2080

Szczegóły
Tytuł 2080
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2080 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2080 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2080 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Dashiell Hammett Dziewczyna o srebrnych oczach Polski Zwi�zek Niewidomych Zak�ad Wydawnictw i Nagra� Warszawa 1990 Prze�o�y�a Maja Gottesman T�oczono w nak�adzie 10 egz. pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni PZN, Warszawa, ul. Konwiktorska 9 Pap. kart. 140 g kl. III_B�1 Przedruk z wydawnictwa "Iskry", Warszawa 1988 Pisa�a J. Szopa Korekty dokona�y: K. Markiewicz i K. Kruk Dom przy Turk Street Dowiedzia�em si�, �e cz�owiek, na kt�rego poluj�, mieszka gdzie� przy Turk Street, ale m�j informator nie potrafi� poda� mi numeru domu. Tak wi�c pewnego deszczowego popo�udnia w�drowa�em t� ulic�, dzwoni�c do kolejnych dom�w i recytuj�c tak� oto historyjk�: "Jestem z kancelarii adwokackiej Wellington i Berkeley. Jedna z naszych klientek, starsza pani, zosta�a w zesz�ym tygodniu wyrzucona z tylnej platformy tramwaju i dozna�a ci�kich obra�e�. W�r�d �wiadk�w tego wypadku by� pewien m�ody m�czyzna, kt�rego nazwiska nie znamy. Dowiedzieli�my si�, �e gdzie� tu mieszka". Potem opisywa�em poszukiwanego przeze mnie m�czyzn� i pyta�em: "Czy mieszka tu kto� o takim wygl�dzie?" Wzd�u� ca�ej jednej strony ulicy s�ysza�em ci�gle tylko: "Nie". "Nie". "Nie". Przeszed�em na drug� stron� i zacz��em robi� to samo. Pierwszy dom: "Nie". Drugi: "Nie". Trzeci. Czwarty. Pi�ty... Na m�j pierwszy dzwonek nikt nie otworzy�. Po chwili zadzwoni�em znowu. Ju� by�em pewien, �e nie ma nikogo, kiedy klamka lekko si� poruszy�a i drzwi otworzy�a niedu�a, starsza kobieta, z jak�� szar� rob�tk� na drutach w r�ku, o wyblak�ych oczach mrugaj�cych przyja�nie za okularami w z�otej oprawie. Na czarnej sukience nosi�a mocno wykrochmalony fartuch. - Dobry wiecz�r - powiedzia�a cienkim, sympatycznym g�osem. - Przepraszam, �e pan czeka�. Ale zawsze zanim otworz�, sprawdzam, kto jest za drzwiami. Starsze panie bywaj� ostro�ne. - Przepraszam, �e przeszkadzam - zacz��em - ale... - Niech pan wejdzie. - Chcia�em tylko o co� zapyta�. Nie zajm� pani du�o czasu. - Prosz� jednak wej�� - powiedzia�a i doda�a z udan� surowo�ci� - herbata mi stygnie. Wzi�a m�j mokry kapelusz i p�aszcz i poprowadzi�a mnie w�skim korytarzem do s�abo o�wietlonego pokoju. Siedz�cy tam stary, t�gi m�czyzna z rzadk� siw� brod� opadaj�c� na bia�y gors, r�wnie mocno wykrochmalony jak fartuch kobiety, wsta� na nasz widok. - Tomaszu - powiedzia�a - to jest pan... - Tracy - podsun��em, bo to w�a�nie nazwisko podawa�em innym mieszka�com ulicy, i zarumieni�em si� jak chyba nigdy od pi�tnastu lat. Takim ludziom si� nie k�amie. Jak si� okaza�o, nazywali si� Quarre i byli kochaj�cym si� starym ma��e�stwem. Ona zwraca�a si� do niego "Tomaszu" i obraca�a to imi� w ustach, jakby jej smakowa�o. On m�wi� do niej "moja droga", a dwa razy nawet wsta�, aby poprawi� poduszki, o kt�re opiera�a si� swymi delikatnymi plecami. Zanim uda�o mi si� sk�oni� ich do wys�uchania mojego pytania, musia�em wypi� z nimi fili�ank� herbaty i zje�� par� ma�ych korzennych ciasteczek. Nast�pnie pani Quarre wyda�a kilka wsp�czuj�cych cmokni��, podczas gdy ja opowiada�em o staruszce, kt�ra wypad�a z tramwaju. Potem staruszek wymamrota� w brod� "to straszne" i pocz�stowa� mnie grubym cygarem. Wreszcie sko�czy�em z wypadkiem i opisa�em im poszukiwanego przeze mnie m�czyzn�. - Tomaszu - powiedzia�a pani Quarre - czy to nie ten m�ody cz�owiek, kt�ry mieszka w tym domu z por�czami, ten kt�ry zawsze wygl�da na stroskanego? Staruszek g�adzi� �nie�n� brod�, zastanawia� si� przez chwil�. - Moja droga, ale czy on nie ma czasem ciemnych w�os�w? - odezwa� si� w ko�cu. Starsza pani rozpromieni�a si�. - Tomasz jest taki spostrzegawczy - powiedzia�a z dum�. - Zapomnia�am, ale ten m�ody m�czyzna, o kt�rym m�wi�am, rzeczywi�cie ma ciemne w�osy, wi�c to nie mo�e by� on. Potem staruszek zasugerowa�, �e to pewien m�odzieniec mieszkaj�cy kilka dom�w dalej mo�e by� tym, kt�rego szukam. Dopiero po d�u�szej dyskusji zdeecydowali, �e jest on zbyt wysoki i zbyt stary. Pani Quarre zaproponowa�a kogo� innego. Przedyskutowali i t� kandydatur�, a nast�pnie odrzucili. Tomasz zn�w wysun�� kogo�, kto po rozwa�eniu sprawy te� zosta� odrzucony. Paplali dalej. Zapad� zmrok. Starszy pan zapali� stoj�c� lamp�, kt�ra rzuca�a na nas �agodne, ��te �wiat�o, reszt� pokoju pozostawiaj�c w mroku. Pok�j by� du�y i zagracony; wisia�y w nim grube zas�ony i sta�y ci�kie, masywne, wypchane w�osiem meble z ubieg�ego wieku. Nie oczekiwa�em ju� �adnej pomocy z ich strony, ale zrobi�o mi si� przyjemnie, a cygaro by�o wy�mienite. Jeszcze zd��� wyj�� na t� pluch�, jak wypal�. Co� zimnego dotkn�o mojego karku. - Wstawaj! Nie wsta�em. Nie mog�em. By�em sparali�owany. Siedzia�em i gapi�em si� na pa�stwa Quarre. I patrz�c na nich wiedzia�em, �e to niemo�liwe, by co� zimnego dotyka�o mego karku, i �e to po prostu niemo�liwe, by ostry g�os kaza� mi wsta�. To nie by�o mo�liwe! Pani Quarre nadal siedzia�a sztywno wyprostowana i wsparta o poduszki, kt�re jej m�� poprawi�; jej oczy zza okular�w nadal mruga�y przyja�nie. Starszy pan dalej g�adzi� sw� siw� brod� i leniwie wypuszcza� nosem dym z cygara. Zaraz zaczn� znowu m�wi� o tym m�odym s�siedzie, kt�ry mo�e by� cz�owiekiem przeze mnie poszukiwanym. Nic si� nie sta�o. Zdrzemn��em si� tylko. - Wstawaj! - Owo zimne co�, dotykaj�ce mego karku, wbija�o mi si� w cia�o. Wsta�em. - Przeszukaj go - dobieg� mnie z ty�u ten sam ostry g�os. Starszy pan powoli od�o�y� cygaro, podszed� i obmaca� mnie ostro�nie. Stwierdziwszy, �e nie jestem uzbrojony, opr�ni� moje kieszenie, wyrzucaj�c zawarto�� na krzes�o, z kt�rego w�a�nie wsta�em. - To wszystko - powiedzia� do kogo� stoj�cego za mn� i wr�ci� na swoje miejsce. - Odwr�� si� - rozkaza� mi ten sam ostry g�os. Odwr�ci�em si� i zobaczy�em wysokiego, ponurego, wychudzonego m�czyzn�, mniej wi�cej w moim wieku, to znaczy lat trzydziestu pi�ciu. Mia� brzydk� twarz - ko�cist�, o zapad�ych policzkach, upstrzon� wielkimi bladymi piegami. Jego oczy by�y wodnistoniebieskie, a nos i broda stercz�ce. - Znasz mnie? - zapyta�. - Nie. - K�amiesz! Nie polemizowa�em z nim; w wielkiej, piegowatej d�oni trzyma� pistolet. - Zanim z tob� sko�cz�, poznasz mnie ca�kiem dobrze - zagrozi�. - Hook! - da�o si� s�ysze� zza os�oni�tych portier� drzwi, przez kt�re brzydal najwidoczniej si� w�lizn��. - Hook, chod� tu! - G�os by� damski, m�ody, czysty i d�wi�czny. - O co chodzi?! - odkrzykn�� przez rami� brzydal. - On jest tutaj. - W porz�dku. Pilnuj faceta - poleci� Tomaszowi Quarre. Gdzie� spomi�dzy brody, marynarki i wykrochmalonej kamizelki starszy pan wydoby� wielki, czarny pistolet, z kt�rym obchodzi� si� w spos�b nie wskazuj�cy na brak obycia. Brzydal zebra� z krzes�a rzeczy, kt�re wyj�to mi z kieszeni, i znikn�� za kotar�. - Prosz� siada�, panie Tracy - z u�miechem zwr�ci�a si� do mnie pani Quarre. Usiad�em. Zza portiery dobieg� nowy g�os: powolny baryton z wyra�nym brytyjskim akcentem, i to znamionuj�cym osob� wykszta�con�. - Co si� dzieje, Hook? - pyta� g�os. Ostry g�os brzydala: - Du�o si� dzieje. Maj� nas! W�a�nie wychodzi�em i ju� na ulicy zobaczy�em tego faceta, co to ja go znam. Pi��, sze�� lat temu pokazano mi go w Filadelfii. Nie wiem, jak si� nazywa, ale pami�tam jego g�b�. Jest z Kontynentalnej Agencji Detektywistycznej. Cofn��em si� natychmiast i razem z Elwir� obserwowali�my go przez okno. �azi� od domu do domu po drugiej stronie ulicy i o co� pyta�. Potem przeszed� na nasz� stron� i po chwili dzwoni do drzwi. M�wi� starej i jej m�owi, �eby wpu�cili go i pr�bowali co� z niego wyci�gn��. Zacz�� co� zmy�la� o jakim� facecie, kt�ry by� �wiadkiem, jak jak�� star� uderzy� tramwaj, ale to bzdury. Jemu chodzi o nas. Wszed�em i przystawi�em mu luf� do karku. Chcia�em czeka� na ciebie, ale ba�em si�, �e co� zw�cha i zwieje. G�os o brytyjskim akcencie: - Nie powiniene� by� mu si� pokazywa�. Oni by sobie dali z nim rad�. Hook: - A co za r�nica. I tak pewnie wszystko o nas wie. A nawet jak nie, to co za r�nica? Cedz�cy s�owa brytyjski g�os: - Mo�e si� okaza�, �e to wielka r�nica. To by�o g�upie. Hook, wrzeszcz�c: - G�upie, co? Wed�ug ciebie wszyscy s� g�upi! Wypchaj si�! Kto robi ca�� robot�? Kto wszystko ci�gnie? No?! Gdzie... M�ody, damski g�os: - Spokojnie, Hook, znam to ju� na pami��. Szelest papier�w i znowu brytyjski g�os: - Rzeczywi�cie, Hook, masz racj�. On jest detektywem. Tu jest jego legitymacja. Damski g�os z drugiego pokoju: - No to co robimy? Hook: - To proste. Za�atwimy kapusia. Damski g�os: - I w�o�ymy sobie p�tl� na szyj�? Hook, z pogard�: - A tak to niby jej nie mamy, co? Przecie� ten facet szuka nas w zwi�zku z t� spraw� w Los Angeles, nie? G�os brytyjski: - Osio� jeste�, Hook, i to beznadziejny. Za��my, �e facet interesuje si� t� spraw� z Los Angeles, co jest ca�kiem parawdopodobne, wobec tego co? Pracuje w Agencji Kontynentalnej. Czy mo�liwe, �e jego firma nie wie, gdzie on jest? Na pewno wiedz�, dok�d poszed�. I pewnie wiedz� o nas tyle samo, co on. Nie ma co go zabija�. To by tylko pogorszy�o spraw�. Trzeba go zwi�za� i tu zostawi�. Na pewno do jutra nikt go nie zacznie szuka�. Ach, jak wdzi�czny by�em brytyjskiemu g�osowi. Kto� by� po mojej stronie, przynajmniej na tyle, by pozwoli� mi �y�. Przez ostatnie par� minut nie by�em w najlepszym nastroju. W pewien spos�b fakt, �e nie widzia�em ludzi, kt�rzy decydowali, czy mam �y�, czy umrze�, czyni� moje po�o�enie jeszcze bardziej rozpaczliwym. Teraz czu�em si� du�o lepiej, cho� daleko mi by�o do rado�ci. Czu�em zaufanie do brytyjskiego g�osu. By� to g�os cz�owieka przyzwyczajonego stawia� na swoim. Hook, rycz�c: - A teraz ja ci powiem, bracie! Ten facet musi znikn��. Nie ma dw�ch zda�. Ja nie ryzykuj�. Gadaj sobie, co chcesz, ale ja musz� si� martwi� o w�asn� g�ow�, a b�dzie du�o bezpieczniej, je�li ten facet nie b�dzie m�g� gada�. To pewne! Damski g�os, z niesmakiem: - Och, Hook, b�d� rozs�dny! G�os brytyjski, nadal powoli, lecz bardzo zdecydowanie: - Nie ma co z tob� dyskutowa�, Hook, bo masz instynkt i rozum troglodyty. Rozumiesz tylko jeden j�zyk i w tym w�a�nie j�zyku ci powiem, synu. Je�li od teraz do momentu naszego wyj�cia chcia�by� zrobi� co� g�upiego, to powt�rz sobie dwa lub trzy razy: "Je�li on umrze, umr� i ja". Powiedz to tak, jakby� cytowa� Bibli�, bo to taka sama prawda. A potem nast�pi�a cisza tak pe�na napi�cia, �e poczu�em mrowienie mojej niezbyt wra�liwej sk�ry na g�owie. Kiedy w ko�cu jaki� g�os przerwa� t� cisz�, mimo �e by� cichy i delikatny, podskoczy�em, jakby to by� strza�. By� to �w brytyjski g�os, pewny siebie i zwyci�ski, wi�c zacz��em zn�w oddycha�. - Najpierw wyprowadzimy staruszk�w - m�wi� g�os. - Ty Hook, zajmiesz si� naszym go�ciem. Zwi�� go, a ja wezm� akcje. Za nieca�e p� godziny ju� nas tu nie b�dzie. Portiery rozsun�y si� i do pokoju wszed� Hook, gro�ny Hook, na kt�rego blado��tej twarzy odcina�y si� zielonkawe piegi. Skierowa� na mnie rewolwer i kr�tko i ostro zwr�ci� si� do pa�stwa Quarre: - Chce was widzie�. Pa�stwo Quarre wstali i wyszli. Tymczasem Hook, ci�gle trzymaj�c mnie na muszce, zerwa� pluszowe sznury przytrzymuj�ce portiery. Podszed� do mnie i przywi�za� mnie dok�adnie do krzes�a: r�ce do por�czy, nogi do n�g krzes�a, moje cia�o do oparcia i siedzenia, i zako�czy� dzie�o knebluj�c mnie rogiem wyj�tkowo dobrze wypchanej poduszki. Kiedy sko�czy� mnie przywi�zywa� i odszed� kawa�ek, by si� nacieszy� moim widokiem, us�ysza�em ciche zamykanie drzwi frontowych, a potem lekkie kroki nad g�ow�. Hook spojrza� w kierunku krok�w, a jego ma�e, wodniste oczka z�agodnia�y. - Elwira! - zawo�a� cicho. Portiery wybrzuszy�y si�, jakby kto� za nimi sta�, i us�ysza�em znany mi ju� d�wi�czny damski g�os. - Co? - Chod� tu. - Lepiej nie. On... - Co tam on. Chod�! - wybuchn�� Hook. Wesz�a do pokoju i w �wietle lampy zobaczy�em dwudziestoparoletni� dziewczyn�, szczup�� i gibk�, ubran� do wyj�cia; tylko kapelusz trzyma�a w r�ku. Bia�a twarz okolona mas� ognistorudych w�os�w. Szare jak dym oczy - cho� pi�kne, to jednak zbyt szeroko rozstawione, by budzi� zaufanie - �mia�y si� ze mnie. I jej czerwone usta te� si� �mia�y, ods�aniaj�c drobne, ostre jak u zwierz�tka z�by. By�a pi�kna jak diabe� i dwa razy tak niebezpieczna. �mia�a si� ze mnie - grubego faceta, zwi�zanego, jak mi�so do pieczenia, czerwonym pluszowym sznurem, z rogiem zielonej poduszki w ustach. - Czego chcesz? - spyta�a brzydala. M�wi� szeptem, co chwila z niepokojem spogl�daj�c w g�r�, sk�d dochodzi�y ci�gle odg�osy mi�kkich krok�w. - Co ty na to, �eby�my go wyeliminowali? Z jej dymnoszarych oczu znikn�o rozbawienie, zacz�a kalkulowa�. - On ma sto tysi�cy, jedna trzecia nale�y do mnie. Chyba nie my�lisz, �e przechrapi� tak� okazj�, co? Na pewno nie. A gdyby�my tak zdobyli ca�e sto tysi�cy? - Jak? - Zostaw to mnie, dziecino, zostaw to mnie. P�jdziesz ze mn�, jak b�d� mia� wszystko? Wiesz, �e b�d� dla ciebie dobry. Dziewczyna u�miechn�a si�, jak mi si� wydawa�o, pogardliwie, ale jemu najwidoczniej si� to podoba�o. - Mowa, �e b�dziesz dla mnie dobry - powiedzia�a - ale s�uchaj, nie uda nam si� to, je�li go nie za�atwisz. Znam go! Nie rusz� si� st�d z niczym, co do niego nale�y, je�li on nie b�dzie tak za�atwiony, �e nie zdo�a nas dorwa�. Hook obliza� wargi i rozgl�da� si� po pokoju, nie patrz�c na nic konkretnie. Najwyra�niej nie chcia� mie� do czynienia z w�a�cicielem brytyjskiego akcentu. Po��danie by�o jednak silniejsze od strachu. - Zrobi� to - wybuchn��. - Za�atwi� go. Ale czy m�wisz powa�nie? Na pewno p�jdziesz ze mn�, jak go za�atwi�? Dziewczyna wyci�gn�a r�k�. - Umowa stoi - powiedzia�a, a on jej uwierzy�. Jego brzydka twarz rozpromieni�a si� i poczerwienia�a, i malowa�o si� na niej bezgraniczne szcz�cie. Odetchn�� g��boko i wyprostowa� ramiona. Na jego miejscu te� pewnie by�bym jej uwierzy� - ka�dy z nas da� si� kiedy� na co� takiego nabra� - ale patrz�c na to z boku, zwi�zany, wiedzia�em, �e bary�ka nitrogliceryny by�aby dla niego bezpieczniejsza ni� ta dziewczyna. Bo dziewczyna by�a niebezpieczna. Ci�kie czasy nadchodzi�y dla Hooka. - Zrobimy tak - zacz�� Hook i przerwa�, bo j�zyk stan�� mu ko�kiem. W s�siednim pokoju s�ycha� by�o kroki. Zza portier us�yszeli�my brytyjski g�os, teraz bardzo rozgoryczony: - Tego ju� naprawd� za wiele. Tylko na chwil� was zostawi�em i ju� narobili�cie szkody - wymawia� "naphawd�" i "rhobili�cie". - Co ci strzeli�o do g�owy, Elwiro, �eby tu wchodzi� i pokazywa� si� naszemu detektywowi? Strach zab�ysn�� na moment w jej szarych oczach, a potem rzek�a spokojnie: - Uwa�aj, bo jeszcze bardziej z��kniesz ze strachu. Tw�j cenny kark i tak ocaleje bez tego ci�g�ego pilnowania. Portiery rozsun�y si� i wyci�gn��em szyj�, by po raz pierwszy zobaczy� cz�owieka, dzi�ki kt�remu wci�� jeszcze �y�em. Ujrza�em niskiego, grubego m�czyzn�, w kapeluszu i p�aszczu, z br�zow� torb� podr�n� w r�ce. Potem jego twarz zbli�y�a si� do �wiat�a padaj�cego od lampy i zobaczy�em, �e jest to twarz Chi�czyka. Grubego, niskiego Chi�czyka, kt�rego ubranie by�o nieskazitelne i tak samo brytyjskie jak jego akcent. - Kolor nie ma tu nic do rzeczy - powiedzia� i dopiero wtedy zrozumia�em k��liw� uwag� dziewczyny. - To tylko kwestia zdrowego rozs�dku. Jego twarz by�a ��t� mask�, a g�os mia� r�wnie beznami�tny i spokojny jak przedtem, ale wida� by�o, �e jest tak samo pod urokiem dziewczyny jak brzydal, w przeciwnym razie jej gadanie nie zwabi�oby go tak �atwo do pokoju. W�tpi�em jednak, czy ruda tak samo �atwo poradzi sobie z tym zanglicza�ym Azjat� jak z Hookiem. - Nie by�o �adnego powodu - ci�gn�� Chi�czyk - by ten facet widzia� kt�rekolwiek z nas. - Po raz pierwszy spojrza� na mnie swoimi ma�ymi, matowymi oczami, podobnymi do dw�ch czarnych ziarenek. - Ca�kiem mo�liwe, �e nie zna� nikogo z nas, nawet z opisu. Pokazywanie mu si� jest totaln� g�upot�. - O rany, Tai - wykrzykn�� Hook. - Przesta� tru�. Co za r�nica? Za�atwi� go i po sprawie. Chi�czyk postawi� sw� br�zow� torb� i pokr�ci� g�ow�. - Nie b�dzie �adnego zabijania - wycedzi� - lub te� b�dzie go ca�kiem sporo. Mam nadziej�, Hook, �e dobrze mnie zrozumia�e�. Chyba jednak nie zrozumia�. Jego grdyka rusza�a si� i wida� by�o, �e z trudem prze�yka �lin�, a ja, zakneblowany poduszk�, jeszcze raz (w duchu) podzi�kowa�em Chi�czykowi. I wtedy ruda diablica wtr�ci�a swoje trzy grosze. - Hook zawsze tylko gada - powiedzia�a. Brzydka twarz Hooka poczerwienia�a na to przypomnienie obietnicy za�atwienia Chi�czyka; prze�kn�� jeszcze raz, a jego oczy zdradza�y, �e najch�tniej zapad�by si� pod ziemi�. Dziewczyna trzyma�a go w gar�ci; jej wp�yw by� silniejszy ni� jego strach. Podszed� szybko do Chi�czyka i, wy�szy o ca�� g�ow�, zmierzy� go gro�nym wzrokiem. - Tai - warkn��. - Koniec z tob�. Rzyga� mi si� chce od twojego wa�niactwa, jakby� by� kr�lem czy czym�. Ja... Zaj�kn�� si� i zamilk�. Tai patrzy� na niego oczami, kt�re by�y tak twarde i czarne, i nieludzkie jak dwa kawa�ki w�gla. Hook zacisn�� wargi i cofn�� si�. Przesta�em si� poci�. ��ty znowu wygra�. Zapomnia�em jednak o rudow�osej diablicy. Za�mia�a si�, a jej ironiczny �miech by� pewnie dla brzydala jak ci�cie brzytw�. Wyda� g��boki ryk i jego wielka pi�� wyl�dowa�a na okr�g�ej, bladej twarzy Chi�czyka. Si�a ciosu rzuci�a Taia w r�g pokoju, wyl�dowa� na boku, lec�c nie spuszcza� jednak brzydala z oka; jeszcze zanim upad�, zd��y� wyci�gn�� pistolet, a m�wi� zacz��, zanim jeszcze jego nogi spocz�y na pod�odze. M�wi� dalej kulturalnie, z brytyjskim akcentem: - P�niej za�atwimy t� spraw� mi�dzy sob�. Teraz rzucasz pistolet i stoisz spokojnie, dop�ki nie wstan�. Pistolet - tylko na wp� wyj�ty z kieszeni, kiedy Azjata wzi�� Hooka na muszk� - upad� g�ucho na dywan. Hook sta� sztywno, dysz�c ci�ko, i wszystkie piegi wyra�ne by�y na brudnej bieli jego przestraszonej twarzy. Spojrza�em na dziewczyn�. Patrzy�a na Hooka z pogard�, ale bez rozczarowania. I wtedy dokona�em odkrycia: co� zmieni�o si� w pokoju ko�o niej! Zamkn��em oczy i pr�bowa�em przywo�a� obraz pokoju sprzed walki. Otwieraj�c oczy mia�em ju� gotow� odpowied�. Na stole ko�o dziewczyny le�a�a przedtem jaka� ksi��ka i pisma. Teraz ich nie by�o. Oko�o p� metra dalej sta�a br�zowa torba, kt�r� przyni�s� Tai. Za��my, �e w torbie znajdowa�y si� akcje ze skoku w Los Angeles, o kt�rym m�wili. Pewnie tak by�o. Co teraz? Teraz pewnie by�a w niej ksi��ka i pisma ze sto�u. Dziewczyna sprowokowa�a k��tni� mi�dzy m�czyznami, �eby odwr�ci� ich uwag�, i dokona�a zamiany. Gdzie wobec tego jest �up? Tego nie wiedzia�em; by� chyba jednak za du�y, by mog�a go mie� przy sobie. Tu� za sto�em sta�a kanapa, przykryta szerok�, czerwon�, sp�ywaj�c� do ziemi narzut�. Przenios�em wzrok z kanapy na dziewczyn�. Obserwowa�a mnie i w jej oczach, gdy napotka�y moje wracaj�ce od kanapy spojrzenie, b�yszcza�a rado��. A wi�c kanapa! Tymczasem Chi�czyk odebra� Hookowi pistolet i m�wi�: - Gdybym nie czu� takiej niech�ci do morderstwa i nie uwa�a�, �e mo�esz si� przyda� Elwirze i mnie, to na pewno uwolni�bym nas od obci��enia, jakim jest twoja g�upota. Ale dam ci jeszcze jedn� szans�. Radz� ci jednak, by� pomy�la�, zanim poddasz si� znowu jednemu ze swoich gwa�townych impuls�w. Czy to ty nak�ad�a� Hookowi do g�owy tych g�upich pomys��w? - zwr�ci� si� do dziewczyny. - Do jego g�owy nic nie da si� nak�a�� - za�mia�a si�. - Mo�e masz racj� - powiedzia� i podszed�, by sprawdzi� wi�zania wok� moich r�k i cia�a. Stwierdziwszy, �e s� w porz�dku, podni�s� br�zow� torb� i odda� Hookowi pistolet. - Masz sw�j pistolet, Hook, i b�d� rozs�dny. Idziemy. Staruszek i jego �ona zrobi�, co im poleci�em. S� ju� w drodze do miasta, kt�rego nazwy nie ma sensu wymienia� przy naszym przyjacielu, i b�d� tam czeka� na nas i na swoj� cz�� akcji. Nie warto chyba nawet wspomina�, �e czeka� b�d� d�ugo - s� ju� wy��czeni. Ale mi�dzy nami nie powinno by� ju� zdrady. Je�li ma nam si� uda�, to musimy sobie pomaga�. W my�l najlepszych zasad dramaturgii powinni byli wyg�osi� do mnie jakie� sarkastyczne przemowy, ale nie zrobili tego. Przeszli obok mnie bez cho�by po�egnalnego spojrzenia i znikn�li w ciemno�ciach hallu. Nagle Chi�czyk pojawi� si� zn�w w pokoju: na palcach, z otwartym no�em w jednej r�ce i pistoletem w drugiej. I to temu cz�owiekowi dzi�kowa�em za ocalenie mi �ycia! Pochyli� si� nade mn�. N� zbli�y� si� do mojego prawego boku i sznur, kt�ry przytrzymywa� moje rami�, zwolni� ucisk. Zacz��em znowu oddycha� i na nowo poczu�em bicie serca. - Hook wr�ci - szepn�� Tai i ju� go nie by�o. Na dywanie, mniej wi�cej metr przede mn�, le�a� pistolet. Drzwi wej�ciowe zamkn�y si� i na chwil� pozosta�em w domu sam. Chyba nie macie w�tpliwo�ci, �e po�wi�ci�em t� chwil� na walk� z czerwonym pluszowym sznurem. Tai przeci�� jeden odcinek, luzuj�c tym troch� moje prawe rami� i daj�c mi nieco swobody, lecz wolny nie by�em. A zapowied�: "Hook wr�ci" by�a wystarczaj�c� zach�t� do walki z mymi okowami. Teraz zrozumia�em, dlaczego Chi�czyk tak nalega�, by ocali� mi �ycie. To ja mia�em by� broni�, kt�ra zlikwiduje Hooka. Chi�czyk domy�la� si�, �e jak tylko znajd� si� na ulicy, Hook wymy�li jaki� pretekst, by wr�ci� do domu i mnie za�atwi�. Gdyby sam na to nie wpad�, Chi�czyk mu to zasugeruje. Zostawi� wi�c pistolet na widoku i poluzowa� sznury na tyle, bym uwolni� si� dopiero, gdy on b�dzie ju� bezpieczny. Ca�e to moje my�lenie by�o zaj�ciem ubocznym i nie zak��ca�o pr�b uwolnienia si�. Odpowied� na pytanie "dlaczego?" nie by�a w tej chwili najwa�niejsza - musia�em dobra� si� do pistoletu, zanim wr�ci brzydal. W momencie gdy otwiera�y si� drzwi frontowe, mia�em ju� oswobodzon� praw� r�k� i wyjmowa�em z ust r�g poduszki. Reszta mojego cia�a opleciona by�a sznurem - lu�no, ale jednak. �agodz�c troch� upadek woln� r�k�, rzuci�em si� wraz z krzes�em do przodu. Dywan by� gruby. Upad�em na twarz, zgi�ty wp�, z ci�kim krzes�em na plecach, ale moja prawa r�ka by�a wolna i schwyci�a pistolet. W nik�ym �wietle hallu zobaczy�em sylwetk� m�czyzny i b�ysk metalu w jego r�ku. Strzeli�em. M�czyzna z�apa� si� obiema r�kami za brzuch i zgi�ty wp� osun�� si� na dywan. Mia�em go z g�owy, ale to jeszcze nie by� koniec. Mocowa�em si� z oplataj�cym mnie pluszowym sznurem i w my�lach snu�em wizj� tego, co mnie jeszcze czeka. Dziewczyna zamieni�a akcje i schowa�a je pod kanap� - co do tego nie mia�em w�tpliwo�ci. Chcia�a po nie wr�ci�, zanim ja b�d� wolny. Hook jednak wr�ci� pierwszy i b�dzie musia�a zmieni� plan. Najpewniej powie teraz Chi�czykowi, �e to Hook dokona� zamiany. Co wtedy? Odpowied� by�a tylko jedna: Tai wr�ci po akcje, oboje wr�c�. Tai wiedzia� ju�, �e mam bro�, ale m�wili przecie�, �e akcje warte s� sto tysi�cy dolar�w. To do��, by ich �ci�gn�� z powrotem. Pozby�em si� ostatnich wi�z�w i podszed�em do kanapy. Le�a�y pod ni� akcje: cztery grube paczki �ci�gni�te gumowymi opaskami. Wepchn��em je pod pach� i podszed�em do m�czyzny, kt�ry umiera� przy drzwiach. Pistolet le�a� pod jego nog�. Wyci�gn��em go i, omin�wszy le��cego, wszed�em do ciemnego hallu. Tam zatrzyma�em si�, by pomy�le�. Dziewczyna i Chi�czyk na pewno si� rozdziel�. Jedno z nich wejdzie drzwiami frontowymi, drugie od ty�u. By�by to dla nich najpewniejszy spos�b za�atwienia mnie. Ja za� powinienem czeka� na nich w�a�nie przy jednych z tych drzwi. G�upot� by�oby wychodzi� na ulic�. Tego si� w�a�nie spodziewaj� - i wpadn� w zasadzk�. Musia�em znale�� jakie� miejsce, gdzie m�g�bym przykucn�� i obserwowa� drzwi frontowe czekaj�c, a� kt�re� z nich si� pojawi - co by�o pewne - gdy znudzi ich czekanie, a� ja wyjd�. Przy drzwiach hall by� o�wietlony �wiat�em latarni ulicznych padaj�cym przez szyb�. Schody prowadz�ce na pi�tro rzuca�y tr�jk�tny cie� na cz�� hallu - cie� wystarczaj�co ciemny do wszelkich cel�w. Przykucn��em wi�c w tym tr�jk�tnym plasterku nocy i czeka�em. Mia�em dwa pistolety: jeden da� mi Chi�czyk, drugi zabra�em Hookowi. Odda�em jeden strza�, mia�em wi�c jeszcze jedena�cie, chyba �e kt�ra� bro� by�a uprzednio u�ywana. Otworzy�em pistolet, kt�ry da� mi Tai, i po omacku sprawdzi�em magazynek - by�a tylko jedna �uska. Tai wola� nie ryzykowa�. Da� mi tylko jedn� kul� - t�, kt�r� po�o�y�em Hooka. Od�o�y�em pistolet na pod�og� i sprawdzi�em ten, kt�ry wzi��em od Hooka. O, tak! Chi�czyk rzeczywi�cie nie chcia� ryzykowa�! Opr�ni� pistolet Hooka, nim zwr�ci� mu go po k��tni. By�em w pu�apce! Sam, nie uzbrojony, w obcym domu, w kt�rym wkr�tce dwie osoby b�d� na mnie polowa�. Fakt, �e jedna z nich to kobieta, wcale mnie nie uspokaja� - by�a nie mniej niebezpieczna. Przez moment mia�em ochot� po prostu zwia�; my�l, by znale�� si� znowu na ulicy, by�a przyjemna, ale szybko j� porzuci�em. By�oby to g�upie, jeszcze jak! Wtedy przypomnia�em sobie o akcjach, kt�re wci�� mia�em pod pach�. One b�d� moj� broni�, a je�li maj� si� na co� przyda�, musz� je schowa�. Opu�ci�em tr�jk�t cienia i poszed�em na g�r�. Dzi�ki �wiat�u padaj�cemu z ulicy w pokojach na g�rze by�o ca�kiem jasno. Przechodzi�em z pokoju do pokoju szukaj�c miejsca, gdzie m�g�bym ukry� akcje. Ale kiedy nagle trzasn�o gdzie� okno, jakby poruszone przeci�giem wywo�anym przez otwarcie drzwi wej�ciowych, wci�� mia�em je pod pach�. Nie pozosta�o mi nic innego, jak wyrzuci� je przez okno i liczy� na szcz�cie. Z�apa�em poduszk� z jakiego� ��ka, zdj��em z niej bia�� poszewk� i tam w�o�y�em �up. Potem wychyli�em si� przez ju� otwarte okno i rozejrza�em si� w ciemno�ciach, szukaj�c odpowiedniego miejsca. Nie chcia�em, by paczka spadaj�c wywo�a�a jaki� ha�as. Tak wygl�daj�c znalaz�em co� lepszego. Okno wychodzi�o na w�skie podw�rze, a po przeciwnej stronie sta� dom podobny do tego, w kt�rym si� znajdowa�em. Dom �w by� tej samej wysoko�ci, z p�askim, blaszanym dachem opadaj�cym w przeciwnym kierunku. Dach nie by� daleko, a raczej po prostu wystarczaj�co blisko, bym m�g� rzuci� na niego poduszk�. Rzuci�em. Znikn�a za kraw�dzi� dachu cicho szuraj�c po blasze. Wtedy zapali�em wszystkie �wiat�a w pokoju, zapali�em papierosa (wszyscy lubimy od czasu do czasu troch� poszpanowa�) i usiad�em na ��ku, oczekuj�c na pojmanie. Mog�em pr�bowa� zakra�� si� do moich wrog�w w ciemno�ciach i capn�� ich, ale pr�dzej chyba uda�oby mi si� zosta� zastrzelonym. A ja nie lubi� zosta� zastrzelonym. Znalaz�a mnie dziewczyna. Nadesz�a skradaj�c si�, z automatem w ka�dej z r�k; na moment zawaha�a si� przed drzwiami i potem jednym skokiem znalaz�a si� w �rodku. A kiedy zobaczy�a mnie siedz�cego spokojnie na brzegu ��ka, w jej oczach b�ysn�a pogarda, jakbym zrobi� co� pod�ego. Chyba uwa�a�a, �e powinienem da� si� zastrzeli�. - Mam go, Tai! - zawo�a�a i Chi�czyk przy��czy� si� do nas. - Co Hook zrobi� z akcjami? - zapyta� z miejsca. U�miechn��em si� prosto w jego okr�g��, ��t� twarz i wyci�gn��em mojego asa. - Spytaj dziewczyn�. Jego twarz pozosta�a bez wyrazu, ale domy�li�em si�, �e jego grube cia�o wewn�trz eleganckiego brytyjskiego ubrania nieco zesztywnia�o. O�mieli�o mnie to i ci�gn��em dalej moje k�amstwo, kt�re mia�o spowodowa� troch� zamieszania. - Czy do ciebie naprawd� nie dociera, �e tych dwoje chcia�o ci� nabi� w butelk�? - spyta�em. - Ty wstr�tny �garzu! - wrzasn�a dziewczyna i zrobi�a krok w moim kierunku. Tai powstrzyma� j� stanowczym gestem. Patrzy� poprzez ni� swymi matowymi, czarnymi oczami, a gdy tak patrzy�, krew odp�yn�a mu z twarzy. Bez w�tpienia dziewczyna wodzi�a go za nos, ale on nie by� tak ca�kiem nieszkodliw� zabawk�. - A wi�c to tak - powiedzia� wolno, do nikogo w szczeg�lno�ci. A potem do mnie: - Gdzie schowali akcje? Dziewczyna podesz�a do niego i zarzuci�a go potokiem s��w: - Naprawd� to by�o tak, Tai, jak Boga kocham. Ja sama zamieni�am akcje. Chcia�am oszuka� was obu. Wepchn�am je pod kanap� na dole, ale ju� ich tam nie ma. Jak Boga kocham, tak by�o. Chi�czyk sk�onny by� jej uwierzy�, zw�aszcza �e jej s�owa brzmia�y wiarygodnie. A ja przecie� wiedzia�em, �e b�d�c w niej zakochany, �atwiej wybaczy jej machlojki z akcjami ni� to, �e chcia�a uciec z Hookiem. Trzeba by�o wi�c szybko znowu troch� zamiesza�. - To tylko cz�� prawdy - powiedzia�em. - Ona rzeczywi�cie w�o�y�a akcje pod kanap�, ale i Hook mia� w tym sw�j udzia�. Zaplanowali to, gdy by�e� na g�rze. On mia� wszcz�� z tob� k��tni�, a ona tymczasem mia�a dokona� podmiany, i tak w�a�nie zrobili. Tu go mia�em! Gdy dziewczyna w�ciekle rzuci�a si� w moj� stron�, Chi�czyk wbi� jej luf� pistoletu w bok - ostre d�gni�cie powstrzyma�o w�ciek�e s�owa, kt�rymi mnie obrzuca�a. - Dawaj pistolety, Elwiro - powiedzia� i wzi�� od niej bro�. - Gdzie s� teraz akcje? - zwr�ci� si� do mnie. U�miechn��em si�. - Nie jestem po twojej stronie, Tai. Jestem przeciwko. - Nie lubi� gwa�tu - powiedzia� powoli - i wierz�, �e jeste� rozs�dny. Dojdziemy do porozumienia, przyjacielu. - Proponuj - poprosi�em. - Z przyjemno�ci�. Na u�ytek naszych negocjacji za��my, �e schowa�e� akcje tak, by nikt nie m�g� ich znale��, ja za� mam ci� w swojej w�adzy, zupe�nie jak w marnej powie�ci kryminalnej. - S�usznie - powiedzia�em - m�w dalej. - Mamy wi�c, jak to m�wi� hazardzi�ci, sytuacj� patow�. �aden z nas nie ma przewagi. Ty, jako detektyw, chcesz nas z�apa�, ale to my mamy ciebie. My, jako z�odzieje, chcemy mie� akcje, ale to ty je masz. W zamian za akcje proponuj� ci dziewczyn� i wydaje mi si� to uczciw� propozycj�. Zyskam w ten spos�b akcje i szans� ucieczki. Ty za� sukces jako detektyw. Hook nie �yje. B�dziesz mia� dziewczyn�. Pozostanie ci tylko jeszcze raz odnale�� mnie i akcje, co wcale nie jest przecie� niemo�liwe. Zamienisz pora�k� na po�owiczne zwyci�stwo, ze wspania�� szans� na uczynienie go ca�kowitym. - Sk�d mog� wiedzie�, �e dasz mi dziewczyn�? Wzruszy� ramionami. - Rzeczywi�cie nie masz �adnej gwarancji. Ale, wiedz�c, �e chcia�a mnie opu�ci� dla tej �wini, kt�ra teraz le�y tam na dole martwa, chyba nie my�lisz, �e �ywi� dla niej serdeczne uczucia. A poza tym, je�li wezm� j� ze sob�, b�dzie si� domaga�a swojej cz�ci �upu. Przeanalizowa�em w my�li jego propozycj�. - Ja widz� to tak - powiedzia�em w ko�cu. - Nie jeste� typem mordercy. Wyjd� z tego �ywy niezale�nie od okoliczno�ci. Po co mia�bym i�� na tak� wymian�? �atwiej b�dzie odnale�� ciebie i dziewczyn� ni� akcje, a poza tym to one s� tu najistotniejsze. Zostan� przy nich, a potem spr�buj� odnale�� was. To bezpieczniejsze. - Rzeczywi�cie nie jestem morderc� - powiedzia� bardzo mi�kko i u�miechn�� si� po raz pierwszy. Nie by� to przyjemny u�miech i mia� w sobie co�, co wywo�ywa�o dreszcze. - Ale mo�e jestem czym� innym, o czym nie pomy�la�e�. A zreszt� to gadanie nie ma sensu, Elwiro! Dziewczyna pos�usznie podesz�a. - W jednej z szuflad komody znajdziesz prze�cierad�a. Podrzyj jedno lub dwa na pasy do�� mocne, by zwi�za� bezpiecznie naszego przyjaciela. Dziewczyna podesz�a do komody. A ja zmarszczy�em czo�o pr�buj�c znale�� jak�� nie za bardzo nieprzyjemn� odpowied� na nurtuj�ce mnie pytanie. Odpowied�, kt�ra nasun�a mi si� pierwsza, nie by�a przyjemna: tortury. I wtedy jaki� cichy d�wi�k wprawi� nas w pe�en napi�cia bezruch. Pok�j, w kt�rym si� znajdowali�my, mia� dwoje drzwi: jedne prowadzi�y do hallu, drugie do s�siedniego pokoju. To w�a�nie zza drzwi prowadz�cych do hallu dobiega� �w cichy odg�os krok�w. Tai cofn�� si� szybko i bezszelestnie i przybra� pozycj�, z kt�rej m�g� obserwowa� drzwi nie trac�c z oczu dziewczyny i mnie. Pistolet w jego t�ustej r�ce, niby �ywe stworzenie, wystarczy� za rozkaz, �eby�my byli cicho. Znowu delikatny odg�os, tu� za drzwiami. Pistolet w r�ku Taia jakby dr�a� z niecierpliwo�ci. Przez drugie drzwi, te prowadz�ce do s�siedniego pokoju, wpad�a pani Quarre z ogromnym odbezpieczonym pistoletem w drobnej d�oni. - Rzu� bro�, ty paskudny poganinie! - zapiszcza�a. Tai rzuci� pistolet, zanim jeszcze odwr�ci� si� w jej stron�, i wysoko podni�s� r�ce, co by�o bardzo rozs�dne. Wtedy przez drzwi prowadz�ce do hallu wszed� Tomasz Quarre - on tak�e trzyma� odbezpieczony pistolet, taki sam jak �ona, cho� na tle jego pot�nego brzucha nie wygl�da� on tak imponuj�co. Spojrza�em zn�w na staruszk� i niewiele ju� w niej ujrza�em z owej �yczliwej i delikatnej osoby, kt�ra nalewa�a mi herbat� i gwarzy�a o s�siadach. Je�li kiedykolwiek istnia�y czarownice, to w�a�nie ona by�a jedn� z nich, i to najgorszego rodzaju. W jej ma�ych, bladych oczkach b�yszcza�o okrucie�stwo, suche wargi zaci�ni�te by�y w wilczym grymasie, a chude cia�o wr�cz dr�a�o od nienawi�ci. - Wiedzia�am - skrzecza�a. - Jak tylko znale�li�my si� na tyle daleko, by pomy�le�, od razu powiedzia�am Tomowi. Wiedzia�am, �e to oszustwo. Wiedzia�am, �e ten rzekomy detektyw jest waszym kumplem. Wiedzia�am, �e to wszystko po to, by pozbawi� Tomasza i mnie naszej cz�ci. Ja ci poka��, ty ��ta ma�po! Gdzie s� akcje? Gdzie? Chi�czyk odzyska� pewno�� siebie, je�li w og�le kiedykolwiek j� straci�. - Nasz dzielny przyjaciel sam wam mo�e powie, �e mia�em zamiar wydoby� od niego t� informacj�, kiedy tak dramatycznie wkroczyli�cie. - Tomaszu, na mi�o�� bosk�, nie �pij! - wrzasn�a na m�a, kt�ry robi� wra�enie wci�� tego samego �agodnego cz�owieka, kt�ry cz�stowa� mnie znakomitym cygarem. - Zwi�� tego Chi�czyka! Nie ufam mu ani troch� i nie uspokoj� si�, dop�ki on nie b�dzie zwi�zany. Wsta�em z mojego miejsca na brzegu ��ka i ostro�nie si� przesun��em, by nie znale�� si� na linii strza�u, gdyby to, czego oczekiwa�em, mia�o nast�pi�. Tai rzuci� na pod�og� pistolet, kt�ry mia� w r�ku, ale nie przeszukano go. Chi�czycy to przewiduj�cy nar�d: je�li kt�ry� z nich ju� w og�le nosi pistolet, to zazwyczaj ma przy sobie dwa, trzy albo i wi�cej. Jeden mu odebrano, wi�c je�li go zaczn� wi�za� bez rewizji, to na pewno b�d� fajerwerki. Przesun��em si� wi�c na bok. Gruby Tomasz Quarre flegmatycznie podszed� do Taia, by wykona� rozkaz swej �ony - i znakomicie spartaczy� robot�. Wstawi� sw�j gruby brzuch mi�dzy Taia i pistolet staruchy. R�ce Taia poruszy�y si�. W ka�dej z nich by�a ju� bro�. Raz jeszcze Tai potwierdzi� prawd� o swoim narodzie. Je�li Chi�czyk strzela - to strzela, dop�ki mu starczy naboj�w. Kiedy schwyci�em Taia za jego grub� szyj�, przewr�ci�em do ty�u i przygwo�dzi�em do pod�ogi, jego pistolety nadal szczeka�y metalicznie i szcz�kn�y g�ucho dopiero, gdy kolanem przycisn��em mu r�k�. Nie ryzykowa�em. Pracowa�em nad jego gard�em, a� oczy i j�zyk Chi�czyka powiedzia�y mi, �e zdo�a�em wy��czy� go na jaki� czas z obiegu. Wtedy rozejrza�em si� doko�a. Tomasz Quarre le�a� ko�o ��ka, bez w�tpienia martwy, z trzema okr�g�ymi dziurami w wykrochmalonej bia�ej kamizelce. W przeciwleg�ym rogu pokoju le�a�a na plecach pani Quarre. Ubranie u�o�y�o si� schludnie wok� jej drobnego cia�a, a �mier� przywr�ci�a jej serdeczny i �agodny wygl�d. Rudow�osa Elwira znikn�a. Tai poruszy� si�. Wyj�wszy mu z kieszeni jeszcze jeden pistolet pomog�em mu usi���. G�adzi� grub� d�oni� sw� obola�� szyj� i rozgl�da� si� spokojnie po pokoju. - Gdzie jest Elwira? - zapyta�. - Zwia�a, na razie. Wzruszy� ramionami. - A wi�c mo�esz to nazwa� zdecydowanie udan� operacj�. Pa�stwo Quarre i Hook martwi, ja i akcje w twoich r�kach. - Rzeczywi�cie nie najgorzej - przyzna�em. - Ale czy mog� ci� o co� prosi�? - Je�li b�d� m�g�... - Powiedz mi, o co tu, do cholery, chodzi! - O co chodzi? - W�a�nie! Z tego, co uda�o mi si� pods�ucha�, zorientowa�em si�, �e zrobili�cie jaki� skok w Los Angeles i zagarn�li�cie akcje warto�ci stu tysi�cy dolar�w, ale nie pami�tam ostatnio �adnego skoku na tak� skal�. - Co? To nie do wiary - powiedzia� z czym�, co u niego brzmia�o prawie jak szczere zdumienie. - Nie do wiary! Oczywi�cie, �e wiesz wszystko! - Nie wiem. Szuka�em m�odego cz�owieka nazwiskiem Fisher, kt�ry tydzie� czy dwa temu opu�ci� w z�o�ci sw�j dom w Tacomie. Jego ojciec chce, by go bez rozg�osu odnale��, aby m�g� go nam�wi� do powrotu. Powiedziano mi, �e mog� znale�� Fishera gdzie� tu, na Turk Street, i dlatego tu jestem. Nie wierzy� mi. Nigdy mi nie uwierzy�. Poszed� na szubienic� uwa�aj�c mnie za k�amc�. Kiedy wyszed�em zn�w na ulic�, a Turk Street by�a pi�kn� ulic�, gdy po wieczorze sp�dzonym w tym domu wyszed�em wolny, kupi�em gazet� i z niej dowiedzia�em si� wszystkiego, co chcia�em wiedzie�. Ot� pewien dwudziestoletni ch�opak - goniec zatrudniony w jakiej� firmie maklerskiej w Los Angeles - znikn�� dwa dni temu w drodze do banku z plikiem akcji. Tego samego wieczora �w ch�opak i jaka