16116
Szczegóły |
Tytuł |
16116 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
16116 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 16116 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
16116 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
LEGION GROMU
Orkowie
TOM 2
WIELKIE SERIE FANTASY
Stan Nicholls
Trylogia ORKOWIE
Stra�nicy b�yskawicy
Legion gromu
w przygotowaniu
kolejny tom
LEGION GROMU
Orkowie
tom 2
STAN NICHOLLS
Przek�ad
Kamil Gryko
&
AMBER
Tytu� orygina�u
LEGION OF THUNDER
Redaktor serii
ZBIGNIEW FONIOK
Redakcja stylistyczna
DOROTA KIELCZYK
Redakcja techniczna
ANDRZEJ WITKOWSKI
Korekta
BARBARA CYWI�SKA
AGATA GO�DZIK
Ilustracja na ok�adce
WWW.KROPSERKEL.COM
Opracowanie graficzne ok�adki
STUDIO GRAFICZNE WYDAWNICTWA AMBER
Sk�ad
4 000262366
Wydawnictwo Amber zaprasza
do w�asnej ksi�garni internetowej
http://www.wydawnictwoamber.pl
?>
1 ?
?
Copyright � Stan Nicholls 1999
AU rights reserved.
For the Polish edition
Copyright � 2004 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
ISBN 83-241-2228-1
Oczywi�cie dla Ann� i Mariann�
Wcze�niejsze wydarzenia
W Maras-Dantii nie zawsze panowa� pok�j. W krainie tak wielu star-
szych ras konflikty by�y nieuniknione. Na og�l jednak tolerowano si� wza-
jemnie.
R�wnowaga zachwia�a si� ca�kowicie wraz z pojawieniem si� nowej
rasy. Nazywano ich lud�mi i przybyli do Maras-Dantii z dalekiego po�u-
dnia, pokonuj�c niego�cinne pustynie. Przybysze, kt�rzy z pocz�tku na-
p�ywali strumyczkiem, a z czasem wielk� fal� powodziow�, gardzili na-
potkanymi kulturami. Zmienili nazw� kontynentu na Centrazj�, i w miar�
jak ros�a ich liczba, wzrasta�a te� skala dokonywanych przez nich znisz-
cze�. Grodzili rzeki, ogo�acali lasy, burzyli wioski, wydzierali ziemi dro-
gocenne zasoby.
Co najgorsze, wyniszczali magi� Maras-Dantii.
Ich gwa�t na krainie pozbawia� j� energii. Zosta� zak��cony klimat i po-
rz�dek p�r roku. Lato sta�o si� niczym jesie�. D�u�sze zimy poch�ania�y
wiosn�. Z p�nocy zacz�� nadci�ga� lodowiec.
Wkr�tce mi�dzy Maras-Dantianami a lud�mi wybuch�a wojna.
Dawne animozje podzieli�y stare rasy, a nielojalno�� krasnolud�w do-
datkowo komplikowa�a sytuacj�. Wiele z nich przy��czy�o si� do �udzi
i wykonywa�o czarn� robot�. Inne pozosta�y lojalne wzgl�dem starszych
ras.
Ludzie te� byli podzieleni, schizma wykszta�ci�a dwa od�amy religijne.
Czciciele Mnogiej �cie�ki, powszechnie nazywani Mnogami, przestrze-
gali starych, poga�skich rytua��w. Ich przeciwnicy na swych sztanda-
rach wypisali Jedno��. Znani jako Jedowie, wyznawali nowy, mono-
teistyczny kult. Obydwie grupy cechowa� fanatyzm, ale to liczniejsi
Jedowie mieli cale zast�py zelot�w i demagog�w.
Ze wszystkich ras pierwotnie zamieszkuj�cych Maras-Danti� arkowie
byli najbardziej wojowniczy. Jako jedni z niewielu nie posiadali �adnych
zdolno�ci magicznych, ale z nawi�zk� nadrabiali to zami�owaniem do
wojaczki. Zawsze znajdowali si� w samym oku cyklonu.
Wed�ug orkowych standard�w Stryk uchodzi� za m�drego. Dowodzi�
trzydziestoosobowym oddzia�em najemnik�w o nazwie Rosomaki. Stryko-
wi bezpo�rednio podlega�o dw�ch sier�ant�w, Haskeer iJup. Haskeer by�
7
najbardziej lekkomy�lny i nieprzewidywalny z ca�ej grupy; Jup jedyny
krasnolud, a w zasadzie jedyny nieork stanowi� sta�y obiekt podejrze�.
Sier�anci byli zwierzchnikami kaprali, Alfraya i Coilli. Alfray by� naj-
starszym cz�onkiem grupy, znachorem specjalizuj�cym si� w leczeniu ran
odniesionych na polu walki. Coilla jedyna kobieta w�r�d Rosomak�w
wyr�nia�a si� jako �wietny taktyk. Reszt� grupy stanowi�o dwudziestu
pi�ciu szeregowych.
Rosomaki s�u�y�y kr�lowej Jenne�cie, wspieraj�cej Mnog�w posiadacz-
ce wielkich mocy magicznych. Jennesta, chimera powsta�a z po��czenia
cz�owieka z najad�, znana by�a ze sk�onno�ci do okrucie�stwa i seksual-
nej �ar�oczno�ci.
Wys�ane z tajn� misj� Rosomaki zaatakowa�y osad� Jed�w, by zdoby�
bardzo stary, zapiecz�towany cylinder na listy. P�ac�c wysok� cen� krwi�,
zdobyli artefakt, a wraz z nim spor� ilo�� halucynogennego narkotyku.
�rodek ten mia� wiele okre�le� w j�zykach starszych ras, ale powszechnie
nazywano go krystallinem. Orkowie znali go jako dawc� kryszta�owej b�y-
skawicy.
Stryk pope�ni� jednak b��d. Pozwoli� sobie i oddzia�owi na uczczenie
zwyci�stwa spr�bowaniem narkotyku. Oddzia� obudzi� si� o �wicie ogar-
ni�ty panik� na my�l o sp�nieniu si� z powrotem do Jennesty i jej gnie-
wie. W drodze powrotnej Rosomaki zosta�y jednak napadni�te przez ban-
d� kobold�w i pomimo zaci�tej obrony utraci�y drogocenny lup. Wiedz�c,
�e Jennesta straszliwie by ich ukara�a za niewype�nienie rozkazu, Stryk
postanowi� �ciga� napastnik�w i odebra� im zdobycz.
Jennesta rozkaza�a genera�owi Kysthanowi, dow�dcy armii, zorgani-
zowa� poszukiwania Rosomak�w. Ten wys�a� oddzia� do�wiadczonych or-
kowych wojownik�w pod dow�dztwem kapitana Delorrana, kt�ry ju� od
dawna �ywi� niech�� do Stryka. Jennesta natomiast nawi�za�a telepa-
tyczny kontakt ze swymi siostrami, Adpar i Sanar�. Zadawnione spory
nie pozwoli�y jednak kr�lowej dowiedzie� si�, czy kt�ra� z si�str wie, gdzie
znajduj� si� Rosomaki albo cylinder.
W trakcie poszukiwa� kobold�w Stryk mia� seri� niezwykle wyra�nych
sn�w. Pokazywa�y one �wiat zamieszkany wy��cznie przez orki, �yj�ce
w harmonii z natur� i b�d�ce panami swego losu. Orki z sennych wizji
nie zna�y cz�owieka ani starszych ras, a klimat byl taki jak kiedy�.
Stryk zacz�� obawia� si�, �e traci zmys�y.
Delorran, przekonany, �e Rosomaki zdezerterowa�y, zdecydowa� si�
przed�u�y� wyznaczony termin zako�czenia poszukiwa�. By�o to ryzykow-
ne posuni�cie, poniewa� by�o sprzeczne z wyra�nymi poleceniami Jenne-
sty. ��dza zemsty na Stryku sk�oni�a go jednak do podj�cia tego ryzyka.
8
Stryk poprowadzi� sw�j oddzia� do Czarnej Ska�y, siedziby kobold�w.
Podr� by�a bardzo niebezpieczna. Natkn�li si� na zas�any trupami ob�z
ork�w, powalonych ludzkimi chorobami, na kt�re nie mieli odporno�ci. P�-
niej, niedaleko Doliny Tkacza, zaatakowa� ich t�um Jed�w. W ko�cu oddzia�
dotar� do Czarnej Ska�y i zem�ci� si� krwawo na koho�dach. Stryk odzyska�
�up i uwolni� je�ca, starego gremlina. Gremlin ten, Mobbs, powiedzia�, �e
studiowa� tajemne j�zyki i �e kobo�dy przetrzymywa�y go, by odczyta� listy
z cylindra. Uwa�a�, �e cylinder zawiera co�, co bezpo�rednio dotyczy po-
chodzenia starszych ras. W�a�nie pot�gi tej wiedzy poszukiwa�y kobo�dy,
cho� nie wiadomo, czy dzia�a�y we w�asnym, czy w cudzym imieniu.
Mobbs s�dzi�, �e zawarto�� cylindra mia�a zwi�zek z Vermegram i Ten-
tarrem Arngrimem, dwiema legendarnymi postaciami z przesz�o�ci Ma-
ras-Dantii. Vermegram by�a pot�n� czarodziejk�, najad� matk� Jen-
nesty, Adpar i Sanary. Twierdzono, �e zosta�a zg�adzona przez Arngrima,
kt�ry dor�wnywa� jej magicznymi zdolno�ciami. On sam znikn��.
Pasja, z jak� Mobbs m�wi� o tym wszystkim, obudzi�a w oddziale drze-
mi�cy duch buntu. Przy sprzeciwie jedynie Haskeera i kilku szeregowych
Stryk przekona� reszt�, �e nale�y otworzy� cylinder. W �rodku znajdowa�a
si� ku�a z siedmioma wystaj�cymi z niej szpikulcami r�nej d�ugo�ci. Or-
kom przypomina�o to gwiazd�, podobn� do zabawki ich m�odych. Mobbs
nazwa� j� instrumentarium, totemem o wielkiej magicznej mocy, od daw-
na uznawanym za mit. Gwiazda, po��czona z jej czterema odpowiednika-
mi, mia�a wyjawi� g��bok� prawd� o starszych rasach, kt�ra je wyzwoli,
jak sugerowa�y legendy. Orkowie nie znali innego �ycia pr�cz s�u�by
i �mierci pod cudzymi rozkazami, wi�c wizja zrzucenia wi�z�w by�a dla
nich poci�gaj�ca. Wobec nalega� Stryka Rosomaki wypowiedzia�y po-
s�usze�stwo Jenne�cie i ruszy�y dalej na w�asn� r�k�. Postanowi�y odna-
le�� pozosta�e gwiazdy. Uzna�y bowiem, �e nawet bezowocne poszukiwa-
nia b�d� lepsze ni� dotychczasowe podda�stwo.
Mobbs da� im wskaz�wk�, gdzie mog� znale�� kolejne instrumentarium.
Kobo�dy wspomina�y Tr�jc�, twierdz� Jed�w rz�dzon� przez fanatyczne-
go Kimballa Hobrowa. Stryk wraz z oddzia�em ruszy� w kierunku twier-
dzy. Mobbs uda� si� do wolnego portu Hecklowe, wpad� jednak na Delor-
rana i zosta� przez niego zamordowany.
Rozw�cieczona brakiem post�p�w w poszukiwaniach artefaktu Jenne-
sta kaza�a straci� genera�a Kysthana. Zast�pi�a go znacznie m�odszym
oficerem orkiem, Mersadionem. Polowanie na Rosomaki rozp�ta�o si� na
dobre.
Oddzia� odpar� atak grupy Delorrana i umkn�� smokom bojowym Jenne-
sty. Tu� potem Haskeer dosta� �miertelnie gro�nej gor�czki, spowodowanej
9
ludzk� chorob�. Gdy dotarli do Tr�jcy, twierdza wydawa�a im si� nie do
zdobycia dop�ki nie odkryli, �e Jedowie wprowadzali do �rodka kra-
snoludzkich robotnik�w. Jup do��czy� do jednej z grup i dosta� si� za mury.
Tam na w�asne oczy zobaczy� despotyzm Hobrowa i brutalno�� zbrojnych.
Zdolal te� ustali�, �e w Tr�jcy istotnie znajduje si� instrumentarium, a po-
nadto dowiedzia� si�, �e Hobrow i jego podw�adni hoduj� niezwykle tru-
j�ce ro�liny w celu masowej zag�ady starszych ras. Jupowi uda�o si� pod-
pali� upraw� i wymkn�� z gwiazd�. Zgubienie ��dnej zemsty pogoni
Hobrowa i jego ludzi zaj�o Rosomakom kilka dni. Opieraj�c si� na in-
formacji zdobytej przez Jupa w Tr�jcy, oddzia� ruszy� w kierunku Rysy,
niego�cinnej krainy trolli, w nadziei, �e znajdzie tam kolejn� gwiazd�.
Delorran wr�ci� do pa�acu Jennesty z niczym. Zap�aci� za to g�ow�.
Jennesta, zniecierpliwiona pora�kami swoich s�ug, naj�a Micaha Lek-
manna, Greevera Aulaya i Jabeza B�aana, bezlitosnych �owc�w nagr�d,
ludzi specjalizuj�cych si� w �apaniu orkowych renegat�w.
Haskeer wyszed� z choroby, cho� nadal dziwnie si� zachowywa�. W Ry-
sie Stryk zostawi� go z Coill� do pilnowania gwiazd. Sam za� z pozosta�y-
mi wkroczy� do podziemnego labiryntu, gdzie wkr�tce oddzia� zosta� za-
atakowany przez trolli. Po zawaleniu si� sufitu Stryk i Alfray zostali
oddzieleni od reszty. Tymczasem Haskeer w przyp�ywie szale�stwa uciek�
z gwiazdami. Coilla ruszy�a w pogo�. Nie wiedz�c, czy Stryk i Alfray �yj�,
Jup przej�� dowodzenie. Odt�d musia� sam podejmowa� decyzje co do
dalszych dzia�a�, mimo wrogo�ci szeregowc�w.
Nieuzbrojona i oszo�omiona po upadku z konia Coilla stan�a twarz�
w twarz z �owcami nagr�d.
Stryk i Alfray zostali pojmani w labiryncie. Tannar, przera�aj�cy kr�l
trolli, postanowi� z�o�y� ich w ofierze mrocznym bogom swej rasy.
W r�koje�ci ofiarnego no�a tkwi�a trzecia gwiazda.
1
�
mier� p�yn�a, wij�c si� jak w��.
Ponury cel zmieni� jej rysy w kamie�. Zanurkowa�a g��boko,
rozgarniaj�c wod� silnymi ruchami rozczapierzonych, p�etwiastych
d�oni. Hebanowe w�osy falowa�y swobodnie, rozsnuwaj�c si� jej
�ladem jak g�sta atramentowa chmura za ka�amarnic�. Niewielkie
paciorki p�cherzyk�w odrywa�y si� od pulsuj�cych skrzeli.
Obejrza�a si�. Bojowy r�j jej najad p�yn�� w ciasnej formacji,
zwie�czony niesamowitym, zielonym blaskiem fluoryzuj�cych
ga��zek, kt�re o�wietla�y drog�. Ka�da najada trzyma�a z�bato za-
ko�czon� w��czni� z korala. Zakrzywione, niezwykle wytrzyma�e
sztylety by�y schowane w pochwach z trzciny, zawieszonych w po-
przek tors�w pokrytych �uskami.
Mrok zacz�� rzedn�� i gdzieniegdzie ukazywa�o si� piaszczyste
dno oceanu, upstrzone wystaj�cymi ska�ami i rozk�adaj�c� si� ro�-
linno�ci�. Wkr�tce w polu widzenia pojawi�a si� kraw�d� rafy, bia�a
i urwista, przyduszona warstw� fioletowego grzyba. Przyw�dczy-
ni wraz z wojownikami przemkn�a nad ponur� skamielin�. Poru-
szali si� szybko, trzymaj�c si� blisko granicy. Z tak niewielkiej
odleg�o�ci zniszczenia by�y wyra�nie widoczne. Chora ro�linno��
i brak ryb �wiadczy�y o obecno�ci s�cz�cej si� trucizny. Skrawki
martwych organizm�w unosi�y si� woko�o, a niezwyk�e jak na t�
por� roku zimno niemal zamra�a�o wod� nawet na tak du�ej g��bo-
ko�ci.
11
Przyw�dczyni podnios�a d�o�, widz�c cel. �o�nierze odrzucili
�wiec�ce ga��zie. Szmaragdowa kaskada zala�a dno. Najady zebra-
�y si� wok� swojej pani.
Przed nimi, tam gdzie rdze� rafy si� rozszerza�, znajdowa� si�
skalny klif, pe�en nisz oraz jaski�, naturalnych i sztucznych. Z tej
odleg�o�ci nie wida� by�o �adnych mieszka�c�w g��bin. Przy-
w�dczyni gestem wyda�a rozkazy. Tuzin wojownik�w od��czy�
si� i chy�kiem, tu� przy dnie, ruszy� w stron� wrogiej konstrukcji.
Po chwili pop�yn�a za nimi reszta gromady ze �mierci� na prze-
dzie.
Gdy zbli�yli si� do warowni, zauwa�yli pierwszych tryton�w,
rozproszon� garstk� stra�nik�w, nie�wiadomych nadci�gaj�cej
szpicy. �mier� spojrza�a na nich z nienawi�ci�. Ich podobie�stwo
do ludzi by�o jedynie cz�ciowe, ale dla niej i tak odra�aj�ce. A to,
podobnie jak ka�dy sp�r o terytorium czy �ywno��, usprawiedli-
wia�o wszczynanie wojny. Wstrzyma�a kolumn� i patrzy�a, jak
zwiadowcy zbli�aj� si� do wroga.
Ka�dego stra�nika wzi�o na cel po dw�ch, trzech wojownik�w.
Najbli�ej p�ywaj�cy stra�nik by� samcem. Zachowywa� si� beztro-
sko i wygl�da�o na to, �e obawia si� raczej zb��kanego drapie�nika
ni� ataku z zaskoczenia. Dryfowa�, obracaj�c si� lekko. W przy-
w�dczyni narasta�a odraza.
Tu��w i g�owa trytona wygl�da�y niemal jak u cz�owieka, nie
licz�c w�skich niczym brzytwa skrzeli po obydwu stronach torsu.
Nos mia� szerszy i bardziej p�aski ni� istota ludzka, oczy za� przy-
kryte cienk� b�on�. Na klatce piersiowej i ramionach stworzenia
nie by�o w�os�w, ale na g�owie i brodzie wi�y si� rdzawe loki.
Od pasa w d� natomiast tryton przypomina� najad�. Mleczno-
bia�e cia�o, przechodz�ce w d�ugi smuk�y ogon z du�� p�etw�, po-
krywa�y b�yszcz�ce �uski. Tryton by� uzbrojony w tradycyjny or�
swojej rasy, zako�czony grotami tr�jz�b d�ugo�ci w��czni.
Do stra�nika podp�yn�o dw�ch wojownik�w. Zbli�ali si� na pe�-
nej szybko�ci od ty�u i z boku. Tryton mia� ma�e szanse. Najada po
prawej podnios�a z�bat� w��czni� i wbi�a j� trytonowi tu� powy�ej
talii. P�ytki cios nie by� �miertelny, ale przynajmniej zdezoriento-
wa� stra�nika. Gdy zaskoczony tryton odwr�ci� si� w stron� na-
pastnika, druga najada pojawi�a si� za plecami samca i z�batym
sztyletem poder�n�a mu gard�o.
Przez moment stra�nik rzuca� si� dziko, a z coraz wi�kszej rany
wyrasta�a karmazynowa chmura. Po chwili martwe cia�o trytona
12
zacz�o zanurza� si� w g��biny, ci�gn�c za sob� czerwone stru-
myczki niczym szkar�atne wst��ki.
Trzymaj�c si� g��wnych si�, patrzy�a, jak jej zwiadowcy radz�
sobie z pozosta�ymi stra�nikami.
Inny osobnik, tym razem samica, r�wnie� wzi�ta z zaskoczenia,
by�a trzymana przez jedn� najad�, podczas gdy druga przebija�a
g�adki tors sztyletem. Trytonka, wiruj�c, opada�a na dno z w��cz-
ni� stercz�c� spomi�dzy nagich piersi. Bezg�o�nie wykrzykiwa�a
sw�j b�l. W panice jaki� tryton zamachn�� si� na najad� no�em,
zapominaj�c, �e pod wod� pchni�cia s� efektywniejsze od ci��.
Zap�aci� za sw�j b��d w��czni� w trzewiach.
W ko�cu wszyscy stra�nicy zostali skutecznie zamordowani
gwa�townie i brutalnie. Kiedy pozbyto si� ostatniego, zwiadowcy
dali zna� swojej pani przez zabarwion� r�ow� mgie�k� wod�.
Nadszed� czas, by zaatakowa� ca�ym rojem. Na rozkaz rozpro-
szyli szyki i chwycili za bro�. Wok� panowa�a absolutna cisza.
Opr�cz n�jad porusza�y si� tylko dryfuj�ce trupy stra�nik�w.
Napastnicy dop�yn�li ju� niemal do celu, gdy w przypominaj�cej
plaster miodu warowni co� si� zakot�owa�o. Budowla wyplu�a hor-
d� ci�kozbrojnych tryton�w. Wyp�ywaj�c, wydawali dziwny
d�wi�k. Wysokie, wibruj�ce zawodzenie, kt�rym si� porozumie-
wali, zniekszta�cone przez wod�, wydawa�o si� jeszcze bardziej
osobliwe.
To kolejna rzecz, kt�rej w nich nie znosi�a.
Bez wahania powiod�a swoje si�y do natarcia na niezorganizo-
wan� defensyw�. W kilka sekund atakuj�cy i obro�cy wymieszali
si� i starli w setkach �miertelnych potyczek.
Magia tryton�w, podobnie jak najad, polega�a na wypatrywaniu
i by�a najcz�ciej wykorzystywana do polowania i nawigacji w g��-
binach. Nie bardzo przydawa�a si� w walce. Ta bitwa mia�a rozstrzyg-
n�� si� dzi�ki odwadze i umiej�tno�ciom, no�om i w��czniom.
Przerywaj�c sw� zawodz�c� pie��, jaki� tryton spad� z g�ry i za-
topi� ostrza tr�jz�bu g��boko w piersi wojownika p�yn�cego obok
przyw�dczyni. �miertelnie ranna najada wi�a si� i rzuca�a tak gwa�-
townie, �e wyrwa�a tr�jz�b z r�k trytona. Znikn�a gdzie� w dole,
kurczowo trzymaj�c drzewce i zostawiaj�c za sob� czerwony �lad.
Tryton wyci�gn�� n�, miniaturow� wersj� utraconego tr�jz�bu,
i zwr�ci� si� w stron� hebanowow�osej istoty. Zaatakowa�. Unik-
n�a ciosu. Si�� rozp�du tryton zanurkowa� w bok i lekko si� obr�-
ci�. Szybko jednak zn�w podp�yn�� przodem do przeciwniczki.
13
Zwinnie z�apa�a go za r�k�, w kt�rej trzyma� n�. Tryton zauwa�y�
nagle, �e jej palce owini�te s� rzemieniami z nabitymi metalowymi
�wiekami. Desperacko rzuci� si�, by z�apa� j� za nadgarstek. Za p�-
no. Zacisn�a pi�� i zacz�a go wali� w brzuch. Si�a uderzenia trzecie-
go ciosu odrzuci�a trytona. Spojrza� na swoje porozrywane cia�o, jego
twarz wykrzywi�a si� w cierpieniu. Stra�nika poch�on�� chaos.
Na �wiekach pozosta�y strz�pki �uskowatej tkanki.
K�tem oka hebanow�osa zwyci�czyni dostrzeg�a jaki� ruch.
W jej stron� p�yn�a trytonka z wycelowanym tr�jz�bem. Przyw�d-
czyni zrobi�a pot�ny wymach muskularnym ogonem i wystrzeli�a
w g�r�, ledwo unikaj�c ataku. Szar�uj�ca trytonka po�eglowa�a
wprost na k��bowisko najad. Te roznios�y j� na w��czniach i szty-
letach.
Wsz�dzie doko�a wrza�a walka; jeden na jednego, grupa prze-
ciwko grupie. Pary przeciwnik�w by�y splecione w niesamowitym,
spiralnym ta�cu. D�onie zaciska�y si� na przegubach przeciwni-
k�w, stara�y si� wbi� ostrze w cel. Ci�ko ranni zabarwiali wod�;
trupy spychano na bok.
Szpica najad walczy�a przy samej warowni, cz�� stara�a si� do-
sta� do �rodka. Przyw�dczyni ruszy�a, by do nich do��czy�.
Tryton z gorej�cymi oczami rzuci� si�, by zablokowa� jej drog�.
Uzbrojony by� w z�baty, obur�czny miecz. Wyj�a swoj�bro�, kr�t-
sz�, ale ostr�jak brzytwa. Zacz�li kr��y� wok� siebie, nie zwraca-
j�c uwagi na walcz�cy wok� t�um.
Tryton wystrzeli� do przodu, chc�c przebi� przeciwniczk� na
wylot. Zrobi�a unik, uderzaj�c jednocze�nie w jego bro� w nadziei,
�e j� wytr�ci. Utrzyma� jednak miecz i szybko przyst�pi� do kolej-
nego ataku. Pchn�� z ca�ej si�y. Piruetem zesz�a z linii ciosu. Wyci�-
gni�te rami� napastnika by�o ods�oni�te. Uderzy�a w nie uzbrojon�
w �wieki pi�ci� i zdo�a�a wbi� si� g��boko w cia�o. Wykorzystuj�c
zaskoczenie trytona, d�gn�a go mieczem prosto w serce. Nast�pi-
�a straszliwa erupcja. Uwolni�a ostrze, wypuszczaj�c chmar� rubi-
nowych b�bli. Tryton zgin�� z otwartymi ustami.
Odepchn�a cia�o na bok i zn�w spojrza�a na szturmuj�cych pod-
komendnych.
Warownia by�a ju� ca�a oblepiona rojem najad. Wiele wp�yn�o
do �rodka, by doko�czy� rzezi. Zgodnie z rozkazami niedobitki
tryton�w brutalnie wyrzynano, a gniazdo wroga oczyszczano. Mi-
n�a dw�ch swoich wojownik�w; jeden dusi� trytona �a�cuchem,
drugi przebija� ofiar� w��czni�.
14
Niewielu tryton�w pozosta�o przy �yciu. Jeden czy dw�ch oca-
la�ych zdo�a�o odp�yn��. I nawet dobrze. Rozpuszcz� wie��, �e
kolonizowanie pogranicza jej krainy to z�y pomys�. Gdy tak pa-
trzy�a na pole bitwy, m�ode tryton�w by�y akurat wywlekane na
zewn�trz i zabijane. Zgodnie z jej poleceniami. Nale�a�o sobie
oszcz�dzi� k�opot�w w przysz�o�ci.
Gdy pomy�lnie zako�czono misj�, nakaza�a rojowi odwr�t.
Odp�ywa�a, otoczona s�ugami, kiedy jeden z wojownik�w wska-
za� na redut�. Stado szon�w przyp�yn�o na �er. By�y d�ugie i smu-
k�e, ich sk�ra mieni�a si� srebrzystym b��kitem. Ich paszcze, nie-
prawdopodobnie d�ugie szczeliny, z boku przypomina�y parodi�
u�miechu. Mia�y nieko�cz�ce si� rz�dy ostrych, bia�ych z�b�w
i martwy wzrok.
Obecno�� zwierz�t nie niepokoi�a jej zbytnio. Czemu mia�yby
atakowa� �awic�, skoro ju� gotowego mi�sa by�o tu a� nadto?
�ar�oczne szony jak oszala�e rzuci�y si� na opadaj�ce krwawe
szcz�tki, poch�aniaj�c wielkie k�sy. Miota�y si� i rzuca�y na siebie
nawzajem, wzbijaj�c z dna chmury gnij�cych odpadk�w. Kilka
walczy�o o ten sam kawa�ek, ci�gn�c go z�biskami ka�dy w swoj�
stron�. Nap�ywa�o coraz wi�cej padlino�erc�w.
R�j zostawi� krwaw� uczt� za sob� i skierowa� si� ku g�rze, do
odleg�ego kr�gu �wiat�a. Wznosz�c si�, przyw�dczyni pozwoli�a
sobie na chwil� satysfakcji. Jeszcze tylko odrobina zdecydowane-
go dzia�ania i jakiekolwiek zagro�enie dla jej w�adzy ze strony try-
ton�w zostanie ca�kowicie zduszone.
Gdyby to samo mo�na by�o powiedzie� o innych rasach, zw�asz-
cza o ludzkiej zarazie.
Dotarli do wej�cia obszernej podwodnej jaskini, kt�rej wn�trze
o�wietla�y okruchy fosforyzuj�cej ska�y. W�adczyni wp�yn�a do
�rodka na czele roju. Nie zwracaj�c uwagi na honory oddawane
przez oddzia� stra�nik�w, wznios�a si� ku du�emu, roz�wietlone-
mu szybowi w stropie. Pionowy otw�r ko�czy� si� skrzy�owaniem,
gdzie rozwidla� si� na dwa kana�y, wygl�daj�ce jak olbrzymie lufty
kominowe. W towarzystwie dw�ch adiutant�w wpfyn�/a do tego
po prawej. Reszta roju skr�ci�a w lewo, do swoich kwater.
Po kilku minutach ich tr�jka wynurzy�a si� z wody. Znajdowali
si� w olbrzymim pomieszczeniu, zalanym wod� do poziomu pasa
ze wzgl�du na potrzeby wodno-l�dowej rasy. Na wp� zanurzon�
struktur� cz�ciowo tworzy� koralowiec, cz�ciowo za� blok kru-
sz�cej si� ska�y. Na sklepieniu uformowa�y si� stalaktyty. Na
15
pierwszy rzut oka wn�trze wygl�da�o na ruin�, z brakuj�cym frag-
mentem jednej ze �cian, a pozosta�ymi pokrytymi szlamem i ko-
biercem porost�w. W powietrzu unosi� si� zapach gnij�cej ro�lin-
no�ci. W rozumieniu najad by�a to jednak sie� pa�acu.
Dziura w �cianie otwiera�a widok na mokrad�a i szary ocean za
nimi, nakrapiany z�owrogimi, skalistymi wysepkami. Na linii ho-
ryzontu morze styka�o si� z gniewnym niebem.
Najady doskonale dostosowa�y si� do swojego �rodowiska.
Gdyby pozbawiony skorupy �limak osi�gn�� rozmiary niewiel-
kiego konia, wykszta�ci� pancerz w rodzaju ��wiego, nauczy� si�
sta� na pot�nym, muskularnym ogonie, mia� p�etwy grzbietowe
i ramiona zako�czone d�o�mi z gro�nymi szponami, ��tozielon�
sk�r� pokryt� przyssawkami, a jego g�owa przypomina�aby ga-
dzi�, z wysuni�t�, dziobopodobn� szcz�k�, ostrymi jak ig�y z�ba-
mi i zapadni�tymi, ma�ymi oczkami, wygl�da�by troch� jak naja-
da.
Ale nie wygl�da�by jak pani najad.
W przeciwie�stwie do swoich podw�adnych nie by�a czystej krwi.
Mieszane pochodzenie da�o jej niezwyk�y wygl�d. Jako chimera
stanowi�a po��czenie cech cz�owieka i najady, cho� dominowa�y
w niej te drugie. A przynajmniej tak chcia�a o sobie my�le�. Niena-
widzi�a swojego ludzkiego pochodzenia i nikt, komu �ycie mi�e,
nie o�mieli�by si� jej go przypomina�.
Podobnie jak poddani mia�a silny ogon i p�etwy grzbietowe, cho�
te przypomina�y raczej fa�dy sk�ry ni� twardsze, wzmocnione
membrany najad. G�rna cz�� jej cia�a wraz z ods�oni�tymi gru-
czo�ami mlecznymi by�a pokryta zar�wno sk�r� jak i �uskami, ale
znacznie mniejszymi ni� zwykle u najad i mieni�cymi si� t�czowo.
Po obydwu bokach tu�owia widnia�y szczeliny skrzeli.
G�owa, cho� niew�tpliwie gadzia w og�lnym zarysie, najjaskra-
wiej zdradza�a ludzkie pochodzenie. W odr�nieniu od najad czy-
stej krwi w�adczyni posiada�a w�osy. Twarz mia�a lekko b��kitne
zabarwienie, ale uszy i nos bardziej przypomina�y ludzkie frag-
menty cia�a, a usta mog�y uchodzi� za kobiece. Podobnie jak okr�-
g�e, okolone rz�sami oczy, kt�rych intensywna ziele� nie by�a jed-
nak spotykana u cz�owieka.
Mia�a natur� typowej najady. Ze wszystkich ras morskich ta by�a
najbardziej nieust�pliwa, m�ciwa i wojownicza. W tym akurat
w�adczyni nawet przewy�sza�a poddanych, i zawdzi�cza�a to by�
mo�e tak�e ludzkiemu dziedzictwu.
16
Kiedy dobrn�a do otworu w �cianie, ogarn�a wzrokiem ponury
krajobraz. Zdawa�a sobie spraw�, �e adiutanci w napi�ciu oczeku-
j� na ka�de skinienie. Podoba�o jej si� to.
Odnie�li�my niewielkie straty, kr�lowo Adpar - zameldowa�
jeden z nich g��bokim i chrapliwym g�osem.
Jakiekolwiek by by�y, to niewysoka cena - odpar�a, �ci�gaj�c
z d�oni nabijane �wiekami rzemienie. - Czy nasze si�y s� gotowe
na zaj�cie wyzwolonego sektora?
r Powinny by� ju� w drodze, pani - odezwa� si� drugi s�ugus.
Oby. Adpar niedbale rzuci�a rzemienie w jego stron�, a on na
szcz�cie zdo�a� je z�apa�. Nie s�dz�, �eby mieli jakie� problemy
z trytonami - ci�gn�a. - Trzeba czego� wi�cej ni� pokojowo na-
stawionego robactwa, by pokona� przeciwnika takiego jak najady.
Tak, Wasza Wysoko�� - przyzna� gorliwie pierwszy adiutant.
Nie mam lito�ci dla tych, kt�rzy bior�, co moje - doda�a gro�-
nie i je�li chodzi�o ojej poddanych, niepotrzebnie.
Spojrza�a na nisz� wykut� w jednej z koralowych �cian. Znajdo-
wa� si� tam piedesta� z rowkowanego kamienia, kt�ry oczywi�cie
s�u�y� do eksponowania jakiego� przedmiotu. Teraz jednak sta�
pusty.
- Wasze przyw�dztwo, pani, zapewni nam zwyci�stwo - podli-
za� si� drugi adiutant.
W przeciwie�stwie do jednego z rodze�stwa, kt�re nie dba�o o to,
co o nim my�lano, ale domaga�o si� bezwzgl�dnego pos�usze�stwa,
Adpar wymaga�a i podda�stwa, i czci.
- Naturalnie - przytakn�a. - Bezwzgl�dna dominacja, poparta
przemoc�; to u nas rodzinne.
Miny jej s�ug wyra�a�y niezrozumienie.
- U kobiet z mojej rodziny doda�a.
C
oill� ogarn�� b�l.
Rozla� si� po ca�ym ciele. Kl�cza�a w b�otnistej trawie, oszo-
�omiona i rozbita. Potrz�sn�a g�ow�, by rozja�ni� my�li, i pr�bo-
wa�a zrozumie�, co si� wydarzy�o.
W jednej minucie �ciga�a tego g�upca Haskeera, a w nast�pnej
zosta�a zrzucon� z konia, a znik�d pojawili si� trzej ludzie.
-1
17
Ludzie.
Zamruga�a i skupi�a wzrok na stoj�cej przed ni� tr�jce. Czer-
stwy osobnik, kt�ry znajdowa� si� najbli�ej, mia� blizn� biegn�c�
od �rodka policzka do k�cika ust. Dziobatej twarzy nie dodawa�y
urody potargane w�sy i strzecha t�ustych, czarnych w�os�w. M�-
czyzna obok, ni�szy, chudszy i drobniejszy, wygl�da� nawet bar-
dziej oble�nie. Mia� brunatne w�osy i rzadk� kozi� br�dk�. Na
prawym oku nosi� sk�rzan� opask�, a spro�ny u�miech ods�ania�
zepsute z�by. Najwi�ksze wra�enie robi� jednak ostatni z nich -
najwy�szy, najbardziej masywny i niezwykle mocno umi�niony.
G�ow� mia� ogolon� na �yso, nos p�aski i mocno pokancerowany,
oczka �wi�skie, g��boko osadzone. Jako jedyny nie mia� w r�ku
broni, ale te� chyba jej nie potrzebowa�. Wszyscy trzej wydziela-
li charakterystyczny, troch� nieprzyjemny zapach, w�a�ciwy ich
rasie.
Oni te� si� w ni� wpatrywali, z wyra�n� wrogo�ci�.
Ten z brzydk� cer� i t�ustymi w�osami powiedzia� co� do Coilli,
ale go nie zrozumia�a. Po chwili zwr�ci� si� do swoich towarzyszy.
Widzi mi si�, �e to jedna z tych tam Rosomak�w - powiedzia�.
- Pasuje do opisu.
Zdaje si�, �e�my mieli farta - stwierdzi� ten z opask�.
Jeszcze bym si� o to nie zak�ada�a - wymamrota�a Coilla.
Ooo, jaka zadziorna. - Jednooki drwi�co uda� strach.
Olbrzym wygl�daj�cy na g�upka wydawa� si� mniej pewny siebie.
Co robimy, Micah?
Jest tylko jedna, i do tego samica - odpowiedzia� Dziobaty. -
Chyba nie boisz si� jednego ma�ego orka? Sporo takich za�atwili-
�my.
No tak, ale inne mog� si� kr�ci� w pobli�u - odpar� Wielki
i G�upi.
Coilla zastanawia�a si�, kim, u diab�a, s� ci trzej. Spotkanie
z lud�mi nigdy nie wr�y�o nic dobrego, ale ci... Wtedy dojrza�a
ma�e, nieregularne, poczernia�e przedmioty zwisaj�ce u pask�w
Dziobatemu i Jednookiemu. To by�y skurczone g�owy ork�w. Nie
mia�a ju� w�tpliwo�ci, na jakich ludzi si� natkn�a.
Jednooki niepewnie przepatrywa� otaczaj�ce ich drzewa.
Dziobaty te� bada� teren.
By�my ich zobaczyli, jakby gdzie� tu si� czaili. - Przyszpili�
Coill� twardym spojrzeniem. - Gdzie reszta twojej zgrai?
Zgrai? Jakiej zgrai? zapyta�a z fa�szyw� niewinno�ci�.
18
- S� w okolicy? - naciska�. - Czy �e� ich w Rysie zostawi�a?
Milcza�a i mia�a nadziej�, �e niczego nie zdradzi wyrazem twa-
rzy.
- Wiemy, �e�cie jechali razem - powiedzia� Dziobaty. - Reszta
jeszcze tam jest?
- Odwal si� i zdychaj - zasugerowa�a s�odko.
Nieprzyjemnie u�miechn�� si� w�skimi ustami.
S� �atwiejsze i trudniejsze sposoby, co by ci�zach�ci� do gada-
nia. Mnie tam wszystko jedno.
Ju� �ama� jej ko�ci, Micah? - spyta� ochoczo Wielki i G�upi,
gramol�c si� do przodu.
Coilla stara�a si� zebra� si�y i rozja�ni� umys�. Skupi�a si�, goto-
wa do dzia�ania.
A ja m�wi�, rozwalmy j� i tyle - zaproponowa� niecierpliwie
Jednooki.
Na nic nam zdech�a, Greever - odparowa� Dziobaty.
Zgarniamy nagrod� za jej �eb, co nie?
Pomy�l, przyg�upie. Chcemy dorwa� ca�y zast�p, a ona jest
nasz� najwi�ksz� szans�, �eby znale�� t� band�. - Odwr�ci� si� do
Coilli. - I co masz mi do powiedzenia?
- Co ty na: ��ryj g�wno, �cierwiarzu"?
-Cc...?
Z ca�ej si�y grzmotn�a go obcasami w golenie. Wrzasn�� i upad�.
Pozostali dwaj reagowali wolno. Wielki i G�upi rozdziawi� usta
na widok szybko�ci jej ruch�w. Coilla skoczy�a na r�wne nogi, nie
zwa�aj�c na b�l, i wyci�gn�a sw�j miecz.
Zanim zd��y�a go u�y�, Jednooki och�on�� i run�� na przeciw-
niczk�.
Si�a uderzenia pozbawi�a j� tchu i zn�w powali�a na ziemi�.
Tarzaj�c si�, kopi�c i ok�adaj�c pi�ciami, walczyli o bro�. Wte-
dy w��czyli si� Wielki i G�upi wraz z rozw�cieczonym Dzioba-
tym. Coilla zarobi�a pot�ny cios w szcz�k�. Kto� wyrwa� jej
miecz i odrzuci� daleko na bok. Uderzy�a Jednookiego sierpowym
i wykr�ci�a si� z jego u�cisku. Na czworakach wyrwa�a si� z ko-
t�owaniny.
Bra� j�! - wrzasn�� Jednooki.
�ywcem! - rykn�� Dziobaty.
Takiego wa�a! - odpali�a Coilla.
Wielki i G�upi rzuci� si� i z�apa� j� za nog�. Odwr�ci�a si� i ze
wszystkich si� zacz�a ok�ada� go po g�owie pi�ciami. Przynios�o
19
to mniej wi�cej takie rezultaty jak plucie na Hades, by go ugasi�.
Trzasn�a go wi�c w twarz woln�, obut� nog� i zacz�a odpycha�.
St�kn�� z wysi�ku, by j� utrzyma�, ale but wbija� si� coraz g��biej
w poczerwienia�y, mi�sisty policzek. W ko�cu olbrzym wypu�ci�
zdobycz, zachwia� si� i run�� do ty�u.
Coilla zacz�a wstawa�. Czyje� rami� zacisn�o si� na jej szyi.
Pr�buj�c z�apa� oddech, mocno wbi�a �okie� w brzuch Dziobate-
go. Us�ysza�a jego sapni�cie i uderzy�a raz jeszcze. Pu�ci�. Tym
razem zdo�a�a si� podnie��. Pr�bowa�a w�a�nie si�gn�� po jeden
z no�y przytroczonych w r�kawie, kiedy Jednooki, z twarz� zalan�
krwi�, zn�w rzuci� si� do ataku. Gdy upada�a, do bijatyki w��czyli
si� dwaj pozostali.
Coilla wiedzia�a, �e nie da im wszystkim rady. Potulne poddanie
si� nie le�a�o jednak ani w jej naturze, ani �adnego innego orka.
Napastnicy usi�owali przygnie�� jej ramiona do ziemi. Szarpi�c si�,
by tego unikn��, znalaz�a si� blisko ucha Jednookiego.
Zatopi�a w nim z�by. Jednooki zawy�. Zacisn�a szcz�ki jeszcze
mocniej. Jednooki miota� si� jak oszala�y, ale nie m�g� si� uwolni�
z pl�taniny cia�. Szarpa�a ma��owin� jak dzikie zwierz�, wywo�u-
j�c coraz g�o�niejsze, pe�ne b�lu wycie. Cia�o rozci�gn�o si� i za-
cz�o rwa�. Poczu�a w ustach s�onawy smak. Ostatnim szarpni�-
ciem g�owy wyrwa�a kawa� ucha. Wyplu�a r�ow� miazg�.
Jednooki uwolni� si� i zacz�� tarza� po ziemi, przyciskaj�c r�ce
do g�owy i zawodz�c.
-Suka... Dziwka... Odmieniec...!
Nagle nad Coilla wyr�s� Dziobaty. Jego pi�� spada�a raz po raz
na jej wysoko sklepion� skro�. Coilla straci�a przytomno��. Wielki
i G�upi chwyci� jej ramiona jak w imad�o, ko�cz�c spraw�.
- Zwi�� j� - rozkaza� Dziobaty.
Olbrzym usadowi� bezw�adne cia�o i wyj�� kawa�ek sznura z kie-
szeni utyt�anego kaftana. Brutalnie zwi�za� nadgarstki ofiary.
Rozci�gni�ty na ziemi Jednooki wci�� wrzeszcza� i miota� prze-
kle�stwa.
Dziobaty podwin�� Coilli r�kaw i zabra� no�e, po czym oklepa�
j� w poszukiwaniu innej broni.
Jaja... psia ma�... zat�uk� - skowycza� Jednooki.
Stul pysk! - warkn�� Dziobaty. Si�gn�� do sakwy przy pasie
i wyj�� skrawek brudnej szmaty. - Masz.
Zwini�ta w kulk� wyl�dowa�a obok Jednookiego. Olbrzym pr�-
bowa� zatamowa� krwawienie.
20
|
Moje ucho, Micah - wymamrota�. - Pieprzony ma�y potw�r...
Moje ucho!
Oj, ju� si� przymknij - warkn�� Dziobaty. - I tak nigdy nie
chcia�e� s�ucha�, Greever.
Wielki i G�upi wybuch� �miechem. Dziobaty do��czy� do niego.
To nie jest �mieszne! - zaprotestowa� oburzony Jednooki.
Jedno oko, jedno ucho - zarechota� olbrzym, a� zafalowa�o mu
podgardle. - Ma teraz... komplet!
Obydwaj rykn�li �miechem.
- Bydlaki! wykrzykn�� Jednooki.
Dziobaty spojrza� na Coill�. Jego nastr�j zmieni� si� natychmiast
ca�kowicie.
- To nie by�o zbyt przyjazne, orku. - Jego ton wyra�a� gro�b�.
- Mog� by� znacznie bardziej nieprzyjazna - zapewni�a Coilla.
Wielki i G�upi spowa�nia�. Jednooki chwiejnie stan�� na nogi
i przyku�tyka� do kompan�w.
Dziobaty przykucn�� obok orka i zion�c cuchn�cym oddechem,
powiedzia�:
- Pytam raz jeszcze: czy Rosomaki s� jeszcze w Rysie?
Coilla tylko patrzy�a na niego.
Jednooki kopn�� j� w bok.
-Gadaj, dziwko!
Znios�a cios i odp�aci�a si� kolejnym pokazem cichego oporu.
- Przesta� - rzuci� Dziobaty Jednookiemu. W jego g�osie nie s�y-
cha� jednak by�o troski o zdrowie pojmanej.
P�on�c z nienawi�ci, Jednooki przycisn�� szmat� do ucha z ��dz�
mordu w oczach.
No, gadaj - ponagli� Dziobaty.
Naprawd� s�dzisz, �e mo�ecie we trzech zaatakowa� Rosoma-
k�w i uj�� z �yciem?
To ja zadaj� tu pytania, suko, i nie jestem zbyt cierpliwy. -
Wyci�gn�� zza pasa n� i uni�s� go na wysoko�� jej twarzy. - Ga-
daj, gdzie oni s�, albo wyr�n� ci oczy.
Nast�pi�a chwila ciszy i gor�czkowego my�lenia.
W Hecklowe - powiedzia�a w ko�cu.
-Co?
K�amie! - wtr�ci� si� Jednooki.
Dziobaty tak�e niedowierza� samicy.
Dlaczego w Hecklowe? Co tam robi�?
To wolny port, prawda?
21
-No i?
Je�li masz co� do sprzedania, tam dostaniesz najwy�sz� cen�. -
M�wi�a tak, jakby wyjawia�a to z oporami.
Hecklowe takie jest, Micah - potwierdzi� Wielki i G�upi.
Przecie� wiem - odpar� Dziobaty z irytacj� i zn�w zwr�ci� si�
do Coilli: - A co tacy jak wy mog� mie� do sprzedania?
Zarzuci�a haczyk, milcz�c strategicznie.
- To, co�cie ukradli kr�lowej, tak?
Coilla skin�a powoli g�ow�, desperacko licz�c na to, �e kupi�
jej k�amstwo.
- Na m�j rozum to musi by� co� naprawd� cennego, skoro�cie
zdradzili i narazili si� komu� takiemu jak Jennesta. Co to takiego?
Zrozumia�a, �e nie wiedzieli nic o po�rednikach, artefaktach, kt�-
re ona i jej towarzysze nazywali gwiazdami. Z pewno�ci� nie za-
mierza�a ich w tej materii o�wieca�.
To... trofeum. Relikwia. Bardzo stara.
Relikwia? Jaki� klejnot? Skarb?
Tak, skarb. - U�y�a tego s�owa w znaczeniu, kt�rego ten przed-
stawiciel ludzkiej rasy nigdy by nie zrozumia�.
Wiedzia�em! - W jego oczach p�on�a chciwo��. To musia�a
by� wi�ksza sztuka.
Coilla u�wiadomi�a sobie, �e �owcy nagr�d, bo oczywi�cie nimi
w�a�nie byli, potrafili zrozumie�, �e Rosomaki zdradzi�y dla zy-
sku. Nigdy nie uwierzyliby, �e dzia�a�y w imi� idea�u. Po prostu
takie mieli spojrzenie na �wiat.
- To dlaczego nie jeste� z nimi? - wtr�ci� si� Jednooki, wpatru-
j�c si� w ni� podejrzliwie.
Ba�a si� tego pytania. Musia�a szybko wymy�li� co� przekonuj�-
cego.
- Mieli�my k�opoty w drodze. Napotkali�my band� Jed�w i od��-
czy�am si� od reszty. Pr�bowa�am dogoni� sw�j oddzia�, kiedy...
- Wpad�a� na nas - doko�czy� Dziobaty. - Tw�j pech, nasz fart.
Coilla pozwoli�a sobie mie� nadziej�, �e jej uwierzy�. Wiedzia�a
jednak, �e je�li tak jest, nara�a si� na du�e ryzyko. Mogli stwier-
dzi�, �e spe�ni�a swoje zadanie, zabi� j� i ruszy� w drog�. Z kolejn�
g�ow� orka przy pasie.
Dziobaty wpatrywa� si� w Colill�. Wstrzyma�a oddech.
Ruszamy do Hecklowe - oznajmi�.
A co z ni�? - zapyta� Jednooki.
Jedzie z nami.
22
Po co?
Dla zysku. Hecklowe to najlepsze miejsce na interesy z han-
dlarzami niewolnik�w. W dzisiejszych czasach wielu hojnie zap�a-
ci za orka do ochrony. Zw�aszcza za orka z oddzia�u wy�mienitych
wojownik�w. - Da� Wielkiemu i G�upiemu znak g�ow�. - Przypro-
wad� jej konia, Jabeez.
Jabeez powl�k� si� po wierzchowca, kt�ry nieopodal skuba� tra-
w�, oboj�tny na wszystko.
Jednooki, wci�� zaabsorbowany tym, co zosta�o z jego ucha, nie
wygl�da� na uszcz�liwionego. Nie odzywa� si� jednak.
Coilla uzna�a, �e to dobry moment na udawane niezadowolenie.
Niewolnictwo. - Niemal splun�a tym s�owem. - Kolejny znak
upadku Maras-Dantii. To te� wam, ludziom, zawdzi�czamy.
Przymknij si�! - warkn�� Dziobaty. - Znaczysz dla mnie tylko
tyle, ile za ciebie dostan�. A nie potrzebujesz j�zyka, by uprawia�
sw�j fach. Zrozumia�a�?
Coilla w my�lach odetchn�a z ulg�. Chciwo�� tych ludzi j� ura-
towa�a. Zdo�a�a jednak zyska� tylko troch� czasu, dla siebie i, mia-
�a nadziej�, dla oddzia�u.
Oddzia�. Cholera, ale bagno. Gdzie oni s�? Gdzie si� podziewa
Haskeer? Co si� stanie z gwiazdami?
Czy przyjdzie kto� z pomoc�?
Przez d�ugi, d�ugi czas tylko obserwowa�. Zadowala� si� �ledze-
niem wydarze� z oddali i pok�adaniem ufno�ci w przeznaczeniu.
Ale przeznaczeniu nie mo�na by�o ufa�. Wszystko tylko si� kom-
plikowa�o, stawa�o bardziej nieprzewidywalne, chaotyczne.
Ci�g�a utrata zasob�w magii, spowodowana niszczycielskimi
dzia�aniami przybysz�w, sprawi�a, �e kiedy wreszcie zdecydowa�
si� dzia�a�, nawet jego moce by�y zbyt niepewne, s�abe. Musia� do
poszukiwa� zaprz�gn�� innych, i to okaza�o si� b��dem.
Po�redniki zn�w znalaz�y si� na �wiecie, w historii i by�o jedynie
kwesti� czasu, a� kto� posi�dzie ich moc. To, czy zostanie ona u�y-
ta w dobrych, czy z�ych celach, pozostawa�o teraz jedyn� licz�c�
si� spraw�.
Nie m�g� ju� d�u�ej oszukiwa� samego siebie, �e to wszystko nie
dotyczy�o tego miejsca. Nawet jego niezwyk�a kraina by�a zagro�ona.
Dla podtrzymania jej istnienia nie potrafi� zrobi� nic wi�cej, bior�c
pod uwag� swoje zanikaj�ce zdolno�ci, nawet je�li elitarna grupka jego
akolit�w nazywa�a go Magiem i s�dzi�a, �e on mo�e wszystko.
23
Nadszed� czas, by bardziej bezpo�rednio wp�yn�� na bieg wy-
padk�w. Pope�ni� b��dy i musia� spr�bowa� je naprawi�. W pew-
nych sprawach m�g� pom�c. W innych nie.
Widzia� jednak to, co przesz�e, i cz�� tego, co przysz�e, i wie-
dzia�, �e by� mo�e ju� si� sp�ni�.
3
W
ielka, okr�g�a komnata w podziemnym labiryncie Rysy by�a
o�wietlona jedynie niezliczonymi kryszta�ami o nik�ej po-
�wiacie, zatopionymi w �cianach i sklepieniu, oraz kilkoma porzu-
conymi na pod�odze pochodniami. P� tuzina smoli�cie czarnych
owali znaczy�o wej�cia do tuneli wybiegaj�cych z groty. Powietrze
by�o dusz�ce.
Powy�ej zgromadzi�o si� ze czterdzie�ci trolli, przedstawicieli
przysadzistej i �ylastej rasy, z cia�em pokrytym szorstk� szar� sier-
�ci� i z woskowobia�� twarz�. Wra�enie dysharmonii tworzy�a
wie�cz�ca g�owy ogni�cie pomara�czowa czupryna. Torsy trolli
by�y szerokie, ko�czyny nieproporcjonalnie d�ugie, a oczy wyewo-
luowa�y niemal do samych �renic, olbrzymich i czarnych, aby ra-
dzi� sobie w podziemnych ciemno�ciach.
Z tego, co Alfray i Stryk wiedzieli, komnata by�a jedynie drob-
nym fragmentem trollowego kr�lestwa, a ci wojownicy stanowili
jedynie u�amek jego populacji. Oddzieleni od reszty towarzyszy
zawa�em stropu, kapitan i kapral Rosomak�w nigdy nie mieli si�
o tym przekona�. Ze zwi�zanymi r�kami stali oparci plecami
o ofiarny o�tarz. Zgromadzone naprzeciwko nich trolle by�y uzbro-
jone we w��cznie i �uki.
Na czele ca�ej gromady sta� Tannar, w�adca trolli. By� wy�szy
i mocniej zbudowany od podw�adnych. Z�ociste szaty, srebrna ko-
rona i d�ugi, misterny pastora� podkre�la�y jego status. Uwag� ska-
za�c�w przykuwa�o jednak to, co trzyma� w r�ku - n� ofiarny
z zakrzywionym ostrzem i klejnotem w r�koje�ci, dla kt�rego Ro-
somaki odwa�y�y si� wej�� do Rysy.
To by� jeden ze staro�ytnych po�rednik�w. Relikwia, zwana przez
ork�w gwiazd�.
Trolle zaintonowa�y gard�ow� pie��. Tannar zbli�y� si� powoli,
gotowy zabi� w imi� swych straszliwych, mrocznych bog�w. Nie
24
mog�c uwierzy� w gorzk� ironi� sytuacji, Stryk i Alfray szykowali
si� na �mier�, podczas gdy �piew wznosi� si� ku hipnotyzuj�cej
kulminacji.
Los nie�le sobie z nas zakpi�, co? - stwierdzi� Alfray, wpatru-
j�c si� w sztylet.
Szkoda, �e nie bardzo mi do �miechu. - Stryk szarpn�� swoje
wi�zy. Trzyma�y mocno.
Alfray spojrza� na niego.
- Niczego nie �a�uj�. Pomimo wszystko.
Nie poddawaj si�, stary druhu. Nawet �mierci. Umieraj jak ork.
Wyraz lekkiego oburzenia przemkn�� przez twarz Alfraya.
Tylko to mi zosta�o.
Sztylet by� coraz bli�ej.
U wylotu jednego z tuneli rozb�ys�o �wiat�o. To, co nast�pi�o
potem, przypomina�o Strykowi halucynacj� pod wp�ywem krystal-
linu. Co� wystrzeli�o w poprzek groty. Na u�amek sekundy zosta-
wi�o za sob� w powietrzu jaskrawy, ��toczerwony �lad.
P�on�ca strza�a trafi�a w g�ow� jednego z trolli. Uderzenie wznie-
ci�o snop iskier i powali�o trolla na bok. Gdy pada�, jego g�st� grzy-
w� zaj�y p�omienie.
Tannar zamar�. �piew umilk�. Przez komnat� przelecia�y wes-
tchnienia grozy. Wszystkie trolle odwr�ci�y si� w stron� tunelu.
Panowa�o tam jakie� poruszenie. Nios�y si� stamt�d wrzaski i j�ki.
To pozosta�e Rosomaki torowa�y sobie drog� do groty. Przewo-
dzi� im Jup, krasnoludzki sier�ant, gromi�c zd�bia�ych przeciwni-
k�w obur�cznym mieczem. Orkowi �ucznicy zdejmowali kolejne
cele ognistymi strza�ami. �wiat�o by�o dla trolli czym� przekl�tym,
p�on�ce groty sia�y wi�c w ich szeregach ca�kowity zam�t.
Na tyle, na ile m�g� ze zwi�zanymi r�kami, Stryk wykorzysta�
zamieszanie. Rzuci� si� na najbli�szego trolla i zaprezentowa� mu
orkowy poca�unek, straszliwe uderzenie g�ow�. Przeciwnik za-
chwia� si� i pad� jak nie�ywy. Alfray z zaskoczenia zaszar�owa� na
innego trolla i b�yskawicznie kopn�� go dwa razy w krocze. Onie-
mia�a z b�lu ofiara run�a na ziemi� z wytrzeszczonymi oczami
i twarz� wykrzywion� w grymasie.
Tannar nie interesowa� si� ju� wi�niami, tylko rycz�c, wydawa�
rozkazy spanikowanym poddanym. Ca�a komnata zmieni�a si�
w pole bitwy, roz�wietlane b�yskami �migaj�cych strza� i pochod-
ni, kt�rych orkowie u�ywali jak maczug. Odg�osy walki, wrzaski,
j�ki i szcz�k stali odbija�y si� od �cian ze wszystkich stron.
25
Dw�jka szeregowych ork�w, Calthmon i Eldo, utorowa�a sobie
przez t�um drog� do Alfraya i Stryka. Przeci�li ich wi�zy i wcisn�li
bro� w niecierpliwe d�onie. Oswobodzeni wi�niowie natychmiast
zwr�cili ostrza przeciwko nieprzyjacielowi.
Stryk chcia� dosta� Tannara. Aby si� przy nim znale��, musia�
przebi� si� przez mur obro�c�w. Ochoczo przyst�pi� do wykony-
wania zadania. Pierwszy troll stoj�cy mu na drodze pchn�� go
w��czni�. Stryk zrobi� unik w bok, mijaj�c si� z ostrzem o w�os,
i z ca�ej si�y r�bn�� w drzewce mieczem. Cios roz�upa� je na p�.
Nast�pne pchni�cie, mieczem w brzuch, wy��czy�o zaskoczonego
w��cznika z gry.
Nast�pny obro�ca zamachn�� si� na Stryka toporem. Obuch za-
�wista� tu� nad g�ow� orka. Kiedy troll cofn�� si�, by spr�bowa�
raz jeszcze, Stryk skorzysta� z okazji i kopn�� przeciwnika w go-
le�. Cios by� silny. Wytr�cony z r�wnowagi troll zamachn�� si�
desperacko i bardzo niecelnie. Stryk natychmiast chlasn�� go w od-
s�oni�t� pier�. Ostrze wesz�o g��boko. Troll zatoczy� si�, zrobi� kil-
ka krok�w, bryzgaj�c krwi�, i pad�.
Stryk natar� na kolejnego mieszka�ca jaskini.
Jup wyr�bywa� sobie drog� ku Strykowi i Alfrayowi. Za jego
plecami szeregowcy zapalali kolejne pochodnie. Kiedy trolle, war-
cz�c, zakrywa�y oczy przed �wiat�em, orkowie je zarzynali. Wielu
walczy�o jednak dalej.
Alfray znalaz� si� mi�dzy dwoma trollami, pr�buj�cymi go osa-
czy�. Zwinnie parowa� ciosy, a jego miecz odbija� si� od metalo-
wych grot�w. Po chwili jeden z przeciwnik�w si�gn�� za daleko,
ods�aniaj�c prowadz�ce rami�, i Alfray uderzy� je mieczem. Troll
wrzasn��, wypu�ci� bro� z r�ki i pad� pod nast�pnym ci�ciem przez
tors.
Jego rozw�cieczony towarzysz zaatakowa�. Spychany do ty�u
Alfray wali� zaciekle, pr�buj�c wybi� grot na bok. Troll by� jednak
zdeterminowany i wci�� naciera� nieust�pliwie. Ju� prawie przy-
szpili� Alfraya do �ciany, ale ten zanurkowa�, rzuci� si� w bok i zna-
laz� tu� obok trolla. Natychmiast wyprowadzi� cios na jego nogi.
Ostrze wbi�o si� w cia�o, niezbyt g��boko, ale skutecznie. Troll
cofn�� si�, kulej�c, z w��czni� niebacznie opuszczon�.
Alfray skoczy� na r�wne nogi i zamachn�� si� mieczem na g�ow�
stworzenia. Troll zrobi� unik w lewo. Alfray b�yskawicznie zmie-
ni� tor ci�cia. Obr�ci� ostrze i grzmotn�� trolla p�azem w policzek.
Stworzenie wrzasn�o z b�lu i natar�o z szale�stwem w oczach,
26
m��c�c w��czni�. Ten nierozwa�ny ruch by� Alfrayowi na r�k�.
Z �atwo�ci� umkn�� przed ostrzem, obr�ci� si�, by stan�� r�wnoleg-
le do trolla, i wyprowadzi� ci�cie. Miecz przeci�� szyj� do po�owy.
Rubinowy gejzer zala� wszystko doko�a.
Alfray wypu�ci� powietrze z nad�tych policzk�w i pomy�la�, �e
robi si� ju� za stary na takie wyczyny.
�lizgaj�c si� na krwi, Stryk niemal zderzy� si� z ostatnim obro�-
c� Tannara, uzbrojonym w sejmitar. Troll o gorej�cym gniewnym
spojrzeniu zacz�� w�ciekle siec broni� pr�buj�c odepchn�� orka
od swego monarchy. Stryk nie ust�powa� i oddawa� cios za cios.
Przez chwil� trwa�a wyr�wnana walka, ka�dy atak jednego paro-
wany by� przez drugiego.
Prze�om nast�pi�, gdy ostrze Stryka zrani�o trolla w plecy. Wy-
pluwaj�c przekle�stwo, troll ci�� od g�ry tak pot�nie, �e odr�ba�-
by uzbrojon� r�k� Stryka, gdyby tylko trafi�. Umiej�tna praca n�g
orka sprawi�a, �e tak si� nie sta�o. Stryk rzuci� si� w bok i zaryzy-
kowa� ci�cie na trollowe gard�o. Op�aci�o si�.
Na koniec stan�� przed Tannarem.
Dysz�cy furi� kr�l pr�bowa� zmia�d�y� Strykowi g�ow� ozdob-
nym pastora�em. Ork by� wystarczaj�co zwinny, by tego unikn��.
Tannar odrzuci� niepor�czny kij i wydoby� miecz ze srebrzystym
ostrzem pokrytym wij�cymi si� runicznymi wzorami. Wci�� trzy-
ma� te� w pogotowiu ceremonialny sztylet. Troll i ork stan�li do
walki.
- Na co czekasz? - rykn�� Tannar. - Posmakuj mojej stali i obud�
si� w Hadesie, nadziemcze.
Stryk za�mia� si� szyderczo.
- Mocny� w g�bie, paplo. A teraz zamiast j�zora u�yj miecza.
Kr��yli wok� siebie, szukaj�c luki w obronie.
Tannar spojrza� na bitw� rozgrywaj�c� si� wsz�dzie doko�a.
Zap�acisz za to g�ow� - obieca�.
Ju� to m�wi�e�. - Stryk nie spuszcza� z bezczelnego tonu.
Prowokowanie przynios�o po��dany rezultat. Tannar rzuci� si�
z rykiem do ataku, tn�c z pot�nym zamachem. Stryk sparowa�,
absorbuj�c impet ciosu �wiadcz�cy o wielkiej sile przeciwnika. Od-
powiedzia� b�yskawiczn� kontr�. Kr�l zablokowa� ostrze. Po tym
pierwszym zetkni�ciu broni przeciwnicy zacz�li regularn� wymia-
n� uderze�, raz atakuj�c, raz si� broni�c.
Tannar nie mia� �adnego stylu walki. Polega� wy��cznie na swojej
sile, ale to nie czyni�o z niego �atwiejszego przeciwnika. Technika
27
Stryka nie r�ni�a si� znacz�co, mia� jednak du�o wi�ksze do�wiad-
czenie i porusza� si� zwinniej. Nie by� te� tak porywczy jak troll,
kt�ry nie przestawa� wymy�la� przeciwnikowi. Stryk sprowoko-
wa� kr�la raz jeszcze.
- Mi�czak z ciebie - podjudza�, odpieraj�c kolejny atak. - Kr�-
lowanie w tym bajzlu rozleniwi�o ci�, Tannar. Sflacza�e� jak w�r
�oju.
Troll wrzasn�� i zaszar�owa� na niego, tn�c powietrze no�em
i wymachuj�c mieczem. Stryk przyczai� si� i zamachn��, celuj�c
w z��czenie r�koje�ci i ostrza. Trafi�. Miecz wylecia� Tannarowi
z d�oni i wyl�dowa� z �oskotem gdzie� poza jego zasi�giem. W�ad-
ca trolli mia� jeszcze sztylet z drogocennym zdobieniem i teraz go
u�y�. Po utracie miecza jednak zdoby� si� ju� tylko na obron�.
Ork napiera� ostro. Tannar zacz�� si� cofa�. W przeciwie�stwie
do Stryka nie widzia�, �e Jup i kilku szeregowych zasz�o go tym-
czasem od ty�u. Stryk przyspieszy� odwr�t Tannara gradem cio-
s�w.
Jup nie zwleka�. Wskoczy� monarsze na plecy, zacisn�� rami� na
szyi kr�la i przytkn�� mu n� do grdyki. Jeden z szeregowc�w pod-
bieg� i wycelowa� czubek miecza w serce Tannara. W�adca trolli
zagrzmia� bezsiln� w�ciek�o�ci�. Stryk post�pi� krok do przodu
i wyj�� ofiarny sztylet z d�oni pokonanego przeciwnika.
Jeden czy dwa trolle widzia�y, co si� dzia�o. Reszta nie zdawa�a
sobie z tego sprawy i walczy�a dalej.
Ka� im przesta� - za��da� Stryk. - Albo stracisz �ycie.
Tannar tylko patrzy� wyzywaj�co. Nie odezwa� si� ani s�owem.
Powstrzymaj ich albo zginiesz - powt�rzy� Stryk.
Jup docisn�� sw�j n�.
Rzu�cie bro�! - zawo�a� Tannar z oci�ganiem.
Niekt�re trolle przerwa�y walk�. Inne dalej toczy�y b�j.
Rzuci� bro�! - wrzasn�� Tannar.
Tym razem wszystkie pos�ucha�y. Jup zeskoczy� z kr�la, ale wci��
mieli go na ostrzach.
Stryk przy�o�y� Tannarowi do gard�a ceremonialny sztylet.
- Wychodzimy st�d. Z tob�. Je�li kto� stanie nam na drodze, zgi-
niesz. Powt�rz im to.
Kr�l skin�� wolno g�ow�.
R�bcie, co ka��! - krzykn��.
Ju� nie b�dziesz potrzebowa� tego z�omu. - Stryk chwyci� ko-
ron� Tannara i odrzuci� j� na bok.
28
�wi�tokradztwo wywo�a�o pomruk grozy u obserwuj�cych sce-
n� trolli. Stryk bez wahania zerwa� kunsztown� kr�lewsk� szat�
i tak�e cisn�� na pod�og�.
Zn�w przystawi� Tannarowi sztylet.
- Idziemy.
Ruszyli przez komnat�. Krasnolud i grupka ork�w, otaczaj�cych
g�ruj�c� nad nimi posta� zak�adnika. Oszo�omione trolle bez s�o-
wa pozwala�y im przej��. Poch�d, potykaj�c si� o trupy nieprzyja-
ciela, brn�� w stron� g��wnego tunelu. Po chwili do��czy�a do nie-
go reszta oddzia�u. Kilku by�o tylko lekko rannych, ale w bitwie
poleg�y same trolle.
- P�jdziecie za nami, to zginie! - wykrzykn�� Stryk u wylotu tunelu.
Wojownicy w po�piechu opu�cili grot�.
Szli tak szybko, jak to mo�liwe w labiryncie nieo�wietlonych
tuneli, w�r�d olbrzymich, groteskowych cieni, rzucanych przez ich
pochodnie.
- Niez�e wyczucie czasu - rzuci� Stryk Jupowi. - Na styk, ale
niez�e.
Krasnolud u�miechn�� si�.
Jak, u diab�a, przedostali�cie si� przez zawa�? - zapyta� Alfray.
Znale�li�my inn� drog� - wyja�ni� Jup. - Zobaczycie.
Z ty�u dobieg�y przyt�umione d�wi�ki. Stryk odwr�ci� g�ow�
i usi�owa� przebi� wzrokiem ciemno�ci. W oddali dojrza� niewy-
ra�ne, szare sylwetki.
Dopadn� was - zapewni� Tannar. - Zdechniecie, zanim wydo-
staniecie si� na powierzchni�.
No to do nas do��czysz - wyszepta� Stryk. - Trzymajcie si� ra-
zem, b�d�cie czujni. Zw�aszcza tylna stra� - rozkaza� podw�adnym.
Nie s�dz�, �eby potrzebowali przypomnienia, szefie - stwier-
dzi� Jup.
Wkr�tce znale�li si� w tunelu, w kt�rym nast�pi� zawa� stropu.
Dwadzie�cia krok�w przed nimi prze