16768
Szczegóły |
Tytuł |
16768 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
16768 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 16768 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
16768 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ASTRID LINDGREN
DETEKTYW BLOMKVIST
(Przełożyła: Maria Olszańska)
NASZA KSIĘGARNIA
1999
1
Krew! Co do tego nie ma wątpliwości!
Przez szkło powiększające wpatrywał się w czerwoną plamkę. Potem przesunął fajkę w drugi kącik ust i westchnął. Rzeczywiście krew. Bo cóż innego można zobaczyć, kiedy się ktoś zatnie w palec? Ta plama powinna być rozstrzygającym dowodem, że sir Henry zgładził swą żonę, popełniając jeden z najohydniejszych mordów, jakie kiedykolwiek dane było wykryć detektywowi. Lecz niestety - wcale nie była. Nóż się ześliznął, gdy temperował ołówek, oto żałosna prawda. I za to, trzeba przyznać, sir Henry wcale nie ponosił winy. Zwłaszcza że sir Henry, ten bydlak, wcale nie istniał. Smętne, ale niestety tak było! Dlaczego niektórzy ludzie mają szczęście urodzić się w londyńskich slumsach albo w chicagowskiej dzielnicy fabrycznej, gdzie morderstwa i strzelanina są na porządku dziennym? Podczas gdy on!...
Niechętnie oderwał spojrzenie od krwawej plamy i zapatrzył się w okno.
Ulica Wielka pogrążona była w najgłębszym spokoju, drzemała w letnim słońcu. Kasztany kwitły. Żywej duszy nie było widać prócz kota z piekarni, szarego kota, który siedział na brzegu trotuaru liżąc łapki. Najbystrzejsze oko detektywa nie zdołałoby odkryć śladu wskazującego na to, że została tu popełniona jakaś zbrodnia. Być detektywem w takim mieście to naprawdę zupełnie beznadziejna sytuacja! Jak dorośnie, pojedzie do londyńskich slumsów, gdy tylko nadarzy się okazja. A może lepiej od razu do Chicago? Tato chce, żeby pracował w sklepie. W sklepie! On! Im tylko w to graj! Wszystkim mordercom i bandytom Londynu i Chicago. Mogliby sobie mordować, ile dusza zapragnie, nikt by ich od tego nie powstrzymał. A on tkwiłby w sklepie, zwijając torebki i ważąc szare mydło i drożdże. O, co to, to nie, ani myśli zostać kupczykiem! Detektywem, nikim innym! Niech ojciec wybiera! Sherlock Holmes, Hercule Poirot, lord Peter Wimsey * [Sherlock Holmes - słynny detektyw z powieści Arthura Conan Doyle’a (1859-1930); Hercule Poirot - znakomity detektyw, bohater kryminałów Agathy Christie (1890-1976); Lord Peter Wimsey - detektyw z powieści kryminalnych Dorothy Sayers (1893-1957).], Kalle Blomkvist! Mlasnął językiem. On, Kalle Blomkvist, zamierza zostać najznakomitszym z wymienionych.
- Krew! Co do tego nie ma wątpliwości - mruknął z ukontentowaniem.
Dał się słyszeć hałas na schodach. W sekundę potem drzwi się z trzaskiem otwarły i stanął w nich Anders, zdyszany i zgrzany. Kalle przyjrzał mu się krytycznie, robiąc przy tym spostrzeżenia.
- Biegłeś - oznajmił tonem nie znoszącym jakiegokolwiek sprzeciwu.
- Jasne, że biegłem - rzekł Anders ze złością. - A co, myślałeś, że mnie w lektyce przynieśli?
Kalle ukradkiem schował fajkę. Nie dlatego, że nie chciał, by Anders przyłapał go na potajemnym paleniu, to mu było obojętne. Chodziło o to, że w fajce wcale nie było tytoniu. Ale detektyw musi przecież mieć fajkę, kiedy łamie sobie głowę nad jakimś problemem. Nawet jeżeli chwilowo zabrakło mu tytoniu.
- Wyskoczyłbyś trochę? - spytał Anders, siadając na łóżku Kallego.
Kalle skinął głową. Oczywiście, że miał ochotę wyjść. Przecież i tak musi przepatrolować ulice przed wieczorem, sprawdzić, czy nie pojawi się coś podejrzanego. Są oczywiście policjanci, ale dostatecznie dużo czyta, żeby wiedzieć, jak z nimi jest. Oni nie rozpoznają mordercy, nawet jeżeli się o niego potkną.
Kalle schował szkło powiększające do szuflady biurka. I zbiegł z Andersem ze schodów z takim tupotem, że aż dom zadrżał w posadach.
- Kalle, a nie zapomnij, że masz wieczorem podlać grządki truskawek!
To mama przez uchylone drzwi kuchni. Kalle uspokajająco pomachał ręką. Jasne, że podleje truskawki. Później. Kiedy się już upewni, że żadne podejrzane indywidua knujące przestępstwa nie snują się w obrębie miasta. Widoki na to, że się snują, były niestety niewielkie, ale nie powinno się nigdy dawać za wygraną. Bo do czego to może doprowadzić, widać w „Sprawie Buxtona”. Idzie tam ktoś sobie w jednej z najspokojniejszych dzielnic i nagle strzał w nocy. Nim zdąży mrugnąć - cztery morderstwa. Na to właśnie liczą rozmaici łotrzykowie. Że nikt nic nie będzie podejrzewał w takiej małej mieścinie w taki piękny letni wieczór. No, ale oni nie znają Kallego Blomkvista!
Na parterze był sklep. „Victor Blomkvist - sklep kolonialny” - widniało na szyldzie.
- Poproś swego ojca o trochę cukierków - zaproponował Anders.
Kalle sam już wpadł na ten dobry pomysł. Wsunął głowę w drzwi. Za ladą stał „Victor Blomkvist - sklep kolonialny” we własnej osobie - to znaczy tatuś.
- Tato, wezmę parę tych w paski.
„Victor Blomkvist - sklep kolonialny” obrzucił swą jasnowłosą latorośl pełnym miłości spojrzeniem i chrząknął dobrodusznie. Kalle zanurzył rękę w słoju z cukierkami. Chrząknięcie znaczyło, że można. Potem wycofał się szybko do Andersa, który czekał na huśtawce pod gruszą. Andersa chwilowo zupełnie nie interesowały „te w paski”. Zbaraniałym wzrokiem wpatrywał się w przedmiot znajdujący się w sąsiednim sadzie piekarza. Przedmiotem tym była piekarzówna: Eva-Lotta. Siedziała w hamaku w czerwonej kretonowej sukience w kratkę. Kołysała się i jadła maślaną bułkę. A także śpiewała, bo to była osoba wielce utalentowana.
Była sobie raz dziewczyna, imieniem Józefina
Józefina-ftna-fina, Józefina-józe-fina...
Głos miała jasny i przyjemny, słychać go było doskonale w miejscu, gdzie stali Kalle i Anders. Kalle nieprzytomnie wpatrywał się w Evę-Lottę, z roztargnieniem częstując Andersa cukierkami. Anders z takim samym roztargnieniem wziął cukierek, bo z takim samym odurzeniem wpatrywał się w Evę-Lottę. Kalle westchnął. Był straszliwie zakochany w Evie-Lottcie. Anders także. Kalle wbił sobie do głowy, że jak tylko uda mu się zdobyć tyle pieniędzy, żeby się mógł urządzić, wprowadzi ją do swego domu jako oblubienicę. Anders to samo. Kalle nie miał jednak wątpliwości, że ona będzie wolała jego - Kallego. Detektyw mający za sobą coś około czternastu wykrytych morderstw to bardziej imponujące niż maszynista aa kolei, Anders zaś zamierzał zostać maszynistą.
Eva-Lotta kołysała się, śpiewała i wyglądała na zupełnie nieświadomą tego, że jest obserwowana.
- Eva! - zawołał Kalle.
Skarb jedyny Józefiny to maszyna
do szycia maszyna-szyna-szyna
- wyśpiewywała dalej beztrosko Eva-Lotta.
- Eva! - krzyknęli Kalle i Anders jednocześnie.
- A, to wy - rzekła Eva z wielkim zdziwieniem. Wylazła z hamaka i łaskawie podeszła do płotu dzielącego ogród piekarza od ogrodu Blomkvistów. Brakowało tam deski - Kalle osobiście ją wyjął, znakomita inicjatywa umożliwiająca swobodną konwersację przez otwór, a nawet przedostanie się do ogrodu piekarza bez uciążliwej konieczności obchodzenia dokoła. Anders gryzł się trochę tym, że Kalle mieszka tak blisko Evy. Swoją drogą to niesprawiedliwe. Sam mieszkał daleko, na innej ulicy, gdzie on, rodzice i młodsze rodzeństwo tłoczyli się w pokoju z kuchnią nad warsztatem szewskim ojca.
- Przeszłabyś się po mieście, Evo? - spytał Kalle.
Eva-Lotta smakując powolutku, przełknęła ostatni kęs maślanej bułki.
- Chętnie - powiedziała. Strzepnęła okruch z sukienki. I poszli.
Była sobota. Kulawy Fryderyk już był pijany i stał jak zwykle przed garbarnią, a wkoło niego gromadka słuchaczy. Kalle, Anders i Eva też przystanęli, żeby posłuchać opowieści o bohaterskich czynach, jakich dokonywał Fryderyk, kiedy był kolejarzem w Norrland.
Kalle słuchając wodził wzrokiem dokoła. Ani na chwilę nie zapominał o swych obowiązkach. Nic podejrzanego? Nie, musiał przyznać, że nic podejrzanego. A przecież tyle się czyta, że coś wygląda zupełnie niewinnie, a jest wręcz odwrotnie. Lepiej mieć się na baczności. Tam na przykład idzie ulicą jakiś dziwny człowiek, powłóczy nogami, a na plecach ma worek.
- Przypuśćmy - mówi Kalle dając Andersowi kuksańca w bok - przypuśćmy, że ten worek wyładowany jest kradzionym srebrem.
- Przypuśćmy, że nie jest - odpowiada Anders niecierpliwie, bo chce słuchać tego, co kulawy Fryderyk opowiada. - Przypuśćmy, że pewnego pięknego dnia dostaniesz zupełnego kręćka od tych twoich detektywistycznych pomysłów.
Eva-Lotta śmieje się. Kalle milczy. Przywykł do tego, że nikt go nie rozumie.
Zjawia się wreszcie - jak tego oczekiwano - policjant i zabiera kulawego Fryderyka, który zwykle noc z soboty na niedzielę spędza w areszcie.
- Czas już najwyższy - mówi Fryderyk z wyrzutem, kiedy posterunkowy Bjork przyjaźnie bierze go pod ramię. - Całą godzinę już czekam. Ładny porządek, jak wy pilnujecie włóczęgów w tym mieście?
Posterunkowy Bjork uśmiecha się pokazując piękne białe zęby.
- No, to już idziemy - mówi.
Słuchacze rozpraszają się. Kalle, Anders i Eva-Lotta odchodzą powolutku. Chętnie posłuchaliby jeszcze Fryderykowych opowieści.
- Jakie te kasztany ładne - mówi Eva-Lotta z uznaniem spoglądając na szereg drzew wzdłuż ulicy Wielkiej.
- Tak, pięknie kwitną - mówi Anders. - Zupełnie jak świeczki.
Dokoła cicho, spokojnie. Od razu można poznać, że już się zaczyna niedziela. Ludzie siedzą w ogródkach przy kolacji. Umyli się po robocie, włożyli świąteczne ubrania. Rozmawiają, śmieją się i wygląda na to, że bardzo im dobrze w ich małych ogródkach, gdzie drzewa owocowe właśnie kwitną. Kalle, Anders i Eva-Lotta w każdą mijaną furtkę zapuszczają głębokie spojrzenie. Może się przecież zdarzyć, za jakaś dobra dusza zaprosi ich na pajdę chleba z czymś smacznym. Ale jakoś się na to nie zanosi.
- Coś trzeba zrobić, coś wymyślić - mówi Eva-Lotta.
W tej właśnie chwili w dali rozlega się ostry gwizd lokomotywy.
- Pociąg o siódmej - stwierdza Anders.
- Wiem, co zrobimy - mówi Kalle. - Położymy się za krzakiem bzu w ogrodzie Evy i wywiesimy na ulicę paczkę wypchaną papierem i uwiązaną na sznurku. Jak ktoś przyjdzie, zauważy paczkę i będzie chciał podnieść, pociągniemy za sznurek. Wtedy zobaczymy, jaką będzie miał minę.
- To się wydaje dość odpowiednim zajęciem na sobotni wieczór - powiedział Anders.
Eva-Lotta nic na to nie powiedziała, ale przyzwalająco kiwnęła głową.
Paczka wkrótce była gotowa. W sklepie Victora Blomkvista znaleźć można było wszystko, czego potrzeba.
- Wygląda, jakby w niej było coś nadzwyczajnego - powiedziała Eva-Lotta z zadowoleniem.
- Tak, a teraz zobaczymy, kto się da złapać na tę przynętę - powiedział Anders.
Paczka leżała na trotuarze i wyglądała bardzo obiecująco i okazale. I niełatwo było na pierwszy rzut oka zauważyć, że przymocowany jest do niej sznurek, wiodący za krzak bzu w ogrodzie piekarza. Uważny przechodzień mógłby oczywiście dosłyszeć urywane chichoty i szepty dochodzące zza żywopłotu. Pani Petronella Apelgren, właścicielka największej w mieście wędliniarni, przechodząca właśnie ulicą, nie była tak spostrzegawcza, by dosłyszeć czy dojrzeć coś niezwykłego. Paczkę jednak zauważyła. Schyliła się z trudem i wyciągnęła rękę.
- Ciągnij - szepnął Anders do Kallego, który trzymał za sznurek.
Kalle pociągnął. Paczka z szybkością błyskawicy zniknęła za żywopłotem. Teraz pani Apelgren nie mogła nie usłyszeć zduszonego chichotu. Wybuchnęła potokiem słów. Dzieci nie wszystko z tego, co mówiła, zrozumiały, słyszały w każdym razie, że wielokrotnie wymieniła „zakład poprawczy” jako odpowiednie miejsce pobytu dla takich zwyrodnialców.
Za żywopłotem panowała teraz całkowita cisza. Po wystrzeleniu ostatniej salwy, pani Apelgren oddaliła się mrucząc coś pod nosem.
- Zabawne to było - powiedziała Eva-Lotta. - Ciekawa jestem, kto teraz nadejdzie. Mam nadzieję, że ktoś, kto się tak samo będzie złościł.
Ale miasto jakby wymarło. Nikt nie nadchodził i trójka za żywopłotem już się zastanawiała, czy nie zrezygnować z całego przedsięwzięcia.
- Nie, zaczekajcie, ktoś idzie - szepnął nagle Anders.
Ktoś nadchodził. Wyłonił się właśnie zza rogu ulicy i szybkim krokiem szedł wprost ku furtce ogrodu piekarza. Wysoki osobnik w szarym garniturze, bez kapelusza, z dużą walizą w ręce.
- Uważaj - szepnął Anders, gdy mężczyzna zatrzymał się na widok paczki.
Anders uważał. Na nic się to jednak nie zdało. Mężczyzna gwizdnął przeciągle i przydeptał paczkę.
2
- Jak się nazywasz, moja piękna panno? - zapytał ów człowiek w chwilę później Evę-Lottę, która wylazła zza żywopłotu razem ze swymi kompanami.
- Eva-Lotta Lisander - odpowiedziała Eva bez strachu.
- Tak właśnie przypuszczałem - oświadczył obcy. - Starzy z nas znajomi, trzeba ci wiedzieć. Widziałem cię, jak byłaś taka malutka, leżałaś w kołysce i wrzeszczałaś tylko albo wymiotowałaś i nie dawałaś chwili spokoju jak dzień długi.
Eva-Lotta wzruszyła ramionami. Nie mogła uwierzyć, że była kiedyś taka mała.
- A ile lat masz teraz? - spytał przybysz.
- Trzynaście - odpowiedziała Eva.
- Trzynaście lat! A kawalerów masz już dwóch! Jasno- i ciemnowłosy. Lubisz urozmaicenie - powiedział obcy z nieco złośliwym uśmieszkiem.
Eva-Lotta raz jeszcze wzruszyła ramionami. Nie zamierzała znosić ironicznych uwag osobnika, którego w ogóle nie znała.
- Kim wujek* [W Szwecji dzieci zwracają się do osób dorosłych: wujku, ciociu.] jest? - spytała, myśląc sobie jednocześnie, że kimkolwiek by był, to też pewnie wymiotował, jak był zupełnie mały.
- Kim jestem? Jestem wuj Einar. Kuzyn twojej mamy, piękna pani.
Pociągnął Evę-Lottę za jeden z jej jasnych loków.
- A jak się twoi kawalerowie nazywają, można wiedzieć? Eva przedstawiła Andersa i Kallego, ciemna i jasna głowa pochyliły się w nienagannym ukłonie.
- Mili chłopcy - powiedział wuj Einar łaskawie. - Ale nie wychodź za nich! Wyjdź lepiej za mnie - dodał i roześmiał się w sposób przypominający rżenie. - Zbuduję ci pałac, gdzie będziesz mogła całymi dniami biegać i bawić się.
- Wujek jest dla mnie za stary - powiedziała Eva wyzywająco.
Kalle i Anders czuli się nieco dotknięci tą rozmową bez ich udziału. Cóż to za tyczkowate nieszczęście, które pojawiło się tak nagle?
Rysopis, powiedział sobie Kalle. Z zasady notował sobie w pamięci rysopisy wszystkich nieznanych osób, które znalazły się na jego drodze. Kto wie, ile z nich jest naprawdę uczciwymi ludźmi!
Rysopis: szatyn, włosy uczesane na jeża, oczy piwne, brwi zrośnięte, nos prosty, zęby lekko wystające, mocna broda, szary garnitur, buty brązowe, kapelusza nie ma, walizka brązowa, nazywa się wujek Einar. I chyba nic więcej. Owszem, ma na prawym policzku małą czerwoną szramę.
Kalle zanotował w pamięci wszystkie szczegóły i jeszcze jeden na własny użytek: całość wyjątkowo irytująca.
- A mama w domu, perełko? - spytał wuj Einar.
- Tak, właśnie idzie - Eva wskazała nadchodzącą przez ogród panią. Z bliska widać było, że ma takie same jak Eva-Lotta wesołe niebieskie oczy i jasne włosy.
- Czy zostanę łaskawie poznany?
Wujek Einar skłonił się.
- Niemożliwe, to naprawdę ty, Einar? Nie można powiedzieć, żebyśmy się wczoraj widzieli. Skądżeś ty tu spadł?
Oczy pani Lisander zrobiły się okrągłe ze zdumienia.
- Z księżyca - odparł wujek Einar. - Żeby rozruszać was trochę w tej spokojnej dziurze.
- Wcale nie spadł z księżyca - powiedziała Eva kwaśno - tylko przyjechał pociągiem o siódmej.
- Zawsze ten sam żartowniś, po staremu - powiedziała pani Lisander. - Ale dlaczego nie napisałeś, nie zawiadomiłeś, że zamierzasz przyjechać?
- Dziecinko droga, nie pisać o tym, co mogę osobiście przedłożyć, to moja niezłomna zasada. Wiesz, że taki już jestem, robię, co mi strzeli do głowy. Teraz właśnie uznałem, że dobrze byłoby pozwolić sobie na mały urlop, i przypomniało mi się nagle, że mam niezwykle miłą kuzynkę, mieszkającą w niezwykle miłym małym mieście. Zechcesz mnie przyjąć?
Pani Lisander szybko rzecz przemyślała. Nie jest łatwo tak natychmiast zdecydować się na przyjęcie gościa. No cóż, może chyba zająć ten narożny pokój.
- I masz niezwykle miłą córeczkę - dodał wujek Einar szczypiąc Evę w policzek.
- Aj, proszę dać spokój, to boli! - zawołała Eva.
- W tym celu to właśnie robię, żeby bolało - odrzekł wuj Einar.
- Miło nam będzie, oczywiście - powiedziała pani Lisander. - A jak długi masz urlop?
- Trudno to teraz określić. Szczerze mówiąc, myślę skończyć z pracą w firmie. Zastanawiam się, czy nie wyjechać za granicę. W tym kraju nie ma człowiek żadnej przyszłości. Drepcze się tylko w miejscu.
- Wcale nie - zaprzeczyła Eva gorąco. - To jest najlepszy ze wszystkich krajów.
Wujek Einar przechylił głowę i spojrzał na Evę-Lottę.
- Jakaś ty dorosła, Evo - powiedział i zaraz potem zarżał tym swoim głośnym śmiechem, który zaczynał się już Evie bardzo nie podobać.
- Chłopcy ci pomogą - powiedziała pani Lisander wskazując ruchem głowy walizkę.
- O nie, sam ją zaniosę - powiedział wujek Einar.
Kalle obudził się w nocy, bo go komar ugryzł w czoło. A ponieważ już się obudził, uznał, że rozsądnie byłoby rozejrzeć się, czy jacyś łotrzykowie i bandyci nie zabawiają się zbrodniczo gdzieś w pobliżu. Najpierw wyjrzał przez okno na ulicę Wielką. Pusto i głucho. Zerknął więc zza firanek w drugie okno, wychodzące na ogród piekarza. Wtulony w kwitnące jabłonie dom piekarza był ciemny i uśpiony. Świeciło się tylko w narożnym pokoju. Na zapuszczonej rolecie odcinał się cień mężczyzny.
- Wujek Einar, ech, ależ on głupi - mruknął do siebie Kalle.
Cień poruszał się, nieprzerwanie wędrował tam i z powrotem. Wuj Einar był z pewnością niespokojną naturą.
„Czego on tak łazi?” - pomyślał Kalle i w sekundę potem wskoczył do swego wygodnego łóżka.
W poniedziałek rano już o ósmej usłyszał gwizd Andersa. Mieli umówiony sygnał, Anders, on i Eva-Lotta.
Kalle szybko wrzucił na siebie ubranie. Miał przed sobą nowy wspaniały wakacyjny dzień, bez zmartwień, bez lekcji i bez innych obowiązków, prócz podlewania truskawek i wypatrywania w okolicy ewentualnych morderców. Żadne z tych zajęć nie wymagało specjalnego nakładu pracy.
Pogoda była cudowna. Kalle wypił szklankę mleka, zjadł kromkę chleba i rzucił się ku drzwiom, nim jego mama zdążyła wyłożyć przynajmniej połowę przestróg i upomnień, jakimi zamierzała nakarmić syna wraz ze śniadaniem.
Teraz chodziło o to, żeby wyciągnąć Evę-Lottę. Z jakiegoś powodu Kalle i Anders uważali, że nie wypada po prostu iść i zapytać o nią. Ściśle mówiąc nieodpowiednie było już to, że zadawali się z dziewczyną. Ale na to nie było rady. Wszystko stawało się o wiele zabawniejsze, kiedy Eva-Lotta brała w tym udział. Zresztą ona nie była z tych, co się ociągają, kiedy chodzi o coś fajnego. Odważna była i szybka jak chłopak. Kiedy budowano wieżę ciśnień, wdrapała się na rusztowania równie wysoko, jak Kalle i Anders, a kiedy policjant Bjork zobaczył ich wyczyn i powiedział, żeby dla pewności zaraz stamtąd zleźli, spokojnie usiadła na najbardziej wystającej desce, gdzie każdemu by się w głowie zakręciło, i śmiejąc się powiedziała:
- Proszę wejść i zdjąć nas.
Nigdy nie przypuszczała, że Bjork weźmie to dosłownie. Lecz Bjork był najlepszym gimnastykiem miejskiego klubu sportowego i w kilka sekund znalazł się przy Evie.
- Poproś tatusia, niech ci kupi trapez, żebyś się miała czego czepiać. Bo jak z trapezu spadniesz, będzie jakaś szansa; że nie skręcisz karku. - Potem mocno chwycił Evę wpół i zlazł z nią.
Anders i Kalle też udali się na ziemię z godnym uwagi pośpiechem. Od tej pory lubili policjanta Bjorka. I jak się rzekło - lubili Evę, zupełnie niezależnie od tego, że obaj zamierzali się z nią ożenić.
- Bo przecież to było dosyć odważne - tak powiedzieć policjantowi - oświadczył wtedy Anders. - Niewiele jest dziewczyn, co by się na to zdobyły, zresztą chłopaków też nie tak wielu.
A ten jesienny wieczór, gdy urządzili kocią muzykę narwanemu kasjerowi z banku, który podle obchodził się ze swoim psem; Eva-Lotta tak długo stała pod jego oknem pocierając strunę kawałkiem kalafonii, aż kasjer wybiegł i omal nie przyłapał jej na gorącym uczynku. Na szczęście Eva zręcznie przesadziła sztachety i zniknęła w Zaułku Bosmana, gdzie Kalle i Anders na nią czekali.
Nie, Evie nic nie można było zarzucić, co do tego Kalle i Anders byli zgodni. Anders znowu gwizdnął przeraźliwie w nadziei, że Eva usłyszy. I rzeczywiście. Eva wyszła. Ale o dwa kroki za nią szedł wujek Einar.
- Czy ci mili chłopaczkowie też się będą z nami bawić? - spytał.
Anders i Kalle spojrzeli na niego nieco zmieszani.
- W zbiegów i ścigających na przykład - zarżał wujek. - Ja wolałbym być zbiegiem.
- E tam - powiedziała Eva.
- Albo chodźmy popatrzeć na ruiny zamku - zaproponował wujek Einar. - Bo chyba są jeszcze ruiny?
Ruiny zamku oczywiście były. Stanowiły największą osobliwość miasta, wszyscy turyści chcieli je oglądać, jeszcze przed obejrzeniem malowideł na suficie w kościele. Choć oczywiście nie przyjeżdżało tu tak strasznie dużo turystów. Ruiny leżały wysoko, na wzgórzu, i spoglądały stamtąd na miasteczko. Kiedyś w dawnych czasach możny pan zbudował zamek, a w sąsiedztwie zamku powoli wyrosło miasteczko. I to miasteczko istniało po dziś dzień i rozkwitało, a z dawnego zamku pozostały tylko piękne ruiny.
Kalle, Anders i Eva-Lotta nic nie mieli przeciw temu, żeby pójść do ruin. To było jedno z ich ulubionych miejsc. Można się tam było bawić w chowanego w starych salach albo bronić zamku przed atakami szturmującego wroga.
Wujek Einar szparko wspinał się wąską, krętą ścieżką prowadzącą ku ruinom. Cała trójka drałowała za nim, od czasu do czasu rzucając sobie ukradkowe spojrzenia i mrugając porozumiewawczo.
- Miałbym ochotę dać mu wiaderko i łopatkę - szepnął Anders. - Mógłby sobie gdzieś usiąść i sam się zabawić.
- A myślisz, że on by chciał? - odszepnął Kalle. - Skąd, dorośli jak sobie wmówią, że powinni się bawić z dziećmi, to w żaden sposób im nie wyperswadujesz, zapisz to sobie.
- Są spragnieni rozrywki, w tym cała rzecz - rozstrzygnęła Eva. - A przecież on jest mamy krewnym, spróbujemy pobawić się z nim trochę, inaczej będzie tylko zrzędzić. - Eva zachichotała z zadowoleniem.
- Tylko żeby nie za wiele, bo jeżeli on będzie miał bardzo długi urlop... - zauważył Anders.
- E, on wkrótce pojedzie za granice - orzekła Eva. - W tym kraju trudno wyżyć, słyszeliście przecież, jak mówił.
- Jeżeli o mnie chodzi, to płakać nie będę, jak wyjedzie - powiedział Kalle.
Gęste zarośla kwitnącej dzikiej róży obrastały ruiny. Trzmiele buczały. Powietrze drżało od upału. Ale wewnątrz ruin panował chłód. Wujek Einar rozejrzał się z upodobaniem.
- Szkoda, że nie można zejść do podziemi - powiedział Anders.
- A dlaczego nie można? - zdziwił się wujek Einar.
- Wstawili grube drzwi - rzekł Kalle. - I założyli w nich zamek. Strasznie tam jest dużo korytarzy i pieczar, mokro i wilgotno, więc nie chcą, żeby tam chodzić. Pewnie burmistrz ma klucz.
- Dawniej bywało, że ludzie tam wpadali i łamali sobie nogi - dodał Anders. - A jakiś malec mógł zabłądzić, więc teraz nie wolno tam wchodzić. Szkoda, bo to mogłoby być bardzo zabawne.
- Macie ochotę zejść? - spytał wujek Einar. - Bo jeżeli tak, mogę to załatwić.
- A jak? - spytała Eva.
- A tak - odpowiedział wujek Einar, wyciągając z kieszeni niewielki przedmiot. Chwilę pomajstrował przy zamku i drzwi otwarły się ze zgrzytem.
Dzieci ze zdumieniem wpatrywały się to w wujka Einara, to w drzwi. Przecież to prawdziwe czary.
- Jak wujek to zrobił? Czy mogę się temu przyjrzeć? - spytał Anders z wielkim ożywieniem.
Wujek Einar podał mu mały metalowy przyrządzik.
- Czy to... czy to jest wytrych? - spytał Kalle.
- Dobrześ zgadł - odparł wujek Einar.
Kalle był wniebowzięty. O tylu wytrychach czytał, a nigdy żadnego na własne oczy nie widział.
- Mogę potrzymać? - poprosił i uzyskał zgodę. Czuł, że jest to wielka chwila w jego życiu. Potem uderzyła go pewna myśl. W książkach zwykle tylko podejrzane typy obnosiły się z wytrychami. To wymagało wyjaśnienia.
- Dlaczego wujek ma wytrych? - spytał.
- Dlatego, że nie lubię zamkniętych drzwi - odpowiedział krótko wujek.
- Nie zejdziemy na dół? - wtrąciła niecierpliwie Eva. - Na wytrychu świat się nie kończy - dodała, jak gdyby nigdy nie otwierała zamków inaczej niż wytrychem.
Anders był już w połowie mocno zrujnowanych schodów wiodących do piwnic. Jego piwne oczy błyszczały żądzą przygód. To Kalle mógł uważać, że wytrych to coś niezwykłego. Skąd! Natomiast stare lochy więzienne to jest osobliwość! Przy odrobinie wyobraźni słyszy się brzęk łańcuchów, którymi kiedyś przed wiekami przykuwano nieszczęsnych więźniów.
- Hu, hu! Mam nadzieję, że tu nie straszy - powiedziała Eva-Lotta schodząc w dół i lękliwie zerkając na wszystkie strony.
- Nie bądź zbyt pewna - powiedział wujek Einar. - Może wyleźć jakiś stary omszały strach i porządnie cię uszczypnąć.
- Aj! - krzyknęła Eva. - Proszę nie szczypać. Będę mieć siniaki, na pewno.
Nadąsana, rozcierała sobie ramię.
Kalle i Anders węszyli dokoła jak psy myśliwskie.
- Żeby tak można było zostać tu, jak długo się chce - powiedział Anders zachwycony. - I zrobić plan wszystkiego. I mieć tu kryjówkę.
Zajrzał w ciemne korytarze rozgałęziające się we wszystkich kierunkach.
- Tutaj przez dwa tygodnie można by kogoś szukać i pyłku nie znaleźć. Jakby ktoś, kto zrobił coś złego, chciał się ukryć, to te lochy byłyby wspaniałą kryjówką.
- Tak powiadasz? - rzekł wujek Einar.
Kalle obchodził wszystkie kąty niuchając, z nosem prawie przy ziemi.
- U Boga Ojca, co ty właściwie robisz? - zdziwił się wujek.
Kalle zaczerwienił się.
- Chcę tylko zobaczyć, czy nie zostały jakieś ślady po tych złoczyńcach, co tu siedzieli uwięzieni.
- Ech, przecież tu potem było takie mnóstwo ludzi, ty głupku - powiedziała Eva-Lotta.
- Wujek pewnie nie wie, że Kalle jest detektywem?
Anders powiedział to z rozbawieniem i z pewnym lekceważeniem.
- Wielkie nieba, rzeczywiście nie wiedziałem - powiedział wujek Einar.
- Tak, naprawdę, jednym z najlepszych, jacy obecnie istnieją.
Kalle groźnie łypnął na Andersa.
- Wcale tak nie jest - powiedział. - Ale uważam, że zabawnie jest myśleć o takich rzeczach. O rzezimieszkach, którzy zostali przyłapani. Przecież nic w tym złego?
- Z całą pewnością nie, mój chłopcze. Mam nadzieję, że wkrótce przyłapiesz całą szajkę, będziesz mógł pojmać i odprowadzić na policję.
Wujek Einar zarżał śmiechem. Kalle poczuł gniew. Nikt nie traktuje go serio.
- Nie spodziewaj się zbyt wiele - powiedział Anders. - W tym mieście nigdy się żadne przestępstwo nie wydarzyło prócz tego, że raz w niedzielę Fryderyk bez nogi wszedł do zakrystii i zwędził kolektę *. [Kolekta - ofiara pieniężna składana w kościele.] Oddał zresztą wszystko, jak tylko wytrzeźwiał.
- A teraz zawsze z soboty na niedzielę siedzi w kozie, więc nawet nie mógłby tego zrobić - roześmiała się Eva.
- W tym sęk, gdyby nie to, mógłbyś zaczaić się następnym razem, Kalle, i przyłapać go na gorącym uczynku - powiedział Anders. - Jednego łotra byś wreszcie miał.
- Proszę bez złośliwości wobec detektywa nad detektywami - powiedział wujek Einar. - Zobaczycie, że pewnego pięknego dnia zbierze wszystkie siły i przyłapie kogoś, kto zwędził tabliczkę czekolady w sklepie jego tatusia.
Kalle aż zakipiał z wściekłości. Anders i Eva-Lotta mogli sobie z niego żartować, ale nikt inny, a już zwłaszcza ten śmichy-chichy strojący wujaszek Einar.
- Cóż, drogi Kalle - rzekł wujek. - Będą jeszcze z ciebie ludzie, jak przyjdzie pora. Nie, daj spokój!
Te ostatnie słowa zwrócone były do Andersa, który wyciągnąwszy ogryzek ołówka, zabierał się do wypisania swego imienia na gładkiej ścianie.
- A niby dlaczego? - wtrąciła Eva. - Wypiszemy imiona i datę. To tak przyjemnie. Może tu jeszcze kiedyś przyjdziemy, jak będziemy już bardzo, bardzo starzy, jak będziemy mieli dwadzieścia pięć lat czy coś koło tego. Przyjemnie będzie wtedy znaleźć tu nasze imiona.
- No cóż, więc róbcie, jak się wam podoba - ustąpił wujek Einar.
Kalle boczył się trochę i z początku nie zamierzał brać w tym udziału, potem jednak zrobiło mu się żal i wkrótce wszystkie trzy imiona i nazwiska zostały starannie wypisane rzędem: Eva-Lotta Lisander, Anders Bengtsson, Kalle Blomkvist.
- A wujek swojego nie napisze? - spytała Eva.
- Możesz być najzupełniej pewna, że nie - powiedział wuj Einar. - A poza tym zimno tu i wilgotno, to może zaszkodzić moim starym kościom. Wychodzimy na słońce! I jeszcze jedno - dodał, gdy już drzwi się za nimi zamknęły. - Wcale tu nie byliśmy. Rozumiecie? Żadnego gadania o tym.
- A niby dlaczego nie mamy o tym mówić? - naburmuszyła się Eva.
- Bo nie, moja piękna pani! Tajemnica państwowa. I nie zapomnij o tym! W przeciwnym razie znowu cię uszczypnę!
- Niech tylko wujek spróbuje! - powiedziała Eva-Lotta.
Blask słońca oślepił ich, gdy wyszli spod cienistego sklepienia ruin; upał wydał się zupełnie obezwładniający.
- A gdybym tak spróbował zdobyć sobie odrobinę waszej sympatii - powiedział wuj Einar. - Gdybym was zaprosił na lemoniadę i ciastka do ogródka cukierni.
Eva łaskawie skinęła głową.
- Wujek miewa czasem zupełnie niezłe pomysły.
Dostali stolik przy barierce od strony rzeki. Siedząc tam można było rzucać okruchy małym szczupaczkom, które żarłocznie napływały i aż wyskakiwały na powierzchnię wody. Kilka wysokich lip dawało wspaniały cień. A gdy wujek zamówił całą tacę ciastek i trzy szklanice soku, nawet Kalle zaczął uważać jego obecność w mieście za zupełnie znośną.
Wujek Einar kołysał się na krześle, potem wrzucił trochę okruchów szczupakom, zabębnił palcami w stół, zanucił coś i powiedział:
- Jedzcie, ile wlezie, ale pospieszcie się. Nie możemy tu siedzieć cały dzień.
„Jaki on jest dziwny - pomyślał Kalle. - Jakby go ciągle coś gnało”.
Coraz bardziej upewniał się, że wujek Einar jest naturą niespokojną. On sam chciałby jak najdłużej siedzieć w ogródku przed cukiernią i rozkoszować się ciastkami, małymi szczupakami, słońcem i muzyką. Pojąć nie mógł, że komuś może spieszyć się do tego, żeby stąd iść.
Wujek Einar spojrzał na zegarek.
- O tej porze są już chyba sztokholmskie gazety - powiedział z ożywieniem. - Kalle, jesteś młody i szparki, skocz do kiosku, kup mi gazetę.
„Pewnie, że skoczę” - pomyślał Kalle.
- Anders jest znacznie młodszy ode mnie - powiedział - i bardziej szparki.
- Co ty powiesz!
- Tak, urodził się pięć dni później. Tylko że on nie jest taki usłużny - rzekł Kalle i złapał koronę, którą wujek Einar mu rzucił. - Zajrzę przynajmniej do tej gazety - powiedział sobie, gdy już dostał w kiosku egzemplarz. - Chociaż tytuły przeczytam i nagłówki.
W gazecie było mniej więcej to, co zwykle. Najpierw całe mnóstwo o bombie atomowej i kupa polityki, nie mogącej interesować żadnego człowieka, i Zderzenie autobusu z pociągiem, Łobuzerska napaść na starszego mężczyznę, Rozbrykana krowa wywołała panikę, Wielka kradzież biżuterii i Dlaczego tak wysokie podatki? Nic ciekawego, stwierdził Kalle.
Lecz wujek Einar chciwie rzucił się na gazetę. Przewracał ją szybko, póki nie doszedł do strony zawierającej ostatnie wiadomości. Tam zagłębił się w jakiś artykuł tak, że nie dosłyszał pytania Evy, czy może wziąć jeszcze jedno ciastko.
„Co jego tak okropnie interesuje?” - myślał Kalle. Chętnie stanąłbym z tyłu i zajrzał wujkowi Einarowi przez ramię, nie był jednak pewien, jak by się wujek do tego odniósł. Najwidoczniej tylko jedną wiadomość przeczytał, bo szybko odłożył gazetę i wcale jej nie zabrał, gdy wkrótce potem opuszczali cukiernię.
Ulicą Wielką przechodził akurat posterunkowy Bjork.
- Cześć, panie posterunkowy! - zawołała Eva.
- Jak się masz - odpowiedział policjant i zasalutował. - No jak tam, nie spadłaś skądś i nie zabiłaś się jeszcze?
- Jeszcze niezupełnie - odpowiedziała Eva. - Ale jutro zamierzam wdrapać się na wieżę widokową w parku miejskim, więc może się to stać. Oczywiście, jeżeli pan nie przyjdzie w porę i nie ściągnie mnie.
- W każdym razie spróbuję - powiedział posterunkowy i znowu zasalutował.
Wujek Einar złapał Evę za ucho.
- To tak? Współpracujesz z władzami? - zapytał.
- Ej, proszę puścić - powiedziała Eva. - Umrzeć by można, gdyby nie to, że jest taki miły.
- Kto? Ja?
- E tam - odrzekła Eva. - Posterunkowy Bjork oczywiście.
Przed sklepem żelaznym wujek Einar się zatrzymał.
- Do widzenia, młodzieży - powiedział. - Muszę tu wstąpić.
- Pięknie - powiedziała Eva, gdy się ulotnił.
- Tak, bo nawet jeżeli zaprasza na ciastka, nie ma w tym żadnej frajdy, kiedy on cały czas sterczy - powiedział Anders.
Potem Anders i Eva-Lotta zabawiali się stojąc na moście i patrząc, które z nich potrafi dalej splunąć w rzekę. Kalle nie brał w tym udziału. Bo nagle zachciało mu się zobaczyć, co wujek Einar kupuje w sklepie żelaznym. Po prostu dla wprawy, powiedział sobie: „Można się czegoś o człowieku dowiedzieć tylko na podstawie tego, co kupuje w sklepie żelaznym - myślał. - Jeżeli żelazko elektryczne, to jest naturą gospodarną, a jeżeli bobslej, jest niespełna rozumu. Przy obecnych warunkach zaśnieżenia nie można mieć wielkiego pożytku z sanek. Ale głowę bym dał, że on poszedł tam nie po bobslej”.
Kalle stanął przed wystawą i zajrzał do wnętrza. W sklepie był wujek Einar. Ekspedientka właśnie mu coś pokazywała. Kalle osłonił oczy ręką, żeby móc dojrzeć, co to takiego - była to latarka kieszonkowa.
Kalle myślał, aż go w głowie łupało. Na co wujkowi latarka kieszonkowa? W środku lata, kiedy prawie przez całą noc jest widno? Najpierw wytrych, a potem latarka kieszonkowa. Kto wie, czy to nie jest w najwyższym stopniu podejrzane. W ogóle wujek Einar jest osobą nader tajemniczą, stwierdził Kalle. A on, Kalle Blomkvist, nie zamierza dopuścić do tego, by jakieś tajemnicze osoby kręciły się tu bez dozoru. Wujek Einar zostanie natychmiast oddany pod specjalny nadzór Kallego Blomkvista.
Nagle uderzyła go pewna myśl. Gazeta! Jeżeli osoba tajemnicza tak bardzo interesuje się czymś, co napisano w gazecie, także to, co tam napisano, należy dokładnie zbadać. Solidna robota po prostu.
Biegiem wrócił do ogródka kawiarni. Gazeta leżała na stole. Kalle zabrał ją i schował pod koszulę. Należy ją zachować, przyda się w przyszłości. Nawet jeżeli teraz nie potrafi z niej wyśledzić tego, co tak gorliwie czytał wujek Einar, może znajdzie w niej potem nić przewodnią.
Detektyw nad detektywami, Kalle Blomkvist, poszedł do domu, bardzo z siebie zadowolony, i podlał truskawki.
3
- Coś trzeba zrobić - powiedział Anders. - Nie możemy przez całe lato tylko się wałęsać bez celu. Co by tu wymyślić?
Przejechał palcami przez gęste włosy z bardzo zaambarasowaną miną.
- Pięć óre dla tego, kto wytrzaśnie jakiś pomysł - oświadczyła Eva-Lotta.
- Cyrk - rzekł Kalle z namysłem. - A gdybyśmy tak urządzili cyrk.
Eva zeskoczyła z huśtawki.
- Pięć óre dla ciebie. Zaczynamy od razu!
- Ale gdzie? - zdziwił się Anders.
- W naszym sadzie - rozstrzygnęła Eva-Lotta. - A gdzieżby?
To prawda, ogród piekarza nadawał się do wszystkiego właściwie, więc dlaczego nie do urządzenia w nim cyrku? Staranniej utrzymana część ogrodu z ozdobnymi rabatkami i wygracowanymi ścieżkami rozciągała się od frontu przed domem. Z tyłu natomiast ogród, lekką pochyłością spadający ku rzece, był w stanie dzikim. Idealne miejsce do wszystkiego rodzaju zabaw. Był tam równy, porośnięty krótką trawą placyk, odpowiedni do gry w piłkę nożną czy w krokieta. A tuż obok mieściła się piekarnia. Cudowne zapachy świeżego pieczywa wciąż unosiły się nad tą częścią ogrodu, w osobliwie przyjemny sposób mieszając się z zapachem płynącym od krzaków bzu. I gdy się tak stale przebywało w pobliżu piekarni, mogło się zdarzyć, że tatuś Evy wysuwał z okna głowę w wysokiej białej czapie i pytał, czy nie chcą świeżej bułeczki albo drożdżowego ciastka. Bliżej rzeki rosło kilka starych wierzb, jakby stworzonych, żeby się na nie wdrapywać. Bez trudu można było usadowić się na samym czubku, a stamtąd roztaczał się najwspanialszy widok na całe miasto. Widać było rzekę wijącą się między starymi domami jak srebrna wstążka, widać też było sady i stary drewniany kościółek, a w dali wzgórze z ruinami zamku.
Rzeka stanowiła naturalną granicę ogrodu piekarza. Sękata wierzba pochylała się nisko nad wodą. Można było siedząc na drzewie łowić ryby. Eva, Kalle i Anders często to robili. Choć oczywiście najlepsze do siedzenia miejsce zwykle okupowała Eva.
- Cyrk musi być za piekarnią - oświadczyła Eva. - Za narożnikiem.
Kalle i Anders zgodnie przytaknęli.
- Trzeba iść i wypożyczyć brezent - powiedział Anders. - Rozwiesimy go, ustawimy ławki dla widzów i gotowe.
- A może byśmy przećwiczyli jednak parę numerów cyrkowych - sarkastycznie zauważył Kalle. - Jeżeli o ciebie chodzi, Anders, wystarczy, byś się pokazał, a ludzie przyznają, iż darmo pieniędzy nie wydali, nie musisz więc specjalnie uczyć się błazeńskich numerów. Ale trzeba by dać też trochę akrobacji i czegoś jeszcze.
- Ja będę jeździć konno - powiedziała Eva z zapałem. - Zamierzam wystąpić na naszym koniu, co rozwozi chleb. Ależ to będzie wspaniale! - Zaczęła ręką przesyłać całusy wyimaginowanym widzom. - Mistrzyni woltyżerki Eva-Charlotta, czy mnie widzicie? - pytała.
Kalle i Anders przyglądali się jej z wyrazem uwielbienia. Owszem, oni doskonale widzieli.
Artyści cyrkowi z zapałem i ochotą zabrali się do dzieła. Zaproponowane przez Evę-Lottę miejsce było niewątpliwie najlepsze ze wszystkich możliwych. Południowy narożnik piekarni tworzył tło odpowiednie dla występów artystycznych. Rozciągający się tam twardo ubity i porośnięty trawą placyk zupełnie wystarczał na arenę i widownię. Potrzebna była jedynie brezentowa płachta, oddzielająca arenę od widowni i dająca się rozsunąć na początku przedstawienia. Nieco więcej kłopotu przyczyniał problem garderoby dla artystów. Ale szybko działający mózg Evy-Lotty wkrótce znalazł rozwiązanie. Nad piekarnią był strych. Przez wielką dziurę w ścianie można tam było wrzucać różne rzeczy, wcale nie trzeba było przystawiać drabiny.
- A jeżeli można wrzucać, to można je także stamtąd wydostać - oświadczyła Eva. - A rzeczami, które trzeba będzie wydostać, jesteśmy my sami. Umocuje się tam na górze sznur, po którym będziemy się zsuwać do cyrku przed każdym występem. Po skończonym numerze wymkniemy się chyłkiem, żeby widzowie nie zauważyli, szurniemy po schodach i będziemy siedzieć na strychu, póki nie przyjdzie pora, żeby się znowu zsunąć. To będzie zupełnie niebywałe, nie uważacie?
- Owszem, zupełnie niebywałe - przyznał Anders. - Tylko jeżeli ci się uda skłonić konia, żeby też spuszczał się po sznurze, to będzie jeszcze bardziej niebywałe. Ale raczej trudne. Jest wprawdzie oswojony i łagodny, są jednak pewne granice, nawet dla konia.
O tym Eva nie pomyślała. Nie chciała jednak tak łatwo wyrzec się znakomitego pomysłu.
- Przed moim konnym występem któryś z was będzie giermkiem, przeprowadzi konia środkiem między widzami i stanie z nim pod wyłazem, a ja - bums - zsunę się prosto na jego grzbiet.
Przygotowania rozpoczęto natychmiast. Kalle wypożyczył brezentowe płachty od swego taty. Anders pojechał na rowerze do położonego nieco za miastem tartaku, gdzie kupił worek trocin, by można było wysypać nimi arenę. Postronek w otworze strychu został umocowany i trójka cyrkowców tak ćwiczyła zsuwanie się po sznurze, iż niemal zapomnieli o wszystkim innym.
Tylko że w trakcie ćwiczeń przyplątał się wuj Einar.
- Dobrze i tak, że całe popołudnie sam sobie dawał radę - szepnęła Eva do chłopców.
- Kto z was skoczy mi z listem na pocztę? - zawołał wuj Einar.
Trójka wymieniła spojrzenia. Nikt właściwie nie miał ochoty. W Kallem jednak ocknęło się poczucie obowiązku. Wuj Einar był osobą tajemniczą, a korespondencja osób tajemniczych powinna być kontrolowana.
- Ja to zrobię! - zawołał.
Eva i Anders spojrzeli na niego mile zaskoczeni.
- Prawdziwy skaut, zawsze w pogotowiu - powiedział wujek Einar.
Kalle wziął list i pobiegł. Znalazłszy się poza zasięgiem ich wzroku, zerknął na adres.
Panna Lola Hellberg, Sztokholm p.r.
P.r. znaczy poste restante, czyli że adresat sam się zgłosi po list na pocztę, to Kalle wiedział.
„Niewyraźne - pomyślał. - Dlaczego nie pisze na jej właściwy adres”.
Wyjął z kieszeni notes, otworzył.
Wykaz osób podejrzanych głosił napis na górze strony. Wykaz obejmował przedtem znaczą liczbę osób. Lecz Kalle ze smutkiem w sercu musiał wykreślić jedną po drugiej, gdyż nigdy nie udało mu się którejś z nich przyłapać na czymś występnym. W wyniku tych skreśleń na liście znajdowała się obecnie tylko jedna osoba: wujek Einar. Jego nazwisko było podkreślone czerwoną kreską, poniżej wypisany był starannie jego rysopis, a po rysopisie następował tytuł: Okoliczność specjalnie podejrzana, i notatka: Posiada wytrych i latarkę kieszonkową. Prawdę mówiąc, Kalle także posiadał latarkę kieszonkową, ale to zupełnie co innego.
Z pewnym trudem wyłowił z kieszeni ogryzek ołówka i oparłszy notes o deskę uzupełnił napis następującą uwagą: Koresponduje z panną Lola Hellberg, Sztokholm p.r.
Potem pospieszył do najbliższej skrzynki i w kilka minut był już w Cyrku „Kalottan”, gdyż po dojrzałym namyśle, taką nazwę nadano przedsiębiorstwu.
- A co to właściwie znaczy? - spytał wuj Einar.
- „Ka” od Kalle, „Lott” od Eva-Lotta, „An” od Anders, to chyba zrozumiałe - wyjaśniła Eva. - Zresztą wujek nie powinien się przyglądać naszym próbom.
- Bardzo twardy zakaz - powiedział wuj Einar. - A cóż ja będę robił przez cały dzień?
- Idź nad rzekę łowić ryby - zaproponowała Eva.
- Wielkie nieba! Chcesz, żebym się załamał nerwowo.
„Bardzo niespokojna natura” - pomyślał Kalle.
Eva-Lotta nie miała żadnego zrozumienia dla natury wujka Einara. Nieubłaganie go przepędzała. Próby w cyrku „Kalottan” podjęte zostały z całą energią. Anders był najmocniejszy i najcięższy, toteż całkiem słusznie został dyrektorem cyrku.
- Ale ja też chcę trochę rządzić - powiedziała Eva.
- Rządzisz zupełnie wystarczająco - oświadczył Anders. - Jestem dyrektorem, to jestem.
Dyrektor cyrku wbił sobie do głowy, że zaprezentuje naprawdę znakomitą grupę akrobatów, i zmuszał Kallego i Evę do wielogodzinnych ćwiczeń.
- No proszę - powiedział w końcu z zadowoleniem, gdy Eva w granatowym kostiumie gimnastycznym, uśmiechnięta i wyprostowana, stanęła jedną nogą na jego, drugą nogą na Kallego ramieniu. Chłopcy szeroko rozstawiwszy nogi stali na zielonej desce-równoważni, Eva-Lotta znajdowała się nieco wyżej, niż właściwie lubiła i uważała za przyjemne. Ale wolałaby raczej umrzeć, niż przyznać się, że spoglądając w dół, czuła trochę nieprzyjemny ucisk w dołku.
- Bardzo by było dobrze, gdybyś mogła stanąć na rękach - wykrztusił Anders, starając się nie drgnąć. - To by zrobiło wrażenie.
- Dobrze by było, gdybyś ty postał na głowie - krótko odpowiedziała Eva. - To by zrobiło jeszcze większe wrażenie.
Wtem rozległ się w ogrodzie przeraźliwy wrzask, nieludzkie wycie zwierzęcia w najwyższej trwodze. Eva krzyknęła i śmiertelnie niebezpiecznym skokiem znalazła się na ziemi.
- Co to może być, na litość boską? - zapytała i wszyscy troje wybiegli z cyrku.
W sekundę potem podbiegło do nich szare stworzenie. To właśnie stworzenie wydawało tak przeraźliwe wrzaski. A stworzeniem tym był Tusse, ukochany kot Evy.
- Tusse, o Tusse, co ci jest! - zawołała Eva i złapała kota, nie zwracając uwagi na to, że drapał i gryzł. - O - powiedziała. - Ktoś mu... Coś haniebnego! Ktoś mu to przywiązał, żeby go wystraszyć!
Do ogona kota przymocowany był sznurek, a do sznurka blaszana puszka, która przy każdym skoku kota przerażająco wprost chrobotała. Evie łzy popłynęły z oczu.
- Gdybym wiedziała, kto to zrobił, tobym go...
Spojrzała w górę. O dwa kroki od niej stał wujek Einar. Śmiał się wesoło.
- Oj, oj, czegoś tak zabawnego w życiu nie widziałem!
Eva rzuciła się na niego.
- To wujek zrobił?
- Co zrobiłem? Coś nieprawdopodobnego, jak taki kot potrafi skakać! Dlaczego odwiązałaś puszkę?
Wtedy Eva wrzasnęła i napadła na niego. Biła go pięściami, gdzie popadło, a łzy spływały jej po policzkach.
- To wstrętne, haniebne, nienawidzę cię!
Wesoły rechot wujka Einara ucichł. Jego twarz uległa dziwnej przemianie. Pojawił się na niej wyraz nienawiści, który przeraził Andersa i Kallego, nieruchomo stojących świadków zajścia. Wuj Einar mocno chwycił Evę za ramiona i syknął:
- Uspokój się, dziecino! Albo ci wszystkie kości połamię.
Eva, dysząc, głęboko zaczerpnęła tchu. Ręce jej opadły, bezsilne w twardym uścisku wujka Einara. Z przerażeniem patrzyła na niego. Puścił ją i trochę zmieszany przygładził sobie włosy. Potem uśmiechnął się:
- Co się z nami właściwie dzieje? Rozgrywamy walki bokserskie czy co? Coś mi się zdaje, żeś pierwszą rundę wygrała na punkty, Evo!
Eva-Lotta nie odpowiedziała. Zabrała kota, wykręciła się na pięcie i odeszła z wysoko podniesioną głową.
4
Kalle nigdy nie mógł spać, jeżeli w pokoju były komary. Teraz znowu jedna z tych bestii go obudziła.
- Bydlęta - mruknął. - W ogóle nie powinny istnieć.
Podrapał się w brodę, gdzie go komar ugryzł. Spojrzał na zegarek. Dochodzi pierwsza. Pora, o której wszyscy przyzwoici ludzie powinni spać.
- A propos - powiedział sam do siebie - ciekaw jestem, czy ten dręczyciel kotów śpi.
Na palcach podszedł do okna i wyjrzał. W narożnym pokoju świeciło się.
„Gdyby on trochę więcej sypiał - pomyślał Kalle - to może miałby spokojniejsze usposobienie, a gdyby nie miał takiego niespokojnego usposobienia, to może by więcej sypiał”.
Zupełnie jak gdyby wuj Einar mógł usłyszeć jego myśli, bo w tejże chwili światło w narożnym pokoju zgasło. Kalle zamierzał już wrócić do łóżka, gdy nagle zdarzyło się coś, co sprawiło, że szeroko otworzył oczy. Wuj Einar ostrożnie wyjrzał przez otwarte okno, a upewniwszy się, że nikogo nie ma w pobliżu, zlazł po drabince przeciwpożarowej i po chwili był już na ziemi. Coś trzymał pod pachą. Szybkim krokiem ruszył prosto w kierunku składziku na narzędzia, znajdującego się obok piekarni.
Z początku mózg Kallego zupełnie nie działał, a on sam tak był obezwładniony zdumieniem, że nie mógł się zdobyć na zrobienie czegokolwiek. Potem jednak ogarnęła go fala myśli, przypuszczeń i wątpliwości. Drżał z podniecenia i zachwytu. Nareszcie, nareszcie znalazł kogoś, kto jest naprawdę tajemniczy, nie tylko na pierwszy rzut oka, ale także i później, po bardziej dokładnej obserwacji. Bo to chyba było coś bardzo tajemniczego: dorosły człowiek wyłażący oknem w środku nocy! Jeżeliby wychodził w sprawach niepodejrzanych, z pewnością posłużyłby się zupełnie zwyczajnie schodami.
- Wniosek numer jeden - powiedział sobie Kalle. - Nie chcę, żeby ktoś w domu usłyszał, że on wychodzi. Wniosek numer dwa: Wychodzi w jakimś niecnym zamiarze, Oj, oj, a ja tu stoję jak baran i nic nie robię.
Kalle wskoczył w spodnie z szybkością, która przyniosłaby zaszczyt strażakowi. Możliwie najszybciej i najciszej przemknął po schodach, modląc się w duszy, żeby tylko mama nie usłyszała!
Szopa na narzędzia! Dlaczego wujek Einar tam poszedł? O rety, a jeżeli on zamierza wziąć stamtąd łopatę albo drąg i zabić kogoś! Kalle skłonny był uznać wujka Einara za zbrodniarza, którego od tak dawna szukał, za jakiegoś nowego Mr Hyde’a* [Mr Hyde - złowieszcza postać z powieści Roberta Louisa Steve