15809
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 15809 |
Rozszerzenie: |
15809 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 15809 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 15809 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
15809 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
LUDWIK �WIE�AWSKI O WYTRWA�YM W�DROWCU
Ludwik �wleiawskl
O
wytrwa�ym w�drowcu
Ludowa Sp�dzielnia Wydawnicza
T
Opracowanie graficzne RYSZARD DUDZICKI
LUDOWA SPӣDZIELNIA WYDAWNICZA Warszawa 1971
Wyd. I. Nak�ad 20 000+239 egz. Pap. druk. V kl. 80 g, 82X104 cm z fabryki we W�oc�awku. Oddano do sk�adania 17 II 1971 r. Podpisano do druku w lipcu 1971 r. Druk uko�czono w sierpniu 1971 r. Ark. druk. 8,
ark. wyd. 4,5.
Zak�ady Graficzne w Toruniu, ul. Katarzyny 4. Nr zam 487. U-106
CENA Z� 16,�
O wytrwa�ym
w�drowcu
g�rskim
opowie�� pierwsza
Gdy b�dziesz na Dolnym �l�sku w Karkonoszach i pow�drujesz srebrn� grani� ku wynios�ej �nie�ce, nad kt�r� s�o�ce roztoczy koron� blask�w, albo b�dziesz szed� zielonym grzbie^ tem G�r Izerskich ku modremu Wysokiemu Kamieniowi, gdzie ci� owieje swobodny wiew g�rski, mo�e spotkasz samotnego w�drowca, ros�ego a pochylonego w ramionach, z brod� rozwichrzon�, podpieraj�cego si� czekanem.
Ujrzawszy go, nie mi� oboj�tnym spojrzeniem, lecz pozdr�w �yczliwie. B�dziesz szcz�liwy, zobaczywszy go na drodze, bo czegokolwiek zapragniesz, je�li to b�dzie szlachetne pragnienie, spe�ni ci si� wkr�tce.
Wiedz� o tym starzy ludzie, kt�rzy dowiedzieli si� od swoich dziadk�w, a tym opowiedzieli o nim ich praojcowie. W ka�dym podaniu przekazana jest odleg�a prawda, kt�ra wydaje si� ba�ni�, jak wszystko, co zdarzy�o si� dawno temu. Je�eli masz serce i oczy otwarte, to zobaczysz nawet dzisiaj wiele czarodziejskich zdarze�.
A kim jest ten dziwny w�drowiec, opowiem ci, je�eli masz ochot� pos�ucha�.
Przed wieloma laty �y�a w g�rach na Dolnym �l�sku dobra, pracowita kobieta. Mia�a dom na le�nej por�bie, gdzie hutnicy wytapiali szk�o i rze�bili kryszta�y. M�� jej by� hutnikiem, a kiedy umar�, kobieta pomaga�a hutnikom w pracy i wychowywa�a jedynego synka.
Ale by� to z�y ch�opiec. Nikogo nie lubi�, najbardziej bawi�o go, je�li komu� sprawi� przykro��. Nie chcia�o mu si� nic robi�, tylko, jak si� to m�wi, b�ki zbija�. Tak r�s� ten ch�opak, wszystkim daj�c si� we znaki.
I dla matki by� z�ym synem. Nie dba� o ni�, w niczym nie pom�g�, gdy zm�czona wraca�a z huty. Nawet nigdy nie odezwa� si� do matki dobrym s�owem. Do domu przychodzi� tylko zje�� posi�ek i przespa� si�. Gniewa� si� jeszcze, gdy na czas nie mia� gotowej strawy.
Matka nie skar�y�a si� nigdy. Nieraz jednak w samotno�ci ociera�a gorzkie �zy, rozmy�laj�c, jak to dziecko nie ma dla niej serca.
Postarza�a si� pr�dko i coraz wi�cej traci�a si�y. Przesta�a chodzi� do pracy, a tak�e roboty przy gospodarstwie m�czy�y j� i wyczerpywa�y. Syn jej tymczasem wyr�s� na wysokiego, nieokrzesanego dr�gala, kt�ry zabawia� si� tylko w kompanii r�wnie jak on niesfornych wyrostk�w.
Pewnego listopadowego, d�d�ystego dnia ko-
bieta czu�a si� bardzo os�abiona, a w izbie zabrak�o drzewa do palenia.
� Ej, synku � powiedzia�a matka � poszed�by� do lasu nazbiera� chrustu, bo taka dzi� jestem s�aba, �e a� mi si� w g�owie m�ci.
� Nie p�jd� � wzruszy� ramionami z niech�ci�.
� Nie ma ju� czym pali�, a jak�e mi i�� w taki czas i drzewo d�wiga�, gdy ledwie nogami pow��cz�. A dla ciebie nic by to nie by�o skoczy� do lasu i drew nanosi�, m�ody jeste�, silny.
Niedobry ch�opiec odburkn�� co�, nie ruszy� si� z izby. Matka nic ju� nie powiedzia�a, tylko owin�a si� chustk� i sama posz�a po drzewo.
Wiatr wia� przejmuj�cy, powietrze by�o deszczowe. Zn�kana kobieta �lizga�a si� po mokrych g�azach le��cych na �cie�ce le�nej. Zesz�a w g�-szcza, zbiera�a chrust, spad�e ga��zie, porzucone drwa, a gdy nazbiera�a du�� wi�zk�, pod�wign�a j� na plecy i a� j�kn�a. Powoli wraca�a do domu uginaj�c si� pod ci�arem.
Uczu�a jednak, �e nie poradzi. Ju� chcia�a zrzuci� brzemi�, gdy zatroska�a si�, �e je�li drzewa nie przyniesie do domu, to ogie� w piecu wyga�nie i synowi jej b�dzie zimno spa� w nocy.
�Nie chc�, a�eby przeze mnie cierpia�" � tak sobie my�la�a i st�kaj�c sz�a coraz po wolniej, gdy naraz os�ab�a, przewr�ci�a si� i ju� nie wsta�a wi�cej.
Daremnie czeka� z�y syn na powr�t matki. Na-
gle przej�a go trwoga, wypad� z domu, dobieg� do le��cej w�r�d lasu i zawo�a�:
� Wsta�cie, wsta�cie� przecie, matko! Nie musicie d�wiga�, za wielki to dla was ci�ar, sam go zanios�!
Ale by�o ju� za p�no. Matka jego nie �y�a.
Ogarn�a go rozpacz. Czy� nigdy ju� nie ul�y matce, nigdy nie potrafi jej pom�c? Nie, ju� jej nie wskrzesi ani nie odwr�ci tego, co si� sta�o. Zrozumia�, �e sprawi�a to jego z�o�� zatwardzia�a, brak mi�o�ci i wdzi�czno�ci synowskiej.
Podni�s� nar�cz drzewa le��c� obok, lekka by�a dla niego, a dla niej nazbyt ci�ka. Nie pom�g� matce, a teraz ju� na nic podnosi� ci�ar z ziemi. Rzuci� wi�zk� z powrotem, drwa i ga��zie rozsypa�y si� z trzaskiem. A matka le�a�a na mchach jakby spa�a, nieporuszona, milcz�ca, z pogod� na twarzy.
Naraz zawia� gwa�towny wicher, uderzy� przejmuj�c� zimnic� i ehlustem deszczu, przenikn�� ch�opca na wskro�. Ga��zie trz�s�y si� nad nim, jakby kto� za�amywa� r�ce. Pociemnia�o wok� i straszno uczyni�o si� w boru.
Wtedy w szumie wichru i w pluskaniu deszczowych strug rozleg� si� z�owrogi g�os:
� Z�y by�e� i niewdzi�czny! Nie kocha�e� nikogo pr�cz siebie i nigdy twe serce nie drgn�o czulej, nawet dla matki, kt�ra �y�a dla twego dobra. Oto zabi�e� j� swoj� nieczu�o�ci�! Odt�d co dnia b�dziesz s�ysza� bolesny g�os sumienia, a go-
rycz i �a�o�� przepoj� my�li. Ju� ty przez wieki b�dziesz tu�a� si� po tych g�rach, b�dziesz chcia� okupi� win� i nie zaznasz spokoju, p�ki nie dope�ni si� kara i p�ki lito�ciwy wyrok Odwiecznego nie uwolni ci� od pokuty.
Zamilk� g�os, tylko jeszcze le�ne drzewa chwia�y si� szarpane wichur�, szumi�c nad przel�k�ym ch�opcem. Ruszy� przed siebie zmartwia�y i pierwszy raz �zy �alu pociek�y mu po twarzy.
Odt�d wa��sa� si� z�y syn po G�rach Olbrzymich, gnany z miejsca na miejsce wyrzutami sumienia i g�ry zda�y mu si� olbrzymie, bo nie m�g� w�r�d nich znale�� drogi do ukojenia.
�Matko, matko moja... � szepta� przej�ty smutkiem i cierpieniem. � Gdyby� �y�a jeszcze... gdybym m�g� ci wszystko nagrodzi�!"
�y� w trosce i opuszczeniu, twarz zaros�a mu brod� d�ug� i rozwichrzon�, podpiera� si� kosturem, gdy� krok ka�dy ci�y� mu jakby nogi mia� z o�owiu, a kark ugniata�o niewidzialne brzemi�.
Gdy tylko zoczy� w lesie kobiety zbieraj�ce chrust, doprasza� si�, aby chcia�y przyj�� jego pomoc. Nosi� tak ka�dej ch�tnie wi�zania chrustu i drewna, a dopiero wtedy, gdy mia� ci�ar na plecach, czu� si� lepiej i spokojniej. Kiedy dzi�kowano mu m�wi�c: �Dobrym jeste� cz�owiekiem", pali� go wstyd i odchodzi� pr�dko, nie mog�c znale�� rado�ci w s�owach podzi�ki.
�Tak czyni� mi trzeba � rozmy�la� � czyni� dobrze ludziom, ochotnie s�u�y� zm�czonym i sta-
rym, ratowa� zagubionych i nie�� pogodn� my�l do�wiadczanym przez los i smutnym."
Wyobrazi� sobie, �e mo�e matka widzi, jak przej�a go skrucha, i my�l ta cieszy�a go. Mo�e tym cho� troch� umniejsza win�. Umi�owa� ludzi, ju� tylko tego jednego pragn�c, aby w swojej �yciowej w�dr�wce sta� si� pomocnym i potrzebnym. Tak przeobra�a� si� z ka�dym dniem, a serce jego, z�e dawniej i lodowate, wzbiera�o �yczliwo�ci� i gor�cym wsp�czuciem.
Jednego razu zapyta�a go stara g�ralka, kt�rej nanosi� drzewa do chaty:
� Rzeknijcie ano, jak si� zowiecie, dobry cz�owieku, abym wiedzia�a, kogo wspomina� z wdzi�czno�ci� za trud wasz?
� Zowie si� Karkonosz � odpowiedzia� z gorzkim u�miechem � bo za najwi�ksz� przyjemno�� uwa�am noszenie ci�ar�w na karku.
I odszed� westchn�wszy: �Pragn��bym ud�wign�� jeden ci�ar, ale daremnie, ju� nigdy go nie w�o�� na plecy".
Ludzie widz�c samotnika, jak w�drowa� po szczytach i lasach zawsze co� d�wigaj�c, powtarzali, �e zowie si� Karkonoszem. I tak samo nazwali g�ry � Karkonosze � one g�ry, w kt�rych przebywa� i zjawia� si� jakby na zawo�anie, byle ludziom w czym pom�c.
Jak Karkonosz w ba�ni zamieszka�
opowie�� druga
Nie m�g� umrze� Karkonosz, bo ludzie o nim opowie�ci rozpowiadali i ba�niami uwik�ali w G�rach Olbrzymich.
Nadesz�a chwila, �e w pewn� burzliw� noc, kiedy wichry przelatywa�y z gro�nym wizgiem nad g�rami i lasami jak niewidzialne stwory, Karkonosz us�ysza� ten sam g�os, kt�ry wyrzek� by� ongi� zakl�cie. Snad� musia� to by� g�os odwiecznych pot�g, bo tak niezwyk�y by�, wyroczny i napawaj�cy trwog�:
� Doko�czy�y si� dni twego �ywota, ale nie wype�ni� si� czas twego zado��uczynienia. Pozostaniesz na �wiecie jako duch pokutuj�cy. T� jedynie zyskasz w�adz�, �e b�dziesz m�g� u�y� trud�w i si�, gdy b�dziesz chcia� ludziom pom�c. Trac�c posta� ludzk�, b�dziesz przewija� si� jako niewidzialny duch w�drowny, a gdy zajdzie potrzeba, przybierzesz posta� cz�owieka, a wtedy b�dziesz cierpie� znowu, bo cierpienie jest udzia�em �yj�cych.
Karkonosz w przera�eniu osun�� si� na kolana,
12
a kiedy si� podni�s�, by� cieniem, kt�ry wnikn�� w mroki le�ne.
Dalej w�drowa� w�r�d g�r ojczystych, od szczytu do szczytu, z kra�ca las�w po kraniec, po stokach, przez w�wozy, strumienie i jaskinie, po dolinach, osiedlach, po opolach i grodach. Szed� i szed� drogami d�ugimi, �cie�kami kr�tymi, po g�azach i �wirze osypliwym. Wytrwa�y by� w tej w�dr�wce bez kresu.
Zjawia� si� i znika�. Coraz to komu� si� przywidzia�, z�ych przera�a�, dobrym pomaga�, zdro�eni w�drowcy spotykali go w niebezpiecznych przygodach i wydarzeniach niezwyczajnych. Karkonosz pokazywa� si� zazwyczaj taki sam, powa�ny, brodaty, o przenikliwym spojrzeniu, ros�y, lecz pochylony, z czekanem w r�ce.
Sta� si� duchem Karkonoszy.
Tote� gdy g�rscy ludzie potrzebowali pomocy, wzywali go w ci�kiej potrzebie, a on przybywa� zaraz, skory do ka�dego trudu.
Tak ci go raz wezwa� jeden drwal �l�ski i nie wiedz�c o tym, bardzo ucieszy� strapione serce Karkonosza. A by�o to tak:
Przyby� biedny drwal szukaj�cy pracy na zamek sudecki, a w tym zamku mieszka� niemiecki bur-grabia, bo Niemcy ju� natenczas rozprzestrzeniali si� na polskich ziemiach �l�ska i dzier�yli dawne polskie zamczyska. Burgrabia mia� c�rk�, Gertrud�, z�o�liw� i rozkapryszon� dziewczyn�. Ojciec spe�nia� wszystkie jej przewrotne zachcianki.
13
Gerta us�yszawszy, �e drwal szuka pracy, zawo�a�a z okrutn� uciech�:
� Mam ja dla ciebie prac�. Chc�, aby na dziedzi�cu zamkowym, przed oknem mojej baszty, r�s� najwi�kszy d�b, jaki jest w naszym lesie. Ro�nie on na polanie u st�p zamkowej g�ry. Je^ �eli drzewa umiesz �cina�, to i karczowa� potrafisz. Wy karczuj go wi�c przez dzisiejsz� noc, przy taszcz drzewo na g�r� i zasad� je, abym rano, gdy si� obudz�, zobaczy�a, �e d�b ro�nie przed oknem mojej komnatki.
� Co si� wam w g�owie roi, mo�na burgra-bianko! � odrzek� drwal. � To wszak�e rzecz niepodobna do wykonania.
W oczach Gertrudy zapali� si� gniew.
� S�uchaj, co-� jeszcze powiem. Je�li do rana nie wykonasz tej pracy, ojciec m�j ka�e ci �ci�� g�ow� toporem na pniu,
Drwal spojrza� przel�k�y na burgrabiego, a ten za�mia� si� nielito�ciwie i potwierdzi� jej s�owa:
� Tak stanie si�, jako m�wi moja c�rka. Drwal zacz�� b�aga� ich o zmi�owanie.
� Niechajcie mnie, burgrabio, i ty, burgra-bianko! C�em wam z�ego uczyni�, �e mnie na �mier� skazujecie?
� Gdy b�dzie mniej drwali, wi�cej b�dzie las�w, a gdy b�dzie mniej Polak�w na tej ziemi, pr�dzej si� tu umocnimy � odpar� mu szyderczo burgrabia, a Gerta zakrzykn�a gniewnie:
14
� Ruszaj pr�dzej do pracy! A �eby� nie zbieg�, przydam ci dw�ch stra�nik�w.
� Inni tu dawniej na tym zamku bywali w�odarze� rzuci� im drwal ze wzgard�. � Rycerscy w�adcy, co mieli Boga w sercu. A teraz snad� zaszed�em do jaskini zb�jc�w.
Stra�nicy poci�gn�li drwala ze sob� w d� na polan�, gdzie r�s� olbrzymi d�b.
� Karczuj�e go teraz, a spiesznie, aby ci� za� nie pozbawiono g�owy � ur�gali pok�ad�szy si� na trawie i przypatruj�c si�, jak drwal b�dzie bra� si� do roboty.
A on zawo�a� bole�nie:
� O Bo�e, ze�lij ducha Karkonoszy, bo je�li on mi nie pomo�e, to ju� przyjdzie mi zgin�� niechybnie!
� Co ty tam mruczysz? � �miali si� stra�nicy. � Nie tra� czasu, tylko imaj si� karczowania, bo czas mija, a noc nied�uga.
Niespodzianie zjawi� si� pochy�y cz�owiek z rozwichrzon� brod� i czekanem, widoczny tylko drwalowi, i ozwa� si� do niego:
� Nie trw� si�. Pomog� ci. We dw�ch pr�dzej damy rad�.
Pocz�� odrzuca� �opat� ziemi�, a tak szybko sz�a mu robota, �e co drwal jedn� przygar�� odrzuci�, tamten przesypa� ich dziesi��. I popl�tane korzenie, co si� wy�oni�y z g��bi ziemi, nie przeszkodzi�y mu w robocie, tylko coraz bardziej si�
15
zag��bia� i podkopywa� d� ogromny wok� olbrzymiego d�bu.
Stra�nicy patrzyli zdumieni, ognisko rozpalili, bo noc zapad�a, i dziwowali si� niepomiernie, my�l�c, �e drwal to sam wszystko wyczynia i �e nie^-chybnie sprzymierzy� si� ze z�ymi si�ami.
� To czarownik! � zakrzykn�li wreszcie i uciekli przera�eni.
Kiedy �wit zar�owi� si� nad lasem i pierwsze z�ote nitki s�o�ca przesnu�y si� przez g�szcza, wykarczowany d�b zwali� si� ci�ko na polan�.
� Wykopa�e� go, Karkonoszu, ale jak�e przenie�� takiego olbrzyma na szczyt g�ry? � zmartwi� si� drwal.
� Podo�am � zapewni� Karkonosz. � A ten nadmierny ci�ar, kt�rym cz�owieka ratuj� od �mierci, sprawi mi zadowolenie niezwyczajne.
Pochwyci� drzewo na barki i d�wign�� je, a� �y�y wyst�pi�y mu na czole i na szyi. Ruszy� przed siebie ku g�rze, drwal za� post�powa� za nim, niewiele bowiem m�g� mu w tym pom�c. Stra�e zamkowe rozbieg�y si� w przera�eniu, widz�c d�b sun�cy ku zamkowi, a Karkonosz, zrzuciwszy brzemi� na dziedziniec, rozprostowa� obola�e plecy i spojrza� na niebo.
Za czym pr�dko wykopa� g��boki d� przed baszt�, zasadzi� drzewo i ziemi� zasypa� pot�ne korzeniska. Roz�o�yste konary obj�y framugi okienne, zielona korona wznios�a si� wy�ej, szu-
16
mi�ca, a� ku miedzianym blachom na dachu baszty.
Burgrabianka, przebudziwszy si�, przetar�a oczy w zdumieniu. Burgrabia wybieg� strwo�ony i dr��c� r�k� wyci�gn�� kiesk� z�ota.
� We� i odejd� co pr�dzej z mojego zamku! Widz�, �e umiesz czyni� czary. Przebacz nam i racz odej��, czarnoksi�niku, bo snad� polskie czary silniejsze s� od niemieckich i kiedy Polacy maj� gin��, w�wczas czarodziejstwo przychodzi im na pomoc.
Drwal odchodz�c odwr�ci� si� od bramy, zawo�a�:
� Pieni�dze swoje rzu� �ebrakowi, Niemcze! Nie trza mi twojej zap�aty, przebaczenie za� nie w mojej jest mocy. Kto� spisuje wyroki i os�dzi ciebie i tw� okrutn� c�rk�.
Schodzi� po stoku z g�ry zamkowej i chcia� podzi�kowa� duchowi g�r, ale Karkonosz znikn�� ju� bez �ladu.
Wtem drwal us�ysza� poza sob� rumor pot�ny, obejrza� si� i zobaczy�, jak baszta zamkowa zachwia�a si� w posadach. To d�b, obj�wszy konarami baszt�, wcisn�� odnogi ga��zi we wn�ki i szpary �cian, zacz�� si� szybko rozrasta� i wznosi�, a� nagle rozprys�y si� mury zamku i zesypa�y si� z hukiem, grzebi�c burgrabiank�, burgrabi� i wszystkich jego dworzan, a pot�n� siedzib� niemieck� obracaj�c w nico��.
Korze� �ycia
opowie�� trzecia
>y� Ondraszek, zb�jnik hyrny, chadza� po g�rach �l�skich i cieszy�skich, bobrowa� w wysokich lasach, spada� jak potok z wysoczyzny w spokojne doliny, rabowa�, to zn�w kara� ciemi�zc�w i umyka� w przepastne siedliska niby wilczysko �mia�e a niebezpieczne. Nieuchwytny rozpanoszy� si� w dzikiej przestrzeni, a stowarzyszywszy si� z innymi zb�jnikami, zosta� ich przyw�dc�. Byli to zb�jcy tak�e nie byle jacy � Wle�, Pazur, Smielec, Czeszko�. Ze wszystkich Ondraszek najza�artszy.
� Chyba im diabe� pomaga � drwi�co m�wili sprzyjaj�cy im g�rale, a zgrzytaj�c z�bcami stra�nicy, gdy nie by�o sposobu na zb�j�w.
Ale wreszcie przysz�o na koniec swobodnym zb�jnikom, osaczono ich i pochwycono. Ondraszek mia� by� stracony dla zastraszaj�cego przyk�adu.
�al przej�� Ondraszka za m�odym �yciem. Musi przechyli� si� na drug�, nieznan� stron�, aby zajrze� w mroczn� przepa�� wieczno�ci. �ama� si�
19
z sob�, pali� go ogie� buntu, przecie daremnie. �y� przeciw prawu, gasi� istnienie innych, trzeba odpokutowa�. W ostatniej chwili jednak zapragn�� gor�co przekaza� iskierk� swego �ycia, aby pami�� pozosta�a po nim na ziemi.
Dzie� by� mglisty, listopadowy, �l�ganina w powietrzu. Mroczno, jakby ju� zapad� wiecz�r. Tylko jeszcze na pochmurnym niebie smu�y�y si� ��te poblaski dzienne. W�drowiec g�rski, Karkonosz, podpieraj�c si� czekanem podszed� pod szubienic�. By�a ju� pusta, jeno wrony siada�y nieboja�liwie na gro�nym drzewcu.
Przenika� przykry zi�b. Opodal mok�y w si�paninie pokrzywione wierzby. Karkonosz stan�� i duma�. Przez chwil� odchyli�a si� na niebie chmurna zas�ona. Blady, nik�y promie�, jak �ami�ce si� �d�b�o s�omy, wysun�� si� spod chmurzysk i pad� na ziemi�.
U st�p szubienicy w�r�d powi�d�ych chwast�w na mokrej p�aszczy�nie wyr�s� szary korze� i stercza� nad ziemi�. Mia� kszta�t ma�ego cz�owieczka, Karkonosz pochyli� si� i wydoby� go z gruntu. Wiedzia� on, �e znajdzie tu to dziwaczne ziele. Wyros�o ono w ostatniej chwili �ywota skaza�ca. Nie zawsze to si� zdarza, wszelako kiedy rozb�jnik by� nie ze wszystkim z�y i w swoim �yciowym rachunku mia� po�r�d przewin r�wnie� jaki dobry uczynek, pozostaje po nim �ywa pami�tka, �lad zmarnowanego �ycia, kt�re mog�o by� chwalebne. Karkonosz spodziewa� si�, �e napotka
20
tako� po Ondraszku ono uzdrawiaj�ce odro�le. U�miechn�� si�. Dawno u�miech nie o�wieca� jego stroskanej, zaro�ni�tej twarzy. Znalaz� skarb, najrzadsz� ro�lin� g�r �l�skich. Nawet na ja�owej, opoczystej glebie g�rskiej przyj�a si� lotna siej-ka i wzros�a �ywym korzeniem.
� Masz kszta�t pokracznego cz�owieczka, gnoma, odziomka � szepta� duch g�r. � Bo te� i jeste� odziomkiem. Nazw� ci� korzeniem �ycia, a alchemicy i zielarze �l�scy b�d� ci� zwa� Alrau-n�. B�dziesz uzdrawia� i o�ywia�. Szcz�liwy, kto ci� posi�dzie! I ja m�g�bym by� szcz�liwy, ale nie przyszed� jeszcze czas... nie przyszed�...
Karkonosz sk�oni� g�ow� w utrapieniu, a wiatr rozwiewa� jego zmierzwion� brod�. Promie� zab��ka� si�, zgas� znowu, a strz�piaste chmury gmatwa�y si� na ch�odnej przestrzeni nadziemnej. Karkonosz jak gdyby skrzepi� si�. Na jego obliczu ukaza� si� migotliwy odblask dalekiej nadziei niby przypomnienie wiosennych lazur�w i szept za-szemra� w pustce jesiennej szarugi:
� Zachowam ci� u siebie w podziemnym kr�lestwie jako skarb najcenniejszy, ale tak�e roz-siej� cz�� twej �yciodajnej mocy, aby uszcz�liwia� ludzi moich g�r.
Z�o�y� korze� �ycia w drogocennej szkatule wysadzanej najpi�kniejszymi klejnotami, wykopanymi ze skalistych schowk�w. Uni�s� j� i wszed� do groty, z kt�rej wiod�o wej�cie do podziemi. Tu w jaskiniach wydr��y� by� dla siebie samotni�,
21
pa�ac podziemny o wielu salach i korytarzach, a w�r�d nich ogromn�, b��kitn� komnat�, gdzie najch�tniej przebywa�. W tej komnacie ukry� skrzynk� z bezcennym odziomkiem. Cz�� ro�liny rozszczepi� i cz�stki mniejsze od nasion szyszek lub bukwi pozasadza� na zboczach Karkonoszy i G�r Izerskich.
Kiedy wiosna owion�a g�ry, wzesz�y i rozpleni�y si� �ywotne korzonki.
Wieczny w�drowiec wyszukiwa� ludzi, kt�rych za dobre czyny chcia� obdarowa�, i ukazywa� im ro�linn� podobizn� cz�owieczka. Korzenne ziele uzdrawia�o chorych, przywraca�o si�� znu�onym, odm�adza�o s�dziwych, o�ywia�o zamieraj�cych.
Wkr�tce rozesz�a si� wie�� o niezwyk�ej mocy ro�liny. Pobudzi�a chciwo�� ludzk�, pragnienie u�ycia, ch�� bogacenia si�. Frymarczono �ywotnym odziomkiem, poszukiwano go zaciekle, walczono o�, gdy kto na niego natrafi�. Duch g�rski przekona� si� z �alem, �e nie umiej� ludzie korzysta� � dobrodziejstwa przyrody.
�Niechby lepiej zagin��, ni� by mia� s�u�y� z�ym dla z�ych cel�w" � postanowi�. I w��cz�c si� po lasach i kopu�ach szczyt�w nie zadba� ju� o to, aby si� �l�ski lek rozplenia�.
Ludzie nadal tropili, wy�awiali rosn�cego ma-�oludka, przedsi�brali wyprawy, szukali go nieustannie, wnosz�c zam�t w cisz� rejon�w g�rskich, w powag� bor�w, w utajenie ptak�w
23
i zwierz�t, w skaliste pi�kno olbrzymich g�az�w i grot, u�o�onych wol� przedwieczn�.
Karkonosz ze wzgard� patrzy� na chciwych poszukiwaczy. �Jako jedni bezmy�lnie zrywaj� kwitn�ce krokusy, aby je po chwili odrzuci� � rozmy�la� � tak drudzy dobywaj� �yciodajny korze� a nie umiej� go u�y�. Przepadnijcie, niszczyciele pi�kna i dobra!" � szepta� unoszony gniewem. Sp�dza� z g�r wyprawiaj�cych si� po tajemne ziele, myli� im �cie�ki, nasy�a� gro�ne wichury i burze, rzuca� kamienie pod nogi.
A� wreszcie zabrak�o korzenia �ycia. Wyniszczyli go nieogl�dni ludzie, a je�li jaki si� uchowa� na dzikiej wysoczy�nie, zbyt trudno by�o go odnale�� i niebezpiecznie si� wyprawia�.
To duch g�r roztoczy� nad nim opiek�.
.*
M�ody ksi��� z Bolkowa dar� si� na Modry Kamie� w izerskim pa�mie. Niedoros�y by� jeszcze, lecz �mia�y. Za nic mia� niebezpiecze�stwa, trudy i strach. Serce czu� w piersiach gor�ce i wiedzia�, dlaczego musi zdoby� korze� �ycia.
Wzi�� ze sob� tylko dw�ch giermk�w, niewiele starszych od siebie i z nimi ugania� si� po le�nych ost�pach i g�rskich prze��czach. Zaszed� a� na �nie�k� i na Szyszak, szuka� po stromiznach i w�r�d kosodrzewiny, na polanach i w poszyciach le�nych. Nigdzie nie znalaz�.
Wreszcie spotkany stary g�ral rzek� mu, �e po-
24
no na Modrym Kamieniu w Izerskich ro�nie jeszcze �w korze�, ale tam pilnuj� go tajemne moce.
� Nie wiada, dobre czy z�e? -� prawi� g�rski cz�ek. � Ale� broni� a nie dadz� zerwa�. I�by tam r�s�.
� Mnie on potrzebny. P�jd� po niego.
� Lepiej niechaj go. Nie zdo�asz zabra� go onym, a tylko biedy sobie napytasz, m�odzieniaszku.
� Mo�e wydo�am.
� Koniem tam nie dojedzie. Urwiska, g�azy po drodze, zwalone pnie, g�usza,
� Podjad� do podn�a, a p�niej p�jd� na piecht�. �egnajcie, starzyku.
Pojechali. Przebyli w�w�z, przedzierali si� lasem, w kt�rym stercza�y ska�y jakby posiane przez wywr�cone, rozpad�e g�ry. Ju� te� dalej konie nie mog�y i��, giermkowie utyskiwali, strachali si�. Kaza� im wi�c m�ody panek popasa� obok granitowych zwalisk. A uk�ada�y si� one wy�ej od wierzcho�k�w drzew. Na tych g�azach znowu� wyrasta�y drzewa, jakby ros�y na kamieniach i z nich czerpa�y soki. W ska�ach ciemnia�y groty i pieczary. Strumie� pluska� ze skalnej szczeliny.
� Tu przenocujemy. Jutro do dnia sam p�jd� dalej. Wy zostaniecie i b�dziecie na mnie czeka�.
� A je�li nie wr�cicie, ksi�yku?
� Wr�c�. A nie, to po trzech dniach jed�cie
25
z powrotem i powiedzcie, �em leg� na szczycie g�ry.
Ledwie pierwszy �wit zarumieni� czerwonawe ska�y i zielone chojary �wierk�w, zerwa� si� Bolko i nie budz�c giermk�w ruszy� ku g�rze.
Mg�y jesieni smu�y�y si� nad mchami i w�r�d ostr�y nowych krzew�w, owija�y wst��kami brz�zki i jarz�biny. Powiedzia�by�, �e to dziewcz�ta w bia�ych giez�ach wiod�y taniec w�r�d boru. Cicho by�o i urodziwie. I urocznie.
Z g�szcza dochodzi�o czasem pochrapywanie jakiego� le�nego zwierza � a mo�e biesa? � trzaski i szumy s�ycha�, to zn�w spokojne stukanie dzi�cio�a w pie� drzewny, jakby kto� puka� we d�wierze, nios�c tajn� wie��.
Z g�ry, od ob�ok�w, przebi� si� krzyk ptactwa odlatuj�cego na po�udnie. Ucich� ju�, lecz jeszcze w uszach wierci�o j�kliwe, zawodz�ce skwirzenie, pomy�la�by�: �egnaj�ce na zawsze.
Ksi�yk pi�� si� wytrwale. �Co mi tam g�osy, znaki, przepowiednie, l�ki! Przejd� i dojd�!"
Przesadza� le��ce, spr�chnia�e pnie, wyszukiwa� przej�cia, przesmyki, �cie�yny wij�ce si� i wraz zanikaj�ce. Przedziera� si� przez maliniaki, leszczynowe zagaj�, g�ste poszycie le�ne. To zn�w otwiera�a si� przed nim ciemna zboczyzna, pozbawiona krzew�w, z go�ymi pniami �wierk�w, wysypana brunatnym igliwiem. Jakoby pot�na sala z rosochatymi kolumnami.
Szed� i szed�. Bardzo by� ju� znu�ony. Stru-
26
mie� zabieg� mu drog�, ch�odny by� i czysty. Orze�wi� si�, napi� zimnej wody. Nad strug� skupi�y si� zio�a, skrzypy i wiotkie kwietne k�py
0 bladoniebieskich g��wkach. Nad nimi unosi�y si� prze�roczyste, barwiste wa�ki. �One tu �yj� po�r�d gro�nego lasu, owady i male�kie kwiecie, w�r�d zwierza i dzikich mocy, a nie przepadaj�. C� mnie si� mo�e sta�? Przecie�em silniejszy
1 � cz�owiek, a nie bezrozumny tw�r." Za�mia� si� do siebie.
Gdy dobrn�� do polany, ujrza� s�o�ce przechylaj�ce si� z po�udnia. Odpocz�� na soczystym trawniku, posili� si� zapasami z sakwy. Przepi� kusztykiem miodu. Naraz zerwa� si�, bo w�� sun�� ku niemu, wy�oniwszy si� spomi�dzy le��cych kamieni. Padalec wypr�y� si�, przegi�� szyj�, gotowy do napa�ci.
Bolko przep�oszy� go okrzykiem, odp�dzi�. Straci� jednak ochot� do wylegiwania si�.
Po bokach wyrasta�y g�azy, niby mury grodziska, baszty, bramy, otwory, zr�by, kamienne mosty. Jakoby grody sta�y obok siebie, jeden przy drugim, a wszystkie puste, samotne, otoczone lasem, nad�amanymi wichur� modrzewiami, rozszczepionymi burz� bukami.
�A mo�e przebywaj� w nich niewidzialne olbrzymy, Walig�ry, siebie nawzajem jedynie widz�cy?"
Od jaski� i bry� skalnych sz�y szepty, zmawiania si�, pog�osy niewiadome � niech�ci czy zdu-
27
mienia? Otrok poczu� l�k. Prze�egna� si� i post�powa� nie rozgl�daj�c si� za bardzo na boki. Byle do g�ry! Doj��, znale�� i wraca� czym pr�dzej. Ale� chy�o b�dzie wraca�! Na razie nogi wykr�ca�y mu si� na ostrych kamieniach, na wystaj�cych korzeniach, zaczepia�y si� w pl�taninie wij�cego si� zielska, �odyg i badyli.
W ciemnej czelu�ci mi�dzy zwa�ami skalnymi co� zaszumia�o. Bolko zdr�twia�. Ptaszysko nie ptaszysko, wielki potw�r na skrzyd�ach lecia� prosto na niego. Rozwarta paszcza ko�czy si� ostrym dziobem, oczy jarz� si� drapie�nie, skrzyd�a z rogow� pokryw�, cielsko zielone, �yse, chropawe, ogon jaszczurczy i para n�g z pazurzystymi szponami.
� Pomagaj mi B�g! � zawo�a� m�ody ksi���. Wyrwa� z srebrzystej pochwy mieczyk, wierny, ulubiony, ze szlachetnej stali, piastowski.
Natar� na potwora, prze�egna� go b�yskiem ostrza, uderzy� �mia�o. Nie uwierzy�by, gdyby mu przedtem kto� przepowiedzia�, �e zdob�dzie si� na tyle odwagi. Sam na sam w g�uszy g�rskiej potyka� si� ze straszliw� poczwar�. Bi� mieczykiem z zaciek�o�ci�. Odgania� napastnika. By� to taki sam lataj�cy smok, o jakim opowiadali bajarze w wieczory zimowe. Wtedy s�uchaj�cy trwo�nie si� �egnali, gdy on widzi go na w�asne oczy i musi z nim walczy�!
Pchn�� ostrze pod skrzyd�o nacieraj�cego po-
28
twora, kt�ry zaskrzecza�, uni�s� si�, potem nagle zapad� w przepa��.
Bolko podbieg� nad brzeg, zobaczy� pust�, zamkni�t� skalnymi �cianami, mroczn� przestrze�, na kt�rej dnie ros�o kilka pokrzywionych drzew. Ale lataj�cego smoka ju� nie dojrza�. Zaszy� si� k�dy� w czelu�� czy sczez�.
M�odzieniec szed� dalej. Wreszcie ujrza� na wprost przed sob� ska��, u�o�on� na warstwicach g�az�w. Modrza�a na tle nieba, troch� ciemniejsza ni� b��kit, To ona! Szczyt, do kt�rego szed�, wysoki Modry Kamie�! Ja�nia�, skrzy� si� w s�o�cu, b��kitnia�. Ksi���tko ucieszy�o si�: �Wydo�a-�em przecie! Doszed�em do celu!"
A teraz � czy znajdzie to, po co przyszed�? A je�eli rzeczywi�cie nieznane moce wzbroni� mu dotkn�� bezcennej ro�liny?
By�o popo�udnie, kiedy Bolko stan�� na szczycie. Promienista kula grza�a mu prosto w twarz. Pod nim lasy. W ich ziele� wplata�y si� ju� ��te i czerwone pasma jak w dworskim stroju pozszywane tkaniny. Przed nim w dali grzebie� szczyt�w czesz�cy chmury. Nad nim � niebo. Odczu� bezmiern� swobod�, wni�s� okrzyk w przestworza.
Zaraz jednak przypomnia� sobie, co go przywiod�o na t� wysoczyzn�. Jego ojciec powr�ci� z wyprawy wojennej mocno poszczerbiony. Lekarze orzekli, �e tylko koj�cy balsam mo�e go uleczy�. A taki balsam jest jeden � korze� �ycia.
29
Dlatego syn odwa�y� si� na t� wypraw�, aby ratowa� �ycie ukochanego ojca.
Pod Modrym Kamieniem zieleni�a si� trawa. Porasta�a mi�dzy g�azami, owija�a kamienie, sp�ywa�a stokiem mi�dzy ska�ami ku do�owi. Nie by�o w�r�d niej s�ynnego korzenia. Bolko przeskakiwa� po g�azach, poszukiwa� we wg��bieniach, w kt�rych liliowia�y porosty. Skalne stopnie by�y g�adkie, wymyte deszczami, wysuszone s�o�cem i wiatrem. Zimne krople wyst�pi�y ch�opcu na czo�o, zrozumia�, �e je�li nieuwa�nie postawi nog� na g�azie, stoczy si� w przepa�� i tylko soko�y i jastrz�bie odnajd� go k�dy� le��cego na skale bez �ycia.
Wiatr g�rski przewiewa� mi�dzy maczugami ska�. Bolko zeskoczy� na trawiaste pod�o�e i patrzy� bezradnie. �Wraca� z pr�nymi r�koma?" �za gniewu i rozpaczy zakr�ci�a mu si� w oku. C� b�dzie, gdy nie przywiezie ojcu tego leku? Umrze ukochany rodzic, bo ju� nie jest w ludzkiej mocy go �uratowa�.
Naraz wzrok jego pad� na stos narzuconych g�az�w, tworz�cych ma�� pieczar�. Mchy j� wys�a�y, a we mchu co� szarza�o, jakby odro�le czy odziomek? Poskoczy� �ywo. Odziomek mia� kszta�t ludzki, niby g�ow�, ramiona, tu��w, dwie n�ki tkwi�y w mchowym poro�cie. Nie baja� stary g�ral, gdy prawi� mu, �e tu jeszcze ro�nie korze� �ycia. Nie na darmo Bolko wyszed� a� na
30
szczyt g�rski. Wyci�gn�� r�k�, lecz natychmiast cofn�� j� z przestrachem.
Spod kamieni wy�lizn�a si� �mija ze z�otym zygzakiem na grzbiecie i zasycza�a wpijaj�c z�e spojrzenie w m�odzie�ca. Przebieg�a zwinnie przed czelu�ci�, zaczai�a si� tu� przy korzeniu. Wida� by�o, �e nie pozwoli go zerwa�.
Bolko przem�g� strach i odraz�, wyci�gn�� mieczyk i zamierzy� si� na gada. W tej�e samej chwili znikn�a �mija, kto� wytr�ci� or� z r�ki m�odziana i tu� przed nim stan�� brodaty starzec o surowym wygl�dzie.
Bolko by� bardziej zdumiony ni� przera�ony.
� Ty tu czego? � ozwa� si� starzec. � Po co si� wa��sasz, zuchwalcze, po szczytach? Dlaczego chcesz rwa� ziele, nad kt�rym mam piecz�?
M�odzieniec spogl�da� w milczeniu na zjawisko.
� Mow� straci�e�? Czy dlatego, �e� z wysokiego rodu, my�lisz, �e wszystko do ciebie nale�y? Naszarpali chciwi ludzie �ywego korzenia, wyt�piliby go do cna, gdybym go nie chroni�. Str�e nad nim pe�ni�. Id� st�d precz! '
M�ody rycerzyk zakrzykn�� z przej�ciem:
� Je�li wr�c� z niczym, zamrze m�j rodzic! Starzec zastanowi� si�.
� Kto jest tw�j rodzic?
� Ksi��� na Wroc�awiu i Legnicy. A jam Bolko. Gr�d mi ojciec wydzieli�, Bolk�w.
Duch g�rski przygl�da� si� m�odemu, przewierca� go wzrokiem. Bolko oprzytomnia� ju�. Prawd�
31
mia� w szczup�ej, urodziwej twarzy. Odgarn�� znad czo�a d�ugie, prawie bia�e w�osy, opadaj�ce na ramiona.
� Tak mi�ujesz swojego ojca?
� Jak�e mam go nie mi�owa�, je�li to m�j ro-dziciel? � zadziwi� si� Bolko w odpowiedzi.
Karkonosz nie spuszcza� wzroku z zuchowatej, r�owej, ch�opi�cej jeszcze twarzy ksi�yka. Mg�a przes�oni�a wyblak�e oczy w�drowcy g�r. Bolko zwr�ci� si� ze szczer� pro�b�:
� Mo�ny duchu, zw�lcie mi wzi�� t� uzdrawiaj�c� ro�lin�, i�bym zani�s� ocalenie memu ojcu. Waleczny on, �mia�y, dobry! Kt� b�dzie ratowa� kraj od napa�ci wroga, je�li go nie stanie, kto rz�dzi� w grodach? Jam jeszcze za m�ody. I jak�e mi pozosta� na �wiecie bez niego, jak�e straci�, gdy go mi�uj� nad wszystkich?
Opieku�czy duch las�w i g�r poruszy� si�, odst�pi� od czarodziejskiego ziela.
� We� �ywy korze�, �mia�e ksi���tko, i biegnij ojcu z pomoc�. Ale pami�taj! Masz potem schowa� korze� �ycia i nigdy nie da� go w r�ce z�ego cz�owieka, kt�ry by chcia� ze� korzysta� dla zysku lub pychy.
� Kln� si� na m�j miecz, �e b�d� strzeg� �ywego korzenia! � zaprzysi�g� m�odzieniec.
Duch znikn��. Ma�a, ruchliwa �mija, mign�wszy z�ocist� �aman� lini�, ukry�a si� w czelu�ci.
Bolko wyrwa� ma�y korzonek z ziemi, trzyma� go w d�oni przez chwil�. �I�cie krasnoludek ziem-
32
ny!" Schowa� go starannie w zanadrze i ruszy� pr�dko ku do�owi, jakby go nios�y skrzyd�a.
Gdy tarcza ksi�ycowa wtoczy�a si� na nocne niebo i poja�nia�y dro�yny le�ne oraz coko�y skalne, dobieg� Bolko do giermk�w, pobudzi� ich.
� Mam, mam korze� �ycia! A teraz �ywo! Troczy�, siod�a� konie! Biegniemy! Nios�-� memu ojcu ocalenie!
M�odzi je�d�cy pognali w skok prze��cz�, w�wozem. Jasna �una ksi�ycowa o�wietla�a lasy, przesmyki, drog�.
Wysoko w g�rach Modry Kamie� skrzy� si� la-zurowo i srebrzy�cie w miesi�cznej pe�ni, kt�rej po�wiata pobieli�a tak�e samotn� posta� stoj�c� na szczycie. Karkonosz spogl�da� na mkn�cych w dole konnych. Gdy ch�opiec na przedzie wypada� z cienia pod blask miesi�ca, ja�nia�y jego w�osy jak srebro.
�Oto czego dokonuje mi�o�� synowska!" � szepn��, a w szepcie tym zadr�a� zachwyt, �al i wzruszenie.
3 O wytrwa�ym w�drowcu
Ksi�niczka na Chojniku
opowie�� czwarta
Na Chojniku w Sobieszowie �y� ksi��� piastowski Bolko. Mia� c�rk� Agnieszk�. Ksi�niczka wychowywa�a si� jak ma�y rycerzyk. Je�dzi�a konno, strzela�a z �uku, towarzyszy�a ojcu na polowaniach.
Zamek wznosi� si� na niedost�pnej g�rze. Prowadzi�a do zamku tylko stroma �cie�ka nad przepa�ci�, zwana diabelskim szlakiem. Trudno by�o obcemu dosta� si� do zamczyska. Ci za�, kt�rzy znali drog�, musieli pilnie baczy�, aby nie stoczy� si� w przepa��.
Jednego razu, gdy ksi��� wraca� na zamek, ko� jego po�lizn�� si� na g�azach i spad� wraz z je�d�-cem ze ska�y w gro�n� przepa��. Osierocona Agnieszka rozpacza�a za ukochanym ojcem. Znienawidzi�a ska�y, kt�re zabra�y jej rodzica.
Kiedy wyros�a na pi�kn� pann�, zacz�li zje�d�a� si� na Chojnik polscy i obcy rycerze, aby zyska� jej przychylno��. Niejeden ju� prosi� o jej r�k�. Ale serce Agnieszki po stracie ojca sta�o si�
34
zimne jakoby g�az. Zapowiedzia�a, �e zostanie �on� tylko tego rycerza, kt�ry konno objedzie zamek dooko�a ponad �mierteln� przepa�ci�.
Gdy to us�yszeli ksi���ta i rycerze, co zabiegali o jej wzgl�dy, pomy�leli sobie, �e pi�kna panna ma �le w g�owie i rozjechali si� do dom�w.
Jednak znale�li si� �mia�kowie, kt�rzy chcieli okaza� swoj� odwag�, a zarazem zdoby� w nagrod� r�k� wymagaj�cej ksi�niczki. Wyruszali zatem na objazd g�ry, a z zamku spogl�da�a dumna Agnieszka.
Jeden rycerz po drugim, zdo�awszy odby� zaledwie po�ow� drogi, zlatywa� wraz z koniem ze �liskich ska�, przyp�acaj�c �yciem �mia�e przedsi�wzi�cie.
Stary w�odarz zamku, kt�ry opiekowa� si� Agnieszk� po �mierci jej ojca, zauwa�y�:
� Je�eli tak dalej p�jdzie, to nasza ksi�niczka zostanie star� pann�.
Agnieszka natomiast bez zmru�enia oczu patrzy�a na spadaj�cych w przepa�� rycerzy, czekaj�c, czy znajdzie si� szcz�liwy i tak sprawny je�dziec, co objedzie t� zdradliw� ska��, jak gdyby chcia�a, aby kto� pokona� niedost�pno�� g�ry, z kt�rej stoczy� si� kiedy� jej ojciec.
Raz zjawi� si� na zamku w Sobieszowie m�ody rycerz z krakowskiej ziemi.
� Ksi�niczko �� powiedzia� � s�ysza�em, �e za cen� twojej r�ki rycerscy je�d�cy obje�d�aj� ska�y i gin�, gdy inni nawet spojrze� si� boj� na
35
wysok� g�r�, na kt�rej wznosi si� tw�j zamek. Jestem got�w podj�� t� niebezpieczn� pr�b�.
Agnieszka spojrza�a na odwa�nego rycerza i serce jej po raz pierwszy od �mierci ojca zadr�a�o.
� �mia�o�� jest w twoim sercu, m�ody rycerzu, ale pomy�l, �e wa�ysz si� na �mier�.
� �mia�o�� jest w moim sercu, pi�kna panno, i rumak m�j jest odwa�ny � odpowiedzia� rycerz. � A czy� nie tak� cen� naznaczy�a�, aby zdoby� twoj� r�k�?
Ksi�niczka milcza�a. Chcia�aby powstrzyma� �mia�ka przed �mierteln� jazd�, ba�a si�, �e zginie jak inni. Sta�o si� bowiem, �e ujrzawszy tego rycerza, pokocha�a go, a okrutne �yczenie ust�pi�o z jej serca. Jednak duma nie pozwoli�a jej zmieni� zdania.
Stan�a w oknie swojej komnaty i patrzy�a z niepokojem, jak rycerz powi�d� konia na ska�y. Przeby� ju� p� drogi i mia� w�a�nie min�� naj-zdradliwszy, w�ski przesmyk ponad przepa�ci�. Przej�a j� ogromna trwoga. Dr��c, �ledzi�a ka�dy ruch je�d�ca i rumaka. Pragn�a zawo�a�: �Zawr�� z drogi!", lecz na to by�o ju� za p�no.
W napr�eniu, lecz spokojnie wi�d� rycerz rumaka, dzier��c cugle w mocnej r�ce. Ko� stawia� ostro�nie kopyta na skalistej, w�skiej �cie�ynie, pokrytej kamieniami i kolczastym, spe�z�ym zielskiem, wyrastaj�cym ze szczelin opoki.
Ludzie zamkowi wstrzymali oddech i patrzyli
36
na zmagania je�d�ca z niebezpiecze�stwem. Blado�� pokry�a twarz Agnieszki.
Kamie� wy�lizn�wszy si� spod ko�skiej podkowy stoczy� si� ha�a�liwie w przepa��. I oto rycerz przejecha� szcz�liwie, doszed� ziemistej �cie�ki nad zboczem, pierwszy przeby� skalisty szlak, okr��ywszy zamek wok�.
Dworzanie i stra�nicy wznie�li radosne okrzyki wiwatuj�c na cze�� zwyci�zcy.
Rycerz podjecha� wolno pod bram�. Rumak parska� �wawo, czu�, �e uratowa� �ycie swoje i swego pana. Agnieszka wysz�a naprzeciw z rozja�nion� twarz�. Rycerz zsiad� z konia i stan�� przed ni�. Wzruszona powiedzia�a:
� Zwyci�y�e�, odwa�ny rycerzu! Nale�y ci si� nagroda.
� Zwyci�y�em, lecz zrzekam si� nagrody � odpowiedzia� spokojnie. � Zbyt ma�o ceni�a� moje �ycie, abym chcia� je po�wi�ca� ci po raz drugi. ��da�a� ofiar i �yczenie twoje zosta�o spe�nione. �egnaj, urodziwa ksi�niczko!
Sk�oni� si�, dosiad� konia i odjecha�.
Agnieszka nie rzek�a ani s�owa. Upokorzona, przej�ta �alem powr�ci�a do swojej komnaty i z okna wysokiej wie�y patrzy�a na odje�d�aj�cego po stoku g�ry rycerza, kt�ry wzgardzi� jej r�k�.
Odt�d nie przyjmowa�a nikogo i tylko z daleka widywano j� czasem w w�skim oknie wie�owym,
38
z kt�rego spogl�da�a z melancholi� na zbocza g�r, lasy i drog� wiod�c� z zamku.
Min�o kilka lat. Nadesz�a wiosna i w ok�lnych lasach rozlega�y si� �piewne ch�ry ptasie i wzburzone odg�osy rykowiska. Przeci�ga�y tury i jelenie, koz�y i ody�ce. Na pewno nied�wied� rozbu-rzy� ju� gawr�, zeszed� z g�ry i poszukiwa� na pniach pszczelich barci.
Agnieszka wspomnia�a szcz�liwe lata, kiedy z ojcem wyprawia�a si� na �owy i pod jego okiem nieraz upolowa�a dzikiego zwierza, Zat�skni�a do swobodnej gonitwy po lasach.
Jednego dnia przed �witem wdzia�a str�j do konnej jazdy, zabra�a wszelk� obierz my�liwsk� i wysz�a potajemnie z komnaty. Zbudzi�a giermka i poleci�a mu osiod�a� dwa konie i jecha� z ni� do lasu.
Zadziwili si� stra�nicy, kiedy ksi�niczka podjecha�a przez dziedziniec ku bramie i kaza�a opu�ci� zwodzony most. Nie �mieli jej wstrzymywa�, zgrzytn�y �a�cuchy i pierwszy raz po d�ugim czasie ksi�niczka wyjecha�a z zamku.
Zapu�ciwszy si� w b�r Agnieszka przynagli�a rumaka do szybkiego biegu, obje�d�a�a �cie�ki i przesieki wyci�te poprzez g�stwin�, wci�ga�a z oddechem rosn� wo� kwitnienia, ciesz�c si� wolno�ci�. Czasem �ania przemkn�a w�r�d pni drzewnych zar�owionych wschodz�cym s�o�cem lub z zieleni krzew�w wychyli�a si� smuk�a g�owa jelenia zdobna roz�o�ystymi ga��ziami.
39
Ksi�niczka nie odczu�a jednak ochoty do polowania. Ile razy si�gn�a ju� po �uk i wyj�a strza�� z ko�czana, r�ka jej cofa�a si� wsp�czuj�co. Nie chcia�a odbiera� �ycia �adnemu stworzeniu. Odbieg� j� dawny poryw �owiecki, podniecenie w tropieniu zwierza, ch�� zabijania, aby zdoby� trofeum my�liwskie. Przypomnia�a sobie z trwog�, jak przed kilku laty potrafi�a spokojnie patrzy�, gdy gin�li rycerze, wiedzeni jej nielitosnym ��daniem. �Wtedy tak�e � pomy�la�a � nie pragn�c nagrody, �mia�o na szal� losu rzuci� swoje �ycie ten, kt�rego pokocha�am..."
Wstrzyma�a wierzchowca i zsiad�a. Giermek poprowadzi� konie do strugi, a ona posz�a wolno brzegiem ruczaju wij�cego si� w�r�d szuwar�w i nadwodnych kwiat�w. Zamy�lona stan�a przy pochy�ej wierzbie, kt�ra macza�a d�ugie ga��zie w b�yskotliwym od s�onecznych promieni nurcie.
Wtem zobaczy�a, �e przez polan� nadje�d�a samotny je�dziec. By� ros�y, brodaty, pochylony w ramionach, a w r�ku trzyma� czekan. Zbli�y� si� do ksi�niczki i sk�oniwszy si� zapyta�:
� Mo�cia panno, czy t�dy mam jecha� ku Cie-p�owodom?
Skin�a g�ow� i wskaza�a kierunek.
� Jed�cie nad t� Wrzos�wk�, panie, a ona was doprowadzi do Kamiennej rzeki, kt�rej brzegiem dojedziecie ku wodom cieplickim.
� Pan w�o�ci onych, gdzie bij� gor�ce �r�d�a � ozwa� si� jeszcze obcy � urz�dza w swo-
40
ich borach wielkie �owy. Sprosi� zewsz�d �cig�ych strzelc�w. Musieli�cie s�ysze� o tym, je�eli w tych stronach mieszkacie.
Zaprzeczy�a. Wszak�e ostatnio �adna wie�� ze �wiata nie dochodzi�a do niej ani j� zajmowa�a my�l o jakichkolwiek rycerzach.
� Zjad� si� z r�nych stron, od Wroc�awia, od O�wi�cimia, ze �l�ska i z Ma�opolski.
� To i krakowscy rycerze przyjad�? � zapyta�a, a g�os jej zadr�a�.
� Tako� przyjad�. Nawet �w rycerz, Wie�-czys�aw ze Skalmierza, kt�ry ws�awi� si� w tej ziemi, okr��ywszy nieprzejechanym szlakiem zamek na Chojniku, chocia� wielu je�d�c�w poprzednio objazd ten przyp�aci�o �yciem. S�yszeli�cie chyba o tym, panno?
� S�ysza�am � odpowiedzia�a pochylaj�c g�ow�. Po czym przem�g�szy si� doda�a, zadaj�c sobie b�l: �-1 widzia�am na w�asne oczy, jak obje�d�a� zamek przepa�cist� drog�.
� To i imi� jego znacie. Odrzek�a na to ze smutkiem:
� Tak rych�o odjecha�, �e nie mog�am nawet zapyta� go o imi�.
Obcy u�miechn�� si� lekko.
� �mia�y to rycerz i na �owach dokona wielu przewag, a pewnie nie b�dzie si� oszcz�dza�. B�d�cie mi zdrowa, mo�cia panno!
Pok�oni� si�, odjecha�, a tak cicho rumak jego st�pa� po le�nej �cieli, �e nie s�ycha� by�o �adne-
41
go odg�osu. Agnieszka nie zauwa�y�a tego, bo serce jej zatrzepota�o mocno. Po�o�y�a d�o� na piersiach, jakby chc�c je uspokoi�.
Tymczasem nadszed� giermek prowadz�c konie i rozgl�daj�c si� ciekawie woko�o. Popatrzy� na swoj� pani�, zapyta� zdziwiony:
� Do kogo m�wili�cie, ksi�niczko, gdy wszak�e obok was nie by�o nikogo?
P�dzi� konno przez ost�py m�ody rycerz w zapalczywej gonitwie �owczej za jeleniem. Zwierz� umyka�o przez poszycia lesiste, skrywa�o si� w g�szczach, czasem w skoku wysokim wy�aniaj�c si� z zieleni na mgnienie oka jak p�owy promie�.
Wie�czys�aw prze�cign�� wszystkich my�liwych, wysforowa� si� naprz�d. Tylko t�tent jednego rumaka nie ucicha� poza nim jak inne, towarzyszy� mu nieodst�pnie. �Jakowy� r�wnie jak ja zapalony �owiec" � pomy�la� m�odzieniec, trzymaj�c ostry oszczep w pogotowiu.
Naraz ko� jego przesadzi� rozpadlin�, lecz zapl�tawszy nog� w wij�cym si� ostrokrzewiu, pad� na ziemi� wraz z je�d�cem. Wie�czys�aw uderzy� skroni� o g�az wros�y w trawiaste pod�o�e i leg� bez przytomno�ci.
Po chwili z g�stwiny wy�oni� si� drugi je�dziec. Smuk�a dziewczyna w m�skim stroju zeskoczy�a z siod�a i odrzuciwszy rohatyn�, kt�r� dzier�y�a
42
w d�oni, podbieg�a do le��cego. Unios�a mu g�ow�, zerwa�a gar�� li�ci i otar�a krew z twarzy, po czym podsun�a mu buk�ak z winem do ust. Szepta�a czu�e s�owa, ale nie dochodzi�y do jego �wiadomo�ci. Ucieszy�a si� jednak rozeznaj�c, �e powoli opuszcza go zamroczenie. �
Z g��bi lasu dolatywa�o dudnienie rog�w i t�tenty, od czo�a wybucha�a wrzawa ob�awy i ujadanie sfory. Coraz g�o�niejszy trzask �amanych ga��zi zapowiada� szybko zbli�aj�ce si� niebezpiecze�stwo.
Rycerz otworzy� oczy. W tej�e chwili z g�szczu wypad� rozsro�ony tur, z grotem strza�y tkwi�cym w sk�rze, napastowany przez sfor� ps�w. Gna� prosto na le��cego i w gniewie rozmia�d�y�-by go niechybnie swoim pot�nym cielskiem i racicami. Dziewczyna pochwyci�a rohatyn� i natar�a na zwierz�. Ugodzi�a je wbijaj�c g��boko widlaste ostrze, a� zary�o nogami w traw�. Od gwa�townego uderzenia p�k�o drzewce, a �owczy-ni wywr�ci�a si� z od�amkiem w r�ce.
Rozszala�y tur, op�dzaj�c si� roz�artym psom, zwr�ci� si� przeciw dziewczynie. Zab�ys�y jego gro�ne �lepia. Pochylaj�c gniewnie rogat� g�ow� run�� na ni�, gdy r�wnocze�nie rycerz, zebrawszy si�y, poderwa� si� z ziemi i z ca�� moc� wbi� oszczep w bok zwierz�cia.
Tur leg� ci�ko, a jego posoka pobroczy�a zgniecione paprocie i jagodziska. Ogary pocz�y wadzi� si� z sob� i skomle� wok� le��cej bestii.
43
Wie�czys�aw ukl�k� przy przel�k�ej dziewczynie, kt�ra uchylaj�c si� padaj�cemu turowi opar�a si� o pie� jarz�biny. My�liwy mniema�, �e jest to jaki� odwa�ny nad podziw giermek, lecz spojrzawszy w jej twarz i na sploty w�os�w, co wysun�y, si� w zmaganiu spod czapki, pozna� t�, kt�ra kiedy� za��da�a od niego niezwyk�ej pr�by m�stwa.
� Uratowa�a� mi dzisiaj �ycie, ksi�niczko Agnieszko, i �mia�o chcia�a� w zamian po�wi�ci� swoje � powiedzia� i uj�wszy jej r�k� poca�owa� z wdzi�czno�ci�.
� Mog�e� ongi�, rycerzu, przez moje nieu�yte, bezlitosne �yczenie zby� swego �ywota, Odt�d �ycie twoje sta�o mi si� drogie i nad moje w�asne dro�sze. Odda�am ci tylko d�ug, Wie�czys�awie.
Po�o�y�a r�ce na jego d�oniach, okrywaj�c powiekami oczy, jakby w mniemaniu, �e okrywa r�wnie� rumieniec, kt�ry zabarwi� jej policzki.
Po lesie przebiega�o granie rog�w my�liwskich. Agnieszka unios�a g�ow�, bo wyda�o jej si�, �e kto� obcy jest w pobli�u. Zobaczy�a za leszczynowymi krzewami ros�ego, brodatego m�czyzn� w my�liwskiej opo�czy, kt�ry powoduj�c koniem popatrzy� na nich rozja�nionym wzrokiem i za chwil� znikn�� w zielonych os�onach lasu.
Agnieszka spojrza�a na swego rycerza, a w twarzy jej zab�ys�a rado�� wielka i mi�o��, kt�ra jest zawsze jawna jak zdr�j �wiat�a.
Cudowny lek
opowie�� pi�ta
W starych kronikach mo�esz wyczyta�, �e w Strzegomiu, w ksi�stwie �widnicko-ja-worskim, �y� ongi� lekarz Jan Montanus, kt�ry wynalaz� i�cie cudowny lek. Nie dowiesz si� jednak ze starych ksi�g o wszystkim, co si� przydarzy�o owemu eskulapowi. Montanus bowiem zwierzy� uczonym jeno cz�� prawdy, t�, kt�rej mogli uwierzy�, reszt� zachowa� w tajemnicy. Po co mia�by m�wi� o tym, czemu by nie uwierzyli?
By�o za� tak:
Montanus by� m�odym jeszcze lekarzem, ale posiad� ju� du�� wiedz� medyczn�. Mimo to ludzie nieskorzy byli oceni� jego umiej�tno�ci, rzadko kto wzywa� go do chorego, tote� bardzo mu si� �le powodzi�o.
�Jak temu zaradzi�? � duma�, gdy bardzo mu doskwiera� niedostatek. � Mo�ni na swoich dworach maj� w�asnych lekarzy, ludzie wiejscy w okolicznych osiedlach wierz� w znachor�w i owczarzy, kt�rzy ich okadzaj� dymem zamiast leczy�, a mieszczanie strzegomscy nie dowierzaj�
45
lekarzowi strzegomianinowi. Sam burmistrz u�ywa tylko pijawek i twierdzi, �e one na wszystko mu pomagaj�, tote� i inni, gdy zachorzej�, wzywaj� cyrulika, aby im przystawi� pijawki. To bieda prawdziwa!"
Jednego dnia o popo�udniowej porze oderwa� si� od swoich ksi�g lekarskich i wyszed� stroskany za miasto brzegiem wij�cej si� rzeczki ku wzg�rzom. Dobywano tam granity i bazalty, kt�re wywo�ono do miast i stawiano z nich s�upy w �wi�tyniach i gmachach okaza�ych. W dalekiej przysz�o�ci miano nawet wydoby� st�d kolumn� na kr�lewski pomnik do Warszawy, ale o tym Montanus, nie znaj�cy przysz�o�ci, nie wiedzia�, rozmy�la� natomiast o przykrej dla niego wsp�czesno�ci.
Min�� wzg�rza. Ongi� wznosi�y si� na nich odwieczne grodziska, kt�re znali ju� Rzymianie. Wyszed� na g�r� Swarn�. Wiedzia�, �e dawniej, za czas�w piastowskiej kasztelami, kopano tu z�oto. Spogl�da� sm�tnym okiem na wybran� ju� do cna i opuszczon� kopalni�.
�Przyda�oby mi si� wykopa� troch� z�ota, bardzo by mnie to wspomog�o. Ludzie baj�, �e po g�rach dolno�l�skich chadza dobrotliwy Karko-nosz, kt�ry spe�nia �yczenia ludzkie. Ch�tnie bym go wezwa�, ale gdzie�by mu si� chcia�o schodzi� z g�r w nasze doliny! Pr�na nadzieja!"
Chodz�c zamy�lony po g�rze nabra� ch�ci obejrze� starodawn� kopalni�. Zeszed� do pustych, na
46
p� zawalonych sztolni. A nu� znajdzie gdzie przypadkowo jak� pozostawion� okruszyn� z�ota?
Bacznie przygl�da� si� gliniastemu terenowi, wzi�� na d�o� troch� glinki, kt�ra by�a ��ta jak z�oto. Nie zawiera�a jednak ani odrobiny cennego kruszcu. �Szkoda!" � westchn�� poszukiwacz.
W tej chwili w otworze wej�cia ukaza�a si� jaka� wysoka posta�. Montanus zdziwi� si�, bo przed chwil�, stoj�c na g�rze, nikogo nie zoczy� w pobli�u. Przyby�y czyni� wra�enie pielgrzyma, odzie� mia� przypr�szon� py�em, by� w sile wieku, lecz pochylony w ramionach, a oblicze okala�a mu ciemna, puszysta broda. Nie patrz�c na Mon-tana zzu� sk�rznie i wydr��ywszy czekanem zag��bienie w glinie, wetkn�� tam bose stopy, zgarniaj�c na nie wilgotn� ziemi�.
Doktor s�dz�c, �e przybysz nie dojrza� go w p�mroku, odezwa� si�:
� C� to wyczyniacie, m�j cz�owieku? Obcy spojrza� na lekarza uwa�nie i obja�ni�:
� Zdro�one mam stopy i obola�e od chodzenia, chc� wi�c, aby mi wy dobrza�y.
� Raczej trzeba je by�o zanurzy� w Strze-gomce, to zimna, bie��ca woda przynios�aby wam wi�ksz� ulg�.
� Sprawi�aby mi tylko och�od�, ali�ci ta glinka zdolna wyci�gn�� zasta�y b�l ze �ci�gien i ko�ci.
Montanus, nie zwa�aj�c na takie obja�nienie, rzek�:
47
� Chcecie, to zbadam wasze nogi, bo jestem doktorem. ^
� Dzi�ki, doktorze, alem ubogi pielgrzym i nie mam czym zap�aci�.
� Taki ju� m�j los, �e tylko biedacy czasem s� moimi pacjentami. Na to jednak�e zdoby�em wiedz� i umiej�tno�ci, abym ludzi leczy�, cho�by bez zap�aty, i ulg� im przynosi� w cierpieniach.
Dziwne wra�enie przemkn�o po twarzy pielgrzyma, ale doktor nie dostrzeg� tego w bladym p�wietle kopalni. Zabra� si� do swojej lekarskiej czynno�ci, dotyka� st�p i n�g pielgrzyma, wypytywa� o bol�, a potem na kawa�ku pergaminu wypisa� recept� i wysup�awszy jeszcze z cienkiej sakiewki pieni��ek, da� mu to m�wi�c:
� P�jdziecie do zielarza w rynku, kt�ry ma aptek� w piwnicznym sklepie obok ratusza, a on wam sporz�dzi ma�� przynosz�c� znaczn� ulg�.
Pielgrzym podzi�kowa� i przez chwil� w milczeniu spogl�da� na lekarza. Potem wyci�gn�� mieszek p��cienny, zgarn�� do niego troch� glinki i wr�czy� doktorowi.
� Nie mam pieni�dzy, ani miedzianych, ani srebrnych, abym wam da�, panie, nale�n� zap�at�. We�cie ten piasek, bo chocia� w ten spos�b chc� wam nagrodzi�.
Montanus przyj�� z u�miechem osobliwe honorarium.
� Id�cie zdrowi dalej w swoj� drog� � po�egna� przypadkowego pacjenta.
48
*�m
4 O wytrwa�ym w�drowcu
I
Wyszli z kopalni, rozeszli si�. Montanus schodz�c z g�ry obejrza� si� za siebie i znowu si� zdziwi�, bo pielgrzym, nie zwa�aj�c na utrudzone i bol�ce nogi, szed� szybko drog�, kt�ra wiod�a w�r�d p�l ku dalekim g�rom na horyzoncie.
Nie koniec jeszcze by� tego dnia zadziwieniom lekarza, bo kiedy wr�ciwszy do miasta dochodzi� do domu, czeka� ju� na niego pos�aniec od burmistrza, kt�ry zachorowa� i wzywa� doktora do siebie. Nie mieszkaj�c Montanus po�pieszy� do znamienitego pacjenta.
Burmistrz le�a� w �o�u z min� mocno skwa-szon�, skar��c si� na bol� w �o��dku.
� S�u�ka, niezdara, st�uk�a s��j z pijawkami i nie mam si� czym leczy� � j�cza�. � Musia�em was wezwa�, wszelako w nowych medy-kus�w nie wierz�, bo gorsi od paralusza. Pijawki mi zatraci�a, a tu boli i boli, ojoj!
� I c� wam dolega, czcigodny ojcze miasta?
� Pali we wn�trzu, piecze. Nic i