16735

Szczegóły
Tytuł 16735
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

16735 PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd 16735 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 16735 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

16735 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

Roberts Nora Zrodzona z ognia Nigdy nie wyjdę za mąż, żoną nie będę niczyją. Resztę życia chcę spędzić samotnie żyjąc. XIX – wieczna ballada irlandzka Szanowny Czytelniku Przez całe życie pragnęłam odwiedzić Irlandię. Moi przodkowie przybyli z Irlandii i Szkocji, zawsze więc mnie ciągnęło, by zobaczyć zielone wzgórza i usiąść w zadymionym pubie, słuchając starej irlandzkiej muzyki. Gdy wreszcie mogłam odbyć tę podróż z moją rodziną, już w chwili wylądowania na lotnisku w Shannon wiedziałam, że jestem w domu. Umiejscowienie akcji powieści w Irlandii było decyzją naturalną. Ziemia i ludzie inspirują, tam'ożywają niestworzone historie. Chciałam napisać o Irlandii i o rodzinie, i o tym, jak obie splatają się w moim sercu. W każdej książce tej trylogii opowiadam o jednej z trzech sióstr, tak różnych, lecz połączonych więzami krwi. Ich życie różnie się potoczyło, ale źródłem inspiracji dla nich, podobnie jak dla mnie, jest Irlandia. Bohaterką tomu „Zrodzona z ognia" jest Margaret Mary Concannon, najstarsza z sióstr, artystka tworząca szkło dekoracyjne, obdarzona silnym rysem niezależności, równie gwałtownym, co jej wybuchowy temperament. Jest typem kobiety, która zarówno znajduje siłę i pociechę w rodzinie, jak i jest przez nią rozdarta, i której ambicje doprowadzą ją do odkrycia samej siebie i swoich talentów. Ręczna obróbka szkła jest sztuką trudną, wymagającą precyzji. Maggie potrafi tworzyć rzeczy delikatne i kruche, a jednocześnie jest kobietą silną i upartą, kobietą z Clare, z całą niesfornością jego nieokiełznanej przyrody i burzliwą naturą tego fascynującego hrabstwa zachodniej Irlandii. Jej związek z wyrafinowanym znawcą sztuki, właścicielem dublińskiej galerii, Ro-ganem Sweeneyem, nie będzie spokojny, mam jednak nadzieję, że wciągnie i zaintryguje czytelnika. Mam również nadzieję, że czytelnik tej pierwszej książki z mojej trylogii „Zrodzona z..." ucieszy się z odwiedzin w hrabstwie Clare, kraju zielonych wzgórz, dzikich urwisk skalnych i nieprzemijającego piękna. Nora ROBERTS 9 Rozdział pierwszy Jasne, na pewno jest w pubie. Gdzie indziej przecież może szukać schronienia i ciepła rozumny mężczyzna w to zimne i wietrzne popołudnie? Oczywiście, że nie w domu, przy własnym kominku! Co to, to nie, pomyślała Maggie. Tom Concannon jest rozumnym mężczyzną i nie siedzi w domu. Jej ojciec jest w pubie, wśród gromady wesołych przyjaciół. Uwielbia się pośmiać, pokrzyczeć i wymyślać niestworzone historie. Ktoś mógłby go nazwać zwariowanym facetem. Ale nie Maggie, o nie. Wyjechała ryczącą ciężarówką z ostatniego zakrętu przed wsią Kil-mihil. Nie dostrzegła żywej duszy na ulicy. Nic dziwnego, było już dobrze po lunchu, a pogoda bynajmniej nie zachęcała do przechadzek. Od Atlantyku wiał tak lodowaty wicher, że nawet psa żal by wypuścić z domu. Całe zachodnie wybrzeże Irlandii dygotało z zimna i z utęsknieniem wypatrywało wiosny. Pośród innych pojazdów rozpoznała rozklekotanego fiata ojca. Z daleka było widać, że tego dnia u Tima 0'Malleya zebrała się niezła gromada. Zaparkowała jak najbliżej frontowego wejścia do pubu, przycupniętego wśród licznych w tym miejscu sklepów. Ruszyła przed siebie. Wicher bił ją po plecach. Wtuliła nos w kożuszek, naciągnęła głębiej czarną, wełnianą czapkę. Policzki zarumieniły się jej od chłodu. W powietrzu wisiało coś złowieszczego. Zanosi się na nielichy mróz, pomyślała. I to jeszcze przed zapadnięciem zmroku. Nie przypominała sobie równie paskudnego stycznia, a w każdym razie nie pamiętała, kiedy ostatnio hrabstwo Clare nawiedziła tak uporczywa, lodowata zawierucha. Ogródek, który w pośpiechu mijała, drogo już za to zapłacił. Wszystko w nim poczerniało od wiatru i mrozu, i drzewa wyciągały martwe ramiona jakby w niemym błaganiu. Zrobiło się jej żal ogródka, ale wiadomość, jaką miała w zanadrzu, była radosna, i przez chwilę dziwiło ją nawet, że kwiaty nie zakwitają i nie podnoszą główek, domyślając się wiosny. 511 U 0'Malleya było ciepło i swojsko. Poczuła to zaraz po przekroczeniu progu. Zapachniało rozpalonym torfem, który żarzył się wesoło w kominku, i gulaszem, który Deirdre, żona 0'Malleya, ugotowała na lunch. A także tytoniem, piwem i unoszącą się w powietrzu oleistą smugą aromatu smażonych frytek. Pierwsza spostrzegła Murphy'ego. Siedział na małym stoliku, z wyciągniętymi przed siebie nogami, wygrywając melodię na irlandzkim akordeonie, którego dźwięk tak doskonale współbrzmiał z jego słodkim głosem. Inni bywalcy pubu słuchali go rozmarzeni nad swoim piwem i porterem. Melodia była smutna, jak wszystkie najlepsze irlandzkie melodie, rzewna i tkliwa jak łzy kochanki. Piosenka nosiła jej imię i mówiła o dorastaniu. Murphy dostrzegł ją, uśmiechnął się nieznacznie. Niesforne pasmo czarnych włosów opadło mu na brwi, potrząsnął więc głową i odrzucił je do tyłu. Tim 0'Malley stał za barem, brzuchaty mężczyzna w fartuchu, który z trudem obejmował go w pasie. Miał szeroką, pobrużdżoną twarz oraz oczy, które, kiedy się śmiał, ginęły w fałdach skóry. Wycierał do połysku kufle. Na widok Maggie nie przerwał swojego zajęcia. Wiedział, że zachowa się jak należy i poczeka z zamówieniem do końca melodii. Zobaczyła Davida Ryana puszczającego dym z jednego z amerykańskich papierosów, które brat przysyłał mu co miesiąc z Bostonu, a także zawsze schludną panią Logan robiącą różową włóczką na drutach i wystukującą nogą rytm melodii. Był stary Johnny Conroy, zastygły w bezzębnym uśmiechu, trzymający zniekształconą ręką równie pokrzywioną dłoń swojej pięćdziesięcioletniej żony. Siedzieli obok siebie jak para młodożeńców, zasłuchani w piosenkę Murphy'ego. Dźwięk stojącego na barze telewizora był wyłączony, ale obraz zostawiono - połyskiwał teraz brytyjską mydlaną operą. Ludzie w pięknych strojach, z lśniącymi włosami, rozprawiali gorączkowo wokół dużego stołu, który jarzył się od świec w srebrnych lichtarzach i świateł odbitych w wytwornych, kryształowych kieliszkach. Jakże odległe to były światy: pełna blasku opowieść i mały pub z podniszczonym barem i ciemnymi od dymu ścianami. Pełna pogardy reakcja Maggie na widok wyelegantowanych typów oddających się jałowej dyspucie w bogato urządzonym wnętrzu była szybka i automatyczna. Podobnie jak przelotny skurcz zazdrości. Pomyślała, że gdyby była tak bogata, choć oczywiście nie zależało jej na tym, wiedziałaby z pewnością, jaki z tego uczynić pożytek. A potem zobaczyła jego, siedzącego oddzielnie w rogu. Nie żeby był samotny, nic z tych rzeczy. Stanowił tak nierozłączną część tego pomieszczenia, jak krzesło, na którym siedział. Jedną rękę przełożył przez oparcie krzesła, podczas gdy w drugiej trzymał filiżankę, w której, jak słusznie się domyślała, miał mocną herbatę zaprawioną irlandzką whisky. 12 Bywał nieobliczalny, pełen zrywów i zahamowań, nieoczekiwanych zmian nastroju, ale znała go. Ze wszystkich mężczyzn jakich znała, żadnego nie kochała żarliwiej od Toma Concannona. Bez słowa podeszła do niego, usiadła i oparła głowę na jego ramieniu. Poczuła, jak jej miłość wzbiera, rozpala się jak ogień, który grzeje, przenika na wskroś, lecz nigdy nie spala. Zdjął rękę z oparcia krzesła i przygarnął ją do siebie. Wargami musnął jej skroń. Kiedy przebrzmiały ostatnie dźwięki piosenki, ujęła jego dłoń i pocałowała. - Wiedziałam, że cię tu znajdę. - A skąd wiedziałaś, że myślę o tobie, moja śliczna Maggie? - Może także myślałam o tobie? Pochyliła się ku niemu i uśmiechnęła się. Był drobnym mężczyzną, ale o mocnej budowie. „Jestem jak byczek", mówił często, śmiejąc się tym swoim grzmiącym śmiechem. W takich chwilach zmarszczki wokół oczu pogłębiały mu się na kształt małych wachlarzyków. Niegdyś miał wspaniałe rude, gęste włosy. Z czasem przerzedziły się nieco, a siwe pasemka wyglądały jak smużki dymu pośród płomieni. Dla Maggie był najbardziej porywającym mężczyzną na świecie. Był jej ojcem. - Tato - odezwała się. - Mam dobre wiadomości. - Nie wątpię, czytam to z twojej twarzy. Mrużąc oczy, zdjął z jej głowy czapkę, na ramiona wysypały się długie, ognistorude włosy. Zawsze lubił na nie patrzeć, były takie lśniące i sprężyste. Nigdy nie zapomni, gdy po raz pierwszy trzymał ją na ręku: jej drobniutkiej, zabawnie wykrzywionej buzi, wyrażającej niepohamowaną radość życia, i maleńkich, zaciśniętych piąstek, wymachujących co sił na wszystkie strony. I jej włosów, błyszczących jak nowiutki miedziak. Nie był rozczarowany, że to nie jest syn, pokornie dziękował losowi, iż obdarował go córką. - Przynieś mojej dziewczynce coś do picia, Tim. - Poproszę herbatę - zawołała. - Jest paskudnie zimno. Teraz, kiedy już się tu znalazła, zapragnęła odwlec przyjemność podzielenia się nowiną, delektować się nią jak najdłużej. - Murphy, śpiewasz sobie tutaj piosenki i popijasz, a kto ogrzewa twoje krowy? - zawołała. - Same się grzeją - odkrzyknął. -1 jeśli ta pogoda utrzyma się dłużej, będę miał na wiosnę więcej cieląt, niż zdołam oporządzić. W długie zimowe wieczory bydło zabawia się podobnie jak wszyscy na tym świecie. - Czyżby? Siedzi przy kominku z dobrą książką w ręku? - zawołała Maggie, a sala wybuchnęła śmiechem. Dla nikogo bowiem miłość Murp-hy'ego do lektur nie była tajemnicą. - No właśnie, próbowałem zaszczepić im rozkosz, jaką daje dobra literatura, ale krowy wolą oglądać telewizję. - Postukał palcem w pustą 13 szklanicę. - A ja przyszedłem tutaj, żeby odpocząć od twojego pieca, który huczy dzień i noc, jakby pioruny waliły. Dlaczego nie jesteś w domu i nie bawisz się swoim szkłem? - Tato - Maggie ujęła ponownie rękę ojca. - Tobie pierwszemu muszę to powiedzieć. Wiesz, że rano zawiozłam kilka sztuk do Ennis, do sklepu McGuinnessa? - No wiesz? - Wyjął z ust fajkę i postukał nią. - Powinnaś była powiedzieć, że się tam wybierasz, dotrzymałbym ci towarzystwa. - Chciałam to zrobić sama. - Moja mała pustelnica - zaśmiał się i dał jej prztyczka w nos. - Tato, on je kupił. - Jej zielone jak u ojca oczy promieniały blaskiem. - Kupił cztery, bo tyle wzięłam ze sobą. Zapłacił mi za nie nawet co nieco. - Nie mów, Maggie, no nie! - Poderwał się z miejsca, pociągnął ją za sobą i zakręcił nią w koło. - Posłuchajcie, co wam powiem, panie i panowie. Moja córka, moja własna córka Margaret Mary, sprzedała swoje szkła w Ennis. Zagrzmiały gromkie brawa i posypała się cała seria pytań. - U McGuinnesa - odpowiadała. - Cztery sztuki, a rozglądał się, czy nie mam więcej. Dwa wazony, czarka i... myślę, że tę ostatnią można by nazwać przyciskiem do papieru. - Roześmiała się, gdy Tim postawił na kontuarze dwie whisky, dla niej i dla jej ojca. - A niech to! - Wzięła szklankę i wzniosła toast. - Za zdrowie Toma Concannona, który uwierzył we mnie. - Och, nie, Maggie. - Ojciec potrząsnął głową, a w jego oczach pojawiły się łzy. - Za ciebie. Tylko za ciebie. - Zadzwonił szklaneczkami i wlał zawartość do gardła. - Rozgrzej to stare, kochane pudełko, Murphy. Chcę zatańczyć z moją córką. Murphy nie kazał się długo prosić. Wśród gwaru i oklasków Tom poprowadził córkę po parkiecie. Deirdre wyjrzała z kuchni, wytarła ręce w fartuch. Z twarzą zarumienioną od gotowania porwała do tańca męża. Od jednego skocznego irlandzkiego tańca do drugiego, od jednego partnera do drugiego Maggie wirowała aż do upadłego. Wkrótce, skuszeni muzyką i perspektywą spędzenia czasu w miłej kompanii, ściągnęli do pubu inni bywalcy, i tak wiadomość o sukcesie Maggie prędko się rozniosła. Przed zapadnięciem zmierzchu wiedzieli już o nim wszyscy w promieniu dwudziestu kilometrów. Spodziewała się takiego rozgłosu. A w tajemnicy marzyła o jeszcze większym. - Och, już nie mogę. - Opadła na krzesło i wysączyła do dna zimną herbatę. - Jeszcze trochę, a serce mi pęknie. - Mnie też. Z dumy, że mam taką córkę. - Uśmiech Toma był promienny, lecz wzrok nieco mętny. - Powinniśmy powiadomić o tym twoją matkę, Maggie. A także twoją siostrę... 14 - Powiem o tym Briannie wieczorem. Zesztywniała na wspomnienie matki. - Dobrze, w porządku. - Pochylił się i pogłaskał ją po policzku. - To twój wielki dzień, Maggie Mae i nic go nie zakłóci. - Nie, to nasz dzień. Bez ciebie nigdy bym nie wydmuchała mojej pierwszej szklanej bańki. - No to się tym dzielmy, tylko my dwoje, przez krótki czas. - Na chwilę zrobiło mu się duszno, jakoś niewyraźnie i gorąco. Tak jakby coś zamigotało mu przed oczami, by zaraz po tym wszystko wróciło do normy. Brak powietrza, pomyślał. Odrobina świeżego powietrza dobrze mi zrobi. - Mam ochotę na przejażdżkę. Chcę powąchać morze, Maggie. Czy pojedziesz ze mną? - Oczywiście, że pojadę. - Podniosła się natychmiast. - Ale na dworze jest potwornie zimno i wieje jak diabli. Jesteś pewien, że chcesz się znaleźć teraz na skałach? - Taką mam potrzebę. - Sięgnął po palto, owinął szyję szalikiem i odwrócił się ku sali. Zdawało mu się, iż wszystkie zadymione, ciemne kolory wirują przed jego oczami. Z przykrością pomyślał, że jest odrobinę pijany. No ale przecież była ku temu okazja! - Urządzamy przyjęcie! -zawołał. - Jutro wieczorem. Będzie dobre jedzenie, dobry alkohol i dobra muzyka. Uczcimy sukces mojej córki. Oczekuję wszystkich moich przyjaciół! Maggie odezwała się, gdy już byli na dworze. - Przyjęcie? Tatku, wiesz, że ona się na to nie zgodzi. - Na razie jeszcze jestem panem we własnym domu. - Wysunął do przodu podbródek, w jakże podobny sposób, jak zwykła to czynić Maggie. - Przyjęcie odbędzie się, Maggie. Dogadam się jakoś z twoją matką. Mogłabyś już ruszyć? - Oczywiście. Wiedziała, że nie ma co dyskutować z Tomem Concannonem, kiedy wbił sobie coś do głowy. Była mu wdzięczna za to. Gdyby nie jego upór, nigdy nie dotarłaby do Wenecji i nie odbyła praktyki w hucie szkła. Nigdy by też nie wykorzystała tego, czego się nauczyła i o czym marzyła, i nie wybudowałaby własnej pracowni. Wiedziała też jaką cholerną cenę matka kazała mu płacić za wyrzucone, jej zdaniem, pieniądze na naukę. Ale on postawił twardo na swoim. - Powiedz mi, nad czym teraz pracujesz. - To coś w rodzaju butelki. Chcę, żeby była bardzo wysoka i wąska. Zwężająca się ku górze, a następnie mocno rozchylająca się. Trochę jak lilia. Bardzo delikatna w kolorze, jak wnętrze brzoskwini. Widziała to tak wyraźnie, jak rękę, którą starała się opisać mu jej kształt. - Masz piękne rzeczy w głowie. - Ale na tym kończy się wszystko, co łatwe - zaśmiała się. - Rzeczy stają się realne dopiero w wyniku ciężkiej pracy. 15 - To ty sprawiasz, że stają się realne. Poklepał ją lekko po ręku i pogrążył się w milczeniu. Maggie skręciła w wąską, wijącą się drogę prowadzącą do morza. Z daleka, od zachodu, napływały smagane wiatrem, pociemniałe od burzy chmury. Zagarniały jaśniejsze skrawki nieba, które po chwili wyzwalały się, by na krótko zajaśnieć niczym diament pośród ołowianej szarości. Raptem ujrzała czarę, szeroką i przepastną, oplecioną jaskrawymi barwami, i w wyobraźni zaczęła już nadawać jej kształt. Droga zakręciła, następnie wyprostowała się. Krztusząca się ciężarówka mijała pożółkłe od zimna, przewyższające człowieka żywopłoty. Na krańcu wsi wznosił się przydrożny krzyż poświęcony Najświętszej Maryi. Z twarzy Dziewicy emanowała łagodność, jej ramiona rozwarte były w geście wszechogarniającego powitania, u jej stóp postawiono wazon pełen śmiesznych, krzykliwych, plastikowych kwiatów. Gdy ojciec westchnął, Maggie szybko odwróciła ku niemu głowę. Wydał się jej odrobinę blady, miał trochę podkrążone oczy. - Wydajesz się zmęczony, tato. Czy na pewno nie chcesz, żebyśmy zawrócili do domu? - Nie, nie. - Wyjął z ust fajkę i machinalnie postukał nią o spód dłoni. - Chcę zobaczyć morze. Zanosi się na sztorm. Będziemy mieli wspaniałe widowisko ze skał Loop Head. - Ano będziemy. Za wsią droga znowu raptownie się zwęziła. Maggie musiała skupić całą uwagę, by ciężarówka ani o milimetr nie zboczyła i jechała równo jak po linie. W ich stronę, pokonując z wysiłkiem wiatr, szedł ciepło ubrany mężczyzna w towarzystwie wiernego psa, który ze stoickim spokojem trzymał się nogi swego pana. By umożliwić przejazd, mężczyzna i pies zeszli z drogi, przywarli do żywopłotu, a ciężarówka mijała ich powoli> o włos od czubka butów mężczyzny. Skinął im na powitanie głową. - Wiesz o czym myślałam, tato? - A no o czym? - Gdybym mogła jeszcze sprzedać kilka sztuk, choćby jeszcze tylko kilka, mogłabym sobie zafundować nowy piec. Chciałabym móc posługiwać się większą ilością kolorów, rozumiesz. Gdybym mogła kupić inny piec, mogłabym wytapiać więcej szkła. Piec z ogniotrwałej cegły wcale nie jest taki drogi. No, ale potrzebowałabym na to więcej niż dwie setki. - Odłożyłem trochę na boku. - Nie, tym razem nie. - Była stanowcza. - Kocham cię za to, ale ten piec kupię ze swoich własnych. Poczuł się urażony i z zagniewaniem wpatrywał się w fajkę. - A od czego jest ojciec, jeśli mogę wiedzieć, jak nie od dawania swoim dzieciom? Nie sprawiasz sobie wyszukanych ubrań ani świecidełek, jeśli więc chcesz mieć piec, to będziesz go miała. 16 - I tak będzie - odparowała. - Ale kupię go sama. Chcę zrobić to sama. Nie potrzebuję pieniędzy, lecz twojej wiary we mnie. - Spłaciłaś mnie już z nawiązką. - Oparł się wygodnie, zrobił w oknie szparę, przez którą, gdy zapalał fajkę, świstał wiatr. - Jestem bogatym człowiekiem, Maggie. Mam dwie cudowne córki, każda jak drogocenny klejnot. I choć człowiek mógłby już na tym poprzestać, mam jeszcze dobry, solidny dom i przyjaciół, na których mogę liczyć. Maggie odnotowała, że do swej szkatułki ze skarbami nie dołączył matki. - I nadal, za górami, za lasami, masz zakopany dzban ze złotem. - A jakże. Znowu zamilkł, zadumał się. Mijali stare, kamienne szałasy, opuszczone i bez dachów, stojące na skraju popielatozielonych pól, bezkresnych i nieprawdopodobnie pięknych w ciemnej poświacie. I kościół opierający się bezlitosnym wichrom, osłaniany jedynie przez kilka pokręconych, bezlistnych drzew. Z pewnością był to smutny widok, ale Tomowi wydał się piękny. Nie podzielał zamiłowania Maggie do samotności, ale kiedy teraz spoglądał na tę scenerię, na nisko leżące niebo i opustoszałą ziemię, między którymi postać ludzka zdawała się być zaledwie punkcikiem, zrozumiał ją. Przez świszczącą szparę w oknie samochodu poczuł zapach morza. Niegdyś marzył o przeprawieniu się przez nie. Niegdyś marzył o wielu rzeczach. Zawsze szukał tego dzbana ze złotem i wiedział, że to z własnej winy go nie znalazł. Był farmerem z urodzenia, ale nigdy z zamiłowania. Teraz utracił wszystko poza kilkoma akrami ziemi, dobrymi do hodowli kwiatów i uprawy warzyw, z czym tak zręcznie radziła sobie jego córka Brianna. Dostatecznie dobrymi, by mu przypominać o przegranej. To kara za zbyt wiele projektów, pomyślał teraz, gdy kolejne tęskne westchnienie wezbrało w jego piersi. Jego żona, Maeve, ma rację. Zawsze miał pełno pomysłów, ale nigdy smykałki czy szczęścia, aby je zrealizować. Sapiąc i postękując, samochód minął kolejne skupisko domów oraz budynek, którego właściciel szczycił się tym, iż jego pub jest ostatnim przed Nowym Jorkiem. Ten widok, jak zawsze, podniósł Toma na duchu. - Czy pożeglujemy, Maggie, do Nowego Jorku i zamówimy kufel piwa? - zapytał starym zwyczajem. - Stawiam pierwszą kolejkę. Zaśmiał się. Kiedy samochód dotarł do końca drogi, skąd można już było dojść do traw i skał, a wreszcie do przewalającego się z hukiem morza, które rozciągało się aż do Ameryki, poczuł nagle, że ma mało czasu. Znaleźli się wśród huraganowego ryku wiatru i wody, bezlitośnie smagających najeżone bloki skalne. Trzymając się pod rękę, zatoczyli się jak pijani, a następnie, śmiejąc się, ruszyli przed siebie. 2 - Zrodzona z ognia 17 - To szaleństwo przychodzić tutaj w taki dzień. - Tak, czyste szaleństwo. Czy czujesz to powietrze, Maggie? Czujesz je? Chce nas stąd zdmuchnąć i przenieść do Dublina. Pamiętasz, jak byliśmy w Dublinie? - Widziałam żonglera podrzucającego kolorowe piłeczki. Tak mi się to strasznie spodobało, że sam nauczyłeś się tej sztuczki. Jego grzmiący śmiech zahuczał prawie jak morze. - Och, a ile jabłek porozwalałem! - Jeszcze przez parę tygodni zajadaliśmy szarlotki i mus jabłeczny. - A ja myślałem, że dzięki nowej umiejętności będę mógł pojechać na jarmark do Galway i zarobić funta, a może nawet i dwa. - I wydać wszystkie zarobione pensy na prezenty dla mnie i dla Brianny. Zauważyła, że powrócił mu rumieniec i że znowu błyszczą mu oczy. Ochoczo przebrnęli szarpaną przez wicher ostrą trawę. A potem już stali nad brzegiem potężnego Atlantyku, w obliczu wojowniczych fal, uderzających bezlitośnie o skałę. Woda spadała z łoskotem, po czym wycofywała się, pozostawiając dziesiątki małych kaskad rozlewających się wśród szczelin skalnych. Ponad głowami krzyczały i krążyły mewy, krążyły i krzyczały, a dźwięk ten odbijał się długim echem od grzmiących fal. Przepyszna fontanna wody wzbijała się wysoko, biała jak śnieg u podstawy, przejrzysta jak kryształ w rozsypujących się w lodowatym powietrzu kropelkach. Tego dnia na pofałdowanej powierzchni morza nie było ani jednej łodzi. Tylko zaciekłe grzywiaste fale przemierzały ocean. Zastanawiała się, dlaczego ojciec tak często tu przychodzi. Czy zwarcie się morza i kamienia, ich odwieczna walka, jest dla niego symbolem małżeństwa? A jego małżeństwo było ustawiczną walką, wiecznym rozgoryczeniem i złością żony smagającą jego serce, by stopniowo, jakże powoli, ułagodzić je i doprowadzić do krótkiego zawieszenia broni. - Dlaczego od niej nie odejdziesz, tatku? - Co? - Oderwał się od morza i od nieba. - Dlaczego od niej nie odejdziesz? - powtórzyła Maggie. - Brie i ja jesteśmy już dorosłe. Dlaczego nadal przy niej trwasz, skoro nie jesteś szczęśliwy? - Jest moją żoną - odpowiedział zwyczajnie. - I to ma wystarczyć za całą odpowiedź? - dopytywała się. - Dlaczego z tym nie skończysz? Między wami nie ma miłości. Ani nawet sympatii. Odkąd pamiętam, czyniła piekło z twojego życia. - Jesteś dla niej zbyt surowa. I za to także, pomyślał, ponosił konsekwencje. Tak ukochał to dziecko, iż stanął bezradny wobec jego bezgranicznej, bezwarunkowej miłości do ojca. Miłości, która, wiedział o tym dobrze, nie pozostawiła miejsca na zrozumienie zawiedzionych nadziei kobiety, która je urodziła. - To co jest między twoją matką a mną, jest w równej mierze moim dziełem jak i jej. Małżeństwo jest delikatną materią, Maggie, polega na 18 wyważeniu potrzeb dwóch serc i dwóch oczekiwań. Czasami jedna szala przechyla się pod dężarem, a druga nie może jej podźwignąć. Zrozumiesz to, kiedy sama wyjdziesz za mąż. - Nigdy nie wyjdę za mąż - powiedziała żarliwie, jakby składała przed Bogiem ślubowanie. - Nikomu, nigdy nie dam prawa uczynienia mnie tak nieszczęśliwą. - Nie mów tak. Nie mów. - Przycisnął ją mocno do siebie, strapiony. - Nie istnieje nic cenniejszego niż małżeństwo i rodzina. Nic, na całym świede. - Jeżeli tak, to dlaczego staje się ono więzieniem? - Nie powinno być. - Znowu naszła go słabość, i nagle poczuł przenikające go zimno. - Nie daliśmy d dobrego przykładu, twoja matka i ja, i jest mi przykro z tego powodu. Bardziej niż potrafię to wyrazić. Ale wiem jedno, Maggie, córeczko. Kiedy kochasz całą sobą, nie grozi d wyłącznie samo nieszczęśde. To także jest i niebo. Przytuliła twarz do jego policzka, wdągając na podeszenie jego zapach. Nie mogła mu powiedzieć tego, o czym wiedziała od lat: że jego małżeństwo nigdy nie było niebem. I że nigdy nie zaryglowałby się w tym małżeńskim więzieniu, gdyby nie ona. - Czy kochałeś kiedyś matkę? - Kochałem. I było to tak gorące, jak twój piec. A ty, Maggie Mae, wzięłaś z tego swój początek. Zrodziłaś się z ognia, jak jedna z twoich najlepszych, najbardziej zuchwałych figurek. Ale ogień powoli wystygał, aż kiedyś się wypalił. Być może, gdyby nie wybuchł tak jasnym i silnym płomieniem, moglibyśmy go przechować. Było coś w jego głosie, co sprawiło, że znowu uważnie mu się przyjrzała. - Był jeszcze ktoś. Wspomnienie, jak ukąszenie pszczoły, było bolesne i słodkie. Tom ponownie zwródł twarz w stronę morza, tak jakby chdał je przeniknąć wzrokiem i odnaleźć kobietę, której pozwolił odejść. - Ano tak, był ktoś, kiedyś. Ale tak nie powinno być. Nie miało prawa tak być. Ale mogę d to powiedzieć: kiedy miłość przychodzi, kiedy strzała ugodzi serce, nic jej nie powstrzyma. I nawet krwawienie staje się przyjemnośdą. Więc nie mów do mnie „nigdy", Maggie. Pragnę dla dębie tego, czego nie mogłem sam mieć. Nie wypowiedziała na głos tego, o czym myślała. Mam dwadzieścia trzy łata, tatku, a Brie jest tylko o rok młodsza ode mnie. Znam naukę kościoła, ale niech mnie piekło pochłonie, jeśli uwierzę, że w niebie jest Bóg, który znajduje przyjemność w karaniu człowieka przez całe życie za jedną pomyłkę. - Pomyłkę. - Tom opuścił brwi i zatknął fajkę za zęby. - Moje małżeństwo nie było pomyłką, Margaret Mary, i nie mów tak ani teraz, ani nigdy więcej. Ty i Brie wzięłyśde się z niego. Pomyłka? Nie. Cud! 19 Byłem już po czterdziestce, kiedy się urodziłaś. Jakoś przedtem nawet do głowy mi nie przychodziło, żeby zakładać rodzinę. I pomyśleć, czym byłoby moje życie bez was dwóch. Gdzie bym teraz był? Mężczyzna koło siedemdziesiątki, całkiem samotny. Całkiem samotny. - Ujął w dłonie jej twarz i wpatrywał się w nią zapamiętale. - Codziennie dziękuję Bogu, że spotkałem waszą matkę i że stworzyliśmy coś, co po sobie zostawię. Ze wszystkich rzeczy, jakie zrobiłem i jakich nie zrobiłem, ty i Brianna jesteście moją pierwszą i autentyczną radością. I nie chcę więcej słyszeć o pomyłkach i nieszczęściach. Rozumiesz? - Kocham cię, tatku. Na jego twarzy pojawił się błogi uśmiech. - Wiem o tym. Myślę, że za mocno, ale nie żałuję tego. - I znowu poczuł, że czas nagli. - Jest coś, o co chciałbym cię poprosić, Maggie. - Co to takiego? Przyjrzał się uważnie jej twarzy, dotykał jej palcami, jakby nagle zapragnął utrwalić w pamięci jej każdy rys - mocny, uparty podbródek, miękki zarys policzków, oczy tak zielone i niespokojne jak morze huczące pod nimi. - Jesteś silna, Maggie. Twarda i silna, z prawdziwym sercem pod stalową powłoką. Bóg wie, jaka jesteś zdolna i bystra. Nawet nie próbuję zrozumieć tego, co wiesz, ani skąd o tym wiesz. Jesteś moją płonącą gwiazdą, Maggie, tak jak Brie jest moją lodową różą. Pragnę, abyś ty, abyście obie, szły za swymi marzeniami. Pragnę tego bardziej niż potrafię to wyrazić. A kiedy ich dosięgniecie, dosięgniecie ich w takim samym stopniu dla mnie, jak i dla siebie. Potężny huk wody nie docierał już tak mocno do jego uszu, podobnie jak światło do jego oczu. Na krótką chwilę twarz Maggie rozmazała się i rozpłynęła. - Co się stało? - Zaniepokojona, chwyciła go kurczowo. Stał się szary jak niebo i nagle zrobił się strasznie stary. - Czy źle się czujesz, tatku? Pozwól, że odprowadzę cię do ciężarówki. - Nie. - Z nieznanych sobie przyczyn czuł żywotną potrzebę pozostania na miejscu, właśnie tutaj, na najdalej wysuniętym krańcu swojego kraju, i dokończenia myśli, którą zaczął. - Nic mi nie jest. Jakieś kłucie, nic więcej. - Zmarzniesz! I rzeczywiście, poczuła, że jego twarde ciało reaguje pod jej palcami niewiele żywiej niż worek zlodowaciałych kości. - Posłuchaj mnie. - Jego głos był ostry. - Nie pozwól, by ktokolwiek powstrzymał cię i nie pozwolił ci iść obraną drogą lub robić tego, co dla siebie wybierzesz. Zostaw po sobie ślad na tym świecie, na tyle wyraźny, by przetrwał. Ale nie... - Tatku! - Gdy się zatoczył, ogarnęła ją panika, przypadła do jego kolan. - Boże, tatku, co ci jest? Serce? 20 Nie, to nie serce, pomyślał ogłuszony ćmiącym bólem. Bo przecież słyszał na własne uszy swoje serce, bijące mocno i szybko. Ale czul, jakby coś w środku urywało się, rozsadzało go i wymykało się. - Ale nie zastygaj, nie kostniej, Maggie. Obiecaj mi. Nigdy nie zaprzepaść tego, co jest w tobie. Zaopiekuj się swoją siostrą. Także swoją matką. Obiecaj mi to. - Musisz się podnieść. - Ciągnęła go, pokonując ogarniające ją przerażenie. Pohukiwanie wody zamieniało się w szalejący sztorm, burzę na morzu z nocnego koszmaru, która zmiecie ich oboje z urwiska wprost na sterczące skały. - Czy słyszysz mnie, tatku? Musisz wstać, podnieść się zaraz. - Obiecaj mi. - Tak, obiecuję. Przysięgam przed Bogiem, że zawsze będę się nimi zajmowała, obiema. - Szczękała zębami; piekące łzy spływały jej po policzkach. - Potrzebuję księdza - chwytał z trudem powietrze. - Nie, nie, musisz tylko stąd zejść. - Wypowiadając to zdanie, wiedziała jednak, że to kłamstwo. Odchodził od niej, wymykał się jej; bez względu na to jak mocno podtrzymywała jego ciało, to co było wewnątrz niego, w środku, ulatywało. - Nie zostawiaj mnie tak. Nie w ten sposób. -Zdesperowana, rozglądała się po polach, szukała wzrokiem wydeptanych ścieżek, którymi rok po roku chodzili ludzie, by dojść tutaj, gdzie oni teraz stali. Ale nikogo nie było, ani jednej żywej duszy, więc zgłuszyła w sobie krzyk o pomoc. - Spróbuj, tatku, chodź, postaraj się wstać. Odwieziemy cię do lekarza. Oparł głowę na jej ramieniu i westchnął. Już go nie bolało, był tylko odrętwiały. - Maggie - powiedział. Po czym wyszeptał inne imię, nieznajome imię, i to było wszystko. - Nie! - Chcąc jakby osłonić go przed wiatrem, którego już nie czuł, otuliła go ramionami i kołysząc go, kołysząc, kołysząc szlochała. Wiatr zawył i przyniósł pierwsze igiełki zamarzniętego deszczu. Rozdział drugi O czuwaniu przy zwłokach Thomasa Concannona będzie się jeszcze opowiadało przez długie lata. Było świetne jedzenie i świetna muzyka, wszystko dokładnie tak, jak zaplanował na uroczyste przyjęcie dla córki. Dom, w którym przeżył swoje ostatnie lata, był wypełniony po brzegi ludźmi. Ktoś mógłby powiedzieć, że Tom nie był zamożnym człowiekiem. Ale on był bogaty w przyjaciół. Przyszli ze wsi, nawet z daleka. Z farm, warsztatów i chat. Przynieśli jedzenie, jak zwykli to czynić sąsiedzi w takich okolicznościach, a kuchnia w mig zapełniła się od chlebów, mięsiw i ciast. Pili za jego życie, uczcili pieśnią jego śmierć. Ogień w kominkach dawał ciepło, które chroniło przed bijącą o szyby zawieruchą, koiło ból żałoby. Jednak Maggie wiedziała na pewno, że już nigdy nie będzie jej ciepło. Siedziała blisko ognia, w posprzątanym saloniku, sama, choć wokół niej ludzie wypełniaU cały dom. Widziała w płomieniach skały, buzujące morze i siebie, samotną, podtrzymującą umierającego ojca. - Maggie. Ocknęła się, odwróciła głowę. Ujrzała Murphy'ego przykucniętego obok siebie. Wcisnął jej w ręce dymiący kubek. - Co to jest? - Głównie whisky z odrobiną herbaty na rozgrzewkę. - Z jego oczu wyzierała życzliwość i smutek. - Wypij to teraz. Co za dziewczynisko! Może byś choć trochę zjadła? To ci dobrze zrobi. - Nie mogę - odpowiedziała, ale posłusznie wypiła napój. Czuła w gardle każdą ognistą kroplę. - Nie powinnam go tam była zabierać, Murphy. Powinnam była zauważyć, że jest chory. - To nonsens, i sama o tym wiesz. Wyglądał cało i zdrowo, kiedy opuszczał pub. Przecież nawet tańczyliście razem, może nie? Zadumała się. Tańczyła z ojcem w dniu, w którym umarł. Czy kiedyś, w przyszłości, znajdzie w tym pocieszenie? 22 - Ale gdybyśmy tak daleko nie odeszli. Sami, na takim pustkowiu... - Lekarz chyba wyraźnie powiedział, Maggie. To nie miało znaczenia. Zabił go tętniak, i chwała Bogu, że stało się to tak szybko. - Oj tak, strasznie szybko. - Zadrżała jej ręka. To tylko ten czas trwał całą wieczność. Koszmarny czas, kiedy wiozła jego ciało do domu, dławiąc się i dusząc, z trudem trzymając kierownicę w skostniałych dłoniach. - Nigdy nie spotkałem człowieka, który byłby tak dumny ze swojego dziecka. - Murphy zadumał się, przez chwilę przyglądał się swoim rękom. - Był dla mnie jak ojciec, Maggie. - Tak, wiem. - Pochyliła się ku niemu i szybkim ruchem odgarnęła mu włosy z czoła. - Traktował cię jak syna. A teraz, pomyślał Murphy, po raz drugi traci ojca. I po raz drugi czuje przytłaczający smutek. A także odpowiedzialność za los tych kobiet. - Chcę, żebyś wiedziała, chcę, żebyś była pewna, że zawsze i w każdej potrzebie ty i twoja rodzina możecie na mnie liczyć. - To ładnie, że tak myślisz i że to mówisz. Spojrzał na nią; jego harde, typowo celtyckie niebieskie oczy napotkały jej wzrok. - Wiem, jak ciężko mu było, gdy musiał sprzedać ziemię. A także dlatego, że byłem jedynym kupcem. - Nie. - Maggie odstawiła kubek i położyła mu rękę na ramieniu. -Ziemia nie miała dla niego znaczenia. - Ale twoja matka... - Ona by i świętego postawiła za to pod pręgierzem - wyrzuciła z siebie Maggie. - Choć dzięki temu miała co do garnka włożyć. Uważam, że dobrze się stało, że to ty kupiłeś naszą ziemię. Brie i ja naprawdę nie mamy ci tego za złe, i nie żałujemy ci ani źdźbła trawy, Murphy, taka jest prawda. - Zdobyła się na uśmiech, tak potrzebny im obojgu. - Zrobiłeś to, czego on nie potrafił i na co po prostu nie miał ochoty. Dzięki tobie ta ziemia odżyła. I nie mówmy o tym już więcej. Po czym rozejrzała się wokoło, tak jakby przeniosła się z pustego pomieszczenia i znalazła pośród ludzi. Ktoś grał na flecie, a córka 0'Malleyów, będąca w ciąży z drugim dzieckiem, nuciła lekką, marzycielską melodię. Z drugiego końca pokoju dochodził ożywiony, nieskrępowany śmiech. Płakało dziecko. Stojący w grupkach mężczyźni wspominali Toma, rozmawiali o pogodzie, o chorobie dereszowatej klaczy Jacka Marleya i o przeciekającym dachu w domku Donovanów. Także kobiety rozmawiały o Tomie i o pogodzie, o dzieciach, o ślubach i o czuwaniu przy zwłokach. Zobaczyła starą kobietę, daleką kuzynkę, w podniszczonych butach i pocerowanych pończochach, która robiąc na drutach, opowiadała coś zebranym wokół niej, zasłuchanym młodszym kobietom. 23 - On tak bardzo lubił obcować z ludźmi. - W głosie Maggie słychać było ból, szarpiący jak rana. - Gdyby mógł, codziennie zapraszałby ich do domu. Zawsze dziwiło go, że wolę mieszkać osobno... - Wzięła głęboki oddech w nadziei, że jej głos zabrzmi naturalnie. - Czy słyszałeś, by kiedykolwiek mówił o kimś o imieniu Amanda? - Amanda? - Murphy zmarszczył brwi i zastanawiał się. - Nie. Dlaczego pytasz? - Nic ważnego. Musiałam się chyba pomylić. - Wzruszyła ramionami. Przecież umierając, ojciec nie wypowiedziałby imienia nieznajomej kobiety! - Muszę pójść do kuchni i pomóc Brie. Dziękuję za herbatę, Murphy. I w ogóle za wszystko. - Pocałowała go i odeszła. Niełatwo było przejść przez pokój. Musiała przystawać, wysłuchiwać słów pocieszenia lub historyjek o ojcu, albo, jak w przypadku Tima 0'Malleya, pocieszać jeszcze innych. - Chryste, jak mi go będzie brakowało - powiedział Tim i nie wstydząc się łez, otarł je ręką. - Nigdy nie miałem bliższego, droższego mi przyjaciela, i już nigdy nie znajdę drugiego. Pamiętasz, jak żartował, że otworzy swój własny pub i zrobi mi konkurencję? - Pamiętam. - Wiedziała także, że to nie był żart, lecz jedna z jego mrzonek. - Chciał być poetą - powiedział rwącym się głosem Tim. - Bo też i miał serce i duszę poety. Nie było na ziemi fajniejszego chłopa od Toma Concannona. Maggie zamieniła jeszcze kilka słów z księdzem, ustaliła szczegóły ceremonii pogrzebowej, która się miała odbyć następnego ranka. Wreszcie wślizgnęła się do kuchni. Było tu równie tłoczno jak w całym domu. Kobiety uwijały się, wydawały kolejne potrawy lub przyrządzały je. Tutaj dźwięki i zapachy były samym życiem - śpiewały rondle, na małym ogniu pichciły się zupy, gotowała szynka. Pod nogami plątały się dzieci, a matki, z wrodzonym macierzyńskim wdziękiem i wyczuciem, wymiatały je i wygarniały z kuchni, gdy zachodziła potrzeba. Młody wilczek, właściwie szczeniak, którego Tom ofiarował Briannie na jej ostatnie urodziny, pochrapywał z zadowoleniem pod stołem. Zaś skupiona i bezbłędna w każdym geście Brianna królowała przy kuchni. Z jej spokojnych oczu wyzierał smutek. - Zaraz dostaniesz talerz. - Jedna z sąsiadek dostrzegła Maggie i zaczęła nakładać jej jedzenia. -1 masz to zjeść! - Przyszłam tylko, żeby pomóc. - Pomożesz, jak zjesz. Można by tym wykarmić armię. Wiesz pewnie, że twój ojciec sprzedał mi kiedyś koguta. Zaklinał się, że to najwspanialszy kogut w całym hrabstwie, i że jeszcze przez długie lata będzie uszczęśliwiał moje kurki. Nikt tak jak Tom nie potrafił przekonywać. Nawet jeśli człowiek wiedział, że to nie ma najmniejszego sensu. -Mówiąc 24 to, ładowała ogromne porcje na talerz i jednocześnie przeganiała z drogi dziecko. - No i ten ptak okazał się do niczego i ani razu w swym nieszczęsnym życiu nie zapiał z rozkoszy. Maggie uśmiechnęła się leciutko i, ponieważ oczekiwano tego od niej, usiadła, by wysłuchać do końca dobrze znanej historyjki. - No i co pani zrobiła z kogutem, którego sprzedał pani tatuś, pani Mayo? - Ukręciłam cholernemu kogutowi łeb i udusiłam go w jarzynach. Poczęstowałam nim także twojego ojca. Powiedział, że nigdy w życiu nie jadł lepszego. - Roześmiała się serdecznie i wcisnęła w ręce Maggie talerz. - Naprawdę był dobry? - Mięso było żylaste i sztywne jak stara podeszwa. Ale Tom zjadł wszystko, aż talerz się świecił. Niech go Bóg błogosławi. Ponieważ nie pozostawało jej nic innego, jak żyć i posuwać się naprzód, Maggie zjadła to, co jej podano. Wysłuchała historyjek, sama też dorzuciła coś od siebie. Kiedy zaszło słońce i kuchnia powoli opustoszała, usiadła przy stole i wzięła szczeniaka na kolana. - Ojca ludzie kochali - powiedziała. - To prawda. - Brianna stała przy piecu, ze ściereczką w ręku i z lekko oszołomionym wzrokiem. Nie było już nikogo, kogo mogłaby nakarmić, ani kim się zająć, niczego, co zaprzątałoby jej głowę, czym mogłaby zająć ręce. Smutek przenikał jej serce, naszły ją ciężkie myśli. By je odpędzić choć na krótko, zaczęła porządkować naczynia. Była smukła jak trzcina, ruchy miała spokojne, kontrolowane. Gdyby nie brak pieniędzy i możliwości, mogłaby zostać tancerką. Jej gęste, rudozłote włosy, splecione były starannie w warkocz. Gładką, czarną sukienkę przykrywał biały fartuch. W przeciwieństwie do niej Maggie miała ognistą szopę kręcących się wokół twarzy włosów. Ubrana była w spódnicę, którą zapomniała wyprasować, i w sweter, który prosił się o naprawę. - Do jutra się nie przejaśni. - Zapominając o trzymanych w ręku talerzach, Brianna stanęła przed oknem i zapatrzyła się w niespokojne niebo. - Chyba nie. Ale ludzie przyjdą na pogrzeb. - A potem znowu do nas. Zostało tyle jedzenia. Nie wiem, co z tym wszystkim zrobimy... - głos Brianny stawał się coraz słabszy. - Czy ona kiedykolwiek wychodzi ze swojego pokoju? Brianna znieruchomiała na krótko, po czym powoli zaczęła ustawiać naczynia. - Ona się źle czuje. - O Boże, daj spokój. Umarł jej mąż i każdy, kto go znał, przyszedł dziś tutaj. A ona nie może się ruszyć i chociaż udawać, że ją to obchodzi! - Oczywiście, że ją to obchodzi - odpowiedziała spiętym głosem Brianna. - Spędziła z nim ponad dwadzieścia lat. 25 - Ale mc jej z nim nie łączyło! Dlaczego jej bronisz? Nawet w takiej chwili? Ręka Brianny z taką mocą śdsnęła talerz, iż omal nie rozpadł się na dwie częśri. Potrafiła jednak zachować doskonale opanowany, wyważony ton głosu. - Nikogo nie bronię, mówię tylko prawdę. Czy mogłybyśmy nie roztrząsać tego? Zachować spokój, przynajmniej do pogrzebu? - W tym domu nigdy nie było spokoju - odezwała się w drzwiach Maeve. Na jej twarzy nie było śladu łez, była zimna, surowa i zawzięta. -Już on się o to starał. I nadal to robi. Nawet po śmierci wystawia mnie na dężką próbę. - Nie waż się o nim mówić. - Powstrzymywana przez cały dzień wśdekłość Maggie dała o sobie znać. Poderwała się od stołu, odsyłając psa na posłanie. - Nie waż się o nim źle mówić. - Będę mówiła to, na co mam ochotę. - Ręka Meave pochwydła zarzucony na ramiona szal i zacisnęła go mocno na szyi. Był wełniany, a ona zawsze chdała mieć jedwabny. - Za żyda nie dał mi niczego poza goryczą. A teraz umarł i jeszcze mi dokucza. - Nie widzę łez w twoich oczach, mamo. - I nie zobaczysz. Nigdy nie byłam i nie będę hipokrytką, i powiem całą świętą prawdę. On pójdzie do piekła za to, co mi teraz zrobił. -Patrzyła rozgoryczonymi, niebieskimi oczami to na Maggie, to na Brian-nę. -1 tak jak Bóg mu nie wybaczy, tak i ja mu nie przebaczam. - A skąd wiesz, co myśli Bóg? - zapytała Maggie. - Czy odmawianie paderzy i odklepywanie różańca daje d specjalny przywilej bezpośredniego kontaktowania się z Panem? - Nie bluźnij! - Maeve aż poczerwieniała z oburzenia. - Nie bluźnij w tym domu! - Będę mówiła to, na co mam ochotę - odpowiedziała matce Maggie jej własnymi słowami. - Powiem d, że Tom Concannon nie potrzebuje twojego nędznego przebaczenia. - Wystarczy już! - Choć wszystko w niej drżało, Brianna położyła kojącą rękę na ramieniu Maggie. Chcąc nadać głosowi spokojne brzmienie, wzięła długi, głęboki oddech. - Powiedziałam d, mamo, że oddam d ten dom. Nie musisz się martwić. - Co takiego? - Maggie odwródła się do siostry. - Co masz zamiar zrobić z domem? - Słyszałaś, co jest napisane w testamencie - zaczęła Brianna, ale Maggie strąciła jej rękę. - Nie przysłuchiwałam się temu adwokackiemu gadaniu. Nie zwród-łam uwagi. - Zapisał go jej. - Rozdygotana Maeve uniosła palce i przeszyła nim powietrze w oskarżydelskim geśde. - Zapisał jej dom. Przez całe lata derpiałam i poświęcałam się, a teraz nawet i to mi odebrał. 26 - Uspokoi się szybko, kiedy się przekona, że ma zapewniony solidny dach nad głową - powiedziała Maggie po wyjściu matki. To była prawda. Brianna pomyślała, że może jednak uda się jej utrzymać spokój w tym domu. Miała przecież za sobą lata doświadczeń. - Zatrzymam dom, a ona tutaj zostanie. Poradzę sobie i z jednym, i z drugim. - Święta Brianna - mruknęła Maggie, a w tonie jej głosu nie było złej intencji. - Jakoś wspólnie damy sobie z tym radę. - Wstrzyma się z kupnem nowego pieca, postanowiła. A dopóki McGuinnes będzie od niej kupował, wystarczy na utrzymanie obu domów. - Pomyślałam sobie... rozmawiałam o tym z tatą i myślę... - Brianna zawahała się. - No powiedz wreszcie. - Maggie oderwała się od swych własnych myśli. - To by wymagało pewnych przeróbek, a z tego, co dostałam od babci, niewiele mi już zostało, no i jeszcze ten dług hipoteczny. - Będę spłacać dług. - Nie, to by nie było sprawiedliwe. - To jest absolutnie sprawiedliwe. - Maggie wstała i poszła po imbryk z herbatą. - Zaciągnął go, aby mnie wysłać do Wenecji, prawda? Oddał dom pod zastaw i znosił awantury, jakie robiła mu za to matka. Dzięki niemu mogłam się uczyć przez trzy lata. I chcę to spłacić. - Dom jest mój - powiedziała stanowczym głosem Brianna. - A zatem i dług należy do mnie. Maggie wiedziała, że pomimo delikatnego wyglądu Brianna potrafi być uparta jak muł. - W porządku, mogłybyśmy się tak spierać aż do śmierci. Spłacimy więc go obie. Jeśli nie chcesz, żebym to zrobiła dla ciebie, pozwól, że zrobię to dla niego, Brie. Odczuwam taką potrzebę. - Jakoś sobie poradzimy. - Brianna uniosła nalaną przez Maggie filiżankę herbaty. - Powiedz mi wreszcie, o czym myślałaś. - No więc... - To było głupie. Mogła mieć tylko nadzieję, że nie zabrzmi podobnie. - Chcę tutaj urządzić coś w rodzaju pensjonatu. - Hotel! - Maggie oniemiała na moment. - Chcesz mieć płatnych gości, hałasujących i pętających się po domu? Nie będziesz miała spokoju ani własnego życia, i będziesz zaharowana od rana do wieczora. - Lubię ludzi wokół siebie - odparła spokojnie Brianna. - Nie każdy chce być takim pustelnikiem jak ty. A mam do tego dryg, jak sądzę. Potrafię zapewnić ludziom wygodę. Mam to we krwi. - Dumnie wysunęła podbródek. - Dziadek prowadził hotel, prawda? A po jego śmierci babcia. Więc i ja mogę zrobić to samo. - Nie powiedziałam, że nie możesz, raczej nie wyobrażam sobie tego z własnego punktu widzenia. Obcy ludzie. Przyjeżdżają, wyjeżdżają, ciągle ktoś inny... - Zadrżała na samą myśl o tym. 27 - Żeby tylko chcieli przyjeżdżać! O niczym innym nie marzę. Trzeba będzie, oczywiście, odświeżyć sypialnie na górze. - Oczy Brianny rozjaśniły się, gdy pomyślała o szczegółach. - Trochę farby, tapeta. Nowy dywan, a może dwa. No i Bóg wie, ile trzeba będzie włożyć w prace hydrauliczne. W każdym razie potrzebna będzie dodatkowa łazienka. Sądzę, że najlepszym miejscem będzie pakamera na końcu korytarza na górze. Dla siebie mogłabym urządzić mieszkanko obok kuchni, w ten sposób nie przeszkadzałoby się mamie. Powiększyłabym ogród, a także umieściłabym niewielki szyld. Pensjonat. Gustowny, wygodny, dla zaledwie kilkorga gości. - Ty tego chcesz - powiedziała szeptem Maggie na widok rozpromienionych oczu siostry. - Ty naprawdę tego chcesz. - Tak. Chcę tego. - A więc zrób to. - Maggie złapała ją za ręce. - Zrób więc to, Brie. Odśwież pokoje i urządź łazienkę. Umieść ładny szyld. On chciałby tego dla ciebie. - Myślę, że tak. Śmiał się w ten swój charakterystyczny sposób, kiedy mu o tym mówiłam. - Aha, potrafił się nieźle śmiać! - I pocałował mnie, i żartował ze mnie, że jestem wnuczką hotelarzy i że będę kontynuowała tradycje. Jeśli ogranic

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!