Jerzy S.Łątka zA DAM POL TOLSKA WIEŚ ^AD BOSFOREM 1 ?Jks ^^^ШШШ^^^^&1 шЩЩ^^^^^т^ Ш^шШ, Opracowanie graficzne Jacek Wróbel Korekta Anna Kajtochowa Archiwalne dokumenty i umieszczone we wkładce ilustracyjnej zdjęcia pochodzą z następujących zbiorów: Biblioteka Czartoryskich (3-5), Adolfa Dochody (23, 28, 32), Janusza Dochody (22, 29), Antoniego Dochody (9,18,26, 31, 37), Kamili i Akifa Gensoyów (8, 20), Emilii i Henryka Kępków (19, 21, 24, 30), Jerzego S. Łątki (1-2, 25, 33-34,41-43,46, 52-57), Edwina Ryżego (6, 7,17, 36), Zofii Ryży (10), Filipa Wilkoszewskiego (35), Pawła Ziółkowskiego (11). Pozostałe z archiwum. Zdjęcia i reprodukcje wykonali: Lilianna Kozłowska-Pytel (3), Jerzy S. Łątka (1-2, 33-34, 45, 41-43, 52-57), Bogumił Opioła (12-16, 38), Edwin Ryży (36) i Jacek Wcisło (4-5,7-8,10,17,19,21-24,26-30, 31, 35, 39-40, 47). © by Jerzy S. Łątka. Kraków 1992 r. Wydanie II zmienione i poszerzone. Wydanie I Wydawnictwo Literackie, Kraków 1981. Wydawca: Klub Przyjaciół Turcji, 30-868 Kraków, ul Kurczaba ЗУ42, tel. 55^363 Skład: A. W. Fonopress, Kraków, pi. Sikorskiego 13. Przyg. offs., druk i oprawa „Energoprojekt", Kraków, ul. Mazowiecka 21. Zam. 178/91. Ab. 6^ & 9$ Mijały lata, przez Turcję i przez Polskę przelewały się burze, szły klęski i zwycięstwa, a na brzegu azjatyckim w kolonii oddalonej o kilkanaście kilometrów od Stambułu rozlegała się mowa polska i rządziły polskie obyczaje. Adam Lewak (1933) Pamięci Rodziców — wspominając dom rodzinny w Siemiechowie, z którym tak często kojarzył mi się Adampol.. . BeyoSlu istiklai Cad. 360/4 Tel: 44 40 64 LEGENDA A więc to Adampol, ten, o którym nam przed 25 laty na ławie gimnazjalnej, nasz kochany profesor historii polskiej, odkładając książkę, wstając z katedry, prostując się i wychodząc na środek klasy ze wzruszeniem, głośno jak z kazalnicy, wykładał: „ Tam daleko, na obczyźnie, wśród dzikich gór, lasów, niedostępnych jarów, wśród obcych, w Turcji, w Azji Mniejszej, po Powstaniu Listopadowym, jak wysepka wśród ogromnego morza tureckiego powstała mała osada polska, złożona z oficerów i żołnierzy tego powstania, tych naszych biedaków i tułaczy!". Stanisław J. Harbut (1929) 1 * * * Dziś ze Stambułu dotrzeć tu można samochodem w ciągu niespełna godziny. Przed stu laty wycieczka do Adampola była całą wyprawą. W szczególności dla przyjezdnych z Europy. Ale trudności nie zrażały m. in. czeskiego pisarza i językoznawcy, Karela Droźa. Gdy podczas pobytu w Turcji w 1904 roku dowiedział się o istnieniu tej polskiej wsi, koniecznie chciał ją odwiedzić. Na wspólną wyprawę do Adampola namawiał nawet swego rodaka Wincentego Zamecni-ka, zawodowego przewodnika po Stambule i okolicy, ale ten nie chciał mu towarzyszyć; jego zdaniem wieś leżała zbyt daleko, aby udawać się tam na własną rękę. Radził Drożowi zaczekać cztery dni, do poniedziałku, kiedy na targ zjeżdżają adampolscy gospodarze. Czeski podróżnik nie mógł jednak czekać. Bez trudu dotarł parostatkiem do miasteczka Beykoz, skąd pokonać musiał jeszcze 16 km półdzikiego pustkowia, po którym w tym czasie grasowały często watahy wilków. Pieszo, bez przewodnika i broni obcy rzadko tu zaglądali. Toteż Drożem zainteresował się turecki policjant. Nie krył swego zdziwienia, ale szczegółowo wytłumaczył mu, jak może dojść do sadyb Polaków. Do Arnavutkój, wsi znajdującej się w najbliższym sąsiedztwie polskiej osady, Dróż doszedł bez większych przeszkód. Gorzej było z ostatnim odcinkiem. Podróżnik — czego obawiali się wszyscy — zgubił się na leśnej drożynie. Zastanawiał się nawet, czy nie zawrócić. Zdecydował się jednak zdążać na przełaj, w kierunku wschodnim, z nadzieją, że kiedyś dostrzeże w oddali Adam-pol. Rzeczywiście, po dwóch godzinach przedzierania się przez gęste zarośla Dróż ujrzał w odległości kilometra uprzątnięte pole, chałupy o wysokich dachach pokrytych strzechami oraz stogi zebranych plonów, stojące w pełnym cieniu pod rosochatymi drzewami sadów. Widoczek uzupełniała mogiła na leśnym cmentarzu oraz znajdująca się nieco dalej prosta, już sczerniała, drewniana dzwonnica. 9 „Niczym kawałek raju uśmiechała się do mnie ta słowiańska wieś — napisał później.— W mym wzruszonym sercu czułem, jakbym był blisko rodzinnego domu" (sic!). Opublikowane po powrocie impresje rozpoczął Droz następującymi słowami: „Brzmi to jak bajka, ale jest to prawda. Daleko, daleko od ojczyzny, gdzieś na pokrytych lasami wzgórzach anatolijskich ukrywa się polska wieś. Turcy nazywają ją Czingiane Konak, Polacy Adampolem". Miliony Polaków w XIX i XX wieku opuściły ojczyznę i szukały schronienia w innych krajach. Niezależnie od motywów wyjazdu rozstanie z ziemią ojczystą nigdy nie było łatwe. Nieznajomość języka i nowe, nieznane, nieraz całkowicie odmienne realia życia oraz kultury w obcym, niejednokrotnie wrogim otoczeniu pogłębiały osamotnienie. Toteż tęsknota za krajem dzieciństwa i potrzeba wzajemnej pomocy skłaniały do skupiania się w większe grupy, zakładania wspólnych wsi i osiedli. Polskich osad rozsianych po świecie były setki, może tysiące. Ślady ich spotykamy w wielu krajach Europy, Azji, obu Ameryk oraz Australii. Część przetrwała do dziś. Żadna jednak nie zyskała takiej popularności jak Adampol. Jest to najsłynniejsza polska wieś nie tylko w Turcji i w Polsce, ale również wśród Polonii. Niepozorna wioszczyna, leżąca w jednym z najatrakcyjniejszych turystycznie krajów, skłania odwiedzających do zastanowienia się nad losami jej mieszkańców. Od pierwszych miesięcy istnienia Adampola wiadomości o garstce niepokornych Polaków, którzy wybrali życie na obczyźnie, aby nie iść na ugodę z wrogiem, wyzwalały patriotyczne emocje. Zagubiona wśród anatolijskich wzgórz oaza polskości była nie tylko azylem politycznym i religijnym dla polskich uchodźców, ale także gniazdem politycznej działalności przeciwko carskiej Rosji dla polskich emisariuszy na Wschodzie. Wszystko to budowało wokół wsi swoistą legendę, która wyciskała swe piętno na postawach wielu Polaków. Legendę Adampola podsycały wspomnienia odwiedzających wieś gości. Przede wszystkim Polaków. Ale nie tylko. Także obcokrajowców, których fascynowała oryginalność wsi w muzułmańskim otoczeniu kulturowym i jej swoiste piękno. Często kojarzyli ją z biblijnym rajem. Czechowi Drożowi Adampol „uśmiechał się" niczym „kawałek raju". Niemiec, baron Colmar von der Goltz w tym samym mniej więcej czasie czuł się we wsi „tak jak Adam w raju". „Raj na ziemi" stwierdza gazeta stambulska 10 „Aks.am" w tytule reportażu opublikowanego w 1955 roku. „Polonezkoy [urzędowa nazwa Adampola], w szczególności wiosną, gdy zakwitną czereśnie jest jednym z najpiękniejszych rajskich zakątków w okolicy Stambułu" — napisał 4 lata później znany turecki publicysta Aslan Tufan Yazman. Gundiiz Serdengecti na łamach dziennika „Gune§" w 1982 roku używając pod adresem wsi określenia „ten rajski zakątek" z przekonaniem cytuje słowa wójta Aleksandra Czugunova: „Znajdujemy się w najpiękniejszym miejscu naszego kraju". „Dla obcokrajowców mieszkających w Turcji — napisała Gerta Soeg-tig w zakończeniu jedynej pracy socjologicznej na temat wsi, opublikowanej w 1951 r. w Kolonii — szczególnie dla Europejczyków Polonezkoy z powodu swej urzekającej odrębności, swoistego klimatu oraz serdecznej gościnności mieszkańców stanowi szczególną atrakcję, a spędzone tam godziny wynagradzają wszystkie trudy podróży spowodowane złymi drogami dojazdowymi. To wszystko sprawia, że odwiedziny w Polonezkoy stają się niezapomnianym przeżyciem". Nie tylko serdeczność, gościnność, polskie budownictwo i „sarmackie" obyczaje mieszkańców pracowały na popularność wsi. Adampol był przede wszystkim żywą ideą, mitem, żyjącą legendą. Adampolscy goście ulegali nie tylko fizycznemu pięknu wsi, ale też jej duchowej istocie. Pierwszy dostrzegł to kilka lat po powstaniu wsi nieprzychylny początkowo Adampolowi Władysław Zamoyski. „Kilku cudzoziemców, których Czaykowski zaprowadził do niej, wspominało o niej z zachwyceniami c'est superbe, c'est admirable* Wyznaję, iż zrazu pojąć nie umiałem, co by im się tak pięknym w tej naszej biednej osadzie wydawać mogło. Zrozumiałem dopiero będąc na miejscu. Musi w istocie zająć najobojętniejszego widok pomyślnego nader osiedlenia się ludzi, z których każdy, nim tu przybył, przechodził przez męczarnie, przez bicie, przez ręce różnych panów; których po ich ucieczce z Moskwy sprzedawali sobie za niewolników, a gdy najłaskawszymi dla nich byli, wtenczas najsilniej nastawali, aby ich od wiary ojców na wiarę nor/ych panów przeciągnąć lub do przyjęcia tej wiary zmusić". Wiadomości o Adampolu w podobny sposób działały na wyobraźnię również ponad sto lat później. W czasie pewnego z mych pierwszych pobytów w Turcji rozmawiałem z jednym z najwybitniejszych pisarzy tego kraju, Demirtas,em Ceyhunem. Wspomniałem mu o swoim zainteresowaniu wsią. Pisarz emocjonalnie zarea- * — c'est superb... (franc.) — to wspaniałe, to zadziwiające. < 11 gował: „Przecież to kapitalny wątek do książki! Sam myślałem, aby coś takiego napisać. Garstka ludzi otoczona obcą kulturą, chroniąca swe obyczaje i indywidualność". Ceyhun przyznał, że nigdy nie był we wsi. Docierały do niego tylko echa legendy. Legenda Adampola przez cały XIX wiek spełniała podwójną rolę. W Turcji opowiadano o mieszkańcach wsi jako o dzielnych Polakach, kiedyś groźnych przeciwnikach Imperium Osmańskiego, a którzy są obecnie bezinteresownymi przyjaciółmi Osmanów a nieprzejednanymi wrogami Rosji. A Rosja coraz bardziej zagrażała Turcji. W Polsce zaś powtarzano, że tam, na tureckiej ziemi jest własność polska, niezależna polska gmina uznana przez Turcje, mimo że państwo polskie nie istnieje. Trwanie Adampola wśród bliżej nieokreślonych „dzikich gór i lasów", nie uleganie losowym przeciwnościom, oddziaływało krzepiąco na Polaków żyjących w trudnych warunkach pod rządami zaborców, czy na emigracji. Opodal Adampola, „20 minut drogi", w drugiej połowie XIX w. podjęto nieudaną próbę osadnictwa niemieckiego. Dla pozytywistycznego „Głosu" (1886) niepowodzenia Niemców były dowodem przeciwko niektórym teoriom: „pouczający to przykład dla wszystkich, którzy głoszą niemiecką wytrwałość, cywilizację i kulturtraegerstwo". Opowieści o polskiej osadzie na terenie Imperium Osmańskiego musiały być niebezpieczne dla zaborców, gdyż podejmowano próby ich zdyskredytowania. Jedną z nich był artykuł z 1886 roku w petersburskim czasopiśmie „Sviet", przedstawiający adampolan nie tylko jako ludzi, którzy porzucili „dawną swą nienawiść do Moskala", ale również ... „garnących się do Rosji". „Obczyzna zmusiła ich do spoglądania innemi oczyma na sprawę słowiańską" — skonkludował "Sviet". Rewelacje te zostały przedrukowane przez inne rosyjskie pisma, także przez wychodzący w Petersburgu polski „Kraj". Odbiciem tego zniekształconego obrazu Adampola jest notatka o wsi w „Wielkiej Ilustrowanej Encyklopedii Powszechnej', wydanej w Krakowie przez wydawnictwo Gutenberg w 1929 roku, gdzie (pomijając błędną datę założenia wsi i sumę, za którą ziemie zostały wykupione) znalazło się następujące zdanie: „Adampol został zasiedlony przez polskich emigrantów politycznych, którzy z biegiem czasu ulegli sturczeniu". > Tymczasem Adampol przez jeszcze następne pół wieku z pełnym powodzeniem bronił się przed „sturczeniem". Po przeszło stu latach od powstania był on nadal prawdziwie polską wsią, o polskiej kulturze i poczuciu narodowym jej mieszkańców. Tak, jak to wyraził Adam Lewak, przez Polskę i Turcję przechodziły katakliz- i. my dziejowe, a tam, jak przed dziesiątkami lat, rządziły polskie obyczaje i królowała polska mowa. „Polonezkoy — polska społeczność wiejska w Anatolii" — podsumowała charakter wsi wspomniana Gerta Soegtig w 1950 roku, w tytule swej pracy. Wiadomości o polskim Adampolu przekraczały granice Polski i Turcji. Po jednym ze spotkań autorskich podszedł do mnie pan Jerzy Rybczyński z Wrocławia i opowiedział, w jakich okolicz-mościach po raz pierwszy usłyszał nazwę Adampol. Latem 1944 roku działający na terenie Puszczy Kampinoskiej partyzancki oddział pułkownika „Skały", którego członkiem był p. Rybczyński, wziął do niewoli kilku hitlerowskich żołnierzy. Jeden z jeńców wyróżniał się spośród reszty. Był śniady, miał ciemne włosy i czarne oczy. Zapytany, czy może jest Cyganem, odpowiedział nieoczekiwanie, że jest Turkiem mieszkającym na Węgrzech. Ponieważ miał obywatelstwo węgierskie, został wcielony do armii węgierskiej. Później trafił do oddziałów Hitlera. Po udzieleniu tych informacji dodał: „U nas w Turcji jest wasza polska wieś — Adampol". Tak więc p. Rybczyński pierwszy raz z ust żołnierza w niemieckim mundurze usłyszał nazwę Adampol. Dla rozsianych po świecie Polaków, w szczególności dla tych, którzy przez powojenne dziesięciolecia nie chcieli lub nie mogli do Polski przyjeżdżać, Adampol stał się pewnego rodzaju Mekką. „To tureckie Soplicowo ujęło mnie od razu za serce, o ileż ten Adampol piękniejszy, milszy oku niż osady polskie w Stanach, czy pod Lens w północnej Francji, nie mówiąc o polskich „obozach" w Anglii. Ot, z miejsca zawiało swojszczyzną. I to jaką" — pisał w 1960 roku, na łamach londyńskiego „Dziennika Polskiego", Wacław A. Zbyszewski. Charakter wsi zmieniać się zaczął wyraźnie dopiero po 1960 roku. Zmiany te następować zaczęły bardzo szybko. W ich rezultacie Adampol z cichej, polskiej wsi rolniczej przemienił się w wieś kulturowo całkiem inną — w głośną, modną miejscowość wypoczynkową. Wszystko to jednak nie zniszczyło legendy Adampola, ani zainteresowania wsią zarówno w Turcji, jak i wśród Polaków. W grudniu 1982 roku redakcja „Przekroju" otrzymała list od studentki III roku polonistyki z Wrocławia z prośbą o przekazanie mi wiadomości, iż pragnie skontaktować się ze mną. „Sprawa, którą pragnęłabym skonsultować z panem Łątką dotyczy Adampola i ma dla mnie ogromne znaczenie" — pisała. Przyszła polonistka zwróciła się do „Przekroju" nie znając mej książki „Adampol — polska wieś nad Bosforem". Na temat wsi wiedziała „bardzo mało, ot, tyle — jak mi później napisała — żeby sobie pomarzyć". Marzyło jej się osiedlenie w tej wsi i nauczanie języka polskiego. „Trudno mi określić, co najbardziej pociąga j% 13 mnie w Adampolu, chyba jest to fascynacja tamtejszym niedosytem polskości, o którym mówiło się chyba w „Klubie Sześciu Kontynentów" gdzieś na początku lat siedemdziesiątych. Czułabym się świetnie wiedząc, że od mojej pozytywistycznej pracy wiele zależy, że jest ważna i bardzo pożyteczna. Taka mim-misja dziejowa to duża frajda dla przyszłej nauczycielki języka polskie-go". Lektura ostatniego rozdziału mego „Adampola" skutecznie ostudziła marzenia sympatycznej polonistki. Przypuszczam, że nie jest ona wyjątkiem. Wieś praktycznie już nie istnieje, a słowo „Adampol" w umysłach Polaków nadal wywołuje emocje. Legenda okazała się trwalsza niż sama wieś. Od początku istnienia Adampola żyła ona własnym życiem. Dowodem popularności Adampola jest nazwa przedsiębiorstwa zagranicznego „Adampol", założonego w Łodzi przy końcu lat 70. przez Saliha Bozkurta i Vehbiego Yenipazara, dwóch handlowców stambulskich, którzy ze wsią nie mieli nic wspólnego, ba, nigdy nawet nie mieli interesu ani potrzeby jej zobaczenia. Dla nich cenna była przede wszystkim legenda. Ona stanowiła gwarancję powodzenia. Adampol był największą przygodą mojego życia. Piszę o tym szerzej żegnając się ze wsią. W rezultacie dziesięcioletnich zainteresowań powstała pierwsza moja książka (choć wydana jako druga) — „Adampol — polska wieś nad Bosforem". Nie doszło jednak do postulowanych przeze mnie badań nad przeszłością i kulturą wsi. Zbierając materiały do następnych książek odkryłem w polskich zbiorach wiele nie znanych materiałów archiwalnych. Skłoniło mnie to do podjęcia tematu na nowo i dalszego poszukiwania źródeł także poza granicami kraju. W rezultacie powstała właśnie ta książka różniąca się znacznie od poprzedniej. OSADNICZE DZIEJE Chciałbym, aby żywi i martwi wzięli w posiadanie tę ziemię, która do nas należy i która stanowi punkt wyjścia naszej politycznej egzystencji na Wschodzie. Michał Czaykowski (1866) ^//йслॠLsza^&ziAffaj^ „BĘDZIE TO WŁASNOŚĆ POLSKI" Dowodem żywotności i popularności adampolskiej legendy w końcu XIX wieku jest pojawienie się tej wsi w „Kaszube pod Widnem", żartobliwej epopei kaszubskiego poety Hieronima Derdowskiego. We wstępnej części utworu, niby relacji z przybycia autora do Carogrodu (Stambułu), „łgorz" Derdowski (sam swoje utwory nazywał łgarstwami) opisuje przyjęcie jakiego tam doznał: „Meszle so, że tak dalek od naszego Gdańska Leno mowa turecko i wiara pogańska, A tu le * po kaszubsku ludzie rozmowiają I w ojczestym jęzeku czule mnie witają. Nawet knopi * * w czerwonych fezykach * * * na głowie Po kaszubsku godają, jak u nos w Mechowie". Jedno z miejscowych dzieciaków opowiada Derdowskiemu dzieje ich osady: „I pochodzyme wsześci od Kulczyka Frana, Co pod królem Sobciem Turka bił pogana; Ale roz go wróg mnodzi napod w nocny porze I go wząn do niewoli gdzie no czorne morze Wnet tu wieś założeła jego mądro główka, Pierwej zwale ją Czyflik****, dzyso Jadamówka". Mimo kilku wydań „Kaszubów", „łgarstwo" Derdowskiego nie upowszechniło się. Oczywiście powstanie Adampola nie jest rezultatem ani odsieczy wiedeńskiej, ani też działalności Franciszka Kulczyckiego, założyciela pierwszej wiedeńskiej kawiarni, w której * — le (kaszub.) tylko. * * — knop (kaszub.) chłopczyk. *** — fezek (tur. fes) muzułmańskie nakrycie głowy w kształcie ściętego stożka. **** —j>, ^*ftlik) ferma, gospodarstwo rolne. FILIA %\ 13 17 — dzięki znalezionym w taborze wojsk Kara Mustafy ogromnym zapasom kawy serwować zaczął wiedeńczykom nie znany tu dotąd napój. Adampol powstał nie w okresie rycerskiej chwały polskiego oręża, tylko w czasach mroków niewoli. Upadek Powstania Listopadowego był wielką tragedią narodową. Tysiące ludzi bez środków do życia musiały opuścić swoje rodzinne ziemie. Wielu rozproszyło się po Europie. Najwięcej, z byłym prezesem powstańczego Rządu Narodowego księciem Jerzym Adamem Czartoryskim osiadło w Paryżu. Tu też powstało emigracyjne stronnictwo polityczne księcia dążące do odbudowy Polski w oparciu o Konstytucję 3 Maja, nazwane później Hotelem Lambert. Spora część byłych powstańców trafiła także do Turcji. Przybywali oni tu przeważnie wcale nie najkrótszą drogą, ale najczęściej przez Kaukaz — tak jak Kazimierz Probola, jeden z pierwszych osadników Adampola. We wzmiankach, które zachowały się do naszych czasów, są tylko suche fakty na temat jego przejść życiowych. Nie będę ich ubarwiał. Probola urodził się w Zamościu w rodzinie chłopskiej. W czasie wojny narodowej w 1831 roku wstąpił do 4 Pułku Ułanów, a w jednej z bitew dostał się do niewoli. Rosjanie złapanych buntowników nagminnie wcielali karnie do swej armii i wysyłali w najbardziej niebezpieczne rejony. Probola — jak wielu podobnych pechowców — trafił na Kaukaz. Ale zanim włączono go do konkretnego oddziału, uciekł do Czerkiesów. Kaukascy górale nie odróżniali swoich sprzymierzeńców polskich od Rosjan, z którymi walczyli i traktowali ich jednakowo. Zwykli oni bowiem „wziętych na wojnie z Rosjanami żołnierzy, nie zważając, czy ci z orężem zabrani byli, czy przeszli dobrowolnie, przedawać w niewolę przybywającym do brzegów ich Turkom lub wymieniać za sól i proch. Podług praw muzułmańskich tak kupiony niewolnik — pisał we wspomnieniach Michał Budzyński — pięć lat powinien służyć swemu panu, a po tym przeciągu zostać wolnym i udarowanym pewnym datkiem, który by na żywność kilku dni wystarczył". Probola trafił w ręce Kurdów. Wraz ze swym właścicielem przemierzył całą Azję Mniejszą, walcząc u jego boku. Z powodu swej brawury i inteligencji nie był przymuszany do zmiany religii. W 1839 roku w czasie jednej z bitew z wojskami zbuntowanego paszy * Egiptu — Muhammada Alego — dostał się wraz ze swym panem do niewoli. Dowódca wojsk egipskich pasza Ibrahim zorientował się w zdolnościach żołnierskich Proboli i mianował go instruktorem w pułku kawalerii. Ale w tej służbie chciano go na * — pasza (tur. pasa) najwyższy tytuł w osmańskiej administracji, przysługujący gubernatorom prowincji, zaś w wojsku odpowiednik — generała. siłę przymusić do przyjęcia islamu. Uciekł więc z „Wysokiego Egiptu" [prawdopodobnie chodzi tu o góry Libanu, który w wyniku tej wojny dostał się w ręce Muhammada], piechotą przemierzył pustynię i pieszo dotarł aż do Stambułu. Starał się utrzymać z naprawy butów, ale „chociaż uczciwy i pracowity, znalazł się w takiej nędzy — że mieszkał w zrujnowanej piwnicy wraz z jednym ze swych towarzyszy". Trudną drogę do Adampola przebył inny osadnik, także uczestnik powstania, syn chłopa z Kaliskiego, były żołnierz 22. Pułku Piechoty Liniowej, Ignacy Kowaliński. Wraz z korpusem gen. Różyckiego wkroczył do Galicji, dostał się w ręce Austriaków, którzy wydali go Rosjanom. Skuty, został wysłany do Sewastopola i wcielony do marynarki. Traktowany barbarzyńsko przez oficerów skorzystał z bliskości brzegów Abchazji, wskoczył do wody w nocy i dopłynął do lądu. Podczas przedzierania się przez góry został złapany przez bandę Abchazów, którzy zmuszali go do najcięższej i najbardziej przygnębiającej pracy. Po kilku miesiącach takiego życia został sprzedany Kurdom, u których pracował w polu przez 5 lat jako niewolnik. Na szczęście spotkał go lazarysta, ks. Eugćne Borę i wykupił za sumę 500 piastrów. 25 sierpnia 1841 roku przybył nad Bosfor Michał Czaykowski, mianowany przez księcia Adama Czartoryskiego szefem tzw. Agencji Głównej Misji Wschodniej Hotelu Lambert, nazywanej w skrócie Agencją Carogrodzką. Czaykowski, w korespondencji Hotelu Lambert nazywany krótko Czayką lub agentem głównym był bohaterem mojej książki „Carogrodzki pojedynek", toteż nie będę go tu szerzej przedstawiał. Od pierwszych dni w Stambule dowiadywał się od różnych osób o tragicznej sytuacji większości polskich emigrantów w Porcie. Jedynie „niewielu Polaków klasy wyższej" posiadało paszporty obcych państw wystawione na fałszywe nazwiska, większość pozbawiona była wszelkiej opieki. „Ani jedno poselstwo nie okazywało im protekcji, nawet ambasada francuska nie wyda paszportu Polakowi. W Stambule i całej Turcji Polacy byli prawdziwymi pariasami" — pisał Czayką w swoich wspomnieniach. Toteż wielu rodaków ukrywało się wśród Żydów czy Kozaków. Było to dla nich lepsze niż zesłanie na Sybir, co im najczęściej groziło w razie dostania się w ręce rosyjskie. Zdecydowana większość bowiem znajdujących się na terenie Porty Polaków była — tak jak Probola — uciekinierami z ekspedycyjnego korpusu rosyjskiego walczącego w górach Kaukazu z bitnymi Czerkiesami. Sytuację byłych powstańców w Imperium Osmańskim znano ogólnie wśród emigracji na Zachodzie. Jeszcze przed przybyciem Czaykowskiego do Turcji zakon lazarystów w Stambule rozpoczął 19 w imieniu ks. Czartoryskiego — na niedużą wprawdzie skalę — wykupywanie Polaków z niewoli. Ale ich przyszłość z powodu braku środków do życia nie rysowała się optymistycznie. Pomysł założenia wsi — jako miejsca azylu dla uciekinierów a także przystani dla wykupionych z niewoli Polaków — to najtrafniejsze rozwiązanie problemu. Warto pokusić się o odpowiedź, kto był pomysłodawcą. Czaykowski przypisał po latach Ludwice Śniadeckiej autorstwo pomysłu utworzenia Adampola. Omawiając perypetie, związane z pochowaniem swej towarzyszki stambulskich lat życia na cmentarzu w Adampolu napisał do Ludwika Bystrzonowskiego: „Zwłoki jej złożyłem na ziemi osady polskiej — Adamkioj. Ona mi pierwsza podała myśl założenia tej osady, ona najwięcej przyczyniła się swoim biednym groszem do jej ustalenia i wzrostu". Ten fragment listu wprowadził w błąd Marię Czapską, autorkę biografii Śniadeckiej. Za Czapską z kolei powtórzyłem go w swym „Adampolu". Tymczasem dokładniejsza analiza zachowanej korespondencji, przede wszystkim listów Aleksandra Were-szczyńskiego, innego agenta ks. Adama Jerzego Czartoryskiego w Stambule, obala sugestię Czaykowskiego. Pomysł założenia wsi narodził się bez udziału romantycznej Litwinki, która w tym czasie przebywała jeszcze w Odessie. Ojcami idei osadzenia Polaków na roli byli w zasadzie lazary-ści. Zakupili oni bowiem leżący w Azji Mniejszej szmat „ziemi pustej, nie czyniącej przychodu, i na tytułach wątpliwych, to jest pod imieniem Pani Glavani (bo w Turcji Frank gruntu posiadać nie może) — informował Wereszczyński. Chcąc okazać jakiś z tej ziemi użytek, potrzeba było rąk do jej obrabiania. Lepszych i tańszych, jak Polacy — po Galacie błąkający się — nie było, wzięli ich użyć lazaryści i zaczęli u siebie osadzać, bo to był jedyny sposób wyciągnięcia jakiegokolwiek użytku z ziemi obłogiej, a przełożonym ukazać i korzyść materialną, i nadzieję korzyści religijnej osnowanej na wpływie przeto na ludność słowiańską Turcji". Lazaryści, bądź co bądź zakon misyjny, mieli wobec Turcji plany bardzo ambitne. Poprzez swą działalność nie tylko w zakresie krzewienia wiary, ale również pedagogiczną oraz cywilizacyjną, chcieli rozszerzać wpływy katolicyzmu w Porcie. Na przeszkodzie stała Rosja. Car głosił się obrońcą wszystkich chrześcijan obrządków wschodnich i za pomocą prawosławnego kleru zwiększał wpływy wśród ludności greckiej i słowiańskiej. Toteż jedynymi sojusznikami lazarystów mogli być Polacy. Wtedy właśnie 20 zjawił się zapatrzony w swoją kozaczyznę przedstawiciel ks. Adama Michał Czaykowski. „Chciał wyjeżdżać nad Dunaj i do Serbii ' lecz p. Leleu dał mu uczuć tę sposobność interesu — donosił Paryżowi Wereszczyński — i wówczas Michał rad się chwycił tej sposobności". W innym miejscu wręcz stwierdził: „Pan Leleu zrobił projekt i skuteczni! go, Michał go czynnie poparł". A więc za pierwszego pomysłodawcę idei założenia Adampola trzeba uznać superiora lazarystów w Stambule — o. Leleu. Trudno wyjaśnić, dlaczego obdarzony bujną wyobraźnią Czaykowski przypisał Śniadeckiej zasługi francuskiego lazarysty. Niezastąpiony w tej kwestii chłodny i rzeczowy Wereszczyński w liście do Karola Sienkiewicza opisuje też dalszy etap konkretyzowania się pomysłu: „Lazaryści chcieli swe grunta oddać naszym w fermę na wzór francuski i jako dzierżawę traktować, zapewne dla nich był to najkrótszy, najmniej ambarasowny i może najpożyteczniejszy sposób, przeto gorąco za nim obstawali, lecz dla nas on wcale nie po myśli — naprzód przez wzgląd na naszych osadników, którzy do gotowego przyszedłszy uważaliby je jak się uważa wszystko, co bez pracy rąk ludziom przychodzi, inna zaś rzecz gdy sami dla siebie grunt wytrzebią i wypracują. [...] Po wtóre dlatego, iż u nas dzierżawa inaczej brzmi jak kolonia. Na dzierżawę w znaczeniu takim, jak u nas pospolicie jest użyte nikt grosza nie zaawansuje, mniej jeszcze niż na roboty handlowe [...] a kolonia ludzi wszelkich praw, opieki, pomocy pozbawionych jak nasi z linii kaukaskiej lub orenburskiej zbiegowie musi być w dobrym wzięciu wszędy. Kolonizacja jest, że tak powiem, w modzie [...]. A ponieważ jeden z głównych celów finansowy, przeto wnoszę, iż w tej mierze brzmienie słów i pozór, w który się dzieło stroi, rzeczą jest nader ważną i dlatego odwodziłem od fermy a na kolonię namawiałem". Oczywiście Wereszczyński nie musiał długo przekonywać Czay-ki. Główny agent od razu dostrzegł korzyści polityczne, jakie z istnienia w miarę niezależnej polskiej kolonii mogła mieć Agencja Wschodnia Hotelu Lambert. Jej celem było maksymalne osłabienie wpływów rosyjskich w Turcji, neutralizowanie skutków działalności agentów cara i przy okazji również Habsburgów. Czaykowski starał się także, i to nieraz skutecznie, łagodzić konflikty między administracją turecką a podbitą ludnością słowiańską. Oczywiście Agencja Wschodnia, mimo że miała poparcie Turcji, nie mogła działać jawnie. Agenci ks. Adama Jerzego Czartoryskiego musieli mieć jakiś pretekst pobytu w Porcie. Początkowo z inicjatywy Aleksandra Wereszczyńskiego zamierzano założyć Dom Handlowy w Stambule. 21 „Co bądź zajdzie teraz ze sprawą wschodnią, ■ kwestia ta nie jest wyczerpana — argumentował — a raczej odkąd całą jej ważność podjęto, wikłana coraz bardziej, prędzej czy później wywoła przesilenie, którego pierwszym ogniskiem musi być Turcja. Przewidując zatem, iż Wschód jest dziś polem żniwa przyszłości, czuwać, zbliżać się i z nim się oswajać, powinnością jest naszą i nadzieją. Dom Handlowy największą ku temu nastręcza dogodność, już przez swe wpływy miejscowe, już przez łatwość komunikacji z Dunajem i brzegami Morza Czarnego, których węzłem jest Stambuł, już przez to na koniec, że tą jedynie drogą można mieć styczność z Kaukazem, skuteczniejszą niżli to na pierwszy rzut oka zdawać się może". Propozycja lazarystów stworzenia w jakiejś tam formie skupiska Polaków nasunęła Czaykowskiemu myśl, iż osada polska pełnić może rolę nie zrealizowanego dotąd Domu Handlowego. Pierwszą wiadomość na ten temat przekazuje Władzy — jak w oficjalnej korespondencji centrala Hotelu Lambert w Paryżu była nazywana — w raporcie z 1841 roku, na którym oficjalista biura księcia wpisał datę 27 grudnia oraz numer XXXVII. „Ten list piszę do Księcia Pana przez lazarystów i przedstawiam Mu rzecz do zrobienia, która może znajdzie Jego przyzwolenie. Lazaryści kupili w Anatolii o trzy godziny drogi znaczny kawał ziemi. Kilku Polaków żądało na nim osiąść i udawało się do rozmaitych osób dla usposobienia tej możności. Superior laz[arystów] zostawił to do mojego przyjazdu nie chcąc z nimi wchodzić w żaden układ bez mojej poręki. Mniemałem, że z tej rzeczy można by coś lepszego i użyteczniej szego zrobić, zaproponowałem zrobienie osady z Polaków będących w Konstantynopolu. Za zezwoleniem i opieką Księcia Pana. Superior lazfarys-tów] przystał i spisaliśmy punkta projektu, który przesyłam Księciu Panu". Czaykowski przesłał Władzy projekt nie przepisany, surowy, wraz z naniesionymi poprawkami superiora — „dla większej autentyczności i oficjalności". Na życzenie superiora przesyłał też — za pośrednictwem księcia — list do księdza Etienne, zwierzchnika lazarystów w Paryżu. A samej Władzy sugerował podjęcie starań, aby opiekę nad osadą objął także rząd francuski. Na miejscu do projektu przychylnie odniósł się ambasador Francji. „Osadników Polaków do osiedlenia się jest mnóstwo w Konstantynopolu i po całej Turcji — pisał dalej Czaykowski. — Zachowując tajemnicę i ostrożnie ich osadzając można uniknąć podejrzenia dworów nam nieprzyjaznych, a jak raz założy się osada to jej nikt nie wygoni". 22 Czaykowski zakłada wariant najbardziej optymistyczny: „Gdyby ta ziemia była za mała, na powiększenie kolonii oo. lazaryści podejmują się kupić tuż podle inne ziemie. Taki projekt powinien uzyskać pomoc katolików i filantropów". Sprytnie zauważa on, że „pieniądz dawany na zapomogę mógłby być odbierany częściami i tworzyć małą kasę narodową", używany na wszelkie cele ^publiczne", a zatem również na działalność jego Agencji Wschodniej. Stara się przedstawić korzyści, jakie jego zdaniem dawać będzie realizacja projektu. Wierzy w możliwość objęcia protekcji nad osadą przez rząd francuski, a zatem „wcisnąwszy się raz czynem tak możemy się ukorzenić, że nikt nas nie wypchnie — będziemy zbierali owoce tej potęgi [Francji], która istotnie jest potęgą [...]. Pod wpływem misji katolickiej wpływ Polski imieniem Księcia rozleje się prędko i potężnie na całą Słowiańszczyznę [...]. Osada stanie się przytułkiem dla ludzi przeznaczonych na inne rzeczy od Księcia Pana. Między osadnikami można wynachadzać ludzi użytecznych [...]. Będzie to rzecz, na którą Książę Pan możesz śmiało żądać pieniądze od krajowców, gdyż można pokazać rzecz nie wydając polityki i nie strasząc polityką [...]. Nowa zasługa dla Księcia Pana w oczach Rzymu i związanie się z lazarystami istotną potęgą na Wschodzie". Na koniec uwaga pod adresem Władzy: „Udanie się i pomyślność projektu zależeć będzie od prędkości porozumienia się i działania ze strony Księcia i przełożonego lazarystów w Paryżu. Przewlekanie i odkładanie może wszystko zniweczyć. Trzeba chwytać kiedy się daje [nieczytelne słowo]". Do sprawy założenia wsi wraca Czaykowski w następnym liście z dnia 5 stycznia 1842 roku streszczając swoje poprzednie wywody. Ponownie porusza tę kwestię 27 stycznia. „Co do osady u księży lazarystów, o której już tyle do Księcia pisałem, donoszę, iż już zdecydowaliśmy szczegółowo warunki dla kolonistów, czekamy tylko na odpowiedź Księcia i supferiora] laz[arystów]". Dalej ze zdziwieniem książę mógł wyczytać, że jego agent już wprowadza w życie projekt założenia osady, nie czekając na akceptację Władzy: „Jutro lub pojutrze podjęta ma być budowa chałupy [...]. Będę musiał im dać malutką pomoc, by już zaczęli tę kolonizację. Warunki przyszłe przyszłym statkiem. Jeśli ten projekt znajdzie przyzwolenie Księcia Pana może zrobiwszy w Paryżu potrzebny opis rzeczy, przesłać takowy Małachowskiemu do Rzymu i [nieczytelne słowo] do Florencji, by zbierali składki [...]. Składki uzbierane i włożone w porządne gospodarstwo, 23 [które] dało by chleb biednym Polakom i dostarczyło by funduszy na utrzymanie wysłannictwa Księcia i potrzebne wydatki dla Nekr[asow-ców]. Tu pod Istambułem można mieć znaczne przychody ze wszystkiego — a z czasem można by przykupić ziemi za pośrednictwem księży, gdyby, co nie daj Boże, rzeczy się przewlekły — ziemia tu tania nadzwyczaj. [...] Można na niej ze sześć wiosek osadzić, z bydła i ogródków korzyści będą natychmiast". Kilka dni po wysłaniu do księcia powyższego listu Czaykowski otrzymał z Paryża pierwszy sygnał na przedłożoną, prawie miesiąc temu propozycję. Czartoryski do projektu Czaykowskiego odniósł się przychylnie, gdyż w 1833 roku w rozmowach z ambasadorem Porty w Paryżu paszą Namykiem rozważano możliwość zgromadzenia w Turcji emigracji polskiej. Książę miał nawet zasiadać w Dywanie*. Toteż mimo że nie mówił jeszcze z superiorem lazarystów i przedstawicielami władz francuskich, którzy projekt realizacji polskiej wsi na dobrach lazarystów mieli także rozpatrzyć w Paryżu, uznał sam pomysł za „bardzo dobry, jeśli tylko w wykonaniu podobny [...]. W istocie my ręce tylko i dobrą wolę możemy dać. Mamy tego pod dostatkiem, ale nakładów pierwszych nie mamy, nie możemy ani budować, ani przyjść z bydłem i sochą. To by powinno się znaleźć na gruncie, a my pracę i wierność w opłacie przyniesiem. Katolicyzm i miłosierdzie mówią za tym projektem. Wykupienie wielkiej mnogości Polaków z niewoli, w której zapomnieć mogą o swej wierze, jest mocny powód, który z czasem nie tylko w naszym kraju, ale i gdzie indziej i filantropów, i katolików do tej imprezy przyłączyć może". Czartoryski boi się natomiast politycznych konsekwencji. Poucza Czaykowskiego: „Aby się [rzecz] mogła udać, trzeba zrazu ją wystawić jedynie jako przedsięwzięcie katolickie i miłosierne i jest nim ono w istocie do wysokiego stopnia; polska narodowość i moje imię nie powinny na jaw wychodzić i w cieniu pozostać, bo ich opozycja zastraszyłaby i odniechę-ciłaby niejednego, a szczególnie rząd dzisiejszy francuski, którego wsparcie i opieka konieczne są dla kolonii, którą zrazu także lepiej nazwać schronieniem dla biednych bez sposobu i z niewoli wykupionych". Raportem z dnia 5 lutego wpisanym do rejestru pod nr XLI Czaykowski odpowiada „ile możności kategorycznie na zapytanie * — Dywan (tur. divan) — tu: rada państwa. 24 Księcia Pana czynione względem schronienia". Słowo „schronienie" przez Czaykowskiego zostało podkreślone jakby dla unaocznienia księciu, że wziął jego sugestie do serca. W raporcie są dane na temat ceny za jaką lazaryści zakupili ziemię (26 tys. franków), gdzie się ona znajduje (półtorej godziny drogi od Beykoz, sześć od Skutari) oraz w miarę szczegółowy opis tych terenów. Wody zdaje się pod dostatkiem — jedna rzeczułka przechodzi przez środek własności, druga ogranicza od strony północno-wschodniej, grunt w niektórych miejscach bardzo dobry, w niektórych wcale niezły. [...] Na rzeczułce mogą być postawione młyny". Po dalszych szczegółach agent główny jeszcze raz podkreśla: „Uważam ten zawiązek za jedyny sposób dostarczenia pieniędzy od Polaków dla Polski — można każdemu pokazać rzecz. [...] Wszystko to będzie własność Polski, początek materialnej potęgi, na dziś w Turcji, a później w Słowiańszczyźnie [...]. Raz ugruntowawszy się, tu usadziwszy, trudno nas będzie ruszyć, a ruszając nadybaliby nasi nieprzyjaciele przeszkody, które by były [...] pomocne naszej sprawie". W postscriptum niecierpliwy Czaykowski jeszcze raz przypomina: „Cała pomyślność i przyszłość związania się z lazarystami już teraz spoczywa i zupełnie zawisła na porozumieniu się Księcia Pana z superiorem p. Etienne. Na nas tylko spada wykonanie, które zaręczam, że nie jest tak trudne jak się zdaje w Paryżu, i do którego wszystkiej ostrożności, przezorności i tajemnicy przyłożymy". Tymczasem nadchodzą od Władzy w depeszy z 27 stycznia dalsze informacje. Rozmowa księcia z byłym ambasadorem w Turcji Pontoisem nie dała oczekiwanych rezultatów. „Rząd do niczego nie chce należeć i [...] wszystkiego się boi. Boi się najwięcej narazić sobie Moskwę, a w ogólności nabawić się na jakikolwiek ambaras [słowo podkreślone w tekście], że więc ani grosza nie da, nic teraz nie pomoże. Powinniśmy teraz być kontenci, jeżeli przeszkadzać nie będzie". Z politycznych uwarunkowań wynikały dalsze pouczenia. Ponieważ Czaykowski był już „celem intryg, podejrzeń, napaści moskiewskiej" więc powinien Jak najmniej pokazywać się w tej rzeczy, chociaż w istocie nią dowodzić [...]. Twoje częste podróże — pisał agentowi książę — posłużą w tej 25 [które] dało by chleb biednym Polakom i dostarczyło by funduszy na utrzymanie wysłannictwa Księcia i potrzebne wydatki dla Nekr[asow-ców]. Tu pod Istambułem można mieć znaczne przychody ze wszystkiego — a z czasem można by przykupić ziemi za pośrednictwem księży, gdyby, co nie daj Boże, rzeczy się przewlekły — ziemia tu tania nadzwyczaj. [...] Można na niej ze sześć wiosek osadzić, z bydła i ogródków korzyści będą natychmiast". Kilka dni po wysłaniu do księcia powyższego listu Czaykowski otrzymał z Paryża pierwszy sygnał na przedłożoną, prawie miesiąc temu propozycję. Czartoryski do projektu Czaykowskiego odniósł się przychylnie, gdyż w 1833 roku w rozmowach z ambasadorem Porty w Paryżu paszą Namykiem rozważano możliwość zgromadzenia w Turcji emigracji polskiej. Książę miał nawet zasiadać w Dywanie*. Toteż mimo że nie mówił jeszcze z superiorem lazarystów i przedstawicielami władz francuskich, którzy projekt realizacji polskiej wsi na dobrach lazarystów mieli także rozpatrzyć w Paryżu, uznał sam pomysł za „bardzo dobry, jeśli tylko w wykonaniu podobny [...]. W istocie my ręce tylko i dobrą wolę możemy dać. Mamy tego pod dostatkiem, ale nakładów pierwszych nie mamy, nie możemy ani budować, ani przyjść z bydłem i sochą. To by powinno się znaleźć na gruncie, a my pracę i wierność w opłacie przyniesiem. Katolicyzm i miłosierdzie mówią za tym projektem. Wykupienie wielkiej mnogości Polaków z niewoli, w której zapomnieć mogą o swej wierze, jest mocny powód, który z czasem nie tylko w naszym kraju, ale i gdzie indziej i filantropów, i katolików do tej imprezy przyłączyć może". Czartoryski boi się natomiast politycznych konsekwencji. Poucza Czaykowskiego: „Aby się [rzecz] mogła udać, trzeba zrazu ją wystawić jedynie jako przedsięwzięcie katolickie i miłosierne i jest nim ono w istocie do wysokiego stopnia; polska narodowość i moje imię nie powinny na jaw wychodzić i w cieniu pozostać, bo ich opozycja zastraszyłaby i odniechę-ciłaby niejednego, a szczególnie rząd dzisiejszy francuski, którego wsparcie i opieka konieczne są dla kolonii, którą zrazu także lepiej nazwać schronieniem dla biednych bez sposobu i z niewoli wykupionych". Raportem z dnia 5 lutego wpisanym do rejestru pod nr XLI Czaykowski odpowiada „ile możności kategorycznie na zapytanie * — Dywan (tur. divan) — tu: rada państwa. 24 Księcia Pana czynione względem schronienia". Słowo „schronienie" przez Czaykowskiego zostało podkreślone jakby dla unaocznienia księciu, że wziął jego sugestie do serca. W raporcie są dane na temat ceny za jaką lazaryści zakupili ziemię (26 tys. franków), gdzie się ona znajduje (półtorej godziny drogi od Beykoz, sześć od Skutari) oraz w miarę szczegółowy opis tych terenów. „Wody zdaje się pod dostatkiem — jedna rzeczułka przechodzi przez środek własności, druga ogranicza od strony północno-wschodniej, grunt w niektórych miejscach bardzo dobry, w niektórych wcale niezły. [...] Na rzeczułce mogą być postawione młyny". Po dalszych szczegółach agent główny jeszcze raz podkreśla: „Uważam ten zawiązek za jedyny sposób dostarczenia pieniędzy od Polaków dla Polski — można każdemu pokazać rzecz. [...] Wszystko to będzie własność Polski, początek materialnej potęgi, na dziś w Turcji, a później w Słowiańszczyźnie [...]. Raz ugruntowawszy się, tu usadziwszy, trudno nas będzie ruszyć, a ruszając nadybaliby nasi nieprzyjaciele przeszkody, które by były [...] pomocne naszej sprawie". W postscriptum niecierpliwy Czaykowski jeszcze raz przypomina: „Cała pomyślność i przyszłość związania się z lazarystami już teraz spoczywa i zupełnie zawisła na porozumieniu się Księcia Pana z superiorem p. Etienne. Na nas tylko spada wykonanie, które zaręczam, że nie jest tak trudne jak się zdaje w Paryżu, i do którego wszystkiej ostrożności, przezorności i tajemnicy przyłożymy". Tymczasem nadchodzą od Władzy w depeszy z 27 stycznia dalsze informacje. Rozmowa księcia z byłym ambasadorem w Turcji Pontoisem nie dała oczekiwanych rezultatów. „Rząd do niczego nie chce należeć i [...] wszystkiego się boi. Boi się najwięcej narazić sobie Moskwę, a w ogólności nabawić się na jakikolwiek ambaras [słowo podkreślone w tekście], że więc ani grosza nie da, nic teraz nie pomoże. Powinniśmy teraz być kontenci, jeżeli przeszkadzać nie będzie". Z politycznych uwarunkowań wynikały dalsze pouczenia. Ponieważ Czaykowski był już „celem intryg, podejrzeń, napaści moskiewskiej" więc powinien Jak najmniej pokazywać się w tej rzeczy, chociaż w istocie nią dowodzić [...]. Twoje częste podróże — pisał agentowi książę — posłużą w tej 25 mierze, a ścisłe i tajemne porozumienie z ks. Leleu zaradzi wszystkiemu. Czekam niecierpliwie wiadomości, jak poszło osadzenie pierwszych Polaków na kolonii, czy udało się bez trudności". O włączenie się rządu francuskiego do realizacji koncepcji Ada-mpola zabiegał również superior lazarystów ks. Etienne. Z takim samym co Czartoryski skutkiem. Były ambasador w Turcji Po-ntois przekazał mu, że „znajduje projekt dobrym, ale obawia się o jego wykonanie, obawia się Rosji". Takiego samego zdania był minister' spraw zagranicznych Francji. Ten wskazywał także na brak funduszy na realizację przedsięwzięcia. Mimo to ks. Etienne upoważnił lazarystów w Stambule do „egzekucji planu". Wiadomość tę niezwłocznie przekazał Czaykowskiemu ks. Leleu. Dodała ona agentowi skrzydeł. Listem z 18 lutego informuje księcia: „[...] natychmiast jedziemy do folwarku lazfarystów] dla zaczęcia wykonania, może ja nazbyt śmiało postępuję, ale w sumiennym przekonaniu, że tak powinien robić agent Księcia Pana — nie dać upaść rzeczy, którą ręka Opatrzności nas nastręcza. Na pierwsze nakłady i zaprowadzenie rzeczy całej lazaryści dają prawie trzy razy tyle co wymagali od nas. Wymagają oni 6 tysięcy franków comme mesę de fond* w bydło. Kapitał nie przepada, a procent od niego będzie liczonym. Mniemałem, że mogłem przyjąć takowy, a to co nawet więcej. Że Książę Pan w przeciągu miesiąca takowy złoży w ręce pana Etienne. Bóg mi świadkiem co mnie kosztowało to przyrzeczenie, ale Bóg mi świadkiem, że robiłem to z sumiennym przekonaniem, że to robię najlepiej i że Książę Pan mnie nie zganisz". Czaykowski tłumaczył się, że z takim człowiekiem jak ks. Leleu nie można być chwiejnym, jeśli chce się osiągnąć cel. Dlatego nie wahał się. Dalej: „Jeśli tutaj Książę Pan tą moją czynność znajdziesz dobrą, upraszam się o uwiadomienie p. Etienne, że summa będzie mu wypłaconą [...] i jeśliby Książę Pan to moje zobowiązanie odrzucił, wtenczas wina cała spadnie na mnie i tylko moja osoba będzie straconą do posługi [...]. Musiałem się zdecydować i zobowiązać, bo uważałem tę rzecz za bardzo ważną [...]. Czekam mego wyroku, chociaż wiem, że dobrze robię — według mego sumienia". * — Powinno być: comme misę de fonde (franc.) —jako wkład-kapitału 26 Czaykowski stawiał przed faktem dokonanym. „Układ podpisany przez superiora i przeze mnie przesyłam jako i inne papiery" — donosił 24 lutego. Z przeznaczonych przez lazarystów na przyszłość osady 6 tys. franków „cząstka została wydana na zakupienie kowalskich narzędzi i ciesielskich. Czterech Polaków jest już w osadzie" (wśród nich był właśnie Kazimierz Probola). Czaykowski podaje ich życiorysy wraz z informacją, że znalazł już czterech następnych chętnych osadników, ale musi sprawdzić ich morale. Następnie: „Sześć tysięcy franków, któremi tak śmiało i bez upoważnienia się rozrządziłem, uważałem za rzecz konieczną do zawiązania tak ważnej rzeczy". Informacje o potrzebie dalszych 100 tysięcy piastrów, czyli 25 tysięcy franków, „aby osada rozwijała się należycie". Można sobie wyobrazić minę księcia po przeczytaniu tego akapitu. Czaykowski nie podzielał obaw przedstawicieli rządu francuskiego odnośnie politycznego zagrożenia dla Adampola ze strony Rosji. Ambasada mogła wprawdzie na mocy zawartego w Kuczuk Kainardża w 1774 roku traktatu domagać się ekstradycji z Turcji każdego Polaka, pochodzącego z ziem należących do Rosji, jeśli wykazała, że działał na szkodę jej interesów. Agent księcia był zdania: „Jak się tylko usadowiemy, nie bardzo się obawiam przeszkód Moskwy, nie będzie ona śmiała działać przeciw czynowi filantropijnemu, a gdyby działała narobiłaby wrzasku, który by był korzystnym dla nas". Gdy Polacy przez lata włóczyli się jak nędzarze po Stambule, Moskwa „nie żądała ich ekstradycji, bo była w mniemaniu, że w nędzy pomrą. Teraz, kiedy widzi nadzieję ich bytu jako takiego, dopomina się, by to im zniweczyć. Gdzie jest ludzkość? gdzie miłosierdzie? Moskwa wiedziała o niewolnikach znajdujących się w Kurdystanie, wiedziała, że ich zmuszają do przyjęcia muzułmanizmu. Mikołaj mniema się panem Polski, ojcem ludu, czemuż nie wykupywał z niewoli swoich poddanych, swoich dzieci? Nic nie robił. Dziś, kiedy Opatrzność Księcia natchnęła tą myślą, on jej przeszkadza — to barbarzyństwo. Moskwa zanadto potrzebuje, zanadto się obawia opinii publicznej, by na taki krok się odważyć. A jak się odważy to będziemy się bronili". W Paryżu superior lazarystów był mniej odważny niż jego zakonnicy w Stambule, którzy z zapałem wraz z Czaykowskim realizowali projekt osady. Superiora przerażała groźna potęga rosyjskiej dyplomacji. Pisał o tym książę do swego agenta: „P. Etienne rozmyślając nad trudnościami, których ze strony Moskwy i rządów przewiduje, spomniał, że może by lepiej było rozpocząć rzecz 27 więcej na ustroniu, koło Smyrny, lub na wyspie Syra lub Naxos, gdzie także mają grunta. Odpowiedziałem, że te miejsca można uważać jako schronienia [...], gdyby niepodobna było ich przy Stambule osadzić, ale dopiero w takim razie należało by ich tam cofnąć. Na taką propozycję toż samo możesz odpowiedzieć. Do tego może nie dojdzie. W takim razie najbliższe miejsce byłoby najlepsze". Gdy Czartoryski pisał te słowa, polska wieś była już faktem. 7 marca Czaykowski w swym liście informuje księcia, że uczynił Wincentego Rawskiego „namiestnikiem schronienia" a w postscriptum (bez daty) ważna informacja: „W tej właśnie chwili podpisaliśmy umowę i takową przesyłamy każdy do swej władzy". W późniejszych rozmowach strony powołują się na ugodę zawartą w dniu 3 marca 1842 roku. Wynika z tego, że umowa ta została sporządzona z datą tego dnia, a podpisano ją kilka dni później. Inne „podrzędne układy", a więc: „1) ustanowienie obowiązków osadników, aby zachowywali się moralnie; 2) ustanowienie władzy niby municypalnej z czterech pod przewodnictwem przełożonego z ręki Księcia; 3) umowa z osadnikami w fermie" — zapowiada Czaykowski po złożeniu na nich podpisów przez wszystkich zainteresowanych. 19 marca poświęcono pierwszą wybudowaną we wsi chatę, o czym donosi agent w liście z 27 marca. Wieś na cześć Czartoryskiego została nazwana Adampolem. Pierwszy krok w kierunku przyszłej "materialnej potęgi Polski" został zrobiony. Stworzono terytorialne i prawno-administracyjne warunki ukształtowania się wsi. Był to pełny sukces głównego agenta. Sam nawet nie przypuszczał, jak trwały. NA CYPRZE I „PO WSIACH RUSKICH" Rok 1842 jako data powstania Adampola nie budzi wątpliwości co najmniej od 1908 roku, tj. od czasu opublikowania przez Franciszka Rawitę Gawrońskiego części korespondencji między Michałem Czaykowskim a księciem Czartoryskim. Tymczasem nie wiadomo przez kogo pierwszy raz ogłoszony rok 1835 (lub „około 1835") do niedawna panował we WSZYSTKICH encyklopediach oraz w pracach niektórych ... historyków. „[...] w 1835 [!] z inicjatywy księcia Adama [!] zakupiono [!] szmat ziemi na której osiedlili się polscy koloniści" — stwierdził Sławomir Kalembka historyk polskiej emigracji XIX w. Toż samo, choć własnymi słowami upowszechniał w dwóch wydaniach swej książki o wojnach polsko-tureckich Janusz Pajewski. Chyba tylko jakimiś irracjonalnymi przyczynami można starać się wyjaśniać fakt, że Wydawnictwo Literackie zapowiadając wydanie mego Adampola nie omieszkało poinformować, że jest to książka o wsi powstałej właśnie w 1835 roku. Po tej współczesnej dygresji czas powrócić do korespondencyjnych bojów głównego realizatora pomysłu zbudowania polskiej osady nad Bosforem. Zanim w pełni mógł się cieszyć z pomyślnego i tak szybkiego zrealizowania projektu, przełknąć musiał gorzką pigułkę — reakcję Władzy na jego w części samowolne decyzje. Nie mógł spodziewać się od księcia wylewu serdeczności. W grę wchodziły przecież koszty finasowe, które książę musiał ponosić. A bez akceptacji Paryża wieś skazana była na zagładę. „Z bardzo nieprzyjemnym zdziwieniem wyczytałem w liście Pana — odpowiada książę na wiadomość o podpisaniu umowy — że bez upoważnienia, bez pozwolenia, bez poprzedniego ostrzeżenia wziąłeś moim imieniem zobowiązanie, o którym wiedziałeś jednak, że jest przeciwne zawartym w poprzednich listach instrukcjom. Czy Pan rozumiesz, że my tu opływamy w dostatki? Nie chcę zrywać z lazarystami, nie chcę zadawać bezzasadności jego słowom i niweczyć po większej części możność, którą masz być użytecznym w sprawie, dlatego, uciszając nieukonten-towania powody, zmuszony się widzę przyjąć zobowiązanie, które mi 29 narzuciłeś. Ale jak najwyraźniej razem ostrzegam, że żadnych dalszych podobnych wydatków nie przyjmie, że gdyby Pan raz jeszcze to uczynił bez upoważnienia, rzecz ze skutkami pozostanie na jego indywidualnej odpowiedzialności. Niech że to będzie między nami jasno i niewątpliwie zrozumianem." Mimo początkowego niezadowolenia, wynikającego być może z faktu podejmowania samodzielnie decyzji przez agenta bez czekania na instrukcje Władzy, w liście Czartoryskiego są zdania dowodzące, że zależy mu na pomyślnej realizacji projektu. Przestrzega przed problemami związanymi z lazarystami: „Wierzę, że ks. Lazaryści są szczerzy, ucieszył mnie wyraz p.Leleu: Nous nous identifions avec la cause polonaise *, ale niech to będzie odtąd istotne. Pilnuj i staraj się, aby uczyniona prawie nad możność ofiara wydała rzeczywiste owoce. Ten p. Leleu zdaje się człowiek pełen ducha i serdeczności. Wahałbym się tyle powiedzieć o p. Etienne. Lękam się czasem, aby oni nas nie doili, a potem wydoiwszy na dudków nie wystrychnęli, bo i to mogłoby się stać, kiedy postrzegą ograniczoność naszych zasobów, którą przed nimi ukryć należy". Po przedstawieniu wszystkich swoich obaw, książę łagodzi ton swego listu: „Mój panie Czayk[owski], wyznam, żem się szczerze rozgniewał na ciebie, ale nie chcę, broń Boże, odchęcać i odbierać serca od rozpoczętej sprawy: stań się coraz bieglejszym i uważniejszym, nigdy nie można nim dosyć być, nigdy z tego względu dosyć nie można nabyć, ani dosyć korzystać z doświaczonych omyłek. Teraz sans rancune** pracujmy, ciągnijmy dalej." Sędziwy już w tym czasie przywódca Hotelu Lambert w pełni więc zaakceptował narodziny Adampola. Jego agent swój pełen pokory list (z 17 kwietnia) rozpoczyna następującymi słowami: „Surowe napominanie Księcia przyjąłem, jak powinien przyjąć podwładny od swojego naczelnika — w milczeniu, w posłuszeństwie i bynajmniej nie zachwiany w gorliwości dalszego działania. Jednak wyznać muszę [...] inaczej zrobić nie mogłem, i że zrobiłem dobrze. Takie jest moje sumienne przekonanie." Zapewniając o swej lojalności, Czaykowski zawiadomił równocześnie księcia, iż w Adampolu osiedliło się już dziewięciu Po- — nous nous .. (franc.) — utożsamiamy się ze sprawą polską. — sans rancune — (franc.) — bez urazy. 3C laków, byłych żołnierzy; większość z nich przeszła przez niewolę czerkieską. Dwa miesiące później było ich już jedenastu. Zapowiadaną listem z 7 marca umowę z osadnikami podpisał Czaykowski 30 czerwca 1842 r.w „folwarku Schronienia Świętego Wincentego" w obecności superiora lazarystów, ks. Leleu. Ten obszerny, zawierający 19 punktów dokument, nazywany później regulaminem ustalał nie tylko zasady osiedlania się, obowiązki wobec lazarystów i administracji, ale także normy współżycia przyszłych kolonistów. Spory między osadnikami rozstrzygać miała powoływana przez Czaykowskiego wspólnie z superiorem lazarystów Rada Gminna, która powinna także czuwać „nad postępowaniem moralnym i religijnym osadników". Osadnikiem mógł zostać w zasadzie Polak, lub przynajmniej Słowianin-Katolik, mogli oni „żenić się tylko z katoliczkami, albo takimi co nimi zostać zechcą". W 19 punkcie umowy zapisano: „To pismo będzie odczytywane każdemu przybywającemu, aby się nie tłumaczył niewiadomością — będzie podpisane przez niego a jeśli pisać nie umie to oświadczy w przytomności swoich świadków, że je przyjmuje i podpisze znakiem Krzyża Świętego, jako nie umiejący pisać". Z osiedlaniem się Polaków w Imperium Osmańskim Czartoryski i jego ludzie wiązali duże nadzieje. Szybkie urzeczywistnianie się pomysłu założenia „schronienia" pobudzało wyobraźnię szczególnie Czayki. „[...] każda taka kolonia to jest siła nie tylko moralna ale i materialna w ręku Księcia i do użycia Księcia — pisał w jednym z raportów. — W razie potrzebnym dezercją moskiewską kolonie urosłyby w legiony [...]. Po tym wszystkim co wyżej powiedziałem mniemam, że prawdziwym, istotnym kamieniem, na którym zacznie budować się podstawienie Polski i władza królewska Ks. Pana i dynastia Jego Rodu, jest ten zawiązek. Jest to już czyn, nie słowo." Aleksander Wereszczyński wraz z jednym z lazarystów udał się do Kurdystanu „do wykupna Polaków z bisurmańskiej niewoli". Myślał on o założeniu kolonii Polaków koło Musz na pograniczu z Rosją. Czaykowski widział możliwość zrealizowania nad Dunajem — i to wcześniej — podobnej osady. Ale koszt wykupu jednego niewolnika wynosił w tym czasie od 500 do 1000 piastrów, a nawet czasami 1500 (co stanowiło 150 — 400 franków). Potrzebne więc były na ten cel spore fundusze. W sierpniu 1842 roku Czaykowski wysłał do Europy Wincentego -- 31 Rawskiego, aby „jeżeli książę Adam pozwoli — wspólnie ze Stanisławem Małachowskim i Hermanem Potockim zajął się zbieraniem składek na ten cel". Nie wiadomo, czy jego misja dała jakieś konkretne efekty. Książę osobiście liczył jeszcze na międzynarodową akcję filantropijną. Niestety... Jego londyński przedstawiciel F. Falkenhagen-Zalewski, donosił 15 października 1843 г.: „Z listu p. Gurney, który tu załączam, WKMość dostrzeże, jak ten znakomity filantrop ocenia myśl wykupienia niewolników na wolność. Zdaniem jego wykupywać niewolników jest to powiększać ich potrzebowanie (jako artykuł handlu), jest to podnosić cenę niewolnika — jest to zatem bezpośrednio zachęcać, podniecać handel niewolnikami. Z tego względu p. Gurney nie śmie nawet jednorazowym datkiem popierać celu WKMości... [...] Komitet tak zwanego Towarzystwa (Anti Slavery As-sociation), któremu interes niniejszy przedłożyłem, podobnie ocenia cele i usilność WKMości jak p. Gurney i z tej przyczyny równie jak on poparcia swego odmawia". Dalej dowiadujemy się, że gdy pierwsze niepowodzenia nie ostudziły Falkenhagen-Zalewskiego w zamiarze służenia „zacnej sprawie", postanowił on odwołać się wprost do angielskiej publiczności. Kazał w tym celu wydrukować 500 egzemplarzy „cyr-kularza" i rozprowadził je wśród przyjaciół z prośbą o składki na ten zbożny cel. Lecz wszystkie te zabiegi dały niewielkie w sumie efekty. „Od czasu ostatniego mojego listu oprócz kilku drobnych wpływów składka niewiele się zwiększyła. Mam wiadomość wszakże, że kilka funtów zebranych jest w Taemten (Lamersat) — które podobno do Paryża WKMości przesłać miano" — pisał przy końcu 1843 roku do księcia Falkenhagen-Zalewski. Czartoryski próbował też dyplomatycznych sposobów. Problem polskich niewolników w Turcji był przedmiotem rozmów Władysława Zamoyskiego, przybyłego w 1847 roku w imieniu księcia do Stambułu. W rezultacie, być może faktycznie na skutek interwencji Czartoryskiego — rząd turecki wydał odezwę do poddanych, zachęcającą ich, aby „za małym wynagrodzeniem dali wolność" niewolnikom polskiego pochodzenia. Wyzwoleńców miano podobno poinformować o możliwości osiedlenia się w Adampolu. Ale przybyło ich — jak wynika z listu Zamoyskiego do księcia — jedynie kilkunastu. Wszelkie osadnictwo Polaków w Turcji miało w zamiarze Czay-ki przygotowanie gruntu do stworzenia później legionów polskich, na czele których zamierzał on u boku swego króla Adama 32 I wkroczyć do odbudowanej Polski. Zaczął snuć plany śmielsze — skupienia całej emigracji polskiej w jednym miejscu. W jego przekonaniu właśnie Cypr mógł spełnić rolę bazy działalności politycznej, konspiracyjnej i wojskowej, być etapem przygotowań do walki o niepodległą Polskę. Ponadto widział tu sposób rozwiązania losu tysięcy uchodźców błąkających się bez celu po Europie Zachodniej i zmuszanych tragiczną sytuacją nieraz do wyjazdów do Ameryki. „[...] byłoby to cząstkowe ulżenie emigracji, która teraz we Francji może być najbardziej cierpiąca i potrzebująca — donosił Czaykowski. [...] Można myśleć o przesiedleniu emigracji jak mniemam w ten sposób, żeby pewna ilość emigrantów we Francji i Anglii złożyła petycję do rządu francuskiego i angielskiego jedną, a drugą do poselstw tureckich w tych krajach, że życzą sobie ustalić swoje położenie dotąd niepewne, niestałe proszą o możność osadzenia się na wyspie Cypru, lub innem jakiem miejscu, poddając się zupełnie pod prawa i obowiązki jakie istnieją w Państwie Tureckim i proszą o ziemię, przewóz i zapomogę. Motywa takie ułożyć, żeby nie ubliżały godności i nadziejom Polski i żeby nie zostawiać możności powiedzenia wrogom naszym dlaczego nie jedziecie do Ameryki osadzać się [...]". Wyjaśnia też dlaczego wybór padł na wyspę: „Wyspa Cypru jest niezaludniona a obfita, żyzna mająca komunikację z całym Państwem Tureckim przez statki parowe, tam więc najkorzystniej mogą się osiedlać i rolnicy, i rzemieślnicy, a po pewnym czasie łatwo się będzie stamtąd rozejść, gdzie będzie trzeba. Tu zaś Agencja Księcia Pana dołoży wszelkich usilności by tę rzecz popierać..." Otomańska Porta chętnie udzielała gościny nieraz całym licznym grupom szukającym schronienia na terenie kraju, gwarantując im duże swobody. Korzystali już z tego zaporoscy Kozacy, którzy po rozgromieniu Siczy przez Katarzynę II osiedlili się w Dobrudży i rządzili własnymi, dawnymi prawami. Czaykowski współpracował z tymi Kozakami, znał ich położenie, wiedział też, jakie jest nastawienie władz osmańskich. Wielu dostojników tureckich dobrze rozumiało jakie korzyści płyną ze współpracy z Polakami i chciało ich mocniej związać z Porta. Jeden z nich, pasza Ahmed „wymawiał Zamoyskiemu, dlaczego Polacy po wojnie 1831 roku nie weszli do Turcji — znaleźliby tam schronienie, ziemię, pomoc i istnienie korporacyjne narodowo oddzielne". Pomysł Czaykowskiego miał więc szanse realizacji. Wrodzona jednak ostrożność księcia i trudna sytuacja emigracji kazała mu 33 лг:"ф«д»;; Ні. я Ці £j О- O3- -; 5 n g o- к ^ ЕЛ. S'.o" S-S-P' o-s-s в Г» O działać przezornie. W pierwszej odpowiedzi z Paryża Czayka otrzymał instrukcję: „Brak czasu nie dozwolił Księciu Jegomości rozważać i ocenić projektu Agenta Głównego co do przeniesienia emigracji do Turcji — następnym kurierem w tej mierze zdanie i postanowienie JKMości wiadome Agentowi Głównemu uczynimy". 12 dni później, 26 maja 1849 roku, Władza przekazuje już obszerną informację: „Z polecenia JKMości mam honor powiadomić Pana, że projekt jego wyrażony w depeszy Pańskiej z dnia 24 zeszłego miesiąca, co się tyczy przeniesienia części emigracji polskiej do państwa tureckiego był głęboko rozważanym i za istotnie użytecznym uznanym. Położenie teraźniejsze emigracji znacznie powiększonej przez nowych przybyszów pozbawionych wszelkich zasobów materialnych tak jest bolesne, że już od dawna zajęło uwagę JKMości w celu polepszenia jej bytu [...]. Propozycja więc Pana odebrana w takich okolicznościach przyjęta była uprzejmie przez Księcia Jegomości, lecz do uskutecznienia której Książę Pan przewiduje niektóre trudności". Czas nie sprzyjał śmiałym pomysłom Czaykowskiego. Rewolucyjne nastroje przelewały się przez całą Europę. Stanowisko Francji wobec Rosji carskiej było niepewne. W każdej chwili mogła nastąpić rewizja stosunku rządu francuskiego do emigracji polskiej stanowiącej zaczyn fermentu we wszystkich niemalże krajach. Tarcia w łonie samej emigracji zmniejszyły jej autorytet. Hotel Lambert jak zawsze liczył na akcję dyplomatyczną. W tej sytuacji, aby położenia swego jeszcze bardziej nie komplikować „Książę Jegomość nie widzi możliwości podawania w tej chwili petycjów zbiorowych do rządu francuskiego, angielskiego lub tureckiego". Jednak projektu nie odrzucił całkowicie. „[...] lecz gdyby na nieszczęście wszystkie te rzeczy wyżej wymienione zostały zupełnie przytłumione lub wzięły taki kierunek, w którym nadzieje naszego narodu byłyby jeszcze raz do pomyślniejszych chwil odroczone — pisała Władza — gdyby więc z takiego stanu rzeczy emigracja została się w tej samej jaka jest dzisiaj a może i jeszcze gorszej pozycji, w takim razie przeniesienie się do Turcji byłoby przez nią z największą wdzięcznością przyjętym. Gdy więc przyszłość jest nieprzewidzianą, a ojcowska czujność Księcia Pana chce przewidzieć i zapobiec za wcześnie wszelkim nieszczęsnym wypadkom, JKMość życzy sobie więc, gdybyś pan zechciał wyrozumieć 34 rząd turecki nie nadmieniając bynajmniej o powodach udawania się do Turcji, czego by się w razie potrzeby Polacy mogli oczekiwać z pewnością od rządu tamecznego pod względem moralnym i do jakiego stopnia pomoc materialna byłaby im zabezpieczona, o tern wszystkim Książe Pan życzyłby sobie mieć rychłe i kategoryczne zawiadomienie [...]. Skoro JKMość będzie o tym ostatecznie zawiadomiony, wówczas zamiarem jego jest rozpocząć kroki potrzebne około rządu francuskiego i angielskiego [...]". Wiosna Ludów nie przyniosła upragnionej wolności uciśnionym narodom. Wtargnięcie cara Mikołaja I, żandarma Europy, na Węgry, sprawę kolonizacji Polaków w Turcji postawiło jeszcze w innym aspekcie. Setki byłych żołnierzy węgierskiej Wiosny, wśród nich także Polacy, szukały azylu na terenie Turcji. Dla Czaykowskiego ci Polacy mogliby stać się w przyszłości legionistami walczącymi z Rosją. Należałoby tylko stworzyć im warunki do pozostania na terenie Porty. Zamyśliwał, aby „po wsiach ruskich na Nizie" osiedlić Polaków, którzy — jak to w swej pisarskiej fantazji widział Czaykowski „mając apteczkę domową, radami i tym podobnymi sposobami mogą stać się panami de facto tych wiosek. [...] Przy takim udaniu się do wiosek rumuńskich, kolonia pod Szmulą byłaby potęgą dla Polski, bo mogłaby mieć z czasem i przy zręcznym postępowaniu dwadzieścia tysięcy ludzi na swoje zawołanie. Do tego można doprowadzić". Projekt osiedlenia Polaków autorstwa Władysława Jeleńskiego przekazany został Porcie. „Poprzez Muzułmanów [Bem i inni Polacy, którzy przyjęli islam] można by mieć wpływ na Dywan. [...] element polski zostanie w Turcji i będzie to jakieś zapewnienie się przyszłości [...] z którego może być kiedyś użytek dla Polski". Książę z większym niż Czaykowski realizmem oceniał jego plany. W depeszy z 17 listopada Władza przekazywała głównemu agentowi: „Książę JKMość oczekuje rezultatu jaki agent główny utrzymać zdoła. Wedle zdania JKMości kolonizacja na Nizie nie mogłaby w najpomyśl-niejszym nawet przypuszczeniu udać się [jeśli już to] tylko poprzez partykularne pojedyncze zezwolenia. Wszelki rozgłos postawiłby jej nie przełamane zawady". Plany Czaykowskiego były nierealne z wielu powodów. Przede wszystkim z powodu interwencji ambasady rosyjskiej, którą za- 35 bliska urzeczywis -st Ь w, konkretny P vngl narcieAustri SEosmansl •iictrzne spra sławnych pode prawa potwierdzę І. W razie zgc Jl podstawę do nc ocenione zostały i iego jako „obrażają wpływów rosyjskich fibule zagrażało intere Rosji zbliżyła się c w 1853 r. doszło d Jnia tych państw po stro a sytuacja wzmogła dzi£ и-upowań politycznych ] ilność powołania legion Z taką misją przybył d jmokratycznego, niby j gen. Józef Wysocki, były dow Ecch. Nie było to na rękę Hoti nia między monarchistami i d Pierwsi nie chcieli uznać Wyso< gionów, demokraci zaś Czartory ta Polaków. Wysocki, zrażony i zamierzonych celów opuszcza 1 ysta zakochany w swej kozacz kozaków Otomańskich, do któi *bować Zaporożców, zamiesz kowskiego dobrze spisali się w 'nosci przy obronie Silistry ( ^staranie zaufany współ Jdysław Zamoyski Hoi ■o mu podległe, gdy Щ pozostawał na ti 'Pływom Czartoryski ^zostający na żołdz * dywizję. W sumie ^ymska zakończyła ufani informowali o zamiarach Polaków. W oficjalnej nocie przestrzegła ona rząd turecki o konsekwencjach wymierzonej przeciwko interesom Rosji akcji osiedleńczej. Ambasada interweniowała również w sprawie dopuszczenia do ważnych stanowisk Polaków-muzułmanów. Przyjęcie Bema do służby tureckiej o mało co nie spowodowało kolejnej wojny turecko-rosyjskiej. Nie doszło do tego, ale Rosja i Austria były w stanie wymóc, że został on de facto zesłany do prowincjonalnego miasteczka Halep (dziś Aleppo w Syrii). Ambasadorowie Francji i Anglii, z którymi Czaykowski wszystkie ważne sprawy konsultował, zażądali, aby się wstrzymać z kolonizowaniem, póki sytuacja nie zostanie definitywnie rozstrzygnięta. Szansę realizacji miał natomiast pomysł założenia konkretnej osady pod Tulczą, na ziemi należącej formalnie do jednego z agentów Czartoryskiego, polskiego Tatara i muzułmanina, Aleksandra Puławskiego. Przeciwko takiej osadzie nikt nie zgłaszałby żadnego zastrzeżenia, a mogłaby ona — jak dotąd Adampol nad Bosforem — pełnić rolę azylu dla znajdujących się w potrzebie Polaków. 17 lutego Władza przypomniała Agencji Carogrodzkiej: „Projekt osady na imię Puławskiego nabytym powinien być do skutku doprowadzonym, projekt ten dawniej już przez Księcia Jegomości nie tylko był zatwierdzonym, ale szczerze zalecanym [...]. Jego Książęca Mość oczekuje od agenta głównego szczególnego w tej mierze przedstawienia". Z zamiaru wycofano się z przyczyn finansowych. Adampol w tym czasie borykał się z chronicznym brakiem pieniędzy. Następca Czaykowskiego na funkcji agenta głównego Władysław Kościelski przekonywał księcia: trzeba „pierwej wytężyć wszelkie siły, aby dźwignąć osadę adampolską [...] później będzie można o drugiej osadzie myśleć". Lecz forma kolonizacji Niżu przez Polaków nie była realna nawet gdyby były fundusze i sprzyjała jej sytuacja międzynarodowa. Z tej samej przyczyny, z której upadła koncepcja lokowania Polaków w armii tureckiej. Z winy ich samych. W większości byli to zwolennicy demokratycznego odłamu polskiej emigracji, bardzo niechętnie ustosunkowani do Czartoryskiego. Wszystko, co wychodziło z Hotelu Lambert odrzucali z góry. Zamiast podjąć próbę budowania zrębów przyszłych „legionów" w Turcji, woleli tułaczkę po świecie. Błąd ten starali się naprawić w czasie wojny krymskiej. W latach 50. zdawało się, że Hotel Lambert i cała polska 36 emigracja jest bliska urzeczywistnienia swoich idei. Car Mikołaj I, proponując Anglii konkretny projekt podziału Imperium Osmańskiego liczył na poparcie Austrii i Prus w tej sprawie. Niezależnie domagał się od władz osmańskich nowych ustępstw i zwiększył ingerencję w wewnętrzne sprawy Imperium. Występując, niby w imieniu prawosławnych poddanych tureckich, zażądał uznania przez sułtana prawa potwierdzenia przez siebie wyboru patriarchy Konstantynopola. W razie zgody zyskałby większą płaszczyznę oddziaływania i podstawę do nowych roszczeń. Żądania te ocenione zostały przez postępową część społeczeństwa osmańskiego jako „obrażające honor i niepodległość". Zwiększenie się wpływów rosyjskich w krajach naddunajskich i w samym Stambule zagrażało interesom Anglii, która zamiast stać się sojusznikiem Rosji zbliżyła się do niechętnej jej zawsze Francji. Tak więc w 1853 r. doszło do wojny krymskiej, koalicyjnego wystąpienia tych państw po stronie Turcji a przeciwko Rosji. Nowa sytuacja wzmogła działalność wszystkich skłóconych ze sobą ugrupowań politycznych polskiej emigracji. Zarysowała się ewentualność powołania legionów polskich walczących u boku Turcji. Z taką misją przybył do Stambułu z ramienia Towarzystwa Demokratycznego, niby jako reprezentant całej emigracji, gen. Józef Wysocki, były dowódca polskiego legionu na Węgrzech. Nie było to na rękę Hotelowi Lambert. Próby porozumienia miedzy monarchistami i demokratami nie dały rezultatów. Pierwsi nie chcieli uznać Wysockiego jako naczelnego wodza legionów, demokraci zaś Czartoryskiego jako jedynego reprezentanta Polaków. Wysocki, zrażony niepowodzeniami, nie osiągnąwszy zamierzonych celów opuszcza Turcję. Z sytuacji politycznej korzysta zakochany w swej kozaczyźnie Czaykowski i powołuje Pułk Kozaków Otomańskich, do którego już w listopadzie 1853 zaczął werbować Zaporożców, zamieszkujących Dobrudzę. Kozacy Czaykowskiego dobrze spisali się w walkach nad Dunajem, w szczególności przy obronie Silistry. O utworzenie drugiego pułku rozpoczął staranie zaufany współpracownik i siostrzeniec księcia, gen. Władysław Zamoyski. Hotel Lambert chciał mieć oddziały bezpośrednio mu podległe, gdyż Czaykowski od czasu przejścia na islam (1850) pozostawał na tureckim żołdzie. Dzięki wpływom Czartoryskiego umundurowany przez Francuzów, a pozostający na żołdzie angielskim pułk Zamoyskiego rozrósł się w dywizję. W sumie pod jego rozkazami służyło 1500 — 1700 ludzi. Wojna krymska zakończyła się klęską Rosji. Cel koalicji — 37 „ugiąć Rosję bez rewolucji i zgnieść prądy rewolucyjne bez Rosji" — został osiągnięty. Wojna znacznie osłabiła Rosję i uratowała Turcję od upadku, lecz nie zmieniła układu sił. Zaniechano działań wojennych. Podpisanie w Paryżu traktatu pokojowego w 1856 roku było klęską Hotelu Lambert. Dyplomatyczne zabiegi Czartoryskiego nie dały pożądanych efektów — sprawa Polski nie została postawiona na Kongresie Paryskim. Uchodźców dosięgną! jeszcze jeden cios. Pokój to także kres istnienia dywizji Zamoyskiego. Anglia nie była zainteresowana w dalszym wypłacaniu żołdu, chciała przekazać Polaków Turcji. Ta — pod wpływem Prus i Austrii — stawiała dywizji warunki nie do przyjęcia — poddaństwo tureckie i zrównanie jej z sułtańskim wojskiem — potem całkowicie wycofała się z układów. W rezultacie dywizja została rozwiązana 30 lipca 1856 r. Przenikanie idei demokratycznych do Adampola, a przede wszystkim ciągłe konflikty osadników z lazarystami i przez to już niepewny los wsi, skłoniły Zamoyskiego, skłóconego w tym czasie z Czaykowskim, do działania na własną rękę. Losem rozwiązanej dywizji interesował się bowiem pasza Reszid, minister spraw zagranicznych sułtana i kilkakrotny wielki wezyr*, skłonny do wyłożenia znacznego kapitału na osiedlenie się Polaków na jego ziemi, w Tesalii. Na nową osadę polską — Reszidije, nazywaną częściej Derbiną, przeznaczył miejscowość Pneus leżącą u stóp Olimpu, u ujścia rzeki Salemoria. 2 kwietnia 1857 roku 125 osób opuściło Stambuł statkiem rządowym, kierując się na nowe miejsce zamieszkania. Mimo znacznych funduszy zgromadzonych na ten cel i zaangażowanie wielu osób, wieś istniała tylko kilkanaście miesięcy. Część mieszkańców zmarła w wyniku epidemii malarii, pozostali rozjechali się po świecie. Część z nich — o czym wspomnę jeszcze szerzej — przeniosła się do Adampola. Klęska Powstania Styczniowego w 1863 r. znów ściągnęła na Polaków carskie represje. Tysiące nowych uchodźców musiało szukać schronienia w obcych krajach, rozpraszając się po całym świecie. Ożyły dyskusje i spory na temat emigracji politycznej, jej zadań i możliwości. Aktualne stały się tematy kolonizacji uchodźców w krajach słabo zaludnionych, przeważnie na zamorskich terenach. Rozważano korzyści wynikające z ewentualności osiedlania się w Stanach Zjednoczonych, do których z roku na rok napływało więcej emigrantów, były projekty kolonizacji Ameryki Środkowej. Ożyła koncepcja Tomasza Teofila Światopełka-Mir- * — wezyr (tur. vezir) — wysoki urzędnik w krajach muzułmańskich, radca stanu; wielki wezyr — premier. 38 skiego zakładania polskich osad w Algerii. Sporo głosów przypominało o możliwościach osiedlania się w tureckich prowincjach. Za przykład stawiano Adampol. Do głosów tych ustosunkował się Kazimierz Kaźmierzewicz w wydanej w Lipsku w 1875 r. broszurze o przydługim tytule: Czy kolonie polskie zakładać godzi się oraz gdzie zakładać można, a gdzie pod żadnym warunkiem zakładać nie należy. Kaźmierzewicz w zasadzie jest negatywnie ustosunkowany do zjawiska emigracji. Wbrew głoszonym tu i ówdzie tezom, nie wierzy w jakieś skuteczne naciski Polaków, przebywających w poszczególnych krajach, na ich rządy czy też narody. Dopuszcza jednak możliwość kolonizacji obszarów, a stamtąd wywierania wpływu na sytuację w Polsce. Przypomina, że kolonizacja obcych ziem zawsze sprzyjała rozwojowi handlu, zainteresowaniu światem, rozwojowi oświaty i przemysłu. Starożytny Rzym, Grecja, Wenecja, Hiszpania, Portugalia, Anglia i inne kraje „przez kolonie nie zaznały uszczerbku. I my nie musimy obawiać się kolonii własnych, ale starać się o nie powinnniśmy". W ten sposób odpowiedział autor na pierwsze pytanie zawarte w tytule swej broszury. Przeprowadzając analizę geograficzno-klimatyczną, a także uwzględniając historyczne doświaczenia — podkreślając ciągle konieczność skutecznych związków przyszłych kolonii z macierzą — nie zaleca „pod żadnym pozorem" osiedlać się gdziekolwiek poza Turcją. „Jakikolwiek jest obecnie stan Adampola, Czyfliku, czy w ogóle kolonii, misji i legionów polskich w Bułgarii, stanowi on dobry początek, wyborną podstawę do zakładania osad naszych nad Marmarą. Niemniej pomyślną dla ich rozwoju i ważności okolicznością jest sąsiedztwo kolonii Kozaków Zaporoskich [...]. Przez zakon lazarystów i franciszkanów bośniackich zbawienny wpływ wywierać byśmy mogli na Serbów, przez szkoły, seminaria i misje polskie w Adrianopolu na Bułgarów, przez Kozaków Otomańskich na wszystkie ludy Wschodu. Tak przez Kozaków Zaporoskich w Turcji, pozyskawszy ich zaufanie i przywiązanie i podniósłszy ich zamożność i oświatę — zapewnilibyśmy sobie wpływ stanowczy na wszystkich Kozaków państwa rosyjskiego [...] i w ogóle na całą ludność małoruską i na wszystkich starowierców." Kaźmierzewicz w tym celu postuluje założenie unickiej metropolii nad Bosforem, na którą — pomimo starania unickiego biskupa ks. Lewickiego — Austria na Bukowinie nie zgodziła się oraz wydawanie czasopisma renigijno-politycznego „w duchu kozackos-tarowierczym, a w języku małoruskim [...] szerzącego zasady równouprawnienia wszystkich stanów, wyznań i narodowości". 39 Kaźmierzewiczowi, jak kiedyś Czaykowskiemu, który widział Adampol „dezercją moskiewską wyrosły w legiony", marzy się: „Co do Rosji tyczy, tobyśmy naszemi koloniami nad Marmarą i Kolumbią [sic!] tak jej stanowisko uskrzydlili iżeby się bez zgody z nami ani kroku naprzód ruszyć nie mogła, a za pomocą wszelkiego rodzaju instytucji społecznych, jakie w tych koloniach i z wszelką łatwością urządzić bylibyśmy w stanie, podminowalibyśmy — bez emisariuszów — w krótkim czasie całe imperium do tego stopnia, iż by się wnet na łaskę i niełaskę, nie nam — ale swym ludom poddać musiała". Kilka lat po ukazaniu się broszury Kaźmierzewicza jeszcze raz próbowano założyć na terenie państwa tureckiego polską osadę. Autorem pomysłu był inżynier, a zarazem poeta i słynny myśliwy, czyli Kara Awdży — Karol Brzozowski. Proponował on założenie wsi na terenie Iraku należącym wówczas do Turcji. „[...] grunt tam nadzwyczaj żyzny czeka tylko na ręce przemyślne [...] rzućmy polską, silną kolonię do Mezopotamii, do kraju, który czeka od dawna na żywioł rolniczy [...]". Brzozowski pewien był daleko idącej pomocy postępowego gubernatora Iraku, paszy Midhada. Lecz polska kolonizacja ziem tureckich nie miała szans realiza-q'i, gdyż nie było chętnych do osiedlenia się w tym kraju. Kończyła się era polskiej obecności w Imperium Osmańskim. Formacja dowodzona przez Czaykowskiego, w której przez wiele lat skupiał się polski żywioł wojskowy w Turcji została w końcu sturczona w 1872 roku. Inni, rozproszeni po armii i urzędach Polacy także szybko wynaradawiali się. Po burzliwych losach tysięcy polskich uchodźców w Otomańskiej Rorcie jedynym trwałym śladem pozostał Adampol. Raczej jest pewne, że gdyby powiodły się inne przedsięwzięcia osadnicze w Turcji, istnienie wsi nie wzbudzałoby takiego zainteresowania. Tak jak np. obecność kilkumilionowej Polonii w życiu Stanów Zjednoczonych. TRUDNE POCZĄTKI Okolice Adampola — bogato rzeźbiony, pokryty lasem pagórkowaty teren (najwyższy szczyt Alemdag 442 m) — w odwiedzających wieś Polakach wywołują uczucie swojskości.Także w biednych wygnańcach, błąkających się po spalonym, anatolijskim stepie, na półpustynnych obszarach Kur-dystanu i Persji, czy niezbyt gościnnych górach Kaukazu, okolica ta musiała budzić podobne uczucie. Dla ludzi, którzy tu mieli budować zręby przyszłej „materialnej potęgi Polski", nie było to bez znaczenia. Ale nie z tego względu ten skrawek ziemi przeznaczony został na polską wieś. Lokalizacja Adampola wynikła z jednego faktu. Teren ten — spośród ziem należących do lazarys-tów w Turcji — znajdował się blisko Stambułu, a więc tuż obok Agencji Głównej Misji Wschodniej ks. Adama Czartoryskiego. Ta swojsko wyglądająca ziemia, nawet dla dawnych niewolników nie miała być krainą mlekiem i miodem płynącą. Nie chciała żywić bez trudu. Docierające z Adampola wiadomości o prawdziwie trudnych początkach wsi, o uporczywej walce o fizyczne przetrwanie jej mieszkańców były także jedną z przyczyn rodzącej się legendy. Wydzierżawione pod Adampol obszary znajdują się po azjatyckiej stronie Bosforu u stóp północnych stoków wzgórza Alemdag, około 40 km od Uskudaru (azjatyckiej części Stambułu), 15 km w linii prostej od brzegów cieśniny, a 20 — od Morza Czarnego. Teren nosił miano Czingiane Konak — Cygańskie Obozowisko, ponieważ przez długie lata przed powstaniem wsi, często koczowali tu Cyganie. Był to szmat ziemi porosły w większości gęstymi, trudnymi do przebycia zaroślami, a miejscami lasem. W sierpniu 1842 roku ks. Sadowski teren pod przyszłą wieś opisał tymi słowami: „jest to obszerne pustynne miejsce mające obwodu mil jedenaście, złożone z gór i wąwozów, pokryte dzikimi zaroślami. Są wprawdzie i lasy, ale na nic więcej użyte [być mogą] tylko na opał, łąk wcale nie ma. 41 Większa część ziemi nie może być uprawianą. Są to wysokie góry i skały, reszta może być urodzajną, ale [by] doprowadzić ją do tego stopnia trzeba rąk, wielkiej pracy i czasu, dziś nie może być wyrobioną żadnym innym narzędziem rolniczym tylko motyką". „Cygańskie Obozowisko" było w dużym stopniu odcięte od świata. Najbliższa, zamieszkała przez Greków wieś Arnavutkóy (po dawnych mieszkańcach Albańczykach pozostała tylko nazwa i odmienne budownictwo) znajdowała się kilkanaście kilometrów od miejsca pod przyszłą osadę. Dotrzeć tu można było z Pas,abahce i Uskudaru leśnymi ścieżynami przez góry. Mimo że później Adampolanie ciągle je poszerzali i utwardzali, były one trudne do przebycia przez sporą część roku. Zdarzało się, że z powodu obfitych opadów śniegu wieś pozostawała całkowicie odcięta od świata. Czaykowski — chcąc podnieść rangę swego ukochanego dzieła pisał w pamiętnikach, że „przypisanych do wsi Polaków było kilka tysięcy osób", a liczbę faktycznych osadników oceniał na „niespełna sto". Dane te należy przypisać raczej fantazji literackiej Czaykowskiego. Z jego — bardziej wiarygodnych od wspomnień raportów wynika, że w sierpniu 1842 roku ludność Adam-pola stanowiło 12 osadników. Trzy lata później było ich wprawdzie 24, ale co najmniej dwóch spośród nich we wsi nie mieszkało, chociaż Czaykowski umieścił ich na liście osadników. Wg raportów korzystających z protekcji francuskiej, czyli posiadających dokumenty firmowane przez władze francuskie było sześćdziesięciu innych Polaków. Ale nie ma gwarancji, że dane te są w pełni prawdziwe. W czasie pobytu Michała Budzyńskiego w Adampolu (lata 1845 — 46) mieszkało „kilkunastu wytrwałych, a przy ciągłej pilności Czaykowskiego i dyrektora kolonii [administratora], od-stawnego pana Żukowskiego, już ja zastałem chat 18, do których należały pola". Ze wspomnień Franciszka Sokulskiego wynika, że w roku 1851 „na tej ziemi osiedlonych jest ośmiu gospodarzy Polaków [...]. Prócz gospodarzy mieszka jeszcze kilkunastu emigrantów polskich, bawiących się polowaniem". Na miejscu kierował wsią wyznaczony przez Czaykowskiego administrator, nazywany z początku „zastępcą — namiestnikiem w schronisku", potem „dozorcą osady". Pierwszym był Wincenty Rawski, wielki miłośnik Kozaczyzny, kompan wypraw Czaykowskiego do osiadłych w Turcji Kozaków, jeden z bohaterów mego Carogrodzkiego pojedynku. Na swoim nowym stanowisku niewiele zdążył zdziałać. Na początku lipca główny agent z pewnym zażenowaniem pisał, że w Adampolu doszło do konfliktu „namie- 42 stnika schroniska" z lazarystami i w rezultacie Rawski nie mógł dalej pełnić swej funkcji. Czaykowski, nie pisząc nic o przyczynie konfliktu całą winą obciążył Rawskiego, ale na podstawie późniejszych doświadczeń jego następców sprawy tej tak jednoznacznie nie przesądzałbym. Na szczęście Czaykowski spotkał starego żołnierza Emanuela Drohojowskiego, który mógł zastąpić Rawskiego. Na temat jego administrowania zachowało się sporo przekazów pisemnych. Za pełnienie swej funkcji Drohojowski otrzymywać miał pensję w wysokości 200 piastrów wraz ze „stołem i mieszkaniem". Szczegółowy wykaz jego obowiązków określała podpisana 8 lipca 1842 roku umowa wymieniająca w dwunastu punktach najważniejsze sprawy, na które miał zwracać uwagę. Do jego zadań należało przede wszystkim pośrednictwo między dyrektorem Adampola a przeorem lazarystów i osadnikami, egzekwowanie poleceń władz, dbałość o morale i dyscyplinę, „zachęcenie do należnego pracowania", sporządzanie trzy razy w miesiącu raportów o stanie osady i prowadzenie rozliczeń finasowych. Drohojowski miał „starać się z Polaków znajdujących się w schronieniu zrobić jedną wielką rodzinę, kochającą się między sobą, miłujących tych co im dobrze robią, i szanującą władzę". Emanuel Drohojowski był jednym z tysięcy prostych żołnierzy-patriotów, których miłość do ojczyzny skazała na wygnanie i tułaczkę. Nie pierwszej już młodości ciągle pozostawał — jak wielu — pod urokiem idei Czaykowskiego. Pisał do niego : „Twe dzieła wszystkie czytałem, ukraińskie powieści najbardziej mą duszę zajęły". Mógł otrzymać w Turcji pracę lepiej płatną (za „500 piastrów, przy tym mieszkanie wolne i inne nieprzewidziane akceden-sa, które liczyć można na 200 do 300 piastrów"). Z pobudek patriotycznych podjął się administrowania Adampolem. „Bóg wie — pisał do Czaykowskiego — ile w duszy uradowany byłem tą słodką nadzieją przyczyniania się słabymi siły do dobra biednej, nieszczęśliwej, ukochanej mej Ojczyzny". Swą pracę traktował bardzo poważnie. Żył Adampolem, cieszył go każdy krok naprzód. W raportach pisał nawet o takich drobiazgach, jak przyjazd jakiegoś szewca ze Stambułu, któremu spodobała się wieś i zamierzał w niej osiąść. Za swoją działalność nie doczekał się uznania, często narażony był na przykrości. W końcu wytrwał jeszcze krócej niż Rawski, bo tylko jeden miesiąc. Zaczęło się od sprawy, zdawałoby się, prozaicznej, od obowiązku nałożonego punktem czwartym umowy: „Wzierać w jadło, jakie dostają Polacy żywiący się w folwarku, gdyby było w czem niedostateczne, bez wchodzenia w żadne spory przedstawiać 43 р. dyrektorowi folwarku, a gdyby rada tego wymagała, p. przełożonemu p.p. lazarystów donosić czy słownie, czy na piśmie". Od początku nie podobało się Drohojowskiemu przygotowywane przez zakonników pożywienie. Pracujący w osadzie mieli zgodnie z umową otrzymywać „dubletowe racje żołnierza francuskiego prócz mięsa", tymczasem „kucharz Grek tak paskudnie i nieczysto jarzyny (bo innego jadła nie ma ) przyrządza, że ani w usta wziąć". Toteż osadnicy narzekali na zakonną kuchnię. Nie tylko zgłaszali administratorowi swe zastrzeżenia, ale nawet „wygrażali się, że kucharza pobiją". Sprawę tę Drohojowski starał się załatwić sam, nie czekając na interwencję Czaykowskiego. Kucharzowi lazarystów obiecywał za poprawę pożywienia „stosowną nagrodę". Niestety, jadło mniej zależało od kucharza, a więcej od „spiżarnego", księdza Antoniego. Kiedy Drohojowski wybadał, że „Antoni jest skąpy i dąży lub na własny interes lub też zanadto sprzyja interesom księży w wydawaniu żywności do gotowania", dyskretnie radził Czaykowskiemu, aby napisał „list grzeczny, prosząc go, by ile możliwości starał się Polaków w jedzeniu zadowolić, gdyż na tym — w innym razie — interes fermy ucierpiałby, primo, że robotnik nie najadłszy dobrze, nie ma sił do pracy ciężkiej, secundo, że dając im niedostateczne lub niedobre jadło, tym tylko najbardziej rozdrażnia się ich umysł nieukontentowania. Głodny człowiek lub ten, co smacznie nie pojadł a pracować musi, ten zwykle zły robotnik i złego humoru bywa. Przyłącz Pan do swego listu dla niego mały prezencik kupiony, a wszystko dobrze pójdzie". W następnym raporcie Drohojowski znów powraca do sprawy: „Przy najcięższej robocie, przy skwarze naj gwałtowniej szych upałów, kosząc po dniach całych, upadały siły naszych biednych tułaczy. Obiad ich składał się z wody zasypanej garstką ryżu, którą to ciurę [!] rosołem nazywano, przy tym chleb, ile któren jeść chciał. W niektóre dnie, gdy dla nas mięso gotowano, co tylko trzy lub dwa razy na tydzień bywało, to ich ciura lepszą trochę była. Jednym słowem, żyli nie jak robotnicy, lecz jak galerniki i jeszcze gorzej". Niezadowoleni Polacy postanowili sami przyrządzać sobie posiłki, ale aby cokolwiek ugotować, trzeba było mieć jakieś naczynia. Udali się do Drohojowskiego z prośbą o wypożyczenie garnka od lazarystów. 44 „Idę do kuchni — opisał później to przykre zdarzenie — powiadam do kucharza, by mi dał na parę dni rondelak do gotowania dla Jakuba i jego towarzyszy. Odpowiadał on, iż on nikomu nic z kuchni nie wyda bez wiedzy brata Antoniego, a ja nic do rozkazywania nie mam. Biorę więc rondel i daję Jakubowi, ten już zamierzył mi go wydrzeć, gdy nadszedł brat Lorent. [...] Długo bym się zajmował tym detalizowaniem, dosyć, że powiem, iż mi Lorent rondel dla Jakuba przeznaczony z ręki wydarł i nie oddał". Kiedy przy następnej próbie interwencji lazaryści pokazali drzwi Drohojowskiemu mówiąc, że to nie jego sprawa, zrezygnował on z pracy. „Nie ma dla mnie co robić na czyfliku, wstydziłbym się jeść chleb zaprawiony goryczą, zgryzotą, nie mogąc nic uczynić, co dusza by pragnęła". Lazaryści, którzy znali przeszłość Polaków, wymawiali im niewdzięczność, superior zakonu — jeśli wierzyć Drohojowskiemu — miał mawiać: „Ludzie, którzy z głodu umierali, dziś za moje dobre serce głowę mi suszą, dam ja im bobu, jak pojadę na czyflik". Twarde, żołnierskie życie w Adampolu i konflikty z lazarystami odbiły się na zdrowiu „nieszczęśliwego Emanuela", który zaczął „pokaszliwać, krztusić się i krwią spluwać". Kiedy odchodził z posady nie przyjął przeznaczonej mu nagrody za „pracę i gorliwość". „Z rozczuleniem Ci dziękuję za twoje dobre chęci, lecz ja, jak Ci wiadomo, najmniej o płacę pensji zainteresowany byłem i dziś nie jestem i chętnie na korzyść mych biednych rodaków takowej się zrzekam. Nagrodą dla mnie jest me przekonanie duszy spokojnej" — wyjaśniał Czaykowskiemu- Wybiegnijmy nieco w przyszłość. Osada bez administratora rozwijać się nie mogła. Czaykowski proponował tę funkcję działającemu w Stambule innemu agentowi księcia, Bolesławowi Wielo-głowskiemu, ale ten jej nie przyjął tłumacząc, że na gospodarstwie się nie zna oraz, że się nie nadaje do zarządzania wsią. Na szczęście rezygnacja Drohojowskiego zbiegła się z przyjazdem nie nazwanego z imienia polskiego księdza Sadowskiego, który miał przez pewien czas sprawować pieczę, nie tylko religijną, nad Ada-mpolem. Niestety, był to człowiek nadający się „tylko na plebana" — jak określił go Drohojowski — i jako ewentualny administrator wsi nie rokował wielkich nadziei. W dostępnych dokumentach zachowała się wiadomość, iż ksiądz Sadowski, na którego przyjazd Czartoryski wyasygnował kwotę 875 franków, opuścił wieś w listopadzie 1843 roku. W roku 45 1844 Adampol pozostawał bez administratora, a Czaykowski słał do Władzy rozpaczliwe apele o przysłanie odpowiedniego człowieka. 16 lutego 1845 roku pisał: „Osada potrzebuje koniecznie dozorcy, inaczej nie odpowiadam za jej przyszłość. Ja nie mogę tam ciągle jeździć, bo ani czas, ani zdrowie na to mi nie pozwala". Na dodatek podjęto budowę domu administracji. W tej sytuacji główny agent oddelegował do Adampola niefortunnego, pierwszego „dozorcę schronienia" Wincentego Rawskiego, który wprawdzie „tylko czasowie jest posłany i jedynie do nadzoru do przygotowania materiałów do budowy", miał również „czuwać nad dobrem postępowaniem osadników, załagadzać wszelkie spory jakie mogły być między nimi". Właściwego administratora wkrótce przesyła Władza z Paryża. Został nim „odstawny oficer" Józef Żukowski, który najdłużej wytrwał jako administrator wsi w jej początkowym okresie. Jego pobyt przypadł na najtrudniejszy okres rozwoju Adampola. Być może był on dobrym oficerem. Czaykowski od początku jego pobytu w raportach do księcia niezmiennie charakteryzował go jako człowieka prawego, uczciwego i ze wszech miar moralnie godnego uznania. Ale energicznego agenta głównego irytowała coraz bardziej inna cecha Żukowskiego. „Jest w nim niedarowana opieszałość" — donosił w 1848 roku. Na gospodarowaniu „odstawny oficer" znać się nie musiał, ale nie było w porządku, że funkcję administratora traktował jako formę w miarę spokojnego przetrwania. Właściwie osiągnął sukces w jednej tylko dziedzinie. Jemu, jako przedstawicielowi księcia w Adampolu, przypadła rola przyjmowania i goszczenia pracowników ambasady francuskiej, którzy z pobytów we wsi byli zadowoleni. Gorzej mu szło z utrzymaniem porządku i dyscypliny wśród osadników. Bezczynność Żukowskiego odbijała się przede wszystkim na gospodarce Adampola. Księcia, który wbrew przewidywaniom musiał nadal łożyć na utrzymanie się wsi irytowało to najbardziej. Toteż na początku 1849 roku Władza przekazała agentowi głównemu, że „wolą Jego nieodmienną jest zmiana zarządcy, wyszukanie człowieka zdolnego wyciągnąć z osady przychód do dalszego rozwijania się i zapłatę za rządcę". Następcą Żukowskiego został Juliusz Michałowski, który sam zwrócił się do księcia z prośbą o mianowanie go na tę funkcję. Na jego przyjazd liczyli wszyscy. Wszyscy też się rozczarowali. Michałowski padł ofiarą własnej wyobraźni. Na podstawie zachwytów Budzyńskiego i innych wyrobił sobie o osadzie błędne mniemanie. Nie mógł zrozumieć i zaakceptować stylu życia, jaki mógł wieść w Adampolu. „Pan Michałowski — donosił Czaykowski — przybył od siedmiu dni, 46 uskarża się na zawód, jaki mu zrobiono, nie znalazł osady ani na osadzie tak, jak mu wystawiono. Chociaż istotnie osada jest bardzo ulepszona od czasu, kiedy tu był p. Budzyński. Ja to przeczuwałem i wchodzę w pozycję pana Michałowskiego, żałuję go nawet tym bardziej, że żadnemu z jego żądań uczynić nie mogę, bo nie mam funduszów". Czaykowski miał też zastrzeżenia do postawy moralno-politycz-nej kandydata na opiekuna czeredki osadników: „nie widzę w panu Michałowskim ani patriotyzmu, ani przywiązania do opinii monarchistycznej, ani człowieka poświęcenia i zdolności trochę wyższych". Po kilku miesiącach Michałowski wieś opuścił. Nie zmartwiło to nikogo. Władza dnia 17 lipca 1850 r. informowała Czaykow-skiego: „Książę Jegomość z wielką przyjemnością dowiaduje się, że p. Michałowski opuszcza osadę, a nawet Turcję, która nie odpowiadając jego widokom czyniła go nieukontentowanym, a przeto raczej zawadzającym jak użytecznym w służbie Jego Książęcej Mości na Wschodzie. Oby wybór jego następcy odpowiadał przecie potrzebom naszym". Podobne życzenia Czartoryskiego mógł spełnić Antoni Wieru-ski, który „przynajmniej, o ile go znamy, jest uczciwym człowiekiem i o dobro więcej dbałym". Równie oddany jak Drohojow-ski, energiczny i pełen zapału, a przede wszystkim znający się na gospodarowaniu, odegrał dużą rolę w życiu wsi. Administrowanie Adampolem nie było, jak widać, chlebem lekkim. Cały jednak ciężar walki o przetrwanie spoczywał nie na administratorach, lecz na osadnikach. Na temat ich pracy zachował się, egzaltowany, niezdarny, ale wymowny opis: „Trzeba być tygrysiego serca, by patrzeć jak ciężka jest praca naszych Polaków, znosząc po cierniach prawie bosymi nogami, w odartym odzieniu, wybledli jak śledzie [...] kamienie cetnarowe na barkach i dźwigając drzewa po 30 do 40 stóp długości mające na ramionach, by na to patrzeć i być nieczułym, ile nędzy w jadle i odzieniu doznają". Nieduża połać wydzierżawionej ziemi była już wykarczowana, resztę nadal pokrywał las. Chcąc poważnie myśleć o przyszłości, należało karczować otrzymaną działkę. Karczunek nie był jednak sprawą prostą, bo: „nie był to polski las, w którym na staję przejrzeć się można. Tu na metr nie przejrzy. [...] A krzewy i drzewa: laury, bukszpan, klony, dęby, 47 kasztany [..] są tak splątane kolczastą jak stal twardą dzigrą pnącą się na wierzchołki drzew, że oczyszczanie metra równa się niemal zdobyciu blokhauzu [...]. A dokonawszy dzieła na powierzchni miało się drugą — niemal gorszą jeszcze, robotę pod powierzchnią z korzeniami [...]. I obok korzeni drzew i krzewów, z trudniejszymi jeszcze do wytępienia korzeniami papry, odrastającej jak soliter z pozostawionej główki". Przy takiej pracy bardzo szybko niszczyło się ubranie. Latem pół biedy, groźna była słotna jesień i zima. Jesienią 1844 roku osadnicy za pośrednictwem Czaykowskiego „gwałtem" dopraszali się o zapomogę na zimę. Innym razem w maju, a więc w przededniu upałów Czaykowski prosił Władzę, aby w ramach obiecanej pomocy przysłała adampolanom ubiory na zimę. Pracować należało z bronią w ręku. Watahy wygłodzonych wilków nie tylko czyhały na pozostawione bez opieki bydło osadników, ale zagrażały też ich życiu. W jednym z raportów donoszono: „Na osadzie mieliśmy nieszczęśliwy wypadek. Iwan Lewczenko, jeden z najpocześniejszych osadników, idąc z bliskiej wioski do osady napadnięty przez śmierć śniegową, jak widać, zamarzł i jak się dorozumiewają, został pożartym przez wilków, gdyż znaleziono szmaty z jego sukien; jest dotkliwa strata dla osady". Zimą niebezpieczeństwo ze strony wilków musiało być znaczne, skoro Władysław Jordan 14 lutego 1858 r. w liście do Zamoyskiego tłumaczył się: „O podróży na kolonię Adampol ani myślę. Wilki tylko stadami po tej drodze dziś chodzą i ludzi pożerają". Łupem padały adampolskie zwierzęta. Latem 1844 roku Wojciechowi Urbańskiemu wilki zjadły dwa konie. Najczęściej jednak ginęły krowy. Ksiądz Czermiński pisał w 1899 roku, że „w ciągu jednego lata wilki zagryzły 17 sztuk bydła". Jeśliby dać wiarę Juliuszowi Harbutowi, jeszcze na początku XX wieku „ofiarą wilków pada rokrocznie w Adampolu przeciętnie trzydzieści sztuk bydła. To jest coroczne manko w gospodarstwie". Szacunek ten jest oczywiście mocno przesadzony, niemniej drapieżniki te jeszcze przez długie lata były dla adampolskiej zwierzyny niezwykle groźne. Nie mniej szkód niż wilki powodowały dziki niszczące zasiewy i zbiory. Nie pomagało odstraszanie ich hałasem — biciem w blachy, nie wystarczało kopanie dołów-pułapek i urządzanie regularnych polowań. Dzików zawsze było wiele. Przez długie lata adam-polanie musieli dniem i nocą pilnować swoich pól. Szczególnej ochrony wymagały stogi zboża. 48 Tych kilkunastu wytrwałych, których nie przerażał ani dziki zwierz ani głód, chłód i wrogie otoczenie, musiało gdzieś mieszkać. Latem przebywali w zwykłych szałasach i spali na gołej ziemi „chcąc kołdry i sienniki, które w fermie pozostawili, zaszano-wać". Zbliżające się chłody zmuszały ich do przygotowania pewniejszego lokum. Chcieli jak najtaniej budować jakieś ziemianki („budy z ziemi"), ale energiczna interwencja Drohojowskiego, tłumaczenie, że „mieszkając w ziemi wilgoć, woda, śnieg w zimie ściekający nabawiłby ich niezawodnie najniebezpieczniejszych słabości i defektów" odwiodły osadników od tego pomysłu. Według raportu Czaykowskiego, w 1845 r. kilku osadników mieszkało w jakichś domach z kamienia, po których — ani w innych materiałach źródłowych, ani w tradycji wsi nie pozostał żaden ślad. Pierwsze chaty były bardzo proste, budowane bezpośrednio na ziemi, bez podmurówki, przeważnie jefnoizbowe. Często znajdowała w nich schronienie nie tylko cała rodzina osadnika, ale także jego żywy dobytek. O meblach w początkowym okresie istnienia wsi nawet nie marzono. Do spania służyły piece, do siedzenia pnie drzew i wyciosane ławy. Dopiero później sami mieszkańcy wsi zaczęli wykonywać proste meble. Lista trudności na tym się nie kończyła. Powszechne w tym czasie na Wschodzie epidemie nawiedzały również okolice Stambułu. W raporcie Drohojowskiego znajdujemy notatkę o chorym na febrę Wojciechu Nowickim z prośbą o pomoc medyczną. Trzy lata później (1847), w związku z epidemią cholery, „dyrekcja zaprowadziła wszelkie ostrożności przeciwko grasującej chorobie i dotąd z Bożą łaską stan zdrowia osadników nie zostawia nic do pożądania". Kiedy indziej jednego z mieszkańców pogryzł wściekły pies i „zrobiono co umiano by zapobiec nieszczęściu i dotąd chwała Bogu nic się nie pokazuje". Ludzi, na szczęście, epidemie oszczędzały w dużym stopniu dzięki nikłym kontaktom z resztą kraju. Częściej atakowały natomiast ich żywy dobytek. W latach 50. z powodu zarazy padło prawie całe bydło w Adampolu. Bardzo groźny dla ludności był „czerwony kur". W grudniu 1844 roku zgorzał dom Kazimierzowi Proboli wraz z rocznym zbiorem zboża, dwa lata później pożar zniszczył doszczętnie przysiółek Annopol, cztery zagrody usytuowane w pewnym oddaleniu od reszty wsi, nazwane tak na cześć żony Czartoryskiego. Straty obliczono na 20 tysięcy piastrów. Dobytkowi Adampola zagrażały też włóczące się po okolicy bandy rabusiów. Trzymały się one jednak z daleka od wsi dzięki dobremu uzbrojeniu jej mieszkańców. Gorzej, jeśli złodzieje wywodzili się spośród samych mieszkańców. Do osady często trafiali 49 ludzie nieprzywykli do ciężkiej pracy, a nawet całkowicie zdemoralizowani. Fatalne pod tym względem były lata administrowania Józefa Żukowskiego. W czerwcu 1845 skradziono mu tysiąc piast-rów, na co pewien wpływ mogła mieć opieszałość "dozorcy". W styczniu 1846 roku jeden z „pretendentów" do osiedlenia się wypożyczył dokumenty oraz konia jednego z osadników i udał się niby po swoją żonę. Okazało się, że był złodziejem poszukiwanym przez policję turecką. Złapali go, zatrzymali paszport i konia, i Czaykowski musiał się tłumaczyć. W kwietniu 1846 roku agent główny znów donosił o „smutnym wypadku" kradzieży kilkuset piastrów służącemu Żukowskiego. Złodziej Urbański uciekł, pozostawiając nawet swój dobytek. Częściej niż kradzieże zdarzały się bójki. Jest o nich sporo w raportach. Czaykowski najczęściej nie podaje ich przyczyn. Z wyjątkiem jednej. W maju 1844 roku przyczyną krwawej bójki między „najlepszymi osadnikami" była kobieta, żona jednego z osadników. W wyniku tej awantury dwóch osadników — Jan Gutowski i Iwan Prosenko musiało wieś opuścić (obaj powrócili do Adampola niebawem). „O osadzie p. Żukowski donosi — w 1845 roku pisał Czaykowski — że osadnik Miller z przyczyny waśni między osadnikami i dla zapobieżenia złym obyczajom, został oddalony z osady; poprzednio daliśmy zgodnie z ks. Leleu upoważnienie do tego panu Żukowskiemu, gdyby nie można było zaradzić złemu innym sposobem". Nie było to wydarzenie odosobnione. Rok później: „Na osadzie znowu była niefortunna przygoda, bójki i kalectwo, przedstawiam władzy raport p. Żukowskiego o tern zdarzeniu, jadę dnia jutrzejszego na osadę, by załatwić, a raczej stłumić tę sprawę, a zarazem jeśli można poczciwego p. Żukowskiego obudzić z niedołężności i bojaź-liwości, jakie są niestety przywiązane do jego temperamentu." Poszkodowany w bójce osadnik Wojciech Bielak przez ponad miesiąc leczył się w szpitalu. Nie zawsze sprawcy poważniejszych wykroczeń czekali na przybycie przedstawiciela Władzy: „Dwóch osadników ubyło: jeden dla złej konduity miał być wydalonym, ale nie czekając sam uszedł; ten jest Michał Marczak. Drugi, Wincenty Nowak, ulegając podmowom pierwszego, nie chciał gospodarować i wyszedł — sprzedali swoje zboże bez wiedzy Pana Żukowskiego". 50 Przez Adampol, jak widać, przewijali się różni ludzie — ciągle ktoś przybywał, ktoś odchodził. Toteż, mimo przybywających, liczba mieszkańców do 1856 roku nie wzrastała. Z dwunastu pierwszych osadników do 1857 roku dotrwało tylko trzech. Wysiłek kolonistów nie szedł jednak na marne i powoli owocował. Mimo ogromnych trudności wieś rozwijała się. W 1845 roku, w sprawozdaniu, dyrektor kolonii informował: „osada jest w takim stanie, jak była; jeszcze nie ma raportu o żniwach, ale spodziewam się, że większa połowa osadników będzie mogła wyżywić się swoim chlebem". Mniej więcej w tym samym czasie — zdaniem Budzyńskiego „już niektórzy porządniejsi osadnicy przyszli do takiego dobrego bytu, iż nie tylko mieli dostatecznie wyżywienia, ale zboża zebranego część jakąś zanosili na brzeg Bosforu i spieniężali za dobrą cenę".Te wiadomości musimy traktować z pewną rezerwą. Nie sprzedawali zboża ze względu na nadwyżki, ale dla zdobycia środków na zakup niezbędnych do gospodarowania sprzętów. Rok 1856 uznać należy za przełomowy w dziejach Adampola. W rezultacie rozwiązania dywizji Zamoyskiego, zamieszkało we wsi kilkadziesiąt osób, z których większość osiedliła się na stałe. W ciągu dwóch lat liczba mieszkańców wsi wzrosła trzy-cztero-krotnie. Nie wszyscy jednak ex-żołnierze zachwyceni byli perspektywą spędzenia reszty życia w Adampolu. „Niektórzy z pierwotnych osadników, tęskniąc za krajem rodzinnym, gdzie pozostały żony i dzieci — pisał o nich Paweł Ziółkowski — czynili daremne starania o uzyskanie paszportu. Ambasador rosyjski oświaczył im kategorycznie, iż każdego z b. Kozaków Otomańskich, który miałby się odważyć pojechać do kraju (dosłownie do Rosji), chociażby w rzekomym celu zabrania stamtąd swej rodziny, spotka co najmniej zesłanie na Sybir. Tak więc nie pozostawało nic innego, jak pogodzić się z losem i tworzyć kęs Ojczyzny na obczyźnie". W tej samej sytuacji znaleźli się osadnicy Derbiny, wsi założonej w dobrach paszy Reszida. Miała ona bardzo duże perspektywy rozwoju. Ideę popierało wiele wpływowych osób przeznaczając na ten cel prywatne fundusze. Sam sułtan dał 100 tysięcy piastrów. Wraz z wkładami Reszida, Zamoyskiego i_ zebranymi datkami zgromadzono około pół miliona piastrów. Żyzne ziemie przeznaczone pod wieś znajdowały się nad spławną rzeką, dogodną i tanią drogą komunikacji. Było to o wiele korzystniejsze miejsce niż pokryte lasem nieużytki Ćzingiane Konak. Każdy osadnik Derbiny otrzymał grunt orny w ilości 200 donu mów (w Adampolu początkowo tylko 10), wszelki materiał po- 51 trzebny do budowy domu i obiektów gospodarskich oraz w formie zapomogi parę wołów lub koni, jedną krowę, 10 kóz, pług, motykę, wóz, piłę, zboże na zasiew, żywność potrzebną na przetrwanie do pierwszego zbioru. Osadnik mógł zatrudnić pomocników, z których każdy otrzymał "krowę jedną lub 10 kóz i żywności do pierwszego zbioru oraz po jednej siekierze i motyce". Pasza Reszid zostawił mieszkańcom wsi prawo swobodnego korzystania z pastwisk i runa leśnego. Oddane, osadnikom ziemie, po spłaceniu zapomogi, stawały się własnością użytkowników, mieli oni prawo jej sprzedaży. Pasza Reszid, prawowierny muzułmanin, zobowiązał się nie tylko dostarczyć osadnikom wszelki materiał potrzebny do wybudowania kościoła i plebanii, ale też przyrzekł utrzymywać księdza, który miał być Polakiem. Mimo bezsprzecznie lepszych warunków rozwoju od tych, jakie posiadał Adampol, egzystencja Derbiny trwała krótko. Turecki pośrednik między Reszidem a wsią nie dostarczył na czas narzędzi i ziarna na siew. Wyniknęły jakieś problemy z podziałem ziemi, część jej uprawiali jeszcze Grecy, którzy mieli być przesiedleni na inne miejsce. Zbudowano kilka domów, do których srogą zimą, w lutym 1858 г., ze swych namiotów przenieśli się koloniści. W nowych, nie wysuszonych budynkach zapanowała malaria — kilku osadników zmarło. Po pierwszym administratorze, Antonim Wieruskim, odszedł ze wsi jego następca, Władysław Englert. Kolejny administrator, Ildefons Kossiłowski, już 19 marca 1858 r. zwrócił się z prośbą do Zamoyskiego o zlikwidowanie wsi. Apel ponowił 26 lipca. W końcu, 21 grudnia podjęta została decyzja rozwiązania osady przed 1 maja 1859 r. 24 mieszkańców Derbiny postanowiło wraz ze swym dobytkiem udać się kilkaset kilometrów lądem do Ada-mpola i tam osiąść. Na koszty podróży otrzymali 8 tysięcy piast-rów. Zamiar ten udało im się zrealizować. Raport z 15 lipca 1859 r. stwierdza, że przypędzili oni w sumie 14 wołów, 21 krów, 18 cieląt, 11 byczków, 9 jałówek, 11 koni, 6 osłów, 11 kóz. Nieszczęśliwie dla „derbinców" — jak ich powszechnie w Ada-mpolu nazwano — rok ten był wyjątkowo nieurodzajny, a na dodatek ziemniaki pogniły w słotną jesień. „Wszyscy osadnicy — 15 lutego 1860 r. donosił Kossiłowskiemu ksiądz Ławrynowicz — bez wyjątku dawno już chleb kupują. Derbincy sprzedają żywioła i kupują żywność, kilku z nich już ostatnią sztukę żywioła sprzedali". Nie był to ostatni trudny rok w egzystencji Adampola. Mimo to wieś rozwijała się nadal. Klęski żywiołowe nieraz 52 jeszcze ją nawiedzały. Ponad pół wieku po powstaniu wsi korespondent polskiego tygodnika donosił z Konstantynopola: „w kolonii na Adampolu bieda po nieurodzaju, przednówek ciężki nad miarę, tym bardziej, że wobec taniości bydła nawet sprzedażą krowy ratować się nie można". Adampol jednak przetrwał. Nie tylko dzięki uporowi garstki wytrwałych osadników. „DZIEWEK SPROWADZAĆ NIE MA ZA CO" Czartoryski niezadowolony początkowo z podpisanej w jego imieniu na początku marca 1842 r. umowy z lazarystami, którzy udzielili pożyczki na organizację Adampola, zmuszony był zaakceptować przedsięwzięcie swego agenta. Liczył przede wszystkim na pieniądze zebrane w kraju na pokrycie tej akcji. „Czy Pan rozumisz, że my tu opływamy w dostatki? — pytał Czayko-wskiego książę. [...] my z własnych zasobów nic więcej teraz nie możemy zrobić i to prawie przechodzi nasze możliwości, więc dalej nie będziemy mogli pieniędzy dawać, chyba nadejdą ze składek. Prosiłem, aby księża lazaryści do tego swoich starań użyli: prosiłem, aby p. Etienne wysłał do swoich misjonarzy księdza po kweście do kraju. Ale jak zazwyczaj, wielkie trudności się okazały [...] bo bezpośrednio nie mają stosunków z Warszawą. Ja zaś napisałem od arcybiskupa Dunina list, którego Panu kopię posyłam i dodałem jadącemu ustnie tłumaczenie o naszych celach. Widziałem, co pisze ks. Leleu o liście, któryś z Londynu niby odebrał, z którego on wynosi, że najbogatsi magnaci polscy: Zamoyski, Sapieha, Sanguszko przyjdą nam w pomoc. Jest to gruszki na wierzbie obiecywać i wzajemnie się zwodzić. Darmo, grobla musi być podług stawu". Bardziej od grobli pasowałoby porównanie Adampola do studni. Studni bez dna. Każdy z przybywających musiał przecież coś jeść, w pierwszych miesiącach istnienia osadnicy stołowali się u la-zarystów, ale zakonnicy skrzętnie podliczali wartość posiłków. Oczywiście Polacy nie mieli środków na pokrycie" kosztów wyżywienia i lazaryści oczekiwali od księcia zwrotu poniesionych z tego tytułu strat. Ponadto, aby gospodarkę ruszyć z miejsca należało coś zasiać, zakupić zwierzęta domowe. To też wymagało nakładów. Wprawdzie na Adampol płynęły w pierwszych latach dotacje rzymskiej Kongregacji Rozkrzewiania Wiary (dziś nazywającej się Kongregacją Propagandy Wiary), której celem było „załatwianie interesów dotyczących rozkrzewienia wiary na całym świecie, a mianowicie w krajach misyjnych" (Encyklopedia Koś- 54 cielna — 1878 г.), niemniej główny ciężar utrzymania wsi spoczywał na księciu. Już za czasów Drohojowskiego dochodziło do konfliktów z lazarystami na tle jakości otrzymywanego pożywienia. Po roku osadnicy zaczęli żywić się na własną rękę. Nowo przybyli bezpośrednio od Czaykowskiego otrzymywali zapomogi finansowe na pierwsze miesiące egzystencji. Do rzadkości bowiem należeli koloniści — i to w latach późniejszych — którzy nie musieli korzystać z pomocy i osiedlali się wyłącznie na własny koszt. Chętnych do osiedlenia się, a zatem do brania zapomogi, było zawsze więcej niż możliwości finansowego wspierania. W 1845 roku fundusz na ten cel przekazywany za pośrednictwem superiora lazarystów o. Etienne przez Kongregację Rozkrzewiania Wiary wyczerpał się już w połowie roku; Na skutek próśb Czartoryskiego, ks. Etienne przekazał dodatkowo 2 tysiące franków, z tym, że 1200 z przeznaczeniem na żołd dla Żukowskiego, a 800 na zapomogi. Nie rozwiązało to całkowicie problemu, gdyż w grudniu Czaykowski donosił Władzy: „Na osadę ciągle przybywają pretendenci, ale brak funduszów każe nie tylko tym odmawiać, ale nawet przymusi do pozbycia się wyrobników, którzy nie mają z czego żyć". Wysokość i okres trwania zapomogi zależał od zasobności kasy oraz wieku i stanu zdrowia osadników. W roku 1851 Kościelski informuje księcia: „Pp Suchaczews-kiemu i Bąkowskiemu ciągle wypłacam po 500 piastrów miesięcznie, jako zapomogę do kolonizowania się, którą p. Czayka zobowiązał się przez 12 miesięcy im dawać". Spora część kolonistów po okresie wspomagania ich finansowo opuszczała Adampol. Także ci dwaj wymienieni nie ostali się we wsi zbyt długo. Inną stałą pozycją wydatków na Adampol stanowiła zapomoga z okazji ślubu. Małżeństwo było tu niezupełnie sprawą tylko prywatną poszczególnych osadników. Dostrzegał to już drugi administrator, Drohojowski: „Żenienie się dla osiedlających jest najbardziej awantażowym. Żona ułatwia roboty domowe i związek ten przywiązuje osadnika do gruntu, do pracy". Dlatego też problem małżeństwa zaprzątał głowę kolejnych przedstawicieli księcia, zarówno w Stambule, jak i na miejscu, w Adampolu. W lipcu 1843 roku Czaykowski pisze do Czartoryskiego: „Ks. Sadowskiego uprosiłem, aby się zajął uzbieraniem pieniędzy na sprowadzenie z Niżu żon dla osadników". Akcja ta nie dała widocznie oczekiwanych rezultatów, gdyż dwa miesiące później jest informacja: „dziewek na żony sprowadzać nie ma za co". 26 lipca 1845 roku Czayka donosił, że „5 osadników pragnie się żenić, lecz to kosztowałoby po 500 piastrów na każdego". W następnych latach sytuacja przedstawiała się trochę lepiej. 55 W 1846 jest wiadomość, że pieniądze przesłane przez Księżną Panią użyte zostały między innymi na ożenek dwóch osadników. Małżeństw w tym roku zawarto więcej. Przebywający w tym czasie nad Bosforem Michał Budzyński wspomina: „My z Czaykowskim zajęliśmy się wyszukiwaniem żon dla kolonistów. Wyprawiono ekspedycję do Antoniego Ilaya [Ilińskiego] nad Dunaj, i krzątano się w okolicy Stambułu. Wskutek tego w przeciągu trzech miesięcy odbyło się pięć ślubów naszych wiarusów w Adampolu. Kazimierz pojął Cygankę, bardzo przystojną, Franciszek Ormiankę, Jan Radomski i Iwan Kiryluk z Podola, niegdyś majtek na parowym statku rosyjskim, pożenili się z Haódzią i Jedwaszką, Kozaczkami ze wsi Semenów nad Dunajem. Nawrócona cichaczem Turczynka wzięła ślub z Dominikiem, zwanym Czerkies[em]". Zapomogi losowe wypłacano także osadnikom zawsze w przypadku klęsk, które nierzadko nawiedzały Adampol. Pogorzelców z roku 1846 wspomogła zarówno księżna (1000 franków), jak i książę (1500 franków). Dzięki temu 8 marca 1847 roku „pogorzelce już zaczęli się budować, wszystko na osadzie idzie swoim porządkiem tylko liczba biednych się zwiększyła" — jak raportował Czaykowski. W sumie każdy z osadników miał wiele powodów do wdzięczności względem księcia Czartoryskiego i innych ofiarodawców. Na podstawie zachowanych dokumentów można by się starać o odtworzenie budżetu zarówno jednego gospodarstwa jak i całej wsi. W 1846 r. bilans jednego z najbardziej pracowitych gospodarzy Kazimierza Proboli przedstawiał się następująco: za żywność winien był lazarystom 637 piastrów, za krowę 320, koń oceniony został na 350, od 1 lutego 1844 roku do 1 maja 1945 roku otrzymywał od lazarystów po 75 piastrów miesięcznie, a więc 1205, z „rozkazu dyrektora kolonii" otrzymał też zapomogę w wysokości 40 piastrów, „na żenienie się od dyrektora" — 390 oraz ostatnia pozycja w bilansie — cena młodego byczka — 100 piastrów. W sumie podlegające zwrotowi świadczenia lazarystów i dyrekcji polskiej wynosiły 3042 piastry. Kazimierz Probola, jak każdy z osadników, w pierwszych latach istnienia wsi miał możliwość odrobienia części długu. U lazarystów odrobił on 618 piastrów za 103 dniówki pracy po 6 piastrów każda. 40 identycznych dniówek przepracował na rzecz administracji (240 piastrów w sumie) oraz z koniem dodatkowo jeszcze 30, po 30 piastrów każda. W sumie w ciągu czterech lat odrobił on 1158 piastrów. Winien był nadal 1884 piastry. 56 Gorzej przedstawiał się w 1846 roku budżet globalny Adampola. Na zachowanym zestawieniu figuruje tylko 10 osadników. Suma ogólna „wziętych pieniędzy" wynosiła 31 202 piastry, a suma odrobionych — tylko 8500. Różnica wyniosła 27 702 piastry. Z innego dokumentu wynika, że po roku 1846 Probola nie odrobił już ani piastra. W 1850 roku został usunięty z Adampola i dług definitywnie obciążył konto administracji. Probola wcale nie był wyjątkiem. Na początku lat 60. ubiegłego wieku sporządzono wykaz zaległych dłużników z pierwszych pięciu lat istnienia wsi. Zawiera on następujące (poza Probola) nazwiska: Wojciech Bielak winien 2 868 piastrów Lewczenko Iwan — 1 733 piastrów Kędzierski Jakub — 2 953 piastry Kowaliński Ignacy — 3 054 piastry Myśliwiec Józef — 2 088 piastrów Pietras Wojciech — 2 078 piastrów Szatkowski Grzegorz — 2 199 piastrów Paczyński Paweł — 40 piastrów Serafimowicz Marcin — 1 646 piastrów Razem z długiem Proboli wynosiło to 20 543, czyli mniej tylko o 2159 piastry niż w 1846 roku. W roku 1862 kilku z tych dłużników jeszcze w Adampolu żyło. „Obciążeni dziećmi, a przy tem pochyleni wiekiem nie mamy nadziei ażeby dług zaciągnięty kiedyś oddać bylibyśmy w stanie [...]" — pisali w liście do dyrekcji. Mimo że odpowiedź na tę prośbę nie zachowała się, jestem przekonany, że dług ten nigdy nie został spłacony. Ziemia w Adampolu jest jałowa i trudna do uprawy. Większość osadników mało się znała na rolnictwie, technika upraw z konieczności była prymitywna i brakowało właściwego nawożenia gleby. Toteż w pierwszym okresie istnienia Adampola zbierane plony rzadko zadowalały. W 1845 roku Czaykowski donosił Władzy: „Urodzaj na osadzie zły i osadnicy będą potrzebować zapomogi, o którą trzeba w propagacji kołatać". Jeśli nawet ilościowe plony wydawały się nie najgorsze, to z braku odpowiednich wialni, zbiory z każdego następnego wysiewu własnego zboża jakościowo były coraz bardziej zanieczyszczone. Np. w sierpniu 1850 roku pszenica „posiada w sobie tak dużo kąkolu i groszku tak silnego, że przetakiem oczyszczona być nie może". Na wysiew należało kupić nowe, czyste ziarno, a na to potrzebowano funduszy. Stałą pozycją pochłaniającą część budżetu Adampola był żołd dozorcy. Emanuel Drohojowski miał małe potrzeby i otrzymywał tylko 200 piastrów plus „stół" i mieszkanie, ale jego zastępca, Żukowski utrzymywał dwóch służących i pobierał w roku 1849 57 425 piastrów miesięcznie. Wydawało mu się to mało i wypisywał do księcia prośby o podwyższenie żołdu. Dozorcę opłacano w zasadzie z funduszy przekazywanych przez lazarystów. W 1849 roku zdecydowanie odmówili dalszego pokrywania kosztów utrzymania dozorcy i zagrozili wycofaniem rocznego daru w wysokości 2 tysięcy piastrów, jeśliby te fundusze miały być użyte na inny cel, niż na zapomogi dla osiedlających się we wsi. Utrzymanie administracji to nie tylko pensje dla urzędników. To także lokal. W 1846 roku książę wyraził zgodę na budowę w Adampolu „dworu", czyli domu administracji, niezwykle potrzebnego. Pełnił on później rolę domu gościnnego dla przybywających do wsi gości Agencji i odpoczywających tu agentów księcia. Dom ten pochłonął cały fundusz księcia przekazany w 1846 roku. Kosztować miał 6 tysięcy piastrów, a końcowy koszt jego wyniósł 10 695. Oczywiście księciu nie pozostawało nic innego, jak dosłać brakujące 5000. Wszelkimi sposobami dążył, aby tę adampolską „groblę'' budować możliwie najskromniejszymi środkami. Już w 1843 roku sekretarz Władysława Zamoyskiego, Leonard Niedźwiecki w liście do nieznanego adresata w kraju bił na alarm: „Na Boga odżałujcie jakąś składkę i posyłajcie wprost do Stambułu według danej wskazówki w opisie, nam tu tylko dajcie wiedzieć o sumach lub sumkach posyłanych. Książę bowiem zaręczył za awanse czynione przez lazarystów, potrzebuje więc wiedzieć o ile są spłacone przez datki z kraju, na które wyłącznie rachował kiedy upoważniał znaczne wydatki na tę rzecz". Apele te dawały zazwyczaj małe efekty. Jeśli pieniądze płynęły do Adampola, to głównie jeanak za pośrednictwem księcia i lazarystów. Na przykład w roku 1845 budżet wsi przedstawiał się następująco: wraz z depeszą z dnia 7 stycznia przekazana została dotacja księcia w wysokości 2 tysięcy franków. 2 lutego Czaykowski donosił, że otrzymał od Kongregacji Rozkrzewiania Wiary także 2 tysiące franków. Wcześniej (26 grudnia 1844) dostał od przeora .lazarystów w Stambule, ks. Leleu, 200 franków, w sierpniu 1845 od ks. Beaveau — 500. W drugiej połowie roku wpłynęła do kasy druga wysoka dotacja ks. Etienne (tj. Kongregacji) w wysokości 2000 franków, 16 września jest wiadomość, że nie odebrano jeszcze pieniędzy od pana Małachowskiego z Berlina, a więc miały wpłynąć. Jakiś "fundusz" przysłała też księżna Anna Wirtembers-ka oraz małżonka ks. Adama, Anna. W następnych latach z raportów i zachowanych przekazów 58 wyłowić można jeszcze nazwiska innych ofiarodawców. W 1846 roku pewną sumę przekazało Towarzystwo Dam Polskich, rok później „p. Władysław Chodkiewicz wysłany do ujrzenia osady przez grono zbierające się u p. Poniatowskiej obiecuje fundusze dla osady z Kraju". W 1849 roku 1500 franków ofiarowanych przez p. Sobolewskiego rozdano pogorzelcom. Pieniędzmi tymi rozporządzał urzędujący nad Bosforem agent główny, posiadający też tytuł dyrektora „polskiej kolonii Adam-pol". Fundusze przeznaczone na wieś wyłączono z kasy ogólnej Agencji. Zdeponowane były — tak samo, jak ogólna — u bankiera Glavany'ego. Część pieniędzy z Europy docierała do Adampola także za pośrednictwem drugiego bankiera Czartoryskich, Alleona. Wieś przez całe lata istniała tylko dzięki dotacjom założycieli oraz datkom filantropijnym innych osób. Czaykowski szukał jednak sposobu, aby odciążyć fundusz społeczny księcia. Także rozwiązań gospodarczych. Już trzy lata po powstaniu wsi pisano o pomyśle założenia w Adampolu wytwórni cegły i dachówki, która mogłaby przynieść wielkie korzyści, szczególnie gdyby budownictwo w samym Adampolu rozwijało się z większym rozmachem. W 1848 roku pomysł ten próbował realizować przysłany przez Zamoyskiego major Mag-donald (McDonald?). Znalazł on cennego sprzymierzeńca w osobie przeora lazarystów w Stambule, Doumerque'a, który wyasygnował na ten cel pożyczkę w wysokości 3 tysięcy piastrów, ale mimo to przedsięwzięcie nie zostało uwieńczone sukcesem. Obfitość zwierzyny, niezwykłość wsi, ściągały myśliwych i podróżników. Żeby kolonię pobudzić do życia i dać mieszkańcom możliwość zarobku, Czaykowski urządzał częste łowy i rozpoczął hodowlę psów myśliwskich, które wypożyczano do polowania. Napływ gości do Adampola nasunął pomysł wybudowania zajazdu dla przybyszów, nie zrealizowany jednak z braku funduszy. Wszystko to nie dawało jednak praktycznie efektów. Paryż miał tego świadomość. W 1846 roku pisano: „osada dotąd jest koczo-wiskiem [raczej] niżeli wioską w sensie europejskim". Do ożywienia życia gospodarczego wsi starali się przyczynić ściągnięci przez Czaykowskiego franciszkanie bośniaccy. Wybudo-» wali za własne fundusze dom i kaplicę. W życiu osady pozytywną rolę odegrał przede wszystkim ksiądz Filip Paszalić, który uczył osadników gospodarowania, uprawy warzyw oraz winnej latorośli. Z winnic dosyć szybko jednak zrezygnowano z powodu niekorzystnych północno-zachodnich wiatrów. Wieś ożywiło znacznie dopiero mianowanie Antoniego Wierus-kiego jej administratorem. Dzielny żołnierz i energiczny organizator widział ogromną szansę dla Adampola. Po kilku miesiącach 59 pobytu pisał swemu dyrektorowi: „ten zakątek dobrze zagospodarowany znaczny powinien przynosić dochód, nie tajno jest Wielmożnemu Panu, że wszystkiego brakuje i wszystko trzeba tworzyć". Wieruski chciał przede wszystkim wykorzystać majątek administracji. Początki imponujące nie były. Dobra należące do administracji kolonii wzbogacił po kilku miesiącach o 95 piastrów. Otrzymał 40 piastrów za cztery fury kołków, 45 za wynajęcie wołów do karczowania i na miejscu sprzedał 168 ogórków (10 piastrów). Przejście Czaykowskiego na islam (grudzień 1850) spowodowało automatycznie jego rezygnację z funkcji reprezentanta Czartoryskiego w Stambule. Nowym agentem głównym i zarazem dyrektorem Adampola został Władysław Kościelski, wprawdzie zubożały hrabia, ale mający głowę do interesów. Widział on, podobnie jak Wieruski, szansę dla Adampola. W swym pierwszym raporcie z grudnia 1850 roku donosił: „[...] uwzględniając ciągły ten brak najpotrzebniejszych funduszów, z jakimi mój poprzednik miał do walczenia, to istotnie cieszyć się wypada, że osada tak istnieć mogła, a mianowicie że się tak powiększyć dała [...]. Ten brak funduszów da się za parę lat silniej czuć jak kiedykolwiek, to jest wtedy, gdy rola mało lub może wcale przynosić nic nie będzie. Na samym rolnictwie oprzeć losu nie można. Grunty orne są nieurodzajne [...]. Więc nie tak bardzo na rolnictwo lecz, że tak powiem, na gospodarstwie industryjnym trzeba by się opierać; hodowanie bydła rogatego, a mianowicie kóz, powinno przy tej prawie nieograniczonej przestrzeni pastwisk leśnych wielkie korzyści przynosić. Łatwość dostawy pozwoli mleczydło, masło i ser dobrze spieniężyć. Cegielni także zaniedbywać nie wypada; może się stać, jeśli będzie w dobrym porządku, źródłem znacznych dochodów [...]. Gdyby te 13 tysięcy piastrów, które tu są do dyspozycji p. Zamoyskiego, mogły być na korzyść kolonii obrócone, to już by coś zacząć można, i w parę lat kapitał z procentami mógłby się z dochodów wrócić". Zamiarem Kościelskiego było tak podnieść gospodarkę Adampola, aby stanowił podporę ekonomiczną całej Agencji Wschodniej. Nowy dyrektor wychodził ze słusznego założenia, że sama uprawa roli nie wystarczy jako podstawa bytu, szansę rozwoju wsi widział przede wszystkim w hodowli. Początkowo agitował za sprowadzeniem większej ilości kóz, które „mogą być źródłem znacznych dochodów bez żadnych kosztów utrzymania". Koło Rodosto było 300 kóz tanio do zakupienia. Dwóch poważnych i mających środki osadników zamierzało włączyć się do przedsięwzięcia. Potrzebowano tylko 2500 piastrów. 60 Pieniędzy tych Kościelski nie otrzymał, ale nie zrezygnował z myśli o hodowli. Od lazarystów uzyskał przyznanie Adampolo-wi sporego pastwiska, które stwarzało szansę samowystarczalności w zakresie paszowym. Potrzebne były tylko pieniądze, tym razem na zakup kilkudziesięciu krów. Kościelski apelował o pożyczkę w wysokości 8 tysięcy franków. Książę tak wysokiej sumy nie zaakceptował, przyznał tylko 1500. Kościelski uznał, że to za mało i krów w ogóle nie kupił. Upadła również trzecia próba wybudowania we wsi wytwórni cegieł, podjęta tym razem przez emigranta przybyłego po upadku Wiosny Ludów, Jana Groe'go. Musiał on swoim najemnym robotnikom proponować niezbyt atrakcyjne warunki, skoro „sposobem podstępnym", udając się pod pretekstem zakupu żywności, na którą zresztą Groe dał im kilka piastrów, opuścili „fabrykę". Skoro Kościelski zdał sobie sprawę, że na fundusze księcia liczyć nie można, wspólnie z bankierem Alleonem i przy poparciu paszy Mehmeda Sadyka opracował plan pożyczki 200 tysięcy piastrów z państwowego funduszu sułtańskiego na konto hipoteki Adampola. Sprawę wstępnie omówił z wielkim wezyrem. Plan przewidywał spłatę przez 25 lat rocznie 6 procent plus odsetki. Kościelski zakładał, że po pewnym czasie uda się pożyczkę tę "jako darowiznę wyrobić". O decyzję Władz tyczącą się owej pożyczki Kościelski prosił już "odwrotną pocztą". Czartoryski jednak do nęcącego projektu „datku jako pożyczki" nie zapalił się z dwóch powodów. Miał świadomość, że koloniści nie będą w stanie w najbliższym czasie spłacać tak poważnej sumy, a w tej sytuacji konieczność spłat obciążyłaby konto kasy publicznej, czyli budżetu przeznaczonego na całą działalność polityczną. Ponadto do czasu podpisania końcowej umowy z lazarystami wszelkie tego typu przedsięwzięcia musiałyby z nimi także być uzgodnione. Na dodatek, w roku urzędowania nowego agenta głównego, susza dotknęła wieś. Wszystko to zniechęciło Kościelskiego do Adampola. W zachowanej korespondencji z czerwca 1851 roku jest też ślad pomysłu założenia gorzelni, której „pozór spekulacyjnego gospodarstwa" Kościelski zamierzał dać Rosenbergowi... ambasadorowi Prus. Do pomysłu więcej nie wracano, więc nie wiem, co było przyczyną jego nie zrealizowania. Na początku kwietnia 1852 roku Kościelski rezygnuje z funkcji reprezentowania interesów Hotelu Lambert nad Bosforem. Agencja Wschodnia zostaje zawieszona, a dyrektorem kolonii Władza mianuje Antoniego Wieruskiego. W tej sytuacji staje się on głównym reprezentantem księcia. Wzrosło tym samym polityczne znaczenie Adampola. 61 Wieruski, nie zrażając się dotychczasowymi trudnościami dalej aktywizuje gospodarkę wsi. Przede wszystkim wypełnił wcześniejsze ustalenia Kościelskiego z księciem. Za 2405 piastrów zakupił krowy. (Więcej na ten cel książę „nie mógł awansować"). Zabrał się również za karczunek adampolskich nieużytków. Przez lato, przy pomocy najemnych robotników karczował po 4 dónumy miesięcznie. Sam też się nie oszczędzał. Jeden z odcisków na ręce, który Wieruski zbagatelizował, spowodował poważne zakażenie. Mogło się skończyć dla niego fatalnie, gdyby nie chirurgiczna interwencja w ostatniej chwili. Pracujący za kilku osadników Wieruski był dobrym kandydatem na gospodarza Adampola, ale nie na reprezentanta politycznych interesów Hotelu Lambert wobec rządu osmańskiego i zachodnich dyplomatów, w okresie budzącym takie nadzieje na wytęsknioną wojnę narodów, która zmienić miała układ sił w Europie. Książę pragnął mieć większy wpływ na przebieg wydarzeń nad Bosforem. Nie chciał reaktywowania Agencji Wschodniej i wybrał rozwiązanie kompromisowe. 27 stycznia 1853 roku mianował doktora Stanisława Drozdowskiego dyrektorem Adampola, a Wieruskiego przywrócił do funkcji administratora. Tak jak za Kościelskiego. Dla dziejów Adampola posunięcie to miało fatalne następstwa. Kilka miesięcy później Wieruski z inicjatywy pierwszego dyrektora wsi, a obecnie tureckiego paszy Mehmeda Sady-ka wstępuje do tureckiego wojska, na co uzyskuje akceptację samego księcia. Zastąpić go miał Klemens Przewłocki, ale ten również po okresie miesiąca idzie w ślady Wieruskiego. Od listopada figuruje bezimienny Lewgoud (Ledgout, Lewgowt), podejrzewam więc, że to był Dominik Lewgot, jeden z przybyłych do Turcji uczestników Wiosny Ludów. Jedynym śladem jego działalności jest zapis o comiesięcznym żołdzie w wysokości 200 piastrów. Następny administrator, Justyn Kozłowski, trwalej niż Lewgot wpisał się w dzieje wsi. O tym w innym miejscu. Rezultatem tych wszystkich zmian był wyraźny regres w rozwoju Adampola. W rezultacie, zamiast przynoszenia planowanych korzyści ekonomicznych, nadal pochłaniał spore sumy pieniężne. Martwiło to Czartoryskich. W lipcu 1859 roku syn księcia Adama, Władysław, pisał do nowo mianowanego agenta głównego, Władysława Jordana: „Co do kolonii [...] ona nie tylko jest przytułkiem dla naszych, ale ostoją dla politycznego naszego działania. Dotąd tylko jak dziecko w pieluszce jest, bardzo byśmy się cieszyli gdyby już dorosła, to jest by już nie kosztowała i pracy i pieniędzy, jej jednakże winniśmy założenie i utrzymanie tak długie Agencji Polskiej na Wschodzie". 62 Władysław Jordan rozumowania tego chyba nie podzielał. W jednej z korespodencji w 1862 roku pisał Władysławowi Czartoryskiemu: „Kolonia kosztuje 295 franków miesięcznie dodawszy zapomogi itp. wydatki summa jaką na nią wychodzi, rocznie do 4500 franków ustanowić można. Co sprawa Polski za korzyści osiągnie z tego wydatku co na budżecie ciąży? Dojść nie mogę". Oczywiście, Adampol podzieliłby dużo wcześniej los Agencji Wschodniej, gdyby nie osobiste zainteresowanie tym pochłaniającym ogromne finanse skrawkiem ziemi, początkowo księcia Adama a później jego syna. Pomimo znacznych kosztów Czartoryscy nie dopuszczali myśli, aby wieś zlikwidować. Ekonomicznie Adampol był fatalnym przedsięwzięciem, ale dawał konkretne efekty, owoce, na niwie politycznej. Przywódcy Hotelu Lambert przez cały czas aktywnego uczestnictwa politycznego nad Bosforem wierni byli sądowi przekazanemu przez księcia Adama w 1851 r. zrezygnowanemu Kościelskiemu: „Osada jest uprawnieniem, usprawiedliwieniem Agencji Gł. w Stambule. Gdyby osady nie było, utrzymanie się Agencji w Carogrodzie byłoby nierównie trudniejszym jeśli nie wcale niepodobnem". I KSIĄŻĘ I LAZARYŚCI Nie tylko fizyczne przeciwności, brak funduszy, niechętny stosunek ambasady rosyjskiej i austriackiej stanowiły zagrożenie dla istnienia Adampola. Wieś znajdowała się na ziemi lazarystów, wydzierżawionej polskim uchodźcom przez Michała Czaykowskiego w imieniu księcia Czartoryskiego. Na dodatek część tej ziemi pozostawała nadal w bezpośrednim zarządzaniu lazarystów, a na niej również pracowali Polacy. Ten skomplikowany układ musiał rodzić problemy. Dla strony polskiej wieś miała być zapleczem Agencji, miejscem konspiracyjnej działalności przeciwko Rosji oraz azylem dla uciekinierów z rosyjskiego wojska. Związanie się z lazarystami poszerzało polityczne możliwości działania Hotelu Lambert na Wschodzie. I „Rzecz ta, powtarzam, jest bardzo ważna politycznie — pisał do nieznajomego adresata w kraju sekretarz Zamoyskiego L. Niedźwiecki — robi się pod kierunkiem księcia, a pod opieką cichą lub wyraźną rządów francuskiego i tureckiego. Celem zaś dodatkowym, ale bezpośredni skutek mającym jest rozszerzanie tej wspólnej księcia i lazarystów czynności na obszerniejsze nierównie pole, tj. na cały kraj turecko-sło-wiański, a mianowicie na Bułgarię, Serbię i dalsze; np. pod kształtem szkół i zakładów miłosierdzia, w którym lazarystom dostarczają już Polacy języka". Nie tak prosto układały się intencje drugiej strony. Umowy mówiły dużo o filantropijnych motywach przedsięwzięcia. Można przypuszczać, że lazaryści przystępując do mariażu z Polakami liczyli na konkretne zyski. Adampol dawał im przede wszystkim oczywiste korzyści propagandowe. Dostrzegał to Aleksander Were-szczyński. W liście do księcia z dnia 26 kwietnia 1842 roku tłumaczy, że istnienie kolonii leży w interesie lazarystów. „Dla okazania, że pracują nie bez owocu, potrzebują owego na Słowian wpływu. Stąd zakład kolonii na dowód, że Słowianie się koło nich garną". 64 Lazaryści dążyli też do efektów gospodarczych. Sami zawsze ze swej fermy mieli wyniki bardzo mizerne. Wydzierżawienie Polakom części ziem stworzyło przed nimi nową szansę. W raporcie przełożonego lazarystów w Stambule o. Leleu, przesłanym przez ambasadora Bourąueneya samemu ministrowi spraw zagranicznych Francji, ziemiom uprawianym przez Polaków poświęcony jest spory fragment: „Posiadłość misji w Azji osiągnęła znaczną poprawę. Część oddana kolonii polskiej jest lepiej uprawiona z powodu dogodnych warunków, które zapewniliśmy osadnikom. Ojcowie franciszkanie wybudowali przy wjeździe do wsi mały dworek. W głównej jego części zrobili małą kaplicę, w której odprawiają nabożeństwa dla osadników". Na temat drugiej części posiadłości jest w sprawozdaniu tylko jedno zdanie: „Użytkowana przez nas część posiadłości jest uprawiana przez dwudziestu robotników i kilku pastuchów pod dyrekcją dwóch ojców -misji". Wielkość folwarku lazarystów oceniał Czaykowski w jednym z pierwszych raportów na „do 100 włók". Ziółkowski utrzymywał, że wydzierżawiono pód Adampol „obszar lesistej ziemi mniej więcej 5000 dóntimów". Nie wiadomo skąd czerpał te dane. Początkowo nie uzgodniono ścisłych granic między terenem pod przyszłą osadę a częścią ziemi pozostająca nadal przy lazarystach. Granicę taką wytyczył dopiero w 1844 roku Czaykowski. Poszczególne umowy nie precyzowały obszaru dzierżawy. Przekazywały one „ks. Adamowi Czartoryskiemu i jego sukcesorom w formie wieczystej dzierżawy" część posiadłości lazarystów przeznaczonej na kolonie polskie. Ks. A. Czartoryski zaś i jego sukcesorzy ustępują pod tym samym tytułem wieczystej dzierżawy każdemu osadnikowi, osiadłemu lub osiąść mającemu na tych ziemiach, jako też ich potomkom, własność domu i dziesięć donu mów* „ziemi do uprawy przydatnej". Pierwsze wstępne ustalenia Czaykowskiego z lazarystami określały: „Sposób umowy obowiązującej kolonistów co do części materialnej — albo wypłat czynszu pieniędzmi gotowemi,. albo dzielenie się po połowie wszystkimi produktami, ma się rozumieć odtrącając za zaprowadzenie zasiewów lub bydła". Lecz dość szybko okazało się, że na zyski z uprawy liczyć długo nie będzie można. Ponieważ dzierżawcą był książę, pod tym adresem płynęły żądania finansowej rekompensaty. Historia relacji, książę — lazaryści, to jedno ciągnące się pasmo konfliktów. Już * — dónum (tur.) — miara powierzchni, około 0,1 ha. 65 w pierwszych miesiącach istnienia wsi, poza sprawą „jadła", narzekania i wymówki pod adresem księcia były istotną przyczyną konfliktu Drohojowskiego z zakonnikami. Administrator przeka? zywał Czaykowskiemu informację o niezadowoleniu lazarystów, którzy mieli zarzucać „mały udział dotąd dobrodzieja księcia Adama w fermie nie dawszy 25 000 piastrów" i rozpaczliwie apelował: „Przybywaj, a nade wszystko z pieniędzmi, by księżom dowieść, że nie tylko życzeniem, ale czynem działamy". Najlepszym wyjściem byłoby spłacenie lazarystów, co w początkowym okresie zupełnie nie wchodziło w rachubę, gdyż pieniędzy nie wystarczało nawet na bieżące potrzeby budującej się osady. Czaykowski zdawał sobie sprawę z tego i proponował inne rozwiązanie — ratalny wykup wydzierżawionego obszaru. Przekonywał księcia, że ziemia „nie może dziś więcej wartować nad cztery do pięciu tysięcy franków, co czyni 20 tysięcy piastrów. Gdyby można się umówić, żeby im płacić przez 25 lat rocznie po 1200 piastrów = 300 franków, albo przez 15 lat — 1800 piastrów = 400 franków i potem przejść do dziedzicznego posiadania przez księcia. To by było korzystnie". Czartoryski nie mógł wysłać do Stambułu człowieka z wystarczającą kwotą dla spłacenia lazarystów. Nie chciał też z nimi zrywać z wielu, także z politycznych, przyczyn. Na jego wyraźne życzenie weryfikacji umowy z lazarystami podjął się hrabia Zamoyski, w hierarchii Hotelu Lambert mający po księciu największe wpływy. W myśl nowej umowy (8 września 1843 r.) spłacono część długu i wycofano się z niektórych zobowiązań. W efekcie Adampol w większym stopniu, niż do tej pory, oddany został pod bezpośredni wpływ księży. Czaykowski zajęty innymi sprawami i nie dopuszczony do weryfikacji umowy nie krył swego niezadowolenia: „Umowa zawarta z LL[lazarystami] niszczy zupełnie zawiązek pierwotny księcia Pana z nimi, rzecz polską przeinacza na rzecz ogółu ludzkości — wylewał swą żółć. — Z Księcia Pana, fundatora dzieła — robi jednego z dobrodziejów — a agentowi Księcia Pana, nie nadawszy żadnych praw, daje obowiązek godzenia i proszenia [...] z możliwością bycia odepchniętym przez LL. jeżeli natrętnym go uznają". Czaykowski groził nawet, że wycofa się z prac Agencji, jeśli ta umowa nie zostanie anulowana. „Ja nie pojmuję ani celu, ani przyczyny tej umowy — ja nie wiem co się stało — pisał do Zamoyskiego, jednego z jej autorów. — Niech pułkownik daruje, że ja się tak otwarcie tłumaczę, ale mnie, opuszczenie rodziny, którą kocham, zapomnienie o swojej przyszłości, dlatego żeby 66 coś zrobić dla sprawy polskiej, aby postawić imię i możliwość Księcia Pana — wszystko zniweczone jednym pociągnięciem pióra". Książę udobruchał swego agenta obietnicami podjęcia kroków w celu zamiany niektórych punktów niefortunej umowy. Czaykowski pozostał w Stambule dalej prowadząc w imieniu księcia bój z ludźmi cara Mikołaja. Zajmował się też w dalszym ciągu Adampolem. Miał on nadal decydujący głos w sprawach wsi. Gdy lazaryści zorientowali się, że Polacy ze względu na szczupłość fuduszów nie są najlepszymi wspólnikami w eksploatowaniu ich ziemi, myśleli, aby jej część wydzierżawić innym, mogącym zainwestować więcej pieniędzy. Myśleli już o tym za czasów Drohojowskiego. „Jeśli pan superior ma zamiar wydzierżawić lepsze grunta obcym (Ormianom, Grekom, itp.) — informował Czay-kowskiego — to zapewne, bez wątpienia, nasze dzieło, jeśli nie upadnie całkiem, to przynajmniej pewno się nie wzniesie". Sytuacja taka powtarza się kilkakrotnie, w końcu sam Czartoryski interweniował u superiora ks. Etienne w Paryżu, który poskramiał nieco zapędy swoich stambulskich misjonarzy. W rezultacie lazaryści pozostawili ziemię na rozbudowę Adampola. Zakonnicy swoim postępowaniem stwarzali też powody do przypuszczeń, że ostrzą sobie apetyty na połknięcie całej wsi wraz z Polakami. „Już ja od dawna uważam — pisał księciu Czaykowski w 1846 r. — że na zabudowania nasze i gospodarowanie się osadników robią zakusy P. Borę [...], p. Żukowski mi się uskarżał, że mu buntują osadników, powiadając, że osada tylko do czasu księcia pana, a potem przejdzie na rzecz XX. Lazarystów" Kilka lat później (1850 г.): „Р. Michałowski sam się przyznał, że wkrótce po jego przyjeździe ksiądz Doumerąue mu obiecał znaczne korzyści pieniężne jeżeli on tak zrobi, żeby osada przeszła pod bezpośredni zarząd XX. Lazarystów, że połączona z ich fermą mogłaby mieć gospodarczą wartość". Nasuwa się pytanie, dlaczego Czaykowski sam nie wydzierżawił, czy też nie wykupił ziemi bezpośrednio od Turków? Uniknąłby w ten sposób dodatkowych trudności, wynikających z pośrednictwa lazarystów. Nie było to jednak możliwe, gdyż według przepisów ówcześnie obowiązujących w państwie osmańskim, cudzoziemiec, a tym bardziej „giaur", ziemi posiadać nie mógł. Ustawę omijano w ten sposób, że nabywano ziemie „albo na imię 67 Turka, albo na imię kobiety jakiejkolwiek, bo podług rozległych przywilejów sułtana padiszacha, danych przez proroka, wszystkie kobiety świata należą do jego haremu". Fakt ten podobno wykorzystali sami lazaryści, którzy przez podstawioną turecką poddan-kę, żonę bankiera Glavany'ego weszli w posiadanie Czingiane Konak. Z korespodencji między Paryżem a Agencją wynika, że Czartoryski za wydzierżawienie gruntu przekazał lazarystom 25 tysięcy franków. Nie wiem, dużo to, czy mało. Zdaniem Wł. Kościel-skiego, dużo. 16 sierpnia 1851 roku pisze na ten temat do księcia: „O tych 25 000 fr., które Władza wypłaciła, nigdy nie wiedziałem. Nie ma okolicy w Turcji, i to nawet w bliskości Stambułu — gdzie by za tę sumę dostać nie można było równej rozległości gruntów jak my mamy, lecz [nieczytelne słowo] roli, budynkiem i inwentarzem". Powstanie Adampola było przesięwzięciem o charakterze politycznym, gospodarczym i filantropijnym. Polityczny aspekt istnienia wsi celowo był przez obie strony pomniejszany. Powoływały się one natomiast na filantropijny i religijny charakter przedsięwzięcia. Dały temu wyraz m.in. w kolejnej umowie (z 1847 roku) stwierdzając, że poprzednie ustalenia „osiągnęły stopień pomyślności, które czyni widocznym, że zaczynają odpowiadać celowi filantropijnemu dla jakiego były przeznaczone". W rzeczywistości jednak, we wzajemnych relacjach między lazarystami a Polakami, dominowały sprawy ekonomiczne, którym przede wszystkim poświęcono wszystkie zawierane umowy. Obowiązki wobec lazarystów szczegółowo zostały określone w dokumencie podpisanym w 1847 roku. „Każdy kolonista po dziesięciu latach swobodnego użytkowania [...] wszelkich dochodów, wyjąwszy podatki rządowi tureckiemu się należące, będzie zmuszony płacić dziesięcinę ze swych dochodów według zwyczaju krajowego. Zarząd kolonii złożył je oo. lazarystom na korzyść misji ich kongregacji. Ta dziesięcina składana będzie w naturze albo w pieniądzach, według życzenia osadników i woli oo. lazarystów. [...] kolonista będzie zobowiązany do sześciu dni roboty (szarwarku) na rok, stosownie do rozporządzenia przełożonego kolonii. Koloniści, którzy swoje dziesięć morgów (deunumes) do kultury doprowadzą, będą mogli, ułożywszy się o to z dyrekcją kolonii i uzyskawszy sankcję superiora lazarystów w Carogrodzie, wziąć więcej ziemi w dzierżawę". Dyrekcja osady i probostwo w zasadzie nie miały płacić dziesięcin, „ale z tego co dyrekcja uprawi ponad 100, a probostwo 68 ponad 60 morgów, będą płacili oo. lazarystom w tym samym stosunku co koloniści." Kolonia miała też obowiązek dzielenia się dochodami dostarczanymi przez fabryki i rękodzieło, gdyby we wsi taką działalność gospodarczą prowadzono. Dziesięcina nie była najszczęśliwszym rozwiązaniem. Władysław Kościelski dążący do zapewnienia Adampolowi warunków gospodarczej samowystarczalności, widział w dziesięcinie wyraźną przeszkodę. Na jej miejsce proponował czynsz. „Istotnie, cóż jest łatwiejszego jak obrachować podług zasad gospodarskich, ile jeden mórg roli takiej lub owej przynosić może tego lub owego zboża, a potem to zboże na pieniądze zamienić. Gdyby można taki układ z xx. Lazarystami zawrzeć, byłaby to niewypowiedziana korzyść dla osady. Nasamprzód lazaryści nie mieli by prawa wtrącania się do Administracji osady, a potem usunie się powód do wiecznych nieporozumień, kłótni i nieprzyjemności wszelkiego rodzaju." Kwestię tę regulował projekt nowej umowy, gotowy już 1 stycznia 1851 roku, który zobowiązał Czartoryskiego do składania rocznego, dobrowolnego datku z tytułu dzierżawy, co rozwiązałoby problem dziesięciny. Zwlekano jednak z ostatecznym przyjęciem dokumentu. Obie strony miały zastrzeżenia do sformułowań i żądań partnerów. Umowę obwarowano bowiem kilkoma warunkami lazarystów. Pierwszy — de rigueur expreese — dawał zakonowi prawo ponownego przejęcia posiadłości, gdyby kolonia przestała istnieć. Drugi — nakazywał Czartoryskiemu i jego spadkobiercom zachowanie kongregacji franciszkanów bośniackich. Najwięcej zastrzeżeń strony polskiej budził kolejny warunek umowy: „Dyrekcja duchowa kolonii polskiej [...] zostaje oddana pod jurysdykcję szefa misji kongregacji" — oraz ostatni — „dyrektor i administrator kolonii polskiej będzie mianowany i odwoływany, tudzież zastępowany przez księcia, ale jednocześnie superior generalny może żądać [...] jego odwołania i zastępstwa, jeśli uzna tego kogoś niegodnym tej funkcji." Nie uregulowana do końca kwestia prawna Adampola była jednym z powodów niestałości osadnictwa. „Jedną z najważniejszych przyczyn, dla których P. Mazaraki, Sochaczewski, Bąkow-ski etc. osadę opuścili — pisał Kościelski do Władzy 4 lipca 1851 roku — było właśnie, że nie wiedzieli z pewnością, czy są na łasce XX lazarystów, czy też Księcia Pana. Aby to zrozumieć trzeba wiedzieć co w tern względzie frire Antoine i inni XX lazaryści bywający na kolonii osadnikom mówili". Namawiali oni bowiem Polaków do porzucenia Adampola i przejścia na ich fermę. Kilku osadników w 1851 roku to zrobiło. 69 Z powodu ciągłych konfliktów lazarystów z mieszkańcami wsi energiczny proboszcz Adampola Paszalić proponował przeniesienie praw własności do Adampola na franciszkanów, poddanych sułtana. Projektom sprzyjał naczelny wódz wojsk osmańskich, Bośniak z pochodzenia, pasza Ómer (Michał Latas), który obiecał nawet 50 tysięcy piastrów na wykup ziemi od lazarystów. Zamierzał on założyć w pobliżu Adampola wieś bośniacką, która w przyszłości mogłaby się z nim połączyć. Zdaniem Władzy „projekt ks. Paszalica przeniesienia osady pod wpływ turecki, z zapewnieniem funduszów przez Ómer paszę i Ahmeta effendiego przyrzeczonych, zdaje się rokować wielkie na przyszłość korzyści, tak dla osady jak dla spraw Agencji." Książe radził jednak „roztropną rezerwę agenta względem nie zrywania stosunków tyle potrzebnych z lazarystami,. a zatem i z Francją. To przeniesienie przy udzielonych przez Omer paszę i Ahmeta effendiego funduszach nie może nastąpić [inaczej], jak po dobrowolnej ugodzie z lazarystami." Tak więc Adampol skazany był na lazarystów. Skomplikowany ten problem Władza wyłożyła Kościelskiemu: „Pierwotnie grunt należał do lazarystów, na nim pozwolili założyć polską osadę. Władza duże sumy wyłożyła, sami lazaryści przykładali się do tego, istotnie na tym zyskiwali, lecz czy to było w celu miłosiernym? Nie kazali sobie nie płacić — grunt ten nie przestaje być ich własnością, nie można go przerobić na własność Księcia Jegomości, chyba kupując, zerwanie z lazarystami — a zatem wyzucie się ich protekcji i protekcji Francji nie przyniosłoby pożądanych skutków, ta protekcja choć słaba broni osadę od ataków Rosji i Austrii." Również przyjaciele tureccy przestrzegali Czartoryskiego przed zerwaniem z lazarystami, gdyż^w takim przypadku mieliby „wielkie trudności w obronie osady." Mimo to przez kilka lat umowa według projektu z 1851 roku nie została podpisana. Zdaniem Pawła Ziółkowskiego obie strony rękami swych najwyższych zwierzchników, superiora lazarystów ks. Etienne i księcia Adama Czartoryskiego, podpisały ją 29 stycznia 1857 roku. Nie wiadomo na jakiej podstawie ustalił ten fakt. W zachowanych źródłach brak jest bowiem dokumentu potwierdzającego podpisanie tej umowy, a strony w latach późniejszych nigdy do niej nie nawiązały. Na podstawie dalszego przebiegu konfliktu adampolan z lazarystami należy uznać, że Ziółkowski jest w błędzie. Zgodnie z projektem umowy końcowej każdy kolonista miał otrzymać od dyrekcji kolonii „dokument, poświadczający jego prawo posiedłości, jako wiecznej dzierżawy, uznający [...] prawo 70 do sprzedania lub wydzierżawienia [...] przyznanej własności, lecz pod warunkiem, że kupiec lub dzierżawca poprzednio uznany za odpowiedniego i tak przez zarząd kolonii i przez Superiora lazarystów przyjęty." Dokumentów takich osadnicy nie otrzymali, co doprowadzało nieraz do sporów między dzierżawcami i lazarystami. W liście kolonistów do Władysława Czartoryskiego z 16 marca 1867 r. czytamy skargę: „Ze śmiercią Księcia Adama, którego żywot był tylko jedynym broniącym nas prawnym dokumentem, księża już zaprzeczają nam na naszej adampolskiej kolonii wszelkich praw własności i zmienili się ku nam bardzo. Oni korzystali z tego, że my nie mamy dotychczas żadnego prawnego dokumentu na kolonialną ziemię, przyswajają ją sobie i umyślnie nam przyczyniają bezustanne krzywdy. Już wyniszczyli, wypalili na węgle i sprzedali nasz kolonialny las. Mieszają się do zarządu gminy naszej." Dwa lata później doszło do najostrzejszego chyba konfliktu. Proponowanego w projekcie umowy z 1851 roku „rocznego datku" Czartoryski nie płacił (co dowodzi, że umowy nie podpisano). Z zachowanej korespondencji z końca lat sześćdziesiątych wynika, że lazaryści ze zdwojoną energią zaczęli domagać się od osadników dziesięcin i starali się wyegzekwować finasowe wyrównania za lata dotychczasowej dzierżawy. Nie chcieli także uznać formuły „wiecznej dzierżawy" i dążyli do zamienienia jej na czasową. Na dodatek, co jasno wynika z listów Władysława Jordana, lazaryści „pogubili" dokumenty umów. Ponieważ największym „gospodarzem" we wsi był doktor Stanisław Drozdowski, zatem on miał zapłacić największą dziesięcinę, jemu też właśnie lazaryści w 1868 roku wytoczyli proces, który przegrali, ponieważ między nim a zgromadzeniem nie było żadnej bezpośredniej umowy. Dziesięcina miała być oddawana właścicielom ziemi nie bezpośrednio przez osadników, a za pośrednictwem administracji. Zaległej dziesięciny Drozdowski nie zapłacił. Lazarystom pozostało tylko jedyne wyjście. Pozwać do sądu księcia. Tak też się stało. Władysław Jordan, ówczesny reprezentant interesów Hotelu Lambert nad Bosforem przygotował księcia do obrony. Jego zdaniem lazaryści nie mogli tego procesu wygrać, gdyż: 1) „nie wyrachowali się dotąd z sumy danej im na pierwsze kolonii potrzeby", 2) nie opłacali księży, których utrzymywał książę na swój koszt, 3) wycinali bezprawnie lasy, 71 4) podburzali kolonistów przeciwko adaministracji oraz z ich strony nie było „pomocy do utrzymywania tamże porządku", co w rezultacie spowodowało, że ściągnięcie dziesięcin jest niepodobnym. Przez kilka miesięcy Jordan argumentacją tą podbudowywał księcia. Lazaryści jednak sami widocznie oceniali swoje szanse i wycofali się w ostatniej chwili z procesu, a zatem zrezygnowali z poprzednich żądań. Rozpoczęły się rozmowy o warunkach całkowitego zrzeczenia się przez lazarystów praw do ziemi Adam-pola w zamian za jednorazową opłatę pieniężna. Sprawa ostatecznej transakcji ciągnęła się latami, a w Adampolu dalej było bez zmian. Wieś tymczasem rozwijała się wbrew przewidywaniom malkontentów i ku wielkiemu zdziwieniu zakonników, którzy mieli coraz większe trudności z utrzymywaniem swego francuskiego czyfliku. W latach siedemdziesiątych dyrektorem gospodarstwa lazarystów został nawet Polak — ksiądz Piotr Rogowski. Konflikty między osadnikami a lazarystami trwały nadal. Obie strony prowadziły rabunkową gospodarkę w okolicznych lasach (masowo wypalano węgiel drzewny) i oskarżały się nawzajem o grabienie mienia. Krewki i energiczny ksiądz Rogowski postanowił dać nauczkę adampolanom. Z trzydziestoosobową grupą robotników, przeważnie Albańczyków i Greków, uzbrojonych w strzelby i kosy postanowił wzorem dawnych szlacheckich obyczajów dokonać zajazdu na adampolskie lasy, aby siłą wyegzekwować — jego zdaniem — należne lazarystom prawa. Nie docenił jednak rodaków, którzy na wieść o wyprawie zwołali wszystkich zdolnych do walki mężczyzn i urządzili w lesie pułapkę. Zaskoczeni napastnicy uciekli, porzucając broń i narzędzia. Ksiądz Rogowski pozostał sam na placu boju. Zarządca majątku lazarystów próbował jeszcze przy pomocy władz tureckich rozstrzygnąć spór z Adampolem na swoją korzyść. Po nieudanym zajeździe sprowadził odpowiednią komisję, ale że sam nie znał tureckiego, a adampolanie przedstawili sprawę w korzystnym dla siebie świetle, Turcy nakazali tylko oddać lazarystom zatrzymane narzędzia, prawo zaś do korzystania z lasów przyznali mieszkańcom wsi. Spory adampolan z rodakiem lazarystą przerwała dopiero jego śmierć. Zginął zamordowany we własnym domu przez nie ustalonych sprawców. Podejrzewano, że zabójstwa dokonali adampolanie, ci zrzucali odpowiedzialność na Greków. W zachowanych dokumentach można znaleźć jednak ślady nie tylko ciągłych zatargów, ale także przykłady sąsiedzkiej współpra- 72 су і konkretnej pomocy ze strony zakonu. W 1845 roku przedstawiciel Czartoryskiego napisał krótko: „Stosunek z xx lazarystami jest najlepszy." W tym samym roku, w innym raporcie, donoszono, że kiedy administratorowi wsi skradziono „do tysiąca piąstrów pieniędzy służbowych" ksiądz Leleu „bonifikował p. Żukowskiemu połowę straty." W początkowym okresie istnienia wsi w trudnych sytuacjach zakon raczej wspomagał finansowo adampolan. Może dlatego, że lazaryści liczyli, iż kiedyś ta do nich należąca przecież ziemia stanie się dla nich finasową podporą. Tak się jednak nie stało. Tylko wykup ziemi, na której znajdował się Adampol mogło rozwiązać wszelkie problemy z lazarystami. Nastąpiło to dopiero w 1883 roku. Książę Władysław za 8 tysięcy franków wykupił od lazarystów ziemię Adampola, o czym poinformował mieszkańców wsi listem z 19 maja 1883 roku: „Do kolonistów polskich w Adampolu! Kochani Ziomkowie! Przed niedawnym czasem nabyłem od wielebnego zgromadzenia lazarystów na własność ziemię, na której mieści się kolonia nasza, Adampol. Uczyniłem to w myśl, aby zapewnić Wam, kolonistom polskim na niej osiedlonym, spokojne i bezpieczne używanie gruntów, które uprawiacie." Wykupienie adampolskiej ziemi od lazarystów położyło kres wieloletnim waśniom między zakonem a polską wsią. Fakt ten nie zmienił jednak statusu adampolan. Dalej pozostawali oni „wiecznymi dzierżawcami" i stan taki przetrwał do czasów współczesnych. Już w okresie międzywojennym mieszkańcy wsi podjęli starania o prawne uregulowanie swych praw do uprawianej ziemi. Początkowo przeszkody wydawały się nie do pokonania. Spadkobiercy Władysława Czartoryskiego rozsiani byli po całym świecie i kolejni pełnomocnicy adampolan rezygnowali z zajmowania się tą sprawą. Przejął ją 1 października 1962 roku zakochany w kulturze polskiej od czasów swoich studiów w Polsce — adwokat Ibrahim Otar. Nie zrażając się niepowodzeniem swych poprzedników podszedł do sprawy z ogromnym zapałem. Znał język polski, co dodatkowo ułatwiało mu zadanie. Po kilku latach poszukiwań udało mu się ustalić prawnych spadkobierców Władysława Czartoryskiego, a więc obecnych właścicieli Adampola. Byli nimi: 1. Elizabeth Blanche Constance Zamoyski (z domu Czartoryski), 2. Therese Marie Madelaine Groda Kowalski (z domu Czartoryski), 73 С 3. Annę Marie Yolanda Radziwiłł (z domu Czartoryski), 4. Antoine Marie Joseph Alphonce Adam de Bourbon Siciles, 5. Dolores Victoria Filippa Mercedes Luisa Carlota Eugenia de Bourbon у Orleans, 6. Adam Czartoryski de Bourbon. W roku 1968 Ibrahim Otar otrzymał od wszystkich wymienio-nyxh potomków ks. Władysława pisma, w których nieodpłatnie zrzekli się swoich praw własności do Adampola na rzecz jego mieszkańców, do tej pory „wiecznych dzierżawców". Po kilkumiesięcznej procedurze sądowej adampolanie otrzymali 13 stycznia 1969 roku prawo własności. Od tej pory mogli dysponować wedle swej woli uprawianą przez siebie ziemią, nawet sprzedawać ją obcym, co do tej pory formalnie było niemożliwe. Uregulowanie prawa własności do adampolskiej ziemi wbrew intencjom byłych jej właścicieli oraz Ibrahima Otara stało się jednym z czynników przyśpieszających rozkład dawnego Adampola. Umożliwiło ono przechodzenie całych gospodarstw z rąk potomków dawnych osadników w ręce ludności tureckiej. Przypieczętowało dokonujący się od 1960 roku kres istnienia do niedawna polskiej wsi. „BĘDZIE PRAWDA SŁOWOM WERNYHORY" Przez cały czas swej służby w Agencji Wschodniej Czaykow-ski wierzył, że Adampol „dezercją moskiewską wyrośnie w legiony" i wiarę tę starał się krzewić. W poetycznym i melancholijnym liście do Józefa Zaleskiego w 1848 roku napisał: „U nas tu śniegiem bielą się stepy, rzeki pościnały lodem, na Bosforze tumany mgły zakryły oku ludzkiemu czarodziejską naturę, cholera w mieście, cholera po siołach, tak jak u nas w 1831 roku, i psy wyją, i konie rżą, i pałasze ze ścian się zrywają, a rusznice na kołkach zawieszone same palą — może będzie i Sław Boha, może Turek z Adam-kioi w Słuczy i Horyniu tureckiego konia napoi i będzie prawda słowom Wernyhory [...]". Adampol wśród Polaków wywoływał patriotyczne emocje głównie z powodu rzeczywistej i przypisywanej mu roli politycznej. Otoczona trudnymi do przebycia lasami i zaroślami wieś była dobrym miejscem przygotowywania wszelkich akcji przeciwko Rosji. W Adampolu ludzie Czaykowskiego czuli się całkowicie bezpieczni. Tu właśnie gotował się do wyprawy na Kaukaz zdolny pirotechnik Kazimierz Gordon. W odpowiednim laboratorium sporządził cały arsenał granatów ręcznych, rakiet i sztucznych ogni. Cel misji polegał na nakłonieniu walczących z Rosjanami Czerkiesów do korzystania z nowoczesnych środków pirotechnicznych, co mogłoby zmienić charakter prowadzonej przez nich wojny. Przed wyjazdem urządził dla Czerkiesów imponujący pokaz możliwości sygnalizacyjnych rakiet, granatów bojowych i wystrzeliwanych na odległość 50 kroków ogni zapalających. „Na zakończenie widowiska [Czerkiesi] obaczyli w transporcie pół księżyca otoczonego gwiazdami, jakoby emblemat turecki, a obok na drugiej tarczy orła białego i pogoń, herby Polski i Litwy" — relacjonował w swych wspomnieniach obecny na pokazie Michał Budzyński. W tym samym czasie do misji wśród zamieszkałych na terenie Rosji Kozaków przygotowywał się w Adampolu Michał Swidziński. 75 Przeczuwał, co może go czekać w razie wpadki. Chciał się na taką ewentualność uodpornić. Naoczny świadek opisywał: „Przez dni piętnaście żył samemi jagodami i korzeniami lasu, później jadł strawy solone nie pijąc wody, najmował osadników by ćwiczyli kijami i doszedł do brania na dzień dwiestu". Adampol był prawdziwą, spokojną przystanią dla agentów w ich burzliwym i niebezpiecznym życiu, również miejscem wypoczynku po spełnionej misji. „p. Rozmowski chory udał się na osadę —- dla polepszenia swego zdrowia" — donosił Czaykowski księciu 17 sierpnia 1847 roku. Tu leczył swe rany bej Karakrak (Lenoir vel Ludwik Zwierkowski), psychicznie wracał do normy po aresztowaniu przez Rosjan, Wincenty Rawski. Tu szukał schronienia nawet agent główny, Czaykowski, podczas wizyty następcy tronu rosyjskiego, wielkiego księcia Konstantego, kiedy przebywanie w Stambule nie wydawało się całkiem bezpieczne. W swych wspomnieniach na temat pracy Agencji Czaykowski napisał: „Mieszkanie było w Adamkiój, osadzie polskiej u podnóża Allem Dahu, o trzy mile od Bosforu. „Polowanie, pogadanki, kuchnia polska, ćwik i drużbart *, przenosiły i myślą, i sercem na ziemię ojczystą, tylko nie było polskich narad — każdy odbierał rozkaz i instrukcję i jechał gdzie mu kazano bez spostrzeżeń, bez uwag". Adampol pełnił też rolę miejscowości rekreacyjnej dla pracowników zaprzyjaźnionych ambasad, którzy przyjeżdżali tu na polowania i odpoczynek. Goszczeni byli po staropolsku. Z pewnością podczas tych pobytów Czaykowski omówił nie jedną sprawę. Toteż dbał o jak najlepsze warunki pobytu we wsi. Goście zatrzymywali się w domu, stanowiącym własność administracji Adampola, najokazalszym we wsi, zwanym też dworem. Było w nim sześć pokoi, kuchnia, spiżarnia i mała izdebka na mieszkanie dla „parobka" administracji. „Z powodu częstych odwiedzin, jakie osada odbiera od poselstwa francuskiego, Anglików, i od Turków — donosił Czaykowski Władzy — musiałem chcąc dom utrzymać jako tako, pozwolić, aby Jan Gutowski, dawny osadnik z żoną Polką, był przyjęty do utrzymania porządku, by tam nie tylko odwiedzający, ale nawet agenci księcia Pana mogli przebywać po ludzku przynajmniej, jeśli nie wymyślnie". Kiedy indziej w raporcie ze Stambułu: * - ćwik, drużbart — popularne w Polsce w II połowie XVIII wieku gry w karty. 76 „Za parę dni jedziemy tam z p. p. Hohendorfami, potem zaś mam jechać z p. Longworth, który mi oświadczył, że chce widzieć osadę, aby o niej zdać raport p. Canning. Są to przejażdżki od których się usunąć niepodobna, a narażają one Agencję na wydatki". Osiem lat później: „Lord Dudley Stuart dzisiaj opuszcza Stambuł i udaje się do Londynu, był na kolonii i zdaje się być zadowolony z tej kolonizacji i admirował dzieło księcia Pana. Przyjęliśmy go tak jak nasza możliwość nam pozwoliła". Działalność polityczna wymaga sporych środków finansowych. Czaykowski zawsze miał ich za mało. Zachował się akt dzierżawny, którym agent główny dzierżawą ziemi w Adampolu wynagrodzić miał Józefa Dąbrowskiego za niebezpieczną misję na Kaukaz, podjętą wraz z Gordonem. Ogromnie ważną funkcją polityczną wsi było stwarzanie pretekstu do konsularnej opieki Francji nad działającymi w Turcji polskimi agentami. Ale czy tylko oni z tego korzystali? W jednym z raportów (6 lipca 1845) do Władzy jest podany dokładny rysopis i prośba o załatwienie we Francji paszportu „francuskiego, wołoskiego, lub szwajcarskiego, za co wpłynąć ma na osadę franków tysiąc", niezłej sumy. Niestety, nie wiadomo jakim celom służyć miał potrzebny paszport. Po finale Wiosny Ludów ambasador Francji wydał szereg paszportów dla ewentualnych, przyszłych mieszkańców wsi. Korzystali z nich nie tylko pragnący pozostać w Adampolu. J. Grabowiecki w swych wspomnieniach opisuje perypetie emigrantów opuszczających Turcję. Wraz ze swymi kolegami zdążali na Maltę, ale... „Gubernator Malty nie był wcale zawiadomiony o naszym przybyciu i przeznaczeniu, dopiero kiedy p. Zamoyski skomunikował się z Anglikami, wytłumaczył im nasze położenie i wyrobił, że ci, którzy mają jakie paszporta, mogą wylądować. W tej kategorii było nas tylko piętnastu, paszporta mieliśmy te, które ambasador francuski wydał dla tych, którzy podali się byli osiąść na kolonii należącej do księcia Czartoryskiego [...]. Na morzu p. Bystrzonowski dał myśl p. Zamoyskiemu, że można by skorzystać z tych paszportów, które ma u siebie, na co przystał chętnie i rozdał takowe najwięcej pomiędzy dawnych emigrantów, chociaż te paszporta nie były dla nich, ale zawsze były użyteczne, bo legitymacji Anglicy nie wymagali". Oczywiście, o istnieniu wsi i właściwym charakterze jej działalności wiedziały ambasady Rosji i Austrii. Życiem w Adampolu interesowali się przede wszystkim ludzie cara Mikołaja I. W raportach 77 Czaykowskiego sporo tego śladów. 26 lipca 1846 roku donosił Władzy: „Jak tylko p. Ustinow zaczął zarządzać Misją Moskiewską, natychmiast konsulat moskiewski, pod pozorem szukania jakiegoś Żyda, wysłał swoich szpiegów na osadę, szczęściem, że ci nas tam zastali i nie mogli o mc rozpytywać, ani o niczym się dowiedzieć. To jednak dowodzi, że system szpiegowania i prześladowania nas już jest w programie nowego reprezentanta Moskwy". Ale nie tylko dla Rosjan stanowił Adampol „sól w oku". Niepokoił także Habsburgów. „P. Sturmer zaczyna atakować i szpiegować osadę za pośrednictwem przybyłego z Rzymu biskupa Maro, mówiąc, że to jest zakład polityczny" — informował Czaykowski księcia. Agent główny podejmował wiele starań, aby stwarzać pozory, że wieś jest tylko przedsięwzięciem religijnym. Toteż ucieszyło go, że wybitny artysta Franciszek Liszt po wizycie w Adampolu mówił o wsi ambasadorowi Austrii Sturmerowi jako o „zakładzie cechy dobroczynności i katolicyzmu". Wrażenie takie udało się Czaykowskiemu stworzyć dzięki więzom z lazarystami. W 1848 ambasada rosyjska przystąpiła na polecenie samego cara do generalnego ataku przeciwko Czaykowskiemu. Bronił on się różnymi sposobami m. in. twierdząc, że jest głową kolonu emigrantów, którzy mają protekcję obcą. Następca Ustmowa, ambasador Titow w instrukcji dla księcia Handżery'ego, do którego należały w imieniu ambasady kontakty z Ministerstwem Spraw Zagranicznych Wysokiej Porty — podważa ten punkt obrony agenta. „Istnienie tej kolonii stanowi samo w sobie dowód zasad umiarkowania i delikatności, które kierują polityką Imperatora. Jego Cesarska Mość potrafiła odróżnić uczucia ludzkie, które na początku założenia tej kolonu zapewniły jej prawa protekcji, która mogła być tylko i wyłącznie nieoficjalną. Jego Cesarska Mość potrafiła ocenić rozporządzenia, które Porta zadecydowała uwzględniając cichą protekcję i kto wie, czy nawet me pewien stopień przychylności. Ale z drugiej strony gabinet cesarski nie ignoruje, że powstała na tej kolonii cała siatka machinacji snuta od kilku już lat, manifestująca systematyczną nienawiść do wszystkiego co rosyjskie na Kaukazie, w prowincjach otomańskich, a przede wszystkim u ujścia Dunaju, a nawet na południu Rosji i na Uralu. Spiski knute przez ludzi, którzy nadużywają gościnności i schronienia im przyznanego. Czy Porta będzie mogła twierdzić, że nic o tym nie wie i nie posiada na to dowodów?" Mimo tak jednoznacznie sformułowanej opinii Rosjanie nie odważyli się żądać likwidacji Adampola. Bali się negatywnych skutków takiego posunięcia na arenie międzynarodowej. W 1850 roku wystarczyło im usunięcie się Czaykowskiego. Nowym szefem 78 Agencji Wschodniej został hrabia Władysław Kościelski. Miał on początkowo bardzo ambitne plany zaktywizowania gospodarki Adampola. Do tego stopnia, aby nie tylko wieś nie korzystała z wszelkich dotaq'i, ale także była w stanie utrzymać całą Agenqę Wschodnią. Z planów tych nic nie wyszło, na dodatek nowy agent główny wszedł w konflikt ze starym na tle prawa do decydowania o wykorzystaniu dotacji otrzymanych od rządu tureckiego, które wpływały ciągle na ręce Czaykowskiego. Zrezygnowany Kościelski wycofał się z działalności politycznej na rzecz Hotelu Lambert. 4 kwietnia 1852 wysłał ostatni raport i niedługo potem wyjechał do Paryża. Agencja Wschodnia przestała istnieć. Likwidaq'a Agencji nie oznaczała ustania polskiej działalności politycznej nad Bosforem. Nadal rozwijał się Adampol, który teraz stał się instytucjonalnym oparciem dla polityki Hotelu Lambert w Imperium Osmańskim. Dotychczas każdorazowy agent główny pełnił równocześnie funkcję dyrektora wsi. Po wyjeździe Kościelskiego Czartoryski mianował Antoniego Wieruskiego dyrektorem Adampola, poszerzając zakres jego obowiązków. Do obowiązków dyrektora należało od teraz — poza dbaniem o rozwój wsi — koordynowanie działalności politycznej nad Bosforem. W sumie pełnił on funkcję agenta głównego. Wieruski to znakomity administrator Adampola. Pod jego rządami wieś zaczęła się szybko rozwijać. Funkcja polityczna wyraźnie go przerastała, ponadto, zajęty pomnażaniem dobytku wsi nie miał czasu na uprawianie polityki. Czartoryski oczywiście to zrozumiał i w styczniu 1853 roku dyrektorem wsi mianował lekarza Stanisława Drozdowskiego, zachowując dla Wieruskiego wszystkie kompetencje odnośnie Adampola. Wybuchła wojna krymska. Do Stambułu zjechały setki Polaków chcących walczyć z Rosjanami. Wszyscy raczej myśleli o odbudowie Polski, co oznaczało kres Adampola. Wieruski oddelegowany został do armii tureckiej. Wizja wojny z Rosjanami ożywiła garstkę mieszkańców wsi. „Z osiedla Adampol przyjechało kilku myśliwych chcących wstąpić do kozackiego pułku — pisał we wspomnieniach jego dowódca, pasza Meh-med Sadyk. — Wszyscy inni mieszkańcy też byli skłonni zrobić to samo, ale nie chciałem pozbawiać kolonu jej żywicieli, ażeby mogła służyć za schronienie nie tylko dla Polaków przybywających do Stambułu, ale i dla przyszłych rannych, ponieważ zostaliby oni poza wojskiem i mieliby gdzie schronić głowy i odpocząć". Wojna odsunęła na dalszy plan sprawę Adampola jak i Agencji Wschodniej. Wszyscy oczekiwali chwili, kiedy polska dywizja gen. 79 Zamoyskiego w pogoni za uciekającym wrogiem wraz z armią osmańską wkroczy na ziemie polskie. Stało się inaczej. Możliwość odzyskania niepodległości została odsunięta. Spowodowało to, iż utrzymanie Adampola stało się konieczne. Do wsi napływali nowi osadnicy. Znów zaistniała potrzeba prowadzenia nad Bosforem politycznej batalii przeciwko Rosji. Z tej to przyczyny w 1858 roku książę Czartoryski reaktywował działalność Agencji Wschodniej, a na jej szefa mianował pułkownika Władysława Jordana. Placówka Jordana nie odgrywała już tak wielkiej roli jak za Czaykowskiego. Po śmierci Adama Jerzego Czartoryskiego (1861) systematycznie upadało znaczenie Hotelu Lambert. Nadal jednak monarchistyczne skrzydło polskiej emigracji wiązało nadzieje z Turcją i starało się mieć nad Bosforem swoich przestawicieli. Wiadomości o styczniowym zrywie powstańczym w Polsce znajdują w Adampolu silne odbicie. „W pamiętnym 1863 roku na wieść o powstaniu w Polsce — pisał Ziółkowski — zawrzała krew we wszystkich dawniejszych legionach, lecz trudności przeprawy do Polski dozwoliły zaledwie kilku ochotnikom dotrzeć do Rumunii i tam przyłączyć się do wyprawy tulczańskiej. Z pisemnych zaświadczeń, jakie ochotnicy (adampolanie) otrzymali za udział w powstaniu, zachowało się w Adampolu tylko jedno, mające tekst następujący: „Szeregowy Szczepan Klon — należał do wyprawy tulczańskiej — był w bitwie pod Kostengalia, dnia 16 lipca przestawiony do podoficera. Anadol 6 sierpień 1863 r. Z. Miłkowski, pułkownik." Pierwszy dziejopisarz Adampola, Ziółkowski, podkreśla, że powstanie to miało zbawczy wpływ na polskość we wsi. Starsi legioniści zwykli mawiać do młodszego pokolenia: „Ruch 1863 r. doniósł światu, że Polska nie umarła, że żyje w narodzie. Jeżeli my, starzy, nie dożyjemy jej zmartwychwstania, wy młodzi z pewnością doczekacie się tego szczęścia. Miejcie silną wiarę, a Bóg dopomoże." W okresie Powstania Styczniowego działający w Stambule ówczesny główny agent dyplomatyczny Hotelu Lambert pułkownik Zygmunt Jordan (brat Władysława) wezwany został przez Rząd Narodowy do służby wojskowej, a na jego miejsce mianowano lekarza Tadeusza Okszę-Orzechowskiego i podporządkowano tę placówkę bezpośrednio rządowi w Warszawie. Po upadku Powstania Agencja Wschodnia praktycznie przestała istnieć. Hotel Lambert wycofał się z uczestniczenia w po- 80 litycznych rozgrywkach nad Bosforem. Oksza-Orzechowski pozostał jednak w Turcji na życzenie władz tureckich, które korzystały z jego wpływów i umiejętności dyplomatycznych. Jego działalność uznać można za namiastkę polskiej agencji. Pozostał także Adampol. Nadal niepokoił on funkcjonariuszy ambasady rosyjskiej w Stambule. Dwa lata po Powstaniu Styczniowym przewrażliwieni agenci cara Aleksandra II dowiedzieli się, że Polacy zamieszkali w Adampolu organizują się i uzbrajają w celu ... wyruszenia na wojnę przeciw Rosji i Austrii. „Zaniepokojona temi pewnemi wiadomościami [ambasada] — donosił znad Bosforu korespondent Dziennika Poznańskiego — udała się do władz tureckich, nalegając, aby co prędzej rozproszono ów oddział. Turcy jak zwykle grzeczni i gościnni, a niezmiernie zdziwieni, tem bardziej, że nic o tem nie słyszeU, posyłają na żądanie jakiegoś pułkownika z nakazem przekonania się, czy zbiorowisko, o którem doniesiono, istnieje w rzeczy samej. Pułkownik idzie tedy z wojskiem, obsadza Czyflik i bierze w niewolę oddział złożony z siedmiu ludzi, uzbrojony aż w dwie dubeltówki i jedną pojedynkę i przywozi do Stambułu. Dano tym ludziom pomieszkanie, karmiono wybornie nie żałując jedzenia, gdyż Turcy są przekonani, że Franki tj. Europejczycy, niezmiernie wiele pokarmu potrzebują. Do towarzystwa zresztą przeznaczono im kilku oficerów ze swojego wojska, którzy w chwilach wolnych bawili ich śpiewami, by im się nie nudziło". Ta zabawna historyjka dała podobno Turkom „niemało wątku do żartów". Wzmocniona nowymi uchodźcami po Powstaniu Styczniowym emigracja polityczna zaczęła poszukiwać nowych form działania. Tracił swe wpływy Hotel Lambert Czartoryskich, zyskiwali demokraci. W 1866 roku podjęto w Paryżu próbę utworzenia ogólnoświatowego Zjednoczenia Emigracji Polskiej. Komitet Zjednoczenia liczył bardzo na Polaków z ówczesnego Konstantynopola, ale byli oni tak skłóceni, że inicjatorom powołania gminy nie udało się nawiązać konktaktu. Powstała natomiast we wrześniu 1866 roku Gmina Adampolska, która liczyła 88 członków, większość męskich mieszkańców wsi. Jej sekretarzem został Franciszek Smu-głas-Smugajło, skarbnikiem — Stanisław Drozdowski. Z okazji Nowego Roku 1866 Adampolska Gmina wystosowała do rodaków w Stambule apel o zaniechanie wszelkich sporów i wzajemnych niechęci oraz skupienie się wokół programu Zjednoczenia. Odezwa była przedmiotem debaty podczas posiedzenia Komitetu Zjednoczenia w Paryżu w dniu 21 stycznia 1867 roku, została wydrukowana w Niepodległości oraz powielona w nakładzie 100 egzemplarzy. 81 Stambulska Gmina Zjednoczenia powstała dopiero 19 maja 1867 roku. Właściwie tylko formalnie, gdyż część emigrantów utworzyła gminę konkurencyjną. W rezultacie o jakiejkolwiek pracy, nawet o zebraniu się Rady Gminy nie było mowy. W początkach 1868 roku podjęto próbę zjednoczenia aktywnej Gminy Adampolskiej ze Stambulską we wspólną Komisję Polityczną Wygnańców na Wschodzie, na czele której miał stanąć były dyktator Powstania Styczniowego, Marian Langiewicz. Żywot komisji był jednak krótki. Zjednoczenie Emigracji Polskiej stanowiło epizod w dziejach polskiego uchodźstwa. Również w historii Adampola. Zastanawiam się, czy przynależność do Zjednoczenia nie była li tylko formalna. Jej efektem są jedynie raporty podpisywane najczęściej przez Smugajłę. W księgach wpływów Zjednoczenia brak jest nawet wpłat z Adampola z tytułu składek członkowskich. Być może dlatego, że skarbnikiem był... Drozdowski, o którym sporo w rodziale „Warcholskie gniazdo"... W zamyśle Michała Czaykowskiego powstałe w oparciu o Ada-mpol „Legiony" w sojuszu z Osmanami walczyć miały o wolność Polski. Raz rozważano ewentualność wykorzystania tej wsi jako oparcia do innego sojuszu. W 1869 roku przybył do Stambułu „z bardzo licznym orszakiem" służący u Garibaldiego polski oficer Karol Borzysławski z opracowanym, podobno w polskiej szkole wojskowej w Cuneo, planem „wzburzenia ludności chrześcijańskiej w Turcji i postawienie przez Garibaldiego nowego, swobodnego i niepodległego państwa, które by odbudowało Polskę". Równocześnie Oksza-Orzechowski — podaje Czaykowski — propagował dezerq'ę z oddziałów Sadyka i „zbierania rekrutów w osadzie polskiej Adamkioj, gdzie się uczą musztry pod dyrekq'ą Brunona Lisikiewicza". Rząd turecki zaś „miał posłuchy zamiaru [...] wylądowania Garibaldiego na ziemi tureckiej". Do akcji wkroczył pasza Mehmed Sadyk. „Nie robiąc żadnego hałasu starałem się widzieć pułkownika Borzys-ławskiego i słowami prawdy przekonałem go o całej niedorzeczności i nieuczciwości podobnych zamiarów. Zniknął on z Konstantynopola i z Turcji z całym zwierzyńcem i już o nim więcej nie słyszałem". Z roku na rok malała pozycja polskiej emigraqi nad Bosforem. Rok 1881 jest kresem istnienia zorganizowanej, polskiej działalności politycznej w Imperium Osmańskim. Podpisanie traktatu londyńskiego 13 marca oznacza zwiększenie wpływów rosyjskich. Rosja wymogła rozwiązanie prowadzonego przez Orzechowskiego Biura Korespodencyjnego i wydalenie niewygodnych jej osób. Umi-era protektor Polaków, pasza Ali. Orzechowski wyjeżdża do 82 Paryża. Pozostał jednak Adampol, żywe świadectwo niedawnego aktywnego uczestnictwa Polaków w politycznych rozgrywkach nad Bosforem. Wieś przestała wprawdzie pełnić formalnie rolę politycznego instrumentu emigraqi w walce z Rosją, ale ma nadal ważne znaczenie polityczne. Legenda Adampola zobowiązywała mieszkańców wsi oraz jej opiekunów i przyjaciół rezydujących nad Bosforem. W Adampolu najczęściej odbywały się uroczystości patriotyczne z okazji obchodów rocznic 3 Maja i 29 Listopada, na które przybywali również Polacy zamieszkali w Stambule. Najczęściej były to, licząc drogę, dwu-trzydniowe wycieczki do Adampola. Plan obchodów 54. rocznicy wybuchu Powstania Listopadowego przewidywał 1 grudnia odjazd chętnych ze Stambułu do miasteczka Beykoz lub Anadolu Hisari, gdzie na przybyłych czekały powozy lub konie. Zwolennicy pieszych wędrówek mogli towarzyszyć jadącym konno. W planie następnego dnia przewidywano: do południa „nabożeństwo żałobne" i procesję na cmentarz, o trzeciej — zgromadzenie w sali Rady Gminnej i poświęcenie jej ksiąg, potem procesja do kościoła, w trakcie nabożeństwa „przemowa", po nim powrót „procesjonalny" do lokalu Rady. Wieczorem kolacja oraz, oczywiście, zabawa. Odjazd do Konstantynopola — tak powszechnie wtedy Stambuł nazywano — miał nastąpić 3 grudnia po śniadaniu. Z takich weekendowych — patriotycznych wycieczek korzystała z reguły garstka stambulskich Polaków. Po jednej z nich, Eugeniusz Jordan donosił księciu Władysławowi: „Wybraliśmy się tam w kilka osób by rocznicę 3 Maja tam świecić i mieć sposobność przypomnienia kolonistom, że są Polakami. Uroczystość odbywała się skromnie, ale nie przeszła bez wrażenia na nas i na kolonistów. Pan Rotter[-Eger] miał do nich przemowę, w której im wytłumaczył znaczenie Konstytucji i powody upadku Polski. Słuchali wszyscy z uwagą i rozrzewnieniem. Szczególnie starsi, którzy ojczyznę pamiętają." Nie tylko z okazji powyższych rocznic odbywały się we wsi patrioryczne spotkania. „Dnia 15 kwietnia mamy dać [w Adampolu] koncert prawdziwie narodowy, nader urozmaicony" — pisał księciu Rotter-Eger. Dochód z tej imprezy zamierzano przeznaczyć na budowę szkoły i kościoła. Adampol „dezerq'ą rosyjską" nie „wyrósł w legiony", ale wiadomości o podobnych imprezach przekraczały granice Turcji. W ten sposób Adampol pracował na rzecz konsolidaq'i skłóconej emigracji polskiej i krzewił patriotyzm. Zdaniem historyków emi- 83 gracja polska w Turcji w I połowie XIX wieku „przyczyniła się nie tylko do podsycania żywotności sprawy polskiej na forum międzynarodowym, ale oddziaływała krzepiąco także na kraj, zwłaszcza na Gahcję". Po 1871 roku cała emigracja polska w Turcji to osada Adampol, a właściwie — przekraczająca granice państw — legenda wsi. OSADNICZE ŻYCIORYSY Przez Adampol przewinęło się ponad 250 osadników, których nazwiska znajdują się w różnych źródłach archiwalnych. Zachowane w Bibliotece Czartoryskich dokumenty potwierdzają, że dochodzące na Zachód wiadomości o Polakach „przedawanych" przez Czerkiesów do Turcji, czy Persji, wcale nie są zmyślone. Życiorysy pierwszych osadników znane są dzięki Czaykowskie-mu, który spisał je dla księcia Czartoryskiego. Były one zapewne argumentem uzasadniającym celowość nie tylko utworzenia Ada-mpola, ale także konieczność regularnego łożenia sporych wydatków finansowych na jego rozwój. Najwięcej wiadomości na ten temat znajduje się w załączniku nr 64 do raportu agenta głównego do Władzy z dnia 6 czerwca 1845 roku. Czaykowski zaznaczył, aby nie publikować go drukiem ani przez księcia, ani superiora lazarystów ks. Etienne. Najprawdopodobniej z tej przyczyny, że nic tak dobitnie nie mówiło o politycznym charakterze wsi, jak te krótkie życiorysy. Dwóch z nich: Kazimierza Probolę i Ignacego Kowalińskiego miałem okazję już przedstawić. Podobnie układały się popowstaniowe losy większości pozostałych osadników. Spośród tych 24 osadników jedynie dwóch nie brało udziału w Powstaniu Listopadowym. Większość z nich — podobnie jak Probola — karnie wcielona do armii rosyjskiej, dotarła do Adampola poprzez Kaukaz i niewolę czerkieską. Wielu kolegów Proboli miało jeszcze bardziej dramatyczne przejścia. Najbardziej tragiczną drogę do Adampola przeszedł Franciszek Serafimowicz, wywodzący się z biednej, ale starej szlachty litewskiej. Brał udział w wojnie narodowej 1832 roku w 19. Pułku Piechoty Liniowej. Prusacy przekazali go Rosji; został tam wcielony do marynarki i wysłany do garnizonu w Bessarabii. Tu prześladowano go do tego stopnia, że w ciągu jednego tylko miesiąca otrzymał — jak informował Czaykowski — 2500 batów. Od tego bicia dostał pomieszania zmysłów, przepłynął Dunaj. Po 85 roku włóczęgi po terenach spustoszonych przez dżumę dotarł do Stambułu. Podejmował pracę wiele razy, ale nigdzie nie mógł pozostać dłużej z powodu ataków obłędu, w których krzyczał i błagał Rosjan o łaskę. Po ataku poznawał jednak miejsca gdzie mieszkał, ale przez kilka dni nie wracał między ludzi, tylko włóczył się po lesie. Szczęśliwie spotkał go jeden z agentów JKMości i tym sposobem trafił do kolonii. W Adampolu, według zapewnień Czaykowskiego, wracał do zdrowia i zaliczał się do najbardziej pracowitych kolonistów; umiał czytać i pisać, co w tym czasie wśród osadników adampol-skich było zjawiskiem bardzo rzadkim. Dla głównego agenta ważną informację stanowił fakt, że Serafimowicz spokrewniony był z rodziną Chreptowiczów mającą wpływy u Rosjan. Przez prawdziwe piekło przeszedł także chłop z Janowa (Lubelskie), Wojciech Bielak. W czasie powstania służył w 3. Pułku Strzelców Pieszych, wpadł w ręce Rosjan i wysłany został na Kaukaz. W czasie jednej z potyczek ranny i wzięty do niewoli przez Czerkiesów, stał się dla nich tanią siłą roboczą. Pracował w ciągu dnia, zaś w nocy — aby nie mógł uciec — przywiązywano go za szyję łańcuchem do pnia. Po dwóch latach Czerkiesi wymienili go za jeńców czerkieskich. Wrócił do służby rosyjskiej, ale głód i chłosta zmusiły go do ucieczki. Uciekł do Czerkiesów z bronią w ręku i z tego powodu traktowany był lepiej. Nie przeszkodziło im to jednak w nieznanych okolicznościach ... sprzedać jeńca Kurdom. Sześć razy zmieniał właściciela. Wszędzie źle traktowany, wszędzie siłą zmuszany do przyjęcia islamu. W końcu trafił do Rumelii i został wykupiony przez lazarystów w Rodosto. Inną drogą trafił do Adampola, urodzony w Kijowskiem, Iwan Lewczenko, syn rosyjskiego podoficera. Wykształcenie zdobył w szkole dla dzieci oficerów. Wysłano go na Kaukaz i wcielono jako podoficera do pułku w Jekaterinosławiu. Kiedy wybuchła wojna polsko-rosyjska, głosy o możliwej insurekcji na Ukrainie dotarły do Wozniesieńska, gdzie Lewczenko się akuratnie znajdował. Porzucił więc swój pułk, aby połączyć się z powstańcami. Armii powstańczej nie odszukał, więc udał się do Galicji, a stąd do Triestu, gdzie najął się jako marynarz na statku handlowym, należącym do Wenecji. Gdy dowiedział się — jak pisze Czaykow-ski — o polskiej wsi w Turcji, opuścił marynarkę, aby osiąść w Adampolu. Porzucił prawosławie dla katolicyzmu. Michał Marczak z Sandomierskiego — syn geometry, matka — mieszczanka. Podczas Powstania wstąpił jako ochotnik do Batalionu Celnych Strzelców Sandomierskich hrabiego J. Małachowskiego. Wydany Rosji przez Austriaków, został wcielony do wojsk na Kaukazie. Dostał się do niewoli czerkieskich Abazyj- 86 czyków, którzy przyprowadzili go do Synopy na tureckim wybrzeżu Morza Czarnego, gdzie kupił Polaka bogaty właściciel. Oceniając jego dobre prowadzenie dał mu wolność i małą sumę pieniędzy na urządzenie się w przyszłości. Na nieszczęście Marczakowi pieniądze skradziono i bez środków do życia trafił do Adampola. Wojciech Urbański z Płockiego, w 1828 roku wstąpił do wojska Królestwa Polskiego. Służył w artylerii. Brał udział w powstaniu, po klęsce Prusy przekazały go Rosjanom z „rekomendacją", iż jest to człowiek niebezpieczny. Z powodu takiej opinii traktowany był w sposób szczególnie barbarzyński. Otrzymał 1000 (?) batów więcej niż inni i skierowany został na Kaukaz. Tu z 30 Polakami i tyloma Rosjanami przygotowywał bunt, ale zostali zdradzeni i uciekli w stronę granicy perskiej. Stamtąd kierowali się w stronę Arabii. W czasie drogi złapali ich Kurdowie. Wielu z nich zostało zmuszonych do przyjęcia islamu. Urbański — po wielu perypetiach — uciekł do Trabzonu, gdzie dostał się w ręce konsula rosyjskiego. Groziło mu wysłanie w głąb Rosji. Lokalne władze tureckie zwróciły się do konsula francuskiego z prośbą o przyznanie protekcji nieszczęśnikowi, ale przedstawiciel Francji nie chciał się w tę sprawę angażować. W tej sytuacji kilku muzułmanów wdarło się do więzienia, rozbili kajdany Urbańskiego i za własne pieniądze wysłali do Stambułu. W stolicy Porty Polak wstąpił na służbę u Wereszczyńskiego. Pracował u niego aż do jego śmierci w 1843 roku. Józef, z zawodu kowal, nazwany początkowo Kowalem, później Kowalskim, syn malarza z Kaliskiego, w 1830 roku wstąpił do 14 Pułku Piechoty Liniowej. Po wojnie wysłany przez Rosjan do pułku stacjonującego w Izmaiłow, skąd udało mu się uciec. Złapany został na terenie Prus i przekazany Rosji. Po 13 miesiącach ciężkiego więzienia otrzymał 500 batów i wysłano go na Kaukaz. Dostał się w ręce Abchazów, uciekł od nich do Azji Mniejszej, ale zatrzymali go Kurdowie. Grozili mu śmiercią w razie nieprzyjęcia islamu. Uratował go atak innego szczepu kurdyjskiego, przeprowadzony w ramach jakichś plemiennych rozrachunków. Uwolniony udał się do Persji. Przez sześć lat pracował u pewnego kupca, Ormianina. Z nim przybył do Stambułu. Biografia Jakuba Kędzierskiego z Krakowskiego jest także typowa dla „kaukaskiej" drogi do Adampola. Były żołnierz I Pułku Ułanów, wcielony do korpusu kaukaskiego, także dostał się do niewoli czerkieskiej i został później sprzedany Kurdom. Także grożono mu śmiercią, jeśli nie przejdzie na islam. Uciekł więc do Persji, ale przybył w momencie, kiedy Polaków znajdujących się w tym kraju wydawano Rosjanom; udał się więc do Azji Mniej- 87 szej. Przybył do Synopy, kiedy z kolei sułtan Mahmud postanowił spełnić zadanie Mikołaja I i uczynić to samo, co Persja. Ponad setce Polaków, wśród których znajdował się Kędzierski, groził powrót w rosyjskie ręce. Przeszkodzić temu postanowił miejscowy pasza, „stary muzułmanin, który w Polakach dostrzegał dawnych przyjaciół Porty", wydał wszystkim tureckie teskiere (paszporty) i stwierdził, że są muzułmanami. Tym samym, na mocy tychże układów, nie podlegali ekstradycji. Moskwie wydano tylko dwóch Rosjan z pochodzenia, na dodatek pijaków i złodziei. Ale Kędzierski nie znał zamiarów paszy i uciekł wcześniej. Jako uciekinier podejmuje pracę u paszy Izid Mehmeda, gdzie pozostawał wiele lat jako niewolnik. Po odzyskaniu wolności osiadł na kolonii. Grzegorz Szatkowski z Płockiego, z drobnej szlachty, służył w Pułku Ułanów. Wcielony został do floty rosyjskiej, stacjonującej w Pireusie, w Grecji. Otrzymał "wiele setek batów", więc uciekł przy nadarzającej się okazji. 6 lat służył w greckim wojsku w kawalerii. Po dymisji przybył do Stambułu i osiadł w Adam-polu. Wojciech Pietras (nazywany później Pietraszewskim) z Mazowsza służył w 20 Pułku Piechoty Liniowej. Wysłany przez Rosjan na Kaukaz, dostał się do niewoli czerkieskiej; sprzedany Kurdom, przez 7 lat pozostawał wśród nich jako niewolnik. Szczęśliwie udaje mu się uciec do Stambułu. Jego rodak z Mazowsza, Józef Myśliwiec, chłop z pochodzenia, służył w 5 Pułku Strzelców Pieszych Dzieci Warszawskich. Z więzienia na Woli trafił na Kaukaz, potem niewola czerkieska, sprzedaż pewnemu Turkowi, który go uwolnił po 7 latach dobrego traktowania. Wincenty Nowak, urodzony w Krakowskiem, podczas powstania służył w 1. Pułku Jazdy Krakowskiej pod dowództwem majora L. Bystrzonowskiego. Podobnie jak Kowaliński, przekazany został przez Austriaków Rosjanom, którzy wcielili go do batalionu kaukaskiego i wysłali do Tyflisu. Nie mogąc znieść częstych kar chłosty, zdezerterował. Przez Persję dotarł do Diyarbakiru. Nie miał jednak paszportu i przez tamtejszego beja został uznany niewolnikiem. Bej przekazał Nowaka jednemu z właścicieli; ten, nie mogąc nakłonić "giaura" do przyjęcia islamu, sprzedał go innemu, z którym przybył do Stambułu. Widocznie ów właściciel był człowiekiem wspaniałomyślnym, gdyż tu „agent księcia nie miał żadnych trudności z uzyskaniem wolności dla nieszczęsnego Polaka w zamian za mały podarunek". W rezultacie znalazł się w „schronieniu". O wiele bardziej urozmaicony życiorys miał Jan Sadowski, pochodzący z drobnej szlachty z Mazowsza. Służył w 20. Pułku 88 Piechoty Liniowej, wcielonej do Korpusu Orenburskiego. Podczas ekspedycji gen. Perowskiego dostał się w ręce Turkmenów, którzy sprzedali go Arabom. Z Aleksandrii przybył do Stambułu. Czay-kowski pisze o nim: „Jego życie i przygody są prawdziwą powieścią. Przeżył wszelką nędzę, narażony był na wszystkie możliwe niebezpieczeństwa. Wielki podróżnik Abdulkasem nie przejechał więcej krajów niż nieszczęśliwy Jan, zanim dotarł na kolonię". Ale w sprawozdaniu żadnych konkretów Czaykowski nie przytacza. Tak jak książę, i my musimy wierzyć agentowi na słowo. Iwan Stojan to przedstawiciel innej, mniej licznej w Adampolu grupy osadników — był Kozakiem, których niedoszły kozacki ataman Czayka — tak hołubił. Przebywał on w Turcji już od 1810 roku. Przybył na kolonię —jak zapewniał księcia Czaykowski — z powodu sympatii do Polaków. Porzucił oczywiście prawosławie na rzecz katolicyzmu. Podobną przeszłość miał Iwan Prosenko. Opuścił Rosję jako dziecko wraz z rodzicami. Wiele przeżył w Bułgarii. Także przyjął katolicyzm. Tomasz Borysewicz, mieszczanin z Grodna, „był w 1830 roku pierwszym, który wziął broń przeciwko wrogowi". Został ranny, uwięziony i wysłany do Orentmrga, później na Kaukaz. Los początkowo okazał się dlań łaskawy. Sprzedany przez Ozerkiesów do Persji, wcielony został do... orkiestry szacha. Nie mogło mu być źle na dworze, ale obawiając się, że zostanie wydany Rosjanom, uciekł do Diyarbakiru; złapany przez Kurdów, pozostał w niewoli aż do 1844 roku. Z Erzurum, bez środków do życia, przybył do Stambułu. Jan Bieńkowski z Pułtuska, już w 1818 roku wstąpił do 7. Pułku Piechoty Liniowej; ciężko ranny w czasie powstania, wysłany został później do Tuły, a stamtąd do Tyflisu, następnie przeszedł do Turcji, gdzie trzy lata służył u nieznanego z imienia tureckiego paszy, który uwolnił go i wysłał do Serbii. Tu Bieńkowski został służącym księcia Miłosza ale po jego abdykacji — złapany przez Waszczenkę, konsula rosyjskiego i wysłany do Bukaresztu z zamiarem wyekspediowania do Rosji. Za „mnóstwo pieniędzy" (force dargent) Turek bej Ismail wykupił go i wysłał do Rumelii. Po śmierci beja stary żołnierz osiadł w Adampolu. Szlachcic Stanisław Perczyński z Płockiego otrzymał staranne wykształcenie. Jako ochotnik wstąpił do 5. Pułku Piechoty Liniowej. Przez Austriaków przekazany został Rosjanom, którzy wysłali go na Kaukaz i wcielili do Pułku Strzelców Kabardyjskich. Dostał się w ręce Czerkiesów, który sprzedali go pewnemu kupcowi z Synopy. Znajdował się między tymi, których sułtan Mahmud miał wydać Mikołajowi I. Otrzymał jednak paszport turecki 89 na imię Mahmud Kurd i zamieszkał w Erzurum. Gdy dowiedział się o istnieniu polskiej osady, przybył do Stambułu i osiadł w Ada-mpolu. Stepan Kalinowski, pochodzący z drobnej szlachty z Moszny na Kijowszczyźnie, wraz ze swymi dwoma braćmi brał udział w Powstaniu Listopadowym na Ukrainie. Po klęsce zostali pozbawieni szlachectwa i wraz ze swą ziemią oddani we władanie hrabiemu [może księciu?] Woroncowowi, który ich włączył do swoich licznych poddanych. Stepan wysłany został jako robotnik na Krym (?) skąd po 10 latach pracy uciekł i przybył do Stambułu. Osiadł w Adampolu, ale wkrótce otrzymał pracę w ogrodach sułtańskich, po roku skierowano go do okręgu Silistra jako rządcę ogrodów lokalnego paszy i ważnych bejów. Kalinowski otrzymał skromne wykształcenie, ale był prawosławny. Toteż w kolonii przyjął katolicyzm. Pierwsze pieniądze, jakie otrzymał od sułtana, rozdał między kolonistów, a później także wspomagał ich finansowo. Gaspar Kulawski z Mazowsza służył w 1830 roku w szwadronie kawalerii, później przeszedł do 2. Pułku Mazurów (Czaykow-ski mylnie podaje 2. Pułk Kawalerii Mazowieckiej), przez Prusaków przekazany został Rosji, tu wcielony do marynarki, z kolei wysłany do Pireusu w Grecji. Uciekł i wstąpił do żandarmerii greckiej. W czasie utarczki z rozbójnikami otrzymał postrzał w nogę i jako niezdolny do służby, został zwolniony. Przybył do Stambułu. Rok pracował w Adampolu, ale jego rana odnawiała się, i dla podreperowania zdrowia udał się do Smyrny (Izmiru). Zarezerwowano dla niego pole w Adampolu. Jan Gutowski z Lubelskiego, z 4. Pułku Ułanów, do którego wstąpił już w 1824 roku, jako jeniec rosyjski został wcielony do marynarki i wysłany ku brzegom Kaukazu. Uciekł do Czerkie-sów, którzy sprzedali go Kurdom. Trzy razy zmieniał właściciela, ostatnim razem służył jako majtek na statku handlowym. Bardzo chory przybył do wsi, otrzymał pole, ale nie mógł prowadzić gospodarstwa sam, więc sprzedał chatę i zamieszkał na Perze pracując jako służący. Do Adampola wrócił później do pracy w administracji. Józef Zieliński z Korzenie na Mazowszu jako ochotnik wstąpił do 6. Pułku Piechoty Liniowej, był kilka razy ranny podczas kampanii 1830-1831. Przekazany przez Austriaków Rosjanom, po wielu perypetiach skierowany został na Kaukaz. Uciekł ze swego pułku, ale zatrzymali go Ormianie w Erewaniu. Za ucieczkę skazano go na 2 tysiące batów wymierzanych przez dwa szeregi dwóch batalionów, między którymi przechodzić miał dwa razy. Po tej „ścieżce zdrowia" Zieliński nie mógł utrzymać się na nogach i lekarz wojskowy, kierując się współczuciem, odesłał go do 90 szpitala. Zdarzyło się to na dzień przed wizytą cara w garnizonie. Monarcha zainteresował się Zielińskim, a po uzyskaniu wyjaśnienia, ile dostał batów, skomentował: „To mało, bardzo mało". Jako rekonwalescent Zieliński zdezerterował jeszcze raz, ale ponownie został złapany. Tym razem jeden ze starych Kozaków, który wiedział jak barbarzyńsko traktowano Polaka, wziął go na swego konia, przekroczył rzekę Arat i zostawił na terenie Persji. Podzielił się z nim pieniędzmi i ubraniem. W Persji zaciągnął się do polskiego batalionu przy szachu i brał udział w wojnie przeciwko Heratowi. Kiedy nowy szach zasiadł na tronie i przyrzekł Rosji wydać wszystkich Polaków, Zielińskiego za odwagę odesłano do służby w Urmii. Tu próbowano go siłą nakłonić do przyjęcia islamu, grożąc wbiciem na pal. Zieliński postanowił umrzeć. Szczęśliwie przybył do Urmii bej Ahmed Tefik i „ten sprawiedliwy i cywilizowany muzułmanin" uzyskał wolność dla Zielińskiego i przywiózł go do Stambułu. Szymon Złotucha urodził się w Parchatce niedaleko Puław należących do Czartoryskich. Po upadku powstania został wcielony do Pułku Dragonów Nowogrodzkich, staqonujących w Tyflisie. 20 Polaków z tego pułku, z końmi i bronią, przeszło do Persji, gdzie włączono ich do batalionu polskiego. „Głównym motywem tej ucieczki była próba zmuszenia ich na siłę do przyjęcia schizmy" — pisał Czaykowski. Złotucha, podobnie jak Zieliński walczył przeciwko Heratowi, potem dotarł do Afganistanu, a jeszcze później do Arabii i Egiptu. Przez Aleksandrię (tzn. morzem) przybył do Stambułu. Miał drobne oszczędności, więc udał się do Marsylii, ale wbrew oczekiwaniom nie znalazł tam środków utrzymania i wrócił na wschód, do Bejrutu. Odbył pielgrzymkę do Jerozolimy i bez grosza przy duszy powrócił do Stambułu. Dlatego osiadł w kolonii. Tych 24 znajdowało się na liście mieszkańców Adampola w czerwcu 1845 roku. Na podstawie innych raportów Czaykows-kiego można ustalić, że w pierwszym roku istnienia wsi próbę osadnictwa podjęło co najmniej 18 mężczyzn. Spośród nich połowa nie przeżyła we wsi nawet trzech lat i opuściła ją przed 6 czerwca 1845 roku. Pierwszy pożegnał się z Adampolem Aleksander z Mińska (Czaykowski nie zdążył nawet przyswoić sobie jego nazwiska), którego nie ma już w wykazach z sierpnia 1842 roku. Wiadomo o nim tylko tyle, że był unickiego wyznania. Nieco dłużej przewijało się w raportach imię Wojciecha z Warszawy (Nowickiego), byłego żołnierza 3. Pułku Strzelców Konnych. Przeszedł on niewolę czerkieską i został zmuszony do przyjęcia islamu. Uciekł od swego pana, z którym przyjechał do Stambułu, pozostawiając mu 91 cały swój dobytek. Trzeci, Jan Ślązak z Rawy, walczył w czasie powstania w 2. Pułku Mazurów, dostał się do niewoli rosyjskiej. Wysłany na Kaukaz, z kolei „przedany przez Czerkiesów, dziesięć lat zostawał w niewoli i uciekł po śmierci pana swego". Kiedy i w jakich okolicznościach opuścił wieś, nie wiadomo. O Klemensie Urzędowskim, który uciekł z Adampola w grudniu 1843 roku wiadomo natomiast tylko tyle, że brał udział w wyprawie na Herat. Nazwisko innego osadnika, Mateusza Majewskiego, figurujące 17 kwietnia lo42 roku na liście osadników, po raz ostatni pojawia się w listopadzie następnego roku; Antoni Muller przybyły jesienią 1843 roku wraz z żoną i synkiem, został usunięty ze wsi w kwietniu 1845 roku. Trzej następni, których nazwiska lub tylko imiona wymienia Czaykowski — byli. mieszkańcami Adampola jeszcze krócej. Większość osadników znajdujących się na liście w czerwcu 1845 roku także nie wpisała się na dłużej w historię Adampola. Już z treści cytowanego zestawienia wynika, że dwóch z nich — Kalinowski i Gutowski — we wsi nie mieszkało. Kilka dni po wysłaniu przez Czaykowskiego raportu omówiona lista straciła aktualność. Uciekł z Adampola Jan Bieńkowski, który okazał się pospolitym złodziejem. Kolejna ucieczka z powodu kradzieży nastąpiła rok później (Urbański), a w 1848 roku ucieka przed sprawiedliwością dwóch innych osadników: Nowak oraz Marczak. Marczak został ponownie przyjęty przy końcu 1850 roku i usunięty po kilku latach z powodu "podniesienia siekiery na Piotra Denisa". W 1850 roku ze wsi został usunięty także Kazimierz Probola, osadnik niejednokrotnie oceniany w_ raportach jako pracowity i gospodarny, który założył tu rodzinę. Jego syna, Adama Michała, trzymali do chrztu Czaykowski i Śniadecka. Kilka miesięcy wcześniej, w grudniu 1849 roku, wieś zmniejszyła się o „jednego z najpocześniejszych" — Iwana Lewczenkę, który — przynajmniej tak raportował Czaykowski — zagryziony miał być przez wilki. Jest to pierwsza zanotowana śmiertelna ofiara spośiód osadników. Na temat okoliczności opuszczenia wsi przez pozostałych (a może ich śmierci?) nie udało mi się nic znaleźć. W sumie do 1856 roku dotrwało, spośród mieszkańców z 1845 roku, jedynie czterech: Kowaliński, Szatkowski, Kędzierski i Pietras. Ignacy Kowaliński założył rodzinę. Zmarł w 1879 roku, a jego potomek dożył w Adampolu wojny grecko-tureckiej, w czasie której został zamordowany przez bandytów. Żonaty był także Pietras, zwany po 1850 roku także Pietraszewskim. Musiał być ceniony w Adampolu, bo kilkakrotnie wybierano go wójtem. 92 W 1853 roku zmarła mu żona, a ostatnia o nim wzmianka pochodzi z 1862 roku. W roku tym żył jeszcze również samotny Kędzierski, a najdłużej, bo co najmniej do 1883 roku, także kawaler, Szatkowski. Czaykowski był literatem obdarzonym bujną fantazją i można zatem podejrzewać, że ubarwiał nieco niektóre życiorysy adam-polskich osadników. Nie mam możliwości pełnej weryfikacji sporządzonych przez niego not biograficznych. Pewne jest, że Czer-kiesi nie traktowali zbyt humanitarnie uciekinierów z armii rosyjskiej i wiadomości o tym fakcie zahamowały znacznie ucieczki Polaków. W II połowie lat 40. zmniejszyła się potrzeba utrzymywania Adampola jako miejsca azylu dla Polaków przybywających z niewoli czerkieskiej. Ale wieś pełniła nadal rolę zaplecza dla Agencji Wschodniej i z tej przyczyny jej istnienie dla Hotelu Lambert było sprawą ważną. Kilka prób osadnictwa w Adampolu podjęto w latach 1845-49. Jedynie Paczyński przybyły w październiku 1845 roku pozostał we wsi dłużej. Także z perypetiami. W lipcu 1851 roku uciekł przed sprawiedliwością, a ponieważ obiecał poprawę, miał żonę i syna, a znajdował się w tragicznych warunkach, przyjęty został przez Wieruskiego ponownie, w kwietniu 1852 roku. Nazwisko jego syna, Ludwika, pojawiało się w II połowie XIX wieku, ale musiał albo wieś opuścić, albo umrzeć bezpotomnie. Rola Adampola jako azylu dla polskich uchodźców ożyła po klęsce Wiosny Ludów na Węgrzech, kiedy napłynęły do Turcji setki polskich uchodźców. Spowodowało to, że w latach 1849-1851 przybyło do wsi kilkudziesięciu nowych osadników, ale zaledwie kilku osiedliło się na stałe. Na adampolskim cmentarzu pojawiły się pierwsze mogiły. Najpierw zmarł w grudniu 1850 roku Karol Zarzycki, w lutym 1851 roku — major Franciszek Michałowski, krótko później, w lipcu, Władysław Jeleński. Żadnemu z nich nie miał kto wystawić nagrobka i dziś nie ma śladu po ich mogiłach. O Zarzyckim i majorze Michałowskim nic mi nie wiadomo. Czaykowski nie miał wtedy zwyczaju spisywać biografii nowych osadników. Natomiast Władysław Jeleński wyróżnia się zdecydowanie swą barwnością spośród społeczności adampolskiej. Urodził się w 1821 roku w rodzinie zamożnych ziemian. Prawdopodobnie ukończył liceum w Wilnie. Rozpoczął wprawdzie studia w Doparcie, ale natychmiast włączył się w krąg działalności konspiracyjnej. Władze miejscowe wpadły na trop tej działalności i już w 1837 roku musiał uciekać do Francji. Wstąpił do marynarki handlowej, w której rozpoczął służbę jako prosty majtek. Po kilku latach osiągnął stopień oficerski i zwrócił na siebie uwagę 93 pracami z teorii i praktyki żeglarskiej. Jako francuski marynarz poznał całą Europę, wybrzeże Meksyku, Haiti, Brazylii, Chile i Senegalu. Nie zrezygnował z myśli o udziale w zbrojnym powstaniu w Polsce. 12 stycznia 1846 roku, listem z Plymouth, proponował ks. Czartoryskiemu morską ekspedycję małych statków na Bałtyk w celu zniszczenia statków rosyjskich w Rewalu oraz desantu oddziału powstańczego na wybrzeżu estońskim, który ruszyłby na Litwę. Projekt, jako nazbyt awanturniczy, nie został przez księcia przyjęty. Jeleński udzielał również księciu szczegółowych informacji o sytuacji wewnętrznej na Litwie i Białorusi. Z biogramu, opublikowanego w Polskim Słowniku Biograficznym wynika, że dalsze losy Jeleńskiego, jak też miejsce i data śmierci nie były znane. Z Agencją Wschodnią Jeleński związał się podczas ewakuacji polskich oddziałów po Wiośnie Ludów z Węgier do Turcji. Na jej zlecenie przygotował, przesłany samemu sułtanowi, memoriał o możliwości osadnictwa Polaków w Dobrudży. Nie wiadomo, co skłoniło pełnego fantazji marynarza do podjęcia decyzji osiedlenia się w odciętym od świata, a przez to dalekim od morza, zakątku. Może kobiety? Przywiózł bowiem do wsi dwie Francuzki i dzięki otrzymywanym od rodziców stałym przekazom pieniężnym zaczął rozwijać gospodarstwo na dużą skalę. Ambitne plany Jeleńskiego przerwała nagła śmierć, która wszystkich ogromnie zaskoczyła. Miał bowiem zaledwie 30 lat. Nagły zgon Horwatta sprawił dyrektorowi wsi, Kościelskiemu, sporo kłopotów. Przede wszystkim osadnik — najmując Dalma-tyńczyków do karczowania nieużytków — zadłużył się u nich na sumę 4 tysięcy piastrów. Nadto, „dwie kobiety Horwatta" (brak w raportach bliższego wyjaśnienia odnośnie związków, jakie łączyły je ze zmarłym), stały się w tej sytuacji sprawą delikatną. Sam książę wyraził oburzenie, że dyrektor pozwolił na ich pobyt we wsi. Kościelski musiał je wyekspediować do Francji, co też wymagało funduszy. Na szczęście, przez pewien czas, nadal przychodziły pieniądze od rodziny Jeleńskiego, których starczyło zarówno na spłatę długu po zmarłym, jak i na „wyprawę" oraz koszta podróży „kobiet Horwatta" do Francji. Z „po-Wiosennej" fali osadniczej wywodzi się jeszcze kilku adampolan mieszkających we wsi. Jan Groe — inicjator produkcji cegieł, Franciszek Smoliński, który wprawdzie niczym specjalnym się nie wyróżnił, ale przeżył w sumie w Adampolu kilkadziesiąt lat i jego nazwisko przez długie lata figurowało na listach mieszkańców. Po obu, mimo że pracowali dla Adampola kilkadziesiąt lat, także nie zachowały się nawet mogiły. Okazały nagrobek ma natomiast Antoni Wieruski przybyły także poprzez Węgry. Jest to dobrze zachowana bryła w kształcie 94 prostopadłościanu, z orłem bez korony i krzyżem oraz krótkim epitafium. Ponieważ Wieruski odegrał w życiu Adampola bardzo ważną rolę, trzeba poświęcić mu kilka zdań. Urodził się w 1804 roku w Lubelskiem. W Powstaniu Listopadowym otrzymał stopień kapitana oraz Krzyż Virtuti Milita-ri, potem udał się na emigrację do Francji, gdzie pracował w domu handlowym aż do nowego zrywu powstańczego w Polsce, w 1848, na odgłos którego natychmiast pośpieszył do kraju. Uwięziony został w Austrii i wydany miał być Rosji, ale udało mu się ujść na Węgry. Tu wstąpił do Legionu Polskiego, po klęsce Wiosny Ludów szukał schronienia na terenie Porty i trafił do Adampola jako administrator. Po odejściu ze służby dla Hotelu Lambert (1854) pracował jako instruktor armii tureckiej w Anatolii. Swą wiedzą i pracowitością oddał Turcji znaczne usługi. Doszedł do stopnia podpułkownika. Zamoyski podczas wojny krymskiej powierzył mu organizację i dowództwo 3. Pułku Piechoty, sformowanego z Polaków, wziętych do niewoli przez Turków. Pułk ten podobno był najlepszy. Po wojnie krótko pełni funkcję administratora osady w dobrach paszy Reszida, a następnie podejmuje pracę w pewnej agencji handlowej. W maju 1869 roku został skrytobójczo postrzelony w pierś. „Przyczyna tego morderstwa i niewiadoma i niepojęta — napisał J. I. Kraszewski w opublikowanym w Rachunkach nekrologu — gdyż Wieruski nie miał nieprzyjaciół, a wszyscy go kochali". Wraz z uczestnikami Wiosny Ludów zawędrował do Adampola ubogi krawiec ze Stambułu, założyciel do dziś mieszkającego we wsi rodu Biskupskich. Według tradycji rodzinnej, Mateusz Biskupski ubogi szlachcic herbu Niesobia z Ostropy koło Gliwic, po upadku Powstania Listopadowego udał się do Warszawy, po czym około 1838 roku pojawił się w Stambule. Tymczasem — na co zwrócił mi uwagę prof. Andrzej Brożek w recenzji z poprzedniego wydania Adampola publikowanej na łamach Przeglądów — w ostropskich księgach metrykalnych pod datą 17 września 1810 roku znaleziono zapis, odnoszący się do chrztu Mateusza Biskupa, syna komornika Józefa i jego żony Rozalii z domu Haiek. Przemiana Biskupa w Biskupskiego wcale nie dziwi. Skoro kowal (z małej litery) mógł się stać najpierw Kowalem, a później Kowalskim, Pietras bywał Pietraszewskim, a Szutę często nazywano Szczucińskim, Biskup również mógł się stać Biskupskim. W każdym razie pewne jest, że w Stambule próbował on zarobić na życie szyciem i kuśnierstwem. Z powodu trudności ze zdobyciem środków utrzymania dla kilkuosobowej rodziny, krawiec Mateusz osiedlił się w Adampolu. Zaliczał się do osadników spokojnych i pracowitych, nie brał udziału w adam- 95 polskich awanturach i burdach. Zmarł w 1896 roku w wieku ponad 80 lat. Rozwiązanie Dywizji gen. Zamoyskiego spowodowało najliczniejszy napływ osadników do wsi. Wśród nich byli protoplaści trzech najliczniejszych adampolskich rodów: Kępków, Dochodów i Wilkoszewskich. Najciekawszy z nich to Ignacy Kępka. Opowiadano o nim we wsi, że „jako chłopaczek w czasie Powstania Listopadowego lał kule, wcisnął się do jednego z taborów wojska polskiego do pomocy żołnierzom, którym towarzyszył aż do szturmu Woli". Nie znana jest dokładna data urodzin Ignacego Kępki. W zachowanych materiałach znajdują się trzy różne: 1813, 1821 i 1832, z których pierwsza i ostatnia wykluczają jego udział jako „chłopaczka" w powstaniu 1831. Jeśli prawdziwa jest data 1821, to jako 10-letni chłopak mógł się kręcić przy powstańcach. A opowieści o jego udziale w tej kampanii rozchodziły się daleko. Pewne jest natomiast, że w czasie wojny krymskiej służył jako żołnierz Dywizji Zamoyskiego. Kępka żył najdłużej spośród weteranów wojny krymskiej. Przez wszystkich mieszkańców traktowany był z ogromną estymą, na przykład w kościele miał specjalny, obity czerwonym pluszem, fotel. Kępka uosabiał dla adampolan pierwsze trudne lata wsi. Jego karabin skałkowy, cenny dla całej wsi eksponat, został przekazany pracownikom Konsulatu Generalnego w Stambule i trafił do Muzeum Wojska Polskiego. Barwną postacią Adampola był także Jan Dochoda, Kozak z kresów Polski. Jak wynika z raportów dyrekcji, miał on prawdziwie kozacki charakter i nie zawsze pozostawał w zgodzie z literą prawa. Opowiadano o nim, że jako 90-letni starzec, czując zbliżający się kres życia, polecił najstarszemu synowi Jakubowi przynieść do mieszkania snopek słomy i rozłożyć go na podłodze. Zaledwie syn słomę rozłożył, starzec z pełnym spokojem ułożył się na niej i ze słowami: „jest to ostatni spoczynek żołnierza" — umarł. Następny protoplasta licznego rodu, Teodor Wilkoszewski, pochodził ze Lwowa. Z wystawionego mu epitafium wynika, że w 1848 roku był uczestnikiem powstania przeciwko Austriakom w Krakowie. W czasie wojny krymskiej służył także w Dywizji gen. Zamoyskiego. Wraz z wymienioną trójką osiedliło się we wsi kilkudziesięciu innych żołnierzy, wśród nich protoplaści rodzin dziś bardzo nielicznych (Remiszewskich), albo już dawno w Adampolu wymarłych (Klonów, Targońskich). Trwałym po nich świadectwem są nagrobki, postawione przez potomków. Osiedlenie się w Adampolu w 1856 roku kilkudziesięciu Po- 96 laków znacznie zmieniło wieś. Do tej pory, z powodu ogromnej płynności osadnictwa, ludność Adampola liczyła najwyżej kilkunastu mieszkańców. Po 1856 roku zaczęła bardzo szybko wzrastać, a w 1876 roku żyło już w niej 121 ludzi. W ten sposób wieś zaistniała na trwałe. W kolejnej wojnie osmańsko-rosyjskiej w latach 1877-1878 Polacy także brali udział. Po stronie osmańskiej tworzyły się polskie oddziały, sporo też Polaków wcielono na siłę do armii rosyjskiej. Po tej wojnie znów kilku jej uczestników osiadło w Adampolu, a wśród nich założyciele trzech licznych dziś rodów: Andrzej Ochocki, Jan Nowicki i Paweł Minakowski. Założyciel innego wpływowego rodu, Wincenty Ryży, osiedlił się we wsi w latach osiemdziesiątych ubiegłego stulecia. Jako student medycyny zesłany został za pracę konspiracyjną na Sybir, skąd sprowadził go do Adampola jego wuj — Stanisław Drozdowski, ówczesny dyrektor wsi. Młody Wincenty Ryży został spadkobiercą dyrektorskiego majątku i osobą niezwykle wpływową. Dom Ryżych, najokazalszy we wsi, stał się wkrótce ogniskiem życia społecznego i kulturalnego. Tu odbywały się zebrania, tu zatrzymywali się ważniejsi goście. W kilkunastu tomach księgi pamiątkowej widnieją wpisy w wielu Językach świata. W domu Wincentego Ryżego znajdowała się bogata biblioteka złożona z polskich książek. Niko Gaziewić, założyciel rodziny Gażewiczów, chyba jako jedyny we wsi nie doznał żadnych krzywd od Rosjan. Nie Polak, spełniał jednak wymóg regulaminu jako Słowianin i katolik. Chorwat, pochodził spod Zagrzebia. Nie wiadomo mi, co go skłoniło do osiedlenia się we wsi. Ożenił się z dziewczyną z Adampola i musiał być dobrze przez mieszkańców przyjęty, bo w 1893 roku wybrano go wójtem. Jego syn, Marko, posługujący się spolszczoną formą nazwiska Gażewicz wyróżniał się od innych urodzonych we wsi chyba tylko wspaniałym głosem. Był znakomitym śpiewakiem, a to w Adampolu zawsze wysoko ceniono. Talent wokalny odziedziczył po ojcu także Wiktor Gażewicz, wnuk Niko. Jak dla każdego tu urodzonego Adampol jest jego małą ojczyzną, polszczyzna — językiem rodzimym. Pod koniec XIX wieku Adampol liczył co najmniej 15.0 mieszkańców. Do tej pory atmosferę życia we wsi kształtowali pierwsi osadnicy, a więc weteranie powstań i wojen. Miało to swoje konsekwencje. Pobyt na obczyźnie traktowali jako zło konieczne. Dla nich Adampol był zawsze tylko przystankiem na drodze do odrodzonej Polski. W 1866 roku jeden z Polaków z Adampola, 97 zapytany przez rodaka ze Stambułu, dlaczego nie ogrodził swego obejścia, odpowiedział: „Dla kogóż to będę grodził i drzewa sadził? Jutro powoła mnie ojczyzna pod broń, ja pójdę do Polski, a z mojej pracy korzystać będzie Grek albo Turek". BUDOWNICZOWIE ADAMPOLA Postawa osiedleńców Adampola, weteranów powstań i wojen o Polskę tworzyła specjalny klimat życia we wsi. Dzieci wyrastały w atmosferze opowieści o walkach o wolność i w tęsknocie do rodzinnej ziemi ojców. Fakt, iż są potomkami polskich uchodźców politycznych był dla nich ważnyn elementem świadomości narodowej. Tak samo jak język polski, wyznawana religia katolicka, przekazywany z ojca na syna sposób budowy domu, czy zwyczaje. Pielęgnowany patriotyzm stanowił zatem jeden z czynników, kształtujących odrębność mieszkańców wsi i jedną z głównych przyczyn utożsamiania się, urodzonych już w Imperium Osmańskim adampolan — z Polakami. Lecz synowie i córki pierwszych osadników traktowali wieś już w inny nieco sposób, niż ich ojcowie. Za ich życia warunki egzystencji w Adampolu były równie trudne jak w pierwszych latach istnienia wsi, ale tu urodzeni uważali wieś za swoją małą ojczyznę. Nie przerażała ich wizja, że przyjdzie im tu żyć do śmierci, więc dążyli do tego, aby Adampol stał się piękniejszy, bogatszy, a życie w nim — weselsze. Toteż okazywali większą dbałość o swoje obejścia, niż ich rodzice. Im właśnie przypadło budować zręby pod przyszły dobrobyt wsi. Syn Mateusza Biskupskiego, Ludwik, odegrał w tym dużą rolę. Przez wiele lat pełnił funkcję wójta. Zajmował się też sprawami kościoła, który przez lata — obok polskiej szkoły — krzewił polskość. Należał do najbardziej szanowanych mieszkańców. W wieku 82 lat został ciężko poturbowany, gdy ratował trzyletnie dziecko spod pędzących koni. Dziecko ocalało, ale on zmarł. Z początkiem XX wieku Adampol wszedł w okres prawdziwego rozkwitu. Także pod względem liczebności. Jan Dochoda miał wprawdzie tylko 4 synów, ale dożyli oni w sumie aż ... 40 wnuków. Nieco mniej liczni stali się Wilkoszewscy. We wsi zaczęli dominować ludzie młodzi, nie tylko ciężko pracujący, ale także dbający o rozrywki. Adampol stawał się wsią prężną, tryskającą młodością. 99 Nadal przybywali nowi osadnicy. W 1902 roku przyjechał z Poznańskiego Paweł Ziółkowski. Jako wójt i nauczyciel adampols-kiej dziatwy odegrał dużą rolę w krzewieniu polskości. Jest on autorem pierwszej i do 1981 roku jedynej książki „Adampol", która ukazała się po francusku (1922) i po polsku (1929). Tylko Ignacy Kępka, jedyny spośród pierwszych osadników, doczekał odzyskania wolności przez Polskę w 1918 roku. Za stary już jednak był, aby do niej wracać. Dla jego synów i potomków innych powstańców i tułaczy Adampol stał się zaprobowaną małą ojczyzną i odrodzenie państwa polskiego nie przekreślało sensu jego istnienia. 'Jedynie syn Wincentego Ryżego, Stanisław, przeniósł się do Polski. Dla wszystkich pozostałych kraj ojców i dziadków stał się czymś w rodzaju narodowej Mekki, do którego każdy z nich chciał udać się z patriotyczną pielgrzymką przynajmniej raz w życiu. Niewielu jednakże mogło sobie pozwolić na taki wyjazd, ale pragnienie przekazywali swoim dzieciom. Także przedstawiciele trzeciego pokolenia adampolan, a więc wnukowie osadników, o wyjeździe na stałe do Polski już raczej nie myśleli. Ale czuli się nadal Polakami. Właśnie ich opowieści najpełniej przybliżały mi dzieje oraz klimat życia w Adampolu. Przybywając do Adampola w 1971 roku wiedziałem o wsi bardzo mało, nie znałem nawet nazwiska żadnego z mieszkańców. Fredek Nowicki, jeden z poznanych w kawiarni młodzieńców, ułatwił mi zatrzymanie się w pustym, nie umeblowanym pokoiku usytuowanym między kawiarnią a sklepem, w domu, stanowiącym wspólną własność mieszkańców. Było to dla mnie rozwiązanie niezwykle korzystne. Za lokum nie musiałem płacić, a sklep z wiktuałami miałem za ścianą. Wieczorem mieszkańcy wsi zebrali się w kawiarni, gdyż tego dnia przyjeżdżało kino objazdowe. Poszła wieść, że przybył jakiś młody człowiek z Polski. Zainteresowali się mną młodzi Biskupscy — Marta oraz jej brat Bolek, zaprosili do siebie. Początkowo oponowałem, zamierzałem bowiem zostać we wsi dłużej, tydzień a nawet dwa, ale na nic się zdały moje tłumaczenia wobec gościnności Biskupskich. Tym sposobem trafiłem do domu Zygmunta Biskupskiego. Jego ojciec, Józef, syn Ludwika, przekroczył dziewięćdziesiątkę, ale tak umysł jak i ciało miał jeszcze sprawne. Fascynowały jego opowieści o przeszłości wsi, o przygodach myśliwskich oraz o największej tajemnicy Adampola, Heinrichu Albertallu. Nie wygasła w nim tęsknota do Polski. W pewien majowy wieczór 1973 roku dziarski staruszek zagrał mi na swoich skrzypcach kilkanaście melodii, które nieraz słyszałem w dzieciństwie w mojej rodzinnej wsi. Wśród nich także Mazurek Dąbrowskiego, polski hymn narodowy. 100 Śmierć Józefa Biskupskiego w 1973 roku odczułem jako ogromną stratę. Nikt tak daleko nie sięgał pamięcią. Przez następne lata wypełniali tę lukę jego syn Zygmunt z żoną Wandą, opowiadając zasłyszane od ojców dzieje. Dopóki oni żyli, tworzyli w pełni polski dom, po turecku rozmawiano tylko z Turkami. Czułem się u nich dobrze, przez kilka lat prosto do ich domu kierowałem się po przyjeździe do wsi. Z czwórki dzieci Zygmunta Biskupskiego (piąte pokolenie adampolan) we wsi pozostała dwójka. Elżbieta wyjechała do RFN jeszcze w latach sześćdziesiątych. W jej ślady poszła Rozalka, która stosunkowo późno, bo w 1976 roku udała się na stałe do USA. W Adampolu pozostali najmłodsi — Marta i Bolek. Dla młodych Biskupskich Adampol nie jest już tym, czym był jeszcze dla ich rodziców. Dzieje wsi nie bardzo ich interesują. Z rodzicami, gdy żyli, rozmawiali przeważnie po polsku, ale między sobą coraz częściej porozumiewali się już po turecku. Rozalka, która przed wyjazdem do USA przez wiele lat pracowała w Stambule, miała już duże trudności z posługiwaniem się językiem polskim. A przecież kilkanaście lat temu, gdy najmłodsza Marta Biskupska szła do szkoły podstawowej, nie znała — jak to sama określiła — ani słowa po turecku. Brak lekcji polskiego w szkole spowodował, że Marta — jak i jej rówieśnicy — nie opanowali umiejętności pisania po polsku. A i z przeczytaniem tekstu też mają problemy. Jej starsza siostra, Elżbieta, która w dzieciństwie mówiła także wyłącznie po polsku, listy z RFN do swoich rodziców pisała wyłącznie w języku tureckim. Jej dzieci znać będą na pewno niemiecki, może trochę tureckiego i najwyżej kilka słów polskich. Biskupskim poświęcić powinienem więcej miejsca także z przyczyny najmłodszego brata Józefa, prof. Ludwika. Urodził się w 1906 roku. Dzieciństwo przypadło na okres, kiedy mieszkańcom powodziło się na tyle dobrze, by mogli dbać o wykształcenie dzieci. Edukacji Ludwika nie zakończono na etapie podstawowym. Po szkole średniej w Stambule udał się na studia do Paryża, na Sorbonę. W 1931 uzyskał doktorat z literatury na tym uniwersytecie. Po powrocie do Turcji wykładał na Uniwersytecie Stambulskim oraz dwóch innych uczelniach (Wyższa Szkoła Inżynierska oraz szkoła oficerska w Kuleli). Był autorem wielu publikacji naukowych. Otrzymał wiele odznaczeń, w tym także polskie (Polonia Restituta oraz Złota Odznaka Orderu Zasługi PRL), watykańskie i francuskie. Wpadałem do niego podczas każdego pobytu w Stambule. Witał mnie zawsze kieliszkiem likieru. Profesor Biskupski, lojalny obywatel turecki, czuł się zarazem Polakiem. Był przede wszyst- 101 kim gorącym patriotą Adampola. Kiedyś zrezygnował nawet z intratnej posady w Chicago, aby swoim wyjazdem nie dawać złego przykładu innym. Wtedy jeszcze sądził, że będzie można ocalić zwartą i spójną polską społeczność. Na stałe mieszkał w Stambule, ale wolny czas spędzał w swoim ładnym domku w Adam-polu. Prowadził nie tylko działalność naukową i dydaktyczną, ale także publicystyczną. Napisał też kilka artykułów o Polsce i o stosunkach polsko-tureckich. Właśnie dzięki tym publikacjom prof. Biskupskiemu udało się również zrealizować swoją pielgrzymkę do Polski. Jako uczony polskiego pochodzenia został zaproszony na kongres naukowy w 1976 roku. Nasilająca się pod koniec życia choroba Parkinsona ograniczała jego pobyty we wsi. Jeszcze za życia zlecił wybudowanie okazałego, marmurowego grobowca, na którym wyryto datę urodzin (20 X 1906) oraz tekst: „Doktor Sorbony, długoletni zasłużony profesor uniwersytetu stambulskiego i innych wyższych uczelni, gorący patriota i uczony wielkiej miary oraz gorliwy katolik i prezes kolonii polskiej w Turcji". Rytownik pozostawił miejsce na datę śmierci. Zmarł 6 XII 1987 roku. Po Biskupskich największy wpływ na moje widzenie Adampola wywarli Dochodowie. Pierwszym w kolejności był zbliżający się do osiemdziesiątki wnuk Jana Dochody, Janusz, jak każdy przedstawiciel tego pokolenia rozkochany w swojej wsi. Bolał nad jej zmierzchem, ale oceniał sytuację realistycznie. Wiedział, że nie da się uratować polskiego charakteru wsi. W okresie, kiedy zacząłem odwiedzać Adampol, należał do najbardziej szanowanych mieszkańców. Wcześniej wielokrotnie wybierano go wójtem. Janusz Dochoda był także dobrym gospodarzem. W latach 30. wyhodowana przez niego jałówka zdobyła nagrodę na lokalnej wystawie rolniczej. W czasie naszych pierwszych spotkań Janusz Dochoda dzielił się ze mną pragnieniem odwiedzenia Polski. W młodości nie miał ani czasu, ani sił na taką pielgrzymkę. Ale mimo upływu lat nie rezygnował ze swego pragnienia. Wreszcie w 1973, w wieku 74 lat, wraz z synem, synową i wnukami udał się do swojej Mekki. Inne wspomnienie wywołuje nazwisko Mariana Dochody, urodzonego w 1900 roku prawnuka Jana. Niewysoki, barczysty, z sumiastym wąsem, przypominał osiemnastowiecznego Sarmatę. W Adampolu życie układało się różnie, ale nikogo los nie doświadczył tak ciężko, jak Mariana. Przeżył swoją żonę, dzieci (syn popełnił samobójstwo), synową. Zawsze, mimo wieku i nie najlepszego zdrowia, chętnie wspominał dawne czasy, interesował się polityką, wypytywał, co w Polsce. Jak wszyscy z jego pokolenia czuł, że tutaj tkwią jego korzenie. 102 Nieco młodsze pokolenie Dochodów reprezentuje Edward, który w 1989 roku ukończył 70 lat. Absolwent uczelni rolniczej w Lyonie, we Francji, w latach siedemdziesiątych kontynuował uprawę roli i hodowlę. Po 1975 roku dom Dochodów był tym, który przypominał mi dawny Adampol. Po śmierci Zygmunta Biskupskiego właśnie do tego domu kierowałem swe pierwsze kroki i tu znajdowałem bezinteresowną gościnę. W 1986 roku otrzymałem stypendium rządu tureckiego w wy-' sokości 55 tys. lirów, co wówczas stanowiło nieco ponad 70 dolarów. Gdy przybyłem do Stambułu okazało się, że administracja uniwersytecka nie załatwiła mi mieszkania, ani nawet przyzwoitego miejsca choćby w akademiku. Literalnie znalazłem się na stambulskim bruku. Za pierwszy tani hotel zapłaciłem 5 tys. lirów. Za obiecane stypendium mogłem ewentualnie opłacić 11 noclegów. Spośród stambulskich adampolan najlepiej znałem wtedy Rajmunda Dochodę. Drugiego dnia pobytu zadzwoniłem do niego po południu. Zapytałem wprost, czy nie mógłbym przespać w jego domu jednej nocy, miałem nadzieję, że nazajutrz sytuacja się wyjaśni. Odpowiedź była pozytywna. Dochoda przyjechał po mój bagaż, pojechaliśmy na iszkembe — flaki baranie. Tak się zaczęło. Rajmund Dochoda pracował w Stambule w firmie Feusteul Nakliyat. Ale ojcowizny swojej się nie pozbył i wolne chwile spędzał w swym domku, otoczonym kilkudziesięcioletnimi czereśniami. Moja sytuacja wyjaśniła się w ten sposób, że sam musiałem sobie szukać dachu nad głową. W sumie: z jednej nocy zrobił się pełny miesiąc oraz dodatkowo kilka pobytów w jego adampoł-skim domu. Gdyby nie życzliwość p. Rajmunda, po kilkunastu dniach musiałbym wracać do Polski. Mieliśmy okazję przegadać wiele godzin. On też należał do ostatnich Mohikanów dawnego Adampola. Wiosną i latem, jeśli nie jechał na polowania, to przyjeżdżał na weekend do swego domku. Ale nie lubił współczesnej, hałaśliwej wsi. Zamykał się w swoich opłotkach i nie wychodził przed poniedziałkowym rankiem. O godz. 18. z przyjaciółmi, którzy do niego wpadali, lubił wypić jednego, czy dwa drinki. Ożenił się z dziewczyną ze Stambułu, która nie mówiła po polsku. Mieszkali raczej poza wsią, nauczyć się polskiego nie miała okazji. W Stambule żyli tętnem miasta. Ale w rozmowach ze mną zdradzał tęsknotę za polskością. Tak jak i inni, których znałem. Córka wyjechała do Wiednia. Kilkuletnia wnuczka mówi po niemiecku i francusku. Z ogromnym żalem przyjąłem wiadomość o jego śmierci jesienią 1989. Kolejna, bliska mi osoba została pochowana na adam- 103 polskim cmentarzu. Jest on już miejscem wiecznego spoczynku kilkudziesięciu osób, które znałem, z którymi wiążą mnie osobiste wspomnienia. Z kilkoma spośród nich — tak jak z panem Rajmundem — związały mnie mocne, emocjonalne więzi. Toteż w dniach Święta Zmarłych moja myśl ucieka do Adampola — bez względu na to, gdzie się znajduję. Z ogromnej rodziny Dochodów znałem jeszcze dwóch młodszych przedstawicieli. Adolf Dochoda wyróżnił się tym, że przywiózł żonę spod Karsu, ze wsi Karacaóren, zamieszkałej przez uchodźców estońskich. Nie znała ona polskiego (choć dużo rozumiała) i w domu rozmawiali wyłącznie po turecku. Dwaj jego synowie: Aleksander i Józef, w domu właściwie po polsku nie mówili. Ale rodzice zdecydowali wysłać swe dzieci do szkoły, do Polski. Inny prawnuk Jana Dochody — Jerzy, ożenił się z dziewczyną z Adampola. Oboje ładnie mówią po polsku. Są jednak bezdzietni, nie będą więc mieli komu przekazać swego sentymentu do przeszłości wsi. Spore piętno na życiu Adampola w ostatnich latach wywarła przedstawicielka innego rodu — Zofia Ryży, córka Wincentego. Została rekordzistką jeśli chodzi o wyjazdy do ojczyzny swoich przodków. Odwiedziła ją kilka razy. Pierwszy raz, jako młoda dziewczyna, wyjechała w 1929 roku na zjazd Polaków z zagranicy. Powszechnie nazywana przez wszystkich „ciocią Zosią", dzięki licznym wywiadom i publikacjom prasowym była w Polsce osobą dosyć znaną. Wytrwała kontynuatorka dzieła ojca w zakresie krzewienia polskości w Adampolu do końca nie mogła pogodzić się, że dawna, tętniąca życiem i młodością polska wieś zamienia się w tłoczną osadę turystyczną. Miała za złe tym, co stąd wyjeżdżali. Marzyło jej się nawet sprowadzenie polskich dziewcząt na żony dla adampolskich kawalerów, aby zahamować emigrację. Jej śmierć w 1986 roku wywołała powszechny żal. Na marmurowej, nagrobkowej płycie wyryto wręczony jej w Polsce order oraz następujące słowa: „Zofia Ryży, 1903 — 1986, córka Wincentego, wierna tradycjom przodków, przez całe swe życie orędowniczka i ostoja Adampola, droga Polakom w kraju i na obczyźnie nasza kochana «ciocia Zosia» odznaczona Orderem Zasługi PRL". Zofia Ryży przez całe życie walczyła o uratowanie polskości osady, a tymczasem jeden z jej bratanków, Eugeniusz, jako pierwszy wyjechał w 1958 roku do Australii. W ślad za nim udało się kilka rodzin. Zrodził się nawet pomysł przeniesienia całej wsi na ów kontynent. 104 Brat Eugeniusza, Lesław, pierwszy zrozumiał, że wprawdzie skończył się kulturowo polski Adampol, ale to wcale nie oznacza kresu wsi. Był gorącym rzecznikiem przystosowania się do nowych warunków i przekształcenia rolniczej osady w miejscowość turystyczną. Przez kilkanaście lat pełnił funkcję wójta i starał się wiele zdziałać w tym kierunku. Zadowolony był, że w Polonezkóy osiedlali się bogaci i wpływowi Turcy, którym — jego zdaniem — zależeć będzie na ocaleniu wsi. Trzeci z braci Ryżych, Feliks, wybrał jeszcze inną drogę. Nie zrezygnował wprawdzie ze swej ojcowizny w Adampolu, ale pracował i mieszkał początkowo w Ankarze, potem w Stambule. Przy końcu lat 70. obok zagrody brata Lesława wybudował mały domek, w którym spędzał weekendy i urlopy. Po przejściu na emeryturę właściwie zamieszkał we wsi. Do Adampola zamierzał wrócić także ostatni z braci Ryżych, Edwin. Przed II wojną światową, podobnie jak kilku jego kolegów, udał się do Polski, do szkoły średniej. Wojna zmusiła go do powrotu. Do 1945 roku pracował w Konsulacie RP w Stambule, później wyjechał do Ankary, gdzie spędził ponad 30 lat. Pracował na odpowiedzialnych stanowiskach państwowych. Przez kilka lat był kierownikiem i spikerem sekcji polskiej radia ankarskiego, nadawanego do 1968 roku, potem pełnił odpowiedzialne funkcje w ministerstwie informacji i tureckiej telewizji. Edwin Ryży stanowił cel kilku moich wyjazdów do Ankary. Posiadał spore archiwum dokumentów i materiałów po dawnym Konsulacie Generalnym RP w Stambule. Otrzymałem od niego kilka cennych materiałów, ale nie ujawnił mi całych swoich skarbów. Sam myślał o książce o Adampolu. Ożenił się dosyć późno z młodą Turczynką, dla której formalnie przeszedł na islam. Zmarł w 1980 roku w wieku 60 lat i pochowany został w Adampolu. Po raz pierwszy w tej „polskiej wsi" odbył się pogrzeb w podwójnym obrządku — katolickim i muzułmańskim. Najliczniejszą po Dochodach rodziną w Adampolu byli potomkowie Teodora Wilkoszewskiego. Oczywiście zajmują oni także sporo miejsca w mych wspomnieniach. Zapobiegliwy Ryszard całe życie ciężko pracował, dzień w dzień, piątek czy świątek krzątał się za ladą swojego sklepu. Stryj Ryszarda, Franciszek, nazywany przez wszystkich Frankiem stanowił jego przeciwieństwo. Nie dbał o bogactwo, nie dbał nawet o pozostawione mu dobra, nawet domu nie remontował. Jedyną jego pasją były polowania. Lubiłem wpadać do obu. Mieli całkiem inne doświadczenia, całkiem inne widzenie wsi. Aktywny Ryszard był dla mnie kopalnią wiadomości o wszystkim, co się we wsi działo. Indywidualista Franek także miał co opowiadać. Pięćdziesiąt lat uprawiania myś- 105 listwa przyniosło kilkaset („co najmniej pięćset") dzików, kilka tysięcy innej zwierzyny. Wzruszające było to, że Franciszek Wilkoszewski, gdy go poznałem mężczyzna siedemdziesięcioletni, autentycznie tęsknił za krajem przodków. Oczywiście nie marzył, aby los w jakiś szczęśliwy sposób przeniósł go do Polski na stałe. Umarłby chyba z tęsknoty za swymi dzikami. Chciał tylko Polskę odwiedzić, ale wiek i brak funduszy nie pozwalały już nawet na planowanie takiej podróży. Zapalonym myśliwym jest też potomek młodszej generacji Wil-koszewskich, bratanek Franciszka — Filip. Jego żona Nina wywodzi się z osiadłych w Turcji Kozaków — Nekrasowców, ukochanych przez założyciela wsi, Czaykowskiego. Filip także przywiązany jest do polskości. Jako pierwszy z Adampola — po drugiej wojnie światowej — wysyła swego syna Modesta do Polski, do szkoły średniej. Ważną rolę w życiu wsi odgrywali także potomkowie Ignacego Kępki, rodzina niezbyt liczna. Gdy odwiedzałem Adampol, żył we wsi jedynie jego wnuk Henryk wraz z żoną Emmą, wnuczką Jana Dochody. W ich domu zawsze przyjmowano mnie z przysłowiową, staropolską gościnnością. Rewolucja pensjonatowa tę rodzinę całkiem ominęła. W 1971 roku Emma Kępka była jedyną gospodynią, wypiekającą jeszcze chleb w domu. Ale młodzi Kęp-kowie nie oparli się mirażowi łatwiejszego życia poza Adampo-lem. Syn Henryka, Ignacy, wyjechał do RFN, gdzie ożenił się z Niemką. Córka Maria wyszła za Ryszarda Dochodę i żyje w Stambule. Ich dzieci raczej na wieś też nie wrócą. Na wnuku Ignacego Kępki kończy się zatem gałąź adampolskich Kępków. Swoim potem użyźniali pola Adampola także Minakowscy, Nowiccy, Ochoccy, których potomkowie dotrwali we wsi do dzisiejszych czasów. O najmłodszych przedstawicielach tych rodów będę jeszcze miał okazję wspomnieć. Całkowicie wymarły rody Targońskich, Księżopolskich, Klonów, Dargiewiczów, Remiszewskich, którzy także tę wieś tworzyli. Ludzie odchodzili na zawsze, ale dzięki ich pracy ostał się Adampol. i WARCHOLSKIE GNIAZDO Gdybym pisał książkę na temat Adampola o objętości propocjonalnej do zachowanego materiału źródłowego, najdłuższy jej rozdział poświęcony byłby warchol-stwu i prywacie. Wątek ten przewijał się w sprawozdaniach Czaykowskiego już w pierwszych latach istnienia osady, a w latach późniejszych stał się jednym z głównych tematów korespodencji z Hotelem Lambert. W niedatowanym liście z 1857 roku 27 kolonistów zwróciło się z prośbą do sędziwego już ks. Czartoryskiego o usunięcie z urzędu dyrektora kolonii Stanisława Drozdowskiego, który „założywszy plan zaboru kolonii na swoją własność [...] uciskiem i prześladowaniem nieustannym oraz pogróżkami zmusił wielu do opuszczenia kolonii, innym gwałtem pozabierał grunta i budowle na swoją własność i tym sposobem posiada większą część kolonii". Dla obrony przeciwko Drozdowskiemu adampolanie wybrali trzyosobową radę z jednym z najstarszym osadników, Wojciechem Pietrasem na czele. Ks. Michał Ławrynowicz, jeden z inicjatorów listu do księcia informował „kapitana współkolonistę" (Ildefonsa Kossiłowskiego?): „Nadużycia teraźniejszej administracji kolonii Adampol nie tylko nie powściągają, lecz bardziej powiększają i natężają". Drozdowski bowiem dowiedziawszy się, że o jego praktykach doniesiono generałowi Zamoyskiemu, przedsięwziąć miał nowe intrygi. 3 maja 1857 r. sprowadził on podobno na kolonię „więcej koni" i kilkanaście sztuk umyślnie puścił na pole p. Migurskiego, przeciw któremu największą pałał zemstą. Z listu tego dowiadujemy się jeszcze o „znacznej sumie przez J. W. Generała na dobra kolonii ofiarowanej", a przywłaszczonej przez Drozdowskiego, o tym, że „Pani Sadykowa (Czaykowska) darowała krowę biednemu koloniście żonatemu Biskupskiemu, którą p. Drozdowski sprowadził i sobie zatrzymał". 107 Toteż w podsumowaniu listu ksiądz konkludował: „Wreszczie niepodobnym jest poszczególnie o wszystkich zaborach ofiar, króre p. Drozdowski sobie przywłaszczył.Ciągłe prześladowanie i krzywdzenie pojedynczych kolonistów, a teraz zapędne pogróżki p. Drozdowskiego, zapewne zaufanego w opiece p. Sadyka, zamierzającego siłą wojskową rozpędzić kolonistów [sic!], spowodowały i skłoniły wszystkich kolonistów do wybrania i ustanowienia rady gospodarczej dla wewnętrznego porządku, spokojności i odparcia gwałtów administracji. [...] Przed Nowym Rokiem było ich około 70 [kolonistów], lecz wielu z nich nie mogąc znieść prześladowania tejże administracji rozeszli się i wydalili z kolonii". Wojnę Drozdowskiemu wypowiedzieli — poza księdzem Ławrynowiczem — Józef Migurski i Juliusz Podolecki, dwóch gospodarnych i szanowanych mieszkańców Adampola, którzy byli inspiratorami listu do księcia. Równocześnie działający w Stambule Andrzej Przyałgowski w obszernym i bogato dokumentowanym liście do Hipolita Błotnickiego poparł jednoznacznie ich stanowisko. Przyałgowski przyczyny konfliktu sprowadza do trzech zasadniczych spraw: „brak najokropniejszy znajomości sztuki gospodarczej" dyrektora, pełna niekompetencja w tej dziedzinie jego kuzyna Justyna Kozłowskiego, człowieka „nadzwyczaj skłonnego do pijaństwa, do kłótni" pełniącego funkcję administratora wsi oraz rozpijanie adampolan za pośrednictwem ich zaufanego sklepikarza, Władysława Pągowskiego. Atakowany Drozdowski przedsięwziął opór na dwóch płaszczyznach. Ambasada francuska na mocy układu z Czartoryskim sprawowała dyplomatyczną i prawną opiekę nad mieszkańcami wsi. Ona też miała być w razie konieczności ostatecznym ramieniem Temidy. Drozdowski z tego skorzystał. Zawezwał ambasadę do interwencji i eksmisji prowodyrów. Do księcia napisał obszerne sprawozdanie. Opisuje w nim kulminacyjny moment konfliktu: „12 maja ks. Ławrynowicz zebrał do siebie kolonistów gdzie ustalono, aby dyrektora i administratora usunąć, a na ich miejsce wybrać radę złożoną z trzech członków. Do tego triumwiratu zostali powołani ks. Ławrynowicz, Migurski i Pietras. Na drugi dzień po tym, kiedy robotnicy przybyli, aby zreperować fontannę, stosownie do polecenia gen. Zamoyskiego, p. Podolecki z Pietrasem wzbronili pracować mówiąc, że ani administrator, ani dyrektor nie mają prawa zajmować się kolonią, tylko rada". Trzy dni później Rada zabroniła Pągowskiemu sprzedaży alkoholu. 108 Przyałgowski w swym liście sprawę fontanny ujmuje diametralnie inaczej. Koloniści wiedzieli, że miała być naprawiona za pieniądze Zamoyskiego. Tymczasem „po jego odjeździe została zaniedbana, wapno roztrwonione, robotnicy co pracowali nie opłaceni, urządzenie fontanny opuszczone, tak że niedostatecznie starczyło wody. Widząc to zaprotestowali." Kto miał rację? Osadnicy, o czym za chwilę, wcale aniołami nie byli. Ale skarg na dyrektora Drozdowskiego jest tak dużo, że należy wykluczyć, aby wszystkie wyssano z palca. 14 maja 1857 roku Zygmunt Jordan przestrzegał Niedźwieckiego, sekretarza Zamoyskiego, że „jeśli Drozd pozostanie z władzą taką, jaką [ma] dotychczas, koloniści rozejdą się". Z kolei czterech niedoszłych osadników pisało wprost do księcia: „O p. Drozdowskim nasłuchaliśmy się rozmaitych historii na kolonii, a przekonaliśmy się, że w części te opowiadania zasługują na wiarę, bo Drozdowski posiada więcej 500 dylomów [diinumów] ziemi, tj. prawie 200 dylomów więcej niż mają wszyscy koloniści, a doszedł on do tej ilości ziemi rozmaitymi krzywymi drogami; ponieważ zaś chodzi o nim pogłoska, że on struł śp. Adama Mickiewicza, to z tym człowiekiem nie chcemy mieć żadnych styczności i łaskawie zapraszamy Jaśnie Oświeconego Księcia doradzić nam, jak mamy postąpić z dr. Drozdowskim, który nas naraził na wielkie straty, bo tak myślimy, że z naszej kolonizacji w Ada-mpolu nic nie będzie". Nie znam bliżej sprawy podejrzewania Drozdowskiego o „strucie" naszego Wieszcza. Autorzy listu nie mieli też ścisłych danych 0 wielkości gospodarstw w Adampolu. Ale prawdą jest, że samotny Drozdowski miał 3,5-krotnie większe gospodarstwo niż najbogatszy po nim gospodarz i aż dziesięciokrotnie więcej ziemi niż zdecydowana większość adampolan. Dopełnieniem obrazu poczynań Drozdowskiego może być jeszcze jeden epizod. Władza, w rachunkach za lata 1835-1859, pod rokiem 1858 zakwestionowała trzecią pozycję: „Za podjęcie urzędników przybyłych na kolonię dla rozpoznania pretensji kolonistów do dyrektora — 1176.20 piastrów". Komentarz władzy brzmiał następująco: „[...], ale na trzeci [punkt] — veto. Zachodzi bowiem pytanie, z czyjego powodu te wydatki nastąpiły? Kto był winien? Koloniści czy dyrektor? 1 jaka decyzja uvzędników czy arbitrów? Zażalenia nie mogły być bez powodu — a jeżeli p. Drozdowski częstował urzędników dla wygrania sprawy, niechże koszta procesu opłaci. Co władzy do tego? Władza powinna raczej skłaniać się, ażeby dyrektor, ani administracja nie robili 109 nadużyć i nie byli przyczyną nieporządku. Suma ta powinna być od ogólnych wydatków odjęta". Ale bunt przeciwko „umocowanemu całym zaufaniem księcia" przedstawicielowi Hotelu Lambert zawsze pozostawał buntem. Książę ubolewając, że dyrektor użył konsulatu francuskiego w celu ukarania winowajców „był zmuszony nie sprzeciwiać się wyrokowi Ambasady Francuskiej i takowy uznać ze swej strony za ważny" (tzn obowiązujący) gdyż adampolanie „wypowiedzieli posłuszeństwo administracyjne i na jego miejsce wybrali samowolnie inną władzę". To samo Paryż przekazał Przyałgowskiemu. Dyplomatycznie wyrażoną opinię Czartoryskiego interpretować można jako pewną dezaprobatę dla postępowania Drozdowskiego. Do awantury została wciągnięta jeszcze jedna strona — Ambasada Francuska. Wydelegowany do Adampola jej pracownik H. Matter w swym obszernym sprawozdaniu opisuje zachowanie mieszkańców wsi. Wezwani mieszkańcy, których usunięcia żądał Drozdowski nie zgłosili się, Matter wprawdzie ich odszukał, ale nie usłuchali oni wezwania do opuszczenia wsi. W ogóle adampolanie zlekceważyli pracownika ambasady francuskiej, mówili, że nie są Francuzami i ambasada nie powinna się mieszać do ich spraw, obrazili także zaproszonych przez Francuzów jakichś biegłych z sąsiedniej wsi. H. Matter w końcu swego sprawozdania podkreśla, że gdyby ponownie miał się udać z taką misją do Adampola, musiałby zabrać z sobą 10 uzbrojonych kawasów. Jedynym konkretnym efektem buntu adampolan stało się usunięcie niefortunnego administratora wsi, Justyna Kozłowskiego, mimo że Drozdowski do końca bronił przed księciem swego krewniaka. Zastąpił go, nie na długo, Jan Biernacki. Petycje mieszkańców skłoniły A. Czartoryskiego do przysłania człowieka w celu zbadania sprawy na miejscu. Misję tę powierzył książę Władysławowi Jordanowi. Koloniści mieli zastrzeżenia co do obiektywizmu i metod sprawdzania słuszności zarzutów. Arbiter miał podobno sprzyjać Drozdowskiemu, a adampolan straszyć nawet więzieniem. Mimo takiego stanowiska wobec adampolan jego werdykt nie okazał się pozytywny dla Drozdowskiego: „Skargi większej części bezzasadne lub przesadzone, niektóre przecież na uwagę zasługują". W rezultacie zostali oni w części ukontentowani — Władza postanowiła zmienić dyrektora kolonii polskiej. Misja Jordana dała jeszcze jeden efekt: „Ja nie widzę potrzeby — donosił księciu — tego administratora na kolonii. Jest to dziś jeszcze jeden więcej tylko biedak, bez powagi i [...] 110 koloniści za nic go mają [...]. Sołtys i Rada Gminna daleko by więcej zastąpić w tym utrzymaniu porządku i karności zdołała". Argumenty te wystarczyły, aby książę zrezygnował z utrzymywania stanowiska administratora we wsi. Grunty należące do administracji zostały oddane w dzierżawę ówczesnemu wójtowi Teodorowi Wilkoszewskiemu. Usunięcie administratora rozluźniło więzy między osadą, a jej właścicielami. Jedynymi pośrednikami pozostawali dyrektorzy wsi coraz bardziej nominalni i nie odgrywający już żadnej roli. W 1859 roku następcą Drozdowskiego został Władysław Jordan, w Adampolu także niezbyt popularny. W 1860 roku Przyał-gowski, który przez kilkanaście lat przypatrywał się z boku ludziom księcia, informował gen. Zamoyskiego o obu braciach Jordanach, działających w imieniu księcia: „Moim obowiązkiem jest ostrzec Pana Generała, że panowie Jordany ani jednego nie mają tu Polaka szczerze za sobą, tak się narazili wszystkim przez swą zarozumiałość i znaną ich złośliwość. Panowie Jagmin, Kleczyński i ja popieraliśmy ich jako agentów, lecz widząc ostatecznie, jak oni tu prowadzili wszystkich interesa, lękamy się ich dalej popierać". Tymczasem Jordan wcale nie dążył do opieki nad Adampolem wszelkimi sposobami. 2 kwietnia 1864 roku pisał do nieznanego adresata: „Z tą kolonią wiem co robić. Książę Władysław pisał mi, że ją zostawia przy sobie, żądał mej rady, co do jej urządzenia, i przyjął tę, którą mu dałem, by kolonistów Okszy zostawić, tem bardziej, iż się do niego pod opiekę udali [...]. Dziś Oksza mi mówi, że Książę Władysław odstąpił mu prawa do wszystkiego, ale że on nie chce tego kłopotu i tylko kolonistów bierze pod swoją protekcję [w znaczeniu opieki konsularnej przestawiciela Rządu Narodowego Powstania Styczniowego]". W Adampolu Władysław Jordan był tak niepopularny, że w końcu mieszkańcy wsi zbuntowali się przeciwko niemu i wybrali dyrektorem ponownie Drozdowskiego, któremu na funkcji zwierzchnika kolonii musiało bardzo zależeć. O fakcie tym osadnicy poinformowali księcia w liście z 16 marca 1867 r. Władysław Czartoryski wybór ten zaakceptował. Można przypuszczać, iż właśnie wtedy doszło do wyłączenia dyrektora kolonii spod bezpośredniego zwierzchnictwa agenta głównego Misji Wschodniej. Ponowny wybór Drozdowskiego na dyrektora kolonii i to dokonany przez tych samych adampolan, którzy mieli do niego tyle 111 zastrzeżeń — jest zagadką. W jaki sposób zdołał zdobyć poparcie większości? — Brak dokumentów na ten temat. W każdym razie za drugiego „dyrektorowania" uczonego doktora konflikty między nim a wsią wprawdzie nieco zmalały, ale występowały nadal. Znamienny jest list wójta Wilkoszewskiego z 8 lutego 1885 roku informujący księcia o śmierci Drozdowskiego: „Poczytuję sobie za obowiązek jako wójt tutejszej gminy donieść o śmierci p. Drozdowskiego, doktora i b. dyrektora, iż tenże zakończył życie 4 lutego 1885 r. Będąc on dyrektorem naszym, nie zrobił on nam nic dobrego, ale z nas także nie korzystał". Echa pazerności uczonego i prawdopodobnie zdolnego doktora przekraczały granice Porty. „Po śmierci Drozdowskiego koloniści odetchnęli swobodniej" — zapewnia w 1886 r. M. K. Borkowski w obszernym szkicu na temat Adampola, publikowanym w Głosie. Wiadomości znad Bosforu docierające do kraju i na emigrację wykorzystywały ugrupowania polskiej emigracji zwalczające Czartoryskich. „Dziwna a zarazem rujnująca była tam [w Adampolu] gospodarka czartoryszczyzny — podsumował swój artykuł Borkowski. Służalców przysyłali na dyrektorów tej kolonii, ci zaś niewiele przynieśli korzyści, a szkody bardzo wiele". Niezależnie od tego czy sąd był uzasadniony, czy też całkowicie fałszywy żył on własnym życiem. Żaden z czytelników nie mógł go zweryfikować. Tak więc Adampol uderzał również w potomków tych, co go stworzyli, w ludzi skupionych wokół Hotelu Lambert. Nie układała się też współpraca mieszkańców wsi z kolejnymi reprezentantami interesów Czartoryskich nad Bosforem. Nie nazywano ich już dyrektorami wsi, lecz plenipotentami JKMości. W dwa lata po śmierci Drozdowskiego płynęły do Paryża skargi na kolejnego z jego następców. „Rządy samowolne i bezwzględne dr. Gnatowskiego — napisano w jednej z nich — skierowane są nie na korzyści mieszkańców, ale na korzyść i zysk własny, a ujmę naszych interesów." Konflikt adampolan z Drozdowskim w dużym stopniu podsycała jego mania „kolekcjonowania" adampolskiej ziemi. Dziś nie sposób rozstrzygnąć, czy wchodził on w posiadanie poszczególnych gruntów zawsze uczciwymi metodami. Nawet jeśli tak, to jego bogactwo drażniło biednych kolonistów. Na dodatek Drozdowski sam gospodarstwem się nie zajmował, a do Adampola zaglądał raczej rzadko. Inaczej przedstawia się sprawa konfliktu adampolan z dr Feliksem Gnatowskim. Nie miał on w Adampolu ani piędzi ziemi i nic nie wskazuje na to, aby wieś w jakikolwiek sposób mogła mu 112 przynosić materialne dochody. Na podstawie zachowanych dokumentów nie znalazłem nic, co mogło usprawiedliwić mieszkańców wsi. Wniosek nasuwa się jeden. Wrogość adampolan do Gnatowskiego wynikła przede wszystkim z faktu, iż podejmował on próby ukrócenia anarchii we wsi. Nie wiadomo, kiedy Gnatowski zrezygnował, czy też został pozbawiony funkcji. Na początku lat 90. interesy właściciela wobec mieszkańców Adampola reprezentował konsul francuski w Stambule, Gazay*. Miał on nawet prawo decydować o tym, kto mógł we wsi osiąść. Na jego temat nie ma skarg. Prawdopodobnie dlatego, że nie miał czasu na interesowanie się życiem wsi. Obowiązek zajmowania się Adampolem scedował konsul na Eugeniusza Jordana, syna Władysława. Miał on o prowadzeniu się mieszkańców wsi jak najgorsze zdanie. „Jednym słowem rozkład zupełny i zdemoralizowanie w najwyższym stopniu" — podsumował długą analizę sytuacji wewnętrznej Adampola w liście do księcia Władysława. Młody Jordan, chcąc w tym „gnieździe hul-tajów i opojów" zaprowadzić porządek, wpadł na dość oryginalny pomysł. „Rozpuściłem umyślnie pogłoskę — tłumaczył się później księciu — wobec niesforności i złości kolonistów, i nieporządków, i bezpraw które się tam dzieją, jeśli nie wejdą na lepsze drogi, nie będzie innej rady jak sprzedaż lazarystom lub sułtanowi obszaru nie zajętego przez gospodarstwa kolonistów tj. lasy, by choć uratować coś z tego, co oni marnują i przepijają bezprawnie — i że sami sobie będą mieli do zawdzięczenia, jeśli się kiedy znajdą otoczeni cudzymi lasami, gdzie będą musieli [za] każden patyk dobrze płacić i gdzie już im bobrować nie będzie wolno". O zamiarze Jordana sprzedaży Adampola „nadzwyczaj bogatemu Turkowi" poinformował księcia w marcu 1893 r. August Rotter-Eger. Książę sygnał potraktował poważnie. Telegramem, a później listem, zobowiązał konsula Gazaya, aby „się stanowczo oparł zamierzonej przez p. Jordana sprzedaży Adampola, która zupełnie jest przeciwna chęciom i zamiarom księcia". W rezultacie młodego Jordana odsunięto od spraw Adampola. W 1898 r. z poręczenia Muzaffera Czaykowskiego (tak podpisał się syn Paszy Mehmeda Sadyka w liście do syna księcia, * — zarówno w zachowanej korespondencji jak i we francuskim wykazie dyplomatów (Anrmaire Dyplomatiąue) z końca XIX wieku konsul Gazay występuje zawsze bez imienia. 113 Władysława, Adama Ludwika Czartoryskiego) został plenipotentem hrabia Leon Walerian Ostroróg, postać bardzo wpływowa nad Bosforem na początku naszego stulecia. Zasłużył się jako współtwórca nowego kodeksu rodzinnego w Turcji. Dzięki niemu zniesiono poligamię w tym kraju oraz umożliwiono kobietom pobieranie nauk na uniwerstytecie. Natłok różnych zajęć, (przez pewien czas pełnił nawet funkcję wiceministra sprawiedliwości), nie pozwalał mu zajmować się aktywnie Adampolem. I tym razem płynęły do Paryża skargi na dyrektora. Zarzucano mu obojętność i brak zainteresowania problemami wsi, w szczególności po 1902 r. kiedy osiadł w Adampolu Paweł Ziółkowski, który ogromnie dużo robił dla podniesienia kultury życia i poszanowania prawa. Bardzo negatywną ocenę wystawił Ostrorogowi Jerzy Bratkowski w korespodencji z 1912 r. Jego zdaniem Ostroróg był „wrogo usposobiony względem Polaków w ogóle, o tern wszystkiem w Konstantynopolu wiadomo, a że swoją polityką prowadzi kolonię do zguby, tego też wyżej wymienione fakty dowodzą". W zachowanym archiwum dawnych właścicieli Adampola brak jest dokumentów potwierdzających zarzut Bratkowskiego. Większa część listów dotyczy jedynie ciągnącej się latami sprawy przepisania prawa własności Adampola ze zmarłego Władysława Czartoryskiego na Adama Ludwika. W ostatnim zachowanym liście z dnia 11 listopada 1911 roku Ostroróg przesyła komplet oficjalnych pism finalizujących tę sprawę. Jest to w ogóle ostatni dokument dotyczący Adampola ze zbiorów prywatnych Czartoryskich, przekazanych Bibliotece im. Czartoryskich. Przypuszczalnie Ostroróg z Czartoryskimi prowadził później jeszcze jakąś korespodencję. W książce Pawła Ziółkowskiego jest informacja, że ostatni przestawiciel właścicieli, dr Witold Jodko (Jodko-Narkiewicz) wyjechał w kwietniu 1921 roku. Wkrótce, w wyniku prawodawstwa wprowadzonego po ogłoszeniu Republiki Turcji, Adampol zrównany został w prawach i obowiązkach z normalną turecką wsią. Jakakolwiek opieka ze strony Czartoryskich, pozostających nadal nominalnymi właścicielami wsi, nie była już potrzebna. Ksiądz Antoni Wojdas w nie publikowanym szkicu pisze, że funkq'ę plenipotenta Czartoryskich wznowiono w 1934 roku. Z informacji tej wynika, że początkowo do zajmowania się wsią upoważniony został przez jej właścicieli konsul generalny RP w Stambule, Roman Wegnerowicz, następnie, w 1938 roku wydelegowany został w tym celu przez polskie MSZ — Tadeusz Zażuliński. Ich zadanie polegało jedynie na uporządkowaniu spraw, związanych z prawem własności, należącym do potomków księcia Adama Czartoryskiego. 114 W przeciwieństwie do dyrektorów Adampola, zobowiązanych do dbałości o rozwój wsi, a przeważnie nie wywiązujących się ze swych funkcji, księża odgrywali zwykle bardzo pozytywną rolę. Wśród nich znalazł się jednak jeden, nie ustępujący charakterem Stanisławowi Drozdowskiemu, a to ksiądz Adrian Kubiak, przebywający w Adampolu na początku lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Ksiądz Kubiak miał w swej zachłanności nie tylko łupić adam-polan, ale też doprowadzał do konfliktów, które nieraz kończyły się w tureckim sądzie. Podburzał młodzież przeciwko starszym, a starszych przeciwko młodym. Mieszkańcy słali petycje do biskupów z prośbą o odwołanie go. W końcu, powszechnie znienawidzony, wyjechał, prawdopodobnie do kraju, nie rozliczywszy się z pieniędzy przekazanych mu na budowę kościoła. Czas już powrócić do pytania, czy tylko plenipotenci Czartoryskich ponosili winę za konflikty z mieszkańcami wsi? Pierwsi koloniści, samotni, zazwyczaj oderwani przez tragiczny zbieg wydarzeń nie tylko od ojczystego kraju, ale i od rodzin, niejednokrotnie swój ból i troskę topili w miejscowej karczmie. Głupstwa urastały wówczas do problemów, zanikały hamulce moralne, dochodziło do burd, których echa rozchodziły się nieraz bardzo daleko. Bezprawnie, bez akceptacji administracji, zajmowali ziemie, karczowali lasy, a przede wszystkim wycinali drzewa na węgiel drzewny. Pociągało to za sobą konflikty nie tylko z administracją, ale też pomiędzy mieszkańcami. Jeszcze za czasów Czaykowskiego, bezpośredniej opieki Agencji nad wsią, zdarzyły się niepokojące przypadki. 14 lutego 1850 roku agent główny donosił księciu: „W osadzie między dawnymi osadnikami takie rozprężenie, że muszę po raz pierwszy żandarmów tam wprowadzić, aby powrócić porządek. To jednak może wyjść na dobre, bo pozbędziemy się na zawsze hultajów, a mamy ich teraz kim zastąpić." Czaykowski błędnie sądził, że uda się z mieszkańców Adampola uczynić "jedną rodzinę, kochającą się między sobą, miłującą tych co im dobrze robią i szanującą władzę". Przez następne dziesięciolecia Adampol bardziej przypominał gniazdo awanturników niż ideał Czayki. Obecność administratora we wsi trochę jednak łagodziła krewkie temperamenty mieszkańców. Gdy z urzędu tego zrezygnowano w ostatnim dwudziestopięciolecia ub. wieku, nastąpił pełny i niczym nie skrępowany rozkwit warchol-stwa. 115 Na początku lat 80. jedna ze spraw nabrała szczególnego rozgłosu. Ildefons Kossiłowski, były administrator wsi Reszidije, mając zamiar osiedlenia się w Adampolu, zalecił wykarczowanie około 3 ha lasu, po czym zmienił plany i wyjechał do Paryża. Opuszczone pole zaczął bezprawnie użytkować Jan Dochoda. Tymczasem inny mieszkaniec, Ignacy Kępka, za pośrednictwem Drozdowskiego odkupił od Kossiłowskiego prawo użytkowania wykarczowanych na jego koszt gruntów, czego Dochoda nie chciał respektować. Doszło do awantury, w której przy próbach pojednania uczestniczył konsul francuski. „Niepiśmienny i ograniczony w pojęciach o prawie" — jak określał go Agust Rotter-Eger — Dochoda upijał luzaków i nie tylko nie uszanował woli konsula, ale o mało nie doprowadził do jego pobicia. Rozstrzygnięcie, kto ma prawo użytkować pole Kossiłowskiego przekazano tureckiemu sądowi, który zawyrokował na korzyść Kępki. W rezultacie awantura pogłębiła niechęć pracowników konsulatu francuskiego do sprawowania opieki dyplomatycznej nad niesfornymi mieszkańcami wsi. Na kolejny pretekst do uwolnienia się od uciążliwej protekcji nad wsią Francuzi nie musieli długo czekać. Wiosną 1894 roku zaginął bez śladu jeden z synów Jana Kitlera, całkowicie spolonizowanego Czerkiesa. Drugi 7. jego synów publicznie odgrażał się Tomaszowi Krawczykowi, z którym młodzi Kitlerowie mieli zatarg. Pewnego poranka, niedaleko obejścia Jana Nowickiego, znaleziono ciało drugiego Kitlera. Przybyła z Beykozu policja zatrzymała zarówno Krawczyka, jak i Nowickiego. Aresztowanie Krawczyka wywołało we wsi zadowolenie, miał on bowiem opinię złodzieja oraz podejrzewano go właśnie o morderstwo. Za Nowickim, alkoholikiem i „najgorszym w pożyciu domowym" wieś się jednak ujęła, gdyż ożeniony był z córką Kępków, najbardziej szanowaną w Adampolu rodziną. Miał on poza tym obywatelstwo francuskie. Jemu właśnie konsul przeznaczył pole po Kossiłowskim, które otrzymał jako wiano wraz z dziewczyną. Adampolanie proszą o interwencję Francuzów. Konsul wysłał do Beykozu dragomana* z żądaniem wydania mu człowieka wyłączonego spod jurysdykcji tureckiej. Ale policja odpowiada mu, że Nowicki jest obywatelem tureckim. Dragoman żąda widzenia z zatrzymanym. Turcy doprowadzają Nowickiego. Ich dialog cytuje August Rotter-Eger w maszynopisie nie wydanego reportażu o wsi. „— Tak panie, ja jestem poddanym tureckim. Panu nic do mnie... — Sfiksowałeś człowieku — jeżeli nie jesteś winnym, ja przyjechałem cię uwolnić — mówi dragoman. * — dragoman (tur. tercuman) — tłumacz 116 Nie panie, ja tego nie potrzebuję — odpowiada Nowicki — Ja zdaję się na sąd moich panów i dobrodziejów — wskazuje na Turków i dorzuca — przecież oni tam wszyscy są rajami *... oni wszyscy pobrali hami-dje** . Dragoman splunął i wrócił zdać raport konsulowi." W rezultacie konsulat pozbawił wszystkich mieszkańców francuskiego obywatelstwa z wyjątkiem Ludwika Biskupskiego. Otrzymał on je za pośrednictwem zakonu asumcjonistów, u których uczęszczał do szkoły. Turcy oczywiście uwolnili natychmiast Nowickiego, który później — jak to sugerował Rotter-Eger — staje się ich zaufanym konfidentem. Krawczyk za zabójstwo obu Kitlerów skazany został na. 15 lat więzienia. Mieszkańcy Adampola zażyczyli sobie, aby po odbyciu kary morderca nie mógł do Adampola powrócić. Wieś pozbyła się jednego warchoła, ale zostało ich i tak zbyt dużo, jak na taką małą grupę. Cytowany Rotter-Eger na równi z Krawczykiem stawiał jego kompana z wojny rosyjsko-tureckiej 1877 roku, Jana Dymowskiego. Miał on wycinać lasy książęce gdzie mu się żywnie podobało, wypalać węgiel drzewny bez zgody Rady Gminnej. „Zbierają się więc poważniejsi gospodarze — pisał Rotter-Eger — i radni, biorą wójta i zachodzą do Dymowskiego powiedzieć mu, żeby się tego nadal robić nie ważył, że las jest własmością księcia i jest przeznaczeniem jak powiedziano [tzn. dla ogółu reprezentowanego przez wójta i Radę Gminną]. — A cóż to — odpowiada Dymowski — książę mi tu drzewo [będzie] rąbał? Jak rąbałem, tak robić będę. Wszystko wytnę co zechcę. Dziesięciu trupem położę i nikomu do kotliny dotknąć się nie dam. I nic mi nie zrobicie. Spisano protokół. Wszyscy obecni go podpisali, złożono do akt i dano na mszę świętą." Warcholstwo i prywata adampolan miały konkretne przyczyny. Właściciel wsi daleko, jego pełnomocnicy zajęci własnymi sprawami nie mieli w Adampolu poważania, kuratelę władzy tureckiej traktowano z rezerwą. Część mieszkańców kokietowała Turków * — raja (tur. reaya, liczba mn. raya) — niemuzułmańscy poddani sułtana. ** — hamidje (tur. hamidye) — rodzaj fezu noszonego przez poddanych suł-tańskich za Abdul Hamida П (1876-1909). 117 z myślą, że mogą zyskać konkretne korzyści; gdy dostrzegali zagrożenie dla swoich interesów, odcinali się od władz miejscowych. Wszystko to podsycało poczucie bezkarności. Trafną charakterystykę adampolan skreślił Eugeniusz Jordan w liście do Księcia. „Koloniści podzieleni są na dwa obozy zajadłe, których prowoderzy starają się do siebie przyciągać członków traktowaniem w karczmie, gdzie też skupia się całe życie Adampola, gdzie w każdej chwili można spotkać jedną trzecią kolonii pijanych lub pijących. Jedna partia spokojniejsza, w mniejszości trzymająca się tant bien que mai*, ustawy i porządku, druga liczniejsza, chcąca rządzić po swojemu. Ta ostatnia, na czele której stoją Dochodowie, Wilkoszewscy i niektórzy Biskupscy, twierdzą, że kolonia cała do nich należy, lasy tnie i sprzedaje, dzieląc zysk pomiędzy kilku prowodjerów, grunta zagrabia i karczuje bez porządku i ze szkodą dla reszty." Adampol stanowił miniaturę, a nawet w pewnym stopniu karykaturę dawnej Rzeczypospolitej „stojącej nierządem". Zwracali na to uwagę ludzie obserwujący Adampol z boku, ale nieobojętni wobec losów wsi. Podczas obchodów rocznicy 3 Maja w 1891 roku August Rotter-Eger wygłosił adampolanom mowę, w której „wytłumaczył znaczenie konstytucji i powody upadku Polski. Słuchali wszyscy z uwagą i rozrzewnieniem, szczególnie starsi [...]. Zwrócił im następnie uwagę, że tak jak ojczyzna zginęła i zmarniała dla braku zgody, karności i dla tego, iż pozwolono obcym rozgaszczać i rozgos-podarowywać się u siebie, tak i ich kolonia zmarnieje, jeżeli nie zaprzestanie waśni, pozwolą Grekom i innym pijawkom zajmować u siebie karczmy i mieszać się do życia kolonii." Właściwie tak się działo przez cały czas istnienia wsi. Także w okresie międzywojennym, kiedy Adampol stracił resztki swojej „eksterytorialności" i narażony był na wtopienie bez śladu w otoczenie tureckie. W 1925 roku prof. Tadeusz Kowalski pisał z oburzeniem: ( „[...] co gorsza kolonia żyje w niezgodzie. Są dwie partie powstałe na de rywalizacji dwóch najznaczniejszych rodzin, które paraliżują wzajemnie wszelkie ogólniejsze poczynania, a nawet — jak mi mówiono — de-nuncjują się wzajemne u władz tureckich. Znikło poszanowanie starszych, tak że kiedy powaga wójta nie wskóra, trzeba odwoływać się do pałki żandarma tureckiego, aby pogodzić zwaśnionych." * — tant bien que mai (franc.) — mniej więcej. 118 W latach późniejszych także dochodziło do przejawów prywaty. W 1942 roku stowarzyszenie z USA, Komitet Polsko-Amerykański, przekazał adampolanom w formie pomocy 42 tysiące tureckich lirów. Po rozdziale okazało się — o czym pisała prasa emigracyjna — że najbogatsza rodzina otrzymała 18 tysięcy lirów, a pominięto najbiedniejszą kobietę. Według relacji Stefana Zamoyskiego dawano po 100 lirów, a kazano podpisać odbiór 500. Nieco później beztroska „plenipotentów" ponownie naraziła wieś na straty. Pracownik konsulatu Rządu Londyńskiego w Kairze, Tadeusz Zażuliński, upoważnił adwokata Klaudiego Laskari-sa, bez zgody rozsianych po świecie prawnych właścicieli, do zajmowania się interesami wsi. Laskaris, pełniąc tę funkcję, zaprzepaścił możliwość uzyskania należnego odszkodowania za około 300 ha pięknego lasu. Reprezentant spadkobierców Czartoryskiego, wspominany już Zamoyski, oskarżył Laskarisa wręcz, że „bronił interesu skarbu tureckiego i działał na szkodę adampolan." Jako dowód przytoczył pismo ambasady tureckiej w Londynie z 27 lipca 1962 г., jakie otrzymał w tej sprawie. „Las Polonezkóy, jak każdy las prywatny został znacjonalizowany w 1947 r. na podstawie ustawy nr 4785 i odszkodowanie za ten las było do odebrania w 6 ratach. Ale adwokat księcia Czartoryskiego oświadczył, że nie zna adresu swoich klientów i po upływie 5 lat przeznaczone na ten cel pieniądze zostały zwrócone do Skarbu." Późniejsze próby odzyskania odszkodowania nie dały rezultatów. Adampol, warcholska wioska nad Bosforem, nie stanowił więc społeczności doskonałej. Mieszkańcy wsi dalecy byli od moralnego ideału. Trafną charakterystykę wsi sformułował proboszcz parafii Najświętszej Marii Panny w Stambule, w kazaniu z okazji 62. rocznicy wybuchu Powstania Listopadowego, które znalazło odbicie w prasie polskiej: „Nieopodal, dzięki inicjatywie szczerego i światłego patriotyzmu, mamy bardzo ładną, czystą, polską wioskę z wszystkimi starej Polski słabościami." Ale te „słabości" nie były głównymi treściami życia wsi. Nie były też najważniejszymi. Nie z ich powodu wokół Adampola powstała legenda przekraczająca granice Imperium Osmańskiego i ziem dawnej Rzeczypospolitej. KĘS OJCZYZNY Miłość do ojczyzny może zaprowadzić daleko, dosłownie bardzo daleko..." — zauważył podczas wizyty w Adampolu Gustaw Flaubert. W tej małej osadzie prawda ta była oczywista. Przecież miłość do ojczyzny wcześniej kazała tym ludziom walczyć, później skłoniła ich do tułaczki i budowania na obczyźnie tymczasowego domu. Adampol był prawdziwą polską wsią, z jej wszystkimi wadami, ale też i zaletami. W założeniach twórców wieś miała stać się ośrodkiem patriotycznym, oddziałującym na całą emigrację, a także na kraj. W tym celu należało kształtować postawy jej mieszkańców, pielęgnować rozbudzony Powstaniem Listopadowym zapał i chęć do dalszej walki. Czaykowski zdawał sobie z tego sprawę. Starał się o książki, mapy, globusy, a także o „portrety małego formatu znakomitych Polaków, ubiory żołnierzy polskich i ubiory rozmaitych mieszkańców Polski." Po trzech latach pisał: „Kolonia nasza przystroiła się obrazami. Mamy Księcia Pana wizerunek, ale gorąco błagamy wszyscy o obraz Księżnej Pani, Księcia Witolda i szanownego pułkownika [czyli hrabiego Władysława Zamoyskiego]." Początkowo Adampol egzystował raczej jako schronisko i ko-czowisko, niż prawdziwa osada. Ale istniał „kęs ojczyzny", niepodległy skrawek ziemi, gdzie można było przebywać wśród swoich bez narażenia się wrogowi. Chętni mogli się zgłaszać i osiedlać, jeżeli spełnili dwa warunki: należało „być Polakiem", a przynajmniej „Słowianem katolickim" i posiadać „świadectwo, jeżeli nie na piśmie, to słownie, o dobrej konduicie od osób znanych." Osiedlali się przede wszystkim dezerterzy z wojska rosyjskiego. Bywały i inne powody. W jednym z zachowanych listów czytamy: „Zgnieciony na zawsze nieszczęściem, które mnie w lecie w Stambule wtenczas spotkało przez skradzenie mi w nocy pieniędzy na drogę do 120 Baku w Kaukazie [...] osiadłem w kolonii polskiej Adampol i wzywam swoich do siebie. Dla mnie nie ma tu widoków, ale moja żona i moje dzieci mogą się tu dorobić lepszego losu aniżeli w Polsce. [...] Tu położymy kości nasze, choć myśl nasza pozostanie wierna Polsce." W raportach dyrektora kolonii znajdujemy liczne przykłady podobnych sytuacji. Między innymi z powodu „niepowodzenia handlowego" w Stambule, osiadł we wsi w 1851 roku protoplasta licznego, żyjącego do dziś rodu, Mateusz Biskupski z żoną i trzema synami. Adampol stał się prawdziwym przytułkiem dla znajdujących się w potrzebie Polaków. „Oprócz tego przychodzi mnóstwo biedaków — donosił Czaykowski — których jak możemy wspieramy [nieczytelne słowo] i karmimy we dworze osady; to ogromne zjada fundusze, ale nie można ich odpychać, bobyśmy nie odpowiadali celowi filantropijnemu, dziełu Księcia Pana". „Dwóch starców — pisał Kościelski — inwalidów emigracji węgierskiej zastałem na kolonii. Są to ludzie wiekiem, ranami też zniszczeni, że w żaden sposób pracować nie mogą, z tymi największy jest kłopot, bo gdybym im przestał płacić tę małą zapomogę, którą im teraz po części z własnych funduszów daję, literalnie z głodu by im umrzeć wypadało". Po każdej zawierusze wojennej zjawiali się nowi przybysze. Na przekór rozlicznym trudnościom wieś stawała się prawdziwą polską ziemią. Na adampolskim cmentarzu zaczęło przybywać grobów. Czaykowski pragnął pochować w Adampolu zmarłego w Stambule Adama Mickiewicza. „Kolonia adampolska jest rzeczą i własnością Polski oczekującej [...]. Tam powinno spoczywać ciało Wielkiego Męża i z pierwszym orszakiem polskim wkraczającym na ziemię polską i ono powinno było wejść do Polski, na pierwszej piędzi złożone i mogiłą przysypane. Byłoby to uczczenie i pamięci Męża, i służenie Ojczyźnie". Pomysł ten spodobał się wielu Polakom, między innymi Drozdowskiemu i Lenoirowi-Zwierkpwskiemu. Nie poparła natomiast Sadyka w tej sprawie Ludwika Śniadecka, która twierdziła że: „[...] on tu zostać nie może i nie powinien. Na kolonii polskiej bardzo prozaiczna nędza i nieład. Horwatt dotąd krzyża nie ma. Na Gordono-wej Górze chwasty rosną [...]. Mickiewicz w życiu był siłą, potężnym sercem, geniuszem, -działalnością, chociaż wyniszczony, ale na grób jego nikt by nie przyszedł, kiedy dla wszystkich życie potokiem wzburzonym 121 leci, kiedy nie wie nikt, za co się chwytać, gdzie nadzieję swą przyczepić [...]. Leżałby opuszczony, niech jedzie do żony, do dzieci". Przeciwnicy pomysłu Czaykowskiego oponowali zdecydowanie. Książę Czartoryski zadecydował o pochowaniu Mickiewicza we Francji. Pasza Mehmed Sadyk nie mógł tego odżałować. „Ciało gdzieś tam w czużynę zawieźli" — z goryczą ocenił tę decyzję po dwóch latach. Sprawa ta będzie go gnębić do samej śmierci. W 1881 roku w szkicu Adam Mickiewicz w obozie kozackim pisał w tej samej tonacji: „Zachód wydarł te zwłoki słowiańskiego Wieszcza Wschodowi, żeby je zawieźć nad Sekwanę do Montmorency, gdzie spoczywają zwłoki niewielu Polaków; między Francuzów, u których ledwie tleje i prawie gaśnie współczucie dla Polaków i dla sprawy polskiej". Początkowo Czaykowski zapewne sam zamyśliwał, aby złożyć swe szczątki na tej ziemi „Polski oczekującej". Tu, „na polskiej ziemi w Adamkioj", z jego woli, a zapewne też i swojej, spoczęła towarzyszka najpracowitszych lat jego życia. „Nagrobek mojej żony będzie płyta marmurowa z krótkin napisem — pisał do gen. Bystrzoriowskiego — kto była i kiedy dnie swe skończyła — na płycie złamana kolumna życia, na części jej herb i mój — a koło kaplicy ogród i domek dozorcy — dla odstawnego Kozaka-Polaka i katolika". Zamiar pochowania „żony poturczeńca" w Adampolu spotkał się z generalnym sprzeciwem coraz liczniejszych wrogów Czaykowskiego. Inspirowani przez nich koloniści zaprotestowali przeciwko wzniesieniu na ich ziemi grobowca, który miałby jakąkolwiek cechę turecką czy muzułmańską. Protesty przeciwko pochowaniu na polskiej ziemi odstępczyni od wiary doszły nawet do Hotelu Lambert. Czaykowski poprosił generała Bystrzonowskiego o wstawiennictwo u Czartoryskiego i groził skandalem. „Bo jeśli nie otrzymam tego gruntu, na którym są zwłoki mojej żony, dla mojego syna czy przez nadanie, czy przez kupno — to całą rzecz przedstawię Wielkiemu Wezyrowi i przeniosę jej zwłoki na inne miejsce, nie wiem, czy to będzie dobrze dla sprawy polskiej, dla katolicyzmu nawet". Dzięki staraniom Bystrzonowskiego Czaykowski — po tłumaczeniach, że Ludwika w dniu śmierci przyjęła ostatni sakrament 122 w obrządku katolickim — dopiął swego. Tuż obok cmentarza, w ziemi, która przeszła na własność jego synów, spoczęły jej prochy po trudach ziemskiej tułaczki. Nagrobek wykonany został zgodnie z zamierzeniami Sadyka, zaniechano natomiast ogrodu i domku dla dozorcy. Na złamanej kolumnie — często dzisiaj błędnie zrozumianej jako symbol zdradzonej wiary _— zostały wyryte herby Polski, Litwy i Rusi oraz rodzinne Śniadeckich i Czaykowskich. Napis na płycie grobowej brzmi: LUDWIKA ZE ŚNIADECKICH SADYK CÓRKA JĘDRZEJA, SY-NOWICA JANA, ŻONA GENERAŁA DOWÓDCY KOZAKÓW I DRAGONÓW OTOMAŃSKICH ZMARŁA 22 LUTEGO 1866 ROKU W DŻIHANGIRZE W KONSTANTYNOPOLU — POCHOWANA NA ZIEMI POLSKIEJ W ADAMKIOJ. Już po wszystkim, trzy tygodnie później, wyjaśnił Bystrzonows-kiemu pobudki swego postępowania: „Wiesz generale, że nie mam żadnej skłonności ku uniwersalizmowi, jestem fanatykiem w moim polonizmie czy mojej kozakomanii — co dla mnie znaczy to samo — byłbym postąpił wbrew moim najświętszym uczuciom, gdybym złożył szczątki tej, którą kochałem i kocham najwięcej z całego świata, na cmentarzu ogólnym, skoro mogłem pochować ją w ziemi niby poskiej, zanim będę mógł przenieść ją do Polski — to było poetyczne i polityczne [...]. Zresztą jakkolwiek to biedna kolonia polska zbrudzona przez fanatyzm i intrygę [...], kocham ją, gdyż jest to dzieło moje i Ludwiki — to był kamień węgielny naszej polityki na Wschodzie." Po latach cmentarz rozrósł się. Wchłonął grób „żony poturczeńca" i w ten sposób czas zrównał Śniadecką z innymi tu pochowanymi. Okazały pomnik znajduje się na niewielkim wzgórzu, ciągle w odległości kilku metrów od pozostałych grobów. Tak więc, jak sobie życzył Czaykowski — nie tylko żywi, ale i martwi brali w posiadanie adampolską ziemię. Co najmniej kilkunastu innych, nie mieszkających w Adampolu Polaków znalazło miejsce ostatniego spoczynku na tutejszym cmentarzu. Jeden ze starszych, ale dobrze zachowanych grobowców pokrywa płyta marmurowa ze stylizowanym orłem oraz napisem: „Tu spoczywają zwłoki śp. Karola Sobieszczańskiego porucznika armii węgierskiej 1848 r. kapitana z Powstania 1863 r. lekarza armii tureckiej. Urodzony 2 listopada 1829 zmarł 19 maja 1873 r." Inne nagrobkowe życiorysy są jeszcze bardziej lakoniczne. Nie wiemy, kim był Adam Michałowski, „wychodźca z 1831 roku". Można przypuszczać, że grób ten zawiera szczątki autora książki „Trzyletni pobyt na Wschodzie", wydanej w 1857 roku w Lon- 123 dynie. Pochowany w Adampolu Adam Michałowski mylony jest często z działającym kilkadziesiąt lat później, innym emigrantem polskim o tym samym imieniu, uchodźcą po Powstaniu Styczniowym, założycielem i przewodniczącym Towarzystwa Wzajemnej Pomocy i Dobroczynności, sekretarzem Towarzystwa Weteranów Polskich nad Bosforem oraz działaczem podległej Paryżowi loży masońskiej „Union d'Orient", w której w 1893 roku osiągnął najwyższe, 33 wtajemniczenie. Zwiedzających cmentarz polskich turystów intrygować musi oryginalny, nieduży nagrobek w kształcie rozwartej księgi, za którą w miejsce krzyża wznosi się nieduży ostrosłup. W tej kamiennej księdze wyryto, trudne dziś do odczytania, słowa: ŚWIATŁOŚĆ WIELKA KSIĘŻNA HALICZ HALICKA W UJŚCIU JAŹNI ŚPI W ТЕМ KURHANIE SMUTKU OD DNIA 28 CHEVAL 1324. 26 GRUDZIEŃ. SITA, LOTOS, RAMIE; ŚWIATŁEM OZDÓB, RAMIĘ. WIERNA, SERCU RAMIE; WSTAŁA, DAŁA RAMIĘ. Trudno orzec, przez kogo nadanym tytułem posługiwali się Haliccy, mieszkający przez pewien czas w Adampolu. Pamiętali o nich niektórzy najstarsi rozmówcy. Według ich przekonania księstwo miało faktycznie pochodzić z jakiejś znakomitej rodziny, ale mimo tytułu brakowało im środków do życia. Pani Halicka zmarła w 1906 roku. Tajemnicze i nie w pełni zrozumiałe epitafium, zdaniem adampolan, związane jest z tym, że oboje przyjęli w Turcji religię muzułmańską. Po śmierci „księżnej" jej mąż powrócił do katolicyzmu i został przyjęty do przytułku dla starców — w Stambule. Po jego śmierci Warszawa — jak tu określano — poszukiwała go, gdyż otrzymał jakiś znaczny spadek. O jakichś ewentualnych krewnych nic nie wiadomo. Tak więc w Adampolu znajdowali schronienie różni ludzie. Nie tylko Polacy. Bezsprzecznie najciekawszą i zarazem najbardziej tajemniczą postacią był Heinrich Albertall. Na skromnym nagrobku usytuowanym w pewnej odległości od innych, na wysokości grobowca Ludwiki Śniadeckiej, poza imieniem i nazwiskiem, datą urodzenia i śmierci (1858-1941) jest jedynie sentencja: „Re-ąuiescat in Pace". Jego charakterystyczną postać pamiętało bardzo dobrze wiele osób. Był on przedmiotem mego „śledztwa" i bohaterem książki Oskarżam arcyksięcia Rudolfa, która ukazała się w sumie w nakładzie 160 tys. egzemplarzy, toteż w skrócie tylko przypomnę, że wśród mieszkańców wsi powszechnie uważano go za syna Franciszka Józefa I, a potomkowie tych, którzy go najlepiej znali (rodzina Ryżych i Biskupskich), dodawali jeszcze domniemane 124 imię — Rudolf. Pewne jest, że nosił na piersi, w woreczku skórzanym, jakieś dokumenty, które po jego śmierci miały odkryć prawdziwe nazwisko i pochodzenie. Przeprowadzone do tej pory poszukiwania potwierdzają większość przekazywanych — w zniekształconej formie — wiadomości. Ten tajemniczy „adampolanin" początkowo pracował w Korespondencyjnym Biurze w Stambule i przesyłał do Wiednia opracowania na tematy polityczno-społeczne (z tego powodu niektórzy nazywali go szpiegiem), a później — już w Adampolu — pisał różne dzieła, dzięki czemu krążyła pogłoska, że jest pisarzem i „filozofem". Nie był synem Franciszka Józefa, ale istnieje duże prawdopodobieństwo, że to arcyksiążę Jan Salwator, który krótko po tragedii w Mayerlingu zrezygnował z tytułu arcyksięcia Austrii, przyjął nazwisko Jan Orth i popłynął w świat. Trudno dziś z całą pewnością orzec, jak narodziło się w Adampolu przekonanie, że ten tajemniczy Austriak, w ciągu kilkudziesięciu lat życia we wsi konsekwentnie unikający spotkań z ludźmi, których nie znał lub nie zaprosił do siebie (wszelkie wizyty należało uprzednio zaanonsować jego ordynansowi — Józefowi Biskupskiemu, i czekać na odpowiedź), jest synem cesarza. Rodzina Ryżych uważa, że tajemnicę Albertalla znał Wincenty Ryży, tylko „związany był słowem". Może mimo tego „słowa" przemknęło coś do najbliższych i to doprowadziło do takiego wniosku? Być może dalsze poszukiwania wyjaśnią, czy Adampol stał się azylem również dla najciekawszych członków rodziny habsburskiej. Lecz Adampol to prawdziwy azyl dla żyjących tu kilkudziesięciu Polaków, którzy znaleźli prawdziwy kęs opuszczonej przed laty ojczyzny. Dla nich wieś stanowiła małą, prywatną ojczyznę (w takim znaczeniu jakie używa S. Ossowski). Dlatego nie czuli potrzeby powrotu — po 1918 roku — do ojczyzny swych przodków. Daleka Polska była dla nich tym, co Ossowski nazywa ojczyzną ideologiczną. Trafnie ujęła to Zofia Ryży w 1984 roku: „My jesteśmy w dziwnej sytuacji. Ojczyzna naszych dalszych ojców znajduje się nad Wisłą, ale ojczyzną naszych bliższych ojców jest Adampol nad Bosforem. Może źle powiedziałam, Ojczyzną naszą jest Polska a Adampol to Polska z jej tradycjami na ziemi tureckiej". Przywiązanie do Polski manifestowali adampolanie przy każdej okazji. Z satysfakcją opowiadano zdarzenie z okresu poprzedzającego I wojnę światową. Często tu wówczas gościli oficerowie marynarki z niemieckich krążowników „Breslau" i „Goeben", stacjonujących na życzenie rządu tureckiego w Dardanelach. Wieś im się podobała. Pewnego razu przyszła niemiecka orkiestra. Uję- 125 ci gościnnością gospodarzy marynarze zaproponowali, że zagrają im wszystko, czego sobie zażyczą. Patriarcha wioski, Ignacy Kępka, poprosił wtedy o Mazurka Dąbrowskiego. Przejaw adampolskiego patriotyzmu, słowa nieznanej z imienia „matrony" zanotował reporter Czasu podczas I wojny świat-wej. Mówiła „ze wzruszającą prostotą": „Nikt z nas nigdy w Polsce nie był, bo droga daleka i brak środków. Ale ja zrobiłam ślub: skoro tylko Polska będzie, odbędę pielgrzymkę do Krakowa". Tworzenie się legionów polskich podczas I wojny światowej nie pozostało bez odzewu wśród oczekujących z utęsknieniem na odzyskanie niepodległości potomków weteranów wojny krymskiej. Tylko jeden z nich — Ignacy Kępka — doczekał szczęśliwego dnia odzyskania niepodległości przez Polskę. „[...] w grudniu w dzień wigilii w r. 1918, nadeszła z Konstantynopola wiadomość o powstaniu Polski, staruszek rozpłakał się z radości i długo płakał, jak i wielu tej wigilii z radości, adampolan. W r. 1920 jako 99-letni starzec Kępka na wiadomość o wybuchu wojny polsko-bolszewickiej, ze starym karabinem z nałożonym bagnetem, karabinem pamiętającym jeszcze wojnę krymską, [...] wybiegł na gościniec ze starym bojowym okrzykiem: „Polacy do brom, do brom!", zainicjował organizację oddziału adampolskiego z 30 niezrównanych strzelców; jednak władze tureckie odmówiły poparcia, a nawet zabroniły organizowania się" — pisał Juliusz Stanisław Harbut kilka lat po tych wydarzeniach. Może faktycznie adampolski patriarcha chętnie zginąłby za Polskę, ale był już za stary, aby do niej wracać. Zmarł w Adampolu w 1923 roku. Nie wiem, czy patriotycznie nastawiona „matrona" spełniła złożone śluby. Jeśli jej się nawet nie udało odwiedzić Polski, zrobili to inni jej sąsiedzi, bowiem kontakty Adampola z Ojczyzną znacznie się ożywiły. Kilka osób powróciło na stałe m.in. Stanisław Ryży z rodziną. W 1929 roku wieś zareagowała na apel organizatorów Powszechnej Wystawy Krajowej. Udział Adampola w niezwykle ważnej w międzywojennym dwudziestoleciu imprezie był wprawdzie symboliczny, ale umacniał trwałe związki z krajem przodków. Kilku młodych adampolan rozpoczęło studia w Polsce. Adampolanie zawsze byli spragnieni polskości. Tę polskość przybliżały im utwory Adama Mickiewicza. Toteż w tym niewielkim zakątku panował kult Wieszcza. Ku jego czci w 1933 roku, obok kościoła postawiono obelisk ze skromną tablicą z brązu z napisem w języku polskim i tureckim: „Naszemu Wieszczowi 126 Adamowi Mickiewiczowi w rocznicę zgonu, 1855 — 1933. Adampolanie". O panującej we wsi atmosferze świadczy znane zdarzenie. Studiujący w Polsce Zygmunt Księżopolski z Adampola, na wieść o nieuchronnej wojnie wstąpił do armii polskiej i brał udział w kampanii wrześniowej. Do Adampola powrócił ranny. Podobno — opowiadał mi Janusz Dochoda — po wyzdrowieniu zdecydował się wstąpić do formowanych na Zachodzie polskich oddziałów. Wtedy to jego ojciec miał powiedzieć: „Teraz jesteś prawdziwym Polakiem i mężczyzną." Inny adampolanin, Edwin Ryży, w chwili wybuchu wojny także znajdował się w Polsce. Od 1936 roku uczył się w szkole prowadzonej przez salezjanów w Stryszynowie, w Poznańskiem. Liceum ukończył już w czasie wojny na tajnych kursach. Brał też udział w ruchu oporu. W 1941 roku wrócił do Turcji, korzystając z paszportu swojego brata Feliksa, przysłanego mu przez rodzinę. W obcasach butów przewiózł mikrofilmy ważnych dokumentów i dzięki temu otrzymał po powrocie do Turcji pracę w konsulacie Generalnym RP w Stambule. W niemieckiej ambasadzie pracował natomiast pewien Turek, ożeniony z dziewczyną rodem z Adampola. Niemcy traktowali ją jak Turczynkę, a kobieta ta ,Jako Polka — pisze w swych wspomnieniach, nie podając jej imienia, były attache wojskowy w Ankarze, Tadeusz Machalski — uważała za swój obowiązek informować nas o wszystkim, co się w ambasadzie działo. Oczywiście nie miała dostępu do tajnych dokumentów i to co donosiła były to tylko ploteczki bez większego znaczenia, które jednak w sumie dawały dość dobry wgląd w wewnętrzne życie ambasady. 8 maja wpadła do mnie podniecona, ponieważ coś bardzo ważnego musiało się stać, bo ambasador von Papen gorączkowo pakuje swoje rzeczy. Z miejsca zorientowałem się, że Hitler zdecydował się uderzyć na Francję i licząc się z tym, że Turcy zażądają zamknięcia ambasady i jego wyjazdu, przezornie pakuje swoje rzeczy, by być gotowym na wszelkie ewentualności." Dalsze informacje rodaczki z Adampola musiały być mniej ważne dla Machalskiego, gdyż o nich więcej nie wspomina. Zmiana ustroju w Polsce — kraju, z którym adampolanie przedtem utrzymywali konktakty, stała się przyczyną rezerwy i niechęci władz tureckich, obawiających się, aby tą drogą nie przenikały komunistyczne treści. W tej sytuacji stosunki adampolan z naszymi placówkami nie mogły układać się pomyślnie. Wieś przez cały czas pozostawała pod wpływem emigracji po- 127 litycznej. Stąd do Adampola napływała prasa i książki polskie. Przez kilka lat Jan Jeziorański (Nowak), dyrektor Rozgłośni Polskiej Radia „Wolna Europa", przyjeżdżał do wsi polować na dziki. Adampol odwiedzali także dziennikarze prasy emigracyjnej. Kontakty te podsycały patriotyzm mieszkańców wsi. Toteż polskie tradycje kulturowe i patriotyczne pielęgnowano tu pieczołowicie. „Sień zdobią często portety Ataturka i marszałka Piłsudskiego wiszące obok tureckiego półksiężyca i polskiego orła — pisała w 1950 roku G. Soegtig. Chociaż mieszkańcy wsi są tureckimi obywatelami dumnymi z tego, że raz w 1937 roku w maju spędził kilka dni w Polonezkóy także Ataturk [błąd! tylko jedno popołudnie — JSŁ] pozostali nadal Polakami, szczycącymi się swoją narodowością, którzy zachowali stare zwyczaje i obyczaje oraz miłość do ojczystego kraju. Chociaż przed około 20 laty, decyzją tureckiego rządu, polska szkoła musiała być zastąpiona turecką, rodzice nadal uczą swoje dzieci w mowie ojczystej." Dwadzieścia lat później, kiedy do Adampola przybyłem po raz pierwszy, stosunek większości mieszkańców do kraju pochodzenia przodków nie uległ jeszcze zmianie. Wiadomo już było jednak, że wsi uratować się nie da. Część mieszkańców nie chciała się z tym pogodzić, nie chciała sprzedawać swoich gospodarstw i opuszczać historycznego Adampola. Żałowali ziemi, na której wyrośli, w której pochowali swoich ojców. } ■ W KOLONII POLSKIEJ Lecz co najciekawsze i nas wszystkich może napawać prawdziwą dumą, to fakt, że wyspa ta osiedleńcza, mimo że nie zasilana żadnemi sokami z ojczyzny, ani materialnymi, ani moralnymi, utrzymała i zachowała swój pierwotny charakter przywieziony z ojczyzny, więc mowę i pieśń polską, obyczaje i stroje polskie, a nawet sposób uprawy roli, praktykowany w kraju ojców. Dzisiaj śpiewają tam Polacy jeszcze pieśni o konfederatach barskich, dawno już zapomniane w ojczyźnie. Stanisław Michałek (1924) Dziesiątki krzyżów drewnianych z napisem „Walczył za wolność" zmurszały, rozpadły się od starości, lecz duch tych, którzy pod nimi spoczywają żyje między dzisiejszym pokoleniem Adampolan i przypomina im obowiązki względem Matki Polski. Paweł Ziółkowski (1929) „SAMOBYTNĄ WIEJSKA GMINA" Adampol, Adamówka, Adamowa Wioska, Adampolsk, Adamkóy, Polonezkaryesi, Polonezkóy — takich nazw używano na określenie polskiej osady nad Bosforem. Nawiązują one albo do osoby założyciela wsi, księcia Adama Czartoryskiego, albo do narodowości mieszkańców. Wśród Polaków przyjęła się nazwa Adampol, urzędnicy tureccy od lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku w urzędowej korespondencji, np. w kwitach podatkowych wpisywali najczęściej Polonezkóy. Taką też urzędową nazwę wsi przyjęto w latach trzydziestych. Później pojawia się jej odmiana: Polonezkóyu (pisana czasami Polonez Kóyu). Wieś leżała na terytorium tureckim, ale przez dziesięciolecia posiadała pewną odrębność w osmańskim organizmie administracyjnym i do pewnego stopnia nawet eksterytorialność. Kazimierz Dopierała nazwał Adampol (po zakupie ziemi w 1883 roku przez Władysława Czartoryskiego) „jedynym skrawkiem Polski na świecie, miejscem, gdzie mieszkali Polacy nie podlegający żadnej [sic!] władzy państwowej". Oczywiście, takie sądy odnotować trzeba tylko jako kuriozalność myśli naukowej. „Eksterytorialność" wsi nie znaczy, że nie podlegała ona żadnej władzy. Pewna odrębość i niezależność Adam-pola opierała się na własnym, polskim administrowaniu oraz uznaniu przez Francję opieki konsularnej nad mieszkańcami Adampola. Adampolskie urzędy opierały się przede wszystkim na wioskowym samorządzie. Pisali o nim w 1862 roku sami mieszkańcy w apelu o jedność całej emigracji stambulskiej: „[...] rolnicy adam-polskiej kolonii od dawna są już uporządkowani na wzór staropolskich okolic szlacheckich w samobytną wiejską gminę, mającą swój obywatelski zarząd i sąd miejscowy". Rada Gminna formalnie istniała już za czasów Czaykowskiego. Jej rola ograniczała się wówczas do wyręczania niekiedy dyrektora w pewnych, mało istotnych, sprawach. Po ucieczce ze wsi złodzieja Wojciecha Urbańskiego, Rada Gminna orzekła przepadek jego mienia na rzecz okradzionego. 131 W 1853 roku powrócił z Kaukazu uczestnik nieudanej wyprawy Gordona Józef Dąbrowski, który za swą misję miał obiecaną chatę w Adampolu. Gordon zginął na Kaukazie w 1847 roku, w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach, a Dąbrowski przepadł na kilka lat. Przedstawiciel Czartoryskich w Stambule miał wątpliwości, czy w tej sytuacji należy mu się zapłata. Zwrócono się do księcia. W ramach pierwszej pomocy zakupiono Dąbrowskiemu ubranie i przyznano po trzy piastry dziennie na życie. Książę uznał wprawdzie prawo do wynagrodzenia, ale jego wysokość uzależnił od opinii Sadyka, gdyż Dąbrowski od razu do służby nie wrócił, chociaż „miał do tego łatwość". Sadyk wybrał wyjście Salomonowe. Zlecił, aby właśnie Rada Gminna zadecydowała, co mu się należy, niezależnie od otrzymanych już 751 piast-rów. W końcu Dąbrowski za faktyczne, czy też tylko przypisywane mu awantury, został z Adampola wydalony. Teoretycznie większe znaczenie miała Rada Gminna w latach późniejszych, m. in. w okresie, kiedy mieszkańcy Adampola w cytowanym apelu chwalili się, że są „uporządkowani na wzór staropolskich okolic szlacheckich". Oczywiście, cały samorząd Adampola podlegał dyrektorowi wsi, czyli agentowi głównemu. On nie tylko wyrażał zgodę na osiedlanie, ale także typował kandydatów na wójta i radnych, każdorazowo zatwierdzał decyzje Rady, kontrolował Kasę Gminną i wyroki sądu gminnego. Znacznie poważniejsze następstwa, od możliwości ingerencji przedstawicieli Czartoryskich w działalność Rady Gminnej, miała postawa samych mieszkańców wsi. Ich rozbicie, podział na wzajemnie zwalczające się koterie, nie uznawanie żadnych autorytetów powodowało, że jeżeli nawet Rada Gminna faktycznie próbowała podejmować jakieś ważne decyzje, to z reguły ich nie respektowano. Przykładem może być sprawa wycinania lasów i wypalania węgla drzewnego — kość niezgody przez kilka dziesiątków lat. Według tradycji wioskowej, ekonomiczną odrębność otrzymał Adampol od sułtana Abdulmedżida, który z okazji rozwiązania dywizji Zamoyskiego miał wydać 3 sierpnia 1856 roku uroczysty firman* zwalniający tych „wojaków, którzy chcieliby w Turcji pozostać i osiedlić się na roli" oraz ich potomstwo „od wszelkich podatków na rolnikach ciążących". Przywilej ten miał zachęcić wielu Polaków do osiedlenia się w Turcji. Nie zachował się jednak żaden dokument potwierdzający nadanie takiego firmanu. Wspominają wprawdzie o tym fakcie zarówno August Rotter-Eger w swym nieopublikowanym szkicu * — firman (tur. ferman) — rozporządzenie sułtana w osmańskiej Turcji. 132 o Adampolu, jak i Paweł Ziółkowski w wydanej książce, ale obaj wiadomości czerpali — jak się wydaje — jedynie z przekazywanej przez adampolan tradycji. Rotter-Eger nie kryje, że przy końcu XIX wieku „doszczętnie zepsuci, prawdziwie jakby zgangrenowa-ni dzisiejsi urzędnicy tureccy zaprzeczają istnieniu podobnego firmanu". Wprawdzie w 1906 roku żyli jeszcze żołnierze Zamoyskiego (Ignacy Kępka, Jan Dochoda, Mikołaj Marjański, Fabian Misztal, Jakub Stokowski, Leon Zajkowski), którzy podobno byli „gotowi nad grobem będąc stwierdzić przysięgą jako na własne uszy słyszeli wygłaszaną im taką zapowiedź". Moim zdaniem w sporze tym obie strony mają rację. Wszystko wskazuje na to, że firman zwalniający byłych żołnierzy Zamoyskiego z „wszelkich podatków" nie został nigdy na piśmie wydany, tym bardziej, że miał go odczytać sam... sułtan, co na pewno nie miało miejsca. Zachował się opis pożegnania Dywizji przed jej rozwiązaniem. Otóż z Polakami żegnali się osobiście angielscy dowódcy — gen. Storks i wiceadmirał lord Lyons, ambasadorstwo — państwo Stratford, a także ambasador Francji. Ze strony tureckiej zaś wielki wezyr pasza Mustafa Reszid oraz paszowie Fuad, Mehmed Ali, Ahmed Fethi. Otóż zdaniem dziennika „Journal de Constan-tinople" (18 sierpnia 1856) ci wysocy przedstawiciele sułtana „odnowili zapewnienia, że każdy oficer i żołnierz Dywizji, który zechce pozostać w Turcji jako poddany sułtański otrzyma od rządu wszelkie rodzaje zachęt i pomocy w celu ulokowania się według swoich upodobań i zdolności, bądź w różnych rodzajach służby państwowej, bądź jako osadnik rolny, czy też rzemieślnik". Przypuszczam, że padło wtedy również to nie napisane nigdzie zdanie o zwolnieniu „z wszelkich podatków". Pierwsze podatki — oszkur (osmina — co ósme ziarno) — zaczęli „zepsuci" tureccy urzędnicy ściągać z „polskiej wsi" — jak już wtedy Adampol nazywali — w 1870 roku. Początkowo jedynie od zboża, później od ziemniaków, od 1894 roku zaczęto pobierać podatek od trzody chlewnej, kilka lat później — od bydła. Prawdziwą „samobytność" zawdzięczał Adampol przede wszystkim opiece ambasady francuskiej. Początkowo kancelaria francuska nie odmawiała swej protekcji całej osadzie polskiej, ale nie przyznawała poszczególnym osadnikom wszystkich praw de prote-ges francais i nie chciała mieszać się do sporów między poszczególnymi mieszkańcami. Dopiero Kościelskiemu udało się przekonać Francuzów, że „ta protekcja francuska dla osady będzie niczem, 133 jeżeli się zarazem na osadników rozciągać nie będzie. Po długich debatach i negocjacjach zdecydowała się legacja zadość uczynić naszym przedstawieniom". W rezultacie mieszkańcy Adampola objęci zostali pełną protekcją, a zatem wyłączono ich nawet spod sądownictwa tureckiego. Za wszelkie naruszenie prawa odpowiadali przed sądem konsulatu francuskiego. Chroniczne wręcz burdy we wsi w latach osiemdziesiątych, a przede wszystkim nie respektowanie mediacyjnej roli Francuzów doprowadziły do zaprzestania konsularnej opieki. Z punktu widzenia przepisów prawa tureckiego Adampol stał się zwykłą wsią turecką. Dla części mieszkańców ta nowa sytuacja miała nawet pozytywne aspekty. Byli oni bowiem tylko „wiecznymi dzierżawcami" użytkowanych gruntów. Z tureckim obywatelstwem wiązali nadzieję na uzyskanie prawa własności uprawianych ziem, co umożliwiłoby dowolne nimi dysponowanie — nawet sprzedaż, po czym mogliby opuścić Turcję. Ale z tym wiązał się inny czynnik, który de facto uratował Adampol. Posiadanie tureckiego poddaństwa stawiało adampolan w sytuacji „rajów" — chrześcijańskich poddanych sułtana, gnębionych w tym czasie przez administrację turecką bardzo wysokimi podatkami. Toteż większość mieszkańców Adampola oponowała przeciwko przyjęciu „poddaństwa" tureckiego. Zwielokrotnione podatki, których do tej pory w dużym stopniu udawało się uniknąć, odbiłyby się wyraźnie na ekonomice wsi. Zaniepokojeni adampola-nie wysyłali do właściciela wsi rozpaczliwe listy: „Niżej podpisani osadnicy wsi Adampol, najpokorniej upraszamy o radę, jak mamy nadal robić z naszym dobytkiem, który z łaski Dobroczyńcy naszego, a Waszego ojca, otrzymaliśmy. Ponieważ rząd turecki dziś ostatecznie chce nas pod swoje poddaństwo, aby nas obłożyć podatkami od osad, domów i dobytku jako poddanych im chrześcijan". Wobec niemożliwości otrzymania obywatelstwa francuskiego Rada Gminna wystąpiła do poddanego austriackiego — Adama Ludwika Czartoryskiego z prośbą o wystaranie się dla mieszkańców, jako poddanych księcia, o obywatelstwo austriackie. Ponieważ sprawa przeciągała się, zaproszony został do wsi urzędnik konsulatu austro-węgierskiego, przed którym wszyscy mieszkańcy z entuzjazmem i szczerze wznosili okrzyki: „Niech żyje najukochańszy cesarz i król nasz Franciszek Józef. „Odprawiono solenne nabożeństwo o zdrowie cesarza, o pomyślność dla Austrii i o szczęście dla Galicji — relacjonuje Rotter-Eger. Wysłuchali go wpatrzeni poprzez łzy w portret monarchy. Nauczyciel na organach zaintonował hymn austriacki, następnie Boże coś Polskę [...]". 134 Ostatecznie otrzymali obietnicę, że będą mogli uzyskać obywatelstwo austro-węgierskie, ale pod jednym warunkiem: przedstawią urzędowy dokument turecki oświadczający, że nie są poddanymi sułtana, bądź też z tego poddaństwa zostaną zwolnieni. Takiego dokumentu dostać nie mogli. „Prawo o narodowości otomańskiej", obowiązujące w tym czasie w Turcji, uznało wszystkich zamieszkałych na terytorium kraju za poddanych sułtana. Wyjątek stanowili posiadacze dokumentu poświadczającego posiadanie innego obywatelstwa. Mimo że ministrem spraw zagranicznych monarchii austro-wę-gierskiej był Polak, hrabia Agenor Gołuchowski junior, „Monarchia habsburska nie spieszyła się z przyjęciem oferty [...], ale sprawa była, bądź co bądź, na porządku i stwarzała pewne pozory, z których adampolanie umieli zręcznie korzystać, broniąc wobec otomańskich władz praw eksterytorialności". Przyjęciem austro-węgierskiego obywatelstwa nie była zainteresowana jedna adampolska rodzina — Ryżych. Miała ona bowiem obywatelstwo rosyjskie. Trzej synowie Wincentego Ryżego, jako poddani carscy odbywali służbę wojskową w Rosji. Rosyjskie „poddaństwo" nie przeszkadzało Wincentemu Ryżemu krzewić polskości i patriotyzmu w Adampolu. Konstytucja młodoturecka z 1908 r. „położyła kres istnieniu ostatniej niepodległej gminy polskiej" — jak to nazwał jeden z korespondentów — czyli zrównała adampolan z mieszkańcami innych wsi tureckich, wymagając od nich takich samych podatków. Przegrywając batalię o podatki, Adampol zachował jednak w dalszym ciągu pewną odrębność i niezależność. ZA REPUBLIKI Odzyskanie przez Polskę niepodległości zostało z radością przyjęte przez mieszkańców Adampola. Natychmiast zadeklarowali oni polskie obywatelstwo. Głównie ze względów patriotycznych, ale też nie bez motywacji ekonomicznej. Zawsze lepiej być obywatelem innego kraju, zwalnia to choćby od służby wojskowej. Już w maju 1919 roku od urzędującego w Stambule polskiego przedstawicielstwa dyplomatycznego adampolanie otrzymali dokumenty stwierdzające, że są obywatelami Królestwa Polskiego, krótko później uaktualniono je na obywatelstwo Rzeczypospolitej Polskiej. Efektem nastrojów tamtych dni jest uchwała podjęta w Adampolu przez mieszkańców, obywateli wolnego już państwa: „Niniejszym my, niżej podpisani obywatele polscy kolonii w Adampolu uchwalamy, co następuje: Jednogłośnie obieramy na Marszałka Kościoła naszego p. Ignacego Kępkę i Ludwika Biskupskiego. Co oni w naszych sporach osądzą , chętnie my się poddamy. Gdy zaś nasza Kochana Polska wymaga od nas spełnienia obowiązków Jej synów, przeto uważamy za konieczność być do usług na wyborach, uchwałach, naradach, a nie mogąc wszyscy stawić się osobiście oddajemy nasze głosy w liczbie stu sześćdziesięciu upoważniając naszych delegatów pp. Pawła Ziółkowskiego, Mieczysława Księżo-polskiego i Adama Dochodę". Dla Turcji był to okres wykształcania się z Imperium Osmańskiego — Republiki Turcji. Toczył się on w krwawych bojach. W przeciwieństwie do I wojny światowej, której skutków Adam-pol nie odczuł, wojna turecko-grecka (1920-1922) stanowiła dla niego prawdziwe zagrożenie. W czasie toczących się w pobliżu działań wojennych mieszkańcy opuścili wieś i szukali schronienia w Stambule oraz na Wyspach Książęcych. Gdy front oddalił się od Adampola, mieszkańcy wrócili do swoich zagród. 136 „Za czasów sułtańskich wiodło nam się nie najgorzej — opowiadał przed 1967 rokiem Skaradzińskiemu Stefan Wilkoszewski. — Najcięższe chwile przyszły po pierwszej wojnie światowej, jak nastała rewolucja, znaczy się republika. Przez calutki rok mężczyźni Adampola kładli się spać co drugą noc. Strażowaliśmy. Marnie obrodziły pola, a i ...dzieci". Życiu i dobytkowi adampolan zagrażały wtedy włóczące się muzułmańskie bandy. „Otóż pewnego wieczora zwaliła się banda pijanych dezerterów z armii sułtańskiej. Palili i rabowali. Herszt ich kazał sobie nanieść jadła i napitku i postanowił zatrzymać się na kwaterze u babci Ryżej — opowiadano w 1949 polskiemu dziennikarzowi Lachowiczowi. — Podocho-cony zażądał, by mu zaśpiewała coś skocznego. Wzbraniała się, a wtedy bandyta zagroził jej śmiercią, przykładając kindżał do pleców. Przerażona babcia Ryża odśpiewała drżącym głosem pieśń „Serdeczna Matko". Melodia do tego stopnia podobała się hersztowi, iż krzywdy nikomu nie czyniąc, rzucił śpiewaczce parę monet złotych". Trzech innych mieszkańców wsi miało mniej szczęścia i podobne spotkanie przypłacili życiem". Dzięki oddziałom, przysłanym do ochrony wsi przed włóczącymi się bandami przez niemieckiego generała w służbie osmańskiej, barona von Goltza, takich przypadków nie było więcej. Adampol nie podzielił losu sąsiednich greckich osad, które zostały wybite do nogi. Zaistniały jednak straty materialne: spłonęła część zabudowań, a wraz z nimi bogate archiwum wsi. Zwycięstwo kemalistów nad zwolennikami starego porządku w wojnie domowej zaowocowało ustanowieniem jednolitej narodowo Republiki Turcji. Nowe prawodawstwo pozbawiło Adampol wszelkiej dawnej, prawnej czy też praktycznej, eksterytorial-ności. Zdaniem władz tureckich mieszkańcy wsi przyjęli bezprawnie polskie obywatelstwo, gdyż od pokoleń zamieszkiwali Turcję i po utracie obywatelstwa kraju, z którego przybyli, a więc obywatelstwa rosyjskiego, austriackiego czy pruskiego automatycznie stawali się obywatelami tureckimi. Gdy lokalni urzędnicy zorientowali się w sytuacji prawnej mieszkańców Adampola, postanowili doprowadzić ich obywatelstwo do zgodności z tureckim rozumieniem prawa. Kontrowersje wywoływała także nazwa wsi. Mieszkańcy, a także polskie władze używali konsekwentnie dawnej, historycznej nazwy: Adampol. Urzędnicy tureccy, począwszy od lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku osadę Polaków nazywali Polonezkóy, rzadziej Polonezkariesi (co w obu przypadkach znaczy Polska Wieś). Z nieznanych bliżej powodów, może — aby zatrzeć polskie 137 pochodzenie wsi — proponowano całkiem nową nazwę Kirazkóy (Wieś Czereśniowa), lub przywrócenie pierwotnej Czingiane Ko-nak (Cingane Konak). Nie był to miły gest. W tej sprawie radca ambasady polskiej próbował interweniować u ministra spraw wewnętrznych Sukru Kaya, przypominając mu, że Adampol jest wyrazem ładnej tradycji gościnności Turków dla naszej emigracji politycznej. W końcu ambasador RP Jerzy Potocki zwrócił się do premiera Ismeta Inónii. Kilka dni po tej rozmowie oficjalnie poinformowano ambasadora, że nie nastąpi żadna zmiana nazwy. Do poważniejszego konfliktu doszło za następnego posła Lechi-stanu. Część mieszkańców wsi uparcie odmawiała przyjęcia tureckiego obywatelstwa, z drugiej strony władze tureckie nie wyrażały zgody na pełnienie przez ks. Wojdasa funkcji proboszcza w Ada-mpolu, gdyż przepisy tego kraju nie zezwalają na prowadzenie religijnej działalności obcokrajowcom poza Stambułem. Kapelan, aby móc w Adampolu działać, chętnie przyjąłby nawet obywatelstwo tureckie, ale władze kraju na to nie przystawały. Mieszkał on w Turcji dopiero od trzech lat, a do otrzymania obywatelstwa wymagano zamieszkania co najmniej od lat pięciu. W obronie mieszkańców Adampola, których część nadal miała wydane przez polskie władze dokumenty potwierdzające ich polskie obywatelstwo, wystąpił rząd Rzeczypospolitej Polskiej. W sierpniu 1937 roku, w rewanżu za trudności czynione adampolanom przez władze tureckie, zdecydował wydalić z Polski kilku, zatrudnionych tu w przemyśle piekarniczym, tureckich obywateli. Wydalono na pewno co najmniej jednego z nich, a pozostałym — oczekując na reakcję strony tureckiej — wstrzymano wykonanie decyzji. Kroki te podjęto akurat w okresie, kiedy ambasador Republiki Turcji bej Ferid przebywał na urlopie. W rezultacie przerwał on swój wypoczynek i 20 sierpnia przyjechał na dwa dni do Warszawy dla omówienia sprawy z ministrem spraw zagranicznych RP, Józefem Beckiem. Ambasador przekazał ministrowi oficjalne oświadczenie, że „rząd polski może mieć zaufanie do rządu tureckiego, iż adampolanom krzywda się nie stanie." Minister zaś powiedział w rewanżu ambasadorowi, iż „ma zaufanie do rządu tureckiego, iż ten sprawę Adampola przyzwoicie załatwi". Zapowiedział cofnięcie decyzji wydalania obywateli tureckich z Polski i obiecał przyznanie wiz wjazdowych dla tych, którzy już zostali zmuszeni do wyjazdu. Obie strony miały sporo powodów, aby kwestii nie wyolbrzymiać, ale i tak nabrała ona poważnego znaczenia niespodziewanie dla Turków. 10 września 1937 roku, podczas 98 sesji Rady Ligi Narodów w Genewie, Józef Beck spotkał się z ministrem spraw 138 zagranicznych Turcji, Rustti Arasem, dla omówienia problemów Adampola. Spotkanie miało charakter towarzyski, nie podpisano żadnego protokołu uzgodnień, a tylko zawarto gentlemen's agre-ement. Ewentualny konflikt dyplomatyczny został jednak zażegnany. Mimo uzgodnień na tak wysokim szczeblu, sprawa ciągnęła się jeszcze przez kilka miesięcy. Władze polskie dotrzymały słowa, cofnięto wydalenia Turków z Polski, ale najwidoczniej ktoś zapomniał załatwić wizy dla poszkodowanych. 18 października ambasador Ferid złożył wizytę wiceministrowi spraw zagranicznych RP, Janowi Szembekowi. Turecki ambasador, powołując się na rozmowę z min. Beckiem, który obiecał mu pozytywne załatwienie „sprawy wydalonych" (mowa tu o liczbie mnogiej) powiedział, że rząd turecki bardzo liczy na jej unormowanie. Mówiono również o Adampolu. Ambasador Ferid poinformował Szembeka, że rozmawiał z prezydentem Kemalem Ataturkiem w sprawie ks. Wojdasa. Według zapewnienia ambasadora przyrzekł on, że pomówi z „odnośnymi czynnikami rządowymi w tym sensie, by ks. Wojdas otrzymał obywatelstwo tureckie i mógł wykonywać swe duszpasterskie obowiązki". Miesiąc później (18 listopada) nastąpiła ponowna wizyta ambasadora Ferida u wiceministra Szembeka. Podziękował on za udzielenie wizy wjazdowej obywatelowi tureckiemu (mowa tym razem o jednej osobie) wydalonemu w rewanżu za utrudnienia, czynione adampolanom. Upłynęło kilka miesięcy, a w Adampolu sytuacja się nie zmieniła. Polskie władze uznały wprawdzie za mniejsze zło przyjęcie przez adampolan obywatelstwa tureckiego, ale nadal obstawały za zapewnieniem mieszkańcom wsi polskiej opieki duszpasterskiej. Mimo deklaracji ambasadora Ferida, ks. Wojdas obywatelstwa tureckiego nie otrzymał, co przekreślało jego szanse pozostania proboszczem Adampola. Realizacją przez władze tureckie genewskich ustaleń gentlemen's agreement zajmował się polski ambasador w Ankarze, Michał Sokolnicki. 4 czerwca 1938 roku, podczas pobytu w Warszawie, złożył on relację w tej sprawie wiceszefowi polskiego MSZ. Skrupulatny Szembek sporządził z tej rozmowy obszerną notatkę. „Ambasador zaznaczył na wstępie, że, niestety, nie może pochwalić się pozytywnymi rezultatami swych rokowań. Zażądał przede wszystkim pisemnego potwierdzenia gentlemen's agreement, zawartego w Genewie między min. Beckiem a Arasem. Strona turecka nie chce się na to zgodzić, twierdząc, że to co ustnie przyrzekła, wykona. Tymczasem sytuacja w terenie nie uległa poprawie. Władze tureckie czynią same trudno- 139 ści, przykrości i niewłaściwości. Władze wilajeckie wykazały wobec delegacji adampolan maksimum złej woli. Nasze postulaty nie są spełniane. Aras ustawicznie się wykręca, a minister spraw wewnętrzych w ogóle naszych postulatów nie uznaje. Negatywny stosunek strony tureckiej do pozytywnego załatwienia sprawy Adampola wynika z założeń panującego w Turcji reżimu, na wskrość nacjonalistycznego. Minister spraw wewnętrznych powiedział wyraźnie amabasadorowi [Sokolnickiemu], że księdza Polaka na stałe do Adampola nie wpuści, bo miałby natychmiast interwencję swego alianta posła greckiego, który by wystąpił z analogicznym żądaniem, a tego uwzględnić by w żadnym wypadku nie mogli. Argument ten jest istotnie bardzo poważny. Ponieważ rząd turecki czyni obecnie trudności z nadaniem obywatelstwa tureckiego ks. Wojdasowi ambasador proponuje przypomnieć amb. Feridowi rozmowę jaką miałem z nim na jesieni r. ub. a w której oświadczył on, że Ataturk obiecał mu nadanie ks. Wojdasowi obywatelstwa tureckiego". Ambasador Sokolnicki przestrzegał przed represjami w formie wydalania z Polski obywateli tureckich, gdyż miałoby to fatalne efekty polityczne a nie sądził, by merytorycznie było skuteczne. Jego zdaniem, „można by powiedzieć amb. Feridowi, że niewykonanie przez Turcję gentlemen's agreement zmusiłoby rząd polski do wyciągnięcia z tego poważnych konsekwencji". Po przedyskutowaniu posunięć władz tureckich polscy dyplomaci doszli do wniosku, iż „nie można zarzucić stronie tureckiej, że formalnie postanowień tego gentlemen's agreement nie wykonywała". Ambasador Sokolnicki dodatkowo uważał, że: „cała sprawa adampolska ma niewielkie znaczenie, gdyż adampolanie nie są elementem specjalnie wartościowym". Tydzień później, „dla sprecyzowania dalszej taktyki" postępowania wobec władz tureckich, odbyła się narada z udziałem ambasadora Sokolnickiego, ministra Szembeka oraz dyrektora departamentu, Tadeusza Kobylańskiego. Z podsumowania tego spotkania wynika, że genewskie gentlemen's agreement zawierało 4 punkty. Pierwszy dotyczył uregulowania prawnego statusu Adampola. Podczas spotkania ministrów spraw zagranicznych w Genewie postulowano formę wykupienia przez rząd turecki od Czartoryskich ziem Adampola i nakłonienia wszystkich, jeszcze nie posiadających tureckiego obywatelstwa, do jego przyjęcia. Sprawa uprościła się, gdyż właściciele wsi byli skłonni odstąpić nieodpłatnie prawo własności do posiadanej ziemi pod warunkiem „udzielenia przez rząd turecki pisemnej deklaracji, że stypulacje gentle-men's agreement zostaną przez stronę turecką wykonane" oraz, że nie będą ponosić z tego tytułu żadnych dodatkowych kosztów. 140 Zdaniem Sokolnickiego w zaistniałej sytuacji nie należy żądać deklaracji pisemnej tej treści, gdyż rząd turecki nie chce składać żadnych pisemnych oświadczeń w sprawie Adampola. Ustalono następujący sposób postępowania: „My ze swej strony nie żądamy od rządu tureckiego zapłaty za ziemię, natomiast w zamian za to Czartoryscy mieliby zarezerwowany sobie sposób rozdziału tej ziemi i byliby zwolnieni z kosztów związanych z donacją". Takie rozwiązanie przynosiło korzyść adampolanom, gdyż „w razie wykupywania ziemi przez rząd turecki, policzyłby on koszta przenośne względnie podatek spadkowy dwukrotnie i w rezultacie obdarłby adampolan ze skóry, przesuwając na nich całokształt kosztów" — skomentował ambasador Sokolnicki. Punkt drugi dotyczył reaktywowania polskiej szkoły. „Tak minister spraw wewnętrznych [Turcji], jak i minister spraw zagranicznych wcale tego punktu gentlemen's agreement wobec ambasadora nie negują i twierdzą, że będzie wykonany. W praktyce jednak władze wilajeckie uprawiają taktykę sabotażu. Chodziłoby więc o stwierdzenie w rozmowie z amb. Feridem wyżej wzmiankowanych dobrych chęci rządu tureckiego, o zanotowanie przy nim w sposób oficjalny do wiadomości odnośnej jego deklaracji". Trzeci problem uzgodniony w Genewie to konieczność szybkiego rozwiązania sprawy adampolskiego duszpasterstwa. Odnośnie tego punktu stwierdzono, że w terenie dostrzec można pewne postępy. Lokalne władze stambulskie przestały wprawdzie traktować księdza Wojdasa jako persona ingrata a nawet liberalnie odnoszą się do jego przyjazdów do Adampola. Jednakże: „Dotychczas ministrowie zapewniają, że godzą się na jego pracę duszpasterską, ale tylko prowizoryczną, do czasu znalezienia odpowiedniego następcy". Ustalono, że min. Szembek w rozmowie z ambasadorem Turcji przypomni o obietnicy Atatiirka, przekazanej oficjalnie przed miesiącami. Najmniej miejsca w sprawozdaniu z narady zajmuje kwestia realizacji punktu czwartego gentlemen's agreement. Zgodzono się, że cmentarz Adampola, a także plac kościelny, sam kościół i plebania „mogłyby być włączone do aktu donacyjnego Czartoryskich". I podsumowanie debaty. „Doszliśmy do wniosku, że należy oświadczyć amb. Feridowi, iż powyższe stanowi minimum naszych żądań i że odrzucenie ich przez rząd turecki zmusiłoby rząd polski do wyciągnięcia konsekwencji, które będzie uważał za stosowne". Ambasador Sokolnicki poprosił Szembeka o przekazanie ambasadorowi Feridowi, że do tej pory działał w Ankarze na podstawie dość sztywnych instrukcji rządu, a że: „jego negocjacje nie doprowadziły do pozytywnego rezultatu, stawiamy sprawę na nowo". 141 Kontrolę nad realizacją punktów 1 i 4 sprawować powinien pełnomocnik Czartoryskich, zaś nad punktami 2 i 3 — ambasada RP. 14 czerwca 1938 roku wiceminister spraw zagranicznych, Jan Szembek, przekazał ambasadorowi Turcji Feridowi Tekowi stanowisko rządu polskiego w sprawie Adampola, zgodnie z podjętymi na naradzie ustaleniami. Polski dyplomata podkreślił, że w przeciwieństwie do władz centralnych, które przekazują naszemu ambasadorowi uspokajające zapewnienia odnośnie rozwiązania problemu szkoły i duszpasterstwa, władze wilajeckie: „na każdym kroku robią [...] trudności" Ambasador turecki w odpowiedzi przyrzekł: „przynaglić miarodajne czynniki w Ankarze w kierunku jak najszybszego definitywnego uregulowania zagadnienia, którego duże znaczenie moralne całkowicie docenia". Sprawa Adampola stała się także tematem rozmowy ministra Arasa z Szembekiem. 26 lipca szef dyplomacji tureckiej potwierdził, że „podstawą do załatwienia tej sprawy jest jego układ z min. Beckiem", ale dodał, iż ma ona „aspekt wewnętrzno-polityczny i ambasador Ferid opracowuje ją z ministrem spraw wewnętrznych. Sprawy mniejszościowe nie idą bowiem na warsztat dyplomatyczny". Na argument, iż był przecież precedens kiedy „ambasador Ferid przerwał w roku przeszłym swój urlop, by sprawę Adampola w Warszawie negocjować" Aras odrzekł: „Wyjątek ten zrobiony został z uwagi na przyjaźń łączącą Turcję z Polską". Dodał jednak, że ma nadzieję, iż „obecnie sprawa Adampola zostanie pomyślnie doprowadzona do końca". 24 października 1938 roku ponowne spotkanie Ferida Teka z min. Szembekiem. Rząd turecki nie może zrezygnować z formalnego rozdziału ziemi na rzecz Czartoryskich. Z zapewnienia ambasadora wynika, że zachowana zostanie nazwa Adampol, kiedy formalnie wieś nazwy tej nie używała. 9 listopada 1938 roku w polskim MSZ zadecydowano, że całość donacji Czartoryskich poprowadzi maczelnik Tadeusz Zażuliński, który udał się do Tur-У cji. Zgodnie z życzeniem władz tureckich adampolanie, którzy nie posiadali obywatelstwa tureckiego przyjęli je, co usunęło jeden punkt sporu. Nie uczyniła tego jedynie rodzina Ziółkowskich, pracująca w tym czasie w Stambule, z tego powodu syn Pawła Ziółkowskiego, Konrad, jest dzisiaj jedynym adampolaninem, posiadającym obywatelstwo polskie. W niespełna rok od ostatnich ustaleń wybuchła wojna, która odsunęła na plan dalszy wszystkie problemy Adampola. W rezultacie w tej „Polskiej Wsi" nie doszło do reaktywowania polskiej szkoły, niezbyt formalny stan polskiego duszpasterstwa tolerowa- 142 ny był do 1958 roku, a prawo własności otrzymali mieszkańcy wsi już w całkiem innej rzeczywistości politycznej, w 1969 roku. Zanim do tego doszło, Adampol przeszedł przez okres kolejnej trudnej próby — lata II wojny światowej. Front zbliżał się do granic Turcji. Niemcy zabiegały o jej uczestnictwo w wojnie przeciwko Związkowi Radzieckiemu. Święta wojna przeciwko giau-rom w społeczeństwie muzułmańskim zawsze zyskałaby wielu zwolenników. Udający się przez Turcję na Zachód, b. premier Felicjan Sławoj-Składkowski usłyszał od ks. Wojdasa „Turcy, sąsiedzi Adampola mówią otwarcie, że w razie wybuchu wojny najprzód wyrżną Polaków, by ku chwale Allaha było mniej giau-rów na świecie". W ramach mobilizacji zabrano ze wsi co najlepsze konie, a w miejscowym kościele zrobiono skład owsa. We wsi zadomowiła się artyleria. Wywołane wojną, antyniemieckie nastawienie mieszkańców Adampola niepokoiło lokalne władze. Zabrały one znajdującą się we wsi patriotyczną relikwię — polski sztandar i zabroniły obchodów 3 Maja. Poważniejsze konsekwencje dla bytu wielu adampolskich gospodarstw miało stanowisko lokalnej administracji do problemu opodatkowania mieszkańców wsi w 1943 roku. Na mocy ustawy z 12 listopada 1942 roku, władze lokalne miały prawo dowolnie, nie opierając się na jakichkolwiek stawkach, ustalić jednorazowy podatek od posiadanego majątku. Ściągano go według czterech różnych list: z innej płacili muzułmanie, z innej cudzoziemcy, osobna lista obejmowała ludność żydowską, a jeszcze inna — muzułmanów, posiadających obywatelstwo tureckie. Żydzi płacili z reguły dwa razy więcej niż muzułmanie, a pozostali prawie 10 razy więcej. W zachowanej korespondencji jest mowa o „nałożeniu wymiarów podatkowych przekraczających 5-krotną wartość opodatkowanego obiektu". Podatkiem tym, poza mieszkańcami wsi, którzy formalnie nie posiadali polskiego obywatelstwa, miało być objętych około 500 obywateli RP, a ściągana od nich suma przekraczała 2 miliony lirów, horrendalną kwotę na ówczesne warunki. Wymiar należało uiścić w ciągu 15 dni. Opornym groziły kary finansowe, a nawet przymusowe roboty: Jeżeli przypadkiem jakiś obiekt został oceniony dwukrotnie, to bez jakiejkolwiek wstępnej analizy automatycznie przyjmowano wyższą wycenę. Po prostu — jak to zostało na gorąco skomentowane — „nie chodziło o sprawiedliwy wymiar, tylko o większy". W Adampolu podatkiem tym objęto co najmniej 15 gospodarstw. M.in. Józef Ryży zapłacić miał aż 3 500 tureckich lirów, na 2 500 wyceniono Bubiego (Józefa?) Dochodę, Bolesława Wil- 143 koszewskiego i Elwirę Godymirską; Janusza Dochodę na 2 000, Józefa Nowickiego na 1 500, pozostałych — w granicach 750 — 1Ó00 lirów. Kwoty ogromne! Sąsiednie miasteczka — Pas.abahce i Beykoz opodatkowano na kwotę 1000 lirów. Nie znam źródeł tyczących spłaty tego podatku. Najprawdopodobniej stał się on przyczyną przekazanej Adampolowi w 1942 roku pomocy ze strony Komitetu Polsko-Amerykańskiego w wysokości 42 tysięcy Tl. Podział tej sumy — jak już wspomniałem — do dnia dzisiejszego budzi w Adampolu namiętności. Z informacji uzyskanej od Edwarda Dochody, syna opodatkowanego Józefa, wynika, że jego ojciec podatek zapłacił, ale po wojnie, za pośrednictwem adwokata Karademira zaskarżył władze tureckie. I proces wygrał. Nakazem sądu zwrócono mu część zapłaconej kwoty. Epizod podatkowy nie odbił się na losach wsi. Pierwsze lata po II wojnie światowej nie były dla mieszkańców wsi zbyt przyjemne. Adampol, z uwagi na bliskość Bosforu leży w obszarze strategicznym i przez kilka lat dostęp do wsi mieli tylko posiadacze specjalnych przepustek, gdyż na wzgórzu Aledag zainstalowano wyrzutnie rakietowe. W latach czterdziestych władze tureckie zabroniły spotkań w większych grupach. Na wesela zaczęli przychodzić żandarmi, w celu — jak się to określało — przeszkodzenia ewentualnym zakłóceniom w uroczystościach. Przez długi czas mieszkańcy mieli obowiązek meldować przyjezdnych gości i informować o celu ich wizyty we wsi. Niewielu dziennikarzy odwiedziło Adampol w tym czasie. „Wjeżdżamy tymczasem w wiejskie, typowo polskie opłotki. Kundle wybiegły całą zgrają i obszczekują wóz. Zaraz też opadli nas i żandarmi, badając specjalne zezwolenie na wjazd do Polonezkóy, o które długo musieliśmy się ubiegać na policji stambulskiej" — pisał w swym reportażu Lachowicz. Po kilku latach psychoza wojenna minęła i przestano traktować przyjazdy do Adampola jako zagrożenie dla obronności Republiki Turcji. Wieś zachowywała nadal pewną odrębność i samodzielność, gdyż władzę zawsze sprawowali tu reprezentanci mieszkańców, dbający o ich interesy. W 1956 roku władze tureckie postanowiły przyłączyć do Adampola tereny dawnego francuskiego czyfliku zamieszkałe przez Turków. W powiększonej w ten sposób wsi adampolanie staliby się mniejszością i nie mieliby szans na wybór swoich ludzi do Rady Gminnej. Interwencje u władz tureckich na szczęście okazały się skuteczne i wsi nie powiększono. Obroniono w ten sposób samorząd osady wybierany przez mieszkańców i dbający o interesy wsi. 144 - JAK W GALICJI Droga do Adampola wiedzie serpentynami przez wzgórza. Panorama wsi, wyłaniająca się zza pagórków, zaskakuje swojskością. Dokoła ciągną się rozległe lasy, w oddali wśród pól uprawnych ^rysuje się wysepka zabudowań, otoczonych dużymi sadami. Przed laty wrażenie to musiało być mocniejsze, bo wszystkie dachy pokrywała słoma, a w centrum wsi stał drewniany krzyż wyrastający ponad budynkami. Stał tam jeszcze w 1953 roku. Przy wjeździe do wsi, po lewej stronie, na zboczu Gordonowej Góry, rozciąga się cmentarz z widocznymi z drogi krzyżami i nagrobkami, po stronie prawej, około 100-150 m niżej, stoi kościół katolicki. Adampol rozłożył się wzdłuż drogi rozwidlonej w środku wsi przed budynkiem dawnej karczmy, obecnie kawiarni. Rozwidlenie tworzy mały placyk z zakrzewioną wysepką w środku. Wieś jest ulicówką o luźnej zabudowie. Do czasu otwarcia drogi do Beykoz, co umożliwiło dojazd samochodami, tutejsze uliczki pozostawały we władaniu zwierząt hodowlanych. Jadące wtedy w pole furmanki płoszyły grzejące się w słońcu kury, flegmatycznie i z powagą spacerujące gęsi, czy prosiaki nurzające się w pyle lub błocie. Poszczególne zagrody także miały cechy zdecydowanie rodzime. Domy mieszkalne usytuowane były w odległości kilkunastu metrów od drogi, najczęściej zwrócone do niej ścianą szczytową. Zabudowania gospodarcze stały zawsze z tyłu za domem mieszkalnym, równolegle do niego. Studnia do dziś znajduje się zazwyczaj w środku podwórza, między obiektami. Placyki przed wejściem do domów, podobnie jak dróżki prowadzące do drogi głównej, bywają ostatnio betonowane. Zabudowania kryją się w sadach owocowych, w których rosną grusze, śliwy, orzechy włoskie i laskowe, czereśnie, wiśnie oraz figi. Sady dodają wsi uroku, szczególnie w okresie kwitnienia. Nie przypadkiem Adampol zwany jest także Kirazkóy, czyli wsią cze- 145 reśniową. Równie egzotyczna dla Turków jest inna rodzima tradycja adampolan — zamiłowanie do kwiatów. Podobnie jak w wielu polskich wioskach zdobią obejścia wypielęgnowane ogródki kwiatowe. Przed kilkunastu laty ogrody otaczały takie same płoty z drewnianych sztachet, jakie można jeszcze dziś spotkać w wielu naszych wsiach. Tył obejścia czasami pozostawał nie ogrodzony i przechodził w pastwisko. Pastwiska od pól uprawnych oddzielały druty kolczaste. W pobliżu niektórych zagród spotkać można jeszcze, dawniej bardzo popularne, pasieki. * * * Wszystko wskazywało na to, że Adampol powinien był upaść już w pierwszych latach istnienia. Nie powiodły się nad Bosforem plany osadnicze Niemców, upadł też w końcu francuski czyflik lazarystów, fiaskiem zakończyły się również inne polskie przedsięwzięcia osadnicze w Turcji. A Adampol przetrwał. Złożyło się na to kilka bardzo różnych czynników. Nie wiem, który z nich dla przetrwania wsi był najważniejszy. Nie byłbym w stanie dokonać takiej oceny. Bez splotu wszystkich czynników, Adampol spotkałby los Derbiny. W pierwszych latach istnienia wieś rozwijała się, mimo płynnego osadnictwa, dzięki uporowi kilku wytrwałych straceńców. Wbrew ogromnym przeciwnościom woleli wieść swoje życie tu, niż na stambulskim bruku. Sprzyjał temu fakt, że najczęściej nie mieli gdzie wracać, lub zwyczajnie, nie mogli. Nie chcieli lub też nie mieli odwagi jechać do Ameryki, gdzie, być może, łatwiej by było o kawałek chleba. Chociaż to też nie jest pewne. W każdym razie jeden z pierwszych osadników, Kazimierz Probola, który z początkiem 1842 roku, w skrajnej nędzy mieszkał w zrujnowanej dzielnicy w Stambule, po trzech latach w Adampolu miał już dom drewniany, spory kawał wykarczowanej ziemi, kilka uli, konia, krowę i dwa cielaki. W następnych latach rozwój stał się bardziej bardziej widoczny. Karczując „piędź po piędzi", do 1870 zdobyto około 120 ha ziemi ornej. Powstało 30 gospodarstw, hodowano około 300 sztuk bydła, sady liczyły prawie 3 tysiące pni; wszystko dzięki naprawdę ciężkiej pracy. Ale ten postęp byłby co najmniej wątpliwy, gdyby nie rola czynnika politycznego. Wieś była przecież zapleczem Agencji Wschodniej. Z tego tytułu przez około 20 lat płynęły nad Bosfor stałe dotacje oraz zapomogi. Wątpliwe, czy przetrwałby pierwsze miesiące nawet zapobiegliwy Kazimierz Probola, gdyby nie zapomogi z kasy Adampola. Ważną okazała się też organizacyjna i prawna opieka Czartoryskich, sprawowana z różnym skutkiem do początku XX wieku. 146 Po roku 1856, w wyniku liczniejszego osadnictwa, zaczęła się tworzyć adampolska społeczność, dla której ważnym spoiwem było wewnętrzne oddziaływanie legendy Adampola. Historia sprawiła, że Adampol zawsze różnił się znacznie od innych osad wiejskich w Turcji. Przede wszystkim osadnikiem mógł zostać jedynie Polak, lub przynajmniej Słowianin wyznający religię katolicką. Znalazło się wśród nich kilku weteranów powstań i dość liczna grupa b. żołnierzy polskiej dywizji, walczącej w wojnie krymskiej przeciwko Rosji. Swój rozbudzony marzeniami o wolnej Polsce patriotyzm narodowy pielęgnowali później we wspomnieniach i opowieściach. Ponadto wieś należała do Czartoryskich, którzy przez dziesięciolecia byli rzecznikami niepodległościowych dążeń sporej części polskiej emigracji politycznej. Wzmacniało to zainteresowanie mieszkańców wsi wszystkim co polskie i rodzime. Powodowało utrwalanie się odrębności wsi. Trwanie adampolan przy korzeniach polskich miało też kulturowe powody. Społeczność Adampola wykazywała odporność na procesy adaptacyjne ze względu na wyższy poziom gospodarki wsi w stosunku do sąsiadów (Greków, a później Turków). Adam-polanie ciężko pracowali, ale zawsze powodziło im się lepiej. Wytwarzało to poczucie pewnej wyższości. Ważną rolę odgrywał fakt, że podział narodowy pokrywał się z podziałem religijnym i językowym. Mała chrześcijańska gmina zdawała sobie sprawę z fizycznego zagrożenia. Zawsze to zagrożenie było realne, czego dowodziły liczne rzezie Ormian i Greków. Niebezpieczeństwo groziło Adampolowi w czasie wojny turec-ko-greckiej (1919-1922). Po załamaniu się frontu, adampolscy Polacy przezornie schronili się na Wyspach Książęcych i prawdopodobnie tylko dzięki temu nie podzielili losu swych sąsiadów, mieszkańców Arnavutkóy, którzy zostali wymordowani przez nacjonalistyczne bandy muzułmańskich szowinistów. Z ich rąk zginęło także trzech adampolan, którzy ufnie pozostali we wsi. W 1974 roku, w dniach inwazji wojsk Bulenta Ecevita na Cypr — jeśli dobre informacje miał Kazimierz Sidor pełniący kilka lat później funkcję ambasadora PRL w Turcji „zapalna młodzież z okolicznych osiedli szykowała też najazd na Po-lonezkóy. Zorganizowano tam zbrojne patrole, czuwające w dzień i w nocy. Ale do rozprawy nie doszło. Zapobiegła jej starszyzna we wsiach tureckich, gdzie starsi mają mir niesłychany. Oni decydują o wszystkim. „Nie idźcie tam — podobno ostrzegali —to nie Grecy. To Polacy, potomkowie Sobieskiego. Wystrzelają was". Nie doszło do najazdu na Adampol, ale nieznani sprawcy nocą dokonali profanacji grobów na cmentarzu. 147 To zewnętrzne zagrożenie spowodowało, że mimo poważnych wewnętrznych podziałów adampolanie na zewnątrz przeważnie stanowili zwartą grupę. W ostatnich latach dla procesów kultywowania rodzinnych tradycji ważną rolę odgrywało odcięcie wsi od świata, brak przejezdnej drogi i prądu elektrycznego. Mały kontakt z otoczeniem, nieobecność telewizji w życiu mieszkańców ograniczały możliwość napływu kultury tureckiej do wsi. Wieś pozostawała zawsze w centrum zainteresowania Polaków. W okresie międzywojennym opiekę nad mieszkańcami starały się sprawować polskie placówki konsularne, po wojnie rolę tę pełniła emigracja polityczna. Krzewił też polską kulturę adampolski kościół, podtrzymując i rozwijając emocjonalne więzy z polskością. W rezultacie tych wszystkich czynników wieś zachowała swój polski charakter. Opinię tę potwierdziła w 1951 roku socjolog Gerta Soegtig: „mieszkańcy do dziś w niezafałszowany sposób zachowali swoją polskość; styl życia, zwyczaje, język i religię". Trwało to jeszcze przez kilkanaście lat. W 1971 roku, kiedy Adampol odwiedziłem po raz pierwszy, zewnętrzne zmiany kultury wsi nie były tak wyraźne. Czasami z trudem uświadomiałem sobie, że wieś ta nie leży gdzieś w zacofanej Galicji (brakowało tu jeszcze wtedy prądu elektrycznego), tylko w Azji, że ja sam nie zostałem przeniesiony o kilkadziesiąt lat w przeszłość, tylko przebyłem kilka tysięcy kilometrów w przestrzeni. Na każdym kroku swojskie budownictwo, większość pól zasianych zbożem i zasadzonych ziemniakami, zagrody otoczone sztachetowymi płotami, a po wiejskich uliczkach spacerowały dorodne „krasule" i przemykały niegroźne „burki". Przede wszystkim w domach, także na ulicach, a nawet w kawiarni królowała mowa polska. To, że wieś „zachowała swój pierwotny charakter" nie znaczy, że nie rozwijała się, nie ulegała zmianom. W jej dziejach dostrzegam kilka różnych okresów. W dużym uproszczeniu periody-zacja przedstawiałaby się następująco: I. Lata od 1842 do 1856 roku — okres niestałego osadnictwa. Wieś pełniła rolę „schroniska", bazy dla działalności politycznej Agencji Wschodniej przeciw zaborcom. Znajdowali tu schronienie nie tylko Polacy, np. wychodzące w Paryżu Wiadomości Polskie w korespondencji własnej ze Stambułu donosiły: „Biskup i kilku duchownych Kozaczyzny dobrudzkiej uszedłszy ze swoich osad, spustoszonych przez Rossyan, szukali tutaj przytułku. Książę Władysław polecił ich przyjąć jak najrychlej do osady polskiej w Ada-mpolu. Jest tu także 5 rodzin małoruskich zabranych do niewoli w Sewastopolu, które żądają być tam umieszczone. Zgłoszono się do poselstwa 148 o zapomogę dla nich, skoro ta będzie otrzymana, zostaną odesłane do Adampola, gdzie powiększą ludność rolniczą". II. Lata od 1856 do końca XIX w. — pierwsza generacja osadników. Od 1856 roku liczba ludności zaczęła się zdecydowanie zwiększać. W roku 1879 w Adampolu żyło już 121 osób. W końcu XIX w. — co najmniej 150. Stało się to możliwe dzięki stabilności osadnictwa. Mimo to dla weteranów walk o Polskę wieś stanowiła zawsze namiastkę rodzinnego kraju. Pobyt na obczyźnie traktowali jako zło konieczne. III. Od końca XIX w. do 1960 roku — okres największej prosperity gospodarczej wsi. Powtórzę jeszcze raz, że dla urodzonych tu mieszkańców wieś była naturalną, małą ojczyzną i to implikowało więź emocjonalną z osadą. W tym czasie liczba ludności utrzymywała się na poziomie stałym, gdyż duży przyrost naturalny Adampola neutralizowała spora migracja do miasta. W latach dwudziestych osada liczyła około 165 mieszkańców, w roku 1943 liczbę mieszkańców określano na 160 osób. Nie wiadomo, czy jest to liczba przebywających we wsi Polaków i czy uwzględnia młodych mężczyzn, wzywanych w tym czasie do służby wojskowej. Kilkanaście lat po wojnie — według obliczeń Edwina Ryżego z Ankary — adampolan było więcej. W 1956 roku żyło we wsi 192 Polaków wraz z tymi, którzy spolonizowali się poprzez małżeństwa. Ponadto kilkudziesięciu adampolan mieszkało w Stambule i utrzymywało żywy kontakt z wsią. IV. Okres schyłkowy, lata 1960 — 1975 — szybkie tempo zmian i odchodzenia od dawnych, rodzimych tradycji. Liczba ludności, głównie z powodu emigracji, zaczęła się w szybkim tempie kurczyć i spadła poniżej 100. Rok 1975 można przyjąć jako umowną datę kresu polskiego charakteru kultury Adampola. Wieś po kilkunastu latach przeobrażeń przekształciła się w osadę jakościowo inną. Będę o tym pisał. Jeszcze w latach siedemdziesiątych istnienie Adampola stwarzało polskiej humanistyce ogromną szansę przebadania kultury wsi pod kątem poszukiwań uniwersalnych mechanizmów jej rozwoju. Osiedlający się w Adampolu Polacy byli bardzo zróżnicowani ze względu na niejednolitość społecznego i ekonomicznego pochodzenia. Znajdowali się wśród osadników zarówno przedstawiciele szlachty, jak i niepiśmienni Kozacy, mieszkańcy Lwowa, Wilna, Górnego Śląska, Mazur i innych regionów. W 1886 roku korespondent petersburskiego Kraju donosił: „Stan poprzedni familijnych [tj. posiadających rodziny] tak się przed- 149 stawia: jeden eks-urzędnik pocztowy, czterech włościan (trzech z Lubelskiego, jeden z Radomskiego), trzech rzemieślników: krawiec z Galicji, kowal z Mazowsza i tkacz z Lubelskiego, kilku eks-stużących dworskich, fornal z okolic Kutna, oficjalista z okolic Wilna, ekonom z Ostrołęki, nadto szlachcic zagrodowy z Podlasia i jeden żołnierz z profesji; przybył tu z Kaukazu podczas emigracji czerkieskiej". Oczywiście, że nie wymienionych przez korespondenta kilkudziesięciu pozostałych osadników także reprezentowało mozaikę zawodów i pochodziło z różnych stron. Wszystkie te, wynikające z różnego, regionalnego pochodzenia, wykształcenia, zawodu i stanu różnice, stapiały się w nową jakość kulturową. Szansa przebadania mechanizmów tworzenia się tej kultury \ jej obrony przed asymilacją z otoczeniem muzułmańskim czy greckim nie została w ogóle wykorzysta naprzez etnografów i socjologów. Nikt nie podjął badań terenowych w celu przestudiowania fenomenu kulturowego, jakim był Adampol, który obumierał na moich oczach. Nikt nie zarejestrował także mechanizmów szybkiego rozpadu kultury wsi. Patrzyłem na Adampol jako etnograf, ale do prowadzenia systematycznych badań nie miałem ani czasu, ani środków finansowych. Starałem się jednak możliwie jak najpełniej odtworzyć kulturę tej enklawy z okresu jej prosperity, czyli sprzed 1960 roku. > } NA POLU I W ZAGRODZIE Specyfikę życia w Adampolu warunkowała przede wszystkim konieczność zabezpieczenia egzystencji. W pierwszej kolejności — potrzeba wykarczowania nieużytków oraz wybudowania domu. Przez ten etap musiał przejść prawie każdy osadnik, gdyż przypadki odkupywania wykarczowanego pola i postawionej chaty od opuszczających wieś osadników zdarzały się bardzo rzadko. W pierwszym okresie istnienia wsi myślistwo — obok zasiłków i dotacji — stanowiło podstawowe źródło utrzymania. Okoliczne lasy obfitowały w różnorodną zwierzynę i dzięki polowaniom, przez cały okres istnienia wsi mieszkańcom nie brakowało świeżego mięsa i skór. Rola myśliwstwa w miarę upływu lat zmniejsza się, ale do czasu moich pierwszych pobytów w Adampolu dziczyzna często trafiała na stoły. Polowania odgrywały ważną rolę w życiu adampolan jeszcze z jednej przyczyny. Zawierały one — przede wszystkim polowania na grubego zwierza (np. na dziki) — pewną dozę przygody, rekompensowały ciężką pracę na roli i dodawały atrakcyjności wiejskiej egzystencji. Polowano na dziki i sarny oraz na drobną zwierzynę: szaraki i różnorodne ptactwo. Jeszcze w latach dwudziestych bieżącego stulecia „wszyscy we wsi od 12 roku życia bez różnicy płci chadzali na dziki, wilki i szakale". Polowania na dziki odgrywają we wsi bezsprzecznie najważniejszą rolę i podobne są do masowych polowań na grubego zwierza w Polsce. Najczęściej udawano się na łowy po deszczu, kiedy zwierzyna zostawiała świeże ślady. Polowano samotnie lub zbiorowo z psami, w dzień albo w nocy, przy świetle księżyca, zawsze bez naganiaczy. Dawniej, w ciągu jednego dnia, można było ustrzelić i 15 dzików, polując w zespole liczącym od kilku do kilkudziesięciu osób. Obecnie dzików jest w okolicy znacznie mniej; trzeba jechać na polowanie kilkadziesiąt nieraz kilometrów od wsi, a szansę powodzenia ma tylko polowanie zbiorowe. Brałem udział w takiej 151 imprezie w 1973 roku. Na miejsce polowania udaliśmy się łazikiem terenowym wczesnym rankiem. Po dotarciu do celu myśliwi przeczesali najbliższe lasy i zarośla, aby na podstawie śladów ustalić wielkość stada i wiek zwierzyny. Mniej więcej po dwóch godzinach zbierali się, aby omówić plan łowów. Kilku myśliwych z psami otoczyło zagajnik, w którym znajdowała się zwierzyna, pozostali zajęli stanowiska i czekali, aż psy przygonią dzika na linię ognia. Ustrzelono niedużego odyńca. Zwyczajowo szczęśliwiec, któremu udało się dzika ustrzelić, otrzymywał skórę, głowę, serce, płuca i inne smakowite kąski. Mięso przeznaczano na sprzedaż, a uzyskane pieniądze dzielono równo między uczestników polowania. Adampolanie polowali na dziki wyłącznie przy pomocy broni palnej, ale nie posiadali jej pracujący w przeszłości we wsi wyrobnicy bułgarscy. Łowili oni w Adampolu dziki przy pomocy wykopanych dołów-pułapek. Głębokie doły z kukurydzą jako przynętą maskowano gałęziami, a dzika, który wpadł w pułapkę, wystarczyło dobić. Adampolanie kopaniem dołów przeciwko dzikom się nie trudzili, ale sporządzali samołówki na wilki. „Wilkownie" pleciono w ten sposób, że ostre końce wicin sterczały do środka, przestrzeń między ścianami samołówki zwężała się, a na końcu zostawiano prosię na przynętę. Zgłodniałe drapieżniki wciskające się w kierunku przynęty nie miały odwrotu. Myślistwo w życiu adampolskich osadników odgrywało sporą rolę, ale nie mogło stać się podstawą ich bytu. Finansową samodzielność i względny dobrobyt wsi stworzyć mogło tylko rolnictwo i hodowla. Ziemia w Adampolu nie jest najlepszej jakości. Zdawano sobie sprawę od początku osadnictwa, że „ogólnie ziemia nie jest dobra, chów bydła i kóz największy stanowi przychód". Jedenaście lat po powstaniu osady „zbiory na kolonii tego roku są bardzo smutne, bo ledwo nasiono się zwraca, i to w bardzo lichym gatunku". Po 1856 roku w wyniku ustabilizowania osadnictwa życie w Adampolu nabierało normalnego rytmu zajęć i wypoczynku, regulowanego pracami rolnymi. Uprawiano przede wszystkim zboża oraz ziemniaki i kukurydzę. Lecz mimo ciężkiej pracy sama uprawa roli przez długie lata nie gwarantowała jeszcze pełnych żołądków. Dość dokładną analizę stosunków gospodarczych przeprowadził Władysław Zimnicki w 1928 roku dla Konsulatu Generalnego RP w Stambule. 152 „Nieurodzajna gliniasta gleba, skały i niedogodne warunki klimatyczne nie stwarzają pomyślnych warunków do rozwoju rolnictwa. Jesienne i zimowe deszcze i ulewy potrafią spłukać najlepiej nawożoną glebę na jesieni, a mgły wiosenne niszczyć kwiat na drzewach owocowych. Wiatry, północno-wschodnie wpływają ujemnie na winnice, toteż po kilku nieudanych próbach zaniechano uprawy". Wszystko to prawda, ale upór i nowoczesne — w stosunku do zacofanej Turcji metody uprawy roli uczyniły z Adampola przodującą w kraju placówkę. Zdaniem Stanisława Piotrowskiego, ambasadora PRL w Turcji w latach sześćdziesiątych: „Ranga wsi jako wzorowej została podniesiona do wyższych zagadnień państwowych, stała się sprawą ogólną, po której wiele sobie obiecywał pierwszy prezydent republiki, widział w Polonezkóy rzeczowy i żywy przykład dla wsi tureckich, zacofanych i zaniedbanych". Adampolanie gospodarowali jak ich dziadowie, uprawiali przede wszystkim, jak niegdyś w Polsce, zboże i ziemniaki „w Turcji na ogół rzadkie i niesmaczne, tu oczywiście przedniej jakości". Ziemię orali początkowo drewnianym pługiem z żelaznym lemieszem. Po kilkudziesięciu latach używali pługa żelaznego. Nie znali sochy, nawet nie wiedzą, jak się zwie po polsku. Bronowali drewnianą, własnoręcznie wykonaną kwadratową broną, do której żelazne zęby kupowali najczęściej od Cyganów. Rolnicy stosowali plodozmian. Na wiosnę zaorywali „odłóg", na którym sadzono ziemniaki i kukurydzę, jesienią na tym polu, uprzednio nawiezionym, siali pszenicę. Na „pszeniczysku" rósł owies i żyto, po czym, na półtora roku przeznaczano pole na ugór. Jeżeli jednak pogoda sprzyjała, po zebraniu zboża, a przed ugorowaniem, sadzono jeszcze dodatkowo kartofle i kukurydzę, które dawały normalne plony. Pola nawożono głównie nawozami naturalnymi, gdyż w Turcji do niedawna nawozów sztucznych w ogóle nie stosowano. Zboże żęto sierpami. Pierwsi osadnicy stosowali do młocki cepy. Trzeba przyznać, że w tym wypadku tradycyjny sprzęt rodzimy został zastąpiony turecką nowością — „deską do harmana", którą wyparła dzisiaj europejska młockarnia. Jednakże, gdy potrzebna jest słoma na pokrycie dachu, żyto młóci się cepami. Oczyszczanie ziarna zaczynało się od przetrząsania drewnianymi widłami, nazywanymi tu po turecku „jaba", po czym przesypywano je łopatą, by żmudnym przesiewaniem na przetaku — proces zakończyć. Wrogie, pełne dzikich zwierząt lasy jednocześnie żywiły. Oprócz mięsa, skór, grzybów i jagód dostarczały żołędzi, orzechów buko- 153 wych i kasztanów. Zbierały je kobiety i żywiły nimi tanim kosztem zwierzęta domowe, głównie trzodę chlewną. Hodowano także krowy, kozy, owce i drób. Nie wszystko, co potrzebne do egzystencji udawało się wyhodować w Adampolu. Ze sprzedaży w Stambule masła, jajek, mięsa wieprzowego i drobiu wpływały do sakiewek mieszkańców fundusze na konieczne przecież zakupy np. ubrań, narzędzi rolniczych, itp. Szansą Adampola okazała się hodowla trzody chlewnej. Spożywanie wieprzowiny jest zabronione wyznawcom islamu, przeto Turcy nie hodowali nierogacizny. Tymczasem pobliski Konstantynopol (tak przez Europejczyków nazywany był Stambuł do lat dwudziestych XX wieku), miasto w dużej mierze kosmopolityczne, nawet z przewagą rodzimych elementów niemuzułmańskich, a także licznych placówek dyplomatycznych potrzebował wieprzowiny. Adampol dość szybko stał się monopolistą w hodowli nierogacizny. Nawet na niektórych mapach turystycznych, jako symbol Adampola — figurował prosiak. Taka właśnie mapa przez długie lata wisiała na moście Galata od strony dworca kolejowego Sirkeci. W latach siedemdziesiątych stołówki, żywiące pracowników różnych polskich budów, także zaopatrywały się w wieprzowinę przede wszystkim w polskiej osadzie. W Adampolu hodowano też kozy, owce i bydło. Ze zbytem nabiału nie miano żadnych kłopotów. Powszechnie poszukiwano szczególnie masła adampolskiego, które „ma w Konstantynopolu taką sławę, że płacono dwa razy drożej od innego". Kiedy przestano je produkować, pewien sprytny Grek zaczął reklamować w sklepie swoje jako „Polonezkóy tereyagi", które jeszcze w końcu lat 70. można było kupić na głównej ulicy Stambułu. Nie mający nic wspólnego ze wsią sklep „Polonezkóy" działał także w Ankarze. Duże korzyści dawała także hodowla drobiu, który częściowo sprzedawano w Stambule, a w większym stopniu przeznaczano na posiłki dla przyjeżdżających gości. Przez długie lata wieś przodowała w produkcji rolnej i hodowlanej regionu. Rolnicy i hodowcy nieraz otrzymywali medale na wystawach rolniczych. Ale samo rolnictwo nie gwarantowało dostatniego życia. Niemalże od początku istnienia Adampola wielu mieszkańców uzupełniało budżet rodzinny dochodami z wypalania węgla drzewnego. W tym samym celu podejmowano pracę w mieście. Początek dał Ludwik Dochoda, ojciec szesnaściorga dzieci, który wysłał kilka swoich córek do miasta na służbę i za zarobione pieniądze postawił nowy dom. Poza wsią podejmowali też pracę mężczyźni. Już w 1904 roku w hucie szkła w Paąabahęe pracowało kilku 154 adampolan. W dzisiejszych czasach pracujących w Stambule jest więcej. W ostatnich latach rolnictwo i hodowlę wyparła inna forma zdobywania środków do życia — usługi dla turystów. Wieś budziła zainteresowanie od początku istnienia i od pierwszych dni przybywali do niej goście. Dla Czaykowskiego nie był to powód do radości. 26 czerwca 1846 r. donosił księciu: „Na osadzie teraz wszystko w porządku i bardzo dobrze idzie, tylko niestety mamy mnóstwo odwiedzających, którym gościnności odmówić nie możemy, co nas naraża na mnogie wydatki". Odwiedzano Adampol z różnych przyczyn. Wieś stanowiła cel wycieczek rekreacyjnych pracowników placówek dyplomatycznych i nietureckich mniejszości Stambułu, pragnących odpocząć w europejskiej atmosferze. Sporo cudzoziemców, Anglików i Francuzów zjeżdżało do Adampola, aby polować w gęstwinach leśnych na dziki, lisa, rogacza, szakala i wilka. Polowania zawsze stanowiły niemałą atrakcję dla turystów. Do Adampola przybywała też młodzież ze Stambułu, przede wszystkim studenci, którym wielką przyjemność — jak mi opowiadano — sprawiały noclegi na sianie. Już Czaykowski dostrzegał w tym zjawisku możliwość uzyskania dla osady dodatkowych funduszy. Jak wspomniałem, zamierzał nawet wybudować zajazd dla odwiedzających wieś. Pierwsze wizyty w Adampolu, mimo że dawały mieszkańcom pewne dochody, nie były masowe i w dużej mierze nosiły charakter odwiedzin towarzyskich. Do 1960 roku adampolanie dowozili swoich gości z miasta Pa^abahęe nad Bosforem konnymi wozami po dość lichej drodze, nieprzejezdnej dla samochodów osobowych. Polski charakter, egzotyczny dla Turków, stał się przyczyną masowego zainteresowania wsią, szczególnie w okresie kwitnienia słynnych w Turcji czereśni adampolskich; obsypana kolorowym kwieciem miejscowość robi duże wrażenie. Nieprzypadkowo tak wielu bywalcom Adampol kojarzy się z rajem. Możliwość czerpania zysków z turystyki stała się przyczyną powstania gospodarki „pansiyonowej". Tutejszy „pansiyon" — taką formę przybrał tu francuski pension — oferował nie tylko świeże powietrze i egzotykę Turkom, a Europejczykom coś swojskiego, ale też dobre, wiejskie jadło. Pierwsze „pansiyony" działały już przed I wojną światową. W 1905 roku jeden z korespondentów prasy polskiej donosił, iż Paulina Janiszewska miała 12 łóżek dla gości, jej klienci to przeważnie obcokrajowcy. Korespodent 155 odnotował, że w domu pani Janiszewskiej przebywało: „dwoje chłopaczków Arabów, z guwernantką Greczynką, Ormianka, Francuz, mała dziewczynka i Grek". W okresie międzywojennym „pansyiony" rozmnożyły się. „Poczynając od Wielkiej Nocy i do końca października — pisał w swym szkicu Władysław Zimnicki — Adampol jest stale nawiedzany przez wycieczkowiczów i letników z Konstantynopola. Toteż wieś odpowiednio przystosowała się do potrzeb nawiedzających gości i ma z tego powodu wygląd miejscowości klimatycznej. Czyściutkie, kilkuizbowe domki, piętrowe wille odpowiednio umeblowane i wyśmienita kuchnia wiejska stworzyły zastęp stałych gości, z których, śmiało rzec można, Adampol się utrzymuje i im zawdzięcza swój dobrobyt". Po 1960 roku „gości" zaczęło przybywać już tak dużo, że większość adampolan zrezygnowała z rolnictwa i hodowli. Wystarczają im same pensjonaty. Tak więc z czasem zmieniło się xródło utrzymania mieszkańców Adampola. JAK MIESZKALI W tradycyjnym budownictwie Adampola nie można dopatrzeć się prawie w ogóle tureckich wpływów. Już pierwsi osadnicy wznosili swe domostwa na sposób polski: chaty bardzo proste, często jednoizbowe, bez podmurówki. Początkowo, gdy okoliczne łasy obfitowały w drzewa kasztanowe, domy stawiano głównie z potężnych pni. Później zaczęto stosować pruski mur. Szkielet tworzyły wbite w ziemię na narożnikach słupy, wzmocnione poprzecznymi, podłużnymi i ukośnymi belkami. Mimo że drewna budowlanego w okolicy było sporo, ściany robiono z przeplatanych gałęzi, oblepionych gliną. Adampolanie twierdzą, że w ten sposób zbudowana ściana po wyschnięciu jest mocniejsza niż z cegły i nie ma możliwości przebicia jej. Podobnie wyglądała sprawa z pokryciem domu. Najczęściej konstruowano dachy czterospadowe, o spadach szczytowych przeważnie prawie prostopadłych, które przez wiele łat kryto wyłącznie słomą. Poszycie dachu schodkowane, kalenica wykonana ze słomy mierzwionej, zwanej „targanką", wzmocniona, jak w wielu regionach Polski, „kozłami". Konstrukcja dachu krokwiowo-jęt-kowa. Krokwie wspierały się na pławi — belce opartej na tragarzach, biegnącej wzdłuż całej ściany. Jeszcze kilka szczegółów konstrukcyjnych. Krokwie wzmocniono poprzecznikami. Odległość między krokwiami wynosiła od 156 jednego do półtora metra. Co pół metra poprzecznie do krokwi przybijano łaty. Dach poszywało się „snopeczkami" ze słomy żytniej. Warto podkreślić, że do tej pory zachowano polskie nazwy wszystkich detali architektonicznych. Przez długi czas sufitów nie robiono z desek, ale ze słomy i oblepionych gliną. Ułożone obok siebie zlepiały się i tworzyły zwartą płaszczyznę. Brak desek w konstrukcji sufitu nie powinien dziwić, nie można zapominać, że deski rżnięto piłą ręczną do czasu wybudowania we wsi tartaku. Początkowo funkcję podłogi z powodzeniem spełniało klepisko z czerwonej glinki, tzw. glinówka, ubijane i wylepiane co tydzień. Okiennice małych, czteroszybowych okien oraz drzwi wykonywano z drzewa kasztanowego. Adampolskie domy bielono tak samo jak w Polsce. Wnętrza także bielono oraz malowano od dołu „na równo, na pół metra" czerwoną glinką. W pierwszych latach istnienia wsi, w chacie często znajdowała schronienie cała rodzina osiedleńców wraz z dobytkiem i żywym inwentarzem. Duże piece służyły nie tylko do gotowania i ogrzewania pomieszczenia mieszkalnego, ale także, jak i u nas dawniej, do spania. Kurnych chat nie znano. Tak było przez kilkadziesiąt lat. Wzrost zamożności mieszkańców odbił się przede wszystkim na wyglądzie domów. Pod koniec XIX wieku budowano już większe, przypominające często dworki biedniejszej szlachty. Jeden z nich, bodajże największy, dom Ryżych, wzniesiony w 1880 roku, a rozbudowany na początku XX w., zachował się w dobrym stanie. Z ganku, na którego daszku jeszcze dziś można odczytać zniszczony już mocno przez deszcz i słońce napis „Szczęść Boże", wchodziło się do dużej sieni. Dom miał 6 pokojów mieszkalnych na parterze i 2 na strychu, kuchnię, komórkę i piwnicę. Dom ten, jak na adampolskie warunki typowym nie był. Mieszkać w nim miała najbogatsza rodzina, u której często bywali różni znakomici goście. Wznoszone w tym czasie domy z reguły miały ganeczki i sień na osi obiektu. Klepisko zastąpiła podłoga z desek, przestano też konstruować sufity z drążków. Nieco później słomiane dachy powoli i systematycznie ustępowały trwalszej dachówce. Do spania nie wystarczały już piece. Meble, Turkom najczęściej nie znane, wyrabiali sami mieszkańcy wsi. Najlepszymi fachowcami w tej dziedzinie byli dwaj synowie Wincentego Ryżego: Czesław i Stanisław. W 1950 roku — jak zauważyła Berta Soegtig — we wsi znajdowało się jeszcze „wiele masowych, ręcznie ciosanych, prostych mebli, szaf, łóżek, stołów, krzeseł z siedzeniami wyplecionymi ze słomy, skrzyń, ławek ze zdobionymi wezgłowiami". 157 Również w komorze czy spiżarni w Adampolu można było czuć się jak w naszej. Zboże przechowywano w dużych, zabezpieczonych przed wilgocią pakach, u powały wisiały smakowite kiełbasy, salcesony, szynki, suszone mięso, w „blachach" — dużych, metalowych pudełkach, trzymano smalec. Kiełbasy wieszano także w kuchni, co jeszcze mogłem zaobserwować w domu Zofii Ryży. Ziemniaki natomiast chowali gospodarze w piwnicach pod domami. Nie można sobie wyobrazić polskiej wsi bez kiszonej w dużych beczkach, kapusty, bywały takowe dawniej i w Adampolu; ostatnio kapustę wyparł turecki „pieprz" (papryka), który również się kisi. Pozostały jeszcze stodoły, gdzie, jak wiemy, magazynowano słomę i siano, adampolanie nie zrezygnowali nawet ze stosowanej do dziś na wsi polskiej metody posypywania siana solą, aby „wyciągnęła wilgoć". JAK PODRÓŻOWALI I W CO SIĘ UBIERALI Nie tylko tym, co się na roli urodzi, wieśniak żyje. Wiele rzeczy trzeba kupić w mieście. W pierwszych latach istnienia osądy chodzono w każdy poniedziałek na targ do „Skutari" (Uskiidar — azjatycka część Stambułu), zanoszono tam w workach, na własnych plecach, lub grzbietach cierpliwych osiołków, płody ziemi. Na targu dokonywano również niezbędnych zakupów. Później, przez długie lata, bo aż do 1960 roku, utrzymywano łączność ze światem leśną drogą, wiodącą do leżącej nad Bosforem miejscowości Paąabahęe, skąd brzegiem morza wiedzie droga do Uskiidar. Jeździło się najczęściej wierzchem na koniach lub osłach, a transport towarów odbywał się na dużych wozach, zaprzężonych w parę wołów albo koni. Wspominając tę drogę adampolanie najczęściej podkreślają, iż "po deszczu robiło się takie błoto, że koła wozu grzęzły po osie". W 1950 roku, w czasie ładnej pogody, odcinek Paąabahęe — Adampol o odległości 14 km, pokonywano w trzy godziny. Adampolskim ewenementem był czardak — wóz służący do przewozu ludzi do czasu otwarcia nowej drogi do Beykoz — który skonstruowali sami mieszkańcy wsi. Pozostał opis tego dziwu: „Po raz pierwszy w życiu widzę wóz podobnej konstrukcji: długi, wyścielony skórą z takimże oparciem, cały o wysokim płóciennym dachu; siedzenie wzdłuż wozu, a więc siada się bokiem, prawą stroną twarzy do koni, spuszczając nogi w dół do poziomu osi kół. Wóz długi a umyślnie 158 wąski, bo dostosowany do nagle wśród gąszcza lub lasu zwężającej się drogi. Oryginalne siedzenia i po nich właśnie poznaje się wozy adampol-skie, oryginalne, lecz wygodne, jednak biada temu, kto ma za długie nogi". Na początku lat sześćdziesiątych, po otwarciu nowej drogi do Beykoz, dokonała się całkowita rewolucja komunikacyjna. Technika wkroczyła do wsi. Nie zachował się ani jeden czardak. Kilku gospodarzy, prowadzących większe gospodarstwa, zakupiło ciężarówki. Rrzez parę lat wieś utrzymywała w miarę regularną łączność z Beykoz przy pomocy mikrobusu Jerzego Dochody. Mieszkańcy Adampola i stali we wsi bywalcy wiedzieli, że odjeżdżał on ze wsi rano około ósmej, a wracał po południu, przeważnie między siedemnastą a dziewiętnastą. W przeciwieństwie do Turków -adampolanie zawsze używali europejskiego stroju. Nie wytworzył się we wsi jakiś specyficzny strój ludowy, charakterystyczny dla poszczególnych regionów Polski. Kolorowe, wyszywane stroje ludowe, najczęściej krakowskie, w których tak chętnie fotografowały się tamtejsze dziewczęta, są sprawą późniejszą i importem z Polski. Otrzymywała je wieś wraz z książkami i gazetami jako atrybut polskości. Adampolanie ubierali się w to, co mogli kupić w Stambule lub co sobie sami uszyli. Tylko jeden z osadników z wojny krymskiej, nazwiskiem Marjański, „mimo że był zamożny, chodził w sukmanie, przepasanej powrósłem" — jak mi opowiadano. Latem wszyscy chodzili boso, a w czasie mrozów w czaruchach, kapciach zrobionych ze skóry dzika „włosem na wierzch, które oddają w lasach wielkie przysługi, będąc bowiem obuwiem lekkim i mocnym, pozwalającym cicho podchodzić zwierzynę". Czaruchów w pierwszej połowie lat siedemdziesiątych używali jeszcze: staruszek Józef Biskupski i Franciszek Wilkoszewski. Przed laty, na reprezentacyjne okazje wkładano buty kupowane lub robione na zamówienie w Stambule. CO JADALI Nawet najstarsi mieszkańcy Adampola nie wiedzieli co to przednówek, który był częstym „gościem" polskich wsi. Jedynie w czasie wojny turecko-greckiej, w latach 1919-1922, naprawdę trudno było o pożywienie. Czeskiego pisarza Karela Drożą w 1904 roku ugoszczono jajecznicą, wędzonym udźcem oraz domowym chlebem. Popijał „niezłym winem i wyśmienitą, zimną, orzeźwiającą wodą". Sami mieszkańcy na co dzień jadali najczęś- 159 ciej ziemniaki maszczone skwarkami, z kwaśnym mlekiem, ziemniaki z kapustą i mięsem, żur. Ponadto jajecznicę, pierogi z serem, kapustą lub leniwe, różne zupy, także z mączki jadalnych kasztanów. W niedzielę spożywano przeważnie pieczeń z dzika, lub dzikie ptactwo. Nie znano tu natomiast staropolskiego bigosu, gotowano czasami jedynie kapuśniak. Podstawą pożywienia był — wypiekany przynajmniej raz na tydzień — pszenny chleb. Do wypieku nie stosowano drożdży, tylko zakwaskę — pozostawione z poprzedniego pieczenia kwaszące się ciasto. Jako napój adampolanie najczęściej używali mleka świeżego i zsiadłego, a także maślanki, herbaty z lipy i kawy zbożowej produkowanej z palonego żyta i jęczmienia z dodatkiem kasztanów, żołędzi, szczypty prawdziwej kawy i cykorii. . Produkowano we wsi także napoje alkoholowe. Wino z winogron, miody pitne, różne nalewki i likiery. Przygotowywanie nalewek, najczęściej z wiśni, w szczątkowej formie przetrwało do czasów moich wizyt. Inny wiśniowy specjał to konfitury. Dawniej smażono je również z róży, fig i innych dostępnych owoców. Aby wyczerpać temat tradycyjnej kuchni „tureckich Polaków" trzeba dodać, że w skład dawnego menu wchodziły również grzyby: prawdziwki, koźlaki, „kozie brody", pieczarki, „sowy", „jajka", z których gospodynie gotowały zupy i smażyły sosy. W adampolskiej kuchni najszybciej nastąpiły zmiany. W 1971 roku chleb wypiekała tylko jedna rodzina, Emma i Henryk Kęp-kowie. Obecnie jada się już całkowicie po turecku: dużo sałaty, dolmy z pomidorów i papryki, smażone bakłażany i paprykę, gołąbki na wzór turecki z liści fig i winogron. Tak było do 1960 roku. Napływ turystów spowodował, że wieś coraz mniej przypominała dawny Adampol. Byt, i to niezły, zapewniają masowo napływający turyści. O zaopatrzenie gospodarstw i „pansyonów" adampolanie od kilku lat nie muszą się martwić. Wszystko, co jest w domu potrzebne, od chleba do jarzyn, kupić można od dostawców przyjeżdżających do wsi. Cała aktywność mieszkańców sprowadza się do wyczekiwania na gości i obsługiwania ich. Obserwowałem te zmiany na bieżąco. Zdawałem sobie sprawę, że mieszkańcy muszą z czegoś żyć i nie można mieć do nich pretensji o dążenie do łatwiejszej egzystencji. Ale żal ginącego, polskiego Adampola... NAJWIĘKSZY SKARB Mało kto z nas Polskę widział, tylko czasem nam się ona śni, kochamy ją bardzo, może nawet więcej, niż gdybyśmy w niej mieszkali, tęsknimy za nią [...]. Największym tu dla nas skarbem na obczyźnie to nasza mowa; jakże się nieraz po długiej tu nieobecności, gdy wypadnie jechać gdzieś dalej do Turcji, radujemy wśród siebie i wśród mowy ojczystej, która tu między samymi Turkami, jest jakby najmilszą muzyką". Takimi słowami zapisał J.S. Harbut wypowiedź jednego z adampolan w 1922 roku. Pół wieku później, podczas kolejnych wizyt we wsi, zdarzyło mi się słyszeć podobne zdania. Te pełne patosu słowa gdzie indziej może zabrzmiałyby sztucznie, jednak pośród anatolijskich pagórków były wyznaniem tęsknoty przekazywanej z pokolenia na pokolenie. W 1849 roku, w ósmym roku istnienia Adampola, przybył do Turcji 23-letni Konstanty Borzęcki, który jako pasza Mustafa Dżelaleddin, w procesie rozwoju Imperium Osmańskiego odegrał później bardzo ważną rolę. Założył on tu również rodzinę, a z jego dzisiejszych potomków dałoby się utworzyć małą wieś. Praw-nukowie paszy Mustafy Dżelaleddina wiedzą wprawdzie, że ich słynny pradziad przybył z Polski, ale żaden z nich za Polaka się nie uważa. Osiadłych poza Adampolem w Imperium Osmańskim Polaków było wielokrotnie więcej niż osadników w tej niedużej wsi. Większość — tak jak potomkowie Borzęckiego — wchłonięci zostali przez miejscowy żywioł. Natomiast część dzisiejszych adampolan miało pradziadów nie-Polaków, co nie osłabia ich polskiej świadomości narodowej. Nie krew zatem określa, czy ktoś uważa się za Polaka, czy też za Turka. Właśnie język polski, ta dla adampolan „najmilsza muzyka" zawierał jeden z najważniejszych kodów przekazywania kulturowych genów, pod wpływem których wyrastająca w Adampolu młodzież uważała się nie za Turków, Greków, czy Ormian, tylko za Polaków. 161 Pierwsi mieszkańcy nie zawsze wywodzili się z etnicznie polskich rodzin, w dużej mierze z żywiołu kozackiego. Osadnicy z roku 1856 i późniejsi pochodzili już w większości z ziem etnicznie polskich. Nie mówili jednak językiem jednorodnym, ale posługiwali się gwarami swoich regionów. Literacki język zapanował w Adampolu znacznie później. Ziółkowski, który osiadł we wsi w 1902 roku zauważył, że: „Młodsza generacja mówi dźwięcznym językiem polskim, książkowym bez narzecza, starsze pokolenie mówiło narzeczami odnośnie stron, z których pochodziło". Czysta polszczyzna młodych mieszkańców wsi była zasługą polskiej szkoły, która działała aktywnie w tym czasie. Nauczanie rozpoczęto już parę lat po powstaniu wsi, ale z braku nauczycieli dochodziło nieraz do kilkumiesięcznych, a nawet kilkuletnich przerw. Niegdysiejszy profesor z kongresowego Królestwa Polskiego, Rogójski, pozbawiony posady za nieznajomość języka rosyjskiego, w 1875 roku pisał do wydawcy Przeglądu Tygodniowego w Warszawie: „Osiadłem w Azji Mniejszej, czyli Anatolii, w kolonii polskiej — Ada-mpol. Osada ta istnieje przeszło 30 lat, ma 40 osadników Polaków, kościół, szkołę, ale wszystko w zaniedbaniu do tego stopnia, że kościół plebanii nie ma, dochodu stałego i księdza, a szkoła ma nauczyciela bezpłatnego, starca 70-letniego, byłego oficera byłych wojsk polskich. Młodzież adampolska uczy się chętnie, ale wyszedłszy ze szkoły nie ma co czytać — bo jest nadto uboga do sprowadzania i kupowania sobie książek polskich. Niejaki pan Glinno mieszkający w Stambule, udał się do niektórych księgarzy polskich z prośbą o dar książek treści poważnej, a popularnie wyłożonej, o dar dla szkoły adampolskiej. Z mojej strony przedstawiam Panu tę samą prośbę moją i zapewniam Pana, że kwit na otrzymane książki będzie podpisany przez nauczyciela Biegańskiego i trzech ukształconych obywateli adampolskich". Po śmierci Biegańskiego w 1881 roku znów powróciły dawne problemy. W roku 1889 prezes Towarzystwa Dobroczynności i Wzajemnej Pomocy Polaków w Turcji, Adam Michałowski, podjął się uruchomienia stałej szkoły polskiej w Turcji. Bez powodzenia, niestety. Z powodu braku nauczyciela przez pewien czas dojeżdżała do Adampola pani Gajewska ze Stambułu. W końcu ubiegłego wieku adampolska młodzież — jak donosił Przegląd Emigracyjny w jednej z licznych korespondencji na temat Adampola — "uczy który z wędrownych Polaków w braku innego zajęcia lub starzy weterani niezdolni do żadnej roboty". Systematyczne nauczanie w tym czasie prowadzili w pobliżu jedynie zakonnicy na francuskim czyfliku, ale w języku francuskim. 162 Do szkółki tej uczęszczały adampolskie dzieci do czasu likwidacji folwarku. 15 kwietnia 1902 posadę nauczyciela podjął młody człowiek, Paweł Ziółkowski z Witkowa w Wielkim Księstwie Poznańskiem i do pracy zabrał się z „nadzwyczaj wielką gorliwością". Po roku jednak „złożył swój urząd, w celu polepszenia sobie losu". Miejscowy proboszcz o. Mikołaj Kiefer w wystawionej mu opinii napisał: „Szkoła pod jego kierownictwem w przeciągu jednego roku stanęła na takiej stopie oświaty, na jakiej dotąd jej nie widziałem. Pałając duchem partiotyzmu, starał się on usilnie takowy w nowej generacji zaszczepić, obznajmiając ją o bohaterskich czynach naszych przodków. Był on nie mniej gorliwym chrześcijaninem, jed-nem słowem zasłużył, że tak szkoła jak cała osada na zawsze zachowa go w pamięci". Ziółkowski ze wsią więzów nie zerwał, kilka lat później osiadł tu na stałe. ' Sporo wiadomości o nauczaniu w Adampolu na początku obecnego stulecia przekazał czeski podróżnik Kareł Dróż. W 1904 roku uczył we wsi Mikołaj Dominik, człowiek 70-letni, drobny i o spojrzeniu wyrażającym „beznadziejność i rezygnację". Pochodził spod Krakowa. Po stracie swego majątku udał się jako pątnik do Ziemi Świętej. Kilka lat przeżył u salezjanów w Jerozolimie, po czym skierował się do Rzymu. W dalszych wędrówkach dotarł do Stambułu. Tu w karczmie, w chwili gnębiącej go nostalgii, zagrał na skrzypcach krakowiaka. Po tym Ludwik Biskupski — wójt Adampola — rozpoznał w nim swego rodaka. Doskoczył do staruszka i powiedział: „Pójdź ze mną będziesz naszym nauczycielem". I tak się stało. Dominik otrzymywać miał za swoją posługę bardzo skromną sumę 20 piastrów miesięcznie, ale i tak z reguły musiał się o nie wykłócać. Czasy dla wsi — jak nauczycielowi tłumaczono —'- były ciężkie i po spłaceniu podatków i długu, gospodarzom niewiele zostawało. Fatalna sytuacja panowała w szkole. Nauczyciel żalił się czeskiemu podróżnikowi (co Dróż w swym reportażu cytuje łamaną polszczyzną): „Nie ma globusa, nie ma map, nie ma geografii, nie ma książki historycznej narodowej — nie ma w całym znaczeniu żadnych książek szkolnych oprócz dwóch katechizmów do drugiej klasy i dwie książki biblijne Starego i Nowego Testamentu, i dwa małe katechizmy". Z dalszej rozmowy wynikało, że szkółka ma do dyspozycji jeszcze Elementarz wydany przez Wydawnictwo Ossolińskich we Lwowie. Do szkoły w tym czasie chodziło 20-25 dzieci i to ^niezbyt regularnie. Wiosną czy jesienią uczniowie, zamiast udawać się na lekcje, pomagali rodzicom przy pracach polowych, zimą często nie docierali z powodu błota na adampolskich drogach. Walka o szkołę z prawdziwego zdarzenia trwała aż do 1914 163 roku, kiedy to wieś doczekała się otwarcia budynku szkolnego. Za czasów Republiki Turcji szkoła funkcjonowała tylko parę lat. W krótkim okresie uczyło w niej kilku nauczycieli przybyłych z Polski. Wśród nich młody malarz, którego jedni pamiętają jako bardzo wesołego młodzieńca, inni jako niezwykle nerwowego człowieka, nazwiskiem Niewiadomski. Kiedy w 1922 roku do wsi dotarła wiadomość, że jego ojciec zabił pierwszego prezydenta Rzeczypospolitej Gabriela Narutowicza, młody nauczyciel na polecenie konsulatu powrócił do kraju. Po Niewiadomskim uczył w Adampolu Czesław Godymirski, później niejaki Hendyński. Gdy szkoła nie miała fachowego nauczyciela, uczyli w niej bardziej wykształceni adampolanie, np. jedna z córek Wincentego Ryżego. W 1926 roku adampolska szkoła stanęła przed przeszkodą nie do pokonania: „rząd turecki, usunąwszy polskiego nauczyciela z adampolskiej szkoły, usiłował zatrudnić nauczyciela Turka. Sprzeciwili się jednak temu mieszkańcy w obawie przed dalszym turczeniem wsi. Wobec tego obywają się w zupełności bez szkoły, ucząc swe dzieci między sobą czytania i pisania, tak iż mimo braku szkoły nie ma w kolonii analfabetów, a nawet wśród dzieci w wieku szkolnym" — pisał Harbut w 1929 roku. Reformy Ataturka wprowadziły wprawdzie Turcję w krąg cywilizacji krajów europejskich, lecz mniejszościom etnicznym nie przyniosły swobód, a republikańskie ustawy wręcz je dyskryminowały. Starania adampolan, jak również przedstawicieli władz polskich u wyższych czynników tureckich nie dawały rezultatów. Przebywający we wsi Władysław Zimnicki w roku 1932 próbował — jak mi sam mówił — przekupić nawet urzędników tureckich, aby tylko pozwolono uczyć dzieci języka ojczystego, ale nie przyniosło to żadnego skutku. Generalny dyrektor w Departamencie Nauk Początkowych w Ministerstwie Oświaty, Ali Riza oświadczył, że ministerstwo nie tylko przeciwne jest utrzymaniu szkoły polskiej w Adampolu, ale także nie udzieli zezwolenia na nauczanie języka polskiego. Doszło do tego, że zagrożono adampolanom karą, jeżeli okaże się, że ktoś uczy u siebie dzieci należące do innej rodziny. Z zamiaru nauczania swych dzieci języka polskiego mieszkańcy wsi nie zrezygnowali. We wrześniu 1939 roku, w pierwszym transporcie żołnierzy polskich udających się do armii na Zachodzie, trafił do Turcji Kazimierz J. Dobrzęcki. Zaproszony przez Olesia Nowickiego złożył też wizytę w jego rodzinnej wsi. Mieszkańcy 164 Adampola gorąco namawiali młodego żołnierza, aby nie jechał dalej na wojnę, pozostał we wsi i uczył ich dzieci języka polskiego, historii i geografii. Oczywiście — potajemnie. Dobrzęcki propozycję odrzucił, później nawet tego żałował, gdyż sądził, że nauczając w Adampolu mógłby więcej zrobić dla Polski, niż przelewając własną krew. Po wojnie, w całkiem już nowych okolicznościach historyczno-politycznych, z ponownymi staraniami o polską szkółkę wystąpił jeden ze spadkobierców Władysława Czartoryskiego, Stefan Zamoyski, który interweniował w tej sprawie u ambasadora Turcji w Londynie, Zeki Kurulpa. Ten, 21 maja 1965 г., odpisał mu: „ponieważ mieszkańcy Polonezkoy są obywatelami tureckimi, więc nie może być mowy o założenu tutaj polskiej szkoły podstawowej". Obok szkoły, ostoję polskości stanowiła książka. W początkowym okresie brakowało wsi nieraz chleba, ale książka, mimo że o nią też nie było łatwo, od pierwszych dni towarzyszyła osadnikom. W 1889 roku korespondent Kraju donosił: „Czytelnia adampolska posiada już przeszło 100 dzieł, z których większa część polskich, reszta francuskie i parę włoskich, oprócz tego otrzymują kilka czasopism polskich ludowych". Czytano dużo. W okresie rozkwitu działały we wsi dwie biblioteki. Sama biblioteka kościelna liczyła 1200 tomów! Polskie książki i czasopisma adampolanie otrzymywali stale, z wyjątkiem okresu wojny i lat powojennych, kiedy nie utrzymywali kontaktów z Polską. W okresie „zimnej wojny" lukę tę wypełniały prasa i wydawnictwa emigracyjne. Wszyscy Polacy odwiedzający Adampol zachwycają się doskonałością polszczyzny mieszkańców. Nie znaczy to jednak, że ich mowa nie podlegała żadnym wpływom języków miejscowych. Zapożyczenia z tureckiego, z którym mieszkańcy mieli najżywszy kontakt dostrzegało się od początku istnienia wsi. Jednakże proces postępował bardzo powoli z powodu powszechnej nieznajomości tego języka wśród osadników. Drugie, a tym bardziej trzecie, urodzone we wsi pokolenie, wychowane praktycznie bez możliwości ukończenia polskiej szkoły, stało się mniej odporne na wpływ języka tureckiego. W 1904 roku, znający język polski czeski językoznawca Dróż, w mowie kilkunastoletniego chłopca z Adampola stwierdzał wyraźne wpływy języka tureckiego. „Polskie samogłoski wymawiał z osobliwym szerokim zabarwieniem właściwym językowi tureckiemu. Również jego akcent tracił gwałtowną polską wznoszącą się intonację. Zdania urywały się a szyk nie wszędzie odpowiadał duchowi słowiańszczyzny. Odchylenia te zauważyłem też u jego krajan. To bardzo ważne zjawisko. Jeżeli szkoła nie będzie od- 165 działywać intensywnie, mowa adampolskich Polaków skazi się, a od skażenia do całkowitego zepsucia już tylko krok". Kilkunastoletnia działalność adampolskiej szkółki proces ten wyraźnie zahamowała. Rodzimy język mieszkańców wbrew obawom Drożą został ocalony. Niemniej z przeprowadzonych przez Władysława Zimnickiego, a opracowanych przez Tadeusza Kowalskiego badań wynika, że w latach trzydziestych zakorzeniły się trwałe wpływy języka tureckiego. Wiele tureckich pojęć, szczególnie z zakresu kultury materialnej, weszło do języka adampolan: „ambar" zastąpił spichlerz, „saman" — sieczkę, „surge" (tur. siirgu) — bronę, „czyflik" (tur. ciftlik) — folwark, duże gospodarstwo. Od tych słów zaczęto tworzyć pochodne. Pole „sur-gowano" (bronowano), w piecu „gerberowano" (tur. gelberi — pogrzebacz). Najwięcej zmieniło się w słownictwie dotyczącym kuchni. Zarówno nazwy dań przyrządzanych na wzór turecki, jak i ich składników przyjęto z języka tureckiego. Z krótkich, 10-dniowych badań przeprowadzonych przez dwójkę polskich studentów z Poznania, Marię i Wacława Idziaków wynika, że w 1976 roku w mowie adampolan występowało wiele form archaicznych, typowych dla polszczyzny XIX wieku, np. białka (dolina z potokiem), stancja (pokój), kaszkiet (czapka), nowina (świeżo wykarczowana ziemia), słabość (choroba), nacja (narodowość), ruksak (plecak), ochota (polowanie), plagować (sprzyjać). Oprócz archaizmów leksykalnych dwójka studentów dostrzegła jeszcze szereg form gramatycznych typowych dla XIX wieku. Zachowała się tu staropolska, dziś gwarowa końcówka -m pierwszej osoby liczby mnogiej, np. niesiem, idziem, myjem, stajem, robim. Mieszkańcy wsi nie rozróżniają także — podobnie jak w XIX wieku — rodzaju męskoosobowego od niemęskooso-bowego. Mówią np. „to są obydwa sowy, oni mają takie głowy duże". Występują tu typowe dla polszczyzny tego okresu wahania w użyciu s, sz, i ś, z, ź, ż, dz, dź, dż (śkło, śtachety, inzinier itp), kontynuacja archaicznego, bezkońcówkowego dopełniacza liczby mnogiej rodzaju męskiego ("u nas ludowych obrząd nie było"). W 1976 roku, podobnie jak za czasów Zimnickiego, wpływ języka tureckiego na język polski mieszkańców Adampola był największy w nazywaniu desygnatów właściwych dla nowego otoczenia przyrodniczo-kulturowego, dla których nie znali oni polskich odpowiedników, najczęściej z zakresu religii — (dżamija — meczet); kuchni — (mezelikli — zakąski, pasty — ciastka); gospodarki — (kazma — szpadel); przyrofy — (ćakały — szakale, tachtał — gołąb, hurma — daktyl). Z języka tureckiego najczęściej pochodzą również nazwy nowo 166 powstałych pojęć пр.: band (taśma magnetofonowa), bisyklet (rower), pile (baterie), pryza (gniazdko elektryczne), saha (boisko sportowe), top (piłka), kale (bramka), memur (urzędnik) itp. Ciekawym spostrzeżeniem autorów badań jest twierdzenie, że język polski w Adampolu jest jeszcze ciągle językiem żywym i rozwijającym się. Świadczy o tym wiele zjawisk. Przede wszystkim wyrazy zapożyczone z języka tureckiego zachowują się zgodnie z zasadami języka polskiego. Od tureckiego słowa „czanta" przyjęto nie tylko ciantę, ale utworzono zdrobnienie: ciantka, cianteczka; tureckie top (piłka) występuje jako topka, topeczka i odmienia się według deklinacji polskiej. Zauważa się też tworzenie nowych wyrazów nie mających źródłosłowia tureckiego, np. elektryczka (latarka elektryczna), lodownia (lodówka); używanie wyrazów już istniejących z nowymi dysygnatami, np. druty (szprychy), kanapy (siedzenia samochodowe), kociołek (butla gazowa), blacha (wiadro zrobione z puszki po oliwie) itp. Poza tym, dzięki rozwojowi turystyki, język adampolan wzbogaca się wyrazami polskimi (namiot, piorunochron, ciężarówka, itp.). Maria i Wacław Idziakowie na podstawie wstępnych i fragmentarycznych badań są zdania, że „pomimo stałego przebywania ze sobą w jednej wiosce przez tyle pokoleń, wśród mieszkańców wsi nie wytworzyła się jednolita norma językowa. Można nawet powiedzieć, że każdy z nich mówi osobnym językiem — idiolektem. W języku Adampolan przetrwały pewne cechy gwarowe świadczące o tym, że „ich przodkowie przybyli do Turcji z różnych stron Polski". Nie jestem w stanie ustosunkować się do tego specjalistycznego stwierdzenia, a innych badań w tym zakresie nie było. Z własnych obserwacji dodać mogę, że z roku na rok dostrzegałem wypieranie języka polskiego na rzecz tureckiego. Mowa polska przy końcu lat siedemdziesiątych całkowicie zaginęła w kawiarni i na ulicy, coraz częściej tureckim posługiwano się również w domu. Nie prowadzono żadnych badań socjo-lingwis-tycznych i trudno dokładnie zjawiska te ocenić. Bez głębszych dociekań można całą ludność wsi podzielić na trzy grupy, w których zachodzi ścisła zależność między wiekiem a biegłością w posługiwaniu się językiem polskim. Do pierwszej grupy zaliczam adampolan, których młodość przypadła na czasy sprzed 1960 roku, kiedy we wsi kwitła jeszcze kultura polska. Pierwszym ich językiem był język polski, tureckiego uczyli się w szkole oraz poza Adampolem. Większość adampolan z tej grupy nie tylko biegle mówi po polsku, ale także jest w stanie czytać, a nawet w wielu przypadkach pisać w tym języku. 167 Do przedstawicieli drugiej grupy zaliczam adampolan urodzonych po II wojnie światowej, a przed 1975 rokiem. Większość z nich mówiła w domu wyłącznie po polsku, ale miała już dużo więcej okazji do nauki języka tureckiego w samym Adampolu. Język ten teraz znają lepiej niż mowę ojców. Ze starszymi rozmawiają jeszcze po polsku, ale między sobą używają tureckiego, także listy, nawet do rodziców, piszą po turecku. Najmłodsi, urodzeni po 1975 roku mieszkańcy Polonezkóy wychowali się już w jakościowo innej wsi. Od dzieciństwa spotykali się z językiem tureckim i ten język jest ich podstawowym. Po polsku już właściwie nie mówią, ale są w stanie wiele słów zrozumieć. W NIEDZIELĘ I ŚWIĘTA sierpnia 1990 roku. Święto Matki Boskiej Zielnej. Przybyłem na godzinę przed uroczystością. Na zapleczu adampolskiego kościoła krzątało się już kilka osób. Dostrzegłem nie tylko kościelnego — Romana Wilkoszews-kiego, wójta Frediego Nowickiego, rodzinę Klary Ziółkowskiej, Daniela Ochockiego, Eminę, żonę Bolka Biskupskiego, ale także mieszkającego formalnie w Stambule Antoniego Dochodę i jego siostrę Annę Wilkoszewską. Przyczyna tej krzątaniny nie była błaha. Miała się odbyć nie tylko msza z okazji Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny, ale także pierwsza komunia Klary oraz pierwsza wizyta we wsi nowego biskupa Stambułu, ks. Antoniego Marovica. Po mszy zaś — spotkanie biskupa z wiernymi przy lampce wina. Wszyscy przygotowujący to spotkanie urodzili się we wsi lub spędzili tu wiele lat. Znają język polski, ale między sobą rozmawiają częściej po turecku. Ale ciągle nie uważają się za Turków. Dzisiaj decydującym wyróżnikiem ich odrębności grupowej, obok świadomości posiadania polskich korzeni — jest głównie religia. Dostrzec to można wyraźnie 15 sierpnia 1990 roku. Religia, obok języka, stanowiła zawsze ważny czynnik utrwalający odrębność i zarazem polskość Adampola. Katolicyzm mieszkańców wsi wyraźnie odróżniał ich od sąsiadów, zarówno od prawosławnych Greków, jak i muzułmańskich Turków. Utrwalanie polskiego poczucia odrębności grupowej adampolan dokonywało się na dwóch płaszczyznach; poprzez inną niż u sąsiadów obrzędowość religijną oraz dzięki organizacyjnej działalności Kościoła katolickiego. Kościół katolicki tradycyjnie już wrogo ustosunkowany do Rosji z uwagi na szerzenie przez nią prawosławia, w pierwszych latach istnienia wsi, a także później, stanowił instytucjonalną podporę patriotyzmu. Czaykowski, daleki od fanatyzmu religijnego, zdawał sobie sprawę, że organizacja kościelna to nie tylko nau- 5 169 czanie religii, to także — jak się później okazało, nie mylił się w tej materii — ośrodek krzewienia polskości. W swej pierwszej instrukcji z 8 lipca 1842 roku, Czaykowski zobowiązał Drohojowskiego: „W niedzielę i dni świąteczne zachęcać osadników i robotników do słuchania rzeczy religijnych, historycznych, geograficznych polskich i takowe onym czytać — w tym zasięgać rady i umawiać się z księdzem polskim jak przybędzie. Dawać lekcje pisania i rachunków każdemu osadnikowi i robotnikowi, który by tego zażądał". Pierwszy dyrektor wsi dbał o sprawy materialne krzewicieli „rzeczy religijnych, historycznych i geograficznych polskich". Franciszkanom bośniackim, którzy w początkowym okresie sprawowali opiekę duszpasterską, przekazał obszerną parcelę, na której mieli zbudować dom i kaplicę oraz założyć ogród. Zobowiązał też księdza Franciszka Karaułę, który w tym celu udał się do swego rodzinnego kraju, do „zebrania funduszy na te zakłady". Starania uwieńczył pełny sukces, gdyż w dwa lata po powstaniu wsi stambulski agent Czartoryskiego, prosząc o obraz św. Anny i inne „potrzebne ozdoby" na wyposażenie kaplicy, donosił księciu: „Dom xx.franciszkanów na osadzie jest ukończony. Kaplica przy nim pod tytułem św. Anny w dzień ten poświęcona ma być". Franciszkanie zajmowali się nie tylko nauczaniem religii. Starali się też dołożyć cegiełkę do materialnego rozwoju wsi. Aktywnie uczestniczył w tym proboszcz Paszalić. Bośniacy spełniali opiekę duszpasterską nad adampolanami do końca lat pięćdziesiątych, przyczyniając się do jej rozwoju. Nie wiadomo kiedy i z jakich przyczyn opuścili Adampol. Z niepełnej, ogłoszonej przez Ziółkowskiego, dwudziestokilkuo-sobowej listy duszpasterzy Adampola zaledwie czterech nie było Polakami. Poza Bośniakiem Paszaliciem na liście tej znajduje się trzech Słowaków. Od każdego księdza wymagano zawsze znajomości języka polskiego. W sierpniu 1862 roku, z inicjatywy Władysława Zamoyskiego, przybył z Paryża do Adampola ks. Konrad Piramowicz. Zastał on opuszczony kilka lat wcześniej dom franciszkanów bośniackich w ruinie i praktycznie niezdatny do zamieszkania. Zresztą, jak donosił Paryżowi — sami bośniacy mieszkali w nim krótko na początku pobytu we wsi, później, przybywając tylko na niedziele, zatrzymywali się u kolonistów. Po kilku miesiącach został on z nieznanych powodów odwołany i fundusz na jego utrzymanie przysyłano tylko do marca 1863 roku. „Arcybiskup nasz mocno zdziwiony na cofnięcie mnie z osady" — pisał, ale nie zmieniło to decyzji. Przed wyjazdem 170 nalegał na superiora lazarystów o przysłanie do Adampola misjonarza — Polaka. Obiecano mu sprowadzić z Krakowa jakiegoś lazarystę. Władze zakonne wkrótce przyrzeczenia dotrzymały. Na francuski czyflik przybył ks. Piotr Rogowski, ale zajmował się on bardziej gospodarstwem niż duszpasterstwem. Nie odprawiał ponoć nawet mszy dla Polaków. Toteż z tym proboszczem najgorzej w historii Adampola układało się współżycie mieszkańców. Poważny konflikt Rogowskiego z Adampolem przerwała nagła śmierć księdza. Kilka lat później, w 1867 roku, podjęto we wsi budowę nowego, drewnianego kościoła. Koloniści zobowiązali się przepracować 10 dni bez zapłaty na rzecz świątyni. W rezultacie, dwa lata później kościółek stanął. Z materiałów dostępnych ks. Filónowiczowi wynika, że lazary-ści umieścili tam ks. Michała Ławrynowicza jako proboszcza kolonii. Dyrektorował wtedy Drozdowski. Trudno w tej sytuacji o gorszą kandydaturę. Drozdowski odsunął ks. Ławrynowicza. Koloniści w petycji do lazarystów domagali się księdza, znającego język polski. Śladów tej korespondencji nie ma w materiałach Czartoryskich, a ks. Romuald J. Filonowicz też więcej nie pisze. Pewne jest, że perypetie z brakiem polskiego księdza trwały nadal. Już wówczas myślano o budowie dużego, murowawego kościoła i rozpoczęto nawet zbiórkę funduszy na ten cel. Część zebranych pieniędzy, 7 000 piastrów od Ludwiki Groppelowej, roztrwonił proboszcz Adam Kubiak. Drewniany kościół uległ zniszczeniu w czasie trzęsienia ziemi w 1894 roku i budowa nowego stała się dla mieszkańców kwestią niezwykle żywotną. Rozpoczęto prace budowlane, ale cóż, kiedy w 1897 roku „nie było nikogo, kto by sprawą tą zajął się gorliwie, funduszy zabrakło i na kościelnych fundamentach stanęła karczma". Jednak z zamiaru wystawienia dużego, solidnego kościoła nie zrezygnowano. Protektorat nad budową objął sam nuncjusz papieski w Turcji, L. Rotelli. Finanse gromadzić zaczęto ze sprzedaży gminnych lasów, ale przez kilkanaście lat sprawa nie posuwała się naprzód. Sporo było skarg na władze tureckie, które przez długi czas odmawiały zezwolenia na budowę obiektu. Nie dało pożądanych rezultatów nawet poparcie bardzo wpływowego w tym czasie Muzzafera paszy, Władysława Czaykowskiego, syna „zbisurmanionego" założyciela wsi. Jedną z przyczyn odmowy stanowił fakt, że adampolanie nie chcieli przyjąć obywatelstwa tureckiego i płacić podatków. Sprawę budowy kościoła udało się ruszyć dopiero po roku 171 1910. Hrabina H. Zborowska, po wizycie w Adampolu zainicjowała w Galicji zbiórkę pieniędzy na kościół i plebanię, a jednocześnie udało jej się uzyskać zezwolenie na budowę. W 1912 przybył do Turcji ksiądz Aleksy Siara, który systemem gospodarczym wybudował w Adampolu solidny, murowany kościół pod wezwaniem Matki Boskiej Częstochowskiej, według projektu N. Śliwińskiego. Nieprzerwaną i regularną opiekę religijną nad wsią sprawować zaczęto dopiero po I wojnie światowej. Brak w Adampolu zarówno nauczyciela, jak i księdza skłonił rząd RP w 1920 roku do wysłania tu księdza Tomasza Zaremby, który pełnić miał obie te funkcje. Niestety, należał do Zgromadzenia Salezjanów, a „nie będąc duchownym świeckim, nie mógł otrzymać od swoich władz zezwolenia na pobyt stały w Adampolu" i dzieci uczyć nie bardzo miał kiedy. Do wsi przyjeżdżał regularnie co dwa tygodnie, dzięki temu adampolanie mieli możliwość słuchania nauk i odbywania spowiedzi w języku polskim. Następny proboszcz Adampola, przybyły w 1935 roku ksiądz Antoni Wojdas nauczanie języka polskiego i historii uważał za swój obowiązek, co nie podobało się Turkom. Nie miał on tureckiego obywatelstwa co formalnie uniemożliwiało mu pełnienie funkcji proboszcza w Adampolu. Z biegiem lat lokalne władze tureckie coraz niechętniej odnosiły się do jego działalności i tolerowały jedynie tylko jego przyjazdy do Adampola w niedziele i święta, odmawiając pozwolenia nawet na parodniowy pobyt. Pozbawienie adampołan polskiego obywatelstwa w latach 30. uniemożliwiło konsulatowi RP sprawowanie dalszej opieki nad wsią. Pracownicy polskich placówek dyplomatycznych interesowali się jednak nadal mieszkańcami i starali się im pomagać. Po drugiej wojnie światowej, w marcu 1955 roku, były konsul generalny RP w Stambule — Roman Wegnerowicz — w piśmie do księdza prowincjała Inspektorii Polskiej, Tomasza Kopy, prosił o zezwolenie na zamieszkanie w Adampolu salezjanowi, księdzu Janowi Kotowi. „Dojazdy do Adampola dwa razy na miesiąc nie wystarczają, by duszpasterz otoczył adampołan odpowiednią opieką, by prowadził plan pracy zamierzonej, stąd rzeczą konieczną jest jego stały pobyt w Adampolu". Ksiądz prowincjał (a może władze tureckie) nie zgodził się na tę prośbę. Ksiądz Kot mógł przebywać w Adampolu tylko wtedy, gdy miał odprawić mszę. Znajdował jednak zawsze chwilę czasu, aby „bez rozgłosu, gdyż władze tureckie zabroniły nauki języka 172 ojczystego — jak pisze w swoich wspomnieniach — nauczać dzieci". Te wykradzione chwile dawały owoce. „Młodzież jednak uzupełniała swoje znajomości językowe do tego stopnia, że mówi czysto po polsku a pisze po polsku nie gorzej niż przeciętny uczeń po ukończeniu szkoły podstawowej w Polsce". Jan Lachowicz, jedyny krajowy dziennikarz, który w 1949 roku odwiedził Adampol (przynajmniej opublikował artykuł o wsi) księdzu Kotowi poświęcił jeden akapit. Dosyć wymowny. „Gdzieś na szóstym kilometrze zwinnie i bezszelestnie zeskakuje z wozu proboszcz Adampola i niknie w pobliskich zaroślach. Zaintrygowani tym kierujemy pytający wzrok na woźnicę, który nam wyjaśnia, że ksiądz musi kryć się przed władzami tureckimi, bo one nie pozwalają na odprawianie nabożeństwa". Księdzu Kotowi, obywatelowi polskiemu, władze tureckie w 1958 roku postawiły ultimatum: albo przyjmie obywatelstwo tureckie, albo pożegna się z pracą w Adampolu i Turcji w ogóle. Obywatelstwa zmienić nie chciał, toteż musiał Turcję opuścić. Na stałego proboszcza Adampola mianowany został — urodzony w Turcji — Lewantyńczyk ks. Marcel Corynthio. Przepisy tureckie pozwalają działać zwierzchnikom gmin religijnych (odnosi się to do wszystkich wyznań) nie posiadających obywatelstwa tureckiego jedynie w Stambule i dzięki temu od 1936 roku istniała tam polska placówka duszpasterska prowadzona przez księdza Romualda Filonowicza, który nie tylko nie zmienił obywatelstwa, ale nie zerwał też kontaktów z Polską. Ks. Filonowicz zmarł w 1981 roku. Po kilku miesiącach przybył z Rzymu nowy duszpasterz Polaków, ks. Jerzy Sima. Na niedzielne nabożeństwa do kościoła św. Antoniego w Stambule zawsze przychodziło niewielu adampołan, nawet spośród mieszkających w tym mieście. Dla adampołan większe znaczenie miały — niż istnienie tej placówki — wizyty księży emigracyjnych we wsi. W 1953 roku odwiedził wieś ks. Feliks Gawlina, pierwszy polski biskup, sprawujący z ramienia Watykanu opiekę nad duszpasterstwem emigracyjnym. Podczas tego pobytu ks. Gawlina bierzmował trzynaścioro adampolskich dzieci oraz przekazał dar na konieczną restaurację kościoła. Spośród wielu innych polskich księży odwiedzających wieś, wyróżniał się ks. Jerzy Langman, pisarz, historyk sztuki, znawca archeologii chrześcijańskiej. Przez wiele lat mieszkał w Rzymie i wykładał na uniwersytecie Angelikum oraz dojeżdżał z wykładami do seminarium w ...Krakowie. W nekrologu, opublikowanym w Tygodniku Powszechnym podkreślono: 173 „Miał ksiądz Langman jeszcze jedną wielką miłość: obok Rzymu i Krakowa, wiele miejsca w jego sercu zajmował Adampol w Turcji. Kiedy pozwalały mu na to przerwy w zajęciach i dopisywały siły, jechał tam i duszpasterzował mieszkańcom tej polskiej osady". Lecz te dorywcze pobyty emigracyjnych duszpasterzy nie mogły zapewnić harmonijnej opieki religijnej. Rozumiał to hrabia Stefan Zamoyski, który podobnie jak o szkółkę narodową, podjął starania o sprowadzenie polskiego księdza do wsi. Indagowany przez niego w tej sprawie konsul Turcji w Wielkiej Brytanii, przysłał mu takie oto wyjaśnienie: „Drogi Hrabio Zamoyski! W odpowiedzi otrzymanej dzisiaj z Ankary na Pański list odnośnie duchownych potrzeb mieszkańców Polonezkóy, zostaliśmy poinformowani, że w Polonezkóy, wsi o 30 domach i ludności tylko 120 osób, składającej się głównie ze starszych, jak Panu prawdopodobnie wiadomo, istnieje już kościół nazywający się Santa Maria. Ten kościół ma także księdza upoważnionego i nie widzę konieczności przysłania tam księdza nowego". Sprawa nie dawała spokoju także pracownikom Konsulatu Generalnego PRL w Stambule. Rozważano nawet możliwość sprowadzenia jakiegoś emigracyjnego księdza polskiego, gdyż obywatelstwo „komunistycznej Polski" szczególnie drażniło Turków. Pomysł ten jednak nie został zrealizowany. Adampolanie nie kryli swoich pretensji pod adresem księży Kota i Filonowicza, że nie przyjęli dla dobra Adampolan obywatelstwa tureckiego, co dałoby im prawo pozostania we wsi. Te nie tajone żale słyszałem niejednokrotnie. W ich odczuciu brak polskiego księdza stał się bezpośrednią przyczyną szybkiej dezintegracji wsi po roku 1958. Jest w tym tylko trochę racji. Przyczyny szybkich przemian we wsi są bardziej złożone. Obecność polskiego duszpasterza po 1958 r. mogłaby co najwyżej zahamować, ale nie powstrzymałaby naturalnego w końcu procesu. Niezależnie od instytucjonalnej działalności poszczególnych księży, polskość Adampola rozwijała się również poprzez uczestnictwo w życiu religijnym. Mieszkańcy Adampola mieli pełną możliwość swobodnego i nieskrępowanego kontynuowania praktyk religijnych i życie religijne toczyło się tu podobnie jak w zwykłej polskiej wsi, zamieszkałej przez ludność katolicką. W Adam-polu pracowano ciężko, ale pamiętano o przykazaniu: „Pamiętaj, abyś dzień święty święcił". Niedziela to dzień wypoczynku. Rano — podobnie jak w każdej polskiej społeczności wiejskiej — całymi rodzinami udawano się na mszę do kościoła. Ze świąt religijnych najważniejsze było Boże Narodzenie. Wigilię tego święta obcho- 174 dzono bardzo uroczyście. Nacechowana symboliką kolacja, zwana wieczerzą wigilijną, stanowiła najbardziej doniosłą uroczystość ro-dzinno-religijną w całym roku. Na kolację tę składało się co najmniej dwanaście dań. Podawano najczęściej potrawy — podobnie jak w wielu polskich rodzinach — przygotowane specjalnie na tę okazję, a więc różne potrawy z ryb, barszcz czerwony z uszkami, groch z kapustą, kutię i inne. Oprócz tego podawano potrawy spożywane na co dzień, także niektóre tureckie, np. dólmy. Staropolskim zwyczajem na wigilijnym stole układano warstwę siana oraz wkładano opłatek pod naczynia. Opłatki dostarczał ksiądz albo przysyłali znajomi z Polski. Do kolacji zasiadano po zachodzie słońca. Przed posiłkiem łamano się opłatkiem i składano życzenia. Po kolacji adampolanie, jak ich rodacy w Polsce, stroili choinkę — jodełkę przystrojoną bombkami, świecidełkami, ozdobami i cukierkami — będącą dla Polaków symbolem świąt Bożego Narodzenia. O północy mieszkańcy udawali się do kościoła na pasterkę, jedyne w roku nocne nabożeństwo katolików. Podczas pasterki śpiewa się dużo religijnych pieśni bożenarodze-niowych, zwanych kolędami. Od drugiego dnia świąt, na polskiej wsi, do dziś dzieci w kilkuosobowych grupkach chodzą "z kolędą", czyli śpiewając kolędy składają świąteczne życzenia mieszkańcom odwiedzanych domów, za co otrzymują od gospodarzy różne datki, najczęściej ciasto świąteczne. Również w Adampolu od Bożego Narodzenia do Trzech Króli zarówno młodzi jak i starsi udawali się do sąsiadów „z kolędą", przeważnie w towarzystwie muzykantów. W dzień Trzech Króli święcono w kościele mirrę, kredę i kadzidło, a na drzwiach domów wypisywano litery KMB, pierwsze litery imion trzech ewangelicznych królów Kacpra, Melchiora i Baltazara, składających hołd Jezusowi Chrystusowi w Betlejem. Także Wielkanoc obchodzono w Adampolu niezwykle uroczyście. W Wielką Sobotę w domach, które po kolei odwiedzał ksiądz, święciło się jajka, symbol tych radosnych świąt. Niedziela Wielkanocna upływała w spokoju i powadze wielkiego święta, mieszkańcy spędzali ją raczej w gronie rodzinnym. Natomiast noc poprzedzająca Poniedziałek Wielkanocny obfitowała w dozwolone tradycją psoty i kawały, nieraz dość wymyślne. Stałym repertuarem było przenoszenie wrót, płotów, rozbieranie wozów i wciąganie ich części na kalenice dachów itp. Starano się zawsze psocić przede wszystkim w zagrodach, w których mieszkały dziewczyny. Wielkanocny Poniedziałek nosi też miano Lanego Poniedziałku, lub śmigusu-dyngusu. W dzień ten dopuszczalne jest polewanie się wodą. Najczęściej oblewano się pełnymi „blachami" 175 (puszki po olejach, nieco mniejsze od wiader, powszechnie używane jako naczynia na wodę), oczywiście ambicją każdego kawalera było obfite polanie dziewcząt. Dorosłym też się obrywało. W zamierzchłej przeszłości, w Poniedziałek Wielkanocny, w czasie mszy, podczas podniesienia, adampolską tradycją strzelano setki razy ze strzelb. Z pozostałych religijnych uroczystości wymienię tylko kilka, najbardziej charakterystycznych dla polskiej religijności wiejskiej. Na Matkę Boską Gromniczną (2 lutego) poświęcano grube świece gromnice, które zapalano następnie podczas burz dla odżegnania niebezpieczeństwa i w razie zbliżającej się śmierci kogoś z bliskich. Wielkie święto religijne to Boże Ciało. Przez dziesiątki lat w tym dniu przez całą wieś przeciągała uroczysta procesja. W czterech domach, znajdujących się w przeciwnych punktach wsi, ustawiano ołtarze, przy których zatrzymywała się procesja. Niesiono religijne chorągwie i figury świętych, dziewczęta ubrane na biało sypały kwiaty. Procesje religijne urządzano też na polach w okresie suszy, aby uprosić deszcz. Ze świąt religijnych wyróżniał się jeszcze dzień Matki Boskiej Zielnej (15 sierpnia). Święcono wówczas duże, pszeniczne wianki, wieszane później na ścianach domów. Po modlitwach, niezależnie od pory roku, większość adampolan zbierała się przed karczmą przed powrotem do domu.. Dzieci bawiły się na placu, a starsi prowadzili rozmowy przy szklaneczce wódki i umawiali się na wieczór. Niedziela bowiem to nie tylko podkreślenie wierności religii przodków, to także dzień wypoczynku. Ale to jest tematem następnego rozdziału Religia stanowiła podstawowy wyróżnik odrębności grupowej mieszkańców wsi. Pojęcie Polak było dla nich tożsame z rojęciem katolik. Życie w otoczeniu mozaiki narodowo-religijnej wytworzyło w nich poczucie bardzo dużej tolerancji. Pojęcie „nie-katolik" nie miało tu nigdy pejoratywnego zabarwienia, nie uważano takich ludzi za gorszych. Stosunek jednak do Turków — choć pobłażliwy i wyrozumiały — cechowało w przeszłości poczucie pewnej wyższości. Wieś zmieniła się bardzo, ale fakt przynależności mieszkańców do katolickiej wspólnoty ma dla nich nadal duże znaczenie. Stąd taka ranga nabożeństwa, na które przyjechałem ze Stambułu 15 sierpnia 1990. Mam sporo czasu, aby się rozejrzeć. Otoczenie kościoła zostało uporządkowane, wycięte zielska palą się w rogu ogrodu. Kilkanaście minut po godz. 10, z dzwonnicy rozległ się dzwon wzywający wiernych. Wchodzę do kościoła. W holu portret ks. kardynała Wyszyńskiego z autografem oraz Jana Pawła II. Jest też po turecku zawiadomienie o mszy ku czci ,,Maryem Ananin góge сікщі" z udziałem biskupa. Na razie pusto w kościele. Można 176 pomyszkować. Oglądam leżące na pulpitach książki. Są to śpiewniki; emigracyjny wydany przez wydawnictwo w Orchaid Lakę „Pan z wami" oraz krajowy „Śpiewamy Panu" z Niepokalanowa z 1979 r. W jednym ze śpiewników widokówka — zdjęcie krakowskich sukiennic — z pozdrowieniami ze Zdun. Na tylnej okładce śpiewnika wpis pamiątkowy: „Wycieczka z Jastrzębia Zdroju odwiedziła wasz kościół 15. XI. 1989" i adres dwóch uczestników. O godz. 11 kościół się zapełnia. Zjawiła się większość potomków dawnych osadników, spora część ich krewnych mieszkających w Stambule a także dwóch mieszkańców RFN, przebywających we wsi na urlopie; Albin Nowicki, który jako dziecko już w 1953 opuścił wieś oraz przebywający także ponad 20 lat w tym kraju Antoni Nowicki. Reprezentację adampolan z krwi wzmocniło kilku Polaków pracujących w Stambule. Przybył także nowy Konsul Gneralny RP, żona ambasadora Hiszpanii. Mszę celebruje biskup Marovic z udziałem proboszcza adampolan, ks. Marsela Corynthio. Kazanie wygłasza biskup po turecku. Jest ono w całości poświęcone dziedzictwu, pozostawionemu przez przodków, którzy „w ciężkich warunkach i z ogromną ofiarnością zbudowali ten piękny kościół", będący dowodem „miłości do Matki Boskiej i duchowego, płynącego z serca z Nią związania". Wieś zmieniła się, w dobrym i złym kierunku. Wielka duma wynikająca ze świadomości tego dziedzictwa powinna wzmocnić postawę mieszkańców ponieważ „na drodze poszukiwania szczęścia i spokoju człowieka nigdy nie zabraknie niebezpieczeństw". Biskup, wspominając o ofiarnej posłudze duszpasterskiej ks. Corinthio, dodał: „Ale to musicie sobie uświadomić, że tak jak nie może istnieć społeczeństwo wiernych bez księdza, tak i ksiądz bez wiernych". Dla nikogo nie jest tajemnicą, że takiego tłumu wiernych w adampolskim kościele nie było już od dziesięcioleci. Przemiany dokonujące się we wsi nie ominęły też postaw wobec religii. Pogoń za zyskami z turystyki powoduje, że część mieszkańców o swych religijnych korzeniach także zapomina. Przy końcu mszy komunia święta. Przystąpiło do niej dużo, bo 20 — 30 osób. Po raz pierwszy Klara Ziółkowska. We wsi jest jeszcze kilkoro innych dzieci w wieku przedszkolnym, więc być może za kilka lat w dawnym Adampolu znów ubrane na biało dziecko przystąpi do pierwszej komunii. W tej kiedyś rolniczej wsi zanikła uprawa zbóż. W dzień Matki Boskiej Zielnej anno domini 1990 nie poświęcono już wieńców pszenicznych. W ich miejsce kiście zakupionych u handlarza winogron. Także symbol dokonanych przemian. 177 TAŃCE, HULANKI... Pracować trzeba było w Adampolu naprawdę bardzo ciężko. Egzaltowany i bez granic zafascynowany Adam-polem J.S. Harbut pisał: „Życie adampolan, pełne tęsknoty za ojczyzną jest bardzo twarde. Prawdziwy zaścianek staropolski, odcięty od ojczyzny i od świata, w pośrodku dzikich gór i jarów, w dalekim promieniu od innych siedzib ludzkich, prowadzi omal codzienną walkę o życie". Potwierdzali to najstarsi z adampolan. W okresie letnim wychodzono na pola często tuż po świcie, a schodzono właściwie o zmroku. Tak przez 5 dni w tygodniu. Jeden z najwspanialszych moich informatorów, zmarły w 1979 roku Janusz Dochoda mówił: „Jak oko mogło zobaczyć, to już byliśmy w polu przy pracy, a mrok nas żegnał. Gdybym się jeszcze raz miał narodzić, to nie chciałbym tak ciężko pracować jak w młodości". Ale mimo to z westchnieniem dodał: „Ale życie było wtedy ciekawsze". To nie tylko wyraz tęsknoty za minioną bezpowrotnie młodością. To również żal z powodu obumarcia pewnego modelu kulturowego życia we wsi. Samo zmaganie się z przeciwnościami, ciężka walka o przetrwanie, miały swój urok. Ale w Adampolu nie tylko ciężko pracowano. Także bawiono się na całego. Z wyłączeniem okresów postu i adwentu, prawie w każdy sobotni i niedzielny wieczór jesienią, zimą czy wiosną, w którymś z domów urządzano tańce. Bywały okresy, kiedy tańce odbywały się w dni powszednie, a nawet „hulali całymi tygodniami". W sobotę prace w polu kończono nieco wcześniej, gdyż wieczorem następowało generalne sprzątanie domu i obejścia zagrody. Zamiatano wszystkie podwórza. Przede wszystkim młodzież, ale także starsi przygotowywali się na sobotni wieczór i nadchodzącą niedzielę. Okazji do biesiad i zabaw nie brakowało. Przede wszystkim uroczystości rodzinne. Zacząć należy od najważniejszej — ożenku. Niełatwo jednak było w Turcji o kobiety, osadnicy mieli trud- 178 ności ze znalezieniem kandydatek na żony. Polki w tym czasie polityką mało się parały, a jeszcze mniej wojenką, stąd też nie musiały błąkać się po obcych krajach. Toteż od pierwszych chwil istnienia Adampola próbowano sprowadzać polskie kobiety. Tak czynili osadnicy, których żony pozostawały w rodzinnych stronach. Jednak większość stanowili kawalerowie. Dla nich opiekunowie Adampola starali się znaleźć odpowiednie kandydatki i wyekspediować je do Konstantynopola. „Kilku możnych panów powzięło tedy zamiar obdarzania kolonii odpowiednim kontyngentem Polek, kandydatek do stanu małżeńskiego. Pierwszą próbę tego rodzaju zrobił hrabia Zamoyski z Paryża" donosił w 1886 roku korespondent petersburskiego Kraju. Inicjatorką wysłania tego „kontyngentu" była raczej małżonka hrabiego, której żalili się adampolanie podczas jej wizyty we wsi na brak dziewcząt. Sprawą tą Zamoyska przejęła się bardzo, trud zdobycia kandydatek na żony nie należał do łatwych. Ale Zamoyska częściowo dopięła swego. W jednym z raportów dyrektor Adampola wzmiankuje o „ślubowaniach trzech przysłanych tu przez hr. Zamoyską dziewic z trzema kolonistami". Jeśli właśnie te trzy panny były przedmiotem dalszej wzmianki korespondenta Kraju, to adampolscy żonkosie mieli powody, aby sypać gromy na panią hrabinę. Pisał on: „Próba jednak się nie udała. Nowo kreowane małżonki wkrótce z Adampola uciekły, zostawiając swych mężów w niepewności, jak mają siebie odtąd uważać: za żonatych, za wdowców czy też tylko za rozwiedzionych". W Bibliotece Kórnickiej zachowało się kilka luźnych kartek ze zwykłego zeszytu, zawierających kilkanaście nazwisk. Późniejszy archiwista kartki te opisał jako: „Wykaz dziewcząt z Kórnika i okolic, które chcą jechać do kolonii Adampol, zapisane ręką Celestyny Działyńskiej". O zaangażowaniu Działyńskiej świadczyć mogą jej własnoręczne dopiski na marginesie: „tych dwóch nie widziałam", w innym miejscu: „mówią, że już jechać nie chce". Dla kobiet taka ekspedycja stanowiła wielką niewiadomą. Trzeba dużej odwagi, aby udać się gdzieś na kraj świata, do całkiem innego kraju i wiązać się z zupełnie kimś obcym. Trudno zrozumieć, czym kierowały się dziewczyny zdecydowane na ten krok, czy tylko lękiem przed samotnością, czy mitem Adampola — polskiego skrawka ziemi? Dosyć znamienną historyjkę wytropił ksiądz Filonowicz w 1937 roku: 179 „[...] Księżna Sapiehowa [...] podjęła się dostarczenia im [adampola-nom] towarzyszek niedoli, i zebrawszy w Polsce około 30 dziewcząt, wiozła je do Turcji. Ale gdy opuszczali granicę polską, to tak je ludzie nastraszyli, że biedne dziewczęta z płaczem wróciły do swoich domów, wyrzekając się narzeczonych. Trzy jednak odważniejsze poświęciły się dla swoich rodaków i zostały towarzyszkami ich życia. Jedna jeszcze żyje, ale ma już prawie 98 lat". „Import" Polek nie zaspokoił wszystkich potrzeb. Pozostali „luzacy", dla których nie starczyło kobiet, szukali żon, gdzie kto potrafił. W 1886 roku wśród żon osadników znajdowało się ponoć zaledwie osiem Polek oraz dwie Rusinki (Ukrainki?) i po jednej Włoszce, Gruzince, Niemce, Greczynce i Cygance. Poprzez więc małżeństwa wkraczało do wsi „nowe", przede wszystkim w zakresie kuchni. Wśród adampolskich żon zabrakło Turczynki (nie wiadomo jaki los spotkał „nawróconą cichaczem Turczynkę" — o której wspominał wcześniej Michał Budzyński). Przyczyny tego na pewno nie tkwiły w brakach urody tureckich dziewcząt, choć trzeba przyznać, że niewiele mogli o niej osadnicy powiedzieć. Wdzięki cór Wschodu ukrywano skrzętnie pod czarczafami przed wzrokiem obcych mężczyzn, tym bardziej przed „giaura-mi". Turcy dobrze strzegli swych żon i córek. Chcąc „kupić dziewczynę na żonę" (wydać dziewczynę za mąż — po turecku: kyz satmak — znaczy dosłownie — sprzedać córkę) chrześcijanin musiałby przyjąć islam i poddać się obrzezaniu. Zdarzały się natomiast małżeństwa mieszane Turków z adam-polankami. Słowiańskie piękno polonezkich dziewcząt urzekało wielu. Wieś zdobywała popularność także z powodu kobiet. Niezbyt chętnie przyjmowano małżeństwa panien z Turkami. Zawarto zaledwie kilka takich mieszanych związków, przy czym w Ada-mpol nie wżenił się ani jeden Turek. Wszyscy wzięli swoje żony do miasta. Małżeństwa te uchodzą w zasadzie za udane, z wyjątkiem jednego, o przebiegu wręcz sensacyjnym, niczym w powieści brukowej. Bohatera tej historii wieś znała. Przyjeżdżał luksusowym wozem i za każdym razem w innym garniturze. Na niektórych robiło to wrażenie. Początkowo interesował się córką Kępko w. Rodzice dziewczyny nie chcieli za zięcia Turka, w dodatku niemłodego, więc go odrzucili. Potem upatrzył sobie inną blondynkę. Tym razem Turkowi udało się złapać jej rodziców na lep domniemanego bogactwa. Dziewczynę dostał. Wkrótce po ślubie okazało się jednak, że Turek nie jest wcale tak bogaty, jak przypuszczano (jego garnitury pochodziły... z wypożyczalni), a jedyne źródło dochodów to „genel evi" czyli... dom publiczny. Żonie-blondynce 180 przypadła funkcja wabienia klientów. Pechowej Polce niezbyt ta rola odpowiadała i po pewnym czasie uciekła od męża do rodziców, aby później wyjechać do Australii, gdzie ponownie wyszła za mąż, tym razem za adampolanina. Adampolskie dzieci od najmłodszych lat bawiły się wspólnie, a później razem pracowały. Dziewczęta i chłopcy mieli wiele okazji, aby dobrze poznać się nawzajem i ewentualnie przypaść sobie do gustu. Zwykle kawaler zakochany w jakiejś dziewczynie częściej od innych składał wizyty w domu jej rodziców. Z reguły przynosił jakiś poczęstunek, najczęściej likier miętowy dla rodziców, wybrance zaś cukierki. To jeszcze oczywiście do niczego nie zobowiązywało. Decydujący głos przy zawieraniu związków małżeńskich mieli rodzice, dla których często najistotniejsze były względy majątkowe. Dopiero, jeśli rodzice chłopca dziewczynę akceptowali, udawali się do jej rodziców na tzw. zmówiny. Po ustaleniu wysokości wiana — a sprawę tę nie zawsze uzgadniano w ciągu jednego wieczoru — ogłaszano oficjalne zaręczyny. Z tej okazji odbywało się najczęściej małe przyjęcie dla najbliższej rodziny, podczas którego wręczano pierścionki zaręczynowe. Do zaręczonej dziewczyny nie chodzili już inni kawalerowie, wiadomo — przeznaczona innemu. Nie obowiązywał ściśle wyznaczony okres między zaręczynami a weselem, czasami ślub odraczano i narzeczeństwo ciągnęło się kilka lat. Bywały wypadki, że pary rozpadały się. Większość narzeczonych trafiała jednak na ślubny kobierzec. Wesela odbywały się przeważnie w domu pana młodego, gdyż on brał kobietę do siebie. Po pannę młodą udawał się kawaler z gromadą gości i wioskowym zespołem muzycznym. Panna młoda ubierała się na tę uroczystość w długą, białą suknię, na głowę wkładała welon z wiankiem, w ręku trzymała bukiet kwiatów. Pan młody wdziewał obowiązkowo garnitur granatowy lub czarny.^ Dziewczynę żegnał ojciec chlebem i solą w domu rodzinnym. Ślubu udzielał ksiądz katolicki w kościele. Po dokonaniu ceremonii, oddawano na wiwat strzały ze strzelb, czasami 200-300 razy. Potem udawano się do domu pana młodego. Nowożeńców witał jego ojciec chlebem i solą „żeby Bóg im chleba w życiu nie żałował" tak samo, jak dziewczynę żegnał jej ojciec. Teraz rozpoczynało się wesele, okazja do spotkania większości mieszkańców wsi. Każdy chciał w jakiś sposób pomóc rodzinie urządzającej przyjęcie, przynosił zatem co mógł i na co go było stać: prosiaki, drób, jajka, upolowaną zwierzynę, ciasto. Huczne wesela trwały przeważnie kilka dni. Weselnicy jedli, pili, tańczyli i śpiewali. Nie praktykowano jednak specjalnych, weselnych zwyczajów 181 typu popularnych w Polsce oczepin — nie znano nawet weselnych piosenek czy przyśpiewek. Jedynym zachowanym obrzędem weselnym było przegradzanie drogi sznurem przed wracającymi z kościoła młodymi w celu otrzymania „wykupu", który przeznaczano przeważnie na wódkę. Niemalże z równym rozmachem ochodzono chrzciny, które także odbywały się w szerszym gronie. Jak na polską wieś przystało, dzieci otrzymywały wyłącznie polskie imiona. Chłopców nazywano najczęściej: Ludwik, Józef, Mieczysław, Jerzy, Edward, Bolesław, Franciszek itp. Modne dziewczęce imiona to: Maria, Jadwiga, Elżbieta, Anna, Magdalena itp. Przyjęcie z tej okazji organizowano w domu, obowiązkowo z alkoholem i muzyką. W chwilach żałoby również uczestniczyła cała wieś. Po pogrzebie sąsiedzi zbierali się w domu zmarłego, aby uczcić jego pamięć. Także wtedy wypijano po kilka kieliszków. Czasem zdarzało się, że więcej. Nie tylko uroczystości rodzinne były okazją do wspólnego spędzania czasu. Wesoło zabawiano się również w karnawale. Przed południem młodzież, otrzymawszy pozwolenie starszych, zbierała się w jednym z domów, gdzie przebierano się na tzw. maszkary. Chłopcy najczęściej za dziewczyny i „generały", dziewczęta zaś za „princeski". Często przebranie było tak zmyślne, że członkowie najbliższej rodziny nie rozpoznawali maszkar. Przebierańcy obchodzili całą wieś, gestykulowali, gwizdali, „bzikowali". Zebrane datki znosili przebierańcy do domu, z którego wyruszał orszak. Tam też wieczorem urządzano zabawę. Dnia następnego, jeśli zabawa im się nie znudziła, wybierano inny dom na spotkanie. Huczne ostatki trwały w Adampolu przez dwa dni: w poniedziałek i wtorek. Na ten cel wypiekano tradycyjne pączki oraz chrusty. Teoretycznie bawiono się do godziny dwunastej w nocy z wtorku na środę, ale roztańczona młodzież z reguły termin ten przekraczała. Powodowało to niezadowolenie księży. Jeden z adampolskich proboszczów, ks. Tomasz Zaremba miał zwyczaj — jeśli o północy przed środą popielcową nie przerwano zabawy — wkraczać na salę i posypując popiołem głowy rozbrykanej młodzieży nawoływać ją do skruchy. Nazajutrz po ostatkach, dla podkreślenia rozpoczynającego się postu, chodzono po wsi z kijem obwieszonym wydmuszkami jajek i napełnionym jedynie powietrzem, zwierzęcym pęcherzem. Często praca stwarzała okazję do zabawy. Do spania potrzebowano poduszek pod głowę i kołder do przykrycia. Robiono je we wsi z własnego pierza i zakupionego płótna. Skubanie pierza na puch w Adampolu należało do ważnych zajęć w długie, jesienne i zimowe wieczory, stanowiąc ponadto okazję do miłego spędze- 182 nia czasu, spotkania z upragnioną dziewczyną, czy też z ukochanym chłopcem. Zbierało się przeważnie 10-15 osób. Aby milej upływał czas, opowiadano anegdoty i różne barwne historyjki. Trwało to przeważnie do dwunastej, lub pierwszej w nocy, po czym gospodarz „dawał stół". Nieraz darcie pierza nie kończyło się tylko posiłkiem, jeśli w towarzystwie znajdował się jakiś muzykant to rozpoczynały się tańce. Częste zabawy taneczne miały miejsce w Adampolu dzięki własnej, kilkuosobowej kapeli. Kilkunastu mężczyzn potrafiło zagrać przynajmniej na jednym instrumencie. Muzykowali starsi i młodzi. W skład każdego zespołu wchodziły skrzypce (najczęściej grywał na nich Józef Biskupski), harmonia, akordeon, flet i man-dolina.W czasie zabaw tańczono do upadłego. Głównie polskie tańce: poloneza, krakowiaki, oberki, polki, a także tanga i walce. Każda zabawa w Adampolu kończyła się odśpiewaniem polskiego hymnu narodowego — „Jeszcze Polska nie zginęła póki my żyjemy". Imprezy z reguły nie odbywały się bez alkoholu. „Wszystko u Polaków na trunku się kończyło" — mawiał Janusz Dochoda. Wódkę kupowano w Beykoz albo robiono ze spirytusu. Przez długi czas nieźle prosperowała karczma, ale stanowiła zbyt dużą pokusę dla wielu i została w końcu zlikwidowana. We wsi sprzedawano także przez pewien okres piwo w sklepie. Tradycja wiejska przekazuje wiadomości o jeszcze innych formach rekreacji. Organizowano wyścigi konne, biegi i inne zawody sportowe. Wieloletni mieszkaniec Adampola, Austriak Heinrich Albertall fundował nieraz zwycięzcy złotego funta. Zimą grywano w popularne „fanty" i „przepióreczkę", a mężczyznom niezastąpionej rozrywki dostarczały karty. Najpopularniejsze gry, podobnie jak w Polsce, to „sześćdziesiąt sześć", „tysiąc", „oczko". W lecie żałowano czasu na hulanki, czy karciane uciechy. Wielu zwolenników miały wycieczki, np. na Alemdag, wzgórze od-ddalone od wsi o kikadziesiąt minut drogi, z którego można dojrzeć dwa morza: Czarne i Marmara oraz wypady nad pobliską rzeczkę Rivę, w której łowiono węgorze, sumy i szczupaki. Popularne były także majówki — grupowe wyjazdy do miasta na piwo czy nad morze do $ile. W wyprawach takich zawsze brała udział spora część mieszkańców. Urządzano też pieczenie barana. Wszystkim wyjazdom towarzyszył chóralny śpiew. Pieczołowicie przekazywano z pokolenia na pokolenie polskie piosenki. Mieszkańcy śpiewali dużo i chętnie, wszyscy, młodzi i starzy, niezależnie od płci. Wysoko ceniono dobry głos i znajomość wielu melodii. Jeszcze dzisiaj w Adampolu można usłyszeć, że Sienkiewicz, jeden z osadników z 1856 roku, był „dobrym śpiwokiem", znał 183 dużo piosenek i uczył młodzież, która chętnie poznawała melodie dziadków, a nawet prowadziła własne śpiewniki. Nie udało mi się, niestety, odszukać ani jednego z tych śpiewników. W ciągu ostatnich kilkunastu lat większość zdążyła poza-pominać piosenki. Pamiętano tylko najczęściej wykonywane. Wśród nich spotkać można znane i dzisiaj w Polsce: Przybyli ułani, O mój rozmarynie, Góralu, czy ci nie żal, Świeć miesiączku, świeć, Gęsi za wodą i inne, przeważnie ludowe lub żołnierskie. Śpiew należał do ważnych elementów budujących spoistość Adampola i utrwalających poczucie odrębności w obcym otoczeniu. Odgrywał doniosłą rolę zarówno w uroczystościach religijnych, jak i w życiu codziennym. Przyczyniał się do zacieśniania więzi między mieszkańcami. W szczególności miał znaczenie dla młodych. W czasie pobytu we wsi w 1904 roku Kareł Dróż nie omieszkał przysłuchać się śpiewom adampolskich dziewcząt. Jego zdaniem, pod względem muzycznym nie były bez zarzutu. Małe dysonanse w śpiewie i czasami niewłaściwe tony fisharmonii naruszały harmonię piosenek, ale wszystko to „było jednak wzruszające, wzruszające do głębi. Pieśni patriotyczne, kościelne chorały, ogniste krakowiaki rozbrzmiewały w azjatyckiej głuszy, w samotnej polskiej szkole przed obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej. [...] Czas leciał jak wiatr i późną porą, dziwnie poruszeni, w milczeniu udaliśmy się z Nowickim do domu. Ale dziewczęta nie mogły się od swych pieśni oderwać i z rozśpiewanej szkoły niósł się za nami uroczysty hymn: Boże coś Polskę przez tak liczne wieki Otaczał blaskiem potęgi i chwały [...]". Ceniono dobre głosy, uczono się piosenek, znano we wsi wiele utworów, w tym sporo patriotycznych, często w Polsce już zapomnianych. Jedną z nich pamiętał jeszcze bardzo dobrze Ryszard Wilkoszewski. Zaśpiewać, niestety, nie potrafił, ale wyrecytował ją wspaniale. Zdaniem Wilkoszewskiego piosenkę ową napisał osadnik z 1856 roku, Ludwik Sienkiewicz, lub przynajmniej do piosenki przywiezionej z kraju „koniec dołożył": Wy Polacy nieboracy, co sobie myślicie, że ruskiemu cesarzowi tak wiernie służycie? A gdzie wasze ostre bronie, gdzie wasze pałasze że niejedna żona, matka męża, syna płacze. Płaczą po nas i rodziny, płaczą młode dziatki, wybierają z Polski chłopców jak leliji kwiatki. 184 Wybiera nas gubernator, pędzi w obce strony i od ojca i od matki, od kochanej żony. Jedna dróżka do Pułtuska, druga do Różanna, zostań się żywa, zdrowa, żonko ukochana. Zagnali nas Polaków, aż za Czarne Morze, skąd tam żaden już do Polski powrócić nie może. Tylko patrzą, wyglądają na zachód słoneczka, czy nie ujrzą, nie zobaczą polskiego ptaszeczka. I ujrzeli, zobaczyli siwą kukaweczkę, powiedzże nam, kukaweczko, z Polski nowinewczkę. Kukaweczka im powiada, taka tam nowina, że niejedna żona, matka plącze swego syna. Powiedzże im, kukaweczko, niech oni nie płaczą, na Józefata dolinie tam się wraz obaczą. Inną patriotyczną piosenkę, podobno najpopularniejszy we wsi krakowiak, zapisał w swych adampolskich impresjach Kareł Dróż: Nad moją kolebką matka się schylała i po polsku pacierz mówić nauczała, Ojcze Nasz i Zdrowaś i Skład Apostolski, Przy tym bym miłował biedny naród Polski. Bo ten naród polski ma ten urok w sobie, Kto go raz pokocha, nie zapomni w grobie. Płynie Wisła, płynie po polskiej krainie, a dopóki płynie Polska nie zaginie. Wśród cytowanych przez Drożą utworów warto jeszcze przytoczyć jeden: Na krakowskim brzegu stoją trzy mogiły, Idź do boju krakowiaku miły! Śmiało idź do boju i pamiętaj, bracie Że pradziady twoje z grobu patrzą na cię. Jako hymn narodowy śpiewano i grano w Adampolu Mazurka Dąbrowskiego oraz religijną pieśń Boże coś Polskę. Odrębność wsi wzmacniały także kultywowane dawne zwyczaje nie znane w obyczajowości sąsiadów. Dom dla każdej rodziny to sprawa największej wagi, toteż moment podjęcia budowy był uroczysty. Pod przyszłe węgły zakopywano pieniądze, najczęściej miedziaki, nieraz monetę srebrną czy nawet złotą — w zależności od zamożności gospodarza. Zabijano przy tej okazji koguta, którego 185 krew przeznaczano na ofiarę, a mięso na poczęstunek. Gdy stawiano już krokwie, majster wieszał chorągiew — odpowiednik polskiej wiechy. Zobowiązywało to gospodarza do ugoszczenia pracujących lub dania im pieniądzy. Ukończenie budowy stwarzało dobrą okazję spotkania w szerszym gronie. Każdy przychodził z prezentem, a gospodarz dawał poczęstunek. Obyczajowość i obrzędowość ludowa jest jedną z ważniejszych dziedzin etnograficznych badań. Nikt ich nie przeprowadzał systematycznie w Adampolu. Z zebranych okruchów warto odnotować, że Józef Biskupski wspominał, iż w dzieciństwie (koniec ub. w.) na centralnym placu wsi, naprzeciw karczmy, w noc świętojańską palono ognisko, przez które skakała młodzież. W zabawie brały udział także dziewczęta. Pewne zwyczaje zlały się z tureckim kalendarzem. W noc poprzedzającą 1 maja — w Turcji dzień powitania wiosny — majono młodymi, zielonymi gałązkami wrota, ganki i drzwi domów. Oczywiście przystrajano głównie obejścia, w których mieszkały panny na wydaniu. W tę noc adampol-skie dziewczęta miały wiele powodów, aby nie spać spokojnie. Jeśli rankiem okazałoby się, że dom którejś został pominięty, byłby to znak, że nie jest lubiana przez chłopców. Odrębność każdej społeczności tradycyjnej przejawia się także poprzez rozwijaną twórczość ludową. W tej dziedzinie społeczność adampolska nie wykazywała większej aktywności. Nie było tu malarzy, rzeźbiarzy, poetów czy pisarzy, nie znane są wycinanki ani nawet kraszenie jajek. Jeden tylko z mieszkańców, Czesław Ryży miał łatwość rymowania i swoje listy, opisujące przeżycia po przybyciu do Australii ujął w formie prostych, „częstochowskich" rymów. Dzięki temu profesor Ludwik Biskupski w referacie wygłoszonym w sierpniu 1970 roku w Londynie na Kongresie Nauki i Kultury Polskiej na Obczyźnie — nobilitował Czesława Ryżego na poetę. Epizodycznie zaistniał w życiu Adampola amatorski teatr. Na jego temat, niestety, niewiele mogłem się dowiedzieć. Nawet czynni organizatorzy i aktorzy teatru: Zofia Ryży, Janusz Dochoda, Ryszard Wilkoszewski — nie pamiętali tytułów grywanych sztuk. Najprawdopodobniej odbyło się kilkanaście spektakli. Przez pewien czas, w latach późniejszych, działał także chór, prowadzony przez księdza Jana Kota. Jedna cecha różniła znacznie adampolan od mieszkańców jakiejkolwiek polskiej wsi. Mieli oni przeważnie, począwszy od drugiego pokolenia, jakieś wykształcenie. Życie w kraju, będącym zlepkiem wielu kultur i narodów, zmuszało do nauki języków. Wszyscy znali co najmniej dwa, polski i turecki, a większość dodatkowo jeszcze ormiański lub grecki, nierzadko też francuski czy niemiecki. 186 Wiedza adampolan o otaczającym świecie była także charakterystyczna dla polskiego substratu kulturowego, chociaż zaobserwować tu można wkraczanie tureckiej terminologii i pojęć. Przeważnie tureckie są już np. nazwy gwiazd; Czoban Jyłdyzy (tur. Coban Yildizi — Gwiazda Polarna, Bijik Aji (tur. Buyuk Ayi) i Kiczik Aji (tur. Kuciik Ayi) — Wielki Wóz i Mały Wóz, adampolanie nie znali pojęcia Mlecznej Drogi. Rodzina adampolska, podobnie jak w dawnej Polsce, to typowa rodzina patriarchalna. Ojciec miał zawsze decydujący głos we wszystkich sprawach, starsi cieszyli się bardzo dużym autorytetem. W ostatnich latach rola gospodarza znacznie zmalała. Wzrost dochodów z turystyki, a więc wypracowanych głównie przez kobiety, zwiększył ich znaczenie do tego stopnia, iż coraz częściej matki, prowadzące „pansiyony", podejmują ważniejsze decyzje. Tak, w pewnym uproszczeniu, przedstawia się kultura polskiej wsi w Turcji. Tworzyło ją życie pełne ciężkiej pracy, ale ciekawe, warte przeżywania. Wyjechać ze wsi znaczyło wprawdzie lżej pracować, ale mniej ciekawie żyć. Ten, zaakceptowany przez większość model życia był elementem spajającym społeczność i hamującym przez długi czas emigrację. GOŚCIE ADAMPOLA Adampol wiązany jest czasami z osobą Adama Mickiewicza. Spotykałem się nawet z przekonaniem, że od imienia poety pochodzi nazwa wsi. Jeszcze częstsze jest przekonanie, że w czasie swego pobytu na Wschodzie Mickiewicz złożył tu wizytę. Ba, czytelnicy sierpniowego numeru miesięcznika Polska z 1971 roku w artykule amerykańskiego (sic!) korespondenta ze Stambułu Charlesa E. Adelsena, znaleźli taki opis domniemanych wrażeń poety z pobytu w Adampolu: „Kiedy Adam Mickiewicz spojrzał po raz pierwszy na tę polską osadę, zwaną wówczas Adampolem (obecnie Polonezkóy, Polska Wieś), zobaczył coś, co dotychczas podsuwała mu tylko najsmutniejsza pamięć: kawałek prawdziwej Polski. Adampol przypominał Mickiewiczowi nie tylko polski raj utracony. Był jak rzeczywistość kryjąca się za słowami modlitwy poety do Matki Boskiej Częstochowskiej, jak wprowadzenie do kadencji Pana Tadeusza i 'do tych pagórków leśnych, do tych łąk zielonych [...]. Do tych pól malowanych zbożem rozmaitem'". Ten, zdawałoby się, przekonywujący opis, jest li tylko wytworem fantazji Adelsena. Wizyta Mickiewicza w Adampolu z pewnością dodałaby wsi splendoru; niestety, mimo że mówi o tym również tradycja wioskowa, pewne jest, iż poeta wsi nie odwiedził. Poeta przebywał wprawdzie kilka tygodni w Stambule, ale do Adampola nie dotarł. Przybył do Imperium Osmańskiego u schyłku wojny krymskiej i głównym celem wyprawy było pogodzenie zwaśnionych dowódców dwóch polskich oddziałów, paszy Meh-meda Sadika (Michała Czaykowskiego) i gen. Władysława Zamoyskiego. Może Mickiewicz zamierzał wieś odwiedzić, ale zmarł na cholerę w Stambule 25 listopada 1855 roku. Wiadomo natomiast, że Adampol odwiedziło kilku innych, światowej sławy, twórców. W pięć lat po powstaniu wsi, a więc w okresie raczej jeszcze koczowiska, z hrabią Władysławem Za- 188 moyskim udał się do Adampola Franciszek Liszt, sławny kompozytor i wirtuoz, któremu idea „schroniska" dla niepokornych Polaków musiała się widać podobać, gdyż podejmował jakieś przedsięwzięcia na rzecz wsi. Echa jego działalności docierały do Paryża, skąd Zamoyski donosił Czaykowskiemu: „Wizyta p. Liszta na osadzie przynosi skutek, mówił widać i na Podolu". 12 grudnia 1850 roku, w dzień swoich urodzin, w towarzystwie hrabiego Kościelskiego odwiedził Adampol francuski pisarz, Gus-tave Flaubert. Pamiętna wycieczka, a raczej jej opis pozostał w liście do matki. Udali się tam konno i galopem przemierzyli 15 mil przez opustoszałe przestrzenie oraz „ośnieżone góry przez wielkie ruchy ziemi uformowane niczym monstrualne fale". W trakcie przebytej drogi nie widzieli nic poza śladami zajęcy i szakali, które przebiegały tędy nocą. Monotonię bieli w promieniach wyblakłego słońca zakłócały tylko skarłowaciałe dęby i zarośla. Ich przewodnik — niezależnie, czy wspinali się po stokach czy zjeżdżali w dół — śpiewał na całe gardło piosenkę, którą „wiatr natychmiast wyrywał z ust i unosił w pustkowie". Było bardzo zimno, mimo- to podróżni spocili się od zgrzanych koni. Na dodatek zgubili drogę w tym monotonnym bezludziu. Ubrani w skóry zwierząt bułgarscy pasterze, przypominający Flaubertowi raczej niedźwiedzie niż ludzi — wskazali im odpowiedni kierunek. Flaubert pisze, iż w pewnym momencie Kościelski powiedział: „Wydaje mi się, że jestem w Polsce". W pisarzu zaś te widoki wywoływały wizje „wielkich podróży przez Azję Centralną do Tatarii, Tybetu i do wszystkich nie znanych bliżej krajów futer i miasteczek o kopułach z cynowej blachy". Eskapadę odnotował Flaubert także w dzienniku podróży. Z krótkiej notatki wynika, iż przybyli do wsi około wpół do drugiej. Flauberta uderzyła przede wszystkim „cisza farmy otoczonej śniegiem". Zatrzymali się najprawdopodobniej w domu administracji Adampola, który był najokazalszym we wsi i pełnił rolę gościnnego. Na gości czekał zarżnięty — do upieczenia jak można się domyślać — kozioł. W gipsowym kominku palił się ogień. Na ścianach zauważył pisarz litografie w stylu francuskiego artysty Deverii, przedstawiające Polaków w Anglii, domki wiejskie, zsyłkę Polaków przez Rosjan na Syberię i inne. „Miłość do ojczyzny zaprowadzić może daleko, dosłownie bardzo daleko" — podsumował Flaubert wrażenia. Adampol odwiedził także Pierre Loti. Niestety, o jego pobycie nic bliższego nie wiadomo. Bardzo dokładnie natomiast opisał swe perypetie w drodze do Adampola (1904 rok) czeski pisarz Kareł Dróż, ale na jego impresje powoływałem się już kilkakrotnie. Znacznie więcej dyplomatów niż pisarzy odwiedziło Adampol. 189 Chyba większość mieszkających w Stambule przedstawicieli europejskich ambasad. To naturalne. Czuli się oni w Adampolu jak u siebie w domu, także z tej przyczyny, że spora część mieszkańców poza językiem polskim i tureckim znała także niemiecki, czy francuski. Spośród wszystkich dyplomatów i wojskowyeh'najsympatyczniej zapisał się w pamięci mieszkańców reformator armii osmańskiej, Niemiec Colmar vor der Goltz, który do wsi przyjeżdżał wielokrotnie. Jest on autorem cytowanego już dwuwiersza: Wie Adam in Paradiese wohl, So fiihlte ich mich in Adampol*. Ustanowienie Ankary stolicą Republiki spowodowało wyprowadzenie ze Stambułu większości ambasad. Rzadsze stały się wizyty dyplomatów w Adampolu. Nadal odwiedzali wieś Polacy, coraz częściej przyjeżdać zaczęli także Turcy. Wśród nich znalazł się sam Ojciec (Ata), pierwszy prezydent Republiki Turcji, Kemal Ataturk. Wizyta ta, być może, była efektem dyplomatycznej awantury o obywatelstwo adampolan. Być może prezydent zainteresował się wsią z powodu wysokiego poziomu rolnictwa tu uprawianego. Ataturk zjechał do Adampola latem 1937 roku. Nad przyjęciem Ojca Turków czuwał sam Ismet Inonii, który przyjechał do wsi dzień wcześniej i sprawdził, czy wszystko jest w porządku. Nie tylko sprzątano obejścia, ale także równano drogi. Wiele lat po wizycie, na podstawie wspomnień mieszkańców spisana została przez dziennikarza relacja z powitania prezydenta. „Ponury, chmurny, napięty — bez mrugnięcia okiem przeszedł pod bramą powitalną z jedliny uwitą i pozwolił się powitać obcym tutaj [tj. w Turcji] zwyczajem, chlebem i solą. Chodził od chałupy do chałupy. Ludzie wspominają, że dziwnie sobie poczynał: macał czy płoty silnie stoją, zaglądał do obór i chlewików, liczył ile śliwek i orzechów może zmieścić się na jednej gałązce". Po tak ciężkiej pracy należy uzupełnić zapasy kalorii. „Później był bankiet!... Ludzie mówią, że Ataturk [...] zajadał, aż mu się uszy trzęsły. Wieprzowina, nie wieprzowina. I popijał niezgorzej. Śmiał się i klaskał". W czasie przyjęcia Ataturk wyraził chęć zobaczenia polskich * — Wie Adam ... (niem.) — Tak dobrze jak Adam w raju, ja czuję się w Adampolu. 190 tańców. Adampolscy muzykanci na skrzypcach i harmonii przygrywali krakowiaka. Wśród tańczących wyróżniał się — młody wówczas — Franciszek Biskupski. Następny taniec — na życzenie Ataturka — to tango, które tańczyły dwie pary: prezydent Republiki Tureckiej z Kamilą Kępkówną oraz najlepszy tancerz wieczoru, Franciszek Biskupski z Anielą Ziółkowską. Po tańcach Ataturk odpoczywał dwie godziny, w domu należącym do Józefa Dochody. Zabawa musiała być wspaniała, gdyż osoby towarzyszące Ataturkowi wspominać miały pobyt w Adampolu jako niezwykle udany. Wizyta okazała się pamiętna szczególnie dla adampolskich dzieci. Obsługa Ataturka przywiozła ze sobą, wraz z lodem do chłodzenia napojów, także lody ... do jedzenia. Odnotować należy, że nie obyło się też bez humorystycznego zdarzenia. Młody w owym czasie Franek Wilkoszewski, który zawsze spędzał dużo czasu w lesie i nigdy nie miał możliwości studiowania zasad savoir vivre'u, z ręką w kieszeni zbliżył się do grupy osób, wśród których stał również Ataturk. „Goryle" pomyśleli, że Polak może mieć broń w kieszeni. Skończyło się na „profilaktycznym" ciosie w szczękę. W reportażach i książkach o Turcji często powtarza się błędna informacja, że Polacy dla uczczenia prezydenta zorganizowali wielkie polowanie na dziki. Gościowi miało nawet dopisać szczęście i ustrzelił wielkiego odyńca. Oczywiście nie jest to prawdą. Ataturk przebywał w Adampolu bardzo krótko, zaledwie kilka godzin. Przyjechał bowiem przed południem, a odjechał już około piątej. Z tego dwie godziny przespał w domu Józefa Dochody. Dla nikogo nie było tajemnicą, że zmęczenie podróżą spotęgował alkohol spożyty poprzedniej nocy (ranka?). Nie ma żadnych przekazów na udokumentowanie powszechnie powtarzanej w różnych prasowych publikacjach tezy, iż Kemal Ataturk stawiał Adampol Turkom jako wzór do naśladowania, chociaż zapewne z Adampola wyjeżdżał z autentycznym przekonaniem o gospodarskich umiejętnościach Polaków. Kilka lat później, w 1941 roku, odwiedził Adampol nuncjusz papieski, biskup Angelo Giuseppe Roncalli, późniejszy papież Jan XXIII. Kilkanaścioro dzieci zostało wtedy bierzmowanych. Poza tymi wspomnieniami zachowały się mocno już podniszczone fotografie przyszłego papieża w otoczeniu adampolskiej dziatwy. Papież również musiał % Adampol mile wspominać, skoro podczas audiencji polskiego generała Władysława Andersa w Watykanie sprowadził rozmowę na temat wsi. Nie zabrakło adampolskiego akcentu podczas wizyty w Turcji (w listopadzie 1979 roku) następcy Jana XXIII, rodaka, Jana 191 Pawła II. Napięty program nie pozwolił Papieżowi na odwiedzenie wsi. O Adampolu jednak myślał w czasie podróży. W czasie spotkania z korpusem dyplomatycznym w Ankarze (28 listopada 1979 roku) Jan Paweł II wybrał ambasadora Polski Kazimierza Sidora jako pierwszego partnera do dłuższej rozmowy, w której — jak pisze ambasador we wspomnieniach Wzgórze Watykanusa — „wspominał swoją wizytę w kraju, dopytywał się o stosunki polsko-tureckie, o Polonezkóy (Adampol), z którego mieszkańcami miał, zgodnie z programem wizyty, spotkać się w Stambule, wyrażając podziw dla piękna ogrodu i reprezentacyj-ności gmachu ambasady polskiej, obok której przejeżdżał. Jan Paweł II w konkluzji powiedział: „Należy zawsze i wszędzie akcentować sprawy polskie, Polskę". Nie doszło do wizyty Jana Pawła II w Adampolu, ale nie obyło się bez spotkania Jego Świątobliwości z mieszkańcami wsi, zorganizowanym na terenie nuncjatury watykańskiej w Stambule. „Ze łzami w oczach witali go Adampolanie, ostatni Mohikanie romantycznej epoki, ci z polskiej wysepki na morzu muzułmańskim, która stała się cząstką polskiej legendy — napisał towarzyszący Janowi Pawłowi II „reporter papieża" Tadeusz Nowakowski w swej relacji z podróży. — Papież, znawca i miłośnik narodowej przeszłości i poezji (za jego to sprawą Włosi w Watykanie dowiedzieli się o Słowackim, Mickiewiczu, Ludce Śniadeckiej, Sadyku-Paszy-Czaykowskim, Bemie, Czartoryskim, Zamoyskim), chciał się udać do tej sadyby na drugi brzeg Bosforu, ale skoro wyłoniły się trudności, potomkowie żołnierzy Listopada i Wiosny Ludów przybyli wczesnym rankiem — niskie chmury jak czarne chorągwie przedzierały się przez strzeliste wieżyczki minaretów — do nuncjatury, by wraz ze swoim duszpasterzem (o. Filonowicz od 1936 roku pracuje w Stambule) uklęknąć przed Rodakiem w bieli. Złożyli, mu kryształowy puchar z Białym Orłem w darze, otrzymując w zamian złoty kielich dla swego kościółka. Papież mówił do nich serdecznie. Gładził po głowach. Czułym, ojcowskim ruchem ścierał im łzy z policzków. — Boże ty mój, cud prawdziwy! I ja tego dożywszy! — mówiła siwowłosa pani Maria kresowym akcentem. — Łatwiej mi będzie teraz umierać. — Ja bym miał życzenie, żeby nasz Święty drzewko posadził przed moim domem — wypadł komuś pamiątkowy medal papieski z ręki — Oj, podobałoby mu się u nas! Czułby się jak w Polsce... A później wydarzyło się coś takiego, co serce wpycha do gardła. Detektyw turecki przyłapał pewnego starszego pana w tużurku jak wyjął zawiniątko z kieszeni i coś rozsypał na schodach. — To ziemia z Wilna — wyjaśnił później. — Przechowujemy ją w rodzinie od stu lat. — Pomyślałem sobie, że Ojcu Świętemu przyjemnie będzie jak przejdzie sobie po niej przez chwilkę. Ale jeśli nie wolno..." 192 Z ust najwyższego moralnego autoretytetu usłyszeli wtedy adampolanie wiele ciepłych słów. Dwanaście lat wcześniej, 6 maja 1967 roku, złożył w Adampolu oficjalną wizytę, w towarzystwie tureckich dostojników, pierwszy polski dyplomata, minister spraw zagranicznych PRL, Adam Rapacki. Spotkanie z mieszkańcami miało bardzo uroczysty charakter. Rapacki wręczył Lesławowi Ryżemu, wójtowi wsi, piękną makatę z jagiellońskimi orłami oraz miniaturę Szczerbca. W swym przemówieniu oficjalny gość Republiki Turcji, przyjmowany dwa dni wcześniej przez prezydenta Cevdeta Sunaya, podkreślił historyczną rolę mieszkańców wsi jako „łącznika w umacniających się stosunkach między Polską a Turcją". Dzięki opublikowanym w całej prasie codziennej entuzjastycznym sprawozdaniom towarzyszących ministrowi korespondentów prasowych — Adampol zyskał w Polsce dużą popularność. Sporadycznie do tej pory odwiedzający wieś rodacy zaczęli pojawiać się coraz częściej, a adampolanie przestali ich traktować jako „czerwonych diabłów". Blisko pół wieku po wizycie pierwszego prezydenta Republiki Turcji, na początku lipca 1985, wieś odwiedził jeden z jego następców, Kenan Evren. Nie po raz pierwszy. Poprzednio odwiedził Adampol kilkadziesiąt lat temu, kiedy jeszcze był młodzieńcem. Obecny stan wsi określił krótko: „Polonezkóy zmieniła się". Edwarda Dochodę wypytywał, dlaczego wieś się zmiejszyła. Jego żonie Iwonie powiedział: „Nie wyjeżdżajcie stąd". Zaglądnął do domu Edwarda (otrzymał go od ojca Józefa), w którym odpoczywał Ataturk. Odwiedził jeszcze domy Tadeusza Ochockiego, Lesława Ryżego i Stelli Dochody, która poczęstowała go wiśniakiem kiedyś popularnym w Adampolu. Prezydent uznał napitek za „bardzo mocny". W cieniu starych drzew, przed kawiarnią w centrum Polonezkóy spotkał się z resztą mieszkańców. Wizyta Kenana Evrena zaowocowała w tureckiej prasie wieloma artykułami o wsi. „Ludzie Polonezkóy pracują niczym pszczoły" obwieszczał w tytule Kamil Baąaran na łamach „Hurriyetu". „Ta polska wieś jest jednym z najpiękniejszych zakątków w okolicy Stambułu" stwierdził we wstępie artykułu. Nic dodać, nic ująć. KRES POLSKIEJ WSI Niedziela, 19 października 1986 roku. Coniedzielna msza dla Polaków w Kościele Franciszkanów pod wezwaniem św. Antoniego w Stambule zgromadziła tym razem około 50 osób. Dużo, jak na tutejsze warunki. Po mszy spotkanie w pomieszczeniach klasztornych kościoła. Pretekstem jest 7 rocznica religijno-narodowego wydarzenia — wyboru Karola Wojtyły na papieża. Z tej okazji zebrała się pełna reprezentacja Polaków, których los rzucił w te strony. Było kilku adampolan, a więc potomków osiadłych w Turcji w XIX wieku wygnańców, kilkunastoosobowa delegacja uciekinierów z „kampu" — obozu przejściowego w Turcji, pozostali — to pracujący w Turcji fachowcy z polskich budów i przedsiębiorstw, no i jeden kronikarz życia tureckiej Polonii, przebywający w tym czasie w Turcji w podwójnej roli: dziennikarza i naukowego stypendysty Uniwersytetu Stambulskiego. Znakomite wino i sporo kanapek. Cieszy to chyba najbardziej stypendystę — kolacja z głowy — ale nie gardzą nimi również ludzie z „kampu" i ci z delegacji. Początkowo spotkanie ma charakter religijny. Potomkowie ХІХ-wiecznych wygnańców opowiadają o swoich wrażeniach ze spotkania z papieżem, który odwiedził Turcję w 1979 roku. Śpiewy religijne nie bardzo wychodzą. Tubylcy nie mieli do nich za dużo okazji. Poszczególne grupy toczą między sobą rozmowy. Ci z „kampu" nie garną się do tych z delegacji. Potomkowie wygnańców też raczej trzymają się razem. Pewien młodzian próbuje zagrać na akordeonie. Widać, że nie często używa instrumentu. Ale jego palce starają się wyczarowywać w zwolnionym wprawdzie tempie swojsko brzmiące nutki, coś co przypomina „Zielony mosteczek ugina się". Ale nie jestem zdziwiony owym brakiem precyzji w poczynaniach akordeonisty. Jest nim przecież Jan Dochoda, urodzony w 1965 roku w Stambule. Nie miał wielu okazji, aby nasłuchać się polskich melodii. 194 Jego ojciec, Antoni, zna wprawdzie Polskę, ale tylko z lektury i turystycznych pobytów. Dziadek Jana — Janusz, zobaczył Polskę raz, u schyłku życia. Nie oglądał polskiej ziemi jego ojciec, a pradziad Jana, Ludwik, urodzony w Sewastopolu w 1854 roku w czasie wojny krymskiej i ponoć chrzczony na armacie. Kiedy ojciec Ludwika, a więc prapradziadek akordeonisty Jana, Jan Dochoda opuścił Polskę — nie wiadomo. W Adampolu wraz z rodziną osiadł w 1856 roku. Matka młodego akordeonisty nie jest Polką, ale języka polskiego nauczyła się od swego męża, Antoniego. Jan nie mówi biegle po polsku, ale na tyle, aby na takich spotkaniach dogadać się z Polakami. Jak na przedstawiciela czwartego już pokolenia urodzonego na obczyźnie nie jest źle. Po kilkudziesięciu minutach, po kilku lampkach klasztornego wina, z przeciwnego kąta sali dochodzi mnie głos urodzonego w Adampolu Wiktora Gażewicza — „Dobrze, zaśpiewam, jeśli ty zagrasz". Jego rozmówca, Antoni Dochoda, początkowo się wzbrania. Nie grał już ponoć całe lata. Ale w końcu sięga po akordeon syna. Zaczyna płynnie grać. Swojska melodia. Wiktor Gażewicz śpiewa: „Dudni woda dudni, w cembrowanej studni, a dopóki dudni..." Wiktora Gażewicza znałem chyba od 10 lat. Nie wiedziałem o nim jednak rzeczy najważniejszej. Ma znakomity słuch (dlatego pięknie mówi po polsku) i piękny, silny głos, prawdziwy skarb, który odziedziczył po swoim ojcu Marku, najlepszym śpiewaku w Adampolu. A umiejętność śpiewania w tej wsi zawsze była bardzo ceniona. Toteż śpiewano tu często. Ojciec nie tylko przekazał Wiktorowi swój talent, ale także wyuczył wszystkich znanych piosenek. Bardzo szybko zebrani podchwycili melodię i rozpoczęły się wspólne śpiewy. Ton nadawał Wiktor. Po „Cembrowanej studni" popłynęła inna piosenka jego dzieciństwa: „Marysiu buzi daj, mamy się nie pytaj...", jako trzecia „Przybyli ułani pod okienko" później „Czerwony pas". Tytułów następnych już nie notowałem. Za dużo ich było. Bractwo się rozśpiewało. Powstała atmosfera przypominająca śpiewy w Adampolu opisywane przez Karela Drożą. Dochodziła godzina 6, kiedy organizator spotkania, ks. Jerzy Sima dał do zrozumienia, że zbliża się pora kolacji. Ojcowie franciszkanie chcieliby zjeść w ciszy. Czas udać się do domów. W nie tak znowu odległej od kościoła św. Antoniego Polskiej Wsi (Polonezkóy) takich śpiewów nie słyszano już z dwadzieścia lat. Ba, wywołałyby one sensację i może zgorszenie. 195 Przez ponad 100 let Adampol był wsią rolniczą. Jeszcze w 1959 roku jego mieszkańcy widzieli przyszłość tylko w uprawie roli. Ponieważ harowali bardzo ciężko, pragnęli sobie ulżyć poprzez zakup nowoczesnych maszyn. W ich imieniu polski dziennikarz Stanisław Szwarc-Bronikowski na łamach tygodnika „Dookoła Świata" apelował o ułatwienie sprzedaży adampolanom polskich ciągników i maszyn rolniczych. Przez ponad 100 lat wieś miała polską kulturę: budownictwo, styl bycia, sposób spędzania wolnego czasu, formy zawierania małżeństw oraz inne ważne aspekty życia prywatnego i społecznego. Mieszkańcy Adampola, lojalni obywatele tureccy, czuli się Polakami. Przede wszystkim między sobą mówili po polsku i wyznawali taką, jak ich ojcowie, religię. Jeszcze latem 1973 roku, blisko stuletni staruszek, Józef Biskupski, zagrał mi na „skrzypkach" kilka najpopularniejszych we wsi melodii, także Mazurka Dąbrowskiego. Wieś była oazą spokoju. Dzisiejsza Polonezkóy jest jakościowo inną wsią, niż opisywana przeze mnie dawna, historyczna osada. „Polskie" zabudowania wyparte zostały przez miejscową architekturę. Naprzeciw domu Zygmunta Biskupskiego, kilkadziesiąt metrów od drogi, wybudowano rezydencję. Na ogrodzeniu okalającego ją płotu pozłacana tablica „Consul General of India, Permanent Residence". W 1975 roku w centrum wsi postawiono czteropiętrowy, olbrzymi jak na budownictwo wiejskie — hotel z basenem i kortem tenisowym. Obok — stacja benzynowa. Zadbano o budynek poczty, oddział banku, gdzie turysta może wymienić pieniądze. Wieś uzyskała telefoniczne połączenie ze światem. Przed hotelem postawiono potężny, sześciometrowy, ważący trzydzieści ton, pomnik Kemala Ataturka, twórcy Republiki Turcji. Jest to jeden z najszpetniejszych monumentów. Jego brzydota mniej może raziłaby na tle jakiejś nieciekawej zabudowy miejskiej, niż w otoczeniu adampolskich łąk, pagórków i zagajników. Dziś Polonezkóy leży godzinę drogi od centrum Stambułu i stała się niemalże jego dzielnicą. Adampolanie udają się po warzywa na stambulski bazar w Be§ikta§u, bo tu są ... tańsze. Nie jest to paradoks. Jeśli ktoś dostarcza warzywa do wsi, liczy sobie również za drogę. W Stambule sprzedaje się masowo i stąd taniej. Wieś przestała być oazą spokoju. Dziesiątki przejeżdżających samochodów wzniecają tumany kurzu, wywołują miejski zgiełk. Najwięcej turystów przybywa tu wiosną. W soboty i niedziele gwarny tłum Turków zalega ulice. Zamiast swojsko brzmiących melodii w wykonaniu adampolskich muzykantów, usłyszeć można jedynie ryczące na pełnych obrotach magnetofony, odtwarzające popularne tureckie piosenki. 196 Sam przeżyłem we wsi kilka takich niedziel. Najgorzej jest w maju. Około południa, we wsi znajduje się 3 — 4 tysięcy osób. Gwar, szum, tętent cwałujących koni po polanych olejem — aby się nie kurzyło na zastawione w okolicznych sadach stoły — uliczkach. Nastrój typowy dla miejscowości wypoczynkowej. Rozradowane dzieci, starsi panowie pod rękę z młodymi dziewczynami, na uboczu w cieniu sadów całe rodziny konsumujące swe zapasy. Tłok i rozgardiasz. We wszystkich domach przygotowania do obiadu, podawanie czaju. Życie w osadzie kipiącej dawniej werwą i młodością stało się gnuśne i montonne. Nic nie zostało z dawnych zwyczajów, nie ma już hucznych wesel, uciech karnawałowych, wspólnych majówek i figli płatanych przez młodzież. Dzisiaj w Polonezkóy czeka się na gości i oblicza zyski z „pansiyonów". Zanikły całkowicie, odgrywające tak duża rolę w każdej społeczności wiejskiej, przejawy życia religijnego. W niedzielę do wsi przyjeżdża najwięcej turystów, adampolanie nie chcą tracić możliwości zarobku, nie ma więc czasu pójść do kościoła. Także kawiarnia, ważny kiedyś ośrodek życia społecznego, stracił poprzednią funkcję. Obecnie nie różni się niczym od kawiarni tureckiej. Godzinami wysiadują w niej mężczyźni przy szklaneczce tureckiej herbaty grając w karty, domino lub tavla (rodzaj gry w kości). Gdy pierwszy raz przebywałem w Adampolu, w kawiarni panował język polski, choć już wtedy w chwilach emocji czy podczas ożywionej wymiany zdań rozmówcy przechodzili na turecki. Dzisiaj językiem tym posługuje się nawet w domach. Resztki starszego pokolenienia mówią jeszcze po polsku, ale dzieci rozmawiają między sobą wyłącznie po turecku. Dla adampolan urodzonych po 1975 roku językiem ojczystym jest już turecki. Aż trudno uwierzyć, że taki ogrom zmian dokonał się w tak krótkim okresie. Dlatego też dla jednej wsi stosuję konsekwentnie dwie różne nazwy: Adampol — jeśli mam na myśli dawną kulturowo polską wieś i Polonezkóy — wieś współczesną. Przemiana jakościowa Adampola w Polonezkóy dokonała się w latach 1960-1975. Już wcześniej wzrost dobrobytu umożliwiał masowe kształcenie młodzieży. Miało to też ujemne strony. Podobnie jak w Polsce, wykształceni niechętnie wracali do odciętej od świata wsi, gdzie ciężką pracą zdobywało się środki do życia. Ale na ojcowiźnie pozostawał zawsze ktoś, kto pielęgnował nakazy przodków. Rewolucyjne przeobrażenie wsi spowodowały dwa czynniki. Pierwszy — to otwarcie w 1960 roku drogi przejezdnej dla pojazdów samochodowych łączącej wieś z miasteczkiem Beykoz. Jesz- 197 cze w latach pięćdziesiątych odwiedziny Adampola wiązały się z poważnymi trudami podróży. Po otwarciu nowej drogi dojazd do wsi stał się łatwy. Amatorzy wypoczynku w cieniu adampol-skich sadów zaczęli odwiedzać wieś tłumnie. W rezultacie zwielokrotniła się ilość napływających turystów, a że przygotowanie noclegów i posiłków jest pracą lżejszą i mniej czasochłonną, niż uprawa roli i związana z nią hodowla, toteż mieszkańcy kosztem dotychczasowych zajęć zaczęli przestawiać się na prowadzenie pensjonatów dla turystów. Bardzo szybko stały się one podstawowym źródłem utrzymania dla zdecydowanej Większości mieszkańców. Właśnie turystyka zainicjowała te ogromne zmiany w życiu wsi. W pierwszej kolejności — to rozbudowa i budowa nowych domów. W następnej — zmiany w świadomości i w zachowaniu mieszkańców. Drugim czynnikiem przyśpieszającym przemiany stała się masowa emigracja zarobkowa w latach sześdziesiątych do RFN i Australii. Niski poziom życia gospodarczego i kulturalnego kraju, a przede wszystkim nieustabilizowana sytuacja polityczna wpłynęły destruktywnie na postawy młodych adampolan. Niechęć ze strony ortodoksyjnych Turków, oceniających ludzi głównie według przynależności religijnej, skłaniała tym razem nie do bronienia strzelbą swojego domostwa, tylko do ucieczki z kraju. Pierwszy, w 1958 roku, wyjechał Eugeniusz Ryży. Za nim, w pierwszej kolejności, pośpieszyła adampolska młodzież. Przyznanie mieszkańcom wsi w 1969 roku prawa własności do uprawianej ziemi nadało emigracji z Adampola nowy wymiar. Do tej pory mieszkańcy byli jedynie „wiecznymi dzierżawcami", nie mogli prawnie sprzedać uprawianej ziemi, gdyż formalnie należała ona do spadkobierców księcia Władysława Czartoryskiego, którzy w 1968 roku zrzekli się nieodpłatnie swoich praw. Po kilkumiesięcznej procedurze sądowej, 13 stycznia 1969 roku „wieczni dzierżawcy" otrzymali upragnione dokumenty, potwierdzające prawa własności. Ten fakt z kolei spowodował wyprzedaż gruntów i wyjazd całych rodzin z Adampola. Najwięcej udało się do Australii. We wsi zrobiło się pusto. Zdawało się, że całkowity kres polskiej osady jest bliski. Rozważano projekty przeniesienia wsi do Francji i Australii; nie zyskały na szczęście powszechnej aprobaty ani wśród adampolan — z których większość, w szczególności ze starszego pokolenia, osady opuścić nie chciała pod żadnym pozorem — ani wśród jej sympatyków. Franciszek Kożecki z USA interweniował nawet w 1972 roku u ankarskiego biskupa katolickiego, Francisco Lar- 198 done. Zakończył swój list słowami: „Adampol jest to historyczna wieś, ziemia polska i trzeba ją zachować dla przyszłości". Opuszczaniu wsi przez potomków dawnych powstańców i tułaczy w latach siedemdziesiątych towarzyszyło przybywanie nowych mieszkańców, przedstawicieli tureckiej elity finansowej, nie mających nic wspólnego z polskością. Z uzyskanych w Polonezkóy wiadomości wynika, że pierwszym był jeden z potentatów prasowych, właściciel dziennika „Gimaydin" Haldun Simavi, który zakupił pole od Leona Cianciary. W jego ślady poszedł brat Erol Simavi, właściciel najpoczytniejszego dziennika „Hurriyet". Haldun wybudował sobie dom skromniejszy, Erol zaś prawdziwy pałac, do dziś najokazalszy we wsi. Otacza go bardzo rozległy ogród ze stawem usytuowanym na rzece, przepływającej przez posiadłość. M. Ali Canbek w opublikowanym w 1983 roku w dzienniku „Giines," artykule „Polonezkóy ucieczka?" utrzymuje, że pierwszym spośród tureckich ludzi biznesu, który osiedlił się w Polonezkóy był inny przedsiębiorca prasowy, Malik Yolac. W 1971 roku zakupił pole, na którym już 3 lata później stanęła jego willa. W tej materii bardziej wierzę jednak mieszkańcom wsi niż tureckiemu dziennikarzowi. Poza tym nie ma większego znaczenia, kto był pierwszy. Ważne jest natomiast to, że popularność zakątka sprawiła, iż ziemia osiągnęła tu wkrótce bardzo wysoką cenę. Mogli ją zakupić jedynie ludzie naprawdę bogaci. Lista tureckich przedsiębiorców, osiadłych w Polonezkóy, nie zamyka się na wymienionych przedstawicielach branży prasowej. Sehabettin Erel wybudował sobie tu dom w stylu zamku. Może zewnętrznie mniej ciekawie od jego domu prezentują się siedziby innych biznesmenów: Nihata Boytuzuna, Mehmeta Arsaya, Sinana Sinagila, Gur-buza Kadirbeyoglu, ale w środku zawierają właściwy dla tej sfery przepych. Słynny przedsiębiorca budowlany, Yilmaz Sanli, wybudował osiedle dziesięciu małych, stylowych domków mających wspólne ogrodzenie, basen, kort tenisowy. Mieszkają tu jego przyjaciele Erdogan Senay, Yilmaz Tuncer i Ismet Kasapoglu. Część domków służy jako pomieszczenia gościnne. Wydana w 1989 roku w Stambule publikacja „Very Important Persons" wymienia ponadto następujące „bardzo ważne osoby" zamieszkałe lub przebywające tu czasowo: Nazmi Daga, Haluk Somer, Ziya Zengin, Kemal Lakay, Attila Bayar (wnuk prezydenta Celala Bayara ożeniony z Józefą Minakowską), Nazmi Oltulu, Erdinc Zarbun, Yilmaz Cetiner, Vuslat Sadioglu, Ziya Haznedar, Hikmet Ataman, Pekin Baran, Tayan Ucuncii. Nie najgorzej, jak na jedną małą wieś. 199 Ważnym wydarzeniem w życiu wsi było doprowadzenie elektryczności w 1973 roku. Wraz z nią do domów wkroczyła telewizja. Ta wnosiła całkiem nowe treści kulturowe. Powodowało to przyśpieszenie procesów asymilacyjnych. Staruszkowie umierali i z roku na rok ubywało mieszkańców przywiązanych do rodzimych tradycji. Młodzi, ci co pozostali, żyją już całkiem inaczej. Goście i telewizja wypełniają cały dzień. Turystyka, która stała się głównym sprawcą przeobrażenia Adampola w Polonezkoy uratowała wieś przed zniknięciem. Szybko okazało się, że z pensjonatów można przyzwoicie żyć i nie trzeba szukać lżejszej pracy w RFN czy Australii. Dawna, słynna z pobytu Ataturka wieś rolnicza bardzo szybko stała się modną miejscowością letniskową. W tureckiej prasie znów pisano o wsi, stawiając ją tym razem za wzór właściwego zagospodarowania dla potrzeb turystyki. Z turystyki, w ten czy inny sposób, korzysta dosłownie każda rodzina. Przygotowanie miejsc noclegowych oraz posiłków jest zajęciem mniej pracochłonnym i, jak to się okazało, bardziej dochodowym niż uprawianie roli czy hodowla. „Przedtem — mówiono mi — trzeba było kilka rzeczy naraz robić, żeby wyżyć, a teraz wystarczy prowadzić pansiyon". Nazwa Polonezkoy pojawiać zaczęła się w folderach turystycznych, nawet w informatorze użytecznych wiadomości wydanym dla zagranicznych dziennikarzy, znalazłem dane na jej temat. Dobra turystyczna koniunktura spowodowała, że po 1971 roku ustały masowe wyjazdy. Ba, z Australii wróciła Apolonia Ryży. Zbyt mocno tęskniła za wsią, tak jak jej przodkowie kiedyś za Polską. Jej mąż Czesław, po śmierci na antypodach, w testamencie zażyczył sobie pochowania w Adampolu. Tu chciał pozostać na zawsze. Z dawnych adampolan do sierpnia 1990 roku przetrwało w sumie około 40 osób. Najstarsze pokolenie reprezentuje 5 kobiet oraz dwóch mężczyzn. Ponad 90 lat ma Waleria Minakowska, 80 — ukończyły już Maria i Eulalia Wilkoszewskie oraz Karolina Dochoda, 77 — Kamila Gensoy z domu Kępka. Jej bratu Henrykowi, prawnukowi Ignacego Kępki stuknęło już 85 lat, do 80 zbliża się prawnuk Teodora Wilkoszewskiego, Adolf. We wsi spędza też całe lato mieszkający w Stambule ich rówieśnik, prawnuk Mateusza Biskupskiego, Franciszek. Do Polonezkoy powrócił na zasłużoną emeryturę Konrad Ziółkowski. Do najstarszego pokolenia dołączył Edward Dochoda, który w 1989 roku ukończył 70 lat. Kilku innych adampolan przekroczyło pół wieku; Wincenty Ryży, Aleksander Czugunov, syn osiadłego po przewrocie bonszewickim w Rosji w 1917 roku uciekiniera, Filip Wilkoszewski oraz młodsi od nich Lesław Ryży i Jerzy Dochoda. Korzeniami mocno tkwią w swej rodzinnej wsi 200 także mieszkający w Stambule Feliks Ryży, Wiktor Gażewicz, Ryszard Dochoda (z żoną Marią z Kępków) oraz bracia Roman i Stefan (z żoną Anną z Dochodów) Wilkoszewscy. Wrócił niedawno z RFN ich rówieśnik, Julian Dochoda. Nie zerwał więzi ze wsią także brat Juliana, Antoni. Jako ceniony inżynier branży elektrycznej pracuje w firmie Siemens w Stambule, ale wieś odwiedza bardzo często. Antoni, syn wspomnianego Janusza Dochody, siostrzeniec innej patriotki Adampola, Zofii Ryży, bardzo żywo interesuje się przeszłością swojej wsi. Starsi odchodzą, młodsi zajmują ich miejsce. W licznych rozmowach z Antonim w Polonezkoy, Stambule i w jego letnim mieszkaniu na wyspie Burgaz ukształtował się pomysł napisania książki o Adampolu dla Turków. Jego pomoc w zakresie zdobywania ukazujących się w Turcji różnych publikacji miała dla mnie bardzo dużą wagę. Emigracji ze wsi oparła się także grupka trzydziesto i czterdziestolatków. Na pierwszym miejscu wspomnę o Fredku Nowickim, gdyż jest on pierwszym adampolaninem, z którym rozmawiałem podczas mego pierwszego przyjazdu. Jest on także na liście osób, które bezinteresownie udzielały mi gościny, za co należy mu się słowo: dziękuję. Mimo że od kilkunastu lat częściej posługuje się językiem tureckim niż polskim, zachował dobrą znajomość języka ojców. Równie dobrze — a może nawet i lepiej — mówi po polsku jego żona, Turczynka Sułtan. Ich „Pensiyon Fredi" znany jest tysiącom turystów. Ponadto Fredi od kilku lat pełni funkcję wójta Polonezkoy. Z rówieśników Frediego jedynie Paweł, nazywany powszechnie Pólkiem, Ziółkowski (z żoną Sabiną z Wilkoszewskich) żył z dala od turystycznych gwarów, starając się przezwyciężyć skutki choroby płuc, spowodowanej pracą z zakładach chemicznych. Zmarł w grudniu 1989 roku. Jego brat Aleksander pracuje na uczelni i ze wsią kontakt ma raczej słaby. Wyłącznie z obsługi turystów utrzymują się wszyscy jego rówieśnicy: rodzeństwo Marta i Bolek Biskupscy, Adam Minakowski, bracia Modest i Antoni Wilkoszewscy, bracia Tadeusz i Daniel Ochoccy. Dawny rolniczy, a zarazem polski Adampol staje się dla nich coraz bardziej zanikającym wspomnieniem z czasów dzieciństwa. Młodych Ochockich nie znałem. Wtedy, gdy odwiedzałem wieś, przeważnie przebywali w szkołach. Ojciec ich, Jerzy, w okresie międzywojennym przywiózł sobie żonę z Polski. Zamarzyło się coś takiego również Danielowi. Wybudował wspaniały, ogromny dom (ma służyć nie tylko do mieszkania, ale też i do zarabiania) i' udał się do rodzinnego kraju swej matki. Nie była to zbyt fortunna eskapada. Jechał po żonę, miał nieco 201 prezentów. Na granicy „ograbili" go celnicy (cło); żadne tłumaczenia stróżom granicznego porządku nie trafiały do przekonania. Trudno wymagać wyobraźni od celnika (Konsulat Generalny PRL chciał w tej sprawie interweniować, ale nie miał podstaw, bo poszkodowany nie chciał złożyć skargi). Potem też niezbyt mu się wiodło. W rezultacie wrócił sam. Kawalerami w Polonezkóy są jeszcze obaj bracia Wilkoszewscy. Nie wierzę jednak, aby chcieli na wzór Daniela Ochockiego wprowadzić Polki do swych domów. W Polonezkóy dzisiaj zarabia się duże pieniądze, ale pracuje bardzo ciężko. „Ludzie z Polonezkóy pracują jak pszczoły" — stwierdził turecki dziennikarz Kamil Bas,aran w tytule artykułu na łamach dziennika „Hurriyet" 15 czerwca 1985 roku. Gdy gościłem u Edwarda Dochody, spałem w pokoju wraz z gospodarzem. Wstawał codziennie, także w niedzielę, o godzinie 6 rano. Jego żona Iwona jeszcze wcześniej. Nie, polskie dziewczyny o tym nie marzą. Tadeusz Ochocki, brat Daniela, zrozumiał to wcześniej. Po studiach we Włoszech wrócił do domu i ożenił się z jedenaście lat od siebie młodszą Turczynką „równie piękną co pracowitą". I dzięki niej może prowadzić „pansiyon". Tak małżeństwa z Turczynkami w dawnym Adampolu nie do pomyślenia, stają się teraz regułą. Pierwszym, który wprowadził żonę-Turczynkę do swojego domu, był Fryderyk Nowicki, popularnie nazywany przez wszystkich Fredim. Ale jego żona, Sułtan wychowywała się w Adampolu, jej rodzice od lat tutaj pracowali. Antropologicznie Adampol wymieszany był od dawna, w każdej rodzinie płynie sporo krwi ormiańskiej i greckiej: Fredi, jak wielu adampolan, jest smagły i ciemnowłosy, Sułtan zaś ciemną blondynką. Na dodatek mówi po polsku. A ostatnio ma sporo okazji, bo w ich domu często goszczą Polacy. Także wychowaną w Adampolu i znającą język polski Turczyn-kę wziął sobie za żonę Bolek Biskupski. Zona Tadeusza Ochockiego była więc pierwszą Turczynką z zewnątrz. Reporterowi „Hurriyetu" powiedziała, że z powodu różnicy wyznania rodzice sprzeciwiali się jej małżeństwu. Ale ona posłuchała głosu serca. Brzmi to bardzo romantycznie, ale prawda zapewne wyglądała inaczej. Niechętna "giaurowi z Polonezkóy" rodzina dziewczyny musiała sobie zdawać sprawę, że kandydat na męża, posiadacz domu w tej wsi jest po prostu dobrą partią. Przykład Bolka Biskupskiego i Frediego Nowickiego świadczy, że żona Turczynką nie musi oznaczać całkowitej atrofii języka polskiego w domu. Oczywiście, między sobą małżonkowie rozmawiają wyłącznie po turecku, gdyż tak im jest łatwiej. Ale z Po- 202 lakami oboje są w stanie porozumieć się i ich dzieci będą mieć okazję osłuchania się z tym językiem. Obok języka, wyróżnikiem odrębności narodowej mieszkańców Polonezkóy była zawsze religia. Katolicyzm miał tu przede wszystkim znaczenie wyróżniającej ich cd Turków cechy kulturowej. W tym względzie też są dowody kultywowania tradycji dziadków i pradziadków. Nie wiem, jak to jest w rodzinie Tadeusza Ochockiego i Bolka Biskupskiego, ale jasnowłose (po matce Turczynce!) dzieci Frediego, .z woli obojga rodziców zostały ochrzczone. Nie ma natomiast młodzieży w Polonezkóy. Z tego powodu nie spotyka się nawet szczątków dawnych zabaw czy młodzieńczych, wielkanocnych figli. Z córek Wincentego Ryżego: Weronika wyszła za mąż za Sedata Simaviego, syna Erola, Krystyna pracuje w Stambule, a jedynie Wanda pozostaje nadal z rodzicami w Polonezkóy. We wsi pozostała także Eugenia Ryży, córka Emila. Jej brat, Stanisław, studiuje i pracuje w Stambule. We wsi pozostał także syn Edwarda Dochody, Ludwik. Jego siostry uczą się w Anglii i do wsi raczej nie wrócą. Tak samo poza Polonezkóy pozostają dzieci Lesława Ryżego (córka Agnieszka studiuje w Polsce), i dzieci zmarłego Adolfa Dochody. Na weekendy wpadają czasami z rodzicami mieszkające w Stambule dzieci Antoniego Dochody: Ira i Janek, a także dzieci braci Wil-koszewskich: Janina i Juliusz oraz Miranda — Ryszarda Dochody. Dla nich dawny Adampol jest już prawie równie egzotyczny jak dla przyjeżdżających do wsi turystów. W wieku do 15 lat, w 1990 roku było zaledwie sześcioro dzieci pochodzących z dawnych polskich rodzin. Trudno dziś powiedzieć, jakie będzie ich zainteresowanie przeszłością. W każdym razie, aby się coś na ten temat dowiedzieć, sięgać będą wyłącznie po książkę turecką. Chociaż kto wie? Większość osób, z którymi stykałem się w Adampolu, wiedziała, że jestem autorem książki o ich wsi. Była ona na ogół życzliwie oceniana. Nie znaczy to wcale, że nie wytykano mi popełnionych błędów czy uproszczeń. Najwięcej dostało mi się od Lesława Ryżego za pogląd, że dzieci urodzone po roku 1960 przeważnie już po polsku nie mówią (chociaż wiele rozumieją z tego języka). Słowa te pisałem w drugiej połowie lat siedemdziesiątych. Od tego czasu wiele się zmieniło. Dzieci wydoroślały, pokończyły szkoły, w paru przypadkach w Polsce lub w polskim liceum w Anglii, i dziś mówią znakomicie po polsku. Tak więc moje krakania nie spełniły się, z czego mogę się tylko cieszyć. Całkowity zanik polskości w Polonezkóy jest sprawą — być może — dalekiej przyszłości. A kto wie, może do niego w ogóle nie dojdzie? 203 Przybycie do wsi w latach siedemdziesiątych kilkunastu osób, nie mających nic wspólnego z polskością, ale oficjalnie określanych w Turcji jako Very Important Persons na miejsce emigrujących potomków dawnych powstańców i tułaczy, musiało wywrzeć wpływ na dalsze jej losy. W ciągu kilku lat ludzie ci dodali temu rajskiemu zakątkowi nowej atrakcyjności. We wstępie do prezentacji VIP z Polonezkoy wyrażono na ten temat następującą opinię: „Wypoczynkowa atmosfera, jaką w swym week-endowych domach położonych w tym rajskim zakątku stworzyli ludzie elity jest jedynym ich lekarstwem na zmęczenie, spowodowane szybkim tempem pracy. Orzeźwiający wiatr znad Morza Czarnego przynosząc do willi radość, entuzjazm, energię — zda się — zabiera równocześnie kłopoty i zmartwienia. W tych wspaniałych, otoczonych drzewami domach, położonych wśród bezkresnej zieleni toczy się życie jakiego pozazdrościliby bohaterowie baśni. Domy w tym rajskim zakątku zyskały jakby nowy sens wraz z ptakami śpiewającymi tysiące melodii powśród tysiąca odcieni zieleni, z promieniami słońca sączącymi się przez liście drzew, z orzeźwiającym powietrzem, jakie przynowi wiatr znad Morza Czarnego. Wśród basenów, ujeżdżalmi, sadów, boisk do gry w piłkę nożną, pokrytych murawą pól golfowych, leśnych tras spacerowych,' kortów tenisowych, specjalnych terenów rekreacyjnych i wiejskich domów istnieje Polonezkoy jak sen. Właściciele domów w Polonezkoy, którzy pędzą wiejskie życie pośród wszelkiego komfortu — a nie powoduje to dysharmonii — to znane postacie ze świata biznesu". Opis ten jest nie tyle obrazem prawdziwego życia w tej dawnej polskiej osadzie, ile świadectwem wyobrażeń tureckich publicystów o polonezkiej rzeczywistości. Zdaniem bowiem autora pub-likacj "Very Important Persons" „wybrańcy losu, aby raj przeżywać na ziemi wybrali sobie miejsce najlepsze z możliwych. Oto Polonezkoy, oto raj ...." Tymczasem szybkie zmiany, jakie następowały w latach siedemdziesiątych w kulturze i obrazie Adampola, działały przygnębiająco na przybywających do wsi Polaków. Najbardziej bulwersował stan tutejszego cmentarza. Brak ogrodzenia powodował, że bywał on łatwym obiektem profanacji ze strony muzułmańskich szowinistów. A cmentarz ten, to także dla Polaków z Polski kawał ojczystej historii. W roku 1982, w dniu Wszystkich Świętych, odwiedził Adampol nowy konsul generalny z pracownikami Pracowni Projektowej ,,Megadex-Bistyp" w Stambule, która przygotowywała projekty 204 dla prowadzonej przez Elektrim budowy elektrowni w Yagatanie. I tak narodziła się idea, aby przy pomocy polskich budowniczych tej elektrowni wykonać solidne ogrodzenie cmentarza. Do pomysłu zapaliło się wiele osób, m.in. szef pracowni, inż. Zenon Nowak. Gdy wyjechał po ukończeniu kontraktu, sprawę kontynuował inż. Jan Przychodzki. Projekt ogrodzenia sporządził projektant elektrowni w Yataga-nie, inż. Jan Tetzlaff. Metalowe części wykonali w czynie społecznym pracownicy budowy. A gdy gotową konstrukcję dostarczono do wsi, wtedy włączyli się adampolanie, zbierając pieniądze na podmurówkę, której pierwotnie — ze względów oszczędnościowych — projekt nie przewidywał. Adampolanie żywili ponadto w miejscowej tawernie dwunastu pracowników, którzy przybyli montować ogrodzenie. Najwięcej podobno dali — co mnie cieszy — przedstawiciele czterdziestolatków: Daniel i Tadeusz Ochoccy, Fredi Nowicki oraz wójt Edward Dochoda. Na 1 listopada 1983 roku stanęła frontowa część ogrodzenia. W latach następnych — dalsze. Odnowiono też wiele nagrobków. Niektóre z nich liczą ponad sto lat. Najstarszy, Ludwiki Śniadeckiej, pochodzi z 1866 roku. Kończyła się budowa elektrowni Yagatan. Ale Elektrim nie wycofywał się z Turcji, rozpoczynał w Yenikoy budowę nowej elektrowni. Przybyli nowi projektanci, nowe ekipy. Nowi budowniczowie postanowili dokończyć w Adampolu rozpoczęte dzieło. Wzięto się za otoczenie kościoła. Postanowiono zrekonstruować dzwonnicę, zbudować ogrodzenie, upamiętnić tablicami kościół a także cmentarz. Projekty sporządził architekt z Pracowni Projektowej w Stambule mgr inż. Jan Krzysztof Cichy. Dębowe drewno na budowę dzwonnicy przysłano z Polski jako opakowanie wirników elektrycznych dla budowanej elektrowni. Pierwszej dostawy nie udało się odzyskać. Przepadła z powodu tureckich przepisów celnych. Wysłano drugi transport. Ten szczęśliwie dotarł do celu. Na budowie dopasowano elementy, przygotowano złącza. W Adampolu rozebrano starą, już zbutwiałą dzwonnicę. Oczyszczono dzwony. Większemu, odlanemu w 1866 roku na Krecie renowacja taka była bardzo potrzebna. Ktoś postraszył budowniczych dzwonnicy, że według tureckiego zwyczaju zdjęty z wieży i położony na ziemi dzwon nie może być ponownie zawieszony. Zarówno mieszkańcuy wsi jak i pracownicy Ambasady Polskiej w Turcji zapewniali, że władze tureckie na pewno nie będą czynić problemu z ponownym zamontowaniem dzwonów. Na wszelki jednak wypadek, na czas przejściowy, złożono je na specjalnym podeście. Nie na ziemi. Dzwonnicę zmontowano i dzwony zawieszono bez jakichkol- 205 j wiek problemów ze strony tureckiej. 5 października 1985 roku odbyło się uroczyste poświęcenie dzwonnicy. Służyć ona będzie co najmniej przez kilka dziesiątków lat. Metalowe elementy ogrodzenia kościoła wykonano — podobnie jak w przypadku cmentarza — także na terenie budowy. Podmurówkę i filary bram z łamanego kamienia według przygotowanego projektu wybudowała wieś. Końcowy montaż ogrodzenia wykonano wspólnie. Przy okazji oczyszczono i uporządkowano teren wokół kościoła. Znajduje się tu wmurowana w 1933 roku w postument tablica ku czci Adama Mickiewicza, która w ostatnich latach ginęła w gęstych zaroślach. W ścianę kościoła wmurowano brązową tablicę z tureckim i polskim, nieco mylącym tekstem: KOŚCIÓŁ RZYMSKO-KATOLICKI W POLONEZKÓY ZBUDOWANY W 1842 R. JAKO KAPLICA P.W. ŚWIĘTEJ ANNY W 1914 R. JAKO OBECNY KOŚCIÓŁ P.W. MATKI BOSKIEJ CZĘSTOCHOWSKIEJ (Obecny kościół wybudowano na miejscu dawnego domu bośniackiego, w którym znajdowała się kaplica, zaś stary adampolski kościółek znajdował się w innej części wsi, co uzupełniam gwoli historycznej ścisłości). Przy wejściu na cmentarz na specjalnym kamiennym postumencie wmurowano podobną marmurową tablicę informującą, iż na tym rzymsko-katolickim cmentarzu spoczywają uczestnicy Powstania Listopadowego, wojny krymskiej, Powstania Styczniowego oraz inni zmarli mieszkańcy osady. Jednego z inicjatorów prac wokół kościoła, J. K. Cichego spotkałem w piękną, słoneczną, wrześniową niedzielę 1986 roku na adampolskim cmentarzu. Nieprzypadkowo w tym miejscu. Od kilku tygodni pracował on bowiem nad dokumentacją adampols-kich epitafiów. Przegadaliśmy później dłuższy czas w domu Antoniego Dochody. Opowiadał o trudnościach projektowych przy rekonstrukcji pomnika na grobie hrabiego Ludwika Michała Paca zmarłego w Izmirze w 1835 roku. Po dawnym, okazałym nagrobku zachował się fragment kamiennej tablicy z polskim epitafium. Nie powiodła się próba odtworzenia w pełni dawnego tekstu nagrobka. Na odnowionym — także przez pracowników polskich budów pomniku — wyryto tekst nowy, w którym wykorzystano autentyczny fragment tablicy. Dawny polski Adampol to już historia. Na jego miejscu rozwija się niezwykle prężnie inna wieś .— turystyczne centrum tureckie — Polonezkóy. Nie bez przyczyny nazwy Adampol używałem 206 konsekwentnie w publikacjach na określenie wsi do 1960 roku. Dziś okres historii wsi, „należący" do Adampola, przesunąłbym 0 lata jego agonii, a więc do 1975 roku. Miejscowość ta w latach 1971-1974 (pierwsze moje pobyty) bardziej przypominała dawny Adampol niż obecną Polonezkóy. W 1975 roku wybudowano we wsi nie pasujący do niej architektonicznie duży hotel i postawiono przed nim pomnik Kemala Ata-turka. Ma to również symboliczne znaczenie. W ten sposób wieś upodobniła się do tureckiej osady. Brakuje jej tylko jeszcze meczetu. Ale sam słyszałem w 1986 roku w czasie ramazanu — wezwanie do namazu — muzułmańskiej modlitwy, nadawane przez radiowęzeł hotelowy, odtwarzany z taśmy magnetofonowej ezan. Wiadomo, do wsi przybywa wielu wiernych, trzeba im się przypodobać. Po dawnym Adampolu pozostanie w przyszłości jedynie cmentarz, budynek kościoła i tablica ku czci Mickiewicza. Pozostanie też Polonezkóy, jedynie z nazwy polska wieś, której specyfika i odrębność utrzyma się jeszcze przez dziesiątki lat i przypominać będzie dawną, lechicką przeszłość. Przetrwa przede wszystkim legenda Adampola utrwalona w dziesiątkach wspomnień. 1 — mam nadzieję — tych kilka poświęconych wsi książek. Adampol po 1842 roku przez kilkadziesiąt lat był zapleczem polskiej działalności politycznej nad Bosforem, później, przez dziesiątki lat źródłem legendy, przypominającej ową działalność. Stał się żywym symbolem dawnej i obecnej przyjaźni polsko-ture-ckiej. Toteż powinno znaleźć się miejsce na tej dawnej „polskiej ziemi", dla wszystkich pamiątek historycznych po działalności tysięcy Polaków. We wsi odnaleźć można jeszcze sporo materialnych dowodów dawnej, polskiej przeszłości mieszkańców. Nadal jestem zwolennikiem utworzenia w Polonezkóy muzeum współpracy lechicko-osmańskiej lub przynajmniej izby, przypominającej dawną przeszłość wsi. Związki polsko-tureckie, a w szczególności postawa władz osmańskich wobec Polaków w XIX wieku stanowią chlubną kartę lojalności w walce ze wspólnym wrogiem. Do Adampola przyjeżdżają rocznie dziesiątki turystów. Utworzenie tutaj takiej placówki uczciłoby pamięć wszystkich, którzy walcząc o naszą wolność pracowali dla Turcji, lub oddali dla niej życie. Polonezkóy wśród Turków nadal wywołuje skojarzenia z Polską i pozytywne emocje. Sądzę, że powinno się je umacniać. Nie tylko z historycznych powodów. Miliony ludzi, przekonanych o swej polskości, a przynajmniej polskim rodowodzie, mieszkają poza granicami kraju. Ich dzieje są też naszą historią, poznając ją — wzbogacamy naszą kulturę, wzbogacamy nas samych. Dzieje Adampola są także częścią naszej narodowej świadomości. 207 ZISZCZONY SEN We wrześniu 1982 roku, po raz pierwszy od czasu ukazania się mojej książki „Adampol — polska wieś nad Bosforem", wraz z Rajmundem Dochodą udałem się do polskiej enklawy na tureckiej ziemi. Tuż za kościołem Dochoda zatrzymał swój samochód obok grupki turystów. „Panowie Polacy?" — zapytał. Do auta podszedł około sześćdziesięcioletni blondyn. Przedstawił się jako Artur Rolland i znakomitą polszczyzną poinformował nas, że wycieczka przyjechała z Monachium — ale on zna język polski, bo choć Niemiec, urodził się w Małopolsce i do 1939 roku chodził do polskiej szkoły we Lwowie. Rajmund Dochoda, Polak urodzony w Adampolu ukończył natomiast niemieckie liceum w Stambule. Rozpoczął z Niemcem rozmowę. Wypytywał go, co skłoniło monachijską wycieczkę do odwiedzenia polskiej wsi. Rolland odpowiedział, że to on właśnie zaproponował rodakom odwiedzenie Adampola. O jego istnieniu dowiedział się z książki, którą znalazł w bibliotece uniwersyteckiej. Nazwiska autora wprawdzie zapomniał, ale pamiętał, że wydano ją w ostatnich miesiącach w Krakowie. Rajmund Dochoda oczywiście zdradził Rollandowi, że jestem autorem książki. Niemiec ożywił się. Po południu grupa, tuż po obiedzie, opuszczała Adampol. Niemcy chcieli dowiedzieć się czegoś więcej o wsi, zatem Rolland zaprosił mnie na improwizowane spotkanie autorskie, które odbyło się w trakcie obiadu. Była turecka raky, owszem, ale przede wszystkim było bardzo dużo pytań. Najmniej zadowolenia z pobytu we wsi okazywał Rolland. Z powodu obiadu. Liczył na jakieś polskie dania. Przynajmniej na pierogi. Tymczasem serwowano gościom kuchnię wyłącznie turecką. Nie muszę podkreślać, że wiadomość, iż moja książka trafiła pod „strzechę" uniwersyteckiej biblioteki w Monachium dała mi dużo satysfakcji. W czasie następnego pobytu w Turcji dowiedzia- 208 lem się, że w efekcie nietypowego spotkania autorskiego w prasie niemieckiej ukazał się artykuł Franza Smetsa. Dopiero kilka lat później podczas pobytu w RFN wyjaśniło się, że był to nie jeden, lecz trzy artykuły (Emigration ohne Ende. „General Anzeiger" 1983, 12 III; Abschied von einen Idyll. „Die Rheinpfalz" 1985, 12 I; Polen in Turkei. „Suddeutsche Zeitung" 1986, 28/29 IV) oraz audycja o Polonezkoy w niemieckojęzycznym wydaniu radiostacji Deutsche Welle. Dziś trudno byłoby mi rozstrzygnąć, czy to ogromnie dużo w życiu, czy wprost przeciwnie, bardzo mało. Jeden ziszczony po latach sen o Adampolu. W rezultacie wieś stała się najważniejszą przygodą mojego życia. Nie przypuszczam, abym miał okazję powrócić jeszcze raz do tematu. Żegnając się z Adampolem powinienem napisać coś więcej o tej przygodzie, przyznać, co wsi zawdzięczam. Nie pamiętam dokładnie, kiedy pierwszy raz dowiedziałem się o istnieniu Adampola; być może z artykułu Jana Reychmana, zamieszczonego w Poznaj Świat, w 1964 roku. Byłem w tym czasie studentem etnografii Uniwersytetu Jagiellońskiego i cała moja młodzieńcza osobowość rwała się do podróży, poznawania obcych krajów, przeżywania niezwykłych przygód. Chroniąca korzenie swojej odrębności, otoczona przez ponad sto lat obcą kulturą, językiem, rasą i religią wysepka zachować mogła rodzime, a wymarłe już w Polsce treści kulturowe. Marzyły mi się badania etnograficzne w Adampolu. Cóż za wspaniała baza do studiów nad modnymi w owym czasie wśród etnografów koncepcjami wzorów kulturowych, do poszukiwań uniwersalnych mechanizmów rozwoju kultury, jej procesów asymilacyjnych i obronnych! Właśnie pragnienie dotarcia do tego polskiego zakątka sprawiło, że pewnego razu przyśniła mi się wioska. Szedłem w tym najbardziej pamiętnym ze wszystkich moich marzeń sennych kolorowym obrazie — polną ścieżką, po falistych pagórkach, wśród wysokich zbóż, w pełni czerwcowego słońca. Trochę przypominało to widok mojej rodzinnej wsi z okresu beztroskiego dzieciństwa. Świeża, intensywna zieleń, błękit nieba, wszystko w ciepłych promieniach słońca. Cieszyłem się w tym śnie jak człowiek, któremu spełniło się marzenie. Początkowo nie miałem żadnych szans na urzeczywistnienie kolorowego snu. Nikt nie kwapił się do zorganizowania naukowej wyprawy do Adampola, w której ewentualnie mógłbym wziąć udział. Nie miałem też żadnych możliwości, ani środków, na prywatny wyjazd do Turcji. A naprawdę chciałem tam pojechać. Łudziłem się nawet, że może w jakiś sposób pomoże mi Ambasada Republiki Turcji w Warszawie. Nie chciałem od niej dużo. Zwróciłem się z trzema pytaniami: czy istnieje możliwość uzys- 209 kania zaproszenia do Turcji na drodze wymiany, lub w inny sposób (co mogło być podstawą do starań o paszport), czy w tej sprawie nie mogłaby mi pomóc jakaś organizacja młodzieżowa lub studencka oraz, czy są jakieś możliwości studiowania języka tureckiego w Turcji dla absolwentów polskiej uczelni. „Z przykrością" zakomunikowano mi krótko, odpowiadając chyba jedynie na trzecie pytanie, że „z braku odpowiednich funduszy nie istnieją możliwości finansowe umożliwienia panu wyjazdu w celach naukowych do Turcji". Nie powiodły się nawet próby nawiązania korespondencyjnej więzi z Adampolem ani kimkolwiek z Turcji. Na dodatek kończyły się studia. Przyszłość, jaka się przede mną rysowała — praca w jakimś muzeum etnograficznym — także nie dawała szans na podjęcie badań nad Adampolem. A celu tego nie chciałem dobrowolnie wykreślić ze swego życia. Jedyną pośrednią drogą, która w przyszłości mogła umożliwić dotarcie do wsi, były studia orientalistyczne. Tym sposobem mogłem przede wszystkim przedłużyć o dalszych pięć lat swój akademicki status. A miałem świadomość, że ze studencką legitymacją w kieszeni łatwiej mi będzie gdziekolwiek wyjechać — także do Turcji — niż z paszportem pracownika muzeum. W końcu, po kilku miesiącach wahań, 23 czerwca 1968 roku podjąłem decyzję studiowania turkologii na UJ. Dzień ten uważam do dziś za jeden z najważniejszych w moim życiu. Kilkanaście minut po rozstrzygnięciu gnębiącego mnie dylematu usłyszałem nadany przez studencki radiowęzeł Alma Radio Marsz turecki Mozarta. Potraktowałem to jako dobry omen. Uwierzyłem wtedy, po raz pierwszy chyba, że naprawdę stać mnie na realizowanie życia w wymarzonych przez siebie kształtach. Był to największy dług wobec Adampola, jaki miałem do spłacenia. Najbliższy okres nie zapowiadał się różowo. Nie korzystałem z żadnej pomocy domu, a jako studentowi drugiego kierunku — nie przysługiwały świadczenia ze strony uczelni. Mogłem liczyć tylko na siebie. Dzięki „akademikowi" miałem tani dach nad głową oraz możliwość półdarmowego stołowania się w studenckiej stołówce. Na kartę przyjaznej dziewczyny, która początkowo zdecydowała się towarzyszyć mi w trochę ryzykownej „podróży" w przyszłość, otrzymywałem dodatkową zupę, wzmocnione drugie danie zjadaliśmy wspólnie. Na inne wydatki musiałem zarabiać. Różne rzeczy przyszło mi wykonywać zarobkowo. Tłumaczyłem rozmaite teksty, byłem prelegentem TWP, fachowcem od sprzątania i mycia po malarzach, konsultantem oświatowym PDK. Nigdy jednak nie żałowałem swego kroku. Musiałem czekać kilka lat, aby sny stały się rzeczywistością. Na pewno czekałbym znacznie dłużej, gdyby nie życzliwość i zro- 210 zumienie pewnej staruszki spod Metz, Wiktorii Gniadek, dalekiej kuzynki ojca: osoby, która być może o moim istnieniu nie wiedziała wcześniej. Napisałem do niej wprost, że chcę przyjechać do Francji i nie chcę od niej nic, poza zaproszeniem. Jak mi później powiedziała, większość osób odradzała jej wysłanie zaproszenia nieznajomemu człowiekowi. Zaproszenie jednak mi przysłała i dzięki temu miałem podstawę do ubiegania się o paszport. Starając się o wyjazd do Francji w 1971 roku myślałem o Ada-mpolu. Byłem pewny, że jeżeli tylko dostanę turecką wizę w Paryżu, dotrę do wsi. Wśród znajomych nie kryłem swoich planów. Nikt jednak nie wierzył w ich realizację. Wizę otrzymałem w Paryżu bez trudności. Po miesięcznej włóczędze po Francji, przez Włochy, Jugosławię, Bułgarię udałem się autostopem do Turcji. Nie danym mi było jednak od razu dotrzeć do celu. Owładnęła mną bez reszty pierwsza w życiu możliwość pełnej włóczęgi i przygody. Chciałem zobaczyć jak najwięcej. Przez trzy tygodnie chłonąłem bez opamiętania klimat tego ciekawego kraju. „Zaliczałem" muzea, zabytki, miasta. Mała polska wieś przesunęła się na plan dalszy. Stambuł, Bergama, Izmir, Ankara, Kapadocja, Kayresi, Sivas. Zbliżałem się do nęcącego swą krasą i tajemniczością jeziora Van. Ale zbliżał się nieubłaganie koniec ważności wizy. Van kokietował, lecz Adampol nie dawał spokoju. Wahałem się. W końcu zwyciężył Adampol. Zawróciłem. Odległość zaczęła maleć... Niepisanym obowiązkiem autostopowicza jest bawić rozmową swego „dobroczyńcę". Jakieś dwieście kilometrów od celu, zdążając do miasta Yalova, wspomniałem kierowcy, spędzającemu urlop w kraju, tureckiemu gastarbeiterowi z RFN, że celem mojej podróży jest Polonezkóy — mała wioska w okolicy Stambułu. Wtedy Turek wykrzyknął radośnie: „Wiem, znam ją, są tam bardzo ładne dziewczęta". Zamurowało mnie ze zdziwienia. Okazało się, że zanim mój rozmówca wyjechał „za chlebem", zwabiony opowieściami o pięknie Adampola, pojechał tam na kilka dni. Miłe wspomnienia przetrwały lata. Dojechałem w końcu do Uskudar, azjatyckiej części Stambułu. Na nic zdało się poszukiwanie autobusu do wsi. Nie wiedziałem, że nie istnieje stała komunikacja pomiędzy Adampolem, a światem. Turcy, jak każdemu zagranicznemu turyście, radzili jechać taksówką około 40 km. Nie dałem się na to nabrać. Pamiętałem przecież, że kiedyś w wydanym przez Libraire Hachette przewodniku po Turcji wyczytałem, iż do wsi prowadzi droga z miejscowości Pas,abahce. Postanowiłem spróbować szczęścia. Droga była, owszem, biegnąca przez góry, ale dostępna w 1971 roku jedynie wozem z zaprzęgiem i od kilkunastu lat całkowicie nie używana. Mieszkańcy jakby o niej zapomnieli. Usłużni Turcy znów mi tłumaczą, że do Polonezkoy można się dostać jedynie taksówką, jedyną drogą z Beykoz. Tym razem uwierzyłem Turkom, a nie francuskiemu przewodnikowi i udałem się do Beykoz autobusem. Do wsi jadę w końcu taksówką (spory wydatek jak na moją studencką kieszeń) z młodym Turkiem Alim, synem jednego z osiedlonych już w Adampolu robotników. Nie mam wielkiej ochoty do rozmowy. Zmęczenie, wzruszenie, trema, ciekawość — wszystko to kotłowało się we mnie. Mijamy po drodze jakąś małą wieś, potem drugą. Jeszcze nie tu. Ciekawość wzrasta. W miarę odległości od Bosforu zmienia się krajobraz: jest coraz bardziej swojski i łudząco przypomina nasz Beskid Niski. Nie najlepsza droga pnie się przez łagodne, porośnięte niskopiennym lasem góry. Wreszcie, w oddali, widać małe domki, już na pierwszy rzut oka różne od spotykanych w Turcji. Tym razem nie miałem wątpliwości — po przeszło dwunastu tysiącach kilometrów włóczęgi dotarłem do Adampola. Panorama Adampola wywołała we mnie uczucie doznawane przez większość Polaków odwiedzających Adampol — wzruszenie ściskające za gardło. Przeżycie bardzo mocne, bo w czasie kilkunastu minut jazdy zmienił się nie tylko krajobraz, ale cała rzeczywistość. Wyjeżdżając z Beykoz pozostawiłem gwarne, tureckie miasto z jego nieodłącznymi atrybutami: sterczącym w niebo minaretem, z którego pięć razy dziennie muezzin nawołuje do modlitw, kafejkami, w których godzinami przesiadują mężczyźni (wyłącznie), popijając z maleńkich szklaneczek herbatę czy w filiżankach kawę, bazarem wypełnionym gwarnym tłumem, w którym można jeszcze spotkać kobiety ubrane w tradycyjne szarawary z czarczafami, zakrywającymi twarze. Odmienność Adampola podkreślały nie tylko biało malowane domy o słomianych nierzadko strzechach, otoczone dużą ilością kwiatów, ukryte w dużych, cienistych sadach, ale wyróżniająca się spośród nich fasada kościelna zamiast tureckiego meczetu. Zagrody otoczone sztachetowymi płotami, usadowione wzdłuż drogi potęgowały poczucie swojskości, nastrój spokoju i sielskości. Miałem wrażenie, że znajduję się gdzieś na galicyjskiej ziemi, przeniesiony w czasie, a nie w przestrzeni. Zatrzymujemy się przed kawiarnią. Pustka, spokój i nastrój poobiedniej sjesty. Mój przyjazd nie wzbudza zainteresowania. Na tarasie dwóch młodzieńców leniwie popija czaj. W pobliżu wejścia, w skrzynce na owoce, wygrzewają się apetycznie wyglądające pomidory, przy których drzemie starszy mężczyzna. Przypominają, że od rana nic nie jadłem. Spełnienie przygody, o której marzyłem od dawna, ekscytowało 212 mnie tak bardzo, że z początku nie miałem odwagi odezwać się po polsku. Bałem się rozczarowań. Pytam więc o cenę pomidorów po turecku. Niska, kupuję kilogram i zaczynam konsumować. Do Adampola przyjeżdżało już wtedy wielu turystów, ale widok samotnego, młodego człowieka z plecakiem — musiał jednak zaintrygować. Wyszło na jaw, że jestem Polakiem, rodakiem z ojczyzny i zainteresowanie moją osobą wzrosło. Blisko siedemdziesięcioletni Franek Wilkoszewski, gdy się o tym dowiedział, nie tylko zmusił mnie do przyjęcia z powrotem pieniędzy za pomidory (z tłumaczeniem: „od Polaka przecież bym nie wziął"), ale też zobowiązał do korzystania z płodów jego ziemi w ilości, jakiej tylko zapragnę. Pierwsze wrażenie z pobytu we wsi: ależ oni świetnie mówią po polsku! Prawdą jest, że polszczyzna Adampolan była bardziej literacka niż język mieszkańców wielu polskich wsi. W miarę pobytu coraz trudniej uzmysławiałem sobie, że znajduję się w Azji, wśród prawowitych obywateli tureckich. Prawie wszystko jak w Polsce, może nieco inna kuchnia. Przyjechałem tu po miesięcznej włóczędze po Francji, po autostopowych tournee przez pół Europy i kilkutygodniowym pobycie w Turcji. Może brzmi to dziwnie, ale mała wieś zrobiła na mnie większe wrażenie niż Paryż z Luwrem, urocze miasteczka Francji (Carcasonne, Lourdes, St. Mało, Le Mont, St. Michel), spory kawał Włoch, Jugosławii, Bułgarii i Turcji. W czasie wędrówki niejednokrotnie spotykałem przedstawicieli Polonii. Nigdzie jednak nie wyczuwałem takiej żarliwości, umiłowania rodzimej kultury, jak w Adampolu. Na pewno na „odbiór" wsi duży wpływ miała także świadomość zrealizowania jednego z życiowych pragnień. Wtedy właśnie postanowiłem napisać książkę o Adampolu. Kilkudniowy pobyt odkrył przede mną smutną prawdę, na pierwszy rzut oka niedostrzegalną. Dawny Adampol kończył się. Wszystko, co pozostało, to tylko cień i wspomnienie. Przybyłem dosłownie w ostatniej chwili, nie po to wprawdzie, aby zarejestrować sarmacką rzeczywistość, ale, aby odtworzyć niedawną, bo sprzed 15-20 lat — przeszłość. Za kilka lat nawet na to byłoby już za późno. Dziś wydawać się to może nieprawdopodobne, ale przede mną żaden z pracowników Zakładu Turkologii UJ po wojnie w Turcji nie był. Z autopsji znał ten kraj jedynie emerytowany profesor, Władysław Zimnicki, który w latach trzydziestych przebywał nad Bosforem z zadaniem reaktywowania polskiej szkoły właśnie w Adampolu. Nie mieli też okazji odwiedzić Turcji moi koledzy, aktualni studenci turkologii. Toteż w wyniku tej „egzotycznej" eskapady, wśród krakowskich orientalistów stałem się osobą znaną, tym, „który był w Turcji". „Tytułem" mogłem się szczycić, 213 jako jedyny, przez dwa pełne lata. Wszystko to mobilizowało do dalszych poszukiwań i kontynuacji zainteresowań wsią. Dalej nęcił mnie Van i egzotyczny Wschód, jaki obiecywałem sobie znaleźć na Wyżynie Armeńskiej. W następne wakacje znów powędrowałem do Turcji. Swój pobyt zaplanowałem tak, że dwa tygodnie poświęcę Vanowi i okolicy, po czym, podobnie jak w ubiegłym roku, przedłużę wizę w Ankarze o dalsze dwa tygodnie i resztę czasu spędzę w Adampolu. Wprawdzie w kraju obowiązywał stan wyjątkowy, ale trwał on już od półtora roku, a przed rokiem nie miałem żadnego kłopotu z przedłużeniem wizy, choć sytuacja wewnętrzna była bardziej napięta. Tym razem jednak władze tureckie odmówiły przedłużenia wizy obywatelowi „komunistycznej" Polski. Pozostawiły nam — przymierzaliśmy się do Adampola we dwoje — 48 godzin na opuszczenie kraju. Nie przewidywałem takiego obrotu sprawy. Z pretensjami do siebie opuszczałem Turcję. Nie pomogły starania o nową wizę w Sofii i Belgradzie; Adampol zobaczyłem, aż trzykrotnie, ale dopiero roku następnego. Wieś zapisała się na trwałe w moim życiu z jeszcze jednego powodu — zawdzięczam jej wybór zawodu. Sprawa Adampola leżała mi na sercu i o nim właśnie napisałem w styczniu 1972 roku mój pierwszy artykuł — Czy Polonezkoy musi umrzeć. Ukazał się już wprawdzie po debiucie dziennikarskim, nie zmienia to jednak faktu, że dzięki niemu nawiązałem współpracę z prasą, zaciągając kolejny dług wobec Adampola. W miarę studiów nad tą niezwykłą wsią zainteresowanie pogłębiało się. Z wypiekami na twarzy, jak dawniej, gdy jako czternastolatek ślęczałem nad lekturą powieści Karola Maya, wysiadywałem teraz w Bibliotece Czartoryskich w Krakowie i szperałem w starych dokumentach. Odkryłem urok grzebania w starych szpargałach i śledzenia dawnych dziejów, poznawałem smak przygody, jaką jest tropienie zagadek historii. Od początku zetknięcia z Adampolem czułem, że muszę napisać o tej wsi książkę, swoją pierwszą książkę. Pracowałem nad nią dosyć długo, często zniechęcany brakiem należytego zainteresowania ze strony wydawców. Najczęściej słyszałem opinię: „Temat ciekawy, ale nie w profilu naszego wydawnictwa". Ale od wszystkich tych trudności, także warsztatowych, silniejsza była chęć ocalenia od zapomnienia ciekawej przeszłości wsi, podsycana ciągle zainteresowaniem dziejami Adampola wśród Polaków w kraju i za granicą. Na dziesięciolecie podjęcia decyzji studiów orientalis-tycznych książka była gotowa, na dziesięciolecie mojego pierwszego pobytu we wsi ukazała się drukiem; tym samym mój sen o Adampolu ziścił się całkowicie. 214 Pośrednim efektem adampolskiej przygody są moje wszystkie — poza Ogniami nad Bosforem — książki. Przede wszystkim Oskarżam arcyksięcia Rudolfa. Głębsze zainteresowanie problematyką emigracji politycznej do Turcji w XIX wieku stało się dla mnie jedną z najważniejszych podpór życiowych w trudnych miesiącach 1982 roku. Nie mogąc zrealizować zaplanowanych wcześniej podróży zagranicznych, ponownie udałem się w pasjonującą podróż w czasie za pośrednictwem archiwalnych materiałów Biblioteki Czartoryskich. W rezultacie powstał Carogrodzki pojedynek. I tak, poprzez Pojedynek, jak syn marnotrawny wróciłem na łono Adampola. Przeglądając nowe, nie znane mi wolumeny rękopisów, odkryłem sporo rozproszonego, ale czasem bardzo cennego materiału źródłowego, dotyczącego wsi. Ktoś powinien przybliżyć czytelnikom zawarte tam wiadomości. Nie miałem żadnych trudności z podjęciem decyzji. Dotarcie do Polonezkoy w 1971 roku przez studenta turkologii UJ było na tyle sensacją, że moją „wyprawą" zainteresowało się Echo Krakowa. W Rozmowie przy herbacie pod znamiennym tytułem Historia Polonezkoy zbliża się ku końcowi po raz pierwszy miałem wtedy okazję (25 kwietnia 1972 roku) zaapelować o podjęcie badań terenowych nad kulturą wsi. Był na to jeszcze czas. Odtąd ponawiałem apele w każdej publikacji dotyczącej Adampola oraz przy każdej innej, nadarzającej się okazji. Kompletowaną przez kilka lat bibliografię na temat wsi udostępniłem Instytutowi Badań Polonijnych. Miałem nadzieję, że może się komuś przydać. Niestety... Dziś na badania kulturowe, o jakich myślałem w czasie studiów etnograficznych, jest za późno. Stracona została szansa studiowania w warunkach niemal laboratoryjnych mechanizmów rozwoju kultury, procesów adaptacyjnych oraz obronnych przeciwko kulturowej asymilacji. Tylko raz, z inicjatywy doc. dr. hab. Edwarda Pietraszka podjęto próbę zorganizowania wyjazdu do wsi zespołu składającego się z historyków, folklorystów, dialektologa, etnografa i rysownika, w 1976 roku, na Uniwersytecie Wrocławskim. Niestety, organizatorzy, mając na ten cel środki, niewłaściwie zabrali się do sprawy. Zamiast wyjechać jak tysiące polskich turystów, zwrócili się do władz tureckich z prośbą o pomoc organizacyjną w Turcji, a te odmówiły wydania wiz uczestnikom wyprawy. Błędu tego nie popełniła para studentów Uniwersytetu Poznańskiego — Maria i Wacław Idziakowie. Zebrane wspólnie materiały terenowe podczas ich „turystycznego" pobytu stanowiły podstawę prac magisterskich. W 1982 roku pod wpływem informacji 215 o języku w moim Adampolu Wacław Idziak — jak sam mi w liście napisał — powrócił do badań nad językiem mieszkańców wsi, już pod kątem pracy doktorskiej. W polskiej literaturze naukowej po Adampolu pozostał nikły ślad. Kilka artykułów oraz niezbyt ambitna praca poznańskiego historyka Kazimierza Dopierały Adampol — Polonezkóy, wydana w 1983 roku. Zawiera ona szereg kardynalnych, wręcz kompromitujących błędów, a w odniesieniu do wydanych wcześniej innych publikacji — praktycznie niewiele wniosła. W małym zakresie — co nie może nas dziwić — Adampolem interesowali się obcy naukowcy. W 1906 roku ukazała się obszerna relacja czeskiego pisarza i językoznawcy, Karola Drożą opublikowana wcześniej w Kvetach, a później już jako nadbitka; zawiera wiele interesujących wiadomości o wsi. O osadnictwie w Adampolu wspomina kilkoma zdaniami historyk turecki E. Z. Karał w swym fundamentalnym dziele pt. Osmanli Tarihi, t. VI: Islahat fermani derm 1856-1861, (Ankara 1954), o dziejach Imperium Osmańskiego. W 1951 roku ukazała się praca socjologiczna Gerty Soegtig na temat wsi pt. Polonezkóy eine polnische Dorfgemeinschaft in Anatolien (Kolner Zeitschrift fur Soziologie 1951, nr 52, z. 4). Szkic ten, z powodu niewątpliwej fascynacji autorki zjawiskiem, jest raczej opisem łiteracko-repor-terskim, zawierającym trochę nieścisłości niż pracą naukową. Jedyne, systematyczne badania kultury Adampola prowadziły dwie studentki antropologii społecznej uniwersytetu w Sztokholmie, Maryla Taubman i Krystyna Weintraub. Wyniki tych badań opublikowały w 1974 roku w pracy pt. Adampol — en polsk by i Turkiet en monografi (Stockholme Universitet Socialantropologi-ka Institutionem, Vótlermin 1974). Warto odnotować, że te studentki to przedstawicielki polskiej emigracji z 1968 roku. Nie całkiem dobrowolnie opuściły kraj, a Adampol stanowił dla nich namiastkę Polski. Dzieje Adampola intrygowały natomiast publicystów. Nie tylko Polaków. Wieś urzekła również dziennikarza z USA — Charlesa A. Adelsena i współpracującego z nim fotoreportera — Henryego Angelo-Castrillona. Ilustrowane fotografiami Angelo-Castrillona reportaże Adelsena o Adampolu i Polakach w Turcji ukazały się już w następujących amerykańskich pismach: „Mankid", „The Lod Angeles Times", „Catholic Near East Magazin". Jego artykuł został także opublikowany w 1977 roku w wydawanym w kilku wersjach językowych miesięczniku „Poland". Wspominam o Charlesie A. Adelsenie jeszcze z innej przyczyny. Oto ogłosił on długi artykuł pod tytułem „The Poles in Turkey: A Little Known History" w magazynie „Istanbul Sheraton Maga- 216 zin , wydawanym przez najdroższy hotel w Stambule. Przyznam ze miejsce tej publikacji trochę mnie zaskoczyło, gdyż magazyn zawiera głownie reklamy przede wszystkim samego hotelu a także najbardziej luksusowych sklepów. I dla okrasy dodano artykuł Dowodzi to, że temat „Polacy w Turcji" awansował tu do najatrakcyjniejszych. Oczywiście, głównie z powodu Polonezkóy, o której wzmianka znalazła się nawet w „Guide for the Press" z 1986 roku. Na stronie 23 znajduje się taka informacja: „Po-lonezf!], wieś założona przez Polaków, którzy uszli przed najeźdźczymi wojskami pruskimi i rosyjskimi. Miejsce to słynie z gościnności". Stan bowiem wiedzy o tej wsi w Turcji daleki jest od zadowalającego. W turystycznym, masowym informatorze o Stambule i okolicy podano m.in. rok 1873 jako datę powstania wsi, odmładzając ją o 31 lat. Ale to już inny temat. Zbliżająca się 150 rocznica powstania Adampola wywołała w Turcji dodatkowy wzrost zainteresowania polską osadą i rokuje kilka poważniejszych publikacji. U schyłku lat osiemdziesiątych socjologiczne badania terenowe nad gospodarczo-społecznymi zasadami funkcjonowania społeczności odmiennej od okolicznych osad podjął profesor Stambulskiego Uniwersytetu Technicznego, Zekarya Beyaz. Nie zna on jednak języka polskiego, toteż z góry można przewidzieć, że praca wyczerpująca nie będzie. • Interesując się Adampolem przez przeszło 20 lat, starałem się dotrzeć do wszystkich materiałów źródłowych. Archiwum Adampola spłonęło w czasie wojny turecko-greckiej w 1920 roku. Na szczęście ocalało przekazane Krakowowi archiwum Czartoryskich. Toteż w czytelni Biblioteki Czartoryskich powstawał główny zarys książki. Trochę źródeł znajduje się też w Bibliotece PAN w Kórniku. Mniej ważne — w innych zbiorach polskich. Materiałów do dziejów Adampola poszukiwałem także w archiwach i bibliotekach Stambułu. Z małym skutkiem, w stosunku do poświęconego na ten cel czasu. Więcej już dała mi kwerenda archiwów paryskich. Okruchy znalazłem także w Wiedniu. Przyszłe prace o Adampolu wzbogaciłaby na pewno dokładniejsza kwerenda wśród państwowych zbiorów tureckich. Należałoby również podjąć próbę dotarcia do archiwów radzieckich, aby zapoznać się z korespondencją ambasadorów rosyjskich w Stambule. Ta książka jest rezultatem przygody, która w dużym stopniu uformowała moje życie. Udając się do Turcji w ramach rządowego stypendium w 1986 roku zamierzałem odpocząć trochę od problemów Polonii tureckiej, o której w większości traktują moje książki i nastawiłem się na poznawanie Turcji etnicznej. Ale tak się składało, że nie mogłem uciec od tej problematyki... -• 217 Stambuł był moim domem (vide książka o tym tytule), ale w pierwszy weekend, kiedy nie bardzo miałem gdzie pozostać, udałem się do Adampola. Nie byłem tam od czterech lat. Znali mnie tu przecież wszyscy. Wielu czytało mój „Adampol". Ciekaw byłem, jaką wieś zastanę po tych latach? Jak mnie przyjmą? Wpadłem do domu Iwony i Edwarda Dochodów, mojej bazy podczas ostatnich pobytów. Pani Iwona przywitała mnie bardzo serdecznie, a Edward wykrzyknął: „Łątka, pierunie, skąd się ty tu wziąłeś?". Mówią, że będę mógł się u nich przespać, zapraszają na obiad. Poszedłem do wsi. Nestorka Adampola, pani Zofia Ryży, chora, przebywała u siostrzeńca, Antoniego Dochody, w Stambule. Odwiedziłem staruszka Henryka Kępkę, moich pierwszych gospodarzy Biskupskich i nie bardzo miałem co robić. Poszedłem w pola, w okoliczne lasy. Pierwszy raz dostrzegłem jeszcze jeden symptom dokonanych zmian. Cała wieś została pokrojona ogrodzeniami z kolczastych drutów. Dokonała się atomi-zacja nie tylko ludności, ale i ziemi. A w nieodległym przecież czasie mogłem przejść z jednego końca wsi, od zagrody Zygmunta Biskupskiego — na przełaj przez „bałkę" — do zabudowań Henryka Kępki, leżących na sąsiednim wzgórzu. Wpadałem później do Polońezkóy wielokrotnie. Za każdym następnym razem na krócej. Nie była to już ta wieś, której poświęciłem kilka lat życia, mieszkali w niej inni ludzie. Definitywnie zamknęła się jeszcze jedna karta mego życia. Jej rezultatem jest właśnie książka. Ale jest ona jednak nie tylko wynikiem mojej pracy, lecz także efektem życzliwości wielu osób, poczynając od Wiktorii Gniadek, dzięki której w 1971 r. mogłem przekroczyć granicę i udać się do Turcji. Być może nie miałbym chęci odwiedzać później Adampola, gdybym nie znalazł w nim prawdziwej przystani, jaką stanowił dla mnie dom Biskupskich — Wandy z mężem Zygmuntem — podczas pierwszych odwiedzin. Po roku 1977 taką przystanią stał się przez pewien czas dom Iwony i Edwarda Dochodów. W obu tych domach odnajdowałem atmosferę dawnego Adampola. Zmieniała się wieś, zmieniał się też charakter moich pobytów. Perypetie stypendialne w 1986 roku spowodowały, że zbliżyłem się do Rajmunda Dochody i w rezultacie gościłem pod jego dachem również w Adampolu. Listę ada-mpolan udzielających mi gościny zamyka Fryderyk Nowicki. Życzliwość tych ludzi miała dla mnie konkretny, finansowy wymiar. Wynajęcie pokoju na czas zbierania informacji na zasadach, obowiązujących przyjeżdżających turystów, przekreśliłoby szansę napisania książki. W Adampolu rozmawiałem prawie z każdym mieszkańcem, najbardziej nawet błaha informacja była dla mnie cenna. Toteż 218 każdy z mych rozmówców ma w tworzeniu książki swój udział. Najwięcej, poza wymienionymi przed chwilą gospodarzami zawdzięczam Edwinowi Ryżemu z Ankary, prof. Ludwikowi Biskupskiemu i Antoniemu Dochodzie ze Stambułu oraz mieszkańcom wsi,- Zofii Ryży, Januszowi Dochodzie, Emilii i Henrykowi Kępkom, Lesławowi i Feliksowi Ryżym. Konkretną pomoc w korzystaniu z literatury w językach, których nie znam, poza Ewą Piekiełek i Januszem Zarębą — tłumaczami tekstów Karela Drożą i Gerty Soegtig, okazała mi studentka skandynawistyki Marc-janna Kowalska, odczytując mi ze szwedzkiego pracę Maryli Tau-bman i Krystyny Weintraub. Bez życzliwości i zrozumienia wielu osób, nie tylko wymienionych w tym pożegnaniu — nie byłoby może tej książki. A mój sen o Adampolu powiększyłby rejestr snów niespełnionych. Kraków 23 VI 1991 1*Г Ю * ANEKS Wykaz osadników Adampola Imię i nazwisko pierwsza wzmianka ostatnia wzmianka 1 (Maciej) Kazimierz Probola Józef Kowalski (Kowal) Ignacy Kowaliński Stepan (Stefan, Szczepan) Kalinowski Grzegorz Szatkowski Jan Ślązak Iwan Lewczenko Kirilo Aleksander (z Mińska) Franciszek Serafimowicz Wojciech Bielak Jakub Kędzierski Klemens (Antoni) Urzędowski Mateusz Majewski Antoni Muller (Miller) Jan Klimowicz Jan Gutowski Wojciech Urbański Józef Myśliwiec Iwan Prosenko Gaspar Szczepański Marcin (z Szubatlaw) Gaspar Kulawski (Szczepański?) Chmielewski (budowniczy domu administracji Jan Sadowski Jan Bieńkowski 24 luty 1842 wydalony w marcu 1850 jw. opuścił wieś w czerwcu 1851 jw. 1879 jw. 1845 17 kwietnia 1842 1883 jw. wyjechał między sierpniem a listopa- dem 1843 jw. zagryziony przez wilki w styczniu 1849 jw. wyjechał przed sierpniem 1842 sierpień 1842 1845 ponownie jego nazwisko pojawiło się w 1862 r. jw. wyjechał w 1851 jw. 1862 jw. uciekł w grudniu 1843 JW. listopad 1843 październik 1843 usunięty w kwietniu 1845 listopad 1843 - jw. 1848 jw. J uciekł w kwietniu 1846 jw. 1851 jw. 1845 luty 1844 - kwiecień 1844 - 1844 1845 marzec 1845 pozbawiony gościny w grudniu 1845 jw. 1854 jw. czerwiec 1845 221 Tomasz Borysewicz kwiecień 1845 - Wincenty Nowak czerwiec 1845 uciekł w 1848 Michał Marczak jw. uciekł w 1848 ponownie przyjęty przy końcu 1850 usunięty w okresie 1855—57 Wojciech Pietras (Pietraszewski) jw. 1862 Iwan Stojan jw. kwiecień 1848 Stanisław Perczyński jw. w 1848 jest służącym w Agencji w Stambule Józef Zieliński jw. kwiecień 1848 Szymon Złotucha jw. grudzień 1845 Michał Kowalski jw. grudzień 1845 Józef Żukowski kwiecień 1845 wyjechał w kwietniu 1850 Paweł Paczyński październik 1845 ponownie przyjęty w kwietniu 1852 uciekł w lipcu 1851 (1858) Mikołaj Wasilewicz grudzień 1845 - Iwan Iwanowicz (Prosenko?) jw. 1850 Jasieński (pastuch) jw. - Jan Radomski 1846 (żeni się w Adam- polu) - Dominik (zwany „Czerkiesem") 1846 (żeni się w Adam- polu) - Józef Michałowski (Dąbrowski?) wykupiony przez Lenoira na Kauka- zie kwiecień 1846 czerwiec 1846 Józef Dąbrowski (przybyły z Kauka- zu wraz z Lenoirem) maj 1846 wyjechał ponownie na Kaukaz wrócił z Kaukazu w 1847 w kwietniu 1853 wypędzony w sierpniu 1853 Zwinier (Niemiec z Poznańskiego) czerwiec 1846 - Stanisław Bukowski przybył około 1847 1860 ks. Filip Paszalić 1847 1857 Kajetan Terlecki kwiecień 1848 - Feliks Aleksandrowicz jw. - Piotr Butkiewicz jw. - Julian Korsak jw. - Kotrasiński (Katarasiński) listopad 1858 - zapowiedź wydalenia z osady Antoni Przyałgowski sierpień 1849 wyprowadził się do Stambułu przed rokiem 1852 Stanisław Janicki grudzień 1849 - 222 Antoni Wieruski przybył w 1849 lub na przeszedł do służby w armii tureckiej początku 1850 we wrześniu 1853 Mikołaj Wasyl grudzień 1849 - Franciszek Michałowski 1850 zmarł 7 lutego 1851 Eugeniusz Mazaraki czerwiec 1850 wyjechał przed 1 lipca 1851 Jan Sochaczewski jw. jw. Karol Zarzycki 1850 zmarł w sierpniu 1850 Dunajewscy (bracia?) jw. - Włodzimierz Kozłowski jw. Tetmajer jw. - Marynowski jw. - Władysław Jeleński (Horwatt) jw. zmarł 14 lipca 1851 Stanisław Drozdowski jw. zmarł w 1885 Grzegorz Osadkowski sierpień 1850 18 września 1850 prosi o umieszczenie w szpitalu Feliks Bąkowski jw. wyjechał w kwietniu 1851 Feliks Orłowski jw. - Jan Groe (Groja) wrzesień 1850 1887 Wilhelm (Adolf) Poltz (Warszawiak) 1850 1859 Franciszek Smoliński jw. 1889 Wodzyński jw. wyjechał w kwietniu 1851 Kaniewski październik 1850 - Julian Wagner listopad 1850 wyjechał w drugiej połowie 1831 Jan Malewski styczeń 1851 wyjechał w kwietniu 1851 Antoni Skrybek (Skrytek) jw. wyjechał w 1851 Hoszowski luty 1851 wyjechał w czerwcu 1851 Antoni Żubrowski marzec 1851 wyjechał do USA w lipcu 1851 Jan Kłopotowski w marcu 1851 sprzedał chatę i dwa kawałki ziemi Iwo Rako (Roko) Bułgar po kilku latach pracy Jako wyrobnik" otrzymał ziemię w czerwcu 1851 Jan Brzeziński 1851 opuścił wieś przed grudniem 1851 Maciej Masło (Matias Maszlo) ożenił się 1 lipca 1851 usunięty w 1855 Abramowicz wyjechał przed 1 lipca 1851 Paweł Szymański wyjechał przed grudniem 1851 Jan Korytko grudzień 1851 styczeń 1852 Wojciech Kuźniewski (pastuch) pozbawiony pracy w grudniu 1852 Piotr Denis styczeń 1852 wyjechał w lipcu 1953 w maju 1857 jest znów grudzień 1866 Adam Królikowski jw. wyjechał w lipcu 1853 Józef Kłopotowski jw. - 223 Ignacy Kłopotowski w. - Piotr Gierotti w. - Włodzimierz Padlewski (kupi! dom po Jeleńskim) w. kwiecień 1853 Czyżewski (z żoną) w. listopad 1852 Albert Podhorecki cwiecień 1852 - Mateusz Biskupski koniec 1852 zmarł w 1896 Sortelewski styczeń 1853 - Henryk Kurkiewicz cupił dom w 1953 - Suchodolscy (bracia?) 1854 - Jan Biernacki w. 1872 Justyn Kozłowski w. zmarł w 1860 Władysław Pągowski w. zmarł w 1872 Wojciech Ostrowski 1855 1885 Jan Dochoda w. zmarł w 1906 Gotfryd Gołka w. w 1857 r. mieszkał w Derbinie Jan Cuchowski w. - Aleksander Olszewski 1856 1857 Stanisław Rynkowski w. jw. Michał Piasecki w. jw. Mikołaj Szmigiel w. 1889 Franciszek Gewnik w. 1857 Ignacy Adaszyński w. jw. Józef Bujak w. jw. Franciszek Gabrielski w. jw. Franciszek Gierek w. jw. Józef Migurski w. usunięty w maju 1850 Władysław Migurski w. 1857 Stanisław Pieńkowski w. - Pawlicki w. - Teodor Wilkoszewski w. zmarł w 1894 Jan Dargiewicz w. 1879 Wojciech Piwowarski w. 1860 Paweł Piwowarczuk w. 1858 Piotr Przemiński w. 1857 ks. Michał Ławrynowicz w. 1860 Roger Grzesiak w. 1857 Tomasz Orłowski w. jw. Pilecki w. jw. Mateusz Raczyński w. jw. Antoni Sokołowski w. jw. Paweł Sunbrzański w. jw. 224 Ignacy Winicki jw. jw. Adam Wierzbicki jw. jw. Grzegorz Żyliński jw. jw. Augustyn Martusewicz (Martuszewski) jw. jw. Joachim Piotrowicz 1857 - Józef Sawicki jw. 1858 Aleksander Wiszniewski jw. - Ignacy Kępka jw. zmarł w 1923 Piotr Olszewski jw. - Stanisław Kropiwnicki jw. 1879 Paweł Worobiew jw. - Jerzy Olkiury jw. -" Karol Zdaniuk jw. 1885 Julian Podolecki jw. wydalony w 1858 Ludwik Sienkiewicz (Szymkiewicz) 1858 (przybył z Derbiny) 1894 Mikołaj Wróbel 1858 - Szymon Andruszkiewicz jw. - Paweł Brzeziński 1859 zmarł 1879 Jan Krzemiński jw. zmarł 1880 (?) Antoni Bożyk jw. (z Derbiny) - Franciszek Tomczyk jw. (z Derbiny) w 1894 skazany na 15 lat więzienia Karol Moczarski jw. (z Derbiny) 1869 Feliks Różycki jw. (z Derbiny) 1878 Hipolit Radziewicz jw. (z Derbiny) 1861 Tomasz Mioduszewski jw. (z Derbiny) 1886 Ildefons Kossiłowski (kupił pole) jw. (z Derbiny) wkrótce wyjechał do Paryża Wincenty Radzisz (Radys) jw. (z Derbiny) 1860 Franciszek Trepizor jw. (z Derbiny) 1885 Antoni Węcławek (Wacławik) jw. (z Derbiny) 1885 Andrzej Sowiński jw. (z Derbiny) 1886 Stanisław Gierzyński jw. (z Derbiny) 1861 Józef Lasocki jw. (z Derbiny) 1879 Wojciech Dłużniewski jw. (z Derbiny) 1894 Stanisław Szuta (Suczewski, Szuczyński) jw. (z Derbiny) zmarł w 1891 Kazimierz Walentowicz jw. (z Derbiny) 1889 Kazimierz Lengis jw. (z Derbiny) 1869 Wojciech Remiszewski 1859 lub 1860 (z Derbiny) 1890 (pochowany w Adampolu) Ludwik Kucharski jw. (z Derbiny) 1869 225 1 2 Mikołaj Lewkowski Kromiński Trój nar Andrzej Wojnowski Teofil Krzemiński Leon Zajkowski Andrzej Krzysiak Konstanty Wierzbicki Szymon Pawłowski Feliks Sosinowski Józef Wąsik Jan (Jakub) Stokowski Antoni Nowak Jan Czapliński Podhajski Tomasz Karczewski Florian Bijanda b Jerzy Czuchińskib Michał Matuszkiewicz ks. Aleksander Jakóbowicz Juliusz Jan Mateusz Kumajtis" Mateusz Szwacki Jan Marks" Leon Karczewski" (Tomasz?) Mikołaj Żebrowski Konstanty Żurowskib Antoni Węclawski F. Smugas Smugajło T. Radczycki c P. Przyżewski0 Józef Miniakowski Wincenty Targoński Jan Kieslawc Karol Zanimskic Tadeusz (Mateusz) Pikulski Świętochłowski Jan Kitler (Czerkies) Stefan Kłoń Sebastian Tylkin Franciszek Kuczkowski (Kostkowski, Gużkowski) jw. 1860 jw. 1860 jw. jw. (z Derbiny) jw. jw. jw. jw. (z Derbiny) jw. (z Derbiny) jw. (z Derbiny) jw. (z Derbiny) jw. 1861 1862 1866 jw. jw. jw. jw. jw. jw. jw. jw. jw. jw. jw. jw. 1869 jw. jw. (z Derbiny) jw. jw. jw. 1872 (z Derbiny) jw. jw. jw. (z Derbiny) jw. jw. 1869 1906 1885 1894 (pochowany w Adampolu) 1861 1879 1884 1906 1885 1879 1879 1872 1894 (pochowany w Adampolu) 1912 (pochowany w Adampolu) 1885 1878 1894 (pochowany w Adampolu) 1899 (pochowany w Adampolu) 1884 1879 226 Wojciech Młodzianowski jw. - Zdanowicz (Karol Zdaniuk?) jw. 1873 Jerzy Skopiewicz 1873 1879 Józef Paszkiewicz jw. zmarł w 1879 Mikołaj Marjański jw. 1912 Jan Dymowski jw. 1912 Rogójski 1876 Biegański jw. zmarł w 1881 Piątkowski 1878 1885 Halicki jw. - Jan Ogilba jw. opuścił wieś w 1879 Marian Borowski jw. jw. Bolesław Drotkiewicz jw. » jw. Julian Niemojewski jw. jw. Leopold Przełomski jw. - Loran Czayka 1879 - Walenty Przeszowski jw. - Teofil Brzostek jw. 1906 Andrzej Rudek jw. - Jerzy Stokowski jw. - Lucjan Zajkowski jw. - Mikołaj Sikorski jw. - Wincenty Ryży 1881 zmarł w 1927 Jakubowski jw. - Fabian Misztal jw. 1906 Andrzej Rutkowski jw. - Jan Nowicki jw. 1899 (pochowany w Adampolu) dr Michał Kozłowski jw. - Ludwik Waczyński 1885 - Piotr Grubski jw. 1894 Antoni Rogożyński (Rogoziński) jw. - Franciszek Szpadelski jw. - Oskar Schaeller 1886 - Mikołaj Gaziewicz jw. 1899 (pochowany w Adampolu) Andrzej Ochocki 1887 1894 (pochowany w Adampolu) Karol Giller 1894 1899 Stanisław Dzwonkowski jw. - Paweł Ziółkowski 1902 (pochowany w Adampolu) a) wiadomość ze wspomnień M. Budzyńskiego, brak tych nazwisk w korespondencji Agencji Wschodniej. b) nazwiska zhstyczłonkówAdampolskicj Gminy ZjednoczeniaEmigracji Polskiej. Nie wiadomo,, czy mieszkali oni w Adampolu. W wykazie pominąłem tych członków Gminy, którzy we wsi na pewno nie mieszkali (m.in. synów M. Czaykowskiego). c) z dokumentów znajdujących się w Archiwum Lazarystów w Stambule wynotował ks. J.R. Filonowicz. 227 Administratorzy Adampola 1. Wincenty Rawski 2. Emanuel Drohojowski 3. ks. Sadowski 4. Józef Żukowski 5. Juliusz Michałowski 6. Antoni Wieruski (od kwietnia 1852 do stycznia 7. Klemens Przewłocki 8. Dominik Lewgot 9. Justyn Kozłowski 10. Jan Biernacki marzec 1842 - czerwiec 1842 lipiec 1842 - sierpień 1842 sierpień 1842 - listopad 1843 kwiecień 1845 - lipiec 1849 lipiec 1849 - czerwiec 1850 lipiec 1850 - wrzesień 1853 1853 także dyrektor) październik 1853 listopad 1853-marzec 1854 kwiecień 1854 - sierpień 1857 październik 1857 -185? Dyrektorzy Adampola 1. Michał Czaykowski 2. Władysław Kościelski 3. Antoni Wieruski 4. Stanisław Drozdowski 5. Władysław Jordan 6. Stanisław Drozdowski marzec 1842 - grudzień 1850 styczeń 1851 - kwiecień 1852 kwiecień 1852 - styczeń 1853 luty 1853-styczeń 1859 marzec 1859-luty 1867 marzec 1867-1885 Pełnomocnicy JK Mości 1. Feliks Gnatowski 2. Gazay (konsul generalny Francji w Konstantynopolu 3. Leon Ostroróg 4. Witold Jodko-Narkiewicz 5. Roman Wegnerowicz 6. Tadeusz Zażuliński listopad 1886-1888? ? -1893 1898 - 191? 1920 - 1921 1934 - 1938 1938 -? 228 List ambasadora francuskiego w Turcji Francoisa Bourąueneya do Ministra Spraw Zagranicznych Francji (Kopia listu w zbiorach Biblioteki Czartoryskich, sygn. 5421 s. 101-104) Terapia, 17 lipca 1847 Panie Ministrze, Mam zaszczyt przesłać Panu kopię raportu Pana Czayki w sprawie polskiej kolonii Adam-kioi założonej nad Bosforem pod auspicjami Księcia Czartoryskiego i zakonu lazarystów z Konstantynopola. Raport ten zawiera sądy, których słuszność uznaję i polecam je pańskiej łaskawej uwadze. Miałem już honor wspominać W[aszej] E[kselencji] o kolonii polskiej i pragnąłbym, korzystając z okazji, poinformować o dalszych losach tego przedsięwzięcia oraz korzyściach, jakie już przyniosło i jakie, na znacznie większą skalę, może przynieść w przyszłość, o ile będziemy je wspierać. Nie wchodząc w szczegóły powstania kolonii, które zresztą przedstawia z największą dokładnością raport pana Czayki ograniczę się jedynie do zwrócenia uwagi WE na korzyści, które płyną ze skutecznej protekcji tego przedsięwzięcia. Jedynym celem kolonii jest danie azylu błąkającym się po Imperium Otomańskim wygnańcom z Polski i zapewnienie tym chrześcijanom bezpieczeństwa wśród społeczeństwa muzułmańskiego. Sympatia dla tego nieszczęśliwego narodu wystarczyłaby aby zapewnić opiekę kolonii. Inne powody —miłosierdzie, religia — mogą skłonić rząd Króla do przyznania skutecznej pomocy temu przedsięwzięciu. Ze sprawami religijnymi wiążą się korzyści polityczne, których znaczenia nie chciałbym wyolbrzymiać, a które są bardzo realne i byłoby karygodne ich nie dostrzegać. Narody słowiańskie europejskiej części Imperium Otomańskiego od jakiegoś czasu wydają się wchodzić na drogę korzystną zarówno dla nich jak i dla Imperium. Wydają się rozumieć, że korzystniejsze dla nich jest wydostanie się spod wpływów obcych i bliższe związanie się z Imperium, którego są poddanymi. Ze swojej strony również Porta zrozumiała jakie korzyści może ciągnąć z tych dobrych nastrojów swoich słowiańskich poddanych [...]. To wzajemne zainteresowanie i ogólne zrozumienie zacieśniło więzy między narodami słowiańskimi a Imperium Otomańskim, wywołało w Porcie pewien rodzaj sympatii do wszystkiego 229 co słowiańskie. Polacy mają w tym swój udział. Opieka, jaką rząd turecki przyznał kolonii, stanowczość jaką prezentuje wobec złej woli posłów Rosji i Austrii są tego dowodem. Zainteresowanie jakie okazaliśmy założeniu kolonii, moralna podpora jakiej jej użyczyliśmy były dobrą polityką. Rząd turecki potraktował to jako przejaw życzliwości i przychylności wobec siebie, ponieważ właśnie z Polakami związał koncepcję działających na jego korzyść narodowości słowiańskich. Ale teraz nie wystarczy tylko wparcie moralne. Rząd Francuski mógłby udzielić kolonii skutecznej pomocy nie zwiększając zbytnio wydatków. Przyniosłaby ona korzyści, pozwoliłaby kolonii umocnić się i przyspieszyć jej rozwój. Czy nie byłoby możliwe, Panie Ministrze, rozciągnięcie nad uciekinierami polskimi pomocy takiej jaka z pewnością byłaby im udzielona gdyby schronili się we Francji? Tymczasem nie będąc ani kłopotem, ani nieopłacalnym ciężarem dla Francji, mogą przyczynić się, pewnego dnia, do powodzenia polityki, którą powinniśmy rozgrywać w Turcji. Na tym terenie przejmiemy wpływy, wpływy które przynosi polityka bezstronna prowadzona w interesie Turcji, oczywiście. Miłosierdzie zakonu lazarystów, dobra wola Rządu Tureckiego wspomagają do tej pory szlachetne wysiłki i koszta, jakie nałożył na siebie Książę Czartoryski dla stworzenia kolonii. Czy ze swej strony Francja nie powinna okazywać pomoc bardziej namacalną niż tylko wsparcie moralne? Pomyślny rozwój kolonii może zmniejszyć wydatki, jakie łoży Rząd Francuski na Polaków, którzy będąc bez środków do życia zwracają się o pomoc i azyl. Będzie im znacznie wygodniej zamiast we Francji schronić się w Turcji, gdzie znajdą zalążek swojej nowej ojczyzny. Mam nadzieję panie Ministrze, że wielostronne relacje, które przedstawiłem, a także lektura raportu pana Czayki przemówią na korzyść kolonii i Rząd Francuski uzna, że pomoc jej przydzielona nie jest jedynie aktem miłosierdzia lecz dobrą i zdrową polityką. Z wyrazami szacunku Bourąueney Uzupełnienie rozdziału „Kęs Ojczyzny" Nie z „zapewne też i swojej" woli (s. 122) spoczęła Śniadecka na adampolskiej ziemi. „W przygodnych rozmowach często powtarzała Ludwika Śniadecka, że życzyłaby sobie być pochowaną na europejskim brzegu Bosforu — wspominał August Kwaśnicki w „Świecie" w 1906 r. — było to tylko życzenie a nie ostatnia wola; więc Czaykowski poczuwał się do moralnego prawa życzenia tego nie wykonać i złożył zwłoki na azjatyckiej stronie, na gruntach kolonii polskiej Adampola". We wspomnieniach tych znajduje się także opis pogrzebu Śniadeckiej, który odbył się 24 lutego 1866. "Wczesnym rankiem wyruszyliśmy z Dżehangiru na wybrzeże Bosforu. Do przygotowanej łodzi wstawiliśmy trumnę i przeprawiliśmy się na stronę anatolską. Tu wsiedliśmy na konie i ruszyliśmy za wozem na którym znajdowały się zwłoki. Ze względu na wyboistą drogę wóz posuwał się powolnie i dopiero po sześciogodzinnej podróży dotarliśmy do miejsca przeznaczenia. Prócz Czaykowskiego i jego synów Adama i Władysława w orszaku żałobnym znajdowali się: artysta malarz Stanisław Chlebowski, rotmistrz Ryszard Berwiński i kilku jeszcze oficerów i podoficerów". Zdaniem Kwaśnickiego Czaykowski na wieczny spoczynek Ludwiki wybrał właśnie to miejsce, gdyż "miał on na oku, obok pobudek narodowych, jej wielkie zamiłowanie do pięknych i rozległych widoków przyrody. [...] Kto dał pomysł do kształtu pomnika dziś już nie pamiętam; mógł to być albo znany zaszczytnie artysta Stan. Chlebowski, albo nie pozbawiony artystycznego poczucia Piotr Suchodolski [...]". Uzupełnienie rozdziału „Goście Adampola" Przede wszystkim podróżujący po Turcji Polacy odwiedzali chętnie Adampol. Bawiący w tym kraju Zygmunt Skórzewski wybrał się do wsi w czerwcu 1855 r. „Spędziliśmy jeden dzień w tej wiosce polskiej wśród rodzinnej mowy i rodzinnych obyczai. W dworku, w którym zarządca mieszka, jest wszystko po starodawnemu, jak za czasów Jana Kochanowskiego, jest i stół dębowy, i ława, i wizerunek Chrystusa, i broń zawieszona, a przy wieczerzy był bigos i zrazy". 231 ŹRÓDŁA I LITERATURA I. ŹRÓDŁA ARCHIWALNE Biblioteka Czartoryskich w Krakowie — sygnatury wolumenów: 5995-5403, 5409-5430, 5433, 5435-5436, 5471, 5486-5497, 5595-5612, 5646, 5664-5665, 5667-5668, 5676-5679, 5691-5694, 5713-5751, 5723, 5743, Ew 1185-1196, Ew 1228, Ew 1508, Ew 1583 oraz teki A.J. Czartoryski — papiery polityczne A.J. Czartoryski — memoriały i noty. Biblioteka PAN w Kórniku — sygn: 2413, 2421, 2439, 2461-2466, 2468-2470. Archiwum Akt Nowych w Warszawie — zespoły: MSZ — Konsulat Generalny RP w Stambule, MSZ — Ambasada RP w Ankarze, Stowarzyszenie „Dom Polski" w Stambule. Archiwum Księży Salezjanów w Krakowie: Dokumenty i materiały po ks. Janie Włodowskim. Biblioteka Ossolineum we Wrocławiu: sygn. 5902. Biblioteka PAN w Krakowie:sygn. 1900 T.I, II. Biblioteka Polska w Paryżu: sygn. 538, 545 oraz zbiory dotyczące Zjednoczenia Emigracji Polskiej. Muzeum Adama Mickiewicza w Paryżu: sygn. 878. Archives de Ministere des Affaire Etranges w Paryżu: Cor. Pol. Turąuie 285, 291, 299, 304, Cor. Cons. Constantinople 92. Biblioteka Jagiellońska w Krakowie: sygn. 9221, 9196. Haus-, Hof-, und Staatsarchiv: PA 1/726 generalia. Archiwum Kościoła św. Ducha w Stambule: księgi metrykalne. 232 Zbiory Edvina Ryżego z Ankary, Zofii Ryży z Adampola, Antoniego Dochody ze Stambułu i innych. II. WYBRANE ŹRÓDŁA PUBLIKOWANE CZARTORYSKI W.: Pamiętnik 1880-1864. Warszawa 1960.- CZAJKOWSKI M.: Moje wspomnienia o wojnie 1854 roku. Warszawa 1962. [CZAYKOWSKI M.]: Z pism generała Michała Czajkowskiego (Sadyk-Paszy) do swego wiernego towarzysza broni p. Ignacego Glińskiego we Lwowie. Dodatek do „Słowa". Lwów 1873. • [CZAYKOWSKI M.]: Zapiski Michała Czaykowskago (Mehmed-Sadyk paszi) „Russkaja Starina" 1900, nr Х-ХІІ. CZERMIŃSKI M. ks. TJ: Na lewantyńskich i szwedzkich wybojach. Kraków 1907 s. 70-99. [FLAUBERT G.]: Correspondence Flaubert (Janvier 1830 — Avril 1851)Paris 1973 s. 721-722. [FLAUBERT GJ: Voyages. Paris 1948 s. 346-347. GAWROŃSKI J.: Dyplomatyczne manewry. Warszawa 1965. GAWROŃSKI F. R.: Działalność emigracji z r. 1831 na terenie Turcyi. „Przewodnik naukowy i literacki". Lwów 1908 z. VIII-XII. GAWROŃSKI F. R.: Materiały do historii polskiej XIX w. Działalność emigracji z r. 1831 na terenie Turcji do pokoju paryskiego. Kraków 1911. GRABOWIECKI J.: Moje wspomnienia z emigracji. Warszawa 1970. JABŁOŃSKI Z.t: Gabinet figur radiowych. Berlin 1985 s. 151-154. HARBUT J. S.: Po prochy gen. Bema. Warszawa 1929. JABŁONOWSKI W.: Pamiętniki z lat 1851-1898. Ossolineum 1967. [JATOWT M.] GORDON J.: Podróż do Nowego Orleanu. Lipsk 1867. MACHALSKI Т.: Со widziałem i przeżyłem. Londyn 1980. MICHAŁOWSKI A.: Trzyletni pobyt na Wschodzie. Londyn 1857. MIŁKOWSKI Z.: Od kolebki przez życie.. Kraków 1936-1937. MIŁKOWSKI Z.: Udział Polaków w wojnie wschodniej (1853-1856). Paryż 1858. NOWAKÓWAKI Т.: Reporter Papieża. Londyn 1980 s. 139-140 Saint Vincent d' Asie Colonie Catoliąue f six lieues de Constantinople. Paris Aout 1842. SIDOR K.: Wzgórze Watykanu sa. Warszawa 1981. SKŁADKOWSKI-SŁAWOJ F.: Nie ostatnie słowo oskarżonego. Londyn 1964 SOKOLNICKI M.: Dziennik ankarski 1939-1943. Londyn 1965. 233 SOKULSKI Р.: Wkrajui nad Bosforem (1830-1881). Wrocław 1951 TROŚCIANKO W.: Nike i skarabeusz. Londyn 1965 s. 99-108. [ZAMOYSKI Wł.]: Jenerał Zamoyski, T. V 1803-1863. Poznań 1922. [ZAMOYSKI Wł.]: Raport jenerała Zamoyskiego do księcia Czartoryskiego z czynności dopełnionych na Wschodzie od czasu rozwiązania Dywizji Polskiej. Paryż 1857. III. PUBLIKOWANE OPRACOWANIA I WAŻNIEJSZE ARTYKUŁY ADELSEN Ch. E.: The Poles in Turkey. A Little Known History. „Istanbul Sheraton Magazin" 1984, issue 12 s.7-12. ANTONOWICZ-BAUER L.: Polonezkóyu. Istanbul 1990. BAYAZOGLU Umit: Yurt Icindeki Yurt Disj. „$ehir Kent Kulturu Dergisi" Sayi 6, Austos 1987 s. 22-25. BORKOWSKI M.K.: Polacy w Turcji—Adampol. "Głos" 1886, nr 7, 9-13. DOPIERAŁA K.: Adampol — Polonezkoy. Z dziejów Polaków w Turcji. Poznań 1983. DROŻK.: Polska ves v Asii. Zvlastni otiskz „Kvetu". Wyd. II1906. IDZIAK W.: Przyczyny trwania i zaniku etnicznie polskiego charakteru Adampola (Turcja). „Zeszyty Naukowe WSI Koszalin. Prace Instytutu Nauk Społecznych 1988 nr 7 s. 204-225, Summ. ŁĄTKA J.S.: Adampol—polska wieś nad Bosforem. Kraków 1981. ŁĄTKA J. S.: Polacy nad Bosforem, [w]: Almanach Polonii Warszawa 1985 s. 270-277. ŁĄTKA J. S.: Polacy w Turcji. Lublin 1980. ŁĄTKA J. S.: Polonezkoy — specyfika historyczno-kulturowa polskiej wsi w Turcji. „Przegląd Polonijny" 1979, R. V z. 2. ŁĄTKA J. S.: Polonia nad Bosforem. „WTK" 1979, nr 3742. ŁĄTKA J. S.: Jeszcze raz w sprawie Adampola. "Przegląd Orien- talistyczny" 1986, nr ЗА (139-140) s.251-262. PIETRASZEK E.: Polonezkoy — polska społeczność w Turcji. „Etnografia Polska" 1974, T. 18 R. z.l SOEGTIG G.: Poloneskóy, eine Polnische Dorfgemeinschaft in Anatolien. „Kolner Zeitschrift fur Soziologie" 1951, nr 52 z.4 TAUBMAN M., WEINTRAUB K.: Adampol — en polsk by i Turkiet en monografi. Stockholms Uniwersitet Sozialentropogis- ka Instytutionen. Vartermin 1974 ZIÓŁKOWSKI Р.: Adampol (Polonezkoy) — Colonie Polonaise en Asie Mineure. Stamboul 1922. ZIÓŁKOWSKI Р.: Adampol (Polonezkoy). Osada polska w Azji Mniejszej — zapiski historyczne. Poznań 1929. ZIÓŁKOWSKI Р.: Kolonia polskich dragonów i kozaków w Turcji. 234 „Kurier Polski" [Milwaukee, USA]. 1926, 22-23 X, 20 XI, 8 XII oraz 1927, 7 I. ZIÓŁKOWSKI P.: Kucuk Asya'daki Polonya Kolonisi. „Sjehir Kent Kulturu Dergisi" Sayi 6, Austos 1987 s. 19-21. IV. OPRACOWANIA NIE OPUBLIKOWANE ALBERTALL H.: Die Unterstutzung fur den Kirchenbau in Adampol. Maszynopis w zbiorach Haus-, Hof-, und Staatsarchiv: PA 1/726 (Generalia Х40, Adampol). FILONOWICZ J. R. ks.: Adampol. Maszynopis w Archiwum Kościoła św. Ducha w Stambule. IDZIAK W.: Wspólnota językowa języka polskiego w Adampolu (Turcja). Analiza w kategoriach socjologii języka. Praca doktorska napisana pod kierunkiem doc. dr. hab. Marka Ziółkowskiego. Maszynopis w zbiorach Uniwersytetu im. A. Mickiewicz w Poznaniu. KUZAK Z. ks.: Wspomnienie o śp. ks. Janie Włodowskim. Maszynopis w Archiwum Księży Salezjanów w Krakowie. ROTTER-EGER A.: Adampol. Maszynopis w Bibliotece Czartoryskich w Krakowie, syg. EW 1194. WDZIĘKOŃSKI A.: Odczyt wygłoszony w dniu 19 IV 1944 w Stambule z okazji 100-lecia istnienia Adampola. Maszynopis w zbiorach Edwina Ryżego w Ankarze. WOJDAS A. ks.: Referat o Adampolu, polskie wsi w Turcji. Maszynopis w zbiorach Arcjiwum PAN. Materiały Jana Reych-mana III — 168. Teka 3; Emigracja polska w Turcji. ZIMNICKI Wł.: Adampol — szkic stosunków gospodarczych (maj 1926) Maszynopis w zbiorach Edwina Ryżego w Ankarze. Pełna bibliografia artykułów i pozycji zwartych zawierających pewne informacje o Adampolu liczy kilkaset pozycji. Zostanie opublikowana przy innej okazji. 235 INDEKS OSOBOWY (Nie obejmuje Aneksu i Bibliografii) Abdulkasem 89 Abdfflhamid II 117 Abdiilmedżid sułtan) 132 Adelsen Charles E. 188, 216 Ahmed pasza 33, Ahmed Fethi pasza 133 Ahmed Tefik bej 91 Albertall Heinrich 100, 124, 183 Aleksander II car 81 Aleksander z Mińska 91 Alleon Antoine 61 Ali pasza 82 Antoni ks. 44, 69 Angelo-Castrillon Henry 216 Aras Riistii 139, 142 Arsaya Mehmet 199 Ataman Hikmet 199 Atatiirk Kemal 128-139, 141, 164, 190-191, 193, 196, 207 Bayar Attila 199 Bayar Celal 199 Baran Pekin 199 Bas.aran Kamil 193, 202 Bąkowski Feliks 55, 69 Beck Józef 138-139, 142 Bem 35-36, 192 Beveau ks 58 Beyaz Zekarya 217 Biegański 162 Bielak Wojciech 50, 57, 86 Bieńkowski Jan 89, 92 Biernacki Jan 110 Biskup Józef (ojciec Mateusza Biskupskiego) 95 Biskupscy 118, 124 Biskupska Elżbieta 101 Biskupska Emine 169 Biskupska Józefina (Rozalka) 101 Biskupska Marta 100-101, 201 Biskupska Rozalia (z d. Haiek) 95 Biskupska Wanda 101, 218 Biskupski Bolesław 100-101, 169, 201- 203 Biskupski Franciszek 191, 200 Biskupski Józef 100-101, 183, 186, 196 Biskupski Ludwik prof. 101, 186, 219 Biskupski Ludwik (syn Mateusza) 99- 100, 117, 136 Biskupski (Biskup) Mateusz 95, 99, 107, 121, 200 Biskupski Zygmunt 100-101, 103, 196, 218 Błotnicki Hipolit 108 Borę Eugene ks 19, 67 Borkowski M.K. 112 Borysewicz Tomasz 89 Borzęcki Konstanty (Mustafa Dżelaleddin) 161 Borzysławski Karol 82 Bourbon Adam Czartoryski de 74 Bourbon у Orleans Dolores Victoria de 74 Bourbon Siciles Antoine M. J. A. A. 74 Bourąueney Francois de 65 Boytiizun Nihat 199 Bozkurt Salih 14 Bratkowski Jerzy Brożek Andrzej 95 Brzozowski Karol (Kara Awdży) 40 Budzyński Michał 18, 42, 46-47, 51, 56, 75, 180 Bystrzonowski Ludwik 20, 77, 122-123 Canbek M. Ali 199 Canning lord zob. Strafford de Redcliffe Cetiner Yilmaz 199 Ceyhun Demirtas, 11-12 Chodkiewicz Władysław 59 Chreptowiczowie 86 236 Cianciara Leon 199 Cichy Jan Krzysztof 205-206 Corynthio Marcel ks. 173, 177 Czapska Maria 20, Czartoryscy 91, 141-142, 146-147, 171 Czartoryska Anna 49, 58 Czartoryski Adam Jerzy 18-38,41,4547, 54-56, 58, 60-62, 64-66, 69-71, 77, 79-80, 85, 94, 122, 131, 192 Czartoryski Adam Ludwik 114, 134 Czartoryski Witold 120 Czartoryski Władysław 62-63, 71,73,83, 111, 113-114, 131, 165, 198 Czaykowski Michał (pasza Mehmed Sadyk) 11, 15, 19-38, 40, 42-50, 54-61, 64-67, 75-77, 78-80, 82, 85-86, 89-93, 107, 113, 115, 120-123, 131-132, 155, 169-170, 188, 192 Czaykowski Władysław (pasza Muzaffer)113, 171 „Czerkies" Dominik 56 Czermiński M. ks. 48, Czugunow Aleksander 11, 200 Daga Nazmi 199 Dargiewiczowie 106 Dąbrowski Józef 77, 132 Denis Piotr 92 Derdowski Hieronim 17 Deveria 189 Dobrzęeki Kazimierz J. 164-165 Dochodowie 118 Dochoda Adam 136 Dochoda Adolf 104, 203 Dochoda Aleksander 104 Dochoda Antoni 169,195,201,203, 206, 218-219 Dochoda Edward 103, 144, 193, 200, 202-203, 205, 218 Dochoda Bubi (Józef?) 143 Dochoda Iwona 193, 202, 218 Dochoda Ira 203 Dochoda Jakub 96 Dochoda Jan 96, 99, 102, 106, 116, 133, 195 Dochoda Jan s. Antoniego 194, 203 Dochoda Janusz 102, 144, 178, 183, 186, 195, 201-219 Dochoda Jerzy 104, 159, 200 Dochoda Józef 144, 191, 193 Dochoda Józef s. Adolfa 104 Dochoda Julian 201 Dochoda Karolina 200 Dochoda Ludwik 154, 195 Dochoda Ludwik s. Edwarda 203 Dochoda Maria 201 Dochoda Marian 102 Dochoda Miranda 203 Dochoda Rajmund 103-104, 208, 218 Dochoda Ryszard 201, 203 Dochoda Stella 193 Dominik Mikołaj 163 Dopierała Kazimierz 131, 216 Doumerąue ks. 59, 67 Drohojowski Emanuel 43-45, 49, 55, 57, 66, 170 Dróż Kareł 9, 10, 159, 163, 165-166, 184-185, 189, 195,216,219 Drozdowski Stanisław 62, 71, 79, 81-82, 97, 107-112, 115-116, 121, 171 Dunin arcbp 54 Dymowski Jan 117 Działyńska Celestyna 179 Ecevit Bulent 147 Elrom Efrain 222 Englert Władysław 52 Erel Sehabettin 199 Etienne ks. 22, 25-27, 30, 54, 67, 70, 85 Evren Kenan 193 Filonowicz Romuald J. ks. 171,173-174, 179, 192 Flaubert Gustave 120, 189 Falkenhagen-Zalewski Feliks 32, Franciszek Józef I cesarz 124-125, 134 Fuad pasza 133 Gawlina Feliks ks. bp 173 Gawroński Franciszek Rawita 29 Gajewska 162 Garibaldi Giuseppe 82 Gazay konsul 135 Gaziewić Niko 97 Gażewicz Marko 97 Gażewicz Wiktor 97, 195, 201 Gensoy z d. Kępka Kamila 191, 200 Glinno 162 237 Glavani Antoine 59 Glavani Rause 20, Gnatowski Feliks 112-113 Gniadek Wiktoria 211, 218 Godymirska Elwira 144 Godymirski Czesław 164 Goltz Colmar von der 10, 137, 190 Gołuchowski Agenor jn 135 Gordon Kazimierz 75, 77 Grabowiecki J. 77 Groe (Groja) Jan 61, 94 Gropplerowa Ludwika 171 Guevara Che 222 Gurney 32, Giiney Yilmaz 221-222 Gutowski Jan 50, 76, 90, 92 Haliccy 124 Halicz-Halicka 124 Handżery 78 Harbut Stanisław J. 7, 48, 126, 161, 164, 178 Haznedar Ziya 199 Hendyński 164 Hitler Adolf 13, 127 Hohendorfowie 77 Ibrahim pasza 18 Idziak Maria 166-167, 215 Idziak Wacław 166-167, 215-216 Iliński Aleksander (Ilay, pasza Skinder) 56 Inónu Ismet 138, 190 Ismail bej 89 Jagmin Józef 111 Jan XXIII 191 Jan Paweł II (Karol Wojtyła) 176, 191- 192, 194 Jan Salwator Habsburg zob. Orth Jan Janiszewska Paulina 155-156 Jeleński (Horwatt) Władysław 35, 93-94, 121 Jodko-Narkiewicz Witold 114 Jordan Eugeniusz 83, 113, 118 Jordan Władysław 48, 62-63, 71-72, 80, 110-111, 113 Jordan Zygmunt 80, 109 Kadirbeyoglu Gurbuz 199 Kalembka Sławomir 29 Kalinowski Stepan 90, 92 Kara Awdży zob. Brzozowski Karol Karademir adwokat 144 Kara Mustafa pasza 18 Karał Enver Ziya 216 Karauła Franciszek ks. 170 Kasapoglu Ismet 199 Katarzyna II 33 Każmierzewicz Kazimierz 39-40 Kędzierski Jakub 57, 87-88, 92-93 Kępkowie 180 Kępka Emma 106, 160, 219 Kępka Henryk 106, 160, 200, 218, 219 Kępka Ignacy 96,100,106,116,126,133, 136, 200 Kępka Ignacy s. Henryka 106 Kępka Maria 106 Kiefer Mikołaj ks. 163 Kitler Jan 116 Kitlerowie (synowie Jana) 117 Kiryluk Iwan 56 Kleczyński 111 Klon Szczepan 80 Klonowie 96, 106 Kobylański Tadeusz 140 Konstanty w. ks. 76 Kopa Tadeusz 172 Kossiłowski Ildefons 52, 107, 116 Kościelski Władysław 36, 55, 60-63, 68- 70, 79, 94, 121, 133 Kot (Włodowski) Jan ks. 172-174, 186 Kowal (Kowalski) Józef 87, 95 Kowaliński Ignacy 19, 57, 85, 88, 92 Kowalska Marcjanna 219 Kowalski Tadeusz 118, 166, Kowalski Therese Marie 73 Kozłowski Justyn 62, 108, 110 Kożecki Franciszek 198 Kraszewski Józef Ignacy 95 Krawczyk Tomasz 116-117 Księżopolscy 106 Księżopolski Mieczysław 136 Księżopolski Zygmunt 127 Kubiak Adrian ks. 115, 171 Kulczycki Franciszek 17 Kulawski Gaspar 90 Kurulp Zeki 165 238 Lachowicz Jan 144, 173 Lakay Kemal 199 Langiewicz Marian 82 Langman Jerzy ks. 173-174 Lardone Francisko 198-199 Laskaris Klaudi 119 Leleu ks. 21, 26, 30-31, 50, 54, 58, 65, 73 Lenoir zob. Zwierkowski Ludwik Lewak Adam 5, 12 Lewczenko Iwan 48, 57, 86, 92 Lewgot Dominik 62 Lewicki ks. bp 39 Lisikiewicz Bruno 82 Liszt Franciszek 78, 189 Longworth 77 Lorent ks. 45 Loti Pierre 189 Lyons lord 133 Ławrynowicz Michał ks. 52, 107-108, 171 Łątka Jerzy S. 13,218 Machalski Tadeusz 127 Magdonald (McDonald?) 59 Mahmud II sułtan 88-89 Mahmud Kurd zob. Perczyński Stanisław Majewski Tadeusz 92 Małachowski J. 86 Małachowski Stanisław 32, 58, Marczak Michał 50, 86-87, 92 Maro bp 78 Marovic Antuan ks. bp 169, 177 Marjański Mikołaj 133, 159 MatterH. 110 Mazaraki P. 69 May Karol 214 Mehmed Ali pasza 133 Mehmed Izid pasza 88 Michałek Stanisław 129 Michałowski Adam (pochowany w Adampolu) 123-124 Michałowski Adam (prezes Tow. Wzajemnej Pomocy Polaków) 124 Michałowski Franciszek 93 Michałowski Juliusz 46-47, 67, Mickiewicz Adam 109,121-122,126-127, 188, 192, 206-207 Midhad pasza 40 Migurski Józef 107-108 Mikołaj I car 27, 35, 37, 67, 77, 88-89 Miller (Muller) Antoni 50, 92 Miłkowśki Zygmunt (Teodor Tomasz Jeż) 80 Miłosz ks. 89 Minakowska Józefa 199 Minakowska Waleria 200 Minakowscy 106 Minakowski Adam 201 Minakowski Paweł 97 Misztal Fabian 133 Mozart Wolfgang Amadeusz 210 Muhammad Ali 18-19 Mustafa Reszid pasza 38, 51, 95, 133 Muzaffer pasza zob. Czaykowski Władysław Myśliwiec Józef 57, 88 Namyk pasza 24 Narutowicz Gabriel 164 Niedźwiecki Leonard 58, 64, 109 Niewiadomski 164 Nowak (Jeziorański) Jan 128 Nowak Wincenty 50, 88, 92 Nowak Zenon 205 Nowakowski Tadeusz 192 Nowiccy 106 Nowicka Sułtan 201-202 Nowicki Albin 177 Nowicki Aleksander (Oleś) 164 Nowicki Antoni 177 Nowicki Fyderyk (Fredi) 100, 169, 201- 203, 205, 218 Nowicki Jan 97, 116-117 Nowicki Józef 144 Nowicki Wojciech 49, 91 Ochoccy 106 Ochocki Andrzej 97 Ochocki Daniel 169, 201-202, 205 Ochocki Jerzy 201 Ochocki Tadeusz 193, 205 Oksza-Orzechowski Tadeusz 80, 82, 111 Oltulu Nazmi 199 Omer pasza (Michał Latas) 70 Orth Jan (arc. Jan Salwator Habsburg) 23" Ossowski Stanisław 125 Ostroróg Leon Walerian 114 Otar Ibrahim 73-74 Pac Ludwik Michał 206 Paczyński Ludwik 93 Paczyński Paweł 57, 93 Pajewski Janusz 29 Papen Franz von 127 Paszalić Filip ks. 59, 70, 170 Pągowski Władysław 108 Perowski gen. 89 Perczyński Stanisław (Mahmud Kurd) 89-90 Piekiełek Ewa 219 Pietras (Pietraszewski) Wojciech 57, 88, 92, 95, 107 Pietraszek Edward 247 Piłsudski Józef 128 Piotrowski Stanisław 153 Piramowicz Konrad ks 170 Podolecki Juliusz 108 Pontois amb. 25 Potocki Herman 32 Potocki Jerzy 138 Probola Adam Michał 92, Probola Kazimierz 18-19, 27, 49, 56-57, 85, 92, 146 Prosenko Iwan 50, 89 Przewłocki Klemens 62 Przyałgowski Andrzej 109-111 Przychodzki Jan 205 Puławski Aleksander 36 Radomski Jan 56 Radziwiłł Annę Marie 74 Rapacki Adam 193 Rawski Wincenty 28, 32, 42^3, 46, 76, Remiszewscy 96, 106 Reychman Jan 238 Riza Ali 164 Rogowski Piotr ks. 72, 171 Rogójski 162 Rolland Artur 208 Roncalli Giuseppe Angelo zob. Jan XXIII Rosenberg amb. 61 Rotelli L. ks. 171 Rotter-Eger August 83, 113, 116-118, 132-134 Rudolf Habsburg arc. 125, 215 Rozmowski 76 Różycki Samuel gen. 19 Rybczyński Jerzy 13 Ryży Agnieszka 203 Ryży Apolonia 200 Ryży Czesław 157, 186, 200 Ryży Edwin 105, 127, 149, 219 Ryży Emil 203 Ryży Eugenia 203 Ryży Eugeniusz 104-105, 198 Ryży Feliks 105, 127, 219 Ryży Krystyna 203 Ryży Lesław 105, 193, 200, 203, 219 Ryży Stanisław 100, 126, 157 Ryży Stanisław s. Emila 203 Ryży Wanda 203 Ryży Wincenty 97, 100, 104, 135, 157, 200 Ryży Wincenty (Wincio) 203 Ryży Zofia 104, 125, 158, 186, 201, 218-219 Sadioglu Vuslat 199 Sadowski ks. 41, 45, 55, Sadowski Jan 88 Sadyk pasza zob.Czaykowski Michał Sadykowa zob. Śniadecka Ludwika Sanguszko 54 Sanli Yilmaz 199 Sapieha 54 Sapiehowa 180 Serafimowicz (Marcin?) Franciszek 57, 85 Serdengecti Giindiiz 11 Senay Erdogan 199 Siara Aleksy ks. 172 Sidor Kazimierz 147, 192 Sienkiewicz Ludwik 184 Sienkiewicz Karol 21 Sima Jerzy ks. 173, 195 Simavi Erol 199, 203 Simavi Haldun 199 Simavi Sedat 203 Simavi z d. Ryży Weronika 203 Sinagil Sinan 199 Skaradziński Bohdan 137 Sławoj-Składkowski Felicjan 143 240 Słowacki Juliusz 192 Smets Franz 209 Smoliński Franciszek 94 Smugłas-Smugajło Franciszek 81-82 Sobieski Jan III 147 Sobieszczański Karol 123 Sobolewski 59 Soeglig Gerta 11,13, 148, 157, 216, 219 Sokolnicki Michał 139-141 Sokulski Framciszek 42, Somer Haluk 199 Stojan Iwan 89 Stokowski Jakub 133 Storks gen. 133 Stiirmer Bartolomaus von 78 Stratford de Redcliffe (lord Canning) 77. 133 Stuart Dudley lord 77 Suchaczewski (Sochaczeski) Jan 55, 69 Sukni Kaya 138 Sunay Cevdet 193 Szembek Jan 140-142 Szatkowski Grzegorz 57, 88, 92-93 Szuta (Szuciński) Stanisław 95 Szwarc-Bronikowski Stanisław 196 Ślązak Jan 92 Śliwiński N. 172 Śniadecka Ludwika 20-21, 92, 107, 121- 123, 205 Śniadecki Jan 123 Śniadecki Jędrzej 123 Światopełek-Mirski Tomasz T. 38 Świdzdński Michał 75 Taubman Maria 216, 219 Targońscy 96, 106 Tek Ferid 138-142 Telzlaff Jan 205 Titow Władimir 78 Tuncer Yilmaz 199 Uciincii Tayan 199 Urbański Wojciech 48, 50, 87, 92 Urzędowski Klemens 92 Ustinow 78, Waszczenko 89 Wegnerowicz Roman 114, 172 Weintraub Krystyna 216, 219 Wereszczyński Aleksander 20-21, 31, 64, 87 Wernyhora 75 Wielogłowski Bolesław 45 Wieruski Antoni 47, 52, 59-62, 79, 93-95 Wilkoszewscy 99, 118 Wilkoszewska Anna 169, 201 Wilkoszewska Eulalia 200 Wilkoszewska Janina 203 Wilkoszewska Maria 192, 200 Wilkoszewska Nina 106 Wilkoszewski Adolf 200 Wilkoszewski Antoni 201-202 Wilkoszewski Bolesław 143-144 Wilkoszewski Czesław 200 Wilkoszewski Filip 106, 200 Wilkoszewski Franciszek 105-106, 159, 191,213 Wilkoszewski Juliusz 203 Wilkoszewski Modest 106, 201-202 Wilkoszewski Roman 169, 201 Wilkoszewski Ryszard 105, 184, 186 Wilkoszewski Stefan 137, 201 Wilkoszewski Teodor 96, 105, 111-112, 200 Wirtemberska Anna 58 Wojdas Antoni ks. 114,139-140,143,172 Woroncow 90 Wysocki Józef 37, Wyszyński Stefan ks. kard. 176 Yazman Aslan Tufan 10 Yenipazar Vehbi 14 Yolac Malik 199 Zajkowski Leon 133 Zaleski Józef 75 Zamecnik Wincenty 9 Zamoyska Jadwiga 179 Zamoyski Elizabeth Blanche 73 Zamoyski Stefan 119, 174 Zamoyski Władysław 11, 32-33, 37-38, 48, 51, 54, 58-59, 64, 66, 77, 80, 95-96, 107-109, 111, 120, 132-133, 165, 170, 179, 188-189, 192 Zarbun Erdinc 199 Zaremba Tomasz ks. 172, 182 Zaręba Janusz 219 241 Zarzycki Karol 93 Zażuliński Tadeusz 114, 119, 142 Zborowska H. 172 Zbyszewski Wacław A. 13 Zengin Ziya 199 Zieliński Józef 90-91 Zimnicki Władysław 152, 156, 164, 213 Ziółkowska Aniela 191 Ziółkowska Klara 169, 177 Ziółkowska Sabina 201 Ziółkowski Aleksander 201 Ziółkowski Konrad 142, 200 Ziółkowski Paweł 51,65, 70,80,100,114, 129, 133, 136, 142, 162-163, 170 Ziółkowski Paweł (Polek) 201 Złotucha Szymon 91 Zwierkowski (Lenoir.) Ludwik 76, 121 Żukowski Józef 42, 46, 50, 67, 73 Spis ilustracji w tekście 1. Wykorzystanie legendy Adampola (Polonezkóy) do celów handlowych. Opakowanie masła produkowanego w Stambule w latach sześdziesiątych XX w. (ze zbiorów Jerzego S. Łątki) — s. 4 2. Mapa okolic Stambułu z końca XIX wieku. Wg: Jan Reychman, Podróżnicy polscy na Bliskim Wschodzie w XIX w., Warszawa 1972. — s. 8 3. Michał Czaykowski — rysunek E. Boratyńskiego z 1841 roku (ze zbiorów Biblioteki Jagiellońskiej) — s. 16 4. „Szkic sytuacyjny środka Adampola" z końca XIX wieku (ze zbiorów Biblioteki Czartoryskich) — s. 130 5. Szkic położenia Adampola z lat czterdziestych XIX wieku (ze zbiorów Biblioteki Czartoryskich) — s. 220 242 Ф- 1-2. Polonezkóy znaczy polska wieś (1971) k.^. КАСШ WIZYTÓWK; Klub Przyjąć historycznych a założycieli Ki u dawnego Krab zeszyty „Turcj w latach 1944 - poezji Yunusa „Stambuł był n „Lehistan'dan ( Działalność 1 Od 1990 przyzr o Turcji. Pierw rahamowicz, ai raszewskiego „I mgr inż. Jan ] wPolonezkóy С Jesteśmy stów naszych czlonkć przedsięwzięć. С zowo-Papiernic5 Polska". Wizytć Цсіки. .Przypomnijrrr f Poczytać mci ^Praw Spoleczn f*» z Biurem J2klegoirekla KP umożliwia Щ życzliwych Wrzawie or l4hZYSTKIC Ш£? nawiąza ■Р°фгасу. W %afii Konsta №. НІ І 1.1 ■іі Ш 56. Symbol przemian — letnia rezydencja Simaviego 57. Pomnik Ataturka na tle tureckiego hotelu KĄCIK KLUBU PRZYJACIÓŁ WIZYTÓWKA KLUBU PRZYJACIÓŁ Klub Przyjaciół Turcji działa na rzecz pogłębiania i poszerzania historycznych więzów łączących Polaków z Turkami. Z inicjatywy założycieli Klubu ukazały się w latach 1986 i 1989 pod szyldem dawnego Krakowskiego Oddziału Towarzystwa Polska-Turcja dwa zeszyty „Turcja — bibliografia publikacji wydanych w Polsce w latach 1944 — 1988". Ponadto Klub wydał dwie pozycje: tomik poezji Yunusa Emre „Płonę, idę..." oraz książkę Jerzego S. Łątki „Stambuł był moim domem". W Turcji ukazuje się właśnie praca „Lehistan'dan Gelen Sefirler" (Posłowie przybyli z Lechistanu). Działalność Klubu nie ogranicza się do aktywności wydawniczej. Od 1990 przyznajemy Honorową Nagrodę za najlepszą publikację o Turcji. Pierwszym naszym laureatem został dr Zygmunt Ab-rahamowicz, autor wstępu i opracowania książki Ignacego Piet-raszewskiego „Uroki Orientu", laureatem roku 1991 jest architekt mgr inż. Jan Krzysztof Cichy za pracę "Epitafia z cmentarza w Polonezkóy (Turcja)". Jesteśmy stowarzyszeniem działającym wyłącznie dzięki składkom naszych członków i finansowej pomocy sponsorów poszczególnych przedsięwzięć. Głównymi sponsorami tej książki są Zakłady Celulo-zowo-Papiernicze w Kwidzynie oraz Stowarzyszenie „Wspólnota Polska". Wizytówki innych darczyńców znajdziecie Państwo w tym kąciku. Przypomnijmy naszych wcześniejszych sponsorów. Miłośnicy poezji poczytać mogą wiersze Yunusa Emre dzięki dotacji Wydziału Spraw Społecznych Urzędu Wojewódzkiego w Krakowie, współpraca z Biurem Turystyki „Logostour" Związku Nauczycielstwa Polskiego i reklama Spółki z o.o. "Kerberos" ułatwiła druk „Stambułu...", finansowa pomoc polskiej firmy Elektrim i tureckiej Kavala Grup umożliwia wydanie „Lehistan'dan Gelen Sefirler". Na naszej liście życzliwych nam przyjaciół są: Ambasada Republiki Turcji w Warszawie oraz Antoni Dochoda ze Stambułu. WSZYSTKICH SYMPATYKÓW TURCJI, wszystkich pragnących nawiązać z tym krajem bliższy kontakt zapraszamy do współpracy. W planach na najbliższe miesiące mamy wydanie biografii Konstantego Borzęckiego (Paszy Mustafy Dżelaleddina) 243 i Kemala Ataturka oraz rozmówek turecko-polskich. Znamy dobrze Turcję, mamy liczne, różnorodne kontakty z tureckimi instytucjami. W zamian za pomoc finansową oferujemy nie tylko możliwość reklamy w naszych wydawnictwach, ale także pomoc przy nawiązywaniu partnerskich więzów w Turcji. Do zbycia mamy jeszcze tomik poezji Yunusa Emre „Płonę, idę..." oraz książkę Jerzego S. Łątki „Stambuł był moim domem". Piszcie na nasz korespodencyjny adres: Rada Klubu Przyjaciół Turcji, 30-868 Kraków, ul. Kurczaba 3542 lub dzwońcie na nasz (grzecznościowy) telefon 557-363 (godz. 8—10). TURCY W KRAKOWIE Pierwsi, w noc z ubiegłej niedzieli na poniedziałek przybyli przedstawiciele Departamentu Stosunków z Zagranicą tureckiego Ministerstwa Kultury z Ankary: pani Necla Ersii, Turhan Tuzcu i towarzyszący im profesor Gazi Uniwersytetu w Ankarze Ibrahim Demirel — jeden z najwybitniejszych tureckich artystów-fotografi-ków. We wtorek dotarła pani konsul Sule Ózkaya — pierwszy sekretarz Ambasady Turcji w Warszawie. We środę najważniejsi goście — pani profesor Uniwersytetu Hacettepe w Ankarze Emel Dogramaci i sam ambasador Hatay Savasci. Na miejscu był już inny pracownik naukowy Uniwersytetu Hacettepe — dr Hasan Avni Yuksel. Celem tego tureckiego „najazdu" była próba odpowiedzi na pytanie postawione przez Nowohuckie Centrum Kultury i Klub Przyjaciół Turcji: „Turcja daleka czy bliska?" Kraj ten nadal budzi wśród Polaków zainteresowanie, toteż nie dla wszystkich starczyło krzeseł. Ambasador Hatay Sava§ci nawiązał do liczących sześć wieków stosunków polsko-tureckich. Dla niego odpowiedź na to pytanie jest prosta. Turcja — wprawdzie odległa terytorialnie, aby dotrzeć do niej trzeba dzisiaj przekroczyć kilka granic, bliska jest dzięki coraz mocniejszym więzom kulturowym i gospodarczym. Pani profesor Dogramaci mówiła o strukturze społecznej w Turcji i prawach kobiety. Przed wiekami, w środkowo-azjatyckiej kolebce Turków kobieta była równoprawnym członkiem ich społeczności, jak dzisiaj w Europie, także w Polsce. Przyjęcie islamu zdegradowało znacznie pozycję kobiety i spowodowało zamknięcie jej w haremach. Dopiero reformy Ataturka przywróciły jej dawną, równoprawną z mężczyznami rolę. W dyskusji przeważał jeden problem — aborcja. Prof. Dogramaci wyjaśniła, że do 1952 obowiązywał w Turcji zakaz aborcji, ale został 244 on uchylony, gdyż pokątne praktyki usuwania ciąży w niehigienicz^ nych warunkach powodowały śmierć wielu kobiet. Padło takż^ pytanie o naukę religii w szkołach. Turcja — wyjaśniła pani profesor — jest krajem o konsekwentnym rozdziale religii od państwa, W szkołach państwowych nie ma w zasadzie lekcji religii poza wykładami prowadzonymi przez jeden tylko rok w ostatniej klasie szkoły podstawowej, traktowanych jednakże szerzej. Są to także wykłady o moralności. W czasie przerwy za sprawą firmy „Ostoja" sponsorującej imprezę pojawiła się na stołach przyrządzona po turecku polędwica, oczywiście z pilawem i turecką sałatką. Dżin z tonikiem i — dla zagorzały turkofilów—yeni raky nie osłabiły zainteresowania prezentowanymi przez Ibrahima Demirela zestawami artystycznych przeźroczy, toteż impreza przeciągnęła się do późnych godzin wieczornych. Następny dzień zdominowany został przez jeden temat — dziedzictwo i aktualność dorobku tureckiego poety i myśliciela — Yunusa Emre, bowiem UNESCO ogłosiła bieżący rok Rokiem Yunusa Emre z okazji 750 rocznicy jego urodzin. W obchodach tych nie może zabraknąć Krakowa, miejsca Konferecji KBWE na temat dziedzictwa kulturowego. Z tej okazji Klub Przyjaciół Turcji przygotował tomik poezji Yunusa Emre, którego pierwsze egzemplarze odebrane zostały z drukarni na trzy godziny przed spotkaniem. Na temat przesłania twórczości Yunusa Emre mówili dr Hasan Avni Yuksel i doc. dr Jan Ciopiński. W trakcie odczytano telegram gratulacyjny przysłany ze Stambułu przez działające tam Kulturalne i Naukowe Towarzystwo Polska-Turcja. Ostatni tureccy goście opuścili Kraków w sobotę. Pozostanie przeświadczenie, że Turcja jest teraz ciut, ciut bliżej Polski oraz tomik poezji Yunusa Emre. Główny sprawca tego dwudniowego spotkania prezes Klubu Przyjaciół Turcji Jerzy S. Łątka zapytany, czy to ostatni najazd Turków na polskie ziemie, odpowiedział, iż ma nadzieję, że tego typu zmasowane ataki kultury tureckiej dopiero się zaczynają. W niedalekiej przyszłości Klub zamierza zrealizować pokaz najciekawszych filmów tureckich oraz teatru cieni karagóz, specyficznej dla Turków formy sztuki wizualnej. Zatem są szanse na dalszą tego typu konfrontację. Klub zapowiada ponadto pojawienie się w najbliższych tygodniach książki Jerzego S. Łątki „Stambuł jest moim domem". Zatem Turcy wprawdzie odstąpili od oblężenia naszego miasta, ale ich obecność w postaci problematyki tureckiej pozostanie nadal. I dobrze. To z Krakowa przed sześcioma wiekami z pokojowymi misjami wyjeżdżali [do Stambułu] pierwsi posłowie polskich królów. (j): „Wieści" nr 20 (1782), 9 VI 1991 245 GDZIE JEST POSEŁ Z LECHISTANU? [...] Oto kraj i ludzie, którzy przed wiekami byli postrachem Polski i Europy a wiktoria wiedeńska pozostała w historii jako jedno z najchlubniejszych wydarzeń, okazali się dla podbitej Polski najbardziej przyjaźni. Paradoks, czy żart historii? Może i to było powodem, że człowiek — symbol walk o niepodległość, Józef Piłsudski, w kwietniu 1913 roku był w Krakowie inicjatorem powstania Towarzystwa Przyjaciół Turcji, a wśród aktywistów tej organizacji znaleźli się trzej znakomici politycy i uczeni: Wacław Tokarz, Leon Wasilewski i Michał Sokolnicki, w latach 1936-1945 ambasador Rzeczypospolitej Polskiej w Ankarze. Również z polecenia Piłsudskiego zawiązało się Koło Polsko-Tureckie w Paryżu, którego przewodniczącym został Wacław Sieroszewski, a czołowymi działaczami byli: Bolesław Wieniawa-Długoszowski, Andrzej Strug, Tadeusz Gasztowtt i Bronisław Piłsudski. Po prawie 80 latach, w marcu 1990 roku w krakowskim Sądzie Wojewódzkim zarejestrowano Klub Przyjaciół Turcji, który powstał na bazie dokonujących się w Polsce przemian; zadaniem jego jest współpraca Polski z Turcją na niwie kulturalnej, naukowej i gospodarczej oraz wzajemne poznanie się. Do niedawna prym wiedli pospolici handlarze, masowo ruszający nad Bosfor w poszukiwaniu kożuszków i ciuchów, teraz ruszy może kultura, nauka i solidnie zorganizowana współpraca gospodarcza. Szczegóły o Klubie i historii przyjaźni z Turcją, wiążącej się z nazwiskiem Marszałka wyczytałem w informacji na ostatnich kartach niewielkiej książki znanego w Krakowie etnografa i turko-loga, z zamiłowania pisarza, członka Stowarzyszenia Autorów Polskich, Jerzego S. Łątki, wydanej dopiero co przez tenże Klub pt. „Stambuł był moim domem", dzięki hojnym sponsorom: Biuru Podróży i Turystyki Związku Nauczycielstwa Polskiego „Logos-tour" i Spółce „Kerberos". [...] Józef DUŻYK: „Dziennik Polski" 6 IX 1991. 246 FUNDACJA KULTURALNA ADAMPOL-TURCJA 18 listopada 1991 roku utworzona została w Warszawie „Fundacja Kulturalna Adampol-Turcja". Założycielami Fundacji są m. in. Urząd Wojewódzki w Warszawie, Towarzystwo Handlowe S.a! „Elektrim", Przedsiębiorstwo Handlowe „Megadex" oraz osoby prywatne. Celem Fundacji jest utrzymywanie i zacieśnianie więzi z Polonią zamieszkałą na terytorium Republiki Tureckiej, przede wszystkim przez: — zachowanie substancji materialnej historycznych i zabytkowych elementów wsi Adampol poprzez zorganizowanie w przyszłości skansenu obejmującego m.in. budynek kościoła, plebanię, cmentarz oraz niektóre fragmenty budownictwa wiejskiego, a także utworzenie Izby Pamięci Narodowej; — utrzymywanie i poszerzanie więzów mieszkańców wsi polskiego pochodzenia z krajem ojczystym oraz udzielanie pomocy w awansie młodego pokolenia mieszkańców wsi o polskim rodowodzie; — propagowanie historii i tradycji Adampola jako przykładu trwałości przyjaznych stosunków i coraz bardziej rozwijającej się we wszystkich dziedzinach współpracy między Polską a Turcją; — współuczestnictwo Fundacji w organizowaniu obchodów polskich rocznic a w szczególności przypadającego w 1992 roku — 150-lecia utworzenia osady Adampol. Zapraszamy wszystkich chętnych do współpracy. Mile widziana będzie pomoc w formie wsparcia finansowego i rzeczowego. Na temat szczegółów działalności Fundacji prosimy o kontakt w Warszawie: — Urząd Wojewódzki (Jan Krzysztof Cichy), tel. 201-568, fax — 200-821, — Ministerstwo Spraw Zagranicznych (Jerzy Drożdż) tel. 623-92-56, fax — 623-97-64, oraz w Krakowie: - Klub Przyjaciół Turcji (Jerzy S. Łątka), tel. 557-363 Serdecznie zapraszamy Założyciele Fundacji 247 ZAKŁADY CELULOZOWO-PAPIERNICZE SA * \ Йік 82-500 Kwidzyn, ul. Lotnicza 1 ^Г^тГ^Щ. tel- centrala. 80-00, telex 057591 abc Zakłady Celulozowo-Papiernicze SA w Kwidzynie są najnowszym i najnowocześniejszym przedsiębiorstwem polskiego przemysłu papierniczego, dostarczającym na rynek krajowy i eksport celulozę i papiery o najwyższej jakości. Produkujemy następujące masy włókniste: * celuloza siarczanowa bielona iglasta (z drewna sosnowego) * celuloza siarczanowa bielona liściasta (z drewna brzozowego) * celuloza siarczanowa niebielona iglasta * masa półchemiczna siarczanowa bielona i niebielona liściasta. Produkujemy następujące rodzaje papierów i tektur: * papier offsetowy, bezdrzewny — 60-90g / m2 * papier do pisania — 60-70g / m2 * papier kserograficzny — 80g / m2 * papier do druku laserowego — 60-80g / m2 * papier na składankę komputerową — 60-80g / m2 * papier gazetowy — 45-50g / m2 * papiery podłożowe — 40-90g / m2 * papier introligatorsko pudełkowy — 220-250g / m2 * tektury żywnościowe — 180-450g / m2 * tektury jednostronnie kryte masą celulozową bieloną — 250-450g / m2 * tektury dwustronnie kryte masą celulozową bieloną — 315-450g/m2 PAPIER KSEROGRAFICZNY W CENIE FABRYCZNEJ Tylko w Zakładach Celulozowo-Papierniczych SA w Kwidzynie kupisz najwyższej jakości i najtańszy papier kserograficzny, który można stosować do wszystkich typów kserokopiarek. Oferujemy również doskonałe papiery do druku laserowego, do pisania, offsetowe oraz szeroką gamę tektur niepowlekanych. PAPIER Z KWIDZYNA JEST NAJLEPSZY KUP, A PRZEKONASZ SIĘ O TYM 248 ZGŁOŚ' SIĘ DO KWIDZYNA LUB NASZYCH HURTOWNI: BIAŁYSTOK, „BAWI", ul. Kopernika 93, tel.212-58 w. 22, CHORZÓW, „SOLO-TEST", Aleja Wojska Polskiego 10, tel.41-56-60, CZĘSTOCHOWA, „SINCO", ul. Źródlana 20, tel.302-29, DĄBROWA GÓRNICZA, „PÓŁNOC-POŁUDNIE", ul. Skibińskiego 3, tel.62-28-82. GLIWICE, „RAJ", ul. Daszyńskiego 277 B, tel.38-22-25, GRYFINO, „DALEX-II", ul. Bolesława Chrobrego 16 / 4, tel.16-34-62. GORZÓW WIELKOPOLSKI, „ABO", ul. Heweliańska 9/10 m. 4, tel.114-36. GDYNIA, „MAGO", ul. Afrodyty 13, tel.24-44-24. GDAŃSK-WRZESZCZ, „MEH", ul. Pestalozziego 22, tel.41-47-80. INOWROCŁAW, „TONN", ul. Kopernika 9A, tel.71-011, 71-012. JELENIA GÓRA, „REDIS", ul. Okrzei 13, tel.227-16 lub 223-03. KRAKÓW, A. H. „LEWIATAN", ul. Librowszczyzna 3, tel.22-42-27. KOSZALIN, „HURTEX", ul. Piłsudskiego 52, tel.535-55. KWIDZYN, „KOMPAP", ul. Lotnicza 1, tel.45-93. KWIDZYN, „HURT-DETAL", ul. Lotnicza 1, tel;89-18 LUBLIN, „KTS EKSPORT-IMPORT", ul. Łęczyńska 43, tel.610-88. LESZNO, Zakład Artykułów Technicznych, ul. Dekana 6, tel.20-27-24. ŁÓDŹ „KORO", ul.Suwalska 25/27, tel.81-23-59 lub 84-88-53. ŁÓDŹ, „PAPIER", ul. Więckowskiego 33, tel.32-85-80 do 88. ŁÓDŹ, „PAPIER-SERWIS", ul Piotrkowska 112 (Pasaż Schillera), tel.32-79-39. OPOLE, „ARTIM", ul. Oleska 121, tel.26-201 lub 26-407. OLSZTYN, „PAXER", ul. Knosały 3 / 5, tel.27-70-64 w.67. OSTROŁĘKA, „OPAKOS", ul. Wesoła 70, tel.31-70. POZNAŃ, „GRAF", ul. Grochowska 127, tel.447-65. POZNAŃ, „PAPIER", ul. Słonimska 16, tel.76-07-09. POZNAŃ, „EKSPORT-IMPORT", ul. Zakopiańska 206, tel.22-17-22. PIŁA, „REKOM", ul. Okrzei 7, tel.246-30. PRUSZKÓW, „DORADUS", ul Komorowska 28, tel.58-64-26. SOPOT, „LABORUS", ul. Tatrzańska 19, tel.51-80-28 lub 51-80-51 w.23 STALOWA WOLA, „DOM I MY", ul.Okulickiego 125, tel.42-67-94. TORUŃ, „NITECH", ul. Łazienna 4, tel.10-099 lub 10454. TARNÓW, „AWO", ul. Elektryczna 2, tel.21-27-61. TCZEW, „IMPAP", ul. 30 Stycznia 35, tel.31-16-06. WARSZAWA, „DESTER", ul. Sielecka 39, tel.41-05-02. WARSZAWA, „PAGET-PAPIER-MARKET", ul. Cybernetyki 2, tel.43-82-11 w. 24. WŁOCŁAWEK, „ALTRAVOX", ul. Toruńska 104, tel.36-22-65 lub 36-22-69 w. 1. WROCŁAW, „PAPES", ul. Stalowa 94, tel.61-20-37. WROCŁAW, „ERIE", ul. Legnicka 40, tel.55-04-67. WROCŁAW, „REMAR", ul. Traugutta 43, tel.365-05. WROCŁAW, „KOMERS", ul. Gnieźnieńska 4 A, tel.55-86-37. 249 ZAKŁAD KONFEKCYJNY Maria BARTULA i EDMUND GORZELANY zapraszamy ul. M. Kopernika 5, 37-700 Przemyśl Odlewnia i naprawa dzwonów — Zakład im. Jana Felczyńskiego (Rok założenia 1808). Odznaczona wielokrotnie w kraju i za granicą najstarsza w kraju odlewnia dzwonów The Jan Felczyński Bell Foundry sińce 1808 ul. J. Słowackiego 46, 37-700 Przemyśl Poland, tel. 55-65 lub 56-21 ********************** KSIĄŻKI POLSKIE W DUŻYM WYBORZE „Wawel", Stephanstrasse 11, D-W-5000 Koln 1, Germany Tel: (0221) 24 61 60 Proza * Poezja * Wspomnienia * Biografie * Literaturoznawstwo * Polityka * Historia * Filozofia * Religia * Sztuka * Słowniki * Literatura dziecięca * Cza.iopisma * Płyty * Kasety dźwiękowe i video * Podręczniki do nauki języków obcych * Antykwariat Na życzenie wysyłamy katalogi bezpłatnie. ******************** 250 *rm tygodniowy, оЙЙ*,^ c4 LUDZIE CIEKAWI ŚWIATA CZYTAJĄ „GLOB 24" I „PRZEGLĄD TYGODNIOWY" П ^Ш. =Ргееї DZIENNIK ILUSTROWANY ^^tygOdniOWy^ Oficyna Cracovia POLECA: Jerzy S. Łątka; TAJEMNICE HAREMÓW Barwna opowieść o świecie pałaców za wysokimi murami, gdzie rozgrywa się nie tylko ciągła rywalizacja mieszkanek o względy sułtana, lecz także bezpardonowa walka o władzę. Nieznane Europejczykom haremowe sekrety, muzułmańska kamasutra, zakazane praktyki eunuchów i odalisek, zatrute sorbety. Oryginalne ilustracje. * * * M. Wańkowicz, K. Makuszyński, ks. bp J. Gawlina, E. Szczepanik i inni; KRESOWA WALCZY W ITALII Pierwsze polskie wydanie książki-legendy (pierwodruk: Włochy 1945). Relacje z walk Dywizji Andersa o Monte Cassino i inne włoskie miejscowości. Unikatowe zdjęcia oraz ilustracje. Zamówienia: Oficyna Cracovia, Kraków, . ul. Kanonicza 12, tel. 21-62-09 251 S* SPIS TREŚCI LEGENDA — 7 у OSADNICZE DZIEJE — 15 „Będzie to własność Polski" — 17 „Na Cyprze i po wsiach ruskich" — 29 Trudne początki — 41 „Dziewek sprowadzać nie ma za co" — 54 Książę i lazaryści — 64 „Będzie prawda słowom Wernyhory" — 75 Osadnicze życiorysy — 85 Budowniczowie Adampola — 99 Warcholskie gniazdo — 107 Kęs Ojczyzny — 120 W KOLONII POLSKIEJ — 129 „Samobytna wiejska gmina" — 131 Za republiki — 136 Jak w Galicji — 145 Na polu i w zagrodzie — 151 Największy skarb — 161 W niedzielę i święta — 169 Tańce, hulanki... — 178 Goście Adampola — 188 Kres polskiej wsi — 194 Ziszczony sen — 208 ANEKS — 221 Wykaz osadników Adampola — 221 Administratorzy, dyrektorzy Adampola i pełnomocnicy JKM — 228 List Francoisa Bourąueneya — 229 Uzupełnienie rozdziału „Kęs Ojczyzny" — 231 Uzupełnienie rozdziału „Goście Adampola" — ŹRÓDŁA I LITERATURA — 232 INDEKS OSOBOWY — 236 SPIS ILUSTRACJI W TEKŚCIE — 242 KĄCIK KLUBU PRZYJACIÓŁ — 243 252