Erskine Barbara - Na progu ciemności

Szczegóły
Tytuł Erskine Barbara - Na progu ciemności
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Erskine Barbara - Na progu ciemności PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Erskine Barbara - Na progu ciemności PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Erskine Barbara - Na progu ciemności - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 BARBARA ERSKINE NA PROGU CIEMNOŚCI Symbol zawsze coś ukrywa albo ujawnia. Thomas Carlyle Glendower: Z głębin otchłani duchy mogą wołać. Hotspur: I ja to mogę, i lada kto może, Ale czy przyjdą na twoje wołanie? William Szekspir, „Henryk IV", Część I Przekład Leona Ulricha Ta powieść jest w całości fikcją. Przedstawione w niej imiona, postacie i wydarzenia są wytworem wyobraźni autorki. Jakiekolwiek podobieństwo do konkretnych osób, żywych lub umarłych, wydarzeń i miejscowości jest całkowicie przypadkowe. Strona 2 Prolog Czas, zauważył chłopiec ospale, kręci się leniwie, tworząc gigantyczne spirale, niby wielki wir na niebie. Leżąc na wznak w niskiej, pachnącej walijskiej trawie, na pół przymkniętymi oczami wpatrywał się w intensywny błękit i wydawało mu się, że pieśń skowronka unosi go ku górze. Tam, gdzie doświadczenie nabiera znaczenia i przenosi poza teraźniejszość, tam, gdzie przeszłość i przyszłość stają się nierozdzielne. s Pewnego dnia, gdy będzie starszy, wybierze się w te strony poza czasem i u przestrzenią, aby badać tajemnice, które, wiedział to instynktownie, są jego ukrytym dziedzictwem. Wtedy dobrem zwycięży zło, a światłem rozproszy ciemność... - Meryn! l o a Głos matki, dochodzący z chaty w dolinie osłoniętej górą, na której leżał, d poderwał go na nogi. Uśmiechnął się do siebie. Później, po kolacji, kiedy długi letni n zmierzch obejmie w posiadanie wzgórze, a jedynym dźwiękiem będzie rozlegające a się od czasu do czasu gdzieś w oddali beczenie jakiejś samotnej owcy, poszukującej c swych towarzyszek, albo wibrujące w powietrzu pohukiwanie sowy, bezgłośnie s zlatującej ze wzgórza, on wymknie się z domu i przybiegnie tutaj, żeby oddawać się marzeniom i przygotowywać do wielkiej bitwy, którą pewnego dnia, wiedział to na pewno, stoczy samotnie na progu ciemności... Anula & pona Strona 3 CZĘŚĆ PIERWSZA ADAM 1935 - 1944 Rozdział pierwszy u s l o a Dlaczego nie weźmiesz noża i nie zabijesz mnie, Thomas? Byłoby szybciej i d n uczciwiej. - Susan Craig teraz już krzyczała głosem chrapliwym z rozpaczy. - Boże drogi, to ty doprowadzasz mnie do tego! Ty i to twoje świętoszkowate c a okrucieństwo. - Stała przy oknie, łzy spływały jej po twarzy. s Adam, szczupły, nawet chudy, wysoki jak na swoje czternaście lat, stał na zewnątrz, pod oknem ojcowskiego gabinetu, mocno obejmował się ramionami i z drżącymi z rozpaczy ustami starał się pohamować, żeby nie zacząć krzyczeć w obronie matki. Kłótnia była coraz głośniejsza, wydawało mu się, że trwa już od wielu godzin i że on także od wielu godzin tu stoi i słucha. Co ona zrobiła? Cóż jego matka mogła zrobić, by przyprawić ojca o taką złość? Nie pojmował. - Teraz na próżno wzywasz imienia Pana Boga! Czy nigdy nie skończy się ta twoja niegodziwość, ty głupia, bezrozumna kobieto? - Thomas także mówił głosem chrapliwym, urywanymi słowami. - Nie jestem niegodziwa, Thomas. Jestem zwykłą ludzką istotą. Czy to takie złe? Dlaczego nie chcesz mnie wysłuchać? Nie obchodzę cię! Nigdy cię nie obchodziłam. Niech cię diabli! - Głos matki był piskliwy, nie panowała już nad Anula & pona Strona 4 sobą, ojca zaś głęboki i dudniący: tym grzmiącym potokiem słów chciał ją poniżyć i unicestwić. Łzy przesłaniały chłopcu widok, zakrył uszy rękami, żeby nie słyszeć tego wrzasku, ale na próżno. Krzyk niósł się echem po pokojach wielkiej, starej, zbudowanej z kamieni plebanii, wylewał się przez okna i drzwi, zdawał się wypełniać ogród i całą okolicę wsi Pittenross, lasy, a nawet niebo. Nagle Adam poczuł, że nie zniesie tego dłużej. Potykając się z pośpiechu, niezdolny widzieć przez łzy, dokąd idzie, odwrócił się i ruszył biegiem w kierunku bramy. Plebania znajdowała się przy końcu spokojnej wiejskiej uliczki, ukryta za wysokim murem, który otaczał dom i ogród, z wyjątkiem odcinka, gdzie w odległym u s końcu warzywnika rzeka Tay płynęła z szumem po kamykach i skałach. Na lewo od domu, wśród drzew, stał stary kościół, otoczony wysokim l o ozdobnym ogrodzeniem z okazałą bramą. Na widocznych za nią trawnikach i a ścieżkach było pusto. Biegnąca z prawej strony ulica, przy której stały domy z d szarego kamienia, była o tej porze cicha i wyludniona. n Adam pobiegł tą ulicą, przeciął Fisher's Wynd, małą alejkę między wysokimi, ślepymi ścianami, okrążył jakiś wyboisty kawałek gruntu, bez przekonania c a uprawiany przez żonę jednego ze znaczniejszych parafian ojca. Przebiegł po s lśniących kamieniach i skałach i przeszedłszy przez druciany płot, ruszył dalej przez gęsty las, który przylegał do góry. Biegł do utraty tchu, był pewien, że gdyby się zatrzymał, usłyszałby odgłosy kłótni rodziców. Te kłótnie stawały się w ciągu ostatnich kilku tygodni coraz ostrzejsze. Nie miał braci ani sióstr, z którymi mógłby dźwigać wspólnie swój ciężar, ani żadnych bliskich, którym mógłby się zwierzyć. Nie było we wsi nikogo, z kim mógłby porozmawiać. Uważał, że musi być bezwzględnie lojalny wobec rodziców i że jego kłopoty są jego prywatną sprawą i nikt poza nim nie powinien o nich wiedzieć. Ale nie miał pojęcia, co robić, i nie potrafił sobie poradzić z tym, co się stało. Jego pięk- na, młoda, szczęśliwa matka, szczęśliwa przynajmniej wtedy, kiedy byli sami, matka, którą uwielbiał, zmieniła się w bladą, zapalczywą kobietę, stała się cieniem tej dawnej istoty, podczas gdy ojciec, zawsze wielki, krzepki, rumiany na twarzy, Anula & pona Strona 5 stał się jeszcze większy i jeszcze bardziej rumiany. Czasami Adam przyglądał się jego dłoniom, dużym, mocnym dłoniom, podobnym raczej do rąk robotnika niż sługi Bożego, i przeszywał go dreszcz. Wiedział, jak ciężką rękę ma ojciec. Thomas był przekonany, że bicie syna za najdrobniejsze nawet przewinienie wyjdzie na dobre jego duszy. Adam nie przywiązywał zbyt wielkiej wagi do tego, że jest bity. Już się przyzwyczaił. Prawie. Ale ogarniało go przerażenie na myśl, że ojciec może uderzyć matkę. Nigdy nie wiedział, dlaczego się kłócą. Czasami nocą, leżąc w ciemnym pokoju, słyszał od czasu do czasu jakieś słowa przez ścianę, ale nie miały one sensu. Matka uwielbiała góry, rzekę, wieś, życie żony pastora, i miała mnóstwo - setki - się na samotność? Dlaczego mówiła, że jest taka nieszczęśliwa? u s przyjaciół (albo tylko tak się wydawało jej synowi), więc dlaczego płakała i skarżyła l o Nie zastanawiając się, dokąd zmierza, ruszył ulubioną ścieżką między a drzewami, wzdłuż płynącego po skałach potoku, w stronę zbocza góry. Widział d lśnienie białej, spienionej wody skalnych jeziorek i wodospadów, gdy wspinał się n między brzozami, jarzębinami i ostrokrzewem, wśród modrzewi i świerków, aż dotarł tam, gdzie las się przerzedzał i dalej już nie rosły żadne drzewa. c a Teraz zwolnił kroku; brakowało mu tchu, ale brnął dalej, trzymając się śladów s owiec w trawie i w kłujących wrzosach, okrążając skalne odkrywki, odsłonięte przed wiekami przez ruchy wulkaniczne i lodowcowe. Zmierzał ku kamieniowi z rzeźbą w kształcie krzyża, pozostawionemu tu, jak głosiła tradycja, przez Piktów, lud, który zamieszkiwał te góry jeszcze przed przybyciem Szkotów, aby pełnił wartę, wysoko ponad wsią i rzeką. Zawsze tam chodził, kiedy był nieszczęśliwy. Kamień ten stał w pobliżu kępy starych szkockich sosen i stanowił część Lasu Szkockiego, który rósł wokół tej góry przed wiekami. Było to bardzo szczególne, prywatne miejsce Adama. Stał tutaj, na płaskim wierzchołku grzbietu, w połowie osłonięty starymi drzewami, przez ponad tysiąc czterysta lat, odchylony pod niewielkim kątem od pionu, a w bezchmurny dzień widok stąd roztaczał się może na trzydzieści mil na południe, a na północ jedynie na dwie albo trzy mile, tylko do wysokich gór, które zasłaniały niebo. Na tej stronie kamienia, którą skierowany był ku słońcu, znajdował Anula & pona Strona 6 się ogromny krzyż wpisany w koło na wzór celtycki, ozdobiony zawiłym koronko- wym wzorem, nieśmiertelnym wzorem, przedstawiającym wieczne życie. Z tyłu wyrzeźbiono jakieś dziwne totemy pogańskie: węża, wyszczerbione, złamane berło, lustro i półksiężyc - te symbole cała wieś, a jego ojciec w szczególności, ostro potępiała. Thomas Craig powiedział Adamowi, że zostały one wyrzeźbione na tym kamieniu, wysoko na odludnym zboczu, przez czcicieli szatana i miały przekazywać sekretne przesłanie wszystkim, którzy przyjdą po nich. Czasami Adam myślał, że to istny cud, iż ten kamień nie został strącony na dół, potłuczony i całkowicie zniszczony. Może nie stało się tak dlatego, że znajdował się daleko od wsi i dotarcie tutaj wymagałoby zbyt wielkiego wysiłku, albo może ludzie w głębi ducha bali się u s go tknąć. On się nie bał, ale czuł jego moc, jakąś szczególną, niezwykłą magię. Dotarłszy do kamienia, rzucił się koło niego na ziemię i pewien, że nikt nie może go l o zobaczyć oprócz zataczającego kręgi w oddali myszołowa, w końcu dał upust łzom. a Dziewczynka widziała jednak, że nadchodzi. Już dawniej często widywała d tego chłopca, mniej więcej w swoim wieku, przechadzającego się po wrzosowisku, n ale się ukrywała za kamieniem albo wśród drzew, albo w wilgotnych mgłach, które tak często napływały na to miejsce. Ostatnio trzy razy słyszała, że płacze. Bardzo ją c a to zakłopotało. Chciała się dowiedzieć, dlaczego jest taki nieszczęśliwy, pragnęła, s żeby się śmiał i skakał z radości tak jak wtedy, kiedy przyprowadził ze sobą biało - brązowego kucyka. Nigdy się do tego chłopca nie zbliżyła. Nie chciała, żeby ktoś wiedział, że tu przychodzi. Jej brat wpadłby we wściekłość, gdyby się dowiedział, że ona błąka się gdzieś z dala od niego, ale ją już znudziło ciągłe przypatrywanie się, jak on rzeźbi w tym kamieniu. Dłuta, mały młotek, sztance, narzędzia jego pracy, leżały porządnie ułożone na wrzosie wraz ze zwiniętym welinowym szablonem, który przymocowywał do kamienia, aby odwzorować rysunek. Pies zobaczył ją i zaszczekał, sierść zjeżyła mu się na karku. Dziwne. Psy zazwyczaj ją lubiły. Ale nie podeszła bliżej. Nie chciała, żeby chłopiec ją zobaczył. Łzy w końcu przestały płynąć. Usiadł, pociągnął nosem i ocierając twarz rękawem swetra, zaczął się rozglądać dookoła. Wysoko nad sobą usłyszał krzyk samotnego orła; spojrzał w błękit nieba, ale blask bijący spoza chmur tak go oślepił, Anula & pona Strona 7 że odwrócił głowę i zamknął oczy. Kiedy je otworzył, przez ułamek sekundy widział dziewczynkę zerkającą na niego spoza drzew. Zaskoczony, zerwał się na nogi. - Hej! Halo! - Echo jego wołania poniósł wiatr. - Gdzie jesteś? Pobiegł kilka kroków w kierunku drzew. Ani śladu. - No chodź. Widziałem cię! Pokaż się! Miał nadzieję, że nie dostrzegła, iż płakał. Zaczerwienił się na, tę myśl i nadal wypatrywał jej między miękkimi, czerwonymi, odartymi z kory pniami drzew. Ale nigdzie jej nie dostrzegł. Zapadał zmierzch, kiedy skierował kroki z powrotem w stronę plebanii. Ze ścieżki biegnącej między gęsto rosnącymi drzewami na stromym brzegu potoku u s dostrzegał W oddali zapaloną już lampę W gabinecie ojca. Zwykle o tej porze z komina nad kuchnią snuła się smużka błękitnego dymu, ale nie mógł jej teraz l o dojrzeć na tle Ciemniejącego nieba. Zastanawiał się nerwowo, czy pani Barron a została, by przygotować kolację, jak to często czyniła, czy też matka, w fartuchu na d sukni, przestawia wielkie żelazne rondle na kuchni. n Na palcach podszedł do tylnych drzwi, wychodzących na podwórze z boku plebanii. W kuchni nie było nikogo. Na zimnym piecu nie stał żaden rondel. Słabo c a mu się zrobiło, gdy stąpając bezszelestnie, dotarł do holu i zaczął nasłuchiwać, s przerażony, że kłótnia jeszcze trwa. Ale w całym domu panowała cisza. Odetchnął z ulgą, na palcach przeszedł do części frontowej domu i ośmielił się na długą chwilę zatrzymać przed gabinetem ojca, po czym odwrócił się i uciekł na górę. Z okna sypialni rodziców widać było ponad murem kościół. W tym urządzonym po spartańsku pokoju stało żelazne łóżko, nakryte spłowiałą kapą, ciężkich drewnianych mebli nie zdobiły kwiaty, na ścianach nie wisiały obrazy. Na toaletce matki nie było żadnych kosmetyków, perfum ani pudru, za to leżały równiutko ułożone szczotki, do włosów i do ubrania, oraz grzebień, wszystko w oprawie z kości słoniowej. Nic poza tym. Thomas Craig nie pozwalał żonie się malować. Adam, pełen obaw, zajrzał do tego pokoju, chociaż czuł, że jest pusty. Był to północny, zimny pokój, w którym się urodził. Nienawidził go. Anula & pona Strona 8 Najbardziej lubił kuchnię, z ciepłem rozchodzącym się z pieca, z zapachami gotujących się potraw i wesołym, niefrasobliwym przekomarzaniem się matki z Jeannie Barron. Uważał to miejsce za najweselsze w domu. Gdy nie było ojca. Kiedy bowiem ojciec przebywał w domu, jego surowość i nieprzychylność przytłaczały wszystkich. Matka Adama bała się odezwać, a chłopcu się wydawało, że nawet ptaki w ogrodzie nie mają odwagi śpiewać. Stanąwszy w drzwiach, już chciał odejść, ale się zatrzymał ze zmarszczonym czołem. Jak małe zwierzątko, czujne i podejrzliwe, poczuł, że coś jest nie tak. Rozejrzał się, tym razem uważniej, po schludnym, ponurym pokoju, ale nic nie wskazywało na to, że coś jest nie w porządku. u s Adam miał dwie sypialnie. Ta oficjalna przylegała do sypialni rodziców na półpiętrze i była równie surowa i uporządkowana. Miał też drugą, wysoko na l o poddaszu, o której wiedziała tylko matka i pani Barron, ale - tego był prawie a pewien - nie ojciec, który nigdy tam nie zachodził. Adam miał tam jasny dywanik d ze ścinków, kilka starych skrzynek na swoje skarby i okazy, które stanowiły jego n muzeum, oraz książki i mapy. To właśnie tam, na górze, w samotności, kiedy uważano, że odrabia lekcje w swojej oficjalnej sypialni, toczyło się jego prywatne c a życie: tutaj robił notatki, przepisywał wykresy i studiował stare, zmurszałe s podręczniki, które znalazł w antykwariacie w Perth, a wszystko to miało doprowadzić do spełnienia jego ambitnych planów - chciał zostać lekarzem. To właśnie tutaj rysował ptaki, które obserwował w górach, i tutaj spróbował zrobić sekcję, potem wysuszyć i wypchać zwłoki lisa, którego znalazł w sidłach. Jeannie Barron szybko położyła kres temu eksperymentowi, ale na ogół obie kobiety zostawiały go w spokoju i pozwalały realizować pomysły, na które wpadał u siebie, na górze. Dzisiaj jednak to miejsce nie zapewniało mu azylu, którego się spodzie- wał. Był niespokojny i czuł się nieszczęśliwy. Musiało się stać coś bardzo złego. Po pięciu zaledwie minutach kartkowania bez entuzjazmu książki o pająkach rzucił ją na stół i wyszedł na podest. Nasłuchiwał przez chwilę, po czyta zbiegł na dół po węższych schodach wyższej kondygnacji, potem niżej, po szerszych, i poszedł raz jeszcze zajrzeć do kuchni. Była pusta i ponura, tak jak przedtem. Anula & pona Strona 9 Upłynęło wiele czasu, zanim zebrał w sobie dość odwagi, żeby zapukać do gabinetu ojca. Thomas Craig siedział przy biurku z rękami opartymi na bibularzu. Był to wysoki, szczupły mężczyzna z czupryną ciemnych włosów przetykanych siwizną, o dużych, wytrzeszczonych jasnoniebieskich oczach. Jego twarz, zazwyczaj rumiana, dziś była niezwykle blada. - Ojcze? - zapytał Adam nieśmiało. Nie było odpowiedzi, - Ojcze, gdzie jest mama? Ojciec w końcu podniósł wzrok. Pod wystającymi kośćmi policzkowymi, tam, gdzie jego twarz dotykała splecionych palców, chłopiec dostrzegł dziwny trójkąt gdyby przez chwilę trudno mu było mówić. u s sinej skóry. Ojciec ze znużeniem oparł się łokciami na biurku i odchrząknął, jak l o - Odeszła - powiedział w końcu apatycznie. a - Odeszła? - powtórzył Adam, nie rozumiejąc tej odpowiedzi. d - Odeszła. - Thomas znów opuścił głowę na dłonie. n Jego syn przestępował niespokojnie z nogi na nogę. Gdzieś nisko w żołądku poczuł niepojęty ból. Nie miał odwagi spojrzeć znów na twarz ojca, utkwił więc c a wzrok w swoich zniszczonych tenisówkach. s Thomas westchnął głęboko i podniósł wzrok. - Pani Barron uważała za stosowne zrezygnować z pracy - powiedział w końcu. - Tak więc zdaje się, że zostaliśmy sami. Adam przełknął ślinę. Odezwał się bardzo cicho. - Dokąd mama odeszła? - Nie wiem. I nie chcę wiedzieć. - Thomas wstał nagle. Odsunął krzesło, podszedł do okna i stanął przy nim, wpatrując się w ogród. - Twoja matka, Adamie, popełniła ciężki grzech. W oczach Boga i w moich oczach przestała być częścią naszej rodziny. Nie życzę sobie, żeby w tym domu wspominano jej imię. Wracaj do swojego pokoju i módl się, żeby jej niecne postępki nie sprawiły, że i ty zejdziesz na złą drogę. Wieczór bez kolacji wcale ci nie zaszkodzi - dodał, nie odwracając się od okna. Anula & pona Strona 10 Adam wpatrywał się w ojca, ledwie pojmując, co przed chwilą usłyszał. - Ale dokąd ona poszła, ojcze? - Drobne fale niepokoju zaczynały napływać do jego serca. Matka naprawdę była mu bardzo potrzebna. - Wracaj do swojego pokoju! - Głos Thomasa, przytłumiony smutkiem, złością i niepokojem, tylko na chwilę zdradził, jak głęboko pastor odczuł to, co się stało. Adam nie próbował zadawać mu więcej pytań. Odwrócił się i wybiegł do holu, a potem, przez kuchnię, do ogrodu. Zaczynało się ściemniać, ale się nie wahał. Wielkimi susami okrążył dom i znowu pobiegł pogrążoną w ciszy ulicą w kierunku rzeki. Ślizgając się w ciemności na kamieniach, czuł, jak jego stopy osuwają się do zaczął się wspinać po zboczu. u s lodowatej wody, ale bez wahania zagłębił się w las i tak szybko, jak tylko mógł, l o Raz się zatrzymał i obejrzał. Cała plebania tonęła w ciemności. Tylko w a jednym miejscu dostrzegł światło, paliła się lampa w gabinecie ojca. Z miejsca, d gdzie stał, widział kościół i drzewa ciemniejące wokół niego, i całą wieś, w której, w n jednym domu po drugim, zapalały się światła, a wieczorne powietrze było zamglone od aromatycznego niebieskiego dymu unoszącego się z kominów. Wieś była c a przyjazna, tętniąca życiem, ciepła. Znał wszystkich mieszkańców tych domów. Z s dziećmi wielu z nich chodził do szkoły, a z pięcioma nawet do tej samej klasy. Przez kilka minut tak stał, patrząc na wieś u stóp wzgórza. Poczuł wiatr, teraz już chłodny, z tyłu na karku i przeniknął go dreszcz. Na jego szczupłych rękach, poniżej rękawów swetra, pojawiła się gęsia skórka. Zbierało mu się na wymioty. Dokąd matka poszła? Co jej się stało? Dlaczego mu nie powiedziała, dokąd chce pójść? Dlaczego nie zabrała go ze sobą? Dlaczego nie zostawiła mu choćby kilku słów? Lepiej iść dalej. Posuwał się niemal w zupełnej ciemności między drzewami, koncentrując całą uwagę na połyskującej z prawej strony wodzie. Gdy szedł, nie mógł myśleć. Nie chciał myśleć. Skręcił i szedł dalej, jego mokre tenisówki ślizgały się po ścieżce, i aby nie upaść, chwytał się zwisających nad nim cienkich gałązek modrzewi. Kierował się ku kamieniowi. Anula & pona Strona 11 Było zupełnie ciemno, kiedy dotarł w końcu do kamiennej płyty. Pochylił się, dysząc ciężko. Zdawał sobie sprawę, że kiedy się zatrzyma, lodowaty wiatr przeniknie go do kości i w ciągu paru sekund zrobi mu się zimno. Nie zważał na to. Od chwili, kiedy dotarł na miejsce, nie mógł już dłużej odsuwać od siebie myśli o nieszczęściu, które go spotkało. Jego matka. Jego uwielbiana, urocza, inteligentna, śliczna matka odeszła. Przypomniał sobie słowa ojca i przeniknął go dreszcz. Co ona takiego zrobiła? Co takiego mogła zrobić? Pochylił się, objął ramionami. Nigdy nie czuł się taki samotny i nigdy nie był taki przerażony. Jeszcze dotąd nie widziała, żeby ten chłopiec przyszedł tu w ciemności. Za górami, na wschodzie, srebrzysta poświata zwiastowała miejsce, w którym wkrótce będzie mogła przyjrzeć mu się lepiej. Czekała więc spokojnie. u s ponad skałami pojawi się sierp księżyca i zaleje swym blaskiem całą okolicę. Wtedy l o Za nią jej brat Gartnait, pięć lat od niej starszy, pakował swoje narzędzia i co a chwila wyciągał ręce ponad głowę, aż trzeszczały w stawach. W pewnej chwili po d ziemi u jego stóp przesunął się promień księżyca. Światło wydobyło blask żelaznego n dłuta, więc Gartnait pochylił się, żeby podnieść narzędzie. Brid podkradła się trochę bliżej. Chłopiec miał szczupłą, sympatyczną twarz, c a z ciągle jeszcze dziecięcym noskiem, ale jego ramiona i kolana zaczynały już s nabierać tego źrebięcego kształtu, który pojawia się, zanim chłopak dojrzeje. Przyjrzała się dokładnie jego ubraniu, bezbarwnemu w nikłym księżycowym świetle, i przysunęła bliżej. Zawsze miała wrażenie, że chłopiec nic nie robi, kiedy przychodzi tu, na to wzgórze. Czasem siedział godzinami, obejmując rękami nogi, z brodą opartą na kolanach, zapatrzony w przestrzeń. Kilka razy podszedł do kamienia i dotknął rzeźb, wodząc palcem wzdłuż ich konturów. Dwa razy w czasie upalnych miesięcy wyciągnął się na rozgrzanej ziemi i zasnął. Właśnie kiedyś przy takiej okazji podeszła tak blisko, że zatrzymała się tuż nad nim, a cień jej smukłej sylwetki padł na jego twarz. Wtedy chłopiec zmarszczył brwi, potarł nos i zasłonił czoło przedramieniem. Ale nie otworzył oczu. Wyczuwała, że jest nieszczęśliwy. To jego nieszczęście wysysało z niej energię, kłębiło się wokół niego jak zasłona czarnych fal, które odpływały w ciemność, i czuła na sobie ich zimny dotyk. Anula & pona Strona 12 Może to jej współczucie było tak wielkie, że stało się niemal dotykalne? Jakikolwiek był powód, chłopiec nagle spojrzał ku górze, zaskoczony, jak gdyby coś usłyszał, i zobaczył ją. Widziała, jak rozszerzają się ze zdziwienia jego źrenice. Instynktownie potarł policzek i wyprostował ramiona, żeby ukryć, jak bardzo przytłacza go nieszczęście. Jego chwilowy lęk na widok jakiejś postaci, która wyszła z cienia, ustąpił miejsca uldze, kiedy zdał sobie sprawę, że to dziewczynka, którą już widział wcześniej, i zdobył się nawet na odwagę, żeby się uśmiechnąć. - Cześć. Zmarszczyła czoło. Nie rozumiała tego słowa, ale towarzyszący mu uśmiech był przyjazny. Zrobiła krok do przodu. Piktów. u s Przemówiła w języku, którego używała od urodzenia, języku starożytnych l o Serce chłopca uspokoiło się nieco. Wyczerpanie wspinaczką po stromym a zboczu, już po raz drugi tego dnia, a potem nagłe wyłonienie się dziewczynki z d cienia pod drzewami sprawiły, że z trudem łapał oddech. Wpatrywał się w nią n bardziej zaintrygowany niż przestraszony. Powiedziała coś do niego, ale użyła słów, których nie rozumiał: Przypuszczał, że to po szkocku, a więc w języku, który jego c a ojciec uważał za język barbarzyńców. Wzruszył ramionami. s - Nie rozumiem. Nawet w tym nikłym świetle dostrzegał blask jej oczu, zuchwale zadarty nosek i podbródek. Miała na sobie sukienkę z grubej, szorstkiej tkaniny, która wyglądała tak, jakby była uszyta ze skóry. Ona też wzruszyła ramionami, naśladując go, i zachichotała. On także się roześmiał, a wtedy, nagle ośmielona jego zachowaniem, podeszła bliżej i dotknęła palcem jego policzka, jak gdyby ścierała urojone łzy. Gest był wyraźny. Czemu jesteś smutny? Uśmiechnij się. Potem jej ręce opadły ku jego dłoniom i jak dobra aktorka udała, że drży. Miała rację. Było mu bardzo zimno. Nie był całkiem pewien, jak to się stało, że ruszył za nią. Czuł się nieszczęśliwy, był głodny, zziębnięty, i wszystko to sprawiło, że nie trzeba go było namawiać. Kiedy chwyciła jego rękę i pociągnęła, udając, że przeżuwa coś w Anula & pona Strona 13 ustach, przytaknął ochoczo i ruszył za nią. Szli w kierunku kamienia. Kiedy go mijali, jego palce otarły się o dobrze mu znane, wyrzeźbione na nim kształty. Ponad ścieżką snuły się opary mgły, więc się zawahał, ale gdy dziewczynka pociągnęła go za rękę, ruszył dalej. Zatrzymał się dopiero wtedy, gdy spostrzegł jej brata. Wysoki młody człowiek schował już swe rzeźbiarskie narzędzia do skórzanego worka, który miał przewieszony przez ramię, i wyglądał na tak zaskoczonego, jakim był w istocie. Zwrócił się spokojnie, lecz natarczywie do dziewczynki, ona zaś odcięła się zuchwale. To właśnie wtedy tmi się przedstawiła. Wskazując na siebie, powiedziała zdecydowanie: - Brid. Wymawiała to „Briiid. u s - Gartnait - powiedział młody człowiek, klepnąwszy Adama w ramię. Adam l o się uśmiechnął i wskazując na siebie, rzekł: a - Adam. d - A-dam - powtórzyła miękko dziewczynka. I znowu się roześmiała. Szli n około dwudziestu minut wokół grzbietu góry ledwie widoczną ścieżką przez wrzosowisko, którą chadzają jelenie, i dopiero wtedy Adam c a zobaczył w oddali poniżej błyskające światełko ogniska. Gdy zeszli w dół, ku s niemu, poczuł zapach gotowanego mięsa. Dziczyzna - rozpoznał, i ślinka napłynęła mu do ust. Nic nie jadł od lunchu. Nie chciał myśleć o pustej, zimnej kuchni w domu, koncentrował się na swych nowych przyjaciołach. Na widok miejsca, do którego zmierzali, zmarszczył lekko czoło. Był to tylko okrągły, zrujnowany szałas pokryty sitowiem, ledwie widoczny, stojący w zagłębieniu terenu, obok rwącego potoku. Kiedy podeszli bliżej, spostrzegł, że ognia pilnuje jakaś kobieta, sądząc z wyglądu, matka Brid i Gartnaita, którzy, jak się Adam już domyślił, byli rodzeństwem. Kobieta, wysoka i smukła, trzymała się bardzo prosto, co zauważył, kiedy przestała grzebać w płonących polanach pod garnkami, w których gotowała się strawa. Miała takie same ciemne włosy jak córka i takie same jak ona bystre szare oczy. Odrzuciwszy na bok swój prowizoryczny pogrzebacz, powitała chłopca trochę onieśmielona i wskazując futrzany dywanik, Anula & pona Strona 14 rozłożony w pobliżu ognia, zaprosiła, żeby usiadł. Brid powiedziała mu, że kobiecie na imię Gemma. Gartnait poszedł do strumyka obmyć ręce z kamiennego pyłu. Brid także zniknęła w szałasie. Wróciła po paru minutach, niosąc cztery talerze i bochenek chleba, który rozłamała na cztery części i położyła na talerzach w pobliżu ogniska. Adam uznał, że posiłek, który mu podano, jest najlepszy ze wszystkich, jakie jadł przez całe życie. Chleb, upieczony z grubo zmielonej mąki, posmarowany hojnie śmietankowym masłem, pachniał smakowicie. Do tego jedli - palcami - dziczyznę pokrojoną przez Gartnaita w plastry cienkie jak wafle nożem ostrym jak brzytwa, pstrąga z górskiego strumyka, upieczonego na cienkich gałązkach nad u s ogniem, i trójkątne kawałki kruchego białego sera. Na koniec wytarli chlebem z talerzy pozostały z mięsiwa tłuszcz. Do picia podano coś, co, jak podejrzewał Adam, l o który nigdy w życiu nie tknął alkoholu, było rodzajem wrzosowego piwa. a Zamroczony ogniem i jedzeniem oraz widokiem uśmiechających się, choć d milczących współtowarzyszy, pił szybko, a po kilku minutach oparł się o jakiś kloc n drewna i mocno zasnął. Obudził się, kiedy Brid położyła mu rękę na kolanie. Przez chwilę nie c a wiedział, gdzie jest, ale zdał sobie sprawę, że znajduje się na dworze. Ze s zdziwieniem stwierdził, że leży ciepło opatulony grubym, wełnianym kocem. Kiedy usiadł i zaczął odwijać puszyste okrycie, poczuł, że jest przesiąknięte rosą, ale wewnątrz było sucho i ciepło. - A-dam. - Bardzo mu się podobał sposób, w jaki wymawiała jego imię, starannie, rytmicznie, trochę tak, jakby to było słowo francuskie. Brid wskazała palcem niebo i wtedy z przerażeniem spostrzegł ponad wzgórzem jasne smugi zwiastujące rychłe nadejście świtu. Nie było go w domu przez całą noc. Ojciec go zabije, jeśli to się wyda. Ogarnął go lęk i zaczął się gramolić na nogi. Z tyłu, za Brid, jej matka pochylała się nad jasno płonącym ogniem. Coś się gotowało w garnku zawieszonym nad paleniskiem. Pociągnął nosem, a Brid klasnęła w ręce. Pokiwała głową i biorąc z rąk matki miskę, nałożyła do niej łyżką jakiejś rzadkiej owsianki. Wziął naczynie z rąk Brid, powąchał, spróbował i oparzył sobie Anula & pona Strona 15 język. Owsianka była dosyć mdła, ani trochę nie przypominała smacznego posiłku z wczorajszego wieczora, ale wypełniła jego pusty żołądek i kiedy w końcu Brid powiodła go tą samą drogą, którą przyszli, był nawet dosyć pogodny. Kiedy przechodzili koło kamiennej płyty w kształcie krzyża, spowijała ją mgła. Adam wszedł na stok i stał tam chwilę, patrząc na swoją dolinę, nadal pogrążoną w ciemności. Brid wskazała ją palcem z lekkim uśmiechem i Adam odszedł kilka kroków. - Do widzenia - powiedział jeszcze - i dziękuję. - Do widzenia i dziękuję - powtórzyła miękko. Pomachała mu dłonią i zniknęła we mgle. u s Plebania sprawiała ponure wrażenie w zimnym świetle poranka. Z kominów nie unosił się dym, a frontowe drzwi były zaryglowane. Zagryzając nerwowo wargi, l o Adam okrążył bezszelestnie budynek, modląc się w duchu, żeby udało mu się wejść a przez drzwi kuchenne. Niestety. Stał przed nimi przez chwilę niezdecydowany, d wpatrując się w ciemne okna na tylnej stronie domu. Znów czuł się nieszczęśliwy. n Przełknął gorycz, odwrócił się i skierował kroki na ulicę. Plebania była jeszcze pogrążona we śnie, ale we wsi panował już ruch. Kiedy c a dotarł do Bridge Street, przyjemny zapach dymu już wypełniał powietrze. Wszedł w s bramę domku, w którym mieszkała Jeannie Barron, i niepewnie zapukał do drzwi. Odpowiedziało mu dzikie, zajadłe szczekanie psa. Po chwili drzwi otworzył tęgi mąż Jeannie, Ken. Śliczny owczarek szetlandzki zaczął skakać koło nóg chłopca, najwyraźniej zachwycony jego widokiem. Adam pochylił się, żeby go pogłaskać i przytulić. Pies należał kiedyś do niego, ale z jakiegoś powodu, którego Adam nigdy nie zrozumiał, ojcu nie podobało się, że syn ma ulubione zwierzątko, i szczeniak został oddany Jeannie. Ken ze zdziwieniem popatrzył na Adama, po czym odwrócił się i krzyknął: - Jeannie, to chłopak pastora. Zza pleców Kena wyjrzała dobrotliwa zaróżowiona twarz Jeannie. Miała przywiązany w pasie fartuch, tak jak zawsze w kuchni na plebanii. - Dzień dobry, pani Barron - powitał ją Adam. Był bardzo zakłopotany, bo Anula & pona Strona 16 oczy napełniły mu się łzami. - Adam... - Jeannie odepchnęła męża i objęła chłopca mocno swymi potężnymi pulchnymi ramionami. - O, mój biedny, maleńki chłopczyk. Adam prawie dorównywał jej wzrostem; ale w tej chwili był znów małym dzieckiem, szukającym w jej ramionach pocieszenia, ciepła i miłości. Wypchnęła męża za drzwi, a Adama zaprowadziła do kuchni i posadziła przy stole. Postawiła przed nim dzbanek herbaty z mlekiem i dała grubą pajdę chleba z dżemem, a potem stanęła i zaczęła mu się przypatrywać. Blada twarz chłopca nabrała kolorów i łzy obeschły, ale nic nie mogło ukryć nieszczęścia wyzierającego z jego twarzy. Pies usiadł przytulony do jego nóg. po duży brązowy imbryk do herbaty. u s - Czy rozumiesz, co się stało? - Jeannie usiadła naprzeciw niego i sięgnęła l o Wzruszył ramionami. a - Ojciec powiedział, że mama odeszła. - Znów poczuł łzy tuż pod d powiekami. - Powiedział, że zgrzeszyła. n - Nie zgrzeszyła! - Siła, z jaką wypowiedziała te słowa, pomogła mu opanować szloch, który go dławił w gardle. - Twoja matka jest uczciwą, piękną, c a dobrą kobietą. Ale została doprowadzona przez tego człowieka do kresu drogi. s Adam zmarszczył czoło. Nie rozumiejąc tej metafory, wyobraził sobie samochód prowadzony przez obcego człowieka. Jeannie Barron rzucała gniewne spojrzenia. Jej jasne, skręcone w spirale włosy podrygiwały wokół twarzy, kiedy brała do ręki dzbanek i znowu napełniała herbatą ich kubki. - Jak ona z nim wytrzymała tak długo? Nigdy tego nie zrozumiem. Mam nadzieję, że znajdzie szczęście tam, dokąd się udała. - Dokąd ona poszła? - Chłopiec patrzył na nią z rozpaczą. Potrząsnęła głową. - Nie wiem, Adamie. Naprawdę nie wiem. - Ale pani powiedziała? - Adam zagryzł wargę. Jeannie znów potrząsnęła głową. Anula & pona Strona 17 - Nie powiedziała nikomu. Żadnej ze znanych mi osób. - Ale dlaczego mnie zostawiła? - Był to okrzyk małego, oszołomionego dziecka. - Dlaczego nie zabrała mnie ze sobą? Jeannie zacisnęła usta. - Nie wiem - westchnęła. Była równie nieszczęśliwa jak on. - Na pewno nie dlatego, że cię nie kocha. Musisz w to wierzyć. Może sama nie wiedziała, dokąd pójdzie? Może przyśle po ciebie trochę później? - Tak myślisz? - Jego wielkie piwne oczy patrzyły błagalnie. Napotkawszy to jego spojrzenie, nie potrafiła kłamać i dać gwarancji, której oczekiwał. Mogła jedynie powiedzieć: - Mam nadzieję, Adam. Mam taką nadzieję. u s Susan Craig była jej przyjaciółką, ale nie zwierzała jej się. Mówienie o sobie l o zbyt wiele drugiej osobie nie leżało w jej naturze. Wystarczała jej pewność, że a Jeannie pozostanie w domu dla Adama, d Gdy wstawał, zbierając się już do odejścia, przypomniał sobie, dlaczego siedzi n tu, w jej kuchni, a nie na plebanii. - Czy ty naprawdę już u nas nie pracujesz? Potrząsnęła przecząco głową. c a - Przykro mi, Adamie. Twój ojciec już mnie nie potrzebuje. Nigdy nie s powtórzy nikomu, nawet temu chłopcu, tych podłych, pełnych wściekłości słów, które doprowadzony do szału mężczyzna rzucił jej w twarz, kiedy próbowała bronić jego żony, a potem usprawiedliwić jej decyzję opuszczenia go. Oparła ręce na ramionach Adama;serce jej pękało na myśl o sytuacji chłopca. Własna rodzina już dawno ją opuściła i rozproszyła się po całej Szkocji, a jeden krewny przebywał nawet w Kanadzie. Dlatego zawsze myślała o Adamie jak o swoim dziecku, które pojawiło się w jej życiu już w wieku dojrzałym. - Posłuchaj, Adamie. Chcę, żebyś zapamiętał sobie, że gdybyś mnie potrzebował, zawsze mnie tu znajdziesz. Możesz zawsze do mnie przyjść. - Nie spuściła wzroku, gdy na nią spojrzał. - Zawsze, Adamie. Domyślała się, dokąd chłopiec wróci, i nie zazdrościła mu. Ale był odważny i za to zawsze go podziwiała. Anula & pona Strona 18 Kiedy minął bramę i zbliżył się do domu, zastał drzwi frontowe otwarte. W holu zawahał się. Drzwi do gabinetu ojca były zamknięte. Spojrzał na schody, zastanawiając się, czy zdąży dobiec do nich w tenisówkach na gumowych podeszwach. Niemal mu się to udało, kiedy usłyszał, że drzwi za nim się otwierają. Przerażenie ścisnęło mu gardło. Przez chwilę obawiał się, że gdy stanie przed ojcem twarzą w twarz, zwymiotuje. Thomas Craig cofnął się, wzywając Adama szybkim ruchem głowy do swego gabinetu. Twarz miał szarą, był nieogolony. Zamknął drzwi za synem, sięgnął do haka wiszącego po ich wewnętrznej stronie i zdjął z niego szeroki skórzany pas. Adam wydał jęk przypominający kwilenie dziecka. Poczuł przepływający od przed czekającą go chłostą. u s ramion przez plecy lodowaty strumień lęku. Jego skóra już napięła się z przerażenia l o - Ojcze... a - Gdzie byłeś wczorajszej nocy? d - Na wzgórzu, ojcze. Przepraszam. Zabłądziłem we mgle. n - Nie posłuchałeś mnie. Powiedziałem ci, żebyś poszedł do swojego pokoju. Musiałem cię szukać. Przetrząsnąłem całą wieś. I brzeg rzeki. Nie wiedziałem, co się z tobą stało! c a s - Wybacz mi, ojcze. - Wstydził się swego lęku, ale nic nie mógł na to poradzić. - Byłem zdenerwowany - mówił bardzo spokojnie. - Zdenerwowany? - Ojciec powtórzył jak echo jego słowa. Przeciągnął pasek przez zaciśniętą dłoń, złożył go podwójnie i ujął w garść. - Uważasz, że to tłumaczy twoje nieposłuszeństwo? - Nie, ojcze. - Adam ścisnął kurczowo trzymane razem ręce, żeby przestały drżeć. - Przyjmujesz do wiadomości, że Bóg pragnie, żebyś został ukarany? Nie! - krzyczał w nim jakiś głos. - Nie! Mama mówi, że Bóg jest miłością. On przebacza. On nie chciałby, żebyś mnie zbił. - No cóż... - Głos Thomasa zabrzmiał jak syk. - Tak, ojcze - szepnął Adam. Anula & pona Strona 19 Ojciec stał przez chwilę w milczeniu, przyglądając mu się, po czym przysunął proste drewniane krzesło stojące pod ścianą i postawiwszy je przed biurkiem, wskazał na nie palcem. Adam drżał. - Ojcze, proszę... - Ani słowa więcej! - Ojcze... - Bóg czeka, Adamie! - Głos pastora zabrzmiał jak ryk ponad wy- powiedzianą szeptem prośbą syna. Adam się poddał. Nogi drżały mu tak bardzo, że z trudem się na nich ust. u s poruszał. Podszedł do krzesła i pochylił się nad nim, wepchnąwszy jedną pięść do l o Thomas Craig był według własnego mniemania sprawiedliwym człowiekiem, a żyjącym zgodnie z regułami religii, którą głosił. Część jego istoty zdawała sobie d sprawę, że rozpacz chłopca po stracie matki musi być równie wielka, a może nawet n jeszcze większa niż jego po stracie żony, ale gdy zaczął okładać skórzanym pasem plecy tego bezbronnego dziecka, coś w nim pękło. Chłostał syna raz po raz i widział c a przed sobą nie wąskie biodra, lichą koszulinę i spodenki czternastoletniego chłopca, s ale postać swej pięknej, wyzywającej i nieposłusznej żony. Dopiero gdy chłopiec ześliznął się bezwładnie do jego stóp, przerwał chłostę zatrwożony, wpatrując się z niedowierzaniem w leżącego na podłodze syna. - Adam? - Opuścił pasek. Ukląkł obok chłopca i wpatrywał się przerażony w podchodzące krwią pręgi, które zaczynały się pojawiać na udach syna. Krew zaczynała się przesączać przez szorty. - Adam? - Wyciągnął rękę ku dziwnie skręconej głowie chłopca, ale jej nie dotknął. - Co ja zrobiłem? Z trudem przełykając ślinę, zrobił krok do tyłu, na oślep podszedł do biurka, usiadł przy nim i wziął do ręki Biblię. Przycisnął ją do piersi i długo siedział bez ruchu. Przed nim, na bibularzu, leżały podarte kartki, które Susan pozostawiła dla syna, list, którego Adam nigdy nie zobaczy. Anula & pona Strona 20 Za drzwiami, w holu, wolno tykał stojący zegar. Wybił pół godziny, potem pełną godzinę, i gdy te długie, donośne dźwięki przerwały ciszę, Thomas wreszcie się poruszył. Podniósł nieprzytomnego chłopca, zaniósł na górę i z czułością ułożył na łóżku. Dopiero wtedy znalazł w sobie dość siły, żeby udać się do własnej sypialni po raz pierwszy od chwili, gdy Susan go opuściła. Zatrzymał się i rozglądał dokoła, Szczotki do włosów i grzebień żony leżały nadal na stoliku przy oknie. Poza tym nie było tu żadnego śladu jej obecności. Ale nigdy ich nie było. Pastor zawsze był przeciwny ozdobom i świecidełkom. Nie pozwalał, żeby dom zdobiły kwiaty. Po chwili wahania podszedł do ogromnej, starej mahoniowej szafy. Za drzwiami z prawej strony wisiały jego skromne czarne garnitury, za drzwiami z u s lewej strony - jej rzeczy. Więcej niż jego, ale niewiele więcej: dwa kostiumy, jeden w kolorze granatowym i jeden czarny, a na półce nad nimi dwa czarne kapelusze. l o Trzy bawełniane sukienki, bez przerwy prane i prasowane, zapinane wysoko pod a szyją, z długimi rękawami, w spokojnych, stonowanych kolorach jesieni, które uwa- d żał za stosowne do noszenia w lecie. Miała dwie pary czarnych sznurowanych n bucików. Otworzył drzwi szafy. Liczył się z tym, że stwierdzi brak rzeczy żony. Ale one wisiały na swoim miejscu. Wszystkie. Nie był przygotowany na to, że je c a zobaczy, nie był przygotowany na to, że tak na ich widok zareaguje. Wstrząsnęła s nim fala smutku, miłości i poczucia straty. Niezdolny się powstrzymać, ściągnął jedną z sukien z drewnianego wieszaka i tuląc ją w ramionach, zanurzył w niej twarz i zapłakał. Wiele czasu upłynęło, zanim łzy przestały płynąć. Z obrzydzeniem popatrzył na suknię, którą tulił do siebie. Pachniała kobietą, jej potem, jej żądzą. Cisnął sukienkę na podłogę, ściągnął z wieszaków w szafie resztę rzeczy żony i rzucił na stos na podłodze. Potem ściągnął z łóżka jedno z grubych lnianych prześcieradeł i zawinął W nie ubrania żony, buty, nawet te dwa kapelusze. Wyciągnął z szuflady skromną pocerowaną bieliznę i ją także rzucił na stos. Wyniósł to wszystko z pokoju. Z ukochanego pianina żony została tylko gmatwanina zardzewiałych drutów i żelazna rama. Wszystko to leżało nadal w ogrodzie za równiutkimi grządkami warzyw. Thomas rzucił tobół na to samo Anula & pona