1917
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 1917 |
Rozszerzenie: |
1917 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 1917 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 1917 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
1917 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
tytu�: "Tato"
autor: William Wharton
Tom
Ca�o�� w tomach
Polski Zwi�zek Niewidomych
Zak�ad Wydawnictw i Nagra�
Warszawa 1991
T�umaczy�a Jolanta Kozak
T�oczono w nak�adzie 20 egz.
pismem punktowym dla niewidomych
w Drukarni PZN,
Warszawa, ul. Konwiktorska 9.
pap. kart. 140 g kl. III_B�1
Przedruk z Wydawnictwa
"Czytelnik",
Warszawa 1989
Pisa�a Jolanta Szopa
Korekty dokona�y:
K. Markiewicz
i K. Kruk
Od redakcji
William Wharton to pseudonim
wsp�czesnego pisarza
ameryka�skiego, kt�ry zdoby�
sobie w Polsce ogromn�
popularno�� g�o�n� powie�ci�
"Ptasiek". W 1988 roku, ukaza�a
si� kolejna powie�� Whartona, "W
ksi�ycow� jasn� noc". (Obie
nagrane na kasety
magnetofonowe).
"Tato" to trzypokoleniowa saga
rodzinna ukazuj�ca codzienne
�ycie wsp�czesnej Ameryki.
Ogromny post�p techniki zmienia
obyczaje i stosunki
mi�dzyludzkie, a mimo to trudno
spotka� ksi��k�, w kt�rej
osta�oby si� tyle mi�o�ci
rodzinnej i przywi�zania syna do
ojca, pokonuj�cych bariery
pokoleniowe.
Kobietom mojego �ycia b�dzie
po�wi�cone, mojej matce i
siostrze, i c�rkom, i �onie
A jego ojciec
Jest synem mojego ojca.
(Druga po�owa zagadki)
1
Aaa Con jest pierwsz�
pozycj� w ksi��kach
telefonicznych wi�kszo�ci du�ych
miast Ameryki. Firma ta
organizuje dostawy samochod�w,
anga�uje ludzi do przewiezienia
wozu z miejsca na miejsce.
Z Billym, moim synem, czekamy
w biurze Aaa Con w Los
Angeles. Badania lekarskie mam
ju� za sob�, wp�aci�em
pi��dziesi�t dolar�w kaucji,
wype�ni�em kwestionariusze i
z�o�y�em referencje. Billy jest
za m�ody, �eby prowadzi�; dolna
granica wieku - dwadzie�cia
jeden lat. Samoch�d ju� nam
wyznaczyli i teraz czekamy tylko
na podstawienie.
Billy jest bardzo przej�ty, bo
trafi� nam si� lincoln
continental. A� si� boj� mu
powiedzie�, �e nie b�dzie
prowadzi�. Nie nale�� do os�b
szczeg�lnie odpowiedzialnych,
ale taki odpowiedzialny to
jeszcze jestem, szczeg�lnie
kiedy w gr� wchodzi cudzy pojazd
wart pi�tna�cie tysi�cy dolar�w.
A wi�c przejad� si� przez ca�y
wielki kraj - i wcale mnie to
nie zachwyca.
W biurze jest ponuro.
Wszystkie te biura s� jak bary
szybkiej obs�ugi: na dywany czy
staranniejsze umeblowanie nie
wydaje si� tutaj ani grosza.
Obliczam, �e na ka�dym
samochodzie ekspediowanym w
drugi koniec kraju zarabiaj�
jakie� sto dolar�w.
W ko�cu zwalisty typ zza
kontuaru wywo�uje nasze
nazwisko. Pyta jak� tras�
wybieramy, i zgadza si� na
15_#70_#76. Jest to trasa
najmniej ucz�szczana przez
ci�ar�wki z racji wysokiego,
nie uko�czonego przejazdu w
Loveland. Potem ju� prawie do
ko�ca czteropasm�wka.
Mamy dostarczy� w�z do
Filadelfii, gdzie kiedy�
mieszka�em, a p�niej lecimy
samolotem do Pary�a. Naszym
prawdziwym domem jest Pary�, ju�
od pi�tnastu lat.
W p� godziny p�niej
odbieramy w�z. W�z nie jest
nowy, ma co najmniej dwa lata,
rudobr�zowy, z czarnym winylowym
dachem - wygl�da wystrza�owo,
istna gangsterska limuzyna.
Odbiorc� ma by� niejaki
Scarlietti - kto wie, czy nie
przyk�adamy r�ki do mokrej
roboty.
To ju� chyba dwudziesty raz,
jak b�d� jecha� przez ca�e
Stany. Ponad po�ow� wycieczek
odby�em w�a�nie holuj�c cudze
samochody.
Raz dostarczali�my jasno��ty
chevy impala z otwieranym
dachem. By� to czas mody na
odkryte wozy przed klimatyzacj�
i wyposa�eniem stereo. Dzieciaki
poprzywi�zywali�my skakankami,
�eby nie wylecia�y, i
pomkn�li�my jak strza�a z
zachodu na wsch�d, przewa�nie
66_tk�, dach z�o�ony, wiatr
�wiszcze, s�o�ce prosto w twarz.
Dzieciaki mog�y si� z ty�u pra�,
wrzeszcze�, bawi�, rozrabia� do
woli - my nie s�yszeli�my nic.
Dla Vron i dla mnie by�o to
prawie jak miodowy misi�c.
Poza tym chevy niewiele pali�.
Za to przy tym lincolnie strac�
jak nic ze trzydzie�ci dolc�w na
dokupowanie benzyny. Ale
przynajmniej b�dzie nam
wygodnie: przelecie� trzy
tysi�ce mil samochodem, przez
ca�y kraj, w osiem dni - to nie
�arty, a i ja robi� si� ju� troch�
za stary na takie imprezy.
Jak ju� wsi�dziemy, najgorsze
b�dzie za nami. Najpierw jednak
musimy zabra� rzeczy i po�egna�
si� z Mam�. Billy te� si�
denerwuje. Obaj wiemy, �e to
nie�atwe zadanie - z Mam� nie ma
�atwych zada� - a zwa�ywszy na
ostatnie wydarzenia, zanosi si�
na szczeg�lnie ci�k� przepraw�.
Wyprowadzamy nasz� olbrzymi�,
kasztanowat� szalup� na Colby
Lane. Nie jest to w�z pomy�lany
do poruszania si� po w�skich,
staro�wieckich uliczkach
dzielnic willowych. Tato przed
dwudziestu pi�ciu laty kupi� tu
posesj� za dwa tysi�ce sze��set
dolar�w. Dom wybudowa� sam, co
go kosztowa�o mniej ni� sze��
tysi�cy. Ca�o�� musi by� warta
co najmniej osiemdziesi�t.
Parkujemy na podje�dzie i
wchodzimy do �rodka. Mama
odsztyftowa�a si�, jak nie wiem
co - jak na osob�, kt�ra w
ci�gu ostatnich pi�ciu miesi�cy
przesz�a dwa zawa�y, wygl�da
fantastycznie. Ale po oczach
wida�, �e p�aka�a. Jest blada i
w nowy dla siebie,
charakterystyczny spos�b
pow��czy nogami. Jakby mia�a
o��w w ty�ku, a jednocze�nie
balansowa�a ksi��k� na czubku
g�owy.
Z miejsca zaczyna p�aka� i
pyta�, co ona pocznie, kiedy
mnie nie b�dzie; w k�ko
powtarza, �e zostanie sama jak
ten palec, bo jej zdaniem Joan -
czyli moja siostra - bimba sobie
na to, czy Mama �yje, czy nie.
Narzeka� Mamy s�ucham, odk�d
�yj�, a szczeg�lnie od kilku
ostatnich miesi�cy. Ci�gle mi si�
zdaje, �e si� w ko�cu na nie
uodporni� - po pi��dziesi�ciu
latach najwy�szy czas - a jednak
jeszcze czasem boli. Kiedy
naprawd� s�ucham tego, co m�wi,
nie wytrzymuj�. Tym razem stoj�
sztywno i staram si� nie
s�ysze�.
Czekam, a� si� wygada. Jeszcze
raz jej powtarzam, �e inaczej
by� nie mo�e. Musz� wraca� do
domu. Za d�ugo ju� nie widzia�em
Vron i Jacky'ego. Nie mog� do
ko�ca �ycia zajmowa� si� ni� i
Tat�. Mama to wszystko wie - sto
razy maglowali�my ten temat.
Billy stoi z ty�u i s�ucha.
Pstryka klawiszami kana��w
telewizora, szukaj�c byle czego,
�eby tylko gra�o. Nie mam mu
tego za z�e. Mama dalej swoje.
Kiwam g�ow� i przenosz� baga�e
do samochodu. Mama wciska nam
jeszcze dziecinne pude�ko
�niadaniowe pe�ne lekarstw,
�eby�my wiedzieli, �e nas kocha,
�e si� o nas troszczy i �e
jeste�my od niej zale�ni.
W ko�cu jako� udaje nam si�
odjecha�.
Dalszy ci�g jest jeszcze
gorszy. Suniemy wzd�u� Colby do
domu opieki, gdzie przebywa
Tato. Zaledwie o jedn�
przecznic� od willi rodzic�w.
Specjalnie tak wybrali�my, �eby
Mama mia�a blisko. Najpierw
przeprowadzili�my eksperyment z
innym domem, ale w ko�cu stan�o
na tym. Ma swoje wady, ale za to
Mama mo�e tam wpada�, kiedy
zechce. Dla Taty to pewnie nie
najlepiej, ale trudno jej by�o
tego odm�wi�.
Parkujemy za rogiem.
Wchodzimy. Nigdy w �yciu nie
przywykn� do tego zapachu:
mieszanina smrodu z m�skiej
ubikacji i schroniska dla
zwierz�t. Kiedy mia�em
szesna�cie lat, pracowa�em u
weterynarza, kt�ry leczy� ma�e
zwierz�ta. Przychodzi�em rano i
szlauchem wyp�ukiwa�em z klatek
psie i kocie g�wno z ca�ej nocy.
Tu panuje kombinacja tych
w�a�nie zapach�w, plus wo�
og�lnego rozk�adu, degrengolady.
Nigdy tak do ko�ca nie
rozumia�em s��w degrengolada i
korupcja. Kiedy by�em ma�y,
wo�ali�my: siki, g�wno i
korupcja. Teraz rozumiem.
Korupcja oznacza uleganie
procesowi korupcji - rozk�adu
przez bakterie. Ci biedni,
starzy ludzie podlegaj�
korupcji, gniciu, rozk�adowi.
Skutek: degrengolada; zu�yli
si�, sko�czyli, ju� s� na nic.
Takie zapachy s� nie do
zwalczenia. Nie zabije ich �aden
kwas karbolowy, �adne �r�ce
myd�o, �aden aerozol na �wiecie.
To wo� �mierci, odchodzenia z
powrotem do ziemi, kt�re jest
dla nas wszystkich nieuchronne.
Dom prowadzi rodze�stwo, brat
i siostra, z pochodzenia Niemcy.
Ludzie niezr�wnanej dobroci.
Naturalnie, �e to, co robi�,
robi� za pieni�dze, i to
niema�e. Najta�sza op�ata dobowa
za ��ko wynosi dwadzie�cia pi��
dolar�w. Ale ja bym tego za
�adne pieni�dze nie wytrzyma�
tak dzie� w dzie�, noc w noc.
Nie da�bym rady.
Informuj� mnie, �e Tato nadal
le�y w tym samym pokoju, ale
pewnie nas nie pozna: dosta�
�rodki u�mierzaj�ce. Pogodzi�em
si� i z tym: teraz dla Taty nie
ma nic lepszego jak �rodki
u�mierzaj�ce - wszystko jest
dobre, byle mu ul�y�.
Praktycznie, trwa�e prawdy nie
obowi�zuj�. Nie ma ju� dla Taty
miejsca na tym �wiecie. Pozna�em
definicj� staro�ci: starzy
jeste�my wtedy, kiedy wi�kszo��
ludzi wola�aby, �eby�my ju�
nie �yli.
Idziemy korytarzem, zagl�damy
do sal. Podgl�damy kruche,
wyn�dznia�e skorupy istnie�
ludzkich: ludzi z rurkami
tlenowymi pod��czonymi do nosa,
z cewnikami wystaj�cymi spod
szlafrok�w. Siedz� w w�zkach
inwalidzkich albo na ��kach,
wsparci sztywno o sterty
poduszek. Nie ma jeszcze
wieczora, ale wszyscy ubrani s�
jak do spania. Niekt�rzy zgarbieni,
z uchem tu� przy g�o�niku
s�uchaj� radia, inni gapi� si� w
ekrany telewizor�w -
rozdziawione usta, przewa�nie
bez z�b�w. Niekt�rzy wygl�daj�
ku nam, kiedy mijamy ich sale,
czepiaj� si� nas wzrokiem jak
wi�niowie wyzieraj�cy z celi.
Czuj� si� nieprzyzwoicie zdrowy
i m�ody, czuj� przed sob�
niewyczerpany zapas przysz�o�ci.
A jak si� przy mnie musi czu�
Billy, dziewi�tnastolatek?
Tato le�y po m�skiej stronie
korytarza - przestrzeganie tej
zasady tutaj to czysta farsa.
Le�y w gigantycznej
niby_ko�ysce. Pok�j jest
zaciemniony, story zaci�gni�te.
Tato ma oczy otwarte, wlepione w
sufit.
Jest i wsp�lokator - g�uchy,
u�miecha si� do nas. Celowo go
tu po�o�yli, bo Tato czasami
krzyczy przez sen.
Tato sp�dzi� tu ju� dwa
tygodnie. Tydzie� temu musieli
go wzi�� awaryjnie do szpitala:
zacz�� si� odwadnia�.
Patrz� na niego z g�ry. W
jakim� sensie jest ju� martwy.
Sk�r� ma ��taw�, ale bez jednej
zmarszczki. Na pocz�tku bardzo
schud�, potem troch� nabra�
cia�a, ale teraz zn�w jest jak
szkielet.
Pochylamy si� nad nim nisko.
M�wi� cze��. Us�ysza�, odwraca
wzrok, ale nie poznaje nas.
Ogl�da nasze oczy, ca�kiem jak
niemowl� albo pies: niczego si�
nie spodziewa, jest jakby
biernie zafascynowany samym
okiem. Rytmicznie zaciska i
rozwiera pi�ci, mn�c ko�dr� i
prze�cierad�o, jak to ju� teraz
robi prawie ci�gle. Odruch
nerwowy. Czasami zaciska z�by i
mocuje si� z po�ciel�, ci�gn�c
do siebie z obu stron, jakby
chcia� zetkn�� brzegi. Ale
chwilowo nie jest zbyt aktywny -
gmera tylko palcami, mo�e
udowadnia sam sobie, �e jego
palce to wci�� jeszcze obiekty
fizyczne, �e on sam jeszcze jest
i �yje. Patrzy gdzie� przeze
mnie i m�wi dr��cymi ustami:
- Siku mi si� chce.
To ca�kiem do Taty niepodobne.
Nigdy nie u�ywa� takich s��w.
Ci�ko go ogl�da� w tym
stanie, s�ysze�, jak m�wi "siku"
przy Billym. Gdyby wiedzia�, co
robi - nigdy by sobie na to nie
pozwoli� - nawet do mnie by tak
nie powiedzia�.
Odci�gamy klamr� dla
opuszczenia bocznej �ciany
��ka, pomagamy Tacie spu�ci�
nogi. Narzucam mu szlafrok na
ramiona, na stopy nasuwam
kapcie. Tato jest w skarpetkach.
Jeszcze nie za�o�yli mu cewnika.
Mam nadziej�, �e jak najd�u�ej
da si� utrzyma� taki stan. Tato
jest bardzo czu�y na punkcie
spraw intymnych; cewnik dobi�by
go raz_dwa. Fakt, �e siostry
musz� to sprawdza� i zmienia�,
jest dla Taty czym�
uw�aczaj�cym. Na szcz�cie nie
wprowadzaj� cewnika do �rodka,
tylko zak�adaj� na penis co� w
rodzaju kondoma, z rurk�
odprowadzaj�c� do woreczka -
przynajmniej nie boli.
Razem z Billym unosimy Tat�, a
on czepia si� nas kurczowo. Ma
wci�� bardzo silne palce, d�onie
i ramiona, chocia� bez przerwy
gwa�townie mu dr��. Z nasz�
pomoc� po asfaltowoszarych
p�ytkach pod�ogi szura do ma�ej
�azienki. Ustawia jedn� stop�
przed drug�, ale potrzebuje do
tego nadludzkiej koncentracji. W
�azience pochyla si� nad
sedesem, wsparty obiema d�o�mi o
�cian�. Nie patrzy na nas,
patrzy w sedes. Spluwa do
�rodka, ale wysika� si� nie daje
rady.
Stoimy, czekamy - nic z tego.
Billy spogl�da na mnie.
Spuszczam wod� w nadziei, �e to
Tacie pomo�e, ale on tylko
jeszcze raz spluwa. Nie
pami�tam, �eby kiedykolwiek
spluwa� - a mo�e ca�e �ycie
popluwa� chy�kiem do sedesu -
spluwacz klozetowy? Tak Bogiem a
prawd�, to nigdy, a� do
ostatnich miesi�cy, nie
widzia�em nawet, �eby wchodzi�
do ubikacji.
Dochodz� do wniosku, �e
najlepiej b�dzie odholowa� go z
powrotem do ��ka. Ale kiedy
pr�bujemy go zabra�, Tato chwyta
si� z ca�ej si�y rury nad
sedesem. Zaciska d�onie tak
kurczowo, �e a� knykcie mu
bielej�. Pr�buj� rozewrze� jego
pi�ci.
- Tato, pu��. Tato, puszczaj
rur�.
Nic z tego. Nawet na mnie nie
spojrzy, tylko jeszcze mocniej
napiera i zaciska z�by. Pr�buj�
otworzy� mu d�o� odwodz�c po
jednym palcu - jak z dzieckiem,
kiedy z�apie cz�owieka za
brod�. Nagle, ni st�d, ni zow�d,
Tato puszcza i zaciska d�onie
wok� innej rury. Tym razem jest
to rura z gor�c� wod�; na pewno
parzy mu d�onie, ale on trzyma
kurczowo, z maniack� furi�..
Billy ci�gnie za drug� r�k�.
- Dziadek, daj spok�j,
puszczaj! No, puszczaj, m�wi�
ci.
Ju�, ju� mam si� podda� i
wezwa� kogo� na pomoc, kiedy
udaje nam si� oderwa� Tat� od
rury. Odwracamy go twarz� ku
nam. Tato natychmiast zapomina o
rurach. Pr�bujemy przemanewrowa�
go na korytarz, ale wtedy on jak
zwykle zaczyna si� guzdra�:
ogl�da framugi drzwi,
przesuwaj�c po nich d�oni� z
g�ry na d�, jakby to by�o co�
ca�kiem nowego, czego
dotychczas nie zna�. A przecie�
ten cz�owiek wybudowa� w�asny
dom, od fundament�w a� po dach,
a stolark� zajmowa� si� od
dzieci�stwa. Ostatnio jest
rzecz� prawie niemo�liw�
przeprowadzi� go spokojnie w
pobli�u drewnianej framugi, ale
w ko�cu jako� nam si� to udaje.
Dowlekamy go do ��ka,
sadzamy, zdejmujemy szlafrok i
kapcie, pomagamy si� po�o�y�.
Tato jak zwykle boi si� opu�ci�
g�ow�. Podk�adam mu pod ni�
swoj� d�o� i wolno opuszczam na
poduszk�. Jest bardzo napi�ty.
Intensywnie wpatruje si� w
sufit, a jego usta poruszaj�
si�, dygocz�, otwieraj� si� i
zamykaj�, ods�aniaj�c z�by w
po�piesznym, niekontrolowanym
rytmie.
To nie do wiary, ale Tato ma
w�asne z�by, i to wszystkie.
Siedemdziesi�ciotrzyletni
cz�owiek z idealnie pi�knymi
z�bami - mo�e troch� po��k�e i
ods�oni�te przy dzi�s�ach, ale
plomby ani jednej. Ja sam
straci�em ju� sze�� z�b�w, a
Billy te� ma kilka usuni�tych,
trzy przetoki zatkane z�otem i
zalepione porcelan�. Gdyby
zrobi� rentgen czaszki Tacie i
Billy'emu, nie sprawdzaj�c przy
tym innych szczeg��w, ka�dy by
powiedzia�, �e m�odszy jest
Tato.
Tato nadal gapi si� w sufit.
G�adz� go po g�owie, pr�buj�
uspokoi�. Tato �apie mnie za
r�k� i �ciska z ca�ej si�y.
�ciska mocno, jakby znacz�co,
po chwili jeszcze raz. Lubi�
my�le�, �e tymi dwoma u�ciskami
r�ki Tato po raz ostatni co� mi
przekaza�.
Wychodzimy. Ledwo si� trzymam
na nogach. Z jakiej� krety�skiej
przyczyny bardzo nie chc�, �eby
Billy widzia�, jak p�acz�.
Stajemy w drzwiach i kog� to
widzimy pod drzewem, jak nie
Mam�. Jest blada i ci�ko dyszy.
Podbiegamy do niej obaj. Mama
trzyma w r�ku to przekl�te
pude�ko z lekarstwami.
Zapomnieli�my je zabra�.
Wk�ada pod j�zyk pigu�k�
digoxiny. Wida�, �e jest w
kiepskiej formie, a� poszarza�a
na twarzy. Z trudem wysapuje
opowie�� o tym, jak to mozolnie
pi�a si� ulic�, co chwila
przystaj�c i �ykaj�c pigu�ki,
�eby nas dogoni�.
Nie wytrzymuj�.
- Mamo, przecie� to nie jest
a� tak wa�ne. Lecisz za nami z
pude�kiem proszk�w - to czyste
szale�stwo! Zabijesz si� przez
takie g�upstwa.
Ale Mama nie mog�a nie przyj��.
Wiedzia�a, �e jeste�my tak
blisko, na drugim ko�cu ulicy, z
Tat� - a jej tam nie ma. Nie
mog�a wysiedzie� w domu.
Pomagamy jej wsi��� do
samochodu i odwozimy z powrotem.
K�ad� j� do ��ka, zmuszam do
po�kni�cia
dziesi�ciomiligramowej tabletki
valium. Raz jeszcze odbywamy
scen� po�egnania.
Daj� Billy'emu znak, �eby
wsiad� do wozu. Mamie m�wi�, tak
kategorycznie, jak tylko
potrafi�, �e musz� jecha� i
koniec. Ca�uj� j� na do
widzenia, odwracam si� i
wychodz�. Joan znalaz�a w ko�cu
kogo�, kto b�dzie do Mamy
przychodzi� dwa razy na tydzie�,
a sama Joan te� b�dzie j�
odwiedza�a dwa razy, ale i tak
czuj� si� winny a� po samo dno
duszy.
Zaplanowali�my sobie, �e
ruszymy prosto na Vegas,
pokonuj�c jak najwi�kszy kawa�
pustyni w ci�gu nocy. Latem na
pustyni jest piekielnie gor�co,
nawet w klimatyzowanym
samochodzie.
K�opoty zaczynaj� si� jeszcze
grubo przed pustyni�.
Dwadzie�cia mil przed San
Bernardino zaczyna nam miga�
wska�nik napi�cia. Jedyne
wyj�cie to zawr�ci�: mo�e i
dojechaliby�my do Los Angeles,
ale dalej ani, ani.
Wje�d�am do znajomego
warsztatu na Pico Boulevard.
Wysiad� regulator napi�cia,
trzeba go wymieni�, a to -
cz�ci plus robocizna - minimum
sto dolc�w. Jasny gwint!
Dzwoni� do Aaa Con i
m�wi�, co si� sta�o. Ka�� mi
zadzwoni� do w�a�ciciela, na
jego rachunek. Dzwoni�.
W�a�ciciel chwil� marudzi, ale w
ko�cu wyra�a zgod�. Co oznacza,
�e p�acimy z w�asnej kieszeni,
ale po dostarczeniu wozu
dostaniemy fors� z powrotem.
Mechanicy m�wi�, �e w�z b�dzie
gotowy na rano. Scarlietti
dorzuca nam przy okazji par� dni
ekstra na dostarczenie
samochodu.
Do Mamy jecha� nie mo�emy. Nie
s�dz�, �ebym jeszcze kiedy�
zasn�� w pokoju na ty�ach: zbyt
wiele przykrych wspomnie�,
ci�kich nocy. Moja c�rka,
Marty, mieszka niedaleko
warsztatu, wi�c idziemy do niej.
Marty daje mi dwie aspiryny i
lokuje w ma��e�skiej sypialni.
S�ysz�, jak w drugim pokoju
Marty, jej m�� Gary i Billy
ogl�daj� telewizj� - wznowienie
"Misji nie do wiary".
Przera�liwie chce mi si�
p�aka�. Dwa razy wychodz� do
�azienki i siadam na sedesie -
ale tak samo jak Tato nie m�g�
si� wysika�, tak ja nie mog� si�
rozp�aka�. Rzucam si� krzy�em na
��ko i nareszcie mnie bierze:
�pi�, jak zabity.
Marty z Garym �pi� na
pod�odze, a Billy na kanapie.
Jedyne ��ko w domu mam
wy��cznie dla siebie.
Sympatyczne te nasze dzieciaki,
nie ma co.
O si�dmej wszyscy jeste�my na
nogach. �niadanie. I Gary, i
Marty musz� by� w pracy na �sm�.
Dzwoni� do warsztatu: w�z
gotowy, ale rachunek przekracza
nasze oczekiwania o dwadzie�cia
pi�� dolar�w. Idziemy odebra�
grata.
Suniemy wzd�u� Wilshire
Boulevard. W duchu �egnam si� z
Los Angeles, z wszystkimi jego
sztuczno�ciami i lukrowan�
twardo�ci�. Nie mog� powiedzie�,
�ebym wyje�d�a� z �alem: to by�
ci�ki pobyt. Wiem, �e b�d�
t�skni� za Joan, ale z tym ju�
nauczy�em si� �y�.
Jedziemy prosto w s�o�ce, na
wsch�d. Potem dalej, przez San
Bernardino i g�r� nad
przesmykiem.
Kiedy zje�d�amy na drug�
stron�, kieruj�c si� na Vegas, o
jakie� sto dwadzie�cia mil za L.
A., olbrzymie psisko wypada nam
prosto pod mask�. Wciskam
hamulce, ale nie od razu
zaskakuj� i o ma�o nie
kozio�kujemy. Szcz�cie, �e ruch
jest niedu�y, bo tylne ko�a
wpadaj� w po�lizg, a psa i tak
potr�camy. Waln�li�my go lew�
stron� z przodu, a odbi� si� na
prawo. Hamuj� na poboczu i obaj
biegniemy zobaczy�.
Pies kr�ci si� w k�ko, zad ma
ca�kiem zmia�d�ony. Powinien ju�
pa�� trupem, a �yje i kr�ci si�;
wyje. Nie da si� tego spokojnie
ogl�da� ani s�ucha�. Pies k�apie
z�bami, wi�c podej�� nie mo�emy.
Dopiero po blisko pi�ciu
koszmarnych minutach uspokaja
si� i zdycha. Nie ma obro�y ani
blaszki identyfikacyjnej, wi�c
�ci�gamy go na pobocze, w
krzaki. Owczarek alzacki, du�y
jak wilk. Bierzemy szpatu�k� do
opon i u�ywaj�c jej jako �opatki
kopiemy w piasku p�ytki gr�b.
Wierzch przykrywamy zesch��
traw� i chrustem.
Na masce wozu nie ma �ladu
zderzenia. Niewiarygodna jest
r�nica mi�dzy maszyn� a
zwierz�ciem. Musieli�my go
waln�� albo opon�, albo
zderzakiem. Wsiadamy do samochodu
i przez nast�pne sto mil prawie
si� nie odzywamy.
Dalej, jakie� czterdzie�ci mil
od Vegas, na wzg�rzach przy
szosie, odbywaj� si� zawody
motocrossowe. Billy'ego to
bardzo ciekawi, wi�c si�
zatrzymujemy. Ja zostaj� w
wozie. Ca�a ta impreza wydaje mi
si� naci�gana, ja�owa, ordynarna
- ale dla Billy'ego to
fantastyczna sprawa. Wszystko,
co poci�ga Billy'ego, rzeczy
niedoko�czone, przypadkowe,
klimat tymczasowo�ci, ha�as,
zapachy, przypomina mi o tym, o
czym pami�ta� nie chc�. Gdy
by�em w jego wieku, mia�em tego
wszystkiego po dziurki w nosie -
starczy na ca�e �ycie i jeszcze
troch�. Im jestem starszy, tym
bardziej ceni� sobie wygod� i
z�udn� my�l, �e wszystko da si�
przewidzie�.
Po dziesi�ciu minutach Billy
wraca, oczy mu b�yszcz� z
przej�cia: zobaczy� jaki� nowy
czterotakt, nigdy jeszcze
takiego nie ogl�da�
W godzin� p�niej wje�d�amy do
Vegas. Miasto prze�y�o w�a�nie
pow�d�. Pa�ac cesarski
oblepiony jest glin� a� po
tarasy. Parkingi zmieni�y si� w
skorupy zasychaj�cego b�ota.
Najlepszy dow�d, �e Vegas -
kurek z wod� po�rodku pustyni -
jest wbrew naturze.
To niesamowite widzie�, jak
ten sztuczny �wiat, pokryty
grubym, zasychaj�cym, szarym
b�otem, zarysowuje si� i kruszy
od s�o�ca, niczym choinka na
�mietniku, na kt�rej szych wci��
jeszcze b�yszczy.
Parkujemy na samym skraju
pobocza i p�dzimy szuka�
schronienia przed s�o�cem. Jest
ju� dobrze po po�udniu. Ci�kie
jak o��w s�o�ce wali nas na
odlew po ciemieniu. Musi by� ze
sto stopni w cieniu, albo i
lepiej.
Wkraczamy w nag�y, szokuj�cy
ch��d. B�ocimy kremowo��te i
krwistoczerwone dywany, brniemy
w p�mrok. S�ycha� zgrzyty i
podzwanianie automat�w do gry.
Wo� zamro�onego powietrza miesza
si� z ci�kim zapachem perfum,
forsy i l�ku. Zanurzamy si� w
rozlaz�� atmosfer� tego
wynaturzonego, spasionego
nadziejami, beznadziejnego
�wiata.
Postanawiamy, �e ka�dy mo�e
wrzuci� do automatu dolara
pi�ciocent�wkami. Billy traci
sw�j przydzia� w pi�� minut.
Twierdzi, �e prawdopodobie�stwo
zerowej wygranej przy wrzuceniu
dwudziestu pi�ciocent�wek jest
prawie �adne - a jednak udaje mu
si� to osi�gn��. Ja chcia�bym
si� pozby� swojego dolara jak
najpr�dzej, ale okazuje si�, �e
mam przeciwny problem ni� Billy:
nie wiadomo kiedy uzbiera�o mi
si� ponad dwadzie�cia dolc�w w
monetach pi�ciocentowych - pe�ne
r�ce i wypchane kieszenie.
Ca�ymi gar�ciami oddaj� je
Billy'emu na przegranie. Musz�
st�d wyj�� jak najszybciej.
Czuj� wewn�trzny bunt wobec
wygranej, nie chc� st�d wynie��
ani centa.
Przegranie wszystkiego
kosztuje nas godzin� ci�kiej
pracy. Par� razy mieli�my ju�
tylko g�upie pi��dziesi�t cent�w
- a wtedy ja rozbija�em bank.
Dzwonki dzwoni�y jak na alarm, a
dziewcz�ta w baletowych
sp�dniczkach bieg�y mi na pomoc.
Bogu dzi�ki, �e Billy ma takiego
pecha, bo inaczej sterczeliby�my
tam po dzi� dzie�, krwawymi
d�o�mi pompuj�c maszyny i
wygarniaj�c drobne z rynienki.
Wychodzimy z powrotem w �ar
s�o�ca i ruszamy dalej,
rozgl�daj�c si� za czym� do
jedzenia. Obaj szukamy
restauracji meksyka�skiej, �eby
sobie po raz ostatni na Dzikim
Zachodzie zafundowa� "taco" - w
ko�cu jednak staje na lokalu pod
szyldem Pizza Hut. Wchodzimy -
zn�w klimatyzacja, obrusy w
kratk�. Wypijamy do sp�ki kufel
piwa i zjadamy po pizzy. Powoli
zaczynam czu�, �e mo�e wreszcie
naprawd� st�d wyje�d�am - wracam
do domu.
Kiedy zn�w ruszamy, jest ju�
po trzeciej. Prujemy szybko,
�eby przed zmrokiem dojecha� do
Zion. Znam tam dobry motel,
zaraz przy wje�dzie do parku.
Niestety - Zion pomyli�o mi si�
z Bryce. Mijamy miejscowo��, o
kt�rej my�la�em, i dopiero o
jedenastej w nocy docieramy do
Bryce. Wszystkie restauracje
pozamykane, motelu znale�� nie
mo�emy. Naprawd�, da�em dupy jak
sam lord - ale Billy nie
narzeka, przynajmniej nic nie
m�wi.
Wreszcie trafiamy tu� przed
zamkni�ciem na ma�y barek.
Kelner przyrz�dza nam kanapki z
wieprzowin� i majonezem. Do tego
po piwie. Dzwoni te� na jaki�
camping w Bryce, gdzie, okazuje
si�, maj� wolne miejsca. W
podr�owaniu fantastyczne jest
mi�dzy innymi to, �e cz�owiek
przekonuje si�, ilu jest na
�wiecie dobrych, uczynnych
ludzi.
Wje�d�amy w lesisty kawa�ek na
terenie parku; nocleg w domku
campingowym kosztuje czterna�cie
dolar�w. Bior� prysznic w
nadziei, �e to mnie uspokoi.
Jestem rozdygotany, podminowany.
Mam troch� seconalu, ale nie
�ykn�, p�ki naprawd� nie b�dzie
ju� wyj�cia. Mam te� valium.
Dzi�ki ostatnim prze�yciom
sta�em si� lekomanem. Przedtem
nigdy w �yciu nie za�y�em �rodka
uspokajaj�cego ani nasennego.
K�ad� si� i postanawiam da�
sobie godzin� na za�ni�cie.
Je�eli przez godzin� nie zasn�,
trzeba b�dzie co� zrobi�. To moja
ostatnia �wiadoma my�l.
2
By�o tu� po Nowym Roku. Ferie
Bo�ego Narodzenia sp�dzali�my na
wsi, w "moulin".
"Moulin" to stary m�yn wodny,
kt�ry kupili�my przed dziesi�ciu
laty i odremontowali�my
gruntownie. Stoi w prowincji
Francji zwanej Morvan. Sp�dzamy
tam prawie ka�de lato i
wi�kszo�� ferii zimowych.
Pogoda by�a niebywale ciep�a
jak na zim� w tych okolicach.
Malowa�em w plenerze. Wymaga to
w�o�enia trzech par skarpet i
r�kawic, ale za to �wiat�o jest
doskona�e. Malowanie zimowego
pejza�u, kiedy nie pada �nieg,
ma w sobie co� szczeg�lnego.
Kolory s� wtedy stonowane,
wyciszone, za to kszta�ty wida�
znacznie wyra�niej.
Ustawi�em si� na drodze do
lasu, w kt�rym Billy pobudowa�
chatk�. Mam st�d pi�kny widok na
nasz� wie� z pasmami wzg�rz na
horyzoncie. Z lewej strony
pejza� zamyka para wysokich
topoli, z prawej za� nad kr�t�
drog� w d� pochyla si�
roz�o�ysta lipa. Szkicuj�
kompozycj� poziom� w formacie
oko�o dw�ch st�p na trzy.
Jest tak ciep�o, �e farba nie
g�stnieje, tyle �e ja sam
zmarz�em, wi�c ruszam do domu na
"vin chaud". Na plecach nios�
skrzynk� z przytroczonym
blejtramem. Nie spiesz� si�;
wyobra�am sobie, �e wchodz� we
w�asny obraz - a� tu nagle
widz�, �e Jacky, nasz
najm�odszy, p�dzi drog� w moim
kierunku. W r�ku trzyma
niebiesk� kartk�.
Nawet z tej odleg�o�ci
poznaj�, �e to francuski
telegram. Francuzi
u�ywaj� stenografii i prawie nie
spos�b ich odczyta�. Jestem tak
staro�wiecki, �e telegram
automatycznie wzmaga we mnie
produkcj� adrenaliny, zw�aszcza
na takiej zabitej deskami wsi.
Czuj� si� bezbronny, wystawiony
na cios - nie mam si� jak
przygotowa�.
Stawiam skrzynk� na ziemi.
Jacky ma na sobie wysokie buty i
kurtk� z kapturem. Wylecia� z
domu nie zapi�wszy guzik�w.
- Tatu�! Mamusia kaza�a ci to
da�.
Podaje mi telegram. Przytulam
syna i zapinam mu kurtk�. Nie
mam najmniejszej ochoty otwiera�
tego przekl�tego �wistka.
Jacky nie pyta, czy mo�e
zobaczy� obraz. �adne z naszych
dzieci nie interesuje si� tym,
co robi�. R�wnie dobrze m�g�bym
pracowa� dla Ibm. Tatu�
pracuje - i starczy. Zarzuca na
plecy drewnian� skrzynk�, gdzie�
wychodzi i maluje obrazki za
pieni�dze.
Podnosz� pud�o i obaj ruszamy
w stron� domu. Ziemia
stwardnia�a, ale nie ma na niej
lodu. Otwieram telegram; to od
siostry.
"Mama mia�a powa�ny atak serca
stop Czy mo�esz przyjecha� stop
Ca�uj� Joan"
Tego si� nie spodziewa�em.
Matka zawsze wydawa�a mi si� na
sw�j spos�b niezniszczalna.
Wracamy do m�yna, pokazuj�
telegram Vron. Siadam, ale nie
jestem ju� g�odny. Trzeba b�dzie
pojecha�, to oczywiste. Joan
nigdy nie wpada w panik�. Je�eli
twierdzi, �e sprawa jest
powa�na, to tak jest.
Z pomoc� Vron pakuj� walizk�.
Vron wspaniale potrafi zachowa�
spok�j, podtrzyma� na duchu - to
ona, bez w�tpienia, reprezentuje
w naszym stadle g�os rozs�dku.
Ja ca�y czas nie bardzo mog�
uwierzy� w to, co robi�. Mam
opu�ci� to ciche pi�kno i w
jeden dzie� przenie�� si� do Los
Angeles, do Palms, na �lep�
uliczk�, gdzie mieszkaj� moi
rodzice. Staram si� zachowa�
spok�j, staram si� nie
przestraszy� Jacky'ego. M�wi�
mu, �e babcia zachorowa�a i
musz� do niej pojecha�.
O�miolatkowi nie �atwo poj��, co
to znaczy. Nie umie sobie
wyobrazi�, jak d�ugo mnie nie
b�dzie - prawd� m�wi�c, ja te�
nie umiem.
Vron podwozi mnie na poci�g do
Pary�a, sk�d �api� bezpo�redni
lot Air France do Los Angeles.
Osiemset pi��dziesi�t dolar�w za
bilet wycieczkowy od dwudziestu
jeden do czterdziestu pi�ciu
dni. �adna mi wycieczka! Ale
cena sporo ni�sza ni� za bilet
normalny.
Telegrafowa�em z Pary�a
podaj�c numer lotu, wi�c
wychodz�c z samolotu wcale si�
nie dziwi�, �e Joan i jej m��
Mario ju� na mnie czekaj�.
�adujemy m�j baga� do ich
campingowego volkswagena. Joan i
Mario zawsze je�d�� albo
camping�wk�, albo furgonetk�:
maj� pi�tk� dzieci. Wyje�d�amy
na Sepulveda i wtedy dopiero
Joan zaczyna mi opowiada�, co
si� sta�o.
Wpad�a kt�rego� dnia do
rodzic�w, ale nie by�o ich w
domu. Korzystaj�c z okazji,
odkurzy�a mieszkanie i umy�a
par� okien. P�niej jednak
zacz�a si� niepokoi�. Pewnie
wyszli po zakupy, ostatnio
prawie w og�le nie bywaj� poza
domem, ale zakupy nie powinny
trwa� tak d�ugo.
Joan jedzie pod hal� targow�.
Rodzice rzeczywi�cie tam s�.
Mama siedzi na �awce przy Hali
Udanych Zakup�w, blada jak
�ciana. Tato, jakby nie
wiedzia�, co robi�, i nie bardzo
wierzy� w to, co si� dzieje, w
k�ko pakuje i rozpakowuje
zakupy w baga�niku samochodu.
Joan jest przera�ona wygl�dem
Mamy. Odwozi rodzic�w do domu
ich samochodem, w�asny
pozostawiaj�c na parkingu. W domu
poleca Tacie rozpakowa� zakupy,
a sama odwozi Mam� do szpitala
na ostry dy�ur.Mama nie chce
jecha� do szpitala. Jest
hipochondryczk�: lubi doktor�w,
ale szpitala si� boi.
W szpitalu natychmiast
stwierdzaj� niedro�no�� naczy�
wie�cowych. B�yskawicznie
przenosz� Mam� na oddzia�
intensywnej terapii i pod��czaj�
do monitor�w, kropl�wki i tlenu.
Podaj� �rodki uspokajaj�ce i na
rozcie�czenie krwi.
Tej samej pierwszej nocy w
szpitalu mia�a powa�ny zawa�.
Je�eli ju� cz�owiek musi mie�
zawa�, najlepiej go przechodzi�
na oddziale intensywnej terapii.
Lekarze m�wi� Joan, �e zawa� by�
rozleg�y i gdyby Mama dosta�a go
poza szpitalem, nie mia�aby
szans na prze�ycie. Wyniki
ostatnich bada� jeszcze nie
nadesz�y, ale wiadomo, �e Mama
utraci�a funkcje znacznego
odcinka dolnej lewej komory
serca.
Na szcz�cie Mama �yje, ale
diagnoza nie jest zbyt
optymistyczna.
Jedziemy prosto do domu
rodzic�w. Joan chcia�a, �ebym
przyjecha� mi�dzy innymi po to,
aby si� zaj�� ojcem. Wygl�da na
to, �e bardziej martwi si� o
ojca ni� o Mam�. Ja tak samo.
Nie wiem, sk�d oboje mamy
prze�wiadczenie, �e Mama zawsze
sobie da rad�, ale mamy je - i
ju�, bez sensu. Mo�e to tylko
odruch obronny.
Tato czeka na nas przy
oszklonych drzwiach. Jestem
przekonany, �e ilekro� us�ysza�
przeje�d�aj�cy samoch�d, wstawa�
i wygl�da�. Podajemy sobie r�ce:
w naszej rodzinie m�czy�ni si�
nie obejmuj�. Tato nie p�acze,
ale oczy ma za�zawione, a twarz
po��k��. Jest zdenerwowany,
r�ce mu si� trz�s�.
Siada w swoim bujaku tu� przy
drzwiach, ja tymczasem wnosz�
baga� do �rodkowego pokoju w
przeciwleg�ym ko�cu hallu. Tato
wygl�da o wiele bardziej krucho,
ni� kiedy go ostatni raz
widzia�em. Min�y prawie dwa
lata. Nie, �eby si� postarza�,
czy nawet schud� - po prostu
jest mniej �ywotny.
Joan zapowiada�a mi po drodze,
�ebym bagatelizowa� atak Mamy,
jak tylko potrafi�, bo Tato
odchodzi od zmys��w ze strachu.
Wypijamy wi�c po szklance
m�tnego muszkatu, kt�ry w domu
moich rodzic�w uchodzi za wino.
Kupuj� go w galonowych dzbanach
i odlewaj� po trochu w karafk�
ze sztucznego kryszta�u. To
jeden z uk�on�w Mamy w stron�
elegancji. Nie jest to jeszcze
najgorsze paskudztwo, je�eli si�
do tego �uje grzank� z serem,
tylko �e s�odkie jak ulepek. Kto
nie lubi wina, mo�e to znie�� -
co� po�redniego mi�dzy lemoniad�
waniliowo_karmelow� a koktajlem
Manhattan, czyli whisky z
wermutem.
Siedzimy. Tato nie by� jeszcze
w szpitalu, Joan powiedzia�a mu,
�e nie ma odwiedzin. Dlatego
wychodz�c musz� si� chy�kiem
wydosta� tylnymi drzwiami i
wyprowadzi� w�z rodzic�w przez
patio. Maj� ramblera, rocznik
1966, ca�e dwadzie�cia pi��
tysi�cy mil na liczniku.
Jedenastoletni w�z, a w takim
stanie, jakby zszed� prosto z
wystawy. Rodzice okrywaj� go
foli�, nawet pokrowce na
siedzeniach s� powleczone
plastikiem. W �rodku jest
klimatyzacja, radio, hamulce ze
wspomaganiem, uk�ad kierowniczy
i kontrolny ze wspomaganiem.
Kiedy si� go prowadzi, to jakby
wdepn�� w przesz�o��. Dzi�ki
automatycznej zmianie bieg�w
sunie g�adziutko jak po ma�le, a
przy tym, jak na ma�y samoch�d,
ma niebywa�� moc silnika. Tato
kupi� go, kiedy si� jeszcze
interesowa� samochodami, jako
sw�j ostatni w�z - samoch�d dla
emeryt�w. Zaryzykowa� i naprawd�
trafi�o mu si� cacko: prosta,
klasyczna linia, �ci�ty ty�.
W hallu szpitalnym jaka� mi�a
kobieta t�umaczy mi, jak trafi�
na oddzia� intensywnej terapii.
Chyba nikt nie jest w stanie
przywykn�� do szpitala, poczu�
si� tu swobodnie - mo�e tylko
lekarze i piel�gniarki. Do
wyboru tylko b�l albo �mier�.
A jednak ten szpital jest
jaki� inny, nowoczesny. Na
pod�ogach le�� dywany, a na
wszystkich pi�trach lec� z
g�o�nik�w wi�zanki melodii. Nie
ma si� tu tego szpitalnego
wra�enia "bia�e kafelki i
linoleum". Nawet nie pachnie
szpitalem - raczej hotelem. Albo
winda: przy wsiadaniu ciche
"dzy�", samoobs�uga, muzyka.
Muzyka gra na wszystkich
pi�trach: wsz�dzie przez ca�y
czas s�ycha� te same koj�ce
melodie.
�ledz�c plansze z napisami,
dostaj� si� na oddzia�
intensywnej terapii. W recepcji
przedstawiam si�, pytam, czy
mog� odwiedzi� matk�. M�wi� mi,
�e jej stan jest ci�ki i nale�y
oszcz�dza� jej silnych wzrusze�.
T�umacz�, �e przyjecha�em a� z
Pary�a. Odbywaj� kr�tk� narad�.
Staje na tym, �e mog� wej��, ale
musz� si� zachowywa� bardzo
spokojnie.
Ostro�nie posuwam si� wzd�u�
rz�d�w kabinek. Wszyscy chorzy
s� pod��czeni do aparatury i
szczelnie pozamykani, wi�kszo��
le�y nieprzytomna. To
rzeczywi�cie ostatni przystanek
przed grobem, wsp�czesna wersja
india�skiego domu �mierci.
Nie wiem, czego si�
spodziewa�: przez dwa lata
cz�owiek potrafi si� bardzo
zmieni�, nawet bez zawa�u.
Zobaczy� kogo� w tym wieku po
d�ugim niewidzeniu, to zawsze
szok. Wiem, �e wszyscy si�
zmieniamy - dzieci, Vron, ja sam
- ale patrzymy na siebie tak
cz�sto, �e tego nie dostrzegamy.
Zagl�dam - jest Mama. Chyba
odk�d by�em dzieckiem, nie
widzia�em jej w ��ku. Jako
osiemnastolatek wyszed�em z domu
do wojska, a wcze�niej nie
pami�tam, �ebym kiedykolwiek
nawet wszed� do sypialni
rodzic�w, przynajmniej odk�d
sko�czy�em dziesi�� lat. Teraz
j� widz�: ��ko uniesione, od
nosa biegnie rurka z tlenem,
monitory, kropl�wka, cewniki.
Nad wezg�owiem komputerowy ekran
z ci�g�� notacj� kardiogramu i
czerwonym punkcikiem pomiaru
pulsu, skacz�cym w oko�o
calowych odst�pach. Mama wygl�da
jak astronauta, kt�remu si� nie
powiod�o.
Cer� ma zielonkawobia��, oczy
zamkni�te, twarz_maska.
Z twarz� Mamy jest dziwna
rzecz. Zostaj� na niej linie i
�lady wszystkich min, g��wnie
wyra�aj�cych niemi�e uczucia:
surowe grymasy podejrzliwo�ci,
pod�u�ne zmarszczki
niezadowolenia i �alu. Wszystkie
wyryte s� g��boko, nawet gdy
twarz jest rozlu�niona. A
jednocze�nie jest w tej twarzy
co� m�odego. Mama przyciemnia
sobie w�osy, a w�osy ma bujne,
mocne, odwrotnie ni� Tato. Twarz
Taty jest g�adka,
at�asowog�adka, ale z w�os�w
pozosta�y tylko bia�e k�pki nad
uszami.
Mama nie za bardzo si� maluje,
w sam raz jak na
siedemdziesi�cioletni� kobiet�.
Nigdy nie wygl�da�a na sw�j
wiek. Patrz� na ni� i widz�, �e
nawet tak chora, by� mo�e
umieraj�ca, nie wygl�da na du�o
wi�cej ni� pi��dziesi�t pi��.
Siadam na krze�le przy ��ku i
obserwuj� aparatur�, kt�ra
usi�uje mi przekaza�, co si�
dzieje. Wiem, �e w centralnej
dy�urce maj� monitory z tym
samym zapisem. Ciekawe, co
musia�oby si� sta�, �eby tu
p�dem zbiegli.
Obserwuj� cz�stotliwo�� pulsu:
wzrasta do 87, spada do 83,
wzrasta do 92. Nigdy nie
przypuszcza�em, �e puls mo�e by�
tak nier�wny. Czy to z powodu
serca?
Gapi� si� w ekran, a
r�wnocze�nie tak jakby i w
siebie. I nagle s�ysz� jej g�os.
- Wi�c jednak przyjecha�e�.
Znaczy, �e jestem bardzo chora.
Ca�a Mama. Najpierw
reprymenda, zw�tpienie w m�j
przyjazd, a zaraz potem lito��
nad sam� sob�. Pochylam si� i
ca�uj� j� w zwr�cony do g�ry
policzek.
- Nie jest z tob� tak �le. A w
og�le to przyjecha�em g��wnie w
innej sprawie.
Nic g�upszego nie mog�em
powiedzie�! Mama nawet nad
grobem nie da si� tak �atwo
nabra�. Trudno nabra� cz�owieka,
kt�ry nawet prawd� traktuje
podejrzliwie.
- Nie k�am, Jacky.
Przymyka oczy i powoli zaczyna
snu� w�asn� udramatyzowan�
wersj� historii zawa�u. Powinna
pisywa� seriale. Prawie wszystko
umie sprzeda� ciekawie, a sobie
samej przydziela fantastyczne
role pierwszoplanowe.
- Tatu� zupe�nie nie wiedzia�,
co robi�... Si�� woli trwam przy
�yciu, uspokajam tatusia, �e to
tylko lekka niestrawno��. A ca�y
czas modl� si� do �wi�tego Judy,
patrona beznadziejnych
przypadk�w. Wtedy jak spod ziemi
wyrasta Joan i ratuje mi �ycie.
Z niech�ci� oddaje
sprawiedliwo�� Joan, ale zaraz
si� wycofuje, m�wi�c, �e
Mccarthy'owie, czyli jej
rodzina, s� zawsze �wietni w
momentach kryzysowych, za to
Tremontowie natychmiast si�
�ami�. Dzi�ki Bogu, �e Joan ma
zdrow� krew Mccarthych.
Teraz nast�puje scenariusz
tego, co m�wili Mamie lekarze.
Gdyby rzeczywi�cie rozmawiali z
ni� tyle, ile relacjonuje, nie
mia�aby kiedy oka zmru�y�, a w
ca�ym szpitalu stan�aby robota.
Wszyscy si� tu zachwycaj�,
jaka Mama jest silna, jak� ma w
sobie si�� woli - jakby by�a o
po�ow� m�odsza. Mama uwa�a to
pewnie za obelg�: nikt, kto jest
o po�ow� od niej m�odszy, nie ma
takiej si�y woli.
Ale przyznaje si� do strachu.
Potem zaczynamy planowanie,
przygotowanie kolejnej sceny.
- Tatusiowi ani s�owa o
zawale, pami�taj! Powiedz mu, �e
to jakie� wewn�trzne
dolegliwo�ci. On w to uwierzy,
Jacky, bo kiedy� mia�am operacj�
macicy. Wi�c powiedz mu, �e to
tylko sprawy wewn�trzne.
Spodoba� si� jej ten pomys�.
- Jeszcze jedno, Jacky: �eby�
ani s�owem nie wspomina� o raku.
Wiesz, �e tatu� panicznie boi