Stone Lyn - Cena honoru

Szczegóły
Tytuł Stone Lyn - Cena honoru
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Stone Lyn - Cena honoru PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Stone Lyn - Cena honoru PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Stone Lyn - Cena honoru - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 ******** LYN STONE Cena honoru ******** Strona 2 1 ROZDZIAŁ PIERWSZY Zachodnie wybrzeże Szkocji, rok 1340 u s lo Gorycz pierwszej porażki zawsze jest taka sama. Tam na morzu, i tu na lądzie, pomyślał Henri Gillet po opusz- czeniu nieszczęsnej łajby, którą przypłynęli. Długim kro- da kiem przedostał się przez przybrzeżne fale, sięgające mu niemal bioder. - - Zapłać temu człowiekowi, Ev - zmęczonym głosem rzucił przez ramię. n Giermek wręczył wyraźnie rozczarowanemu rybakowi a małą sakiewkę z pieniędzmi i przedarł się przez pas lodo- watej kipieli na skałę, na której oczekiwał go Henri. c - Gdzie jesteśmy, panie? - spytał Everand, otrząsając s się z wody i dygocząc z zimna. Wprawdzie starał się mówić spokojnie i beznamiętnie, ale Henri był pewny, że chłopiec boi się tego, co ich tu może spotkać. Prawdę powiedziawszy, sam też z niepoko- jem zastanawiał się nad swoim losem. Jednak przyczyna jego strachu była zupełnie inna. Chłopiec musiał jak najszybciej znaleźć się w bez- piecznym miejscu. Henri nie był pewny, czy to, w ogó- le jest możliwe. Ba, nie wiedział nawet, czy sam doży- janessa+anula Strona 3 2 je następnego ranka. Całą siłą woli zmusił się, żeby wstać i chociaż trochę zapanować nad przejmującym bó- lem. Ciągle krwawiąca rana tuż poniżej żeber dokucza- ła mu tylko odrobinę mniej niż zraniona duma. Stracił wszystko. Gdyby zginął, byłaby to wola Boga. Skoro przeżył, bę- dzie musiał stanąć przed groźnym obliczem ojca. W grun- u s cie rzeczy, to mała różnica, pomyślał. Nie dlatego, że spodziewał się surowej pokuty lub nagany. Jak dotąd ro- dzic traktował go z miłością i zapewne będzie tak czynił lo dalej. Jednak to właśnie było gorsze niż jakakolwiek kara, którą mógł otrzymać. Porażka okazała się gorzka do prze- łknięcia. da Prawdę rzekłszy, nie było w tym jego najmniejszej wi- ny. Zrobił wszystko, aby zapobiec klęsce. A jednak czuł - się odpowiedzialny za utratę tego, co mu powierzono. Za zawiedzione zaufanie. Za śmierć tych, którzy poszli za n nim na przegraną wojnę. Wszyscy zginęli, wszyscy uto- a nęli. Z wyjątkiem młodego Everanda. - Dobrze znam to miejsce. Możesz mi wierzyć, że na c pewno nie zabłądziliśmy - zapewnił Henri młodego s giermka. Znów odezwało się w nim poczucie winy, że zabrał młodzieńca, dziecko nieledwie, tak daleko od jego rodziny w Sarcelles, na wojnę z Anglikami i doprowadził go nie- mal do grobu, w który zmienił się ich okręt, zatopiony w pobliżu Portsmouth. Henri zerknął na Everanda. Czternastolatek drobił śmiesznie, żeby mu dotrzymać kroku. Wyglądał teraz jak uczniak, który pragnie zasłużyć na pochwałę swojego janessa+anula Strona 4 3 mentora i nauczyciela. Henri przyjął z zadowoleniem szczere oddanie chłopca. - Chyba powinieneś nieco odpocząć, mój panie. Wszak jesteś ranny. Bardzo mnie to niepokoi - odezwał się Ev przesadnie dostojnym tonem. Ani na moment nie dał po sobie znać, że zauważył na- s rastające osłabienie i nierówny krok rycerza. Wierność, oddanie i współczucie były wrodzonymi cechami tego lou chłopca, pomyślał Henri. To właśnie dla nich wybrał na swego giermka Everanda Merciera. Mimo niewielkiego wzrostu, najmłodszy syn zmarłego kupca miał wspaniałe zadatki na rycerza. a - Całkiem niedaleko stąd jest małe sioło. Schronimy się tam i przez umyślnego wyślemy wiadomość do mojej d rodziny - powiedział chłopcu. n- - Nie starczy nam pieniędzy, panie, żeby wynająć ko- goś do przebycia w poprzek całej Szkocji - chmurnie od- parł Everand. a Henri zatrzymał się i zdjął z szyi srebrny łańcuch. Ściągnął także pierścień, który nosił na małym palcu i po- c kazał giermkowi. s - Posłuchaj, Ev. Jeśli nadejdzie taka chwila, że śmierć jednak mnie dopadnie, to zapłać tym łańcuchem komuś, kto zgodzi się zawieźć wiadomość do zamku Baincroft, w Mid- lothian. Pan zamku, lord kasztelan Robert MacBain, przeka- że dalej tę nowinę, na dwór mojego ojca. Ten z kolei na pew- no zajmie się i tobą. Możesz liczyć na jego pomoc i opiekę. Everand nie spierał się o to, że śmierć rycerza raczej nie wchodzi w rachubę. Wiedział swoje. Kiwnął więc gło- wą i zapytał: janessa+anula Strona 5 4 - A co z pierścieniem, panie? Henri uśmiechnął się i przyjacielskim ruchem położył rękę na chudym ramieniu chłopca. - Pierścień jest dla ciebie. Powiedz lordowi Robertowi i mojemu ojcu, że jesteś moim synem. Everand zaczerwienił się i roześmiał z wyraźnym nie- s dowierzaniem. - Ja, mój panie? Tylko spójrz na mnie: w przeciwień- lou stwie do ciebie mam jasne włosy i bardzo bladą cerę. A poza tym nikt nie uwierzy, że mógłbyś być ojcem takiego cherlaka. Nie mówiąc o tym, że w odpowiednim czasie nie byłeś jeszcze na tyle dorosły i... i wysoki, żeby móc da spłodzić syna.. - Dorosły i wysoki? - z rozbawieniem spytał Henri - i zrobiło mu się lżej na sercu. Ev potrafił go rozśmieszyć nawet w beznadziejnej sytuacji. n Dobrze wiedział, że do wieczora jeszcze bardzo daleko, a mimo to wydało mu się, że nagle zmrok zapada, a zie- ca mia drży aż po horyzont. Z wolna osunął się na kolana i usiadł na piętach. - Powtórz im, co ci powiedziałem. Wyznaj wszystko. s Ufam ci, że nie zataisz żadnej naszej przygody. Lord Mac- Bain na pewno ci uwierzy. Jest dla mnie jak brat, chociaż w rzeczywistości nie mieliśmy wspólnych rodziców. - Dobrze, panie, zrobię, jak zechcesz, lecz nie prag- niesz chyba, aby twoja rodzina myślała, że jestem twoim potomkiem z nieprawego łoża - rzekł Ev znaczącym tonem. - Oczywiście, że nie! Nie myśl, proszę, że podważam legalność twojego pochodzenia albo prawa tego, który cię janessa+anula Strona 6 5 spłodził. Mam zamiar adoptować cię tu i teraz, jeżeli nie masz nic przeciwko temu. A ponieważ w myśl obowią- zującego prawa, nie będziesz mógł odziedziczyć mojego tytułu, w zamian otrzymasz sporą część majątku. Zasłu- żyłeś sobie na nagrodę po tym wszystkim, co do tej pory dla mnie uczyniłeś. - Z całego serca ci dziękuję, panie, myślę jednak, że jesteś zbyt hojny. Henri z bólu przygryzł wargi. u s - Niestety, boję się, że co do pewnych spraw się nie lo mylisz, Ev. Potrzebny mi odpoczynek. Jak będzie z resztą, jeszcze zobaczymy. a Przyłożył rękę do boku i poczuł lepką wilgoć na swej dłoni. Po jednym dniu wykrwawił się prawie na śmierć. - d Postanowił wydać giermkowi jeszcze jeden rozkaz. Może ostatni? Przynajmniej tak mu się zdawało teraz, kiedy czuł coraz silniejsze dreszcze rosnącej gorączki. a n - Ruszaj, Ev - powiedział sztucznie rześkim głosem. - Poszukaj wioski i znajdź jakąś podwodę dla mnie. Po- czekam tu na ciebie. c Położył się na zdrowym boku i patrzył, jak drobny Eve- s rand żwawo przebierał nogami, biegnąc wzdłuż brzegu morza, w poszukiwaniu pomocy. Kiedy chłopiec oddalił się już dostatecznie, Henri wyszeptał cichą modlitwę, za- mknął oczy i zapadł w kojący sen. Na jak długo? - zdążył pomyśleć, zanim zasnął. Everand wkrótce dotarł do nadbrzeżnego lasu. Widać tu było setki rosochatych drzew, niekiedy przysadzistych i poskręcanych od stale wiejących wiatrów. Tam, gdzie janessa+anula Strona 7 6 kończyła się kamienista plaża, zaczynała się gęsta piękna zielona murawa. Tu też rozpościerały się zarośla, cza- sem tak gęste, że nie przepuszczały do ziemi promieni słońca W innych znów miejscach, w zielonej gęstwinie, tworzyły się jakby zacienione ścieżki, które wyobraźnia chłopca porównywała do alejek wiodących do dzikiej leś- nej samotni, zamieszkanej przez piękną wróżkę albo pustelnika. u s Nie widywał takich w swojej ojczyźnie. Kiedy zagłę- bił się nieco między drzewa, zobaczył gęstą szachowni- lo cę to jaśniejszych, to bledszych plam słonecznego świat- ła, które nieśmiało prześwitywało przez zielony kobie- a rzec liści. - Ciekaw jestem, kogo tutaj zastanę - mruknął do sie- - d bie. Sam, w obcym kraju, mógł się spodziewać praktycz- nie wszystkiego. n Wtem cofnął się. Na pobliskiej polanie wznosił się pa- górek niski, ale tak foremny, że bez wątpienia musiał być a dziełem rąk ludzkich. Z wierzchu otaczał go krąg grubo ciosanych, pionowo ustawionych głazów. Były ogromne. c Kilka z nich jeszcze stało, lecz wiele było przewróconych, s zapewne przez pierwszych chrześcijan, którzy na wszelkie możliwe sposoby zwalczali dawne wierzenia Szkotów. Je- den z nich leżał nieco na uboczu, dotykając krawędzią wąskiej ścieżki. Everand pochylił się nad ziemią. Tak, tym razem to rzeczywiście była ścieżka i to na pewno często używana. Widać, że wciąż ktoś po niej chadzał. Pewnie wiodła do pobliskiej wioski, zamieszkanej, jak to w Szkocji bywa, przez ni to chłopów, ni to rybaków. janessa+anula Strona 8 7 Giermek westchnął z niewysłowioną ulgą. Najważniej- sze, że są tu ludzie. Z obawą spojrzał na omszałe głazy i na cienie mroczną kurtyną zalegające między drzewami. Mam iść dalej? - przebiegło mu przez głowę. Zaraz jed- nak opuściły go wątpliwości, gdy pomyślał o swoim panu. Przeżegnał się i zanurzył w leśną gęstwinę. Szedł szparko, nie rozglądając się na boki. W pewnej chwili wy- dało mu się, że zobaczył światło. u s Rzeczywiście. Las rzedniał, a w oddali, za rozległą, niekoszoną łąką, zamajaczyły chaty. Everand przystanął lo i wytężył wzrok. Tak, na pewno się nie mylił. Odnalazł ludzi, wieś i pomoc dla swojego rannego pana. Bystro a spojrzał w prawo i lewo, lecz wciąż nie dostrzegał nikogo. Przystanął, osłonił ręką oczy, a potem wydał zdławiony - d okrzyk i puścił się biegiem. - Zostaw mnie wreszcie w spokoju, utrapieńcze! a n Iana przez bite pół godziny opierała się ustawicznym nagabywaniom wymizerowanego chłopca. Wcale nie mia- ła zamiaru ulec jego prośbom, choć błagał ją o litość. c Przez cały dzień była zajęta przygotowaniami do wyjazdu s z Whitethistle. Nie miała czasu na nic więcej. Podniosła nosidełko ze śpiącym niemowlęciem i kil- koma zręcznymi ruchami przymocowała je sobie do pleców. Opuściła wiadro do studni. Odczekała chwilę, aż się napełniło wodą. Jeśli teraz upiorę szybko zapaso- wą odzież, to przynajmniej wszystko wyschnie do wie- czora, pomyślała. Skoro świt, będę mogła na dobre po- rzucić tę wioskę. Energicznie pociągnęła za sznur, żeby wydobyć wiadro janessa+anula Strona 9 8 ze studni. Wiedziona współczuciem, rzuciła obojętnym to- nem, pozornie od niechcenia: - Słyszałam, że niedaleko stąd mieszka uzdrowicielka. Dlaczego do niej nie pójdziesz? Chłopak jednak nie ustępował. - Musisz pójść ze mną, pani - powiedział, niecier- s pliwie przestępując z nogi na nogę. - W tej okolicy tyl- ko ty jedna rozumiesz, co do ciebie mówię. Chyba że u twój mąż też zna język francuski? Chodźmy doń. Wy- tłumaczę mu, co się stało. Kiedy usłyszy na własne uszy lo to, co mam mu do powiedzenia, na pewno pozwoli ci pójść ze mną. Na dodatek będzie zadowolony, bo dosta- a nie sowitą zapłatę. - Nie mam męża. Nie mam też tak wiele czasu, by go - d marnować po próżnicy dla jakiegoś rannego włóczęgi. A teraz wynoś się! n Dźwignęła pełne wiadro i odwróciła się, aby odejść. - Ależ my nie jesteśmy żadnymi włóczęgami! - zawo- a łał niemal z rozpaczą Ev. - Przysięgam na wszystkie świę- tości! Sir Henri umrze, jeśli w porę nie sprowadzę do nie- c go pomocy! Proszę! s Co prawda, to prawda, pomyślała Iana . Poza nią nikt w tej zapomnianej przez Boga okolicy nie mówił po fran- cusku. A nawet gdyby ktoś zrozumiał tego chłopca, to i tak by mu nie uwierzył. Opowieść brzmiała zbyt niewiarygod- nie, a tutejsi ludzie byli przesadnie ostrożni. Co będzie, jeśli się zgodzę i pójdę z nim na pustą plażę? - zadała sobie w duchu pytanie. Przecież może tam cze- kać banda rozbójników, którzy mnie ograbią lub zrobią coś gorszego. janessa+anula Strona 10 9 Była całkiem pewna, że chłopiec nie jest żebrakiem. Nie wyglądał też na banitę, ściganego prawem. Widać by- ło, że jego odzienie, choć teraz wygniecione, brudne i zni- szczone, pamiętało dużo lepsze czasy. Tak piękne i bogate stroje obce były tutejszym wieśniakom. Mowa młodzień- ca wskazywała na to, że otrzymał wykształcenie, a jego s maniery - na dobre wychowanie. Iana nie miała wątpliwości, że rzeczywiście mógł u być giermkiem jakiegoś możnego rycerza, tak jak ją o tym zapewniał. lo Postawiła wiadro, wsparła się pod boki i z uwagą po- patrzyła na chłopca. A co się stanie, jeśli ktoś umrze, po- a myślała, bo nie poświęcę mu paru chwil swojego czasu i nie wspomogę go ziołami? Do końca życia będę miała - d wyrzuty sumienia. - Jak daleko stąd do twojego rannego pana? - zapytała n ostrożnie. - Niedaleko - zapewnił ją pospiesznie. a Kłamał. Na pewno kłamał. Widziała to w jego oczach. Skarciła go ostrym spojrzeniem. c - No dobrze. - westchnął z komiczną rezygnacją. - s Przyznaję. To jakieś dwie godziny drogi. - Dwie godziny? - Iana podniosła rękę i zmęczonym ruchem przetarła lekko załzawione oczy. - Dlaczego ja? Dlaczego myślisz, że mogę go uzdrowić? Chłopiec wziął się pod boki i przybrał pełną powagi pozę. - Damy są po to, żeby zajmować się rannymi rycerza- mi, nie wspominając już o chorych i niedołężnych krew- niakach. Błagam cię, milady. Przecież nie prosiłbym tak janessa+anula Strona 11 10 natarczywie, gdyby mój pan nie był ciężko ranny! Trzeba mu zaszyć i opatrzyć ranę. Dobrze zapłacę! Popatrzyła na niego chytrze. - Słuch mnie nie myli? Naprawdę nazwałeś mnie da- mą? Skoro tak, to skąd wiesz, że w ogóle przyjmę jaką- kolwiek zapłatę? Jasnowłosy młodzieniec wyprostował się na całą swoją taksującym spojrzeniem. u s wysokość i od stóp do głów obrzucił ją przeciągłym, - Twoje zachowanie i sposób mówienia zdradzają do- lo bre pochodzenie, pani, mimo że suknia jest niewiele le- psza od chłopskiej sukmany - stwierdził z powagą. a Popatrzył na stojące wokoło lepianki. - I mieszkasz tutaj - dodał z zadumą. - Jestem pewien, - d że popadłaś w poważne tarapaty. Ale raczej nie ze swojej wi- ny - uzupełnił szybko. Ostatnie słowa zdradzały, że miał wątpliwości. Ani razu a n nie wspomniał o dziecku. Nawet nie spojrzał w jego stro- nę. A przecież Iana wyraźnie powiedziała mu, że nie ma męża. Pomyślał pewnie, że zgrzeszyła z jakimś męż- c czyzną i że rodzina się jej wyrzekła. s W gruncie rzeczy niewiele się mylił. Nie znał jednak prawdziwej przyczyny, a ona nie miała ochoty teraz się zwierzać. - Jeśli ci to potrzebne, mogę zapewnić, że sir Henri i ja sowicie nagradzamy tych, którym jesteśmy winni wdzięczność - oznajmił poważnym tonem. Z kilkoma monetami w sakiewce o wiele łatwiej było- by jej opuścić tę przeklętą wioskę. To ponure i nieprzy- jemne miejsce, w którym zostawił ją Newell. Nie udało janessa+anula Strona 12 11 mu się złamać jej oporu. Whitethistle wydawało jej się czymś o wiele gorszym od piekła. Nie miała jednak dokąd pójść. Bywały chwile, że mało brakowało, a by się pod- dała. Wiedziała jednak, że gdy ulegnie, będzie musiała oddać małą Thomasinę. Tak źle, i tak niedobrze. Newell nigdy s nie zgodzi się, aby zatrzymała dziecko. Zwłaszcza po tym, co mu niedawno powiedziała. Nie mogła liczyć też na u wieśniaków. Chyba rzeczywiście Bóg zesłał tego chłopca, aby ułatwić jej ucieczkę. lo - Ile mi dacie? - zapytała nonszalanckim tonem, uda- jąc, że nie jest tym specjalnie zainteresowana. a Chłopiec wyciągnął srebrny łańcuch z kieszeni opoń- czy pokrytej morską solą. - d - Na przykład to - powiedział z nieukrywanym żalem. - Co prawda, mieliśmy tym opłacić dalszą podróż na wschód, ale myślę, że byłoby bardzo niedobrze, gdyby sir a n Henri teraz umarł z powodu rany. Wylecz go, pani, a przy- rzekam, że w zamian otrzymasz ten łańcuch. Oczy Iany mimo woli roziskrzyły się na widok takiego c bogactwa. Mogłabym go podzielić na luźne ogniwa, po- s myślała. Sprzedawałabym je po jednym. Tak. Dzięki temu co najmniej przez kilka następnych miesięcy miałaby za- pewniony byt dla siebie i dla Thomasiny. Zdecydowała się więc szybko. - Najpierw musimy wrócić do mojej chaty, żeby za- brać wszystkie potrzebne rzeczy. Wspominałeś, że to cięta rana? Chłopiec odetchnął z ulgą. - Raczej draśnięcie, niezbyt głębokie. Przynajmniej janessa+anula Strona 13 12 tak mi powiedział sir Henry. Nałożyliśmy opatrunek, ale rana się nie zasklepiła. Utrata krwi i gorączka bardzo go osłabiły, choć jak dotąd nie widać żadnych śladów gangreny. Skrzywił się przy ostatnich słowach. - Jak dotąd - powtórzył znaczącym tonem. Iana ze zrozumieniem pokiwała głową i poprowadzi- u s ła go do chaty. Na szczęście nikogo z wieśniaków nie było w pobliżu. Mężczyźni wypłynęli na ryby, a kobie- ty zajęły się gotowaniem strawy. Nawet młodzież poszła lo do swoich obowiązków. To bardzo dobrze, pomyślała Iana . Nikt nie zobaczy, że opuszczam wieś z tym mło- a dym nieznajomym. Niewiele czasu zabrało jej spakowanie przyborów do - d szycia i kilku rzeczy, których nie chciała zostawić. Tho- masina obudziła się, kiedy weszli do chaty, więc Iana wy- jęła ją z nosidła i nakarmiła resztką chleba i mleka. Potem a n posadziła ją na małym nocniczku. Chłopak wyszedł i cze- kał na zewnątrz. - Hop, hop, moja słodka - wyszeptała czule do dzie- c cka. - Hop, hop, moja mała Thomasino. Jak zwykle bę- s dziesz dzielną dziewczynką, prawda? Szybko umyła dziecko mokrą szmatką, zmoczoną w wodzie ze studni i ubrała ją w czystą, lnianą sukienkę, jaką nosiły chłopskie dzieci. Wielkie brązowe oczy patrzyły na nią z taką ufnością, że Iana poczuła łzy pod powiekami. Pogładziła dziew- czynkę po ciemnej, lekko kędzierzawej główce. - Nikt nigdy nas nie rozdzieli - szepnęła. - Mogę ci to obiecać. Zbyt wiele straciłaś ostatnio. Tak jak i ja. A janessa+anula Strona 14 13 teraz musimy już iść, kochanie - powiedziała z głębokim westchnieniem. Zarzuciła na plecy nosidło z dzieckiem i kilkoma dro- biazgami, które stanowiły jej skromny dobytek. W ciągu ostatnich dwóch tygodni całą jej radością była wyłącznie Thomasina - słodka kruszynka. s Matka dziewczynki zmarła na chorobę płuc, chyba na gruźlicę. W ostatnich chwilach życia błagała Ianę, aby za- choroby, która zabrała jej matkę. lou opiekowała się jej dzieckiem. Mała Tam też była bliska śmierci z wycieńczenia, ale szczęśliwie nie z powodu Iana znała zaledwie imię dziecka i wiedziała, że przed a miesiącami jego matkę wygnano z wioski za jakieś prze- winienie. Od tamtej pory obie żywiły się jagodami i ko- d rzonkami, Iana spotkała je w lesie, gdzie zbierała zioła. n- Nikt we wsi nie chciał z nią rozmawiać o matce, dziecka zaś wszyscy unikali, jakby było trędowate. Z kolei Iana nie miała z małą prawie żadnych kłopo- ca tów - może najwyżej podczas spacerów czuła niewielki ciężar na plecach. Thomasina jadła wtedy, kiedy jeść jej dawano, pozwalała się karmić i nigdy nie płakała. Są- s dząc po liczbie małych ząbków, musiała mieć około dwóch lat, mimo że wyglądała na dużo mniej i nie umiała chodzić. Pierwszej nocy, kiedy Iana wzięła ją na ręce, Tam dotknęła rączką jej policzka i wydała z siebie ciche miauknięcie. Zupełnie jak mały kociak. Teraz była jej prawdziwą córką. Iana zobaczyła, że chłopiec wchodzi do chatki. - Płatki owsiane - powiedziała, chwytając zawiązany sznurkiem worek ze swoimi zapasami. - lekarstwo. janessa+anula Strona 15 14 Podała chłopcu dzbanek. Mocny alkohol przydawał się w równej mierze, jak i inne medykamenty pożyczone od sąsiadów. Nikt w okolicy nie znał ziół, których Iana używała do leczenia ran i różnych chorób. Miejscowa ludność wierzy- ła w czary druidów i leki ze zwierzęcych wnętrzności. s Tymczasem las był pełen skuteczniejszych lekarstw. Iana wrzuciła wszystkie potrzebne zioła do torby. lo święcała wystarczająco dużo czasu na przyswojenie wiedzy. u Jeszcze w dzieciństwie sporo się nauczyła od starej uzdro- wicielki z Ochney. Gorzko żałowała teraz, że nie po- a Kilka sukien, które jej jeszcze zostały, owinęła szero- kim szalem, zrobiła z tego zgrabne zawiniątko i zawiązała d na gruby supeł. Postanowiła, że gdy tylko uleczy ranę nie- n- znajomego rycerza, natychmiast wyruszy w drogę do naj- bliższego portu w Ayr. Kilka srebrnych ogniw z łańcucha, który obiecał jej młody giermek, bez wątpienia wystarczy a na opuszczenie Szkocji. Całkiem możliwe, że popłynie na drugą wyspę, na Eire, c czyli do Irlandii. Słyszała, że jest tam bardzo piękniej a lu- s dzie są uczciwi. Wcale nie przejmowała się tym, co los jej zgotuje, byle tylko uciec jak najdalej od Newella. Brat zastosowałby bardziej surową karę, gdyby wie- dział się, że wygnanie niczego jej nie nauczyło i że nie zmieniła zdania na temat ślubu z Douglasem Sturrockiem. Ostrzegał nawet, że ją pobije, jeżeli nie ulegnie. Nie zda- wał sobie sprawy z tego, że to odniosłoby odwrotny sku- tek. Tak jakby cielesna kara mogła ją zmusić do potulno- janessa+anula Strona 16 15 ści. To, co opowiadała o Newellu jego własna żona, Do- rothea, świadczyło o tym, że w niedługim czasie po ślubie stał się draniem - takim samym, jakim był mąż Iany. Trud- no było w to wszystko uwierzyć, ale postępowanie Ne- wella potwierdzało słowa Dorothei. To, co obecnie obiecywał siostrze za zgodę na ślub ze Sturrockiem, było równie kłamliwe i złudne, jak s w czasie jej pierwszego małżeństwa. Poddałaby się, gdyby brat zmusił ją do ślubu i nie byłoby innego wyj- u ścia, ale mała Tam, bezbronna sierotka, zostałaby cał- lo kiem sama i nie wiadomo, czy by przeżyła. Nieoczeki- wane spotkanie z francuskim giermkiem dawało szansę a na przetrwanie zarówno Thomasinie, jak i Ianie. Ta myśl dodała jej skrzydeł. Biegła tak, że chłopiec z tru- - d dem za nią nadążał. - Mówisz zatem, że pod Portsmouth rozegrała się bi- twa? - zapytała, wiedziona nagłą ciekawością. - Francuzi mouth? a n najechali Anglię? A tak w ogóle, to gdzie leży Ports- - Na południowym wybrzeżu, pani. Ostrzelaliśmy port c i odpływaliśmy już do domu, kiedy naraz okręt zaczaj na- s bierać wody. Dawaliśmy sygnały do najbliższej naszej jednostki, ale nie odpowiedzieli. Zanim się obejrzeliśmy, okręt położył się na boku i wielu wypadło za burtę, a po- tem wszystko zatonęło w jednej chwili. Everand umilkł, wziął głęboki oddech i kontynuował opowieść. - Sir Henri został zraniony drzewcem złamanego masztu. Upadł na mnie, kiedy odwiązywał beczki umo- cowane na pokładzie. Myśleliśmy, że nasi ludzie będą janessa+anula Strona 17 16 mogli na nich pływać, ale nikt z tego nie skorzystał. Trzy- dzieści osób zginęło. Tylko my wyszliśmy cało z tej kata- strofy. Iana potrząsnęła głową ze współczuciem. Nie znała się na wojskowości i na polityce, lecz zawsze wydawało się jej, że to bezsensowne, aby tylu ludzi ginęło w krwawych walkach. Szkocja, o ile dobrze pamiętała, od zawsze sym- u s patyzowała z Francją. Kilka lat temu, kiedy przyjaciel króla Anglii, Bailliol, przywłaszczył sobie koronę Szkocji, prawowity król Dawid znalazł bezpieczny azyl na francu- lo skim dworze. Tutaj, na zachodzie kraju, w gruncie rzeczy nie miało większego znaczenia, kto panował. Życie od wielu wie- da ków płynęło ustalonym trybem. Iana nigdy nie pokochała tej okolicy; pragnęła uciec, znaleźć własne miejsce na ziemi. n- Teraz nikt z zamku Ochney jej nie znajdzie. Newell przybędzie za trzy dni z pytaniem, czy zmieniła zdanie w sprawie ślubu z Douglasem Sturrockiem. Ale się zdzi- ca wi, gdy zobaczy, że zniknęłam, przebiegło jej przez głowę. Ta myśl sprawiła jej dużo radości. s Szli jeszcze jakiś czas, kiedy nagle Everand jak szalony puścił się biegiem i zawołał: - Tutaj, tutaj leży! Chodź prędzej, pani! Pospieszmy się! Zobaczyła, że klęknął tuż przy swoim panu, położył je- go głowę na swoich kolanach i dotknął twarzy, jakby sprawdzał, czy ranny ma gorączkę. Stanęła koło nich i spojrzała na mężczyznę, któremu miała pomóc. Dziwne, wyobrażała sobie, że jest dużo star- janessa+anula Strona 18 17 szy. Oceniła, że ma około trzydziestu lat, może trochę wię- cej, ale na pewno niewiele. Był wysoki, barczysty, o cie- mnej karnacji i nawet przystojny. Upływ krwi spowodo- wał, że twarz mu poszarzała nad gęstą, krótką brodą. Gdy- by stanął, sięgałyby mu pewnie do ramion. Był nieprzy- tomny. - Odsuń się - powiedziała do giermka i uklękła na zie- przeszkadzać. u s mi koło rannego. - Usiądź gdzieś z boku i postaraj się nie Ostrożnie odwiązała nosidło i położyła dziecko za lo sobą, na piasku. Rozkazała chłopcu, aby go pilnował, kiedy ona będzie zajmować się jego panem. Ostrożnie a odwinęła skrawek przesiąkniętego krwią materiału i rozchyliła poły rycerskiego kaftana, żeby obejrzeć ranę. - d - Litościwy Boże! - szepnęła ze zgrozą, zobaczywszy zaognioną ranę. nisko. a n Zawołała chłopca i kazała mu natychmiast rozpalić og- - Coś mi się zdaje, że zajmie nam to nieco więcej cza- c su, niż z początku myślałam. s Dobrze wiedziała, że najmądrzej byłoby, gdyby znik- nęła stąd w ciągu godziny. Nie mogła jednak opuścić ry- cerza. Co gorsza, nie powinna pracować w pośpiechu. Wszak szło o ratowanie życia. Ranny na chwilę otworzył oczy i popatrzył na nią błędnym, nieprzytomnym wzro- kiem. Domyśliła się, że ma gorączkę. - Zabierz chłopca do Baincroft. Słyszysz? Baincroft. Dam ci, cokolwiek zechcesz - wymamrotał. Język mu się plątał. Z trudem go rozumiała. janessa+anula Strona 19 18 - Mam cię zostawić w takim stanie?! Zresztą, nawet gdybym chciała, to twój młody przyjaciel na pewno by mi nie pozwolił. Zamrugał oczami. Usta rozchyliły mu się w niepew- nym uśmiechu. A może to był grymas bólu? - Chyba masz rację - wyszeptał z trudem. Mówił ci- cho, ale Iana nie miała wątpliwości, że jest Francuzem. - Bardzo dziękuję ci za pomoc. u s Oczy same mu się zamknęły. Iana uśmiechnęła się gorzko. lo - Może odłożyć te podziękowania na nieco później, panie - powiedziała, raczej do siebie niż do niego. a Niestety, tak się składa, że zadam ci więcej bólu, niż dotąd wycierpiałeś, pomyślała. Kiedy chłopiec wrócił - d z naręczem suchego drewna, znalazła hubkę i krzesiwo. Po chwili rozpaliła ogień. Zakrzątnęła się przy tobołku i wyłowiła z niego małą, metalową miskę. Podała ją a n giermkowi. - Nabierz tu morskiej wody - powiedziała. Usiadła w wyczekującej pozie, z małą Thomasiną c w milczeniu opartą o jej kolana. s Sir Henri z trudem uniósł ciężkie jak ołów powieki i spojrzał prosto w twarz pochylonej nad nim nie- wiasty. Dokładna, niczym lichwiarz liczący pieniądze, pomyślał, kiedy zdjęła mu opończę i obmywała ciało szmatką zmoczoną w morskiej wodzie, którą przyniósł Ev. Rana go piekła jak diabli podczas mycia, lecz nie był to ból gorszy od tego, który od kilku dni stale mu towa- janessa+anula Strona 20 19 rzyszył. Henri zdobył się nawet na wątły uśmiech, kie- dy dziewczyna z niepokojem spojrzała mu prosto w oczy. W ten sposób chciał jej udowodnić, że jest nadzwyczaj dzielny i cierpliwy. Takie małe niewinne oszustwo wobec pięknej kobiety. Tak naprawdę to był na wpół żywy i otę- piały z bólu. Od paru dni oswoił się już z myślą o śmierci. s Teraz czekało go piękne zakończenie. Bez jednego krzyku. piekielny ból sprawił, że głośno jęknął. lou Spokojnie patrzył, jak z małej buteleczki wylewała mu na ranę jakiś dziwny roztwór o silnym aromacie. Nagle - Boli, prawda? - westchnęła dziewczyna ze współ- gorzej. da czuciem. - Pewnie, że boli. Niestety, zaraz będzie jeszcze Henri z całej siły zacisnął zęby. Bał się, że zacznie kląć n- na czym świat stoi. Nie ucieszyła go perspektywa dal- szych, jeszcze bardziej dotkliwych cierpień. Iana przelała płyn do drewnianego kubka. Przyłożyła naczynie do ust a rannego i kazała mu upić duży łyk. Henri posłusznie prze- łknął nawet kilka. Doskonale zdawał sobie sprawę, że była c to słynna szkocka aqua vitae. Paliła przełyk równie mocno s jak ranę. Kiedyś próbował tego trunku i wiedział, że za chwilę spłynie nań błogosławione, tępe oszołomienie, a potem pijacki sen. Twardy sen, z którego może się nie obudzić. - Zaraz zrobisz się senny - powiedziała Iana , jakby czytając w jego myślach. Odstawiła kubek na bok i z torby wyjęła igłę długości małego palca. Przez uszko przewlekła długą i mocną nitkę. janessa+anula