1824
Szczegóły |
Tytuł |
1824 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1824 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1824 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1824 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
STEPHEN KING
STREFA
�MIERCI
Prze�o�y�
Krzysztof Soko�owski
PROLOG
l
Jeszcze przed matur� John Smith zd��y� zapomnie� o ci�kim upadku, kt�rego dozna� na lodzie owego styczniowego dnia 1953 roku. Tak naprawd�, to ju� w ostatniej klasie podstaw�wki mia�by wielkie k�opoty, �eby go odgrzeba� w pami�ci. Ojciec i matka o niczym si� nie dowiedzieli.
Je�dzili na �y�wach na oczyszczonym ze �niegu skrawku Runaround Pond w Durham. Starsi ch�opcy grali w hokeja starymi, posklejanymi ta�m� kijami, zamiast bramek u�ywaj�c dw�ch koszy na ziemniaki. Maluchy tylko popierdza�y sobie w k�ko, jak to maluchy od niepami�tnych czas�w; nogi komicznie wygina�y im si� w kostkach, a z ust wyp�ywa�y na kilkustopniowy mr�z ob�oczki pary. W rogu, na oczyszczonym lodzie p�on�y dwie opony, buchaj�ce czarnym dymem; wok� ognia siedzia�o kilkoro rodzic�w, przygl�daj�cych si� swym pociechom. Czasy pojazd�w �nie�nych jeszcze nie nadesz�y i sporty zimowe ci�gle polega�y na �wiczeniach cia�a, a nie silnika spalinowego.
Johnny wyszed� z domu stoj�cego tu� przy granicy Pownal. Przez rami� mia� przewieszone �y�wy. Jak na sze�ciolatka je�dzi� ca�kiem nie�le. Nie a� tak dobrze, by przy��czy� si� do starszych i gra� z nimi w hokeja, ale wystarczaj�co, by kr�ci� �semki wok� innych pierwszoklasist�w, kt�rzy albo rozpaczliwie wywijali r�kami, pr�buj�c usta�, albo padali na ty�ki.
W�a�nie sun�� powolutku wzd�u� granicy oczyszczonego lodu, marz�c o tym, by umie� jecha� do ty�u jak Timmy Benedix, s�uchaj�c lodu j�cz�cego i trzaskaj�cego tajemniczo pod warstw� �niegu, a tak�e krzyk�w graczy, ryku silnika ci�ar�wki jad�cej przez most do cementowni w Lisbon Falls, pomruku rozm�w doros�ych. W ten ch�odny, jasny zimowy dzie� Johnny by� szcz�liwy, �e �yje. Nie mia� �adnych problem�w, o niczym nie my�la� i nie pragn�� niczego... chyba tylko tego, by je�dzi� do ty�u jak Timmy Benedix.
Przejecha� ko�o ogniska i dostrzeg�, jak kilku doros�ych przekazuje sobie butelk� whisky.
- Zostaw troch� dla mnie! - krzykn�� do Chucka Spiera. Chuck mia� na sobie wielk� kurtk� drwala i zielone flanelowe spodnie.
U�miechn�� si�.
- Spadaj, ma�y. Chyba matka ci� wo�a.
Sze�cioletni John Smith odpowiedzia� mu u�miechem i odjecha�. A przy lodowisku, od strony drogi zauwa�y� schodz�cego w d� samego Timmy'ego Benedixa, a za nim jego ojca.
- Timmy! - krzykn��. - Patrz!
Obr�ci� si� i pojecha� niezgrabnie do ty�u. Nie zdaj�c sobie z tego sprawy, zbli�a� si� do hokeist�w.
- Hej, ma�y! - krzykn�� kto�. - Z drogi!
Johnny nie us�ysza�. Uda�o mu si�! Jecha� do ty�u. Z�apa� rytm - od jednego razu! Trzeba by�o tak jako� wygina� nogi...
Zafascynowany, spojrza� w d�. Co te� wyczyniaj� te jego nogi?
Kr��ek hokejowy, stary, poryty i wy��obiony po brzegach, przemkn�� obok nie zauwa�ony. Jeden ze starszych ch�opak�w, niezbyt dobry �y�wiarz, rzuci� si� w po�cig g�ow� w prz�d, �lepy na �wiat.
Chuck Spier dostrzeg� niebezpiecze�stwo. Zerwa� si� na r�wne nogi i wrzasn��:
- Johnny! U w a g a...!
Ch�opiec podni�s� g�ow�, a w nast�pnej chwili kiepski �y�wiarz r�bn�� w niego z pe�n� szybko�ci�, ca�� mas� swych osiemdziesi�ciu kilogram�w.
Johnny pofrun�� z rozrzuconymi ramionami. Chwilk� p�niej jego g�owa zetkn�a si� z lodem i zrobi�o mu si� czarno przed oczami.
Czarno... czarny l�d... czarno... czarny l�d... czarny. Czarny.
Powiedzieli mu, �e zemdla�. Natomiast on by� pewny tylko tej dziwnej, powtarzaj�cej si� my�li i tego, �e w kt�rym� momencie dostrzeg� nad sob� kr�g twarzy - przera�eni hokei�ci, zaniepokojeni doro�li, ma�e, ciekawskie dzieciaki, g�upio u�miechni�ty Timmy Benedix. Chuck Spier trzyma� go w ramionach.
Czarny l�d. Czer�.
- Co? - zapyta� Chuck. - Johnny... dobrze si� czujesz? Strasznie si� waln��e�.
- Czarny - m�wi� ochryple ch�opak. - Czarny l�d. Nie �aduj go wi�cej, Chuck.
M�czyzna rozejrza� si� wok�, lekko przestraszony, a potem zn�w spojrza� na Johnny'ego. Dotkn�� wielkiego guza wyrastaj�cego na czole ch�opca;
- Przepraszam - t�umaczy� si� niezdarny hokeista - nawet go nie widzia�em. Ma�e dzieci powinny trzyma� si� z dala od boiska. Takie s� zasady. - Rozejrza� si� niepewnie dooko�a, czekaj�c, �eby kto� go popar�.
- Johnny? - Chuckowi nie podoba�y si� oczy ch�opca. By�y ciemne, dalekie; odleg�e i ch�odne. - Dobrze si� czujesz?
- Nie �aduj go wi�cej - powt�rzy� Johnny, nie zdaj�c sobie sprawy z tego, co m�wi, my�l�c tylko o lodzie, o czarnym lodzie. - Wybuch. Kwas.
- To co, mo�e jednak zabra� go do lekarza? - zapyta� Chuck Billa Gendrona. - Bredzi.
- Poczekajmy troch� - doradzi� Bili.
Po chwili Johnny'emu rozja�ni�o si� w g�owie.
- W porz�dku - szepn��. - Posad�cie mnie. - Timmy Bene-dix ci�gle g�upawo si� u�miecha�, niech go wszyscy diabli! Johnny zdecydowa�, �e poka�e mu to i owo. Pod koniec tygodnia b�dzie kosi� wok� niego �semki... do ty�u i do przodu.
- Chod� tu i usi�d� na chwil� przy ognisku - powiedzia� Chuck. - Strasznie si� waln��e�.
Johnny nie opiera� si�, kiedy wzi�li go pod r�ce i odprowadzili do ogniska. Zapach topi�cej si� gumy, silny i ostry, wywo�a� lekkie md�o�ci. Bola�a go g�owa. Ciekawie pomaca� guza rosn�cego mu nad lewym okiem. Mia� wra�enie, �e sterczy na kilometr.
- Pami�tasz, kim jeste�, i w og�le? - spyta� go Bili.
- Jasne. Pewnie, �e pami�tam. Wszystko w porz�dku.
- Jak nazywaj� si� rodzice?
- Herb i Vera. Herb i Vera Smith.
Bili i Chuck spojrzeli na siebie i wzruszyli ramionami.
- Chyba w porz�dku - stwierdzi� Chuck, a p�niej powt�rzy� po raz trzeci: - Ale cholernie si� waln��, nie? Rany!
- Dzieciaki. - Bili popatrzy� rozkochanym wzrokiem na swe o�mioletnie bli�niaczki, je�d��ce r�ka w r�k�, po czym przeni�s� spojrzenie na Johnny'ego. - Mog�o zabi� doros�ego.
- Ale nie Polaka - odpowiedzia� mu Chuck i obaj wybuchn�li �miechem. Butelka Bushmillsa ruszy�a w drog�.
Dziesi�� minut p�niej Johnny by� zn�w na lodzie. B�l g�owy prawie znik�. Guz stercza� mu z czo�a jak jaka� dziwna huba. Kiedy wr�ci� do domu na obiad, wcale nie pami�ta� ju� o upadku, o tym, �e straci� przytomno�� i mia� czarno przed oczami; zapomnia� z rado�ci, �e odkry�, jak je�dzi� do ty�u.
- Na lito�� bosk�! - krzykn�a Vera Smith na jego widok. - Co ci si� sta�o?
- Upad�em - odpar� Johnny, siorbi�c zup� pomidorow� Campbella.
- Dobrze si� czujesz, synku? - matka delikatnie dotkn�a guza.
- Jasne, mamo!
I rzeczywi�cie czu� si� dobrze... z wyj�tkiem koszmar�w, kt�re pojawia�y si� potem przez jaki� miesi�c... koszmar�w i tego, �e w ci�gu dnia bywa� czasami bardzo senny, co mu si� nigdy przedtem nie zdarza�o. I min�o mniej wi�cej wtedy, kiedy ust�pi�y koszmary.
Czu� si� wspaniale.
Pewnego ranka w po�owie lutego Chuck Spier stwierdzi�, �e w jego starym De Soto z czterdziestego �smego roku kompletnie siad� akumulator. Pr�bowa� do�adowa� go z akumulatora furgonetki. W�a�nie pod��cza� drugi przew�d, kiedy akumulator wybuch� mu w twarz, szpikuj�c j� od�amkami i opryskuj�c kwasem. Chuck straci� oko. Vera stwierdzi�a, �e tylko �asce boskiej zawdzi�cza, i� nie straci� obu. Dla Johnny'ego by�a to straszna tragedia; w tydzie� po wypadku odwiedzi� z tat� Szpital Og�lny w Lewiston. Widok Wielkiego Chucka, le��cego w szpitalnym ��ku, wyn�dznia�ego i jakby skurczonego, pot�nie nim wstrz�sn��; tej nocy Johnny �ni�, �e to o n le�y w szpitalu.
W nast�pnych latach od czasu do czasu miewa� przeczucia... wiedzia�, jak� piosenk� nadadz� w radiu, jeszcze nim j� zapowiedziano, tego rodzaju sprawy... ale nigdy nie wi�za� ich z wypadkiem na lodzie. Ju� o nim nie pami�ta�.
A przeczucia te nigdy nie by�y wa�ne ani nawet cz�ste. A� do nocy na jarmarku i maski nie zdarzy�o si� nic zdumiewaj�cego. A� do drugiego wypadku.
P�niej cz�sto o tym my�la�.
Sprawa z ko�em fortuny zdarzy�a si� przed drugim wypadkiem.
Jak ostrze�enie z dzieci�stwa.
2
By�o lato 1955 roku roku i domokr��ca niezmordowanie przemierza� Nebrask� i Iow� pod pal�cym s�o�cem. Siedzia� za kierownic� mercury'ego kombi z 1953 roku. Auto przejecha�o dobrze ponad sto dwadzie�cia tysi�cy kilometr�w i silnik nie chodzi� ju� tak cicho jak niegdy�. Domokr��ca by� pot�nie zbudowany; ci�gle jeszcze wygl�da� na wykarmionego kukurydz� wiejskiego ch�opaka ze �rodkowego Zachodu. W lecie 1955 roku, zaledwie cztery miesi�ce po tym, jak zbankrutowa� jego biznes z malowaniem dom�w, Greg Stillson nie mia� jeszcze dwudziestu trzech lat.
Baga�nik i tylne siedzenie mercury'ego zawalone by�y kartonami pe�nymi ksi��ek. Wi�kszo�� z nich stanowi�y Biblie. We wszystkich kszta�tach i kolorach. Oto wersja podstawowa, Ameryka�ska Jedyna Prawdziwa Biblia z szesnastoma kolorowymi ilustracjami, sklejona klejem samolotowym, za dolara sze��dziesi�t pi��, z gwarancj�, �e nie rozleci si� przez co najmniej dziesi�� miesi�cy; potem, w tanim wydaniu kieszonkowym, Ameryka�ski Jedyny Prawdziwy Nowy Testament za sze��dziesi�t pi�� cent�w, bez ilustracji, lecz ze s�owami Pana Naszego Jezusa Chrystusa, wydrukowanymi na czerwono; wreszcie dla bogaczy Ameryka�skie Jedyne Prawdziwe S�owo Bo�e De-luxe za dziewi�tna�cie dolar�w i dziewi��dziesi�t pi�� cent�w, oprawione w imitacj� bia�ej sk�ry (nazwisko w�a�ciciela mo�na wypisa� na z�otym li�ciu na ok�adce), zawieraj�ce dwadzie�cia cztery kolorowe ilustracje i w �rodku wolne kartki na wpisywanie urodzin, �lub�w i pogrzeb�w. S�owo Bo�e De-luxe mog�o przetrwa� w jednym kawa�ku nawet ca�e dwa lata. Le�a� tam te� karton broszurek zatytu�owanych: Jedyna prawdziwa Ameryka: komunistyczno-�ydowski spisek przeciw naszym Stanom Zjednoczonym.
Greg zarabia� na tej ksi��eczce, wydrukowanej na tanim, kiepskim papierze, wi�cej ni� na wszystkich Bibliach razem wzi�tych. Ksi��eczka wyja�nia�a, jak to Rotszyldowie, Rooseveltowie i Greenblattowie opanowuj� gospodark� Ameryki i rz�d Ameryki. Udowadnia�a na wykresach, �e �ydzi s� najbli�ej spokrewnieni z komunistami-marksistami-leninistami-trocki-stami, a przez nich z samym Antychrystem.
Maccartyzm upad� w Waszyngtonie dopiero niedawno; na �rodkowym Zachodzie gwiazda Joye McCarthy'ego �wieci�a ca�kiem jasno, a Margaret Chase Smith za jej s�ynn� Deklaracj� sumienia ochrzczono tu "suk�". Poza opowie�ciami o komunizmie, wiejskich wyborc�w Grega Stillsona najwyra�niej niezdrowo fascynowa�a idea, �e to �ydzi rz�dz� �wiatem.
Greg skr�ca� w�a�nie na gruntowy podjazd na farm�, jakie� trzydzie�ci kilometr�w na zach�d od Ames w stanie Iowa. Farma wygl�da�a na opuszczon� - zas�ony w oknach i zamkni�ta stodo�a - ale przecie� nie wiesz, p�ki nie spr�bujesz. To motto odda�o Gregowi Stillsonowi spore us�ugi w ci�gu tych dw�ch lat, od kiedy przeni�s� si� z matk� z Oklahomy do Omaha. Interes z malowaniem dom�w nie by� niczym wielkim, ale Greg musia� pozby� si� z ust smaku Jezusa (prosz� mi wybaczy� to drobne blu�nierstwo). Lecz teraz wr�ci� do domu - cho� nie na kazalnic� - g�osi� konieczno�� odrodzenia i czu� ulg�, �e sko�czy� si� ju� ten interes z cudami.
Otworzy� drzwi i kiedy wysiada� z samochodu, zza stodo�y wy�oni� si� wielki, gro�ny pies. Po�o�y� uszy po sobie, zaszczeka� g�o�no.
- Cze��, dobry piesek - powiedzia� Greg. G�os mia� niski, przyjemny i dono�ny; w wieku dwudziestu trzech lat wy�wiczy� sobie g�os czarodzieja.
Dobry piesek nie zareagowa� na ten przyjazny ton. Podchodzi� bli�ej, wielki i z�y, i mia� zamiar urz�dzi� sobie wczesny obiad z domokr��cy. Greg wsiad� wi�c do auta, zamkn�� drzwi i dwukrotnie przycisn�� klakson. Z twarzy sp�ywa� mu pot; na bia�ym lnianym garniturze, pod pachami, pojawi�y si� okr�g�e, szare plamy. Zatr�bi� jeszcze raz. �adnej odpowiedzi. Ch�opstwo za�adowa�o si� do swego international harvestera czy innego studebakera i pojecha�o do miasta.
Greg u�miechn�� si�.
Zamiast wrzuci� wsteczny bieg i opu�cie podjazd, si�gn�� za siebie i wyci�gn�� pompk�... pe�n� amoniaku.
Odci�gn�� t�ok i wysiad� z samochodu, u�miechni�ty. Siedz�cy na podje�dzie pies poderwa� si� i natychmiast ruszy� na niego warcz�c.
Greg nadal si� u�miecha�.
- W porz�dku, piesku - powiedzia� tym swoim przyjemnym, mocnym g�osem. - No, chod�. Podejd� do mnie. - Nie znosi� tych wstr�tnych kundli, biegaj�cych po ma�ych podw�reczkach jak aroganccy mali Cezarowie; sporo m�wi to o ich w�a�cicielach, nie?
- Cholerne ch�opstwo - mrukn�� pod nosem, nie przestaj�c si� u�miecha�. - No, chod�, piesku.
Pies zbli�y� si�. Przysiad� na �apach, gotowy do skoku. W oborze zarycza�a krowa, wiatr szele�ci� cicho w k�osach zb�. Pies skoczy�, a u�miech Grega zmieni� si� w twardy, gorzki grymas. Przycisn�� t�ok pompki i strzeli� wprost w oczy i nos zwierz�cia gryz�c� mgie�k� amoniaku.
Z�owrogi warkot zmieni� si� w kr�tkie, rozpaczliwe skomlenie, a p�niej, gdy zacz�� si� prawdziwy b�l, w przeci�g�e wycie. Pies podwin�� ogon; nie by� ju� str�em podw�rka, lecz przegranym kundlem.
Twarz Grega Stillsona pociemnia�a; oczy zw�zi�y sie w szparki. Zrobi� szybki krok do przodu i nog� obut� w trzewik z metalowym czubkiem w�ciekle kopn�� psa w podbrzusze. Pies zawy� piskliwie i, obola�y i przera�ony, przypiecz�towa� sw�j los obracaj�c si� i zamiast ucieka� do stodo�y, wypowiedzia� wojn� prze�ladowcy.
Warkn��, odwr�ci� si�, zaatakowa� na �lepo, z�apa� praw� nogawk� spodni Grega i rozdar� j�.
- Ty sukinsynu! - krzykn�� zaskoczony, w�ciek�y m�czyzna i ponownie kopn�� psa, tym razem tak silnie, �e zwierz� potoczy�o si� po ziemi. Podszed� do niego i ci�gle wrzeszcz�c, wymierzy� mu kolejnego kopniaka. Pies, kt�remu �zawi�y oczy, kt�rego nos p�on�� z b�lu, zorientowa� si� wreszcie, jak niebezpieczny jest ten szaleniec, ale by�o ju� za p�no.
Greg Stillson �ciga� go po podw�rku, dysz�c i wrzeszcz�c; po policzkach sp�ywa� mu pot. Kopa� psa, a� zwierz� mog�o tylko ze skowytem czo�ga� si� po ziemi. Kundel krwawi� z kilkunastu ran; zdycha�.
- Nie trzeba by�o mnie gry�� - szepn�� Greg. - S�yszysz? Czy ty mnie s�yszysz? Nie trzeba by�o mnie gry��, ty durny kundlu. Nikt nie �mie wej�� mi w drog�. S�yszysz? Nikt. - Zakrwawionym butem wymierzy� kolejnego kopniaka, lecz pies ju� nic nie czu�. �adnej w tym satysfakcji. Greg poczu� b�l g�owy. Wszystko przez to s�o�ce. Wszystko przez to, �e �ciga� tego psa w s�o�cu. Szcz�cie, je�li nie zas�abnie.
Zamkn�� na chwil� oczy, oddychaj�c gwa�townie. Pot sp�ywa� mu po twarzy jak �zy, l�ni� jak klejnoty w ostrzy�onych na je�a w�osach. U jego st�p le�a� zdychaj�cy pies. Kolorowe plamy �wiat�a ta�czy�y w rytm bicia serca na tle czerni zamkni�tych powiek.
Bola�a go g�owa.
Czasami Greg zastanawia� si�, czy przypadkiem nie wariuje. Jak teraz. Chcia� tylko prysn�� na psa amoniakiem i odp�dzi� go do stodo�y, a potem zostawi� w drzwiach wizyt�wk�, �eby kt�rego� dnia wr�ci� i pohandlowa�. A teraz? Co za burdel! Nie mo�e teraz zostawi� wizyt�wki, no nie?
Otworzy� oczy. Pies le�a� u jego st�p, ci�ko dysz�c; z pyska ciek�a mu krew.
- Nie trzeba by�o drze� mi spodni - powiedzia� Greg psu. -Te spodnie kosztowa�y mnie pi�� dolc�w, ty cholerny kundlu.
Musi si� st�d wynie��. Wcale mu nie zale�y, �eby wysiadaj�cy ze swego studebakera Clem Dupek, jego �ona i sze�cioro
dzieciak�w zobaczyli, jak ich Burek zdycha u st�p Wielkiego Brzydkiego Domokr��cy. Straci�by prac�. Towarzystwo Jedynej Prawdziwej Ameryki nie zatrudnia�o domokr��c�w zabijaj�cych psy chrze�cijan.
Chichocz�c nerwowo, Greg wr�ci� do swego mercury'ego, wsiad� i szybko zjecha� z podjazdu. Skr�ci� na wsch�d w gruntow� drog�, biegn�c� prosto jak strzeli� w�r�d p�l kukurydzy, i wkr�tce jecha� ju� r�wno sto dziesi��, zostawiaj�c za sob� trzykilometrow� chmur� kurzu.
Z ca�� pewno�ci� nie chcia� teraz straci� pracy. Jeszcze nie. Zarabia� nie�le - na dodatek do towaru, o kt�rym Towarzystwo Prawdziwej Ameryki wiedzia�o, Greg dok�ada� troch� rzeczy, o kt�rych nie mia�o poj�cia. Jako� wi�za� koniec z ko�cem. A poza tym, w podr�y spotyka� wielu ludzi... wiele dziewczyn. Fajne �ycie, ale...
Ale nie by� zadowolony.
Jecha� przed siebie. G�owa go bola�a. Nie, nie czu� satysfakcji. Uwa�a�, �e jest stworzony do cel�w wi�kszych ni� podr�owanie w k�ko po �rodkowym Zachodzie, sprzedawanie Biblii i fa�szowanie formularzy, daj�ce dodatkowe dwa dolce dziennie. Czu�, �e jest stworzony... jest stworzony...
Do wielko�ci.
Tak, to by�o to. To by�o z pewno�ci� to.
Par� tygodni temu zabra� dziewczyn� na siano (jej rodzina wyjecha�a do Davenport sprzedawa� kurcz�ta); dziewczyna sama zacz�a, pytaj�c, czy chce szklank� lemoniady, i jedno doprowadzi�o do drugiego, i po tym, jak j� ju� mia�, powiedzia�a, �e to prawie jak p�j�� z kaznodziej�, i uderzy� j�, w�a�ciwie nie wiedz�c czemu. Uderzy� j� i odjecha�.
No, nie.
Tak naprawd� to uderzy� j� trzy albo cztery razy. A� si� pop�aka�a i krzycza�a, �eby kto� przyszed� i j� uratowa�, wtedy przesta� i jako� - potrzebowa� na to ca�ego wdzi�ku, kt�rym obdarzy� go B�g - jako� si� z ni� dogada�. Wtedy g�owa te� go bola�a, jasne plamki �wiat�a ta�czy�y mu przed oczami; pr�bowa� wyt�umaczy� sobie, �e to tylko upa� oraz straszny zaduch stodo�y, ale to nie z gor�ca rozbola�a go wtedy g�owa. Czu� wtedy to samo, to samo, co przed chwil�, kiedy pies rozdar� mu spodnie; co� mrocznego i szalonego.
- Nie jestem wariatem - powiedzia� g�o�no w pustk� samochodu. Szybko otworzy� okno, wpuszczaj�c do �rodka upa� lata, zapach kurzu, zbo�a, nawozu. W��czy� radio i z�apa� piosenk� Patti Page. B�l g�owy ust�pi� nieco.
Wszystko polega�o na tym, by nie straci� panowania nad sob� i nie da� si� przy�apa�. Je�li ci si� uda, nikt ci� nie ruszy. A w obu sprawach stawa� si� coraz lepszy. Coraz rzadziej ju� �ni� mu si� ojciec, stoj�cy nad nim z odsuni�tym z czo�a kaskiem, rycz�cy: "Do niczego si� nie nadajesz, kurduplu! Do niczego si�, kurwa, nie nadajesz!"
Nie �ni�o mu si� to tak cz�sto, bo po prostu nie by�o prawd�. Nie by� ju� kurduplem. Zgoda, jako dziecko cz�sto chorowa�, by� ma�y, ale ur�s� du�y i troszczy si� o matk�...
A ojciec tego nie do�y�. Nie mo�e go zobaczy�. Nie zdo�a zmusi� ojca, �eby to odszczeka�, bo ojciec zgin�� podczas wybuchu na platformie. Tak bardzo chcia�by go wykopa� raz, jedyny raz i wrzasn�� mu w zbutwia�� twarz: "Myli�e� si�, tato, myli�e� si� co do mnie!", a p�niej da� mu dobrego kopniaka...
Jak temu psu.
B�l g�owy wr�ci�, s�abszy.
- Nie jestem wariatem - powt�rzy� Greg Stillson, ciszej ni� gra�a muzyka. Jego matka cz�sto mu powtarza�a, �e b�dzie kim� wa�nym, kim� wielkim, takie jest jego przeznaczenie, i Greg jej wierzy�. Wszystko polega�o jedynie na tym, by nie straci� panowania nad sob� - nie bi� dziewczyny, nie kopa� psa - i nie da� si� przy�apa�.
A kiedy nadejdzie jego pora, w�wczas poka�e wszystkim, na co go sta�. Tego by� zupe�nie pewien.
Zn�w pomy�la� o psie. Tym razem na my�l o nim u�miechn�� si� z satysfakcj�.
Jego wielka chwila zbli�a�a si�. Odleg�a, by� mo�e, o lata; by� m�ody, jasne, ale w m�odo�ci nie ma nic z�ego, je�li tylko potrafisz zrozumie�, �e nie mo�esz dosta� wszystkiego naraz. Jak d�ugo wierzysz, �e los wreszcie si� do ciebie u�miechnie. A on w to wierzy�.
Niech B�g i jego synek Jezus pomog� tym, kt�rzy wejd� mu w drog�.
Greg Stillson wystawi� opalony �okie� za okno i zacz�� pogwizdywa�, wt�ruj�c radiu. Przydusi� gaz, rozp�dzi� mercury'ego do stu trzydziestu i pojecha� prost� drog� w stanie Iowa ku czekaj�cej na� przysz�o�ci.
CZʌ� PIERWSZA
Ko�o fortuny
ROZDZIA� l
l
P�niej Sara pami�ta�a z tamtego wieczoru tylko dwie rzeczy: jego szcz�liw� pass� przy kole fortuny i mask�. Lecz w miar� jak up�ywa� czas, jak mija�y lata, coraz cz�ciej my�la�a o masce - gdy tylko potrafi�a si� zmusi�, by w og�le my�le� o tym strasznym dniu.
Mia� mieszkanie w Cleaves Mills. Sara dotar�a tam za pi�tna�cie �sma, zaparkowa�a auto za rogiem i wcisn�a guzik domofonu przy wej�ciu. Dzisiaj jechali jej samochodem, poniewa� w�z Johnny'ego zosta� w warsztacie Tibbeta w Hampden z powodu zatartego wa�u czy czego� takiego. Czego� drogiego, powiedzia� jej przez telefon, a p�niej roze�mia� si� typowym �miechem Johnny'ego Smitha. Sara rozp�aka�aby si� g�o�no, gdyby to by� jej samoch�d, ba, gdyby to by�a jej portmonetka.
Przesz�a przez hol do schod�w, mijaj�c po drodze wisz�c� na �cianie tablic� og�oszeniow�. Jak zwykle by�o na niej mn�stwo karteluszk�w zachwalaj�cych motocykle, elementy wie�y stereo, maszynopisanie, a tak�e og�oszenia ludzi, kt�rzy chcieli dojecha� do Kansas czy Kalifornii, albo kierowc�w jad�cych na Floryd� i poszukuj�cych pasa�er�w, kt�rzy pomogliby im prowadzi� i zap�aci� za benzyn�. Tego wieczora najbardziej rzuca� si� w oczy plakat z zaci�ni�t� pi�ci�, wymalowan� na jaskrawoczerwonym tle sugeruj�cym ogie�. Jedyne na plakacie s�owo g�osi�o STRAJK! Ko�czy� si� pa�dziernik 1970 roku.
Johnny wynajmowa� mieszkanie od frontu na drugim pi�trze - nazywa� je apartamentem - i w tym mieszkaniu mog�e� sta� ubrany w smoking, jak jaki� Ramon Navarro, trzyma� w r�ku baloniasty kieliszek z du�� ilo�ci� koniaku i przygl�da� si� niezmierzonemu, bij�cemu sercu Cleaves Mills; t�umom wylewaj�cym si� z teatr�w, sznurom taks�wek zaje�d�aj�cych sobie drog�, pulsuj�cym neonom. Nagie miasto opowie ci siedem tysi�cy takich historii. Oto jedna z nich.
Tak naprawd�, to Cleaves Mills sk�ada�o si� z jednej g��wnej ulicy i jednego skrzy�owania ze �wiat�ami (po sz�stej wieczorem w��cza�o si� migaj�ce ��te), jakich� dwudziestu sklep�w i ma�ej fabryki obuwia letniego. Jak w wi�kszo�ci miast otaczaj�cych Orono, gdzie mie�ci� si� Uniwersytet Stanowy Maine, tutejsi obywatele zajmowali si� g��wnie dostarczaniem wszystkiego, co potrzebne studentom: piwa, wina, benzyny, rock and roi�a, hamburger�w, trawki, jedzenia, kwater, film�w. Kino nazywa�o si� "Aba�ur". W trakcie roku akademickiego pokazywano w nim "dzie�a sztuki filmowej" i nostalgiczne obrazy z lat czterdziestych. W lecie, przeciwnie, najlepiej sz�y spaghetti westerny z Clintem Eastwoodem.
Johnny i Sara sko�czyli studia przed rokiem. Obydwoje uczyli w Cleaves Mills, w jednym z niewielu na tym terenie lice�w, kt�rego rejon nie obejmowa� trzech lub czterech miasteczek. Wyk�adowcy i administracja uniwersytetu, podobnie jak studenci, traktowali Cleaves jako sypialni�; miasto mia�o z tego godne pozazdroszczenia podatki. Mia�o tak�e znakomite liceum z nowiute�kim skrzyd�em po�wi�conym studiom nad �rodkami masowego przekazu. Mieszka�cy mogli sobie kl�� na "inteligencik�w", ich cwan� gadk�, komunistyczne marsze przeciwko wojnie i mieszanie si� w sprawy lokalne, ale nie protestowali przeciw podatkom, corocznie wp�ywaj�cym z profesorskich willi i blok�w mieszkalnych, ulokowanych na terenie zwanym przez jednych student�w Polami Oszust�w, a przez innych Z�odziejsk� Alej�.
Sara zapuka�a i g�os Johnny'ego, dziwnie st�umiony, odpowiedzia�:
- Otwarte!
Marszcz�c czo�o, popchn�a drzwi. Mieszkanie pogr��one by�o w ca�kowitej ciemno�ci, kt�rej nie rozprasza�o s�abe, ��te �wiate�ko, mrugaj�ce p� przecznicy dalej. Meble rzuca�y z�owrogie cienie.
- Johnny...?
Zastanawiaj�c si�, czy przypadkiem nie wysiad�y bezpieczniki, Sara zrobi�a nie�mia�y krok naprz�d... i wtedy nagle pojawi�a si� przed ni� twarz, straszna twarz rodem z koszmaru. �wieci�a upiorn�, zgni�� zieleni�. Jedno oko mia�a otwarte i wydawa�o si�, �e spogl�da na ni� z uraz� i strachem; drugie oko, zamkni�te, �ci�ga�o j� w przedziwnym grymasie. Lewa strona, ta z otwartym okiem, wydawa�a si� normalna, lecz prawa by�a pyskiem potwora; grube, odwini�te wargi obna�a�y wystaj�ce, �wiec�ce z�by.
Sara krzykn�a piskliwie, zrobi�a jeden chwiejny krok wstecz, a wtedy zapali�y si� �wiat�a i zn�w by�a w mieszkaniu Johnny'ego, a nie w jakiej� czarnej pr�ni; na wisz�cym na �cianie plakacie Nixon pr�bowa� sprzedawa� u�ywane samochody, na pod�odze le�a� pleciony dywan, kt�ry zrobi�a matka Johnny'ego, pe�no by�o butelek po winie, w kt�re wsadzono �wiece. Twarz przesta�a �wieci� i dziewczyna dostrzeg�a, �e by�a to po prostu tania maska Halloween, nic wi�cej. B��kitne oko Johnny'ego patrzy�o na ni� z otwartego oczodo�u.
Zdj�� mask�, u�miechaj�c si� do niej przyja�nie. Mia� na sobie sprane d�insy i br�zow� bluz�.
- Szcz�liwego Halloween - powiedzia�.
Serce ci�gle bi�o jej mocno; przerazi� j� ogromnie.
- Bardzo �mieszne - powiedzia�a i odwr�ci�a si� do wyj�cia. Nie znosi�a, jak siej� straszy. Z�apa� j� w drzwiach.
- Hej... Przykro mi.
- Powinno ci by� przykro. - Przyjrza�a mu si� ch�odno; a w ka�dym razie mia�o to by� ch�odne spojrzenie. Gniew ust�powa�. Po prostu nie spos�b d�ugo z�o�ci� si� na Johnny'ego, na tym polega� problem. Czy go kocha�a, czy nie - a ci�gle stara�a si� rozwi�za� ten dylemat - nie potrafi�a przez d�u�szy czas czu� si� w jego towarzystwie nieszcz�liwie albo si� na niego obrazi�. Pomy�la�a, czy komu� kiedy� uda�o si� zaci�� w z�o�ci na Johnny'ego, i by�a to my�l tak g�upia, �e nie spos�b by�o si� nie u�miechn��.
- No, ju� lepiej. Bracie, my�la�em, �e sobie p�jdziesz.
- Nie jestem bratem.
Johnny przyjrza� si� jej uwa�nie.
- Zauwa�y�em.
Sara mia�a na sobie obszerne futro - sztuczne szopy czy co� r�wnie wulgarnego - i jego niewinna aluzja sprawi�a, �e znowu si� u�miechn�a.
- Pod tym nic nie wida�.
- O, nie. Ja widz�.
Obj�� j� i poca�owa�. Nie mia�a zamiaru odda� mu poca�unku, ale w ko�cu, oczywi�cie, odda�a.
- Przepraszam, �e ci� przestraszy�em - powiedzia� i nim wypu�ci� j� z obj��, potar� po przyjacielsku jej nos swoim. Podni�s� mask�. - Przypuszcza�em, �e podskoczysz na jej widok. Za�o�� j� w pi�tek w �wietlicy.
- Och, Johnny, to nie wp�ynie dobrze na dyscyplin�!
- Jako� z tego wybrn� - odpar� z u�miechem. I, do diab�a, oczywi�cie jako� z tego wybrnie!
Ona sama przychodzi�a co dzie� do szko�y w wielkich "profesorskich" okularach, z w�osami �ci�gni�tymi w ty� g�owy i zawi�zanymi w kok tak �ci�le, �e niemal s�ycha� by�o, jak krzycz�. Nosi�a sukienki ko�cz�ce si� powy�ej kolan i to w czasach, kiedy u wi�kszo�ci jej uczennic ko�czy�y si� tu� poni�ej majtek (A mam nogi lepsze od ka�dej z nich - pomy�la�a gniewnie). Kaza�a siada� w �awkach w porz�dku alfabetycznym, co w my�l zasad statystyki powinno trzyma� rozrabiak�w z dala od siebie, i zawsze wysy�a�a tych, kt�rzy sprawiali jej k�opoty, do zast�pcy dyrektora, wychodz�c z za�o�enia, �e w odr�nieniu od niej on ma za to dodatkowo pi��set dolc�w na rok. A mimo to ka�dy dzie� by� nie ko�cz�c� si� bitw� z demonem m�odych nauczycieli: dyscyplin�. Bardziej niepokoi�o j� jednak to, �e zacz�a wyczuwa�, i� istnieje gdzie� kolektywne, powo�ane samo przez siebie jury - mo�e jaka� zbiorowa, szkolna �wiadomo�� - oceniaj�ce ka�dego nowego nauczyciela, a werdykt, kt�ry szykuje w jej sprawie, nie b�dzie szczeg�lnie korzystny.
Johnny, przynajmniej na poz�r, sprawia� wra�enie antytezy dobrego nauczyciela. W�drowa� z lekcji na lekcj� pogr��ony w przyjaznej �wiatu zadumie i cz�sto si� sp�nia�, bo podczas przerwy musia� uci�� sobie pogaw�dk� na korytarzu. Pozwala� uczniom siada�, gdzie im si� �ywnie podoba�o, i tym sposobem nikt nigdy nie siedzia� na tym samym miejscu przez dwa kolejne dni (a klasowe �obuzy grawitowa�y oczywi�cie ku tylnym �awkom). Przy tym systemie Sara nie pozna�aby nazwisk uczni�w do marca - za� Johnny mia� je ju� porz�dnie pouk�adane w g�owie.
By� wysoki i garbi� si�; uczniowie nazywali go Frankensteinem, czym wydawa� si� raczej rozbawiony ni� oburzony. Lecz mimo wszystko jego klasy zachowywa�y si� cicho i spokojnie, a wagary prawie si� nie zdarza�y (dla Sary wagarowicze byli ci�g�ym problemem). To samo jury wyra�nie go akceptowa�o. Nale�a� do tych nauczycieli, kt�rym uczniowie po dziesi�ciu latach dedykuj� szkoln� ksi�g� pami�tkow�. A ona nie. Zastanawia�a si� czasami dlaczego i doprowadzaj� to do szale�stwa.
- Napijesz si� piwa, nim wyjdziemy? Kieliszek wina? Cokolwiek?
- Nie, ale mam nadziej�, �e jeste� nadziany - odpowiedzia�a, bior�c go pod r�k�. Postanowi�a si� ju� na niego nie w�cieka�. - Zawsze jem co najmniej trzy hot-dogi. Zw�aszcza na ostatnim jarmarku w roku. - Wybierali si� do Esty, trzydzie�ci kilometr�w na p�noc od Cleaves Mills. Jedynym, a w dodatku w�tpliwym tytu�em do s�awy tego miasteczka by� fakt, �e odbywa� si� tam ABSOLUTNIE OSTATNI JARMARK W ROKU W NOWEJ ANGLII. Jarmark mia� si� zako�czy� w pi�tkow� noc, w Halloween.
- Bior�c pod uwag�, �e p�ac� nam w pi�tki, jest nie�le. Mam osiem dolc�w.
- O m�j Bo�e - szepn�a Sara, przewracaj�c oczami. - Wiedzia�am, �e je�li wytrwam w czysto�ci, pewnego dnia spotkam bogatego kr�lewicza.
Johnny u�miechn�� si� i kiwn�� g�ow�.
- My, alfonsi, zarabiamy wielkie pieni�dze, ma�a. Wezm� kurtk� i ju� nas nie ma.
Spojrza�a za nim niecierpliwie, cho� z sympati�, a g�os, kt�ry coraz cz�ciej rozbrzmiewa� w jej g�owie - pod prysznicem lub kiedy czyta�a ksi��k�, kiedy sprawdza�a prace albo robi�a kolacj� tylko dla siebie - odezwa� si� znowu, podobny do trzydziestosekundowych urz�dowych komunikat�w w telewizji: To mi�y ch�opak i tak dalej, �atwo by si� z nim �yto, jest zabawny, nie b�dziesz przez niego p�aka�. Ale czy to mi�o��? To znaczy, czy to wszystko, czego mo�esz oczekiwa�? Nawet kiedy si� uczysz je�dzi� na rowerku, musisz spa�� kilka razy i zdrapa� sk�r� z obu kolan. Nazwij to inicjacj�. A to przecie� tak n i e w i e l e.
- Musz� i�� do �azienki - zawo�a� do niej Johnny.
- Aha. - U�miechn�a si�. Nale�a� do ludzi, kt�rzy zawsze informowali o swych potrzebach naturalnych, B�g jeden wie czemu.
Podesz�a do okna i spojrza�a na g��wn� ulic�. Dzieciaki wje�d�a�y na parking ko�o O'Mike'a, najpopularniejszego baru z pizz� i piwem. Nagle zamarzy�a, by by� z nimi, by by� jedn� z nich, by nie pami�ta� wszystkich tych problem�w albo jeszcze ich nie do�y�. Na uniwersytecie nic nikomu nie grozi. To kraj, kt�ry nie istnieje, w kt�rym wszyscy, nawet nauczyciele, mog� nale�e� do dru�yny Piotrusia Pana i nigdy nie dorosn��. A zawsze znajdzie si� Nixon czy inny Agnew, by zagra� rol� Kapitana Haka.
Spotka�a Johnny'ego, kiedy oboje zacz�li uczy�, we wrze�niu, ale wcze�niej widywa�a go na wyk�adach z pedagogiki. Chodzi�a wtedy z cz�onkiem Delta Tau Delta i nic, co mo�na powiedzie� o Johnnym, nie pasowa�o do Dana. Ten by� bez skazy przystojny, wybitnie inteligentny; sprawia�, �e cz�sto czu�a si� z nim troch� niepewnie; du�o pi� i kocha� si� bardzo nami�tnie. Czasami, po kieliszku, bywa� gro�ny - pami�ta�a dobrze noc w Brass Rai� w Bagnor. M�czyzna przy s�siednim stoliku wda� si� w�wczas w �artobliw� k��tni� na temat miejscowej dru�yny futbolowej i Dan zapyta� go, czy chce wraca� do domu, nios�c g�ow� pod pach�. M�czyzna go przeprosi�, ale Dan nie pragn�� przeprosin, lecz b�jki. Zacz�� podkpiwa� sobie z jego towarzyszki. Sara po�o�y�a mu d�o� na ramieniu i poprosi�a, �eby przesta�. Strz�sn�� wtedy jej r�k� i spojrza� na ni� z dziwnym zimnym b�yskiem w szarych oczach; ten b�ysk sprawi�, �e s�owa uwi�z�y jej w zaschni�tym gardle. W ko�cu obaj wyszli na dw�r i Dan pobi� tego go�cia. Pobi� go tak, �e go��, kt�ry mia� ju� blisko czterdziestk� i brzuszek, wrzeszcza�. Sara nigdy przedtem nie s�ysza�a wrzeszcz�cego m�czyzny - i nigdy ju� nie chcia�aby us�ysze�. Musieli szybko wynie�� si� z restauracji, bo barman zauwa�y�, co si� dzieje, i wezwa� policj�. Wr�ci�aby wtedy sama (Ach, doprawdy? - zapyta� j� jaki� z�o�liwy wewn�trzny g�os), ale do akademika mia�a ze dwadzie�cia kilometr�w, autobusy przesta�y kursowa� o sz�stej, a ba�a si� �apa� okazj�.
Wracaj�c Dan nie zamieni� z ni� ani s�owa. Na policzku mia� zadrapanie. Tylko jedno zadrapanie. Dojechali do Hart Hali, jej akademika, i wtedy powiedzia�a mu, �e ju� nigdy nie �yczy sobie go ogl�da�.
- Jak chcesz, ma�a - odpar� tak oboj�tnie, �e a� zrobi�o si� jej zimno, i kiedy zadzwoni� po raz drugi od tego zdarzenia w Brass Rail, zgodzi�a si� na randk�. Potem znienawidzi�a si� za to.
I tak wygl�da� ca�y jesienny semestr ostatniego roku. Dan przera�a� j� i jednocze�nie fascynowa�. By� jej pierwszym prawdziwym kochankiem i nawet teraz, dwa dni przed Halloween 1970 roku, nadal jedynym kochankiem. Z Johnnym nie poszli jeszcze do ��ka.
Danny by� bardzo dobry w tych sprawach. Wykorzystywa� j�, ale by� bardzo dobry. Nie chcia� stosowa� �adnych �rodk�w ostro�no�ci, wi�c to ona musia�a p�j�� do przychodni uniwersyteckiej, gdzie zacinaj�c si� wyja�ni�a, �e ma bolesne miesi�czki, i dosta�a pigu�k�. Je�li chodzi o seks, Dan zdominowa� j� ca�kowicie. Mia�a z nim niewiele orgazm�w, cho� sama jego brutalno�� spowodowa�a kilka, i na par� tygodni przed zerwaniem zacz�a jak dojrza�a kobieta �akn�� dobrego seksu, a pragnienie to w zdumiewaj�cy spos�b zmieszane by�o z innymi uczuciami: niech�ci� wobec Dana i jej samej, uczuciem, �e seks a� tak zwi�zany z poni�eniem i dominacj� nie mo�e by� nazywany "dobrym", i pogard� dla samej siebie, �e nie umie zerwa� znajomo�ci opartej najwyra�niej na uczuciach wy��cznie destrukcyjnych.
Sko�czy�o si� szybko, na pocz�tku tego roku. Wylali go.
- Co masz zamiar robi�? - zapyta�a nie�mia�o, siedz�c na ��ku jego wsp�lokatora, podczas gdy Dan wrzuca� swoje rzeczy do dw�ch walizek. Chcia�a mu zada� inne, bardziej osobiste pytania. "Czy zostaniesz gdzie� blisko? P�jdziesz do pracy? Zaczniesz studiowa� wieczorowo? Czy w twych planach jest miejsce dla mnie?" Tego ostatniego pytania, bardziej ni� wszystkich innych, nie potrafi�a zada�. Bo nie by�a przygotowana na �adn� odpowied�. Odpowied�, kt�rej udzieli� jej na jedyne neutralne pytanie, by�a dostatecznie wstrz�saj�ca.
- Chyba Wietnam.
- Co?
Si�gn�� na p�k�, chwil� przerzuca� le��ce na niej papiery i rzuci� jej list. Zawiadomienie z komisji poborowej w Bangor; polecali mu stawi� si� na badaniach lekarskich.
- Nie mo�esz tego jako� za�atwi�?
- Nie. Mo�e. Nie wiem. - Zapali� papierosa. - Nie wiem nawet, czy chcia�bym spr�bowa�. Patrzy�a na niego, wstrz��ni�ta.
- Zm�czy�a mnie ta gra. Studia, praca, ma�a �oneczka. Chyba ju� widzia�a� si� w roli �oneczki, nie? Nie s�d�, �e wszystkiego nie przemy�la�em. To by si� nie uda�o. Ty o tym wiesz i ja tak�e. Nie pasujemy do siebie, Saro.
Uciek�a wtedy, bo dosta�a odpowied� na wszystkie swoje pytania. Par� razy spotka�a wsp�lokatora Dana. Mi�dzy styczniem a czerwcem dosta� od niego trzy listy. Dan zosta� powo�any i pojecha� na szkolenie gdzie� na Po�udnie. Jego kumpel nie wiedzia� nic wi�cej. Sara Bracknell te� si� niczego wi�cej nie dowiedzia�a.
Najpierw my�la�a, �e wszystko b�dzie dobrze. Wszystkie te smutne, rzewne piosenki o nie odwzajemnionej mi�o�ci, kt�rych s�ucha si� w samochodzie po p�nocy; jej przecie� nie mog� dotyczy�. Albo te bana�y o ko�cu przygody, albo ataki p�aczu. Nie poderwa�a faceta tylko na z�o�� i nie siadywa�a w barach. Tej wiosny wi�kszo�� wieczor�w sp�dzi�a w akademiku, ucz�c si� w spokoju. Co za ulga. Za�atwi�a wszystko w spos�b bardzo cywilizowany.
Dopiero kiedy spotka�a Johnny'ego - na balu inauguracyjnym klas pierwszych, przed miesi�cem (obydwoje robili za przyzwoitki, po prostu na nich pad�o) - zrozumia�a, jaki potworny by� ten jej ostatni semestr. Czego� takiego nie zauwa�ysz, kiedy w�a�nie si� zdarza, jest zbytnio z tob� zro�ni�te. Dwa os�y spotykaj� si� przed barem w pewnym miasteczku na Zachodzie. Jeden z nich jest miejscowy i ma na grzbiecie tylko siod�o, drugi to osio� g�rnika; ob�adowany pakunkami, namiotami, �piworami, garnkami i czterema dwudziestopi�ciokilowymi workami rudy. Od ci�aru grzbiet ma zgi�ty w harmoni�. Miejski osio� m�wi: "Niez�y d�wigasz ci�ar". A osio� g�rnika na to:, Jaki ci�ar?"
Kiedy ogl�da�a si� za siebie, przera�a�a j� g��wnie pustka w jej �yciu; wynaj�a ma�e mieszkanko na Flagg Street w Veazie i tylko sk�ada�a podania w szko�ach oraz czyta�a og�oszenia. Wstawa�a, jad�a �niadanie, sz�a na zaj�cia czy na spotkanie z pracodawc�, je�li takie mia�a, wraca�a do domu, jad�a, uk�ada�a si� do drzemki (a drzemki te trwa�y czasami cztery godziny), znowu jad�a, czyta�a do wp� do dwunastej, patrzy�a w telewizor, a� poczu�a senno��, sz�a do ��ka. Nie pami�ta�a, by przez ten ca�y czas zdarzy�o si� jej p o m y � l e �. Rutyna. Czasami odczuwa�a jaki� nieokre�lony b�l mi�dzy nogami, b � l niespe�nienia, tak to chyba nazywa�y autorki romans�w, i pokonywa�a go zimnym prysznicem albo k�piel�. Gdy po pewnym czasie czu�a pod prysznicem b�l, sprawia�o jej to gorzk�, nie u�wiadomion� satysfakcj�.
Przez ca�y ten czas gratulowa�a sobie par� razy tego, jaka to jest doros�a i jak dobrze sobie ze wszystkim radzi. Prawie nie my�la�a o Danie. Jakim Danie, cha, cha, cha? P�niej zda�a sobie spraw�, �e przez osiem miesi�cy nie my�la�a o niczym i nikim, w og�le. Przez te osiem miesi�cy kraj zachwia� si� w posadach, a ona prawie tego nie zauwa�y�a. Marsze protestacyjne, gliniarze w he�mach, z maskami gazowymi na twarzach, Ag-new atakuj�cy raz po raz pras�, strza�y w Kent State, lato przemocy, kiedy to czarni i radyka�owie wylegli na ulice - to wszystko mog�o si� zdarzy� na filmie w kinie nocnym. Sara my�la�a tylko o tym, jak cudownie poradzi�a sobie ze spraw� Dana, jak wspaniale dostosowywa�a si� do rzeczywisto�ci, z jak� ulg� przyj�a fakt, �e wszystko jest w porz�dku. Jaki ci�ar?
A p�niej zacz�a uczy� w liceum Cleaves Mill, i to by�a jej osobista rewolucja: po szesnastu latach kariery uczennicy znale�� si� po drugiej stronie katedry. Spotkanie Johnny'ego Smitha na tym balu (czy kto� z tak absurdalnym imieniem i nazwiskiem, Johnny Smith, mo�e w og�le by� rzeczywisty?) zmieni�o wszystko. Wysun�a si� ze skorupy na chwil�, kt�ra wystarczy�a, by dostrzec, jak on patrzy na ni� - nie �wi�sko,
lecz zwyczajnie i normalnie oceniaj�c, jak dobrze wygl�da w jasnoszarym we�nianym kostiumie, kt�ry wtedy nosi�a.
Zaprosi� j� do kina - w "Aba�urze" grali Obywatela Kane'a - a ona przyj�a jego zaproszenie. Bawi�a si� dobrze i my�la�a: "Nic wielkiego". Kiedy poca�owa� j� na dobranoc, sprawi�o jej to przyjemno��. "�aden z niego Errol Flynn." U�miecha�a si�, kiedy gada� w swoim stylu, i my�la�a: "Kiedy doro�nie, chcia�by by� Henrym Youngmanem".
Tego samego wieczora, siedz�c w pokoju i ogl�daj�c kino nocne - Betty Davis gra�a wstr�tn� suk� i obchodzi�a j� wy��cznie w�asna kariera - Sara przypomnia�a sobie, o czym wtedy my�la�a, i zamar�a z z�bami wbitymi w jab�ko, takie to by�o niesprawiedliwe.
G�os, kt�ry nie odzywa� si� ju� prawie przez rok - nie tyle g�os sumienia, co rozs�dku - przem�wi� nagle: "Zastanawiasz si�, �e on to nie Dan, co? Co?"
Nie, upewnia�a si�, teraz ju� ca�kiem wstrz��ni�ta. Przecie� w og�le nie my�l� ju� o Danie. To... to si� zdarzy�o dawno temu.
"Pieluszki - odpowiedzia� g�os - to pieluszki by�y dawno temu. Dan odszed� wczoraj."
Nagle Sara zda�a sobie spraw�, �e jest p�na noc, �e siedzi w mieszkaniu zupe�nie sama i ogl�da film, kt�ry jej w og�le nie obchodzi, i �e robi to, bo �atwiej jest robi� to ni� my�le�; my�lenie jest takie nudne, kiedy my�lisz tylko o sobie i swej utraconej mi�o�ci.
Teraz by�a ju� b a r d z o wstrz��ni�ta.
Wybuchn�a p�aczem.
Johnny zaprosi� j� po raz drugi i trzeci i przyj�a jego zaproszenie, i wtedy zrozumia�a, kim by�a, kim si� sta�a. W�a�ciwie nie mog�a uzna�, �e ma nast�pnego faceta, bo to nie by�o tak. Sara by�a inteligentna i �adna i kiedy sko�czy�a z Danem, m�czy�ni cz�sto pr�bowali si� z ni� umawia�, ale przyjmowa�a tylko zaproszenia na hamburgera od wsp�lokatora Dana. Teraz dopiero zda�a sobie spraw� (z obrzydzeniem z�agodzonym nieco poczuciem humoru), �e chodzi�a na te nic, ale to nic nie znacz�ce spotkania tylko po to, by wyci�gn�� z biedaka wszystko, co wiedzia� o Danie.
Wi�kszo�� jej kole�anek ze szko�y po maturze znik�a z hory-
zontu. Bettye Hackman wyjecha�a z Korpusem Pokoju do Afryki, rozczarowuj�c tym strasznie cz�onk�w swej bogatej, zasiedzia�ej w Bangor rodziny; czasami Sara zastanawia�a si�, co Ugandyjczycy my�l� o Bettye i jej bia�ej, nigdy nie opalaj�cej si� sk�rze, o jej popielatoblond w�osach i zimnej, pos�gowej urodzie. Deenie Stubbs podj�a dalsze studia w Houston. Rachel Jurgens wysz�a za swojego ch�opaka i w�a�nie oczekiwa�a dziecka gdzie� w dziczy zachodniego Massachusetts.
Nieco oszo�omiona, Sara musia�a zgodzi� si� z wnioskiem, �e Johnny Smith by� pierwszym przyjacielem, kt�rego zdoby�a od wielu, wielu miesi�cy - a przecie� w ostatniej klasie wybrano j� najpopularniejsz� dziewczyn� szko�y. Um�wi�a si� na randki z kilkoma innymi nauczycielami z Cleaves tylko po to, by nabra� dystansu do sprawy. Jednym z nich by� Gene Sedecki - nowy nauczyciel matematyki, do�wiadczony nudziarz. Drugi, George Rounds, pr�bowa� natychmiast zaci�gn�� j� do ��ka, wi�c da�a mu w twarz - a nazajutrz okaza� si� wystarczaj�co bezczelny, by mrugn�� do niej na korytarzu.
Johnny natomiast by� zabawny i w jego towarzystwie czu�a si� swobodnie. Poci�ga� j� seksualnie - jak mocno, tego nie mog�a uczciwie oceni�, przynajmniej na razie. Tydzie� temu, po pi�tkowym zje�dzie nauczycieli w Waterville, zaprosi� j� wieczorem do siebie, na spaghetti. Sos sycza� na patelni, a on wyskoczy� do sklepu i wr�ci� z dwiema butelkami jab�ecznika. Zupe�nie w jego stylu, jak og�aszanie �wiatu, �e idzie zrobi� siusiu.
Po kolacji ogl�dali telewizj�, a potem dosz�o do pieszczot i B�g jeden wie, jak by si� t o sko�czy�o, gdyby nie pojawili si� jego przyjaciele, wyk�adowcy z uniwersytetu, kt�rzy przynie�li studium o swobodach akademickich. Chcieli, �eby Johnny si� temu przyjrza� i wypowiedzia� swoje zdanie. Johnny przyjrza� si� i wypowiedzia� swoje zdanie, chocia� mniej entuzjastycznie, ni� by�o to w jego stylu. Sara dostrzeg�a to i poczu�a ciep��, tajemn� rado��, a b�l mi�dzy nogami, b�l niespe�nienia, te� j� ucieszy�, lecz tej nocy nie mordowa�a go prysznicem.
Odwr�ci�a si� od okna i podesz�a do sofy, na kt�rej Johnny zostawi� mask�.
- Szcz�liwego Halloween - parskn�a i roze�mia�a si�.
- Co? - zawo�a� Johnny
- Powiedzia�am, �e je�li zaraz nie wyjdziesz, jad� bez ciebie.
- Ju� wychodz�!
- Wspaniale!
Przesun�a palcem po masce, fizjonomii jednocze�nie doktora Jekylla i pana Hyde'a; lewa po�owa by�a sympatycznym obliczem doktora Jekylla, prawa - okrutn�, nieludzk� twarz� Hyde'a. Do czego dojdziemy na �wi�to Dzi�kczynienia, pomy�la�a. A na Bo�e Narodzenie?
My�l o tym spowodowa�a, ze przebieg� j� nieznaczny dreszcz podniecenia. Lubi�a Johnny'ego. By� zwyk�ym, sympatycznym facetem.
Jeszcze raz spojrza�a na mask�; straszliwy Hyde wyrasta� z twarzy Jekylla jak rak. Pomalowano go farb� fluorescencyjn�, �eby �wieci� w ciemno�ci.
Co to znaczy: zwyk�y? Nikt. Nic. Niekoniecznie. Gdyby by� zwyczajny, jak m�g�by planowa�, �e wejdzie w tej masce do �wietlicy i uda mu si� zachowa� dyscyplin�? Jakim cudem dzieciaki nazywaj�ce go Frankensteinem lubi�y go i ceni�y? Co to znaczy: zwyk�y?
Pojawi� si� Johnny, odsuwaj�c na bok plecion� zas�on�, oddzielaj�c� pok�j go�cinny od sypialni i �azienki.
Je�li dzi� w nocy zaproponuje mi ��ko, to chyba si� zgodz�.
Ta my�l by�a mi�a jak powr�t do domu.
- Dlaczego si� u�miechasz?
- Tak sobie - odpowiedzia�a, rzucaj�c mask� z powrotem na sof�.
- Nieprawda. My�la�a� o czym� mi�ym?
- Johnny - Sara opar�a d�o� na jego piersi, wspi�a si� na palce i delikatnie poca�owa�a go w policzek - o pewnych rzeczach si� nie m�wi. Idziemy?
2
Zatrzymali si� na chwil� na dole. Johnny zapina� sw� d�insow� kurtk�; wzrok Sary zn�w przyci�gn�� plakat z napisem STRAJK, zaci�ni�t� pi�ci� i p�omiennym t�em.
- B�dziemy mieli kolejny w tym roku strajk studencki - powiedzia� Johnny, kiedy zorientowa� si�, na co patrzy dziewczyna.
- Wojna?
- Tym razem to tylko cz�� problemu. Wietnam, walka o swobody obywatelskie i to brutalne st�umienie buntu na uniwersytecie Kent State zdo�a�y pobudzi� do dzia�ania wi�cej student�w ni� cokolwiek innego. Chyba jeszcze nigdy nie by�o tak ma�o dupk�w, zajmuj�cych miejsca na uniwersytecie.
- Co to znaczy, dupk�w?
- Tych, kt�rzy studiuj�, �eby zdoby� tytu� i nie interesuj� si� dzia�aniem systemu; wiedz� tylko tyle, �e kiedy sko�cz�, ten system da im prac� za dziesi�� tysi�cy dolar�w rocznie. Dupek to student, kt�ry ma w dupie wszystko i dba wy��cznie o w�asn� sk�r�. To si� sko�czy�o. Nadchodz� wielkie zmiany.
- Takie to dla ciebie wa�ne, chocia� sam ju� nie jeste� studentem?
Johnny wyprostowa� si�.
- Szanowna pani, jestem absolwentem. Smith, rocznik 70. Wypijmy po kufelku za dobre, stare Maine. Sara u�miechn�a si�.
- Chod�, idziemy. Chc� si� przejecha� na karuzeli, nim zamkn� j� na noc.
- Doskonale. - Johnny wzi�� j� pod r�k�. - Tak si� z�o�y�o, �e mam tw�j samoch�d zaparkowany zaraz za rogiem.
- I osiem dolc�w. Wiecz�r zapowiada si� bombowo.
Na niebie wisia�y chmury, ale nic nie zwiastowa�o deszczu i jak na koniec pa�dziernika by�o do�� ciep�o. Johnny obj�� j� ramieniem i Sara przytuli�a si� do niego.
- Wiesz, strasznie du�o o tobie my�l�. - Powiedzia� to prawie oboj�tnym tonem. Prawie. Serce Sary zwolni�o nagle, a p�niej przyspieszy�o na kilkana�cie uderze�.
- Doprawdy?
- Mam wra�enie, �e ten facet, ten Dan... on ci� zrani�, prawda?
- Nie wiem, co mi zrobi� - odpowiedzia�a mu zgodnie z prawd�. Mrugaj�ce ��te �wiat�o, od kt�rego oddalili si� ju� o przecznic�, wci�� rzuca�o na beton chodnika ich cienie, pojawiaj�ce si� i znikaj�ce.
- Ja nie zamierzam ci� skrzywdzi�.
- Wiem, �e nie. Ale, Johnny... daj mi troch� czasu.
- Jasne. Czas. Czasu nam chyba nie zabraknie.
Te jego s�owa mia�y wraca� do niej na jawie i - znacznie silniej - we �nie, brzmi�c niewypowiedzian� gorycz�, poczuciem ogromnej straty.
Skr�cili za rogiem. Johnny otworzy� jej drzwi od strony pasa�era, obszed� samoch�d i usiad� za kierownic�.
- Zimno ci? - zapyta�.
- Nie. To wspania�a noc.
- Wspania�a - zgodzi� si�.
Odjechali od kraw�nika. My�li dziewczyny wr�ci�y do tej dziwacznej maski. P�-Jekyll z b��kitnym okiem Johnny'ego widocznym w wielkim oczodole zaskoczonego doktora ("Widzisz, ten koktajl wymy�li�em wczoraj w nocy, ale nie s�dz�, by kiedykolwiek podawali go w barach") i ta strona by�a w porz�dku, w �rodku widzia�a przecie� kawa�ek Johnny'ego. To strona Hyde'a przerazi�a j� �miertelnie, bo jego oko mia�o rozmiar szparki. W �rodku m�g� czai� si� ka�dy. Ktokolwiek; nawet, powiedzmy, Dan.
Lecz kiedy dojechali do Esty, gdzie nagie �ar�wki podjazdu mruga�y w ciemno�ci, a d�ugie linie neon�w na szprychach diabelskiego m�yna obraca�y si� w ko�o, zapomnia�a o masce. Przyjecha�a tu ze swoim ch�opakiem i b�d� si� dobrze bawi�.
3
Przeszli podjazdem, trzymaj�c si� za r�ce. Prawie nie rozmawiali; Sarze wydawa�o si�, �e raz jeszcze prze�ywa wiejskie jarmarki z dzieci�stwa. Dorasta�a w South Paris, wioseczce w zachodnim Maine, a wielkie jarmarki odbywa�y si� we Fryeburgu. Dla Johnny'ego, ch�opaka z Pownal, Fryeburgiem by�o prawdopodobnie Topsham. Wszystkie by�y w zasadzie podobne i niewiele zmieni�y si� przez lata. Samoch�d parkowa�o si� na ��ce, p�aci�o dwa dolce przy bramie i zaraz po wej�ciu na teren czu�o si� zapach hot-dog�w, sma�onej papryki i cebuli, boczku, waty na patyku, trocin i ko�skiego nawozu. S�ycha� by�o �omot ma�ej �a�cuchowej kolejki g�rskiej, pukanie wiatr�wek na strzelnicach i metaliczny g�os reklamuj�cy bingo, nios�cy si� z g�o�nik�w zawieszonych wok� wielkiego namiotu, wype�nionego d�ugimi sto�ami i sk�adanymi krzese�kami wypo�yczonymi z kaplicy cmentarnej. Rock and roll walczy� o prymat z muzyczk� wygrywan� na fisharmonii. Naganiacze krzyczeli nieprzerwanie: "Dwa strza�y za �wier� dolca, wygraj tego �licznego pieska dla swej pani, tutaj-tutaj-tutaj-tutaj, strzelaj, a� trafisz". To si� nie zmieni�o. Tu zn�w czu�e� si� dzieckiem, rw�cym si�, by je oskuba�.
- Tu - powiedzia�a Sara i szarpn�a go za r�kaw. - Karuzela! Karuzela!
- Oczywi�cie. - Johnny poda� siedz�cej w budce kobiecie dolara i odebra� dwa czerwone bilety i dwie dziesi�tki. Kobieta nawet nie podnios�a g�owy znad Photoplay.
- Co to znaczy "oczywi�cie"? Czemu m�wisz "oczywi�cie" takim tonem?
Johnny wzruszy� ramionami. Min� mia� nazbyt niewinn�.
- Nie w tym rzecz, co powiedzia�e�, Johnie Smith. Chodzi o to, jak to powiedzia�e�.
Karuzela zatrzyma�a si�. Ludzie wysiadali i przeciskali si� obok nich; g��wnie nastolatki w niebieskich we�nianych kurteczkach lub rozpi�tych ko�uszkach. Johnny poprowadzi� Sar� drewnianym pomostem i odda� bilety operatorowi karuzeli, kt�ry wygl�da� jak najbardziej znudzona istota we wszech�wiecie.
- Nic takiego - odpowiedzia� wreszcie, kiedy operator sadza� ich w okr�g�ym "w�zku" i zamyka� zabezpieczenie. - Czy wiesz, �e te ma�e w�zki poruszaj� si� w k�ko po szynach?
- Tak.
- A te szyny s� osadzone na wielkim, okr�g�ym wiruj�cym dysku, racja?
- Racja.
- No, wi�c kiedy karuzela obraca si� z pe�n� pr�dko�ci�, ma�y w�zek, w kt�rym siedzimy, porusza si� w ko�o po okr�g�ej szynie i przeci��enie wynosi czasem nawet siedem g, tylko o pi�� mniej, ni� dostaj� astronauci podczas startu z Przyl�dka
Kennedy'ego. Zna�em takiego dzieciaka... - Johnny pochyli� si� ku niej z figlarn� min�.
- To kolejne z tych twoich wielkich k�amstw - przerwa�a mu Sara.
- Kiedy ten dzieciak mia� pi�� lat, upad� na schodach przed domem i dozna� male�kiego p�kni�cia kr�gu szyjnego. P�niej, d z i e s i � � l a t p � � n i e j, usiad� na karuzeli podczas jarmarku w Topsham... i... - Johnny wzruszy� ramionami i poklepa� j� wsp�czuj�co po r�ku - ...ale pewnie nic ci si� nie stanie.
- Och... wysiadam...
Karuzela ruszy�a, zmieniaj�c jarmark w wiruj�c� mg�� twarzy i �wiate�. Sara roze�mia�a si� i zacz�a go ok�ada� pi�ciami.
- Male�kie p�kni�cie! - krzykn�a. - Tobie p�knie kr�gos�up, kiedy wysi�dziemy, ty �garzu.
- Czy czujesz, jak puszcza ci szyja? - zapyta� Johnny z szelmowskim u�miechem.
- Ach, ty k�amczuchu!
Wirowali szybciej i szybciej, a kiedy przemkn�li ko�o operatora po raz kt�ry� - dziesi�ty? pi�tnasty? - Johnny poca�owa� j�; w�zek kr�ci� si�, przyciskaj�c do siebie ich usta, i czyni� poca�unek gor�tszym, bardziej podniecaj�cym, bardziej gwa�townym. A p�niej karuzela zacz�a zwalnia�, stuk �a�cucha ucich� i chwiejny w�zek powoli, niech�tnie, stan��.
Wysiedli. Sara z�apa�a go za kark.
- Male�kie p�kni�cie, o�le - szepn�a.
W�a�nie mija�a ich gruba kobieta w lu�nych niebieskich spodniach i butach na p�askim obcasie. Wskazuj�c kciukiem Sar�, Johnny powiedzia�:
- Prosz� pani, ta dziewczyna mnie napastuje. Gdyby spotka�a pani policjanta, prosz� go powiadomi�, dobrze?
- Wy m�odzi my�licie, �e jeste�cie tacy m�drzy. - Gruba kobieta wzgardliwie wzruszy�a ramionami. Potoczy�a si� w stron� namiotu do gry w bingo, mocniej ni� do tej pory �ciskaj�c pod pach� torebk�. Sara nie mog�a opanowa� �miechu.
- Jeste� niemo�liwy.
- I �le sko�cz� - zgodzi� si� Johnny. - Mama zawsze mi to powtarza�a.
Szli rami� przy ramieniu w�r�d stoisk, czekaj�c, kiedy �wiat przed ich oczami i u ich st�p przestanie si� niespokojnie porusza�.
- Twoja mama jest bardzo re