2018

Szczegóły
Tytuł 2018
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2018 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2018 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2018 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Borys Pasternak Doktor �ywago Tom Ca�o�� w tomach Zak�ad Nagra� i Wydawnictw Zwi�zku Niewidomych Warszawa 1995 Prze�o�y�a Ewa Rojewska_olejarczuk T�oczono pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni Zak�adu Nagra� i Wydawnictw Zn, Warszawa, ul. Konwiktorska 9. Przedruk z Wydawnictwa "Pa�stwowy Instytut Wydawniczy", Warszawa 1990 Pisa�a K. Kruk Korekty dokona�y M. Schoeneich_Szyma�ska i I. Stankiewicz Wybitny pisarz rosyjski Borys Pasternak (1890_#1960), poeta, prozaik i t�umacz, debiutowa� w r. 1914 zbiorem "Blizniec w tuczach". Od owej chwili opublikowa� wiele tom�w poetyckich, daj�c si� pozna� jako tw�rca o bardziej indywidualnym, nowatorskim obliczu, operuj�cy �mia�ymi skojarzeniami poj�ciowymi, zaskakuj�c� cz�stokro� metaforyk� i budow� wiersza. Od symbolist�w przej�� wiar� w magi� s�owa, od futuryst�w dynamik� i �amanie sk�adni, lecz pomimo owych wp�yw�w stworzy� poezj� ca�kowicie nowej, niepowtarzalnej jako�ci. (wydania polskie: "Poezje", Piw 1962 oraz "Drogi napowietrzne i inne utwory", Czytelnik 1973). By� tak�e Pasternak autorem szkic�w autobiograficznych oraz t�umacze� m.in. Szekspira, Goethego, S�owackiego. Jednak�e dzie�em jego �ycia pozostaje powie�� "Doktor �ywago", kt�ra uzyska�a szeroki rozg�os �wiatowy i wiele wyda� za granic�; w Zsrr wszak�e w ostatnim dopiero czasie doczeka�a si� publikacji. Autor po jej uko�czeniu (w r. 1954) sta� si� ofiar� zorganizowanej nagonki i obiektem niewybrednej krytyki, zarzucaj�cej mu subiektywizm, brak zaanga�owania spo�ecznego, zdrad� komunistycznych idea��w. W wyniku tej kampanii popieranej przez w�adze zmuszony by� odm�wi� przyj�cia literackiej nagrody Nobla, kt�r� przyznano mu w 1958 r. "Doktor �ywago" to wielki epicki, a zarazem przenikni�ty najczystsz� poezj� fresk ukazuj�cy rewolucj� w zwierciadle indywidualnych ludzkich los�w. Realistyczny opis ��czy si� tu z impresyjn� wizj� rewolucji jako �ywio�u, kt�ry Pasternaka jednocze�nie fascynowa� i przera�a�. Ksi��ka jest protestem przeciwko zadawaniu gwa�tu naturze ludzkiej, niszczeniu wszystkiego, co w cz�owieku indywidualne, wolne, tw�rcze, cho�by w imi� wielkiej idei. Z drugiej strony stanowi r�wnie� pr�b� odpowiedzi na pytanie, jak wygl�da� powinna moralna odpowiedzialno�� jednostki za histori�. Rozwa�ania autora i jego refleksje wykraczaj� jednak�e daleko poza konkretne t�o i uwarunkowania historyczne - nosz� cech� autentycznego uniwersalizmu. To w�a�nie stanowi o nieprzemijaj�cej warto�ci dzie�a. Ksi�ga pierwsza Cz�� pierwsza Po�pieszny o pi�tej 1 Szli i szli, �piewaj�c "Wieczne odpoczywanie", a kiedy milkli, zdawa�o si�, �e nadal �piewaj� odruchowo nogi, konie, porywy wiatru. Przechodnie przepuszczali kondukt, liczyli wie�ce, �egnali si�. Ciekawscy przy��czali si� do orszaku, pytali: "Kto umar�?" Odpowiadano im: "�ywago". - "Ach tak, rozumiem". - "Ale nie on, ona." - "To wszystko jedno. Niech spoczywa w pokoju. Bogaty pogrzeb." Przemyka�y bezpowrotnie ostatnie nieliczne minuty. "...pa�ska jest ziemia i nape�nienie jej, okr�g ziemi i wszyscy, kt�rzy mieszkaj� na nim." (Ps. 23, 1. Wszystkie cytaty z Pisma �wi�tego w przek�adzie J. Wujka.) Duchowny, robi�c znak krzy�a, rzuci� gar�� ziemi na Mari� Niko�ajewn�. Za�piewano "Z duszami sprawiedliwych". Zacz�� si� straszny po�piech. Trumn� zamkni�to, zabito gwo�dziami, zacz�to opuszcza� do grobu. Zadudni� deszcz bry�, kt�rymi po�piesznie, czterema �opatami, zasypywano mogi��. Wkr�tce wyr�s� na niej pag�rek ziemi, na kt�rym stan�� dziesi�cioletni ch�opczyk. Tylko w stanie ot�pienia i zoboj�tnienia, jaki ogarnia �a�obnik�w pod koniec uroczystego pogrzebu, mog�o si� komu� wydawa�, �e ch�opiec chce wyg�osi� mow� nad grobem matki. Podni�s� g�ow� i niewidz�cym spojrzeniem obrzuci� jesienne pustkowie i kopu�y klasztoru. Jego perkatonos� buzi� wykrzywi� grymas. Szyja si� wygi�a. Gdyby takim ruchem podni�s� �eb wilczek, by�oby jasne, �e zaraz zawyje. Ch�opiec zas�oni� twarz r�kami i za�ka�. Nadci�gaj�ca chmura j�a ch�osta� go po r�kach i twarzy mokrymi biczami zimnej ulewy. Do grobu zbli�y� si� m�czyzna w czerni, z zak�adkami na w�skich, obcis�ych r�kawach. By� to brat zmar�ej i wuj p�acz�cego ch�opca, by�y duchowny, na w�asn� pro�b� zwolniony ze �wi�ce�, Miko�aj Niko�ajewicz Wiedeniapin. Podszed� do ch�opca i wyprowadzi� go z cmentarza. 2 Nocowali w klasztorze, w pokoiku, kt�ry zaproponowano wujowi po starej znajomo�ci. By�a wigilia Pokrowy. Nazajutrz mieli wyjecha� z wujem daleko na po�udnie, do jednego z gubernialnych miast Powo��a, gdzie ojciec Miko�aj pracowa� w redakcji miejscowej post�powej gazety. Bilety na poci�g by�y kupione, rzeczy spakowane i sta�y w celi. Z le��cego w pobli�u dworca wiatr przynosi� p�aczliwe pogwizdywania manewruj�cych parowoz�w. Pod wiecz�r znacznie si� och�odzi�o. Dwa umieszczone na poziomie ziemi okna wychodzi�y na kawa�ek niepozornego ogrodu, obsadzonego krzewami ��tej akacji, na zamarzni�te ka�u�e drogi i na ten kraniec cmentarza, na kt�rym tego dnia pochowano Mari� Niko�ajewn�. Ogr�d by� pusty, je�li nie liczy� kilku mieni�cych si� jak mora grz�d posinia�ej z zimna kapusty. Kiedy nadlatywa� wiatr, nagie krzewy akacji szamota�y si� jak szalone i k�ad�y si� na drodze. W nocy zbudzi�o Jur� stukanie do okna. Ciemna cela by�a niesamowicie o�wietlona bia�ym drgaj�cym blaskiem. Jura w samej koszuli podbieg� do okna i przywar� twarz� do zimnej szyby. Za oknem nie by�o ani drogi, ani cmentarza, ani ogrodu. Na dworze szala�a zamie�, w powietrzu dymi� �nieg. Mo�na by�o pomy�le�, �e burza spostrzeg�a Jur� i wiedz�c, jak� budzi groz�, lubuje si� wywieranym na ch�opcu wra�eniem. �wista�a, wy�a i na wszelkie sposoby stara�a si� przyci�gn�� jego uwag�. Z nieba zw�j za zwojem sp�ywa�y nie ko�cz�ce si� bele bia�ej materii, spowijaj�c ziemi� pogrzebowymi ca�unami. Na ca�ym �wiecie nic nie mog�o si� jej przeciwstawi�. Pierwsz� my�l� Jury, kiedy zszed� z parapetu, by�o pragnienie ubrania si� i wybiegni�cia na dw�r, �eby co� zrobi�. To obawia� si�, �e �nieg zasypie klasztorn� kapust� i nikt jej nie odkopie, to zn�w, �e w polu zasypie mam�, a ona nie b�dzie mia�a si� si� temu oprze� i odejdzie w ziemi�, w g��b, jeszcze dalej od niego. Znowu wszystko sko�czy�o si� p�aczem. Zbudzi� si� wujek, m�wi� mu o Chrystusie i pociesza�, a potem ziewa�, podchodzi� do okna i sta� zamy�lony. Zacz�li si� ubiera�. �wita�o. 3 Dop�ki �y�a matka, Jura nie wiedzia�, �e ojciec dawno ich porzuci�, �e rozje�d�a po rozmaitych miastach Syberii i zagranicy, hula i nurza si� w rozpu�cie, i �e dawno przeputa� i rozrzuci� na wiatr ich milionowy maj�tek. Zawsze m�wiono Jurze, �e ojciec jest w Peters�burgu czy te� na jakim� jarmarku, najcz�ciej w Irbicie. Potem za� okaza�o si�, �e zawsze chorowita matka ma suchoty. Zacz�a je�dzi� na kuracj� na po�udnie Francji i do p�nocnych W�och, dok�d Jura dwa razy jej towarzyszy�. W takim zam�cie i po�r�d ci�g�ych zagadek min�o dzieci�stwo Jury, cz�sto pod opiek� wci�� si� zmieniaj�cych obcych ludzi. Przywyk� do tych zmian i w tej sytuacji wiecznego chaosu nie dziwi�a go nieobecno�� ojca. Pami�ta� z najwcze�niejszego dzieci�stwa, �e w�wczas nazwiskiem, kt�re nosi�, nazywano ca�e mn�stwo najr�niejszych rzeczy. By�a manufaktura �ywagi, bank �ywagi, kamienice �ywagi, spos�b wi�zania krawata i przepinania go szpilk� ~a la �ywago, nawet jaki� okr�g�y placek, rodzaj rumowej baby, nosi� nazw� �ywago; by� taki czas, kiedy mog�e� krzykn�� moskiewskiemu doro�karzowi: "do �ywagi!", zupe�nie tak jak "gdzie diabe� m�wi dobranoc", i wo�nica unosi� ci� w saniach za si�dm� g�r� i rzek�. Ze wszystkich stron otacza� ci� cichy park. Na obwis�ych ga��ziach �wierk�w, osypuj�c z nich szron, siada�y wrony. Wok� rozlega�o si� ich krakanie, dono�ne jak trzask �ami�cego si� s�ka. Z nowych budynk�w za przesiek� wybiega�y na drog� rasowe psy. Zapala�y si� tam �wiat�a. Zapada� wiecz�r. Nagle wszystko to rozsypa�o si� w gruzy. �ywagowie zubo�eli. 4 Latem tysi�c dziewi��set trzeciego roku tarantasem zaprz�onym w par� koni Jura i wuj jechali przez pola do Duplanki, maj�tku fabrykanta jedwabiu i wielkiego mecenasa sztuki Ko�ogriwowa, do pedagoga i popularyzatora po�ytecznych ga��zi wiedzy, Iwana Iwanowicza Woskobojnikowa. By�o Matki Boskiej Kaza�skiej, �rodek �niw. Z powodu pory obiadowej, a mo�e z uwagi na �wi�to, w polu nie by�o �ywej duszy. S�o�ce pali�o nie do��te �any jak nie dogolone aresztanckie karki. Nad polami kr��y�o ptactwo. Pszenica, pochylaj�c k�osy, pr�y�a si� na baczno�� w bezwietrznym powietrzu albo, ustawiona w mendle, stercza�a z dala od drogi, kiedy si� na ni� d�ugo patrzy�o, przybiera�a wygl�d poruszaj�cych si� sylwetek, jak gdyby skrajem widnokr�gu chodzili geometrzy i co� zapisywali. - A te - pyta� Miko�aj Niko�ajewicz Paw�a, robotnika i dozorc� z wydawnictwa, kt�ry siedzia� na ko�le bokiem, zgarbiony i z nog� na nog�, chc�c podkre�li�, �e nie jest zawodowym wo�nic� i powozi tylko przypadkiem - a te s� czyje, dziedzica czy ch�opskie? - Te dziedzica - odpowiada� Pawe� i zapala� papierosa - a znowu� te - po d�ugiej pauzie, w czasie kt�rej zaci�ga� si� g��boko, wskazywa� ko�cem bata w drug� stron� - te ichnie. No co, pospa�y�cie si�? - pokrzykiwa� co chwila na konie, na kt�rych zady i ogony zerka� z ukosa niby maszynista na manometry. Ale konie ci�gn�y jak wszystkie konie na �wiecie, to jest dyszlowy bieg� z gorliwo�ci� w�a�ciw� jego prostej naturze, przyprz�na za� robi�a na nie wtajemniczonych wra�enie patentowanego lenia, co to tylko by si� wygina� jak �ab�d�, pl�saj�c w takt brz�czenia dzwoneczk�w, kt�re sam rozhu�ta� swymi podskokami. Miko�aj Niko�ajewicz wi�z� Woskobojnikowowi korekt� jego ksi��ki o problemach agrarnych, kt�r� wydawnictwo poleci�o jeszcze raz przejrze� z uwagi na wzmo�on� ostatnio cenzur�. - Burzy si� nar�d w powiecie - m�wi� Miko�aj Niko�ajewicz. - W gminie pa�kowskiej zar�n�li kupca, marsza�kowi ziemskiemu spalili stadnin�. Co o tym my�lisz? Co si� m�wi u was na wsi? Okaza�o si� jednak, �e Pawe� widzi te sprawy w jeszcze ciemniejszych barwach ni� nawet cenzor, kt�ry pow�ci�ga� agrarne nami�tno�ci Woskobojnikowa. - Co si� m�wi? Rozpu�cili nar�d. Swawola, powiadaj�. Czy� to z naszym ludem tak mo�na? Daj ch�opom swobod�, to si� wszyscy wymorduj�, jak B�g na niebie. Pospa�y�cie si�, czy co? By�a to druga podr� wuja i siostrze�ca do Duplanki. Jura my�la�, �e pami�ta drog�, i za ka�dym razem, gdy pola rozbiega�y si� wszerz, obj�te z ty�u i z przodu cienkim szlaczkiem lasu, zdawa�o mu si�, �e rozpoznaje miejsce, w kt�rym droga powinna skr�ci� w prawo, a za zakr�tem uka�e si� i po chwili zniknie dziesi�ciowiorstwowa panorama maj�tku Ko�ogriwowa z po�yskuj�c� w oddali rzek� i przecinaj�cymi j� torami kolei. Za ka�dym razem jednak si� myli�. Ko�czy�y si� jedne pola i zaczyna�y nast�pne. Znowu i znowu otacza�y je lasy. Te ci�g�e zmiany rozleg�ego krajobrazu budzi�y wznios�e my�li. Mia�o si� ochot� marzy� i rozmy�la� o przysz�o�ci. �adna z ksi��ek, kt�re rozs�awi�y p�niej Miko�aja Niko�ajewicza, nie by�a jeszcze napisana. Ale koncepcje mia� sprecyzowane. Nie wiedzia� tylko, jak bliski jest jego czas. Ju� nied�ugo po�r�d przedstawicieli �wczesnej literatury, profesor�w uniwersytetu i filozof�w rewolucji mia� si� pojawi� cz�owiek, kt�ry my�la� na temat wszystkich nurtuj�cych ich spraw i kt�ry, opr�cz terminologii, nie mia� z nimi nic wsp�lnego. Wszyscy oni jak jeden m�� trwali przy jakim� jednym dogmacie i zadowalali si� s�owami i pozorami, a ojciec Miko�aj by� duchownym, kt�ry mia� za sob� idee To�stoja i rewolucj�, i kroczy� wci�� dalej. Pragn�� my�li, uskrzydlonej i rzeczowej, kt�ra d���c naprz�d, torowa�aby prawdziwie wyra�n� drog� i co� zmienia�a na lepsze, i kt�ra by�aby dostrzegalna nawet dla dziecka czy nieuka jak �wiat�o b�yskawicy czy odg�os przetaczaj�cego si� gromu. Pragn�� nowego. Jura dobrze si� czu� z wujem. Wuj by� podobny do mamy. Tak jak ona, by� cz�owiekiem swobodnej my�li, pozbawionym uprzedze� wobec rzeczy i spraw niezwyczajnych. Posiada�, tak jak i ona, owo szlacheckie poczucie r�wno�ci ze wszystkim, co �yje. Tak jak ona rozumia� wszystko od razu i potrafi� wyra�a� my�li w tej formie, w jakiej przychodz� do g�owy w pierwszej chwili, kiedy s� jeszcze �ywe i nie utraci�y sensu. Jura by� rad, �e wuj zabra� go do Duplanki. By�o tam bardzo �adnie i malowniczo�� tego miejsca tak�e przypomina�a ch�opcu mam�, kt�ra lubi�a przyrod� i cz�sto zabiera�a go ze sob� na spacery. Pr�cz tego cieszy� si�, �e zn�w zobaczy Nik� Dudorowa, mieszkaj�cego u Woskobojnikowa gimnazjalist�, kt�ry na pewno Jur� lekcewa�y�, gdy� by� o dwa lata starszy, a przy powitaniu silnie szarpa� r�k� w d� i tak nisko pochyla� g�ow�, �e w�osy spada�y mu na czo�o, do po�owy zas�aniaj�c twarz. 5 - �ywotnym elementem problemu pauperyzmu... - czyta� Miko�aj Niko�ajewicz z poprawionego maszynopisu. - My�l�, �e lepiej b�dzie "istot�" - m�wi� Iwan Iwanowicz i nanosi� na korekt� odpowiedni� poprawk�. Pracowali w p�mroku oszklonej werandy. Oko rozr�nia�o poniewieraj�ce si� w nie�adzie konewki i narz�dzia ogrodnicze. Na oparciu po�amanego krzes�a wisia� p�aszcz przeciwdeszczowy. W k�cie sta�y gumiaki z przyschni�tym b�otem i zwisaj�cymi do pod�ogi cholewami. - Tymczasem statystyka zgon�w i narodzin wskazuje... - dyktowa� Miko�aj Niko�ajewicz. - Trzeba wstawi� "w omawianym roku" - m�wi� Iwan Iwanowicz i zapisywa�. Na werandzie by� lekki przeci�g. Arkusze broszury przyci�ni�to kawa�kami granitu, �eby nie sfrun�y. Kiedy sko�czyli, Miko�aj Niko�ajewicz zacz�� si� zbiera� do domu. - Burza nadci�ga. Trzeba jecha�. - Mowy nie ma. Nie puszcz� pana. Zaraz b�dzie herbata. - Przed wieczorem musz� koniecznie by� w mie�cie. - Nie pomog� �adne t�umaczenia. Nie chc� o tym s�ysze�. Z ogr�dka zalatywa�o dymkiem z samowara, kt�ry t�umi� zapach tytoniu i heliotropu. Przenoszono tam z oficyny kajmak, jagody i serowe ciastka. Nagle okaza�o si�, �e Pawe� poszed� si� k�pa� i zabra� nad rzek� konie. Miko�aj Niko�ajewicz musia� pogodzi� si� z losem. - Chod�my nad urwisko, posiedzimy na �aweczce, zanim nakryj� do herbaty - zaproponowa� Iwan Iwanowicz. Iwan Iwanowicz na prawach przyja�ni zajmowa� u bogacza Ko�ogriwowa dwa pokoje w oficynie rz�dcy. Domek �w z przytykaj�cym do� ogr�dkiem le�a� w tylnej, zapuszczonej cz�ci parku ze star�, p�okr�g�� alej� wjazdow�. Aleja by�a g�sto zaro�ni�ta traw�. Nie by�o na niej teraz ruchu, wo�ono tylko ziemi� i gruz do w�wozu, kt�ry s�u�y� za wysypisko. Ko�ogriwow, cz�owiek o post�powych pogl�dach, sympatyk rewolucji, obecnie wraz z �on� przebywa� za granic�. W maj�tku mieszka�y tylko jego c�rki Nadia i Lipa z guwernantk� i niewielk� liczb� s�u�by. Sadek rz�dcy by� odgrodzony od ca�ego parku, jego staw�w, ��czek i dworu �ywop�otem z czarnej kaliny. Iwan Iwanowicz i Miko�aj Niko�ajewicz obchodzili te zaro�la od zewn�trz; w miar� jak posuwali si� naprz�d, w r�wnych odst�pach czasu a� kipia�o w kalinach. Trzepot skrzyde� nape�nia� zaro�la jednostajnym szumem, jak gdyby przed id�cymi wzd�u� �ywop�otu p�yn�a rurami woda. Szli obok oran�erii, mieszkania ogrodnika i kamiennych ruin o nieznanym przeznaczeniu. Rozmawiali o nowych m�odych si�ach w nauce i literaturze. - Trafiaj� si� ludzie utalentowani - m�wi� Miko�aj Niko�ajewicz. - Ale obecnie bardzo si� rozpowszechni�y r�ne k�ka i stowarzyszenia. Wszelkie stadne skupiska to azyl dla beztalenci, bez wzgl�du na to, czy s� zwolennikami So�owjowa, Kanta czy Marksa. Prawdy szukaj� tylko samotnicy i zrywaj� ze wszystkimi, kt�rzy kochaj� j� niedostatecznie. Czy istnieje na �wiecie co�, co zas�ugiwa�oby na wierno��? Takich rzeczy jest bardzo ma�o. Ja uwa�am, �e trzeba by� wiernym nie�miertelno�ci, tej drugiej, silniejszej formie �ycia. Trzeba zachowa� wierno�� wobec nie�miertelno�ci, trzeba by� wiernym Chrystusowi! Ach, krzywi si� pan, m�j biedaku. Znowu pan nic nie rozumie. - M_taak - mrucza� Iwan Iwanowicz, cienki jak w�gorz blondyn ze z�o�liw� br�dk�, kt�ra upodabnia�a go do Amerykanina z czas�w Lincolna (co chwila chwyta� j� gar�ci� i wtyka� jej koniec do ust). - Oczywi�cie nic nie m�wi�. Wie pan przecie�, �e patrz� na te sprawy zupe�nie inaczej. A propos. Niech pan opowie, jak pana zwolnili od �wi�ce�. Ju� dawno chcia�em o to zapyta�. Pewnie pana pot�pili? Ob�o�yli kl�tw�, co? - Dlaczego pan zmienia temat? A zreszt� dobrze. Kl�twa? Nie, teraz si� tego nie robi. By�y nieprzyjemno�ci, do dzi� s� nast�pstwa. Na przyk�ad przez d�u�szy czas nie mog� wst�pi� na s�u�b� pa�stwow�. Nie wpuszczaj� mnie do stolicy. Ale to wszystko g�upstwa. Wr��my do naszej rozmowy. Powiedzia�em, �e trzeba by� wiernym Chrystusowi. Zaraz to wyja�ni�. Pan nie rozumie, �e mo�na by� ateist�, mo�na nie wiedzie�, czy B�g istnieje, a je�eli tak, to po co, a jednocze�nie wiedzie�, �e cz�owiek jest osadzony nie w przyrodzie, lecz w historii, i �e w dzisiejszym rozumieniu historia zosta�a stworzona przez Chrystusa, �e w�a�nie Ewangelia jest jej pocz�tkiem. A c� to jest historia? To wytyczenie trwaj�cych przez wieki prac, po�wi�conych rozwi�zaniu zagadki �mierci i pokonaniu jej w przysz�o�ci. Po to odkrywa si� matematyczne niesko�czono�ci i fale elektromagnetyczne, po to pisze si� symfonie. Nie spos�b i�� naprz�d w tym kierunku bez pewnego wzlotu duszy. Odkryciom tym niezb�dne jest wyposa�enie duchowe. Przes�anki do tego zawarte s� w Ewangelii. Oto one: po pierwsze, mi�o�� bli�niego, ten najwy�szy rodzaj �ywej energii, przepe�niaj�cej serce cz�owieka i domagaj�cej si� uj�cia i rozprzestrzeniania, nast�pnie za� to g��wne cz�ci sk�adowe wsp�czesnego cz�owieka, bez kt�rych jest on nie do pomy�lenia, a mianowicie idea wolno�ci osobistej i idea �ycia jako ofiary. Prosz� wzi�� pod uwag�, �e do tej pory jest to absolutna nowo��. Historia w tym rozumieniu w staro�ytno�ci nie istnia�a. Tam by�y tylko ohydne sangwiniczne wybuchy okrutnych, pooranych osp� Kaligul�w, kt�rzy nie mieli poj�cia, jak niedo��ny jest ka�dy ciemi�zca. Tam by�a che�pliwa martwa wieczno�� br�zowych pomnik�w i marmurowych kolumn. Stulecia i pokolenia dopiero po Chrystusie odetchn�y swobodnie. Dopiero po Chrystusie zacz�to �y� dla potomno�ci i teraz cz�owiek nie umiera na ulicy pod p�otem, ale u siebie w historii, w toku prac po�wi�conych przezwyci�eniu �mierci, umiera, sam oddany tej sprawie. Uf, a� si� spoci�em! I wszystko jak groch o �cian�! - To metafizyka, ojczulku. Lekarze mi tego zabronili, m�j �o��dek tego nie trawi. - No i B�g z panem. Zostawmy to. Szcz�ciarz z pana! Wygl�d - �e tylko pozazdro�ci�! A �yje toto i nic nie czuje. Na rzek� a� oczy bola�y patrze�. B�yszcza�a w s�o�cu, wyginaj�c si� wkl�s�o i wypukle jak arkusz blachy. Nagle pomarszczy�a si� w drobne fale. Z przeciwleg�ego brzegu ruszy� ci�ki prom z ko�mi, furami, babami i ch�opami. - I pomy�le�, �e dopiero pi�ta - powiedzia� Iwan Iwanowicz. Widzi pan, po�pieszny z Syzrania. Przychodzi tu o pi�tej z minutami. W oddali toczy� si� po r�wninie z prawej strony w lew� czy�ciutki ��to_granatowy poci�g, mocno zmniejszony odleg�o�ci�. Nagle spostrzegli, �e si� zatrzyma�. Nad lokomotyw� wzbi�y si� bia�e ob�oczki pary. Po chwili da�y si� s�ysze� alarmuj�ce gwizdy. - Dziwne - powiedzia� Woskobojnikow. - Sta�o si� chyba co� niedobrego. Nie ma powodu, �eby si� zatrzymywa� na tych bagnach. Co� si� sta�o. No, chod�my na herbat�. 6 Niki nie by�o ani w ogrodzie, ani w domu. Jura domy�la� si�, �e Nika chowa si� przed go��mi, bo si� z nimi nudzi, i on, Jura, nie jest dla niego towarzystwem. Wuj z Iwanem Iwanowiczem poszli pracowa� na werand�, a pozostawiony sam sobie ch�opiec w��czy� si� bez celu wok� domu. By�o tu prze�licznie! Co chwila rozlega� si� czysty, trzynutowy po�wist wilgi, a po nim kr�tka przerwa, jak gdyby ptak wyczekiwa�, a� wilgotny, fujarczany d�wi�k przepoi ca�� okolic�. G�sty, zab��kany w powietrzu zapach kwiat�w wisia� ci�ko nad klombami, przyt�oczony upa�em. Jak�e to przypomina�o Antibes i Bordigher�! Jura rozgl�da� si� wci�� na prawo i na lewo. Nad polankami unosi�o si� jak halucynacja s�uchowa widmo g�osu mamy, Jura s�ysza� go w melodyjnych trelach ptak�w i w brz�ku pszcz�. Wzdryga� si� co chwila, zdawa�o mu si�, �e matka nawo�uje go i dok�d� wzywa. Doszed� na skraj urwiska i zacz�� schodzi� w d�. Z rzadkiego, czystego lasu, pokrywaj�cego skraj parowu, zszed� w rosn�c� na dnie olszyn�. Panowa� tu wilgotny p�mrok, gni�y powalone drzewa, by�o ma�o kwiat�w, a w�laste �odygi skrzypu przypomina�y bu�awy i pastora�y z egipskim ornamentem, jaki Jura ogl�da� w swym ilustrowanym Pi�mie �wi�tym. Zrobi�o mu si� bardzo smutno, zbiera�o si� na p�acz. Upad� na kolana i zala� si� �zami. - Aniele Bo�y, str�u m�j! - modli� si�. - Utwierd� mnie na s�usznej drodze i powiedz mamusi, �e mi tutaj dobrze, �eby si� nie martwi�a. Panie Bo�e, je�eli jest �ycie pozagrobowe, przyjm mamusi� do raju, gdzie oblicza �wi�tych i b�ogos�awionych ja�niej� jako gwiazdy. Mamusia by�a taka dobra, niemo�liwe, �eby by�a grzesznic�, zmi�uj si� nad ni�. Bo�e, zr�b, �eby si� nie m�czy�a. Mamusiu! - w rozdzieraj�cej dusz� t�sknocie przyzywa� j� z nieba jak nowo objawion� �wi�t�; wreszcie nie wytrzyma�, upad� na ziemi� i straci� przytomno��. Niezbyt d�ugo le�a� zemdlony. Kiedy si� ockn��, us�ysza�, �e wuj wo�a go z g�ry. Odezwa� si� i zacz�� wstawa�. Nagle przypomnia� sobie, �e nie pomodli� si� za swego zaginionego bez wie�ci ojca, jak uczy�a go Maria Niko�ajewna. Po omdleniu by�o mu jednak tak b�ogo, �e nie chcia� si� rozstawa� z owym uczuciem lekko�ci, ba� si� je utraci�. Pomy�la� wi�c, �e nic si� strasznego nie stanie, je�eli pomodli si� za ojca innym razem. - Poczeka. Wytrzyma - pomy�la� p�wiadomie. Zupe�nie nie pami�ta� ojca. 7 W poci�gu, w przedziale drugiej klasy, wraz ze swym ojcem, prawnikiem z Orenburga, jecha� Misza Gordon, jedenastoletni ch�opiec o zamy�lonej buzi i wielkich czarnych oczach. Ojciec przenosi� si� do urz�du w Moskwie, syn do moskiewskiego gimnazjum. Matka i siostry dawno ju� by�y na miejscu, zaj�te urz�dzaniem mieszkania. Syn i ojciec jechali poci�giem ju� trzeci dzie�. Za oknami, w ob�okach gor�cego py�u, wybielona s�o�cem jak wapnem, mkn�a Rosja, pola i stepy, miasta i wsie. Drogami wlok�y si� konne tabory, ci�ko zje�d�a�y z traktu na przejazdach, i patrz�c z p�dz�cego w�ciekle poci�gu mia�o si� wra�enie, �e wozy stoj� bez ruchu, a konie przebieraj� nogami w miejscu. Na wi�kszych stacjach pasa�erowie zrywali si� jak oparzeni i p�dem lecieli do bufetu, a zachodz�ce s�o�ce spoza drzew stacyjnego skweru o�wietla�o ich nogi i �wieci�o pod ko�a wagon�w. Dzia�anie jednostki jest na ca�ym �wiecie trze�wo wykalkulowane, dzia�anie masowe - nie�wiadome, pijane niejako wsp�lnym, jednocz�cym je nurtem �ycia. Ludzie pracuj�, krz�taj� si�, wprawiani w ruch mechanizmem w�asnych trosk. Mechanizmy nie dzia�a�yby jednak, gdyby nie kierowa� nimi czynnik najwa�niejszy - uczucie ca�kowitej beztroski. Beztroska owa wyp�ywa�a z poczucia wsp�lnoty ludzkich istnie�, z przekonania o ich jako�ciowej wymianie, z radosnej my�li o tym, �e wszystko, co si� dzieje, dokonuje si� nie tylko na ziemi, w kt�rej grzebie si� zmar�ych, ale tak�e w miejscu, kt�re jedni nazywaj� kr�lestwem bo�ym, drudzy histori�, a trzeci jeszcze jako� inaczej. MIsza Gordon by� gorzkim i smutnym wyj�tkiem od tej regu�y. Wszystkimi jego poczynaniami rz�dzi�o jedynie uczucie zafrasowania, kt�rego nie �agodzi�a i nie uszlachetnia�a beztroska. Dobrze zna� t� swoj� dziedziczn� cech� i z podejrzliw� nieufno�ci� doszukiwa� si� w sobie jej oznak. Martwi� si� ni�, ta cecha go upokarza�a. Od najm�odszych lat, jak tylko si�ga� pami�ci�, nie przestawa� si� dziwi�, jak, maj�c takie same jak inni r�ce i nogi, i m�wi�c tym samym j�zykiem, mo�na by� innym ni� wszyscy, a w dodatku kim�, kto ma�o komu si� podoba, kim� nielubianym. Nie m�g� zrozumie� sytuacji, w kt�rej, je�eli jest si� gorszym ni� inni, nie mo�na do�o�y� stara�, �eby si� poprawi� i by� lepszym. Co to znaczy by� �ydem? Czemu co� takiego istnieje? Jakie zado��uczynienie czy usprawiedliwienie otrzyma si� za t� bezkrwaw� walk�, nie przynosz�c� nic pr�cz cierpie�? Kiedy pyta� o to ojca, ten m�wi�, �e Misza wychodzi ze z�ych za�o�e� i �e tak rozumowa� nie wolno, ale nie proponowa� w zamian nic, co by mia�o g��bszy sens i sk�oni�o ch�opca do pogodzenia si� z losem. Robi�c wyj�tek tylko dla ojca i matki, Misza stopniowo nabra� pogardy w stosunku do doros�ych, kt�rzy sami nawarzyli piwa i nie potrafi� go wypi�. By� przekonany, �e gdy doro�nie, wszystko to naprawi. Cho�by i teraz: nikt by si� nie odwa�y� powiedzie�, �e jego ojciec post�pi� �le, rzucaj�c si� w pogo� za wariatem, kt�ry wybieg� na platform�, i �e nie trzeba by�o zatrzymywa� poci�gu, kiedy szaleniec z ca�ej si�y odepchn�� Grigorija Osipowicza i, otworzywszy drzwi wagonu, rzuci� si� w pe�nym biegu w d�, g�ow� na nasyp, jak p�ywak skacz�cy z trampoliny do basenu. Poniewa� jednak za r�czk� hamulca poci�gn�� nie kto inny, tylko Grigorij Osipowicz, wynik�o z tego, �e poci�g stoi tak nies�ychanie d�ugo w�a�nie dzi�ki niemu. Nikt nie wiedzia� dok�adnie, jaka jest przyczyna postoju. Jedni twierdzili, �e gwa�towne hamowanie spowodowa�o uszkodzenie hamulc�w powietrznych, inni, �e poci�g stoi na stromym stoku i lokomotywa bez rozp�du nie mo�e wjecha� pod g�r�. Jeszcze inni rozpuszczali pog�oski, �e samob�jca jest jak�� wybitn� osobisto�ci�. Tote� podr�uj�cy wraz z nim jego opiekun prawny za��da�, by z najbli�szej stacji, Ko�ogriwowki, wezwano �wiadk�w przybranych w celu sporz�dzenia protoko�u. Dlatego w�a�nie pomocnik maszynisty w�azi� na s�up telegraficzny. Drezyna z pewno�ci� jest ju� w drodze. W wagonie zalatywa�o ubikacj�, kt�ry to od�r starano si� zlikwidowa� za pomoc� wody toaletowej, i pachnia�o lekko nadpsutymi pieczonymi kurami, zawini�tymi w brudny, zat�uszczony papier. Zn�w si� pudrowa�y, ociera�y chusteczkami d�onie i rozmawia�y piersiowymi, skrzypi�cymi g�osami siwiej�ce damy z Petersburga, dzi�ki mieszaninie parowozowych sadzy i t�ustych kosmetyk�w zamienione w ogniste Cyganki. Kiedy przechodzi�y obok przedzia�u Gordon�w, otulaj�c narzutkami kanciaste ramiona i ulegaj�c w ciasnocie korytarza nowym przyp�ywom kokieterii, Miszy zdawa�o si�, �e sycz� lub, s�dz�c z ich zaci�ni�tych ust, powinny sycze�: "Ach, kto by to pomy�la�, co za wra�liwo��. Jacy to jeste�my niezwykli! Jacy kulturalni! Nie mogli�my tego znie��!" Zw�oki samob�jcy le�a�y na trawie pod nasypem. Stru�ka zakrzep�ej krwi ostrym czarnym zygzakiem przecina�a czo�o i oko zmar�ego, jakby na zawsze wykre�laj�c tego cz�owieka z grona �ywych. Krew zdawa�a si� by� nie krwi�, kt�ra ze� wyp�yn�a, lecz jakim� obcym dodatkiem, kawa�kiem plastra czy bryzgiem przyschni�tego b�ota, a mo�e mokrym brzozowym listkiem. Otaczaj�ca zw�oki grupka ciekawskich i wsp�czuj�cych wci�� si� zmienia�a. Z pochmurn�, pozbawion� wyrazu twarz� sta� nad nimi jego przyjaciel i s�siad z przedzia�u, za�ywny, wynios�y adwokat, rasowa bestia w mokrej od potu koszuli. Omdlewa� z upa�u i wachlowa� si� mi�kkim kapeluszem. Na wszystkie pytania wzrusza� ramionami i nie ogl�daj�c si� cedzi� opryskliwie przez z�by: "To alkoholik. Czy� to tak trudno zrozumie�? Typowy rezultat bia�ej gor�czki". Dwa razy zbli�a�a si� do zw�ok chuda kobieta w we�nianej sukni i koronkowej chustce. By�a to wdowa, matka obu maszynist�w, Tiwierzina, kt�ra wraz z dwiema synowymi jecha�a trzeci� klas� za bezp�atnym s�u�bowym biletem. Krok w krok za ni� post�powa�y w milczeniu dwie nie�mia�e, okutane chustami kobiety, niby dwie siostry za przeorysz�. Grupa ta budzi�a szacunek. Rozst�powano si� przed ni�. M�� Tiwierzinej spali� si� �ywcem podczas katastrofy kolejowej. Kobieta zatrzymywa�a si� o kilka krok�w od trupa, tak by widzie� go przez t�um, i wzdychaj�c przeprowadza�a jak gdyby por�wnanie. "Co komu s�dzone - zdawa�a si� m�wi�. - Jeden ginie z woli boskiej, a ten ot, jaki pow�d sobie znalaz� - bogate �ycie i utrata rozumu". Wszyscy pasa�erowie tkwili nad cia�em i wracali do wagonu tylko z obawy, �eby im czego� nie ukradziono. Kiedy zeskakiwali na tory, by rozprostowa� ko�ci, zerwa� kwiat czy przebiec kilka krok�w, wszyscy mieli wra�enie, �e miejsce to pojawi�o si� tylko dzi�ki temu, �e stan�� tu poci�g, i �e gdyby nie ta tragedia, to ani b�otnistej ��ki z k�pami trawy, ani szerokiej rzeki, ani �adnego domu i cerkwi na przeciwleg�ym brzegu nie by�oby wcale na �wiecie. Nawet s�o�ce, kt�re r�wnie� zdawa�o si� nale�e� tylko do tego miejsca, z wieczorn� nie�mia�o�ci� o�wietla�o grup� na torach, zbli�aj�c si� do niej tak l�kliwie, jak podesz�aby do tor�w, by przyjrze� si� ludziom, krowa z pas�cego si� w pobli�u stada. Misza by� wstrz��ni�ty wypadkiem i w pierwszej chwili rozp�aka� si� z �alu i strachu. W czasie d�ugiej podr�y zmar�y kilka razy wst�powa� do ich przedzia�u i godzinami rozmawia� z ojcem Miszy. M�wi�, �e w atmosferze ich moralnej czysto�ci, spokoju i zrozumienia l�ej mu na duszy, i wypytywa� Grigorija Osipowicza o rozmaite kruczki prawne i matactwa dotycz�ce weksli i darowizn, bankructw i fa�szerstw. - Ach, tak? - dziwi� si� s�uchaj�c wyja�nie� Gordona. - Pos�uguje si� pan jakimi� �agodniejszymi przepisami. M�j adwokat jest zupe�nie innego zdania. Widzi te sprawy w ciemniejszych barwach. Za ka�dym razem, gdy �w nerwowy cz�owiek si� uspokaja�, przychodzi� po niego z pierwszej klasy jego adwokat i s�siad z przedzia�u i ci�gn�� go do wagonu restauracyjnego na szampana. By� to �w za�ywny, bezczelny, g�adko ogolony i wyelegantowany mecenas, kt�ry sta� teraz nad zw�okami, niczemu si� nie dziwi�c. Trudno by�o wyzby� si� wra�enia, �e owo ci�g�e podenerwowanie klienta jest mu w jaki� spos�b na r�k�. Ojciec m�wi�, �e ten klient to znany bogacz, poczciwiec i wartog��w, ju� prawie niepoczytalny. Nie kr�puj�c si� obecno�ci� ch�opca cz�owiek ten opowiada� o swoim synu, r�wie�niku Miszy, o nieboszczce �onie, potem o drugiej rodzinie, kt�r� te� porzuci�. Nagle co� sobie przypomnia�, blad� z przera�enia i zaczyna� si� j�ka� i pl�ta�. Miszy okazywa� niepoj�t� serdeczno��, prawdopodobnie przeznaczon� dla kogo� innego. Co chwila czym� go obdarowywa�, w kt�rym to celu udawa� si� na stacjach w�z�owych do poczekalni pierwszej klasy, gdzie by�y kioski z ksi��kami, grami i miejscowymi pami�tkami. Pi� bez przerwy i skar�y� si�, �e nie �pi ju� trzeci miesi�c, a kiedy cho�by na chwil� trze�wieje, cierpi m�ki, jakich normalny cz�owiek nie mo�e sobie nawet wyobrazi�. Na chwil� przed �mierci� wbieg� do ich przedzia�u, chwyci� Grigorija Osipowicza za r�k�, chcia� co� powiedzie�, ale nie m�g�, po czym wybieg� na platform� i wyskoczy� z poci�gu. Misza ogl�da� niewielk� kolekcj� uralskich minera��w w drewnianej szkatu�ce - ostatni podarunek zmar�ego. Nagle zrobi�o si� poruszenie. Po drugim torze do poci�gu podjecha�a drezyna. Zeskoczy� z niej �ledczy w czapce z b�czkiem, lekarz i dwaj policjanci. Zabrzmia�y zimne rzeczowe g�osy. Zadawano pytania, co� zapisywano. Konduktorzy i policjanci niezr�cznie wlekli cia�o w g�r� nasypu, co chwila zsuwaj�c si� po piasku. Zawy�a jaka� baba. Pasa�er�w poproszono o wej�cie do wagon�w. Rozleg� si� gwizdek. Poci�g ruszy�. 8 "Znowu ten klecha!" - gniewnie pomy�la� Nika i zakr�ci� si� po pokoju. G�osy go�ci zbli�a�y si�. Odwr�t by� odci�ty. W sypialni sta�y dwa ��ka, Woskobojnikowa i Niki. Niewiele my�l�c Nika wlaz� pod jedno. S�ysza�, jak go szukaj� i wo�aj� w innych pokojach, dziwi�c si� jego znikni�ciu. Potem weszli do sypialni. - C�, trudno - powiedzia� Wiedieniapin. - Id�, Jura, pospaceruj, mo�e kolega znajdzie si� p�niej i wtedy si� pobawicie. Panowie przez jaki� czas rozmawiali o zamieszkach studenckich w Petersburgu i Moskwie, przetrzymuj�c Nik� ze dwadzie�cia minut w jego g�upiej i poni�aj�cej kryj�wce. Wreszcie wyszli na werand�. Nika cichutko otworzy� okno, wyskoczy� i znikn�� w parku. By� dzi� jaki� niesw�j, nie m�g� te� zasn�� poprzedniej nocy. Mia� czternasty rok i znudzi�o mu si� by� dzieckiem. Nie spa� ca�� noc i o �wicie wyszed� z oficyny. Wschodzi�o s�o�ce i ziemi� w parku pokrywa�y d�ugie, mokre od rosy, pokr�tne cienie drzew. Cienie nie by�y czarne, lecz ciemnoszare jak przemokni�ty woj�ok. Zdawa�o si�, �e odurzaj�cy aromat poranka p�ynie w�a�nie od tego k�ad�cego si� na ziemi wilgotnego cienia z pod�u�nymi prze�witami smuk�ymi niby dziewcz�ce palce. Nagle srebrzysta stru�ka rt�ci, taka sama jak krople rosy w trawie, przep�yn�a o kilka krok�w od Niki. P�yn�a, p�yn�a i nie wsi�ka�a w ziemi�. Potem gwa�townie szarpn�a si� w bok i znik�a. By�a to �mija miedzianka. Nika wzdrygn�� si�. By� dziwnym ch�opcem. Rozmawia� g�o�no sam ze sob�, gdy by� podniecony. Na�ladowa� matk� z jej upodobaniem do wznios�ych spraw i paradoks�w. "Jak dobrze jest na �wiecie! - pomy�la�. - Ale czemu to zawsze tak boli? Oczywi�cie, B�g istnieje. Ale je�eli istnieje, to On jest mn�. Wi�c ka�� jej - pomy�la�, spogl�daj�c na osik�, dygoc�c� od g�ry do do�u (jej mokre migotliwe li�cie wygl�da�y jak powycinane z blachy) - wi�c jej rozka�� - i w szale�czym poczuciu w�asnej mocy nie szepn��, ale ca�ym swym jestestwem, ca�ym cia�em i krwi� zapragn�� i pomy�la�: "Nie ruszaj si�!" - i drzewo natychmiast pos�usznie zastyg�o bez ruchu. Nika roze�mia� si� rado�nie i co si� w nogach pop�dzi� nad rzek� do k�pieli. Jego ojciec, terrorysta Diemientij Dudorow, by� na katordze, na kt�r� z najwy�szej �aski zamieniono mu kar� �mierci przez powieszenie. Jego matka, z domu gruzi�ska ksi�niczka Eristowa, by�a to rozkapryszona m�oda jeszcze pi�kno��, wiecznie czym� zafascynowana - buntami, buntownikami, skrajnymi teoriami, znakomitymi artystami, nieszcz�liwymi pechowcami. Ub�stwia�a Nik�; jego imi� Innokientij zdrabnia�a na r�ne sposoby, wymy�laj�c mas� idiotycznych spieszcze� w rodzaju Inoczka lub Nosze�ka i wozi�a go do Tyflisu, by si� nim pochwali� przed rodzin�. W Tyflisie zdumia�o go najbardziej roz�o�yste drzewo na dziedzi�cu domu, w kt�rym si� zatrzymali. By� to jaki� nieforemny tropikalny olbrzym. Swymi li��mi, podobnymi do s�oniowych uszu, os�ania� dziedziniec przed piek�cym po�udniowym s�o�cem. Nika nie potrafi� si� pogodzi� z my�l�, �e to drzewo jest ro�lin�, a nie zwierz�ciem. Gro�ne nazwisko ojca by�o dla ch�opca niebezpieczne, tote� Iwan Iwanowicz za zgod� Niny Ga�aktionowny zamierza� si� zwr�ci� do monarchy z pro�b� o nadanie Nice nazwiska matki. Kiedy Nika le�a� pod ��kiem, zastanawiaj�c si� nad biegiem spraw na tym �wiecie, my�la� mi�dzy innymi tak�e i o tym. Kim�e jest ten ca�y Woskobojnikow, �eby si� tak dalece wtr�ca�? Ju� on mu poka�e! Albo ta Nadia! Czy je�eli ma pi�tna�cie lat, to znaczy, �e mo�e zadziera� nosa i rozmawia� z nim jak z dzieckiem? Ju� on jej poka�e! "Nienawidz� jej - powt�rzy� w my�lach kilka razy. - Zabij� j�! Wezm� do ��dki i utopi�". Mama te� dobra. Wyje�d�aj�c, oczywi�cie oszuka�a i jego, i Woskobojnikowa. I nie jest na �adnym Kaukazie, po prostu na najbli�szej stacji w�z�owej skr�ci�a na p�noc i teraz najspokojniej w �wiecie strzela razem ze studentami do policji w Petersburgu. A on musi gni� za �ycia w tej g�upiej dziurze. Ale przechytrzy ich wszystkich. Utopi Nadi�, rzuci gimnazjum i ucieknie do ojca na Syberi� robi� powstanie. Przy brzegu stawu ros�y g�sto lilie wodne. ��dka rozcina�a t� g�stwin� z suchym szelestem. W rozerwanych zaro�lach woda wzbiera�a jak sok arbuza w tr�jk�tnym rozci�ciu. Ch�opiec i dziewczynka zacz�li rwa� lilie. Oboje chwycili t� sam� �odyg�, mocn� i gi�tk� jak guma. �odyga przyci�gn�a ich ku sobie. Zderzyli si� g�owami. ��dka ruszy�a do brzegu jak szarpni�ta bosakiem. �odygi pl�ta�y si� i skr�ca�y, bia�e kwiaty o �rodkach ��tych jak ��tko z krwi� znika�y pod powierzchni� i wynurza�y si�, ociekaj�c wod�. Nadia i Nika wci�� je zrywali, coraz bardziej przechylaj�c ��dk� i niemal le��c obok siebie na burcie. - Do�� ju� mam nauki - odezwa� si� Nika. - Czas rozpocz�� prawdziwe �ycie, zarabia�, ruszy� w �wiat. - A ja w�a�nie chcia�am ci� poprosi�, �eby� mi wyt�umaczy� r�wnania kwadratowe. Jestem taka s�aba z algebry, �e o ma�o nie dosta�am poprawki. Nika wyczu� w tych s�owach jak�� z�o�liwo��. No jasne, ona go oblewa zimn� wod�, przypomina mu, jaki jest jeszcze ma�y. R�wnania kwadratowe! A oni przecie� jeszcze nawet nie pow�chali algebry. Nie okazuj�c, jak bardzo jest dotkni�ty, zapyta� z udan� oboj�tno�ci�, zdaj�c sobie jednocze�nie spraw�, jak to g�upio brzmi: - Za kogo wyjdziesz za m��, jak doro�niesz? - O, to jeszcze tyle czasu. Pewnie za nikogo. Na razie o tym nie my�la�am. - Tylko nie wyobra�aj sobie, �e mnie to obchodzi. - No to czemu pytasz? - G�upia jeste�. Zacz�li si� k��ci�. Nika przypomnia� sobie sw�j poranny wybuch nienawi�ci do kobiet. Zagrozi� Nadii, �e je�li nie przestanie mu dokucza�, to j� utopi. - Tylko spr�buj - powiedzia�a Nadia. Nika chwyci� j� wp�, zacz�li si� szamota�. Nagle stracili r�wnowag� i wpadli do wody. Oboje umieli p�ywa�, ale lilie wodne opl�tywa�y im r�ce i nogi, a do dna nie mogli si�gn��. Wreszcie, grz�zn�c w mule, wyle�li na brzeg. Woda strumieniami la�a im si� z but�w i kieszeni. Szczeg�lnie zm�czony by� Nika. Gdyby wydarzy�o si� to jeszcze ca�kiem niedawno, na przyk�ad ostatniej wiosny, to w podobnej sytuacji, siedz�c mokrzute�cy po takiej przygodzie, na pewno by krzyczeli, k��cili si� lub chichotali. Teraz za� milczeli i oddychali z trudem, przybici bezmy�lno�ci� przygody. Nadia pogr��y�a si� w gniewnym oburzeniu, a Nik� bola�o ca�e cia�o, jak gdyby poprzetr�cano mu kijem r�ce i nogi i po�amano �ebra. Wreszcie Nadia cicho, jak doros�a osoba, wycedzi�a: "Wariat!", i on tak�e po doros�emu odpowiedzia� "Przepraszam ci�." Ruszyli pod g�r� w stron� domu, zostawiaj�c za sob� mokry �lad jak dwie beczki z wod�. Droga bieg�a pylistym zboczem, pe�nym �mij, nie opodal miejsca, w kt�rym rano Nika zobaczy� miedziank�. Nika przypomnia� sobie czarodziejski majestat nocy, �wit i swoj� porann� wszechmoc, kiedy si�� woli panowa� nad przyrod�. Co jej teraz rozkaza�? - pomy�la�. Czego pragn��bym najbardziej? Zdawa�o mu si�, �e najbardziej by chcia� jeszcze raz wpa�� do stawu razem z Nadi� i wiele by da� za to, by wiedzie�, czy to kiedy� nast�pi. Cz�� druga Dziewczynka z innej sfery 1 Wojna z Japoni� jeszcze trwa�a. Niespodziewanie przes�oni�y j� inne wydarzenia. Przez Rosj� przetacza�y si� fale rewolucji, jedna od drugiej wy�sza i bardziej niezwyk�a. W tym czasie przyjecha�a z Uralu do Moskwy wdowa po in�ynierze Belgu, zruszczona Francuzka Amalia Kar�owna Guichard, z dwojgiem dzieci, synem Rodionem i c�rk� Larys�. Syna odda�a do Korpusu Kadet�w, a c�rk� do gimnazjum �e�skiego, akurat do tej samej klasy, do kt�rej chodzi�a Nadia Ko�ogriwowa. Madame Guichard mia�a po m�u oszcz�dno�ci w papierach warto�ciowych, kt�re przedtem ros�y, a teraz zacz�y spada�. Aby powstrzyma� topnienie swych zasob�w i nie siedzie� z za�o�onymi r�kami, madame Guichard naby�a niewielkie przedsi�biorstwo, pracowni� krawieck� Lewickiej przy Bramie Triumfalnej; kupi�a j� od spadkobierc�w krawcowej z prawem zachowania dawnej firmy, z dawn� klientel� i ze wszystkimi krojczyniami i uczennicami. Post�pi�a tak za rad� mecenasa Komarowskiego; by� to przyjaciel jej zmar�ego m�a, obecnie za� podpora madame Guichard, prawnik o zimnej krwi, znaj�cy interesy ca�ej Rosji jak w�asne pi�� palc�w. Do niego napisa�a w sprawie przeprowadzki, on wita� ich na dworcu i wi�z� przez ca�� Moskw� do pensjonatu "Czarnog�ra" w zau�ku Oru�ejnym, gdzie wynaj�� dla nich apartament, on te� nam�wi� madame Guichard, by odda�a Rodi� do Korpusu Kadet�w, a Lar� do gimnazjum, kt�re sam poleci�, on te� niedbale �artowa� z ch�opcem i patrzy� na dziewczynk� takim wzrokiem, �e si� czerwieni�a. 2 Przed przeprowadzk� do niewielkiego trzypokojowego mieszkanka przy pracowni prawie przez miesi�c mieszkali w "Czarnog�rze". By� to najokropniejszy rejon Moskwy - bandyckie spelunki, ca�e ulice prostytutek, nory "upad�ych istot". Dzieci nie by�y zdziwione brudem w pokojach, pluskwami, ubogim umeblowaniem. Po �mierci ojca matka ich �y�a w ci�g�ym l�ku przed n�dz�. Rodia i Lara stale s�yszeli, �e stoj� na skraju przepa�ci, i przyzwyczajali si� do tego. Wiedzieli, �e nie s� dzie�mi, ulicy, ale jak w wychowankach przytu�ku dla sierot zakorzeni�a si� w nich g��boko pokora wobec bogaczy. �ywy przyk�ad owego l�ku stanowi�a dla nich matka. Amalia Kar�owna by�a pulchn� blondynk� lat trzydziestu pi�ciu, u kt�rej ataki serca wyst�powa�y na zmian� z atakami g�upoty. By�a strasznie tch�rzliwa i �miertelnie ba�a si� m�czyzn, tote� w�a�nie ze strachu i zmieszania stale trafia�a z jednych m�skich obj�� w drugie. W "Czarnog�rze" zajmowali numer dwudziesty trzeci, w dwudziestym czwartym za� od dnia otwarcia pensjonatu mieszka� wiolonczelista Tyszkiewicz, wiecznie spocony �ysy poczciwiec w peruczce, kt�ry modlitewnie sk�ada� r�ce i przyciska� je do piersi, gdy chcia� kogo� o czym� przekona�, a odrzuca� g�ow� do ty�u i w natchnieniu przewraca� oczyma, gdy grywa� po domach lub wyst�powa� na koncertach. Rzadko bywa� w domu i ca�e dnie sp�dza� w Teatrze Wielkim lub w Konserwatorium. Wkr�tce s�siedzi zawarli znajomo��, a wzajemnie zaci�gane po�yczki mocno ich zbli�y�y. Poniewa� obecno�� dzieci kr�powa�a Amali� Kar�own� w czasie wizyt Komarowskiego, Tyszkiewicz zacz�� jej zostawia� klucz od swego numeru, by mog�a tam przynajmniej przyjmowa� przyjaciela. Wkr�tce madame Guichard tak przywyk�a do ofiarno�ci Tyszkiewicza, �e kilka razy ze �zami puka�a do jego pokoju, prosz�c o obron� przed swym protektorem. 3 Dom by� parterowy, sta� nie opodal rogu Twerskiej. Czu�o si� tu blisko�� Kolei Brzeskiej. Tu� obok zaczyna�y si� jej w�o�ci, s�u�bowe mieszkania pracownik�w, zajezdnie parowozowe i magazyny. Mieszka�a tutaj Ola Diemina, rozs�dna dziewuszka, siostrzenica pracownika z Moskwy Towarowej. By�a zdoln� uczennic�. Wyr�nia�a j� dawna w�a�cicielka pracowni, teraz za� zacz�a j� ku sobie zbli�a� nowa. Oli bardzo si� podoba�a Lara. Wszystko pozosta�o tak, jak za Lewickiej. Jak szalone kr�ci�y si� maszyny pod naciskaj�cymi peda� stopami lub fruwaj�cymi d�o�mi zm�czonych szwaczek. Niekt�re szy�y w r�ku, siedz�c na stole i daleko wyci�gaj�c d�o� z ig�� i d�ug� nici�. Pod�oga by�a zas�ana �cinkami. Rozmawia� trzeba by�o g�o�no, by przekrzycze� warkot maszyn i trele Kiri��a Modestowicza, kanarka w klatce wisz�cej u okna; tajemnic� jego imienia zabra�a ze sob� do grobu poprzednia w�a�cicielka. W poczekalni damy malownicz� grup� otacza�y st� z �urnalami. Sta�y, siedzia�y lub wspiera�y si� na �okciach w pozach podpatrzonych na ilustracjach i ogl�daj�c modele naradza�y si� nad fasonami. Przy drugim stole siedzia�a na dyrektorskim miejscu pomocnica Amalii Kar�owny, starsza krojczyni Faina Si�antjewna Fietisowa, ko�cista kobieta z brodawkami w bruzdach policzk�w. W po��k�ych z�bach trzyma�a ko�cian� fifk� z papierosem, mru�y�a oko o ��tym bia�ku i, wypuszczaj�c nosem i ustami ��te stru�ki dymu, zapisywa�a w zeszycie wymiary, numery kwit�w, adresy i �yczenia t�ocz�cych si� klientek. Amalia Kar�owna by�a w pracowni osob� now� i niedo�wiadczon�. Nie czu�a si� w�a�cicielk� w pe�nym tego s�owa znaczeniu. Personel jednak by� uczciwy, a na Fietisowej mo�na by�o polega�. Niemniej jednak czasy by�y niespokojne. Amalia Kar�owna ba�a si� my�le� o przysz�o�ci. Ogarnia�a j� rozpacz. Wszystko lecia�o jej z r�k. Cz�sto zagl�da� tu Wiktor Ippolitowicz Komarowski. Kiedy przechodzi� przez pracowni� kieruj�c si� do mieszkania i mimochodem p�osz�c przebieraj�ce si� elegantki, kt�re na jego widok chowa�y si� za parawanami i stamt�d odgryza�y si� zalotnie na jego niewybredne dowcipy, szwaczki szyderczo i nie�yczliwie szepta�y: "O, raczy� przyby�", "ten jej", "gach Amalii", "buhaj", "pies na baby". Przedmiotem jeszcze wi�kszej nienawi�ci by� jego buldog D�ek, kt�rego czasem przyprowadza� na smyczy i kt�ry wl�k� pana za sob� tak gwa�townymi szarpni�ciami, �e Komarowski potyka� si�, rzuca� naprz�d i szed� za psem z wyci�gni�tymi r�kami jak �lepiec za przewodnikiem. Pewnego razu na wiosn� D�ek chwyci� Lar� za nog� i rozerwa� jej po�czoch�. - Ukatrupi� tego diab�a - po dziecinnemu wychrypia�a Larze na ucho Ola Dienina. - Tak, rzeczywi�cie, wstr�tne psisko. Ale jak to zrobisz, g�uptasie? - Cicho, nie krzycz, ja panienk� naucz�. S� takie kamienne jaja wielkanocne. Mama panienki ma takie na komodzie. - No tak, marmurowe i kryszta�owe. - Aha, w�a�nie. Nachyl si�, powiem na ucho. Trzeba wzi�� takie i zanurzy� w smalcu, smalec je oblepi, on je ze�re, ten parszywy pies, nabije sobie ka�dun i koniec. Padnie trupem! Jasne? Lara �mia�a si� i my�la�a z zazdro�ci�: Dziewczynka �yje w biedzie, ci�ko pracuje, dzieci z ludu szybko dojrzewaj�. A jednak prosz�, ile� w niej jeszcze dzieci�cej naiwno�ci. Jajka, D�ek - sk�d si� to bierze? "Czemu trafi� mi si� taki los - my�la�a Lara, �e wszystko dostrzegam i tak si� wszystkim przejmuj�?" 4 "Przecie� mama jest dla niego... jak to si� nazywa... Przecie� on jest mamy, no, tym... To wstr�tne s�owa, nie chc� ich powtarza�. Wi�c czemu patrzy na mnie takim wzrokiem? Przecie� jestem jej c�rk�." Mia�a niewiele ponad szesna�cie lat, ale by�a ju� dziewczyn� ca�kowicie rozwini�t�. Dawano jej osiemna�cie lat i nawet wi�cej. Mia�a jasny umys� i �agodny charakter. By�a bardzo �adna. Ona i Rodia rozumieli, �e wszystko w �yciu b�d� musieli wywalczy� w�asnymi si�ami. W przeciwie�stwie do dobrze sytuowanych pr�niak�w nie mieli kiedy zajmowa� si� przedwczesnymi kr�tactwami i teoretycznym wyw�chiwaniem spraw, praktycznie jeszcze ich nie dotycz�cych. Brudne jest tylko to, co zb�dne. Lara by�a najczystsz� istot� na �wiecie. Brat i siostra znali warto�� wszystkiego i cenili sobie to, co osi�gn�li. Trzeba by�o si� liczy�, aby si� wybi�. Lara uczy�a si� dobrze, nie z abstrakcyjnego poci�gu do wiedzy, ale dlatego, �e zwolnienie z czesnego otrzymywa�y tylko dobre uczennice, a aby to osi�gn��, trzeba by�o du�o si� uczy�. R�wnie dobrze jak si� uczy�a, Lara bez przymusu zmywa�a statki, pomaga�a w pracowni i chodzi�a z poleceniami matki. Porusza�a si� bezg�o�nie, p�ynnie, i wszystko w niej by�o harmonijne - niedostrzegalna szybko�� ruch�w, wzrost, g�os, szare oczy i jasne w�osy. By�a niedziela, po�owa lipca. W dni �wi�teczne mo�na by�o rano powylegiwa� si� d�u�ej w ��ku. Lara le�a�a na wznak z r�kami pod g�ow�. W pracowni panowa�a niezwyk�a cisza. Okno na ulic� by�o otwarte. Lara s�ysza�a, jak turkoc�ca w oddali bryczka zjecha�a z kocich �b�w jezdni na szyny tramwaju konnego i twardy stukot ust�pi� miejsca p�ynnemu �lizganiu si� k� jak po ma�le. "Trzeba jeszcze troch� pospa�" - pomy�la�a. Miejski zgie�k usypia� niby ko�ysanka. Sw�j wzrost, u�o�enie cia�a w ��ku Lara wyczuwa�a teraz dwoma punktami - wysuni�tym lewym ramieniem i du�ym palcem prawej nogi. To by�o tylko rami� i noga, a ca�a reszta, to bardziej lub mniej ona sama, jej dusza czy te� istota umieszczona w zgrabnym kszta�cie i ca�ym sercem d���ca ku przysz�o�ci. "Trzeba usn��" - my�la�a Lara i wywo�ywa�a w pami�ci s�oneczn� stron� Karetnego Riadu o tej porze, wozownie z ogromnymi kolasami_straganami na czysto zamiecionych pod�ogach, r�ni�te szk�o latarni przy karetach, wypchane nied�wiedzie, bogate �ycie. A nieco ni�ej - kre�li�a sobie w my�lach obraz - �wiczenia dragon�w na dziedzi�cu koszar Znamie�skich, karne gibkie konie, id�ce wko�o, skoki na siod�a z rozbiegu i jazda st�pa, k�us, galop. I rozdziawione usta nianiek i mamek z dzie�mi, t�umnie przywartych do koszarowego ogrodzenia. A jeszcze ni�ej - my�la�a Lara - Pietrowka, Linie Pietrowskie. "Ale�, panno Laro! Sk�d takie my�li? Po prostu chc� pani pokaza� moje mieszkanie. Tym bardziej, �e to tu� obok." By�y imieniny ma�ej Olgi, c�reczki jego znajomych z Karetnego. Bawili si� z tej okazji doro�li - ta�ce, szampan. Zaprasza� mam�, ale mama nie mog�a p�j��, �le si� czu�a. "Prosz� zabra� Lar� - powiedzia�a. - Ci�gle mnie pan przestrzega: "Amalio, niech�e pani strze�e Lary." No wi�c niech teraz pan jej strze�e." I strzeg� jej, ani s�owa! Cha_cha_cha! Jaka� to szalona rzecz ten walc! Wiruje si� i wiruje bez ko�ca, o niczym nie my�l�c. Dop�ki gra muzyka, mija ca�a wieczno��, jak �ycie w powie�ci. Ale zaledwie przestan� gra�, przychodzi �wiadomo�� skandalu, jak gdyby oblano ci� zimn� wod� albo zastano nieubran�. Poza tym na te poufa�o�ci pozwalasz z samochwalstwa, �eby pokaza�, jaka ju� jeste� doros�a. Nigdy nie przypuszcza�a, �e on tak �wietnie ta�czy. Jakie� ma m�dre d�onie, jak pewnie obejmuje nimi tali�!