2018
Szczegóły |
Tytuł |
2018 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2018 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2018 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2018 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Borys Pasternak
Doktor �ywago
Tom
Ca�o�� w tomach
Zak�ad Nagra� i Wydawnictw
Zwi�zku Niewidomych
Warszawa 1995
Prze�o�y�a
Ewa Rojewska_olejarczuk
T�oczono pismem punktowym dla
niewidomych w Drukarni Zak�adu
Nagra� i Wydawnictw Zn,
Warszawa, ul. Konwiktorska 9.
Przedruk z Wydawnictwa
"Pa�stwowy Instytut
Wydawniczy",
Warszawa 1990
Pisa�a K. Kruk
Korekty dokona�y
M. Schoeneich_Szyma�ska
i I. Stankiewicz
Wybitny pisarz rosyjski Borys
Pasternak (1890_#1960), poeta,
prozaik i t�umacz, debiutowa� w
r. 1914 zbiorem "Blizniec w
tuczach". Od owej chwili
opublikowa� wiele tom�w
poetyckich, daj�c si� pozna�
jako tw�rca o bardziej
indywidualnym, nowatorskim
obliczu, operuj�cy �mia�ymi
skojarzeniami poj�ciowymi,
zaskakuj�c� cz�stokro�
metaforyk� i budow� wiersza. Od
symbolist�w przej�� wiar� w
magi� s�owa, od futuryst�w
dynamik� i �amanie sk�adni, lecz
pomimo owych wp�yw�w stworzy�
poezj� ca�kowicie nowej,
niepowtarzalnej jako�ci.
(wydania polskie: "Poezje",
Piw 1962 oraz "Drogi
napowietrzne i inne utwory",
Czytelnik 1973). By� tak�e
Pasternak autorem szkic�w
autobiograficznych oraz
t�umacze� m.in. Szekspira,
Goethego, S�owackiego. Jednak�e
dzie�em jego �ycia pozostaje
powie�� "Doktor �ywago", kt�ra
uzyska�a szeroki rozg�os
�wiatowy i wiele wyda� za
granic�; w Zsrr wszak�e w
ostatnim dopiero czasie
doczeka�a si� publikacji. Autor
po jej uko�czeniu (w r. 1954)
sta� si� ofiar� zorganizowanej
nagonki i obiektem niewybrednej
krytyki, zarzucaj�cej mu
subiektywizm, brak zaanga�owania
spo�ecznego, zdrad�
komunistycznych idea��w. W
wyniku tej kampanii popieranej
przez w�adze zmuszony by�
odm�wi� przyj�cia literackiej
nagrody Nobla, kt�r� przyznano
mu w 1958 r. "Doktor �ywago" to
wielki epicki, a zarazem
przenikni�ty najczystsz� poezj�
fresk ukazuj�cy rewolucj� w
zwierciadle indywidualnych
ludzkich los�w. Realistyczny
opis ��czy si� tu z impresyjn�
wizj� rewolucji jako �ywio�u,
kt�ry Pasternaka jednocze�nie
fascynowa� i przera�a�. Ksi��ka
jest protestem przeciwko
zadawaniu gwa�tu naturze
ludzkiej, niszczeniu
wszystkiego, co w cz�owieku
indywidualne, wolne, tw�rcze,
cho�by w imi� wielkiej idei. Z
drugiej strony stanowi r�wnie�
pr�b� odpowiedzi na pytanie, jak
wygl�da� powinna moralna
odpowiedzialno�� jednostki za
histori�. Rozwa�ania autora i
jego refleksje wykraczaj�
jednak�e daleko poza konkretne
t�o i uwarunkowania historyczne
- nosz� cech� autentycznego
uniwersalizmu. To w�a�nie
stanowi o nieprzemijaj�cej
warto�ci dzie�a.
Ksi�ga pierwsza
Cz�� pierwsza
Po�pieszny o pi�tej
1
Szli i szli, �piewaj�c
"Wieczne odpoczywanie", a kiedy
milkli, zdawa�o si�, �e nadal
�piewaj� odruchowo nogi, konie,
porywy wiatru.
Przechodnie przepuszczali
kondukt, liczyli wie�ce, �egnali
si�. Ciekawscy przy��czali si�
do orszaku, pytali: "Kto umar�?"
Odpowiadano im: "�ywago". - "Ach
tak, rozumiem". - "Ale nie on,
ona." - "To wszystko jedno.
Niech spoczywa w pokoju. Bogaty
pogrzeb."
Przemyka�y bezpowrotnie
ostatnie nieliczne minuty.
"...pa�ska jest ziemia i
nape�nienie jej, okr�g ziemi i
wszyscy, kt�rzy mieszkaj� na
nim." (Ps. 23, 1. Wszystkie
cytaty z Pisma �wi�tego w
przek�adzie J. Wujka.)
Duchowny, robi�c znak krzy�a,
rzuci� gar�� ziemi na Mari�
Niko�ajewn�. Za�piewano "Z
duszami sprawiedliwych". Zacz��
si� straszny po�piech. Trumn�
zamkni�to, zabito gwo�dziami,
zacz�to opuszcza� do grobu.
Zadudni� deszcz bry�, kt�rymi
po�piesznie, czterema �opatami,
zasypywano mogi��. Wkr�tce
wyr�s� na niej pag�rek ziemi, na
kt�rym stan�� dziesi�cioletni
ch�opczyk.
Tylko w stanie ot�pienia i
zoboj�tnienia, jaki ogarnia
�a�obnik�w pod koniec
uroczystego pogrzebu, mog�o si�
komu� wydawa�, �e ch�opiec chce
wyg�osi� mow� nad grobem matki.
Podni�s� g�ow� i niewidz�cym
spojrzeniem obrzuci� jesienne
pustkowie i kopu�y klasztoru.
Jego perkatonos� buzi� wykrzywi�
grymas. Szyja si� wygi�a. Gdyby
takim ruchem podni�s� �eb
wilczek, by�oby jasne, �e zaraz
zawyje. Ch�opiec zas�oni� twarz
r�kami i za�ka�. Nadci�gaj�ca
chmura j�a ch�osta� go po
r�kach i twarzy mokrymi biczami
zimnej ulewy. Do grobu zbli�y�
si� m�czyzna w czerni, z
zak�adkami na w�skich, obcis�ych
r�kawach. By� to brat zmar�ej i
wuj p�acz�cego ch�opca, by�y
duchowny, na w�asn� pro�b�
zwolniony ze �wi�ce�, Miko�aj
Niko�ajewicz Wiedeniapin.
Podszed� do ch�opca i
wyprowadzi� go z cmentarza.
2
Nocowali w klasztorze, w
pokoiku, kt�ry zaproponowano
wujowi po starej znajomo�ci.
By�a wigilia Pokrowy. Nazajutrz
mieli wyjecha� z wujem daleko na
po�udnie, do jednego z
gubernialnych miast Powo��a,
gdzie ojciec Miko�aj pracowa� w
redakcji miejscowej post�powej
gazety. Bilety na poci�g by�y
kupione, rzeczy spakowane i
sta�y w celi. Z le��cego w
pobli�u dworca wiatr przynosi�
p�aczliwe pogwizdywania
manewruj�cych parowoz�w.
Pod wiecz�r znacznie si�
och�odzi�o. Dwa umieszczone na
poziomie ziemi okna wychodzi�y
na kawa�ek niepozornego ogrodu,
obsadzonego krzewami ��tej
akacji, na zamarzni�te ka�u�e
drogi i na ten kraniec
cmentarza, na kt�rym tego dnia
pochowano Mari� Niko�ajewn�.
Ogr�d by� pusty, je�li nie
liczy� kilku mieni�cych si� jak
mora grz�d posinia�ej z zimna
kapusty. Kiedy nadlatywa� wiatr,
nagie krzewy akacji szamota�y
si� jak szalone i k�ad�y si� na
drodze.
W nocy zbudzi�o Jur� stukanie
do okna. Ciemna cela by�a
niesamowicie o�wietlona bia�ym
drgaj�cym blaskiem. Jura w samej
koszuli podbieg� do okna i
przywar� twarz� do zimnej szyby.
Za oknem nie by�o ani drogi,
ani cmentarza, ani ogrodu. Na
dworze szala�a zamie�, w
powietrzu dymi� �nieg. Mo�na
by�o pomy�le�, �e burza
spostrzeg�a Jur� i wiedz�c, jak�
budzi groz�, lubuje si�
wywieranym na ch�opcu wra�eniem.
�wista�a, wy�a i na wszelkie
sposoby stara�a si� przyci�gn��
jego uwag�. Z nieba zw�j za
zwojem sp�ywa�y nie ko�cz�ce si�
bele bia�ej materii, spowijaj�c
ziemi� pogrzebowymi ca�unami. Na
ca�ym �wiecie nic nie mog�o si�
jej przeciwstawi�.
Pierwsz� my�l� Jury, kiedy
zszed� z parapetu, by�o
pragnienie ubrania si� i
wybiegni�cia na dw�r, �eby co�
zrobi�. To obawia� si�, �e �nieg
zasypie klasztorn� kapust� i
nikt jej nie odkopie, to zn�w,
�e w polu zasypie mam�, a ona
nie b�dzie mia�a si� si� temu
oprze� i odejdzie w ziemi�, w
g��b, jeszcze dalej od niego.
Znowu wszystko sko�czy�o si�
p�aczem. Zbudzi� si� wujek,
m�wi� mu o Chrystusie i
pociesza�, a potem ziewa�,
podchodzi� do okna i sta�
zamy�lony. Zacz�li si� ubiera�.
�wita�o.
3
Dop�ki �y�a matka, Jura nie
wiedzia�, �e ojciec dawno ich
porzuci�, �e rozje�d�a po
rozmaitych miastach Syberii i
zagranicy, hula i nurza si� w
rozpu�cie, i �e dawno przeputa�
i rozrzuci� na wiatr ich
milionowy maj�tek. Zawsze
m�wiono Jurze, �e ojciec jest w
Peters�burgu czy te� na jakim�
jarmarku, najcz�ciej w Irbicie.
Potem za� okaza�o si�, �e
zawsze chorowita matka ma
suchoty. Zacz�a je�dzi� na
kuracj� na po�udnie Francji i do
p�nocnych W�och, dok�d Jura dwa
razy jej towarzyszy�. W takim
zam�cie i po�r�d ci�g�ych
zagadek min�o dzieci�stwo Jury,
cz�sto pod opiek� wci�� si�
zmieniaj�cych obcych ludzi.
Przywyk� do tych zmian i w tej
sytuacji wiecznego chaosu nie
dziwi�a go nieobecno�� ojca.
Pami�ta� z najwcze�niejszego
dzieci�stwa, �e w�wczas
nazwiskiem, kt�re nosi�,
nazywano ca�e mn�stwo
najr�niejszych rzeczy. By�a
manufaktura �ywagi, bank �ywagi,
kamienice �ywagi, spos�b
wi�zania krawata i przepinania
go szpilk� ~a la �ywago, nawet
jaki� okr�g�y placek, rodzaj
rumowej baby, nosi� nazw�
�ywago; by� taki czas, kiedy
mog�e� krzykn�� moskiewskiemu
doro�karzowi: "do �ywagi!",
zupe�nie tak jak "gdzie diabe�
m�wi dobranoc", i wo�nica unosi�
ci� w saniach za si�dm� g�r� i
rzek�. Ze wszystkich stron
otacza� ci� cichy park. Na
obwis�ych ga��ziach �wierk�w,
osypuj�c z nich szron, siada�y
wrony. Wok� rozlega�o si� ich
krakanie, dono�ne jak trzask
�ami�cego si� s�ka. Z nowych
budynk�w za przesiek� wybiega�y
na drog� rasowe psy. Zapala�y
si� tam �wiat�a. Zapada�
wiecz�r.
Nagle wszystko to rozsypa�o
si� w gruzy. �ywagowie zubo�eli.
4
Latem tysi�c dziewi��set
trzeciego roku tarantasem
zaprz�onym w par� koni Jura i
wuj jechali przez pola do
Duplanki, maj�tku fabrykanta
jedwabiu i wielkiego mecenasa
sztuki Ko�ogriwowa, do pedagoga
i popularyzatora po�ytecznych
ga��zi wiedzy, Iwana Iwanowicza
Woskobojnikowa.
By�o Matki Boskiej Kaza�skiej,
�rodek �niw. Z powodu pory
obiadowej, a mo�e z uwagi na
�wi�to, w polu nie by�o �ywej
duszy. S�o�ce pali�o nie do��te
�any jak nie dogolone
aresztanckie karki. Nad polami
kr��y�o ptactwo. Pszenica,
pochylaj�c k�osy, pr�y�a si� na
baczno�� w bezwietrznym
powietrzu albo, ustawiona w
mendle, stercza�a z dala od
drogi, kiedy si� na ni� d�ugo
patrzy�o, przybiera�a wygl�d
poruszaj�cych si� sylwetek, jak
gdyby skrajem widnokr�gu
chodzili geometrzy i co�
zapisywali.
- A te - pyta� Miko�aj
Niko�ajewicz Paw�a, robotnika i
dozorc� z wydawnictwa, kt�ry
siedzia� na ko�le bokiem,
zgarbiony i z nog� na nog�,
chc�c podkre�li�, �e nie jest
zawodowym wo�nic� i powozi tylko
przypadkiem - a te s� czyje,
dziedzica czy ch�opskie?
- Te dziedzica - odpowiada�
Pawe� i zapala� papierosa - a
znowu� te - po d�ugiej pauzie, w
czasie kt�rej zaci�ga� si�
g��boko, wskazywa� ko�cem bata w
drug� stron� - te ichnie. No co,
pospa�y�cie si�? - pokrzykiwa�
co chwila na konie, na kt�rych
zady i ogony zerka� z ukosa niby
maszynista na manometry.
Ale konie ci�gn�y jak
wszystkie konie na �wiecie, to
jest dyszlowy bieg� z
gorliwo�ci� w�a�ciw� jego
prostej naturze, przyprz�na za�
robi�a na nie wtajemniczonych
wra�enie patentowanego lenia, co
to tylko by si� wygina� jak
�ab�d�, pl�saj�c w takt
brz�czenia dzwoneczk�w, kt�re
sam rozhu�ta� swymi podskokami.
Miko�aj Niko�ajewicz wi�z�
Woskobojnikowowi korekt� jego
ksi��ki o problemach agrarnych,
kt�r� wydawnictwo poleci�o
jeszcze raz przejrze� z uwagi na
wzmo�on� ostatnio cenzur�.
- Burzy si� nar�d w powiecie -
m�wi� Miko�aj Niko�ajewicz. - W
gminie pa�kowskiej zar�n�li
kupca, marsza�kowi ziemskiemu
spalili stadnin�. Co o tym
my�lisz? Co si� m�wi u was na
wsi?
Okaza�o si� jednak, �e Pawe�
widzi te sprawy w jeszcze
ciemniejszych barwach ni� nawet
cenzor, kt�ry pow�ci�ga� agrarne
nami�tno�ci Woskobojnikowa.
- Co si� m�wi? Rozpu�cili
nar�d. Swawola, powiadaj�. Czy�
to z naszym ludem tak mo�na? Daj
ch�opom swobod�, to si� wszyscy
wymorduj�, jak B�g na niebie.
Pospa�y�cie si�, czy co?
By�a to druga podr� wuja i
siostrze�ca do Duplanki. Jura
my�la�, �e pami�ta drog�, i za
ka�dym razem, gdy pola
rozbiega�y si� wszerz, obj�te z
ty�u i z przodu cienkim
szlaczkiem lasu, zdawa�o mu si�,
�e rozpoznaje miejsce, w kt�rym
droga powinna skr�ci� w prawo, a
za zakr�tem uka�e si� i po
chwili zniknie
dziesi�ciowiorstwowa panorama
maj�tku Ko�ogriwowa z
po�yskuj�c� w oddali rzek� i
przecinaj�cymi j� torami kolei.
Za ka�dym razem jednak si�
myli�. Ko�czy�y si� jedne pola i
zaczyna�y nast�pne. Znowu i
znowu otacza�y je lasy. Te
ci�g�e zmiany rozleg�ego
krajobrazu budzi�y wznios�e
my�li. Mia�o si� ochot� marzy� i
rozmy�la� o przysz�o�ci.
�adna z ksi��ek, kt�re
rozs�awi�y p�niej Miko�aja
Niko�ajewicza, nie by�a jeszcze
napisana. Ale koncepcje mia�
sprecyzowane. Nie wiedzia�
tylko, jak bliski jest jego
czas.
Ju� nied�ugo po�r�d
przedstawicieli �wczesnej
literatury, profesor�w
uniwersytetu i filozof�w
rewolucji mia� si� pojawi�
cz�owiek, kt�ry my�la� na temat
wszystkich nurtuj�cych ich spraw
i kt�ry, opr�cz terminologii,
nie mia� z nimi nic wsp�lnego.
Wszyscy oni jak jeden m�� trwali
przy jakim� jednym dogmacie i
zadowalali si� s�owami i
pozorami, a ojciec Miko�aj by�
duchownym, kt�ry mia� za sob�
idee To�stoja i rewolucj�, i
kroczy� wci�� dalej. Pragn��
my�li, uskrzydlonej i rzeczowej,
kt�ra d���c naprz�d, torowa�aby
prawdziwie wyra�n� drog� i co�
zmienia�a na lepsze, i kt�ra
by�aby dostrzegalna nawet dla
dziecka czy nieuka jak �wiat�o
b�yskawicy czy odg�os
przetaczaj�cego si� gromu.
Pragn�� nowego.
Jura dobrze si� czu� z wujem.
Wuj by� podobny do mamy. Tak jak
ona, by� cz�owiekiem swobodnej
my�li, pozbawionym uprzedze�
wobec rzeczy i spraw
niezwyczajnych. Posiada�, tak
jak i ona, owo szlacheckie
poczucie r�wno�ci ze wszystkim,
co �yje. Tak jak ona rozumia�
wszystko od razu i potrafi�
wyra�a� my�li w tej formie, w
jakiej przychodz� do g�owy w
pierwszej chwili, kiedy s�
jeszcze �ywe i nie utraci�y
sensu.
Jura by� rad, �e wuj zabra� go
do Duplanki. By�o tam bardzo
�adnie i malowniczo�� tego
miejsca tak�e przypomina�a
ch�opcu mam�, kt�ra lubi�a
przyrod� i cz�sto zabiera�a go
ze sob� na spacery. Pr�cz tego
cieszy� si�, �e zn�w zobaczy
Nik� Dudorowa, mieszkaj�cego u
Woskobojnikowa gimnazjalist�,
kt�ry na pewno Jur� lekcewa�y�,
gdy� by� o dwa lata starszy, a
przy powitaniu silnie szarpa�
r�k� w d� i tak nisko pochyla�
g�ow�, �e w�osy spada�y mu na
czo�o, do po�owy zas�aniaj�c
twarz.
5
- �ywotnym elementem problemu
pauperyzmu... - czyta� Miko�aj
Niko�ajewicz z poprawionego
maszynopisu.
- My�l�, �e lepiej b�dzie
"istot�" - m�wi� Iwan Iwanowicz
i nanosi� na korekt� odpowiedni�
poprawk�.
Pracowali w p�mroku oszklonej
werandy. Oko rozr�nia�o
poniewieraj�ce si� w nie�adzie
konewki i narz�dzia ogrodnicze.
Na oparciu po�amanego krzes�a
wisia� p�aszcz przeciwdeszczowy.
W k�cie sta�y gumiaki z
przyschni�tym b�otem i
zwisaj�cymi do pod�ogi
cholewami.
- Tymczasem statystyka zgon�w
i narodzin wskazuje... -
dyktowa� Miko�aj Niko�ajewicz.
- Trzeba wstawi� "w omawianym
roku" - m�wi� Iwan Iwanowicz i
zapisywa�.
Na werandzie by� lekki
przeci�g. Arkusze broszury
przyci�ni�to kawa�kami granitu,
�eby nie sfrun�y.
Kiedy sko�czyli, Miko�aj
Niko�ajewicz zacz�� si� zbiera�
do domu.
- Burza nadci�ga. Trzeba
jecha�.
- Mowy nie ma. Nie puszcz�
pana. Zaraz b�dzie herbata.
- Przed wieczorem musz�
koniecznie by� w mie�cie.
- Nie pomog� �adne
t�umaczenia. Nie chc� o tym
s�ysze�.
Z ogr�dka zalatywa�o dymkiem z
samowara, kt�ry t�umi� zapach
tytoniu i heliotropu.
Przenoszono tam z oficyny
kajmak, jagody i serowe ciastka.
Nagle okaza�o si�, �e Pawe�
poszed� si� k�pa� i zabra� nad
rzek� konie. Miko�aj
Niko�ajewicz musia� pogodzi� si�
z losem.
- Chod�my nad urwisko,
posiedzimy na �aweczce, zanim
nakryj� do herbaty -
zaproponowa� Iwan Iwanowicz.
Iwan Iwanowicz na prawach
przyja�ni zajmowa� u bogacza
Ko�ogriwowa dwa pokoje w
oficynie rz�dcy. Domek �w z
przytykaj�cym do� ogr�dkiem
le�a� w tylnej, zapuszczonej
cz�ci parku ze star�,
p�okr�g�� alej� wjazdow�. Aleja
by�a g�sto zaro�ni�ta traw�. Nie
by�o na niej teraz ruchu, wo�ono
tylko ziemi� i gruz do w�wozu,
kt�ry s�u�y� za wysypisko.
Ko�ogriwow, cz�owiek o
post�powych pogl�dach, sympatyk
rewolucji, obecnie wraz z �on�
przebywa� za granic�. W maj�tku
mieszka�y tylko jego c�rki Nadia
i Lipa z guwernantk� i niewielk�
liczb� s�u�by.
Sadek rz�dcy by� odgrodzony od
ca�ego parku, jego staw�w,
��czek i dworu �ywop�otem z
czarnej kaliny. Iwan Iwanowicz i
Miko�aj Niko�ajewicz obchodzili
te zaro�la od zewn�trz; w miar�
jak posuwali si� naprz�d, w
r�wnych odst�pach czasu a�
kipia�o w kalinach. Trzepot
skrzyde� nape�nia� zaro�la
jednostajnym szumem, jak gdyby
przed id�cymi wzd�u� �ywop�otu
p�yn�a rurami woda.
Szli obok oran�erii,
mieszkania ogrodnika i
kamiennych ruin o nieznanym
przeznaczeniu. Rozmawiali o
nowych m�odych si�ach w nauce i
literaturze.
- Trafiaj� si� ludzie
utalentowani - m�wi� Miko�aj
Niko�ajewicz. - Ale obecnie
bardzo si� rozpowszechni�y r�ne
k�ka i stowarzyszenia. Wszelkie
stadne skupiska to azyl dla
beztalenci, bez wzgl�du na to,
czy s� zwolennikami So�owjowa,
Kanta czy Marksa. Prawdy szukaj�
tylko samotnicy i zrywaj� ze
wszystkimi, kt�rzy kochaj� j�
niedostatecznie. Czy istnieje na
�wiecie co�, co zas�ugiwa�oby na
wierno��? Takich rzeczy jest
bardzo ma�o. Ja uwa�am, �e
trzeba by� wiernym
nie�miertelno�ci, tej drugiej,
silniejszej formie �ycia. Trzeba
zachowa� wierno�� wobec
nie�miertelno�ci, trzeba by�
wiernym Chrystusowi! Ach, krzywi
si� pan, m�j biedaku. Znowu pan
nic nie rozumie.
- M_taak - mrucza� Iwan
Iwanowicz, cienki jak w�gorz
blondyn ze z�o�liw� br�dk�,
kt�ra upodabnia�a go do
Amerykanina z czas�w Lincolna
(co chwila chwyta� j� gar�ci� i
wtyka� jej koniec do ust). -
Oczywi�cie nic nie m�wi�. Wie
pan przecie�, �e patrz� na te
sprawy zupe�nie inaczej. A
propos. Niech pan opowie, jak
pana zwolnili od �wi�ce�. Ju�
dawno chcia�em o to zapyta�.
Pewnie pana pot�pili? Ob�o�yli
kl�tw�, co?
- Dlaczego pan zmienia temat?
A zreszt� dobrze. Kl�twa? Nie,
teraz si� tego nie robi. By�y
nieprzyjemno�ci, do dzi� s�
nast�pstwa. Na przyk�ad przez
d�u�szy czas nie mog� wst�pi� na
s�u�b� pa�stwow�. Nie wpuszczaj�
mnie do stolicy. Ale to wszystko
g�upstwa. Wr��my do naszej
rozmowy. Powiedzia�em, �e trzeba
by� wiernym Chrystusowi. Zaraz
to wyja�ni�. Pan nie rozumie, �e
mo�na by� ateist�, mo�na nie
wiedzie�, czy B�g istnieje, a
je�eli tak, to po co, a
jednocze�nie wiedzie�, �e
cz�owiek jest osadzony nie w
przyrodzie, lecz w historii, i
�e w dzisiejszym rozumieniu
historia zosta�a stworzona przez
Chrystusa, �e w�a�nie Ewangelia
jest jej pocz�tkiem. A c� to
jest historia? To wytyczenie
trwaj�cych przez wieki prac,
po�wi�conych rozwi�zaniu zagadki
�mierci i pokonaniu jej w
przysz�o�ci. Po to odkrywa si�
matematyczne niesko�czono�ci i
fale elektromagnetyczne, po to
pisze si� symfonie. Nie spos�b
i�� naprz�d w tym kierunku bez
pewnego wzlotu duszy. Odkryciom
tym niezb�dne jest wyposa�enie
duchowe. Przes�anki do tego
zawarte s� w Ewangelii. Oto one:
po pierwsze, mi�o�� bli�niego,
ten najwy�szy rodzaj �ywej
energii, przepe�niaj�cej serce
cz�owieka i domagaj�cej si�
uj�cia i rozprzestrzeniania,
nast�pnie za� to g��wne cz�ci
sk�adowe wsp�czesnego
cz�owieka, bez kt�rych jest on
nie do pomy�lenia, a mianowicie
idea wolno�ci osobistej i idea
�ycia jako ofiary. Prosz� wzi��
pod uwag�, �e do tej pory jest
to absolutna nowo��. Historia w
tym rozumieniu w staro�ytno�ci
nie istnia�a. Tam by�y tylko
ohydne sangwiniczne wybuchy
okrutnych, pooranych osp�
Kaligul�w, kt�rzy nie mieli
poj�cia, jak niedo��ny jest
ka�dy ciemi�zca. Tam by�a
che�pliwa martwa wieczno��
br�zowych pomnik�w i marmurowych
kolumn. Stulecia i pokolenia
dopiero po Chrystusie odetchn�y
swobodnie. Dopiero po Chrystusie
zacz�to �y� dla potomno�ci i
teraz cz�owiek nie umiera na
ulicy pod p�otem, ale u siebie w
historii, w toku prac
po�wi�conych przezwyci�eniu
�mierci, umiera, sam oddany tej
sprawie. Uf, a� si� spoci�em! I
wszystko jak groch o �cian�!
- To metafizyka, ojczulku.
Lekarze mi tego zabronili, m�j
�o��dek tego nie trawi.
- No i B�g z panem. Zostawmy
to. Szcz�ciarz z pana! Wygl�d -
�e tylko pozazdro�ci�! A �yje
toto i nic nie czuje.
Na rzek� a� oczy bola�y
patrze�. B�yszcza�a w s�o�cu,
wyginaj�c si� wkl�s�o i wypukle
jak arkusz blachy. Nagle
pomarszczy�a si� w drobne fale.
Z przeciwleg�ego brzegu ruszy�
ci�ki prom z ko�mi, furami,
babami i ch�opami.
- I pomy�le�, �e dopiero pi�ta
- powiedzia� Iwan Iwanowicz.
Widzi pan, po�pieszny z
Syzrania. Przychodzi tu o pi�tej
z minutami.
W oddali toczy� si� po
r�wninie z prawej strony w lew�
czy�ciutki ��to_granatowy
poci�g, mocno zmniejszony
odleg�o�ci�. Nagle spostrzegli,
�e si� zatrzyma�. Nad lokomotyw�
wzbi�y si� bia�e ob�oczki pary.
Po chwili da�y si� s�ysze�
alarmuj�ce gwizdy.
- Dziwne - powiedzia�
Woskobojnikow. - Sta�o si� chyba
co� niedobrego. Nie ma powodu,
�eby si� zatrzymywa� na tych
bagnach. Co� si� sta�o. No,
chod�my na herbat�.
6
Niki nie by�o ani w ogrodzie,
ani w domu. Jura domy�la� si�,
�e Nika chowa si� przed go��mi,
bo si� z nimi nudzi, i on, Jura,
nie jest dla niego towarzystwem.
Wuj z Iwanem Iwanowiczem poszli
pracowa� na werand�, a
pozostawiony sam sobie ch�opiec
w��czy� si� bez celu wok� domu.
By�o tu prze�licznie! Co
chwila rozlega� si� czysty,
trzynutowy po�wist wilgi, a po
nim kr�tka przerwa, jak gdyby
ptak wyczekiwa�, a� wilgotny,
fujarczany d�wi�k przepoi ca��
okolic�. G�sty, zab��kany w
powietrzu zapach kwiat�w wisia�
ci�ko nad klombami,
przyt�oczony upa�em. Jak�e to
przypomina�o Antibes i
Bordigher�! Jura rozgl�da� si�
wci�� na prawo i na lewo. Nad
polankami unosi�o si� jak
halucynacja s�uchowa widmo g�osu
mamy, Jura s�ysza� go w
melodyjnych trelach ptak�w i w
brz�ku pszcz�. Wzdryga� si� co
chwila, zdawa�o mu si�, �e matka
nawo�uje go i dok�d� wzywa.
Doszed� na skraj urwiska i
zacz�� schodzi� w d�. Z
rzadkiego, czystego lasu,
pokrywaj�cego skraj parowu,
zszed� w rosn�c� na dnie
olszyn�.
Panowa� tu wilgotny p�mrok,
gni�y powalone drzewa, by�o ma�o
kwiat�w, a w�laste �odygi
skrzypu przypomina�y bu�awy i
pastora�y z egipskim ornamentem,
jaki Jura ogl�da� w swym
ilustrowanym Pi�mie �wi�tym.
Zrobi�o mu si� bardzo smutno,
zbiera�o si� na p�acz. Upad� na
kolana i zala� si� �zami.
- Aniele Bo�y, str�u m�j! -
modli� si�. - Utwierd� mnie na
s�usznej drodze i powiedz
mamusi, �e mi tutaj dobrze, �eby
si� nie martwi�a. Panie Bo�e,
je�eli jest �ycie pozagrobowe,
przyjm mamusi� do raju, gdzie
oblicza �wi�tych i
b�ogos�awionych ja�niej� jako
gwiazdy. Mamusia by�a taka
dobra, niemo�liwe, �eby by�a
grzesznic�, zmi�uj si� nad ni�.
Bo�e, zr�b, �eby si� nie
m�czy�a. Mamusiu! - w
rozdzieraj�cej dusz� t�sknocie
przyzywa� j� z nieba jak nowo
objawion� �wi�t�; wreszcie nie
wytrzyma�, upad� na ziemi� i
straci� przytomno��.
Niezbyt d�ugo le�a� zemdlony.
Kiedy si� ockn��, us�ysza�, �e
wuj wo�a go z g�ry. Odezwa� si�
i zacz�� wstawa�. Nagle
przypomnia� sobie, �e nie
pomodli� si� za swego
zaginionego bez wie�ci ojca, jak
uczy�a go Maria Niko�ajewna.
Po omdleniu by�o mu jednak tak
b�ogo, �e nie chcia� si�
rozstawa� z owym uczuciem
lekko�ci, ba� si� je utraci�.
Pomy�la� wi�c, �e nic si�
strasznego nie stanie, je�eli
pomodli si� za ojca innym razem.
- Poczeka. Wytrzyma - pomy�la�
p�wiadomie. Zupe�nie nie
pami�ta� ojca.
7
W poci�gu, w przedziale
drugiej klasy, wraz ze swym
ojcem, prawnikiem z Orenburga,
jecha� Misza Gordon,
jedenastoletni ch�opiec o
zamy�lonej buzi i wielkich
czarnych oczach. Ojciec
przenosi� si� do urz�du w
Moskwie, syn do moskiewskiego
gimnazjum. Matka i siostry dawno
ju� by�y na miejscu, zaj�te
urz�dzaniem mieszkania.
Syn i ojciec jechali poci�giem
ju� trzeci dzie�.
Za oknami, w ob�okach gor�cego
py�u, wybielona s�o�cem jak
wapnem, mkn�a Rosja, pola i
stepy, miasta i wsie. Drogami
wlok�y si� konne tabory, ci�ko
zje�d�a�y z traktu na
przejazdach, i patrz�c z
p�dz�cego w�ciekle poci�gu mia�o
si� wra�enie, �e wozy stoj� bez
ruchu, a konie przebieraj�
nogami w miejscu.
Na wi�kszych stacjach
pasa�erowie zrywali si� jak
oparzeni i p�dem lecieli do
bufetu, a zachodz�ce s�o�ce
spoza drzew stacyjnego skweru
o�wietla�o ich nogi i �wieci�o
pod ko�a wagon�w.
Dzia�anie jednostki jest na
ca�ym �wiecie trze�wo
wykalkulowane, dzia�anie masowe
- nie�wiadome, pijane niejako
wsp�lnym, jednocz�cym je nurtem
�ycia. Ludzie pracuj�, krz�taj�
si�, wprawiani w ruch
mechanizmem w�asnych trosk.
Mechanizmy nie dzia�a�yby
jednak, gdyby nie kierowa� nimi
czynnik najwa�niejszy - uczucie
ca�kowitej beztroski.
Beztroska owa wyp�ywa�a z
poczucia wsp�lnoty ludzkich
istnie�, z przekonania o ich
jako�ciowej wymianie, z radosnej
my�li o tym, �e wszystko, co si�
dzieje, dokonuje si� nie tylko
na ziemi, w kt�rej grzebie si�
zmar�ych, ale tak�e w miejscu,
kt�re jedni nazywaj� kr�lestwem
bo�ym, drudzy histori�, a trzeci
jeszcze jako� inaczej.
MIsza Gordon by� gorzkim i
smutnym wyj�tkiem od tej regu�y.
Wszystkimi jego poczynaniami
rz�dzi�o jedynie uczucie
zafrasowania, kt�rego nie
�agodzi�a i nie uszlachetnia�a
beztroska. Dobrze zna� t� swoj�
dziedziczn� cech� i z
podejrzliw� nieufno�ci�
doszukiwa� si� w sobie jej
oznak. Martwi� si� ni�, ta cecha
go upokarza�a.
Od najm�odszych lat, jak tylko
si�ga� pami�ci�, nie przestawa�
si� dziwi�, jak, maj�c takie
same jak inni r�ce i nogi, i
m�wi�c tym samym j�zykiem, mo�na
by� innym ni� wszyscy, a w
dodatku kim�, kto ma�o komu si�
podoba, kim� nielubianym. Nie
m�g� zrozumie� sytuacji, w
kt�rej, je�eli jest si� gorszym
ni� inni, nie mo�na do�o�y�
stara�, �eby si� poprawi� i by�
lepszym. Co to znaczy by� �ydem?
Czemu co� takiego istnieje?
Jakie zado��uczynienie czy
usprawiedliwienie otrzyma si� za
t� bezkrwaw� walk�, nie
przynosz�c� nic pr�cz cierpie�?
Kiedy pyta� o to ojca, ten
m�wi�, �e Misza wychodzi ze
z�ych za�o�e� i �e tak rozumowa�
nie wolno, ale nie proponowa� w
zamian nic, co by mia�o g��bszy
sens i sk�oni�o ch�opca do
pogodzenia si� z losem.
Robi�c wyj�tek tylko dla ojca
i matki, Misza stopniowo nabra�
pogardy w stosunku do doros�ych,
kt�rzy sami nawarzyli piwa i nie
potrafi� go wypi�. By�
przekonany, �e gdy doro�nie,
wszystko to naprawi.
Cho�by i teraz: nikt by si�
nie odwa�y� powiedzie�, �e jego
ojciec post�pi� �le, rzucaj�c
si� w pogo� za wariatem, kt�ry
wybieg� na platform�, i �e nie
trzeba by�o zatrzymywa� poci�gu,
kiedy szaleniec z ca�ej si�y
odepchn�� Grigorija Osipowicza
i, otworzywszy drzwi wagonu,
rzuci� si� w pe�nym biegu w d�,
g�ow� na nasyp, jak p�ywak
skacz�cy z trampoliny do basenu.
Poniewa� jednak za r�czk�
hamulca poci�gn�� nie kto inny,
tylko Grigorij Osipowicz,
wynik�o z tego, �e poci�g stoi
tak nies�ychanie d�ugo w�a�nie
dzi�ki niemu.
Nikt nie wiedzia� dok�adnie,
jaka jest przyczyna postoju.
Jedni twierdzili, �e gwa�towne
hamowanie spowodowa�o
uszkodzenie hamulc�w
powietrznych, inni, �e poci�g
stoi na stromym stoku i
lokomotywa bez rozp�du nie mo�e
wjecha� pod g�r�. Jeszcze inni
rozpuszczali pog�oski, �e
samob�jca jest jak�� wybitn�
osobisto�ci�. Tote� podr�uj�cy
wraz z nim jego opiekun prawny
za��da�, by z najbli�szej
stacji, Ko�ogriwowki, wezwano
�wiadk�w przybranych w celu
sporz�dzenia protoko�u. Dlatego
w�a�nie pomocnik maszynisty
w�azi� na s�up telegraficzny.
Drezyna z pewno�ci� jest ju� w
drodze.
W wagonie zalatywa�o ubikacj�,
kt�ry to od�r starano si�
zlikwidowa� za pomoc� wody
toaletowej, i pachnia�o lekko
nadpsutymi pieczonymi kurami,
zawini�tymi w brudny,
zat�uszczony papier. Zn�w si�
pudrowa�y, ociera�y chusteczkami
d�onie i rozmawia�y piersiowymi,
skrzypi�cymi g�osami siwiej�ce
damy z Petersburga, dzi�ki
mieszaninie parowozowych sadzy i
t�ustych kosmetyk�w zamienione w
ogniste Cyganki. Kiedy
przechodzi�y obok przedzia�u
Gordon�w, otulaj�c narzutkami
kanciaste ramiona i ulegaj�c w
ciasnocie korytarza nowym
przyp�ywom kokieterii, Miszy
zdawa�o si�, �e sycz� lub,
s�dz�c z ich zaci�ni�tych ust,
powinny sycze�: "Ach, kto by to
pomy�la�, co za wra�liwo��. Jacy
to jeste�my niezwykli! Jacy
kulturalni! Nie mogli�my tego
znie��!"
Zw�oki samob�jcy le�a�y na
trawie pod nasypem. Stru�ka
zakrzep�ej krwi ostrym czarnym
zygzakiem przecina�a czo�o i oko
zmar�ego, jakby na zawsze
wykre�laj�c tego cz�owieka z
grona �ywych. Krew zdawa�a si�
by� nie krwi�, kt�ra ze�
wyp�yn�a, lecz jakim� obcym
dodatkiem, kawa�kiem plastra czy
bryzgiem przyschni�tego b�ota, a
mo�e mokrym brzozowym listkiem.
Otaczaj�ca zw�oki grupka
ciekawskich i wsp�czuj�cych
wci�� si� zmienia�a. Z
pochmurn�, pozbawion� wyrazu
twarz� sta� nad nimi jego
przyjaciel i s�siad z
przedzia�u, za�ywny, wynios�y
adwokat, rasowa bestia w mokrej
od potu koszuli. Omdlewa� z
upa�u i wachlowa� si� mi�kkim
kapeluszem. Na wszystkie pytania
wzrusza� ramionami i nie
ogl�daj�c si� cedzi� opryskliwie
przez z�by: "To alkoholik. Czy�
to tak trudno zrozumie�? Typowy
rezultat bia�ej gor�czki".
Dwa razy zbli�a�a si� do zw�ok
chuda kobieta w we�nianej sukni
i koronkowej chustce. By�a to
wdowa, matka obu maszynist�w,
Tiwierzina, kt�ra wraz z dwiema
synowymi jecha�a trzeci� klas�
za bezp�atnym s�u�bowym biletem.
Krok w krok za ni� post�powa�y w
milczeniu dwie nie�mia�e,
okutane chustami kobiety, niby
dwie siostry za przeorysz�.
Grupa ta budzi�a szacunek.
Rozst�powano si� przed ni�.
M�� Tiwierzinej spali� si�
�ywcem podczas katastrofy
kolejowej. Kobieta zatrzymywa�a
si� o kilka krok�w od trupa, tak
by widzie� go przez t�um, i
wzdychaj�c przeprowadza�a jak
gdyby por�wnanie. "Co komu
s�dzone - zdawa�a si� m�wi�. -
Jeden ginie z woli boskiej, a
ten ot, jaki pow�d sobie znalaz�
- bogate �ycie i utrata rozumu".
Wszyscy pasa�erowie tkwili nad
cia�em i wracali do wagonu tylko
z obawy, �eby im czego� nie
ukradziono.
Kiedy zeskakiwali na tory, by
rozprostowa� ko�ci, zerwa� kwiat
czy przebiec kilka krok�w,
wszyscy mieli wra�enie, �e
miejsce to pojawi�o si� tylko
dzi�ki temu, �e stan�� tu
poci�g, i �e gdyby nie ta
tragedia, to ani b�otnistej ��ki
z k�pami trawy, ani szerokiej
rzeki, ani �adnego domu i cerkwi
na przeciwleg�ym brzegu nie
by�oby wcale na �wiecie.
Nawet s�o�ce, kt�re r�wnie�
zdawa�o si� nale�e� tylko do
tego miejsca, z wieczorn�
nie�mia�o�ci� o�wietla�o grup�
na torach, zbli�aj�c si� do niej
tak l�kliwie, jak podesz�aby do
tor�w, by przyjrze� si� ludziom,
krowa z pas�cego si� w pobli�u
stada.
Misza by� wstrz��ni�ty
wypadkiem i w pierwszej chwili
rozp�aka� si� z �alu i strachu.
W czasie d�ugiej podr�y zmar�y
kilka razy wst�powa� do ich
przedzia�u i godzinami rozmawia�
z ojcem Miszy. M�wi�, �e w
atmosferze ich moralnej
czysto�ci, spokoju i zrozumienia
l�ej mu na duszy, i wypytywa�
Grigorija Osipowicza o rozmaite
kruczki prawne i matactwa
dotycz�ce weksli i darowizn,
bankructw i fa�szerstw.
- Ach, tak? - dziwi� si�
s�uchaj�c wyja�nie� Gordona. -
Pos�uguje si� pan jakimi�
�agodniejszymi przepisami. M�j
adwokat jest zupe�nie innego
zdania. Widzi te sprawy w
ciemniejszych barwach.
Za ka�dym razem, gdy �w
nerwowy cz�owiek si� uspokaja�,
przychodzi� po niego z pierwszej
klasy jego adwokat i s�siad z
przedzia�u i ci�gn�� go do
wagonu restauracyjnego na
szampana. By� to �w za�ywny,
bezczelny, g�adko ogolony i
wyelegantowany mecenas, kt�ry
sta� teraz nad zw�okami, niczemu
si� nie dziwi�c. Trudno by�o
wyzby� si� wra�enia, �e owo
ci�g�e podenerwowanie klienta
jest mu w jaki� spos�b na r�k�.
Ojciec m�wi�, �e ten klient to
znany bogacz, poczciwiec i
wartog��w, ju� prawie
niepoczytalny. Nie kr�puj�c si�
obecno�ci� ch�opca cz�owiek ten
opowiada� o swoim synu,
r�wie�niku Miszy, o nieboszczce
�onie, potem o drugiej rodzinie,
kt�r� te� porzuci�. Nagle co�
sobie przypomnia�, blad� z
przera�enia i zaczyna� si� j�ka�
i pl�ta�.
Miszy okazywa� niepoj�t�
serdeczno��, prawdopodobnie
przeznaczon� dla kogo� innego.
Co chwila czym� go obdarowywa�,
w kt�rym to celu udawa� si� na
stacjach w�z�owych do poczekalni
pierwszej klasy, gdzie by�y
kioski z ksi��kami, grami i
miejscowymi pami�tkami.
Pi� bez przerwy i skar�y� si�,
�e nie �pi ju� trzeci miesi�c, a
kiedy cho�by na chwil�
trze�wieje, cierpi m�ki, jakich
normalny cz�owiek nie mo�e sobie
nawet wyobrazi�.
Na chwil� przed �mierci�
wbieg� do ich przedzia�u,
chwyci� Grigorija Osipowicza za
r�k�, chcia� co� powiedzie�, ale
nie m�g�, po czym wybieg� na
platform� i wyskoczy� z poci�gu.
Misza ogl�da� niewielk�
kolekcj� uralskich minera��w w
drewnianej szkatu�ce - ostatni
podarunek zmar�ego. Nagle
zrobi�o si� poruszenie. Po
drugim torze do poci�gu
podjecha�a drezyna. Zeskoczy� z
niej �ledczy w czapce z
b�czkiem, lekarz i dwaj
policjanci. Zabrzmia�y zimne
rzeczowe g�osy. Zadawano
pytania, co� zapisywano.
Konduktorzy i policjanci
niezr�cznie wlekli cia�o w g�r�
nasypu, co chwila zsuwaj�c si�
po piasku. Zawy�a jaka� baba.
Pasa�er�w poproszono o wej�cie
do wagon�w. Rozleg� si� gwizdek.
Poci�g ruszy�.
8
"Znowu ten klecha!" - gniewnie
pomy�la� Nika i zakr�ci� si� po
pokoju. G�osy go�ci zbli�a�y
si�. Odwr�t by� odci�ty. W
sypialni sta�y dwa ��ka,
Woskobojnikowa i Niki. Niewiele
my�l�c Nika wlaz� pod jedno.
S�ysza�, jak go szukaj� i
wo�aj� w innych pokojach,
dziwi�c si� jego znikni�ciu.
Potem weszli do sypialni.
- C�, trudno - powiedzia�
Wiedieniapin. - Id�, Jura,
pospaceruj, mo�e kolega znajdzie
si� p�niej i wtedy si�
pobawicie.
Panowie przez jaki� czas
rozmawiali o zamieszkach
studenckich w Petersburgu i
Moskwie, przetrzymuj�c Nik� ze
dwadzie�cia minut w jego g�upiej
i poni�aj�cej kryj�wce. Wreszcie
wyszli na werand�. Nika cichutko
otworzy� okno, wyskoczy� i
znikn�� w parku.
By� dzi� jaki� niesw�j, nie
m�g� te� zasn�� poprzedniej
nocy. Mia� czternasty rok i
znudzi�o mu si� by� dzieckiem.
Nie spa� ca�� noc i o �wicie
wyszed� z oficyny. Wschodzi�o
s�o�ce i ziemi� w parku
pokrywa�y d�ugie, mokre od rosy,
pokr�tne cienie drzew. Cienie
nie by�y czarne, lecz
ciemnoszare jak przemokni�ty
woj�ok. Zdawa�o si�, �e
odurzaj�cy aromat poranka p�ynie
w�a�nie od tego k�ad�cego si� na
ziemi wilgotnego cienia z
pod�u�nymi prze�witami smuk�ymi
niby dziewcz�ce palce.
Nagle srebrzysta stru�ka
rt�ci, taka sama jak krople rosy
w trawie, przep�yn�a o kilka
krok�w od Niki. P�yn�a, p�yn�a
i nie wsi�ka�a w ziemi�. Potem
gwa�townie szarpn�a si� w bok i
znik�a. By�a to �mija
miedzianka. Nika wzdrygn�� si�.
By� dziwnym ch�opcem.
Rozmawia� g�o�no sam ze sob�,
gdy by� podniecony. Na�ladowa�
matk� z jej upodobaniem do
wznios�ych spraw i paradoks�w.
"Jak dobrze jest na �wiecie! -
pomy�la�. - Ale czemu to zawsze
tak boli? Oczywi�cie, B�g
istnieje. Ale je�eli istnieje,
to On jest mn�. Wi�c ka�� jej -
pomy�la�, spogl�daj�c na osik�,
dygoc�c� od g�ry do do�u (jej
mokre migotliwe li�cie wygl�da�y
jak powycinane z blachy) - wi�c
jej rozka�� - i w szale�czym
poczuciu w�asnej mocy nie
szepn��, ale ca�ym swym
jestestwem, ca�ym cia�em i krwi�
zapragn�� i pomy�la�: "Nie
ruszaj si�!" - i drzewo
natychmiast pos�usznie zastyg�o
bez ruchu. Nika roze�mia� si�
rado�nie i co si� w nogach
pop�dzi� nad rzek� do k�pieli.
Jego ojciec, terrorysta
Diemientij Dudorow, by� na
katordze, na kt�r� z najwy�szej
�aski zamieniono mu kar� �mierci
przez powieszenie. Jego matka, z
domu gruzi�ska ksi�niczka
Eristowa, by�a to rozkapryszona
m�oda jeszcze pi�kno��, wiecznie
czym� zafascynowana - buntami,
buntownikami, skrajnymi
teoriami, znakomitymi artystami,
nieszcz�liwymi pechowcami.
Ub�stwia�a Nik�; jego imi�
Innokientij zdrabnia�a na r�ne
sposoby, wymy�laj�c mas�
idiotycznych spieszcze� w
rodzaju Inoczka lub Nosze�ka i
wozi�a go do Tyflisu, by si� nim
pochwali� przed rodzin�. W
Tyflisie zdumia�o go najbardziej
roz�o�yste drzewo na dziedzi�cu
domu, w kt�rym si� zatrzymali.
By� to jaki� nieforemny
tropikalny olbrzym. Swymi
li��mi, podobnymi do s�oniowych
uszu, os�ania� dziedziniec przed
piek�cym po�udniowym s�o�cem.
Nika nie potrafi� si� pogodzi� z
my�l�, �e to drzewo jest
ro�lin�, a nie zwierz�ciem.
Gro�ne nazwisko ojca by�o dla
ch�opca niebezpieczne, tote�
Iwan Iwanowicz za zgod� Niny
Ga�aktionowny zamierza� si�
zwr�ci� do monarchy z pro�b� o
nadanie Nice nazwiska matki.
Kiedy Nika le�a� pod ��kiem,
zastanawiaj�c si� nad biegiem
spraw na tym �wiecie, my�la�
mi�dzy innymi tak�e i o tym.
Kim�e jest ten ca�y
Woskobojnikow, �eby si� tak
dalece wtr�ca�? Ju� on mu
poka�e!
Albo ta Nadia! Czy je�eli ma
pi�tna�cie lat, to znaczy, �e
mo�e zadziera� nosa i rozmawia�
z nim jak z dzieckiem? Ju� on
jej poka�e! "Nienawidz� jej -
powt�rzy� w my�lach kilka razy.
- Zabij� j�! Wezm� do ��dki i
utopi�".
Mama te� dobra. Wyje�d�aj�c,
oczywi�cie oszuka�a i jego, i
Woskobojnikowa. I nie jest na
�adnym Kaukazie, po prostu na
najbli�szej stacji w�z�owej
skr�ci�a na p�noc i teraz
najspokojniej w �wiecie strzela
razem ze studentami do policji w
Petersburgu. A on musi gni� za
�ycia w tej g�upiej dziurze. Ale
przechytrzy ich wszystkich.
Utopi Nadi�, rzuci gimnazjum i
ucieknie do ojca na Syberi�
robi� powstanie.
Przy brzegu stawu ros�y g�sto
lilie wodne. ��dka rozcina�a t�
g�stwin� z suchym szelestem. W
rozerwanych zaro�lach woda
wzbiera�a jak sok arbuza w
tr�jk�tnym rozci�ciu.
Ch�opiec i dziewczynka zacz�li
rwa� lilie. Oboje chwycili t�
sam� �odyg�, mocn� i gi�tk� jak
guma. �odyga przyci�gn�a ich ku
sobie. Zderzyli si� g�owami.
��dka ruszy�a do brzegu jak
szarpni�ta bosakiem. �odygi
pl�ta�y si� i skr�ca�y, bia�e
kwiaty o �rodkach ��tych jak
��tko z krwi� znika�y pod
powierzchni� i wynurza�y si�,
ociekaj�c wod�.
Nadia i Nika wci�� je zrywali,
coraz bardziej przechylaj�c
��dk� i niemal le��c obok siebie
na burcie.
- Do�� ju� mam nauki - odezwa�
si� Nika. - Czas rozpocz��
prawdziwe �ycie, zarabia�,
ruszy� w �wiat.
- A ja w�a�nie chcia�am ci�
poprosi�, �eby� mi wyt�umaczy�
r�wnania kwadratowe. Jestem taka
s�aba z algebry, �e o ma�o nie
dosta�am poprawki.
Nika wyczu� w tych s�owach
jak�� z�o�liwo��. No jasne, ona
go oblewa zimn� wod�, przypomina
mu, jaki jest jeszcze ma�y.
R�wnania kwadratowe! A oni
przecie� jeszcze nawet nie
pow�chali algebry.
Nie okazuj�c, jak bardzo jest
dotkni�ty, zapyta� z udan�
oboj�tno�ci�, zdaj�c sobie
jednocze�nie spraw�, jak to
g�upio brzmi:
- Za kogo wyjdziesz za m��,
jak doro�niesz?
- O, to jeszcze tyle czasu.
Pewnie za nikogo. Na razie o tym
nie my�la�am.
- Tylko nie wyobra�aj sobie,
�e mnie to obchodzi.
- No to czemu pytasz?
- G�upia jeste�.
Zacz�li si� k��ci�. Nika
przypomnia� sobie sw�j poranny
wybuch nienawi�ci do kobiet.
Zagrozi� Nadii, �e je�li nie
przestanie mu dokucza�, to j�
utopi.
- Tylko spr�buj - powiedzia�a
Nadia.
Nika chwyci� j� wp�, zacz�li
si� szamota�. Nagle stracili
r�wnowag� i wpadli do wody.
Oboje umieli p�ywa�, ale lilie
wodne opl�tywa�y im r�ce i nogi,
a do dna nie mogli si�gn��.
Wreszcie, grz�zn�c w mule,
wyle�li na brzeg. Woda
strumieniami la�a im si� z but�w
i kieszeni. Szczeg�lnie zm�czony
by� Nika.
Gdyby wydarzy�o si� to jeszcze
ca�kiem niedawno, na przyk�ad
ostatniej wiosny, to w podobnej
sytuacji, siedz�c mokrzute�cy po
takiej przygodzie, na pewno by
krzyczeli, k��cili si� lub
chichotali.
Teraz za� milczeli i oddychali
z trudem, przybici bezmy�lno�ci�
przygody. Nadia pogr��y�a si� w
gniewnym oburzeniu, a Nik�
bola�o ca�e cia�o, jak gdyby
poprzetr�cano mu kijem r�ce i
nogi i po�amano �ebra.
Wreszcie Nadia cicho, jak
doros�a osoba, wycedzi�a:
"Wariat!", i on tak�e po
doros�emu odpowiedzia�
"Przepraszam ci�."
Ruszyli pod g�r� w stron�
domu, zostawiaj�c za sob� mokry
�lad jak dwie beczki z wod�.
Droga bieg�a pylistym zboczem,
pe�nym �mij, nie opodal miejsca,
w kt�rym rano Nika zobaczy�
miedziank�.
Nika przypomnia� sobie
czarodziejski majestat nocy,
�wit i swoj� porann� wszechmoc,
kiedy si�� woli panowa� nad
przyrod�. Co jej teraz rozkaza�?
- pomy�la�. Czego pragn��bym
najbardziej? Zdawa�o mu si�, �e
najbardziej by chcia� jeszcze
raz wpa�� do stawu razem z Nadi�
i wiele by da� za to, by
wiedzie�, czy to kiedy� nast�pi.
Cz�� druga
Dziewczynka z innej sfery
1
Wojna z Japoni� jeszcze
trwa�a. Niespodziewanie
przes�oni�y j� inne wydarzenia.
Przez Rosj� przetacza�y si� fale
rewolucji, jedna od drugiej
wy�sza i bardziej niezwyk�a.
W tym czasie przyjecha�a z
Uralu do Moskwy wdowa po
in�ynierze Belgu, zruszczona
Francuzka Amalia Kar�owna
Guichard, z dwojgiem dzieci,
synem Rodionem i c�rk� Larys�.
Syna odda�a do Korpusu Kadet�w,
a c�rk� do gimnazjum �e�skiego,
akurat do tej samej klasy, do
kt�rej chodzi�a Nadia
Ko�ogriwowa.
Madame Guichard mia�a po m�u
oszcz�dno�ci w papierach
warto�ciowych, kt�re przedtem
ros�y, a teraz zacz�y spada�.
Aby powstrzyma� topnienie swych
zasob�w i nie siedzie� z
za�o�onymi r�kami, madame
Guichard naby�a niewielkie
przedsi�biorstwo, pracowni�
krawieck� Lewickiej przy Bramie
Triumfalnej; kupi�a j� od
spadkobierc�w krawcowej z prawem
zachowania dawnej firmy, z dawn�
klientel� i ze wszystkimi
krojczyniami i uczennicami.
Post�pi�a tak za rad� mecenasa
Komarowskiego; by� to przyjaciel
jej zmar�ego m�a, obecnie za�
podpora madame Guichard, prawnik
o zimnej krwi, znaj�cy interesy
ca�ej Rosji jak w�asne pi��
palc�w. Do niego napisa�a w
sprawie przeprowadzki, on wita�
ich na dworcu i wi�z� przez ca��
Moskw� do pensjonatu
"Czarnog�ra" w zau�ku Oru�ejnym,
gdzie wynaj�� dla nich
apartament, on te� nam�wi�
madame Guichard, by odda�a Rodi�
do Korpusu Kadet�w, a Lar� do
gimnazjum, kt�re sam poleci�, on
te� niedbale �artowa� z ch�opcem
i patrzy� na dziewczynk� takim
wzrokiem, �e si� czerwieni�a.
2
Przed przeprowadzk� do
niewielkiego trzypokojowego
mieszkanka przy pracowni prawie
przez miesi�c mieszkali w
"Czarnog�rze".
By� to najokropniejszy rejon
Moskwy - bandyckie spelunki,
ca�e ulice prostytutek, nory
"upad�ych istot".
Dzieci nie by�y zdziwione
brudem w pokojach, pluskwami,
ubogim umeblowaniem. Po �mierci
ojca matka ich �y�a w ci�g�ym
l�ku przed n�dz�. Rodia i Lara
stale s�yszeli, �e stoj� na
skraju przepa�ci, i
przyzwyczajali si� do tego.
Wiedzieli, �e nie s� dzie�mi,
ulicy, ale jak w wychowankach
przytu�ku dla sierot zakorzeni�a
si� w nich g��boko pokora wobec
bogaczy.
�ywy przyk�ad owego l�ku
stanowi�a dla nich matka. Amalia
Kar�owna by�a pulchn� blondynk�
lat trzydziestu pi�ciu, u kt�rej
ataki serca wyst�powa�y na
zmian� z atakami g�upoty. By�a
strasznie tch�rzliwa i
�miertelnie ba�a si� m�czyzn,
tote� w�a�nie ze strachu i
zmieszania stale trafia�a z
jednych m�skich obj�� w drugie.
W "Czarnog�rze" zajmowali
numer dwudziesty trzeci, w
dwudziestym czwartym za� od dnia
otwarcia pensjonatu mieszka�
wiolonczelista Tyszkiewicz,
wiecznie spocony �ysy poczciwiec
w peruczce, kt�ry modlitewnie
sk�ada� r�ce i przyciska� je do
piersi, gdy chcia� kogo� o
czym� przekona�, a odrzuca�
g�ow� do ty�u i w natchnieniu
przewraca� oczyma, gdy grywa� po
domach lub wyst�powa� na
koncertach. Rzadko bywa� w domu
i ca�e dnie sp�dza� w Teatrze
Wielkim lub w Konserwatorium.
Wkr�tce s�siedzi zawarli
znajomo��, a wzajemnie zaci�gane
po�yczki mocno ich zbli�y�y.
Poniewa� obecno�� dzieci
kr�powa�a Amali� Kar�own� w
czasie wizyt Komarowskiego,
Tyszkiewicz zacz�� jej zostawia�
klucz od swego numeru, by mog�a
tam przynajmniej przyjmowa�
przyjaciela. Wkr�tce madame
Guichard tak przywyk�a do
ofiarno�ci Tyszkiewicza, �e
kilka razy ze �zami puka�a do
jego pokoju, prosz�c o obron�
przed swym protektorem.
3
Dom by� parterowy, sta� nie
opodal rogu Twerskiej. Czu�o si�
tu blisko�� Kolei Brzeskiej. Tu�
obok zaczyna�y si� jej w�o�ci,
s�u�bowe mieszkania pracownik�w,
zajezdnie parowozowe i magazyny.
Mieszka�a tutaj Ola Diemina,
rozs�dna dziewuszka,
siostrzenica pracownika z Moskwy
Towarowej.
By�a zdoln� uczennic�.
Wyr�nia�a j� dawna w�a�cicielka
pracowni, teraz za� zacz�a j�
ku sobie zbli�a� nowa. Oli
bardzo si� podoba�a Lara.
Wszystko pozosta�o tak, jak za
Lewickiej. Jak szalone kr�ci�y
si� maszyny pod naciskaj�cymi
peda� stopami lub fruwaj�cymi
d�o�mi zm�czonych szwaczek.
Niekt�re szy�y w r�ku, siedz�c
na stole i daleko wyci�gaj�c
d�o� z ig�� i d�ug� nici�.
Pod�oga by�a zas�ana �cinkami.
Rozmawia� trzeba by�o g�o�no, by
przekrzycze� warkot maszyn i
trele Kiri��a Modestowicza,
kanarka w klatce wisz�cej u
okna; tajemnic� jego imienia
zabra�a ze sob� do grobu
poprzednia w�a�cicielka.
W poczekalni damy malownicz�
grup� otacza�y st� z �urnalami.
Sta�y, siedzia�y lub wspiera�y
si� na �okciach w pozach
podpatrzonych na ilustracjach i
ogl�daj�c modele naradza�y si�
nad fasonami. Przy drugim stole
siedzia�a na dyrektorskim
miejscu pomocnica Amalii
Kar�owny, starsza krojczyni
Faina Si�antjewna Fietisowa,
ko�cista kobieta z brodawkami w
bruzdach policzk�w.
W po��k�ych z�bach trzyma�a
ko�cian� fifk� z papierosem,
mru�y�a oko o ��tym bia�ku i,
wypuszczaj�c nosem i ustami
��te stru�ki dymu, zapisywa�a w
zeszycie wymiary, numery kwit�w,
adresy i �yczenia t�ocz�cych si�
klientek.
Amalia Kar�owna by�a w
pracowni osob� now� i
niedo�wiadczon�. Nie czu�a si�
w�a�cicielk� w pe�nym tego s�owa
znaczeniu. Personel jednak by�
uczciwy, a na Fietisowej mo�na
by�o polega�. Niemniej jednak
czasy by�y niespokojne. Amalia
Kar�owna ba�a si� my�le� o
przysz�o�ci. Ogarnia�a j�
rozpacz. Wszystko lecia�o jej z
r�k.
Cz�sto zagl�da� tu Wiktor
Ippolitowicz Komarowski. Kiedy
przechodzi� przez pracowni�
kieruj�c si� do mieszkania i
mimochodem p�osz�c przebieraj�ce
si� elegantki, kt�re na jego
widok chowa�y si� za parawanami
i stamt�d odgryza�y si� zalotnie
na jego niewybredne dowcipy,
szwaczki szyderczo i
nie�yczliwie szepta�y: "O,
raczy� przyby�", "ten jej",
"gach Amalii", "buhaj", "pies na
baby".
Przedmiotem jeszcze wi�kszej
nienawi�ci by� jego buldog D�ek,
kt�rego czasem przyprowadza� na
smyczy i kt�ry wl�k� pana za
sob� tak gwa�townymi
szarpni�ciami, �e Komarowski
potyka� si�, rzuca� naprz�d i
szed� za psem z wyci�gni�tymi
r�kami jak �lepiec za
przewodnikiem.
Pewnego razu na wiosn� D�ek
chwyci� Lar� za nog� i rozerwa�
jej po�czoch�.
- Ukatrupi� tego diab�a - po
dziecinnemu wychrypia�a Larze na
ucho Ola Dienina.
- Tak, rzeczywi�cie, wstr�tne
psisko. Ale jak to zrobisz,
g�uptasie?
- Cicho, nie krzycz, ja
panienk� naucz�. S� takie
kamienne jaja wielkanocne. Mama
panienki ma takie na komodzie.
- No tak, marmurowe i
kryszta�owe.
- Aha, w�a�nie. Nachyl si�,
powiem na ucho. Trzeba wzi��
takie i zanurzy� w smalcu,
smalec je oblepi, on je ze�re,
ten parszywy pies, nabije sobie
ka�dun i koniec. Padnie trupem!
Jasne?
Lara �mia�a si� i my�la�a z
zazdro�ci�: Dziewczynka �yje w
biedzie, ci�ko pracuje, dzieci
z ludu szybko dojrzewaj�. A
jednak prosz�, ile� w niej
jeszcze dzieci�cej naiwno�ci.
Jajka, D�ek - sk�d si� to
bierze? "Czemu trafi� mi si�
taki los - my�la�a Lara, �e
wszystko dostrzegam i tak si�
wszystkim przejmuj�?"
4
"Przecie� mama jest dla
niego... jak to si� nazywa...
Przecie� on jest mamy, no,
tym... To wstr�tne s�owa, nie
chc� ich powtarza�. Wi�c czemu
patrzy na mnie takim wzrokiem?
Przecie� jestem jej c�rk�."
Mia�a niewiele ponad
szesna�cie lat, ale by�a ju�
dziewczyn� ca�kowicie
rozwini�t�. Dawano jej
osiemna�cie lat i nawet wi�cej.
Mia�a jasny umys� i �agodny
charakter. By�a bardzo �adna.
Ona i Rodia rozumieli, �e
wszystko w �yciu b�d� musieli
wywalczy� w�asnymi si�ami. W
przeciwie�stwie do dobrze
sytuowanych pr�niak�w nie mieli
kiedy zajmowa� si�
przedwczesnymi kr�tactwami i
teoretycznym wyw�chiwaniem
spraw, praktycznie jeszcze ich
nie dotycz�cych. Brudne jest
tylko to, co zb�dne. Lara by�a
najczystsz� istot� na �wiecie.
Brat i siostra znali warto��
wszystkiego i cenili sobie to,
co osi�gn�li. Trzeba by�o si�
liczy�, aby si� wybi�. Lara
uczy�a si� dobrze, nie z
abstrakcyjnego poci�gu do
wiedzy, ale dlatego, �e
zwolnienie z czesnego
otrzymywa�y tylko dobre
uczennice, a aby to osi�gn��,
trzeba by�o du�o si� uczy�.
R�wnie dobrze jak si� uczy�a,
Lara bez przymusu zmywa�a
statki, pomaga�a w pracowni i
chodzi�a z poleceniami matki.
Porusza�a si� bezg�o�nie,
p�ynnie, i wszystko w niej by�o
harmonijne - niedostrzegalna
szybko�� ruch�w, wzrost, g�os,
szare oczy i jasne w�osy.
By�a niedziela, po�owa lipca.
W dni �wi�teczne mo�na by�o rano
powylegiwa� si� d�u�ej w ��ku.
Lara le�a�a na wznak z r�kami
pod g�ow�.
W pracowni panowa�a niezwyk�a
cisza. Okno na ulic� by�o
otwarte. Lara s�ysza�a, jak
turkoc�ca w oddali bryczka
zjecha�a z kocich �b�w jezdni na
szyny tramwaju konnego i twardy
stukot ust�pi� miejsca p�ynnemu
�lizganiu si� k� jak po ma�le.
"Trzeba jeszcze troch� pospa�" -
pomy�la�a. Miejski zgie�k
usypia� niby ko�ysanka.
Sw�j wzrost, u�o�enie cia�a w
��ku Lara wyczuwa�a teraz dwoma
punktami - wysuni�tym lewym
ramieniem i du�ym palcem prawej
nogi. To by�o tylko rami� i
noga, a ca�a reszta, to bardziej
lub mniej ona sama, jej dusza
czy te� istota umieszczona w
zgrabnym kszta�cie i ca�ym
sercem d���ca ku przysz�o�ci.
"Trzeba usn��" - my�la�a Lara
i wywo�ywa�a w pami�ci s�oneczn�
stron� Karetnego Riadu o tej
porze, wozownie z ogromnymi
kolasami_straganami na czysto
zamiecionych pod�ogach, r�ni�te
szk�o latarni przy karetach,
wypchane nied�wiedzie, bogate
�ycie. A nieco ni�ej - kre�li�a
sobie w my�lach obraz -
�wiczenia dragon�w na dziedzi�cu
koszar Znamie�skich, karne
gibkie konie, id�ce wko�o, skoki
na siod�a z rozbiegu i jazda
st�pa, k�us, galop. I
rozdziawione usta nianiek i
mamek z dzie�mi, t�umnie
przywartych do koszarowego
ogrodzenia. A jeszcze ni�ej -
my�la�a Lara - Pietrowka, Linie
Pietrowskie.
"Ale�, panno Laro! Sk�d takie
my�li? Po prostu chc� pani
pokaza� moje mieszkanie. Tym
bardziej, �e to tu� obok."
By�y imieniny ma�ej Olgi,
c�reczki jego znajomych z
Karetnego. Bawili si� z tej
okazji doro�li - ta�ce, szampan.
Zaprasza� mam�, ale mama nie
mog�a p�j��, �le si� czu�a.
"Prosz� zabra� Lar� -
powiedzia�a. - Ci�gle mnie pan
przestrzega: "Amalio, niech�e
pani strze�e Lary." No wi�c
niech teraz pan jej strze�e." I
strzeg� jej, ani s�owa!
Cha_cha_cha!
Jaka� to szalona rzecz ten
walc! Wiruje si� i wiruje bez
ko�ca, o niczym nie my�l�c.
Dop�ki gra muzyka, mija ca�a
wieczno��, jak �ycie w powie�ci.
Ale zaledwie przestan� gra�,
przychodzi �wiadomo�� skandalu,
jak gdyby oblano ci� zimn� wod�
albo zastano nieubran�. Poza tym
na te poufa�o�ci pozwalasz z
samochwalstwa, �eby pokaza�,
jaka ju� jeste� doros�a.
Nigdy nie przypuszcza�a, �e on
tak �wietnie ta�czy. Jakie� ma
m�dre d�onie, jak pewnie
obejmuje nimi tali�!