16021
Szczegóły |
Tytuł |
16021 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
16021 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 16021 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
16021 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jerzy Afanasjew
POCZTA AFANASJEWA
ISBN 83-215-8199-4
I
Nie wiem, czym się naraziłem Panom (w kolejności alfabetycznej) Jerzemu Afanasjew-owi i lordowi Pa-radox-owi podającemu się czasem za hrabiego. Otóż ci dwaj Panowie, pozornie nieśmiali, ale właściwie bezczelni, zwrócili się do mnie z nie budzącą początkowo wątpliwości prośbą, abym dokonał wyboru ich listów, które mają się ukazać w druku (cha! cha!).
Ten fakt i ta propozycja bardzo mnie rozśmieszyły i zacząłem chichotek może zbyt wcześnie, niż wypadało.
Jednak w miarę czytania tych zgrabnie skonstruowanych rękopisów, pisanych na maszynie, typu dla mnie nie znanego, i być może jednym palcem lewej i jednym palcem prawej dłoni, zaczęła mi w głowie kiełkować myśl i zbudziło się niejasne podejrzenie, że Jerzy Afanasjew z Sopotu podaje się za lorda Para-doxa, a z kolei ten, oczywiście rzekomy angielski arystokrata, jest po prostu zwykłym nadmorskim Afa-nasjewem. Porównywałem przy pomocy znajomego porucznika ich odciski i oczywiście odciski Afanasje-wa są takie same jak lorda Paradoxa, a lorda Para-doxa takie same jak nielorda Afanasjewa.
Otóż autor listów (nie wdając się w szczegóły, czy był to lord Paradox, czyli bojar putny Afanasjew), otóż autor listów jest na pewno mężczyzną ¦— w przeciwieństwie do Marii Rodziewiczówny (1862—1944), która zawsze była i została do śmierci kobietą.
Jeśli idzie o ocenę wartości literackiej tej epistoło-grafii, prosiłem o opinię znajomego Poetę, ale wyjechał nagle do Bułgarii, a tylko jemu mogłem zaufać, bo się zna, jest życzliwie usposobiony do ludzi i świata, no i nietrunkowy. Wtedy napatoczył się drugi
ulem go przepędził. Po pierwsze poeta to zły, po drucie nie mam do niego zaufania. Słyszałem, że «łę ile zachowywał w czasie wojny japońskiej i pono darł koty z dzielnym generałem Kuropatkinem. Nie, na pewno nie był to człowiek odpowiedni, a na ptttmo był to człowiek nieodpowiedni.
Wobec tego, że życie nie znosi pustki, sam posto-nowiłem listy te ocenić, niestety okazałem się słaby i nieodporny, gdyż lektura wyżej wspomnianych listów wywoływała u mnie chichoty, śmichy-chichy, do rozpuku zrywałem boki, rechotałem, raz nawet myślałem, że pęknąłem ze śmiechu, jednak było to tylko złudzenie.
Ale w czasie przerw w tych chichach-śmichach zagłębiałem się w lekturę i nagle nastąpiło olśnienie. Te listy nie są oryginalne! Te listy, zarówno lorda Ajanasjewa, jak i lorda Paradoza, są żywcem, choć z pewną zręcznością przetłumaczone z listów niemieckiego poety Hansa Wolfganga Schminke (1803—1875), Johna S. OuerlocJca (1869—1923) — amerykańskiego poety, Armanda Clauel (1751—1811) — francuskiego bawidamka i estety, oraz angielskiego myśliciela Douglasa Houstona (1899—1920).
Dalsze dociekliwe badania prowadzone przy pomocy tej metody jeszcze bardziej kompromitują Panów A. i P., ponieważ, jak się okazało, wyżej wymienieni nigdy nie istnieli w rzeczywistości, toteż żaden z nich żadnych listów nie pisał. I tu dochodzimy do sedna i demaskujemy niesłychany szkandal, można powiedzieć, literacki. Dotychczas zdarzało się, że autor ściągał teksty rozmaite od takichże autorów. Ale ściągać teksty nie istniejące w rzeczywistości od autorów również nie istniejących, to przechodzi wszelkie granice, nawet granice przyzwoitości.
Toteż można uznać z całą pewnością, że Panowie .Afanasjew i Paradox, leniąc się i nie znając języków zagranicznych, napisali te teksty sami, być może nawet własnoręcznie, a celem ich było jedynie rozśmieszenie ewentualnych czytelników.
Mistyfikacja ta udała się w pełni, redakcja tygod-nika (który co tydzień psuje się, ale nie może się ¦¦uć) pt. „Przekrój" listy te w dobrej wierze drukowała, ludzie również w dobrej wierze je czytali, a obecnie Wydawnictwo Morskie wydało je w książce, u-i/pełniając w ten sposób dotkliwą lukę.
A na zakończenie można, a nawet trzeba przytoczyć słynne zdanie słynnego poety, wygłoszone przy okazji: „Uśmiechajmy się, nikt bowiem nie jest pewien, czy nasz świat będzie jeszcze egzystował przez czternaście dni!"
Eryk Lipiński
P.S.
Jak wykazały najnowsze odkrycia archeologiczne, redaktorem tygodnika „Przekrój" był od roku 1945 Marian Eile (obecnie „Franciszek i inni") i jemu należy przesyłać wiązanki kwiecia i cukry, jako dowód wdzięczności za popieranie twórczości Lorda i Afa-nasjewa.
Również po dokładnej analizie tekstu wstępu, okazało się, że słynnym poetą, którego cytat jest zacytowany na zakończenie był Pierre-Augustin Beaumar-chais (1732—1799) a dokładny przekład z języka obcego brzmi: „Śmiejmy się! Kto wie czy świat potrwa jeszcze trzy tygodnie?"
A więc nie czternaście dni, jak podano błędnie, tylko dwadzieścia jeden!
E.L.
POCZTA OD AFANASJEWA
Wielce Szanowny Panie Redaktorze!
W pierwszych słowach chciałbym Łaskawemu Panu zakomunikować, iż ustawą o reformie lasów i kolei żelaznych w 1945 roku mianuję Sz. Pana — Marszałkiem.
Jednocześnie spieszę donieść, że stolica apostolska nie ma nic przeciwko nam. Wyrażam nadzieję, iż od tej pory pismo Pańskie nosić zacznie w butonierce koronę i podtytuł. PRZEKRÓJ — tygodnik prole-tariacko-krółewski z sadybą w Krakowie.
Król proponuje, aby red. Kamyczek pisała się hr. Kamyczek van Beethoven i nosiła szpadę, złoty kapelusz ze złotym jajkiem, tudzież złote ciżemki.
Dalej — Fafika wynosi Król do rangi pułkownika, dając w.w. nieograniczone przywileje i honorowe członkostwo Stronnictwa Zawiązywaczy Kotom Pęcherzy Na Supełki. (Żeby mi nikt w wojsku nie śmiał sarkać na psa!)
Czy chciałby Pan być Krakowskim Mandarynem? Teraz się wszystko da zrobić.
Proszę przekazać Braciom Rójek, że jeśli chcą tamto opactwo, to mogą sobie wziąć.
Gdzie jest do cholery szczerbiec? Czy nie został u Pana na biurku?
Łączę wyrazy szacunku
Pański
Samozwaniec Afanasjew
Ps. Załączam drzeworyt z dzieła „Ogród Zdrowia" Floriana Unglera z XVI wieku. Tytuł ryciny: GDZIE STAWIAĆ BAŃKI. Może komuś z Redakcji się przyda.
11.
I
Panie Redaktorze!
Tragedia, że tak powiem, pompe-jańska. Albo się wścieknę, albo pójdę i połknę wieloryba.
Od kilku dni wyrastają mi z głowy tajemnicze kwiaty. Ani to chmiel, ani tykwa. Głupia to historia, gdyż kapelusza włożyć nie mogę. Co robić? Nie stać mnie na ogrodnika i wstyd przed ludźmi. Obcinam je więc co noc, stawiając do szklanki z wodą. Dzisiaj rano obudziłem się i zamiast kwiatów w szklance moczyła się czerwona sztuczna szczęka. Co 'Pan na to? Jak tak dalej pójdzie, będę ze szklanki wyciągał króliki. Kiedyś rozmawiałem z facetem, który podawał się za poważnego uczonego, a miał sztuczne oko. I gdy je wyjmował, wyskakiwała mu z niego zegarowa kukułka. Inny znów, też niby dystyngowany dyplomata — a w portfelu nosił buttersznyty z szynką. Dlatego przekonany jestem, że ktoś mi robi kawały, bo:
1. W kiosku zamiast kogutków od bólu głowy sprzedano mi coś innego, dopiero przy połykaniu zauważyłem, że to jajko;
2. Memu kotu ktoś do środka napchał papieru;
3. Mojej babci zamieniono sprytnie włóczkę na gotowany makaron, tak że nowy sweter mam z makaronu;
4. Tejże babci w nocy niepostrzeżenie zamieniono w uszach brylantowe kolczyki na potężne żelazne kłódki;
5. Stryja w pidżamie wyniesiono niepostrzeżenie w czasie snu i zawieszono w dzwonie kościelnym; Po podwieczorku dopiero okazało się, że w samowarze tkwi od dawna poszukiwany przez nas kot;
7. U nas w koloryferach pływają ryby;
(i.
ti Jakiś nieznany człowiek łapał na wędkę ryby.
Zamiast robaków używał moich fotografii. Chciałem więc uprzedzić. Tym powodowany zainstalowałem przy drzwiach mego domu automatyczny łapę. Łapa wyskakuje bijąc petenta w głowę i odzywa się głos papugi proszący grzecznie o WIZYTÓWKĘ.
Pański Mr Afanasjew
List pisany na samotnej plaży serio
Mój Abd el Redaktorze!
Nie chciałbym opisywać Panu szczegółowo przygód mego nieszczęsnego a romantycznego wuja, który już jako dziecko bądź co bądź bogaczy, w czasie którychś tam swoich urodzin, gdy zaproszono około 40 wystrojonych w różowe sukieneczki dziewczynek i chłopców z majątków ościennych, powiedział, że im coś pokaże, wyprowadził dzieci do obejścia i zamknął na cały wieczór w dużym folwarcznym klozecie, sam idąc na ryby. Dzieci o mało się nie podusiły i wuj dużo później, jako uczciwy kasjer, po wielu, wielu latach nieskazitelnej wprost pracy w jednym z największych banków — chcąc chociaż raz w życiu przed śmiercią coś ukraść, skradł przygodnemu fotografowi dużego słonia z papiermasze, uciekając ze słoniem z Polski do Afryki i tropiony już w pociągu przez międzynarodową policję zmuszony był uciekać ze słoniem na plecach na bezludną Saharę, gdzie po 10 dniach drastycznej walki ze spiekotą i pragnieniem przeżył jeden z największych po Hamlecie dramatów indywidualnych, dźwigając — osłabiony i wynędzniały — papierowego słonia na plecach, przywiązując się doń serdecznie, wybierając często między własnym życiem a ciężarem z trąbą, gdy na skraju oazy spadł zbawienny deszcz, który nieprzytomnego z pragnienia wuja ocalił, a ze słonia, jedynego towarzysza na pustyni, pozostały wyłącznie rozmokłe gazety, wuj zaś płakał nie chcąc żyć dalej.
Chciałbym tylko zakomunikować Ci, Panie, że i owszem miałem wuja, który krążył na wielbłądzie po Saharze, wożąc potężną palmę w doniczce jednych państwa, co to chcieli się przez Saharę przeprowadzić,
14
i wujo drogi pomylił. Potem zakochał się w spotkanym w oazie aniele, który sfrunął tam z nieba robiąc z oazy solarium. Nieszczęśliwy w miłości — z braku drzewa pod ręką — powiesił się na szyi własnego wielbłąda.
Takie to są złudne, z przeproszeniem, te fatamorgana.
Pański nieotulony Abab Afanasjew
Sopotkowo, bon-ton, 1958 Panie Redaktorze Macedoński!
Donoszę Panu, iż nieprawdą jest, jakoby Ofelia utonęła. To tylko Szekspir mógł sobie na taki żart pozwolić. Ofelia zginęła przy obiedzie dławiąc się ością gdy, pochłaniała zbyt żarłocznie leszcza. To wykazuje nauka. Moje najnowsze badania.
Cieszę się bardzo, że w ostatnich listach donosi mi Pan, iż strzela już z rewolweru. Trudne są początki. Sądzę, że przy Pańskiej woli i charakterze czas minie szybko i za kilka lat będzie Pan z taką samą łatwością strzelać z armaty kolejowej. Bon chance! Ja też kiedyś strzelałem. Ale do czasu, tzn. gdy trafiłem omyłkowo w zegar ścienny w swoim pokoju.
Ciekaw jestem bardzo, jak spędził Pan czas nad morzem? I czy jadł Pan ryby? Można kupić czasami nad morzem takie strugane z drewna. Cieszę się, że nie zjadł Pana wieloryb, bo są to — par excellence — ludożercy.
Kiedyś na morzu spotkała mnie podobna sytuacja, ale mu dałem łapówkę. Odpływając jeszcze mi się z daleka ukłonił i dłoń uścisnął.
A tak, puchy. Kilka dni temu wyrzuciłem z domu do morza niepotrzebną starą kanapę. Jak ludzie mogą robić siusiu w morzu — to czemu ja nie mogę wrzucić kanapy. Wypłynęła na plaży. Chodzi fama, że to na „Batorym" pobiło się kanapą dwóch peruwiańskich ministrów.
Inni mówią, że to stary wariat Afanasjew płynął na kanapie przez Atlantyk i go pluskwy zjadły.
Łączę wyrazy głębokiego szacunku Jerzy Afanasjew
1(5
Zanowny Anie Edaktorze!
Czy był Pan już w „Aldze"? To w naszym Sopocie laki nowy cyrk gastronomiczny. Jak Pan wrzuci do automatu złotówkę, to automat Pana własną piersią nakarmi.
W ogóle to bomba gastronomiczna z poprawką na gastritis! Jest tu koryto do żarcia, co samo chodzi, a jak ktoś zjeść nie chce, to chwyta za krawat i zmusza. Dla dzieci to stoi przy ulicy taka stacja benzynowa, co jak dziecię zjeść nie chce, to się mu w żołądek szlauchem kaszkę pompuje. Są także karabiny maszynowe na kluski, ale od kiedy baby przywozić zaczęły indyki do karmienia, totozatkali. Z zewnątrz buda oszklona żelatyną, jak się poliże, to jakby okno Pan wybił. Wspaniały budynek i niedaleko Monte Cassino ulicy. Przed wejściem stoi fontanna, w basenie galareta i wspaniały karp, któremu chuligany ogon odgryzły, bestie. Przy drzwiach boy czyści Panu buty czekoladą. Jeśli Pan na to zgodzi, to tort dostaje Pan z szuwaksem. Na parterze ludzie pielgrzymią po kotlety. Jest także mechaniczne krzesło — rumak gastronomiczny, gdzie Pan podskakując wzorcem Tatarów ma prawo lub też nie kotlet sobie ubić. Kto cierpi na reumatyzm, ma prawo lub też nie wziąć kąpiel lub też się wykąpać w piwnicy w wannie z borowinami Wedla lub też nie. W piwnicy jedyna na świecie kopalnia tortów, gdzie pracują dwa górniki i jeden dentysta. Raz w ząb, a raz w skałę tortową.
Aha, może pan zamówić porcję afanasjefa w cieście, ale to drogie i życie mi zżera.
Życząc Panu smacznego lub też nie A. Fanasjew
2 — Poczta Afanasjewa yj
Baden — Baden, listopad 1958
Zacny Panie!
Moderatto, 1 January 1959
Honor mój nie może już tego dłużej znieść: to Pan, Ananasie, śmiał przysłać memu siostrzeńcowi Jerzemu jako honorarium pudełko brylantyny z notatką: maść na brylanty. To Pan namówił Go, by nieboraczek sprzedawał na Marszałkowskiej gotowane krawaty w groszki.
To Pan wymusił na Nim, by nazwał publicznie znanego mi skądinąd miłego i zacnego Krzysztofa Kolumba — świętym od amerykańskich samochodów. To Pan uplanował, by On w stroju dżokeja startował na motocyklu na warszawskim derby. To Pan kazał Mu publicznie przysięgnąć, że na Początku Pan Bóg stworzył Czechosłowację. To Pan w stroju Ramzesa złożyłeś na Niego w MRN (Przymusowe Zrzeszenie Właścicieli Prywatnych Nieruchomości) podanie o pozwolenie budowania prywatnej piramidy w Piasecznie, pod Warszawą — nucąc przy tym z okna mego domku...
To Pan zamiast znaczka lotniczego kazał Mu do koperty nakleić urzędniczkę poczty.
To Pan podszepnąłeś mu, by wysłał na studium w Uniwersytecie Jagiellońskim szkielet kościotrupa z adnotacją: Afanasjew b. mi zimno. To Pan w okresie Jego rekonwalescencji proponowałeś Mu kołduny z Redaktorów.
Wobec takiego stanu rzeczy proszę publicznie Sz. Pana Redaktora o satysfakcję na miecze. Nie odmówi Pan chyba starej, schorowanej kobiecie tej wielkiej przyjemności.
Łącząc wyrazy szacunku
Stara ciotka Afanasjewa
Tatiana (emerytka)
18
Redaktorze!
Skandal w domu. Chcąc się przysłużyć mężowi mojej babci Wirginii — Donaldowi — wrzuciłem mu na noc jego sztuczną szczękę do marynaty z cebulką.
Niech sobie Pan wyobrazi, jaki kwaśny chodził dziadzio Donald przez kilka następnych tygodni. Babcia zaczęła chudnąć nam od upojenia. Poprowadziliśmy ją więc do rentgena. I oto stwierdzono, że babcia miałaby serce zdrowe jak wół, gdyby nie obecność w nim dwóch zakorkowanych buteleczek walerianki! Pan chyba rozumie nasze zdziwienie. Od tej pory i dziadzio zaczął się martwić — zżókł, zzieleniał, więc i jego pod rentgen. I tu, Redaktorze, skandal! Okazało się, że serce dziadzia ma brodę i wąsy! Istna rodzinka wariatów. Kupiłem więc szybciutko babci w prezencie kilo delikatesowych parówek i pobiegłem opowiedzieć babci dziadzia fotografię. Niespodziewanie wpadłem do jej mieszkania, a babunia przestraszona krzyknęła i runęła na parkiet ze swoim przedziwnym cha, cha, cha, przyciskając coś do piersi.
Patrzę, a w jej rękach trzepoce się jak ryba żywe serce dziadka z wąsami i brodą!! Ale za chwilę zadzwonił do drzwi sam dziadzio Donald, dziwnie odświętny, uroczysty, wykolońskowany i wsączył płaczącej babci malutką buteleczkę walerianki.
Z szacunkiem donoszę Pańska Apteka Afanasjew
19
Saore d'Hiver, 1959
Oj, Redaktorze, Redaktorze!
Zima. L'hiver. Br. Nad morzem sprzedają już lody z kawioru. I cóż po nas zostanie. Podarte szelki br. i brr. zamarznięta w śniegu flaszeczka Soir de Paris.
Widzi pan. Dziś przed południem znów z nieba padał prawdziwy cukier. Już trzeci dzień w Sopocie wszyscy stoją na dachach z torbami, a i po ulicach biegają ludzie z wywieszonymi językami. Gdy sól niegdyś padała, to żadna pani się nie toczyła, a najwyżej jakieś bardziej inteligentne, starsze śledzie, które wyszły z morza na emeryturę. Lecz wszystko to dziś frajer. Starsi urzędnicy powiadają, iż w tym roku zima będzie wyjątkowo ostra, choć nieco dziwaczna.
Otóż w styczniu podobno ma padać jeszcze z nieba pieprz, w lutym kiełbasa rzeszowska w jednym b. długim kawałku, a w marcu autentyczne złote zęby.
Sam więc pan widzi, jak piękna i klawa będzie zima nad morzem, a ja sobie za to wszystko spuszczę do wanny własny lugrotrawler, ochrzczę go buteleczką maggi i dam mu tytuł na okładce: Kiełbasa Rzeszowska. A gdy się jeszcze więcej wzbogacę, to wyrzucę precz mój stary kapcelinder i zacznę wreszcie chodzić z upragnionym tortem na głowie.
Bardzo Pana przepraszam, ale mi właśnie żona mówi, że za oknem padają, zdaje się, jajka na twardo. Biorę więc koszyk, teściowa fuzję z kołka i wychodzimy na rekonesans.
Pozostaję z wyciągniętą ręką Afanasjew de Paris z Trzema Gwiazdami
Sopot, czerwiec 1959 Dzień dobry, Panie Redaktorze!
Vivat, vivat i jeszcze raz vivat. Po długich taratir-lipatach znalazłem wreszcie pracę godną takiego jak jak królika. Ech, Panie Redaktorze! W tym roku dopiero zacznie się nad morzem ziemska chryja. Mam występować w charakterze prawdziwego kanaryjskie-go kanarka. Drzyjcie, samiczki! Wydział Kultury dał mi już żółty mundur, onucki i dziób z dykty, a do mnie należą tylko trele-morele. Gdyby Pan Redaktor zechciał wpaść z cukrem do mojej klatki, to bym sobie dzióbnął Pana Redaktora w rękaw.
Hu, ha! Moja żona oraz teściowa pływają za marne 10 złociszków w ślubnych welonach jako pokazowe złote rybki w Grand Hotelu. A wujek Marian zrobił sobie zęby z widelców i opływa w smokingu molo udając rekina!
W ogóle SENSACJA. Panie Redaktorze!!! Zamiast statków dla atrakcji będą kursować po zatoce pięknie rzeźbione katafalki. Pan wie, że w tym roku do morza wkraje się wszystkie jabłka i suszone gruszki, byśmy mogli się kąpać nie w parszywej słonej wodzie, lecz w słodkim kompocie. Pod Sopotem jeden zalany organista pasać będzie co bogatsze fortepiany z całej Polski. Bo fortepian to też bydlę i żreć musi, Panie Redaktorze.
Ech! Malarzy podwiesimy, Panie Redaktorze, na specjalnych linkach od spodni, do samolotów, damy im czarnego tuszu i puścimy interes ponad plażą. Czy Pan to widzi? Czy Pan to widzi, Panie Redaktorze? Już wszystko się przygotowuje. Specjalni fryzjerzy warszawscy robią na drzewach wieczne ondulacje. Kanalizacjami popłynie kolońska woda i prawdziwe
rodzynki cejlońskie, a milicjant na placu ma być przerobiony na zegarek.
Czuwaj! Vivat! Pański Emisariusz do Spraw Przedziwnej Kultury w Sopocie
hr. Trawler Afanasjew z Torpedowców
...........l«.lllllllllill»lllllllllll#lłll*t
Jesień 1959
Do, re, rni Panie Redaktorze!
Hura! Śpieszę krzyknąć, że teściowa moja kupiła sobie dziki, nieoswojony fortepian w czarne łaty.
Zamknęliśmy go w chlewie, choć żona mówi, że fortepian hoduje się w salonie. Bzdura. Nabrudzi, a szkoda dywanów moich oryginalnych. Pers, szach~ mat. Sam Pan rozumie, Panie Redaktorze. A mnie tam ganz egal, bo fortepian i tak trzeba o zachodzie wydoić. No nie? Więc jak żeśmy go doili, to wyrywał się, ryczał i tak machał ogonem, że dziadzio fruwał ze zdenerwowania jak mucha w powietrzu.
A potem była laba, czyli dżes. Ja popijałem mleczko, a żona wlała do fortepianu herbaty z cytryną, uwiła na głowę wianuszek z pończoch i siup do śro-deczka pławić się jako ta niesforna „Leda z fortepianem". A ja jej akompanię grając pana Szopę.
Ale fortepian się rozjuszył i nam strasznie na wymyślał, że się rozklei, że jestem drań i w ogóle, pa-piermasze. Chciałem go przeprosić, żona całowała go nawet w klapę, i głaskała po pedale, ale nic, on nam nie wybaczył, zaczął chudnąć i wczoraj odszedł od nas na wieki — Panie Redaktorze. Cicho i smutno.
Pochowaliśmy go, jak należało. Wprawdzie moja rodzina się nieco dziwiła, dlaczego ten Afanasjew ma trzy nogi> ale się przyzwyczaili i fortepian pogrzebali. A po powrocie do domu — Panie Redaktorze — w sianku leżące zastaliśmy dwie sierotki. Dwa małe rude foftepianki.
Biorąc żałosny akord
Pański wzruszony dziadek
Fortepianowicz Afanasjew Jesienny
24
16 Kwiećnia 1961 wykałaczka Wielce Szanowny Panie Redaktorze!
Mam ratlerkę, która gra na skrzypcach. Genialnie jak ząb Paganiniego. Nikt z wyjątkiem Pana nie uwierzy, co to za wspaniały pies. Czy Pan wie, że konserwatorium pochodzi od konserw, bo ktoś musi sobie robić konserwy ze starych fortepianów przeznaczonych na zarżnięcie. Bo jeśli, Panie Redaktorze, podaje się szprotki w konserwie, to czemu nie podaje się konserwowych trąbek? Albo uda muzyka w to-macie?
Mam zamiar otworzyć w Warszawie dla psów szko-. łę gry na skrzypcach i chór starych jamników. Byliśmy ostatnio z ratlerka w Paryżu. Samolotem dla psów. Taki facet ze śmigłem na czterech łapach. Taki samolot zjamniczały w dym. Sala na Pigal nabita jak
25
(mllcrka do ogonka przywiązany ¦trmi/.llwj awanturze muzydznej y buldotf przyniósł za kulisy kwia-a potom zrobił kałużę. Wypiliśmy ¦i|lcm się z buldogiem całować. iii;!n cała noc.
obie nowy model Lanci, a Afana-y dla świata ¦— wozi jak stare pudło ii. I mi lince prowadzi go na spacer. m donosi w psim zachwycie
Afanasjew rozpisany na 4 głosy
1
bas basa
basującego kontrabasem
u pasa na bis dla psa
1
Sopot, w grudniu po południu 1961 roku Chololololera Panie Redaktorze!
Donoszę Panu sopranem, że Santa Chryja u Pańskiego ekwilibristy. W czasie kolacji buchnął mi ogień z nosa i nagle wyskoczył mi z buzi taki, granda, czarny diabeł. Brrrr. Pański Afanasjew ma piekło w buzi! Uważam, że jest to naruszenie terytorium Afana-sjewa i proszę złożyć skargę na ręce pana red. Licy-pera.
Czy Pan wierzy w diabły? Bo podobno w Chicago jeden milioner produkuje konserwy z diabłów i wysyła krewnym. A z każdej puszki wyłazi ogon. Bef de diabl, czyli Unrra Satanika.
W ogóle dziwny kraj ta Hamerika. Podobno jak się tam studenci źle uczą, to przerabia im się głowy na geograficzne globusy i łazi toto tak przez rok, że ani się pocałować, ani krawata zawiązać, Ech, panie Rrr. Ech, no bo jeżeli we Włoszech już nawetdzieciom daje się makaron, to, proporcjonalnie, czemu starszym nie daje się rur kanalizacyjnych w tomacie? CO? A jeżeli np. memu kuzynowi zamiast ślepej kiszki wycięto w poważnym szpitalu kaszankę, to co? CO? A znów jednemu bohaterskiemu strażakowi na własną prośbę zamiast kiszek wstawiono zwój węża pożarniczego. CO? Czuł się dobrze, aż pewien afrykański rentgenolog zauważywszy węża u pacjenta palnął pod rentgenem do niego z fuzji i strażak poleciał z ogniem do nieba. CO?
Same przykrości, Panie Redaktorze!
Donoszę Panu o tym z głębokimi boleściami w zębach.
Pański smutny hahaha.
hr de Diabl Afanasj (noszący na nosie srebrne okulary)
27
styczeń 1962 z notatnika profesora fizyki
CiHRo za N: JlA1i7go= =jajko w sosie chrzanowym
Wielce Szanowny Panie Profesorze!
W swoich listach do mnie jest Pan niepoprawny. Znów ponawia mi Pan propozycją obcięcia warkoczy. Jest to zgoła niemożliwe, jak skok z ósmego piętra bez zabezpieczenia się sprężystymi kaloszami. Gdybym obciął moje piękne warkocze, czaszka, w której kryje się diabelski pomysł wysadzenia Pana w powietrze — uzyskałaby tak silne świecenie, iż groziłoby to w dni słoneczne pożarem miasta. Po wtóre: warkocze, które noszę — stanowią jakby dwie liny pomocne fryzjerowi we wspinaniu się na mój dostojny kokos.
Martwią mnie bardzo Pańskie zdjęcia, jest Pan blady i znów na pewno nie pija Pan tranu, a tylko wylewa koledze na krzesło.
Karnawał w tym roku jest dla mnie „nawałem kar". Miałem temperaturę, ale że wypiłem trochę miodku, więc przydarzyło mi się, iż zamiast termometru wsadziłem pod pachę jałowcową kiełbasę, a i ichtiol pomylił mi się z musztardą.
Wszystko byłoby okay, lecz huknęło mi do głowy pobiec do sąsiadów. Na ulicy psy mnie dopadły, musztardę zlizały i goły zasądzony zostałem o naruszenie moralności, bo psów sądzić nie można. Taki sam teraz KAR NAWAŁ, że hej, psiakrewkaszanka!
Skutki pijaństwa są straszne! Pewien lekarz pogotowia upił się i pojechał do pacjenta, co miał atak wątroby. Przyjeżdża do pacjenta, a że był pijany, więc świńską szynką stojącą na stole wziął za chore-
29
go. Zaa]> uważył, karetki ' Dyreki i lekarz ta, g tor — i zacz«; dyrektora, a obcięli dyrek gorzej t>yło . nogę podnosi
KSt "•Sriyki' opukał, a gdy za- nut., oddycha — wsadził ją do
"" "1'cracyjnej, a tu chirurg operacyjnym i jedzą pacjen-Policja — krzyknął dyrek-n:iekać powietrze. Więc wzięli cllvk kaszubski przedtem wypili, "•no i przyszyli je do nogi. Naj-r0Wl na koncertach, bo musiał
_&H *,- . . ' .j;"ry' by coś usłyszeć. Ale i tak
zawsze to lepiej, niz przyszyć komuś jego własny nos do pięty, bo nic wiadomo, jak później okulary nosić. Takie są skutk, picia whisky bez sod Daleko nam jeszcze do takiej Ameryki, gdzie krowy zaprasza się na specjalne „party i poi wódką. Potem taka krowa wynajmuje się jako ruchomy koktajl-bar na przyjęciu artysty w Chohwód. A jak się ją podkręcl za ogon, to Uze panom włosy na przedziałek.
Kończąc ten koktajlowy list polecam się Pańskim uśmiechom — Ala — szafa — nafa — kawa — sjew wnuk płk Maztella.
Wielce SSSmakowitx panie REDAKRARXE +!
Otóż kupiłem sobje mashiną do a pisania, abchi Pana psyehlawić o bchól z-ębów, pardon. Mchoja maschina zostalla kupchiona za honollala od Pschyana Redaktolla. Maszina jest Tscheska, to popełnia slowac-ko-czesskie błędy. Consul ba usługi poety domowego chowu. Ju versteand. Dobze, ze pan nije dlukuje Psljekroju błędy natuly płciowo — oltiglaficznej, te-laz będę do pana Pisał ze zwojoną energję,— M delta, aby phyana doplowadzić do leumatyzmu lestrukcji zołonek żołądka amen leformatorski. Mon collonel, moja maszyna Madam Maschina to młoda dziewczy-naa i ma klawfisze. Oczy niebieskie i ijak sję uszmie-chnie to stuka. Będeę z nią miał młode pokolenie w produkcie llistów doPPana Lledaktola. oNa samma pishe, ja tylko zamiatam pokójj. Tsiesę się trtrtr, ze Pan sje tez cjeszy, bo teraz to juz mogiła. Grób. Cy pan pisaL kiedyś na Masynie dziewcynie?? Jest to loskosnie, wsadzie klawise, tam gdze potseba i nie. Trrr. Trrr. Trrr. Stuk. Tseba ją będzie za mąs wydać, bo klekoce. Cy Pan ma masynę samca? Moglibyśmy ich pożenić i założyć filmę stuk stuk. A le do zecy. Cemu mi Pan bnie płaci za komorne, pseciez jak zabawa to zabawa. Cy nie chce sję paN bawits w komolne? Ale do zecy. Ta maschina potwohnie schepleni, muschę ją zapischhać na uniweeszitet, na pollską Fhillolagię. Może dostanie doktorat, bo na doktoze psyjemnie pissatć.
Pozdrawiam PANA i Pana PANA pana Maszinę
Pańska oj skrzypi Maszina Afamaszinanasjew do pisania
31
A
'decznie Pozdrawiając!
nington Afanasjew. A propo. Słyszałem, że V ¦'; w Zakopanym postawiono schronisko z ka-i nerkowych. Ciekawy ten eksperyment postawił igi i tak przydusił świat petrograficzny, że ten ¦ /. piszczał. Kamica nerkowa jest bardziej cenna niż rtoklaz i limonit, nie pisząc już o piaskowcu szydło-
ieckim. Daje się łatwo układać we wzory.
Jeśli jeszcze naszym architektom uda się kryć da-¦ hy wyrostkami robaczkowymi, Zakopane przybierze dawno oczekiwany, odświętny charakter. Czy nie myślał Pan nad tym, że Zakopane należałoby trochę wykopać? No bo jeżeli coś jest zakopane, to nawet nieś odgrzebie. No a jeżeli Zakopane nie jest zakopane, to trzeba je zmienić na Odkopane. Czy Pan Redaktor samczy w tym roku do Odkopanego? Na Orli Prć? To fatalna nazwa i dlatego się tak fatalnie nazywa. Ja może bym tam do tego Odkopanego i przyjechał, ale narty mam za krótkie, a góry za wysokie. Chyba żeby zbić jedną dużą, ale jak wsadzić do pociągu. Panu to w Krakowie wygodnie. Latem Pan zacznie koło Zakopanego nartę zbijać, a zimą Pan w Krakowie kończy. Ale co ja mam powiedzieć?
Więc niech mi Pan prześle kawałek góry w paczce, ale z widokiem w dół. Koniecznie.
Ze smrecznym pozdrowieniem Afanasjew
32
SENSACJA! SENSACJA!
SENSACJA! POTWÓR Z NEW-WARSAW
Szanowny Redaktorze Panie,
Jak podaje agencja Afanasjew, pod Warszawą grasuje straszliwy potwór. Jest to podobno zbyt wyrośnięty, 250-kilogramowy jamnik. Na śniadanie pożera jedną młodą aktorkę teatralną.
Do akcji zatrudniona ma zostać 250-osobowa brygada antypotworowa z minami. Groza tego zdarzenia jest niepojęta. Po Czerniakowskiej i po Solcu, ulicach nadwiślańskich, całymi nocami snują się patrole wywiadowcze z kotami na linkach. Nad Wisłą ustawiono marcową jamniczkę wypchaną trotylem. Z Krakowa płynie Wisłą tratwa pełna baranich kości. Związek Kineologiczny rzucił na jamniczkę ciężkie przekleństwo.
Agencja podaje, że społeczeństwo Stolicy pokłada nadzieję w studentach i macierzy szkolnej, iż ci pod-
llilT"......
przewodem pana generała Afanasjewa złapią jamnika i oddadzą do zoo, by się rozmnażał na naszą cześć, chwałę i pociechę.
Agencja Afanasjew JPP (Jedna Pani Powiedziała)
SENSACJA. SENSACJA. SENSACJA. SENSACJA. SENSACJA. -
Uwaga: Zdjęcie potwora wykonał autor z narażeniem życia przez lunetę astronomiczną ustawioną przy Marszałkowskiej w czasie odpływu Wisły.
SENSACJA. SENSACJA.
SENSACJA. POTWÓR Z NEW-WARSAW.
Wielce Szanowny Panie Redaktorze!
Ja w sprawie lirycznej. Dlaczego chłopiec świni nazywa się wieprzem? Wydaje mi się, że jest to naruszenie pewnych podstawowych spraw lirycznych w naszym społeczeństwie, a nawet jest to obelga. Najwyższy czas, aby to jakoś uporządkować! Przywrócić pierwiastek liryczny. Świnia jest elementem bardzo potrzebnym, robimy z niej eksport zagraniczny i do żołądka, w afrykę kiszek. Kotlety ze świni zalegają nam brzuszki, ale przecież, do licha, późna wiosna jest i świnia musi się kochać! Tak? Nie ma dzieci bez miłości. A jeśli — to nieprawe, jawnogrzesznice. I czy Pan myśli, że ktoś kupi konserwę z napisem „Jawnogrzesznica". Naturalnie, świnia nie pójdzie do kawiarni, nie będzie rozmawiać, strzyc oczkiem, chrzą-kając do nas porozumiewawczo. Najczęściej za stodołą jest jej chłopiec, wieprz (?!), wręcza jej kwiatek i całuje w śliczne uszko. Potem, z braku kozetki, figlują dziecinki w błocie, ale czyż, do licha, to przyzwoicie? To podejście do kochającej się młodzieży? My mamy kołdry, pierzyny, a świnia nawet prześcieradła nie ma! Tak?! ... Oczywiście, świnia nic nie mówi, zamyka się w sobie, hej, bo komuż ma się zwierzyć, otworzyć swe serce? Ludzie są jak głazy, a Związek Szynki, zamiast golaska chronić, to go gnębi. Przyszła więc, motylek, gołąbeczek ten świński, pod moje drzwi i mówi przez łzy, chrząkając: naphisz dho „Przekhoju"! Ostatecznie, świni pomóc, mały zaszczyt. Ale przecież są poczciwe. Wątpię zresztą, czy ktoś świni pomoże, bezwstydnie to byśmy ją jedli, kości smoktali, ciemiężycieli. Sprawa świni jest więc otwarta. Świnie mają także przecież swoich poetów z ogonkami, którzy piszą b. świńskie wiersze — piękne liryki o patelniach i panierowaniu. Nikomu nie przy-
35
szło do głowy, żeby wznieść świni jakiś skromny pomnik, statuetkę, a tylko ją jemy i jemy. Podobnie ma się sprawa z kogutem, symbolem płodności. Oj! Pokrzywdzony to naród, przejadany. Wprawdzie zwierzaki dotują wegeterianów, lecz skąd biedactwa mają wziąć pieniądze. Jeszcze kogut to zrobi proszki od bólu głowy, ale świnia? Znałem cochonkę, która grała na skrzypcach, że łzy leciały. I co, myśli Pan, że jej nie usmażono? Nawet w menu nie napisano: skrzypaczka. Cześć jej pamięci. Artystka.
Marne czasy, ale wydaje mi się, że związek kineo-logiczny powinien się zwierzakiem zainteresować. Są różne rasy psów, może być i świnka. Zresztą któż zaręczy, że świnia nie jest psem, tylko że chrząkają-cym. Przecież każdy schrypnie w takim hałasie. Nawet erudyta.
Z poważaniem, życząc smacznego
Jerzy Afanasjew ! 32 maja 1962
Monsieur, Monsieur Prezident!
Vivat! Za przyczyną Biura Pośrednictwa Pracy pracuję jako główny duch Grand Hotelu! Brrrrrrrrrr! Duchów jest ze 40, począwszy od duchów małych biednych dzieci, zgranych tu niegdyś do suchej nitki w brydża. Praca zależy od kwalifikacji. Najmniej popłatne łapanie w nocy za nogi. Pan się mnie boi, Redaktorze?
Wieczorami pływam w otwartej trumnie po morzu grając na gitarze. Ech! Całe molo chodzi zasłuchane, ryby z wody na molo wychodzą, mieszają się z tłumem i tak chodzą razem zasłuchani w wieczornym sojuszu. A potem wszyscy idą pod rękę do domów, gdzie ryby w ekstazie same kładą się na talerze, a ja pływam do świtu. O! Ha!!!
Tak więc jestem tu za ducha. Wczoraj przez roztargnienie zostawiłem wieko od trumny na stoliku w kawiarni i mało mnie nie wylali. Praca różna. To kłębek wełny dla starszej pani do rosołu z makaronem, to stryczki w łazienkach.
Mam także zdolności jasnowidza. Widzę, jak pewna hrabina truje Sz. Pana wrzucając mu do herbaty miast cytryny zatrutego motyla i przywłaszczając sobie tym samym nakład 700 000 egzemplarzy. Ucieka z nakładem do Warszawy i tam sama oddaje się stołecznej policji, przepraszając ją, że tak późno skruszała.
Pozdrawiam —
Król — Duch
Mon Capitanie!
Przesłana przez Pana korona Piastów odpowiada mi numerem. Wprawdzie uważam, że powinna mieć daszek, by móc jej jako kaszkieta używać, no ale
37
*• *t
trudno. Lepszy rydz niż śmigły, jak mawiają w Spółdzielni Las.
Jedna sprawa ważka. Koronę noszę już cztery miesiące i niech sobie Pan Redaktor wyobrazi — w mojej fryzurze pojawił się łupież. To jest skandal. Kto z Piastów miał łupież? Jak to tak można?!
Więc jako król protestuję. A gdyby Pan chciał mi jeszcze przesłać królewskie jabłko Jagiellonów, to bardzo proszę raczej kilo antonówek. i,
Lois Afanasjew III
Szanowny Panie Redaktorze!
Jako nieszkodliwy wariat, ale popierany przez państwo, proponuję urządzenie w tym roku karnawału dla artystów na podwórzu Ministerstwa Kultury i Sztuki. Wielki bal pod protektoratem Sztuk Pięknych „Przekroju", czyli 700 numerów „Przekroju". A oto 17 z nich:
1. Wszystkie urzędniczki w ten Dzień zamiast kapeluszy na głowach noszą wazoniki z różami.
2. Lunatyków w tę noc traktujemy w końcu jako artystów natchnionych.
3. Wszystkie konie w stolicy malarze przemalują olejną farbą na biało. W ogóle można będzie malować po koniach.
4. Na podwórze wpuścimy 1000 czarnych kotów posypanych proszkiem do kichania.
5. Malarze wieszają własne obrazy na szyjach jako medaliony.
6. Malarzom wolno się będzie pojedynkować w tę NOC, ale nago, z butlami z atramentem.
7. Poeci walczą dzielnie wiekami od trumien.
8. Poetki wpuszczają sobie z zazdrości nietoperze we włosy.
9. Na okolicznych dachach zezowaci chłopcy wróżą z płatków róż.
10. Gołe dziewczyny przygrywają do walca na harfach z rybich szkieletów.
11. W powietrzu pływają na wznak anioły czytające „Przekrój".
12. Małe dziewczynki wożą w wózkach żywe krokodyle.
39
1 '' "[|;|'m w łóżkach wyrastają w tę noc złote 1 tomy.
!«»ii poeci zamiast jakichś tam kanapek "Wdziwe kanapy z serem. '" psy nakręcone są w tę noc i tykają. < " » wypłyWają na morze własnymi fortepia-
itele są p0 to, żeby się unieść z nami w porto.
jele. Przeciąg wywiał mnie przez okno. Jesień i r«w.
Wasz Liść Afanasjew
Szanowny Panie Redaktorze!
Miałem wczoraj widzenie. Ileż katuszy, samozaparcia i ofiar w tym celu poniosłem! Wpierw przez trzy tygodnie nic nie jadłem, co ze względu na moje fundusze przyszło mi z łatwością. Gdy już nieco skruszałem, odbyłem w upał pielgrzymkę w siedmiu swetrach po dziesięciu aspirynach. Następnie połknąłem siedem metrów węża ogrodowego. W czasie sztormu wypłynąłem stojąc na pierzynie na pełne morze (kilkunastu kuracjuszy, widząc to, wypłynęło na kołdrach, lecz się potopiło). Od pół roku do każdego deseru łykam grzebyk, tłumacząc się w towarzystwie, że to grzebyk od bólu głowy.
Potrafiłem też równocześnie szyć na maszynie, grać na fortepianie, na flecie, pić kompot i rozwiązywać zadanie matematyczne z dziedziny liczb urojonych. Pod koniec kazałem sobie zrobić zastrzyki dożylne z grochu.
I wówczas przyszedł dzień, gdy miałem widzenie. Na całym niebie nad miastem objawiła mi się w po-marańczowo-złotym zachodzie olbrzymia 100-ZŁO-TÓWKAH! Początkowo sądziłem, że zostanę dyrektorem mennicy. Obudziłem się rano z wysypką. Ale nic — szare życie. Więc chciałem się łaskawego Pana spytać, może po prostu wczoraj zgubił Pan portfel?
Pański Jerzy Afanasjew
41
'wHI
List pisany tak jak wszystkie pod stołem Wielce Szanowny!
A niech to cholera weźmie być w takim państwie królem. Dziwię się, że takiej Bonie się chciało.
Proszę sobie uzmysłowić, że wszyscy przychodzą do mnie po porady:
a to jakiś pies połknął bombę zegarową i nie mogą mu jej znaleźć
a to komuś drgnęła ręka i zamiast w głowę strzelił sobie w pupę
a to zaniesiono do magla ubranie nie sprawdzając, kto jest w środku
że jakiemuś literatowi w N. dolewają atramentu do zupy jagodowej i on już nie może
że pewna restauracja w Warszawie wpadła na pomysł pieczenia racuchów w formie talerzy i gdy się tam wejdzie, wydaje się, że wszyscy goście powariowali
że jakiejś pani zaplątał się wieczorem we włosy prawdziwy samolot
że gdzieś w fortepianie znaleziono niemieckiego muzyka, który się w nim ukrywał od czasów I wojny
że komuś sprzedano gitarę z autentycznymi strunami głosowymi.
Wszystkiego wysłuchałem cierpliwie i zalecałem opanowanie. A teraz przyszedł do mnie rybak. Robotnik przecież prawie. I mówi
że przyszedł do nich do domu rekin i prosił o rękę jego córki.
Nie chcę sam doradzać. Proszę bardzo, niech pan raz pozna królewskie kłopoty. Pański
Nonsens Afanasjew Ps. A może by pan zjadł rękę pięknej rybaczki?
42
Szanowny Panie Redaktorze!
Czy Pan wie, że Pan nie wie, że Pan wie? I co, myśli Pan, że ja nie wiem, że Pan wie, że Pan nie wie, że ja wiem. Tak? Jeżeli tak Pan uważa, to dlaczego, u licha, udaje Pan, że Pan nie wie, że ja wiem, że Pan nie wie, że ja wiem? Co za sens? Po co? Ja rozumiem, że ja z jednej strony mogę wiedzieć, że Pan nie wie, że ja wiem, że Pan nie wie, że ja wiem, że Pan nie wie, że ja nie wiem — ale z drugiej strony ja mogę. nie wiedzieć przecież, że Pan nie wie, że ja wiem, że Pan nie wie, że ja wiem, że Pan wie, że ja nie wiem. A jeśli ja wiedzieć tego nie będę, to Pan nie będzie wiedział, że ja nie wiem, że Pan nie wie, że ja wiem, że Pan nie wie, że ja wiem, że Pan wie, że ja wiem. Klapa tragikomika. Ciekaw jestem bardzo, czy Kochająca Ciocia Szanownego Pana będzie wiedzieć, że Pan nie wie, że ja wiem, że Ciocia Pańska wie, że Pan nie wie, że Ciocia Pańska wie, że ja wiem, że Pan nie wie, że podobnie interesuje mnie fakt, czy Kochający Dziadek Sz. Pana Redaktora wie, że Ciocia wie, że Pan nie wie, że Ciocia wie, że ja wiem, że Pan nie wie, czy Dziadek Sz. Pana kochający wie, że Pan nie wie, że Ciocia nie wie, że Dziadek wie, że Ciocia wie, że Pan nie wie, że Ciocia wie, że Dziadek wie, że ja wiem, że Dziadek nie wie, że Pan wie.
Łączę wyrazy głębokiego szacunku
Oczekuję odpowiedzi
Kreślę się z rozkoszą Pański
Jerzy Aianasjew
Szanowny Panie Redaktorze!
Chciałbym się Pana zapytać, czy nie można privli kirować samochodów z metra? Ot tak, po prostu, •/.:< miast wielu samochodów, idzie jeden samochód ci;i giem jak kiełbasa, a potem ciąć klientom na plaster ki? Czy Pan Redaktor pozwoli 10 deko samochodu? Zważyć czy zawinąć? Przyszło mi to do głowy, bo jeden tutejszy hodowca tnie jamniki z metra.
A w ogóle to Pański Afa-autonasjew-stopowiec ma patent na wydawanie patentów na podróż Afa-na-sjew-stopem. Dyplom Akademii Wiedeńskiej Autostopu i Ekwilibrystyki dla członków Redakcji „Przekroju" załączam.
Stoi Pan Redaktor przy drodze przebrany za rannego, ze strzałą w piersiach i krzyczy: Turcy, Turcy. Każdy szofer weźmie Pana na bagaż.
Albo przebiera się Pan Redaktor tak jak ja za krowę. Jak człowiek zagrodzi drogę, szofer myśli: e, usunie się — i pędzi. Jak szofer krowę zobaczy, staje, a wówczas zrzuca się skórę i w dyrdy do samochodu. Ja z rodziną już pięć razy w kółko Polskę przejechałem, że aż mi się w głowie kręci. Trzeba szerzyć wśród młodzieży poczucie inscenizacji teatralnej.
Stop!
Pański
Auto Fanasjew
44
¦|!i ilflil
45
Dziekanat
Autostopu i Ekwilibrystyki Uniwersytetu Wiedeńskiego
Patent nr 12334872 Dla Redakcji „Przekroju"
OBJAŚNIENIA
Sposoby, rodzaje, tryki zatrzymywania szoferów na szosach
CZĘSC PIERWSZA — psychologiczno-wizualna ~-PRZEBRANIA:
1. Żołnierz z pierzastą strzałą w piersiach (noga na temblaku).
2. Ambasador Urugwaju, któremu się rozbił samochód. Mundur, kask, szlify, szabla, kastaniety, węzełek z dzieckiem przy piersi.
3. Spadochroniarz, który wylądował na szosie, pragnie jechać do bazy. Spadochron z obrusa.
4. Przebranie się za krowę. Przy większej rodzinie podróżujemy autostopem, dzieci przebrane być mogą za baranki.
5. Nurek pełnomorski stojący na szosie, któremu się chce siusiu. Trzeba zatrzymać samochód, wysiąść, nurka obnażyć, a wówczas ty hops do samochodu.
6. Przebranie się za tygrysa. Dywan z PDT, abażur, pedicure. Ryczeć z wolna.
7. Surrealistyczne przebranie się za kucharza, który zleciał z nieba.
8. Przebranie za diabła, który dostał zakażenia ogona i musi jechać do sszpitala.
9. Zbiorowym wycieczkom Dziekanat poleca kilkunastometrowy strój smoka (np. wawelskiego), który umiejętnie niesiony na barkach do złudzenia przypomina jaszczura pełznącego wśród łanów zbóż.
Dziekan Wydziału Austostopu i
Ekwilibrystyki Uniwersytetu Wiedeńskiego
prof. dr Jerzy Nasjew
46
llf^^H
Panie Redaktorze Ukochany!
Leżę w tej chwili rozkosznie w łóżku i płynę do Amerykikiki. Pod łóżkiem leży moja wesoła rodzinka i kiwa materacem, a dziadzio Donald przewala się co chwila z rykiem nade mną jako ta atlantycka fala.
W ogóle same straszne rzeczy tej jesieni. Pies mi zżółkł, policzki mu się zapadły i całymi dniami trzyma się za serce. Pod moimi oknami przekwitły już róże i tylko na pobliskim drzewie rosną stare wełniane pończochy mojej teściowej. Na domiar złego był dziś taki wiatr, że porwało w górę gazownię miejską wraz z urzędnikami i uniosło do nieba. A potem słychać było, jak gazownia zrobiła tam głośne puk i z cicha pozlatywały na nas rachunki. Za gaz. Skandale niebywałe!
A w ogóle to bolą mnie zęby i żona mi jeden siekierą wywaliła, ale to nic, bo tu, w Sopocie mieszka pewien zwariowany dentysta, co zamiast zębów wstawia paniom do ust nylonowe grzebienie, a potem jeszcze pacjentki kolońskuje. Ja mu mówię, że on marny fryzjer, a on mi strzyże zęby pod zero i wstawia plombki wprost w nos.
Dom wariatów, Panie Redaktorze. Ale na tym fini-to. Chcąc się przekonać, czy dziadzio Donald umie fruwać — posyłam go wraz z listem do Pana jako pocztowego gołębia. Jak przyleci, to niech Pan zobaczy, czy dziadzio ma na łapach obrączkę z napisem Afanasjew. Jeśli tak, to okay.
Na do widzenia całuję serdecznie Szanownego Pana w zegarek.
Pańska
Cyma Afanasjew Poczta Polska
47
Wanilia, Nowy Rok,
Mikołaju Redaktorze!
Vi w pierwszej chwili Sylwestra spędziliśmy wy-licie. Była zupa z perfum ze złotymi gwiazdka-pt.: Natchnienie Złodziei, kradziona kaczka z lontowaną w czoło żaróweczką i pieczony młody pttalik wuja Oswalda. Wszystko to popijaliśmy rzecz Jasna starym burgundem. Smakowało nam to tak bardzo, że nie mogliśmy sobie odmówić po butter-sznycie z wujem Oswaldem. Na deser podano kompot z kolejowych gwizdków i Pańskie popiersie w budyniu.
A przy stole zasiadł wypchany mundur austriackiego kapitana artylerii oraz mój szczery przyjaciel, ma-larz-pijaczyna, królik sąsiadów, który oszalał z rozpaczliwej miłości do choinki. My wszyscy zasiedliśmy na stole, na półmiskach, i biliśmy ich po łapach, jak tylko tamci chcieli nam coś zjeść ze stołu.
Potem na cześć Nowego Roku ulepiliśmy na rynku śniegowego bałwana z balkonami, wyższego od dzwonnicy. W środeczku zamieszkały sopockie konie wyścigowe i dżokeje. Prosit. Dżokeje leją w dół czerwone wino, które zamarza strumieniami w powietrzu.
Pijane szampitrem konie zrzucają w dół swoje skóry, śpiewają Marsyliankę. A my podjadamy od dołu bałwana łyżeczkami, gramy na płocie, pijemy chianti i myślimy: wiwat, niech nam żyje Nowy Rok 897432737247132438124791343278140023104!!!
Pański Sylwester i Wigilia Afanasjew
k
48
4 — Poczta Afanasjewa
Sopot, tam gdzie ryby kują w lutym
Arcyszanowny Panie EZROTKADER!
Widzę Pańskie zdumienie na wiadomość, że oto w szafkowym zegarze znaleźliśmy naszego dziadka chodzącego w nim, jak się okazuje, od lat w charakterze wahadła. Dziadek znikł trzy lata temu z domu, powiadamiając nas jedynie lakonicznie, iż idzie do Ameryki.
Gdy otworzyliśmy zegar, dziadzio stanął, chwycił za sakwojaż oświadczając, że nie ma nic do oclenia i gdzie tu Wall Street. Ale gdy moja cholerna babcia ryknęła basem: „Witaj nam, dziadziu!!", ten wskoczył z powrotem do zegara i jako wahadło począł szybko zwiewać do Europy. W połowie drogi na Atlantyku zaczął udawać, że tonie, niby na skutek wichury.
Zawołaliśmy więc ogrodnika, by dziadzia troszkę wypompował, ale dziadzio śmiał się i wrzeszczał, że woli, by go rekiny połknęły, niżliby ktoś dotknąć miał jego łaskotek.
Przy kolacji babcia Wirginia oświadczyła nam złamanym głosem, że jak się dziadzio nie poprawi, to trzeba mu będzie łeb ukręcić.
Na do widzenia strzelając do Sz. Pana z pistoletu z poważaniem
Jerzy Afanasjew, pański sprytny zabójca
50
Wielce Szanowny Panie Redaktorze!
Proszę mi wybaczyć, że tak dawno nie pisałem. Ale się rozchorowałem i trzy razy umarłem. Przy sprzątaniu w domu stanął mi w gardle hak. Natychmiast przysłano jednego znanego na wybrzeżu ślusarza z Akademii Medycznej i ten wpisał mi w recepcie: zwiesić na haku landszaft. Od dwóch miesięcy chodzę z otwartą paszczą... i jęczę. Czy Pan Redaktor ma też Wenus w gardle?
W kieszeniach nie mam pieniędzy, posiałem więc w nich pieczarki. Wprawdzie nasz stryj — podróżnik, obiecał przysłać z Afryki czterometrowego młodego dolara, tymczasem jednak żona moja ugotowała na obiad ostatnią pierzynę. Co chwila odbija mi się jakimiś Jaśkami, a teściowej pióra z brody rosną. Dziadzio zjadł ze wszystkich najwięcej, bo mówił, że będzie nas okrywał w zimne noce.
A ja opieliłem z chwastów brodę, nakręciłem swoje serduszko i mimo że głodny, znów piszę listy do Pana Redaktora. -
Z szacunkiem Jerzy de Afanasjeff
Panie, Panie Redaktorze!
Zaprzęgliśmy do forteklapy starą chabetę i ruszyliśmy w tur de polon. Zatrzymujemy się we wioskach, pod płaczącymi wierzbami, ja gram nogami na fortepianie, żona ciągnie smyczkiem po płaczących wierzbach, aż liście lecą, a tłum wieśniaków płacze ze śmiechu. Potem pokazują wszystkim autentyczną brodę hodowaną od lat w doniczce, wyciągamy z futerału za uszy dziadzia Donalda przebranego za zająca, a potem biorę do ręki fortepian i stukam nim w czoło.
I niech Pan sobie, Panie Redaktorze, wyobrazi — poprzychodziły zaraz wszystkie krowy z pastwisk i zaczęły śpiewać ludzkimi głosami tak piękne rzeczy, że sami wieśniacy słuchali ciężko zaszokowani, a jedna babunia wzięła i wskoczyła do kobiałki ze śmietaną.
A w nocy zapaliliśmy ogniska, chłopi poprzynosili jakieś dziwne kamienne gwiazdy i wrzucili je do ogniska. I niebo stało się zupełnie puste, a na nim ukazał się duży Afanasjew z różą we włosach, dał nam po parówce z musztardą i kazał iść dalej.
No to myśmy wzięli znów nasz fortepian i pobiegli dalej piaszczystą mazowiecką drogą.
Pański Afanasjew (Konik Polny)
52
Panie Redaktorze Bonjour!
Chciałem się dowiedzieć, kiedy Sz. Pan Redaktor wskoczy nareszcie z Krakowa do morza, bo już nie możemy się doczekać. Plum. Opowiadał mi pewien kucharz, że Pan Redaktor, aby nie zatonąć, przywiązuje do siebie zastawę porcelanowych talerzy z sosem????? Ale to nic. Plum. Bo wiadomo mi o pewnym skądinąd poważnym filozofie, który skacząc do morza przywiązuje do siebie szczupaka faszerowanego. Ale to nic. Plum. Bo na przykład mój dziadzio--marynarz robił naumyślnie papierowe łódeczki i wpuszczał żyłami do krwi, by pływały. A na koniec wpuścił sobie złotą rybkę w żyły i stanął w rogu na