15882
Szczegóły |
Tytuł |
15882 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
15882 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 15882 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
15882 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Prze�o�y�
Jerzy Litwiniuk
Warszawa 2000
KRAJOWA AGENCJA WYDAWNICZA / TYRSA
Kozdzia� pierwszy,
w kt�rym jest mowa o postanowieniu p�j�cia w lasy poleskie
za
Spotkali�my si� w �ytomierzu, w monasterze znajduj4cym miastem, na brzegu Teterewa: ja, czyli Mychaj�o syn Wasyla, nator (ten sam, kt�ry przepisywa� i zdobi� wpierw we wsi Dwircy w tamtejszej pustelni, a p�niej w Peresopnycy cztery Ewangelie, prze�o�ywszy je na j�zyk posp�lstwa, kt�re z czasem poprawi� Hryhorij, tameczny archi-mandryta); diakon Sozont z Kijowa i mnich Paw�o z ustronia g�r karpackich pielgrzymuj�cy do Kijowa, by odda� pok�on relikwiom sutych ojc�w pieczerskich, tam w�a�nie zetkn�� si� z Sozontem i pospo�u przyszli do �ytomierza, gdzie�my na siebie trafili. W �ytomierzu r�wnie� wzi��em si� do przepisywania i zdobienia Ewangelii, ale w pracy nie czu�etf1 tyle Bo�ego natchnienia, co w Dwircach czy Peresopnycy. Zdaje si�, �e wfnczas da�em z siebie wszystko, com potrafi�, a to znaczy, �em si� wyczerp^; tutaj zasi� praca sz�a mi opornie, r�ka jak gdyby straci�a w�a�ciw� gobie lekko�� w kaligrafowaniu i wdzi�k w zdobieniu, przez co po uko�c2eruu kolejnej stronicy czu�em znu�enie, dr�twia�y mi palce, sen klei� mi powieki. Znaczy�o to, jak zawsze, �e musz� na jaki� czas przerwa� zaj�ci#> by studnia mojej duszy od nowa nape�ni�a si� po wr�by, bo bez takiego duchowego orze�wienia cz�owiek usycha, staje si� w�t�y i niezdolny do trud�w i dzia�ania, o czym szczerze wyzna�em Hryhorijowi, kt�ry wraz ze mM Przyby� do �ytomierza, bo jako� wesp� lepiej si� nam pracowa�o.
- Nie godzi si� - rzecze Hryhorij - by praca sprawia�a udr�k�, jak to si� dzia�o w Egipcie z Izraelitami, bo kiedy odczuwamy jej gorycz to staje si� niewolnicza, a nie z Bo�ego natchnienia. A jakie� mog� by� dobre owoce trudu niewolnik�w?
- Czuj� si� pusty jak dzban bez wody - odpar�em.
- Zatroszcz si� wi�c o wod� - kr�tko uci�� Hryhorij i tym woln� r�k�.
Tedy to w�a�nie B�g przywi�d� do naszego monasteru
da� mi
i Paw�a. Paw�o powraca� w swoje rodzinne strony, zapragn�� wszak�e zboczy� po
ii Polesie, gdzie nie tak dawno zyska� rozg�os niejaki Mykyta Ihipnll I tory, jak opowiadano, wyciosa� w lesie na dw�ch uci�tych so-lelka kle� i nieustannie modli� si� do Boga, o cudach jego zasi� si� wie�ci na ca�� okolic�, przez co ze wszech stron garn�li si� ludziska. Z tej to racji Paw�o chcia� po drodze do domu zboczy� do nlka Mykyty i nie tylko ujrze� go na w�asne oczy, ale i poprosi� noc w swoich dolegliwo�ciach. Chyba to on nam�wi� Sozonta, by towarzyszy� mu w tej wyprawie. �w bowiem uk�ada� nowo�ytne Czytania lctych, kt�re napisa� zamierza� o �wi�tych nie starodawnych, jeno dzisiejszych, jako �e - com s�ysza� z ust jego w�asnych - skoro Pan zaiste czyni cuda poprzez �miertelnych, czyni�by to nie tylko w dawnych wiekach, kiedy wiara w Chrystusa utwierdza�a si� i ogarnia�a narody, ale i w dobie tera�niejszej, gdy o cudach cz�sto prawi� niczym o ba�niach i gdy tyle namno�y�o si� mniema� opacznych; opaczne zasi� mniemania - rzek� Sozont - to niemoc duchowa, ludzi w�r�d nich ogarnia zw�tpienie, zw�tpienie za� to najpierwszy burzyciel wytwor�w ducha. Przyznam si�, �e wstrz�sn�y mn� te s�owa, sam bowiem by�em z takich, kt�rych cz�sto ogarnia�o zw�tpienie co do g��wnych warto�ci w �yciu, i kiedy co� takiego unie nachodzi�o, stawa�em si� jak gdyby bezwolny, odr�twia�y, senny, )ez ochoty do czegokolwiek, wszystko na �wiecie mia�em za nierzeczywiste pozbawione sensu, ludzkie poczynania zdawa�y mi si� urojeniem, marno�� latomiast wszechogarniaj�ca. Nie my�l� wszak�e, �e tym sposobem Y�lizguje si� do duszy nieprzyjaciel - tak ka�e widzie� �wiat nauka chrze�-:ija�ska: jako u�omn� doczesno��, marno�� marno�ci, gdzie wszystko est zmienne i przemijaj�ce jak trawa i kwiat, kt�re po dniu usychaj�, gdzie w�ada tylko jedna pani - �mier�, czatuj�ca na nas co krok, co rok, o miesi�c, co dzie� i co chwila, �eby i nas, i nasze sprawy w proch ibr�ci�, sama zasi� przerzuci� si� jako pomost pomi�dzy ziemskim �yciem . wieczno�ci�.
Gdy nachodz� mnie takie my�li, praca poczyna zatruwa� mi �ycie z subtelnego mistrza kaligrafii i iluminatora staj� si� wa�koniem nie z tej iemi, niezdolnym nawet kiwn�� palcem. W�wczas to ukazuje mi si� Oko �tch�ani, owo Oko majaczy mi jak przera�aj�ce widmo, bierze mnie na cel, ik gdyby by�o napi�tym �ukiem ze strza��, kt�ra w ka�dej chwili mo�e si�
zerwa� z ci�ciwy i ze �wistem ugodzi� mnie w serce; jest niczym ksi�yc rozsiewaj�cy promienie w�r�d nocnych ciemno�ci i ka�dy z tych promieni jest niczym owa strza�a; po�rodku dnia jest s�o�cem, kt�re przeszywa moje mizerne cia�o z�otymi grotami; tropicielem moich dzia�a� i post�pk�w, bo p�ynie za mn� �ledz�c m�j ka�dy krok; paj�kiem, co rozsnuwa paj�czyn� i warzy trucizn�, by j� wstrzykn�� temu, kt�ry wpadnie w sieci; nawiedza moje sny i t�ucze je, rozprasza jak okruchy z rozbitego pucharu; ono to zreszt�, owa ta �mier�, pomostem pomi�dzy �yciem i wieczno�ci�; sercem moim, co t�oczy coraz wolniej i wolniej krew w moim ciele, a� krew ustaje w biegu i z wolna t�eje. I ja sam jak gdybym w galaret� si� przeobra�a�, a dr��ce cia�o moje gotowe rozpa�� si� w ka�dej chwili; mi�kn� ko�ci, rozprasza si� m�j s�d o rzeczach niczym chmura na niebie, w kt�rej ukry� si� piorun, b�yskawica, deszcz i promienie s�oneczne. Wygl�da to Oko Otch�ani z oczu m�czyzn i kobiet i zaczynam si� l�ka� ich uroczno�ci; jest niczym szyba w oknie, okrwawiona promieniami ze wschodu albo zachodu; niczym drapie�nik albo stw�r jaki�, kt�rego zl�k�e� si� znienacka, gdy stan�� przed tob�; pies, kt�ry krwawo spoziera na ci�, szczerz�c z�by; dzik, buhaj, kogut albo i g�sior - jak gdyby mie�ci�o si� we wszystkim i by�o wszechobecne. I ja, niczym jaka� studzienina czuj�, �e na tym �wiecie utrzymuje mnie jedynie zi�b mojej obawy, inaczej roztopi�bym si� i rozla� w cuchn�c� ka�u�� i ju� nigdy nie znalaz�bym mocy zebrania na powr�t swojej wody, czyli umiej�tno�ci swobodnego my�lenia i dzia�ania. W�a�nie przy takiej okazji czu�em, �e i ja, i �wiat, i sprawy �wiata tego, nawet duchowe - to nico��.
Wszak�e nie tylko takim bywa�em. Trafia�y si� momenty, dnie, tygodnie, miesi�ce, nawet lata, kiedy rozpoznawa�em siebie jako kogo� ca�kiem innego: istot� po wr�by wype�nion� s�o�cem, kt�re niczym migotliw� wod� �r�dlan� nape�nia�o mnie �wiat�em i energi�, tak �e odczuwa�em ich obecno�� w ka�dym w��kienku swojego cia�a. W�wczas nie we mnie mierzy�a strza�a z �uku czasu, ja by�em tym, kt�ry wypuszcza� j� w �wiat, przy czym ci�ciwa rozdzwania�a si� i brzmia�a serdeczn� melodi�; ksi�yc mnie nie przera�a�, bo sam czu�em si� nape�niony �wiat�em, drzewa za�, sk�pane w po�wiacie, zdawa�y si� zakwita�; a ziemia i trawa, i ludzkie siedziby pob�yskiwa�y tajemniczo; w�wczas cia�o moje nieomal �piewa�o, k�pi�c si�
W strugach po�wiaty, ka�dy za� mi�sie� i �ci�gno �piewa�y i podlega�y mi niezawodnie; w�wczas gubi� si� tropiciel st�paj�cy za mn� bezszelestnie W momentach przygn�bienia i to ju� ja sam �ledzi�em, �wiat bowiem Ci�ga� mnie przedziwn�, nigdy nie powtarzaj�c� si� urod�, bo wszystko na nim stawa�o si� cudowne: i zakr�t �cie�ki w trawie, i ciep�a gama w i tn�cego ziela, i migotanie sadzawki, i li�ciaste stroje drzew, i rosa, i napi�ta krzywizna ga��zi, i zadziwiaj�ca pl�tanina �odyg, i wykr�j li�cia, i wyszukane skr�ty �d�be�, i barwy ziemi, nieba, ubior�w napotykanych ludzi, i oczy niewiast, i mi�kkie ich tkliwe g�osy, i b�yski w oczach m��w, i pi�kno cia� ludzkich i zwierz�cych - w�wczas nie rozmy�la�em o zmienno�ci i przemijaniu czy kr�tkotrwa�o�ci, bo pi�kno mia�o tyle ulotnych, wyrafinowanych i z niczym niepor�wnanych zarys�w, mieni�o si� tak niesko�czenie i tak do ostatka pochwyci� si� nie dawa�o, �e musia�em dostrzega� w nim znamiona wieczno�ci, i �e to, co wieczne nie mo�e by� niebytem, lecz jednak bytem. W�wczas to zaczyna�em w�tpi� w wieczno�� niebytu, bo je�li wierzy�, �e wieczne jest to, czego nie ma, to i warto�� owej wieczno�ci jest jeno przewidywaniem; r�wnocze�nie wieczno�� pi�kna dawa�a si� widzie� naocznie, a zarazem odczu� i zrozumie�. W paj�czynie widzia�em zadziwiaj�co kunsztowny ornament, podobnie jak w kulisto�ci paj�czego odw�oku czy w fantazyjnie poza�amywanych ko�czynach, a jaki� osobliwy dese� rysowa� si� na jego ciele; jak przedziwnie zestawione by�y jedno z drugim ptasie pi�ra i jak cudownie rozk�ada�y si� na nich kolory. Czu�em w�wczas, �e dr�� moje oczy, dopasowuj�c kszta�ty i barwy �ywego �wiata, �e palce moje zdolne s� do czynienia cud�w i �e cia�o moje to nie studzienina, co �acno ulegnie rozk�adowi, jeno naczynie na �yw� wod�. Co� takiego najpe�niej odczuwa�em w roku 1556 we wsi Dwircy, gdy j��em przepisywa�, iluminuj�c zarazem �w Ewangeliarz. Wszystkie zawijasy, desenie, ozdobne obramowania, sploty linii powybiera�em z �yj�cego �wiata, a kiedy tworzy�em obrazy, wpierw nak�ada�em farby na lipow� desk�, przestrzegaj�c regu� obowi�zuj�cych malarzy ikon, zarazem jednak zachowuj�c ca�kowit� swobod� w rozk�adzie kolor�w, przez co moje ikony, nie naruszaj�c ustalonego kanonu, zaczyna�y ja�nie� i mieni� si� barwami -dba�em bowiem, by zachowa�y w sobie obecno�� �ywego �wiata Bo�ego i jego wiekuistego pi�kna. Po czym przenosi�em rysunek na pergamin i na
10
pergaminie przedstawia� si� jeszcze pi�kniej, bo wywodz�c go czu�em, �e �wiat�o s�czy si� z moich oczu i koniuszk�w palc�w i �e �ywa woda, jaka mnie samego nape�nia, przelewa si� w barwy, desenie i linie; nawet ka�da litera wypisywana przeze mnie nabiera�a osobliwego uroku wiekuistego pi�kna, a gdy ju� wyczerpany, oszo�omiony, wyzuty z si� po ca�odniowym staraniu pada�em na �o�e, rozbrzmiewa�o we mnie szcz�cie, kt�re tryska�o jasnymi strumieniami w sercu, niczym rze�wi�ce �r�d�o, stopniowo nape�niaj�ce od nowa ca�e moje cia�o; a tako� sny moje nie rozprz�ga�y si�, nie rozsypywa�y w okruchy rozbitego naczynia, jeno odwzorowywa�y �wiat rzeczywisty z jego jasno�ci� i urod� - sny prowadzi�y mnie w tajemne obszary, w kt�rych �owi�em cienie zachwycaj�cych mnie kszta�t�w. W�wczas przede mn� zjawia�o si� to, co utajone: pi�kno w drzewie, lecz r�wnie� w cieniu rzucanym przez nie; pi�kno w trawie, lecz tak�e w przestrzeni pomi�dzy �d�b�ami; w przedmiotach, ale i w powietrzu, kt�re w sobie zamykaj�; jest zatem pi�kno zar�wno w literach i w odst�pach pomi�dzy nimi, w �wietle pomi�dzy linijkami, w kunsztownej wi�bie tytu��w i przejrzystej pomi�dzy nimi przestrzeni.
Sk�d si� bra�y moje chwile zw�tpienia? Ano z tego, �e nie mog�em stwierdzi� jak nale�y: zali Duch Bo�y nawiedza� mnie w�wczas, gdy kocha�em ten �wiat czy wtedy, gdy go nienawidzi�em, a zatem czy w�wczas, gdy napawa�em si� jego pi�knem, czy te�, gdy widzia�em pi�kno jako mierzw� i siedlisko zgnilizny? Czy kiedy gorza�em wznios�ym p�omieniem sztuki i sam stawa�em si� tw�rc� wiekuistego pi�kna, czy wtedy, gdy pi�kno i �wiat wydawa�y mi si� wcieleniem marno�ci? Czy w�wczas, gdy wpatrywa�o si� we mnie Oko Otch�ani, czy gdy go nie by�o; na ostatek, czy wtenczas, gdy �mier� wydawa�a mi si� mostem pomi�dzy marno�ciami �wiata doczesnego a wieczno�ci�, czy gdy widzia�em w niej s�u�k� diab�a, kt�ry ten �wiat znienawidzi�? Przeto �ywi�em w�tpliwo��: czy diabe� jest przeciwnikiem Boga, czy te� Jego narz�dziem, by nas wypr�bowa�? Ponadto za�, kto we mnie samym jest sprawc� owego zw�tpienia?
Rozdzia� drugi,
w kt�rym mowa jest o moich towarzyszach podr�y
Uda�em si� do archimandryty Hryhorija, chc�c uzyska� b�ogos�awie�stwo przed peregrynacj�; taki wyznaczy�em sobie szlak podr�y: nawiedzenie Mykyty S�upnika i przyjrzenie si� cudom, jakie czyni, p�niej p�j�� mia�em na Wo�y� - tam gdzie ojciec m�j pe�ni� obowi�zki proto-popa, i odwiedzi� go, a zarazem i gr�b rodzicielki. Stamt�d zajrze� pragn��em do Dwirc�w i Peresopnycy, a mo�e nawet do Ostroga. Potem za� wr�ci� do �ytomierza w nadziei, �e w drodze umocni� si� na duchu i uzyskam nieco si� i wra�e�, by nape�ni� si� t� wod�, jak to mi zapowiada� ojciec Hryhorij.
- Czym takim ci� poci�gn�� Mykyta? - zapyta� archimandryta nieco podejrzliwie.
- Powiadaj�, �e to cudotw�rca naszych czas�w - odpar�em.
- �B�ogos�awiony Pan, B�g Izraela, kt�ry sam jeden czyni cuda!" - przytoczy� ojciec Hryhorij s�owa Psa�terza - ale nie cz�owiek.
- �Pan kieruje krokami cz�owieka" - odrzek�em wedle Ksi�gi Przys��w.
- �Powsta�, o Panie, by cz�owiek nie triumfowa�" - prawi� ojciec Hryhorij zn�w wedle s��w Psa�terza (by�a to nasza ulubiona metoda prowadzenia dysputy - poprzez wizerunki1).
- �Jest nieraz cz�owiek, kt�ry w swej pracy odznacza si� m�dro�ci�, wiedz� i dzielno�ci�" - odrzek�em za Koheletem.
- �Wybaw mnie, Panie, od cz�owieka z�ego" - rzek� ojciec Hryhorij i pob�ogos�awi� mnie, cho� ze s��w jego wywnioskowa�em, �e nie wierzy zbytnio w owo czynienie cud�w przez Mykyt�.
Jednak�e korci�o mnie, by si� upewni� co do cudotw�rstwa Mykyty, co mia�o umocni� mojego ducha po�r�d w�tpliwo�ci i przez to niejako nape�ni� r�wnie� mnie samego. Ujmuj�c rzecz �ci�lej, oczekiwa�em jakiego� wydarzenia, porywu, pragn��em jakiego� wstrz�su, bo duch m�j, jako
1 Wizerunki - utwory z�o�one z cytat�w biblijnych (t�um.)
12
rzek�em, zmorzy� si� i przy�mi�. Ojciec Hryhorij, jako cz�ek m�dry, chyba mnie zrozumia�. U�miechn�� si� nieznacznie i powiedzia�:
- Id� z Bogiem, bracie! Stoj�ca woda ki�nie i gni� poczyna, przetwarzaj�c �r�d�o w bagniska i zamulaj�c jego uj�cia. Z tej to przyczyny si� dziwi�, �e chcesz znale�� �r�d�o po�r�d bagien. Czysta woda bije ze �r�d�a przy strudze.
By�y to s�owa znamienne, alem w�wczas nie poj�� ich sensu. Wystarczy�o mi, �e archimandryta nie zabroni� mi wyruszy� na t� wypraw�, ochoczo wi�c, z niema�ym o�ywieniem przebra�em si� w str�j p�tnika, dok�adnie taki sam, w jaki odziani byli moi przyszli wsp�w�drowcy Sozont i Paw�o. Str�j by� czarny, ze zgrzebnego p��tna, bez peleryny, czyli nie-rozdzielony, ale uszyty �ci�le niczym dalmatyka diakona, z obcis�ymi r�kawami - takie nakrycie narzucaj� p�tnicy na str�j powszedni, kryj�c go ca�kowicie. Na piersi wieszaj� sobie krzy�, przepasuj� si� paskiem sk�rzanym albo i powrozem, u boku maj�c buk�ak na wod�. Na ramionach za� worek z niezb�dnymi rzeczami i zapasem �ywno�ci. Na to jeszcze narzuci�em kus� opo�cz�, by mi kry�a od deszczu ramiona. Worek mia�em z nawoskowanego p��tna, przypominaj�cego czarn� sk�r�, na nogach -mocno zasznurowane sanda�y, na g�owie czarn� kapuz� rozpostart� szeroko doko�a, w r�ku grube kostury si�gaj�ce do ramion i te� uczernione. Taki str�j mieli�my na sobie po to, by ka�dy widzia�, �e�my p�tnicy, i traktowa� nas odpowiednio; by si� ustrzec od samowoli os�b dzier��cych w�adz� i by nie miano nas za ludzi niegodnych zaufania, jako �e sporo lu�nego posp�lstwa w��czy�o si� po drogach i nie wszyscy w dobrych zamiarach; chcieli�my wi�c ustrzec si� od przykrych w drodze niespodzianek.
Diakon Sozont, krzepkiej budowy ch�opisko, mia� czterdzie�ci dwa lata, ale broda mu ju� posiwia�a po brzegach, podobnie jak g�ste czarne w�osy, jako �e g�ow� mia� kud�at�. Pomi�dzy tymi kud�ami stercza� szeroki kaczy nos, zasi� w czarnych, pal�cych oczach - spozierajcych mo�e i nazbyt przenikliwie - ja�nia� wielki rozum. Z zewn�trz wygl�da� zatem Sozont na cz�owieka surowych obyczaj�w, mo�e nawet nieco �wi�toszka, pomy�la�em wi�c na pocz�tku, �e jest z grona tych, kt�rzy nie tylko sobie stawiaj� surowe wymagania, ale jeszcze bardziej innym i gdy ci inni nie stosuj� si� do ich pryncypi�w, gniewnie ich karc� (co pod�ug mnie jest grzechem) - ale
13
z czasem przekona�em si� naocznie, jak z�udna mo�e by� ludzka powierzchowno��. Jego zamiar napisania Czyta� o �wi�tych by� ca�kowicie zbo�ny, ale ju� w �ytomierzu, uczestnicz�c we wsp�lnych pogaw�dkach, przekona�em si�, �e zamiar �w bardziej przypomina my�l uprzykrzon� i nie daj�c� spokoju ni�li niez�omne postanowienie i to z prostej przyczyny: Sozont rzeczywi�cie chcia� si� przekona�, �e cuda si� dziej� r�wnie� w jego czasach i gorliwie zbiera� wszelkie wypadki czynienia cud�w, starannie je zapisuj�c, cierpia� jednak na chorob� podejrzliwo�ci, st�d nigdy nie bra� opowiedzianej fabu�y za dobr� monet�, jeno sam wyrusza� w strony, gdzie cud mia� miejsce i, niczym wo�ny kr�lewski, prowadzi� szczeg�owe dochodzenia i dociekania prawdy - przed ob��czynami by� bowiem juryst� i trudzi� si� w s�dzie grodzkim, a� mu ten �wiat obrzyd�, j�� wi�c s�u�y� Bogu. Rzecz w tym, �e �yj�c w �wiecie zbrodni i �otrostwa, wa�ni i ci�gania po s�dach, zajazd�w, pozw�w i potwarzy, poczu� zam�t w g�owie od tego wszystkiego i uleg� wymowie jakiego� w�drownego mnicha, kt�ry dowi�d� mu, �e bezinteresowno�� prawdziwa polega na oderwaniu si� od wszelkich spraw zbytecznych, inne za�, lepsze �ycie - na doskona�o�ci chrze�cija�skiej, ta za� na na�ladowaniu Chrystusa, Chrystus zasi� umie�ci� doskona�o�� nie w czym innym, jak w bezinteresowno�ci; Sozont przeto uczyni� wedle zalecenia Chrystusa: �Id�, sprzedaj, co posiadasz, i rozdaj ubogim, a b�dziesz mia� skarb w niebie. Potem przyjd� i chod� za mn�" -sprzeda� i rozda� swoje mienie, bo jak powiedzia� w�drowny ojciec: �Jako �e w bezinteresowno�ci doskonali si� doskona�o�� i mo�e si� zi�ci� mi�o�� doskona�a, bowiem gdzie powiedziano 'To moje, a to twoje!', tam w �wiecie nie mo�e by� pokoju". Wszak�e od swej natury ojciec Sozont uciec nie zdo�a�, bowiem natur� mia� jurysty, nie mnicha; z tej racji ka�dy wypadek czynienia cud�w bada� dok�adnie, bezstronnie, pytaj�c i roztrz�saj�c, dogrzebuj�c si� najg��bszej prawdy, wskutek czego ka�dy ze stwierdzonych cud�w, po poddaniu go sumiennemu sprawdzeniu, okazywa� si� w�tpliwy, a nie maj�c niezbitych dowod�w, Sozont nie m�g� go uzna� za niew�tpliwy, przez co, jak s�dz�, jego ksi�ga nigdy nie zostanie napisana, jako �e ka�dy cud nale�y pojmowa� i rozumie� nie rozumem, lecz wiar�, ��czenie za� wiary z rozumem bywa niezbyt pewne. Taka to osobliwa nabo�no�� cechowa�a diakona Sozonta i s�dz�, �e grzeszy� ni� wobec
14
Boga, przypuszczaj�c, �e ludzki rozs�dek jest cz�stk� wielkiego rozs�dku Bo�ego, a skoro tak, jest on doskona�y, chocia� ju� w Pi�mie �wi�tym powiedziano, �eby nie polega� na swoim rozs�dku (Ksi�ga Przys��w). �wi�ty Pawe� zasi� rozs�dek rozs�dnych odrzuca� i uwa�a�, �e ludzie zamroczeni bywaj� w�a�nie przez rozs�dek, bowiem istnieje tylko jeden rozs�dek - rozs�dek wiary, a to oznacza s�u�enie Bogu bez jakiejkolwiek w�tpliwo�ci. My�l swoj� wypowiedzia�em wobec Sozonta w jednej z naszych rozm�w, na co ten wysypa� przede mn� nie mniej cytat z Pisma �wi�tego ku chwale rozs�dku, bo sensu i rozs�dku u�ycza Pan B�g, bo roztropno�ci� jest unikanie z�a (Hiob), i rozwaga pilnoWa� ci� b�dzie (Przys�owia), i szcz�liwy, kto m�dro�� osi�gn��, m��, kt�ry naby� rozwagi (zn�w Przys�owia), B�g bowiem niebiosa utwierdzi� rozumem i cz�owiek m�dry to ten, kt�ry uczy si� m�dro�ci Bo�ej, nak�aniaj�c pilnie ucho. B�g zreszt� zach�ca� g�upich, by si� uczyli roztropno�ci (znowu Przys�owia), oznajmiaj�c, �e jest M�dro�ci�, i st�d jest w Nim pot�ga, przeto ludzie winni pod��a� drog� rozumu, a nie g�upoty, i nie na pr�no chwal� cz�owieka, gdy jest rozumny.
- �Nabywanie nauki - rzek� Sozont, raz jeszcze przytaczaj�c Przys�owia - przynosi owoc cenniejszy ni� z�oto, a plony ni� srebro najczystsze". �Nauka m�drego jest �r�d�em �ycia, wargi m�drego szerz� m�dro��".
Gdy to m�wi�, oczy jego pa�a�y i spostrzeg�em, �e nie zdo�am go przekona�, pow�ci�gn��em przeto sw�j j�zyk, chocia� i tu �ywi�em pewne rozterki: rozum bowiem bywa dwojaki - pozorny i rzeczywisty, i nie zawsze cz�owiek zdo�a si� rozezna�, kt�ry z nich jest fa�szywy, a kt�ry prawdziwy; rozum zreszt� mo�e si� kry� nawet w g�upocie, jak m�drze g�osi� Erazm z Rotterdamu i r�wnie� �wi�ty Pawe� na d�ugo przed nim, g�upota za� w rozumie, i skoro istnieje niepoznawalno�� rzeczy i niepoj�to�� �wiata, rozum ludzki jest jedynie �cie�k�, od kt�rej si� poczyna nieprzebyty labirynt dr�g, nie ko�cz�cych si� nigdy; rozum jest to spojrzenie w niesko�czono�� i l�k przed ni�, bo niesko�czono�ci, podobnie jak Boga, poj�� nie spos�b, jako �e owym labiryntem dr�g i niesko�czono�ci� jest, jak domniemywam, B�g.
Inny zgo�a by� m�j drugi wsp�towarzysz. Ju� nie m�odzik, lat mia� chyba trzydzie�ci, mimo to wielki dzieciak z naiwnymi, zdziwionymi
15
i dobrymi oczyma, kt�ry zachwyca� si� wszystkim; je�li czego� nie rozumia�, to milcza�, nie wyra�a� �adnych w�tpliwo�ci i wierzy� wszystkiemu. Wybra� si� w ten �wiat zapewne po to, �eby si� nim dziwi� i zachwyca�, wpatruj�c si� szeroko otwartymi oczyma; wierzy� we wszystko, co Sozont nazywa� klechdami i baj�dami, rozwa�aj�c sobie prostodusznie:
- Ale� ojcze, wszystko to jest rzeczywiste. Nawet to, co wymy�li� cz�owiek, tak�e istnieje. Nawet najwi�ksze cuda niewidy opowiadane dla zabawy rzeczywiste s� dlatego, �e s�. Cz�owiek nie mo�e - tak powiedzia� - m�wi� o tym, czego nie ma. Bo tego, czego nie ma, nie ma na wieki: o tym cz�ek nic nie opowie. Dlatego s� i cuda, i ludzie, kt�rzy je czyni�.
Mia� tak� przedziwn� i nieokie�znan� moc wyobra�ni, i mo�e to sta�o si� przyczyn�, dla kt�rej zaprzyja�ni� si� w Kijowie z Sozontem; zreszt� wyruszyli wsp�lnie na t� w�dr�wk�, a jeszcze wcze�niej trafili na mnie, kt�ry poniek�d mia�em sta� pomi�dzy nimi i r�wnowa�y� ich r�nice zda�, cho� niebawem przekona�em si�, �e �adnej szczeg�lnej r�nicy zda� mi�dzy nimi nie by�o, bowiem i ten wielki dzieciak tak�e mia� sw�j rozum.
My�la�em nawet, wyruszaj�c w drog�, �e ca�� nasz� w�dr�wk� przeobrazimy w niesko�czon� dyskusj�, ale po drodze milczeli obaj, przeto i ja z nimi razem - mo�e tak by�o stosowniej, bo�my przemierzali drog� i nie warto by�o traci� si� na gadanie - przed nami wi�a si� d�uga pokryta kurzem koleina, co bieg�a przez ��ki, pola, lasy i w przedziwny spos�b, niczym smok, wsysa�a nas coraz g��biej.
1
Rozdzia� trzeci,
w kt�rym mowa jest o naszym pierwszym popasie w miasteczku Czerniach�w
W Czerniachowie wst�pili�my do miejscowego popa Iwana, kt�ry wzi�� nas w swoje obj�cia, jego po�owica, prosta, pyzata matrona, zaja�nia�a do nas u�miechem, a przed wej�ciem do plebanii ustawi�o si� czworo umorusanych popi�t wpatrzonych w nas tak urzeczonymi oczyma, jak by�my byli przybyszami z tamtego �wiata. W obej�ciu przechadza�o si� stadko korpulentnych g�si i pani matka kaza�a ch�opcom z�apa� jedn�. Dzieci z radosn� wrzaw� pobieg�y spe�ni� rozkaz ku �miertelnemu przera�eniu nieszcz�snego ptactwa, kt�re z przera�liwym g�ganiem j�o miota� si� po podw�rzu i w obej�ciu zapanowa� niewiarygodny rwetes: ka�dy z ch�opak�w sam chcia� z�apa� g�sk�, ptaki si� wyrywa�y, bi�y skrzyd�ami, g�sior sycza� i dziobem godzi� w napastnik�w, ciskaj�c si� na nich; po podw�rzu fruwa�o pe�no pierza, g�si �opota�y skrzyd�ami, podlatywa�y do g�ry; na ostatek ch�opcy naparli na jedn� z nich, zap�dzon� w k�t zagrody, naskoczyli z g�ry i w mig ukr�cili jej szyj�. W�wczas triumfalnie ponie�li ju� nie�yw� w stron� matki: dwaj trzymali za skrzyd�a, jeden z przodu za g�ow�, ten z ty�u za� za nogi.
- Ale� panie ojcze - rzek� Sozont - my�my ubodzy pielgrzymi, nie sprawiajcie sobie tyle k�opotu.
- Skoro�cie przyszli do mojej zagrody, to k�opot ju� jest - rzek� uroczy�cie pan ojciec. - Ja go�ci na ot tak sobie nie przyjmuj� i nie wypuszczam od siebie.
Usiedli�my do sto�u w sadzie, w kt�rym ros�o moc wi�ni, �liw, jab�ek i gruszek, i p�ki szykowa�a si� g�, napojono nas mlekiem z miodem, nakrajawszy pulchnego �wie�ego chleba - tutaj mogli�my dopyta� si� u gospodarza o drog� do Mykyty S�upnika.
- Hm, to wy si� tam udajecie - rzek� zagadkowo ojciec dobrodziej i spojrza� ponad naszymi g�owami. - Teraz to ju� tam mniej chodz�, ale powiem wam, �e przedtem to szli ciurkiem.
- Co� nie tak, ojcze dobrodzieju? - zapyta� Sozont.
17
- Wszystko w porz�dku - odpar� ojciec Iwan. - Ludzie id�, wida� potrzebuj�, a skoro tak, to niech im Pan B�g pomaga.
- A ojciec tam nie by�? - zapyta�em.
- Ja tam i�� nie mam po co - odpar�. - Prawd� m�wi�c, znam tego Mykyt� od niemowl�cia. I mi�dzy nami, to ja go chrzci�em.
To wzmog�o nasz� ciekawo��.
- Mam za zadanie, ojcze dobrodzieju - rzek� Sozont - napisa� ksi�g� o dzisiejszych �wi�tych i ludziach mi�ych Bogu. B�d� taki dobry i co wiesz, opowiedz.
Dobrodziej wsadzi� palec do ust i j�� d�uba� paznokciem w z�bach.
- Co ja wiedzie� mog�? - rzecze. - Ros�o sobie, m�wi�c bez ogr�dek, takie ladaco ni to do ta�ca, ni do r�a�ca. Pracowa� nie chcia�o, no to ubzdura�o sobie, wybacz mi Bo�e, �e jest, prawd� m�wi�c, nie z tego �wiata. A wy tak mo�e, m�wi�c bez ogr�dek - domy�lnie zamruga� ojciec Iwan - sedna sprawy doj�� zamierzacie?
- Id� zobaczy� to, co zobacz� - odpar� Sozont. -A kim byli jego rodzice?
- Semen i Warwara. Dobrzy ludzie, tyle mog� o nich powiedzie�! Znowu wsadzi� palec do ust i pogmera�.
- �mi mnie w z�bie - nie macie przypadkiem, ludzie �wi�ci, czego� pomocnego od z�ba?
Nice�my wszak pomocnego na z�b ze sob� nie mieli.
- Zali �wiczy� si� m�odzian w znajomo�ci ksi�g? - zapyta� Sozont.
- W znajomo�ci �winek i owieczek, owszem - roze�mia� si� ojczulek, ukazuj�c ��te i wyszczerbione z�by, kt�re stercza�y w r�nych kierunkach, na tyle by�y rozchwiane.
- M�dro�� Ducha �wi�tego - rzek�em - zwyk�a nawiedza� r�wnie� prostaczk�w i obdarza� niewymownych, i�by dozna�o wstydu m�drkowanie �wiata tego.
Paw�o tymczasem sta� pod wi�ni� i zrywa� owoce z przyzwolenia gospodarza, wrzuca� do ust i wypluwa� pestki.
- Mo�e tak to i jest - rzek� Sozont - ale kto si� urodzi� g�upcem, nie zm�drzeje.
- I Jakub, i Moj�esz, i Dawid - ozwa� si� spod wi�ni Paw�o wypluwszy pestk� - od pasienia owiec doszli do objawienia Bo�ego.
18
- Panowie - rzek� gospodarz - jam cz�ek prosty. Raz jeszcze dotkn�� palcem bol�cego z�ba. - S�aby i ma�o uczony w ksi�gach. Ale �e by� to nicpo�, to na krzy� mog� przysi�c. Jak bi� go tatko! Wrzask si� rozlega� po ca�ej okolicy.
- A do cerkwi chodzi�? - zapyta� surowo Sozont.
- Zimow� por� to chadza� w niedziele... I gdyby tak nie pewien Bo�y cz�owiek, co podobnie jak wy przyszed� do naszego miasteczka, mo�e by do dzisiaj pas� �winki i owce, i ludziom by w g�owach nie m�ci�. A wtedy, na w�asne oczy widzia�em, stan�� sobie w cerkwi i s�ucha� jak og�upia�y.
A� oczy mrocznie zab�ys�y Sozontowi.
- A c� to za Bo�y cz�owiek? I dlaczego Bo�y?
- Bo ka�dy �ebrak to jest Bo�y cz�owiek - rzek� Paw�o, wypluwaj�c pestk�, a usta mia� a� czerwone od wisien.
- Jako�, prawd� m�wi�c, przylgn�� do tego Bo�ego cz�owieka - ci�gn�� ojczulek. - Chodz� pospo�u i bajdurz�. A o czym tam m��cili j�zykiem, B�g jeden wie.
- M�wili o drodze do ub�stwa w duchu - rzek� Paw�o, bior�c do ust wi�ni�.
- A ty sk�d wiesz o tym, cz�owiecze? - zdumia� si� dobrodziej.
- To ca�kiem proste - rzek� Paw�o bez wahania. - Skoro po tych rozmowach sta� si� s�upnikiem, to o tym w�a�nie m�wili.
Wyplu� pestk� i wsun�� do ust now� wi�ni�.
By�o to wszystko, czego�my si� dowiedzieli od ojca Iwana o Mykycie S�upniku. A gdy upiek�a si� g�ska, j�� ju� zapada� zmierzch i usiedli�my do tej g�ski, popijaj�c j� pitnym miodem i zagryzaj�c kasz� j�czmienn�, i z�b przesta� bole� ojca Iwana, bo razem z jejmo�ci�, wymieniwszy spojrzenia, za�piewali dwojgiem wspania�ych g�os�w i pani matce w lekkim zmierzchu zakwit�y rumie�ce na kr�g�ych policzkach. Paw�o do��czy� sw�j tenor do tego �piewu, a my�my z Sozontem nie �piewali. Sozont zapewne z racji swojej powagi, ja zasi� przez to, �e Pan B�g da� mi umiej�tno�� pisania i malowania, ale talentu do �piewu nie da�, bo s�uch mia�em niet�gi. Jednak�e, rozanielony miodem i g�sk�, s�ucha�em tego �piewu z lubo�ci�. W�wczas zajrza�o na podw�rze kilku s�siad�w z �onami, z miejsca przy��czyli si� do tego zespo�u �piewaczego i a� ko�ysali si� przy �piewie -
19
pie�� dono�nie i melodyjnie ulatywa�a w odwieczerz, oczy ludziom ja�nia�y i dobrodziej odmieni� si� jako�, odm�odnia� i rozochoci�, a czw�rka jego ch�opaczk�w te� wymkn�a si� z chaty i stan�a nieco opodal. Wtedy to pan ojciec przerwa� �piew i poprosi� ch�opc�w, by za�piewali psalm. Wszyscy ucichli i w ciszy wieczornej wzbi�y si� wysokie dyszkanty, niebywale zestrojone, na ile rozumia�em si� na tym; melodia by�a prosta, sm�tna i przejmuj�ca; w oczach kobiet zamigota�y �zy, ch�opcy zasi� �piewali, niemal unosz�c si� na czubkach palc�w i twarzyczki im si� rozja�ni�y niczym anio�kom. I ju� nie by�o nic doko�a nas, jeno ten boski �piew, jeno �zy w oczach niewie�cich i spowodowane nim ukojenie. Sozont w zadumie poci�ga� mi�d z kubka; Paw�o siedzia� za sto�em z g�ow� wspart� na d�oni i �wieci� naiwnymi i b��kitnymi oczyma, i wszystkich nas ogarn�o b�ogos�awie�stwo Bo�e, kt�re nawiedzi�o t� zacn� sadyb�, i �yj�cych w niej ludzi, i nas grzesznych w�drowc�w, takich rozumnych na poz�r. Bo na c� niby, pomy�la�em, wybrali�my si� w t� drog�? Sozont po to, by przeprowadzi� swe kolejne �ledztwa (jak bystro domy�li� si� tego ojciec Iwan!), by raz jeszcze przekona� si�, �e cuda czynione w jego czasach s� to jednak�e bajeczne opowiastki; Paw�o, by zakosztowa� mocy tych baja�, ale skoro sprawiaj� takie wra�enie, to czemu� nie mia�by w nie uwierzy�, ponadto chcia� znale�� lekarstwo na swoj� przypad�o��, nie wiadomo jak�; ja zasi� ucieka�em przed Okiem Otch�ani, kt�re nieustannie mi towarzyszy�o, ruszy�em wi�c na t� wypraw�, chc�c si� uwolni� od swego prze�ladowcy. Na razie spokoju mi nie dawa�o, wybra�o si� z nami na w�dr�wk�; gdy�my wyruszyli z �ytomierza, ujrza�em je w porannym s�o�cu, kt�re nam towarzyszy�o - ono w�a�nie, to Oko, wpatrywa�o si� w nasze plecy i p�yn�o niczym nadmuchany p�cherz - samo Oko, bez g�owy, bez cia�a, przejrzyste, z ciemno�ci� w �rodku jak �renica; i dopiero tego wieczora, gdy ch�opcy wy�piewywali psalm, przesta�em je czu� na sobie, chocia� dot�d patrza�o na mnie z owocu wi�ni, �liwy, gruszy czy jab�oni, z oczu pani matki, z okien chaty; i cho� niby przywyk�em do jego sta�ej obecno�ci przy mnie, jednak�e zawsze gdy by�o, czu�em w ciele jakie� napi�cie, kt�re mnie nie opuszcza�o. I oto nagle przy tym nabo�nym pieniu Oko rozp�yn�o si� i znik�o, i poczu�em, �e l�ej mi oddycha� i jak gdyby si� mi przyby�o. Tej si�y nie do�� by�o jeszcze, �eby mnie odnowi�, przyda� mi ochoty i wezwa� do wykona-
20
I
nia pracy mi�ej mojemu sercu, ale przynajmniej zdo�a�em g��biej odetchn��, a to ju� co� znaczy. I niespodzianie dla siebie samego, cho� dot�d nigdy nie s�ysza�em tego psalmu, sam zanuci�em w my�li raczej, by nie zepsowa� swoim ko�lim beczeniem cieniutkiej nici dzieci�cego �piewu; w�a�ciwie to �piewa�em bez s��w i bez g�osu, samymi wargami i tchnieniem i bodaj po raz pierwszy nie zak��ci�em melodii.
Po czym poszli�my spa� do sieni, gdzie rozes�ano nam p�acht�, kt�ra cierpko i �agodnie pachnia�a ��kami i drogami, ponakrywali�my si�, lecz zasn�� tak od razu�my nie zdo�ali. Wtedy to Paw�o j�� snu� pierwsz� sw� opowiastk� o jednym z cud�w w naszym dzisiejszym wieku, jaki si� przydarzy� (tak twierdzi�) z diakonem Sozontem, ale nie tym, z kt�rym obecnie w�drujemy, lecz z innym, mieszkaj�cym w mie�cie Lwowie, kt�ry pono� sam opowiedzia� o nim pielgrzymuj�cemu mnichowi Paw�owi, gdy ten przyby� do Lwowa i zatrzyma� si� w jednym z tamtejszych monaster�w.
Rozdzia� czwarty,
w kt�rym mie�ci si� relacja o jednym z cud�w, opowiedziana przez diakona Sozonta
W jednej z cerkwi lwowskich pe�nili s�u�b� kap�an Petro i diakon Sozont, i �yli ze sob� w pokoju i zgodzie, a� uprzykrzy�o si� biesowi, kt�ry ustawicznie wok� nich si� kr�ci� i wci�� usi�owa� przenikn�� ich dusze. I oto, kiedy kap�an Petro ziewn�� i nie prze�egna� ust, wskoczy� we� diasek, wcisn�� si� do jego serca, rozpu�ci� si� w jego krwi i pop�yn�� z ni� przez jego cia�o niczym drzazga na wodzie, a dop�yn�wszy mu do g�owy naplu� w m�zg i ta �lina otru�a parocha do tego stopnia, �e nie m�g� nawet znie�� widoku diakona, bo taki zda� mu si� szpetny i nic niewart. Pewnego razu przywidzia�o mu si� nawet, �e diakonowi stercz� kozie rogi na czole, �e wilkiem mu z oczu patrzy i �e mu na nogach uros�y racice. Po czym �w diasek, kt�ry na domiar potrafi� si� rozdwaja�, drugim swoim jestestwem w�lizn�� si� do ucha diakona Sozonta, judzi� go i zatruwa� r�wnie� jego m�zg. I zobaczy� we �nie diakon, �e ojciec Petro to ju� nie duchowny, a na g�owie wyros�y mu rogi jak u capa, z oczu wilkiem mu patrzy, a na nogach pojawi�y si� racice. Tak wynik�a pierwsza k��tnia mi�dzy nimi, jak opowiada� Paw�o. Paroch krzycza� na diakona, szeroko rozwar�szy usta, diakon zasi� gard�owa� na parocha, r�wnie szeroko rozdziawiaj�c g�b� i l�yli si� nawzajem, a wreszcie z�apali za kud�y i j�li si� szamota� i ok�ada� pi�ciami. Wtedy to bies szcz�liwie uszed� z jednego i z drugiego, bo ju� nie mia� u nich nic do roboty, stan�� z boku, podrapa� si� pazurami za uchem, rozchichota� i zata�czy� klaszcz�c w d�onie. A gdy paroch uderzy� diakona, zawo�a�: �Ech - och, uch - och!" - i zatupa� kopytkiem, i cieszy� si�, i podnieca�, podbechtuj�c jednego i drugiego, bo to tak wspaniale, kiedy diakon i kap�an �api� si� za kud�y i szamoc�, i t�uk� si� nawzajem po szcz�kach. I rad by� nies�ychanie, i wycina� swoje ho�ubce i podskoki, i pokrzykiwa� swoje: �Ech - och, uch - och!" - widzia� bowiem, �e d�ugo b�dzie zia� paroch czarn� nienawi�ci� na diakona, a diakon na parocha. Ow� w czasie kolejnej k��tni kap�an Petro j�� si� czerwieni� i wzdyma� jak
22
licrz, twarz mu si� zrobi�a czerwona, podobnie� uszy, oczy krwi� nasz�y
upad� na ziemi� jak sta�, bo p�k�a mu g�owa-p�cherz, rozdar�szy si� na tysi�ce kawa�k�w. Wtedy to diakon j�� z wolna wraca� do opami�tania...
W�wczas to w ciemno�ci ozwa� si� diakon Sozont, nie ten ze Lwowa, |eno ten w�druj�cy z nami:
- Wielki z ciebie bajarz, Pawle! Nie godzi si� przeinacza�, skoro� ju� postanowi� opowiedzie� bratu on� facecj�. Nie ma �adnego diakona we Lwowie i nie tam si� to dzia�o, jeno w Kijowie, i nie mam pewno�ci, czy dzia�o si� naprawd� czy te� by�o to jeno senne widzenie. Wol� wszak prawd� od ba�ni. Ba�nie za�, jak da si� zauwa�y� z Paw�owej relacji, rodz� si� poprzez przeinaczanie prawdziwej opowie�ci - ka�dy kolejny opowiadacz co� od siebie dorzuca: jednego nie dos�ysza�, to co inszego do�o�y. Tak to szerzy si� po �wiecie nieprawda. Tak to usta ka�dego pe�ne s� k�amstwa, jak powiedziano w Psa�terzu, ka�dy m�wi bli�niemu nieprawd�, bo cz�owiek bardziej kocha k�amstwo ni� prawd�, a m�wi�c nieprawd�, b��dzi w sercu swoim. Zatem nie na pr�no powiedziano w Psa�terzu, �e ludzie synami s� m��w k�amliwych, �e ka�dy cz�owiek ktamie. Ja za� nienawidz� wszelakiej drogi k�amstwa, nienawidz� k�amstwa samego, bowiem fa�szywy �wiadek nie uniknie kary, kto k�amstwem oddycha, nie zdo�a si� wymkn��.
G�os jego brzmia� uroczy�cie i jak gdyby z przymieszk� ironii, ja zasi�, rozmarzony cudownym koncertem wieczornym, s�ucha�em go z pewn� przykro�ci�.
- Dlatego to wy�uskajmy k�amstwo jak sporysz z k�osu. Nie by�o �adnych bies�w i nie w�azi�y w nas, i g�owa jego nie rozlecia�a si� na kawa�ki; prawd� jest jeno to, �e�my si� posprzeczali i �e ojciec Petro umar�, nie zd��ywszy pojedna� si� ze mn�.
I diakon sam j�� opowiada�, jak to mocno upad� wtedy na duchu i gryz�o go sumienie, �e nie pojedna� si� pierwszy ze swoim prze�o�onym jako m�odszy, czyli nie zagasi� gniewu poprzez obustronne przebaczenie; poszed� w�wczas ze swojego monasteru na Podole2 do pieczar kijowskich, �eby znale�� ojca duchowego i uwolni� si� od swoich zgryzot, bo zawsze by�
2 Podi�-otu - dzielnica Kijowa (t�um.)
23
sumienny. I znalaz� tam starca czyni�cego dobro, przynajmniej za takiego wszyscy go mieli, i opowiedzia� mu o swojej przewinie gniewu i wrogo�ci. Starzec wys�ucha� go uwa�nie i rzek�:
- Ka�dy kto prosi, otrzymuje; kto szuka, znajduje, przeto pochwalam twoje pragnienie pozbycia si� grzechu, bowiem o dobr� spraw� zabiegasz. Niech B�g ci sprzyja! Jednak�e nie moja to sprawa, cz�owiecze, by ci� pojedna� z umar�ym. Przeto wr�� do miasta Kijowa, do archikatedry �wi�tej Sofii, sta� noc� przy drzwiach wej�ciowych i pok�o� si� temu, kogo pierwszego zobaczysz, opowiesz mu o sobie i o mnie, podasz mu list zapiecz�towany i zyskasz odpuszczenie.
Po czym napisa� r�wnie� list.
Diakon umilk� i zawis�a w powietrzu cisza, s�yszeli�my, jak pod rozpor� dachu, gdzie pewnie by�o ptasie gniazdo, kwili jakie� piskl�.
- Wszystko to dzia�o si� naprawd� - rzek� Sozont. - Wszystkiego innego albo nie by�o, albo by�o jedynie przywidzeniem.
- Skoro by�o widzenie, to by�o - mrukn�� Paw�o.
Dzie� ten by� nader pracowity dla diakona Sozonta, zaprz�tni�ty obowi�zkami biega� tu i �wdzie, jednak�e nie chcia� odk�ada� swojej wyprawy do drzwi Sofii kijowskiej, pragn�� co pr�dzej pozby� si� duchowej zgagi, podszed� przeto do wr�t wiod�cych na dziedziniec sofijski, sama �wi�tynia by�a jeszcze nieomal w ruinie, wszak�e odbudowano j� nieco i ju� odprawiali w niej nabo�e�stwa mnisi-ojcowie zakonni, kilku ich tutaj osiad�o w monasterze - furt� prowadz�c� do zabudowa� na noc zamykali. Diakon d�ugo czeka�, a �e by� zm�czony, usiad� w kucki pod murem, trzymaj�c list w r�ku.
- Wtedy to ujrza�em m�a odzianego w czer�, id�cego pust� uliczk� -by� pos�pny, zwalisty, ale przedziwnie o�wietlony, wskutek czego dobrze go by�o wida�: str�j, nogi, r�ce, wszystko pr�cz oblicza, kt�re jak gdyby gubi�o si� w mroku...
Diakon zn�w umilk�, ja zasi� jako cz�ek z wyobra�ni� ujrza�em, jak wy�ania si� z ciemno�ci posta�, posta� z niebytu czy te� snu, i jak poderwa� si� na spotkanie diakon Sozont, pok�oni�, uca�owa� r�k� i poda� list starca z pieczary, i w�wczas j�� opowiada� o swojej zgryzocie, a dzia�o si� to w onej godzinie, gdy drugi Sozont spa� b�ogo, siedz�c w kucki pod murem.
24
fz�owiek z ukrytym w mroku obliczem, czy te� ca�kiem bez niego, rozwin�� list, drugi taki sam list tkwi� w r�ku �pi�cego w kucki, nagle kartka papieru lozja�ni�a si�, jak gdyby j� kto o�wietli� i cz�owiek wyczyta� w owym pisaniu znajome ju� s�owa:
�Ka�dy kto prosi, otrzymuje; kto szuka, znajduje. Dopom� prosz�cemu, /.baw dusz� tego, kt�ry sam nie mo�e tego uczyni�, bodajby we �nie. W�wczas dane b�dzie r�wnie� tobie i ukoisz swoj� trosk�, bo nie ma ludzi bez troski".
- Domagasz si� ode mnie rzeczy ponad moje si�y - odpar� przybysz - jednak�e musz� wzi�� pod uwag� napisane tu s�owa, bowiem prawd� g�osz�, le�eli B�g sprzyja� mi b�dzie, o�miel� si� spe�ni�, co mi polecono.
I stan�� przed furt� niby czarna bry�a, a z nim nieomal dwukrotnie mniejszy diakon Sozont, drugi zasi� diakon Sozont by� jeszcze dwa razy mniejszy, siedzia� bowiem skulony i nie dawa� znaku �ycia, jak gdyby sta� si� bezduszn� pow�ok�, oddawszy wszystk� swoj� �yw� tre�� temu stoj�cemu i by� niczym jego lustrzane odbicie, jednak�e nie na�ladowa� jego ruch�w, tamten za� �y� samodzielnie, uwolniwszy si� od w�asnej pow�oki.
Stan�� wi�c przybysz przed furt� i wznosz�c r�ce do nieba szepta� modlitw�. Po czym ukl�k�, nak�oni� g�ow� ku ziemi i znieruchomia� na chwil�. Wreszcie uni�s� si� i g�os jego zabrzmia� niczym przez tub�:
- Otw�rz nam wrota �aski Twojej, Panie!
W�wczas to furta zgrzytaj�c rdz� i ci�kim �elazem zawias�w j�a z wolna otwiera� si� sama przez si�, chocia� tamta druga furta, przy kt�rej znieruchomia�o skurczone cia�o diakona Sozonta, pozosta�a zamkni�ta, i weszli na dziedziniec Sofii, pozostawiaj�c skulon� w odr�twieniu posta�. Doszli do cerkwi i przybysz wci�� tym samym tubalnym i g�uchym g�osem rozkaza� Sozontowi:
- St�j tu i nie ruszaj si�! I nie dokazuj!
Gdy ruszy� z miejsca, Sozont pragn�� przyjrze� mu si� baczniej, lecz tamten by� niczym k��b ciemno�ci. I jeszcze jedno dostrzeg� Sozont: r�ce przybysza nie porusza�y si� swobodnie jak u �ywej istoty, jeno sam zdawa� si� rycerzem w �elaznej zbroi i kroki jego dudni�y jakby obuty by� w �elazne ci�my.
Podszed� ku wstawionym na nowo drzwiom Sofii kijowskiej, cerkwi na po�y w ruinie, ale ju� nieco wyporz�dzonej, i zn�w wyci�gn�� r�ce, jednak�e
25
nie w g�r�, lecz w kierunku drzwi. I z nakazu tych r�k d�bowe drzwi otwar�y si� z przejmuj�cym skrzypieniem i przybysz ruszy� w nieprzebyt� ciemno�� wn�trza. Gdy wkroczy� na �rodek, spod stropu cerkwi (Sozont widzia� to przez otwarte drzwi) z wolna wyp�yn�� zapalony �wiecznik i zatrzyma� si� ponad g�ow� przybysza, i rozgorza� jasno, jak gdyby zni�y�a si� gwiazda, rozsiewaj�c doko�a p�ki promieni, wskutek czego rozja�ni�a si� ca�a cerkiew, zw�aszcza jeden ze �wi�tych na �cianie, rozb�ys� i zamigota� na mozaice Or�downiczki-�ciany Nienaruszonej; i struchla� Sozont, bo i Jej zap�on�y oczy niczym dwa ognie, nie by! on jednak jasny, lecz ciemny.
Przybysz podszed� do o�tarza, drzwi i tam otwar�y si� same, ale ju� bez skrzypienia i pisku, j�� si� tam modli�, a modli� si� d�ugo, bo ju� nawet rosa pocz�a pokrywa� diakona Sozonta, zar�wno tego ze snu, stoj�cego przy otwartych drzwiach, jak i tego, kt�ry skuli� si� pod furt� i murem, trzymaj�c w r�ku bia�y cie� listu od starca z pieczary.
Na ostatek przybysz obr�ci� si� w miejscu niczym wojownik na mustrze i wyszed� z prezbiterium, zasi� drzwi o�tarza same si� zamkn�y. Ruszy� z cerkwi i tu� nad jego g�ow� pop�yn�a z nim razem rozjarzona gwiazda �wiecznika, jednak�e z cerkwi nie wysz�a, zatrzyma�a si� w momencie, gdy przybysz przest�powa� pr�g. Same zamkn�y si� drzwi cerkiewne ze zgrzytem i �oskotem, a w miar� jak si� zamyka�y, gas�o �wiat�o w �wi�tyni, a gdy ju� mia�y si� ca�kiem zatrzasn��, zapanowa� tam mrok nieprzebyty. Co innego uderzy�o tym razem diakona Sozonta: twarz przybysza nie by�a czarna, lecz ogarni�ta jasn� po�wiat�, jednak�e przypomina�a raczej mask� ni�eli �ywe oblicze, odbicie raczej ni�li twarz sam� i by�a niewie�cia raczej ni� m�ska, bez w�s�w i brody, z oczyma zogromnia�ymi nad miar�, kt�re �wieci�y teraz podobnie jak przedtem oczy Or�downiczki--�ciany Nienaruszonej. I powt�rnie struchla� Sozont, bowiem oczy �wiec�ce ciemnym ogniem zatrzyma�y si� niespodzianie na nim samym, przenikn�o go uczucie, �e cia�o jego przejrzy�cieje, �e sam jest nie tyle cz�owiekiem, co cieniem, oderwanym od rzeczywistego cz�owieka i puszczonym, by b��dzi� po �wiecie, i nie dziwota to zgo�a, jako wedle opowie�ci ludu pospolitego, nawet wied�my co� takiego czyni� potrafi�. Czu� jeszcze, �e pod tym spojrzeniem serce zamiera w nim i zastyga, i staje si� niczym mieszek z grubej sk�ry, zaci�ni�ty mocno szpagatem, jemu za�, diakonowi Sozontowi, za�wi-
i�o raptownie w g�owie, �e ma przed sob� nie �ywego cz�owieka, ale mo�e
' anio� zst�pi� z nieba, i dopiero teraz zda� sobie spraw�, �e twarz przy-
bysza przypomina mask� z tej racji, �e g�ow� ma ukryt� w przejrzystej
s/.klanej kuli jak w jakim� kapturze. I dopiero gdy to pomy�la�, rozleg� si�
|�os niczym z tuby:
Nie do�wiadczaj rozterki co do mnie, cz�owiecze, skoro chcesz, by ipe�ni�o si� twoje �yczenie. Wierzaj mi, �em jest cz�owiek z krwi i ko�ci, rodzony w domu jako insi i wychowany w Kijowie...
Ale czy� �ywy? - zapyta� samymi ustami diakon Sozont.
- �ywi� duch m�j - m�wi� przybysz dudni�cym g�osem. - I dopuszczono, bym chodzi� po ziemi �yj�cych, �aska bowiem Pa�ska r�wnie� i przez u�omnych dzia�a, k�dy chce... Nie mamy wszak�e czasu na puste rozmowy.
- Dok�d p�jdziemy? - zapyta� diakon Sozont.
Jednak�e przybysz nie odpowiedzia�. Ruszy� �elaznym krokiem w stron� lurty: na przedzie on, a za nim Sozont, jak jego cie� oderwany, i furta otwar�a si� sama, nie dotykaj�c skulonego za ni� i opartego o mur diakona /. zamkni�tymi oczyma i jasnym arkusikiem w r�ku - twarz �pi�cego wydawa�a si� martwa. Przybysz za� odszed� o kilka krok�w naprz�d i Sozont nie m�g� tu d�u�ej pozostawa� - ci�gn�a go niepoj�ta si�a, jak .^dyby uwi�zany by� do przybysza niewidzialnymi powrozami, i wyszli spod Sofii do Boryczowego Zjazdu. Wok� za� panowa�a osobliwa cisza, ulice puste by�y i wymar�e i znik�d d�wi�k najmniejszy nie dochodzi�: pies nie zaszczeka�, nie zaszele�ci� li�� na wietrze. Dudni�y jeno �elazne kroki przybysza i towarzyszy�y im kr�tkie, urywane echa. Sozont zasi� snu� si� za nim jako cie� bezg�o�ny, uwi�zany powrozem niczym braniec w jasyrze, nie wydaj�c �adnego d�wi�ku, bo jakie� d�wi�ki mo�e wydawa� cie�, st�d w owej nocy rozlega�y si� jedynie miarowe, wyra�nie wybijane i podwajane przez echo kroki.
Tak dotarli do cerkwi Dziesi�cinnej, r�wnie� ona pozostawa�a w ruinie, wszak�e jedna z jej naw, kt�ra si� uchowa�a, pokryta by�a now� bani� /. gont�w, drzwi za� wprawione na nowo, podobnie jak w Sofii. Przybysz stan��, uni�s� r�ce do g�ry - drzwi si� otworzy�y, i wszed� w g��b nawy, kt�ra si� zachowa�a i nie by�a w gruzach. I zn�w za�wieci�a tam gwiazda i opromieni�a naw�, przybysz modli� si� w niej jeszcze d�u�ej, a kiedy wy-
26
27
szed�, drzwi, podobnie jak w Sofii, zamkn�y si� same. I wyszepta� Sozont jeno �Panie, zmi�uj si�" - bo sta� i tutaj na dworze i cho� czu� swoje cia�o jakby b�d�ce cieniem, przenika�a je niepoj�ta groza niczym podmuch wiatru.
W�wczas przybysz poprowadzi� go w d� Boryczowym Zjazdem, kr�t� uliczk� do cerkwi Bogurodzicy w Kanie Galilejskiej - i wszystko odby�o si� podobnie jak dot�d. Kiedy za� wyruszyli dalej, ju� ulicami Podo�u, gdzie by�o podobne bezludzie, poj�� diakon Sozont, �e id� w stron� monasteru i cerkwi, gdzie pe�ni� pos�ug� diakona u parocha Petra, i gdzie rozgorza�a wa�� pomi�dzy nimi, i sk�d uszed� na tamten �wiat paroch, zanim nast�pi�o mi�dzy nimi pojednanie. Gdy za� dotarli do ogrodzenia, przybysz zn�w zastyg� nieruchomo pod drzwiami, uni�s� r�ce, chocia� w widmowym stroju diakona Sozonta znajdowa� si� widmowy klucz, kt�rym sam m�g�by te drzwi otworzy� - prawdziwy klucz le�a� w kieszeni u�pionego, pozostawionego pod Sofi�. I tutaj drzwi same si� otworzy�y i przybysz, powstrzymuj�c cie� diakona Sozonta, rzek� g�osem jak gdyby dochodz�cym z tuby:
- St�j i patrz. Patrz uwa�nie, nie pomi� niczego! - Sam zasi� wkroczy� do cerkwi i gdy tylko znalaz� si� w �rodku, zaja�nia�o w niej �wiat�o, wszak�e nie od jednego �wiecznika-gwiazdy, lecz bez jakiegokolwiek widocznego �r�d�a. I zobaczy� Sozont, jak z o�tarza wyszed�, podobnie jak on sam nieraz wychodzi� z diako�sk� pos�ug�, jaki� jasny diakon - nie on, to znaczy nie w jego postaci, szed� i okadza� cerkiew, ko�ysz�c srebrn� kadzielnic�. W�wczas z otwartych carskich wr�t wyszli jeden za drugim nieznani Sozontowi duchowni ubrani w bia�e ornaty - wy�aniali si� z o�tarza jeden po drugim i stawali obok siebie w lewym skrzydle. Za nimi z tego� miejsca, r�wnie� jeden po drugim, wychodzili inni duchowni obtoczeni w czerwone ornaty i ustawili si� w prawym skrzydle - byli oni o g�ow� wy�si od poprzednich. Przybysz stoj�cy przed nimi skin�� d�o�mi niczym regent3 ch�ru i za�piewali wszyscy melodyjnie:
Rozwarty si� bramy piekie� -Usta bezbo�nika,
3 Regent - kierownik ch�ru (t�um.)
28
By ko�ci� Tw�j poch�on�� bezlito�nie,
Lecz Ty prawdziwy jeste� po�r�d nas, Kr�lu i Oblubie�cze,
Zamknij je Bo�� sw� moc�.
Sercem skruszonym modlimy si� do Ciebie,
Oka� j� na wo�anie wszystkich,
Kt�rych niewinn� sw� krwi� odkupi�e�.
W�wczas zwr�ci� si� ku niemu przybysz i w jasnym �wietle jasno widzia� Sozont, �e g�owa przybysza jest niczym w szklanej kuli, a twarz ma bardziej kobiec� ni�li m�sk�, bez w�s�w i brody, ale jak gdyby nie�yw�, cho� o�wietlon�, bowiem i sama roztacza�a blask, z oczu za� jego p�yn�� ciemny, ale nie mroczny ogie�, od kt�rego cierp�o widmowe Sozontowe cia�o. Zasi� g�os jego r�wno, dobitnie i bez po�piechu wypowiedzia�:
- Diakonie Sozoncie, wejd� do �rodka cerkwi!
I diakon poszed�, ale zdawa�o mu si�, �e nie idzie, ale co� go niesie, i nie dotyka ziemi, jak gdyby cia�o jego by�o z papieru, zasi� on sam arkuszem, na kt�rym widnia�y litery zapisane r�k� starca z pieczary.
- Przyjrzyj si� kap�anom stoj�cym na lewo - rzek� przybysz. - Poznajesz mo�e tego, z kt�rym dzieli�a ci� nieprzyja��?
Diakon szed� wzd�u� szeregu postaci, a w�a�ciwie nie szed�, lecz jak gdyby ko�ysz�c si� p�yn��. I wszystkie twarze by�y nie�ywe, cho� okrywa�a je sk�ra i mia�y oczy, a lica i g�owy w�osem obro�ni�te. �wieci�y zasi� te oczy blaskiem za�wiat�w i jak gdyby czeka�y, by przyni�s� im wyzwolenie, b�agalnie i cierpliwie, ale nie by�o pomi�dzy nimi tego, kt�rego poszukiwa�.
W�wczas przybysz ozwa� si� tubalnym g�osem:
- Rozejrzyj si� w�r�d kap�an�w stoj�cych na prawo!
Poszed� diakon wzd�u� prawego pocztu postaci i wszystkie wygl�da�y zgo�a jednako, jedna raptem si� wyr�nia�a: bowiem czerwony mia�a nie tylko ornat, ale i twarz. Wskaza� j� Sozont:
- Ten ci jest, cz�owiecze Bo�y!
- Wyprowad� go na dziedziniec! - nakaza� przybysz, obracaj�c si� jak wojownik na mustrze i ruszy� z cerkwi ci�kim krokiem, jak gdyby to dudni�a stal. On zasi� z parochem Petrem pop�yn�li za nim nie dotykaj�c /.iemi, niczym przywi�zani do� powrozami, bo nie tylko Sozont mia�
29
widmowe cia�o, ale i paroch Petro. Sozont trzyma� w d�oni jego prawic� i wydawa�o mu si�, �e nie ma tam cia�a, ko�� jedynie.
W�wczas to ujrzeli nad sob� ksi�yc. By� ogromny, mo�e trzykrotnie wi�kszy ni� zazwyczaj, a jego po�wiata widmowo rozprzestrzenia�a si� doko�a i u�mierci�a wok� wszystkie drzewa, wszystkie domostwa i mieszkaj�cych w nich ludzi, ulice i traw�, kt�ra nagle zesztywnia�a niczym pokryta szronem. Miesi�c zasi� r�s� i r�s� nieprzerwanie, jak gdyby opuszcza� si� na ziemi� i ju� wida� by�o na nim twarz Kaina oszpecon� zaciek�o�ci� i Ablow� wykrzywion� cierpieniem. W�wczas to przybysz rzek� p�g�osem:
- Zburzcie rozdzielaj�c� was nieprzyja��!
Na te s�owa diakon z parochem, a raczej ich cienie, ukl�kli przed sob� nawzajem i obj�li si�. I wydawa�o si� Sozontowi, �e trzyma w d�oniach szkielet, i �e szkielet �ciska go piszczelami r�k, a� dech mu zapar�o i nie ma czym oddycha�. Ksi�yc zasi� nad nim p�on�� jak mro�ne ognisko, strzelaj�c d�ugimi j�zorami ognia, przez co krwawe �wiat�a i cienie j�y pe�ga� po ziemi, drzewach, trawie, cerkwi, a tak�e ich twarzach, zreszt� paroch Petro nie mia� ju� twarzy, jedynie nag� czaszk�, szczerz�c� do� obna�one k�y.
- Uca�ujcie si� i zburzcie nieprzyja��! - ozwa� si� tubalny g�os. Poczu� diakon, �e ca�uje zimne piszczele, owe zimne obna�one k�y, i �e
nie mo�e rozerwa� poca�unku, bo piszczele r�k wpijaj� si� mu w ramiona, i cho� jego wargi i ramiona s� widmowe, jednak�e boli je i uwiera, i dech mu zapiera, jak gdyby owia�o go mro�nym oddechem tchnienie �mierci, serce zamar�o w piersi, krew w �y�ach kr��y� przesta�a. I wpad� do jakiej� d�ugiej i niesko�czenie g��bokiej studni, niby