16313

Szczegóły
Tytuł 16313
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

16313 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 16313 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

16313 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Jerzy S.Łątka zA DAM POL TOLSKA WIEŚ ^AD BOSFOREM 1 ?Jks ^^^ШШШ^^^^&1 шЩЩ^^^^^т^ Ш^шШ, Opracowanie graficzne Jacek Wróbel Korekta Anna Kajtochowa Archiwalne dokumenty i umieszczone we wkładce ilustracyjnej zdjęcia pochodzą z następujących zbiorów: Biblioteka Czartoryskich (3-5), Adolfa Dochody (23, 28, 32), Janusza Dochody (22, 29), Antoniego Dochody (9,18,26, 31, 37), Kamili i Akifa Gensoyów (8, 20), Emilii i Henryka Kępków (19, 21, 24, 30), Jerzego S. Łątki (1-2, 25, 33-34,41-43,46, 52-57), Edwina Ryżego (6, 7,17, 36), Zofii Ryży (10), Filipa Wilkoszewskiego (35), Pawła Ziółkowskiego (11). Pozostałe z archiwum. Zdjęcia i reprodukcje wykonali: Lilianna Kozłowska-Pytel (3), Jerzy S. Łątka (1-2, 33-34, 45, 41-43, 52-57), Bogumił Opioła (12-16, 38), Edwin Ryży (36) i Jacek Wcisło (4-5,7-8,10,17,19,21-24,26-30, 31, 35, 39-40, 47). © by Jerzy S. Łątka. Kraków 1992 r. Wydanie II zmienione i poszerzone. Wydanie I Wydawnictwo Literackie, Kraków 1981. Wydawca: Klub Przyjaciół Turcji, 30-868 Kraków, ul Kurczaba ЗУ42, tel. 55^363 Skład: A. W. Fonopress, Kraków, pi. Sikorskiego 13. Przyg. offs., druk i oprawa „Energoprojekt", Kraków, ul. Mazowiecka 21. Zam. 178/91. Ab. 6^ & 9$ Mijały lata, przez Turcję i przez Polskę przelewały się burze, szły klęski i zwycięstwa, a na brzegu azjatyckim w kolonii oddalonej o kilkanaście kilometrów od Stambułu rozlegała się mowa polska i rządziły polskie obyczaje. Adam Lewak (1933) Pamięci Rodziców — wspominając dom rodzinny w Siemiechowie, z którym tak często kojarzył mi się Adampol.. . BeyoSlu istiklai Cad. 360/4 Tel: 44 40 64 LEGENDA A więc to Adampol, ten, o którym nam przed 25 laty na ławie gimnazjalnej, nasz kochany profesor historii polskiej, odkładając książkę, wstając z katedry, prostując się i wychodząc na środek klasy ze wzruszeniem, głośno jak z kazalnicy, wykładał: „ Tam daleko, na obczyźnie, wśród dzikich gór, lasów, niedostępnych jarów, wśród obcych, w Turcji, w Azji Mniejszej, po Powstaniu Listopadowym, jak wysepka wśród ogromnego morza tureckiego powstała mała osada polska, złożona z oficerów i żołnierzy tego powstania, tych naszych biedaków i tułaczy!". Stanisław J. Harbut (1929) 1 * * * Dziś ze Stambułu dotrzeć tu można samochodem w ciągu niespełna godziny. Przed stu laty wycieczka do Adampola była całą wyprawą. W szczególności dla przyjezdnych z Europy. Ale trudności nie zrażały m. in. czeskiego pisarza i językoznawcy, Karela Droźa. Gdy podczas pobytu w Turcji w 1904 roku dowiedział się o istnieniu tej polskiej wsi, koniecznie chciał ją odwiedzić. Na wspólną wyprawę do Adampola namawiał nawet swego rodaka Wincentego Zamecni-ka, zawodowego przewodnika po Stambule i okolicy, ale ten nie chciał mu towarzyszyć; jego zdaniem wieś leżała zbyt daleko, aby udawać się tam na własną rękę. Radził Drożowi zaczekać cztery dni, do poniedziałku, kiedy na targ zjeżdżają adampolscy gospodarze. Czeski podróżnik nie mógł jednak czekać. Bez trudu dotarł parostatkiem do miasteczka Beykoz, skąd pokonać musiał jeszcze 16 km półdzikiego pustkowia, po którym w tym czasie grasowały często watahy wilków. Pieszo, bez przewodnika i broni obcy rzadko tu zaglądali. Toteż Drożem zainteresował się turecki policjant. Nie krył swego zdziwienia, ale szczegółowo wytłumaczył mu, jak może dojść do sadyb Polaków. Do Arnavutkój, wsi znajdującej się w najbliższym sąsiedztwie polskiej osady, Dróż doszedł bez większych przeszkód. Gorzej było z ostatnim odcinkiem. Podróżnik — czego obawiali się wszyscy — zgubił się na leśnej drożynie. Zastanawiał się nawet, czy nie zawrócić. Zdecydował się jednak zdążać na przełaj, w kierunku wschodnim, z nadzieją, że kiedyś dostrzeże w oddali Adam-pol. Rzeczywiście, po dwóch godzinach przedzierania się przez gęste zarośla Dróż ujrzał w odległości kilometra uprzątnięte pole, chałupy o wysokich dachach pokrytych strzechami oraz stogi zebranych plonów, stojące w pełnym cieniu pod rosochatymi drzewami sadów. Widoczek uzupełniała mogiła na leśnym cmentarzu oraz znajdująca się nieco dalej prosta, już sczerniała, drewniana dzwonnica. 9 „Niczym kawałek raju uśmiechała się do mnie ta słowiańska wieś — napisał później.— W mym wzruszonym sercu czułem, jakbym był blisko rodzinnego domu" (sic!). Opublikowane po powrocie impresje rozpoczął Droz następującymi słowami: „Brzmi to jak bajka, ale jest to prawda. Daleko, daleko od ojczyzny, gdzieś na pokrytych lasami wzgórzach anatolijskich ukrywa się polska wieś. Turcy nazywają ją Czingiane Konak, Polacy Adampolem". Miliony Polaków w XIX i XX wieku opuściły ojczyznę i szukały schronienia w innych krajach. Niezależnie od motywów wyjazdu rozstanie z ziemią ojczystą nigdy nie było łatwe. Nieznajomość języka i nowe, nieznane, nieraz całkowicie odmienne realia życia oraz kultury w obcym, niejednokrotnie wrogim otoczeniu pogłębiały osamotnienie. Toteż tęsknota za krajem dzieciństwa i potrzeba wzajemnej pomocy skłaniały do skupiania się w większe grupy, zakładania wspólnych wsi i osiedli. Polskich osad rozsianych po świecie były setki, może tysiące. Ślady ich spotykamy w wielu krajach Europy, Azji, obu Ameryk oraz Australii. Część przetrwała do dziś. Żadna jednak nie zyskała takiej popularności jak Adampol. Jest to najsłynniejsza polska wieś nie tylko w Turcji i w Polsce, ale również wśród Polonii. Niepozorna wioszczyna, leżąca w jednym z najatrakcyjniejszych turystycznie krajów, skłania odwiedzających do zastanowienia się nad losami jej mieszkańców. Od pierwszych miesięcy istnienia Adampola wiadomości o garstce niepokornych Polaków, którzy wybrali życie na obczyźnie, aby nie iść na ugodę z wrogiem, wyzwalały patriotyczne emocje. Zagubiona wśród anatolijskich wzgórz oaza polskości była nie tylko azylem politycznym i religijnym dla polskich uchodźców, ale także gniazdem politycznej działalności przeciwko carskiej Rosji dla polskich emisariuszy na Wschodzie. Wszystko to budowało wokół wsi swoistą legendę, która wyciskała swe piętno na postawach wielu Polaków. Legendę Adampola podsycały wspomnienia odwiedzających wieś gości. Przede wszystkim Polaków. Ale nie tylko. Także obcokrajowców, których fascynowała oryginalność wsi w muzułmańskim otoczeniu kulturowym i jej swoiste piękno. Często kojarzyli ją z biblijnym rajem. Czechowi Drożowi Adampol „uśmiechał się" niczym „kawałek raju". Niemiec, baron Colmar von der Goltz w tym samym mniej więcej czasie czuł się we wsi „tak jak Adam w raju". „Raj na ziemi" stwierdza gazeta stambulska 10 „Aks.am" w tytule reportażu opublikowanego w 1955 roku. „Polonezkoy [urzędowa nazwa Adampola], w szczególności wiosną, gdy zakwitną czereśnie jest jednym z najpiękniejszych rajskich zakątków w okolicy Stambułu" — napisał 4 lata później znany turecki publicysta Aslan Tufan Yazman. Gundiiz Serdengecti na łamach dziennika „Gune§" w 1982 roku używając pod adresem wsi określenia „ten rajski zakątek" z przekonaniem cytuje słowa wójta Aleksandra Czugunova: „Znajdujemy się w najpiękniejszym miejscu naszego kraju". „Dla obcokrajowców mieszkających w Turcji — napisała Gerta Soeg-tig w zakończeniu jedynej pracy socjologicznej na temat wsi, opublikowanej w 1951 r. w Kolonii — szczególnie dla Europejczyków Polonezkoy z powodu swej urzekającej odrębności, swoistego klimatu oraz serdecznej gościnności mieszkańców stanowi szczególną atrakcję, a spędzone tam godziny wynagradzają wszystkie trudy podróży spowodowane złymi drogami dojazdowymi. To wszystko sprawia, że odwiedziny w Polonezkoy stają się niezapomnianym przeżyciem". Nie tylko serdeczność, gościnność, polskie budownictwo i „sarmackie" obyczaje mieszkańców pracowały na popularność wsi. Adampol był przede wszystkim żywą ideą, mitem, żyjącą legendą. Adampolscy goście ulegali nie tylko fizycznemu pięknu wsi, ale też jej duchowej istocie. Pierwszy dostrzegł to kilka lat po powstaniu wsi nieprzychylny początkowo Adampolowi Władysław Zamoyski. „Kilku cudzoziemców, których Czaykowski zaprowadził do niej, wspominało o niej z zachwyceniami c'est superbe, c'est admirable* Wyznaję, iż zrazu pojąć nie umiałem, co by im się tak pięknym w tej naszej biednej osadzie wydawać mogło. Zrozumiałem dopiero będąc na miejscu. Musi w istocie zająć najobojętniejszego widok pomyślnego nader osiedlenia się ludzi, z których każdy, nim tu przybył, przechodził przez męczarnie, przez bicie, przez ręce różnych panów; których po ich ucieczce z Moskwy sprzedawali sobie za niewolników, a gdy najłaskawszymi dla nich byli, wtenczas najsilniej nastawali, aby ich od wiary ojców na wiarę nor/ych panów przeciągnąć lub do przyjęcia tej wiary zmusić". Wiadomości o Adampolu w podobny sposób działały na wyobraźnię również ponad sto lat później. W czasie pewnego z mych pierwszych pobytów w Turcji rozmawiałem z jednym z najwybitniejszych pisarzy tego kraju, Demirtas,em Ceyhunem. Wspomniałem mu o swoim zainteresowaniu wsią. Pisarz emocjonalnie zarea- * — c'est superb... (franc.) — to wspaniałe, to zadziwiające. < 11 gował: „Przecież to kapitalny wątek do książki! Sam myślałem, aby coś takiego napisać. Garstka ludzi otoczona obcą kulturą, chroniąca swe obyczaje i indywidualność". Ceyhun przyznał, że nigdy nie był we wsi. Docierały do niego tylko echa legendy. Legenda Adampola przez cały XIX wiek spełniała podwójną rolę. W Turcji opowiadano o mieszkańcach wsi jako o dzielnych Polakach, kiedyś groźnych przeciwnikach Imperium Osmańskiego, a którzy są obecnie bezinteresownymi przyjaciółmi Osmanów a nieprzejednanymi wrogami Rosji. A Rosja coraz bardziej zagrażała Turcji. W Polsce zaś powtarzano, że tam, na tureckiej ziemi jest własność polska, niezależna polska gmina uznana przez Turcje, mimo że państwo polskie nie istnieje. Trwanie Adampola wśród bliżej nieokreślonych „dzikich gór i lasów", nie uleganie losowym przeciwnościom, oddziaływało krzepiąco na Polaków żyjących w trudnych warunkach pod rządami zaborców, czy na emigracji. Opodal Adampola, „20 minut drogi", w drugiej połowie XIX w. podjęto nieudaną próbę osadnictwa niemieckiego. Dla pozytywistycznego „Głosu" (1886) niepowodzenia Niemców były dowodem przeciwko niektórym teoriom: „pouczający to przykład dla wszystkich, którzy głoszą niemiecką wytrwałość, cywilizację i kulturtraegerstwo". Opowieści o polskiej osadzie na terenie Imperium Osmańskiego musiały być niebezpieczne dla zaborców, gdyż podejmowano próby ich zdyskredytowania. Jedną z nich był artykuł z 1886 roku w petersburskim czasopiśmie „Sviet", przedstawiający adampolan nie tylko jako ludzi, którzy porzucili „dawną swą nienawiść do Moskala", ale również ... „garnących się do Rosji". „Obczyzna zmusiła ich do spoglądania innemi oczyma na sprawę słowiańską" — skonkludował "Sviet". Rewelacje te zostały przedrukowane przez inne rosyjskie pisma, także przez wychodzący w Petersburgu polski „Kraj". Odbiciem tego zniekształconego obrazu Adampola jest notatka o wsi w „Wielkiej Ilustrowanej Encyklopedii Powszechnej', wydanej w Krakowie przez wydawnictwo Gutenberg w 1929 roku, gdzie (pomijając błędną datę założenia wsi i sumę, za którą ziemie zostały wykupione) znalazło się następujące zdanie: „Adampol został zasiedlony przez polskich emigrantów politycznych, którzy z biegiem czasu ulegli sturczeniu". > Tymczasem Adampol przez jeszcze następne pół wieku z pełnym powodzeniem bronił się przed „sturczeniem". Po przeszło stu latach od powstania był on nadal prawdziwie polską wsią, o polskiej kulturze i poczuciu narodowym jej mieszkańców. Tak, jak to wyraził Adam Lewak, przez Polskę i Turcję przechodziły katakliz- i. my dziejowe, a tam, jak przed dziesiątkami lat, rządziły polskie obyczaje i królowała polska mowa. „Polonezkoy — polska społeczność wiejska w Anatolii" — podsumowała charakter wsi wspomniana Gerta Soegtig w 1950 roku, w tytule swej pracy. Wiadomości o polskim Adampolu przekraczały granice Polski i Turcji. Po jednym ze spotkań autorskich podszedł do mnie pan Jerzy Rybczyński z Wrocławia i opowiedział, w jakich okolicz-mościach po raz pierwszy usłyszał nazwę Adampol. Latem 1944 roku działający na terenie Puszczy Kampinoskiej partyzancki oddział pułkownika „Skały", którego członkiem był p. Rybczyński, wziął do niewoli kilku hitlerowskich żołnierzy. Jeden z jeńców wyróżniał się spośród reszty. Był śniady, miał ciemne włosy i czarne oczy. Zapytany, czy może jest Cyganem, odpowiedział nieoczekiwanie, że jest Turkiem mieszkającym na Węgrzech. Ponieważ miał obywatelstwo węgierskie, został wcielony do armii węgierskiej. Później trafił do oddziałów Hitlera. Po udzieleniu tych informacji dodał: „U nas w Turcji jest wasza polska wieś — Adampol". Tak więc p. Rybczyński pierwszy raz z ust żołnierza w niemieckim mundurze usłyszał nazwę Adampol. Dla rozsianych po świecie Polaków, w szczególności dla tych, którzy przez powojenne dziesięciolecia nie chcieli lub nie mogli do Polski przyjeżdżać, Adampol stał się pewnego rodzaju Mekką. „To tureckie Soplicowo ujęło mnie od razu za serce, o ileż ten Adampol piękniejszy, milszy oku niż osady polskie w Stanach, czy pod Lens w północnej Francji, nie mówiąc o polskich „obozach" w Anglii. Ot, z miejsca zawiało swojszczyzną. I to jaką" — pisał w 1960 roku, na łamach londyńskiego „Dziennika Polskiego", Wacław A. Zbyszewski. Charakter wsi zmieniać się zaczął wyraźnie dopiero po 1960 roku. Zmiany te następować zaczęły bardzo szybko. W ich rezultacie Adampol z cichej, polskiej wsi rolniczej przemienił się w wieś kulturowo całkiem inną — w głośną, modną miejscowość wypoczynkową. Wszystko to jednak nie zniszczyło legendy Adampola, ani zainteresowania wsią zarówno w Turcji, jak i wśród Polaków. W grudniu 1982 roku redakcja „Przekroju" otrzymała list od studentki III roku polonistyki z Wrocławia z prośbą o przekazanie mi wiadomości, iż pragnie skontaktować się ze mną. „Sprawa, którą pragnęłabym skonsultować z panem Łątką dotyczy Adampola i ma dla mnie ogromne znaczenie" — pisała. Przyszła polonistka zwróciła się do „Przekroju" nie znając mej książki „Adampol — polska wieś nad Bosforem". Na temat wsi wiedziała „bardzo mało, ot, tyle — jak mi później napisała — żeby sobie pomarzyć". Marzyło jej się osiedlenie w tej wsi i nauczanie języka polskiego. „Trudno mi określić, co najbardziej pociąga j% 13 mnie w Adampolu, chyba jest to fascynacja tamtejszym niedosytem polskości, o którym mówiło się chyba w „Klubie Sześciu Kontynentów" gdzieś na początku lat siedemdziesiątych. Czułabym się świetnie wiedząc, że od mojej pozytywistycznej pracy wiele zależy, że jest ważna i bardzo pożyteczna. Taka mim-misja dziejowa to duża frajda dla przyszłej nauczycielki języka polskie-go". Lektura ostatniego rozdziału mego „Adampola" skutecznie ostudziła marzenia sympatycznej polonistki. Przypuszczam, że nie jest ona wyjątkiem. Wieś praktycznie już nie istnieje, a słowo „Adampol" w umysłach Polaków nadal wywołuje emocje. Legenda okazała się trwalsza niż sama wieś. Od początku istnienia Adampola żyła ona własnym życiem. Dowodem popularności Adampola jest nazwa przedsiębiorstwa zagranicznego „Adampol", założonego w Łodzi przy końcu lat 70. przez Saliha Bozkurta i Vehbiego Yenipazara, dwóch handlowców stambulskich, którzy ze wsią nie mieli nic wspólnego, ba, nigdy nawet nie mieli interesu ani potrzeby jej zobaczenia. Dla nich cenna była przede wszystkim legenda. Ona stanowiła gwarancję powodzenia. Adampol był największą przygodą mojego życia. Piszę o tym szerzej żegnając się ze wsią. W rezultacie dziesięcioletnich zainteresowań powstała pierwsza moja książka (choć wydana jako druga) — „Adampol — polska wieś nad Bosforem". Nie doszło jednak do postulowanych przeze mnie badań nad przeszłością i kulturą wsi. Zbierając materiały do następnych książek odkryłem w polskich zbiorach wiele nie znanych materiałów archiwalnych. Skłoniło mnie to do podjęcia tematu na nowo i dalszego poszukiwania źródeł także poza granicami kraju. W rezultacie powstała właśnie ta książka różniąca się znacznie od poprzedniej. OSADNICZE DZIEJE Chciałbym, aby żywi i martwi wzięli w posiadanie tę ziemię, która do nas należy i która stanowi punkt wyjścia naszej politycznej egzystencji na Wschodzie. Michał Czaykowski (1866) ^//йслॠLsza^&ziAffaj^ „BĘDZIE TO WŁASNOŚĆ POLSKI" Dowodem żywotności i popularności adampolskiej legendy w końcu XIX wieku jest pojawienie się tej wsi w „Kaszube pod Widnem", żartobliwej epopei kaszubskiego poety Hieronima Derdowskiego. We wstępnej części utworu, niby relacji z przybycia autora do Carogrodu (Stambułu), „łgorz" Derdowski (sam swoje utwory nazywał łgarstwami) opisuje przyjęcie jakiego tam doznał: „Meszle so, że tak dalek od naszego Gdańska Leno mowa turecko i wiara pogańska, A tu le * po kaszubsku ludzie rozmowiają I w ojczestym jęzeku czule mnie witają. Nawet knopi * * w czerwonych fezykach * * * na głowie Po kaszubsku godają, jak u nos w Mechowie". Jedno z miejscowych dzieciaków opowiada Derdowskiemu dzieje ich osady: „I pochodzyme wsześci od Kulczyka Frana, Co pod królem Sobciem Turka bił pogana; Ale roz go wróg mnodzi napod w nocny porze I go wząn do niewoli gdzie no czorne morze Wnet tu wieś założeła jego mądro główka, Pierwej zwale ją Czyflik****, dzyso Jadamówka". Mimo kilku wydań „Kaszubów", „łgarstwo" Derdowskiego nie upowszechniło się. Oczywiście powstanie Adampola nie jest rezultatem ani odsieczy wiedeńskiej, ani też działalności Franciszka Kulczyckiego, założyciela pierwszej wiedeńskiej kawiarni, w której * — le (kaszub.) tylko. * * — knop (kaszub.) chłopczyk. *** — fezek (tur. fes) muzułmańskie nakrycie głowy w kształcie ściętego stożka. **** —j>, ^*ftlik) ferma, gospodarstwo rolne. FILIA %\ 13 17 — dzięki znalezionym w taborze wojsk Kara Mustafy ogromnym zapasom kawy serwować zaczął wiedeńczykom nie znany tu dotąd napój. Adampol powstał nie w okresie rycerskiej chwały polskiego oręża, tylko w czasach mroków niewoli. Upadek Powstania Listopadowego był wielką tragedią narodową. Tysiące ludzi bez środków do życia musiały opuścić swoje rodzinne ziemie. Wielu rozproszyło się po Europie. Najwięcej, z byłym prezesem powstańczego Rządu Narodowego księciem Jerzym Adamem Czartoryskim osiadło w Paryżu. Tu też powstało emigracyjne stronnictwo polityczne księcia dążące do odbudowy Polski w oparciu o Konstytucję 3 Maja, nazwane później Hotelem Lambert. Spora część byłych powstańców trafiła także do Turcji. Przybywali oni tu przeważnie wcale nie najkrótszą drogą, ale najczęściej przez Kaukaz — tak jak Kazimierz Probola, jeden z pierwszych osadników Adampola. We wzmiankach, które zachowały się do naszych czasów, są tylko suche fakty na temat jego przejść życiowych. Nie będę ich ubarwiał. Probola urodził się w Zamościu w rodzinie chłopskiej. W czasie wojny narodowej w 1831 roku wstąpił do 4 Pułku Ułanów, a w jednej z bitew dostał się do niewoli. Rosjanie złapanych buntowników nagminnie wcielali karnie do swej armii i wysyłali w najbardziej niebezpieczne rejony. Probola — jak wielu podobnych pechowców — trafił na Kaukaz. Ale zanim włączono go do konkretnego oddziału, uciekł do Czerkiesów. Kaukascy górale nie odróżniali swoich sprzymierzeńców polskich od Rosjan, z którymi walczyli i traktowali ich jednakowo. Zwykli oni bowiem „wziętych na wojnie z Rosjanami żołnierzy, nie zważając, czy ci z orężem zabrani byli, czy przeszli dobrowolnie, przedawać w niewolę przybywającym do brzegów ich Turkom lub wymieniać za sól i proch. Podług praw muzułmańskich tak kupiony niewolnik — pisał we wspomnieniach Michał Budzyński — pięć lat powinien służyć swemu panu, a po tym przeciągu zostać wolnym i udarowanym pewnym datkiem, który by na żywność kilku dni wystarczył". Probola trafił w ręce Kurdów. Wraz ze swym właścicielem przemierzył całą Azję Mniejszą, walcząc u jego boku. Z powodu swej brawury i inteligencji nie był przymuszany do zmiany religii. W 1839 roku w czasie jednej z bitew z wojskami zbuntowanego paszy * Egiptu — Muhammada Alego — dostał się wraz ze swym panem do niewoli. Dowódca wojsk egipskich pasza Ibrahim zorientował się w zdolnościach żołnierskich Proboli i mianował go instruktorem w pułku kawalerii. Ale w tej służbie chciano go na * — pasza (tur. pasa) najwyższy tytuł w osmańskiej administracji, przysługujący gubernatorom prowincji, zaś w wojsku odpowiednik — generała. siłę przymusić do przyjęcia islamu. Uciekł więc z „Wysokiego Egiptu" [prawdopodobnie chodzi tu o góry Libanu, który w wyniku tej wojny dostał się w ręce Muhammada], piechotą przemierzył pustynię i pieszo dotarł aż do Stambułu. Starał się utrzymać z naprawy butów, ale „chociaż uczciwy i pracowity, znalazł się w takiej nędzy — że mieszkał w zrujnowanej piwnicy wraz z jednym ze swych towarzyszy". Trudną drogę do Adampola przebył inny osadnik, także uczestnik powstania, syn chłopa z Kaliskiego, były żołnierz 22. Pułku Piechoty Liniowej, Ignacy Kowaliński. Wraz z korpusem gen. Różyckiego wkroczył do Galicji, dostał się w ręce Austriaków, którzy wydali go Rosjanom. Skuty, został wysłany do Sewastopola i wcielony do marynarki. Traktowany barbarzyńsko przez oficerów skorzystał z bliskości brzegów Abchazji, wskoczył do wody w nocy i dopłynął do lądu. Podczas przedzierania się przez góry został złapany przez bandę Abchazów, którzy zmuszali go do najcięższej i najbardziej przygnębiającej pracy. Po kilku miesiącach takiego życia został sprzedany Kurdom, u których pracował w polu przez 5 lat jako niewolnik. Na szczęście spotkał go lazarysta, ks. Eugćne Borę i wykupił za sumę 500 piastrów. 25 sierpnia 1841 roku przybył nad Bosfor Michał Czaykowski, mianowany przez księcia Adama Czartoryskiego szefem tzw. Agencji Głównej Misji Wschodniej Hotelu Lambert, nazywanej w skrócie Agencją Carogrodzką. Czaykowski, w korespondencji Hotelu Lambert nazywany krótko Czayką lub agentem głównym był bohaterem mojej książki „Carogrodzki pojedynek", toteż nie będę go tu szerzej przedstawiał. Od pierwszych dni w Stambule dowiadywał się od różnych osób o tragicznej sytuacji większości polskich emigrantów w Porcie. Jedynie „niewielu Polaków klasy wyższej" posiadało paszporty obcych państw wystawione na fałszywe nazwiska, większość pozbawiona była wszelkiej opieki. „Ani jedno poselstwo nie okazywało im protekcji, nawet ambasada francuska nie wyda paszportu Polakowi. W Stambule i całej Turcji Polacy byli prawdziwymi pariasami" — pisał Czayką w swoich wspomnieniach. Toteż wielu rodaków ukrywało się wśród Żydów czy Kozaków. Było to dla nich lepsze niż zesłanie na Sybir, co im najczęściej groziło w razie dostania się w ręce rosyjskie. Zdecydowana większość bowiem znajdujących się na terenie Porty Polaków była — tak jak Probola — uciekinierami z ekspedycyjnego korpusu rosyjskiego walczącego w górach Kaukazu z bitnymi Czerkiesami. Sytuację byłych powstańców w Imperium Osmańskim znano ogólnie wśród emigracji na Zachodzie. Jeszcze przed przybyciem Czaykowskiego do Turcji zakon lazarystów w Stambule rozpoczął 19 w imieniu ks. Czartoryskiego — na niedużą wprawdzie skalę — wykupywanie Polaków z niewoli. Ale ich przyszłość z powodu braku środków do życia nie rysowała się optymistycznie. Pomysł założenia wsi — jako miejsca azylu dla uciekinierów a także przystani dla wykupionych z niewoli Polaków — to najtrafniejsze rozwiązanie problemu. Warto pokusić się o odpowiedź, kto był pomysłodawcą. Czaykowski przypisał po latach Ludwice Śniadeckiej autorstwo pomysłu utworzenia Adampola. Omawiając perypetie, związane z pochowaniem swej towarzyszki stambulskich lat życia na cmentarzu w Adampolu napisał do Ludwika Bystrzonowskiego: „Zwłoki jej złożyłem na ziemi osady polskiej — Adamkioj. Ona mi pierwsza podała myśl założenia tej osady, ona najwięcej przyczyniła się swoim biednym groszem do jej ustalenia i wzrostu". Ten fragment listu wprowadził w błąd Marię Czapską, autorkę biografii Śniadeckiej. Za Czapską z kolei powtórzyłem go w swym „Adampolu". Tymczasem dokładniejsza analiza zachowanej korespondencji, przede wszystkim listów Aleksandra Were-szczyńskiego, innego agenta ks. Adama Jerzego Czartoryskiego w Stambule, obala sugestię Czaykowskiego. Pomysł założenia wsi narodził się bez udziału romantycznej Litwinki, która w tym czasie przebywała jeszcze w Odessie. Ojcami idei osadzenia Polaków na roli byli w zasadzie lazary-ści. Zakupili oni bowiem leżący w Azji Mniejszej szmat „ziemi pustej, nie czyniącej przychodu, i na tytułach wątpliwych, to jest pod imieniem Pani Glavani (bo w Turcji Frank gruntu posiadać nie może) — informował Wereszczyński. Chcąc okazać jakiś z tej ziemi użytek, potrzeba było rąk do jej obrabiania. Lepszych i tańszych, jak Polacy — po Galacie błąkający się — nie było, wzięli ich użyć lazaryści i zaczęli u siebie osadzać, bo to był jedyny sposób wyciągnięcia jakiegokolwiek użytku z ziemi obłogiej, a przełożonym ukazać i korzyść materialną, i nadzieję korzyści religijnej osnowanej na wpływie przeto na ludność słowiańską Turcji". Lazaryści, bądź co bądź zakon misyjny, mieli wobec Turcji plany bardzo ambitne. Poprzez swą działalność nie tylko w zakresie krzewienia wiary, ale również pedagogiczną oraz cywilizacyjną, chcieli rozszerzać wpływy katolicyzmu w Porcie. Na przeszkodzie stała Rosja. Car głosił się obrońcą wszystkich chrześcijan obrządków wschodnich i za pomocą prawosławnego kleru zwiększał wpływy wśród ludności greckiej i słowiańskiej. Toteż jedynymi sojusznikami lazarystów mogli być Polacy. Wtedy właśnie 20 zjawił się zapatrzony w swoją kozaczyznę przedstawiciel ks. Adama Michał Czaykowski. „Chciał wyjeżdżać nad Dunaj i do Serbii ' lecz p. Leleu dał mu uczuć tę sposobność interesu — donosił Paryżowi Wereszczyński — i wówczas Michał rad się chwycił tej sposobności". W innym miejscu wręcz stwierdził: „Pan Leleu zrobił projekt i skuteczni! go, Michał go czynnie poparł". A więc za pierwszego pomysłodawcę idei założenia Adampola trzeba uznać superiora lazarystów w Stambule — o. Leleu. Trudno wyjaśnić, dlaczego obdarzony bujną wyobraźnią Czaykowski przypisał Śniadeckiej zasługi francuskiego lazarysty. Niezastąpiony w tej kwestii chłodny i rzeczowy Wereszczyński w liście do Karola Sienkiewicza opisuje też dalszy etap konkretyzowania się pomysłu: „Lazaryści chcieli swe grunta oddać naszym w fermę na wzór francuski i jako dzierżawę traktować, zapewne dla nich był to najkrótszy, najmniej ambarasowny i może najpożyteczniejszy sposób, przeto gorąco za nim obstawali, lecz dla nas on wcale nie po myśli — naprzód przez wzgląd na naszych osadników, którzy do gotowego przyszedłszy uważaliby je jak się uważa wszystko, co bez pracy rąk ludziom przychodzi, inna zaś rzecz gdy sami dla siebie grunt wytrzebią i wypracują. [...] Po wtóre dlatego, iż u nas dzierżawa inaczej brzmi jak kolonia. Na dzierżawę w znaczeniu takim, jak u nas pospolicie jest użyte nikt grosza nie zaawansuje, mniej jeszcze niż na roboty handlowe [...] a kolonia ludzi wszelkich praw, opieki, pomocy pozbawionych jak nasi z linii kaukaskiej lub orenburskiej zbiegowie musi być w dobrym wzięciu wszędy. Kolonizacja jest, że tak powiem, w modzie [...]. A ponieważ jeden z głównych celów finansowy, przeto wnoszę, iż w tej mierze brzmienie słów i pozór, w który się dzieło stroi, rzeczą jest nader ważną i dlatego odwodziłem od fermy a na kolonię namawiałem". Oczywiście Wereszczyński nie musiał długo przekonywać Czay-ki. Główny agent od razu dostrzegł korzyści polityczne, jakie z istnienia w miarę niezależnej polskiej kolonii mogła mieć Agencja Wschodnia Hotelu Lambert. Jej celem było maksymalne osłabienie wpływów rosyjskich w Turcji, neutralizowanie skutków działalności agentów cara i przy okazji również Habsburgów. Czaykowski starał się także, i to nieraz skutecznie, łagodzić konflikty między administracją turecką a podbitą ludnością słowiańską. Oczywiście Agencja Wschodnia, mimo że miała poparcie Turcji, nie mogła działać jawnie. Agenci ks. Adama Jerzego Czartoryskiego musieli mieć jakiś pretekst pobytu w Porcie. Początkowo z inicjatywy Aleksandra Wereszczyńskiego zamierzano założyć Dom Handlowy w Stambule. 21 „Co bądź zajdzie teraz ze sprawą wschodnią, ■ kwestia ta nie jest wyczerpana — argumentował — a raczej odkąd całą jej ważność podjęto, wikłana coraz bardziej, prędzej czy później wywoła przesilenie, którego pierwszym ogniskiem musi być Turcja. Przewidując zatem, iż Wschód jest dziś polem żniwa przyszłości, czuwać, zbliżać się i z nim się oswajać, powinnością jest naszą i nadzieją. Dom Handlowy największą ku temu nastręcza dogodność, już przez swe wpływy miejscowe, już przez łatwość komunikacji z Dunajem i brzegami Morza Czarnego, których węzłem jest Stambuł, już przez to na koniec, że tą jedynie drogą można mieć styczność z Kaukazem, skuteczniejszą niżli to na pierwszy rzut oka zdawać się może". Propozycja lazarystów stworzenia w jakiejś tam formie skupiska Polaków nasunęła Czaykowskiemu myśl, iż osada polska pełnić może rolę nie zrealizowanego dotąd Domu Handlowego. Pierwszą wiadomość na ten temat przekazuje Władzy — jak w oficjalnej korespondencji centrala Hotelu Lambert w Paryżu była nazywana — w raporcie z 1841 roku, na którym oficjalista biura księcia wpisał datę 27 grudnia oraz numer XXXVII. „Ten list piszę do Księcia Pana przez lazarystów i przedstawiam Mu rzecz do zrobienia, która może znajdzie Jego przyzwolenie. Lazaryści kupili w Anatolii o trzy godziny drogi znaczny kawał ziemi. Kilku Polaków żądało na nim osiąść i udawało się do rozmaitych osób dla usposobienia tej możności. Superior laz[arystów] zostawił to do mojego przyjazdu nie chcąc z nimi wchodzić w żaden układ bez mojej poręki. Mniemałem, że z tej rzeczy można by coś lepszego i użyteczniej szego zrobić, zaproponowałem zrobienie osady z Polaków będących w Konstantynopolu. Za zezwoleniem i opieką Księcia Pana. Superior lazfarys-tów] przystał i spisaliśmy punkta projektu, który przesyłam Księciu Panu". Czaykowski przesłał Władzy projekt nie przepisany, surowy, wraz z naniesionymi poprawkami superiora — „dla większej autentyczności i oficjalności". Na życzenie superiora przesyłał też — za pośrednictwem księcia — list do księdza Etienne, zwierzchnika lazarystów w Paryżu. A samej Władzy sugerował podjęcie starań, aby opiekę nad osadą objął także rząd francuski. Na miejscu do projektu przychylnie odniósł się ambasador Francji. „Osadników Polaków do osiedlenia się jest mnóstwo w Konstantynopolu i po całej Turcji — pisał dalej Czaykowski. — Zachowując tajemnicę i ostrożnie ich osadzając można uniknąć podejrzenia dworów nam nieprzyjaznych, a jak raz założy się osada to jej nikt nie wygoni". 22 Czaykowski zakłada wariant najbardziej optymistyczny: „Gdyby ta ziemia była za mała, na powiększenie kolonii oo. lazaryści podejmują się kupić tuż podle inne ziemie. Taki projekt powinien uzyskać pomoc katolików i filantropów". Sprytnie zauważa on, że „pieniądz dawany na zapomogę mógłby być odbierany częściami i tworzyć małą kasę narodową", używany na wszelkie cele ^publiczne", a zatem również na działalność jego Agencji Wschodniej. Stara się przedstawić korzyści, jakie jego zdaniem dawać będzie realizacja projektu. Wierzy w możliwość objęcia protekcji nad osadą przez rząd francuski, a zatem „wcisnąwszy się raz czynem tak możemy się ukorzenić, że nikt nas nie wypchnie — będziemy zbierali owoce tej potęgi [Francji], która istotnie jest potęgą [...]. Pod wpływem misji katolickiej wpływ Polski imieniem Księcia rozleje się prędko i potężnie na całą Słowiańszczyznę [...]. Osada stanie się przytułkiem dla ludzi przeznaczonych na inne rzeczy od Księcia Pana. Między osadnikami można wynachadzać ludzi użytecznych [...]. Będzie to rzecz, na którą Książę Pan możesz śmiało żądać pieniądze od krajowców, gdyż można pokazać rzecz nie wydając polityki i nie strasząc polityką [...]. Nowa zasługa dla Księcia Pana w oczach Rzymu i związanie się z lazarystami istotną potęgą na Wschodzie". Na koniec uwaga pod adresem Władzy: „Udanie się i pomyślność projektu zależeć będzie od prędkości porozumienia się i działania ze strony Księcia i przełożonego lazarystów w Paryżu. Przewlekanie i odkładanie może wszystko zniweczyć. Trzeba chwytać kiedy się daje [nieczytelne słowo]". Do sprawy założenia wsi wraca Czaykowski w następnym liście z dnia 5 stycznia 1842 roku streszczając swoje poprzednie wywody. Ponownie porusza tę kwestię 27 stycznia. „Co do osady u księży lazarystów, o której już tyle do Księcia pisałem, donoszę, iż już zdecydowaliśmy szczegółowo warunki dla kolonistów, czekamy tylko na odpowiedź Księcia i supferiora] laz[arystów]". Dalej ze zdziwieniem książę mógł wyczytać, że jego agent już wprowadza w życie projekt założenia osady, nie czekając na akceptację Władzy: „Jutro lub pojutrze podjęta ma być budowa chałupy [...]. Będę musiał im dać malutką pomoc, by już zaczęli tę kolonizację. Warunki przyszłe przyszłym statkiem. Jeśli ten projekt znajdzie przyzwolenie Księcia Pana może zrobiwszy w Paryżu potrzebny opis rzeczy, przesłać takowy Małachowskiemu do Rzymu i [nieczytelne słowo] do Florencji, by zbierali składki [...]. Składki uzbierane i włożone w porządne gospodarstwo, 23 [które] dało by chleb biednym Polakom i dostarczyło by funduszy na utrzymanie wysłannictwa Księcia i potrzebne wydatki dla Nekr[asow-ców]. Tu pod Istambułem można mieć znaczne przychody ze wszystkiego — a z czasem można by przykupić ziemi za pośrednictwem księży, gdyby, co nie daj Boże, rzeczy się przewlekły — ziemia tu tania nadzwyczaj. [...] Można na niej ze sześć wiosek osadzić, z bydła i ogródków korzyści będą natychmiast". Kilka dni po wysłaniu do księcia powyższego listu Czaykowski otrzymał z Paryża pierwszy sygnał na przedłożoną, prawie miesiąc temu propozycję. Czartoryski do projektu Czaykowskiego odniósł się przychylnie, gdyż w 1833 roku w rozmowach z ambasadorem Porty w Paryżu paszą Namykiem rozważano możliwość zgromadzenia w Turcji emigracji polskiej. Książę miał nawet zasiadać w Dywanie*. Toteż mimo że nie mówił jeszcze z superiorem lazarystów i przedstawicielami władz francuskich, którzy projekt realizacji polskiej wsi na dobrach lazarystów mieli także rozpatrzyć w Paryżu, uznał sam pomysł za „bardzo dobry, jeśli tylko w wykonaniu podobny [...]. W istocie my ręce tylko i dobrą wolę możemy dać. Mamy tego pod dostatkiem, ale nakładów pierwszych nie mamy, nie możemy ani budować, ani przyjść z bydłem i sochą. To by powinno się znaleźć na gruncie, a my pracę i wierność w opłacie przyniesiem. Katolicyzm i miłosierdzie mówią za tym projektem. Wykupienie wielkiej mnogości Polaków z niewoli, w której zapomnieć mogą o swej wierze, jest mocny powód, który z czasem nie tylko w naszym kraju, ale i gdzie indziej i filantropów, i katolików do tej imprezy przyłączyć może". Czartoryski boi się natomiast politycznych konsekwencji. Poucza Czaykowskiego: „Aby się [rzecz] mogła udać, trzeba zrazu ją wystawić jedynie jako przedsięwzięcie katolickie i miłosierne i jest nim ono w istocie do wysokiego stopnia; polska narodowość i moje imię nie powinny na jaw wychodzić i w cieniu pozostać, bo ich opozycja zastraszyłaby i odniechę-ciłaby niejednego, a szczególnie rząd dzisiejszy francuski, którego wsparcie i opieka konieczne są dla kolonii, którą zrazu także lepiej nazwać schronieniem dla biednych bez sposobu i z niewoli wykupionych". Raportem z dnia 5 lutego wpisanym do rejestru pod nr XLI Czaykowski odpowiada „ile możności kategorycznie na zapytanie * — Dywan (tur. divan) — tu: rada państwa. 24 Księcia Pana czynione względem schronienia". Słowo „schronienie" przez Czaykowskiego zostało podkreślone jakby dla unaocznienia księciu, że wziął jego sugestie do serca. W raporcie są dane na temat ceny za jaką lazaryści zakupili ziemię (26 tys. franków), gdzie się ona znajduje (półtorej godziny drogi od Beykoz, sześć od Skutari) oraz w miarę szczegółowy opis tych terenów. Wody zdaje się pod dostatkiem — jedna rzeczułka przechodzi przez środek własności, druga ogranicza od strony północno-wschodniej, grunt w niektórych miejscach bardzo dobry, w niektórych wcale niezły. [...] Na rzeczułce mogą być postawione młyny". Po dalszych szczegółach agent główny jeszcze raz podkreśla: „Uważam ten zawiązek za jedyny sposób dostarczenia pieniędzy od Polaków dla Polski — można każdemu pokazać rzecz. [...] Wszystko to będzie własność Polski, początek materialnej potęgi, na dziś w Turcji, a później w Słowiańszczyźnie [...]. Raz ugruntowawszy się, tu usadziwszy, trudno nas będzie ruszyć, a ruszając nadybaliby nasi nieprzyjaciele przeszkody, które by były [...] pomocne naszej sprawie". W postscriptum niecierpliwy Czaykowski jeszcze raz przypomina: „Cała pomyślność i przyszłość związania się z lazarystami już teraz spoczywa i zupełnie zawisła na porozumieniu się Księcia Pana z superiorem p. Etienne. Na nas tylko spada wykonanie, które zaręczam, że nie jest tak trudne jak się zdaje w Paryżu, i do którego wszystkiej ostrożności, przezorności i tajemnicy przyłożymy". Tymczasem nadchodzą od Władzy w depeszy z 27 stycznia dalsze informacje. Rozmowa księcia z byłym ambasadorem w Turcji Pontoisem nie dała oczekiwanych rezultatów. „Rząd do niczego nie chce należeć i [...] wszystkiego się boi. Boi się najwięcej narazić sobie Moskwę, a w ogólności nabawić się na jakikolwiek ambaras [słowo podkreślone w tekście], że więc ani grosza nie da, nic teraz nie pomoże. Powinniśmy teraz być kontenci, jeżeli przeszkadzać nie będzie". Z politycznych uwarunkowań wynikały dalsze pouczenia. Ponieważ Czaykowski był już „celem intryg, podejrzeń, napaści moskiewskiej" więc powinien Jak najmniej pokazywać się w tej rzeczy, chociaż w istocie nią dowodzić [...]. Twoje częste podróże — pisał agentowi książę — posłużą w tej 25 [które] dało by chleb biednym Polakom i dostarczyło by funduszy na utrzymanie wysłannictwa Księcia i potrzebne wydatki dla Nekr[asow-ców]. Tu pod Istambułem można mieć znaczne przychody ze wszystkiego — a z czasem można by przykupić ziemi za pośrednictwem księży, gdyby, co nie daj Boże, rzeczy się przewlekły — ziemia tu tania nadzwyczaj. [...] Można na niej ze sześć wiosek osadzić, z bydła i ogródków korzyści będą natychmiast". Kilka dni po wysłaniu do księcia powyższego listu Czaykowski otrzymał z Paryża pierwszy sygnał na przedłożoną, prawie miesiąc temu propozycję. Czartoryski do projektu Czaykowskiego odniósł się przychylnie, gdyż w 1833 roku w rozmowach z ambasadorem Porty w Paryżu paszą Namykiem rozważano możliwość zgromadzenia w Turcji emigracji polskiej. Książę miał nawet zasiadać w Dywanie*. Toteż mimo że nie mówił jeszcze z superiorem lazarystów i przedstawicielami władz francuskich, którzy projekt realizacji polskiej wsi na dobrach lazarystów mieli także rozpatrzyć w Paryżu, uznał sam pomysł za „bardzo dobry, jeśli tylko w wykonaniu podobny [...]. W istocie my ręce tylko i dobrą wolę możemy dać. Mamy tego pod dostatkiem, ale nakładów pierwszych nie mamy, nie możemy ani budować, ani przyjść z bydłem i sochą. To by powinno się znaleźć na gruncie, a my pracę i wierność w opłacie przyniesiem. Katolicyzm i miłosierdzie mówią za tym projektem. Wykupienie wielkiej mnogości Polaków z niewoli, w której zapomnieć mogą o swej wierze, jest mocny powód, który z czasem nie tylko w naszym kraju, ale i gdzie indziej i filantropów, i katolików do tej imprezy przyłączyć może". Czartoryski boi się natomiast politycznych konsekwencji. Poucza Czaykowskiego: „Aby się [rzecz] mogła udać, trzeba zrazu ją wystawić jedynie jako przedsięwzięcie katolickie i miłosierne i jest nim ono w istocie do wysokiego stopnia; polska narodowość i moje imię nie powinny na jaw wychodzić i w cieniu pozostać, bo ich opozycja zastraszyłaby i odniechę-ciłaby niejednego, a szczególnie rząd dzisiejszy francuski, którego wsparcie i opieka konieczne są dla kolonii, którą zrazu także lepiej nazwać schronieniem dla biednych bez sposobu i z niewoli wykupionych". Raportem z dnia 5 lutego wpisanym do rejestru pod nr XLI Czaykowski odpowiada „ile możności kategorycznie na zapytanie * — Dywan (tur. divan) — tu: rada państwa. 24 Księcia Pana czynione względem schronienia". Słowo „schronienie" przez Czaykowskiego zostało podkreślone jakby dla unaocznienia księciu, że wziął jego sugestie do serca. W raporcie są dane na temat ceny za jaką lazaryści zakupili ziemię (26 tys. franków), gdzie się ona znajduje (półtorej godziny drogi od Beykoz, sześć od Skutari) oraz w miarę szczegółowy opis tych terenów. „Wody zdaje się pod dostatkiem — jedna rzeczułka przechodzi przez środek własności, druga ogranicza od strony północno-wschodniej, grunt w niektórych miejscach bardzo dobry, w niektórych wcale niezły. [...] Na rzeczułce mogą być postawione młyny". Po dalszych szczegółach agent główny jeszcze raz podkreśla: „Uważam ten zawiązek za jedyny sposób dostarczenia pieniędzy od Polaków dla Polski — można każdemu pokazać rzecz. [...] Wszystko to będzie własność Polski, początek materialnej potęgi, na dziś w Turcji, a później w Słowiańszczyźnie [...]. Raz ugruntowawszy się, tu usadziwszy, trudno nas będzie ruszyć, a ruszając nadybaliby nasi nieprzyjaciele przeszkody, które by były [...] pomocne naszej sprawie". W postscriptum niecierpliwy Czaykowski jeszcze raz przypomina: „Cała pomyślność i przyszłość związania się z lazarystami już teraz spoczywa i zupełnie zawisła na porozumieniu się Księcia Pana z superiorem p. Etienne. Na nas tylko spada wykonanie, które zaręczam, że nie jest tak trudne jak się zdaje w Paryżu, i do którego wszystkiej ostrożności, przezorności i tajemnicy przyłożymy". Tymczasem nadchodzą od Władzy w depeszy z 27 stycznia dalsze informacje. Rozmowa księcia z byłym ambasadorem w Turcji Pontoisem nie dała oczekiwanych rezultatów. „Rząd do niczego nie chce należeć i [...] wszystkiego się boi. Boi się najwięcej narazić sobie Moskwę, a w ogólności nabawić się na jakikolwiek ambaras [słowo podkreślone w tekście], że więc ani grosza nie da, nic teraz nie pomoże. Powinniśmy teraz być kontenci, jeżeli przeszkadzać nie będzie". Z politycznych uwarunkowań wynikały dalsze pouczenia. Ponieważ Czaykowski był już „celem intryg, podejrzeń, napaści moskiewskiej" więc powinien Jak najmniej pokazywać się w tej rzeczy, chociaż w istocie nią dowodzić [...]. Twoje częste podróże — pisał agentowi książę — posłużą w tej 25 mierze, a ścisłe i tajemne porozumienie z ks. Leleu zaradzi wszystkiemu. Czekam niecierpliwie wiadomości, jak poszło osadzenie pierwszych Polaków na kolonii, czy udało się bez trudności". O włączenie się rządu francuskiego do realizacji koncepcji Ada-mpola zabiegał również superior lazarystów ks. Etienne. Z takim samym co Czartoryski skutkiem. Były ambasador w Turcji Po-ntois przekazał mu, że „znajduje projekt dobrym, ale obawia się o jego wykonanie, obawia się Rosji". Takiego samego zdania był minister' spraw zagranicznych Francji. Ten wskazywał także na brak funduszy na realizację przedsięwzięcia. Mimo to ks. Etienne upoważnił lazarystów w Stambule do „egzekucji planu". Wiadomość tę niezwłocznie przekazał Czaykowskiemu ks. Leleu. Dodała ona agentowi skrzydeł. Listem z 18 lutego informuje księcia: „[...] natychmiast jedziemy do folwarku lazfarystów] dla zaczęcia wykonania, może ja nazbyt śmiało postępuję, ale w sumiennym przekonaniu, że tak powinien robić agent Księcia Pana — nie dać upaść rzeczy, którą ręka Opatrzności nas nastręcza. Na pierwsze nakłady i zaprowadzenie rzeczy całej lazaryści dają prawie trzy razy tyle co wymagali od nas. Wymagają oni 6 tysięcy franków comme mesę de fond* w bydło. Kapitał nie przepada, a procent od niego będzie liczonym. Mniemałem, że mogłem przyjąć takowy, a to co nawet więcej. Że Książę Pan w przeciągu miesiąca takowy złoży w ręce pana Etienne. Bóg mi świadkiem co mnie kosztowało to przyrzeczenie, ale Bóg mi świadkiem, że robiłem to z sumiennym przekonaniem, że to robię najlepiej i że Książę Pan mnie nie zganisz". Czaykowski tłumaczył się, że z takim człowiekiem jak ks. Leleu nie można być chwiejnym, jeśli chce się osiągnąć cel. Dlatego nie wahał się. Dalej: „Jeśli tutaj Książę Pan tą moją czynność znajdziesz dobrą, upraszam się o uwiadomienie p. Etienne, że summa będzie mu wypłaconą [...] i jeśliby Książę Pan to moje zobowiązanie odrzucił, wtenczas wina cała spadnie na mnie i tylko moja osoba będzie straconą do posługi [...]. Musiałem się zdecydować i zobowiązać, bo uważałem tę rzecz za bardzo ważną [...]. Czekam mego wyroku, chociaż wiem, że dobrze robię — według mego sumienia". * — Powinno być: comme misę de fonde (franc.) —jako wkład-kapitału 26 Czaykowski stawiał przed faktem dokonanym. „Układ podpisany przez superiora i przeze mnie przesyłam jako i inne papiery" — donosił 24 lutego. Z przeznaczonych przez lazarystów na przyszłość osady 6 tys. franków „cząstka została wydana na zakupienie kowalskich narzędzi i ciesielskich. Czterech Polaków jest już w osadzie" (wśród nich był właśnie Kazimierz Probola). Czaykowski podaje ich życiorysy wraz z informacją, że znalazł już czterech następnych chętnych osadników, ale musi sprawdzić ich morale. Następnie: „Sześć tysięcy franków, któremi tak śmiało i bez upoważnienia się rozrządziłem, uważałem za rzecz konieczną do zawiązania tak ważnej rzeczy". Informacje o potrzebie dalszych 100 tysięcy piastrów, czyli 25 tysięcy franków, „aby osada rozwijała się należycie". Można sobie wyobrazić minę księcia po przeczytaniu tego akapitu. Czaykowski nie podzielał obaw przedstawicieli rządu francuskiego odnośnie politycznego zagrożenia dla Adampola ze strony Rosji. Ambasada mogła wprawdzie na mocy zawartego w Kuczuk Kainardża w 1774 roku traktatu domagać się ekstradycji z Turcji każdego Polaka, pochodzącego z ziem należących do Rosji, jeśli wykazała, że działał na szkodę jej interesów. Agent księcia był zdania: „Jak się tylko usadowiemy, nie bardzo się obawiam przeszkód Moskwy, nie będzie ona śmiała działać przeciw czynowi filantropijnemu, a gdyby działała narobiłaby wrzasku, który by był korzystnym dla nas". Gdy Polacy przez lata włóczyli się jak nędzarze po Stambule, Moskwa „nie żądała ich ekstradycji, bo była w mniemaniu, że w nędzy pomrą. Teraz, kiedy widzi nadzieję ich bytu jako takiego, dopomina się, by to im zniweczyć. Gdzie jest ludzkość? gdzie miłosierdzie? Moskwa wiedziała o niewolnikach znajdujących się w Kurdystanie, wiedziała, że ich zmuszają do przyjęcia muzułmanizmu. Mikołaj mniema się panem Polski, ojcem ludu, czemuż nie wykupywał z niewoli swoich poddanych, swoich dzieci? Nic nie robił. Dziś, kiedy Opatrzność Księcia natchnęła tą myślą, on jej przeszkadza — to barbarzyństwo. Moskwa zanadto potrzebuje, zanadto się obawia opinii publicznej, by na taki krok się odważyć. A jak się odważy to będziemy się bronili". W Paryżu superior lazarystów był mniej odważny niż jego zakonnicy w Stambule, którzy z zapałem wraz z Czaykowskim realizowali projekt osady. Superiora przerażała groźna potęga rosyjskiej dyplomacji. Pisał o tym książę do swego agenta: „P. Etienne rozmyślając nad trudnościami, których ze strony Moskwy i rządów przewiduje, spomniał, że może by lepiej było rozpocząć rzecz 27 więcej