15705
Szczegóły |
Tytuł |
15705 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
15705 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 15705 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
15705 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Ben Bova
Tytan
(Titan)
Pami�ci mojego przyjaciela, poszukiwacza prawdy, Davida Brudnoya. Ze specjalnymi
podzi�kowaniami dla Dwighta Babcocka, kt�ry wymy�li� nazw� �Leniwe H� dla
jednego
z m�rz Tytana.
�ycie jest mo�liwe tylko dzi�ki temu, �e co
godzin� podejmujemy jakie� ryzyko.
A cz�sto tylko nasza wiara w niepewny
efekt sprawia, �e co� da si� osi�gn��.
William James
24 GRUDNIA 2095: NA BRZEGU METANOWEGO MORZA
Na Tytanie by� ju� prawie �wit. G�sty, oboj�tny wiatr �lizga� si� jak oleista
bestia,
powoli budz�ca si� z niespokojnego snu, j�cz�ca, pe�zaj�ca po zamarzni�tym
gruncie. Niebo
mia�o barw� szarawopomara�czow�, by�o ci�kie od powolnych chmur; dalekie S�o�ce
wygl�da�o zadewie jak s�abo �arz�cy si� w�gielek, �wiec�cy przy�mionym,
czerwonym
�wiat�em, tl�cym si� nad horyzontem. Na przydymionym niebie nie by�o wida�
�adnych
gwiazd, a ciemno�ci nie rozrywa�y �adne b�yskawice; tylko delikatna po�wiata
zdradza�a,
gdzie, wysoko w g�rze, znajduje si� planeta Saturn.
Pokryte lodem morze by�o tak�e ciemne, z po�yskliw�, sp�kan� pow�ok� czarnej,
w�glowodorowej brei, kt�ra wdziera�a si� gwa�townie na niskie cyple, rozcinaj�c
je. Cyple
by�y wystrz�pione u podstawy, pokazuj�c miejsca, gdzie niepewny przyp�yw wznosi�
si� i
opada�; naciera� i cofa� si�, w niezwyci�onym rytmie, kt�ry trwa� ca�e eony.
Gdzie� daleko
po morzu maszerowa�a wolno metanowa burza, rozrzucaj�c kryszta�ki tholin�w, jak
p�aszcz z
kropli atramentu.
Lodowy wzg�rek nagle za�ama� si� pod niezmordowanym naporem morza i opad� w
czarne fale z rykiem; nie s�ysza�o tego �adne ucho ani nie widzia�o �adne oko.
Tafle
zamarzni�tej wody zsun�y si� do morza, roztrzaskuj�c cienk� warstw�
poczernia�ego lodu na
powierzchni, przez kilka chwil bulgocze i podskakuj�c na falach, zanim woda w
szczelinie
ponownie zacz�a zamarza�. Po chwili by�o zn�w cicho i spokojnie, tylko wiej�cy
wolno
wiatr j�cza� cicho, niezmordowanie sun�c p0 falach, jakby wzg�rek lodu nigdy tu
nie istnia�.
Tytan toczy� si� wolno po swojej majestatycznej orbicie, dooko�a otoczonego
pier�cieniami Saturna, jak to robi� od miliard�w �at, ciemny, mroczny pod
ca�unem
czerwonawych, kasztanowych chmur, jak �lepy �ebrak przemierzaj�cy p0 omacku sw�j
szlak
przez zimny, bezlitosny kosmos.
Ten wolno wstaj�cy �wit by� jednak inny.
Po pokrytym lodem morzu przetoczy� si� grzmot, tak nag�y i pot�ny, �e lodowe
ig�y
od�ama�y si� od zamarzni�tych cypli i z chlupotem opad�y na mroczn� skorup�
rozpo�cieraj�c� si� poni�ej. B�ysk �wiat�a przedar� si� przez chmury, rzucaj�c
upiorny,
pomara�czowy blask na brzeg morza.
Przez chmury opad�o co� zupe�nie obcego, pot�ny, pod�u�ny obiekt ko�ysz�cy si�
lekko pod wzd�t� czasz�. Opada� wolno na zaokr�glone wzg�rza, kt�re otacza�y
ciemne,
m�tne morze. Gdy zbli�y� si� do lodowej powierzchni, pod jego spodem pojawi� si�
kolejny
b�ysk jaskrawego, przeszywaj�cego �wiat�a, a ryk odbi� si� od lodowych pag�rk�w
i
przetoczy� po falach nieprzeniknionego morza. Potem opad� wolno na nier�wn�
powierzchni�
jednego z pag�rk�w, przysiadaj�c ci�ko na czterech grubych g�sienicach, a
czasza
spadochronu opada�a, cz�ciowo na jego brzeg, a cz�ciowo na czarne,
zaskorupia�e morze.
Stworzenia �yj�ce na powierzchni zagrzeba�y si� g��biej, by uciec przed obcym
potworem. Nie mia�y oczu ani uszu, ale by�y wra�liwe na zmiany ci�nienia i
temperatury.
Obcy by� go - racy, �miertelnie gor�cy, i tak ci�ki, �e zag��bi� si� w
b�otnist� powierzchni�,
a� le��cy g��biej l�d p�k� i skruszy� si� pod jego ci�arem. Lodowe istoty
porusza�y si�
bardzo wolno: te, kt�re znalaz�y si� bezpo�rednio pod obcym potworem nie by�y na
tyle
szybkie, by unikn�� zmia�d�enia i ugotowania wydzielanym przez niego ciep�em.
Inne
zag��bi�y si� w lodzie, tak szybko, jak tylko zdo�a�y, na �lepo szukaj�c dr�g
ucieczki. By
prze�y�, by �y�.
I wtedy czarna tholinowa burza dotar�a do klif�w i zawirowa�a wok� czarnego
potwora. Na brzeg mro�nego morza na Tytanie powr�ci�a cisza.
DZIENNIK PROFESORA WILMOTA
Dzi� Urbain i jego kumple - naukowcy wysy�aj� sond� na Tytana. Zacznie si�
prawdziwa praca w habitacie.
Dziesi�� tysi�cy m�czyzn i kobiet zamkni�tych w orbituj�cym cylindrze. W ci�gu
dw�ch lat, bo tyle zaj�� nam lot na Saturna, mia�o miejsce jedno morderstwo,
jedna egzekucja
i jeden akt policyjnej brutalno�ci. Mieli�my wybory, a przynajmniej co� w tym
stylu, i
powo�ali�my rz�d. A przynajmniej co� w tym stylu.
Naukowcy s� zadowoleni. Badaj� pier�cienie Saturna, a nawet dokonali paru
spektakularnych odkry�. A teraz wysy�aj� ten sw�j niezgrabny pojazd na
powierzchni�
Tytana. Cholerny potw�r b�dzie si� tam toczy�, sterowany z habitatu.
Oczywi�cie pozbawiono mnie w�adzy. Tak jest lepiej. Gdyby Eberly nie zmusi� mnie,
sam bym si� usun��. Paskudny szanta�, nic przyjemnego. Tak czy inaczej, moim
zadaniem jest
obserwowanie tych ludzi i okre�lenie, jakie ma by� ostatecznie spo�ecze�stwo,
kt�re stworz�.
Marzenie ka�dego antropologa: obserwowanie, jak powstaje nowe spo�ecze�stwo.
Dziesi�� tysi�cy ludzi. Oczywi�cie �adnych dzieci. Nie wolno. Jeszcze nie teraz.
Wi�kszo�� naszej populacji to wygna�cy. Polityczni dysydenci, niedowiarki,
kt�rzy popadli w
konflikt z religijn� w�adz� na Ziemi. Zamkni�ci w sztucznym �wiecie, w
zbudowanym przez
ludzi habitacie. Z fizycznego punktu widzenia jest to do�� przyjemne. Jest im tu
lepiej ni� na
Ziemi. Zastanawia mnie jedno: wi�kszo�� z nich zostanie tu na zawsze; nie b�dzie
im wolno
wr�ci� na Ziemi�.
Dziesi�� tysi�cy niespokojnych duch�w i nonkonformist�w. Fizycznie s� doro�li,
ale
cz�sto zachowuj� si� jak nastolatki. Niewielu z nich ma jakie� obowi�zki: �yj�,
by si� bawi�,
nie pracowa�. Oczywi�cie z wyj�tkiem naukowc�w. I zapewne in�ynier�w. W istocie
ich
m�odzie�cze podej�cie nie powinno nikogo dziwi�. Dzi�ki obecnej przewidywanej
d�ugo�ci
�ycia i terapiom odm�adzaj�cym, ich �ycie b�dzie trwa�o setki lat, wi�c c�
dziwnego w tym,
�e czterdziesto - i pi��dziesi�ciolatkowie zachowuj� si� jak nastolatki?
Martwi mnie to jednak. Wystarczy kilku takich wyro�ni�tych nastolatk�w, �eby
spowodowa� olbrzymie k�opoty. Niezadowolenie i bunt mog� si� rozprzestrzeni� na
ca��
populacj� jak nfekcja wirusowa. Kilku malkontent�w mo�e doprowadzi� do
zniszczenia
habitatu. Zaledwie garstka. Mo�e nawet jeden. Jak mo�na si� obroni� przed
wybuchem takiej
epidemii?
Obserwowanie tego, co si� stanie, b�dzie bardzo ciekawe.
24 GRUDNIA 2095: HABITAT GODDARD
- Tytan Alfa wyl�dowa�! - wrzasn�� kontroler misji.
- Wyl�dowa� bezpiecznie!
Z okrzykiem triumfu wyszarpn�� z ucha s�uchawk� i podrzuci� j� pod pokryty
stalowymi belkami sufit zat�oczonego centrum kontroli lot�w. Przez ostatnie
sze�� dni
sterowany zdalnie Tytan Alfa lecia� spiralnym kursem przez sk�pan�
promieniowaniem
pr�ni� mi�dzy pot�nym habitatem Goddard a gigantycznym ksi�ycem Saturna,
Tytanem,
ostro�nie okr��aj�c ksi�yc tuzin razy przed wej�ciem w jego g�st�, zadymion�
atmosfer�.
Teraz wyl�dowa� bezpiecznie i mo�na by�o zacz�� �wi�towanie.
Edouard Urbain poczu�, �e musi szybko uda� si� do toalety. U�wiadomi� sobie, �e
stoi
przed g��wn� konsol� w centrum kontroli lot�w od ponad sze�ciu godzin, a kiedy
kontrolerzy
zacz�li wiwatowa� i poklepywa� si� po plecach, poczu�, �e zn�w oddycha. A
p�cherz daje
zna� o sobie.
Niestety, nic z tego. Jeszcze nie. Obok niego sta�a Jacqueline Wexler, prezes
Mi�dzynarodowego Konsorcjum Uniwersytet�w, od kt�rej zale�a�y fundusze, promocja
i
presti�.
W chwilach triumfu, jak teraz, doktor Wexler by�a ca�a w u�miechach i pe�na
uznania.
- Uda�o ci si�, Edouardzie! - wyrazi�a sw�j zachwyt, przekrzykuj�c paplanin�
rozradowanych naukowc�w i in�ynier�w.
- Pi�kne l�dowanie. Nadchodz�ce �wi�ta b�d� naprawd� radosne.
Urbain us�ysza� strzelaj�ce korki od szampana, �miechy i ha�a�liwe harce, jakie
zawsze wyprawiaj� ludzie, kiedy nagle opadnie napi�cie. Cho� odczuwa� tak� sam�
rado�� i
satysfakcj�, nie czu� potrzeby �wi�towania ani wyg�up�w. W tej chwili tak
naprawd� chcia�
tylko uda� si� do toalety.
Wexler nie by�a jednak skora do wypuszczenia go. Chwyci�a go za rami�
pozbawionymi cia�a palcami przypominaj�cymi szpony, na tyle mocno, �e a�
zamruga�, i
zacz�a go przedstawia� innym Wa�nym Osobisto�ciom, kt�re na t� okazj�
przylecia�y a� na
Saturna.
Nie mia�a szczeg�lnie imponuj�cej postury. Dr Wexler by�a zasuszon�, kruch�
kobiet�: niska, ko�cista, z wyrazist� ptasi� twarz� i prostymi, ostrzy�onymi
kr�tko w�osami,
w dopasowanej bluzie i ciemnoniebieskich spodniach, kt�re raczej mia�y ukrywa�
jej
szkieletowat� figur�, ni� �wiadczy� o jej znajomo�ci mody. Jednak to ona mia�a
w�adz� i by�a
na tyle bezwzgl�dna, �e umia�a j� dzier�y�. Na Ziemi cz�sto zwano j� �S�odkim
Attyl��.
Oczywi�cie nie w jej obecno�ci.
Sam Urbain by� ubrany do�� elegancko. Przygotowuj�c si� do dzisiejszego
wydarzenia po�wi�ci� rankiem swojej garderobie nieco uwagi i przy pomocy �ony
oraz za jej
aprobat� wybra� zgrabny, formalny szary garnitur z mi�kkim jedwabnym krawatem w
orientalnym b��kicie.
Wiedzia�, �e Jean-Marie jest gdzie� w t�umie widz�w. Rozejrza� si� i wreszcie j�
dojrza�; patrzy�a na niego, promieniej�c dum�. Jest pi�kna, pomy�la� Urbain. W
ko�cu jest
szcz�liwa.
Trzydziestu siedmiu VTP-�w z uniwersytetowi medi�w przylecia�o szybkim statkiem
z nap�dem fuzyjnym do habitatu, dzi�ki uprzejmo�ci Pancho Lane i Astro
Corporation. W
normalnych warunkach wszyscy, kt�rzy rz�dzili Mi�dzynarodowym Konsorcjum
Uniwersytet�w, woleli zosta� na Ziemi i wydawa� pieni�dze na badania albo
dzia�alno��
dydaktyczn�. W normalnych warunkach szefowie sieci informacyjnych wysy�ali
reporter�w,
a sami siedzieli w swoich bogato urz�dzonych gabinetach. Ale tym razem Pancho
Lane sama
lecia�a do habitatu Goddard i zaprosi�a MKU i media, by wys�ali z ni� ekip�, i
tak oto si� tu
znale�li.
Urbain musia� �cierpie� nieko�cz�c� si� rund� przedstawiania go. Wexler
przedstawi�a go nawet profesorowi Wilmotowi, kt�ry by� przecie� na pok�adzie
habitatu od
samego pocz�tku - mieszka� i pracowa� blisko Urbaina od prawie trzech lat.
- Dobra robota, Edouardzie - rzek� jowialnie Wilmot, gdy u�cisn�li sobie d�onie,
a
Wexler pokiwa�a g�ow� z aprobat�. - Mam nadziej�, �e jutro wszystko p�jdzie
r�wnie dobrze.
Jutro, pomy�la� Urbain. Bo�e Narodzenie. Kiedy w��cz� czujniki Tytana Alfa i
zaczn�
eksploracj� powierzchni Tytana.
- Wypij troch� szampana, Edouardzie - Wilmot wyci�gn�� do niego w�asny,
nietkni�ty
plastykowy kubek. - Zas�u�y�e� sobie.
- Hm, chyba jeszcze nie, dzi�kuj� - odpar� Urbain. - Musz� jeszcze co� zrobi�.
23 GRUDNIA 2095: DZIE� WCZE�NIEJ
Zako�czone powodzeniem l�dowanie Tytana Alfa na zakrytej chmurami powierzchni
najwi�kszego ksi�yca Saturna nie by�o jedynym sensacyjnym wydarzeniem, jakie
mia�o
miejsce na pok�adzie habitatu Goddard. Dzie� wcze�niej Pancho Lane zapewni�a
mieszka�com inne przedstawienie.
Cho� oficjalnie zrezygnowa�a ju� ze sprawowania funkcji dyrektora zarz�dzaj�cego
Astro Corporation, Pancho nadal mia�a wystarczaj�ce wp�ywy, by zarekwirowa�
szybki statek
z nap�dem fuzyjnym Starpower III na sze�� tygodni i polecie� na dalekiego
Saturna. I zabra�
ze sob� ca�� band� grubych ryb z MKU i medi�w, oraz oczywi�cie osobistego
ochroniarza i
kochanka.
Pancho kroczy�a centralnym korytarzem Starpower III w stron� mostka, by obejrze�
cumowanie na Goddardzie przez znajduj�cy si� tam bulaj ze szk�ostali. Jako �e
sama kiedy�
by�a astronautk�, nie mia�a ochoty siedzie� cierpliwie w kajucie i ogl�da�
wszystkiego na
ekranie. Nie by�a te� w nastroju, by spotyka� si� z pozosta�ymi pasa�erami w
g��wnym
salonie: przewa�nie by�y to l�dowe szczury, d�d�ownice, kt�re nigdy
nie polecia�y dalej, ni� do wygodnych miast na Ksi�ycu, a w g��boki kosmos
podr�owa�y luksusowo i bezpiecznie przestronnym, szybkim statkiem.
Je�li kapitan czy cz�onkowie za�ogi czuli si� niezr�cznie w obecno�ci
emerytowanej
szefowej korporacji, w�sz�cej po mostku, robili co mogli, �eby to ukry�. Pancho
usiad�a na
pustym miejscu przy konsoli system�w podtrzymywania �ycia, sk�d mog�a patrze�
przez
wielkie bulaje z przyciemnianej szk�ostali jak Starpower III zbli�a si� do
g��wnego doku
Goddarda.
Odwr�cenie wzroku od Saturna wymaga�o sporego wysi�ku. Planeta wisia�a nad nimi
pot�na i gro�na, prawie dziesi�� razy wi�ksza od Ziemi, z cienkimi, br�zowymi
paskami
chmur przemieszczaj�cymi si� z pr�dko�ciami huraganu. Biegun otacza�y bia�e
chmury. A
mo�e to zorza polarna, zastanawia�a si� Pancho. Na po�udniowej p�kuli jest lato,
pomy�la�a.
Temperatury pewnie si�gaj� stu pi��dziesi�ciu stopni poni�ej zera. To musz� by�
chmury,
lodowe formacje.
Pier�cienie mia�y tak wyra�nie odgraniczone brzegi, �e Pancho widzia�a je
wszystkie,
ca�� ich b�yszcz�c� z�o�ono��, l�nienie, �wiecenie, rozja�nione szerokie pasy
po�yskliwych
bry� lodowych wisz�cych w pustce, zdumiewaj�ce pier�cienie o �rednicy wielu
tysi�cy
kilometr�w, ale tak cienkie, �e prze�witywa�y przez nie gwiazdy. B�d�c tak
blisko Pancho
widzia�a, �e pier�cienie przeplata�y si� razem jak w bogatym, okr�g�ym gobelinie
z
b�yszcz�cych diament�w. Niekt�rzy z naukowc�w twierdzili, �e na cz�steczkach
lodu s�
�ywe istoty, ekstremofile zdolne prze�y� w temperaturach poni�ej zera.
W por�wnaniu ze strojnym Saturnem i b�yszcz�cymi pier�cieniami, zbudowany przez
ludzi Goddard nie przedstawia� jakiego� szczeg�lnie imponuj�cego widoku,
pomy�la�a
Pancho, przygl�daj�c si� rosn�cemu w bulaju habitatowi. By� to gruby, niezgrabny
cylinder o
d�ugo�ci dwudziestu kilometr�w i �rednicy czterech, obracaj�cy si� wolno w celu
stworzenia
sztucznej grawitacji dla dziesi�ciu tysi�cy mieszkaj�cych w nim kobiet i
m�czyzn.
Przypomina� Pancho zako�czony t�po kawa�ek grubej rynny, unosz�cy si� w pustce,
cho� gdy
zbli�yli si�, mo�na by�o dostrzec, �e jego powierzchnia jest upstrzona b�blami
obserwacyjnymi, dokami, antenami i innymi wypustkami stercz�cymi z krzywizny
cylindra.
Gdzie� w dw�ch trzecich d�ugo�ci znajdowa� si� pier�cie� luster s�onecznych,
stercz�cych
jakkorona p�atk�w kwiatu, spijaj�cych �wiat�o s�oneczne dla farm habitatu i
system�w
podtrzymywania �ycia.
Susie tam jest, pomy�la�a Pancho, i przypomnia�a sobie: nie wolno mi ju� nazywa�
jej
Susie. Zmieni�a imi� na Holly. I to jej o ma�o nie zabi�o.
Mimo najlepszych intencji Pancho nie mog�a opanowa� niech�ci, gdy my�la�a o
siostrze. Susie by�a zaledwie trzy lata m�odsza od Pancho, przynajmniej je�li
chodzi o wiek
kalendarzowy. Kiedy jednak w�osy Pancho posiwia�y, a ona sama poddawa�a si�
zabiegom
odm�adzaj�cym, by odsun�� nadci�gaj�c� staro��, Susan fizycznie nie mia�a wi�cej
ni�
trzydzie�ci lat. A mentalnie, emocjonalnie... Pancho skrzywi�a si� na sam� my�l.
Susan zmar�a, kiedy by�a jeszcze nastolatk�. Pancho sama poda�a jej �miertelny
zastrzyk, gdy lekarze z �alem poinformowali j�, �e nie ma ju� nadziei, �eby
ocali�
dziewczyn� przed rakiem, wywo�anym przez narkotyki. Pancho przytkn�a wi�c
strzykawk�
do wychudzonego ramienia siostry i patrzy�a, jak jej siostra umiera. Gdy tylko
uznano j� za
zmar��, lekarze umie�cili jej cia�o w ci�kim sarkofagu z nierdzewnej stali,
naczyniu Dewara
o rozmiarach trumny, wype�nionym ciek�ym azotem, z kt�rego unosi�y si� zimne,
bia�e,
�miertelne opary.
Przez ponad dwadzie�cia lat Pancho sta�a na stra�y zachowanego w ciek�ym azocie
cia�a Susie, gdy tymczasem sama pi�a si� po szczeblach korporacyjnej drabiny
w�adzy, od
zawadiackiej astronautki po dyrektora zarz�dzaj�cego i prezesa zarz�du Astro
Corporation.
Pancho kierowa�a Astro podczas Drugiej Wojny o Asteroidy, a kiedy ta tragiczna
epoka
zako�czy�a si� wielkim rozlewem krwi, formalnie odesz�a z Astro, by zacz�� nowe
�ycie -
w�a�nie, jakie? Cz�sto zadawa�a sobie
to pytanie. Co ja tu w�a�ciwie robi�? Tak daleko, w drodze na Saturna? Co chc�
zrobi�
z reszt� mojego �ycia?
Zna�a swoje najbli�sze plany. Chcia�a zobaczy� siostr�, po raz pierwszy od
trzech lat.
Sp�dzi� wakacje z jedynym cz�onkiem rodziny, jaki jej zosta�. Ju� sama my�l
sprawia�a, �e
zaczyna�a dr�e� z niecierpliwo�ci.
Gdy Susan obudzono z kriogenicznego snu i terapeutyczne nanomaszyny usun�y z
jej
cia�a raka, by�a jak nowo narodzone dziecko z cia�em doros�ego cz�owieka. Lata
sp�dzone w
ciek�ym azocie zachowa�y jej cia�o, ale zniszczy�y wi�kszo�� synaps w korze
m�zgowej. Jej
m�zg praktycznie nie wykazywa� wy�szych funkcji. Pancho musia�a j� karmi�, uczy�
m�wi�
i chodzi�, nawet korzystania z toalety.
Powoli Susan zmienia�a si� w dojrza��, doros�� osob�, a cho� psychologowie
beztrosko twierdzili, �e jej nauka zako�czy�a si� ca�kowity sukcesem, Pancho
by�a
zaniepokojona. To nie by�a ta sama Susie. Pancho rozumia�a, �e to niemo�liwe,
ale r�nica
niepokoi�a j�. Siostra wygl�da�a jak Susie, m�wi�a i �mia�a si� jak Susie, ale
istnia�a jaka�
subtelna r�nica. Gdy Pancho patrzy�a jej w oczy, by� tam kto� inny. Prawie taki
sam. Prawie.
Pierwsz� rzecz�, kt�r� Susie zrobi�a, gdy w pe�ni wr�ci�a do zdrowia, by�a
zmiana
imienia i zaci�gni�cie si� na szale�cz� misj� badawcz� do Saturna i jego
ksi�yc�w, czyli lot
habitatem kosmicznym Goddard. Spakowa�a si� i zostawi�a Pancho, z u�miechem,
cmokni�ciem w policzek i zdawkowym �Dzi�ki za wszystko, Panch�. Uciek�a z tym
oble�nym skurwielem, Malcolmem Eberlym.
Dlatego w�a�nie Pancho nie by�a w szczeg�lnie radosnym nastroju, gdy Starpower
III
dokowa� i pasa�erowie zacz�li wysiada�. Poczu�a nagl� niech�� i gniew, jej
zdaniem -
ca�kowicie uzasadnione. Martwi�a si�, jak Susie j� przyjmie. Jak zareaguje na to,
�e jej starsza
siostra wpad�a w odwiedziny, kiedy ju� przelecia�a prawie miliard kilometr�w,
�eby by� jak
najdalej od niej? Weso�ych �wi�t, wracaj do domu: Pancho ba�a si�, �e w�a�nie
tak przywita j�
siostra.
Czuj�c kipi�ce w niej emocje, Pancho pod��y�a g��wnym korytarzem statku do
g��wnego doku, gdy tylko kapitan og�osi� koniec manewru cumowania. Banda
nad�tych
naukowc�w i dziennikarzy t�oczy�a si� w poczekalni portu, gadaj�c i plotkuj�c z
niecierpliwo�ci�. Szybko wy�owi�a z t�umu Jakea Wanamakera; g�rowa� nad
pozosta�ymi. Na
jego twarzy o wyrazistych rysach pojawi� si� u�miech, gdy zobaczy� Pancho, a ta
odruchowo
odpowiedzia�a u�miechem.
- Witaj, marynarzu - odezwa�a si�, gdy uda�o jej si� przedrze� przez g�stniej�cy
t�um i
stan�� przy nim. - Nowy w mie�cie?
- Tak, prosz� pani - odpar� Wanamaker, podejmuj�c gr�. - Mo�e pani mi doradzi,
co tu
jest do zwiedzenia.
Roze�miali si� i Pancho od razu poczu�a si� lepiej.
Przynajmniej do chwili, gdy wkroczyli do �luzy i obszaru recepcyjnego Goddarda.
T�um ustawia� si� w rozga��ziaj�c� si� kolejk�, a personel habitatu sprawdza�
ich nazwiska i
przydziela� im kwatery mieszkalne. I wtedy Pancho dostrzeg�a Susie, wysok� i
smuk�� jak
ona sama. Dobrze wygl�da, pomy�la�a Pancho, czuj�c, jak mocno bije jej serce.
Wygl�da
nie�le.
- Panch! - wrzasn�a Suz i przepchn�a si� przez rz�d notabli w stron� siostry.
Nie wolno mi m�wi� do niej �Susan�, przypomnia�a sobie Pancho. To teraz Holly.
Siostra zarzuci�a jej r�ce na szyj� i Pancho wiedzia�a, �e wszystko si� jako�
u�o�y. Bez
wzgl�du na to, co si� stanie, b�dzie dobrze. Przedstawi�a Holly Jakebwi, kt�ry
uj�� jej d�o� w
swoje wielkie �apsko i przywita� si� z ni� uroczy�cie; Pancho u�miecha�a si�
promiennie.
- Jazda, idziemy do mnie - rzek�a Holly. - Znajdziecie swoje apartamenty p�niej,
jak
ju� t�um si� rozejdzie.
Pancho z rado�ci� posz�a za siostr� do w�azu, kt�ry prowadzi� do korytarza poza
obszar recepcyjny. Sta� tam, przystojny, m�ody cz�owiek, o w�osach koloru s�omy,
ufryzowanych w fale; mia� wystaj�ce ko�ci policzkowe, cienki, prosty nos, grubo
ciosan�
szcz�k� i przeszywaj�ce b��kitne oczy. Jego
23 GRUDNIA 2095: OBSZAR RECEPCYJNY HABITATU GODDARD
Na sekund� wszyscy zamarli. Nikt si� nie odezwa�. Eberly potrz�sn�� g�ow�, po
czym
usiad�, kiwaj�c si� i pocieraj�c twarz d�oni�.
Holly przerwa�a milczenie.
- Pancho! Na lito�� bosk�!
- To nie by�a moja wina - rzek� Eberly, prawie j�cz�c. - Ja pr�bowa�em ich
powstrzyma�.
Pancho prychn�a i przesz�a obok niego, t�umi�c w sobie ch��, by go kopn�� tam,
gdzie zabola�oby go najbardziej. Dw�ch m�czyzn w czarnych kombinezonach z
bia�ymi
opaskami z napisem OCHRONA ruszy�o w jej stron�. Obaj mieli na biodrach
paralizatory.
Wanamaker zas�oni� Pancho w�asn� piersi�.
- Nic si� nie sta�o - zwr�ci� si� Eberly do ochroniarzy, wstaj�c powoli. - Nic
mi nie
jest.
- Szkoda - mrukn�a Pancho i przesz�a przez otwarty w�az, nie ogl�daj�c si� za
siebie.
Holiy przyspieszy�a kroku i zr�wna�a si� z siostr�.
- Pancho, jego wybrano przyw�dc� ca�ego cholernego habitatu!
- Sta� i patrzy�, jak pieprzeni dranie z Nowej Moralno�ci o ma�o ci� nie zabili
-
prychn�a Pancho, maszeruj�c dziarsko kr�tkim korytarzem z Wanamakerem u boku.
- To ju� sko�czone - rzek�a Holly. -1 oni nie byli z Nowej Moralno�ci, tylko ze
�wi�tych Aposto��w.
- Wszystko jedno.
- Ludzie, kt�rzy byli za to odpowiedzialni, zostali odes�ani na Ziemi�. A jeden
zosta�
zabity, wykonano na nim wyrok, na lito�� bosk�.
Pancho przesz�a przez w�az po drugiej stronie wy�o�onego stalowymi p�ytami
korytarza.
- Dalej, zbierajmy si� st�d, zanim ta dziennikarska zgraja przypomni sobie, �e
ma tu
co� do zrobienia i zacznie za mn� w�szy�. Gdzie my jeste�my, u licha? Czyja
dobrze id�?
Holly poczu�a, �e ju� nie jest w�ciek�a na siostr�; u�miechn�a si� do niej
krzywo.
- Tak, dobrze idziemy. Chod�, oprowadz� ci�. Wystuka�a kod na klawiaturze obok
w�azu.
Pancho obejrza�a si� przez rami�. Eberly sta�, dw�ch ochroniarzy obok niego,
kilku
wizytuj�cych VIP-�w patrzy�o z zainteresowaniem w stron� Pancho. Ani Eberly, ani
�aden z
go�ci nie opu�ci� dot�d obszaru recepcyjnego.
W�az otworzy� si� do wewn�trz i Pancho poczu�a uderzenie ciep�ego powietrza na
twarzy. Nadal si� u�miechaj�c, Holly uk�oni�a si� lekko i wykona�a zapraszaj�cy
gest:
- Witamy w habitacie Goddard.
Pancho przesz�a przez w�az, Wanamaker tu� za ni�. Cho� wiedzia�a, czego si�
spodziewa�, a� otworzy�a usta z zachwytu i westchn�a ze zdumienia.
- O, rany - prychn�a. - To wygl�da jak ca�y �wiat. Stali na szczycie
niewielkiego
pag�rka, maj�c dokona�y
widok na wn�trze habitatu. Ze wszystkich stron otacza�a ich o�wietlona odbitym
�wiat�em s�onecznym ziele�. Pi�kne,
trawiaste wzg�rza, k�py drzew, gdzie� w mglistej oddali ma�e, wij�ce si�
strumienie.
Pancho poczu�a, �e brak jej tchu. Tyle zieleni! Nigdzie poza Ziemi� nie mo�na
by�o niczego
takiego zobaczy�, to przecie�... raj! Sztuczny rajski ogr�d. Wiatr ni�s� ze sob�
delikatny
zapach kwiat�w. Krzewy hibiskusa uginaj�ce si� od czerwonych kwiat�w, lawenda i
d�akarandy ros�y po obu stronach wij�cej si� �cie�ki, kt�ra prowadzi�a do wioski
sk�adaj�cej
si� z niskich budynk�w, bia�ych i b�yszcz�cych w �wietle wlewaj�cym si� przez
okna
s�oneczne otaczaj�ce pier�cieniem wielki cylinder jak rz�d ma�ych s�oneczek.
Przypomina ma�e miasteczko na wybrze�u Morza �r�dziemnego, pomy�la�a Pancho.
Widoczna w oddali wioska by�a po�o�ona na �agodnym trawiastym wzg�rzu, z
widokiem na
l�ni�ce, b��kitne jezioro. Jak wybrze�e Amalfi we W�oszech. Jak obrazek z
katalogu biura
podr�y. Tak w�a�nie mia�a wygl�da� doskona�a �r�dziemnomorska wie�. Dalej
Pancho
dostrzeg�a ziemi� uprawn�, ma�e, kwadratowe pola jaskrawej zieleni, a na
kolejnych
zielonych wzg�rzach dalsze wioski z bia�ego kamienia. Nie by�o horyzontu. Teren
zakrzywia�
si� lekko, wzg�rza, trawa i drzewa, ma�e wioski z wij�cymi si� �cie�kami i
po�yskuj�ce
strumienie by�y coraz wy�ej, a� trzeba by�o zadrze� g�ow� do g�ry, �eby je
zobaczy�, nad
g�ow�, gdzie tak�e rozpo�ciera� si� pi�kny, starannie zaprojektowany krajobraz.
- To jest o wiele �adniejsze ni� habitaty Lagrange a - zwr�ci�a si� do siostry
Pancho. -
To jest pi�kne.
- Musi by� - oznajmi� rzeczowo Wanamaker. - Ludzie tu mieszkaj� na sta�e.
Pancho potrz�sn�a g�ow� w zachwycie i wyda�a z siebie tylko j�k. - Och. Holly
u�miechn�a si� do nich rado�nie.
- A ja odpowiadam za ca�y dzia� zasob�w ludzkich.
- Serio? - zdziwi�a si� Pancho.
- Serio, Panch.
Wys�a�y Wanamakera, by znalaz� kwatery przeznaczone dla niego i dla Pancho, za�
Holly zaprowadzi�a siostr� do swojego mieszkania.
- Nie ma jak w domu - og�osi�a Holly, wprowadzaj�c Pancho do salonu.
- Przyjemnie - rzek�a Pancho, przygl�daj�c si� nielicznym meblom i skromnym
dekoracjom. Mieszkanie wygl�da�o na schludne i wydziela�o cytrynow�, prawie
aseptyczn�
wo� niedawnego sprz�tania. Wysprz�ta�a specjalnie na moj� wizyt�, pomy�la�a
Pancho, i
spyta�a:
- Czy to s� te inteligentne �ciany?
- Oczywi�cie. Mo�na je dowolnie zaprogramowa�. Holly podesz�a do biurka w rogu i
wzi�a pilota. Na ca�ej
�cianie pokoju pojawi� si� nagle obraz Saturna i jego wspania�ych pier�cieni,
wy�wietlany w czasie rzeczywistym.
- O, rany! - j�kn�a Pancho. - To prawie jak wyj�cie na zewn�trz.
- Siadaj - Holly wskaza�a ma�� sof�. - Przynios� co� zimnego do picia.
Pancho usiad�a na wy�cie�anym fotelu, a jej siostra posz�a do kuchni. C�,
denerwuje
si�, �e wpad�am na kontrol�, ale pr�buje tego nie okazywa�. Chyba naprawd� si�
cieszy, �e
mnie widzi. Mam nadziej�, �e nie wpakowa�am jej w jak�� k�opotliw� sytuacj�,
przywalaj�c
temu szmaciarzowi.
- Te �ciany nie maj� obwod�w rozpoznawania mowy? - spyta�a.
- Wy��czy�am je - odpar�a Holly z kuchni. - S� zbyt wra�liwe. Nie mo�na
rozmawia�,
bo �ciana ca�y czas my�li, �e do niej m�wisz.
Pancho zachichota�a, wyobra�aj�c sobie �cian�, na kt�rej co sekunda pojawia si�
inny
obraz, w miar�, jak ludzie o czym� plotkuj�.
Holly wynurzy�a si� zza �cianki oddzielaj�cej kuchni�, nios�c dwie oszronione
szklanki na tacy; odstawi�a tac� na niski stolik, po czym usiad�a obok siostry.
- Wygl�dasz naprawd� dobrze, ma�a - rzek�a Pancho z promiennym u�miechem. -
Serio.
- Ty te� - odpar�a ostro�nie Holly.
Ka�dy przygl�daj�cy si� im z boku bardzo szybko odkry�by, �e s� siostrami. Obie
by�y wysokie i smuk�e: d�ugonogie i szczup�e. Ich sk�ra mia�a barw� nieco
ciemniejsz� od
sk�ry opalonych os�b rasy bia�ej. Obie mia�y ostre rysy, z wystaj�cym ko��mi
policzkowymi
i kwadratowymi, mocno zarysowanymi policzkami. Mia�y takie same ciemne oczy,
b�yszcz�ce dowcipem i inteligencj�. W�osy Pancho by�y prawie ca�kiem bia�e
- przycina�a je kr�tko. Holly mia�a ciemne w�osy, ostrzy�one zgodnie z najnowsz�
mod�.
- Czy ten Eberly naprawd� jest g��wnym administratorem ca�ego habitatu? -
spyta�a
Pancho, si�gaj�c po jedn� ze szklanek.
- Ca�ych dziesi�ciu tysi�cy - odpar�a Holly. - Wygra� demokratyczne wybory.
- Przecie� on mia� kontakty z tymi fanatykami, kt�rzy pr�bowali ci� zabi�. Jak
ty
mo�esz...?
- To min�o, Panch. A on pr�bowa� ich powstrzyma�, wiesz. Mo�e troch�
nieskutecznie, ale pr�bowa�.
- Chyba nie powinnam by�a wali� go po pysku - rzek�a Pancho, nieco nie�mia�ym
tonem.
Holly zachichota�a.
- Ale mia� min�!
Pancho odwzajemni�a u�miech i poci�gn�a �yk drinka. Sok owocowy. Dobry. Susie
nie stroni�a od alkoholu i narkotyk�w. Pancho mia�a nadziej�, �e z Holly by�o
inaczej.
- Panch, dlaczego w�a�ciwie tu przylecia�a�? - Pancho zauwa�y�a napi�cie w
g�osie
Holly, nag�� sztywno�� jej cia�a.
- �eby sp�dzi� z tob� wakacje, rzecz jasna - odpowiedzia�a Pancho, staraj�c si�,
by jej
g�os brzmia� ciep�o i naturalnie.
- Jeste� moj� ca�� rodzin�.
Holly usi�owa�a si� rozlu�ni�.
- To znaczy, co zamierzasz tutaj robi�? Habitat to nie kurort.
U�miech Pancho nieco zblad�.
- Siostrzyczko, pos�uchaj. Jestem bogat� kobiet�. Multimilionerk� na emeryturze.
Mam fajnego faceta i mog� sobie �ata�, gdzie chc�, po ca�ym Uk�adzie S�onecznym.
Przysz�o
mi do g�owy, �e przylec� i zobacz�, co u ciebie.
- Wszystko gra.
- Nie chrza�, ma�a. Nie przyjecha�am tu, �eby wtr�ca� si� do twojego �ycia albo
m�wi� ci, co masz robi�. Jeste� du�� dziewczynk�, Suz, i nigdy bym...
- Ju� nie mam na imi� Susan - warkn�a Holly. - Od lat. Pancho skrzywi�a si�.
- Tak, wiem. Przepraszam. Wypsn�o mi si�.
- I nadal martwisz si� o mnie i Malcolma Eberlyego? To mo�esz przesta�. Bo to
ju�
sko�czone. A w�a�ciwie to nigdy si� nie zacz�o.
- Mam nadziej�, po tym wszystkim, co ci zrobi�.
- Nie on. Jego przyjaciele. Pr�bowali przej�� kontrol� nad habitatem. Przez
chwil�
by�o ci�ko.
- Ale to ju� sko�czone?
- Jego przyjaciele zostali odes�ani na Ziemi�. Malcolm jest g��wnym
administratorem
w rz�dzie habitatu.
Pancho unios�a brwi.
- My�la�am, �e profesor Wilmot.
- Ju� nie. Stworzyli�my w�asn� konstytucj� i rz�d, jak tylko dotarli�my na
orbit�
Saturna.
- I Eberly wygra� wybory? - Yhm,
- Ciekawe, czy zrobi jak�� afer� z tego powodu, �e ode mnie oberwa�.
Holly zastanowi�a si� przez sekund�, po czym potrz�sn�a g�ow�.
- Gdyby chcia�, ochroniarze przymkn�liby ci� od razu, na miejscu.
- Tak s�dzisz?
- Tak - na twarzy Holly zn�w pojawi� si� u�miech. - Wie, �e na to zas�u�y�.
Pancho odwzajemni�a u�miech.
- Znasz to stare powiedzonko o W�grach?
- Jakie?
- Je�li spotkasz W�gra na ulicy, kopnij go. On ju� b�dzie wiedzia� dlaczego.
Siostry roze�mia�y si�, g�o�no i swobodnie. Potem jednak Holly zn�w spyta�a:
- Jak d�ugo chcesz zosta�?
- Jezu, ma�a, dopiero przylecia�am! Daj mi troch� czasu na rozpakowanie si�,
dobrze?
Holly zmarszczy�a czo�o.
- Nie chcia�am, �eby to tak zabrzmia�o, Panch. Tylko... ja ju� nie potrzebuj�
matkowania. Od trzech lat radz� sobie sama.
Pancho u�miechn�a si� do niej krzywo. -1 nie chcesz, �eby twoja niezno�na
starsza
siostra patrzy�a ci przez rami�, co? Nie mog� mie� do ciebie o to pretensji.
Zmieniaj�c nieco
taktyk�, Holly spyta�a:
- Kim jest ten facet, kt�rego przywioz�a�?
- Jake Wanamaker? - u�miech Pancho sta� si� nieco figlarny. - By�y admira�
marynarki
Stan�w Zjednoczonych. Dowodzi� operacjami wojskowymi dla Astro podczas walk w
Pasie.
- Wi�c �yjesz z marynarzem?
- To m�j ochroniarz.
Holly patrzy�a na siostr� przez d�ug� chwil�, po czym obie zn�w rykn�y �miechem.
- Zjesz z nami dzi� kolacj�? - spyta�a Pancho.
- Kosmicznie! I te� kogo� przyprowadz�.
- Wspaniale! - odpar�a Pancho ze szczerym entuzjazmem. Mo�e uda�o mi si� troch�
prze�ama� lody, pomy�la�a. Mo�e wszystko jeszcze b�dzie dobrze mi�dzy mn� a Suz.
I
skarci�a si�: nie nazywaj jej tak. Ona nie ma ju� na imi� Susan. To Holly.
Patrz�c w ciemne
oczy siostry Pancho nada� jednak widzia�a tam bezradne dziecko, kt�re
wychowywa�a po
�mierci rodzic�w. I pami�ta�a �miertelny zastrzyk, kt�ry zabi� Susan, kiedy
lekarze tego
odm�wili.
Musia�am ci� zabi�, Susie, rzek�a Pancho w duchu. �eby� mog�a si� zn�w narodzi�.
I
jeste� tu, �ywa i zdrowa, doros�a, i tak podejrzliwa wobec swojej starszej
siostry.
BAZA DANYCH: O Tytanie, najwi�kszym ksi�ycu Saturna i drugim pod
wzgl�dem wielko�ci ksi�ycu w Uk�adzie S�onecznym, nie wiadomo zbyt wiele.
Tytan ma �rednic� 5150 km i jest wi�kszy od Merkurego, a tylko troch� mniejszy
od
najwi�kszego satelity Jowisza, Ganimedesa. Tytan jest jedynym ksi�ycem w
Uk�adzie
S�onecznym, kt�ry posiada atmosfer� inn� ni� szcz�tkowa. W rzeczywisto�ci
atmosfera
Tytana jest o 50% g�stsza ni� atmosfera ziemska na powierzchni.
Atmosfera sk�ada si� g��wnie z azotu, przesyconego w�glowodorami: metanem,
etanem i propanem, plus zwi�zki azotowow�glowe jak cyjanowod�r, dwucyjan i
cyjanoacetylen. Promienie s�oneczne padaj�ce na tak� atmosfer� dadz� taki sam
efekt, jak w
Los Angeles, Tokio czy Mexico City: smog fotochemiczny, powstaj�cy pod wp�ywem
promieniowania ultrafioletowego. Tytan to �wiat pokryty smogiem. Jego dominuj�ca
barwa,
pomara�cz, bierze si� w�a�nie ze smogu, otulaj�cego Tytana i powoduj�cego, �e
obserwacje
trzeba prowadzi� w podczerwieni, przebijaj�cej si� przez smog, a nie w �wietle
widzialnym,
kt�remu si� to nie udaje.
Ultrafiolet s�oneczny wraz z wysokoenergetycznymi elektronami z pot�nej
magnetosfery pobliskiego Saturna, wywo�uj� z�o�one reakcje chemiczne w g�stej
atmosferze
Tytana. Powstaj� polimery organiczne zwane tholinami, przedostaj� si� do dolnych
warstw
atmosfery i w ko�cu opadaj� na powierzchni� ksi�yca: czarny �nieg.
Eksperymenty w ziemskich laboratoriach wykaza�y, �e tholiny, rozpuszczane w
wodzie, daj� aminokwasy - podstawowe elementy budulcowe bia�ek, na kt�rych
oparte jest
�ycie.
Tytan orbituje ponad milion kilometr�w od Saturna, kt�ry z kolei le�y dwukrotnie
dalej od S�o�ca ni� Jowisz i dziesi�ciokrotnie dalej ni� Ziemia. �rednia
temperatura
powierzchni Tytana wynosi -183�C. Tytan jest zimny, za zimny, by znalaz�a si�
tam woda w
stanie p�ynnym - z wyj�tkiem region�w, gdzie mog�a zosta� chwilowo podgrzana
przez
wybuch wulkanu lub upadek meteorytu. Lub gdyby zmiesza� j� z jakim� �rodkiem
zapobiegaj�cym zamarzaniu, jak amoniak lub pochodne etanu.
G�sto�� Tytana nie dor�wnuje dwukrotnej g�sto�ci wody, co oznacza, �e musi si�
on
sk�ada� g��wnie z lodu - zamarzni�tej wody lub metanu, by� mo�e ma te�
niewielkie skaliste
j�dro pod grubym lodowym p�aszczem.
Mimo niskiej temperatury Tytana, w atmosferze mog� si� tworzy� ma�e kropelki
etanu, kt�re nast�pnie opadaj� w postaci deszczu na zamarzni�t� powierzchni� i
zbieraj� si�,
tworz�c jeziora czy nawet morza. S� tam ca�e strumienie etanu (lub etanu
zmieszanego z
wod�), ��obi�ce kana�y w lodowym gruncie. Na powierzchni ksi�yca znajduje si�
kilka
wi�kszych m�rz z pokrytego w�glowodorami ciek�ego metanu.
Tytan obraca si� wok� w�asnej osi w okresie nieco kr�tszym od szesnastu dni
ziemskich, kt�ry to okres jest r�wny czasowi jednego obiegu wok� Saturna. Tytan
jest wi�c
�zablokowany� podczas obrotu i zawsze jest zwr�cony do planety t� sam� stron�,
podobnie
jak ziemski Ksi�yc. Mimo tej �blokady� Tytan ko�ysze si� lekko na orbicie, a
jego obroty s�
nieznacznie zak��cane przez najbli�szych s�siad�w o wi�kszych rozmiarach,
ksi�yce Rhea i
Hyperion, z kt�rych ka�dy ma �rednic� rz�du 1500 km. Tytan ko�ysze si� lekko do
przodu i
do ty�u, orbituj�c wok� Saturna, i to niezgrabne ko�ysanie powoduje dziwne
p�ywy
w�glowodorowych m�rz.
�wiat bogaty w w�giel, wod�r i azot. �wiat, gdzie z pokrytego smogiem nieba
spadaj�
krople etanu i przypominaj�ce sadz� p�atki tholin�w. �wiat z rzekami i
strumieniami z etanu i
wymieszanej z etanem wody. I morzami z metanu. Cho� to bardzo zimny �wiat,
najwcze�niejsze sondy z dalekiej Ziemi
znalaz�y na powierzchni Tytana prymitywne formy zimnolubnych mikroorganizm�w.
Czy mo�e tam istnie� bardziej z�o�ona biosfera, mo�e pod powierzchni� gruntu?
Du�e fragmenty powierzchni Tytana pokrywa jaka� ciemna materia. Wczesne sondy
wykaza�y, �e to substancja bogata w zwi�zki w�gla. Pola zamarzni�tej ropy
naftowej? P�aty
zestalonych w�glowodor�w? Mokrad�a czarnych, tholinowych zasp na gruncie tak
zimnym,
�e nie mog� stopnie�?
Czy co� zupe�nie innego?
24 GRUDNIA 2095: PRZYJ�CIE WIGILIJNE
Edoaurd Urbain u�miechn�� si� niepewnie wymieniaj�c u�ciski d�oni ze wszystkimi
cz�onkami zespo�u naukowego i in�ynierskiego. Gdy tylko wkroczy� do audytorium,
ustawili
si� w kolejk�, jak poddani, kt�rzy z kapeluszami w d�oniach czekali na
bo�onarodzeniowe
b�ogos�awie�stwo swojego pana i w�adcy.
Jean-Marie, stoj�ca obok niego, u�miecha�a si� wdzi�cznie i wymienia�a kilka
s��w z
ka�dym, kogo jej przedstawiono. Cudowna jest, pomy�la� Urbain, �ciskaj�c kolejne
d�onie.
Jest jedyna w swoim rodzaju, urocza, ciep�a i kochaj�ca. By�bym bez niej niczym.
Mia�
wra�enie, �e kolejka nigdy si� nie sko�czy i usilnie pr�bowa� znale�� co�
sensownego do
powiedzenia, co� innego ni� �Weso�ych �wi�t�.
Wreszcie by�o po wszystkim. Urbain potar� �cierpni�t� d�o� i rozejrza� si� wok�.
Dwie�cie os�b, pomy�la�. A dok�adniej, sto dziewi��dziesi�t cztery. Niby
niewiele os�b
potrzeba do prowadzenia bada� na Saturnie, do badania jego pier�cieni, ale kiedy
trzeba si�
przywita� z ka�dym z nich indywidualnie, nagle odnosi si� wra�enie, �e to wielka
liczba.
Nadia Wunderly by�a jedn� z ostatnich os�b, z kt�rymi musia� przywita� si�
Urbain.
Wunderly by�a zawsze autsajderem w�r�d naukowc�w i Urbain traktowa� j� z
mieszanin�
niepokoju i - w�a�nie tak - zazdro�ci. Odm�wi�a wykonania
jego polecenia i do��czenia do zespo�u badaj�cego Tytana. Skupita si� wy��cznie
na
pier�cieniach Saturna. I odkry�a �ywe organizmy w bry�kach lodu. Wielkie
odkrycie, je�li
tylko uda sieje potwierdzi�. Wexler i jej pacho�kowie z MKU najwyra�niej mieli
jakie�
w�tpliwo�ci.
A teraz Wunderly opu�ci�a kolejk� i podesz�a na prowizorycznego baru, kt�ry
ustawiono wzd�u� sceny w audytorium. By�a m�od� kobiet�, nie mia�a jeszcze
trzydziestu lat,
i mia�a �adn� twarz w kszta�cie serca. Urbain pomy�la�, �e by�aby jeszcze
�adniejsza, gdyby
przesta�a farbowa� w�osy na czerwono i pozwoli�a im troch� odrosn��, zamiast
wycina� sobie
jakie� dziwaczne kosmyki; jej fryzura wygl�da�a jak nabijana gwo�dziami
�redniowieczna
maczuga. Mia�a na sobie, jak zwykle, ciemn� bluz� i spodnie, i ca�e szcz�cie:
by�a bowiem
za pulchna, jak na jego gust. Mia�a obfite kszta�ty, ale te� by�a ci�ko
zbudowana, pot�na w
pasie, z umi�nionymi r�kami i nogami.
Odruchowo por�wna� j� z �on�. Jean-Marie by�a szczup�a i elegancka i pr�dzej
pope�ni�aby samob�jstwo, ni� osi�gn�a tak� nadwag�.
Wunderly tak�e przygl�da�a si� Jean-Marie Urbain. Smuk�a jak trzcina, pomy�la�a.
Jedna z tych szcz�ciar, kt�re spala�y kalorie szybciej ni� je �yka�y. Pewnie
nigdy w �yciu nie
musia�a stosowa� diety. Mo�e nosi� te wszystkie sukienki z falbankami i wygl�da
w nich
�wietnie. Ja bym w czym� takim wygl�da�a jak hipopotam w sp�dniczce baletnicy.
Ale wszystko si� zmienia, powiedzia�a sobie Wunderly. Zrzuci�am pi�� kilo przez
ostatnie dwa tygodnie, a zrzuc� jeszcze ze trzy przed sylwestrem. To prawdziwa
pr�ba.
Jeden z m�czyzn za barem podsun�� jej kubek z ponczem. Wunderly ju� po niego
si�ga�a, ale cofn�a r�k� i poprosi�a o wod� mineraln�.
Facet - jeden z technik�w, kt�rzy pracowali z in�ynierami przy Tytanie Alfa -
u�miechn�� si� do niej.
- Jedna szklanka prawdziwej wody z odzysku, dzi�ki uprzejmo�ci naszego dzia�u
odzyskiwania odpad�w.
Wunderly odwzajemni�a u�miech.
- Nie boj� si�. Zn�w si� u�miechn��.
- Ho, ho, to wszystkiego najlepszego, Nadio.
- Nawzajem - odpar�a i odesz�a od baru, prosto w kot�uj�cy si� t�um.
Z g�o�nik�w s�czy�y si� s�odkie �wi�teczne melodyjki. Wunderly zrobi�o si�
smutno.
Weso�ych �wi�t. Jasne. Miliard kilometr�w od domu. C�, przynajmniej mog� wr�ci�
do
domu, kiedy sko�cz� tu prac�. Wi�kszo�� tych leni w habitacie nie.
I wtedy go zobaczy�a: sta� samotnie w rogu, gdzie scena ��czy�a si� z boczn�
�cian�
audytorium. Usztywni�a ramiona jak �o�nierz w bitwie, przepchn�a si� przez t�um
ci�gn�cy
do baru i ruszy�a w stron� celu.
Da�ud Habib by� szefem grupy programist�w. Nie przypomina� innych
komputerowych dziwak�w, niechlujnych i wymi�tych. Mia� na sobie �wie�o
wyprasowan�
czerwon� sportow� koszul� wy�o�on� na spodnie. Sanda�y na bosych stopach. Jest
nawet
przystojny, pomy�la�a Wunderly. Mia� ma��, ciemn� br�dk�, kt�r� starannie
przystrzyga� tu�
przy szcz�ce i ciemne, g��bokie, br�zowe oczy. By� jednak typem milcz�cego
samotnika.
Wiedzia�a, �e jest arabskiego pochodzenia; sprawdzi�a w jego aktach. Urodzi� si�
i wychowa�
w Vancouver, w muzu�ma�skim �rodowisku, ale by� raczej Kanadyjczykiem. Tak�
przynajmniej mia�a nadziej�.
- Cze�� - odezwa�a si�, podchodz�c blisko. Zrobi� zdumion� min�.
- Cze��.
- Jestem Nadia Wunderly.
- Wiem. To ty znalaz�a� te ma�e stworzonka. Nadia zaprezentowa�a sw�j
najpi�kniejszy u�miech.
- Tak, ja. Nazywaj� mnie w�adc� pier�cieni. Odwzajemni� u�miech niepewnie.
- Chyba powinno by� �w�adczyni��.
- Licentia poetka.
- Ach. Rozumiem.
- Czy mog� �yczy� ci Weso�ych �wi�t?
- Oczywi�cie. Nie jestem antychrze�cija�ski. Zawsze lubi�em Bo�e Narodzenie.
Zakupy, muzyka, te rzeczy.
Wunderly poci�gn�a �yk wody. Habib pi� co� z b�belkami. Pewnie jaki� nap�j
bezalkoholowy.
- Ty jeste� Da�ud Habib, nie?
- Och, przepraszam, powinienem by� si� przedstawi�.
- Nie ma sprawy. Jeste� szefem grupy programist�w, nie?
- W�adca �wir�w, tak.
Roze�mia�a si� g�o�no, a on razem z ni�.
- Jutro wielki dzie� - rzek�a, pr�buj�c nakierowa� rozmow� na po��dane tory.
Habib zn�w skin�� g�ow�.
- Prezent Urbaina dla samego siebie.
Wzi�a oddech, jakby skaka�a na g��bok� wod�.
- Za tydzie� przyj�cie sylwestrowe.
- Tak? Aha, pewnie tak.
- Idziesz?
Wygl�da�, jakby go wystraszy�a tym pytaniem. Cofn�� si� o krok.
- Ja? Nie zastanawia�em si� nad tym.
Wunderly s�ysza�a, jak puls bije jej w skroniach. Podesz�a bli�ej.
- A mo�e chcia�by� i�� ze mn�? Jeszcze si� z nikim nie um�wi�am i pomy�la�am, �e
mo�e poszliby�my razem.
Uni�s� brwi, a Nadia wstrzyma�a oddech.
- Razem?
Taka my�l by�a dla niego najwyra�niej czym� nowym, czym�, o czym sam by nie
pomy�la�.
Prosz�, nie zmuszaj mnie, �ebym b�aga�a, j�kn�a w duchu.
Chyba zrozumia� albo dostrzeg� co� w jej oczach.
- Czemu nie? Pewnie tak. Nie planowa�em wyj�cia...
- rozja�ni� si� wreszcie i zn�w u�miechn��, tym razem szeroko.
- Czemu nie? Ch�tnie si� z tob� wybior�.
Wunderly o ma�o nie roze�mia�a si� ze szcz�cia, ale powstrzyma�a si� i rzek�a
tylko:
- �wietnie! Zatem jeste�my um�wieni.
25 GRUDNIA 2095: CENTRUM KONTROLI MISJI
By� �wi�teczny poranek, ale nikt z pracownik�w naukowych nie mia� wolnego dnia.
Centrum kontroli lot�w nigdy nie by�o przeznaczone dla tylu os�b, rozmy�la� z
rozdra�nieniem Urbain, wt�oczony mi�dzy Wexler a Wilmota. Poranna zmiana
technik�w
musia�a przepycha� si� przez t�um, �eby dosta� si� do swoich konsol. Upchani za
ostatnim
rz�dem stanowisk, uniwersyteccy notable i wa�ni dziennikarze stali rami� w rami�,
a w
pomieszczeniu by�o duszno i gor�co. Przyciszone rozmowy przypomina�y brz�czenie
stada
owad�w w letni dzie�, a� Urbainowi przychodzi�o na my�l dzieci�stwo w Quebecu.
By� zdenerwowany jak rozdygotany kr�lik, zw�aszcza, gdy stan�a przy nim Wexler
i
trzy tuziny innych go�ci. Nawet szacowna Pancho Lane, s�ynna kobieta biznesu,
kt�ra w�a�nie
przesz�a na emerytur�, przylecia�a na Saturna, by by� �wiadkiem tego wa�nego
wydarzenia.
Jedyne �wiat�o w okr�g�ej komorze pochodzi�o z ekran�w personelu kontroli.
Urbain
odwr�ci� wzrok od ich migocz�cych odbi� na pociemnia�ym ekranie �ciennym i
ujrza� obok
siebie u�miechni�tego profesora Wilmota.
- Pierwsze dane z sondy powierzchniowej - rzek�a rozpromieniona Wexler. - To
bardzo wa�ne �wi�ta dla nauki, Edouardzie.
Urbain skin�� kr�tko g�ow�. By� niskim, kr�pym m�czyzn�, tacy jak on nigdy nie
musieli martwi� si� tym, co jedz�, bo wszystko przerabiali na nerwow� energi�.
Ciemne
w�osy zaczesywa� do ty�u z wysokiego czo�a i starannie przycina� brod�. Podobnie
jak i
wczoraj, na t� okazj� w�o�y� najlepszy garnitur; w ko�cu po�owa ludzi t�ocz�cych
si� w
pomieszczeniu to dziennikarze.
Szacowne i pot�ne Mi�dzynarodowe Konsorcjum Uniwersytet�w nie zawsze
zachwyca�o si� Edouradem Urbainem. Kiedy rozpocz�a si� ekspedycja na Saturna,
trzy lata
temu, Urbaina uwa�ano za naukowca drugiej klasy, kompetentnego pracownika, ale
bynajmniej nie gwiazd�. Wybrano go na szefa kadry naukowej, kt�ra polecia�a na
pok�adzie
olbrzymiego habitatu na Saturna; gdzie Goddard mia� wej�� na orbit� biegunow�
wok�
otoczonej pier�cieniami planety, a w czasie lotu Urbain i jego ludzie mieli po
prostu robi� za
dozorc�w, przeprowadzaj�cych rutynowe obserwacje i pilnowa� sprz�tu do
do�wiadcze�
podczas powolnego, trwaj�cego dwa lata, przelotu na Saturna. Kiedy ju� habitat
znalaz� si� na
orbicie, najlepsi planetolodzy �wiata mieli przylecie� szybkim statkiem, by
przej�� zadania:
badanie Saturna, oraz - co wa�niejsze - jego gigantycznego ksi�yca, Tytana.
Jak dla Urbaina, te dziesi�� tysi�cy ludzi, tworz�cych samowystarczaln� za�og�
Goddarda, istnia�o tylko po to, �eby s�u�y� garstce naukowc�w i in�ynier�w,
kt�rymi
kierowa�. Przez prawie dwa lata Urbain zajmowa� si� zarz�dzaniem kadr�
in�ynieryjn�
buduj�c� Tytana Alfa - jego marzenie, dziecko jego umys�u, wytw�r nadziei ca�ego
�ycia. Po
cz�ci statek kosmiczny, a po cz�ci opancerzony traktor, Tytan Alfa mia�
przewie��
najbardziej zaawansowane technicznie czujniki i komputery na powierzchni� Tytana,
i u�y�
ich do badania tego zimnego, otulonego smogiem �wiata, sterowany przez naukowc�w
z
Goddarda w czasie rzeczywistym.
Buduj�c pot�ny pojazd badawczy Urbain g��boko w duszy zdawa� sobie spraw� z
tego, �e b�d� nim kierowa� inni, bardziej znani naukowcy. To oni mieli
poprowadzi� go po
lodowej powierzchni Tytana, zdoby� s�aw� i uznanie dzi�ki jego mozo�owi i
ci�kiej pracy.
Wszystko zmieni� przypadek, jeden z tych przypadk�w, kt�re zostaj� zapisane w
anna�ach
bada� naukowych. Nadia Wunderly, jedna ze skromnych asystentek Urbaina, uparta
kobieta,
wola�a bada� pier�cienie Saturna. Reszta naukowc�w skupi�a
si� wy��cznie na Tytanie, pot�nym ksi�ycu, na kt�rym podobno istnia�o �ycie,
mikroskopijne organizmy �yj�ce w petrochemicznej zupie pokrywaj�cej cz��
powierzchni
lodowej Tytana.
Wunderly odkry�a co�, co mog�o by� now� form� �ycia, zamieszkuj�c� pier�cienie
Saturna. Jako jej prze�o�ony, Urbain zgarn�� wi�kszo�� uznania za jej zas�ugi. I,
jak na ironi�,
zdoby� prawo do prowadzenia ekspedycji Tytana Alfa na powierzchni gigantycznego
ksi�yca.
A teraz p�awi� si� w zainteresowaniu najwa�niejszych dziennikarzy w Uk�adzie
S�onecznym, kt�rzy przybyli ogl�da� jego tw�r, jego dziecko, jego ziszczone
marzenie -
Tytana Alfa.
Urbain wstrzyma� oddech. W zat�oczonym centrum kontroli misji zapad�a cisza.
Na ekranie �ciennym pojawi�y si� s�owa: AKTYWACJA SYSTEM�W.
G��boko pod pot�nym pancerzem Tytana Alfa, centralny komputer zacz�� odbieranie
sygna��w z anteny odbiorczej.
Polecenie: aktywacja system�w.
POTWIERDZONO ��CZNO�� ODBIORCZ�. KOD PRZYJ�TY.
INICJALIZACJA PROCEDURY AKTYWACJI SYSTEM�W.
W��CZONO ZASILANIE G��WNE.
ZASILANIE ZAPASOWE W GOTOWO�CI.
SAMOKONTROLA CENTRALNEGO KOMPUTERA. ZAKO�CZONO
PROCEDUR� SAMOKONTROLI. CENTRALNY KOMPUTER SPRAWNY.
Polecenie: kontrola integralno�ci konstrukcji.
INICJALIZACJA KONTROLI INTEGRALNO�CI KONSTRUKCJI. PANCERZ
ZEWN�TRZNY NIENARUSZONY. ELEMENTY STRUKTURALNE NIENARUSZONE.
BRAK ODKSZTA�CE� POZA DOPUSZCZALNYMI LIMITAMI. KOMORY
WEWN�TRZNE NIENARUSZONE I POD CI�NIENIEM.
Polecenie: test uk�adu nap�dowego.
INICJALIZACJA TESTU UK�ADU NAP�DOWEGO. REAKTOR W
GRANICACH NORMY. G��WNY SILNIK W GRANICACH NORMY. KO�A NAP�DU
SPRAWNE, NIEPOD��CZONE. SEGMENTY CZTERY-CZTERNA�CIE DO CZTERY-
DWADZIE�CIA DWA LEWEJ PRZEDNIEJ G�SIENICY LEKKO ODKSZTA�CONE,
ALE W GRANICACH OPERACYJNYCH.
Polecenie: wci�gn�� czasz� spadochronu.
CZASZA SPADOCHRONU WCI�GNI�TA.
Polecenie: schowa� modu� rakiety hamuj�cej.
MODU� RAKIETY HAMUJ�CEJ SCHOWANY.
Polecenie: uruchomi� czujniki.
CZUJNIKI URUCHOMIONE.
Polecenie: rozpocz�� transmisj� danych z czujnik�w.
ROZPOCZ�� TRANSMISJ� DANYCH Z CZUJNIK�W.
Na ekranie centrum kontroli misji nie pojawi�o si� nic poza tymi jaskrawo��tymi
literami. Sekundy mija�y. Urbain czu�, jak pot zbiera mu si� na czole. Wexler,
prezes MKU,
poruszy�a si� niespokojnie. Za plecami Urbaina da�o si� s�ysze� pomruki. Kto�
zarechota�
szyderczo.
Min�a minuta.
- Powinni�my ju� otrzymywa� dane - rzek� Urbain grobowym szeptem.
Wexler milcza�a.
- Czy to dzia�a? - spyta�a jaka� kobieta. To Pancho Lane, pomy�la� Urbain.
PRZERWANO TRANSMISJ� DANYCH.
Urbain wpatrzy� si� w te s�owa, jaskrawe i wyra�ne na ciemnoniebieskim de ekranu
�ciennego. To m�j wyrok �mierci, powiedzia� sobie w duchu. Lepiej by�oby, gdyby
kto� wzi��
pistolet i strzeli� mi w g�ow�.
25 GRUDNIA 2095: KOLACJA BO�ONARODZENIOWA
- Chcesz powiedzie�, �e nic nie przysz�o? - spyta�a Kris Cardenas.
- Nic. Zupe�nie nic - odpar�a Pancho. - Sonda zamilk�a, jak tylko zosta�o wydane
polecenie transmisji danych.
�wi�teczna kolacja w ma�ej, cichej restauracji bistro mia�a by� spotkaniem po
latach.
Pancho nie widzia�a Cardenas od lat pi�ciu.
Holly przyprowadzi�a przyjaciela, milcz�cego m�odzie�ca o ponurym wygl�dzie,
nazwiskiem Raoul Tavalera. Mia� poci�g��, ko�sk� twarz i nieufne, br�zowe oczy;
przypomina� Pancho K�apouchego z film�w o Kubusiu Puchatku. Tavalera rzadko si�
odzywa�; siedzia� obok Holly ze smutn�, zatroskan� min�. To Bo�e Narodzenie,
skarci�a go
Pancho w duchu. Rozchmurz si�, na lito�� bosk�. Ale Holly wygl�da�a na ca�kiem
zadowolon�. O gustach si� nie dyskutuje, pomy�la�a Pancho. Mo�e jest dobry w
��ku.
Wanamaker siedzia� obok Pancho, a Cardenas przyprowadzi�a kr�pego faceta w
wyp�owia�ych d�insach i siatkowej koszulce, przez kt�r� wida� by�o jego musku�y.
Przedstawi�a go jako Manuela Gaet�.
- Kaskader? - spyta�a Pancho, rozpoznaj�c jego pobru�-d�one rysy twarzy.
- Ju� na emeryturze - odpar� Gaeta z mi�ym u�miechem.
- Przelecia� pan przez pier�cienie Saturna - rzek� Wanamaker ponurym, g��bokim
g�osem. - Bez statku kosmicznego.
- Mia�em na sobie skafander. Do�� szczeg�lny.
- Lodowe stworzenia, kt�re zamieszkuj� pier�cienie Saturna, o ma�o Mannyego nie
zabi�y - wyja�ni�a Cardenas. - W pewnej chwili by� ca�kiem pokryty lodem.
- A wi�c to pan odkry� te stworzenia - rzek�a Pancho, si�gaj�c po kieliszek z
winem. -
Jak to si� sta�o, �e przypisano wszystkie zas�ugi tej kobiecie?
- To ona jest naukowcem - odpar� lekkim tonem. - Ja tylko wykonuj� kaskaders