Stone Lyn - Cena honoru
Szczegóły |
Tytuł |
Stone Lyn - Cena honoru |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Stone Lyn - Cena honoru PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Stone Lyn - Cena honoru PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Stone Lyn - Cena honoru - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
********
LYN STONE
Cena
honoru
********
Strona 2
1
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Zachodnie wybrzeże Szkocji, rok 1340
u s
lo
Gorycz pierwszej porażki zawsze jest taka sama. Tam
na morzu, i tu na lądzie, pomyślał Henri Gillet po opusz-
czeniu nieszczęsnej łajby, którą przypłynęli. Długim kro-
da
kiem przedostał się przez przybrzeżne fale, sięgające mu
niemal bioder.
-
- Zapłać temu człowiekowi, Ev - zmęczonym głosem
rzucił przez ramię.
n
Giermek wręczył wyraźnie rozczarowanemu rybakowi
a
małą sakiewkę z pieniędzmi i przedarł się przez pas lodo-
watej kipieli na skałę, na której oczekiwał go Henri.
c
- Gdzie jesteśmy, panie? - spytał Everand, otrząsając
s
się z wody i dygocząc z zimna.
Wprawdzie starał się mówić spokojnie i beznamiętnie,
ale Henri był pewny, że chłopiec boi się tego, co ich tu
może spotkać. Prawdę powiedziawszy, sam też z niepoko-
jem zastanawiał się nad swoim losem. Jednak przyczyna
jego strachu była zupełnie inna.
Chłopiec musiał jak najszybciej znaleźć się w bez-
piecznym miejscu. Henri nie był pewny, czy to, w ogó-
le jest możliwe. Ba, nie wiedział nawet, czy sam doży-
janessa+anula
Strona 3
2
je następnego ranka. Całą siłą woli zmusił się, żeby
wstać i chociaż trochę zapanować nad przejmującym bó-
lem. Ciągle krwawiąca rana tuż poniżej żeber dokucza-
ła mu tylko odrobinę mniej niż zraniona duma. Stracił
wszystko.
Gdyby zginął, byłaby to wola Boga. Skoro przeżył, bę-
dzie musiał stanąć przed groźnym obliczem ojca. W grun-
u s
cie rzeczy, to mała różnica, pomyślał. Nie dlatego, że
spodziewał się surowej pokuty lub nagany. Jak dotąd ro-
dzic traktował go z miłością i zapewne będzie tak czynił
lo
dalej. Jednak to właśnie było gorsze niż jakakolwiek kara,
którą mógł otrzymać. Porażka okazała się gorzka do prze-
łknięcia.
da
Prawdę rzekłszy, nie było w tym jego najmniejszej wi-
ny. Zrobił wszystko, aby zapobiec klęsce. A jednak czuł
-
się odpowiedzialny za utratę tego, co mu powierzono. Za
zawiedzione zaufanie. Za śmierć tych, którzy poszli za
n
nim na przegraną wojnę. Wszyscy zginęli, wszyscy uto-
a
nęli. Z wyjątkiem młodego Everanda.
- Dobrze znam to miejsce. Możesz mi wierzyć, że na
c
pewno nie zabłądziliśmy - zapewnił Henri młodego
s
giermka.
Znów odezwało się w nim poczucie winy, że zabrał
młodzieńca, dziecko nieledwie, tak daleko od jego rodziny
w Sarcelles, na wojnę z Anglikami i doprowadził go nie-
mal do grobu, w który zmienił się ich okręt, zatopiony
w pobliżu Portsmouth.
Henri zerknął na Everanda. Czternastolatek drobił
śmiesznie, żeby mu dotrzymać kroku. Wyglądał teraz jak
uczniak, który pragnie zasłużyć na pochwałę swojego
janessa+anula
Strona 4
3
mentora i nauczyciela. Henri przyjął z zadowoleniem
szczere oddanie chłopca.
- Chyba powinieneś nieco odpocząć, mój panie.
Wszak jesteś ranny. Bardzo mnie to niepokoi - odezwał
się Ev przesadnie dostojnym tonem.
Ani na moment nie dał po sobie znać, że zauważył na-
s
rastające osłabienie i nierówny krok rycerza. Wierność,
oddanie i współczucie były wrodzonymi cechami tego
lou
chłopca, pomyślał Henri. To właśnie dla nich wybrał na
swego giermka Everanda Merciera. Mimo niewielkiego
wzrostu, najmłodszy syn zmarłego kupca miał wspaniałe
zadatki na rycerza.
a
- Całkiem niedaleko stąd jest małe sioło. Schronimy
się tam i przez umyślnego wyślemy wiadomość do mojej
d
rodziny - powiedział chłopcu.
n-
- Nie starczy nam pieniędzy, panie, żeby wynająć ko-
goś do przebycia w poprzek całej Szkocji - chmurnie od-
parł Everand.
a
Henri zatrzymał się i zdjął z szyi srebrny łańcuch.
Ściągnął także pierścień, który nosił na małym palcu i po-
c
kazał giermkowi.
s
- Posłuchaj, Ev. Jeśli nadejdzie taka chwila, że śmierć
jednak mnie dopadnie, to zapłać tym łańcuchem komuś, kto
zgodzi się zawieźć wiadomość do zamku Baincroft, w Mid-
lothian. Pan zamku, lord kasztelan Robert MacBain, przeka-
że dalej tę nowinę, na dwór mojego ojca. Ten z kolei na pew-
no zajmie się i tobą. Możesz liczyć na jego pomoc i opiekę.
Everand nie spierał się o to, że śmierć rycerza raczej
nie wchodzi w rachubę. Wiedział swoje. Kiwnął więc gło-
wą i zapytał:
janessa+anula
Strona 5
4
- A co z pierścieniem, panie?
Henri uśmiechnął się i przyjacielskim ruchem położył
rękę na chudym ramieniu chłopca.
- Pierścień jest dla ciebie. Powiedz lordowi Robertowi
i mojemu ojcu, że jesteś moim synem.
Everand zaczerwienił się i roześmiał z wyraźnym nie-
s
dowierzaniem.
- Ja, mój panie? Tylko spójrz na mnie: w przeciwień-
lou
stwie do ciebie mam jasne włosy i bardzo bladą cerę. A
poza tym nikt nie uwierzy, że mógłbyś być ojcem takiego
cherlaka. Nie mówiąc o tym, że w odpowiednim czasie
nie byłeś jeszcze na tyle dorosły i... i wysoki, żeby móc
da
spłodzić syna..
- Dorosły i wysoki? - z rozbawieniem spytał Henri
-
i zrobiło mu się lżej na sercu. Ev potrafił go rozśmieszyć
nawet w beznadziejnej sytuacji.
n
Dobrze wiedział, że do wieczora jeszcze bardzo daleko,
a mimo to wydało mu się, że nagle zmrok zapada, a zie-
ca
mia drży aż po horyzont. Z wolna osunął się na kolana
i usiadł na piętach.
- Powtórz im, co ci powiedziałem. Wyznaj wszystko.
s
Ufam ci, że nie zataisz żadnej naszej przygody. Lord Mac-
Bain na pewno ci uwierzy. Jest dla mnie jak brat, chociaż
w rzeczywistości nie mieliśmy wspólnych rodziców.
- Dobrze, panie, zrobię, jak zechcesz, lecz nie prag-
niesz chyba, aby twoja rodzina myślała, że jestem twoim
potomkiem z nieprawego łoża - rzekł Ev znaczącym
tonem.
- Oczywiście, że nie! Nie myśl, proszę, że podważam
legalność twojego pochodzenia albo prawa tego, który cię
janessa+anula
Strona 6
5
spłodził. Mam zamiar adoptować cię tu i teraz, jeżeli nie
masz nic przeciwko temu. A ponieważ w myśl obowią-
zującego prawa, nie będziesz mógł odziedziczyć mojego
tytułu, w zamian otrzymasz sporą część majątku. Zasłu-
żyłeś sobie na nagrodę po tym wszystkim, co do tej pory
dla mnie uczyniłeś.
- Z całego serca ci dziękuję, panie, myślę jednak, że
jesteś zbyt hojny.
Henri z bólu przygryzł wargi.
u s
- Niestety, boję się, że co do pewnych spraw się nie
lo
mylisz, Ev. Potrzebny mi odpoczynek. Jak będzie z resztą,
jeszcze zobaczymy.
a
Przyłożył rękę do boku i poczuł lepką wilgoć na swej
dłoni. Po jednym dniu wykrwawił się prawie na śmierć.
- d
Postanowił wydać giermkowi jeszcze jeden rozkaz. Może
ostatni? Przynajmniej tak mu się zdawało teraz, kiedy czuł
coraz silniejsze dreszcze rosnącej gorączki.
a n
- Ruszaj, Ev - powiedział sztucznie rześkim głosem.
- Poszukaj wioski i znajdź jakąś podwodę dla mnie. Po-
czekam tu na ciebie.
c
Położył się na zdrowym boku i patrzył, jak drobny Eve-
s
rand żwawo przebierał nogami, biegnąc wzdłuż brzegu
morza, w poszukiwaniu pomocy. Kiedy chłopiec oddalił
się już dostatecznie, Henri wyszeptał cichą modlitwę, za-
mknął oczy i zapadł w kojący sen. Na jak długo? - zdążył
pomyśleć, zanim zasnął.
Everand wkrótce dotarł do nadbrzeżnego lasu. Widać
tu było setki rosochatych drzew, niekiedy przysadzistych
i poskręcanych od stale wiejących wiatrów. Tam, gdzie
janessa+anula
Strona 7
6
kończyła się kamienista plaża, zaczynała się gęsta piękna
zielona murawa. Tu też rozpościerały się zarośla, cza-
sem tak gęste, że nie przepuszczały do ziemi promieni
słońca W innych znów miejscach, w zielonej gęstwinie,
tworzyły się jakby zacienione ścieżki, które wyobraźnia
chłopca porównywała do alejek wiodących do dzikiej leś-
nej samotni, zamieszkanej przez piękną wróżkę albo
pustelnika.
u s
Nie widywał takich w swojej ojczyźnie. Kiedy zagłę-
bił się nieco między drzewa, zobaczył gęstą szachowni-
lo
cę to jaśniejszych, to bledszych plam słonecznego świat-
ła, które nieśmiało prześwitywało przez zielony kobie-
a
rzec liści.
- Ciekaw jestem, kogo tutaj zastanę - mruknął do sie-
- d
bie. Sam, w obcym kraju, mógł się spodziewać praktycz-
nie wszystkiego.
n
Wtem cofnął się. Na pobliskiej polanie wznosił się pa-
górek niski, ale tak foremny, że bez wątpienia musiał być
a
dziełem rąk ludzkich. Z wierzchu otaczał go krąg grubo
ciosanych, pionowo ustawionych głazów. Były ogromne.
c
Kilka z nich jeszcze stało, lecz wiele było przewróconych,
s
zapewne przez pierwszych chrześcijan, którzy na wszelkie
możliwe sposoby zwalczali dawne wierzenia Szkotów. Je-
den z nich leżał nieco na uboczu, dotykając krawędzią
wąskiej ścieżki.
Everand pochylił się nad ziemią. Tak, tym razem to
rzeczywiście była ścieżka i to na pewno często używana.
Widać, że wciąż ktoś po niej chadzał. Pewnie wiodła do
pobliskiej wioski, zamieszkanej, jak to w Szkocji bywa,
przez ni to chłopów, ni to rybaków.
janessa+anula
Strona 8
7
Giermek westchnął z niewysłowioną ulgą. Najważniej-
sze, że są tu ludzie. Z obawą spojrzał na omszałe głazy
i na cienie mroczną kurtyną zalegające między drzewami.
Mam iść dalej? - przebiegło mu przez głowę. Zaraz jed-
nak opuściły go wątpliwości, gdy pomyślał o swoim panu.
Przeżegnał się i zanurzył w leśną gęstwinę. Szedł
szparko, nie rozglądając się na boki. W pewnej chwili wy-
dało mu się, że zobaczył światło.
u s
Rzeczywiście. Las rzedniał, a w oddali, za rozległą,
niekoszoną łąką, zamajaczyły chaty. Everand przystanął
lo
i wytężył wzrok. Tak, na pewno się nie mylił. Odnalazł
ludzi, wieś i pomoc dla swojego rannego pana. Bystro
a
spojrzał w prawo i lewo, lecz wciąż nie dostrzegał nikogo.
Przystanął, osłonił ręką oczy, a potem wydał zdławiony
- d
okrzyk i puścił się biegiem.
- Zostaw mnie wreszcie w spokoju, utrapieńcze!
a n
Iana przez bite pół godziny opierała się ustawicznym
nagabywaniom wymizerowanego chłopca. Wcale nie mia-
ła zamiaru ulec jego prośbom, choć błagał ją o litość.
c
Przez cały dzień była zajęta przygotowaniami do wyjazdu
s
z Whitethistle. Nie miała czasu na nic więcej.
Podniosła nosidełko ze śpiącym niemowlęciem i kil-
koma zręcznymi ruchami przymocowała je sobie do
pleców. Opuściła wiadro do studni. Odczekała chwilę,
aż się napełniło wodą. Jeśli teraz upiorę szybko zapaso-
wą odzież, to przynajmniej wszystko wyschnie do wie-
czora, pomyślała. Skoro świt, będę mogła na dobre po-
rzucić tę wioskę.
Energicznie pociągnęła za sznur, żeby wydobyć wiadro
janessa+anula
Strona 9
8
ze studni. Wiedziona współczuciem, rzuciła obojętnym to-
nem, pozornie od niechcenia:
- Słyszałam, że niedaleko stąd mieszka uzdrowicielka.
Dlaczego do niej nie pójdziesz?
Chłopak jednak nie ustępował.
- Musisz pójść ze mną, pani - powiedział, niecier-
s
pliwie przestępując z nogi na nogę. - W tej okolicy tyl-
ko ty jedna rozumiesz, co do ciebie mówię. Chyba że
u
twój mąż też zna język francuski? Chodźmy doń. Wy-
tłumaczę mu, co się stało. Kiedy usłyszy na własne uszy
lo
to, co mam mu do powiedzenia, na pewno pozwoli ci
pójść ze mną. Na dodatek będzie zadowolony, bo dosta-
a
nie sowitą zapłatę.
- Nie mam męża. Nie mam też tak wiele czasu, by go
- d
marnować po próżnicy dla jakiegoś rannego włóczęgi. A
teraz wynoś się!
n
Dźwignęła pełne wiadro i odwróciła się, aby odejść.
- Ależ my nie jesteśmy żadnymi włóczęgami! - zawo-
a
łał niemal z rozpaczą Ev. - Przysięgam na wszystkie świę-
tości! Sir Henri umrze, jeśli w porę nie sprowadzę do nie-
c
go pomocy! Proszę!
s
Co prawda, to prawda, pomyślała Iana . Poza nią nikt
w tej zapomnianej przez Boga okolicy nie mówił po fran-
cusku. A nawet gdyby ktoś zrozumiał tego chłopca, to i tak
by mu nie uwierzył. Opowieść brzmiała zbyt niewiarygod-
nie, a tutejsi ludzie byli przesadnie ostrożni.
Co będzie, jeśli się zgodzę i pójdę z nim na pustą plażę?
- zadała sobie w duchu pytanie. Przecież może tam cze-
kać banda rozbójników, którzy mnie ograbią lub zrobią
coś gorszego.
janessa+anula
Strona 10
9
Była całkiem pewna, że chłopiec nie jest żebrakiem.
Nie wyglądał też na banitę, ściganego prawem. Widać by-
ło, że jego odzienie, choć teraz wygniecione, brudne i zni-
szczone, pamiętało dużo lepsze czasy. Tak piękne i bogate
stroje obce były tutejszym wieśniakom. Mowa młodzień-
ca wskazywała na to, że otrzymał wykształcenie, a jego
s
maniery - na dobre wychowanie.
Iana nie miała wątpliwości, że rzeczywiście mógł
u
być giermkiem jakiegoś możnego rycerza, tak jak ją
o tym zapewniał.
lo
Postawiła wiadro, wsparła się pod boki i z uwagą po-
patrzyła na chłopca. A co się stanie, jeśli ktoś umrze, po-
a
myślała, bo nie poświęcę mu paru chwil swojego czasu
i nie wspomogę go ziołami? Do końca życia będę miała
- d
wyrzuty sumienia.
- Jak daleko stąd do twojego rannego pana? - zapytała
n
ostrożnie.
- Niedaleko - zapewnił ją pospiesznie.
a
Kłamał. Na pewno kłamał. Widziała to w jego oczach.
Skarciła go ostrym spojrzeniem.
c
- No dobrze. - westchnął z komiczną rezygnacją. -
s
Przyznaję. To jakieś dwie godziny drogi.
- Dwie godziny? - Iana podniosła rękę i zmęczonym
ruchem przetarła lekko załzawione oczy. - Dlaczego ja?
Dlaczego myślisz, że mogę go uzdrowić?
Chłopiec wziął się pod boki i przybrał pełną powagi
pozę.
- Damy są po to, żeby zajmować się rannymi rycerza-
mi, nie wspominając już o chorych i niedołężnych krew-
niakach. Błagam cię, milady. Przecież nie prosiłbym tak
janessa+anula
Strona 11
10
natarczywie, gdyby mój pan nie był ciężko ranny! Trzeba
mu zaszyć i opatrzyć ranę. Dobrze zapłacę!
Popatrzyła na niego chytrze.
- Słuch mnie nie myli? Naprawdę nazwałeś mnie da-
mą? Skoro tak, to skąd wiesz, że w ogóle przyjmę jaką-
kolwiek zapłatę?
Jasnowłosy młodzieniec wyprostował się na całą swoją
taksującym spojrzeniem.
u s
wysokość i od stóp do głów obrzucił ją przeciągłym,
- Twoje zachowanie i sposób mówienia zdradzają do-
lo
bre pochodzenie, pani, mimo że suknia jest niewiele le-
psza od chłopskiej sukmany - stwierdził z powagą.
a
Popatrzył na stojące wokoło lepianki.
- I mieszkasz tutaj - dodał z zadumą. - Jestem pewien,
- d
że popadłaś w poważne tarapaty. Ale raczej nie ze swojej wi-
ny - uzupełnił szybko.
Ostatnie słowa zdradzały, że miał wątpliwości. Ani razu
a n
nie wspomniał o dziecku. Nawet nie spojrzał w jego stro-
nę. A przecież Iana wyraźnie powiedziała mu, że nie ma
męża. Pomyślał pewnie, że zgrzeszyła z jakimś męż-
c
czyzną i że rodzina się jej wyrzekła.
s
W gruncie rzeczy niewiele się mylił. Nie znał jednak
prawdziwej przyczyny, a ona nie miała ochoty teraz się
zwierzać.
- Jeśli ci to potrzebne, mogę zapewnić, że sir Henri
i ja sowicie nagradzamy tych, którym jesteśmy winni
wdzięczność - oznajmił poważnym tonem.
Z kilkoma monetami w sakiewce o wiele łatwiej było-
by jej opuścić tę przeklętą wioskę. To ponure i nieprzy-
jemne miejsce, w którym zostawił ją Newell. Nie udało
janessa+anula
Strona 12
11
mu się złamać jej oporu. Whitethistle wydawało jej się
czymś o wiele gorszym od piekła. Nie miała jednak dokąd
pójść. Bywały chwile, że mało brakowało, a by się pod-
dała.
Wiedziała jednak, że gdy ulegnie, będzie musiała oddać
małą Thomasinę. Tak źle, i tak niedobrze. Newell nigdy
s
nie zgodzi się, aby zatrzymała dziecko. Zwłaszcza po tym,
co mu niedawno powiedziała. Nie mogła liczyć też na
u
wieśniaków. Chyba rzeczywiście Bóg zesłał tego chłopca,
aby ułatwić jej ucieczkę.
lo
- Ile mi dacie? - zapytała nonszalanckim tonem, uda-
jąc, że nie jest tym specjalnie zainteresowana.
a
Chłopiec wyciągnął srebrny łańcuch z kieszeni opoń-
czy pokrytej morską solą.
- d
- Na przykład to - powiedział z nieukrywanym żalem.
- Co prawda, mieliśmy tym opłacić dalszą podróż na
wschód, ale myślę, że byłoby bardzo niedobrze, gdyby sir
a n
Henri teraz umarł z powodu rany. Wylecz go, pani, a przy-
rzekam, że w zamian otrzymasz ten łańcuch.
Oczy Iany mimo woli roziskrzyły się na widok takiego
c
bogactwa. Mogłabym go podzielić na luźne ogniwa, po-
s
myślała. Sprzedawałabym je po jednym. Tak. Dzięki temu
co najmniej przez kilka następnych miesięcy miałaby za-
pewniony byt dla siebie i dla Thomasiny. Zdecydowała się
więc szybko.
- Najpierw musimy wrócić do mojej chaty, żeby za-
brać wszystkie potrzebne rzeczy. Wspominałeś, że to cięta
rana?
Chłopiec odetchnął z ulgą.
- Raczej draśnięcie, niezbyt głębokie. Przynajmniej
janessa+anula
Strona 13
12
tak mi powiedział sir Henry. Nałożyliśmy opatrunek, ale
rana się nie zasklepiła. Utrata krwi i gorączka bardzo
go osłabiły, choć jak dotąd nie widać żadnych śladów
gangreny.
Skrzywił się przy ostatnich słowach.
- Jak dotąd - powtórzył znaczącym tonem.
Iana ze zrozumieniem pokiwała głową i poprowadzi-
u s
ła go do chaty. Na szczęście nikogo z wieśniaków nie
było w pobliżu. Mężczyźni wypłynęli na ryby, a kobie-
ty zajęły się gotowaniem strawy. Nawet młodzież poszła
lo
do swoich obowiązków. To bardzo dobrze, pomyślała
Iana . Nikt nie zobaczy, że opuszczam wieś z tym mło-
a
dym nieznajomym.
Niewiele czasu zabrało jej spakowanie przyborów do
- d
szycia i kilku rzeczy, których nie chciała zostawić. Tho-
masina obudziła się, kiedy weszli do chaty, więc Iana wy-
jęła ją z nosidła i nakarmiła resztką chleba i mleka. Potem
a n
posadziła ją na małym nocniczku. Chłopak wyszedł i cze-
kał na zewnątrz.
- Hop, hop, moja słodka - wyszeptała czule do dzie-
c
cka. - Hop, hop, moja mała Thomasino. Jak zwykle bę-
s
dziesz dzielną dziewczynką, prawda?
Szybko umyła dziecko mokrą szmatką, zmoczoną
w wodzie ze studni i ubrała ją w czystą, lnianą sukienkę,
jaką nosiły chłopskie dzieci.
Wielkie brązowe oczy patrzyły na nią z taką ufnością,
że Iana poczuła łzy pod powiekami. Pogładziła dziew-
czynkę po ciemnej, lekko kędzierzawej główce.
- Nikt nigdy nas nie rozdzieli - szepnęła. - Mogę ci
to obiecać. Zbyt wiele straciłaś ostatnio. Tak jak i ja. A
janessa+anula
Strona 14
13
teraz musimy już iść, kochanie - powiedziała z głębokim
westchnieniem.
Zarzuciła na plecy nosidło z dzieckiem i kilkoma dro-
biazgami, które stanowiły jej skromny dobytek. W ciągu
ostatnich dwóch tygodni całą jej radością była wyłącznie
Thomasina - słodka kruszynka.
s
Matka dziewczynki zmarła na chorobę płuc, chyba na
gruźlicę. W ostatnich chwilach życia błagała Ianę, aby za-
choroby, która zabrała jej matkę.
lou
opiekowała się jej dzieckiem. Mała Tam też była bliska
śmierci z wycieńczenia, ale szczęśliwie nie z powodu
Iana znała zaledwie imię dziecka i wiedziała, że przed
a
miesiącami jego matkę wygnano z wioski za jakieś prze-
winienie. Od tamtej pory obie żywiły się jagodami i ko-
d
rzonkami, Iana spotkała je w lesie, gdzie zbierała zioła.
n-
Nikt we wsi nie chciał z nią rozmawiać o matce, dziecka
zaś wszyscy unikali, jakby było trędowate.
Z kolei Iana nie miała z małą prawie żadnych kłopo-
ca
tów - może najwyżej podczas spacerów czuła niewielki
ciężar na plecach. Thomasina jadła wtedy, kiedy jeść
jej dawano, pozwalała się karmić i nigdy nie płakała. Są-
s
dząc po liczbie małych ząbków, musiała mieć około
dwóch lat, mimo że wyglądała na dużo mniej i nie umiała
chodzić. Pierwszej nocy, kiedy Iana wzięła ją na ręce, Tam
dotknęła rączką jej policzka i wydała z siebie ciche
miauknięcie. Zupełnie jak mały kociak. Teraz była jej
prawdziwą córką.
Iana zobaczyła, że chłopiec wchodzi do chatki.
- Płatki owsiane - powiedziała, chwytając zawiązany
sznurkiem worek ze swoimi zapasami. - lekarstwo.
janessa+anula
Strona 15
14
Podała chłopcu dzbanek. Mocny alkohol przydawał się
w równej mierze, jak i inne medykamenty pożyczone od
sąsiadów.
Nikt w okolicy nie znał ziół, których Iana używała do
leczenia ran i różnych chorób. Miejscowa ludność wierzy-
ła w czary druidów i leki ze zwierzęcych wnętrzności.
s
Tymczasem las był pełen skuteczniejszych lekarstw.
Iana wrzuciła wszystkie potrzebne zioła do torby.
lo
święcała wystarczająco dużo czasu na przyswojenie
wiedzy.
u
Jeszcze w dzieciństwie sporo się nauczyła od starej uzdro-
wicielki z Ochney. Gorzko żałowała teraz, że nie po-
a
Kilka sukien, które jej jeszcze zostały, owinęła szero-
kim szalem, zrobiła z tego zgrabne zawiniątko i zawiązała
d
na gruby supeł. Postanowiła, że gdy tylko uleczy ranę nie-
n-
znajomego rycerza, natychmiast wyruszy w drogę do naj-
bliższego portu w Ayr. Kilka srebrnych ogniw z łańcucha,
który obiecał jej młody giermek, bez wątpienia wystarczy
a
na opuszczenie Szkocji.
Całkiem możliwe, że popłynie na drugą wyspę, na Eire,
c
czyli do Irlandii. Słyszała, że jest tam bardzo piękniej a lu-
s
dzie są uczciwi.
Wcale nie przejmowała się tym, co los jej zgotuje, byle
tylko uciec jak najdalej od Newella.
Brat zastosowałby bardziej surową karę, gdyby wie-
dział się, że wygnanie niczego jej nie nauczyło i że nie
zmieniła zdania na temat ślubu z Douglasem Sturrockiem.
Ostrzegał nawet, że ją pobije, jeżeli nie ulegnie. Nie zda-
wał sobie sprawy z tego, że to odniosłoby odwrotny sku-
tek. Tak jakby cielesna kara mogła ją zmusić do potulno-
janessa+anula
Strona 16
15
ści. To, co opowiadała o Newellu jego własna żona, Do-
rothea, świadczyło o tym, że w niedługim czasie po ślubie
stał się draniem - takim samym, jakim był mąż Iany. Trud-
no było w to wszystko uwierzyć, ale postępowanie Ne-
wella potwierdzało słowa Dorothei.
To, co obecnie obiecywał siostrze za zgodę na ślub
ze Sturrockiem, było równie kłamliwe i złudne, jak
s
w czasie jej pierwszego małżeństwa. Poddałaby się,
gdyby brat zmusił ją do ślubu i nie byłoby innego wyj-
u
ścia, ale mała Tam, bezbronna sierotka, zostałaby cał-
lo
kiem sama i nie wiadomo, czy by przeżyła. Nieoczeki-
wane spotkanie z francuskim giermkiem dawało szansę
a
na przetrwanie zarówno Thomasinie, jak i Ianie. Ta
myśl dodała jej skrzydeł. Biegła tak, że chłopiec z tru-
- d
dem za nią nadążał.
- Mówisz zatem, że pod Portsmouth rozegrała się bi-
twa? - zapytała, wiedziona nagłą ciekawością. - Francuzi
mouth?
a n
najechali Anglię? A tak w ogóle, to gdzie leży Ports-
- Na południowym wybrzeżu, pani. Ostrzelaliśmy port
c
i odpływaliśmy już do domu, kiedy naraz okręt zaczaj na-
s
bierać wody. Dawaliśmy sygnały do najbliższej naszej
jednostki, ale nie odpowiedzieli. Zanim się obejrzeliśmy,
okręt położył się na boku i wielu wypadło za burtę, a po-
tem wszystko zatonęło w jednej chwili.
Everand umilkł, wziął głęboki oddech i kontynuował
opowieść.
- Sir Henri został zraniony drzewcem złamanego
masztu. Upadł na mnie, kiedy odwiązywał beczki umo-
cowane na pokładzie. Myśleliśmy, że nasi ludzie będą
janessa+anula
Strona 17
16
mogli na nich pływać, ale nikt z tego nie skorzystał. Trzy-
dzieści osób zginęło. Tylko my wyszliśmy cało z tej kata-
strofy.
Iana potrząsnęła głową ze współczuciem. Nie znała się
na wojskowości i na polityce, lecz zawsze wydawało się
jej, że to bezsensowne, aby tylu ludzi ginęło w krwawych
walkach. Szkocja, o ile dobrze pamiętała, od zawsze sym-
u s
patyzowała z Francją. Kilka lat temu, kiedy przyjaciel
króla Anglii, Bailliol, przywłaszczył sobie koronę Szkocji,
prawowity król Dawid znalazł bezpieczny azyl na francu-
lo
skim dworze.
Tutaj, na zachodzie kraju, w gruncie rzeczy nie miało
większego znaczenia, kto panował. Życie od wielu wie-
da
ków płynęło ustalonym trybem. Iana nigdy nie pokochała
tej okolicy; pragnęła uciec, znaleźć własne miejsce na
ziemi.
n-
Teraz nikt z zamku Ochney jej nie znajdzie. Newell
przybędzie za trzy dni z pytaniem, czy zmieniła zdanie
w sprawie ślubu z Douglasem Sturrockiem. Ale się zdzi-
ca
wi, gdy zobaczy, że zniknęłam, przebiegło jej przez głowę.
Ta myśl sprawiła jej dużo radości.
s
Szli jeszcze jakiś czas, kiedy nagle Everand jak szalony
puścił się biegiem i zawołał:
- Tutaj, tutaj leży! Chodź prędzej, pani! Pospieszmy
się!
Zobaczyła, że klęknął tuż przy swoim panu, położył je-
go głowę na swoich kolanach i dotknął twarzy, jakby
sprawdzał, czy ranny ma gorączkę.
Stanęła koło nich i spojrzała na mężczyznę, któremu
miała pomóc. Dziwne, wyobrażała sobie, że jest dużo star-
janessa+anula
Strona 18
17
szy. Oceniła, że ma około trzydziestu lat, może trochę wię-
cej, ale na pewno niewiele. Był wysoki, barczysty, o cie-
mnej karnacji i nawet przystojny. Upływ krwi spowodo-
wał, że twarz mu poszarzała nad gęstą, krótką brodą. Gdy-
by stanął, sięgałyby mu pewnie do ramion. Był nieprzy-
tomny.
- Odsuń się - powiedziała do giermka i uklękła na zie-
przeszkadzać.
u s
mi koło rannego. - Usiądź gdzieś z boku i postaraj się nie
Ostrożnie odwiązała nosidło i położyła dziecko za
lo
sobą, na piasku. Rozkazała chłopcu, aby go pilnował,
kiedy ona będzie zajmować się jego panem. Ostrożnie
a
odwinęła skrawek przesiąkniętego krwią materiału
i rozchyliła poły rycerskiego kaftana, żeby obejrzeć
ranę.
- d
- Litościwy Boże! - szepnęła ze zgrozą, zobaczywszy
zaognioną ranę.
nisko.
a n
Zawołała chłopca i kazała mu natychmiast rozpalić og-
- Coś mi się zdaje, że zajmie nam to nieco więcej cza-
c
su, niż z początku myślałam.
s
Dobrze wiedziała, że najmądrzej byłoby, gdyby znik-
nęła stąd w ciągu godziny. Nie mogła jednak opuścić ry-
cerza. Co gorsza, nie powinna pracować w pośpiechu.
Wszak szło o ratowanie życia. Ranny na chwilę otworzył
oczy i popatrzył na nią błędnym, nieprzytomnym wzro-
kiem. Domyśliła się, że ma gorączkę.
- Zabierz chłopca do Baincroft. Słyszysz? Baincroft.
Dam ci, cokolwiek zechcesz - wymamrotał.
Język mu się plątał. Z trudem go rozumiała.
janessa+anula
Strona 19
18
- Mam cię zostawić w takim stanie?! Zresztą, nawet
gdybym chciała, to twój młody przyjaciel na pewno by mi
nie pozwolił.
Zamrugał oczami. Usta rozchyliły mu się w niepew-
nym uśmiechu. A może to był grymas bólu?
- Chyba masz rację - wyszeptał z trudem. Mówił ci-
cho, ale Iana nie miała wątpliwości, że jest Francuzem.
- Bardzo dziękuję ci za pomoc.
u s
Oczy same mu się zamknęły. Iana uśmiechnęła się
gorzko.
lo
- Może odłożyć te podziękowania na nieco później,
panie - powiedziała, raczej do siebie niż do niego.
a
Niestety, tak się składa, że zadam ci więcej bólu, niż
dotąd wycierpiałeś, pomyślała. Kiedy chłopiec wrócił
- d
z naręczem suchego drewna, znalazła hubkę i krzesiwo.
Po chwili rozpaliła ogień. Zakrzątnęła się przy tobołku
i wyłowiła z niego małą, metalową miskę. Podała ją
a n
giermkowi.
- Nabierz tu morskiej wody - powiedziała.
Usiadła w wyczekującej pozie, z małą Thomasiną
c
w milczeniu opartą o jej kolana.
s
Sir Henri z trudem uniósł ciężkie jak ołów powieki
i spojrzał prosto w twarz pochylonej nad nim nie-
wiasty. Dokładna, niczym lichwiarz liczący pieniądze,
pomyślał, kiedy zdjęła mu opończę i obmywała ciało
szmatką zmoczoną w morskiej wodzie, którą przyniósł
Ev.
Rana go piekła jak diabli podczas mycia, lecz nie był
to ból gorszy od tego, który od kilku dni stale mu towa-
janessa+anula
Strona 20
19
rzyszył. Henri zdobył się nawet na wątły uśmiech, kie-
dy dziewczyna z niepokojem spojrzała mu prosto w oczy.
W ten sposób chciał jej udowodnić, że jest nadzwyczaj
dzielny i cierpliwy. Takie małe niewinne oszustwo wobec
pięknej kobiety. Tak naprawdę to był na wpół żywy i otę-
piały z bólu. Od paru dni oswoił się już z myślą o śmierci.
s
Teraz czekało go piękne zakończenie. Bez jednego
krzyku.
piekielny ból sprawił, że głośno jęknął.
lou
Spokojnie patrzył, jak z małej buteleczki wylewała mu
na ranę jakiś dziwny roztwór o silnym aromacie. Nagle
- Boli, prawda? - westchnęła dziewczyna ze współ-
gorzej.
da
czuciem. - Pewnie, że boli. Niestety, zaraz będzie jeszcze
Henri z całej siły zacisnął zęby. Bał się, że zacznie kląć
n-
na czym świat stoi. Nie ucieszyła go perspektywa dal-
szych, jeszcze bardziej dotkliwych cierpień. Iana przelała
płyn do drewnianego kubka. Przyłożyła naczynie do ust
a
rannego i kazała mu upić duży łyk. Henri posłusznie prze-
łknął nawet kilka. Doskonale zdawał sobie sprawę, że była
c
to słynna szkocka aqua vitae. Paliła przełyk równie mocno
s
jak ranę. Kiedyś próbował tego trunku i wiedział, że za
chwilę spłynie nań błogosławione, tępe oszołomienie,
a potem pijacki sen. Twardy sen, z którego może się nie
obudzić.
- Zaraz zrobisz się senny - powiedziała Iana , jakby
czytając w jego myślach.
Odstawiła kubek na bok i z torby wyjęła igłę długości
małego palca. Przez uszko przewlekła długą i mocną
nitkę.
janessa+anula