2023
Szczegóły |
Tytuł |
2023 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2023 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2023 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2023 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Patricia Shaw
Rzeka S�o�ca
Tom
Ca�o�� w tomach
Zak�ad Nagra� i Wydawnictw
Zwi�zku Niewidomych
Warszawa 2000
Prze�o�y�a z angielskiego
Maria Grabska_Ry�ska
T�oczono pismem punktowym dla
niewidomych w Drukarni Zak�adu
Nagra� i Wydawnictw Zwi�zku
Niewidomych,
Warszawa, ul. Konwiktorska 9
Przedruk: Wydawnictwo
"Ksi��nica",
Katowice 1999
Pisa�a K. Pabian
Korekty dokona�y
U. Maksimowicz
i I. Stankiewicz
`ty
Prolog
1 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 1
1 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 0
Wielka rzeka �piewa�a,
b�yszcz�c w s�o�cu. Jej �r�d�a
tryska�y w tajemniczych,
poro�ni�tych g�st� d�ungl�
g�rach Irukandji, p�niej woda
spada�a z wielkich granitowych
urwisk i nios�a �ycie w g��b
spieczonego l�du, tocz�c si� na
zach�d przez ziemie dzikiego
ludu Merkin�w.
Merkinowie byli dumni ze
swojej rzeki. Zwali j� Rzek�
S�o�ca, gdy bowiem opada�a po
letnich nawa�nicach, s�oneczne
promienie budzi�y w niej z�ote
iskry. W g�rskich jeziorach i
szczelinach skalnych, wzd�u�
ca�ego koryta i w wysychaj�cych
na r�wninie odnogach migota�y
��tawe kamyki; tworzy�y
magiczny dese� na piaszczystych
brzegach, l�ni�y w kryszta�owo
przejrzystej g��binie.
Wysoko u �r�de� rzeki, w
niedost�pnych g�rach, dymne rody
szczepu Irukandji spogl�da�y
czasem na zachodni� r�wnin�,
lecz nie przyci�ga�a ona ich
uwagi. Woleli patrze� wprost w
poranne s�o�ce, podziwia�
niezr�wnany b��kit oceanu i
zmarszczki fal na wysuni�tych
daleko w morze rafach
koralowych. Do oceanu sp�ywa�a z
g�r inna rzeka, karmi�c si� po
drodze licznymi potokami.
Nazywali j� po prostu Zielon�
Rzek�, bo nim wpad�a do zatoki,
przybiera�a barw� nawis�ego nad
jej brzegiem listowia. Irukandji
nie wiedzieli, �e ponad sto lat
wcze�niej, ni� rozegra�y si�
niniejsze wydarzenia, pewien
bia�y �eglarz nazwa� t� zatok�
imieniem swego statku -
Endeavour.
Irukandji cz�sto schodzili z
g�r, by �owi� ryby na morskich
p�yciznach, daleko
bezpieczniejszych ni� roj�ca si�
od krokodyli Zielona Rzeka. W
owych czasach gady te by�y ich
jedynym wro�giem. W ci�gu wielu
pokole� zyskali opini� �mia�ych
i okrutnych wojownik�w. Nikt nie
odwa�y� si� wkroczy� nieproszony
na ich ziemie.
Teraz wszak�e grozi�o im
niebezpiecze�stwo. Od czasu do
czasu widywali jakie� dziwne
istoty, schodz�ce na brzeg z
wielkich �odzi, �eby czerpa�
wod� z ich strumieni.
Niewidzialni stra�nicy pozwalali
obcym odej�� bez przeszk�d, ufni
w sw� zdolno�� do obrony
plemiennego terytorium. Jednak�e
go�cy i kupcy z innych wielkich
plemion przynosili wci��
niepokoj�ce wie�ci. M�wili, �e
obcy posuwaj� si� przez ich
ziemie na po�udnie, i cho� nie
wygl�daj� na wojownik�w, s�
podst�pni i gro�ni.
W�dz Tajatella naradzi� si� ze
starszyzn� i zwo�a� wielki wiec.
Obwie�ci� na nim, �e dumny lud
Irukandji nie b�dzie d�u�ej
tolerowa� zagro�enia.
- Do��! - krzykn�� Tajatella.
Wojownicy tupali nogami na znak
zgody, pie�� nios�a si� echem
nad zboczami g�r.
Zabi� przekl�tych! Zepchn��
ich z powrotem w morze!
1 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 1
1 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 0
Cz�� pierwsza
1 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 1
1 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 0
1
1 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 1
Rok 1862
1 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 0
Szkuner "White Rose" �eglowa�
spokojnie po wodach cie�niny
Whitsunday. Kapitan Otto Beckman
widzia� z dala dymy p�on�cych w
g�rach ognisk, lecz na szcz�cie
nie musia� si� tym przejmowa�.
Ca�e wybrze�e �Queensland
zamieszkane by�o przez
Aborygen�w, nie zagra�ali oni
jednak statkom. Niemiecki
�eglarz nie potraci� zrozumie�,
dlaczego Anglicy osiedlaj� si� w
tak dzikich, odludnych
miejscach, jak na przyk�ad
Somerset na przyl�dku York.
Otacza�a je nieprzenikniona
d�ungla, w kt�rej grasowa�y
hordy czarnych dzikus�w. Jedyny,
jak�e rzadki kontakt ze �wiatem
zapewnia�y osadnikom statki
dowo��ce zaopatrzenie i te,
kt�re po prostu zawija�y do
Somerset po drodze, jak "White
Rose".
Beckman wzdrygn�� si� i
prze�egna�. �mier� w morzu
wydawa�a mu si� do przyj�cia,
by�a na sw�j spos�b czysta - ale
zosta� posiekanym na kawa�ki
przez krwio�erczych pogan? Gott!
Trzeba by� szale�cem, �eby tu
zamieszka�. A mimo to John
Jardine, by�y urz�dnik policyjny
z Rockhampton, obecnie oficjalny
przedstawiciel w�adz kolonii w
Somerset, uparcie twierdzi�, i�
jego male�ka osada si� utrzyma,
ba, stanie si� drugim
Singapurem. Z pomoc� buntuj�cych
si� �o�nierzy, lekarza
wojskowego oraz kilku
nieustraszonych pionier�w
wznosi� miasto. Zbudowa� ju�
koszary, szpital i pi�kn�
rezydencj� z widokiem na
malowniczy szlak wodny, znany
pod nazw� Przesmyku Albany.
Obecnie zaj�ty by� wytyczaniem
ulic na wykarczowanym ju�
terenie oraz przydzia�em parcel
dla przysz�ych mieszka�c�w
miasta.
- Pan powinien te� kupi� sobie
dzia�k�, Beckman - m�wi�. - Za
marne dwadzie�cia funt�w ma pan
pi�kny kawa�ek ziemi. A jaki
widok! Znakomity interes, m�wi�
panu!
Interes? Pomimo
optymistycznych wizji,
roztaczanych przez tego
twardego, przedsi�biorczego
cz�owieka, Beckman nie wierzy�,
�e male�ki port przetrwa. Nie
chcia� jednak robi� sobie wroga
z Jardinea Somerset, p�ki
istnia�o, stanowi�o dogodn�
przysta�. Szlak handlowy
pomi�dzy Batavi� a Brisbane by�
zyskowny, lecz bardzo
niebezpieczny, zw�aszcza okolice
Cie�niny Torresa. Azjatyccy
piraci spadali niczym jastrz�bie
na powolne statki handlowe,
mozolnie �egluj�c w�r�d raf,
rozbitkowie za� l�dowali na
samotnych wyspach, zdani na
�ask� i nie�ask� tubylc�w, albo
gin�li z pragnienia na
rozpalonych do bia�o�ci
koralowych atolach. Jardine
ocali� �ycie wielu z nich,
pat�roluj�c te wody w�asnym
�aglowcem z oddzia�em wojska i
nierzadko z nara�eniem �ycia
odpieraj�c napastnik�w. Tak,
John Jardine to doprawdy
niezwyk�y cz�owiek. Ponadto, co
nie by�o bez znaczenia, Somerset
mia�o liczne �r�d�a dobrej,
s�odkiej wody.
- To mi�o, �e pan o mnie
pomy�la� - odpar� Beckman. -
Istot�nie, perspektywa jest
bardzo kusz�ca, ale mam dom w
Brisbane i tam ju� chyba
wros�em.
- Nie szkodzi. Niech pan to
spokojnie przemy�li. Zdaje si�,
�e tym razem na pok�adzie "White
Rose" jest pa�ska �ona?
Serdecznie zapraszam na kolacj�.
-Niestety, to niemo�liwe.
Ma��onka rozchorowa�a si� w
Batavii.
- Batavia? Brudna dziura.
Chce pan, �eby zbada� j� nasz
lekarz?
- Nie, dzi�kuj�. Najgorsze ma
ju� za sob�, ale wci�� jeszcze
cierpi na pewne dolegliwo�ci i
woli nie opuszcza� statku.
Jardine przyjrza� mu si�
uwa�nie, po czym parskn��
�miechem.
- Ach, rozumiem. Ma biegunk�,
tak? Rzeczywi�cie, troch� to
kr�puj�ce dla damy. Dla
wszystkich, prawd� m�wi�c. To
wina nie�wie�ej m�ki albo wody.
Lepiej niech pan nabierze wody u
nas, a tamt� czym pr�dzej
wyleje. W Batavii zwierz�ce
truch�a gnij� w studniach i
nikogo to nie wzrusza. C�,
wobec tego prosz� przyj�� bez
�ony. Przenocuje pan w
rezydencji. Niecz�sto mamy
go�ci, trzeba to uczci�.
Uczcili to godnie. Beckman
wci�� jeszcze odczuwa� b�l g�owy
na samo wspomnienie go�cinno�ci
Jardine.a. Gussie ch�tnie by si�
z nim wybra�a, nie o�mieli�a si�
jednak zej�� na brzeg. Biedna
Gussie, ten rejs by� dla niej
m�czarni�. Beckman wi�kszo��
czasu sp�dza� na morzu, ona
tkwi�a w domu, w Brisbane. Ta
poczciwa kobieta i �wietna
gospodyni nie potrafi�a jednak
zawiera� znajomo�ci. Zreszt�
ha�a�liwi, ordynarni s�siedzi, w
wi�kszo�ci dawni skaza�cy,
przera�ali j�. Dokucza�a jej
samotno��; ich syn Frederick
zamierza� tak�e emigrowa� do
Australii, lecz w ostatniej
chwili jego �ona zmieni�a
zdanie. Gussie t�skni�a wi�c za
rodzin� i statecznym, u�adzonym
�yciem, jakie wiedli w Hamburgu.
Przygn�biona, coraz bardziej
dra�liwa, b�aga�a m�a, �eby
zabra� j� ze sob� w rejs, i Otto
w ko�cu si� zgodzi�. Przypomnia�
jej wprawdzie, i� jest podatna
na chorob� morsk�, ale by�a
nazbyt podniecona wyjazdem, �eby
si� tym przejmowa�.
Chorowa�a prawie przez ca�y
czas. Beckman mia� nadziej�, �e
jej stan si� poprawi, kiedy
zejd� na l�d. Okaza�o si�
jednak, �e bagniste wyziewy
Batavii zaszkodzi�y jej jeszcze
bardziej; smr�d portowych
�ciek�w wymieszany z aromatem
egzotycznego kwiecia sam w sobie
przyprawia� o md�o�ci. W ko�cu
Gussie zapad�a na tropikaln�
gor�czk�, kt�ra os�abi�a j� do
tego stopnia, �e musiano j�
odnie�� z powrotem na pok�ad.
Beckman westchn��. Ta
nieszcz�sna kolacja z Anglikiem!
Po wys�uchaniu kilkugodzinnej
opowie�ci o atakach dzikich
tubylczych plemion -
nonszalancko okre�lanych przez
Jardine.a mianem "Jardigan�w"
albo "Gumkodin�w" - na osady
bia�ych, Otto sp�dzi� bardzo
niespokojn� noc. Aborygeni
jawili mu si� we �nie w postaci
okrutnych trolli, krzyki nocnych
zwierz�t, dolatuj�ce ze
spowitego mrokiem buszu,
nieustannie przypomina�y o
gro��cym niebezpie�cze�stwie.
Otto nie m�g� si� doczeka�,
kiedy wr�ci na statek. Rum,
wino, porto - nie wypi� tyle na
raz od lat.
Rozgor�czkowany i spocony,
przewraca� si� w ��ku a� do
�witu. Gdy nareszcie zacz�o
dnie�, spostrzeg� jaki� ruch w
ciemnym k�cie pokoju. Wyt�y�
wzrok, przy czym b�l omal nie
rozsadzi� mu orbit, i nagle
zerwa� si� na r�wne nogi.
Kapitan by� t�gi, podobnie jak
jego �ona, zaczyna� te� odczuwa�
ju� brzemi� lat, porusza� si�
wi�c zwykle powoli i dostojnie,
aczkolwiek wci�� mia� szybki
refleks. Zanim zwini�ty w k��bek
wielki w�� zd��y� wype�zn�� z
nocnego legowiska, Otto z�apa�
odzie� i nagi wypad� z domu.
Rano by� w wyj�tkowo pod�ym
nastroju. Pogania� wio�larzy,
zruga� pierwszego oficera,
po�piesznie po�egna� si� z
gospodarzem i kaza� natychmiast
stawia� �agle. Kiedy "White
Rose", podryguj�c na falach,
z�apa�a po�udniowy wiatr,
Beckman odetchn�� z ulg�. Rze�ki
powiew wybija� mu ch�odny
poranny capstrzyk na
przekrwionej, zaczerwienionej
twarzy.
Teraz, w tydzie� p�niej, za
nic by nie przyzna�, �e post�pi�
wtedy zbyt pochopnie.
- Co takiego, panie Swallow?!
- rykn��, wspieraj�c si� na kole
sterowym.
- Zaczyna brakowa� nam wody,
sir.
- A niby to dlaczego ma nam
brakn�� wotty? - Kiedy kapitan
by� w�ciek�y, jego niemiecki
akcent stawa� si� wyra�niejszy.
- To przez ten po�piech w
Somerset, sir. Ludzie opr�nili
wszystkie beczki z batawijskiej
wody, ale zd��yli nape�ni� tylko
je�dn�. Mieli sko�czy� rano,
tylko �e w zamieszaniu wypad�o
im to z g�owy.
- Wypad�o im z g�owy! C� to
za brednie? Czy zapomnieli te�
podnie�� kotwic�? Albo postawi�
�agle? O rumie jako� zawsze
pami�tacie!
- Bardzo mi przykro, sir.
Kr�c�cy si� po pok�adzie
marynarze wymieniali z�o�liwe
porozumiewawcze u�mieszki,
przys�uchuj�c si�, jak kapitan
beszta pierwszego oficera.
Beckman z furi� obr�ci� si� do
nich:
- S�uchajcie, �achmaniarze!
�miejecie si�, co? My�licie, �e
jedna beczka wody starczy nam do
najbli�szego portu? G�upcy! -
Gniewnym gestem wskaza� spokojn�
szafirow� to�. - Wydaje wam si�,
�e gro�ny bywa tylko ocean, a
teraz to maj�wka, bezpieczna
przeja�d�ka wzd�u� brzegu, tak?
Pod powierzchni� cie�niny s�
rafy, kt�re w ka�dej chwili mog�
wydrze� bebechy ze statku. Mam
nadziej�, �e B�g nas od tego
uchowa, ale je�li wpadniemy na
raf�, wyzdychamy z pragnienia. W
tym upale nie potrwa to d�ugo.
Tak wi�c nie b�d� p�yn�� dalej
bez zapasu wody. Zrozumiano?
- Tak jest - mruczeli
marynarze, spuszczaj�c g�owy.
- Pan, panie pierwszy,
powinien otrzyma� ch�ost�,
zamiast tego jednak pozwol� panu
naprawi� b��d. Uda si� pan po
wod� i we�mie ze sob� tych
zapominalskich. Prosz� poda� mi
nazwiska ludzi, kt�rzy
zaniedbali swoje obowi�zki.
Swallow obliza� wargi.
- Ja ponosz� za to pe�n�
odpowiedzialno��, sir.
- Poradzi sobie pan sam z
wios�ami i noszeniem bary�ek?
- No... nie, panie kapitanie.
- Czekam na nazwiska.
W�r�d marynarzy podni�s� si�
szmer zaciekawienia; wykr�cali
g�owy, �eby zobaczy� tych,
kt�rzy zostan� wywo�ani.
- Billy Kemp... - zaj�kn�� si�
Swallow - i eee... George Salter
i Dutchy Baar.
- Dobrze. Rano rzucimy kotwic�
w uj�ciu rzeki Endeavour. Wedle
map w pobli�u brzegu maj� tam
by� liczne �r�d�a s�odkiej wody.
Wy czterej zajmiecie si� jej
dostarczeniem. - Beckman
zmarszczy� nos. - C� to znowu
za smr�d? - Zdesperowany
potrz�sn�� g�ow�. - A, to ty,
Gaunt!
Ch�opiec okr�towy gapi� si� na
niego bezmy�lnie, trzymaj�c w
r�ku cuchn�cy kube�. Bez trudu
mo�na by�o zgadn��, sk�d go
niesie: Gussie zn�w wymiotowa�a.
- Wylej to! - wrzasn�� Beckman
- bo za chwil� sam pow�drujesz
za burt�! I wyszoruj wiadro!
Odwr�ci� si� z niesmakiem. Do
dzi� nie potrafi� poj��, jakim
sposobem da� si� przekabaci�
temu staremu szachrajowi
Willy.emu Gauntowi, i zabra� na
pok�ad jego syna idiot�.
Marynarze nadali mu przezwisko
"Gapa", kt�re zreszt� trafia�o w
samo sedno; ch�opak zwykle tkwi�
w jakim� k�cie i czeka�, a� kto�
po raz setny wyt�umaczy mu, co
ma robi�. Odnosi�o si� wra�enie,
�e nic nie jest w stanie do
niego dotrze�. Na swoje
szcz�cie Gapa mia� jedn�
zalet�: by� mi�y dla Augusty.
Dogl�da� jej, bez protest�w
�ciera� wymioty i uprz�ta�
kub�y, ch�tnie biega� tam i z
powrotem, nosz�c jej kaw� i
suchary, a ponadto pra� nie
gorzej od Chi�czyk�w z Brisbane.
Gussie te� go lubi�a i to ju�
by�o co�.
Beckman wr�ci� do ster�wki i
pochyli� si� nad map�. Bada�
bieg linii brzegowej przy uj�ciu
Endeavour. Nie m�g� ryzykowa�,
�e je przeoczy.
1 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 1
2
1 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 1
1 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 0
Willy Gaunt zawczasu u�o�y�
�yciow� karier� syna. Edmund
zacznie jako ch�opiec okr�towy,
sp�dzi kilka lat na przednim
pok�adzie, zarobi troch� forsy i
zyska do�wiadczenie, wyr�niaj�c
si� spraw�no�ci�, dyscyplin� i
odwag�, w �lad za czym p�jd�
kolejne awanse niczym pewne
kroki po utartej �cie�ce wzwy�.
Na samym szczycie otrzyma cenny
patent, uprawniaj�cy go do
obj�cia dow�dztwa na w�asnym
statku.
Koncept ten porazi� go pewnego
dnia blaskiem objawienia. By� to
pierwszy prawdziwy pomys�, jaki
kiedykolwiek za�wita� w g�owie
Willy.ego, a przy tym tak
pi�kny, �e Willy nie posiada�
si� z emocji. Dotychczas
mozolnie boryka� si� z losem,
nad kt�rym mia� nie wi�ksz�
kontrol� ni� kamie� tocz�cy si�
po bruku. W ponurej n�dznej
dzielnicy Liverpoolu, gdzie si�
wychowa�, miejscowi musieli
stacza� boje o kromk�
powszedniego chleba z hordami
wyg�odnia�ych imigrant�w z
Irlandii. Kradzie�e by�y na
porz�dku dziennym. Zr�cznego
z�odzieja podziwiano,
wychwalano, zazdroszczono mu.
Willy nie by� ani wybitny, ani
nieudolny - po prostu wykonywa�
ten zaw�d, nie my�l�c nawet, �e
walczy o byt, poniewa� poj�cie
to r�wnie� nie mie�ci�o mu si� w
g�owie.
Brama wi�zienia odci�a go od
wychudzonych, dygocz�cych w
zimowym wietrze ziomk�w, mimo to
Willy nadal by� mi�dzy swymi. Z
krzywymi minami dreptali przed
barierkami sal s�dowych niczym
byd�o na targu, podczas gdy
urz�dnicy sprzedawali ich
jedynemu nabywcy, jaki bra�
udzia� w licytacji:
australijskiej kolonii.
Willy oboj�tnie przyj�� fakt,
i� zosta� globtroterem. Do portu
w Sydney dostarczono ich
statkiem, dalej szed� pieszo -
a� do samego wi�zienia nad
zatok� Moreton. Po drodze mijali
groby innych skaza�c�w.
Skierowano go do pracy w
Brisbane i wkr�tce straci�
rachub� mijaj�cych dni, a�
pewnego ranka znudzony urz�dnik
poin�formowa� go, �e za nieca�y
rok odzyska wolno��.
Jego �ona, Jane Bird, r�wnie�
karnie zes�ana do Australii,
uzbie�ra�a dziesi�� gwinei na
dom, w kt�rym mogliby wychowywa�
syna. W tym czasie Willy wdro�y�
si� ju� do pracy, tote� z
przyzwyczajenia pracowa� nadal,
najmuj�c si� to tu, to tam. Poza
tym, r�wnie� z przyzwyczajenia,
od czasu do czasu handlowa�
kradzionymi rzeczami.
Wolno�� wiele znaczy�a dla
Willy.ego. Jako m�ody ch�opak
nie by� w stanie jej doceni�,
poniewa� w og�le rzadko trudzi�
si� my�leniem. Teraz mia�
podpisany dokument
stwierdzaj�cy, i� Willy Gaunt
jest wolnym cz�owiekiem. Mia�
te� syna, przed kt�rym rysowa�a
si� �wietlana przysz�o��. Edmund
zostanie kim�, postanowi� Willy,
mo�e nawet sam b�dzie rozkazywa�
innym.
Jane umar�a, kiedy ch�opiec
mia� dziesi�� lat, na �o�u
�mierci b�agaj�c m�a, �eby
zadba� o syna. Zreszt� Willy
tak�e bardzo kocha� Eddiego i
by� dumny z tego dziecka, kt�re
wyuczy�o si� czytania i pisania
nie gorzej od bogatych
paniczyk�w. Dotrzyma� obietnicy
z�o�onej Jane. Kilka wspartych
drobn� przys�ug� s��wek
szepni��tych tu i �wdzie na
nabrze�u sprawi�o, i� dotar� w
ko�cu przed oblicze kapitana
Beckmana, dow�dcy "White Rose",
niewielkiego klipra, kursuj�cego
g��wnie na szlakach
przybrze�nych. Bystrooki Willy
b�yskawicznie oceni� Niemca:
przyzwoity go��, kt�remu mo�na
zaufa�. Musia� wprawdzie wysili�
ca�y sw�j dar wymowy, w ko�cu
jednak przekona� kapitana, �eby
da� jego synowi szan�s�. Wkr�tce
potem Edmund zosta� wpisany na
list� za�ogi "White Rose" jako
ch�opiec okr�towy. Tak zacz�a
si� jego marynarska kariera.
Co drugi dzie� Edmund mia�
nocn� wacht�. Biega� z
rozkazami, kontrolowa� latarnie,
stanowi� dodatkow� par� oczu.
- M�ode oczy! - prychn��
kiedy� z ironi� kapitan Beckman.
- Co prawda przewa�nie nie
wiedz�, czego maj� wypatrywa�,
ale przynajmniej nie s� za�mione
kradzionym rumem.
Tak wi�c Edmund siedzia�
wysoko na rei, obserwuj�c
spokojne, o�wietlone ksi�ycem
wody cie�niny Whitsunday. Czu�
si� o wiele lepiej, odk�d
przesta� nimi kiwa� gwa�towny
ocean. Ca�a reszta za�ogi
obawia�a si� d�ugiego na tysi�c
mil pasa raf koralowych, kt�ry
ci�gn�� si� wzd�u� wybrze�y
Queensland, Edmund wszak�e by�
im wdzi�czny. Stanowi�y
falochron, pozwalaj�cy "White
Rose" sun�� g�adko jak po stole,
co znacznie poprawi�o stan jego
�o��dka.
Od chwili kiedy statek
wyp�yn�� z zatoki Moreton przy
uj�ciu rzeki Brisbane na otwarte
morze, Edmund wi�kszo�� czasu
sp�dzi� przewieszony przez
reling. Prawd� m�wi�c, sam nie
wiedzia�, co by�o gorsze:
dolegliwo�ci �o��dkowe czy
pal�cy wstyd. Nigdy nie
przypuszcza�, �e choroba morska
przerobi go na n�dzny och�ap,
bezw�adny jak wy��ta szmata i
modl�cy si� o rych�� �mier�.
Najch�tniej cierpia�by w
samot�no�ci, skulony pod szalup�,
ale pierwszy oficer Swallow nie
chcia� o tym s�ysze�.
- Do roboty, ch�opcze. Je�li
wyrzucisz z siebie wszystko, nie
b�dzie ju� czego zwraca� i po
k�opocie. Rusz si�, m�wi�, i nie
rzygaj na pok�ad, bo pasy ka�� z
ciebie drze�.
Tylko �ona kapitana, pani
Beckman, okaza�a mu nieco
zrozumie�nia. Nic dziwnego, ona
tak�e chorowa�a bez przerwy,
sumituj�c si�, �e Edmund musi
opr�nia� po niej kub�y. W
cie�ninie Whitsunday oboje jakby
nieco od�yli i dalszy rejs do
Somerset na p�wyspie York oby�
si� bez sensacji, za to teraz, w
drodze powrotnej, kapitanowa
znowu by�a chora. Tym razem
czy�ci�o j� z obu stron.
Tak, pani Beckman zdecydowanie
by�a szczurem l�dowym, tote�
za�oga wy�miewa�a j�, czyni�c za
jej plecami nieprzystojne uwagi.
Edmund uwa�a�, �e to nieludzkie
z ich strony, marynarze jednak
�ywili nadziej�, i� po tej
nauczce �ona kapitana zostanie
grzecznie w domu. Nie �yczyli
sobie kobiety na pok�adzie,
zw�aszcza t�ustej Niemki. To
przynosi pecha, powiadali,
stanowi z�y omen. Bez przerwy
m�wili o omenach i znakach,
ka�de zdarzenie mia�o rzekomo
co� wieszczy�. Edmund nie by�
niedowiarkiem, co to, to nie.
Opowie�ci koleg�w przerazi�y go
nie na �arty i zrobi�by
wszystko, byle zapewni� sobie
bezpiecze�stwo. Przehandlowa�
swoj� codzienn� racj� rumu na
z�b rekina, kt�ry nosi� teraz na
szyi. Da� mu go Billy Kemp,
twierdz�c, �e Edmund robi
�wietny interes. Je�li masz przy
sobie taki z�b i wypadniesz za
burt�, �aden �ar�acz nawet si�
do ciebie nie zbli�y. "Spadaj�
szybciej ni� majtki portowej
dziwki" - m�wi� Billy. By�o to
krzepi�ce. Edmund �miertelnie
ba� si� rekin�w.
Jaki� ruch na pok�adzie wyrwa�
go z drzemki. Zsun�� si� na
pok�ad, czuj�c przyjemny ch��d
budz�cej si� przed �witem bryzy.
Morze by�o r�owe a� po horyzont
- naprawd� r�owe; Edmunda nigdy
nie przesta�o zadziwia�, �e
ocean mo�e przybiera� takie
barwy. Niebo po wschodniej
stronie znaczy�y szaro_r�owe
pr�gi, ci�gn�ce si� daleko w
nico��. Edmund nieraz si�
zastanawia�, co jest tam, po
drugiej stronie oceanu.
- Nie st�j�e jak ko�ek,
durniu, pom�! - Billy Kemp
popchn�� go w stron� szalupy. -
Odwi�� ��d�, ch�opaki w tym
czasie wynios� bary�ki.
Billy zawsze si� szarog�si�.
Mo�na by pomy�le�, �e jest
oficerem, a nie zwyk�ym
marynarzem. Edmund niezdarnie
wzi�� si� do roz�pl�tywania lin,
lecz jak zwykle zast�pi�y go
inne, szybsze r�ce i sza�lup� po
chwili opuszczono na wod�.
Wytoczono beczu�ki; pok�ad
zaroi� si� lud�mi, z kt�rych
cz�� pomaga�a przy pracy, cz��
chcia�a si� tylko pogapi�.
Edmund modli� si� w duchu, �eby
znale�li wod�. Nie chcia�
umiera�, d�awi�c si� opuchni�tym
j�zykiem, kt�ry nie mie�ci si� w
ustach, a taka w�a�nie jest
�mier� z pragnienia, jak mu
opowiadano.
Kapitan z kamienn� twarz�
przygl�da� im si� z mostka. W
og�le trudno by�o stwierdzi�, co
sobie my�li albo jak� ma min�
pod t� g�st�, schludnie
przystrzy�on� brod�. Z ca�ej
twarzy widzia�o si� tylko
ch�odne, stalowoszare oczy.
Edmund obiecywa� sobie w duchu,
�e w przysz�o�ci on te� b�dzie
nosi� brod�. Taki zarost jest
lepszy ni� maska.
Pierwszy oficer Swallow mia�
rewolwer w kaburze u pasa.
Edmund wzdrygn�� si�. Cieszy�
si�, �e sam nie p�ynie.
Kotwiczyli daleko od brzegu, ale
l�d wygl�da� nieprzyst�pnie,
wr�cz wrogo.
Pani Beckman z g�o�nym
sapaniem wdrapa�a si� na pok�ad,
przytrzymuj�c fa�dziste
sp�dnice. Te� chcia�a zobaczy�,
jak osada szalupy wios�uje w
stron� cienkiego paska bia�ej
pla�y.
- Czy nie mo�emy podp�yn��
troch� bli�ej? - spyta�a m�a.
- To zbyt ryzykowne. Musimy
si� trzyma� �eglownego kana�u.
Dobrze dzi� wygl�dasz, moja
droga.
- I dobrze si� czuj�. O tej
porze jest bardzo przyjemnie,
dopiero p�niej zacznie si� ten
okrutny upa�.
- Powinna� zosta� na �wie�ym
powietrzu, to o wiele zdrowsze.
Ka� ch�opakowi, �eby wyni�s� ci
fotel i poda� herbat� na
po�k�adzie.
Edmund za p�no si�
zorientowa�, �e o nim mowa, i
nie zd��y� w por� czmychn��. Ze
zwieszon� g�ow� podrepta� do
kambuza. Przez p� nocy sta� na
wachcie i teraz powinien
smacznie chrapa�, ale jak raz
dostanie si� w �apy kuka, b�dzie
musia� wydawa� �niadanie dla
za�ogi, sprz�tn�� kabiny i
wykona� wszystkie inne cholerne
roboty, kt�re mu wrzepi�. B�dzie
mia� diabelne szcz�cie, je�li
zdo�a cho� na chwil� zdrzemn��
si� przed zmrokiem.
1 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 1
1 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 0
Marynarze z szalupy spogl�dali
nerwowo na strome zielone g�ry,
kt�re majaczy�y nad lini�
brzegu. Ich szczyty niczym gruby
popielaty szal osnuwa�a mg�a,
unosz�ca si� nad wilgotn�
d�ungl�. Mi�siste zielone
namorzyny wychodzi�y daleko w
morze, lecz po po�udniowej
stronie uj�cia rzeki l�ni�a w
s�o�cu bia�a piaszczysta pla�a.
Billy Kemp pierwszy znalaz�
si� w �odzi. J�zyk przysycha� mu
do podniebienia; odk�d odkryto,
�e beczu�ki s� puste, Beckman
nie zezwoli� wyda� winowajcom
ani kropli wody. Teraz wi�c,
otoczony kusz�c�, acz niezdatn�
do picia morsk� wod�, Billy nie
m�g� si� doczeka�, kiedy
wreszcie rusz�. Mia� ju� wios�o
w dulce, zanim wskoczyli inni.
- Ruszcie ty�ki - warkn��. -
Im szybciej obr�cimy tam i z
powrotem, tym lepiej.
- Bierz wios�o, Dutchy -
rozkaza� Swallow.
Dutchy wyszczerzy� z�by do
Billy.ego.
- Ci�gnij mocno, ch�opcze, bo
warto. Pierwsi dotrzemy do wody
i na��opiemy si� po same uszy!
- A co b�dzie, je�eli jej nie
znajdziemy? - zmartwi� si�
George Salter.
- Och, zamknij jadaczk�,
wypierdku! - sarkn�� Billy. -
Pan Swallow wie, gdzie jest
woda, prawda?
Pierwszy oficer kiwn��
niepewnie g�ow�.
- Tak s�dz�. Kapitan Cook
obozowa� tu przez trzy miesi�ce.
- Jezu Chryste! - j�kn��
George. - To by�o sto lat temu!
- Wiem - uci�� Swallow. -
M�wi�, �e on pierwszy znalaz� tu
pitn� wod�, ale po nim by�o
jeszcze wielu. Podobno jest
przecinka prowadz�ca do �r�de�.
- Ka�dy szlak do tej pory na
pewno ju� zar�s� - zauwa�y�
Billy. - W tym klimacie las
rozprzestrzenia si� jak po�ar.
Zreszt� to niewa�ne, niedawno
sko�czy�a si� pora deszczowa. Ta
cholerna g�ra na pewno jest
poci�ta �lebami jak szkielet.
Ka�dym z nich b�dzie p�yn��
strumie�.
- Sk�d wiesz? - zapyta�
George.
Billy zignorowa� go, ochoczo
podejmuj�c wyzwanie, jakim by�o
dotrzymanie tempa wielkiemu
Holendrowi. Dutchy by� silny jak
byk, jego pot�ne opalone
ramiona lekko ci�gn�y g��boko
zanurzone wios�o, tote� ci�ka
��d� mkn�a szybko w stron�
brzegu.
Sk�d Billy wiedzia�? Wiedzia�
wiele o wodzie, a jeszcze wi�cej
o jej braku. Susza by�a ich
powszedni� dol� na tej
przekl�tej, zapomnianej przez
Boga farmie, kt�ra mia�a by�
spe�nieniem marze� jego ojca.
Kempowie nie skalali si� nigdy
przest�pstwem, nie nosili szram
po bacie lub kajdanach. Wydawa�o
im si�, �e maj� �wiat u st�p.
Jako wolni osadnicy rado�nie
przybyli na australijski brzeg i
dali si� nam�wi� na zakup farmy
w okolicach Bathurst, niewiele
wi�kszej od pocztowego znaczka.
To by�o szale�stwo. Teraz Billy
wiedzia� ju�, �e w tym kraju
trzeba kupi� ogromny szmat
gruntu albo nie kupowa� wcale.
Za p�no. Mama i tato �nili o
kawa�ku ziemi, kt�ry b�d�
stopniowo powi�ksza� - kiedy�,
jak si� wzbogac�. Marzenia
�ci�tej g�owy!
Ich n�dzne gospodarstwo od
pocz�tku nie mia�o najmniejszych
szans na przetrwanie. Mimo to
walczyli dalej. Garstka owiec
topnia�a z dnia na dzie� -
os�ab�ym z g�odu i pragnienia
zwierz�tom kruki wydziobywa�y
oczy, w ko�cu za� porywa�y je
dzikie psy dingo. A Billy
patrzy�, jak wraz z farm�
stopniowo dogorywa jego rodzina.
Kiedy m�odszy brat zmar� od
uk�szenia w�a, matka za�ama�a
si� do reszty. Ca�ymi dniami
w��czy�a si� po okolicy szukaj�c
syna, nawo�ywa�a swego ch�opca
tak cz�sto, �e
papugi_przedrze�niacze
podchwyci�y okrzyk. Ma�e papu�ki
faliste popiskiwa�y w krzakach:
"Harry! Gdzie jeste�, Harry!"
Spryciarom kakadu wychodzi�o to
jeszcze lepiej. �agodne niczym
kury, oswojone z obecno�ci�
ludzi, przysiada�y na drzewach
albo drepta�y po zakurzonym
obej�ciu, krzycz�c ch�rem:
"Harry! Hej, Harry! Wr�� do
domu, Harry!" Ich g�osy brzmia�y
czysto i wyra�nie jak dzwon! W
takich warunkach ka�dy by
zwariowa�. A deszcz? Nigdy nie
widzieli deszczu. Zapomnieli,
jak wygl�da ziele�, wsz�dzie by�
tylko py� i proch. Kiedy pad�a
ostatnia owca, ojciec zszed� nad
wyschni�te koryto strumienia i
paln�� sobie w �eb.
- Teraz ostro�nie - rzek� Bart
Swallow - miejcie oczy otwarte.
Okolica wydaje si� bezludna, ale
nigdy nic nie wiadomo. Jest
odp�yw, trzymajcie si� z daleka
od tamtych ska� i przybijcie do
pla�y. Powoli i bez ha�asu.
- Podejrzewa pan, �e tam s�
czarnuchy? - spyta� George.
- Nie mam zamiaru tkwi� tu tak
d�ugo, �eby si� o tym przekona�
- odparowa� pierwszy oficer.
Wyci�gn�li na brzeg ��d� i
wyrzucili z niej trzy beczu�ki.
- Popilnuj� �odzi - odezwa�
si� Billy. Nie mia� ochoty na
przechadzk� w g��b d�ungli, na
pewno roi si� tam od w�y.
- To ja tu wydaj� rozkazy,
Kemp - upomnia� go Swallow. -
Chod� ze mn�, Dutchy, b�dziesz
nosi� beczki. Wy dwaj strze�cie
szalupy. - Wyj�� dwie maczety i
wr�czy� jedn� wielkiemu
Holend�rowi. - Wygl�da na to, �e
b�dziemy musieli wyci�� sobie
przej�cie.
- Jak mamy pilnowa� szalupy
bez broni? - zapyta� Billy. -
Je�li zaatakuj� nas dzicy, mamy
w nich rzuca� gar�ciami piasku,
czy jak? Niech mi pan da
pukawk�.
- On ma racj� - potwierdzi�
George. - Powinni�my byli wzi��
ze sob� par� karabin�w.
- Nie ma takiej potrzeby. -
Swallow odpi�� pas z kabur�. -
Zostawi� wam rewolwer. We� go,
George, tu jest amunicja. Gdyby
co� si� dzia�o, strzelajcie,
wr�cimy w te p�dy.
Kiedy Swallow i Dutchy ruszyli
w d�ungl�, Billy parskn��
�miechem.
- Nasz pierwszy oficer to
idiota. Zapomnia� o broni,
zupe�nie tak samo jak przedtem o
wodzie. Sk�d mieli�my wiedzie�,
czy nie kaza� komu� innemu
nape�ni� beczu�ek? Chod� do
cienia, usma�ymy si� tutaj na
amen. Ten piasek odbija s�o�ce
jak lustro.
Powlekli si� w �lad za
towarzyszami w stron� lasu i
opadli na k�uj�cy dywan rzadkiej
morskiej trawy. Dutchy i Swallow
znikn�li w g�stwinie drzew
opl�tanych lianami grubymi
niczym liny okr��towe, s�ycha�
by�o jednak, jak przedzieraj�
si� w g��b l�du. Billy mia�
nadziej�, �e nie zajmie im to
wiele czasu; ostatecznie to nie
piknik. Zerkn�� na George.a,
kt�ry przypi�� kabur� i wyj�� z
niej rewolwer.
- Jest na�adowany?
- Jasne.
- To uwa�aj, �eby� nie
odstrzeli� sobie nogi. Lepiej mi
go daj.
- Odwal si�. Potrafi�
strzela�. My�lisz, �e zjad�e�
wszystkie rozumy, Kemp. Za�o��
si�, �e nie potrafisz nawet
trafi� kruka w locie.
- Je�li ty zestrzelisz kruka -
za�mia� si� leniwie Billy - dam
ci z�oty zegarek. Te ptaki maj�
wi�cej rozumu od ciebie, ko�ku.
Opar� si� o drzewo, tak �eby
widzie� ��d�. Strzelanie?
Strzela� potrafi ka�dy - z
wyj�tkiem taty Kempa. Nawet
sko�czy� ze sob� nie umia�.
Kiedy Billy przedar� si� przez
wyschni�te zaro�la i zbieg� nad
strumie�, znalaz� go z
odstrzelon� po�ow� twarzy,
ca�ego we krwi. Rzuci� si� na
kolana w ka�u�� krwi, obj��
starego, a wtedy �ypn�o na
niego to b�agalne oko. Ojciec
jeszcze �y�. Psiakrew! To by�o
najgorsze wspomnienie Billy.ego.
Wzi�� strzelb� i doko�czy�
dzie�a. Musia�. Tak samo, jak
musieli dobija� biedne,
zdychaj�ce, o�lepione owce.
Ale� jest spragniony! Usta
wyschni�te mia� na proch. Wsta�
i z zadart� g�ow� ruszy� wzd�u�
pla�y, staraj�c si� trzyma� w
cieniu. Szuka� orzech�w
kokosowych. �yk mleka z
pewno�ci� by im nie zaszkodzi�,
lecz w zasi�gu wzroku nie by�o
ani jednej palmy.
- Wiadomo - mrukn�� pod nosem.
- Ze statku wida� tysi�ce tych
cholernych drzew, ale jak
cz�owiekowi potrzeba jednego, to
go nie znajdzie.
Kiedy wr�ci�, George drzema� z
g�ow� zwieszon� na pier�. Billy
splun�� i mocno kopn�� go w
�ebra.
- �adny z ciebie stra�nik!
- Co ty? - kwikn�� George,
zrywaj�c si� na nogi. -
Od�poczywa�em sobie, to wszystko.
Stado czerwono_niebieskich
papug zerwa�o si� z krzak�w i z
wrzaskiem ulecia�o nad morze.
Billy gwizdn�� z podziwem. Te to
umiej� lata�! Zakr�ci�y jak na
komend� i wystrzeli�y z powrotem
w stron� l�du d�ugim stromym
�ukiem. Billy kiwn�� g�ow�. W
pobli�u musia�a by� kania,
wystawi�y j� do wiatru.
Wspi�� si� na grub� ga���
pandanu i westchn��, ponaglaj�c
w duchu Dutchy.ego i Swallowa.
Na pewno do tej pory znale�li
ju� jakie� �r�d�o s�odkiej wody.
Przymru�y� oczy; piasek l�ni�
o�lepiaj�c� biel�. Z namorzyn�w
na dalekim kra�cu pla�y wy�oni�a
si� jaka� posta�. Tubylec
maszerowa� zupe�nie beztrosko i,
chwa�a Bogu, by� sam. Billy
obser�wowa� go, nie chc�c na
razie niepotrzebnie straszy�
George.a. Czarnuch �owi� ryby.
Do licha, ca�kiem nie�le mu to
sz�o! Od czasu do czasu wchodzi�
nieco w morze, sta� nieruchomo
jak l�ni�cy czarny pos��ek,
potem nagle w��cznia opada�a
niczym b�yskawica i wynurza�a
si� z �upem, kt�ry l�dowa� w
plecionym saku. Kiedy Aborygen
przybli�y� si� nieco, Billy
zorientowa� si�, �e jest to
zaledwie wyrostek. Po chwili
dzikus schyli� si� nad
wype�nionym ju� koszem i na tle
b��kitnych fal zarysowa�y si�
wyra�nie ma�e wypuk�o�ci piersi.
Kobieta! Go�a jak Ewa w raju i
bez listka figowego!
Billy u�miechn�� si� szeroko,
obliza� spieczone wargi i zsun��
si� z ga��zi. Czarna dziewczyna
wyprostowa�a si�, spogl�daj�c na
pust� szalup�. Cia�o mia�a
smuk�e niczym w�gorz.
Zaciekawiona, od�o�y�a w��czni�
i podesz�a ostro�nie, �eby
sprawdzi�, co to takiego.
Billy z�apa� George.a za
�okie�.
- Pst! Cicho! Patrz, co my tu
mamy! - Poci�gn�� koleg� g��biej
w zaro�la. - Niez�y kawa�ek
dupci, co, stary?
George wyba�uszy� oczy i
kiwn�� g�ow�, z wysi�kiem
prze�ykaj�c �lin�.
- Z�apiemy j� - szepn�� Billy
- ale musimy dzia�a�
b�yskawicz�nie. Zaci�gniemy j�
tu, pod drzewa.
George ponownie kiwn�� g�ow�,
dygocz�c z podniecenia.
- Poza tym - ci�gn�� Billy -
dziewucha mo�e nas zaprowadzi�
do wody; b�dziemy mieli si� czym
pochwali� tamtym.
Rozdzielili si�, �eby osaczy�
zdobycz. Przemkn�li ukradkiem
pod os�on� krzew�w, potem nagle
wyskoczyli na pla�� z dw�ch
stron.
Billy zd��y� zauwa�y�
�miertelne przera�enie na twarzy
dziew�czyny, zanim obr�ci�a si� i
zderzy�a z George.em. Ale i dla
niego by�a zbyt szybka. Wywin�a
si� i rzuci�a w morze.
- Za ni�! - wrzasn�� Billy,
sadz�c wielkimi susami przez
p�ycizn�. Zanurzyli si� po pas,
nim wreszcie j� dopadli.
Walczy�a jak szatan;
przypomina�o to pr�b� z�apania
barakudy go�ymi r�kami. Z�by
mia�a r�wnie ostre. Wymierzy�a
celnego kopniaka w brod�
George.a, przewracaj�c go do
wody. Billy parskn�� �miechem,
zdo�a� jednak porwa� j� w
obj�cia. Poczu� g�adki,
jedwabisty dotyk m�odych piersi.
- Trzymaj j�, ch�opie -
wykrztusi� George, nachylaj�c
si�, by z�apa� dziewczyn� za
nogi. Ta jednak wi�a si� i
szamota�a, wci�gaj�c ich coraz
g��biej w morze. Fale przewala�y
si� im nad g�owami i wkr�tce
Billy nie dotyka� ju� dna. Kilka
st�p dalej George wpad� w
panik�.
- Ratunku! Billy, pom� mi! -
Znikn�� pod wod�, po chwili
ukaza� si� ponownie, machaj�c na
o�lep r�kami. - Nie umiem
p�ywa�!
Zbity z tropu Billy rozlu�ni�
uchwyt i nagle dziewczyna
wyrwa�a mu si� i znikn�a.
Rozejrza� si� gor�czkowo. Ani
�ladu. S�o�ce, migocz�c w
rozko�ysanej wodzie, o�lepia�o
go.
- Psiakrew! - mrukn��,
bardziej ubawiony ni�
zirytowany. Podp�yn�� do
George.a i wyci�gn�� go z
powrotem na p�ycizn�.
- Ty cholerny idioto. Utopisz
si� kiedy� w wannie.
- Gdzie ona jest? - wykrztusi�
George.
- Niech mnie, je�li wiem.
- Dobrze jej tak, je�li
p�jdzie na dno - j�kn�� George.
- Ta zaraza omal nie z�ama�a mi
szcz�ki. Kopa�a jak mu�.
- Nie utonie - mrukn�� Billy,
wychodz�c na suchy piasek. - W
wodzie czu�a si� jak ryba. Po
prostu da�a dyla.
George nagle ruszy� biegiem.
- Gdzie lecisz? - zawo�a� za
nim Billy.
- Po jej po��w! - odkrzykn��
przez rami�. - B�dziemy mie�
�wie�e ryby!
Billy wzruszy� ramionami. Du�o
go obchodz� ryby. Gdzie ten
osio� podzia� rewolwer? Pewnie
zostawi� go pod drzewami przy
�odzi. Mo�e to i lepiej. Mieliby
si� z pyszna, pr�buj�c
wyt�umaczy�, w jaki spos�b
zgubili cholern� pukawk�.
By� ju� blisko szalupy, gdy z
zaro�li wypad� z wrzaskiem
Dutchy.
- Wiejemy! - rykn�� w biegu.
Billy.emu nie trzeba by�o dwa
razy powtarza�. Skoczy� i z
ca�ych si� pchn�� ��d�. W par�
sekund Dutchy znalaz� si� przy
nim.
- Wskakuj! - wysapa�. -
Szybko!
- George! - wrzasn�� Billy -
Wracaj!
Rozejrza� si� za Swallowem,
ale Dutchy wyci�ga� ju� wios�o.
Billy w swoim �yciu by� ju� w
dostatecznie wielu paskudnych
sytuacjach, by wiedzie�, �e w
takich razach cz�owiek najpierw
ucieka, a potem dopiero pyta
"dlaczego?". Holender z
wysi�kiem napiera� na dr�g,
odpychaj�c ��d� od brzegu.
- Zaczekaj na nich, draniu! -
krzykn�� Billy, lecz ju� w
nast�pnej chwili zmieni� zdanie,
na pla�� wypad�a bowiem horda
rozw�cieczo�nych, wymalowanych na
bia�o dzikus�w. - Pr�dzej, na
mi�o�� bosk�, biegnij! -
wrzasn�� do George.a.
George bieg�, ba, nieomal
frun�� przez p�ycizny, staraj�c
si� dopa�� �odzi, kt�r� Dutchy w
pojedynk� kierowa� na pe�ne
morze.
- On nie umie p�ywa�! -
krzykn�� Billy.
W tym samym momencie przesta�o
to mie� znaczenie. Zobaczy�
rami�, zataczaj�ce wdzi�czny �uk
w powietrzu. Zahipnotyzowany
patrzy�, jak wyrzucona w��cznia
sunie g�adko w powietrzu i wbija
si� w plecy George.a. George
krzykn��, uni�s� rozpaczliwie
r�ce i zwali� si� twarz� w
morze. W��cznia stercza�a w g�r�
niczym w�t�y maszt.
Wyj�ce dzikusy rzuci�y si� za
nimi w wod�, dzidy furkota�y w
powietrzu. Billy poci� si� przy
ci�kim wio�le, przekonany, �e
oddalaj� si� w i�cie ��wim
tempie, �e czarni dopadn� ich i
wywr�c� ��d�. Teraz jednak
szalupa by�a l�ejsza, na pla�y
zosta�y trzy beczki i dw�ch
ludzi. Gdzie si� podzia� Bart
Swallow?
Z ka�dym uderzeniem wiose�
zwi�kszali dystans dziel�cy ich
od napastnik�w, lecz statek by�
daleko, za przyl�dkiem, i Billy
ba� si�, �e dzicy b�d� ich
�ciga� w cz�nach. Wzdrygn�� si�
na my�l o pozostawionym w
d�ungli pierwszym oficerze, cho�
rad by�, �e to w�a�nie Dutchy
uciek�; gdyby nie jego pot�ne
mi�nie, nigdy nie uda�oby im
si� uj�� pogoni.
- Co si� sta�o z pierwszym? -
zapyta� w ko�cu, kiedy statek
znalaz� si� w zasi�gu wzroku.
- Dostali go - odpar� Dutchy
przez z�by.
- Nie �yje?
Holender obr�ci� si� do niego
z w�ciek�o�ci�.
- Mieli�cie sta� na warcie!
Wybieg�em, licz�c na os�on�
ogniow�, a tu patrz�, w �odzi
nie ma nikogo. Przez was mnie
te� omal nie zabili, przekl�ty
durniu!
- Chyba nie chcesz powiedzie�,
�e to moja wina! To George mia�
rewolwer, nie ja. Zreszt� nie
odszed�em daleko, wi�c nie
zwalaj wszystkiego na mnie.
Znad relingu wychyla�y si� ku
nim g�owy marynarzy. Dutchy
z�apa� lin�.
- Nie jeste� wart a� takiej
fatygi - wycedzi� szyderczo.
Gniew kapitana wznosi� si� i
opada� falami jak wzburzony
ocean. Beckman by� wstrz��ni�ty
gwa�town� �mierci� swoich dw�ch
ludzi, w�ciek�y, i� wybrali si�
na l�d niedostatecznie
uzbrojeni; odczuwa� te�
pomieszan� z wyrzutami sumienia
ulg� na my�l, �e dowodz�cy nimi
oficer by� jedn� z ofiar - w
przeciwnym bowiem razie musia�by
dope�ni� miary przemocy,
skazuj�c go na ch�ost�.
W obecno�ci drugiego oficera,
Henry.ego Tuckera, oraz Augusty,
kt�ra siedzia�a speszona w k�cie
kajuty kapita�skiej, Beckman
wy�s�ucha� drobiazgowej relacji
Dutchy.ego i Kempa.
- Znale�li�my wod� - m�wi�
Dutchy - id�c prosto przed
siebie. Wypatrywanie �cie�ki w
tej g�stwinie nie na wiele si�
zda. W sumie posz�o nam ca�kiem
�atwo, natrafili�my na strumie�,
dostatecznie g��boki, �eby
wtoczy� do niego beczki.
Nape�nili�my jedn� i...
przysi�gam, kapitanie, w og�le
nic nie zauwa�y�em ani nie
s�ysza�em, a� tu nagle pan
Swallow wstaje i bum! Ta
cholerna w��cznia nadlecia�a
dos�ownie znik�d i trafi�a go
prosto w gard�o. Przesz�a na
wylot. Wi�c nawia�em co si� w
nogach z powrotem t� sam�
�cie�k�.
- I tak po prostu porzuci�e�
swojego oficera? - spyta�
Tucker.
- A pan by mo�e zosta�, co? -
warkn�� Dutchy. - �atwo udawa�
bohatera, jak si� siedzi za
piecem. G�upie gadanie. Jasne,
�e uciek�em, nie rozgl�da�em si�
nawet za maczet�.
- Dlaczego Saltera nie by�o
przy �odzi? - Kapitan po raz
kolejny wr�ci� do nurtuj�cej go
kwestii.
- Odszed� kawa�ek pla�� -
rzek� Billy. - Nie by�em jego
zwierzchnikiem, �eby mu
rozkazywa�. A to on mia�
rewolwer.
- Wi�c dlaczego go nie u�y�?
- Bo za bardzo by� zaj�ty
przebieraniem nogami, panie
kapitanie.
W opowie�ci Billy.ego Kempa
co� nie gra�o, Beckman by� tego
pewien. Marynarz wyra�nie unika�
jego wzroku. Ale z drugiej
strony... on te� prze�y� nie
lada wstrz�s.
Tucker poskroba� si� po rudej
brodzie.
- Gdyby George zacz�� strzela�
do tych dzikus�w i po�o�y� cho�
jednego trupem, m�g�by ich
odstraszy�.
- Mhm. Jemu niech pan to powie
- sarkn�� Billy.
Beckman by� zmartwiony.
Podniesienie kotwicy bez pr�by
odnalezienia cia� i wyprawienia
marynarzom przyzwoitego poch�wku
zakrawa�o na tch�rzostwo, ale
czy m�g� sobie pozwoli� na to,
�eby ryzykowa� �ycie kolejnych
ludzi?
- Spisz� raport - rzek�. - Wy
dwaj podpiszecie go w obecno�ci
�wiadk�w.
W ko�cu odprawi� tylko mod�y
za dusze dzielnych towarzyszy,
okrutnie zamordowanych nad rzek�
Endeavour, prosz�c Boga, by
okaza� im mi�osierdzie, skoro
nie by�o im dane dost�pi� go w
�yciu. Odm�wi� te� modlitw�
dzi�kczynn� za ocalenie
pozosta�ych maryna�rzy, po czym
Augusta zaintonowa�a kilka
hymn�w. Nast�pnie kapitan
rozkaza� zaci�gn�� ca�odobow�
stra� nad resztk� zapas�w
s�odkiej wody.
- Teraz niech B�g ma nas w
swojej opiece - rzek� do za�ogi.
- Wody jest bardzo ma�o i od tej
chwili b�dziemy musieli j�
�ci�le racjonowa�. Niech pan
ka�e stawia� �agle, Tucker.
Tucker zacz�� wykrzykiwa�
rozkazy i za�oga rzuci�a si� do
roboty. Nikomu nie by�o �al
opuszcza� z�owrogiego brzegu.
�agle, rozwini�te w rekordowo
kr�tkim czasie, wyd�y si� i
za�opota�y na po�egnanie, kiedy
wszak�e Beckman uj�� ko�o
sterowe, zaskoczy� go okrzyk:
"Cz�owiek za burt�!"
- A c� to znowu, na mi�o��
bosk�! - rykn��.
Tucker wbieg� na mostek.
- Nikt z naszych nie wypad� -
zawo�a�. - Kto� jest w wodzie
przed nami, wprost na kursie. To
musi by� Bart albo George,
widocznie uda�o im si� uciec.
- Niemo�liwe - mrukn��
Beckman, jednak�e musia� si�
upe�wni�. - Nie st�jcie tak,
ludzie, szalupa na wod�!
Ponownie opuszczono ��d�. Gdy
po kr�tkim czasie wci�gni�to z
niej na pok�ad ociekaj�ce wod�
cia�o, okaza�o si�, i� nie s� to
zw�oki jednego z marynarzy,
zniesione do morza z uj�cia
rzeki, lecz ma�a, chudziutka
aboryge�ska dziewczynka.
3
1 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 1
1 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 0
Kagari zauwa�y�a dziwne cz�no
i sz�a w�a�nie w jego kierunku,
gdy z�e duchy pojawi�y si�
znienacka i skoczy�y wprost na
ni�.
Przera�enie j� o�lepi�o,
zdar�o s�o�ce z nieba,
pozostawiaj�c otch�a�, ziej�c�
niczym paszcza. Ogarn�a j�
ciemno��. Kagari chcia�a
krzycze�, lecz z jej ust
wydobywa� si� tylko w�ciek�y
niezrozumia�y be�kot i
zgrzytanie z�b�w. R�ce demon�w
opl�ta�y j� jak w�e, szarpi�c
na wszystkie strony.
Ona wszak�e zna�a zwyczaje
w�y, czy� bowiem nie nadano jej
imienia Kagari na cze��
kukabury, �miej�cego si� ptaka,
zwanego tak�e �owcem - zab�jcy i
po�eracza tych jadowitych
stworze�? By� to pot�ny totem,
o wiele pot�niejszy ni�
przykuty do ziemi gad. Tote�
Kagari zmieni�a swoj� posta�;
jej smuk�e cia�o zwin�o si�
w�owym skr�tem i da�o nura w
morze, wymykaj�c si�
prze�ladowcom. Gdy dotyk
ciep�ych fal przywr�ci� jej
si�y, wypr�y�a si� niczym
w��cznia i sp�yn�a jeszcze
ni�ej, w g��bin�.
Srebrzystob��kitne wody zatoki
przy uj�ciu wielkiej rzeki
ukry�y j� przed oczyma demon�w.
O�lepiona, z bij�cym sercem,
�lizga�a si� nad koralowym
�o�yskiem morza, na przemian
kul�c si� i prostuj�c, tak
w�a�nie jak robi� to w�e
morskie. Wstrzymywa�a oddech, a�
w ko�cu p�uca zbuntowa�y si� i
zmusi�y j� do wynurzenia si� na
powierzchni�.
Nag�a fala gor�ca powiedzia�a
Kagari, �e s�o�ce wci�� jest na
niebie, nie widzia�a jednak
�wiat�a. Wstrz�sn�a ni� nowa
fala zgrozy. Z�e duchy odebra�y
moc jej oczom! Czy odt�d ju�
zawsze b�dzie kroczy� w
ciemno�ci? Prowadzona za r�k� i
karmiona, jak jej brat Meebal,
kt�remu za m�odu odebra�o wzrok
truj�ce drzewo i kt�rego �renice
by�y teraz puste, zasnute
potworn� biel� i obmywane
stru�kami ciekn�cych bez ustanku
�ez.
Za bardzo si� ba�a, by
marnowa� czas na �a�ob� po
bystrych on�gi� oczach. Ruch fal
powiedzia� jej, �e zwr�cona jest
w stron� brzegu, ale wiatr
przyni�s� jej uszom ohydne
d�wi�ki, �wiadcz�ce, �e �li
wci�� tam s�, nadal chlapi� si�
w wodzie, szukaj�c swej ofiary.
Zanurkowa�a ponownie, g��boko, w
koralow� otch�a�. �yj�ce w
g��binach w�e nie potrzebuj�
oczu, �eby omija� ostre
kraw�dzie raf, kt�re mog� je
rozedrze� na strz�py. Jej tak�e
niepotrzebny jest teraz wzrok.
Tu� obok gnie�dzi�a si� �awica
drobnych ryb, ich �yczliwe
milczenie przywr�ci�o jej
spok�j. Co� tr�ci�o j� pyskiem.
Zmartwia�a, s�dz�c, �e to rekin
ludojad, po chwili wszak�e zda�a
sobie spraw�, i� po prostu du�a
krowa morska szuka towarzystwa.
Kagari przesun�a d�oni� po jej
grzbiecie, chc�c si� upewni�,
czy nie znajdzie na nim
os�awionej tr�jk�tnej p�etwy. Od
w�asnej brawury zaszumia�o jej w
g�owie. O, rekin z pewno�ci� nie
bawi�by si� w uprzejmo�ci,
podw�jny �uk ostrych z�b�w ju�
dawno przeci��by j� na p�. To
jednak by�a samica d�ugonoga,
naj�agodniejsze z morskich
stworze� po d�ugonosych,
popiskuj�cych, u�miechni�tych
delfinach, kt�re zawsze
po�dr�uj� ca�ymi rodzinami.
Kagari przytuli�a si� do swej
przewodniczki i wraz z ni� zn�w
wyp�yn�a na powierzchni�.
Gdzie s� jej wsp�plemie�cy?
Na pewno wkr�tce za ni�
zat�skni� i zaczn� jej szuka�.
Zobacz� koszyk z rybami na
brzegu. Wiedz� przecie�, �e z
w�asnej woli nigdy by nie
zostawi�a po�owu, �eby gni� w
s�o�cu albo s�u�y� za �er
morskim ptakom. Lecz je�li z�e
duchy wci�� s� na pla�y? Kagari
otrz�sn�a wod� z twarzy i od
nowa zacz�a trze� oczy,
desperacko usi�uj�c cokolwiek
dojrze�. Czy to koszmarny sen?
Majak o ciemno�ci, w kt�rej
nawet krzyk zgrozy jest
bezg�o�ny? Rozgarnia�a r�kami
wod�, w nozdrzach czu�a
powietrze. Nie, to nie jest sen.
Znajduje si� daleko od brzegu,
za bardzo przera�ona, by
pozwoli� falom nie�� si� z
powrotem w stron� l�du. Musi si�
uspokoi�, odegna� od siebie ten
potworny strach i czeka�. Kagari
jest silna. Jej ojciec,
Wogaburra, mia� wiele dzieci,
lecz ona by�a jego ulubienic�,
wiedzia� bowiem, �e w�adcy Snu
obdarzyli j� cz�stk� jego
czarodziejskich mocy. Nie
dor�wnywa�a mu, rzecz jasna, to
by�oby nie do pomy�lenia,
wyr�nia�a si� jednak spo�r�d
innych podobnie jak on, gdy by�
ch�opcem.
Wogaburra wyr�s� wy�szy ni�
ktokolwiek w plemieniu i sta�
si� wielkim wojownikiem i �owc�,
ale starsi wkr�tce poznali w nim
m�drca. Pozwolili mu wej�� w
�wiat tajemnic, w ko�cu za�
przyznali, �e oto objawi� si�
nowy czarownik, kt�ry posiada
moc przekraczaj�c� ich
zrozumienie; cz�owiek, kt�remu
winien okazywa� szacunek ca�y
szczep Irukandji. Obecnie imi�
Wogaburry budzi�o strach, jego
zakl�cia bowiem mog�y leczy� lub
zabija�, przynosi� szcz�cie
b�d� nieszcz�cie. By� tak�e
prorokiem, wypatrywa� w
przysz�o�ci gro��cych plemieniu
niebezpiecze�stw.
Kagari u�miechn�a si�. Czary
jej ojca s� pot�ne, z�e duchy
niech si� strzeg�! Nawet w�dz
Tajatella czuje si� pewniej, gdy
Wogaburra znajduje si� u jego
boku i broni go przed z�em.
Kagari rozmy�la�a o demonach
na brzegu. Musia�y to by� duchy,
bowiem Irukandji od dawna nie
mieli wrog�w. Ich kraina by�a
najpi�kniejsz� i najobfitsz� pod
s�o�cem. Wiedzieli o ziemiach
zim�nych, ziemiach suchych i
g�odnych, poniewa� w dawnych
czasach stamt�d w�a�nie
przybywali nieprzyjaciele.
Nieraz napadali na nich
straszliwi ludzie z p�nocy,
kt�rzy chcieli porwa� kobiety
Irukandji, lecz plemi� odpiera�o
kolejne ataki i pod wodz� swoich
wielkich naczelnik�w da�o
agresorom nauczk�, kt�rej tamci
nigdy nie zapomn�. Tak, tylko
z�e duchy mog�y o tym nie
wiedzie�. Irukandji byli dumni
ze swoich wojownik�w, budz�cych
najwi�kszy strach na ca�ej
ziemi; nie by�o na �wiecie ludu,
kt�ry rozmy�lnie wkroczy�by na
ich teren bez zezwolenia. Od
czasu do czasu zwiadowcy
przyprowadzali kupc�w. Kiedy
siedzieli p�niej przy ognisku,
wygl�dali �miesznie, sp�oszeni
jak ma�e ptaszki.
Jej matka Luka, nie�mia�a,
u�miechni�ta kobieta, najlepsza
�piewaczka w rodzinie, b�dzie
si� o ni� martwi�. Znikni�cie
Kagari z�amie jej serce. Na
pewno wszcz�a ju� alarm.
Piek�ce s�o�ce okry�o jej
twarz skorup� soli, tote� Kagari
zanurkowa�a ponownie, zagubiona
i samotna. �lizga�a si� pod
wod�, nie zmierzaj�c w �adnym
konkretnym kierunku. W pewnej
chwili prze�mkn�� ponad ni� nag�y
ch��d, jak wtedy, gdy chmura
zakryje s�o�ce i ods�oni je
znowu... ale chmury nie
poruszaj� si� przecie� tak
szybko. Nagle dozna�a
objawienia. To by�o cz�no!
Ojciec jej szuka�! Po�piesznie
wynurzy�a si� na powierzchni�,
machaj�c r�kami, wo�aj�c do
niego, by zawr�ci�.
Gdy tylko poczu�a dotyk d�oni,
wci�gaj�cych j� do �odzi, Kagari
zrozumia�a, �e pope�ni�a b��d.
Wystarczy� sam zapach: z�e duchy
�mierdzia�y obrzydliwie, ich
chrapliwe g�osy dudni�y jej w
uszach. Czuj�c nadci�gaj�c�
zgub�, zn�w zacz�a walczy�;
kopa�a i gryz�a, lecz byli zbyt
silni. Kt�ry� z nich wymierzy�
jej mia�d��cy cios w ty� g�owy.
Opad�a bezw�adnie na deski -
ma�a dziewczynka, otoczona przez
potwory.
1 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 1
Niezale�nie od tego, jak
bardzo niech�tnie za�oga "White
Rose" przyj�a na pok�adzie
pani� Beckman, nikt jej nie
uchybi�, przynajmniej wprost.
Kobieta stanowi kontrastowy
element w ka�dym nieokrzesanym
m�skim gronie, zw�aszcza w
koloniach, gdzie by�o ich tak
ma�o, �e m�czy�ni chlubili si�
galanteri� wobec dam. Nieraz
przywo�ywali tkliwe wspomnienia
swoich matek i babek,
szanowanych i kochanych nie
tylko dlatego, �e dobrze
gotowa�y.
Pozycj� Augusty Beckman
okre�la�o stanowisko jej m�a,
tote� gdy zdecydowanym krokiem
przemaszerowa�a przez pok�ad,
pracuj�c �okciami niby par�
wiose�, fale m�czyzn rozst�pi�y
si� przed ni� i ods�oni�y
wy�owion� z morza dziewczynin� -
go��, mokr� i l�ni�c� na deskach
pok�adu niczym smuk�y czarny
��w.
- Gott im Himmel! -
wykrzykn�a kapitanowa,
wstrz��ni�ta my�l�, �e t�um
m�czyzn wpatruje si� w ma�e
stercz�ce piersi i okryte puchem
w�os�w �ono. Rzuci�a si� na
kolana, usi�uj�c przy�s�oni�
fa�dzist� sp�dnic� nago�� tego
dziecka. - Przynie�cie jaki�
koc!
Nachyliwszy si� nad
Aborygenk�, pani Beckman
stwierdzi�a, i� ta oddycha w
miar� swobodnie. Owin�a j�
kocem.
- Jest na wp� utopiona -
o�wiadczy�a zgromadzonym wok�
gapiom.
- Bez obaw, psze pani - odpar�
jaki� g�os. - Nie utopi�a si�.
Szarpa�a si� jak w�ciek�y kot,
Taffy mo�e za�wiadczy� i pokaza�
pani, jak go podrapa�a.
Musieli�my j� wy�owi�, wi�c
pukn�li�my j� lekko w �eb, �eby
si� uspokoi�a.
- Mogli�cie j� zabi�! -
oburzy�a si� pani Beckman.
Upewniwszy si�, �e koc okrywa
wszystko, co nale�y, powiedzia�a
do m�a: - Ottonie, zanie�my j�
do mojej kajuty.
- Oczywi�cie - przytakn�� i
sam podni�s� lekkie bezw�adne
cia�o.
Kiedy Beckmanowie znikn�li z
pok�adu, jeden z m�czyzn
sar�kn��:
- Po co tyle fatygi? To
przekl�ta dzikuska, tak samo jak
ci, co zabili dw�ch naszych
kumpli. Najlepiej by�oby j�
wrzuci� z powrotem do wody.
Niech rekiny si� ni� zajm�.
Edmund by� wstrz��ni�ty.
- To przecie� dziecko! Nie
mo�ecie tego zrobi�!
- Z ma�ych koci�t wyrastaj�
tygrysy ludojady. W tej dziewce
p�ynie krew morderc�w. A ty co
na to powiesz, Billy? By�e� na
brzegu, omal ci� nie dostali.
Billy Kemp trzyma� si� na
uboczu. By� to dla niego dzie�
wstrz�saj�cych prze�y�. Omal nie
zemdla�, gdy rozpozna� t� sam�
dziewczyn�, kt�r� wraz z
George.em �cigali po pla�y.
Chryste, gdyby odzyska�a
przytomno�� i wskaza�a na niego
palcem, mia�by si� z pyszna!
Zw�aszcza �e niekt�rzy z tych
cholernych czarnu�ch�w be�kotaj�
�aman� angi