1917

Szczegóły
Tytuł 1917
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1917 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1917 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1917 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

tytu�: "Tato" autor: William Wharton Tom Ca�o�� w tomach Polski Zwi�zek Niewidomych Zak�ad Wydawnictw i Nagra� Warszawa 1991 T�umaczy�a Jolanta Kozak T�oczono w nak�adzie 20 egz. pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni PZN, Warszawa, ul. Konwiktorska 9. pap. kart. 140 g kl. III_B�1 Przedruk z Wydawnictwa "Czytelnik", Warszawa 1989 Pisa�a Jolanta Szopa Korekty dokona�y: K. Markiewicz i K. Kruk Od redakcji William Wharton to pseudonim wsp�czesnego pisarza ameryka�skiego, kt�ry zdoby� sobie w Polsce ogromn� popularno�� g�o�n� powie�ci� "Ptasiek". W 1988 roku, ukaza�a si� kolejna powie�� Whartona, "W ksi�ycow� jasn� noc". (Obie nagrane na kasety magnetofonowe). "Tato" to trzypokoleniowa saga rodzinna ukazuj�ca codzienne �ycie wsp�czesnej Ameryki. Ogromny post�p techniki zmienia obyczaje i stosunki mi�dzyludzkie, a mimo to trudno spotka� ksi��k�, w kt�rej osta�oby si� tyle mi�o�ci rodzinnej i przywi�zania syna do ojca, pokonuj�cych bariery pokoleniowe. Kobietom mojego �ycia b�dzie po�wi�cone, mojej matce i siostrze, i c�rkom, i �onie A jego ojciec Jest synem mojego ojca. (Druga po�owa zagadki) 1 Aaa Con jest pierwsz� pozycj� w ksi��kach telefonicznych wi�kszo�ci du�ych miast Ameryki. Firma ta organizuje dostawy samochod�w, anga�uje ludzi do przewiezienia wozu z miejsca na miejsce. Z Billym, moim synem, czekamy w biurze Aaa Con w Los Angeles. Badania lekarskie mam ju� za sob�, wp�aci�em pi��dziesi�t dolar�w kaucji, wype�ni�em kwestionariusze i z�o�y�em referencje. Billy jest za m�ody, �eby prowadzi�; dolna granica wieku - dwadzie�cia jeden lat. Samoch�d ju� nam wyznaczyli i teraz czekamy tylko na podstawienie. Billy jest bardzo przej�ty, bo trafi� nam si� lincoln continental. A� si� boj� mu powiedzie�, �e nie b�dzie prowadzi�. Nie nale�� do os�b szczeg�lnie odpowiedzialnych, ale taki odpowiedzialny to jeszcze jestem, szczeg�lnie kiedy w gr� wchodzi cudzy pojazd wart pi�tna�cie tysi�cy dolar�w. A wi�c przejad� si� przez ca�y wielki kraj - i wcale mnie to nie zachwyca. W biurze jest ponuro. Wszystkie te biura s� jak bary szybkiej obs�ugi: na dywany czy staranniejsze umeblowanie nie wydaje si� tutaj ani grosza. Obliczam, �e na ka�dym samochodzie ekspediowanym w drugi koniec kraju zarabiaj� jakie� sto dolar�w. W ko�cu zwalisty typ zza kontuaru wywo�uje nasze nazwisko. Pyta jak� tras� wybieramy, i zgadza si� na 15_#70_#76. Jest to trasa najmniej ucz�szczana przez ci�ar�wki z racji wysokiego, nie uko�czonego przejazdu w Loveland. Potem ju� prawie do ko�ca czteropasm�wka. Mamy dostarczy� w�z do Filadelfii, gdzie kiedy� mieszka�em, a p�niej lecimy samolotem do Pary�a. Naszym prawdziwym domem jest Pary�, ju� od pi�tnastu lat. W p� godziny p�niej odbieramy w�z. W�z nie jest nowy, ma co najmniej dwa lata, rudobr�zowy, z czarnym winylowym dachem - wygl�da wystrza�owo, istna gangsterska limuzyna. Odbiorc� ma by� niejaki Scarlietti - kto wie, czy nie przyk�adamy r�ki do mokrej roboty. To ju� chyba dwudziesty raz, jak b�d� jecha� przez ca�e Stany. Ponad po�ow� wycieczek odby�em w�a�nie holuj�c cudze samochody. Raz dostarczali�my jasno��ty chevy impala z otwieranym dachem. By� to czas mody na odkryte wozy przed klimatyzacj� i wyposa�eniem stereo. Dzieciaki poprzywi�zywali�my skakankami, �eby nie wylecia�y, i pomkn�li�my jak strza�a z zachodu na wsch�d, przewa�nie 66_tk�, dach z�o�ony, wiatr �wiszcze, s�o�ce prosto w twarz. Dzieciaki mog�y si� z ty�u pra�, wrzeszcze�, bawi�, rozrabia� do woli - my nie s�yszeli�my nic. Dla Vron i dla mnie by�o to prawie jak miodowy misi�c. Poza tym chevy niewiele pali�. Za to przy tym lincolnie strac� jak nic ze trzydzie�ci dolc�w na dokupowanie benzyny. Ale przynajmniej b�dzie nam wygodnie: przelecie� trzy tysi�ce mil samochodem, przez ca�y kraj, w osiem dni - to nie �arty, a i ja robi� si� ju� troch� za stary na takie imprezy. Jak ju� wsi�dziemy, najgorsze b�dzie za nami. Najpierw jednak musimy zabra� rzeczy i po�egna� si� z Mam�. Billy te� si� denerwuje. Obaj wiemy, �e to nie�atwe zadanie - z Mam� nie ma �atwych zada� - a zwa�ywszy na ostatnie wydarzenia, zanosi si� na szczeg�lnie ci�k� przepraw�. Wyprowadzamy nasz� olbrzymi�, kasztanowat� szalup� na Colby Lane. Nie jest to w�z pomy�lany do poruszania si� po w�skich, staro�wieckich uliczkach dzielnic willowych. Tato przed dwudziestu pi�ciu laty kupi� tu posesj� za dwa tysi�ce sze��set dolar�w. Dom wybudowa� sam, co go kosztowa�o mniej ni� sze�� tysi�cy. Ca�o�� musi by� warta co najmniej osiemdziesi�t. Parkujemy na podje�dzie i wchodzimy do �rodka. Mama odsztyftowa�a si�, jak nie wiem co - jak na osob�, kt�ra w ci�gu ostatnich pi�ciu miesi�cy przesz�a dwa zawa�y, wygl�da fantastycznie. Ale po oczach wida�, �e p�aka�a. Jest blada i w nowy dla siebie, charakterystyczny spos�b pow��czy nogami. Jakby mia�a o��w w ty�ku, a jednocze�nie balansowa�a ksi��k� na czubku g�owy. Z miejsca zaczyna p�aka� i pyta�, co ona pocznie, kiedy mnie nie b�dzie; w k�ko powtarza, �e zostanie sama jak ten palec, bo jej zdaniem Joan - czyli moja siostra - bimba sobie na to, czy Mama �yje, czy nie. Narzeka� Mamy s�ucham, odk�d �yj�, a szczeg�lnie od kilku ostatnich miesi�cy. Ci�gle mi si� zdaje, �e si� w ko�cu na nie uodporni� - po pi��dziesi�ciu latach najwy�szy czas - a jednak jeszcze czasem boli. Kiedy naprawd� s�ucham tego, co m�wi, nie wytrzymuj�. Tym razem stoj� sztywno i staram si� nie s�ysze�. Czekam, a� si� wygada. Jeszcze raz jej powtarzam, �e inaczej by� nie mo�e. Musz� wraca� do domu. Za d�ugo ju� nie widzia�em Vron i Jacky'ego. Nie mog� do ko�ca �ycia zajmowa� si� ni� i Tat�. Mama to wszystko wie - sto razy maglowali�my ten temat. Billy stoi z ty�u i s�ucha. Pstryka klawiszami kana��w telewizora, szukaj�c byle czego, �eby tylko gra�o. Nie mam mu tego za z�e. Mama dalej swoje. Kiwam g�ow� i przenosz� baga�e do samochodu. Mama wciska nam jeszcze dziecinne pude�ko �niadaniowe pe�ne lekarstw, �eby�my wiedzieli, �e nas kocha, �e si� o nas troszczy i �e jeste�my od niej zale�ni. W ko�cu jako� udaje nam si� odjecha�. Dalszy ci�g jest jeszcze gorszy. Suniemy wzd�u� Colby do domu opieki, gdzie przebywa Tato. Zaledwie o jedn� przecznic� od willi rodzic�w. Specjalnie tak wybrali�my, �eby Mama mia�a blisko. Najpierw przeprowadzili�my eksperyment z innym domem, ale w ko�cu stan�o na tym. Ma swoje wady, ale za to Mama mo�e tam wpada�, kiedy zechce. Dla Taty to pewnie nie najlepiej, ale trudno jej by�o tego odm�wi�. Parkujemy za rogiem. Wchodzimy. Nigdy w �yciu nie przywykn� do tego zapachu: mieszanina smrodu z m�skiej ubikacji i schroniska dla zwierz�t. Kiedy mia�em szesna�cie lat, pracowa�em u weterynarza, kt�ry leczy� ma�e zwierz�ta. Przychodzi�em rano i szlauchem wyp�ukiwa�em z klatek psie i kocie g�wno z ca�ej nocy. Tu panuje kombinacja tych w�a�nie zapach�w, plus wo� og�lnego rozk�adu, degrengolady. Nigdy tak do ko�ca nie rozumia�em s��w degrengolada i korupcja. Kiedy by�em ma�y, wo�ali�my: siki, g�wno i korupcja. Teraz rozumiem. Korupcja oznacza uleganie procesowi korupcji - rozk�adu przez bakterie. Ci biedni, starzy ludzie podlegaj� korupcji, gniciu, rozk�adowi. Skutek: degrengolada; zu�yli si�, sko�czyli, ju� s� na nic. Takie zapachy s� nie do zwalczenia. Nie zabije ich �aden kwas karbolowy, �adne �r�ce myd�o, �aden aerozol na �wiecie. To wo� �mierci, odchodzenia z powrotem do ziemi, kt�re jest dla nas wszystkich nieuchronne. Dom prowadzi rodze�stwo, brat i siostra, z pochodzenia Niemcy. Ludzie niezr�wnanej dobroci. Naturalnie, �e to, co robi�, robi� za pieni�dze, i to niema�e. Najta�sza op�ata dobowa za ��ko wynosi dwadzie�cia pi�� dolar�w. Ale ja bym tego za �adne pieni�dze nie wytrzyma� tak dzie� w dzie�, noc w noc. Nie da�bym rady. Informuj� mnie, �e Tato nadal le�y w tym samym pokoju, ale pewnie nas nie pozna: dosta� �rodki u�mierzaj�ce. Pogodzi�em si� i z tym: teraz dla Taty nie ma nic lepszego jak �rodki u�mierzaj�ce - wszystko jest dobre, byle mu ul�y�. Praktycznie, trwa�e prawdy nie obowi�zuj�. Nie ma ju� dla Taty miejsca na tym �wiecie. Pozna�em definicj� staro�ci: starzy jeste�my wtedy, kiedy wi�kszo�� ludzi wola�aby, �eby�my ju� nie �yli. Idziemy korytarzem, zagl�damy do sal. Podgl�damy kruche, wyn�dznia�e skorupy istnie� ludzkich: ludzi z rurkami tlenowymi pod��czonymi do nosa, z cewnikami wystaj�cymi spod szlafrok�w. Siedz� w w�zkach inwalidzkich albo na ��kach, wsparci sztywno o sterty poduszek. Nie ma jeszcze wieczora, ale wszyscy ubrani s� jak do spania. Niekt�rzy zgarbieni, z uchem tu� przy g�o�niku s�uchaj� radia, inni gapi� si� w ekrany telewizor�w - rozdziawione usta, przewa�nie bez z�b�w. Niekt�rzy wygl�daj� ku nam, kiedy mijamy ich sale, czepiaj� si� nas wzrokiem jak wi�niowie wyzieraj�cy z celi. Czuj� si� nieprzyzwoicie zdrowy i m�ody, czuj� przed sob� niewyczerpany zapas przysz�o�ci. A jak si� przy mnie musi czu� Billy, dziewi�tnastolatek? Tato le�y po m�skiej stronie korytarza - przestrzeganie tej zasady tutaj to czysta farsa. Le�y w gigantycznej niby_ko�ysce. Pok�j jest zaciemniony, story zaci�gni�te. Tato ma oczy otwarte, wlepione w sufit. Jest i wsp�lokator - g�uchy, u�miecha si� do nas. Celowo go tu po�o�yli, bo Tato czasami krzyczy przez sen. Tato sp�dzi� tu ju� dwa tygodnie. Tydzie� temu musieli go wzi�� awaryjnie do szpitala: zacz�� si� odwadnia�. Patrz� na niego z g�ry. W jakim� sensie jest ju� martwy. Sk�r� ma ��taw�, ale bez jednej zmarszczki. Na pocz�tku bardzo schud�, potem troch� nabra� cia�a, ale teraz zn�w jest jak szkielet. Pochylamy si� nad nim nisko. M�wi� cze��. Us�ysza�, odwraca wzrok, ale nie poznaje nas. Ogl�da nasze oczy, ca�kiem jak niemowl� albo pies: niczego si� nie spodziewa, jest jakby biernie zafascynowany samym okiem. Rytmicznie zaciska i rozwiera pi�ci, mn�c ko�dr� i prze�cierad�o, jak to ju� teraz robi prawie ci�gle. Odruch nerwowy. Czasami zaciska z�by i mocuje si� z po�ciel�, ci�gn�c do siebie z obu stron, jakby chcia� zetkn�� brzegi. Ale chwilowo nie jest zbyt aktywny - gmera tylko palcami, mo�e udowadnia sam sobie, �e jego palce to wci�� jeszcze obiekty fizyczne, �e on sam jeszcze jest i �yje. Patrzy gdzie� przeze mnie i m�wi dr��cymi ustami: - Siku mi si� chce. To ca�kiem do Taty niepodobne. Nigdy nie u�ywa� takich s��w. Ci�ko go ogl�da� w tym stanie, s�ysze�, jak m�wi "siku" przy Billym. Gdyby wiedzia�, co robi - nigdy by sobie na to nie pozwoli� - nawet do mnie by tak nie powiedzia�. Odci�gamy klamr� dla opuszczenia bocznej �ciany ��ka, pomagamy Tacie spu�ci� nogi. Narzucam mu szlafrok na ramiona, na stopy nasuwam kapcie. Tato jest w skarpetkach. Jeszcze nie za�o�yli mu cewnika. Mam nadziej�, �e jak najd�u�ej da si� utrzyma� taki stan. Tato jest bardzo czu�y na punkcie spraw intymnych; cewnik dobi�by go raz_dwa. Fakt, �e siostry musz� to sprawdza� i zmienia�, jest dla Taty czym� uw�aczaj�cym. Na szcz�cie nie wprowadzaj� cewnika do �rodka, tylko zak�adaj� na penis co� w rodzaju kondoma, z rurk� odprowadzaj�c� do woreczka - przynajmniej nie boli. Razem z Billym unosimy Tat�, a on czepia si� nas kurczowo. Ma wci�� bardzo silne palce, d�onie i ramiona, chocia� bez przerwy gwa�townie mu dr��. Z nasz� pomoc� po asfaltowoszarych p�ytkach pod�ogi szura do ma�ej �azienki. Ustawia jedn� stop� przed drug�, ale potrzebuje do tego nadludzkiej koncentracji. W �azience pochyla si� nad sedesem, wsparty obiema d�o�mi o �cian�. Nie patrzy na nas, patrzy w sedes. Spluwa do �rodka, ale wysika� si� nie daje rady. Stoimy, czekamy - nic z tego. Billy spogl�da na mnie. Spuszczam wod� w nadziei, �e to Tacie pomo�e, ale on tylko jeszcze raz spluwa. Nie pami�tam, �eby kiedykolwiek spluwa� - a mo�e ca�e �ycie popluwa� chy�kiem do sedesu - spluwacz klozetowy? Tak Bogiem a prawd�, to nigdy, a� do ostatnich miesi�cy, nie widzia�em nawet, �eby wchodzi� do ubikacji. Dochodz� do wniosku, �e najlepiej b�dzie odholowa� go z powrotem do ��ka. Ale kiedy pr�bujemy go zabra�, Tato chwyta si� z ca�ej si�y rury nad sedesem. Zaciska d�onie tak kurczowo, �e a� knykcie mu bielej�. Pr�buj� rozewrze� jego pi�ci. - Tato, pu��. Tato, puszczaj rur�. Nic z tego. Nawet na mnie nie spojrzy, tylko jeszcze mocniej napiera i zaciska z�by. Pr�buj� otworzy� mu d�o� odwodz�c po jednym palcu - jak z dzieckiem, kiedy z�apie cz�owieka za brod�. Nagle, ni st�d, ni zow�d, Tato puszcza i zaciska d�onie wok� innej rury. Tym razem jest to rura z gor�c� wod�; na pewno parzy mu d�onie, ale on trzyma kurczowo, z maniack� furi�.. Billy ci�gnie za drug� r�k�. - Dziadek, daj spok�j, puszczaj! No, puszczaj, m�wi� ci. Ju�, ju� mam si� podda� i wezwa� kogo� na pomoc, kiedy udaje nam si� oderwa� Tat� od rury. Odwracamy go twarz� ku nam. Tato natychmiast zapomina o rurach. Pr�bujemy przemanewrowa� go na korytarz, ale wtedy on jak zwykle zaczyna si� guzdra�: ogl�da framugi drzwi, przesuwaj�c po nich d�oni� z g�ry na d�, jakby to by�o co� ca�kiem nowego, czego dotychczas nie zna�. A przecie� ten cz�owiek wybudowa� w�asny dom, od fundament�w a� po dach, a stolark� zajmowa� si� od dzieci�stwa. Ostatnio jest rzecz� prawie niemo�liw� przeprowadzi� go spokojnie w pobli�u drewnianej framugi, ale w ko�cu jako� nam si� to udaje. Dowlekamy go do ��ka, sadzamy, zdejmujemy szlafrok i kapcie, pomagamy si� po�o�y�. Tato jak zwykle boi si� opu�ci� g�ow�. Podk�adam mu pod ni� swoj� d�o� i wolno opuszczam na poduszk�. Jest bardzo napi�ty. Intensywnie wpatruje si� w sufit, a jego usta poruszaj� si�, dygocz�, otwieraj� si� i zamykaj�, ods�aniaj�c z�by w po�piesznym, niekontrolowanym rytmie. To nie do wiary, ale Tato ma w�asne z�by, i to wszystkie. Siedemdziesi�ciotrzyletni cz�owiek z idealnie pi�knymi z�bami - mo�e troch� po��k�e i ods�oni�te przy dzi�s�ach, ale plomby ani jednej. Ja sam straci�em ju� sze�� z�b�w, a Billy te� ma kilka usuni�tych, trzy przetoki zatkane z�otem i zalepione porcelan�. Gdyby zrobi� rentgen czaszki Tacie i Billy'emu, nie sprawdzaj�c przy tym innych szczeg��w, ka�dy by powiedzia�, �e m�odszy jest Tato. Tato nadal gapi si� w sufit. G�adz� go po g�owie, pr�buj� uspokoi�. Tato �apie mnie za r�k� i �ciska z ca�ej si�y. �ciska mocno, jakby znacz�co, po chwili jeszcze raz. Lubi� my�le�, �e tymi dwoma u�ciskami r�ki Tato po raz ostatni co� mi przekaza�. Wychodzimy. Ledwo si� trzymam na nogach. Z jakiej� krety�skiej przyczyny bardzo nie chc�, �eby Billy widzia�, jak p�acz�. Stajemy w drzwiach i kog� to widzimy pod drzewem, jak nie Mam�. Jest blada i ci�ko dyszy. Podbiegamy do niej obaj. Mama trzyma w r�ku to przekl�te pude�ko z lekarstwami. Zapomnieli�my je zabra�. Wk�ada pod j�zyk pigu�k� digoxiny. Wida�, �e jest w kiepskiej formie, a� poszarza�a na twarzy. Z trudem wysapuje opowie�� o tym, jak to mozolnie pi�a si� ulic�, co chwila przystaj�c i �ykaj�c pigu�ki, �eby nas dogoni�. Nie wytrzymuj�. - Mamo, przecie� to nie jest a� tak wa�ne. Lecisz za nami z pude�kiem proszk�w - to czyste szale�stwo! Zabijesz si� przez takie g�upstwa. Ale Mama nie mog�a nie przyj��. Wiedzia�a, �e jeste�my tak blisko, na drugim ko�cu ulicy, z Tat� - a jej tam nie ma. Nie mog�a wysiedzie� w domu. Pomagamy jej wsi��� do samochodu i odwozimy z powrotem. K�ad� j� do ��ka, zmuszam do po�kni�cia dziesi�ciomiligramowej tabletki valium. Raz jeszcze odbywamy scen� po�egnania. Daj� Billy'emu znak, �eby wsiad� do wozu. Mamie m�wi�, tak kategorycznie, jak tylko potrafi�, �e musz� jecha� i koniec. Ca�uj� j� na do widzenia, odwracam si� i wychodz�. Joan znalaz�a w ko�cu kogo�, kto b�dzie do Mamy przychodzi� dwa razy na tydzie�, a sama Joan te� b�dzie j� odwiedza�a dwa razy, ale i tak czuj� si� winny a� po samo dno duszy. Zaplanowali�my sobie, �e ruszymy prosto na Vegas, pokonuj�c jak najwi�kszy kawa� pustyni w ci�gu nocy. Latem na pustyni jest piekielnie gor�co, nawet w klimatyzowanym samochodzie. K�opoty zaczynaj� si� jeszcze grubo przed pustyni�. Dwadzie�cia mil przed San Bernardino zaczyna nam miga� wska�nik napi�cia. Jedyne wyj�cie to zawr�ci�: mo�e i dojechaliby�my do Los Angeles, ale dalej ani, ani. Wje�d�am do znajomego warsztatu na Pico Boulevard. Wysiad� regulator napi�cia, trzeba go wymieni�, a to - cz�ci plus robocizna - minimum sto dolc�w. Jasny gwint! Dzwoni� do Aaa Con i m�wi�, co si� sta�o. Ka�� mi zadzwoni� do w�a�ciciela, na jego rachunek. Dzwoni�. W�a�ciciel chwil� marudzi, ale w ko�cu wyra�a zgod�. Co oznacza, �e p�acimy z w�asnej kieszeni, ale po dostarczeniu wozu dostaniemy fors� z powrotem. Mechanicy m�wi�, �e w�z b�dzie gotowy na rano. Scarlietti dorzuca nam przy okazji par� dni ekstra na dostarczenie samochodu. Do Mamy jecha� nie mo�emy. Nie s�dz�, �ebym jeszcze kiedy� zasn�� w pokoju na ty�ach: zbyt wiele przykrych wspomnie�, ci�kich nocy. Moja c�rka, Marty, mieszka niedaleko warsztatu, wi�c idziemy do niej. Marty daje mi dwie aspiryny i lokuje w ma��e�skiej sypialni. S�ysz�, jak w drugim pokoju Marty, jej m�� Gary i Billy ogl�daj� telewizj� - wznowienie "Misji nie do wiary". Przera�liwie chce mi si� p�aka�. Dwa razy wychodz� do �azienki i siadam na sedesie - ale tak samo jak Tato nie m�g� si� wysika�, tak ja nie mog� si� rozp�aka�. Rzucam si� krzy�em na ��ko i nareszcie mnie bierze: �pi�, jak zabity. Marty z Garym �pi� na pod�odze, a Billy na kanapie. Jedyne ��ko w domu mam wy��cznie dla siebie. Sympatyczne te nasze dzieciaki, nie ma co. O si�dmej wszyscy jeste�my na nogach. �niadanie. I Gary, i Marty musz� by� w pracy na �sm�. Dzwoni� do warsztatu: w�z gotowy, ale rachunek przekracza nasze oczekiwania o dwadzie�cia pi�� dolar�w. Idziemy odebra� grata. Suniemy wzd�u� Wilshire Boulevard. W duchu �egnam si� z Los Angeles, z wszystkimi jego sztuczno�ciami i lukrowan� twardo�ci�. Nie mog� powiedzie�, �ebym wyje�d�a� z �alem: to by� ci�ki pobyt. Wiem, �e b�d� t�skni� za Joan, ale z tym ju� nauczy�em si� �y�. Jedziemy prosto w s�o�ce, na wsch�d. Potem dalej, przez San Bernardino i g�r� nad przesmykiem. Kiedy zje�d�amy na drug� stron�, kieruj�c si� na Vegas, o jakie� sto dwadzie�cia mil za L. A., olbrzymie psisko wypada nam prosto pod mask�. Wciskam hamulce, ale nie od razu zaskakuj� i o ma�o nie kozio�kujemy. Szcz�cie, �e ruch jest niedu�y, bo tylne ko�a wpadaj� w po�lizg, a psa i tak potr�camy. Waln�li�my go lew� stron� z przodu, a odbi� si� na prawo. Hamuj� na poboczu i obaj biegniemy zobaczy�. Pies kr�ci si� w k�ko, zad ma ca�kiem zmia�d�ony. Powinien ju� pa�� trupem, a �yje i kr�ci si�; wyje. Nie da si� tego spokojnie ogl�da� ani s�ucha�. Pies k�apie z�bami, wi�c podej�� nie mo�emy. Dopiero po blisko pi�ciu koszmarnych minutach uspokaja si� i zdycha. Nie ma obro�y ani blaszki identyfikacyjnej, wi�c �ci�gamy go na pobocze, w krzaki. Owczarek alzacki, du�y jak wilk. Bierzemy szpatu�k� do opon i u�ywaj�c jej jako �opatki kopiemy w piasku p�ytki gr�b. Wierzch przykrywamy zesch�� traw� i chrustem. Na masce wozu nie ma �ladu zderzenia. Niewiarygodna jest r�nica mi�dzy maszyn� a zwierz�ciem. Musieli�my go waln�� albo opon�, albo zderzakiem. Wsiadamy do samochodu i przez nast�pne sto mil prawie si� nie odzywamy. Dalej, jakie� czterdzie�ci mil od Vegas, na wzg�rzach przy szosie, odbywaj� si� zawody motocrossowe. Billy'ego to bardzo ciekawi, wi�c si� zatrzymujemy. Ja zostaj� w wozie. Ca�a ta impreza wydaje mi si� naci�gana, ja�owa, ordynarna - ale dla Billy'ego to fantastyczna sprawa. Wszystko, co poci�ga Billy'ego, rzeczy niedoko�czone, przypadkowe, klimat tymczasowo�ci, ha�as, zapachy, przypomina mi o tym, o czym pami�ta� nie chc�. Gdy by�em w jego wieku, mia�em tego wszystkiego po dziurki w nosie - starczy na ca�e �ycie i jeszcze troch�. Im jestem starszy, tym bardziej ceni� sobie wygod� i z�udn� my�l, �e wszystko da si� przewidzie�. Po dziesi�ciu minutach Billy wraca, oczy mu b�yszcz� z przej�cia: zobaczy� jaki� nowy czterotakt, nigdy jeszcze takiego nie ogl�da� W godzin� p�niej wje�d�amy do Vegas. Miasto prze�y�o w�a�nie pow�d�. Pa�ac cesarski oblepiony jest glin� a� po tarasy. Parkingi zmieni�y si� w skorupy zasychaj�cego b�ota. Najlepszy dow�d, �e Vegas - kurek z wod� po�rodku pustyni - jest wbrew naturze. To niesamowite widzie�, jak ten sztuczny �wiat, pokryty grubym, zasychaj�cym, szarym b�otem, zarysowuje si� i kruszy od s�o�ca, niczym choinka na �mietniku, na kt�rej szych wci�� jeszcze b�yszczy. Parkujemy na samym skraju pobocza i p�dzimy szuka� schronienia przed s�o�cem. Jest ju� dobrze po po�udniu. Ci�kie jak o��w s�o�ce wali nas na odlew po ciemieniu. Musi by� ze sto stopni w cieniu, albo i lepiej. Wkraczamy w nag�y, szokuj�cy ch��d. B�ocimy kremowo��te i krwistoczerwone dywany, brniemy w p�mrok. S�ycha� zgrzyty i podzwanianie automat�w do gry. Wo� zamro�onego powietrza miesza si� z ci�kim zapachem perfum, forsy i l�ku. Zanurzamy si� w rozlaz�� atmosfer� tego wynaturzonego, spasionego nadziejami, beznadziejnego �wiata. Postanawiamy, �e ka�dy mo�e wrzuci� do automatu dolara pi�ciocent�wkami. Billy traci sw�j przydzia� w pi�� minut. Twierdzi, �e prawdopodobie�stwo zerowej wygranej przy wrzuceniu dwudziestu pi�ciocent�wek jest prawie �adne - a jednak udaje mu si� to osi�gn��. Ja chcia�bym si� pozby� swojego dolara jak najpr�dzej, ale okazuje si�, �e mam przeciwny problem ni� Billy: nie wiadomo kiedy uzbiera�o mi si� ponad dwadzie�cia dolc�w w monetach pi�ciocentowych - pe�ne r�ce i wypchane kieszenie. Ca�ymi gar�ciami oddaj� je Billy'emu na przegranie. Musz� st�d wyj�� jak najszybciej. Czuj� wewn�trzny bunt wobec wygranej, nie chc� st�d wynie�� ani centa. Przegranie wszystkiego kosztuje nas godzin� ci�kiej pracy. Par� razy mieli�my ju� tylko g�upie pi��dziesi�t cent�w - a wtedy ja rozbija�em bank. Dzwonki dzwoni�y jak na alarm, a dziewcz�ta w baletowych sp�dniczkach bieg�y mi na pomoc. Bogu dzi�ki, �e Billy ma takiego pecha, bo inaczej sterczeliby�my tam po dzi� dzie�, krwawymi d�o�mi pompuj�c maszyny i wygarniaj�c drobne z rynienki. Wychodzimy z powrotem w �ar s�o�ca i ruszamy dalej, rozgl�daj�c si� za czym� do jedzenia. Obaj szukamy restauracji meksyka�skiej, �eby sobie po raz ostatni na Dzikim Zachodzie zafundowa� "taco" - w ko�cu jednak staje na lokalu pod szyldem Pizza Hut. Wchodzimy - zn�w klimatyzacja, obrusy w kratk�. Wypijamy do sp�ki kufel piwa i zjadamy po pizzy. Powoli zaczynam czu�, �e mo�e wreszcie naprawd� st�d wyje�d�am - wracam do domu. Kiedy zn�w ruszamy, jest ju� po trzeciej. Prujemy szybko, �eby przed zmrokiem dojecha� do Zion. Znam tam dobry motel, zaraz przy wje�dzie do parku. Niestety - Zion pomyli�o mi si� z Bryce. Mijamy miejscowo��, o kt�rej my�la�em, i dopiero o jedenastej w nocy docieramy do Bryce. Wszystkie restauracje pozamykane, motelu znale�� nie mo�emy. Naprawd�, da�em dupy jak sam lord - ale Billy nie narzeka, przynajmniej nic nie m�wi. Wreszcie trafiamy tu� przed zamkni�ciem na ma�y barek. Kelner przyrz�dza nam kanapki z wieprzowin� i majonezem. Do tego po piwie. Dzwoni te� na jaki� camping w Bryce, gdzie, okazuje si�, maj� wolne miejsca. W podr�owaniu fantastyczne jest mi�dzy innymi to, �e cz�owiek przekonuje si�, ilu jest na �wiecie dobrych, uczynnych ludzi. Wje�d�amy w lesisty kawa�ek na terenie parku; nocleg w domku campingowym kosztuje czterna�cie dolar�w. Bior� prysznic w nadziei, �e to mnie uspokoi. Jestem rozdygotany, podminowany. Mam troch� seconalu, ale nie �ykn�, p�ki naprawd� nie b�dzie ju� wyj�cia. Mam te� valium. Dzi�ki ostatnim prze�yciom sta�em si� lekomanem. Przedtem nigdy w �yciu nie za�y�em �rodka uspokajaj�cego ani nasennego. K�ad� si� i postanawiam da� sobie godzin� na za�ni�cie. Je�eli przez godzin� nie zasn�, trzeba b�dzie co� zrobi�. To moja ostatnia �wiadoma my�l. 2 By�o tu� po Nowym Roku. Ferie Bo�ego Narodzenia sp�dzali�my na wsi, w "moulin". "Moulin" to stary m�yn wodny, kt�ry kupili�my przed dziesi�ciu laty i odremontowali�my gruntownie. Stoi w prowincji Francji zwanej Morvan. Sp�dzamy tam prawie ka�de lato i wi�kszo�� ferii zimowych. Pogoda by�a niebywale ciep�a jak na zim� w tych okolicach. Malowa�em w plenerze. Wymaga to w�o�enia trzech par skarpet i r�kawic, ale za to �wiat�o jest doskona�e. Malowanie zimowego pejza�u, kiedy nie pada �nieg, ma w sobie co� szczeg�lnego. Kolory s� wtedy stonowane, wyciszone, za to kszta�ty wida� znacznie wyra�niej. Ustawi�em si� na drodze do lasu, w kt�rym Billy pobudowa� chatk�. Mam st�d pi�kny widok na nasz� wie� z pasmami wzg�rz na horyzoncie. Z lewej strony pejza� zamyka para wysokich topoli, z prawej za� nad kr�t� drog� w d� pochyla si� roz�o�ysta lipa. Szkicuj� kompozycj� poziom� w formacie oko�o dw�ch st�p na trzy. Jest tak ciep�o, �e farba nie g�stnieje, tyle �e ja sam zmarz�em, wi�c ruszam do domu na "vin chaud". Na plecach nios� skrzynk� z przytroczonym blejtramem. Nie spiesz� si�; wyobra�am sobie, �e wchodz� we w�asny obraz - a� tu nagle widz�, �e Jacky, nasz najm�odszy, p�dzi drog� w moim kierunku. W r�ku trzyma niebiesk� kartk�. Nawet z tej odleg�o�ci poznaj�, �e to francuski telegram. Francuzi u�ywaj� stenografii i prawie nie spos�b ich odczyta�. Jestem tak staro�wiecki, �e telegram automatycznie wzmaga we mnie produkcj� adrenaliny, zw�aszcza na takiej zabitej deskami wsi. Czuj� si� bezbronny, wystawiony na cios - nie mam si� jak przygotowa�. Stawiam skrzynk� na ziemi. Jacky ma na sobie wysokie buty i kurtk� z kapturem. Wylecia� z domu nie zapi�wszy guzik�w. - Tatu�! Mamusia kaza�a ci to da�. Podaje mi telegram. Przytulam syna i zapinam mu kurtk�. Nie mam najmniejszej ochoty otwiera� tego przekl�tego �wistka. Jacky nie pyta, czy mo�e zobaczy� obraz. �adne z naszych dzieci nie interesuje si� tym, co robi�. R�wnie dobrze m�g�bym pracowa� dla Ibm. Tatu� pracuje - i starczy. Zarzuca na plecy drewnian� skrzynk�, gdzie� wychodzi i maluje obrazki za pieni�dze. Podnosz� pud�o i obaj ruszamy w stron� domu. Ziemia stwardnia�a, ale nie ma na niej lodu. Otwieram telegram; to od siostry. "Mama mia�a powa�ny atak serca stop Czy mo�esz przyjecha� stop Ca�uj� Joan" Tego si� nie spodziewa�em. Matka zawsze wydawa�a mi si� na sw�j spos�b niezniszczalna. Wracamy do m�yna, pokazuj� telegram Vron. Siadam, ale nie jestem ju� g�odny. Trzeba b�dzie pojecha�, to oczywiste. Joan nigdy nie wpada w panik�. Je�eli twierdzi, �e sprawa jest powa�na, to tak jest. Z pomoc� Vron pakuj� walizk�. Vron wspaniale potrafi zachowa� spok�j, podtrzyma� na duchu - to ona, bez w�tpienia, reprezentuje w naszym stadle g�os rozs�dku. Ja ca�y czas nie bardzo mog� uwierzy� w to, co robi�. Mam opu�ci� to ciche pi�kno i w jeden dzie� przenie�� si� do Los Angeles, do Palms, na �lep� uliczk�, gdzie mieszkaj� moi rodzice. Staram si� zachowa� spok�j, staram si� nie przestraszy� Jacky'ego. M�wi� mu, �e babcia zachorowa�a i musz� do niej pojecha�. O�miolatkowi nie �atwo poj��, co to znaczy. Nie umie sobie wyobrazi�, jak d�ugo mnie nie b�dzie - prawd� m�wi�c, ja te� nie umiem. Vron podwozi mnie na poci�g do Pary�a, sk�d �api� bezpo�redni lot Air France do Los Angeles. Osiemset pi��dziesi�t dolar�w za bilet wycieczkowy od dwudziestu jeden do czterdziestu pi�ciu dni. �adna mi wycieczka! Ale cena sporo ni�sza ni� za bilet normalny. Telegrafowa�em z Pary�a podaj�c numer lotu, wi�c wychodz�c z samolotu wcale si� nie dziwi�, �e Joan i jej m�� Mario ju� na mnie czekaj�. �adujemy m�j baga� do ich campingowego volkswagena. Joan i Mario zawsze je�d�� albo camping�wk�, albo furgonetk�: maj� pi�tk� dzieci. Wyje�d�amy na Sepulveda i wtedy dopiero Joan zaczyna mi opowiada�, co si� sta�o. Wpad�a kt�rego� dnia do rodzic�w, ale nie by�o ich w domu. Korzystaj�c z okazji, odkurzy�a mieszkanie i umy�a par� okien. P�niej jednak zacz�a si� niepokoi�. Pewnie wyszli po zakupy, ostatnio prawie w og�le nie bywaj� poza domem, ale zakupy nie powinny trwa� tak d�ugo. Joan jedzie pod hal� targow�. Rodzice rzeczywi�cie tam s�. Mama siedzi na �awce przy Hali Udanych Zakup�w, blada jak �ciana. Tato, jakby nie wiedzia�, co robi�, i nie bardzo wierzy� w to, co si� dzieje, w k�ko pakuje i rozpakowuje zakupy w baga�niku samochodu. Joan jest przera�ona wygl�dem Mamy. Odwozi rodzic�w do domu ich samochodem, w�asny pozostawiaj�c na parkingu. W domu poleca Tacie rozpakowa� zakupy, a sama odwozi Mam� do szpitala na ostry dy�ur.Mama nie chce jecha� do szpitala. Jest hipochondryczk�: lubi doktor�w, ale szpitala si� boi. W szpitalu natychmiast stwierdzaj� niedro�no�� naczy� wie�cowych. B�yskawicznie przenosz� Mam� na oddzia� intensywnej terapii i pod��czaj� do monitor�w, kropl�wki i tlenu. Podaj� �rodki uspokajaj�ce i na rozcie�czenie krwi. Tej samej pierwszej nocy w szpitalu mia�a powa�ny zawa�. Je�eli ju� cz�owiek musi mie� zawa�, najlepiej go przechodzi� na oddziale intensywnej terapii. Lekarze m�wi� Joan, �e zawa� by� rozleg�y i gdyby Mama dosta�a go poza szpitalem, nie mia�aby szans na prze�ycie. Wyniki ostatnich bada� jeszcze nie nadesz�y, ale wiadomo, �e Mama utraci�a funkcje znacznego odcinka dolnej lewej komory serca. Na szcz�cie Mama �yje, ale diagnoza nie jest zbyt optymistyczna. Jedziemy prosto do domu rodzic�w. Joan chcia�a, �ebym przyjecha� mi�dzy innymi po to, aby si� zaj�� ojcem. Wygl�da na to, �e bardziej martwi si� o ojca ni� o Mam�. Ja tak samo. Nie wiem, sk�d oboje mamy prze�wiadczenie, �e Mama zawsze sobie da rad�, ale mamy je - i ju�, bez sensu. Mo�e to tylko odruch obronny. Tato czeka na nas przy oszklonych drzwiach. Jestem przekonany, �e ilekro� us�ysza� przeje�d�aj�cy samoch�d, wstawa� i wygl�da�. Podajemy sobie r�ce: w naszej rodzinie m�czy�ni si� nie obejmuj�. Tato nie p�acze, ale oczy ma za�zawione, a twarz po��k��. Jest zdenerwowany, r�ce mu si� trz�s�. Siada w swoim bujaku tu� przy drzwiach, ja tymczasem wnosz� baga� do �rodkowego pokoju w przeciwleg�ym ko�cu hallu. Tato wygl�da o wiele bardziej krucho, ni� kiedy go ostatni raz widzia�em. Min�y prawie dwa lata. Nie, �eby si� postarza�, czy nawet schud� - po prostu jest mniej �ywotny. Joan zapowiada�a mi po drodze, �ebym bagatelizowa� atak Mamy, jak tylko potrafi�, bo Tato odchodzi od zmys��w ze strachu. Wypijamy wi�c po szklance m�tnego muszkatu, kt�ry w domu moich rodzic�w uchodzi za wino. Kupuj� go w galonowych dzbanach i odlewaj� po trochu w karafk� ze sztucznego kryszta�u. To jeden z uk�on�w Mamy w stron� elegancji. Nie jest to jeszcze najgorsze paskudztwo, je�eli si� do tego �uje grzank� z serem, tylko �e s�odkie jak ulepek. Kto nie lubi wina, mo�e to znie�� - co� po�redniego mi�dzy lemoniad� waniliowo_karmelow� a koktajlem Manhattan, czyli whisky z wermutem. Siedzimy. Tato nie by� jeszcze w szpitalu, Joan powiedzia�a mu, �e nie ma odwiedzin. Dlatego wychodz�c musz� si� chy�kiem wydosta� tylnymi drzwiami i wyprowadzi� w�z rodzic�w przez patio. Maj� ramblera, rocznik 1966, ca�e dwadzie�cia pi�� tysi�cy mil na liczniku. Jedenastoletni w�z, a w takim stanie, jakby zszed� prosto z wystawy. Rodzice okrywaj� go foli�, nawet pokrowce na siedzeniach s� powleczone plastikiem. W �rodku jest klimatyzacja, radio, hamulce ze wspomaganiem, uk�ad kierowniczy i kontrolny ze wspomaganiem. Kiedy si� go prowadzi, to jakby wdepn�� w przesz�o��. Dzi�ki automatycznej zmianie bieg�w sunie g�adziutko jak po ma�le, a przy tym, jak na ma�y samoch�d, ma niebywa�� moc silnika. Tato kupi� go, kiedy si� jeszcze interesowa� samochodami, jako sw�j ostatni w�z - samoch�d dla emeryt�w. Zaryzykowa� i naprawd� trafi�o mu si� cacko: prosta, klasyczna linia, �ci�ty ty�. W hallu szpitalnym jaka� mi�a kobieta t�umaczy mi, jak trafi� na oddzia� intensywnej terapii. Chyba nikt nie jest w stanie przywykn�� do szpitala, poczu� si� tu swobodnie - mo�e tylko lekarze i piel�gniarki. Do wyboru tylko b�l albo �mier�. A jednak ten szpital jest jaki� inny, nowoczesny. Na pod�ogach le�� dywany, a na wszystkich pi�trach lec� z g�o�nik�w wi�zanki melodii. Nie ma si� tu tego szpitalnego wra�enia "bia�e kafelki i linoleum". Nawet nie pachnie szpitalem - raczej hotelem. Albo winda: przy wsiadaniu ciche "dzy�", samoobs�uga, muzyka. Muzyka gra na wszystkich pi�trach: wsz�dzie przez ca�y czas s�ycha� te same koj�ce melodie. �ledz�c plansze z napisami, dostaj� si� na oddzia� intensywnej terapii. W recepcji przedstawiam si�, pytam, czy mog� odwiedzi� matk�. M�wi� mi, �e jej stan jest ci�ki i nale�y oszcz�dza� jej silnych wzrusze�. T�umacz�, �e przyjecha�em a� z Pary�a. Odbywaj� kr�tk� narad�. Staje na tym, �e mog� wej��, ale musz� si� zachowywa� bardzo spokojnie. Ostro�nie posuwam si� wzd�u� rz�d�w kabinek. Wszyscy chorzy s� pod��czeni do aparatury i szczelnie pozamykani, wi�kszo�� le�y nieprzytomna. To rzeczywi�cie ostatni przystanek przed grobem, wsp�czesna wersja india�skiego domu �mierci. Nie wiem, czego si� spodziewa�: przez dwa lata cz�owiek potrafi si� bardzo zmieni�, nawet bez zawa�u. Zobaczy� kogo� w tym wieku po d�ugim niewidzeniu, to zawsze szok. Wiem, �e wszyscy si� zmieniamy - dzieci, Vron, ja sam - ale patrzymy na siebie tak cz�sto, �e tego nie dostrzegamy. Zagl�dam - jest Mama. Chyba odk�d by�em dzieckiem, nie widzia�em jej w ��ku. Jako osiemnastolatek wyszed�em z domu do wojska, a wcze�niej nie pami�tam, �ebym kiedykolwiek nawet wszed� do sypialni rodzic�w, przynajmniej odk�d sko�czy�em dziesi�� lat. Teraz j� widz�: ��ko uniesione, od nosa biegnie rurka z tlenem, monitory, kropl�wka, cewniki. Nad wezg�owiem komputerowy ekran z ci�g�� notacj� kardiogramu i czerwonym punkcikiem pomiaru pulsu, skacz�cym w oko�o calowych odst�pach. Mama wygl�da jak astronauta, kt�remu si� nie powiod�o. Cer� ma zielonkawobia��, oczy zamkni�te, twarz_maska. Z twarz� Mamy jest dziwna rzecz. Zostaj� na niej linie i �lady wszystkich min, g��wnie wyra�aj�cych niemi�e uczucia: surowe grymasy podejrzliwo�ci, pod�u�ne zmarszczki niezadowolenia i �alu. Wszystkie wyryte s� g��boko, nawet gdy twarz jest rozlu�niona. A jednocze�nie jest w tej twarzy co� m�odego. Mama przyciemnia sobie w�osy, a w�osy ma bujne, mocne, odwrotnie ni� Tato. Twarz Taty jest g�adka, at�asowog�adka, ale z w�os�w pozosta�y tylko bia�e k�pki nad uszami. Mama nie za bardzo si� maluje, w sam raz jak na siedemdziesi�cioletni� kobiet�. Nigdy nie wygl�da�a na sw�j wiek. Patrz� na ni� i widz�, �e nawet tak chora, by� mo�e umieraj�ca, nie wygl�da na du�o wi�cej ni� pi��dziesi�t pi��. Siadam na krze�le przy ��ku i obserwuj� aparatur�, kt�ra usi�uje mi przekaza�, co si� dzieje. Wiem, �e w centralnej dy�urce maj� monitory z tym samym zapisem. Ciekawe, co musia�oby si� sta�, �eby tu p�dem zbiegli. Obserwuj� cz�stotliwo�� pulsu: wzrasta do 87, spada do 83, wzrasta do 92. Nigdy nie przypuszcza�em, �e puls mo�e by� tak nier�wny. Czy to z powodu serca? Gapi� si� w ekran, a r�wnocze�nie tak jakby i w siebie. I nagle s�ysz� jej g�os. - Wi�c jednak przyjecha�e�. Znaczy, �e jestem bardzo chora. Ca�a Mama. Najpierw reprymenda, zw�tpienie w m�j przyjazd, a zaraz potem lito�� nad sam� sob�. Pochylam si� i ca�uj� j� w zwr�cony do g�ry policzek. - Nie jest z tob� tak �le. A w og�le to przyjecha�em g��wnie w innej sprawie. Nic g�upszego nie mog�em powiedzie�! Mama nawet nad grobem nie da si� tak �atwo nabra�. Trudno nabra� cz�owieka, kt�ry nawet prawd� traktuje podejrzliwie. - Nie k�am, Jacky. Przymyka oczy i powoli zaczyna snu� w�asn� udramatyzowan� wersj� historii zawa�u. Powinna pisywa� seriale. Prawie wszystko umie sprzeda� ciekawie, a sobie samej przydziela fantastyczne role pierwszoplanowe. - Tatu� zupe�nie nie wiedzia�, co robi�... Si�� woli trwam przy �yciu, uspokajam tatusia, �e to tylko lekka niestrawno��. A ca�y czas modl� si� do �wi�tego Judy, patrona beznadziejnych przypadk�w. Wtedy jak spod ziemi wyrasta Joan i ratuje mi �ycie. Z niech�ci� oddaje sprawiedliwo�� Joan, ale zaraz si� wycofuje, m�wi�c, �e Mccarthy'owie, czyli jej rodzina, s� zawsze �wietni w momentach kryzysowych, za to Tremontowie natychmiast si� �ami�. Dzi�ki Bogu, �e Joan ma zdrow� krew Mccarthych. Teraz nast�puje scenariusz tego, co m�wili Mamie lekarze. Gdyby rzeczywi�cie rozmawiali z ni� tyle, ile relacjonuje, nie mia�aby kiedy oka zmru�y�, a w ca�ym szpitalu stan�aby robota. Wszyscy si� tu zachwycaj�, jaka Mama jest silna, jak� ma w sobie si�� woli - jakby by�a o po�ow� m�odsza. Mama uwa�a to pewnie za obelg�: nikt, kto jest o po�ow� od niej m�odszy, nie ma takiej si�y woli. Ale przyznaje si� do strachu. Potem zaczynamy planowanie, przygotowanie kolejnej sceny. - Tatusiowi ani s�owa o zawale, pami�taj! Powiedz mu, �e to jakie� wewn�trzne dolegliwo�ci. On w to uwierzy, Jacky, bo kiedy� mia�am operacj� macicy. Wi�c powiedz mu, �e to tylko sprawy wewn�trzne. Spodoba� si� jej ten pomys�. - Jeszcze jedno, Jacky: �eby� ani s�owem nie wspomina� o raku. Wiesz, �e tatu� panicznie boi