ASTRID LINDGREN DETEKTYW BLOMKVIST (Przełożyła: Maria Olszańska) NASZA KSIĘGARNIA 1999 1 Krew! Co do tego nie ma wątpliwości! Przez szkło powiększające wpatrywał się w czerwoną plamkę. Potem przesunął fajkę w drugi kącik ust i westchnął. Rzeczywiście krew. Bo cóż innego można zobaczyć, kiedy się ktoś zatnie w palec? Ta plama powinna być rozstrzygającym dowodem, że sir Henry zgładził swą żonę, popełniając jeden z najohydniejszych mordów, jakie kiedykolwiek dane było wykryć detektywowi. Lecz niestety - wcale nie była. Nóż się ześliznął, gdy temperował ołówek, oto żałosna prawda. I za to, trzeba przyznać, sir Henry wcale nie ponosił winy. Zwłaszcza że sir Henry, ten bydlak, wcale nie istniał. Smętne, ale niestety tak było! Dlaczego niektórzy ludzie mają szczęście urodzić się w londyńskich slumsach albo w chicagowskiej dzielnicy fabrycznej, gdzie morderstwa i strzelanina są na porządku dziennym? Podczas gdy on!... Niechętnie oderwał spojrzenie od krwawej plamy i zapatrzył się w okno. Ulica Wielka pogrążona była w najgłębszym spokoju, drzemała w letnim słońcu. Kasztany kwitły. Żywej duszy nie było widać prócz kota z piekarni, szarego kota, który siedział na brzegu trotuaru liżąc łapki. Najbystrzejsze oko detektywa nie zdołałoby odkryć śladu wskazującego na to, że została tu popełniona jakaś zbrodnia. Być detektywem w takim mieście to naprawdę zupełnie beznadziejna sytuacja! Jak dorośnie, pojedzie do londyńskich slumsów, gdy tylko nadarzy się okazja. A może lepiej od razu do Chicago? Tato chce, żeby pracował w sklepie. W sklepie! On! Im tylko w to graj! Wszystkim mordercom i bandytom Londynu i Chicago. Mogliby sobie mordować, ile dusza zapragnie, nikt by ich od tego nie powstrzymał. A on tkwiłby w sklepie, zwijając torebki i ważąc szare mydło i drożdże. O, co to, to nie, ani myśli zostać kupczykiem! Detektywem, nikim innym! Niech ojciec wybiera! Sherlock Holmes, Hercule Poirot, lord Peter Wimsey * [Sherlock Holmes - słynny detektyw z powieści Arthura Conan Doyle’a (1859-1930); Hercule Poirot - znakomity detektyw, bohater kryminałów Agathy Christie (1890-1976); Lord Peter Wimsey - detektyw z powieści kryminalnych Dorothy Sayers (1893-1957).], Kalle Blomkvist! Mlasnął językiem. On, Kalle Blomkvist, zamierza zostać najznakomitszym z wymienionych. - Krew! Co do tego nie ma wątpliwości - mruknął z ukontentowaniem. Dał się słyszeć hałas na schodach. W sekundę potem drzwi się z trzaskiem otwarły i stanął w nich Anders, zdyszany i zgrzany. Kalle przyjrzał mu się krytycznie, robiąc przy tym spostrzeżenia. - Biegłeś - oznajmił tonem nie znoszącym jakiegokolwiek sprzeciwu. - Jasne, że biegłem - rzekł Anders ze złością. - A co, myślałeś, że mnie w lektyce przynieśli? Kalle ukradkiem schował fajkę. Nie dlatego, że nie chciał, by Anders przyłapał go na potajemnym paleniu, to mu było obojętne. Chodziło o to, że w fajce wcale nie było tytoniu. Ale detektyw musi przecież mieć fajkę, kiedy łamie sobie głowę nad jakimś problemem. Nawet jeżeli chwilowo zabrakło mu tytoniu. - Wyskoczyłbyś trochę? - spytał Anders, siadając na łóżku Kallego. Kalle skinął głową. Oczywiście, że miał ochotę wyjść. Przecież i tak musi przepatrolować ulice przed wieczorem, sprawdzić, czy nie pojawi się coś podejrzanego. Są oczywiście policjanci, ale dostatecznie dużo czyta, żeby wiedzieć, jak z nimi jest. Oni nie rozpoznają mordercy, nawet jeżeli się o niego potkną. Kalle schował szkło powiększające do szuflady biurka. I zbiegł z Andersem ze schodów z takim tupotem, że aż dom zadrżał w posadach. - Kalle, a nie zapomnij, że masz wieczorem podlać grządki truskawek! To mama przez uchylone drzwi kuchni. Kalle uspokajająco pomachał ręką. Jasne, że podleje truskawki. Później. Kiedy się już upewni, że żadne podejrzane indywidua knujące przestępstwa nie snują się w obrębie miasta. Widoki na to, że się snują, były niestety niewielkie, ale nie powinno się nigdy dawać za wygraną. Bo do czego to może doprowadzić, widać w „Sprawie Buxtona”. Idzie tam ktoś sobie w jednej z najspokojniejszych dzielnic i nagle strzał w nocy. Nim zdąży mrugnąć - cztery morderstwa. Na to właśnie liczą rozmaici łotrzykowie. Że nikt nic nie będzie podejrzewał w takiej małej mieścinie w taki piękny letni wieczór. No, ale oni nie znają Kallego Blomkvista! Na parterze był sklep. „Victor Blomkvist - sklep kolonialny” - widniało na szyldzie. - Poproś swego ojca o trochę cukierków - zaproponował Anders. Kalle sam już wpadł na ten dobry pomysł. Wsunął głowę w drzwi. Za ladą stał „Victor Blomkvist - sklep kolonialny” we własnej osobie - to znaczy tatuś. - Tato, wezmę parę tych w paski. „Victor Blomkvist - sklep kolonialny” obrzucił swą jasnowłosą latorośl pełnym miłości spojrzeniem i chrząknął dobrodusznie. Kalle zanurzył rękę w słoju z cukierkami. Chrząknięcie znaczyło, że można. Potem wycofał się szybko do Andersa, który czekał na huśtawce pod gruszą. Andersa chwilowo zupełnie nie interesowały „te w paski”. Zbaraniałym wzrokiem wpatrywał się w przedmiot znajdujący się w sąsiednim sadzie piekarza. Przedmiotem tym była piekarzówna: Eva-Lotta. Siedziała w hamaku w czerwonej kretonowej sukience w kratkę. Kołysała się i jadła maślaną bułkę. A także śpiewała, bo to była osoba wielce utalentowana. Była sobie raz dziewczyna, imieniem Józefina Józefina-ftna-fina, Józefina-józe-fina... Głos miała jasny i przyjemny, słychać go było doskonale w miejscu, gdzie stali Kalle i Anders. Kalle nieprzytomnie wpatrywał się w Evę-Lottę, z roztargnieniem częstując Andersa cukierkami. Anders z takim samym roztargnieniem wziął cukierek, bo z takim samym odurzeniem wpatrywał się w Evę-Lottę. Kalle westchnął. Był straszliwie zakochany w Evie-Lottcie. Anders także. Kalle wbił sobie do głowy, że jak tylko uda mu się zdobyć tyle pieniędzy, żeby się mógł urządzić, wprowadzi ją do swego domu jako oblubienicę. Anders to samo. Kalle nie miał jednak wątpliwości, że ona będzie wolała jego - Kallego. Detektyw mający za sobą coś około czternastu wykrytych morderstw to bardziej imponujące niż maszynista aa kolei, Anders zaś zamierzał zostać maszynistą. Eva-Lotta kołysała się, śpiewała i wyglądała na zupełnie nieświadomą tego, że jest obserwowana. - Eva! - zawołał Kalle. Skarb jedyny Józefiny to maszyna do szycia maszyna-szyna-szyna - wyśpiewywała dalej beztrosko Eva-Lotta. - Eva! - krzyknęli Kalle i Anders jednocześnie. - A, to wy - rzekła Eva z wielkim zdziwieniem. Wylazła z hamaka i łaskawie podeszła do płotu dzielącego ogród piekarza od ogrodu Blomkvistów. Brakowało tam deski - Kalle osobiście ją wyjął, znakomita inicjatywa umożliwiająca swobodną konwersację przez otwór, a nawet przedostanie się do ogrodu piekarza bez uciążliwej konieczności obchodzenia dokoła. Anders gryzł się trochę tym, że Kalle mieszka tak blisko Evy. Swoją drogą to niesprawiedliwe. Sam mieszkał daleko, na innej ulicy, gdzie on, rodzice i młodsze rodzeństwo tłoczyli się w pokoju z kuchnią nad warsztatem szewskim ojca. - Przeszłabyś się po mieście, Evo? - spytał Kalle. Eva-Lotta smakując powolutku, przełknęła ostatni kęs maślanej bułki. - Chętnie - powiedziała. Strzepnęła okruch z sukienki. I poszli. Była sobota. Kulawy Fryderyk już był pijany i stał jak zwykle przed garbarnią, a wkoło niego gromadka słuchaczy. Kalle, Anders i Eva też przystanęli, żeby posłuchać opowieści o bohaterskich czynach, jakich dokonywał Fryderyk, kiedy był kolejarzem w Norrland. Kalle słuchając wodził wzrokiem dokoła. Ani na chwilę nie zapominał o swych obowiązkach. Nic podejrzanego? Nie, musiał przyznać, że nic podejrzanego. A przecież tyle się czyta, że coś wygląda zupełnie niewinnie, a jest wręcz odwrotnie. Lepiej mieć się na baczności. Tam na przykład idzie ulicą jakiś dziwny człowiek, powłóczy nogami, a na plecach ma worek. - Przypuśćmy - mówi Kalle dając Andersowi kuksańca w bok - przypuśćmy, że ten worek wyładowany jest kradzionym srebrem. - Przypuśćmy, że nie jest - odpowiada Anders niecierpliwie, bo chce słuchać tego, co kulawy Fryderyk opowiada. - Przypuśćmy, że pewnego pięknego dnia dostaniesz zupełnego kręćka od tych twoich detektywistycznych pomysłów. Eva-Lotta śmieje się. Kalle milczy. Przywykł do tego, że nikt go nie rozumie. Zjawia się wreszcie - jak tego oczekiwano - policjant i zabiera kulawego Fryderyka, który zwykle noc z soboty na niedzielę spędza w areszcie. - Czas już najwyższy - mówi Fryderyk z wyrzutem, kiedy posterunkowy Bjork przyjaźnie bierze go pod ramię. - Całą godzinę już czekam. Ładny porządek, jak wy pilnujecie włóczęgów w tym mieście? Posterunkowy Bjork uśmiecha się pokazując piękne białe zęby. - No, to już idziemy - mówi. Słuchacze rozpraszają się. Kalle, Anders i Eva-Lotta odchodzą powolutku. Chętnie posłuchaliby jeszcze Fryderykowych opowieści. - Jakie te kasztany ładne - mówi Eva-Lotta z uznaniem spoglądając na szereg drzew wzdłuż ulicy Wielkiej. - Tak, pięknie kwitną - mówi Anders. - Zupełnie jak świeczki. Dokoła cicho, spokojnie. Od razu można poznać, że już się zaczyna niedziela. Ludzie siedzą w ogródkach przy kolacji. Umyli się po robocie, włożyli świąteczne ubrania. Rozmawiają, śmieją się i wygląda na to, że bardzo im dobrze w ich małych ogródkach, gdzie drzewa owocowe właśnie kwitną. Kalle, Anders i Eva-Lotta w każdą mijaną furtkę zapuszczają głębokie spojrzenie. Może się przecież zdarzyć, za jakaś dobra dusza zaprosi ich na pajdę chleba z czymś smacznym. Ale jakoś się na to nie zanosi. - Coś trzeba zrobić, coś wymyślić - mówi Eva-Lotta. W tej właśnie chwili w dali rozlega się ostry gwizd lokomotywy. - Pociąg o siódmej - stwierdza Anders. - Wiem, co zrobimy - mówi Kalle. - Położymy się za krzakiem bzu w ogrodzie Evy i wywiesimy na ulicę paczkę wypchaną papierem i uwiązaną na sznurku. Jak ktoś przyjdzie, zauważy paczkę i będzie chciał podnieść, pociągniemy za sznurek. Wtedy zobaczymy, jaką będzie miał minę. - To się wydaje dość odpowiednim zajęciem na sobotni wieczór - powiedział Anders. Eva-Lotta nic na to nie powiedziała, ale przyzwalająco kiwnęła głową. Paczka wkrótce była gotowa. W sklepie Victora Blomkvista znaleźć można było wszystko, czego potrzeba. - Wygląda, jakby w niej było coś nadzwyczajnego - powiedziała Eva-Lotta z zadowoleniem. - Tak, a teraz zobaczymy, kto się da złapać na tę przynętę - powiedział Anders. Paczka leżała na trotuarze i wyglądała bardzo obiecująco i okazale. I niełatwo było na pierwszy rzut oka zauważyć, że przymocowany jest do niej sznurek, wiodący za krzak bzu w ogrodzie piekarza. Uważny przechodzień mógłby oczywiście dosłyszeć urywane chichoty i szepty dochodzące zza żywopłotu. Pani Petronella Apelgren, właścicielka największej w mieście wędliniarni, przechodząca właśnie ulicą, nie była tak spostrzegawcza, by dosłyszeć czy dojrzeć coś niezwykłego. Paczkę jednak zauważyła. Schyliła się z trudem i wyciągnęła rękę. - Ciągnij - szepnął Anders do Kallego, który trzymał za sznurek. Kalle pociągnął. Paczka z szybkością błyskawicy zniknęła za żywopłotem. Teraz pani Apelgren nie mogła nie usłyszeć zduszonego chichotu. Wybuchnęła potokiem słów. Dzieci nie wszystko z tego, co mówiła, zrozumiały, słyszały w każdym razie, że wielokrotnie wymieniła „zakład poprawczy” jako odpowiednie miejsce pobytu dla takich zwyrodnialców. Za żywopłotem panowała teraz całkowita cisza. Po wystrzeleniu ostatniej salwy, pani Apelgren oddaliła się mrucząc coś pod nosem. - Zabawne to było - powiedziała Eva-Lotta. - Ciekawa jestem, kto teraz nadejdzie. Mam nadzieję, że ktoś, kto się tak samo będzie złościł. Ale miasto jakby wymarło. Nikt nie nadchodził i trójka za żywopłotem już się zastanawiała, czy nie zrezygnować z całego przedsięwzięcia. - Nie, zaczekajcie, ktoś idzie - szepnął nagle Anders. Ktoś nadchodził. Wyłonił się właśnie zza rogu ulicy i szybkim krokiem szedł wprost ku furtce ogrodu piekarza. Wysoki osobnik w szarym garniturze, bez kapelusza, z dużą walizą w ręce. - Uważaj - szepnął Anders, gdy mężczyzna zatrzymał się na widok paczki. Anders uważał. Na nic się to jednak nie zdało. Mężczyzna gwizdnął przeciągle i przydeptał paczkę. 2 - Jak się nazywasz, moja piękna panno? - zapytał ów człowiek w chwilę później Evę-Lottę, która wylazła zza żywopłotu razem ze swymi kompanami. - Eva-Lotta Lisander - odpowiedziała Eva bez strachu. - Tak właśnie przypuszczałem - oświadczył obcy. - Starzy z nas znajomi, trzeba ci wiedzieć. Widziałem cię, jak byłaś taka malutka, leżałaś w kołysce i wrzeszczałaś tylko albo wymiotowałaś i nie dawałaś chwili spokoju jak dzień długi. Eva-Lotta wzruszyła ramionami. Nie mogła uwierzyć, że była kiedyś taka mała. - A ile lat masz teraz? - spytał przybysz. - Trzynaście - odpowiedziała Eva. - Trzynaście lat! A kawalerów masz już dwóch! Jasno- i ciemnowłosy. Lubisz urozmaicenie - powiedział obcy z nieco złośliwym uśmieszkiem. Eva-Lotta raz jeszcze wzruszyła ramionami. Nie zamierzała znosić ironicznych uwag osobnika, którego w ogóle nie znała. - Kim wujek* [W Szwecji dzieci zwracają się do osób dorosłych: wujku, ciociu.] jest? - spytała, myśląc sobie jednocześnie, że kimkolwiek by był, to też pewnie wymiotował, jak był zupełnie mały. - Kim jestem? Jestem wuj Einar. Kuzyn twojej mamy, piękna pani. Pociągnął Evę-Lottę za jeden z jej jasnych loków. - A jak się twoi kawalerowie nazywają, można wiedzieć? Eva przedstawiła Andersa i Kallego, ciemna i jasna głowa pochyliły się w nienagannym ukłonie. - Mili chłopcy - powiedział wuj Einar łaskawie. - Ale nie wychodź za nich! Wyjdź lepiej za mnie - dodał i roześmiał się w sposób przypominający rżenie. - Zbuduję ci pałac, gdzie będziesz mogła całymi dniami biegać i bawić się. - Wujek jest dla mnie za stary - powiedziała Eva wyzywająco. Kalle i Anders czuli się nieco dotknięci tą rozmową bez ich udziału. Cóż to za tyczkowate nieszczęście, które pojawiło się tak nagle? Rysopis, powiedział sobie Kalle. Z zasady notował sobie w pamięci rysopisy wszystkich nieznanych osób, które znalazły się na jego drodze. Kto wie, ile z nich jest naprawdę uczciwymi ludźmi! Rysopis: szatyn, włosy uczesane na jeża, oczy piwne, brwi zrośnięte, nos prosty, zęby lekko wystające, mocna broda, szary garnitur, buty brązowe, kapelusza nie ma, walizka brązowa, nazywa się wujek Einar. I chyba nic więcej. Owszem, ma na prawym policzku małą czerwoną szramę. Kalle zanotował w pamięci wszystkie szczegóły i jeszcze jeden na własny użytek: całość wyjątkowo irytująca. - A mama w domu, perełko? - spytał wuj Einar. - Tak, właśnie idzie - Eva wskazała nadchodzącą przez ogród panią. Z bliska widać było, że ma takie same jak Eva-Lotta wesołe niebieskie oczy i jasne włosy. - Czy zostanę łaskawie poznany? Wujek Einar skłonił się. - Niemożliwe, to naprawdę ty, Einar? Nie można powiedzieć, żebyśmy się wczoraj widzieli. Skądżeś ty tu spadł? Oczy pani Lisander zrobiły się okrągłe ze zdumienia. - Z księżyca - odparł wujek Einar. - Żeby rozruszać was trochę w tej spokojnej dziurze. - Wcale nie spadł z księżyca - powiedziała Eva kwaśno - tylko przyjechał pociągiem o siódmej. - Zawsze ten sam żartowniś, po staremu - powiedziała pani Lisander. - Ale dlaczego nie napisałeś, nie zawiadomiłeś, że zamierzasz przyjechać? - Dziecinko droga, nie pisać o tym, co mogę osobiście przedłożyć, to moja niezłomna zasada. Wiesz, że taki już jestem, robię, co mi strzeli do głowy. Teraz właśnie uznałem, że dobrze byłoby pozwolić sobie na mały urlop, i przypomniało mi się nagle, że mam niezwykle miłą kuzynkę, mieszkającą w niezwykle miłym małym mieście. Zechcesz mnie przyjąć? Pani Lisander szybko rzecz przemyślała. Nie jest łatwo tak natychmiast zdecydować się na przyjęcie gościa. No cóż, może chyba zająć ten narożny pokój. - I masz niezwykle miłą córeczkę - dodał wujek Einar szczypiąc Evę w policzek. - Aj, proszę dać spokój, to boli! - zawołała Eva. - W tym celu to właśnie robię, żeby bolało - odrzekł wuj Einar. - Miło nam będzie, oczywiście - powiedziała pani Lisander. - A jak długi masz urlop? - Trudno to teraz określić. Szczerze mówiąc, myślę skończyć z pracą w firmie. Zastanawiam się, czy nie wyjechać za granicę. W tym kraju nie ma człowiek żadnej przyszłości. Drepcze się tylko w miejscu. - Wcale nie - zaprzeczyła Eva gorąco. - To jest najlepszy ze wszystkich krajów. Wujek Einar przechylił głowę i spojrzał na Evę-Lottę. - Jakaś ty dorosła, Evo - powiedział i zaraz potem zarżał tym swoim głośnym śmiechem, który zaczynał się już Evie bardzo nie podobać. - Chłopcy ci pomogą - powiedziała pani Lisander wskazując ruchem głowy walizkę. - O nie, sam ją zaniosę - powiedział wujek Einar. Kalle obudził się w nocy, bo go komar ugryzł w czoło. A ponieważ już się obudził, uznał, że rozsądnie byłoby rozejrzeć się, czy jacyś łotrzykowie i bandyci nie zabawiają się zbrodniczo gdzieś w pobliżu. Najpierw wyjrzał przez okno na ulicę Wielką. Pusto i głucho. Zerknął więc zza firanek w drugie okno, wychodzące na ogród piekarza. Wtulony w kwitnące jabłonie dom piekarza był ciemny i uśpiony. Świeciło się tylko w narożnym pokoju. Na zapuszczonej rolecie odcinał się cień mężczyzny. - Wujek Einar, ech, ależ on głupi - mruknął do siebie Kalle. Cień poruszał się, nieprzerwanie wędrował tam i z powrotem. Wuj Einar był z pewnością niespokojną naturą. „Czego on tak łazi?” - pomyślał Kalle i w sekundę potem wskoczył do swego wygodnego łóżka. W poniedziałek rano już o ósmej usłyszał gwizd Andersa. Mieli umówiony sygnał, Anders, on i Eva-Lotta. Kalle szybko wrzucił na siebie ubranie. Miał przed sobą nowy wspaniały wakacyjny dzień, bez zmartwień, bez lekcji i bez innych obowiązków, prócz podlewania truskawek i wypatrywania w okolicy ewentualnych morderców. Żadne z tych zajęć nie wymagało specjalnego nakładu pracy. Pogoda była cudowna. Kalle wypił szklankę mleka, zjadł kromkę chleba i rzucił się ku drzwiom, nim jego mama zdążyła wyłożyć przynajmniej połowę przestróg i upomnień, jakimi zamierzała nakarmić syna wraz ze śniadaniem. Teraz chodziło o to, żeby wyciągnąć Evę-Lottę. Z jakiegoś powodu Kalle i Anders uważali, że nie wypada po prostu iść i zapytać o nią. Ściśle mówiąc nieodpowiednie było już to, że zadawali się z dziewczyną. Ale na to nie było rady. Wszystko stawało się o wiele zabawniejsze, kiedy Eva-Lotta brała w tym udział. Zresztą ona nie była z tych, co się ociągają, kiedy chodzi o coś fajnego. Odważna była i szybka jak chłopak. Kiedy budowano wieżę ciśnień, wdrapała się na rusztowania równie wysoko, jak Kalle i Anders, a kiedy policjant Bjork zobaczył ich wyczyn i powiedział, żeby dla pewności zaraz stamtąd zleźli, spokojnie usiadła na najbardziej wystającej desce, gdzie każdemu by się w głowie zakręciło, i śmiejąc się powiedziała: - Proszę wejść i zdjąć nas. Nigdy nie przypuszczała, że Bjork weźmie to dosłownie. Lecz Bjork był najlepszym gimnastykiem miejskiego klubu sportowego i w kilka sekund znalazł się przy Evie. - Poproś tatusia, niech ci kupi trapez, żebyś się miała czego czepiać. Bo jak z trapezu spadniesz, będzie jakaś szansa; że nie skręcisz karku. - Potem mocno chwycił Evę wpół i zlazł z nią. Anders i Kalle też udali się na ziemię z godnym uwagi pośpiechem. Od tej pory lubili policjanta Bjorka. I jak się rzekło - lubili Evę, zupełnie niezależnie od tego, że obaj zamierzali się z nią ożenić. - Bo przecież to było dosyć odważne - tak powiedzieć policjantowi - oświadczył wtedy Anders. - Niewiele jest dziewczyn, co by się na to zdobyły, zresztą chłopaków też nie tak wielu. A ten jesienny wieczór, gdy urządzili kocią muzykę narwanemu kasjerowi z banku, który podle obchodził się ze swoim psem; Eva-Lotta tak długo stała pod jego oknem pocierając strunę kawałkiem kalafonii, aż kasjer wybiegł i omal nie przyłapał jej na gorącym uczynku. Na szczęście Eva zręcznie przesadziła sztachety i zniknęła w Zaułku Bosmana, gdzie Kalle i Anders na nią czekali. Nie, Evie nic nie można było zarzucić, co do tego Kalle i Anders byli zgodni. Anders znowu gwizdnął przeraźliwie w nadziei, że Eva usłyszy. I rzeczywiście. Eva wyszła. Ale o dwa kroki za nią szedł wujek Einar. - Czy ci mili chłopaczkowie też się będą z nami bawić? - spytał. Anders i Kalle spojrzeli na niego nieco zmieszani. - W zbiegów i ścigających na przykład - zarżał wujek. - Ja wolałbym być zbiegiem. - E tam - powiedziała Eva. - Albo chodźmy popatrzeć na ruiny zamku - zaproponował wujek Einar. - Bo chyba są jeszcze ruiny? Ruiny zamku oczywiście były. Stanowiły największą osobliwość miasta, wszyscy turyści chcieli je oglądać, jeszcze przed obejrzeniem malowideł na suficie w kościele. Choć oczywiście nie przyjeżdżało tu tak strasznie dużo turystów. Ruiny leżały wysoko, na wzgórzu, i spoglądały stamtąd na miasteczko. Kiedyś w dawnych czasach możny pan zbudował zamek, a w sąsiedztwie zamku powoli wyrosło miasteczko. I to miasteczko istniało po dziś dzień i rozkwitało, a z dawnego zamku pozostały tylko piękne ruiny. Kalle, Anders i Eva-Lotta nic nie mieli przeciw temu, żeby pójść do ruin. To było jedno z ich ulubionych miejsc. Można się tam było bawić w chowanego w starych salach albo bronić zamku przed atakami szturmującego wroga. Wujek Einar szparko wspinał się wąską, krętą ścieżką prowadzącą ku ruinom. Cała trójka drałowała za nim, od czasu do czasu rzucając sobie ukradkowe spojrzenia i mrugając porozumiewawczo. - Miałbym ochotę dać mu wiaderko i łopatkę - szepnął Anders. - Mógłby sobie gdzieś usiąść i sam się zabawić. - A myślisz, że on by chciał? - odszepnął Kalle. - Skąd, dorośli jak sobie wmówią, że powinni się bawić z dziećmi, to w żaden sposób im nie wyperswadujesz, zapisz to sobie. - Są spragnieni rozrywki, w tym cała rzecz - rozstrzygnęła Eva. - A przecież on jest mamy krewnym, spróbujemy pobawić się z nim trochę, inaczej będzie tylko zrzędzić. - Eva zachichotała z zadowoleniem. - Tylko żeby nie za wiele, bo jeżeli on będzie miał bardzo długi urlop... - zauważył Anders. - E, on wkrótce pojedzie za granice - orzekła Eva. - W tym kraju trudno wyżyć, słyszeliście przecież, jak mówił. - Jeżeli o mnie chodzi, to płakać nie będę, jak wyjedzie - powiedział Kalle. Gęste zarośla kwitnącej dzikiej róży obrastały ruiny. Trzmiele buczały. Powietrze drżało od upału. Ale wewnątrz ruin panował chłód. Wujek Einar rozejrzał się z upodobaniem. - Szkoda, że nie można zejść do podziemi - powiedział Anders. - A dlaczego nie można? - zdziwił się wujek Einar. - Wstawili grube drzwi - rzekł Kalle. - I założyli w nich zamek. Strasznie tam jest dużo korytarzy i pieczar, mokro i wilgotno, więc nie chcą, żeby tam chodzić. Pewnie burmistrz ma klucz. - Dawniej bywało, że ludzie tam wpadali i łamali sobie nogi - dodał Anders. - A jakiś malec mógł zabłądzić, więc teraz nie wolno tam wchodzić. Szkoda, bo to mogłoby być bardzo zabawne. - Macie ochotę zejść? - spytał wujek Einar. - Bo jeżeli tak, mogę to załatwić. - A jak? - spytała Eva. - A tak - odpowiedział wujek Einar, wyciągając z kieszeni niewielki przedmiot. Chwilę pomajstrował przy zamku i drzwi otwarły się ze zgrzytem. Dzieci ze zdumieniem wpatrywały się to w wujka Einara, to w drzwi. Przecież to prawdziwe czary. - Jak wujek to zrobił? Czy mogę się temu przyjrzeć? - spytał Anders z wielkim ożywieniem. Wujek Einar podał mu mały metalowy przyrządzik. - Czy to... czy to jest wytrych? - spytał Kalle. - Dobrześ zgadł - odparł wujek Einar. Kalle był wniebowzięty. O tylu wytrychach czytał, a nigdy żadnego na własne oczy nie widział. - Mogę potrzymać? - poprosił i uzyskał zgodę. Czuł, że jest to wielka chwila w jego życiu. Potem uderzyła go pewna myśl. W książkach zwykle tylko podejrzane typy obnosiły się z wytrychami. To wymagało wyjaśnienia. - Dlaczego wujek ma wytrych? - spytał. - Dlatego, że nie lubię zamkniętych drzwi - odpowiedział krótko wujek. - Nie zejdziemy na dół? - wtrąciła niecierpliwie Eva. - Na wytrychu świat się nie kończy - dodała, jak gdyby nigdy nie otwierała zamków inaczej niż wytrychem. Anders był już w połowie mocno zrujnowanych schodów wiodących do piwnic. Jego piwne oczy błyszczały żądzą przygód. To Kalle mógł uważać, że wytrych to coś niezwykłego. Skąd! Natomiast stare lochy więzienne to jest osobliwość! Przy odrobinie wyobraźni słyszy się brzęk łańcuchów, którymi kiedyś przed wiekami przykuwano nieszczęsnych więźniów. - Hu, hu! Mam nadzieję, że tu nie straszy - powiedziała Eva-Lotta schodząc w dół i lękliwie zerkając na wszystkie strony. - Nie bądź zbyt pewna - powiedział wujek Einar. - Może wyleźć jakiś stary omszały strach i porządnie cię uszczypnąć. - Aj! - krzyknęła Eva. - Proszę nie szczypać. Będę mieć siniaki, na pewno. Nadąsana, rozcierała sobie ramię. Kalle i Anders węszyli dokoła jak psy myśliwskie. - Żeby tak można było zostać tu, jak długo się chce - powiedział Anders zachwycony. - I zrobić plan wszystkiego. I mieć tu kryjówkę. Zajrzał w ciemne korytarze rozgałęziające się we wszystkich kierunkach. - Tutaj przez dwa tygodnie można by kogoś szukać i pyłku nie znaleźć. Jakby ktoś, kto zrobił coś złego, chciał się ukryć, to te lochy byłyby wspaniałą kryjówką. - Tak powiadasz? - rzekł wujek Einar. Kalle obchodził wszystkie kąty niuchając, z nosem prawie przy ziemi. - U Boga Ojca, co ty właściwie robisz? - zdziwił się wujek. Kalle zaczerwienił się. - Chcę tylko zobaczyć, czy nie zostały jakieś ślady po tych złoczyńcach, co tu siedzieli uwięzieni. - Ech, przecież tu potem było takie mnóstwo ludzi, ty głupku - powiedziała Eva-Lotta. - Wujek pewnie nie wie, że Kalle jest detektywem? Anders powiedział to z rozbawieniem i z pewnym lekceważeniem. - Wielkie nieba, rzeczywiście nie wiedziałem - powiedział wujek Einar. - Tak, naprawdę, jednym z najlepszych, jacy obecnie istnieją. Kalle groźnie łypnął na Andersa. - Wcale tak nie jest - powiedział. - Ale uważam, że zabawnie jest myśleć o takich rzeczach. O rzezimieszkach, którzy zostali przyłapani. Przecież nic w tym złego? - Z całą pewnością nie, mój chłopcze. Mam nadzieję, że wkrótce przyłapiesz całą szajkę, będziesz mógł pojmać i odprowadzić na policję. Wujek Einar zarżał śmiechem. Kalle poczuł gniew. Nikt nie traktuje go serio. - Nie spodziewaj się zbyt wiele - powiedział Anders. - W tym mieście nigdy się żadne przestępstwo nie wydarzyło prócz tego, że raz w niedzielę Fryderyk bez nogi wszedł do zakrystii i zwędził kolektę *. [Kolekta - ofiara pieniężna składana w kościele.] Oddał zresztą wszystko, jak tylko wytrzeźwiał. - A teraz zawsze z soboty na niedzielę siedzi w kozie, więc nawet nie mógłby tego zrobić - roześmiała się Eva. - W tym sęk, gdyby nie to, mógłbyś zaczaić się następnym razem, Kalle, i przyłapać go na gorącym uczynku - powiedział Anders. - Jednego łotra byś wreszcie miał. - Proszę bez złośliwości wobec detektywa nad detektywami - powiedział wujek Einar. - Zobaczycie, że pewnego pięknego dnia zbierze wszystkie siły i przyłapie kogoś, kto zwędził tabliczkę czekolady w sklepie jego tatusia. Kalle aż zakipiał z wściekłości. Anders i Eva-Lotta mogli sobie z niego żartować, ale nikt inny, a już zwłaszcza ten śmichy-chichy strojący wujaszek Einar. - Cóż, drogi Kalle - rzekł wujek. - Będą jeszcze z ciebie ludzie, jak przyjdzie pora. Nie, daj spokój! Te ostatnie słowa zwrócone były do Andersa, który wyciągnąwszy ogryzek ołówka, zabierał się do wypisania swego imienia na gładkiej ścianie. - A niby dlaczego? - wtrąciła Eva. - Wypiszemy imiona i datę. To tak przyjemnie. Może tu jeszcze kiedyś przyjdziemy, jak będziemy już bardzo, bardzo starzy, jak będziemy mieli dwadzieścia pięć lat czy coś koło tego. Przyjemnie będzie wtedy znaleźć tu nasze imiona. - No cóż, więc róbcie, jak się wam podoba - ustąpił wujek Einar. Kalle boczył się trochę i z początku nie zamierzał brać w tym udziału, potem jednak zrobiło mu się żal i wkrótce wszystkie trzy imiona i nazwiska zostały starannie wypisane rzędem: Eva-Lotta Lisander, Anders Bengtsson, Kalle Blomkvist. - A wujek swojego nie napisze? - spytała Eva. - Możesz być najzupełniej pewna, że nie - powiedział wuj Einar. - A poza tym zimno tu i wilgotno, to może zaszkodzić moim starym kościom. Wychodzimy na słońce! I jeszcze jedno - dodał, gdy już drzwi się za nimi zamknęły. - Wcale tu nie byliśmy. Rozumiecie? Żadnego gadania o tym. - A niby dlaczego nie mamy o tym mówić? - naburmuszyła się Eva. - Bo nie, moja piękna pani! Tajemnica państwowa. I nie zapomnij o tym! W przeciwnym razie znowu cię uszczypnę! - Niech tylko wujek spróbuje! - powiedziała Eva-Lotta. Blask słońca oślepił ich, gdy wyszli spod cienistego sklepienia ruin; upał wydał się zupełnie obezwładniający. - A gdybym tak spróbował zdobyć sobie odrobinę waszej sympatii - powiedział wuj Einar. - Gdybym was zaprosił na lemoniadę i ciastka do ogródka cukierni. Eva łaskawie skinęła głową. - Wujek miewa czasem zupełnie niezłe pomysły. Dostali stolik przy barierce od strony rzeki. Siedząc tam można było rzucać okruchy małym szczupaczkom, które żarłocznie napływały i aż wyskakiwały na powierzchnię wody. Kilka wysokich lip dawało wspaniały cień. A gdy wujek zamówił całą tacę ciastek i trzy szklanice soku, nawet Kalle zaczął uważać jego obecność w mieście za zupełnie znośną. Wujek Einar kołysał się na krześle, potem wrzucił trochę okruchów szczupakom, zabębnił palcami w stół, zanucił coś i powiedział: - Jedzcie, ile wlezie, ale pospieszcie się. Nie możemy tu siedzieć cały dzień. „Jaki on jest dziwny - pomyślał Kalle. - Jakby go ciągle coś gnało”. Coraz bardziej upewniał się, że wujek Einar jest naturą niespokojną. On sam chciałby jak najdłużej siedzieć w ogródku przed cukiernią i rozkoszować się ciastkami, małymi szczupakami, słońcem i muzyką. Pojąć nie mógł, że komuś może spieszyć się do tego, żeby stąd iść. Wujek Einar spojrzał na zegarek. - O tej porze są już chyba sztokholmskie gazety - powiedział z ożywieniem. - Kalle, jesteś młody i szparki, skocz do kiosku, kup mi gazetę. „Pewnie, że skoczę” - pomyślał Kalle. - Anders jest znacznie młodszy ode mnie - powiedział - i bardziej szparki. - Co ty powiesz! - Tak, urodził się pięć dni później. Tylko że on nie jest taki usłużny - rzekł Kalle i złapał koronę, którą wujek Einar mu rzucił. - Zajrzę przynajmniej do tej gazety - powiedział sobie, gdy już dostał w kiosku egzemplarz. - Chociaż tytuły przeczytam i nagłówki. W gazecie było mniej więcej to, co zwykle. Najpierw całe mnóstwo o bombie atomowej i kupa polityki, nie mogącej interesować żadnego człowieka, i Zderzenie autobusu z pociągiem, Łobuzerska napaść na starszego mężczyznę, Rozbrykana krowa wywołała panikę, Wielka kradzież biżuterii i Dlaczego tak wysokie podatki? Nic ciekawego, stwierdził Kalle. Lecz wujek Einar chciwie rzucił się na gazetę. Przewracał ją szybko, póki nie doszedł do strony zawierającej ostatnie wiadomości. Tam zagłębił się w jakiś artykuł tak, że nie dosłyszał pytania Evy, czy może wziąć jeszcze jedno ciastko. „Co jego tak okropnie interesuje?” - myślał Kalle. Chętnie stanąłbym z tyłu i zajrzał wujkowi Einarowi przez ramię, nie był jednak pewien, jak by się wujek do tego odniósł. Najwidoczniej tylko jedną wiadomość przeczytał, bo szybko odłożył gazetę i wcale jej nie zabrał, gdy wkrótce potem opuszczali cukiernię. Ulicą Wielką przechodził akurat posterunkowy Bjork. - Cześć, panie posterunkowy! - zawołała Eva. - Jak się masz - odpowiedział policjant i zasalutował. - No jak tam, nie spadłaś skądś i nie zabiłaś się jeszcze? - Jeszcze niezupełnie - odpowiedziała Eva. - Ale jutro zamierzam wdrapać się na wieżę widokową w parku miejskim, więc może się to stać. Oczywiście, jeżeli pan nie przyjdzie w porę i nie ściągnie mnie. - W każdym razie spróbuję - powiedział posterunkowy i znowu zasalutował. Wujek Einar złapał Evę za ucho. - To tak? Współpracujesz z władzami? - zapytał. - Ej, proszę puścić - powiedziała Eva. - Umrzeć by można, gdyby nie to, że jest taki miły. - Kto? Ja? - E tam - odrzekła Eva. - Posterunkowy Bjork oczywiście. Przed sklepem żelaznym wujek Einar się zatrzymał. - Do widzenia, młodzieży - powiedział. - Muszę tu wstąpić. - Pięknie - powiedziała Eva, gdy się ulotnił. - Tak, bo nawet jeżeli zaprasza na ciastka, nie ma w tym żadnej frajdy, kiedy on cały czas sterczy - powiedział Anders. Potem Anders i Eva-Lotta zabawiali się stojąc na moście i patrząc, które z nich potrafi dalej splunąć w rzekę. Kalle nie brał w tym udziału. Bo nagle zachciało mu się zobaczyć, co wujek Einar kupuje w sklepie żelaznym. Po prostu dla wprawy, powiedział sobie: „Można się czegoś o człowieku dowiedzieć tylko na podstawie tego, co kupuje w sklepie żelaznym - myślał. - Jeżeli żelazko elektryczne, to jest naturą gospodarną, a jeżeli bobslej, jest niespełna rozumu. Przy obecnych warunkach zaśnieżenia nie można mieć wielkiego pożytku z sanek. Ale głowę bym dał, że on poszedł tam nie po bobslej”. Kalle stanął przed wystawą i zajrzał do wnętrza. W sklepie był wujek Einar. Ekspedientka właśnie mu coś pokazywała. Kalle osłonił oczy ręką, żeby móc dojrzeć, co to takiego - była to latarka kieszonkowa. Kalle myślał, aż go w głowie łupało. Na co wujkowi latarka kieszonkowa? W środku lata, kiedy prawie przez całą noc jest widno? Najpierw wytrych, a potem latarka kieszonkowa. Kto wie, czy to nie jest w najwyższym stopniu podejrzane. W ogóle wujek Einar jest osobą nader tajemniczą, stwierdził Kalle. A on, Kalle Blomkvist, nie zamierza dopuścić do tego, by jakieś tajemnicze osoby kręciły się tu bez dozoru. Wujek Einar zostanie natychmiast oddany pod specjalny nadzór Kallego Blomkvista. Nagle uderzyła go pewna myśl. Gazeta! Jeżeli osoba tajemnicza tak bardzo interesuje się czymś, co napisano w gazecie, także to, co tam napisano, należy dokładnie zbadać. Solidna robota po prostu. Biegiem wrócił do ogródka kawiarni. Gazeta leżała na stole. Kalle zabrał ją i schował pod koszulę. Należy ją zachować, przyda się w przyszłości. Nawet jeżeli teraz nie potrafi z niej wyśledzić tego, co tak gorliwie czytał wujek Einar, może znajdzie w niej potem nić przewodnią. Detektyw nad detektywami, Kalle Blomkvist, poszedł do domu, bardzo z siebie zadowolony, i podlał truskawki. 3 - Coś trzeba zrobić - powiedział Anders. - Nie możemy przez całe lato tylko się wałęsać bez celu. Co by tu wymyślić? Przejechał palcami przez gęste włosy z bardzo zaambarasowaną miną. - Pięć óre dla tego, kto wytrzaśnie jakiś pomysł - oświadczyła Eva-Lotta. - Cyrk - rzekł Kalle z namysłem. - A gdybyśmy tak urządzili cyrk. Eva zeskoczyła z huśtawki. - Pięć óre dla ciebie. Zaczynamy od razu! - Ale gdzie? - zdziwił się Anders. - W naszym sadzie - rozstrzygnęła Eva-Lotta. - A gdzieżby? To prawda, ogród piekarza nadawał się do wszystkiego właściwie, więc dlaczego nie do urządzenia w nim cyrku? Staranniej utrzymana część ogrodu z ozdobnymi rabatkami i wygracowanymi ścieżkami rozciągała się od frontu przed domem. Z tyłu natomiast ogród, lekką pochyłością spadający ku rzece, był w stanie dzikim. Idealne miejsce do wszystkiego rodzaju zabaw. Był tam równy, porośnięty krótką trawą placyk, odpowiedni do gry w piłkę nożną czy w krokieta. A tuż obok mieściła się piekarnia. Cudowne zapachy świeżego pieczywa wciąż unosiły się nad tą częścią ogrodu, w osobliwie przyjemny sposób mieszając się z zapachem płynącym od krzaków bzu. I gdy się tak stale przebywało w pobliżu piekarni, mogło się zdarzyć, że tatuś Evy wysuwał z okna głowę w wysokiej białej czapie i pytał, czy nie chcą świeżej bułeczki albo drożdżowego ciastka. Bliżej rzeki rosło kilka starych wierzb, jakby stworzonych, żeby się na nie wdrapywać. Bez trudu można było usadowić się na samym czubku, a stamtąd roztaczał się najwspanialszy widok na całe miasto. Widać było rzekę wijącą się między starymi domami jak srebrna wstążka, widać też było sady i stary drewniany kościółek, a w dali wzgórze z ruinami zamku. Rzeka stanowiła naturalną granicę ogrodu piekarza. Sękata wierzba pochylała się nisko nad wodą. Można było siedząc na drzewie łowić ryby. Eva, Kalle i Anders często to robili. Choć oczywiście najlepsze do siedzenia miejsce zwykle okupowała Eva. - Cyrk musi być za piekarnią - oświadczyła Eva. - Za narożnikiem. Kalle i Anders zgodnie przytaknęli. - Trzeba iść i wypożyczyć brezent - powiedział Anders. - Rozwiesimy go, ustawimy ławki dla widzów i gotowe. - A może byśmy przećwiczyli jednak parę numerów cyrkowych - sarkastycznie zauważył Kalle. - Jeżeli o ciebie chodzi, Anders, wystarczy, byś się pokazał, a ludzie przyznają, iż darmo pieniędzy nie wydali, nie musisz więc specjalnie uczyć się błazeńskich numerów. Ale trzeba by dać też trochę akrobacji i czegoś jeszcze. - Ja będę jeździć konno - powiedziała Eva z zapałem. - Zamierzam wystąpić na naszym koniu, co rozwozi chleb. Ależ to będzie wspaniale! - Zaczęła ręką przesyłać całusy wyimaginowanym widzom. - Mistrzyni woltyżerki Eva-Charlotta, czy mnie widzicie? - pytała. Kalle i Anders przyglądali się jej z wyrazem uwielbienia. Owszem, oni doskonale widzieli. Artyści cyrkowi z zapałem i ochotą zabrali się do dzieła. Zaproponowane przez Evę-Lottę miejsce było niewątpliwie najlepsze ze wszystkich możliwych. Południowy narożnik piekarni tworzył tło odpowiednie dla występów artystycznych. Rozciągający się tam twardo ubity i porośnięty trawą placyk zupełnie wystarczał na arenę i widownię. Potrzebna była jedynie brezentowa płachta, oddzielająca arenę od widowni i dająca się rozsunąć na początku przedstawienia. Nieco więcej kłopotu przyczyniał problem garderoby dla artystów. Ale szybko działający mózg Evy-Lotty wkrótce znalazł rozwiązanie. Nad piekarnią był strych. Przez wielką dziurę w ścianie można tam było wrzucać różne rzeczy, wcale nie trzeba było przystawiać drabiny. - A jeżeli można wrzucać, to można je także stamtąd wydostać - oświadczyła Eva. - A rzeczami, które trzeba będzie wydostać, jesteśmy my sami. Umocuje się tam na górze sznur, po którym będziemy się zsuwać do cyrku przed każdym występem. Po skończonym numerze wymkniemy się chyłkiem, żeby widzowie nie zauważyli, szurniemy po schodach i będziemy siedzieć na strychu, póki nie przyjdzie pora, żeby się znowu zsunąć. To będzie zupełnie niebywałe, nie uważacie? - Owszem, zupełnie niebywałe - przyznał Anders. - Tylko jeżeli ci się uda skłonić konia, żeby też spuszczał się po sznurze, to będzie jeszcze bardziej niebywałe. Ale raczej trudne. Jest wprawdzie oswojony i łagodny, są jednak pewne granice, nawet dla konia. O tym Eva nie pomyślała. Nie chciała jednak tak łatwo wyrzec się znakomitego pomysłu. - Przed moim konnym występem któryś z was będzie giermkiem, przeprowadzi konia środkiem między widzami i stanie z nim pod wyłazem, a ja - bums - zsunę się prosto na jego grzbiet. Przygotowania rozpoczęto natychmiast. Kalle wypożyczył brezentowe płachty od swego taty. Anders pojechał na rowerze do położonego nieco za miastem tartaku, gdzie kupił worek trocin, by można było wysypać nimi arenę. Postronek w otworze strychu został umocowany i trójka cyrkowców tak ćwiczyła zsuwanie się po sznurze, iż niemal zapomnieli o wszystkim innym. Tylko że w trakcie ćwiczeń przyplątał się wuj Einar. - Dobrze i tak, że całe popołudnie sam sobie dawał radę - szepnęła Eva do chłopców. - Kto z was skoczy mi z listem na pocztę? - zawołał wuj Einar. Trójka wymieniła spojrzenia. Nikt właściwie nie miał ochoty. W Kallem jednak ocknęło się poczucie obowiązku. Wuj Einar był osobą tajemniczą, a korespondencja osób tajemniczych powinna być kontrolowana. - Ja to zrobię! - zawołał. Eva i Anders spojrzeli na niego mile zaskoczeni. - Prawdziwy skaut, zawsze w pogotowiu - powiedział wujek Einar. Kalle wziął list i pobiegł. Znalazłszy się poza zasięgiem ich wzroku, zerknął na adres. Panna Lola Hellberg, Sztokholm p.r. P.r. znaczy poste restante, czyli że adresat sam się zgłosi po list na pocztę, to Kalle wiedział. „Niewyraźne - pomyślał. - Dlaczego nie pisze na jej właściwy adres”. Wyjął z kieszeni notes, otworzył. Wykaz osób podejrzanych głosił napis na górze strony. Wykaz obejmował przedtem znaczą liczbę osób. Lecz Kalle ze smutkiem w sercu musiał wykreślić jedną po drugiej, gdyż nigdy nie udało mu się którejś z nich przyłapać na czymś występnym. W wyniku tych skreśleń na liście znajdowała się obecnie tylko jedna osoba: wujek Einar. Jego nazwisko było podkreślone czerwoną kreską, poniżej wypisany był starannie jego rysopis, a po rysopisie następował tytuł: Okoliczność specjalnie podejrzana, i notatka: Posiada wytrych i latarkę kieszonkową. Prawdę mówiąc, Kalle także posiadał latarkę kieszonkową, ale to zupełnie co innego. Z pewnym trudem wyłowił z kieszeni ogryzek ołówka i oparłszy notes o deskę uzupełnił napis następującą uwagą: Koresponduje z panną Lola Hellberg, Sztokholm p.r. Potem pospieszył do najbliższej skrzynki i w kilka minut był już w Cyrku „Kalottan”, gdyż po dojrzałym namyśle, taką nazwę nadano przedsiębiorstwu. - A co to właściwie znaczy? - spytał wuj Einar. - „Ka” od Kalle, „Lott” od Eva-Lotta, „An” od Anders, to chyba zrozumiałe - wyjaśniła Eva. - Zresztą wujek nie powinien się przyglądać naszym próbom. - Bardzo twardy zakaz - powiedział wuj Einar. - A cóż ja będę robił przez cały dzień? - Idź nad rzekę łowić ryby - zaproponowała Eva. - Wielkie nieba! Chcesz, żebym się załamał nerwowo. „Bardzo niespokojna natura” - pomyślał Kalle. Eva-Lotta nie miała żadnego zrozumienia dla natury wujka Einara. Nieubłaganie go przepędzała. Próby w cyrku „Kalottan” podjęte zostały z całą energią. Anders był najmocniejszy i najcięższy, toteż całkiem słusznie został dyrektorem cyrku. - Ale ja też chcę trochę rządzić - powiedziała Eva. - Rządzisz zupełnie wystarczająco - oświadczył Anders. - Jestem dyrektorem, to jestem. Dyrektor cyrku wbił sobie do głowy, że zaprezentuje naprawdę znakomitą grupę akrobatów, i zmuszał Kallego i Evę do wielogodzinnych ćwiczeń. - No proszę - powiedział w końcu z zadowoleniem, gdy Eva w granatowym kostiumie gimnastycznym, uśmiechnięta i wyprostowana, stanęła jedną nogą na jego, drugą nogą na Kallego ramieniu. Chłopcy szeroko rozstawiwszy nogi stali na zielonej desce-równoważni, Eva-Lotta znajdowała się nieco wyżej, niż właściwie lubiła i uważała za przyjemne. Ale wolałaby raczej umrzeć, niż przyznać się, że spoglądając w dół, czuła trochę nieprzyjemny ucisk w dołku. - Bardzo by było dobrze, gdybyś mogła stanąć na rękach - wykrztusił Anders, starając się nie drgnąć. - To by zrobiło wrażenie. - Dobrze by było, gdybyś ty postał na głowie - krótko odpowiedziała Eva. - To by zrobiło jeszcze większe wrażenie. Wtem rozległ się w ogrodzie przeraźliwy wrzask, nieludzkie wycie zwierzęcia w najwyższej trwodze. Eva krzyknęła i śmiertelnie niebezpiecznym skokiem znalazła się na ziemi. - Co to może być, na litość boską? - zapytała i wszyscy troje wybiegli z cyrku. W sekundę potem podbiegło do nich szare stworzenie. To właśnie stworzenie wydawało tak przeraźliwe wrzaski. A stworzeniem tym był Tusse, ukochany kot Evy. - Tusse, o Tusse, co ci jest! - zawołała Eva i złapała kota, nie zwracając uwagi na to, że drapał i gryzł. - O - powiedziała. - Ktoś mu... Coś haniebnego! Ktoś mu to przywiązał, żeby go wystraszyć! Do ogona kota przymocowany był sznurek, a do sznurka blaszana puszka, która przy każdym skoku kota przerażająco wprost chrobotała. Evie łzy popłynęły z oczu. - Gdybym wiedziała, kto to zrobił, tobym go... Spojrzała w górę. O dwa kroki od niej stał wujek Einar. Śmiał się wesoło. - Oj, oj, czegoś tak zabawnego w życiu nie widziałem! Eva rzuciła się na niego. - To wujek zrobił? - Co zrobiłem? Coś nieprawdopodobnego, jak taki kot potrafi skakać! Dlaczego odwiązałaś puszkę? Wtedy Eva wrzasnęła i napadła na niego. Biła go pięściami, gdzie popadło, a łzy spływały jej po policzkach. - To wstrętne, haniebne, nienawidzę cię! Wesoły rechot wujka Einara ucichł. Jego twarz uległa dziwnej przemianie. Pojawił się na niej wyraz nienawiści, który przeraził Andersa i Kallego, nieruchomo stojących świadków zajścia. Wuj Einar mocno chwycił Evę za ramiona i syknął: - Uspokój się, dziecino! Albo ci wszystkie kości połamię. Eva, dysząc, głęboko zaczerpnęła tchu. Ręce jej opadły, bezsilne w twardym uścisku wujka Einara. Z przerażeniem patrzyła na niego. Puścił ją i trochę zmieszany przygładził sobie włosy. Potem uśmiechnął się: - Co się z nami właściwie dzieje? Rozgrywamy walki bokserskie czy co? Coś mi się zdaje, żeś pierwszą rundę wygrała na punkty, Evo! Eva-Lotta nie odpowiedziała. Zabrała kota, wykręciła się na pięcie i odeszła z wysoko podniesioną głową. 4 Kalle nigdy nie mógł spać, jeżeli w pokoju były komary. Teraz znowu jedna z tych bestii go obudziła. - Bydlęta - mruknął. - W ogóle nie powinny istnieć. Podrapał się w brodę, gdzie go komar ugryzł. Spojrzał na zegarek. Dochodzi pierwsza. Pora, o której wszyscy przyzwoici ludzie powinni spać. - A propos - powiedział sam do siebie - ciekaw jestem, czy ten dręczyciel kotów śpi. Na palcach podszedł do okna i wyjrzał. W narożnym pokoju świeciło się. „Gdyby on trochę więcej sypiał - pomyślał Kalle - to może miałby spokojniejsze usposobienie, a gdyby nie miał takiego niespokojnego usposobienia, to może by więcej sypiał”. Zupełnie jak gdyby wuj Einar mógł usłyszeć jego myśli, bo w tejże chwili światło w narożnym pokoju zgasło. Kalle zamierzał już wrócić do łóżka, gdy nagle zdarzyło się coś, co sprawiło, że szeroko otworzył oczy. Wuj Einar ostrożnie wyjrzał przez otwarte okno, a upewniwszy się, że nikogo nie ma w pobliżu, zlazł po drabince przeciwpożarowej i po chwili był już na ziemi. Coś trzymał pod pachą. Szybkim krokiem ruszył prosto w kierunku składziku na narzędzia, znajdującego się obok piekarni. Z początku mózg Kallego zupełnie nie działał, a on sam tak był obezwładniony zdumieniem, że nie mógł się zdobyć na zrobienie czegokolwiek. Potem jednak ogarnęła go fala myśli, przypuszczeń i wątpliwości. Drżał z podniecenia i zachwytu. Nareszcie, nareszcie znalazł kogoś, kto jest naprawdę tajemniczy, nie tylko na pierwszy rzut oka, ale także i później, po bardziej dokładnej obserwacji. Bo to chyba było coś bardzo tajemniczego: dorosły człowiek wyłażący oknem w środku nocy! Jeżeliby wychodził w sprawach niepodejrzanych, z pewnością posłużyłby się zupełnie zwyczajnie schodami. - Wniosek numer jeden - powiedział sobie Kalle. - Nie chcę, żeby ktoś w domu usłyszał, że on wychodzi. Wniosek numer dwa: Wychodzi w jakimś niecnym zamiarze, Oj, oj, a ja tu stoję jak baran i nic nie robię. Kalle wskoczył w spodnie z szybkością, która przyniosłaby zaszczyt strażakowi. Możliwie najszybciej i najciszej przemknął po schodach, modląc się w duszy, żeby tylko mama nie usłyszała! Szopa na narzędzia! Dlaczego wujek Einar tam poszedł? O rety, a jeżeli on zamierza wziąć stamtąd łopatę albo drąg i zabić kogoś! Kalle skłonny był uznać wujka Einara za zbrodniarza, którego od tak dawna szukał, za jakiegoś nowego Mr Hyde’a* [Mr Hyde - złowieszcza postać z powieści Roberta Louisa Stevensona (1850-1894) pt. Doktor Jekyll i Mister Hyde.] - złoczyńcę wymykającego się na wędrówkę, gdy nad miastem zapadnie ciemność. Drzwi do szopy były uchylone. Ale wujek Einar zniknął. Kalle bezradnie rozglądał się na wszystkie strony. Jest. Zobaczył w pewnej odległości ciemną, szybko oddalającą się postać. Ale zaraz stracił ją z oczu, zniknęła za rogiem ulicy. Kalle nie zwlekał. Galopem puścił się w tym samym kierunku. Trzeba się było spieszyć, by przeszkodzić przerażającej zbrodni. Gdy tak biegł, uderzyła go nagle myśl: A co on właściwie może zrobić? Co by powiedział wujkowi Einarowi, gdyby go dogonił? A jeśli to on, Kalle, stałby się przedmiotem zbrodni! Może iść na posterunek? Ale nie można przecież iść do policji i powiedzieć: „Ten pan wyłaził w nocy przez okno, zaaresztujcie go!” Nie ma takiego prawa, które by zabraniało ludziom wyłazić i włazić przez okno calusieńką noc, jeżeli mają na to ochotę. Nawet mieć wytrych nie było wcale zabronione. Nie, w policji tylko by go wyśmieli. Zresztą... gdzie się podział wujek Einar? Kalle nigdzie go nie mógł wypatrzyć. Czyżby go ziemia pochłonęła? No, a jeżeli tak, to może się już o niego nie martwić. Nie dawało mu jednak spokoju, że stracił ślad. Nawet jeżeli nie miał ochoty na zmierzenie się z wujkiem Einarem na otwartym polu, należało jednak do obowiązków detektywa śledzenie go i podpatrywanie jego postępków. Cichy, niedostrzegalny świadek, który kiedyś w przyszłości będzie mógł wystąpić i powiedzieć: „Wysoki Sądzie! W nocy z dziewiętnastego na dwudziestego czerwca człowiek, którego teraz widzimy na ławie oskarżonych, wylazł przez okno pokoju położonego na piętrze domu należącego do piekarza Lisandera, tu, w naszym mieście, zszedł po drabince przeciwpożarowej, udał się do położonej w ogrodzie tegoż piekarza szopy na narzędzia, a następnie podążył...” No, właśnie! Gdzie on właściwie potem podążył? Tego Kalle nie będzie mógł powiedzieć. Wujek Einar przepadł. Kalle markotny wracał do domu. Na rogu ulicy stał policjant Bjork. - U Boga Ojca, cóż ty tu robisz w nocy? - Czy wujek nie widział przechodzącego tędy mężczyzny? - prędko przerwał mu Kalle. - Mężczyzny? Żywej duszy nie widziałem prócz ciebie. Szoruj do domu i kładź się. Ja bym to też chętnie zrobił, gdybym mógł. Kalle poszedł. Żywej duszy nie widział. Coś podobnego! Wiadomo, co policja zauważy. Cała drużyna futbolowa mogłaby przejść obok, a oni nie zobaczą. Kalle chętnie uznałby Bjorka za wyjątek. On był lepszy niż inni. Powiedział jednak „szoruj do domu i kładź się”. Do czego to podobne. Jeden jedyny, co ma oczy w głowie, jawnie wezwany zostaje przez policjanta, by poszedł do domu i położył się spać. I dziwić się tu, że tyle zbrodni pozostaje nie wyjaśnionych. Choć, prawdę mówiąc, nic innego nie było do zrobienia. Tylko wrócić do domu i położyć się. I Kalle zrobił to. Następnego dnia w cyrku „Kalatton” podjęto dalsze próby. - Wujek Einar już wstał? - spytał Kalle. - Nie wiem - odpowiedziała Eva-Lotta - i lepiej wcale o to nie pytaj. Mam nadzieję, że będzie spać do południa, tak że biedny Tusse zdąży podreperować swoje stargane nerwy. Jednakże nie potrwało długo, a wujek Einar zjawił się. Przyniósł sporą torbę pralinek w czekoladzie i cisnął ją Evie. - Cyrkowa primadonna potrzebuje czegoś na wzmocnienie. Eva-Lotta toczyła z sobą ciężką walkę. Straszliwie lubiła czekoladki, przepadała za nimi, ale lojalność wobec Tussego wymagała odrzucenia torebki z obojętnym „dziękuję”. Ważyła w ręku torebkę i trudno jej było zdobyć się na obojętność. A gdyby tak spróbować jedną jedyną, a dopiero potem odrzucić torebkę? A Tussemu dać za to śledzika? Nie, to jednak nie był dobry pomysł. Wahała się już tak długo, że okazja do zrobienia wielkiego gestu przeminęła. Wujek Einar chodził właśnie na rękach, a wręczenie torebki czekoladek osobie znajdującej się w takiej pozycji nie jest rzeczą najłatwiejszą. Eva-Lotta zatrzymała torebkę, w pełni świadoma, że był to dar pojednania. Postanowiła ofiarować Tussemu dwa śledzie, a wujka Einara traktować w przyszłości grzecznie, lecz chłodno. - No, czy nie jestem zręczny? - spytał wujek Einar stanąwszy znowu na nogach. - Czy nie mógłbym zostać zaangażowany do cyrku „Kalottan”? - Nie, osoby dorosłe nie mogą brać udziału - oświadczył Anders w charakterze dyrektora cyrku. - Żadnego zrozumienia z żadnej strony - westchnął wujek Einar. - A ty co powiesz, Kalle, czy nie uważasz, że traktowany jestem zbyt surowo? Kalle nie słyszał, co do niego mówiono. Jak zafascynowany wpatrywał się w przedmiot, który wypadł wujkowi Einarowi z kieszeni, kiedy popisywał się chodzeniem na rękach. Wytrych! Leżał sobie w trawie... Kalle mógłby go podnieść... Opanował się, skupił. - Surowo traktowany, niby dlaczego? - zapytał stawiając stopę na wytrychu. - Nie mogę się bawić razem z wami - skarżył się wujek Einar. - Też coś - powiedziała Eva-Lotta. Kalle rad był, że uwaga została odwrócona od niego. Bosą nogą wyczuwał wytrych. Powinien go teraz podnieść i powiedzieć do wujka Einara: „Wujek to zgubił”. Nie potrafił się jednak zmusić do tego. Zamiast oddać wytrych, nieznacznie wsunął go do kieszeni. - Na miejsca! - zawołał dyrektor cyrku. Kalle wskoczył na równoważnię. Ciężkie jest życie cyrkowców! Ćwiczyć, wciąż ćwiczyć! Czerwcowe słońce prażyło, pot spływał po „trójce desperados, najznakomitszej w całej Skandynawii trupie akrobatów”. Bo tak ich Eva nazwała na ozdobnie wyrysowanych afiszach, które rozwieszone zostały na narożnikach domów w całej okolicy. - Czy desperados nie chcieliby dostać po drożdżówce? Poczciwa twarz pana Lisandera ukazała się w oknie piekarni. Trzymał przed sobą blachę pełną świeżo upieczonych ciastek drożdżowych. - Dziękuję - powiedział dyrektor cyrku. - Może później. Głodne psy polują najlepiej. - Z tym wcale bym się nie zgodziła - powiedziała Eva. Torebka dawno już została opróżniona z czekoladek i Eva miała wrażenie, że po tej gimnastyce jej żołądek był równie pusty. - Właśnie, moglibyśmy zrobić sobie małą przerwę - poparł ją Kalle ocierając pot z czoła. - Nie ma sensu, żebym ja był dyrektorem, jeżeli i tak wy rządzicie. - W głosie Andersa brzmiał gniew. - Dziarscy desperados, można powiedzieć. Drożdżówkowi desperados powinno być napisane na afiszach. - Kto nie jada, ten wysiada - powiedziała Eva i pobiegła do kuchni po sok. A gdy potem piekarz wysunął przez okno całą torbę ciepłych bułeczek, dyrektor cyrku westchnął z rezygnacją, lecz w cichości serca bardzo był zadowolony. I wcinał szybciej niż inni. Rzadko się zdarzało, żeby u nich w domu przelewało się od bułeczek, a ile osób trzeba było nimi obdzielić. Wprawdzie ojciec często mawiał: „Teraz popróbujecie słodyczy”, ale miał na myśli nie drożdżówki, tylko pocięgiel* [Pocięgiel - rzemień, którego szewc używa do pracy.]. A ponieważ Anders uważał, że tego za każdym razem dostawał pod dostatkiem, wynosił się z domu, o ile tylko to było możliwe. Atmosfera domu Kallego i Evy-Lotty bardziej mu się podobała. - Twój tato jest okropnie dobry - powiedział Anders wbijając zęby w maślaną bułeczkę. - Drugiego takiego nie ma - przyznała Eva. - I ubaw z nim jest. Taki straszliwie porządny, że aż się słabo robi, mama zawsze tak mówi. Nic gorszego dla niego nie ma niż filiżanki z obtłuczonymi uszkami. Mówi, że mama, Frida i ja nic innego nie robimy, tylko utrącamy uszka od filiżanek. Wczoraj poszedł kupić dwa tuziny nowych filiżanek, a jak wrócił, wziął młotek i poobtłukiwał wszystkie uszka. „Żebyście nie miały z tym kłopotu” - powiedział wnosząc je do kuchni. Mama tak się śmiała, aż ją brzuch rozbolał - powiedziała Eva-Lotta, biorąc następną bułeczkę. - A wujka Einara tatuś nie lubi - dodała. - To może by tak i jemu obtłukł uszy - zaproponował Anders tonem pełnym nadziei. - Kto wie - powiedziała Eva-Lotta. - Tatuś mówi, że oczywiście kocha rodzinę, ale to ciągłe plątanie się po domu kuzynów, ciotek, wujków i pociotków mamy wywołuje w nim tęsknotę za samotną celą w jakimś na uboczu położonym więzieniu. - Mnie się wydaje, że to raczej wujek Einar powinien się tam znaleźć - rzekł Kalle pośpiesznie. - Ho, ho - osądził Anders - odkryłeś pewnie, że to wujek Einar zamordował Sturego* [Svante Sture - magnat szwedzki, polityk, zamordowany w r. 1567.], co? - Możesz sobie drwić, a ja co wiem, to wiem. Anders i Eva roześmieli się. „Tak, ale co ja właściwie wiem - pomyślał Kalle w chwilę później, gdy próby na ten dzień już się skończyły. - Tyle wiem, że nic nie wiem”. Poczuł się markotno. Nagle jednak przypomniał sobie wytrych. Napięcie i niecierpliwość zaczęły go rozsadzać. Miał w kieszeni wytrych i w jakiś sposób musiał go wypróbować. Zamknięte drzwi - niczego więcej nie potrzebował. A dlaczego nie wypróbować na tych samych drzwiach, które otwierał wujek Einar? Na drzwiach do lochów pod ruinami zamku. Kalle nie namyślał się dłużej. Pędził przez ulice w strachu, żeby nie spotkać kogoś znajomego, kto mógłby się do niego przyczepić. Dopadłszy wreszcie wzniesienia, w takim tempie biegł krętą ścieżką pod górę, że musiał stanąć pod drzwiami, odpocząć chwilę, aby nabrać tchu. Ręce mu trochę drżały, gdy wkładał wytrych do zamka. Uda się? Z początku wcale się na to nie zanosiło. Po chwili manewrowania poczuł jednak, że zamek się poddaje. A więc to takie proste! On, Kalle Blomkvist, otworzył drzwi wytrychem. Zawiasy skrzypnęły. Kalle wahał się przez chwilę. Dosyć nieprzyjemnie było zejść samemu w ciemne rejony piwniczne. Wprawdzie przyszedł tu tylko, żeby wypróbować wytrych, ale gdy już wejście stało otworem, byłby głupcem, gdyby nie skorzystał z okazji zajrzenia raz jeszcze do lochów. Złażąc po schodach odczuwał ogromne zadowolenie na myśl, że jest jedynym w całym mieście chłopcem, który dostąpił takiej możliwości. Czy nie powinien jeszcze raz wypisać swego imienia na ścianie? Jeżeli jemu, Andersowi i Evie zdarzy się jeszcze kiedyś tu przyjść, pokaże im, że jego imię widnieje na ścianie w dwóch miejscach. Co znaczy, że on tu był dwa razy. I wtedy zobaczył. Żadnych imion na ścianie nie było. Zostały przekreślone ołówkiem, grubymi krechami, tak że nie można było odczytać, jakie to imiona. - Coś takiego - głośno sam do siebie powiedział Kalle. Może to jakiś upiór nie lubi tego wypisywania imion na ścianach, wraca z tamtego świata i zaciera wszelkie ślady? Kalle wzdrygnął się. Tylko czy można sobie wyobrazić upiora wyposażonego w ołówek? Kalle musiał przyznać, że jest to raczej mało prawdopodobne. Ktoś to jednak zrobił! - Że też od razu na to nie wpadłem - szepnął Kalle. - Wujek Einar! Oczywiście! Wujek Einar próbował im w ogóle przeszkodzić w wypisywaniu imion i wujek Einar je zamazał. Nie chciał, by ktoś, kto być może zejdzie do lochów, dowiedział się, że oni tu byli, tyle Kalle zrozumiał. Ale kiedy wujek Einar to zrobił? Imiona z całą pewnością znajdowały się na ścianie w stanie nie naruszonym, kiedy opuszczali ruiny. - Ależ ja jestem głupi - powiedział sobie Kalle. - Oczywiście w nocy! Wujek Einar był w nocy tu, w ruinach zamkowych. Dlatego kupił latarkę kieszonkową. Ale czy naprawdę zadawałby sobie tyle trudu po to tylko, żeby zamazać kilka imion na ścianie? W to Kalle nie wierzył. Cóż by w takim razie robił w szopie na narzędzia? Szukał tam ołówka? Kalle roześmiał się szyderczo. Potem rozejrzał się dokoła, by w miarę możności odkryć jakieś inne ślady bytności wuja Einara. Przez piwniczne okienka światło wpadało skąpo, nie starczało go na oświetlenie wszystkich zakamarków i kątów. Zresztą przecież wcale nie było pewne, że wujek Einar poprzestał na tej, znajdującej się najbliżej wejścia, części lochów, gdzie dzieci wypisały swe imiona na ścianie. Podziemia były wielkie. Ciemne korytarze rozgałęziały się we wszystkie strony. Kalle nie miał ochoty przedłużać swej odkrywczej wędrówki w głąb lochów. Na nic by się to nie zdało, bo nie miał przecież czym sobie poświecić. Jedno było pewne - wujek Einar nie odzyska swego wytrycha, to Kalle postanowił bez wahania. Wprawdzie sumienie trochę się przeciwstawiało, podpowiadając, że nie wolno zatrzymywać cudzej własności, lecz Kalle szybko uciszył te wyrzuty. A na co wujkowi Einarowi potrzebny wytrych? Kto wie, jakie drzwi zamierza nim otwierać! Jeżeli słuszne jest przekonanie Kallego, że wujek Einar to niewyraźne indywiduum, odebranie mu wytrycha jest właściwie dobrym uczynkiem. A poza tym - pokusa, by go zatrzymać, była zbyt wielka. Anders, Eva-Lotta i on mogliby założyć swą kwaterę główną tu w podziemiach zamkowych, zbadać wszystko i może udało by się im wyśledzić, czym się wujek Einar zajmuje. - To ostatecznie rozstrzyga sprawę - powiedział sobie Kalle kategorycznie. Zawrócił do wyjścia. I wtedy zobaczył u podnóża schodów malutki biały przedmiot. Schylił się szybko i podniósł go. To była perła, biała, lśniąca perła. 5 Kalle leżał na wznak pod jabłonią. Chciał się zastanowić, a najlepiej udawało się to w takiej pozycji. - Jest oczywiście możliwe, że perła przeleżała tam od czasów Gustawa Wazy, że jakaś niedbała dworka, schodząc do piwnicy po piwo, zgubiła naszyjnik z pereł - rozważał detektyw Blomkvist. - Tylko czy to prawdopodobne? Gdy się chce rozwiązać zagadkę kryminalną - ciągnął dalej przewracając się na bok, żeby móc spojrzeć w oczy swemu wyimaginowanemu słuchaczowi - trzeba zawsze brać pod uwagę to, co najbardziej prawdopodobne. A najbardziej prawdopodobne jest - tu detektyw nad detektywami twardo uderzył pięścią w ziemię - że perła nie leżała tam od czasów Gustawa Wazy, bo w takim wypadku trafiłby się chyba już przede mną ktoś mający oczy w głowie i znalazł ją. A poza tym, gdyby perła leżała tam przedwczoraj, kiedy byliśmy w piwnicach, taki bystry młody człowiek jak ja na pewno by już wtedy ją odkrył. Zwłaszcza że bardzo uważnie przyglądałem się ziemi pod nogami. No, no - ruchem ręki odżegnał się od podziwu, jakiemu najwidoczniej dawał wyraz wyimaginowany słuchacz - nic nadzwyczajnego, po prostu wprawa i doświadczenie, nic więcej! Jakie wnioski możemy z tego wyciągnąć? Możemy uznać za najbardziej prawdopodobne, że tak zwany wujek Einar zgubił perłę w czasie nocnej wyprawy do ruin zamku. Czy nie mam racji? Domniemany słuchacz nie zgłaszał widać żadnych zastrzeżeń, gdyż detektyw nad detektywami, Kalle Blomkvist, ciągnął dalej: - A teraz pytanie: Czy widuje się wuja Einara w naszyjniku z pereł? Czy paraduje on w klejnotach lśniących od pereł? Znakomity detektyw z rozstrzygającym klaśnięciem uderzył ręką w ziemię. - Z całą pewności nie! Dlatego też - tu chwycił wyimaginowanego słuchacza za klapy - jeżeli nagle wujek Einar zaczyna siać wkoło perłami, mam prawo uznać to za okoliczność dającą wiele do myślenia, czyż nie? Protestu nie było. - Jednakże - ciągnął dalej znakomity detektyw - ja nie jestem z tych, co osądzają na podstawie poszlak i dowodów pośrednich. Wszystko trzeba sprawdzić i mam odwagę twierdzić, że do tego ja właśnie jestem odpowiednim człowiekiem. Tu wyimaginowany słuchacz wybuchnął takim potokiem pochlebnych ocen, dotyczących uzdolnień pana Blomkvista w dziedzinie rozwikływania wszelkich zagadek, że nawet pan Blomkvist uznał, iż trochę tego za wiele. - No, no, tylko bez zbytniego unoszenia się - powiedział łagodnie. - „Detektyw, jakiego jeszcze nie było”, w tym jest chyba nieco przesady. Lord Peter Wimsey też nie ma się czego wstydzić. Otworzył notes. Pod nagłówkiem Okoliczności mocno podejrzane wpisał: Składa nocne wizyty w ruinach zamku. Gubi perły. Z dużym zadowoleniem przeczytał zapiski o wuju Einarze. Teraz jednego tylko pragnął ponad wszystko w świecie: mieć odcisk palca wuja Einara! Przez całe popołudnie próbował, godzinami kręcił się wokół swej ofiary, w najbardziej podstępny sposób podsuwał jej należącą do wyposażenia ręcznej drukarenki poduszkę z tuszem, w nadziei, że wujek Einar przez pomyłkę wetknie kciuk w tusz, a potem położy go na przygotowanym papierze. Lecz, rzecz dziwna, wujek Einar nie dał złapać się w pułapkę. - Oczywiście, szczwany lis - fuknął Kalle. - Nie ma innego sposobu, tylko zachloroformować go i gdy będzie nieprzytomny, wziąć odcisk jego palca. - Leżysz sobie w najlepsze, ty leniu, a przedstawienie zaczyna się za kwadrans! Przewieszony przez płot Anders ciskał gniewne spojrzenia na błogo odpoczywającego. Kalle zerwał się. Nie jest łatwo być jednocześnie detektywem i artystą cyrkowym. Wylazł przez dziurę w płocie i puścił się galopem u boku Andersa. - Ludzie przyszli? - wysapał biegnąc. - Pytanie - odparł Anders. - Wszystkie miejsca siedzące zajęte. - To chyba kasę mamy nabitą? - Osiem pięćdziesiąt - powiedział Anders. - Ale ty powinieneś był zastąpić Evę przy sprzedaży biletów, a nie wylegiwać się na trawie jak basza. Wbiegli na strych nad piekarnią. Stała tam Eva i wyglądała przez szparę w zamkniętym okienku. - Widownia pełna - powiedziała. Kalle podszedł i też wyjrzał. Były dzieciaki z całej dzielnicy i nawet trochę obcych. W pierwszym rzędzie królował wujek Einar. Obok niego siedział piekarz i pani Lisander, a w drugim rzędzie Kalle zobaczył swojego tatę i mamę! - Taka jestem zdenerwowna, że nogi się pode mną uginają - jęknęła Eva-Lotta. - Bądźcie przygotowani na to, że w akrobatycznym numerze spadnę wam na głowę. A szkapa jest dziś w złym humorze, spodziewam się więc najgorszego także i w numerze z tresurą koni. - Tylko nie zrób nam wstydu, zapowiadam ci - ostrzegał Anders. - Przedstawienie może się zacząć! - niecierpliwie zawołał wuj Einar. - O tym to chyba my postanowimy, tak mi się przynajmniej zdaje - z goryczą stwierdził dyrektor cyrku, zwracając się do swych współpracowników. Włożył jednak swój cylinder, a ściślej mówiąc, cylinder piekarza Lisandera, otworzył okienko, schwycił sznur i zsunął się po nim na arenę. Eva-Lotta wydała przenikliwy okrzyk triumfu, a publiczność zareagowała żywymi oklaskami. Kalle przez ten czas chyłkiem zlazł po drabinie i pobiegł po piekarską szkapę, która czekała uwiązana do drzewa. Na oczach mile zdziwionej publiczności przeprowadził konia przez całą widownię. Dyrektor cyrku zdjął cylinder, skłonił się uprzejmie i chwycił bicz, stojący w pogotowiu, oparty o ścianę piekarni. Strzelił z bicza. Zarówno on, jak publiczność oczekiwali, że szkapa żwawo pokłusuje dokoła areny, ale szkapa nie była odpowiednio usposobiona. Wpatrywała się tępo w widzów. Dyrektor cyrku raz jeszcze trzasnął biczem i najzupełniej dosłyszalnym dla publiczności szeptem zachęcił konia: - No ruszże się, przygłupku! Szkapa wyciągnęła szyję i uszczknęła kilka trawek, wystających spod trocin. Z góry, ze stryszku nad piekarnią, dało się słyszeć wesołe parsknięcie. To oczekująca na swój występ woltyżerka nie mogła opanować rozbawienia. Publiczność też się rozweseliła, zwłaszcza wujek Einar i mama Evy. W tejże chwili jednak stajenny Kalle zadziałał. Złapał szkapę za uzdę i zupełnie zwyczajnie podprowadził pod okienko strychu. Eva-Lotta chwyciła za postronek, gotowa do rozstrzygającego skoku wprost na grzbiet konia. Ale wtedy w szkapę nagle wstąpiło życie. Wykonała skok, jakim nawet prawdziwy cyrkowy koń mógłby się poszczycić, i gdy Eva zjechała po postronku, nie było grzbietu końskiego, na którym mogłaby wylądować. Wisiała więc na linie, niezdarnie wymachując nogami, póki Andersowi i Kallemu nie udało się zawrócić szkapy, i wtedy Eva-Lotta ześliznęła się na grzbiet konia. Anders strzelił z bata i szkapa zupełnie obyczajnie truchcikiem okrążyła arenę. Eva-Lotta gołymi piętami ściskała boki konia, żeby nakłonić go do bardziej ognistego biegu, ale wszystko na próżno. - Bydlaku - syknęła Eva. Koń jednak okazał się nieczuły na wszelkie ustne namowy. Było założenie, że wspaniałym galopem okrąży arenę i żywością biegu zmyli opinię publiczności tak, by nie zauważyła, że sztuki, jakie Eva wykonuje na grzbiecie konia, są dość proste. Lecz wobec tego, że koń wzbraniał się przed prawdziwie serdecznym wysiłkiem, nic nie można było poradzić na to, że cały numer wypadł trochę kulawo. „I takiego zwierzaka całymi latami karmiło się owsem” - z goryczą myślała Eva. W końcu jednak rozwścieczonemu dyrektorowi cyrku udało się wykonać taki ogłuszający strzał z bata tuż pod nosem konia, że przerażona szkapa stanęła dęba, co w wysoce dramatyczny sposób zakończyło numer i w znacznym stopniu wzmocniło ogólne wrażenie. - Jeżeli numer akrobatyczny też się nie uda - powiedział potem, już na stryszku Anders - to trzeba będzie zwrócić pieniądze za bilety. Koń cyrkowy, co staje i pasie się w najlepsze, to po prostu nieprzyzwoite. Teraz tylko brakuje, żeby w czasie akrobatycznego numeru Eva zaczęła chrupać bułkę. Ale tego Eva nie zrobiła. Powodzenie „tria desperados” było olśniewające. Wujek Einar ułamał kiść białego bzu i z głębokim ukłonem wręczył ją Evie. Reszta programu wprawdzie nie stała na tak wysokim poziomie, ale numer błazeński bardzo się udał, a piosenka Evy także. Właściwie nie zdarza się zwykle, żeby w cyrku śpiewano piosenki, ale to było konieczne dla dopełnienia programu. Eva-Lotta sama napisała piosenkę. Przeważnie była w niej mowa o wujku Einarze. Kiedy Eva-Lotta skończyła, jej mama powiedziała: - Ależ, Evo, nie można być tak uszczypliwym wobec osób dorosłych. - O, wobec wujka Einara można - odpowiedziała Eva. Po zakończeniu przedstawienia pani Lisander zaprosiła na kawę do altanki. Kupiec kolonialny Blomkvist i piekarz Lisander często siadywali w tej altance wieczorami, rozmawiając o polityce. Czasem też opowiadali różne historie, a wtedy Eva, Kalle i Anders też tam siedzieli słuchając. - Czy to możliwe, wydaje mi się, że dziś wszystkie filiżanki mają uszka - powiedział piekarz. - A to coś zupełnie niebywałego. Świat nie widział. Co się z tobą dzieje, moja droga? - zwrócił się do żony, przyjaźnie na nią spoglądając. - Tyle dziś miałaś roboty, że nie zdążyłaś wyszczerbić żadnej filiżanki? Pani Lisander roześmiała się beztrosko i poczęstowała panią Blomkvist biszkoptową babką. Piekarz ułożywszy swe obfite kształty w trzcinowym fotelu obrzucił badawczym spojrzeniem kuzyna swej żony. - Czy to nie nudne, tak się tylko plątać bez żadnego zajęcia? - spytał. - Ja się nie uskarżam - odparł wujek Einar. - Potrafię jakoś obejść się bez pracy. Żebym tylko mógł lepiej sypiać. - Mogę ci dać proszek nasenny - powiedziała pani Lisander. - Zostało mi trochę z tych, które doktor mi przepisał, kiedy miałam ból w ramieniu. - Nie jestem pewien, czy praca nie byłaby lepsza od proszka nasennego - rzekł piekarz. - Wstań o czwartej rano i pomóż mi wyrabiać bochenki, a gwarantuję ci, że będziesz spać następnej nocy. - Dziękuję, wolę jednak proszek - powiedział wujek Einar. A znakomity detektyw Blomkvist, który siedział obok swej mamy po przeciwnej stronie stołu, pomyślał sobie: „Dobrym sposobem, jeśli się chce zasnąć, jest leżeć spokojnie w łóżku. Jak się ktoś po całych nocach włóczy, to nic dziwnego, że nie może oka zmrużyć. Ale weźmie proszek i będzie spać jak zabity”. Anders i Eva-Lotta wypili już kawę. Siedzieli przed altanką na trawniku i dmuchali w źdźbła trawy, bardzo radzi, że udaje im się wywoływać zupełnie przerażające hałasy, Kalle właśnie zamierzał przyłączyć się do nich. Wiedział, że hałas, jaki on potrafi wydobyć ze źdźbła trawy, przewyższa wszystko w tej dziedzinie. Ale nagle wpadł na pomysł! Olśniewający, genialny pomysł, godzien mistrza detektywów. Potakująco kiwał głową. Tak, tak właśnie należy postąpić! Poderwał się, ułamał odpowiednią trawkę i zatrąbił przeraźliwą triumfalną fanfarę. 6 Oczywiście nie było to pozbawione ryzyka. Ale detektyw musi ryzykować. Jeżeli nie ma na to ochoty, może równie dobrze machnąć ręką na zawód detektywa i zostać sprzedawcą gorących kiełbasek albo czymś takim. Kalle się nie bał. Było to bardzo podniecające. Nastawił sobie budzik na drugą. Druga godzina to odpowiednia pora. Jak długo trwa, zanim proszek nasenny zacznie działać? Kalle nie był tego pewien. Koło drugiej jednak wujek Einar powinien spać jak suseł. Kallemu trudno było uwierzyć, że może być inaczej. I wtedy się to stanie. Bo jeżeli się wreszcie znalazło Tajemniczą Osobę, to trzeba mieć odcisk palca tej osoby. Rysopis i znaki szczególne, i inne takie to może być dobre, nic jednak nie dorówna porządnemu odciskowi palca. Przed pójściem do łóżka Kalle ostatni raz spojrzał w okno. Białe firanki w oknie naprzeciwko wydymały się lekko od wieczornego podmuchu. Tam wewnątrz był wujek Einar. Może właśnie wziął proszek nasenny i położył się. Kalle wyłamywał palce z podniecenia. Wcale nie będzie trudno. Ileż to razy on, Eva-Lotta i Anders posługiwali się tą drabiną przeciwpożarową, ostatnio na wiosnę, kiedy to u Evy na strychu mieli kryjówkę rozbójników. I jak wujek Einar potrafił po niej zleźć, to Kalle potrafi wleźć. - A więc o drugiej, jakem detektyw Blomkvist. Kalle wlazł do łóżka i zasnął. Spał niespokojnie. Śniło mu się, że wujek Einar goni go dokoła ogrodu piekarza. Kalle uciekał ile sił, ale wujek Einar go doścignął. Złapał w końcu Kallego za kark i powiedział: „Nie wiesz, że każdy detektyw musi mieć blaszaną puszkę przywiązaną do ogona, żeby było słychać, kiedy nadchodzi”? „Tak, ale ja przecież nie mam ogona” - bronił się Kalle żałośnie. „Gadanie, oczywiście, że masz! A co to takiego?” Kalle się obejrzał i stwierdził, że ma ogon, zupełnie taki jak Tusse. „O, tak” - powiedział wujek Einar przywiązując puszkę. Kalle parę razy podskoczył, a puszka zagrzechotała przeraźliwie. Był tak nieszczęśliwy, że na płacz mu się zbierało. Co powiedzą Anders i Eva-Lotta, kiedy on przyjdzie dzwoniąc puszką? Nigdy już nie będzie się mógł z nimi bawić. Kto będzie chciał przestawać z nieszczęśnikiem wywołującym podobny hałas. Zresztą Anders i Eva-Lotta tam stoją. I śmieją się z niego. „Tak bywa z detektywami” - powiedział Anders. „Czy to prawda, że wszyscy detektywi muszą nosić blaszane puszki na ogonie?” - skamlał Kalle. „Absolutnie tak - odparł Anders. - Takie jest prawo”. Eva-Lotta zatkała sobie uszy. „Do diabła, jak ty grzechoczesz” - powiedziała. Kalle musiał przyznać, że ten hałas gorszy był niż wszystko inne. Warczało to, terkotało, oj, jak terkotało... Kalle obudził się. Budzik - rety, jak on dzwonił! Kalle wyłączył go czym prędzej. W ciągu jednej chwili zupełnie oprzytomniał. Dzięki Bogu wcale nie miał ogona. Za ileż to rzeczy człowiek powinien być wdzięczny na tym świecie. A teraz szybko do dzieła. Podbiegł do biurka. W szufladzie leżała poduszeczka z tuszem. Wsunął ją do kieszeni. Papier też musi mieć. I już był gotów. Bardzo ostrożnie zszedł po schodach, unikając stopni, o których z doświadczenia wiedział, że skrzypią. Tylko spokojnie, mawiał stary złodziej. Kalle czuł się zupełnie dziarsko. Przecisnął swe chude i niewielkie ciało przez dziurę w płocie i znalazł się w ogrodzie piekarza. Jak cicho! Jak pachną bzy! A jabłonie! Wszystko jest zupełnie inne niż za dnia. We wszystkich oknach ciemno. U wuja Einara też. Coś w Kallem zadygotało, gdy postawił nogę na drabinie. Pierwszy raz poczuł, że kiełkuje w nim strach. Czy odcisk palca wart jest takiego wysiłku? Właściwie nie wiedział, do czego mu ten odcisk potrzebny. Ale, rozważał, wujek Einar jest na pewno łotrem, a robi się odciski palców wszystkich łotrów. A więc trzeba zrobić odcisk palca wujka Einara. Zwykła codzienna praca, powiedział do siebie zachęcająco znakomity detektyw i zaczął wspinać się po drabinie. A jeżeli, jak wetknę głowę, okaże się, że wujek Einar siedzi na łóżku zupełnie rozbudzony i patrzy na mnie? Co wtedy powiem? Ruchy Kallego zrobiły się trochę niepewne. „Dobry wieczór, wujku. Ładna pogoda w nocy. Wyszedłem się trochę przejść, tak po drabinie w górę i na dół”. Nie. to nie ma sensu. „Mam nadzieję, że ciocia Mia dała mu bardzo mocny proszek nasenny” - pomyślał Kalle, próbując w ten sposób dodać sobie otuchy. Mimo to wdrapując się na parapet, czuł się tak, jakby wchodził do jaskini lwa. W pokoju było ciemno, ale nie tak bardzo, żeby nie można się było rozeznać. Kalle przypominał w tej chwili małą, płochliwą, lecz ciekawą łasiczkę, gotową uciec przy pierwszych oznakach niebezpieczeństwa. Tam stoi łóżko. Słychać głęboki oddech. Dzięki Bogu, wujek Einar śpi. Nieprawdopodobnie wolno zsuwał się Kalle z parapetu zatrzymując się od czasu do czasu i nasłuchując. Zupełny spokój. „Może ona mu dała truciznę na szczury, bo tak ciężko śpi” - pomyślał Kalle. Rozpłaszczył się na brzuchu i ostrożnie pełzł w kierunku swojej ofiary. Zwykła, codzienna praca. Co za szczęście! Prawa ręka wujka Einara zwieszała się za brzeg łóżka. Tylko ją wziąć i... W tejże chwili wujek Einar wymamrotał coś przez sen i zakrył ręką twarz. Stuk, stuk, stuk, Kalle zastanawiał się, czy w tym pokoju ukryta została maszyna parowa. Ale to tylko jego własne serce tak waliło, jakby chciało wyskoczyć. Wujek Einar spał dalej. Teraz ręka spoczywała na kołdrze. Kalle otworzył pudełko ze stemplową poduszeczką i ostrożnie, jakby to był rozżarzony węgiel, ujął duży palec wujka Einara i przycisnął do poduszeczki. - Phyy! - sapnął wujek Einar. Teraz należało wydobyć papier. Ale gdzież się podział? Coś takiego, oszaleć można! Jego własny łotr leży z palcem umoczonym w tuszu, wszystko szło jak po maśle, a tu nie można znaleźć papieru! A przecież miał! Jest! W kieszeni spodni! Bardzo starannie przycisnął wielki palec wujka Einara do kawałka papieru. Załatwione. Miał odcisk palca. Bardziej zadowolony nie mógłby być, nawet gdyby dostał białą myszkę, choć tego najgoręcej pragnęło jego serce. Powolutku wycofać się, przeleźć przez parapet. To już prosta sprawa. Cóż, prawdopodobnie wszystko udałoby się zgodnie z zamierzeniami, gdyby nie to, że ciocia Mia była wielką miłośniczką kwiatów. W tej połowie okna, która nie była otwarta, stała doniczka z małą, niepozorną pelargonią. Kalle ostrożnie podniósł się z pozycji leżącej i...! Przez chwilę wydawało mu się, że to trzęsienie ziemi albo inna klęska żywiołowa spowodowała ten przeraźliwy rumor. A to tylko nędzna doniczka z kwiatkiem. Kalle stał przy oknie zwrócony plecami do łóżka wuja Einara. „Zaraz umrę - pomyślał - wszystko mi już jedno!” Każdym włóknem ciała słyszał i czuł, i pojmował, że wujek Einar się obudził. Nic zresztą dziwnego, ta doniczka narobiła hałasu, jakby była całą kwiaciarnią. - Ręce do góry! Był to głos wujka Einara, a jednocześnie brzmiał obco. Zupełnie jak... stal. Niebezpieczeństwu zawsze lepiej spojrzeć prosto w oczy. Kalle odwrócił się i spojrzał prosto w lufę rewolweru. Ach, ileż razy zdarzało mu się to w marzeniach, wiele, wiele razy. I nigdy nie miewał z tym trudności. Zwykle udawało mu się szybkim uderzeniem zaskoczyć mierzącego weń złoczyńcę i ze słowami „bez pośpiechu, drogi panie” zręcznie wytrącić mu rewolwer. W rzeczywistości było nieco inaczej. Kalle już nieraz w życiu się bał. Raz, kiedy pies kasjera z banku rzucił się na niego na rynku, i zeszłej zimy, kiedy wpadł w przerębel, ale nigdy, nigdy jeszcze nie czuł tak paraliżującego, dławiącego strachu jak w tej chwili. „Mamusiu” - pomyślał. - Podejdź bliżej - powiedział stalowy głos. Jak tu iść, kiedy w miejsce nóg ma się coś miękkiego jak ugotowany makaron? W każdym razie spróbował. - Cóż to u licha, to ty, Kalle? Głos wujka Einara przestał być stalowy. W dalszym ciągu jednak brzmiał srogo: - Co ty tu robisz w środku nocy? Odpowiadaj! „Pomocy! - jęknął Kalle w głębi duszy. - Jak ja to wytłumaczę?” W chwilach najstraszliwszej trwogi przychodzi czasem człowiekowi nagłe natchnienie, które może go uratować. Kalle przypomniał sobie, że przed rokiem zdarzyło mu się chodzić przez sen. Łaził po nocy tam i sam, aż wreszcie mama poszła z nim do doktora i dostał środek uspokajający. - No, Kalle - ponaglił wujek Einar. - Skąd ja się tu wziąłem? - powiedział Kalle. - Jak ja tu wszedłem? Nie zacząłem chyba znowu chodzić przez sen? Oj, teraz sobie przypominam, wujek mi się śnił - („to przecież prawda” - pomyślał Kalle) - przepraszam bardzo, że przeszkadzam. Wujek Einar schował rewolwer. Poklepał Kallego po ramieniu. - Dobrze, już dobrze, drogi detektywie - powiedział. - Coś mi się zdaje, że to przez twoje detektywistyczne pomysły zaczynasz chodzić we śnie. Poproś mamę, żeby ci dawała brom przed zaśnięciem, zobaczysz, że to pomoże. No, a teraz najlepiej będzie, jeżeli cię wyprowadzę. Wujek Einar sprowadził go ze schodów i otworzył drzwi. Kalle ukłonił się. W sekundę potem zmykał przez płot jak poszczuty zając. - Miej mnie w swojej opiece - szeptał. Czuł się jak rozbitek uratowany z katastrofy morskiej. Nogi pod nim drżały tak dziwnie. Ledwie zdołał wdrapać się na schody, a dobrnąwszy do swego pokoju, dysząc opadł na łóżko. - Miej mnie w swojej opiece - szepnął jeszcze raz. Długo tak siedział. Niebezpieczny zawód być detektywem! Niektórzy myślą, że to zwykła praca, kwestia wprawy, ale wcale tak nie jest. Jakże często staje się wobec wymierzonej w ciebie lufy rewolweru, tak, tak, bez przesady! Nogi Kallego zaczęły powracać do zwykłego stanu. Obezwładniający strach przeminął. Wsunął rękę do kieszeni. Leżała tam drogocenna kartka. Kalle już się nie bał. Był szczęśliwy. Bardzo pieczołowicie wyjął karteczkę i schował ją do lewej szuflady biurka, gdzie leżał wytrych, gazeta i perła. Matka, która spogląda na swe dzieci, nie ma cieplejszego wyrazu w oczach niż Kalle, gdy spoglądał na zawartość szuflady. Zamknął ją starannie i schował klucz za pazuchę. Potem wyjął notatnik i otworzył na stronie wujka Einara. Znowu trzeba było zrobić mały dopisek. Posiada rewolwer - zapisał Kalle. - Kiedy śpi, ma go pod poduszką. Rodzina Lisanderów o tej porze roku jadała śniadanie na werandzie. Właśnie zabierano się do owsianki, gdy Anders i Kalle ukazali się w pobliżu, by ściągnąć na siebie uwagę Evy. Kalle bardzo był ciekaw, czy wujek Einar wspomni coś o jego nocnych odwiedzinach. Ale wujek Einar zajadał owsiankę, jak gdyby nigdy nic. - Prawda, Einar, jak mi przykro - powiedziała nagle pani Lisander - zapomniałam wczoraj dać ci proszek nasenny. 7 - Najzabawniejsze zawsze są przygotowania - skomentował Anders natychmiast po cyrkowej premierze. Samo przedstawienie było, owszem, interesujące i przyjemne, ale w pamięci zostały jednak dni poprzedzające je, wypełnione próbami i gorączką przygotowań. Byli cyrkowcy snuli się nie wiedząc, co ze sobą począć. Kallemu najmniej zależało na jakimś zajęciu. Działalność detektywistyczna wypełniała jego dnie, a czasem nawet noce. Działalność wywiadowcza, która przedtem skierowana była na bardziej ogólne obserwacje, teraz skupiła się całkowicie na wujku Einarze. Anders i Eva-Lotta często mówili, że ich gorącym pragnieniem jest, żeby wujek Einar wreszcie sobie wyjechał, Kalle natomiast ze strachem przewidywał dzień, w którym jego własny przestępca zbierze manatki i zostawi go bez Osoby Podejrzanej, wokół której mogłyby krążyć myśli detektywa. Okropne by to było, gdyby wujek Einar wyjechał, zanim Kalle zdąży wykryć, jakiego rodzaju przestępcą jest on właściwie. Bo w to, że wujek Einar jest przestępcą, Kalle nie wątpił nawet przez chwilę. Wprawdzie wszyscy poprzedni złoczyńcy Kallego stopniowo okazywali się zupełnie uczciwymi ludźmi, a w każdym razie nie można im było udowodnić jakiegoś przestępstwa, ale tym razem Kalle był pewien. - Tyle poszlak, niemożliwe, żeby było inaczej - przekonywał sam siebie, kiedy czasami, rzadko, ogarniały go wątpliwości. Cóż, kiedy Anders i Eva-Lotta nie mieli ani krzty zainteresowania dla sprawy zwalczania przestępczości, wałęsali się więc i było im nudno. Na szczęście zdarzyło się pewnego dnia, że Sixten, syn kierownika poczty, krzyknął za Andersem - gdy ten szedł ulicą Wielką w towarzystwie Evy - „bawidamek”. Krzyknął, choć chwilowo między bandami Sixtena i Andersa panował pokój. Prawdopodobnie Sixtenowi też się nudziło, skorzystał więc ze sposobności, by wykopać topór wojenny. Anders stanął, Eva-Lotta także. - Coś ty powiedział? - spytał Anders. - Bawidamek - Sixten wypluł z siebie to słowo. - Ach, tak - powiedział Anders. - Bo miałem nadzieję, że może źle usłyszałem. Szkoda, że będę musiał zbić cię w taki upał. - A, nic nie szkodzi - odparł Sixten. - Przyłożę ci kawałek lodu na głowę. Oczywiście jeżeli przeżyjesz! - Spotkamy się wieczorem na Prerii - oznajmił Anders. - Idź do domu i delikatnie przygotuj swą matkę na nieszczęście. Potem rozstali się. Anders i Eva-Lotta wrócili do domu ogromnie ożywieni i zaalarmowali Kallego. Wypowiedzieli wojnę, której blask ozłoci sporą część lata. Kalle był całkowicie pochłonięty obserwowaniem przez płot wujka Einara, który tłukł się po ogrodzie jak dusza potępiona. Kalle właściwie nie życzył sobie, by mu przeszkadzano. Nie mógł jednak nie uznać za przyjemną wiadomości, że Sixten wykopał topór wojenny. Cała trójka zasiadła w altanie i roztrząsała sprawę, ale zaraz zjawił się wujek Einar. - Nikt się ze mną nie bawi - poskarżył się. - Co się tu właściwie dzieje? - Będziemy się bić - krótko wyjaśniła Eva. - Anders będzie się bić z Sixtenem. - A kto to jest Sixten? - Jeden z najsilniejszych w mieście chłopaków - powiedział Kalle. - Anders dostanie lanie. - Z pewnością dostanę - radośnie przyświadczył Anders. - Może mam z wami iść i pomóc? - zaproponował wujek Einar. Wszyscy troje wytrzeszczyli na niego oczy. Czy on naprawdę myśli, że będą mieszać dorosłego do swoich walk? Żeby wszystko popsuć? - No, Anders, co powiesz na mój projekt? - spytał wujek Einar. - Mam iść z wami? - Nie - odpowiedział Anders, nieprzyjemnie dotknięty koniecznością odpowiadania na tak głupie pytanie. - To byłoby nieuczciwe. - No, może rzeczywiście - przyznał wujek Einar, choć wyglądał na trochę urażonego. - Byłoby za to celowe i praktyczne. Tylko że ty za młody jeszcze jesteś, żeby zrozumieć, co to znaczy celowe i praktyczne. Coś, czego człowiek uczy się z wiekiem. - Mam nadzieję, że on się czegoś tak niedorzecznego nigdy nie nauczy - oznajmiła Eva. Wujek Einar wykręcił się na pięcie i poszedł sobie. - Coś mi się wydaje, że się obraził - powiedziała Eva. - Tak, dorośli to są czasem dziwni - rzekł Anders. - A już on jest najdziwniejszy ze wszystkich. I z każdym dniem robi się bardziej natrętny i uprzykrzony. „Tak, tak, żebyście wy wiedzieli” - pomyślał Kalle. Prerią był wielki ugór na skraju miasta, bujnie zarośnięty krzakami. Preria należała do młodzieży. Tu wiedli żywot poszukiwacze złota na Alasce, waleczni muszkieterowie staczali wspaniałe pojedynki, tu rozpalano ogniska w Górach Skalistych i strzelano do lwów w afrykańskiej dżungli, szlachetni rycerze mknęli na swych dumnych rumakach, groźni chicagowscy gangsterzy celnie mierzyli z pistoletów automatycznych - wszystko zależało od tego, jaki film akurat szedł w kinie miejskim. Latem kino było oczywiście zamknięte, co nie znaczyło, że należy siedzieć z założonymi rękami. Zawsze były jakieś prywatne bójki do załatwienia, a nawet zupełnie pokojowe zabawy mogły z pożytkiem odbywać się na Prerii. Tam właśnie skierowali swe kroki Anders, Kalle i Eva-Lotta w nastroju czujnego oczekiwania. Sixten ze swą bandą już tam był. Członkowie bandy nazywali się Benka i Jonte. - Oto idzie ten, z którego serca wytoczona zostanie krew! - zawołał Sixten, groźnie wymachując rękami. - Kto jest twoim sekundantem? - spytał Anders, jak gdyby straszliwa groźba wcale do niego nie dotarła. Pytanie było raczej czysto formalne, dobrze wiedział, kto będzie sekundantem. - Jonte i Benka! - A oto moi sekundanci - powiedział Anders wskazując Kallego i Evę. - Jaką broń wybierasz? - spytał Sixten zgodnie z ceremoniałem. Wszyscy dobrze wiedzieli, że żadnej innej broni do wyboru nie było, tylko własny kułak, ale zawsze to robi dobre wrażenie, kiedy się przestrzega form. - Walkę wręcz - odpowiedział Anders, tak jak od niego oczekiwano. I zaczęło się. Czworo sekundantów stało w należytej odległości i śledziło walkę z taką pasją, że pot po nich spływał. Z walczących widać było tylko gmatwaninę nóg i rąk, i zmierzwionych czupryn. Sixten był silniejszy, ale Anders szybszy i zwinny jak wiewiórka. Udało mu się od razu na początku wymierzyć przeciwnikowi kilka solidnych ciosów, co miało tylko ten skutek, że roznieciło w Sixtenie niesłychaną żądzę walki. Widoki Andersa były nędzne. Eva zagryzła wargi. Kalle zerknął na nią pospiesznie. Jakże chętnie rzuciłby się do walki z jej powodu. Cóż, niestety, to Anders miał tę wyższość nad nim, że nazwano go bawidamkiem. - Trzymaj się, Anders! - zawołała Eva z najwyższym przejęciem. Ale teraz już i Anders zdążył na dobre się rozgniewać i atakował wściekle, co zmuszało Sixtena do wycofywania się. Zgodnie z przepisami pojedynek tego rodzaju powinien trwać nie dłużej niż dziesięć minut. Benka stał z zegarkiem w garści, a pojedynkujący się, wiedząc, jak cenny jest czas, robili, co mogli, by rozstrzygnąć walkę na swą korzyść. Gdy Benka krzyknął „koniec!”, Sixten i Anders z najwyższym trudem zdołali się opanować i posłuchać jego rozkazu. - Nie rozstrzygnięta - oznajmił Benka. Sixten i Anders podali sobie ręce. - Zniewaga została wymazana - powiedział Anders. - Ale jutro ja zamierzam ciebie znieważyć i będzie dalszy ciąg. Sixten skinął głową na znak zgody. - Oznacza to wojnę Dwóch Róż.* [Wojna Białej i Czerwonej Róży (1455-85) - walki o tron Anglii między dwoma młodszymi liniami dynastii Plantagenetów: Lancasterami (w herbie czerwona róża) i Yorkami (biała róża).] Sixten i Anders ochrzcili swe bandy wedle znakomitych wzorów z historii Anglii. - Tak - powiedział Anders uroczyście - wojna Białej Róży z Czerwoną i tysiące tysięcy dusz śmierć poniesie i zejdzie w otchłanie wiecznej ciemności. Wyrażenie to było również zaczerpnięte z historii i uważał, że brzmi niebywale pięknie, gdy je wygłaszać po zakończeniu walki, przy zapadającym nad Prerią mroku. Białe Róże - Anders, Kalle i Eva-Lotta - poważnie uścisnęli dłonie Czerwonym Różom - Sixtenowi, Benkowi i Jontemu. I rozstali się. Najważniejsze było, że Sixten, choć uważał, że ma powody, by wołać „bawidamek” za Andersem idącym przez ulicę z Evą, całkowicie i bez zastrzeżeń uznawał ją za godnego przeciwnika i przedstawiciela Białych Róż. Trzy Białe Róże szły do domu. Zwłaszcza Białej Róży imieniem Kalle bardzo się spieszyło. Bo Kalle nie mógł być naprawdę spokojny, jeśli na chwilę choćby przestawał czuwać nad wujkiem Einarem. „Zupełnie jak wielkanocne prosię” - pomyślał Kalle. Andersowi leciała krew z nosa. Wprawdzie Sixten powiedział, że „wytoczona zostanie krew z jego serca”, lecz groźba ta nie została całkowicie wypełniona. - Tym razem twoja walka była dobra - powiedziała Eva-Lotta z uznaniem. - Cóż znowu, nic nadzwyczajnego - skromnie odpowiedział Anders, zerkając jednocześnie na zawalaną krwią koszulę. Pewnie będzie o to awantura, jak wróci do domu. Lepiej możliwie najszybciej mieć tę przykrość za sobą. - Do jutra - powiedział i pobiegł w swoją stronę. Kalle i Eva-Lotta szli razem, ale Kalle przypomniał sobie, że mama poprosiła, żeby kupił wieczorną gazetę. Więc też powiedział Evie „do jutra” i sam już skierował się do kiosku. - Wszystkie gazety rozprzedane - powiedziała panienka z kiosku. - Spróbuj, może u portiera w hotelu jeszcze dostaniesz. No cóż, innego sposobu nie było. Przed hotelem Kalle natknął się na posterunkowego Bjorka i odczuł przypływ koleżeńskiej sympatii do niego. On sam wprawdzie był detektywem prywatnym, a detektywi prywatni zawsze są o parę szczebli wyżej niż zwykły policjant - gdyż policjanci wykazują najczęściej wyjątkową niezdarność w rozwiązywaniu zupełnie prostych zagadek kryminalnych - czuł jednak, że z posterunkowym Bjorkiem łączy go zawodowa nić. Obaj działali na rzecz zwalczania przestępczości w społeczeństwie. Kalle chętnie zasięgnąłby rady posterunkowego Bjorka w tym czy owym. Wprawdzie nie było wątpliwości co do tego, że Kalle był jak na swój wiek wybitnym kryminologiem, ale trudno też było zaprzeczyć, że ma dopiero trzynaście lat. Przeważnie udawało mu się zamykać oczy na ten fakt i podczas działalności detektywistycznej zawsze widział się w postaci dorosłego mężczyzny o ostrym, przenikliwym spojrzeniu, z fajką nonszalancko tkwiącą w kąciku ust, człowieka, który przez posłusznych prawu obywateli miasta tytułowany był „panem Blomkvistem” i traktowany z wielkim szacunkiem, natomiast w elementach przestępczych budził najgłębsze przerażenie. W tej chwili jednak czuł się trzynastolatkiem i skłonny był przyznać, że posterunkowy Bjork w pewnych sprawach posiadał doświadczenie, jakiego jemu samemu brakowało. - Moje uszanowanie - powiedział posterunkowy. - Sługa uniżony - odparł Kalle. Posterunkowy obrzucił badawczym spojrzeniem czarny wóz marki „Volvo”, zaparkowany przed hotelem. - Sztokholmski samochód - powiedział. Kalle stanął obok, z rękami założonymi za plecy. Długą chwilę stali milcząc i w zamyśleniu przyglądali się przechodniom z rzadka przemierzającym rynek. - Wujku Bjork - powiedział nagle Kalle - jak się myśli, że ktoś jest opryszkiem, to co się robi? - Daje się mu w pysk - wesoło odpowiedział posterunkowy Bjork. - Tak, ale ja chciałem spytać, jeżeli on popełnił jakieś przestępstwo - wyjaśnił Kalle. - Zatrzymuje się go, oczywiście. - Ale jeżeli się tylko podejrzewa, a dowodów nie ma? - nie dawał za wygraną Kalle. - Śledzi się go do skutku. - Posterunkowy Bjork uśmiechnął się szeroko. - Aha, tylko nie spartol czego w moim zawodzie - powiedział życzliwie. „Na pewno nie spartolę” - pomyślał Kalle urażony. Nikt nie brał go na serio. - No, to bywaj, Kalle, muszę zajrzeć na dworzec. Zastąp mnie tu przez ten czas! - I z tymi słowy posterunkowy Bjork się oddalił. Śledzić go, powiedział. Ale nie można przecież śledzić człowieka, który wciąż siedzi w ogrodzie, jakby sam siebie śledził. Przecież wujek Einar z miejsca się prawie nie rusza. Albo leży, albo siedzi, albo chodzi po ogrodzie piekarza, jak zwierzę zamknięte w klatce, i chce, żeby Eva-Lotta, Kalle i Anders zabawiali go i pomagali w zabijaniu czasu. Właśnie tak - w zabijaniu czasu, byle jakoś przeszedł. Wcale nie wyglądało na to, że wujek Einar ma urlop, raczej, że na coś czeka. „Ale na co, ani rusz nie mogę się połapać” - myślał Kalle, wchodząc do hotelu. Portier był chwilowo zajęty, Kalle musiał zaczekać. Przed recepcją stali dwaj panowie. - Chciałbym wiedzieć, czy tu mieszka niejaki pan Brane - spytał jeden z nich. - Einar Brane. Portier potrząsnął głową. - Jest pan absolutnie pewien, że nie? - Tak, najzupełniej. Dwaj panowie coś do siebie powiedzieli ściszając głosy. - A ktoś nazwiskiem Lindeberg, Einar Lindeberg? - spytał ten sam, co przedtem. Kalle drgnął. Einar Lindeberg to przecież wujek Einar! Zawsze przyjemnie jest móc komuś służyć informacją i Kalle już otwierał usta, by powiedzieć, że Einar Lindeberg mieszka u piekarza Lisandera, ale w ostatniej chwili połknął słowa i wydał tylko niezdecydowany pomruk: - Ee-hm. „No, mało brakowało, a palnąłbyś głupstwo, drogi Kalle - powiedział sobie potem z łagodnym wyrzutem. - Zaczekajmy, zobaczymy, co będzie dalej”. - Nie, gościa o takim nazwisku też nie ma - odparł portier stanowczo. - Nie ma! A pan oczywiście nie wie, czy ktoś nazwiskiem Brane albo Lindeberg nie bawił ostatnio tu w mieście. Mam na myśli, że mógł mieszkać gdzie indziej, nie w hotelu. Portier znowu potrząsnął głową. - Okey! Możemy dostać pokój dwuosobowy? - Proszę bardzo. Pokój numer 34 będzie chyba odpowiedni - uprzejmie odpowiedział portier. - Przygotujemy w ciągu dziesięciu minut. Jak długo panowie zostaną? - To zależy. Przypuszczam, że kilka dni. Portier wyjął księgę rejestracyjną, żeby panowie mogli wpisać swe nazwiska. A Kalle kupił gazetę. Czuł się dziwnie podniecony. - Gorąco, nie ma wątpliwości, że bardzo gorąco - szepnął do siebie. Było nie do pomyślenia, iść stąd teraz, nim dobrze się przyjrzy panom, którzy pytali o wujka Einara. Rozumiał oczywiście, że portier będzie nieco zaskoczony, jeżeli on, Kalle Blomkvist, rozsiądzie się w hotelowym westybulu, żeby przeczytać gazetę, jednak to właśnie był jedyny sposób. Usadowił się w jednym z obitych skórą foteli z miną kupca-hurtownika w podróży, a serce wypełniła mu nadzieja, że portier nie podejdzie i nie wyprosi go. Na szczęście portier musiał przyjąć telefon i nie miał czasu poświęcać uwagi Kallemu. Kalle palcem zrobił dwie dziurki w gazecie, zastanawiając się jednocześnie, jak zdoła wytłumaczyć mamie ten osobliwy zabieg. Potem zapadł w rozmyślania, kim mogą być ci dwaj panowie. Może detektywi. Detektywi najczęściej występują parami, przynajmniej w filmach. A gdyby tak podejść do nich i zagaić rozmowę z którymś mówiąc: „Dobry wieczór, szanowny kolego!” Głupie by to było, żeby nie powiedzieć idiotyczne. Kalle sam sobie odpowiedział na zadane pytanie. Nie powinno się nigdy uprzedzać wydarzeń. Oj, oj, jak to się czasem szczęśliwie zdarza! Ci dwaj usiedli naprzeciwko Kallego. Mógł więc przyglądać się im zza gazety, ile mu się podobało. Rysopis, powiedział sobie znakomity detektyw. Normalna, zwykła praca. Najpierw jeden... nie, coś podobnego, taki wygląd powinien być karalny! Czegoś podobnie odrażającego Kalle nigdy jeszcze nie widział i w cichości ducha pomyślał, że Stowarzyszenie Ochrony Piękności Miasta chętnie by coś zapłaciło za wyniesienie się tego typa za rogatki. Trudno było ustalić, co właściwie sprawiało, że ta twarz wydawała się tak nieprzyjemna, czy niskie czoło, czy zbyt blisko osadzone oczy, krzywy nos czy usta zeszpecone dziwacznym, krzywym uśmiechem. „No, jeżeli to nie jest zbrodniarz - pomyślał Kalle - to jestem archanioł Gabriel we własnej osobie”. Drugi miał wygląd niczym specjalnie nie zwracający uwagi, jeśli nie liczyć chorobliwej niemal bladości. Był niskiego wzrostu, jasnowłosy. Oczy niebieskie, też bardzo jasne o rozbieganym spojrzeniu. Kalle wpatrywał się w nich, mało mu oczy nie wyskoczyły przez dziurki w gazecie. Uszu też nadstawiał. Ci dwaj prowadzili ożywioną rozmowę, niestety, Kalle niewiele z niej mógł zrozumieć. Nagle jednak blady powiedział nieco głośniej: - Nie ma o czym gadać. On musi tu być. Sam widziałem list do Loli. Był na nim bardzo wyraźny stempel pocztowy Lillkoping. List do Loli? Lola? Lola Hellberg, któż by inny! Szare komórki działają, stwierdził Kalle z zadowoleniem. Sam przecież nadawał list do Loli Hellberg, kimkolwiek ta szanowna dama jest. Ma ją wpisaną do notesu. Kalle uparcie usiłował pochwycić coś więcej z rozmowy, ale się nie udało. Wkrótce podszedł portier i zawiadomił, że pokój już został przygotowany, można go zająć. Nieprzyjemny i Blady wstali i oddalili się. Kalle zamierzał zrobić to samo. Wtedy spostrzegł, że loża portiera jest pusta. W westybulu chwilowo nie było nikogo prócz niego. Nie namyślając się ani sekundy otworzył księgę rejestracyjną. Nieprzyjemny wpisywał się pierwszy, to zauważył, a więc to musi być on: Tore Krok, Sztokholm. A jak nazywa się Blady? Ivar Redig, Sztokholm. Kalle wyjął notesik i starannie wpisał nazwiska i rysopis obu nowych znajomych. A na stronie wujka Einara zanotował: Przypuszczalnie nazywa się czasem Brane. Potem wziął gazetę pod pachę i opuścił hotel, wesoło gwiżdżąc walczyka „Przy kominku”. Jeszcze jedna sprawa! Samochód! Musi być ich, tu w mieście bardzo rzadko widywało się wozy ze Sztokholmu. A gdyby przyjechali pociągiem o siódmej, wynajęliby pokój w hotelu parę godzin temu. Zapisał numer samochodu i inne znaki szczególne. Potem obejrzał podwozie. Dość sfatygowane. Tylko prawe tylne koło miało nowiutką oponę marki Gislaved. Kalle zrobił mały szkic bieżnika. - Zwykła codzienna praca - powiedział chowając notes do kieszeni. 8 Wojna Róż wybuchła w dzień po wypowiedzeniu. Sixten znalazł w skrzynce na listy kartkę pełną najstraszliwszych zniewag. Słuszność wszystkiego, co powyżej, zaświadcza Anders Bengtsson, wódz Białych Róż, którym ty niegodzien jesteś sznurowadła zawiązać - widniało na dole kartki. Gwałtownie zgrzytając zębami Sixten pobiegł złapać Benkę i Jontego. Białe Róże w całkowitym pogotowiu przywarowały w ogrodzie piekarza, oczekując ataku Czerwonych. Kalle wdrapał się na klon, z którego był widok na całą ulicę, aż do domu kierownika poczty. Odbywał służbę zwiadowczą, swoją prywatną i na rzecz Białych Róż. - Właściwie nie mam czasu na wojowanie - powiedział do Andersa. - Jestem zajęty. - Co tam znowu - powiedział Anders. - Jakiś dramat kryminalny w toku, jak zwykle? Kulawy Fryderyk znowu szykuje się do zwędzenia kolekty? - E tam, pocałuj mnie - powiedział Kalle. Wiedział, że nie opłacają się wszelkie próby szukania jakiegoś zrozumienia. Posłusznie wlazł na drzewo, jak mu kazano. Bezwarunkowe posłuszeństwo wobec wodza należało do zasad Białych Róż. To, że Kalle został wyznaczony na zwiadowcę, miało tę zaletę, że śledząc ruchy Czerwonych Róż mógł jednocześnie śledzić wujka Einara, który chwilowo siedział na werandzie i pomagał cioci przebierać truskawki. To znaczy oczyściwszy z dziesięć sztuk zapalił papierosa, usiadł na poręczy i wywijał nogami; zaczepiał też Evę, gdy przebiegała tamtędy w drodze do głównej kwatery Białych Róż, mieszczącej się na strychu nad piekarnią - a poza tym wyglądał na bardzo znudzonego. Kalle usłyszał, że ciocia Mia pyta: - Nie dłuży ci się tu tak siedzieć? Uważam, że powinieneś wychodzić na miasto, spacerować, pojechać gdzieś na rowerze, kąpać się czy coś takiego. A wieczorami w hotelu są tańce. Że też ty tam nigdy nie chodzisz! - Dziękuję ci za troskliwość, moja droga - powiedział wuj Einar - ale tak mi tu w ogrodzie dobrze, że nie odczuwam najmniejszej potrzeby zajmowania się czymkolwiek. Przychodzę tu do siebie i wypoczywam nerwowo. Od czasu jak tu jestem, czuję się spokojny i zrównoważony. „Spokojny i zrównoważony! Ale gadka - pomyślał Kalle. - Zrównoważony jak wąż w mrowisku. Pewnie dlatego, że taki spokojny i zrównoważony, nie może sypiać po nocach i leży z rewolwerem pod poduszką”. - Od jak dawna ja tu właściwie jestem? - spytał wujek Einar. - Dnie miajają, trudno się doliczyć. - W sobotę będzie dwa tygodnie - odpowiedziała ciocia Mia. - O rety, tylko, nie dłużej? A mnie się wydawało, że już z miesiąc. Tak, tak, wkrótce trzeba będzie myśleć o wyjeździe. - Jeszcze nie, jeszcze nie - jęknął cicho siedzący na klonie Kalle. - Wpierw muszę się dowiedzieć, dlaczegoś tu przycupnął jak zając za krzakiem. Kalle tak był zajęty rozmową na werandzie, że zupełnie zapomniał o służbie zwiadowczej na rzecz Białych Róż. Został przywołany do rzeczywistości przez odbywającą się szeptem naradę. Na ulicy stali Sixten, Benka i Jonte i usiłowali zajrzeć przez płot. Nie widzieli, że Kalle siedzi nad nimi na klonie. - Mama Evy i jakiś wapniak siedzą na werandzie - zawiadomił Sixten. - Nie możemy więc wejść przez główną bramę. Zróbmy manewr okrążający i weźmiemy ich przez zaskoczenie od strony rzeki, tam jest most. Siedzą z pewnością w swojej kwaterze głównej na strychu nad piekarnią. Czerwone Róże zniknęły. Kalle pospiesznie zsunął się z drzewa i pognał do piekarni. Anders i Eva-Lotta skracali sobie czas oczekiwania spuszczając się po sznurze, który został z okresu występów cyrkowych. - Czerwoni idą! - wrzasnął Kalle. - Przez rzekę, za chwilę! Rzeka przepływająca przez ogród piekarza miała zaledwie kilka metrów szerokości. Eva-Lotta przerzuciła tam deskę, która w potrzebie stawała się „mostem zwodzonym”. To połączenie brzegów rzeki było dość niepewne, lecz kto przebiegał szybko i nie chybocąc, ten rzadko lądował w wodzie. A nawet gdy się to zdarzyło, nieszczęście ograniczało się przeważnie do zamoczenia spodni, bo głębokość wody była nieznaczna. Biali pospieszyli, by zapobiegliwie przerzucić most zwodzony, a potem zaczaić się za krzakami nad brzegiem. Nie musieli długo czekać. Ze wzrastającym zachwytem obserwowali, jak Czerwoni wynurzają się po przeciwnej stronie i ostrożnie wypatrują ukrytych wrogów. - Ha! Most opuszczony! - zawołał Sixten. - Do walki! Zwycięstwo jest nasze! Wbiegł na kładkę, a Benka tuż za nim. Tylko na tę chwilę czekał Anders. Jak błyskawica rzucił się naprzód i nim Sixten poczuł stały grunt pod nogami, Anders zachybotał trochę deską. Nie trzeba było więcej. - To się zdarzyło i faraonowi, kiedy szedł przez Morze Czerwone! - zawołała Eva zachęcająco do pluskającego w wodę Sixtena. Potem Biali co sił w nogach rzucili się ku piekarni, podczas gdy Sixten i Benka z okrzykiem zemsty gramolili się na brzeg. Kalle, Anders i Eva-Lotta wykorzystali te cenne sekundy, by zabarykadować się na strychu piekarni. Drzwi wiodące na schody zostały starannie zamknięte na klucz, postronek wciągnięty. Potem ustawili się w okienku i czekali na wrogów. Wojenna wrzawa zwiastowała, że nadciągają. - Bardzo masz mokro? - współczująco spytał Kalle, gdy Sixten się ukazał. - Tak, jak ty miewasz stale pod nosem - odpalił Sixten. - Wyjdziecie dobrowolnie czy mamy was wykurzyć? - wrzasnął Jonte. - O, moglibyście przecież wdrapać się tu na górę i ściągnąć nas - powiedziała Eva-Lotta. - Czy zrobi wam różnicę, jeżeli nalejemy wam trochę wrzącej smoły za kołnierze? W ciągu minionych lat Czerwone i Białe Róże stoczyły wiele walk. Jednak między członkami band nie było wrogości. Przeciwnie, łączyła ich serdeczna przyjaźń; ich walki były tylko wesołą zabawą, niczym więcej. Nie istniały żadne reguły określające, jak należy prowadzić wojnę. Cel był jeden: możliwie najwięcej dać się we znaki stronie przeciwnej, wszystkie środki były dozwolone, oczywiście prócz wciągania w to rodziców i innych osób postronnych. Opanowywać główną kwaterę przeciwnika, szpiegować, napadać znienacka, brać zakładników, ciskać najstraszliwsze groźby, pisać znieważające listy, wykradać „tajne papiery” przeciwnika i samemu sporządzać wielką ilość tajnych pism (żeby przeciwnik też miał co ściągać), przemycać ważne dokumenty przez linie wroga - wszystko to stanowiło istotne części składowe wojny Róż. Chwilowo Biali czuli swą bezgraniczną przewagę. - Odsuńcie się trochę - powiedział Anders uprzejmie. - Zamierzam właśnie splunąć. Czerwoni z pomrukiem wycofali się za węgieł i daremnie próbowali otworzyć drzwi wiodące na schody. Lecz upojenie zwycięstwem wprawiło wodza Białych w zbytnią pychę. - Powiedzcie Czerwonym, że oddalam się na pięć minut, potrzeba naturalna - powiedział i spuścił się po sznurze. Wyliczył sobie, że zdąży dopaść domeczku z wyciętym w drzwiach sercem, nim Czerwoni odkryją, że porzucił strych. Obliczenie nie zawiodło. Wśliznął się do wnętrza domku i starannie zamknął drzwi za sobą. Nie pomyślał tylko o drodze powrotnej. Sixten stał za rogiem, twarz rozjaśniła mu się, gdy pojął, gdzie znajduje się wróg. Potrzebował mniej więcej dwóch sekund, by podbiec i założyć haczyk ze strony zewnętrznej. Potem wybuchnął triumfalnym śmiechem. Najbardziej złowieszczy śmiech, jaki zdarzyło się słyszeć Kallemu i Evie. - Wódz nasz musi zostać uwolniony ze straszliwej niewoli - zdecydowanie powiedziała Eva. - Ta Biała Róża postarała się o nową kwaterę główną - zachichotał Sixten - od tej pory Róża ta będzie pachnieć cudowniej niż dotąd. - Zostań tu i wymyślaj im - powiedziała Eva do Kallego - a ja zobaczę, co się da zrobić. Ze strychu były schody prowadzące nie na zewnątrz, tylko wprost do piekarni. Eva-Lotta mogła więc wyjść tak, by przeciwnicy jej nie zauważyli. Przebiegła przez piekarnię, podłapując po drodze parę ciasteczek, i wymknęła się przez drzwi w drugim końcu budynku. Potem wykonała wielkie okrążenie i po długim kluczeniu udało jej się wdrapać na parkan za wygódką. Czerwoni tego nie zauważyli. Uzbrojona w długi kij wpełzła na dach wygódki. Anders słyszał, że ktoś się nad jego głową porusza, co było promieniem nadziei w jego żałosnym położeniu. Przez ten czas Kalle był całkowicie zajęty ciskaniem obelg na Sixtena i jego towarzyszy, by całą ich uwagę zwrócić w kierunku stryszka nad piekarnią. Nadeszła nieprawdopodobnie podniecająca chwila, gdy Eva-Lotta sięgała kijem, starając się podważyć haczyk. Gdyby się Czerwoni w tym momencie odwrócili, wszystko byłoby stracone. Kalle z napięciem śledził ruchy Evy i trzeba było wielkiego opanowania z jego strony, by nie ustawać w lżeniu wroga. - Zawszone kundle, oto czym jesteście dla szlachetnych - mówił właśnie, gdy usiłowania Evy zostały uwieńczone powodzeniem. Anders poczuł, że drzwi się poddały i po wielkim biegu na sto metrów znalazł się przy jednym ze starych wiązów. Dzięki wieloletnim ćwiczeniom tylko chwilkę zajęło mu wdrapanie się na drzewo i gdy Czerwoni, wściekli z powodu jego ucieczki, niby krwiożercza sfora stłoczyli się pod drzewem, Anders krzyknął, że pierwszego, który waży się wejść na drzewo, stłucze tak, że go rodzona matka nie pozna. W ostatnim momencie Sixten przypomniał sobie o Evie, która starała się cichcem wycofać w bezpieczniejsze miejsce. Wkrótce jednak miało się okazać, że wolność wodza okupiona zostanie jej własną wolnością. Czerwoni otoczyli wygódkę i Eva - w momencie gdy złaziła z dachu na parkan - spadła im w wyciągnięte ręce jak dojrzały owoc. - Prędko, uprowadzamy ją do naszej kwatery głównej! - zawołał Sixten. Eva-Lotta broniła się z odwagą lwicy, lecz twarde pięści Benki i Jontego zmusiły ją do poddania się. Biali już spieszyli, by jej przyjść z pomocą. Kalle spuszczał się po linie, Anders śmiertelnie niebezpiecznym skokiem znalazł się na ziemi. Podczas gdy Jonte i Benka popychali i ciągnęli Evę w kierunku rzeki, Sixten zatrzymał napastników, potykając się z nimi, by Czerwoni mogli bez przeszkód dotrzeć ze swym jeńcem do własnych szańców. Przetaszczenie dziko opierającej się Evy przez most zwodzony było oczywiście zupełnie niemożliwe. Dlatego Benka bez ceremonii wepchnął ją do wody. - Nie stawiaj oporu, bo będziemy musieli cię utopić - ostrzegł Jonte. Groźba ta w najmniejszym stopniu nie przeszkodziła Evie w jeszcze zawziętszym niż przedtem stawianiu oporu. Doznała też ogromnego zadowolenia, gdy udało jej się parę razy wciągnąć pod wodę Benkę i Jontego. Ona sama oczywiście też się znalazła pod wodą, ale to nie umniejszało radości. Wrzask był tak straszliwy, że piekarz Lisander uznał za konieczne oderwać się od ciast i zobaczyć, co się dzieje. Godnie podążył ku rzece, gdzie jego córka - po kolejnym zanurzeniu - wytknęła właśnie nad powierzchnię ociekającą wodą głowę. Benka i Jonta puścili ją i ze skruchą spoglądali na piekarza. Nawet walka tocząca się wyżej na zboczu zamarła. Piekarz stał chwilę w milczeniu i badawczo spoglądał na swoje dziecko. - Co to znaczy, Evo - powiedział wreszcie - umiesz pływać „pieskiem”? - Pewnie, że umiem - odpowiedziała Eva. - Umiem pływać każdym stylem. - A, jeżeli tak... - powiedział piekarz łagodnie. - Ja tylko to właśnie chciałem wiedzieć. - I wrócił do piekarni. Czerwone Róże miały swą kwaterę główną w garażu należącym do kierownika poczty. Chwilowo nie było tam samochodu, więc Sixten zagarnął całe pomieszczenie na własne potrzeby. Trzymał tu wędki, piłkę, rower i łuk, a także tarczę strzelniczą i oczywiście wszystkie tajne dokumenty i rozkazy Czerwonych Róż. Tu zamknięto ociekającą wodą Evę, lecz Sixten rycersko zaproponował jej pożyczenie swego dresu. - Wspaniałomyślność wobec zwyciężonego to moja dewiza - powiedział. - Bzdura - powiedziała Eva. - Nie jestem ani odrobinę zwyciężona. Zaraz mnie uwolnią. Postrzelajcie sobie przez ten czas do celu. Obaj strażnicy nic przeciw temu nie mieli. Anders i Kalle siedzieli jeszcze nad rzeką i naradzali się posępnie. Martwiło ich, że nie zdołali pokonać Sixtena, wtedy można by przeprowadzić wymianę jeńców. - Przekradnę się tam i zrobię rekonesans - powiedział Anders. - A ty usiądź na drzewie i pilnuj, na wypadek gdyby im przyszła ochota tu wrócić. Broń kwatery głównej do ostatniego człowieka. A jeśli zostaniesz pokonany, spal wszystkie tajne papiery! Kalle wprawdzie uważał, że dość trudno byłoby zastosować się do rozkazu w całej rozciągłości, ale nie sprzeciwiał się. Cóż to za wspaniały punkt obserwacyjny ten klon! Siedząc tam wygodnie w rozwidleniu gałęzi i będąc zupełnie ukrytym za zasłoną liści, miało się widok na frontową część ogrodu piekarza i na ulicę w całej jej rozciągłości aż do rogu, gdzie łączyła się z ulicą Wielką. Kalle był bardzo przejęty walką, jaką stoczyli przed chwilą, lecz jednocześnie czuł wyrzuty sumienia. Wiedział bowiem, że sprzeniewierzył się swym obowiązkom wobec społeczności. Gdyby nie wojna Róż, od wczesnego ranka stałby przed hotelem i śledził tych dwóch panów, co przyjechali wczoraj wieczorem. To może posunęłoby go o krok bliżej w kierunku rozwiązania zagadki. W dole, w ogrodzie, wujek Einar łaził po ścieżkach w tę i z powrotem. Nie widział, że jest podglądany zza zasłony liści, więc Kalle mógł mu się spokojnie i bez obawy przyglądać. Każdy ruch wujka zdradzał zniecierpliwienie i niezadowolenie. Twarz jego miała wyraz takiej zawziętej czujności i odrazy do wszystkiego, że Kalle prawie go pożałował. „Powinniśmy byli jednak trochę się z nim bawić” - pomyślał współczująco. Ulica za parkanem była zupełnie wyludniona. Kalle zerknął w kierunku domu kierownika poczty. Stamtąd mógł oczekiwać ataku. Ale Czerwone Róże nie pokazywały się. Rzucił więc okiem w drugą stronę ulicy Wielkiej. Stamtąd ktoś nadchodził. To byli - nie, chyba niemożliwe - owszem, tak, to oni! Krok i Redig! Kalle w mgnieniu oka stał się czujny i gotowy do działania. Byli coraz bliżej. Mijając furtkę ogrodu piekarza, dostrzegli wujka Einara. I on ich dostrzegł. „Aż przykro patrzeć” - pomyślał Kalle. Bo w tejże chwili wszystka krew uciekła z twarzy wujka. Bielszy nie mógłby chyba być nawet po śmierci. Mysz złapana nagle w pułapkę nie wyglądałaby na tak śmiertelnie przerażoną jak wujek Einar stojący przed furtką. Jeden z tych za furtką przemówił. Ten mały, blady - Redig. Głos jego brzmiał nieprawdopodobnie miękko i łagodnie. - Popatrz, więc mamy tu Einara - powiedział. - Naszego starego, kochanego Einara. 9 Kalle poczuł zimny dreszcz wzdłuż krzyża. Ten głos to spowodował. Z wierzchu taki łagodny, ale w głębi pobrzmiewało w nim coś nieprzyjemnego i groźnego. - Nie wydajesz się specjalnie uradowany naszym widokiem - ciągnął dalej miękki głos. Wujek Einar drżącymi rękami oparł się o furtkę. - Owszem - powiedział - rad jestem. Ale zjawiliście się tak nieoczekiwanie. - Czyżby? - Blady uśmiechnął się. - Co prawda jakeś dawał drapaka, zapomniałeś zostawić nam adres. Przez roztargnienie oczywiście! Na szczęście napisałeś list do Loli z dość wyraźnym stemplem pocztowym. A Lola to dziewczyna rozsądna. Jak z nią serio pomówić, nie jest taka, żeby miała słówka nie pisnąć. Wujek Einar zachłysnął się i pochylił przez furtkę do Bladego. - Coś ty zrobił Loli, ty...! - Spokojnie, spokojnie! - powiedział mu łagodny głos. - Nie podniecaj się! Spokój, wypoczynek i rozrywka, tego człowiek potrzebuje na urlopie. Bo chyba urządziłeś sobie mały urlopik i tu go spędzasz, czy mi się zdaje? - Tak, tak - rzekł wujek Einar. - Przyjechałem tu, żeby trochę odpocząć. - Zrozumiałe! Ciężko pracowałeś ostatnio, prawda? - Cały czas mówił Blady. Ten, którego Kalle nazwał Nieprzyjemnym, stał w milczeniu i tylko się uśmiechał, nie był to jednak, jak się chłopcu zdawało, miły uśmiech. „Gdybym go spotkał na odludnej ulicy, okropnie bym się przestraszył - myślał Kalle. - Choć pytanie, czy spotkać Bladego - Ivara Rediga - nie byłoby jeszcze nieprzyjemniej”. - Do czego ty właściwie zmierzasz, Arturze? - spytał wujek Einar. „Arturze? On się przecież nazywa Ivar - pomyślał Kalle. - No, ale opryszki i bandyci zawsze mają dużo różnych imion”. - Dobrze wiesz, do czego zmierzam - powiedział Blady, a głos mu trochę stwardniał. - Chodź, przejedziemy się autem, pogadamy o tym. - Ja o niczym z wami nie mam do pogadania - gwałtownie powiedział wujek Einar. Blady podszedł o krok bliżej. - O niczym? - powiedział łagodnie. Co to on trzymał w ręku? Kalle musiał wychylić się, żeby zobaczyć. - A, tu go mamy! - szepnął Kalle. Tym razem przyszła kolej na wujka Einara, by znaleźć się przed wymierzoną w niego lufą rewolweru. Dziwne obyczaje mają niektórzy ludzie! Żeby na co dzień chodzić z rewolwerem. Blady pieszczotliwie przesunął ręką po lśniącym metalu, a potem dodał: - A może jednak dokładniej to sobie przemyślawszy pójdziesz z nami? - Nie! - zawołał wujek Einar. - Nie, ja z wami nic nie mam do omówienia. Wynoście się albo...! - Albo zawołasz policję, co? Obaj stojący za furtką roześmieli się. - O nie, drogi Einarze, tego jednak nie zrobisz! Tak samo jak nam, zależy ci na tym, żeby policji w to nie mieszać. Blady znów się roześmiał, dziwnym, nieprzyjemnym śmiechem. - Proszę, jak tyś to sobie dobrze obliczył, drogi Einarze. Trzeba przyznać, że pomysł miałeś świetny. Przez pewien czas mały urlopik zupełnie incognito, póki się największy hałas nie uciszy. Dużo sprytniej niż od razu próbować nawiać za granicę. Łebski chłopak! - Umilkł na chwilę. - Ale trochę jednak przechytrzyłeś - ciągnął dalej i teraz głos jego już wcale nie był łagodny. - Pamiętaj, że nie warto oszukiwać swoich kompanów, to się nigdy nie opłaca. Wielu takich, co próbowali, wykończyło się w młodych latach. Bo nie może tak być, żeby trzech odwalało robotę, a jeden wszystko zgarniał. Blady przechylił się przez furtkę i patrzył na wuja Einara z tak nienawistnym wyrazem twarzy, że Kalle na drzewie pocił się ze strachu. - Wiesz ty, na co mam ochotę? - spytał. - Miałbym ochotę wsadzić ci kulę prosto w to długie cielsko, ty tchórzliwy dryblasie. Wydawało się, że wujek Einar zaczyna odzyskiwać spokój. - A na cóż by się to zdało? - powiedział. - Tak ci pilno wrócić do więzienia? Strzel, a za pięć minut będziesz tu miał gliny. I co na tym zyskasz? Nie myślisz chyba, że noszę to przy sobie? Nie, schowaj tę zabawkę - wskazał na pistolet - i porozmawiajmy rozsądnie. Jeżeli zachowacie się przyzwoicie, skłonny jestem się podzielić. - Twoja szlachetność przechodzi wszelkie granice - zadrwił Blady. - A więc jesteś gotów się podzielić! Szkoda, że trochę późno wpadłeś na ten znakomity pomysł. Cholernie późno. Bo widzisz, kochasiu, teraz to my nie chcemy się dzielić. Masz chwilę do namysłu, bądźmy wielkoduszni i powiedzmy: pięć minut, a potem oddajesz cały kram. Mam nadzieję, że rozumiesz, co mówię, dla twego własnego dobra. - A jeżeli się nie zgodzę? Przecież tu tego nie mam, a jak mnie załatwisz, nie będzie nikogo, kto by ci pomógł to odnaleźć. - Einar, drogi przyjacielu, za kogo ty mnie masz? Myślisz, że się wczoraj urodziłem? Są sposoby zmuszenia takich, co nie mają dość oleju w głowie, bardzo skuteczne sposoby. Wiem, co teraz myślisz. Wiem tak dobrze, jakbym zaglądał do twego zakutego łba. Myślisz, że ci się uda jeszcze raz nas oszukać. Myślisz, że nas powstrzymasz swoją gadaniną o podziale i zwiejesz stąd cichcem, strząśniesz pył ziemi ojczystej ze swoich stóp, zanim ci zdążymy w tym przeszkodzić. A ja ci jedno powiem! Zdążymy ci przeszkodzić, i to tak, że raz na zawsze popamiętasz. Zostaniemy tu w mieście, Tjommen i ja. I przekonasz się, że bardzo często nas będziesz spotykać. Za każdym razem, gdy spróbujesz wyjść za furtkę tego ogrodu, spotkasz starych kochanych druhów. A za którymś razem zdarzy się okazja, by pomówić bez przeszkód, nie sądzisz? „To jest chyba to, co w książkach nazywają zwykle złowróżbnym uśmiechem” - pomyślał Kalle, ostrożnie przyglądając się twarzy Bladego. Pochylił się, żeby móc lepiej widzieć, i w tejże chwili odłamał małą gałązkę. Wujek Einar szybko rozejrzał się dokoła, by sprawdzić, skąd dochodzi trzask, a Kalle zlodowaciał ze strachu. „Żeby mnie tylko nie zobaczyli! Żeby mnie nie zobaczyli! Bo na pewno by mnie sprzątnęli”. Rozumiał, że gdyby został odkryty, znalazłby się w niebywale groźnej sytuacji. Mało prawodpodobne, by człowiek takiego gatunku jak Blady okazał nieco miłosierdzia świadkowi, któremu zdarzyło się podsłuchiwać ich rozmowę w ciągu ostatnich dziesięciu minut. Na szczęście żaden z trzech mężczyzn nie zadał sobie trudu dokładniejszego zbadania, co spowodowało to drobne zakłócenie. Kalle odetchnął. Serce już mu powróciło na właściwe miejsce, gdy nagle dostrzegł coś, co sprawiło, że serce znowu skoczyło i znalazło się w gardle. Ulicą ktoś szedł. Mała figurka w czerwonym, o wiele za dużym dresie. Eva-Lotta. Niosła mokrą sukienkę, wesoło nią wywijając, i gwizdała swą ulubioną piosenkę: Była sobie raz dziewczyna, imieniem Józefina. „Żeby tylko mnie nie zobaczyła - jęknął w duchu Kalle. - Żeby mnie nie zobaczyła. Bo wtedy powie: «Hej, Kalle» i koniec ze mną”. Eva-Lotta zbliżała się. „Zobaczyła mnie oczywiście. Jasne, że spojrzy w górę na nasz punkt obserwacyjny. Oj, oj, po co ja tu w ogóle siadałem?” - Hej, wujku - powiedziała Eva. Wujek Einar zawsze chętnie Evę widział. Ale teraz robił wrażenie niemal wniebowziętego. - Dobrze, że jesteś, Evo - powiedział. - Właśnie chciałem iść zobaczyć, czy mama ma już gotowy obiad. Chodź, pójdziemy razem. Skinął ręką stojącym za furtką. - Do zobaczenia, chłopcy - powiedział. - Niestety, muszę już iść. - Żegnaj, stary - powiedział Blady. - Zobaczymy się jeszcze, możesz być pewien. Eva-Lotta pytająco spojrzała na wujka Einara. - Nie zaprosisz swoich przyjaciół, żeby wstąpili i zjedli u nas obiad? - spytała. - Nie, bo widzisz, oni chyba nie mają czasu. Wujek Einar wziął Evę za rękę. - Innym razem, panieneczko - powiedział Nieprzyjemny. „Teraz, teraz - myślał Kalle - kiedy Eva przejdzie obok klonu. Oj, oj!” Była sobie raz dziewczyna, imieniem Józefina... Eva-Lotta, śpiewając, z przyzwyczajenia spojrzała na rozwidlone gałęzie klonu, gdzie była strażnica Białych Róż. Kalle zajrzał wprost w jej wesołe, niebieskie oczy. Od wielu lat toczyła się wojna Róż. Brało się też udział w niejednej straszliwej walce Indian z bladymi twarzami. W czasie ostatniej wojny światowej prowadziło się robotę szpiegowską na rzecz aliantów i dwóch rzeczy człowiek się nauczył: niczemu się nie dziwić i trzymać język za zębami, jeśli trzeba. Tam oto na klonie siedzi jeden ze sprzysiężonych i trzyma ostrzegawczo palec na ustach, a mina jego wyraża jedno: „Bądź cicho!” Eva-Lotta idzie z wujkiem Einarem. Skarb jedyny Józefiny to maszyna do szycia maszyna-szyna-szyna. 10 - I co pan, panie Blomkvist, sądzi o tej osobliwej rozmowie? Kalle leżał na wznak pod jabłonią, w domu, we własnym sadzie, a wyimaginowany słuchacz znowu przeprowadzał z nim wywiad. - Cóż - powiedział pan Blomkvist - przede wszystkim nie ulega wątpliwości, iż w tym dramacie kryminalnym mamy do czynienia nie z jednym łotrem, ale z trzema. I ostrzegam pana, młody człowieku - (wyimaginowany słuchacz był bardzo młody i niedoświadczony) - ostrzegam pana! Wiele się zdarzy w najbliższej przyszłości. I najmądrzej byłoby, gdyby pan wieczorami siedział w domu. Tu się będzie toczyć walka na śmierć i życie i ktoś, kto nie jest przyzwyczajony do przestawania z wyrzutkami społeczeństwa i mętami, może sobie zupełnie stargać nerwy. Sam pan Blomkvist był oczywiście nawykły do przestawania z wyrzutkami społeczeństwa i mętami, więc jego system nerwowy mógł to wytrzymać. Wyjął z ust fajkę i ciągnął dalej: - Rozumie pan, ci dwaj, Krok i Redig, nie muszę chyba panu mówić, że nie są to ich prawdziwe nazwiska, a więc te dwa typy dadzą się mocno we znaki wujkowi Einarowi, hm, Einarowi Lindebergowi vel Brane, bo i tak się czasem nazywa. Szczerze mówiąc: jego życie jest w niebezpieczeństwie! - A jaką pozycję pan, panie Blomkvist, zajmie w tej walce? - z szacunkiem spytał słuchacz. - Pozycję w obronie społeczeństwa, młody człowieku, społeczeństwa! Jak zawsze! Nawet gdyby miało chodzić o życie. Znakomity detektyw uśmiechnął się melancholijnie. Tysiące razy narażał się na śmierć dla społeczeństwa, ten raz mniej czy więcej, to nie grało żadnej roli. Myśli jego sięgały już dalej. - Bardzo bym jednak chciał wiedzieć, czego oni żądają od wujka Einara - powiedział sam do siebie. I nie był teraz panem Blomkvistem, tylko Kallem, zupełnie bezradnym małym Kallem, który wszystko to razem uważał za dość przerażające. Nagle przypomniała mu się gazeta! Ta gazeta, którą wujek Einar kupił zaraz po swoim przyjeździe, kiedy siedzieli w ogródku cukierni. Gazeta ta spoczywała sobie bezpiecznie w lewej szufladzie biurka. Tylko Kalle nie wpadł na to, żeby ją dokładnie przestudiować. - Niewybaczalna pomyłka - skarcił sam siebie i zerwał się. Pamiętał, że wujek Einar rzucił się na stronę zawierającą „ostatnie wiadomości”. Teraz chodziło tylko o to, żeby się zorientować, co go tam specjalnie obchodziło. Nowe doświadczenia z bombą atomową - chyba nie! Napad na starszego mężczyznę - zobaczymy, może to? Nie, piszą przecież, że dwóch młodzieńców w wieku około dwudziestu lat napadło na starszego pana, który odmówił im papierosów. W to wujek Einar nie mógł być zamieszany. Wielka kradzież biżuterii na Ostermalm - Kalle gwizdnął i szybko przeczytał artykulik. Wielka kradzież biżuterii miała miejsce w nocy z piątku na sobotę przy Banergatan. Mieszkanie, zajmowane przez znanego bankiera sztokholmskiego, tej nocy było puste, złodzieje mogli więc operować bez przeszkód. Przypuszczalnie dostali się do wnętrza otwierając wytrychem drzwi kuchenne. Biżuteria, wartości około 100 000 koron, zamknięta była w kasie pancernej, która w nocy, najprawdopodobniej między 2-4 godziną została z mieszkania wyniesiona. W sobotę po południu kasę - rozprutą i opróżnioną z zawartości - odnaleziono w lesie o trzy mile od miasta, w kierunku północnym. Policja, zaalarmowana w sobotę rano, dotąd nie wpadła na trop sprawców. Panuje opinia, że we włamaniu uczestniczyły dwie, a być może więcej osób, i że jest to najbardziej zuchwała kradzież z notowanych dotychczas w naszym kraju. Policja w całym kraju pozostaje w stanie pogotowia, pilnie strzeżone są zwłaszcza wszystkie porty i przejścia graniczne, gdyż istnieje przypuszczenie, że sprawcy zmuszeni będą szukać drogi za granicę, by móc wyzbyć się tam łupu. Wśród zrabowanych przedmiotów była niezwykle cenna bransoletka wysadzana brylantami, wiele pierścionków z brylantami, brosza z czterema ogromnymi diamentami w złotej oprawie, kolia z pereł orientalnych i antyczny złoty wisiorek ze szmaragdami. - Ach, ty kapuściany łbie, ty pało zakuta - powiedział sobie Kalle. - Że też od razu nie zrozumiałem! Lord Peter Wimsey i Hercule Poirot dawno by już wszystko pokombinowali. Przecież to można wyczytać! Wziął do ręki perełkę. Po czym się poznaje, czy perła jest orientalna? Nagle jak rąbnięcie młotkiem uderzyła go pewna myśl. „Nie noszę tego przy sobie” - powiedział wujek Einar. No, oczywiście. A on, Kalle Blomkvist, wie, gdzie to wszystko jest, bransoletka, brylanty, szmaragdy, platyna, i jak to się tam nazywa. W ruinach zamku oczywiście! Wujek Einar nie odważył się trzymać tego w pokoju. Musiał ukryć w bezpiecznym miejscu. A piwnice pod ruinami zamku były takim miejscem, tam nikt nigdy nie zaglądał. Myśli kłębiły się w głowie Kallego. Musi iść do ruin i znaleźć kosztowności, nim wujkowi Einarowi uda się je stamtąd zabrać. Oj, oj, ale przecież musi także śledzić wujka Einara i tamtych dwóch, żeby móc ich zaaresztować we właściwym momencie. Jak on na to wszystko znajdzie czas? I to na dodatek w trakcie trwania wojny Róż. Nie, nie da sobie rady bez pomocnika. Nawet lord Peter Wimsey nie wybrnąłby zupełnie sam. Musi wtajemniczyć Andersa i Evę-Lottę, poprosić ich o pomoc. Wprawdzie zawsze tylko drwili z jego detektywistycznej działalności, ale tym razem to zupełnie co innego. Jakiś cichy głos podszeptywał Kallemu, że tym razem o pomoc powinien się zwrócić do policji, a Kalle czuł, że ten głos ma rację. Ale gdyby poszedł do komendy policji i opowiedział wszystko, czy uwierzyliby mu? Nie wyśmieli go, jak to zwykle dorośli ludzie robią? Wcześniejsze próby współdziałania w branży detektywistycznej przyniosły Kallemu wyłącznie gorzkie doświadczenia. Nikt nie chciał wierzyć, że można czegoś dokonać, kiedy się ma dopiero trzynaście lat. Nie, zaczeka jednak, póki nie zbierze trochę więcej poszlak. Kalle włożył ostrożnie perłę do szuflady. Ma tu przecież i odcisk palca wujka Einara. Kto wie, kiedy się to przyda. Rad był, że tak przezornie postarał się o odcisk. „Policja nie wpadła jeszcze na trop sprawców” - napisane było w gazecie. No, to zwykła rzecz. Ale parę odcisków palców udało im się chyba zabezpieczyć w miejscu przestępstwa. Odcisk palca, właśnie! Jeżeli jakiś włamywacz już przedtem miał do czynienia z policją, to w kartotekach policji znajduje się jego odcisk palca, wystarczy porównać go z tym, który znaleziono na miejscu przestępstwa i sprawa zostaje wyjaśniona. Od razu można powiedzieć: „To włamanie dokonane zostało przez kulawego Fryderyka”. Oczywiście gdyby to właśnie Fryderyka odcisk znaleziono. Ale może się też zdarzyć, że ten, kto popełnił włamanie, wcale nie ma swego odcisku w kartotece policyjnej i wtedy na nic cała radość. Kalle siedział z karteczką, na której widniał odcisk wielkiego palca wujka Einara; bardzo to był wyraźny i staranny odcisk. I w głowie Kallego powoli rodziła się idea. Można by przecież dopomóc trochę policji, popchnąć ją na właściwy tor, jeżeli „nie wpadła jeszcze na trop”. Jeśli wujek Einar był rzeczywiście zamieszany w to włamanie na Banergatan - zupełnie pewien Kalle oczywiście nie był, choć wszystkie poszlaki na to wskazywały - to może sztokholmska policja ucieszyłaby się z tej kartki z odciskiem palca wujka Einara. Kalle wyjął papier i pióro. I napisał: Do policji kryminalnej. Sztokholm. Potem zaczął gryźć obsadkę. Trzeba było napisać tak, żeby myśleli, że to wyszło spod pióra dorosłego człowieka. Inaczej wrzucą może list do kosza, tacy głupcy. Kalle napisał co następuje: Ponieważ, jak wynika z gazet, zdaje się, miało miejsce włamanie przy Banergatan. Ponieważ Państwo tam może zabezpieczyli jakieś odciski, niniejszym zasyłam takiż w nadziei, że będzie pasował do któregoś z waszych. Bliższe informacje otrzymać można gratis i franco u Karla Blomkvista detektywa prywatnego ul. Wielka 14, Lillkoping. Wahał się chwilę, zanim napisał „detektyw prywatny”. Potem pomyślał, że sztokholmska policja nigdy go przecież nie zobaczy, niech więc myśli, że list napisał pan Blomkvist, detektyw prywatny, a nie Kalle, trzynastolatek. - No więc zrobione - powiedział Kalle i polizał kopertę, żeby ją zakleić. Potem szybko pobiegł do Andersa i Evy. 11 Anders i Eva siedzieli na stryszku piekarni, w kwaterze głównej Białych Róż. Przyjemne miejsce pobytu, wręcz znakomite. Strych służył nie tylko za kwaterę główną, ale i za skład wysłużonych mebli. Stała tam biała komoda, niedawno usunięta z pokoju Evy, stare krzesła tłoczyły się w kącie, był także poobtłukiwany i zniszczony stół z jadalni, w deszczowe dni można było grać na nim w ping-ponga. Choć teraz Eva-Lotta i Anders nie mieli czasu na ping-ponga. Ogromnie byli zajęci sporządzaniem „tajnych papierów”. Gdy już były gotowe, Anders włożył je do blaszanej kasetki, która była najcenniejszą własnością Białych Róż. W niej przechowywane były pamiątki z dawnych wojen z Czerwonymi Różami, traktaty pokojowe, mapy sztabowe, kamień z dziwnymi znakami i mnóstwo innych rzeczy, które nie wtajemniczonemu mogły się wydać rupieciami. Ale dla Białych Róż, dla każdego z członków, zawartość kasetki to były wyłącznie klejnoty, za które chętnie oddaliby krew i życie. Dowódca dniem i nocą nosił przy sobie kluczyk, zawieszony na sznurku na szyi. - Gdzie się właściwie podziewa Kalle? - powiedział Anders wkładając do kasetki świeżo sporządzony dokument. - Przed chwilą siedział na klonie - wyjaśniła Eva-Lotta. W tejże chwili wpadł Kalle. - Skończcie z tym - wysapał. - Musimy natychmiast zawrzeć pokój z Czerwonymi. W najgorszym wypadku możemy się poddać nie stawiając żadnych warunków. - Oszalałeś - powiedział Anders - przecież dopiero zaczęliśmy. - Trudno, nie ma rady. Musimy się zająć ważniejszymi sprawami. Eva, czy ty bardzo lubisz wujka Einara? - Co to znaczy: czy lubię? - zdumiała się Eva. - Dlaczego miałabym go tak bardzo lubić? - No, bo to przecież kuzyn twojej mamy. - Jeśli o to chodzi, to nie wydaje mi się, żeby mama go lubiła - powiedziała Eva. - Więc i ja nie muszę za nim tak okropnie przepadać. Ale dlaczego pytasz? - Więc nie będzie ci przykro, jak usłyszysz, że wuj Einar to łotr? - Wiesz co, Kalle, zamknij się - powiedział Anders. - To kulawy Fryderyk ściągnął kolektę, nie wujek Einar. - Sam zamknij dziób! Wpierw to przeczytaj, potem będziesz gadał - powiedział Kalle wyciągając gazetę. Anders i Eva-Lotta przeczytali artykulik o „Wielkiej kradzieży biżuterii na Ostermalm”. - A teraz posłuchajcie - powiedział Kalle. - A tak na ogół to czujesz się zdrowy? - współczująco spytał Anders. Wskazał brudnym palcem inną notatkę prasową. - „Rozbrykana krowa wywołała panikę”. Nie wydaje ci się, że to też właśnie był wujek Einar? - Nie trzaskaj dziobem, już ci mówiłem. Eva, widziałaś tych dwóch, co rozmawiali z wujkiem Einarem przy furtce? Ładne typki. To jego wspólnicy, a wujek Einar ich oszukał. Oni się nazywają Krok i Redig i mieszkają w hotelu. A biżuteria jest w ruinach zamku. Słowa potokiem spływały z ust Kallego. - W ruinach zamku? Mówiłeś przecież, że mieszkają w hotelu - przerwał Anders. - Krok i Redig mieszkają. A biżuteria, ty jełopie, to znaczy: szmaragdy, platyna, diamenty i takie tam. O rety, jak pomyślę, że biżuteria prawie za sto tysięcy koron leży sobie w piwnicy! - A skąd ty to wiesz? - powiedział Anders z najwyższym niedowierzaniem. - Wujek Einar ci mówił? - Trochę można samemu pokombinować - odparł Kalle. - Jak się rozwiązuje zagadkę kryminalną, zawsze trzeba brać pod uwagę to, co prawdopodobne. W tym miejscu znakomity detektyw Blomkvist zadarł trochę nosa, ale zaraz ustąpił miejsca Kallemu, żywo gestykulującemu i pełnemu strachu, że nie potrafi przekonać tamtych dwojga. Zabrało mu to dobrą chwilę. Ale udało się. Gdy wszystko opowiedział i zdał sprawę ze swych obserwacji, gdy wspomniał o nocnej wizycie u wuja Einara, o znalezieniu perły w ruinach i o rozmowie, którą usłyszał siedząc na klonie, nawet Andersowi to zaimponowało. - Słowo daję, ten chłopak zostanie detektywem, jak dorośnie - powiedział z uznaniem. I oczy mu zabłysły. - O rety, ale będzie ubaw. Co za widoki na przyszłość! Musimy zaraz zacząć. Na wojnę nie ma teraz czasu. - A więc to dlatego - powiedziała Eva-Lotta. - To dlatego tak mi trudno zostawić w spokoju pudełka z ciastkami. Mam długie ręce, tak jak wujek Einar. Tak to bywa, kiedy się ma złoczyńcę w rodzinie. Ale trzeba się go pozbyć z domu, i to natychmiast. Bo jak on ukradnie srebro stołowe! - Chwilowo możesz być spokojna - rzekł Kalle. - Ma ważniejsze rzeczy na głowie niż srebro stołowe, możesz mi wierzyć. Znalazł się w straszliwym potrzasku. Krok i Redig będą go pilnować jak oka w głowie. - To dlatego poszedł się położyć po obiedzie. Powiedział, że źle się czuje. - Bądź pewna, że on się źle czuje - powiedział Anders. - A teraz trzeba przede wszystkim zawrzeć pokój z Czerwonymi. Ty, Eva, weź flagę parlamentariusza, idź do nich i załatw sprawę. Choć oni pewnie będą myśleć, że nas strach obleciał. Eva-Lotta posłusznie przywiązała białą chusteczkę do patyka i powędrowała do garażu Sixtena, gdzie jej oświadczenie o bezwarunkowej kapitulacji przyjęto ze zdziwieniem i niezadowoleniem. - Czy się wam w głowinach pomieszało? - powiedział Sixten. - Teraz? Przecież dopiero zaczynamy! - Poddajemy się - powiedziała Eva. - Całkowicie. Zwyciężyliście. Ale wkrótce znowu was znieważymy, a wtedy wióry z was polecą. Sixten niechętnie sporządził traktat pokojowy, stawiając Białym niezwykle twarde warunki: że po otrzymaniu tygodniówki na drobne wydatki mają połowy zrzec się na zakup mieszanki grylażowej dla Czerwonych, że przy spotkaniu na ulicy któregokolwiek z Czerwonych Biały musi trzykrotnie skłonić się głęboko i powiedzieć: „Wiem, że niegodzien jestem chodzić po ziemi, po której ty stąpasz, panie”. Eva-Lotta podpisała traktat w imieniu Białych Róż, uroczyście uścisnęła rękę wodza Czerwonych i pobiegła z powrotem na strych nad piekarnią. Wpadając w furtkę nie mogła nie zauważyć, że jeden z „przyjaciół” wujka Einara stoi po przeciwnej stronie ulicy. - Warta została zaciągnięta - zameldowała Andersowi i Kallemu. - To chyba będzie lepsza wojna niż z Czerwonymi Różami - powiedział Anders z zadowoleniem. - No, Kalle, więc co mamy teraz robić, jak uważasz? Anders, choć zwykle on był dowódcą, uznał, że w dziedzinie kryminalnej powinien podporządkować się Kallemu, bo to jego specjalność. - Przede wszystkim zająć się tymi kosztownościami. Trzeba iść do ruin. Ale ktoś musi zostać w domu, żeby śledzić wujka Einara i tych dwóch. Kalle i Anders spojrzeli na Evę nakazujące. - Nigdy - zdecydowanie powiedziała Eva. - chcę być razem z wami i także szukać kosztowności. Zresztą wujek Einar leży w łóżku i udaje, że jest chory, więc nic się nie stanie przez ten czas, kiedy nas nie będzie. - Możemy położyć pod jego drzwiami pudełko zapałek - zaproponował Kalle. - Jeżeli będzie leżało w tym samym miejscu, kiedy wrócimy, wiadomo będzie, że nie wychodził. Z motyką i łopatą wędrujemy, gdy jest lato - śpiewał Anders w chwilę później, gdy pospieszali wąską ścieżką pod górę ku ruinom. - Jeżeli kogoś spotkamy, mówimy, że to wyprawa po robaki - powiedział Kalle. Ale nikogo nie spotkali, ruiny były opuszczone i bezludne jak zwykle. Nie słychać było żadnego dźwięku prócz brzęczenia trzmieli. Anders nagle się zastanowił. - Ale jak my się dostaniemy do piwnic? Mówiłeś, żeś tam był, tam gdzie te drogocenności. Jak tyś tam wszedł, wtedy kiedy znalazłeś perłę? Nadeszła wielka chwila Kallego. - No, tak jak się zwykle wchodzi, gdy drzwi są zamknięte - powiedział wyniośle, wyjmując jednocześnie wytrych. Andersowi bardziej to zaimponowało, niżby chciał okazać. - Ale draka - powiedział, a Kalle uznał to za komplement. Drzwi zgrzytnęły. Wejście stało otworem. Kalle, Anders i Eva-Lotta zbiegli po schodach niby sfora myśliwskich psów. Po dwóch godzinach kopania Anders odłożył łopatę. - No, teraz podłoga w tej piwnicy przypomina raczej kartoflisko. Ale nigdy nie widziałem miejsca, gdzie byłoby tak mało diamentów. Trudna rada. - Nie spodziewałeś się chyba, że je tak od razu znajdziemy. - powiedział Kalle, chociaż i on czuł się zniechęcony. Rozgrzebali każdy cal podłogi w wielkiej piwnicy tuż przy schodach. To była główna piwnica. Ale rozgałęziały się z niej długie, ciemne, po części zawalone korytarze, wiodące do krypt, lochów i więziennych cel. Te korytarze wyglądały niezbyt pociągająco, ale oczywiście można było podejrzewać, że wujek Einar przez ostrożność zakopał swój, skarb gdzieś w dalszych piwnicach. Odszukanie go zajęłoby chyba rok. Jeśli w ogóle ukrył swój skarb właśnie tu, w ruinach zamku. Kalle poczuł lekkie zwątpienie. - A gdzie znalazłeś tę perłę? - spytała Eva. - Tam, koło schodów. Ale tam przecież wszystko przekopaliśmy. Eva-Lotta w zamyśleniu przysiadła na najniższym schodku. Płyta kamienna tworząca ten schodek nie była widocznie mocno osadzona w ziemi, bo zachybotała się, gdy Eva siadła. - Czy to możliwe, żeby... - Eva zerwała się i szarpnęła pytę. - Ona się rusza, widzicie?! Dwie pary rąk pospieszyły jej z pomocą. Kamienny schodek odwalono na bok, wielka ilość stonóg rozbiegła się pospiesznie we wszystkie strony. - Kop tutaj - powiedział Kalle do Andersa podnieconym głosem. Anders mocno wbił łopatę w ziemię w miejscu, gdzie leżał schodek. Łopata w coś uderzyła. - Kamień naturalnie - powiedział Anders i drżał trochę, grzebiąc w ziemi palcami, żeby sprawdzić. To nie był kamień. Anders zawalanymi ziemią palcami obmacał ten przedmiot. To była metalowa kasetka. Wyciągnął ją. Dokładnie taka sama jak ta, w której Białe Róże trzymały swe relikwie. Kalle przerwał głębokie milczenie: - Ładna historia. Zwędził nam kasetkę. Taki złodziej. Anders potrząsnął głową. - Nie, to nie jest nasza. Naszą sam zamknąłem na chwilę przed wyjściem. - Ale zupełnie taka sama - zauważyła Eva. - Bo widzicie, on ją kupił w żelaznym sklepie razem z latarką kieszonkową. Takie kasetki mają w sklepie żelaznym. - Tak, naszą też tam kupowaliśmy - przypomniała sobie Eva. - Otwórz ją, zanim dostanę ataku - powiedział Kalle. Anders spróbował. Była zamknięta na klucz. - Ciekawe, czy do wszystkich takich kasetek pasuje jeden klucz. Anders wydobył klucz, który nosił na szyi zawieszony na sznurku. - O! - powiedziała Eva-Lotta. - O! Kalle dyszał, jak po długim biegu. Anders włożył kluczyk, przekręcił. Kluczyk pasował. - O! - powiedziała Eva. A kiedy Anders podniósł wieczko, dodała: - Nie, słuchajcie, coś podobnego. Przecież to zupełnie jak w baśniach „Z tysiąca i jednej nocy”! - A więc tak wyglądają szmaragdy i platyna - z nabożeństwem powiedział Kalle. W kasetce leżało wszystko, co wymieniono w gazecie: brosze i pierścionki, bransoletka i rozerwana kolia z pereł, takich samych jak ta, którą znalazł Kalle. - Sto tysięcy koron - szepnął Anders. - Brr, aż się zimno robi! Eva przesuwała ozdoby przez palce. Wsunęła na rękę bransoletkę, a diamentową broszkę przypięła do kretonowej niebieskiej sukienki. Na każdy palec włożyła pierścionek. Tak wystrojona stanęła przy otworze wpuszczającym trochę światła. Wszystko na niej lśniło i iskrzyło się. - Ach, jak cudownie! Czyż nie wyglądam jak królowa Saba? Żeby tak mieć jeden jedyny maleńki pierścionek! - Właśnie, to są kobiety, popatrz, Kalle - powiedział Anders. - Nie, nie mamy czasu na zabawę. Musimy stąd zmykać. Przypuśćmy, że wujkowi Einarowi nagle przyjdzie ochota wymknąć się, przyjść tu i wygrzebać kasetkę. Przypuśćmy, że przychodzi właśnie teraz! To by była przyjemność, co? Zupełnie jak spotkać bengalskiego tygrysa. - Ja bym tam wolał tygrysa - powiedział Anders. - Ale wiesz przecież dobrze, że wujek Einar nie odważy się wyjść, bo Krok i Redig stoją i tylko na niego czyhają. - W każdym razie - powiedział Kalle - musimy natychmiast gnać na posterunek. - Na posterunek! - głos Andersa wyrażał najgłębsze niezadowolenie. - Nie myślisz chyba pozwolić, żeby policja się wmieszała, teraz, kiedy zaczyna być tak przyjemnie. - Z tym nie jest tak, jak z wojną Róż - trzeźwo powiedział Kalle. - W tej sekundzie musimy iść na posterunek. Nie rozumiesz, że rzezimieszków trzeba zaaresztować? - A nie moglibyśmy ich zwabić w zasadzkę, a potem powiedzieć policji: proszę bardzo, mamy tu trzech bandytów prima sort, sami ich złapaliśmy. Kalle potrząsnął głowę. Ech, ileż to razy detektyw nad detektywami Blomkvist na własną rękę unieszkodliwiał całe tuziny ciężkich przestępców! Tylko że detektyw nad detektywami Blomkvist to była jedna osoba, a Kalle - druga. Kalle zaś bywał czasami praktycznym i rozsądnym młodym człowiekiem. Anders niechętnie ugiął się wobec znajomości rzeczy, jaką w dziedzinie kryminalnej reprezentował Kalle. - Jak chcesz. - Jeżeli tak - powiedziała Eva - to powiemy Bjorkowi. Tylko on ma nam pomagać, nikt inny. To może dostanie za to awans na starszego policjanta. Anders przyglądał się rezultatom pracy ostatnich godzin. - Co my z tym zrobimy? Kartofle posadzić czy zrównać wszystko na nowo? Kalle uważał, że najmądrzej byłoby jako tako zatrzeć ślady ich bytności w piwnicy. - Tylko spieszcie się - powiedział. - To strasznie denerwujące siedzieć ze stoma tysiącami koron w garści. Ja bym chciał się stąd wydostać jak najprędzej. - A co z kasetką? - zastanowiła się Eva. - Nie możemy przecież wyjść ot tak sobie i taszczyć ją zwyczajnie. Gdzie ją schowamy? Po naradzie postanowiono, że kasetka zostanie przez Andersa przemycona do kwatery głównej Białych Róż, a Kalle i Eva pójdą poszukać posterunkowego Bjorka. Anders zdjął koszulę i zawinął w nią kasetkę. W samych tylko spodniach, z łopatą w jednej ręce i węzełkiem z koszuli w drugiej, podjął wyprawę powrotną. - Na pewno każdy, kogo spotkamy, uwierzy, że poszedłem nakopać robaków - powiedział z otuchą. Kalle zamknął starannie drzwi. - Jednego tylko żałuję - powiedział. - Czego? - spytała Eva. - Że nie zobaczymy miny wujka Einara, kiedy przyjdzie i będzie chciał wyjąć kasetkę. - Tak, to byłoby warte co najmniej dwadzieścia pięć óre - przyznała Eva. Na posterunku było cicho i spokojnie. Jedyny policjant rozwiązywał krzyżówkę, jak gdyby przestępczość na tym świecie nie istniała. Ale ten policjant to wcale nie był Bjork. Kalle skłonił się uprzejmie. - Czy zastaliśmy posterunkowego Bjorka? - Wyjechał służbowo. Wróci jutro. Czy mógłbyś mi powiedzieć: potwór mitologiczny, osiem liter? Policjant gryzł ołówek i spoglądał na Kallego wyczekująco. - Nie, ja tu przyszedłem w zupełnie innej sprawie. - Więc, jak powiedziałem, Bjork wróci jutro rano. A może kobieta-wojownik, sześć liter? - Eva-Lotta - powiedział Kalle. - Nie, prawda, to osiem liter. Dziękuję, do widzenia! Przyjdziemy jutro. Kalle wyszedł pociągając za sobą Lottę. - Nie można przecież mówić o takich rzeczach z byle głupkiem, co interesuje się tylko mitologicznymi potworami - powiedział. Eva-Lotta była tego samego zdania. Ustalili, że ze złożeniem meldunku w policji można zaczekać do następnego dnia, nic nie ryzykują. Wujek Einar leży w łóżku i jest dobrze pilnowany. - A tam przed sklepem zegarmistrza stoi Krok - szepnął Kalle do Evy. - Widziałaś już kiedy w życiu taką mordę? - A to pięknie, że zbiry pilnują jeden drugiego - powiedziała Eva. - Bo kiedy niewinny śpi, to anioł stoi na straży, tak mówi przysłowie. Kalle pomacał swe muskuły. - Ale jutro, Evo, jutro będzie walka na śmierć i życie. 12 Tego dnia zapowiadał się większy niż zwykle upał. Lewkonie na klombie w ogrodzie piekarza od rana już zwiesiły główki. Ani śladu najlżejszego choćby wiatru; nawet Tusse wolał schronić się w cień na werandzie, gdzie Frida nakrywała właśnie do śniadania. Eva przybiegła w koszuli nocnej i ze śladem poduszki odciśniętym na policzku. - Nie wie Frida, czy wujek Einar już się obudził? Frida zrobiła tajemniczą minę. - Spytaj lepiej, czy on w ogóle zasnął! O to właśnie chodzi, że nie. Muszę ci powiedzieć, że pan Lindeberg wcale się dzisiejszej nocy nie kładł do łóżka. Eva szeroko otworzyła oczy. - Co Frida ma na myśli? Skąd Frida wie? - Bo byłam w jego pokoju, zaniosłam mu wodę do golenia. Pokój był pusty, a łóżko nietknięte, tak jak je wczoraj zasłałam wieczorem, kiedy wyszedł. Pod wieczór zupełnie wyzdrowiał. - I wyszedł wczoraj wieczorem? Kiedy ja już poszłam spać? - Eva-Lotta tak była podniecona, że chwyciła Fridę za ramię. - Tak, tak, wyszedł. Pewnie dlatego, że dostał ten list. Ojej, przecież ja zapomniałam o soli i o cukrze. - Jaki list, Frido? Nie chodź nigdzie, powiedz, co to był za list? Eva szarpała Fridę za ramię. - Coś okropnego, jaka z Evy ciekawska. Nie wiem, co to był za list, nie czytam cudzej korespondencji. Ale wczoraj wieczorem, jak poszłam po mleko, pod furtką stało dwóch mężczyzn, prosili mnie, żebym doręczyła list panu Lindebergowi, zgodziłam się oczywiście, a wtedy wyzdrowiał w jednej chwili. Teraz wiesz, jak było. Minutę zabrało Evie wrzucenie na siebie ubrania i tyleż mniej więcej potrzebowała czasu, by pobiec do Kallego. Anders już tam był. - Co teraz zrobimy? Wujek Einar zniknął! A myśmy go nie zaaresztowali! Wiadomość spadła jak bomba atomowa. - Powinienem się był tego spodziewać - powiedział Anders ze złością. - Zupełnie jak z tym szczupakiem w zeszłym roku, co już go miałem na haczyku, a on się urwał w ostatniej chwili. - Spokój! Opanowanie! - upomniał Kalle, nie, raczej znakomity detektyw Blomkvist, który miał właśnie występ gościnny. - Praca metodyczna to jedyna droga wiodąca do celu. Najpierw przeprowadzimy rewizję w domu Lindeberga, chciałem powiedzieć, wujka Einara. Dla porządku Kalle poszedł sprawdzić, czy żaden z panów, to jest ani Krok, ani Redig, nie strażuje na ulicy. Ale najwidoczniej zaniechano wystawienia warty. - Łóżko nietknięte, walizka jest - podsumował Kalle, gdy wśliznęli się do pokoju wujka Einara. - Wygląda na to, że miał zamiar wrócić. Ale to może oczywiście być podstęp. Anders i Eva-Lotta usiedli na łóżku i spoglądali ponuro. - Nie, on już nie wróci - powiedziała Eva. - Ale kosztowności jednak uratowaliśmy. Kalle snuł się po pokoju wypatrując. Kosz na śmieci, oczywiście! Podstawowa czynność! W koszu było parę pustych pudełek od papierosów, wypalonych zapałek i stara gazeta. I cała kupka drobnych, drobniutkich strzępów papieru. Kalle gwizdnął. - Będziemy układać łamigłówkę - powiedział. Zgarnął wszystkie papierki i ułożył je przed sobą na biurku. Anders i Eva-Lotta przysunęli się z zainteresowaniem. - Myślisz, że to może być list? - spytała Eva. - To będzie list, zobaczycie! Kalle grzebał w papierkach. Tu i ówdzie udało mu się złożyć słowo. To był list. Wkrótce miał łamigłówkę gotową. Trzy głowy pochyliły się. Czytali: Einar, przyjacielu drogi! Rozmyśliliśmy się, Tjommen i ja. Podzielmy się. Zachowałeś się wprawdzie jak świntuch i gdyby było trochę więcej czasu, wydusilibyśmy z ciebie wszystko. Ale trudno, dzielmy się. Tak będzie najlepiej dla wszystkich, a zwłaszcza dla ciebie, rozumiesz chyba, mam nadzieję. Tylko pamiętaj, bez kantów! Spróbujesz nas jeszcze raz nabrać, to pożegnasz się z życiem, masz na to moje słowo. Tym razem ma to być czysta gra. Czekamy na ciebie przed furtką. Pospiesz się i zabierz z sobą wszystkie świecidełka, od razu damy nogę. Artur. - A więc znowu zrobili spółkę - rzekł Kalle. - Ale świecidełek będą musieli poszukać. - Ciekawe, gdzie oni teraz są - powiedział Anders. - A może zwiali z miasta? Ale muszą być wściekli jak szerszenie! - I co sobie myślą, że kto zabrał kosztowności? - Eva-Lotta ożywiła się na myśl o tym. - A jakby tak zakraść się do ruin i zobaczyć, może są tam i szukają. Jeżeli są, to momentalnie ściągamy policję - powiedział Anders. Coś mu przyszło na myśl: - A jak oni dostaną się do piwnic, kiedy wujek Einar już nie ma wytrycha? - E, takie typki jak Krok i Redig to chodzą obwieszone wytrychami od stóp do głów, kapujesz - wyjaśnił Kalle. Zgarnął wszystkie papierki i wsypał je do pudełka od papierosów. Pudełko schował do kieszeni. - To są, rozumiecie, dowody rzeczowe - wyjaśnił Andersowi i Evie. Słońce prażyło i był duszny upał. Anders, Kalle i Eva dyszeli. Nie mogli iść do ruin zwykłą drogą, by nie narazić się na spotkanie ze złodziejami. - Bo to, widzicie, nie byłoby dobrze - tłumaczył Kalle. - Mogliby zacząć nas podejrzewać, a trudno o coś gorszego. Ten Redig nie wygląda na takiego, co by zniósł, że ktoś miesza się do jego interesów. - Tak źle chyba nie jest, żeby tam jeszcze tkwili - powiedział Anders. - Myślę, że przestraszyli się okropnie, kiedy zobaczyli, że biżuteria zniknęła. Oczywiście jeżeli wujek Einar nie wystawił ich do wiatru. Wdrapywać się po zboczu to mozolna praca. Ale cóż, trudno, kiedy się nie chce iść drogą. Wspinając się trzeba było pełznąć, chwytać się krzaków i zapierać się o kamienie. I jeszcze ten upał, straszliwy upał. Eva-Lotta poczuła, że jest trochę głodna. Nie miała czasu na jedzenie przed wyjściem z domu, wsunęła tylko do kieszeni parę bułek. Oto ruiny. To, że nie szli drogą, miało dodatkową zaletę: wyszli na wierzchołek od tyłu, za ruinami, i mogli po kryjomu zza rogu wyjrzeć, czy nie ma niebezpieczeństwa. Ale spokój był zupełny. Trzmiele buczały jak zwykle, dzikie róże pachniały jak zwykle, drzwi do piwnicy były zamknięte jak zawsze. - Tak jak myślałem. Od razu dali nogę. Że też ich nie zaaresztowaliśmy wczoraj wieczorem, tak mnie to złości, że mało nie pęknę - powiedział Anders. - Trzeba zejść do piwnicy i zobaczyć, czy zostawili jakiś ślad - powiedział Kalle wyciągając wytrych. - Ty się posługujesz wytrychem jak prawdziwy włamywacz - z podziwem w głosie zauważył Anders, gdy drzwi się otwarły. Cała trójka jednocześnie, depcząc sobie po piętach, zbiegła po schodach. W tejże chwili dał się słyszeć przeraźliwy krzyk, który rozległ się po całych ruinach. To Eva-Lotta krzyknęła. I dlaczego? W piwnicy ktoś leżał. Wujek Einar. Ręce miał ciasno skrępowane i związane do tyłu. Rzemienie mocno owijały mu nogi. A w usta miał wciśniętą chusteczkę do nosa. Pierwszym odruchem całej trójki była chęć ucieczki, wujek Einar był ich wrogiem, to zrozumiałe. Tylko że ich wróg w obecnej swej sytuacji był całkowicie bezbronny. Błagalnie wpatrywał się w nich nabiegłymi krwią oczyma. Kalle podszedł i uwolnił go od zatykającej usta chusteczki. Wujek Einar jęknął. - A to łotry! Co oni ze mną zrobili? O Boże, moje ręce. Pomóżcie mi się uwolnić! Eva-Lotta pochyliła się, ale Kalle ją powstrzymał. - Chwileczkę - powiedział. Ogromnie był zmieszany. - Przepraszam, wujku, ale wpierw musimy sprowadzić policję. - Sam uważał za coś niesłychanego, że odważa się w ten sposób mówić do kogoś dorosłego. Wujek Einar wyrzucił z siebie całą wiązkę przekleństw. Potem znowu jęknął. - A więc to wam mam do zawdzięczenia tę przyjemność. Powinienem się był domyślić. Detektyw Blomkvist! Przykro było słuchać jego jęków. - Przestańcie na mnie oczy wybałuszać! - krzyknął. - Idźcie sobie na policję, smarkacze! Wody moglibyście mi przynajmniej dać! Anders co sił w nogach pobiegł do starej studni na dziedzińcu zamkowym. Woda tam była czysta i świeża, a obok stała blaszana kwarta do picia. Wujek Einar - gdy Anders przyłożył mu kwartę do ust - pił, jakby nigdy przedtem wody nie posmakował. Potem znowu zaczął się skarżyć: - O, moje ręce! Tego nawet Kalle nie mógł znieść. - Jeżeli wujek Einar solennie obieca, że nie będzie próbował uciec, możemy rozluźnić rzemień na rękach. - Obiecuję wszystko, czego chcecie. - Zresztą wcale by się wujkowi nie opłaciło próbować, bo jak jedno z nas skoczy na policję, to i tak dwoje zostanie i będzie pilnować. I nogi ma wujek związane. - Twoja bystrość jest godna podziwu - stwierdził wujek Einar. Andersowi, z trudem wprawdzie, udało się rozsupłać pasek, którym skrępowane były ręce. Widocznie ból stał się jeszcze dotkliwszy po rozluźnieniu więzów, bo wujek Einar przez długą chwilę siedział, kołysząc górną połową ciała, i jęczał. - Jak długo wujek tu leżał? - spytała Eva drżącym głosem. - Od wczorajszego wieczoru, moja piękna panno - odpowiedział. - A zawdzięczam to waszemu wścibstwu. - Tak, to przykre - powiedział Kalle. - Bardzo przepraszam, ale musimy jednak iść po policję. - A może byśmy się nad całą sprawą zastanowili - podsunął wujek Einar. - Jak wyście, u licha, wyniuchali tę historię! W każdym razie to z pewnością wy zabraliście biżuterię, a chyba to jest najważniejsze, żeby im ujawnić, że się znalazła. A czy nie moglibyście ze względu na starą znajomość uwolnić biednego grzesznika? Dzieci milczały. - Nie chcesz chyba - wujek Einar błagalnie zwrócił się do Evy - żeby cała rodzina trafiła do więzienia? - Jak się coś zrobi, to i karę trzeba ponieść - odpowiedziała Eva. - I to jest jedyna rzecz, jaką możemy zrobić - oświadczył Kalle. - Poszedłbyś, Anders? - Tak - potwierdził Anders. - Przeklęte pętaki! - krzyknął wujek Einar. - Że też wam karków nie poprzetrącałem, póki była pora. Anders kilkoma skokami wbiegł na schody, tylko wypaść za drzwi i... ale ktoś zastąpił mu drogę. Dwie osoby tarasowały wyjście. Jeden z tych ludzi, ten blady, trzymał w ręce rewolwer. 13 - Coś mi się zdaje, że trafiliśmy na przyjęcie rodzinne - roześmiał się Blady. - Einar, przyjaciel dzieci, w kółku swoich bliskich. Coś tak przyjemnego, że tylko zrobić zdjęcie i w gazecie zamieścić. Nie zrozum mnie źle, drogi Einarze, wcale nie mam na myśli komunikatów policyjnych, są i inne rodzaje publikacji. Urwał i przyglądał się swemu rewolwerowi. - Jakże mi przykro, że przeszkodziliśmy - podjął dalej. - Gdybyśmy się chwilę spóźnili, zostałbyś uwolniony przez twoich małych przyjaciół, a potem już może łatwiej by ci było znaleźć te świecidełka niż wczoraj wieczorem. - Artur, posłuchaj mnie - powiedział wujek Einar - przysięgam ci... - To już robiłeś wczoraj wieczorem - przerwał Blady. - Wystarczy. Jak ci przyjdzie ochota powiedzieć, gdzieś schował drobiazgi, wtedy otwórz buzię. A tymczasem milcz! A póki ci nie przyjdzie ochota gadać, przetrzymamy cię zamkniętego szczelnie jak butelka wody sodowej. Mam nadzieję, że twoi mali przyjaciele nic nie będą mieli przeciw temu, że znów zwiążemy ci rączki? Chyba nie jesteś głodny i spragniony, mój stary? Bo niestety chwilowo nic ci nie mogę dać do przegryzienia, tylko tę chusteczkę. Póki nie nabierzesz rozsądku. - Artur - zawołał wujek Einar rozpaczliwie - musisz mnie wysłuchać! Wiesz, kto wszystko zachapał? Te tu gagatki! - Wskazał na dzieci. - I właśnie mieli gliny sprowadzić, kiedy weszliście. Niech mnie diabli, nigdy nie myślałem, że mogę się ucieszyć na widok waszych gęb, ale teraz zupełnie jakbyście mi z nieba spadli. Na chwilę zapanowała cisza. Blada twarz o kosych oczach zwróciła się w stronę dzieci. Kallego ogarnęło przeczucie straszliwego niebezpieczeństwa. Coś zupełnie innego i o wiele groźniejszego niż wtedy, kiedy stał naprzeciw rewolweru wujka Einara. Nieprzyjemny, który widać nazywał się Tjommen, przerwał milczenie. - Może on tym razem mówi prawdę, Artur. - Możliwe - odpowiedział Artur. - Zaraz się dowiemy. - Pozwólcie mi zająć się pętakami - powiedział wujek Einar - a ja z nich wyduszę, co trzeba. Twarze Andersa, Kallego i Evy zrobiły się jeszcze bledsze. Kalle miał rację, to nie wojna Róż. - Artur - powiedział wujek Einar - jeżeliś wreszcie pokapował, że wcale nie próbuję zrobić was w konia, to może zrozumiesz i to, że teraz właśnie musimy trzymać razem. Przetnij to - wskazał na rzemień krępujący mu nogi - i bierzmy się do rzeczy. Czuję, że najwyższy czas, żeby stąd nawiać. Artur bez słowa pochylił się i przeciął więzy. Wujek Einar wstał z trudem i roztarł zdrętwiałe kończyny. - To była najdłuższa noc w moim życiu - powiedział. Jego przyjaciel Artur uśmiechnął się złośliwie, a Tjommen głośno zarechotał. Wujek Einar podszedł do Kallego i wziął go pod brodę. - No i jak tam, panie detektywie, nie poślesz po policję? Kalle nie odpowiadał. Przegrał. Rozumiał to. - Muszę ci powiedzieć, Artur - ciągnął dalej wujek Einar - że to zupełnie rozsądne dzieci. Bardzo by mnie dziwiło, gdyby nie chciały grzecznie i bez wykrętów powiedzieć wujkowi, gdzie są schowane nasze błyskotki. - Tu ich nie mamy i nie powiemy, gdzie są - krnąbrnie powiedział Anders. - Posłuchaj no mnie, dziecino - rzekł wujek Einar. - Ci dwaj mili wujkowie, których tu widzicie, pomylili się wczoraj. Wydawało im się, że wiem, gdzie jest biżuteria, tylko nie chcę im powiedzieć, gdzie ją schowałem. I dlatego dali mi noc do namysłu. I jak właśnie wspomniałem, była to najdłuższa noc w moim życiu. Nocą tu w piwnicy jest dosyć ciemno, nawet zupełnie ciemno i zimno, prawdę mówiąc. I trudno zasnąć, kiedy się ma ręce i nogi związane. Jeść i pić też się chce, zapewniam was. Chyba dużo przyjemniej leżeć w łóżku, w domu, u mamy, i spać spokojnie, czy nie, Evo? Eva-Lotta patrzyła na wujka Einara z takim samym wyrazem w oczach jak wtedy, kiedy dręczył jej ukochanego kota. - A panu detektywowi - ciągnął dalej wujek Einar - czy odpowiada spędzenie jednej albo, powiedzmy, dwóch nocy tu w ruinach? A może nawet wszystkich nocy, jakie ci jeszcze pozostały. Kalle poczuł, jak nieprzyjemny strach pełznie mu wzdłuż krzyża. - Trzeba się pośpieszyć - przerwał Artur Redig. - Za dużo czasu nam zajęła cała ta krętanina. Słuchajcie! Lubię dzieci, naprawdę lubię, ale dzieciaczki, które wbiły sobie do głowy, żeby sprowadzić gliny, czegoś takiego znieść nie mogę. Zamkniemy was tu w piwnicy, bo jesteśmy zmuszeni. Od was tylko zależy, czy wyjdziecie stąd z życiem, czy nie. Jeżeli oddacie biżuterię, zostaniecie tu tylko jedną, może dwie noce. Jak będziemy bezpieczni, wujek Einar napisze, gdzie jesteście. - Urwał. - A może nie chcecie powiedzieć, gdzie schowaliście biżuterię? Jeżeli tak, to bardzo mi żal waszych rodziców. Myśleć o tym nie mogę. Anders, Kalle i Eva-Lotta też nie mogli o tym myśleć. Kalle spojrzał pytająco na tamtych dwoje. Anders i Eva skinęli potakująco. Innej rady nie było. Musieli powiedzieć, gdzie jest kasetka. - No, panie detektywie - zachęcił wujek Einar. - A na pewno wypuścicie nas, jak powiemy? - spytał Kalle. - Jasne - powiedział wujek Einar. - Nie ufasz wujkowi, chłopcze? Zostaniecie tu tylko, dopóki my nie zdążymy znaleźć się w miejscu przyjemniejszym niż to miasto. Poproszę nawet wujka Artura, żeby was nie związał, więc wcale tak źle nie będzie, zobaczycie. - Kasetka jest na strychu nad piekarnią, tam gdzie mieliśmy garderobę cyrku „Kalottan” - powiedział Kalle i widać było, ile go kosztuje wydobycie z siebie tych słów. - Stoi w białej komodzie. - Świetnie - powiedział wujek Einar. - A wiesz na pewno, gdzie to jest, Einar? - spytał Artur Redig. - Oczywiście. I sam widzisz, że musimy trzymać razem. Żaden z was nie może wejść na strych piekarni nie budząc podejrzeń, a ja mogę. - Okey! - powiedział Artur. - Idziemy. Przyjrzał się trójce dzieci stojących w milczeniu. - Mam nadzieję, że powiedzieliście prawdę. Uczciwość najbardziej się opłaca, młodzi przyjaciele, to dobra dewiza życiowa. Jeżeli zełgaliście, wrócimy tu na chwilę, a wtedy kiepsko będzie, o, kiepsko. - Nie zełgaliśmy - rzekł Kalle z gniewem, patrząc spode łba. Wujek Einar podszedł do niego. Kalle udał, że nie dostrzega jego wyciągniętej ręki. - Cześć, panie detektywie - powiedział wujek Einar. - Myślę, że najmądrzej byłoby dać spokój kryminalistyce. A propos, mogę dostać mój wytrych z powrotem? Bo to chyba ty go ściągnąłeś? Kalle wsunął rękę do kieszeni i wyciągnął wytrych. - Najmądrzej byłoby, żeby wujek też dał spokój temu i owemu - powiedział zuchwale. Wujek Einar roześmiał się. - Cześć, Anders, dziękuję za mile spędzony czas. Cześć, Evo. Urocze z ciebie dziecko, zawsze tak uważałem. Pozdrów mamę, na wypadek gdybym nie zdążył się z nią pożegnać. Poszedł ku wyjściu razem ze swymi kompanami. W drzwiach odwrócił się i kiwnął ręką. - Przyrzekam, że napiszę, gdzie jesteście, żebym tylko nie zapomniał! Ciężkie drzwi zatrzasnęły się z hukiem. - To moja wina - powiedział Kalle po chwili milczenia, która wydawała się nieskończenie długa. - Wyłącznie moja wina. Nie powinienem był was w to wciągać. A może i sam się do tego mieszać. - E tam, zaraz wina - powiedziała Eva. - Skąd mogłeś wiedzieć, że to tak będzie. Znowu zapanowała cisza, okropna cisza. Jakby świat na zewnątrz przestał istnieć. Jak gdyby była tylko ta piwnica i nieustępliwe, zamknięte drzwi. - Szkoda, że nie zastaliśmy wczoraj Bjorka - powiedział wreszcie Anders. - Nie mów o tym - odrzekł Kalle. Potem nikt się już nie odzywał. Myśleli. Wszyscy mniej więcej to samo. Że się nie udało. Biżuteria przepadła, złodzieje uciekną za granicę. W tej chwili jednak wszystko to nie miało znaczenia wobec faktu, że siedzieli tu zamknięci, że nie mogli wyjść i nie wiedzieli, czy w ogóle kiedykolwiek wyjdą. Myśl tak przerażająca, że trudno ją było domyśleć do końca. A jeżeli wujek Einar wcale nie napisze? Zresztą - jak długo idzie list z zagranicy? A jak długo można żyć bez jedzenia i picia? I czy dla tych bandytów nie najwygodniej, żeby dzieci zostały tu na zawsze? Za granicą też jest policja, i gdyby dzieci opowiedziały, kim byli złodzieje, wujek Einar i jego kompani nie byliby tak bezpieczni, jak w wypadku, gdy Kalle, Anders i Eva-Lotta nigdy nie będą mieli okazji, by ujawnić ich nazwiska. „Napiszę, żebym tylko nie zapomniał” - to były ostatnie słowa wujka Einara, i zabrzmiały złowróżbnie. - Mam trzy bułki - powiedziała Eva wsuwając rękę do kieszeni. Zawsze mała pociecha. - Więc z głodu nie umrzemy, chyba dopiero po południu - powiedział Anders. - Pół kwarty wody też zostało. Trzy bułki i pół kwarty wody. A co potem? - Trzeba wołać o pomoc - powiedział Kalle. - Może jakiś turysta przyjdzie obejrzeć ruiny. - Jeżeli sobie dobrze przypominam, to w zeszłym roku było dwóch turystów - powiedział Anders. - Długo mówiono o tym w mieście. Dlaczego dziś nie miałby przyjść turysta? Stanęli pod małym okienkiem, przez które wpadała smuga światła. - Raz, dwa, trzy, razem! - zakomenderował Anders. - Pomocy! Pomocy! Cisza, jaka zapanowała potem, wydawała się jeszcze cięższa! - Wszyscy jeżdżą do Gripsholmu, do Alvastry* [Alvastry - słynne ruiny szwedzkich zamków (przyp. tłum.)] i do innych takich miejsc - z goryczą powiedział Anders. - A takie ruiny jak nasze nikogo nie obchodzą. Nie, żaden turysta nie usłyszał ich wołania o pomoc i nikt inny też nie usłyszał. Minuty mijały, robiły się z nich godziny. - Żebym chociaż powiedziała w domu, że idę do ruin - pożałowała Eva. - To już niedługo pewnie przyszliby nas szukać. Ukryła twarz w dłoniach. Kalle parę razy przełknął ślinę i wstał. To było nie do zniesienia: siedzieć i patrzeć na Evę. Drzwi, czy jest jakaś możliwość, żeby je rozbić? Wystarczyło jedno spojrzenie, by stwierdzić, że nie warto nawet próbować. Kalle schylił się, żeby podnieść coś, co leżało tuż koło schodów. Była to kieszonkowa latarka wujka Einara. Że też o niej zapomniał, co za szczęście! Powolutku zrobi się noc, ciemna, zimna noc - pocieszająca jest świadomość, że w potrzebie można będzie rozproszyć ciemności na kilka chwil. Bateria nie starczy oczywiście na długo, można będzie jednak zaświecić i zobaczyć, która godzina. Nie dlatego, żeby to miało jakiekolwiek znaczenie, czy jest trzecia, czwarta czy piąta, wkrótce nic już nie będzie miało znaczenia. Kalle czuł, że wzbiera w nim głucha rozpacz. Krążył w kółko, „wydany na pastwę ponurych myśli”, jak piszą w książkach. Lepsze to było niż siedzieć i czekać. Wszystko było lepsze niż takie siedzenie z założonymi rękami. Już lepiej byłoby nawet zapuścić się w te ciemne błędne korytarze, prowadzące do głębiej położonych piwnic, spróbować je zbadać. - Anders, mówiłeś kiedyś, że chciałbyś zbadać podziemia zamkowe, zrobić plany i tu urządzić naszą kwaterę główną. Dlaczego nie skorzystać teraz ze sposobności? - Czy ja rzeczywiście mówiłem coś tak głupiego? Musiałem mieć tego dnia udar słoneczny. Jeżeli uda mi się stąd wyjść, to wiem już, czyja noga nigdy więcej nie postanie w tych starych rozsypujących się zwaliskach, zapisz to sobie! - A ja jednak ciekaw jestem, dokąd te przejścia prowadzą - upierał się Kalle. - A może tu jest jakieś inne wyjście, o którym nikt nie wie. - Tak, a może cała gromada archaniołów przyjdzie i zechce nas odgrzebywać już dziś po południu. Bo to zupełnie tak samo prawdopodobne. Eva-Lotta zerwała się. - Tylko że jak będziemy tak siedzieć bezczynnie, to dostaniemy kręćka. Uważam, że lepiej zrobić tak, jak chce Kalle. Latarkę przecież mamy, możemy sobie poświecić. - Mnie tam wszystko jedno, proszę bardzo - powiedział Anders. - A nie zjedlibyśmy najpierw? Trzy bułki to w każdym razie trzy bułki, cokolwiek zamierzamy zrobić. Eva każdemu dała po bułce, jedli w milczeniu. Dziwnego i okropnego doznawali uczucia na myśl, że może po raz ostatni w życiu coś jedzą. Popili wodą z kwarty, a potem wzięli się za ręce i podjęli wędrówkę w ciemność. Kalle szedł pierwszy i świecił latarką. W tej samej chwili samochód zahamował przed posterunkiem policji, jedynym w tym małym mieście. Z samochodu wyskoczyło dwóch policjantów. Weszli do lokalu policji, gdzie natknęli się na posterunkowego Bjorka, który zdawał się nieco zdziwiony tą nieoczekiwaną wizytą. Dwaj mężczyźni przedstawili się. - Komisarz Stenberg i podoficer z wydziału kryminalnego ze Sztokholmu. Potem komisarz zapytał posterunkowego: - Czy zna pan mieszkającego w tym mieście detektywa prywatnego Blomkvista? - Prywatnego detektywa Blomkvista? - Bjork przecząco potrząsnął głową. - Nigdy o kimś takim nie słyszałem. - To dziwne - rzekł komisarz. - Mieszka przy ulicy Wielkiej 14. Proszę, niech pan sam zobaczy. Komisarz wydobył list i podał Bjorkowi. Gdyby Kalle tam był, poznałby ten list. Zaczynał się od nagłówka Do policji kryminalnej. Sztokholm. A podpis był bardzo wyraźny: Karl Blomkvist, detektyw prywatny. Posterunkowy Bjork roześmiał się. - To nikt inny, tylko mój przyjaciel Kalle Blomkvist. Detektyw prywatny, no, nie ma co mówić! Ten detektyw prywatny ma dwanaście, może trzynaście lat. - Ależ, drogi kolego, jakże w takim razie wytłumaczy pan fakt, że to on właśnie przysłał nam odcisk palca zupełnie taki sam jak ten, który utrwaliliśmy na Benergatan po włamaniu w końcu czerwca? Wie pan, ta wielka kradzież biżuterii. Czyj to odcisk? Tego policja sztokholmska chciałaby się jak najprędzej dowiedzieć. To jest jedyna nić przewodnia. Jesteśmy pewni, że musiało w tym brać udział kilku osobników, jeden nie zdołałby wynieść ciężkiej kasy pancernej, jednak tylko jeden z włamywaczy pozostawił odciski palców. Tamci musieli mieć rękawiczki. Posterunkowy Bjork zastanowił się. Wspomniał ostrożne pytania Kallego, kilka dni temu, gdy się spotkali na rynku: „Jak się myśli, że ktoś jest opryszkiem, to co się robi?” „A jeżeli nie ma dowodów?” Wszystko wskazuje na to, że Kalle Blomkvist wpadł na ślad sprawców wielkiej kradzieży biżuterii. - Nie widzę innego sposobu, tylko pójść tam natychmiast i spytać Kallego. - Tak, i to już - potwierdził komisarz. - Ulica Wielka 14 - powiedział sztokholmski policjant siadając przy kierowcy. I wóz policyjny odjechał. Czerwone Róże niemiłosiernie się nudziły. Cóż to za pomysł ze strony Białych, żeby zawrzeć pokój, poddać się, kiedy wojna dopiero się zaczęła, i to tak obiecująco. Co oni mają do roboty, że dobrowolnie wyrzekli się takiej przyjemności? - Myślę, że powinniśmy iść tam i trochę ich poznieważać - powiedział Sixten. - Może nabiorą rozsądku. Benka i Jonte uznali pomysł za zupełnie dobry. Lecz kwatera główna Białych była cicha i opustoszała. - Gdzie oni mogą być? - spytał Jonte. - Poczekamy na nich - zadecydował Sixten. - Kiedyś muszą wrócić. Po czym Czerwoni wygodnie rozgościli się na strychu piekarni. Było tam mnóstwo starych tygodników, które Biali czytywali sobie przy złej pogodzie. Była też loteryjka i wspaniały stół, nadający się do gry w ping-ponga. Rozrywek więc nie brakowało. - Niezłą mają kwaterę, trzeba przyznać - stwierdził Benka. - Tak - zgodził się Sixten. - Bardzo bym chciał, żeby w moim garażu było miejsce na stół do ping-ponga. Grali w ping-ponga, a między setami spuszczali się po linie, potem wdrapywali się po niej na górę i czytali komiksy w tygodnikach, nic nie robiąc sobie z tego, że Biali wciąż świecili nieobecnością. Sixten stał właśnie w otwartym okienku i chwytał się liny. „O, proszę, idzie ten facet, ten jakiś krewniak Evy, jak to on się nazywa - wujek Einar. Ale mu się okropnie spieszy” - pomyślał Sixten. Teraz wujek Einar spojrzał w górę i zobaczył Sixtena. Zatrzymał się. - Szukasz Evy? - spytał po chwili. - Tak - odpowiedział Sixten. - A wujek wie, gdzie ona jest? - Nie - odpowiedział wujek Einar. - Nie wiem. - Aha - powiedział Sixten i zjechał po linie, co wujka Einara najwidoczniej uradowało. Sixten zaczął się wspinać. - Znowu tam włazisz? - spytał wujek Einar. - Tak - odparł Sixten i wdrapał się szybko. Można było poznać, że ma z gimnastyki piątkę. - A co ty tam masz do roboty? - spytał wujek Einar. - Czekam na Evę - odpowiedział Sixten. Wujek Einar przez chwilę dreptał w miejscu. - Myślę właśnie - zawołał do Sixtena - i coś mi się przypomina, że Eva i chłopcy mieli dziś iść na wycieczkę! Wrócą dopiero wieczorem! - Aha - powiedział Sixten i zjechał po linie. Wujek Einar znowu się ucieszył. Sixten chwycił się liny i znowu zaczął włazić na górę. - Nie słyszałeś, co mówiłem? - zniecierpliwił się wujek Einar. - Evy przez cały dzień nie będzie w domu. - Aha - powiedział Sixten. - To szkoda. I dalej się wdrapywał. - Co zamierzasz wobec tego robić tam na górze? - zawołał wujek Einar. - Czytać historię człeko-smoka - odpowiedział Sixten. Teraz wujek Einar wcale nie wyglądał na zadowolonego. Niecierpliwie chodził w tę i z powrotem. - Słuchaj no, ty tam! - zawołał po chwili. - Chcesz zarobić koronę? Sixten wysunął głowę z okienka. - Pewnie. A o co chodzi? - Pobiegnij do sklepu tytoniowego, tego na rynku, i kup mi paczkę Lucky Strike’ów. - Chętnie - powiedział Sixten i zjechał po linie. Wujek Einar wręczył mu pięć koron. Sixten puścił się z kopyta i znikł. Teraz wujek wyglądał na ogromnie zadowolonego. Wtedy z okienka wytknął głowę Benka, wspaniały chłopak, o jasnych kędzierzawych włosach i zadartym piegowatym nosie. Naprawdę dla nikogo widok tego mile nakrapianego chłopaka nie powinien być powodem do przekleństw. A jednak wujek Einar zaklął. I to jak! Po chwili Sixten wrócił. Niósł wielką torbę. Wręczył wujkowi Einarowi papierosy i zawołał do Czerwonych: - Patrzcie, kupiłem u tatusia Evy drożdżówek za całą koronę, a skąpy to on nie jest! Mamy żarło na cały dzień, wcale nie musimy iść do domu! Wujek Einar klął cicho pod nosem, jeszcze dłużej niż poprzednio. A potem odszedł długim krokiem. Czerwoni zaś czytali historię człeko-smoka, grali w ping-ponga, jedli drożdżówki, zjeżdżali po linie i zupełnie nie troszczyli się, że Białych wciąż nie ma. - Jak wam się zdaje, czy ten facet ma całkiem dobrze pod czaszką? - zdziwił się Sixten, gdy wujek Einar po raz czwarty zjawił się przed piekarnią. - Co on tak tu lata jak kura, kiedy ma znieść jajko? Nie mógłby się zająć czymś pożytecznym? Godziny mijały. Czerwoni grali w ping-ponga, czytali historię o człeko-smoku i zjeżdżali po linie, a także jedli pokaźne ilości drożdżówek, zupełnie nie troszcząc się o to, że Biali wciąż świecą nieobecnością. 15 Ciemność, wszędzie ciemność. Gdzieniegdzie struga światła przesącza się przez otwór okienny. Latarka jeszcze świeci i bardzo się to przydaje. Z trudem posuwają się naprzód. Czasem głazy tarasują drogę. Wilgotno jest, ślisko i zimno. Jak pomyśleć o spędzeniu tu nocy! Może wielu nocy! Anders, Kalle i Eva-Lotta trzymają się za ręce. Kalle oświetla ściany, po których sączy się wilgoć. - A ci nieszczęśnicy, których zamykano tu kiedyś w dawnych wiekach? - wzdycha Eva. - I trzymano wiele lat! - Ale jeść przynajmniej im dawano - burczy Anders. Mała bułeczka nie może na długo dać sytości, jest więc straszliwie głodny. A w domu o tej porze jedzą obiad! - U nas miały dziś być siekane kotlety - mówi Eva z westchnieniem. Kalle nie mówi nic. Okropnie jest zły na siebie, że kiedykolwiek zajmował się pracą detektywistyczną. Mogliby teraz siedzieć na strychu piekarni, wojować z Czerwonymi Różami, jeździć na rowerze, kąpać się, jeść kotlety i w ogóle wszystko. Zamiast łazić tu w ciemności i udręce i nie mieć odwagi nawet pomyśleć o tym, co ich jeszcze czeka. - Najlepiej wróćmy tam, skąd przyszliśmy - mówi Eva. - Już zobaczyliśmy, co było do zobaczenia. Wszędzie jednakowo. Tak samo ciemno i obrzydliwie. - Dojdźmy jednak do końca tego korytarza - proponuje Anders. - Potem możemy wrócić. Eva myliła się. Nie wszędzie jest tak samo. Na końcu tego korytarza są schody. A schody znaczą połączenie między piętrami. Są to wąskie, kręcone schody, o stopniach wytartych przez niezliczone nogi. Anders, Kalle i Eva-Lotta stoją w milczeniu. Oczom własnym nie wierzą. Kalle oświetla je latarką a potem wbiega na nie pędem. Ale schody są zabite deskami u górnego wylotu. Żeby nikt nie mógł tędy zejść do piwnicy. Ani też wyjść tędy. Kalle ma ochotę walić głową w deski, żeby popękały. - Musimy stąd wyjść! Musimy, mówię wam! - Anders krzyczy jak oszalały. - Ja tu minuty dłużej nie wytrzymam! Chwyta wielki kamień. Kalle mu pomaga. - Raz, dwa, trzy, razem! - komenderuje Anders. Drzewo trzeszczy. Jeszcze raz. - Zobaczysz, że się uda, Kalle! - Anders prawie szlocha z podniecenia. Po raz ostatni, z całej siły. Trzask! Odłamki desek rozlatują się na wszystkie strony. Nie tak trudno je pozbierać. Anders wysuwa głowę i piszczy z radości. Schody prowadziły na parter ruin zamkowych. - Kalle, Eva, chodźcie prędzej! - nawołuje. Kalle i Eva już byli przy nim. Patrzyli na światło, na słońce jak na wielki cud. Eva rzuciła się do okna. Całe miasto w dole. Widzi rzekę, wieżę ciśnień i kościół. A w dali czerwony dach piekarni. Eva opiera się o ścianę i wybucha głośnym płaczem. „Dziewczyny to są dziwne - myślą Kalle i Anders. - Przedtem w piwnicy nie płakała, a teraz, kiedy niebezpieczeństwo minęło, tryska z niej jak z fontanny”. O tej porze Czerwoni przeczytali już całą historię o człeko-smoku i w ping-ponga już dłużej grać nie mogli. A poza tym za chwilę miał się zacząć na Prerii mecz futbolowy. - E, dłużej nie czekamy - mówi Sixten. - Pewnie wywędrowali do Ameryki. Chodźcie, wyrywamy stąd! Spuszczają się po sznurze, Sixten, Benka i Jonte, i zmiatają przez rzekę, po kładce Evy. Wujek Einar wreszcie ma sposobność, na którą czeka od wielu godzin. Czarny lśniący „Volvo” stoi zaparkowany o sto metrów dalej. Siedzą w nim dwaj mężczyźni, zdenerwowani i niecierpliwi. Siedzą w wozie bardzo długo, gorąco im. Godziny pełzną, w regularnych odstępach czasu podchodzi ich stary przyjaciel Einar i raportuje: - Te pętaki jeszcze tam siedzą. Więc czego chcecie, co mogę na to poradzić! Nie mogę im przecież karków poskręcać, choć bardzo bym chciał. Ale teraz wreszcie Einar nie podchodzi, ale podbiega. Coś niesie pod marynarką. - Załatwione - szepce wsiadając do samochodu. Tjommen naciska pedał do oporu. „Volvo” pełnym gazem rusza ku północnej rogatce. Trójka siedząca w samochodzie o niczym innym nie myśli, tylko o tym, żeby jak najprędzej zostawić za sobą miasteczko. Patrzą tylko przed siebie, widzą tylko drogę, która ma ich doprowadzić do bogactwa, wolności i niezależności. Gdyby rzucili spojrzeniem za siebie, zobaczyliby może troje dzieci, Andersa, Kallego i Evę-Lottę, zobaczyliby może, jak ta trójka, wynurzywszy się zza rogu ulicy, ze zdumieniem i zgrozą, spogląda na znikających wrogów. 16 - Ach, ty utrapieńcze, gdzieś ty był? - mówi kupiec spożywczy Blomkvist. - I coś ty narobił? Znowu gdzieś szyby potłukłeś? Kupiec ze sto razy wychodził na schodki przed sklepem i wypatrywał swego potomka. I w końcu dostrzegł go na rogu ulicy, razem z Andersem i Evą. - Tatusiu, puść mnie! - woła Kalle. - Natychmiast muszę iść na policję. - To wiem - mówi jego tatuś. - Policja już siedzi u nas w domu i czeka na ciebie. Niewesoło ci będzie, mój drogi. Kalle nie próbował pojąć, dlaczego policja na niego czeka. Wystarczyło mu, że czeka. Biegł, jak nigdy jeszcze w swym krótkim życiu. A Eva i Anders za nim. Na zielonej huśtawce siedział posterunkowy Bjork, a obok dwaj inni policjanci. - Łapcie ich, łapcie ich! - dziko wrzasnął Kalle. - Pospieszcie się! Bjork i tamci dwaj zerwali się. - Gdzie? Kogo? - Tych złodziei z biżuterią! - Kalle był tak wzburzony, że ledwie mógł z siebie słowa wydobyć. - Odjechali właśnie samochodem! O, pospieszcie się! Nie musiał tego powtarzać dwa razy. Kupiec spożywczy Blomkvist wybiegł truchcikiem na ulicę, akurat w porę, żeby móc zobaczyć, jak Kalle i dwójka jego towarzyszy ładuje się do samochodu, a trzech policjantów tuż za nimi. Pan Blomkvist złapał się za głowę. Jego syn zaaresztowany, w tak młodym wieku, cóż za potworność! Jedyna pociecha, że dziewczyna piekarzów nie jest widać ani o krztę lepsza. A chłopak szewca też takie same ziółko! Wóz policyjny ruszył w kierunku północnym z taką szybkością, że prawomyślni obywatele miasteczka z oburzeniem potrząsali głowami. Kalle, Anders i Eva-Lotta siedzieli z tyłu obok komisarza Stenberga. Zataczali się to w jedną, to w drugą stronę, bo samochód zarzucał. Eva zastanawiała się, ile można znieść w ciągu jednego dnia, żeby nie zemdleć. Kalle i Anders mówili jeden przez drugiego, aż wreszcie komisarz oświadczył, że wolałby słuchać każdego z osobna. Kalle gwałtownie wymachując rękami krzyczał piskliwym głosem: - Jeden jest blady, a drugi okropny, a jeden jest wujek Einar, ale ten blady jest właściwie okropniejszy niż ten okropny, a wujek Einar też jest okropny. Komisarz wyglądał na nieco zagubionego . - Blady nazywa się Ivar Redig, ale ma na imię Artur, a tego wstrętnego nazywają Tjommen, ale on się chyba nazywa Krok, a wujek Einar nazywa się i Lindeberg, i Brane i śpi z rewolwerem pod poduszką, i zakopał biżuterię w ruinach zamku pod schodami, a jak brałem odcisk jego palca, spadła doniczka z kwiatem, taki pech, wtedy wymierzył do mnie z rewolweru, a potem siedziałem na klonie i słyszałem, jak Tjommen i Redig grozili, że go zamordują, i związali go w piwnicy w ruinach, bo był taki głupi, że poszedł tam z nimi, tylko że biżuterii już tam nie było, bo myśmy ją schowali na strychu, ale niestety, oni ją zabrali, bo nas zamknęli w piwnicy, a tam tyle korytarzy, ale jakoś wyszliśmy, teraz to już wujek wszystko wie, tylko jedźmy prędzej, proszę! Wujek komisarz wyglądał, jakby nie tak zupełnie wszystko zrozumiał, pomyślał sobie jednak, że będzie potem czas na pytania i wyjaśnienie szczegółów. Prowadzący wóz policjant spojrzał na licznik. Ponad setkę, więcej już nie mógł przyspieszyć, choć Kalle uważał, że jadą za wolno. - Skrzyżowanie dróg, komisarzu, skręcamy w lewo czy w prawo? - zahamował, aż opony zgrzytnęły. Anders, Kalle i Eva zagryźli usta ze zdenerwowania z powodu tej zwłoki. - Coś okropnego - powiedział komisarz. - Posterunkowy Bjork zna drogi w tej okolicy, jak pan sądzi, którędy pojechali? - Trudno powiedzieć - odrzekł Bjork. - W którąkolwiek stronę pojechali, dostaną się do drogi głównej. - Chwileczkę - powiedział Kalle i wylazł z samochodu. - Wyjął z kieszeni notes i wszedł na drogę wiodącą na lewo. Uważnie przyjrzał się jezdni. - Tędy pojechali! - zawołał żywo. Bjork i komisarz też wysiedli. - A skąd wiesz? - spytał komisarz. - Bo ich samochód miał nową oponę na prawym tylnym kole, Gislaved, i ja narysowałem bieżnik. A proszę tu popatrzeć! - Wskazał wyraźny odcisk na rozmiękłej jezdni. - Zupełnie taki sam! - Jesteś okropnie bystry - powiedział komisarz, gdy biegiem wracali do wozu. - Nic takiego, podstawowa czynność - powiedział detektyw nad detektywami, Blomkvist. Ale nagle przypomniał sobie, że właściwie woli być Kallem. - Tak mi tylko przyszło do głowy - dodał więc zupełnie skromnie. Tempo było teraz śmiertelne. Nikt się nie odzywał. Wszyscy patrzyli w przednią szybę. Wyjechali zza zakrętu. - Są! - wykrzyknął Bjork. O sto metrów przed nimi widać było samochód. - To oni! - powiedział Kalle. - Znak A! Czarny „Volvo”! Kierowca Santesson, robił co mógł, żeby jeszcze więcej wycisnąć z wozu. Ale czarny „Volvo” gnał i utrzymywał odległość. Jakaś twarz ukazała się za tylną szybą. Zdali sobie widocznie sprawę, że mają ścigających tuż, tuż za sobą. „Jeszcze parę minut, a zemdleję - myślała Eva. - Jeszcze nigdy nie zemdlałam”. Sto dziesięć kilometrów. Powoli, ale pewnie wóz policyjny zdobywał przewagę nad czarnym „Volvo”. - Połóżcie się, dzieci! - zawołał nagle komisarz. - Strzelają! Ściągnął całą trójkę na podłogę. Czas był już najwyższy. Kula gwizdnęła, przebijając szybę. - Bjork, pana miejsce jest lepsze, proszę wziąć mój rewolwer i dać im odpowiedź. Komisarz podał swój rewolwer siedzącemu z przodu koledze. - Strzelają - szepnął Kalle leżąc na podłodze samochodu. - O rety, jak strzelają. Posterunkowy Bjork wysunął rękę przez boczną szybę. Był nie tylko dzielnym gimnastykiem, ale i dobrym strzelcem. Mierzył starannie w prawe tylne koło. Odległość wynosiła teraz nie więcej niż dwadzieścia pięć metrów. Strzelił i w sekundę potem czarny „Volvo” poślizgiem wpadł do rowu. Wóz policyjny podjechał. - Szybko, zanim wydostaną się z wozu! - zawołał komisarz. - Wy, dzieci, leżcie! W jednej chwili policjanci otoczyli unieruchomiony wóz. Nic na tej ziemi nie zmusiłoby Kallego do leżenia. Musiał wstać i zobaczyć. - Wujek Bjork i ten policjant, co prowadził, trzymają rewolwery gotowe do strzału - informował Andersa i Evę. - A ten gruby, komisarz, szarpie drzwiczki ich samochodu. Ojejej! Ale się biją! Redig też ma rewolwer. Pif, dostał od wujka Bjorka, wypadł mu rewolwer, słyszycie, o, dobra, wujek Einar, on nie ma rewolweru, bije ich tylko, a teraz, słuchajcie, słuchajcie nakładają im kajdanki, temu gburowi, i Redigowi też. A gdzie Tjommen? Wyciągają go, zemdlał widać. Oj, jakie to interesujące, a teraz, macie pojęcie... - Zamknij się - powiedział Anders. - Sami mamy oczy i też coś niecoś widzimy. Walka skończona. Wujek Einar i Blady stoją przed komisarzem, Tjommen leży obok na ziemi. - Co ja widzę? - mówi komisarz. - Czy to nie Artur Berg? To rzeczywiście przyjemna niespodzianka. - Cała przyjemność po waszej stronie - mówi Blady ze złym błyskiem w oczach. - Trzeba przyznać - mówi komisarz. - Co ty na to, Santesson, że przyskrzyniliśmy Artura Berga? Trzeba mieć dobrą pamięć, żeby pamiętać wszystkie jego nazwiska, myśli Kalle. - Kalle! - woła komisarz. - Słyszysz? Chodź tutaj. Miło ci chyba będzie się dowiedzieć, że dzięki tobie udało się złapać najniebezpieczniejszego przestępcę, jakiego mamy w kraju. Nawet Artur Berg podniósł brwi ze zdziwieniem na widok Kallego, Andersa i Evy. - Trzeba było usłuchać pierwszej myśli i zastrzelić tych szczeniaków - rzekł spokojnie. - Życzliwość dla ludzi nigdy się nie opłaca, zawsze potem są z tego kłopoty. Tjommen otworzył oczy. - A tu jeszcze jeden znajomy i stały klient policji. No i jak, Tjommen, nie zostaniesz uczciwym obywatelem, jak to przyrzekałeś, gdy się ostatnio widzieliśmy? - Owszem - powiedział Tjommen - tylko chciałem postarać się o jakiś kapitał zakładowy. Żeby być uczciwym, trzeba mieć pieniądze, tyle mogę powiedzieć, komisarzu. - A pan! - komisarz zwrócił się do wujka Einara. - To pierwsza wycieczka na takiej drodze? Wujek Einar spuścił oczy. - Tak - powiedział. Potem z wściekłością spojrzał na Kallego. - Teraz też bym nie wpadł, gdyby nie ten znakomity detektyw. Detektyw Blomkvist! Zmusił się do czegoś w rodzaju śmiechu. - A teraz obejrzymy sobie złodziejską zdobycz. Santesson, zajrzyj do samochodu. Przypuszczam, że to tam jest. - Tak, jest kasetka metalowa. - A gdzie klucz? - spytał komisarz. Wujek Einar podał niechętnie klucz. Wszyscy czekali w napięciu. - Zobaczymy - powiedział komisarz i przekręcił kluczyk. Uniósł wieczko. Na wierzchu leżał papier. Tajny akt Białych Róż - wypisane było na nim wielkimi literami. Komisarz usta otworzył ze zdumienia. Pozostali także, nie wyłączając wujka Einara i jego kompanów. Artur Berg obrzucił wujka Einara nienawistnym spojrzeniem. Komisarz przerzucił wszystko w kasetce. Nic tam nie było prócz papierów, kamieni i innych rupieci. Eva pierwsza zaczęła chichotać, swawolnie chichotać. To się stało sygnałem dla Kallego i Andersa. Śmiech w nich wezbrał. Śmieli się tak, że aż się zwijali ze śmiechu wszyscy troje. Śmieli się, aż ich zatykało i trzymali się za brzuchy. - Co się u licha tym dzieciom stało? - spytał zdumiony komisarz. Potem zwrócił się do Artura Berga: - Więc to tak, już się zdążyliście cichcem pozbyć łupu. Ale chyba uda nam się go odzyskać. - Nie... nie... nie trzeba odzyskiwać - wydusił z siebie Anders, krztusząc się ze śmiechu. - Wiem, gdzie to jest. W dolnej szufladzie komody na strychu nad piekarnią. - A skąd oni to wzięli? - spytał komisarz wskazując kasetkę. - Z górnej szuflady! Eva-Lotta nagle przestała się śmiać i osunęła się na brzeg rowu. - Coś mi się zdaje, że dziewuszka mdleje - powiedział posterunkowy Bjork podnosząc Evę. - I nawet nie można się dziwić. Eva-Lotta z trudem otworzyła niebieskie oczy. - Pewnie, że nie ma się czemu dziwić - szepnęła. - Jedną bułkę dziś zjadłam, więcej nic. Znakomity detektyw Blomkvist leżał na wznak pod jabłonią. Tak, był teraz znakomitym detektywem, a nie tylko Kallem. Pisano nawet o tym w gazecie, którą trzymał w ręce. Znakomity detektyw Blomkvist głosił tytuł, a pod tytułem była jego fotografia. Fotografia nie przedstawiała wprawdzie dojrzałego mężczyzny o ostrych rysach i przenikliwym spojrzeniu, jak można było oczekiwać. Twarz spoglądająca z gazety była zadziwiająco podobna do twarzy Kallego, ale na to nie było rady. Fotografie Andersa i Evy-Lotty także zamieszczono, ale niżej. - Czy zwrócił pan uwagę, młody człowieku - spytał pan Blomkvist swego wyimaginowanego słuchacza - że cała pierwsza strona traktuje wyłącznie o tym drobnym wypadku kradzieży biżuterii, który udało mi się wyjaśnić w tych dniach, bo miałem akurat wolną chwilę? Wyimaginowany słuchacz oczywiście zwrócił uwagę i nie umiał wprost znaleźć słów dla wyrażenia swego podziwu. - Pan Blomkvist otrzymał pewnie pokaźną nagrodę - wysunął przypuszczenie. - No - rzekł Blomkvist - dostałem rzeczywiście straszną masę forsy, hm, to jest, chciałem powiedzieć, otrzymałem znaczną sumę pieniędzy, ale podzieliłem się z panną Lisander i panem Bengtssonem, którzy byli mi niemałą pomocą w pracy. Prawdę mówiąc, podzieliliśmy się dziesięcioma tysiącami, które bankier Ostberg oddał do naszej dyspozycji. Wyimaginowany słuchacz klasnął w ręce ze zdumienia. - No cóż - powiedział pan Blomkvist, z wyniosłą miną skubiąc trawę - bądź co bądź dziesięć tysięcy koron to też pieniądz. Ale powiem panu, młody człowieku, że nie pracuję dla nędznego złota. Mam tylko jeden cel: zwalczanie przestępczości w naszym społeczeństwie. Hercule Poirot, lord Wimsey i niżej podpisany, tak, tak, jest nas jeszcze kilku, takich, co nie zamierzają dopuścić by przestępczość wzięła górę. Wyimaginowany słuchacz bardzo trafnie wskazał na to, że społeczeństwo ma ogromny dług wdzięczności wobec panów Poirota, Wimseya i Blomkvista za ich ofiarną, pełną samozaparcia pracę w służbie dobra. - Nim się rozstaniemy, młody człowieku - powiedział znakomity detektyw, wyjmując z ust fajkę - jedno chcę panu powiedzieć. Zbrodnia się nie opłaca. Uczciwość jest trwalsza, to nawet Artur Berg przyznał raz, rozmawiając ze mną. I mam nadzieję, że zrozumie to tam, gdzie teraz siedzi. A w każdym razie będzie miał wiele lat do zastanawiania się nad tym. A wujek Einar, to jest Einar Lindeberg, taki młody i już na drodze przestępstwa. Oby kara spowodowała jego poprawę. Bo, jak powiedziałem, zbrodnia nie popłaca. - Kalle! Eva-Lotta wsunęła głowę przez dziurę w płocie. - Kalle, dlaczego ty tam leżysz i oczy wybałuszasz? Chodź tu do mnie. Anders i ja idziemy do miasta. - Żegnaj, młody człowieku - powiedział znakomity detektyw. - Woła mnie panna Lisander, nawiasem mówiąc, jest to młoda dama, którą zamierzam poślubić. Wyimaginowany słuchacz złożył gratulacje z powodu wyboru panny Lisander na małżonkę. - No, panna Lisander oczywiście jeszcze o tym nie wie - powiedział detektyw nad detektywami szczerze, i na jednej nodze skoczył do płotu, gdzie oczekiwała go wymieniona panna, jak również pan Bengtsson. Był sobotni wieczór. Wszystko oddychało głębokim spokojem, gdy Kalle, Anders i Eva-Lotta szli wolniutko ulicą Wielką. Kasztany dawno już przekwitły, ale w ogródkach otwierały się róże, lewkonie i lwie paszcze. Idący zmierzali ku garbarni. Kulawy Fryderyk już tam stał, czekając na posterunkowego Bjorka, i już był pijany. Kalle, Anders i Eva-Lotta zatrzymali się na chwilę, by posłuchać opowieści Fryderyka o życiu. Potem poszli dalej ku Prerii. - Popatrzcie, Sixten, Benka i Jonte tam stoją - powiedział nagle Anders i oczy mu zabłysły. Kalle i Eva przysunęli się do swego dowódcy. I tak Biali ruszyli wprost ku Czerwonym. Spotkali się. Zgodnie z traktatem pokojowym wódz Białych powinien trzy razy ukłonić się wodzowi Czerwonych i powiedzieć: „Wiem, że nie jestem godzien deptać ziemi, po której ty stąpasz, panie”. Wódz Czerwonych nakazujące spoglądał na Białego. Wtedy wódz Białych otwarł usta, by powiedzieć: - Smarkacz! Wódz Czerwonych miał bardzo zadowoloną minę, choć jednocześnie z oburzeniem zrobił krok do tyłu. - To oznacza wojnę - powiedział. - Tak - powiedział wódz Białych i dramatycznie walnął się w pierś. - Wojna Białej Róży z Czerwoną i tysiące tysięcy dusz śmierć poniesie i zejdzie w otchłanie wiecznych ciemności!