobliskiej kabinie hrabina de Coude m�wi�a do swego ma��onka: - Dlaczego jeste� taki powa�ny, m�j drogi Raulu. Przez ca�y wiecz�r by�e� zas�piony. Co ci jest?. - Olgo, Miko�aj jedzie z nami na statku. Czy wiesz o tym? - Miko�aj! - zawo�a�a. - To niemo�liwe, Raulu. Nie mo�e by�. Miko�aj siedzi w wi�zieniu w Niemczech. - Tak i ja my�la�em, lecz dzi� go widzia�em i z nim tego drugiego arcy�otra Paulwicza. Olgo, nie mog� d�u�ej znosi� jego prze�ladowania. Nawet dla ciebie. Wcze�niej czy p�niej b�d� zmuszony kaza� go aresztowa�. W istocie prawie zdecydowany jestem powiedzie� wszystko kapitanowi przed wyj�ciem na brzeg. Na francuskim parowcu nie by�oby trudno, Olgo, sko�czy� t� nasz� nemesis* raz na zawsze. - Ach, nie, Raulu! - zawo�a�a hrabina, padaj�c na kolana przed m�em, kt�ry siedzia� na kanapie ze schylon� g�ow�. - Nie r�b tego. Wspomnij na dane przyrzeczenie. Powiedz, �e tego nie zrobisz. Nie gro� mu nawet, Raulu. De Coude uj�� jej r�ce w swoje d�onie i przygl�da� si� czas pewien jej poblad�ej i strwo�onej twarzy, jakby chcia� wydoby� z tych pi�knych oczu istotn� przyczyn�, kt�ra kaza�a jej broni� tego cz�owieka - w ko�cu przem�wi�: - Niech b�dzie tak jak sobie �yczysz, Olgo. Nie mog� tego zrozumie�. Utraci� on wszelkie prawo do twojej mi�o�ci, lojalno�ci lub szacunku. Zagra�a twojemu �yciu i twej dobrej s�awie, a r�wnie� �yciu i honorowi twego m�a. �eby� tego nie �a�owa�a, �e bierzesz go w swoj� obron�. - Ja go nie broni�, Raulu - przerwa�a z uniesieniem. - Nienawidz� go nie mniej ni� ty, lecz, Raulu, krew jest g�stsza ni� woda. - Dzi� mia�em ochot� wytoczy� z niego krew - rzek� ponuro de Coude. - Obaj uwzi�li si� z ca�ym rozmys�em, aby b�otem obrzuci� moj� cze��, Olgo. Tu opowiedzia� jej, co zasz�o w pokoju, gdzie grano w karty. - Gdyby nie ten, nie znany mi zupe�nie cz�owiek, uda�oby si� im, kt� bowiem uwierzy�by moim go�os�ownym zapewnieniom wobec fatalnego faktu, �e karty by�y w kieszeni? Ja sam zacz��em prawie w�tpi� samemu sobie, kiedy ten pan Tarzan wyci�gn�� przed nas twego kochanego Miko�aja i wyt�umaczy� ca�� niecn� sprawk�. - Pan Tarzan? - zapyta�a hrabina, widocznie zdziwiona. - Tak. Znasz go, Olgo? - Widzia�am go. S�u��cy mi go wskaza�. - Ja nie wiedzia�em, �e to znakomito�� - rzek� hrabia. Olga de Coude zmieni�a przedmiot rozmowy. Spostrzeg�a si� nagle, �e trudno jej b�dzie wyt�umaczy� pow�d, dlaczego s�u��cy wskaza� jej pi�knego m�odzie�ca. By� mo�e zarumieni�a si� nawet nieco, bo czy� hrabia, jej ma��onek, nie przypatrywa� si� jej przy tym dziwnie zagadkowym spojrzeniem. - Ach, - pomy�la�a - nieczyste sumienie to rzecz najbardziej podejrzana. ROZDZIA� II D�UG NIENAWI�CI Tarzan nie spotka� si� z nikim z towarzyszy podr�y, w kt�rych sprawy kaza� mu si� wtr�ci� wrodzony pop�d do uczciwo�ci i jego prostota, a� p�nym wieczorem nast�pnego dnia. Wtedy, w spos�b nieoczekiwany, znalaz� si� tu� przy Rokowie i Paulwiczu w chwili, kiedy ci jak najmniej mogli by� zadowoleni z jego towarzystwa. Stali obaj na pok�adzie w miejscu, gdzie pr�cz nich chwilowo nikogo innego nie by�o. Kiedy Tarzan podszed�, gor�co rozprawiali z jak�� kobiet�. Tarzan zauwa�y�, �e by�a strojnie ubrana, a jej wysmuk�a, zgrabna posta� �wiadczy�a o m�odym wieku. Nie m�g� jednak zauwa�y� rys�w jej twarzy, g�sto zawoalowanej. M�czy�ni stali obok niej, po obu stronach, a wszyscy troje zwr�ceni byli plecami do Tarzana tak, �e podszed� tu� blisko, lecz go nie spostrzegli. Zauwa�y�, �e Rokow, jak gdyby czym� grozi�, a ona o co� go prosi�a, m�wili jednak w obcym j�zyku i tylko z widoku m�g� s�dzi�, �e kobieta by�a przera�ona. Rokow tak widocznie grozi� kobiecie u�yciem si�y, �e cz�owiek-ma�pa zatrzyma� si� na chwil� za t� tr�jc�, czuj�c instynktownie, i� kobiecie grozi niebezpiecze�stwo. Zaledwie si� zatrzyma�, kiedy jeden z m�czyzn chwyci� kobiet� za r�k�, wykr�caj�c j�, jak gdyby chcia� zdoby� jak�� obietnic� zadan� m�czarni�. Co sta�oby si� dalej, gdyby Rokow m�g� wykona� sw�j plan, mo�emy jedynie przypuszcza�, gdy� plan�w swoich wykona� nie mia� mo�no�ci. Stalowe palce chwyci�y go za rami� i bez ceremonii okr�ci�y w ten spos�b, �e spotka� si� oko w oko z zimnym wejrzeniem szarych oczu cz�owieka, kt�ry udaremni� jego zamiary dnia wczorajszego. - Sapristi! - zapiszcza� rozw�cieczony Rokow. - Czego chcesz znowu? Czy� pan zmys�y postrada�, �e znowu �miesz zniewa�a� mnie, Miko�aja Rokowa? - Oto moja odpowied� na pa�sk� kart� - rzek� Tarzan przyciszonym g�osem. I odepchn�� go od siebie z tak� si��, �e Rokow pad� na wznak. - Do diab�a! - zawo�a� Rokow. - Bydl�, zap�acisz za to �yciem - i podnosz�c si� na nogi, podskoczy� ku Tarzanowi, wyci�gaj�c jednocze�nie rewolwer z tylnej kieszeni. M�oda kobieta cofn�a si� przera�ona. - Miko�aju! - zawo�a�a. - Nie czy� tego - ach, nie czy� tego. Pr�dko, panie, uciekaj albo padniesz z jego r�ki! - Zamiast jednak, szuka� ratunku w ucieczce, Tarzan podszed� do Rokowa. - Nie b�d� pan g�upcem - rzek�. - Rokow rozw�cieczony do �ywego z powodu doznanego poni�enia wydoby� w ko�cu rewolwer. Stan��, wymierzy� w pier� Tarzana i poci�gn�� za cyngiel. S�ycha� by�o uderzenie kurka, lecz rewolwer nie wypali� - r�ka ma�py-cz�owieka wyci�gn�a si� jak g�owa rozdra�nionego w�a, rewolwer wylecia� daleko przez barierk� statku i wpad� w wody Atlantyku. Przez chwil� obaj stali naprzeciwko siebie. Rokow odzyska� panowanie nad sob�. Przem�wi� pierwszy. - Ju� po raz drugi pan uwa�a za stosowne wtr�ca� si� do spraw, kt�re go nie dotycz�. Dwukrotnie by� pan przyczyn� poni�enia Miko�aja Rokowa. Pierwsza obraza zosta�a darowana przez wzgl�d, �e pan dzia�a� z nie�wiadomo�ci, lecz to zaj�cie nie b�dzie darowane. Je�eli pan nie wie, kto jest Miko�aj Rokow, to ta ostatnia bezczelno�� bez w�tpienia kiedy� ka�e panu popami�ta� o nim. - Wiem, �e jest pan drabem i �otrem - odrzek� Tarzan - i to jest wszystko. Teraz chcia� si� zapyta� m�odej kobiety, czy nie sta�o si� jej co� z�ego, lecz znikn�a. Wtedy, nie spojrzawszy nawet wi�cej na Rokowa i jego towarzysza, Tarzan poszed� na pok�ad. Tarzan dziwi� si�, co to by�a za afera i jakie mog�y by� zamiary obu m�czyzn. Zdawa�o mu si�, �e zawoalowana kobieta, na kt�rej ratunek zd��y� nadej��, nie by�a mu obca, lecz poniewa� nie spostrzeg� jej twarzy, nie by� pewien, gdzie j� ju� widzia�. Zauwa�y� tylko, �e mia�a na palcu r�ki, kt�r� Rokow pochwyci�, pier�cionek, szczeg�lnie pi�kny, i postanowi� sobie zwraca� uwag� na palce pasa�erek, aby odnale�� t�, kt�r� Rokow prze�ladowa� i dowiedzie� si�, czy ju� jej nie dokucza. Znalaz�szy sobie krzes�o na pok�adzie, usiad� i zacz�� rozmy�la� o licznych przyk�adach ludzkiego okrucie�stwa, samolubstwa i w�ciek�o�ci, kt�rych by� �wiadkiem od czasu, jak cztery lata temu oczy jego w d�ungli spotka�y ludzk� istot� - przypomnia� sobie gibkiego czarnego cz�owieka Kulong�, kt�rego bystra w��cznia owego dnia przebi�a serce Kali, wielkiej ma�py, i pozbawi�a go tej jedynej matki, kt�r� zna�. Przypomnia� sobie morderstwo, spe�nione na Kingu przez Snajpsa o szczurzej twarzy; porzucenie profesora Portera i towarzysz�cych mu os�b przez zbuntowan� za�og� Strza�y; okrucie�stwa czarnych wojownik�w i kobiet z wioski Mbongi wzgl�dem pochwyconych je�c�w; n�dzn� zawi�� w�r�d w�adz cywilnych i wojskowych kolonii Zachodniego Wybrze�a, jak� widzia� przy pierwszym zetkni�ciu si� ze �wiatem cywilizowanym. - M�j Bo�e! - m�wi� do siebie, wszyscy oni s� do siebie podobni. Oszukuj�, morduj�, ���, bij� si� o rzeczy, kt�rych bestie z d�ungli nie ceni�yby - o pieni�dze, by za ich cen� kupi� sprowadzaj�ce zniewie�cia�o�� przyjemno�ci. Marnoty. Zwi�zani g�upimi zwyczajami, kt�re czyni� ich niewolnikami n�dznego losu, mocno wierz�, �e s� panami stworzenia, do�wiadczaj�cymi istotnych przyjemno�ci �ycia. W d�ungli trudno o przyk�ad, �eby kto� zachowywa� si� biernie, gdy kto� inny zabiera mu towarzyszk�. G�upi jest ten ludzki �wiat, �wiat to idiotyczny, Tarzan z ma�p by� g�upcem, kiedy wyrzek� si� wolno�ci i szcz�liwo�ci �ycia w d�ungli, by przenie�� si� w ten �wiat. Kiedy tak siedzia�, nagle poczu�, �e z ty�u zwr�cone na niego by�y czyje� oczy. Dawny instynkt zwierz�cy przebi� cienk� pokryw� cywilizacji i Tarzan obr�ci� si� za siebie tak szybko, �e oczy m�odej kobiety, kt�re potajemnie mu si� przygl�da�y, nie mia�y czasu odwr�ci� si�, gdy szare oczy ma�py-cz�owieka rzuci�y badawcze, skierowane wprost w nie spojrzenie. Kiedy oczy opu�ci�y si�, Tarzan spostrzeg�, �e szkar�atna fala wyp�yn�a szybko na wp�odwr�con� teraz twarz. U�miechn�� si� sam do siebie, spostrzegaj�c, �e pope�ni� grzech przeciwko cywilizowanym zwyczajom �wiata, nie spuszczaj�c wzroku kiedy jego oczy spotka�y oczy m�odej kobiety. By�a bardzo m�oda i przystojna. Uderzy�o go w niej co� znajomego tak, �e zacz�� zastanawia� si�, gdzie spotka� j� ju� przedtem. Powr�ci� do swej poprzedniej pozycji w fotelu, a zaraz potem zrozumia�, �e wsta�a i opuszcza pok�ad. Gdy przechodzi�a ko�o niego, Tarzan obr�ci� si�, by na ni� spojrze�, w nadziei, �e znajdzie klucz do rozwi�zania zagadki, kto to by�. I nie zawiod�a go nadzieja, gdy� odchodz�c, podnios�a r�k� do czarnej faluj�cej masy w�os�w na tyle g�owy - szczeg�lnym, kobiecym ruchem, kt�ry �wiadczy�, �e w�a�cicielka czu�a obecno�� poza sob� oczu patrz�cych na te w�osy z podziwem, a wtedy Tarzan ujrza� na palcu r�ki pier�cie� dziwnie pi�knej roboty, kt�ry widzia� na palcu zawoalowanej kobiety. A wi�c to t� pi�kn� m�od� dam� prze�ladowa� Rokow. Tarzan pocz�� si� zastanawia�, rozumuj�c zimno, kim mog�a by� ta pani i jakie stosunki mog�y ��czy� istot� tak mi�� z pos�pnym, brodatym Rosjaninem. Po obiedzie tego wieczora Tarzan wybra� si� na prz�d parowca, gdzie przez pewien czas, gdy ju� zapad� zmierzch, rozmawia� z oficerem marynarki, a gdy ten odszed�, by pe�ni� swe obowi�zki, Tarzan zatrzyma� si�, nie maj�c zaj�cia, przy burcie okr�towej, przygl�daj�c si� grze �wiat�a ksi�ycowego na �agodnie wznosz�cych si� falach. Prz�s�a urz�dzenia do opuszczania na wod� �odzi okr�towych zas�ania�y jego posta� tak, �e dwaj m�czy�ni id�cy po pok�adzie zbli�yli si� w to miejsce i nie zauwa�yli jego obecno�ci, a Tarzan, gdy przechodzili ko�o niego, pos�ysza� z ich rozmowy takie s�owa, kt�re sprawi�y, �e uda� si� za nimi, by wy�ledzi�, jakie mieli zamiary. Rozpozna� g�os Rokowa i zobaczy�, �e towarzyszy� mu Paulwicz. Tarzan us�ysza� tylko kilka wyraz�w: - A je�eli b�dzie krzycze�, mo�esz j� zdusi� - to wystarczy�o, aby obudzi�a si� w nim ch�� przyg�d, i dlatego nie spuszcza� z oka tych dwu ludzi, kt�rzy szybko teraz przesuwali si� po pok�adzie. Poszed� za nimi do pokoju dla pal�cych, lecz zatrzymali si� tam tylko na chwil�, by widocznie upewni� si�, czy kto�, kto ich interesowa�, znajdowa� si� tam. St�d udali si� wprost do kabin pierwszej klasy na pok�adzie spacerowym. Tu Tarzanowi trudniej by�o kry� si�, lecz uda�o mu si� pozosta� nie postrze�onym. Gdy zatrzymali si� przed g�adkimi drzwiami jednej z kabin, Tarzan usun�� si� w cie� s�siedniego korytarzyka, w odleg�o�ci nie wi�kszej ni� kilkunastu krok�w od tego miejsca. Na ich pukanie odezwa� si� g�os po francusku: "Kto tam". - To ja, Olgo, Miko�aj - brzmia�a odpowied� wypowiedziana gard�owym g�osem Rokowa. - Czy mog� wej��? - Dlaczego mnie wci�� prze�ladujesz, Miko�aju? - da� si� s�ysze� g�os kobiety spoza cienkiej �ciany. Nie zrobi�am ci nic z�ego. - Nie obawiaj si�, Olgo - rzek� m�czyzna �agodnym tonem. - Chc� pom�wi� z tob�, tylko kilka s��w. Nic z�ego nie chc� ci zrobi�, a nawet nie wejd� do kabiny, lecz nie chc� m�wi� g�o�no, o co mi chodzi, przez drzwi. Tarzan us�ysza� uderzenie zasuwki, odsuni�tej od wewn�trz. Wysun�� si� naprz�d ze swego ukrycia na tyle, aby dojrze�, co si� tam b�dzie dzia�, gdy drzwi si� otworz�, gdy� w uszach brzmia�y mu z�owieszcze wyrazy, kt�re us�ysza� przed chwil� na pok�adzie: "A gdyby krzycza�a, mo�esz j� zdusi�." Rokow sta� tu� przed drzwiami. Paulwicz przylgn�� do wyk�adanej �ciany korytarza troch� opodal. Drzwi si� otworzy�y. Rokow post�pi� na pr�g i stan��, opieraj�c si� plecami o drzwi, po czym zacz�� m�wi� co� przyciszonym g�osem do damy, kt�rej Tarzan nie m�g� dojrze�. Wtedy Tarzan us�ysza� g�os damy, wymawiaj�cej s�owa g�osem cichym, lecz tak, �e m�g� rozr�ni� wyrazy. - Nie, Miko�aju - m�wi�a - to nie mo�e by�. Nie ul�kn� si� twych gr�b i nie zgodz� si� nigdy na to, czego ��dasz. Id� sobie, prosz�, nie masz prawa tu pozostawa�. Obieca�e� nie wchodzi�. - Pi�knie, Olgo, nie wejd�. Zanim jednak sko�czysz ze mn�, po tysi�c razy po�a�ujesz, �e nie spe�ni�a� od razu mej pro�by. Koniec ko�c�w dopn� swego, i ty mog�aby� oszcz�dzi� mi trudu i czasu, i uchroni� si� od nies�awy, swojej i twego... - Nigdy tego nie b�dzie, Miko�aju - zawo�a�a kobieta, a wtedy Tarzan ujrza�, �e Rokow si� obr�ci� i skin�� na Paulwicza, kt�ry poskoczy� szybko ku drzwiom kabiny, przesuwaj�c si� ko�o Rokowa, trzymaj�cego otwarte drzwi. Zaraz potem Rokow si� cofn��. Drzwi si� zamkn�y. Tarzan us�ysza� uderzenie zasuwki, kt�r� Paulwicz zamyka� od wewn�trz. Rokow zatrzyma� si�, stoj�c przed drzwiami ze schylon� g�ow�, jak gdyby nas�uchiwa� s��w, dochodz�cych z kabiny. Wstr�tny u�miech wida� by�o na jego zaros�ych wargach. Tarzan s�ysza� g�os kobiecy, nakazuj�cy komu� opuszczenie kabiny. ,Ka�� przywo�a� mego m�a" - zawo�a�a. - "Nie b�dzie �artowa�". Da� si� s�ysze� przez drzwi szyderczy �miech Paulwicza. - Oficer okr�towy poprosi tu ma��onka pani - rzek�. - W rzeczy samej oficerowi temu ju� dano zna�, �e pani przyjmuje u siebie w zamkni�tej kabinie innego m�czyzn�, a nie swego m�a. - Ach! - zawo�a�a kobieta. - M�� m�j dowie si� ca�ej prawdy. - Nie w�tpi�, �e pani m�� dowie si� ca�ej prawdy, ale nie oficer, ani wiedzie� nie b�d� ca�ej prawdy reporterzy gazet, kt�rzy w tajemniczy spos�b us�ysz� o tym, gdy statek stanie w porcie. Radzi b�d� ze skandalu tak�e i wasi znajomi, gdy przeczytaj� wiadomo�� w gazetach przy �niadaniu... kiedy to b�dzie, dzi� jest wtorek... tak, gdy przeczytaj� wiadomo�� w najbli�szy pi�tek. Nie zmniejszy to ich zainteresowania, gdy si� dowiedz�, �e m�czyzn� tym, kt�rego pani przyjmowa�a, by� s�u��cy Rosjanin - s�u��cy brata pani, je�eli chodzi o �cis�o��. - Aleksieju Paulwicz - da� si� s�ysze� g�os damy, ch�odny, nie zdradzaj�cy uczucia strachu - masz powody do obaw o siebie, a gdy wspomn� ci pewne imi�, dasz spok�j swym ��daniom, gro�bom i opu�cisz natychmiast kabin�, a s�dz�, �e nigdy ju� nie b�dziesz pr�bowa� mi dokucza�. - Potem nast�pi�a chwila ciszy i Tarzan m�g� wyobrazi� sobie, �e w owej chwili dama przechyli�a si� do ucha �otra, m�wi�c mu po cichu to, o czym przed chwil� wspomnia�a. By�a chwila milczenia, potem zaraz rozleg�o si� z ust m�czyzny przekle�stwo, szuranie n�g po pod�odze, krzyk kobiecy... i zn�w zapad�o milczenie. Na krzyk kobiety cz�owiek-ma�pa wyskoczy� ze swej kryj�wki. Rokow rzuci� si�, by go wstrzyma�, lecz Tarzan chwyci� go za kark i usun�� z drogi. Nie przem�wili s�owa, gdy� obaj czuli instynktownie, �e w tym pokoju dokonywano morderstwa, a Tarzan domy�la� si�, �e nie by�o to w zamiarach Rokowa, by jego towarzysz posun�� si� tak daleko. Domy�la� si�, �e zamiary �otra si�ga�y g��biej - by�y czym� gorszym i nikczemniejszym ni� brutalne, z rozmys�em pope�nione morderstwo. Nie trac�c czasu na zadawanie pyta�, cz�owiek-ma�pa wspar� si� swym pot�nym ramieniem o kruche drzwi i pod gradem od�amk�w spadaj�cych mu na g�ow�, wszed� do kabiny, ci�gn�c za sob� Rokowa. Przed nim na kanapie le�a�a kobieta, a Paulwicz dusi� j� za gard�o. R�ce ofiary uderza�y bezsilnie w jego twarz i chwyta�y za palce okrutnych r�k, kt�re j� dusi�y. Na ha�as spowodowany wej�ciem Tarzana Paulwicz porwa� si� na nogi i w gro�nej postawie stan�� przed Tarzanem. Dama chwiejnie przysiad�a. Jedn� r�k� trzyma�a si� za gard�o i oddycha�a ci�ko. Chocia� mia�a w�osy potargane i twarz poblad��, Tarzan pozna� w niej t� m�od� osob�, kt�ra - jak spostrzeg� - przygl�da�a mu si� w dzie� na pok�adzie. - Co to ma znaczy�? - odezwa� si� Tarzan, zwracaj�c si� do Rokowa, kt�ry, jak przeczuwa�, by� kierownikiem napadu. Ten milcza�, spogl�daj�c spode �ba. - Prosz� nacisn�� guzik - rzek� cz�owiek-ma�pa - musimy wezwa� tu kogo� z oficer�w parowca - sprawa jest do�� powa�na. - Nie chc�, nie - odezwa�a si� dama wstaj�c. - Niech pan tego nie robi. Wiem, �e nie chciano zrobi� mi krzywdy. Wywo�a�am gniew tego pana i on straci� panowanie nad sob� - to ca�a sprawa. Nie chcia�abym, aby rzecz mia�a si� sko�czy� przywo�aniem policji. - Tyle by�o gor�cej pro�by w jej g�osie, �e Tarzan nie zdecydowa� si� wi�cej nalega�, chocia� rozs�dek m�wi� mu, �e dzia�o si� tu co� takiego, o czym nale�a�o da� zna� w�adzy. - Czy pani ��da ode mnie, abym nic ju� wi�cej nie czyni� w tej sprawie? - Nic - odrzek�a. - Chce si� pani nara�a�, by ci dwaj �otrzy w dalszym ci�gu prze�ladowali pani�? Dama zmiesza�a si� i jakby nie wiedzia�a, co ma odpowiedzie�. Mia�a min� osoby nieszcz�liwej, zak�opotanej. Tarzan spostrzeg� z�o�liwy u�miech triumfu na ustach Rokowa. Dama widocznie obawia�a si� tych dwu ludzi i nie �mia�a wypowiedzie� wobec nich tego, czego by chcia�a. - Je�eli tak - rzek� Tarzan - to bior� wszystko na swoj� odpowiedzialno��. Tobie - m�wi� dalej zwracaj�c si� do Rokowa - a to si� tyczy i twego towarzysza, oznajmiam, �e od tej chwili do ko�ca podr�y b�d� mia� was na oku i gdyby si� okaza�o, �e w jakikolwiek spos�b powa�y�by si� kt�ry� z was dokuczy� tej damie, b�dziecie mieli ze mn� do czynienia, a rozprawa moja z wami nie b�dzie nale�a�a do przyjemno�ci, zapewniam was. - A teraz precz st�d! - m�wi�c to, pochwyci� jednego i drugiego za kark popychaj�c za drzwi, a na schodkach zepchn�� ich w d� kopni�ciem buta. Potem zawr�ci� do pokoju i do damy. Patrza�a na� szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami. - A pani - rzek� - uczyni mi wielk� �ask�, je�eli zechce mnie powiadomi�, gdyby kt�rych z tych �otr�w napastowa� pani� jeszcze. Ach, panie - odrzek�a - chcia�abym wierzy�, �e pan nie ucierpi z powodu us�ugi, jak� pan wy�wiadczy�. Zrobi� pan sobie bardzo z�o�liwego i przebieg�ego wroga, kt�ry nie zawaha si� przed niczym, aby zaspokoi� nienawi��. Musi pan mie� si� bardzo na baczno�ci. - Wybaczy pani, nazywam si� Tarzan. - Panie Tarzanie, prosz� nie s�dzi�, �e nie zgodzi�am si� wezwa� policji, abym nie mia�a by� panu szczerze wdzi�czna za odwa�ne i dzielne wyst�pienie w mojej obronie. �egnam pana, panie Tarzanie, nigdy nie zapomn� tego, co panu jestem d�u�na - tu dama sk�oni�a si� Tarzanowi i u�miechn�a si� przy tym czaruj�cym u�miechem, ukazuj�c szereg pi�knych z�b�w. Tarzan po�egna� si� i wyszed� na pok�ad. Nie m�g� tego zrozumie�, �e mog�o by� na pok�adzie dwoje ludzi - ta m�oda dama i hrabia de Coude - kt�rzy doznawali obelg z r�k Rokowa i jego towarzysza, a nie chcieli pozwoli� na oddanie przest�pc�w w r�ce sprawiedliwo�ci. Nim powr�ci� do siebie tego wieczoru, my�li jego niejednokrotnie wraca�y do wspomnienia o tej pi�knej kobiecie, w kt�rej tkanin� �ycia losy tak go dziwnie wpl�ta�y. Przysz�o mu na my�l, �e nie dowiedzia� si�, jak si� nazywa. �e by�a kobiet� zam�n�, wida� by�o z tego, �e nosi�a w�sk� z�ot� obr�czk�, otaczaj�c� �rodkowy palec r�ki. Samo przez si� zjawi�o si� w jego umy�le pytanie, kto by� szcz�liwym m�em tej damy. Os�b, bior�cych udzia� w tym ma�ym dramacie, kt�rego cz�� zobaczy�, nie ujrza� Tarzan wi�cej, a� dopiero p�n� por� po po�udniu w ostatni dzie� podr�y. Zdarzy�o si� wtedy tak, �e znalaz� m�od� kobiet� tu� przed sob�, gdy oboje zbli�yli si� do swoich foteli, stoj�cych na pok�adzie, z przeciwnej strony. Pozdrowi�a go mi�ym u�miechem i zaraz potem zacz�a m�wi� o sprawie, kt�rej by� �wiadkiem w jej kabinie dwa dni temu. Ze s��w jej wynika�o, �e by�a zak�opotana my�l�, i� on m�g� wyci�gn�� uw�aczaj�ce jej wnioski z jej znajomo�ci z takimi lud�mi jak Rokow i Paulwicz. - Mam nadziej�, �e pan nie pot�pia mnie - przem�wi�a - z powodu nieszcz�snego wydarzenia z dnia wtorkowego. Du�o mnie ono kosztowa�o - dzi� po raz pierwszy odwa�y�am si� wyj�� z kajuty. Wstyd mi by�o - doda�a na zako�czenie. - Nie mo�na pot�pi� gazeli, widz�c, �e napadaj� na ni� lwy - odrzek� Tarzan. - Widzia�em ju� przedtem, jak sobie poczynaj� ci dwaj w pokoju karcianym, poprzedniego dnia przed napa�ci� na pani�, je�eli dobrze sobie przypominam, i znaj�c ich post�pki, jestem przekonany, �e wrogie ich usposobienie mo�e tylko �wiadczy� o niewinno�ci os�b, kt�re padaj� ich ofiar�. Podobni im ludzie lgn� do tego tylko, co jest nikczemne, a nienawidz� tego, co jest szlachetne i dobre. - Bardzo to uprzejmie z pana strony t�umaczy� sobie ca�� spraw� w taki spos�b - odpowiedzia�a z u�miechem. - S�ysza�am o sprawie karcianej. M�� m�j opowiedzia� mi ca�� histori�. Z podziwem wychwala� si�� i dzielno�� pana, wobec kt�rego zaci�gn�� wielki d�ug wdzi�czno�ci. - Pani m��? - odrzek� Tarzan tonem zapytania. - Tak. Jestem hrabin� de Coude. - Jestem ju� hojnie wynagrodzony, pani, dowiaduj�c si�, �e wy�wiadczy�em przys�ug� �onie hrabiego de Coude. - Niestety, panie, m�j w�asny d�ug jest tak wielki, �e trudno mi �ywi� nadziej�, abym kiedykolwiek mog�a go sp�aci�, tote� prosz� nie powi�ksza� ju� moich zobowi�za�. - M�wi�c to, obdarzy�a go takim mi�ym u�miechem, �e Tarzan uczu�, i� got�w by�by wa�y� si� na rzeczy daleko wi�ksze, ni� to, czego dokona� za cen� takiego b�ogos�awionego u�miechu. Nie ujrza� ju� jej wi�cej tego dnia, a w�r�d po�piechu l�dowania nast�pnego ranka zgubi� j� zupe�nie. W wyrazie jej oczu, kiedy si� �egnali na pok�adzie dnia poprzedniego, by�o co�, co nie dawa�o mu spokoju. By�a tam jakby �a�o��, gdy m�wili o niesta�o�ci przyja�ni, zawartych w czasie przejazdu oceanicznego i o tym, �e znajomo�ci takie ko�cz� si� zwykle tak pr�dko. Tarzan zastanawia� si�, czy spotka j� jeszcze kiedy� w �yciu. ROZDZIA� III CO SI� ZDARZY�O NA ULICY MAULE Po przybyciu do Pary�a Tarzan uda� si� wprost do mieszkania swego przyjaciela d'Arnota, gdzie porucznik marynarki zgromi� go ostro za postanowienie wyrzeczenia si� tytu�u, d�br, kt�re nale�a�y mu si� prawem dziedzictwa po ojcu Jana Claytonie, zmar�ym lordzie Greystoke. - To szale�stwo, m�j przyjacielu - m�wi� d'Arnot - wyrzeka� si� tak lekkomy�lnie nie tylko bogactwa i pozycji towarzyskiej, lecz i sposobno�ci do stwierdzenia wobec ca�ego �wiata, �e w twoich �y�ach p�ynie szlachetna krew dwu najznakomitszych dom�w Anglii, a nie krew dzikiej ma�py. Nie pojmuj�, jak mogli ci ludzie uwierzy� twym s�owom, a szczeg�lnie panna Porter. Jak�e� to, ja nigdy temu nie wierzy�em, nawet w tych czasach, kiedy w swej dzikiej afryka�skiej puszczy rozrywa�e� surowe mi�so zabitych zwierz�t pot�nymi szcz�kami, na podobie�stwo drapie�nych zwierz�t, i wyciera�e� zat�uszczone r�ce o biodra. Nawet wtedy, zanim mia�em w r�ku jakikolwiek dow�d istotnego stanu rzeczy, mia�em przekonanie, �e by�e� w b��dzie, przypuszczaj�c, �e Kala by�a twoj� matk�. Obecnie za�, kiedy odnaleziony zosta� dziennik twego rodzica o okropnym �yciu, jakie p�dzi� z twoj� matk� na dzikich brzegach Afryki, kiedy wiadome jest twoje urodzenie i kiedy doszli�my do posiadania tego ostatecznego i decyduj�cego o wszystkim dowodu z odbitek twych w�asnych palc�w z czas�w dzieci�stwa na stronicach dziennika, wydaje mi si� rzecz� nie do wiary, �e chcesz pozosta� tu�aczem bez imienia i bez grosza. - Nie potrzebuj� lepszego imienia ni� Tarzan - odrzek� cz�owiek-ma�pa - a co si� tyczy tego, �e mam zosta� tu�aczem bez grosza, to nie le�y to w moich zamiarach. Istotnie pierwsz� i miejmy nadziej� ostatni� trudn� do spe�nienia pro�b�, z jak� zmuszony jestem odwo�a� si� do twej wspania�omy�lnej przyja�ni, jest pro�ba o wynalezienie mi zaj�cia. - Co ty wygadujesz! - odezwa� si� d'Arnot. - Wiesz, �e nie to mia�em na my�li. Czy� nie powtarza�em wielokrotnie, �e posiadam pieni�dzy dosy� na dwudziestu ludzi i �e po�owa tego, co posiadam, nale�y do ciebie? A gdybym nawet odda� tobie wszystko, czy�by to cho�by w dziesi�tej cz�ci wyr�wna�o cen�, jak� przywi�zuj� do twej przyja�ni, Tarzanie? Czy�by to wynagrodzi�o te przys�ugi, jakie mi wy�wiadczy�e� w Afryce? Nie zapomnia�em tego, m�j przyjacielu, �e gdyby nie ty i twoja podziwu godna dzielno��, zgin��bym przy palu w wiosce ludo�erc�w Mbongi. Nie zapomnia�em r�wnie� o tym, �e tylko dzi�ki twemu po�wi�ceniu i troskliwo�ci wyleczy�em si� ze strasznych ran, poniesionych z ich r�k. Po pewnym czasie domy�li�em si� co� nieco�, ile ciebie kosztowa�o pozostanie ze mn� w kolisku ma�p, gdy serce twoje rwa�o si� gdzie indziej, na wybrze�e. Kiedy�my w ko�cu tam przybyli i przekonali si�, �e panna Porter z wraz z towarzystwem odjecha�a, zacz��em u�wiadamia� sobie, co� ty zrobi� dla mnie, obcego ci cz�owieka. Ani my�l� odp�aca� ci za to tylko pieni�dzmi, Tarzanie. Teraz w�a�nie potrzebujesz pieni�dzy, gdyby by�o trzeba, abym uczyni� dla ciebie jak� istotn� ofiar� - by�oby to wszystko jedno - masz na zawsze moj� przyja��, poniewa� mamy wsp�lne zami�owania i odczuwam dla ciebie podziw. Co do ofiary, nie wiem, o jak� mo�e chodzi�, lecz pieni�dzmi dysponuj. - Niech tak b�dzie - odezwa� si� weso�o Tarzan, - nie b�dziemy k��cili si� o pieni�dze. Musz� �y�, a przeto musz� mie� pieni�dze, lecz by�bym zadowolony, gdybym mia� co� do roboty. Nie mo�esz mi okaza� przyja�ni w spos�b bardziej przekonywaj�cy jak wynalezieniem dla mnie zatrudnienia - umar�bym w kr�tkim czasie z bezczynno�ci. Co si� tyczy mego prawa pierworodztwa - dosta�o si� w dobre r�ce. Clayton nie wydar� mi go gwa�tem. On szczerze wierzy, �e jest w�a�ciwym lordem Greystoke i wszystko zapowiada, �e on b�dzie lepszym angielskim lordem ni� cz�owiek, kt�ry urodzi� si� i wychowa� w afryka�skiej d�ungli. Wiesz, �e i dzi� jestem cz�owiekiem na wp� cywilizowanym. Niech tylko zamigota mi przed oczami czerwona �una gniewu, a wszystkie pop�dy dzikiego zwierz�cia, kt�rym w istocie jestem, zatopi� od razu t� odrobin� kultury i og�ady, jakie posiadam. A przy tym, gdybym si�gn�� po swoje prawa, pozbawi�bym kobiet�, kt�r� kocham, bogactwa i tej towarzyskiej pozycji, kt�re jej teraz zapewni ma��e�stwo z Claytonem. Tego nie mog�em uczyni�. Czy s�dzisz inaczej, Pawle? A kwestia praw, wynikaj�cych z urodzenia, nie ma w moich oczach wi�kszego znaczenia - ci�gn�� dalej, nie czekaj�c na odpowied�. - Wychowany w spos�b ci wiadomy, uznaj� w cz�owieku lub zwierz�ciu tylko tak� warto��, jak� ma istotnie przez swoj� zdolno�� umys�ow� lub dzielno�� fizyczn�. Dlatego nie sprawia mi przykro�ci my�l, �e Kala mog�a by� moj� matk�, a nie biedna, nieszcz�liwa Angielka, kt�ra zmar�a w rok po wydaniu mnie na �wiat. Kala by�a dla mnie zawsze dobra na sw�j spos�b. Wychowa�a mnie na swej w�ochatej piersi, od czasu jak zmar�a moja matka. Broni�a mnie wobec okrutnych mieszka�c�w las�w i dzikich cz�onk�w naszego plemienia, okazuj�c g��bi� uczucia prawdziwej macierzy�skiej mi�o�ci. I ja r�wnie� j� kocha�em, Pawle. Nie zdawa�em sobie z tego dobrze sprawy a� do chwili, kiedy okrutna w��cznia i zatruta strza�a czarnego wojownika zabra�a mija. By�em jeszcze dzieckiem, kiedy to si� sta�o, i rzuci�em si� na jej zw�oki i wylewa�em gorzkie �zy, jak dziecko op�akuj�ce swoj� matk�. Tobie, m�j przyjacielu, mo�e wyda�aby si� okropn�, wstr�tn� istot�, w moich oczach by�a pi�kna - tak pot�nie mi�o�� przeobra�a przedmiot swego ukochania. Zupe�nie mi to wystarcza, abym na zawsze pozosta� synem Kali-ma�py. - Podziwiam ci� za twoj� lojalno�� - rzek� d'Arnot - przyjdzie jednak czas, kiedy zechcesz odzyska� swe prawa. Zapami�taj to, co m�wi�, i miejmy nadziej�, �e i wtedy b�dzie r�wnie �atwo dowie�� twych Praw jak dzi�. Powiniene� mie� na uwadze, �e profesor Porter i pan Philander, jedni na ca�ym �wiecie mog� stwierdzi� przysi�g�, �e ma�y szkielet, znaleziony w chacie wraz ze szkieletem twej matki i twego ojca, by� to szkielet antropoidalnej ma�py, a nie potomek lorda Greystoke. To bardzo wa�ne �wiadectwo. Obaj s� w wieku podesz�ym. Mog� �y� ju� nied�ugo. A przy tym, czy nie przysz�o ci to na my�l, �e gdyby panna Porter dowiedzia�a si� prawdy, zerwa�aby z Claytonem? �atwo m�g�by� zdoby� tytu�, dobra i kobiet�, kt�r� kochasz. Czy� nie pomy�4a� o tym? Tarzan potrz�sn�� g�ow�. - Nie znasz jej - rzek�. - Nieszcz�cie, jakie by spotka�o Claytona, przywi�za�oby j� do niego. Ona pochodzi ze starego po�udniowego rodu Ameryki, a po�udniowcy dumni s� ze swej wierno�ci w dochowaniu danego s�owa. Nast�pne dwa tygodnie Tarzan sp�dzi� na poznawaniu �ycia paryskiego. Za dnia odwiedza� biblioteki i galerie obraz�w. Sta� si� wszystko po�eraj�cym czytelnikiem, a �wiat mo�liwo�ci, kt�ry odkry� si� przed nim w tej siedzibie kultury i nauki, nape�ni� go strachem, gdy rozmy�la�, jak niesko�czenie ma�� kruszyn� ludzkiej wiedzy mo�e zdoby� jednostka nawet po ca�ym �yciu, sp�dzonym na studiach i badaniach. Uczy� si� tego, co by�o mu dost�pne, za dnia, a wieczory sp�dza�, szukaj�c odpoczynku i zabawy. Co si� tyczy nocnych do�wiadcze�, Pary� okaza� si� nie mniej �yznym polem. Je�eli wypala� za du�� ilo�� papieros�w i wypija� za du�o absyntu - to dlatego, �e przyjmowa� tak� cywilizacj�, jak� znajdowa� i czyni� to, i co robili jego cywilizowani bli�ni. �ycie by�o pe�ne nowo�ci i pon�t, a przy tym �ywi� w sercu b�l i wielk� t�sknot�, kt�ra nigdy nie mia�a si� spe�ni�, i dlatego szuka� w studiach i rozrywkach - dwu ostateczno�ciach - �rodka zapomnienia przesz�o�ci i powstrzymania rozmy�la� nad przysz�o�ci�. Pewnego wieczoru uczestniczy� w koncercie. Pij�c absynt i podziwiaj�c zr�czno�� pewnej s�awnej rosyjskiej tancerki zauwa�y�, �e para z�o�liwych czarnych oczu spoczywa na nim. Przygl�daj�cy mu si� cz�owiek zawr�ci� i zgin�� w t�umie przy wyj�ciu, zanim Tarzan zd��y� mu si� przyjrze�, lecz mia� pewno��, �e ju� gdzie� widzia� te oczy przedtem i �e oczy te skierowane by�y na niego tego wieczoru nie przez pr�ny przypadek. Przez czas pewien doznawa� nieprzyjemnego uczucia, �e kto� go �ledzi. Id�c za tym zwierz�cym instynktem, kt�ry tkwi� w nim mocno, obr�ci� si� nagle i to da�o mu mo�no�� dostrze�enia tych samych oczu. Wkr�tce jednak o tym zapomnia�, a przy wyj�ciu nie zauwa�y�, �e �niadej twarzy osobnik usun�� si� w cie� .przeciwleg�ych drzwi w chwili, gdy wychodzi� z jasno o�wietlonej sali koncertowej. Chocia� Tarzan o tym nie wiedzia�, �ledzono go niejednokrotnie, gdy wychodzi� z zabaw, lecz dotychczas rzadko kiedy si� zdarza�o, �eby by� sam. Tego wieczoru d'Arnot proszony by� gdzie indziej i Tarzan przyszed� bez towarzysza. Kiedy si� zwr�ci� w kierunku, kt�r�dy zwykle chodzi�, wracaj�c z tych okolic Pary�a do swego mieszkania, pilnuj�cy go osobnik przebieg� ulic�, wynurzaj�c si� ze swej kryj�wki, i pobieg� szybkim krokiem, wyprzedzaj�c go. Tarzan zwykle przechodzi� ulic� Maule w drodze do siebie. By�y to okolice ciche i bardzo ciemne, kt�re przypomina�y mu wi�cej umi�owan� afryka�sk� puszcz� ni� ha�a�liwe i jarz�ce si� s�siednie ulice. Czytelniku, je�eli znany ci jest Pary�, przypomnisz sobie w�skie, odpychaj�ce okolice woko�o ulicy Maule. Je�eli nie znasz Pary�a, to wystarczy zapyta� si� policji, aby si� dowiedzie�, �e z ca�ego Pary�a w tych tu okolicach trzeba by� najbardziej ostro�nym, gdy si� �ciemni. Tego wieczora Tarzan przeszed� pewn� przestrze� w�r�d g�stych cieni, rzucanych przez n�dzne mieszkania, kt�re otaczaj� t� ponur� drog�, kiedy uszu j ego dosz�y krzyki i wo�ania o pomoc z trzeciego pi�tra przeciwleg�ego domu. By� to g�os kobiecy. Zanim jeszcze zamar�y echa pierwszego krzyku, Tarzan skoczy�, w g�r� po schodach i przez ciemne korytarze, na ratunek. W g��bi korytarza na trzecim pi�trze by�y drzwi na wp� przymkni�te i z tego pokoju us�ysza� Tarzan to samo wo�anie, kt�re poci�gn�o go z ulicy. Jeszcze chwila i znalaz� si� po�rodku s�abo o�wietlonego pokoju. Lampa naftowa pali�a si� tam na wysokim staromodnym kominku, rzucaj�c niewyra�ne promienie na kilkana�cie odra�aj�cych postaci. Byli to sami m�czy�ni pr�cz jednej kobiety. Mia�a lat oko�o trzydziestu. Twarz jej, na kt�rej zaznaczy�o si� nieporz�dne �ycie, nosi�a �lady pi�kno�ci. Sta�a, opieraj�c si� o �cian� z r�k� u gard�a. - Pomocy, panie - zawo�a�a cichym g�osem, gdy Tarzan wszed� - chc� mnie zamordowa�. Obr�ciwszy si� ku ludziom, znajduj�cym si� w pokoju, Tarzan ujrza� przed sob� przebieg�e, z�o�liwe twarze zwyk�ych z�oczy�c�w. Zadziwi�o go to, �e nie pr�bowali wcale ucieka�. Pos�yszawszy poruszenie za sob�, obr�ci� si�. Zobaczy� dwie rzeczy, a jedna z nich wzbudzi�a w nim wielkie zdziwienie. Pewien cz�owiek ukradkowo wymyka� si� z pokoju. Tarzan rzuciwszy okiem, spostrzeg�, �e by� to Rokow. Ujrza� jeszcze co� innego, co wymaga�o natychmiastowego dzia�ania. Z ty�u zbli�a� si� do niego dryblas wielkiego wzrostu z pot�n� pa�k� w r�ku. Kiedy cz�owiek ten i jego towarzysze zobaczyli, �e Tarzan ich dostrzeg�, rzucili si� wszyscy na niego ze wszystkich stron naraz. Kilku wyci�gn�o no�e. Inni wznie�li sto�ki, a osobnik z pa�k� wzni�s� j� wysoko ponad sw� g�ow�, zamachn�� si� i zamierza� zada� cios, kt�ry by zdruzgota� g�ow� Tarzana, gdyby spad� na ni�. Lecz z umys�em, zwinno�ci� i musku�ami, kt�re wysz�y zwyci�sko z walki w g��biach dzikiej puszczy, z pot�n� si�� i przebieg�� zmy�lno�ci� Terkoza i Numy nie tak �atwo by�o sobie poradzi�, jak to si� zdawa�o paryskim apaszom. Wybieraj�c najgro�niejszego przeciwnika, cz�owieka z pa�k�, Tarzan rzuci� si� na niego, a chwyciwszy wytr�cony or�, zada� tak straszny cios w szcz�k�, �e zwali� go z n�g. Potem zwr�ci� si� przeciwko innym. Teraz by�a to ju� zabawka dla niego. Bitwa i widok krwi sprawia�y mu rozkosz. Cieniutka warstwa og�ady Tarzana opad�a jak krucha os�ona, p�kaj�ca przy pierwszym uderzeniu, i dziesi�ciu �otr�w, przydybanych jak w klatce w niewielkim pokoju, znalaz�o si� wobec dzikiej rozjuszonej bestii, z kt�rej stalowymi musku�ami ich drobne si�y nic nie mog�y poradzi�. W g��bi korytarza sta� Rokow, oczekuj�c ko�ca bijatyki. Pragn�� si� doczeka� �mierci Tarzana, lecz nie chcia� by� obecny w pokoju w czasie spe�nienia morderstwa. Kobieta wci�� sta�a w tym miejscu, gdzie j� Tarzan przy swoim wej�ciu zasta�. Na jej twarzy malowa�a si� gra zmiennych wzrusze� w miar� jak czas ubiega�. Udany wyraz strachu, jaki widoczny by� na jej obliczu, kiedy Tarzan j� ujrza�, znik�, na jej twarzy odbi�a si� chytro�� w chwili, gdy Tarzan obr�ci� si�, by odeprze� atak, szykowany z ty�u. Zmiany tej jednak Tarzan ju� nie widzia�. Potem odmalowa�o si� na jej obliczu zdziwienie, a w ko�cu przera�enie. Czy� mo�na si� by�o temu dziwi�? Wymuskany paniczyk, kt�rego jej krzyki zwabi�y na miejsce, gdzie mia�a go spotka� �mier�, przeobrazi� si� w demona zemsty. Zamiast delikatnych musku��w i s�abej obrony spotkali si� z prawdziwym Herkulesem doprowadzonym do sza�u. - Bo�e, Panie! - wykrzykn�a - to dzika bestia. - W�a�nie mocne, bia�e z�by ma�py-cz�owieka chwyci�y za gard�o jednego z napastnik�w, gdy� Tarzan walczy� na spos�b, w jaki nauczy� si� walczy� w�r�d wielkich ma�p plemienia Kerczaka. Posta� jego ukazywa�a si� w kilkunastu miejscach pokoju jednocze�nie w podskokach, kt�re przypomina�y kobiecie ruchy pantery widzianej w zoologicznym ogrodzie. Rozlega� si� chrz�st ko�ci w jego �elaznym u�cisku, to znowu opada�o zwichni�te rami�, gdy Tarzan pochwyci� r�k� ofiary. Wydaj�c okrzyki b�lu, ludzie zacz�li ucieka� co pr�dzej na korytarz. Zanim jednak pierwszy przystan��, zalany krwi�, z po�amanymi ko��mi, Rykow poj��, �e nie by�o s�dzone Tarzanowi polec w tym domu tej nocy i wtedy pospieszy� do pobliskiej stacji telefonicznej i zawiadomi� policj�, �e jaki� cz�owiek morduje ludzi na trzecim pi�trze przy ulicy Maule nr 27. Kiedy policjanci si� zjawili, ujrzeli trzech ludzi wij�cych si� na pod�odze, j�cz�cych z b�lu, przera�on� kobiet�, le��c� na brudnym ��ku, ukrywaj�c� twarz r�koma, a po �rodku pokoju - m�odego cz�owieka, dobrze ubranego, oczekuj�cego widocznie na sukurs, kt�ry zapowiada�y odg�osy krok�w, �piesz�cych po schodach. Co do tego m�odego cz�owieka domys�y ich nie sprawdzi�y si� - by�a to rozjuszona bestia, spogl�daj�ca na nich przez przymkni�te powieki stalowymi oczam