16437

Szczegóły
Tytuł 16437
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

16437 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 16437 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

16437 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Jerzy Andrzejewski Paszportowa �ona 1944 W rok po zaj�ciu miasta Lwowa przez Niemc�w pewien m�ody cz�owiek, z zawodu radiotechnik, nie czuj�c si� z wielu wzgl�d�w do�� bezpiecznym, uzna� za wskazane opu�ci� rodzinne miasto. Uczyni� to i z niewielk� walizeczk�, nie posiada� bowiem �adnego osobistego maj�tku, przyby� do Warszawy. Wkr�tce ponowny nieprzyjazny zbieg okoliczno�ci, spowodowany uporczywym uprawianiem zawodu radiotechnika, zmusi� lwowianina do zmiany nazwiska. W tej k�opotliwej sytuacji przyszed� mu z pomoc� dawny kolega szkolny z Chyrowa, Tonio, wychowaniec jezuit�w i by�y w�a�ciciel ziemskiej posiad�o�ci ko�o Trembowli. �w Tonio mia� si� teraz doskonale, za�o�y� bowiem w Warszawie do sp�ki z jednym grafikiem przedsi�biorstwo fa�szywych ausweis�w i kartek �ywno�ciowych, pozostaj�c r�wnie� w �cis�ym kontakcie z innym, bratnim przedsi�wzi�ciem, kt�re po�wi�ci�o si� produkcji fa�szywych dolar�w. Niebawem lwowianin otrzyma� wzorow�, autentyczn� kennkart� wydan� w Bi�goraju i nale��c� ongi� do cz�owieka, kt�ry zmar� by� przed kilku miesi�cami w okoliczno�ciach bli�ej nie okre�lonych. Otrzymawszy po nieboszczyku jego personalia, lwowianin pocz�� si� nazywa� Janem Bielskim. Wiek � rocznik 1918 � zosta� mu ten sam, zmieni� natomiast zaw�d oraz stan cywilny, z radiotechnika staj�c si� le�nikiem, a z kawalera cz�owiekiem �onatym. �ona zmar�ego mia�a na imi� Stefania i � jak zapewni� przyjaciela chyrowianin � nie �y�a, co rozproszy�o skrupu�y i obawy m�odego lwowianina. Pod nowymi zatem personaliami wr�ci� bezpiecznie do dawnego �ycia. W tym samym mniej wi�cej czasie popad�a w podobne k�opoty pewna m�oda warszawianka, panna, s�uchaczka tajnych kurs�w medycznych. Wkr�tce potem przyjaciele dostarczyli jej wzorow�, autentyczn� kennkart� wydan� w Bi�goraju na nazwisko Stefanii Bielskiej, kt�ra zmar�a przed rokiem w okoliczno�ciach bli�ej nie okre�lonych. M�� zmar�ej mia� na imi� Jan i tak�e nie �y�, co rozproszy�o skrupu�y i obawy m�odej warszawianki. Pod nowymi zatem personaliami wr�ci�a bezpiecznie do dawnego �ycia. Przez pewien czas skojarzeni w ten spos�b ma��onkowie �yli w Warszawie nic o sobie wzajemnie nie wiedz�c. A� pewnego dnia zdarzy�o si�, �e lwowianin, uprzykrzywszy sobie handel angielskimi papierosami, przerzuci� si� za namow� jednej pani z towarzystwa na handel obrazami i dzie�ami sztuki. Owa pani w obawie przed ulicznymi �apankami bardzo rzadko i tylko w najbli�sze s�siedztwo wychodzi�a z domu, wszystkie zatem sprawy handlowe za�atwia�a w swoim mieszkaniu, przekszta�conym dyskretnie i ze smakiem na antykwariat. Jan Bielski nie zna� si� na obrazach, porcelanie i dywanach, ale b�d�c ch�opcem sprytnym i obrotnym rych�o w�r�d swoich dotychczasowych odbiorc�w fa�szowanych lucky-strike'ow i chesterfield�w wychwyci� paru, kt�rych zdo�a� zainteresowa� korzy�ciami wynikaj�cymi ze skupywania dzie� sztuki. Jednym z jego klient�w sta� si� wieloletni inkasent Urz�du Skarbowego, niejaki pan Mariusz G�owacki, cz�owiek cichy i pracowity, kt�ry niechybnie zgin��by teraz na mizernej pensji, gdyby id�c w �lady swoich koleg�w nie pocz�� w ramach sabotowania zarz�dze� w�adz okupacyjnych umarza� podatk�w, pobieraj�c za to od p�atnik�w po�ow� nale�nej sumy. Dzi�ki tym patriotyczno-prywatnym manipulacjom dzia�o mu si� niepor�wnanie lepiej ni� przed wojn�, a poniewa� by� cz�owiekiem samotnym i wra�liwym na pi�kno, niebawem za po�rednictwem obrotnego lwowianina sta� si� klientem pani z towarzystwa i posiadaczem dw�ch starych perskich dywan�w, empirowego zegara, gablotki Chippendale oraz kolbuszowskiej sekretery. T� sekreter� zw�aszcza polubi� i przyzwyczai� si� codziennie wieczorem rozk�ada� przy niej pasjanse, kt�re nigdy zreszt� nie chcia�y mu wychodzi�, musia� wi�c im dopomaga� odpowiednim przestawianiem kart. Drugim klientem lwowianina by� eks-w�a�ciciel budki z wod� sodow� na ulicy Wolskiej. Ten cz�owiek � Teodor Ba�cik si� nazywa� � gdy jego budka uleg�a zniszczeniu podczas dzia�a� wojennych, zaraz po katastrofie zainteresowa� si� rynkiem gie�dowym i posiadaj�c obecnie prywatne biuro w okolicach placu Napoleona oraz licznych agent�w skupuj�cych na mie�cie obce waluty, z�oto i brylanty, przemy�liwa� od pewnego czasu nad za�o�eniem po wojnie wydawniczego koncernu pism i ksi��ek. Poniewa� urz�dza� w�a�nie czteropokojowe mieszkanie, lwowianin dostarczy� mu wielu obraz�w, fortepian koncertowy Steinwaya, kredens i dwie skrzynie renesansowe, troch� kopenhaskiej porcelany, kilka tureckich makat oraz par� starych �ydowskich �wiecznik�w i kolekcj� angielskich sztych�w. W wolnych chwilach Ba�cik odwiedza� lokale, w kt�rych role kelner�w i barman�w obj�li znani aktorzy i aktorki. W tych to miejscach publicznych ch�tnie wyst�powa� w charakterze tzw. �cyca" i do ludzi ze sfer artystycznych, kt�rym fundowa� obiady, kolacje i liczne kolejki przy bufecie, zwyk� m�wi�: �Trzymajcie si� Ba�cika, a nie zginiecie!" Tote� si� go trzymali. Niebawem jedn� z aktoreczek wzi�� Bascik na dorywcze utrzymanie i dzi�ki jej zgrabnym nogom zam�wi� swoje popiersie u rze�biarza, kt�ry mia� �adne oczy. Ot� �w przysz�y potentat wydawniczy, r�wnie� za namow� aktoreczki planuj�c urz�dzanie u siebie artystycznych zebra�, poszukiwa� w�a�nie odpowiedniego serwisu do herbaty. Pani z towarzystwa, zawiadomiona przez lwowianina o nowym korzystnym zam�wieniu, natychmiast rozpocz�a telefoniczne poszukiwania. Wkr�tce w mieszkaniu jej znalaz� si� pi�kny niebieski fajans angielski z osiemnastego wieku na dwana�cie os�b. Pan Bascik wyrazi� ch�� obejrzenia sprz�tu, lecz gdy lwowianin om�wiwszy spotkanie u pani z towarzystwa przyby� po klienta na p� godziny przed oznaczonym terminem, mecenas sztuki wykrzykn�� na jego widok: � Schowaj si� pan ze swoim fajansem! Pa�ska �ona wykombinowa�a lepszy sprz�t. Lwowiasnin nie da� po sobie pozna� wra�enia, jakie na nim ta wiadomo�� uczyni�a, i powiedziawszy: �A, to �wietnie!", da� si� wprowadzi� do salonu, gdzie na �cianach wisia�y konie i u�ani Jerzego Kossaka oraz r�owofioletowe Arabki Adama Styki. Na stoliku Louis XVI, w cieniu �ydowskiej menory z or�ami, sta� wspania�y japo�ski serwis do herbaty. � No? � zawo�a� Bascik. Lwowianin lekko si� skrzywi�. � Czy ja wiem? Przyznam si�, �e osobi�cie nie przepadam za japo�szczyzn�. Za krzykliwa. � Ale, ale, ale! � zawo�a� tamten. � Gadaj pan sobie zdr�w. Do herbaty tylko si� nadaje japo�ski sprz�t, te� si� pan zna! Pa�ska �ona posiada lepsz� smyka�k� do gustu. � Mo�liwe � mrukn�� lwowianin. � A wiesz pan, dla kogo to Japonce sprokurowali ten sprz�t? M�� Stefanii Bielskiej przyzna� si�, �e nie wie. � Dla samego mikada! � wykrzykn�� Bascik. � Patrz pan tylko, jak to zgrabnie wyporz�dzili... Istotnie, malowane w pi�kne ptaki fili�anki mia�y by� w swoim czasie darem japo�skich kupc�w dla obecnego mikada, gdy by� jeszcze nast�pc� tronu. Dwunastu znakomitych artyst�w malowa�o po jednej fili�ance, lecz czy serwis okaza� si� niedostatecznie okaza�y, czy te� inne zadecydowa�y wzgl�dy, do�� �e syn mikada otrzyma� nowy dar, a serwis ofiarowano s�awnemu genera�owi, jednemu ze zwyci�zc�w spod Cuszimy. �w za� genera� w dow�d kurtuazji podarowa� fili�anki wzi�temu do niewoli genera�owi rosyjskiemu. Ten z kolei przekaza� je swemu bratankowi w charakterze prezentu �lubnego. Rewolucja zagna�a bratanka genera�a wraz z fili�ankami a� do Rzymu i tam na licytacji serwis przeszed� do r�k fabrykanta konserw z Chicago, kolekcjonera japo�szczyzny. Niestety, fabrykant zgin�� niebawem w katastrofie samochodowej i serwis otrzyma� w spadku syn, kt�ry ze wzgl�d�w patriotycznych nienawidzi� Japonii i ojcowskie zbiory natychmiast wystawi� na licytacj�. W�wczas niedosz�y prezent dla japo�skiego w�adcy ozdobi� wn�trze mieszkania gwiazdy z Hollywood. Ale gwiazda na skutek zaburze� hormonalnych zacz�a ty� i serwis kupi� stary angielski markiz dla m�odziutkiego paryskiego tancerza. Gdy markiz porzuci� tancerza dla niemieckiego boksera, japo�ski serwis zakupi� grecki bankier, skoro jednak wskutek bankructwa wyskoczy� wkr�tce potem z samolotu � drogocenny sprz�t naby� bogato o�eniony radca polskiej ambasady w Pary�u i po pewnym czasie razem z dwunastoma fili�ankami zawita� do Warszawy. We wrze�niu radca szybko ujecha� do Rumunii, a serwis sprzedawa�a obecnie uboga kuzynka radcy, pilnuj�ca mieszkania. Wprawdzie jedna fili�anka st�uk�a si� w czasie obl�enia miasta, lecz siostrzeniec ubogiej kuzynki, ucze� gimnazjalny, sklei� j� bardzo zgrabnie. Podczas gdy Ba�cik opowiada� t� d�ug� i zawi�� histori�, lwowianin, niewiele s�ysz�c, prze�ywa� przykre wra�enia cz�owieka obdarzonego naraz przez los nieznan� �on�. Z tej nieprzyjemnej zadumy wyrwa� go okrzyk Ba�cika: � To rozumiem sprz�t! Geologi� ma jak sam Radziwi��. � Rzeczywi�cie � potwierdzi� lwowianin. Za� Ba�cik postukuj�c palcami w cieniutk� jak szcz�cie ludzkie porcelan� ci�gn�� dalej: � Przyznam si�, �e nawet nie wiedzia�em, �e pan masz �on�. My�la�em, �e kawaler. Ale powinszowa�, �adna kobieta i obrotna. Lwowianin odchrz�kn�� lekko, a Ba�cik ci�gn�� dalej: � Przychodzi wczoraj do mnie do biura, przedstawia si� i powiada: �Chce pan kupi� serwis do herbaty?" Ja na to: �Czemu nie, mog�." A ona m�wi: �Bo ja mam dla pana serwis." �To ju� wiem � powiadam � angielski fajans." �Dlaczego fajans?" � pyta si� ona. To jej m�wi�: �No ten, co mi pani m�� wtryni�." Tu widz�, zaskoczy�em kobit�. �M�j m��?" � pyta. �A to nie pani ma��onek, pan Jan Bielski?" � powiadam. Na to ona si� �mieje i m�wi: �Owszem, ale ja mam do sprzedania wcale nie fajans, bo my z m�em osobno prowadzimy interes." � Tak, rzeczywi�cie � b�kn�� lwowianin. � Ca�kiem osobno. � Wybuli�em forsy, bo wybuli�em � uderzy� si� w kolano Ba�cik � ale drugiego takiego sprz�tu w ca�ej Warszawie pan nie znajdziesz. Przyznasz pan? Znalaz�szy si� na ulicy lwowianin wst�pi� do pobliskiej kawiarenki i stamt�d, popychany przez t�um ludzi �akomie poch�aniaj�cych ciastka i torty, zadzwoni� do pani z towarzystwa, aby powiadomi� j� o niepowodzeniu interesu. Poniewa� pani z towarzystwa, polegaj�c na zapewnieniach swego po�rednika, poczyni�a na poczet zysku pewne wydatki, telefon lwowianina przyj�a z cierpkim niezadowoleniem. Ten za�, zirytowany niepowodzeniem oraz humorami pani z towarzystwa, odpowiedzia� kilku s�owami niegrzecznymi i cisn�� s�uchawk�, odcinaj�c sobie w ten spos�b drog� do dalszej kariery sprzedawcy antyk�w i dzie� sztuki. Po czym odszuka� koleg� z Chyrowa, aby uczyni� go odpowiedzialnym za nielojalne wskrzeszenie nieboszczki Bielskiej. Jednak Tonio nie poczuwa� si� do winy. � Czego si� martwisz, ch�opie? � powiedzia� wreszcie na zako�czenie. � Masz �on� na czas wojny, nie musisz z ni� ani �y�, ani p�aci� jej aliment�w. Jeszcze ci �le? � Ta przyjemno�� � skrzywi� si� lwowianin � kosztuje mnie przynajmniej 'dwa �g�rale". A poza tym wystrychni�to mnie na dudka, czego nie lubi�. � Kt� to lubi? � odpar� przedsi�biorca fa�szywych dokument�w. � Ale je�eli wystrychni�to ci� na dudka, to si� odkuj. Lwowianin si� zastanowi�: � Ba! Ale jak? Maj�c jednak na uwadze mo�liwo�� ewentualnego odkucia si�, postanowi� uda� si� do magistratu, aby w biurze ewidencyjnym wzi�� na wszelki wypadek adres paszportowej �ony. Lecz po drodze dla pokrzepienia si� na duchu wst�pi� na jedn� w�dk� i przy czwartej nadarzy�a si� mu okazja po�redniczenia w niedu�ej, lecz za to zyskownej transakcji walutowej. W nast�pnym z kolei barze spotkany przypadkiem znajomy ze Lwowa powierzy� mu jako fachowemu radiotechnikowi wsp�udzia� w zmontowaniu tajnej aparatury nadawczej. Lwowianin, niepomny swych przykrych do�wiadcze� w tej dziedzinie, podj�� si� zaproponowanej pracy i dzi�ki niej przesta� o �onie my�le�. Natomiast m�oda warszawianka jeszcze tego samego dnia, kiedy si� od Ba�cika dowiedzia�a by�a o prawdziwej sytuacji w zakresie swego stanu cywilnego, pocz�a nie zwlekaj�c opowiada� kolegom i kole�ankom o paszportowym m�u. Niebawem dwie z jej serdecznych przyjaci�ek zdoby�y telefon lwowianina i pewnego wieczoru, gdy m�ody cz�owiek wr�ci� do domu po ca�odziennej pracy, majorowa Adamska, t�ga blondyna trudni�ca si� pod nieobecno�� m�a handlem we�n� i trykota�ami, powiadomi�a swego sublokatora o rozlicznych telefonach. � Kobiety � doda�a z akcentem goryczy, poniewa� lwowianin by� ch�opcem przystojnym i dobrze zbudowanym. � Powiedzia�y, �e zadzwoni� jeszcze wieczorem. I rzeczywi�cie, wkr�tce po godzinie policyjnej telefon si� odezwa�. � Czy pan Bielski? � spyta� mi�y g�os kobiecy. � Przy telefonie � odpowiedzia� lwowianin. Majorowa Adamska pods�uchiwa�a, rzecz jasna, ze swego pokoju. � Jak zdrowie Stefci? � ci�gn�� dalej rozmow� mi�y kobiecy g�os. Lwowianin lekko si� stropi�. � Stefci? Przepraszam, to omy�ka chyba? O jak� Stefci� chodzi? � Jak to jak�? O Stefci�. � A� kim pani chce m�wi�? � Z panem Janem Bielskim. Przecie� pan ju� powiedzia�, �e to pan. � Bo jestem Jan Bielski. Ale o co chodzi? � Och, Bo�e! � na to mi�y g�os � pan si� irytuje... a ja si� chcia�am tylko dowiedzie�, czy pana �ona ju� jest w domu. Chyba jeszcze nie �pi? � �pi! � krzykn�� lwowianin i cisn�� s�uchawk�. Lecz po chwili telefon zn�w zadzwoni�. � Czy to prawda � odezwa� si� inny, lecz r�wnie� bardzo mi�y kobiecy g�osik � �e pan nie �yje ze swoj� �on�? Lwowianin st�umi� w sobie przekle�stwo i odpar� mo�liwie spokojnym g�osem: � Przeciwnie, prosz� pani, �yj� z ni� bez przerwy. Zosta�a pani �le poinformowana. � A czy bardzo pan kocha �on�? � Bardzo. Jestem w niej bezgranicznie zakochany. Czy s�yszy pani? Za-ko-cha-ny! � To dlaczego si� pan irytuje? LwowianAn z trzaskiem po�o�y� s�uchawk�. Po pi�ciu minutach, gdy pocz�� si� akurat rozbiera�, telefon zn�w da� o sobie zna�. � S�ucham � powiedzia� g�osem przyt�umionym Pasj�. � Prosz� pana, czy pana �ona jest blondynk� czy brunetk�? � Ruda. � A pan? � Tak�e rudy. A dzieci b�dziemy mie� r�wnie� rude. � To pan nie ma jeszcze dzieci? Czwarty telefon poderwa� lwowianina z ��ka. Poblad�y z w�ciek�o�ci wybieg� do przedpokoju w pid�amie i ju� nie licz�c si� z tym, �e majorowa pods�uchuje pod drzwiami, wrzasn�� w s�uchawk�: � Uspokoisz si�, ma�po jedna, czy nie? Ch�opa sobie we� do ��ka, �eby� nie szala�a po nocy... W s�uchawce zabulgota�o. � Jak pan �mie?! � krzykn�� w niej po chwili m�ski g�os. � Kto pan jest? Nies�ychane! Z pani� majorow� Adamsk� chc� m�wi�. Jak si� p�niej okaza�o, by� ta wieloletni znajomy majorowej, stary mecenas i papieski szambelan. W ci�gu nast�pnych dni wieczorne telefony powtarza�y si� z uporczyw� regularno�ci�, lwowianina pogr��aj�c w nienawi�� do paszportowej �ony, a majorow� Adamsk� przyprawiaj�c o bezsenno�� spowodowan� ci�kimi prze�yciami natury psychologiczno-cielesnej. W tym samym za� czasie m�oda warszawianka, nie�wiadoma owych spraw, dzi�ki swoim rozlicznym stosunkom i w chwilach wolnych od nauki i kolporta�u tajnych gazetek zd��y�a sprzeda� Ba&cikowi elektryczny gramofon, pi�� butelek francuskiego koniaku, belud�ysta�ski 'dywan, sto ameryka�skich no�yk�w do golenia, kupon angielskiej flaneli, lod�wk�, wieczne pi�ro Watermana i trzy pary ciep�ych szwedzkich kaleson�w. Zarobi�a na tych transakcjach znaczn� prowizj�, a poza tym zosta�a wraz z m�em zaproszona do Ba�cika na uroczyste otwarcie artystycznych wieczor�w. Zabawa obliczona by�a na ca�� noc. M�oda warszawianka zaproszenie przyj�a, je�li jednak chodzi o m�a, to nie czyni�a wi�kszej nadziei, aby przyszed�. T�umaczy�a, �e m�� ma du�o r�nych zaj�� i nie lubi poza tym wi�kszych zebra�. � Nie lubi? � zdziwi� si� Ba�cik. � Patrzcie pa�stwo! Taki weso�y, zdawa�oby si�, ch�opak... Nudziarz, jednym s�owem? �ona Jana Bielskiego �ywo zaprotestowa�a. Ale Ba�cik nie da� si� tak �atwo przekona�. � Co mi pani opowiadasz? Jak to mo�e by�, �eby m�ody, zdrowy, przystojny ch�opak... � Przystojny? � A co, nie jest przystojny? � Ja nic nie m�wi� � odpar�a wymijaj�co m�oda warszawianka. � No wi�c! M�ody, przystojny i bawi� si� nie lubi? � Och, widzi pan � na to m�oda warszawianka � on tak kocha dom! Nazajutrz, na kr�tko przed godzin� policyjn�, spod �Arii" na Mazowieckiej ruszy� w stron� Mokotowa, gdzie mieszka� Ba�cik, d�ugi korow�d riksz wioz�cych zaproszonych go�ci. Prowadzi� ten weso�y kulig Ba�cik ze swoj� aktoreczik�, a riksz� ostatni� zajmowa� specjalnie na t� noc zaanga�owany kucharz. Wszyscy jad�cy mieli ju� poza sob� wiele kolejek stawianych przez mecenasa sztuki w �Arii", a poniewa� odleg�o�ci pomi�dzy rikszami nie by�y du�e, wi�c po drodze, w�r�d wczesnych jesiennych ciemno�ci, ca�kiem jak w mrocznym i g�stym lesie, nawo�ywano si� wzajemnie g�o�nymi: hop! hop! Ju� za placem Unii Lubelskiej towarzyszka Ba�cika w przyp�ywie nag�ego wzruszenia postanowi�a wi�zank� r� ofiarowanych jej przez przyjaciela z�o�y� pod �cian� domu, gdzie przed paroma dniami rozstrzelano kilkunastu zak�adnik�w. Ba�cik nie by� cz�owiekiem nieczu�ym na szlachetne odruchy serca, kaza� zatem rikszarzowi stan��, dalsze riksze r�wnie� si� zatrzyma�y i m�oda aktoreczka, zalana �zami, leciutko si� zataczaj�c, z�o�y�a czerwone r�e na zab�oconym chodniku. � Brawo! Brawo! � zawo�a� jeden z go�ci, z zawodu dziennikarz. � Wspania�a rola! Nast�pnie pojechano dalej. Jad�cy w drugiej z kolei rikszy dziennikarz �piewa� na ca�y g�os przedwojenne tango: �Nasza jest noc i opr�cz niej nie mamy nic..." Za� po przybyciu na miejsce zabawa od razu si� rozkr�ci�a i pocz�a wirowa� jak kolorowymi festonami przystrojona karuzela. Zimne przek�ski okaza�y si� doskona�e, a trunki �wietne. By� wi�c koniak Martela i oryginalne whisky sprzedawane przez Niemc�w powracaj�cych z Francji, nie brak�o r�wnie� starych nalewek z pewnej arystokratycznej piwnicy. Zabawa, zrazu skupiona w wielkim salonie obwieszonym Arabkami i ko�mi, szybko przenios�a si� i na inne pokoje. Jakie� jednak pi�ro zdo�a opisa� t� noc wesela? I w og�le pomy�l, cz�owieku, czemu si� pchasz w to ca�e towarzystwo? Noc na dworze jest pi�kna, lipcowa, a wi�cej w niej oddechu zbli�aj�cej si� wolno�ci ni� w�r�d jakiejkolwiek innej nocy minionych lat pi�ciu. Czemu jednak, gdy pochylam si� nad kartk� papieru, ci�ko mi na sercu? Wolno�ci, wolno�ci! W obszernym mieszkaniu Ba�cika panuje teraz nastrojowy, kameralny p�mrok. W�a�nie po solowych popisach tanecznych i recytacjach wierszy go�cie rozproszeni po r�nych pokojach pocz�li nawi�zywa� pomi�dzy sob� kontakty natury osobistej. Jedynie dziennikarz, kt�ry �piewa� niedawno, jad�c riksz�: �Nasza jest noc i opr�cz niej nie mamy nic", zdo�a� w tej sytuacji zachowa� niezale�no��, poniewa� pod wp�ywem alkoholu sprawy polityczne poch�ania�y go bez reszty. Wkr�tce te�, gdy uda�o mu si� skupi� doko�a siebie pewn� ilo�� s�uchaczy, pocz�� si� przed nimi z drobiazgow� szczero�ci� zwierza� ze swojej dzia�alno�ci konspiracyjnej. Paru spo�r�d s�uchaczy, tak�e ostro nastawionych na polityk�, pocz�o si� za przyk�adem dziennikarza dekonspirowa� i ujawnia� w�asne oraz znajomych i przyjaci� stosunki i czynno�ci konspiracyjne. Ci za�, kt�rzy podobnych stosunk�w nie mieli, a czynno�ci konspiracyjnych nie uprawiali, wymy�lali fakty, nazwiska i adresy na poczekaniu, przyprawiaj�c pozosta�ych o zawi��. W trakcie tych o�ywionych zwierze� Ba�cik, nie mog�c od d�u�szego czasu odnale�� wzi�tej na dorywcze utrzymanie aktoreczki, kt�ra � jak przypuszcza� � .skry� si� gdzie� musia�a kameralnie z rze�biarzem o �adnych oczach, pozapala� we wszystkich pokojach g�rne �wiat�a. Dzi�ki temu zabawa zn�w si� sta�a zbiorowa, a aktoreczka niespodziewanie wype�zn�wszy spod fortepianu rzuci�a si� Ba�cikowi na szyj�, i to na oczach zebranych, poniewa� nie nale�a�a do natur zazdro�nie ukrywaj�cych przed lud�mi swoje uczucia. Ba�cik, wielce tym zdarzeniem pochlebiony, zdecydowa�, �e nadszed� czas wszcz�cia pierwszych krok�w wydawniczych, i z miejsca zakupi� u jednego z obecnych poet�w tom filozoficznych szkic�w, a u prozaika uwie�czonego zaszczytn� nagrod� prowincjonalnego miasta psychologiczn� powie��. A� wreszcie, ju� gdzie� po p�nocy, gdy od�piewano wiele ukrai�sikich dumek i nastr�j sta� si� rzewny, a serca ludzkie tkliwe i t�skne, Ba�cik spostrzeg� si�, �e nie zaj�� si� do tej pory w spos�b dostateczny m�od� warszawiank�, pani� Stefani� Bielsk�. Pami�ta� wprawdzie, �e przysz�a bez m�a, lecz nie by� pewien, czy m�ody cz�owiek nie zjawi� si� oddzielnie. Uda� si� wi�c na poszukiwanie m�odej warszawianki i po d�u�szym b��dzeniu po w�asnym mieszkaniu odnalaz� j� wreszcie w towarzystwie prozaika uwie�czonego zaszczytn� nagrod� prowincjonalnego miasta. Poniewa� ten by� pisarzem psychologicznym, wi�c prowadzi� z m�od� warszawiank� rozmow� psychologiczn�, to znaczy m�wi� bardzo interesuj�ce rzeczy o samym sobie. Trwa�o to ju� jednak do�� d�ugo, w ka�dym razie dostatecznie d�ugo, aby m�oda warszawianka posmutnia�a i pocz�a �a�owa�, �e jej paszportowy m�� nie znajduje si� w�r�d obecnych. Nic zatem dziwnego, �e gdy Ba�cik stan�� przed ni� i spyta� o m�a � oczy jej wyrazi�y g��boki smutek. � Pok��cili�cie si�! � domy�li� si� Ba�cik. Pani Bielska skin�a �a�o�nie swoj� �adn� g��wk�. � A huncwot jeden! � rozgniewa� si� Ba�cik. � Sk�r� by mu nale�a�o wy�oi�! Gdzie on jest, ten bandyta? Okaza�o si� jednak, �e tego pani Bielska niestety nie wie. � Ach, to taki typek! � na to Ba�cik. � Wyprowadzi� si�, gagatek! Nie szkodzi. Nie jestem Ba�cik, jak si� jeszcze dzisiaj nie pogodzicie. Trzymajcie si� Ba�cika, a nie zginiecie. Pani nie wiesz, gdzie m�ulek da� nura, za to Ba�cik zaraz b�dzie wiedzia�... To powiedziawszy poszuka� w�r�d go�ci jednego ze swoich zaufanych ludzi, a mianowicie m�odego Jasia Mirskiego z Mirowa na Podolu, i od niego si� dowiedzia�, �e pozostaj�cy w swoim czasie w lu�nych kontaktach z firm� Jan Bielski mieszka na Powi�lu. Powr�ciwszy z t� informacj� do m�odej warszawianki, Ba�cik postawi� spraw� po m�sku: � Sprowadzamy go, co? � Teraz? � przestraszy�a si� pani Bielska. � A na co mamy czeka�? � odpar� Ba�cik. � Trzymajcie si� Ba�cika, moja ju� w tym g�owa... To stwierdziwszy wszed� na skrzyni� renesansow� i da� znak, �e chce do swoich go�ci przemowie. Wie�� o tym wydarzeniu lotem ptaka roznios�a si� po mieszkaniu i niebawem pok�j z Ba�cikiem stoj�cym na renesansowej skrzyni szczelnie wype�ni� si� lud�mi. � Przyjaciele! � tak si� odezwa� Ba�cik, gdy w pokoju �cich� gwar. � Obecna tu jest mi�dzy nami kobita, mog� powiedzie�, �e �adna kobita, kt�ra dozna�a, �e tak powiem, pewnych nieporozumie� ma��e�skich. Zdarza si�, prosz� pa�stwa. �ycie nie jest, jak wiadomo, romansem. �zy te� bywaj� w �yciu. Doko�a rozleg�y si� ci�kie westchnienia. � Hej �ycie, �ycie! � powiedzia� kto� t�skno. Aktoreczka Ba�cika, z g�ow� opart� na ramieniu rze�biarza o �adnym spojrzeniu, b��dzi�a za�zawionymi oczami po suficie. � Tak, prosz� pa�stwa � m�wi� dalej Ba�cik. � Tak to bywa. Wi�c my co? Co my, pytam si�. Czy pozwolimy cierpie� m�odej kobicie? � Nie pozwolimy! � rozleg�y si� g�osy. � Precz z cierpieniem! Ba�cik podni�s� r�k�. � O w�a�nie! O to chodzi, �e nie pozwolimy. Jeste�my narodem rycerskim czy nie? � Jeste�my! � odkrzykn�li jednym g�osem zebrani. � Wiwat! � rykn�� Ba�cik. � Kto na ochotnika idzie po m�a naszej przyjaci�ki? Tu entuzjazm ogarn�� zebranych i cz�� towarzystwa natychmiast postanowi�a wyruszy� na miasto, aby pod adresem wskazanym przez Ba�cika odszuka� m�a m�odej warszawianki i odszukanego sprowadzi� na Mokot�w. Niebawem gromadka m�czyzn i kobiet znalaz�a si� na dworze. Zgodnie z przepisami obrony przeciwlotniczej noc by�a zaciemniona, a ulice stosownie do surowych zarz�dze� puste i nastroszone. Tylko pod murami kamienic przemyka�y si� gdzieniegdzie patrole �andarmerii, strzelaj�c od czasu do czasu celem zadokumentowania swojej obecno�ci. W innych miejscach robili to samo i w tych samych celach konspiratorzy przewo��cy ci�ar�wkami granaty, amunicj�, karabiny maszynowe i armatki. Tak wi�c w�r�d tu i tam popukuj�cych wystrza��w towarzystwo szukaj�ce m�a Stefanii Bielskiej beztrosko i przez nikogo nie zaczepiane w�drowa�o sobie ulicami Warszawy, �piewaj�c dziarskie wojskowe piosenki na zmian� z przedwojennymi tangami. Na �wi�tokrzyskiej, na tle dekoracyjnej panoramy rozleg�ych i fantastycznych ruin, poeta, kt�ry sprzeda� Ba�cikowi tom filozoficznych szkic�w, odta�czy� wzruszaj�co �mier� �ab�dzia, nieco za� dalej, na placu Teatralnym, przed spalonymi murami Opery i Teatru Narodowego, m�oda aktoreczka pocz�a deklamowa� scen� balkonow� z Romeo, i Julii. Oko�o trzeciej dotarto wreszcie na Powi�le, gdzie przy jednej z pomniejszych uliczek zamieszkiwa� Jan Bielski. By�a to barczysta i za�ywna, na ��to uszminkowana kamienica. Na odg�os �omotania do bramy w domu powsta� pop�och. Kilku zagro�onych m�czyzn zbieg�o w nocnej bieli�nie do piwnic, a pewien buchalter, przypomniawszy sobie, �e przed paroma dniami opowiada� by� w biurze anegdot� o Hitlerze, porzuci� liczn� rodzin� i przez strych wylaz�szy na dach schowa� si� za komin. Natomiast lwowianin, tego wieczoru wyj�tkowo nie n�kany telefonami, spa� g��boko i bezpiecznie. Za to cierpi�ca na bezsenno�� majorowa, us�yszawszy niedobre ha�asy, wyskoczy�a z ��ka i boso, w niedbale narzuconym na koszul� szlafroku, wbieg�a do pokoju sublokatora. � Panie Janku! Panie Janku! � pocz�a budzi� m�odego cz�owieka. Na wp� rozbudzony lwowianin usiad� na ��ku. � Telefon? � Gorzej � szepn�a majorowa. � Gestapo. S�yszy pan? Rzeczywi�cie, z do�u, ju� z podw�rza, dochodzi� gwar licznych g�os�w. Majorowa, dygoc�c nerwowo, przysiad�a na kraw�dzi ��ka. � Id�! � Rzeczywi�cie � powiedzia� machinalnie lwowianin. A poniewa� majorowa by�a ciep�a i mi�ciutka, obj�� j� i przyci�gn�� do siebie. � Najdro�szy! � szepn�a z ulg� kobieta. Za� lwowianin bez po�piechu, lecz zdecydowanie czyni� w ciemno�ciach to wszystko, co m�odemu cz�owiekowi w podobnej sytuacji wypada czyni�. Naraz ha�as, tupot i zgie�k dobiegaj�cy ze schod�w wysun�y mu majorow� z ramion. � Po ciebie, o Bo�e! � j�kn�a podw�jnie nieszcz�liwa kobieta. Lwowianin strz�sn�wszy z siebie resztki snu zerwa� 'si� na r�wne nogi. Jednocze�nie pot�ny �omot uderzy� we drzwi. � Co robi�, co robi�? � trz�s�a si� majorowa. � Otworzy� drzwi � odpar� lwowianin. Jego spokojny, nieco brutalny m�ski g�os bardzo silnie podzia�a� na majorow�. Szybko pozbiera�a si� fizycznie i moralnie i gdy to uczyni�a � wysz�a naprzeciw losowi. Ten za�, ledwie drzwi otworzy�a, ogarn�� j� radosnym, karnawa�owym zgie�kiem. Chmara gestykuluj�cych i p�ta�cz�cych postaci wtargn�a do przedpokoju. � Bielski! Gdzie Bielski? � rozleg�y si� weso�e g�osy. � Gdzie m��? � M��? � Szukamy m�a! Dawajcie m�a! Tymczasem buchalter obci��ony fataln� anegdot� prze�ywa� na dachu chwile szczeg�lnie ci�kie, poniewa� by� cz�owiekiem od lat osiad�ym i cierpia� ponadto na l�k przestrzeni. Uczepiony kurczowo dymnika, w koszuli jak �agiel wzd�tej na wietrze, �lizga� si� nogami obutymi w mi�kkie papucie po stromym dachu, a ponad mroczn� przepa�ci�. �Je�eli b�dzie teraz alarm lotniczy, to zwariuj�" � pomy�la� przytomnie. M�czy�ni ukryci w piwnicach oraz pozostali mieszka�cy domu nat�ali s�uch. � ��damy m�a! � krzycza� poeta ta�cz�cy niedawno na tle ruin �mier� �ab�dzia. � M��! M��! � Niech si� ujawni m��! Jeden krytyk muzyczny nuci� marsza weselnego z Lohengrina, a m�oda aktoreczka Ba�cika �ywo gestykuluj�c odgrywa�a mimicznie na stronie monolog lady Macbeth. Natomiast sprytny lwowianin, od razu domy�liwszy si�, w czym rzecz, po�piesznie zamkn�� drzwi na klucz i nie otworzy� ich, dop�ki weso�e towarzystwo nie opu�ci�o mieszkania. Zanim si� to jednak sta�o, musia� przetrzyma� zbiorowy atak na sw�j pok�j. � O Bo�e! m�� siedzi w norze! � krzycza� w dziurk� od klucza poeta. � Bielski do �ony! �ona czeka! �ona t�skni. �ona p�acze. W pewnym momencie majorowa uzna�a za konieczne wyst�pi� z interwencj�. � Prosz� pa�stwa � o�wiadczy�a z akcentem oburzenia � zdaje si�, �e tu zasz�o jakie� nieporozumienie... � Jakie nieporozumienie? � zakrzykni�to j�. � Nie ma �adnego nieporozumienia. � Pan Bielski jest kawalerem! � powiedzia�a z godno�ci�. Odpowiedzia� jej zbiorowy ryk �miechu. � I ty mu wierzysz, biedna dziewczyno? � za�ama� przed majorow� d�onie poeta. Wtedy w majorow� wst�pi� pot�ny duch. Poczerwienia�a i palcem wskazuj�c drzwi wyj�ciowe krzykn�a: � Precz z mego domu! W�r�d cz�onk�w ekspedycji po Jana Bielskiego zapanowa�a lekka konsternacja. � Precz! � powt�rzy�a majorowa. St�oczeni w ciasnym przedpokoju odruchowo pocz�li wycofywa� si� ku drzwiom. Na szcz�cie sytuacj� uratowa� w spos�b honorowy Ja� Mirski. � Panie i panowie! � powiedzia�. � Spok�j przede wszystkim. Przekonali�my si�, jak si� zdaje, w spos�b a� nadto wyra�ny, �e pan Bielski nie jest d�entelmenem i nie zas�uguje na jakiekolwiek zainteresowanie z naszej strony. Pani! � tu sk�oni� si� przed majorow� owini�t� szlafrokiem � zechce nam pani �askawie wybaczy� t� nocn� i niespodziewan�, wizyt�, ale wina po naszej stronie jest doprawdy mniejsza, ni� mog�aby na to wskazywa� okoliczno��. Kierowa�y nami pobudki, �e tak powiem, wy�szej natury... � Rozumiem � przerwa�a mu majorowa � i nie ��dam dalszych wyja�nie�, poniewa� nale�� mi si� one nie od pa�stwa. A teraz �egnam. Tej nocy nikt nie spa� w ca�ej kamienicy. Pomijaj�c k�opoty zwi�zane z konieczno�ci� �ci�gni�cia buchaltera z dachu, niezliczona ilo�� wersji komentuj�cych ca�e zdarzenie sp�dzi�a. wszystkim sen z powiek. Poniewa� dozorca otrzyma� niedawno od majorowej kilo owczej we�ny, wi�c na wszystkie pytania lokator�w udziela� odpowiedzi niejasnych i mglistych. Nic zatem dziwnego, �e kiedy z rana, po przykrej rozmowie z majorow�, lwowianin opuszcza� z walizeczk� dom na Powi�lu, w okolicznych sklepikach i na pobliskim targu na Mariensztacie trz�s�o si� od plotek i domys��w. Ju� o godzinie si�dmej posz�a na miasto wie�� o nocnej blokadzie Powi�la i setkach ofiar powyci�ganych z dom�w. Innym nurtem bieg�a chy�a fama o pewnym m�odym cz�owieku, kt�ry przez kilka godzin bohatersko ostrzeliwa� si� z dachu. Wiele ludzi s�ysza�o detonacje granat�w i na w�asne oczy widzia�o auta pe�ne �andarm�w. O godzinie dziewi�tej wie�� o nocnej orgii gestapowc�w w mieszkaniu pewnej agentki wy��obi�a sobie szybko uleg�e �o�ysko. Przed po�udniem okaza�o si�, �e owa agentka zosta�a przez uczestnik�w zabawy okrutnie zamordowana, a �yj�cy z ni� od pewnego czasu m�ody cz�owiek zastrzelony. Podczas gdy tak si� oto tworzy�a silniejsza od �ycia historia, lwowianin poszukiwa� nowego mieszkania. Trudno�ci zwi�zane z t� czynno�ci� � akurat �apanki uliczne mia�y miejsce � rozj�trzy�y w nim na nowo g�uch� nienawi�� do paszportowej �ony. Wreszcie p�nym wieczorem uda�o si� mu umie�ci� swoj� walizeczk� w mrocznym i brudnym pokoiku przy ulicy Kopernika. Nowe mieszkanie lwowianina by�o ciasn� klitk� z w�skim okienkiem wychodz�cym na podw�rko mroczne i sple�nia�e. Umeblowanie sk�ada�o si� z polowego ��ka, sto�ka 'oraz gwo�dzia wbitego w �cian�, kt�ry wed�ug opinii gospodarza, emerytowanego urz�dnika, zast�powa� mia� chwilowo szaf�. Poniewa� piec by� zepsuty, w norze panowa� uszczypliwy zi�b. Ale za to telefonu w mieszkaniu nie by�o. Obliczywszy swoje znacznie nadw�tlone kapita�y, Jan Bielski narzuci� palto na ramiona, usiad� na ��ku i wpatrzony ponuro w szar� �cian� poprzecznej kamienicy rozmy�la� pocz�� nad mo�liwo�ciami zemszczenia si� na paszportowej �onie. Niestety niczego nie zdo�a� wymy�li� ani tego wieczoru, ani w ci�gu dni nast�pnych. R�ne wprawdzie pomys�y przychodzi�y mu do g�owy, lecz rych�o je porzuca� jako niedorzeczne lub niewykonalne. Im za� d�u�ej nad zemst� przemy�liwa�, tym silniej zem�ci� si� pragn��. Wskutek tej nieustannej troski schud�, straci� apetyt oraz wrodzony spryt i przedsi�biorczo��. Gnu�ne i ospa�e dnie sp�dza� w swojej mrocznej, nie opalonej norze, je�li za� wychodzi� na miasto � czyni� to ukradkiem, starannie unikaj�c g��wnych ulic, szczeg�lnie okolic placu Napoleona, oraz publicznych lokali, w kt�rych m�g�by napotka� Ba�cika lub kogo� z jego znajomych. Zaniedbuj�c w ten spos�b interesy, szybko zbli�a� si� do ostatecznego wyczerpania posiadanych fundusz�w. A� wreszcie pewnego dnia, znalaz�szy si� w obliczu nieuchronnej materialnej n�dzy, postanowi� wr�ci� do czynnego �ycia i na nowo nawi�za� tak niefortunnie zerwany kontakt handlowy z pani� z towarzystwa. Niestety, spotka� go zaw�d, okaza�o si� bowiem, �e przed paroma dniami w godzinach porannych pani z towarzystwa dosta�a silnej migreny, a poniewa� nie mia�a proszka i w domu nie by�o pod r�k� nikogo, aby po �kogutka" pos�a� � sama si� zdecydowa�a p�j�� do pobliskiej apteki. Traf zrz�dzi�, i� akurat w tym�e czasie nadjechali hitlerowcy z zielonymi budami i w�r�d og�lnej �apanki przychwycono tak�e i pani� z towarzystwa, gdy z proszkiem od b�lu g�owy opuszcza�a aptek�. Dowiedziawszy si� o tym wszystkim przez telefon od starej ciotki pani z towarzystwa, m�ody lwowianin i za to zdarzenie uczyni� odpowiedzialn� paszportow� �on�. Zgn�biony now� pora�k� i wci�� nie zaspokojon� potrzeb� zemsty, nie opuszcza� przez dwa dni mieszkania, budz�c swym dziwacznym zachowaniem nieufno�� gospodarza, kt�ry powzi�� podejrzenie, �e jego sublokator musi by� ukrywaj�cym si� �ydem. Na szcz�cie trzeciego dnia, i to z samego rana, m�ody cz�owiek wyszed� wreszcie na miasto, wobec czego uspokojony emerytowany urz�dnik zdecydowa� si� na poniesienie koszt�w zwi�zanych z przeczyszczeniem nieczynnego do tej pory w pokoju sublokatorskim pieca. Tymczasem lwowianin znalaz�szy si� na mie�cie skierowa� swoje kroki w stron� magistratu, tam za� pocz�� szuka� miejskiego biura adresowego. Znalaz� je oczywi�cie bez wi�kszych trudno�ci i zaopatrzywszy si� w odpowiedni druczek odszed� nieco na stron�, aby go w spokoju wype�ni�. Szybko si� jednak spostrzeg�, �e niewiele w tej dziedzinie ma do powiedzenia. Napisa� zatem: Stefania Bielska, rubryk� z imieniem m�a wype�ni� skrzypi�cym pi�rem bardzo starannie i to by�o niestety wszystko, co o swojej poszukiwanej �onie wiedzia�. U do�u druczka poda�, jak tego wymagano, nazwisko w�asne oraz adres. Gdy �wiadom tych zawstydzaj�co sk�pych informacji troch� niepewnie podsun�� odpowiedniej urz�dniczce wype�niony druczek, ta, kobieta w nieokre�lonym wieku, drobna i zwi�d�a, w czarnej sukni i bia�ym pikowym ko�nierzyku przy szyi, odczytawszy nazwisko osoby poszukiwanej oraz nazwisko poszukuj�cego podnios�a sponad druczka swoj� mysi� twarz i przyjrza�a si� klientowi ze szczeg�ln� uwag�. M�ody cz�owiek pr�bowa� si� u�miechn��, poczu� jednak, �e mu to nie bardzo wysz�o. Tymczasem drobna urz�dniczka wpatrywa�a si� w niego coraz natarczywiej. � Pan poszukuje �ony? � spyta�a wreszcie w�t�ym g�osikiem. � W�a�nie � odpowiedzia�. Na to ona westchn�a wsp�czuj�co: � M�j Bo�e, wszyscy si� teraz poszukuj�. Pogubili si� ludzie, z oczu si� potracili... Dawno si� pa�stwo rozstali�cie? Jan Bielski poruszy� si� troch� niespokojnie. � O, ju� pewien czas. Urz�dniczka westchn�a i nagle u�miechn�a si� z czu�ym macierzy�stwem. � C� to jednak za szcz�cie, �e si� nareszcie pa�stwo odnajdujecie! I co za przypadek! Dwadzie�cia lat pracuj� tutaj w biurze adresowym i nigdy jeszcze nie zdarzy�o mi si� co� podobnego. Dawno pan nie widzia� swojej �ony, prawda? � Dosy�... � Mog� wi�c pana zapewni�, �e �ona jest zawsze �liczna i urocza. � Hm! � mrukn�� lwowianin. � A widzi pan! Urz�dniczki, prosz� pana, wszystko wiedz�. �Wariatka!" � pomy�la� lwowianin. Ale drobna urz�dniczka w bia�ym pikowym ko�nierzyku przy szyi u�miechn�a si� figlarnie. � A mo�e chcia�by si� pan dowiedzie�, kto tu by� przed chwil�, niedawno, przed kwadransem najdalej... M�ody cz�owiek czu�, �e ma coraz g�upsz� min�. � I sta� przy tym samym okienku � ci�gn�a dalej urz�dniczka. � I te� poszukiwa� czyjego� adresu. I te� swego m�a dawno nie widzia�. I by� bardzo, bardzo przystojny... No, ju� si� pan domy�la, kto to by� taki? Tan Bielski nie by� na og� .sk�onny do czerwienienia si�, jednak w tym momencie ciemny rumieniec obla� mu twarz. Niebawem, tkliwie �egnany przez rozpromienion� drobn� urz�dniczk�, z adresem �ony w kieszeni, znalaz� si� przed Ratuszem i pod�piewuj�c ruszy� przed siebie. Na Krakowskim Przedmie�ciu natkn�� si� na do�� dawno nie widzianego Toni�. � Co� ty taki weso�y? � zainteresowa� si� przedsi�biorca fa�szywych dokument�w. � Ja? � zdziwi� si� lwowianin. � Weso�y? � Uda� ci si� interes? � Mnie? Interes? Dlaczego mia� mi si� uda� interes? �adnego interesu nie zrobi�em. Chocia�, czy ja wiem, mo�e i zrobi�em. Zobacz� jeszcze. Nie jest wykluczone, �e zrobi� jeden interes. Tonio przyjrza� si� koledze podejrzliwie. � Przyznaj si�, wst�powa�e� na jednego? � Ja? Dlaczego? � oburzy� si� lwowianin. � Ani mi si� �ni�o. Nigdzie nie wst�powa�em. To jest wst�powa�em, ale wcale nie tam, gdzie ty my�lisz. I wiesz, mo�e innym razem pogadamy, bo teraz... � Co, �pieszysz si�? � Czy ja si� �piesz�? W�a�ciwie nie, chocia� raczej tak... � Rany boskie! � j�kn�� chyrowianin. � Co si� z tob� dzieje, cz�owieku? Na g�ow� upad�e� czy co? � Ja na g�ow�? � szczerze si� zdumia� Jan Bielski. � Sk�d? Wcale na g�ow� nie upad�em. Dlaczego mia�em upa�� na g�ow�. �piesz� si� tylko. Wiesz, teraz sobie przypomnia�em, �e si� okropnie �piesz�. Do nast�pnego zatem spotkania. Serwus! I g�o�no si� roze�miawszy odszed� pod�piewuj�c, pozostawiwszy zdumionego chyrowianina na �rodku trotuaru. Si�pi� drobny deszczyk i w powietrzu wisia�a jesienna mgie�ka. Chyrowianin pod��y� wzrokiem za swoim szkolnym koleg�. Po chwili dostrzeg�, �e tamten przystan�� przed poblisk� kwiaciarni� i pilnie zacz�� si� rozgl�da� po wystawie. Po czym wszed� do �rodka, a niebawem zn�w znalaz� si� na ulicy i z bukietem pod pach� ruszy� lekkim krokiem przed siebie.