15434
Szczegóły |
Tytuł |
15434 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
15434 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 15434 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
15434 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
VIRGINIA HENLEY
PIRAT I POGANKA
A R T - Kielce
Kielce 1993
1
Ach cóż to za kogut - wyszeptała przez ściśnięte
gardło. Młoda kobieta miała tę dziką, niekonwencjonalną urodę, w której sposób
bycia współgrał z wyglądem. Patrzyła na ptaka długo, zamierając niemal ze
wzruszenia. Był to z pewnością, największy kogut, jakiego widziała. Mrużyła oczy
z wyrazem rozkoszy, jakby do końca niepewna, czy zmysły jej nie łudzą. Syciła
się nadzieją że już za chwilę będzie do niej należał. Oblizywała zmysłowo wargi.
Był to rzeczywiście wspaniały okaz. Starając się go nie spłoszyć, zaczęła kusić
go niskim, uwodzicielskim głosem. - No, chodź, mój maleńki. Jeszcze tylko parę
kroków i będziesz mój. Nie wstydź się. W końcu to tylko mały grzeszek - szeptała
kusząco. - Taka chwila zdarza się raz w życiu. Ach, jaki jesteś wielki! Chyba
nie okażesz się dla mnie zbyt duży. - Po chwili zaczęła znów mówić głosem pełnym
nadziei i wyciągnęła do niego rękę. - Pozwól mi się dotknąć, pogłaskać. "A może
lepiej nic" - pomyślała. Wydawało się, że za chwilę się cofnie. Jednak, gdy już
była niemal pewna, że za chwilę to się wreszcie stanie, zawahała się. Czy
sprosta temu, co postanowiła? Nie myślała o tym wcześniej, choć od dawna miała
już na to ochotę. Wiedziała jednak, że jeśli zrobi to pierwszy raz, będzie to
już powtarzać, gdy trafi się okazja. Przez moment przeraził ją jego ogrom. "A
jeśli zrobi mi krzywdę?" Może poczynić nie odwracalne szkody, gdy tylko da mu po
temu okazję. Odrzuciła jednak trwożne myśli. Wzięła głęboki oddech i rzuciła się
w jego kierunku.
5
Tłuste kogucisko zaskrzeczało przeraźliwie, bijąc skrzydłami tak mocno, że z
trudem go utrzymała. Jednak głód, który skręcał jej wnętrzności, sprawił, że
ptaka nie wypuściła. Zamknęła oczy i przekręcała jego szyję, aż był całkiem,
całkiem martwy. Lady Summer St. Catherine miała czarne błyszczące włosy, kaskadą
opadające na plecy, skręcone na końcach w naturalne loki. Orzechowe oczy,
ocienione czarnymi rzęsami, zmieniały kolor od brązu po barwę jesiennych liści.
Ich kąciki unosiły się lekko ku górze, co uzasadniało jej przezwisko Cat*, które
zdecydowanie wolała od swojego imienia, to bowiem wydawało jej się zbyt
pretensjonalne. Miała szerokie usta, tak samo skłonne do dąsu, złości, jak i
perlistego śmiechu; usta koloru dojrzałych wiśni. Brzoskwiniowa cera pięknie
kontrastowała z chmarą kruczoczarnych włosów. Była szczupła i długonoga jak
młode źrebię. Tkanina przyciasnej, chło pięcej koszuli opinała wyraźnie
zarysowane piersi. Miała na sobie obszarpane, przykrótkie spodnie i zakurzone
długie buty, z których wyrósł jej młodszy brat, wicehrabia Spencer. Wicehrabia
Spencer St. Catherine także nie znosił swojego imienia i reagował tylko na
przezwisko Spider**. Kornwalijska posiadłość, w której mieszkali, nosiła nazwę
Roseland i zajmowała dwa i pół hektara pozostałych z potężnego niegdyś majątku.
Dziś nie była w stanie dać utrzymania nawet jednemu służącemu czy ogrodnikowi,
zarastała więc chwastami, stając się obrazem opuszczenia i zaniedbania. Matka
Cat nie żyła; żył tylko ojciec, choć wiele by dała za to, by było odwrotnie. Do
ojca nie żywiła żadnych uczuć poza nienawiścią. Był zawsze samolubnym,
bezwzględnym, wiecznie pijanym bydlakiem, któremu nieobcy był żaden grzech znany
człowiekowi. Matka zmarła przy narodzinach Spencera, gdy Cat miała trzy lata. Po
wielu latach dowiedziała się od plotkującej służby, że jej matka z trudem
przeżyła poród Cat i lekarz uprzedził Randala St. Catherine'a bez ogródek, że
następne dziecko ją zabije. - To po co urodziła mi dziewczynę ? - wrzeszczał, -
Nie poprzesta nę, dopóki nie da mi syna. - Jeśli zajdzie znów w ciążę, będzie to
morderstwo z premedytacją -
*
Wyraz dwuznaczny. W języku angielskim cat oznacza "kot"; można go również uznać
za skróconą formę nazwiska bohaterki: Catherine (przyp. tłum.).
** ang. spider - "pająk".
6
ostrzegał doktor. St. Catherine wzruszył ramionami. - Wtedy będę mógł się znów
ożenić z młodszą i zdrową kobietą, która zadowoli mnie w łóżku. Zanim jednak
żona dała mu syna i posłusznie opuściła ziemski padół, jego świat zburzyła wojna
domowa. Parlament złożył ster państwa w silne ręce Oliwiera Cromwella. St.
Catherine szybko zdecydował się na zmianę barw, gdyż uznał, że lojalność wobec
starego króla może skończyć się utratą majątku, zaś przynależność do
arystokracji zagraża wręcz życiu. Zadeklarował się więc po stronie nowego,
surowego porządku zaka zującego picia, hazardu, dziwek i wszelkich innych uciech,
które czynią życie dżentelmena znośnym. Minęło wiele lat, zanim porządek ten
został zmie ciony, gdyż Anglicy doszli wreszcie do wniosku, że wpadli z deszczu
pod rynnę. Przemysł upadał, zbiory były złe. Wszyscy zubożeli, obnosząc smutne
twarze nad równie smutnymi, nędznymi szatami okrywającymi ich ciała. W dużych i
mniejszych miastach roiło się od szpiegów Cromwella. Najmniej szy szmer
niezadowolenia był wystarczającym powodem, by znaleźć się w więzieniu.
Kornwalijczycy opierali się znacznie silniej niż mieszkańcy reszty kraju. Jednak,
o ile ludzie honoru, tacy jak Grenvile'owie czy Helfordowie, ryzykowali
majątkiem i życiem, by przywrócić monarchię Stuartów, inni, jak St. Catherine,
robili wszystko, by przyspieszyć upadek własnych majątków. Roseland stała się
jaskinią hazardu w czasie, gdy zakazano gry, pijaństwa i rozpusty. St. Catherine
oszukiwał w grze i szulerka stała się wkrótce drugą naturą jego dzieci. W roku
1660, gdy Karol II szczęśliwie powrócił na tron, zaszły także istotne zmiany w
życiu St. Catherine'a. Wy ruszył do Londynu i utkwił w odmętach tego piekielnego
miasta na wiele lat. Jedynym powodem, dla którego wracał do Roseland, była chęć
ograbienia jego ścian z reszty cennych obrazów i wyprzedaż pozostałych jeszcze
koni. Podczas ostatniej jego bytności przed czterema miesiącami Cat wypro
wadziła ze stajni swego ulubionego konia. Została z nim przez całą noc, a Randal,
jak nazywała ojca, szalał ze złości, rzucając na jej głowę najgorsze wyzwiska.
Następnie wyjechał, zabrawszy ze sobą służbę. Cat przedzierała się przez gęste
krzaki otaczające doskonale utrzymaną posiadłość Helford. Tylko raz, jak dotąd,
przekroczyła jej granice. Było to tej nocy, gdy ratując Ebony'ego przed
sprzedażą, poprowadziła go przez
7
rozległe łąki graniczące z Hclford i ukryła na jednej z licznych polanek
stanowiących część ogrodu. Cisy, przycięte w szczególny sposób, tworzyły wysokie
ciemne ściany, które nie dopuszczały słońca i sprawiały, że nawet w gorący dzień
panował tam przyjemny chłód. Ciągnące się w nieskoń czoność cisowe aleje były
ciche i trochę niesamowite. Majątek Helford zajmował obszar dwieście
pięćdziesiąt hektarów ciągnących się od wybrzeża wzdłuż rzeki Helford aż do
miasta Helson. Sam dom był położony na wzgórzu podobnie jak Roseland. Choć oba
majątki oddalone były od siebie prawie dwa kilometry, z St. Catherine można było
zobaczyć kominy, wieże i fragmenty dachu pałacu Helford, o ile znad morza nie
napłynęła gęsta mgła. Cat, siedząc na koniu, cicho nuciła jakąś melodię.
Zbliżając się do domu, dostrzegła brata, pomachała do niego wesoło i zawołała: -
Spider, udało ci się zdobyć parę jajek? Zatrzymał się gwałtownie i na jego
twarzy pojawił się wyraz rozpaczy. - Cat, do pioruna! Wysyłasz mnie, żebym
ukradł parę jajek, co może zrobić nawet pięcioletnie dziecko, a sama porywasz
się na takiego koguta! Uświadomiła sobie, że podrażniła jego męską dumę. -
Spider, przysięgam ci. Wyszedł prosto na mnie przez dziurę w pło cie. Niewiele
brakowało, żebym go zdeptała. Co miałam zrobić? Powiedzieć mu, żeby chwilę
poczekał, i jechać po ciebie? - Wszystko jedno - powiedział ponuro. - Nadal
twierdzę, że ukręcanie łbów kogutom to nie zajęcie dla damy. Kiwnęła potakująco
głową i rzuciła mu ptaka. Uśmiechnął się szeroko. - Ale ptaszysko! Założę się,
że narobił straszliwego wrzasku. Uśmiechnęła się na wspomnienie tej sceny. -
Bałam się okropnie, że nadejdzie gajowy, ale i tak poradziłabym sobie jakoś.
Przecież prawo zajmuje się głównie kwestią własności ziemi. Ten kogut Helforda
znalazł się na naszej posiadłości. - Przez tego bękarta nie ma już królików, na
które mógłbym zastawić sidła. Wytępili je wszystkie tylko dlatego, że podgryzały
cenne krzewy wokół pałacu Helford. Poszli w stronę drzwi kuchennych. W Roseland
było przepięknie o tej porze roku. Winorośl pokrywała ściany pałacu z czerwonej
cegły, kapryfolium porastało wszystkie ścieżki. Wczesne wiosenne róże i fiołki
rywa8
lizowały z żonkilami, które złociły się między drzewami obsypanymi kwieciem.
Trawnik przed pałacem pokryty był świeżą zielenią, jednak swój zadbany wygląd
zawdzięczał nie ogrodnikom, ale temu, że Cat pasła na nim dwa konie, które im
pozostały. Nie mieli owsa ani innej paszy, więc konie musiały zadowolić się
miękką trawą. Za domem Cat założyła ogród warzywny. Rośliny, które tam rosły,
niejednokrotnie już uratowały ich przed głodem. Teraz jednak wyczerpały się
zasoby zarówno warzyw, jak i jabłek. O tej porze roku ogród był piękny, ale jego
urodą nie można było napełnić żołądków. Wyrosła już młoda cebula, było też nieco
ziemniaków nie większych niż kamyki. Cat westchnęła ciężko, nastawiając garnek z
wodą. Musiała oskubać koguta, wypatroszyć go i umyć. Wiele czasu upłynie, zanim
apetyczny aromat gotowanego mięsa rozejdzie się po kuchni. - Stary tym razem
zniknął na dłużej - powiedział Spider. - Nie ma go już cztery miesiące -
odpowiedziała. - Zastanawiam się, kiedy ten diabeł wróci - dodał Spider z lekkim
drżeniem w głosie. - Nie powiem, żebym dbał o to, czy go jeszcze kiedy kolwiek
zobaczę, ale stary Randal przywozi zawsze ze sobą mnóstwo żarcia, napoje i
służbę. - Niech diabli wezmą tego człowieka! - mruknęła Cat. - Musimy później
naprawić łódź. Jak już nie będzie nic do jedzenia, zostaną nam ryby. Gdy już
napełnimy brzuchy tym ptaszyskiem, zejdziemy do podziemia sprawdzić, czy
przypływ nie przyniósł czegoś, co może nam się przydać. Zbadamy też, w jakim
stanie jest nasz rodowy j a c h t . Pałac stał na kamiennym wzgórzu, a w jego
naturalnych grotach przygotowano piwnice. Tajny korytarz prowadził do groty,
którą zalewał przypływ. Podczas odpływu można tam było znaleźć baryłkę koniaku
albo inny towar z przemytniczych statków. Przycumowali swoją łódeczkę u ujścia
groty, uprzednio naprawiwszy uszkodzenia z ostatniego sztormu. Po powrocie
Spider usnął przy kuchennym stole, czekając na posiłek. Cat patrzyła na chłopca
ze ściśniętym sercem. Miał dopiero czternaście lat, choć starał się wyglądać na
więcej. Był bardzo szczupły, a przez ostatni rok wyrósł jak trzcina. Zdawało się,
że wystające kolana i łokcie przedziurawią za chwilę przyciasne zniszczone
ubranie. Lady Summer St. Catherine nie bywała w mieście, gdyż obawiała się
9
ośmieszyć w towarzystwie. Dama bez pieniędzy, ubrań, służby łatwo mogła stać się
przedmiotem drwin. By zniechęcić intruzów, umieściła na płotach napisy: "Teren
prywatny. Wstęp wzbroniony." Miała swój Roseland i to jej w zupełności
wystarczało. Spider był inny. Bez obaw kontaktował się z miejscową młodzieżą i
był przez nią akceptowany. Jego przyjaciółmi byli synowie farmerów, rybaków i
syn karczmarza. Nie mieli oni jednak pojęcia, że Spider jest wicehrabią, i
uważali go za jednego z chłopców stajennych w pobliskim majątku. Cat, czekając
na posiłek, zaczęła wspominać wydarzenia poranka. To był dla niej zawsze
szczególny moment, choć robiła tylko to, co stało się już rytuałem. Niezależnie
od pogody zawsze o świcie dosiadała Ebony'ego i mknęła samotnie wzdłuż plaży na
powitanie słońca. Ten południowy zakątek Kornwalii miał ciepły klimat, a jego
wybrze że urozmaicone było przez zatoki i ujścia licznych strumieni. Niskie
zbocza pokrywały dzikie egzotyczne kwiaty, powietrze było balsamiczne
niezależnie od pogody. Poranki bywały mgliste i dopiero później słońce wyłaniało
się zza oparów. Wiatr, który gwałtownie rozwiewał jej włosy, bywał chłodny i nie
zawsze przyjemny. Jednak to miłe południowe wybrzeże wyraźnie kontrastowało z
północną Kornwalią, tak niedaleką. Tam klimat był okrutny. Nad Atlantykiem,
wzburzonym przez częste sztormy, wznosiły się poszar pane, pozbawione
roślinności wzgórza. Ten zróżnicowany klimat tłumaczył diabelskie moce, które,
zdaniem niektórych, zawładnęły duszami wielu Kornwalijczyków. Także Cat uważała,
że to właśnie burzyło jej krew. Jakże inaczej mogłaby tłumaczyć to, że każdego
ranka coś ciągnie ją na morski brzeg. Wróciła myślami do kuchni. Jeśli nie
przestanie marzyć, nigdy nie doczekają się posiłku. Westchnęła nad okrucieństwem
życia. Biedne kury. Całe życie znoszą jajka, a potem kończą z odciętym łbem w
jakimś garnku. Ale to był przecież kogut i nie miała zamiaru użalać się nad tym
męskim przedstawicielem gatunku.
2
Odsunęli wylizane do czysta talerze i oparli nogi na
stole. Rozsiedli się wygodnie przy kominku, wreszcie najedzeni do syta. Oczy
Spidera zamykały się same, ale uśmiech od ucha do ucha nie schodził z jego
twarzy. - Zastanawiam się, co powiedziałby lord Helford, wiedząc, że tak
najedliśmy się na jego koszt. - Ba! Jest taki bogaty, ma z pięćdziesiątkę służby,
która zbija bąki, zamiast dbać o posiadłość, której on sam nigdy nie odwiedza.
Jeśli o mnie chodzi, to ten przeklęty lord Helford może sobie zgnić w piekle.
Mam nadzieję, że męczą go dziś senne koszmary, gdziekolwiek jest - powiedziała
oblizując jeszcze raz palce. Jednak lord Helford wcale nie miał koszmarnej nocy.
Kończył właśnie kolację w majątku Arlington w towarzystwie najbardziej
znaczących ludzi. Baron Arlington, sekretarz stanu, zatrudniał najlepszych
francuskich kucharzy i jednomyślnie ogłoszono go ponownie najwspanialszym
gospodarzem w Londynie. Tego wieczoru nie wydawał ani balu, ani bankietu, a
jednak potrawy były równie wspaniałe jak późniejsze, nader śmiałe, rozrywki. By
zaostrzyć apetyty gości, zaproszono nagie tancerki madame Bennet. Wystąpiły, by
uprzyjemnić konsumpcję wędzonego pstrąga, którego popijali szampanem, ostatnio
przywiezioną z Francji sensacją. Panowie, zgromadzeni przy stole, mieli przy tym
okazję, by wybrać sobie towarzyszkę późniejszych zabaw. Następnie zajęli się
jedzeniem i interesami. Twarz króla stawała się coraz bardziej ponura w miarę,
jak słuchał 11
udzielanych mu rad. Książę Buckingham przyglądał się każdemu z uczestników
spotkania, jakby chciał w każdym znaleźć jakiś słaby punkt, który w przyszłości
mógłby wykorzystać. Sir Thomas Clifford, lord Ashley i gadatliwy Szkot
Lauderdale prowadzili ożywioną rozmowę, a Jack Grenvile, obdarowany niedawno
tytułem hrabiego Bath, i hrabia Helford przyglądali się temu z powściągliwym
rozbawieniem. - Panowie! Flota holenderska usiłuje wymazać Anglię z mapy. Chciał
bym poznać waszą opinię, co powinniśmy w tej sytuacji zrobić - powie dział w
końcu Karol. Bardzo go upokorzyło pojmanie angielskich okrętów przez holenderską
flotę. Anglicy byli dumni ze swej marynarki. Król wiedział, że jedynym sposobem,
by uczynić jego naród wielkim, był rozwój morskiego handlu. Anglia musi panować
nad morzami albo na zawsze pogrąży się w ubóstwie. - Wobec ponawiających się
napaści - wycedził Buckingham - jedy ną odpowiedzią jest wojna. Karol zareagował
natychmiast: - Wojna wymaga pieniędzy, książę. Nie wszyscy mamy tak pełne kie
szenie jak ty. Lord Jerzy Villiers, książę Buckingham, miał jeden z największych
ma jątków w Anglii. Buckingham nie dał się sprowokować. - A co z posagiem
królowej? Karol uniósł wzrok. - Tych trzystu tysięcy funtów nie mam jeszcze w
szkatule. Szpiedzy donoszą, że Portugalczycy proponują wypłacenie prawie połowy
posagu w cukrze i korzeniach zamiast w złocie. -' Cukier, korzenie i temu
podobne p r z y j e m n o ś c i - powiedział Buckingham z irytacją - są skutkiem
tego, że te sprawy powierzono Clarendonowi. Edward Hyde, hrabia Clarendon i
zarazem kanclerz Anglii, stawał się obiektem podejrzeń z powodu samej tylko
nieobecności na dworze. Nienawi dzili go wszyscy, z wyjątkiem króla. -
Portugalia nie poślubiła mnie - powiedział Karol. - Poślubiła morską potęgę
Anglii. Dlatego Portugalczycy oddali nam swoje cenne kolonie 12
w Bombaju i Tangerze. Teraz Holandia drwi sobie z naszej potęgi. Każdy z
mężczyzn, zgromadzonych w tym pokoju, w okresie ostatnich trzech lat zbił
ogromny majątek, z nawiązką odbijając sobie chude lata, które spędził na
wygnaniu. Lecz tylko głupiec nie byłby w stanie przegapić okazji zrobienia
majątku w Londynie przy prowadzonej tam polityce nie tłumionej niczym
przedsiębiorczości. Teraz więc na nich powinna spoczywać odpo wiedzialność za to,
by cała Anglia prosperowała tak, jak powinna. - Wszystko zawsze sprowadza się do
pieniędzy, czy mówimy o dziw kach, czy o ojczyźnie - powiedział powoli lord
Lauderdale. - Potrzebuję więcej pieniędzy: na okręty, na szpiegów, na łapówki
westchnął Karol. - Musimy nadal nękać okręty holenderskie, nie wypowiadając
jednak wojny - powiedział Arlington. - Już dwa lata ich ścigamy i jak dotąd, nie
widać efektów - powiedział król. - Pozwólcie mi zgromadzić przeciwko Holendrom
okręty kaperskie zaproponował Ruark Helford. W czasach Cromwella był kapitanem
na jednym z takich okrętów napadających na flotę walczącą po jego stronie. Jack
Grenvile uśmiechnął się. - Niech mi ktoś pokaże Kornwalijczyka, który nie jest w
duszy piratem. - Ty z pewnością wiesz, o czym mówisz - odpowiedział z uśmiechem
Ruark. Karol spojrzał na niego. - Najchętniej posłałbym cię do Kornwalii. To
siedlisko przemytników. Nic dziwnego,, że moja szkatuła jest pusta. Dziś każdy
wie, jak unikać płacenia podatku od trunków. Przecież wszystko, co jest
sprowadzane do Anglii, powinno być opodatkowane, czy to tytoń z Ameryki, wino z
Francji, czy szkło weneckie. A cóż się dzieje? Statki, zamiast płynąć do Londynu
i opłacić podatek, wślizgują się tylnymi drzwiami wzdłuż brzegów Kornwalii.
Postanowiłem mianować cię sędzią i wysokim komisarzem całego regionu. Chwytaj i
karz przemytników, a podatki same zaczną napływać do mojej kasy. Helford uniósł
lekko brwi i spojrzał na króla, który, czekając na odpowiedź, lekko kiwał głową.
13
- Tak... To nawet byłoby coś więcej niż tylko chwytanie drobnych przemytników.
Baza w Konwalii stanowiłaby też dobrą przykrywkę dla moich szpiegów. - Dobre
sobie! Po co pytasz nas o radę, jeśli znasz odpowiedzi na wszystkie pytania? -
powiedział powoli Buckingham. - Cóż... Jeśli choć jeden z nas wykorzystuje swoje
szare komórki, po zostali mogą pofolgować innym organom - zażartował Clifford.
Spotkanie skończyło się o północy. Lord Helford odprowadził króla do pałacu.
Szli powoli przez ogrody Mulberry, rozciągające się po jego zachod niej stronie.
- Nie sądziłem, że dożyję takiej nocy, której Wasza Wysokość wróci potulnie do
żony - powiedział ze śmiechem Ruark. Król spojrzał na niego z błyskiem w oku. -
Nie jestem jedynym, który potrzebuje następcy... Ty nie jesteś ode mnie dużo
młodszy. - Byłbym w stanie znieść żonę, gdybym nie był zmuszony oglądać jej poza
sypialnią - odpowiedział z kamienną twarzą Helford. - Nie masz specjalnego
doświadczenia w tolerowaniu kobiet, Ruark. Dwaj mężczyźni wyglądali jak bracia.
Obaj dysponowali zwierzęcą siłą wynikającą z ich potężnych postur. Mieli ciemne
włosy, ciemną karnację i nieskazitelne maniery. - Wracając do przemytników -
powiedział cicho Karol - to mniejsze szkody przynosi napływ towarów niż
przenikanie informacji przez wybrzeże Kornwalii. Zatrzymaj przeciek informacji o
mojej flocie do Holandii. Proszę cię, Ruark. - Zakończę natychmiast moje
interesy w Londynie i gdy tylko glejt upoważniający mnie do kaperstwa będzie
gotowy, opuszczę miasto. - A może powinienem prosić cię, byś przekazał ten glejt
twojemu bratu, Rory'emu? - zapytał Karol. Ruark Helford zesztywniał. - Rory nie
żyje - powiedział cicho. - To zwykłe pogłoski wymyślone przez tego łotra z nie
znanych nam powodów - powiedział Karol, nie tłumiąc podniecenia w głosie. - Czy
to jest rozkaz. Wasza Wysokość? - zapytał Ruark lodowatym tonem. 14
Karol skinął głową. - Sądzę, że nie możemy zrezygnować z jego usług. - Proszę
przekazać moje ukłony królowej, Wasza Wysokość - powie dział Ruark, składając
formalny ukłon. Karol stłumił uśmiech. Wiedział, że trafił w słabe miejsce
wspominając pirata Rory'ego. - Przekaż pozdrowienia swojej damie. Nie
zazdroszczę ci konieczności wyjaśnienia jej, dlaczego musisz wyjechać do
Kornwalii. Ruark Helford zmarszczył brwi. - Nie opowiadam się kobietom, sir.
Karol roześmiał się. - Pewnego dnia trafi kosa na kamień, Helford. Taki jest los
wszystkich libertynów, przyjacielu. Cat przeciągnęła się i wstała od kuchennego
stołu, by zapalić lampę. - Dokąd idziesz? - zapytał Spider i ziewnął. - Muszę
zejść na dół, aby obejrzeć łódź. - Przecież możemy to zrobić rano -
zaprotestował. - Jest odpływ. Idź spać. Dam sobie radę. - Nie możesz iść tam
sama - powiedział zdecydowanie. W jego głosie nie było już senności. - Kto ma
się o ciebie troszczyć, jeśli nie ja? Zadał to pytanie z wrodzoną arogancją
dorosłego mężczyzny. Ogarnął ją lęk na myśl, że ten chłopiec, którym tak długo
się opiekowała, stanie się wkrótce mężczyzną. Przez krótką chwilę zapragnęła,
żeby to się nigdy nie stało, ale szybko zgromiła się za takie niegodziwe,
samolubne myśli. Wzięła latarnię i ruszyli razem przez piwnice do wyżłobionej w
skałach groty. Wykwity soli znaczyły linię przypływu, wypełniając ostrym
zapachem ich nozdrza. Pochylili głowy, by prześlizgnąć się przez wąskie
przejście. Nagle Cat dostrzegła światło odbijające się w wodzie i przeraziła się.
Było bardzo blisko, prawie przy brzegu. W tej samej chwili uprzytomnili sobie,
że jest to prawdopodobnie statek, na którym światło ich latarni zostało przyjęte
jako oczekiwany znak. Cat szybko zdmuchnęła płomyk i zaraz potem dostrzegli
statek. Była to mała francuska fregata. Żagle miała zwinięte, ale najwyraźniej
wszyscy bardzo się starali, aby pomimo to płynęła jak
15
najszybciej. Po morzu niosły się głosy: - Vile! Patrouille marine! Oboje znali
nieco francuski i zrozumieli, że na statku dostrzeżono okręt patrolowy marynarki.
Płynął on po wzburzonym morzu i choć widzieli, że Anglicy są jeszcze daleko, to
dystans wciąż się zmniejszał, - Dam la mer! - padł rozkaz, po którym nastąpiły
cztery stłumione pluśnięcia. - Wrzucają ładunek do morza - powiedziała Cat. -
Jeśli ich schwy tają i przeszukają statek, nie znajdą dowodów, chyba że Anglicy
będą mieli dość czasu, by poczekać, aż wypłynie zatopiony ładunek. - Planche a
bouteilles? - zapytał jakiś głos dochodzący ze statku. Odpowiedź była
natychmiastowa. - Qui, qui. Embariller. Sel, sel. - Co on powiedział? - zapytała
Cat. - Sel znaczy "sól". Embariller znaczy "zapakowana w beczki". To musi być
ryba - odpowiedział niezadowolony Spider. - Nie, nie! On zapytał kapitana, czy
wyrzucić także planche a bouteilles. To drewniane skrzynki na butelki. Już wiem,
co zrobili! - krzyknęła podnie cona. Włożyli do ładunku bryły soli, żeby zatonął.
Po kilku godzinach sól się roztopi i gdzieś o świcie ładunek sam wypłynie.
Spider stwierdził z zadumą: - Czyż to nie jest zadziwiające, jak łatwo czyjeś
nieszczęście staje się dobrodziejstwem dla kogoś innego? W świecie istnieje
pewien rodzaj równo wagi. - Ale musimy się spieszyć i wykazać dużo przebiegłości
- roześmiała się Cat. - Wróćmy do kuchni i prześpijmy się parę godzin. Trzeba
poczekać na przypływ. Do świtu brakowało jeszcze dobrej godziny, gdy mieli już
wszystko, czego szukali. Morze wyrzuciło na brzeg cztery duże skrzynki koniaku i
pięć skrzynek markowego szampana, po pięćdziesiąt butelek w każdej. Cat nie
słyszała nigdy o szampanie, ale vin to było wino. Przypływ wykonał za nich całą
robotę. Ryzykując zaledwie lekkie zamoczenie, przechwycili całą kontrabandę.
Ustawili towar u wejścia do groty i teraz pozostało im tylko czekać, aż przypływ
przyniesie skrzynki wprost do ich piwnicy.
16
Nieco później tego ranka Cat osiodłała Ebony'ego i pogalopowała na powitanie
dnia. Dziś spodziewała się na plaży towarzystwa. Ostrożnie zbli żyła się do
miejsca, w którym dostrzegła dwie małe figurki. Przyspieszyła bieg konia.
Wkrótce, zarówno w żyłach amazonki, jak i konia krew zaczęła szybciej krążyć.
Woda była jeszcze wysoka i koń był zanurzony po kolana. Nonszalancko opryskała
dwóch mężczyzn, którzy najwyraźniej czegoś szu kali. - Dzień dobry - bąknęli,
wyraźnie speszeni tym, że ich odkryła. Skinęła im głową od niechcenia i czekała.
W końcu jeden z nich odważył się zapytać: - Czy nie widziała pani czegoś na
plaży, milady? Spojrzała na nich podejrzliwie. - Nie jesteście chyba rabusiami
statków, którzy ściągają je na skały? zapytała zuchwale tonem pełnym niechęci.
Zaprzeczyli gwałtownie. - Ależ skąd, proszę pani. Taki tam drobny przemyt, nic
więcej. Przysię gamy. - Gdybyście okazali się rabusiami, natychmiast
zawiadomiłabym wła dze - ostrzegła. - Nie, nie! - powiedział młodszy mężczyzna.
- Mój ojciec ma tu w Mawnan gospodę. Oczekiwaliśmy dostawy koniaku. -
Przejechałam dziś kilka kilometrów i niczego na plaży nie widziałam. Uśmiechnęła
się. - Wie pan, tym Francuzom nie można ufać. - To prawda, milady -
odpowiedzieli, wiedząc już, że kłamie. Uderzyła konia ostrogami i zatrzymała się,
jakby przyszła jej nagle do głowy jakaś myśl. - Jeśli macie pieniądze, mogę wam
dostarczyć parę beczek koniaku i, powiedzmy, z pięćdziesiąt butelek francuskiego
wina z piwnicy mojego ojca - powiedziała. Spojrzeli domyślnie jeden na drugiego,
zastanawiając się, jak tej dziew czynie udało się przed nimi znaleźć i ukryć
ładunek. Byli jednak bezradni. Miała nad nimi tę przewagę, że mogła ściągnąć im
na kark władze. - Przyślijcie dziś po południu do Roseland jakiś wóz i człowieka,
żeby przeniósł beczułki z piwnicy - powiedziała wesoło. Zawróciła konia i
pomknęła ścigając się z wiatrem. 17
3
Lord Randal St. Catherine po raz pierwszy czuł smród własnego ciała i był to
smród strachu. Los odwrócił się ostatnio od niego i wszystko, co mu pozostało,
to jeden elegancki ubiór i dobrze resorowany powóz. "Muszę jutro jechać do
Roseland" - pomyślał. Ale los jeszcze raz okazał mu swoje ciemne oblicze, a
zapadająca noc okazała się szczególna. Zły los, pech, przeznaczenie...
Jakkolwiek by to nazwać... Stanęło to za nim przy stole gry w Groom Porter's
Lodge. Zaczął wcześnie, powoli podnosząc stawkę. Po kilku godzinach nie musiał
już szachrować, żeby wygrywać. Za sprawą jakiejś diabelskiej mocy właściwe karty
same wpadały mu do ręki. Jakby zawarł pakt z diabłem. Karty, które były mu
potrzebne, odkrywały się same. Gdy wygrał już cztery tysiące funtów, rozsądek
nakazał mu zakończyć grę. Zamówił podwójny koniak, myśląc z satysfakcją, że
wchodząc do kasyna nie miał dość pieniędzy, żeby sobie pozwolić nawet na małą
lampkę. Wychodząc na brukowaną ulicę, zauważył, że jest niezwykle pusto. Banki,
w których nie było już klientów, wydawały się brzydkie i zaniedbane. Wilgoć,
przepełnienie i chciwość właścicieli domów sprawiły, że Londyn stał się
śmierdzącą kloaką. On sam, podobnie jak sieć otwartych ścieków biegnących wzdłuż
ulic, stał się częścią tego miasta. Górne piętra domów zasłaniały się wzajemnie,
ograniczając dopływ światła i powietrza. Wszystko to okryte było całunem nocy.
"Niech piekło porwie wszystkich stangretów na świecie!" - zaklął pod nosem.
Spoglądając wzdłuż ulicy, zastanawiał się, w której knajpie uda mu się znaleźć
swojego. Podszedł do rogu, spojrzał przez szybę Rose and Crown, 19
skręcił i zaklął znów. gdy czarny kot przebiegł mu drogę. Zobaczył swój powóz
naprzeciwko Cock and Bull. Rozejrzał się i ruszył przed siebie. Ulice Londynu
były niebezpieczne nawet dla żebraków, nie mówiąc już o osobach z bardziej
zasobnymi portfelami. Usłyszał z tyłu ciche kroki. Obejrzał się i stwierdził, że
to jakiś elegancki dżentelmen w kape luszu, którego rondo ocieniało twarz.
Ruszył pośpiesznie w stronę powozu. Wiedział, że w środku znajdzie metalową
sztabę, używaną, gdy powóz grzęznął w błocie. Wyciągnął rękę, by otworzyć drzwi,
i w tym momencie usłyszał ten szczególny dźwięk, jaki wydaje szpada wyciągana z
pochwy. Wówczas właśnie poczuł smród swo jego potu. Odwrócił się, by spojrzeć
śmierci w twarz, i wtedy dosięgło go ostrze. Wbiło się między żebra, jakby był
tylko kawałkiem jagnięcia upieczo nego przez francuskiego kucharza. Czując w
ustach dziwny metaliczny smak, uświadomił sobie, że nie jest to zwykły napad
rabunkowy, ale morderstwo z premedytacją dokonane przez dżentelmena, którego
miał pecha oszukać podczas gry. Był to ktoś tak samo wyrachowany, jak on. Gdy
odnalazł go stangret, leżał na ziemi, do której już należał, ale tliły się w nim
jeszcze okruchy życia. - Lil - szepnął. - Lady Richwood... Stangret, obawiając
się zostawić go samego, zrezygnował z szukania pomocy. Podniósł go i wsadził do
powozu. Ledwie usłyszał słowa, wyszep tane przez zaciśnięte zęby: "Cockspur...
numer pięć". Wskoczył na kozioł i zaciął konie. Pomknął krętymi uliczkami
Londynu aż do brzegu Tamizy. Musiał mocno ściągnąć cugle, by skręcić w małą
uliczkę Cockspur. Wyciągnął St. Catherine'a z powozu i wniósł go po scho dach
małego eleganckiego domu. Odźwierny w liberii otworzył mu drzwi. Odsunął go i
wszedł do holu. Usiłował postawić St. Catherine'a, ale uświado mił sobie, że
pozbawiony oparcia, zwali się na podłogę. Przystojna kobieta koło czterdziestki
pojawiła się kilka minut później. Spojrzała zdumiona na St. Catherine'a. Ten
otworzył oczy i szepnął: - Lil, umieram... - Właśnie widzę - powiedziała
bezdusznym tonem. Zawsze potrafiła znaleźć właściwą odpowiedź. - Randal, mój
drogi. Dlaczego w chwili, gdy życie zadaje ostateczny cios. mężczyzna zawsze
zwraca się do kobiety, która z całej rodziny jest z nim najbliżej spokrewniona.
- Przerwała na chwilę jakby 20
dla uzyskania lepszego efektu i mówiła dalej. - Niezależnie od tego, jak
niegodziwie potraktował tę kobietę w przeszłości. - Wygładziła fałdy eleganckiej
sukni. - Czy mam sama na to odpowiedzieć? Ponieważ kobieta, niezależnie od tego,
jak została kiedyś potraktowana, nie zamknie drzwi przed bratem, nawet jeśli
jest on jej śmiertelnym wrogiem. - Lil... - westchnął gwałtownie. Jego twarz
była blada jak sama śmierć. Poślij po moją córkę. - Nie omieszkam tego zrobić,
Randal. Bądź spokojny. Nakazała stangretowi, by zaniósł rannego na górę. - Byłeś
zawsze niewiarygodnym brutalem. Nawet w tej ostatniej minucie musiałeś zniszczyć
mój nowy dywan - drwiła. Odwróciła się do odźwier nego i rozkazała krótko: -
Zaprowadź konie i powóz do wozowni, James. Założę się, że nie ma grosza przy
duszy. Odprawiła pokojówkę i przeszła do małej, zbytkownie urządzonej sy pialni.
- Rozbierz go - rzuciła polecenie stangretowi, który położył Randala na łóżku.
Spojrzała spokojnie na ranę. Przy każdym najpłytszym oddechu wy pływała z niej
krew zmieszana z bąbelkami powietrza. Bez słowa wzięła prześcieradło, oddarła z
niego szeroki pasek i owinęła go ściśle wokół rany. - Lekarza - jęknął. - Lekarz?
- zaśmiała się szyderczo Lil. - Chyba masz na myśli gra barza. - Jesteś...
okrutna, Lil - powiedział chrapliwie. - Tak. Jestem okrutna. A powiedzieć ci,
dlaczego? Wyrzuciłeś mnie z Roseland, gdy miałam zaledwie piętnaście lat, tylko
dlatego, że chciałam codziennie jeść. Szybko więc nauczyłam się polegać na
własnym rozumie. Aby nie zginąć, wyszłam za mąż za starca. Tego się po mnie nie
spodzie wałeś, prawda? Nie przypuszczałeś, że zostanę lady Richwood? Ale gdy
uznałeś, że możesz mieć z tego jakieś korzyści, uczepiłeś się mojego męża i
tkwiłeś przy nim, aż wysuszyłeś jego szkatułę do dna. No cóż, lord Rich wood nic
mi nie zostawił, ale umożliwił mi dostanie się na dwór. I tylko dzięki temu
przetrwałam, drogi bracie. Teraz mam suknie, służbę, poczucie bezpieczeństwa i
nie mam zamiaru z tego zrezygnować. - Dziwka - powiedział z szyderstwem w głosie.
21
Skrzywiła lekko wargi. - Stosunki, Randal. Dyskretne związki między damą o
świeżo rozkwit łych wdziękach a dżentelmenami na dworze Jego Wysokości, Ktoś tak
grubiański jak ty nazwałby to kupczeniem własnym ciałem, ale właśnie to uczyniło
mnie okrutną. Wyszła z pokoju zabrawszy stangreta. - Chodź, zapłacę ci to, co
jest ci winien - powiedziała do niego po raz pierwszy głosem bardziej ożywionym.
- Czy mam przyjść jutro? - zapytał niepewnie. - Na twoim miejscu spisałabym go
na straty. Choćby był tak bogaty jak Buckingham, nawet nadworny lekarz nie
zapewniłby mu więcej niż dzień, dwa dni, życia. Stangret dotknął daszka, klnąc
na kobietę w duchu, że zatrzymała konia i powóz. Dobrze, że chociaż wypłaciła mu
pobory. Lil wysłała odźwiernego po lekarza, usiadła przy biurku i wzięła do ręki
pióro. Przyłożyła je na chwilę do policzka i po chwili zaczęła pisać równym,
eleganckim pismem. Lady Summer St. Catherine, Twój ojciec uległ groźnemu
wypadkowi. Przyjedź natychmiast. Ciotka Lil Lady Richwood zaadresowała list i
poleciła, by natychmiast przekazano go do furgonu pocztowego odjeżdżającego do
Plymouth. Potem stanęła przy oknie i wbiła wzrok w czarne ulice. - No cóż, lady
Summer. Ty otrzymałaś wszelkie korzyści płynące z do brego urodzenia, których
mnie pozbawiono. Ciekawe, jak sobie teraz z tym poradzisz. Zatrzymaj więc
zarówno ból, jak i wydatki. Ja nie chcę ani jednego, ani drugiego - powiedziała
półgłosem. Przeszła powoli przez pokój i wzięła do ręki karafkę z koniakiem.
"Jak to naprawdę jest? - pomyślała. - Przecież ja wcale nie jestem okrutna".
Otarła łzę i wróciła do brata. Wiedziała, że czeka ją bezsenna noc. -A niech to
wszyscy diabli! - zaklęła Cat, gdy rzuciła okiem na liścik
od ciotki. - Coś takiego! Pierwsze pieniądze, które trafiły nam się od tak dawna,
i muszę je stracić na podróż do Londynu. To cholernie w jego stylu. - Czy coś
się stało Randalowi? - zapytał Spider. - To list od ciotki Lil, jego siostry.
Wygląda na to, że miał wypadek i chce mnie natychmiast widzieć. - Pewnie jakiś
rozwścieczony mąż, któremu przyprawił rogi, zranił go w pojedynku. - A która
kobieta chciałaby na niego spojrzeć! Wiecznie pijany. Prędzej przyłapano go na
szulerce. A teraz, gdy potrzebna mu pielęgniarka, przy pomniał sobie o mnie. -
Do Londynu jest ponad trzysta kilometrów. Ile czasu ci to zajmie? zapytał z
powątpiewaniem. - Nie narażę przecież Ebony'ego na taką podróż. Do diabła!
Randal z pewnością nie jest tego wart. Jedźmy do Falmouth zobaczyć, czy nie
trafi się jakiś statek do Portsmouth. Stamtąd złapię dyliżans do Londynu. Cat
zamartwiała się o Spidera. Zostawić go samego? Nie mówiła jednak nic na ten
temat. Brat także myślał ze złością, że nie powinien pozwolić, by Cat pojechała
sama do tego oddalonego o tyle kilometrów, przeklętego miasta, ale nawet nie
proponował jej swego towarzystwa. Wiedziała, że na statku będzie zimno, wzięła
więc ciepły żakiet, a na gładko przyczesane włosy włożyła włóczkową czapeczkę.
Gdy jechali tak do Falmouth, przygodny obserwator mógł wziąć ich za braci. Po
niespełna godzinnej podróży dotarli na miejsce. W jednej z porto wych tawern Cat
wzięła kufel piwa i zaczęła wypytywać obecnego tam marynarza o ruch statków.
Obserwując mężczyzn, szybko zorientowała się, że jeden z nich jest Amerykaninem.
Przysiadła się więc do niego i odchyliw szy się do tyłu na krześle, podjęła
rozmowę. - Z Karoliny? - zapytała leniwie. -Z Virginii - odpowiedział jej
olbrzym z jasną czupryną. - Interesy? - zapytała. - Może - odparł wymijająco. -
Wybierasz się może do Portsmouth albo do Londynu? - Może - powtórzył. - Jaki
towar? - zapytała nonszalancko.
23
- Ryba - odpowiedział szybko. Zrozumiała i uśmiechnęła się do niego. Skończyła
pić piwo, otarła usta rękawem i usiadła normalnie. - Chyba przed wyruszeniem
przez kanał będziesz się chciał pozbyć towaru? Skinął głową. - Bez towaru
popłynę szybciej. - Co byś powiedział, gdyby ktoś miał dobre miejsce do
przechowania beczek z rybami? Mógłbyś wtedy łatwo prześlizgnąć się przez
celników w Londynie i znaleźć tam kupca na swój towar. Oczywiście, mógłbyś dos
tarczyć go lądem i to na koszt odbiorcy. Kapitan zastanawiał się, czy może jej
zaufać. W końcu zapytał: - A co wy będziecie z tego mieli? - Gdy już ukryjemy
towar, zabierzesz mnie swoim statkiem do Portsmouth. Dobili targu i kapitan
poszedł po załogę. Gdy zostali sami, Cat powie działa szybko do Spidera: - Gdy
mnie już nie będzie, wyjmij tytoń z beczek i dobrze ukryj. Za resztę pieniędzy
kup jakiejś taniej ryby i załaduj do beczek. - Możesz już więcej nic nie mówić.
- Spider chwycił w lot to, o co jej chodzi. - Gdy przybędą po swoją rybę, nieźle
się wściekną. - Cat błysnęły oczy na samą myśl o podstępie. Cat z niepokojem
przyglądała się załodze barkasa. Byli to nieokrzesani ludzie, niejeden otarł się
pewnie o więzienie. Dreszcz przebiegł jej po plecach. Owinęła się szczelnie
żakietem i podniosła kołnierz. Gdy została sama ze Spiderem, powiedziała do
niego cicho: - Jak już będziemy w grocie, leć na górę i przynieś pistolety
Randolfa. Mogą nam się przydać. Skinął głową ze zrozumieniem. Na miejscu szybko
rozładowali towar. Widać było, że część już gdzieś sprzedali, bo było tego
wszystkiego czter dzieści baryłek. Po wyładunku Cat pomachała Spiderowi ręką na
pożegnanie i ruszyli. Nie chciała czułego pożegnania z bratem w obecności
amerykańskiej załogi, ale też nie potrzebowała mówić Spiderowi, że wróci
najszybciej, jak będzie mogła. 24
Na pokładzie Seagulla wymościła sobie wygodne gniazdko na zwoju lin i oparła się
o reling. Cat kochała morze. Podniecało ją. Nic nie. mogło się równać z jego
dzikością, nieokiełznaniem. Morze nigdy nie pozwoli nad sobą zapanować ani
człowiekowi, ani jakiejkolwiek sile. Jest zawsze groźne. Wywoływało w jej duszy
to wspaniałe uczucie kontaktu z czymś absolutnie jedynym, niepowtarzalnym,
dawało jej nieograniczone poczucie swobody. Gdzieś między północą a świtem
Randal St. Catherine odezwał się do siostry siedzącej przy jego łóżku: - Lekarz
powiedział... że to już koniec... prawda? Lil pochyliła się nad nim. W świetle
świec widziała wyraźnie jego szarą twarz i gasnące oczy. Wzięła do ręki karafkę.
- Napij się trochę koniaku, Randal. Zawsze go lubiłeś. Odsunął jej rękę i
pokręcił przecząco głową. - Notes... papiery. Pod siedzeniem... - Zakasłał. Po
chwili odpoczynku mówił dalej: - Summer... ona będzie wiedziała... czarny
człowiek. - Czarny człowiek? - usiłowała zgadywać Lil. - Czy chcesz powie dzieć,
że pod siedzeniem powozu masz ukryty notes, i chcesz, żebym prze kazała go
twojej córce? Pójdę w takim razie i spróbuję go znaleźć. Wzięła świecę i
pospiesznie wyszła z pokoju. Domyślała się, że notes zawiera jakieś cenne
informacje, w przeciwnym wypadku nie ukrywałby go. Weszła do powozu i zaczęła
szukać. Początkowo nie udało jej się, dopiero sięgając głębiej, chwyciła zwój
zapieczętowanego papieru i maty oprawiony w skórę notes. Usiadła i otworzyła go.
Spojrzała na znaki zapisane na stro nicach, ale nie mogła nic zrozumieć. Były
tam nazwy miejscowości w Kornwalii, daty i nazwiska, które także jej nic nie
mówiły. Poszła szybko na górę zadać parę pytań Randalowi, ale szybko zrozumiała,
że się jej to już nie uda. Randal wypił całą karafkę koniaku i to przyspieszyło
jego kres. Cat zjawiła się w Portsmouth o świcie. Mewy krążyły nad kutrami,
dopominając się głośno o rybę. Szybko udało jej się złapać poranny dyliżans do
Londynu. Co prawda cena, której od niej żądali, wydała się horrendalna, ale Cat
zdołała przekonać woźnicę; żeby za niższą opłatą pozwolił jej podróżować na
koźle. Podróż przeciągała się. Na każdym wzniesieniu pasażerowie musieli
wysiadać i iść
25
pieszo, by ulżyć koniom. Dopiero po pięciu godzinach dotarli do rogatek. Gdy
dojeżdżali do Londynu, Cat przyglądała się zagrodom pełnym owiec i krów i nie
potrafiła dostrzec różnicy między wsią a osadami otaczającymi miasto. Zaraz
jednak zobaczyła majestatyczne wieże kościołów, górujące nad miastem, i ogarnęło
ją podniecenie. Uszy atakowała kakofonia dźwięków: kościelne dzwony i krzyki
tragarzy, przekupniów i dostawców piwa. W jej nozdrza wpadał niemiły smród otwar
tych ścieków, gnijących warzyw, końskiego potu i nie mytych ciał. . Rozglądała
się wokół z ciekawością. Chłonęła każdy szczegół tego naj większego na świecie
miasta. Przejechali po wielkim moście, na którym stały też domy i sklepy, i
wjechali przez bramę w murach, otaczających miasto. Cat zauważyła panujący na
ulicy tłok i zaczęła się zastanawiać, co wy gnało tych wszystkich ludzi z domów.
Szybko jednak pomyślała, że jest to pewnie normalny obraz miasta. Z ogromnym
zdziwieniem dostrzegła, że między kalekami i żebrakami przechadzały się
wspaniale ubrane pary. Nie które damy miały twarze przysłonięte maskami, inne,
wyraźnie służące, robiły zakupy. Na domach przybite były tabliczki informujące o
zakładach rzemieślniczych i biurach. W drzwiach warsztatów stali terminatorzy,
zachęcając do korzystania z ich usług. Tragarze pochylali się pod ciężkimi
pakunkami, inni pchali po bruku wózki załadowane tak wysoko, że zdawało się, iż
za chwilę wszystko zwali się na ziemię. Widziała dzieci śpiewające dla zarobku
na ulicy, kieszonkowców i zło dziei peruk, którzy byli zmorą mieszkańców.
Widziała eleganckich kawa lerów na koniach i pijanych mężczyzn przed gospodą.
Dyliżans zwolnił, by przepuścić dorożki, ciężkie powozy i furmanki z bagażem.
Usłyszała też całą gamę przekleństw, których nie znała, a które wykrzykiwał
woźnica zrywając perukę, gdy jakiś powóz zatamował ruch. Cat była zachwycona
miastem i jego energią. Uświadomiła sobie, że jeśli nie chce pozostać w tyle,
musi nauczyć się gonić jak inni. Tuż przy stacji dyliżansu znajdowała się
gospoda. Zapytała służącą, która myła schody, jak dostać się na Cockspur Street,
gdzie mieszkała ciotka. - A czegoj! - wrzasnęła dziewczyna, słysząc adres tej
modnej dzielnicy. - No, mówże, głupia dziwko! - krzyknęła rozzłoszczona Cat. -
Wynocha stąd! - zawołała oburzona dziewczyna i chlusnęła pomy-
26
jami na buty Cat. Cat chwyciła ją za włosy i powiedziała dobitnie: - Jak mi
natychmiast nie powiesz, jak dostać się na Cockspur Street, wytarzam twoją twarz
w ulicznym kurzu. - O Boże! Mordują! - Chyba cię naprawdę zamorduję, jeśli mi
nie powiesz - zagroziła Cat. - Idźta przez Fleet do Strandu... Potem prosto
prawie do pałacu. Cat ruszyła, mrucząc pod nosem: "Patrzcie ich, wielcy
londyńczycy! To ja, Cat St. Catherine, czy tego chcecie, czy nie". W tym
momencie skurcz głodu skręcił jej wnętrze. Kupiła jakiś pasztecik z cielęciną i
poszła przed siebie. Fascynował ją każdy szczegół. Przyglądała się sklepom,
stanęła przed apteką, w której sprzedawali środki na potencję, i przed sklepem z
butami po nieboszczykach. Na każdym rogu stała gospoda i prawie każda miała w
nazwie coś królewskiego. Przyjrzała się z ciekawością małym kominiarczykom, od
stóp do głów pokrytym sadzą. Zauważyła łowcę szczurów z wiązką martwych
zwierzaków na kapeluszu. Nim doszła do Strandu i znalazła Cockspur Street, była
już cała pokryta kurzem i bolały ją nogi. Zauważyła, że w tej części miasta
ulice są czyste, a domy pokryte świeżymi tynkami. Wbiegła po schodach domu z
numerem piątym i głośno zastukała. Odźwierny, który otworzył jej drzwi, spojrzał
tylko na nią i krzyknął: - Zmiataj stąd, hultaju! Wsunęła but między drzwi a
futrynę, sięgnęła za pazuchę i wyciągnęła pistolet. Oczy służącego mało nie
wyszły z orbit. - Pomocy! Rabusie! - wrzasnął. Wtedy usłyszała spokojny, kobiecy
głos: - James, cokolwiek by tu się działo, nie zapominaj, że w domu jest żałoba.
Cat obejrzała damę, elegancką od czubka platynowych loków, przez wymalowaną
twarz, jedwabną suknię, wachlarz z kości słoniowej i perskiego kota na łańcuszku,
i zapytała niepewnym głosem: - Ciocia Lil? Drobna kobieta spojrzała na nią z
obojętnością.
27
- Jestem Summer, ale mówią do mnie Cat. - Schowała pistolet i wy ciągnęła list
od ciotki. Lady Richwood oniemiała ze zdziwienia. Powoli doszła do siebie i wy
krztusiła wreszcie: - Nadzwyczajne. Wchodź tu, zanim cię ktoś zobaczy. - Stojąc
tak i pa trząc na dziewczynę, która okazała się jej siostrzenicą, Lil poczuła,
że serce topi się w niej jak wosk. - Ach, dziecko, co on z tobą zrobił? - Oczy
Lil zaszkliły się. Nie czuła sympatii do lady Summer St. Catherine, przypusz
czając, że jest ona nadętą i zepsutą dziedziczką Roseland, ale okazało się, że
stała przed nią dziewczyna, którą pozbawiono wszelkich przywilejów. Wyglądała na
wyraźnie zaniedbaną. - Wejdź i siadaj, kochanie. Obawiam się, że mam dla ciebie
smutną wiadomość. - Westchnęła głęboko. - Twój ojciec zmarł tej nocy. Cat zdjęła
czapeczkę i włosy rozsypały się wokół jej głowy. Nie odczuwała żalu, nie
odczuwała i radości. - Czuję się jak odrętwiała - powiedziała i siadła ciężko na
eleganckiej sofie krytej brokatem. - Summer, kochanie. Nie musisz mi niczego
tłumaczyć. To mój brat i doskonale wiem, jakim był bydlakiem. W domu nie ma już
jego ciała. Zabrano go do kościoła św. Jana na uroczystości pogrzebowe. Nie
czeka łam z tym, bo nie wiedziałam, czy przyjedziesz. - Nie będę miała czym
zapłacić za pogrzeb. Co mam zrobić? - zapy tała bezradnie Cat. - Cóż, chyba obie
mamy dość duże doświadczenie, jak radzić sobie bez pieniędzy. - Zdjęła obrożę z
szyi perskiego kota i pozwoliła mu wskoczyć na sofę. - Ale po kolei. Wyglądasz,
jakbyś nie jadła od tygodnia. - Jadłam dwukrotnie. - Dziś? - Nie. W tym tygodniu.
- Widzę, że nie opuszcza cię dobry humor, kochanie. Potrzebujemy czegoś, co nas
odpręży. A na deser podadzą nam truskawki. Ogromnie je lubię - mówiła. -
Najpierw jednak cię nakarmię, wykąpiesz się i dopiero potem zajmiemy się tym, co
kobiety lubią najbardziej, czyli pogadamy. Lil przyniosła jej białą nocną
koszulę ozdobioną koronkami i falbankami. Był to z pewnością najładniejszy strój,
jaki Cat kiedykolwiek miała na sobie.
28
Świeżo umyte włosy zwinęły się wokół jej twarzy w wilgotne pierścionki, gdy
siedziała w cieple bijącym od kominka. - A teraz, kochanie - powiedziała Lil
pięknie modulowanym głosem, przeciągając sylaby. - Twój ojciec prosił, żebym