1548

Szczegóły
Tytuł 1548
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1548 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1548 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1548 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

RYSZARD KAPU�CI�SKI iMPERIUM CZYTELNIK, WARSZAWA 1999 Ok�adk� i kart� tytu�ow� projektowa� Andrzej Heidrich (C) Copyright by Ryszard Kapu�ci�ski, Warszawa 1993 Spis tre�ci Przedmowa I. Pierwsze spotkania (1939-1967) Pi�sk, 39 Transsyberyjska, 58 Po�udnie, 67II. Z lotu ptaka ( 1989-1991) Trzeci Rzym �wi�tynia i pa�ac Patrzymy. p�aczemy Cz�owiek na asfaltowej g�rze Ucieczka przed samym sob� Workuta, zamarzn�� w ogniu Jutro bunt Baszkir�w Misterium rosyjskie Skacz�c przez ka�u�e Ko�yma, mg�a i mg�a Kreml: czarodziejska g�ra Pu�apka Azja �rodkowa, zag�ada morza Pomona miasteczka Drohobycz Powr�t do rodzinnego miasta III. Ci�g dalszy trwa (1992-1993) Ci�g dalszy trwa Przedmowa - czyli, �e to s� dziwy; i to wszystko si� sk�ada na obraz - -Imperium Andriej Bie�yj Rosja wiele widzia�a w ci�gu tysi�ca lat swoich dziej�w. jednego tylko nie widzia�a Rosja przez tysi�c lat - wolno�ci. Wasilij Grossman Tera�niejszo�� jest czym�, co nas wi��e. Przy- sz�o�� tworzymy sobie w wyobra�ni. Tylko przesz�o�� jest czyst� rzeczywisto�ci�. Simone Weil W Rosji ca�a energia artysty powinna by� skie- rowana na pokazanie dw�ch si�: cz�owieka i przyrody. Z jednej strony s�abo�� fizyczna, ner- wowo��, wczesne dojrzewanie seksualne, na- mi�tne pragnienie �ycia i prawdy, marzenia o szerokiej jak step dzia�alno�ci, pe�na niepoko- ju analiza, niedostatek wiedzy przy wysokich wzlotach my�li, a z drugiej - bezkresna r�wni- na, surowy klimat; surowy, szary nar�d z jego ci�k�, ponur� histori�, tatarszczyzna, czynow- nictwo, ciemnota, bieda, wilgotny klimat stolic, apatia s�owia�ska itp. Rosyjskie �ycie tak m��ci Rosjanina, �e ten si� pozbiera� nie mo�e, m��ci jak tysi�cpudowy kij. Antoni Czechow Zasadnicze wra�enie, jakie odnie�li�my po przyjrzeniu si� sytuacji w Rosji - to obraz ol- brzymiego, nie daj�cego si� naprawi� KRachu. Historia nie zna�a jeszcze tak gigantycznej ka- tastrofy. H. G. Wells,1920 Przygoda Zwi�zku Radzieckiego jest najwi�- kszym do�wiadczeniem i najwa�niejszym za- gadnieniem ludzko�ci. Edgar Morin Rosja zwymiotowa�a t� ohyd�, kt�r� j� karmio- no. Fiodor Dostojewski Ustr�j, jaki nami rz�dzi, to po��czenie starej nomenklatury, rekin�w finansjery, fa�szywych demokrat�w i KGB. Tego nie mog� nazwa� demokracj�-to wstr�tna, nie maj�ca preceden- su w historii hybryda, o kt�rej nie wiadomo, w jakim kierunku b�dzie si� rozwija�... [ale] je�li ten sojusz zwyci�y, b�d� nas eksploatowa� nie przez 70, ale przez 170 lat. Aleksander So��enicyn,1992 Co� tam si� rozja�ni�o, ale co� nadal pozostaje niejasnym. W�adimir Wojnowicz Ksi��ka ta sk�ada si� z trzech cz�ci: , Cz�� I nazywa si� "Pierwsze spotkania (1939-1967)" i jest relacj� z moich dawnych pobyt�w w Imperium. Opowiadam w niej o wkroczeniu wojsk sowieckich do mojego rodzinnego miasteczka na Polesiu (dzi� jest tam Bia�oru�), o podr�y przez za�nie�on� i bezludn� Syberi�, o wyprawie na Zakaukazie i do republik �rodkowej Azji, a wi�c do obszar�w b. ZSRR pe�nych egzotyki, konfLikt�w i osobliwej, pe�nej emocji i sentyment�w ' atmosfery. Cz�� ii nazywa si� "Z lotu ptaka (1989-1991 )" i zdaje spraw� z kilku moich d�u�szych w�dr�wek po rozleg�ej ziemi Imperium, jakie odby�em w latach jego schy�ku i ostatecznego ' rozpadu (ostatecznego w ka�dym razie w tej formie, w jakiej istnia� do roku 1991). Podr�e te odbywa�em sam, omijaJ�c oficjalne instytucje i trasy, a szlak tych wypraw prowadzi� od Brze�cia (granica b. ZSRR z Polsk�) do Magadanu nad Pacy- fikiem i od Workuty za Ko�em Polarnym do Termezu (granica z Afganistanem). W sumie jakie� 60 tysi�cy kilometr�w. ; Cz�� iii nazywa si� "Ci�g dalszy trwa (1992-1993)" i jest to zbi�r refleksji, uwag i notatek powsta�ych na marginesie moich podr�y, rozm�w i lektur. Ksi��ka jest napisana polifonicznie, to znaczy przewijaj� si� przez jej stronice postacie, miejsca i w�tki, kt�re mog� powra- ca� kilkakrotnie w r�nych latach i kontekstach. Wbrew jednak zasadzie polifonii, ca�o�� nie ko�czy si� wy�sz� i ostateczn� syntez�, lecz przeciwnie - dezintegruje si� i rozpada, a to dlatego, �e w trakcie pisania ksi��ki rozpadowi uleg� jej g��wny przedmiot i temat - wielkie mocarstwo sowieckie. Na jego miejsce powstaj� nowe pa�stwa, a w�r�d nich-Rosja, ogrom- ny kraj, zamieszkany przez nar�d, kt�ry od wiek�w o�ywia�a i ednoczyfa ambicja imperialna. Ksi��ka ta nie jest ani histori� Rosji i by�ego ZSRR, ani histori� narodzin i upadku komunizmu w tym pa�stwie, ani te� podr�cznym kompendium wiedzy o Imperium. jest ona osobist� relacj� z podr�y, jakie odby�em po wiel- kich obszarach tego kraju (czy raczej - tej cz�ci �wiata), staraj�c si� dotrze� tam, gdzie mi pozwoli�y czas, si�y i mo�li- wo�ci. Pierwsze spotkania (1939-1967) Pi�sk 39 Moje pierwsze spotkanie z Imperium odbywa si� przy mo- �cie ��cz�cym miasteczko Pi�sk z Po�udniem �wiata. jest ko- niec wrze�nia 1939. Wsz�dzie wojna. P�on� wioski, ludzie chowaj� si� przed nalotami po rowach i lasach, gdzie mog�, szukaj� ratunku. Na naszej drodze le�� zabite konie. Chcecie jecha� dalej, radzi jaki� cz�owiek, musicie usun�� je na bok. Ile przy tym mitr�gi, ile potu: martwe konie s� bardzo ci�kie. T�umy uciekaj�cych, w pyle, w kurzu, w panice. Po co im tyle tobo�k�w, tyle walizek? Po co tyle czajnik�w i garnk�w? Dlaczego tak z�orzecz�? Dlaczego bez przerwy o co� pytaj�? Wszyscy gdzie� id�, jad�, biegn� - nie wiadomo dok�d. Ale moja mama wie, dok�d. Mama wzi�a za r�k� moj� siostr� i mnie i we tr�jk� idziemy do Pi�ska, do naszego mieszkania przy ulicy Weso�ej. Wojna zasta�a nas ko�o Rejowca, na wa- kacjach u wujka, wi�c teraz musimy wr�ci� do domu. Tutti a casa! Ale kiedy po dniach w�dr�wki jeste�my blisko Pi�ska, kiedy z daleka wida� ju� domy miasta, drzewa pi�knego parku i wie�e ko�cio��w, na drodze przy samym mo�cie wyrastaj� nagle marynarze. Ci marynarze maj� d�ugie karabiny i ostre, kolczaste bagnety, a na okr�g�ych czapkach - czerwone gwiaz- dy. Kilka dni temu przyp�yn�li tu a� z Morza Czarnego, zatopili nasze kanonierki, zabili naszych marynarzy, a teraz nie chc� wpu�ci� nas do miasta. Trzymaj� nas na odleg�o��, nie rusza� si�! krzycz� i mierz� z karabin�w. Mama, a tak�e inne kobiety i dzieci - bo zebrali nas ju� ca�� gromad� - p�acz� i prosz� o lito��. Wo�ajcie o lito��, b�agaj� nas nieprzytomne ze strachu mamy, ale co my, dzieci, mo�emy jeszcze zrobi�, i tak ju� od dawna kl�czymy na drodze, szlochamy i wyci�gamy w g�r� ramiona. Krzyk, p�acz, karabiny i bagnety, w�ciek�e twarze spoco- nych i z�ych marynarzy, jaka� furia, jaka� groza i niepoj�to��, to wszystko jest tam przy mo�cie nad Pin�, w tym �wiecie, w kt�ry wkraczam maj�c siedem lat. W szkole od pierwszej lekcji uczymy si� alfabetu rosyjskie- go. Zaczynamy od litery "s". Jak to od "s"? pyta kto� z g��bi klasy. Przecie� powinno by� od "a"! Dzieci, m�wi zgn�bionym g�osem pan nauczyciel (kt�ry jest Polakiem), sp�jrzcie na ok�adk� naszej ksi��ki. Jaka jest pierwsza litera na tej ok�adce? "S"! Petru�, kt�ry jest Bia�orusinem, mo�e przeczyta� ca�y napis: Stalin "Woprosy leninizma". jest to jedyna ksi��ka, z kt�rej uczymy si� rosyjskiego, jedyny egzemplarz tej ksi��ki. Na sztywnej ok�adce, pokrytej szarym lnianym p��tnem, du�e, z�ocone litery. ODCHODZ�C OD NAS, TOWARZYSZ LENIN NAKA- ZA� NAM duka w pierwszej �awce pokorny i cichy W�adzio. Lepiej nie pyta�, kto to by� Lenin. Wszystkie mamy zd��y�y ju� nam powiedzie�, �eby o nic nie pyta�. Zreszt� te ostrze�enia nie by�y nawet potrzebne. Nie umiem tego okre�li�, nie umiem powiedzie� sk�d si� to bra�o, ale w powietrzu by�o co� tak trwo�nego, tak napi�tego i ci�kiego, �e miasto, w kt�rym dawniej hasali�my w najdzikszy i najweselszy spos�b, sta�o si� nagle podst�pnym i niebezpiecznym polem minowym. Bali- �my si� nawet g��biej odetchn��, �eby nie spowodowa� wybu- chu. Wszystkie dzieci b�d� nale�a�y do Pioniera! Kt�rego� dnia zaje�d�a na podw�rko szkolne samoch�d, z kt�rego wysiadaj� panowie w b��kitnych mundurach. Kto� m�wi, �e to NKWD. Co to jest NKWD, nie bardzo wiadomo, ale jedno jest pewne, �e je�li starsi wymawiaj� t� nazw�, zni�aj� g�os do szeptu. NKWD musi by� najwa�niejsze, poniewa� ich mundury s� eleganckie, nowe, jakby prosto spod ig�y. Wojsko chodzi ob- darte, zamiast plecak�w maj� p��cienne woreczki, najcz�ciej puste, zwi�zane byle jakim kordonkiem, i buty chyba nigdy w �yciu nie czyszczone, natomiast je�eli idzie kto� z NKWD, na kilometr bije od niego b��kitna �una. Ot� ci z NKWD przywie�li dla nas bia�e koszule i czerwo- ne chusty. Je�eli b�d� wa�ne �wi�ta, m�wi wystraszonym i smutnym g�osem pan nauczyciel, ka�de dziecko przyjdzie w tej koszuli i chu�cie. Przynie�li te� i rozdali nam pud�o znacz- k�w. Na ka�dym znaczku by� portret innego pana. jedni mieli w�sy, a inni - nie. jeden pan mia� br�dk�, a dw�ch nie mia�o w�os�w. Dw�ch albo trzech nosi�o okulary. jeden z NKWD chodzi� od �awki do �awki i rozdawa� znaczki. Dzieci, powie- dzia� pan nauczyciel g�osem, kt�ry przypomina� d�wi�k puste- go drewna, to s� wasi przyw�dcy. Przyw�dc�w by�o dziewi�- ciu. Nazywali si�: Andrejew, Woroszy�ow, �danow, Kagano- wicz, Kalinin, Mikojan, Mo�otow, Chruszczow. Dziewi�tym przyw�dc� by� Stalin. Znaczek z jego portretem by� dwa razy wi�kszy od pozosta�ych. Ale to by�o zrozumia�e. Pan, kt�ry napisa� tak grub� ksi��k� jak "Woprosy leninizma" (z kt�rej uczyli�my si� czyta�), powinien mie� znaczek wi�kszy ni� inni. Znaczki przypina�o si� na agrafce, po lewej stronie, tam gdzie starsi nosz� medale. Ale wkr�tce powsta� problem- zabrak�o znaczk�w. Idea�em, a nawet niemal obowi�zkiem, by�o nosi� wszystkich przyw�dc�w, z du�ym znaczkiem Sta- lina jako otwieraj�cym kolekcj�. Tak r�wnie� polecali ci z NKWD: trzeba nosi� wszystkich! Tymczasem okaza�o si�, �e kto� ma �danowa, a nie ma Mikojana, albo - kto� ma dw�ch Kaganowicz�w, a nie ma Mo�otowa. Janek przyni�s� jednego dnia a� czterech Chruszczow�w, kt�rych wymieni� za jednego Stalina (Stalina kto� mu wcze�niej ukrad�). Prawdziwym kre- zusem by� w�r�d nas Petru� - mia� a� trzech Stalin�w. Wyjmo- wa� z kieszeni, pokazywa�, chwali� si�. Kiedy� s�siad z bocznej �awki - Chaim, odci�gn�� mnie na stron�. Chcia� wymieni� dw�ch Andrejew�w na Mikojana, ale powiedzia�em mu, �e Andrejewy maj� nisk� cen� (co by�o prawd�, bo nikt nie m�g� doj��, kim jest ten Andrejew), i nie zgodzi�em si�. Nazajutrz Chaim znowu wzi�� mnie na bok. Wyci�gn�� z kieszeni Woroszy�owa. Zadr�a�em. Woroszy�ow by� moim marzeniem! Nosi� mundur, wi�c pachnia� wojn�, a wojn� ju� pozna�em, st�d by� mi jako� bliski. Da�em mu w zamian �danowa, Kaganowicza i jeszcze Mikojana na dok�ad- k�. W og�le Woroszy�ow szed� dobrze. Podobnie Mo�otow. Za Mo�otowa mo�na by�o dosta� trzech innych, poniewa� starsi m�wili, �e Mo�otow jest wa�ny. W cenie by� r�wnie� Kalinin, bo przypomina� poleskiego dziadka. Mia� jasn� br�dk� i -jako jedyny - co� w rodzaju u�miechu. Czasami lekcje przerywa wystrza� armatni. Wystrza� rozle- ga si� tu� obok, gwa�towny, dono�ny, dr�� szyby, dygoc� �ciany, a pan nauczyciel patrzy z przera�eniem i rozpacz� w okno. Je�eli po wystrzale nast�puje cisza, wracamy do czytania naszej grubej ksi��ki, ale je�eli s�ycha� �omot blachy, huk p�kaj�cych mur�w i �oskot spadaj�cych kamieni, klasa o�ywia si�, s�ycha� podniesione g�osy - trafili! trafili! i ledwie rozleg- nie si� dzwonek, a ju� p�dzimy na plac zobaczy�, co si� sta�o. Nasza ma�a, pi�trowa szko�a znajduje si� tu� przy rozleg�ym placu, kt�ry nazywa si� Trzeciego Maja. Przy tym w�a�nie placu stoi wielki, ale to naprawd� wielki ko�ci�, najwi�kszy w ca�ym mie�cie. Trzeba wysoko zadziera� g�ow�, �eby zoba- czy�, gdzie ko�czy si� ko�ci�, a zaczyna niebo. A w�a�nie dok�adnie w to miejsce strzela teraz armata. Strzela do wie�y, �eby j� str�ci�. W klasie rozumowali�my wtedy tak: kiedy bolszewicy szli do nas, to nim zobaczyli Polsk� i nim zobaczyli nasze miasto, musieli najpierw dostrzec wie�e pi�skiego ko�cio�a. One s� takie wysokie. To ich widocznie bardzo zdenerwowa�o. Dla- czego? Na to pytanie nie umieli�my sobie odpowiedzie�. Na- tomiast o samym fakcie zdenerwowania wnioskowali�my st�d, �e kiedy tylko Rosjanie weszli do miasta, nim jeszcze odsapn�- li, nim si� rozejrzeli, gdzie jaka ulica, nim po jedli i nim zaci�g- n�li si� machork�, ju� pr�dko ustawili na placu armat�, przywie�li amunicji i zacz�li strzela� w ko�ci�. Poniewa� ca�a artyleria pojecha�a na front, zosta�a im tylko jedna armata. Strzelali z niej bez �adu i sk�adu. Je�eli trafili, z wie�y unosi�y si� k��by ciemnego py�u, czasem b�ysn�� j�zyk p�omienia. Wok� placu w g��bokich bramach kryli si� ludzie, kt�rzy patrzyli na to bombardowanie ponuro, ale i z ciekawo- �ci�. Kobiety kl�cza�y i odmawia�y r�aniec. Po pustym placu chodzi� pijany artylerzysta i krzycza�: Widzicie, strzelamy do waszego Boga! A on nic, cicho siedzi! Boi si� czy jak? �mia� si�, a potem dostawa� ataku czkawki. Nasza s�siadka powie- dzia�a mamie, �e kiedy kt�rego� dnia opad� kurz, zobaczy�a na szczycie zburzonej wie�y �wi�tego Andrzeja Bobol�. �wi�ty Andrzej, powiedzia�a, mia� bardzo cierpi�c� twarz - palili go �ywcem. Id�c do szko�y, musz� przej�� przez tory kolejowe, tu� ko�o stacji. Lubi� to miejsce, lubi� patrze� na poci�gi, kt�re przyje�- d�aj� i odje�d�aj�. Najbardziej lubi� patrze� na lokomotyw�: chcia�bym by� maszynist�. Ot� id�c kt�rego� ranka przez tory widz�, �e kolejarze zaczynaj� gromadzi� wagony towarowe. Dziesi�tki i dziesi�tki wagon�w. Gor�czkowy ruch na przeto- kach: je�d�� lokomotywy, skrzypi� hamulce, dzwoni� zderza- ki. I pe�no czerwonoarmist�w, pe�no NKWD. W ko�cu ruch ustaje, na kilka dni zapada cisza. Ale kt�rego� dnia widz�, jak do wagon�w podje�d�aj� furmanki pe�ne ludzi i tobo�k�w. Przy ka�dej furmance kilku �o�nierzy, ka�dy trzyma karabin tak, jakby mia� za chwil� wystrzeli�. Do kogo? Ci na furman- kach ledwie �yj� ze zm�czenia i strachu. Pytam mam�, dlacze- go zabieraj� tych ludzi. Ona, bardzo zdenerwowana, m�wi, �e to zacz�a si� wyw�zka. Wyw�zka? Dziwne s�owo. Co ono znaczy? Ale mama nie chce odpowiedzie� na pytanie, nie chce ze mn� rozmawia�, mama p�acze. Noc. Pukanie do okna (mieszkamy w ma�ym domku wro�- ni�tym w ziemi�). Twarz ojca przylepiona do szyby, p�aska, roztopiona w mroku. Widz�, jak ojciec wchodzi do pokoju, ale poznaj� go z trudem. Po�egnali�my si� latem. By� w mundurze oficera, mia� wysokie buty, nowy, ��ty pas i sk�rzane r�kawi- czki. Szed�em z nim ulic� i s�ucha�em z dum�, jak wszystko na nim chrz�ci. Teraz stoi przed nami w ubraniu poleskiego ch�opa, chudy, zaro�ni�ty. Ma na sobie lnian� koszul� do kolan przewi�zan� parcianym paskiem, a na nogach �ykowe �apcie. Z tego, co m�wi mamie, rozumiem, �e dosta� si� do niewoli sowieckiej i �e p�dzili ich na wsch�d. M�wi, �e uciek�, kiedy szli kolumn� przez las, i w jakiej� wiosce zamieni� z ch�opem mundur na koszul� i �apcie. Dzieci, m�wi mama do siostry i do mnie, zamkn�� oczy i spa�! W s�siednim pokoju, w kt�rym s� rodzice, s�ycha� szepty i gwa�towne poruszenia. Rano, kiedy wstaj�, ojca ju� nie ma. Id�c do szko�y rozgl�dam si� na wszystkie strony - a nu� go zobacz�? Tyle chcia�em mu opowiedzie� - o sobie, o szkole, o armacie. I �e znam ju� rosyjskie bukwy. I �e widzia�em wy- w�zk�. Ale ojca nie wida� nawet w najdalszej perspektywie ulicy �ochiszy�skiej, kt�ra jest tak d�uga, �e prowadzi chyba na koniec �wiata. jest jesie�. Wieje ch�odny wiatr. Szczypi� mnie oczy. Nast�pna noc. �omotanie do okien, do drzwi tak natarczy- we, natr�tne, tak huraganowe, �e za chwil� zawali si� sufit. Wpada ich kilku, czerwonoarmist�w i cywil�w, wdzieraj� si� tak nerwowo i b�yskawicznie, jakby �ciga�y ich rozw�cieczone wilki. Od razu karabiny w nas wymierzone. Strach wielki: a je�eli strzel�? A je�eli zabij�? Bardzo nieprzyjemne uczucie widzie� zabitego cz�owieka. Tak�e widzie� zabitego konia. A� przechodzi dreszcz. Ci, kt�rzy trzymaj� karabiny, stoj� jak pos�gi, ani drgn�, natomiast pozostali wywalaj� wszystko na pod�og�. Z szaf, z kom�d, z ��ek. Sukienki, czapki, nasze zabawki. Sienniki, buty, ubrania ojca. I do mamy - mu� kuda? A mama, blada jak papier, rozk�ada dr��ce r�ce i m�wi, �e nie wie. Ale oni wiedz�, �e ojciec tu by�, wi�c znowu - mu� kuda? A mama nic, �e nie wie, no nie wie i ju�. Ach, ty, m�wi jeden i robi taki ruch, jakby chcia� mam� uderzy�, a mama chowa g�ow� w ramiona, �eby nie trafi�. A inni szukaj� i szukaj�. Pod ��kami, pod kreden- sem, pod fotelem. Czego szukaj�? M�wi�, �e broni. Ale jaka u nas mo�e by� bro�? M�j zepsuty kapiszonowiec, z kt�rym chodzi�em walczy� z Indianami. Owszem, kiedy kapiszono- wiec by� dobry, zawsze mogli�my wyprze� Indian z naszego podw�rka, ale teraz m�j rewolwer ma z�aman� spr�yn�, nie nadaje si� do niczego. Chc� zabra� mam�. Zabra� za kar� czy jak? Gro�� jej pi�ciami i okropnie kln�. Idi! krzyczy �o�nierz do mamy i chce wypchn�� j� kolb� na dw�r w ciemn� noc. Ale wtedy moja m�odsza siostra rzuca si� nagle na �o�nierza i zaczyna go bi�, gry�� i kopa�, rzuca si� w jakim� szale, w furii, w ob��dzie. jest w tym taka nieoczekiwana, zaskakuj�ca determinacja, taka drapie�na nieust�pliwo��, zawzi�to�� i ostateczno��, �e jeden z czerwonoarmist�w, pewnie najstarszy, pewnie komandir, waha si� przez chwil�, w ko�cu nak�ada czapk�, zapina kabur� pistoletu i m�wi do swoich ludzi - paszli! W szkole, w czasie przerw, albo kiedy wracamy gromad� do domu, m�wi si� o wyw�zkach. Nie ma teraz ciekawszego tematu. Nasze miasteczko jest pe�ne zieleni, wok� domk�w rozci�gaj� si� ogr�dki, wsz�dzie a� g�sto od wysokich traw, chwast�w, krzew�w i drzew, �atwo wi�c schowa� si�, widzie� wszystko, a samemu by� niewidocznym. W starszych klasach s� tacy, kt�rym uda�o si� wyrwa� z domu, ukry� w zaro�lach i obejrze� ca�� wyw�zk� od pocz�tku do ko�ca. Mamy ju� prawdziwych ekspert�w od wyw�zek. Rozprawiaj� oni na ich temat ochoczo i ze znawstwem. Wi�c wyw�zki odbywaj� si� noc�. Chodzi tu o zaskoczenie. Cz�owiek �pi, a oto nagle budz� go krzyki, widzi nad sob� w�ciek�e twarze �o�nierzy i NKWD, si�� wyci�gaj� go z ��ka, popychaj� kolbami i ka�� wychodzi� z domu. Ka�� odda� bro�, kt�rej i tak przecie� nikt nie ma. Bez przerwy miotaj� straszliwymi plugastwami. Najgorzej, je�eli nazw� kogo� bur- �ujem. Bur�uj to okropne wyzwisko. Ca�y dom przewracaj� do g�ry nogami, w tym znajduj� najwi�ksze upodobanie. W cza- sie, kiedy robi� rewizj� i ca�y ten nieopisany ba�agan, przyje�- d�a podwoda. jest to ch�opski w�z zaprz�ony w lichego konika, bo Poleszucy s� biedni i konie maj� marne. Wi�c kiedy komandir widzi, �e jest ju� podwoda, krzyczy do tych, kt�rych b�d� wywozi�: macie pi�tna�cie minut, �eby si� spakowa� i siada� na furmank�. Je�eli komandir ma dobre serce, daje p� godziny. Wtedy trzeba po prostu rzuca� si� na wszystko i pcha� do walizek, co si� da. Nie ma mowy, �eby co� tu wybiera� albo nad czym� si� zastanawia�. Szybko, natychmiast, ju�, bystro, bystro! Potem p�dem do furmanki, dos�ownie - p�dem. Na wozie siedzi ch�op, ale ch�op nie pomo�e, nie wolno mu, nie wolno mu si� nawet obejrze�, �eby zobaczy�, kto wsiada na furmank�. Dom zostaje pusty, bo zabieraj� ca�� rodzin�, dziad- k�w, dzieci, wszystkich. Gasz� �wiat�o. Teraz furmanka jedzie w ciemno�ciach, wymar�ymi uli- cami, w stron� dworca kolejowego. W�z trz�sie si� i kolebie, poniewa� wi�kszo�� naszych ulic nie ma asfaltu, nie ma nawet bruku. Ko�a wpadaj� w g��bokie dziury albo ton� w b�ocie. Ale wszyscy s� tu do takich niewyg�d przyzwycza- jeni - i wo�nica Poleszuk, i jego ko�, i nawet ci nieszcz�- nicy, kt�rzy ko�ysz� si� teraz na swoich tobo�kach, zgn�bieni i przera�eni. Ch�opcy, kt�rym uda�o si� podgl�da� wyw�zki, m�wi�, �e szli za tymi furmankami a� do tor�w kolejowych. Tam stoj� towarowe wagony, d�ugi transport. Ka�dej nocy by�o furmanek kilkana�cie albo kilkadziesi�t i wi�cej. Wozy zatrzymywa�y si� na placu przed dworcem. Dalej, do wagon�w, trzeba by�o i�� pieszo. Do takiego wagonu trudno wsi���, bo jest wysoki. Ci z eskorty musieli pogania�, wymachiwa� karabinami, krzy- cze�, kl��. Kiedy nape�nili jeden wagon, szli do nast�pnego. Co to znaczy�o - nape�ni� wagon? To znaczy�o upcha� w nim kolanami i kolbami tych ludzi tak, �eby nie by�o gdzie wetkn�� szpilki. Nigdy nie by�o wiadomo, kt�rej nocy po kogo przyjd�. Ch�opcy, kt�rzy wiedzieli du�o o wyw�zkach, pr�bowali usta- li� tu jakie� regu�y, jakie� hierarchie, znale�� klucz. Niestety, daremnie. Bo na przyk�ad zacz�li wywozi� z Bednarskiej, ale nagle - przestali. Wzi�li si� za mieszka�c�w Kijowskiej, ale tylko po stronie parzystej. Raptem znikn�� kto� z Nadbrze�nej, ale tej samej nocy zabrali ludzi z drugiego ko�ca miasta - z Browarnej. Od czasu rewizji w naszym mieszkaniu mama nie pozwala nam zdejmowa� na noc ubra�. Mo�na rozzu� buty, ale trzeba mie� je ca�y czas przy sobie. Palta le�� na krzes�ach, tak �eby w�o�y� je w okamgnieniu. W zasadzie nie wolno spa�. Le�ymy z siostr� ko�o siebie i jedno drugie poszturchuje, jedno drugim potrz�sa albo poci�ga za w�osy. Ty, nie �pij! Ty te� nie �pij! Ale, oczywi�cie, w�r�d tej szamotaniny i przepycha� w ko�cu zasypiamy oboje. Natomiast mama nie �pi naprawd�. Siedzi za sto�em i ca�y czas nads�uchuje. Cisza na naszej ulicy jest taka, �e d�wi�czy w uszach. Je�eli w tej ciszy rozlegn� si� czyje� kroki, mama blednie. Cz�owiek o tej porze to wr�g. W klasie czytali�my u Stalina o wrogach. Wr�g to straszna posta�. Kto inny przyjdzie o tej porze? Dobrzy ludzie boj� si�, siedz� schowani w domach. Nawet je�eli �pimy, to tak jak mysz na pudle. �pimy, a wszystko si� s�yszy. Czasem nad ranem s�ycha� turkot furman- ki. Odg�os ten narasta w ciemno�ciach, a kiedy ju� furmanka zr�wna si� z naszym domem, �oskot jest taki, jakby przeje�- d�a�a jaka� piekielna machina. Mama podchodzi na palcach do okna i ostro�nie odsuwa zas�on�. By� mo�e inne mamy z ulicy Weso�ej robi� w tej chwili to samo. Widz� one wolno tocz�cy si� w�z, a na nim skulone postacie, za wozem id� czerwonoar- mi�ci, a za nimi - z powrotem ciemno��. S�siadka, kt�ra widzia�a, jak �wi�tego Andrzeja Bobol� pal� �ywcem, powie- dzia�a mamie, �e te furmanki jakby przeje�d�a�y po niej. Na- st�pnego dnia wszystko j� boli. Pierwszy w klasie znikn�� Pawe�. Poniewa� zbli�a�a si� zima, nauczyciel powiedzia�, �e na pewno Pawe� przezi�bi� si� i zosta� w ��ku. Ale Pawe� nie przyszed� nast�pnego dnia ani w nast�pnym tygodniu i wtedy zacz�li�my domy�la� si�, �e nie przyjdzie nigdy. W kilka dni p�niej zobaczyli�my, �e pierwsza �awka, w kt�rej siedzieli Janek i Zbyszek, stoi pusta. Zrobi�o si� smutno, poniewa� obaj wymy�lali najlepsze kawa�y i dla- tego pan nauczyciel, �eby mie� ich na oku, kaza� im siedzie� w pierwszej �awce. W innych klasach te� dzieci coraz cz�ciej znika�y. ju� nawet nikt nie pyta�, dlaczego nie przysz�y i gdzie s�. Szko�a pustosza�a. Jeszcze po lekcjach grali�my w pi�k�, w podchody i w klip�, ale co� si� takiego sta�o, �e pi�ka zrobi�a si� bardzo ci�ka, w czasie podchod�w nikomu nie chcia�o si� szybko biega�, a w klipie ka�dy macha� kijem byle jak. Za to �atwo wybucha�y dziwaczne spory i za�arte b�jki, po kt�rych wszyscy rozchodzili si� �li, nad�ci i osowiali. Pewnego dnia znikn�� pan nauczyciel. Po prostu jak zwykle przyszli�my do szko�y na �sm� i po dzwonku usiedli�my w �awkach, kiedy w drzwiach stan�� pan kierownik Lubowicki. Dzieci, powiedzia�, id�cie teraz do domu i przyjd�cie jutro, b�dzie uczy� was nowa pani. Po raz pierwszy od czasu wyjazdu ojca czuj� kurcz w okolicy serca. Dlaczego zabrali naszego pana? Nasz pan by� ci�gle zdenerwowany i cz�sto wygl�da� przez okno. M�wi� - ach, dzieci, dzieci i kiwa� g�ow�. Zawsze by� powa�ny i bardzo smutny. By� dla nas dobry i je�eli jaki� ucze� j�ka� si� czytaj�c Stalina, pan nie krzycza�, a nawet troch� si� u�miecha�. Wraca�em do domu przybity. Kiedy przechodzi�em przez tory, us�ysza�em znajomy g�os. Kto� mnie wo�a�. Na bocznicy sta�y wagony, a w nich ludzie, kt�rych mieli wywie��. G�os dobiega� mnie stamt�d. Spojrza�em i w drzwiach jednego z wagon�w zobaczy�em twarz naszego nauczyciela. Macha� do mnie r�k�. Bo�e! Rzuci�em si� p�dem w tamt� stron�. Ale w sekund� dopad� mnie �o�nierz i uderzy� w g�ow� tak mocno, �e przewr�ci�em si�. Wstawa�em oszo�omiony, z ostrym b�lem, a on zamachn�� si� jeszcze raz, ale ju� nie uderzy�, tylko krzycza�, �ebym wynosi� si� st�d w czorty. I nazwa� mnie sobaczym nasieniem. Wkr�tce zacz�� si� g��d. Jeszcze dot�d nie by�o mroz�w, tu� po wyj�ciu ze szko�y zaczynali�my buszowa� po ogrodach. Znali�my dobrze ich zawi�� geografi�, poniewa� tam, w�r�d grz�dek i krzew�w, bawili�my si� dawniej do upad�ego w nasze wojny, w podchody i w Indian. Ka�dy wiedzia�, u kogo rosn� du�e jab�ka, u kogo warto otrz�sn�� grusz�, gdzie dojrza�o tyle �liwek, �e a� jest fioletowo, albo gdzie obrodzi�o p�kat� bru- kwi�. Wyprawy te by�y ryzykowne, poniewa� w�a�ciciele ogr�dk�w p�dzili nas na cztery wiatry. G��d zagl�da� ju� wszystkim do oczu i kto m�g�, stara� si� robi� zapasy. Nikt nie chcia� straci� ani jednej moreli, brzoskwini czy agrestu. Zna- cznie bezpieczniej by�o pustoszy� sady tych, kt�rych areszto- wali i zamkn�li w wagonach, bowiem nikt nie pilnowa� ich drzew ani grz�dek. Targ rzeczny na Pinie, gdzie ch�opi zwozili na �odziach swoje skarby - a to ryby, a to mi�d, a to kasz� - dawno ju� opustosza�. Wi�kszo�� sklep�w by�a zamkni�ta albo zrabowa- na. jedynym ratunkiem by�a wie�. Nasze s�siadki bra�y pier- �cionek czy futro i jecha�y do pobliskich wsi kupi� m�k�, s�onin� lub dr�b. Zdarzy�o si� jednak, �e w czasie, kiedy kobiety te by�y poza miastem, NKWD przysz�o do ich dom�w i zabra�o dzieci do transportu. S�siadki m�wi�y o tym rozdy- gotane i ostrzega�y mam�. Ale i bez tego mama by�a zdecydo- wana nie ruszy� si� od nas na krok. Nasze miasteczko, zielone i duszne latem, jesieni� br�zowe i b�yszcz�ce w s�o�cu jak bursztyn, nagle, jednej nocy, zrobi�o si� bia�e. By�o to na prze�omie listopada i grudnia. Zima roku 39/40 by�a wczesna i ostra. By�a mro�nym, lodowatym pie- k�em. Od strony ulicy Spokojnej, od strony cmentarza, na kt�rym le�y moja babcia, doczo�gali�my si� do krzak�w, sk�d mogli�my widzie� transport stoj�cy na bocznicy. W wagonach byli ludzie, kt�rzy mieli lada dzie� odjecha�. Dok�d? Starsi m�wili, �e na Sybir. Nie wiedzia�em, gdzie to jest, ale ze sposobu, w jaki wymawiali to s�owo, wynika�o, �e strach nawet my�le� o tym Sybirze. Nie zobaczy�em mojego nauczyciela, na pewno dawno odjecha�, bo transporty odchodzi�y jeden za drugim. Siedzieli- �my schowani w krzakach, a ze strachu i pal�cej ciekawo�ci serce podskakiwa�o do gard�a. Ze strony bocznicy dobiega�y nas j�ki i p�acz. Za chwil� zrobi�y si� one bardzo g�o�ne, rozdzieraj�ce. Od wagonu do wagonu jecha�y furmanki. Lu- dzie z wagon�w sk�adali na te furmanki tych, kt�rzy tej nocy umarli z zimna i g�odu. Za furmankami sz�o czterech z NKWD i co� liczyli, co� pisali. Znowu liczyli i pisali. Liczyli i pisali. Potem zamykali drzwi do wagon�w. Te drzwi musz� by� ci�kie, bo robili to z wielkim trudem. Poruszaj� si� one na bloczkach, bloczki przera�liwie skrzypia�y. Zamek zakr�cali drutem, drut �ciskali obc�gami. Ka�dy z tych czterech kolejno sprawdza�, czy nie da si� drutu odkr�ci�. Kulili�my si� w krzakach skamieniali z zimna i przej�cia. Lokomotywa za- gwizda�a kilka razy i poci�g ruszy�. Kiedy by� ju� daleko, ci czterej zrobili w ty� zwrot i poszli na dworzec. Nic nie powiedzieli�my mamie, �eby jej nie z�o�ci�. Mama ca�ymi dniami sta�a w oknie. Sta�a nieruchoma, mog�a nie rusza� si� godzinami. W domu by�o jeszcze troch� kaszy i m�ki. Czasem jedli�my kasz�, czasem mama piek�a na kuchni placki z m�ki. Zauwa�y�em, �e sama nic nie je, a kiedy my�my jedli, odwraca�a si�, �eby nie patrze�, albo wychodzi�a do drugiego pokoju. M�wi�a - przynie�cie troch� chrustu. Cho- dzili�my po okolicy wygrzebuj�c spod �niegu suche badyle i patyki. By� mo�e nie mia�a ju� si�y wychodzi� sama, a trzeba by�o cho� troch� pali�, bo zamarzali�my na sople. Wieczorami siedzieli�my w ciemno�ciach trz�s�c si� z zimna i ze strachu, czekaj�c na wyw�zk�. Czasem w��czy�em si� z kolegami po oblodzonym i roz- iskrzonym w s�o�cu mie�cie. W�szyli�my za jedzeniem, w�a- �ciwie nie licz�c, �e co� znajdziemy. Mo�na by�o zje�� troch� �niegu albo possa� kawa�ek lodu, ale to tylko wzmaga�o g��d. Najbardziej m�cz�cym, ale zarazem najbardziej przyjemnym i rzadkim by� zapach gotowanego jedzenia. Ch�opcy! wo�a� kt�ry� z nas i macha� na pozosta�ych r�k�. P�dzili�my do niego, a on ju� sta� z nosem wetkni�tym mi�dzy sztachety, wpatrzony w czyj� dom. Razem zaczynali�my wdycha� p�yn�cy w nasz� stron� zapach pieczonej kury albo gotuj�cego si� bigosu. Od takiego p�otu jeden drugiego musia� p�niej odrywa� si��. Kiedy�, g�odni i zdesperowani, powlekli�my si� do �o�nierzy pilnuj�cych koszar. Towariszcz, powiedzia� Hubert, daj poku- szat' i zrobi� r�k� gest wk�adania do ust kawa�ka chleba. Ale oni tylko wzruszyli ramionami. W ko�cu jeden z wartownik�w si�gn�� do kieszeni i zamiast chleba wyci�gn�� p��cienny wo- reczek i poda� nam bez s�owa. W �rodku by�y ciemnobrunatne, niemal czarne, drobno pokrajane �odygi li�ci tytoniowych. Czerwonoarmista da� nam r�wnie� kawa�ek gazety, pokaza�,jak skr�ci� z niej sto�ek i wsypa� wilgotnej, cuchn�cej, tytoniowej kaszy. Papierosy zrobione z dobrego tytoniu i bibu�ki, s�owem - normalne papierosy, by�y wtedy nieosi�galne. Zacz�li�my pali�. Dym drapa� w gardle i szczypa� w oczy. �wiat zacz�� wirowa�, ko�ysa� si� i stawa� na g�owie. Wymio- towa�em, a czaszka p�ka�a od b�lu. Ale ss�ce, t�pe uczucie g�odu zel�a�o, os�ab�o. Mimo wstr�tnego smaku w ustach, mimo m�cz�cych nudno�ci, by�o to zno�niejsze ni� tarmosz�ca wn�- trzno�ci, dojmuj�ca, natarczywa potrzeba wype�nienia �o��dka. Moja klasa stopnia�a do po�owy. Pani posadzi�a mnie w �awce z ch�opcem, kt�ry mia� na imi� Orion. Od razu polubili- �my si� i zacz�li�my razem wraca� do domu. Kiedy� powie- dzia� mi, �e na ulicy Zawalnej maj� sprzedawa� cukierki i je�eli chc�, mo�emy razem stan�� w kolejce. By� to pi�kny gest, �e mi powiedzia� o tych cukierkach, bo dawno ju� o s�odyczach przestali�my marzy�. Mama zgodzi�a si� i poszli�my z Orio- nem na Zawaln�. By�o ciemno i pada� �nieg. Przed sklepem sta�a ju� d�uga kolejka dzieci, ci�gn�ca si� wzd�u� kilku do- m�w. Sklep by� zamkni�ty drewnianymi okiennicami. Dzieci stoj�ce na pocz�tku kolejki powiedzia�y, �e sklep b�dzie otwar- ty dopiero jutro i �e trzeba sta� ca�� noc. Strapieni wr�cili�my na swoje miejsce, na koniec kolejki. Ale nowe dzieci ci�gle przybywa�y, kolejka ros�a w niesko�czono��. Bra� mr�z jeszcze wi�kszy ni� w ci�gu dnia, ostry, przeni- kliwy, siarczysty. W miar� jak p�yn�y minuty, a potem godzi- ny, sta� by�o coraz trudniej. Na nogach i r�kach mia�em ju� od jakiego� czasu piek�ce, nabrzmia�e materi� wrzody, kt�re bar- dzo bola�y. Teraz lodowate zimno powi�ksza�o ten b�l, kt�ry robi� si� nie do zniesienia. Poj�kiwa�em przy ka�dym porusze- niu. Tymczasem coraz to jaki� fragment kolejki p�ka�, rozsypy- wa� si� po za�nie�onej, zamarzni�tej ulicy. �eby rozgrza� si�, dzieci bawi�y si� w berka. Baraszkowa�y, mocowa�y si�, tarza�y w bia�ym puchu. Potem wraca�y do kolejki i nast�pna grupa puszcza�a si� z wrzaskiem w gonitw�. W po�owie nocy kto� rozpali� ognisko. Buchn�� pyszny, bujny p�omie�. Po kolei dopadali�my tego ognia, �eby cho� na chwil� ogrza� r�ce. W twarzach dzieci, kt�rym uda�o si� dopcha� do ogniska, odbija� si� z�oty blask. W blasku tym ich twarze taja�y, nape�nia�y si� ciep�em. Potem ogrzani wracali na miejsca i oddawali nam, stoj�cym w kolejce, promienie swojego �aru. Nad ranem kolejk� ogarn�� sen. Nic nie pomog�y ostrze�e- nia, �e na mrozie nie wolno spa�, bo to oznacza �mier�. ju� nikt nie mia� si�y ani szuka� ga��zi na opa�, ani bawi� si� w berka czy w k�ko graniaste. Mr�z przeszywa� do ko�ci, okrut- ny, nasro�ony, trzaskaj�cy. Z zimna odpada�y r�ce i nogi. �eby ratowa� si�, �eby przetrwa� noc, stali�my w kolejce kurczowo przytulaj�c si� do siebie, jedno za drugim. By� to silnie i rozpaczliwie sczepiony �a�cuch, z kt�rego uchodzi�a resztka ciep�a. �nieg przysypywa� nas coraz bardziej, okrywa� bia�ym, mi�kkim ko�uchem. Jeszcze ciemnym rankiem przysz�y dwie zawini�te w grube chusty kobiety i zacz�y otwiera� sklep. W kolejk� wst�pi�o �ycie. �nili�my g�ry cukierk�w, wspania�e czekoladowe pa�a- ce. �nili�my kr�lewny z marcepana i pazi�w z piernika. Nasza wyobra�nia p�on�a, wszystko si� w niej iskrzy�o, promienia�o. W ko�cu drzwi sklepu otwar�y si� i kolejka ruszy�a. Wszyscy napierali, �eby rozgrza� si� i co� kupi�. Ale w sklepie nie by�o ani cukierk�w, ani czekoladowych pa�ac�w. Kobiety sprzeda- wa�y puste puszki po landrynkach. Po jednej dla ka�dego. By�y to okr�g�e, du�e puszki, kt�re mia�y na �cianach namalowane kolorowe, bu�czuczne koguty i polski napis - E. Wedel. Z pocz�tku byli�my bardzo rozczarowani i zgn�bieni. Orion p�aka�. Ale kiedy zacz�li�my bli�ej bada� nasz� zdobycz, po- woli wst�powa�a w nas rado��. Bo na �cianach tych puszek pozosta� po landrynach s�odki osad, r�nobarwne, drobne kru- szyny, g�sta, owocami pachn�ca szad�. Przecie� mamy mog�y zagotowa� w tych puszkach wod� i mie� dla nas s�odki, aro- matyczny nap�j! ju� udobruchani, ju� nawet zadowoleni, za- miast i�� prosto do domu skr�cili�my do parku, gdzie latem sta� cyrk. Cyrk dawno odjecha�, ale odje�d�a� w po�piechu i zosta- wi� karuzel�. Z karuzeli ukradli i motor, i prawie wszystkie krzese�ka. Ale jedno krzese�ko zosta�o i je�eli zebra� kilku ch�opc�w, mog� oni dr�giem rozp�dzi� karuzel� tak, �e kr�ci si� jak szalona. W parku jest pusto i cicho, wi�c biegniemy do karuzeli i zaczynamy j� rozkr�ca�. ju� ruszy�a, ju� skrzypi. Wskoczy�em na krzese�ko i zapi��em si� �a�cuchem. Orion wydaje rozkazy, pokrzykuje, zagrzewa, ponagla ch�opc�w, kt�rzy jak galernicy napieraj� na dr�g ile si�, �eby szybciej, szybciej i szybciej! Transsyberyjska, 58 Orion ca�y w gor�czce wo�a ile mocy w gardle, w ch�opc�w te� ju� wst�pi�o szale�stwo, karuzela p�dzi, czuj� szczypi�cy, mro�ny wiatr, kt�ry ch�oszcze mnie po twarzy, porywisty i coraz silniejszy wiatr, na kt�rego skrzyd�ach unosz� si� jak pilot, jak ptak, jak ob�ok. Miejsce mojego drugiego spotkania z Imperium: daleko, w stepach i �niegach Azji, w trudno dost�pnej krainie, kt�rej ca�a geografia nosi obce i przedziwne imiona, rzeki nazywaj� si�- Argun, Unda, Czajchar, g�ry - Czingan, Ilczuri, D�agdy, a miasta - Kilkok, Tungir i Bukaczacza. Z samych tych nazw mo�na by uk�ada� d�wi�czne, egzotyczne poematy. Poci�g kolei transsyberyjskiej, kt�ry wyruszy� poprzednie- go dnia z Pekinu i odbywa dziewi�ciodniow� podr� do Mo- skwy, wje�d�a od strony Charbinu, na stacj� graniczn� ZSRR - Zabajkalsk. Zbli�enie si� do ka�dej granicy zwi�ksza w nas napi�cie, podnosi emocje. Ludzie nie s� stworzeni do �ycia w sytuacjach granicznych, unikaj� ich lub staraj� si� od nich jak najszybciej uwolni�. A jednak cz�owiek wsz�dzie je napotyka, wsz�dzie widzi i czuje. We�my atlas �wiata: same granice. Ocean�w i kontynent�w. Pusty� i las�w. Opad�w, monsun�w, tajfun�w, u�ytk�w i nieu�ytk�w, marz�oci i kis�oci, �upka i zlepie�ca. Dodajmy granice wyst�powania osad�w czwarto- rz�dowych i wylew�w wulkanicznych, bazaltu, kredy i trachi- tu. Mo�emy te� zobaczy� granice tarczy patago�skiej i tarczy kanadyjskiej, strefy klimat�w zwrotnikowych i arktycznych, granice form erozyjnych dorzecza Adygi i jeziora Czad. Gra- nice wyst�powania r�nych ssak�w. R�nych owad�w. R�- nych gad�w i p�az�w, w tym bardzo gro�nej czarnej kobry oraz strasznej, cho� na szcz�cie - leniwej, anakondy. A granice monarchii i republik? Zamierzch�ych kr�lestw i zagubionych cywilizacji? Pakt�w, uk�ad�w i alians�w? Ple- mion czarnych i ��tych? W�dr�wek lud�w? Granice, dok�d dotarli Mongo�owie. Dok�d - Chazarowie. Dok�d - Hunowie. Ile� ofiar, krwi i b�lu zwi�zanych jest ze spraw� granic! Cmentarze tych, kt�rzy na �wiecie polegli w obronie granic, nie maj� ko�ca. R�wnie bezkresne s� cmentarze �mia�k�w, kt�rzy pr�bowali swoje granice poszerzy�. Mo�na przyj��, �e po�owa tych, kt�rzy kiedykolwiek przewin�li si� przez nasz� planet� i oddali �ycie na polu chwa�y, wyzion�a ducha w bitwach wywo�anych kwesti� granic. Ta wra�liwo�� na spraw� granic, ten niestrudzony zapa�, �eby je ci�gle wytycza�, poszerza� lub broni�, jest cech� nie tylko cz�owieka, ale ca�ej przyrody o�ywionej, wszystkiego, co si� porusza na l�dzie, w wodzie i powietrzu. R�ne ssaki, w obronie granic swoich pastwisk, dadz� si� rozszarpa� na ka- wa�ki. R�ne drapie�niki, aby zdoby� nowe tereny �owne, zagryz� swoich przeciwnik�w na �mier�. Ale nawet nasz cichy i potulny kotek,jak si� wysila,jak spr�a i m�czy, �eby wydusi� z siebie po kilka kropel to tu to tam i naznaczy� nimi granic� swojego terytorium. A nasze m�zgi? Przecie� zakodowana jest w nich niesko�- czona ilo�� wszelkiego rodzaju granic. Mi�dzy p�kul� lew� a praw�, mi�dzy p�atem czo�owym a skroniowym, mi�dzy pod- wzg�rzem a przysadk�. A granice mi�dzy komorami, oponami i zwojami? Mi�dzy rdzeniem przed�u�onym a kr�gowym? Zwr��my uwag� na spos�b, w jaki my�limy. Np. my�limy: do tej granicy wolno, a dalej - nie. Albo m�wimy: uwa�aj, �eby� nie posun�� si� za daleko, bo przekroczysz granic�! W dodatku wszystkie te granice my�lenia, odczuwania, nakaz�w i zaka- z�w ci�gle przesuwaj� si�, krzy�uj�, przenikaj� i pi�trz�. W naszych m�zgach trwa nieustanny ruch graniczny, przygrani- czny, nadgraniczny. St�d b�le skroni i migreny, st�d tyle zam�- tu w g�owach, ale te� zdarzaj� si� i per�y: wizje, ol�nienia, b�yski my�li i - cho�, niestety, rzadziej - geniuszu. Granica to stres, nawet - l�k (znacznie rzadziej: wyzwole- nie). Poj�cie granicy mo�e zawiera� w sobie jak�� ostatecz- no��, drzwi mog� zatrzasn�� si� za nami na zawsze: tak� jest granica mi�dzy �yciem i �mierci�. O tych niepokojach wiedz� bogowie i dlatego staraj� si� pozyska� wyznawc�w obiecuj�c, �e w nagrod� wejd� do kr�lestwa bo�ego, kt�re b�dzie w�a�nie bez granic. Raj Boga chrze�cijan, raj Jahwe i Allacha nie maj� granic. Buddy�ci wiedz�, �e stan nirwany to stan b�ogiej szcz�liwo�ci bez granic. S�owem, tym, co najbardziej po��- dane, oczekiwane i przez wszystkich upragnione, jest w�a�nie owa bezwarunkowa, zupe�na, absolutna - bezgraniczno��. Zabajkalsk - Czita Zasieki. Zasieki to jest to, co si� najpierw widzi. Wystaj� ze �niegu, jak gdyby unosz� si� ponad �niegiem linie, koz�y, p�oty zasiek�w. Jakie� przedziwne kombinacje, zw�lenia, sk��bie- nia, ca�e konstrukcje tych zasiek�w spinaj�cych niebo i ziemi�, wczepionych w ka�dy skrawek zamarzni�tego pola, w bia�y pejza�, w lodowaty horyzont. Z pozoru ta kolczasta, drapie�na zapora rozci�gni�ta wzd�u� granicy wygl�da na pomys� niedo- rzeczny i surrealistyczny, bo gdzie tu kto b�dzie si� przedzie- ra�, jak okiem si�gn�� �nie�na pustynia, �adnych dr�g, �ad- nych ludzi, a �nieg dwumetrowy, nawet kroku nie mo�na zrobi�, a jednak te zasieki co� ci chc� powiedzie�, co� zakomu- nikowa�. One m�wi� ci: uwa�aj, przekraczasz granic� innego �wiata. St�d ju� nie wymkniesz si�, nie uciekniesz. jest to �wiat �miertelnej powagi, rozkazu i pos�usze�stwa. Naucz si� s�u- cha�, naucz si� pokory, naucz si� zajmowa� swoj� osob� jak najmniej miejsca. Najlepiej r�b, co do ciebie nale�y. Najlepiej milcz. Najlepiej nie zadawaj pyta�. No, s�owem, zasieki daj� ci lekcj� przez ca�y czas, kiedy wagony tocz� si� w kierunku stacji, k�ad� ci w g�ow� wszystko, o czym powiniene� odt�d pami�ta�, natarczywie, ale to prze- cie� dla twojego dobra, wbijaj� ci w pami�� d�ug� litani� ogranicze�, zakaz�w i instrukcji. Potem s� psy. Psy wilczury, roze�lone, rozdygotane, rozsza- la�e, kiedy poci�g ledwie stanie, rzucaj� si� pod wagony, szcze- kaj�, ujadaj�, ale kto mo�e pod takim wagonem, przy czter- dziestostopniowym mrozie, jecha�? �eby nie wiem ile mia� ko�uch�w, zamarznie po godzinie, a my ju� jedziemy bez przerwy ca�y dzie�. Widok myszkuj�cych ps�w jest tak przy- ci�gaj�cy, �e dopiero po chwili zwraca uwag� nast�pny obraz, a mianowicie: jakby spod ziemi wyro�li �o�nierze, kt�rzy momentalnie ustawili si� rz�dem po obu stronach poci�agu. Stoj� tak, �e mi�dzy nimi istnieje ��czno�� wzrokowa, �e wi�c wzd�u� wagon�w ci�gnie si� nieprzerwana linia widzenia i gdyby np. jaki� pasa�er-wariat (ale mo�e te� agent, dywersant, szpieg) postanowi� wyskoczy� z wagonu i rzuci� si� w nieob- j�t� �nie�nomro�n� przestrze� - zostanie natychmiast dostrze- �ony i zastrzelony. Kto by go jednak m�g� tak od razu, od r�ki, zastrzeli�? Ot� bez sekundy zw�oki mogliby to zrobi� wartownicy, kt�rzy stoj� na wy�kach i maj� karabiny wycelowane w drzwi i okna wagon�w (poniewa� w�a�nie wygl�dam przez okno, jeden z karabin�w jest wycelowany we mnie, tak - dok�adnie we mnie!). Z drugiej jednak strony �aden wariat (czy agent, dy- wersant lub szpieg) nie m�g�by wyskoczy� i rzuci� si� w �nie�nomro�n� przestrze�, gdy� wszystkie drzwi i okna wago- n�w s� szczelnie, dok�adnie zamkni�te. S�owem, nieprzerwana linia widzenia spe�nia najwyra�niej t� sam� perswazyjn� rol�, co owe pi�trowe, g�ste k��by zasie- k�w: to po prostu milcz�ce, ale dosadne ostrze�enie, aby przypadkiem nie przyszed� ci do g�owy jaki� niedorzeczny pomys�! Ale nie koniec na tym. Bo ledwie pod torami przeci�gn�a zgraja znerwicowanych i by� mo�e g�odnych wilczur�w, le- dwie wzd�u� tor�w rozstawili si� czujnie �o�nierze, a wartow- nicy na wy�kach wycelowali w nas lufy karabin�w, do wago- n�w wesz�y patrole (w jednym r�ku latarka, w drugim d�ugi, stalowy szpikulec) wyrzucaj�c wszystkich pasa�er�w na kory- tarz. Zaczyna si� przeszukiwanie przedzia��w, grzebanie na p�kach, pod siedzeniami, w schowkach, w popielniczkach. Zaczyna si� opukiwanie �cian, sufitu, pod�ogi. Badanie, ogl�- danie, dotykanie, w�chanie. Teraz pasa�erowie zabieraj� wszystko, co maj� - walizki, torby, paczki, tobo�ki - i nios� to do budynku stacji, w kt�rym stoj� d�ugie, obite blach� sto�y. Wsz�dzie czerwone transpa- renty witaj�ce nas rado�nie w Zwi�zku Radzieckim. Pod trans- parentami rz�dem celniczki i celnicy bez wyj�tku gro�ni, su- rowi i nawet z jak�� pretensj�, tak, najwyra�niej - z pretensj�. Szukam w�r�d nich twarzy o rysach cho� troch� z�agodzonych, odpr�onych, otwartych, bo sam ju� chcia�bym nieco si� od- pr�y�, na chwil� zapomnie�, �e otaczaj� mnie zasieki i wy�ki, w�ciek�e psy, skamieniali wartownicy, bo chcia�bym nawi�za� jaki� kontakt, wymieni� grzeczno�ci, porozmawia�, zawsze jest mi to ogromnie potrzebne. - Aty czego �miejesz si�?-pyta ostro i podejrzliwie celnik. Zmrozi�o mnie. W�adza jest powag�: w zetkni�ciu z w�adz� u�miech jest nietaktem, dowodzi braku szacunku. Podobnie nie nale�y d�ugo wpatrywa� si� w kogo�, kto ma w�adz�. Ale o tym wiedzia�em ju� z wojska. Nasz kapral Jan Pokrywka kara� ka�dego, kto mu si� d�ugo przygl�da�. - Chod�cie tu do mnie! - wo�a�. - Czego wy si� tak we mnie wpatrujecie? I za kar� wysy�a� do czyszczenia latryn. Teraz zaczyna si�. Zaczyna si� otwieranie, odpinanie, roz- sup�ywanie, wybebeszanie. Gmeranie, zanurzanie, wyci�ga- nie, potrz�sanie. A co to? A co tamto? Ado czego to? A do czego tamto? A to? A sio? A owo? A ten? A tamten? A kt�r�dy? A po co? Najgorzej z ksi��kami. Co za przekle�stwo wie�� jak�� ksi��k�! Mo�na wie�� walizk� kokainy, a na wierzchu trzyma� ksi��k�. Kokaina nie wzbudzi �adnego zainteresowania, wszy- scy celnicy rzucaj� si� na ksi��k�. A ju� - nie daj Bo�e! - wie�� ksi��k� po angielsku. Dopiero zacznie si� bieganie, sprawdza- nie, kartkowanie, czytanie. A jednak, mimo �e wioz� kilka ksi��ek po angielsku (s� to g��wnie podr�czniki nauki chi�skiego i japo�skiego), nie ja jestem tym najgorszym. Najgorszych postawiono przy osob- nym stole, stole jak gdyby drugiej klasy. To miejscowi, oby- watele Zwi�zku Radzieckiego, chudzi i drobni ludzie, w po- dartych cha�atach i dziurawych walonkach, smag�olicy, sko�- noocy Buriaci i Kamczadale, Tunguzi i Ainowie, Oroczanie i Korijacy. Jak pu�cili ich do Chin - nie wiem. W ka�dym razie wracaj�, a wracaj�c wioz� ze sob� jedzenie. Widz� k�tem oka, �e maj� pe�no woreczk�w kaszy. I tu w�a�nie o t� kasz� b�dzie teraz chodzi�. Bo najwyra�niej kasza nale�y, obok ksi��ek, do produkt�w najbardziej podej- rzanych. Co� w kaszy widocznie jest, jaka� dwuznaczno��, jaka� przewrotna, podst�pna w�a�ciwo��, jaka� zwodniczo��, jaka� z�udno��, bo owszem, niby to kasza, ale przecie� mo�e okaza� si�, �e to niezupe�nie kasza, �e to kasza, ale nie a� na sto procent. Dlatego celnicy wysypuj� ca�� kasz� na st�. St� zaczyna si� z�oci� i brunatnie�, wygl�da jak rozpostarta przed nami makieta Sahary. Zaczyna si� przesiewanie kaszy. Uwa�- ne, drobiazgowe przesiewanie w palcach. Palce celnik�w prze- puszczaj� w�ziutkie strumyki kaszy, przepuszczaj�, przepusz- czaj�, ale nagle - stop! Palce zatrzymuj� si� i nieruchomiej�. Palce wyczu�y dziwne ziarenko. Wyczu�y, da�y sygna� do m�zgu celnika, m�zg odpowiedzia� - stop! Palce stan�y i czekaj�. M�zg m�wi - spr�bujcie jeszcze raz. ostro�nie i uwa�nie. Palce delikatnie i nieznacznie, delikatnie i nieznacz- nie, ale bardzo uwa�nie, bardzo czujnie obracaj� ziarenkiem. Badaj�. Do�wiadczone palce celnika radzieckiego. Wprawne, gotowe natychmiast przydusi� ziarenko, z�apa� je w potrzask, uwi�zi�. Ale ziarenko jest tylko tym, czym jest - to znaczy zwyk�ym ziarenkiem zwyk�ej kaszy i co je wyr�ni�o z miliona innych ziarenek rozsypanych na stole stacji granicznej w Za- bajkalsku, to niecodzienny, dziwaczny kszta�t, wynik jakiej� chropowato�ci ko�a m�y�skiego, kt�re okaza�o si� zwichrowa- ne, nier�wne. Wi�c �aden przemyt, �aden podst�p, dochodzi do wniosku m�zg celnika, ale nie daje za wygran�. Przeciwnie, nakazuje dalej przesiewa�, dalej bada�, dalej wyczuwa� i na- wet przy cieniu w�tpliwo�ci zrobi� momentalnie - stop! Zwa�my jednak, �e s� to lata pi��dziesi�te i �e m�yny w Chinach s� ju� bardzo stare i niesprawne. Zwa�my, jakie to stwarza problemy celnikom z Zabajkalska. Niesko�czona ilo�� ziarenek ma nietypowy, podejrzany kszta�t. Palce co sekunda wysy�aj� do m�zgu sygna�. M�zg co chwila alarmuje - stop! Ziarnko po ziarnku, garstka po garstce, woreczek po woreczku, Buriat po Buriacie. Nie mog�em od tego widowiska oderwa� wzroku. Patrzy- �em zafascynowany, zapomnia�em o zasiekach i wy�kach, zapomnia�em o psach. Przecie� to s� palce, kt�re powinny rze�bi� w z�ocie, szlifowa� diamenty! Ich mikroskopijne ru- chy, ich czu�e dr�enia, ich wra�liwo��, ich celnicza wirtuoze- ria! Wracali�my do wagon�w po ciemku, pada� �nieg, mr�z skrzypia� pod butami. W Zabajkalsku odebra�em kolejn� le- kcj�, jako �e granica nie jest tu punktem na mapie, ale szko��. Uczniowie, kt�rzy wyjd� z tej szko�y, b�d� dzieli� si� na trzy grupy. Grupa pierwsza - g�ucho w�ciekli. Najbardziej nie- szcz�liwi, bo wszystko wok� b�dzie powodowa� w nich stres, b�dzie doprowadza� ich do stanu furii, do ob��du. De- nerwowa�, dra�ni�, m�czy�. Jeszcze nim zdadz� sobie spraw�, �e w otaczaj�cej rzeczywisto�ci niczego nie zmieni�, nic nie poprawi�, powali ich zawa� serca albo wylew krwi. Grupa druga - ci b�d� przygl�da� si� ludziom radzieckim i na�ladowa� ich spos�b my�lenia i post�powania. Jego istot� jest pogodzenie z istniej�c� rzeczywisto�ci�, a nawet umiej�t- no�� czerpania z niej pewnej satysfakcji. W tym wypadku bardzo pomocne jest powiedzenie, kt�re nale�y powtarza� sobie i innym ka�dego wieczora, niezale�nie od tego, jak okropny by� dzie�, kt�ry w�a�nie min��: ciesz si� z tego dnia, bo tak dobrze, jak by�o dzisiaj, nigdy wi�cej nie b�dzie! Wreszcie grupa trzecia to ci, dla kt�rych wszystko jest przede wszystkim ciekawe, niezwyk�e, nieprawdopodobne, kt�rzy chc� ten inny, nie znany im dot�d �wiat pozna�, zbada�, zg��bi�. Ci potrafi� uzbroi� si� w cierpliwo�� i zachowa� dystans (ale nie wynios�o��!), spokojny, uwa�ny, trze�wy wzrok. Takie s� trzy postawy charakterystyczne dla cudzoziem- c�w, kt�rzy znale�li si� w Imperium. Czita - U�an-Ude Patrz�c przez okno p�dz�cego poci�gu, my�l�: Syberia, wi�c tak ona wygl�da! Po raz pierwszy nazw� t� us�ysza�em maj�c siedem lat. Surowe mamy z naszej ulicy ostrzega�y: - Dzieci, b�d�cie grzeczne, bo was wywioz� na Sybir! (M�wi�y z rosyj- ska - Sybir, bo to brzmia�o gro�nie, bardziej apokaliptycznie). �agodne mamy oburza�y si�: - Jak mo�na dzieci tak straszy�! W�a�ciwie nie spos�b by�o wyobrazi� sobie Syberii. Dopie- ro jeden z koleg�w pokaza� mi w ksi��ce rysunek: w g�stej, �nie�nej zamieci sz�a kolumna oberwanych i skulonych ludzi. Do r�k i n�g mieli przykute ci�kie �a�cuchy zako�czone �elaznymi kulami, kt�re wlekli za sob� po ziemi. Syberia, w swojej z�owrogiej, okrutnej postaci, to mro�na, lodowata przestrze� + dyktatura. W wielu pa�stwach istniej� obszary lodowate, ziemie przez wi�ksz� cz�� roku skute mrozem, martwe. Takie s� np. wiel- kie po�acie Kanady. We�my du�sk� Grenlandi� albo amery- ka�sk� Alask�. A jednak nikomu nie przychodzi do g�owy straszy� dzieci: umyj r�czki, bo ze�l� ci� do Kanady! Albo: baw si� grzecznie z t� dziewczynk�, bo wywioz� ci� do Ameryki! W tamtych krajach po prostu nie ma dyktatury, nikt nikogo nie zakuwa w kajdany, nikt nie wi�zi w obozach, nie wysy�a do pracy w pot�pie�czy mr�z, na pewn� �mier�. Tam cz�owiek ma jednego przeciwnika - zimno. Tu a� trzech - zimno, g��d i uzbrojon� przemoc. W 1842, w Pary�u, Adam Mickiewicz wyg�osi� dwa wyk�a- dy w College de France o pami�tnikach jenera�a Kopcia. Kope� walczy� u boku Ko�ciuszki pod Maciejowicami i tam wzi�ty do niewoli zosta� przez Rosjan skazany na Sybir. Kopcia wie�li jakie� 10 tysi�cy kilometr�w po bezdro�ach Rosji i Syberii- na Kamczatk�. By�a to prawdziwa droga przez p