16116

Szczegóły
Tytuł 16116
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

16116 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 16116 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

16116 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

LEGION GROMU Orkowie TOM 2 WIELKIE SERIE FANTASY Stan Nicholls Trylogia ORKOWIE Stra�nicy b�yskawicy Legion gromu w przygotowaniu kolejny tom LEGION GROMU Orkowie tom 2 STAN NICHOLLS Przek�ad Kamil Gryko & AMBER Tytu� orygina�u LEGION OF THUNDER Redaktor serii ZBIGNIEW FONIOK Redakcja stylistyczna DOROTA KIELCZYK Redakcja techniczna ANDRZEJ WITKOWSKI Korekta BARBARA CYWI�SKA AGATA GO�DZIK Ilustracja na ok�adce WWW.KROPSERKEL.COM Opracowanie graficzne ok�adki STUDIO GRAFICZNE WYDAWNICTWA AMBER Sk�ad 4 000262366 Wydawnictwo Amber zaprasza do w�asnej ksi�garni internetowej http://www.wydawnictwoamber.pl ?> 1 ? ? Copyright � Stan Nicholls 1999 AU rights reserved. For the Polish edition Copyright � 2004 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. ISBN 83-241-2228-1 Oczywi�cie dla Ann� i Mariann� Wcze�niejsze wydarzenia W Maras-Dantii nie zawsze panowa� pok�j. W krainie tak wielu star- szych ras konflikty by�y nieuniknione. Na og�l jednak tolerowano si� wza- jemnie. R�wnowaga zachwia�a si� ca�kowicie wraz z pojawieniem si� nowej rasy. Nazywano ich lud�mi i przybyli do Maras-Dantii z dalekiego po�u- dnia, pokonuj�c niego�cinne pustynie. Przybysze, kt�rzy z pocz�tku na- p�ywali strumyczkiem, a z czasem wielk� fal� powodziow�, gardzili na- potkanymi kulturami. Zmienili nazw� kontynentu na Centrazj�, i w miar� jak ros�a ich liczba, wzrasta�a te� skala dokonywanych przez nich znisz- cze�. Grodzili rzeki, ogo�acali lasy, burzyli wioski, wydzierali ziemi dro- gocenne zasoby. Co najgorsze, wyniszczali magi� Maras-Dantii. Ich gwa�t na krainie pozbawia� j� energii. Zosta� zak��cony klimat i po- rz�dek p�r roku. Lato sta�o si� niczym jesie�. D�u�sze zimy poch�ania�y wiosn�. Z p�nocy zacz�� nadci�ga� lodowiec. Wkr�tce mi�dzy Maras-Dantianami a lud�mi wybuch�a wojna. Dawne animozje podzieli�y stare rasy, a nielojalno�� krasnolud�w do- datkowo komplikowa�a sytuacj�. Wiele z nich przy��czy�o si� do �udzi i wykonywa�o czarn� robot�. Inne pozosta�y lojalne wzgl�dem starszych ras. Ludzie te� byli podzieleni, schizma wykszta�ci�a dwa od�amy religijne. Czciciele Mnogiej �cie�ki, powszechnie nazywani Mnogami, przestrze- gali starych, poga�skich rytua��w. Ich przeciwnicy na swych sztanda- rach wypisali Jedno��. Znani jako Jedowie, wyznawali nowy, mono- teistyczny kult. Obydwie grupy cechowa� fanatyzm, ale to liczniejsi Jedowie mieli cale zast�py zelot�w i demagog�w. Ze wszystkich ras pierwotnie zamieszkuj�cych Maras-Danti� arkowie byli najbardziej wojowniczy. Jako jedni z niewielu nie posiadali �adnych zdolno�ci magicznych, ale z nawi�zk� nadrabiali to zami�owaniem do wojaczki. Zawsze znajdowali si� w samym oku cyklonu. Wed�ug orkowych standard�w Stryk uchodzi� za m�drego. Dowodzi� trzydziestoosobowym oddzia�em najemnik�w o nazwie Rosomaki. Stryko- wi bezpo�rednio podlega�o dw�ch sier�ant�w, Haskeer iJup. Haskeer by� 7 najbardziej lekkomy�lny i nieprzewidywalny z ca�ej grupy; Jup jedyny krasnolud, a w zasadzie jedyny nieork stanowi� sta�y obiekt podejrze�. Sier�anci byli zwierzchnikami kaprali, Alfraya i Coilli. Alfray by� naj- starszym cz�onkiem grupy, znachorem specjalizuj�cym si� w leczeniu ran odniesionych na polu walki. Coilla jedyna kobieta w�r�d Rosomak�w wyr�nia�a si� jako �wietny taktyk. Reszt� grupy stanowi�o dwudziestu pi�ciu szeregowych. Rosomaki s�u�y�y kr�lowej Jenne�cie, wspieraj�cej Mnog�w posiadacz- ce wielkich mocy magicznych. Jennesta, chimera powsta�a z po��czenia cz�owieka z najad�, znana by�a ze sk�onno�ci do okrucie�stwa i seksual- nej �ar�oczno�ci. Wys�ane z tajn� misj� Rosomaki zaatakowa�y osad� Jed�w, by zdoby� bardzo stary, zapiecz�towany cylinder na listy. P�ac�c wysok� cen� krwi�, zdobyli artefakt, a wraz z nim spor� ilo�� halucynogennego narkotyku. �rodek ten mia� wiele okre�le� w j�zykach starszych ras, ale powszechnie nazywano go krystallinem. Orkowie znali go jako dawc� kryszta�owej b�y- skawicy. Stryk pope�ni� jednak b��d. Pozwoli� sobie i oddzia�owi na uczczenie zwyci�stwa spr�bowaniem narkotyku. Oddzia� obudzi� si� o �wicie ogar- ni�ty panik� na my�l o sp�nieniu si� z powrotem do Jennesty i jej gnie- wie. W drodze powrotnej Rosomaki zosta�y jednak napadni�te przez ban- d� kobold�w i pomimo zaci�tej obrony utraci�y drogocenny lup. Wiedz�c, �e Jennesta straszliwie by ich ukara�a za niewype�nienie rozkazu, Stryk postanowi� �ciga� napastnik�w i odebra� im zdobycz. Jennesta rozkaza�a genera�owi Kysthanowi, dow�dcy armii, zorgani- zowa� poszukiwania Rosomak�w. Ten wys�a� oddzia� do�wiadczonych or- kowych wojownik�w pod dow�dztwem kapitana Delorrana, kt�ry ju� od dawna �ywi� niech�� do Stryka. Jennesta natomiast nawi�za�a telepa- tyczny kontakt ze swymi siostrami, Adpar i Sanar�. Zadawnione spory nie pozwoli�y jednak kr�lowej dowiedzie� si�, czy kt�ra� z si�str wie, gdzie znajduj� si� Rosomaki albo cylinder. W trakcie poszukiwa� kobold�w Stryk mia� seri� niezwykle wyra�nych sn�w. Pokazywa�y one �wiat zamieszkany wy��cznie przez orki, �yj�ce w harmonii z natur� i b�d�ce panami swego losu. Orki z sennych wizji nie zna�y cz�owieka ani starszych ras, a klimat byl taki jak kiedy�. Stryk zacz�� obawia� si�, �e traci zmys�y. Delorran, przekonany, �e Rosomaki zdezerterowa�y, zdecydowa� si� przed�u�y� wyznaczony termin zako�czenia poszukiwa�. By�o to ryzykow- ne posuni�cie, poniewa� by�o sprzeczne z wyra�nymi poleceniami Jenne- sty. ��dza zemsty na Stryku sk�oni�a go jednak do podj�cia tego ryzyka. 8 Stryk poprowadzi� sw�j oddzia� do Czarnej Ska�y, siedziby kobold�w. Podr� by�a bardzo niebezpieczna. Natkn�li si� na zas�any trupami ob�z ork�w, powalonych ludzkimi chorobami, na kt�re nie mieli odporno�ci. P�- niej, niedaleko Doliny Tkacza, zaatakowa� ich t�um Jed�w. W ko�cu oddzia� dotar� do Czarnej Ska�y i zem�ci� si� krwawo na koho�dach. Stryk odzyska� �up i uwolni� je�ca, starego gremlina. Gremlin ten, Mobbs, powiedzia�, �e studiowa� tajemne j�zyki i �e kobo�dy przetrzymywa�y go, by odczyta� listy z cylindra. Uwa�a�, �e cylinder zawiera co�, co bezpo�rednio dotyczy po- chodzenia starszych ras. W�a�nie pot�gi tej wiedzy poszukiwa�y kobo�dy, cho� nie wiadomo, czy dzia�a�y we w�asnym, czy w cudzym imieniu. Mobbs s�dzi�, �e zawarto�� cylindra mia�a zwi�zek z Vermegram i Ten- tarrem Arngrimem, dwiema legendarnymi postaciami z przesz�o�ci Ma- ras-Dantii. Vermegram by�a pot�n� czarodziejk�, najad� matk� Jen- nesty, Adpar i Sanary. Twierdzono, �e zosta�a zg�adzona przez Arngrima, kt�ry dor�wnywa� jej magicznymi zdolno�ciami. On sam znikn��. Pasja, z jak� Mobbs m�wi� o tym wszystkim, obudzi�a w oddziale drze- mi�cy duch buntu. Przy sprzeciwie jedynie Haskeera i kilku szeregowych Stryk przekona� reszt�, �e nale�y otworzy� cylinder. W �rodku znajdowa�a si� ku�a z siedmioma wystaj�cymi z niej szpikulcami r�nej d�ugo�ci. Or- kom przypomina�o to gwiazd�, podobn� do zabawki ich m�odych. Mobbs nazwa� j� instrumentarium, totemem o wielkiej magicznej mocy, od daw- na uznawanym za mit. Gwiazda, po��czona z jej czterema odpowiednika- mi, mia�a wyjawi� g��bok� prawd� o starszych rasach, kt�ra je wyzwoli, jak sugerowa�y legendy. Orkowie nie znali innego �ycia pr�cz s�u�by i �mierci pod cudzymi rozkazami, wi�c wizja zrzucenia wi�z�w by�a dla nich poci�gaj�ca. Wobec nalega� Stryka Rosomaki wypowiedzia�y po- s�usze�stwo Jenne�cie i ruszy�y dalej na w�asn� r�k�. Postanowi�y odna- le�� pozosta�e gwiazdy. Uzna�y bowiem, �e nawet bezowocne poszukiwa- nia b�d� lepsze ni� dotychczasowe podda�stwo. Mobbs da� im wskaz�wk�, gdzie mog� znale�� kolejne instrumentarium. Kobo�dy wspomina�y Tr�jc�, twierdz� Jed�w rz�dzon� przez fanatyczne- go Kimballa Hobrowa. Stryk wraz z oddzia�em ruszy� w kierunku twier- dzy. Mobbs uda� si� do wolnego portu Hecklowe, wpad� jednak na Delor- rana i zosta� przez niego zamordowany. Rozw�cieczona brakiem post�p�w w poszukiwaniach artefaktu Jenne- sta kaza�a straci� genera�a Kysthana. Zast�pi�a go znacznie m�odszym oficerem orkiem, Mersadionem. Polowanie na Rosomaki rozp�ta�o si� na dobre. Oddzia� odpar� atak grupy Delorrana i umkn�� smokom bojowym Jenne- sty. Tu� potem Haskeer dosta� �miertelnie gro�nej gor�czki, spowodowanej 9 ludzk� chorob�. Gdy dotarli do Tr�jcy, twierdza wydawa�a im si� nie do zdobycia dop�ki nie odkryli, �e Jedowie wprowadzali do �rodka kra- snoludzkich robotnik�w. Jup do��czy� do jednej z grup i dosta� si� za mury. Tam na w�asne oczy zobaczy� despotyzm Hobrowa i brutalno�� zbrojnych. Zdolal te� ustali�, �e w Tr�jcy istotnie znajduje si� instrumentarium, a po- nadto dowiedzia� si�, �e Hobrow i jego podw�adni hoduj� niezwykle tru- j�ce ro�liny w celu masowej zag�ady starszych ras. Jupowi uda�o si� pod- pali� upraw� i wymkn�� z gwiazd�. Zgubienie ��dnej zemsty pogoni Hobrowa i jego ludzi zaj�o Rosomakom kilka dni. Opieraj�c si� na in- formacji zdobytej przez Jupa w Tr�jcy, oddzia� ruszy� w kierunku Rysy, niego�cinnej krainy trolli, w nadziei, �e znajdzie tam kolejn� gwiazd�. Delorran wr�ci� do pa�acu Jennesty z niczym. Zap�aci� za to g�ow�. Jennesta, zniecierpliwiona pora�kami swoich s�ug, naj�a Micaha Lek- manna, Greevera Aulaya i Jabeza B�aana, bezlitosnych �owc�w nagr�d, ludzi specjalizuj�cych si� w �apaniu orkowych renegat�w. Haskeer wyszed� z choroby, cho� nadal dziwnie si� zachowywa�. W Ry- sie Stryk zostawi� go z Coill� do pilnowania gwiazd. Sam za� z pozosta�y- mi wkroczy� do podziemnego labiryntu, gdzie wkr�tce oddzia� zosta� za- atakowany przez trolli. Po zawaleniu si� sufitu Stryk i Alfray zostali oddzieleni od reszty. Tymczasem Haskeer w przyp�ywie szale�stwa uciek� z gwiazdami. Coilla ruszy�a w pogo�. Nie wiedz�c, czy Stryk i Alfray �yj�, Jup przej�� dowodzenie. Odt�d musia� sam podejmowa� decyzje co do dalszych dzia�a�, mimo wrogo�ci szeregowc�w. Nieuzbrojona i oszo�omiona po upadku z konia Coilla stan�a twarz� w twarz z �owcami nagr�d. Stryk i Alfray zostali pojmani w labiryncie. Tannar, przera�aj�cy kr�l trolli, postanowi� z�o�y� ich w ofierze mrocznym bogom swej rasy. W r�koje�ci ofiarnego no�a tkwi�a trzecia gwiazda. 1 � mier� p�yn�a, wij�c si� jak w��. Ponury cel zmieni� jej rysy w kamie�. Zanurkowa�a g��boko, rozgarniaj�c wod� silnymi ruchami rozczapierzonych, p�etwiastych d�oni. Hebanowe w�osy falowa�y swobodnie, rozsnuwaj�c si� jej �ladem jak g�sta atramentowa chmura za ka�amarnic�. Niewielkie paciorki p�cherzyk�w odrywa�y si� od pulsuj�cych skrzeli. Obejrza�a si�. Bojowy r�j jej najad p�yn�� w ciasnej formacji, zwie�czony niesamowitym, zielonym blaskiem fluoryzuj�cych ga��zek, kt�re o�wietla�y drog�. Ka�da najada trzyma�a z�bato za- ko�czon� w��czni� z korala. Zakrzywione, niezwykle wytrzyma�e sztylety by�y schowane w pochwach z trzciny, zawieszonych w po- przek tors�w pokrytych �uskami. Mrok zacz�� rzedn�� i gdzieniegdzie ukazywa�o si� piaszczyste dno oceanu, upstrzone wystaj�cymi ska�ami i rozk�adaj�c� si� ro�- linno�ci�. Wkr�tce w polu widzenia pojawi�a si� kraw�d� rafy, bia�a i urwista, przyduszona warstw� fioletowego grzyba. Przyw�dczy- ni wraz z wojownikami przemkn�a nad ponur� skamielin�. Poru- szali si� szybko, trzymaj�c si� blisko granicy. Z tak niewielkiej odleg�o�ci zniszczenia by�y wyra�nie widoczne. Chora ro�linno�� i brak ryb �wiadczy�y o obecno�ci s�cz�cej si� trucizny. Skrawki martwych organizm�w unosi�y si� woko�o, a niezwyk�e jak na t� por� roku zimno niemal zamra�a�o wod� nawet na tak du�ej g��bo- ko�ci. 11 Przyw�dczyni podnios�a d�o�, widz�c cel. �o�nierze odrzucili �wiec�ce ga��zie. Szmaragdowa kaskada zala�a dno. Najady zebra- �y si� wok� swojej pani. Przed nimi, tam gdzie rdze� rafy si� rozszerza�, znajdowa� si� skalny klif, pe�en nisz oraz jaski�, naturalnych i sztucznych. Z tej odleg�o�ci nie wida� by�o �adnych mieszka�c�w g��bin. Przy- w�dczyni gestem wyda�a rozkazy. Tuzin wojownik�w od��czy� si� i chy�kiem, tu� przy dnie, ruszy� w stron� wrogiej konstrukcji. Po chwili pop�yn�a za nimi reszta gromady ze �mierci� na prze- dzie. Gdy zbli�yli si� do warowni, zauwa�yli pierwszych tryton�w, rozproszon� garstk� stra�nik�w, nie�wiadomych nadci�gaj�cej szpicy. �mier� spojrza�a na nich z nienawi�ci�. Ich podobie�stwo do ludzi by�o jedynie cz�ciowe, ale dla niej i tak odra�aj�ce. A to, podobnie jak ka�dy sp�r o terytorium czy �ywno��, usprawiedli- wia�o wszczynanie wojny. Wstrzyma�a kolumn� i patrzy�a, jak zwiadowcy zbli�aj� si� do wroga. Ka�dego stra�nika wzi�o na cel po dw�ch, trzech wojownik�w. Najbli�ej p�ywaj�cy stra�nik by� samcem. Zachowywa� si� beztro- sko i wygl�da�o na to, �e obawia si� raczej zb��kanego drapie�nika ni� ataku z zaskoczenia. Dryfowa�, obracaj�c si� lekko. W przy- w�dczyni narasta�a odraza. Tu��w i g�owa trytona wygl�da�y niemal jak u cz�owieka, nie licz�c w�skich niczym brzytwa skrzeli po obydwu stronach torsu. Nos mia� szerszy i bardziej p�aski ni� istota ludzka, oczy za� przy- kryte cienk� b�on�. Na klatce piersiowej i ramionach stworzenia nie by�o w�os�w, ale na g�owie i brodzie wi�y si� rdzawe loki. Od pasa w d� natomiast tryton przypomina� najad�. Mleczno- bia�e cia�o, przechodz�ce w d�ugi smuk�y ogon z du�� p�etw�, po- krywa�y b�yszcz�ce �uski. Tryton by� uzbrojony w tradycyjny or� swojej rasy, zako�czony grotami tr�jz�b d�ugo�ci w��czni. Do stra�nika podp�yn�o dw�ch wojownik�w. Zbli�ali si� na pe�- nej szybko�ci od ty�u i z boku. Tryton mia� ma�e szanse. Najada po prawej podnios�a z�bat� w��czni� i wbi�a j� trytonowi tu� powy�ej talii. P�ytki cios nie by� �miertelny, ale przynajmniej zdezoriento- wa� stra�nika. Gdy zaskoczony tryton odwr�ci� si� w stron� na- pastnika, druga najada pojawi�a si� za plecami samca i z�batym sztyletem poder�n�a mu gard�o. Przez moment stra�nik rzuca� si� dziko, a z coraz wi�kszej rany wyrasta�a karmazynowa chmura. Po chwili martwe cia�o trytona 12 zacz�o zanurza� si� w g��biny, ci�gn�c za sob� czerwone stru- myczki niczym szkar�atne wst��ki. Trzymaj�c si� g��wnych si�, patrzy�a, jak jej zwiadowcy radz� sobie z pozosta�ymi stra�nikami. Inny osobnik, tym razem samica, r�wnie� wzi�ta z zaskoczenia, by�a trzymana przez jedn� najad�, podczas gdy druga przebija�a g�adki tors sztyletem. Trytonka, wiruj�c, opada�a na dno z w��cz- ni� stercz�c� spomi�dzy nagich piersi. Bezg�o�nie wykrzykiwa�a sw�j b�l. W panice jaki� tryton zamachn�� si� na najad� no�em, zapominaj�c, �e pod wod� pchni�cia s� efektywniejsze od ci��. Zap�aci� za sw�j b��d w��czni� w trzewiach. W ko�cu wszyscy stra�nicy zostali skutecznie zamordowani gwa�townie i brutalnie. Kiedy pozbyto si� ostatniego, zwiadowcy dali zna� swojej pani przez zabarwion� r�ow� mgie�k� wod�. Nadszed� czas, by zaatakowa� ca�ym rojem. Na rozkaz rozpro- szyli szyki i chwycili za bro�. Wok� panowa�a absolutna cisza. Opr�cz n�jad porusza�y si� tylko dryfuj�ce trupy stra�nik�w. Napastnicy dop�yn�li ju� niemal do celu, gdy w przypominaj�cej plaster miodu warowni co� si� zakot�owa�o. Budowla wyplu�a hor- d� ci�kozbrojnych tryton�w. Wyp�ywaj�c, wydawali dziwny d�wi�k. Wysokie, wibruj�ce zawodzenie, kt�rym si� porozumie- wali, zniekszta�cone przez wod�, wydawa�o si� jeszcze bardziej osobliwe. To kolejna rzecz, kt�rej w nich nie znosi�a. Bez wahania powiod�a swoje si�y do natarcia na niezorganizo- wan� defensyw�. W kilka sekund atakuj�cy i obro�cy wymieszali si� i starli w setkach �miertelnych potyczek. Magia tryton�w, podobnie jak najad, polega�a na wypatrywaniu i by�a najcz�ciej wykorzystywana do polowania i nawigacji w g��- binach. Nie bardzo przydawa�a si� w walce. Ta bitwa mia�a rozstrzyg- n�� si� dzi�ki odwadze i umiej�tno�ciom, no�om i w��czniom. Przerywaj�c sw� zawodz�c� pie��, jaki� tryton spad� z g�ry i za- topi� ostrza tr�jz�bu g��boko w piersi wojownika p�yn�cego obok przyw�dczyni. �miertelnie ranna najada wi�a si� i rzuca�a tak gwa�- townie, �e wyrwa�a tr�jz�b z r�k trytona. Znikn�a gdzie� w dole, kurczowo trzymaj�c drzewce i zostawiaj�c za sob� czerwony �lad. Tryton wyci�gn�� n�, miniaturow� wersj� utraconego tr�jz�bu, i zwr�ci� si� w stron� hebanowow�osej istoty. Zaatakowa�. Unik- n�a ciosu. Si�� rozp�du tryton zanurkowa� w bok i lekko si� obr�- ci�. Szybko jednak zn�w podp�yn�� przodem do przeciwniczki. 13 Zwinnie z�apa�a go za r�k�, w kt�rej trzyma� n�. Tryton zauwa�y� nagle, �e jej palce owini�te s� rzemieniami z nabitymi metalowymi �wiekami. Desperacko rzuci� si�, by z�apa� j� za nadgarstek. Za p�- no. Zacisn�a pi�� i zacz�a go wali� w brzuch. Si�a uderzenia trzecie- go ciosu odrzuci�a trytona. Spojrza� na swoje porozrywane cia�o, jego twarz wykrzywi�a si� w cierpieniu. Stra�nika poch�on�� chaos. Na �wiekach pozosta�y strz�pki �uskowatej tkanki. K�tem oka hebanow�osa zwyci�czyni dostrzeg�a jaki� ruch. W jej stron� p�yn�a trytonka z wycelowanym tr�jz�bem. Przyw�d- czyni zrobi�a pot�ny wymach muskularnym ogonem i wystrzeli�a w g�r�, ledwo unikaj�c ataku. Szar�uj�ca trytonka po�eglowa�a wprost na k��bowisko najad. Te roznios�y j� na w��czniach i szty- letach. Wsz�dzie doko�a wrza�a walka; jeden na jednego, grupa prze- ciwko grupie. Pary przeciwnik�w by�y splecione w niesamowitym, spiralnym ta�cu. D�onie zaciska�y si� na przegubach przeciwni- k�w, stara�y si� wbi� ostrze w cel. Ci�ko ranni zabarwiali wod�; trupy spychano na bok. Szpica najad walczy�a przy samej warowni, cz�� stara�a si� do- sta� do �rodka. Przyw�dczyni ruszy�a, by do nich do��czy�. Tryton z gorej�cymi oczami rzuci� si�, by zablokowa� jej drog�. Uzbrojony by� w z�baty, obur�czny miecz. Wyj�a swoj�bro�, kr�t- sz�, ale ostr�jak brzytwa. Zacz�li kr��y� wok� siebie, nie zwraca- j�c uwagi na walcz�cy wok� t�um. Tryton wystrzeli� do przodu, chc�c przebi� przeciwniczk� na wylot. Zrobi�a unik, uderzaj�c jednocze�nie w jego bro� w nadziei, �e j� wytr�ci. Utrzyma� jednak miecz i szybko przyst�pi� do kolej- nego ataku. Pchn�� z ca�ej si�y. Piruetem zesz�a z linii ciosu. Wyci�- gni�te rami� napastnika by�o ods�oni�te. Uderzy�a w nie uzbrojon� w �wieki pi�ci� i zdo�a�a wbi� si� g��boko w cia�o. Wykorzystuj�c zaskoczenie trytona, d�gn�a go mieczem prosto w serce. Nast�pi- �a straszliwa erupcja. Uwolni�a ostrze, wypuszczaj�c chmar� rubi- nowych b�bli. Tryton zgin�� z otwartymi ustami. Odepchn�a cia�o na bok i zn�w spojrza�a na szturmuj�cych pod- komendnych. Warownia by�a ju� ca�a oblepiona rojem najad. Wiele wp�yn�o do �rodka, by doko�czy� rzezi. Zgodnie z rozkazami niedobitki tryton�w brutalnie wyrzynano, a gniazdo wroga oczyszczano. Mi- n�a dw�ch swoich wojownik�w; jeden dusi� trytona �a�cuchem, drugi przebija� ofiar� w��czni�. 14 Niewielu tryton�w pozosta�o przy �yciu. Jeden czy dw�ch oca- la�ych zdo�a�o odp�yn��. I nawet dobrze. Rozpuszcz� wie��, �e kolonizowanie pogranicza jej krainy to z�y pomys�. Gdy tak pa- trzy�a na pole bitwy, m�ode tryton�w by�y akurat wywlekane na zewn�trz i zabijane. Zgodnie z jej poleceniami. Nale�a�o sobie oszcz�dzi� k�opot�w w przysz�o�ci. Gdy pomy�lnie zako�czono misj�, nakaza�a rojowi odwr�t. Odp�ywa�a, otoczona s�ugami, kiedy jeden z wojownik�w wska- za� na redut�. Stado szon�w przyp�yn�o na �er. By�y d�ugie i smu- k�e, ich sk�ra mieni�a si� srebrzystym b��kitem. Ich paszcze, nie- prawdopodobnie d�ugie szczeliny, z boku przypomina�y parodi� u�miechu. Mia�y nieko�cz�ce si� rz�dy ostrych, bia�ych z�b�w i martwy wzrok. Obecno�� zwierz�t nie niepokoi�a jej zbytnio. Czemu mia�yby atakowa� �awic�, skoro ju� gotowego mi�sa by�o tu a� nadto? �ar�oczne szony jak oszala�e rzuci�y si� na opadaj�ce krwawe szcz�tki, poch�aniaj�c wielkie k�sy. Miota�y si� i rzuca�y na siebie nawzajem, wzbijaj�c z dna chmury gnij�cych odpadk�w. Kilka walczy�o o ten sam kawa�ek, ci�gn�c go z�biskami ka�dy w swoj� stron�. Nap�ywa�o coraz wi�cej padlino�erc�w. R�j zostawi� krwaw� uczt� za sob� i skierowa� si� ku g�rze, do odleg�ego kr�gu �wiat�a. Wznosz�c si�, przyw�dczyni pozwoli�a sobie na chwil� satysfakcji. Jeszcze tylko odrobina zdecydowane- go dzia�ania i jakiekolwiek zagro�enie dla jej w�adzy ze strony try- ton�w zostanie ca�kowicie zduszone. Gdyby to samo mo�na by�o powiedzie� o innych rasach, zw�asz- cza o ludzkiej zarazie. Dotarli do wej�cia obszernej podwodnej jaskini, kt�rej wn�trze o�wietla�y okruchy fosforyzuj�cej ska�y. W�adczyni wp�yn�a do �rodka na czele roju. Nie zwracaj�c uwagi na honory oddawane przez oddzia� stra�nik�w, wznios�a si� ku du�emu, roz�wietlone- mu szybowi w stropie. Pionowy otw�r ko�czy� si� skrzy�owaniem, gdzie rozwidla� si� na dwa kana�y, wygl�daj�ce jak olbrzymie lufty kominowe. W towarzystwie dw�ch adiutant�w wpfyn�/a do tego po prawej. Reszta roju skr�ci�a w lewo, do swoich kwater. Po kilku minutach ich tr�jka wynurzy�a si� z wody. Znajdowali si� w olbrzymim pomieszczeniu, zalanym wod� do poziomu pasa ze wzgl�du na potrzeby wodno-l�dowej rasy. Na wp� zanurzon� struktur� cz�ciowo tworzy� koralowiec, cz�ciowo za� blok kru- sz�cej si� ska�y. Na sklepieniu uformowa�y si� stalaktyty. Na 15 pierwszy rzut oka wn�trze wygl�da�o na ruin�, z brakuj�cym frag- mentem jednej ze �cian, a pozosta�ymi pokrytymi szlamem i ko- biercem porost�w. W powietrzu unosi� si� zapach gnij�cej ro�lin- no�ci. W rozumieniu najad by�a to jednak sie� pa�acu. Dziura w �cianie otwiera�a widok na mokrad�a i szary ocean za nimi, nakrapiany z�owrogimi, skalistymi wysepkami. Na linii ho- ryzontu morze styka�o si� z gniewnym niebem. Najady doskonale dostosowa�y si� do swojego �rodowiska. Gdyby pozbawiony skorupy �limak osi�gn�� rozmiary niewiel- kiego konia, wykszta�ci� pancerz w rodzaju ��wiego, nauczy� si� sta� na pot�nym, muskularnym ogonie, mia� p�etwy grzbietowe i ramiona zako�czone d�o�mi z gro�nymi szponami, ��tozielon� sk�r� pokryt� przyssawkami, a jego g�owa przypomina�aby ga- dzi�, z wysuni�t�, dziobopodobn� szcz�k�, ostrymi jak ig�y z�ba- mi i zapadni�tymi, ma�ymi oczkami, wygl�da�by troch� jak naja- da. Ale nie wygl�da�by jak pani najad. W przeciwie�stwie do swoich podw�adnych nie by�a czystej krwi. Mieszane pochodzenie da�o jej niezwyk�y wygl�d. Jako chimera stanowi�a po��czenie cech cz�owieka i najady, cho� dominowa�y w niej te drugie. A przynajmniej tak chcia�a o sobie my�le�. Niena- widzi�a swojego ludzkiego pochodzenia i nikt, komu �ycie mi�e, nie o�mieli�by si� jej go przypomina�. Podobnie jak poddani mia�a silny ogon i p�etwy grzbietowe, cho� te przypomina�y raczej fa�dy sk�ry ni� twardsze, wzmocnione membrany najad. G�rna cz�� jej cia�a wraz z ods�oni�tymi gru- czo�ami mlecznymi by�a pokryta zar�wno sk�r� jak i �uskami, ale znacznie mniejszymi ni� zwykle u najad i mieni�cymi si� t�czowo. Po obydwu bokach tu�owia widnia�y szczeliny skrzeli. G�owa, cho� niew�tpliwie gadzia w og�lnym zarysie, najjaskra- wiej zdradza�a ludzkie pochodzenie. W odr�nieniu od najad czy- stej krwi w�adczyni posiada�a w�osy. Twarz mia�a lekko b��kitne zabarwienie, ale uszy i nos bardziej przypomina�y ludzkie frag- menty cia�a, a usta mog�y uchodzi� za kobiece. Podobnie jak okr�- g�e, okolone rz�sami oczy, kt�rych intensywna ziele� nie by�a jed- nak spotykana u cz�owieka. Mia�a natur� typowej najady. Ze wszystkich ras morskich ta by�a najbardziej nieust�pliwa, m�ciwa i wojownicza. W tym akurat w�adczyni nawet przewy�sza�a poddanych, i zawdzi�cza�a to by� mo�e tak�e ludzkiemu dziedzictwu. 16 Kiedy dobrn�a do otworu w �cianie, ogarn�a wzrokiem ponury krajobraz. Zdawa�a sobie spraw�, �e adiutanci w napi�ciu oczeku- j� na ka�de skinienie. Podoba�o jej si� to. Odnie�li�my niewielkie straty, kr�lowo Adpar - zameldowa� jeden z nich g��bokim i chrapliwym g�osem. Jakiekolwiek by by�y, to niewysoka cena - odpar�a, �ci�gaj�c z d�oni nabijane �wiekami rzemienie. - Czy nasze si�y s� gotowe na zaj�cie wyzwolonego sektora? r Powinny by� ju� w drodze, pani - odezwa� si� drugi s�ugus. Oby. Adpar niedbale rzuci�a rzemienie w jego stron�, a on na szcz�cie zdo�a� je z�apa�. Nie s�dz�, �eby mieli jakie� problemy z trytonami - ci�gn�a. - Trzeba czego� wi�cej ni� pokojowo na- stawionego robactwa, by pokona� przeciwnika takiego jak najady. Tak, Wasza Wysoko�� - przyzna� gorliwie pierwszy adiutant. Nie mam lito�ci dla tych, kt�rzy bior�, co moje - doda�a gro�- nie i je�li chodzi�o ojej poddanych, niepotrzebnie. Spojrza�a na nisz� wykut� w jednej z koralowych �cian. Znajdo- wa� si� tam piedesta� z rowkowanego kamienia, kt�ry oczywi�cie s�u�y� do eksponowania jakiego� przedmiotu. Teraz jednak sta� pusty. - Wasze przyw�dztwo, pani, zapewni nam zwyci�stwo - podli- za� si� drugi adiutant. W przeciwie�stwie do jednego z rodze�stwa, kt�re nie dba�o o to, co o nim my�lano, ale domaga�o si� bezwzgl�dnego pos�usze�stwa, Adpar wymaga�a i podda�stwa, i czci. - Naturalnie - przytakn�a. - Bezwzgl�dna dominacja, poparta przemoc�; to u nas rodzinne. Miny jej s�ug wyra�a�y niezrozumienie. - U kobiet z mojej rodziny doda�a. C oill� ogarn�� b�l. Rozla� si� po ca�ym ciele. Kl�cza�a w b�otnistej trawie, oszo- �omiona i rozbita. Potrz�sn�a g�ow�, by rozja�ni� my�li, i pr�bo- wa�a zrozumie�, co si� wydarzy�o. W jednej minucie �ciga�a tego g�upca Haskeera, a w nast�pnej zosta�a zrzucon� z konia, a znik�d pojawili si� trzej ludzie. -1 17 Ludzie. Zamruga�a i skupi�a wzrok na stoj�cej przed ni� tr�jce. Czer- stwy osobnik, kt�ry znajdowa� si� najbli�ej, mia� blizn� biegn�c� od �rodka policzka do k�cika ust. Dziobatej twarzy nie dodawa�y urody potargane w�sy i strzecha t�ustych, czarnych w�os�w. M�- czyzna obok, ni�szy, chudszy i drobniejszy, wygl�da� nawet bar- dziej oble�nie. Mia� brunatne w�osy i rzadk� kozi� br�dk�. Na prawym oku nosi� sk�rzan� opask�, a spro�ny u�miech ods�ania� zepsute z�by. Najwi�ksze wra�enie robi� jednak ostatni z nich - najwy�szy, najbardziej masywny i niezwykle mocno umi�niony. G�ow� mia� ogolon� na �yso, nos p�aski i mocno pokancerowany, oczka �wi�skie, g��boko osadzone. Jako jedyny nie mia� w r�ku broni, ale te� chyba jej nie potrzebowa�. Wszyscy trzej wydziela- li charakterystyczny, troch� nieprzyjemny zapach, w�a�ciwy ich rasie. Oni te� si� w ni� wpatrywali, z wyra�n� wrogo�ci�. Ten z brzydk� cer� i t�ustymi w�osami powiedzia� co� do Coilli, ale go nie zrozumia�a. Po chwili zwr�ci� si� do swoich towarzyszy. Widzi mi si�, �e to jedna z tych tam Rosomak�w - powiedzia�. - Pasuje do opisu. Zdaje si�, �e�my mieli farta - stwierdzi� ten z opask�. Jeszcze bym si� o to nie zak�ada�a - wymamrota�a Coilla. Ooo, jaka zadziorna. - Jednooki drwi�co uda� strach. Olbrzym wygl�daj�cy na g�upka wydawa� si� mniej pewny siebie. Co robimy, Micah? Jest tylko jedna, i do tego samica - odpowiedzia� Dziobaty. - Chyba nie boisz si� jednego ma�ego orka? Sporo takich za�atwili- �my. No tak, ale inne mog� si� kr�ci� w pobli�u - odpar� Wielki i G�upi. Coilla zastanawia�a si�, kim, u diab�a, s� ci trzej. Spotkanie z lud�mi nigdy nie wr�y�o nic dobrego, ale ci... Wtedy dojrza�a ma�e, nieregularne, poczernia�e przedmioty zwisaj�ce u pask�w Dziobatemu i Jednookiemu. To by�y skurczone g�owy ork�w. Nie mia�a ju� w�tpliwo�ci, na jakich ludzi si� natkn�a. Jednooki niepewnie przepatrywa� otaczaj�ce ich drzewa. Dziobaty te� bada� teren. By�my ich zobaczyli, jakby gdzie� tu si� czaili. - Przyszpili� Coill� twardym spojrzeniem. - Gdzie reszta twojej zgrai? Zgrai? Jakiej zgrai? zapyta�a z fa�szyw� niewinno�ci�. 18 - S� w okolicy? - naciska�. - Czy �e� ich w Rysie zostawi�a? Milcza�a i mia�a nadziej�, �e niczego nie zdradzi wyrazem twa- rzy. - Wiemy, �e�cie jechali razem - powiedzia� Dziobaty. - Reszta jeszcze tam jest? - Odwal si� i zdychaj - zasugerowa�a s�odko. Nieprzyjemnie u�miechn�� si� w�skimi ustami. S� �atwiejsze i trudniejsze sposoby, co by ci�zach�ci� do gada- nia. Mnie tam wszystko jedno. Ju� �ama� jej ko�ci, Micah? - spyta� ochoczo Wielki i G�upi, gramol�c si� do przodu. Coilla stara�a si� zebra� si�y i rozja�ni� umys�. Skupi�a si�, goto- wa do dzia�ania. A ja m�wi�, rozwalmy j� i tyle - zaproponowa� niecierpliwie Jednooki. Na nic nam zdech�a, Greever - odparowa� Dziobaty. Zgarniamy nagrod� za jej �eb, co nie? Pomy�l, przyg�upie. Chcemy dorwa� ca�y zast�p, a ona jest nasz� najwi�ksz� szans�, �eby znale�� t� band�. - Odwr�ci� si� do Coilli. - I co masz mi do powiedzenia? - Co ty na: ��ryj g�wno, �cierwiarzu"? -Cc...? Z ca�ej si�y grzmotn�a go obcasami w golenie. Wrzasn�� i upad�. Pozostali dwaj reagowali wolno. Wielki i G�upi rozdziawi� usta na widok szybko�ci jej ruch�w. Coilla skoczy�a na r�wne nogi, nie zwa�aj�c na b�l, i wyci�gn�a sw�j miecz. Zanim zd��y�a go u�y�, Jednooki och�on�� i run�� na przeciw- niczk�. Si�a uderzenia pozbawi�a j� tchu i zn�w powali�a na ziemi�. Tarzaj�c si�, kopi�c i ok�adaj�c pi�ciami, walczyli o bro�. Wte- dy w��czyli si� Wielki i G�upi wraz z rozw�cieczonym Dzioba- tym. Coilla zarobi�a pot�ny cios w szcz�k�. Kto� wyrwa� jej miecz i odrzuci� daleko na bok. Uderzy�a Jednookiego sierpowym i wykr�ci�a si� z jego u�cisku. Na czworakach wyrwa�a si� z ko- t�owaniny. Bra� j�! - wrzasn�� Jednooki. �ywcem! - rykn�� Dziobaty. Takiego wa�a! - odpali�a Coilla. Wielki i G�upi rzuci� si� i z�apa� j� za nog�. Odwr�ci�a si� i ze wszystkich si� zacz�a ok�ada� go po g�owie pi�ciami. Przynios�o 19 to mniej wi�cej takie rezultaty jak plucie na Hades, by go ugasi�. Trzasn�a go wi�c w twarz woln�, obut� nog� i zacz�a odpycha�. St�kn�� z wysi�ku, by j� utrzyma�, ale but wbija� si� coraz g��biej w poczerwienia�y, mi�sisty policzek. W ko�cu olbrzym wypu�ci� zdobycz, zachwia� si� i run�� do ty�u. Coilla zacz�a wstawa�. Czyje� rami� zacisn�o si� na jej szyi. Pr�buj�c z�apa� oddech, mocno wbi�a �okie� w brzuch Dziobate- go. Us�ysza�a jego sapni�cie i uderzy�a raz jeszcze. Pu�ci�. Tym razem zdo�a�a si� podnie��. Pr�bowa�a w�a�nie si�gn�� po jeden z no�y przytroczonych w r�kawie, kiedy Jednooki, z twarz� zalan� krwi�, zn�w rzuci� si� do ataku. Gdy upada�a, do bijatyki w��czyli si� dwaj pozostali. Coilla wiedzia�a, �e nie da im wszystkim rady. Potulne poddanie si� nie le�a�o jednak ani w jej naturze, ani �adnego innego orka. Napastnicy usi�owali przygnie�� jej ramiona do ziemi. Szarpi�c si�, by tego unikn��, znalaz�a si� blisko ucha Jednookiego. Zatopi�a w nim z�by. Jednooki zawy�. Zacisn�a szcz�ki jeszcze mocniej. Jednooki miota� si� jak oszala�y, ale nie m�g� si� uwolni� z pl�taniny cia�. Szarpa�a ma��owin� jak dzikie zwierz�, wywo�u- j�c coraz g�o�niejsze, pe�ne b�lu wycie. Cia�o rozci�gn�o si� i za- cz�o rwa�. Poczu�a w ustach s�onawy smak. Ostatnim szarpni�- ciem g�owy wyrwa�a kawa� ucha. Wyplu�a r�ow� miazg�. Jednooki uwolni� si� i zacz�� tarza� po ziemi, przyciskaj�c r�ce do g�owy i zawodz�c. -Suka... Dziwka... Odmieniec...! Nagle nad Coilla wyr�s� Dziobaty. Jego pi�� spada�a raz po raz na jej wysoko sklepion� skro�. Coilla straci�a przytomno��. Wielki i G�upi chwyci� jej ramiona jak w imad�o, ko�cz�c spraw�. - Zwi�� j� - rozkaza� Dziobaty. Olbrzym usadowi� bezw�adne cia�o i wyj�� kawa�ek sznura z kie- szeni utyt�anego kaftana. Brutalnie zwi�za� nadgarstki ofiary. Rozci�gni�ty na ziemi Jednooki wci�� wrzeszcza� i miota� prze- kle�stwa. Dziobaty podwin�� Coilli r�kaw i zabra� no�e, po czym oklepa� j� w poszukiwaniu innej broni. Jaja... psia ma�... zat�uk� - skowycza� Jednooki. Stul pysk! - warkn�� Dziobaty. Si�gn�� do sakwy przy pasie i wyj�� skrawek brudnej szmaty. - Masz. Zwini�ta w kulk� wyl�dowa�a obok Jednookiego. Olbrzym pr�- bowa� zatamowa� krwawienie. 20 | Moje ucho, Micah - wymamrota�. - Pieprzony ma�y potw�r... Moje ucho! Oj, ju� si� przymknij - warkn�� Dziobaty. - I tak nigdy nie chcia�e� s�ucha�, Greever. Wielki i G�upi wybuch� �miechem. Dziobaty do��czy� do niego. To nie jest �mieszne! - zaprotestowa� oburzony Jednooki. Jedno oko, jedno ucho - zarechota� olbrzym, a� zafalowa�o mu podgardle. - Ma teraz... komplet! Obydwaj rykn�li �miechem. - Bydlaki! wykrzykn�� Jednooki. Dziobaty spojrza� na Coill�. Jego nastr�j zmieni� si� natychmiast ca�kowicie. - To nie by�o zbyt przyjazne, orku. - Jego ton wyra�a� gro�b�. - Mog� by� znacznie bardziej nieprzyjazna - zapewni�a Coilla. Wielki i G�upi spowa�nia�. Jednooki chwiejnie stan�� na nogi i przyku�tyka� do kompan�w. Dziobaty przykucn�� obok orka i zion�c cuchn�cym oddechem, powiedzia�: - Pytam raz jeszcze: czy Rosomaki s� jeszcze w Rysie? Coilla tylko patrzy�a na niego. Jednooki kopn�� j� w bok. -Gadaj, dziwko! Znios�a cios i odp�aci�a si� kolejnym pokazem cichego oporu. - Przesta� - rzuci� Dziobaty Jednookiemu. W jego g�osie nie s�y- cha� jednak by�o troski o zdrowie pojmanej. P�on�c z nienawi�ci, Jednooki przycisn�� szmat� do ucha z ��dz� mordu w oczach. No, gadaj - ponagli� Dziobaty. Naprawd� s�dzisz, �e mo�ecie we trzech zaatakowa� Rosoma- k�w i uj�� z �yciem? To ja zadaj� tu pytania, suko, i nie jestem zbyt cierpliwy. - Wyci�gn�� zza pasa n� i uni�s� go na wysoko�� jej twarzy. - Ga- daj, gdzie oni s�, albo wyr�n� ci oczy. Nast�pi�a chwila ciszy i gor�czkowego my�lenia. W Hecklowe - powiedzia�a w ko�cu. -Co? K�amie! - wtr�ci� si� Jednooki. Dziobaty tak�e niedowierza� samicy. Dlaczego w Hecklowe? Co tam robi�? To wolny port, prawda? 21 -No i? Je�li masz co� do sprzedania, tam dostaniesz najwy�sz� cen�. - M�wi�a tak, jakby wyjawia�a to z oporami. Hecklowe takie jest, Micah - potwierdzi� Wielki i G�upi. Przecie� wiem - odpar� Dziobaty z irytacj� i zn�w zwr�ci� si� do Coilli: - A co tacy jak wy mog� mie� do sprzedania? Zarzuci�a haczyk, milcz�c strategicznie. - To, co�cie ukradli kr�lowej, tak? Coilla skin�a powoli g�ow�, desperacko licz�c na to, �e kupi� jej k�amstwo. - Na m�j rozum to musi by� co� naprawd� cennego, skoro�cie zdradzili i narazili si� komu� takiemu jak Jennesta. Co to takiego? Zrozumia�a, �e nie wiedzieli nic o po�rednikach, artefaktach, kt�- re ona i jej towarzysze nazywali gwiazdami. Z pewno�ci� nie za- mierza�a ich w tej materii o�wieca�. To... trofeum. Relikwia. Bardzo stara. Relikwia? Jaki� klejnot? Skarb? Tak, skarb. - U�y�a tego s�owa w znaczeniu, kt�rego ten przed- stawiciel ludzkiej rasy nigdy by nie zrozumia�. Wiedzia�em! - W jego oczach p�on�a chciwo��. To musia�a by� wi�ksza sztuka. Coilla u�wiadomi�a sobie, �e �owcy nagr�d, bo oczywi�cie nimi w�a�nie byli, potrafili zrozumie�, �e Rosomaki zdradzi�y dla zy- sku. Nigdy nie uwierzyliby, �e dzia�a�y w imi� idea�u. Po prostu takie mieli spojrzenie na �wiat. - To dlaczego nie jeste� z nimi? - wtr�ci� si� Jednooki, wpatru- j�c si� w ni� podejrzliwie. Ba�a si� tego pytania. Musia�a szybko wymy�li� co� przekonuj�- cego. - Mieli�my k�opoty w drodze. Napotkali�my band� Jed�w i od��- czy�am si� od reszty. Pr�bowa�am dogoni� sw�j oddzia�, kiedy... - Wpad�a� na nas - doko�czy� Dziobaty. - Tw�j pech, nasz fart. Coilla pozwoli�a sobie mie� nadziej�, �e jej uwierzy�. Wiedzia�a jednak, �e je�li tak jest, nara�a si� na du�e ryzyko. Mogli stwier- dzi�, �e spe�ni�a swoje zadanie, zabi� j� i ruszy� w drog�. Z kolejn� g�ow� orka przy pasie. Dziobaty wpatrywa� si� w Colill�. Wstrzyma�a oddech. Ruszamy do Hecklowe - oznajmi�. A co z ni�? - zapyta� Jednooki. Jedzie z nami. 22 Po co? Dla zysku. Hecklowe to najlepsze miejsce na interesy z han- dlarzami niewolnik�w. W dzisiejszych czasach wielu hojnie zap�a- ci za orka do ochrony. Zw�aszcza za orka z oddzia�u wy�mienitych wojownik�w. - Da� Wielkiemu i G�upiemu znak g�ow�. - Przypro- wad� jej konia, Jabeez. Jabeez powl�k� si� po wierzchowca, kt�ry nieopodal skuba� tra- w�, oboj�tny na wszystko. Jednooki, wci�� zaabsorbowany tym, co zosta�o z jego ucha, nie wygl�da� na uszcz�liwionego. Nie odzywa� si� jednak. Coilla uzna�a, �e to dobry moment na udawane niezadowolenie. Niewolnictwo. - Niemal splun�a tym s�owem. - Kolejny znak upadku Maras-Dantii. To te� wam, ludziom, zawdzi�czamy. Przymknij si�! - warkn�� Dziobaty. - Znaczysz dla mnie tylko tyle, ile za ciebie dostan�. A nie potrzebujesz j�zyka, by uprawia� sw�j fach. Zrozumia�a�? Coilla w my�lach odetchn�a z ulg�. Chciwo�� tych ludzi j� ura- towa�a. Zdo�a�a jednak zyska� tylko troch� czasu, dla siebie i, mia- �a nadziej�, dla oddzia�u. Oddzia�. Cholera, ale bagno. Gdzie oni s�? Gdzie si� podziewa Haskeer? Co si� stanie z gwiazdami? Czy przyjdzie kto� z pomoc�? Przez d�ugi, d�ugi czas tylko obserwowa�. Zadowala� si� �ledze- niem wydarze� z oddali i pok�adaniem ufno�ci w przeznaczeniu. Ale przeznaczeniu nie mo�na by�o ufa�. Wszystko tylko si� kom- plikowa�o, stawa�o bardziej nieprzewidywalne, chaotyczne. Ci�g�a utrata zasob�w magii, spowodowana niszczycielskimi dzia�aniami przybysz�w, sprawi�a, �e kiedy wreszcie zdecydowa� si� dzia�a�, nawet jego moce by�y zbyt niepewne, s�abe. Musia� do poszukiwa� zaprz�gn�� innych, i to okaza�o si� b��dem. Po�redniki zn�w znalaz�y si� na �wiecie, w historii i by�o jedynie kwesti� czasu, a� kto� posi�dzie ich moc. To, czy zostanie ona u�y- ta w dobrych, czy z�ych celach, pozostawa�o teraz jedyn� licz�c� si� spraw�. Nie m�g� ju� d�u�ej oszukiwa� samego siebie, �e to wszystko nie dotyczy�o tego miejsca. Nawet jego niezwyk�a kraina by�a zagro�ona. Dla podtrzymania jej istnienia nie potrafi� zrobi� nic wi�cej, bior�c pod uwag� swoje zanikaj�ce zdolno�ci, nawet je�li elitarna grupka jego akolit�w nazywa�a go Magiem i s�dzi�a, �e on mo�e wszystko. 23 Nadszed� czas, by bardziej bezpo�rednio wp�yn�� na bieg wy- padk�w. Pope�ni� b��dy i musia� spr�bowa� je naprawi�. W pew- nych sprawach m�g� pom�c. W innych nie. Widzia� jednak to, co przesz�e, i cz�� tego, co przysz�e, i wie- dzia�, �e by� mo�e ju� si� sp�ni�. 3 W ielka, okr�g�a komnata w podziemnym labiryncie Rysy by�a o�wietlona jedynie niezliczonymi kryszta�ami o nik�ej po- �wiacie, zatopionymi w �cianach i sklepieniu, oraz kilkoma porzu- conymi na pod�odze pochodniami. P� tuzina smoli�cie czarnych owali znaczy�o wej�cia do tuneli wybiegaj�cych z groty. Powietrze by�o dusz�ce. Powy�ej zgromadzi�o si� ze czterdzie�ci trolli, przedstawicieli przysadzistej i �ylastej rasy, z cia�em pokrytym szorstk� szar� sier- �ci� i z woskowobia�� twarz�. Wra�enie dysharmonii tworzy�a wie�cz�ca g�owy ogni�cie pomara�czowa czupryna. Torsy trolli by�y szerokie, ko�czyny nieproporcjonalnie d�ugie, a oczy wyewo- luowa�y niemal do samych �renic, olbrzymich i czarnych, aby ra- dzi� sobie w podziemnych ciemno�ciach. Z tego, co Alfray i Stryk wiedzieli, komnata by�a jedynie drob- nym fragmentem trollowego kr�lestwa, a ci wojownicy stanowili jedynie u�amek jego populacji. Oddzieleni od reszty towarzyszy zawa�em stropu, kapitan i kapral Rosomak�w nigdy nie mieli si� o tym przekona�. Ze zwi�zanymi r�kami stali oparci plecami o ofiarny o�tarz. Zgromadzone naprzeciwko nich trolle by�y uzbro- jone we w��cznie i �uki. Na czele ca�ej gromady sta� Tannar, w�adca trolli. By� wy�szy i mocniej zbudowany od podw�adnych. Z�ociste szaty, srebrna ko- rona i d�ugi, misterny pastora� podkre�la�y jego status. Uwag� ska- za�c�w przykuwa�o jednak to, co trzyma� w r�ku - n� ofiarny z zakrzywionym ostrzem i klejnotem w r�koje�ci, dla kt�rego Ro- somaki odwa�y�y si� wej�� do Rysy. To by� jeden ze staro�ytnych po�rednik�w. Relikwia, zwana przez ork�w gwiazd�. Trolle zaintonowa�y gard�ow� pie��. Tannar zbli�y� si� powoli, gotowy zabi� w imi� swych straszliwych, mrocznych bog�w. Nie 24 mog�c uwierzy� w gorzk� ironi� sytuacji, Stryk i Alfray szykowali si� na �mier�, podczas gdy �piew wznosi� si� ku hipnotyzuj�cej kulminacji. Los nie�le sobie z nas zakpi�, co? - stwierdzi� Alfray, wpatru- j�c si� w sztylet. Szkoda, �e nie bardzo mi do �miechu. - Stryk szarpn�� swoje wi�zy. Trzyma�y mocno. Alfray spojrza� na niego. - Niczego nie �a�uj�. Pomimo wszystko. Nie poddawaj si�, stary druhu. Nawet �mierci. Umieraj jak ork. Wyraz lekkiego oburzenia przemkn�� przez twarz Alfraya. Tylko to mi zosta�o. Sztylet by� coraz bli�ej. U wylotu jednego z tuneli rozb�ys�o �wiat�o. To, co nast�pi�o potem, przypomina�o Strykowi halucynacj� pod wp�ywem krystal- linu. Co� wystrzeli�o w poprzek groty. Na u�amek sekundy zosta- wi�o za sob� w powietrzu jaskrawy, ��toczerwony �lad. P�on�ca strza�a trafi�a w g�ow� jednego z trolli. Uderzenie wznie- ci�o snop iskier i powali�o trolla na bok. Gdy pada�, jego g�st� grzy- w� zaj�y p�omienie. Tannar zamar�. �piew umilk�. Przez komnat� przelecia�y wes- tchnienia grozy. Wszystkie trolle odwr�ci�y si� w stron� tunelu. Panowa�o tam jakie� poruszenie. Nios�y si� stamt�d wrzaski i j�ki. To pozosta�e Rosomaki torowa�y sobie drog� do groty. Przewo- dzi� im Jup, krasnoludzki sier�ant, gromi�c zd�bia�ych przeciwni- k�w obur�cznym mieczem. Orkowi �ucznicy zdejmowali kolejne cele ognistymi strza�ami. �wiat�o by�o dla trolli czym� przekl�tym, p�on�ce groty sia�y wi�c w ich szeregach ca�kowity zam�t. Na tyle, na ile m�g� ze zwi�zanymi r�kami, Stryk wykorzysta� zamieszanie. Rzuci� si� na najbli�szego trolla i zaprezentowa� mu orkowy poca�unek, straszliwe uderzenie g�ow�. Przeciwnik za- chwia� si� i pad� jak nie�ywy. Alfray z zaskoczenia zaszar�owa� na innego trolla i b�yskawicznie kopn�� go dwa razy w krocze. Onie- mia�a z b�lu ofiara run�a na ziemi� z wytrzeszczonymi oczami i twarz� wykrzywion� w grymasie. Tannar nie interesowa� si� ju� wi�niami, tylko rycz�c, wydawa� rozkazy spanikowanym poddanym. Ca�a komnata zmieni�a si� w pole bitwy, roz�wietlane b�yskami �migaj�cych strza� i pochod- ni, kt�rych orkowie u�ywali jak maczug. Odg�osy walki, wrzaski, j�ki i szcz�k stali odbija�y si� od �cian ze wszystkich stron. 25 Dw�jka szeregowych ork�w, Calthmon i Eldo, utorowa�a sobie przez t�um drog� do Alfraya i Stryka. Przeci�li ich wi�zy i wcisn�li bro� w niecierpliwe d�onie. Oswobodzeni wi�niowie natychmiast zwr�cili ostrza przeciwko nieprzyjacielowi. Stryk chcia� dosta� Tannara. Aby si� przy nim znale��, musia� przebi� si� przez mur obro�c�w. Ochoczo przyst�pi� do wykony- wania zadania. Pierwszy troll stoj�cy mu na drodze pchn�� go w��czni�. Stryk zrobi� unik w bok, mijaj�c si� z ostrzem o w�os, i z ca�ej si�y r�bn�� w drzewce mieczem. Cios roz�upa� je na p�. Nast�pne pchni�cie, mieczem w brzuch, wy��czy�o zaskoczonego w��cznika z gry. Nast�pny obro�ca zamachn�� si� na Stryka toporem. Obuch za- �wista� tu� nad g�ow� orka. Kiedy troll cofn�� si�, by spr�bowa� raz jeszcze, Stryk skorzysta� z okazji i kopn�� przeciwnika w go- le�. Cios by� silny. Wytr�cony z r�wnowagi troll zamachn�� si� desperacko i bardzo niecelnie. Stryk natychmiast chlasn�� go w od- s�oni�t� pier�. Ostrze wesz�o g��boko. Troll zatoczy� si�, zrobi� kil- ka krok�w, bryzgaj�c krwi�, i pad�. Stryk natar� na kolejnego mieszka�ca jaskini. Jup wyr�bywa� sobie drog� ku Strykowi i Alfrayowi. Za jego plecami szeregowcy zapalali kolejne pochodnie. Kiedy trolle, war- cz�c, zakrywa�y oczy przed �wiat�em, orkowie je zarzynali. Wielu walczy�o jednak dalej. Alfray znalaz� si� mi�dzy dwoma trollami, pr�buj�cymi go osa- czy�. Zwinnie parowa� ciosy, a jego miecz odbija� si� od metalo- wych grot�w. Po chwili jeden z przeciwnik�w si�gn�� za daleko, ods�aniaj�c prowadz�ce rami�, i Alfray uderzy� je mieczem. Troll wrzasn��, wypu�ci� bro� z r�ki i pad� pod nast�pnym ci�ciem przez tors. Jego rozw�cieczony towarzysz zaatakowa�. Spychany do ty�u Alfray wali� zaciekle, pr�buj�c wybi� grot na bok. Troll by� jednak zdeterminowany i wci�� naciera� nieust�pliwie. Ju� prawie przy- szpili� Alfraya do �ciany, ale ten zanurkowa�, rzuci� si� w bok i zna- laz� tu� obok trolla. Natychmiast wyprowadzi� cios na jego nogi. Ostrze wbi�o si� w cia�o, niezbyt g��boko, ale skutecznie. Troll cofn�� si�, kulej�c, z w��czni� niebacznie opuszczon�. Alfray skoczy� na r�wne nogi i zamachn�� si� mieczem na g�ow� stworzenia. Troll zrobi� unik w lewo. Alfray b�yskawicznie zmie- ni� tor ci�cia. Obr�ci� ostrze i grzmotn�� trolla p�azem w policzek. Stworzenie wrzasn�o z b�lu i natar�o z szale�stwem w oczach, 26 m��c�c w��czni�. Ten nierozwa�ny ruch by� Alfrayowi na r�k�. Z �atwo�ci� umkn�� przed ostrzem, obr�ci� si�, by stan�� r�wnoleg- le do trolla, i wyprowadzi� ci�cie. Miecz przeci�� szyj� do po�owy. Rubinowy gejzer zala� wszystko doko�a. Alfray wypu�ci� powietrze z nad�tych policzk�w i pomy�la�, �e robi si� ju� za stary na takie wyczyny. �lizgaj�c si� na krwi, Stryk niemal zderzy� si� z ostatnim obro�- c� Tannara, uzbrojonym w sejmitar. Troll o gorej�cym gniewnym spojrzeniu zacz�� w�ciekle siec broni� pr�buj�c odepchn�� orka od swego monarchy. Stryk nie ust�powa� i oddawa� cios za cios. Przez chwil� trwa�a wyr�wnana walka, ka�dy atak jednego paro- wany by� przez drugiego. Prze�om nast�pi�, gdy ostrze Stryka zrani�o trolla w plecy. Wy- pluwaj�c przekle�stwo, troll ci�� od g�ry tak pot�nie, �e odr�ba�- by uzbrojon� r�k� Stryka, gdyby tylko trafi�. Umiej�tna praca n�g orka sprawi�a, �e tak si� nie sta�o. Stryk rzuci� si� w bok i zaryzy- kowa� ci�cie na trollowe gard�o. Op�aci�o si�. Na koniec stan�� przed Tannarem. Dysz�cy furi� kr�l pr�bowa� zmia�d�y� Strykowi g�ow� ozdob- nym pastora�em. Ork by� wystarczaj�co zwinny, by tego unikn��. Tannar odrzuci� niepor�czny kij i wydoby� miecz ze srebrzystym ostrzem pokrytym wij�cymi si� runicznymi wzorami. Wci�� trzy- ma� te� w pogotowiu ceremonialny sztylet. Troll i ork stan�li do walki. - Na co czekasz? - rykn�� Tannar. - Posmakuj mojej stali i obud� si� w Hadesie, nadziemcze. Stryk za�mia� si� szyderczo. - Mocny� w g�bie, paplo. A teraz zamiast j�zora u�yj miecza. Kr��yli wok� siebie, szukaj�c luki w obronie. Tannar spojrza� na bitw� rozgrywaj�c� si� wsz�dzie doko�a. Zap�acisz za to g�ow� - obieca�. Ju� to m�wi�e�. - Stryk nie spuszcza� z bezczelnego tonu. Prowokowanie przynios�o po��dany rezultat. Tannar rzuci� si� z rykiem do ataku, tn�c z pot�nym zamachem. Stryk sparowa�, absorbuj�c impet ciosu �wiadcz�cy o wielkiej sile przeciwnika. Od- powiedzia� b�yskawiczn� kontr�. Kr�l zablokowa� ostrze. Po tym pierwszym zetkni�ciu broni przeciwnicy zacz�li regularn� wymia- n� uderze�, raz atakuj�c, raz si� broni�c. Tannar nie mia� �adnego stylu walki. Polega� wy��cznie na swojej sile, ale to nie czyni�o z niego �atwiejszego przeciwnika. Technika 27 Stryka nie r�ni�a si� znacz�co, mia� jednak du�o wi�ksze do�wiad- czenie i porusza� si� zwinniej. Nie by� te� tak porywczy jak troll, kt�ry nie przestawa� wymy�la� przeciwnikowi. Stryk sprowoko- wa� kr�la raz jeszcze. - Mi�czak z ciebie - podjudza�, odpieraj�c kolejny atak. - Kr�- lowanie w tym bajzlu rozleniwi�o ci�, Tannar. Sflacza�e� jak w�r �oju. Troll wrzasn�� i zaszar�owa� na niego, tn�c powietrze no�em i wymachuj�c mieczem. Stryk przyczai� si� i zamachn��, celuj�c w z��czenie r�koje�ci i ostrza. Trafi�. Miecz wylecia� Tannarowi z d�oni i wyl�dowa� z �oskotem gdzie� poza jego zasi�giem. W�ad- ca trolli mia� jeszcze sztylet z drogocennym zdobieniem i teraz go u�y�. Po utracie miecza jednak zdoby� si� ju� tylko na obron�. Ork napiera� ostro. Tannar zacz�� si� cofa�. W przeciwie�stwie do Stryka nie widzia�, �e Jup i kilku szeregowych zasz�o go tym- czasem od ty�u. Stryk przyspieszy� odwr�t Tannara gradem cio- s�w. Jup nie zwleka�. Wskoczy� monarsze na plecy, zacisn�� rami� na szyi kr�la i przytkn�� mu n� do grdyki. Jeden z szeregowc�w pod- bieg� i wycelowa� czubek miecza w serce Tannara. W�adca trolli zagrzmia� bezsiln� w�ciek�o�ci�. Stryk post�pi� krok do przodu i wyj�� ofiarny sztylet z d�oni pokonanego przeciwnika. Jeden czy dwa trolle widzia�y, co si� dzia�o. Reszta nie zdawa�a sobie z tego sprawy i walczy�a dalej. Ka� im przesta� - za��da� Stryk. - Albo stracisz �ycie. Tannar tylko patrzy� wyzywaj�co. Nie odezwa� si� ani s�owem. Powstrzymaj ich albo zginiesz - powt�rzy� Stryk. Jup docisn�� sw�j n�. Rzu�cie bro�! - zawo�a� Tannar z oci�ganiem. Niekt�re trolle przerwa�y walk�. Inne dalej toczy�y b�j. Rzuci� bro�! - wrzasn�� Tannar. Tym razem wszystkie pos�ucha�y. Jup zeskoczy� z kr�la, ale wci�� mieli go na ostrzach. Stryk przy�o�y� Tannarowi do gard�a ceremonialny sztylet. - Wychodzimy st�d. Z tob�. Je�li kto� stanie nam na drodze, zgi- niesz. Powt�rz im to. Kr�l skin�� wolno g�ow�. R�bcie, co ka��! - krzykn��. Ju� nie b�dziesz potrzebowa� tego z�omu. - Stryk chwyci� ko- ron� Tannara i odrzuci� j� na bok. 28 �wi�tokradztwo wywo�a�o pomruk grozy u obserwuj�cych sce- n� trolli. Stryk bez wahania zerwa� kunsztown� kr�lewsk� szat� i tak�e cisn�� na pod�og�. Zn�w przystawi� Tannarowi sztylet. - Idziemy. Ruszyli przez komnat�. Krasnolud i grupka ork�w, otaczaj�cych g�ruj�c� nad nimi posta� zak�adnika. Oszo�omione trolle bez s�o- wa pozwala�y im przej��. Poch�d, potykaj�c si� o trupy nieprzyja- ciela, brn�� w stron� g��wnego tunelu. Po chwili do��czy�a do nie- go reszta oddzia�u. Kilku by�o tylko lekko rannych, ale w bitwie poleg�y same trolle. - P�jdziecie za nami, to zginie! - wykrzykn�� Stryk u wylotu tunelu. Wojownicy w po�piechu opu�cili grot�. Szli tak szybko, jak to mo�liwe w labiryncie nieo�wietlonych tuneli, w�r�d olbrzymich, groteskowych cieni, rzucanych przez ich pochodnie. - Niez�e wyczucie czasu - rzuci� Stryk Jupowi. - Na styk, ale niez�e. Krasnolud u�miechn�� si�. Jak, u diab�a, przedostali�cie si� przez zawa�? - zapyta� Alfray. Znale�li�my inn� drog� - wyja�ni� Jup. - Zobaczycie. Z ty�u dobieg�y przyt�umione d�wi�ki. Stryk odwr�ci� g�ow� i usi�owa� przebi� wzrokiem ciemno�ci. W oddali dojrza� niewy- ra�ne, szare sylwetki. Dopadn� was - zapewni� Tannar. - Zdechniecie, zanim wydo- staniecie si� na powierzchni�. No to do nas do��czysz - wyszepta� Stryk. - Trzymajcie si� ra- zem, b�d�cie czujni. Zw�aszcza tylna stra� - rozkaza� podw�adnym. Nie s�dz�, �eby potrzebowali przypomnienia, szefie - stwier- dzi� Jup. Wkr�tce znale�li si� w tunelu, w kt�rym nast�pi� zawa� stropu. Dwadzie�cia krok�w przed nimi prze