VIRGINIA HENLEY PIRAT I POGANKA A R T - Kielce Kielce 1993 1 Ach cóż to za kogut - wyszeptała przez ściśnięte gardło. Młoda kobieta miała tę dziką, niekonwencjonalną urodę, w której sposób bycia współgrał z wyglądem. Patrzyła na ptaka długo, zamierając niemal ze wzruszenia. Był to z pewnością, największy kogut, jakiego widziała. Mrużyła oczy z wyrazem rozkoszy, jakby do końca niepewna, czy zmysły jej nie łudzą. Syciła się nadzieją że już za chwilę będzie do niej należał. Oblizywała zmysłowo wargi. Był to rzeczywiście wspaniały okaz. Starając się go nie spłoszyć, zaczęła kusić go niskim, uwodzicielskim głosem. - No, chodź, mój maleńki. Jeszcze tylko parę kroków i będziesz mój. Nie wstydź się. W końcu to tylko mały grzeszek - szeptała kusząco. - Taka chwila zdarza się raz w życiu. Ach, jaki jesteś wielki! Chyba nie okażesz się dla mnie zbyt duży. - Po chwili zaczęła znów mówić głosem pełnym nadziei i wyciągnęła do niego rękę. - Pozwól mi się dotknąć, pogłaskać. "A może lepiej nic" - pomyślała. Wydawało się, że za chwilę się cofnie. Jednak, gdy już była niemal pewna, że za chwilę to się wreszcie stanie, zawahała się. Czy sprosta temu, co postanowiła? Nie myślała o tym wcześniej, choć od dawna miała już na to ochotę. Wiedziała jednak, że jeśli zrobi to pierwszy raz, będzie to już powtarzać, gdy trafi się okazja. Przez moment przeraził ją jego ogrom. "A jeśli zrobi mi krzywdę?" Może poczynić nie odwracalne szkody, gdy tylko da mu po temu okazję. Odrzuciła jednak trwożne myśli. Wzięła głęboki oddech i rzuciła się w jego kierunku. 5 Tłuste kogucisko zaskrzeczało przeraźliwie, bijąc skrzydłami tak mocno, że z trudem go utrzymała. Jednak głód, który skręcał jej wnętrzności, sprawił, że ptaka nie wypuściła. Zamknęła oczy i przekręcała jego szyję, aż był całkiem, całkiem martwy. Lady Summer St. Catherine miała czarne błyszczące włosy, kaskadą opadające na plecy, skręcone na końcach w naturalne loki. Orzechowe oczy, ocienione czarnymi rzęsami, zmieniały kolor od brązu po barwę jesiennych liści. Ich kąciki unosiły się lekko ku górze, co uzasadniało jej przezwisko Cat*, które zdecydowanie wolała od swojego imienia, to bowiem wydawało jej się zbyt pretensjonalne. Miała szerokie usta, tak samo skłonne do dąsu, złości, jak i perlistego śmiechu; usta koloru dojrzałych wiśni. Brzoskwiniowa cera pięknie kontrastowała z chmarą kruczoczarnych włosów. Była szczupła i długonoga jak młode źrebię. Tkanina przyciasnej, chło pięcej koszuli opinała wyraźnie zarysowane piersi. Miała na sobie obszarpane, przykrótkie spodnie i zakurzone długie buty, z których wyrósł jej młodszy brat, wicehrabia Spencer. Wicehrabia Spencer St. Catherine także nie znosił swojego imienia i reagował tylko na przezwisko Spider**. Kornwalijska posiadłość, w której mieszkali, nosiła nazwę Roseland i zajmowała dwa i pół hektara pozostałych z potężnego niegdyś majątku. Dziś nie była w stanie dać utrzymania nawet jednemu służącemu czy ogrodnikowi, zarastała więc chwastami, stając się obrazem opuszczenia i zaniedbania. Matka Cat nie żyła; żył tylko ojciec, choć wiele by dała za to, by było odwrotnie. Do ojca nie żywiła żadnych uczuć poza nienawiścią. Był zawsze samolubnym, bezwzględnym, wiecznie pijanym bydlakiem, któremu nieobcy był żaden grzech znany człowiekowi. Matka zmarła przy narodzinach Spencera, gdy Cat miała trzy lata. Po wielu latach dowiedziała się od plotkującej służby, że jej matka z trudem przeżyła poród Cat i lekarz uprzedził Randala St. Catherine'a bez ogródek, że następne dziecko ją zabije. - To po co urodziła mi dziewczynę ? - wrzeszczał, - Nie poprzesta nę, dopóki nie da mi syna. - Jeśli zajdzie znów w ciążę, będzie to morderstwo z premedytacją - * Wyraz dwuznaczny. W języku angielskim cat oznacza "kot"; można go również uznać za skróconą formę nazwiska bohaterki: Catherine (przyp. tłum.). ** ang. spider - "pająk". 6 ostrzegał doktor. St. Catherine wzruszył ramionami. - Wtedy będę mógł się znów ożenić z młodszą i zdrową kobietą, która zadowoli mnie w łóżku. Zanim jednak żona dała mu syna i posłusznie opuściła ziemski padół, jego świat zburzyła wojna domowa. Parlament złożył ster państwa w silne ręce Oliwiera Cromwella. St. Catherine szybko zdecydował się na zmianę barw, gdyż uznał, że lojalność wobec starego króla może skończyć się utratą majątku, zaś przynależność do arystokracji zagraża wręcz życiu. Zadeklarował się więc po stronie nowego, surowego porządku zaka zującego picia, hazardu, dziwek i wszelkich innych uciech, które czynią życie dżentelmena znośnym. Minęło wiele lat, zanim porządek ten został zmie ciony, gdyż Anglicy doszli wreszcie do wniosku, że wpadli z deszczu pod rynnę. Przemysł upadał, zbiory były złe. Wszyscy zubożeli, obnosząc smutne twarze nad równie smutnymi, nędznymi szatami okrywającymi ich ciała. W dużych i mniejszych miastach roiło się od szpiegów Cromwella. Najmniej szy szmer niezadowolenia był wystarczającym powodem, by znaleźć się w więzieniu. Kornwalijczycy opierali się znacznie silniej niż mieszkańcy reszty kraju. Jednak, o ile ludzie honoru, tacy jak Grenvile'owie czy Helfordowie, ryzykowali majątkiem i życiem, by przywrócić monarchię Stuartów, inni, jak St. Catherine, robili wszystko, by przyspieszyć upadek własnych majątków. Roseland stała się jaskinią hazardu w czasie, gdy zakazano gry, pijaństwa i rozpusty. St. Catherine oszukiwał w grze i szulerka stała się wkrótce drugą naturą jego dzieci. W roku 1660, gdy Karol II szczęśliwie powrócił na tron, zaszły także istotne zmiany w życiu St. Catherine'a. Wy ruszył do Londynu i utkwił w odmętach tego piekielnego miasta na wiele lat. Jedynym powodem, dla którego wracał do Roseland, była chęć ograbienia jego ścian z reszty cennych obrazów i wyprzedaż pozostałych jeszcze koni. Podczas ostatniej jego bytności przed czterema miesiącami Cat wypro wadziła ze stajni swego ulubionego konia. Została z nim przez całą noc, a Randal, jak nazywała ojca, szalał ze złości, rzucając na jej głowę najgorsze wyzwiska. Następnie wyjechał, zabrawszy ze sobą służbę. Cat przedzierała się przez gęste krzaki otaczające doskonale utrzymaną posiadłość Helford. Tylko raz, jak dotąd, przekroczyła jej granice. Było to tej nocy, gdy ratując Ebony'ego przed sprzedażą, poprowadziła go przez 7 rozległe łąki graniczące z Hclford i ukryła na jednej z licznych polanek stanowiących część ogrodu. Cisy, przycięte w szczególny sposób, tworzyły wysokie ciemne ściany, które nie dopuszczały słońca i sprawiały, że nawet w gorący dzień panował tam przyjemny chłód. Ciągnące się w nieskoń czoność cisowe aleje były ciche i trochę niesamowite. Majątek Helford zajmował obszar dwieście pięćdziesiąt hektarów ciągnących się od wybrzeża wzdłuż rzeki Helford aż do miasta Helson. Sam dom był położony na wzgórzu podobnie jak Roseland. Choć oba majątki oddalone były od siebie prawie dwa kilometry, z St. Catherine można było zobaczyć kominy, wieże i fragmenty dachu pałacu Helford, o ile znad morza nie napłynęła gęsta mgła. Cat, siedząc na koniu, cicho nuciła jakąś melodię. Zbliżając się do domu, dostrzegła brata, pomachała do niego wesoło i zawołała: - Spider, udało ci się zdobyć parę jajek? Zatrzymał się gwałtownie i na jego twarzy pojawił się wyraz rozpaczy. - Cat, do pioruna! Wysyłasz mnie, żebym ukradł parę jajek, co może zrobić nawet pięcioletnie dziecko, a sama porywasz się na takiego koguta! Uświadomiła sobie, że podrażniła jego męską dumę. - Spider, przysięgam ci. Wyszedł prosto na mnie przez dziurę w pło cie. Niewiele brakowało, żebym go zdeptała. Co miałam zrobić? Powiedzieć mu, żeby chwilę poczekał, i jechać po ciebie? - Wszystko jedno - powiedział ponuro. - Nadal twierdzę, że ukręcanie łbów kogutom to nie zajęcie dla damy. Kiwnęła potakująco głową i rzuciła mu ptaka. Uśmiechnął się szeroko. - Ale ptaszysko! Założę się, że narobił straszliwego wrzasku. Uśmiechnęła się na wspomnienie tej sceny. - Bałam się okropnie, że nadejdzie gajowy, ale i tak poradziłabym sobie jakoś. Przecież prawo zajmuje się głównie kwestią własności ziemi. Ten kogut Helforda znalazł się na naszej posiadłości. - Przez tego bękarta nie ma już królików, na które mógłbym zastawić sidła. Wytępili je wszystkie tylko dlatego, że podgryzały cenne krzewy wokół pałacu Helford. Poszli w stronę drzwi kuchennych. W Roseland było przepięknie o tej porze roku. Winorośl pokrywała ściany pałacu z czerwonej cegły, kapryfolium porastało wszystkie ścieżki. Wczesne wiosenne róże i fiołki rywa8 lizowały z żonkilami, które złociły się między drzewami obsypanymi kwieciem. Trawnik przed pałacem pokryty był świeżą zielenią, jednak swój zadbany wygląd zawdzięczał nie ogrodnikom, ale temu, że Cat pasła na nim dwa konie, które im pozostały. Nie mieli owsa ani innej paszy, więc konie musiały zadowolić się miękką trawą. Za domem Cat założyła ogród warzywny. Rośliny, które tam rosły, niejednokrotnie już uratowały ich przed głodem. Teraz jednak wyczerpały się zasoby zarówno warzyw, jak i jabłek. O tej porze roku ogród był piękny, ale jego urodą nie można było napełnić żołądków. Wyrosła już młoda cebula, było też nieco ziemniaków nie większych niż kamyki. Cat westchnęła ciężko, nastawiając garnek z wodą. Musiała oskubać koguta, wypatroszyć go i umyć. Wiele czasu upłynie, zanim apetyczny aromat gotowanego mięsa rozejdzie się po kuchni. - Stary tym razem zniknął na dłużej - powiedział Spider. - Nie ma go już cztery miesiące - odpowiedziała. - Zastanawiam się, kiedy ten diabeł wróci - dodał Spider z lekkim drżeniem w głosie. - Nie powiem, żebym dbał o to, czy go jeszcze kiedy kolwiek zobaczę, ale stary Randal przywozi zawsze ze sobą mnóstwo żarcia, napoje i służbę. - Niech diabli wezmą tego człowieka! - mruknęła Cat. - Musimy później naprawić łódź. Jak już nie będzie nic do jedzenia, zostaną nam ryby. Gdy już napełnimy brzuchy tym ptaszyskiem, zejdziemy do podziemia sprawdzić, czy przypływ nie przyniósł czegoś, co może nam się przydać. Zbadamy też, w jakim stanie jest nasz rodowy j a c h t . Pałac stał na kamiennym wzgórzu, a w jego naturalnych grotach przygotowano piwnice. Tajny korytarz prowadził do groty, którą zalewał przypływ. Podczas odpływu można tam było znaleźć baryłkę koniaku albo inny towar z przemytniczych statków. Przycumowali swoją łódeczkę u ujścia groty, uprzednio naprawiwszy uszkodzenia z ostatniego sztormu. Po powrocie Spider usnął przy kuchennym stole, czekając na posiłek. Cat patrzyła na chłopca ze ściśniętym sercem. Miał dopiero czternaście lat, choć starał się wyglądać na więcej. Był bardzo szczupły, a przez ostatni rok wyrósł jak trzcina. Zdawało się, że wystające kolana i łokcie przedziurawią za chwilę przyciasne zniszczone ubranie. Lady Summer St. Catherine nie bywała w mieście, gdyż obawiała się 9 ośmieszyć w towarzystwie. Dama bez pieniędzy, ubrań, służby łatwo mogła stać się przedmiotem drwin. By zniechęcić intruzów, umieściła na płotach napisy: "Teren prywatny. Wstęp wzbroniony." Miała swój Roseland i to jej w zupełności wystarczało. Spider był inny. Bez obaw kontaktował się z miejscową młodzieżą i był przez nią akceptowany. Jego przyjaciółmi byli synowie farmerów, rybaków i syn karczmarza. Nie mieli oni jednak pojęcia, że Spider jest wicehrabią, i uważali go za jednego z chłopców stajennych w pobliskim majątku. Cat, czekając na posiłek, zaczęła wspominać wydarzenia poranka. To był dla niej zawsze szczególny moment, choć robiła tylko to, co stało się już rytuałem. Niezależnie od pogody zawsze o świcie dosiadała Ebony'ego i mknęła samotnie wzdłuż plaży na powitanie słońca. Ten południowy zakątek Kornwalii miał ciepły klimat, a jego wybrze że urozmaicone było przez zatoki i ujścia licznych strumieni. Niskie zbocza pokrywały dzikie egzotyczne kwiaty, powietrze było balsamiczne niezależnie od pogody. Poranki bywały mgliste i dopiero później słońce wyłaniało się zza oparów. Wiatr, który gwałtownie rozwiewał jej włosy, bywał chłodny i nie zawsze przyjemny. Jednak to miłe południowe wybrzeże wyraźnie kontrastowało z północną Kornwalią, tak niedaleką. Tam klimat był okrutny. Nad Atlantykiem, wzburzonym przez częste sztormy, wznosiły się poszar pane, pozbawione roślinności wzgórza. Ten zróżnicowany klimat tłumaczył diabelskie moce, które, zdaniem niektórych, zawładnęły duszami wielu Kornwalijczyków. Także Cat uważała, że to właśnie burzyło jej krew. Jakże inaczej mogłaby tłumaczyć to, że każdego ranka coś ciągnie ją na morski brzeg. Wróciła myślami do kuchni. Jeśli nie przestanie marzyć, nigdy nie doczekają się posiłku. Westchnęła nad okrucieństwem życia. Biedne kury. Całe życie znoszą jajka, a potem kończą z odciętym łbem w jakimś garnku. Ale to był przecież kogut i nie miała zamiaru użalać się nad tym męskim przedstawicielem gatunku. 2 Odsunęli wylizane do czysta talerze i oparli nogi na stole. Rozsiedli się wygodnie przy kominku, wreszcie najedzeni do syta. Oczy Spidera zamykały się same, ale uśmiech od ucha do ucha nie schodził z jego twarzy. - Zastanawiam się, co powiedziałby lord Helford, wiedząc, że tak najedliśmy się na jego koszt. - Ba! Jest taki bogaty, ma z pięćdziesiątkę służby, która zbija bąki, zamiast dbać o posiadłość, której on sam nigdy nie odwiedza. Jeśli o mnie chodzi, to ten przeklęty lord Helford może sobie zgnić w piekle. Mam nadzieję, że męczą go dziś senne koszmary, gdziekolwiek jest - powiedziała oblizując jeszcze raz palce. Jednak lord Helford wcale nie miał koszmarnej nocy. Kończył właśnie kolację w majątku Arlington w towarzystwie najbardziej znaczących ludzi. Baron Arlington, sekretarz stanu, zatrudniał najlepszych francuskich kucharzy i jednomyślnie ogłoszono go ponownie najwspanialszym gospodarzem w Londynie. Tego wieczoru nie wydawał ani balu, ani bankietu, a jednak potrawy były równie wspaniałe jak późniejsze, nader śmiałe, rozrywki. By zaostrzyć apetyty gości, zaproszono nagie tancerki madame Bennet. Wystąpiły, by uprzyjemnić konsumpcję wędzonego pstrąga, którego popijali szampanem, ostatnio przywiezioną z Francji sensacją. Panowie, zgromadzeni przy stole, mieli przy tym okazję, by wybrać sobie towarzyszkę późniejszych zabaw. Następnie zajęli się jedzeniem i interesami. Twarz króla stawała się coraz bardziej ponura w miarę, jak słuchał 11 udzielanych mu rad. Książę Buckingham przyglądał się każdemu z uczestników spotkania, jakby chciał w każdym znaleźć jakiś słaby punkt, który w przyszłości mógłby wykorzystać. Sir Thomas Clifford, lord Ashley i gadatliwy Szkot Lauderdale prowadzili ożywioną rozmowę, a Jack Grenvile, obdarowany niedawno tytułem hrabiego Bath, i hrabia Helford przyglądali się temu z powściągliwym rozbawieniem. - Panowie! Flota holenderska usiłuje wymazać Anglię z mapy. Chciał bym poznać waszą opinię, co powinniśmy w tej sytuacji zrobić - powie dział w końcu Karol. Bardzo go upokorzyło pojmanie angielskich okrętów przez holenderską flotę. Anglicy byli dumni ze swej marynarki. Król wiedział, że jedynym sposobem, by uczynić jego naród wielkim, był rozwój morskiego handlu. Anglia musi panować nad morzami albo na zawsze pogrąży się w ubóstwie. - Wobec ponawiających się napaści - wycedził Buckingham - jedy ną odpowiedzią jest wojna. Karol zareagował natychmiast: - Wojna wymaga pieniędzy, książę. Nie wszyscy mamy tak pełne kie szenie jak ty. Lord Jerzy Villiers, książę Buckingham, miał jeden z największych ma jątków w Anglii. Buckingham nie dał się sprowokować. - A co z posagiem królowej? Karol uniósł wzrok. - Tych trzystu tysięcy funtów nie mam jeszcze w szkatule. Szpiedzy donoszą, że Portugalczycy proponują wypłacenie prawie połowy posagu w cukrze i korzeniach zamiast w złocie. -' Cukier, korzenie i temu podobne p r z y j e m n o ś c i - powiedział Buckingham z irytacją - są skutkiem tego, że te sprawy powierzono Clarendonowi. Edward Hyde, hrabia Clarendon i zarazem kanclerz Anglii, stawał się obiektem podejrzeń z powodu samej tylko nieobecności na dworze. Nienawi dzili go wszyscy, z wyjątkiem króla. - Portugalia nie poślubiła mnie - powiedział Karol. - Poślubiła morską potęgę Anglii. Dlatego Portugalczycy oddali nam swoje cenne kolonie 12 w Bombaju i Tangerze. Teraz Holandia drwi sobie z naszej potęgi. Każdy z mężczyzn, zgromadzonych w tym pokoju, w okresie ostatnich trzech lat zbił ogromny majątek, z nawiązką odbijając sobie chude lata, które spędził na wygnaniu. Lecz tylko głupiec nie byłby w stanie przegapić okazji zrobienia majątku w Londynie przy prowadzonej tam polityce nie tłumionej niczym przedsiębiorczości. Teraz więc na nich powinna spoczywać odpo wiedzialność za to, by cała Anglia prosperowała tak, jak powinna. - Wszystko zawsze sprowadza się do pieniędzy, czy mówimy o dziw kach, czy o ojczyźnie - powiedział powoli lord Lauderdale. - Potrzebuję więcej pieniędzy: na okręty, na szpiegów, na łapówki westchnął Karol. - Musimy nadal nękać okręty holenderskie, nie wypowiadając jednak wojny - powiedział Arlington. - Już dwa lata ich ścigamy i jak dotąd, nie widać efektów - powiedział król. - Pozwólcie mi zgromadzić przeciwko Holendrom okręty kaperskie zaproponował Ruark Helford. W czasach Cromwella był kapitanem na jednym z takich okrętów napadających na flotę walczącą po jego stronie. Jack Grenvile uśmiechnął się. - Niech mi ktoś pokaże Kornwalijczyka, który nie jest w duszy piratem. - Ty z pewnością wiesz, o czym mówisz - odpowiedział z uśmiechem Ruark. Karol spojrzał na niego. - Najchętniej posłałbym cię do Kornwalii. To siedlisko przemytników. Nic dziwnego,, że moja szkatuła jest pusta. Dziś każdy wie, jak unikać płacenia podatku od trunków. Przecież wszystko, co jest sprowadzane do Anglii, powinno być opodatkowane, czy to tytoń z Ameryki, wino z Francji, czy szkło weneckie. A cóż się dzieje? Statki, zamiast płynąć do Londynu i opłacić podatek, wślizgują się tylnymi drzwiami wzdłuż brzegów Kornwalii. Postanowiłem mianować cię sędzią i wysokim komisarzem całego regionu. Chwytaj i karz przemytników, a podatki same zaczną napływać do mojej kasy. Helford uniósł lekko brwi i spojrzał na króla, który, czekając na odpowiedź, lekko kiwał głową. 13 - Tak... To nawet byłoby coś więcej niż tylko chwytanie drobnych przemytników. Baza w Konwalii stanowiłaby też dobrą przykrywkę dla moich szpiegów. - Dobre sobie! Po co pytasz nas o radę, jeśli znasz odpowiedzi na wszystkie pytania? - powiedział powoli Buckingham. - Cóż... Jeśli choć jeden z nas wykorzystuje swoje szare komórki, po zostali mogą pofolgować innym organom - zażartował Clifford. Spotkanie skończyło się o północy. Lord Helford odprowadził króla do pałacu. Szli powoli przez ogrody Mulberry, rozciągające się po jego zachod niej stronie. - Nie sądziłem, że dożyję takiej nocy, której Wasza Wysokość wróci potulnie do żony - powiedział ze śmiechem Ruark. Król spojrzał na niego z błyskiem w oku. - Nie jestem jedynym, który potrzebuje następcy... Ty nie jesteś ode mnie dużo młodszy. - Byłbym w stanie znieść żonę, gdybym nie był zmuszony oglądać jej poza sypialnią - odpowiedział z kamienną twarzą Helford. - Nie masz specjalnego doświadczenia w tolerowaniu kobiet, Ruark. Dwaj mężczyźni wyglądali jak bracia. Obaj dysponowali zwierzęcą siłą wynikającą z ich potężnych postur. Mieli ciemne włosy, ciemną karnację i nieskazitelne maniery. - Wracając do przemytników - powiedział cicho Karol - to mniejsze szkody przynosi napływ towarów niż przenikanie informacji przez wybrzeże Kornwalii. Zatrzymaj przeciek informacji o mojej flocie do Holandii. Proszę cię, Ruark. - Zakończę natychmiast moje interesy w Londynie i gdy tylko glejt upoważniający mnie do kaperstwa będzie gotowy, opuszczę miasto. - A może powinienem prosić cię, byś przekazał ten glejt twojemu bratu, Rory'emu? - zapytał Karol. Ruark Helford zesztywniał. - Rory nie żyje - powiedział cicho. - To zwykłe pogłoski wymyślone przez tego łotra z nie znanych nam powodów - powiedział Karol, nie tłumiąc podniecenia w głosie. - Czy to jest rozkaz. Wasza Wysokość? - zapytał Ruark lodowatym tonem. 14 Karol skinął głową. - Sądzę, że nie możemy zrezygnować z jego usług. - Proszę przekazać moje ukłony królowej, Wasza Wysokość - powie dział Ruark, składając formalny ukłon. Karol stłumił uśmiech. Wiedział, że trafił w słabe miejsce wspominając pirata Rory'ego. - Przekaż pozdrowienia swojej damie. Nie zazdroszczę ci konieczności wyjaśnienia jej, dlaczego musisz wyjechać do Kornwalii. Ruark Helford zmarszczył brwi. - Nie opowiadam się kobietom, sir. Karol roześmiał się. - Pewnego dnia trafi kosa na kamień, Helford. Taki jest los wszystkich libertynów, przyjacielu. Cat przeciągnęła się i wstała od kuchennego stołu, by zapalić lampę. - Dokąd idziesz? - zapytał Spider i ziewnął. - Muszę zejść na dół, aby obejrzeć łódź. - Przecież możemy to zrobić rano - zaprotestował. - Jest odpływ. Idź spać. Dam sobie radę. - Nie możesz iść tam sama - powiedział zdecydowanie. W jego głosie nie było już senności. - Kto ma się o ciebie troszczyć, jeśli nie ja? Zadał to pytanie z wrodzoną arogancją dorosłego mężczyzny. Ogarnął ją lęk na myśl, że ten chłopiec, którym tak długo się opiekowała, stanie się wkrótce mężczyzną. Przez krótką chwilę zapragnęła, żeby to się nigdy nie stało, ale szybko zgromiła się za takie niegodziwe, samolubne myśli. Wzięła latarnię i ruszyli razem przez piwnice do wyżłobionej w skałach groty. Wykwity soli znaczyły linię przypływu, wypełniając ostrym zapachem ich nozdrza. Pochylili głowy, by prześlizgnąć się przez wąskie przejście. Nagle Cat dostrzegła światło odbijające się w wodzie i przeraziła się. Było bardzo blisko, prawie przy brzegu. W tej samej chwili uprzytomnili sobie, że jest to prawdopodobnie statek, na którym światło ich latarni zostało przyjęte jako oczekiwany znak. Cat szybko zdmuchnęła płomyk i zaraz potem dostrzegli statek. Była to mała francuska fregata. Żagle miała zwinięte, ale najwyraźniej wszyscy bardzo się starali, aby pomimo to płynęła jak 15 najszybciej. Po morzu niosły się głosy: - Vile! Patrouille marine! Oboje znali nieco francuski i zrozumieli, że na statku dostrzeżono okręt patrolowy marynarki. Płynął on po wzburzonym morzu i choć widzieli, że Anglicy są jeszcze daleko, to dystans wciąż się zmniejszał, - Dam la mer! - padł rozkaz, po którym nastąpiły cztery stłumione pluśnięcia. - Wrzucają ładunek do morza - powiedziała Cat. - Jeśli ich schwy tają i przeszukają statek, nie znajdą dowodów, chyba że Anglicy będą mieli dość czasu, by poczekać, aż wypłynie zatopiony ładunek. - Planche a bouteilles? - zapytał jakiś głos dochodzący ze statku. Odpowiedź była natychmiastowa. - Qui, qui. Embariller. Sel, sel. - Co on powiedział? - zapytała Cat. - Sel znaczy "sól". Embariller znaczy "zapakowana w beczki". To musi być ryba - odpowiedział niezadowolony Spider. - Nie, nie! On zapytał kapitana, czy wyrzucić także planche a bouteilles. To drewniane skrzynki na butelki. Już wiem, co zrobili! - krzyknęła podnie cona. Włożyli do ładunku bryły soli, żeby zatonął. Po kilku godzinach sól się roztopi i gdzieś o świcie ładunek sam wypłynie. Spider stwierdził z zadumą: - Czyż to nie jest zadziwiające, jak łatwo czyjeś nieszczęście staje się dobrodziejstwem dla kogoś innego? W świecie istnieje pewien rodzaj równo wagi. - Ale musimy się spieszyć i wykazać dużo przebiegłości - roześmiała się Cat. - Wróćmy do kuchni i prześpijmy się parę godzin. Trzeba poczekać na przypływ. Do świtu brakowało jeszcze dobrej godziny, gdy mieli już wszystko, czego szukali. Morze wyrzuciło na brzeg cztery duże skrzynki koniaku i pięć skrzynek markowego szampana, po pięćdziesiąt butelek w każdej. Cat nie słyszała nigdy o szampanie, ale vin to było wino. Przypływ wykonał za nich całą robotę. Ryzykując zaledwie lekkie zamoczenie, przechwycili całą kontrabandę. Ustawili towar u wejścia do groty i teraz pozostało im tylko czekać, aż przypływ przyniesie skrzynki wprost do ich piwnicy. 16 Nieco później tego ranka Cat osiodłała Ebony'ego i pogalopowała na powitanie dnia. Dziś spodziewała się na plaży towarzystwa. Ostrożnie zbli żyła się do miejsca, w którym dostrzegła dwie małe figurki. Przyspieszyła bieg konia. Wkrótce, zarówno w żyłach amazonki, jak i konia krew zaczęła szybciej krążyć. Woda była jeszcze wysoka i koń był zanurzony po kolana. Nonszalancko opryskała dwóch mężczyzn, którzy najwyraźniej czegoś szu kali. - Dzień dobry - bąknęli, wyraźnie speszeni tym, że ich odkryła. Skinęła im głową od niechcenia i czekała. W końcu jeden z nich odważył się zapytać: - Czy nie widziała pani czegoś na plaży, milady? Spojrzała na nich podejrzliwie. - Nie jesteście chyba rabusiami statków, którzy ściągają je na skały? zapytała zuchwale tonem pełnym niechęci. Zaprzeczyli gwałtownie. - Ależ skąd, proszę pani. Taki tam drobny przemyt, nic więcej. Przysię gamy. - Gdybyście okazali się rabusiami, natychmiast zawiadomiłabym wła dze - ostrzegła. - Nie, nie! - powiedział młodszy mężczyzna. - Mój ojciec ma tu w Mawnan gospodę. Oczekiwaliśmy dostawy koniaku. - Przejechałam dziś kilka kilometrów i niczego na plaży nie widziałam. Uśmiechnęła się. - Wie pan, tym Francuzom nie można ufać. - To prawda, milady - odpowiedzieli, wiedząc już, że kłamie. Uderzyła konia ostrogami i zatrzymała się, jakby przyszła jej nagle do głowy jakaś myśl. - Jeśli macie pieniądze, mogę wam dostarczyć parę beczek koniaku i, powiedzmy, z pięćdziesiąt butelek francuskiego wina z piwnicy mojego ojca - powiedziała. Spojrzeli domyślnie jeden na drugiego, zastanawiając się, jak tej dziew czynie udało się przed nimi znaleźć i ukryć ładunek. Byli jednak bezradni. Miała nad nimi tę przewagę, że mogła ściągnąć im na kark władze. - Przyślijcie dziś po południu do Roseland jakiś wóz i człowieka, żeby przeniósł beczułki z piwnicy - powiedziała wesoło. Zawróciła konia i pomknęła ścigając się z wiatrem. 17 3 Lord Randal St. Catherine po raz pierwszy czuł smród własnego ciała i był to smród strachu. Los odwrócił się ostatnio od niego i wszystko, co mu pozostało, to jeden elegancki ubiór i dobrze resorowany powóz. "Muszę jutro jechać do Roseland" - pomyślał. Ale los jeszcze raz okazał mu swoje ciemne oblicze, a zapadająca noc okazała się szczególna. Zły los, pech, przeznaczenie... Jakkolwiek by to nazwać... Stanęło to za nim przy stole gry w Groom Porter's Lodge. Zaczął wcześnie, powoli podnosząc stawkę. Po kilku godzinach nie musiał już szachrować, żeby wygrywać. Za sprawą jakiejś diabelskiej mocy właściwe karty same wpadały mu do ręki. Jakby zawarł pakt z diabłem. Karty, które były mu potrzebne, odkrywały się same. Gdy wygrał już cztery tysiące funtów, rozsądek nakazał mu zakończyć grę. Zamówił podwójny koniak, myśląc z satysfakcją, że wchodząc do kasyna nie miał dość pieniędzy, żeby sobie pozwolić nawet na małą lampkę. Wychodząc na brukowaną ulicę, zauważył, że jest niezwykle pusto. Banki, w których nie było już klientów, wydawały się brzydkie i zaniedbane. Wilgoć, przepełnienie i chciwość właścicieli domów sprawiły, że Londyn stał się śmierdzącą kloaką. On sam, podobnie jak sieć otwartych ścieków biegnących wzdłuż ulic, stał się częścią tego miasta. Górne piętra domów zasłaniały się wzajemnie, ograniczając dopływ światła i powietrza. Wszystko to okryte było całunem nocy. "Niech piekło porwie wszystkich stangretów na świecie!" - zaklął pod nosem. Spoglądając wzdłuż ulicy, zastanawiał się, w której knajpie uda mu się znaleźć swojego. Podszedł do rogu, spojrzał przez szybę Rose and Crown, 19 skręcił i zaklął znów. gdy czarny kot przebiegł mu drogę. Zobaczył swój powóz naprzeciwko Cock and Bull. Rozejrzał się i ruszył przed siebie. Ulice Londynu były niebezpieczne nawet dla żebraków, nie mówiąc już o osobach z bardziej zasobnymi portfelami. Usłyszał z tyłu ciche kroki. Obejrzał się i stwierdził, że to jakiś elegancki dżentelmen w kape luszu, którego rondo ocieniało twarz. Ruszył pośpiesznie w stronę powozu. Wiedział, że w środku znajdzie metalową sztabę, używaną, gdy powóz grzęznął w błocie. Wyciągnął rękę, by otworzyć drzwi, i w tym momencie usłyszał ten szczególny dźwięk, jaki wydaje szpada wyciągana z pochwy. Wówczas właśnie poczuł smród swo jego potu. Odwrócił się, by spojrzeć śmierci w twarz, i wtedy dosięgło go ostrze. Wbiło się między żebra, jakby był tylko kawałkiem jagnięcia upieczo nego przez francuskiego kucharza. Czując w ustach dziwny metaliczny smak, uświadomił sobie, że nie jest to zwykły napad rabunkowy, ale morderstwo z premedytacją dokonane przez dżentelmena, którego miał pecha oszukać podczas gry. Był to ktoś tak samo wyrachowany, jak on. Gdy odnalazł go stangret, leżał na ziemi, do której już należał, ale tliły się w nim jeszcze okruchy życia. - Lil - szepnął. - Lady Richwood... Stangret, obawiając się zostawić go samego, zrezygnował z szukania pomocy. Podniósł go i wsadził do powozu. Ledwie usłyszał słowa, wyszep tane przez zaciśnięte zęby: "Cockspur... numer pięć". Wskoczył na kozioł i zaciął konie. Pomknął krętymi uliczkami Londynu aż do brzegu Tamizy. Musiał mocno ściągnąć cugle, by skręcić w małą uliczkę Cockspur. Wyciągnął St. Catherine'a z powozu i wniósł go po scho dach małego eleganckiego domu. Odźwierny w liberii otworzył mu drzwi. Odsunął go i wszedł do holu. Usiłował postawić St. Catherine'a, ale uświado mił sobie, że pozbawiony oparcia, zwali się na podłogę. Przystojna kobieta koło czterdziestki pojawiła się kilka minut później. Spojrzała zdumiona na St. Catherine'a. Ten otworzył oczy i szepnął: - Lil, umieram... - Właśnie widzę - powiedziała bezdusznym tonem. Zawsze potrafiła znaleźć właściwą odpowiedź. - Randal, mój drogi. Dlaczego w chwili, gdy życie zadaje ostateczny cios. mężczyzna zawsze zwraca się do kobiety, która z całej rodziny jest z nim najbliżej spokrewniona. - Przerwała na chwilę jakby 20 dla uzyskania lepszego efektu i mówiła dalej. - Niezależnie od tego, jak niegodziwie potraktował tę kobietę w przeszłości. - Wygładziła fałdy eleganckiej sukni. - Czy mam sama na to odpowiedzieć? Ponieważ kobieta, niezależnie od tego, jak została kiedyś potraktowana, nie zamknie drzwi przed bratem, nawet jeśli jest on jej śmiertelnym wrogiem. - Lil... - westchnął gwałtownie. Jego twarz była blada jak sama śmierć. Poślij po moją córkę. - Nie omieszkam tego zrobić, Randal. Bądź spokojny. Nakazała stangretowi, by zaniósł rannego na górę. - Byłeś zawsze niewiarygodnym brutalem. Nawet w tej ostatniej minucie musiałeś zniszczyć mój nowy dywan - drwiła. Odwróciła się do odźwier nego i rozkazała krótko: - Zaprowadź konie i powóz do wozowni, James. Założę się, że nie ma grosza przy duszy. Odprawiła pokojówkę i przeszła do małej, zbytkownie urządzonej sy pialni. - Rozbierz go - rzuciła polecenie stangretowi, który położył Randala na łóżku. Spojrzała spokojnie na ranę. Przy każdym najpłytszym oddechu wy pływała z niej krew zmieszana z bąbelkami powietrza. Bez słowa wzięła prześcieradło, oddarła z niego szeroki pasek i owinęła go ściśle wokół rany. - Lekarza - jęknął. - Lekarz? - zaśmiała się szyderczo Lil. - Chyba masz na myśli gra barza. - Jesteś... okrutna, Lil - powiedział chrapliwie. - Tak. Jestem okrutna. A powiedzieć ci, dlaczego? Wyrzuciłeś mnie z Roseland, gdy miałam zaledwie piętnaście lat, tylko dlatego, że chciałam codziennie jeść. Szybko więc nauczyłam się polegać na własnym rozumie. Aby nie zginąć, wyszłam za mąż za starca. Tego się po mnie nie spodzie wałeś, prawda? Nie przypuszczałeś, że zostanę lady Richwood? Ale gdy uznałeś, że możesz mieć z tego jakieś korzyści, uczepiłeś się mojego męża i tkwiłeś przy nim, aż wysuszyłeś jego szkatułę do dna. No cóż, lord Rich wood nic mi nie zostawił, ale umożliwił mi dostanie się na dwór. I tylko dzięki temu przetrwałam, drogi bracie. Teraz mam suknie, służbę, poczucie bezpieczeństwa i nie mam zamiaru z tego zrezygnować. - Dziwka - powiedział z szyderstwem w głosie. 21 Skrzywiła lekko wargi. - Stosunki, Randal. Dyskretne związki między damą o świeżo rozkwit łych wdziękach a dżentelmenami na dworze Jego Wysokości, Ktoś tak grubiański jak ty nazwałby to kupczeniem własnym ciałem, ale właśnie to uczyniło mnie okrutną. Wyszła z pokoju zabrawszy stangreta. - Chodź, zapłacę ci to, co jest ci winien - powiedziała do niego po raz pierwszy głosem bardziej ożywionym. - Czy mam przyjść jutro? - zapytał niepewnie. - Na twoim miejscu spisałabym go na straty. Choćby był tak bogaty jak Buckingham, nawet nadworny lekarz nie zapewniłby mu więcej niż dzień, dwa dni, życia. Stangret dotknął daszka, klnąc na kobietę w duchu, że zatrzymała konia i powóz. Dobrze, że chociaż wypłaciła mu pobory. Lil wysłała odźwiernego po lekarza, usiadła przy biurku i wzięła do ręki pióro. Przyłożyła je na chwilę do policzka i po chwili zaczęła pisać równym, eleganckim pismem. Lady Summer St. Catherine, Twój ojciec uległ groźnemu wypadkowi. Przyjedź natychmiast. Ciotka Lil Lady Richwood zaadresowała list i poleciła, by natychmiast przekazano go do furgonu pocztowego odjeżdżającego do Plymouth. Potem stanęła przy oknie i wbiła wzrok w czarne ulice. - No cóż, lady Summer. Ty otrzymałaś wszelkie korzyści płynące z do brego urodzenia, których mnie pozbawiono. Ciekawe, jak sobie teraz z tym poradzisz. Zatrzymaj więc zarówno ból, jak i wydatki. Ja nie chcę ani jednego, ani drugiego - powiedziała półgłosem. Przeszła powoli przez pokój i wzięła do ręki karafkę z koniakiem. "Jak to naprawdę jest? - pomyślała. - Przecież ja wcale nie jestem okrutna". Otarła łzę i wróciła do brata. Wiedziała, że czeka ją bezsenna noc. -A niech to wszyscy diabli! - zaklęła Cat, gdy rzuciła okiem na liścik od ciotki. - Coś takiego! Pierwsze pieniądze, które trafiły nam się od tak dawna, i muszę je stracić na podróż do Londynu. To cholernie w jego stylu. - Czy coś się stało Randalowi? - zapytał Spider. - To list od ciotki Lil, jego siostry. Wygląda na to, że miał wypadek i chce mnie natychmiast widzieć. - Pewnie jakiś rozwścieczony mąż, któremu przyprawił rogi, zranił go w pojedynku. - A która kobieta chciałaby na niego spojrzeć! Wiecznie pijany. Prędzej przyłapano go na szulerce. A teraz, gdy potrzebna mu pielęgniarka, przy pomniał sobie o mnie. - Do Londynu jest ponad trzysta kilometrów. Ile czasu ci to zajmie? zapytał z powątpiewaniem. - Nie narażę przecież Ebony'ego na taką podróż. Do diabła! Randal z pewnością nie jest tego wart. Jedźmy do Falmouth zobaczyć, czy nie trafi się jakiś statek do Portsmouth. Stamtąd złapię dyliżans do Londynu. Cat zamartwiała się o Spidera. Zostawić go samego? Nie mówiła jednak nic na ten temat. Brat także myślał ze złością, że nie powinien pozwolić, by Cat pojechała sama do tego oddalonego o tyle kilometrów, przeklętego miasta, ale nawet nie proponował jej swego towarzystwa. Wiedziała, że na statku będzie zimno, wzięła więc ciepły żakiet, a na gładko przyczesane włosy włożyła włóczkową czapeczkę. Gdy jechali tak do Falmouth, przygodny obserwator mógł wziąć ich za braci. Po niespełna godzinnej podróży dotarli na miejsce. W jednej z porto wych tawern Cat wzięła kufel piwa i zaczęła wypytywać obecnego tam marynarza o ruch statków. Obserwując mężczyzn, szybko zorientowała się, że jeden z nich jest Amerykaninem. Przysiadła się więc do niego i odchyliw szy się do tyłu na krześle, podjęła rozmowę. - Z Karoliny? - zapytała leniwie. -Z Virginii - odpowiedział jej olbrzym z jasną czupryną. - Interesy? - zapytała. - Może - odparł wymijająco. - Wybierasz się może do Portsmouth albo do Londynu? - Może - powtórzył. - Jaki towar? - zapytała nonszalancko. 23 - Ryba - odpowiedział szybko. Zrozumiała i uśmiechnęła się do niego. Skończyła pić piwo, otarła usta rękawem i usiadła normalnie. - Chyba przed wyruszeniem przez kanał będziesz się chciał pozbyć towaru? Skinął głową. - Bez towaru popłynę szybciej. - Co byś powiedział, gdyby ktoś miał dobre miejsce do przechowania beczek z rybami? Mógłbyś wtedy łatwo prześlizgnąć się przez celników w Londynie i znaleźć tam kupca na swój towar. Oczywiście, mógłbyś dos tarczyć go lądem i to na koszt odbiorcy. Kapitan zastanawiał się, czy może jej zaufać. W końcu zapytał: - A co wy będziecie z tego mieli? - Gdy już ukryjemy towar, zabierzesz mnie swoim statkiem do Portsmouth. Dobili targu i kapitan poszedł po załogę. Gdy zostali sami, Cat powie działa szybko do Spidera: - Gdy mnie już nie będzie, wyjmij tytoń z beczek i dobrze ukryj. Za resztę pieniędzy kup jakiejś taniej ryby i załaduj do beczek. - Możesz już więcej nic nie mówić. - Spider chwycił w lot to, o co jej chodzi. - Gdy przybędą po swoją rybę, nieźle się wściekną. - Cat błysnęły oczy na samą myśl o podstępie. Cat z niepokojem przyglądała się załodze barkasa. Byli to nieokrzesani ludzie, niejeden otarł się pewnie o więzienie. Dreszcz przebiegł jej po plecach. Owinęła się szczelnie żakietem i podniosła kołnierz. Gdy została sama ze Spiderem, powiedziała do niego cicho: - Jak już będziemy w grocie, leć na górę i przynieś pistolety Randolfa. Mogą nam się przydać. Skinął głową ze zrozumieniem. Na miejscu szybko rozładowali towar. Widać było, że część już gdzieś sprzedali, bo było tego wszystkiego czter dzieści baryłek. Po wyładunku Cat pomachała Spiderowi ręką na pożegnanie i ruszyli. Nie chciała czułego pożegnania z bratem w obecności amerykańskiej załogi, ale też nie potrzebowała mówić Spiderowi, że wróci najszybciej, jak będzie mogła. 24 Na pokładzie Seagulla wymościła sobie wygodne gniazdko na zwoju lin i oparła się o reling. Cat kochała morze. Podniecało ją. Nic nie. mogło się równać z jego dzikością, nieokiełznaniem. Morze nigdy nie pozwoli nad sobą zapanować ani człowiekowi, ani jakiejkolwiek sile. Jest zawsze groźne. Wywoływało w jej duszy to wspaniałe uczucie kontaktu z czymś absolutnie jedynym, niepowtarzalnym, dawało jej nieograniczone poczucie swobody. Gdzieś między północą a świtem Randal St. Catherine odezwał się do siostry siedzącej przy jego łóżku: - Lekarz powiedział... że to już koniec... prawda? Lil pochyliła się nad nim. W świetle świec widziała wyraźnie jego szarą twarz i gasnące oczy. Wzięła do ręki karafkę. - Napij się trochę koniaku, Randal. Zawsze go lubiłeś. Odsunął jej rękę i pokręcił przecząco głową. - Notes... papiery. Pod siedzeniem... - Zakasłał. Po chwili odpoczynku mówił dalej: - Summer... ona będzie wiedziała... czarny człowiek. - Czarny człowiek? - usiłowała zgadywać Lil. - Czy chcesz powie dzieć, że pod siedzeniem powozu masz ukryty notes, i chcesz, żebym prze kazała go twojej córce? Pójdę w takim razie i spróbuję go znaleźć. Wzięła świecę i pospiesznie wyszła z pokoju. Domyślała się, że notes zawiera jakieś cenne informacje, w przeciwnym wypadku nie ukrywałby go. Weszła do powozu i zaczęła szukać. Początkowo nie udało jej się, dopiero sięgając głębiej, chwyciła zwój zapieczętowanego papieru i maty oprawiony w skórę notes. Usiadła i otworzyła go. Spojrzała na znaki zapisane na stro nicach, ale nie mogła nic zrozumieć. Były tam nazwy miejscowości w Kornwalii, daty i nazwiska, które także jej nic nie mówiły. Poszła szybko na górę zadać parę pytań Randalowi, ale szybko zrozumiała, że się jej to już nie uda. Randal wypił całą karafkę koniaku i to przyspieszyło jego kres. Cat zjawiła się w Portsmouth o świcie. Mewy krążyły nad kutrami, dopominając się głośno o rybę. Szybko udało jej się złapać poranny dyliżans do Londynu. Co prawda cena, której od niej żądali, wydała się horrendalna, ale Cat zdołała przekonać woźnicę; żeby za niższą opłatą pozwolił jej podróżować na koźle. Podróż przeciągała się. Na każdym wzniesieniu pasażerowie musieli wysiadać i iść 25 pieszo, by ulżyć koniom. Dopiero po pięciu godzinach dotarli do rogatek. Gdy dojeżdżali do Londynu, Cat przyglądała się zagrodom pełnym owiec i krów i nie potrafiła dostrzec różnicy między wsią a osadami otaczającymi miasto. Zaraz jednak zobaczyła majestatyczne wieże kościołów, górujące nad miastem, i ogarnęło ją podniecenie. Uszy atakowała kakofonia dźwięków: kościelne dzwony i krzyki tragarzy, przekupniów i dostawców piwa. W jej nozdrza wpadał niemiły smród otwar tych ścieków, gnijących warzyw, końskiego potu i nie mytych ciał. . Rozglądała się wokół z ciekawością. Chłonęła każdy szczegół tego naj większego na świecie miasta. Przejechali po wielkim moście, na którym stały też domy i sklepy, i wjechali przez bramę w murach, otaczających miasto. Cat zauważyła panujący na ulicy tłok i zaczęła się zastanawiać, co wy gnało tych wszystkich ludzi z domów. Szybko jednak pomyślała, że jest to pewnie normalny obraz miasta. Z ogromnym zdziwieniem dostrzegła, że między kalekami i żebrakami przechadzały się wspaniale ubrane pary. Nie które damy miały twarze przysłonięte maskami, inne, wyraźnie służące, robiły zakupy. Na domach przybite były tabliczki informujące o zakładach rzemieślniczych i biurach. W drzwiach warsztatów stali terminatorzy, zachęcając do korzystania z ich usług. Tragarze pochylali się pod ciężkimi pakunkami, inni pchali po bruku wózki załadowane tak wysoko, że zdawało się, iż za chwilę wszystko zwali się na ziemię. Widziała dzieci śpiewające dla zarobku na ulicy, kieszonkowców i zło dziei peruk, którzy byli zmorą mieszkańców. Widziała eleganckich kawa lerów na koniach i pijanych mężczyzn przed gospodą. Dyliżans zwolnił, by przepuścić dorożki, ciężkie powozy i furmanki z bagażem. Usłyszała też całą gamę przekleństw, których nie znała, a które wykrzykiwał woźnica zrywając perukę, gdy jakiś powóz zatamował ruch. Cat była zachwycona miastem i jego energią. Uświadomiła sobie, że jeśli nie chce pozostać w tyle, musi nauczyć się gonić jak inni. Tuż przy stacji dyliżansu znajdowała się gospoda. Zapytała służącą, która myła schody, jak dostać się na Cockspur Street, gdzie mieszkała ciotka. - A czegoj! - wrzasnęła dziewczyna, słysząc adres tej modnej dzielnicy. - No, mówże, głupia dziwko! - krzyknęła rozzłoszczona Cat. - Wynocha stąd! - zawołała oburzona dziewczyna i chlusnęła pomy- 26 jami na buty Cat. Cat chwyciła ją za włosy i powiedziała dobitnie: - Jak mi natychmiast nie powiesz, jak dostać się na Cockspur Street, wytarzam twoją twarz w ulicznym kurzu. - O Boże! Mordują! - Chyba cię naprawdę zamorduję, jeśli mi nie powiesz - zagroziła Cat. - Idźta przez Fleet do Strandu... Potem prosto prawie do pałacu. Cat ruszyła, mrucząc pod nosem: "Patrzcie ich, wielcy londyńczycy! To ja, Cat St. Catherine, czy tego chcecie, czy nie". W tym momencie skurcz głodu skręcił jej wnętrze. Kupiła jakiś pasztecik z cielęciną i poszła przed siebie. Fascynował ją każdy szczegół. Przyglądała się sklepom, stanęła przed apteką, w której sprzedawali środki na potencję, i przed sklepem z butami po nieboszczykach. Na każdym rogu stała gospoda i prawie każda miała w nazwie coś królewskiego. Przyjrzała się z ciekawością małym kominiarczykom, od stóp do głów pokrytym sadzą. Zauważyła łowcę szczurów z wiązką martwych zwierzaków na kapeluszu. Nim doszła do Strandu i znalazła Cockspur Street, była już cała pokryta kurzem i bolały ją nogi. Zauważyła, że w tej części miasta ulice są czyste, a domy pokryte świeżymi tynkami. Wbiegła po schodach domu z numerem piątym i głośno zastukała. Odźwierny, który otworzył jej drzwi, spojrzał tylko na nią i krzyknął: - Zmiataj stąd, hultaju! Wsunęła but między drzwi a futrynę, sięgnęła za pazuchę i wyciągnęła pistolet. Oczy służącego mało nie wyszły z orbit. - Pomocy! Rabusie! - wrzasnął. Wtedy usłyszała spokojny, kobiecy głos: - James, cokolwiek by tu się działo, nie zapominaj, że w domu jest żałoba. Cat obejrzała damę, elegancką od czubka platynowych loków, przez wymalowaną twarz, jedwabną suknię, wachlarz z kości słoniowej i perskiego kota na łańcuszku, i zapytała niepewnym głosem: - Ciocia Lil? Drobna kobieta spojrzała na nią z obojętnością. 27 - Jestem Summer, ale mówią do mnie Cat. - Schowała pistolet i wy ciągnęła list od ciotki. Lady Richwood oniemiała ze zdziwienia. Powoli doszła do siebie i wy krztusiła wreszcie: - Nadzwyczajne. Wchodź tu, zanim cię ktoś zobaczy. - Stojąc tak i pa trząc na dziewczynę, która okazała się jej siostrzenicą, Lil poczuła, że serce topi się w niej jak wosk. - Ach, dziecko, co on z tobą zrobił? - Oczy Lil zaszkliły się. Nie czuła sympatii do lady Summer St. Catherine, przypusz czając, że jest ona nadętą i zepsutą dziedziczką Roseland, ale okazało się, że stała przed nią dziewczyna, którą pozbawiono wszelkich przywilejów. Wyglądała na wyraźnie zaniedbaną. - Wejdź i siadaj, kochanie. Obawiam się, że mam dla ciebie smutną wiadomość. - Westchnęła głęboko. - Twój ojciec zmarł tej nocy. Cat zdjęła czapeczkę i włosy rozsypały się wokół jej głowy. Nie odczuwała żalu, nie odczuwała i radości. - Czuję się jak odrętwiała - powiedziała i siadła ciężko na eleganckiej sofie krytej brokatem. - Summer, kochanie. Nie musisz mi niczego tłumaczyć. To mój brat i doskonale wiem, jakim był bydlakiem. W domu nie ma już jego ciała. Zabrano go do kościoła św. Jana na uroczystości pogrzebowe. Nie czeka łam z tym, bo nie wiedziałam, czy przyjedziesz. - Nie będę miała czym zapłacić za pogrzeb. Co mam zrobić? - zapy tała bezradnie Cat. - Cóż, chyba obie mamy dość duże doświadczenie, jak radzić sobie bez pieniędzy. - Zdjęła obrożę z szyi perskiego kota i pozwoliła mu wskoczyć na sofę. - Ale po kolei. Wyglądasz, jakbyś nie jadła od tygodnia. - Jadłam dwukrotnie. - Dziś? - Nie. W tym tygodniu. - Widzę, że nie opuszcza cię dobry humor, kochanie. Potrzebujemy czegoś, co nas odpręży. A na deser podadzą nam truskawki. Ogromnie je lubię - mówiła. - Najpierw jednak cię nakarmię, wykąpiesz się i dopiero potem zajmiemy się tym, co kobiety lubią najbardziej, czyli pogadamy. Lil przyniosła jej białą nocną koszulę ozdobioną koronkami i falbankami. Był to z pewnością najładniejszy strój, jaki Cat kiedykolwiek miała na sobie. 28 Świeżo umyte włosy zwinęły się wokół jej twarzy w wilgotne pierścionki, gdy siedziała w cieple bijącym od kominka. - A teraz, kochanie - powiedziała Lil pięknie modulowanym głosem, przeciągając sylaby. - Twój ojciec prosił, żebym przekazała ci ten notes i papiery. Mówił coś o jakimś czarnym człowieku, ale nic z tego nie zrozumiałam. Cal rozpieczętowała zwój pergaminu i zaczęła czytać prawniczy tekst. Nagle skoczyła na równe nogi, przewracając krzesło. - Powinien smażyć się w piekle! - krzyknęła. - Zadłużył Roseland na całą jego wartość. Właśnie minął termin płatności. Boże, gdyby jeszcze żył, zamordowałabym go własnoręcznie. - Przeszła gwałtownie przez pokój i otworzyła drugi dokument. - Ach, nie! To umowa sprzedaży mojego konia, Ebony. Co za skurwysyn! Muszę wracać do domu... Muszę jakoś zdobyć pieniądze... Ale skąd? - Dawno już zrozumiałam, kochanie, że ponieważ mężczyźni sprawują pieczę nad majątkiem, jedyną rozsądną rzeczą, jaką może zrobić kobieta, to wyciągnąć je od jakiegoś mężczyzny. - Masz na myśli małżeństwo dla pieniędzy? - zapytała Cat z wyraźną niechęcią. - Nie wydaje mi się, żebym kiedykolwiek chciała wyjść za mąż, nawet dla majątku. Wszyscy mężczyźni są źli i samolubni. Gdybym nawet poślubiła kogoś bogatego, to rozwiązałoby moje problemy finansowe, ale spowodowało nowe. W ten sposób byłabym osaczona do końca życia. Małżeństwo jest ostatnią rzeczą, której pragnę. - To nie jest takie proste, kochanie. Obawiam się, że w Londynie małżeństwo całkiem wyszło z mody. Teraz panuje mania nieślubnych związków, ale w twoim wypadku to zupełnie nie wchodzi w grę. - Dlaczego? - zdziwiła się szczerze Cat. Lady Richwood zastanawiała się przez chwilę, ale zdecydowała się mówić otwarcie. - Twój typ urody nie jest w modzie. Teraz wszyscy szaleją za blondyn kami. Ciemnowłose kobiety są uznawane za brzydkie, obce. Uważa się, że to Portugalki, jak nasza nieszczęśliwa królowa. Pozwól, kochanie, że będę z tobą szczera. Rozbijasz się w butach do konnej jazdy, klniesz jak szewc i mówisz dokładnie to, co myślisz. Mężczyźni tego nie lubią. Oni chcą mieć wymalowane laleczki, które się uśmiechają, jedzą jak ptaszek, wyglądają jak anioły i mają nienaganne maniery. Są filigranowe, zabawne i chętne. 29 - Chętne? - powtórzyła Cat podejrzliwie. - Gotowe robić w łóżku wszystko, czego od nich oczekują - uzupełniła Lil. - Ach, więc to właśnie oznacza nieślubny związek - zrozumiała wresz cie Cat. - Mężczyźni są potworami. Oni biorą w tym świecie wszystko, a kobiety tylko dają. To niesprawiedliwe. Proponujesz, bym sprzedała swoje ciało jakiemuś staremu rozpustnikowi. Wolę już ukraść te pieniądze. To nie porusza mojego sumienia. - Kochanie - powiedziała Lil, powoli cedząc słowa - w Londynie mężczyźni trzymają pieniądze bezpiecznie u złotnika albo bankiera. Nie wystawiają ich na łup złodziejom. Coś mi się wydaje, że masz zadatki na awanturnicę. Dlaczego zatem nie pobić przeciwnika jego własną bronią? Wykorzystać mężczyznę w ten sam sposób, w jaki wykorzystują zawsze kobiety. Możesz być piękna, a jeśli jesteś tak mądra, jak mi się wydaje, to możesz ocalić Roseland i przeżyć resztę życia w luksusie. Za pomocą po chlebstw i obietnic mogłabyś, jak sądzę, położyć rękę na majątku jakiegoś miłego dżentelmena, wcale za to nie płacąc. W ten sposób mogłabyś być górą. Cat uratowało poczucie humoru. - No cóż, przyznaję, że myśl o pobiciu przeciwnika jego własną bronią wydaje mi się kusząca. Brat mógłby mi w tym pomóc. Biedny Spider jest lordem, który żyje w znacznie gorszych warunkach niż niejeden chłopiec stajenny. - Uśmiech zgasł na jej ustach. - Nie mogę tego zrobić - powie działa zdecydowanie. - Chyba masz rację. Nie byłabyś w stanie tego dokonać - powiedziała Lil. - Nigdy w życiu nie trzymałaś w ręku wachlarza, a on ma własny język przydatny przy flircie. Nie umiesz się ubierać ani tańczyć. Pewnie nie po trafisz też chodzić na wysokich obcasach i zakładam się, że choćbym ci nie wiem ile zapłaciła, nie potrafisz chichotać - dodała Lil, przewrotnie pro wokując dziewczynę. - Wątpię, czy mogłabyś zostać czyjąś kochanką, nie mówiąc już o poważnej propozycji małżeństwa. Cat poczuła się urażona jej słowami. Gdyby tylko zechciała, mogłaby owinąć sobie mężczyznę wokół małego palca, ba, skłonić go do oświadczyn. Nagle roześmiała się, gdy zrozumiała, że Lil prowokuje ją. Zapytała więc ponuro: - To jedyny sposób, żeby ocalić Roseland, prawda? Obawiam się, że 30 choć nie mogę znieść tej myśli, tylko to mi pozostaje. Będę więc musiała nauczyć się tych wszystkich podstępów. Potrafię świetnie naśladować... Pokażę ci... Chwyciła wachlarz z kości słoniowej i rozłożyła go zalotnie. Następnie, rozciągając słowa, powiedziała: - Myślę, że potrafiłabym być miła dla jakiegoś bogatego dżentelmena. Lil roześmiała się. - Podbiłaś mnie ze szczętem, kochanie. - To dlatego, że ty wydajesz mi się fascynująca. Mówisz tak sugestywnie, nawet o truskawkach. Lil, zachwycona, roześmiała się i przeszła do spraw bardziej praktycz nych. - Sprzedamy konie i powóz Randala, by zapłacić za pogrzeb. Za to, co zostanie, kupimy ci piękne suknie. Na początek pożyczę ci wszystko, czego ci potrzeba. - Nie ma sensu tracić pieniędzy na suknie - powiedziała z powątpie waniem Cat. - To nie jest strata pieniędzy, Summer. Jeśli chcesz złapać rybkę, musisz najpierw mieć przynętę. Teraz chodźmy spać, a jutro wieczorem zabiorę cię do teatru na sztukę o pokojówce, która udaje utytułowaną damę, by w ten sposób zdobyć hrabiego. Nie powinnaś stracić tej lekcji. - Nie przerywając nawet dla złapania oddechu, Lil kontynuowała: - Po teatrze zabiorę cię na kolację do lady Shrewsbury. Jeśli nie będziesz się odzywać i będziesz miała uszy i oczy szeroko otwarte, szybko nauczysz się odpowiednio zachowy wać w towarzystwie. Reszta zależy od ciebie. Wiem, że bardzo byś chciała wrócić do domu. Wiem też, że w Kornwalii miałabyś znacznie większe możliwości zamążpójścia niż w Londynie. Mężczyźni na dworze znają niemal każdy podstęp z naszego kobiecego repertuaru. - Dobranoc, Lil. Doceniam twoją pomoc i rady, jakie mi możesz dać. Jestem w tych sprawach straszliwą ignorantką. - Od jutra koniec z tym śmiesznym imieniem "Cat". Summer to piękne imię. Imię, które sprawia, że każdy mężczyzna, który cię spotka, powinien cię zapamiętać. Cat wskoczyła do łóżka i wzięła do ręki notes, który zostawił jej ojciec. Przekartkowała go marszcząc brwi. Nie mogła zrozumieć, co znaczą cyfry 31 i znane jej nazwy. Nagle coś ją uderzyło. Gdy przeczytała słowa "Lizard Point" i datę, poczuła, że robi się jej niedobrze. To była zmora, którą usiłowała wymazać z pamięci, a która była tu, zapisana starannie w notesie, strona po stronie. Kilka lat temu towarzyszyła nocą ojcu. Była niezwykle ciekawa, co wy ciągnęło go z Roseland w sztormową noc. Pojechali właśnie do Lizard Point, gdzie morska latarnia ostrzegała marynarzy przed zdradliwymi skałami, na które spychał je południowo-zachodni wiatr. I tam zobaczyła, że ojciec rozmawia z ludźmi, którzy zajmowali się grabieniem rozbitych statków. Gasili światło latarni na wzgórzu i zapalali ognisko na podstępnym brzegu, by wprowadzić statek na skały. Odłożyła notes i zamknęła oczy. Wciąż słyszała krzyki ludzi ze statku, który roztrzaskał się w drzazgi i zatonął. O świcie, gdy wiatr ucichł, zoba czyła z wysokiego brzegu ciała nieszczęsnych rozbitków. Ojciec na łożu śmierci nie powiedział: "czarny człowiek", powiedział "szantaż". Za pomocą tego notesu mogła szantażować bardzo znane osoby, które tak samo, jak jej ojciec rabowały statki. Jeszcze raz zrozumiała, dlaczego tak nienawidziła mężczyzn. Byli źli z samej ich natury. Nagle zapragnęła gorąco wyrównać rachunki. Podejmie wyzwanie Lil, wydusi pieniądze z jakiegoś bogacza. Ma już dość bycia tylko ofiarą. Nadszedł czas, by ofiarą stał się mężczyzna. 4 Nie ma na świecie kobiety, której można byłoby zaufać - powiedział lord Ruark Helford, biorąc od niechcenia karty do ręki. - Od dzieciństwa wpajano mi, że tylko głupiec ufa kobietom - dodał cynicznie Karol Stuart. Buckingham powiedział Ruarkowi, że jego dama ma romans z księciem Yorku. Grali właśnie w karty w salonie Jej Wysokości i stoły pokryte były błyszczącymi monetami. Pokoje Katarzyny stały się ostatnio modnym miejscem spotkań towarzyskich tylko dlatego, że Karol nabrał zwyczaju spędzania tam wieczorów. Bardzo się starał zachowywać jak obowiązkowy mąż i nawet nieźle mu to wychodziło. Wciąż jednak pozostawała między nim a królową kość niezgody. Była nią Barbara Palmer, wieloletnia kochanka króla. Król spojrzał właśnie w jej stronę, a Barbara uniosła brwi w niemym pytaniu. Karol westchnął. Miała takie zmysłowe ciało. Jakże mógł się oprzeć jej mahoniowym włosom rozsypującym się tak wdzięcznie na poduszce lub na pełnych piersiach, które tak podniecające, wypełniały jego dłonie. Gdyby tylko była trochę mniej wymagająca, bardziej ustępliwa... Gdyby potrafiła być nieco mniej apodyktyczna, bardziej uległa. Gdyby była mniej ekstra wagancka, nieco skromniejsza. No i może trochę bardziej wierna. Lord Helford siedział z niewzruszoną twarzą, choć w środku tliła się w nim niechęć do Buckinghama. Nigdy nie lubił tego człowieka, ale wiedział, że lepiej mieć go po swojej stronie. Co zaś do jego aktualnej damy, Anny Ashley, to nie wykluczał, że plotka o jej romansie z królewskim bratem jest prawdą. Uprzedził ją, że niedługo wyjeżdża do Kornwalii, ale, do diabła, 2 Pirat i Poganka 33 mogła poczekać, aż ostygną po nim prześcieradła, nim poszuka sobie następcy. Anna prosiła go wprawdzie, żeby zabrał ją ze sobą, mając chyba nadzieję na małżeństwo. Prawdopodobnie to, że grzecznie, ale zdecydowanie odmówił, stało się przyczyną nawiązania romansu z księciem. Miał dość rozumu, żeby jej nie poślubić. "Wszystkie kobiety są takie same - myślał cynicznie. - Każda gotowa sprzedać się temu. kto więcej zapłaci." Wrócił pamięcią do swojej pierwszej kochanki. Dziś wydawało mu się niemożliwe, że był tak naiwny. Złapała go jak rybę na haczyk. Ponad rok łożył na dziecko, które urodziła. Dopiero pewnej nocy jego przyjaciel, lord Sandwich, wypiwszy trochę za dużo, wyznał mu, że zaszła z nim w ciążę, zanim przedstawił ją Ruarkowi. Był to pierwszy i ostatni raz, kiedy pozwolił kobiecie zrobić z siebie durnia. Buckingham dość szybko zauważył, że zarówno król, jak i Helford zajęci są własnymi myślami, i postanowił to wykorzystać. Wkrótce pokaźna kupka złotych monet stała się jego własnością. Pieniądze, które wygrał, niewiele dla niego znaczyły, ale poczucie triumfu, gdy sięgał ręką po wygraną, patrząc na twarze przeciwników, dało mu dużo satysfakcji. Niezadowolony Karol wstał od stołu i podszedł do Jej Wysokości. Katarzyna polubiła hazard i powszechnie uznawano ją za niegodziwą przez to, że tak łatwo przejęła obyczaje dworu swojego męża. Król pochylił się nad nią i podpowiedział jej, jak ma wistować. Posłuchała go i wygrała na tychmiast. Zbliżała się północ i król znów szepnął coś do ucha królowej. Nikt nie miał prawa opuścić przed nią sali. Kiedy więc wreszcie z ociąganiem wstała, wzywając jedną z dworek, niektórzy odetchnęli z ulgą. Na szczęście nie zaplanowano tańców. W przeciwnym razie spotkanie mogłoby się prze dłużyć aż do rana. Minęła jeszcze godzina, nim król został wreszcie sam w sypialni. Karol, w eleganckim brokatowym szlafroku, udał się do prywatnych aparta mentów królowej. Za nim biegły jego ulubione spaniele. Ku swej konsternacji zastał Katarzynę klęczącą przed małym ołtarzem, który poleciła wyko nać w buduarze. Były tam też dwie damy dworu, które przybyły z nią z Portugalii. Dyskretnie zakasłał, gdyż miał nadzieję, że zrozumieją sygnał i wyjdą. One jednak wydawały się go nie dostrzegać. Karol, z zasady dobroduszny i wykazujący się nienagannymi manierami, czekał jeszcze cierpliwie ponad 34 dwadzieścia minut, aż jego pogrążająca się w dewocji żona zakończy modły. W końcu otworzył drzwi między sypialnią a buduarem i wpuścił psy. Bardzo dobrze wiedział, że dwórki Katarzyny nie potrafiły podzielić tej wrodzonej u Anglików miłości do psów, i miał nadzieję, że w ten sposób zmusi je do odejścia. Kiedy i to nie poskutkowało, wszedł sam do buduaru, by wreszcie się ich pozbyć. Katarzyna klęczała w obszernej koszuli, z twarzą skierowaną ku krzyżowi wiszącemu na ścianie. - Chodź już spać, kochanie, bo w końcu przy tych modłach zaziębisz się na śmierć. - Jeszcze chwilę, Karolu - powiedziała cicho. Przechwycił ukradkowe spojrzenie księżnej Penalva. Jego usta przybrały nieprzyjemny wyraz. - Twoje damy mogą już odejść - powiedział rozkazującym tonem. Penalva i księżna Ponteval, jej stałe towarzyszki, wymieniły spojrzenia i zwrócił}' wzrok na Katarzynę. Karola porwała złość, ale opanował się i przemówił do dam żartobliwie: - Moje panie, królowa nie potrzebuje przecież obrony przede mną. Jest moją żoną. a dość rzadko mam okazję przebywać z nią bez waszego towarzystwa. Nie znosiły Karola Stuarta i w najmniejszym nawet stopniu nie próbowały tego ukrywać. Wyszły z wyraźną niechęcią, obnosząc przy tym twarze urażonych jagniątek. Gdy zostali wreszcie sami, Karol stanął przy Katarzynie i powiedział do niej prawie czule: - Kochanie, dlaczego żyjąc tak bezgrzesznie, uznajesz za stosowne spędzać tak dużo czasu na swych pięknych kolanach, prosząc Boga o wybaczenie? Odwróciła się od ołtarza z wyzywającym wyrazem twarzy. - Nie modlę się za siebie, modlę się za ciebie. - Kochanie, choćbyś nawet wieczność spędziła na klęczkach, wątpię, czy uzyskałabyś odpuszczenie wszystkich moich grzechów. Uśmiechnął się do niej, a widok jego smagłego oblicza sprawił, że serce w niej zaczęło topnieć. Wziął ją za rękę, podniósł z klęczek i szepnął: - Chodź do łóżka, Katarzyno. 35 Pochylił się ku jej twarzy, by ją pocałować, ale odwróciła się, potwier dzając w ten sposób jego podejrzenia. To opóźnianie momentu pójścia do łóżka było celową taktyką, wstępem do jakichś nieprzyjemnych rozmów. Karol westchnął. Chciał spędzić z nią jakąś godzinkę na przyjemnych pieszczotach, w czasie których jego nasienie mogłoby zakiełkować w królo wej i dać mu następcę tronu. Na Boga, nie oczekiwał od niej uczucia. Nie była też w stanie zaspokoić jego namiętnej natury, ale akceptował to w dobrej wierze i traktował ją z uprzejmością. Jednak jej powściągliwość w sprawach seksu zaczynała go martwić. Pozwoliła mu zaprowadzić się do sypialni, ale nie do łóżka. - Karolu! - odważyła się wreszcie powiedzieć, o co jej chodzi. - Po djąłeś decyzję, która zakłóca moje szczęście. - Nie musisz się mnie obawiać, Katarzyno. Nie jestem brutalem - po wiedział uspokajająco. Zarumieniła się, gdyż Karol był dla niej zawsze niezwykle miły, nigdy, jak inni, nie drwił z jej cudzoziemskich strojów, mowy i manier. Z jej ust wydobył się cichy szloch. - Chodzi mi o tę kobietę - powiedziała patrząc na niego z wymówką. Karol rozsądnie nic nie odpowiedział. - Dotarło do mnie, że żąda, by nadano jej tytuł księżnej. - Tupnęła nogą z determinacją. - Nie życzę sobie tego! - Kochanie, jeśli nawet zechcę uhonorować panią Palmer, to w niczym nie uchybi twojej godności. - Będę czuła się jak spoliczkowana, gdy ta kobieta zostanie podniesiona do tak wysokiej godności. - Blada twarz Katarzyny pokryła się ciemną czerwienią. Karol spojrzał tęsknie na łóżko, na którym wylegiwały się dwa spaniele, potem usiadł na jego krawędzi. - Fakt, że była moją kochanką, nie uwłacza jej w niczym. Chcesz, bym zakończył ten związek, ale byłoby z mojej strony niegodziwe, gdybym ją tak po prostu odsunął. Wtedy cały dwór odrzuciłby ją. Schrupaliby ją do ostatniej kosteczki, jak stado wilków. Obdarzając ją tytułem, spełniam tylko powinność wobec tej kobiety. Jestem pewien, że będziesz wspaniałomyślna, Katarzyno. - Jaką powinność? - krzyknęła. 36 Karol miał bardzo apodyktyczną matkę, która całe życie usiłowała nim komenderować. Tylko dlatego, że był dobroduszny, większość kobiet sądziła, iż można mu wszystko narzucić. Ale tak nie było. - Niedawno urodziła mi syna. Nie jest to żadną tajemnicą. Katarzyna wybuchnęła płaczem. - Słyszałam te plotki... Ty też uważasz, że jestem bezpłodna. Przytulił ją i dotknął policzkiem jej twarzy. - Wcale tak nie myślę, kochanie. Dzisiejsza noc zaprzeczy tym plotkom - powiedział, zdejmując z niej koszulę i zsuwając szlafrok. Strącił nogą psy i wziął Katarzynę w ramiona. Ukryła twarz na jego szerokiej piersi i skąpała ją we łzach. Kołysał ją cierpliwie, aż się uspokoiła. Była bardzo szczupła, o prawie nierozwiniętych piersiach jak u małej dziew czynki. Głaskał je jednak czule, uciskając kciukiem drobne sutki. Pocałował ją kilka razy, a potem powiedział zdecydowanie: - Sprawę lady Castlemaine uznajmy za zakończoną. - Celowo użył tytułu, który miał nadać Barbarze. - Obawiam się, że nie jest zakończona - powiedziała cicho Katarzyna. Poleciłam kanclerzowi, by nie zezwolił Parlamentowi na nadanie tytułu tej damie. Karol wściekł się. Choć królowa wydawała się być samą słodyczą i w większości spraw ulegała mu. to tym razem stanęła okoniem. Odrzucił kołdrę i wstał. - Żegnam, madame? - powiedział zimnym głosem. - Dokąd idziesz, Karolu? - zawołała za nim z żalem w głosie. Nawet nie odpowiedział. Uważał, że to jest oczywiste. Przeszedł przez prywatne ogrody i udał się wzdłuż King's Street, przecinającej tereny pałaco we. Dom Barbary Palmer stał w bardzo dogodnym miejscu. Było już wpół do trzeciej, ale wiedział, że zostanie przyjęty z otwartymi ramionami. Służba nie mrugnęła nawet okiem, gdy król Anglii poszedł prosto do sypialni milady. Barbara była w łóżku, na szczęście, sama. Gdy usłyszała znajome kroki, obudziła się natychmiast. - Nie wstawaj, kochanie. Zaraz do ciebie przyjdę - powiedział Karol rozbierając się. Barbara wstała, zapaliła świece i stanęła przed nim ukazując swe hojne wdzięki, ledwie przysłonięte różową koszulką. Jego oczy pociemniały 37 z pożądania, ale powstrzymała go ruchem ręki. - Musimy porozmawiać, sire. Westchnął. Już to, że zwracała się do niego oficjalnie, oznaczało, że zamierza rozmawiać na jakiś poważny temat. - Porozmawiamy później, Babs. Wystarczy, że na ciebie spojrzę, a już robię się tam twardy, jak marmur. Zrobił dwa duże kroki i znalazł się przy niej. Doświadczonymi, zręcznymi palcami zsunął ramiączka jej koszuli i odsłonił pożądliwie jej pełne piersi. Uniósł jedną z nich i pochylił się nad wilgotną ciemną aureolą. Wiedział, że pieszcząc ją, potrafi w kilka minut doprowadzić ją do stanu szaleństwa. Potrząsnęła wspaniałymi, mahoniowymi włosami i wprawną dłonią nakryła jego męskość. Gdy jęknął z pożądania, sięgnęła do piersi i wyciągnęła sutek z jego ust. - Porozmawiamy teraz. Twoja marmurowa lanca może poczekać. Karolu, dotarło do mnie coś, co sprawiło, że chciałam umrzeć - powiedziała drama tycznym tonem. - Zawiązany został spisek, którego celem jest niedopuszcze nie do nadania mi tytułu, który obiecałeś. - Jednym ruchem przysłoniła nagą pierś. - Barbaro, wiesz, że uczynię wszystko, co w mojej mocy, byś została księżną Castlemaine - uspokajał ją. - Ale teraz chodź do łóżka. Twój król cię potrzebuje. - Wszystko, co w twojej mocy! - wrzasnęła. - Teraz każdy będzie mógł powiedzieć, że ten staruch Hyde ma więcej władzy niż król Anglii. Musisz się go pozbyć, Karolu. - W pewnym sensie Edward Hyde ma więcej władzy niż ja. Jest moim kanclerzem i głową Parlamentu. - No cóż. Jeśli pozwalasz, żeby rządzili tobą wszyscy, łącznie z żoną, to muszę traktować twoje obietnice jak puste słowa. - Jej Wysokość niczego mi nie dyktuje - powiedział z przekąsem. - Ty natomiast, kochanie, walczysz ze mną jak lwica, kiedy tylko trafia ci się po temu okazja. Wykorzystujesz to, że jesteś taka piękna, kiedy się złościsz powiedział żartobliwie, podszedł bliżej i położył dłoń na jej nagim ramieniu. Strąciła jego dłoń. - Zawsze mnie wykorzystujesz. Myślisz, że pójście do łóżka wszystko załatwi - złościła się. 38 - Bo rzeczywiście w łóżku załatwić można prawie wszystko. Chodź, Barbaro. Pragniesz mnie przecież prawie tak, jak ja ciebie. Wyciągnął rękę i ujął jej wspaniałą pierś. Jęknęła cicho. - Nie, Karolu. Tym razem nie. Gdy pomyślę, ile dla ciebie poświęciłam, krew zastyga w mych żyłach. Nie dotkniesz mnie nawet. - Poświęciłaś, Barbaro? - zapytał, myśląc o wszystkich pieniądzach, domach i klejnotach, którymi ją obsypał. - Jestem przedmiotem plotek całego dworu. Wszyscy wiedzą, że bierzesz mnie w dzień i w nocy. Poświęciłam moją reputację, dobrego męża. Otworzyła drzwi do sypialni i krzyknęła dramatycznie: - Chodź do dziecinnego pokoju, to pokażę ci jeszcze jedno poświęcenie, które musiałam przez ciebie znieść. - Barbaro, uspokój się. Byłoby okrucieństwem i bezmyślnością budzić dziecko o tej porze. - Westchnął głęboko. - Spróbuj znaleźć w swym sercu choć odrobinę wspaniałomyślności, Babs. Spędziłem właśnie dwie godziny na kłótni z królową z twojego powodu. - Naprawdę? - Wyglądała na bardzo zadowoloną. Podeszła do stolika i nalała sobie kielich białego reńskiego wina. Gdy szła koło kominka, światło ognia podświetliło jej krągłe kształty i Karol zagryzł mocno wargi, by powstrzymać się, aby nie pochwycić jej w ramiona i siłą zmusić do uległości. - Nie zamierzasz wpuścić mnie do łóżka, prawda? - Nie. Przynajmniej do czasu, gdy zostanie określona moja sytuacja. Podniósł z podłogi jej szlafrok. - W takim razie, na litość boską, włóż chociaż to na siebie... Dopro wadzasz mnie do szaleństwa. - Kiedy dowiedziałeś się, że Jej Wysokość wyraźnie zakazała kancle rzowi podpisać nadanie mi tytułu? - spytała. - Lord Clarendon jest typem człowieka, który nie pozwoli ani mnie, ani Katarzynie odwieść go od tego,'co uważa za swój obowiązek - wyjaśnił Karol. Barbara wrzasnęła. Chwyciła flakon kosztownych perfum i rzuciła nim o ścianę. - Clarendon! Clarendon! - wrzeszczała jak oszalała. -A więc to prawda! Jemu nadałeś tytuł, a mnie odmawiasz! 39 - Niczego ci nie odmawiam, Barbaro. Krzyknęła rozhisteryzowanym głosem. - Byłam ci wierna jak żona i dzięki temu... kopnąłeś mnie jak stary kapeć. Król uśmiechnął się cynicznie. - Żony są notorycznie niewierne, a ty nie jesteś wyjątkiem. Jeśli zaś cho dzi o to ostatnie oskarżenie, że odepchnąłem cię, to wystarczy na mnie spojrzeć, by przekonać się, że jestem gotowy, chętny i pragnę kochać się z tobą przez resztę moich nocy. Problem polega na tym, Barbaro, że znaj dujesz więcej przyjemności w robieniu tej sceny i patrzeniu, jak cię błagam, niż w pójściu ze mną do łóżka. Te słowa rozwścieczyły ją. - Wiesz, że to nieprawda. Jestem najbardziej namiętną kobietą, z jaką się kiedykolwiek kochałeś. Jestem jedyną, która jest w stanie sprostać twojej zmysłowości. Zawsze jestem gotowa zaspokoić każdą nową zachciankę. - Tak, to prawda - powiedział tęsknie. - Ale dość tego błagania. Założył purpurowy płaszcz, wysunął na głowę kapelusz. - A z tymi waporami idź lepiej do lekarza. Uważam, że są coraz bardziej irytujące - ostrzegł. Życzę ci dobrej nocy, a właściwie już dobrego dnia. -. 5 Ruarkowi wiodło się niewiele lepiej niż jego królowi. Opuściwszy salon Jej Wysokości, udał się do domu, który wynajął przy Tothill Street dla swej kochanki, Anny Ashley. Wszedł cicho i natychmiast uświadomił sobie, że ostrożność jest zupełnie niepotrzebna. Anny nie było jeszcze w domu. Zdjął płaszcz i kapelusz i sięgnął po butelkę burgunda. Nie mógł nawet zapytać, gdzie jest Anna, gdyż pokojówka także gdzieś wyszła. Usiadł więc, położył nogi na błyszczącym stoliku i czekał. Gdy upłynęła już godzina i butelka została opróżniona, poczuł się gotów do walki. Otworzył maleńką szufladę w stoliku i zaczął przeglądać rachunki. Zacisnął ze złości szczęki, gdy stwierdził, że tylko w ciągu tego tygodnia wydała na suknie i klejnoty pięćset funtów. Gdy weszła w towarzystwie pokojówki i zobaczyła wyraz jego twarzy, szybko odesłała dziewczynę. - Zostaw nas, Millie. Ruark Helford nie wstał nawet, nie pocałował jej. Stwierdziła, że jest w bardzo złym nastroju. Rzuciła na fotel wachlarz, mufkę, maskę i pektynę i zaczęła odpinać suknię. Wiedziała, że musi jak najszybciej zaciągnąć go do łóżka. - Myślałam, kochanie, że zostaniesz całą noc przy królu. Gdybym wie działa, że przyjdziesz, nigdy nie przyjęłabym tego zaproszenia na kolację do Elżbiety Hamilton. Spojrzał na nią, wciąż trzymając w dłoni rachunki. - Potrzebowałam nowej sukni - bąknęła. 41 Uniósł brew. - Jednej? - No... trzech. Sądziłam też, że na otarcie łez będziesz chciał mi kupić naszyjnik pereł. - Odęła uroczo wargi. - Tak mi przykro, że musisz wy jechać do Kornwalii, kochanie. Będę po prostu usychać z tęsknoty. Zdjęła suknię i stała przed nim w samym gorsecie, który unosił wysoko jej piersi, i w koronkowych pończochach z różowymi podwiązkami. Łudziła się, że jej nagie ciało naprowadzi jego myśli na inne tory. Zawiodła się jednak. - Czy to wszystko, czy jeszcze jakieś ukryłaś? - zapytał i machnął przed nią plikiem rachunków. Podeszła do niego ostrożnie. - Tak mnie rozpieszczasz, kochany. Pozwól, że podziękuję ci w sposób, jaki najbardziej lubisz. Zdjęła gorset, a on spojrzał w dół na jej drobne, kształtne piersi i smukłą talię. Wspięła się na palce i zarzuciła mu ramiona na szyję, przytulając się do niego nagim ciałem. Zdjął jej ramiona ze swojej szyi i cofnął się o krok. - Co się stało? - zapytała zaniepokojona. Jej oczy lśniły. - Zachowujesz się tak, jakbyś nie chciał, żebym cię nawet dotknęła. - Bo nie chcę - odpowiedział krótko. - Przynajmniej dopóki się nie dowiem, gdzie byłaś. - Mówiłam ci już, że byłam na kolacji. - Anno, nie obrażaj mojej inteligencji - ostrzegł. Miał tak zimne oczy, że przestraszyła się i sięgnęła po szlafrok, by okryć nagość. - Nasłuchałeś się plotek. Zawsze na dworze znajdzie się ktoś, kto przy biegnie do ciebie ze stekiem łgarstw. - Pogłoski wiążą cię z królewskim bratem, Jamesem - powiedział bez namiętnie i czekał, czy zaprzeczy. Nie trwało to długo. Wykorzystała wszystkie środki: złość i zaklęcia, i łzy, na które mężczyźni są szczególnie wrażliwi. W końcu rzuciła się na łóżko w nadziei, że usiądzie wreszcie przy niej i weźmie ją w ramiona. Ale czekała na próżno. Ogarnął ją strach. Nigdy nie umiała manipulować Ruarkiem tak, jak potrafiła to robić z innymi mężczyznami. I właśnie to czyniło go tak diablo atrakcyjnym. Miał twarz zawsze chmurną, nieod gadnioną. Jego oczy sygnalizowały skłonność do brutalności. Miał takie usta, 42 że każda kobieta gotowa była oddać życie za jeden pocałunek. Niebezpieczna aura groziła wybuchem i Annę podnieciło to. Piersi jej stwardniały, między nogami zaczęła aż do bólu odczuwać pragnienie, by wszedł w nią głęboko. Przeklinała chwilę, w której zdecydowała się na flirt z Jamesem, księciem Yorku, zanim Ruark zniknął ze sceny. Kiedy powiedział jej, że wyjeżdża do Kornwalii, poczucie straty, jaką ponosi, było tak wielkie, tak niszczy cielskie, że zaczęła działać bez zastanowienia. Strata, jaką był dla niej wyjazd Helforda, nie miała wyłącznie materialnego charakteru. Jednego bogatego mężczyznę zawsze można zastąpić innym bogatym mężczyzną. Ona ponosiła szkody zarówno fizyczne, jak i emocjonalne. Pozwoliła sobie zakochać się w nim i zaczęła marzyć o małżeństwie. Zastanawiała się zawsze, jak zdołała usidlić tego najbardziej męskiego, najbardziej pożądanego mężczyznę na dworze. Jego nie mógł zastąpić zwykły szlachcic, musiał to być ktoś królewskiej krwi. To właśnie sprawiło, że zachęciła brata monarchy. Teraz jednak nie mogła się poddać. Przekręciła się na plecy i kusząco przesunęła stopą, osłoniętą koronkową pończochą, stopą po łydce drugiej nogi. - Czy naprawdę zamierzasz mnie ukarać? - zapytała niskim głosem. Jakże pragnęła poczuć jego dłonie na swoim ciele. Musi za wszelką cenę zachęcić go. Jego orzechowe oczy ściemniały. Zmrużył powieki, skrywając pod nimi wyraz żalu. - Zostaniesz ukarana za swoje postępowanie, najdroższa Anno, ale kara nie będzie pochodziła z mojej ręki. - Zawahał się chwilę i wreszcie powie dział powoli: - James jest chory na syfilis. Jej oczy rozszerzyły się z przerażenia, a wszystka krew odpłynęła z twa rzy. On spokojnie podniósł płaszcz i kapelusz z szerokim rondem. - Zapłacę twoje rachunki - powiedział i szybko wyszedł. Dwaj wysocy mężczyźni, idący z przeciwnych kierunków, spotkali się na Birdcade Walk. Ruark Helford, widząc króla, zdjął z uszanowaniem kapelusz. Karol zakpił. - Nie ma to jak spacer o piątej rano po St. James Park. - Tak, sire, zwłaszcza jeśli jest to jedyny sposób uniknięcia niewła ściwego towarzystwa - odpowiedział sardonicznie Helford. 43 - Ależ ja bardzo lubię niewłaściwe towarzystwo - mruknął Karol. Ruark uniósł drwiąco brew. - Zdaje się, że jedziemy na tym samym wózku, sire. - Ach, te kobiety - parsknął Karol. - No i gdzie król znajdzie jakieś gościnne łóżko? - Karol uniósł głowę i spojrzał na pierwsze, słabe jeszcze promienie wschodzącego słońca. - A może byśmy tak przed świtem pograli trochę w tenisa? Wydaje się, że to jedyna gimnastyka, na jaką możemy dziś liczyć. Ruark skinął głową. - Jeśli Wasza Wysokość ma absolutną pewność, że nie zostaniemy, jak inni lunatycy, odesłani do przytułku dla umysłowo chorych. Jego ciało także domagało się rozładowania. Oczywiście, wolałby stać teraz za kołem sterowym swojego okrętu albo gnać po wrzosowiskach na grzbiecie rumaka, ale ostra gra mogła poprawić mu nastrój. Przeszli szybko przez park w stronę kortów. Gdy przechodzili przez posypany piaskiem plac, Karol powiedział: - Wolałbym wprawdzie pograć w piłkę, ale gdzie moglibyśmy znaleźć podobnych do nas szaleńców, żeby sformować drużynę. Rozpoczęli grę tak ostro i szybko, że wkrótce obaj rozebrali się do pasa. Byli do siebie dopasowani pod każdym względem. Dopiero po dwóch godzi nach zmagań udało im się osiągnąć wynik remisowy przy równej liczbie wygranych setów. Gdy ubierali się, Karol zapytał nagle: - Ruark to irlandzkie imię, prawda? Helford skinął głową. - Moja matka była Irlandką. - To mi nasunęło pewien pomysł. Przeforsuję nadanie tytułu Barbarze przez parów irlandzkich. Clarendon odmówił podpisu. - To bardzo przebiegłe, sire - powiedział Ruark błyskając białymi zę bami. - Mając do czynienia z kobietami, człowiek musi nauczyć się prze biegłości. Szli przez St. James Park w kierunku Whitehall, gdy królowi wpadła do głowy jeszcze jedna wspaniała myśl. - Ciotka Lil - powiedział zatrzymując się, - Co takiego? - zdziwił się Ruark. 44 - Wpadniemy do ciotki Lil. Mieszka tu niedaleko, przy Cockspur Street. Mam chęć spotkać jakieś miłe, młode stworzenie, a gdzie może to się ziścić, jak nie u ciotki Lil? Ruark miał odmienne zdanie. - Poznałem już kiedyś piękną młodą kobietę u ciotki Lil... Zanim się jej pozbyłem, straciłem majątek. A do tego nie była nawet dziewicą. Karol roześmiał się. - Dziewictwo wcale nie jest tym, co ja cenię najbardziej. Wystarczy, że pomyślę o wysiłku związanym z pozbawieniem go, a czuję się zmęczony. Ruark wiedział doskonale, że Karol mówi o królowej Katarzynie. - Wiesz Ru, z mojego doświadczenia, które jak wiesz, uchodzi za ogrom ne, wynika, że wszystkie kobiety są takie same. Ruark nie odpowiedział. Gdyby spotkał atrakcyjną kobietę, która nie spała z królem i połową jego dworzan, gotów byłby prawdopodobnie zastanowić się nawet nad małżeństwem. Po krótkim zastanowieniu król kontynuował: - Pozornie Katarzyna i Barbara to dwie różne kobiety, ale tak naprawdę, obie wykorzystują seks. by przeprowadzić swoją wolę. A kiedy nie udaje się im postawić na swoim, odmawiają swych wdzięków. - Chyba nie ma sensu, żebym szedł do Lil z tobą, sire - powiedział Ruark. - Za tydzień wyjeżdżam do Kornwalii i ostatnią rzeczą, jakiej po trzebuję, jest nowy romans. Dopiero co udało mi się wywikłać z jednego. - Helford, składałeś przysięgę, że we wszystkich przedsięwzięciach będziesz wspierał swego monarchę. Jako twój władca, nakazuję ci iść ze mną. Ruark uniósł brew. - Ja nie mam władcy, panie. Karol spojrzał na niego z podziwem. - Ha... Wierzę, że mówisz to, co myślisz. - Na twarz Karola wypłynął leniwy, ujmujący uśmiech. - W takim razie, przyjacielu, chodź ze mną udzielić mi moralnego wsparcia. Biały perski kot zdecydował się na spanie w sypialni Cat. Jednak teraz, drapiąc gwałtownie drzwi, najwyraźniej domagał się wyjścia. Odrzuciła 45 kołdrę i przez moment zastanowiła się, czy wypada wyjść z domu w białej koszulce nocnej. Chwyciła jednak puszystą kulkę i zbiegła na dół. Zakładała, że przed szóstą rano nie spotka nikogo. W chwili, gdy zamierzała otworzyć drzwi, przestraszyło ją głośne puka nie. Cofnęła się, zdziwiona, gdy dwóch wysokich mężczyzn weszło do środka. Przerażony kot wyrwał się z jej ramion i czmychnął. "Przeklęte kocisko" - mruknęła, patrząc szeroko otwartymi oczami na wspaniale ubra nych mężczyzn. Jeden miał na sobie purpurowy strój ze złotymi szamerowaniami, drugi ubrany był na czarno, a nad jego kapeluszem powiewało ufarbowane na niebiesko strusie pióro. Niebieskie strusie pióro! W życiu nic widziała czegoś podobnego. Wodziła wzrokiem po stojących przed nią mężczyznach, poczynając od ich długich butów aż po sięgające ramion włosy i taksujące oczy. Jeden z nich przyglądał się jej natarczywie, a ona nagle uświadomiła sobie z przeraże niem, w jakim jest stroju. Uratował ją służący, który wszedł do holu. Pobiegła pędem na górę, z rozwianymi włosami i zaczerwienionymi policzkami. Ruark Helford patrzył za nią przez dłuższą chwilę. Jej wygląd powalił go na kolana. Miała niezwykłe, egzotyczne rysy i była nadzwyczaj atrakcyjna fizycznie. Staromodna koszula, którą miała na sobie, pobudziła jego wyobraźnię. Aktualna moda preferowała szaty tak bogate, że mężczyzna nie był w stanie ocenić kobiecej figury, dopóki nie pozbył się tych wszystkich fiszbinów i poduszeczek. Ta biała szata spływała po niej w miękkich fałdach, które pozwalały się domyślać strzelistej piersi i krągłych bioder. Gdy biegła po schodach, zobaczył bose stopy i nagie kostki. Był pewien, że to, co znajduje się wyżej, jest również szczupłe i zgrabne. Podjął już decyzję. Gdy po raz pierwszy weźmie ją do łóżka, musi być w takiej samej koszuli z kokardkami. Na myśl o tym, jak będzie je roz wiązywał, zaschło mu w gardle. Było w niej coś takiego, co sugerowało, że może dostarczyć mężczyźnie niezrównanych wrażeń, gdy zdecyduje się użyczyć mu swych wdzięków. Choć wiedział, że nigdy jej przedtem nie spotkał, przypominała mu coś lub kogoś. Wyobraził sobie, jak wchodzi w nią głęboko, i natychmiast opanowało go pożądanie. - Wchodzę jednak w tę grę - powiedział Ruark Helford do króla. - Nie ma mowy, Helford. No, no! To pierwsza nie umalowana twarz, jaką widziałem od dwóch lat. 46 - Zakładam się o pięćdziesiąt funtów, że ja pierwszy się na niej pozna łem - kusił Ruark. - Ty otrzymałeś rozkaz wyjazdu do Kornwalii i nie widzę powodu, żebyś miał zmieniać wyznaczony termin. Ciotka Lil miała właśnie zejść na dół, gdy Cat przebiegła bez tchu koło niej. Gdy zobaczyła potężną postać Karola Stuarta w holu, zmrużyła oczy w zamyśleniu. Zeszła ze schodów i złożyła dworski ukłon, a następnie prze mówiła słodkim głosem. - Wasza Wysokość czyni mi ogromny zaszczyt swoją wizytą, ale nie ma chyba jeszcze szóstej, sire. - Uniżony sługa pani - powiedział Karol, podnosząc do ust jej upierście nioną dłoń. - Jesteśmy tak bliskimi przyjaciółmi, że możemy liczyć na gościnność o dowolnej porze. Przeniosła wzrok na mężczyznę towarzyszącego królowi. - Lordzie Helford, wydaje mi się, że swoją niebezpieczną urodą przeraził pan śmiertelnie moją bratanicę. - Pani... mhm... bratanica - powiedział król. - Bardzo mi się spodo bała. Proszę mi ją przedstawić. Lady Richwood zesztywniała. Chcąc uświadomić królowi, jaką popełnił niezręczność, powiedziała szorstkim tonem: - Panowie, to naprawdę jest moja bratanica, lady Summer St. Catherine. Wezwałam ją do Londynu z powodu wypadku, jakiemu uległ jej ojciec. Niestety, zmarł wczoraj. Jesteśmy w żałobie. To już nie była kwestia moralności. To była kwestia dobrych manier. - Lady Richwood, proszę wybaczyć niezręcznym głupcom. Najszczersze wyrazy współczucia z powodu śmierci brata. Helford, pański pomysł, żeby odwiedzić lady Richwood, był bardzo niestosowny. Głos Lil zmienił się natychmiast. Wdzięcząc się już jak zwykle, odpo wiedziała: - Już panom wybaczyłam... Mam słabość do wysokich ciemnowłosych mężczyzn. Złożyli jej formalny ukłon i wyszli. 6 Ciotka Lil szła zamyślona na górę. Przyjrzała się przenikliwie siostrzenicy, zanim odpowiedziała na pytanie, które wyrwało się z ust Cat. - To był Jego Wysokość, król Anglii, kochanie. Wyraźnie zainteresował się tobą. Lecz nawet jeśli uda mi się zaaranżować ten romans, to będziesz musiała wykazać wiele sprytu, by dłużej utrzymać go przy sobie. Konku rencja jest duża. W każdym razie może to być sposób na twoje kłopoty finansowe. Młodziutka pokojowa przyniosła tacę, na której były owoce, rogaliki i dzbanek z czekoladą. Lil skrzywiła się, widząc apetyt Cat. Gryząc rogalik, Cat zapylała: - Czy miałabym dzielić łóżko z królem... dla pieniędzy? Lil spojrzała na nią przeciągle. - Alkowa, łaźnia, powóz. Jakiekolwiek miejsce, w którym chciałby cię mieć. Niekoniecznie łóżko. Jeśli masz się sprzedać, dlaczego nie temu, kto ma najwięcej do zaoferowania. Summer wzruszyła ramionami. Powoli oblizała miód ściekający jej po palcach i wreszcie zapytała: - A kim był ten drugi mężczyzna? Zdawała sobie sprawę, że nie zdoła usidlić samego króla, przynajmniej jeszcze nie teraz. Wolałaby zacząć nieco niżej. - Ach, kochanie. Nie jesteś w typie Ruarka Helforda. Jego aktualna kochanka, Anna Ashley, wygląda jak porcelanowa laleczka. - Helford? - zainteresowała się Summer. 49 - Tak. Ruark Helford. Jest właścicielem ogromnego majątku w Kornwalii. Chyba sąsiaduje z waszym, choć zapewniam cię, że od lat tam nie był. - Do stu diabłów! Więc to jest lord Helford! - zaklęła Summer. - Wyo brażałam go sobie jako tłustą starą świnię. - Roześmiała się. - Nie dalej jak tydzień temu życzyłam mu nocnych koszmarów. - Zmrużyła oczy. Gdy myślę o tym, jak jest bogaty, krew zastyga mi w żyłach. Spider i ja gło dowaliśmy latami, podczas gdy najlichszy z jego sług objadał się frykasami. Pomyślała w duchu, że ten człowiek wcale nie jest odrażający, pomimo że był bogaczem. - Kochanie, czy nie byłoby przejawem boskiej sprawiedliwości, gdybyś położyła rękę na majątku Helforda? Gdyby udało ci się go zdobyć, byłoby to wspaniałe wyrównanie rachunków. Summer nie była pewna. - Dziwnie na mnie patrzył - powiedziała z powątpiewaniem. - Jak? - zapytała Lil. - Jakby chciał mnie pożreć - odpowiedziała. - I pewnie byłby w stanie to zrobić. Jest niebezpieczny. - Lil dostrzegła jej rosnącą niechęć i zrozumiała, że przekonać ją może tylko przedstawiając Helforda jako wyzwanie. - To prawda. Ty potrzebujesz mężczyzny, którego będziesz mogła wodzić za nos. I choć tylko przez chwilę widziałaś Helforda, zorientowałaś się chyba, że nie jest to mężczyzna, który będzie cię słuchał. Łatwiej będzie ci opanować jakiegoś starszego człowieka, kogoś, kto nie ma urody Helforda. - Wcale nie powiedziałabym, że jest taki przystojny, choć nie można też powiedzieć, że nie jest atrakcyjny. - Trzeba dużo sprytu, żeby przechytrzyć Helforda. Jeśli uważasz, że nie zdołasz sprostać takiemu wyzwaniu, zastanowimy się nad czymś innym. - Nie - powiedziała Summer mrużąc oczy w zamyśleniu. - Sądzę, że lord Helford bardzo pasuje do moich planów. - Zgoda, kochanie. Żebyś jednak potem nie mówiła, że cię nie ostrze gałam. Wybadam, co się u niego ostatnio dzieje. - Jak masz zamiar to zrobić? - zainteresowała się Summer. - Moja służąca dowie się wszystkiego od jego służącej. To oczywiste. Służba to istny róg obfitości rozmaitych ciekawostek. - Muszę rano złożyć wizytę człowiekowi, który trzyma hipotekę na 50 Roseland, i powstrzymać go przed ogłoszeniem niewypłacalności. Przez jakiś czas uda rai się może z nim pertraktować. Myślę, Lil, że poszłoby mi o wiele lepiej, gdybym mogła włożyć coś eleganckiego. Weszła pokojówka, by zabrać tacę. - Będę z bratanicą na górze. Pod żadnym pozorem nie wolno nam prze szkadzać - powiedziała i wzięła Cat za rękę, - Chodź, kochanie. Myślę, że najwyższy czas, żebyś poznała Dorę. Ku zdziwieniu Summer, najwyższe piętro rezydencji przy Cockspur Street zajmowały szafy ze strojami. Dora, niegdyś główna garderobiana w Królew skim Teatrze, panowała w dwóch ogromnych garderobach. Była malutką, krągłą kobietką z policzkami jak czerwone jabłuszka. Po jednej stronie przymierzalni rozciągał się rząd wysokich okien, po drugiej zaś rząd luster. Nic więc dziwnego, że ciotka Lil była zawsze doskona le ubrana. - Ten magazyn to moje narzędzie walki - wyjaśniła Lil. - Dora jest skarbem, ma cudowne pomysły. Żeby ograniczyć wydatki, potrafi wielo krotnie wykorzystywać te same futra w różnych sukniach, pelerynach i kaptu rach. To samo dotyczy haftów i koronkowych wstawek. Najnowszą modą, przywiezioną wprost z Paryża, są kokardy, więc Dora, zużywając setki metrów wstążek, przerobiła mi już kilkanaście sukien - opowiadała Lil, prawie nie przerywając dla złapania oddechu. - Co nam zaproponujesz, Doro? - Ma tak piękną karnację, że będzie jej do twarzy w każdym kolorze. Ale jeśli chce pani osiągnąć specjalny efekt, to trzeba będzie zadbać o każdy szczegół. Gdyby miała dziś wystąpić na dworze, proponuję jedwabną suknię w kolorze płomieni. Byłaby sensacją wieczoru. Włosy najlepiej byłoby wysoko upiąć za pomocą grzebieni. - Niestety, to niemożliwe, Doro. Formalnie jest w żałobie. - W takim razie trzeba wybrać coś subtelnego. Czerń i biel, bez żadnej domieszki różu czy purpury... Może też być tonacja szarości. Jeśli panienka nie lubi czarnego aksamitu, może być coś innego. Przy tej wielości stylów, jakie dziś obowiązują... Choć Summer nigdy nie miała możliwości ubierać się elegancko, to jednak wykazała wspaniały kobiecy instynkt. Podpowiedział jej wybór jasnoszarej sukni z aksamitu zdobionej lisim futrem na podkładzie koloru 51 ametystu. - Ma dobry gust - pochwaliła ją Dora. - Do tej sukni wspaniale pasuje mufka z lisa. Za ozdobę posłużą ametysty. Gdy Dora otworzyła pudło z klejnotami i wyjęła sznur ametystów, Summer otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia. - To tylko szklane paciorki, kochanie. Chodzi tylko o to, żeby nosić je jak królowa - wyjaśniła Lil. - Na futra przyjdzie czas później, Doro. Dziś musimy złożyć wizytę człowiekowi, który trzyma hipotekę na jej rezydencji. Ma wyglądać jak dobrze sytuowana dama w głębokiej żałobie, która ma przed sobą wspaniałe perspektywy. Musimy stworzyć pozory, że jest w stanie spłacić hipotekę, jeśli tylko da się jej nieco czasu. Dora odęła wargi i pokiwała głową, jakby w odpowiedzi na czyjeś rady. Następnie wyjęła kremowy aksamitny płaszcz z czarnymi obszyciami i kre mowy kapelusz z czarnym strusim piórem opadającym na policzek. Kapelusz doskonale pasował do płaszcza. Żeby dopełnić całości, dodała do tego czarne rękawiczki z koźlej skóry, czarną futrzaną mufkę, lakierowany wachlarz i czarną jedwabną chusteczkę do ocierania łez. - Jak, na Boga, zdołam trzymać jednocześnie mufką, maskę, wachlarz i chusteczkę? - spytała, lecz Lil nie odpowiedziała. - Wspaniale, Doro. Będzie w tym wyglądała, jakby była najnowszą kochanką króla. No cóż... Myślę, że to może okazać się przydatne. Oba wiam się, że będę przy niej podobna do kucharki. Muszę chyba włożyć czarne sobole. - Z zachwytem pogłaskała luksusowe futro. - Uwielbiam sobole zaszczebiotała. To wszystko było dla Summer nowym, ekscytującym doświadczeniem. Nigdy w życiu nie miała na głowie kapelusza. Jedwabne pończochy, ozdobne podwiązki i buty na obcasach zdziwiły ją tak samo jak gorset, wynalazek. który kształtował kobiecą figurę, wyszczuplając talię i unosząc biust. Efekt nie był naturalny, ale piersi uwypuklone nad wycięciem stanika wyglądały prowokacyjnie i kusząco. Ponieważ nie potrafiła utrzymać jednocześnie tylu przedmiotów, zre zygnowały z maski trzymanej na rączce i wybrały prostą maseczkę zakry wającą oczy i przytwierdzoną za pomocą wstążek. Gdy była już gotowa, Dora uśmiechnęła się promiennie, a ciotka Lil klasnęła w dłonie. 52 - Zdumiewasz mnie, kochanie. Wyglądasz, jakbyś wróciła prosto z Paryża, nie z Kornwalii! Zapewniam cię, że do wieczora będziesz już tak przyzwyczajona do życia w Londynie, że nawet nie pomyślisz o wyjeździe. Summer ogarnęło nagle dławiące poczucie winy, gdy pomyślała o Spiderze, który został sam, z beczkami pełnymi przemycanego tytoniu i pozbawiony nawet jedzenia. Ale ciotka Lil nie dała jej dużo czasu na własne myśli. Zarządziła, by przygotowano powozik. Summer, schodząc z ciotką po schodach do oczekującego powozu, nie zauważyła stojącego w cieniu lorda Helforda. Ruark był w drodze do portu, w którym przygotowywano do rejsu jego okręt. Dla jakiegoś dziwnego kaprysu, którego sam nie potrafił wytłumaczyć, skręcił ze Strandu w Cockspur Street. Gdy dostrzegł Summer w towarzystwie ciotki, zrozumiał motywy swojego zachowania. - Summer - powiedział do siebie. - Lady Summer. Stwierdził, że jest absolutnie oszałamiająca. Solomon Storm, lichwiarz, mieszkał w Cheapside, w centrum Londynu. Ruark Helford jechał za powozem lady Richwood. Widząc, że Summer wysiada i wchodzi do budynku, w którym zarówno złotnicy, jak i lichwiarze robią wspaniałe interesy, pożyczając na procent, pomyślał, że pewnie to ciotka Lil nie traci czasu na spieniężenie otrzymanego po bracie spadku. Z ociąga niem pozostawił je własnym interesom i pojechał do portu. Solomon Storm wprowadził damy do biura i wprawnym okiem taksował ich eleganckie stroje. Lil czuwała, by w odpowiednim momencie wesprzeć Summer, gdyby pojawiły się jakieś trudności. - Dzień dobry. Jestem lady Summer St. Catherine - powiedziała Cat miłym głosem. Wręczyła mu papiery i zaczęła łgać bez zająknienia. - Przy jechałam, żeby uzgodnić spłatę hipoteki i przejąć na własność posiadłość, którą zadłużył mój ojciec. - Droga lady St. Catherine. obawiam się, że nic może już pani wykupić tego weksla. Jak pani widzi, jest już przeterminowany. Zadłużenie, łącznie z odsetkami, sięga osiemnastu tysięcy funtów. Z łatwością sprzedam weksel za dziewiętnaście tysięcy pośrednikowi nieruchomości wiejskich. Roześmiała się z niedowierzaniem. - Dziewiętnaście tysięcy funtów? - powtórzyła z powątpiewaniem. Drogi panie Storm, sama kolekcja dzieł sztuki warta jest więcej. Jak pan 53 zapewne wie, ta posiadłość sąsiaduje z majątkiem lorda Helforda i po ślubie... - Gwałtownym ruchem uniosła dłoń do ust. - Błagam pana, panie Storni. Niech pan zapomni o tym, co pan przed chwilą usłyszał. Jestem w takiej niezręcznej sytuacji. Widzi pan, jestem w żałobie, musimy więc utrzymać nasze plany w tajemnicy. Mam nadzieję, że mogę polegać na pańskiej dyskrecji, panie Solomonie - powiedziała poufale. - Niech pan pozwoli zastanowić się, jak mogę wyjaśnić panu sytuację, nie wymieniając nazwisk. Pewien kornwalijski dżentelmen wykupi dla mnie tę posiadłość, ale ja sama nie dysponuję w tej chwili wolną gotówką. Umówmy się zatem, że pan powiększy sumę hipoteki o kilka tysięcy, powiedzmy, na osiem procent na trzydzieści dni, a ja przez ten czas wypełnię smutny obowiązek i pochowam mojego biednego ojca Uniosła do oczu czarną chusteczkę, ocierając nie istniejące łzy, a Solomon Storni nerwowo zagryzał wargi. Łzy nie robiły na nim żadnego wrażenia. Często widywał płaczące kobie ty, ale w tej było coś szczególnego, nieuchwytnego. Ta kobieta nie da się załamać, pokona wszelkie trudności. - Dziewięć procent - zaproponował. - Ostro się pan targuje, panie Storm. Zgoda - powiedziała z figlarnym uśmiechem. W powozie ciotka spojrzała na nią, jakby ją zobaczyła pierwszy raz w życiu. - Tobie nie są już potrzebne wizyt)' w teatrze, kochanie. Umiejętnościami przewyższasz wszystkie gwiazdy. Summer uśmiechnęła się. - Muszę kupić Spiderowi ubrania. Zabierz mnie do jakiegoś eleganckiego sklepu. Lady Richwood rzuciła stangretowi polecenie: "Na Exchange" i zwróciła się do bratanicy: - Wytargowałaś sobie nieco czasu i pieniędzy. Ale gdy czas minie, a pieniądze się rozejdą, znajdziesz się w tarapatach. - Gdybym miała dość jednego i drugiego, zmieniłabym świat. Mając niewiele pieniędzy i czasu, mogę zmienić tylko coś w moim życiu. Zoba czymy... - Uśmiechnęła się tajemniczo do Lil. Po pięciu godzinach robienia zakupów zjawiły się w ogromnym teatrze. 54 Summer kupiła stroje warte czterysta funtów, ale zapłaciła za nie ledwie sto funtów gotówką. Pozostałe rachunki miały być zapłacone później. Teatr oszołomił ją. Z jednej strony zaduch nie mytych ciał, z drugiej, zamieszanie, jakie wywołała przybywając tam niemal w ostatniej chwili. Mężczyźni taksowali ją wyraźnie, kobiety rzucały zawistne spojrzenia. Tyle musiała się jeszcze nauczyć, tyle rzeczy zrozumieć. Rozsunęły się aksamitne kurtyny i ukazała się mała scena z wymalowa nymi dekoracjami. Oświetlały ją rzędy wysokich woskowych świec. Szybko zrozumiała, że publiczność jest tu o wiele ważniejsza niż scena. Szmer rozmów, flirtów i śmiechów zmuszał aktorów do krzyku. Kilkakrotnie nawet uciszali widownię. Parter zajmowały stłoczone ławki, zajmowane przez młodych kawalerów, i dziwacznie umalowane dziewczyny. Powyżej były rzędy małych luksu sowych loży, w których zasiadali znani powszechnie dworzanie. Na samej górze znajdowała się galeria z tanimi miejscami, zwana "jaskółką", na której czeladnicy awanturowali się, gwizdali i miauczeli przez całe przedstawienie. Podczas antraktu piękne dziewczęta roznosiły pomarańcze i cytryny, napoje i słodycze. Summer była poruszona, widząc, jak mężczyźni pod szczypywali dziewczęta z pomarańczami. Zauważyła, że im która ma większy dekolt, krótszą spódniczkę, im swobodniej się zachowuje, tym więcej ma kupujących. Summer chłonęła wszystko jak gąbka. Oglądając sztukę, obserwowała jednocześnie piękne damy obecne na widowni. Przyglądała się toaletom, klejnotom i fryzurom, ale przede wszystkim koncentrowała się na zachowaniu dam, na tym, jak trzymały wachlarz, szeptały figlarnie i puszyły się jak pawie. Przecież ona potrafi robić to samo! Nim dotarły na przyjęcie do księżnej Shrewsbury, nabrała już pewności siebie. Gdy weszła do salonu, na jej twarzy wypisane było wyzwanie: "Oto ja. Każda minuta, w której na mnie nie patrzysz, jest minutą straconą!" I rzeczywiście patrzyli na nią wszyscy. Miała na sobie płaszcz z aksamitu koloru głębokiej czerwieni. Gdy go zdjęła, ukazała się suknia z głębokim wycięciem, a na szyi naszyjnik z ametystów podarowany przez ciotkę. Zgod nie z panującą modą włożyła maseczkę z czarnego jedwabiu, a w ręku trzy mała czarny koronkowy wachlarz. Tłumacząc się żałobą, nie tańczyła, choć oczywiście prawdziwym powodem było to, że nie miała o tańcach najmniejszego pojęcia. Jednak pod koniec wieczoru, przyglądając się pilnie 55 tańczącym, poznała już kroki kuranta, pavany, menueta, sarabandy i gawota. Siedząc tak bez ruchu, z na poły przysłoniętą twarzą, zwracała powszech ną uwagę. Panowie tłoczyli się wokół niej, panie rzucały taksujące spojrzenia. Książę Buckingham, który nie miał aktualnie stałej kochanki, zjawił się późno i spędził większość wieczoru w sali gier. Choć Summer nie tańczyła, to nie odmówiła sobie gry w karty. Udało się jej wzbudzić zainteresowanie księcia, gdy w pewnym momencie oboje zdali sobie sprawę, że każde z nich szachru je. Buckingham pozwolił jej szarmancko wygrać, ale czując instynktownie, że jest to nieprzyjemny człowiek, wycofała się szybko z gry. Kolacja także była dla Summer niezwykle kształcąca. Bufet zdawał się uginać pod ciężarem pieczonych jagniąt, wołowiny i kapłonów, galaret i galaretek. Pierwsze rzuciły się do stołu grube, brzydkie baby, których wdzięki dawno już przekwitły. Te, na które mężczyźni zwracali uwagę, jadły jak ptaszki, nieledwie pozorując tę czynność. Maleńkie kęsy i łyczki, gdy obok stoją pełne talerze i półmiski! Wyraźnie nastała moda na brak apetytu. Mężczyźni nie prowadzili też z damami poważnych rozmów. Wszystkie kobiety można było tu podzielić na dwie kategorie: albo były płytkie, słodkie i głupie, jak Frances Stewart, albo doświadczone rozpustnice typu Barbary Castlemaine czy Anny Marii Shrewsbury. Mężczyźni uwielbiali jedne i dru gie, ale nie szanowali żadnej. Wracając do domu przy Cockspur Street, oparła głowę na aksamitnych poduszkach powozu i w zamyśleniu przebierała palcami po maleńkich czar nych muszkach, przyklejonych jako ozdoba do jej twarzy. W ciągu jednej doby otworzył się przed nią wielki świat. Stała się zupełnie inną osobą. Dokonała też wyboru ofiary. Miała szansę ocalić Roseland i wyrównać rachunki za wiele lat nędzy. Uśmiechnęła się do siebie. Jeśli dobrze zakręci się wokół sprawy, to może nawet dobrze się ubawić, oczywiście, kosztem Ruarka Hel forda. Lil Richwood przyglądała się jej spod zmrużonych powiek. Summer odniosła wielki sukces. Sześciu mężczyzn złożyło pod jej adresem konkretne propozycje, czterech robiło wyraźne aluzje. Ale za nic nie powie o tym Summer. Nie miała zamiaru wprowadzać tej pięknej, pełnej życia dziew czyny w świat, w którym żyła. Ten świat mami i kusi, i zanim się człowiek obejrzy, jest już zbyt późno. Nazwisko lady Summer St. Catherine było już na ustach wszystkich. Najwyższy czas odesłać ją do Kornwalii, zanim zrobi pierwsze kroki na drodze ku zatraceniu. 56 7 Summer siedziała w jadalni i popijała w zadumie czekoladę. Męczyło ją poczucie winy, że na tak długo opuściła Spidera. Przekonywała samą siebie, że miał już dość jej matkowania i pewnie jest zachwycony, iż może teraz polegać na sobie jak prawdziwy mężczyzna. Do pokoju weszła Lil z błyskiem w oku i Summer wiedziała już, że przynosi jakieś nowiny. - Coś nadzwyczajnego, kochanie. Dowiedziałam się, że król wysyła Helforda z powrotem do Kornwalii. Summer natychmiast zaczęła zastanawiać się, jak mogłaby wykorzystać tę informację, a tymczasem Lil przekazała jej największą sensację: - Został mianowany sędzią w Kornwalii i ma zająć się likwidacją prze mytu. - Ach, nie! - krzyknęła Summer. Jej wspaniałe perspektywy legły w gru zach, a gardło ścisnął strach. Przypomniała sobie jego ciemne, przenikliwe oczy i twarde, niebezpieczne usta. Wyzwanie, jakie podjęła, napawało ją dreszczem emocji. Lubiła znajdować się na krawędzi ryzyka, ale tym razem stawka była bardzo wysoka. Cóż, fortuna sprzyja odważnym! Uświadomiła sobie, w jakiej jest sytuacji. Wiedziała, że może sobie sparzyć palce, że będzie stale znajdowała się między młotem a kowadłem. Zadrżała lekko. Jednak już się zdecydowała. Musi go zdobyć. To chyba przeznaczenie. 57 Odsunęła filiżankę po czekoladzie, wstała energicznie i zwróciła się do - Gdzie mogę go spotkać? Ciotka zamyśliła się. - To będzie trudne, jeśli w ogóle możliwe. Nie było go wczoraj u Anny Marii Shrewsbury, ponieważ szykuje się do wyjazdu. Wyrusza pod koniec Lil: tygodnia, więc nie wiem, czy będzie się jeszcze udzielał towarzysko. - Gdzie stoi jego okręt? - zapytała Summer. - Oczywiście w porcie londyńskim. Ale, kochanie, niech ci nie przyjdzie do głowy wałęsanie się po dokach - ostrzegła ją Lil. - Są pewne granice tego, co wolno damie, żeby nie przestała nią być. Spróbujmy temu zaradzić, wysyłając do niego bilecik z zaproszeniem. Summer pokręciła głową. - Ależ, Lil, byłam przecież nawet w porcie w Plymouth i stamtąd wy ruszyłam do Londynu. Jakoś musiałam się tu dostać. Nie będę uciekać się do sekretnych bilecików. Zaraz tam jadę. Lil chwyciła ją za ręce, siłą posadziła na krytej satyną kanapce i udzieliła kilku rad, które wydawały się jej niezbędne. - Musisz przekonać go, że rzeczywiście jesteś damą. Jeśli choć przez chwilę pomyśli, że nią nie jesteś, najpierw weźmie cię, a potem porzuci od niechcenia, jak postępuje się z klejnotem albo koniem. Summer ścisnęła jej rękę. - Nie obawiaj się. Obiecuję, że będę się zachowywać bez zarzutu. Lil westchnęła i rozluźniła uścisk. - Wyślę z tobą tę pokojówkę, która podała ci śniadanie. - Mam wspanialszy pomysł - powiedziała Summer. - Lepsza będzie ta starsza kobieta z twarzą jak stary kapeć. - Ależ, kochanie, to nie jest pokojówka. To tyran naszej kuchni - wy jaśniła Lil. - Przecież on tego nie wie - zaoponowała Summer. - Wezmę też tego wyniosłego lokaja, który wygląda, jakby przed chwilą powąchał coś o bardzo nieprzyjemnym zapachu. - Doskonale, Summer - roześmiała się z podziwem Lil. - Dobrze roz grywasz tę partię. Kąciki ust Summer uniosły się w tajemniczym uśmiechu. 58 - Pożyczysz mi chyba tę subtelną jasnoszarą suknię. Nie ma sensu roz pakowywać ubrań, które kupiłam. Przecież pod koniec tygodnia wracam do domu. Tego przynajmniej ciotka Lil mogła być pewna. Dziwaczne trio wysiadło w porcie z powozu. Dwoje służących towarzy szyło Summer, gdy śmiałym krokiem szła wzdłuż nabrzeża oglądając kolejne statki. Nagle dostrzegła Ruarka, ale nadal udawała, że go nie widzi. Pilnie odczytywała nazwy statków aż do chwili, gdy podszedł blisko. Lord Helford uniósł kapelusz. - Witam, lady Summer - powiedział ciepłym głosem. Spojrzała na niego, a potem padła na kolana. - Wasza Wysokość - szepnęła. Natychmiast chwycił ją za rękę i podniósł, a lekka zmarszczka przebiegła mu przez czoło. - Nie jestem królem - powiedział z zakłopotaniem. Otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia. - Ciocia chyba nie żartowała sobie ze mnie? Stał trzymając ją za ręce i patrzył w dół na jej śliczną twarz otoczoną jasnoszarym futrem. Po chwili powiedziała z wahaniem: - Po wyjściu panów zapytałam ciocię, kim jest ten wysoki, ciemnowłosy mężczyzna, i odpowiedziała mi, że to król. Przesłoniła rzęsami oczy i zarumieniła się prześlicznie. Ruark odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się głośno. Ku jego rozbawieniu, spojrzała na niego z wymówką. - Królem jest mężczyzna, któremu towarzyszyłem. Proszę mi wybaczyć, że się z pani śmieję, lady Summer, ale doprawdy nie wiem, czy pani pomyłka powinna mnie urazić, czy pochlebiać mi. Spojrzała na niego niewinnym wzrokiem, ale doskonale wiedziała, że wzięcie go za króla pochlebiało mu. Gdyby nie była tego pewna, nie zacho wałaby się w ten sposób. - Czym mogę służyć, lady Summer? Co pani w ogóle robi w porcie? zapytał. - Szukam statku, który miał mnie zabrać do Kornwalii. Przypłynęłam 59 do Londynu na Seagullu, statku amerykańskim, ale teraz nie widzę go w por cie - mówiła jednym tchem. - Płynie pani do Kornwalii? - zapytał zdumiony. Wyjęła rękę z jego dłoni i wsunęła w mufkę. - Wracam do domu, do Roseland. Należy teraz do mnie - powiedziała, taktownie nic wspominając o śmierci ojca. - Roseland sąsiaduje z moją posiadłością, prawda? - spytał zachwycony. - To rzeczywiście niezwykły przypadek - powiedziała patrząc na niego szeroko otwartymi oczami. - Więc to pan jest tym lordem Helfordem. - To nie przypadek, to przeznaczenie, lady Summer. Wszystko, co się dzieje, ma zawsze jakiś sens. Popłynie pani do domu na moim okręcie. - Jest pan bardzo uprzejmy, ale nie mogę narażać pana na taki kłopot zaprotestowała. - Ależ będzie to dla mnie wielka przyjemność. Pojutrze wyruszam do Kornwalii na rozkaz króla. - Twarz mu spoważniała. - Nie przyjmę odmo wy. Nie mogę powierzyć pani życia jakiemuś amerykańskiemu kapitanowi. Westchnęła głęboko. Widać, że lubi przejmować inicjatywę w swoje ręce. Jest typem mężczyzny, który zawsze robi to, co chce. - Proszę wejść na pokład, pokażę pani moją Pogańską Boginię. - Ależ, sir. Oni mi nigdy na to nie pozwolą. - Odwróciła się i spojrzała na oburzone twarze swoich opiekunów. - To istne smoki - mruknął. - Droga lady Summer, nie jest potrzebna pani zgoda służby, by robić to, co się pani podoba. - Podniósł głos i powie dział zdecydowanym tonem: - Zabieram waszą panią na pokład. Macic tu na nią zaczekać. Ujął ją pod łokieć i poprowadził przez trap, nie mogąc uwierzyć we własne szczęście. Imię lady Summer było na ustach wszystkich na dworze. Miał nadzieję, że nie odmówi składanym jej propozycjom i zostanie kurtyzaną, rozpieszczaną i fetowaną, że zechce dzielić łoże najpierw z królem, a gdy się już mu znudzi, z innymi mężczyznami. Nie do wiary, żeby była aż tak nieświadoma zamieszania, jakie zrobiła, i tak po prostu wracała do domu, do Kornwalii. Minęli kręcących się po pokładzie marynarzy i zeszli do jego kajuty. - Proszę zdjąć płaszcz - powiedział i nie czekając na jej zgodę, zaczął 60 go rozpinać. Przycisnęła ręce do okrycia i zaprotestowała przerywanym głosem: - Ależ, lordzie Helford. Nie znam dobrze obyczajów obowiązujących w Londynie, ale jestem pewna, że nie powinnam pozostawać tu z panem sama. Jej oburzone słowa czyniły ją tak nęcącą, że jego męski organ stwardniał jak stal i z trudem udało mu się opanować. Zamrugała rzęsami i opuściła wzrok dostrzegając nagłe poruszenie w jego białych, obcisłych spodniach. To, co zobaczyła, wstrząsnęło nią. Wydawało jej się, że jest zbudowany inaczej niż mężczyźni, których wcześniej poznała. Dlaczego wcześniej tego nie dostrzegła? Marzył o tym, żeby ją rozebrać. Jest tu z nim, tak blisko i jeszcze nie ma jej w swoich objęciach. Poczuł zapach jej perfum i suchość w ustach. Niezależnie od jego woli jego organ rwał się naprzód, by zanurzyć się w niej głęboko. Na Boga, co się z nim dzieje? Reagował na nią jak niewinny mło dzieniec, który ma po raz pierwszy poznać smak kobiety. Zacisnął szczęki i powiedział: - Ma pani rację. Proszę wybaczyć moje zachowanie. Jutro przyślę kogoś na Cockspur Street po pani bagaże i osobiście porozmawiam z pani ciotką, by zapewnić ją o pani całkowitym bezpieczeństwie. Wyraźnie instynkt prowadził Summer właściwą drogą. Czuła, że toczy wewnętrzną walkę, zarówno w sensie fizycznym, jak i psychicznym. Zdała sobie sprawę, że będzie musiała bardzo umiejętnie dozować środki, jeśli nie chce przegrać. Ujęła jego dłoń i uścisnęła ją lekko. - Dziękuję, lordzie Helford. Oddaję się całkowicie w pana ręce. Przełknął głośno. - Wiem, że mogę panu zaufać - mówiła cicho. W chwilę później znalazła się w jego ramionach. Jego zmysłowe usta nie mogły już sobie odmówić jej warg. Była taka drobna, ale jej krągłości doskonale przylegały do ramion mężczyzny. Nigdy nie czuł się tak silny i męski, a jednocześnie tak zobowiązany do opieki. Jej usta miały smak malin, a to, co odkrył, napełniło go zachwytem. Jego wiedza o kobietach podpowiadała mu, że ta dziewczyna jest jeszcze nietknię ta, i wstrząs tego odkrycia napełnił go nową obietnicą, smakiem, uczuciem i zapachem dziewiczych zmysłów. 61 Również Summer odczuła czar zmysłów. Jego siła i męskość owładnęły nią całkowicie. Gdy przytulał do siebie jej delikatne ciało, a jego usta tak zniewalająco przylgnęły do jej ust, zaczęła ulegać mu mimo woli. Oczy same zamykały się, usta rozchyliły, a ramiona gotowe były otoczyć jego szyję. Oprzytomniała w samą porę. To nie zabawa, to starannie przemyślana rola w grze, którą rozpoczęła. Jeśli straci panowanie nad sytuacją straci też szansę. Lil podkreślała, że musi go przekonać, że jest damą, bo inaczej potraktuje ją jak przelotny romans. To właśnie zamierzał zrobić. Była wściekła na siebie z powodu tego, jak na nią działał. Na nim musi wyładować złość. - Nie powinnam była nigdy wejść na pokład pańskiego okrętu, sir. Oddychała ciężko z twarzą pokrytą łuną. - Ostrzegano mnie przed takimi mężczyznami jak pan. Teraz rozumiem, dlaczego ciocia nalegała, żebym miała dobrą opiekę. Do głowy by mi nie przyszło, że dżentelmen może tak znieważyć kobietę! - krzyczała wściekła. - Amerykański kapitan będzie z pewnością bezpieczniejszy. Rzuciła mu tak oskarżycielskie spojrzenie, że nagle poczuł się głęboko zawstydzony. Nie mówiąc już ani słowa, odwróciła się i zeszła na nabrzeże, nie zaszczycając okrętu nawet jednym spojrzeniem. Gdy wrócił na pokład, zobaczył już tylko wyprostowaną postać niknącą w oddali w asyście swoich smoków. - Do diabła! - zaklął dorzucając jeszcze parę soczystych przekleństw. Wyrażał w ten sposób niesmak, jaki czuł do siebie. Teraz z pewnością nie popłynie z nim do Kornwalii. Oczy pociemniały mu, ścisnął pięści i zagryzł wargi. Do stu diabłów! Musi z nim popłynąć, choćby miał ją porwać. Następnego ranka przyniesiono jego liścik z przeprosinami i bukiet prze pysznych kremowych róż. Ciotka Lil szydziła żartobliwie: - Mam nadzieję, że w końcu wybaczysz temu dziarskiemu kawalerowi i wybawisz go z trudnej sytuacji. Summer roześmiała się rozkosznie. - Wiesz, Lil. Gdyby nie to, że amerykański kapitan popłynął już do Portsmouth, zagrałabym lordowi Helford na nosie i popłynęła do Kornwalii na Seagullu. - Stałabyś się przyczyną pojedynku, kochanie, a jak wiesz, król ich zakazał. 62 Summer westchnęła. - Wyjątkowo lubię wszystko to, co zakazane. - Więc bardzo pasujesz do Helforda, kocico. Ale mówiąc poważnie, będzie mi ciebie bardzo brakowało. Daj mi znać, jak ci idzie. To może okazać się wcale nie takie proste, jak można sądzić, patrząc na te róże. Wydaje mi się, że lord Helford nie jest mężczyzną, którego będziesz mogła wodzić za nos czy jakiś inny wystający organ. Summer domyśliła się, że Lil robi aluzję do jego męskości, i postanowiła skorzystać ze sposobności. - Lil, jestem strasznie nieuświadomiona. Chciałabym ci zadać kilka pytań, które mogą wprawić cię w zakłopotanie. - To będzie dla mnie coś nowego. Nie czułam się zakłopotana, odkąd skończyłam dwanaście lat. - Jak mężczyzna jest zbudowany... tam? To znaczy... Oczywiście, wi działam mojego brata, gdy był mały, ale lord Helford... To znaczy... Wydawał się... Miał taką wielką wypukłość. Rozbawienie Lil minęło nagle i zaczęła mówić już zupełnie poważnie. - Nigdy nie posłałabym żadnej z moich dziewcząt na spotkanie z mę żczyzną, nie wprowadzając jej wcześniej, krok po kroku, we wszystko, co dotyczy mężczyzny, poczynając od tego, jak jest zbudowany, a kończąc na tym, czego może od niej oczekiwać. Nie chcę jednak tego robić w stosunku do ciebie. Nie obrażaj się, kochanie. Spróbuję ci to wytłumaczyć. Dziewictwa nie można udawać. To rzadki i cenny prezent, który kobieta może dać mężczyźnie tylko raz w życiu. Jeśli ten mężczyzna jest znawcą kobiet, jeśli jest wrażliwy i potrafi to docenić, będzie sobie cenił ten prezent do końca życia. Dlatego bardzo ważne dla kobiety jest to, by w tajemnice płci wpro wadzał ją kochający mężczyzna. Nie chcę pozbawiać cię tego doświadczenia. A głęboka przyjemność, jaką dasz mężczyźnie, to, że ci powie, że cię nauczy i pokaże, będzie dla niego bardzo podniecające. Zapamięta to na zawsze. Wspomnienie tego będzie do niego wracało tak często, że niemal pozbawi go męskiej sity, a tobie da nad nim władzę niemal mistyczną. Summer oblizała wyschnięte wargi. Jakże pragnęła osiągnąć mistyczną władzę nad Ruarkiem Helfordem. - Za niewinność płacą całe fortuny - ciągnęła Lil. - To jak karb na szpadzie. Mężczyźni gonią za nim, jak szaleni, wiedzeni instynktem 63 myśliwego, który chce dominować, posiadać to, czego nie miał jeszcze inny mężczyzna. Jeśli dobrze rozegrasz tę grę, masz szansę wymienić dziewictwo nawet na ślubną obrączkę. Oczy Summer błysnęły zainteresowaniem. - Nie powinnam była tego powiedzieć, kochanie. Helford jest z pewnoś cią zbyt doświadczony, by za niewinność zapłacić najwyższą cenę. Chcę cię tylko uprzedzić, żebyś nie pozwoliła mu go wziąć, zanim nie zapłaci całym swoim majątkiem. 8 Król pozostawał w laboratorium prawie przez całe popołudnie. Pasjonował się chemią, a cały pokój wypełniony był półkami, na których stały słoje z proszkami i papkami, butelki kolorowych płynów. Alchemia była jego pasją. Miał ogromną kolekcję ksiąg na jej temat, wszystkie pięknie oprawione w skórę. Treść wielu z nich dotyczyła magii. Nikt nie śmiał przeszkadzać mu w laboratorium i niepisanym prawem stało się to, że przebywał tam sam. Nikt nie ośmieliłby się złamać tego prawa, z wyjątkiem Barbary. Weszła do długiego pokoju o szeroko otwartych, opuszczanych oknach, przez które wyciekały przedziwne zapachy mieszanin Karola. Karol, słysząc, że ktoś wszedł do pokoju, zmarszczył brwi. Postawił naczynie z olejkiem, który przed chwilą starannie odmierzył. Widząc, że to Barbara, uśmiechnął się leniwie i wstał, żeby ją powitać. - Przyszłam uprzedzić cię, Karolu, że mój mąż wrócił dziś niespodzie wanie do domu. Musimy więc zrezygnować z naszych planów na dzisiejszy wieczór. - Nie musimy z nich zrezygnować, kochanie. Możemy je przesunąć, nawet na teraz - zaproponował śmiejąc się. - Co? Tu? - Zdziwiła się patrząc z nie ukrywanym obrzydzeniem na chemikalia. Sięgnął po szklane naczynie ze złocistym płynem, nie spuszczając wzroku z jej piersi. Nalał nieco płynu do kielicha i podał jej. - Chcesz mnie otruć, Karolu? 3 -- Pirat i Poganka 65 - To wino, kochanie. - Wypił trochę, żeby pokazać jej, że nie jest to żaden tajemniczy wywar. - Podzielimy ten puchar i godzinkę rozkoszy. Przycisnął ją silnym ramieniem, drugą ręką przysunął jej do ust złocisty płyn. Dotykając jej ponętnego ciała, poczuł, jak przenika go zmysłowy dreszcz, i przymknął oczy. - Czy właśnie tu przechowujesz te środki, o których mi wspominałeś? - Środki? - zdziwił się. - Amylo... coś tam, które można wdychać, by zwiększyć rozkosz.' Karol roześmiał się. - Owszem. Gdzieś tu stoi ta buteleczka. To taki bursztynowy płyn, który smakuje i pachnie jak gruszki. Trzeba go głęboko wdychać tuż przed spełnie niem. Pewnie chciałabyś go wypróbować, ty rozpustna wiedźmo? - Czemu nie? - Rzuciła mu to swoje szczególne spojrzenie. - Masz rację, czemu nie - powtórzył za nią. - Poszukajmy. Jest gdzieś między innymi środkami podniecającymi. Jego słowa pobudziły ciekawość Barbary. Podeszła do pojemników, które wydawały jej się fascynujące. - Mhm... co my tu mamy? To pachnie jak fiołki. Karol spojrzał na małą kapsułkę z galaretowatą zawartością i uśmiechnął się do niej. - Choć jesteśmy sobie bardzo bliscy, zaczerwienię się chyba, powtarzając ci to, co o działaniu tego środka powiedział mi aptekarz. - Powiedz mi, koniecznie - nalegała. - Mhm... należy posmarować tym odbyt, a jeśli kochając się puścisz bąka, to będzie on miał zapach fiołków. Barbara oparła się o niego, zanosząc się śmiechem. - Musisz mi trochę tego dać. To wielka sztuka robić niesmaczne rzeczy w smaczny sposób. Przytulając ją do siebie i patrząc w jej oczy, przycisnął do niej swój obrzmiały organ. - Wolałbym, żebyś robiła niesmaczne rzeczy w... niesmaczny sposób. - Mhm - mruknęła rozpinając mu spodnie. - Lubię brać cię w świetle dnia i patrzeć, jak się rozpalasz. Wsunął dłoń pod jej stanik. Powolne ruchy jego palców na sztywniejących 66 brodawkach rozsyłały po jej ciele zmysłowe dreszcze. Ubóstwiał sposób, w jaki Barbara natychmiast reagowała na jego pieszczoty, podobnie jak on sam. - Spróbujmy tych kremów pobudzających - zaproponowała szeptem. - Do licha! Wiesz lepiej niż ktokolwiek inny, że nie potrzebuję uciekać się do takich środków. - Zawsze można coś ulepszyć - kusiła. - Spróbujmy... hmh... o, tego. Tu jest napisane, że zrobione jest z białej gorczycy i rozgrzewa intymne części ciała. - Czytała chichocąc, nie wypuszczając z ręki jego członka. Zanurzyła palec w słoiczku i nabrała nieco kremu. - Ostrożnie, Barbaro. Chyba nie chcesz, żeby zapalił się z gorąca. Wciąż śmiała się, a Karol podniósł jej suknie i zaczął pieścić rozłożyste pośladki. - Do licha! Czy ty nigdy nie nosisz majtek? Za każdym razem, gdy wchodzisz do pokoju, szaleję na myśl, że nie masz nic pod suknią. Gdy całował ją namiętnie, nałożyła porządną porcję kremu na czubek jego członka. Natychmiast rozsunął jej uda i zanurzył w niej swój potężny organ. - Tobie też to dobrze zrobi. Wysmaruję cię nim od wewnątrz i zoba czymy, kto bardziej zapłonie - śmiał się chrapliwie. Wciągnęła głęboko powietrze pod wpływem rozkoszy, gdy w nią wszedł. Nagle poczuła, jakby od zetknięcia ich ciał rozpalił się ogień. Płonęli oboje. Rozkosz doprowadziła ich prawie na skraj szaleństwa. Karol przyciskał Barbarę do kanapy i żadne z nich nie słyszało delikat nego brzęku szkła, wywołanego ich ruchami. Barbara niemal krzyczała z rozkoszy. Karol, który zawsze wolniej ją osiągał, wciąż jeszcze panował nad sobą Sięgnął po azotan amylowy i trzymał buteleczkę tak, by oboje mogli wdychać jego zapach. Eksplodowali w tej samej chwili. Barbara wydała krzyk, który długo narastał w jej piersi. Poczuła, jak krew odpływa z jej ciała, i padła zemdlona w ramiona Karola. Karol także nie doświadczył nigdy czegoś tak gwałtownego. Przeniósł Barbarę bliżej okna i posadził na sofie. Otworzyła oczy, wciąż przymglone od wyrafinowanej rozkoszy. - Czy dobrze się już czujesz? - zapytał zaniepokojony. - Ach, bardziej niż dobrze - mruknęła jak kotka. Królowa, przechodząc przez dziedziniec w drodze powrotnej z kościoła, 67 spojrzała w górę. W oknie laboratorium zobaczyła Karola i Barbarę. "Może tylko pomaga królowi w jego eksperymentach" - łudziła się. Tego samego dnia po południu przybył marynarz, żeby zabrać na okręt bagaże Summer. Został odesłany z kwitkiem. Ruark Helford musiał osobiście pofatygować się, żeby oficjalnie zapewnić lady Richwood o bezpieczeństwie Summer. Ku ubawieniu obu kobiet, wy kazywał nienaganne maniery- W końcu Summer dała się przekonać ciotce i zmieniła zdanie, przyjmując propozycję lorda Helforda. Gdy ujął ją pod ramię, by pomóc jej wejść do powozu, puls przyspieszył mu gwałtownie. Miała podróżować bez damy do towarzystwa, pokojówki czy innej przyzwoitki. Milczeli siedząc w ciemnym powozie w aurze pełnej tajonej zmysłowości. Niskim głosem przemówił do niej w ciemności: - Pewnie uważa pani, że fatalnie się zachowałem przyjeżdżając po nią o tak późnej porze. O trzeciej będzie przypływ i chcę go wykorzystać, żeby wyjść w morze. - Zapomina pan, lordzie Helford, że jestem dzieckiem morza - powie działa cicho. - Tak. Mówią, że my, Kornwalijczycy, mamy w żyłach słoną krew, a w sercach ogień - dodał ciepło. - I więcej odwagi niż rozumu - uzupełniła złośliwie. Spojrzał na nią, nieco zdziwiony jej śmiałością. Przyjął jednak do siebie jej uwagę. - No cóż, Londyn ma swoje zalety, ale dla mężczyzny, który pragnie żyć aktywnie, jest zbyt ciasny. Jestem szczęśliwy, że wracam do Kornwalii... po długiej nieobecności. Chciała zapylać go o powierzoną mu misję, ale powstrzymała się. Z tym człowiekiem musi być bardzo ostrożna. W jakimś sensie był jej wrogiem. Jakkolwiek by na to patrzyła, był przedstawicielem prawa, władzy korony, a ona była unurzana w przemycie po nasadę swej pięknej szyi. Dreszcz przebiegł jej po grzbiecie. Jego sąsiedztwo to wyzwanie na miarę życia. - A pani, lady Summer? Czy nie będzie pani brakowało Londynu? zapylał od niechcenia, choć czuł głęboką potrzebę, by była z nim szczera. - Nie potrafię tęsknić za czymś, czego nie poznałam. Prowadziłam 68 zawsze bardzo spokojne życie - powiedziała cicho. - Kocham swobodę i kocham moją samotność. "Do licha - pomyślał. - Po raz drugi tego wieczoru daje mi lekcję dobrych manier. Cóż za wymuskana i nieprzystępna damulka. Ale spróbuję to zmienić." Powóz zwolnił. Gdy tylko Ruark Helford otworzył drzwi powozu, dobiegł ich zapach i szum morza. Świadomie otarł się o jej biodro, a ona nie miała cienia wątpliwości, że było to rozmyślne. Lekko wyskoczył z powozu i po mógł jej wysiąść. Uniosła wysoko głowę z wyrazem urażonej niewinności. Zawahała się przez chwilę, a potem położyła dłoń na jego ramieniu Gdy ich dłonie zetknęły się, opuściła rzęsy, a on pomyślał przez chwilę, że to poufałość, do której nie przywykła, spowodowała rumieniec na jej twarzy. Do licha, jeśli rumieni się przy zetknięciu rąk, to co będzie się działo, gdy jego dłonie dotkną wreszcie jej najbardziej intymnych miejsc? Nie mógł znieść zwłoki w zaspokojeniu swych pragnień. Ból związany z wyczekiwa niem był trudny do zniesienia, choć niósł też nieco przyjemności. Z trudem powstrzymywał się, żeby nie chwycić jej w ramiona i nic zanieść prosto do łóżka. Wiedział jednak, że pewnego dnia to zrobi. Silną, pewną ręką popro wadził ją na pokład, trzymając pod ramię, by nie potknęła się w ciemności. Załoga stała na pokładzie w równym szeregu, czekając, aż kapitan wej dzie na okręt. Widziała szacunek, może nawet strach w oczach marynarzy stojących najbliżej. - Cully! - Jego głos zabrzmiał jak rozkaz. - Tak, sir - dobiegła ją natychmiastowa odpowiedź. Żylasty mary narz w średnim wieku wystąpił z szeregu i zasalutował. - Proszę nas zaprowadzić do pani kajuty - powiedział Ruark rozkazu jącym tonem. Summer zadrżała. "To wstrząsające, jak oni go słuchają" - pomyślała. Zdziwiła się, że nie idą do jego kajuty, ale do małego, lecz dobrze wyposa żonego pomieszczenia w przedniej części okrętu. - Jak pani widzi, przestrzegam wszelkich form - powiedział. - Pomyśla łem, że jeśli zaproponuję pani kajutę przylegającą do mojej, może pani odmówić. Summer odetchnęła z ulgą. Jego słowa świadczyły o tym, że traktuje ją tak, jak należy traktować damę. Mogła być zatem nieco swobodniejsza. 69 Spojrzała na niego i wyciągnęła rękę. - Jest pan dla mnie taki miły - powiedziała dotykając jego szerokiej piersi. Pod dłonią czuła, jak mocno bije jego serce. Gdyby nie wszedł Cully, otwierając drzwi kolanem i wnosząc jej kufry, byłaby już chyba w jego ramionach. Ruark spojrzał na nią, zawiedziony. - Gdy będzie już pani miała wszystko, co potrzeba, proszę zaryglować drzwi. To rozkaz. Dobranoc, lady Summer. Gdy wyszli, oparła się o drzwi i wyrzuciła mufkę w powietrze, wydając przy tym triumfalny okrzyk. Gdy zrealizuje do końca swój plan, będzie jadł z jej ręki, jak Ebony. Wrócił Cully z resztą bagażu. Pokazał jej wnękę, w której była woda, mydło i ręcznik, zaciągnął skórzane zasłony w oknie wychodzącym na pokład. - Czy mogłabym prosić o odrobinę wina, panie Cully? Nacisnął uchwyt z różanego drzewa i otworzył szalkę. Wewnątrz były: karafka z winem, srebrne kieliszki i pudełko z herbatnikami. - To całkiem niezły okręt - powiedział do niej. Dotknął daszka i wymknął się z kajuty jak cień. Zaryglowała drzwi. - Dobrze, Ruarku Helfordzie. Wykonam ten pierwszy rozkaz, który mi wydałeś. Jak będzie z następnymi, zobaczymy. Obejrzała kajutę, spojrzała na barometr sygnalizujący nadchodzący sztorm, dotknęła miękkich kocy pokrywających łóżko, wypiła dwa kieliszki mocnego, czerwonego wina, zgasiła lampę i rozebrała się. Nie chcąc robić nieładu w starannie zapakowanych kufrach, zrezy gnowała z nocnej koszuli i położyła się spać nago. Okręt, wciąż stojąc na kotwicy, ukołysał ją do snu. Przebudziła się po jakimś czasie, uświadamiając sobie, że płyną. Przewróciła się na drugi bok i zasnęła. Obudził ją gwałtowny łoskot fal rozbijających się o pokład. Okręt kołysał się mocno. Uświadomiła sobie, że wypłynęli już na Morze Północne i sztorm złapał ich, zanim zdołali wpłynąć do cieśniny Dover. Wyskoczyła z łóżka i podbiegła do okna. Na zewnątrz szalała burza. Deszcz prawie poziomo siekł wzburzone morze. Zamykając okno, usłyszała męskie głosy przekrzykujące 70 nawałnicę. - Wszyscy na pokład! - padł rozkaz i zaraz potem okręt ustawił się pod wiatr. Summer poczuła podniecenie. Na morzu jest wspaniale podczas sztormu. Był tak samo przerażający jak ekscytujący. Krew zaczęła szybciej krążyć w jej żyłach. Wiele by dała, żeby być teraz na pokładzie, ale zdawała sobie sprawę, że nie wolno przeszkadzać załodze, gdy okręt jest w niebez pieczeństwie. Mogła sobie pogratulować. Ruark spodziewał się sztormu, ale nie przyszło mu nawet do głowy, by przed nim uciekać. Okręt uniósł się nagle i upadła na łóżko. Zdawało się, że wspina się na wysoką górę. by po chwili opaść w przepaść. Stopniowo pogoda poprawiała się i w końcu statek już tylko lekko kołysał się na boki. Niebezpieczeństwo minęło, ale Summer czuła potrzebę wyłado wania nagromadzonej w sobie energii. Zaczęła kołysać się w rytm ruchów okrętu, coraz szybciej, coraz bardziej zapamiętale. W końcu wirowała aż do szaleństwa, a wokół jej głowy unosiła się chmara ciemnych włosów. Odrzuciła głowę w ekstazie, jakby oddawała się jakiejś pradawnej bogini morza. Dopóki trwał sztorm, Ruark Helford nie miał czasu dla swojej pasażerki. Gdy morze uspokoiło się, pomyślał, że będąc sama w swojej kajucie, musiała odczuwać lęk przed tym gwałtownym zjawiskiem natury. Spojrzał na okno jej pokoju i stanął jak skamieniały, patrząc przez szparę między skórzanymi zasłonami na zmysłowy taniec całkowicie nagiej dziewczyny. Był jak ogłu szony. Czy ta dzika istota to ta sama dama, którą nie tak dawno zabrał na pokład? Był zafascynowany jej pięknym nagim ciałem wirującym w pi ruetach. Pukle czarnych włosów to zasłaniały, to odsłaniały jej pełne, krągłe piersi. Nigdy nie widział kobiety w stanie takiego zapomnienia, nawet w tureckich burdelach, gdzie oglądał piękne tancerki. Jednak jej niezaprze czalny wdzięk i naturalność nadawały jej tańcowi pewien rys pikantnej niewinności. On też odczuwał po sztormie wewnętrzne napięcie. Ona rozładowała energię w tym hojnym, namiętnym wybuchu fizycznym. Gdyby mógł się z nią kochać, byłaby zapewne zdolna do takich samych dzikich ekscesów, do takiego samego fizycznego zatracenia. Ta myśl poruszyła jego zmysły. On także musiał rozładować podniecenie wywołane przez sztorm. Oblizał 71 pokryte solą wargi i wpatrzył się w jej długie szczupłe nogi zwieńczone trójkątem czarnych, jedwabistych włosów. Ramiona tancerki wyciągały się jak do niewidzialnego kochanka. Wyglądała jak pogańska bogini. I nagle uświadomił sobie, gdzie ją widział. Jakby pozowała do rzeźby kobiety zdobiącej dziób jego okrętu. Pogańska bogini! Jego zmysły domagały się jej gwałtownie. Była tak inna niż kobiety, które znał. Krew, wzburzona przez sztorm, kipiała teraz pożądaniem. Przekazał ster pierwszemu oficerowi i poszedł prosto do jej kajuty. - Summer! - zawołał przez drzwi. - Proszę otworzyć. W kajucie panowała kompletna cisza. - Muszę sprawdzić osobiście, czy jest pani bezpieczna. - Proszę otwo rzyć! - rozkazał. W kajucie nadal było cicho. Summer przylgnęła do wewnętrznej strony drzwi, z satysfakcją wsłuchując się w nutę pragnienia brzmiącą w jego głosie. Uśmiechnęła się i postanowiła, że tego rozkazu z pewnością nie usłucha, choć po chwili przeszedł w subtelną groźbę. - Nie odejdę od tych drzwi, dopóki pani nie otworzy, bym mógł sprawdzić, czy nic się pani nie stało. - Wiedział, że jeśli otworzy przed nimi drzwi, to tak, jakby symbolicznie otworzyła przed nim swe ciało i zaprosiła go tam, gdzie tak gorąco pragnął się znaleźć. W końcu groźba zmieniła się w prośbę. - Droga lady Summer, proszę mnie wpuścić. Wyjdę natychmiast, gdy przekonam się, że jest pani bezpieczna. - Wszystko jest w najlepszym porządku, lordzie Helford - odpowie działa. - Nigdy nie czułam się lepiej - dodała po chwili niskim, kuszącym głosem. Był tak podniecony, że nic chciał zrezygnować. - Muszę sam się przekonać - powtórzył. - Oboje wiemy doskonale, że nie wolno mi ryzykować otwarcia tych drzwi. - Kuszący głos jakby przeczył jej słowom. - Ryzykować? - W jego głosie było wyzwanie. - Byłoby niestosowne, lordzie, gdybym wpuściła patia do kajuty w7 środku nocy. Położył dłonie na drzwiach, jakby miał zamiar je wyłamać. Zdał sobie 72 jednak sprawę, że gdyby wtargnął do jej kajuty, wziąłby ją siła. Nic chciał jej gwałcić, chciał uzyskać nad nią taką władzę, by oddała mu sama swe ciało w szaleńczym zapomnieniu. - Dobranoc, lordzie Helford - drażniła go znów. Przyłożył ucho do drzwi i usłyszał jej przyspieszony oddech. - Summer - jęknął z pożądania. Jej oczy błysnęły jak u zadowolonej kocicy, kąciki ust uniosły się w triumfalnym uśmiechu. Na palcach podeszła do łóżka i wślizgnęła się pod koce. 9 Rano nie było już śladu po szalejącym sztormie. Kanał La Manche był spokojny jak sadzawka. Pomyślała, że są na wysokości wyspy Wight. Myjąc się nuciła jakąś melodię. Włożyła suknię koloru lawendy, z niewielkim dekoltem. Usłyszała stukanie do drzwi i zapytała: - Kto tam? - Śniadanie, proszę pani - dobiegł ją głos Cully' ego. Otworzyła drzwi, zdziwiona. - Mogłam przecież przyjść do jadalni. Dziękuję. Po śniadaniu chciałabym wyjść na pokład, aby zaczerpnąć trochę świeżego powietrza. Cully pokręcił głową. - Lepiej, żeby pani została w kajucie. Mamy pewne... kłopoty. - Jakie kłopoty? - zapytała. Znów pokręcił głową. - Niech pani siedzi sobie bezpiecznie w swoim gniazdku. - Co się stało? - dopytywała się. Zawahał się, ale w końcu odpowiedział: - Chłosta. Kapitan przyłapał marynarza pijanego na wachcie. - Pokiwał głową i poczłapał w kierunku drzwi. Nie! Przecież Helford nie mógł skazać na chłostę marynarza tylko za to, że trochę wypił. Zwłaszcza po tej koszmarnej nocy. Sięgnęła po płaszcz i otworzyła drzwi. Gdy wbiegła na pokład, zrozumiała, że się spóźniła. Helford nie tylko skazał marynarza na chłostę, ale i wymierzał ją osobiście. Marynarz, 75 obnażony do pasa, przywiązany był do masztu. Plecy miał zlane krwią. Helford ubrany był w nieskazitelnie czyste spodnie i białą koszulę. Czarne włosy, gładko uczesane, związane były z tyłu. Wstrząśnięta, przebiegła przez pokład i krzyknęła: - Dość! Spojrzał na nią z niedowierzaniem. - Proszę wrócić do kajuty! - Nie! Zmrużył niebezpiecznie oczy. - Nie? Jak pani śmie przeciwstawiać mi się na pokładzie mojego okrętu! Pochyliła się do przodu, bliska omdlenia. Zmełł w ustach przekleństwo, rzucił bat na pokład i podbiegł do niej. - Odciąć go - krzyknął przez ramię. Chwycił ją na ręce i zaniósł do swojej kajuty. Drzwi zamknęły się za nim z trzaskiem. - O co, na Boga, pani chodzi? - domagał się wyjaśnień. Jego oczy były zimne i jasne z wściekłości. Przestraszona, odsunęła się od mego o krok. Wtrąciła się w jego sprawy, więc nie ma sensu dolewać oliwy do ognia. - Chłosta jest taka okrutna - odpowiedziała potulnie. - I tak łatwo się z tego wywinął... Powinienem był go powiesić. Następnym razem zrobię to z pewnością. - Za to, że trochę wypił? - zapytała z wahaniem. - Może się nawet zapić na śmierć, byle nie pod moimi rozkazami i nie na wachcie. Nasze życie i los okrętu spoczywają w rękach załogi pełniącej wartę. Byłem najbardziej znienawidzonym oficerem w marynarce Jego Królewskiej Mości tylko dlatego, że żądałem dyscypliny. Wkrótce będę najbardziej znienawidzonym człowiekiem w całej Kornwalii. Mianowano mnie tam wysokim komisarzem i sędzią po to, by skończyć z przemytnikami. Wielu z nich zawiśnie wkrótce na okolicznych drzewach. Przerwał i zagryzł wargi. - Nie powinnam była się wtrącać - powiedziała z wahaniem. To była jedyna forma przeprosin, do jakiej była zdolna. Nagle ujrzał siebie widzianego jej oczami i skrzywił się wewnętrznie. 76 Dobrze wychowaną młodą damę. prowadzącą spokojne życie na wsi, musiało zaszokować to, co zobaczyła na pokładzie. Summer była zadowolona, że zdołała powściągnąć język. Nie wypowie działa na głos okropnego oskarżenia, że wyładował złość na pierwszym napotkanym, bezbronnym marynarzu tylko dlatego, że nie wpuściła go w nocy do swojej kajuty. Teraz zrozumiała, że jego zachowanie nie miało z tym nic wspólnego. - Lady Summer, nie powinienem był narażać pani na oglądanie takich scen. Proszę mi wybaczyć. Lekko skinęła głową, przyjmując przeprosiny. - Proszę mi dać dowód, że wybaczyła mi pani, i przyjąć dziś zaproszenie na kolację. Muszę jeszcze zawinąć do Plymouth, ale odstawię panią do domu przed nocą. - Cieszę się, że nie spędzę kolejnej nocy na pokładzie. - A co z kolacją? - nie ustępował. - Jeśli pan tak nalega... - Skłoniła się wdzięcznie. Wróciła do kajuty, zdjęła płaszcz i usiadła, by spokojnie wszystko prze myśleć. Jest jeszcze wiele problemów, nad którymi musi się zastanowić, jeśli nie chce przegrać. Nic ulega wątpliwości, że lord Helford jest nią zainteresowany. To dobrze. Za niespełna miesiąc musi spłacić hipotekę. To bardzo źle. Jest nią wyraźnie oczarowany i nie ukrywa faktu, że zamierza ją uwieść. To dobrze. Ona jest zamieszana w przemyt, a on jest przedsta wicielem prawa. To bardzo niedobrze. W ciągu miesiąca musi zostać jego żoną lub kochanką. To wymaga wiele zachodu. Musi jedną ręką trzymać go z daleka, drugą kusić. Jednego była pewna. Nie może pokazać mu Roseland, dopóki nie wyciągnie z niego wszystkich pieniędzy. Gdy zobaczy, w jakim stanie jest majątek, gdy dostrzeże brak służby, pojmie wtedy, w jakiej nędzy żyli ze Spiderem, i straci ochotę na romans. Król powierzył mu szczególne zadanie, musi więc mieć duże doświadcze nie i umysł śledczego. Nie wolno jej nie docenić przeciwnika. Westchnęła. Chętnie byłaby przy nim sobą. Pragnęła jeździć" z nim konno po wrzo sowiskach ubrana, w spodnie, kląć i rozśmieszać go swymi figlami. Chciała oszukiwać go w grze w karty, by przegrał ostatnią koszulę... Uświadomiła sobie swoje pragnienia i zaczerwieniła się na myśl o jego nagim torsie. Przyłożyła dłoń do płonącego policzka. Musi skoncentrować 77 się na celu, jaki sobie postawiła. Nie może pozwolić, by owładnęło nią uczucie. Musi być diablo przebiegła, by jej plan się powiódł. Musi zdobyć jego majątek, by ocalić Roseland. Musi zapomnieć o dzikich przejażdżkach, przeklinaniu i karcianych gierkach. Musi być dobrze wychowaną dziedziczką Roseland. Prawdę mówiąc, granie tej roli może być nawet przyjemne. Zabawa wachlarzem, chodzenie na wysokich obcasach i mruganie rzęsami bawiło Przypomniała sobie dziewczyny, które sprzedawały w teatrze poma rańcze. Ich zuchwalstwo wyraźnie podobało się mężczyznom. A jednak jej skromność doprowadzała Helforda niemal do szaleństwa. Musi więc próbo wać po trochu jednego i drugiego. To pozwoli jej balansować na krawędzi. Zastanowiła się, czy przebrać się do obiadu. Rano miała na sobie płaszcz, więc nie widział jej skromnej sukni z maleńkim wycięciem. Jeśli przebierze się w coś bardziej śmiałego, połechce jego męską dumę. Pomyśli, że się przed nim kryguje. Zmieniła tylko fryzurę na bardziej wyszukaną. Upięła włosy wysoko, przytrzymując je grzebieniami ozdobionymi rzędem drobnych fiołków. Zostawiła jedno pasmo włosów opadające na ramię. Dobrała stosowny wachlarz i spojrzała w lustro. Przeszła kilka kroków i gwałtownie odwróciła się, kusząco szeleszcząc halkami. Gdy zastukał do drzwi, była już gotowa. Gotowa na wszystko. Z przy jemnością spojrzała na stół, elegancko nakryty białym adamaszkiem. Stały na nim kryształowe kieliszki, a na środku wazon pełen kremowych róż i wspaniały świecznik. - Jak się panu udało zdobyć te róże? - zapytała. - Moi ludzie szukali ich po całym Plymouth - odpowiedział z uśmie chem. Roześmiała się, gdy wyobraziła sobie biednych marynarzy biegających po mieście w poszukiwaniu kwiatów. Przysunął jej krzesło i musnął lekko dłonią jej plecy. - Na początek proponuję nieco "Chablis" - powiedział sięgając po butelkę. - Nie jestem przyzwyczajona do wina, lordzie Helford. - Jest jeszcze wiele rzeczy, do których nie jest pani przyzwyczajona powiedział zuchwale. 78 Summer spojrzała głęboko w jego orzechowe oczy, żeby mu pokazać, że zrozumiała seksualny kontekst jego słów, i powiedziała powoli: - Mówi pan o jedzeniu, prawda? Pachnie wspaniale. Podniósł wieko wazy i nalał do talerzy zupę - krem z homara. Dzięko wała w duchu ciotce, że nauczyła ją sztuki posługiwania się sztućcami. Czy oczekuje od niej, że będzie jedynie markowała jedzenie, jak to widziała u innych kobiet? Uznała, że nie może tego zrobić. Straciła już w życiu zbyt wiele obiadów. Marnowanie jedzenia to świętokradztwo. Patrzył z aprobatą, jak zanurza duże krewetki w topionym maśle cy trynowym. W świetle świec jej twarz wydawała mu się najpiękniejsza ze wszystkich, jakie dotąd widział. Miała ładnie ukształtowane kości policz kowe, kąciki oczu lekko uniesione ku górze, gładką skórę i piękne czerwone usta. Jej twarz miała delikatność i egzotyczność orchidei. Wiedziała, że musi szybko przystąpić do realizacji planów. Gdy podano następne danie, a on nalał jej wina, westchnęła. - Mam tyle do zrobienia w domu po powrocie, że doprawdy nie wiem, jak się do tego zabrać. - Czy mogłaby pani zwracać się do mnie po imieniu? - Nie powinnam - odpowiedziała bez namysłu. - Ależ... - nalegał. - Może... - Zawahała się i wróciła do poprzedniej rozmowy. - Mój ojciec był bardzo ekscentrycznym człowiekiem. Nie znosił służby. Trzeba przyznać, że nie było łatwo dla niego pracować. Z czasem stało się to prawie niemożliwe. Jeden po drugim, wszyscy służący odeszli. - Nie będzie pani w stanie zarządzać Roseland bez służby - zapewniał ją- Jakoś muszę, przynajmniej na razie. Ale teraz wszystko się zmieni. Gdy ją poznał, przyjął za pewnik, że lady Summer St. Catherine to kobieta zepsuta i rozpieszczona. Może wcale tak nie było. - Nie mogę też nawet myśleć o przyjmowaniu gości. Posiadłość jest tak strasznie zaniedbana. Muszą natychmiast rozpocząć remont. - Mam nadzieję, że zrobi pani wyjątek dla jednego gościa, lady Summer. - Pana to dotyczy w szczególności, lordzie Helford. - Ruarku - przypomniał jej. - A to dlaczego? 79 - Ponieważ jestem w żałobie... T jestem sama w Roseland. Niech pan przyrzeknie, że nie będzie mnie pan kompromitował - prosiła. Zapomnieli na chwilę o jedzeniu. Podszedł do niej. - Ale ja chcę się z panią spotykać - powiedział ze szczerością. - Czy nic ma pani żadnego męskiego krewnego, którego mógłbym prosić o pozwo lenie? Wstrzymała oddech. Chyba nie ma zamiaru prosić o pozwolenie, by uczynić z niej swą kochankę. Odwróciła się twarzą do niego. - Nie mam nikogo oprócz brata i lady Richwood. Spojrzał na nią ponuro. - Chyba już zobowiązałem się wobec lady Richwood do zapewnienia pani bezpieczeństwa, prawda? - To ja pana odwiedzę - powiedziała odważnie. - Obiecuje pani? - spytał. Podniosła na niego wzrok, a on wyciągnął ręką i wysunął z jej włosów fiołkowe grzebienie. Rozsypały się jak pasma jedwabiu. Objął ją mocno i zaczął całować jej usta. Poczuła dreszcz pod wpływem tej pieszczoty. Przyciskał ją do siebie i wsuwał język coraz głębiej między jej ciepłe wargi. Jej wnętrze zmieniało się powoli w strumień płynnego srebra spływającego w dół jej ciała. Nie miała pojęcia, że uścisk mężczyzny może wzbudzić w kobiecie pragnienie uległości, że zapragnie być pokonana, zdobyta. Każda kobieta powinna choć raz w życiu zaznać smak pocałunków takiego mężczyzny. Zdołała w końcu oderwać się od niego, tak słaba i uległa, że aż poczuła się zawstydzona. - Nie powinienem był pani pocałować. Wykorzystałem pani obecność przyznał. I chyba nawet wierzył w to, co mówi. Nie potrafił jednak sobie tego odmówić. Pragnął całować ją aż do utraty tchu. Po raz pierwszy uświado mił sobie, jak słaby staje się w jej obecności. Przy niej może stracić całe swoje opanowanie. Powtarzała w myślach jego słowa: "Nie powinienem był pani poca łować". Ale był wyraźnie zadowolony, że to zrobił. Mogłaby przysiąc, że był tak samo wstrząśnięty efektem, jaki dało zetknięcie się ich ciał. Musi to sprawdzić. - Pan skradł mi pocałunek. Muszę go odebrać - powiedziała wprost. 80 Stanęła na palcach, zarzuciła mu ramiona na szyję i przywarła wargami do jego ust. Reakcja na jej pocałunek całkowicie go zaskoczyła. To, co zrobiła, pełne było niewinnej zmysłowości. Czy takie zestawienie jest w ogóle możliwe? Dreszcz pożądania wstrząsnął jego ciałem. Smak jej ust sprawił, że zapragnął jej jeszcze bardziej. Zdołała skruszyć jego opanowanie. Kusiła go i odmawiała mu, i znów kusiła. Jej niezwykła, egzotyczna uroda dawała jej nad nim mistyczną władzę, a słodki brak doświadczenia działał jak środek podniecający, przyciągając go z siłą o wiele większą niż sztuczki najbardziej nawet doświadczonych jego poprzednich kochanek. Ta kobieta-dziecko wtargnęła w jego życie i owładnęła nim. Szalały w nim sprzeczne uczucia. Chciał ją mieć i kochać się z nią, aż zacznie krzyczeć z rozkoszy, a jednocześnie odczuwał potrzebę chronienia jej. Chciał zawładnąć jej ciałem i duszą. To uczucie było dla niego nowe. Uczyni z tej damy swoją kochankę. Musi tylko nauczyć się działać powoli, by jej nie wystraszyć, nie zburzyć magii, która burzliwie wtargnęła między nich. Zamknęła oczy i przytuliła się do niego. Czysto fizyczne poruszenie jego męskości sprawiło, że sutki jej stwardniały, a między udami rozlało się jakieś dziwne gorąco. Gdy oderwał od niej swe rozpalone wargi, powiedziała niepewnym głosem: - Najlepiej będzie, jeśli po przybyciu do portu Cully odwiezie mnie do domu. - Proszę mi obiecać, że odwiedzi mnie pani - upominał się. - Dobranoc, Ruarku - powiedziała cicho. - Zobaczymy, jak Summer dotrzymuje obietnic - mruknął po jej wyjściu. 10 Spider na widok siostry oniemiał ze zdumienia. Obszedł ją dookoła, dotknął eleganckiego aksamitnego płaszcza obramowanego lisim futrem. Poczuł się onieśmielony jej wyglądem. Obawiał się, że po tej wizycie w Londynie Summer nie będzie już nigdy taka jak przedtem. - Mam ci tyle do powiedzenia, ale zacznę od najważniejszego. Przybyłam za późno. Nim dojechałam do Londynu, ojciec zmarł w wyniku odniesionej rany. Zauważyła, że oczy jej młodszego brata zaszkliły się. Była pewna, że przyczyną tego nie był żal. Ojciec był zawsze bardzo okrutny dla Spidera. Może więc była to ulga, a może żal na myśl o tym, jakie mogło być ich życie, gdyby ojciec był innym człowiekiem. - Ciotka Lil była dla mnie bardzo miła. Bardzo ją polubiłam. Niestety, ojciec zostawił nam osobliwy spadek. Zadłużył Roseland i albo za miesiąc zapłacę dwadzieścia tysięcy, albo majątek zostanie sprzedany. - Stary skurwysyn - zaklął Spider i zacisnął pięści z bezsilności. - Miał też przy sobie umowę sprzedaży Ebony'ego. Mam nadzieję, że jeszcze go nie zabrali? - zapytała z obawą w głosie. Pokręcił przecząco głową, ale serce w nim zamarło. Chciał pochwalić się przed nią, jaki wspaniały interes zrobił na przemycie, ale zarobione w ten sposób pieniądze były kroplą w morzu wobec dwudziestu tysięcy długu. - Co my, u diabła, mamy robić? - zapytał. - Jest jeszcze jedna nowina. Lord Helford powrócił do swojego ma jątku. Przypłynęłam na jego okręcie. Wpadłam mu w oko i muszę się posta rać, żeby oświadczył mi się, zanim nadejdzie termin spłaty długu. 83 To jedyny sposób ocalenia Roseland. - Oświadczy ci się, czy zrobi inną propozycję? - zapytał wprost z błys kiem w oku. - To na dobrą sprawę bez różnicy - odpowiedziała bez namysłu. - Nie pozwolę, byś sprzedała się tej tłustej, starej świni - powiedział ponuro. - Ależ on nie jest ani stary, ani tłusty - zaprzeczyła. Jednak jest w tym pewien szkopuł. Król mianował go wysokim komisarzem i sędzią po to, żeby rozprawił się z przemytnikami. Spider opadł na kuchenne krzesło jak worek piasku. - O Jezu! Dziewczyno! Czyś ty postradała zmysły? Jutrzejszej nocy mam odebrać transport pięćdziesięciu baryłek koniaku. - A co z tytoniem? - Na jej twarzy pojawił się wyraz paniki. - Dzięki Bogu, udało mi się go wczoraj sprzedać, ale co zrobimy z ko niakiem? - O której jest przypływ? - zapytała. - Wcześnie. O wschodzie księżyca. Parę minut po dziewiątej. Alkohol trzeba będzie ukryć. - Zajmę go jakoś - obiecała. - Czy zamierzasz zajmować go całą noc? - szydził. - Spider, to wcale nie jest tak, jak myślisz. On myśli, że jestem damą. Spojrzał na nią jak na wariatkę i roześmiał się tak gwałtownie, że spadł z krzesła. - Najlepiej by było, żebyś nigdy nie spotkał lorda Helforda - powie działa ostrym tonem. - Bardzo mi to odpowiada. Nienawidzę tych wszystkich dworskich sztuczek - powiedział ocierając z oczu łzy rozbawienia. - Czy ta dostawa koniaku będzie z Francji? - celowo zmieniła temat. - Tak, ale ja kupuję go od faceta, który niedawno obrabował jakiś francus ki statek. - Czyli kupujesz towar od pirata? Jak się nazywa? - Bulldog Brown - odpowiedział wyzywająco. Zadrżała. - Czy to ten, któremu rozbili nos w jakiejś bójce? Na litość boską, Spider, 84 bądź ostrożny. Lekceważąco machnął ręką. Przypomniała sobie o ubraniach, które kupiła dla niego w Londynie. Otworzyła kufer i wyjęła z niego czarny aksamitny strój i długie czarne buty z cielęcej skóry. - Kupiłam ci parę rzeczy - powiedziała. Dotknął czarnego materiału i z niesmakiem spojrzał na siostrę. - Gdybym zaczął paradować w tym po okolicy, stałbym się pośmie wiskiem wszystkich. Wicehrabia Spencer szybko straciłby kilka zębów. - Jesteś teraz hrabią - przypomniała mu. - A w Londynie mężczyźni chodzą w strojach z różowego atłasu i w kapeluszach zdobionych koloro wymi strusimi piórami. - Nie strugaj ze mnie wariata, Cat. Nie zauważyłaś, że nie jestem już dzieckiem? Westchnęła. - Owszem, zauważyłam - powiedziała z żalem, zamykając wieko kufra wypełnionego strojami. - Zaniosę ci te kufry na górę. Przed pójściem spać pewnie będziesz chciała rozpakować nowe suknie. To twoje pierwsze eleganckie stroje, prawda? - Uśmiechnął się do niej ze słodyczą. - Dobrze, że już wróciłaś. Ruark Helford źle spał pierwszej nocy po powrocie do domu. Wstał przed świtem i wałęsał się po niemal zapomnianych komnatach posiadłości. Była tak piękna, że nie mógł zrozumieć, dlaczego przez długie lata pozosta wał w Londynie. Poszedł na taras widokowy, by zobaczyć wschód słońca. Popatrzył na posiadłość i na morze, które wschodzące słońce zmieniło w ru chomą masę płynnego złota. Z tyłu, gdzie zielenił się park, strzępy mgły utrzymywały się jeszcze w gałęziach drzew. Summer zerwała się przed świtem, by spędzić ranek na grzbiecie swojego ulubionego rumaka. Zapowiadał się piękny wschód słońca. Powietrze było łagodne i czuła, że zaczyna się ciepły dzień. Wiała lekka bryza i Summer nie mogła się doczekać, kiedy wreszcie pogalopuje po pustej plaży. Nie tracąc czasu na osiodłanie konia, pogłaskała jego aksamitne chrapy i wskoczyła na grzbiet. 85 Jechała powoli jakieś osiem kilometrów, ale gdy tylko zawróciła w stronę domu, koń ruszył galopem. Pomknął naprzód po płytkiej wodzie rozbryz gując fale. Już po chwili jej bluzka, zwilżona wodą przykleiła się do piersi. Wiatr rozwiał jej włosy, a ona przylgnęła do końskiego grzbietu, szepcąc do jego ucha słowa zachęty. Ruark Helford dostrzegł ją mknącą po plaży. Początkowo wpatrywał się z zaciekawieniem w odległy punkcik, który po pewnym czasie zmienił się w jeźdźca. Ku swemu ogromnemu zdziwieniu stwierdził, że jest nim nie kto inny, tylko Summer, dzika, nieokiełznana poganka o duchu wolnym jak morski wiatr. Ta dziewczyna, mknąca na koniu, niczym nie przypominała nieśmiałej damy, która potrafiła stać tak spokojnie ze spuszczonymi rzęsami. Przez ciało przebiegł mu dreszcz. Pragnął ją zdobyć. Pragnął być z nią. Pragnął wejść w nią głęboko. Jego przekleństwem było to, że nawet gdy wydawała mu się tak nie dostępna, gdy była w towarzystwie swoich dwóch smoków, podniecała go, jak żadna inna. Z tej odległości wyglądała na półnagą. Myśl o jej pięknych, dumnych piersiach, opiętych wilgotną koszulą, była dla niego nie do znie sienia. Musi się z nią spotkać. Wybiegł z domu i ruszył ścieżką prowadzącą na plażę. Gdy dobiegł do brzegu, nie było jej już. Nie mógł uwierzyć, że zniknęła tak szybko. Przypływ zmył ślady podków, a plaża opustoszała. Wydawało mu się, że jej postać była tylko tworem jego wyobraźni. Dławiła go złość, ale wiedział też, że jej zniknięcie pobudziło tylko jego pragnienie, determinację, żeby ją zdobyć. Musiał więc zadowolić się stertą papierkowej roboty związanej z jego nową funkcją. Wiele razy w ciągu dnia odrzucał pióro z zamiarem złożenia wizyty w Roseland. Był rozdarty między pragnieniem, by ją zobaczyć, a chęcią dotrzymania danego słowa. Opanował się w końcu i doszedł do wniosku, że gardziłaby nim, gdyby nie był w stanie nawet przez dwadzieścia cztery godziny dotrzymać słowa. Miał nadzieję, że wieczorem odwiedzi go w Helford. Gdy nadszedł zmierzch, stracił tę nadzieję i sam zasiadł do kolacji w obszernej i ładnie urządzonej jadalni. Nie mógł przyzwyczaić się do 86 samotności. Od tak dawna mieszkał w hałaśliwym i pełnym energii Londynie, że jego organizm przystosował się do innego trybu życia. Zmiana miejsca pobytu wymagała pewnego okresu aklimatyzacji. W Londynie było tak głośno, wszyscy krzyczeli, śmiali się, popychali. Tu cisza niemal ogłuszała. Odłożył serwetę i wstał od stołu. Wieloletni lokaj, Burke, podszedł do niego i zwrócił się ze zwykłą dla siebie bezpośredniością: - Lordzie Ruark, jakaś kobieta czeka przed domem. Mówi, że chce się z panem widzieć. Burke przybył z Irlandii z matką Ruarka, gdy wyszła ona za mąż za pierwszego lorda Helforda. Przeżył ich oboje. I o ile wydawało się zupełnie normalne, że Burke zwraca się do swojego pana z pominięciem rodowego nazwiska, to Ruark nigdy nie pomyślał, żeby zwrócić się do lokaja po imieniu. - Czemu nie zaprosiłeś jej do środka? - zapytał. - Oczywiście zrobiłem to, ale odmówiła. Jest bez przyzwoitki, wolała więc zostać na zewnątrz - wyjaśniał z kamienną twarzą. Ruark uśmiechnął się na jej widok. Robiło się już ciemno, ale ona wy dawała się świecić jakimś własnym światłem. "To Summer" - myślał za chwycony. Siedziała na rumaku, który musiał kosztować majątek. Miała na sobie elegancką amazonkę w bardzo niepraktycznym kolorze żółtych róż. Nigdy w życiu nie widział tak pięknego obrazka. - Jest pan pewnie zdziwiony, że zdjęłam żałobę - powiedziała. Pokręcił głową. - Cokolwiek pani zrobi, nie zaszokuje mnie pani - zapewnił. "Nawet nie wiesz, jak głęboko się mylisz" - pomyślała, głośno zaś wyjaśniła: - Nie chcę być hipokrytką. Nie odczuwam smutku po jego odejściu dodała, ucinając temat. Usiłował przypomnieć sobie, jak wyglądała o świcie, i stwierdził, że nie jest to łatwe. Ta kobieta była tak elegancka, jakby wybrała się na przejażdżkę po londyńskim parku. - Mam do pana prośbę. Pomógł jej zsiąść z konia, przytrzymując silnym ramieniem. Serce zabiło mu mocno i nie było to spowodowane wysiłkiem. - Wszystko, co pani rozkaże - odpowiedział. 87 - Odnawiam właśnie stajnię. Jest w strasznym stanie i silniejszy poryw wiatru może ją powalić. Czy sprawiłabym duży kłopot, gdybym zostawiła tu Ebony'ego do zakończenia prac? - Nie miała wyrzutów sumienia, gdy łączyła prawdę z kłamstwem. - Ależ to żaden kłopot - zapewnił ją, szczęśliwy, gdyż miał nadzieję, że będzie ją częściej widywał. Gdy szli do stajni, rozwinęła swoją historyjkę. - Niech pana też nie niepokoi fakt, że nastąpi teraz parada różnych ludzi. Zaczynam prace i będę potrzebowała pracowników. W ogromnej, przestronnej stajni Ruark zaprowadził Ebony'ego do wolne go boksu. Rozsiodłał konia i wyjął mu wędzidło. - To bardzo piękny okaz - powiedział z podziwem. - Jestem do niego bardzo przywiązana - rzekła niskim głosem. Powietrze przesycone było zapachem siana i skóry. Podniecenie Ruarka dało o sobie widomy znak. Pragnął rzucić ją na siano i tarzać się z nią, aż oboje byliby nadzy. Patrzył na nią pożądliwie. Uświadomił sobie w końcu niestosowność takiego zachowania. Jej suknia była bez zarzutu, fryzura według najnowszej mody. To dama. Do tego jeszcze niewinna. Nie wolno mu o tym zapominać. Ociągając się wezwał stajennego. - Koń lady St. Catherine pozostanie tu przez kilka tygodni. Zadbaj o nie go. - Jak mam się panu odwdzięczyć, lordzie Helford? - zapytała, gdy wracali ze stajni. - Z każdym dniem zaciągam coraz większy kredyt. - Proszę więc wejść i napić się ze mną nieco wina. Pokażę pani dom powiedział z prośbą w głosie. Z żalem pokręciła głową. - Pan wie, że nie mogę przyjąć tego zaproszenia - powiedziała cicho. Proszę pokazać mi ogród. - Jest ciemno - zaprotestował. - Zaraz wzejdzie księżyc - zapewniła. - Pogoda w sam raz dla przemytników - mruknął, a ona zadrżała mimo wolnie. Gdy szli przez aksamitne trawniki, oddzielające dom od różanego ogrodu, owionął ich upajający zapach kwiatów. Przeszli pod pergolą oplecioną kiściami kwiatów ciężkimi od rosy. Ruark długo błądził wzrokiem w ciem ności, aż znalazł to, czego szukał. Zostawił ją i po chwili wrócił z naręczem 88 kremowych kwiatów. - Zawsze będę panią obdarowywał kremowymi różami - obiecał. - Nie boi się pani ciemności? Pokręciła głową. - Nie wtedy, gdy jestem z panem - odpowiedziała. Chwycił ją za rękę. Jej palce ściśle przylgnęły do jego dłoni. Czuł, że mógłby tak spacerować z nią do samego rana. - Mówią, że te cisowe aleje rzucają urok. - Zatrzymał się i spojrzał na nią. - Mnie zauroczyła pani - powiedział chrapliwie. Światło księżyca z trudem przedzierało się przez wysokie drzewa. Spojrzała w górę na jego ocienioną twarz. Przymknął oczy, aby skryć pod powiekami błysk pożądania. Ujął dłońmi delikatnie jej twarz i zbliżył usta do jej warg. Pocałunek, początkowo delikatny, stawał się coraz bardziej zmysłowy. Odsunął usta od jej twarzy, ale trzymał ją wciąż w objęciach. Poczuła twardą wypukłość w jego spodniach i uświadomiła sobie, że to jego męskość. Poczuł dreszcz, który przebiegł jej ciało, i położył dłoń na jej piersi. Zadrżała z rozkoszy. Nie mogła już zaprzeczyć, że Ruark Helford bardzo ją pociąga. Jego zmysłowość czyniła ją słabą z pożądania. Jej linie obronne słabły. Uświadomiła sobie, że uczucie do tego człowieka może zagrozić jej planom. Desperacko pragnęła wierzyć, że jest on inny niż pozostali mężczyźni. Chciała mu zaufać, mając nadzieję, że zawsze będzie okazywał jej miłość i szlachetność. Chciała, żeby zakochał się w niej i zaproponował małżeństwo. Ośmieliła się nawet mieć nadzieję, że zaczyna dzielić z nią uczucie, które dla niej było coraz bardziej oczywiste. Wiedziała jednak, że jeśli odda mu się teraz, nie będzie darzył jej szacunkiem. Zaczęła odpychać jego ręce. - Ruark, proszę. Spojrzał na nią, ale zdawało się, że nic nie jest w stanie go powstrzy mać. - Dobrze, Ruarku, zaufam ci... całkowicie. - Ukoję twoje zmysły powiedziała cicho, wiedząc, że tylko te słowa mogą go przekonać. Jęknął cicho. Była przecież dziewicą. Słodkie zaufanie w jej głosie wzburzyło go. · 89 - Do diabła, Summer! Nie powinnaś mi ufać. Nie wolno ci! Ja chcę być z tobą, chcę się z tobą kochać. Odejdź natychmiast, bo zaraz odbiorę ci twoje dziewictwo. Roześmiała się cicho. - Nie będę od ciebie uciekać, Ruarku. Będziesz mnie bronił nawet za cenę własnego życia, nawet przed samym sobą - powiedziała z ufnością. - Mam zamiar cię uwieść - uprzedził ją. - Nie dbam o to, Ruarku. Jeśli tego naprawdę chcesz, uwiedź mnie. Jęknął dziko i zmełł w ustach przekleństwo. Podeszli do huśtawki i usiedli obok siebie. - Wybacz mi, kochanie, moje zachowanie. Powinno się mnie zastrzelić. Szukał w myśli jakiegoś bezpiecznego tematu i chwycił się spraw związa nych ze swym nowym zadaniem. - Dobrze, że będę miał tu dużo pracy. Jutro muszę odwiedzić lokalny posterunek straży i zapoznać ich z ustawą o zamieszkach. Są tak opieszali. Pod samymi ich nosami rozwija się w najlepsze przemyt, a nawet napady na statki. Będę musiał obedrzeć paru strażników ze skóry. Poczekam na przybycie posiłków z Bristol, a potem przeprowadzę inspekcję marynarki patrolowej, żeby tam wyszukać niedociągnięcia. Stanę się tu bardzo znanym człowiekiem. - Czy często będziesz poza domem? - zapytała niewinnie. - Mam parę spraw w okolicznych portach: Falmouth, Newquay, Plymouth. - Plymouth leży chyba w Devon? - zapytała. - Tak. Ale moja jurysdykcja rozciąga się i tam. Kornwalijscy kryminaliści z taką łatwością przenikają do Dover, że czują się tam całkiem bezpieczni przed ręką sprawiedliwości. - Naprawdę chcesz skazywać ludzi na śmierć? - spytała cicho. Zawahał się, czy powiedzieć jej prawdę. - Obawiam się, że tego nie uniknę. Zawsze jednak moje wyroki będą sprawiedliwe. - Ufam ci - powiedziała. - Już ci mówiłem, że nie jest to zbyt rozsądne z twojej strony - mruknął. - Odwołuję się do twojej litości - odpowiedziała ze śmiechem. 90 - Uchodzę powszechnie za bezlitosnego - przyznał się. Wiedziała, że mówi prawdę, i serce zatrzepotało w niej ze strachu. Może tylko mieć nadzieję, że Spider zakończył już swoje interesy. Wstała i poszła powoli w stronę domu. Szedł za nią, trzymając w kieszeniach swoje nie bezpieczne ręce. Gdy zbliżyli się do domu, Burke wyszedł z latarnią. - Dziękuję, Burke. Odprowadzę panią do domu. Strach ścisnął ją za gardło. Zaprotestowała: - Nie mogę się kompromitować przed pańską służbą. - Burke nie dopuści do plotek - zapewnił ją Ruark. - W takim razie Burke jest najbardziej właściwym człowiekiem. Uśmiechnęła się do Irlandczyka. - Czy byłby pan uprzejmy poświecić mi w drodze do domu? Burke skłonił się dworsko i spojrzał na Ruarka. - Pani wie, co jest stosowne, nawet jeśli inni o tym zapominają powiedział drwiącym tonem. 11 Gdy Summer wyjrzała przez okno i zobaczyła mężczyznę prowadzącego dwa konie, zrozumiała, że jest to człowiek, który kupił Ebony'ego. Odmówiła w duszy dziękczynną modlitwę, że udało jej się go wyprzedzić i krzyknęła do Spidera, który w kuchni nastawiał właśnie czajnik z wodą: - Biegnij szybko do stajni i wyprowadź twojego kucyka. Uprzątnij też nawóz. Najlepiej rozsyp go w ogródku. Włożyła stare ubranie, które już rok wcześniej nadawało się na śmietnik, i zbiegła do kuchni. Posiekała cebulę i wąchała ją, aż jej oczy zaczęty łzawić. Dopiero potem zeszła do niepożądanego gościa. Spojrzała na niego przekrwionymi oczami. - Czy przywiózł nam pan coś do jedzenia? - zapytała z nadzieją w gło sie. - Co takiego?! - zdziwił się mężczyzna, lekko poirytowany. - Przyje chałem tu w interesach. Czy zastałem lorda St. Catherine'a? Łzy spłynęły jej po policzkach. - Mój ojciec nie żyje - szepnęła. Mężczyzna zmarszczył brwi i spojrzał na jej zniszczone ubranie. - Mam tu dowód kupna konia rasy barbaryjskiej, którego lord St. Catherine sprzedał mi miesiąc temu. Przyjechałem go zabrać. - A co to jest koń barbaryjski, proszę pana? - Koń, moja droga. Po prostu koń. - Od dawna nie stać nas już na trzymanie koni - powiedziała z za kłopotaniem. 93 - Kto zarządza tym majątkiem? Zaprowadź mnie do stajni! - My nie mamy zarządcy - powiedziała bezradnie. Nie zsiadł z konia, więc szła potulnie za nim do stajni. - Jeśli nie znajdę konia, zajmę inwentarz. Stanął jak wryty, gdy zobaczył, że stajnia jest zupełnie pusta. W tym momencie Summer głośno zaburczało w żołądku. Spojrzał na nią zdumiony. Jego podejrzenia sprawdziły się. Oszukano go. Zrobił z siebie głupca, wy płacając pieniądze przed odebraniem towaru. Powodem była, oczywiście, chciwość. Cena, jaką zapłacił za konia, była ułamkiem jego rzeczywistej wartości. - Nie ma konia, nie ma inwentarza, żądam więc zwrotu pieniędzy powiedział agresywnym tonem. Jego głos odbijał się głucho od ścian pustej stajni. - Pieniądze - powtórzyła cicho, jakby po raz pierwszy słyszała o takiej rzeczy. - Proszę pana, my nawet nie mamy co jeść. Oczy zwęziły mu się ze złości i spojrzał na jej łachmany. Nędzarką to ona i jest, ale całkiem ładną nędzarką. Za swoje pieniądze może jednak coś mieć. Na takie zabawy opuszczona stajnia w sam raz się nadaje. Nigdy nie miał tak młodej dziewczyny, a ta była w dodatku bardzo ładna. Członek zesztywniał mu tak, jak mu się nie zdarzyło od miesięcy. Jeśli dopisze mu szczęście, zdoła załatwić ją parę razy. Gdyby się opierała, on zna już sposoby, by zmusić ją do spełnienia jego żądań. Takie uduchowione dzierlatki po trzebują czasem odrobiny brutalności, żeby zmusić je do posłuszeństwa. Nawet, jeśli ją przy tym trochę poturbuje, to przecież pozbawiono go tego, co mu się według prawa należy. Zmrużył oczy i uśmiechnął się do niej obleśnie. Zanim jednak zdążył zrobić krok w jej stronę, w ręku Summer błysnął nóż. - Cat - dobiegł ich głos od strony drzwi. Odwrócił się i dostrzegł męską kopię dziewczyny z takim samym nożem w ręku. - Spider - odpowiedziała i jednocześnie zaczęli zbliżać się do mężczy zny. Włos zjeżył mu się na karku. Ci dwoje, używający przydomków zamiast imion, to jacyś rabusie, bandyci. Nie zostało mu nic innego, jak ucieczka. Wskoczył na konia i zaklął. Po luzaku, którego starannie przywiązał do słupka, został tylko odcięty rzemień. Uznał jednak, że lepiej go tu nie szukać. Summer spojrzała na brata z podziwem. 94 - Co zrobiłeś z kucykiem i koniem tego człowieka? Skrzywił się. - Zaprowadziłem je do kuchni. Zerwał się gwałtownie na myśl o tym, jakiego spustoszenia tam doko nały. - Rozbiję ci łeb., Spider! Jakby ta kuchnia nie była już dość okropna krzyknęła biegnąc za nim. Razem wpadli do kuchni i zobaczyli ku swojej rozpaczy, że wielki wałach i kucyk Spidera pożarli do ostatniego okruszka ich posiłek. Nie było świeżo upieczonego chleba, znikł kosz jabłek, płatki na owsiankę, a nawet sos z patelni. - Może wpadnę do sąsiada ukraść parę jajek? - Nawet się nie waż! - krzyknęła Summer, zanim zorientowała się, że Spider drwi z niej. - W spiżarni jest szynka, zjedzmy trochę, zanim przyjdą ci ludzie po koniak - pospieszał ją. - Czy mam rozumieć, że przyjdą w biały dzień? - Widzę, że zrobiła się z ciebie stara baba - szydził Spider. - Ach, Spider, przyprawiasz mnie o atak serca - parodiował falsetem. Spojrzała na niego groźnie i obnażyła zęby. - Mnie się nie przyprawia o atak serca, to ja bywam ich powodem u innych. Późnym popołudniem policzyli pieniądze, które były w kasetce. - Razem z tym, co przywiozłam z Londynu, mamy trzy tysiące - powie działa z dumą. - Ach, Spider. Nie mogę uwierzyć, jak to zrobiłeś. Uśmiechnął się uszczęśliwiony. - Brakuje nam już tylko siedemnastu tysięcy. Nie martw się. Zanim zamknęła kasetkę, wyciągnął z niej złotą monetę i podrzucił ją w powietrze. - Nie czekaj na mnie, Cat - powiedział i puścił do niej oko Świeca niemal się wypaliła, gdy Summer obudziła się z uczuciem, że stało się coś złego. Zapaliła nową, włożyła szybko purpurowy szlafrok i zeszła 95 na dół. W holu stał Spider z szarą twarzą, opierając się o drzwi. - Co się stało?! - podbiegła do niego, przerażona. - Straże. Strzelali do mnie - szepnął. - Na Boga! Coś ty znowu zmalował?! - szepnęła z furią. - Nic takiego... Towar jest wciąż w grocie. Omal nas nie złapali na gorącym uczynku... Musiałem uciekać. Oboje skoczyli, gdy usłyszeli głośne stukanie do drzwi. Summer wskazała ręką na schody i Spider cicho poszedł na górę. - Otwierać w imieniu prawa! - usłyszała rozkaz, wypowiedziany tonem, od którego krew stygła w żyłach. Poczekała chwilę, aż ponowili łomot do drzwi, następnie otworzyła je i uniosła wysoko świecę. Zobaczyła barczystego mężczyznę o świńskich oczkach w rumianej twarzy. - Kim pan jest? - zapytała. - Co to wszystko znaczy? - Jestem sierżant Oswald z posterunku w Falmouth - powiedział urzędowym tonem. - I cóż z tego? - domagała się wyjaśnień. - Mam powody przypuszczać, że to domostwo zamieszane jest w prze myt. Summer stała prosto, trzymając świecę blisko twarzy mężczyzny. - To domostwo, jak pan powiedział, jest zamieszkane przez jedną ko bietę. Jak pan śmie mnie oskarżać! Wydawało się, że w ciemności stoi jeszcze dwóch czy trzech mężczyzn. Wiedziała, że najlepszą metodą obrony jest atak. Musi więc ich poniżyć. - Goniliśmy przestępcę aż tu. To niewątpliwie ktoś z pani służby. Proszę tu zostać, a my przeszukamy dom. - Ty pompatyczny ośle! - wrzasnęła. - Czy pan wie, że jest środek nocy?! Czy nie widzi pan, że jestem sama i w dodatku nie ubrana, sierżan cie?! Czy pan nie wie, że w tym domu jest żałoba?! Szyja poczerwieniała mu aż po kołnierz jasnego munduru. - Jeśli nie znajdziemy tu ani winowajcy, ani przemytu, zostawimy panią w spokoju, milady. - Z pewnością nie znajdzie pan ani jednego, ani drugiego, sierżancie. Ma pan na to moje słowo. Dobranoc. 96 Oswald pomyślał o wściekłości lorda Helforda i jego niezadowoleniu. Przypomniał sobie, jak zwymyślał go tego ranka. - Nowy sędzia zażądał, żebyśmy przeszukali każdy podejrzany dom. - W takim razie ten nowy sędzia jest idiotą - wykrzyknęła bez namysłu. - Może i idiota, ale to człowiek gwałtowny i ja nie sprzeciwię się jego rozkazom. Musimy przeszukać dom. - Będzie pan mógł przeszukać mój dom, jeśli pokaże mi pan. nakaz. - Nie mam go. Nie sądziłem, że będzie mi potrzebny - tłumaczył się, a oczy zwęziły mu się z gniewu. - Zapewniam pana, że jest to niezbędne. Proponuję, żeby udał się pan po nakaz. Dopiero potem może pan wrócić. - Jest środek nocy - fuknął. - Jeśli potrafił pan mnie wyrwać ze snu, to nie widzę powodu, żeby nie mógł pan obudzić sędziego. Jeśli pan nie chce tego zrobić, niech pan przyj dzie rano - zaproponowała ze słodyczą. Zagryzł wargi ze złości i odszedł. Summer zaryglowała drzwi i na drżących nogach pobiegła na górę. Spider, wciąż ubrany, leżał na łóżku. - A teraz mów wszystko - powiedziała spokojnie. - To nie przez nas rozbił się ten statek, to musiał zrobić ktoś inny. Gdy dostrzegliśmy go, już tonął. Belgijski czy holenderski, więc żadna strata. - Jeszcze nie wypowiedzieliśmy wojny Holandii - przypomniała mu. - W każdym razie, gdy dotarliśmy do niego, był już splądrowany. Zostały tylko rozbite beczki, reszta znikła. Po zapachu można było przypuszczać, że wieźli dżin. - Co jest w grocie? - zapytała. - Nie mam pojęcia. To może nie mieć żadnej wartości. Wszystko było zawinięte w nieprzemakalne płótno. - Cokolwiek by to było, lepiej zejdźmy tam, zanim odpływ wyniesie wszystko z powrotem w morze. - Może tak byłoby najlepiej. Jeśli rano przeszukają dom... Znalazła sześć ciężkich paczek zawiniętych w nieprzemakalne płótno. Musieli zrobić po trzy kursy, żeby przenieść towar do piwnicy, i następne trzy, żeby wnieść go na górę. Summer pochyliła się nad paczką i ostrożnie 4 -- Pirat i Poganka 97 odwinęła płótno. Gdy światło świecy oświetliło piękne, mięsiste koronki. Summer wstrzymała dech w piersi. - To muszą być brukselskie koronki - powiedziała z zachwytem, doty kając wspaniałej, niezwykle kosztownej materii. - Komu, u diabła, można to sprzedać? - zastanawiał się zawiedziony Spider. - Musimy je jakoś przewieźć do cioci Lil. Są nie mniej warte niż złoto. Będziemy musieli oczywiście sprzedać je nieco taniej, ale i tak przyniosą nam kilka tysięcy. - Gdzie możemy je ukryć? - zapytał Spider. - W moim łóżku. To jedyne miejsce, do którego tylko ja mam dostęp powiedziała zdecydowanie. Wstała jak zwykle o świcie, ale nie po to, by przejechać się po plaży. Wybrała starannie najpiękniejszą suknię z kremowego płótna, zdobioną jasnozielonymi kokardkami. Wpięła we włosy kremową różę i poszła obudzić brata. Zamrugał oczami, gdy ją zobaczył. - Wybierasz się na bal? - zapytał ubawiony. Potem znów usiłował zgadnąć. - Wychodzisz za mąż? - Nie, głuptasie. To nie jest suknia wieczorowa. Jest przecież bardzo skromna, zapewniam cię. - Więc to dla niego tak się wystroiłaś? - mruknął. - Nie, Spider. To dla ciebie. Muszę dotrzeć do lorda Helforda, zanim zrobi to sierżant Oswald. Ruark będzie musiał dokonać wyboru. - Ten bękart Oswald nie ma żadnej szansy, co? - zaśmiał się Spider. - Obawiam się, że nie - przyznała szczerze - A teraz zejdź na dół i zaprząż twojego kucyka do powoziku. - Doskonale wiesz, jak to się robi. Robiłaś to już tysiąc razy -powiedział ziewając. - Nie w tej jasnej sukni, ty leniwy głupku. Zbliżając się do długiego podjazdu w Helford, zobaczyła, że Ruark szykuje się właśnie do wyjazdu. Stajenny trzymał jego osiodłanego konia, a Burke odbierał od niego filiżankę. Gdy Ruark zobaczył ją, ruszył w stronę 98 powoziku. Wyskoczyła, zanim do niej podszedł, i pobiegła do niego sze leszcząc halkami. Ujął ją za ręce, zdziwiony, jak świeżo wygląda o szós tej rano. Spojrzała na niego z nieszczęściem wypisanym na twarzy. - Ty drżysz, kochanie. Co się stało? - dopytywał. Otworzyła usta, żeby przemówić, ale nie mogła wykrztusić ani słowa. - Wejdź i usiądź - poprosił. - Ale... Ja... Ja... - wahała się. - No dobrze, wejdę. Pozwoliła mu się przekonać. Prowadził ją przez hol do malutkiego saloniku, w którym stały wygodne fotele, z ogniem na kominku, i usiłował ją uspokoić. - Proszę podać kawę, Burke. Usiadł naprzeciw niej przy małym stoliku i powiedział z troską w głosie: - Powiedz, co się stało. Coś cię wystraszyło? - To był mężczyzna - zaczęła mówić cichym głosem. - Przyszedł W środku nocy i domagał się, żebym go wpuściła. Byłam sama, nie ubrana. W jego oczach błysnęła furia. Zacisnął szczęki. Usłyszeli głos Burke'a, który otworzył drzwi i wpuścił sierżanta Oswalda. Summer spojrzała na niego przez drzwi salonu. - Ach, nie! - krzyknęła przerażona, przyciskając dłoń do gardła. - Czy to ten człowiek? - zapytał Ruark. Summer przymknęła oczy i lekko kiwnęła głową. Ruark wpadł do holu. Sierżant Oswald zasalutował mu przepisowo i powiedział: - Przepraszam, że pana niepokoję, lordzie Helford, ale potrzebna mi pana zgoda na przeszukanie sąsiedniej posiadłości. Helford podszedł do sierżanta z taką miną, że tamten cofnął się prze straszony. Ruark wrzasnął: - Wczoraj już wyrażałem wątpliwości co do pańskich kompetencji. Dziś znam odpowiedź. Czy pan pije, sierżancie? - Tak, sir. Nie, sir. Nie na służbie, sir. Ruark był wściekły, że ten głupiec o nalanej twarzy oglądał Summer w nocnym stroju. - Jak może pan wytłumaczyć to, że wpadł pan do domu lady St. Catherine w środku nocy? 99 - Sir, ścigaliśmy przemytnika aż do posiadłości lady St. Catherine. Odmówiła współpracy i nie zgodziła się na przeszukanie. - A gdybyście ścigali go do mojej posiadłości, to przypuszczalibyście, że ja też jestem przemytnikiem, czy tak?! - Ależ skąd, sir - odpowiedział Oswald stając na baczność. - Na Boga, Oswald. Powinienem postawić pana pod sąd - powiedział Helford usiłując opanować złość. Przestał krzyczeć, ale głos jego był wciąż głuchy ze zdenerwowania. - Jeśli ty sam lub ktokolwiek z twoich ludzi postawi jeszcze nogę w po siadłości lady St. Catherine, podejmę działania dyscyplinarne. Czy zrozumiał mnie pan, sierżancie? - zadał pytanie nieprzyjemnym tonem. - Tak, sir. Oswald rzucił okiem w głąb holu. Summer stała w drzwiach z uśmiesz kiem na ustach, potem cofnęła się do salonu. Oswald zaklinał się w duchu, że któregoś dnia zemści się za jej dzisiejsze zwycięstwo. 12 Przez następne trzy dni Summer nie widziała Ruarka Helforda. On zajęty był swoimi sprawami, a ona denerwowała się, że traci kolejne dni. Do terminu spłacenia hipoteki zostały jej jeszcze tylko trzy tygodnie. Czwartego dnia zabrała Ebony'ego ze stajni w Helford i pogalopowała wzdłuż pustej plaży. Powietrze było rześkie i chłodne. W krótkim czasie przejechała około ośmiu kilometrów i zawróciła. W połowie drogi zobaczyła Ruarka, który wyjechał jej naprzeciw. Przez moment poczuła się zawstydzona, że zobaczy ją w spodniach i koszuli, z potarganymi włosami, ale ponieważ nic nie mogła na to poradzić, po machała do niego wesoło, naprawdę zadowolona ze spotkania. Krzyknął coś do niej i choć wiatr usiłował zagłuszyć jego głos, zdołała usłyszeć. - Zamarznie pani na śmierć w tej koszuli. Proszę wstąpić do mnie. Chcę z panią pomówić. Pokręciła głową, pozwalając, by wiatr rozwiał jej już i tak potargane włosy. Zauważyła, że on też jest w samej koszuli. - W takim razie rozpalę ognisko - zaproponował z nadzieją w głosie. Skinęła głową i pokazała mu małe wgłębienie między skałami. Zsiedli z koni, żeby zebrać trochę drewna, które Ruark szybko ułożył w stos i pod palił. Pokazała mu stertę roślin na piasku, która wyglądała, jakby była oblana żywicą. - To ambra, którą morze wyrzuciło na brzeg. - Ambra? - powtórzył. - W Londynie ma ona cenę złota. 101 - Dlaczego? - zapytała śmiejąc się. Ruark pomyślał, że nawet gdyby powiedział jej, że jest to rzadki środek podniecający, to i tak niewiele by jej wyjaśniło. - Rodzaj leku - powiedział i usiadł opierając się o skałę. Wziął ją za rękę, zachęcając, by usiadła. Zawahała się. - Jest pani niezadowolona, że zakłóciłem pani samotność. Powiedziała pani kiedyś wyraźnie, że lubi pani być sama. - Oczywiście, że nie jestem niezadowolona. Po prostu czuję się skrępo wana, że widzi mnie pan w tym mało kobiecym ubraniu. - Mało kobiecym? - zdziwił się, myśląc jednocześnie, jak kobieco wygląda w tej wilgotnej koszuli przylegającej do piersi. - Bardzo mi pana brakowało. - Czy to prawda, lady Summer St. Catherine? Dlaczego więc nie po dejdzie pani i nie usiądzie koło mnie? Zawahała się znowu. - Lubię koło pana siedzieć - przyznała się. - O ile nie robi pan rzeczy, które mnie przerażają - dodała szybko. Spojrzał na nią. - Czy mówi pani o pocałunkach? Pokręciła głową. - Jestem dość szczera, żeby przyznać, że lubię, jak mnie pan całuje. Myślę o czymś innym. - Jej twarz zarumieniła się pomimo chłodnego wiatru. - Nic nie rozumiem, kochanie. Co cię tak przeraża? - Że pan robi się tam... Taki wielki. - Co takiego?! - zdziwił się. Wziął ją delikatnie za rękę i posadził na piasku. Zaczął mówić cicho, głosem pełnym czułości. - To nie moja wina, że robię się taki... wielki. To z pani powodu. Spojrzała na niego, dostrzegając w nim jeszcze jedną cechę, która ją zadziwiła. Te mistyczne związki między kobietą a mężczyzną jednocześnie pociągały ją i peszyły. Uciekała od nich, a zarazem pragnęła je poznać. - Gdy jest pani przy mnie, tracę kontrolę nad pewnymi sprawami. Natychmiast jego męskość zareagowała na jej bliskość. Wbił wzrok w jej usta. Gdy tylko jego członek zaczął pęcznieć i wydłużać się, uświadomił 102 sobie, że popełnił błąd. - Wystarczy, że widzę panią, słyszę jej śmiech, czuję zapach perfum, i natychmiast jestem podniecony. Nie muszę nawet pani widzieć. Wystarczy, że o pani pomyślę, o tym, że pani dotykam, a ten przeklęty organ zaczyna działać niezależnie od mojej woli. Zachwycało ją to, że nie musi nawet być przy nim, żeby mieć na niego wpływ. Powoli jej lęk mijał, a jego miejsce zajęła ciekawość. Oblizała wargi końcem języka mimo woli, kusząc Ruarka. Musiał ją pocałować. - Pragnę pani - powiedział ochryple, przyciągając ją do siebie. Zadrżała pod wpływem jego pieszczot. - Jest pani mokra - powiedział dotknąwszy jej piersi. Zerwał się na nogi i dołożył do ognia. Pobiegł na plażę, by przynieść więcej suchych drew. Zdjął swoją, tak samo wilgotną, koszulę, i usiadł ponownie przy niej. Uniosła powieki i spojrzała na jego nagą pierś. - Wiem, że to grzech, ale jestem bardzo ciekawa. - Ciekawa mojego ciała? - zapytał cicho. Skinęła głową. - Nie mogę tego pokonać. Chcę patrzeć na pana... Dotykać... Widzieć, co pan czuje, gdy moje dłonie błądzą po pana ciele. Jeśli te myśli są złe, nic na to nie poradzę. - Te myśli nie są złe. ukochana. Są piękne i naturalne. Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że pragnę tego samego. Kiedy jesteś blisko, trudno mi się powstrzymać, żeby cię nie dotykać. Zdobądź się więc na odwagę i dotknij mnie. Daj mi przedsmak tego, co może ofiarować mała poganka, którą zaczynam kochać. Klęknęła przed nim i dotknęła zarośniętej piersi i silnych mięśni. Wstrzy mał oddech, usiłując zapanować nad sobą. Gdy była tak blisko, za nic nie chciał jej przestraszyć. Patrząc mu w oczy, zaczęła odpinać bluzkę. Potem celowo opuściła wzrok, patrząc na spodnie między jego nogami. Wstrzymała oddech, gdy zobaczyła, jak pulsuje w nim gorące pragnienie, nie mogąc uwierzyć, że to jej dzieło. Uklęknął, a jego organ pęczniał, twardniał, pulso wał, aż zdawało się, że wyskoczy z obcisłych spodni. Zachwyciła ją władza, którą nad nim miała. Powoli zdjęła koszulę i roz wiesiła ją blisko ogniska. Była w Cat zarówno zmysłowość, jak i niewinność, którym trudno było się oprzeć. 103 Chłonął zmysłami jej nagie piękno. "Czuję się tak, jakbym już to kiedyś robiła" - pomyślała, choć oczy wiście była to dla niej nowość. Ich oczy prowadziły własną rozmowę bez słów. Wreszcie wyciągnął rękę, objął krągłą pierś i pocałował różowy pączek. - Są bardziej podniecające niż wszelkie środki podniecające - szepnął i zaczął drażnić językiem jej sutki stwardniałe z podniecenia. Nie było w niej wstydu, zażenowania. Pomyślała ze współczuciem o ko bietach, które wstyd powstrzymywał przed rozkoszą. Ruark był zarazem namiętny i łagodny. Gdy zaczął ją całować, wiedziała, że to, co robi, sprawia jej rozkosz, podobnie jak sposób, w jaki to odczuwa. I choć nie była jeszcze gotowa zaufać mu całkowicie, wiedziała, że jeśli pomoże jej pokonać kłopoty i za pewni bezpieczeństwo, jest gotowa gorąco go pokochać. Doprowadzał ją niemal do szaleństwa. Rozpalał ogień w jej żyłach, w głowie, w sercu, w jej wnętrzu, w jej nagich piersiach. Pragnęła objąć go, pieścić, przytulić się do niego. - Cat! - rozległ się głos z wysokiej skały. Krzyknęła i chwyciła koszulę. - To mój brat. Muszę już iść. Ociągając się, przyprowadził jej konia i pomógł go dosiąść. Napawał go szczęściem fakt, że ona czuła to samo, że ogarniał ją ten sam płomień. Podniósł z piasku wilgotne wodorosty i podał jej. - One mają dla nas magiczną moc. - Coście tam robili? - pytał Spider z ponurą miną. - Załatwiałam swoje interesy, czyli coś, co tobie ostatnio nie bardzo wychodzi - odpowiedziała zarozumiałe. - Pozwoliłaś mu się całować... W usta - oskarżał ją. - Tak - odpowiedziała z ulgą, gdy zorientowała się, że nie zauważył jej nagości. - Czy udało ci się wyciągnąć z niego, co robił przez ostatnie trzy dni, czy też byłaś zajęta czym innym? Czy powiedział ci, że schwytał tych Holendrów, których obrabowaliśmy? Czy wiesz, że złapał Francuzów, którzy rabowali posiadłości na wybrzeżu? Przez cały czas udawało im się przemykać tamtędy z Brytanii i nikt ich nigdy nie złapał. On chyba ma oczy dookoła głowy. Musimy na niego bardzo uważać. Zamierza wyraźnie doprowadzić 104 do przestrzegania prawa na tym terenie. Ogarnął ją strach. Jeśli igra się z ogniem, można się sparzyć. By odsunąć nieprzyjemne myśli, zmieniła temat. - Jeśli chcemy w tym roku mieć choć trochę warzyw, musimy dziś zająć się ogrodem - powiedziała patrząc na wysokie chwasty. - Czy to niewinne zajęcie będzie ci odpowiadało? Uśmiechnęli się do siebie zapominając urazy. - Pomogę ci - zgodził się. Gdy klęczała na kolanach wśród grządek, dostrzegła zbliżającego się Burke'a i zmartwiała. Wstała, by otrzepać ręce i brudną, zniszczoną sukienkę. Uniosła nieświadomie rękę do obwiązanej chustką głowy, a Burke, kłaniając się jej uprzejmie, pozdrowił ją. - Dzień dobry pani. Spojrzała na Spidera klęczącego w równie zniszczonym ubraniu i serce w niej zamarło. Gra skończona. Gdy lokaj Helforda doniesie mu o zarośnię tym chwastami ogrodzie i atmosferze zaniedbania w Roseland, Ruark straci dla niej całe zainteresowanie. - Lord Helford zaprasza panią na kolację dziś wieczór, lady Summer. Oczywiście zaproszenie obejmuje też lorda Spencera. Zaczerwieniła się i szukała w myślach jakiejś wymówki, ale Burke ani słowem, ani spojrzeniem nie dał jej odczuć, że coś jest nie w porządku. - Z przyjemnością przyjmujemy zaproszenie - powiedział wyniośle Spider. Summer gwałtownie westchnęła. - Z przyjemnością przekażę państwa odpowiedź. Lord Helford oczekuje o szóstej. - Burke skłonił się i wyszedł. - Czyś ty oszalał? - wrzasnęła na Spidera i opadając na kolana przy grządkach kapusty, rozpłakała się gwałtownie. Gdy ubierała się później na kolację w Helford, nie opuszczała jej myśl, jak spojrzy mu w oczy. Zastanawiała się, czy nie zrezygnować z zaproszenia, ale wtedy on z pewnością przyjechałby do Roseland i ta wizyta byłaby dla niego jeszcze bardziej szokująca niż opowiadanie Burke'a. - Gdzie mój garnitur, Cat? - dobiegł ją głos Spidera. - Jaki garnitur? - zapytała w roztargnieniu. 105 - To czarne aksamitne ubranie, które przywiozłaś mi z Londynu, Zaniosła do jego pokoju pięknie skrojony czarny garnitur, wysokie buty i wybrała najlepszą białą koszulę. - Musisz pamiętać podczas przyjęcia, żeby nie mówić do mnie "Cat", ale "Summer". Co gorsze,, ja też będą mówić do ciebie "Spencer" - uprzedziła go. Przebierając się patrzył na nią ponurym wzrokiem. Nowe ubranie zmie niło go z łobuziaka w eleganckiego modnego kawalera. Emanował taką pewnością siebie, że w pewnym momencie przestraszyła się, czy nie zacznie wypytywać, jakie zamiary ma lord Helford w stosunku do jego siostry. "Ale to na dobrą sprawę już bez znaczenia, po tym, jak Burke opowiedział mu, co zobaczył" - westchnęła. Jak nieważne wydało się jej teraz to, że leżała półnaga w jego ramionach na plaży. Teraz musi pogodzić się z tym, że zobaczył coś znacznie trudniej szego do zniesienia. Stwierdziła, że dla poprawy samopoczucia potrzebny jej jest wspaniały strój. Zdecydowała się na suknię z purpurowego aksamitu, z dużym dekoltem i spódnicą w kształcie tulipana. Przyjrzała się sobie w starym lustrze, którego srebrna rama prosiła się o renowację. Do całości stroju brakowało tylko naszyjnika z rubinów wokół szyi. Spider jechał konno na ogromnym wałachu, trzymając przed sobą siostrę. Summer przed wejściem do domu wzięła głęboki oddech, wyprostowała plecy i uniosła dumnie głowę. Burke, gdy przyjmował od niej pelerynę, lekko przymrużył powiekę i spojrzał na Cat znacząco. Spojrzała na niego zdziwiona, ale powoli nabierała otuchy. Najwyraźniej nie miał zamiaru opowiadać Ruarkowi o tym, co zobaczył. Zawiązali spisek i to zachwyciło ją. Spojrzała na brata i poczuła się jeszcze lepiej. Wyraźnie szykował się do batalii. Gdy patrzył na lorda Helforda mrużąc oczy i odymając usta, wyglądał jak pies myśliwski gotów do pościgu. Ruark wyszedł im naprzeciw, a ona przestraszyła się, że może ją poca łować. Spojrzał na nią tylko zachwyconym wzrokiem, ujął za rękę i pochylił nad nią z uszanowaniem. - Lordzie Helford, to mój brat, Spencer St. Catherine. Wymienili zwyczajowe formułki, taksując się wzajemnie wzrokiem. 106 Podano napoje. Zachowywali się wszyscy tak układnie, że Summer miała ochotę krzyczeć. Gdy weszli wreszcie do jadalni. Summer wzruszyła się na widok pięknych kremowych róż, które Ruark położył koło jej talerza. Wy mienili znaczące spojrzenia. Wyraźnie usiłował nie patrzeć na nią zbyt natrętnie, ale chwilami okazywało się to za trudne. "Co ona ma takiego w sobie? - zastanawiał się. - Jest zmienna jak kameleon, jest w niej coś nieuchwytnego, trudnego do określenia. Jestem nią zafascynowany" przyznał w duchu. Napięcie między dwoma mężczyznami miało wymiar niemal fizyczny. Niezależnie od tego, jaki temat podejmowali, Spider zawsze zdołał wtrącić, że Summer prowadziła dotąd bardzo spokojne życie i że nie jest przyzwyczajona do obecności mężczyzn. Był w stosunku do niej bardziej zaborczy niż najbardziej surowy ojciec. Z jego wypowiedzi wynikało wyraź nie, że czuje się w obowiązku strzec jej dobrze już dojrzałego dziewictwa. W końcu nie mogła już tego znieść i zmieniła temat rozmowy. - Lordzie Helford, czy to prawda, że zajął pan w tym tygodniu dwa statki? - Jak widzę, moje działania są już powszechnie znane w okolicy zdziwił się, wodząc wzrokiem od brata do siostry. Uniosła kąciki ust. - Wszystkie ściany szepcą o wyczynach wysokiego komisarza Helforda. Co pan ma zamiar zrobić z tymi statkami? Starannie ważąc słowa, odpowiedział: - Holendra złapaliśmy bez ładunku. - Skrzywił się. - To robota rabu siów. Mieli tam tylko parę osób załogi, ale jakieś ciała pewnie za parę dni wypłyną. Statek popłynie do Plymouth. Jego Królewska Mość wreszcie rozbudowuje flotę. Nie miała odwagi spojrzeć na Spidera, mając świadomość, że w ich domu znajduje się towar pochodzący z tego okrutnego, krwawego napadu. Zapytała szybko: - A ten drugi statek? - Złapaliśmy przemytników na gorącym uczynku, więc towar jest nietknięty. Jutro odsyłam go do Londynu. - A załoga wróci do Bretanii? - badała go. Na jego twarzy pojawił się nieprzyjemny wyraz. 107 - Za piractwo grozi kara śmierci. Doskonale upieczone mięso zmieniło się w jej ustach w popiół. Szybko jednak skryła strach pod powiekami, szukając sposobu rozwiązania ich problemów. - Lordzie Helford - zaczęła z błyskiem w oku. - Czy mogłabym pana prosić o przekazanie przesyłki mojej ciotce? Spider omal nie zakrztusił się winem. - Zrobię to z przyjemnością - odpowiedział uprzejmie, wciąż wpatrzo ny w jej oczy. - Mój ojciec pozostawił lady Richwood kilka cennych płócien. Spider zapakuje je w skrzynie i dostarczy na okręt. Czy przekaże pan kufer na Cockspur Street? - Może pani uważać sprawę za załatwioną - odpowiedział z uśmiechem. Spider podziwiał jej zimną krew. Ona jednak nie skończyła jeszcze z Helfordem. - Podobno pan sam był kiedyś piratem ? Oczy zwęziły mu się jakby w gniewie. - Służyłem królowi na statku kaperskim pod rozkazami księcia Ruperta. Spider aż podskoczył, porzucając całą dotychczasową rezerwę. - Służył pan pod rozkazami księcia Ruperta! Obecność Summer zdawała się już niepotrzebna żadnemu z mężczyzn, gdy wsiedli na swojego konika. Rupert diabeł, Rupert geniusz militarny, Rupert kuzyn króla... Odmieniali jego imię na wszystkie sposoby. Summer powstrzymywała senność, jako że opowieść o księciu Rupercie rozpoczęła się od jego urodzin. - Czy pan wie, że pierwsze słowa, jakich się nauczył, to "do licha"? W wieku ośmiu lat miał już pełne przygotowanie militarne, a wstąpił do wojska mając Jat czternaście. Po jakiejś godzinie Summer usłyszała, jak Ruark mówi do Spencera: - Gdy następnym razem przybędzie do Kornwalii, musi pan go poznać. Kocha nas, Kornwalijczyków. Zawsze mówi, że morze wyposażyło nas w szczególny instynkt. W ostateczne zdumienie wprawiło ją to, że w pewnym momencie mężczyźni podnieśli kielichy z winem i zaczęli śpiewać jakąś marynarską 108 pieśń. W końcu wstała. - Spencerze, jest już bardzo późno. - Naprawdę? - zdziwił się, ale gdy zobaczył, że Summer zaciska usta, a Ruark wygląda na rozbawionego, powstrzymał protesty. - Pójdę po konia. Gdy tylko wyszedł z pokoju, Ruark chwycił ją w ramiona i mocno przy tulił. Odchyliła nieco głowę i spojrzała w jego roześmiane oczy. - To był okropny wieczór - szepnęła. - Przez pierwsze pół wieczoru myślałam o tym, że za chwilę zapyta, czy pańskie zamiary wobec mnie są uczciwe, a później patrzyłam, jak sprawiasz, że zaczyna ci jeść z ręki. Jesteś diablo przebiegły. - A ty jesteś dziś tak piękna, że z trudem powstrzymałem się, żeby cię nie dotknąć. Spojrzał w dół na jej szyję, ramiona, na wpół odkryte piersi. - Ten dekolt wymaga klejnotów. Jakie by pani odpowiadały? - Ubóstwiam rubiny - mruknęła. Lekko musnął ją wargami. - Tak. Rubiny wyglądałyby tu wspaniale. Dobranoc, kochanie. Przyjedź do mnie niedługo. W drodze do domu Spider dolał oliwy do ognia. - Wiesz, Cat. Jeśli zamierzasz poślubić lorda Helforda, powinnaś zmienić sposób zachowania. - Przed czy po tym, jak przemycimy brukselskie koronki na jego okręcie do Londynu? - zapytała oschle. Następnego ranka morze spowiła mgła. Pogoda nigdy nie powstrzy mywała Summer przed codzienną przejażdżką, więc włożyła spodnie i poszła do Helford po konia. Stajenny i jego pomocnicy przyzwyczaili się już do jej widoku w tym stroju, ale tego dnia skłonili się jej tylko uprzejmie, zamiast powitać ją wesoło, jak to mieli już we zwyczaju. Jednak Ebony powitał ją jak zwykle, gdy tylko weszła do boksu. Odwróci ła się gwałtownie, usłyszawszy za plecami kroki, i zobaczyła barczystą postać Ruarka Helforda przy wejściu. - Nie podoba mi się to - powiedział poważnie, patrząc ponad jej głową 109 na ponury ranek. - Czy chodzi panu o mój strój? - zapytała ze śmiechem. - Pani strój... - Przypomniał sobie ich wcześniejszą rozmowę na ten temat. - Nie. Nie podoba mi się to, że jeździ pani konno w taką mgłę. To niebezpieczne. - Dlatego lubię to robić - kusiła. - Niebezpieczeństwo jest dla mnie tym, czym dla innych jest muzyka, wino czy miłość. Chwycił ją w ramiona. Jej słowa zawsze podniecały go. Przycisnął ją mocno i pochylił się nad jej ustami. Był w mundurze i obawiał się, że jeśli rzuci ją na siano, będzie miał trudności z oczyszczeniem granatowego sukna. - Kiedy uda nam się spędzić razem dłużej niż kilka minut? - szeptał przy jej ustach. Pocałowała go leciutko. - W tym tygodniu? W przyszłym tygodniu? Może nigdy? - Uprzedzam cię, że doprowadzisz mnie do szaleństwa kusząc w ten sposób. W następnym tygodniu będę jeszcze bardziej zajęty niż w tym. Z Francji przyjeżdżają na kilka dni matka i siostra króla. Przypłyną do Portsmouth za dwa tygodnie, ale już w tym tygodniu Karol z dużą częścią swojego dworu przybywa do Plymouth, żeby osobiście przeprowadzić inspekcję. - Czy wypowie wojnę Holandii? - zapytała. Pocałował ją w czubek nosa. - Zadajesz zbyt wiele pytań. Dziś mnie nie będzie. Czy mogłabyś przy jechać jutro wieczorem? Przytuliła się do niego w zaciszu boksu, usiłując odzyskać kontrolę nad niespokojnymi diabełkami w jej własnym ciele, które najwyraźniej domagały się wyzwolenia. Zastanawiała się, czy wszystkie zakochane kobiety są roz darte między dwoma pragnieniami. Pragnęła gorąco odrzucić skromność i zachęcić go, by się z nią kochał, ale jednocześnie nie odstępowała jej myśl o tym, że powinna być zimna, oficjalna, nieosiągalna. Nie wolno jej pierwszej wyznać mu miłości. - Nie wiem, czy przyjadę - powiedziała z brutalną szczerością. - Wiem, że nie powinnam, ale jeśli stwierdzę, że nie mogę wytrzymać bez pana, przyjadę. - Pozwalając mi na to, bym określał nasze stosunki, zmuszasz mnie, bym 110 zachowywał się w stosunku do ciebie poprawnie - przesunął ręką po jej plecach. - Do licha, to najtrudniejsze zadanie, jakie kiedykolwiek otrzyma łem. - To dobrze, że chcesz zachowywać się poprawnie - szepnęła z ulgą. Roześmiał się. - Bardzo chciałbym zachowywać się wobec ciebie całkiem niepoprawnie. - Mhm... - mruknęła oblizując wargi na myśl o jego niepoprawnym zachowaniu. Ebony, zmęczony już czekaniem, wyszedł ze stajni sam, więc wyrwała się z ramion Ruarka i pobiegał za koniem. Ruark szepnął jej jeszcze: - Jutro wrócę wcześniej i będę bardzo się starał zachowywać niepoprawnie. Zmarszczyła nos. - To może jednak nie przyjadę - dręczyła go bez bez litości. 13 Summer po porannej przejażdżce zaprowadziła Ebony'ego na trawnik, żeby się pasł. Była szczęśliwa, że poranna mgła nawilżyła rośliny w ogrodzie i nie musi ich podlewać. Spider zbudował trzy drewniane skrzynie, w których można byłoby rzeczywiście przewozić obrazy, a Summer napisała o brukselskich koronkach do ciotki Lil. Starannie zapakowała tkaninę i owinęła ją w nieprzemakalne płótno. Następnie Spider przybił dokładnie wieko. O ósmej był w drodze do Falmouth. Summer szacowała, że koronka zwiększy ich oszczędności o kolejne parę tysięcy. Przyniosła wody ze studni i zagrzała ją. Gdy prała bieliznę, wciąż myślała o Ruarku Helfordzie. Czas uciekał i miała świadomość, że jeśli chce spłacić długi, musi wkrótce zostać jego kochanką. Osiągnęli już taki stopień intymności, iż miała na dzieję, że będzie dość zakochany i wspaniałomyślny, by wybaczyć jej ten podstęp. Jeśli ma rzeczywiście przyznać mu się do wszystkiego, będzie musiała bardzo starannie wybrać odpowiedni moment. W przyszłym tygodniu znowu wyjeżdża i czort wie, kiedy wróci. Musi zatem działać szybko. Jutrzejszej nocy musi mu się oddać. Spider wrócił z Falkon z zapasami. Wyprzęgnął kucyka z wozu i wypuścił go na trawnik, by pasł się wraz z Ebonym. Po jedzeniu opowiedział jej, jak poszło mu z ładowaniem skrzyń na okręt. Lord Helford osobiście nakazał Cully'emu dostarczyć przesyłkę do lady Richwood, gdy tylko przypłyną do Londynu. Dowiedział się też, że sam sędzia udał się do Plymouth, najprawdopodobniej po to, by osądzić tych ludzi z Bretanii, którzy zostali tam uwięzieni i czekają na skazanie. 113 Później tego dnia, gdy Spider siodłał gniadego, zapytała go, dokąd się wybiera. - Sprawdzałem dziś rano pułapki na homary. Nic się nie złapało, więc spróbuję złowić parę ryb - odpowiedział. Odetchnęła z ulgą, ponieważ wkraczał w wiek, kiedy mężczyzna przesta je słuchać kobiety, nawet jeśli jest jego siostrą. Gdy nie wrócił po zmroku, zaniepokoiła się, ale gdy nadeszła noc i Spidera wciąż nie było, wpadła w panikę. Skoczyła, usłyszawszy głośne stukanie do drzwi. Jakiś oberwaniec wręczył jej kawałek kartki i szepnął do niej: - Złapali Spidera. - Aresztowali go! - krzyknęła. Kiwnął głową. - Celnicy. Poczuła, jak krew odpływa z jej twarzy. Zamknęła oczy i chwyciła się framugi. - Dokąd go zabrali? - spytała. Chłopak potrząsnął głową, więc spojrzała na kartkę. - Więzienie w Falmouth. Jesteś z gospody w Helston? - zapytała. Skinął głową. - Zabrali też mojego brata. Podziękowała mu i dała kilka miedziaków. - Biegnij do matki. Będzie teraz cię potrzebowała. Zaczęła się zastanawiać, czy nie udałoby się wykupić Spidera. Pobiegła na górę i wyjęła pieniądze z kasetki. A może powinna ubrać się elegancko, powiedzieć im, że jest lady St. Catherine, i zażądać uwolnienia Spidera. Nie. Na ile znała Spidera, nie powiedział nikomu, kim jest. Lepiej więc włożyć stare łachy i wybadać najpierw, co się z nim dzieje. Założyła domową suknię i owinęła się szalem. Wsiadła na kucyka i po jechała do Falmouth. Bez trudu dostała się do więzienia. Nie była jedyną kobietą, która tam przybyła. Wszyscy, którzy zostali zatrzymani za nielegalny przywóz alkoholu, siedzieli w jednej celi. Kilku mężczyzn stało przy kratach rozmawiając z kobietami. Spider natychmiast ją zauważył. - Nie martw się o mnie, Cat. Wszystko w porządku. Ten niski gruby facet w kącie to Bulldog Brown. Myślą, że jestem Spider Brown. Nie sta niemy przed obliczem sędziego wcześniej niż za trzy tygodnie, więc nie pozwól, by to pokrzyżowało ci szyki. Nie mów mu o niczym, bo z waszego 114 małżeństwa będą nici. - Nie możesz tu zostać aż trzy tygodnie - zaprotestowała. - Oczywiście, że mogę. Będziemy sobie tu po prostu siedzieć i napychać brzuchy. Penrose uśmiechnął się do niej. - Zaproponuję naszym strażnikom parę butelek jabłecznika z gospody, żeby dbali o nas. - Widzisz? - uspokajał ją Spider. - Dobra porcja lokalnego jabłecz nika sprawi, że będziemy sobie tu leżeć do góry brzuchami, więc nie martw się o mnie i zajmij się ważniejszymi sprawami. Skinęła głową. Nie powie mu, że przyniosła pieniądze na łapówkę. Lepiej nie robić mu fałszywych nadziei, dopóki nie sprawdzi, co z tego wyjdzie. Odwróciła się, szukając wzrokiem strażnika, ale zanim wyszła, Spider chwy cił ją mocno za rękę i szepnął: - Gdy się z nim spotkasz, udawaj, że wszystko jest w najlepszym po rządku. - Obiecuję - szepnęła i zagryzła wargi. - Zuch. Mam jednak dla ciebie jeszcze jedno, paskudne zadanie, ale obiecaj mi, że to zrobisz. - Spojrzał na nią niepewnie. - Ten skurwysyn Oswald, który nas złapał, postrzelił mojego konia. Obawiam się, że ta świnia go nie dobiła, tylko zostawiła tam, na plaży. Będziesz musiała iść i dobić go, Cat. Serce ścisnął jej żal. Cóż za potwór! Jak można zostawić rannego konia, żeby męczył się w powolnej agonii? Sprawdziła, czy wciąż ma pieniądze, i poszła szybko za wartownikiem. Tej nocy szczęście opuściło ją. Spotkała sierżant Oswalda, który rechocąc, powiedział: - I kogóż ja widzę? Toż to dziwka samego Helforda. Tym razem nie możesz nic zrobić. Złapałem ich z beczkami. Do którego tym razem przy szłaś? - Przychodzę w imieniu pani Penrose z karczmy. Zatrzymaliście jej syna i męża - powiedziała pewnym głosem. Patrząc na nią z góry, drwił: - Tym razem nic ci nie pomoże rozkładanie nóg. Uciekła jak mogła najszybciej. Popędziła kucyka galopem. Żałowała, 115 że Spider nie zabrał na swoją wyprawę tego małego zwierzaka, który znał każdą ścieżkę na wzgórzach i prawdopodobnie nie dałby się postrzelić. Wróciwszy do Roseland, załadowała jeden z pistoletów, nabrała wody do wiadra i wspięła się na ścieżkę prowadzącą ku plaży. W połowie drogi dostrzegła konia leżącego na kamieniach. Modliła się, żeby już nie żył, ale zanim do niego dotarła, usłyszała, jak ciężko dyszy. Wiedziała, że w miarę, jak krew ucieka z niego, jest coraz bardziej spragniony. Wkopała wiadro z wodą w piasek tuż przy jego pysku i przemawiając do niego uspokajająco, pomogła mu napić się. Wypił całe wiadro dygocąc z wysiłku. - Dzielny konik - szepnęła przykładając lufę do tyłu jego łba i pociągnęła za spust. Pistolet wystrzelił i odbił tak, że gdyby nie klęczała, odrzut wystrzału powaliłby ją na piasek. Siedziała przez jakiś czas, żeby upewnić się, że koń już nie żyje. Po pewnym czasie odeszła, zostawiając go na pastwę przypływu. Nie spała tej nocy. Była tak wstrząśnięta, że miała ochotę krzyczeć. Jedynie to mogłoby rozładować zgromadzone w niej napięcie. Rozpaczała nad losem brata, choć ulgę przynosiła jej świadomość, że więzienie w Falmouth nie jest takim piekłem jak większe, w Plymouth. Doszła w koń cu do wniosku, że Spider ma rację. Jedynym sposobem, żeby mu pomóc, była realizacja jej planów związanych z Ruarkiem Helfordem. Nie miała już czasu do stracenia. Gdy się już zdecydowała, poczuła nagłą niechęć. Uświadomiła sobie, że musi pokonać własne sumienie. Do tej pory nie zastanawiała się nad tym, czy ma sumienie. Jak może, świadomie i dla korzyści finansowych, oszuki wać kogoś, komu na niej zależy? Leżała, cicho rozważając wszystkie moż liwości. Gdyby to dotyczyło tylko jej, zrezygnowałaby ze swoich nieuczci wych planów. Gdyby przez to straciła Roseland, trudno. Ale teraz Spider miał poważne kłopoty i wiedziała, że musi uciec się do oszustwa. Musi wykorzystać Ruarka, żeby pomóc bratu, ale obiecała sobie, że nigdy już go nie oszuka. Będzie wierna i wspaniałomyślna, by hojnie odpłacić mu za to, co dla niej zrobi. Ciepła mgła poprzedniego dnia była wstępem do upalnej pogody, którą przyniósł prąd zatokowy. Po południu Summer wykąpała się i umyła włosy pozwalając im wyschnąć na słońcu. Otworzyła szafę i zaczęła przeglądać 116 jej zawartość. Została jej jeszcze tylko jedna suknia, której nie widział Ruark Helford. Była z białego jedwabiu z bufiastymi rękawami, głębokim dekoltem i suto marszczoną spódnicą. Założyła koronkowe pończochy z podwiązkami i zaczerwieniła się. Wie działa, że nim skończy się ta noc, Ruark zobaczy wszystko, co ma pod suknią. Z trudem oddychała, choć sama nie wiedziała, czy to z powodu zbyt mocno zasznurowanego gorsetu, czy z powodu myśli o tym, co zdarzy się tej nocy. Wieczór nie był ani trochę chłodniejszy niż dzień, nie potrzebowała więc płaszcza. Zamknęła dokładnie dom i wsiadła na Ebony'ego, którego poprzedniego dnia nie odprowadziła do stajni w Helford. Jechała powoli, by nie zburzyć starannej fryzury. Gdy zjawiła się w stajni, kilku stajennych rzuciło się ku niej, by pomóc jej zsiąść z konia. Podziękowała im uśmiechem i powoli weszła do domu. Burke czekał już na nią i poprowadził ją na taras, który tropikalne pnącza i inne rośliny zmieniły w rajski ogród. Ruark siedział na krawędzi fontanny. Gdy zobaczył Cat, wstał szybko i podszedł do niej. - Bałem się, że pani nie przyjedzie. - Nie wierzę, że pan kiedykolwiek w życiu bał się czegoś - powiedziała z czarującym uśmiechem, patrząc mu w oczy. Ujął ją za ręce i patrzył na nią, jakby nie mógł nasycić oczu jej urodą. Po chwili objął ją czule. "Ubrała się na biało, jakby podkreślając dziewic two" - pomyślał. "Nie miało to zresztą żadnego znaczenia, ponieważ podjął już decyzję. Nie będzie już dłużej czekał. Zatrzymał się na chwilę, by zerwać dla niej egzotyczny kwiat. Uśmiech nęła się. Wiedziała, że ta noc będzie dla nich szczególna. Dotychczas zawsze wręczał jej kremowe róże. Dziś dał jej purpurowy kielich, bo wiedział, że tej nocy posiądzie ją. Czuł, jak gorąca krew krąży mu w żyłach, czuł dziwny ból, który drążył jego wnętrze. Trzymając ją za rękę, poprowadził ją do fontanny. Pośrodku znajdowała się rzeźba delfina z jadeitu. Woda spływała z jego pyska, tworząc trzy wodospady. Dno fontanny wyłożone było kafla mi w tym samym kolorze, w którym był delfin. - Tu jest jak w raju - powiedziała cicho, patrząc z zachwytem na kwitnące krzewy. Żółty szczodrzeniec pysznił się obok wspaniałej magnolii. Drobne kwiatki 117 migdałowca rywalizowały z rododendronem. - To kopia ogrodów otomańskich z pałacu w Algierze. Summer otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia. - O tylu rzeczach nie wiem. - A ja nie wiem nic o tobie - powiedział. - Ale temu łatwo zaradzić. Uniósł jej dłoń i złożył pocałunek na jej nadgarstku w miejscu, gdzie pulsowała żyłka. Pochlebiło mu to, że jej puls galopował jak szalony. Patrząc jej w oczy, powiedział: - Po to, by poznać niektórych ludzi, potrzeba kilku godzin, dla innych potrzeba na to całego życia. A jak będzie z nami? Potrząsnęła głową. - Mam nadzieję, że nasz czas nie przeminie tak szybko jak te kwiaty. One przekwitną w ciągu tygodnia... To takie smutne. - Oglądanie piękna w całym rozkwicie nigdy nie jest stratą - powie dział sugestywnie. - Dlatego pomyślałem, żeby tu podano nam dziś kolację. Lokaj kończył właśnie ustawiać półmiski i Ruark mógł już poprowadzić ją do stołu. Summer obawiała się, że nie będzie w stanie nic przełknąć, W jej żołądku trzepotało tysiąc motyli, a i utrzymujący się upał nie pobudzał apetytu. Ruark podsunął jej krzesło. Usiadła posłusznie i rozwinęła serwetkę. Usiadł na wprost niej, wciąż patrząc jej w oczy. Nalał "Chablis", a gdy podawał jej kielich, ich palce zetknęły się. Uniosła na niego wzrok, zdzi wiona, jak nieznane uczucia wzbudził w niej ten gest. Zachwycało ją to, że mogą porozumiewać się bez słów. Wypiła łyk, trzymając przez chwilę chłodne wino na języku. Menu zostało dobrane niezwykle starannie, poruszając zarówno zmysł smaku, jak i węch, uwzględniając także to, że wieczór był niezwykle gorący. Podano wędzonego łososia i galarety. Summer jeszcze raz zdała sobie sprawę, jak bardzo różnią się te wyszukane potrawy od tego, co jadali zazwyczaj ze Spiderem. Potem podano kapłona i szparagi. Zarumieniła się jedząc ptaka, gdyż uświadomiła sobie, że nie po raz pierwszy próbuje koguta z jego bogatego stada. Nie spuszczał z niej wzroku, nie mógł więc nie zauważyć tego rumieńca. Położył dłoń na jej piąstce i zapytał: - Czy możesz zdradzić mi, co wywołuje tę piękną łunę na twych po liczkach? 118 Opuściła rzęsy. - To tajemnica, lordzie Helford. - Nalegam, byś mówiła do mnie po imieniu. Chyba nie brakuje ci śmia łości, by pominąć te niepotrzebne formy. Spojrzała na niego z tajemniczym uśmiechem. - Nie jestem nieśmiała, Ruarku. Obawiam się, że wszystko, co robię i mówię, jest całkowicie bezwstydne. Rodziła się między nimi zmysłowość, która niemal fizycznie tamowała ich oddechy. Jej słowa pobudziły go gwałtownie. Pragnął jej, pożądał aż do bólu. Spojrzała na jego usta i natychmiast przypomniała sobie, jak ją całował, najpierw usta, potem pęczniejące sutki. Oczy Ruarka ściemniały z pożądania. Zawsze, gdy o niej myślał, pragnął wejść w nią głęboko. Patrzył na jej usta i marzył, by wyrwać z nich krzyk rozkoszy. Wszedł lokaj z deserem, ale oni nie pragnęli już niczego poza sobą. Czuli się tak, jakby oprócz nich nie było nikogo w całym wszechświecie. Wstał, uniósł ją z krzesła i przytulił mocno. - Twoja uroda nie ma sobie równej, kochanie. Przeszli powoli, przytuleni, w głąb tarasu aż do ogromnej szachownicy, na której stały figury naturalnej wielkości wyrzeźbione z kamienia. - Czy to także jest kopia z pałacu w Algierze? - zapytała zachwycona. - Tam graliśmy przesuwając na szachownicy prawdziwych ludzi, niewol ników, których jedynym zajęciem było cierpliwe wyczekiwanie, aż zde cydujemy się wykonać ruch. - Jakie to dekadenckie - zauważyła. - W Algierze prawie wszystko było dekadenckie, ale z pewnością o nie które rzeczy potrafią zadbać lepiej niż my. - O czym mówisz? - zapytała unosząc prowokująco głowę. Podniósł ją i posadził na kolanach kamiennego króla tak, by ich twarze znalazły się na tej samej wysokości. - Oni uczą kobiety, jak dawać rozkosz mężczyznom. Jedynym celem życia pięknych kobiet jest miłość. Zamyka się je w haremie, z dala od innych mężczyzn. Musnął jej usta. 119 - Chyba nie pragniesz tego dla mnie - szepnęła. - Jeśli mam być szczery, to właśnie to bym z tobą zrobił. Objął ją w pasie gorącymi dłońmi. Połaskotał ją lekko kciukami. Roześmiała się. - Ja jednak wolę sposób, w jaki kobiety żyją w Anglii. Tu, jeśli tylko tego zapragną, mogą usiąść na kolanach króla. - Ty mała wiedźmo! Jeśli król tylko spojrzy na ciebie, zabiję go. Podniósł ją z kamiennego siedziska. Zbliżał się wieczór. Cienie wydłużyły się. Wprowadził ją do cisowego labiryntu, gdzie byli jakby odcięci od reszty świata. - Teraz cię pocałuję - powiedział. Objął ją wdychając zapach jej perfum. Pochylił nad nią głowę. - Rozchyl usta, kochanie. Chcę, by ten pocałunek zespolił nas. Od tego pocałunku przeniknął ją dreszcz, spływający w dół jej ciała. Przytuliła się do Ruarka, jakby obawiając się, że upadnie. Jego dłonie paliły jej ciało przez delikatną materię sukni. Jego usta byty gorące, natarczywe. Ogarniał ją ogień, rodzący się w jej ustach, a kończący się gdzieś między udami. Jęknęła, gotowa sprostać jego pożądaniu. - Nie dam ci dziś odejść - powiedział wprost. - Wiem - powiedziała ulegle, czując coraz mocniej jego ciało przy swoim. Musiał powstrzymać się, by nie wziąć jej tu, między drzewami jak służącą. Wiedział, że będzie to jej pierwsze doświadczenie z mężczyzną, i pragnął, by ta noc stała się dla niej jedynym w swoim rodzaju przeżyciem. Objął ją ramieniem i wprowadził do domu. Gdy przechodzili koło drzwi tarasu, zatrzymał się i zabrał czerwony kwiat, który podarował jej wcześniej. Nie zważając na otaczający ich świat, weszli do małego spowitego mrokiem salonu, w którym stało kilka wygodnych foteli. Posadził ją na jednym z nich i oparł o poduszki. Do tej pory świadomość własnego dziewictwa była hamulcem dla jej pragnień. Teraz zdecydowała się: - Ruark, tak bardzo cię kocham - powiedziała. Jego dłoń błądziła już pod jej suknią, ale te proste słowa uprzytomniły mu, że w tę pierwszą noc musi być potraktowana ze szczególną miłością. Summer wiedziała, że się już nie wycofa. Chciała tego. Wszystko, co 120 zdarzy się jemu, zdarzy się i jej. Każde uczucie, wrażenie, będzie dozna niem obojga. Miłość przychodzi wtedy, gdy między dwojgiem ludzi nie ma już barier, nie istnieje wstyd, rezerwa, nawet duma. Sięgnął do tyłu, by rozpiąć stanik jej sukni. Ruch jej dłoni zdawał się powstrzymywać go przez chwilę, ale nic nie było w stanie już go powstrzy mać. Zapalił lichtarze, by podziwiać jej urodę w świetle świec. - Lady Summer, czy wyjdzie pani za mnie? Serce w niej zamarło. - O tak, wasza lordowska mość. Uśmiechnął się i wziął ją w ramiona. Miała nadzieję, że rano będzie pamiętał o swojej obietnicy, ale była w nim tak zakochana, że w rzeczy wistości nie miało to już żadnego znaczenia. . 14 Ruark wstał z sofy i poprawił ubranie. Zapalił wszystkie świece w lichtarzu. Summer zdziwiona, podniosła się także. Ruark podszedł do drzwi i poprosił Burke'a. Policzki Summer zapłonęły, a serce zamarło, gdy usłyszała: - Sprawię ci kłopot, Burke, ale chcę, żebyś pojechał do Helston i przy wiózł pastora. Odwrócił się do niej i zobaczył, że jej oczy lśnią jak gwiazdy, i już wiedział, że ją uszczęśliwił. Wziął od niej purpurowy kwiat i powiedział: - Poczekaj chwilę, kochanie. Mam coś, co bardziej będzie pasowało do tej ślubnej sukni. Siedziała oszołomiona, obawiając się, że za chwilę jej serce pęknie od nadmiaru szczęścia. Lord Helford poprosił ją o rękę. Nawet o tym nie śniła. A on posłał po pastora. Ruark zszedł na dół niosąc w dłoni kilka aksamitnych kasetek. Wyciągnął do niej rękę i zaprowadził ją do wysokiego lustra przy kominku. W dużej kasetce był piękny naszyjnik z rubinów. Założył go na jej szyję i pochylił się, by pocałować jej nagi kark. - To chyba nie dla mnie? - zapytała zdumiona. Wyjął parę bransolet i zapiął na jej nadgarstkach. - Dotarł}' do mnie plotki, że lady Helford ubóstwia rubiny. - Następnie wyjął pierścień i wsunął go do kieszeni. - Lady Helford - powtórzyła szeptem. Obawiała się, że nim pastor przybędzie, umrze z nadmiaru szczęścia. 123 Ruark polecił jednemu ze służących, by przyniósł z piwnicy dwie skrzynki wina, drugiego wysłał po baryłki z piwem. Summer stała wciąż przed lustrem, zachwycona klejnotami. Po niespełna półgodzinie Burke wrócił z pastorem. Był to potężnej postury mężczyzna o siwych włosach, roztaczający wokół siebie atmosferę autorytetu. - Witamy w Helford. Poprosiłem tu pana, by dokonał pan ceremonii ślubnej, panie Rashleigh - powiedział Ruark podając mu rękę. Pastor zignorował to i zmarszczył brwi. - Tłumaczyłem już pana służącemu, że jest to niemożliwe. Ten głupiec nalegał jednak, bym sam to panu powtórzył. Ruark uniósł brwi. Summer patrzyła z zainteresowaniem na obu mężczyzn, widząc wyraźnie, że obaj lubili być górą i można było się spo dziewać niezłej utarczki. - Żeby zawrzeć małżeństwo, trzeba dać na zapowiedzi - tłumaczył z ostentacyjną cierpliwością. - Gdy ogłoszenie o zamiarze małżeństwa zostanie trzykrotnie odczytane w kościele, z przyjemnością pobłogosławię pana związek, lordzie Helford. Ruark uśmiechnął się z wyższością. - Jestem głównym sędzią w Kornwalii. Mam prawo zwalniania z zapo wiedzi i właśnie z tego prawa korzystam, panie Rashleigh. Pastor otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale uznał, że lepiej zrezy gnować. Summer wymieniła z Burkiem znaczące spojrzenie, które mówiło wy raźnie, że żadne z nich nie miało wątpliwości, kto będzie górą. Ruark polecił Burke'owi zgromadzić w holu całą służbę. Przeprosił na chwilę pastora: - Za piętnaście minut będziemy gotowi. Gdy zostali sami, Ruark natychmiast chwycił ją w ramiona. - Czy zawsze przeprowadza pan w ten sposób swoją wolę, milordzie? - Zawsze - odpowiedział patrząc jej w oczy. - Czy także z kobietami? - Szczególnie z kobietami - odpowiedział z naciskiem. - A może ja okażę się wyjątkiem? - powiedziała złośliwie i odsunęła się od niego. 124 Skrzywił się, a ona od niechcenia odwróciła się do lustra i zaczęła popra wiać fryzurę. Niech sobie poczeka. Nie pozwoli, żeby ten bogaty i arogancki młody lord pomyślał, że jest łatwa. To ona pierwsza wyznała mu miłość i przypuszczała, że właśnie to wyznanie sprowokowało go do zapropo nowania jej małżeństwa. Patrzyła na jego odbicie w lustrze i myślała z nienawiścią o wszystkich kobietach, które znał wcześniej. Nie potrafiła myśleć spokojnie o tym, że całował inne. Należał do niej i nie będzie z nikim się nim dzielić. Gdy przypomniała sobie jego pocałunki, odruchowo spojrzała na usta Ruarka i przeszedł ją dreszcz. Natychmiast znalazł się przy niej. - Co się stało, kochanie? Czy nie jesteś pewna swojej decyzji? Odwróciła się od lustra i spojrzała mu w oczy. - Chcę tego całym sercem - powiedziała z przekonaniem. - To dobrze, bo ja już nie zmienię zdania. Chcę ciebie. Z błyszczącymi oczami poprowadził ją do dużego holu. Ogarnęła ją panika, gdy zobaczyła zgromadzoną służbę. Prowadziła kłamliwe życie i w każdej chwili mogło się to wydać. Żyła jak dzikuska, zdobywając jedzenie, gdzie się dało. Jak może udawać teraz wielką damę i prowadzić dom z tak liczną służbą? Spojrzała na Burke'a i dostrzegła w jego wzroku wyraz aprobaty. Uspokoiła się. Musi sobie jakoś poradzić. Była obiektem zainteresowania wszystkich i w jakiś sposób stało się zrozumiałe, dlaczego lego wieczoru ubrała się na biało. Stała dumnie obok Ruarka, podtrzymywana jego silnym ramieniem. Ujął ją za rękę i natychmiast umilkły szmery. - To jest lady Summer St. Catherine, która dziś zostanie moją żoną. Jest to pierwsza narzeczona, która wchodzi do tego domu od czasu, gdy moja matka przybyła tu trzydzieści lat temu. - Usłyszała akceptujące głosy służ by. - Chcę, żebyście wszyscy byli świadkami naszego ślubu. Chcę, żebyście otworzyli dla niej swoje serca i przyjęli ją tak, jak uczyniłem to ja. To za dziwiające, że mieszkając obok tyle lat, spotkaliśmy się dopiero teraz. Miła jest mi myśl, że czekała na mnie całe życie. "To prawda" - pomyślała Summer. To było jak objawienie. Dziwne myśli przebiegały jej przez głowę, gdy wielebny Rashleigh podpowiadał im słowa przysięgi. Po pierwsze zobaczyła plamy tytoniu na jego palcach i wiedziała z pewnością, że i on zamieszali)' był w przemyt Zauważyła też, że służba jest dobrze odżywiona, z wyjątkiem tych, którzy pracowali w stajniach. Wszyscy spaśli się na bogactwie Helfordów, podczas gdy ona i Spider głodowali. A potem usłyszała, jak pastor mówi do Ruarka: - Niech pan młody kocha swą żonę tak, jakby była jego własnym ciałem. Ten mężczyzna i ta kobieta połączeni są w jedno. To tajemnica wiary. Niedługo ciało Ruarka złączy się z jej ciałem. Spojrzała na niego z mi łością. "Jest taki poważny, opanowany" - pomyślała ze strachem. Jego ciemne włosy są gładko uczesane, a myśli nieprzeniknione. I nagle zapragnęła zobaczyć, jak traci swoje opanowanie. Poczuła potrzebę rozbicia jej na maleńkie okruchy. W jej myśli wkradł się cień zwątpienia. - Czy jesteście na to zdecydowani? - zapytał pastor. - Tak! - prawie krzyknęła, a służba wydała pomruk zadowolenia, że ich młoda pani tyle serca wkłada w słowa przysięgi małżeńskiej. Potem Ruark włożył jej na palec pierścień z krwawym rubinem i pochylił się nad nią, by złożyć na jej ustach pierwszy pocałunek małżeński. Nie zamknęła powiek, ale spojrzała głęboko w jego oczy, ciemne z pożądania. Mówiły one, jak działa na niego jej uroda. - Wyglądasz na szczęśliwego - szepnęła. - Mam bardzo skromne potrzeby. Zawsze zadowalam się najlepszym. Uściskał ją i odwrócił twarzą do służby. Burke podszedł do niej z pękiem kluczy. Jedna po drugiej, podchodziły do niej pomywaczki, pokojówki, kucharki i pozdrawiały nową panią. Nawet w takim momencie panował pewien szczególny porządek i Summer zrozumiała, że jako pani domu będzie musiała się wiele nauczyć. Potem przyszła kolej na męski personel: kuchar czyków, garderobianych i stajennych. Po nich podeszli ogrodnicy, stangreci i lokaje. Na końcu zbliżył się do niej Burke, który zamykał ten orszak, i podał jej symboliczne klucze. Summer zwróciła się do niego z podziękowaniem. Skłonił się przed nią nisko i uśmiechnął porozumiewawczo. Lokaje roznosili napoje, żeby wypić zdrowie młodej pary. Kobiety sięgały po kieliszki z winem, mężczyźni na ogół woleli piwo. Ruark wyjął kieliszek z jej dłoni i postawił go na srebrnej tacy. - Tobie nie będzie potrzebne wino, by wzburzyć krew w twoich żyłach powiedział cicho. Nagle zapragnęła aż do bólu zostać z nim sam na sam. Zgromadził 126 podczas ceremonii całą służbę, bo chciał, żeby wszystko odbyło się, jak należy. Została lady Helford i chciał, żeby wszyscy ją kochali i szanowali, żeby widzieli, że jest jego wybranką i oblubienicą. Ale i on niecierpliwił się teraz i pragnął, by zostali sami. Z trudem przychodziło mu panować nad swym pożądaniem. W końcu służba zaczęła opuszczać hol. Czuła jego bliskość i wyczuwała jego pragnienia. Spojrzała na jego usta i pomyślała o tym, jak przylgną do jej warg. Wziął ją za rękę, ale zamiast poprowadzić ją na górę, jak tego oczekiwała, wyprowadził ją na zewnątrz. Spojrzała na niego zdziwiona. Wtedy wziął ją na ręce i przeniósł przez próg. Objęła go ramionami za szyję i szepnęła: - Nieś mnie przez całą drogę do twojej sypialni. - Dobry Boże, jak wspaniale zapowiada się ta noc. Panna młoda jest we wspaniałym i uwodzicielskim nastroju. - Trzymając ją mocno w ramio nach, wniósł po schodach. - Nie widziałaś jeszcze mojego domu, ale z pewnością tej nocy ci go nie pokażę - żartował. Skręcił w południowe skrzydło pałacu i wszedł do sypialni. - Jest jeszcze coś, czego nigdy nie widziałam i to dużo większe niedo patrzenie. - O czym mówisz, kochanie? - zapytał stawiając ją na miękkim dywanie, ale wciąż trzymał rękę wokół jej talii. - Nigdy nie widziałam nagiego mężczyzny... I chcę... Rozwiązała wstążkę, która przytrzymywała jego włosy, i wsunęła w nie rękę. Pod wpływem tej pieszczoty dreszcz przebiegł mu po krzyżu. - Rozbierz się pierwszy - poprosiła, gdyż była pewna, że jest gotów spełnić każde jej życzenie. - Jesteśmy zaledwie pół godziny po ślubie, a ty już jesteś dla mnie okrutna - powiedział zdejmując koszulę. - Czy wiesz, jak długo czekałem, żeby zobaczyć chociaż twoje nogi? Nigdy nie widziałem więcej niż kostki. Roześmiała się i uniosła spódnicę, ukazując koronkowe pończochy. Ruarkowi zaschło w ustach z wrażenia. Jej nogi były tak smukłe i długie. Opuściła spódnicę i patrzyła coraz bardziej podniecona, jak rozpina pas. Nie opuściła powiek, nie zarumieniła się, ale obserwowała wciąż, jakby bio rąc w posiadanie każdy fragment jego wspaniałego ciała. 127 Zawahał się przed zdjęciem spodni. Rozpiął je już i zsunął na biodra, ale obawiał się, że widok jego nagości może zburzyć ten żartobliwy nastrój. Usiadł więc na łóżku i zaczął zdejmować buty. Wyciągnął do niej rękę. - Podejdź tu, pragnę cię dotknąć. - Patrzył na nią błagalnie. Podeszła i odmownie pokręciła głową. - Ja dotknę ciebie pierwsza. Usiadła koło niego na łóżku i przesunęła palcem po jego silnie zaryso wanej szczęce. Miał szerokie, umięśnione ramiona. Dotykała ręką jego piersi i przesuwała palcami po skręconych włosach, porastających mu pierś i schodzących w dół, aż do wycięcia w spodniach. Chciała wsunąć tam dłoń, ale pomyślała, że to będzie już zbyt wiele dla ich już pobudzonych zmysłów. Musnęła tylko ręką wypukłość w jego spodniach i to wystarczyło, żeby naprężył się pod jej dłonią. - Ach! - krzyknęła zdziwiona i cofnęła rękę. - Nie cofaj się, kochanie - błagał ją. Znów wyciągnęła rękę w kierunku jego ciała, ale instynktownie unikała dotknięcia tego mistycznego, męskiego organu. - Ruarku Helfordzie, wodzisz mnie na pokuszenie - szepnęła przesu wając ręką po jego piersi. Zgniótł ją w ramionach i trzymając usta przy jej wargach, szepnął: - Ty nie wiesz nic o pokusach... jeszcze. Dopiero zaczynasz je pozna wać, - Roześmiał się zmysłowo. Przewrócił ją na łóżko i wyprostował jej ramiona. Nachylał się tak nad nią, a z każdym spojrzeniem jego miłość rosła. - Czy nie zaspokoiłaś jeszcze swojej ciekawości? - zaśmiał się. - Nigdy jej nie zaspokoję - westchnęła. Ucałował kącik jej warg. - Czy cię nie rozczarowałem ? - Ach, nie. Jesteś bardziej podniecający, niż się tego spodziewałam. Ale jesteś tam... taki duży. Wsunęła dłoń między ich ciała, gdzie wyczuwała jego twardość. Wsunęła dłoń w rozporek i lekko musnęła palcami członek. Ruark skoczył jak oparzony. - Nie wiedziałam, że i tam rosną ci włosy, ale podoba mi się to. - A czy ty nie masz czarnych włosów między pięknymi nóżkami - draż nił się z nią. 128 - Tak. Skąd o tym wiesz? - zapytała zdziwiona, a on jeszcze raz uświadomił sobie, jak bardzo jest niedoświadczona. Wsunął ręce pod jej plecy, żeby rozpiąć guziki jej wspaniałej białej sukni. Przypomniał sobie białą koszulę, którą miała na sobie tej nocy, gdy zobaczył ją po raz pierwszy. W gardle zaschło mu na to wspomnienie. Uniósł jej ramiona, żeby zsunąć suknię. Leżała pod nim w koronkowej bieliźnie, a on sycił wzrok tym widokiem. Jego oczy były niemal czarne z tłumionej namiętności. - Teraz wstanę i zdejmę resztę ubrania - uprzedził ją łagodnie. Usiadła i zwróciła oczy, wielkie jak spodki, na jego dłonie zsuwające z bioder spodnie. Spomiędzy czarnych włosów wyłoniła się jego lanca, twarda od pulsującej krwi. - Ru! - krzyknęła na poły przerażona, na poły zahipnotyzowana. Miał nogi jak kolumny z granitu, ciało umięśnione. Wyciągnął ręce, by wziąć ją w ramiona, i zrozumiał z ulgą, że jej wahanie nie trwało długo. Zdjął jej koronkowe pończochy, bieliznę, która jeszcze rozdzielała ich ciała. - Ciekawe, jak moim piersiom będzie podobał się dotyk twojego owłosio nego torsu - żartowała. Jęknął, gdy halka opadła na podłogę, a jej ciało przylgnęło mocno do niego. - Teraz moja kolej, by nasycić wzrok - powiedział trzymając ją na odległość ramion. Jej ciało błyszczało jak macica perłowa, lekko przysypana przejrzystym pudrem. Pobudzała go niemal do szaleństwa. Choć nigdy przedtem nie była z mężczyzną, zupełnie straciła panowanie nad swym ciałem. Głaskał jej włosy i zachwycał się ich jedwabistością. Nawet one go podniecały. Przytulił usta do czarnych loków i chłonął ich zapach. Summer uniosła dłonie i poło żyła na jego głowie. Drżała lekko. Jego oczy pełne były namiętności, sprawiały, że czuła się najpiękniejszą kobietą na ziemi. - Boże, jesteś jak tropikalny sztorm - powiedział, przytulając usta do jej piersi. Uniósł ją i posadził na krawędzi łóżka. Po raz pierwszy tej nocy zwróciła uwagę na to, co ją otacza. Zachwycił ją ogrom łoża z czterema kolumnami, na których rozpięte były brokatowe zasłony. Na poduszce leżał purpurowy 5 -- Pirat i Pogankia 129 kwiat, symbol jej dziewictwa, i uświadomiła sobie, że podobnie jak ona, Ruark też w swym sercu pozostał pogańskim bożkiem. Gdy klęknął przed nią, jeszcze raz zrozumiała, jak bardzo go podnie ca. Pragnęła jego pocałunków, chciała zaznać jego pieszczot i zarazem gwałtowności. Rozsunął szeroko jej uda, a ona powtórzyła jego wcześniejsze pytanie: - Czy jestem taka, jakiej mnie pragnąłeś? - Dokładnie taka. Marzyłem o tej chwili od tygodni. - Uniósł jej stopę i przyłożył do ust. - Kłamię, jesteś jeszcze wspanialsza, niż sobie wyobra żałem. A potem, wiedząc już, że żadne jego słowo nie spłoszy już jej, choćby było najbardziej intymne, powiedział: - Zawsze, gdy o tobie myślałem, marzyłem o tym, żeby znaleźć się między twoimi udami. Uklękła przy nim, dotykając jego lancy. - Wprowadź mnie w tajemniczy świat miłości - szepnęła i wiedział już, że kocha tę kobietę nad wszystko, bez pamięci. Wsunął członek między jej uda, a gdy jęknęła z rozkoszy, cofnął się. Przesuwał członkiem po jej szparce, a ona prężyła się z rozkoszy. Każdy ruch wzmagał jej pożądanie tak, że miała ochotę krzyczeć. - Ach, od tak dawna marzyłem, by wsadzić ci go całego. Połóż się, bym mógł się w ciebie wślizgnąć. Roześmiała się: - To chyba niemożliwe, Ru. Nie żartuj sobie ze mnie. Przez moment poczuł się zażenowany. Była taka kochająca i taka ufna, gdyż myślała, że to wszystko, co ma zamiar jej zrobić. - Tak cię kocham, Ru. Pieść mnie dalej - błagała go. Była taka namiętna i wiedział już, że w ten sposób mógłby ją pieścić przez resztę życia. Pragnął, żeby pamięć rozkoszy przetrwała w niej. Nie chciał zrobić nic, co sprawiłoby jej choć trochę bólu. Nie może kojarzyć tych intymnych pieszczot z bólem czy przykrością. Uświadomił sobie, że postawił przed sobą niewykonalne zadanie. Ułożył ją znów na łóżku, szeroko rozchylił uda i klęknął między nimi. Wsunął dłonie pod jej biodra i podciągnął na swoje zgięte uda. Potem wsunął palec w maleńką szparkę, którą oferowała z taką ufnością. Wydała krzyk rozkoszy i rozszerzyła uda. Wziął do ręki swą dzidę i zanurzył w jej wnętrzu, wykonując powolne ruchy. Jęczała i prężyła 130 się w zapamiętaniu. - Nie ruszaj się - powiedział i przerwał na chwilę. Ten moment starczył mu, by odzyskać panowanie nad ciałem. Zaczął znów pieścić ją jak przedtem. Patrzył na rozkosz malującą się na twarzy. Z jej ust wyrwał się jęk: - Nie przerywaj, Ruark. Chcąc dać jej pełnię rozkoszy, kontynuował powolne ruchy. Zadrżała, jakby coś eksplodowało w jej ciele. Ucałował ją. - Czy polubiłaś takie pieszczoty, kochanie? - Ach, Ru. To było wspaniałe. Chyba cały wszedłeś we mnie - odpo wiedziała w nieświadomości. Powoli uspokajał swe zmysły. - Następnym razem wejdę głębiej - powiedział, jakby badając jej reakcję. - Chciałabym zadać ci tyle pytań - powiedziała cicho. - Cokolwiek zechcesz. - Oddychał głęboko. - Czy jutro rano możemy zrobić to samo, czy powinniśmy zaczekać do nocy? - Do licha, nie musimy czekać nawet pięciu minut. Pochylił się nad nią i pocałował delikatne kolano. Znów rozsunął jej uda. Włożył kciuki między jej wargi i lekko rozchylił. Wsuwał czubek swej lancy do momentu, gdy napotkał opór i wycofał się. Robił to raz po raz, aż po nownie krew zapłonęła w jej żyłach. Rozchylając kciukami różane płatki, wnikał w nią za każdym razem głębiej, wciąż nie wywołując bólu, ale wiedział, że jeszcze trochę, a rozerwie jej dziewictwo. Była tak podniecona, że prawie tracił nad sobą kontrolę. Jednak własna delikatność uświadamiała mu tylko, jak bardzo ją kocha. Wiedział, że musi zrezygnować jeszcze z pełni rozkoszy, by ona doznała spełnienia. Była na pół szalona, rzucała głową, jęczała, zagryzała wargi. A potem poczuł, jak przez jej ciało przebiegł dreszcz, i wyprężyła się, niemal otwierając na przyjęcie jego dzidy. Jeszcze ten raz zdołał wycofać się w porę. Przez jego ciało także przebiegł dreszcz. Uniosła głowę i zobaczyła ze zdumieniem, że z miejsca, w którym byli złączeni, spływa mleczny, gęsty płyn. Opadł na nią, a ona z rozkoszą przyjęła słodki ciężar. 131 Przytuliła się do niego mocno, aż poczuł na swej piersi żar jej sutek. Pod wpływem jej ciepłych ud jego lanca znów zaczęła rosnąć. Powoli, szeptem, używając najczulszych słów, zaczął jej wyjaśniać, co dalej będzie z nią robił. Mówił, co ona będzie przy tym czuła, jak długo będzie ją kochał i na ile różnych sposobów. Jego dłonie błądziły po zakamarkach jej ciała, aż poczuła nowe dreszcze i wzbierający w gardle jęk. Wpił się w jej usta, rozchylając wargi i wsuwając głęboko język. Po krótkiej chwili odpowiedziała tym samym. Po długim pocałunku Ruark szepnął: - Mam diabelski pomysł, żeby zachować twoje dziewictwo przez cały miesiąc miodowy. Będę wciąż pieścił cię, aż nauczysz się reagować na każde moje dotknięcie, będziesz wciąż niesyta mojej miłości. Usiadła i spojrzała na niego z niedowierzaniem. - Jestem wciąż dziewicą? - W sensie fizycznym, tak. Nie odebrałem ci jeszcze dziewictwa. - I zamierzasz pieścić mnie w ten sposób przez cały miesiąc miodowy? - Z pewnością nie, kochanie. Żartowałem sobie z ciebie. - Ja nie miałabym nic przeciwko temu, Ru. Myślę, że ja też powinnam ciebie pieścić. Zsunęła się, aż jej twarz znalazła się na jego płaskim brzuchu. Dotknęła lekko językiem jego członka. To było już za wiele. - Musisz wiedzieć, że nie będę w stanie zapanować nad sobą. nawet gdyby od tego zależało moje życie. Nie mogę czekać ani chwili dłużej powiedział. Podsunął poduszki pod jej pośladki i pochylił się nad nią z bijącym mocno sercem. - Czy to będzie bolało? - spytała, nie odczuwając nawet lęku. - Tak. Na początku tak, kochanie. Ale gdy pokonam tę przeszkodę w twoim ciele, gdy zrobimy to jeszcze parę razy, wtedy będzie już tylko rozkosz. - W takim razie nie będę zważać na ból i skupię się na rozkoszy szepnęła. Rozsunął maleńkie wargi między jej udami i po krótkiej chwili wszedł w nią powoli. Początkowo, ku jej zaskoczeniu, nie zabolało jej to i rozprężyła 132 się. W tym momencie pchnął mocno i głęboko. Przez chwilę ból był nie do zniesienia. Pomimo że bardzo tego pragnęła, nie udało się jej powstrzymać krzyku. - Nie uciekaj, najmilsza - prosił ochrypłym głosem. Odetchnęła głęboko i pozwoliła mu dokończyć dzieła. Po chwili poczuła, że rodzi się w niej coś na kształt rozkoszy. Powoli uczucie, że jest zbyt duży, zbyt twardy, zanikało i doznała czegoś niezwykłego, że drży w niej i wy bucha. Leżała spokojnie, zachwycona, czując, jakby w jej wnętrzu biło jego serce. Potem Ruark zaczął całować ją i wykonywać powolne ruchy. Po chwili i ją pochwyciła magia i doprowadził ją na sam kraniec wszechświata. Za trzymał się na chwilę, a potem ogarnęło ich szaleństwo. W tej samej chwili z ich ust wydarł się krzyk rozkoszy, a ciała przebiegł dreszcz. Wydawało im się, że na całym świecie nikt nigdy nie zaznał tak silnego uczucia stopienia się w tym momencie w jedno ciało. Leżeli potem nadzy w wielkim łożu, rozkoszując się chwilą. Oboje wiedzieli, że nie powtórzy się ona już nigdy. Summer poczuła się wreszcie bezpieczna w ramionach męża. Wiedziała, że skończyły się już wszystkie kłopoty, że będzie szczęśliwa przez resztę swych dni. Spojrzała na Ruarka śmiejącymi oczyma. Uświadomiła sobie w tej chwi li, że nie wszyscy mężczyźni są źli i samolubni. Miała szczęście, że trafiła na wyjątek. - Czy wciąż mnie kochasz? - zapytał. Kąciki jej ust uniosły się w uśmiechu. - Kocham cię całym sercem, całym ciałem. Uświadomił sobie, że posiadł rzadki dar. Miał kobietę, która warta była miłości i czułości. Po chwali odezwała się sennym głosem: - Wspominałeś coś przy kolacji o wizycie w Stowe. - Zaprosili mnie na trzy, cztery dni, więc będzie to nasz miodowy mie siąc - mruknął i przytulił policzek do jej głowy. - Ale Stowe to wielka posiadłość, należąca do lorda Grenvile'a, członka najważniejszego rodu w Kornwalii - protestowała słabo. - Tak. To wielka posiadłość, ale może tam być zabawnie. Przy każdym gościu dwóch lokajów, pokojówka dla każdej damy. To jedyne miejsce 133 w Kornwalii, w którym można przyjąć króla z całym dworem, poza pała cem w Plymouth, który jest nieprzyjemną budowlą z kamienia. -Pocałował ją w skroń. - Zapewniam cię jednak, że lord Grcnvile i jego żona to najmilsi i najbardziej bezpośredni ludzie na świecie. - Niebu niech będą dzięki. - Westchnęła z ulgą, a po chwili zerwała się z poduszki. - Powiedziałeś "król z całym dworem"! Usiadł i objął ją ramieniem. - Rano pojedziesz po swoją pokojówkę i ubrania. Nie wyjedziemy z sa mego rana. Wszystko, co będzie ci potrzebne, możemy kupić w Plymouth. - Pozbyłam się pokojówki - mruknęła. - Ty też wyraźnie nie lubisz służby, kochanie - Był zdziwiony tym faktem. - Lubię Burke'a - odpowiedziała. - Myślę, że Burke cię już pokochał. Zajęłaś w jego sercu miejsce mojej matki. Razem przybyli z Irlandii i bardzo ją kochał. - Ru? Czy musimy jechać do Stowe? - szepnęła. - Muszę być posłuszny królowi, a bez ciebie nie pojadę. Już spotkałaś Karola i oczarowałaś go, więc nie wiem, skąd te wątpliwości. "Na tym polega cały problem, że nie mogę ci tego wytłumaczyć pomyślała. - Nie wiesz, że nie umiem zachowywać się odpowiednio przy stole, nie umiem tańczyć. Nigdy nie miałam do czynienia z lordami, daniami, książętami i księżnymi, królem i królową. Nie wiem, którego widelca trzeba użyć, jak suknię włożyć, jak zwracać się do księcia. I, do diabła, jak mam pojechać do Stowe, gdy Spider jest w więzieniu." Jego niski ciepły głos przywrócił ją do rzeczywistości. - Kochanie, pozwól, że spojrzę na ciebie znowu. Odrzucił koce i prowadził wzrok tam, dokąd wyrywały się jego dłonie. Krople jej krwi rozsypały się po prześcieradle jak rubiny. Zareagował na ten widok natychmiast. Patrzyła na jego erekcję i uświadomiła sobie, że posiadła nad nim nie zwykłą władzę. Jego dłonie błądziły po jej ciele, pieszczotliwe, spragnione. Po chwili zaczęły przenikać ją rozkoszne drżenia. Całował ją, aż jękiem wyraziła swoje pragnienia. Rozsunął znów jej uda i wszedł w nią głęboko jednym pchnięciem. Zareagowała natychmiast i objęła go mocno udami. Spełniła jego gorące 134 pragnienie, by wniknął w nią głęboko, ale nie przypuszczał w swych naj śmielszych marzeniach, że jej wnętrze będzie tak gorące, tak rozkoszne. Kochali się gorąco, a potem, z ciałami wciąż splecionymi w uścisku, zapadli w sen, wreszcie zaspokojeni oboje. Rzadko zdarza się dwoje kochanków tak dobranych, tak zakochanych już pierwszej, wspólnej nocy. 15 otworzyła oczy, było jeszcze ciemno. Nie mogła Gdy zorientować się, która może być godzina. Oprzytomniała jednak natychmiast, gdy spostrzegła, że Ruarka nie ma obok niej. Nigdy w życiu nie poczuła się bardziej samotna. Była tak przepełniona energią, że musiała odbyć swą zwyczajową przejażdżkę na powitanie świtu. Była w tym także chęć złożenia naturze podziękowania za cudowny dar, jakim był dla niej Ruark Helford. Powietrze było ciepłe, upały wciąż nie opuszczały tego niezwykłego zakątka Kornwalii. Wzięła białą koszulę Ruarka, która leżała na krześle, i włożyła ją. Uznała, że skoro zasłania jej biodra, stanowi wystarczające odzienie. Delikatny, ledwie uchwytny zapach Ruarka napełnił jej nozdrza. Zapach mężczyzny pobudził jej zmysły. Boso wymknęła się z domu i pobiegła do stajni. Było jeszcze ciemno, gdy wyprowadziła Ebony'ego, nie zawracając sobie głowy osiodłaniem go. Siedziała na koniu i kierowała nim, wyłącznie za pomocą kolan, do ścieżki i na plażę. Gdy znaleźli się już na piasku, przylgnęła do końskiej grzywy, wbiła pięty w jego bok, a cm biegł naprzód, rozkoszując się galopem tak samo jak ona. Na linii horyzontu pojawiały się pierwsze zwiastuny świtu. Summer poczuła, jak krew żywo krąż)' w jej żyłach. Zmieniła się. Była niepokonana. Była zakochana. Nagle z ciemności wyłonił się jeździec, który ją ścigał. Zdążyła tylko westchnąć głęboko, bez szans na ucieczkę. Ale ten jeździec nie był no wicjuszem. Dogonił ją, wyciągnął ramię i porwał z grzbietu Ebony'ego. 137 - Ruark! - krzyknęła radośnie. - Wiedziałem, że przybędziesz na plażę. To było nieuniknione powiedział z triumfem. Poczuła wokół siebie jego ramiona. Był nagi. Z radosnym okrzykiem zrzuciła koszulę i przylgnęła do jego muskularnego ciała. A potem oboje, ścigając się z wiatrem pomknęli na powitanie jutrzenki. Droga powrotna była szaleńczą ucieczką przed zbliżającym się przypływem. Gdy znaleźli się koło domu, Ruark wyjął spod siodła płaszcz i otulił nim siebie i Summer na wypadek, gdyby natknęli się na kogoś ze służby. Wślizgnęli się przez drzwi tarasu i zanim świt rozświetlił niebo, byli już w zaciszu swojej sypialni. Byli rozbawieni i beztroscy jak dzieci, w pełni uszczęśliwieni chwilą, którą udało im się wydrzeć cywilizowanemu światu. - Widziałem cię, mała poganko, jak pędzisz na swym rumaku pierwszego ranka, kiedy tu przybyłem. Poszedłem o świcie na taras i już wtedy oczarował mnie twój widok. Odwróciła się i spojrzała na jego wspaniałe męskie ciało. - Dziś razem oddawaliśmy się pogańskim obrzędom powitania świtu. Nigdy tego nie zapomnę. - Obiecaj mi jednak kochanie, że nie będziesz wyjeżdżać przed świtem. I nie muszę ci chyba mówić, żebyś nie jeździła nago. To wybrzeże jest rajem dla piratów i przemytników, a to bardzo niebezpieczni ludzie - powiedział i podszedł do niej blisko. - Niebezpieczeństwo mnie podnieca - odpowiedziała i wspięła się na palce, żeby go pocałować. Oddał jej gorący pocałunek. - Przypominasz mi postać pogańskiej bogini, która zdobi dziób mojego okrętu. Zaniósł ją do łóżka, a kiedy odszedł od niej o krok, stanęła na łóżku, oparła się o jedną z kolumn podtrzymujących baldachim i założyła ręce do tyłu, przyjmując dokładnie taką pozę, jaką miała rzeźba. Czuł się wstrząśnięty jej naturalnym wdziękiem. Nie było w niej ani odrobiny sztuczności, ani wyrachowania. Objął jej piękne nogi i zsunął ją na poduszki. Pochylił się nad nią i zaczął ją całować. W pewnym momencie znalazła się na nim. - Kochajmy się, dopóki ten pogański duch jest między nami - powie138 dział zachęcająco. Nie musiał jej długo namawiać. Położyła rękę na jego piersi i pieściła ciemne włosy. Potem uniosła ręce do jego głowy i pociągnęła ją aż ich usta się spotkały. A potem jej uda rozwarły się powoli na powitanie kochanka. Wszedł w nią cały, ale jej zdawało się, że nigdy nie będzie w stanie wypełnić jej do przesytu. Gdy osiągnęli szczyt rozkoszy, wybuchnęli oboje. Padła na jego pierś, drżąc i łkając z rozkoszy. Ruark kołysał ją uspokajająco. - Nie płacz, kochanie, nie płacz moja najmilsza. Życie jest zbyt krótkie, by tracić je na płacz. Otarła łzy z twarzy i uśmiechnęła się do niego czule. - Lady Helford ma dziś rano mnóstwo roboty. Może wypuściłbyś mnie już z tego łóżka - powiedziała słodko. - Pod warunkiem, że pozwolisz mi być przy twojej kąpieli - odparł. - Chcesz patrzeć na mnie? Czy naprawdę masz zamiar przyjść do ła zienki? - pytała kusząco. Nie musiała go zachęcać. - Ru, ja żartowałam - zaczęła się wycofywać. - Ale ja wcale nie żartowałem. Polecił przynieść gorącej wody i napalić w kominku, żeby Summer nie zmarzła. Choć było jeszcze bardzo wcześnie, promienie słońca zaczęły już wkradać się przez wysokie okna. Gdy uświadomiła sobie, że tym razem ich nagość nie będzie przytłumiona mrokiem nocy, zadrżała. Tak lubi na nią patrzeć, że czuje się przy nim jeszcze piękniejsza. - Czy zmieścimy się w tej wannie oboje? - spytała. - O ile usiądziesz mi na kolanach - roześmiał się. Pomógł jej wstać, usiadł i posadził ją sobie na kolanach. Zanim usiadła, wycisnął pocałunek na jej pupie. - Czy ktoś ci już mówił, że masz ładny tyłeczek? - A kto miał mi mówić takie rzeczy? - zapytała i zarumieniła się. Serce w nim topniało. Przytulił ją mocno. - Wybacz, że jestem wobec ciebie taki swobodny. Większość pań byłaby kompletnie zaszokowana tym, co do tej pory z tobą robiłem. Jestem 139 szczęściarzem, że potrafisz być tak hojna. Zamknął oczy i zanurzył twarz w jej włosach. Miały zapach morza. Stwierdził w końcu, że kocha w niej absolutnie wszystko. Nieśmiało podała mu gąbkę, żeby umył jej plecy, ale odrzucił ją, mówiąc z ustami przy jej karku: - Wolę zrobić to ręką. Nie skończył jeszcze mówić, a już jego dłonie otulały jej piersi, namydlając je pachnącym mydłem, pieszcząc je, masując jej ciało. Udając, że szuka mydła, zanurzył dłonie między jej uda, aż wyprężyła się pod wpływem jego pieszczot. Odwróciła głowę do niego, a ich usta spotkały się. Potem ona na odmianę zaczęła go łaskotać, potem on pocałował ją tuż nad piersią i ten gest był tak intymny, że uśmiech zgasł na ich twarzach. Zatopili w sobie oczy, a on zasypał pocałunkami jej ciało. Gdy wreszcie wróciła do Roseland, rezygnując z pomocy Burke'a przy przewożeniu rzeczy do Helford, przebrała się w starą spódnicę i szal i wy brała do Falmouth. Ulżyło jej, gdy zobaczyła, że sierżanta Oswalda nie było w więzieniu, i bez przeszkód dotarła do celi. Po Spiderze nie było widać, że spędził noc w celi. Był wesoły i w dosko nałym humorze. - Co ty, u diabła, tu robisz? Mówiłem ci przecież, żebyś tu nie przycho dziła - powiedział. - Musiałam sprawdzić, co się z tobą dzieje - odparła. Mrugnął do niej wesoło. - Dają mi tu więcej razy jeść, niż kiedykolwiek zdarzało mi się to w do mu. - Spider, tej nocy ja i lord Helford wzięliśmy ślub - powiedziała cicho. Jeszcze mu nic nie mówiłam ani o tobie, ani o zadłużeniu Roseland. Spidera nie zdziwiło wcale to, że została lady Helford, jak sobie zaplano wała. - Na litość boską, Cat. Nie mów mu jeszcze nic. Poczekaj, aż będzie jadł ci z ręki, zanim piśniesz słówko o swoich kłopotach. Skinęła głową. 140 - Zabiera mnie na kilka dni do Stowe, ale będę musiała mu o tobie powiedzieć, zanim twoja sprawa trafi do sądu. Wszystko będzie dobrze, Spider, obiecuję. Jest cudowny i wiem, że zrobi wszystko, o co go poproszę. Spider uśmiechnął się. - W takim razie przestań się zamartwiać i baw się dobrze. Dwie godziny później jechała powozikiem do Helford Hall. Starannie zapakowała wszystkie piękne suknie, przywiezione z Londynu, w dwie duże skrzynie i przekazała lokajowi, by przeniósł je od razu do powozu, którym mieli podróżować. Była ubrana w jasnoróżową amazonkę, która wyraźnie podobała się Ruarkowi. - Wspaniale wyglądasz, kochanie. Powiedz mi tylko, jak udało ci się w tak krótkim czasie przewieźć wszystkie rzeczy. - To proste - odpowiedziała. - Zabrałam tylko kilka rzeczy, które mogą mi się przydać w Stowe. Niestety, nie znalazłam nic takiego, w czym mogła bym pokazać się na dworze. Obawiam się, że będziesz musiał się za mnie wstydzić. Jestem tak mało elegancka. Zmierzył ją od stóp do głów zachwyconym wzrokiem. - Jeśli ta niepraktyczna żółta amazonka jest przykładem tego, co masz w szafie, sprawisz, że inne kobiety będą przy tobie wyglądać jak sprzątaczki. Pomimo to jeśli chcesz, zabiorę cię jutro do Plymouth, żebyś mogła kupić parę rzeczy - zaproponował wspaniałomyślnie. - To cudownie. Pojadę tam z przyjemnością. Weszła do sypialni i zdziwiła się na widok pokojówek i sprzątaczek zgromadzonych przy łóżku. Zamilkły natychmiast, a dwie z nich, młodsze nieco, spuściły wzrok i zaczerwieniły się. Nagle uświadomiła sobie, że przyszły tu tylko po to, by sprawdzić, czy na prześcieradle są plamy krwi, symbol jej dziewictwa. Nagle w drzwiach pojawił się Burke z naręczem czystej bielizny. Zrozu miał natychmiast przyczynę obecności kobiet. Zimnym, nie znoszącym sprzeciwu tonem powiedział: - Zajmę się sypialnią lady Helford. Wy idźcie do swoich zajęć. Usłuchały- natychmiast, mocno speszone. Summer wzięła do ręki kasetkę z cennymi rubinami i powiedziała: - Dziękuję, Burke. Nie miałam jeszcze okazji obejrzeć domu. - Gdy pani wróci, osobiście panią oprowadzę. 141 · - Cieszę się więc, że pan tu będzie, gdy wrócę. Czuła, że są już dobrymi przyjaciółmi i sprzymierzeńcami. Drogi w Kornwalii były strome i wąskie, zwłaszcza gdy podróżowało się powozem. Bezpieczeństwo zależało przede wszystkim od ułożenia koni i umiejętności powożącego. Bezpośrednie spotkanie z innym powozem wymagało, by jeden z nich wycofał się do szerszego miejsca, pomyślanego specjalnie dla mijanek. Czasem droga biegła przy samym wybrzeżu, czasem zagłębiała się w ląd, przecinając wspaniałe łąki porośnięte dzikimi kwiatami. Ze smaganych wiatrem cypli można było oglądać linię brzegową, z wcię tymi zatoczkami, ukrytymi grotami i jaskiniami. Widok ten oraz zapach powietrza napawał rozkoszą. Tego dnia wspólnie mogli podziwiać urodę Kornwalii. - Całe wybrzeże pocięte jest zatoczkami i ujściami rzek. - Pokiwał głową. - To rzeczywiście wspaniałe miejsce dla przemytników... Żadna władza na świecie nie jest w stanie powstrzymać tych ludzi, zdecydowanych na wszystko. Zadrżała. - Nie mówmy o takich przykrych sprawach. Zresztą są one też owiane legendą. Można usłyszeć bardzo ciekawe historie, pełne bohaterskich przy gód, romansów. Wiem, że rzeczywistość jest krwawa i przerażająca. Chyba nie zatrudniacie informatorów, prawda? Dla niektórych zdrada i donosicielstwo to sposób na życie. - Sądziłem, że nie będziesz chciała o tym mówić. - Wymigał się od odpowiedzi. Uśmiechnęła się do niego. - Zapewniam cię, że nasza kornwalijska krew różni nas od innych ludzi. Przychodzą takie chwile, gdy nie można rozproszyć zamyślenia, posępnego nastroju, a są chwile, gdy niespokojne piekielne moce szarpią się w nas, byśmy wypuścili je na wolność. Moją największą wadą jest chyba to, że bardzo przeżywam wszystko, co się dzieje. Zacisnął usta, które stały się niemal okrutne. - Sądziłem, że udało mi się całkowicie zawładnąć twymi emocjami. W tym momencie dostrzegła w jego oczach wesołe błyski i zrozumiała, że żartuje. Roześmiała się. 142 - A co ty uważasz za swoją największą wadę. Ru? Spoważniał, a wesoły ognik zniknął z jego oczu. - Jestem bardzo wybuchowy, choć staram się nad sobą panować. Nieste ty, tylko do czasu. Spojrzał w przestrzeń, jakby chciał sobie coś przypomnieć, jakby czegoś zrobiło mu się żal. Potem spojrzał na Summer i uśmiechnął się do niej. Zastanowiła się, czy nie było to z jego strony ostrzeżenie. - Czy urodziłeś się w Helford, Ruarku? - spytała. - Nie. Urodziłem się bardziej na północ, w High Tor. To dzikie i opusz czone miejsce, gdzie wiatr nigdy nie cichnie. Miejsce zbyt skaliste i surowe, by żyło tam cokolwiek poza pokręconymi przez wiatr sosnami i mewami. - Może to miejsce ponosi odpowiedzialność za ciemną stronę twojej osobowości, twoje nastroje - powiedziała wesoło. - Ja urodziłam się w po siadłości mojej matki na półwyspie Roseland, w miejscu pełnym kwiatów i piękna tkwiącego w ukrytych dolinach oddzielonych skałami od morza. Uśmiechnął się do niej. - To dlatego twój dom został nazwany Roseland, a tobie nadano imię Summer. - Oczywiście - odpowiedziała śmiejąc się. Nie czuła się na siłach, by opowiedzieć Ruarkowi, jak w rzeczywistości wyglądało jej dzieciństwo. Sama chętnie uwierzyłaby w te niewinne kłam stwa, które mu opowiadała. Przecież ona też urodziła się na ponurym północ nym wybrzeżu, gdzie przebywała matka, pozostawiona tam przez okrutnego męża. Wiedziała, że tego roku zima była szczególnie okrutna i długa, a imię Summer nadano jej przez przekorę. - Lady Summer Helford, pięknie pani dziś wygląda. Zaryzykowałbym twierdzenie, że małżeństwo ci służy. - Popatrzył na nią kochającym wzro kiem. - Wiesz, nigdy nie myślałam, że tak będzie. Nienawidziłam i pogar dzałam mężczyznami, dopóki nie poznałam ciebie. - Także ja, najmilsza, ze wstrętem myślałem o małżeństwie. Teraz jednak uważam, że nigdzie na świecie nie byłoby mi tak dobrze jak w tym nie wygodnym powozie z tobą na kolanach. Objął ją i posadził sobie na kolanach. Zanurzył dłonie w jej lśniących 143 włosach, a gdy uniósł jeden z loczków, opadających jej na ramię, włosy owinęły się wokół palca. Była tak blisko, że widział błękitne żyłki na jej powiekach i złociste końcówki jej czarnych rzęs. Pocałował jej skroń, powieki, potem usta, wpijając się w nie, jakby chciał nasycić nękający go głód. Czuła, jak jego podniecenie narasta, i wspomniała minioną noc. Jego zwinne palce rozpinały guziki sukni. Wsunął pod nią dłoń i objął delikatnie krągłą pierś. Jej reakcja upewniła go, że nie pieścił jej przed nim żaden mężczyzna. Uniósł ją lekko i posadził ją tak, by jego członek, opięty ciasno spodniami, znalazł się dokładnie między jej pośladkami. Drażnił kciukiem jej sutki, aż zaczęła jęczeć i prężyć się. Pieszczoty doprowadziły go niemal do szaleństwa. Wiedział, że musi je przerwać, bo straci panowanie nad sobą. Posadził ją znów na poduszki powozu i wsunął dłonie pod jej spódnicę. Pieścił jej nogi, uda, wspinając się coraz wyżej aż do tego delikatnego paska ciała nad pończochami. Powoli zsunął podwiązki, potem pończochy. - Przestań, Ruarku - zaprotestowała słabo. - Nie możesz mnie przecież tu rozebrać. - Czy naprawdę, moja niewinności? - prowokował. Westchnęła bezradnie. Jego dłonie buszowały pod suknią. Pieścił ją coraz wyżej, aż trafił na to najbardziej intymne miejsce kobiety. Uniósł ją lekko i stłumił ciche jęki pocałunkiem. Wolne, czułe ruchy jego palców wzbudzały płomień w jej ciele i już dłużej nie mogła zaprzeczać, że go pragnie. Zaniepokoiła się, gdy powóz zwolnił. Usiłowała powstrzymać jego na tarczywe palce, ale mruknął tylko: - Prawie jesteśmy. I rzeczywiście, po chwili dreszcz przebiegł jej ciało i zacisnęła dłoń na jego ręce. Na szczęście była jeszcze długa jaworowa aleja. Nim wjechali na podjazd, zdołała zapiąć suknię, opuścić spódnicę i wsunąć pantofle. Nie starczyło jednak czasu, by odzyskała panowanie nad sobą. Powóz zatrzymał się przed potężnym budynkiem, a stangret otworzył drzwi. Ruark szybko podniósł jej pończochy i podwiązki i wsunął je do kieszeni z figlarnym uśmiechem. 16 Król nadał niedawno tytuł hrabiego Bath sir Johnowi Grenvile'owi, który wyszedł właśnie na schody, żeby powitać starego przyjaciela. Na jego twarzy pojawił się wyraz zdumienia, gdy zobaczył przepiękne zjawisko w jasnożółtej amazonce i usłyszał: - Jack, zdecydowałem się przyjąć twoje zaproszenie. Mam nadzieję, że Stowe okaże się doskonałym miejscem na miesiąc miodowy. Summer oddychała z trudem, jakby biegła przez całą drogę, a Jack ujął obie jej ręce i pozwolił sobie wycisnąć pocałunek na jej policzku. - Na Boga, Helford żonaty! To więcej niż szok. Starczyło mu jednak jedno spojrzenie na talię damy, by wiedzieć, że nie było to małżeństwo z konieczności. Widać zresztą było, że ta kobieta wkracza dopiero w arkana miłości. Zdradzały to zarówno jego spojrzenia, jak i ru mieńce na policzkach kobiety. Ruark puścił oko do przyjaciela znad ramienia Summer. - Wczoraj wieczorem wzięliśmy ślub. Poznaj moją żonę Summer. Chcia ła zachować się tak, jak powinna, mając do czynienia z hrabią, ale po prostu nie wiedziała, jak się do niego zwrócić. Z pewnością nie "wasza hrabiowska mość". Jack trzymał jednak ją mocno za ręce i nie pozwolił nawet dojść do słowa. - Do diabła, ależ Bunny się zdziwi, gdy was zobaczy. Wejdźcie. Są już prawie wszyscy, z wyjątkiem króla. Poszli za nim do wielkiego holu. Po drodze Summer zdołała zatrzymać przez chwilę Ruarka i zapytać go: - Czy Bunny to jego żona? 145 Oczy Ruarka błysnęły rozbawieniem. - Nie, kochanie, Bunny to jego brat, Bernard Grenvile. Zmartwiała, widząc tak ogromne zgromadzenie panów i eleganckich dam, zwłaszcza mając świadomość, że jej pończochy i podwiązki znajdują się w kieszeni Ruarka. Rzuciła w jego kierunku przerażone spojrzenie, ale on tylko uśmiechnął się jeszcze szerzej. I nagle stała się przedmiotem podziwu. Dokonano prezentacji, a wiadomość o ich niedawnym ślubie szybko się rozeszła. Panowie podchodzili do niej, zamiatając przed nią dywan swoimi pięknie ozdobionymi kapeluszami, jakby była królową. - Do pani usług, madame - pozdrawiali ją z szacunkiem i podziwem. Ich małżonki także przyjęły ją ciepło. Była wszak żoną, nie kochanką. Kobiety, bywałe na dworze, które sypiały z większością mężczyzn, towa rzyszących na wygnaniu Karolowi, podchodziły teraz do niej. Czyniły tak, gdyż była piękna, ale i dlatego, że stanowiła konkurencję. Nie była w stanie zapamiętać nazwisk i tytułów, więc stwierdziła, że lepiej nawet nie próbować. Jednak niektóre same wbiły się w jej pamięć. Lord Buckhurst był niewątpliwie najmłodszy. Brat Grenvile'a miał kaszta nowe włosy, a postawny mężczyzna koło pięćdziesiątki to George Digby, hrabia Bristol. Przedstawiono ją sir Charlesowi Berkeleyowi, Harry'emu Killigrew, Henry'emu Jermynowi, ale nie potrafiła odróżnić jednego od drugiego. Łatwiej jej było zapamiętać rodziny komwahjskie, może ze względu na akcent, a może dlatego, że nie byli tak wystrojeni jak przybysze z Londynu. Poznała państwa Arundellów, właścicieli Pendennis Castle, Richarda i Johna Carew z Antony i sir Richarda Robartesa, bardzo bogatego kupca i bankiera, który zrobił majątek na handlu cyną. Wszystkie te rody były znane i szanowane w Kornwalii. Nigdy przedtem nie spotkała tych ludzi i w najśmi elszych marzeniach nie spodziewała się, że ich kiedykolwiek pozna. Zafascynował ją sir John Aubyn, który nabył St. Michael's Mount, piękną miejscowość położoną na wzgórzu. Opowiedział jej, jak wysoki przypływ odcinał ją od lądu. Ponad pięćset lat temu na tym miejscu stał klasztor. Poznała lady Anne Carnagie i Elizabeth Hamilton i dowiedziała się od nich, że Barbara Palmer, od niedawna lady Castlemaine, przybyła już z całą świtą, ale odpoczywa po podróży. Król był w Plymouth z księciem Bucking ham i szkockim lordem Johnem Lauderdale'em. Oczekiwano ich następnego 146 dnia. Panowie tłoczyli się wokół Summer, proponując oprowadzenie po ogro dzie, pokazanie galerii ze wspaniałymi sztukateriami na suficie przedstawia jącymi sceny ze Starego Testamentu. Był to jeden ze skarbów Stowe. W końcu pochmurne oblicze i ponure spojrzenia Ruarka podpowiedziały im, że jeśli jego żona potrzebuje odprowadzenia gdziekolwiek, zrobi to on sam, a jedynym miejscem, do którego miał chęć ją odprowadzić, była ich sypialnią. Pokój, który dla nich przeznaczono na drugim piętrze, był pięknie urządzony. Ciężkie zasłony ze złotego brokatu przysłaniały okna i ogromne łoże. Na podłodze leżał dywan w kolorach złotym i niebieskim, a meble wydawały się pochodzić z Francji. W jednym z kątów stała wanna, przy słonięta ozdobnym parawanem, a obok niej duża szafa z ogromnym lustrem. - Jeśli ten pokój podoba ci się bardziej niż nasza sypialnia w Helford, możesz ją przerobić, kochanie. Wydaje mi się, że mój pokój niezbyt pasuje dla kobiety. - Bardzo się starał być wspaniałomyślny i kochała go za to. - Jeśli mam być szczera, to ostatniej nocy niewiele widziałam poza tobą Ruark - powiedziała rumieniąc się. Nie byli jeszcze sami. Pokojówka i lokaj porządkowali jakieś drobiazgi, rozpakowywali i wieszali ubrania. Służba zawsze wie wszystko o gościach. Wszelka informacja pochodzi zawsze od niej, gdyż ona ma najlepszy dostęp do wszelkich tajemnic. Także i ci wiedzieli już, że para ta jest tuż po ślubie, i starali się robić wszystko jak najszybciej, żeby mogli choć na parę godzin zostać sami. Lokaj przyniósł karafkę wina i kieliszki, a pokojówka zaciągnęła zasłony i posłała łóżko, mrucząc coś o popołudniowej drzemce. Zaraz potem wycofali się oboje. Summer rozsunęła zasłony, żeby wpuścić promienie popołudniowego słońca, i powiedziała z przekąsem: - Drzemka jest potrzebna małym dzieciom i starcom. Objęły ją z tyłu ramiona Ruarka. Przytulił ją mocno do siebie. - Myślę, że użyła słowa "drzemka" żeby nie nazywać po imieniu tego, co teraz będziemy robić. Roześmiała się z własnej naiwności. - Ale czy nie oczekują nas na dole? Myślę, że nasi gospodarze zapla nowali wiele rozrywek dla gości. 147 - Nie są w stanie zaproponować nam ciekawszych niż te, które ja dla nas zaplanowałem - powiedział dotykając ustami jej szyi i kąsając lekko jej ucho. - Ale, Ru, jeśli tam nie zejdziemy, wszyscy się domyślą, co my tu robimy. - Oczywiście! I wszyscy będą zielenieć z zazdrości. Położył dłonie na jej piersiach i przycisnął do siebie, żeby poczuła, że jest gotów do miłości. - Nie zasuwaj zasłon, kochanie. Po raz pierwszy będę miał okazję wziąć cię w świetle dnia i chcę widzieć, jak twoje ciało płonie z rozkoszy. Odsunął ją od okna i wziął w ramiona. Intensywność jego pocałunków była miarą jego pożądania. Pomagała mu z ochotą, gdy ją rozbierał, a także wtedy, gdy sam zaczął zdejmować ubranie. Za każdym razem, gdy widziała ich nagie ciała w lustrze, przenikały ją dreszcze podniecenia, aż jej wnętrze zapłonęło głodem miłości. Uniósł ją wysoko, a potem zsunął w dół po swoim ciele. Włosy porastające mu pierś drażniły najpierw jej biodra, potem brzuch, a w końcu delikatną skórę piersi. Trzymając dłonie pod jej pośladkami, podszedł do lustra, by mogła zobaczyć, co z nią robi. Przez jakiś czas pieścił ją, wiedząc, jak ważne jest to dla kobiety, a potem zaniósł do łóżka, by dokończyć dzieła. Usta Ruarka były niewiarygodnie czułe, gdy całował ją po twarzy, po powiekach, wystających kościach policzkowych, a potem w usta, i wtedy straciły swą delikatność. Stały się natarczywe, gwałtowne. Summer wiedziała, że pieszcząc ją, zbyt długo już odsuwa własną roz kosz. Sięgnęła dłonią w dół. - Nie! - krzyknął. - Skończę za wcześnie. Jego słowa podnieciły ją. Uświadomiła sobie, że jej dłonie mogą go doprowadzić do szaleństwa, mogą sprawić, że straci kontrolę nad ciałem. A potem przestała myśleć o czymkolwiek. Jego miłość, zaborcza i gwałtow na, miała nieodpartą moc. Gdy skończył, była prawie nieprzytomna, i słodko usnęła w jego ra mionach. Pokojówka zastukała do drzwi i weszła do sypialni. Summer skryła się za Ruarkiem i zerknęła ponad jego ramieniem. - Przygotuję pani kąpiel - powiedziała pokojówka z francuskim 148 akcentem. - Jeśli powie mi pani, jaką suknię zamierza włożyć wieczorem, wybiorę stosowną fryzurę. - Poradzę sobie sama - powiedziała Summer. - Pani za chwilę skorzysta z pomocy - wtrącił się Ruark. Pokojówka położyła świeże prześcieradła na małym stoliku i Summer zarumieniła się mocno. Zrozumiała, że pokojówka przyszła specjalnie po to, by zmienić pościel po ich popołudniowej "drzemce". Ruark zwrócił się do pokojówki: - Pani włoży dziś białą suknię. Chcę, żeby wszyscy pamiętali o naszym wczorajszym ślubie. - Ach, Ru. To taka prosta suknia. Czy nie widziałeś tych wspaniałych brokatów i atłasów, w które ubrane były panie na dole? A to były stroje popołudniowe. Pomyśl, jak będą wystrojone na wieczór! - Włóż dziś dla mnie tę białą suknię, a jutro kupię ci mnóstwo sukien z brokatu i atłasu - obiecał. Lokaj przyniósł na tacy lekki posiłek, gdyż uroczystą kolację zaplano wano dopiero na ósmą. Pokojówka podała Summer gorset. Gdy go włożyła, jej figura zmieniła się całkowicie. Krótki gorsecik podniósł jej piersi i wyszczuplił talię. Potem pokojówka zajęła się jej włosami. Ułożyła loki wysoko i utworzyła fryzurę zwaną "pożeraczem serc". Gdy wsunęła na nią suknię, w wycięciu widać było jej piersi niemal do połowy. Pod pretekstem, by zapiął jej na szyi naszyjnik z rubinów, zawołała Ruarka, by w jego oczach znaleźć potwierdzenie swojej urody. Miał na sobie wieczorowe spodnie z niebieskiego atłasu i natychmiast dostrzegła, jak łatwo go podnieca. - Czy koniecznie trzeba tak pokazywać biust? - zapytał marszcząc brwi. - Bo wtedy nikt nie powie, że jest sztuczny - odpowiedziała pokojówka. Ruark wziął do ręki naszyjnik i uśmiechnął się do Summer. - Możesz ich wcale nie wkładać, i tak nikt ich nie zauważy przy tym dekolcie. - Ależ kochanie. Bez nich czuję się zupełnie naga. - Bez nich byłabyś rzeczywiście zupełnie naga - żartował. Włożyła bransolety i z zachwytem spojrzała w lustro. Musnął ustami jej ucho. 149 - Muszę ci kupić jeszcze jakieś klejnoty. - Byłeś już dla mnie bardzo hojny - zaprotestowała. - Jestem bardzo próżny, jeśli chodzi o moją żonę, i lubię kupować jej klejnoty i błyskotki. Pozwól mi się rozpieszczać. Chodźmy już. Chcę się tobą pochwalić. - Czy moglibyśmy najpierw zejść do ogrodu? - poprosiła. Wzięła do ręki wachlarz, a on przypiął do pasa cienką szpadę. - Może mi się przydać, żeby powstrzymać mężczyzn z dala od ciebie. Będą się wokół ciebie tłoczyć. Wspaniały dom Grenvile'ów stał w ogromnym parku. Jego ogrody rozciągały się na kilku poziomach, opadając w dolinę. Były w nim fon tanny, źródełka, stare bramy, cisowe tarasy, porośnięte kwiatami, i drzewa, które kwitły po kolei przez cały rok. Były tam kamelie, azalie, magnolie i wspaniałe wierzby, zapewniające cień. Wszystkie panie zdecydowały się w tym samym czasie oglądać ogrody i zachęciły panów do towarzyszenia im, ale żadna nie ośmieliła się zejść poniżej kamiennej alejki w obawie przed zniszczeniem delikatnych panto felków. Żadna, z wyjątkiem Summer, która wzięła męża pod rękę i zaprowa dziła do mniej wyszukanej części ogrodu. Podeszli do małego źródełka otoczonego mchem, które rozszerzało się w jeziorko pełne kwiatów. Sum mer była oczarowana. - Ruarku, czy moglibyśmy zrobić coś takiego w naszym ogrodzie? Wziął ją w ramiona. - Możesz mieć wszystko, czego tylko zapragniesz. Westchnęła szczęśliwa i oparła się o niego. Kochała go bardzo i wiedziała, że miała ogromne szczęście trafiając na tak kochającego i wspaniałomyślnego mężczyznę. Takiego, który spełni wszystkie jej pragnienia, który będzie się o nią troszczył przez długie lata. Poczuła się, jakby otrzymała pocałunek od losu. Gdy wracali, wstąpili do altanki na kieliszek wina, które zawróciło jej w głowie. Zaproponował, że ją poniesie. Potrząsnęła głową śmiejąc się. - Wywołamy skandal. Nie jest przyjęte, żeby żony kochały własnych mężów. To niemodne. Lepiej wybierz sobie damę, której będziesz towarzy szył przy kolacji. Może lady Castlemaine? - Ona nie jest damą - powiedział cicho, patrząc na Summer z uwagą. 150 - Jak dla mnie, jest już zbyt przekwitła, a jak twierdzi Babs, jej wadą jest także wysoka płodność. Wrócili do domu i pierwszą kobietą, którą zobaczyli, była Barbara. Summer z trudem powstrzymała śmiech. On pochylił się do ucha Summer i szepnął: - Poza tym... Trzepnęła go lekko wachlarzem i szepnęła: - Przestań, proszę. Barbara Castlemaine podpłynęła do nich przez pokój. Miała suknię koloru wina w podobnym odcieniu jak włosy. Suknia miała najmodniejszy fason, z rozcięciem z przodu, ukazującym drugą spódnicę w kolorze złota. Rękawy sukni były ozdobione metrami złotej wstążki. Na szyi miała dobrany do sukni naszyjnik z topazów, a w uszach kolczyki. - Helford - zaszczebiotała. - Chyba jeszcze nie miałam przyjemności poznać pani. - Patrzyła na Summer krytycznym wzrokiem, przekonana, że biała suknia jest śmiesznie pensjonarska, ale rubiny były wiele warte. Ruark zachowywał się nienagannie. - Lady Castlemaine, czy wolno mi będzie przedstawić moją żonę, lady Summer St. Catherine Helford? Zmrużyła oczy. - Ruark Helford żonaty? Od kiedy? - Od wczoraj, mniej więcej o tej porze - odpowiedział. Summer zarumieniła się i zaczęła gwałtownie machać wachlarzem. "Gołąbka, którą trzeba schrupać" - pomyślała Barbara. Uśmiechnęła się promiennie do młodej kobiety. - Widzę, że mamy coś wspólnego, poza gustem w kwestii mężczyzn. Widać, że obie lubimy klejnoty. Może rozegramy maleńką partyjkę trik-traka po kolacji. Zbliżył się Henry Jermyn i Barbara odeszła uwieszona u jego ramienia. - Chciała mi dać do zrozumienia, że z tobą spała - powiedziała Summer z wściekłością powiedziała Summer do Ruarka. - Tak - odpowiedział. - Tak? - powtórzyła z pasją. 151 - Tak. Chciała, żebyś tak myślała. Zastanawiam się, czy czasem nie wybrała na swoją ofiarę biednego Jermyna, dopóki nie przyjedzie Karol. - Ru, przestań! - Ponownie uderzyła go wachlarzem, ale jej dobry nastrój powrócił. - Co chciałabyś zobaczyć? Jest tu nudna kolekcja broni w holu i fascy nujące stiuki w galerii. Odnoszę wrażenie, że postacie, które uosabiają, przedstawiają nas samych - powiedział ze smutkiem. - Wydaje mi się to nieprawdopodobne. Chcę je zobaczyć. Przeszli przez długi pokój, który przypominał biblijne historie ze Starego Testamentu. - To ty! - Jego twarz była doskonałą maską powagi, gdy wskazał na Ewę w rajskim ogrodzie. - Dokładnie taka, jak ty dziś po południu... Naga, z krągłym przedmiotem w dłoni. Zaprotestowała. - To tylko jabłko. Rozejrzała się pospiesznie w obawie, że ktoś mógł podsłuchać ich roz mowę. Nie było nikogo, więc znów zaczęła oglądać freski, wskazując na Adama. - A to ty. - Nie. To nie mogę być ja. Ten figowy listek jest zbyt mały, żeby mnie zakryć. - Odkąd tak piękna kobieta jak ja zdecydowała się na małżeństwo z tobą, twoje wymiary wyraźnie się powiększyły - śmiała się z niego. Pocałował ją. - Nie powinieneś mnie całować w tak odsłoniętym miejscu - powie działa i zaczerwieniła się. - Jeśli chcesz, bym pocałował cię w miejsce bardziej ukryte, musisz czekać, aż pójdziemy do łóżka - żartował. Kaplica była mała, ale bardzo piękna. Miała inskrypcję poświęconą sir Johnowi Grenvile'owi, który popłynął z sir Francisem Drakiem do Indii. Ruark patrzył na delikatny profil żony, gdy uklękła, by się pomodlić. Nagle zauważył, że pochyliła się, i zastanawiał się, co mogło wywołać jej nagły smutek. Summer modliła się gorąco: 152 - Boże. Apostołowie i męczennicy, wielcy w cnocie i bogaci cudami, towarzysze Jezusa Chrystusa, wierni poprzednicy wszystkich, którzy odwo łują się do waszej ochrony w chwili potrzeby. Zwracam się do was z głębi serca i błagam o pomoc dla mojego brata Spencera. Sprawcie, żeby Ruark kochał mnie dość mocno, żeby spłacić moje długi i uwolnić Spidera z wię zienia. - Kochanie - mruknął Ruark. Summer otworzyła oczy, wstała i spojrzała w jego przystojną twarz. - Wymieńmy jeszcze raz naszą przysięgę małżeńską, tylko we dwoje zaproponował. Otworzyła szeroko oczy. - To cudowny pomysł. Jesteś bardzo romantyczny. Stanęli naprzeciw siebie i złączyli dłonie. - Ja, Ruark, biorę sobie ciebie, Summer, za prawowitą małżonkę i będę z tobą od tego dnia, na dobre i złe, w bogactwie i ubóstwie, w zdrowiu i w chorobie. Ślubuję, że będę cię kochał i szanował aż do śmierci zgodnie z wolą bożą. W tym miejscu składam ci przysięgę. Była do głębi wzruszona prostotąjego słów. Powtórzyła za nim, dodając posłuszeństwo do jego przysięgi. Potem Ruark dotknął pierścienia, który poprzedniego wieczoru włożył na jej palec, i powiedział: - Poślubiam ciebie tym pierścieniem, czczę cię swym ciałem, obdarzam wszystkimi moimi dobrami doczesnymi. Podziękowała cicho świętym, gdyż wydawało jej się, że była to odpo wiedź na jej modlitwy. 17 Ruark objął ją ramieniem i wyszedłszy razem z kaplicy, dołączyli do pozostałych gości. Wielka jadalnia była skąpana w świetle świec. Płomienie odbijały się w karafkach z winem, wodą, w srebrnych nakryciach o identycznych zdobieniach. Przy każdym nakryciu leżały dziesiątki noży, widelców ze szterlingowego srebra, z wygrawerowaną literą "G" od nazwiska Grenvile. Gdy Summer zobaczyła ten przepych, ogarnęła ją panika. Jak zdoła przebrnąć przez ten posiłek bez ujawnienia własnej ignorancji? Uświadomiła sobie, że Ruark nie żartował, gdy mówił, że przy każdym gościu będzie stało po dwóch lokai, a każdy z nich więcej wie o zachowaniu przy stole, niż ona dowie się kiedykolwiek. Ruark zdecydował się zająć miejsce koło państwa Arundellów z Pendennis Castle. Summer słuchała właśnie z uwagą ich rozmowy. To, o czym mówili, odsunęło od niej troski o to, jakiego noża czy widelca użyć przy stole. Arundell z Ruarkiem omawiali właśnie plan zajęć dla króla i osób, które będą mu towarzyszyć. - Wiem, że Karol będzie chciał złożyć sentymentalną wizytę w Pendennis Castle, więc proponuję zaprosić dwór do Helford... na parę dni, gdyż muszą być z powrotem w Portsmouth w przyszłym tygodniu, żeby powitać królową Henriettę Marię i Minettę - powiedział do Johna Ruark. Żona Arundella uśmiechnęła się do Ruarka z wdzięcznością. - To bardzo miłe z pana strony, Helford. Przyznaję, że czuję się za gubiona, gdy muszę zabawiać całe to grono modnych ludzi z miasta. Pochyliła się poufale do Summer i powiedziała: 155 - Najtrudniejsza jest sprawa rozplanowania gości w pokojach. Zawsze powstają z tego powodu plotki. Ruark dostrzegł wyraz konsternacji na pięknej twarzy żony, ujął jej dłoń pod serwetą i szepnął: - Nie martw się. kochanie. Zapewnimy im wino i stoły do gry i to będzie dla nich wystarczającą rozrywką. Zresztą sądzę, że niewiele osób przyjedzie. Nie poczuła się ani trochę uspokojona. Ruark wyjaśnił jej: - Ojciec Johna, pułkownik Arundell, otrzymał Pendennis Castle pięć miesięcy temu na mocy decyzji Parlamentu. W końcu to głód, a nie siła militarna pokonały Pendennisa, a wycieńczony garnizon wyszedł z pałacu z pełnymi honorami wojennymi. John Arundell uśmiechnął się do nich ze smutkiem. - Każdy z nich pochodził z mężnego rodu. Zawsze służyli królowi powiedział potrząsając głową. Kolacja była niezwykle wykwintna. Niektórych potraw Summer w ogóle nie znała i wolała nałożyć sobie maleńką porcję na wypadek, gdyby uznała ją za niejadalną. Jednak podano tyle dań, że po pewnym czasie nie była w stanie zjeść już czegokolwiek. Muzycy, spacerując po jadalni, grali na skrzypcach, lutniach, tak jak zapewne robili to w średniowieczu, choć oczywiście nie rzucano już psom kości, a dostojni lokaje czuwali, żeby wszystko odbywało się należycie. Ta uroczysta kolacja trwała dwie godziny i dopiero koło dziesiątej zgro madzeni przeszli do sali gier, żeby zaspokoić swoje zamiłowanie do hazardu. Wkrótce stoły były pokryte stosami monet. Ruark wręczył Summer woreczek złota, ścisnął ją za ręką i zachęcił, by przeszła do pań, a on, Jack i Bunny Grenvile'owie zdecydowali się na grę w kości. W sali rozlegał się śmiech, szmer kładzionych kart i odgłos rzuca nych kości. Gracze przechodzili od stołu do stołu, próbując rozmaitych gier. W pewnym momencie Summer znalazła się koło dżentelmena, który zaproponował jej wspólną grę na jego koszt. Niepojęte, jak nonszalancko i z łatwością potrafili przegrywać majątek. Potem znalazła się przy jednym stole z Barbarą Castlemaine, Anną Marią, księżną Shrewsbury, i lady Anną Carnagie, która była nawet jak na ówczesną modę, nadmiernie wymalowana. O Barbarze mówiono, że lubi ostrą grę i przegrywa więcej, niż wygrywa. 156 - O Boże, jestem śmiertelnie znudzona tą zapomnianą przez Boga krainą. Będę szczęśliwa, gdy wrócimy do Anglii, przysięgam - powiedziała Barbara ziewając. Summer poczuła się urażona i odezwała się prowokująco: - Kornwalia należy do Anglii, lady Castlemaine. Było to jedyne hrabstwo, które do końca pozostało wierne Jego Wysokości. - Do licha, to już historia, a wciąż i wszędzie się o tym przypomina. Lady Anno, pani szafiry są oszałamiające. Może zamiast o pieniądze zagramy o klejnoty. Będzie to z pewnością bardziej interesujące. Księżna Shrewsbury wiedziała, że przyjaciółka ma ogromną ochotę na jej szafiry. Nie, tym razem były to jednak rubiny, które miała na szyi żona Helforda. Barbara miała niewielką kolekcję rubinów i aż swędziały ją palce, żeby dołożyć ten komplet do swoich zbiorów. Barbara zaraz na początku zaczęła wygrywać. Summer nie mogła do puścić, by stracić rubiny, które dostała od męża, więc zaczęła oszukiwać. Barbara nie była w stanie oskarżyć jej o szulerstwo, bo dokładnie to samo robiła od początku, choć z pewnością nie tak umiejętnie. Summer po godzinie uważnej gry stała się nową właścicielką naszyjnika z topazów Barbary, szafirów Anny i pereł Anny Marii. Tylko lady Anna wydawała się być zmartwiona. - Co ja powiem lordowi Carnagie, gdy zapyta mnie, co się stało z moimi klejnotami? - Wiesz, że lubię mężczyzn, ale żonaci to dla mnie zupełnie odmienny gatunek - drwiła Barbara. - Powiedz to, co zawsze mówimy, gdy znikają nasze klejnoty: że zostałaś obrabowana. - Zdarza się to tak często, że może nawet w to uwierzyć - zgodziła się z ulgą Anna Carnagie. - Czy byłaś w zeszłym miesiącu w Newgate na rozprawie najbardziej słynnego rabusia? - zapytała Barbara. - Miał chyba większą publiczność niż Karol podczas swoich przemówień. To było jedno z najbardziej podnie cających wydarzeń tego sezonu i zakładam się, że niejedna dama wysłała do niego bilecik z zaproszeniem do sypialni. Anna Maria zaśmiała się nieprzyjemnie. - Może też powinnam była dać mu szansę. Zawsze szukamy tego jednego z miliona mężczyzn, który może dać nam prawdziwy orgazm. A jak było 157 z tym akrobatą z cyrku, kochanie? - zapytała Barbarę. - Zaniknij się, Anno. Z pewnością na trapezie był mistrzem. - Wróciła do tematu rozbójników. - Wiecie, że zatrzymano księcia i księżną Mazarin, i ten diabelski pomiot zaciągnął księżnę w krzaki? Gdy skończył z księżną, zabrał jeszcze księciu pięćdziesiąt funtów jako zapłatę za to, że zastąpił go w obowiązkach małżeńskich. Anna Maria wybuchnęła głośnym śmiechem. - Barbaro, przestań, bo się zsiusiam ze śmiechu. Ruark i Jack Greivile zbliżyli się do dam. Jack powiedział: - Jesteś szczęściarzem, Ruark. Przy niej wszystkie kobiety wydają się zużyte i nieświeże. Ruark stanął za krzesłem Summer i położył jej dłoń na ramieniu. - Już po północy, kochanie - powiedział. - Do licha, w Londynie dopiero zaczynała się o tej porze zabawa. Gd)' już mieliśmy dość gry, zaczynały się tańce - narzekała Barbara. - Zapomina pani, lady Castlemaine, że to ich podróż poślubna roześmiał się Jack Grenvile. Choć był tu gospodarzem, Barbara nie była zadowolona, że został hrabią Bath. - Jeśli lady Helford jest równie dobra w łóżku, jak w kartach, to oboje macie dużo szczęścia - kontynuował Jack. Maniery Ruarka były jak zwykle nienaganne. Nigdy w życiu nie pozwo liłby sobie na uwagę podważającą gościnność gospodarza. Podniósł Summer z krzesła, skłonił się damom i odeszli. Summer zbliżając się do schodów, dostrzegła, że lady Anna Carnagie wygląda na dość nieszczęśliwą. W nagłym impulsie podeszła do niej, wyjęła szafiry z torebki i wręczyła młodej kobiecie. - Nie chciałabym, żeby te klejnoty stały się powodem niesnasek między małżonkami - szepnęła. Lady Anna stała z otwartymi ustami i nie była w stanie wykrztusić nawet słowa, ale oczy błysnęły jej wdzięcznością. Summer także poczuła się dużo lepiej. Jej własne stosunki z mężem były niemal doskonałe i nie mogła znieść myśli, że może stać się powodem nieporozumień między inną parą. W sypialni oczekiwała ich służba. Summer najchętniej odesłałaby ich natychmiast, ale Ruark wydawał już lokajowi polecenia dotyczące jego stroju 158 na następny dzień, więc zrobiła to samo. Zdecydowała się na kremową suknię z atłasu, ozdobioną czarnymi wstążkami. Potrzebowała także stosownego kapelusza z czarnym strusim piórem i futrzanej mufki. Nie chciała maseczki, która wydawała jej się odpowiednia raczej tylko w Londynie. Usłyszała, jak Ruark mówi, że będzie mu potrzebna peruka sędziowska i toga. Następnie nalał dwa kieliszki białego reńskiego wina i czekał niecierpliwie, aż służba odejdzie. Gdy pokojówka zaczęła wyjmować szpilki z włosów Summer, odesłał ją, mówiąc, że sam to zrobi. Lokaj postawił kufer koło drzwi, a Ruark wręczył mu kilka złotych monet i podszedł z uśmiechem do żony. Summer miała wyrzuty sumienia. - Ru, nie ma potrzeby, żebyśmy jutro pojechali do Plymouth. Zapewne wolałbyś zostać tu z przyjaciółmi. Ten wyjazd nie jest chyba potrzebny. - Przekazano mi, że muszę być jutro w Launceston Castle w sprawach urzędowych. W zamku jest miejskie więzienie i mają tam właśnie kilku znacznych więźniów. Jeśli chcesz, możesz przyjrzeć się, jak wykonuję obowiązki sędziego. Stamtąd już niedaleko do Plymouth. - Wypił wino i stanął przed nią. - Jesteś wspaniała. - Pochylił się nad nią w pocałunku. Jesteś wspaniała. Dajesz mi wszystko, czego zapragnę - powiedział wyj mując szpilki z jej włosów. - Dlaczego więc ja nie miałbym dać ci tego, czego pragniesz? Westchnęła: - Mam już chyba wszystko. Odchyliła głowę w słodkiej zachęcie. Nigdy jeszcze nie odczuwał po żądania tak mocno, jak w tej chwili. Szybko rozebrał się i zdjął jej suknię. Rozpinając jej gorset, pochylił się i przytulił twarz do jej piersi. Przeniósł Summer na łóżko, wciąż w naszyjniku i koronkowych pończochach. - Pozwalam ci zostać w pończochach, żebyś sobie zrekompensowała ten ranek, gdy z mojej winy musiałaś się bez nich obejść - powiedział. Położył ją na łóżku i podziwiał jej piękną postać na tle jedwabnych prześcieradeł. - Wyglądasz bosko, gdy jesteś tylko w tych rubinach i pończochach. Błądził wargami po jej ciele, aż zaczęło płonąć i drżeć. Uniósł jej pierś i zaczął drażnić językiem sutki, całował piękne półkule. Powoli przesuwał usta w dół, do jej brzucha. Potem zaczął całować jej kolana, unosząc się w górę aż do krawędzi pończoch, potem coraz wyżej, do czarnych loczków między jej udami. 159 - Ru! - zaprotestowała. Uniósł głowę i przesunął się wyżej, aż zaniknął jej usta pocałunkiem. Ich zmysły domagały się zaspokojenia. Przylgnęła do niego, obejmując gorącymi ramionami, potem opuściła je i dotknęła jego męskości. Wszedł w nią niemal gwałtownie. Krzyknęła, gdy osiągnęła pełnię rozkoszy, ale on wciąż nie przestawał poruszać się w niej tak mocno, iż wydawało się jej, że dłużej już nie zniesie płonącej w niej namiętności. W końcu ciche protesty zmieniły się w słowa zachęty. Szeptał jej najczulsze słowa, intymne i wy raziste. Potem wsunął jej dłonie pod pośladki i uniósł tak, by w pełni odczuła siłę jego ciosów. Po chwili poczuła jakąś falę, która narastała w niej jak kwiat rozwijający pączki, zanim ukaże swe wnętrze. Powstrzymywał swoje spełnienie aż do chwili, gdy krzyknęła głośno, i wtedy poczuła, jak gorące nasienie zalewa jej wnętrze. Nie wyobrażała sobie, że może do tego stopnia stać się częścią jego. Ziemia zadrżała w posadach. Wtedy zrozumiała, co miała na myśli lady Shrewsbury mówiąc o orgazmie. Gdy znaleźli się na kwadratowym dziedzińcu Launceston Castle, Ruark pomógł Summer wysiąść z powozu. Zamek został wybudowany w dwu nastym wieku. Podczas wojny domowej tam właśnie znajdowały się oddziały wierne królowi. Sam zamek czterokrotnie przechodził z rąk do rąk. - Nazywają to miejsce Diabelskim Zamkiem z powodu wilgoci i okro pnych warunków panujących w więzieniu. - Mówił te słowa z poważną miną, jakby to miejsce budziło w nim jakieś przykre wspomnienia. Uświadomiła sobie, że mógł mieć zaledwie piętnaście lat, gdy wojska Cromwella wypchnęły Stuartów z Kornwalii. Zauważyła, że miasto Launceston ma kształt dwugarbnego wielbłąda. Dwa garby to były dwa szczyty: Św. Tomasza i Św. Stefana Zrozumiała, dlaczego mówiono, że zamek jest wrotami do Anglii. Spojrzała do góry i przyznała w duchu, że budowla z szarego kamienia czyni ją obiektem o najwyższym znaczeniu. Zdziwiła się na widok groma dzących się mieszkańców miasteczka. Po chwili domyśliła się, że przybyli do sądu, któremu ma przewodniczyć lord Helford. Zanim zostawił ją pośród tłumu, przyłożył jej dłoń do policzka, spojrzał w oczy i powiedział: - To zuchwałe strusie pióro wygląda tak kusząco, że mam ochotę 160 pocałować cię tu na oczach wszystkich. - Szybko cofnęła się o krok, bo poznała już jego gwałtowność i pomyśla ła, że jest gotów zrobić to. Nieco później, gdy zajął już miejsce na podwyższeniu, z trudem rozpoznała go w peruce i todze. Wprowadzono więźniów. Było to dwudzies tu pięciu mężczyzn, skutych łańcuchami, z wyjątkiem jednego, stojącego osobno. Pierwszy z więźniów był korpulentny, z czerwoną nalaną twarzą. Jego strój, choć zniszczony panującą w więzieniu wilgocią, wyglądał na kosztowny i modny. Pozostali więźniowie nie różnili się niczym. Byli wychu dzeni, z szarymi twarzami i nieprzyjemnym spojrzeniem. Nie chciałaby ich mieć za plecami. Z trudem powstrzymała dreszcz, tak byli wstrętni. Gdy odczytano akt oskarżenia, zrozumiała swą instynktowną niechęć. Byli to rabusie statków. Korpulentnym mężczyzną był William Godolphin, właściciel kopalni cyny. Wielu świadków zeznawało już przeciwko rabusiom, którzy ukrywali się w kopalni, czekając, aż statek rozbije się o skały, a potem rabowali bezbronnych i bezradnych rozbitków wyrzuconych na brzeg. Żaden ze świad ków nie był jednak dość odważny, by zeznawać przeciwko Williamowi Godolphinowi, ale u niego właśnie odkryto towar pochodzący z obrabo wanych statków, wart tysiące funtów. Ruark siedział z poważną twarzą i zmarszczonym czołem i słuchał zeznań. Potem naoczny świadek napadu na statek zaczął opowiadać ze szczegółami, jak sprowadzono statek na mieliznę i jak jego pasażerowie, choć przerażeni, walczyli o ocalenie siebie i swych dzieci, przenosząc je na plecach. Wtedy rabusie zaczęli rzucać w nich odłamami skał, łamiąc im ręce i nogi. Utonęli w płytkiej wodzie tylko dlatego, że rabusie nie chcieli po zostawić przy życiu jakichkolwiek świadków. Twarz Ruarka była ciemna z pasji. Uderzył młotkiem w stół. - Proszę o wyprowadzenie z sądu kobiet i dzieci, zanim przystąpimy do dalszych przesłuchań - rozkazał. Summer drżała. Wróciło przerażające wspomnienie Lizard Point. Po myślała o Ruarku. Zadanie, jakie mu powierzono, nie należało do przy jemnych. Wyszła na wały, skąd mogła patrzeć daleko w morze. Widziała wystające z wody skały Dartmoor, opierające się morskim falom od dnia stworzenia. Miały takie dziwne kształty, jakby ogromne kamienie zostały 6 -- Pirat i Poganka 161 postawione do góry nogami i pochylone, by łatwiej opierać się morskim wiatrom. Wrzosowiska, na których mogły żyć tylko dzikie kucyki, owce, kruki i myszołowy, zdawały się nie mieć końca. Jednak ich samotne piękno rozdzierało jej serce. Zamknęła oczy, pozwalając duszy bujać swobodnie, i to przywróciło jej spokój. Napłynęły czarne chmury i po chwili poczuła pierwsze krople deszczu. Pobiegła do powozu i widząc, że stangret siedzi zawinięty w opończę, pod jęła szybką decyzję. - Czy jest tu jakaś gospoda, w której moglibyśmy spokojnie zaczekać, aż lord Helford zakończy swoje obowiązki? Twarz mu się rozjaśniła, ale zaraz przestraszył się na myśl, co powie działby jego pan, widząc swoją młodą żonę w zatłoczonej gospodzie. Ponie waż Summer nalegała, posłuchał. Poszli więc do gospody, która nazywała się "Białe Serce" i zamówiła dwie porcje najprostszej potraw)'. Podano gorący jabłecznik i kornwalijskie paszteciki i wkrótce, w miarę, jak ich kości rozgrzewały się przy kominku, poczuł się nieco pewniej. Ruark skończył sprawę w Launceston wczesnym popołudniem. Twarz miał tak ponurą i pełną niechęci, że wolała się nie odzywać i o nic nie pytać. Jednak po wypiciu dużego kubka jabłecznika uśmiechnął się do niej z po czuciem winy. - Przepraszam, że ten obiecany dzień w Plymouth nie dojdzie do skutku, kochanie. - To nie ma żadnego znaczenia, Ru - zapewniła go. - Przeciwnie, ma duże znaczenie. Dopij jabłecznik i zabierz mufkę. Jest jeszcze dość czasu, żebyśmy popłynęli do Plymouth. Zostaniemy tam na noc, a jutro wrócimy do Stowe. - Polecił stangretowi, by odprowadził konie do stajni i zamówił sobie pokój w "Białym Sercu". - Nie zabrałam nocnej bielizny - protestowała słabo. Ponury wyraz jego twarzy zmienił się. - Masz przecież koronkowe pończochy. I rubiny. Czy potrzebne ci coś jeszcze? - żartował. Roześmiała się, szczęśliwa, że myśl o niej może poprawić jego nastrój. 162 18 Stali obok siebie przy relingu barki, przytuleni mocno. Zdjęła swój ozdobny kapelusz trochę po to. żeby nie zwiał go wiatr, a po trosze, żeby mógł swobodnie rozwiać jej czarne włosy. Miała ogromną ochotę ściągnąć wstążkę związującą mu włosy, ale zrezygnowała, przekona na, że lordowi, w przeciwieństwie do niej, nie przystoi rezygnować z atrybutów dostojeństwa. Widok ogromnego portu w Plymouth zapierał dech w piersi. Było tam zacumowane znacznie więcej statków niż w Londynie. Ruark okiem znawcy przyglądał się statkom i okrętom, jakby dokonywał szybkiej inwentaryzacji. - Coś takiego! - powiedział prawie do siebie. - Co takiego? - zapytała. - To jeden z moich okrętów wynajętych Kompanii Wschodnioindyjskiej. Wpływa właśnie do portu. Zmarszczył brwi na widok okrętu z podwójnymi masztami, najeżonego armatami. Złota Bogini stała na kotwicy pomiędzy dwoma okrętami należącymi do korony. Ruark polecił kapitanowi barki podpłynąć do Złotej Bogini, przyłożył dłonie do ust i krzyknął: - Ahoj, na pokładzie! Po chwili Summer wspinała się po sznurowej drabince, a życzliwe dłonie pomagały jej wejść na pokład. Kapitan okrętu, Hardcastle, miał gęstą brązową brodę i krzaczaste brwi nad błękitnymi, błyszczącymi oczami. Był to potężnej budowy mężczyzna z umięśnionymi ramionami. 163 - Co się stało? - pytał zatroskany Ruark. - Cholerni Holendrzy, oto co się stało, bardzo panią przepraszam, madame - powiedział Hardcastle. - Płynęliśmy dla bezpieczeństwa we trójkę i bylibyśmy dopłynęli bez problemów do Londynu, gdyby nie ci cho lerni Holendrzy, proszę o wybaczenie, madame. Ścigali nas przez całą drogę od Jawy. - Ale was nie pochwycili, pomimo wszystko - uśmiechnął się Ruark. - Te ich cholerne okręty nie są dość szybkie, najmocniej panią prze praszam, madame. Ale ci kurewscy Holendrzy dopłynęli za nami aż do wyspy Scilly... Proszę sobie wyobrazić... Prosto na nasze wody. Ogłosili się "władcami mórz południowych". Kapitan Hardcastle splunął. - No cóż, udało się im uszkodzić okręt, ale nie dostali ładunku - powie dział uszczęśliwiony Ruark. - Te skurwysyny zatopiły jeden ze statków Kompanii Wschodnioindyjskiej. Udało nam się ocalić większość załogi, a ten drugi okręt płynie właśnie do Londynu. - Cholerni Holendrzy - powtórzył Ruark. - Nie wiem, czemu, do diab ła, nie wypowiemy im wreszcie wojny. I tak w końcu do tego dojdzie. - Cóż, wojna czy nie, ten cholerny Holender był na tyle chciwy, że siedział mi na ogonie aż do Scilly, gdzie znalazł swój grób. - Zatopiłeś go? - zapytał Ruark. Skinął głową. - Razem z załogą. - Dobra robota. Król jest tu, w Plymouth. Powiem mu, co zrobiliście. A co macie pod pokładem? Wziął za rękę Summer i poprowadził ją na dół. Powietrze było ciężkie od korzennych zapachów. - Co to za zapachy? - zapytała zaciekawiona. - Nie znam się na nich, ale mówią, że najsilniejszy wydają goździki i gałka muszkatołowa. Ruark wciągnął głęboko powietrze. - Macie też cynamon i imbir, kadzidło i... Jak to się nazywa? Kamfora? - Mamy wszystko. Pieprz, kwiat muszkatołowy, aloes i herbatę - po twierdził kapitan. 164 * - Cudownie. Czy mogę dostać trochę tych skarbów? - pytała Summer. - Niech zapakują dla mojej żony po trosze wszystkiego - polecił Ruark. - Ach nie, miałam na myśli jedynie trochę herbaty - zaprotestowała. Ruark uśmiechnął się, zadowolony, że może ją obdarować bogactwami Chin i Indii. - To drobiazg, kochanie. Poczekaj, aż zobaczysz bele jedwabiu i ada maszku. Jest tu wszystko, czego potrzebują londyńskie elegantki - puszył się Ruark. Kapitan Hardcastle mrugnął porozumiewawczo i zaprowadził ich do ładowni. Summer nie mogła uwierzyć własnym oczom. Jedna ze skrzyń wypełniona była najpiękniejszymi sukniami, w drugiej byty delikatne negliże z najcieńszej bawełny, haftowane perłami i kamieniami. Ruark zachęcił Summer, żeby sobie coś wybrała. Po długim wahaniu zdecydowała się na turkusową mantylkę i jasnozieloną halkę haftowaną srebrną nicią. Ruark wybrał dla niej jeszcze jedną w kolorze, jak twierdził, melonów. Nigdy nie widziała melonów, ale mantylka lśniła jak słońce. Zanim przeszli do następnej ładowni, narzucił jej na ramiona hinduski szlafroczek. Zobaczyła bele materiałów7. Z jej ust wymknęło się westchnienie. Aż do upojenia syciła wzrok egzotycznymi barwami i delikatnością tkanin, które jej pokazano. Byty' tak piękne, że niemal nie miała odwagi ich dotknąć, dopóki Ruark nie rozwi nął na podłodze jednej z bel. Wybrała niezwykle cienki, jedwabny adamaszek jasnoróżowy, jak blask jutrzenki, i sztywną, szeleszczącą taftę w kolorze płomieni. - I jeszcze to - powiedział Ruark wskazując na belę złocistej materii. Także perkale miały fantazyjne wzory. Pokryte były pękami kwiatów, kłosami zbóż. winoroślą i ozdobnymi trawami. Na niektórych widniały ptaki, siedzące na pędach bambusa, i Summer pomyślała, że byłyby z nich prze piękne zasłony do sypialni. Wyobraziła sobie, jak mogłaby upiększyć Roseland, ale odłożyła ten pomysł na dalszą przyszłość. - Mamy jeszcze trzcinowe fotele, sekretarzyki z laki i inne meble odezwał się kapitan Hardcastle. Ruark pokręcił głową. - Pokoje w Helford są pełne różnorodnych mebli. - Ach, Ru. Czy mogłabym jednak je zobaczyć? 165 - Zgoda. W końcu Helford to także twój dom, kochanie. Zmrok zapadał, gdy odwieziono ich na brzeg. Trzeba było trzech ma rynarzy, żeby przenieść skarby, które Summer zabrała ze Złotej Bogini. Poprzedzali lorda i lady Helford w drodze do Shipp Inn. Zanim podano do pokoju posiłek, posłaniec przyniósł wiadomość do lorda Helforda. Ten otworzył list i rzucił okiem na treść. - To od króla. Wzywa mnie. - Ruark zagryzł wargi, z niechęcią myśląc o pozostawieniu Summer samej. - Gdzie jest król? - zapytała przestraszona, jakby Jego Wysokość był w sąsiednim pokoju i mógł w każdej chwili wejść do nich. - On, Buckingham i Lauderdale są na pokładzie Royal Oak. Wyraźnie zastanawiał się nad czymś. Summer zdecydowała szybko. - Musisz iść. Nie traktuj mnie jak bezużytecznego i bezwolnego stwo rzenia, którego nie można zostawić bez opieki. - Przykro mi, kochanie. Wyszłaś za mąż, ale będziesz chyba musiała spędzać samotnie dużo czasu. Zamówię dla ciebie pokojówkę. - Spojrzał na nią przepraszająco. - Nie czekaj na mnie, kochanie. Rozbierając się do snu, mimo wcześniejszych zapewnień, poczuła się bardzo samotna. Pragnęła, żeby to on ją rozbierał, chciała, żeby na nią patrzył, pragnęła czuć jego gorące usta na swym ciele. Zdawała sobie sprawę, że jej myśli są śmieszne. Rozejrzała się po pokoju pełnym dowodów jego miłości i poczuła się nieco lepiej. Jednak będzie bardzo samotna w zimnym łóżku. Rozebrała się i wślizgnęła naga pod koce. Pragnęła go całą sobą. Fascynowała ją perspektywa goszczenia króla i jego dworu. Leżała tak samotnie i stopniowo jej obawy zamieniały się w strach. Jak sprosta temu zadaniu? Ruark zbywał jej obawy i śmiał się, sądząc, że zapewnienie królowi rozrywki jest sprawą bardzo prostą. I musi temu wszystkiemu sprostać w sy tuacji, gdy Spider jest w więzieniu. Jak mogło do tego dojść? Zwinęła się w kłębek i usiłowała pokonać pragnienie, by Ruark był już przy niej. Nie wiedziała, o której wrócił, ale gdy obudziła się, tulił ją w ramio nach. Ogarnęło ją uczucie szczęścia. Zaczynał się nowy dzień, a ona leżała obok niego jak w ciepłym gniazdku, czując przenikającą błogość. Spojrzała na Ruarka, sądząc, że śpi jeszcze, i napotkała jego wzrok pełen miłości. 166 Stopniały natychmiast wszystkie obawy. Ułożył ją wysoko na poduszce. Włosy rozsypały się po poduszce bujnymi falami. Gładził policzki, potem szyję, ramiona. Jego gesty były tak niewymownie czułe, że łzy napłynęły jej do oczu. Pocałował powieki, osuszając łzy, potem usta. Westchnęła bezradna wobec swych własnych pragnień. Całe jej ciało wołało o pieszczoty jego dłoni, ust. Patrzyła przez zmrużone powieki na jego piękną twarz, rozko szując się tą intymną chwilą gdy leżeli obok siebie nadzy. Dotknęła czubkami palców jego warg, a on ucałował je niemal z czcią. Serce prawie przestało jej bić i przemknęła myśl, że naprawdę można umrzeć z miłości. Ruark ujął czułym gestem jej twarz, jakby przyjmował sakrament. Pieścił delikatnie piersi, jakby była to najdelikatniejsza porcelana. - Tak bardzo cię kocham - szepnął. - Tak bardzo cię pragnę. Otworzyła się dla niego jak kwiat. Wszedł w nią delikatnie. Nigdy nie myślała, że jego miłość może być tak wzruszająca i piękna. Całował ją wciąż. Czuła, jak od tych pocałunków pęcznieją jej wargi. Poruszał się w niej łagodnie i powoli, a ona z zamkniętymi oczami odpływała daleko, uśmie chając się czule. Po chwili uczucie czułości zaczęła zastępować narastająca rozkosz. Poczuła, że traci przytomność, i po chwili byli już jednym ciałem, jedną duszą. Jej krzyk rozkoszy napełnił go radością, jakiej nigdy wcześniej nie zaznał. Gdy leżała, patrząc na niego z zachwytem, pocałował delikatnie jej pierś. - Czym zasłużyłem na to, żeby spotkać cię na swej drodze? Nagle owładnęło nim pragnienie, by kupić jej coś, co wyrażałoby ogrom jego miłości. Gdy ona zajmie się zakupem sukien, on wymknie się do jubilera. Zaczęli rozmawiać o nowych sukniach Summer. - Najlepiej będzie, jeśli poślesz te materiały do krawcowej i powiesz jej, co ma z nich zrobić. Uszyją dla ciebie, co zechcesz, i przyślą prosto do Helford. - Zostawię sobie chyba tę mantylkę, którą mi podarowałeś. Jeśli nie będzie pasowała, poprawią ją. Wszystkie damy w Stowe zzielenieją z zazdrości. Patrzyła za nim, gdy odchodził od łóżka, i uświadomiła sobie, że one już są zielone z zazdrości. - Czy to nie ironia, że ludzie zabijają się za orientalnymi towarami, a przecież ich popularność jest bezpośrednim skutkiem tego,, że Katarzyna została żoną Karola. Anglia otrzymała Bombaj od Portugalii jako część jej posagu. - Na czym polega tu ironia? - zapytała zaciekawiona. - Zapomniałem, że nie znasz dworu. Kobiety potrafią być tak okrutne. Wyśmiewały Katarzynę, że nosiła te niemodne krynoliny, gdy przybyła do Anglii - wyjaśnił. - Sama moda jest niezwykle okrutna; im bardziej rzadkie i kosztowne, tym modniejsze - odpowiedziała. Rzucił jej zaciekawione spojrzenie i poszedł do przylegającej łazienki, żeby się ogolić. - Twoje słowa brzmią gorzko. Nie pasują do ciebie, kochanie. Zagryzła wargi. Musi pamiętać, by hamować słowa w jego obecności. Nie może okazywać cynizmu ani przenikliwości. Lord Helford ożenił się z dobrze wychowaną damą. Kochał jej niewinność. Najmodniejsza krawcowa w Plymouth miała swój salon w tynku, więc Summer nie musiała jechać daleko. Lord Helford zamienił kilka słów na osobności z Francuzką, która przybyła do Anglii, by wykorzystać angiel skie zamiłowanie do francuskiej mody. Powiedział, że zapłaci podwójną stawkę za suknie, które zdoła uszyć tego samego dnia, więc oczywiście była gotowa zrobić wszystko, by było ich jak najwięcej. Stos zakupów tymczasem rósł. Kupiła kilka gotowych sukien, koronkowe gorsety, halki, krynoliny i suknię z długim trenem, a do każdej sukni po trzebowała oczywiście odpowiednich butów, pończoch, bielizny, kapeluszy, mufek, wachlarzy i maseczek. Zawsze, gdy klientka była tego warta, madame Martine podawała prze kąskę, więc i Summer zaproszono do małego stolika w czasie, gdy podręczne robiły użytek z igieł. Dwie damy weszły do salonu, by po południowym posiłku przejrzeć nowości. Madame Martine poprosiła je, żeby zechciały chwilę poczekać. Z ich rozmowy Summer wywnioskowała, że są to księżna Buckingham i księżna Lauderdale. Słyszała, jak madame Martine mówi do nich: - Bardzo mi przykro, łaskawe panie, ale ta złocista materia nie jest na sprzedaż, należy do lady Helford. 168 - Dobra kobieto, jestem księżną Buckingham. Cena nie gra roli. Lady Jakaś Tam może poczekać na następną dostawę. Bess Maitland wtrąciła się: - Ach, to dziewczę się na niczym nie zna.. Niech ją pani czymś zbędzie. Summer wyszła z przymierzalni w samej bieliźnie. - Lady Jakaś Tam ośmiela się mieć odmienne zdanie. Żona Buckinghama trzymała złocistą materię przy piersi, jakby dając do zrozumienia, że żadna siła jej nie odbierze. Zmrużyła oczy, przez co stała się jeszcze brzydsza. -A kim pani niby jest? - parsknęła. Summer postąpiła krok do przodu. - Jestem, proszę pani, właścicielką tej beli materii, którą pani tak tuli do swej zwiędłej piersi. Bess Maitland, która była właścicielką ogromnego biustu, co miało okazję sprawdzić wielu panów na dworze, wybuchnęła salwą śmiechu. Księżna Buckingham oblała się purpurą. - Czy pani zdaje sobie sprawę, kim jestem? - krzyknęła. Ciotka Lil opowiedziała jej wszystkie plotki na temat Buckinghama; o tym, jak doszedł do ogromnego majątku, żeniąc się z córką parlamentarnego lidera, który władał kluczem Buckingham. Dla Summer niewiele znaczył jej tytuł. - Chyba jakąś starą wiedźmą, którą przysłali z piekła, żeby mnie porwać? Bess Maitland zarżała i trzepnęła się z radości po udach. Lady Bucking ham uniosła belę materiału, jakby chciała nią zaatakować Summer, ale ta złapała za drugi koniec. Obie kobiety szarpały tkaninę jak dwa kundle wal czące o kość. Nagle drzwi salonu otworzyły się gwałtownie i weszło czterech elegan ckich dżentelmenów. Lady Buckingham jęknęła: - Wasza Wysokość! - i puściła materał. W tym momencie Summer stra ciła równowagę i padła gwałtownie na pupę, wciąż trzymając przedmiot sporu. Król patrzył tylko na Summer, zachwycony jej niekompletnym strojem. Rzucił się ku niej z galanterią. - Najdroższa lady Helford, proszę przyjąć mą pomoc, także moje serce, 169 które należy już do pani. - Dziękuję, Wasza Wysokość - szepnęła, uświadamiając sobie, jaki hołd jej złożono. Buckingham wtrącił się: - Widzę, że panie się już poznały. Jego twarz bez wyrazu kryła rozbawienie brzmiące w głosie. Bess Maitland spojrzała na męża, który wyglądał na wyraźnie niezadowolonego, że nie doszło do bójki. Madame Martinc wyglądała, jakby miała za chwilę zemdleć. Summer wycofała się do przebieralni, trzymając wciąż belę złocistej materii. Nie śmiała spojrzeć w oczy Ruarka. Odezwał się do niej przez kotarę: - Zostaliśmy zaproszeni, by towarzyszyć Jego Wysokości do Stowe. Potem z nienagannymi manierami skłonił się przed dwiema damami. - Mój statek właśnie przybył z Indii. Może panie będą łaskawe udać się do portu i wybrać coś dla siebie, a my poczekamy na lady Helford. Król rozsiadł się wygodnie na sofie i skinął dłonią. - To wspaniały pomysł, Helford. A ja sobie tu poczekam z tobą na młodą damę. Madame Martine drżącymi rękoma pomagała Summer włożyć suknię. Szepnęła w końcu: - Czy to naprawdę Jego Wysokość? Z drugiego pokoju dobiegł leniwy głos: - Nie, oczywiście nie jestem królem. Te parne zażartowały sobie z nas. Summer z trudem powstrzymała chęć, żeby zachichotać. Król czekał na nią w sąsiednim pokoju i nic nie mogło tego zmienić. Wzięła kapelusz, mufkę i wyszła z przebieralni. Uśmiechnął się do niej swoimi ciemnymi oczami. Nogi wyciągnął daleko przed siebie. - Nigdy dotąd nie miałem przyjemności zobaczyć pani ubranej powiedział. Przypomniała sobie ich pierwsze spotkanie, gdy miała na sobie tylko ozdobioną falbankami nocną koszulę. Zarumieniła się. 170 - Sire, ja... - Wykonała głęboki ukłon, nie wiedząc, jak odezwać się do króla, który patrzył na nią tak, jak każdy inny mężczyzna. Powiedział poufale: - Proszę mi obiecać, że gdy będziemy sami, będzie pani zwracać się do mnie po imieniu. To zabrzmiało jak rozkaz. - Proszę się przyznać, lady Helford. Czy rzeczywiście mieszkała pani w posiadłości sąsiadującej z Helfordem, czy też ten niegodziwiec zmyślił to sobie? - Tak. Byliśmy sąsiadami, którzy nigdy się nie spotkali aż do tej nocy w Londynie. Taksował ją wzrokiem z wyraźnym zadowoleniem. - Nigdy przedtem nie spotkałem nikogo o takim imieniu - zastanawiał się. Pochyliła głowę na bok i odpowiedziała: - A ja nigdy przedtem nie spotkałam nikogo, do kogo mówi się: Wasza Królewska Mość. - Ha! Dama potrafi też być dowcipna. Choć nie była pani jeszcze ofi cjalnie przedstawiona na dworze, będzie tam mile widziana. Ujął ją za rękę i posadził obok siebie. Oszołomiona, usiadła, nie pojmując do końca, co się dzieje. - Czy podbiła już pani Stowe? Jestem pewien, że panowie ustawiali się w kolejce, żeby z panią zatańczyć - wyraźnie próbował flirtować z nią. - Nie było wczoraj tańców, sire. Czekano z tym na przybycie Waszej Wysokości. - Chyba muszę ostrzec panią przed moim dworem. Taniec jest tylko pretekstem, by położyć dłonie na pięknej kobiecie i namówić jąna sekretne spotkanie pod samym nosem jej męża. Większość z tych dworskich kundli ma niezłą praktykę na wszystkich dworach Europy. - Och, sire. Nie muszę się chyba obawiać. Wszyscy panowie w Stowe to przyjaciele Ruarka. Król był najwyraźniej rozbawiony. - Mała niewinna istoto. Żony przyjaciół są w pierwszej kolejności do uwiedzenia. To taka wygoda. 171 Roześmiała się. - Teraz pan żartuje sobie ze mnie, sire. - Nie, serduszko. To ty sobie ze mnie żartujesz. - Westchnął i poklepał ją po dłoni. - Damy wam parę tygodni, a potem będziemy starali się panią uwieść. - Uśmiechnął się pod wąsem i Summer uświadomiła sobie, że w każdej sytuacji będzie bardziej mężczyzną niż monarchą. 19 Podczas powrotnej podróży król z Ruarkiem cały czas byli zajęci swoimi sprawami. Mogła więc zająć się obserwacją towarzystwa. Księżna i książę Lauderdale byli do siebie tak podobni, że było to aż komiczne. Oboje rudowłosi, skrajnie nieokrzesani, mieli ten sprośny typ poczucia humoru, który bawił króla. Gdy byli sami, używali tak niewiarygodnie szkockiego żargonu, że nikt nie był w stanie ich zrozumieć. Żona Buckinghama, Mary, cierpiała na morską chorobę, skazując męża na towarzystwo Summer. Z przykrością myślała o tym, co zaszło w salonie madame Martine. - Obawiam się, że pańska żona nie będzie zachwycona moim towa rzystwem, książę. Subtelny wygląd George'a Villiersa sprawiał wrażenie dobroduszności, ale jego język był ostry jak brzytwa i nikt nie był w stanie mu umknąć, a najmniej jego tępa żona. - Cóż, prawdę mówiąc, chyba pani też nie pragnie jej obecności. Mnie w każdym razie wcale jej nie brakuje. Choć współistniejemy, nie jesteśmy razem, nie mamy wspólnych spraw i nie żyjemy ze sobą. Summer odetchnęła z ulgą. Wiedziała, że Buckingham może być groź nym przeciwnikiem, i pod każdym względem czułaby się lepiej, wiedząc, że ją akceptuje. Podniósł na nią taksujący wzrok. - Jest pani niezwykłym typem kobiety, dość egzotycznym. Przewiduję, że narobi pani dużo szumu. Niech pani strzeże się mojej kuzynki, Barbary; znienawidzi panią od pierwszego wejrzenia. 173 Summer roześmiała się. - Król ostrzegał mnie przed mężczyznami, teraz pan ostrzega mnie przed kobietami. Podniósł na nią zuchwały wzrok. - I obaj robimy to niepotrzebnie. Jestem przekonany, że potrafi pani dopiąć swego wobec przedstawicieli obu płci. - To, co mnie nie zabija, czyni mnie silniejszym - zacytowała. - Dokładnie tak. Ale nie pani zdolność przetrwania intryguje mnie. Otacza paniąjakaś aura tajemniczości. Jest pani nieznaną wartością. Chyba dostrzegamy jedynie wierzchołek góry lodowej. To fascynujące! Serce zaczęło jej bić nieco mocniej. Nie miała ochoty, aby ten człowiek poznał ją bliżej. Gdyby dowiedział się o niej czegoś dyskredytującego, nie omieszkałby tego ujawnić dla czystej przyjemności zniszczenia jej. Jak powinna się w stosunku do niego zachowywać, by zawrócić go z tej drogi? Jest dość sprytny, by przejrzeć pozory. Jedyną rzeczą, jaką mogła zrobić, to naprowadzić rozmowę na temat, który wzbudzi jego zainteresowanie, czyli na niego samego. - To pana osoba wydaje mi się fascynująca, książę. Pogłoski mówią, że jest pan nie tylko najmądrzejszym, ale i najbogatszym człowiekiem w Ang lii. Że tak naprawdę... - zawiesiła na chwilę głos - to nic Barbara, ale pan stoi najbliżej tronu. Gdy dopłynęli do Launceston, Summer odetchnęła z ulgą, że ona z Ruarkiem pojedzie tym samym powozem co król, a pozostali muszą wynająć trzy inne powozy, z których dwa trzeba przeznaczyć na bagaże. Stwierdziła, że towarzystwo króla jest znacznie przyjemniejsze niż Buckinghama. Przyjechali na miejsce o zmroku. Lady Grenvile opóźniła kolację, aż do przybycia króla, więc była już prawie jedenasta, gdy skończył się wystawny posiłek. Stoły do gry naszykowano w długiej galerii i wkrótce dwudziestu dworzan grało w bassetę wokół jednego z nich, zasypanego stosem złota. Zwycięzcą został Jack Grenvile, a lady Castlemaine była zdenerwowana; jej twarz przypominała gradową chmurę. Po chwili namówiła Buckinghama, żeby jej towarzyszył przy trik- traku, w co już grała Summer w towarzystwie Elizabeth Hamilton i Anne Carnagie. Barbara odezwała się, rozdrażniona: 174 - Zupełnie nie rozumiem, dlaczego Karol nadał Grenvile'o\vi tytuł hra biego Bath w tym samym czasie, co mnie mój tytuł. - Muszę cię zatem oświecić, droga kuzynko - powiedział Buckingham. - Ojciec Jacka, Bevil, zginął pod Lansdowne, prowadząc armię do boju. Jack, który miał wtedy dopiero piętnaście lat, wskoczył na ojcowskiego konia i przejął jego obowiązki. Karol nigdy nie zapomina o tych, którzy mu służyli. - Skrzywił się na myśl, która przebiegła mu przez głowę. - To ma cię prze konać, że jeśli chodzi o nadawanie tytułów, nasz monarcha poważa walkę na równi z miłością. - George, chyba znów złapałeś jakąś brzydką chorobę. Masz taki okropny humor. Proponuję, żebyś po powrocie do Londynu poszedł do doktora Frasera po pigułki. Jeśli Barbara myślała, że skompromituje Buckinghama wobec dam, srodze się zawiodła, gdyż odciął się natychmiast: - Nie rozumiem, dlaczego polecasz mi doktora Frasera po tym, jak spaprał ci ostatnią skrobankę. Barbara nie pozostała dłużna: - Zawsze trzymają się ciebie żarty, George. Czy zagrasz w karty? Jestem gotowa dla twojej przyjemności wrócić nawet do bassety. - Moja droga, istotą tej podstępnej gry jest to, by odgadnąć przed innymi, jaka karta się odkryje. Zagrajmy w coś, co wymaga nieco umiejętności. - Dobrze. W takim razie zagramy w lombra. Potrzebujemy trzeciego. Może pani, lady Helford? Buckingham skinął głową zachęcająco i mrugnął do Summer. Barbara przegrywała cały czas i w końcu straciła rozsądek. W desperackim wysiłku, żeby się odegrać, postawiła tysiąc funtów. Summer już chciała powiedzieć, że gra zaszła za daleko, ale posłuchała Buckinghama, który dał jej znak, żeby grali dalej. Summer dzięki sprytnej manipulacji, przejęła bank, a Barbara zaczęła przegrywać rozdanie po rozdaniu. W ciągu pół godziny straciła dziesięć tysięcy funtów, z których trzy znalazły się w ręku uszczęśliwionej lady Helford. Król podszedł powoli do stolika, przy którym grali, i sama jego obecność wystarczyła, by pohamować ekstrawagancję Barbary. - Chyba rozczaruję wszystkich obecnych i wcześnie udam się na spo czynek - powiedział. 175 Według etykiety nikt nie miał prawa opuścić zgromadzenia wcześniej niż król. - Powiedziano mi, że jutro ma się odbyć wielki bal kostiumowy, więc musicie panie odpocząć, bo będziemy tańczyć do upadłego. Mówiąc to patrzył na Summer. Ruark podszedł do stołu i usłyszał ostatnie słowa króla, i do strzegł pożądliw pojrzenie, które rzucił na jego żonę. Karol spojrzał na niego, potem na Summer. - Mam nadzieję, że Ruark nie będzie pani zamęczał i trzymał tylko dla siebie przez cały wieczór. Summer uśmiechnęła się tajemniczo. - Jestem pewna, że pozwoli mi równo dzielić moje względy, sirc. - Po moim trupie - powiedział Ruark, dając wszystkim do zrozumienia, jak bardzo potrafi być męczący, jeśli sytuacja go do tego zmusi. Gdy opuścili galerię, Summer nie była w stanie powstrzymać ziewania. - Jesteś bardzo zmęczona - zauważył Ruark. Skinęła głową. - Gdybyśmy byli w domu, musiałbyś mnie zanieść do łóżka. Natychmiast pochwycił ją na ręce i zaniósł po schodach, nie bacząc na szok i rozbawienie, jakie wywołali. Objęła go ramionami za szyję i mruknęła: - Jestem cięższa o złoto, które wygrałam. Ruark odesłał służących, którzy czekali na nich w pokoju. - Nie będziecie nam rano potrzebni. Rozebrał szybko Summer i położył ją do łóżka, nie zawracając sobie gło wy nocną koszulą, która leżała na poduszce. Z niechęcią porzucił myśl o tym, żeby się z nią kochać, choć szykował się na to od paru godzin. Gdy rozebrał się i przyszedł, żeby wziąć ją w ramiona, zobaczył, że oczy się jej zamykają. - Jutro sobie dłużej pośpimy. - Czy nie będzie to niegrzeczne? - zapytała. - Król z pewnością będzie w łóżku z Barbarą do południa, a gdy król wprowadza jakiś zwyczaj, wszyscy musimy brać z niego przykład. Rano od biję sobie straty. Odsunął ustami jej włosy ze skroni i pocałował ją. Jak zniesie koniecz ność przebywania z dala od niej, zastanawiał się, myśląc o zadaniu, które z rozkazu króla będzie musiał wykonać w ciągu najbliższych tygodni. 176 - Ru - mruknęła sennie - kiedy pojedziemy do domu? - Niedługo, kochanie. Nie podoba mi się to, że nie mogę tu mieć ciebie tylko dla siebie. Może uda nam się wywalczyć parę dni samotności, zanim ta tłuszcza przyjedzie do nas w przyszłym tygodniu. Summer obudziła się pierwsza wczesnym rankiem i ostrożnie wstała z łóżka, żeby nie zbudzić męża. Rozpakowała rzeczy, które podarował jej na Złotej Bogini, i wszystkie piękne suknie wykonane u madame Martine. Potem stanęła przed lustrem przykładając je do siebie. Usiłowała wybrać tę, którą włoży na królewski bal. Z rozkoszą spojrzała na cudne nocne koszulki. Zdecydowała się włożyć jedną z nich, rozciętą z przodu, związaną pod biustem na kokardę. Posłyszała, jak zaszeleściły jedwabne prześcieradła, i pomyślała, że Ruark się obudził. Kiedy jednak wróciła do łóżka, oczy miał zamknięte, choć przez sen odrzucił koce. Była szalenie ciekawa jego ciała, więc uklękła cichutko przy łóżku, by przyjrzeć mu się dokładnie. We śnie wyglądał młodziej, może dlatego, że wtedy jego usta traciły twardy, niemal okrutny wyraz. Był bardzo szeroki w ramionach, mocno umięśniony. Leciutko musnęła palcami włosy na jego piersi i zadrżała na wspom nienie, jak dotykał nimi jej delikatnej skóry. Pod cienką tkaniną koszulki sutki stwardniały. Miał takie silne długie nogi, a między nimi ten tajemniczy organ. Nawet we śnie był pobudzony. Zmierzyła wzrokiem jego rozmiary. W tym momencie poruszył się gwałtownie i zaczął rosnąć, sięgając niemal pępka. Podniosła wzrok i zobaczyła, że Ruark nie śpi. - Do licha! - zaklął. - Chciałem, żebyś myślała, że wciąż śpię. Podobało mi się, jak patrzysz na mnie, ale masz wpływ, któremu nie jestem w stanie się oprzeć. Spojrzał na jej czarną koszulkę. - Jesteś słodka jak grzech. Wyciągnął rękę i rozwiązał kokardę odsłaniając jej piersi. Potem położył ją na sobie, a czarny jedwab nakrył ich oboje. Usiadła okrakiem na jego biodrach, przygniatając twardą męskość. Jego ciało pachniało skórą i morzem, drzewem sandałowym i jeszcze czymś, czego nie potrafiła określić, ale z pewnością był to zapach mężczyzny. Zsunęła się z jego bioder i dotknęła palcem pulsującego fallusa. Kropla prze- 177 zroczystego płynu kapnęła na jej palec. Uniosła go do ust i zlizała. Spojrzał na nią z zachwytem. - Chciałam sprawdzić, jak smakujesz - szepnęła. - Jak? - zapytał drżącym z podniecenia głosem. - Solą - szepnęła. Wyciągnął do niej ręce. Przytulił do siebie i całował mocno w usta. Ruchy jego języka przyprawiały ją o drżenie. Chciała czuć go w sobie, więc zsunęła się tak, by mógł w nią wejść i napełnić ogniem. Nie przywykła jeszcze do miłości i jego wejście wywoływało lekki ból. Wydawało jej się, że za każdym razem jego organ jest coraz większy. Gdy ból minął, a rozkosz stawała się coraz bardziej wyraźna, Ruark, nie wychodząc z niej, przekręcił się tak, że znalazła się pod nim. Dużo później, gdy już wypoczęła i wstała z łóżka, Ruark poprosił: - Nie ubieraj się, kochanie, zostań tylko w tej czarnej szatce. Została zaprojektowana tylko po to, by sprawiać przyjemność mężczyźnie. Zawiązała koszulkę na kokardę i zaczęła czesać włosy. - Dlaczego król nie przyjechał tu z króiową? Leżał podparty na łokciu, patrzył na nią. - Król oczekuje wizyty teściowej. Ma być w Portsmouth pod koniec przyszłego tygodnia. Chyba cieszysz się, że nie masz teściowej, bo ja tak powiedział złośliwie. - Nie - odpowiedziała. - A dlaczego Karol zdradza królową? Westchnął. - Przed przybyciem do Anglii Katarzyna żyła w odosobnieniu w pałacu królewskim w Lizbonie, który opuściła zapewne kilka razy w życiu. Nigdy nie spotkała mężczyzny, który nie był z nią spokrewniony. Była otoczona przez surowe i wymagające damy i z pewnością przez nadmiar religijności. Została bardziej przygotowana, żeby zostać zakonnicą niż żoną naszego jurnego króla. - Więc sądzisz, że ona nie kocha króla tak jak ja ciebie? - spytała. - Nigdy żaden mężczyzna nie zaznał takiej miłości, jak twoja do mnie żartował. - Chodź do łóżka i znów mnie kochaj. - Bądź poważny, Ru! - Wydaje mi się, że ona go bardzo kocha, ale wychowała się w zupełnie 178 * innym środowisku i potrzebuje jeszcze wiele czasu, żeby się przystosować. Zawsze nosiła te okropne ciężkie krynoliny, a za grzech uważała nawet to, że dama pokazała publicznie stopę, nie mówiąc już o skrawku piersi. Podoba jej się sama myśl o miłości, ale nie cierpi fizycznego zbliżenia. Karol, jak każdy pełnokrwisty mężczyzna, potrzebuje kobiety, która potrafi pożądać i która wzbudzi jego pożądanie. - Jak Barbara Castlemaine - dokończyła. Wzruszył ramionami, niezbyt zainteresowany problemami króla. - Jeśli czyni go szczęśliwym, nie wolno jej potępiać z powodu zakaza nych przyjemności. Summer pochyliła na bok głowę. - Barbara nie da mu szczęścia. Przez całe życie będzie go dręczyć za to, że się z nią nie ożeni. - Jesteś bystrym małym stworzeniem. Zerwał się z łóżka, podniósł ją i zasypując pocałunkami, zaniósł do łóżka. - Do diabła z Karolem i Barbarą - szepnął. - Chcę ciebie. 20 Po południu zorganizowano polowanie, żeby uzupełnić zapasy mięsa w spiżarni Grenvile'ów. Summer nie chciała wziąć w nim udziału, więc Ruark sam dołączył do króla i pozostałych gości, chętnych do spędzenia kilku godzin na świeżym powietrzu. Gdy wieczorem przyszła pokojówka, żeby uczesać ją na bal, Summer wiedziała już, jaką chce mieć fryzurę. Zdecydowała, by włosy były luźno rozpuszczone, opadając w lokach na ramiona. Czarne jedwabiste włosy Summer miały tylko jedną rywalkę w całym towarzystwie. Były to oczywiś cie wspaniałe włosy koloru mahoniu Barbary Castlemaine. Wybrała też suknię w żywych barwach ze spódnicą rozciętą z przodu, ukazującą jasno zieloną halkę haftowaną srebrną nitką. Miała maseczkę z jadeitu w kształcie motyla, we włosach turkusowe pióra strusie i wachlarz ze srebrnej koronki. Wiedziała, że jest najładniejsza ze wszystkich kobiet na balu. Wiedziała też, że przysporzy jej to wrogów, ale nie dbała o to ani trochę. Pogoda nie sprzyjała wspaniałym planom lady Grenvile, więc bal prze niósł się do długiej galerii. Utytułowane damy całej Kornwalii i ich córki odegrały amatorskie przedstawienie teatralne z nadmiarem pasterek, mleczarek i nimf, wygła szających z wdziękim alegorie, których znaczenie było katastrofalnie nie czytelne dla nikogo, z wyjątkiem ich autorek. Panowie okazali maksimum galanterii, oklaskując występy i wyrażając słowa zachwytu. Ale londyńskie damy nie były tak uprzejme. Choć ubawił je wiejski styl, to nie zadawały sobie trudu, by choć pod wachlarzami skryć ziewanie czy stłumić rozmowy rozlegające się po całej galerii. 181 - Do licha, lepiej się ubawiłam w zeszłym miesiącu w Whitefriar, gdzie oglądaliśmy zapasy dwóch nagich dziewczyn - szepnęła Barbara do Buckinghama. Lady Lauderdale oparła się o męża i powiedziała głośnym szeptem do siedzących z tyłu: - Nadają się w sam raz na występy jarmarczne, gdzie tłum mógłby je chociaż obrzucić zgniłymi jajkami. Gdy ostatnia z dam wystąpiła ze swoją kwestią, oddającą hołd królowi, ten mruknął uprzejmie: - Jakie to wzruszające. Barbara znów odezwała się zza wachlarza: - Czyżby królowi podobały się te popisy? Buckingham trącił ją łokciem i korzystając z hałasu, który czyniły rozle gające się ze wszystkich stron oklaski, powiedział do niej: - Mów trochę ciszej. Rozległy się głosy wołające :"cudne", na co Barbara, setnie ubawiona, spytała: - Czy dobrze usłyszałam? "Nudne"! Summer, zniecierpliwiona komentarzami Barbary, chciała rzucić pod jej adresem jakiś złośliwy komentarz, ale Ruark ujął mocno jej rękę i ścisnął, dając znak, żeby się nie odzywała. Szarpnęła się, nie podobał jej się sposób, w jaki Ruark uczył ją dobrych manier. Odwróciła się od niego ze złością i zaczęła szybko poruszać wachlarzem. Zmrużyła oczy i pomyślała, że w sto sownym momencie odpłaci mu za tę scenę. Tej nocy wielka jadalnia zmieniła się całkowicie. Zamiast uroczyście nakrytego stołu stał tam obficie zaopatrzony bufet, zdecydowanie prefero wany przez króla przy tego typu zgromadzeniach. Pod ścianą ustawiono malutkie stoliki, przy których goście mogli usiąść i porozmawiać, spożywając nałożone przy bufecie potrawy. Taki styl pozwalał daniom lepiej zapre zentować suknie i klejnoty oraz zajmować się ich ulubioną rozrywką, to znaczy plotkami. Bez przerywania tańców czy gry w karty król i jego doradcy mogli swobodnie porozmawiać o problemie Holandii, szpiegostwa i przemytu, które rozpleniły się w Kornwalii. Bufet zastawiono setkami talerzy i półmisków. Były i wędzone ostrygi, łosoś i pstrągi, węgorz w galarecie, minogi stały obok krewetek i mięsiwa. Udźce dziczyzny, kozłów i jagniąt otaczały warzywa z dodatkiem najbar dziej egzotycznych przypraw mórz południowych. Jedne potrawy byty przy prawione na ostro z dodatkiem curry i pieprzu, inne pachnące goździkami i cynamonem. Pasztety i paszteciki różnej wielkości zachęcały gości obda rzonych większym apetytem, inni woleli deser)', leguminy z masą orzechową czy tradycyjne angielskie biszkopty z kremem. Ponieważ królowa Katarzyna pochodziła z Portugalii, podano portwajn wypierający w coraz szybszym tempie czerwone wina, ale oczywiście nie zrezygnowano z tradycyjnego jabłecznika, który lał się obficie. Król spędził nieco czasu z gospodynią, nowo mianowaną księżną Bath, a oczy lady Castlemaine aż zwęziły się z zazdrości. Barbara wybrała na ten wieczór królewską purpurę, ozdabiając swój wspaniały dekolt kolią z ametys tów. Uważała, że gospodyni w białej sukni i naszyjniku z pereł wygląda zupełnie bez wyrazu. Wiedziała jednak, że perły są bezcenne i przekazuje się je z pokolenia na pokolenie. Po chwili dostrzegła swojego kuzyna, Buckinghama, koło gospodyni. Podeszła do niego i trąciła w łokieć tak, że oblał księżnę Bath czerwonym porto. - Wstyd, George. Wszyscy twierdzą, że nie umiesz zachować się w to warzystwie, ale zawsze cię broniłam. Okazuje się, że nie miałam racji. Kilka osób stojących koło nich podeszło jeszcze bliżej w nadziei, że wcześniej niż zwykle dojdzie do wymiany ognia. Cieszyli się już na ostrą wymianę złośliwych uwag, ale Buckingham zawsze był górą z jednej prostej przyczyny: nie znał granicy, której by nie był gotów przekroczyć podczas sprzeczki. Przeprosił uprzejmie lady Grenvile. - Proszę mi wybaczyć moją niezręczność, madame, ale ośmielam się stwierdzić, że te krwiste plamy na pani białej sukni wyglądają jak znak herbo wy pani rodu - purpurowa tarcza z trzema złotymi krzyżami. - Szczycił się zawsze swą znajomością heraldyki. - Symbolizuje pani szlachetne motto waszego rodu. Barbara była pokonana. Nie pochodziła z tak znamienitego rodu. Uśmiechnęła się kwaśno i bez żenady podjęła temat. - Rozmawiałam z królem na temat mojego herbu. Chyba wolę łabędzia niż złotą podkowę. Buckingham szybko schwytał okazję, by przypomnieć Barbarze, gdzie 183 jej miejsce. - Mam w takim razie i zawołanie rodowe: "Jeśli unosi głowę, dosiądź go" Rozległ się głośny śmiech Bess Mainland. Rozbawiona, trzepnęła Barbarę wachlarzem w ramię. - Czemu milczysz? Odgryź się, jeśli potrafisz. W tym momencie Barbara zakrzrusiła się ością, co na dłuższy czas ode brało jej zdolność mówienia. "Rzadka gratka zarówno dla jej wrogów, jak przyjaciół" - tak to później skomentował ktoś złośliwy. Król miał wielką ochotę zająć się lady Summer, ale ku jej zdumieniu, podchodziło do niego tylu ludzi, prosząc o różne łaski, że nie miał możli wości spokojnie z nią porozmawiać. Gdy zostali sami, Summer spojrzała na niego i stwierdziła: - Wszyscy przychodzą z jakąś sprawą. Zaczynam myśleć, że bycie kró lem to zajęcie nie do pozazdroszczenia. Uśmiechnął się do niej spod zmrużonych powiek i powiedział: - Ja dowiedziałem się o tym u boku mojego ojca. Spojrzała mu w oczy, które zaprzeczały jego zwykłemu cynizmowi, i powiedziała cicho : - Choćby się poświęciło bardzo wiele innym, to wciąż przychodzą następni i żądają więcej. - Mylisz się, serduszko - powiedział smutno. - Większość tu obecnych straciła bliskich, w sprawie Stuartów. Większość poświęciła swe ziemie i majątek na walkę z wrogiem. Gdy nas pokonano, wielu z nich towarzyszyło mi na wygnaniu. - Pokręcił głową. - Tak rycerscy... lojalni... są jakby moimi dziećmi. Jak więc mogę odmawiać im czegokolwiek. Poszukała wzrokiem męża. Był jednym z tych, o których mówił król. Gdy ich oczy spotkały się, uświadomiła sobie, że cały czas obserwował jej rozmowę z Karolem. W tym momencie wybaczyła mu jego zachowanie, gdy usiłował uczyć ją dobrych manier, ale nade wszystko nie chciała, żeby był zazdrosny o króla. Patrzył na nią przez salę głodnym wzrokiem, więc dyskretnie przyłożyła palec do warg i posłała mu w powietrzu pocałunek, który był jakby kuszącą obietnicą. W sali balowej zgromadzili się muzycy i powoli większość osób tam 184 przeszła, zwabiona dźwiękami instrumentów. Król rozpoczął tańce w towarzystwie gospodyni, księżnej Bath. Jej mąż, Jack, partnerował Barbarze Castlemaine, za nimi ustawili się pozostali goście. Obywatele Kornwalii wybrali do pierwszego tańca swoje małżonki, w przeci wieństwie do londyńczyków, którzy postępowali dokładnie na odwrót. Rozpoczęto menuetem, wolnym i statecznym. Po serii wyszukanych figur nastąpiła zmiana partnerów. Ruark z niechęcią przekazał Summer królowi, a sam skłonił się przed żoną Jacka Grenvile'a. Król spojrzał na Summer z zachwytem. - Niech pani liczy, ile dostanie pani dziś propozycji. Będę bardzo za interesowany tym rachunkiem. Pogroziła mu żartobliwie palcem za te kpinki, co wywołało kolejny uśmiech zachwytu na jego twarzy. Po krótkiej przerzerwie rozległy się dźwięki powolnej pavany. Ten taniec, jak mało który, nadawał się do prowadzenia rozmowy. Summer tańczyła z Bunnym Grenvile'em. Uśmiechnęła się do niego, wiedząc, że jest przy jacielem jej męża, i zapytała: - Czy wszyscy Grenvile'owie charakteryzują się tak płomiennym kolorem włosów? - zapytała. - Tak, pani, zarówno na głowie jak i w innych interesujących miejscach szepnął. - Jeśli zechce pani udać się ze mną na małą przechadzkę, będę zachwycony, mogąc to pani zademonstrować. Summer zaszokowana wydała ciche "och!" Król, który tańczył w pobliżu, odwrócił się i uniósł brwi w niemym pytaniu. Pokiwała głową w odpo wiedzi, a Karol odrzucił głowę do tyłu i głośno się roześmiał. Następnie do tańca poprosił ją lord Buckhurst. Jąkał się lekko, co wcale nie osłabiało jego tupetu. Zanim skończył się taniec, stwierdził: - Pani mąż jest od pani dużo starszy, lady Helford. Jeśli dla odmiany zechciałaby pani zająć się kimś w pani wieku, to służę swoją osobą. - Drogi lordzie Buckhurst, mój mąż ma najbardziej gwałtowny charakter w całej Anglii. Czy nie sądzi pan, że to właśnie z powodu wieku? - zapytała niewinnie. Król zaproponował jeden ze swych ulubionych tańców wiejskich i zaraz Summer znalazła się w ramionach hałaśliwego i bardzo szkockiego pod względem temperamentu hrabiego Lauderdale. Jego włosy płonęły jak 185 pochodnia i Summer aż zaczerwieniła się na myśl, jak hrabia może wyglądać rozebrany. Gdy okręcił ją kolejny raz, poczuła jego dłoń ześlizgującą się na jej biust. Roześmiał się szeroko i powiedział coś tak sprośnego, że nawet nie była w stanie w pełni tego zrozumieć. Spotkała znów wzrok króla w nie mym pytaniu, podniosła więc trzy palce, a król krzyknął do niej: "Brawo!" Panowie natarczywie prosili, żeby zagrano taniec nazywany "bijatyką", którego częścią były pocałunki. Summer poczuła, jak ogarnia ją silne ramię, i wiedziała już, że to Ruark podszedł do niej, by otrzymać to, co należało do niego. Gdy zetknęły się ich usta, cały świat znikł i zostało tylko ich dwoje. Ledwie świtało, gdy lokaj zniósł po schodach bagaże lady Helford do oczekującego powozu. Niewątpliwie miała najwięcej kufrów ze wszystkich pań. Nie wszystko więc mogło zmieścić się na dachu i kilka pudeł musiało podróżować w środku. Siedziała więc obok męża. Podziękowała serdecznie gospodyni poprzedniego wieczoru, gdyż wie działa, że o. tak wczesnej porze nikt nie będzie miał ochoty ich żegnać. Gdy schodziła po schodach, zobaczyła Jacka Grenvile'a i zawołała coś do niego. Jednak, gdy zeszła na dół, spostrzegła, że to nie Jack, choć niewątpliwie był to Grenvile. Nieco starszy i z dużo większą dozą arogancji na twarzy. Zaciekawiona podeszła do niego, mówiąc: - Wydaje mi się że pomyliłam dwóch różnych Grenvile'ów. Wyciągnęła do niego rękę, ale mężczyzna stał nieporuszony. - Madame, myli się pani - powiedział zimno i odszedł. - Cóż za nieokrzesaniec - mruknęła do siebie. - Okropny dzień na podróż. Wczorajszy bal przedłużył się do czwartej, a potem Ruark zaplanował własne rozrywki, które trwały następne dwie godziny, więc nie spała tej nocy w ogóle. Ruark, gdy pomagał jej wsiąść do powozu, zauważył ciemne kręgi pod jej oczami i poczuł wyrzuty sumienia z powodu własnego egoizmu. Wydał ostatnie polecenia stangretowi i usiadł koło żony. Uniosła dłoń, żeby stłumić ziewanie, a on powiedział: - Zmęczyłem cię, kochanie. Musisz nauczyć się odmawiać mi, gdy staję się zbyt natarczywy - powiedział. - Oprzyj się o mnie i spróbuj się nieco przespać. Spojrzała z wdzięcznością i ułożyła się wygodnie w jego ramionach. Po 186 pięciu minutach już spała. Patrzył na nią z czułością. Kochał ją tak bardzo. Czuł, że nigdy się nią nie nasyci. Stała się jakby częścią jego samego i to częścią, bez której nie byłby sobą. Niespełna miesiąc temu śmiał się cynicznie z miłości. Małżeń stwo było dla niego nudnym obowiązkiem, który mężczyźni wypełniali tylko po to, by doczekać się potomka. Teraz wszystko wywróciło się do góry nogami. Jej długie rzęsy rzucały cienie na policzki i pomyślał, że nigdy przedtem nie miał kobiety tak pięknej. Nie mógł uwierzyć, że ich małżeństwo trwa dopiero pięć dni. Wydawało mu się, że są razem od zawsze. Uśmiechnął się myśląc o brylantowym naszyjniku, który dla niej kupił. Przypominał kaskadę i nie mógł się doczekać chwili, gdy zobaczy błyski w jej oczach na widok klejnotu. To był prezent jubileuszowy dla uczczenia pierwszego tygodnia ich małżeństwa. Jako człowiek próżny pragnął, by klejnoty, które jej wręcza, były piękniejsze niż te, które otrzymała jakakolwiek kochanka, nawet królewska. Była jego najdroższą żoną, powinna więc otrzymywać tylko najdroższe rzeczy. Wyciągnął nogi i przymknął oczy w głębokim zado woleniu, że tak spokojnie śpi przy jego sercu. Dojechali do domu późnym popołudniem i Summer uświadomiła sobie, że najważniejszą dla niej osobą przez najbliższe dni będzie Burke. Wiedziała, że bez jego pomocy i rady nie sprosta zadaniu przyjęcia króla i dworu. Nie miała pojęcia o przyjęciach, wyborze dań, win, zabawach ani o tym, jak rozmieścić gości. Do tego nie dawała jej spokoju myśl, że Spider jest w więzieniu. Gdy odjadą goście, nadejdzie termin spłaty długu. Uświadomiła sobie, że choć czeka ją najokropniejsze przeżycie, będzie musiała wszystko wyznać Ruarkowi. Nie ma wyboru. Musi stawić temu czoła. Dopiero wtedy będzie mogła odetchnąć. Stwierdziła, że Burke jest najprzyjemniejszym człowiekiem i że bardzo łatwo się z nim rozmawia. Przysłał jej dwie pokojówki, żeby pomogły rozpakować rzeczy przywiezione z Plymouth, a ona gawędziła z nim o tym, jakie skarby przypłynęły z Indii na Złotej Bogini. Zaproponował, by razem wybrali menu na przyjęcie króla, a potem wszystko pozostanie już w rękach kucharzy. Poinformował też, że Ruark sam wybierze wina. Poczuła się lepiej, gdy powiedział, że lord Helford jest tak wspaniałym gospodarzem, iż nie musi się o nic martwić, gdyż jedyną 187 rzeczą, która jej pozostanie, to pięknie wyglądać, - Panie Burke, te londyńskie damulki bardzo wyśmiały sielankowe przedstawienie przygotowane w Stowe. Musimy pomyśleć, by przygotować coś, co pobudzi ich wyobraźnię. Tak łatwo się nudzą. - Jeśli wolno mi wyrazić swoją opinię; to dlatego, że są płytkie, nasta wione tylko na rozrywki i bez poczucia moralności. Ktoś tak mądry jak pani nie będzie miał trudności w zaproponowaniu jakiejś rozkosznej zabaw}'. Summer nie potrafiła dzielić jego ufności. Przebrała się w spodnie i buty do konnej jazdy i poszła do stajni przywitać się z Ebonym. Ruark już tam był. - Pomyślałem, że trzeba rozruszać trochę Tytana. Widzę, że wpadłaś na ten sam pomysł. Pojedziesz ze mną, kochanie? Przez moment zawahała się. Nie będzie mogła pojechać do więzienia w Falmouth. Z drugiej strony wiedziała, że jeśli wyzna wszystko Ruarkowi, to już nigdy nie będzie musiała oglądać tego więzienia. - Ru - powiedziała tytułem próby. - Tak? - zapytał patrząc jej badawczo w oczy. - Ja... Przegonię cię - powiedziała, gdyż wobec autorytetu i władzy człowieka, który był jej mężem, straciła całą odwagę. Pojechali w głąb lądu. wzdłuż rzeki. Przez jakiś czas pozwolił, by jechała przodem, a potem, jak każdy pełnokrwisty mężczyzna, nie mogąc znieść myśli, że kobieta jest górą, przyspieszył. - Wygrałem! - krzyknął triumfalnie, zeskoczył z konia i podbiegł do niej. - To nie fair! - Nie mogłam cię wyminąć, bo zdeptałabym te piękne kwiaty. Zeskoczyła z konia i zerwała ogromne ich naręcze. Ruark patrzył na nią z taką intensywnością, że bezwolnie podeszła do niego. Patrzył tak, jakby chciał wbić w pamięć każdy szczegół jej postaci. To spojrzenie tamowało dech w piersiach. Z ramionami pełnymi kwiatów podeszła do niego i przytuliła się do gorącego ciała. - Nie dotykaj mnie - ostrzegł ją. - Za bardzo cię pragnę. Poczuła triumf, że potrafi tak na niego działać, sprawić, że traci kontrolę nad ciałem. Ją samą te słowa napełniły podobnym pragnieniem. 188 - Jeśli mnie pragniesz, to mnie weź. Tu, na tej łące. Rozebrał ją powoli, pokrywając pocałunkami całe ciało. Wsunął jej ręce pod spodnie, by ją popieścić. Przez krótką chwilę stała wyprostowana, całkiem naga. Gdy zaczął się rozbierać, wykorzystała chwilę, że miał zajęte ręce, i pobiegła przez łąkę dla samej przyjemności, żeby ją złapał. Była to słodka zemsta za to, że nie pozwolił jej wygrać wyścigu. Pchnął ją na trawę pomiędzy kwiaty, a drobne płatki pokryły jej piersi i biodra. Przez moment zachłyśnięci urokiem chwili, wstrzymali dech. Było wspaniale. Gdy złączyli się, tworzyli najbardziej dobraną parę, dwa ciała spojone w jedno. Byli tak podnieceni, że gdy tylko w nią wszedł, osiągnęła rozkosz. Czuł jej reakcję i odpowiedział spazmem wyzwolenia. - Jedźmy do domu - powiedział i pomógł jej się ubrać. Posadził ją przed sobą na Tytanie. Siedziała przytulona między udami Ruarka. Pieścił jej piersi, aż wyprężyła się i jęknęła z rozkoszy. 21 Gdy obudziła się następnego ranka, zasłony łóżka były jeszcze zaciągnięte, pozostawiając ich w ciemności. Usiadła, żeby je odsłonić i wpuścić poranne promienie słońca. Ruark pociągnął ją do siebie i leżeli tak objęci. Wiedziała, że nigdy bardziej nie będzie jej kochał jak w tej chwili. Diamentowa kolia spoczywała w sekretarzyku stojącym koło łóżka i wła śnie teraz zamierzał podarować ją żonie. Uniósł głowę, żeby pocałować Summer, ale powstrzymała go. - Muszę ci coś powiedzieć, kochanie - zawahała się z bijącym sercem. - Muszę ci wyznać pewną tajemnicę - powiedziała cicho. Spojrzał na nią wzrokiem pełnym miłości, jakby rozbawiony zapowiedzią jej mrocznej tajemnicy. Uklęknęła przed nim z opuszczoną głową. Rzęsy rzucały cienie na jej policzki. - Mój brat Spencer został aresztowany pod zarzutem przemytu, wraz z kilkoma innymi. Jego głos zabrzmiał jak smagnięcie batem. - Kiedy? - On... Ja... Tej nocy przed naszym ślubem - odpowiedziała zgodnie z prawdą. - Jest w więzieniu w Falmouth. Powiedziałam mu... Miałam na dzieję... że będziesz mógł mu pomóc. Ruark wyskoczył z łóżka i sięgnął po spodnie. W pokoju zapanowała przerażająca cisza. Poczuła, jak ogarnia ją panika. Chciała przecież tylko wyznać mu wszystko i przyjąć karę. - Ruark, musieliśmy zająć się przemytem. Głodowaliśmy. Mój ojciec 191 przegrał wszystko, co mieliśmy. Sprzedał konie, obrazy, meble. W Roseland od lat nie było służby. Stajnie rozsypują się, ziemia leży odłogiem, a dom jest w stanie kompletnej ruiny. Gdy spotkałam cię w Londynie, dowiedziałam się właśnie, że hipoteka majątku jest obciążona na osiemnaście tysięcy funtów. Teraz ten dług wzrósł do dwudziestu, a termin płatności przypada w przyszłym tygodniu. Jeśli go nie spłacę, Solomon Storm wystawi majątek na sprzedaż. - Odetchnęła ciężko. - Ty mała dziwko! - krzyknął. - Ty wyrachowana mała dziwko. Wyszłaś za mnie tylko dla pieniędzy! Uniosła wzrok. -Nie, Ru... Jego twarz była przepełniona wściekłością. Usta zacisnęły się w wąską linię, a oczy lśniły furią. - Wyszłaś za mnie nie tylko dla pieniędzy, ale i dla mojej pozycji jako sędziego. Mój Boże! Wszystko sobie dokładnie zaplanowałaś. Wiedz więc, że zarówno ty, jak i twój cholerny brat doskonale wiedzieliście, że przemyt jest niebezpieczny. Z samej definicji jest oszustwem i musi być ścigany przez prawo. Ani nie mogę, ani nie chcę, madame, uwolnić go z więzienia. Niech tam zgnije! Summer siedziała jak skamieniała. Nie mogła uwierzyć w to, co do niej mówi. - Wszystkie kobiety to dziwki... co do jednej. Nigdy nie spotkałem ko biety, która by mnie nie zdradziła! Myślałem, że ty jesteś inna. Czy wiesz, jak cię kochałem? - grzmiał. Usiłowała opanować strach, ale może on właśnie tego od niej oczekiwał. Nie była w stanie się ruszyć. Czuła się schwytana w pułapkę. Klęczy tak w łóżku... naga. A nie dalej jak ostatniej nocy modlił się niemal do niej. - Nigdy nie było między nami miłości - rzucił z celowym okrucieństwem. Łzy spływały po jej twarzy. Kochała go całym sercem, ale miała świado mość, że była winna. Zdesperowana krzyknęła: - Ruark, nie możesz zarzucać mi, że cię nie kochałam! Wiesz, że kocham cię nad życie. Nie mogła, pomimo świadomości swej winy, znieść jego oskarżeń. - Jak wszystkie przed tobą, jesteś zwodniczą oszustką - ryczał jak ranny lew. Przypomniał sobie o diamentach, które jej kupił. Odrzucił w tył głowę 192 i zaśmiał się z goryczą. - Jakiego głupca ze mnie zrobiłaś. Jesteś zwykłą dziwką, która oczekuje pieniędzy i specjalnego traktowania w zamian za swoje wdzięki! - Nie, Ruark... chcę ci coś powiedzieć. Nie mieliśmy -wyjścia. Nie mie liśmy nic do jedzenia, nie mieliśmy pieniędzy. A po śmierci ojca groziła nam jeszcze utrata dachu nad głową. Wściekłość z powodu tego, że go okłamała, czyniła go głuchym na jej błagania. Nie uwierzy już w żadne jej słowo. Nigdy już jej nie wybaczy... Nigdy! Przypomniała sobie, jak go uwodziła, mając nadzieję, że się z nią ożeni, choć zgodziłaby się także zostać jego kochanką. Ale, do diabla, to nie miało nic wspólnego z tym, że się w nim zakochała w tej samej chwili, gdy spotkali się po raz pierwszy. Nagle poczuła wściekłość. Oskarża ją, że oddała mu swe ciało dla pieniędzy! Uniosła twarz z błyskiem w oczach. - Jak śmiesz tak do mnie mówić, ty arogancki bydlaku! - Lady Summer St. Catherine - drwił bezlitośnie. - Najczystsza z dzie wic. Straciła mowę z wściekłości, gdyż wiedział doskonale, że gdy wziął ją po raz pierwszy, była dziewicą. - Taka diabelnie cwana. Nie doceniasz się. Nie potrzebujesz mnie. Nie potrzebujesz nikogo! - grzmiał. Zaśmiał się okrutnie. - Skoro jesteś taka diabelnie cwana, to martw się sama, jak zdobyć pieniądze na spłatę długu. Z majątku Helford nie położysz ręki nawet na najdrobniejszym miedziaku. - Odpieprz się! - wrzasnęła. - Nie, madame. Powiem ci, co zrobię. Anuluję nasze małżeństwo. Zatkało ją. - Nie możesz... małżeństwo zostało skonsumowane. Odpowiedział zimno: - Zapominasz, że jestem sędzią. Stanowię prawo. To będzie dla mnie najprostszą sprawą. Sięgnęła po ubranie i powiedziała lodowatym tonem: - Odchodzę, lordzie Helford. Wracam do Roseland. Wtedy podszedł do łóżka i uderzył ją w twarz. - Zrobi pani dokładnie to, co powiem. Dopóki jest pani jeszcze moją żoną, zostanie pod mym dachem. Zapomina pani, że za kilka dni przyjeżdżają goście. 7 -- Pirat i Poganka 193 Leżała skulona. To prawda. Zapomniała o tym. Jak może od niej ocze kiwać, że będzie zabawiać króla i jego dworzan w takiej sytuacji. Nie mogła przeciwstawić mu się fizycznie, ale pozostał jej język jako doskonała broń. - Przyprawię ci rogi z pierwszym lepszym. Zmrużył niebezpiecznie oczy. - Jeśli, będąc wciąż moją żoną, zdradzisz mnie, zabiję cię. Od chwili, gdy nasze małżeństwo zostanie unieważnione, możesz sobie robić, co chcesz. Teraz przeniosę się do północnego skrzydła, ty możesz zostać tu - rzucił i wyszedł trzaskając drzwiami. Pozostała sama, złamana, zdruzgotana. Jej piękny sen nie mógł skoń czyć się w ten sposób. Położyła się na łóżku, zwinięta w kłębek. Miała złamane serce. Po upływie jakiejś godziny usłyszała ciche pukanie. Wszedł Burke ze śniadaniem na tacy. Pokręciła głową, nie mogła wydobyć głosu. - Powinna pani coś zjeść, lady Helford. - Niczego nie przełknę, proszę nie nalegać - szepnęła. Patrzyła niewidzącymi oczyma w przestrzeń, przyciskając ręce do piersi. - Tak bardzo boli mnie serce. - Lady Summer, on ma okropny charakter i jest strasznie dumny. Zawsze tak było. Potem bardzo żałuje, że powiedział różne okrutne rzeczy, ale jest zbyt dumny, żeby się do tego przyznać. - Czy to zdarzało się już wcześniej? - zapytała apatycznie. Burke potakująco kiwnął głową. - W żyłach jego ojca płynęła ta sama krew Helfordów. Kłócili się zawzię cie, a ojciec Ruarka zmarł nie pogodziwszy się z synem. Nigdy się nie przyznał, ale wiem, że bardzo tego żałuje, tak samo jak będzie żałował tego, co zaszło między państwem. - Muszę stąd wyjść. Gdyby o mnie pytał, proszę powiedzieć, że poje chałam na Ebonym. Służący odezwał się cicho: - Nie będzie o panią pytał, madame. Jednak jeśli pani nie wróci, przyjedzie po panią i przywiezie z powrotem nawet wbrew pani woli. - Wrócę, Burke, ale nie tak prędko. Pojechała do Roseland. Usiadła w opuszczonej kuchni, zastanawiając się, co ma teraz robić. Nie miała w zwyczaju rozpaczać, zawsze wolała działać. Powoli zaczęła narastać w niej złość. 194 - Do diabła z tobą, przeklęty- Ruarku Helfordzie! - krzyknęła. - Myślisz, że sobie bez ciebie nie poradzę? Miałeś rację, mówiąc, że nie potrzebuję nikogo. Zdobędę pieniądze na spłatę długu, choćby miało to mnie zabić rzuciła, uderzając pięścią w stół. Najpierw musi rozwiązać problem Spidera. Zastanowiła się nad różnymi możliwościami. Ma pistolet. Ma klejnoty. Może kogoś obrabuje? Zadrżała, gdy drzwi do kuchni skrzypnęła i uchyliły się. Zbierając całą odwagę, zapytała: - Kto to? Odpowiadaj albo przestrzelę ci twój przeklęty mózg! - To ja, Cat. Nie strzelaj! - zawołał z przestrachem Spider. - Spider! Dzięki Bogu. Więc Ruark spowodował jednak twoje zwol nienie? - pytała, a w jej sercu zrodziła się maleńka iskierka nadziei. - Ten dupek! - zaklął, zamykając delikatnie drzwi i wchodząc do kuchni. - Zabrali mnie na przesłuchanie i zostawili otwarte okno. Karygodne za niedbanie - mądrzył się. - Uciekłeś? Mój Boże, będą cię szukać! - Zapominasz, Cat, że nie wiedzą, kim jestem. - Uśmiechnął się. Serce w niej zamarło. - Dziś rano powiedziałam o wszystkim lordowi Helfordowi. - Chyba nie mam czego się obawiać z jego strony. Mówiłaś, że się z tobą ożenił. Okłamałaś mnie? - dopytywał. - Nie! - powiedziała ze złością. - Zagroził mi, że unieważni nasze małżeństwo, gdy opowiedziałam mu o naszych kłopotach. - Nie może unieważnić małżeństwa, o ile byliście w stanie je skonsumo wać - stwierdził Spider. - Stanowi tu prawo i może zrobić, co zechce. - Spał z tobą czy nie? - zapytał wprost Spider. Summer zamknęła oczy, zagryzła wargi i kiwnęła głową. - Bydlak - zaklął Spider. - No to miałaś niezbyt przyjemne przebudzenie. - Tak - zaśmiała się spazmatycznie, - Poprzedzone wspaniałymi snami i słodkimi marzeniami. Na szczęście już się obudziłam i odebrałam najcen niejszą lekcję w moim życiu. - Myślała intensywnie, rozważając wszelkie rozwiązania. - Ponieważ zajmowaliśmy się przemytem, teraz musimy prze mycić cię do Helford. Tam nie będą szukać. Możesz pozostać na poddaszu, zanim czegoś nie wymyślimy. Wrócę tam teraz i będę czekać na ciebie przy 195 drzwiach ogrodowych w południowym skrzydle. Pilnuj się, żeby cię nikt nie zobaczył. Spiderowi udało się przeniknąć niepostrzeżenie koło odźwiernego, ale na trawniku pracowała grupa ogrodników i wyglądało na to, że będą grabić i siać całe popołudnie. Przemknął się ukradkiem koło drzewa i skrył pod kwitnącym krzakiem. Summer stała przy drzwiach do ogrodu, gdy zauważyła, że skrada się pod okno. Wyciągnęła rękę do klamki, by zamknąć drzwi i zamarła, słysząc za sobą kroki. - To ty, Daisy. Postaw te kwiaty na stole. Idź i powiedz Burke'owi, że wróciłam. Pokojówka skłoniła się i wyszła. Summer otworzyła szybko drzwi i wpuściła Spidera. W tym momencie usłyszeli głosy pod drzwiami. Popchnęła go szybko za ciężkie zasłony i przeszła na środek pokoju. - Ach, pan, Burke. Nie prosiłam Daisy, żeby pana zawołała. Prosiłam tylko o przekazanie informacji, że wróciłam - powiedziała, jakby się uspra wiedliwiała. - Korzystając z pani nieobecności, przeniosłem rzeczy lorda Helforda do jego pokoju. - Dobrze - odpowiedziała, wiedząc, że zrobił to na polecenie Ruarka. Musiała szybko się go pozbyć. - Myślę, że miał pan rację, Burke. Chyba jednak powinnam coś zjeść. Uśmiechnął się życzliwie. - Zaraz wydam polecenie kucharzowi, żeby coś przygotował. Gdy korytarz opustoszał, przemknęli się do jej pokoju. Spider gwizdnął cichutko na widok luksusu, jaki ją otaczał. Dla Summer jednak pokój pełen był tylko wspomnień. Podniosła wieczko pięknie rzeźbionego puzderka z drzewa sandałowego i pokazała mu swoje zasoby złota. - Mam teraz niemal sześć tysięcy. Myślę, że dobrze by było, żebyś zniknął na jakiś czas. Zabierz pieniądze do Londynu do ciotki Lil. Niech odda je Solomonowi Stormowi z obietnicą, że niedługo spłacę resztę. Myślę, że do tej pory sprzedała już brukselskie koronki. Mam też kilka klejnotów, które wygrałam w karty, i spodziewam się sporo za nie dostać, ale muszę znaleźć na nie kupca. Usłyszeli pukanie do drzwi i Spider szybko wczołgał się pod łóżko. 196 Burke postawił na stole tacę. - Przyniosłem także nieco wina. - Jest pan taki przewidujący. Burke. Proszę polecić służącym, żeby za jakieś pół godziny przynieśli mi wannę. A potem chciałabym zostać sama. Chciałabym też, żeby nikt nie wchodził do południowego skrzydła, Burke? Nie jestem przyzwyczajona do ciągłej obecności służby. Przez kilka dni potrzebuję nieco spokoju. - Dopilnuję, żeby pani nikt nie przeszkadzał, milady - odpowiedział z twarzą wyraźnie zmartwioną. Gdy tylko zamknął drzwi, Spider wyszedł spod łóżka. - Podejrzewam, że ta wanna jest dla mnie - w jego głosie słyszała wyraźny protest. - Jeśli nawet Burke cię nie widział, to z pewnością poczuł. Śmierdzisz więzieniem - powiedziała krzywiąc nos. - Gdy już się wykąpiesz, upiorę twoje rzeczy. Dopóki nie wyschną, mogę ci oddać moją koszulę i spodnie. - Taka z ciebie dama, że już chyba nie biegasz w spodniach, co? - Nigdy nie będę damą, ale gdy się zastanowię, to dochodzę do wnios ku, że w ogóle niewiele ich jest. Z pewnością nie ma ich na dworze króla Karola. - Ładnie pachnie to jedzenie. Zjedzmy, zanim przyniosą tę cholerną wannę. Przysunęła mu krzesło. - Jedz, kochanie. Nie jestem głodna. Spojrzał na nią badawczo. - To dlatego, że jesteś przygnębiona, prawda? - Wszystko będzie dobrze. - Uśmiechnęła się na potwierdzenie swych słów. - Wypiję kieliszek wina. Popijała drobnymi łyczkami, a Spider pałaszował jedzenie. "Minęło go tak wiele posiłków w życiu - pomyślała, umacniając się w postanowieniu, że musi za wszelką cenę zdobyć pieniądze. - Jakie to ironiczne, że nie dałam Ruarkowi niczego, dopóki nie zapragnął wszystkiego... A potem... zako chałam się w nim i oddawałam mu wszystko aż do tej chwili, gdy nie chce ode mnie już niczego." Spider szybko uporał się z posiłkiem i ponownie skrył pod łóżkiem, uprzedzając przyjście służby z wanną pełną gorącej wody. Pokojówka przy niosła tureckie ręczniki i zasłoniła wannę parawanem. 197 - Czy jest pani pewna, że nie potrzebuje mojej pomocy? - zapytała. - Możesz odejść. Dobranoc - powiedziała zdecydowanie i zamknęła drzwi. - Ja nie miałbym nic przeciwko jej pomocy - zarechotał Spider. - Dlaczego wy wszyscy jesteście tacy... jesteście mężczyznami - powie działa ze złością. - A skąd ja mam wiedzieć? - odpowiedział z zaczepką w głosie. Stała, patrząc w ciemność niewidzącymi oczami, nie chcąc przeszkadzać mu w kąpieli. Myślami była przy innym mężczyźnie. Wciąż jeszcze czuła dotyk jego warg. Zamknęła oczy, usiłując pozbyć się tych wspomnień. Po kąpieli poszli na strych. Zgromadzone tam meble zapierały dech. Były jedwabiste perskie dywany, piękne sofy i kanapy, sekretarzyki z laki i wy platane krzesła. Maleńkie okienko wychodziło na dach. Spider był zachwy cony. Ułożył stertę kolorowych poduszek, przygotowując sobie spanie. Choć nie powiedział nic siostrze, pomyślał, że to okienko w dachu daje mu możli wość wychodzenia z domu bez jakiejkolwiek kontroli. Wróciła do pokoju i poczuła ulgę, że jej brat jest bezpieczny chociaż na tę jedną noc. Wychłostałaby go, gdyby wiedziała, że pięć minut później mały diabeł zsuwa się po ścianie w dół po winorośli, porastającej ściany Helford Hall. Dla Summer ta noc zdawała się nie mieć końca. Scena po scenie, wracała cała dzisiejsza rozmowa z Ruarkiem i wszystkie słowa, które do niej powie dział. Nie mogła znieść wspomnienia jego zaciśniętych warg, ale najgorsze było to, że nie było go przy niej w ogromnym łóżku, gdzie przez te kilka zaledwie nocy tak wiele się zdarzyło. Czuła w powietrzu jeszcze jego zapach, a na ciele dotyk jego rąk. Myśl, że już jej nie dotknie, napawała ją tęsknotą nie do zniesienia. Jednak najbardziej dotkliwym bólem napawało ją pragnie nie, które wywoływało rumieniec na jej twarzy, choć była sama. Nade wszystko pragnęła poczuć go w sobie. Tęskniła za jego ciałem. Jęknęła z pragnienia. Pozbawiał ją życia. Ścisnęła mocno piersi, żeby stłumić ból, wcisnęła twarz w poduszkę i zalała ją potokiem łez. 22 Następnego ranka, gdy zapytała Burke'a o męża, dowiedziała się, że lord Helford wyjechał i wróci dopiero pod koniec tygodnia, tuż przed przyjazdem gości. Po południu złożyła jej wizytę lady Arundell, by uzgodnić plany przyjęcia. Przywiozła też ze sobą listę oczekiwanych gości. Miało ich przybyć więcej, niż się pierwotnie spodziewano, i nie było rzeczą łatwą przygotowanie rozrywek dla wszystkich. - Nie będzie problemu z umieszczeniem wszystkich na zamku Pendennis. Dla króla przygotowano, oczywiście, specjalny apartament, który zajmował wiele lat temu, przed swą ucieczką na wyspy Scilly. - Dobrze się składa, gdyż w pałacu Helford nie ma tak wiele pokoi gościn nych. Zapytam Burke'a, ilu gości możemy tu przyjąć. - Moja droga, mogą wszyscy mieszkać u nas, ty przygotuj tylko program rozrywek w ciągu dnia i na długie wieczory. Nie lubię mówić o innych, chyba że mogę powiedzieć coś miłego, ale mieszkańcy Londynu nie są tacy jak my. Obawiam się, że ich skłonność do nowych rozrywek zabiła ich zamiło wanie do prostych przyjemności wiejskiego życia. - Lord Helford bardzo pragnie ich ugościć, a zostało nam niewiele czasu. Przeraża mnie sama myśl o tylu gościach. Tu na wsi prowadziłam takie spokojne życie - powiedziała uprzejmie Summer. Wybawił ją z kłopotu Burke, podając elegancką przekąskę. Sam też im usługiwał. Gdy lady Arundell odjechała, Summer powiedziała do niego: - Nie wiem, co bym bez pana zrobiła, Burke. 199 Spojrzał na tacę, wciąż pełną jedzenia. - Wydaje mi się, że pani nic nie zjadła. Zostawię tacę, może później pani się na coś skusi. - Czy wie pan, Burke - spytała - co zaplanował Ruark, to znaczy lord Helford, żeby zabawić gości? Nic nie przychodzi mi do głowy. - Nie musi pani martwić się o rozrywki dla panów. Będzie pewnie po lowanie, może jakaś wyprawa nad rzekę na łososie. Słyszałem, że Jego Wysokość lubi wędkować, choć rzadko ma po temu okazję. Przypominam sobie, gdy lord Ruark był młodszy, stary lord Helford organizował dla gości wyścigi konne. Mamy tu najlepsze konie w całej Kornwalii. Starsza pani Helford przywiozła je z Irlandii. Wydaje mi się, że londyńczycy przyjmą przychylnie wszystko, co usprawiedliwi hazard. Trzeba więc będzie tylko zapewnić jakieś rozrywki dla pań przez kilka popołudni, bo wieczorami będą grać w karty. To stało się już nałogiem Anglików. - Tak - powiedziała bez entuzjazmu. - Trudno będzie sobie z tym wszystkim poradzić, Burke, zwłaszcza że lord Helford i ja nie rozmawiamy ze sobą. - Maniery lorda Helforda są nienaganne, madame. Żadnym słowem, spojrzeniem czy gestem nie zdradzi, że w życiu osobistym państwa są jakieś nieporozumienia. Może pani wierzyć moim słowom. Przypomniała sobie ze smutkiem słowa Buckinghama o jego własnym małżeństwie: "Współistniejemy, ale nie działamy wspólnie i nie sypiamy ze sobą". Uśmiechnęła się smutno do Burke'a. - Dostosowaliśmy się do panującej mody, jesteśmy teraz typowym małżeństwem. Przypomniała sobie, że Ruark zapowiedział jej unieważnienie małżeń stwa, i zacisnęła ze złości pięści. "Do diabła. Pokażę mu! Przygotuję tym jego londyńskim znajomym takie niepowtarzalne rozrywki, że będą o nich mówić do końca sezonu. Jeszcze Helford będzie żałował, że mnie odsunął, choćby to była ostatnia rzecz w życiu, jaką zrobię." Gdy tylko Burke wyszedł z pokoju, zabrała ciężką tacę i zaniosła ją na górę. Spider szybko pochłonął wszystko, wytarł usta i powiedział: - Mam dla ciebie trochę nowinek. Spojrzała na niego pytająco. - Jego Wysokość i Dostojność, sędzia Helford, orzekł, że brak jest 200 dowodów nielegalnego przywozu i wyładunku alkoholu, więc oddalił sprawę. Wszyscy zostali uwolnieni. - Wychodziłeś stąd? - zawołała z niedowierzaniem. - Poszedłem prosto do sądu i wysłuchałem orzeczenia - powiedział cheł pliwie. - Do diabła, Spider. Zamartwiałam się o ciebie przez cały czas. Głów nym celem, dla którego poślubiłam Helforda, było uwolnienie ciebie z wię zienia. Chowam cię tu pod łóżkiem, oddaję jedzenie, a ty znikasz, gdy zostajesz sam, cholerny szczeniaku! Przybrał wyniosłą minę i powiedział: - Nie byłbym prawdziwym mężczyzną, gdyby nie pociągało mnie niebez pieczeństwo. Gdyby było odwrotnie i to ja zaniknąłbym cię na poddaszu, tak samo jak ja wyślizgnęłabyś się po winorośli. I nie wiń mnie za to, że poślubiłaś Helforda. Jesteś chciwą małą dziwką, która zawsze osiąga to, co chce, i nic tego nie zmieni, a na pewno nie małżeństwo, nawet z dziesięcioma lordami, nie jednym Helfordem. Żal mi tego skurwysyna. Nie ma przy tobie szans, Cat! - Idź do domu, Spider - syknęła przez zaciśnięte zęby. - Ponieważ już cię nie poszukują możesz sobie radzić sam, tak jak ja mam to zamiar robić. Uśmiechnął się do niej i wyszedł przez okno. Summer usiadła na jednej z poduszek. Dlaczego Ruark oddalił oskar żenie o przemyt? Czy zrobił to po to, by uwolnić jej brata? Coś ścisnęło ją za serce. Jeśli tak, to czy powodem była chęć uchronienia nazwiska Helfordów? Ogarnęła ją nagła chęć, by zbrukać to nazwisko. Do diabła! Nim to się wszystko skończy, ona mu jeszcze... Powstrzymała te myśli, mając jednak świadomość, że głęboka uraza, która tkwi w jej sercu, nie ustąpi, dopóki go mocno nie zrani. Poznał już jej gorącą namiętność, teraz pora, by posmakował lodu. Będzie lodowato uprzejma, zamrozi go na śmierć. Jego nienaganne maniery, tak wysoko cenione w towarzystwie, były tylko cieniutką powłoką skrywającą niecywilizowanego, brutalnego samca. Pragnęła rozbić tę powłokę na tysiąc kawałków i, do licha, zrobi to, zanim ich drogi się rozejdą. Helford pozostawał poza domem do ostatniej chwili, a Summer planowała przyjęcie gości, rozrywki i posiłki. Gdy dowiedziała się, że wrócił, posłała 201 przez Burke'a wiadomość, że oczekuje go w salonie. Był przygotowany na wyznania i łzy, więc z zaciśniętymi zębami i zdecydowaną miną zszedł na dół. Opalił się mocno, więc domyśliła się, że spędził te dni na morzu. Jego bliskość wprawiła w drżenie jej serce, ale pokonała to uczucie, koncentrując się na sprawach związanych z przybyciem gości. - Lordzie Helford, oto lista gości, których oczekujemy jutro. Lord i lady Arundell zapewnią im nocleg w zamku Pendennis, trzeba więc tylko przy gotować miejsce na powozy i stajnie dla koni. - Nie patrząc na niego i nie przerywając nawet dla złapania oddechu, kontynuowała: - Burke zapewnił mnie, że dla panów przygotowano polowanie lub łowienie ryb, więc proszę tylko o dokładne plany, żebym mogła je skoordynować z moimi. - Pani plany? - zdziwił się, a w głosie jego było zarówno niezadowolenie, jak i zawód z powodu oschłości tonu, jakim omawiała sprawy. - Oczywiście. - Spojrzała na niego zimno jakby z wyrzutem, że usiłuje dezorganizować jej pracę. -Na jutro zaplanowałam, poszukiwanie skarbów. Ponieważ goście będą przybywać o różnych porach, będą mogli włączać się w dowolnej fazie zabawy. Zaciszne aleje cisowe w Helford z pewnością zachęcą zarówno panie, jak i panów. Spojrzał na nią ponuro. - To wydaje się ryzykowne, można wprost powiedzieć, sprośne. Otwarcie zachęca ich pani, by w różnych zakamarkach uprawiali dowolne zabawy, i doskonale pani wie, jakich skarbów będą szukać - oskarżył ją. - Oczywiście - odpowiedziała rzeczowo. - Są dorośli, jak sądzę, a pan doskonale wie, jak nieznośnie byli znudzeni przedstawieniem pasterskim przygotowanym przez księżnę Bath. Spojrzał na nią arogancko. - A co przeznaczyła pani jako nagrodę dla zwycięzcy? Cóż za skarbami pani dysponuje? - Oczywiście, afrodyzjaki - odpowiedziała, jakby dziwiąc się, że nie zgadł od razu. Zmarszczył brwi, ale nie dała mu dojść do słowa. - Następnego dnia, gdy pan zabierze panów na polowanie, ja zmienię taras i ogród w replikę pałacu otomańskiego w Algierze, o którym mi pan opowiadał. Zniosą na dół perskie dywany, poduszki i sofy, zgromadzone na strychu. Kobiety mogą przebrać się w stosowne stroje, welony. Burke 202 przekazał już kucharzom, by przygotowali egzotyczne i ostre potrawy Wschodu. - Jak, u diabła, zainteresuję panów łowieniem łososi, gdy zobaczą twoje zawoalowane damy, wałęsające się między kwitnącymi migdałowcami? protestował. - Cóż, lordzie Helford, niech pan się nad tym chwilę zastanowi. Niech pan zabierze ich stąd, zanim zmienimy wygląd ogrodu, a gdy powrócą, zmoczeni i zmarznięci z waszej wyprawy nad rzekę, szybko przestaną na rzekać i będą z pewnością wszystkim zachwyceni. Zauważył, niezadowolony, że włożyła kremową suknię, a we włosy wpięła kremową różę. "Chce wyraźnie wzbudzić we mnie intymne wspo mnienia. I udało jej siejo osiągnąć. Mała dziwka, nawet nie podziękowała za umożliwienie bratu ucieczki z więzienia" - pomyślał z goryczą. - Czy ma pani jeszcze jakieś plany, madame? - zapytał nieprzyjemnym tonem. - Mam jeszcze oczywiście wiele planów, ale chciałabym najpierw do wiedzieć się coś o pańskich. Nasi goście będą z pewnością mieli nieposkro mioną ochotę na nowości. Jeśli więc planuje pan jakieś wyścigi konne, to moglibyśmy je zakończyć posiłkiem na plaży. - Na plaży? - zapytał zdumiony. - Ilu z nich choć raz w życiu rozpaliło ognisko i piekło małże, homary czy kraby na ogniu? - spytała. Choć nie pokazał tego po sobie, pomysł spodobał mu się. - Chyba nikt z wyjątkiem króla. Robiliśmy to obaj kiedyś. - Doskonale. W takim razie obudzą się w nim miłe wspomnienia. Możesz mi zaufać. - Zaufać ci - krzyknął. - Już to zrobiłem, madame. Powinienem wiedzieć, że taka mądra, sprytna kobieta, jak pani, zaproponuje podniecające i zakazane rozrywki. Jak zwykle zaplanowała pani wszystko do ostatniego szczegółu - rzucił z naciskiem. - Szkoda, że nie znałem pani prawdziwego oblicza, zanim ją poślubiłem! - Moje serce krwawi z pana powodu - powiedziała z wyraźnym sar kazmem. - W potulnej wiejskiej dziewczynie okazało się być więcej tempera mentu, niż jest pan w stanie okiełznać. - Do licha, okiełznam cię, zanim z tobą skończę. Obiecuję ci to. - Skłonił 203 się i pozostawił ją z listą gości. Summer była z siebie zadowolona. Potraktowała go lekceważąco i to rozzłościło go na tyle, że zaczął jej grozić. Przez pozostałą część dnia była tak zajęta, że nie miała czasu o nim pomyśleć, ale gdy przyszedł wieczór, poczuła się bardzo samotna. Żeby zabić czas i odprężyć się, poleciła przy gotować kąpiel. Może łatwiej jej będzie zasnąć. Jednak kąpiel wzbudziła w niej tak intymne wspomnienia, że czym prędzej wyszła z wanny i owinęła się w ręcznik. Stanęła przed lustrem, żeby wyszczotkować włosy, ale obraz, który zobaczyła, był zamglony. Ujrzała, jak stoi za nią, obejmując jej piersi, jak podnosi ją i wolno zanurza w niej swą męskość. Czuła, jak porusza się w niej. Zacisnęła pięści i uderzyła w oszukańcze lustro. Posłała po wino i piła, kieliszek za kieliszkiem. Przypomniał jej się wiersz z Szekspira: "Dajcie mi butelkę wina i ono przesłoni wszystko, co niemiłe". Gdy opróżniła już niemal pół butelki, żałowała, że w ogóle ją otworzyła. Krew zaczęła żywiej krążyć w jej żyłach podsycając pragnienia. Nad ranem dopiero zapadła w niespokojny sen. Śniło się jej, że jakiś wysoki, ciemno włosy mężczyzna kiwa na nią. Nie mogła się mu oprzeć. Kiwnął na nią palcem i poszła za nim. Miał worek pełen złota. Wyjął z niego jedną monetę i położył na jej dłoni. - Lubisz złoto, ty mała, przebiegła dziwko? - Tak, Ruarku - odpowiedziała. - Więc sprzedaj mi kawałek swojego tyłka za tę monetę. - Dobrze, Ruarku - zgodziła się. - Mam w worku setki takich monet. Czy oddasz mi się setki razy? rechotał. - Dobrze, Ruarku - błagała go. Gdy się zbudziła, ogarnął ją wstyd. Jedyną rzeczą, która powstrzymywała ją przed popadnięciem w kompletną rozpacz i obojętność, było to, że w tym dniu oczekiwali króla i jego dworzan. Przez cały ranek i część popołudnia podjeżdżały powozy, wzniecając kurz na długim podjeździe do Helford. Stangreci, przy pomocy stajennych, rozprzęgali konie i prowadzili do ciemnych, chłodnych stajni, by je nakarmić i napoić. Choć goście mieli spać w zamku Pendennis, Summer poleciła przygotować dla nich kilka pokoi, by damy mogły się przebrać czy wykąpać albo w spokoju odpocząć. Cała 204 służba, nie tylko pokojówki, została skierowana do obsługi gości, choć co znamienitsze damy przyjechały z własnymi służącymi. W końcu przyjechał król w towarzystwie Buckinghama. Lord i lady Helford, każde z innej części pałacu, zeszli po schodach, by powitać królewskiego gościa. Summer miała na sobie suknię uszytą według najnow szej francuskiej mody, z ogromnym dekoltem pokrytym koronką, która prawie nie skrywała jej kształtnych piersi. Spódnica była w pasy o różnym odcieniu zieleni. Te kolory podkreślały doskonale szmaragdowy kolor jej oczu. Skłoniła się głęboko przed królem i Karol natychmiast wykorzystał okazję, by zajrzeć głęboko w dekolt. Po chwili pomógł jej wyprostować się i podniósł do warg dłonie. - Do licha, Helford, niektórzy mają dużo szczęścia przy wyborze żony. - Witam, Wasza Wysokość. Cieszę się, że pogoda sprzyja naszym planom - odpowiedział nie reagując na komplementy, którymi król obsypał jego żonę. Choć gościom wyjaśniono zasady poszukiwania skarbów i wielu chciało zacząć już zabawę, to większość wolała jednak poczekać na przybycie króla. Gdy odszedł, by się odświeżyć po podróży, zaczęto wybierać sobie partnerów do zabawy. Duża grupa zebrała się przy stole w głównym holu, gdzie masa ambry spoczywała w pozłacanej kasetce, którą Summer znalazła na poddaszu. Wywoływała wiele sprośnych komentarzy i tworzyła atmosferę popołud niowej zabawy. Król w towarzystwie Ruarka degustował stary jabłecznik, leżakujący w drewnianych beczkach od pięciu Jat. Uśmiechnął się do gospodarza. - Po raz pierwszy od roku widzę, że Buckingham zainteresował się czymś innym niż rozporek we własnych spodniach. Panowie robili prywatne zakłady, kto zdobędzie ukrytą nagrodę, a Sum mer przyglądała się, wstrząśnięta ogromem pieniędzy, jakie nonszalancko stawiali. - Nie miałbym nic przeciwko temu, żebyś przesłał mi trochę tego płynu do zbadania w moim prywatnym laboratorium, dla czystej nauki, jak się domyślasz - powiedział Karol, puszczając oko do Ruarka. - Lady Helford, przyłączę się do zabawy pod warunkiem, że będzie pani moją partnerką. Odwrócił się do Ruarka stojącego ze zmarszczonymi brwiami. - W moim szaleństwie jest metoda. Dama, która zna wszystkie wskazówki, szybciej 205 zaprowadzi mnie do skarbu. - Ależ, sire. Mogę sprowadzić pana na fałszywy trop, zaprowadzić na ścieżkę pełną pierwiosnków, co wcale nie ułatwi zadania - ostrzegała go żartobliwie. - Z pewnością nic na tym nie stracę, jeśli spędzę z panią godzinkę w cieniu wiązów, ślicznotko. Spojrzała na męża z chłodną uprzejmością. - Nie chcę narazić się na niezadowolenie męża Wasza Wysokość odpowiedziała. - Ach, Ruark wie, że moim obowiązkiem jest zabawianie gospodyni. Barbara może towarzyszyć księciu Buckinghamowi, jeśli zechce przyłączyć się do zabawy. Wsunęła dłoń pod ramię króla i sięgnęła do szklanej kuli po pierwszą wskazówkę. "Szukaj obrośniętej winem altanki, a szybko dojdziesz do niespodzianki." Summer podała królowi karteczkę. - Pierwsza zagadka jest łatwa, następne orzechy będą coraz twardsze do zgryzienia. - Coraz twardsze, choć niekoniecznie orzechy - szepnął, gdy wyszli na zewnątrz. Karol oczywiście usiłował nakłonić ją do zabawy, która bardziej mu odpowiadała, ale nie dawała się skusić. Gdy ostrzegła go, że nie uda im się w ten sposób odnaleźć skarbu, objął ją i szepnął do ucha: - Niepotrzebne mi są środki podniecające. Niektórzy zarzucają mi, że jestem jak jeleń na rykowisku. - I chyba nie robią tego bez powodu - powiedziała Summer, oswabadzając się z jego ramion i umykając w kolejną cisową alejkę. Skonsternowana, zauważyła, że jest pusta. Karol dogonił ją szybko i znów szepnął do ucha: - Kochanie, gospodyni powinna za wszelką cenę robić przyjemność gościom. 206 - A ja nie robię przyjemności Waszej Wysokości? - spytała pełna bólu i tęsknoty za swym nieustępliwym mężem. - Oczywiście, że pani robi, ale czy nie moglibyśmy usiąść tu w odosob nieniu w chłodnej trawie? - To odosobnienie nie będzie trwać długo. A cóż stanie się z moją.repu tacją, jeśli znajdą nas razem w trawie? - Mała świętoszka... Żaden z moich dworaków nie ośmieliłby się wejść na tę samą ścieżkę którą poszedł król ze swoją damą. Będą za wszelką cenę unikać spotkania z nami i nie odważą się zepsuć mi przyjemności. - Widzę - powiedziała cicho - że Wasza Wysokość jest gotów zepsuć moją przyjemność. - Kochanie, za nic w świecie. Jeśli nie chcesz, nie wrócimy już do tego tematu. Gdy król odszedł z Summer, Barbara zrobiła dobrą minę do złej gry i wezwała do towarzystwa Buckinghama. Jej przyjaciółka, księżna Shrewsbury, powiedziała do niej: - Do licha, Barbaro. Jak ci się udało zdobyć dwóch najbardziej jurnych mężczyzn na dworze? - Wiesz doskonale, że George jest moim kuzynem - zaprzeczyła Barbara. - I cóż z tego. To jeszcze nikogo nie powstrzymało. Powiedz prawdę: nigdy z nim nie spałaś? - George ma szczególne zamiłowania - szepnęła spoza wachlarza Barbara. - Jest bywalcem burdelu na Haymarket, gdzie można znaleźć nieco perwersji. - Nie kpisz ze mnie? - dziwiła się Anna Maria, węsząc wyzwanie. Po deszła do Buckinghama oblizując wargi. - Ciekawe, czy ambra będzie miała taki sam wpływ jak inne środki, które znamy. Buckingham spojrzał na nią, na jej język ponownie zakreślający linię ust. - Gdy zmysły nieco stępieją, mężczyzna potrzebuje bardziej wyszuka nej podniety niż jakieś proszki. Proszę nam powiedzieć, czy słyszał pan o tych nadzwyczajnych orientalnych pierścieniach? - spytała Buckinghama, gdy podszedł bliżej. - Anno Mario, słyszałem o nich i widziałem, jak działają, ale nigdy nie miałem okazji wypróbować. Uśmiechnęła się. 207 - Tak się składa, że mam zbiór chińskich ciekawostek, które mój mąż przywiózł ze Wschodu. Nic ma pojęcia, że są to środki do wspomagania rozkoszy. - Uderzyła go poufale wachlarzem po ramieniu. - Wydaje mi się - powiedział Buckingham ujmując ją pod łokieć - że możemy być bardzo dobranymi partnerami. · ^ - · ! 23 Zwycięzcą został w końcu Dick Talbot potężnej postury i bardzo przystojny przyjaciel króla. Właśnie kończył trzydzieści trzy lata. Choć do tej pory udało mu się uchować przed małżeństwem., to mówiono, że miał nieślubne dzieci w każdym zakątku Anglii. Uroczyście wręczono mu nagrodę pośród głośnych uwag, sprośności i pieprznych sentencji. Summer wspięła się na palce, by złożyć pocałunek na jego rumianym policzku, gdy wręczyła mu kasetkę z ambrą. Skubnął fragment liścia, spojrzał na Summer i powiedział głośno: - Widzicie, już działa! W dużym salonie podano uroczystą kolację. Przy ogromnym owalnym stole zmieściło się około setki gości. Summer, jako gospodyni, usiadła między królem a mężem. Jego uprzedzająca grzeczność dobijała ją. Jak on potrafi odgrywać kochającego męża kobiety, której nienawidzi? Poświęcała lwią część uwagi Karolowi, ale nie była w stanie całkowicie ignorować męża, który rozmawiał z królem. - Powinna pani wyznaczyć specjalną nagrodę dla Harry'ego Killigrew za to, że pozostał w ogrodach o dwie godziny dłużej niż pozostali - zaczął Karol. - Biedny Harry. Zdołał przelecieć dziś tylko dwie księżne - zaśmiał się Ruark. Summer nie odzywała się. - Jak możesz się z tego śmiać? - powiedziała Summer. - Dokładnie pamiętam, jak mówiłeś, że ktoś, kogo przyłapią z cudzą żoną, powinien 209 zostać zastrzelony! Ruark mrugnął do Karola. - Słowo stanowiące klucz do zagadki powinno brzmieć "chwytaj", moja ty niewinna - powiedział z jadowitym uśmiechem. - Och! - krzyknęła i ze złością odwróciła się tyłem. Nie mogła jednak wyrzucić go ze swych myśli. Kipiała ze złości, słysząc jego nieznośny śmiech. Król spojrzał na nią zachwyconym wzrokiem. - Widzę, że się pani przebrała. Ma pani chyba więcej sukien niż lady Castlemaine. - spojrzał na nią ponuro. - Obawiam się, że ta wizyta będzie mnie kosztowała sporo pieniędzy szepnął ponuro Ruark. Zerknęła spod rzęs na męża i powiedziała do króla: - Musiałam zmienić suknię, Wasza Wysokość. Ta, w której byłam w ogrodzie, miała plamy z trawy. Było to oczywiste kłamstwo, przede wszystkim dlatego, że sama suknia była zielona, ale chodziło jej o efekt, jaki ta uwaga może zrobić na Helfordzie. Zwęził z wściekłością oczy, więc opuściła szybko wzrok. Spojrzała na jego silne dłonie, a gdy zobaczyła, jak zaciskają się w pięści, zadrżała. Król jakby celowo sypał sól na jego rany, jak powinien to robić każdy prawdziwy przyjaciel. - Mówiłem ci, skarbie, że lepiej będzie, jak rozłożę na trawie surdut. W tym momencie Barbara miała już dość tego, że Summer Helford zajmuje całą uwagę króla, położyła więc dłoń na wewnętrznej stronie jego uda. Król odwrócił się od niej, a wtedy Ruark wziął Summer za rękę i bo leśnie ją ścisnął. - Jesteś chyba najgorszą żoną, jaka mogła się trafić mężczyźnie - powie dział przez ściśnięte zęby. - Och nie - powiedziała z wyraźnym sarkazmem. - To byłby zbyt szczęśli wy przypadek. Kucharze Helford przeszli samych siebie, kończąc kolację maleńkimi ciasteczkami z wypisanymi lukrem imionami wszystkich gości, po sześć na każdego, co oznaczało konieczność wykonania ponad pięciuset ciastek. Wydawało się, że najwięcej było chętnych na te z imieniem Barbary i Sum mer, także Bess. Panie natomiast walczyły o Karola, Ruarka, George'a i Bunny'ego. Wszyscy bawili się wyśmienicie. Po kolacji towarzystwo 210 przeniosło się do stołów gry. Ruark na osobności podziękował Burke'owi za wspaniałe menu i bar dzo nie w smak była mu jego odpowiedź: - Wszystkie podziękowania należą się lady Helford, sir. Prawdziwym powodem jego niezadowolenia było to, że nie mógł zrozu mieć, jak jej się udało. Przed tą pechową wizytą w Londynie nie umiała przecież poprawnie używać noża i widelca, nie wiedziała, jak do kogo się zwracać. Biegała ubrana w szmaty, a teraz, patrzcie, kobieta o najlepszym guście ze wszystkich, jakie znał. Umiała posługiwać się wachlarzem i z wdziękiem odpowiadała na komplementy króla, z finezją godną najbar dziej doświadczonej damy. Miała tyle wdzięku, że mężczyźni nie mogli oderwać od niej wzroku. Posiadała w sobie jakąś wewnętrzną godność, klasę. Choć źle o niej myślał, to jednak pogański urok magnetyzował go. Mógł jej już nie kochać, ale wciąż odczuwał pożądanie. Spojrzał z góry na swoją nieodgadnioną żonę. Summer miała teraz suknię z koronki w kolorze kości słoniowej. Piękne czarne włosy upięte były do góry, żeby odsłonić pyszne rubiny. Gdy prze chodziła od stołu do stołu, upewniając się, czy gościom niczego nie brakuje, i prowadząc miłe rozmowy, największe wrażenie robiły na niej stosy monet, z taką nonszalancją rzucane na stoły. Wiedziała, że wszystkie pieniądze, które zostaną dziś przegrane i wygrane, starczyłyby z okładem na wykupienie weksla. Jej błyskotliwy umysł rejestrował kupki pieniędzy, obmyślając różne plany prowadzące do ich zdobycia. "Do diabła, powinnam była zorganizować aukcję tej ambry" - pomyślała ze złością. Żadnego ze swych planów zdobycia pieniędzy nie mogła uznać za realny, z westchnieniem więc usiadła do stołu, by chociaż wygrać jakąś kwotę. Nie mogła się jednak skupić na grze i w koń cu więcej przegrała, niż wygrała. Zaczęła więc oszukiwać, ale i tak całym jej zyskiem tego wieczoru było marne sto funtów. Przy tym tempie zbierze potrzebne dziesięć tysięcy, gdy już jej wyrośnie długa biała broda. Zabawa skończyła się o jedenastej, ponieważ goście musieli wrócić do położonego w odległości sześciu kilometrów zamku Pendennis. Summer odprowadziła króla i Buckinghama do powozu, Ruark odpro wadzał panie. - Z przyjemnością zobaczę znów Pendennis - powiedział Karol. - Ostatni raz byłem tam piętnaście lat temu i pamiętam, jak opieraliśmy się 211 przed opuszczeniem zamku, pomimo że był już oblegany przez lorda Fairfaxa. Miałem wtedy chyba więcej odwagi niż rozsądku i chyba nadto opóźniłem ucieczkę. Pani mężowi zawdzięczam, że mogę tu znów być. Ponieważ jesteśmy tego samego wzrostu i postury, przebrał się w moje ubranie i przez trzy dni wystawiał na kule, stojąc na murach Pendennis, podczas gdy ja płynąłem już bezpiecznie na wyspy Scilly. Usiłowaliśmy zawrócić po niego, dawaliśmy znaki, że nic mi już nie grozi na pokładzie cztery mile od brzegu. Nie mogliśmy podpłynąć bliżej... I wie pani, co ten szaleniec zrobił? Zgadła pani: przypłynął do nas. Karol pokręcił głową jakby potępiając nieobliczalność takiego kroku, ale Summer wiedziała, że tę brawurę Helfordowie mają we krwi. Znała tego demona, który nakazywał im szukać przygody, wyzwania, gdyż ona sama nosiła jego piętno. - Nie mów mu, że ci o tym opowiedziałem, serduszko - ostrzegł ją król. - Nie byłby zadowolony, gdyby się dowiedział, że usiłowałem wykreować go na bohatera. Buckingham roześmiał się. - Chyba zdążyła się już przekonać, że jest pełnej krwi mężczyzną. Ruark i Barbara Castlemaine dołączyli do nich. Spojrzała więc na niego i powiedziała wzruszając ramionami: - Jest mężczyzną, nic dodać, nic ująć. Pomachała odjeżdżającym powozom, a gdy zniknęły w ciemności, uniosła spódnice i weszła do domu. Zgromadziła w holu całą służbę, liczącą sobie prawie sześćdziesiąt osób, i podziękowała im serdecznie za wspaniałą pracę. Poprosiła też o pomoc w dniu następnym. Życzyła im dobrej nocy, a dumny Burke stał uśmiechnięty z boku. - Przy okazji, lord Helford upoważnił mnie do powiedzenia wam, że podnosi wszystkim pensje. - Zmierzyła lodowatym wzrokiem męża i do dała słodkim głosem: - Dobranoc wszystkim. Ruark miał wielką ochotę chwycić ją. przełożyć sobie przez kolano i wlepić parę porządnych klapsów. Patrzył, jak wchodzi po schodach kołysząc biodrami, i uświadomił sobie, że nie jest to jedyna rzecz, na którą ma ochotę. Po wychłostaniu jej przyszłaby pora na miłość. Z pewnością stawiałaby opór, ale aż do bólu pragnął podporządkować ją swojej woli. Zrobił jeden krok, ale zatrzymał się. To przecież byłoby jej na rękę. Pokazałby, jak za nią tęskni, 212 że nie może bez niej żyć. Nie, to ona musi przyjść do niego i to na kolanach. Summer zaryglowała drzwi od sypialni. Nigdy w życiu nie wpuści go już do swojego łóżka. Przysięgła to sobie. Otworzyła drzwi na mały taras wychodzący na ogród i popatrzyła na gwiazdy. Jutro ten ogród stanie się sułtańskim haremem. Usłyszała szelest na dole i spojrzała przerażona. Odetchnęła z ulgą, widząc twarz Spidera zbliżającego się do tarasu. - Domyślam się, że odniosłaś oszałamiający sukces. Ukryłem się za drzewem pod koniec podjazdu, więc mogłem nawet zajrzeć do powozów, w końcu udało mi się zobaczyć króla. O rany! Stangreci byli tak pijani, że dziwię się, iż nie pospadali z kozłów. Cóż oni takiego pili? - Jabłecznik. Och, Spider! Nie wyobrażasz sobie, jakie stosy złota leżały dziś na tych stołach. - Może powinienem jutro przyłączyć się do was i może udałoby się nam obojgu uwolnić ich od tego ciężaru? - Nie! Ruark zna ciebie. Ma wściekły charakter, więc nie próbuj żadnych podstępów - ostrzegła go. Wzruszył ramionami. - Mam inne zajęcia, Cat. Wiele się ostatnio słyszy, że ten pirat Czarny Jack Błyskawica pojawił się na naszych wodach w ubiegłym tygodniu. To ktoś, z kim chciałbym robić interesy. Jest w tym najlepszy. Zręczny i szybki, ma zawsze wspaniały towar. - Spojrzał na jej rubiny. - Oddaj mi ten na szyjnik. Może uda się mu go sprzedać. Summer przeraziła ta propozycja. Były jedyną cenną rzeczą, jaką kie dykolwiek dostała. Nawet zdziwiła się, że lord Helford nie zażądał ich zwrotu. "Na wszystko przyjdzie pora" - pomyślała z goryczą. Gdy unieważni małżeństwo, może zażądać zwrotu klejnotów. Nie odda mu ich z pewnością. Zatrzyma jednak na gorsze czasy. Jeśli przyjdzie znów taki dzień, że będzie głodna, wtedy nadejdzie czas, żeby sprzedać rubiny. Były dla niej bardziej cenne niż krew. - Mam naszyjnik z szafirów i topazów, ale dziś ci ich nie dam. Sama skontaktuję się z tym człowiekiem i potarguję się. Spider, padam z nóg. Czy masz coś jeszcze? - Jakieś grosze by się przydały - uśmiechnął się do niej. Wyjęła monetę i wręczyła mu. 213 - Uważaj na siebie - dodała. Spojrzał na nią z odrazą. - Przestań zrzędzić jak stara baba. - Machnął jej ręką i zniknął za poręczą balkonu. "Nie pozwolę, by tej nocy moje myśli były znów przy Ruarku. Muszę tyle spraw przemyśleć" - powiedziała sobie. Jednak we śnie wydarzenia minionego dnia ustąpiły przed przyszłymi zagrożeniami. Czarni piraci ukradli stosy monet, a ona stała naga, w samych rubinach. Przebudziła się na chwilę, a gdy znów usnęła, zaczęły męczyć ją nowe majaki. Ubrana na czarno, siedziała na Ebonym i czekała, nie wiedząc na co. Trwało to wieczność. A potem usłyszała głuchy grzmot. W tej samej chwili zrozumiała, skąd pochodzi i co się teraz zdarzy. Był to powóz mknący w ciemności z pijanym stangretem. Wymierzyła w niego pistolet i krzyknęła: - Stój i oddaj, co masz! Z powozu rozległ się żałosny głos kobiety: -Kim jesteś? Summer, nie bacząc na krzyki, otworzyła drzwi powozu, a złote monety opadły kaskadą do jej stóp. Gdy powóz odjechał, krzyknęła w ciemność: - Powiedz, że był to Czarny Kot! Gdy obudziła się o świcie, czuła się, jakby wcale nie spała. Odrzuciła kołdrę i opuściła nogi na dywan, wiedząc, że nie ma ani chwili do strace nia. Poprosiła Burke'a, by zebrał wszystkich służących poniżej pięćdziesiątki. Włożyła skromną poranną suknię, uczesała włosy i szybko zjadła śniadanie. Gdy zjawiła się w holu, mężczyźni już czekali, zaciekawieni, po co ich wszystkich wezwano. Przez moment poczuła się zażenowana tym, co ma im powiedzieć. Zebrała całą odwagę i przemówiła do nich: - Potrzebna mi wasza pomoc. Zanim przejdę do szczegółów, chcę, żebyście wiedzieli, że wasz udział jest całkowicie dobrowolny. Nie chcę was do niczego przymuszać. Zrozumiem każdego, kto odmówi, i nigdy do tego nie wrócę. - Przyjrzała się im badawczo, ale wyczytała na ich twarzach tylko ciekawość. - Lord Helford zabiera panów na polowanie czy na ryby, a ja 214 muszę zabawiać panie. Kucharze przygotują ostre, pikantne potrawy wschodnie, a ja zamierzam przekształcić ogród, taras i fontannę w sułtański harem. Na poddaszu jest mnóstwo perskich dywanów, poduszek i wschod nich mebli, które trzeba znieść na dół, zanim przyjadą panie. A teraz przejdziemy do tej części, w której będę potrzebowała waszej pomocy. Wzięła głęboki oddech i wyjaśniła im swój pomysł. - Chcę, panowie, żebyście zabawiali damy. Nie musicie robić nic wię cej, jak tylko stać spokojnie jako strażnicy haremu. Jeśli dama poprosi o coś do picia lub jedzenia, skłonicie się tylko głęboko. Nie chcę, żebyście rozma wiali z damami. Tak naprawdę, częścią zabawy będzie to, że one uprzedzone przeze mnie o zakazie, będą się do was zwracać, a wy musicie milczeć. Odźwierni zajmą się swoją pracą. Dla stajennych i ogrodników będzie to jednak wielka odmiana. Uśmiechnęła się do nich niepewnie. - Musicie włożyć kostiumy. Pokazała im belę złotej materii i odcięła kilka kawałków. - Każdy z was będzie potrzebował takich dwóch pasów. Z jednego zrobi turban, drugim owinie biodra. Burke pokaże wam, jak je zawiązać. Ci z was, którzy nie chcą wziąć w tym udziału, mogą wrócić do pracy. Spodziewała się, że zrezygnuje połowa. Przez chwilę trwały rozmowy, ale w końcu wycofał się tylko jeden, ogrodnik z obciętą ręką. Pozostali podchodzili z nieśmiałym uśmiechem i odbierali kawałki materiału. Niektórzy chichocąc zaczęli się rozbierać, zanim Summer zdołała wyjść z sali. Ich przemiana była absolutnie wspaniała. Wiedziała, że odźwierni wypadną najlepiej, bo dobierano do tej pracy najbardziej przystojnych chłopców. Byli z reguły także dobrze zbudowani. Mile zaskoczyli ją pozostali. Jeśli nawet byli zbyt niscy, to nadrabiali muskułami. Nic dziwnego, że skorzystali z możliwości pokazania damom swoich walorów. Gdy te zjawiły się, Summer wyjaśniła im, na czym polegać ma zabawa i zaproponowała egzotyczne stroje. Każda chciała wyglądać piękniej niż druga, jak to zawsze dzieje się z kobietami, gdy jest ich więcej. Pomysłowość niektórych zdumiewała. Jedne włożyły cienkie koszulki, inne wybrały ma leńkie gorseciki, jeszcze inne prześwitujące nocne koszulki. Było mnóstwo bransolet, wisiorków, kolczyków i zapinek. Gdy wyszły na odmieniony taras, wiele z nich nie mogło się powstrzymać 215 przed zrywaniem egzotycznych kwiatów, by ozdobić nimi włosy i suknie. Ale najwięcej uwagi wzbudzili przebrani w złote stroje służący. Stali bez ruchu z rękoma skrzyżowanymi na nagich piersiach. Summer szybko wy jaśniła paniom, że to strażnicy haremu, i nie mogą mówić, ponieważ ucięto im języki, co w niczym nie umniejsza ich gotowości usługiwania damom. Powietrze przesycone było zapachem kwiatów. Ponadto Summer poleciła zapalić kadzidła na tarasie. Na perskich i hinduskich dywanach stały trzcinowe sofy, a wszędzie porozrzucano kolorowe poduszki. Sekretarzyki z czerwonej laki, jedynej w swoim rodzaju, stały między poduszkami. Na nich poustawiano tace z owocami i słodyczami. Z łatwością zakupiono je w porcie Falmouth prosto ze statków. Nie brakowało pomarańczy z Portugalii, winogron z Francji, oliwek z Hiszpanii, daktyli i fig z Maroka oraz orzechów kokosowych. Damy kornwalijskie były równie zachwycone, jak goście z Londynu. Spędziły popołudnie na słońcu albo w cieniu drzew, odpoczywały na podusz kach i mogły wreszcie spokojnie poplotkować. Kilka pań grało w szachy za pomocą unikalnych figur naturalnej wielkości, pozostałe moczyły nogi w fontannie i podziwiały wspaniałe umięśnienie służby. Summer była zachwycona tym, jak wspaniale służący grają swe role, bardzo taktownie i niemo, choć zauważyła, że co bardziej sprytne panie umawiały się już szeptem na nocne wybryki. Uśmiechnęła się pod nosem, widząc, jak Bess Maitland przebiera palcami po złotej materii. Roześmiała się w duchu na myśl, co zrobiłaby księżna, gdyby dowiedziała się, że chłopak, na którego ma ochotę, był w Helford świniopasem. 24 Późnym popołudniem Summer zaprosiła damy, żeby opuściły taras i poszły się przebrać do kolacji, zanim wrócą panowie i zobaczą ich zabawę w harem. Uśmiechnęła się dyskretnie, widząc, że celowo zwlekały, wyraźnie pragnąc, by panowie przyłączyli do nich w tej prowokacyjnej zabawie. Gdy wrócili, byli zachwyceni tym, co zastali, i koniecznie chcieli odpo cząć w towarzystwie dam. Wystrój tarasu kusił, przebrania pań rozpalały krew i wkrótce zaczęła się wspólna zabawa w fanty. Panie miały niewiele do zastawienia, wyłączywszy klejnoty i wachlarze, toteż wkrótce siedziały bez welonów, a fantami stały się pocałunki i inne przyjemności. Goście wyraźnie nie mieli ochoty przezywać zabaw)', więc Karol podszedł do Ruarka z pytaniem, czy nie byłoby możliwe podanie kolacji w ogrodzie sułtańskim zamiast w dużej jadalni. Ruark został więc zmuszony, by podejść do Summer i uzyskać jej zgodę na takie rozwiązanie. Nie mogła odgadnąć, czy jest zły i niechętny, czy też gotów zaakceptować jej pomysły. Jednego była pewna. Nie widziała na jego twarzy cienia wdzięczności, że tak ciekawe rozrywki wymyśliła dla gości. "Do diabła z nim" - pomyślała i poleciła Burke'owi podać kolację na świeżym powietrzu. Postanowiła zrobić coś, co zmaże protekcjonalny uśmiech z twarzy Ruarka. Uniosła dłoń, żeby uciszyć towarzystwo i zaproponowała dalszą zabawę. - Jeśli okażecie, państwo, nieco cierpliwości, służba poda kolację na tarasie. Dla bardziej śmiałych panów o atletycznej budowie proponuję prze branie w złote turbany i opaski na biodra. Kto wie, może będziemy w stanie 217 zorganizować później targ niewolników, jeśli wypite wino da nam dość śmiałości do takiej zabawy. Ruark chwycił ją za nadgarstek, gdy przechodziła obok niego. Cichym, gniewnym głosem powiedział: - Cóż, u diabła, pani zamierza? Zmienić Helford Hall w burdel? - Dwór królewski już jest burdelem, nie potrzebuje w tym mojej pomocy. - W takim razie, madame, czy przyjmie pani ode mnie tysiąc funtów za prawo spędzenia z panią nocy? Summer zaśmiała się nieprzyjemnie. - Niech ci się nawet to nie śni, Helford. Nie ma w Kornwalii takich pieniędzy, które skłoniłyby mnie do pójścia z panem do łóżka, czy tej nocy, czy jakiejkolwiek innej. Proszę się zwrócić do innej, która nie jest tak przywiązana do swych zasad, sir. Puścił jej nadgarstek i uścisnął ramię, celowo sprawiając jej ból. - Czy mam to rozumieć jako wyzwanie, żebym wziął panią siłą? - rzucił z błyskiem w oczach. - Na Boga, niech pani uważa, żeby nie poznać kon sekwencji igrania z ogniem, madame. - Ścisnął ją boleśnie raz jeszcze, zanim puścił ramię. Stłumiwszy strach, roześmiała mu się w twarz, wiedząc, że udało jej się go zranić. Podeszła do króla, który uściskał ją i poprosił, by zawiązała mu turban na głowie. - Z chęcią pozwolę sobie też zawiązać opaskę na biodrach, o ile odbędzie się to na osobności - szepnął. - Rozkażę uciąć panu język za taką propozycję, sire - zagroziła śmiejąc się. Towarzystwo stawało się coraz bardziej swobodne i wielu gości stwier dziło, że od dawna nie bawili się tak doskonale. Niestety ta, której składano wyrazy uznania, była w stanie godnym pożałowania, choć ani słowem, ani gestem nie dała tego po sobie poznać, zwłaszcza przed Ruarkiem Helfordem. Gdy damy udawały się do gościnnych pokoi, by przebrać się w wieczo rowe suknie, Summer stwierdziła, że niektóre wyraźnie wypiły za dużo. Było jej to bardzo na rękę, gdyż zamierzała wygrać wysoko w karty. Jej łupy z poprzedniego wieczoru były przecież takie mizerne. Barbara Castlemaine włożyła czarną jedwabną suknię, a szyję ozdobiła diamentami. Na jej kształtnym biuście połyskiwała kolia, która rzeczywiście przyciągała wzrok. 218 Summer wybrała suknię w kształcie tulipana z czerwonego atłasu i rubiny, zaś Anna Maria, księżna Shrewsbury, przyćmiła je obie. By zwrócić na siebie uwagę Buckinghama, włożyła jasnozieloną suknię, haftowaną srebrną nicią, i doskonale dobraną obrożę ze szmaragdów i jadeitu. Tego wieczoru większość panów wybrała grę w kości. Siedzieli teraz na podłodze, opierając się o poduszki przyniesione z tarasu. Summer krążyła między gośćmi, nie spuszczając oczu z brylantów Barbary Castlemaine. Z rozkoszą wyobrażała sobie moment, gdy staną się jej własnością. Podeszła z miłym uśmiechem do hrabiego Shrewsbury, ale hrabia okazał się bardzo gburowaty. Barbara odnalazła ją i zaproponowała grę w oko. Istota gry polegała na tym, że trzeba było zebrać liczbę oczek najbliższą dwadzieścia jeden. Większa oznaczała przegraną. Grała niedbale, dopóki stawki były niewielkie, ziewając dyskretnie, żeby pokazać, że gra nudzi ją. - Niech się pani obudzi, lady Helford - odezwała się Barbara. - Może dla ożywienia gry podniesiemy stawki? Summer dotknęła rubinów. - Wciąż ma pani ochotę na moje rubiny, lady Castlemaine? - A co pani na to? - odpowiedziała tamta z wyzwaniem. - To niemożliwe - zaprotestowała Summer. - Proszę się zgodzić. Czy gra pani z nami, Anno Mario? - To mój szczęśliwy dzień. Z pewnością wygram - odpowiedziała Anna Maria. - Mówiłaś, że to stało się w;czoraj - dopytywała się Barbara ze śmiechem. Summer domyśliła się, że mówiły o jakimś romansie. W końcu Summer dała się przekonać, ale postawiła tylko bransolety. Wiedziała, że tylko grając, ma szansę zdobycia brylantów Barbary. Była bardzo pewna siebie, z dwoma królami w ręce. Zadowolona, zauważyła, że Anna Maria zebrała dwadzieścia dwa. Teraz wszystko zależało od lady Castlemaine, która wyglądała na zmartwioną. Zachmurzyła się przez chwilę, a potem szeroko uśmiechnęła. Z triumfalnym spojrzeniem rzuciła na stół asa i damę, krzycząc: "Oczko!" Summer zrobiło się zimno. Nie mogła zro zumieć, jak to się stało. Nie mogła pogodzić się z tym, że Barbara Castle maine stała się właścicielkąjej bransolety z rubinów. Sztywnymi palcami zdjęła ją z ręki i podała Barbarze przez stolik. Krew tętniła w jej uszach 219 i przestraszyła się, że zemdleje. Anna Maria oddała szmaragdy i natychmiast sięgnęła po kolczyki, jakby nie zwracając uwagi na ich wartość. - Nim noc się skończy, całkiem mnie rozbierzesz - powiedziała do Barbary. - Po prostu staram się pomóc mojemu drogiemu kuzynowi - odcięła Barbara. Summer sięgnęła po naszyjnik w desperackim pragnieniu odegrania bransolety. Zagryzła wargi, gdy otrzymała asa i dziewiątkę, co znów dawało jej dwadzieścia punktów. Było to trudne do przebicia, zwłaszcza że miała jednego z asów. Barbara przyjęła taki sam chmurny wygląd i krew odpły nęła z twarzy Summer. Tym razem nie uśmiechnęła się jednak i Summer wyciągnęła rękę po bransoletę. - Chwileczkę, moja droga - włączyła się Anna Maria. - Mówiłam ci, że to mój szczęśliwy dzień. Oczko! - Usiłowała włożyć bransoletę, ale okazała się zbyt wąska na jej nadgarstek, wyciągnęła więc rękę po naszyjnik. Summer była zdruzgotana. Nie oczekiwała takiego biegu wydarzeń. Wydawało jej się, że to wszystko nie dzieje się naprawdę. To musi być sen, tłumaczyła sobie, ale stopniowo przerażająca prawda zaczęła do niej docierać. Uśmiechając się odeszła od stolika. Robiło jej się niedobrze, wolała więc wyjść na zewnątrz. Mdliło ją. ale nie mogła nic zwrócić, gdyż od sprzeczki z mężem nie jadła zbyt wiele. Od tego momentu nic już nie układało się dobrze. Uklękła na trawie. Uświadomiła sobie, jak nisko upadła. Było jej zimno, a jej serce zdawało się zmieniać w kamień. Ścisnęła pięści i wstała. Nigdy nie da się powalić na kolana... Nigdy w życiu! Poszła powoli do stajni. Stajenni byli właśnie na kolacji, odpoczywali przed czekającymi ich obowiązkami związanymi z odjazdem gości. Osiodłała Ebony'cgo i wyprowadziła go ze stajni. Zobaczyła chłopaka stajennego, który spojrzał na nią, zdziwiony. - Nie miałam dla niego dziś czasu. Wydaje się, że towarzystwo tylu obcych koni przeszkadza mu - wyjaśniła. Chłopak wzruszył ramionami. Nikt nie zrozumie, jak zachowują się ci arystokraci. Poprowadziła konia przez park do jednej z opuszczonych alejek ciso- 220 wych. Tam przywiązała go do konaru. Gdy wróciła do domu, poleciła wydać parę beczek piwa stangretom czekającym w powozowni, a potem wróciła do gości, którzy mieli już mocno w czubie i pochłonięci byli grą. Podeszła do króla. - Wasza Wysokość, muszę prosić o zgodę na wcześniejsze odejście odezwała się. - Nie czuję się dobrze. Chyba zjadłam zbyt dużo tych pi kantnych potraw po południu. Poczuję się lepiej, gdy chwilę odpocznę. Ucałował jej dłoń. Gdy wyszła, zaczęto plotkować, że może lady Helford jest już brzemienna. Na drewnianych nogach weszła po schodach do sypialni i zaryglowała drzwi. Tego wieczoru stało się coś, co musiało być gdzieś zapisane. Umyła twarz i usiłowała nie pamiętać snu z poprzedniej nocy. Jednak choć z całych sił odrzucała ten sen, to jednak poszła do szafy i wyjęła kufer, który przywiozła z Londynu. Wyciągała kolejno garderobę, którą kupiła dla Spencera. Odłożyła czarny kapelusz z piórem i aksamitne ubranie. Wydostała też czarne skórzane buty i zamknęła kufer. Powoli rozebrała się, zadziwiająco opanowana, i włożyła czarny strój. Zdecydowała, że musi to zrobić. Nie przebierała się przecież tylko po to, żeby zobaczyć, jak wygląda. Nie było innego sposobu zdobycia pieniędzy na spłatę długu i odzyskania rubinów. Rozważała różnorodne projekty, ale żaden nie był do zrealizowania z wyjątkiem tego jednego. Jak głosiły plotki, napady na powozy bardzo się rozpleniły i wiele osób wręcz chwaliło się, że zostało napadniętych. Założyła kapelusz i stanęła przed lustrem. Z opadają cym fantazyjnie piórem wyglądała rzeczywiście jak młody mężczyzna. W męskim przebraniu wydawała się wysoka i szczupła. Wiedziała, że w ciemności nikt jej nie weźmie za kobietę, ale potrzebowała czegoś, co wyraźnie skojarzy ją z mężczyzną. Usiadła przed lustrem i odcięła kosmyk włosów. Klejem do muszek przytwierdziła je pod nosem. Założyła czarną maseczkę i wsunęła pistolet za pasek. Usiadła, by spokojnie przemyśleć to, co zamierzała zrobić. Nie mogła sobie pozwolić na najmniejszą pomyłkę. Zaw?ahała się przez moment i poczuła, jak drżąjej kolana. Spojrzała groźnie w lustro i powiedziała do siebie: - Opanuj się! Osłoniła dłonie czarnymi rękawiczkami do konnej jazdy i zsunęła się po winorośli. Zeskoczyła na ziemię, posłuchała przez chwilę, a potem 221 zniknęła w ciemności. Ebony rozpoznał ją i lekko zarżał. - Nieś mnie szczęśliwie, koniku, potrzebuję cię - szepnęła. Wskoczyła na konia i poprowadziła go powoli na koniec cisowego ogro du, odległego od pałacu o kilka kilometrów. Wiedziała, że czeka ją długie czuwanie. Nie będzie łatwo zatrzymać powóz Shrewsburych, dopóki nie znajdzie się tuż przy niej. Rozpozna go z łatwością, gdyż przybyli do Kornwalii własną karetą, oznakowaną herbem na drzwiczkach. Wśród ciszy nocy rozlegały się tylko szelesty jakichś nocnych stworzeń, poszukujących pożywienia. Były wśród nich i te, które polowały, i te, na które polowano. Ona wiedziała, do której grupy należy. Starała się zachować spokój, gdyż z doświadczenia wiedziała, jak łatwo zdenerwowanie przenosi się na konia. Para nietoperzy zbliżyła się do niej, ale szczęśliwie w ostatniej chwili zmieniły kierunek lotu. W ustach jej zaschło, natomiast wnętrze dłoni pokryło się wilgocią. Stała nieporuszenie, choć krew tętniła w uszach, a zęby szczękały lekko. Zacisnęła je tak mocno, że aż zabolała ją szczęka. Uczyła się opanowania, gdyż wiedziała, że musi jeszcze długo czekać. Jednego mogła być pewna, że nie zaśnie. Była naładowana energią tak, że miała ochotę krzyczeć. Nagle usłyszała oddalony turkot. Nikt nie powinien jeszcze odjeżdżać. Powiedziała sobie, że musi tylko stać spokojnie w cieniu, aż przejadą, potem wrócić do domu i iść spać. Nagle usłyszała swój szept: "Fortuna sprzyja odważnym". Wbiła wzrok w ciemność i zauważyła, że jest to powóz, na który czekała. "Nie zastanawiaj się nad tym - pomyślała. - Po prostu skorzystaj z okazji." Wyprowadziła konia na środek drogi, wycelowała w pijanego stangreta i krzyknęła: - Stać! Zaskoczony mężczyzna nic nie widział, ale ściągnął lejce i powóz zaczął zwalniać. - Oddać kosztowności - rzuciła ostrym głosem. - Co u diabła? - zawołał stangret, gdy konie już stanęły. Dotknęła obcasami boku Ebony'ego i postąpiła naprzód kilka kroków. Machnęła pistoletem i rozkazała: - Powiedz im, żeby wyszli z powozu i oddali złoto! Nie poruszył się. Nagle drzwiczki powozu otworzyły się gwałtownie. Ukazała się twarz 222 mężczyzny, czerwona z gniewu. Nie miał jednak pojęcia, że to napad. - Bardzo dobrze, że się zatrzymaliśmy - krzyknął wściekły. - Nie mam zamiaru jechać do tego przeklętego Pendennis, madame - krzyczał do kobiety w powozie. - Nie mam zamiaru znów pozwolić, byś zrobiła ze mnie rogacza. Serdeczne dzięki. Wracamy do Londynu! Stangret, niezdolny do wykonania najmniejszego ruchu, milczał. Kobieta w powozie odpowiedziała: - Nie możemy dziś jechać do Londynu. Poza tym, oczekują nas w Portsmouth, gdy przybędzie królowa. - Ten dwór, madame, to kloaka. Jedziemy prosto do Londynu! Jeśli książę Buckingham pokaże się znów przy tobie, wyzwę go na pojedynek i zastrzelę tego śmierdzącego szczura! Odezwała się znów kobieta, bardzo cicho i spokojnie. - Ja wywołam skandal? - wrzeszczał. - Ty to już zrobiłaś, jak wynika z plotek, które do mnie dotarły. Nie pozwolę, żebyś plamiła moje nazwisko. Nazwisko Shrewsbury nie zaznało dotąd żadnej skazy. Summer wycelowała w powietrze i pociągnęła za spust. Poczuła ude rzenie w ramię, ale wreszcie zdołała przyciągnąć uwagę lorda Shrews bury'ego. - Kim, u diabła, pan jest? - żądał odpowiedzi. Summer skłoniła się lekko. - Czarny Kot, do pana usług, sir. - Czego, u diabła, chcesz? - wyrzucił z siebie. - Tylko kasetkę z klejnotami pańskiej damy, i odjeżdżam, daję na to moje słowo. Shrewsbury odwrócił się do powozu, zobaczył kasetkę z klejnotami na siedzeniu koło żony i otworzył ją. Leżały tam kolia z brylantów, rubinowy naszyjnik i bransolety, których nigdy nie podarował żonie. - A co to? Prezencik od Buckinghama? - zagrzmiał. - Kasetka, milordzie - spokojnym głosem zażądała Summer - albo sam zajrzę do pańskich kieszeni. Shrewsbury sięgnął do powozu po kasetkę. - Proszę zostawić ją na drodze i odjechać - poleciła Summer. Shrewsbury, bliski apopleksji, wrzasnął znów na żonę: 223 - To wszystko twoja wina! Summer spokojnie odezwała się do niego: - Zachowam dyskrecję odnośnie zachowania pańskiej żony, ale na pana miejscu, sprawiłbym jej dobre lanie. Shrewsbury z obrzydzeniem spojrzał na stangreta. - Jedź na północ. - Wsiadł do powozu i zatrzasnął drzwiczki. Powóz zniknął w ciemności, zostawiając Summer bliską histerycznego śmiechu. Po chwili podniosła kasetkę i włożyła do juków. Udało się! Czuła się niepokonana. Drżała lekko pod wpływem podniecenia chwilą, która właśnie minęła. Do licha, to wcale nie było trudne, jakby ktoś odebrał dziecku cukierek. Czuła się oszołomiona. Było jej lekko na duszy. Zaprowadziła Ebony'ego do Roseland i zabrała kasetkę do sypialni. Włożyła rubiny, a diamentową kolię i szafiry zamknęła. Niestety, Annie Marii pozostała obroża ze szmaragdów i jadeitu, ale ona, Summer, zadowoli się klejnotami, które już należą do niej. Sprzeda je za mniej, niż są warte, i zmniejszy dług. Zmarszczyła brwi. Czas uciekał. Jutro przypada termin płatności. Spider musi zabrać do Londynu to, co mają, by spłacić choć część. Może pojechać konno do Plymouth, a stamtąd popłynąć do Portsmouth i dalej do Londynu. Pieszo wróciła do Helford. Bez trudu wspięła się do sypialni, nie zauwa żona przez nikogo, gdyż goście właśnie odjeżdżali. Zdjęła cenne rubiny, rozebrała się i schowała czarny strój w kufrze. Szczerze wierzyła, że jej kariera rozbójnika skończyła się tej samej nocy, której się zaczęła. Nagle usłyszała, że ktoś usiłuje otworzyć drzwi do sypialni i zadrżała. Na szczęście miała tyle przytomności umysłu, żeby je zamknąć nim, wy jechała. Stała naga. Wahała się, czy najpierw włożyć nocną koszulę, czy się dowiedzieć, kto stoi przy drzwiach. Sprawdziła, że są wciąż zamknięte, i przemknęła bezszelestnie po dywanie. Przyłożyła ucho do drzwi. - Summer - powiedział Ruark głosem nie znoszącym sprzeciwu. - Chcę wejść. Ogarnęło ją uczucie, że ta scena już się kiedyś zdarzyła. Ona stała naga przy drzwiach kajuty, gdy skończył się sztorm. Zacisnęła pięści. Nie wpuściła go wtedy i, do diabła, nie ma zamiaru pozwolić mu wejść tej nocy. Nie ruszyła się, czekając, aż odejdzie, gdy, ku swemu przerażeniu, zobaczyła, że klucz wypadł z zamka, a z drugiej strony drzwi dobiegł ją chrobot. Niech piorun 224 trzaśnie w tego człowieka! Powinna wiedzieć, że zamek to za mało, żeby powstrzymać Hełforda. Pobiegła do szafy i szybko włożyła aksamitny szlafrok. Gdy otworzył drzwi, stała na środku pokoju z założonymi rękoma. Ruark też był tylko w szlafroku i to uruchomiło dzwonki alarmowe w jej głowie. Za wszelką cenę musi go powstrzymać. - Czego chcesz? - zapytała ostrym tonem. Powoli zmierzył ją wzrokiem. Choć w tej chwili byli wrogami, to jednak ulegał jej urodzie. Mógł jej nie kochać, ale z całą pewnością pożądał. Pragnął posiąść, zawładnąć tak, by błagała, żeby ją wziął. Na dźwięk jego głębokiego głosu przeszedł ją dreszcz. - Słyszałem, że źle się czujesz - w jego głosie słychać było zatroskanie. - Nigdy nie czułam się lepiej. - Uniosła wysoko głowę. - Ci ludzie pasjonują się plotkami. - Tak - powiedział, wolno zbliżając się do niej. - I oczywiście plotkują o tobie. - Naprawdę? - zdziwiła się. - I cóż takiego o mnie mówią? - Jedna z plotek głosi, że przegrałaś swoje rubiny - powiedział spokojnym tonem, obserwując jej reakcję. Poczuła, że serce zabiło jej mocno, gdy sobie uświadomiła, jak niewiele do tego brakowało. Triumfalnie otworzyła kasetkę. Jak iluzjonista wycią gający z rękawa królika, tak ona wyjęła z kasetki rubinowy naszyjnik. Jej wyzywające usta i niepokorne oczy prowokowały, by go spróbował odebrać, ale dziś przyszedł po inny klejnot. - Gdy wyszłaś, zaczęły się płotki, że jesteś już w ciąży. Jednym krokiem pokonał dzielący ich dystans, szarpnął szlafrok i wbił wzrok w piękne linie jej ciała. - Proszę przestać, lordzie. Nie może pan jednocześnie zapowiadać unie ważnienia małżeństwa i żądać ode mnie wypełniania małżeńskich powinności - powiedziała z pogardą, zawiązując szlafrok. - Nie mogę? - zapytał jedwabistym głosem, kciukiem rozwiązując pasek swojego szlafroka. - Mogę zrobić, co zechcę. Jestem jeszcze panem we własnym domu. Wiedziała, że trudno będzie się oprzeć jego wdziękom. Dla własnego dobra nie może dopuścić, żeby zniszczył jej opanowanie. Zdała sobie sprawę, 8 -- Pirat i Poganka 225 że jeśli spędzi z nim tę noc, przez całe tygodnie będzie usychała z tęsknoty za jego miłością. - Będę walczyć - ostrzegła go. Zaśmiał się głucho. Ta obietnica jeszcze podsyciła w nim chęć cał kowitego pokonania jej. Chwycił ją za ramię, ale wyślizgnęła się ze szlafroka i naga uciekła na drugą stronę łóżka. Rzucił szlafrok na podłogę, zdjął także swój i zaczął się do niej zbliżać. Wiedziała, że jest niebezpieczny, ale niebezpieczeństwo zawsze ją podnie cało. Usiłowała wymknąć mu się, ale chwycił ją za kostkę. Gdy upadła na dywan, przygniótł ją swym ciałem. W tym momencie wbiła paznokcie w jego twarz, a potem przejechała nimi po piersi zostawiając krwawą smugę. - Przestań, Summer! Przygwoździł nadgarstki do podłogi i pochylił się nad nią. Gdy tylko zbliżył wargi do jej ust, udało się jej wyswobodzić jedną dłoń, i znów prze jechała mu po piersi. - Do diabła, dzika kotko! Zmuszasz mnie, bym związał ci ręce. - Zostaw mnie... Idź do diabła! - syczała przez zęby i chwyciła go za włosy, ciągnąc z całej sity. - To tak! - wybuchnął. - Nie mów, że cię nie ostrzegałem! Przeniósł ją na łóżko, walczącą, usiłującą się wyrwać. Szarpnął jedną z szarf przytrzymujących zasłony łóżka. Wyprostował ramiona nad głową i przywiązał ją za nadgarstki do kolumny łóżka, nie zważając na przekleństwa, które rzucała na jego głowę. Gdy już zabrakło jej tchu od krzyku, pochylił się znów, patrząc na nią płonącym wzrokiem. Choć broniła się z całej siły, została pokonana. Leżała przygnieciona potężnym ciałem, a jego dłonie mogły robić z nią wszystko. Pieścił jej ciało w sposób, któremu nie była w stanie się oprzeć. Piersi aż do bólu pragnęły jego dłoni, więc aż jęknęła, gdy je ścisnął. Rozsunął uda i przesuwał się między wargami, doprowadzając ją do szaleństwa. Gdy poczuł, że pokonał ją, zaczął całować, delikatnie, czule. Musnął wargami ucho i szepnął: - Oddaj mi się. Oddaj mi się do końca. Wyciągnął dłoń i rozwiązał szarfę, uwalniając jej ręce. Pomyślała, że woli umrzeć, ale miał nad nią nieodpartą władzę. Objęła go ramionami. Może gdy da mu rozkosz, nie będzie w stanie już się z nią rozstać. Zapragnęła go 226 całym swym ciałem. Całowała go namiętnie, nie kryjąc, że obudził w niej pożądanie, sprawił, że błaga o to, by wszedł w nią. Była gotowa na przyjęcie Ruarka Helforda. Nagłe odsunął się od niej i usiadł. - Chciałem wiedzieć, czy wciąż tak samo reagujesz na dotknięcie mojej ręki, czy jeszcze panuję nad tobą. Wiem, że kiedykolwiek zechcę, będziesz błagać o moje pieszczoty, moja mała, pogańska małżonko. Pragnęła go aż do bólu, każdy nerw jej ciała skowyczał z zawodu, jakiego doznała, a on włożył szlafrok i odszedł. - Nienawidzę cię, potworze! - krzyknęła, nie dbając o to, że służba czy ktokolwiek na całym przeklętym świecie może ją usłyszeć. 25 Także następnego dnia, kiedy Ruark zorganizował wyścigikonne, pogoda dopisała. Wybranodziesięćnajlepszychkoni,a panowie losowali kolejność w zawodach. Ruark zdecydował się jednak powiązać swoje plany z pomysłem Summer i na plaży rozpalono ogniska, by upiec na nich owoce morza. Rozstawiono duży namiot, do którego przez wiele godzin służba znosiła stoły, krzesła, poduszki i koce, by goście mieli wygodę. Niektóre panie przyszły w dużych kapeluszach, aby osłonić twarz przed słońcem, ale Summer, tak jak i kilka bardziej śmiałych dam, wystąpiła z gołą głową, pozwalając, by wiatr rozwiewał jej włosy. Król uznał, że potężna postura pogarsza jego szansę na wygraną w wyścigu, zadowolił się funkcją widza. Buckingham zajął się przyjmowaniem zakładów i trzymał kasę. Zarówno George, jak i Bunny Grenvile mieli uczestniczyć w gonitwie, po dobnie jak lord Buckhurst, Charles Berkeley, Henry Jermyn i Dziki Harry Killigrew, i trzech Kornwalijczyków: John Arundell, Richard Carew i John Aubyn. Dziesiątym był George Digby, hrabia Bristol. Ruark Helford zre zygnował z wyścigu; uważał, że byłby w bardziej korzystnej sytuacji niż inni, bo wie, który koń jest najlepszy. Biegły równocześnie tylko dwa konie, gdyż plaża nie była dość szeroka, żeby bezpiecznie mogło ścigać się więcej jeźdźców. Przy takiej organizacji należało rozegrać dziewięć gonitw, aby wyłonić zwycięzcę. Mężczyźni bardzo dokładnie oglądali konie, zanim dokonali wyboru. Kobiety swobodnie obstawiały zawody. Wybierały, zależnie od upodobań, przystojniejszego w danym wyścigu albo tego, który z różnych względów 229 był im bliższy. Gdy ścigał się hrabia Bristol, większość postawiła na niego. Summer także zaryzykowała sporą stawkę, choć nie dla jego urody, ale dlatego, że ścigał się na ukochanym koniu Ruarka, Tytanie, a ona dobrze znała możliwości tego konia. Dzięki temu, że postawiła cały tysiąc, podwoiła swoje zasoby. Dwa konie jeszcze się nie ścigały. Na jednym jechał Hany Killigrew, o którym wszyscy wiedzieli, że jeździ jak szatan, zresztą robił wszystko w życiu i był zde cydowanym faworytem. Summer jednak postawiła dwa tysiące na Jacka Grenvile'a. Wiedziała, że służył w kawalerii, i dotarły do niej opowieści o tym, jak po śmierci ojca wskoczył na jego konia i poprowadził wojsko do zwy cięstwa. To sprawiło, że uwierzyła w jego umiejętności. Dopingowano jeźdźców do szybszej jazdy, krzyczano. Jack pobił Harry'ego o głowę. Zademonstrował tak wspaniałąjazdę, że nim bieg się skończył, wszyscy byli już po jego stronie. Gdy doszło do ostatniego wyścigu, Summer wiedziała już, kto odniesie ostateczne zwycięstwo. Mieli w nim wziąć udział Jack Grenvile i George Digby, hrabia Bristol. Ten ostatni jednak dosiadał Tytana i wiedziała, że wyścig rozstrzygnie się między końmi, nie jeźdźcami. Buckingham stał zasłonięty przez obstawiających. Gdy udało się jej przecisnąć do niego, by postawić całe cztery tysiące na hrabiego, odezwał się do niej: - Nie pochlebi pani to porównanie, ale robi pani wszystko z takim samym zapamiętaniem jak Barbara. - Wszystko albo nic - usłyszała głos męża, odpowiadającego na uwagę Buckinghama. - I, do diabła, wcale nie dbam, czy wszystko, czy nic! - rzuciła za nim. Krew w niej wrzała i była w wybuchowym nastroju. Nie interesował jej już wynik gonitwy. Jeszcze im pokaże zapamiętanie... Jeszcze da im powód, żeby mogli sobie do woli szeptać, zasłaniając usta swymi arystokratycznymi dłońmi! Wspięła się na wzgórze prowadzące do Roscland. Włożyła stare spodnie, buty i dosiadła Ebony'ego. Powróciła na plażę. Wyścig się już skończył. Ci, którzy postawili na hrabiego Bristol, mogli odebrać wygrane. Ruark podszedł do niej i chwycił za cugle konia. Wiedział, że szykuje jakiś numer. 230 - Lordzie Helford, wyzywam pana na wyścig. - Jej głos zabrzmiał głośno i wyraźnie, zwrócił uwagę gości. Ci, którzy sądzili, że jest w ciąży, zwątpili w prawdziwość tej pogłoski. Zwątpili też ci, którzy słyszeli o ogromnej miłości, która łączyła Helfordów. - Czy sądzi pan, że ten worek pełen kości może pobić Ebony'ego? prowokowała. Większość gości sądziła, że lord Helford nie potraktuje poważnie słów swojej młodej żony. Tylko król wyczuł wyzwanie i szepnął do Barbary: - Helford to człowiek z jajami. Wygląda na to, że zmierzy się z żoną. Summer tymczasem zwróciła się do Buckinghama: - Ile wygrałam, książę? - Osiem tysięcy - odpowiedział, setnie ubawiony. Jedno z nich musi przegrać; na dobrą sprawę było mu obojętne które. Helford podjął wyzwanie. - Ma pani przewagę; Tytan ścigał się już trzy razy. Uśmiechnęła się tajemniczo. - Wiem o tym. Skłonił się i odebrał od hrabiego Bristol lejce swego konia. - Podwójny dystans, tam i z powrotem - zabrzmiał głos Summer. Znów kiwnął głową, ale zmrużone oczy wskazywały, że nie aprobuje jej zachowania. Ustawili się na starcie, a gdy opadła chorągiewka, Summer wystrzeliła przed Ruarka. Gorąco pragnęła wygrać te szesnaście tysięcy i spłacić wreszcie dług. Wierzyła, że jeśli się czegoś bardzo chce, można to osiągnąć. Stawką tej gonitwy było całe jej życie. Ebony nie był zmęczony i niósł na grzbiecie zaledwie połowę tej wagi co Tytan. Wiedziała, że powinna zawrócić wcześniej niż on. Pewna siebie odwróciła się i spojrzała na jego ręce. Silnie przytrzymywał lejce, zwalniał bieg Tytana. Krew zawrzała w jej żyłach... Ma zamiar pozwolić jej wygrać! W tym momencie uświadomiła sobie, jak bardzo wciąż go kocha. Podjechał do niej bliżej i krzyknął: - Przegrany przychodzi dziś w nocy do zwycięzcy. Spojrzała na niego z niedowierzaniem. - Idź do diabła! - krzyknęła ze złością i uderzyła piętami w boki Ebony'ego. 231 Zwycięstwo okazało się dla niego sprawą bardzo prostą. Puścił tylko wolno Tytana, a czystej krwi koń irlandzki dokonał reszty. Przegalopował obok niej, gdy już miała minąć linię mety. Summer zalała fala rozczarowania. Nie dość. że nie wygrała szesnastu tysięcy, to jeszcze straciła osiem, które tak łatwo udało jej się zdobyć. Doprowadzały ją też do szaleństwa słowa Ruarka, tłukące się po głowie: "Wszystko albo nic." Jack Grenvile, jak zwykle pełen galanterii, pomógł jej zsiąść z konia. Otoczyła ją grupa mężczyzn, którzy cały czas jej kibicowali. Uśmiechnęła się do nich i powiedziała: - W końcu nie mogłam zawstydzić mojego męża w tak dostojnym gronie. Wszyscy wiedzieli, że została pokonana w uczciwej walce, ale wielu chętnie dałoby jej odnieść zwycięstwo, byle tylko pozyskać względy. Podeszła do Buckinghama. - Ponieważ nawarzyłam piwa, muszę je teraz wypić. Proszę dopilnować, by mój mąż otrzymał to, co mu się należy. Gdy oddalała się od niego, Buckingham pomyślał, że da pewnie Helfordowi daleko więcej niż te pieniądze, które wygrał. Barbara Castlemaine rozsiadła się na sofie w cieniu namiotu. Sączyła szampana i zajadała ostrygi w towarzystwie Bess Maitland. Gdy Summer weszła, by się czegoś napić, odezwała się do niej: - Zastanawiam się, jak takiej prostej dziewczynie, jak pani, udało się nakłonić Helforda do małżeństwa. A może okazało się to kąskiem zbyt trudnym do strawienia - odwróciła się, szepnęła coś do towarzyszki i obie roześmiały się głośno. Summer postanowiła się odgryźć. - W przeciwieństwie do twojego, pani, mój mąż jest nieco staroświec ki. Zabiłby mnie, gdybym go zdradziła. Słyszałam, że twoja przyjaciółka Anna Maria odjechała stąd w niesławie. Pewnie jej mąż też jest odrobinę staroświecki. Barbara zmrużyła oczy, a Bess Maitland aż zastrzygła uszami, by usłyszeć ploteczki o księżnej Shrewsbury. Król był świetnym pływakiem. W Londynie zadowalał się skokami do Tamizy Teraz chętnie skorzystał z okazji kąpieli w spokojnym oceanie, bo prąd zatokowy podgrzał już wodę. Karol, Ruark i inni panowie popłynęli 232 daleko w morze, a kilka odważniej szych pań zdjęło pantofle i pończochy, by pobrodzić w wodzie. Przyłączyły się do nich mewy, licząc na okruchy, a śmiałe foki i zacie kawione wydry podpływały blisko brzegu. Summer pękało serce. Chciała odpłynąć daleko i nigdy już nie wrócić. Dobrze pływała, ale wywołała już tyle komentarzy, że lepiej, by się nie rozbierała i nie skakała do morza. Król wyszedł z wody i wycierał się energicznie. Wrócili już wszyscy z wyjątkiem Ruarka, więc zasłoniwszy dłonią oczy przed promieniami zapa dającego słońca, patrzyła, jak jego głowa zanurza się i wynurza ponad fale. Karol dostrzegł jej zamyślony wzrok i podszedł. - Jest bardzo podobny do pani; lubi ryzyko. Uśmiechnęła się do króla, ale był to zdecydowanie smutny uśmiech. - Nie pamiętam, kiedy ostatni raz miałem okazję tak przyjemnie odpocząć od obowiązków. Jeśli kiedykolwiek będę mógł coś dla pani zrobić, masz otwarte drzwi. Wiem, że nie potrzebujesz mnie, mając przy boku Helforda. Za cenę własnego życia zapewni ci wszystko, czego będziesz potrzebowała. Ale w życiu zdarzają się niespodziewane zakręty. Pewne zadania, które mu zleciłem, niosą ryzyko. Król przerwał, jakby już powiedział zbyt wiele. Spojrzała na smagłą twarz, ciemne oczy i krótki wąsik. Miał urok, który ogrzewał jej serce. Czy tylko przypominał jej, że kontakty ze szmuglerami mogą być niebezpieczne nawet dla sędziego, czy też chciał ją ostrzec, że Helford angażuje się w coś znacznie bardziej groźnego, na przykład w szpiegostwo? "Gdzie był w ubiegłym tygodniu? - zastanawiała się. - Dokąd wybiera się w przyszłym?" Zanim doszło między nimi do nieporozumień, wspominał jej, że często będzie poza domem. Nie ufał jej, nawet wtedy, gdy byli sobie tak bliscy. Dlaczego zatem ona ma o tym myśleć? Miała i bez tego dość problemów. Jeśli o nią idzie, lord Helford może sobie iść do diabła. Zobaczyła, że stajenni skończyli karmić konie i zabierają je do Helford Hall. Odebrała więc lejce Ebony'ego od chłopca stajennego i jeszcze raz ukryła go w opuszczonej cisowej alejce. Sumienie ostrzegało ją, że zanadto ryzykuje, chcąc znów odegrać rolę Czarnego Kota, ale usprawiedliwiała samą siebie, że to wina Helforda. Nie ma innego wyjścia. Nie uda się jej wyciągnąć z niego nawet najdrobniejszego miedziaka. Powiedział jej to dziś jeszcze raz. Niech zgnije w piekle! 233 Piknik na plaży uznany został za ogromny sukces. Jedli homara, maczanego w topionym maśle, pieczone małże i łososia, którego złowili panowie poprzedniego dnia, owiniętego w zioła i upieczonego w dużych liściach na kamieniach przy ognisku. Dla tych, którzy nie jadali ryb, upieczono całe prosięta. Gdy zapadła ciemność, zebrali się przy ognisku i śpiewali pieśni żeglarskie, pijackie, a także najmodniejsze szlagiery z londyńskich tea trzyków. Zaledwie połowa gości zdecydowała się tego wieczoru na karty. Dla nich gra była przymusem i oczywiście przygotowano stoły. Ale większość towa rzystwa została na plaży, niechętnie rezygnując z sielankowej rozrywki i swobodnych przekąsek oraz śpiewów na powietrzu. Summer była podekscytowana. Gdy zdecydowała się już po raz drugi dokonać napadu, nie marzyła o niczym innym jak tylko o tym, żeby wreszcie zaczęli się żegnać. Poleciła odźwiernemu, by kazał zanieść stangretom beczkę mocnego piwa, a teraz zastanawiała się, kto powinien zostać jej kolejną ofiarą. Zdecydowała, że zatrzyma tylko dwa powozy, więcej, byłoby ryzykowne. Lauderdale i Buckingham podróżowali z królem, a zatrzymanie królewskiego powozu nie wchodziło oczywiście w grę. Nie chciała też zatrzymać powozu, w którym będzie wielu pasażerów. Nie byłaby w stanie jednocześnie ich obserwować i przeszukać, Jack i Bunny Grenvile'owie podróżowali z żonami, a panie zabrały jeszcze ze sobą pokojówki, więc ich powóz także został wyeliminowany. Potrzebowała kobiety podróżującej samotnie. Wybór padł na Barbarę Castlemaine. Weszła do salonu, by popatrzeć na grających, i natychmiast jej wzrok padł na księżnę Buckingham z perkatym, zadartym nosem. "Cóż to za prze klęta hipokrytka - pomyślała Summer. - Została podniesiona do godności księżnej, pomimo że jej ojciec był jednym z generałów Cromwella." Teraz siedziała tu, zapatrzona w karty, żona najbardziej rozwiązłego człowieka na dworze. Summer zobaczyła, jak zgarnia swymi zachłannymi rękoma pięćset funtów. Zdecydowała się wybrać ją na drugą ofiarę. Oczywiste było, że ponieważ Buckingham i Lauderdale towarzyszą królowi, te dwie damy będą znów dzieliły powóz. - Podejdź, kochanie, przyniesiesz mi szczęście - powiedział do niej Harry Killigrew, kiwając dłonią. 234 Podeszła powoli do niego i obdarzyła go najpiękniejszym ze swoich uśmiechów. Jak udawało mu się wciąż wygrywać, jeśli był zupełnie pijany? Wszyscy mówili o nim, że pije bez umiaru. Wzięła karafkę porto ze stolika i nalała mu do kieliszka. Nagle poczuła rękę na pośladku. Początkowo nie mogła w to uwierzyć. Trzymając jedną rękę na jej pupie, drugą wykładał zwycięskie karty na stoliku. Summer zaczęła rozmawiać z innym z graczy, Henrym Jermynem, bliskim przyjacielem rodziny królewskiej, o którym mówiono, że być może ożeni się z siostrą króla, Mary. - Czy nic mu nie będzie? - mruknęła do niego. - Wszystko w porządku, lady Helford. Codziennie służący musi go ukła dać do łóżka. Nie jest w stanie grać w karty, jeśli się nie upije. - Jego służący ? - powtórzyła. - Tak, taki niewysoki, zarazem lokaj i stangret... Jest dla niego jak matka. - Jemu potrzebny jest raczej nadzorca, nie matka - roześmiała się Summer. Ku swojemu zdziwieniu potrafiła się jeszcze śmiać. Nagle jakiś stanowczy głos odezwał się za jej plecami. - Myślę, że wypiła pani zbyt dużo wina, madame. Może powinna pani odejść do swego pokoju, lady Helford. Odwróciła się z jakąś ostrą odpowiedzą na ustach, gdy zobaczyła, że Ruark podszedł do nich w towarzystwie króla. Wyobraziła sobie, jak wygląda. Stoi tak pośród mężczyzn i śmieje się z nimi, z karafką w dłoni i ręką Harry'ego na pośladku. Odejście do pokoju na tyle odpowiadało jej planom, że zamiast wyrazić oburzenie jego słowami, przyłożyła dłoń do czoła i po wiedziała: - Może rzeczywiście troszkę się wstawiłam. Skłoniła się przesadnie królowi, mówiąc: - Za pozwoleniem Waszej Wysokości. Uśmiechnął się do niej, uprzejmie podziękował za gościnę i pożegnał się. 26 Zamknęła starannie drzwi sypialni, zdjęła suknię i włożyła męski strój. Sprawdziła, czy pistolet mocno siedzi za paskiem, zapakowała zapasowe woreczki z prochem i pociskami. Wreszcie spojrzała w lustro. Do licha! Zapomniała zmyć makijaż! OstTOżnie umyła twarz, odkleiła muszki, zabrała na balkon juki i spuściła je na dół. Wróciła do pokoju, włożyła rękawiczki, kapelusz z szerokim rondem, zdmuchnęła świece i podążyła w ślad za jukami. W połowie drogi wzdłuż cisowej alei zamarła na chwilę, słysząc śmiechy i męskie głosy. Odetchnęła z ulgą, gdy uświadomiła sobie, że to kilku panów wyszło na przechadzkę. Diabli nadali tych mężczyzn, wszędzie ich pełno! W głębi cisowej opuszczonej alei odwiązała Ebony'ego i przemówiła do niego cichutko, przytwierdzając juki do siodła. Tej nocy miała już przetarte szlaki. Nie drżała ze strachu, nie pociły się jej dłonie. Rytm serca był jednak nieco przyspieszony, a w uszach słyszała szum. Postanowiła jechać kilka kilometrów drogą w kierunku Falmouth. Gdyby pozostała na terenie po siadłości Helford, przerwy między powozami mogłyby okazać się zbyt małe, by zapewnić jej bezpieczeństwo. Jechała powoli, spokojnie, starając się przyzwyczaić wzrok do panujących ciemności. W cisowej alei mrok był nieprzenikniony, ale teraz, gdy już się przyzwyczaiła, mogła się tylko cieszyć, jak doskonale wszystko widzi. Usłyszała zbliżający się powóz, więc wstrzymała konia do chwili, aż go rozpozna. Tak jak przypuszczała, w pierwszym znajdował się król i jego eskorta. Z obu stron jechało czterech jeźdźców. Nie będzie musiała zbyt długo 237 czekać na księżnę Buckingham i księżnę Lauderdale. Po dziesięciu minutach zobaczyła szybko jadący czarny powóz. Summer wyjechała na drogę spomiędzy drzew i z przerażeniem stwier dziła, że to kareta lady Castlemaine. Szybko wycofała się w kępę drzew. Jednak tak zaskoczyła stangreta, że skręcił i ściągnął lejce. Usłyszała, jak z wnętrza powozu wydobywają się gniewne okrzyki: - Ty durniu! O mało nas nie przewróciłeś ! Cóż się, u diabła, z tobą dzieje, człowieku! - Proszę mi wybaczyć, lady Castlemaine. Chyba konie dostrzegły coś, co wyglądało jak jeździec bez głowy. To musiał być duch. - Co za bzdury! - krzyknęła Barbara. - Jeśli nie możesz wytrzymać bez picia, jak powozisz, to znajdę innego stangreta. Czy masz przygotowane pistolety na wypadek, gdyby ten duch okazał się rabusiem? - Tak, madame - odpowiedział, odbezpieczając pistolet. - Więc jedź dalej i nie oszczędzaj koni. Wolałabym jednak podróżować z królem. Ebony stał bez ruchu w cieniu drzew. Summer przylgnęła do jego grzbie tu, przemawiając szeptem, żeby go uspokoić. Nie byłoby dobrze, gdyby zatrzymała Barbarę, gdyż podobnie jak Summer miała nieugięty charakter i mogłaby przeciwstawić się rozbójnikowi. Albo też złożyć mu niedwu znaczną propozycję. Co by się wtedy stało? Poza tym Barbara była zbyt bystra. Summer obawiałaby się grać przed nią rolę mężczyzny. Poczuła ulgę na widok oddalającego się powozu. Po niespełna pięciu minutach usłyszała następny. Tym razem był to ten, na który czekała. Zapamiętała żółte lampy oświetlające go. Bez wahania wyjechała na środek drogi, wymierzyła rewolwer i krzyknęła: - Stać i oddać kosztowności! Lejce wypadły z rąk wystraszonego stangreta, a konie same zatrzymały się. - Położyć się twarzami do ziemi! - rozkazała bezbronnym mężczyznom, a oni bez sprzeciwu wykonali polecenie groźnej, czarnej postaci. Bess Maitland wysunęła głowę przez okno powozu i krzyknęła: - Co tam się dzieje! Zobaczyła rozbójnika i szybko wycofała rudą głowę do wnętrza powozu. 238 - Wychodzić! - krzyknęła Summer. - Służąca też! - dodała i stwierdziła, że zaczyna ją to wszystko bawić. - Służąca? - zaskrzeczała księżna, wychodząc za Bess Maitland z po wozu. - Sir, jestem księżną Buckingham. Żądam, by nas pan wypuścił bez szkody. Zapłacisz za to głową! - Czy naprawdę uważa pani, iż uwierzę, że tak przystojny książę ożeniłby się z kobietą o świńskich oczkach? - zapytała Summer niskim głosem. Podejść tu! - krzyknęła wskazując palcem na Bess Maitland. - Czy ta kobieta o świńskiej urodzie jest rzeczywiście księżną Buckingham? - Aaa... Tak. - Bess pokiwała głową sprawiając, że twarz księżnej wykrzywiła się ze złości. - No cóż, moje panie. Ja jestem Czarnym Kotem i nie znam się na da mach. Proszę więc o wybaczenie. - Summer skłoniła się głęboko, a Bess Maitland parsknęła śmiechem. - Gdy oddacie mi już swoje złoto, możecie podróżować dalej. Bess Maitland nie traciła czasu i oddała szybko wszystkie pieniądze, ale gdy spróbowała pozbawić księżnę Buckingham jej portfela, ta wrzasnęła: - Prędzej będziesz wisiał! Summer wymierzyła pistolet w jej głowę. - Proszę to oddać lub zginie pani! Lady Buckingham zrezygnowała. Bess Maitland wzięła od niej ciężki woreczek, rzuciła na drogę, a potem bezczelnie wepchnęła księżnę do powo zu, jakby była workiem kartofli. - Chryste! Ile ty ważysz! - Szybko wsiadła do powozu za towarzyszką. Summer rozkazała stangretowi wstać i odjechać, a sama zeskoczyła z konia, by podnieść ciężkie woreczki i włożyć je do juków. Zdecydowała się pojechać na przełaj przez pola. Gdyby kobiety złożyły w Falmouth donie sienie o rabunku i nasłały na jej trop tego przeklętego sierżanta Oswalda, byłaby bliżej Roseland i Helford Hall. Wypatrywała małego stangreta Harry'ego Killigrew, ale mimo że upłynęły dwie godziny, a wszyscy goście, którzy składali u nich wizytę, już odjechali, nie było nawet śladu Harry'cgo. Wahała się między chęcią dalszego oczekiwania a rezygnacją. Była już naprawdę zmęczona. Napięcie wywołane śmiałym przedsięwzięciem spra wiło, że krew szybciej płynęła w jej żyłach. Była też nieco podniecona powodzeniem jako gospodyni przyjęcia. Wiedziała, że wykonała doskonałą 239 robotę i że będzie się o tym mówić w Londynie przez wiełe tygodni. Tak oczarowała samego króla, że gdyby chciała zostać jego kochanką, nic by jej już nie przeszkodziło. Ogólnie rzecz biorąc, były to w jej życiu dni największej tragedii i największego sukcesu. Westchnęła głęboko i już miała odjechać do Helford Hall gdy usłyszała zbliżający się powóz. Zawróciła Ebony'ego i przegalopowała kilkaset metrów, następnie ruszyła naprzeciw. - Stój i oddaj złoto! - rzuciła. Powóz zatrzymał się nagle, a lord Killigrew, który był kompletnie pijany, otworzył drzwi powozu i wypadł na drogę. Tymczasem jego mały stangret, i lokaj w jednej osobie, wycelował w Summer pistolet i bez namysłu wypalił. Na szczęście Harry popchnął swego człowieka, krzycząc: - Nie strzelaj, głupku! Nie widzisz, że to mój przyjaciel, Berkeley? - Berkeley ma jasne włosy, sir. To napad! - krzyknął woźnica. - Nie, to żart. Sam. Po prostu żart. Nie widzisz, że ma na głowie perukę? - Killigrew pomachał do Summer. - Koniec zabawy, Charlie. Rozpoznałybm cię wszędzie. Summer krzyknęła: - Zbyt sprytny jesteś, Harry! Problem polega na tym, że jeśli nie dostanę twojej kasetki, będzie z tobą źle. - Nie widzę problemu, Charlie. Weź kasetkę. Gdy stangret zaczął protestować, Harry wytłumaczył mu spokojnie. - To tylko zabawa, Sam. Nie możesz biegać dookoła i strzelać do moich przyjaciół. Nie mam ich zbyt wielu! Harry sięgnął do powozu po kasetkę, a Summer celowała z pistoletu do małego stangreta. - Połóż ją na drodze! - rozkazała. Harry puścił do niej oko i wsiadł z powrotem do powozu. Stangret, wściekły, ale bezsilny, nie miał innego wyjścia, jak tylko wskoczyć na kozioł i odjechać. Kolana Summer trzęsły się, a dłonie wyraźnie drżały, kiedy wsuwała pistolet za pas. Gdy usłyszała, jak pistolet wystrzelił, a kula świsnęła koło ucha, mało nie spadła z Ebony'ego. Sama nie mogła zrozumieć, jak udało się jej utrzymać w siodle i doprowadzić sprawę do końca. Czy każdy roz bójnik napotyka takie trudności, zatrzymując powozy, czy też trafiło się to 240 tylko jej. Zsiadła z konia na drżących nogach i stwierdziła, że kasetka jest za ciężka, żeby ją unieść. Była zbyt blisko domu, żeby ryzykować strzał, więc najpierw spróbowała otworzyć kasetkę za pomocą kamienia. Zamek trzymał mocno, ale tylna ścianka wgniotła się, więc zdołała wydostać złoto i przenieść je do juków. Poza pieniędzmi, znalazła tam małe puzderko z klej notami. Gdy wyjęła już wszystko, kasetka stała się lekka. Wskoczyła na Ebony'ego i pojechała wzdłuż rzeki do Helford Hall. Wrzuciła kasetkę do wzburzonej wody i wolno wróciła do domu. Znów przywiązała Ebony'ego w opuszczonej cisowej alejce, dość blisko południowego skrzydła, by mogła przenieść ciężkie juki. Spojrzała na swój balkon i pomyślała, że jeśli wykona jeszcze ten jeden wysiłek i zdoła wspiąć się na górę, wszystko się skończy i będzie bezpieczna. Jednak jakiś szósty zmysł podpowiadał jej, że kłopoty jeszcze się nie skończyły. Nie potrafiła powiedzieć, czy najpierw poczuła zapach tytoniu, czy dostrzegła słaby dymek wydostający się z okna jej sypialni, ale przeraziła się, wiedząc, że Ruark czeka na nią. Postanowiła coś zrobić. Włożyła pistolet do juków i skryła juki w gęstych krzakach. Po dłuższym zastanowieniu stwierdziła, że nie ma innego wyjścia, jak stanąć naprzeciw męża. W tej fazie gry nie miało znaczenia, w jaki sposób wróci do pokoju, więc wspięła się po konarze i przełożyła nogi przez poręcz balkonu. Zdjęła kapelusz i rzuciła go do pokoju, jakby sygnalizując swoje przybycie. Zobaczyła ciemny cień przy łóżku, a jego chrząknięcie było jakby sygna łem ostrzegawczym. - Dobry wieczór. - Jego głos był tak groźnie spokojny, że musiała oblizać wyschnięte wargi. O Boże, wciąż miała przyklejone wąsy. Szybko oderwała je i wsunęła do kieszeni. - Tak. To był wspaniały wieczór - powiedziała zimno, nie udając nawet zdziwienia jego obecnością. - Gdzież, u diabła, byłaś? - domagał się wyjaśnień. - Załatwiałam swoje sprawy - odpowiedziała zuchwale. Jednym skokiem znalazł się przy niej i ścisnął mocno za ramię. - Nie mów nigdy do mnie takim tonem, madame! - Jego głos był jak świśnięcie bata i nagły strach ścisnął jej serce. Uniosła dłoń obronnym gestem i trafiła na jego potężną nagą pierś. Wciągnęła gwałtownie powietrze. Puścił jej ramię i zapalił świecę na nocnym 241 stoliku. Zmierzył ją wzrokiem i zauważył męskie ubranie. - Z kim byłaś, że potrzebne ci było przebranie? To pewnie był król udzielił sam sobie odpowiedzi. Palił ją wzrokiem, w którym była mieszanina nienawiści, złości i za zdrości. "O Boże! I jeszcze ten wyraz pożądania" - uświadomiła sobie. Zerwał z niej żakiet, zanim zdołała pojąć jego zamiar}'. Przemknęła przez pokój w gorsecie, obcisłych spodniach i butach. Spojrzała na drzwi sypialni i zorien towała się, że nie ma w nich klucza. Uśmiechnął się zjadliwie, świadom, że zamknął ją w pułapce. Bez pośpiechu zapalił jeszcze kilka świec, by móc bez przeszkód obserwować całą scenę. - Ruark, nie byłam ani z królem, ani z jakimkolwiek innym mężczyzną. Jeździłam konno. Pojechałam do Roseland... Sądziłam, że lepiej będziejeśli zrobię to w męskim przebraniu - skończyła niepewnie. - Zadziwiające, jak troszczysz się o czystość mojego nazwiska po tym, jak bezwstydnie zachowywałaś się przez ostatnie dni. - Nie zrobiłam niczego, co powinno wywoływać twoją zazdrość - za klinała się. Miała nadzieję, że nie powtórzy się scena z poprzedniej nocy. To byłoby zbyt okrutne. - Dlaczego tu jesteś? - zapytała usiłując zyskać na czasie. - Czułem się jak dziwka - odpowiedział szorstko. - Kazałaś mi czekać ponad dwie godziny, lepiej więc by było warto... - powiedział nie spuszczając wzroku z jej piersi, ledwie okrytej cienkim gorsecikiem. - Nie! - powiedziała stanowczo, dając mu do zrozumienia, że nie życzy sobie takiego zachowania. - Żądam tylko mojej nagrody. Wygrałem przecież zakład. Wyraz jego ust był szczególnie brutalny. - Ty skurwysynu! Jakim prawem sądzisz, że stawką może być moje ciało! - krzyknęła. - Ach, zapomniałem, jaką wagę przywiązuje pani do pieniędzy. Prze cież twoja dupa jest na sprzedaż, prawda? Sięgnął ręką do kieszeni i wyjął złotą monetę. Obraza była tak jawna, że zareagowała natychmiast, z furią. Uniosła rękę i z całej siły uderzyła go w twarz. Natychmiast ją pochwycił, rzucił na łóżko, ściągnął buty i spodnie. Potem przełożył przez kolano i wlepił kilka porządnych klapsów w gołąpupę. 242 Gdy jego dłoń po raz pierwszy opadła na jej delikatne ciało, wrzasnęła z bólu. Jednak natychmiast zdała sobie sprawę, że nic sobie nie będzie robił z jej krzyków i że musi bardziej zdecydowanie bronić się przed nim. Ugryzła go w udo, a potem spróbowała sięgnąć zębami wyżej. - Mój Boże, jesteś gotowa na wszystko! - odepchnął ją od swej zagrożonej męskości. W chwili, gdy puścił ją, ześlizgnęła się z łóżka, osłonięta już tylko gorsecikiem. Stał, zafascynowany, patrząc na jej nagie biodra. Widział ją jakby przez czerwoną mgłę. Była bardziej podniecająca, niż mógł to sobie wyobrazić. Jej pierś unosiła się w gwałtownym oddechu i pomyślał, że jeszcze chwila, a oszaleje z pożądania. Z premedytacją zaczął zdejmować resztę ubrania, aż stanął zupełnie nagi. A potem wyciągnął po prostu rękę i chwycił ją za ramię. Walczyła jak dzikie zwierzę, pięściami i zębami, wyrywając mu pęki włosów, uderzając kolanem między nogi. Trzeba przyznać, że on nie uderzył jej ani razu, broniąc się tylko własną wielkością i siłą. Pozwalał jej wyczerpać siłę i energię. Ledwie dyszała ze zmęczenia i w końcu jedyną bronią, jaka jej została, były słowa. - Twoje pożądanie jest obrzydliwe - krzyknęła. - Moje pożądanie? A dlaczego nie mówisz o swoim? - odpowiadał wy zywająco, a potem zamknął jej usta pocałunkiem, by powstrzymać okrutne słowa. - Znam tylko jedną metodę, żebyś przestała myśleć o królu - grzmiał. Nagle uświadomiła sobie wyraźnie, że ma zamiar sięgnąć po to, co uważał za swoją własność. Pochylił się, gotów wejść w nią jednym pchnięciem. - Ruark, nie posuwaj się do gwałtu - błagała. Jej słowa powstrzymały go na chwilę. - Ja? Mój Boże, przecież to ty dopuszczasz się gwałtu. Przed kilkoma minutami sięgałaś ustami do mojej męskości - zawołał. - Przyznaj, że łączy nas wspólne pragnienie, które tylko drugie może zaspokoić. Wiedziała, że mówi prawdę. Przerażało ją jednak to, że on uznał za możliwe zaspokajanie namiętności bez zakończenia kłótni i zadeklarowania wzajemnej miłości. "Być może pod pozorem dobrych manier mężczyźni i kobiety zawsze pozostaną wrogami" - przemknęło jej przez głowę i zamknęła oczy. Zagryzła wargi, by powstrzymać krzyk, gdy w jednej osobie wróg i kochanek wszedł w nią, by złamać serce. 243 Zazdrość zbyt mocno gryzła Ruarka, by ten akt mógł dać mu rozkosz. Mój Boże, jak to się stało, że się już nie kochają? Dlaczego go tak zwiodła? Tym razem wziął ją bez miłości i przysiągł sobie, że nie zrobi tego już nigdy w życiu. Ze smutkiem uświadomił sobie, że teraz rzeczywiście wszystko się między nimi skończyło. Czuła się poniżona, pusta. Nie pozwoli mu już nigdy się dotknąć, przy sięgła sobie, patrząc, jak wychodzi bez słowa. 27 · Następnego ranka obudziła się z dreszczami, gorączką i nieznośnym bólem gardła. Przypomniała sobie, że poprzedniej nocy postanowiła natychmiast opuścić jego dom. Jednak teraz mogła tylko jęknąć i odwrócić się na drugi bok w pustym łóżku. Pokojówka przyniosła jej śniadanie, ale odesłała ją. Gdy do dziesiątej nie pokazała się na dole, Burke sam przyszedł, żeby sprawdzić, co się z nią dzieje. Zauważył wyłamany zamek, poczuł resztki zapachu wypalonego cygara i znalazł spodnie Ruarka na podłodze. Dyskretnie sprzątnął je, a gdy zorientował się, że Summer jest chora, zaproponował, żeby została w łóżku. - Jest pani wyczerpana, jeszcze do tego przeziębiła się pani. Wszystko przez tych londyńskich gości. Z wyjątkiem Jego Wysokości, żadne z nich nie jest wiele warte, proszę mi wybaczyć, milady, moją śmiałość. - Ach, Burke. Pan sprawia, że się uśmiecham nawet wtedy, gdy się tak okropnie czuję. Zamierzam dziś opuścić Helford Hall na zawsze. Burke zacisnął wargi, jakby chciał się powstrzymać przed wygłoszeniem jakichś niestosownych uwag. Powiedział tylko: - To jest pani dom, lady Helford. Przez pewien czas nie będzie pani widywać lorda Helforda. Odjechał i Bóg jeden raczy wiedzieć dokąd. Nagle sobie przypomniała o jukach i zastanowiła się, czy może zary zykować i poprosić Burke'a, by je przyniósł. - Moje juki są na dole za krzakiem rododendronu. Czy mogłabym pana prosić o ich przyniesienie ? - Nie zrobi to najmniejszego kłopotu, lady Summer - powiedział i odszedł. 245 - Żadnego kłopotu - powtórzyła jego słowa. - Gdziekolwiek się ruszę, wciąż trafiam na jakieś kłopoty. Gdy jej juki były już bezpieczne w pokoju, zgodziła się wypić nieco herbaty rumiankowej, żeby zmniejszyć gorączkę i ułatwić zaśnięcie. Dopiero po trzech dniach poczuła się na tyle lepiej, że mogła wstać z łóżka. Parę razy Spider złożył jej wizytę przez okno, ale widząc, jak jest chora, nie pytał, kiedy da mu pieniądze na spłatę długu. Po trzech dniach odpo czynku w łóżku poczuła się zdrowa i wypoczęta. Wykąpała się i włożyła suknię. Wreszcie zdobyła się na odwagę, żeby zajrzeć do juków i dowiedzieć się, ile pieniędzy udało się jej zebrać. Najpierw wyjęła dwa woreczki odebrane księżnym i poczuła się bardzo rozczarowana, że wzbogaciła się zaledwie o tysiąc funtów. Z kasetki Harry'ego wyjęła jeszcze trzy tysiące. Nie było to źle, ale daleko jeszcze do szesnastu, które mogła wygrać, gdyby w ostatniej chwili ten bastard Helford nie prześcignął jej w wyścigu. Podliczyła w pamięci to, co zdobyła jako Czarny Kot, z tym, co miała wcześniej ukryte. Razem dziesięć tysięcy, czyli dokładnie na spłatę połowy długu. Musi niezwłocznie wyprawić Spidera do Londynu i mieć nadzieję, że Solomon Storm nie sprzedał jeszcze Roseland. Gdy otworzyła kasetkę z klejnotami lorda Killigrew, krzyknęła tyleż ze zdziwienia, co zachwytu. Był tam komplet szafirowych guzów do zapinania ubrań, tyleż rubinowych, męski sygnet z brylantem, drugi ze szmaragdem i jeszcze dwa, z opalem i z onyksem. Leżały też brylantowe zapinki do butów, drugie z turkusów i pereł oraz ciężki nóż ze srebra z osadzonymi w rękojeści ametystami. Summer zdecydowała się go zatrzymać. Odtąd, kiedy tylko wyjeżdżała konno o świcie na plażę, miała nóż ze sobą i czuła się z nim daleko lepiej niż z maleńkim do patroszenia ryb, który zabierała dotychczas. Postanowiła też zatrzymać rubinowe guzy. Castlemaine nie będzie jedyną, która posiada kolekcję rubinów. Stała się teraz właścicielką wspaniałej kolekcji klejnotów, choć nie miała najmniejszego pojęcia, jaka jest ich rzeczywista wartość. Przy odrobinie szczęścia, znajdzie na nie kupca i może to wystarczy na spłatę reszty długu. Kilka następnych dni spędziła z bratem. Uszyli pas na pieniądze, żeby miał je zawsze przy sobie pod ubraniem, a on sam nasunął pomysł, żeby dorobić drugie dno w kuferku, z którym miał podróżować. Podała mu adres ciotki Lil w Londynie i przekazała dla niej list z prośbą, by zaniosła te dziesięć tysięcy do Solomona Storma i zapewniła w jej imieniu, że w najbliższym 246 czasie spłaci resztę długu. Prosiła go też, żeby przez cały czas pobytu w Londynie, tym zepsutym mieście zasługującym na wieczne potępienie, zachował szczególną ostroż ność. - To mi o czymś przypomniało - powiedział. - Czarny Jack Błyskawica pojawił się znów w tych stronach. Jego okręt, Phantom, widziano u ujścia rzeki Helford. Jeśli go dostrzeżesz, na litość boską, uciekaj szybko, gdyż ukrywa się i nie zawaha przed rozwaleniem ci głowy, jeśli trafisz na jego kryjówkę. Zadrżała, przypominając sobie obrzydliwą twarz Bulldoga Browna. - Gdy wrócę z Londynu, Cat, spróbuję zorganizować spotkanie z nim, żeby zacząć jakieś wspólne interesy, ale musisz znaleźć kogoś, kto za ciebie poręczy. W przeciwnym wypadku może cię oszukać - ostrzegł ją. - Spider, nie chcę, żebyś martwił się o mnie. Pilnuj po prostu tych pie niędzy, to wszystko. Masz tu sto funtów na twoje potrzeby. To dużo więcej, niż naprawdę ci potrzeba. - Będę strzegł pieniędzy jak oka w głowie, możesz być pewna. Uśmiechnęła się do niego i uścisnęła go. Zauważyła, że wyrósł przez te ostatnie kilka tygodni. - Pojedziemy o świcie do Falmouth. Możesz wziąć Ebony'ego, ja pojadę na kucyku, a potem przyprowadzę oba konie z powrotem - zaproponowała wspaniałomyślnie. Z przykrością uświadomiła sobie, że został mężczyzną w wieku piętnastu lat. Było zatem oczywiste, że pojedzie na Ebonym. Summer cieszyła się dniami swobody, choć musiała przyznać ze wsty dem, że w nocy była nieznośnie samotna. Wstawała codziennie przed świtem i jeździła po plaży aż do wschodu słońca. Dwa tygodnie minęły od wyjazdu jej męża i wcale o nim nie myślała. Przynajmniej do momentu, gdy znalazła się samotna w łóżku i musiała przetrwać przytłaczające, długie godziny. Gdzie był? Czy myślał o niej tak często, jak ona? Czy jego ciało tęskniło za nią tak mocno? Cóż za dziwaczna myśl; w chwili, gdy jego ciało domagało się przyjemności, brał ją; nie miała co do tego wątpliwości. Mógł nawet potem deklarować wierność. Zastanawiała się, czy podjął już kroki w celu unieważnienia ich małżeń stwa. Miała nadzieję, że tak. Desperacko pragnęła uwolnić się od niego, była 247 o tym przekonana. Nie zrobiła niczego w sprawie klejnotów, ponieważ wiedziała, że w tak małym porcie jak Falmouth nie znajdzie jubilera. Nie było dużego zapo trzebowania na kosztowności w miasteczku składającym się głównie z por towych tawern i małych burdeli, a wiedziała, że klejnoty są najwyższej jakości, i chciała uzyskać za nie dobrą cenę. Myśl o Czarnym Jacku Błyskawicy zachęcała ją do przejażdżek wzdłuż rzeki każdego popołudnia, ale pogłoski o tym, że pirat wpłynął na te wody, musiały być zwykłą plotką. Nie dostrzegła bowiem nigdy żadnego okrętu. Po dwóch tygodniach lenistwa była już kompletnie znudzona i pragnęła czegoś, co zapełniłoby puste godziny. Umyła włosy, wzięła jedną z pięknych koronkowych koszul Ruarka i przyszyła do niej rubinowe guzy. Uśmiechała się do swojego odbicia w lu strze, gdy stała w obcisłych czarnych spodniach. Wyglądała w tym stroju jak prawdziwy pirat w spódnicy. Poszła na taras, by wyschły jej włosy, i spacerowała patrząc na smukłe kominy i występy muru. Spojrzała na wschód na połyskujące morze, przysłoniła oczy, by popatrzeć na wodę. Od niechcenia zwróciła wzrok w kierunku ujścia rzeki. "Czy było to załamanie światła, czy też zawodzą mnie oczy?" - zastanawiała się. Nie, zdecydowanie coś kryło się w zatoce, poniżej drzew. Serce zabiło jej szybciej. Czy to okręt? Całkiem możliwe, powinna sprawdzić. Włożyła za pasek swój ulubiony srebrny nóż i pobiegła na dół osiodłać Ebony'ego. Gdy jechała, zaczęła zastanawiać się, czy okręt rzeczywiście tam był, czy też to przywidzenie. Zsiadła z konia w pewnej odległości i ukryła go w gęstej kępie drzew, a potem zaczęła skradać się tam, gdzie, jak sądziła, mógł się znajdować okręt. To był okręt. Wyciągnięto go na brzeg, by można dokładnie obejrzeć dno. Wydawał się mniejszy i dużo niższy powyżej linii wody niż inne. Żagle miał zwinięte starannie, a cały pomalowany był na szaro, by zlewać się zarówno z wodą, jak i niebem, co czyniło go prawie niewidocznym. Nie miał flagi ani nazwy, nawet rzeźby na dziobie, a jednak wiedziała, że to Phantom. Była tak blisko, że słyszała głosy i śmiechy. Nie mogła zrozumieć słów, bo nie mówiono po angielsku. Czołgając się zbliżyła się do niego i dostrzegła dwóch mężczyzn, którzy, jak się jej zdawało, zaplatali liny. Mieli ciemne włosy i obcy wygląd. Nie nosili koszul, a tylko szerokie jasne spodnie i turbany wokół głowy. Zastanawiała się, czy nawiązać kontakt z załogą okrętu. Bardzo chciała spotkać Czarnego Jacka, ale wjej głowie odezwał 248 się dzwonek alarmowy. A jeśli nie mówią po angielsku? Jeśli poderżną jej gardło w chwili, gdy postawi nogę na pokładzie? I nagle już nie musiała podejmować żadnej decyzji, bo na głowę za rzucono jej worek i uniesiono z miejsca, w którym się ukrywała. Klęła, wrzeszczała, szarpała się, ale bez żadnego rezultatu. Ten, kto ją niósł, był silny i nie zwracał większej uwagi na opór. Pomimo że nic nie widziała, domyśliła się, że wnoszą ją na pokład. Słyszała śmiechy mężczyzn i jakiś nieznany język. - Bandyci! Skurwysyny, puśćcie mnie! - wrzeszczała. Rzucono ją bezceremonialnie na podłogę, gdzie usiłowała pozbyć się worka krępującego jej ciało. - Dobrze, że Pedro nie rozumie angielskiego, bo czerwieniłby się, słysząc tak dosadny język - powiedział leniwy, zaciekawiony głos. - Wiem, że ten okręt należy do tego bastarda, Czarnego Jacka Błyska wicy. Macie mnie natychmiast do niego zabrać - powiedziała, uwolniwszy się wreszcie z worka. Słowa zamarły jej na ustach, gdy zobaczyła śniadą twarz okoloną czarny mi włosami, z jednym pasmem zupełnie białym, przypominającym błys kawicę. Był nie ogolony, a jedno oko przesłaniała mu czarna opaska. Drugie oko miało kolor zielony. - Dobry Boże, ty jesteś Helford! - wyrzuciła. Podobieństwo do Ruarka było uderzające, a jednak był zupełnie inny. Miał cały czas na twarzy wyraz rozbawienia, jakby chciał pokazać, że nie traktuje życia poważnie. Ruark był opanowany, poważny i chmurny, a ten młody, o wesołym i skorym do żartów charakterze. Podeszła do niego z rękami na biodrach. - Nie próbuj nawet zaprzeczać. Wiem, że jesteś bratem Ruarka Helforda, bo jestem jego żoną. Roześmiał się, ukazując białe zęby. - Czy chwalisz to sobie, czy się skarżysz? - Chwalić sobie! Niech grom spali tego człowieka! Wydawał się jeszcze bardziej rozbawiony i spojrzał na nią badawczo, otwarcie. - Ponieważ odgadła pani, mogę się przyznać, że jestem Rory, czarna owca rodziny Helfordów. 249 - Cat - powiedziała z wyzwaniem. - Kocica Helford... pasuje do ciebie - roześmiał się. Powiedział coś do Pedra, który uśmiechnął się i skinął głową. Spojrzała na drzwi kajuty i zobaczyła dwóch ciemnych żylastych mężczyzn, ubranych tylko w czerwone opaski, ze złotymi kolczykami w uszach. Jeden z nich jadł pomarańczę; wypluwał pestki na podłogę. Drugi przyłożył do ust harmonijkę i grał jakąś skoczną melodię. Porównała w myślach tych cudzoziemców, którzy wyglądali jak małpy, do członków załogi okrętu lorda Helforda. Dobry Boże, kazał by ich chyba wychłostać za brak szacunku. - Wynoście się! - rozkazał Pedro, wyciągając rękę w stronę drzwi kajuty. Potężny mężczyzna uśmiechnął się szeroko i wyszedł, a ona mocno zatrzasnęła drzwi przed ich ciekawskimi spojrzaniami. Odwróciła się do Rory'ego Helforda i powiedziała wystraszona: - Więc naprawdę jesteś piratem? Patrzył, jak przygląda się białemu pasmu na jego skroni, i uśmiechnął się szeroko, przesuwając dłonią po włosach. - Czy widziałaś kiedykolwiek kruka z białym piórem w skrzydle? - Tak, dość często - odpowiedziała. - To z powodu rany. Zazwyczaj w miejscu zranienia włosy siwieją. - Czy w ten sam sposób straciłeś oko ? - zapytała z ciekawością, nie okazując przy tym wcale współczucia. Znów się roześmiał. - Nie straciłem oka. Ta przepaska jest tylko chwilowa. Gdy wystrzeliłem wczoraj, odrobina prochu wpadła mi do oka. - Nie boisz się, że cię powieszą? - spytała. - To przecież tylko pół godziny - odpowiedział ze śmiechem. - Nie boisz się umrzeć? - nalegała. - Nie umrę. Niebo mnie nie chce, a w piekle się boją że przejmę władzę. - Czy wszystko cię tak bawi? - spytała szyderczo. - Większość rzeczy. Kobiety w spodniach szczególnie, jeśli mają piękne piersi - drwił. - Ach! - odpowiedziała, udając oburzenie, a potem stwierdziła, że jego śmiech jest zaraźliwy, i parsknęła. - Jesteś samolubnym, zarozumiałym bydlakiem bez jakichkolwiek manier, który robi tylko to, co chce. A jed- 250 nak cię lubie. Skąd to się bierze, Rory Helfordzie? - Ponieważ nie udajemy niczego. Ty możesz być sobą i kląć, panoszyć się w butach do konnej jazdy, a ja cię za to nie strofuję. Jak, do licha, doszło do tego, że wyszłaś za mojego brata? Nie uwierzę, że się w nim zakochałaś. - Kochać go? Nienawidzę go jak plag egipskich. Jestem właścicielką majątku Roseland, sąsiadującego z Helford. Przynajmniej byłam nią do chwili, gdy mój przeklęty ojciec zastawił całą posiadłość. Twój drogi brat dowiedział się, że nie jestem bogatą dziedziczką, za którą mnie brał, i pokazał, co znaczy słynny temperament Helfordów. Poprzysiągł, że nie dostanę zła manego pensa z cennych pieniędzy Helfordów, i poradził, żebym sama się martwiła, jak je zdobyć na spłatę długu. Rory mało nie spadł z krzesła z rozbawienia. - Uważaj, bo wpadniesz w histerię od tego śmiechu - powiedziała z pasją. - Zdobędę te pieniądze bez niczyjej pomocy, zobaczysz. - Śmieję się, bo dług hipoteczny jest zawsze sprawą drażliwą. Domyś lam się, dlaczego Helford wściekł się. Jemu samemu kiedyś spłata długu hipotecznego obciążającego Helford Hall zajęła cztery długie lata. Cały majątek został obciążony, żeby wspomóc Stuartów. To musiało być wspa niałe, żałuję, że nie widziałem jego twarzy. Dopiero spłacił jeden dług, a ty podajesz mu następny na srebrnej tacy. - Kolekcjonuje pieniądze... Ten bydlak wygrał ode mnie tydzień temu osiem tysięcy funtów. Spojrzał na nią i uniósł brwi. - Potrzebujesz pieniędzy, a zaryzykowałaś postawienie przeciwko niemu ośmiu tysięcy? Nie bardzo nadajesz się do interesów. - Do stu diabłów, jeszcze nie wiesz, jak bardzo się nadaję. I chcę robić interesy z tobą. - A dlaczego, u diabła, miałbym robić interesy z kobietą? - roześmiał się. - Oczywiście dla zysku. Mogę robić wszystko równie dobrze jak mężczyzna - przekonywała go. Usiłował dalej się uśmiechać, ale jej nalegania sprawiły, że spoważniał. - Nie robię interesów, które nie przynoszą zysków - odpowiedział. Przyglądał się jej od stóp do głów, jakby zastanawiał się nad wartością. Myślał o tym, jak przyjemnie byłoby odsłonić te dumne piersi, skryte pod koronkową koszulą, i pieścić sutki, aż stałyby się purpurowe jak rubiny. 251 Powaliłby jątu na podłogę i pokazał, jak potrafi całować mężczyzna, nawet gdyby stawiała opór. - Mogę ci zaproponować miejsce na przechowywanie towarów, które przywozisz - zaczęła. - W domu? - roześmiał się. - Nie. W Roseland. Grota łączy moje piwnice z morzem - kontynuowała. - Więc to tak, mała kocico. Jesteś po samą szyję zaplątana w szmugiel. Jak udało ci się to ukryć przed sędzią? - Niech to diabli! Powinnam była siedzieć cicho, a ja przyznałam mu się do wszystkiego - uśmiechnęła się niepewnie. - I pewnie oczekiwałaś rozgrzeszenia? - śmiał się z niej. Zmieniła temat. - Mam też nieco klejnotów, które chciałabym sprzedać. - Rubiny? - Nie. Do rubinów jestem szczególnie przywiązana - naśladowała sposób mówienia londyńskich damulek. - Mam brylanty, perły, szafiry, sporo tego. Kupisz je ode mnie? Zamyślił się przez chwilę, gdy powiedziała mu o takiej ilości klejnotów, a potem pokręcił głową. - Powiedziałem ci już, że nie robię interesów z kobietami, zwłaszcza takimi, które nie wiedzą, co to strach. - Więc spróbuj ze mną. - W jej głosie było wyzwanie. Wstał po raz pierwszy i stwierdziła, że w jego ruchach jest gracja dzikiego zwierzęcia. Był zwinny, szybki, choć wyraźnie nie widział powodu do pośpiechu. - Jake! - krzyknął przez drzwi kajuty. Młody blondyn stanął z przodu i wlepił w nią wzrok. - Przynieś dwie butelki szampana i baryłkę ostryg. polecił. Wrócił do kabiny i zapytał: - Czy miałaś kiedykolwiek szampan wśród swoich łupów? Potrząsnęła czarnymi lokami, uniosła w uśmiechu kąciki ust z wyrazem zadowolenia. - Oczywiście! Dwa miesiące temu miałam całą piwnicę tego towaru puszyła się. Wyraźnie zaciekawiła go. Przysunął dwa wygodne fotele do małego 252 okrągłego stolika, usiadł i położył na nim nogi. - Możesz usiąść - zachęcił, sięgając po dwa puchary z weneckiego szkła, które stały na sekretarzyku. Jake przyniósł szampana i ostrygi. Postawił wszystko na stoliku i wy szedł, zerknąwszy przedtem na nią ciekawie. Z przerażeniem zauważyła, że ostrygi są surowe. Jadła je już oczywiście wcześniej, ale były zawsze przedtem dokładnie ugotowane lub usmażone. Surowe przypominały szarą śliską masę i na samą myśl o ich przełknięciu robiło się jej niedobrze. Rory Helford napełnił kieliszki szampanem, wskazał ręką na beczkę i zaproponował: - Proszę się częstować. Wyjął nóż zza pasa i otworzył obrzydliwego skorupiaka. On chce ją wypróbować. Ten skurwysyn z niej drwi! Wyjęła nóż, wsunęła go między skorupki tego wstrętnego stworzenia i otworzyła je. Spojrzała na małżę z obrzydzeniem i z pewnością siebie, której wcale w niej nie było, uniosła ją do ust, usiłując przełknąć. Przez jeden okropny moment przełyk nie chciał wchłonąć tej obrzydliwości, ale w końcu opanowała odruch i przełknęła małżę. Popiła szampanem, żeby spłukać ją do żołądka. Na Boga, udało się! Ale teraz musi to zrobić jeszcze raz, potem znów, i to cały czas udając, że świetnie się bawi. Patrzyła na niego wyzy wająco i połykała ostrygę za ostrygą, popijając ciągle szampanem. Patrzył na nią z podziwem i z apetytem pochłaniał małże. Była niezwykle urodziwa. Który mężczyzna mógłby się jej oprzeć? Z pewnością nie Rory Helford. Wciąż nalewał jej szampana, widząc, że wypija go więcej, niż zjada sko rupiaków. Zaśmiewali się, gdy z jednej muszli wyskoczył maleńki krab i podreptał po stole. Nagle na twarzy Summer pojawił się wyraz przerażenia. Jej orga nizm zbuntował się w końcu. Jęknęła z rozpaczy i zwymiotowała ostrygi skąpane w szampanie. Roty zerwał się natychmiast. Uniósł ją z nadzwyczajną czułością, zaniósł do sąsiedniego pokoju i położył na łóżku. - Cat, kochanie, wybacz mi. To moja wina, że dostałaś mdłości. Ułożył ją wygodnie, przyniósł czyste ręczniki i miskę z wodą. Zdjął z niej zabrudzoną koszulę, umył delikatnie twarz, szyję i piersi. Była tak chora, że myślała, iż umrze. Zdjął własną czarną koszulę 253 i przykrył nią Cat, czule odgarniając włosy z jej twarzy. - Zostawię cię. żebyś odpoczęła - mruknął. - Zdrzemnij się z pół godziny. Potem przyjdę dowiedzieć się, jak się czujesz. Przytuliła twarz do chłodnej jedwabistej pościeli i marzyła o tym. żeby umrzeć. Na szczęście, stopniowo poczuła się lepiej. Po półgodzinie okropne mdłości minęły na tyle, że mogła się rozejrzeć po pokoju. Leżała na pur purowej pościeli, nad nią zwisał baldachim takiego samego koloru, poru szany podmuchami morskiej bryzy wpadającej przez okno. Zasłony łóżka były teraz przewiązane, ale widać było, że gdy rozwiąże się szarfy, osoba spoczywająca na łóżku znajdzie się w purpurowym świecie, nadzwyczaj egzotycznym, także dlatego, że jedwab nieco prześwitywał i nie osłaniał wszystkiego, co działo się w łóżku. Chiński sekretarzyk z czerwonej laki stał przy ścianie wyłożonej jasnym drewnem, które sprawiało wrażenie kruchości. Summer pomyślała, że to pewnie drzewo sandałowe. Na podłodze leżał gruby ciemny dywan. Jakie szczęście, że nie zanieczyściłam wszystkiego choć tu. Ale zaraz pomyślała złośliwie, że to pewnie starłoby ten wieczny uśmieszek z jego twarzy. Jęknęła. Jak teraz spojrzy mu w twarz po zamieszaniu, jakiego narobiła? Usiadła, słysząc, że nadchodzi. W ręku trzymał parującą miseczkę. Ostatnią rzeczą, o jakiej marzyła, było jedzenie. Zawstydzona opuściła oczy i cicho mruknęła: - Chyba nie spodziewasz się, że zjem jeszcze cokolwiek? Roześmiał się. - Przygotowałem ten rosół osobiście. Zaraz cię nakarmię - zaproponował. Uniósł łyżkę z zupą. Zarumieniła się mocno, ale otworzyła posłusznie usta. Rzeczywiście, po kilku łykach poczuła się lepiej. - Przepraszam. Nigdy przedtem się tak nie skompromitowałam w obec ności mężczyzny - powiedziała nieśmiało. - Wszystko w porządku. Ja też nigdy przedtem nie miałem w łóżku kobiety, z którą się przedtem nie kochałem. Jej rumieniec pogłębił się. - Ale ostrzegam cię, ty mała kocico, że mam zamiar uwieść cię. Skoczyła na równe nogi. Roześmiał się. - Jeszcze nie teraz - kpił z niej. - Dziś otacza cię szczególny zapach. - A ty jesteś brutalem - rzuciła. 254 Roześmiał się zachwycony. - Chyba się umówiliśmy, że będziemy wobec siebie brutalni. Przecież tylko dlatego ostrzegam, że mam zamiar cię zdobyć. - To będzie cudzołóstwo - odpowiedziała złośliwie. - To coś, na co sobie od czasu do czasu chętnie pozwalam - odpowiedział z rozbawieniem. - Ale ja nie mam takiego zamiaru! - rzuciła z naciskiem. - Jesteś tego pewna? - W jego głosie było coś na kształt wyzwania. - A co postanowiłeś w sprawie klejnotów? - zmieniła temat. Otworzył jej dłoń i położył na niej rubinowe guzy. - Myślę o tych, które zamierzam sprzedać. Spojrzał na nią badawczo. - Musiałbym je najpierw obejrzeć. - Czy będziesz tu jutro? - To, gdzie będę, to wyłącznie moja sprawa. Może to ja ciebie odwie dzę. Możemy się kontaktować przez Burke'a. - Burke'a? - powtórzyła zdziwiona. - Ma do mnie słabość od czasu, gdy byłem chłopcem. Czy to cię tak dziwi? - Nie powinno - przyznała. - Mnie także okazuje dużo życzliwiści. Ma chyba słabość do czarnych owiec - odpowiedziała ze śmiechem. Podszedł do sekretarzyka i wyjął z niego egzotycznie wyglądającą butelkę. - To prezent - uśmiechnął się drwiąco. - Będziesz trochę lepiej pach nieć. Wyjęła korek i z przyjemnością powąchała zawartość. - Francuskie - wyjaśnił. Przyjęła butelkę z uśmiechem. 28 · nocy miała niewiarygodne sny. Tłumaczyła sobie, Tej że to z powodu ostatnich przeżyć. Nie przyznałaby się sama przed sobą, że Rory Helford podobał się jej. Jeden sen przechodził w drugi, ale on był we wszystkich, drwiący, szyderczy, roześmiany. Dotykał, pieścił, całował, ale gdy wchodził w nią, stawał się Ruarkiem. Nie dane jej było zasnąć aż do rana, więc dopiero koło dziesiątej otworzyła oczy i wyślizgnęła się z łóżka. Pierwszą rzeczą, którą zrobiła, jeszcze zanim się ubrała, to poszła na dach sprawdzić, czy Phantom stoi w zatoczce. Doznała zawodu, gdy zobaczyła, że odpłynął. Tłumaczyła się przed samą sobą. że zawód jest związany tylko z tym, że nie będzie mogła sprzedać klejnotów. Usiłowała myśleć o czymś innym, o innych ludziach. Ale kiedy wróciła do sypialni, spojrzała na jego koszulę, w której wróciła do domu i rumieniąc się podniosła ją, poczuła mieszaninę zapachów drzewa sandałowego i mężczyzny. Do diabła, co jest w tych Helfordach, że tak na nią działają. Pomyślała, że zanim poznała Ruarka, była nie uświadomioną, nie roz budzoną, a on wprowadził ją w tajemnice seksu w tak rozkoszny sposób, że teraz w samotne noce spalało ją pożądanie i tęsknota. Ale do tej pory żaden inny mężczyzna nie wzbudził w niej bardziej żywych uczuć, tylko Ruark... przynajmniej do chwili, gdy poznała Rory'ego. Uprała i wyprasowała czarną koszulę, wyczuwając palcami wyhaftowaną literę "R" na kołnierzyku. Zastanawiała się zazdrośnie, kto wykonał ten haft. Włożyła ją do szuflady i spędziła cały dzień w niepewności, czy ma mu pokazać wszystkie klejnoty. Jeśli nie, trzeba będzie dokonać wyboru. 9 -- Pirat i Poganka 257 W nocy, przy zaciągniętych zasłonach, zapaliła świece, wyjmowała klejnoty po kolei i ułożyła je na łóżku. Usiłowała odgadnąć ich wartość. Wiedziała, że zaproponuje mniej niż ona, i chciała ustalić uczciwą cenę za każdą sztukę, poniżej której nie powinna w żadnym wypadku zejść. Była przekonana, że naszyjnik z brylantów jest najcenniejszy, uznała więc, że nie powinna go sprzedać taniej niż za pięćset funtów. Ogółem liczyła na jakieś trzy tysiące, ale jeśli się nie zgodzi, może zejść do dwóch. Następnego ranka znów nie było śladu Phantoma i znów poczuła cień zawodu. Po południu Burke wręczył jej zaproszenie. Wzięła je do ręki od niechcenia, zastanawiając się, który z sąsiadów mógł je przysłać. Spojrzała na bilet i otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia. To było zaproszenie na kolację na pokładzie Phantoma. Zdecydowała, że lepiej nie pytać Burke'a, jak dotarł ten bilecik, ponieważ on nigdy o nic nie pytał. Usiłowała powstrzymać uczucie podniecenia, jednak bez większego efektu. Ponieważ przysłał jej formalne zaproszenie, postanowiła stosownie się ubrać. Czuła potrzebę, by pięknie wyglądać i dobrze wiedziała, dlaczego. Był to mężczyzna, któremu się podobała i który nie ukrywał tego. Uznała więc, że nie ma sensu zaprzeczać, że on także się jej podoba. Wydawało się, że jedynym celem w życiu Rory'ego Helforda było to, żeby dobrze się bawić. Czemu więc nie miałaby robić tego samego? Wykąpała się, pokropiła piersi francuskimi perfumami. Ponieważ on ubierał się na czarno, zdecydowała się na suknię z czarnej koronki, rozciętą z przodu, żeby ukazać haftowaną halkę. Tyle, że ona zrezygnowała z halki. Musiała poruszać się swobodnie, jeśli miała jechać konno, a poza tym uznała, że w ten sposób jej suknia będzie nieco wyzywająca, i nie potrafiła z tego zrezygnować. Ponieważ Rory uprzedził, że chce ją uwieść, niech od razu pozna jej pogańską naturę. Włożyła czarne koronkowe pończochy i dopełniła całość brylantową kolią, która niegdyś była własnością królewskiej kochanki. Zaczesała wysoko włosy, wpinając w nie brylantowe zapinki do butów. Wybrała także maleńką czarną muszkę w kształcie oszlifowanego diamentu i przykleiła ją na policzku. Jeśli spodziewa się przybycia kocicy w spodniach, bardzo się zawiedzie. Wczesnym popołudniem prowadziła Ebony'ego, starając się znaleźć wygodne zejście do rzeki, a potem do trapu prowadzącego na okręt. Jego 258 kolorowa załoga stała z otwartymi oczami na widok eleganckiej damy wkra czającej na pokład. Nie wzięła maski ani wachlarza; tego wieczoru nie miała nastroju, żeby zawracać sobie głowę takimi drobnostkami. Przywiozła jednak ze sobą kasetkę z klejnotami. Poszła prosto do kajuty, zapukała i weszła. Drzwi do drugiego pokoju były otwarte i mogła zajrzeć do egzotycznej sypialni. Gdy zamknęła drzwi, zobaczyła, że nie jest ubrany na czarno, ale ma na sobie luźną szatę arabską. Był boso. Na tle białej materii jego twarz wydawała się tak ciemna, że niemal nie wyglądał na białego. Ogolił brodę, pozostawiając jednak wąsy. Zdjął z twarzy czarną opaskę. Białe pasmo wyraźnie odcinało się od ciemnych włosów. Tego wieczoru nie śmiał się z niej. choć z jego oczu nie znikał wyraz rozbawienia. Przyglądał się wciąż, szczególnie często kierując wzrok na piersi. "Nie patrzy oczywiście na piersi, tylko na brylanty" - pomyślała. Patrzy na jej brylanty. Sposób, w jaki na nią patrzył, sprawiał, że krew w niej stygła, i zaczęła sobie wyobrażać, jak spoczywa w tej białej szacie na łóżku płomiennej barwy. Wskazał dłonią sekretarzyk, na którym stała cała gama różnych napojów. - Nie będę cię dziś namawiał na szampana, możesz sama wybrać truciznę. - W takim razie, zupełnie niezgodnie z panującą modą, napiję się po prostu słodkiego, czerwonego wina - powiedziała śmiało. Uśmiechnął się. - Będzie ci zatem smakowała madera. Lubisz francuskie przekąski? Przytaknęła z wahaniem. - Może ślimaki? - zapytał. Na jej twarzy pojawił się wyraz przerażenia, ale tylko na chwilę, bo zaraz Rory roześmiał się głośno na całą kajutę. - Żartuję, Cat. - Wręczył jej kielich. - Wypijmy za wzajemną przyjaźń. Rzęsy przysłoniły jej oczy i zamoczyła usta w winie, próbując smak. Z uśmiechem patrzył, jak ogląda stół, elegancko nakryty adamaszkiem. - Możesz wybrać. Najpierw interes czy kolacja? - Otwórz po prostu kasetkę i obejrzyj zawartość podczas posiłku zaproponowała. Raz tylko rzucił okiem na klejnoty, a potem nie spuścił już z niej oka przez całą kolację. 259 - Czy to prezenty od wielbicieli? - zapytał od niechcenia. Uśmiechnęła się złośliwie i dotknęła dekoltu. - Te brylanty są prezentem od króla. Po raz pierwszy zmarszczył brwi, a ona roześmiała się. - Teraz ja żartuję. To był prezent dla Barbary Castlemaine. Uczciwie wygrałam je przy karcianym stoliku. No, może niezupełnie uczciwie... Uznał za zachwycające to, że oszukuje przy grze, a ona pomyślała: "Mój Boże, dlaczego Ruark nie może być taki". Nie spojrzał więcej na klejnoty i poczuła się w końcu lekko zaniepoko jona. "Czy udaje brak zainteresowania, żeby zaproponować jej niższą cenę" - pomyślała z przestrachem. Jednak myliła się. Był po prostu pełnokrwistym mężczyzną, a widok, który miał przed oczami, kusił go nieodparcie. Pragnął poznać smak tych różanych ust. Częste spojrzenia w rozcięcie sukni, w któ rym dostrzegał czarne koronkowe pończochy, wyraźnie sugerowały, że chętnie rozsunąłby suknię i położył ręce na jej biodrach, potem na pośladkach. Najpierw jednak zsunąłby suknię z jej ramion i odsłonił wspaniały biust, który widział poprzedniego dnia. Był jednak przekonany, że prędzej czy później to zrobi. - Lubisz brzoskwinie? - zapytał. - Nie wiem. Wziął srebrny nóż do owoców, obrał i podzielił soczysty owoc, potem podszedł do niej. Uklęknął i zbliżył cząstkę owocu do ust. Wzięła kawa łek, początkowo niepewnie, obawiając się, że może nie smakować, potem śmielej, gdy poczuła, jak jest smaczna. Usta miała wciąż wilgotne od soku, gdy pochylił się nad nią i pocałował. Cofnęła się natychmiast, ale gdy nie ustępował, jej wargi zaczęły mięknąć i poddały się podniecającej pieszczocie. Przerwał tylko po to, by powiedzieć do niej: - Chciałem, żebyś była cała w zapachu perfum. Odpowiedziała bez tchu: - Przecież jestem. -Ale ja chciałem, żebyś była tylko w zapachu perfum. Jego dłonie ześlizgnęły się z ramion, zsunęły czarną koronkę, odsłaniając piersi. Patrzył na nią, zachwycony urodą. Mruknął: - Kocico Helford, masz najpiękniejsze piersi na świecie, które błagają o pocałunek. 260 Klęcząc wciąż, wsunął dłonie pod pachy i położył ją na dywanie. Obsypał pocałunkami twarz i szyję. - Nie, Rory, proszę... - szepnęła, nie mając siły z nim walczyć. - Potrzebujesz miłości - stwierdził po prostu i odpiął jej naszyjnik. - Moje brylanty - zaprotestowała. Złożył pocałunek na jej szyi. - Nie są ciebie warte. Cóż jest w tym mężczyźnie, że czuje się tak bardzo pożądana, że czuje się najpiękniejszą kobietą na ziemi. - Nie mogę, Rory - prosiła. - Chcę tylko na ciebie popatrzeć - uspokajał ją. Odpiął suknię i powoli zsuwał, odsłaniając stopniowo kremowe ciało. Powątpiewała w to, że będzie tylko patrzył i nie posunie się dalej, ale nie była w stanie stawiać mu oporu. Zdjął koronkowe pończochy, mówiąc, że jest dużo piękniejsza nago niż w jedwabiach i brylantach. Osłaniał jąjuż tylko zapach perfum. Odkleił nawet czarną muszkę z policzka. I rzeczywiście, tylko patrzył. Jego oczy pieściły ją i brały w posiadanie każdy centymetr skóry. Pomyślała, że jest to najbardziej intymna pieszczota, którą mężczyzna może obdarować kobietę. Dużo musiała się jeszcze nauczyć. Siedział na piętach odchylony do tyłu i wciąż chłonął wzrokiem jej ciało, potem wstał i spojrzał na nią tak, jakby chciał na zawsze zapamiętać ten widok. Wreszcie wyciągnął rękę i pomógł jej wstać. Rozchylił swą białą szatę i przytulił ją mocno. - Rory! - krzyknęła, jakby ją sparzył. Jej skóra była tak wrażliwa, że dotyk jego ciała odbierał resztki opanowania. - Nie rób tego - błagała. - Nie mogę ci się oprzeć i nienawidzę siebie za to! Roześmiał się i odsunął nieco od niej. - Nie powinnaś siebie nienawidzić, słodka Cat. Korzystaj z przyjemności, gdziekolwiek ją możesz znaleźć, tak jak robi to każdy mężczyzna. - Tak, Rory - szepnęła. - Po prostu nie jestem jeszcze gotowa na to, by zdradzić mojego męża. Roześmiał się łagodnie i zaniósł ją do sypialni. Położył delikatnie na purpurowym łożu, rozsypał włosy na poduszce i wciąż tylko patrzył. Gdy 261 pochylił się i dotknął, aż podskoczyła. Wiedział, że jest niemal szalona z podniecenia. Jego dłonie zaczęły błądzić po jej ciele. - Drżysz z namiętności, kochanie - powiedział cicho. Rzucała głową na boki w przeczącym geście. Jego oczy były aż ciem ne z pożądania. Jeśli jednak nie chce rozkoszy płynącej z zespolenia ciał, musi przyjąć tę, którą niosą jego usta. Poczuł się zniewolony urodą jej ciała. Działała na niego jak narkotyk. Wiedział, że piersi aż do bólu pragną jego dłoni. Obejmując wargami sutki, drażnił je językiem, aż z jej ust wyrwał się jęk rozkoszy. Całował to jedną, to drugą, wreszcie zsunął się niżej i zatopił usta w masie czarnych włosów rosnących u zbiegu ud. Z ustami przy gorą cych płatkach szepnął: - Jesteś cudowna. Te słowa dolały oliwy do ognia. Jej ciało drżało niecierpliwie w ocze kiwaniu pieszczoty. Gdy zanurzył w niej swój język, jęknęła i wyprężyła się, sama nie wiedząc jeszcze, czy chce, żeby przestał, czy wniknął głębiej. Nie dał jej czasu na znalezienie odpowiedzi. Język penetrował wnętrze, a silne dłonie unosiły pośladki, by mógł jeszcze głębiej zanurzyć się w ciepłym wnętrzu. Wszystkie jej odczucia skupiły się w tym jednym miejscu rozkoszy. W końcu ciałem targnął spazm i przepływać zaczęły fale rozkosz)'. Nagle coś jakby wybuchło w niej tak mocno, że przez moment straciła świadomość, niezdolna do wykonania najmniejszego ruchu. Jego ciało także potrzebowało rozładowania, jednak panował wciąż nad sobą, nie chcąc zmuszać jej do miłości. Niedługo spełni wszystkie jego pragnienia. Była warta tego, żeby poczekać. Ona zaś odpływała na fali kolorowych świateł. Nie wiedziała, czy to raj, niebo, czy piekło, i wcale jej to nie obchodziło. Gdy obudziła się po pewnym czasie, była przykryta jego białą szatą. Suknia, pończochy, wszystko leżało ułożone starannie na łóżku wraz z liścikiem: "Przyniosę ci dziesięć tysięcy funtów. R. H." "Rumieniec chyba nigdy nie opuści mojej twarzy" - pomyślała, przypo minając sobie, co z nią robił. To prawda, że nie popełniła cudzołóstwa, ale to było o wiele bardziej intymne niż stosunek. Szybko ubrała się, czując ulgę, że jego śmiejące oczy nie mogą zgad nąć, co dzieje się w jej duszy. Na statku było cicho, ciemno, jakby wszysy już spali. Zeszła z Phantoma i odnalazła między drzewami Ebony'ego. 262 Spała bardzo niespokojnie, a gdy obudziła się wczesnym rankiem, była tak wściekła na siebie, jak jeszcze nigdy w życiu. Wyszła od pirata bez klejnotów, bez pieniędzy i bez czystego sumienia. Ogarnęła ją bezsilna złość, że pozwoliła się wykorzystać. Wyjęła pistolet i zważyła go w dłoni. Pójdzie tam natychmiast i zażąda zwrotu klejnotów. Jeśli odmówi, zastrzeli go. Pobiegła na dach i niecierpliwie spojrzała na ujście rzeki. Phantoma dawno już nie było. Musiała się jakoś wyładować. Osiodłała Ebony'ego i z dzikim zapamiętaniem pogalopowała do Roseland. Tam, na kolanach, opieliła cały ogródek. Gdy skończyła, była spocona i spragniona. Nie czuła się jednak zmęczona, nie minęła też złość. Zaczynała martwić się o brata, choć powtarzała sobie, że nie zdąży dojechać do Londynu i wrócić wcześniej niż po dziesięciu dniach. Gdy pomyślała o mężu, ogarnęła ją jeszcze większa złość. Nic ją nie obchodzi, że król powierzył mu jakąś niebezpieczną misję. Dlaczego miałoby ją to, u diabła, obchodzić? Chciał pozbyć się jej i wkrótce nie będzie już lady Helford. Jeśli jednak zginie, a ona owdowieje, pozostanie lady Helford do końca życia. Na myśl o tym samotna łza stoczyła się po policzku, ale starła ją gniewnie brudną ręką, pozostawiając ciemne smugi. Zeszła na plażę, rozebrała się i wypłynęła daleko w morze. Jak przyjemnie odpoczywać na wodzie i pozwolić, by unosiły ją morskie prądy. Także wszystkie jej kłopoty przeminą. Nagle uderzyła ją w twarz niespodziewana fala. Połknęła sporo wody, przez dłuższy czas kasłała i z trudem chwytała powietrze. Nagle przyszedł silny wiatr i musiała mocno walczyć, by dopłynąć do brzegu. W miarę, jak płynęła, rosła jej determinacja. Pokona zarówno kłopoty finansowe, jak i małżeńskie. Los kobiet na tym świecie jest z samej natury trudniejszy niż mężczyzn. Wykorzysta wszelkie środki, by pokonać ich na ich własnym polu. Helfordowie z pewnością wzięli od niej wszystko, co chcieli, więc ona z czystym sumieniem zrobi to samo. A jeśli, przy padkiem, nie uda się jej zdobyć tego od Helfordów, to pozostaje jeszcze król, wyzwanie dla pięknego uśmiechu i pary zgrabnych nóg. 29 Summer przed pójściem do łóżka uklękła i zmówiła modlitwę do świętego Judy, patrona beznadziejnych przypadków. Nie miała w zwyczaju zawracać głowy Bogu czy jego apostołom błahymi sprawami, ale tym razem była naprawdę w desperacji. Obawiała się, że Czarny Jack Błyskawica i jej klejnoty zniknęli na zawsze. Nie mogła pogodzić się z własną łatwowiernością. Westchnęła bezradnie i wsunęła się do pustego łóżka, wciąż wierząc, że nie będzie musiała już wkładać stroju Czarnego Kota i wychodzić na drogę, by rabować ludzi. Gdy tylko zasnęła, zaczęła śnić o Ruarku. Przyszedł do niej pokorny, błagając o przebaczenie. Opowiadał jej, jak był z niej dumny, że tak wspaniale potrafiła zabawić króla i jego dwór. Mówił, jak bardzo ją kocha, jak za nią tęsknił. Przyznał się, że nie potrafi bez niej żyć. Przytłaczały ją wyrzuty sumienia. Nie mogła sobie darować tego, co zaszło między nią i jego bratem Rorym. Chciała wyznać wszystko mężowi i uzyskać prze baczenie. Ale wiedziała przecież, co się stanie, jeśli mu zaufa. Straci opanowanie i powie jej te wszystkie okropne rzeczy. Może nawet ją zabije. Wiedziała, że kocha Ruarka i pragnęła go bardziej niż czegokolwiek na tym świecie, więc zdecydowała się ukryć przed nim swoje winy. Poczuła nagle, jak wślizguje się do jej łóżka i bierze ją w ramiona. Wiedziała, że sen się skończył, gdyż to, co czuła, było tysiące razy wspanialsze niż sen. Przyłożył usta do jej ucha i szepnął: - Tęskniłaś za mną? - Ach tak. Martwiłam się, czy coś złego ci się nie przytrafiło. - Objęła go za szyję i podała usta. - Śniłam o tobie. Marzyłam o tym, żebyś wrócił, i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wróciłeś. 265 Poczuła jego dłonie na piersiach, czuła, jak przesuwają się po jej ciele, wnikając w najbardziej sekretne miejsca. Wiedziała, że nic na świecie nie może równać się z rozkoszą jego dotyku. Zsunęła się nieco i przytuliła policzek do jego obrośniętej piersi. Rozchyliła uda, a on wszedł w nią, napełniając gorącą rozkoszą. Poruszał się w niej, aż oboje poczuli, że ich namiętność osiąga szczyt. - Tak bardzo cię kocham, Ruarku - szepnęła z ustami przy jego piersi. - Cat, kochanie, ja jestem Rory - powiedział cicho. Drżącymi palcami przesuwała po jego twarzy, szukając potwierdzenia jego słów. Gdy natrafiła na bliznę, przecinającą skórę głowy, wiedziała już, że to prawda. - Rory, mój Boże, co my zrobiliśmy? - spytała z bólem. - Zakochaliśmy się w sobie - mruknął przytulając ją władczym gestem. Wyrwała mu się i wyskoczyła z łóżka, żeby zapalić świece. Patrzyła na niego z niedowierzaniem. - Sądziłam, że cię już więcej nie zobaczę. Roześmiał się, pieszcząc wzrokiem jej twarz. - Powinnaś była pamiętać, że pewnej sprawy nie udało nam się wczo raj zakończyć. Mogłaś się więc mnie spodziewać. Jego wzrok zsunął się na jej piersi, potem niżej, rozkoszując się urodą tego obrazka. Był człowiekiem o najgorszej reputacji, a jednak miała ochotę być z nim, rozmawiać, śmiać się. Uświadomiła sobie, ku swojemu zdzi wieniu, że nie potrafi go nienawidzić. Był prostakiem bez skrupułów, ale chyba każda kobieta powinna choć raz w życiu dowiedzieć się, jak smakują pieszczoty takiego brutala. Teraz cała jej złość skierowała się przeciwko mężowi. Dlaczego do niej nie przyszedł? Dlaczego to nie on wślizgnął się do jej łóżka i kochał tak namiętnie? Włożyła szlafrok i podała mu spodnie. - Uwiodłeś mnie i wyraźnie wcale nie żałujesz tego, co zrobiłeś. - Żałować? Tego, że pod wpływem moich pieszczot twoje ciało drża ło, tego, że dałem ci rozkosz? Chyba umówiliśmy się, że będziemy ze sobą szczerzy. Bądź uczciwa i powiedz, czy rzeczywiście żałujesz tego, co się stało. - Żałuję, że cię poznałam, żałuję, że spotkałam w życiu kogoś o nazwisku Helford! Rozbawiony wyraźnie, włożył spodnie. 266 - Czy to prawda? Mam zatem zatrzymać te dziesięć tysięcy funtów, które przyniosłem ci za klejnoty? - Z pewnością klejnoty nie są aż tyle warte - stwierdziła. - Nie w tym rzecz, kochanie. Potrzebujesz dziesięciu tysięcy. Nawet, gdybyś poprosiła mnie o pięćdziesiąt, dałbym ci je. - Och, Rory! - zagryzła wargi, dziwiąc się, że ma ochotę się rozpłakać. - Możesz korzystać z piwnic w Roseland do przechowywania przemycanych towarów, kiedykolwiek ci to będzie potrzebne. - To bardzo wspaniałomyślne z twojej strony, Cat. - Usiadł wygodnie w fotelu przy oknie i wyprostował nogi. - Czy wiesz, że holenderski port Stasia pobiera rocznie milion funtów za powierzchnie magazynowe? Nawet ci się nie śniło, jakie tam mają towary. - Wpływasz do portów holenderskich? - zdziwiła się. - Przecież nie pływam pod angielską flagą. Załoga składa się z cudzo ziemców. Pochodzą z różnych stron świata. Phantom przemyka się nie zauważony wszędzie, gdzie można zarobić pieniądze. - Jakie towary przewozisz? - spytała z ciekawością. Roześmiał się. - Nie zawsze to, czego mogłabyś oczekiwać. Czasem przewożę nawet ludzi. Zastanowiła się przez chwilę nad jego słowami i pomyślała, że może przewozi nawet szpiegów. Ciekawe, czy to szpiedzy angielscy, czy holen derscy. Nie miała jednak odwagi o to zapytać. Nagle wstał i wziął ją za ręce. - Popłyń ze mną na kontynent. Pokażę ci tak egzotyczne miejsca, jakich nie wyobrażałaś sobie nawet w snach. Magazyny pełne skarbów z Indii... słoneczne wybrzeża z długimi piaszczystymi plażami, na których moglibyśmy kąpać się nago. Przez moment chciała się zgodzić. - To niemożliwe, Rory. - Zawahała się. - Jest coś, o czym ci nie po wiedziałam... Ruark postanowił unieważnić nasze małżeństwo. Odrzucił głowę i roześmiał się. - Jeśli będzie na tyle głupi, żeby się ciebie pozbyć, jesteś moja - stwierdził. Potem pochylił się nad nią i zaczął namiętnie całować. - Popłyniesz ze mną. To postanowione. Ty też mnie pokochasz - dodał. - Tak naprawdę to chyba 267 się już stało - dodał bezczelnie. - Od tej chwili będę zamykać drzwi i okna - ostrzegła. - Pomyśl raczej o tym, żeby zamknąć swe serce - puścił do niej oko i zsunął się przez balkon. Co się z nią dzieje? Popełniła właśnie jeden z najbardziej niewybaczal nych grzechów. Jej poczucie winy odpłynęło jednak. Problem polega chyba na tym, że kiedy Rory jest blisko, ulega jego urokowi, gdy odchodzi, wraca jej rozsądek i świadomość grzesznej namiętności, jaka nimi owładnęła. Błagała o wybaczenie i zaklinała się, że już nigdy nie dopuści do tego typu intymności między nimi. Gdy Ruark unieważni już ich małżeństwo, wtedy sprawa będzie wyglądała inaczej i może kiedyś przyjmie miłość Rory'ego, ałe teraz musi go przekonać, że nic więcej między nimi nie będzie. Nie może zmienić przeszłości, ale musi odpowiadać za swą przyszłość. O świcie osiodłała Ebony'ego i pognała wzdłuż rzeki, ale nie było nawet śladu, że okręt stał tam kiedykolwiek przycumowany. Codziennie jeździła po plaży i wreszcie pewnego ranka, uszczęśliwiona, usłyszała głos Spidera dobiegający od strony Roseland. Dawno się tak nie ucieszyła. Jednak szybko zgasił jej radość. - Przykro mi, Cat, ale się spóźniłem. Gdy pojechaliśmy z ciotką Lil do Solomona Storma, powiedział nam, że sprzedał już hipotekę na Roseland. Nie mógł wziąć od nas pieniędzy i tylko od nowego właściciela zależy to, czy zechce nam odsprzedać majątek za dwadzieścia tysięcy funtów, czy też będzie wolał go zatrzymać. Ostrzegł mnie, że ten człowiek byłby głupcem, odsprzedając posiadłość. Dał mi też dla ciebie zapieczętowany list. Nie otworzyłem go, choć bardzo mnie kusiło. Wzięła od niego list, przeklinając soczyście. - Nie wyładowuj na mnie swoich humorów. Minął już termin spłaty długu. Storni pokazał mi kwit zastawny z podpisem ojca i drugi na dwa tysiące, podpisamy przez ciebie. Miał pełne prawo to zrobić i nie możemy kwestio nować jego decyzji. - Niech to wszystko grom spali! - krzyknęła. - Bardzo liczyłam, że utrzy mamy Roseland i będę mogła pokazać temu bardzo ważnemu Helfordowi, co może sobie zrobić ze swoim pałacem. Ach, Spider. Mam ci tyle do powie dzenia. Poznałam Czarnego Jacka... nigdy byś nie uwierzył... To rodzony brat lorda Helforda. 268 - Brat sędziego jest piratem ? - zapytał z niedowierzaniem. - To prawda, klnę się na wszystko. W niczym nie przypomina Ruarka. Jest tak bezpośredni, ciągle się śmieje. Żyje tak, jak mu się podoba, wypinając się na cały świat. Z pewnością go polubisz - zapewniała. Spider spojrzał na nią przenikliwie. - Wygląda na to, że ty się już w nim nawet zakochałaś. Summer zarumieniła się. - Poczekaj, aż go zobaczysz. Ma na włosach białe pasmo, nad skronią. To dlatego nazywają go Czarnym Jackiem Błyskawicą. Jest bardzo wysoki i ubiera się zawsze na czarno lub na biało, a jego łóżko jest purpurowe - głos jej zadrżał, gdy Spider uniósł brwi w zdumieniu. - Spałaś już z nim, Cat, przyznaj się. Zignorowała pytanie. Wchodzili właśnie przez bramę majątku Roseland. Zapach kwiatów obrastających bramę, siwe gołębice gruchające na gzymsach budynku... wszystko to sprawiło, że zaczęło jądławić w gardle. Usiadła na sofie i odpieczętowała list. Lady Summer St. Catherine: Dnia 7 czerwca, gdy minął termin spłaty hipoteki, sprzedałem ją lordowi Ruarkowi Helfordowi z Kornwalii. Załączam list od tego szanownego dżentelmena dotyczący dalszych losów majątku. Solomon Storm Gdy odczytała w liściku nazwisko Helforda, zbladła. Jednym ruchem rozerwała kopertę. Przejąłem hipotekę na Roseland za dwadzieścia tysięcy funtów, które obciążały majątek. Zamierzam dokonać niezbędnych napraw. Proszę pozostać w Helford Hall do chwili unieważnienia naszego małżeństwa. Pani i jej brat możecie mieszkać w Roseland, pomimo że posiadłość ta jest już prawnie moją własnością. R.H. 269 - Co za skurwysyn! - krzyknęła. - Kto? Storm? - spytał Spider. - Nic! Ten przeklęty Helford. Ten, który wykupił hipotekę. Mój Boże! Jak zdołał w tak krótkim czasie dotrzeć do Londynu?! Wyjechał stąd szóstego lipca, a siódmego spłacił hipotekę. - Dławiła ją złość. - Przeczytaj to! Pozwala mi pozostać w Helford Hall do czasu unieważnienia małżeństwa. Pozwala! Ten skurwysyn pozwala też nam pozostać w Roseland. Choćbym miała umrzeć, nie będzie zezwalał mi na robienie czegokolwiek. Poproszę Rory'ego o pomoc. Gwałtowne stukanie do frontowych drzwi postawiło ich na równe nogi. Otworzyła ze złością i stanęła twarzą w twarz ze znienawidzonym sierżantem Oswaldem. Za nim stali policjanci. - Czego pan tu chce? - spytała ostrym tonem. - Przybyłem, żeby przesłuchać Spencera St. Catherine'a w związku z na padami. Gdy go ostatnio zatrzymaliśmy, podawał się za Spidera Browna, ale dowiedziałem się, że ten przestępca jest pani bratem. - Napady? To niedorzeczność. Mój brat wrócił właśnie z Londynu. O co w tym wszystkim chodzi, sierżancie? - ostrym tonem domagała się wyjaśnień. - W nocy szóstego lipca dwie bardzo wysoko postawione damy, księżna Buckingham i księżna Lauderdale, złożyły doniesienie, że zostały napadnięte w tej okolicy przez osobnika, który podawał się za Czarnego Kota. Jestem pewien, że tym Czarnym Kotem jest młody St. Catherine - powiedział z za dowoleniem w głosie sierżant. - Sierżancie Oswaldzie, staje się pan uciążliwy. Mój mąż, lord Helford, ostrzegał pana przed niepokojeniem mnie, jak sądzę. - Wiem, że jest pani dziwką Helforda, ale bardzo w to wątpię, że jest pani jego żoną - zarechotał. - Pani brat zszedł w Falmouth ze statku dziś rano i przyjechał prosto tutaj. Zamierzam przeszukać go w celu znalezienia skradzionych pieniędzy. - Sierżancie Oswaldzie! Niech pan przyjmie do wiadomości, że jestem zarówno, jak pan to powiedział, dziwką Helforda, jak i jego żoną. Gdy mój mąż dowie się, w jaki sposób pan ze mną rozmawia, pośle pana nie tylko pod sąd wojenny, ale również każe wychłostać. Jeszcze raz panu mówię, niech pan się stąd wynosi. Może pan powrócić tylko z nakazem. 270 Oswald uśmiechnął się podstępnie. - Jeśli o to chodzi, mam nakaz podpisany nie przez kogo innego jak samego lorda Helforda, wysokiego komisarza Kornwalii. Upoważnia mnie do zatrzymania każdego podejrzanego o napad czy przemyt. Summer wyrwała pismo z jego ręki i odczytała z niedowierzaniem nakaz podpisany przez lorda Ruarka Helforda, sędziego. Oswald z wyraźną satysfakcją wszedł do domu i wydał rozkaz, by policjanci przeszukali młodego St. Catherine'a. Summer stała, bezradna i upokorzona, gdy wprowadzili jej brata i zaczęli go rozbierać. Oczywiście natychmiast znaleźli pas z zawartością dziesięciu tysięcy funtów. - To są moje pieniądze, sierżancie. Brat, lord St. Catherine zabrał je do Londynu, żeby spłacić hipotekę obciążającą nasz majątek - wyjaśniała z nie chęcią. Roześmiał się jej bezczelnie w twarz. - Więc dlaczego tego nie zrobił? Pani wyjaśnienia są gówno warte, proszę mi wybaczyć mój język, lordzie i lady St. Catherine. - Jestem lady Helford - powtórzyła z naciskiem. - A ja jestem księciem Buckingham - roześmiał się Oswald. - Chodź z nami, gnojku, zabieramy cię na przesłuchanie. - Nie może go pan aresztować, nic nie zrobił! - krzyknęła Summer, wychodząc za nimi i zatrzaskując ze złością drzwi. - Ja go przecież nie aresztuję. - Oswald uśmiechnął się z satysfakcją. - Zabieram go tylko na przesłuchanie. Jeśli niczego nie zrobił, zostanie uwol niony, prawda? - Sięgnął po pas. - Nie może pan zabrać pieniędzy! - desperacko zaprotestowała Summer. - Nie mogę? A kto mnie powstrzyma? - Sierżancie Oswaldzie, w takim razie proszę mi wydać pokwitowanie. Jest pan przedstawicielem prawa, więc jeśli my musimy mu się podporząd kować, to tym bardziej dotyczy to pana. - Jej oczy zwęziły się z nienawiści. - Jeśli go nie dostanę, powiem lordowi Helfordowi, że mnie pan zgwałcił. - Zapominasz mała dziwko, że mam świadka. - A jak pan myśli, komu uwierzy lord Helford? Pan jeszcze nie wie, jaką naprawdę potrafię być dziwką. Niechętnie wypisał pokwitowanie. Summer chciała towarzyszyć bratu 271 do Falmouth, ale Spider powstrzymał ją. - Wszystko w porządku, Summer. Niech mnie zabierze na przesłuchanie. Ale jeśli do jutra nie zwolni, możesz przyjechać i wysadzić w powietrze to cholerne więzienie. Zgodziła się w końcu. Natychmiast pojedzie do Helford Hall i dowie się od Burke'a, gdzie jest teraz lord Helford. Jeśli go nie odnajdzie, poprosi o pomoc Rory'ego. 30 Burke nie ukrywał wzburzenia, gdy usłyszał, w jaki sposób sierżant Oswald potraktował lady Helford. - Lord Helford wróci zapewne jutro, ale nie wiem, czy przed zapadnięciem nocy. Jeśli się spóźni, będę zaszczycony, towarzysząc pani do Falmouth, żeby poświadczyć, że jest pani rzeczywiście lady Helford. Zażądamy wy puszczenia pani brata - powiedział. - Zechcą zapewne przedstawić lordowi St. Catherine'owi akt oskarżenia i postawić go przed sądem, żeby go za trzymać na dłużej. Gdy lord Helford wróci, wyjaśni całą sprawę. Może i ma okropny charakter, ale jest zawsze sprawiedliwy i bardzo przestrzega praw Anglii. Spojrzał ze współczuciem na jej podkrążone oczy. - Czy jadła pani coś dzisiaj? Może pójdzie pani do parku i posiedzi przy fontannie. Mówiono mi zawsze, że woda działa kojąco. Przyniosę tam coś do przekąszenia. Summer uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością. Burke był nieoce niony. Traktował ją jak ojciec, którego tak naprawdę nigdy nie miała. Nic dziwnego, że zajmował w sercach zarówno Ruarka, jak i Rory'ego szcze gólne miejsce. Siedząc koło fontanny, wyjęła list od męża i przeczytała go ponownie. Był w najwyższym stopniu irytujący. Jakby specjalnie dobierał słowa, by ją rozwścieczyć. Jedno jest pewne, musi wydostać od Oswalda swoje dziesięć tysięcy, dołożyć te, które otrzymała od Rory'ego, i zapro ponować je Ruarkowi w zamian za prawo własności Roseland. Musi go przekonać, że gdy przestanie już być lady Helford, potrzebuje całkowitej swobody. Z pewnością taki człowiek jak Ruark, który sam nie lubi ingerencji 273 w swoje sprawy, zrozumie ją. Przypomniała sobie chińskie przysłowie: "Choćby pod najlichszym dachem, ale każdy musi mieć gdzie złożyć głowę". Poszła do sypialni dopiero późnym wieczorem, ale nie kładła się spać. Siedziała na balkonie, nie tracąc nadziei, że za chwilę zobaczy zuchwałą twarz Spidera. Gdy się obudziła, uświadomiła sobie, że całą noc przesie działa w fotelu. Pojechała konno do Roseland, łudząc się, że Spider wrócił, ale podświadomie czuła, że go nie spotka. Z ciężkim sercem wróciła i zaczęła szukać Burke'a. - Kazałem przygotować powóz ze stangretem. Zabierzemy ze sobą dwóch lokajów w liberii, a pani niech zabierze pokojówkę. Sugeruję, by włożyła pani najbardziej kosztowną suknię. Nie będą mieli cienia wątpliwości, że to lady Helford składa im wizytę. - Ma pan rację, Burke. Proszę polecić Daisy, żeby przegotowała mi kąpiel. Poranek był chłodny, więc zdecydowała się na kremową suknię z atłasu z czarnym haftem. Wybrała też strojny kapelusz ze strusim piórem, rę kawiczki z koźlej skóry, maseczkę i lakierowany wachlarz. Żeby dopełnić całości, włożyła rubinowe bransolety i spojrzała w lustro. Świetnie! Gdy pomaluje jeszcze lekko usta, będzie w stanie pokonać nawet samego papieża, a nie tylko jakiegoś skłonnego do zemsty sierżanta z czerwoną twarzą. Gdy wyszła z domu, Burke i służba czekali już na swą panią. Przez chwilę pożałował biednego Oswalda, który z pewnością będzie musiał stawić czoła burzy. Duża czarna kareta podjechała pod drzwi więzienia w Falmouth. Lokaje w liberii zeskoczyli i otworzyli drzwi przed lady Helford. Wiadomość o przyjeździe Summer dotarła do sierżanta, zanim wtargnęła do jego pokoju w asyście służby. Poruszała się z godnością i pewnością siebie. Jednak, gdy zobaczyła Oswalda, poczuła chwilowy niepokój. Podniesionym głosem odezwała się do niego, jakby był najniższym sługą. Przeciągając głoski, jak to miała zwyczaj robić ciotka Lil, przemówiła: - Sierżancie, zbyt długo zatrzymuje pan lorda St. Catherine'a. Przyby łam, żeby się dowiedzieć, czy skierowano przeciwko niemu akt oskarżenia, i zamierzam zabrać go do domu. Proszę wydać polecenie, żeby go tu przyprowadzono. Twarz Oswalda straciła nieco barwę. Chyba ta kobieta nie przyszłaby tu udawać lady Helford, jeśli w każdej chwili lord Helford może przybyć 274 osobiście. Zawahał się, zagubiony nieco, a Summer poleciła mu ostro: - Proszę natychmiast uwolnić mojego brata, sierżancie! - Nie mogę - powiedział niepewnie. - Nie ma go tu. - Czy mam rozumieć, że już go pan zwolnił? - dopytywała. - Nie. Został przewieziony do innego więzienia... Poprzednio nam uciekł... Myślałem... to znaczy, zdecydowano, żeby go przenieść. Jej oczy zwęziły się z gniewu. - Dokąd, sierżancie Oswald? - Była niezwykle opanowana. - Newgate - mruknął. Przez moment straciła dech. - Newgate? Chyba nie mówi pan o więzieniu Newgate w Londynie? Z grymasem na twarzy Oswald kiwnął głową. W tym momencie Summer zaczęła krzyczeć. Przed oczami miała czerwo ną mgłę. Ogarnęła ją histeria. Burke próbował ją uspokoić, ale znając ze słyszenia więzienie Newgate, robił to bez przekonania. Nagle rozległ się władczy głos: - Co się tu dzieje? Po schodach szedł Ruark Helford. Summer spojrzała na niego, zdumiona. Twarz miał spaloną morskim słońcem, a jego nienagannie skrojony niebieski mundur i gładko uczesane włosy przydawały mu tylko urody. - Ty bydlaku! Jeśli to twoja sprawka, to wrócę tu z pistoletem i zastrzelę cię, przysięgam! - Czy muszę ci przypominać, Summer, jak powinna zachowywać się dama? - spytał zimno. - Nie! Sierżant Oswald powiedział mi wczoraj, że jestem twoją dziwką, dokładnie tak mnie nazwał. Może powiesz mu raz na zawsze, że jestem także twoją żoną. - To rzeczywiście jest lady Helford, sierżancie - powiedział przez za ciśnięte zęby. - Czy ktoś mógłby mi wyjaśnić, o co tu chodzi? Summer odetchnęła głęboko. - Pozwól, że ja ci powiem. To bydlę aresztowało mojego brata i ukra dło mi dziesięć tysięcy funtów. - Znów aresztowano twojego brata! Co takiego tym razem zmalował? 275 - wypytywał wściekły. Ze zmrużonymi z wściekłości oczami powiedziała niebezpiecznie spo kojnym głosem: - Mój brat zawiózł do Londynu pieniądze, by spłacić hipotekę na Rose land. Dowiedział się jednak, że jakiś przebiegły skurwysyn wykupił ją za naszymi plecami. Ten bastard wspaniałomyślnie pozwolił mi mieszkać nadal w Helford Hall, a potem przenieść się do Roseland. Na domiar złego, ten skurwysyn polecił wsadzić mojego brata na statek i wywieźć do Newgate. Burke stał przy niej lojalnie z potępiającym wyrazem twarzy. - Newgate? - powtórzył z niedowierzaniem Ruark. - To musi być jakaś pomyłka. Choć moja jurysdykcja nie obejmuje Londynu, spróbuję wyjaśnić sprawę. - Pan, lordzie Helford, zrobił już swoje. Ani nie chcę, ani nie potrzebuję pańskiej pomocy. Król jest moim osobistym znajomym i przyjacielem. Do diabła, po co mi lord, jeśli mogę prosić o pomoc samego króla? Patrzyli na siebie z nienawiścią. Wiedziała, jak zraniły go jej ostatnie słowa. Miał jednocześnie ochotę wychłostać i wziąć w ramiona. Gdyby byli w domu, zrobiłby jedno i drugie. Wyciągnęła rękę do Oswalda. - Moje dziesięć tysięcy. I niech pan mi nie usiłuje wmawiać, że wysłał je pan do Newgate. Ruark spojrzał na niego z wściekłością, a sierżant jakby bezwolnie cofnął się o krok. Potem otworzył szufladę i wyjął pas ze złotem. Burke zabrał go, a Summer wykręciła się na pięcie i wyszła. Już za progiem dobiegł ją zimny głos męża. - Sierżancie Oswaldzie, proszę do mnie! Summer po powrocie do Helford zaczęła gwałtownie pakować wszy stko, co stanowiło osobistą własność jej i Spidera. Uświadomiła sobie, że musi prosić o pomoc Rory'ego Helforda. Poprosiła więc Burke, ażeby ułatwił jej spotkanie. Gdy skończyła się pakować, padła na łóżko i zalała się łzami. Była załamana. Martwiła się o Spidera, uwięzionego w lochach Newgate, otoczonego przerażającymi rzeczami, które mogła tylko sobie wyobrazić. Wypłakiwała oczy za swą straconą miłością. Tak bardzo kochała Ruarka Helforda, że pozwoliła, by przesłonił jej cały świat, by stał się jedyną racją jej życia. Ta miłość została rozbita na tyle kawałków, że już nigdy nie uda 276 się jej skleić. Każde ich spotkanie pogarszało jeszcze sytuację. Nie chce go więcej widzieć. A teraz jeszcze musi opuścić dom, ukochane, znajome Roseland. Jeśli ma ułożyć sobie nowe życie, musi nawet wyjechać z Kornwalii. Nie była aż tak naiwna, żeby przypuszczać, że pirat zabierze ją do Lon dynu za darmo. Musi jednak spojrzeć na jaśniejszą stronę tej sprawy. Rory był wspaniałym kochankiem i traktował ją z czułością. Jeśli będzie nalegał, zapłaci żądaną cenę. Znacznie mniej miała ochotę, by zapłacić cenę, której może zażądać król. Miała nadzieję, że może mu zaproponować coś innego za uwolnienie Spidera, ale w końcu, jeśli nie będzie miała innego wyjścia... Wiedziała, że zapłaci każdą cenę za uratowanie brata. Rozzłościła się w końcu na siebie. Co się z nią stało? Wylewa łzy za mężczyzną który po prostu nie jest tego wart. Ma do wydania dwadzieścia tysięcy i perspektywę towarzystwa ciotki Lil. Czego może jeszcze chcieć? Wiedziała, że jeśli ma przetrwać, nie może wciąż myśleć o przeszłości. Musi ją potraktować jak niepotrzebny bagaż i po prostu o niej zapomnieć. Co chwila wchodziła na dach, by zobaczyć, czy nie widać Phantoma, i odchodziła zawiedziona. Może nie będzie chciał jej pomóc, może teraz, gdy osiągnął już to, na czym mu zależało, potraktuje ją tak samo jak jego brat? Zeszła do pokoju koło północy. Wiedziała że nic już nie zobaczy w ciem ności. Z ciężkim sercem zamknęła drzwi balkonowe i rozebrała się do snu. Lekkie stukanie w szybę przyprawiło jej serce o łomot. Narzuciła czerwony szlafrok, miała nadzieję, że może Spiderowi udało się jakoś uciec. Do pokoju wszedł Rory Helford. Nawet w ciemności białe pasmo włosów było wyraźnie widoczne. -Ach, Rory! Wyglądałam cię cały dzień. Jesteś mi potrzebny. Już stra ciłam nadzieję. Uśmiechnął się do niej. - Postaram się zaspokoić wszystkie pani potrzeby, przynajmniej w łóżku. - Rory, nie mam się do kogo zwrócić. Zabierz mnie do Londynu. Roześmiał się z zadowoleniem. Trzymał ją w ramionach i kołysał ła godnie. - Powiedziałem ci ostatnio, że w końcu popłyniesz ze mną. - Pochylił się do jej ucha i szepnął: - Wolisz popłynąć na Bałtyk czy Morze Śródziem ne? 277 Kopnęła go, a poła szlafroka odsłoniła jej smukłe nogi. - Postaw mnie natychmiast, Rory. Muszę dostać się do Londynu, po nieważ mojego młodszego brata wysłano do Newgate. Dopiero teraz dostrzegł spakowane bagaże. - Wszystko tak się okropnie skomplikowało -jęknęła. - Wysłałam brata do Londynu, żeby spłacił hipotekę, ale twój brat był szybszy. Przejął naszą posiadłość. Gdy Spider przypłynął do Falmouth, śledzono go w drodze do Roseland. Podwładny mojego męża, człowiek o nazwisku Oswald, przeszukał go i oczywiście znalazł przy nim pieniądze. Powiedział, że zabiera go tylko na przesłuchanie, ale gdy Spider nie wracał, pojechałam do Falmouth i do wiedziałam się, że wysłano go do Newgate. Ruark był w Falmouth. Jak mógł do tego dopuścić?! Gotowa byłam zawierzyć mu swoje życie. Jak mogłam się tak pomylić?! Z niechęcią Rory postawił ją na podłodze. - Za to mnie wyraźnie darzysz zaufaniem - stwierdził. - Co chcesz przez to powiedzieć? - spytała. Wskazał na stertę bagażu. - Byłaś całkiem pewna, że przybędę, moja śliczna. - Nie. Jeśli mam być szczera, myślałam, że tak samo jak twój brat poko chasz mnie i porzucisz. - Cat, kochanie. Jeśli sądzisz, że nasze krótkie spotkania można nazwać miłością, to musisz się jeszcze wiele nauczyć. Jego słowa przypomniały jej te zakazane pieszczoty, które wywoływały w ciele cudowne dreszcze. - Rory, przysięgam. Nie możemy już tego nigdy zrobić - krzyknęła. Na jego ustach pojawił się złośliwy uśmieszek. - Będziesz zatem musiała odwołać tę przysięgę. Musisz do mnie przyjść pod osłoną nocy, a przecież przed porannym odpływem nie ruszymy. W jego ciepłym głosie słyszała zapowiedź tego, co niedługo zdarzy się między nimi. - Koniecznie chcesz mnie wziąć jak piracką zdobycz? Był tak wysoki, że musiała odchylić głowę, by spojrzeć mu w oczy. W tej chwili był najbardziej godnym pożądania mężczyzną, jakiego widziała. Ujął ją za ramiona i przytrzymał w pewnej odległości, żeby popatrzeć w oczy. 278 - Cat, nie bądź hipokrytką. Gdy tylko jesteśmy blisko siebie, nasze ciała krzyczą z pożądania. Wiesz, że wystarczy dotknięcie twojego palca, a staję się twardy jak marmur. Jesteśmy jedyni w swoim rodzaju... Stworzeni dla siebie. Pasujemy do siebie doskonale, wręcz magicznie. Pochylił nad nią głowę i ucałował jej usta. Był w tym gest dominacji i podporządkowania, a każde z nich z rozkoszą wypełniało swoją rolę. - Niech między nami będzie tylko prawda - mruknął ustami przy jej ustach. - Ruark już dla mnie nie istnieje - przyznała. - Kocham cię, Cat - wyznał. 31 - Zniosę wszystko na dół i przyślę dwóch marynarzy po twoje bagaże. Jesteś już gotowa?. - Spojrzał na nią pytająco. Narzuciła na szlafrok szary płaszcz, wzięła do ręki kasetkę z klejnotami i kiwnęła głową. - Większość kobiet nie zrezygnowałaby tak łatwo z Helford Hall i ty tułu. Wygląda na to, że wyjedziesz, nawet się nic oglądając. - Nie dbam o takie rzeczy, Rory. Tylko ludzie się liczą. Będę tęsknić za Ebonym, ale wiem, że i on, i kucyk znajdą dobrą opiekę w stajniach Helford. Burke, ku jej zdumieniu, przyszedł, by pomóc nosić kufry. Uścisnęła mu dłoń i ciepło podziękowała za wszystko, co dla niej zrobił, jakby żegnała się z nim na zawsze. - Nie żegnamy się na zawsze, milady. To tylko krótkie rozstanie. Niech się pani wiedzie i niech Bóg ma panią w swojej opiece. Phantom nie był ukryty u ujścia rzeki, lecz czekał zacumowany na morzu niedaleko Helford. Gdy byli już bezpieczni na pokładzie, Rory spojrzał na nią i powiedział: - Znasz drogę do mojej kajuty. Zawahała się przez mgnienie oka. Rory Helford nie prosił. Był panem na własnym statku. Jeśli pójdzie teraz do jego kajuty, zgodzi się tym samym na wszystko, co zdarzy się między nimi tej nocy. Wzięła głęboki oddech i zdecydowana, poszła do kajuty Czarnego Jacka Błyskawicy. Zatrzymała się w saloniku; nie chciała teraz oglądać purpurowego łoża. 281 Rory Helford był dużo swobodniejszy i bardziej bezpośredni niż jego brat Ruark. Tu i tam leżały porozrzucane jakieś rzeczy i to czyniło go w jakiś sposób bliższym. Lord Helford był tak pryncypialny, nic dziwnego, iż nie mógł znieść tego, że nie przestrzegała reguł. Podniosła czarną skórzaną kamizelkę i powiesiła ją w szafie, w której faktycznie wszystkie ubrania miały kolor czarny lub biały. Było to wyraźnie zamierzone. Białe pasmo na jego kruczoczarnych, sięgających ramion włosach pociągało ją. Ubrania dopełniały efektu. Gdy usłyszała wreszcie lekkie kroki pod drzwiami kajuty, wpadła na moment w panikę. Otworzył drzwi, a jego potężna postać wypełniła framugę. Spojrzał czule i wyciągnął do niej dłoń. Powoli, ze wzrastającym zaufaniem, podała mu swoją. Zdziwiła się, bo nie zaprowadził jej do łóżka, ale przytulił, i razem wyszli na pokład. Podeszli do masztu, milczeli. Gwiazdy błyszczały jak brylanty na czarnym aksamicie. Wiatr rozwiewał ich włosy, a statek kołysał się, lekko poruszany falą. Piękno tej nocy napawało ją głębokim wzruszeniem. Uniosła ku niemu głowę i powiedziała: - Tak bardzo martwię się o Spidera. - Wiem o tym - rzekł miękko. Przycisnął ją do siebie, a ona skryła twarz na jego piersi. - Nie będę cię okłamywać, kochanie. Newgate to nie szkółka niedzielna. W niektórych częściach jest łatwiej, w innych gorzej. Wszystko zależy od tego, gdzie go umieszczono. Myślę, że jedyną dobrą rzeczą, jakiej możesz się spodziewać, to możliwość spotkania z nim i przekazania pieniędzy. Wierz mi, to miejsce nie istnieje dla celów dobroczynnych i trzeba tam płacić za wszystko. Chciałbym pomóc ci, ale nie mogę zostać w Londynie. Muszę płynąć do Holandii. - Pójdę do króla - zapewniła go. - Jestem pewien, skarbie, że Karol ci pomoże. Znam jego słabość do pięknych kobiet. Pamiętaj jednak, że wiele zawdzięcza Helfordom. Nie oferuj mu więcej, niż chcesz dać - ostrzegł ją. - Dziękuję za rady - mruknęła ze znużeniem w głosie. · - Cat, nie muszę cię ostrzegać przed Londynem. Byłaś tam już przecież. Wiem, że potrafisz sobie radzić, ale Londyn i jego mieszkańcy są nieczyści zarówno fizycznie, jak i moralnie. I nie dotyczy to tylko ulicznych dziewek; połowa szlachty wraz z dworem jest przegniła tą chorobą. 282 - Nie musisz ostrzegać mnie przed występkiem - zapewniła go. Uśmiechnął się. - To nie występek. My jesteśmy występni. A Londyn to zło. Jest to zna cząca różnica. - Będę uważać - obiecała. - Gdy tylko wrócę z Holandii, odwiedzę cię u Lil Richwood. - Wziął ją za rękę. - Chodźmy teraz do łóżka, kochanie. Tam też możemy rozmawiać. Pomyślała cynicznie, że jest to jeden z możliwych pretekstów, by za ciągnąć kobietę do łóżka. - Kiedy odpływamy? - Czekamy na przypływ. Za jakieś trzy godziny. Poszła za nim do kajuty. Wiedziała, że Rory może sprawić, iż trzy go dziny zmienią się w trzy dni... i noce. Sypialnia współgrała z niezwykłością Czarnego Jacka Błyskawicy. Szła po miękkim dywanie do łóżka. Patrzyła, jak rozbiera się niedbale i popra wia poduszki, by mogli się na nich wygodnie oprzeć. Miał wspaniałe ciało, z potężnym torsem i ramionami. Skóra była spalona morskim wiatrem i słońcem. Poklepał miejsce na łóżku koło siebie, a ona zaczerwieniła się i rozpięła guziki szlafroka. W chwili, gdy odsłoniła nagie piersi, uniósł wzrok ku sufitowi, jakby znalazł się w stanie błogości. Roześmiała się. - Rory, robisz to, żeby mnie rozśmieszyć. - I za każdym razem mi się to udaje - uśmiechnął się. Czuła się onieśmielona, wchodząc do jego łóżka, ale chwycił ją i posadził między swoimi rozsuniętymi udami. Poczochrał włosy i mruczał coś do ucha. Nie mogła w to uwierzyć. On naprawdę chciał porozmawiać. - Cat, kochanie. Istotą każdego związku między kobietą a mężczyzną jest seks, ale ja chcę, żeby nas łączyło coś więcej. Dam ci tyle miłości i radości, ile potrafisz przyjąć, ale dam ci też coś innego. Potrzebujesz zro zumienia, przyjaźni, potrzebujesz też pieniędzy i mojej siły. Ale teraz potrze bujesz przede wszystkim mojej opieki. Tej nocy, bardziej niż czegokolwiek potrzebujesz mnie. Oparła się o niego i zamknęła oczy. Pomyślała: "Ach, Rory Helford, tak łatwo mogłabym cię pokochać". 283 Mruczał z ustami w jej włosach. - Nie będę zawsze mógł ci pomóc, choć bardzo bym tego chciał, ale tej nocy jestem tylko dla ciebie. Będę słuchał, jeśli zechcesz mówić, będę twoją opoką, byś mogła się na mnie oprzeć, a jeśli chcesz, bym przegnał złe myśli, będę cię tak kochał, że będziesz mogła już tylko czuć. W ciągu następnych trzech godzin próbowali wszystkiego. Zasnęła oparta na mocnym ramieniu Rory'ego i nie usłyszała nawet, kiedy wyszedł na pokład. Po raz pierwszy od wielu tygodni zasnęła spokojnie i nie dręczyły jej nocne koszmary. Jednak gdy o świcie otworzyła oczy i chciała wstać, opadła z jękiem na poduszkę. Spróbowała usiąść, ale ogarnęły ją mdłości. Modliła się, żeby przeszły. Nie pozwoli sobie po raz drugi na taką kompromitację. Jęknęła znów, gdy Rory wszedł do pokoju ze śniadaniem. - Zabierz to jedzenie. Jest mi niedobrze. Postawił tacę za drzwiami i podszedł do łóżka. Odsunął włosy z jej czoła i uśmiechnął się. - Kobieta pirata nie powinna cierpieć na morską chorobę. To nie uchodzi. - Zazwyczaj dobrze znoszę morską podróż - powiedziała słabym głosem. Ułożył ją znów wygodnie i okrył kołdrą. - Leż spokojnie, dopóki ci nie przejdzie. Nie spieszy nam się. Powinienem być w porcie koło północy, a potem muszę natychmiast odpłynąć. Nigdy nie przebywam tam dłużej, port może stać się dla mnie pułapką. Przyniosę ci kilka ciasteczek i trochę czerwonego wina. Powiedziała niepewnie: - Masz oczy zielone jak szmaragdy. Potrząsnął głową. - Są brązowe, podobnie jak twoje. Tylko na tle morza wydają się szma ragdowe. Na lądzie są zawsze brązowe i zupełnie niesamowite. - Rory Helfordzie, nie ma niczego niesamowitego w twoich oczach. Puszysz się jak paw. Wróciły mdłości i umęczona przymknęła oczy. Gdy zamknął drzwi kajuty, przemknęła jej przez głowę myśl, którą natychmiast odrzuciła. Nie może przecież być w ciąży. Później, już po południu, gdy poczuła się lepiej, wyszła na pokład za czerpnąć świeżego powietrza. Przyglądała się skrycie Rory'emu. Był takim 284 przystojnym diabłem. Śmiał się wraz z załogą, żartował. Ale wiedziała, że w walce może być bardzo niebezpiecznym przeciwnikiem. Pod pozorem non szalancji ukrywał żelazną siłę, stanowczość i była przekonana, że dysponuje chłodnym, trzeźwym umysłem. Takim, który może zarówno uknuć intrygę, zastawić pułapkę czy zaplanować skutecznie klęskę przeciwnika. Szpie gostwo byłoby dla Rory'ego Helforda dziecinną zabawką. Przypomniała sobie, jak król wspomniał, że powierzył jej mężowi zadanie szpiegowskie. Czy jest możliwe, że dwaj bracia pracują po przeciwnych stronach? Zadrżała lekko. Na myśl o niebezpieczeństwie krew zawsze żywiej krążyła w jej żyłach. Rory napotkał jej spojrzenie i uśmiechnął się. Przywołał skinieniem, by stanęła przy nim za kołem sterowym. Porównanie z Ruarkiem narzucało się samo. On po prostu kazałby jej zejść pod pokład, gdyby tylko postawiła stopę na pokładzie. Rory natomiast nie dbał zupełnie o to, że załoga wlepia w nią wzrok. Poszła powoli na mostek. Rory był rozebrany do pasa, cieszył się słońcem i wiatrem. - Lepiej się już czujesz, kochanie? Chodź, dam ci trochę posterować. Nigdy nie wiedziała, kiedy mówi poważnie, a kiedy żartuje, ale odsu nął się od steru i oddał go w jej ręce. Gdy wyciągnęła dłoń, by pochwycić koło, zanim statek wywróci się, roześmiał się zachwycony i stanął za nią. Położył dłonie na jej dłoniach i szepnął: - Pokażę ci, jak to się robi. Nietrudno jest utrzymać statek na stałym kursie, gdy pozna się kilka tajemnic. Musisz czuć wiatr z tyłu. Nigdy nie pozwól, żeby musnął twój prawy lub lewy policzek. Summer kręciła kołem, dopóki nie poczuła, że ma wiatr z tyłu. Potem spojrzała na niego przez ramię. - Czy to już wszystko? - spytała z niedowierzaniem. Uśmiechnął się do niej. - To tak samo proste, jak miłość, jeśli oczywiście ktoś da ci poznać jej tajemnice. Przez jej ciało przebiegł dreszcz pożądania. Wiedziała, że nigdy nie będzie w stanie oprzeć się magnetyzmowi tego człowieka. Ciemne włosy na jego piersi przyciągały wzrok i nagle odechciało jej się trzymać ręce na kole, chciała uwolnić je i dotknąć wspaniałych mięśni, które były tak blisko. Jakby wyczuł jej pragnienie. 285 - Pedro, przyjacielu, przejmij ster - krzyknął pod pokład. Uśmiechnięty olbrzym ze złotymi kolczykami w uszach przejął ster. Gdy Rory prowadził ją pod pokład, towarzyszył im radosny szmer załogi. Nie miała cienia wątpliwości, że wiedzą, po co kapitan prowadzi tę piękną dziewczynę do swej kajuty. Zaczerwieniła się mocno i szeptem zaprotesto wała, gdy niecierpliwie chwycił ją pod rękę i przyspieszył kroku. W mgnieniu oka zdjął spodnie, ale z rozbieraniem nie spieszył się wcale. Odsłaniał po kolei fragmenty jej ciała, całując je, dotykając, a ona z rozkoszą wdychała jego słony zapach. - Wykąpię cię w szampanie, a potem zliżę go z twojego rozkosznego ciała. Zapewniam cię, że ta pieszczota nie ma sobie równej. Sprawię, że będziesz krzyczeć z rozkoszy - obiecał ochrypłym głosem. Szkarłatne zasłony opadły, lekko tylko przesłaniając zmysłowe piesz czoty. Magiczne dotknięcia jego rąk wzmagały pożądanie, którego nigdy wcześniej nie odczuwała tak mocno. Miał tyle finezji, że wydobył z jej ciała wszystko, od dzikiej żądzy do słodkiego oddania, gdy zapewniali się o wza jemnej miłości. Na koniec zaczął ją rozśmieszać. Spijał szampana z jej pępka, pozwalał tak długo potrząsać butelką, aż płyn opryskał ich oboje, a potem bawili się radośnie jak dzieci w purpurowym łożu. W końcu spadł na podłogę, a ona skoczyła na niego jak tygrysica gotowa rozszarpać na strzępy. Widok jej kremowego ciała na tle ciemnego dywanu sprawił, że przestali się śmiać, a na jego twarzy pojawił się nowy wyraz. Oczy pociemniały mu z pożądania, gdy pochylił się. Potem wszedł w nią i pogalopowali do nieba. Zanim rozstali się, przycisnął ją czule do serca. - Przyrzeknij, że popłyniesz ze mną, gdy po ciebie przyjadę. - Przysięgam, Rory - zapewniła go. - Gdy nie będę już mógł znieść rozstania, przyjadę po ciebie. Przyrzeknij, że porzucisz wszystko i popłyniesz ze mną - domagał się kolejnego po twierdzenia. - Tak, tak, tak - przysięgała. 32 Wpłynęli na Tamizę koło czwartej nad ranem. Londyn był miastem, które zdawało się nigdy nie zasypiać, ale o tej porze cichło nieco, by przygotować się do nowego dnia w roli centrum całego świata. Rory wynajął powóz, zapakował bagaże i długo żegnał się z Summer. Przybyła do ciotki Lil razem z mleczarzem o piątej. Lady Richwood jeszcze spała, więc Summer poszła do sypialni, którą zajmowała poprzednio, i przykazała pokojówce, by nie budzić jej wcześniej niż za pięć godzin. Dokładnie o dziesiątej Lil Richwood wślizgnęła się do pokoju jak powiew świeżego powietrza. - Kochanie, tak tęskniłam za tobą. Obudź się więc i opowiadaj. Summer otworzyła oczy i usiłowała usiąść, ale targnęły nią mdłości. Jęknęła i położyła się z powrotem. - Kochanie, masz poranne mdłości! Jesteś bardzo mądra, że tak szybko zdecydowałaś się zapewnić dziedzica lordowi Helfordowi - mówiła prze ciągając modnie sylaby. - Nie, Lil. Z pewnością nie jestem w ciąży - desperacko zapewniała Summer. - A kiedy miałaś ostatnią miesiączkę? - dopytywała się Lil tonem doświad czonej kobiety. - Ja... Nie pamiętam. Nie miałam okresu od zamążpójścia, ale... - Wyszłaś jednak za niego! Nie bardzo chciałam wierzyć w te pogłoski. A jednak ci się to udało. Ruark Helford wpadł w małżeńskie sidła. Było dużo szumu w Londynie, gdy zabrał cię do Stowe na miesiąc miodowy. Nie 287 musiałaś więc zostać mctresą. - Metresą? - powtórzyła czerwieniąc się. - Jakież to odświeżające, gdy widzi się damę, która wciąż potrafi się rumienić. To bardzo rzadkie w Londynie. Zatrzymała się na chwilę, by złapać oddech, i dostrzegła wreszcie stertę bagażu. Uniosła brwi w niemym pytaniu. - Porzuciłam go - odpowiedziała śmiało Summer. - Chyba oszalałaś - stwierdziła Lil. - Wiem, że kobiety robią różne dziwne rzeczy, gdy są w ciąży. Powiedz mi, o co chodzi w tym wszystkim, a myślę, że uda nam się wszystko naprawić, obiecuję. Summer westchnęła. - Równie dobrze mogę zacząć od samego początku. Bez trudu prze konałam go, że jestem bogatą i dobrze wychowaną młodą damą. Nie ukrywał swoich uczuć i byłam gotowa zostać jego kochanką. A on zaskoczył mnie propozycją małżeństwa. Mój brat właśnie został aresztowany za przemyt i tak się o niego martwiłam. Propozycja małżeństwa wydawała mi się darem niebios. Mogłam już być spokojna o losy brata i Roseland. Cały problem polega na tym, że zakochałam się w nim. Jeszcze zanim wzięliśmy ślub, wiedziałam, że jestem gotowa się w nim zakochać, a potem nie miałam już żadnej szansy się temu oprzeć. Miał mnie w garści. Byłam beznadziejnie zakochana. Nie zatrzymałam dla siebie nic. Oddałam mu duszę i ciało. Wydawało się, że on czuje podobnie. Przeklęty człowiek. W każdym razie powinnam była lepiej się na nim poznać. Czekałam do końca miesiąca miodowego, żeby powiedzieć mu o Spencerze i długu. Wpadł w szał. Wy zywał mnie od najgorszych. Powiedział mi, że jeśli jestem taka dobra w zdo bywaniu pieniędzy, to mogę sama spłacić swój dług, bo nie dostanę ani pensa z majątku Helfordów. Summer zastanowiła się przez moment, czy powiedzieć Lil wszystko, potem wzruszyła ramionami i dodała: - Zapowiedział, że unieważni nasze małżeństwo. - Och, kochanie. To po prostu ten wściekły charakter Helfordów. Gdy dowie się o dziecku, zapomni z pewnością o tym głupim unieważnieniu. - Nie, Lli! Nie możesz mu o tym powiedzieć - krzyknęła Summer. - Nie jestem w ciąży. - Dobrze, kochanie. Rozumiem, że chcesz mieć przyjemność poinfor- 288 mować go o tym osobiście - ze zrozumieniem odpowiedziała Lil. - Lord Helford wykupił hipotekę na Roseland od Storma - powiedziała z goryczą Summer. - Ruark pewnie chciał ci zrobić prezent - stwierdziła Lil. - Wiem, że jest zachwycony tym, jak zabawiałaś króla i dwór, Summer, kochanie. Przez ostatni tydzień nie słyszałam nic innego, jak tylko opowieści o tym, jakie niezwykłe rozrywki przygotowała lady Helford. Wszyscy usiłują cię naśladować. Lady Castlemaine przerabia właśnie swój salon na styl perski. Kochanie, gdy dowiedzą się, że jesteś w Londynie, będziesz sensacją sezonu, a ty leżysz tu, jakby spadły na ciebie ciężary całego świata. - Lil Richwood zupełnie nie mogła zrozumieć, dlaczego w tym momencie Summer wybuchnęła płaczem. - Kochanie, będziesz miała czerwone powieki. Będą cię oczekiwać na dworze, a ja nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę tę Frances Stewart, którą siostra króla przywiozła z Francji. - Lil, mój brat jest znów w więzieniu. Tym razem wysłano go do Newgate. - Jak to? Przecież był tu zaledwie kilka dni temu. Cóż takiego zrobił ten mały szelma? Wiedziałam, że chłopak z taką aparycją nie będzie długo szukał kłopotów. - Nie zrobił absolutnie niczego. Jeden z sierżantów lorda Helforda chce się zemścić na mnie i na nim. Przeszukali go i znaleźli moje dziesięć tysięcy funtów. Zatrzymali go za napad. To takie skomplikowane. Muszę poprosić króla o pomoc. Czy możliwe jest uzyskanie prywatnej audiencji? - No cóż, skontaktuję się dyskretnie z Edwardem Progersem. Poproszę go, żeby ci ułatwił spotkanie. - Edwardem Progersem? - zdziwiła się Summer. - Zaufanym giermkiem Jego Wysokości. Załatwia prywatne transakcje finansowe, tajną korespondencję, tego typu sprawy. Machnęła niedbale ręką jakby przechodząc do porządku dziennego nad tym, że totumfacki króla tak wiele może. - Muszę się ubrać. Pojadę do Newgate i spróbuję spotkać się z bratem. Może uda mi się dać mu trochę pieniędzy, zanim uzyskam jego zwolnienie. - A propos pieniędzy, kochanie. Mam wobec ciebie dług. Będziesz miała pieniądze dla Spencera. Za te brukselskie koronki uzyskałam majątek. Nie wiesz, czy można załatwić większą partię? 10 -- Pirat i Poganka 289 - Życie to podstępne skurwysyństwo. Ostatnio, gdy tu byłam, brak pie niędzy sprawiał, że przeżyłam piekło. Teraz mam ich zbyt dużo i to wcale nie rozwiązuje moich problemów. - To niezupełnie tak, kochanie. Z pewnością pieniądze ułatwią życie twojemu bratu. Musimy się zastanowić, w co się ubrać do Newgate. To miejsce roi się od złodziei i skazanych za długi. - Wybierasz się ze mną? - spytała zdziwiona Summer. - Oczywiście, skarbie. Odwiedzanie takich miejsc jest teraz w modzie. Znajdziesz tam wszystko, od przepychu do kloaki. Gdy skażą jakiegoś szlachcica, żyje on w luksusie, a za pieniądze dostarczają mu wszystko, od jedzenia po kobiety. Rozbójnicy, którzy mieli pecha, że dali się złapać, przyjmują gości. Niektórym, jak Jacksonowi, płacą za spotkania. Było trochę szumu tu i ówdzie, że pewna królewska kochanka zapłaciła za to, żeby się z nim przespać dla czystej emocji. Więzienny dziedziniec pękał wprost w szwach, gdy ucinano głowy dziewięciu szlachcicom, którzy skazali królewskiego ojca na śmierć. Ich głowy, zatknięte na szpice, ozdobiły Most Londyński, a ciała wyrzucono do fosy... Ach, kochanie, najmocniej cię przepraszani. Zapomniałam, że masz mdłości. - Lil przerwała na chwilę. To za katedrą św. Pawła. Możemy wziąć powóz i zostawić go na Paternoster Row. Nie włożymy biżuterii, ale nasze stroje muszą wskazywać, że mamy pieniądze. Jeśli umieszczono go ze zwykłymi przestępcami, to nie jest jeszcze tak źle. Inni mają skute nogi i ręce. Ale to jeszcze nic w porównaniu z tym, jak traktują kobiety. Biednym dziewczynom, którym przytrafiło się zajść w ciążę bez sakramentu małżeńskiego wymierza się uliczną chłostę. Rozbierają je do pasa, a panowie i damy dworu przyjeżdżają je oglądać dla zabawy. Och, kochanie. Znów rozpuszczam język bardzo nietaktownie, zapominając, że i ty jesteś w ciąży. Summer westchnęła. Nie ma najmniejszego sensu zaprzeczać, że jest w ciąży, skoro Lil wierzy w to, w co chce wierzyć. - Tak... Poza tym będą nam potrzebne maseczki, żeby nas nie rozpoz nano. Musimy ukryć włosy pod siatką, żeby nie złapać wszy. Potrzebne nam też będą jakieś pachnidła, żebyśmy mogły znieść ten smród. Aha. Znajdę ci też coś, co jest ostatnim krzykiem mody: chodaki. Małe, drewniane platformy dopasowane do obuwia, żeby nie zaszargać w błocie sukien. Bardziej podwyższają niż obcasy. 290 * * * Gdy powóz się zatrzymał, Summer spojrzała ze zdumieniem na Lil Richwood. Choć poradziła Summer, by ubrała się dość skromnie, sama wystroiła się w jasnoniebieski brokat haftowany złotą nicią. Siatka na włosach była ze złotej nitki, maseczka równie ozdobna. Summer wybrała zwykłą szarą suknię, czarną siatkę i atłasową maseczkę. Lil dała chodaki, do których trudno jej było się przyzwyczaić. Dostała też od niej pomarańczę nadziewaną czosnkiem, obszytą czarną satynową wstążką. Małą portmonetkę z pie niędzmi Summer ukryła pod suknią gdyż trzymanie jej na wierzchu mogłoby stanowić zbytnią pokusę dla więźniów. Wysiadły niemal przy bramie Newgate, więc nie musiały daleko iść, ale to wystarczyło, żeby Summer uświadomiła sobie, co to za miejsce. Ścieki wypływające z więzienia były gęste i czarne od much. Panie zastukały do bramy. Klucznik wpuścił je i zaprowadził do poczekalni. Była to duża otwarta przestrzeń, gdzie zbierali się i spotykali niegroźni więźniowie. Plac otaczał pomost, po którym leniwie przechadzali się wartownicy. Summer rozglądała się, mając nadzieję, że zobaczy gdzieś brata. Czuła się bezradna. - Hej, ty tam. - Summer spojrzała na dostatnio ubranego mężczyznę, stojącego na pomoście i rozmawiającego z wartownikiem. Najwyraźniej od kilku minut usiłowali zwrócić jej uwagę. Trzymał dwa dziesięciofuntowe banknoty. Zaszokowana, spojrzała na Lil, jakby szukając potwierdzenia, czy dobrze odczytała jego intencje. - Jak pan śmie! Proszę dać mi spokój, sir - krzyknęła. Mężczyzna nadal trzymał banknoty, a wartownik krzyknął: - To lord Peregrine Howard. - Nie - krzyknęła Summer. Lil wyjaśniła jej, że prostytutki działają tu w dzień i w nocy. Wartownik znów zawołał: - On mówi, że nie będziesz nawet musiała się rozbierać. - Nie! - powtórzyła Summer. - On chce po francusku - dodał wartownik. Summer ze złością założyła ręce na biodra i spojrzała na lorda Howarda. - Wydaje się, że pan nie rozumie po angielsku. Powiem zatem prościej: odpieprz się pan! 291 Lord Howard machnął do niej i zrezygnowany wzruszył ramionami. - Cóż to takiego po francusku? - szeptem zapytała Summer. Lil w odpowiedzi zrobiła minę, jakby lizała loda, a Summer wzdrygnęła się z odrazy. Żeby tylko udało się jej dotrzeć do jakiegoś urzędnika i do wiedzieć się, gdzie trzymają Spencera. Po długich oczekiwaniach, gdy przejrzano spisy, dowiedziała się, że znajduje się w starej części więzienia. Urzędnik wyjaśnił, że jeśli chce się tam udać, musi opłacić nadzorcę, który będzie odpowiadał za jej bezpieczeństwo. W miarę, jak prowadzono je w dół ciemnego, kamiennego tunelu, sprawdzały się jej najgorsze przeczucia. Myślała z przerażeniem, że mógłby prowadzić do przedsionka piekieł. Gdy zobaczyła, gdzie przebywa, bardziej niż samo miejsce śmierdzące uryną i ekskrementami, przerazili ją współwięźniowie. Żelazna krata oddzielała mężczyzn od kobiet. Natychmiast dostrzegła brata. Miał całą twarz w bliznach, podbite oko i spuchniętą wargę. Podszedł do niej z wściekłością w oczach. - Cat, co robisz w tym piekle? Zabraniam ci tu przychodzić. Lil, na litość boską, czy nie masz dość rozumu, żeby ją powstrzymać. Powinnyście były załatwić sprawę przez pośrednika. - Co oni z tobą zrobili, Spider? - Musiałem dać nauczkę kilku więźniom. Rozejrzała się i dostrzegła pobitych i skrwawionych mężczyzn. Leżeli wpółnadzy pod ścianami na wiązkach przegniłego siana. - Dlaczego? Czy myśleli, że masz pieniądze? - zapylała naiwnie. Nie chciał pozbawiać jej złudzeń. Za nic w świecie nie powiedziałby jej, że dniem i nocą musi bronić się przed gwałtem. - Chyba tak, Cat. A przyniosłaś trochę? - zapytał z nadzieją w głosie. Kiwnęła głową, więc natychmiast zaczął rozmawiać z dozorcą, żeby przenieśli go do celi w części więzienia przeznaczonej dla ludzi zamożnych. Summer nie mogła oderwać wzroku od celi przeznaczonej dla kobiet. Była brunatna od wilgoci. Najbardziej tragicznie wyglądały ciężarne, z wielkimi brzuchami, odziane w łachmany. Niektóre były niemal nagie, pokryte brudem i wrzodami. Twarze miały pozbawione nadziei, oczy puste. Wartownik otworzył celę i wypuścił Spidera. Poszli dalej. W połowie drogi Summer ogarnęły mdłości. Myślała, że zwymiotuje własny żołądek. Spider trzymał ją, dopóki torsje nie minęły. 292 - Na Boga, Summer, przyrzeknij, że już nigdy tu nie przyjdziesz. Czy powiedziałaś Ruarkowi, co zrobił Oswald? - Nie wymawiaj przy mnie tego imienia. Nie zrobił nic, by powstrzy mać Oswalda przed wysłaniem cię tu. - Nie. Nic o tym nie wiedział. Oswald dowiedział się, że Ruark wraca do Falmouth i pozbył się mnie. Cat, nie zrobiłby przecież takiego skurwysyństwa. Na litość boską, jest twoim mężem. - Mam nadzieję, że już niedługo. Udam się do króla. Muszę cię jak najszybciej stąd wydostać. - Pani idzie ze mną, powiem pani, ile się należy - powiedział do niej strażnik. Niechętnie zostawiła Spidera na dziedzińcu. Gdy zaprotestowała prze ciwko wysokości rachunku, jaki jej wystawili za tygodniowy pobyt brata w tym piekle, przerwał jej mrukliwie: - Nie prowadzimy działalności dobroczynnej. Powinna pani o tym wie dzieć. Policzył mu nawet koszt załatwiania potrzeb naturalnych, a na końcu dodał jeszcze szylinga za sprzątnięcie jej wymiocin. Zapłaciła dwadzieścia funtów za przeniesienie go do pojedynczej celi z wodą, gdzie miał możliwość kąpieli i golenia, oraz za przynoszenie posiłków. Zapowiedziała, że zjawi się w następnym tygodniu, o ile do tego czasu nie zostanie zwolniony. Gdy tylko wróciła na Cockspur Street, zażądała kąpieli. Oddała poko jówce ubranie do prania i próbowała zmyć smród, który przylgnął do jej ciała. Przyniesiono wiadomość od Edwarda Progersa, że jeśli lady Helford przybędzie do prywatnych ogrodów w Whitehall następnej nocy między jedenastą a północą, będzie miała szansę porozmawiać z Jego Wysokością. Summer przywołała w wyobraźni obraz Whitehall. Była to rozwlekła budowla z czerwonej cegły w starym stylu Tudorów. Wszystkie pokoje zbudowano w amfiladzie. Wiedziała też, gdzie są kuchnie, gdyż podczas wysokiej fali zalewało je czasem i byty wtedy widoczne od strony rzeki. Teraz sobie przypomniała. Żeby dostać się do prywatnych ogrodów, trzeba było przejść bramą przy Kamiennej Galerii. Żałowała, że król nie znajdzie dla niej czasu już tej nocy, ale w końcu doszła do wniosku, że i tak ma szczęście, że zgodził się ją przyjąć. 293 * * * Tymczasem na tę noc Karol wyznaczył spotkanie swojemu przyjacie lowi, Ruarkowi. Siedzieli już ponad godzinę i omawiali sprawy państwowe. - Holendrzy wystawili dwie flotylle wojenne. Zamierzają napaść na nasze statki w Ameryce u wybrzeży Nowego Amsterdamu i na statki Kompanii Wschodnioindyjskiej koło Gwinei u wybrzeży Afryki. Flotą gwinejską dowo dzi Michael de Ruyter. To geniusz morza, sire. Nie wolno go lekceważyć - ostrzegł króla Helford. - Słusznie. Być ostrzeżonym to być przygotowanym. Jesteśmy w stanie wojny, choć rozgrywa się ona w odległych portach. Robię wszystko, by podwoić flotę. Uważam, że powinniśmy rozpocząć masową budowę statków, będziemy przecież ponosić także straty. - Karol miał niewiele złudzeń. - Ten cholerny Parlament tak ogranicza moje finanse. Chryste, Ru. Przy tych skąpych skurwysynach musimy ich ścigać jak tygrysa w dżungli. W otwartej walce zawsze zwyciężają, więc trzeba ich przechytrzyć lub zwodzić. Ale to już nie twój problem. - Karol zdjął perukę i podrapał się po głowie. Spojrzał na gładko zaczesane włosy Ruarka. - Czy choć czasem wkładasz perukę? - spytał. Ruark roześmiał się i pokręcił głową. - Nienawidzę tego. Wolę moje własne włosy. - Peruki są bardzo modne na francuskim dworze, jak mówi moja siostra, a moje włosy ostatnio posiwiały, jak ogon borsuka. Ale czasem nie mogę się oprzeć chęci zdjęcia jej i podrapania się po głowie. - Sire, mam jeszcze jedną sprawę. Na skutek pomyłki aresztowano i prze wieziono do Newgate mojego szwagra, lorda St. Catherine'a. Chciałbym prosić o zgodę na jego uwolnienie. - Aresztowany za przemyt? - roześmiał się Karol. - Wyraźnie starasz się pozyskać sympatię szwagra. Porozmawiaj z Shaftsburym, niech ci podpisze zwolnienie tego małego diabła. - Dziękuję, sire. Lady Helford spadnie kamień z serca. - Jesteś szczęściarzem, Helford. Moja żona uważa, że sypialnia służy do tego, żeby porozwieszać w niej obrazy świętych i trzymać tam religijne księgi. Śpi ze święconą wodą u wezgłowia. Ruark uśmiechnął się. 294 - A jednak wobec nagrody, jaką Wasza Wysokość niedługo otrzyma, należy dziękować Bogu. Amen! - Masz rację - odpowiedział zadowolony Karol. - Czy zostaniesz na noc w Whitehall? Ruark kiwnął głową, a potem zdecydował się powiedzieć królowi to, co mogli inni przed nim ukrywać. - Obawiam się, że do Londynu przywleczono zarazę. Rozprzestrzenia się. Było wiele doniesień o zachorowaniach wśród załóg. - Przekleństwo! Słyszałem plotki, ale nikt ich nie potwierdził. Miejmy nadzieję, że nie wyjdzie poza port. Porozmawiam z lordem Sandwichem. Admiralicja powinna zarządzić kwarantannę wszystkich statków podej rzanych o przywleczenie zarazy. - Dobranoc, sire - powiedział Ruark i złożył przed królem głęboki ukłon. - Zaczekaj. Pójdę z tobą. Zatrzymujesz się w zielonym pokoju, praw da? Ruark potwierdził, świadom tego, że król wybiera się do Barbary, po mimo źe minęła północ. O świcie Summer obudziły mdłości. Musiała w końcu stawić czoła nie uniknionej prawdzie, że będzie miała dziecko. Spała zarówno z Ruarkiem, jak i jego bratem, Rorym. Nie była w stanie powiedzieć, który jest ojcem dziecka. Ta prawda tak ją dotknęła, że sama nie mogła jej przyjąć. Teraz, gdy musiała się pogodzić z faktami, czuła wstyd. Nie mogła powiedzieć o tym Lil. Pozwoli jej sądzić, że to dziecko lorda Helforda, tak zresztą, jak wszystkim innym. Sama nie była jednak pewna, czy powinna wyznać prawdę Ruarkowi czy Rory'emu. Na razie postanowiła zachować w tej sprawie milczenie. Jeśli ma zostać matką, trzeba podjąć stosowne kroki dla dobra jej samej i dziecka. Po pierwsze musi zainwestować pieniądze tam, gdzie będą pewne i przyniosą zysk. Jedyną osobą, która jej przyszła do głowy, był Solomon Storm. Ubrała się starannie i poprosiła Lil o pożyczenie powozu. Ponieważ miała przy sobie całą fortunę, zabrała ze sobą dwóch loka jów Lil Richwood. Storm wprowadził ją z szacunkiem do kantoru i zapro ponował poczęstunek. Tyle razy zwracał się do niej "lady Helford", że uświadomiła sobie, jak wiele to nazwisko znaczy w Londynie. 295 - Lord Helford chciał pani zrobić niespodziankę spłacając dług obcią żający Roseland - kiwał głową, zadowolony, że i on miał w tym swój udział. - Rzeczywiście zrobił mi wielką niespodziankę - odpowiedziała Sum mer, zastanawiając się, dlaczego wszyscy myślą, że Ruark zamierzał podaro wać jej Roseland. Ale, mówiąc szczerze, ona zrobiła mu lepszą niespodziankę w związku z Roseland i jego ciężkim zadłużeniem. Zanim wyszła, ulokowała u niego pieniądze na sześć procent. Proponował pięć, ale Summer nie była już tą niedoświadczoną dziewczyną ze swej pierwszej podróży do Londynu. 33 Lord Helford składał wizytę na Cockspur Street z mieszanymi uczuciami. Miał nadzieję, że żona nie zamknie mu drzwi przed nosem, ale wiedział, że zniósłby znacznie więcej niż kąśliwe uwagi Summer, byleby tylko nie narażać jej na lubieżne zakusy króla. - Miło mi pana powitać, lordzie Helford. Właśnie minął się pan z nią - powiedziała Lil Richwood, zachwycona okazją do wyciągnięcia od niego paru nowin. - Proszę wejść i wypić herbatę, a przy okazji zaspokoić moją ciekawość. - Co ona pani powiedziała? - zapytał wprost. - Ach, nie będę tu wyliczała katalogu pańskich win, lordzie, ale chętnie odegrałabym rolę adwokata diabła. Powiedziałam jej, że to jakieś głupie nieporozumienie... że za nic w świecie nie wyrzuciłby jej pan bez pensa przy duszy... zwłaszcza w jej stanie... - Lil zawiesiła głos, jakby zdradziła coś, o czym nie powinna mówić. - W jej stanie? - podchwycił. - Czy ona jest?... Lil uniosła ręce. - Zaklina się, że nie jest. Jego wargi przybrały nieustępliwy wyraz. - Dokąd pojechała? - Prosiła o powóz, żeby jechać do miasta. Doprawdy nie wiem, ale może jej nie być przez kilka godzin. - Zostawię jej list - powiedział zdecydowanym tonem. - Prawdopodobnie najlepszą rzeczą, jaką możemy zrobić, to nie spotykać się osobiście. Mamy oboje niefortunną zdolność działania sobie na nerwy w chwili, gdy znaj- 297 dziemy się w jednym pomieszczeniu - skończył i wstał. - Odwiedziłem króla i Shaftsbury'ego w sprawie młodego Spencera. Załatwiłem, że go zwolnią, więc nie musi już w tej sprawie nic robić. Lil przyniosła papier i pióro, a on napisał, że nie ma już potrzeby spotykać się z królem, by prosić go o pomoc. - Gdy dowie się, co pan zrobił dla jej brata, jestem pewna, że będzie gotowa wybaczyć panu wszystko - zapewniała go Lil. - Muszę przeprosić ją za kilka rzeczy, które powiedziałem - wyjaśnił. - Może wtedy udałoby się nam spróbować jeszcze raz. Wręczył lady Richwood bilecik, a gdy wyszedł, Lil zaniosła go do sypialni Summer i poło żyła na pięknym francuskim biureczku. Summer po wizycie u Solomona Storma poszła na zakupy do Exchange. Sobie kupiła tylko kilka ozdób do włosów i przepiękne wiszące kolczyki, które jej się spodobały. Dla Spencera nabyła mydło, ręczniki, brzytwę, bieliznę, koszule, spodnie, kubrak i kamizelki szyte według najnowszej francuskiej mody. Wiedziała, że ma jeszcze mnóstwo czasu do chwili, gdy będzie mogła jechać do więzienia, więc spacerowała po podcieniach, ogląda jąc wystawione towary z całego świata. Był tam sklep z perukami, tytoniem, pachnący bardzo męsko, francuski sklep z rękawiczkami, salon z koronkami, złotnik, tęczowa kolekcja we neckiego szkła i marokańskich skór. Gdy wróciła na Cockspur Street, Lii pojechała już na bal do lady Somerset. Podczas kąpieli zastanawiała się, jak powinna się ubrać na spotkanie z królem. Czerwień nie wchodziła w grę; była zbyt prowokacyjna. Czerń bardzo stosowna, ale przy jej karnacji nie był to najlepszy kolor. W bieli czy jakimś innym pastelowym kolorze będzie widoczna jak na dłoni, a jeśli ma się poufnie spotkać z królem o północy w jego prywatnym ogrodzie, a potem może nawet przemykać się tylnymi schodami na górę, nie należy rzucać się w oczy. Zdecydowała się na suknię z brzoskwiniowego jedwa biu i taftową narzutkę w kolorze kości słoniowej. Zjadła lekką kolację rezygnując jednak z wina. Będzie potrzebowała wszystkich swoich zdolności, żeby sprostać nocnemu zadaniu. Koło dziesiątej poleciła lokajowi wezwać chłopca z latarnią, by oświetlał jej drogę do Whitehall. Pałac znajdował się po drugiej stronie Pall Mail przy Holbein 298 Gateway. Summer nawet nie zauważyła listu od męża, który leżał spokojnie na biurku. O tej samej godzinie lord Helford wybierał się właśnie do pałacu, by spotkać się z kanclerzem. Nie mógł uwierzyć własnym oczom, gdy zoba czył, że Edward Progers rozmawia z modnie ubraną kobietą niezwykle podobną do jego żony. Był wściekły. Najwyraźniej całkowicie zignorowała jego list wyjaśniający jej, że nie potrzebuje już prosić króla o przysługę, ale przede wszystkim oburzyło go to, że bez jego pomocy udało się jej uzyskać audiencję u króla. Nie było to nic innego jak randka zorganizowana dla Karola przez jego rajfura, Progersa! Nim doszedł do parku, Summer zniknęła już w środku. Poszedł aż do apartamentów królewskich. Nie spotkał nikogo poza odzianymi na czerwono gwardzistami, którzy stali w bramie. Postanowił czekać na nią, choćby miało to trwać do rana. Wślizgnął się do zacienionej alkowy przy królewskiej sypialni i oparł o ścianę. Progers poprowadził Summer przez co najmniej trzy salony, zanim zapukał dyskretnie do drzwi, skłonił się i wycofał, pozostawiając ją swojemu losowi. Natychmiast Karol otworzył szeroko drzwi. Ubrany był bardzo nieformalnie, w koszulę i brokatową kamizelkę. Z uśmiechem wprowadził ją do pokoju i pocałował w rękę niemal z czułością. Bez wątpienia Karol był najbardziej czarującym człowiekiem w całej Anglii. Gdy podniósł ręce, by pomóc jej zdjąć pelerynkę, zwróciła uwagę na jego niezwykle długie palce. Miał bardzo duże i silne dłonie, niemal chłopskie, zdolne do pracy fizycznej. Jego maniery natomiast były nienaganne. Nie wykonywał nieprzystojnych gestów, bardziej liczył na swój osobisty urok jako sposób uwodzenia kobiet. Summer skłoniła się nisko, a Karol podniósł ją natychmiast. - To zupełnie niepotrzebne, moja droga, gdy jesteśmy sami. - Wasza Wysokość, bardzo dziękuję, że zechciał mnie pan tak szybko przyjąć - szepnęła. - Lady Helford... Summer, to dla mnie przyjemność. Nie czuj się obca na dworze, gdy wreszcie zjawiłaś się w Londynie. - Dziękuję, sire - mruknęła, zastanawiając się, kiedy może przedstawić mu swą prośbę, aby nie ryzykować posądzenia o brak elementarnych manier. 299 - Pozwolisz, bym dziś ja cię obsługiwał. Czy wypijesz ze mną kieliszek porto? Poprowadził ją do krzesła, które stało przy kominku. W pokoju znaj dowały się bezcenne meble, dzieła sztuki, wisiały wspaniałe obrazy. Summer była wdzięczna, że nie przyjął jej w sypialni. Przesunęła wzrokiem po obrazach na ścianie, zastanawiając się, co powiedzieć, ale nagle jej wzrok zatrzymał się na wspaniałym portrecie i zawołała: - Czy to nie Rafael? - Tak. Mój ojciec zgromadził największą kolekcję sztuki w Anglii. Ten przeklęty uzurpator wyprzedał bezcenne dzieła, jakby to były orzechy koko sowe na bazarze. Robię, co mogę, żeby odtworzyć zbiory Rafaela, Tycjana, Guido i inne. - Mieliśmy kiedyś Rafaela w Roseland, ale ojciec przegrał go w karty - powiedziała ze szczerością. - No cóż, byłem zarówno księciem, jak żebrakiem, i wiem, co to znaczy stracić dziedzictwo dla wyższych celów, ale poświęcenie go w grze karcianej to nieprzyzwoitość. - Sire, nie mogę prosić pana o łaskę, nie ofiarując nic w zamian. Nie pozwala mi na to moja duma. Uśmiechnął się do niej ciemnymi oczami. - Duma jest czasem przesądem, na który nie możemy sobie pozwolić. Summer, ani mi nie pochlebiasz, ani ze mnną nie flirtujesz, jak inne kobiety, więc zakładam, że nie składasz mi zwyczajowej oferty. Zarumieniła się, potem zdobyła na odwagę. - Mój mąż szpieguje dla Waszej Wysokości, mogłabym robić to samo. Kobieta może się bardzo wiele nauczyć i wiele przejść dla dobra ojczyzny. Wiem, że przeciekają informacje do Holendrów, i może udałoby mi się znaleźć źródło tego przecieku. Baron Arlington, sekretarz stanu Waszej Wysokości, jest żonaty z Holenderką. Karol roześmiał się. - Na Boga Arlington ma zastąpić Hyde'a. Lepiej, żeby jego żona nie była szpiegiem. - Nie chciałam sugerować, że baronowa jest szpiegiem, sire. Podałam to jako przykład. 300 - Tak, tak. Rozumiem. I w tym, co proponujesz, jest wiele słuszności. Potrzebuję na dworze kogoś, kto będzie dla mnie zbierał informacje, więc lepiej będzie, jeśli połączy nas tylko przyjaźń. Znów się zaczerwieniła. - Summer, jesteś niezwykle rzadkim okazem. Kobieta, która kocha własnego męża. Summer zaczerwieniła się jeszcze silniej. Gdyby tylko znał o niej całą prawdę, byłby z pewnością zaszokowany. - Czuję, że mogę mówić z tobą szczerze i otwarcie i że nie zawiedziesz mojego zaufania - powiedział cicho. - Może pan całkowicie mi zaufać, sire - zapewniła. - Jest pewna młoda dama, którą moja siostra przywiozła z Francji. Nazywa się Frances Stewart. Interesuję się szczególnie tą damą ale ona wciąż odmawia moim względom. Twierdzi, że jest panienką dziewicą, a ja chciałbym wiedzieć, czy to prawda, czy też odrzuca mnie dla innego. Summer była skonsternowana. - Och, sire. Nie miałam na myśli tego typu szpiegowania! - No cóż, najdroższa Summer, jeśli uzyskasz dla mnie tę informację, poznasz inne sprawy dotyczące bezpieczeństwa królestwa. - Wydaje mi się, że Wasza Wysokość bawi się moim kosztem. - Chętnie bym się pobawił z tobą, ale trzymasz mnie na dystans jak ta piękna Stewart. - Chrząknął. - Powiedz mi, co mógłbym dla ciebie zrobić. - Mój brat został niesłusznie uwięziony w Falmouth i wysłany do Newgate. Byłam tam wczoraj, sire, i widok warunków, w jakich przebywa, złamał mi serce. - Moja droga, Ruark już rozmawiał ze mną na ten temat. Dałem swą zgodę na uwolnienie twojego brata Była tak zdziwiona, że aż otworzyła usta. - Nie rozmawiałaś z mężem? - Nie, sire. Sądziłam, że jest w Falmouth. - Niewątpliwie chciał ci zrobić niespodziankę. - Prawdopodobnie - szepnęła. - Wydaje mi się, że nocuje dziś w Whitehall. Ze strachem myślała, że lord Helford mógł ją zobaczyć z Progersem. - Bardzo dziękuję za wspaniałomyślność wobec mojego brata, Wasza 301 Wysokość. Nigdy tego nie zapomnę. Dobranoc, sire. Pomógł jej założyć pelerynkę i wycisnął na jej czole pocałunek. -Au revoir, Summer. Przeszła z powrotem przez trzy salony, ale nie dostrzegła nigdzie Progersa. Wściekła, pomyślała, że ten podły człowiek zakładał, że pozos tanie u króla przez całą noc. Wyszła do ciemnego holu i zobaczyła, jak z cienia wyłoniła się jakaś postać i zastawiła jej drogę. Przestraszyła się. - Ruark, to nie tak, jak myślisz - zaprzeczyła od razu. Twarz miał ciemną, ponurą. Patrzył na nią przez chwilę w milczeniu, starając się opanować, wreszcie odpowiedział: - Wierzę ci. Gdybym ja się z tobą kochał, godzina by mnie nie zadowo liła... Myślę, że Karola także. Przerwała mu. - Dziękuję, że prosiłeś króla o pomoc w sprawie Spencera. Martwiłam się bardzo o niego. - Nie dostałaś mojego listu? - Jakiego listu? - Byłem na Cockspur Street, żeby się z tobą spotkać. Dałem lady Richwood list do ciebie. - Wyszła już, nim wróciłam - powiedziała. - Nie możemy tu rozmawiać, Summer. Mam pokój. Może pójdziesz ze mną. Była tak zachwycona, że na nią nie krzyczy, nie wyzywa, że gotowa była ulec. Może jest coś jeszcze, co powinna wiedzieć o uwięzieniu i uwolnieniu brata. - Nie więcej niż pół godziny, lordzie Helford. Jest bardzo późno. Nie bezpiecznie o tak późnej porze znajdować się na ulicy. - Odprowadzę cię do domu, Summer - zapewnił. Prowadził ją przez labirynty Whitehall, potem na zewnątrz, wreszcie doszli do pokoju w zielonym kolorze. Był to jego apartament z wejściem z zewnątrz, ale wiedziała, że te małe pokoiki muszą łączyć się z korytarzem biegnącym przez pałac Whitehall. Gdy Ruark zapalił świece, uśmiechnęła się do siebie. Pokoje wyraźnie odzwierciedlały charakter gospodarza. Były tak ciepłe i przytulne, że miała 302 wrażenie, że wchodzi do domu. Zdjął jej płaszcz i zaprosił, żeby usiadła. Nalał dwa kieliszki białego wina i usiadł naprzeciw niej. - Przyszedłem do ciebie dzisiaj, żeby powiedzieć, że uzyskałem zgodę króla na zwolnienie Spencera z Newgate. Ostatnią rzeczą, jakiej chciałem, było to, żebyś prosiła króla sama. - Dlaczego ty możesz o to prosić, a ja nie? - zapytała zdziwiona. - Ponieważ jesteś niezwykłe piękną kobietą. Ponieważ sama powiedziałaś, że ci się podoba. Będę z tobą bardzo szczery, Summer... Nie chciałem, byś oddała mu się z wdzięczności. - Szukał jej wzroku. - Dlaczego to cię tak obchodzi? Przecież między nami wszystko się skończyło, sam to powiedziałeś. - Nic się między nami nie skończyło, Summer... Przynajmniej jeszcze nie. Wiem, że mam diabelski charakter, ale oddałbym wszystko, by między nami mogło być tak, jak kiedyś. - Jego głos był tak szczery, tak skruszony, że ścisnęło ją za gardło. - To, co było między nami, było piękne... bardzo szczególne, rzadkie. Chcę, żebyśmy zaczęli wszystko od nowa. Daj mi jeszcze jedną, szansę, kochanie. Spojrzała w dół na swój kieliszek i zobaczyła, jak odbija się w nim płomień świecy. Czuła, jak mocno zaczyna bić jej serce. - Jestem dla siebie samego największym wrogiem, wiesz o tym. Wpadłem w gniew, gdy powiedziałaś mi o uwięzieniu swojego brata i o długu na Roseland, lecz pożałowałem tego natychmiast. Tego samego dnia umoż liwiłem Spencerowi, Spiderowi, jak go nazywasz, ucieczkę z pokoju prze słuchań przez otwarte okno. Potem pojechałem do Londynu i spłaciłem za ciebie hipotekę. Po twarzy Summer spłynęła łza. Tak bardzo się kochali, wrośli niemal w siebie. Dlaczego nie domyśliła się, że Ruark zrobił to dla niej? Wyciągnął dłoń i ujął ją za rękę. Patrzył na nią, jakby była z najcenniejszej porcelany. - Gdy król i dwór przybyli do Helford Hall, byłem dumny z ciebie, że potrafiłaś wszystko tak wspaniale zorganizować. Zrozumiałem natychmiast, że nie ma znaczenia, jak byłaś wychowana... Robisz wszystko z takim natu ralnym, wrodzonym wdziękiem, że nie sposób cię nie kochać. Uświadomiłem też sobie, że zrobiłaś to dla mnie. Cierpiałem jak obłąkany z tęsknoty za tobą z pragnienia. Tej ostatniej nocy postąpiłem tak niezręcznie, że znów 303 pokłóciliśmy się. Byłem brutalny biorąc cię siłą. A chciałem tylko powiedzieć, jak bardzo cię kocham. - Ach, Ru - płakała cicho. - Cicho, kochanie. Powinno się mnie wychłostać, że przeze mnie płaczesz. Wstał i podszedł do jej krzesła, i nawinął na palec pasmo jej włosów. - Przepraszam cię za to, co powiedziałem i co ci zrobiłem. Błagam o wy baczenie. Wstała i stanęła przed nim. - To nie była tylko twoja wina. Kłamałam ci i zachęciłam do małżeń stwa pod fałszywym pozorem, ale, Ru, przysięgam, że zawsze cię kochałam. Bezwiednie pochyliła się ku niemu z zamkniętymi oczami. Przytulił ją mocno do siebie. Odchyliła głowę do tyłu, a jej usta same rozchyliły się do pocałunku. Namiętność ogarnęła ich jak płomień. - Kochanie, zostań ze mną - błagał. - Niech między nami nie będzie już żadnych tajemnic... obiecaj. Rzeczywistość wkroczyła do jej świadomości i pomyślała, jaką występną była spotykając się z Rorym. Najbardziej na świecie pragnęła miłości swojego męża, ale pamiętała, jak zareagował na jej poprzednie wyznania. Zapamięta to na zawsze. Już nigdy nie wyzna mu niczego. - Powinnam już iść, Ru. Ciotka Lil będzie się o mnie niepokoić. W odpowiedzi pochylił się nad jej ustami. Byli jak dwoje ludzi wygło dzonych z powodu wzajemnego pożądania. Ściągnął z mej suknię i opuś cił na podłogę. Wziął ją na ręce i zaniósł do łóżka. Wystarczyło dotknięcie jego ręki, by namiętność wzięła ją we władanie. Gdy już była naga, jego usta nie spoczęły nawet na chwilę. Niemal niezdolna, by oddychać, szepnęła: - Ru, rozbierz się. Nie masz pojęcia, ile rozkoszy daje mi to, że cię dotykam. Natychmiast rozpiął koszulę, a jej dłonie wślizgnęły się pod nią i pie ściły jego potężne mięśnie. Zsunął spodnie, a ona obsypała drobnymi po całunkami twardy brzuch. Jęknął z rozkoszy, a jego twarda lanca gwałtownie wyskoczyła z wycięcia spodni muskając jej policzek. A potem była już tylko rozkosz. Zaczęła błądzić ustami po tej części jego ciała, która potrafiła dać jej tyle rozkoszy. W końcu rozchyliła wargi i pozwoliła, by wypełnił usta. Koniuszkiem języka dotykała wypukłości, przesunęła nim po delikatnym 304 rowku. Ruark wcale nie chciał dopuścić do tego, by ich pieszczoty skończyły się zbyt szybko. Położył ją więc wysoko na poduszkach, by teraz ona mogła przyjąć swoją porcję pieszczot. W końcu żadne z nich nie mogło już czekać ani chwili dłużej. Ujął delikatnie jej uda i rozwarł je szeroko, po czym jednym pchnięciem wszedł w nią aż do końca. Jęknęła z rozkoszy. Kochali się łagodnie, powoli, by jak najbardziej przedłużyć ten akt wzajemnego zespo lenia. Jednak wkrótce jej namiętność osiągnęła taki poziom, że jęknęła cicho: - Teraz, Ru, proszę. W tym samym momencie osiągnęli stan ekstazy, ale Ruark nie opusz czał jej i była mu za to wdzięczna. Między nią a nim najwspanialsze było to, że za każdym razem było im ze sobą lepiej. Każdy kolejny akt dawał im więcej rozkoszy. Przez następne kilka godzin Ruark zapewniał ją o miłości takimi słowami, że omdlewała niemal ze szczęścia. Cały świat zawęził się do jednego łóżka. Zniknęło wszystko i liczyła się tylko ta na nowo odkryta intymność. Usta Ruarka były niewiarygodnie czułe, gdy całował jej policzki, powieki, szyję i usta. Całował ją tak delikatnie, że łzy same napływały do oczu. Przed świtem zasnęli, przytuleni, splątani, złączeni miłością. Gdy zbudzili się, gorący policzek Ruarka dotykał jej piersi. Patrzyła na niego chłonąc ciepło ciała i nagle poczuła mdłości. Jęknęła, a kiedy usiadł i spojrzał na nią zatroskany, powiedziała: - Chyba ta ryba, którą zjadłam na kolację, nie była świeża. Zmarszczył natychmiast brwi. - Dlaczego mnie okłamujesz? - spytał ostrym tonem. - O czym mówisz? - krzyknęła desperacko, usiłując powstrzymać mdłości. - Nosisz moje dziecko - stwierdził. - Na jakiej podstawie tak sądzisz? - spytała lekko. - Tylko dlatego, że kochałam się z tobą w dzień i w nocy przez dwa tygodnie. Oczy zwęziły mu się niebezpiecznie. - Nie miałaś zamiaru mi o tym powiedzieć? - Nie ma o czym mówić - upierała się. Nie była w stanie dłużej powstrzymać torsji. Sięgnęła pod łóżko i zwy miotowała do nocnika. - Lil mi powiedziała - dodał cicho i przyniósł jej ręcznik, żeby wytarła 305 usta. - Czy możesz mi powiedzieć, po co to przesłuchanie? - zapytała ze złością. - Czy jeśli urodzę ci syna, zrezygnujesz z unieważnienia naszego małżeństwa? - wybuchnęła. Chwycił ją za ramię i potrząsnął gniewnie. - Przyjechałaś do Londynu, wiedząc, że jesteś w ciąży. Powinienem cię sprać. Jutro odsyłam cię do Helford Hall. W Londynie panuje zaraza, to nie jest bezpieczne miejsce dla dziecka. Zrzuciła jego dłoń i stała przed nim naga, z wyzwaniem w oczach. - Wysyłasz mnie do domu? Ty? Chyba się przesłyszałam, Ruarku Helford. - Wobec gniewu mdłości minęły. - Pozwól, że ci coś wyjaśnię. Nie odeślesz mnie nigdzie. Możesz sobie zabrać swój Helford Hall i twoje dro gocenne małżeństwo i wsadzić je tam, gdzie małpy chowają orzechy. To dziecko jest moje... i moje życie jest moje. Sama decyduję, gdzie będę, a gdzie nie będę mieszkać. A jeśli nalegasz, żeby między nami nie było tajemnic, powiem ci, do czego mnie zmusiłeś. Gdy przysiągłeś, że nie dostanę od ciebie pieniędzy, i poradziłeś, żebym zdobyła je sama, to właśnie zrobiłam. Po jechałam na drogę przebrana za rozbójnika i obrabowałam twoich gości z pieniędzy i klejnotów, aż zebrałam na spłatę hipoteki Roseland. - O mój Boże! -jęknął. - Ja jestem Czarnym Kotem. Twój przeklęty sierżant Oswald aresztował nie tego St. Catherine'a. Roześmiała się wyzywająco. Twarz Ruarka była ciemna z wściekłości. Zaczął jej grozić. - Zabiorę ci dziecko. Odsłoniła zęby jak wilczyca broniąca swych małych. - Będę więc musiała udowodnić, że to nie jest twoje dziecko! W tym momencie jego dłoń wylądowała na jej policzku. Padła na łóżko. - Nie wybaczę ci tego nigdy, ty skurwysynu. W morderczym nastroju ubrał się i opuścił Whitehall. 34 Summer rozejrzała się po pokoju w poszukiwaniu jakiegoś poręcznego przedmiotu. Wcale nie poczuła się lepiej, gdy para bezcennych porcelanowych figurek z epoki Ming roztrzaskała się o ścianę na tysiące kawałków. Była bardzo nieszczęśliwa. Rzuciła się na łóżko i płakała, jakby chciała wypłakać całe swoje serce. Przekleństwo! Tak już było dobrze tej nocy, dlaczego nie udało się utrzymać tego, gdy przyszedł dzień. W nocy mówił jej, jak bardzo ją kocha, jak za nią tęsknił, jak jej potrzebował, a potem o świcie znów stracił panowanie nad sobą i w końcu uderzył ją. To już koniec. Teraz już i ona chciała unieważnienia małżeń stwa. Gdy wróciła na Cockspur Street i wykąpała się, pojawił się Spider. Nie rzuciła mu się na szyję, by zapłakać z ulgi, lecz tylko podstawiła mu policzek. - Widzę, że znalazłeś nowe ubrania, które ci kupiłam. Mam nadzieję, że zanim je włożyłeś, zrobiłeś coś, żeby pozbyć się więziennych wszy. Uśmiechnął się od ucha do ucha i odpowiedział: - Daj mi z pięć funtów. Muszę zacząć nową karierę. Słyszałem o modnym domu gry w Bell Yard. Dała mu pieniądze, choć nie mogła powstrzymać się od komentarza. - Jeśli masz zamiar iść w ślady ojca, nie bądź tak głupi, żeby dać się złapać. Nie chcę, żeby cię tu przynieśli z kulką w brzuchu. - Bardzo to ładnie ujęłaś, Cat. - Jeśli oczekujesz elegancji, trafiłeś pod zły adres. Ale spróbuj zachowy307 wać się w sposób cywilizowany, przynajmniej dopóki jesteśmy pod dachem ciotki Lil. Być może znajdę dla nas jakieś mieszkanie. - I wtedy będę mógł już zachowywać się w sposób niecywilizowany? - spytał z miną niewiniątka. - Ponieważ jesteś cholernym mężczyzną, nie wątpię, że będziesz odpowiedziała. - Widzę, że najwyraźniej miałaś ostatnio do czynienia z lordem Helfordem. Tylko on potrafi wprawić się w tak kurewsko zły nastrój. - Przepraszam, Spider. Masz oczywiście rację. Myślałam, że się rozchoruję, gdy ta świnia, Oswald, wysłał cię do Newgate. Byłam u króla w sprawie twojego uwolnienia i Jego Wysokość powiedział mi, że Ruark już był z tym u niego. Byłam mu bardzo wdzięczna i udało nam się osiągnąć tyle, że mogliśmy już normalnie ze sobą rozmawiać, dopóki nie dowiedział się o dziecku. Skończyliśmy grożąc sobie wzajemnie, jak zwykle. - Będziesz miała dziecko, Cat? - zapytał Spencer z troską w głosie. - Wiele bym dała, żeby tak nie było - szepnęła. - Nie chcesz swojego dziecka, Cat? - spytał zaszokowany. - To nie tak. Oczywiście, chcę tego dziecka, tylko, że... ja sama nie wiem, który Helford jest jego ojcem. Rzuciła okiem na twarz Spidera i dostrzegła, że było w niej coś więcej niż zaszokowanie. Potępiał ją wyraźnie z powodu małżeńskiej zdrady. - Ale co piętnastoletni chłopak może wiedzieć o tych sprawach - powie działa ze złością. Zesztywniał. - Wiem mniej więcej, co jest dobre, a co złe. Co zrobisz, jeśli okaże się, że to dziecko Czarnego Jacka? - Nie będzie problemu, jeśli to dziecko Rory'ego - powiedziała wy zywająco. - Jesteś tego pewna? Przywiózł cię do Londynu i zniknął. Kiedy zobaczysz go znowu? Wzięła do ręki jego kapelusz i podała mu. - Myślę, że jesteśmy oboje dostatecznie dorośli, żeby wzajemnie nie wtrącać się w swoje sprawy - zamknęła rozmowę. 308 Lil nie chciała nawet słyszeć o tym, żeby Summer się wyprowadziła. - Zastanów się po prostu, kochanie, co będzie dla ciebie wygodniejsze. Ten dom leży w najmodniejszej części Londynu i blisko Whitehall. A jeśli zdarzy ci się zostać dłużej na dworze, możesz skorzystać z apartamentu Helfordów. -Ale pomyśl, Lil, czy naprawdę nie będzie ci przeszkadzało, że Spencer będzie tu mieszkał. Wychodzi i przychodzi, kiedy chce i z pewnością będzie miał przyjaciół, którzy niekoniecznie będą ci się podobać - ostrzegła ją Summer. - Wiesz, kochanie, że bardzo lubię przystojnych mężczyzn, zwłaszcza młodych. -A co będzie, gdy dziecko się już urodzi? - zapytała wprost Summer. Lil Richwood klasnęła w ręce. - Robimy więc postępy. Przyznałaś w końcu, że jesteś w ciąży. Załatwimy akuszerkę, a kiedy przyjdzie twój czas, przeniesiesz się do niej. A potem będziemy po prostu razem mieszkać. Będziemy po prostu rodziną. Summer uściskała ją gorąco. Była najwspanialszą kobietą, jaką kiedy kolwiek Summer spotkała. Zamierzała w jakiś sposób odzyskać Roseland. Nie wiedziała jeszcze, jak to zrobi, ale była pewna, że albo uczciwie, albo oszustwem musi je odzyskać. Było to w końcu dziedzictwo Spencera i choć ten mały urwis daleki jest jeszcze od myśli o małżeństwie, to jednak gdy założy rodzinę, Roseland powinno należeć do lorda Spencera St. Catherine'a i jego żony, a potem do ich potomków. Ponieważ Lil okazała się tak gościnna, a Summer wiedziała ojej marzeniu, by pokazać się na dworze, zaprosiła ciotkę, by jej towarzyszyła tej nocy. Przyjęcia i bale zostały zaplanowane na cały okres pobytu matki Karola i jego siostry w Anglii. Lil odbyła konsultacje zarówno z Summer, jak i Dorą, szefową jej ogromnej garderoby. Wybrano w końcu taftową suknię w królewskim kolorze błękitu z metrami srebrnej koronki. - Kobieta koło pięćdziesiątki nie powinna stroić się we wstążki, ale nic mnie to nie obchodzi - zapowiedziała Lil. - Nie będę wyglądała jak stara szkapa, nawet jeśli nią jestem, prawda, kochanie? Podczas balu Karol przedstawił Summer królowej Katarzynie. Żal się jej zrobiło bladolicej młodej kobiety, która tak zręcznie używała wachlarza, 309 że gdy śmiała się, zakrywał jej wystające zęby. Katarzyna odezwała się do niej: - Mamy wiele wspólnego, Summer... Zarówno twój mąż, jak i mój, są stanowczo zbyt atrakcyjni dla innych kobiet. Czy twój mąż też cię zdradza? Summer speszyła się nieco tym bezpośrednim pytaniem królowej, ale najwyraźniej niewierność męża przytłaczała jej myśli i bardzo ją martwiła. Bardzo starannie zastanowiła się nad odpowiedzią. - Tak. Lord Helford jest wysokim postawnym mężczyzną, podobnie jak Jego Wysokość, ale ja nigdy nie pytałam, czy jest mi wierny. Może nie jest, ale ja mam dość rozsądku, żeby wiedzieć, że krótkie spotkania czy nawet romanse nie zagrażają żonie, o ile ją dobrze traktuje. Królowa pochyliła na bok głowę i powiedziała: - Jest ktoś, z kim chciałabym cię poznać. Nazywa się Frances Stewart. Mój mąż myśli, że jest w niej zakochany. Gdy ją już poznasz, chcę, żebyś mi powiedziała uczciwie, czy to jego najnowsza kochanka. Summer zdziwiła się bardzo, że Frances Stewart jest tak młoda. Była to wysoka, bardzo szczupła dziewczyna o jasnych włosach. Katarzyna zaprosiła Summer i Frances, żeby następnego dnia towarzyszyły jej do teatru, i zostawiła same, żeby się lepiej poznały. Frances zainteresowała Summer. Z pozoru zwykła, prosta dziewczyna. Jak na pannę, która spędziła lata na rozpustnym francuskim dworze, wydawała się straszliwie naiwna. - Masz szczęście, że udało ci się wyjść za mąż. To jedyna myśl, którą pieszczę w swym sercu - powiedziała Frances, Właśnie wtedy Summer dostrzegła Barbarę Castlemaine z trzema dżentelmenami, wchodzących do sali gry. Zatrzymała się, przesunęła wzrokiem po Frances jakby taksując ją, a potem zaprosiła Summer. - Może zagramy w karty, lady Helford. Jestem zdecydowana zdjąć z pani te rubiny prędzej czy później. Frances szepnęła do Summer pod osłoną wachlarza: - O Boże! Po co ona się przy nas zatrzymała. Na zawsze stracę moją reputację. - Lady Castlemaine jest metresą króla, a na tym dworze to nie jest dyshonor - wyjaśniła Summer. - Lady Helford, jestem panną. Jeśli moje nazwisko nie będzie bez skazy, nigdy nie otrzymam propozycji małżeństwa. 310 - Rozumiem - odpowiedziała Summer, z trudem powstrzymując śmiech. - A kto jest tym szczęśliwym wybranym? - No cóż, jakikolwiek pan na dworze, który posiada tytuł, a nie jest obciążony żoną - zwierzyła się Frances. Później Summer powiedziała królowej: - Wasza Wysokość, zapewniam panią, że Frances Stewart nigdy nie zostanie niczyją kochanką. Jest przekonana, że musi dbać o reputację, żeby otrzymać godną propozycję małżeństwa. Królowa była zachwycona. - Jest pani bardzo przebiegła. Będzie pani znosić mi różne ploteczki. Summer uśmiechnęła się wewnętrznie. Pragnęła przygody i intrygi, podniecającego niebezpieczeństwa nierozerwalnie związanego ze szpie gostwem, ale jak na razie, jedyną sprawą, jakąjej powierzono, było ustalenie, kto z kim sypia. Na podstawie własnego doświadczenia Summer uznała, że takie intymne informacje nie powinny nikogo obchodzić poza samymi kochankami. W ten sposób Summer weszła w wir życia towarzyskiego. Co rano jeździła konno, po południu składała wizyty w teatrze lub przebywała na dworze. Czasem musiała uczestniczyć w nonsensownych eskapadach z królową i jej dwórkami. Nazywano to swawolami. Uważały, że szczytem odwagi jest przebierać się w sprzedawczynie pomarańczy i w teatrach sprzedawać swoje towary. Wraz z londyńczykami chodziły oglądać szym pansy, przywiezione z Gwinei, i myślały, że można je nauczyć mówić po angielsku. Summer powoli zaczynały już denerwować te bezcelowe zabawy. Oto Frances Stewart, głupia, zawodowa dziewica, poddająca króla ciężkim próbom, i Barbara Castlemaine rozkładająca nogi i wyciągająca równocześnie chciwą dłoń, żeby zapłacił jej długi karciane w czasie, gdy dzieci po ulicach zbierały szmaty, a w biednych dzielnicach buszowała zaraza, znajdująca wspaniałą pożywkę w szmatach i robactwie. Już zupełnie otwarcie zaczęto mówić o wojnie. W miarę, jak udawało się gromadzić odpowiednie środki, budowano i wyposażano okręty. Książę Rupert objął dowództwo nad jednostką o nazwie Henrietta (na cześć jego matki), a lord Sandwich osobiście eskortował królewską siostrę przez kanał, 311 zanim jeszcze stało się tam gorąco. Karol przyjął ambasadora Holandii i ostrzegł go, że Holandia posuwa się za daleko i Anglia ma zamiar podjąć stosowne kroki. Nadeszły raporty o zwycięstwie Anglii w Gwinei, także w bitwie koło Nowej Holandii w Ameryce. Praktycznie rzecz biorąc, Holendrzy ponosili straty na wszystkich kontynentach. Wszędzie widziało się mundury. Kompanie wojska w białych kubrakach maszerowały po Londynie. Szczególnym powodzeniem cieszyła się marynarka. Oczywiście, te ciągłe rozmowy o wojnie wpłynęły na modę. Nosiło się kolor granatowy i mosiężne guziki oraz czerwone kubraki. Te prowokacyjne suknie o męskim kroju dobrze wyglądały na szczupłych damach, ale dla większości, o kształtach zbyt obfitych, ta moda była zabójcza. Modne stało się też mówienie o wojnie, unikano jednak tematu zarazy. O tym słyszało się tylko szepty. Ale mówić się zaczęło, gdyż przeklęta plaga zaczęła wślizgiwać się powoli do modniejszych części miasta i wydawało się, że dzwony, które dzwoniły na zmarłych, nie cichnąjuż ani w dzień, ani w nocy. Teraz dworacy, udający się do teatru w Drury Lane nie mogli już udawać, że nie widzą czerwonych krzyży na bramach domów, a napisy na domach: "Boże, zmiłuj się nad nami" - sprawiały, że tracili dech. Wreszcie zaczęto mówić głośno z zatroskaniem. Potem był już tylko głośny krzyk: "Zaraza!" Wkrótce się okazało, że zaraza nie ma względów dla tytułów. Londyn nie był w stanie powstrzymać kostuchy, której kosa machała często, dając stałe zatrudnienie grabarzom. Zaczęto zamykać teatry. Przetrzymywano na pokładzie załogi statkówr i nie zezwalano im na szwędanie się po portowych tawernach. Wreszcie król podjął decyzję, by przenieść dwór do Hampton Court, aż za Richmond. Fanatycy twierdzili, że zaraza jest karą boską zesłaną z niebios za rozpustę dworu, którą zaraziło się całe społeczeństwo. Inni mówili o ogólnym rozluźnieniu moralnym. Mówiło się, że wszyscy londyńczycy mają mordercze temperamenty; oszukaliby nawet ślepca i okradli żebraka z ostatniego grosza. Wszystko to była prawda, ale londyńczycy, poczynając od księcia, a na żebraku kończąc, nie zmienili na jotę swoich obyczajów. Zdawało się, że tym gwałtowniej oddają się przyjemnościom i rozpuście. Summer zrezygnowała z nudnego towarzystwa królowej Katarzyny i Frances Stewart na rzecz otoczonej tłumem Barbary Castlemaine i Annie Carnagie. W towarzystwie Buckinghama i Henr'ego Jermyna popłynęły 312 pewnej nocy do Southwark, by obejrzeć jakieś wydarzenie, które miało być ekscytujące. Były to walki na noże, dużo bardziej krwawe niż walki kogutów czy zapasy niedźwiedzi. Pierwsze walki miały trwać do pierwszej krwi, ale o głównym pojedynku mówiono, że zakończy się śmiercią jednego z przeciwników. Towarzystwo przybyło z tuzinem lokajów, wszyscy rozgadani i roześ miani. Chłopcy z pochodniami zaprowadzili ich w tajne miejsce, gdzie miały się odbyć walki. Summer miała na głowie kapelusz z piórem. Naśladując Czarnego Jacka Błyskawicę, ubrała się w biało-czarną suknię. Nawet w powietrzu czuło się napięcie i Summer czuła, jak puls jej przyspiesza. To była miła zmiana po towarzystwie, w którym ostatnio przebywała. Okazało się ono nieznośnie nudne i cholernie religijne. Miała już przyjąć srebrną piersiówkę z rąk jednego z wielbicieli i wy chylić jej zawartość, gdy jakaś silna dłoń chwyciła ją za nadgarstek. - Do wszystkich diabłów! - zaklęła. - Puść mnie albo załatwię, że cię pobiją! - Co pani powie, madame - odpowiedział jej lord Helford tak złowieszczo, że dreszcz przebiegł jej po krzyżu. - Uważam, że walki na noże to nie jest odpowiednie miejsce dla matki mojego dziecka... A może już pozbyłaś się go? - Zmierzył jej szczupłą sylwetkę od stóp do głów. Jego słowa były jak sztylet w serce. - Dlaczego jesteś takim okrutnym skurwysynem? - zapytała cicho, przełykając łzy. Ogarnęło go pożądanie. Była tak kusząco piękna, jak nigdy przedtem. Miała wciąż szczupłą talię, ale jej piersi były już powiększone. Wyobraził ją sobie nagąi aż do bólu pragnął skosztować jej nowej dojrzałości. Jego zielone oczy lśniły skrywaną furią. - Nie przeciwstawiałem się twoim wyprawom z królową. Jest zawsze dobrze strzeżona, nawet jeśli o tym nie wie, ale towarzystwo, które wybrałaś dziś, jest zupełnie nie do przyjęcia. Jeśli będziesz z nimi przebywać, staniesz się dziwką, taką samą jak te, z którymi przyszłaś. Zabieram cię do domu. - Niech cię weźmie zaraza, Helford! Podczas szalejącej zarazy takie przekleństwo było szczególnie zło wieszcze. - Może też wziąć ciebie, madame. Słyszałem, że ciężarne kobiety są 313 szczególnie podatne. Westchnęła głęboko. Od pewnego czasu odczuwała potężny strach myśląc o zarazie. Ujął ją mocno za łokieć. - Nie dotykaj mnie - rozkazała ze złością. - Jeśli sama nie pójdziesz, zabiorę cię stąd siłą. Możesz wybrać powiedział tonem nie znoszącym sprzeciwu. Rozejrzała się wokół, żeby sprawdzić, czy ktoś obserwuje jej kłótnię z mężem, i uznała, że lepiej będzie ulec mu. Helford był zdolny do każdego okrucieństwa, które mogła sobie wyobrazić. Jego powóz czekał. Pomógł jej wsiąść. Usiadła ze złością na aksamitnym siedzeniu. Przebywanie z nim w tak małym pomieszczeniu było niemal nie do zniesienia. Nawet powietrze było naładowane napięciem seksualnym. W końcu, nie mogąc już dłużej tego znieść, rzuciła głośno: -Nienawidzę cię! Jego głęboki głos wypełnił wnętrze powozu. - Przeciwieństwem miłości nie jest nienawiść. To obojętność. A obojęt ność to uczucie, którego nigdy między nami nie będzie. - Jak mogłeś powiedzieć coś takiego o mnie i dziecku? - spytała z udręką. - Ponieważ chciałem cię dotknąć, to chyba oczywiste. Ani przez moment nie pomyślałem, że mogłabyś to zrobić - przyznał. Głos stał się znów twardy. - Więc mówisz, że nie opuścisz Londynu? Jej umysł pracował szybko. - Gdyby Roseland należało do mnie, zastanowiłabym się nad ucieczką przed tą straszną zarazą... Zawiesiła głos. Odwrócił się do niej w ciemnym powozie i musnął dłonią jej pierś. Krzyknęła, jakby ją sparzył. Nagle znalazła się w jego ramionach. Przyciskał ją mocno do serca, a jego usta wpiły się w jej wargi jakby zaspokajając nie nasycony głód. - Ru! - krzyknęła, niepewna, czy kierowało nim pożądanie czy miłość. - Ukochana, najmilsza - mówił ochryple. - Dlaczego tak się wzajemnie torturujemy? Gdy widzę cię w towarzystwie innych mężczyzn, roześmia ną, pragnę ich pozabijać. Ciebie także - powiedział z okrucieństwem. Ogarnęło ją poczucie winy w związku z Rorym. - Wolałabym być w Kornwalii, z dala od niebezpieczeństwa. Przytulił ją mocniej. 314 - Niebezpieczeństwo? Dla ciebie nie ma bezpiecznego miejsca. Jeśli wyślę cię do domu, wystarczy, że się zaczniesz nudzić, i natychmiast przebierzesz się za Czarnego Kota - oskarżał ją. - Wkrótce będę już zbyt gruba, żeby udawać rozbójnika. - Mam nadzieję - odpowiedział, kładąc jej dłoń na brzuchu, jakby brał go w posiadanie. - Jeśli mam być szczera, to i Spencer byłby bezpieczniejszy w domu. Londyn ma na niego zły wpływ. - Co ten mały diabeł znów planuje? - dopytywał. - Nic takiego - odpowiedziała niepewnie. - Dziwki, szulerka, pijatyki. Nie mam co do tego wątpliwości. Zamart wiasz się tym na śmierć, jak sądzę. - Trafił w towarzystwo hulaków - broniła go. - Zupełnie jak ty - powiedział z naciskiem. - Niech cię diabli, Ruark!. Jesteś jedynym mężczyzną, który uważa, że najlepszym sposobem, żeby mnie zdobyć, jest obrażanie mnie. Jej słowa wznieciły jego pożądanie. - Zostań ze mną dziś w Whitehall - zaproponował. Udawała obojętność. - A niby dlaczego miałabym to zrobić? - Jesteśmy wzajemnie siebie spragnieni - odpowiedział, pocierając kciukiem jej stwardniały sutek. - Może ty - odpowiedziała drwiąco. - Pragniemy oboje spędzić tę noc w swych ramionach. - Może ty - powtórzyła. Miał jednak nad nią taką władzę, że zaczęła drżeć. - Byliśmy zawsze bardziej kochankami niż małżonkami - mruknął z ustami przy jej szyi. Pragnął wejść w nią głęboko, pragnął posiąść ją tej nocy. Wiedział, że oddałby wszystko za jej miłosny jęk. - Proszę tylko o tę jedną noc. Odsunęła się od niego, tym razem naprawdę obrażona. - Jak śmiesz traktować mnie, jakbym była dziwką?! - Na miłość boską, Summer! Czego ty chcesz? Nie chcesz zachowywać 315 się jak uczciwa żona i jechać do domu, który jest twoim miejscem, więc ograniczam swoje błagania do jednej nocy. Najpierw mnie kusisz, a potem wystawiasz na próbę moją męskość. Nie wiem, czy powinienem cię udusić, czy zgwałcić, a może jedno i drugie. - Przyciągnął do siebie jej twarz i delikatnie pocałował jej usta. - Jedź ze mną do Whitełiall... na twoich warunkach. - Zdecydowanie nie - powiedziała bez wahania. - Zawieź mnie na Cockspur Street albo wysadź tu, na ulicy. - Do licha, Summer! Dlaczego jest w tobie tyle złej woli? - Gdybym się nie przeciwstawiała, zgniótłbyś mnie w ciągu jednej sekundy. - Niewielka szansa. Jesteś równie zawzięta jak dziesięciu mężczyzn. Stangret zwolnił przy Whitehall, ale Ruark polecił mu jechać na Cockspur Street. Pomógł jej wysiąść i odesłał powóz. - Nie zapraszałam, żebyś wszedł do środka - powiedziała z naciskiem. - Nie potrzebuję zaproszenia. Jesteś moją żoną. - Chciałam cię właśnie prosić, żebyś przyspieszył sprawę unieważnienia naszego małżeństwa - powiedziała niepewnym głosem. Objął ją ramieniem i na poły wciągnął po schodach. - Jesteś najbardziej szaloną kobietą, jaka mogła trafić się mężczyźnie - stwierdzł. - Więc dlaczego ze mnie nie zrezygnujesz? Sądziłam, że to już koniec. Stali przy drzwiach do domu. - Między nami nigdy się nic nie skończy. - Wsunął palce w jej włosy. - Jesteś wciąż najpiękniejszą kobietą, jaką widziałem. Dla uczczenia pierw szego tygodnia naszego małżeństwa kupiłem ci brylantową kolię, ale nasz miesiąc miodowy nie przetrwał nawet tygodnia - powiedział z głębokim żalem w głosie. - Jeśli pozwolisz mi z tobą zostać, dam ci ją. - Nie tak łatwo mnie kupić. Ale jeślibyś zaoferował mi Roseland, mogłabym się nad tym zastanowić. Chwycił ją w ramiona i zaniósł po schodach. Protesty na nic się nie zdały. Przestał prosić. Był mężczyzną, a ona była jego żoną. Zdecydował się wyegzekwować swoje prawa. Postawił ją dopiero w sypialni i zaczął się rozbierać. - Nie, Ruark! Nie chcę! Będę walczyć. 316 - Jak chcesz. Zamierzam posiąść cię z twoją czy wbrew twojej woli powiedział spokojnie. Odeszła od niego. Przyglądała się, jak się powoli rozbiera. Powiedziała sobie, że nie warto być głupią. Jeśli właściwie rozegra karty, Roseland będzie jej. Gdy był już nagi, zaczął skradać się do niej, jak myśliwy do swej ofiary. Summer wiedziała, że może być niebezpieczny, ale niebezpieczeństwo zawsze ją pociągało. Umknęła mu, ale przez ramię kusząco przyglądała się jego podchodom. Gdy chwycił ją i usiłował zdjąć suknię, zaczęła walczyć z taką zaciętością, że upadli oboje na dywan. Błyskawicznie przyszpilił ją do podłogi i zaczął ją rozbierać tak samo powoli, jak przed chwilą siebie. Piersi jej nabrzmiały i stały się tak wrażliwe, że jęknęła, gdy pochylił się nad nią i ujął wargami sutek. Znów zaczęła walczyć i w końcu udało się jej wstać. Chwycił ją jednak i przycisnął tak, że jego usta znalazły się przy najbardziej wrażliwym fragmencie jej ciała. Nie mogła już dłużej walczyć. Jęknęła tylko jego imię, a potem była już tylko rozkosz. Nagle usłyszeli jakiś trzask, po nim chichoty. Usiedli na łóżku, a Summer zaczęła gwałtownie szukać szlafroka. Z niedowierzaniem patrzyli, jak drzwi otwierają się i wchodzą trzy osoby. - Nie ma jej tu. Mówiłem, że jest na dworze. - Mowa mężczyzny była tak bełkotliwa, że z trudem można było ją zrozumieć. Ruark zapalił świecę i zobaczyli Spencera, ubranego jak miejski elegancik, obejmującego dwie ulicznice. Ruark stanął przed nimi. - Co ma oznaczać to pijaństwo i dziwki, Spencer? Jak śmiesz w ten sposób niepokoić siostrę?! Przyprowadziłeś te prostytutki, żeby zbrukały łóżko twej siostry. - No, no - mruknął Spider, chwiejąc się na nogach. - A czy ona nie jest dziwką pańskiego brata, lordzie Helford? - Skłonił się im szyderczo. Dłoń Ruarka wylądowała na jego twarz}' z taką siłą, że padł nieprzytomny. Jego towarzyszki w popłochu uciekły. - Ruark, nie! O Boże, zabiłeś go, brutalu - płakała Summer, biorąc na kolana skrwawioną głowę Spencera. - Wstań, do diabła. On potrzebuje dobrego lania. Oczywiste, że ty sobie z nim nie poradzisz. Jest poza wszelką kontrolą, prowadzając się z tą bandą bastardów po Londynie. Przyniesie w końcu do domu ospę. 317 - To ty i twój temperament są poza kontrolą. Jest jeszcze chłopcem, czy musiałeś być dla niego taki brutalny? - krzyknęła. Widząc, jak lituje się nad młodym nieokrzesańcem, wpadł w jeszcze większą złość. - Potrzebuje dyscypliny. Na Boga, wcielę go do marynarki. Wkrótce doprowadzę go do porządku. Niech no tylko trafi na jeden z moich okrętów. - Wynoś się! Natychmiast! Nienawidzę cię! Spojrzał na nią ze złością. - Niech pani spakuje swoje rzeczy. Jedzie pani do domu! Jego głos wyrażał nieugiętość. Był to rozkaz i nie śmiała protestować. - Daję ci na to dwadzieścia cztery godziny. 35 Później, gdy przemywała podbite oko Spidera i usiłowała go doprowadzić do przytomności za pomocą soli trzeźwiących Lil, żałowała, że nie ma pistoletu na Ruarka Helforda. Dał jej ultimatum i nie ulegało wątpliwości, że potulnie pojedzie do domu, gdziekolwiek by on był. Spider siedział ponury. Wymienili kilka nieprzyjaznych uwag, które skończyły się tym, że w końcu powiedział jej, iż wynajmie na mieście mieszkanie i będzie miał wreszcie spokój od szalonych kobiet, które chcą nim komenderować jak żołnierzem na patrolu. Kłóciła się z nim, groziła mu, aż wreszcie zrozumiała, że i tak zrobi to, co chce, niezależnie od tego, co mu powie. - Spider, nie będę cię zatrzymywać, jeśli powiesz mi, gdzie mieszkasz, gdy już wynajmiesz mieszkanie - targowała się desperacko. Wyszedł nie dając jej odpowiedzi. - Typowo męskie zachowanie! - krzyknęła głośno w pustym już pokoju. - Ruark Helford jest przyczyną wszystkich moich problemów. Mam nadzieję, że zgnije w piekle. Lil Richwood, nienagannie ubrana, wślizgnęła się do pokoju i powie działa: - Wybacz, kochanie. Nie chciałam przerywać ci rozkosznego rendez-vous z mężem w nocy. Sądziłam, że odnowiliście wasz związek. Nie myślałam, że przed świtem przekształci się on w bijatykę. Summer westchnęła, sądząc, że cała ta sprawa musi wyglądać jak istne przedstawienie. 319 - Przepraszam, Lil. Spencer wyprowadza się, więc może się tu nieco uspokoi. Lil machnęła niedbale ręką. - Przenoszę się do Southampton i chcę, żebyś pojechała ze mną. Dostałam list od mojej dobrej przyjaciółki, lady Worthing, która nalega, żebym zamieszkała u niej, dopóki ta straszna zaraza nie opuści Londynu. - Ach, Lil. Nie mogę nadużywać uprzejmości twoich przyjaciół zaprotestowała. - Nonsens, kochanie. Jest bardzo bogata i osamotniona w wiejskiej rezydencji, sama w pięćdziesięciu pokojach. To ja przedstawiłam jej lorda Worthinga i oboje mają do mnie słabość. Pamela jest rozpieszczanym skarbem starszego pana, który uprzedza jej życzenia. To małżeństwo to dla niego istny raj - wyjaśniała Lil. - Zupełnie jak moje - powiedziała kwaśno Summer. - No nie. Twoje małżeństwo jest zmienną mieszanką miłości, nienawiści i wybuchowych charakterów... Kombinacja wprost zabójcza. - Dziękuję, że mnie zapraszasz, Lil, ale zostanę w Londynie, a może przeniosę się wraz z dworem. - Otrzymałam poufną informację, że dwór przenosi się do Salisbury na pewien czas. Jeśli to prawda, to powinnaś im towarzyszyć, kochanie. Salisbury leży niedaleko Southampton. - Mam nadzieję, że gdy nadejdą chłody, ta okropna choroba przestanie się rozszerzać - powiedziała Summer, powtarzając to, co słyszało się teraz wokół. Lady Richwood zabrała całą służbę i, oczywiście, pojechali jej powo zem. Jeśli więc Summer chciała jechać z dworem, musiała wynająć coś dla siebie. Dom stał się pusty i nie mogła pozbyć się uczucia, iż chodzi po nim bez sensu, pomimo że wyjechali godzinę temu. Jej praktyczna natura szybko jednak zwyciężyła, gdy uświadomiła sobie, że będzie jej potrzebne jedzenie. Dzień był pochmurny, włożyła więc chodaki na wypadek ulewy i poszła w kierunku Picadilly, gdzie było dużo sklepów. Zdecydowała się na jeden z takich, w których kupowało się jedzenie gotowe do spożycia. W sklepie panował zgiełk. Panowała w nim jakaś dziwna aura, po chwili uświadomiła sobie, że to strach. Kobieta i mężczyzna za ladą głośno rozmawiali z klientami. 320 - To już ostatni dzień... Potem zamykamy, gdy tylko wyprzedamy resztę towaru. Tu panuje śmierć. Czy widzieliście państwo wczoraj kometę? To zapowiedź sądu ostatecznego! Gdy tylko mężczyzna przestawał mówić, zaczynała żona. - U rzeźnika już wczoraj założyli okiennice. Dziś umarł. Mieli dziewię cioro dzieci... Mieszkali wszyscy nad sklepem. Pogaśli jak świeczki. Kilka kobiet, oczekujących w kolejce, wyszło ze sklepu. Gdy nadeszła kolej Summer, wyszli już wszyscy. Zostało tylko trochę mięsa i jakieś inne resztki. Kobieta za ladą otarła pot z czoła i wzięła od Summer pieniądze. Gdy wyjrzała przez okno, na jej twarzy pojawił się wyraz przerażenia. Przeżegnała się szybko. - Chryste przenajświętszy! Spójrzcie na to. Karawany zbierająjuż zwłoki w biały dzień. Summer żałowała, że w ogóle tu przyszła. Ba, żałowała teraz, że nie opuściła Londynu z ciotką Lil i jej służbą. Karawan stał przy drzwiach sklepu, a woźnica uderzał w dzwon i krzyczał: - Wynoście zmarłych! Wynoście zmarłych! Właściciele i ostatni klienci zgromadzili się przy oknie jakby oszołomieni, gdy tymczasem zniesiono małe ciałka i wrzucono na wóz. Summer wiedziała, że jeśli nie odejdzie natychmiast, zemdleje. Rozsunęła zgromadzonych ludzi i otworzyła drzwi, chcąc złapać trochę świeżego powietrza. Jednak tym razem powietrze w Londynie nie miało nic ze świeżości. Dymy sączyły się nie tylko z kominów, ale i z ulicznych ognisk, które rozpalano, by spalić meble z domów dotkniętych zarazą. Starała się iść jak najszybciej, ale przeszkadzały jej chodaki. Zatrzymała się, oparła o ścianę i odpięła je, a potem pobiegła nie zatrzymując się, dopóki nie znalazła się przy Cockspur Street. To był koszmar. Dlaczego nie wyjechała z Lil? Czuła suchość w gar dle, a narastająca panika przeszkadzała zebrać myśli. Winiła Ruarka Helforda za swoje położenie. Powinien powiedzieć, jak ją kocha, i zabrać do domu w Kornwalii już poprzedniej nocy. Zamiast tego pobił biednego Spidera i dał jej kolejne ultimatum. A teraz umrze przez zarazę, a ten, którego nosi w łonie, umrze wraz z nią. Potrząsnęła głową, by odsunąć natrętne myśli. Zabrała jedzenie do kuchni. Spojrzała na nie z niesmakiem, myśląc, że już nigdy nie będzie odczuwać 11 -- Pirat i Poganka 3 2 1 głodu. Gdy wchodziła po schodach, nogi miała jak z waty. Wiedziała, że musi się położyć albo upadnie. No cóż, to byłoby na rękę temu cholernemu Helfordowi... Gdy zjawi się jutro, znajdzie ją martwą. Zaraziła się ospą. Wstała z krzesła, by podejść do łóżka. Twarz miała purpurową i rozpaloną, jakby miała gorączkę. Położyła się na łóżku nerwowo i obmacywała pachwiny w poszukiwaniu guzów, które potem puchną i pękają. W końcu zapadła w niebyt. Potem zdawało jej się, że pływa w jakiejś czarnej przestrzeni. Czuła, że coś ją unosi, ale nie była w stanie otworzyć ust i zaprotestować. Nie była w stanie nawet otworzyć oczu, ale wiedziała z przerażającą pewnością, że zabiera ją śmierć. Niesie ją do karawanu, a ona nie jest nawet w stanie się jej sprzeciwić. Krzyczała bez słów: "Przestań, błagam!" - ale nikt jej nie słyszał. Rzucono na nią jakieś dziecięce zwłoki i dopiero szok, wywołany tym okropieństwem, przywrócił jej głos. - Przestań, błagam! Cat, kochanie, obudź się - usłyszała zaniepokojony głos. Otworzyła gwałtownie oczy i zobaczyła Czarnego Jacka Błyskawicę. Objęła go za szyję. - Rory... O Boże, Rory. Przytulił ją i głaskał po wzburzonych włosach. Jej ciało drżało nie opanowanie. - Cat, kochanie. To był jakiś okropny sen. Twarz miała mokrą od łez. - Nie... Chyba nie zaraziłam się? - Oczywiście, że nie. Sam diabeł czuwa nad takimi grzesznikami jak my - powiedział śmiejąc się. Przylgnęła do niego z wdzięcznością. Był jej zbawieniem. Powoli uspokajała się przy jego potężnej piersi. - Rory, tak się cieszę, że wróciłeś - mruczała. - A cóż to się stało z moją dzielną małą kotką? Gdzie umknęły te wesołe, psotne pomysły? - strofował ją żartobliwie. Westchnęła. Potrafił być taki delikatny, tak dobrze ją rozumiał. W tej chwili czuła się tak bezpieczna, jego siłą i jego dobrocią. Wiedziała, że może mu powiedzieć wszystko. Bardzo cicho, z cieniem obawy, powiedziała: - Spodziewam się dziecka, Rory. 322 - To wspaniale, kochanie - powiedział, przytulając ją mocniej i odsu wając ze skroni natrętny pukiel włosów. - Nie wiem, czy nie zmienisz zdania, gdy ci powiem, że nie wiem, który z was jest jego ojcem: ty czy Ruark - dodała cicho. Milczał tak długo, że w końcu oderwała głowę od jego piersi i spojrzała mu w twarz. Uśmiechnął się. - To dla mnie obojętne, ukochana. Jestem całkiem pewien, że i dla ciebie. - Rory, kochany, chyba tak nie myślisz. Z pewnością za każdym razem, gdy spojrzysz na dziecko, będziesz się nad tym zastanawiał. Ujął ją pod brodę i uniósł jej twarz ku sobie. - Czy sądzisz, że nie jestem w stanie kochać dziecka mojego brata? zapytał poważnie. Wiedziała, że jest dla niej kimś szczególnym. Pocałował ją tak delikatnie, że aż wzruszyła ją jego czułość. - Popłyń ze mną - kusił. - Londyn jest w tej chwili strasznym miastem. Zabiorę cię do Francji albo Holandii - proponował. Otworzyła szeroko oczy. - Sądziłam, że prowadzimy wojnę z Holandią. Roześmiał się. - Tak. Ale ja sam sobie wybieram banderę, pod którą pływam. Jakże ten dzień był inny od minionej nocy. Gdyby wczoraj złożył jej tę dziwaczną propozycję, odmówiłaby. Przysięgała przecież, że nic już jej nie połączy z tym mężczyzną. Ale teraz chciała wydostać się z Londynu. Chciała być z człowiekiem, który przyjmował ją taką, jaką była, z jej wszystkimi wadami, i chciała kochać się z tak wspaniałym mężczyznąjak Rory. Spojrzała za okno i zobaczyła, że jest ciemno. Wiedziała, że musi wyjechać przed świtem. - Czy zdążę spakować nieco rzeczy i przebrać się? - spytała, czując, jak narasta w niej radość. - Pozwól, że cię najpierw rozbiorę, kochanie. Będziemy potem mieli mnóstwo czasu. - Przesunął palcem po jej brwi i powiedział ciepłym głosem: - Potrzebujesz trochę radości, zabawy. Zsunął suknię z jej ramion i z zachwytem przesuwał usta po jej nagiej skórze. Z tak bliska jego oczy miały kolor głębokiej zieleni. Wstrzymała 323 oddech, czekając, aż odsłoni jej piersi. Wiedziała, że w ostatnim okresie stały się bardziej pełne i krągłe. Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech, a oczy uniosły w górę w przesadnym wyrazie uznania. Summer roześmiała się, a on pochylił głowę, by przypomnieć sobie ich smak. - Cieszę się, że potrafię wywołać na twej twarzy uśmiech - mruknął. Kiedy ostatnio miałaś nieco rozrywki? - Nic pamiętam - odpowiedziała z uśmiechem. Bawił się rozbierając ją. Pokrywał pocałunkami każdy jedwabisty skrawek ciała, który odsłaniał. Potem ona przyłączyła się do tej zabawy. - Cat! Życie to zabawa. Uwierz mi. A miłość może być tysiącem różnych zabaw. Może się pobawimy? - zachęcał, unosząc pytająco brew. Leżała naga na łóżku. Teraz i on zrzucił ubranie i zawisł nad nią opierając się na dłoniach i patrząc na nią z miłością. - Jesteś bardzo piękna - szepnął. Wodziła wzrokiem po jego wspaniałym ciele, zachwycając się doskonałościąjego mięśni. - Czy jesteś gotowa wziąć udział w tej zabawie? - spytał. Wstrzymała oddech w oczekiwaniu, a potem kiwnęła głową. - Będę się z tobą kochał nie poruszając się w tobie. Jeśli uda mi się doprowadzić cię do ekstazy, wygrałem. Roześmiała się powściągliwie. - Ależ Rory, to niemożliwe. Chwycił ją za kostki i delikatnie ściągnął ją na dywan. Potem sięgnął po poduszkę. Sądziła, że położy ją pod jej głowę, ale on uniósł jej biodra i wsunął poduszkę pod jej pośladki, a potem uklęknął i wszedł w nią głęboko. Nie poruszając się zaczął mocno całować jej usta. Początkowo była zdziwiona tym, że tkwi w niej nieporuszenie. Stopniowo zaczęła odczuwać pulsowanie jego ciała. Serce biło jej coraz prędzej, czuła przyspieszony oddech Rory'ego. Czuła, jak rośnie w niej. Wsunął język głęboko w jej usta. Narastało w niej uczucie, którego nie doświadczyła nigdy przedtem. Była tak podniecona, że niemał czuła, jak krew pulsuje w jej żyłach. Słyszała bicie swojego serca i czuła, jak jego fallus zaczyna w niej pulsować, a jej wnętrze odpowiedziało tym samym. Była zachwycona tą nową, wspólną reakcją. 324 A on rósł w niej i pulsował coraz wyraźniej. Ścianki jej wnętrza zaciskały się na jego twardości, odpowiadając na drgnięcia jego męskości. Ten rytm wciąż narastał. Równocześnie jego język coraz gwałtowniej poruszał się w jej ustach. W pewnym momencie poczuła, że z równą siłą ssie jego język, jak jej wnętrze zaciska się wokół jego fallusa. W końcu poczuła, jak coś w niej pęka, i z jej ust wyrwał się krzyk, który wypełnił całą sypialnię. -Ach, Rory! Wygrałeś! Wygraliśmy oboje!... O tak! - Ubóstwiam nasze zabawy - mruknął przy jej uchu. Zdrzemnęli się jakieś pół godziny. Obudził ją czułymi słowami i po wiedział: - Cat, lepiej, żebyś spakowała teraz trochę rzeczy. - Brutalu, nie jestem w stanie poruszyć palcem. Zostanę z tobą w łóż ku. - Znam jeszcze jedną grę - kusił ją, Nie potrafiła powstrzymać uśmiechu. - Jaką? - spytała zaciekawiona. - Nie ubieraj się. Zapakuj to, co ci będzie potrzebne, ale zostań nago, żebym mógł na ciebie patrzeć. A potem zagramy w "pół na pół". Roześmiała się. - A co to takiego "pół na pół"? - Trochę się pokochamy tu, w twoim łóżku, a drugą połowę odłożymy do czasu, aż znajdziemy się na Phantomie. - I będziesz w stanie przerwać? - żartowała. - Nie powinnaś we mnie wątpić. Dobrze opanowałem różne techniki. Narzucisz tylko płaszcz, a ja będę pieścił cię w powozie, by utrzymać gotowość do finału. - Rory Helford, jesteś diabłem - roześmiała się. - Powiedz prawdę i zawstydź diabła. Lubisz przecież te diabelskie zabawy. Czarny Jack Błyskawica stał przy kole sterowym Phantoma, płynącego powoli na fali odpływu. Bez trudu odnajdował drogę w ciemności, ale nie zszedł z mostku, dopóki jego pewne ręce i bystre oczy nie wyprowadziły długiego statku o niskich burtach przez Margate na pełne morze. Oddał potem koło swemu oficerowi i zszedł pod pokład. Summer wciąż dziwiła się kontrastowi między dwiema częściami kajuty Rory'ego. Pierwsza była dokładnie taka, jakiej można było oczekiwać po kapitanie okrętu. Stały tam wygodne, skórzane fotele, stoły na mapy i biurko wypełnione dokumentami. Sypialnia wyrażała jego własną, niepowtarzalną osobowość. Ciemne jedwabiste dywany, które były tak grube, że grzęzły w nich stopy. Biureczko z czarnej i czerwonej laki, prawdopodobnie bezcenne. Gdy otworzyło się drzwi do szafy z ogromnym lustrem, widać w niej było ubiory próżnego, lubiącego ozdoby mężczyzny, które bardzo współgrały z jego czarnymi włosami i białym pasmem nad skronią. Niektóre ubrania były dziwne. Najwyraźniej zostały kupione w dalekich krajach, inne były zdobione klejnotami, głównie w kolorze bieli i czerni. Nawet jego codzienne ubiory były uszyte z doskonałych materiałów. Summer powiesiła swoje suknie obok jego strojów, zadowolona, że nie wzięła ich zbyt dużo. Nie zostawił jej w szafie wiele miejsca. W końcu odwróciła się w stronę łóżka, które dominowało w sypialni. Purpurowe zasłony poruszały się pod wpływem wiatru, a ona zastanawiała się z zazdro ścią ile kobiet spoczywało na tym wspaniałym łożu. Zdawała sobie w pełni sprawę, że jeśli zaczyna pożerać ją zazdrość, jest chyba zakochana. Nagle usłyszała, jak wchodzi do salonu, i poczuła się tak niepewnie jak panna młoda przed nocą poślubną. Jednak gdy zobaczyła go w obramowaniu drzwi i gdy ich oczy spotkały się, wszystko stało się zupełnie proste. Przyniósł ze sobą ogromną tacę z jedzeniem, które wspaniale pachniało. Uśmiechnęła się, gdy przypomniała sobie, ile razy ją karmił. Postawił tacę na łóżku i podszedł do Summer. - Nie jadłaś cały dzień, prawda? - zapytał i ujął ją w ramiona. Zadrżała. - Zmarzłaś, kochanie - powiedział, rozwiązał jej płaszcz i rzucił na drugi koniec pokoju. - Chodź do łóżka. Sięgnął do szafy po białą obszerną szatę arabską z kapturem i owinął nią Summer. Potem przytrzymał purpurową kołdrę, aż Summer wślizgnęła się do ogromnego łóżka. Szybko rozebrał się i przyłączył do niej. Opuścił jedwabne zasłony, by osłoniły ich przed całym światem. Uśmiechnął się do niej złośliwie. - Wszystkie te zabawy w powozie poszły na marne, bo zmarzłaś. Będę musiał zacząć od początku. 326 Sięgnął po tacę i postawił między nimi. Siedzieli po turecku na łóżku i jedli z tej samej tacy. Summer pochłonęła pół kurczaka, potem westchnęła i oblizała palce. Wiedziała, że Rory robi wszystko w specyficzny, leniwy sposób. Wiedziała, że po kolei zaspokoją wszystkie swe potrzeby, wszystkie pragnienia. Zaczął ją karmić rozmaitymi frykasami i z radością patrzył, jak powoli rozgrzewa się. Jego dłoń wsunęła się pod białą szatę, by popieścić jej pierś, brzuch, uda, i wiedział już, że niepotrzebna jej dłużej ciepła szata. Zdjął z jej głowy kaptur i przejechał palcami po jej czarnych włosach. Potem zsunął szatę z jej ramion, piersi i odesłał w ślad za płaszczem. Nalał do kieliszka jabłecznika przyprawionego cynamonem i innymi ziołami, a potem postawił tacę na podłodze. Jedną ręką przesunął Summer bliżej siebie, drugą przytknął jej kieliszek do ust. Wypiła posłusznie, a po chwili on poszedł w jej ślady, przykładając usta dokładnie do tego samego miejsca, z którego piła. Oparła się o niego z jedną piersią przytuloną do jego owłosionej piersi, z głową na ramieniu, by mogła na niego patrzeć. Ujął w dłoń jej pierś i pieścił palcami różowy sutek. Drugą ręką przesuwał kieliszek od jej ust do swoich, dzieląc się trunkiem po równo. Summer od dawna nie czuła się tak dobrze i bezpiecznie. Od tych pierwszych, wspaniałych dni z Ruarkiem, gdy ją poślubił. Zamknęła oczy, a Rory zamknął jej usta długim pocałunkiem. Przez moment zastanawiała się, czy czasem Rory nie zastępuje tylko jej męża. W końcu Ruark był jej pierwszą miłością i kochała go bez reszty. Nie chciała zwodzić tego człowieka. Ta myśl rozpłynęła się jednak pod wpływem tego, co robił jego język. Rory rozpalił jej pożądanie tak szybko, tak mocno, że nie miała wątpliwości, iż to już jest miłość. Leżeli oboje na boku, przylegając do siebie, i całowali się bez końca. Gdy zarzuciła mu nogę na udo, ujął ją silnie w talii i uniósł nad sobą. Przytrzymał ją chwilę, a potem powoli zaczął ją opuszczać na swój sterczący organ. Potem rozszerzył jej uda tak, żeby nad nim uklękła. Ujął w dłonie jej piersi, pieścił jej brzuch, wnikał w jej najczulsze miejsca. Wyginała się do tyłu, pozwalając, by za każdym ruchem wchodził w nią głębiej, potem pochylała się nad nim i całowała jego zesztywniałe brodawki. On pieścił wciąż jej piersi narzucając nim ich ruchom. W pewnym momencie przycisnął ją mocno i eksplodował. Jej krzyk rozkoszy zmieszał się z krzykiem mew, które towarzyszyły Phatntomowi w tej porannej podróży. 327 36 Ich wspólne dni były niezwykle szczęśliwe; noce prowadziły ich do raju. Rory wiedział, że należą, do siebie wzajemnie. Ona całą sobą oddawała się ich miłości, a jego porażało jej oddanie. Także, do pewnego stopnia, była z nim szczera. Nie było rzeczy, o której nie mogli porozmawiać. Summer była przy nim na pokładzie niemal cały czas. Nie kryła się w zakamarkach okrętu, a załoga uśmiechała się tylko na jej widok, pozo stawiając kapitanowi możliwie dużo swobody. Wynalazł jej jakieś białe spodnie, które kiedyś należały do chłopca okręlowego. Obcięła rękawy koszuli Rory'ego i przewiązała ją w pasie. Wychylała się właśnie przez burtę, by popatrzeć na baraszkujące delfiny, gdy poczuła wokół siebie jego ramię. Wydawała się szczuplejsza niż kiedykolwiek, więc zbliżył usta do jej ucha i spytał: - Nie mylisz się co do dziecka? Rzuciła na niego szybkie spojrzenie, jakby obawiała się wyczytać w jego oczach cień pretensji, ale dostrzegła tylko wesołość i szczere zainteresowanie. - Jestem pewna. Dzięki Bogu, przeszły już te poranne mdłości. Gdyby nie to, ten rejs byłby dla mnie piekłem. Objął ją mocniej. - Kocham cię, Cat. - Wierzę - powiedziała, unosząc rękę, by poprawić biały kosmyk na jego skroni. - Rory, twój brat Ruark wie, że się spotkaliśmy. Byłam na pokazie walk na noże nad rzeką w Southwork. Mój mąż był wściekły, gdy mnie tam spotkał, i nalegał, bym wróciła z nim do domu. Mój brat wrócił pijany i powiedział coś obraźliwego. Nazwał mnie... nazwał mnie dziwką. 329 Helfordów. Ru nie pytał mnie o to, ale był tak wściekły, że uderzył Spidera. A potem miało miejsce to, do czego zawsze dochodzi, gdy jesteśmy razem. Okropnie się pokłóciliśmy. Powiedziałam, że go nienawidzę. Spojrzał na nią, rozbawiony. - Czy rzeczywiście go nienawidzisz? - spytał, patrząc jej bacznie w oczy. - Nie chcę cię okłamywać, Roty. Chcę, żebyś znał całą prawdę. Kochałam Ruarka Helforda całym sercem. Byłam tak mocno zakochana, że czułam się, jakbym wciąż chodziła po ogrodzie wiecznej szczęśliwości, gdzie stale świeci słońce, księżyc i gwiazdy. Gdy uczynił mnie lady Helford, myślałam, że on też mnie kocha. Gdy wprowadził mnie w tajniki miłości, stał się moim Bogiem. Ale prawdą jest to, że spotkałam ciebie i przestałam go kochać równie gwałtownie, jak gdybym obudziła się ze snu. W jasnym świetle zobaczyłam jego wady i rzeczywiście są takie chwile, że go nienawidzę. Wiem, że jesteście braćmi, ale różnice między wami są zdumiewające. On jest arogancki, zaborczy i ma w sobie coś okrutnego, co mnie przeraża. Spojrzał znów na nią i dostrzegła, że jego rozbawienie zniknęło. Powiedział ostrożnie: - Ja też potrafię być arogancki i okrutny, Cat. Nie daj się zwieść, proszę. - Jednak on wpada czasem w nastrój zadumy, do którego ty wydajesz się być niezdolny. W twoich oczach widzę tylko rozbawienie... Cały czas się śmiejesz. Dlatego chyba cię kocham, Rory. Jego zielone oczy znów były roześmiane. - Ru wie o nas wszystko. Nie chcę, żebyś się tym martwiła. To sprawa między Ru a mną. W pewnym momencie załatwimy tę sprawę ostatecznie. Nie chcę jednak, byś myliła się co do niego. On też musiał kochać cię całym sercem. W przeciwnym wypadku nawet za milion lat nie ożeniłby się z tobą. - Ale gdy przyznałam mu się, że nie jestem bogata, że nie jestem damą, wpadł w furię, z jaką wcześniej nigdy się nie spotkałam. Powiedział mi rzeczy, w które trudno uwierzyć. Już one same wystarczyłyby, żeby rozbić moją miłość na drobne okruszki. - Ru przeżył kilka niedobrych doświadczeń z kobietami, które próbowały odebrać mu wszystko, co miał. To sprawiło, że stał się wobec nich cyniczny. Poczuła złość. - Grasz rolę adwokata diabła. Czy pragniesz, żebym do niego wróciła? Roześmiał się, pocałował ją i powiedział: 330 - Chcę tylko, żebyś zrozumiała, a jeśli nie postarasz się zrozumieć, to mój zysk, a jego strata. Jestem takim łobuzem, że skorzystam z tego z ochotą. - To on mówił o unieważnieniu małżeństwa, a teraz ja pragnę tego nade wszystko. Nie dlatego, żebyś musiał się ze mną ożenić - dodała szybko. - Nie chcesz mnie za męża? - zapytał poważnie. - Nie możesz urodzić dziecka jako kobieta niezamężna. Nigdy na to nie pozwolę. - Oczywiście, chciałabym, żebyś został moim mężem. - Cat, kochanie. Przemyśl to sobie dobrze. Unieważnienie oznacza utratę tytułu lady Helford, utratę Helford Hall, majątku Ruarka i jego pozycji na dworze. - Do diabła! Dlaczego wy, Helfordowie, nie możecie uwierzyć, że pienią dze i tytuły nic dla mnie nie znaczą? Potrzebowałam pieniędzy tylko po to, by ocalić Roseland, a i wtedy nie myślałam o sobie, tylko o moim bracie, który - jest lordem St. Catherine'em i powinien otrzymać swoje dziedzictwo. - Wierzę, kochanie. W przeciwnym wypadku nie popłynęłabyś z piratem, który żyje z kradzieży i przemytu. - Niezależnie od wszystkiego, mam na dworze własnych przyjaciół. Król lubi mnie i jemu naprawdę jest wszystko jedno, czy jestem lady Helford czy Summer St. Catherine! Na uwagę o królu oczy Rory'ego zwęziły się. Jego wargi nabrały twardego wyrazu, którego nigdy wcześniej u niego nie widziała. Poczuła cień strachu i doszła do wniosku, że źle oceniła jego swobodny sposób zachowania. Był o nią wyraźnie zazdrosny. Ponieważ nie okazywał zazdrości w stosunku do brata, wydawało jej się, że obce mu jest to uczucie. Myliła się. Jeden z marynarzy dostrzegł żagle jakiegoś okrętu i wszyscy skierowali wzrok na Czarnego Jacka, czekając na jego reakcję i rozkazy. Przyłożył lornetkę do oczu i krzyknął: - To Holendrzy! - co tylko potwierdziło podejrzenia załogi. Summer poczuła, jak ogarnia ją podniecenie. - Pozwól mi popatrzeć - krzyknęła. Podał jej lunetę i wskazał mały żagiel na horyzoncie, potem zawołał coś w obcym języku do załogi. - Och! - westchnęła Summer. - Zamierzasz go zaatakować? Rory pokręcił głową i roześmiał się widząc na jej twarzy wyraz roz czarowania. 331 - Dlaczego? - dopytywała się. - Przecież prowadzimy z nimi wojnę. - Anglia prowadzi z nimi wojnę, a ja nie jestem Anglią. Jak mógłbym napaść na ich okręt, a jutro wpłynąć do Hagi eskortując ich okręt. Poczuła rozczarowanie, ale przyznała z niechęcią, że to, co jej powie dział, ma sens. Czuła na sobie jego rozbawione spojrzenie, gdy przyglądał się jej reakcji na to, że wywiesili holenderską banderę. Rory po przybyciu do portu zabrał ją do kajuty, a Hans, jeden z członków załogi, zajął się urzędnikami celnymi. Rory pocałował koniuszek jej nosa. - Jeśli się przebierzesz, zabiorę cię do portu. Chociaż obawiam się, że jeśli zobaczysz zawartość tutejszych sklepów, doprowadzisz mnie do ruiny. - Z przyjemnością uczynię z ciebie żebraka - ostrzegła. -Ale ja mówię tylko po angielsku - przypomniała. Uśmiechnął się do niej. - W tych sklepach jedynym zrozumiałym językiem jest pieniądz. Co innego na ulicy. Możesz udawać Francuzkę. Cokolwiek powiem, odpowiadaj "oui". - Ty diable! Mam lepszy pomysł. Cokolwiek do mnie powiesz, odpo wiem "non". Sklepy były pełne różnych egzotycznych przedmiotów z różnych stron świata. Zapachy były tak silne, że wypełniały nozdrza i pobudzały wyobraźnię do myślenia o dziwnych lądach i obyczajach. W jednym ze sklepów sprze dawali lylko wina. Od przelewania go z beczek podłoga zabarwiła się na purpurowo. W najróżniejszego kształtu butelkach stał}' najlepsze wina z Hisz panii, Portugalii i Francji. Rory wyjaśnił jej, że Holendrzy specjalizują się w produkcji dżinu, który wymieniają na wina. Po krótkim czasie Summer poczuła się całkowicie odurzona samymi zapachami. Przeszli do innego sklepu, którego zawartość także łatwo było rozpoznać po zapachu. Duże drewniane skrzynki, wyłożone blachą, pełne był}' herbat}' z Indii, Cejlonu, a nawet z Chin. W głębi sklepu dominował zapach kakao. wydostający się z worków pełnych strąków. Rory po prostu wskazywał przedmioty, które były mu potrzebne, a dwóch towarzyszących im urzę dników zapisywało zamówienie na kartce i oznaczyło zamówiony towar. Na uzgodnienie ceny przyjdzie czas, gdy będzie trzeba płacić. Zapachy w następnym magazynie były tak dziwne i ostre, że Summer poczuła pieczenie w nosie. 332 - To lecznicze zioła - wyjaśnił Rory. - Jest benzoes, kadzidła, cibora, aloes, kamfora. Są też i te zakazane: haszysz, opium, a nawet gorsze, za które mężczyźni płacą majątek po to tylko, żeby przestać myśleć. Powiedział coś szybko do urzędników; wydał im jakieś polecenia. Kiwnęli głowami wyraźnie, bez trudu rozumiejąc jego zamówienie. Summer zastanowiła się, co kupił, potem jednak pomyślała, że może lepiej, żeby nie wiedziała. Magazyn z przyprawami przechodził wszelkie wyobrażenia. Całe góry pieprzu, gałki muszkatołowej i czosnku tuż przy stosach korzeni lukrecji, imbiru i papryki, lasek cynamonu. Weszli do ogromnego magazynu z bronią i amunicją. Noże, sztylety, miecze i rapiery leżyły obok bułatów, szabli, jakichś orientalnych broni i narzędzi tortur. Dalej były pistolety, strzelby, nawet działa różnego kalibru wraz z nabojami. Rory powiedział jej, że zamówienia, które będzie składał, znudząją, więc zostawał ją w magazynie materiałów, żeby tam nieco pobuszowała. Polecił oddać jej do dyspozycji małą Chinkę w czarnych spodniach, która obsłu giwała Summer. Szaleństwo kolorów i wzorów7 przewyższało jej najbardziej wybujałe wyobrażenia. Jedwabie, adamaszki, tafty, tkaniny ze złota obok wstążek i strusich piór, różne ozdoby do butów i kapeluszy. Gładkie i drukowane perkale obok egipskiej bawełny, cienkiej jak pajęczyna. Materie haftowane srebrną i złotą nitką wisiały obok bardziej ozdobnych tkanin haftowanych perłami. 1 nagle wróciła pamięcią do Złotej Bogini i tego jednego z nie zakłóconych niczym wspaniałych dni ich miodowego miesiąca, gdy jej mąż gotów był złożyć u jej stóp cały świat, gdyby tylko wyraziła takie życzenie. Serce ścisnęło się jej z żalu, ale nim łzy zapiekły ją pod powiekami, odrzuciła wspomnienia. W końcu dostrzegła coś, co pobudziło jej wyobraź nię. Zobaczyła materiał i widziała już gotową suknię. Waza, pełna strusich piór we wszystkich kolorach tęczy, sprawiła, że wstrzymała oddech. Suknie zdobione wstążkami stały się już tak modne, że aż pospolite. Summer zapragnęła mieć suknię ozdobioną turkusowymi piórami strusimi. Wybrała tyle, by wystarczyło na obramowanie dekoltu. Chinka przyniosła wachlarz zrobiony z piór tego samego koloru. Szybko kiwnęła głową. Dalej stały biurka z sekretnymi schowkami z Indii i Dalekiego Wschodu. Summer przypomniała sobie, że królowa Katarzyna miała kilka takich w Hampton Court. Zawartość skrytek czyniła biurka jeszcze bardziej interesującymi. Były tam agaty i onyksy, wklęsło rzeźbione kamienie, kawałki 333 bursztynu z wtopionymi owadami, muszle, jaja rzadkich ptaków i porce lanowe miniaturki. Weszła do sali o wyglądzie jaskini, gdzie stali wartownicy z pistoletami w dłoniach. Ku swojemu ogromnemu zdziwieniu zorientowała się, że po obu stronach leżą tace z diamentami, szmaragdami, rubinami, perłami, turku sami, szafirami, onyksami i opalami. Leżały tam też klejnoty tak egzotyczne, że nawet o nich nie słyszała. Tam właśnie odnalazł ją Rory i zachęcił, by wybrała dwa klejnoty na kolczyki. Wybrała rubiny w kształcie łez, duże jak gołębie jaja. - Są tu przecież znacznie bardziej kosztowne kamienie, kochanie. Jesteś pewna, że chcesz właśnie te? Kiwnęła głową i powiedziała z przesadą: - Rubiny lubię szczególnie. Przejrzał zamówienia i uśmiechnął się do siebie, widząc, że zamówiła strusie pióra. Nie miała pojęcia, jakie były drogie, gdyż w przeciwnym wypadku nie zamówiłaby pięciu tuzinów, ale nie miał zamiaru jej tego uświadamiać. - Za pół godziny będą gotowe twoje kolczyki. Poczekaj w powozie, a ja pójdę się potargować. Urzędnik odprowadził ją do czekającego powozu i ku swemu zdumieniu natknęła się na człowieka, którego spotkała w Stowe, a który bez wątpienia był jednym z Grenvile'ów. - Witam - powiedziała. - Spotkaliśmy się w Stowe. Mężczyzna burknął w jej stronę dokładnie te same słowa, którymi prze mówił do niej w Stowe. - Madame, pomyliła mnie pani z kimś innym. Ta sprawa wydała się jej dziwna. Za każdym razem, gdy go spotyka, wywołuje jego złość. Dlaczego nie chciał być rozpoznany ani tu, ani w Kornwalii? Grenvile'owie byli w łaskach u króla, a Jack otrzymał niedawno godność hrabiego Bath. Co zatem Grenvile robi w Hadze, gdy Anglia jest w stanie wojny z Holandią? Gdy Rory wrócił do powozu z kolczykami, natychmiast zapomniała o spotkaniu. -Ach, Rory, nigdy w życiu nie miałam czegoś tak pięknego! - W takim razie pozwól, że ci je założę - zaproponował i odsłonił jej uszy. 334 - Obawiam się, że nie bardzo pasują do tej sukni koloru brzoskwiniowego. - Dość łatwo będzie temu zaradzić - powiedział, rozpinając natychmiast zapięcie jej sukni. - Przestań, Rory - zaprotestowała, przytrzymując suknię na piersiach. - Nie mogę się powstrzymać - powiedział niskim głosem, sadzając ją sobie na kolanach. Przebiegł ją dreszcz na myśl, że może ją rozebrać w powozie. Gdy w koń cu wpuściła jego dłonie pod suknię, zadowolił się tym, że mógł trzymać ją w ramionach i całować. Westchnęła i przytuliła się do niego., wdzięczna losowi, że z każdym dniem wzmaga się jego pożądanie. Otworzył okno powozu i polecił stangretowi, by zatrzymał się przy gospodzie. Cat zdziwiła się, gdyż okręt stał w porcie zaledwie kilka mil dalej. Pomyślała, że Rory jest może głodny i chce coś zjeść. Gdy powóz zaczął zwalniać na ruchliwym podjeździe, podciągał jej suknię, by zasłonić ramiona, nie zadając sobie jednak trudu, by ją zapiąć. Podniósł ją silnym ramieniem i wprowadził do gospody. Jeśli nawet właściciel był zdziwiony widokiem pirata, z białym pasmem włosów, wnoszącego kobietę, jakby była pirackim łupem, w chwili gdy schwycił rzuconą mu złotą monetę, przestał dziwić się czemukolwiek. Wskazał im drogę do najlepszego pokoju i zamknął dys kretnie drzwi. Rory płonął. Jego język wdarł się między jej wargi, a suknia opadła, ukazując jej wspaniałe piersi. Jęknął z zachwytu, gdy położył ją na łóżku i zsunął z niej suknię. Aż skoczył, gdy zobaczył, że poza koronkowymi pończochami, podtrzymywanymi przez brzoskwiniowe podwiązki, nie ma nic pod spodem. Patrzył na nią błyszczącymi oczami. Gdy pochylał się, by zdjąć jej buty, musnął włosami jej brzuch, wzbudzając jej podniecenie. Potem przesunął usta po jej delikatnej skórze, a ona zacisnęła palce na jego wspaniałych włosach, przyciskając do siebie jego głowę. Jej pożądanie osiągnęło szczyt, gdy zanurzył usta między jej uda. Wiedziała, że ubóstwia to robić, więc oddała się cała rozkoszy. Wyprężyła się do przodu, oddając mu we władanie tę najczulszą część swojego ciała, a on zaczął gwałtownie ssać stwardniały stożek. W pewnym momencie poczuła, jak fale rozkoszy zaczynają rozchodzić się po całym jej ciele, napełniając gorącą rozkoszą. Wsunął głębiej dłonie pod jej pośladki unosząc ją ku swej twarzy, a jego język zaczął się poruszać jeszcze gwałtowniej. Po chwili, pod wpływem spazmów rozkoszy zaczęła jęczeć i krzyczeć. Uniosła 335 się na łóżku i przylgnęła do Rory'ego. Po chwili leżeli oboje, przytuleni mocno. Zaczął ją całować, aż poczuła, jak nowa fala pożądania narasta w niej. Przylgnął do niej, a jego organ zaczął przesuwać się po jej wilgotnych wargach. - Kochanie, jestem tak podniecona, że chyba nie przeżyję, jeśli teraz we mnie wejdziesz. - Nie martw się, najmilsza, rozchyl tylko usta. Przytuliła się do niego, a on wsunął język w jej usta. W miarę, jak wsuwał go głębiej, poruszając nim gwałtownie, poczuła się bliska szaleństwa z gorą cego pożądania. Po chwili już jej to nie wystarczyło i jękiem przekazała mu swe pragnienia. Był szczęśliwy, że udało mu się zdobyć kobietę, która pozwala mu odkry wać tajniki swej kobiecości, a także zaspokajać jego własne pragnienia. Gdy skończył, jej całe ciało było zaróżowione. Nie znał nigdy kobiety, której pragnienia tak doskonale współgrały z jego pożądaniem. - Potrafisz zaspokoić moje wszystkie marzenia, mała kocico - szepnął. - Kocham cię całym sercem. Przesunęła palcami po potężnych mięśniach jego pleców, a on złożył na jej ustach czuły pocałunek. - Byłeś wspaniały, jak szalejący sztorm. W jego oczach znów pojawiło się rozbawienie. -A ty, kochanie, byłaś nienasycona. Roześmiała się i zarumieniła. - Sprawiasz, że tracę całkowicie kontrolę nad swym ciałem, które głośno domaga się wtedy zaspokojenia. - Z pewnością na dole wszyscy słyszeli, jak krzyczałaś - drwił z niej bezlitośnie. - Ach, Rory, jak spojrzę tym ludziom w twarz? - spytała zawstydzona. - Każdy mężczyzna, który widział, jak wnosiłem cię po schodach, musiał zzielenieć z zazdrości. A ci, którzy słyszeli twoje krzyki, oddaliby życie za jedną noc w twoim łóżku. Chodź, kochanie. Musimy wrócić na statek. - Bestia! Nie ruszę nawet palcem. Będziesz musiał mnie ubrać - pro wokowała. Posłusznie posadził ją i włożył suknię. Pocałował jej dekolt i szepnął: - Jeszcze z tobą na dziś nie skończyłem. 336 * 37 Rory - powiedziała następnego ranka, gdy wrócił do kajuty z pokładu. - Wczoraj spotkałam kogoś, kto był bez wątpienia jednym z Grenvile'ów... - Zawiesiła głos czekając na jego reakcję. Na moment zmarszczył brwi. - W magazynach? Czy sądzisz, że mnie zauważył? - Nie sądzę... Nie wiem. Kim on jest? - Zapewne Richard... Sir Richard Greiwile. Był generałem w armii starego króla, ale obaj z kanclerzem Hyde'em nienawidzili się wzajemnie. Gdy zaproponował swoje usługi Karolowi, nie przyjęto ich właśnie z powodu jego niechętnego stosunku do premiera. To tak rozgoryczyło Richarda, że zdecydował się pozostać na wygnaniu. Przysięgał, że jego stopa nigdy nie postanie w Anglii. - To dziwne. Kilka tygodni temu widziałam go w Stowe. Gdy tylko wypowiedziała te słowa, wiedziała już, że Richard Greiwile był szpiegiem. To była ta ważna informacja, którą mogła przekazać królowi. Tak naprawdę nie wiedziała, dokąd sięgała lojalność Rory'ego i gdy zaczęła się nad tym zastanawiać, poczuła się nieswojo. Wyraźnie nie był obcym na ziemi holenderskiej. Choć czasem sama szukała przygody i była gotowa podjąć szalone ryzyko, to jednak nigdy nie zdradziłaby króla i swego kraju. U swego męża najbardziej podziwiała poświęcenie dla obowiązków. Zaczęła go łagodnie podpytywać: - Rory, czy jesteś lojalny w stosunku do Karola? 337 Uśmiechnął się do niej. - Jestem przede wszystkim lojalny w stosunku do samego siebie, Cat. - Zmienił szybko temat. - Na dziś także zaplanowałem dla ciebie zakupy. Ja nie mogę opuścić statku, bo czekam na dostawę towarów, które zamówi łem wczoraj, ale poprosiłem Hansa, żeby ci towarzyszył jako tłumacz. Myślę, że będziesz zachwycona mogąc odwiedzić najmodniejsze sklepy. Dostał ode mnie dość pieniędzy, by zapłacić za wszystko, czego zapragniesz. - Jesteś bardzo hojny, sir. Czy pieniądze przychodzą ci aż tak łatwo? W jego oczach widziała rozbawienie. - Czasem tak, czasem nie. Mam jednak nadzieję, że jestem na tyle mężczyzną, by zapłacić za zachcianki mojej kobiety. - Spojrzał jej w oczy. - Jesteś chyba moją kobietą, Cat, prawda? Opuściła wzrok. - Przecież wiesz, Rory. - Lepiej, żebyś się ubrała, zanim nabiorę ochoty, żeby to sprawdzić. Puścił do niej oko. Zamknął drzwi do sypialni i poszedł do salonu. Zasta nawiała się, czy Hans mówi po angielsku. Poszła za Rorym, by o to zapytać, ale nie zastała go w kajucie. Nagle usłyszała jego głęboki głos z korytarza: - Zatrzymaj ją poza statkiem do trzeciej. Nie chcę, żeby tu była, gdy przyjdzie Ruyter. Summer była wstrząśnięta. Wszyscy w Anglii wiedzieli, że słynny de Ruyter był dowódcą floty holenderskiej i głównym wrogiem Anglii. Nie mogła uwierzyć, że Rory ma jakieś konszachty ze słynnym kapitanem. Nic dziwnego, że nie chciał, aby o tym wiedziała. Natychmiast pomyślała, że mogłaby poinformować o tym króla. Zadrżała. Nie potrafi zdradzić Rory'ego. Gdy spotkali się po raz pierwszy, uprzedził ją, że jest łobuzem, że był zawsze czarną owcą, ale po raz pierwszy była gotowa w to uwierzyć. Zeszła na brzeg z Hansem, olbrzymem o jasnych włosach, któremu na kazano strzec jej nawet z narażeniem własnego życia. W sklepie z damską odzieżą wyglądał zupełnie nie na miejscu. Jednak to on płacił za jej zakupy. Bez jego umiejętności tłumaczenia na angielski, nie poradziłaby sobie. Zgodnie z przewidywaniem Rory'ego, była zachwycona modą i wieloma drobiazgami dla pań, produkowanymi głównie przez francuskich dyktatorów mody. Kupiła suknię, płomiennego koloru, rozciętą z przodu, by odsłonić halkę ze złotej koronki. Była to bardzo efektowna suknia, do której noszenia 338 potrzebny był wygląd królowej, ale Summer zawsze tak się nosiła. W innym sklepie Summer wybrała haftowaną perłami suknię z mieniącej się materii, która zmieniała kolor zależnie od oświetlenia. Czasem była jasnozielona, czasem srebrna. Nie mogła się też oprzeć narzutce z lisa, dziwacznie ufarbowanego na jasnozielony kolor, która znakomicie uzupełniała suknię. Wiedziała, że nikt w Londynie nie ma futra o tak jasnym kolorze. Pomyślała, że Barbara dałaby się posiekać za takie cudo. Zaczęło padać, a kiedy pada w Holandii, świat wygląda okropnie. Widok ciężkich, czarnych chmur zepsuł nastrój Summer. Choć bardzo starała się odsunąć od siebie niepokojące myśli o Rorym, wracały uparcie, poruszając wyobraźnię, układając się w rozmaite scenariusze. Niemal nalegała na Hansa, żeby wrócili na statek. Chciała zastać Rory'ego z de Ruyterem, ale gdy to przemyślała, pozwoliła Hansowi zaprowadzić się do dobrej restauracji na obiad, bardzo wskazany po spacerze w wilgotnym powietrzu. Pomyślała, że odrobina alkoholu pomoże jej pozbyć się ciemnych myśli. Gdy jednak odmówiła wypicia lekkiego białego wina i zamówiła dżin, Hansa ogarnął wyraźny niepokój. Gdyby miał więcej odwagi, zaprotestowałby pewnie. Wiedział, jak może na nią wpłynąć ten czysty, mocny napój. Zanim udało mu się doprowadzić ją na statek, osiągnęła już stan takiego upojenia, w którym pękają hamulce. Summer stała się do tego agresywna. Weszła na pokład i patrzyła uważnie, jak Hans idzie do sterówki, by opowiedzieć Czarnemu Jackowi Błyskawicy, że niemal wywołała skandal, wlewając w siebie dżin. Zmieniła suknię i pantofle na obcasach na białe spodnie i jego koszulę przewiązanąw pasie. Na włosach zawiązała czerwoną apaszką i weszła na pokład krokiem tygrysicy. Rory, z rozbawieniem w oczach, prowadził ją wzrokiem. Rozzłościło ją jego rozbawienie. Zetrze ten cholerny uśmieszek z jego twarzy, choćby to miała być ostatnia rzecz, którą zrobi. Podeszła do niego z wyzywającą miną, podparta pod boki i powiedziała: - Nie podoba mi się ten śmierdzący kraj. Kiedy wypływamy? Uniósł lekko brwi. - Kiedy wydam taki rozkaz. Wymamrotała jakieś brzydkie przekleństwo, a on spojrzał na nią z góry i rzekł kpiącym tonem: 339 - Muszę cię nauczyć kląć w obcych językach. Angielskie przekleństwa są bardzo grubiańskie. Był pełen arogancji, opryskliwy i zuchwały. Jakikolwiek by był, nie uprzejmy czy uroczy, wiedziała, że nigdy nie straci pewności siebie, ale dziś nie mogła tego znieść. - Angielski zupełnie mi odpowiada - odpowiedziała ze zwężonymi oczami. - Nienawidzę bratania się z wrogami, choć dla ciebie nie ma może w tym nic nagannego. - Wydaje mi się, że się lekko wstawiłaś, Cat. Idź lepiej do kajuty powiedział spokojnym głosem. - Tak łatwo przychodzi ci wydawanie rozkazów, sir. Zobaczymy, czy potrafisz je też wykonywać. Rozkazuję ci podnieść kotwicę - krzyknęła nonszalancko. - Ostrzegam cię, Cat. Nie pozwolę ci na zuchwalstwo w obecności załogi. Zejdź pod pokład!. Z agresywną miną zrobiła krok w jego kierunku, prowokując go. - A jeśli tego nie zrobię? Podszedł do niej szybko i wziął ją na ręce. Z satysfakcją uśmiechnęła się pod nosem. Teraz zaniesie ją do kajuty i będzie chciał się z nią kochać, ale ona odmówi. On jednak podszedł do burty i wrzucił ją prosto do wody. Wypłynęła na powierzchnię i łapczywie chwytała powietrze. Nie mogła uwierzyć w to, co jej zrobił. Niech diabli wezmą wszystkich Helfordów. Łkała z wściekłości, ale nie miała żadnej szansy wspiąć się na brzeg. Nie zostało jej nic innego, jak tylko wrócić na pokład Phantoma jak pobity, zmokły szczur. Nawet nie spojrzał przez burtę, żeby zobaczyć, czy nic się jej nie stało. Pozostała w wodzie przez jakieś dziesięć minut, a potem napełniła płuca powietrzem i wypłynęła na martwej fali. Rozłożyła szeroko ramiona. Włosy wymknęły się spod czerwonej apaszki i rozsunęły wokół jej głowy, a ona leżała spokojnie twarzą w wodzie. Usłyszała wreszcie krzyki: - Kapitanie! Kapitanie! Zmusiła się do tego, by nie poruszyć się, starając się zużywać jak najmniej powietrza. Usłyszała przerażony głos Rory'ego. - Chryste przenajświętszy!. Usłyszała głośny plusk, gdy skoczył do wody. Poczuła, jak unosi ją mocne 340 ramię i przekręca twarzą do góry. - Odezwij się, najmilsza - prosił. Leżała z zamkniętymi oczami udając, że wciąż jest nieprzytomna. - Mój Boże, tak mi przykro. Nie chciałem cię skrzywdzić - tłumaczył się. Otworzyła na chwilę oczy, szepnęła rozżalonym głosem jego imię i po nownie je zamykając wstrzymała oddech. Bardzo się teraz spieszył, by wydobyć ją z wody. Podpłynął z nią do nabrzeża i podał ją czekającym marynarzom. Krzyczał na nich, żeby byli ostrożni i nie zadrapali jej o ostry mur. Zaniósł jej ociekające wodą ciało do kajuty, odsunął purpurowe zasło ny i położył ją delikatnie na łóżku. Uklęknął obok, zacisnął jej nozdrza i rozchylił usta. Przyłożył do nich swoje, by własnym oddechem przywrócić ją do życia. - Proszę, nie umieraj - mamrotał między oddechami. Jej pierś unosiła się i opadała w miarę, jak pompował w nią powietrze, a Summer z trudem powstrzymywała się, żeby nie zachichotać. Gdy znów przyłożył wargi do jej ust, zarzuciła mu ramiona na szyję i pocałowała go namiętnie. - Ty mała kocico! Powinienem za te sztuczki stłuc cię na kwaśne jabłko. Zaczęła się śmiać, ale po chwili zorientowała się, że nie może przestać. Podciągnęła w końcu kolana pod brodę i ściskając je mocno tarzała się po łóżku w niepohamowanej radości. Wreszcie i Rory odzyskał poczucie humoru i zaczął śmiać się wraz z nią. - Ty mała dziwko, nienawidzisz być pokonana, co? - Jeszcze nie trafiłam na mężczyznę, któremu się to udało. Jednym ruchem przełożył ją przez kolano i ściągnął mokre majtki. A po tem wlepił jej w pupę takiego klapsa, żeby długo go czuła. - Rory, nie bądź brutalny. Zapominasz, że jestem w ciąży. Odwrócił ją natychmiast i pocałował jej brzuch. - Twój maleńki brzuszek jest już dość duży, żebym mógł o tym zapom nieć - żartował. - Ty brutalu, jak mogłeś? - protestowała. Uśmiechnął się do niej. - Dobrze ci to zrobi. Zamoczyłaś łóżko i będziemy musieli spać dziś na podłodze. 341 - Mhm... wspaniale - mruknęła kusząco. Tej nocy jednak spała sama. Usnęła na fotelu przy oknie. Czekała na Rory'ego. Obudziła się dopiero przed świtem. Kiedy go w końcu usłyszała, skradał się tak skrycie, że wzbudziło to jej podejrzenia. Udawała., że śpi do chwili, gdy przebrał się i rozciągnął na podłodze. Po jakiejś godzinie światło dnia zaczęło powoli zakradać się do kajuty. Wstała cicho. Zadrżała, gdy dostrzegła zakrwawiony nóż leżący obok czarnego ubrania, w którym wrócił. Wyszła cicho na pokład, by zaczerp nąć świeżego powietrza. Gdy oparła się o poręcz burty, zauważyła jakiś podłużny kształt unosząc}' się na wodzie. Początkowo było zbyt ciemno, by mogła rozpoznać, co to jest. Jednak po chwili zamarła z przerażenia. Wiedziała, że jest to ciało. I w tym samym momencie dostrzegła rude włosy unoszące się w wodzie. Wiedziała, że to Grenvile. Po godzinie Phantom był już na kursie. Wkrótce opuścili burzliwe wody Holandii i podążyli w stronę skąpanej w słońcu Francji. Summer straciła cały spokój. Jej podejrzenia co do Rory'ego umocniły się, gdy spotkali holenderski statek, a Rory odmówił zaatakowania go. Wobec narastających podejrzeń nie była w stanie zaakceptować wyjaśnienia, że nie chce jej narażać. Gdy przejął nocną wachtę przy sterze, postanowiła przeszukać jego biurko. Była przekonana, że ma jakieś zakazane konszachty z Holendrami, i modliła się tylko, żeby nie okazało się, iż sprzedaje dla pieniędzy tajem nice Anglii. Znalazła teczkę dyplomatyczną z zapieczętowanymi dokumentami od króla Anglii, Karola, zaadresowanymi do króla Francji, Ludwika. Nie odważyła się jednak rozerwać pieczęci, które wydawały się jej już naruszone. To była zagadka. Czy polecono Rory'cmu Helfordowi, by dostarczył przesyłkę z Anglii do Francji, czy też wszedł w posiadanie tych dokumentów nielegalnie? Jeśli dokumenty były prawdziwe, czy po to zatrzymał się w Holandii, żeby wyjawić ich treść de Ruyterowi? Czy też może były to fałszywe dokumenty dla króla Francji, tylko pozornie wysłane przez króla Anglii? Następnym razem, gdy będą w łóżku, wybada go dyskretnie. Może uda się jej coś z niego wyciągnąć. Phantom zarzucił kotwicę w opuszczonej zatoczce. Załoga skorzystała 342 z łodzi i zeszła na ląd. Mogli wreszcie zrobić użytek z winnic, które dostarczały im napojów już w przeszłości. Ciągnęły się one przez wiele kilometrów. Summer i Rory korzystali z pięknej pogody i samotności. Pływali nago w ciepłym lazurowym morzu. Potem leżeli na pokładzie, żeby wyschnąć i wygrzać się w słońcu. Summer skromnie zawinęła się w ręcznik, ale Rory'emu nie przeszkadzała nagość. Ułożyła się wygodnie na czerwonych poduszkach, które przyniósł z kajuty, a on wyciągnął się z głową na jej kolanach. Drewniane deski pokładu były rozkosznie ciepłe, a słońce przepięknie złociło jej twarz. Przesunął policzkiem po jej udzie. Spojrzała na niego spod na wpół przymkniętych powiek. Powiodła wzrokiem po jego długim ciele. Było wspaniałe. Z prawdziwą przyjemnością przyglądała się, jak jego mięśnie napinają się i rozluźniają w rytm oddechu. Nagle zdała sobie sprawę, że obserwuje ją. jak podziwia jego ciało. Wtem jego męskość naprężyła się, zaczęła rosnąć. Gdy przytulił twarz do jej uda, jego ciepło zdawało się aż parzyć. Wyciągnął rękę i pozbył się ręcznika, który rozdzielał ich ciała. Odwrócił się i dotknął ustami miejsca tuż nad ciemnym trójkątem włosów. . - Jesteś cudowna - mruknął chrapliwie, kierując czubek języka w jej czułe miejsce. - Twoja skóra jest słona od morskiej wody. Nagle poczuła gorące pragnienie. Miał takie cudowne ciało, pragnęła je podziwiać i pieścić. - Rory, chcę poznać, jaki smak ma twoje ciało. Ich oczy spotkały się. W tym momencie cały świat odpłynął i pozostało tylko ich dwoje, z wzajemnym pragnieniem. Wiedziała, że po to, by wyjawił jej prawdę, muszą zniknąć wszelkie bariery. Wiedziała, że muszą stać się jednym ciałem. Podniósł ją i przytulił. Stanęła na palcach i oparła głowę na jego piersi. Powoli pocałowała miejsce, w którym czuła bicie jego serca, potem jej usta osuwały się coraz niżej, niżej. Stał bez ruchu, aż jej usta znalazły się tuż przy jego nabrzmiałym członku. Natychmiast wyprężył się tak, że jego koniec znalazł się powyżej jej ust. Uniosła wzrok i patrzyła na niego z podziwem. To, co miała zamiar zrobić, było najbardziej intymną pieszczotą, jaką kobieta morze obdarować mężczynę. Ujęła go delikatnie dłońmi i pochyliła do swych ust, by pocałować aksamitną koronę. Jęknął pod wpływem niewyobrażalnej rozkoszy. Objęła wargami żołądź i przesuwała językiem po delikatnym rowku. Pomyślała, 343 że ma ona kształt serca i gdy trzyma ją w ustach, czuje się tak, jakby w nich trzymała jego bijące serce. Odrzucił do tyłu głowę, kontrolując narastające pożądanie. Lizała go i ssała przez kilka minut, aż w końcu krzyknął: - Dość! Wyobraźnia podpowiadała jej, że tym razem ich miłość da im najwyższą rozkosz. Drżała z pragnienia, by wypełnił ją tak, by już nigdy nie odczuwała pustki. Jeszcze raz przesunęła językiem po krawędzi, uniosła głowę i ze zdumieniem stwierdziła, że nigdy przedtem nie osiągnął takich rozmiarów. Gdyby nie to, że sama była bardzo podniecona, nie byłaby w stanie wchłonąć go w siebie. Ale między nimi nie było już żadnych barier. Padli w uścisku na pokład. Otoczyła jego plecy udami, a on wchodził w nią za każdym razem głębiej, przyprawiając ją o rozkoszne tortury. Pod ich wpływem w jej ciele zaczęła narastać potężna fala namiętności. Zaczęła łkać od nadmiaru przeżyć. On namiętnie całował jej wargi, roz syłając po ciele rozkoszne dreszcze. Wreszcie poczuła w sobie gwałtowną eksplozję. Czuła się tak, jakby otwarły się przed nią wrota raju. Leżeli złączeni, jakby nie chcąc nawet dopuścić myśli o tym, by znów stali się dwoma odrębnymi ciałami. Powoli zmniejszał się w niej. Nie opuszczając jej, przeturlał się tak, by znalazła się na nim. Leżała na jego potężnym ciele i czuła pod policzkiem szorstkie owłosienie jego piersi. Głaskał ją po plecach, po pupie. Gdy tak odpoczywali, zaczęło w niej narastać poczucie winy. Co z tego, że ten mężczyzna jest nawet zdrajcą? Wiedziała, że zabił człowieka. A jeśli to, co robi, naraża na niebezpieczeństwo jej męża? Wiedziała, że Ruark szpieguje na rzecz Anglii. Czy Rory działając na rzecz przeciwnej strony, wykorzystuje swojego brata, by wydostać z niego tajem nice Anglii? Spojrzała na niego i po raz pierwszy jego twarz wydała się jej niebezpieczna, twarda, brutalna. Gdy była już w stanie mówić, odezwała się cicho: - Rory, widziałam zapieczętowane dokumenty, które przewozisz. -Zostaw to! Jego głos, ostry jak świśnięcie bata, zaskoczył ją. Jak może taić coś przed nią, gdy ich ciała połączyły się tak nierozerwalnie? - Czy to ty zabiłeś Richarda Grenvile'a? Jego śmierć napawała ją poczuciem winy, gdyż sama powiedziała 344 Rory'emu o jego obecności w Hadze. - Odpowiedz! - krzyknęła. Zacisnął dłonie na jej pośladkach .i zaczął poruszać się w niej, usiłując pobudzić jej namiętność. Uświadomiła sobie, że wykorzystując swe ciało, pragnie, by przestała mówić o sprawach, które poruszyła. Była w błędzie, sądząc, że obalili wszystkie bariery. Oddała mu całe ciało, prawie całą duszę, ale on nie chciał się przed nią otworzyć. Wsunęła dłonie między ich ciała i odsunęła się. Gdy spojrzała w jego oczy, dostrzegła tylko narastającą furię. - Celowo zniszczyłaś najpiękniejszy miłosny akt, jaki mógł się nam przytrafić! - rzucił zza zaciśniętych zębów. Czuła się winna, gdyż rzeczywiście mogli przeżyć najpiękniejsze chwile swego życia. Jednak nie była w stanie do tego dopuścić. Jej miłość z Ruarkiem była dotąd najpiękniejsza i chciała, by tak pozostało. Ogarnęło ją poczucie winy z powodu własnej niewierności. Miała wrażenie, że zrobiła to tylko po to, by go dotknąć. Mój Boże, nawet gdyby poszła do łóżka z królem, nie byłoby to tak złe, jak pójście do łóżka z bratem męża. Szarpnęła ręcznik, by okryć swą nagość, i pobiegła pod pokład, widząc furię w jego zielonych, oskarżycielskich oczach, które paliły jej plecy. Czując, jak chaos ogarnia na równi jej ciało i umysł, rzuciła się na łóżko. Po jej policzku spłynęła łza. W tym momencie nie mogła znieść samej siebie, ale wiedziała, że musi bardzo starannie pomyśleć o swoim życiu. Dlaczego tak szybko przeszła w ramiona innego mężczyzny? Gdy Ruark ją odrzucił, strata wydawała się jej tak druzgocąca, że natychmiast zastąpiła Ruarka jego własną repliką. Czuła wstyd na myśl, że tak mocno pragnie mężczyzny. Do diabła, zanim poznała Ruarka Helforda, radziła sobie sama doskonale. Przyznaje, kradła, oszukiwała i kłamała, ale w świecie mężczyzn takie zachowanie uznawano co najwyżej za dziwactwo. Znalazła w sobie odwagę, by zająć się przemytem, mogła dokonywać rozbojów na drogach, powinna więc mieć dość siły, by w życiu radzić sobie bez mężczyzny. Nie potrzebuje żadnego z nich. Niech piekło pochłonie wszystkich mężczyzn! 38 Gdy w nocy okręt przybił do portu w Hawrze, zobaczyła, że Rory opuszcza go w czarnym ubraniu i masce. Nie miała pojęcia, o której wrócił, wiedziała tylko, że nie przyszedł do niej do łóżka. Gdy rankiem wyszła na pokład, zobaczyła go w białej szacie, jak stoi przy sterze, a na maszcie powiewa brytyjska flaga. Poprzedni dzień wydawał jej się upiorem widzianym przez zaciemnione szkło. Dziś nie dostrzegała niczego upiornego ani w okręcie, ani w mężczyźnie, który stał przy sterze. Wyglądał chłopięco, beztrosko. Pomachał do niej, by przywołać ją do siebie. - Chodź tu do mnie. Miała już pokręcić przecząco głową, gdy nie wiadomo skąd nadbiegł ogłuszający huk i plusk. Rozległy się krzyki, a pokład napełnił się tupotem ludzi, którzy błyskawicznie zaczęli wspinać się na maszty. Gdy uświadomiła sobie zagrożenie, poczuła szum w uszach. Zaraz jednak miejsce strachu zajęła ciekawość, którą trudno jej było powstrzymać. Rory wskazał jej gestem zejście pod pokład, ale zignorowała go i pobiegła w jego stronę. Nie szukała tam bezpieczeństwa, lecz lepszego widoku na to, co się dzieje. Rory patrzył przez lunetę, a po chwili krzyknął donośnie: - To Holendrzy! Wydawało się jej, że w jego głosie słyszy ulgę, a w oczach załogi dostrzega zadowolenie. - Będziemy walczyć! - krzyknął, a załoga wydała bojowy okrzyk. - Zejdź pod pokład - powiedział do Summer. 347 - Nie! - sprzeciwiła się. - Ten pokład spłynie krwią- uprzedził ją. Zmrużyła oczy wietrząc niebezpieczeństwo. Był tak śmiały, odważny, chciała być świadkiem jego sukcesu. - Chcę widzieć, jak walczysz! - Możesz zobaczyć też, jak ginę - powiedział z naciskiem. - Niebo cię nie chce, a diabli się ciebie boją, że przejmiesz władzę w pie kle - powtórzyła jego własne słowa. Spojrzał na nią i uśmiechnął się szeroko. Była równie odważna jak on, więc kochał ją za to i podziwiał. Poza tym nie miał już czasu o niej myśleć i wiedział, że ona to zrozumie. Wykrzykiwał rozkazy, a jego ludzie wypełniali je natychmiast. Umiejętnie manewrował tak, by jedna z armat zdążyła wyce lować w nadpływający okręt. Summer czuła zapach smoły, za pomocą której odpalono działo. Z pokładu rozległ się krzyk triumfu, gdy pocisk dotarł do celu. Niewielki otwór w burcie nie wystarczy oczywiście, by zatopić okręt, ale zajmie kilku ludzi przy wylewaniu wody. Dłoń Summer powędrowała do pasa, gdzie nosiła nóż. Załoga Rory'ego składała się z ludzi różnej narodowości, ale niezależnie od tego, czy byli czarni, żółci czy brązowi, ich broń była identyczna. Każdy trzymał w ręku kord, w drugiej pistolet, a w pasie każdy miał przytwierdzony sztylet lub maczugę. Wspinali się po linach takielunku jak akrobaci cyrkowi, niektórzy trzymając broń w zębach, by łatwiej chwytać liny. Summer uniosła wysoko głowę i przysłoniła przed słońcem oczy, by lepiej widzieć ich wysiłki. Sądziła, że wspinają się na liny po to, by skoczyć na pokład nieprzyjacielskiego okrętu, gdy wejdą w abordaż, ale gdy Holender zaczął się zbliżać, zorientowała się, że Phantom jest o wiele niższy, i to holenderscy marynarze będą mogli skakać na pokład Phantoma. Zdała sobie sprawę, że bój rozegra się na jej okręcie. Rory i jego załoga wiedzieli o tym od początku i dlatego wspinali się na liny, by móc skoczyć na napastników w chwili, gdy postawią nogę na pokładzie Phantoma. Okręty zbliżały się coraz bardziej do siebie. W pewnej chwili dostrze gła, że gdy Holendrzy wtargną na pokład, będzie tam sama. Co ma wtedy robić? Uciekać czy stać i walczyć? Jej stopy jakby wrosły w deski pokła du, gdy zobaczyła, że zbliża się do niej dwóch holenderskich marynarzy. 348 Nagle, nie wiadomo skąd, na dół spłynęła lina, a uczepiony na niej człowiek kopnął w grdykę jednego z napastników, drugiego ciął kordem prosto w brzuch; padłszy na pokład, zbryzgał krwią suknię Summer, która z prze rażeniem w oczach przyglądała się bezradnie walce. Krzyki i wrzaski mie szały się z przekleństwami i dzikimi okrzykami. W powietrzu świstały kule, stal brzęczała w zetknięciu ze stalą i wyrzucała w powietrze iskry. Wszyscy dookoła walczyli desperacko, ale ona nie potrafiła odróżnić wrogów od swoich. Zbliżył się do niej marynarz ze lśniącym mieczem. Usiłowała uciekać, ale poślizgnęła się na rozlanej na pokładzie krwi, wpadła na niego i skryła niemal głowę pod jego pachą. Trzymała nóż w dłoni, więc machnęła nim i rozcięła jego ramię od nadgarstka po łokieć. To nie była już podniecająca przygoda. Rzeczywistość stała się kosz marem. Wszędzie była krew, rozdarte trzewia i roztrzaskane głowy. To była śmierć, kalectwo i broczące krwią rany. To był krzyk i jęki, i płacz. To było szaleństwo. Trzech mężczyzn znalazło się tuż przy niej. W tym momencie Rory skoczył na nich i zbił z nóg. Upadła na pokład i zrobiło się jej niedobrze od mdłego zapachu krwi. Rory stał nad nią walcząc z wrogiem. Jednemu przestrzelił skroń, drugi stracił ramię, gdy Rory raził go silnym ciosem kordą. Trzeciego udało mu się rozbroić, doprowadzić na czubku miecza do masztu i przywiązać do masztu liną. Po chwili był znów przy niej. Rzucił na nią okiem sprawdzając, czy nic się jej nie stało, następnie stanął za nią i konty nuował walkę z kolejnym napastnikiem. Gdy pojmano wreszcie kapitana Holendrów, a połowa załogi legła na pokładzie, poddali się. Załoga Phantoma poprowadziła ich na pokład, a Czarny Jack Błyskawica przeciął liny, co posłało barkas na dół z pluskiem. Rory stracił tylko dwóch członków załogi. Ośmiu było rannych, a dwunastu odniosło niewielkie obrażenia, które całko wicie zignorowali. Summer drżąc pomagała opatrywać rannych. Biała szata Rory'ego była schlapana krwią od dołu do góry. - Byłaś bardzo dzielna - powiedział z przekonaniem. - Nie wiedziałam... Nie miałam pojęcia, jak to wygląda - powiedziała niepewnym głosem. - Wiem, kochanie... I tak byś nie posłuchała... Musiałaś poznać to sama. - Rory, wybacz... Myślałam, że przeszedłeś na stronę wroga. Potrząsnął głową. 349 - Wciąż nie rozumiesz. Ja nie podjąłem walki dlatego, że był to okręt holenderski, ale dlatego, że do nas strzelał. Gdyby to był okręt angielski, zrobiłbym to samo. Jestem piratem. Uniosła wzrok na kapitana, wciąż tkwiącego przy maszcie. - Co z nim zrobisz? - Prawdopodobnie przekażę Ruarkowi wraz z okrętem. - Uśmiechnął się do niej. -Ale przedtem ogołocę go ze wszystkiego. Była nieco oszołomiona. - Zejdź na dół, wykąp się i spróbuj odpocząć. Mamy tu jeszcze trochę roboty - powiedział. Spojrzała na swoje ubranie ze wstrętem. - Czy ten odór krwi da się kiedykolwiek zmyć? - zapytała już spokojniej. - Nie do końca - odpowiedział smutno, potrząsając głową. Tej nocy nie potrafili się kochać, ale przytulili się do siebie mocno. Bliskość ciał dawała im pozory normalności w tyra nienormalnym świecie. Wiele godzin minęło, nim spokojny chłód zwolnił łomot jego serca i przyspie szony puls. Dopiero świt wrócił im siły. - Myślę, że z chęcią wrócisz teraz na ląd. Zawahała się, nie chcąc go urazić. - Kocham morze... Ale chyba jesteśmy zbyt blisko Holandii. - Zastanawiałem się, czy nie popłynąć do Nowej Gwinei po złoto. Czy popłyniesz ze mną, Cat? Pomyślała o dziecku i zastanowiła się, jak może posądzać ją o taki brak rozwagi. - Nie wiem - odpowiedziała szczerze. - Potrzebuję nieco czasu, by to rozważyć. Wyprostował się, roześmiał i pocałował mocno, a potem wyszedł na pokład, by przejąć ster Phamtoma. Późnym popołudniem dostrzegli brzegi Anglii. Summer wyszła na pokład. Odetchnęła z ulgą, widząc, że wszystko zostało umyte, wyczyszczone, by usunąć ślady po niedawnej rzezi. Mewy krążyły i krzyczały nad ich głowami. Poszła na mostek i stanęła obok Rory'ego. Świeża bryza rozwiewała jego czarne włosy, przecięte białym pasmem. Wydawał się zatopiony w myślach. 350 - Gdzie jesteśmy? - spytała. Jej słowa sprawiły, że wrócił z oddalonego miejsca., w którym przebywał myślami. - To wyspa Wight - odpowiedział. - Kiedy dopłyniemy do Londynu? - pytała dalej. Poszukał jej wzroku. - Nie zabieram cię do Londynu. Gdy się ściemni, wpłyniemy do Sauthampton, tylko sześćdziesiąt kilometrów od Salisbury, dokąd przeniósł się dwór. - Do diabła z dworem, chcę do Londynu - zaprotestowała. - W Londynie nadal panuje zaraza. Zapewniam cię, że gdy tylko minie, Karol i cały dwór wrócą do miasta. -Ale ja muszę sprawdzić, co dzieje się z moim bratem. Tak długo mnie nie było. - Cat, masz obowiązki wobec siebie i mojego syna, którego nosisz. Ja mam do załatwienia pewne sprawy w Southampton, a ty powinnaś udać się do Salisbury i tym razem mnie usłuchasz. Twarz miał chmurną. Pomyślała, że tym razem lepiej mu się nie sprze ciwiać. Uświadomiła też sobie, że nie dopuszczał myśli, że dziecko, które nosiła, mogło nie być jego. Prawie całą noc zajęło im przybicie do portu, ponieważ najpierw musieli, oczywiście, zacumować holenderski okręt w bezpiecznym miejscu, w którym mogli wyładować jego ładunek: przyprawy, kość słoniową i złoto przy wiezione z Gwinei. Summer zeszła pod pokład, by napisać list. Nie mogła zdobyć się na to, by powiedzieć mu osobiście, jaką decyzję podjęła. Długo się nad wszystkim zastanawiała. Przeżyła na morzu więcej dni okrutnych niż szczęśliwych. Choć przeżyli wspaniałe chwile, ich związek już się skończył. Czarny Jack Błyskawica był wspaniałym poszukiwaczem przygód i ko chankiem, ale nie nadawał się na męża i ojca. Summer i jej dziecko byliby dla niego ciężarem i w końcu zniszczyłoby to ich wszystkich. Zdobyła się na to, by sprostać prawdzie. Chciała, by jej mężem był Ruark Helford, a jeśli to niemożliwe, zostanie sama. W liście pożegnała się z Rorym i wyznała, że zbyt mocno go kocha, by przykuć go do siebie. Życzyła mu, żeby opłynął siedem mórz i zachęcała, 351 by popłynął do Gwinei po złoto, którego tak pragnął. Potem ukryła list tak, by nie znalazł go, zanim się rozstaną. Rory o świcie umieścił Summer w powozie odjeżdżającym do Salisbury i zapowiedział, że skontaktuje się z nią w ciągu tygodnia. Pożegnał ją czule, uśmiechnął się do niej i położył na kolanach woreczek złota. - Będziesz tego potrzebowała - szepnął. - Jedyną rozrywką w Salisbury będzie hazard. Machała mu ręką, aż straciła go z oczu. Potem westchnęła głęboko, odważnie otworzyła drzwi powozu i wysiadła. - Hej, panienko, zaraz odjeżdżamy - zawołał woźnica. Spojrzała na niego zimno. - Czy rozmawia pan ze mną, czy żuje tytoń? Niech pan lepiej wyładuje moje kufry i załaduje je na dyliżans do Londynu. Summer wysiadła na opustoszałej ulicy. Mieszkańcy Londynu siedzieli zabarykadowani w swych mieszkaniach, więc miasto wyglądało, jakby pozostały w nim tylko duchy. Nieprzyjemny zapach unosił się po ulicach. Sprzedawcy nie zachwalali już swych towarów. Powozy i ciężkie wozy nie musiały już torować sobie drogi wśród tłumów poszukujących bogactwa. Większość sklepów była zamknięta. Kto myślał teraz o kupnie peruk, sukien i klejnotów, które mogły być kiedyś własnością ofiar zarazy? Któż chciałby kupić meble z zapowietrzonych domów? Nie znalazła lektyki, która zawiozłaby ją na Cockspur Street. Stały porzucone. Udało się jej wreszcie znaleźć jakiegoś mężczyznę, który za złotą monetę zgodził się zanieść jej bagaż przez puste ulice. Ona szła obok. - Dziedziniec Whitehall zarósł trawą - powiedział mężczyzna. - Czy wszystko jest pozamykane? - spytała, zaniepokojona, czy uda się jej zdobyć jedzenie. - Fortuna kołem się toczy - odpowiedział filozoficznie. - Londyńczycy długo żyli w przepychu, lekceważąc resztę ludzkości, a teraz szczęście ich opuściło i nadszedł czas żałoby. Gdy tylko król i królowa opuścili Londyn, zwinęli się wszyscy, jak talia kart. Wyjechali wszyscy, których było na to stać. Teatry zamknięto, aktorki, pozbawione pracy, poszły na ulicę, ale w tych czasach to też nie jest intratny zawód. Kto bowiem chce złączyć się z zarażonym ciałem? Jedynie grabarze robią interesy, także złodzieje rabujący 352 opuszczone domy. Każdy, kto zechce zaopiekować się chorym, żąda majątku. W nielicznych sklepach żądają za żywność cen dziesięciokrotnie wyższych niż przed zarazą, a mimo to ludzie walczą o każdy kęs. Nawet takie stare pruchna jak ja zbierają złote monety. - Mrugnął do niej. Po chwili znaleźli się przy Cockspur Street. - Przypuszczam jednak, że jest tu kilka osób takich jak ja - powiedziała z pytaniem w głosie, na poły słuchając, na poły pogrążona we własnych myślach. - Nie. Ostatnio zarabiam złoto tylko wynosząc trupy. - O Boże! - Odsunęła się od niego, przerażona, uświadamiając sobie, że wiezie jej bagaże na tym samym wózku, na którym wywozi trupy. Dała mu pieniądze, szczęśliwa, że może się już go pozbyć. Otworzyła drzwi i wciągnęła kufry do eleganckiego holu. To była dla niej spokojna przystań. Oparła się o zamknięte drzwi, szczęśliwa, że może odgrodzić się od nawiedzonego przez zarazę miasta. Na stoliku przy drzwiach zobaczyła liścik. Rzuciła się w jego kierunku. Serce w niej zadrżało, gdy poznała pismo Spidera. Zabrała list do salonu, odsunęła zasłony, by wpuścić światło dnia, zdjęła pantofle z obolałych stóp i przebiegła wzrokiem list. Droga Cat! Bardzo mi przykro za to, co się stało w ubiegłym tygodniu. Wpadłem po drodze, żeby cię poinformować, że Edwin Bruckner i ja wynajęliśmy w mieście mieszkanie. (Jest młodszym bratem łorda Brucknera, którego poznałaś na dworze.) Zobaczyłem, że dom jest pusty, więc zakładam, że udałaś się z dworem do Sałisbury. Gdy wrócisz, znajdziesz nas przy 13 Warwick Lane, niedaleko katedry św. Pawła. Wybieramy się do Bruckner Hałl w hrabstwie Oxford, żeby przeczekać płagę, ałe Edwin źle się dziś rano czuł, więc pojedziemy jutro. Nie gniewaj się na mnie, Spider Jego przyjaciel źle się czuł... a może był to początek choroby? Przeczucie zagrożenia, wiszącego nad bratem, było tak silne, że musiała go odwiedzić. 12 -- Fi rat i Posłanka 353 W domu znalazła suche herbatniki. Jedząc je zastanawiała się, czy znajdzie w sobie dość odwagi, by wyjść na ulice miasta i spojrzeć w twarz nieubła ganej kostusze. · · 39 Lord Helford przybył wcześnive na spotkanie z królem, ale Karol rzadko pozwalał sobie na gnuśność i z reguły wstawał o świcie. Salisbury zaczynało działać mu na nerwy. Miasto przyjęło gościnnie jego i cały dwór, ale ciasnota go przytłaczała. Sam charakter miasta, szacownego, czystego nawet w sensie fizycznym, sprawiał, że tęsknił za kipiącym życiem, hałaśliwym Londynem. Przybył brat króla, książę Yorku, ze swym teściem, kanclerzem Hyde'em, i Karol dał sygnał Ruarkowi, by uważał na słowa. - Zakładam, że spotkałeś się ze swym bratem, Rorym - powiedział Karol, przechodząc wprost do tematu. - Tak, sire. Phantom wpłynął i wypłynął z Sauthampton zeszłej nocy. Przekazał do Hagi tajną przesyłkę proponującą rokowania i szybkie za kończenie wojny. Niestety, propozycja nasza została odrzucona. Karol aż poczerwieniał z powodu afrontu, jaki zadano jego dumie. - Nie powinniśmy poniżać się do tej propozycji! Kanclerz Hyde uniósł dłoń, żeby uspokoić Karola. - Nie przynosi wstydy złożenie propozycji honorowego zakończenia wojny. - Niech piekło pochłonie Parlament. Chciałem wypchnąć Holendrów z naszych wód i zrobiłbym to, gdyby nie żałowali mi każdego pensa ze skarbca. - Jego wielka pięść uderzyła ze złością o blat stołu. Hyde, jak mógł, tak bronił Parlamentu. - Udam się tam i zażądam pieniędzy na prowadzenie wojny. Gdy przekonają się, że ja to popieram, może nieco poluzują sznury sakiewki. Ruark Helford ważył każde słowo. - Mój brat zorganizował spotkanie z samym de Ruyterem. - Trzej mężczyźni spojrzeli szybko na niego. - De Ruy ter uważa, podobnie jak mój brat i ja, że siły morskie są zbyt wyrównane, by zakończyć tę wojnę zde cydowanym zwycięstwem jednej ze stron. Karol parsknął krótką salwą śmiechu. - Cóż, Helford, WTeszcie mówisz mi całą prawdę, a nie to, co chciałbym usłyszeć. Musi pan odczuwać satysfakcję, kanclerzu, że racja była po pana stronie, a nie tych gorących głów, jak Buckingham, Lauderdale czy ja sam. - Nie - odezwał się znów starzec. - Jeśli nie są gotowi jeszcze do po kojowych negocjacji, muszę wydostać pieniądze od Parlamentu. Trzeba tak ich przycisnąć, by z radością przyjęli możliwość rozpoczęcia negocjacji. Karol dał bratu sygnał, żeby wyszedł i zabrał ze sobą teścia. Gdy w końcu został sam z Helfordem, zapytał natychmiast: - A co z tym drugim poufnym zleceniem, jakie dałem temu przeklętemu piratowi? Ruark Helford uśmiechnął się. Sięgnął do skórzanego worka i wyciągnął zapieczętowane pismo od króla Francji. -Aż podskoczył z radości na wieść o możliwości odkupienia Dunkierki. Karol rozerwał pieczęcie. - Proponuje dwa razy więcej, niż poprosiłem. Dwieście tysięcy funtów! - powiedział mile zaskoczony. - Mhm... To był pomysł Rory'ego. Obawiam się, że to istny diabeł. Powiedział, że Wasza Wysokość prosi o dwieście tysięcy. Karol był podniecony. - Cieszę się, że miałeś dość rozsądku, by nie wspominać o tym przy wszystkich. Dowiedzą się, gdy sprawa zostanie zakończona. W końcu ta cholerna Dunkierka należy do Francji. To, że armia Cromwella ją zajęła, nie czyni jej jeszcze częścią Anglii. Nie masz pojęcia, jak męczy mnie ten brak pieniędzy i konieczność żebrania w Parlamencie o najmniejszą kwotę. Jestem taki biedny, że nie mam nawet swojego nocnika ani okna, przez które mógłbym go wyrzucić. Jak sądzisz, kiedy dostanę te pieniądze? Lord Helford uśmiechnął się znów. - Ostatniej nocy przeniesiono złoto z Phantoma na Złotą Boginią. - Na Boga, to potwierdza, że dobrze jest znać braci Helfordów - powie356 dział puszczając oko. - Jeśli Wasza Wysokość mi wybaczy, chciałbym teraz poszukać lady Helford i przypomnieć jej o małżeńskich obowiązkach. - Ależ Summer nie ma w Salisbury - zdziwił się Karol. - Zapewne się pan myli, sire. Z pewnością dopiero tu przybyła. Tę upartą wiedźmę trzeba było porwać z Londynu, ale mój brat zapewniał, że odstawił ją do Salisbury. Karol pokręcił głową i mrugnął do Ruarka. - Wiem, że Summer tu nie ma. W przeciwnym wypadku tak bym się tu nie nudził. - Może udała się do lady Richwood - powiedział Helford, niezdolny, by ukryć niezadowolenie w głosie. Karol uśmiechnął się. - Daj jej dziecko i to z pewnością podetnie jej skrzydła. - Już je nosi, ale to wcale nie powstrzymuje jej przed poszukiwaniem przygód. Summer przed opuszczeniem Cockspur Street zastanowiła się, czy ma wszystko, czego jej potrzeba. Najważniejsze były pieniądze. Uznała, że jeśli ma być bezpieczna na ulicy ze sporą sumą, potrzebuje pistoletu. Znalazła neseser i zapakowała do niego paczkę herbatników i butelkę dobrego porto. Dołożyła zmianę bielizny, miękkie pantofle i drobiazgi toaletowe. Wiedząc, że będzie prawdopodobnie musiała przejść kilka kilometrów, nie zabierała nic więcej. Poszła wzdłuż Northumberland do Tamizy. Jeśli będzie miała trochę szczęścia, trafi na jakąś łódź, która przewiezie ją na drugą stronę do nabrzeża św. Pawła. Na środku rzeki widziała prom. ale pomimo że głośno krzyczała, nikt nie zwrócił na nią uwagi. Zrezygnowała w końcu i zdecydowała się na marsz. Gdy szła wzdłuż Embankment, zauważyła sterty śmieci, których nikt nie sprzątał. W miejscach, gdzie wpadły do wody, tworzyły tłustą maź. Wychudzone psy buszowały w smrodliwych stertach. Summer z obrzydze niem odwracała wzrok. Mewy opadały na wodę i skubały przedmioty spły wające w dół Tamizy, a bujna wyobraźnia Summer nasuwała jej takie obrazy, że zrobiło się jej niedobrze. Między White Friars Stairs a Black Friars spotkała łódź patrolową ma357 rynarki, która podpłynęła do niej. - Jeśli wejdzie pani do centrum, nie będzie pani wolno go opuścić. Obowiązuje też godzina policyjna - ostrzegł ją jeden z członków załogi. - Muszę odnaleźć brata - krzyknęła. - Tylko w zeszłym tygodniu zmarło ponad siedem tysięcy. Wysyła się straże, by nie wypuszczały ludzi z domów. Nie czekali na jej odpowiedź. Ostrzegli ją. a jeśli jest tak głupia, że ich nie słucha, zaraza zemści się na niej. Od rzeki skręciła na północ przy więzieniu Bridwell i szybko pożało wała, że tamtędy poszła. Meble i materace używane przez więźniów ułożono w stosy na ulicy i podpalono. Strażnicy wynosili właśnie ciała kobiet, które marły jak muchy. Ciała były półnagie, okryte poszarpanymi łachmanami. Smród był nie do zniesienia. Nic dziwnego, te ciała nie były myte przez lata. Ogarnęło ją nieopanowane drżenie, więc zawróciła, by pójść inną drogą koło Baynard Castle. To także był błąd. Na ulicach leżały ciała marynarzy. Sądziła, że to także ofiary zarazy, ale kiedy między nich weszła, przyczołgali się do niej, chwytali za suknię i błagali o jedzenie. Kilku było pijanych, ale większość wyraźnie przymierała głodem. Żaden statek nie mógł wypłynąć z Londynu z chwilą, gdy już tu przybił, a marynarze, zostawieni sami sobie, nie mieli dokąd pójść, nie mieli pieniędzy ani jedzenia. Ich oczy byty pełne apatii, bólu i gorączki. Summer rozdała im herbatniki, które zabrała ze sobą, i dosłownie wy szarpnęła suknię z ich natarczywych dłoni. Biegła przez całą drogę do samego kościoła, skręciła w Warwick Lane i zaczęła szukać numeru 13. Było tam podwórko z pompą, ale wydawało się całkiem opuszczone. Wszystkie parte rowe domy o parzystych numerach stały puste. Spojrzała w stronę niepa rzystych piętrowych budynków i w końcu dostrzegła poszukiwany numer. Serce podeszło jej do gardła, gdy zbliżyła się do drzwi. Zastukała mocno i odetchnęła z ulgą, że nikt nie odpowiada. Jest zatem bezpieczny w Oxford. Usiadła na schodkach, by odpocząć. Teraz, gdy była już w drugiej połowie ciąży, stwierdziła, że nie jest już tak szybka i ruchliwa jak zawsze, a dokonany wysiłek pozbawił ją całkowicie sił. Gdy siedziała tak spokojnie, nagle usłyszała cichy płacz. Uniosła głowę jak zwierzę wietrzące niebezpieczeństwo. I nagle uświadomiła sobie, że to głos jej brata, choć nie słyszała jego płaczu od czasu, gdy skończył trzy lata. Spojrzała przez lekko uchylone okno i zobaczyła go, jak siedzi z głową ukrytą 358 w ramionach i kiwa się rytmicznie. - Spider, to ja, Cat - zawołała. Wydawało się, że jej nie słyszy, więc pchnęła mocno drzwi, które nie były zamknięte. Smród, który poczuła, zatkał ją wręcz. Ukłękła przed nim. - Spider, to ja, Cat... Co się stało? -pytała. Powoli uniósł głowę i spojrzał na nią szklanymi oczami. Po chwili jednak uświadomił sobie, że to ona. - Czy twój przyjaciel zachorował? - spytała. Kiwnął głową. - Edwin... Zaraził się - szepnął głosem pełnym przerażenia. - Gdzie on jest? Czy tam? - spytała wstając i podeszła do drzwi. - Nie, Cat. Na litość boską nie wchodź tam. Dopiero usnął. - Ten smród jest nie do zniesienia. Wstań i pomóż mi tu posprzątać powiedziała patrząc z obrzydzeniem na stertę zaplamionych ręczników i prześcieradeł. - To trzeba spalić. Czy jest ich więcej? - spytała. - Wyrzuć je po prostu na podwórko. Zaraz przyniosę wody z pompy. Trzeba będzie wszystko tu wyszorować, by pozbyć się tego smrodu. Musiała się czymś zająć, żeby nie oszaleć. Jeśli Spider opiekował się Edwinem, z pewnością zaraził się także. Z trudem dźwigała na piętro wiadro pełne wody. - Spider, rusz się wreszcie i pomóż mi! - krzyknęła. I dopiero wtedy zauważyła, że powodem jego bezruchu nie była tylko apatia. Był rozpalony. Cisza modnego, kawalerskiego apartamentu napełniła ją dziwnym uczu ciem. W nagłym impulsie otworzyła drzwi i weszła do sypialni. Tu było z pewnością źródło tego okropnego smrodu. Podłoga była śliska od odchodów i wymiocin. Jakby zafascynował ją ten przerażający widok, zbliżyła się do łóżka. Twarz młodego mężczyzny była obrzmiała i sczerniała. Nie miała pojęcia od jak dawna był martwy. Wbiegła do salonu. - Spider, Edwin nie żyje! - krzyknęła. - Nie, nie... po prostu zasnął - wymamrotał Spider. - Chodź - powiedziała zdecydowanym głosem. - Musimy opuścić ten dom. Spencer wstał, kolana ugięły się pod nim i zaczął wymiotować. -Ach, dobry Boże! Nie, proszę - błagała Summer szeptem. 359 Z trudem zszedł na dół i otworzył drzwi do drugiej sypialni, w której na szczęście stało czyste łóżko. Padł na nie, a Summer rozebrała go szybko i postawiła przy łóżku nocnik na wypadek kolejnej fali wymiotów. Przypomniała sobie o winie, które przyniosła. Nalała dla niego mały kieliszek. Wydawało się, że uspokoiło to na chwilę jego żołądek, ale wciąż był rozpalony, a powieki ciężko opadały mu na oczy. Nie wiedziała, jak długo walczył o życie Edwina, ale widać było jego wyczerpanie. Usłyszała krzyki z ulicy. Uprzytomniła sobie, że to wóz zabierający zwłoki. Wybiegła na balkon i zawołała. - Tu, na górę. Potrzebuję pomocy. Jakiś nieprzyjemny głos odpowiedział jej: - My tylko zabieramy ciała z ulicy. Nie mamy żadnego obowiązku wcho dzić do tego przeklętego domu, panienko. - Proszę zaczekać! - krzyknęła rozkazującym tonem. Wstrzymała oddech i pobiegła do sypialni Edwina. Starała się myśleć o czymś innym, gdy dźwigała obrzmiałe, sczerniałe ciało, które kiedyś było Edwinem Brucknerem. Następnie zawinęła je w prześcieradło, na które upadł. Udało jej się wydobyć ze swego ciała jakieś niespodziewane zapasy energii, by wyciągnąć go przed dom. - Musicie tu podejść i zabrać go stąd - sapała czując mocne kłucie w boku. - A panienka co? Może królowa, a ja jej służący? - krzyczał wściekły. - Zasada to zasada. Zabieram ich z ulicy. Summer była tak wściekła, że najchętniej chwyciłaby pistolet i zastrzeliła tego bastarda, ale wtedy musiałaby poradzić sobie z wozem pełnym trupów, zamiast z jednym ciałem. Resztką sił zaciągnęła je do krawędzi schodów, przyłożyła stopę w połowie ciała Edwina i z całej siły pchnęła je nogą. Ciało ze stukotem turlało się po schodach aż pod nogi mężczyzny. Zamknęła oczy i odmówiła cichą modlitwę. Modliła się za biednego Edwina Brucknera, brata dostojnego lorda, z którym obeszła się tak niemiło siernie, za swego ukochanego brata śmiertelnie chorego w tym okropnym domu numer 13. i za siebie, i jej bezcenne, nie narodzone jeszcze dziecko. Musiała jeszcze osiem razy zejść do pompy, by wreszcie pozbyć się smrodu. Co jakiś czas zaglądała do Spidera, by zobaczyć, w jakim jest stanie. Zapadł w tak ciężki sen, iż przyszło jej do głowy, że stracił przytomność. Ona też była wyczerpana. Wiedziała, że potrzebuje przerwy, ale odkładała 360 odpoczynek do chwili, gdy napali w kominku i zagotuje wodę. Wtedy zrobi sobie herbaty i wypije ją, odpoczywając przed kominkiem. Bezmyślnie przesunęła pionek na stoliku szachowym, który stał przy kominku. Łza spłynęła po jej twarzy. Chłopcy grali najniewinniej w szachy, gdy odwiedził ich anioł śmierci. Nagłe stukanie do drzwi poderwało ją na nogi. Chwyciła pistolet, nie wiedząc, kogo może oczekiwać. Ostrożnie podeszła do drzwi. Było już ciemno, a burmistrz Londynu ogłosił godzinę policyjną, więc ktokolwiek by to był, mogła oczekiwać tylko kłopotów. Wolno otworzyła drzwi i zobaczyła Ruarka Helforda w czarnym płaszczu, w kapeluszu ze strusim piórem, dokładnie takiego, jak wtedy, gdy spotkali się po raz pierwszy. Na jego widok ścisnęło się jej serce. Jego oczy zaś błyszczały gniewem. Otworzył szeroko drzwi, wszedł i krzyknął: - A cóż ty, u diabła, tu robisz? - Chwycił ją brutalnie za ramię. - Zabieram cię stąd, madame. Natychmiast. - Nie, Ruark. Nie mogę stąd odejść - powiedziała znużonym głosem. Jeszcze bardziej podniósł głos. - Mało nie oszalałem szukając cię. Włamałem się w końcu na Cockspur Street i znalazłem na kartce ten adres. Jeśli nie dbasz o siebie, pomyśl chociaż o moim dziecku. Pobyt teraz w Londynie to gwarancja śmierci. Jej serce wyrywało się do niego. Tak chciała, by wziął ją w ramiona. Była tak przerażona. Jednak za nic w świecie nie okazałaby mu słabości. - Więc chodzi ci tylko o dziecko? O mnie nie dbasz zupełnie! - Jak głupiec biegam po Salisbury szukając ciebie, a teraz dodajesz obrazę do krzywdy. Od dwóch dni biegam po Londynie za tobą. - Czy po to mnie szukałeś, żeby mi powiedzieć, że unieważniłeś nasze małżeństwo? - spytała z sarkazmem w głosie. Był tak wściekły, że posunął się do kłamstwa. - Tak, jeśli chcesz znać prawdę, to właśnie po to. - Och - szepnęła, a jej siły zgasły nagle jak wiatr w czasie ciszy. Gdy spojrzał na nią, zobaczył, że jej twarz jest szara, jakby pokryta popiołem. Jej piękne włosy były splątaną masą i widać było, że jest niewiarygodnie zmęczona. - Czy pójdziesz ze mną. czy mam cię zabrać siłą? - Jego głos nie dopu- 361 szczał cienia sprzeciwu. Uniosła pistolet i powiedziała przez zęby: - Wynoś się stąd, do diabła, Helford, albo przestrzelę ci głowę! Na twarzy miał wyraz wściekłości. Uniósł rękę i uderzył ją w twarz. Upadła pociągając jednocześnie za spust. W chwili, gdy zapach prochu wypełnił jej nozdrza, pomyślała: "Zabiłam go... Kocham go!" Kula rozer wała rękaw jego płaszcza i poza zranioną dumą było to jedyne obrażenie. Wyrwał jej pistolet. - Dostaniesz za to! - powiedział ze złością i sięgnął dłonią do jej włosów. Pomna na jego temperament, krzyknęła: - Ru, pomóż mi... Mój brat umiera na zarazę. Ukryła twarz w dłoniach i zaczęła gwałtownie łkać. - Mój Boże - powiedział ochrypłym głosem, podszedł do mej i podniósł, przeniósł jądo kominka i posadził na fotelu. Wiedział już, z czym walczyła cały dzień. - Gdy tu przybyłam, Edwin już nie żył - wyszlochała. - Młody Edwin Bruckner? - zapytał z niedowierzaniem. - Pozbyłam się już jego ciała... Przyjechał wóz... Musiałam to zrobić, Ruark. - Przylgnęła do niego. - Wiem o tym. Zaraza nie ma względów dla bogactwa i tytułów, kochanie, więc musiałaś się go pozbyć. Na dole stoi mój powóz ze stangretem. Odsunął jej włosy z twarzy i pogładził policzek, w który przed chwilą tak mocno uderzył. - Posłuchaj mnie, kochanie. Załatwię dla Spencera pielęgniarkę. Nie pozwoliłbym ci tu zostać, nawet gdybyś nie była w tym stanie. Pokręciła głową. - Nie zostawię go. - Umrzesz, jeśli tu zostaniesz - powiedział dobitnie, - Więc umrę - stwierdziła. Wiedział, że nie ustąpi. Był gotów zabrać ją z tego piekła siłą, ale wie dział, że jeśli to zrobi, znienawidzi go na zawsze. Zdjął płaszcz i podwinął rękawy koszuli. - Jeśli tak, to zostaję z tobą. Gdzie on jest? - Nie! - krzyknęła. - Umrzesz, jeśli tu zostaniesz. - Więc umrę - powiedział spokojnie. Uśmiechnęła się przez łzy. - Chodź. Śpi od wielu godzin. 362 Ruark wszedł na górę i przeraził się widząc rozpaloną twarz Spencera. - On nie śpi. Jest nieprzytomny. To nie potrwa długo. Wybór należy do ciebie. Albo pozwolimy mu spokojnie odejść, albo spróbujemy przywrócić go do przytomności, by stoczył piekielną walkę z kostuchą. Walkę, którą i tak w końcu prawdopodobnie przegra. - Będzie walczył i przeżyje lub będzie walczył i przegra... Będziemy walczyć. Nie widzę innego wyjścia. - Jesteś dzielna. - Starał się podtrzymać ją na duchu. - Masz coś do picia? - Woda... Herbata i porto. - Damy mu po trochu wszystkiego. Zaczniemy od wody. Summer pobiegła po wodę, a Ruark otworzył okno i ściągnął z łóżka koce. Spencer płonął, a kiedy Ruark podniósł go do pozycji siedzącej, zaczął coś mamrotać i majaczyć. Ruark wziął wodę z rak Summer. Przyłożył kubek do ust Spencera. W gorączce niemal wytrącił go z ręki Ruarka, ale ten nie ustąpił, dopóki chłopiec nie wypił trochę. Przez chwilę jakby smakował napój, a potem chciwie wypił cały kubek i po chwili zaczął rzucać się w malignie. - Jeszcze - polecił Ruark, a Summer pobiegła, by wykonać jego polecenie. Z niebywałą cierpliwością Ruark poił chłopca, wysyłając Summer, by zrobiła herbatę. Spencer po wypiciu gorącej herbaty, zaczął się pocić tak mocno, że po chwili całe prześcieradło było wilgotne. - Wykąpiemy go, przynieś wodę. Summer podniosła puste wiadro. - Co ty, do diabła, robisz? - Pompa jest na podwórzu - wyjaśniła. Rzucił się ku niej. - Nigdy w życiu nie chcę widzieć, jak dźwigasz wiadra. - Jego głos był jak świśnięcie bata. Z ulgą oddała mu wiadro. Wykąpali Spencera, napoili znów herbatą i znów go wykąpali. Nie mieli już czystych prześcieradeł, musieli więc zadowolić się pokrowcami na materac. Ruark pomacał nabrzmiałe gruczoły na szyi Spencera, a potem zbadał pachwiny szukając guzów. Pachwiny byty tylko lekko obrzmiałe. Ruark uznał to za zły objaw. Jeśli ktokolwiek przeżył zarazę, zawdzięczał życie temu, że guzy szybko się rozwinęły i pękły wyrzucając z ciała materię. Nie powie dział jednak tego Summer. - Spróbujemy teraz podać mu trochę wina z wodą. 363 Trzymał mocno chłopca ramieniem, drugą ręką wlewał mu do gardła porto. Po trzech szklankach Spencer uspokoił się i zaczął oddychać bardziej regularnie. - Teraz zaśnie. Muszę iść, by zdobyć jakieś jedzenie. Wiem, że nie miałaś dziś nic w ustach. -Nie jestem głodna, Ruark. Jestem zbyt zmartwiona i zmęczona, by zjeść cokolwiek. - Nie ma o czym mówić. Przyniosę jedzenie, a ty je zjesz - powiedział tak, jakby była pięcioletnim dzieckiem. Skinęła głową. Nie miała siły walczyć z jego siłą i zdecydowaniem. - Jest godzina policyjna. Strażnicy zatrzymają cię. - Chciałaś powiedzieć, że będą próbowali mnie zatrzymać - odpowiedział. Zdawało się jej, że zdrzemnęła się tylko na chwilkę, nim wrócił. Przyniósł pieczoną kurę i butelkę jabłecznika, co sprawiło, że wróciły wspomnienia z Konwalii. Uśmiechnęła się smutno, dotykając brunatnej skórki ptaka. - Pewnego razu, gdy ja i Spider byliśmy bardzo głodni, udało nam się przetrwać dzięki temu, że ukradłam jednego z twoich utuczonych kogutów. - Nareszcie! Może wreszcie dotarło do ciebie, że możesz być sobą, gdy jesteś przy mnie. Najlepiej, jeśli będziesz zawsze szczera ze mną, Summer. Wiedziała swoje. Wiedziała, że mówienie prawdy i wyjawianie sekre tów było tym, za co w stosunkach z mężczyznami drogo się płaci. Była pewna, że gdyby wiedział, iż była tak blisko z jego wyklętym bratem, mógłby zabić ich oboje. Jakby wiedząc, że myśli o Rorym, powiedział: - Prosiłem Rory'ego, by odesłał cię do Salisbury. Dlaczego go oszukałaś? Zastanawiała się, czy wiedział, że była z Rorym w Holandii i Francji, zanim dopłynęli do Sauthampton. Wątpiła w to. Zadrżała. - Jego łatwiej było zwieść niż ciebie. - Powinienem sam cię tam zawieźć, ale wiedziałem, że mnie nie posłuchasz i dla zasady zrobisz coś dokładnie przeciwnego. Ostatnio byliśmy jak proch i ogień. - Bardzo niebezpieczna kombinacja - mruknęła patrząc na jego ostro zarysowane usta. - Wydawało się, że z Rorym jest ci łatwiej się dogadać. Czuliście się jak starzy przyjaciele. Sądziłem, że posłuchasz jego rad. 364 Serce jej krzyczało: "Nie byliśmy przyjaciółmi, byliśmy kochankami! Czy jesteś ślepy?" Chciała mu powiedzieć, żeby nic ufał Rory'emu, gdyż jest lojalny przede wszystkim w stosunku do siebie samego i wcale tego nie ukrywał. Brat, król czy ojczyzna były ostatnimi rzeczami, o które dba. - Gdzie otrzymał tę ranę, która spowodowała to siwe pasmo na jego włosach - spytała. Przez chwilę milczał, a potem, z wyraźną niechęciąprzywołał wspom nienia z przeszłości. - Mój ojciec i ja kłóciliśmy się, jak zwykle. Był tak zdecydowanym rojalistą, że gotów był wraz z Karolem I wstąpić na szafot... Ale gdy doszło już do królobójstwa, całkowicie poświęcił się sprawie. - Zamilkł na chwilę, ale wiedziała, że jeszcze nie skończył. - Zgodziliśmy się zastawić wszystkie posiadłości w Kornwalii, żeby zdobyć pieniądze na walkę za Stuartów. Miałem tyle tupetu, że powiedziałem mu, iż to wystarczy, że jest. zbyt stary, by walczyć i że powinien pozostawić to młodszym. Mało się tego dnia nie pobiliśmy i nigdy mi tego nie wybaczył. - Wstał i położył kłodę na kominku. -Armia Cromwella zawładnęła w końcu Kornwalią. Spalili Helston, a potem otoczyli Helford Hall. Wepchnęli mojego ojca i kilku obrońców do rwącej rzeki. Walczyli dzielnie, ale oczywiście zostali przetrzebieni. Rory wjechał na koniu w nurt rzeki, by pomóc ojcu, i otrzymał cios, który niemal rozpłatał mu czaszkę. Sądzili, że nie żyje, ale rzeka zniosła go do morza, które wyrzu ciło go nieprzytomnego na plażę poniżej domu. - Na naszą plażę - szepnęła. - Tak. Na nasząplażę - odpowiedział, ogarniając ją spojrzeniem. Summer przypomniała sobie rozbawioną twarz Rory'cgo. Wiedziała, że nie powiedziałaby o jego działalności królowi, ale jego brat, Ruark, to co innego. Odczuwała gorącą potrzebę, by go ostrzec, uświadomić mu, że brat jest czarną owcą. - Ru, wydaje mi się, że Rory wykorzystuje piwnice w Roseland, by przemycać ludzi. Uniósł brwi i zacisnął szczęki. - Ja... Wydaje mi się, że sprzedaje Holendrom tajemnice... Także Francuzom, każdemu. Wydawał się wstrząśnięty tymi słowami. - Sądziłem, że jesteś jego przyjaciółką. Zdradziłaś go! - oskarżał ją ze 365 złością. - Nie wobec króla... Jemu bym nie powiedziała. Nie mogłabym. Tylko tobie, byś się go strzegł - odpowiedziała drżącym głosem. - Więc dokonałaś wyboru, a ja jestem tym, który cieszy się twoimi względami - drwił. - Nie! Do licha, nie dokonałam wyboru między wami. Możecie obaj iść do piekła. Dopiła kubek mocnego jabłecznika i rzuciła kubkiem w Ruarka. Uniósł ją z krzesła i posadził na kolanach. Przesunął wargami po jej szyi i szep nął: - Jak spędzimy tę długą noc? Czuła, jak narasta jego podniecenie, ale też jak i jej piersi twardnieją pod wpływem pieszczoty. Przenikało ją ciepło jego ciała i niemal poddała się jego przytłaczającej sile. - Możemy zagrać - poczuła drgnienie jego lędźwi. - Szachy - zakończyła po chwili. - Zwycięzca wybiera - nalegał. Była zbyt zmęczona, żeby się z nim kłócić. Ogień kominka i jabłecznik uczyniły ją senną. Gdy oparła się o jego ramię, zapragnęła zarówno miłości, jak i opieki. Pragnęła, żeby uczynił świat bezpiecznym dla brata, dla niej i nie narodzonego dziecka, które spoczywało pod jej sercem. Jej ruchy były niezręczne, nie przemyślane i w krótkim czasie z łatwością zwyciężył. Po ostatnim ruchu podeszła do niego, usiadła mu na kolanach. Stracił całe zainteresowanie grą. Przykrył jej dłoń swoją i powoli zaczął przesuwać ją w górę uda. Nie protestowała, więc nabrał odwagi. Pocałował czubek jej głowy i szepnął: - Twoja dłoń ma magiczną moc. Rozsyła po moim ciele rozkoszne dreszcze. Drugą dłonią sięgnął do rąbka sukni i zaczął wędrówkę wzdłuż jej nogi. Był szczęśliwy, że nie odpycha go. Był to jednak bardzo krótkotrwały triumf. Gdy spojrzał na nią, zobaczył, że śpi oparta o jego ramię. Powstrzymał pożądanie, obiecując sobie, że w bardziej dogodnym momencie zakończą w sposób naturalny tę rozgrywkę. 366 40 Trzymał ją w objęciach aż do świtu, potem wstał ostrożnie, żeby zajrzeć do Spencera, który z pewnością przetrwał tę noc, gdyż słychać było jego kaszel. Spojrzał na młodzieńca z niedowierzaniem. Obudził się ze szklistymi oczami, a całe jego ciało pokryte było jasnymi, czerwonymi krostami. - Summer, kochanie, chodź tu szybko - zawołał. Obudziła się w mgnieniu oka. Przez chwilę zastanawiała się, gdzie jest. Serce w niej zamarło, gdy przypomniała sobie o chorobie brata. - Co się stało? - spytała przestraszona. - Chodź i sama zobacz - nalegał Ruark. Powłócząc nogami podeszła do drzwi sypialni. - To nie zaraza - powiedział. - To wysypka! Zamrugała gwałtownie. - Co to znaczy? - To znaczy, że zaraził się zwykłą odrą! - krzyknął Ruark, niezdolny już, by powstrzymać radość. Porwał ją z podłogi, okręcił dookoła i ucałował mocno jej usta. Stanął nagle, odwrócił się i kierując oskarżycielsko palec na Spencera, powiedział: - Jak już dojdziesz do siebie, zbiję cię na kwaśne jabłko. - Przytulił ją i dodał: - Zabieram was stąd oboje. Choć wiedzieli, że teren jest otoczony, a jej pistolet nie nabity, zdecy dowali się podjąć ryzyko. Ruark opatulił Spencera i podał Summer mały woreczek złota. Byli w połowie schodów, gdy na podwórze weszło dwóch 367 strażników z muszkietami. - Stać! - rzucili rozkaz i podbiegli do schodów, by im przeszkodzić. Ruark wysunął nie nabity pistolet spod owiniętego Spencera i powie dział bardzo spokojnym tonem: - Panowie. Ta dama ma dla was łapówkę, ja mam kule. Wybór należy do was. Byli zagrożeni z dwóch stron i szybko to zrozumieli. Spojrzeli na stan greta, który trzymał w ręku żelazną sztabę, i natychmiast skapitulowali. Summer dała im pieniądze i wsiadła do powozu. - To straszne. Czuję w powietrzu mróz - powiedziała zmartwiona. - Nie, to cudowne. Ostry mróz to jedyna rzecz, która może położyć kres tej epidemii. Położył Spencera w powozie, usiadł koło niej i objął ją ramieniem. - Spójrz, jak ty wyglądasz. Jesteś zupełnie wyczerpana. Pragnęła wtopić się w niego, oprzeć się i odpocząć, ale wiedziała, jaki mają na siebie wpływ. Już samo zamknięcie w powozie było dla nich fizycz nym doznaniem. Siedziała sztywno, nie ośmielając się nawet spojrzeć na jego ciemną przystojną twarz. - Dziękuję, że przy mnie zostałeś, Ruark. Teraz już sobie poradzę. - Załatwię ci jakąś kobietę do pomocy. Może przez parę dni opiekować się Spencerem, dopóki nie stanie na nogi, ale potem chcę, żebyś ją zatrzymała dla siebie. Jeszcze trochę, a będzie ci zbyt ciężko robić wszystko samej. - Pielęgniarki żądają majątku, a potem korzystając z tego, że odwrócisz się na moment, okradną jeszcze do żywego. Nie można ufać londyńczykom, zwłaszcza teraz. - Znam pewną dobrą kobietę. Była moją gospodynią, zanim wróciłem do Kornwalii. To zdolna i rozumna kobieta, która się tobą zajmie. Na Boga, przecież ktoś musi to zrobić. I nie martw się o nic. Ja za to zapłacę. Wiem, jakim jesteś dusigroszem. Ukłuta do żywego, odgryzła się natychmiast: - Traktuj to jako część mojej odprawy za zgodę na unieważnienie małżeństwa. Dlaczego rzeczy, które mówiła, tak bardzo go bolały? Miał chęć potrząsnąć nią mocno, ale wiedział, że w chwili, gdy położy na niej dłonie, 368 rozpali się w nim pożądanie i zniszczy go. Gdy dojechali do Cockspur Street, wniósł Spencera na górę do sypialni, rozebrał go i położył na chłodnej pościeli. Następnie wysłał stangreta po jedzenie, wino i zioła. Skierował go do sklepu, który właśnie odebrał dostawę z jego statku. Dom wydawał się chłodny i wilgotny, więc rozpalił we wszystkich kominkach. - Summer, czułbym się dużo lepiej, gdybyś mi obiecała, że nie będziesz podchodzić zbyt blisko do Spencera. Wiem, że odra nie jest ani trochę tak groźna jak zaraza, ale nie wiemy, w jaki sposób może wpłynąć na dziecko. Gdybyś zachorowała albo się zbyt zmęczyła, możesz poronić. W; czasie, gdy pojadę po panią Bishop, wykąp się i odpocznij. Miała wyzywający wyraz twarzy i po raz pierwszy w życiu udało mu się poskromić złość. - Summer, kochanie. Wiem, że nie lubisz przyjmować rozkazów i dlatego proszę cię, ba, błagam cię, żebyś w tym stanie dbała o siebie. Położyła obie ręce na brzuchu i powiedziała gorąco: - To dziecko znaczy dla mnie więcej niż cały świat. Jeśli o mnie chodzi, wszyscy mogą iść do diabła. - Wraca powóz z prowiantem dla was. Powiedz stangretowi, gdzie to wszystko wypakować. Zajrzę jeszcze do Spencera i wynoszę się. Obiecuję, że wrócę po południu. Gdy spojrzała w lustro, przeraziła się, że Ruark widział ją w takim stanie. Poczuła falę miłości i wdzięczności. Co zrobiłaby, gdyby Ruark jej nie znalazł? Wiedziała, że nie chce, by unieważnił ich małżeństwo. Chciała, by ją kochał, by wróciło to, co ich łączyło przed powrotem ze Stowe, kiedy to zrujnowała swoje życie mówiąc mu całą prawdę. Stała oparta o futrynę. Może byłaby w stanie przekonać go, by został z nią na noc. Gdy się wykąpie, przebierze w piękną suknię i będzie zachowywała po kobiecemu, może powstrzyma go przed unieważnieniem małżeństwa. Kiedyś udało się jej skłonić go do małżeństwa, dlaczego nie miałoby się udać teraz? Cała zabawa polegała na tym, żeby przekonać go, że gwałtownie pragnie zakończyć ich małżeństwo. Gdy lord Helford wrócił z panią Bishop, była już trzecia po południu. Summer natychmiast polubiła kobietę. Miała niezłą figurę z wydatnym biustem i natychmiast przejęła kontrolę nad wszystkim. Summer szybko zauważyła, że jest miła i wspaniałomyślna, ale i zdolna do postawienia na swoim. Objęła Summer w zniekształconej już talii i powiedziała zdecydo wanie: - Pani już nie powinna więcej biegać po schodach, młoda damo. Ruark roześmiał się. - Ciekawe, czy uda się pani zmusić ją do posłuszeństwa, Bish, jeśli mnie się to nie udało. - Muszę najpierw pokazać pani sypialnię, pani Bishop. Bishop wyciągnęła rękę w stronę jej brzucha i spojrzała wymownie na Ruarka. - On ma silne nogi, może zaprowadzić mnie do mojego pokoju i do naszego pacjenta. Potem pójdę do kuchni przygotować kolację. Summer powstrzymała uśmiech. - Lord Helford pani pomoże. Nabrał wprawy w dokładaniu do ognia. - Mogę to zrobić sama. A lord Helford niech się zajmie swoją żoną. Kobieta wymaga szczególnych względów, gdy nosi pod sercem pierwsze dziecko. Ruark zaniósł kuferek pani Bishop i zaraz wrócił. Summer czuła się w jego towarzystwie dziwnie onieśmielona. Zarumieniła się, gdy wszedł. Wyraźnie wstąpił gdzieś, by się ogolić i przebrać, i teraz prezentował się doskonale. Postawił przed kominkiem stolik do szachów. Pokój wyglądał teraz bardzo przytulnie. Przed powrotem Ruarka wyszczotkowała włosy, które teraz opadały jedwabistą masą na ramiona. Wybrała na ten wieczór jedwabną suknię koloru truskawek, która ładnie podkreślała jej biust i opadała w delikatnych fałdach na podłogę. Ruark wbił wzrok w jej bujne piersi. Spojrzał na stolik, a ona powie działa niemal bez tchu: - Nie skończyliśmy naszej rozgrywki. Te słowa wystarczyły, by nastąpił gwałtowny ruch w jego spodniach. Odwróciła wzrok, zawstydzona jak dziewica. Usiadła na sofie przy kominku, sięgnęła pod poduszkę i wyciągnęła oprawny w skórę notes, który przekazał jej ojciec. - Ruark, wiesz, że pragnę unieważnienia małżeństwa tak samo jak ty, ale nie widzę powodu, żebyśmy nie mieli zostać przyjaciółmi. - Mówiła prawie szeptem, niemal uwodzicielsko, co sprawiło, że po plecach Ruarka przebiegł dreszcz. - Chcę ci dać prezent z okazji rozstania... W dowód 370 przyjaźni... Chcę, żebyś zatrzymał ten notes. Prawdopodobnie ułatwi ci pracę w Kornwalii i uczyni ją może nieco bezpieczniejszą. Usiadł przy niej i z zainteresowaniem otworzył notes. - Co to jest? - zapytał przeglądając się datom, miejscom i nazwiskom. - Jest to zapis zła... przemytu, rabowania statków... I sprzedaży infor macji tym, którzy zapłacą więcej. Jest tam wszystko, od morderstwa po zdradę. Wstyd się przyznać, ale niemal każda znacząca rodzina w Kornwalii jest w to mniej lub więcej zaangażowana. Mój ojciec przekazał mi to przed śmiercią, żebym dla pieniędzy mogła szantażować te rodziny. - Summer, czy wtedy, gdy się pobraliśmy, nie ufałaś mi dość, żeby mi to dać? - spytał. - Ruark, gdy ożeniłeś się ze mną. zakochałam się w tobie tak bardzo, że powierzyłabym ci wszystko na świecie. Już wtedy chciałam ci to oddać, ale tak bardzo było mi wstyd, że mój ojciec brał w tym udział. Położył jej dłoń pod brodę i uniósł twarz, by móc spojrzeć jej głęboko w oczy. - Znam cię na tyle dobrze, by wiedzieć, że byłabyś zdolna do szantażu. - Niech cię diabli! Brzydzę się szantażem! - krzyknęła, zapominając o postanowieniu, by nie kląć w jego obecności. - Czy nie sądzisz, że byłoby mi łatwiej zdobywać pieniądze wykorzystując ten notes, niż ubierać się jak rozbójnik i napadać na karety? - przekonywała go. - Robiłam to, gdyż zosta wiłeś mnie bez grosza - dodała z goryczą. - Czy zdajesz sobie sprawę, jak piękna stajesz się, gdy wpadasz w złość? Czasem specjalnie staram się wyprowadzić cię z równowagi, żeby na ciebie popatrzeć, - Wziął ją za rękę, posadził sobie na kolanach i swe palce prze suwał pieszczotliwie po jej pakach. - Jestem ci wdzięczny, że zaufałaś mi na tyle, by oddać ten notes. Część zdrady już odkryłem, to zrozumiałe, ale wiele lat zajęłoby mi odszukanie wszystkich zdrajców. Przesunął rękę na oparcie i zaczął głaskać ją po włosach. - Ruark, wydaje mi się, że Richard Grenvile nie żyje. Mówiłam ci, że widziałam go w Stowe podczas naszego pobytu. Pamiętasz? Objął ją ramieniem i przytulił. - Czy pamiętam nasz miesiąc miodowy? - powtórzył ochrypłym głosem, przypominając sobie ich pierwsze doświadczenia miłosne. - Teraz jestem przekonana, że Grenvile zdradził króla. Wydaje mi się, 371 że Rory go zabił. Powinieneś być bardzo ostrożny w stosunku do Rory'ego. - Kochanie, nie mam zamiaru tracić tego wspaniałego wieczoru na rozmo wy o tym młodym diable, ale żeby cię uspokoić, powiem ci, że zarówno król, jak i ja ufamy mu całkowicie. Nie wsadzaj więc swojego ślicznego noska w sprawy, którymi nie powinnaś się zajmować - ostrzegł ją. Położyła mu dłonie na piersi. Pod cienkim płótnem koszuli czuła szorstkie włosy. Ostrzegła go, a teraz niech sam się już pilnuje. Nie bała się o niego, bo w walce z jakimkolwiek mężczyzną, królem czy bratem, musiał okazać się zwycięzcą. Jego bliskość działała na nią w sposób niewiarygodny, przy prawiała ją o zawrót głowy. - Ponieważ Spencerowi już nic nie zagraża, powinieneś wyjechać powiedziała głosem pełnym smutku. - Zostaję - zapewnił ją. - Zostajesz na kolacji? - zapytała niewinnie. - Nieco dłużej - odpowiedział zdecydowanie. Wyraz twarzy Summer nie zmienił się, ale mogła się założyć, że to "dłużej" może mieć i inne znaczenie, a jeśli dalej będzie go uwodzić, to niedługo całą jego długość poczuje w sobie. - Zapomnieliśmy o grze - powiedziała podnosząc się z sofy. On także wstał, zdjął płaszcz i nalał wino do kieliszków. - Wybór należy do zwycięzcy - przypomniał. Wzięła do ręki podawany kieliszek, od niechcenia muskając dłoń Ruarka koniuszkami palców. - Muszę się zastanowić, czego sobie zażyczę, jeśli zwyciężę - powie działa. Przesunęła końcem języka po krawędzi kieliszka, a on odezwał się niskim, namiętnym głosem: - Wiesz, czego ja pragnę. Rzuciła mu uwodzicielskie spojrzenie i powiedziała szeptem: - Wydaje się, że ty także znasz moje pragnienia, Ru. Wychylił kieliszek, objął ją ramieniem i przytulił mocno, aż poczuła na udzie jego stwardniały seks. - Czego pragniesz, kochanie? Powiedz. Uniosła twarz tak, że jej usta znalazły się tuż przy jego i szepnęła: 372 - Oczywiście, unieważnienia małżeństwa. - Do diabła! - zaklął. - Dobrze rozgrywasz tę partię. - Miałam doskonałego nauczyciela - replikowała, przesuwając językiem po krawędzi górnej wargi Ruarka. Zgniótł ją w ramionach, sięgając jednocześnie pod spódnicę, żeby ją popieścić. W drzwiach stanęła pani Bishop z ogromną tacą. - Znakomicie. Proszę ją zanieść do kominka, a ja postawię tacę przy sofie. - Spojrzała na Ruarka groźnie. - Niech pan nie zje wszystkiego sam. Proszę pamiętać, że ona powinna teraz jeść za dwoje. Ruark spojrzał na Bishop ponuro i dał znak, żeby wyszła. - Nie musi się pan tak na mnie wykrzywiać, lordzie Helford. Nie jes tem taka tępa, żeby nie wiedzieć, kiedy kochankowie chcą zostać sami powiedziała puszczając oko. - Cholerna baba. Po co, u diabła, ją sprowadziłem - mruknął. Summer ukryła twarz na jego piersi, by stłumić wybuch śmiechu. Usiadł koło niej. Tego wieczoru nawet jedzenie miało zmysłowy charakter. Za każdym razem, gdy wkładał jej do ust kęs jedzenia, oblizy wała, przygryzała lub ssała jego palce, po każdym łyku wina pochylał usta nad jej wilgotnymi wargami. Ogarniało ich palące pożądanie. Po kolacji rozpoczęli grę. Były to jednocześnie dwie gry i dla obojga ta druga była znacznie bardziej fascynująca. Gdy udało mu się zabrać jej pionek, uzyskał prawo zdjęcia jej pończochy. Gdy ona zabrała mu wieżę, natychmiast musiał pozbyć się koszuli. Zdjął z sofy poduszki i ułożył je na podłodze. Zgodziła się usiąść koło niego pod warunkiem, że rozdzieli ich stolik. Przeszkadzał jej w grze, chwy tając za palce nagich stóp, przesuwając palcami po podbiciu. - Łaskotki są łamaniem zasad - prychnęła. - Zawsze łamię zasady - ostrzegł i ujął jej nogę w kostce, potem przesunął dłoń wyżej. Wino, ogień kominka i wzajemne uwodzenie natężało zmysłowość mię dzy nimi. Po kolei zaczęty opadać kolejne bariery. Niepostrzeżenie zbliżyli się do siebie, jego palce zaczęły muskać krawędź jej dekoltu, zagłębiać się w jego wycięciu. Jej dłonie błądziły po jego ramionach, podziwiając jego potężne mięśnie, potem osunęły się między jego uda. Łudziła się, że tymi zabiegami zaprzątnie jego uwagę i może przesunie swojego króla na niedogodną pozycję. Szybko zrobiła ruch królową. - Szach - powiedział triumfalnie. - I mat - dodał popychając ją na poduszki i rozpinając suknię. Jej nabrzmiałe piersi wychyliły się natychmiast z gorsetu prosto w jego chciwe dłonie. Ucałował każdą z nich niemal z czcią. Zapomnieli oboje o grze. W tej, którą teraz podjęli, nie będzie przegranych, każde osiągnie spełnienie gorących pragnień. Kiedy jęknęła, że pogniecie jej suknię, zapro ponował, by ją zdjęła. - Mamy czas tylko do świtu - szepnął. Był oczarowany sposobem, w jaki migocące płomienie grały na jej atłaso wej skórze, zmieniając się w złoty płomień na jej bujnych piersiach i brzuchu, pozostawiając w cieniu dolinę między słodkimi półkulami, błądząc dalej aż ku zwieńczeniu ud. Błądził palcami po wszystkich zakątkach, wpatrując się w uwodzicielsko prężące się ciało, między jej nogi, które rozchylały się i łączyły jak u kusicielskiej pogańskiej bogini, która uwodzi go do krańców męskości. Ruark wiedział, że dla kobiety pieszczoty są równie ważne jak samo spełnienie. Gdy ucisk spodni stał się już nie do zniesienia, zdjął je, doznając ogromnej ulgi. Czuł, jak członek wystrzelił z rozporka rozszerzając się do swych maksymalnych rozmiarów'. Przesunął ją delikatnie na brzuch i okraczył ją, pochylając się tak, że jego twarz zanurzyła się w jej włosach. Jego męskość pulsowała na jej plecach, a ręce wsunęły się pod jej wrażliwe teraz piersi i zaczęły drażnić jej sutki. Summer była zdecydowana nie wydać jęku i zataić swe gorące pragnienie, ale gdy Ruark szepnął: - Powiedz, czy lubisz, gdy jestem w tobie? - wydała jęk, a on uśmiechnął się w półmrok triumfalnie. Zsunął się z niej i posadził na kolanach, by móc całować jej usta. Najpierw robił to delikatnie, jakby pytająco, prosząco, potem bardziej zdecydowanie, zaborczo. Potem znów zmienili pozycję; on teraz stawał się stroną, która pragnie i bierze. Parzył ją swymi wargami, wypowiadając w ten sposób swoje pragnienia. W chwili, gdy on stał się bardziej gwałtowny, ona podporządko wała się, cała kobieca i chętna, gotowa i pełna pragnienia, by podporządkować się żądaniom jego ciała. Przyglądał się jej twarzy spod wpółprzymkniętych powiek. Wiedział, 374 że jest najwspanialszą kobietą, jaka kiedykolwiek przewinęła się przez jego życie. Pociągała go jak magnes nawet tym, jak silnie potrafi ją podniecić. Byli oboje doskonali. Ich wzajemny stosunek był jak erotyczny balet., taniec miłości, który mógł trwać całe godziny podniecającego zapomnienia. Jak mogła przypomnieć mu o unieważnieniu małżeństwa, jeśli najbardziej ze wszystkiego chciał, by została przy nim na zawsze? Uniósł ją na kolana tak, by usiadła na jego członku. Przesuwała się po nim w tę i z powrotem, doprowadzając go do takiego stanu, że nie mógł już powstrzymać jęku rozkoszy. - Summer - szepnął gwałtownie. - Nie mogę bez ciebie żyć. Czy zosta niesz moją kochanką gdy już uzyskamy oficjalne unieważnienie małżeństwa? Zamarła jakby śmiertelnie rażona. Przestała się poruszać, przestała oddy chać, mogłaby nawet przysiąc, że jej serce przestało bić. Z dumą syjamskiej kotki oderwała od niego swoje ciało i stanęła przed nim. To już nie pierwszy raz zrobił jej coś takiego i było to jak kolejny policzek. - Nie jestem dość dobra, by być lady Helford, ale nie chcesz mnie stracić, bo jestem taką cholernie dobrą dziwką! - To przecież ty chciałaś unieważnienia małżeństwa. - odpowiedział. - Nigdy nie byłeś bliższy prawdy - syknęła. - Wynoś się i nie wracaj już nigdy. - Odejdę, jeśli dostanę to, po co przyszedłem - powiedział powoli. - Jeśli sądzisz, że będziemy się teraz kochać, to jesteś szalony - krzyknęła. - Tak! Jestem szalony. Bardziej szalony niż kiedykolwiek w życiu. Nie jesteś niczym innym jak kokietką, która najpierw doprowadza mnie do szaleństwa, a potem zmienia się w bryłę lodu. Jak myślisz, kim u diabła, jestem? Maszyną? Jestem żywym człowiekiem, Summer, jestem mężczyzną! Powoli, z premedytacją, zaczął się do niej zbliżać. Poruszała się szybko, za każdym razem umykając mu z zastawionej pułapki. Najpierw uciekała, potem odwracała się, by zobaczyć, gdzie jest. Zawsze jednak był tuż za nią. Nie spuszczała z niego oka. Był jak skradające się zwierzę, otaczające swą ofiarę, pewne zwycięstwa. Cofnęła się, pełna teraz nienawiści. Jednak ku swojemu zdumieniu nie potrafiła oprzeć się myśli, że ma najpiękniejsze ciało w całej Anglii. Ruark poruszał się powoli, blokując jej drogę ucieczki. Uświadomiła sobie, że podobnie jak przy grze w szachy, zaszachuje ją i pokona. Upadli 375 na dywan, był jednak na tyle ostrożny, by zamortyzować swym ciałem jej upadek. Zaniósł ją z powrotem na poduszki i stanął nad nią. Głosem ochrypłym z pożądania powiedział: - Kochanie, nie chcę brać cię siłą, ale chce się z tobą kochać. Uklęknął przed nią, a ona rzuciła się na niego gryząc go i drapiąc, wy rywając pęki włosów, a w końcu waląc zaciśniętymi pięściami w jego pierś. Czekał cierpliwie, aż wyczerpie swe siły. Potem rozsunął jej nogi i zagłębił w niej palec. - Jesteś wilgotna z pożądania - powiedział miękko, polizał palec i znów wsunął w nią. Zatrzymała oddech starając się ze wszystkich sił, by nie dowiedział się, jak bardzo ją to podnieca. Jej bujne piersi unosiły się i opadały w głębokim oddechu coraz głębszym od przyjemności płynącej tylko od tego, że patrzył na jej nagość. Jego kciuk bezbłędnie znalazł najbardziej czułe miejsce i zaczął je pieścić. Nie chciała dać mu satysfakcji, że reaguje na jego pieszczoty, choć jego palec rozsyłał gorące prądy po jej ciele. Leżała zupełnie bierna, starając się pokazać mu, że nie daje jej żadnej przyjemności. Bardzo delikatnie uniósł jej nogi i położył sobie na ramionach, a następnie zanurzył twarz między nie, aż dotknął jej najbardziej intymnego zakątka. Ssał najpierw delikatnie, potem mocniej i choć gorąco pragnęła, by tak się nie stało, osiągnęła orgazm tak mocny, jak nie zdarzyło się to od ich mio dowego miesiąca. Potem przesunął się i zanurzył swój potężny oręż w jej wnętrzu. Nie całował jej, ale zawisł nad jej wargami tak, by mógł wyczuć każdy jej oddech, każde tchnienie, a jego oczy pieściły ją z miłością. Była zdecydowana nie dopuścić do szczytowania, ale Ruark tak długo poruszał się w niej, że poczuła, jak narasta w niej gorąca fala. On także wiedział, że zbliża się do spełnienia i że w każdej chwili może zakończyć akt. Natężył mięśnie, pracował także jego umysł, z trudem oddychał, ale narzucił sobie pełną kontrolę. Jeśli nie zdoła pokonać tej kobiety, to znaczy, że na nią nie zasługuje. A potem poczuł. Poczuł, jak jej wnętrze odpowiada na jego ruchy, jak zaciska się wokół jego członka, raz za razem, i w końcu i on stracił kontrolę. Jednak ani słowem, ani dźwiękiem, ani gestem nie dała mu odczuć, jaką rozkosz przeżyła. Przeciwnie, z lekkim uśmiechem triumfu powiedziała: - Nie czułam nic. Nie zaprzeczył oczywistemu kłamstwu. 376 - Przykro mi, kochanie, że nie udało mi się ciebie zaspokoić. - Nie jestem twoim kochaniem! I nie chcę cię więcej widzieć! - Jak sobie życzysz. Ale i tak zostaniesz na zawsze moim kochaniem. Musnął jej wargi w pocałunku, który niemal złamał jej serce. Potem wstał, spokojnie się ubrał i wyszedł. · 41 Po tygodniu chłodów liczba ofiar zarazy zaczęła się szybko zmniejszać, spadając do pięciuset. Spencer szybko wracał do zdrowia. Wiedział, że pierwsze kroki musi skierować do Bruckner Hall w Oxfordzie, by przekazać straszną wiadomość o Edwinie. Pani Bishop skoncentrowała teraz wszystkie swe instynkty macierzyńskie na Summer, karmiąc ją tak, że czuła się jak gęś tuczona na święta. Pewnego dnia Lil Richwood wróciła z Sauthampton. W domu stało się znów ruchliwie jak w ulu. Nastąpiły pewne niesnaski w kuchni na tle starszeństwa. Pani Bishop uznała, że zarówno ciało, jak i duch Summer stanowiąjej wyłączną własność, nic dopuszczała więc nikogo na swój obszar działania. Spokój Summer został rozbity. Zaczęła w końcu zastanawiać się, po co ciotka Lil potrzebuje aż tyle służby w domu, jeśli jej zupełnie wystarczała jedna pani Bishop. Cieszyła się jednak z towarzystwa Lil i z przyjemnością wysłuchiwała jej opowieści. Okazało się, że mąż jej najdroższej przyjaciółki, lord Worthing, tak długo starał się o jej względy, że w końcu uznała za stosowne ulec. - Nie sądzę, że długo każe na siebie czekać w Londynie - opowiadała z błyszczącymi oczami. - Szybko przybędzie na Cockspur Street pod pozorem jakichś interesów w mieście. Lil przepowiadała: - Zapamiętaj moje słowa. Wkraczamy w najdziwniejszy sezon w Lon dynie od czasu powrotu do władzy Stuartów. Dwór strasznie się zasiedział w Salisbury i jak stado dzikich bestii czeka na uwolnienie z klatki. W ciągu miesiąca otworzono na nowo wszystkie teatry, a sklepikarze nie wiedzieli już, jak inwestować ogromne zyski, związane z szaleństwem zakupów, które opanowało Londyn. Rozkwitały nowe interesy. Lichwiarze, domy gry i burdele współzawodniczyły w przejmowaniu opustoszałych domów. Mały domek przy Cockspur Street pękał w szwach i Summer uznała, że najwyższy czas poszukać dla siebie jakiegoś niedużego domu. Czynsze bardzo wzrosły, więc postanowiła złożyć wizytę Solomonowi Stormowi, żeby dowiedzieć się, w jakim stanie są jej finanse i czy może pozwolić sobie na własny dom. Summer nie reagowała na liczne zaproszenia na bale, maska rady i przyjęcia, uważając, że do czasu urodzenia dziecka lepiej dla mej będzie prowadzić spokojne życie. Uważała, że wygląda niezgrabnie, i pomimo że nawet lady Richwood mówiła, iż wygląda doskonale, czuła sama, że w ostatnich miesiącach ciąży ma prawo do spokoju. Solomon Storm posadził ją na fotelu, podstawił podnóżek, uwzględniając jej stan. Gdy wyjaśniła, o co jej chodzi, spoważniał i strzelając palcami wyjaśnił jej, że dom w modnej dzielnicy jest teraz poza możliwościami większości obywateli. - Westminster, St. James i Mayfair kosztują bajońskie sumy. Obawiam się, że będzie pani musiała znów zwrócić się do męża, żeby podarował pani mieszkanie. - Panie Storni... Lord Helford nigdy nie podarował mi domu. W isto cie, nie jest już moim mężem. Ponieważ nasze małżeństwo zostało unie ważnione, wróciłam do panieńskiego nazwiska St. Catherine. Solomon Storm wdawał się zatroskany. - Jak on mógł unieważnić małżeństwo, gdy pani jest w tym stanie... Proszę mi wybaczyć moją bezpośredniość. - To odbyło się za obopólną zgodą- wyjaśniła. - To także moja decyzja. - Proszę więc pozwolić mi powiedzieć, że to decyzja najgorsza z moż liwych. Prowadząc ten interes, muszę znać prawo, a mój syn jest adwokatem. Nie wiem, co złego przytrafiło się w państwa małżeństwie, i nie chcę wiedzieć, ale lord Helford jest odpowiedzialny prawnie za wszystko, co zdarzyło się w małżeństwie, niezależnie od tego, czy jeszcze trwa. - Od chrząknął. - Jeśli konieczne jest zerwanie małżeństwa, powinna pani zaczekać do chwili, gdy urodzi się dziecko. Wtedy byłoby prawnym dziedzicem lorda 380 Helforda, a jeśli będzie to potomek męski, oprócz majątku będzie także dziedziczył tytuł. - Nie potrafię tych spraw kalkulować na chłodno. Już teraz uważa, że wyszłam za niego dla pieniędzy. Jestem przekonana, że Ruark Helford postąpi właściwie wobec swego syna czy córki bez konieczności uciekania się z mojej strony do szantażu. - Pozwolę sobie mieć odmienne zdanie. Z mojego doświadczenia wynika, że panowie rzadko robią właściwe rzeczy z samej wspaniałomyślności. Robią to tylko wtedy, gdy się ich zmusi. - A może udałoby mi się kupić dom w Londynie w mniej modnej dzielni cy? - zasugerowała. - Nie wątpię w to, milady, że uda mi się znaleźć kilka odpowiednich propozycji już teraz, ale czułbym się o wiele lepiej, gdyby pani wyraziła zgodę, bym skontaktował się z lordem Helfordem. Powinna pani otrzymać dom jako część pani odprawy w związku z rozwiązaniem małżeństwa. To skandal, że dotąd o tym nie pomyślał. - Rozważę to, ale tak naprawdę to nie chciałabym mieć nic do zawdzię czenia jakiemukolwiek mężczyźnie. Po tygodniu Solomon Storni pokazał jej kilka domów i wybrała jeden, przy Friday Street, koło kościoła św. Mateusza. Był to wysoki, wąski dom, podobny do tego, który należał do Lil Richwood. Został niedawno otynko wany w przyjemnych barwach brzoskwini i jasnej zieleni. Kuchnia, spiżarnia i pralnia znajdowały się w piwnicy, na parterze była sala recepcyjna, jadalnia i ładny salonik, na górze dwie sypialnie i łazienka. Strych był oświetlony przez małe okienko. Pomyślała, że można byłoby przystosować go na sypialnię dla Spencera. Pani Bishop mogłaby spać w pokoju dziecięcym, bo i tak nie mówiła o niczym innym niż o dziecku. Summer opowiedziała Lil o nowym domu, a ta natychmiast zaoferowała swoje usługi przy doborze mebli i wykorzystaniu jej własnych do urządzenia pokoju dziecięcego. Summer nie mogła się doczekać, kiedy wróci Spencer, by powiedzieć mu o domu przy Friday Street, ale kiedy przekazała mu tę nowinę, spojrzał na nią niepewnie, i już wiedziała, że nie ma zamiaru z nią zamieszkać. Wydawało się jej, że chce jej coś powiedzieć. Usiadła więc, położyła nogi na podnóżku i powiedziała: 381 - Wiesz dobrze, Spider, że możesz powiedzieć mi wszystko... Cóż to takiego, kochanie? Wziął głęboki oddech. - Ruark zaproponował mi miejsce na jednym ze swoich statków. Skoczyła na nogi. - To świnia! Chyba nie przyjmiesz jego propozycji! - Chciałem ci właśnie powiedzieć, że się zdecydowałem. - Ależ ty nie masz pojęcia, jak apodyktyczny potrafi być. Widziałam, jak wychlostał do krwi marynarza za to, że trochę wypił. Czy już nie pa miętasz, jak zwalił cię z nóg za jedną niewłaściwą uwagę na mój temat? Była wyraźnie wściekła. - Na dobrą sprawę była to uwaga, którą zasłużyłem na to, co dostałem - usiłował ją uspokoić. - Spencer, zbliża się wojna. Niech piorun spali tego człowieka! Już raz groził, że cię wcieli do marynarki. W ten sposób chce się na mnie zemścić. - Za co, na miłość Chrystusa? - chciał wiedzieć. - Za to, że nie może ze mną postawić na swoim. Wybuch śmiechu Spencera wstrząsnął nią. - Przecież wystarczy, że na ciebie spojrzy, a już przewracasz się na plecy. W tej samej chwili jej dłoń wylądowała z trzaskiem na jego policzku. Po raz pierwszy uderzyła go. - Niedługo wydasz na świat efekt jego działań - powiedział wskazując na jej brzuch. - Przestań więc udawać. - To dziecko nie jest jego - zaprzeczyła gorąco. Spencer powiedział powoli: - Lepiej, żeby on nigdy nie usłyszał, jak to mówisz, przynajmniej jeśli dbasz o swoje życie. - W tej chwili rozmawiamy o twoim życiu. Nie zgadzam się, żebyś po płynął na jego okręcie jako mięso armatnie w tej coraz bardziej rozszerzającej się wojnie z Holandią- krzyknęła i wybuchnęła płaczem. Wiedział, że w tym stanie nie powinna się denerwować. - Cat, to tylko jeden z jego statków handlowych pływających po towary dla Kompanii Wschodnioindyjskiej. - Co! Wysyła cię na drugi koniec świata! Zabiję go! 382 - Cat, proszę. Nie denerwuj się tak. Poczuła bolesny skurcz w boku i przyłożyła dłoń do brzucha, czekając, aż przejdzie. - Gdzie on jest?- spytała. - Nie powiem ci. Zapomnij o wszystkim - powiedział, żeby skończyć rozmowę. - Jest pewnie w tym cholernym porcie i szykuje statek, prawda? domyśliła się. - Pani Bishop - zawołał Spider, wchodząc do kuchni. - Moja siostra wybiera się do portu, jeśli pani nie zdoła jej zatrzymać. - Z pewnością się jej to nie uda. Dobrze, że mnie pan uprzedził. A teraz niech się pan stąd wynosi. Dość już pan napsuł jej krwi, jak na jeden wieczór. Summer stoczyła ciężką batalię z panią Bishop i przegrała ją. Została zapakowana do łóżka. Nawet Lil stanęła po stronie służącej i odmówiła realizacji jakichkolwiek planów7, które wymagałyby wyjścia Summer z domu. W sypialni Summer uklękła przed swoim starym kuferkiem i wyciągnęła kostium, którego używała jako rozbójnik. Była zdecydowana uciec przez okno, by spotkać się z Ruarkiem i zabronić mu wysłania jej brata na morze. Spojrzała z niesmakiem na obcisłe spodnie i pokonana poddała się. Wiedziała, że nie zdoła opuścić się z okna na dach i zrealizować szalonego planu dotarcia do Ruarka Helforda, ale poprzysięgła sobie, że będzie to pierwsza rzecz, którą zrobi rano. Ranek był pochmurny i zimny. Ubrała się więc w swój ulubiony szary płaszcz z kapturem obramowanym miękkim lisim futrem, z dobraną do tego mufką, chroniącą dłonie przed chłodem. Starannie umalowała się i włożyła rubinowe kolczyki. W ostatniej chwili zdecydowała się też na czerwone pończochy i pantofle, które z pewnością będą przykuwać uwagę i odwrócą ją od jej zmienionej figury. Lil zamówiła powóz i chciała jej towarzyszyć, ale Summer stwierdziła, że będzie miała dość kłopotów z panią Bishop. Gdy poleciła stangretowi, by zawiózł ją do portu, Bish otworzyła usta, żeby zaprotestować, ale Summer przerwała jej szorstko: - Jeśli powie pani choć jedno słowo, natychmiast odeślę panią do lorda Helforda. Pani Bishop zagryzła wargi z potępiającą miną i przez kilka minut głośno sapała. Summer znosiła to cierpliwie przez całą drogę wzdłuż Strandu, 383 w końcu nie wytrzymała. - Niech pani przestanie! Może mnie pani zmusić do wszystkiego jutro, ale dziś postawaię na swoim! Pani Bishop nie mogła już nic poradzić. Poza tym Summer potrzebowała teraz całej siły, by przeciwstawić się Ruarkowi, a Bish wiedziała, że on nigdy nie przegrał. Dla pani Bishop wszystkie statki były takie same, ale Summer łatwo wytropiła Pogańską Boginią i krzyknęła na stangreta, żeby się zatrzymał. Zeskoczył i pomógł jej wysiąść, ukrywając uśmiech, gdy Summer zwróciła się do pani Bishop. - Niech pani trzyma swoje siedzenie dalej na tych poduszkach, nawet gdyby to miało trwać godzinę. Nie potrzebuję, żeby się pani wtrącała do moich spraw. Gdy przeszła przez trap, jakby była właścicielką tego statku, stangret zwrócił się do pani Bishop: - To bardzo piękna i zdecydowana kobieta. Współczuję temu sukin synowi. Biedna pani Bishop stoczyła walkę między lojalnością w stosunku do dwóch osób. Coraz bardziej czuła się przywiązana do dziecka, które nosiła Summer, a instynkt macierzyński rozszerzała zarówno na matkę, jak i dziecko. Nie mogła jednak złamać lojalności dla lorda Helforda, którego uważała za swojego pana. Ruark był pod pokładem, gdy usłyszał zdecydowane stukanie obcasów na wypolerowanym pokładzie. Podniósł głowę, zastanawiając się, kto miał tyle śmiałości, żeby tu wtargnąć. Brzydkie słowo zamarło mu na ustach, gdy zobaczył, jak jego ukochana schodzi po schodach. Uniosła z wdziękiem suknię, roztaczając przed jego wzrokiem widok jej kusicielskich czerwonych pończoch i pantofli. Zmroziła go spojrzeniem i natychmiast zrozumiał, po co przyszła. - Chcę, żebyś powiedział Spencerowi, iż zmieniłeś zdanie. - Summer, bądź rozsądna. Uczynię wreszcie z niego mężczyznę. - Nie po to ocaliłam go od zarazy, żebyś wysłał go na kraniec świata, by tam zginął - powiedziała z oczami błyszczącymi gniewem. - To nie była zaraza, tylko zwykła odra. - To nie ma znaczenia, potworze. To podłe mścić się na mnie w taki 384 sposób. To bezbronny chłopiec, który na pokładzie twojego statku nie zazna niczego poza cierpieniem. - Wejdź do kajuty i usiądź, kochanie. - Postoję - odpowiedziała, prostując się. - Mój Boże, ktoś przecież musi stawić ci czoła. Gdy przycisnęła futrzaną mufkę do piersi, wydała mu się jeszcze piękniej sza. Czuł w stosunku do niej tyle czułości, że chciałby wziąć ją w ramiona i ukołysać. Zdławił jednak te uczucia i powiedział: - Jeśli zostanie w Londynie po to, by się kurwić i oddawać co noc hazardowi, upodobni się szybko do swojego ojca. Potrzebuje dyscypliny, odpowiedzialności, jakiegoś celu w życiu. - Radziliśmy sobie zupełnie dobrze, zanim wtargnąłeś w nasze życie! - syknęła. - Czy rzeczywiście? - spytał. - Zanim skończył piętnaście lat, dwukrotnie miał okazję zobaczyć jak wygląda więzienie. Jedyną rzeczą, jaką udało mu się osiągnąć w Londynie, to zadanie się z paroma skurwysynami i zainkasowanie kilku policzków. - Nie musisz przy mnie używać takiego języka, sir - powiedziała wyniośle, zapominając o tym, że sama klęła jak szewc. - Powiesz mu, że nie popłynie. - Odwróciła się, by wyjść. - Już na to za późno - powiedział ze spokojem. - Złota Bogini odpły nęła z porannym przypływem na Madagaskar. Otrzyma część zysków, uzyskanych ze sprzedaży bezcennych towarów, które przywiezie. Może wrócić bogaty. Ale czy bogaty, czy biedny, wróci jako mężczyzna. Zatoczyła się lekko, a on zbliżył się do niej w opiekuńczym odruchu. - Nie dotykaj mnie! Nic śmiej mnie dotknąć! - krzyknęła. - Zapłacisz mi za to. Stangret pomógł jej wsiąść do powozu, a pani Bishop chciała zapytać, jak się jej powiodło. - Ani słowa, bo stracę panowanie - powiedziała, przełykając łzy. - Do Cheapside - poleciła stangretowi. Zanim dotarła do Solomona Storma, łzy jej obeschły i utwierdziła się w swej decyzji. - Dał mi pan przedwczoraj doskonałą radę, panie Storm. Byłabym głupia, gdybym z niej nie skorzystała. Proszę poinformować lorda Helforda, by \y Pir.it i Poranka 385 zapłacił za dom przy Friday Street, a ja ze swej strony dostarczę mu rachunki za meble. Zastanówmy się, co mi będzie potrzebne. Oczywiście, powóz i konie, no i stajnia. Być może będę potrzebowała porady pańskiego syna, ponieważ gdy moje dziecko się urodzi, chcę pozbawić lorda Helforda wszelkich do niego praw. ' 42 Barbara Castlemaine jeszcze raz przemeblowała swoją sypialnię we wspaniałym domu tuż przy Whitehall. Łóżko miała masywne, z puchowym materacem obitympurpurowym atłasem, haftowanym w korony. Głowę łoża zwieńczały postacie dwóch amorków trzymających złotą koronę. Było to zgodne z modą Restauracji, która często robiła użytek z tego motywu. Gdy przybył Karol, dostrzegła na jego twarzy wyraz gwałtownego po żądania, które dawało jej tyle władzy. Po dwóch godzinach pobytu z nią, leżał rozciągnięty nago, dotykając zmysłowymi wargami jej krągłej piersi. Barbara nie rezygnowała. Zaczęła delikatnie pieścić jego przyrodzenie, na co zareagował natychmiast. - Chyba nic sądzisz, że jestem zdolny do jeszcze jednej potyczki? mruknął, a kąciki jego ust uniosły się w uśmiechu. - Jesteś królem, kochany - kusiła. - Możesz wszystko. Podniosła z podłogi podwiązki, ukazując mu swe ponętne wdzięki. Założyła jedną z nich na jego na pół pobudzony członek. Gdy sięgnęła po drugą, sterczał już tak, jak dwumetrowy gwardzista na służbie. - Zmiana frontu będzie chyba uczciwa - stwierdziła niskim głosem. Ponieważ przy poprzednich trzech potyczkach ty się napracowałeś, teraz moja kolej. Uniosła się i okraczyła jego uda, a potem pochyliła się i za pomocą zębów zsunęła podwiązki z jego członka. Potem wsunęła się powoli na niego, aż zanurzył się do końca. - 387 Podczas pobytu w Salisbury, gdzie ściany były cienkie jak papier, bardzo stęsknił się za intymnymi spotkaniami z Barbarą. Była niezrównana w łóżku. Gdy kochali się, potrafiła być agresywna, z tą zachłanną pożądliwością która pobudzała jego własne pożądanie. Potrafiła przy tym zachowywać się bardzo głośno. Jej krzyki rozkoszy wypełniały dom, jakby chciała, by cały świat wiedział, że właśnie łączy się z królem Anglii. Karol ujął w dłonie jej wspaniałe piersi, by pomóc jej w tym dzikim galopie ku spełnieniu. Pochylała się nad nim coraz bardziej, a on korzystając z tego kąsał lekko jej krągłe piersi, rozkoszując się jej krzykami przerywanymi jękami rozkoszy. Byli doskonale dobrani pod względem seksu. Karol z reguły opóźniał swoją rozkosz, co dawało Barbarze dobre pół godziny rozkoszy. Jak na ironię to właśnie było przyczyną, dla której współżycie z królową było tak niezadowalające. Surowe, religijne wychowanie wpływało na jej zachowanie w łóżku i nigdy nie była dość podniecona, by mógł wejść w nią na całą długość. Była zawsze sucha i niejednokrotnie nie był w7 stanie wniknąć w nią dalej niż do polowy. Wszystkie pieszczoty i zachęty, by się rozluźniła, nie przynosiły żadnego skutku, gdyż zazwyczaj doznawała po prostu bólu. Karol był bardzo cierpliwy i miły, ale po niezadowalających próbach zapłodnienia jej, musiał się po prostu onanizować. Ubolewał, że jego męska żywotność w królewskim łożu po prostu się marnuje bez szans na zapewnie nie potomka. Westchnął na myśl o tym, że Katarzyna opóźnia swój powrót do Londynu, chce odwiedzić źródła w Tonbridge, o których mówiono, że ułatwiają zajście w ciążę. Wiedział też, że planuje pielgrzymkę do sanktuarium Świętej Panien ki w Southwark Priory, by błagać o dziecko. Karol wiedział jednak, że jedynym sposobem zajścia w ciążę jest stworzenie możliwości, by posiał w niej swoje nasienie. W końcu kilkakrotnie wypróbował tę metodę skutecz nie z Barbarą. W tej chwili poczuł, jak jego nasienie spływa w łono Barbary. Teraz potrzebował już tylko godziny wypoczynku, by odzyskać siły do nocnego kawalerskiego spotkania u Charlesa Berkeleya. Barbara zdołała wyciągnąć od swojego kuzyna, Buckinghama, informację, że namawiał on Karola, by odsunął Katarzynę i ożenił się ponownie, by zapewnić sukcesję tronu. Gd}' dwór przebywał w Salisbury, Karol trzymał Barbarę z dala, wybierając towarzystwo tej głupiej Frances Stewart, która kusiła go swym dziewictwem przy każdej okazji. Barbara zaczęła się w końcu 388 obawiać, że jeśli Karol zdecyduje się na ponowne małżeństwo, wybierze z pewnością dziewicę. Musi spotkać się z Buckinghamem i naradzić się, jak zepsuć reputację Frances Stewart. George Villicrs, książę Buckingham, choć nie zdawał sobie z tego sprawy, balansował obecnie na bardzo kruchym lodzie. Stosunek Karola do dworu można było wyrazić powiedzonkiem: "żyj i pozwól żyć innym". Jednak George zaplątał się ostatnio w tak wiele spisków przeciw królowej, że stało się to już jednoznaczne ze spiskowaniem przeciw królowi. Wywołał też publiczny skandal z Anną Marią Shrewsbury i mniej głośny, wywołany zaproszeniem na wspólne przyjęcie wszystkich swoich faworyt. Dziś jednak Karol postanowił, że będzie wielkoduszny w stosunku do Buckinghama. Siedzieli razem z grupą dworzan przy wielkim stole do gry. Zaproszono cały chór Teatru Królewskiego dla zabawiania gości na tym kawalerskim przyjęciu i niemal każdy z panów przy stole trzymał na kolanach jakąś aktoreczkę. Pieszczoty i sprośne słowa były zabawne, ale Edward Montagu, książę Sandwich, jeden z niewielu bez towarzystwa damy, wy grywał i niecierpliwił się tymi błazeństwami. - Do licha, Lauderdale, przestań ją obmacywać, bo przekrzywiasz karty - dworował. Szkot, Lauderdale, był jednym z najbardziej prostackich ludzi na dworze, ale bawił króla, i już to samo czyniło go pożądanym przez innych. Zwrócił się do Sandwicha: - A co? Tobie ostatnio nie wychodzi, stary? Sandwich rzucił mu rozbawione spojrzenie. - W tej chwili nie zajmuję się seksem. Nie zauważyłeś jeszcze, że w miarę, jak rosną rachunki, które trzeba zapłacić za damę, zmniejsza się przyjemność? Włączył się Buckingham. - Powinienem skusić cię, zapraszając na moją słynną kolację. - Coś o tym słyszałem. Możesz nam zdradzić coś więcej? - spytał Sandwich. Buckingham powiedział z drwiną: - Podczas kolacji gramy wysoko. Podają nam wschodnie piękności. Może jutro? Sandwich? Lauderdale? Wasza Wysokość? Może stworzymy czwó rkę? 389 Król spojrzał na niego pytająco. - Pamiętam pewną Chinkę. Wykonywała jakiś egzotyczny numer ze sznurem pereł. Czemu nie, George? Ty od tylu lat jadasz u mnie. Księżna Buckingham przeniosła się na wieś., ponieważ Villiers dał jej wyraźnie do zrozumienia, że więzi małżeńskie nigdy nie będą w jego stylu. Zrobił już pierwsze kroki na drodze do perwersji i uznał, że mu to odpo wiada. Gdy zebrali się następnego wieczoru, zostali zachęceni do przebrania się w jedwabne czarne szaty haftowane w złote smoki. Zaproszono ich do przytulnej jadalni, w której środku stał przepiękny stolik z lazurytu. Pokój był ozdobiony srebrną i złotą tkaniną i nie wymagał mocnego oświetlenia. Stół był zastawiony delikatną porcelaną, a przy każdym gościu posta wiono kubek do gry w kości, wykonany z jadeitu z kostkami z kości sło niowej. Ponieważ stół był wysoki, siedzieli na specjalnych taboretach. W powietrzu czuło się atmosferę oczekiwania, która sięgnęła kulminacji, gdy wszedł lokajczyk, zapalił kadzidła i uderzył w gong. Wtedy weszły cztery wschodnie dziewczyny, zupełnie nagie, wygolone dokładnie. Na ramionach miały specjalne ogrzewacze i każda z nich obsługiwała tylko jednego gościa. Podano pobudzające wino ryżowe, a gdy oczekiwanie na niezwykłe przeżycia wzbudziło ich ciekawość, Lauderdale zdecydował się zadać sprośne pytanie. Buckingham położył palec na ustach. - Milczenie jest złotem - powiedział. - Gdy milczymy, nasze zmysły łatwiej jest pobudzić. Zajmiemy się teraz grą, a za nas przemówią kości. Zabawa polega na tym, że ten, który pierwszy wyda jakikolwiek dźwięk, płaci pięćset koron. Lauderdale i Sandwich otworzyli usta, by zaprotestować, ale rozmyślili się. Karol patrzył na gospodarza chmurnym spojrzeniem. Gdy dziewczyny zaspokoiły jeden typ apetytu, przystąpiły do zaspokajania innych potrzeb. Ich smukłe nagie ciała w srebrno-złotym świetle wydawały się perłowe. Podeszły do drugiego końca stołu, otworzyły drzwiczki i weszły do środka. Nagle trzy pary oczu otworzyły się szeroko w szokującej niespodziance, gdy poczuli, jak rozchylają się ich szaty, a jakieś palce i usta zaczynają zajmować się ich męskimi organami. Lauderdale jęknął z rozkoszy, a Buckingham powiedział spokojnie: - To będzie cię kosztowało pięćset koron, John. Mam nadzieję, że ta 390 zabawa nie okaże się dla ciebie zbyt podniecająca. Karol wstał i powiedział z niesmakiem: - Lubię kobiety, George. Mam opinię kobieciarza, jak wiesz, ale nigdy w życiu świadomie nie poniżyłem kobiety i nie mam zamiaru zacząć. Sięgnął pod stół i pomógł dziewczynie wyjść stamtąd. - Chodź, kochanie. Myślę, że znajdziemy tu jakieś zaciszne miejsce. Rzucił George'owi spojrzenie pełne potępienia i wyprowadził dziewczynę z pokoju. Tuż przed Bożym Narodzeniem Buckingham stał się stroną sporu z Shrewsburym. Zarówno król, jak i dwór dowiedzieli się ku swemu zasko czeniu, że stoczył zakazany pojedynek ze starym księciem i zabił go. W końcu Karol stracił cierpliwość i skazał starego przyjaciela na wygnanie z dworu. Ta zima okazała się najsroższa w całym stuleciu. Jednak zamiast przy tłumić frywolność dworu, pobudziła go do poszukiwania nowych i unikal nych perwersji. Kanał, zaprojektowany przez Karola w James Park, zamarzł i miejsce to zamieniono w zimowy ogród cudów. Przeważała atmosfera karnawału, w którym jazda na łyżwach i rzucanie śnieżkami stały się nową modą. Wszędzie widziało się sanie ciągnięte przez małe koniki kolorowo ozdobione. Zbudowano lodowy domek, gdzie można było ogrzać się, napić grzanego piwa. grogu i zjeść pasztecik. W stycznia zamarzła nawet Tamiza, a londyńczycy zaczęli naśladować dwór królewski i ślizgali się na lodzie jak dzieci. Rozstawiono kioski z jedzeniem i napojami, żeby można było się ogrzać, a także znaleźć inne przyjemności. Pokazywano teatrzyki mario netek, występowali wróżbici. Emocjonowano się wyścigami kłusaków', a najzabawniejszą rzeczą była świnia ślizgająca się na lodzie, równie zabaw na, jak kiedyś psy tańczące na rozgrzanych metalowych platformach. Summer była oczywiście zbyt zajęta swym małym światkiem, by cieszyć się zimowymi zabawami. Z pomocą ciotki Lil umeblowała nowy dom przy Friday Street i zamieszkała tam z panią Bishop, oczekując narodzin dziecka. Ze smutną satysfakcją stwierdziła, że wszystkie rachunki, przesyłane przez Solomona Storma lordowi Helfordowi, były płacone bez zastrzeżeń. W pierwszym tygodniu lutego wprowadziła się położna; przywiozła ze sobą krzesło porodowe i stosowne narzędzia. Pani Bishop panoszyła się po domu tak, że Summer była bliska szaleństwa. Marzyła o tym, by poród mógł 391 się odwlec. Wracała wyobraźnią do opustoszałej plaży w Kornwalii, gdzie mogła kłusować na Ebonym po lazurowym morzu, ciepłym od zatokowego prądu. Jej ukochana Kornwalia, gdzie zaw:sze kwitnące kwiaty napełniał}" powietrze bogactwem zapachów. Te wspomnienia kończyły się zawsze na scenie, w której po raz pierwszy pokazała Ruarkowi swe nagie piersi, podczas cudownego ranka, bardzo dawno temu. Nagle porażający ból przywrócił ją do rzeczywistości. Położna i pani Bishop zmusiły ją, by się położyła na ukośnym łóżku porodowym z wyciętym siedzeniem, ale po godzinie katuszy podniosła się i zaczęła chodzić po pokoju jak lwica. Dzień przeszedł w noc, a ból przecinał ją niemal na pół, godzina po godzinie, bez chwili oddechu. Odczuwała ulgę tylko wtedy, gdy odrzucała głowę i rzucała przekleństwa na głowę Ruarka Helforda. Po chwili namysłu robiła to samo w odniesieniu do Rory'ego, gdyby przypadkiem to on był sprawcą jej cierpień. Jak miliony kobiet przed nią zaklinała się, że nie dotknie jej już żaden mężczyzna. Zanim wszystko się skończyło, doświadczyła wszystkich uczuć, które znajątylko kobiety, od łez bezradności do histerycznego śmiechu nad okrucieństwem natury, która nęka kobietę, by dziecko mogło opuścić jej brzuch tą samą drogą, którą się lam dostało. W końcu, gdy nie była już w stanie znieść więcej cierpień, przestała walczyć i wtedy dziecko się urodziło. Pani Bishop z szacunkiem trzymała noworodka. Miał ciemne włosy, jak jego ojciec. Był mocno zbudowany i nawet przez chwilę przestraszyła się, czy jego gwałtowny głód nie będzie zbyt trudny do zaspokojenia przez tę krucho wyglądającą dziewczynę, którą właśnie położna układała w łóżku. Poza tym, po tych wszystkich prze kleństwach rzucanych na Helfordów przez całą dobę biedna Bish zastanawiała się, jak Summer zareaguje na wiadomość, że dziecko jest dokładną miniaturą Helforda, poczynając od błyszczących zielonych oczu, a na wydatnym męskim narządzie kończąc. Jej obawy były nieuzasadnione. Summer wy ciągnęła w stronę dziecka zadziwiająco silne ramiona. - Pani Bishop, proszę mi dać mojego syna! Czule przytuliła go do serca i pocałowała ciemny puszek na pięknie ukształtowanej główce. Dziecko natychmiast instynktownie chwyciło ją za pierś. Samolubny uśmieszek przebiegł przez jej wargi. Jej zemstą będzie to, że nie podzieli się z nim radością macierzyństwa. Przez następnych kilka tygodni odbywała się procesja gości. Damy dworu składały wizyty w towarzystwie panów, a gdy już poznano jej adres, panowie zaczęli wpadać i zapraszać na kolację i jakąś małą partyjkę, co było o tyle uzasadnione, że mieszkała zaledwie parę kroków od londyńskich domów gry. Rozeszła się pogłoska, że nie jest już zamężna i oczywiście, cały Whitehall huczał od plotek. Przez tak długi okres była odosobniona, że zdążyła zapomnieć, co to znaczy tańczyć, flirtować i przyjmować umizgi zalotników. Lord Helford przesłał jej liścik z pytaniem, kiedy mógłby odwiedzić swojego syna. Jednym ruchem pióra i jednym słowem odpowiedziała: "Nigdy!" - a potem zdała sobie sprawę, że odbierze to jako wyzwanie, więc przedarła liścik i odpowiedziała wymijająco, że zabiera małego Ryana na wieś i powiadomi go, kiedy wrócą. Kiedy królowa zaprosiła ją na wieczorną partyjkę kart, Summer poczuła, jak narasta w niej podniecenie. Już tak dawno nie miała na sobie żadnej eleganckiej sukni i chyba od wieków nie malowała twarzy. Pani Bishop wręcz namawiała Summer, by wychodziła z domu. "To nie wydaje się normalne, by młoda kobieta cały swój czas poświęcała dziecku" - twierdziła. Summer stłumiła uśmiech. Wiedziała, że Bish marzy o tym, by częściej mogła sama nim się zajmować, i miała świadomość, że nie znalazłaby dla dziecka lepszej opiekunki. Zaczęła się zastanawiać, czy zdoła zmieścić się w suknie, i ku swemu zdziwieniu stwierdziła, że jej talia jest szczuplejsza niż przedtem, choć z pewnością powiększył się jej biust. Zdecy dowała się włożyć coś, w czym jeszcze jej nie oglądano na dworze. Miała typowo kobiecą przyjemność, wybierając coś, co zrobi wrażenie, co sprawi, że inne damy oszaleją z zazdrości. Wybrała jasnozieloną kreację, mieniącą się w świetle. Przed wyjściem stwierdziła jednak, że musi jeszcze raz nakarmić Ryana, żeby zmniejszyć obrzmiałe piersi. Upięła wysoko włosy i wpięła w nie rzeźbione jadeitowe grzebienie. Następnie umalowała się, podkreślając długość rzęs i czerwień warg. Miała puder ze złotym połyskiem, więc uznała, że znakomicie uzupełni błyszczącą tkaninę. Sporo czasu poświę ciła wyborowi muszek. Tym razem zrezygnowała z czarnych i wybrała maleńkie muszki ze złota w kształcie korony. Jedną przykleiła na policzku, drugą na piersi, tuż nad wycięciem dekoltu. Następnie owinęła się w jasnozieloną pelisę. Przyjechał zamówiony powóz. Ucałowała synka i zapowiedziała pani Bishop, by na nią nie czekać. Przed wyjściem z po wozu wzięła głęboki oddech, uniosła głowę i weszła do galerii. Usłyszała 393 szepty, które stały się jeszcze głośniejsze, gdy powiedziała lokajowi, by zapowiedział lady Sumrner St. Catherine. Wszystkie głowy zwróciły się w jej kierunku. Król, zgodnie z wszelkimi zasadami, stał u boku królowej witając gości. Gdy Summer złożyła dworski ukłon, spojrzał na nią zachwycony. Ona jednak najpierw przywitała się z królową i dopiero potem zwróciła wzrok na Karola. Dostrzegła podziw dla swojej urody, ale i pewien zamysł, który zaświtał w jego głosie, gdy ogłoszono, że nie jest już lady Helford. Tłum wchłonął ją. Byli już wszyscy; i lord Sandwich, dowódca floty królewskiej, Kornwa lijczyk, który podczas wszelkich uroczystości państwowych zajmował się rozdawaniem datków ubogim, Albermarlc, którego obowiązkiem było testo wanie królewskiego jadła, książę Ormond, który kiedyś wjechał konno do Westminsteru, Ned Hyde, starzejący się kanclerz i jego pospolita córka, Anna, księżna Yorku. Summer rozglądała się po sali oddając ukłony. Nagle krew zastygła w jej żyłach, gdy dostrzegła zmrużone oczy Ruarka Helforda. - Do diabła! - zaklęła. - Gdybym wiedziała, że on tu będzie, nie przyszłabym. - Usłyszała chichot króla i zdała sobie sprawę, że ją usłyszał. Spojrzała na niego i powiedziała: - Proszę mnie nie opuszczać, sire. - Rozumiem - odpowiedział, ujmując ją za rękę. - Proszę się nie obawiać, nie pozostawię pani samej w obliczu wroga. Podziękowała przepięknym uśmiechem i szepnęła: - Do diabła z nimi, i niech idą do cholery! Odrzucił głowę i wybuchnął głośnym śmiechem. Gdy Ruark zaczął się do nich zbliżać, mocno ścisnęła dłoń króla. - Widzę, że wiejskie powietrze nie bardzo pani odpowiada - powiedział chłodno Ruark. - Jestem niepoprawną kłamczucha, lordzie Helford - powiedziała z zado woloną miną, pewna siebie wobec królewskiej ochrony. W jego jedwabistym głosie zabrzmiały groźne tony. - Chyba nie sądzi pani, że zdoła utrzymać mnie z dala od mego syna. - Trzeba mądrego ojca, by rozpoznał, które dziecko jego - rzuciła śmiało. - Dobry cios, Summer, ale czy ta uwaga dotyczy mnie, czy twojego męża? - spytał król udając urazę, gdyż plotki głosiły, że nie wszystkie dzieci Barbary pochodziły od Karola. 394 Ruark rzucił królowi błazeńską minę udającą współczucie. - To nie może odnosić się do mnie, sire. Doniesiono mi, że mój syn jest podobny do mnie jak dwie krople wody. Karol uwolnił dłoń z rąk Summer i mruknął: - Bawcie się dobrze razem - i zostawił ich, żeby sami załatwiali swoje porachunki. Ruark spojrzał na Summer z rosnącą złością, a potem powiedział: - Jasnozielone futra są wyzywające. - Prawda? - powiedziała z zadowoloną miną pozwalając, by opadło na jej biodra i ukazało wspaniały biust. Wiedziała, że w końcu poniesie go temperament, ale w sali pełnej ludzi, przyglądających się im z żywym zainte resowaniem, czuła się bezpiecznie. Podszedł o krok i wtedy pomimo otaczającego ich tłumu poczuła zagro żenie. Jego szczęki stężały z gniewu. - Tę suknię zaprojektowano z jednym tylko celem. Zachęca mężczyzn, żeby pieścili twoje piersi. - Tak - zgodziła się, celowo go prowokując. - Niestety, nie jesteś tym mężczyzną, z myślą o którym wybrałam tę suknię. Wyciągnął w jej stronę rękę. Przestraszyła się, że zechce wysunąć ze stanika jej pierś. On jednak trzymał w palcach monetę. - Nie, madame. Jest zupełnie jasne, którego mężczyznę miałaś na myśli. - Ujął ją mocno za nadgarstek i poprowadził w stronę króla. - Nie zjadam resztek z królewskiego stołu - powiedział cicho. - Bawcie się dobrze. Odszedł, by ukoić zranioną dumę w ramionach pierwszej kobiety, która weszła mu w drogę. - To jest właśnie ten osławiony temperament Helfordów, Wasza Wyso kość - wyjaśniła Summer z policzkami zaczerwienionymi z upokorzenia. - Ten diabeł posunął się do wyzwania. Jestem pewien, że tylko ty możesz mu sprostać, w dzień czy w nocy - żartował Karol. Ruark Helford szybko doszedł do wniosku, że towarzystwo obecnych na przyjęciu dam jest nudne. Każda, z którą tańczył, zanim jeszcze otworzył usta, żeby zacząć rozmowę, dawała mu znak, że chętnie poszłaby z nim do łóżka. Z myśliwego stał się zwierzyną, co dla jego władczej natur)' było nie do zniesienia. 395 Sam siebie nienawidził za tę myśl, ale to twarz Summer, wyrazista jak kamea, sprawiała, że inne kobiety' wydawały mu się brzydkie. Poza tym miała w sobie coś szczególnego, co sprawiało, że mężczyzna chciał uzyskać od niej więcej, niż ona sama chciała dać. Szybko zdecydował się dołączyć do panów, których rozmowy o morskich bitwach i polityce były zdecydowanie bardziej interesujące. Ned Hyde. stary kanclerz, wyglądał na bardzo zadowolonego, gdy Ruark podziękował mu za to, że zmusił Parlament do przyznania na prowadzenie wojny dwu i pół miliona funtów. - To my odniesiemy chwałę, gdy wprowadzimy do portu wrogie okręty, ale prawdąjest to, że stanie się to dzięki zaufaniu, jakim pan nas obdarzył. Karol zbliżył się do nich i tylko dzięki swym nienagannym manierom Ruark nie naraził króla na afront. - Ned, królowa chce pana widzieć. Pragnie osobiście podziękować panu. że pomógł pan przekonać Parlament. Gdy zostali sami, Karol zwrócił się do Hel forda, który stał przy nim z kamienną twarzą: - Gdyby spojrzenia mogły zabijać, byłbym już martwy. Jestem pewnie głupcem, że to mówię, ale nie przyprawiłem ci rogów, przynajmniej jeszcze nie. Co to za bzdura z używaniem przez Summer panieńskiego nazwiska? Chyba nie unieważniłeś małżeństwa? - Nie. Pozostanie lady Helford czy jej się to podoba, czy nie - powie dział obojętnym głosem. - Radzę ci zatem, byś wypalił na jej ciele znak własności - szydził Karol - zanim ktoś nie spożyje owoców, na które masz chrapkę. Ruark Helford przyglądał się jej ukradkowo przez następną godzinę. Mężczyźni lgnęli do niej jak muchy do miodu. Widział, jak unika umizgów Jacka Grenvile'a, królewskiego brata, Jamesa, Henry'ego Killigrew. Antony'ego Deane'a, największego armatora, który właśnie ukończył budowę dwóch statków, Hampshire i Nonesiich, i był tego wieczoru honorowym gościem. Zmarszczył brwi. gdy Summer powitała pocałunkiem sir George'a Digby'ego, księcia Bristol. Dawano mu pięćdziesiątkę, ale wyglądał bardzo młodo i był niewątpliwie przystojny. Summer nie odrzuciła jego awansów i chętnie przyjęła jego ramię, gdy zaproponował przejście do sali gier. Od blisko roku książę był wdowcem i jeszcze żadnej kobiecie nie udało się go 396 usidlić. "Jeśli Summer miała ochotę na tytuł księżnej, wkrótce wybije jej z głowy takie ambicje" - pomyślał ponuro Ruark idąc za nimi. Usłyszał jej głos: - Chętnie napiję się nieco clary. Słyszałam, że jest to ostatni przebój na dworze, Clary było mocną mieszaniną brandy, cukru, ekstraktu szałwi i środków pobudzających. Nic więc dziwnego, że Digby natychmiast udał się po napój. Ruark stanął za nią. - Odwiozę panią do domu. madame. Uniosła ku niemu twarz. - Przykro mi, ale właśnie obiecałam ten zaszczyt księciu. - Żeby go rozzłościć, mocno zaakcentowała tytuł. - Ja odwiozę panią do domu. Postanowiłem zobaczyć mojego syna. Zesztywniała. Ogarnęła ją panika, ponieważ dobrze wiedziała, że jeśli coś postanowi, to dokona tego. - Nie chcę zrobić zawodu księciu - odmówiła. - Zrobię to za panią- powiedział zdecydowanie. Gdy przystojny książę wrócił z dwoma kielichami clary, Helford wziął od niego jeden, wychylił go i powiedział: - Dziękuję, George. Summer nie może teraz pić brandy, gdyż przedostanie się ona do pokarmu. Summer zatkało, George Digby zaczerwienił się, a Ruark Helford uśmiechnął się szeroko. - Wybacz, George, że cię opuścimy. Odjeżdżamy. Ten skurwysyn zepsuł jej cały wieczór. Stanęła mocno na nogach i spoj rzała na niego. - Nie możemy stąd wyjść przed królową- zaprotestowała. Ujął ją pod ramię żelazną ręką i niemal wyciągnął do galerii. - W tym tłumie nikt nie zauważy naszego odjazdu. Ale w rzeczywistości wiek osób to widziało. Mężczyźni zazdrościli jemu, kobiety -jej. Wyglądało na to, że nie mogąpoczekać nawet chwili, by pójść do łóżka. Wiedziała, co zdarzy się, gdy zostaną sami. To samo zdarzyło się ostatnio; to, do czego zawsze między nimi dochodziło. Miała ochotę rzucić się na 397 niego i rozorać paznokciami jego śniadą twarz. Jednak postanowiła zmienić taktykę. Słodkim głosem powiedziała: - Ruark, przyjedź do nas jutro. Będziesz mógł spędzić z nami nieco czasu. Byłoby egoizmem budzić śpiące niemowlę. - Wszyscy wiedzą, że jestem egoistą- odpowiedział spokojnie. - Jesteś nie tylko egoistą- rzuciła, tracąc z takim trudem narzucone sobie opanowanie. - Jesteś arogancką, nieopanowaną i rozpustną świnią. - Rozpustną? - powtórzył. - Nie dotknąłem cię od niemal trzech miesięcy. - W jego głosie zabrzmiała obietnica, gdy dodał: -Aż do dzisiejszego wie czoru. Gwałtownie szukała w myślach sposobu ucieczki. Gdyby udało się jej dotrzeć do domu przed nim. zabroniłaby pani Bishop zostawić ją samą choćby na moment. - Pojadę swoim powozem - nalegała. - To byłoby trudne. Odesłałem go dawno temu. W jej oczach błysnęła wściekłość. - Jakim prawem podejmujesz tak despotyczne decyzje? - domagała się wyjaśnień, mocno stąpając po marmurowych schodach. Uniósł brew. - Odkąd zostałem mężczyzną. Uważam, że po prostu egzekwuję swoje prawa. Jego słowa obudziły w jej umyśle dzwonek alarmowy. Powtarzała w myślach: "Egzekwuję moje prawa... Egzekwuję moje prawa". Za nic w świecie nie chciała zostać z nim sama w powozie. Był zbyt namiętny i zmysłowy,, by mogła mu zaufać nawet w tak krótkiej podróży. Przywołał stangreta i otworzył przed nią drzwi. Była już gotowa przyznać się., że boi się zostać z nim sama, gdy spojrzał na nią drwiąco i powiedział: - Chyba nie boisz się zostać ze mną sama? - Czy się boję? Chyba oszalałeś! Nie boję się ani człowieka, ani zwie rzęcia. Uśmiechnął się zjadliwie. -A ty nie zdecydowałaś jeszcze,, czym ja jestem. Odrzuciła jego ramię, gdy chciał jej pomóc wejść do powozu. Sztyw no usiadła na miękkich poduszkach. Gdy usiadł koło niej, poczuła jego udo. 398 Usiłowała się odsunąć, ale przysiadł jej suknię i poczuła się przyszpilona jak motyl w gablocie. Była na siebie wściekła, że tak silnie reaguje na samą jego obecność. Usta jej wyschły, piersi, pełne pokarmu, zaczęty nieznośnie boleć. Nie mogła przestać myśleć o tym, jakie byty jego usta, gdy się kochali. Stopniowo poddawała się jego męskiemu urokowi. Od ponad trzech miesięcy nie był z nią i jej zdradliwe ciało aż drżało z pragnienia. Podniecenie zmieniło się w pożądanie, gdy pod wpływem jakiegoś wstrząsu oparła się mocno o niego. Skoczyła jak oparzona. - Zostaw mnie w spokoju - krzyknęła. Gdy zaczął mówić, jego głos był głęboki, łagodny i wyrozumiały. - Nie widziałem cię, nie dotknąłem cię od trzech miesięcy. Myślę, że to dość długo, zbyt długo, jak na kobietę tak namiętną jak ty. Jego słowa sprawiły, że przebiegł ją dreszcz. Wbiła paznokcie w dłoń i nagły ból pomógł jej nie ulec. Zagryzła wargi, by ożywić swą nienawiść. - Dlaczego jesteś na mnie tak wściekła? - spytał z ustami tuż przy jej uchu. - Do diabła! Jestem nie tylko wściekła. Nienawidzę cię! - Dlaczego? - szepnął. - Oczywiście z powodu Spencera i dlatego, że mnie zgwałciłeś. Nigdy ci tego nie wybaczę! Nie dotknął jej, pomimo że niemal pragnęła poczuć na sobie jego dłonie. Powiedział spokojnie: - Wiesz, że wojna rozszerza się. Wysłałem go na Madagaskar na statku handlowym, by był bezpieczny. Jak sądzisz, jak długo udałoby ci się powstrzymać go przed udziałem w wojnie? A sprawy przybierają coraz gorszy obrót. Chciał przekonać ją, że wyświadczył Spencerowi przysługę. - A gwałt? - nie ustępowała. - Może z tego także zdołasz się wytłu maczyć? - Mea culpa - jęknął, świadom, że jest bliski powtórzenia przestępstwa, o którym mówili. Powóz zatrzymał się i uświadomiła sobie, że musi natychmiast wysiąść. Usiłowała wymknąć się szybko, gdy usłyszała chrzęst materii i zobaczyła, że rozdarła suknię od kostki aż do biodra. Spojrzała na niego, skonsterno wana, a on uśmiechnął się do niej nie kryjąc pożądania. Jednym ruchem 399 położył jej nogi na siedzeniu powozu i sięgnął pod rozchyloną suknię do jej ud. Ustami szukał jej warg, a ona unikała go do chwili, gdy znalazła się w pozycji leżącej na siedzeniu. Jej piersi wychyliły się z rozcięcia sukni, a on natychmiast skorzystał, by pochwycić wargami różowy sutek, zanim zdołała go zasłonić. Spóźniła się. W jego usta spłynęła kropla i to było tak zmysłowe, że doprowadziło go niemal do ekstazy. Zadrżała. - Nie, nie, nie! - krzyknęła. - Kochanie, znam twoje ciało tak dobrze. Ono także mnie pragnie. - Nigdy więcej, Ruark. Zakochałam się w kim innym. Jej słowa były jak policzek. Natychmiast odsunął się od niej. Usiadła drżąc i szybko zakryła piersi. Cisza, jaka zapadła, była nie do zniesienia. Uzyskała kilkuminutowe odroczenie, może uda się je przedłużyć. - Czy jeśli pozwolę ci zobaczyć Ryana, zostawisz mnie w spokoju na następne trzy miesiące? Jego głos był zimny, daleki. - Mogę spokojnie obiecać ci, że będę zajęty gdzie indziej. Holendrzy planują kontratak i to potężny. Gdy weszli do domu, usłyszeli płacz dziecka. W tej samej chwili z jej przepełnionych piersi popłynęły strużki mleka, plamiąc suknię. Pani Bishop znosząc chłopca, skrywała zachwyt, że widzi ich razem. Ruark wyciągnął ręce po syna i oczywiście pani Bishop z dumą podała go ojcu. Summer przyglądała się im badawczo. Gdy zobaczyła wyraz dumy na twarzy Ruarka, ogarnął ją strach. Spojrzał na Bish, dając jej znak, by zostawiła ich samych, więc wycofała się natychmiast. - Mój skarb - szepnęła Summer, a jej serce zalała fala miłości do dziecka. Ryan, gdy tylko usłyszał jej głos, nie pragnął już nikogo. Zaczął gwałtow nie płakać i Summer zapragnęła pozbyć się jak najszybciej Ruarka, by na karmić dziecko. - Już późno - powiedziała. Wciąż trzymając syna, spojrzał na jej piersi, wychylone ponętnie z wycię cia stanika. Mokre plamy rosły w oczach. - Doskonale wiem, o co ci chodzi - powiedział. Policzki jej zapłonęły. Wzięła od niego dziecko i powiedziała z nacis kiem: 400 - Jak widzisz, muszę go nakarmić. Jeśli się już napatrzyłeś na swego potomka, sir, możesz odejść, - Nie - powiedział spokojnie. - Chcę na ciebie patrzeć. Nigdy się dość nie napatrzę. Piersi bolały ją tak bardzo, że nie mogła już dłużej zwlekać. Zaniosła Ryana do salonu i usiadła na bujanym fotelu. Odwróciła się plecami do Ruarka i podała dziecku pierś. Przez chwilę wydawał niecierpliwe okrzyki, jakby obawiając się, że pozbawią go źródła jego szczęścia. Potem uspokoił się i przytulił do jej piersi swoje maleńkie rączki. Ruark stanął przy nich z niepewną miną. Nigdy nie czuł w stosunku do nikogo takiej potrzeby otoczenia opieką. Chciał mieć ich oboje i oczywiście wiedział, jak to osiągnąć. Jeśli zabierze swego syna, matka podąży za nim. - Ru, błagam cię, zostaw nas w spokoju - powiedziała błagalnym tonem. - Niemowlę musi pozostawać z matką, ale jak wiesz, później będę go chciał dla siebie. Nie pozwolę, by mój syn wychowywał się w Londynie. Wiesz równie dobrze jak ja, że jego miejsce jest w Helford Hall. W jej oczach błysnęły łzy pod wpływem walki, jaką toczyli o ten słodki ciężar. Wolałaby nawet oddać go już teraz, niż zrobić mu jakąkolwiek krzywdę. Nagle zobaczyła, że oczy Ruarka łagodnieją. - Przepraszam, Summer. Jestem czasem bezwzględny. Zostawię was w spokoju - obiecał ze smutkiem. 43 Summer wkroczyła w ten okres swojego życia, gdy zaczyna się poszukiwać własnej tożsamości. Od tego znaczącego dnia, dawno temu, gdy przybyła do Londynu i spotkała Ruarka Helforda, jej życie stało się niezwykle burzliwe. Uczucie, które ich niemal zniszczyło, płonęło ogniem, który nie dał się ugasić, a to, że odwrócił się od niej, popchnęło ją prosto w ramiona jego brata. Popełniła śmiertelny grzech, pozwalając na to, by kochało ją dwóch mężczyzn aż do chwili, gdy poczęła dziecko. Żyła teraz w całkowitym celibacie i przynajmniej jej sumienie się uspokoiło. Uporządkowanie spraw, wyrwanie się z huśtawki uczuć do dwóch mężczyzn przyniosło jej ogromną ulgę. Jedynym mężczyzną w jej życiu był teraz Ryan, jedynym mężczyzną, który coś dla niej znaczył i który oznaczał wszystko. Spokój przyniósł ukojenie, zwłaszcza gdy czuła się wyzwolona od pochłaniającej ją miłości do Ruarka Helforda. Jednak trwało to krótko. Książę Bristol miał zabrać ją do Teatru Królewskiego w Drury Lane na "Volpone" Bena Jonsona, przedstawinie, o którym głośno było w Londynie. Ubrała się starannie, wiedząc, że teatr będzie pełen eleganckich kobiet. Wybrała wytworną czarną suknię, włożyła rubiny i upięła włosy w niezwykły, ale bardzo modny sposób. Bawiły ją zazdrosne spojrzenia innych kobiet. Wiedziała, że zawdzięcza to towarzystwu niezwykle przystojnego księcia. Bardzo polubiła George'a. Mogli zostać przyjaciółmi, ponieważ jego uroda nie robiła na niej wrażenia. Trzeba było większej podniety, by krew zaczęła szybciej płynąć w jej żyłach. Książę zamówił lożę. Zsuwając z ramion futro z czarnego lisa, uśmiechnęła 403 się do księcia i zaczęła obserwować widownię. Przybył król. Summer była rozbawiona, widząc., że do teatru przyjechał w towarzystwie zarówno Barbary Castlemaine. jak i Frances Stewart. Barbara była ubrana w purpurę, który to kolor niezwykle lubiła, gdyż uważała go za królewski. Włożyła brylanty, które Summer podziwiała z zazdrością. Siedziała tam. z kolejnym królewskim bastardem w łonie. W pełni zasłużyła na swoje brylanty. Przesunęła wzrok na Frances Stewart i po raz kolejny zdziwiła się, co takiego jest w niej, że przyciąga tak zmysłowego mężczyznę, jakim był Karol. Była młoda, szczupła, blada. Miała ledwo odznaczony biust. Żywiła współczucie dla Karola, schwy tanego w pułapkę tych dwóch miłości. Szybko jednak to uczucie minęło, gdy uświadomiła sobie, że Karol to po prostu starzejący się spryciarz, który pożąda młodości i niewinności. Grymas pojawił się na jej twarzy i już miała zrobić cyniczną uwagę do swego towarzysza, gdy jej wzrok zatrzymał się na sąsiedniej loży. - Dobry Boże! - krzyknęła. - Co się stało, moja droga? - spytał George, widząc na jej twarzy wyraz rozpaczy. - To Hel ford. Jest w towarzystwie dziewczątka, które mogłoby być jego córką! Niczym nie uzasadniona zazdrość ogarnęła ją z taką mocą, że niemal straciła dech. George zachichotał, a ona rzuciła mu spojrzenie pełne oburzenia. - To jest moja córka. Przez chwilę nie była w stanie zebrać myśli. - Twoja córka? - powtórzyła bezmyślnie. - Georgina. Po raz pierwszy przyjechała do Londynu, a Ruark wziął ją pod swoje opiekuńcze skrzydła. Chodzi mi o to, by nie omotał jej jakiś łowca posagów - dodał poufnie. - Georgina - powtórzyła z nieskrywanym zdziwieniem. Czuła się fatalnie. Jej ciało przebiegł spazm bólu i uświadomiła sobie z konsternacją, że to ból jej serca. Krtań miała tak ściśniętą, że aż trudno jej było oddychać. Zmrużyła oczy, przenosząc wzrok z Helforda na króla. Obaj uśmiechali się do towarzyszących im dziewcząt. Zauważyła, jak król położył dłoń na kolanie Frances. Byli jak dwa groszki z tego samego strąka. Rozpustnicy! Dziwkarze! To było nie do zniesiena. Była oburzona. Dobry Boże, na oczach dworu ci dwaj obleśni mężczyźni wydawali się 404 myśleć tylko o tym, jak schwytać tę dziewczynkę w sieć małżeństwa, a książę Bristol siedział tu, z głupkowatą miną, jakby wszystko było w najlepszym porządku. Tymczasem świat zmierzał ku zagładzie. Niewiele dotarło do niej z tego, co działo się na scenie. Z niecierpliwością oczekiwała przerwy. Aktorzy przeciągali sceny tak, że miała ochotę krzyczeć. W końcu jednak aksamitna kurtyna opadła i rozległy się burzliwe oklaski. Summer także biła brawo z entuzjazmem, szczęśliwa, że przynajmniej połowa tego przeklętego przedstawienia jest już za nią. Arystokratyczna publiczność przeszła do foyer, gdzie podano wino. Natychmiast natknęli się na Ruarka i Georginę. Po cóż, do diabła, ubrała się na czarno? W tym kolorze jej cera wydawała się żółta, a ona sama o dużo starsza. Fryzura, którą uważała wcześniej za elegancką, teraz wydała się jej obrzydliwa. Córka Digby'ego była ubrana na niebiesko. Summer pomyślała, że złociste loczki opadające na ramiona wyglądająjak nieapetyczne kiełbaski. -Ach, tatku - powiedziała rozentuzjazmowana. - Ten wieczór jest boski. - Spojrzała z zachwytem na Ruarka i dodała: - Oczy lorda Helforda sąjak te szmaragdy, które podarowałeś mi na urodziny. - Doprawdy? - drwiła Summer. - Zawsze przypominają mi agrest w sy ropie. Twarz Ruarka była bez wyrazu, a maniery nienaganne. - Lady Georgino, przedstawiam pani lady Summer St. Catherine. - Ach - powiedziała Georgina, nagle nadąsana. Szybko jednak przy pomniała sobie o dobrym wychowaniu i złożyła ukłon należny starszej od niej kobiecie. Oczy Summer zwęziły się. - Nie jestem jeszcze staruszką, kochanie. - Tatku, lord Helford zaprosił mnie po teatrze na przyjęcie do księżnej Lauderdale. Czy mogę tam pójść? Proszę - pytała z wdziękiem. - To do ciebie niepodobne - George zwrócił się do Ruarka. Summer odezwała się słodkim głosem: - Trudno być sobą, gdy chce się zrobić dobre wrażenie. Między Summer a Ruarkiem wyczuwało się gwałtowne napięcie, choć zarówno ojciec, jak i córka wydawali się zupełnie tego nieświadomi. Książę nie potrafił niczego odmówić swojej córce. - Możesz iść na to przyjęcie, tylko bądź w domu o stosowanej porze. 405 Oczy Ruarka i Summer spotkały się. - Dopilnuję, by była w łóżku przed jedenastą- powiedział bez zająknięcia. Summer aż straciła dech z niedowierzania. Zanim zdołała coś powie dzieć, odeszli, by obejrzeć dalszy ciąg sztuki. Dziewczyna nie miała najmniej szego pojęcia, że lord Helford kiedykolwiek był żonaty. Gdy brał od niej pusty kieliszek, Georgina szepnęła do Ruarka: - A więc to jest lady St. Catherine. Wiesz, mój ojciec jest w niej zako chany, a ja obawiam się, że zagięła na niego parol. Dłonie Ruarka zacisnęły się w pięści. Delikatne szkło rozprysło się w kawałki. Georgina była zaszokowana. - Lordzie Helford, czy pan się nie skaleczył? Pokręcił głową i powiedział przez zęby: - Nie ma rany... choć może będzie, nim skończę. Summer zwróciła się do George'a: - Nie podoba mi się opieka, którą wybrał pan dla córki. - Helford? To najbardziej prawy człowiek, jakiego znam. - To nie świadczy dobrze o pana przyjaciołach - powiedziała z chłodem, walcząc na próżno z zielonym smokiem zazdrości, który trzymał ją za serce. - Ja nie wpuściłabym go do klasztoru. George przycisnął ją do siebie, śmiejąc się do niej. - Twój złośliwy dowcip jest niezrównany. Jest to jedna z tych rzeczy, które mnie w tobie fascynują. Następnego ranka złożyła wizytę Lil Richwood. Ciotka posiadała nie zrównaną umiejętność zbierania pogłosek, zanim stały się głośną plotką, więc Summer zasypała ją pytaniami o córkę księcia Bristol. - To najwyraźniej mała sprytna dziwka, która owinęła sobie ojca dookoła małego palca. Kupił jej ostatnio szmaragdy! - Jest jego jedyną spadkobierczynią, gdy zmarła jej matka odziedziczyła fortunę. - No cóż, trudno się tego domyślić po jej strojach - powiedziała Summer wzruszając ramionami. - Jest bardzo pospolita. Wystroiła się wczoraj w jasno niebieską suknię. - Ubiera się w jasne suknie, ponieważ nie skończyła jeszcze szesnastu 406 lat - uspokajała ją ciotka Lil. - Na Boga, i to ma mi poprawić samopoczucie? - Przestań wreszcie, Summer. Za chwilę zaczniesz mi wmawiać, że unieważnił wasze małżeństwo po to, by ożenić się z inną. - Czy słyszałaś takie pogłoski? Czy właśnie to usiłujesz przede mną ukryć? - dopytywała się Summer. Lii uniosła wzrok do nieba w desperackim oczekiwaniu boskiej pomocy. - To jasne jak słońce, że wciąż szalejesz za nim. Tak jak ja to widzę, on wie o tym doskonale. Nie potrafię tylko zrozumieć, dlaczego nie weźmie cię za kark i nie zawiezie do Kornwalii, by zrobić ci następne dziecko. Summer wybuchnęła płaczem. - A co teraz ci się stało? - dopytywała się Lil, już łagodniej. - Tylko kocur potrafi wziąć swą samicę za kark. I to właśnie, czym on jest. To kocur! Lil zirytowała się. - Nie mam już do ciebie cierpliwości. Masz za swoje. Moim zdaniem jedyna rzecz, jakiej potrzebujesz, to żeby ktoś dobrze wytarzał się z tobą na sianie. Weź kochanka. Pozwól, żeby ktoś nasycił twoje ciało, aż będziesz mruczeć z zadowolenia. -Kogo?-spytała wprost. Lil roześmiała się. - Zachowujesz się jak ktoś, kto zaproszony na przyjęcie, umiera z głodu! Dwór jest pełen jurnych samców. Możesz wybierać, poczynając od króla... Jak sobie życzysz. Albo jeszcze lepiej, wyjdź za George'a Digby'ego i zostań księżną. Nagle Summer zesztywniała. Po chwili zabrała wachlarz, mufkę i odeszła, pochłonięta myślami. - Dobry Boże, Jakież demony obudziłam w jej głowie! - powiedziała Lil do siebie. Przypadkowemu obserwatorowi mogłoby się wydawać, że Summer poszła za radą Lil Richwood, przygotowując wspaniałe suknie na przyjęcia dworskie. Potrzebowała mężczyzny, a najlepszym miejscem, by go znaleźć, był dwór. Za kilka dni miało się odbyć uroczyste przyjęcie na cześć amba sadorów Francji, Hiszpanii i Rosji, więc Summer uznała, że to wspaniała okazja, by pokazać wreszcie swoje strusie pióra. Ryan skończył już sześć 407 miesięcy i uznała, że najwyższy czas odstawić go od piersi, ale cały dzień poprzedzający przyjęcie spędziła tuląc go do siebie. Pani Bishop wyraźnie nie podobało się zachowanie Summer. - To zupełnie nie w dobrym tonie, by widziano ją wciąż z dzieckiem w ramionach. Wkrótce będzie to najbardziej zepsute, rozpuszczone dziecko! Zbyt wiele kobiet trzęsie się nad nim w dzień i w nocy. - Masz oczywiście rację, Bish. Potrzebuje tak samo matki, jak i ojca. Nadszedł chyba czas, żebym coś zrobiła w tej sprawie. Będę teraz spędzać więcej czasu na dworze. Nie byłoby to możliwe, gdybym nie miała pani, pani Bishop. Starsza kobieta martwiła się. Nie wiedziała, co było złego z ojcem, którego już posiadało. Gdy Ruark dowie się, że Summer rozgląda się za mężem, będzie tu piekło. Bish wiedziała, że on nigdy nie pozwoli, by inny mężczyzna wychowywał jego syna. W głębi ducha uważała, że ma do tego prawo. Summer stała w garderobie Ruarka w jego zielonym apartamencie w Whitehall. Przez moment znalazła się w innym świecie, trzymając dłoń na jednym ze starych surdutów Ruarka. Zapach sandałowego drzewa wy pełniał jej nozdrza i wzbudzał dawno zapomniane wspomnienia. Odepchnęła jednak je od siebie i zajęła się strojem. Postanowiła wejść po kolacji, zanim rozpoczną się tańce. Nie miała zamiaru przesiedzieć przy stole nie wiadomo ile czasu, słuchając nudnych przemówień, podczas gdy potrawy stygną. Dwie godziny później zjawiła się w wielkiej sali bankietowej. Jej wachlarz ze strusich piór rozsiewał wokół zapach jej perfum. Przykuła uwagę wszystkich. Jej suknia była niezwykła, zarówno ze względu na cenę, jak i żywy, pawi kolor. Ruch wachlarza poruszał lekko jej włosy. Jej bujne loki lekko falowały, gdy szła oddając ukłony. Tego wieczoru weźmie odwet. Jedynym jej celem było tak zadręczyć Ruarka Helforda, by stał się tak samo nieszczęśliwy, jak ona od czasu, gdy nawiązał romans z lady Georginą Digby. Dostrzegła go w drugim końcu sali, jak rozmawia z królem, gdy tymczasem jakiś nieszczęśliwiec usiłował zrozumieć łamaną francuszczyznę królowej. Kąciki jej ust uniosły się w tajemniczym uśmiechu. Jack Grenvile podszedł do niej, gdy tylko ją spostrzegł. Ucałował na miętnie jej dłoń. Wsunęła ją pod jego ramię, mówiąc: - Chodź, przystojny brutalu. Zapolujemy sobie. 408 Gdy zorientował się, dokąd zmierza, szepnął: - Nie sądzisz chyba, że ten płód Bristola stanowi dla ciebie jakąkolwiek konkurencję. - Nie., mała, biedna myszko - prychnęła Summer. Widziała tylko króla, jak patrzy na nią z nie skrywanym podziwem zmie szanym z pożądaniem. Skłoniła się przed królową, ubawiona kamienną twarzą Ruarka, gdy Karol zajrzał w wycięcie jej stanika. Król odezwał się do niej: - Jesteś dziś istną pięknością, Summer. Grenvile przytaknął mu ze szczerością. - Te pióra dużo piękniej zdobią Summer niż strusia. Lady Georgina zagryzła z niesmakiem usta. - Jakie to okrutne - powiedziała. Summer posiała dziewczynie olśniewający uśmiech i wyciągnęła palec ku obramowaniu jej sukni. - A dla tej ozdoby zabito królika. Mój struś po prostu biega nago. Król i Grenvilc roześmieli się, ale Ruark pozostał poważny. - To chyba nasz taniec - powiedział do Summer tonem nie znoszącym sprzeciwu. - Mylisz się - powiedziała miękko, flirtując otwarcie z Karolem. - Wydaje mi się, że należy do Waszej Wysokości. Król zabrał ją do kuranta, a Jack Grenvile poprosił do tańca Georginę. Ruark skłonił się przed królową i poprosił o taniec. Gdy orkiestra skończyła grać, znaleźli się mniej więcej w tych samych miejscach, z których ruszyli. Summer spojrzała na szmaragdowy wisior Georginy Digby. - Pani szmaragdy są imponujące - powiedziała. - Gdybym była panią, prosiłabym ojca także o odpowiednie kolczyki. Gdy ożeni się, obawiam się, że wszystkie przyszłe klejnoty będą należały do księżnej. Georgina była przerażona. Summer dostrzegła nadchodzącego księcia Bristol. - Kochanie! - powiedział składając na jej twarzy pocałunek. - Jak mogłaś mnie tak zostawić? Wysoki lokaj podszedł do króla ze srebrną tacą. Karol wziął do ręki kieliszek szampana, a Summer dwa i wychyliła je natychmiast ku zachwytowi 409 mężczyzn. Orkiestra zaczęła grać, więc zwróciła się wesołym głosem do Helforda. - Taki brzydal jak pan zasługuje na to, by stać pod ścianą, ale jeśli ja się nad tobą nie zlituję, to któż inny to zrobi? Król i Jack Grenvile roześmieli się znów, a Ruark uświadomił sobie, że uznano by go za grubiamna, gdyby jej odmówił. Gdy zaczęli tańczyć, spytał ją nieprzyjemnym tonem: - Cóż to za pomysł, żeby całować się z Digbym w miejscu publicznym? - Gdybym pocałowała go w miejscu bardziej prywatnym, obawiam się, że jego mała córeczka mogłaby zasłabnąć. - Jego ramię zacisnęło się niebez piecznie na jej talii, grożąc złamaniem żeber. -A może się mylę... Może to twoja ostatnia dziwka? - Dobry Boże, przecież ona ma dopiero szesnaście lat - zaprzeczył za szokowany. - George twierdzi, że jego córka potrzebuje matki. Zastanawiam się, czy nie postarać się o ten zaszczyt - rzuciła lekko. Spod opuszczonych powiek spojrzał na nią szyderczo. - Wykorzystałaś swoje ciało, by zostać lady Helford, nic cię zatem nie powstrzyma, jeśli zechcesz zostać księżną Bristol. Jego okrutne słowa zraniły ją, ale prędzej by umarła, niż okazała to. Uśmiechnęła się do niego szeroko i powiedziała cicho: - Wiesz, to byłoby warte zachodu, gdyby udało mi się go nakłonić, by uznał Ryana za swojego spadkobiercę. Ruark zesztywniał i ostrzegł ją przez zaciśnięte zęby: - Możesz się dalej nad tym zastanawiać, ale uważam, że po prostu chcesz mnie rozdrażnić. Gdybym choć przez moment uwierzył w twoje słowa, miałoby to dla ciebie straszne skutki. Muzyka zaczęła grać specjalny taniec, podczas którego tancerze się całowali. Zarówno Ruark, jak i Summer obejrzeli się na Digbych, którzy stali razem, z niecierpliwością oczekując powrotu swoich partnerów. Oboje chętnie posłaliby ich do diabła, jednak Summer była w zbyt bojowym nastroju, by pozwrolić Ruarkowi na pocałunek, nawet taki nic nie znaczący, podczas tańca. Zeszła z parkietu i poszła przed siebie, nie oglądając się nawet, czy Ruark idzie za nią. Podeszła do George'a i podała mu dłoń z taką miną, jakby nie mogła się wprost doczekać chwili, gdy weźmie ją w ramiona. 410 Podczas tańca spojrzała w drugi koniec sali i dostrzegła, jak Georgina Digby unosi do góry swą niewinną buzię, by przyjąć pocałunek Ruarka. Poczuła się zupełnie bezradna. - Dziwka! - szepnęła ze złością, a książę Bristol, który miał właśnie musnąć dłonią jej kuszący dekolt, cofnął rękę jak oparzony. Około północy wszyscy goście, choć trzymali się jeszcze na nogach, byli pijani lub jak kto woli, podchmieleni. Umawiano się na spotkania, a z bocz nych pokoi wynurzały się pary tylko po to, by zbiec na dół po ozdobnych schodach w ciemną wrześniową noc. Summer najwięcej czasu spędziła tego wieczoru z królem. W pewnym momencie pozwoliła mu wyprowadzić się na kamienny balkon, aby złapać trochę świeżego powietrza. Ciepły powiew poruszał strusimi piórami. Karol zareagował na jej urodę w normalny, fizyczny sposób. Objął ją ramieniem i przycisnął mocno do swego ciała, by zbadać jej reakcję. - Ty mała flirciaro. To chyba dla ciebie nic nowego, że mężczyzna staje na wysokości zadania. Roześmiała się. - To wielki komplement dla mnie, że król stoi gotów do usług. - Rozczarowujesz mnie, Summer. Sądziłem, że znamy się dość dobrze, by zaniechać tego zbędnego tytułowania. Jesteśmy po prostu kobietą i mężczyzną. - Znamy się zbyt dobrze, by zostać czymś innym niż dobrymi przyjaciółmi - powiedziała spokojnie. Westchnął. - Sądziłem, że przyszłaś tu ze mną tylko po to, by przyprawić rogi Ruarkowi. Nie muszę więc pytać, czy myślisz poważnie o George'u, czy też jest to brutalna strategia nastawiona na to, by sprawić ból Helfordowi i zmusić go, by przybył do ciebie na kolanach. Przesunęła palcami po piórach. - Nie powinien mnie drażnić tą gęsią. - Za kilka dni wypływa z flotą na decydującą walkę. Przebacz temu biednemu diabłu, zanim odpłynie na wojnę. Pokręciła głową. - Nie wycierpiał jeszcze dość - powiedziała zdecydowanie. Stanęła na palcach i ucałowała króla. - Dziękuję Waszej Wysokości, że zechciał 411 podzielić się ze mną tajemnicami stanu, sire. - Powinienem wsadzić cię do więzienia za to, że zostawiasz ranie w takira stanie - szepnął Karol, gdy opuszczali balkon. Ruark Helford zauważył, że Summer wychodzi w towarzystwie króla. Poczuł, jak bezsilna złość gotuje się w jego żyłach. W normalnych warunkach już kilka godzin wcześniej zabrałby Georginę do domu, ale nie miał odwagi zostawić Summer, gdy zachowywała się w tak niebezpieczny sposób. Był już gotów wyjść na balkon i za włosy zaciągnąć ją na powrót do sali. Tracił panowanie nad swym temperamentem i rozważał już, czy nie powinien wyrzucić swego monarchę przez balkon. Barbara Castlemaine, posiadająca kobiecy spryt, wiedziała, że Summer wyszła z królem po to, by dokuczyć Helfordowi. Wyciągnęła dłoń i powstrzymała go. - Tę noc król spędzi w moim łóżku, nie w jej. Wrócili do sali, każde z osobna. Gdy tylko ukazał się Karol, Barbara podeszła do niego, wsunęła dłoń pod jego ramię i odeszli. Ruark czekał na Summer, gdy tylko wyszła. Niemal siłą poprowadził ją na dół, do wnęki, postawił brutalnie pod ścianą i zastawił drogę ramieniem. - Zadrapałeś mnie - oskarżyła go z błyskiem w oku. - Mam nadzieję - rzucił brutalnie. Z łatwością dostrzegała, a nawet wręcz czuła, że złość aż w nim kipi. To ona doprowadziła go do takiego stanu i w cichości ducha pyszniła się swym wpływem na Ruarka. W tym samym czasie on zaciskał palce, jakby przymierzając się do tego, by ją udusić. Nigdy jeszcze nie była jej potrzebna tak mocna lekcja, by się dowiedzieć, kto jest panem. Odczuwał nieprzepartą ochotę, by wsunąć dłonie pod jej suknię i rozerwać ją na całej długości. Złość niemal go dusiła. - Cały wieczór zachowujesz się jak pospolita dziwka - rzucił w końcu. W jej oczach pojawiły się diabliki, gdy przesunęła końcem języka po wargach i szepnęła: - Wino czyni mnie nieobliczalną- powiedziała matowym głosem. Warknął opryskliwie. - Jesteś pijana. Nie mogę na ciebie patrzeć. Uśmiechnęła się i okiem znawczyni spojrzała w stronę dolnej części jego ciała. Nigdy bardziej nie była świadoma tego, jak jego złość łączy się z pożądaniem. 412 - Twój penis zaprzecza twym słowom. Oddałbyś życie, by iść teraz ze mną do łóżka - mówiła. Ruark był bliski użycia przemocy, ale wiedział, że Summer mówi prawdę. To, co było między nimi, to gwałtowna mieszanka miłości i nienawiści. Ich wzajemne uczucia były zbyt gwałtowne, zbyt intensywne, zbyt silne. Wie dział, że musi się opanować, gdyż w przeciwnym wypadku zrobi jej krzywdę. Odwrócił się i zobaczył, że jasnooka Georgina była świadkiem jego rozmowy z żoną. - Chodźmy - powiedział oschle. - Odprowadzę cię do ojca. Nie nadaję się dziś do towarzystwa. Summer wiedziała, że ta burza, która zapłonęła między nimi, jeszcze się nie skończyła. Wiedziała, że gdy tylko pozbędzie się małej Digby, dopad nie jej, by skończyć to, co zaczął. Nagle roześmiała się głośno. Zdała sobie sprawę, że on nie ma pojęcia, iż ona, Summer, ma zamiar spędzić noc w jego apartamencie. Znakomicie. Ona będzie spała w jego łóżku, a on pojedzie do miasta i będzie czekał na nią całą noc pod jej domem przy Friday Street. Szybko, korzystając z okazji, chwyciła rąbek sukni i wybiegła do galerii. Ruark miał rację; wypiła zbyt dużo. Zawroty głowy groziły utratą równowagi. Gdy szła w kierunku jego pokoi, zauważyła, że dwoje ludzi podąża w tym samym kierunku. Natychmiast rozpoznała biało-czarną suknię Frances Stewart. "Świętoszkowata, mała dziwka - pomyślała Summer. - Udaje cnotkę, a w tajemnicy rozkłada przed królem nogi." Gdy jednak Summer usłyszała bełkotliwą mowę ze szkockim akcentem, zdała sobie sprawę, że to nie król, ale jego kuzyn, książę Richmond, który dysponował apartamentem w Whitehall. Wiedziała, że Frances gotowa jest podjąć każde ryzyko, by wyjść za mąż. I rozzłościło ją to. Życie jest takie niesprawiedliwe w stosunku do kobiet. Musiały robić wszystko, posunąć się do wszystkiego, by tylko schwytać jakiegoś mężczyznę w pułapkę małżeństwa. Potem dopiero odbie rały swoje z nawiązką. Poszła do apartamentu Ruarka i zamknęła drzwi. Rozebrała się i powiesiła swą niezwykle kosztowną suknię. Rzuciła się na łóżko i postanowiła, że zaprzestanie swych gierek. Jaki sens miało to frywolne życie, które pro wadziła? Może zdoła przekonać wszystkich, że zamierza zostać księżną Bristol, ale nie przekona o tym samej siebie. Wiedziała, że wbrew wszystkiemu kocha Ruarka Helforda. W przyszłym tygodniu Ruark wyrusza na wojnę. Jutro pójdzie do niego. Porzuci dumę i poprosi, by przyjął ją znów 413 jako żonę. Najwyższy czas, by dojrzała. Zrobi to, nim zmarnuje kolejny dzień życia. Położyła głowę na poduszce i zamknęła oczy. Pokój zaczął wirować i mogła tylko przeklinać samą siebie, że wypiła tyle szampana. · 44 Summer spała jak suseł aż do popołudnia. Obudziła się z jękiem i ostrożnie podniosła głowę z poduszki. Gdy tylko to zrobiła, poczuła się tak, jakby ją ktoś uderzył obuchem w głowę. Usiadła, powoli zbierając siły. Nigdy wcześniej nie miała takiego kaca po szampanie. Nawet powieki bolały ją przy mruganiu. W ustach miała sucho, a język był jakby z drewna. Gdy przypomniała sobie, jak zachowywała się poprzedniej nocy, jęknęła z rozpaczy. Jak spojrzy w twarz lordowi Helfordowi, po tym, jak pijana starała się doprowadzić go do szaleństwa? Używała tak wulgarnego języka. Zaklinała się, że nigdy więcej się nie upije. Przysięgła sobie, że już nigdy nie będzie przeklinać. Siedziała tak bezradnie przez dobrą godzinę, zanim zdołała wstać. umyć się i wypłukać usta. Po następnej godzinie zmobilizowała się na tyle, by się ubrać. Spojrzała na suknię, którą przyniosła, i wzruszyła ramionami na widok dziwacznego fasonu i niestosownego materiału. Wybrała najmniej wyszukaną suknię z kremowego jedwabiu i wiśniowym spodem, i wstążkami zdobiącymi ogromne rękawy. Wreszcie zabrała się za twarz, starając się zamaskować skutki wczorajszego wieczoru. Udało się jej dokonać cudu i po chwili wyglądała tylko w połowie nieżywa. Zdała sobie sprawę, że nie po czuje się lepiej, dopóki nic zje czegoś. Gdy przemykała się przez sale White hall, stwierdziła, że pałac jest jak wymarły. Pomyślała, że po poprzedniej nocy wszyscy są zapewne jeszcze w łóżkach, kurując się po pijaństwie. Zastanawiała się, czy będzie musiała dojść aż do apartamentów królewskich, żeby spotkać kogokolwiek. W końcu spytała lokaja: - Na Boga, gdzie się podziali wszyscy goście? 415 - Jego Wysokość i damy są na najwyższym piętrze i przyglądają się pożarowi, madame. - Pożarowi? - powtórzyła. - Nigdy nie mogłam zrozumieć, czym się zachwycają ci ludzie. Pomimo to wspięła się na górę i zobaczyła około trzydziestu kobiet stłoczonych przy wschodnich oknach. Rozmawiały tak głośno i były tak podekscytowane, że aż musiała zatkać uszy. Elizabeth Hamilton przesunęła się, robiąc jej miejsce przy oknie. Daleko, w samym City, czarne smugi dymu zaciemniały niebo. Zaczęła wreszcie wsłuchiwać się w rozmowy. - Wyobraźcie sobie, że całą noc tańczyliśmy o niczym nie wiedząc powiedział ktoś. - Podobno zaczęło się od piekarni przy Pudding Lane. Czy to prawda? - dodał ktoś inny. - Nie wierzę. Podobno ogień podłożyli Holendrzy - padła odpowiedź. - Składy na końcu Thames Street były pełne broni. Królowa Katarzyna zaciskała dłonie. Gdy zobaczyła Barbarę Castlemaine, poskromiła dumę i powiedziała: - Lady Castlemaine, powiedziano mi, że Karol i James udali się do miasta, by walczyć z pożogą. Czy słyszała pani coś na temat króla? - Słyszałam tylko te same pogłoski co Wasza Wysokość - spojrzała na Summer i dostrzegła, jak krew odpływa z jej policzków, a dłonie drżą jak liście osiki. Chwyciła ją za ramię i wyciągnęła z tłumu. Starała się ją pokrze pić, żeby nie zasłabła. - Wy, Helfordowie, sprawiacie same kłopoty. Ten twój przeklęty mąż wyciągnął króla z mojego łóżka o trzeciej nad ranem. Summer spojrzała na nią dzikim wzrokiem. - Barbaro... moje dziecko... Ja mieszkam przy Friday Street. - O Boże - jęknęła Barbara. - Chyba tam sytuacja jest już opanowana. Od dwudziestu godzin wszyscy mężczyźni walczą z ogniem. - Co powiedział ci Ruark? - pytała z nadzieją w głosie. Za nic w świecie nie ośmieliłaby się powtórzyć przejmujących historii, które Ruark przekazał królowi, ale nie chciała kłamać. - Zanim przybył z wiadomościami dla króla, był w Woolwich i Deptford w koszarach marynarki, by zabrać stamtąd robotników, marynarzy i straż. Dokąd idziesz, Summer? - spytała, patrząc na zdecydowaną Summer. 416 "Cóż za dziwaczne pytanie" - pomyślała Summer, unosząc suknię i zbiegając po schodach pałacu. Zapomniała już o bólu głowy i podrażnionym żołądku. Te uczucia zostały zastąpione przez dławiący strach. Zbiegła po schodach nad rzekę, by znaleźć jakąś łódź, którą mogłaby dostać się do miasta, ale Tamiza była jak wymarła. Nie miała innego wyjścia, jak dostać się tam pieszo. Nie przestraszyła jej konieczność pokonania sześciu kilo metrów. W tej sytuacji gotowa była pokonać nawet czterdzieści. Ciepły wiatr przyniósł zapach dymu. Modliła się, żeby udało jej się dostać do domu. Gdy doszła do zakola rzeki, usłyszała jakieś grzmoty, a wiatr wzmógł się wyraźnie. Szła tak szybko, że aż się zgrzała. Oddychała ciężko, zarówno z powodu zmęczenia, jak i wczorajszej nocy. Nie wiedziała, że ogień pochłania tlen, a dym staje się zabójcą. Gdy zbliżyła się do City, zobaczyła na rzece mnóstwo łodzi i galarów pełnych dobytku, który ludzie wynosili z płonących domów. Ulicą trudno było przejść; pełno na nich było koni, zaprzęgów wywożących zarówno ludzi, jak i ich dobytek gromadzony przez lata. "Jeśli wszyscy uciekają przed ogniem, to kto został, by go ugasić, zatrzymać go, nim ogarnie całe miasto? Każdy zajmuje się tylko sobą- pomyślała zrozpaczona Summer. - Już nie daleko, już zaraz" - powtarzała sobie, patrząc na szalejący ogień. Czuła, jak rozpalony chodnik parzy jej stopy. Powietrze było czarne od rozpalonej sadzy. Spojrzała na suknię, która już nie była kremowa, lecz pokryta sadzą. Nie dbała jednak o to. Patrzyła na płomienie. Wydawało się, że płoną wszystkie magazyny wzdłuż Tamizy. Na ziemię opadały płonące iskry, parzyły jej policzki i osmalały włosy. Dwóch gwardzistów księcia Yorku powstrzymywało ludzi przy wejściu w Upper Thames Street. Bez wahania podbiegła do gwardzisty i chwyciła za uzdę jego konia, by zwrócić jego uwagę. - Moje dziecko jest w niebezpieczeństwie, muszę się tam dostać. - Magazyny są pełne pakuł, smoły, oliwy i brandy... Nie słyszy pani wybuchów? - krzyknął. Zawróciła do Black Friars w kierunku Ludgate Hill, ale tłum, prący ku rzece, by dostać się na drugąjej stronę, niemal uniemożliwiał ruch. Ludzie byli osmaleni, pozostawali w domach do ostatniej chwili, dopóki dach nie stanął w ogniu. Walczyła o przejście. "To już niedaleko" - powtarzała i to dodawało jej sił, powstrzymywało od krzyku. Łzy spływały jej po policzkach na widok nieszczęścia. Widziała chore dzieci, wyciągnięte z łóżka, widziała 14 -- Pinu i Poganka 417 starców, popychanych przez młodszych, silniejszych, którzy uciekali przed ogniem. Spojrzała w górę na płonącą kopułę kościoła. Koło niej przemknął kot ze spalonym ogonem. Nawet biedne gołębie krążyły bez ustanku, aż porwał je ogień, opadały na chodniki i roztrzaskiwały się pod nogami. Miała wra żenie, że płuca jej płoną. Przechodziła akurat koło katedry św. Pawła. Zatrzymała się. Przyciskała dłoń do bolącego boku. Masywna bryła kościoła dawała złudzenie chłodu. Był wielki, był sercem Londynu. Z pewnościąten gmach, zajmujący powierzchnię czterech hektarów, ocaleje z pożogi. Zwy myślała się za zwłokę i ruszyła wzdłuż murów kościoła w stronę Friday Street, powtarzając wciąż: - Już jestem. Już jestem. Nagle zobaczyła widok, od którego mało nie postradała zmysłów. Jedna strona Friday Street płonęła, druga, gdzie był jej dom, już nie istniała. Stała tam, niezdolna uświadomić sobie ogromu straty, jaką poniosła. Nagle poczuła ból w stopach. Spojrzała ku ziemi i spostrzegła, że jej buty płoną. Zrzuciła je, ale chodnik sparzył natychmiast jej bose stopy. Dostrzegła, jak jakaś kobieta chwieje się pośrodku jezdni, ale zanim podbiegła, by jej pomóc, kobieta nie żyła już. Upadła ze spaloną twarzą i wciąż płonącymi włosami. - Pani Bishopl - wrzasnęła. Wokół niej padały mury, zaczęła więc uciekać, jakby porwał ją wiatr. Oślepiona pognała w stronę Canning Street, łkając, nieświadoma i obojętna, gdzie jest i co robi. Zobaczyła grupę mężczyzn, pracujących zawzięcie, by zwalić domy i powstrzymać szalejące piekło. Dostrzegła znajomą, wysoka postać rozebraną do połowy, dźwigającą ciężką kłodę. Rzuciła się ku niemu. - Ru, Ru - krzyknęła, niepomna na niebezpieczeństwo. Karol obejrzał się, żeby zobaczyć, kto go chwycił, i nie mógł uwierzyć własnym oczom, gdy rozpoznał Summer. - Co ty tu robisz, na Boga! Wracaj natychmiast do pałacu. - Myślałam, że to Ruark. Gdzie on jest? Moje dziecko! Mój dom spłonął! - bełkotała. - Muszę odnaleźć męża i dziecko! Usiadł na schodach i przytulił ją. - Słuchaj, Summer - powiedział tonem, jakim mówi się do małego dziecka. - Gdy Ruark przybył do mnie w nocy, w jego powozie było dziecko 418 i opiekunka. Przeszkadzasz tu. Staramy się nie dopuścić do całkowitego zniszczeniem katedry św. Pawła i reszty miasta. Bądź rozsądna i wynoś się stąd. I, na Boga, uważaj. Nie wiem, jak spojrzałbym w twarz Helfordowi, gdyby coś ci się stało. Uśmiechnęła się do niego z sercem przepełnionym radością. - Idź tamtędy - powiedział. - Koło Doctor's Common i prosto do Paul's Wharfe. Rzeka jest jedynym bezpiecznym miejscem. Na schodach opadających do Tamizy tłoczyli się ludzie. Tłum burzył się, gdy stało się oczywiste, że ponad połowę łodzi wynajęto tylko po to, by ocalić kosztowne meble, zamiast ratować biedaków, często obarczonych licznymi dziećmi. Summer zaczęła sama w końcu pomagać w wyładowaniu dwóch wirginałów po to, by można było przewieźć na drugi brzeg szóstkę wystraszonych dzieciaków. Znalazło się miejsce i dla niej, z czego skwapliwie skorzystała. Zaczęło się ściemniać, a ogień wciąż szalał, jakby radując się diabelską orgią niszczenia. Gdy tak patrzyła na płonące miasto z przeciwnego brzegu, wydawało się jej, że dotknął ją anioł śmierci. Widziała, jak ogień wzmaga się i w każdej chwili pojawiają się jego nowe ogniska. Ciemność potęgowała wrażenie. Płomienie przeskakiwały na coraz to nowe ulice, wspinały się na dachy, opadały gorącymi głowniami na ziemię. Niszczyły wszystko, co napotkały na drodze - dom}', kościoły, fabryki, więzienia, karczmy i burdele. Londyn był przeklętym miastem. Ledwie przetrwał zarazę, gdy nowe zniszczenie spadło na grzeszne miasto. Usiadła na trawie i przyglądała się, jak żywioł niszczy, szaleje i burzy to największe miasto świata. Nad ranem ogień pochwycił nawet katedrę i król, książę Yorku i burmistrz Londynu zdecydo wali się wysadzić w powietrze całe rzędy domów, by nienasycony ogień nie miał już czym się pożywić, Summer uklękła, szczęśliwa, że los okazał się dla niej tak łaskawy. To był cud, że Ruark zdążył w porę na Friday Street, by ocalić Ryana i panią Bishop. Miała poczucie winy, ani na moment jednak nie pomyślała o tym, że straciła cały swój dobytek. Wróciła w końcu do pałacu, choć zajęło jej to niemal cały dzień. W nie które opowieści trudno było aż uwierzyć. Zdarzyło się tak wiele cierpienia, ale i prawdziwego bohaterstwa, tyle nieprawdopodobnych zdarzeń. Opowia dano o tym, jak ołowiany dach katedry stopił się i zalał płynnym ołowiem Watling Street. 419 Po powrocie do pałacu wyrzuciła do śmietnika każdy strzępek ubrania, wykąpała się i zmyła popiół z włosów. Była tak zmęczona, że musiała zmobilizować wszystkie siły, by unieść ramiona i umyć włosy. Marzyła o tym, by odpocząć, ale wiedziała, że musi jechać na Cockspur Street, gdyż jest to najbardziej prawdopodobne miejsce, gdzie Ruark mógł zabrać Ryana. Wybierając najkrótszą drogę do Lil, przecięła Pall Mail, a gdy znajomy lokaj otworzył jej drzwi, miała ochotę go ucałować. Gdy tylko Lil Richwood weszła do salonu, Summer spytała niecierpliwie: - Czy Ruark przywiózł tu w nocy Ryana? - Tak, kochanie, ale gdzie ty się podziewałaś? Odchodziliśmy od zmysłów z niepokoju. -Ach, Lil, gdybym ci zaczęła opowiadać o mojej wyprawie do płonącej części miasta, zajęłoby to tydzień. W tym momencie nerwy jej nie wytrzymały i zaczęła łkać. Lil zorien towała się, że musi się wypłakać, więc spokojnie czekała, aż Summer się uspokoi. W końcu Summer chlipnęła, pociągnęła nosem i powiedziała: - Przepraszam, Lil. To chyba skutek ulgi, jaką odczułam, gdy dowie działam się, że dziecko jest tutaj. - Kochanie - powiedziała Lii ze zrozumiałym ociąganiem. - Powiedziałam ci, że Ruark przyjechał w nocy z dzieckiem i panią Bishop, ale nie powie działam ci, że są tu jeszcze. - To gdzie są? - spytała oszołomiona. - Kochanie, wyglądasz na całkowicie wykończoną. Idź teraz do łóżka, a rano opowiem ci o wszystkim. Summer zadrżała, jakby zobaczyła własną śmierć. Spojrzała na Lil i po wiedziała: - Przeszłam przez dantejskie piekło szukając syna, i okazuje się, że go jeszcze nie znalazłam. - Lord Helford przyjechał tu koło południa w karecie podróżnej i zabrał dziecko i piastunkę. Zostawił dla ciebie list. Lil zagryzła wargi, wręczając jej zapieczętowaną kopertę. Obawiała się reakcji Summer. Jej stosunki z mężem były zawsze gwałtowne, łagodnie rzecz nazywając, a wygląd jej bratanicy wskazywał, że ostatnią rzeczą, jakiej potrzebuje, jest kolejny wstrząs. 420 Summer niecierpliwie otworzyła list i czytała go z niedowierzaniem. Z oczywistych przyczyn zabieram syna spod pani opieki. Londyn nie jest odpowiednim miejscem dla dziecka, będzie więc odtąd przebywało w Helford Hall. Uprzedzałem panią, że taki mam zamiar, więc nie powinno to być dla niej niespodzianką. Zachowałem??? też rubiny Helfordów, które pani pozostawiła śpiesząc się do pałacu. R. Zgniotła list gwałtownym ruchem i zerwała się na nogi tak szybko, że wystraszony biały perski kotek uciekł wysoko na zasłonę. - Skurwysyn! Bydlę! Niech piorun zmiecie go z powierzchni ziemi! Nalała sobie szklankę wina, wypiła je jednym haustem i jęknęła. - Przy sięgłam sobie, że nie będę pić ani kląć, ale on sprawił, że robię jedno i drugie! - Miotała się po pokoju jak w klatce. - Przysięgam więc na coś jeszcze. Jeśli mój syn ma stale mieszkać w Helford Hall, ja również tam zamieszkam. Przylgnę do tego miejsca mocniej niż angielska mgła do Mostu Londyńskie go, a zanim z nim skończę, zawiesi jeszcze te swoje rubiny na mojej szyi. Gdyby Ruark Helford był tam i słyszał jej słowa, uśmiechnąłby się z satysfakcją, gdyż dokładnie takiej reakcji oczekiwał. - Może byśmy teraz poszły do łóżka, kochanie. Nie chciałabym, żeby ten kot do reszty zniszczył moje ulubione zasłony. - Lil Richwood, powinnaś się wstydzić. Połowa londyńczyków nie ma dziś dachu nad głową, a ty martwisz się o te cholerne zasłony. Dopiero w czwartek udało się ugasić wielki pożar. Gdzieniegdzie jednak ogień palił się jeszcze. Magazyny Clothmakers miały piwnicę pełną oliwy, która musiała się po prostu wypalić. Gdy tylko pożar się zaczął, cała flotą z londyńskiego portu została wysłana na kanał, a ostatnie raporty donosiły, że angielskie i holenderskie okręty pozostają w zasięgu wzroku. Summer i Lil zamówiły powóz, żeby pojechać do City i dowiedzieć się czegoś o losach Solomona Storma. Jego biuro mieściło się w Cheapside, a ta dzielnica stała się czarnym gruzowiskiem. - Mam okropne przeczucie, Summer, że nasze złoto, złożone w banku, poszło z dymem. 421 Siedziały przygnębione w powozie. Summer dopiero po chwili uświa domiła sobie swoje położenie. Powiedziała powoli: - Straciłam syna. klejnoty, dom, złoto... Straciłam nawet piękne suknie, z wyjątkiem tej przeklętej kreacji ze strusimi piórami. Jak ja dostanę się do Kornwalii? Lil pokręciła głową, zbyt zgnębiona własnymi stratami, by zastanawiać się nad dolą Summer. Pierwszą osobą, która przyszła Summer na myśl, był Czarny Jack Błyskawica. Jakże go teraz potrzebowała! Zamknęła oczy i zobaczyła jego leniwy, rozbawiony uśmiech, jego nie ogoloną brodę, srebrne pasmo wśród ciemnych włosów. Gdyby tylko dowiedziała się, jak znaleźć Phantoma. Po powrocie na Cockspur Street uklękła znów nad swoim starym kufer kiem i podniosła ciężkie wieko. Czarny strój leżący tam wydawał się mieć symboliczne znaczenie. Przypomniała sobie czasy, gdy pozbawiono ją wszystkiego i była zdana wyłącznie na własny spryt. Wyjęła czarne spodnie i kubrak i stwierdziła z ulgą, że mieści się weń doskonale. Włożyła buty, zwinęła włosy w ciasny węzeł i skryła je pod czarnym kapeluszem. Pod strojem leżały pistolet i mas ka. Schowała je w kieszeni i stanęła przed lustrem. Męski strój dodał jej takiej pewności siebie, jakiej dawno nie odczuwała. Poruszała się, przyglądając się sobie z podziwem, a na jej wargach pojawił się diabelski uśmieszek. W swym nowym stroju udała się do królewskich stajni. Nie zadawała sobie trudu dokonywania wyboru. Ukradła pierwszego z brzegu konia, którym nikt się akurat nie zajmował. Pojechała w stronę portu, proponując różnym ludziom sowitą nagrodę za wieści na temat Czarnego Jacka Błyskawicy i Phantoma. Oczywiście nie miała złota, ale nie miało to większego zna czenia, ponieważ była przekonana, że Rory'ego nie ma w Londynie. Wiedzia ła, że woli przebywać w takim porcie, jak Southampton czy Portsmouth, jeśli udało mu się przejąć nielegalnie jakiś statek. Tam widziała go po raz ostatni, więc szybko podjęła decyzję. Nie miała nic do stracenia. Nawet jeśli nie uda jej się znaleźć Rory'ego, będzie przynajmniej w połowie drogi do Kornwalii. Lil Richwood robiła wszystko, by wybić Summer z głowy takie dziwacz ne zachowanie. Wysuwała rozliczne argumenty, że jest to zbyt daleko na konną przejażdżkę, że podróżując samotnic naraża się na niebezpieczeństwo, że nie ma pieniędzy, że pogoda jest nieodpowiednia i można spodziewać się sztormów, ale doszła w końcu do wniosku, iż im bardziej usiłuje się 422 przekonać Summer, by czegoś nie robiła, tym bardziej była zdecydowana to właśnie zrobić. Pierwszej nocy zdołała dotrzeć zaledwie do Dorking. Upatrzyła sobie stóg niedaleko strumienia. Napoiła konia i wypuściła go, by pasł się wśród traw porastających brzeg strumienia. Potem zwinęła się na sianie, zjadła chleb i ser, które zabrała z Londynu. Obudziła się o świcie, gdy zapiały pierwsze koguty. Uświadomiła sobie, że przemarzła. Zaczęła mocno rozcierać stopy i ramiona, aż poczuła, że krew zaczyna szybciej płynąć w jej żyłach. "Do diabła! - pomyślała. - Na następną noc muszę znaleźć jakiś pokój, a koń potrzebuje porcji owsa, bo w końcu padnie." Gnała zapamiętale pod wiatr wiejący od kanału. O zmierzchu zjechała na drogę dla powozów, prowadzącą z Portsmouth, by wyeliminować możli wość spotkania twarzą w twarz ze swą późniejszą ofiarą. Zawiązała maskę, opuściła rondo kapelusza i zatrzymała zaskoczonego woźnicę. Portsmouth było brutalnym miastem, gdzie bez ustanku trzeba było oglądać się przez ramię. Jednak woźnica zmniejszył czujność po wyjeździe z miasta. Pasażer powozu nie krył oburzenia. - Dlaczego nie zastrzeliłeś tego łotra? - krzyczał do woźnicy. - Ponieważ ma więcej rozumu niż pan - krzyknęła Summer - i nie ma ochoty, by jego mózg zabarwił drogę. - Każę cię za to wychłostać! - krzyknął do stangreta. - A co do ciebie, to prędzej czy później będziesz wisiał. - Zamknij gębę i opróżnij kieszenie - powiedziała, przystawiając pistolet do jego głowy. Szybko pozbawiła go pieniędzy, ale ku jej ogromnej konsternacji, w chwi li, gdy pozostawiła powóz na drodze, stangret musiał otrzymać polecenie, by zawrócić i jechać do Portsmouth. Nie miała już dość mocnych nerwów? na takie zabawy. Musi się postarać, by zdobyte pieniądze starczyły jej na długo. Gdy zajechała do zajazdu "Pod Trzema Koronami" i zeskoczyła z konia, przestraszyła się, że nie zdoła zrobić ani kroku z powodu tak długiego siedzenia w siodle. Zapłaciła za owies i stajnię dla konia, za łóżko i gorący posiłek, a potem poszła w stronę portu, by zobaczyć, jakie statki stoją na kotwicy. Ledwo trzymając się na nogach, już chciała zawrócić do zajazdu, gdy jej uwagę przyciągnął wielki, niezgrabny statek. Gdy podeszła bliżej, zobaczyła na jego pokładzie kobiety skute łańcuchami. 423 - Na Boga, co tu się dzieje? - spytała marynarza, który przyglądał się niezwykłemu ładunkowi. - To więźniowie z Londynu - wyjaśnił. - Więzienia spłonęły. Przewie ziono tu kobiety z Bridwell i z więzienia dla dłużników przy Fleet. Patrzyła na kobiety przerażonym wzrokiem. Słyszała brzęk kajdan. Nagle ogarnęło ją niesamowite uczucie, że ktoś się jej przygląda. Rozejrzała się szybko i zamarła. Patrzyła prosto w oczy sierżanta Oswalda. . 45 - Chwytać go! - krzyknął do swoich ludzi. Rzuciła się do ucieczki, ale nogi ją zawiodły. Gdy tylko odwróciła się, zrobiły się jak z waty. Zanim się obejrzała, czterech ludzi zastąpiło jej drogę. Zrzuciła kapelusz i potrząsnęła głową. Czarne loki opadły jej na ramiona, a oczy błagały o ratunek. - Proszę! Jeśli ktoś z was zna Czarnego Jacka Błyskawicę, dajcie mu znać. Jestem jego kobietą, jestem Cat. Mężczyźni zatrzymali się, oszołomieni jej urodą i wstrząśnięci błagalnym tonem jej głosu. Spojrzeli na siebie, gotowi przepuścić ją, ale zanim zdołała zrobić krok, Oswald położył na niej swe silne dłonie. - Coś takiego! - zdziwił się. - Czyż to nie jest notoryczny rozbójnik. Czarny Kot? - Proszę mnie puścić, sierżancie. Jeśli pan tego nie zrobi, poskarżę się samemu królowi, co pan zrobił - groziła. Chwycił ją brutalnie za ramię. - Jestem już starszym sierżantem, ty pańska dziwko. Poprowadził ją w stronę rzędu kobiet stojących w porcie i spiął ją kajdana mi z ostatnią w szeregu. Jedynie nienawiść połączona z dumą pozwoliła jej utrzymać się na nogach, gdy Oswald i sześciu strażników pod jego komendą prowadzili kobiety ze statku, przez port do więzienia w Portsmouth. Czter dzieści kobiet stało na więziennym dziedzińcu, czekając, aż sprawdzą do kumenty. Dla okrutnych nadzorców nie miało żadnego znaczenia to, że zaczęło padać, a zimny wiatr sprawił, że lodowate krople zacinały prosto w ich twarze. 425 - Jesteśmy przepełnieni - tłumaczył Bludwart w zaśmieconym pokoju, którego używał jako biura. - Sędzia odpowiedzialny za Hampshire i Dorset choruje od ponad roku. W tym czasie nikogo nie powieszono. Więźniowie siedzą tu już bardzo długo i żrą więcej, niż są warci. Dobrze ubrany mężczyzna stał przy zaśmieconym biurku z wyrazem niesmaku na twarzy. - Bludwart, usiłuję złożyć doniesienie o przestępstwie kryminalnym. Jak śmiesz zmuszać mnie do czekania? Jeśli wyślesz teraz strażników, złapią go. Zastanawiam się, dokąd zmierza ten kraj! - Musi pan czekać na swą kolej, panie Blackthom. Nie jestem w stanie robić wszystkiego naraz. Brakuje mi strażników, brakuje nadzorców, zao patrzenia. A oni co robią! Przysyłają mi czterdzieści dziwek, żebym znalazł dła nich pomieszczenia i wyżywienie. Tłumaczę, że nie znajdę miejsca nawet dla czterech, nie mówiąc już o czterdziestu! Oswald pośpiesznie zastanawiał się, jak wykorzystać zaistniałą sytua cję. Podniecała go myśl o tym, że może zatrzymać w ręku tę dziwkę Helforda. Ze wszystkich czterdziestu kobiet stojących na zewnątrz w strugach deszczu, ta jedna miała znaczenie, pozostałe były mu zupełnie obojętne. Zmiął urzędo wą listę w dłoni i powiedział: - Jeśli pomogę ci rozwiązać ten problem, czy mogę czegoś oczekiwać w zamian? Nadzorca zmrużył oczy i podszedł do Oswalda. Starszy sierżant aż się cofnął, gdy poczuł smród tego człowieka. Śmierdział wilgocią, potem i dżinem. Miał wyłupiaste przekrwione oczy. Najwyraźniej dzielił swój czas między dziwki a butelkę. - Większość tych kobiet to kieszonkowcy, złodziejki, prostytutki. Możemy przewieźć je do Southampton. Kilka to morderczynie i te muszę pozostawić w Portsmouth ze względu na lepsze zabezpieczenie. Gdy będę potrzebował tego, wypożyczysz mi pokój do przesłuchań, a zostawię ci tylko tych sześć. Co ty na to? - Zgoda! Wprowadź je - odpowiedział Bludwart. - Wezwę urzędnika, który wpisze je do rejestru. Blackthorn zrobił krok do przodu. - To niesłychane - zagrzmiał. - Osadzacie tu następne morderczynie, które będą tu żyły na koszt tego rejonu. Kiedy macie zamiar je powiesić, pytam! 426 - Panie Blackthorn, większość więźniarek nie stanęła jeszcze przed sądem i nie zostały skazane., ponieważ sędzia jest chory. Wszystko musi się odbyć zgodnie z prawem. Nie mogę ich powiesić na poczekaniu, prawda? Jestem tu, by przestrzegano praw Anglii, panie Blackthorn. Czy nigdy nie słyszał pan o Karcie Praw? Oswald wyszedł na dziedziniec. Kobiety zaczęły protestować. - Ty tam, wpuść nas do środka. Skurwysyn... Bastard... Kutas. Summer zadrżała, widząc, że kieruje się prosto ku niej. Wiedziała, że wyzwiska, którymi kobiety obdarzał}' Oswalda, nie oddają pełni jego okru cieństwa. Wiedziała, że to wcielony diabeł. Patrzył prosto na nią. Podszedł do szeregu i zaczął rozkuwać kobiety. Wybrał pięć, zanim podszedł do niej i rozpiął jej okowy. Summer spojrzała na kobiety i zdziwiła się, dlaczego je właśnie wybrał. Z pewnością nie było to spowodowane ich urodą. Jedna z nich była niską, grubą kobietą, niemal tak szeroką jak wysoką, inna wyglądała jak mała dziewczynka. Jeszcze jedna była w zaawansowanej ciąży. Na jej widok serce Summer ścisnęło się z żalu. Czwarta była bardzo stara, z siwymi włosami, bezzębna. Piąta nie była brzydka, choć dość pospolita, ale nic nie przesłaniało faktu, że była nieprzystępna jak zatwardziały kryminalista. Gdy Oswald podszedł do Summer, uśmiechał się. Nie mógł ukryć faktu, że był diablo z siebie zadowolony. Gdy sześć przemoczonych kobiet wprowadzono do biura Bludwarta, Blackthorn aż otworzył usta z wrażenia. - To on... Ona! To rozbójnik, który na mnie napadł! Zróbcie coś, do cholery! - Panie Blackthorn, aresztowaliśmy tego niebezpiecznego przestępcę, czego jeszcze pan chce? - Powiem panu, czego chcę, sierżancie... Chcę, żeby on... żeby ona... Chcę, żeby ją powieszono! Oswald nie życzył sobie, by ktoś wpływał na jego własne rozumienie sprawiedliwości. Podszedł do zdenerwowanego obywatela i powiedział: - Te kobiety to morderczynie. Może pan być pewny, że w końcu wszystkie zawisną. Nie unikną kary, ale wszystko musi się odbyć zgodnie z prawem. Ich nazwiska zostały zapisane w tym rejestrze. Żadna nie zdoła się wymknąć. Proszę przyjąć podziękowanie za pomoc przy rozpoznaniu przestępcy. 427 Bludwart uniósł swą lisią głowę. - Jedyna wolna cela znajduje się w piwnicy, a w taki dzień jak ten, stoi tam woda po kostki. - Warunki wystarczająco dobre dla tych zakał ludzkości, Bludwart. Każ je zamknąć. Potrzebuję dwóch wozów, by zabrać pozostałe do Southampton, ale jutro wrócę, by skorzystać z obiecanego pokoju do moich własnych przesłuchań. Summer nie spuszczała oka z Oswalda. Marzył o zemście. Rozkoszo wał się myślą o niej. Odegra się na niej za wszystko, nie miała co do tego najmniejszych wątpliwości. Zaprowadzono je po kamiennych schodach do lochów i zamknięto w celi, w której z trudem się mieściły. - No cóż, wreszcie mamy bieżącą wodę - odezwała się Sidney, kobieta z nieprzystępnym wyrazem twarzy. Summer nigdy przedtem nie widziała czegoś takiego. Po kamiennych ścianach spływała woda, zbierając się na podłodze w śmierdzące kałuże. Cela była zupełnie pusta, z wyjątkiem łojówek wiszących na ścianach, dwóch wiązek wilgotnego siana i poobijanego wiadra w kącie. Gdy kobiety usiadły, zadrżała z odrazy. Czuła smród nie mytych ciał. Zdziwiła się, że czuje jeszcze jakiekolwiek zapachy, gdyż sama cela śmierdziała od wilgoci, odchodów, gnijącego siana i nie zakrytego kanału ściekowego. Były wszystkie przemoczone do kości, zdjęły więc szare szmaty i przy wiązały do krat, żeby wyschły'. Pod spodem miały czarne bawełniane pończo chy i długie majtki. Podciągnęły je wysoko, by przykryć piersi i siedziały tak z nagimi ramionami. Jedyna, która nie mogła tego zrobić, to tłusta kobieta, zwana Lardy, której piersi zwisały na tłusty brzuch, stanowiąc obrzydliwy widok. Summer odwróciła wzrok. Nie zdjęła spodni ani koszuli, choć przy legały do ciała. "Jeśli dostanę zapalenia płuc, tym lepiej" - pomyślała ze złością. - Jak masz na imię? - spytała Sidney. - Cat - odpowiedziała krótko Summer. - Rzeczywiście wyglądasz jak zmokły kot - odpowiedziała kobieta. - Wiem. - Summer wpatrywała się we współwięźniarkę. - Na tę stara mówimy babka, na małą Gert. Ta w ciąży to Nellie. Powiodła po nich wzrokiem. 428 - Miło mi panie poznać - mruknęła. - Panie, ha, ha! Mówisz tak, jakbyśmy były w jakimś cholernym salonie - powiedziała Sidney. - Przecież to dama - powiedziała Lardy. - Doprawdy? A skąd, do cholery, wiesz, że ja nie jestem damą? - Nie da się zrobić z maciory salonowego pieska - odpowiedziała Lardy. - Ty coś o tym wiesz - roześmiała się Sidney. - Jeśli położysz się na chwilę na tym zgniłym sianie, szybko zmienisz się w prośną maciorę. -A gdybym ja miała taką twarz jak ty, to rozdawałabym dzieciakom pensy na ulicy, żeby zechciały mnie obrzucić gównem. Oczy Sidney zwęziły się niebezpiecznie. Podeszła do Summer i dotknęła jej jedwabnej bluzki. - Podoba mi się. Może byś mi ją podarowała? - To nie brzmiało jak prośba, ale jak rozkaz. - Po moim trupie - odpowiedziała Cat i zepchnęła Sidney pod ścianę. - Jedyny prezent, jaki możesz ode mnie dostać, to podbite oko, może nawet oba. Na twarzy Sidney pojawił się zły uśmiech. - Miał rację nazywając cię pańską dziwką, nie? Odpowiedziała uśmiechem gotowa do zawarcia rozejmu. - Obawiam się, że jeszcze ze mną nie skończył. Słuchajcie, siedzimy tu wszystkie, postarajmy się więc. byśmy mogły to jakoś znieść. Uważam, że Ncllie powinna usiąść. Lardy posadziła Nellie obok siebie na sianie i obie zajęły się zgniata niem czegoś między paznokciami. Summer stwierdziła z przerażeniem, że to pchły, które obskoczyły je, gdy tylko usiadły. Twarz Nellie była szara, a oczy podkrążone. Była chuda jak szkielet, z wyjątkiem ogromnego brzucha i spuchniętych kostek. - To nieludzkie więzić ciężarną kobietę. Co się stanie, gdy zacznie rodzić - zastanawiała się Cat. Wzruszyły ramionami. Stara odezwała się w końcu: - Po prostu urodzi się jeszcze jeden przeklęty bękart, nie? A wiecie, za co ja tu jestem? Usunęłam ciążę pewnej dziewczynie, ale przecież lepiej, żeby ono się nie urodziło. Sumraer była gotowa się z nią zgodzić. - Karol nie zdaje sobie chyba sprawy, jak okrutnie kobiety są traktowane w takich miejscach jak to. - Jaki Karol? - zdziwiła się Sidney. - Król - wyjaśniła Cat. - Gdy mnie stąd wypuszczą, udam się do niego natychmiast. Nie spocznę, dopóki czegoś w tej sprawie nie zrobię. - Gdy się stąd wydostaniesz, będziesz dyndać na końcu sznura - odpo wiedziała Sidney. - Znasz króla? - dopytywała się Gerd z oczami szeroko otwartymi ze zdziwienia. - Tak. Dwa dni temu byłam na balu w Whitehall. Granny i Lardy zaczęły się śmiać, - To mi dopiero - drwiła Sidney. - A czym to szanowna dama się zajmo wała? Haftami? Cat pobiegła pamięcią wstecz, myśląc o swym niezwykłym życiu. Uśmiechnęła się w końcu do kobiet i odpowiedziała: - Kolekcjonowałam rubiny. Gert znów otworzyła szeroko oczy, a Granny zrobiła gest wskazujący, że Cat postradała zmysły. - Jak myślicie? Dadzą nam coś do jedzenia? - spytała marzycielskim głosem Lardy. - Nie dziś - odpowiedziała Sidney. - W Londynie dostawałyśmy chociaż po kromce chleba i trochę pitnej wody. Co będzie tutaj, jeden Bóg raczy wiedzieć. Cat zdążyła zjeść nieco w zajeździe, więc nie odczuwała głodu, ale co zrobi, jak do pozostałych nieszczęść dołączy się głód? Kobiety siadały jedna po drugiej, opierały się plecami o mokrą ścianę. Cat była szczęśliwa, że jest tak wyczerpana, gdyż miała nadzieję, że choć we śnie wyzwoli się z tego koszmaru. Objęła kolana ramionami i oparła na nich głowę. Kobiety ucichły, łojówki przygasły. Ona też była już gotowa odpłynąć w błogosławiony sen, gdy uprzytomniła sobie, że do celi przybyli goście. Były to szczury. Wynu rzyły się całą gromadą z kanału ściekowego. Wrzasnęła i zerwała się na nogi. - Zastaw dziurę wiadrem i idź spać - mruknęła Sidney. Cat wykonała pierwsze polecenie, ale drugiego nie była w stanie. Rano, gdy usiłowała wstać, poczuła, że boli ją każda kosteczka. Podano im drewniane łyżki i miski zawierające rzadką owsiankę. Gdy Granny znalazła w swej misce karalucha i zjadła go z apetytem, Cat zrobiło się niedobrze. Nie przełknęła już nawet łyżki, pomimo że rozsądek nakazywał jej jeść, by przetrwać to piekło. Cat oddała miskę Nellie, a Lardy spojrzała na nią z wy rzutem. - Ona powinna jeść za dwoje - wyjaśniła łagodnie. Sidney spojrzała na nią wzgardliwie. - Nie przetrwasz, jeśli będziesz stawiała interes innych przed swoim. Niewiele nauczyli cię w tym Whitehall. Cat uśmiechnęła się do niej lekko. - Możesz mi wierzyć, że tam panują podobne zasady. Potrafiła uporać się z głodem, nie mogła natomiast znieść brudu. - Czy pozwolą nam się umyć? - Im grubsza warstwa brudu, tym cieplej - roześmiała się Lardy. - Chyba masz na myśli parę warstw tłuszczu - odpowiedziała Sidney. Cat uświadomiła sobie ze smutkiem, że szyderstwa i przekleństwa kobiet, ich bezwstydne rozmowy, były tylko obroną przed okrutnym, dzikim świa tem, skutkiem tego, że nie dbały o życie. Cat zebrała puste miski, łyżki i wsunęła je w otwór w ścianie, przez który podawano im jedzenie. Zatrzyma ła jedną łyżkę, a gdy kobiety zajęły się wkładaniem szarych wilgotnych szmat, zaczepiła Sidney. - Gdyby udało nam się rozłupać to o kamienny występ, przez który podają nam jedzenie, miałybyśmy dwa kawałki drewna. Sidney spojrzała na nią z aprobatą. - Miałybyśmy kilka drzazg, ale nie oczekuj ode mnie pomocy, jeśli masz jakiś szalony pomysł, żeby stąd uciec. Cat przez cały dzień trochę stała, trochę siedziała. Uciekała myślami do ukochanej Kornwalii, gdzie znajdowało się jej dziecko. Te myśli były cudowne, gdy wyobrażała sobie, jaki będzie, gdy urośnie. Wyobrażała sobie, jak pani Bishop go kąpie i karmi, a na myśl o starciu między nią a Burkiem, roześmiała się głośno. W myślach cwałowała na Ebonym po plaży i wyobra żała sobie, jak Ruark pędzi na jej spotkanie, zniecierpliwiony, że nie widział jej tak długo. Westchnęła i zdrzemnęła się chwilę. Łatwiej było jej zasnąć w dzień. Na kolację podano wodnisty kapuśniak. Tym razem zmusiła się, by zjeść wszystko. Wiedziała, że przed zmrokiem przyjdzie po nią Oswald. 431 Otworzył drzwi celi i spojrzał na kobiety. Cat podeszła do niego i powiedziała: - Nellie niedługo rodzi. Nie powinna tu zostać. - Nie powinna dać sobie zmajstrować dzieciaka, otóż to. Nie marnuj na nią swej litości. Zostaw ją dla siebie, dziwko. Chodź ze mną. Sidney spojrzała na niego groźnie, a on rzucił Wyzywająco: - Masz coś do powiedzenia, pluskwo? Zrobiła wyzywającą minę. - Możesz mnie pocałować w dupę. Walnął ją pięścią w twarz tak mocno, że aż usłyszały, jak pęka kość. Upadła na kolana nie wydając najmniejszego nawet jęku. Chwycił brutal nie Cat i wyprowadził z celi. Poprowadził ją na górę obok tej części więzienia, w której przebywali mężczyźni. Nawet nie słyszała gwizdów i oznak po dziwu, które wydawali na jej widok, koncentrując się na tym, co robi Oswald. Wprowadził ją do pokoju z kominkiem, do którego Bludwart kazał przynieść tacę z jedzeniem. - Potrzebna ci przy niej jakaś pomoc? - zarechotał. - Dam sobie radę. Kobiety trzeba po prostu traktować jak konie. - Masz na myśli to, że trzeba je czasem dosiąść? - odpowiedział oblizując wargi. - Nie, Bludwart, o niczym takim nie myślę. Trzeba je po prostu złamać, dać odczuć, kto jest panem, a wtedy gotowe są spełnić każde polecenie za najlżejszym uderzeniem bata. Strach ścisnął jej żołądek na te słowa i groźbę, którą słyszała w jego głosie. Miała, jak na kobietę, silny charakter, ale Oswald ją przerażał. Jakże potrafiła dręczyć Ruarka! Pomimo jego gwałtownego charakteru umiała doprowadzić go do szaleństwa, a robiła to dlatego, że zdawała sobie sprawę z ogromu jego miłości. To była gra, gra miłości. Bez miłości kobieta nie ma żadnych praw. Starała się powstrzymać drżenie warg, gdy Bludwart zamknął drzwi i pozostawał ją sam na sam z wrogiem. -Nie musisz się mnie bać, jeśli tylko będziesz mi posłuszna. Przestrzegam litery prawa. Nic mogę zrobić ci niczego, co nie wynika z regulaminu wię zienia. Pomimo jego słów pozostała czujna. - Zdejmij ubranie! - rozkazał. 432 Zamknęła oczy, zastanawiając się, jak zdoła wykonać ten rozkaz. Otwo rzyła je gwałtownie, czując, jak chwytają za pierś. - Dawno już stwierdziłem, jak łatwo wymusić posłuszeństwo, gdy się kobietę mocno uszczypnie w pierś - powiedział, boleśnie ściskając delikatne ciało. Jęknęła i odetchnęła z ulgą, gdy ją puścił. - Od tej chwili na każdy mój rozkaz masz odpowiadać: "Tak jest, panie starszy sierżancie". Rozumiesz? - Tak jest, panie starszy sierżancie Skuliła się wewnętrznie, czekając na moment, gdy będzie mogła mu się przeciwstawić. - Bardzo dobrze. Zgodnie z regulaminem więzienia mogę dokonać osobistej rewizji. Zdejmuj ubranie. - Idź do diabla! Obiema dłońmi sięgnął do jej piersi i natychmiast szepnęła: - Tak jest, panie starszy sierżancie. Zdjęła buty, potem z ociąganiem zsunęła bluzkę i spodnie. Na lewej piersi widoczne były sine ślady po jego palcach. Skryła pod powiekami wyraz nienawiści, patrząc na jego twarz. Był aż do szaleństwa chciwy władzy. Uśmiechnął się. - Mam nadzieję, że nasze spotkania będą dla mnie przyjemne. Przeby wam w Sauthampton, więc będę przyjeżdżał tu co tydzień. Podczas następnej mojej wizyty będziesz już znała tryb postępowania. Jeśli zapomnisz, potraktu ję cię batem. Teraz możesz podać mi obiad, naga. Później możesz się ubrać. Miała ochotę splunąć na niego i na jego jedzenie. Nauczyła się już przyj mować od mężczyzn ciosy i oddawać je. Ale prawdziwy strach, jaki odczu wała przed tym człowiekiem, zmusił ją do ostrożności. Musi zastanowić się, zanim zrobi cokolwiek... Musi przełknąć każde przekleństwo, zanim odważy się je wypowiedzieć, przynajmniej dopóki jest naga. Poczuła tak ogromną ulgę, gdy wreszcie mogła się ubrać, że aż zakrę ciło się jej w głowie. Podniosła dumnie głowę. - Czy mogę odejść, panie starszy sierżancie? - Jego ranga w jej ustach zabrzmiała jak zniewaga. - Jeszcze nie. - Słowa, które wypowiedział, wprawiły ją w drżenie. - Ten napad nie był pierwszy. Złodziejom wypala się znak na kciuku, żeby ich 433 napiętnować, więc gdy przyjdziesz tu następnym razem, zajmiemy się tym. Chwycił ją za rękę. - Tego się obawiałem. To niewybaczalne zaniedbanie, pańska dziwko. Wstał, wybrał długi pręt ze stojaka i wstawił go do ognia. -Nie! -krzyknęła. Nie miał dla niej litości. Chwycił ją za włosy i zaciągnął do kominka. Powalił ją i usiadł na niej. Potem przycisnął rozpalone żelazo do jej de likatnego kciuka. Krzyknęła i zemdlała. Podniósł ją i zaniósł do celi. Otworzył drzwi i cisnął ją pomiędzy kobiety. Czuły smród spalonego mięsa. Każda z nich spojrzała na własną rękę i przyjrzała się swoim piętnom. Cat pozostawała w błogosławionym stanie nieprzytomności prawie dwie godziny, ale nad ranem zaczęła krzyczeć. Dostała silnej gorączki. · 46 Lord Ruark Helford był szczęśliwy. Przyglądał się, jak pani Bishop kąpie małego Ryana, potem zjadł solidne śniadanie przygotowane przez Burke'a. Był pełen wyczekiwania. Czuł, jak ogarnia go podniecenie, jak burzy w nim krew. "Już niedługo" - powtarzał sobie. Po śniadaniu wyszedł na taras. Gdy spojrzał na morze, jego czoło przecięła zmarszczka. Dlaczego jeszcze ich nie ma? Co spowodowało opóźnienie? Nie mógł się doczekać chwili, w której jego piękna żona wpadnie do domu jak tropikalna burza i zacznie domagać się oddania syna. Tym razem musi ją zatrzymać. Jakimże był głupcem, pozwalając się jej oddalić bardziej niż na długość ramienia. Uśmiech pojawił się na jego ustach. Zamknie ją w sypialni i nie wypuści z łóżka przez miesiąc. Poczuł dreszcz pożądania, odwrócił więc twarz w kierunku wiatru i krzyknął: - Summer, pospiesz się! Gdy dzień chylił się ku zachodowi, radosne oczekiwanie zmieniło się w niepokój. Co zrobi, jeśli nie pojawi się do jutra? Skandalicznie zanied bywał swoje obowiązki, coś nie do przyjęcia dla takiego człowieka jak Helford. Przyrzekł, że weźmie udział w ostatecznej walce z Holendrami i pomimo że jego okręty nie należał}' do królewskiej floty, a byty jego prywat ną własnością, podlegał rozkazom Karola, swego monarchy i przyjaciela. Dwa dni temu, gdy przybył do domu, stwierdził, że Złota Bogini właśnie wróciła z Madagaskaru i czeka na kotwicy. Gdy tylko wyładują cenne towary, pośle okręt wprost na kanał w poszukiwaniu Holendrów. Summer nie pozna łaby Spencera. Wyrósł, a ostre słońce przyciemniło mu twarz. Ruark pokazał 435 mu siostrzeńca i uprzedził, że Summer jest w drodze z Londynu. Nie powiedział mu oczywiście, że zabrał jej syna bez jej wiedzy. Ogarnęły go wyrzuty sumienia. Może nie powinien posyłać Spencera na wojnę, Może powinien zatrzymać go w Kornwalii do chwili, gdy Summer będzie sama mogła zobaczyć, jak zmężniał, ale wiedział, że musiałby go zamknąć, żeby nie popłynął na Złotej Bogini, Tej nocy łóżko Ruarka Helforda było zimne i puste. Ogarniały go wątpli wości. Było to coś, co rzadko mu się zdarzało. Co zatrzymuje ją w Londynie? Jeśli pojechała do George'a Digby'ego, udusi ją. Wiedział, że Digby nic dla niej nie znaczy, ale może skusił jątytuł księżnej? Wiele kobiet zaprzedałoby własną duszę, by zostać żoną księcia. Nie. Znał ją dobrze. Była kobietą Ruarka Helforda i wiedziała o tym. Wystarczyło, że znaleźli się w jednym pokoju, żeby iskra rozpaliła się gwałtownym płomieniem. Nie daruje jej jednak tego, że każe mu czekać w Kornwalii i pozwala, by zżerała go zazdrość na myśl o tym, ile pocałunków zdołał jej skraść Karol. Nie, do diabła! Może być dość okrutna, by trzymać się z dała od męża, ale nie od swojego dziecka. Było jej całym światem. Czuwał aż do świtu i wpadł w ramiona Morfeusza dopiero wtedy, gdy zaczęło się przejaśniać. Śniło mu się, że wysłuchał jej prośby o pomoc, gdy wrócili ze Stowe po podróży poślubnej. Leżeli wtedy w łóżku za zaciągnię tymi zasłonami w zacisznej ciemności. Summer usiadła, by je odsłonić i wpuścić poranne światło. Ruark wyciągnął rękę, by popchnąć ją na powrót na ciepłe posłanie. Leżała w zagłębieniu jego ramienia, wiedząc, że nigdy nie będzie w stanie bardziej jej kochać. Brylantowa kolia spoczywała w sekretarzyku przy łóżku. Chciał właśnie ją wręczyć. Pochylił się nad Summer, by ją pocałować, ale go powstrzymała. - Chciałabym najpierw ci coś powiedzieć, kochanie. - Zawahała się z bijącym mocno sercem z powodu wyznania, na które wreszcie nadszedł czas. - Muszę ci wyznać pewną tajemnicę - powiedziała cicho. Przesunął po niej kochającym wzrokiem rozbawiony jej wielką spowiedzią. Uklęknęła przed nim, pochyliła głowę i opuściła wzrok. - Mój brat Spencer został uwięziony pod zarzutem przemytu... Jego głos był jak smagnięcie bata. gdy przerwał jej. - Kiedy? - On... Ja... tej nocy, gdy wzięliśmy ślub - odpowiedziała szczerze. - Jest 436 teraz w wiezieniu w Falmouth. Powiedziałam mu... Miałam nadzieję... że pomożesz go uwolnić. Wyskoczył z łóżka i sięgnął po spodnie. W pokoju zapanowała nieznośna cisza. Chciała tylko wyznać mu wszystko i uzyskać przebaczenie. - Ruark, musieliśmy zająć się przemytem, głodowaliśmy. Mój ojciec przegrał wszystko. Sprzedał konie, obrazy, meble. W Roseiand od lat nic ma służby, stajnie rozsypują się. ziemia leży odłogiem, a dom jest w stanie całkowitej ruiny. Gdy spotkałam cię w Londynie, dowiedziałam się właś nie, że majątek jest zadłużony na kw;otę osiemnastu tysięcy. Teraz dług wynosi już dwadzieścia i muszę go spłacić w przyszłym tygodniu. Jeśli tego nie zrobię, londyński lichwiarz, Solomon Storm, sprzeda go. Odetchnęła spazmatycznie. Wrócił do łóżka i wyciągnął do niej ramiona. - Moje kochanie. Dlaczego wcześniej mi o tym nie powiedziałaś? Myślałaś, że nie pomogę ci wyjść z tarapatów? Jak długo nosiłaś w sobie ten ciężar? Uspokój się. to wszystko nie ma żadnego znaczenia - powiedział całując jej powieki. - Jeśli Roseiand tak wiele dla ciebie znaczy, przywrócimy go do poprzedniego stanu. Czy to cię uszczęśliwi? Na Boga, kochanie. Nie mogę znieść myśli, że byłaś głodna. Przytulił ją do siebie obronnym gestem. - A co będzie ze Spencerem? - szepnęła. Ujął jej twarz w silne dłonie i spojrzał w jej piękne oczy. - Załatwię jego zwolnienie przed obiadem - obiecał. W jej oczach błysnęły łzy wdzięczności. Szybko scałował je. - Nie płacz, skarbie. Nie chcę, żebyś kiedykolwiek płakała. Zobacz, co mam dla ciebie. Sięgnął do sekretarzyka i wyjął kolię. Na jej widok zaczęła płakać jeszcze mocniej. - Ach, Ru. Jesteś dla mnie taki dobry. - Uśmiechnęła się przez łzy. - Nie chcę od ciebie diamentów. - Czego chcesz, kochanie? - mruknął. Objęła go ramionami. - Chcę, żebyś dał mi dziecko. Obudził się gwałtownie, spojrzał na puste łóżko i szybko wrócił do 437 rzeczywistości. Jak mógł zabrać jej dziecko? Wstał. Do diabła z Holendrami! Wraca do Londynu po żonę. Dopiero po tygodniu nieznośny ból palca zaczął zanikać. Summer naprzemiennie męczyła febra i gorączka. Oddawała swoje jedzenie Nellie i zdołała skraść jeszcze jedną łyżkę. Jak na ironię pierwszy dzień, kiedy poczuła się lepiej, był także dniem, w którym Oswald zapowiedział swój powrót. Gdy wszedł do celi, pozostałe kobiety cofnęły się w obawie, że jego wybór mógłby paść na którąś z nich. Gdy zabrał Summer, nawet twarda Sidney zapragnęła zrobić coś, by pomóc biednej dziewczynie. - Znasz już tryb postępowania. Zdejmuj ubranie. Summer zrobiła wszystko, czego żądał poprzednio, odpowiadając po tulnie na każde polecenie formułką: "Tak jest, panie starszy sierżancie". Jednak i tym razem nie uniknęła tortury. Być może rezultat nie byłby wcale inny, gdyby mu się przeciwstawiła. Gdy opóźniała się z wypełnianiem pole ceń, chwytał jej pierś i ściskał boleśnie. Krzyczała z bólu i przeklinała siebie za słabość. Powoli zdjęła ubranie, niemal zadowolona, że się go pozbyła. Gdy rozkazał jej, by podała obiad, apetyczny zapach sprawił, że usta jej napełniły się śliną, a pusty żołądek ścisnął się boleśnie. Zebrała się na odwagę. - Czy mogłabym się wykąpać, panie starszy sierżancie? - Nie, nie możesz - odpowiedział zadowolony. - Jak pan może znieść to. że usługuję panu przy stole, gdy tak śmier dzę? - krzyknęła ze złością. - Jestem zachwycony tym, że pierwszą rzeczą, o którą mnie prosisz, jest kąpiel. To znaczy, że czystość jest dla ciebie ważniejsza niż jedzenie. Uśmiechnął się złowieszczo. - Im bardziej będziesz brudna, tym bardziej będę zadowolony. Będę szczęśliwy, gdy staniesz się już tak brudna, że żadne mydło nie będzie w stanie zmyć twego brudu, dziwko. Możesz teraz włożyć na siebie te swoje śmierdzące szmaty. Tym razem ubierając się nie czuła ulgi. Dobrze pamiętała, co zdarzyło się poprzednio, i oczekiwała kolejnego okrucieństwa. Dopił piwo i spojrzał na nią spod przymrużonych powiek. - Myślałaś pewnie, że przekupisz mnie oferując swoje ciało. Nie znasz mnie jeszcze... ale poznasz. Założę się, że twoje włosy napełniają Helforda szalonym pożądaniem. Czy rozrzuca je po poduszce, gdy się z tobą kocha? 438 To niedobrze - stwierdził z fałszywym żalem. - Regulamin mówi, że trzeba obcinać więźniarkom włosy, żeby zapobiegać wszawicy. - Sięgnął po brzytwę i oblizał pożądliwie wargi. Obciął jej włosy tak krótko, że zaledwie przysła niały uszy. Wiedziała, że gdyby mu się przeciwstawiła, ogoliłby ją do łysa. Gdy doprowadzono ją na powrót do celi, zauważyła ze smutkiem, że pozostałe kobiety spotkał ten sam los. - Przeklęty zboczeniec - zaklęła Sidney. - Nic się nie stało - odezwała się Lardy. - Odrosną. I tak były pełne wesz. Summer poczuła się podniesiona na duchu ich słowami. Znaczyło to, że zaczynają myśleć o sobie wzajemnie. Nie miała czasu myśleć o utraconej urodzie, gdyż koło północy Nellie zaczęła rodzić. Gdy tylko Pogańska Bogini zakotwiczyła w porcie londyńskim, Ruark Helford pospieszył do Lil Richwood. Zaciskał dłonie, by nie zaczęła od wyliczania jego wad. - Lil, zanim powiesz cokolwiek, przyznaję, że nie powinienem był w taki sposób zabierać Ryana. Przysięgam, że zaprzestanę tych wszystkich gierek. Chcę ją prosić, błagać, żeby do mnie wróciła. - To cudownie, kochanie - mówiła powoli Lil. - Summer straciła dosłow nie wszystko: dom, złoto, stroje. Ruark zaczął wreszcie rozumieć, dlaczego nie pojechała prosto do Kornwalii. - Sądzisz więc, że zgodzi się wrócić do Helford Hall? - zapytał głosem pełnym nadziei. - Kochanie, ona tam pojechała. Była wściekła na ciebie, że zabrałeś jej syna. - W jaki sposób podjęła tę podróż bez pieniędzy? - spytał, czując, jak narasta w nim panika. Lil Richwood wzruszyła ramionami. - Znasz Summer, kochanie. Usiłowałam wytłumaczyć jej, że nie powinna podróżować sama, ale to podziałało na nią jak czerwona płachta na byka. - Wiem, jaka potrafi być uparta, Lil - przyznał, odczuwając zarówno nadzieję, jak i przerażenie. - Czy wtajemniczyła cię w swoje plany? - Hmh... pożyczyła sobie konia ze stajni pałacowej i pojechała do Portsmouth, by złapać statek do Kornwalii - odpowiedziała Lil. 439 - Wiedziałem, że podąży za Ryanem, dlatego go zabrałem, ale gdzież, na Boga, jest teraz? - zastanawiał się głośno. Czuł, że Lil ukrywa coś przed nim. Nagle zaczęły dzwonić wszystkie dzwony. Służba wyległa na ulicę, by dowiedzieć się, o co chodzi. Wszyscy wiedzieli, że jest to jakieś niezwykle wydarzenie. Po ostatnim pożarze wszyscy spodziewali się kolejnego nieszczęścia. Wrócił lokaj, popielaty z przerażenia. - Co się stało? Mów, człowieku! - dopytywał się Ruark. - Mówią, że nas zaatakowano, że Holendrzy wylądowali - krzyknął. Ruark włożył na głowę kapelusz. - Idę prosto do Whitehall, by dowiedzieć się, co się naprawdę stało powiedział przygnębiony. Udał się wprost do garderoby króla, gdzie zastał Karola, jego brata Jamesa, kanclerza Hyde'a i kilku dowódców floty królewskiej. - Jakie nowiny, Helford? - spytał Karol. To był jeden z tych nielicznych przypadków w jego życiu, gdy nie potrafił wykrztusić z siebie słowa. - Żadnych, sire. Nie mam żadnych informacji od chwili, gdy zacumo wałem na Tamizie. Słyszałem tylko plotki, że zostaliśmy zaatakowani powiedział z pytaniem w głosie. - Raporty, które otrzymałem, podają, że przez ostatni tydzień atako waliśmy brzeg Holandii siłą około stu okrętów. Holendrzy stracili sześć tysięcy ludzi. Czy możesz potwierdzić te raporty? - Ja mogę to zrobić, sire - odezwał się Sandwich, który dołączył do dowództwa angielskiej floty. - Niestety zatopili Hektora, a Mary została tak uszkodzona, że z trudem wróciła do Anglii. Straciliśmy jednak tylko dwustu ludzi w porównaniu z ich sześcioma tysiącami. Książę Yorku, który dowodził wspólnie z Sandwichem, ale nigdy nie zadał sobie trudu, by wypłynąć na morze, był teraz bardzo zawstydzony. Twarz mu poczerwieniała, gdy zadał pytanie: -A co z tymi pogłoskami, że zostaliśmy zaatakowani? - Du Ruyter i grupa najbardziej zapalonych dowódców towarzyszyła angielskim okrętom, a teraz usiłująje zablokować na Tamizie i Medway, gdzie są zakotwiczone nasze największe okręty. 440 - Grupa! - krzyknął James. - Dlaczego nie wypłynęliście z portu i nie zepchnęliście ich z naszych wód? - Ponieważ rozeszły się pogłoski, że Francuzi opuszczają przylądek Dover - odpowiedział Sandwich. Twarz Jamesa poszarzała. Karol dostrzegł wzburzenie brata i uznał, że nie przyda się w niczym Sandwichowi. Spojrzał na Helforda. - Myślimy o tym samym. Potrzebny nam Rupert. - Widziałem wczoraj w Portsmoulh Henriettę. Chcę wrócić pod komendę księcia Ruperta - powiedział bez chwili wahania Ruark, nie dbając o to, że obrazi Sandwicha. Karol spojrzał na starego kanclerza. - Niech przestaną bić w dzwony. Powinniśmy raczej wsłuchiwać się w glos armat. Edward Progers, totumfacki Jego Wysokości, wszedł do garderoby. - Zbiera się tylu dworzan, że pomyślałem, iż lepiej byłoby ich więcej nic wpuszczać. Jednak na dole są Buckingham i Lauderdale, a im niczego nie mogę zabronić. Wydaje się, że wszyscy chcą zaproponować swoje usługi. - Zaraz zejdę na dół. Niech zajmą się tym, dopóki się nie zjawię. Niech posmakują władzy - powiedział złośliwie Karol. Włączył się Sandwich. - Rozciągniemy zaporę na Medway, żeby powstrzymać ich okręty. - O ile znam de Ruytera, zapora go nie powstrzyma - odezwał się Hclford. - Musimy zatopić kilka okrętów, by zablokować główny tor. - Okręty są nam potrzebne - zaprotestował Sandwich, wlepiając wzrok w Helforda. - Zamek Upnor jest fortecą, może strzec Medway - zaproponował James. - Upnor została całkowicie zaniedbana od czasów wojny domowej zauważył ze smutkiem Karol. - Powinniśmy byli rozbudować baterie, by wzmocnić jego możliwości obronne. Nie miałbym zbyt wiele zaufania do małej fortecy broniącej Medway podczas przypływu przed morskim napastnikiem. - Najbardziej zagrożona jest flota Albermarle'a w Chetham - stwierdził Sandwich potrząsając głową. - O ile nie została już zniszczona. - Należy wysłać wszystkich ochotników do Chetham pod komendę 441 Albermarle'a, zanim dotrze tam Rupert - zaproponował Helford. - Pojadę z nimi - zaoferował się książę Yorku. - James, będziesz bardziej przydatny tu, jako łącznik - wyjaśnił Karol spokojnie. - Zrób listę okrętów z podziałem na dowództwa. Wydaje mi się, że Albermarle ma Władcę Mórz, a William Penn Króla Karola. - Król skiero wał się do sypialni. - Proszę mi wybaczyć na chwilę, panowie. Helford, będziesz mi dotrzymywał towarzystwa przy goleniu. Ruark poszedł za królem do jego sypialni. Uśmiechnął się szeroko na widok nieładu w ogromnym łóżku króla. Prześcieradła i poduszki były poroz rzucane, a dwa spaniele toczyły walkę o pantofel Barbary, który zgubiła, opuszczając królewską sypialnię w chwili, gdy rozdzwoniły się dzwony. -Potrzebny mi Phamtom - powiedział stanowczo Karol. - Chyba nie jest zamknięty na Medway? - Mój brat ma wiele niedostatków, ale nie jest nim głupota - odpowiedział Ruark. - Czy Rory wciąż zawija na Sheppey? - spytał Karol. - Szpiegowie Waszej Wysokości są dobrze poinformowani, sire - odpo wiedział Ruark wymijająco. - To chyba zrozumiałe - roześmiał się Karol spoglądając w stronę łóżka. - Holendrzy zaatakowali mnie, gdy byłem bez spodni. - Karol usiadł przy biurku i zanurzył pióro w kałamarzu. - Nie wierzę w to, że Francuzi opusz czają Dover. Są raczej wrogami niż sojusznikami Holendrów. Chcę, żeby Rory uzyskał potwierdzenie, że to ostatni wysiłek de Ruytera. Uważam, że ich flota została zdziesiątkowana, a ta farsa ma na celu skłonienie nas do zapewnienia lepszych warunków przy nieuniknionych rokowaniach poko jowych. Ruark Helford wiedział, że król ma więcej rozumu niż wszyscy jego ministrowie razem wzięci. - Ru, powierzam Rory'emu dwa poufne listy, jeden dla Holandii, drugi dla Francji. Muszę cię uprzedzić, że ta misja różni się od innych. - Karol westchnął. - Stary Hyde musi odejść. Przeżył swój czas. Zamierzam zastąpić go cztero- lub pięcioosobową grupą, by nigdy tak duża władza nie spoczęła w jednych rękach. - Sekretarz Stanu Arlington - spytał Ruark. - Buckingham i Lauderdale? Karol skinął głową. 442 - Nie chcę, by ktoś z nich, nawet mój brat, James, dowiedział się o tych tajnych rokowaniach z Holandią i Francją. Przynajmniej dopóki nie zostaną podpisane traktaty. Zapewnią Anglii równowagę sił w Europie. - Osiągnięte dzięki wielkiej rozwadze politycznej - powiedział Ruark Helford z zawziętością w głosie. - Na Boga, dlaczego nie jesteś bardziej podobny do twojego brata? -jęknął Karol. Przez dłuższą chwilę dwaj ciemnowłosi mężczyźni patrzyli na siebie, potem wybuchnęli śmiechem. Obaj zdawali sobie sprawę, że przeszli już razem zbyt wiele, żeby rozdzielić się w tej ostatniej fazie rozgrywki. 47 Nelliekrzyczałatakgłośno,żemogłaobudzićumarłego. Gdy Bludwart przyszedł, by dowiedzieć się. jaka jest przyczyna tego zamieszania, Cal powiedziała krótko: - Ona rodzi. Pomożemy jej. ale potrzeba nam gorącej wody, czystych prześcieradeł i jakiegoś koca. Bludwart wiedział, że ta cela nie nadaje się dla więźniów. Szczury przy chodziły tu wprost z kanału ściekowego. Nic powinien zgodzić się na ich umieszczenie, ale Oswald nalegał. Pewnego dnia może przyjechać jakaś komisja, a nic życzył sobie żadnych kłopotów. Należało się z tym liczyć. Nie chciał, by kobiety umierały, gdy on jest nadzorcą. Cat wiedziała, że młoda Gert na nic się jej nie przyda, a nie chciała korzystać z pomocy Granny. która kiedyś zajmowała się przerywaniem ciąży. Spojrzała na Sidney, ale wyraz jej twarzy mówił, że nie miała zamiaru pomagać komukolwiek. Musiała więc skorzystać z pomocy Lardy. Gdy przyniesiono im wiadro gorącej wody, umyły Nellie od stóp do głów. Bludwart kazał też przynieść prześcieradło i koc; zdawała sobie sprawę, że to cud, iż dał im nawet tyle. Zawinęły Nellie w prześcieradło i postarały się ułożyć ją możliwie wy godnie, jak na warunki, w których przebywały. W miarę trwania porodu jej krzyki cichły, a kiedy wreszcie maleństwo urodziło się, Nelly zapadła w stan oszołomienia. Krwawiła mocno, więc prześcieradło wkrótce było prze siąknięte. Cat zmyła krew z maleńkiej dziewczynki i wrzuciła cuchnące prześcieradło do wiadra pełnego krwi. Zawinęły Nellie i dziecko w suchy 445 koc, a Cat usiadła przy nich, żeby odganiać szczury. Gdy rano przyniesiono owsiankę, Lardy powiedziała: - Mnie wystarczy moje sadło. Cat uśmiechnęła się do niej. - Musi odzyskać siły, bo nie będzie miała czym karmić. Nakarmiła Nellie, która nadal znajdowała się w stanie apatii, daleka od tego, co się wokół niej działo. Nie odzywała się. nie spojrzała nawet na dziecko, ale w końcu przytuliła je do swej chudej piersi i usłyszały słabe mlaskanie. Cat ukryła kolejną łyżkę. Teraz miała trzy. Bludwart nic nie powiedział, ale nie dostały już więcej łyżek. Cat wiedziała, że bardzo wychudła, czuła się tak osłabiona i znużona, że często miała ochotę usiąść przy ścianie i zasnąć na wieki. Przesiąkła już smrodem celi. Przystosowała się na tyle, że łatwiej znosiła stałą obecność pozostałych kobiet, i w końcu przestała nawet od czuwać głód. Doświadczała stałego ssania w dołku, ale nauczyła się z tym żyć. Zaczynała się już przyzwyczajać do brudu. Jeśli opiera się i walczy z czymś w dzień i w nocy, zużywa się na to całą energię. Jedynym sposobem, by przetrwać, jeśli to w ogóle było możliwe, to zaakceptować rzeczywistość. Skoncentrowała cały wysiłek na tym, by wydostać się z tej pułapki. Każdej nocy spędzała długie godziny na marzeniach, uciekając od wilgotnych ścian lochu, o które się opierała. Wspominała synka, jego ciemne włoski, długie rzęsy, ocieniające we śnie jego policzki, czerwone usteczka, które uśmiechały się, zaciskały albo otwierały szeroko w krzyku tak głośnym, jakby obdzierano go ze skóry. Wspominała też jego dziecięcy zapach i sposób, w jaki jego ciemnozielone oczy towarzyszyły jej zawsze, gdy była z nim w pokoju. Czasami żeglowała na Phantomie po ciepłym morzu, gdy uśmiechnięta załoga wygrywała wesołe melodie na maleńkich piszczałkach czy harmo nijkach. Rory pozbierał ich chyba z różnych stron świata, gdyż niektórzy wyglądali na Hiszpanów, inni na Turków, Maorysów czy Genueńczyków. I Czarny Jack Błyskawica - czuła jego dłonie na swoich, gdy stali razem przy kole sterowym, czuła jego ciepły oddech, dotyk jego szorstkiej brody.Wspominała, jak stał przy niej podniecony jej bliskością, przypominała sobie rozkoszne chwile, gdy układał ją na purpurowych prześcieradłach. Nie była w stanie oprzeć się Rory'emu Helfordowi i była zadowolona, że się mu nie 446 oparła. Zdała sobie sprawę, że kobieta nigdy nie żałuje tego, co w życiu zrobiła, raczej żałuje tego, z czego zrezygnowała. Tak długo, jak będzie w stanie wyobrazić go sobie przy sterze okrętu skaczącego na falach, z twarzą wilgotną od morskiej bryzy, z białym pasmem na czarnych włosach, tak długo nie będzie całkiem uwięziona. Sztorm podnie cał go tak samo jak ją, wyobrażała więc go sobie zawsze z rozbawieniem w oczach, śmiejącego się zawsze i ze wszystkiego. Często też wspomnieniami uciekała do przejażdżek na Ebonym. Plaża zawsze jąpociągała. Ciepły, pachnący wiatr, lazur morzą zatoczki, w których rozbawione wydry przewracały na grzbiet biedne skorupiaki. Pamiętała miękkie nozdrza Ebony'ego, widziała jego ciemne, lśniące boki, wprawiane w drżenie, gdy siadał na nim natrętny bąk czy giez. Żeby jeszcze kiedyś udało jej się przywitać świt na ukochanym koniu, pocwałowałaby na nim naga, jak prawdziwa poganka. Wolność, swoboda, to przyjdzie zapewne dopiero wraz ze śmiercią. Nie bała się już tej chwili. To życie przerażało ją. To życie było piekłem. Wszystko, z wyjątkiem jej marzeń. Najpiękniejsze jednak z jej marzeń wiązały się z Ruarkiem Helfordem. Tak lubił brać jąna kolana. Czuła wciąż dotyk jego męskich ust na swoich, słyszała słowa szeptane do ucha: "Kocham cię, Summer, kocham cię całym sercem. Nigdy nie kochałem innej kobiety". Gdy skończyli się już kochać, kładł głowę na jej piersi, a kiedy unosił ją, by podziwiać ją wzrokiem, wie działa, że nie jest ani zły, ani okrutny. Nikt nie zna tak mężczyzny, jak kobieta, która dzieli z nim łoże. Te chwile, w których dostrzegała szczególny wyraz czułości na jego twarzy, zapierały dech. Wspominała wciąż, pośród nocy, jak wchodził w nią głęboko, jak napełniał rozkoszą której nigdy nie zapomni. Najcenniejsze wspomnienie dotyczyło tych chwil, kiedy w zupełnej ciszy patrzyli sobie głęboko w oczy, gdy uśmiech znikał z ich twarzy, a mię dzy nich zakradał się płomień namiętności. Nie dbała zupełnie o to, co się z nią stanie. Słyszała słowa miłości szeptane jej do ucha, Czuła ciężar jego ciemnowłosej głowy na piersi. Znała radość wesołych słów, znała też, co znaczy kłótnia, satysfakcja z wyprowadzenia go w pole. Tak długo, jak był wolny i dumny, unosił głowę wysoko z nie ukrywaną arogancją, tak długo, jak wiedziała, że żył i śmiał się, nie dbała o to, co się z nią stanie. Była częścią jego i wiedziała, że przetrwa w nim wieczność. Coś obudziło Summer jeszcze przed świtem. Ogarnęła ją przeraźliwa trwoga, gdy przypomniała sobie, że to dzień cotygodniowej wizyty Oswalda. 447 Jej otępiały umysł zbudził się całkowicie, gdy usłyszała piski i obrzydliwe szmery szczurów w kącie, w którym spała Nellie. Zerwała się na nogi i wyrwała ogarek z metalowego uchwytu. Skoczyła do kąta i oświetliła słabym światłem długie, gładkie stworzenia, i cofnęła się ze zgrozą. Ciałko noworodka pokryte było ukąszeniami szczurów. Uniosła maleńkie, sine ciałko z kolan śpiącej matki i stwierdziła, że dziecko jest martwe od kilku godzin. Stała oszołomiona. Zagryzła wargi, tłumiąc w sobie narastający krzyk. Gdyby zaczęła teraz krzyczeć, załamałaby się, a wiedziała, że nie wolno jej się załamać, dopóki nie wróci od Oswalda. Nellie obudziła się jakby nieprzytomna. Odsunęła od siebie sine ciałko, jakby nie istniało. Lardy martwiła się o Nellie. Zdawała sobie sprawę, że kostucha nie skończyła jeszcze z nimi. Sidney siedziała z nieprzeniknioną twarzą. - Noc jest królestwem śmierci. Gdy puszczyki polują, króluje śmierć. Jej zapach unosi się tu jak w kostnicy. Żołądek Summer zaczął się buntować, ale nie miała w nim nic, czego mogła się pozbyć. Po kilku bolesnych skurczach ból minął, odwróciła się więc do ściany, starając się nie myśleć o starszym sierżancie Oswaldzie. Wieczorem, gdy przyszedł Bludwart, by zabrać zwłoki dziecka, Nellie poszła już za swym dzieckiem na tamten świat. Summer odwróciła wzrok, by nie patrzeć, jak Bludwart ciągnie jej ciało. Wydawał się zmartwiony i zaniepokojony, choć oczywiście martwił się jedynie o swój własny los. Zanim ciało Nellie zniknęło za drzwiami, Sidney trzymała już jej koc. Coś pękło w Summer. Podeszła do kąta, w którym ukryła trzy drewniane łyżki. Rozszczepiła je o krawędzie żelaznego uchwytu do świec. Tylko jedna nie pękła tak, jak chciała, ale nim skończyła, miała pięć ostrych drewnianych prętów, które w odpowiednich rękach mogły stać się śmiertelną bronią. Pozostałe kobiety udawały obojętność, choć wiedziała, że sąw pełni świado me, co robi i w jakim celu. Miała tylko chwilę na ukrycie prętów pod prze gniłym sianem, nim Oswald otworzył drzwi celi. Nie spojrzała na niego, patrząc kolejno na Gert, potem na Lardy. W końcu zwróciła wzrok na Granny i na końcu zatrzymała spojrzenie na Sidney. Porozumiały się bez słów. Przesłanie było wyraźne i proste. Wszystkie zginą, jeśli sobie wzajemnie nie pomogą. Gdy znaleźli się za drzwiami, Oswald zauważył z zadowoleniem, jak zmarniała. Zawsze była szczupła, ale teraz został z niej szkielet. Krótkie 448 brudne włosy zwijały się w strąkach wokół jej pięknej twarzy, kiedyś zachwy cającej, teraz godnej litości. Kości policzkowe niemal przebijały skórę. Wyglądała jak wioskowa kretynka. - Rozbierz się - rozkazał. Cat nie poruszyła się. Nigdy już nie wykona żadnego jego rozkazu. Musiałby ją zabić. Podszedł do niej i rozsunąwszy koszulę, odsłonił piersi. Były wychu dzone, pokryte jaśniejącymi siniakami. - Wyglądasz i śmierdzisz jak uliczna dziwka. Czy wiesz, że regulamin pozwala cię napiętnować literą"D",jak "dziwka""? Gdy wymówił słowo "napiętnować", poczuła ostry ból płynący od kciuka prosto do serca. Przesuwał żelazne pręty, wściekły, że nie może znaleźć tego, którego szukał. - Jutro przyniosę właściwy, którym wypalę szkarłatną literę. Wypalę po jednej na każdej piersi. Tak... Dwa "D", oznaczające "dworską dziwkę". Na zawsze cię tak naznaczę. Wyprowadził ją z pokoju. Pośpiesznie zapięła bluzkę, choć mężczyźni, koło których celi przechodzili, od dawna już nie zwracali na nią uwagi. Wiedziała, że zostało jej niewiele czasu. Gdyby tylko tamte chciały jej pomóc. Otworzył celę, wepchnął ją do środka i dopiero wtedy zauważył, że brakuje kobiety z rozdętym przez ciążę brzuchem. Zrobił krok naprzód krzycząc: - Gdzie podziała się ta ciężarna dziwka? Po raz pierwszy mała Gert wykazała się odwagą. - Nie żyje. Ty ją zabiłeś! Cios jego pięści pozbawiwszy ją przednich zębów, na zawsze oszpecił jej młodą twarz. Oswald usłyszał, jak drzwi celi zamknęły się za nim i w tej samej chwili starucha rzuciła się na niego krzycząc strasznie. Summer wie działa, że nie jest ona żadnym zagrożeniem dla silnego Oswalda. Odrzucił ją na ścianę silnym ruchem jak starą szmatę, ale gdy spojrzał w dół, dostrzegł, zdziwiony, strużkę krwi wydobywającą się z małej dziurki, wyglądającej jak ślad po szpikulcu. Stracił równowagę i padł na kolana. Lardy padłszy na niego, zawzięcie dźgała prętem jego gardło. Sidney podała szpikulec Summer, która ze zgrozą patrzyła na to, co zrobił Granny. Zdała sobie sprawę, że nie mają wyboru. Jeśli go nie zabiją, on pozabija je wszystkie. Rzuciły się na niego wraz z Sidney, celując w twarz, 15 -- Pinu i Pogania 4 4 9 oczy i gardło. Krzyczał strasznie, zwłaszcza wtedy, gdy Gert raz po raz zanurzyła szpikulec w jego kroczu. Cat była przerażona. Jeśli jest. w stanie tak strasznie krzyczeć, to żadna z zadanych ran nie jest śmiertelna. Zdespe rowana, wymacała wystającą żyłę w jego szyi i ostatnim wysiłkiem i z resztką odwagi zanurzyła w niej drzazgę. Starszy sierżant Oswald wydał zwierzęcy krzyk, potem kilka gulgocących dźwięków i wreszcie zaczął się wić w agonii. Cztery kobiety przytrzymały go, dopóki nie znieruchomiał. Obok jego ciała leżała Granny groteskowo skręcona. Zabiły go, ale przedtem zabrał jeszcze jedną z nich. Król Karol był wściekły i poniżony. Holenderskie okręty przedarły się przez zaporę na rzece Medway, a desant unieszkodliwił armaty Upnor, zamku, który był uważany za dość potężny, żeby chronić odnogę prowa dzącą do Chatham, gdzie była zacumowana angielska flota. Karol kochał okręty i morze, był też dobrze obeznany z techniką. Mary narka była zawsze przedmiotem jego dumy. W ciągu kilku lat, pomimo że Parlament niemal zamknął dla niego swoją kasę, zdołał rozbudować i wzmoc nić flotę. Planował i miał nadzieję, że jego regencja zapewni Anglii przewagę na morzu, zapewni pozycję niekwestionowanej królowej wszystkich mórz. Kuzyn króla, książę Rupert, był największym talentem militarnym swoich czasów. Służyli pod jego komendą najlepsi żołnierze i marynarze. Wolał współdziałać z prywatnymi okrętami, więc Pogańska Bogini Ruarka Helforda przyłączyła do jego Henrietty w bitwie przy Sheerness. Holendrzy zajęli okręt Król Karol, dowodzony przez Williama Penna, i popłynęli w górę Medway, by zaatakować angielskie wojska. Rupert i Helford opracowali genialny plan. Pod osłoną nocy weszli na pokład pło nących okrętów, wyprowadzili je za plecami Holendrów i zatopili, tworząc skuteczną zaporę, która stała się pułapkę Holendrów. Nastąpił impas. Obie marynarki stały się niezdolne do walki, rozpoczęto więc na dobre negocjacje pokojowe. Król podpisał traktat pokojowy z Holandią, który dawał Anglii wybrzeże Gwinei. Forty holenderskie wzdłuż wybrzeża otrzymały rozkaz podpo rządkowania się Anglikom, którzy mogli teraz wywozić stamtąd złoto bez przeszkód. Holendrzy zgodzili się także przekazać największy amerykański port. Wtedy właśnie zmieniono nazwę Nowy Amsterdam na Nowy York, dla uczczenia królewskiego brata, księcia Yorku. Anglia oddała Holendrom Wyspy Pieprzowe i zgodziła się ograniczyć wschodni handel do Indii. Rory Helford wynegocjował dwie wysoce tajne prywatne umowy między Karolem a Holandią i między Karolem a Francją, Pozornie Anglia i Holandia zbliżyły się we wspólnym froncie przeciwko Francji. Karol był jednak zawsze przyjazny w stosunku do Francji, więc zgodził się na okup od króla Ludwika w zamian za obietnicę porzucenia Holandii i zezwolenia, by żołnierze angielscy wstępowali do francuskiej armii w razie wojny z Holandią. Zawarto także tajny traktat z Holandią, zapewniający, że w wypadku wojny z Francją Anglia pozostanie neutralna. Atmosfera zwycięstwa ogarnęła cały Londyn, a zwłaszcza dwór. Krzykiem mody stało się wszystko, co wiązało się z morzem. Damy ubierały się na granatowo, ozdabiając stroje koronami, kotwicami. Barbara Castlemaine wydała prywatne przyjęcie dla króla i najbliższych przyjaciół, które stało się głośne z powodu specjalnych wypieków i słodyczy. Podała ciastka w kształcie okrętów z czerwonymi, białymi i niebieskimi Hagami, ale nie byłaby sobą, gdyby ograniczyła się wyłącznie do tematyki morskiej. Wiedziała, czym zabawić swych gości. Zamówiła więc małe okrągłe lukrowane ciasteczka z wiśnią na czubku, wyobrażające kobiece piersi, które natychmiast nazwała "damami dworu". Wielce rozbawiła panów ciasteczkami w kształcie męskiego przyrodzenia, oświadczając bezczelnie, że to miały być armaty i armatnie kule. Później, gdy już leżała w łóżku z Karolem, ten zaczął chichotać. - Z menu twojego przyjęcia można wywnioskować, że masz trudności ze zrozumieniem niektórych terminów związanych z pływaniem. Między wodami nie znaczy między udami. Muszę ci udzielić paru lekcji angielskiego. - Jestem dość pojętną uczennicą. Lekcję francuskiego, której mi udzieliłeś, zrozumiałam chyba doskonale - drwiła. Sięgnął po jabłko leżące przy łóżku, ale wyrwała mu je ze śmiechem. - O nie! Jeszcze z tobą nie skończyłam. Mam inne propozycje dla twych namiętnych warg. - Nienasycona dziwko, chcesz, żebym zaspokoił twój apetyt przed swoim. - Może uda nam się zaspokoić je równocześnie - prowokowała go, ściska jąc jabłko między kolanami. - Zobaczymy, czy zdołasz zjeść jabłko, zanim skusi cię smaczniejszy owoc. 451 Gdy Karol ugryzł jabłko, słodki sok spłynął między jej uda, zlizał go więc łachocząc ją językiem. Skończył je i położył się na niej ze śmiechem. - Jesteś nadzwyczajna, Barbaro. - Pocałował ją i odsunął kosmyk rudych włosów z czoła. - Także piękna - mruknął, patrząc spod przymkniętych powiek na jej ponętne ciało. - Czy dość piękna, by pozować do postaci Brytanii na nowej złotej mo necie, którą kazałeś wybić? "Do diabła - pomyślał. - Dlaczego kobiety zawsze czegoś chcą i nie wahają się domagać tego w łóżku?" - Nie wybrano jeszcze modelki. - Dlaczego więc nie mogę nią zostać? - nalegała, ujmując w dłonie jego członek. Jęknął. - Ostateczny wybór należy do artysty, Babs. Nie mówmy o tym teraz. - Właśnie teraz - nalegała, przesuwając palcem po żołędzi. - Czy jest ktoś lepszy ode mnie, Karolu? Pomyślał, że musiały dojść do niej pogłoski, że wybrał Frances Stewart na model Brytanii. - Kto ma większe prawa? - powtórzył. - Oczywiście królowa - powie dział starając się wywieść ją w pole. - Bzdury! - krzyknęła, napierając na jego twardą pierś. - Wiem, że nie myślisz o twojej małej królowej z zębami jak królik. - Barbaro! - ostrzegł ją. Zignorowała ton jego głosu, wprawiając się w stan histerii. - Wybrałeś tę wymuskaną dziwkę Stewart - powiedziała oddychając ciężko. Usiłował bronić swego wyboru. - Wszyscy artyści zgodzili się, że ma bardzo szlachetny profil. -Ach! - krzyknęła Barbara, zerwała się z łóżka i rzuciła pantoflem o ścia nę. - Ośmieszasz się. Uwodzi cię swym dziewictwem, żebyś zgubił spodnie uganiając się za nią. - Osiągasz odwrotny skutek, robiąc mi awanturę - zauważył. - Ty bestio! Jak możesz tak mówić do mnie. Jestem do twojej dyspo zycji w dzień i w nocy. Jeśli choć przez chwilę pomyślałeś, że ktokolwiek 452 inny jest w stanie zaspokoić twoje żądze, bardzo się mylisz. Jesteś tak samo jurny jak potężny, nie sądź więc, że ta mała dziwka z wąskimi biodrami okaże się dość głęboka, byś mógł w nią wejść. Idąc do łóżka włoży białe rękawiczki na wypadek, gdyby musiała wziąć do ręki ten nieczysty przedmiot, a już z pewnością nie pojmie tak jak ja twoich lekcji francuskiego. - Barbaro... Kochanie. Może byś teraz to zrobiła? Nie walczmy. Wiesz, jak nienawidzę scen - prosił. - Więc spraw, bym została modelem Brytanii - nie ustępowała. - Nie, Barbaro. Nie możesz mieć wszystkiego, co ci się zamarzy, a wyko rzystywanie twego ciała, gdy jestem tak rozochocony, jest nieludzkie. - Ty brutalu! - Wzięła do ręki kryształowy flakon z heliotropem i rzuciła nim o łóżko. - Możesz zabierać swoje prezenty. Nie chcę ich! - krzyczała. Pomyślał złośliwie, że nigdy nie rzuca w niego klejnotami, które jej daje. - Nienawidzę cię, Karolu! Wynoś się z mojego domu i nigdy nie wracaj - wrzeszczała na niego, jakby był najlichszym lokajem. Poniósł go temperament. Uderzył ją w twarz, mocno. Zaczęła łkać, a gdy wyciągnął do niej ramiona, przytuliła się do niego i ukryła twarz w zagłębie niu jego szyi. Przysunął usta do jej ucha i szepnął: - Płacz dalej, mniej będziesz siusiać. Natychmiast przestała płakać i roześmiała się, prowokacyjnie patrząc na niego. - Mężczyzna, który nie potrafi dobrze trzepnąć kobiety, która na to zasługuje, nie szanuje jej - powiedziała. - Wiesz, że nic jestem gwałtowny, ale czasem celowo doprowadzasz mnie do szału - powiedział, głaszcząc jej bujne loki, aż miała chęć mruczeć jak kotka. Położyła się i przesunęła dłoń ku jego jądrom. Przesuwał po niej wargami, aż jej kolana rozchyliły się. Wślizgnął się między nie, a ona otoczyła go zachęcająco udami. Wszedł w nią i wkrótce pożeglowali po bezkresnym morzu rozkoszy. 48 Wypełniwszy obowiązki wobec króla i ojczyzny, lord Ruark Helford popłynął do Kornwalii. Uśmiechał się na myśl, że Summer wróciła już do Helford Hall. Zwlekała zapewne z powrotem tylko po to. by pokazać mu, że nie przyleci na pierwsze skinienie palca. Nie było go prawic trzy miesiące. Dość już zatem nacieszyła się wyłącznością do Ryana. Będzie teraz musiała nauczyć się dzielić z nim względami syna. Musi się także na nowo nauczyć być żoną. Przysięgał sobie, że odtąd nie będzie krył, jak bardzo jąkocha i jak bardzo pragnie jej wzajemności, bez żadnych warunków. Marzył o tym, jaki będzie ten ich nowy miesiąc miodowy. Gdy jednak dowiedział się, że Summer nie wróciła, był jak ogłuszony. Popłynął natychmiast na powrót do Londynu, bardzo zaniepokojony. Najpierw udał się na dwór, by się czegoś dowiedzieć. Od miesięcy nikt jej nie widział. Pojechał więc do Lil Richwood, pełen rozpaczy. Nie bawił się w żadne wstępy. - Nie wróciła do Helford Hall. Z pewnością kontaktowała się z tobą. Oczekiwał wyjaśnień. - Ruark, kochanie, wydaje mi się, że oskarżasz mnie o kłamstwo. - Nie o kłamstwo, ale wiem, że jest coś, co przede mną ukrywasz - nalegał. - Na jakiej podstawie tak sądzisz? - Ponieważ wcale się o nią nie martwisz. Gdybyś nie wiedziała, gdzie jest, byłabyś niespokojna, denerwowałabyś się równie jak ja. Spojrzała na niego. - Usiądź na chwilę - zachęciła. Pomyślała, że tak musiał wyglądać Lucyper po utracie łaski stwórcy. Ciemne włosy miał potargane od ciągłego przeczesywania palcami. - Miałam nadzieję; że nie będę ci musiała lego mówić. Nie chciałabym cię zranić, ale wydaje mi się, że Summer uciekła z twoim bratem, Rorym. Chyba go kocha. Z piersi Helforda wyrwał się jęk. Lil żałowała całym sercem, że powie działa mu o tym. gdyż wyglądał na całkowicie zdruzgotanego. Summer była jak martwa. Przestała marzyć, przestała pragnąć czego kolwiek, przestała nawet myśleć. Jedynie była. W głębi serca czuła, że nigdy już nie stanic na balkonie w księżycową noc i nie spojrzy na ogrody Helford Hall. Na zawsze przepadł Ebony i przejażdżki po plaży. Gdy ją uwięziono, oburzała ją niesprawiedliwość, jaka ją dotknęła. Ale teraz zabiła, stała się nieczysta, zła. Lepiej będzie, jeśli jej syn nigdy jej nie pozna. Słuszne więc było to, że go straciła. Straciła także męża. Straciła kochanka. Straciła urodę, młodość, zdrowie. Nie dbała już o to. Pogrążyła się całkowicie w apatii. Była zimna, zmieniona w bryłkę lodu, obojętna na wszelki ból i tortury. Była tak szczupła, że wyda wało się, że jednym ruchem można połamać jej kruche kostki. Ubranie i skóra były pokryte taką warstwą brudu, że z trudem można było ją rozpoznać. Włosy miała skołtunione, przylegające do jej brudnego karku. Pod osłoną nocy Phantom wślizgnął się niepostrzeżenie w górę rzeki Solent, minąwszy wyspę Wight, aż do przystani w Portsmouth. Książę Rupert, oburzony jak wszyscy inni ludzie morza, zszedł z pokładu i wsiadł do oczekującego powozu. Czarny Jack Błyskawica bezpiecznie dostarczył go do Francji i z powrotem, o czym nikt się nie dowiedział. Wypełniał tajną misję zleconą przez króla, mianowicie dostarczył mu pieniądze, przekazane przez Ludwika w dowód wdzięczności za okazaną łaskę. Rory Helford nigdy nie pozostawał długo w porcie. Przed świtem Phantom wyruszy bezpiecznie z Portsmouth, kryjąc się w osłoniętej zatoczce wyspy Wight. Choć wydawało się, że nigdzie się nie spieszy, szybko wrócił na okręt. Poczuł od razu, że jest obserwowany i natychmiast chwycił rękojeść długiego noża. "Niech ich diabli wezmą! - pomyślał. - Nie lubię zabijać bez potrzeby." 456 Był ubrany na czarno, więc- bez trudu skrył się za żelaznym kabestanem. Gdy marynarz przystanął, by rozejrzeć się, wysunął się i chwycił mężczyznę. Przyłożył mu nóż do pleców i szepnął: - Mów albo zginiesz - zagroził. - Czarny Jacku, to ja, Gitan. Kiedyś z panem pływałem. Straciłem ramię, pamięta pan? Rory przesunął dłoń w dół i wymacał pusty rękaw. - Odwróć się powoli - rozkazał. - Chcę zobaczyć twoją twarz. Potężny Bretończyk był rzeczywiście tym, za kogo się podawał. Rory uśmiechnął się. Nie musiał go zabić. Znało go tylko tych kilku, którzy z nim pływali. - Potrzebujesz pieniędzy. Gitan. - To nie było pytanie. - Nie dlatego pana szukam - zaprzeczył. Rory spojrzał na niego pytająco. - Chodzi o kobietę. Cztery czy pięć miesięcy temu przywieźli tu więźniar ki z Londynu. Żołnierze aresztowali tu w porcie kobietę i skuli ją z innymi. Przekazała mi informację dla pana. Powiedziała, że jest pana kobietą. - Cat? - dopytywał się niecierpliwie Jack. - Tak. To ona - potwierdził Gitan. - Chryste przenajświętszy -jęknął Rory. - To dlatego jakby zapadła się w wodę. - Wsunął nóż do pochwy. - Czy da się przekupić nadzorcę? - spytał. Gitan gwałtownie pokręcił głową. - Czy jest jakiś sposób, żeby ją wydostać? Gitan znów pokręcił głową. - Nie ma stamtąd wyjścia, chyba śmierć. - Zarobiłeś tej nocy na dobry worek złota. Chodź na okręt, opowiesz mi szczegóły - polecił Rory. Zdecydował się podjąć ryzyko pozostania w porcie, ale po trzech wizytach w więzieniu przekonał się, że prowadzi to donikąd. Bludwart nie odpowiadał na żadne pytania, nie dawał żadnych wskazówek, nie przyjmował łapówek, Rory, nie dysponując siłą, nie miał sposobu pomóc Cat. Zatem może lord Ruark Helford wpadnie na jakiś plan, który pozwoli przynajmniej tam wejść i uzyskać jakieś informacje. Przekleństwo wydarło się z ust Rory'ego. Nienawidził nawet myśli o tym, że musi zostawić Cat w więzieniu choćby 457 godzinę dłużej, ale wiedział, że musi popłynąć do Londynu. Zdawał sobie sprawę, że to zadanie wykracza poza możliwości Czarnego Jacka, że to zadanie dla lorda Helforda. Ruark był bliski utraty panowania nad sobą. Byłoby banałem stwierdzić, że lepiej było wiedzieć, co się dzieje z ukochaną osobą, niż nie wiedzieć nic w ogóle, bo tyra razem wcale tak nie było. Myśl o tym, że słodka, naj droższa Summer przebywa w celi, a co gorsza myśl o tym, że gnije tam już pięć miesięcy, była nie do zniesienia. Czuł się tak, jakby ktoś wbił mu nóż w serce. Jego ból pogłębiało poczucie winy. Gdyby podejrzenia Lil Richwood okazały się prawdą, gdyby rzeczywiście popłynęła z Rorym. Nie wyprowadził jej z błędu, nie chciał wzbudzić w niej tego bólu, który sam odczuwał. Jakoś musi ją uwolnić i nikt nigdy nie dowie się, że zaznała takiego upokorzenia, jak przebywanie w angielskim więzieniu. Spacerował niespokojnie po przedsionku królewskiej garderoby. Nie mógł znieść bezczynności, ale nie był w stanie spożytkować zgromadzonej w nim energii. W końcu drzwi otworzyły się i stanął w nich Karol. Zmusił się jakoś do zachowania spokoju. Karol uśmiechnął się do przyjaciela. - Wszystko poszło gładko. Ruark przez chwilę nie mógł zrozumieć. Po chwili dotarło do niego, że Karol mówi o zabiegach dokonanych przez Rory'ego i Ruperta. - Jestem tu w zupełnie innej sprawie - powiedział starając się uśmiechać. - Sędzia królewski w Hampshire choruje od ponad roku, skutkiem czego ani w Soulhampton, ani w Portsmouth nie odbyła się żadna sprawa. Więzienia są przepełnione, więc sądzę, że zanim wrócę do mojego rejonu, mógłbym coś zrobić, żeby rozładować sytuację. - Jeśli chcesz, znajdź odpowiedniego zastępcę. Taka sytuacja nie powinna była trwać aż tak długo. Wszystkie porty są przepełnione, panuje tam wiele zła, a więzienia są przepełnione przestępcami, którzy jednak nie powinni być przetrzymywani bez sądu. - Sire, proszę powierzyć mi to zadanie. - Załatw to z Cornwallisem. Powierzyłem mu zwierzchnictwo nad syste mem sądowniczym. Musi włożyć wiele pracy w zbadanie całego systemu. Ma pewien plan, by wywieźć drobnych przestępców do Ameryki. Występuje 458 tam gwałtowny brak rąk do pracy, a nade wszystko zapotrzebowanie na kobiety w koloniach. - Wygląda zatem na to, że ten plan ma sens - zgodził się Helford, sam już gorączkowo myśląc nad opracowaniem własnego planu. - To znacznie lepsze, niż trzymać ich tu na koszt korony - wyjaśnił Karol. Ruark natychmiast złożył wizytę Cornwallisowi. Przedstawił sprawę tak, jakby to król wysyłał go do Portsmouth. - Wiele kobiet przewieziono do więzień w hrabstwach po pożarze Lon dynu. To było pięć miesięcy temu, a nie zostały do tej pory osądzone. Cornwallis ostrzegł go: - Selekcji trzeba dokonać bardzo ostrożnie. Nie chcemy, żeby morder cy zalali kolonie, ale nie widzę powodu, by kobiety aresztowane za drobne długi czy zatrzymane za kradzież chleba, którego potrzebowały, by nakarmić dzieci, nie otrzymały szansy ułożenia sobie na nowo życia w Nowym Świecie. Nie zdecydowałem jeszcze, jak postępować z prostytutkami. Co o tym są dzisz, Helford? - spojrzał pytająco na Ruarka. Pierwszy raz, odkąd dowiedział się o losach żony, Ruark uśmiechnął się szczerze. Spoczęła na nim odpowiedzialność za losy setek królowych nocy. Zastanowił się nad tym i odpowiedział bez cienia drwiny: - Jeśli mężczyźni w koloniach potrzebują kobiet, by dotrzymały im to warzystwa w łóżku i złagodziły trudy życia, wydaje mi się, że powitają kobiety lekkich obyczajów z otwartymi ramionami. - Hmh... Nie da się żyć samym chlebem - przyznał Cornwallis, myśląc o swych własnych doświadczeniach. - Daj mi niezbędne dokumenty, a udam się do Portsmouth. Czy zdecy dowałeś już, jaki statek wywiezie wybrane kobiety do Ameryki? - Do licha, Helford, strasznie ci spieszno. Czy nie zdajesz sobie sprawy, jak wolno mielą młyny sprawiedliwości? - Cóż, skończyła się wojna, więc nie widzę sensu, by statki obrastały wodorostami, a marynarze gnuśnieli, przejadając pieniądze podatników. - Masz rację - odpowiedział, wciąż ubolewając, że dowódcy floty, tacy jak Sandwich czy Albermarle. trzymali go na tyłach podczas ostatnich zajść z Holandią. - Uważam, że powierzona mi władza zezwala, bym wybrał dowolny statek z całej floty. 459 - To chyba nie ulega wątpliwości - powtórzył zgodnie Helford. - Może Neptun! Powinien w tych dniach zawinąć do Portsmouth i nie będą mieli tam nic do roboty. Celowo wybrał powolnego, ociężałego Neptuna z powodu braku ciężkich dział. - Mówisz Neptun? - powtórzył Cornwallis, dostrzegając humorystycz ną stronę wyboru Helforda. - Do licha, przecież ten właśnie okręt oddano pod dowództwo Williama Penna, gdy stracił swojego Króla Karola. Nie wydaje mi się, żeby bardzo pobożny Penn był zachwycony koniecznością transportowania ładunku prostytutek. - Wprost przeciwnie - odpowiedział Helford. - Uważam, że nie można byłoby powierzyć tych kobiet w bardziej odpowiednie ręce. Lord Helford przybył do więzienia w Portsmouth z grupą strażników oddanych mu pod komendę. Gdy zsiadł z konia na więziennym dziedziń cu, musiał przyznać przed samym sobą, że po raz pierwszy w życiu ogar nął go prawdziwy strach. Z ociąganiem wszedł do więzienia. Natychmiast uderzył go smród, który unosił się między kamiennymi ścianami. Pierwszy rzut oka na Bliidwarta upewnił go, że łatwo przejmie nad nim kontrolę. Podał nominację podpisaną przez króla, z pieczęciami Korony, i uznał, że jakiekol wiek wyjaśnienia nie są konieczne. Rano polecił przygotować Neptuna do podróży do Ameryki, natychmiast informując Penna, że będzie transportował więźniów. Przejął biuro Bliidwarta, pozbywając się zarówno nadzorcy, jak i mebli, których używał. Polecił strażnikom sprzątnąć je i spalić nieco siarki i saletry, by zdezynfeko wać powietrze. Na środku pokoju postawiono jeden stół, na którym umieszczono księgi. Odpowiadał za nie jeden ze strażników. Gdy wszystko było już gotowe, polecił wprowadzać kolejno uwięzione kobiety. Było ich ponad pięćdziesiąt. Ustawiono je pod ścianą, a lord Helford przyglądał się uważnie każdej z nich. Był przygotowany na to, że bardzo się zmieniła. Nie mógł jednak pogodzić się z tym, że żadna z wprowadzonych kobiet nie była jego żoną. Strażnik odczytywał kolejne nazwiska, kobiety występowały z szeregu, by wysłuchać stawianych im zarzutów. Ruark Helford znany był z twardego serca, ostrej dyscypliny i ugrun towanego przekonania o tym, co jest złem, a co dobrem, ale dla tych kobiet 460 odczuwał tylko litość. Spędziły tyle czasu we wstydzie i poniżeniu, cierpiąc z powodu popełnionych grzechów niedostatek pożywienia i wilgoć z powodu popełnionych grzechów. Odczuwał także wstyd, że podjął się tego zadania tylko dlatego, iż jego ukochana była jedną z nich. Ogarniała go panika. Nie było jej tu. Niech Bóg sprawi, żeby nie okazało się, że zmarła, zanim był w stanie jej pomóc. Zdenerwowany, przeczesywał palcami włosy. Wziął do ręki główny rejestr, przejrzał go i spytał: - Czy są tu jakieś kobiety, które nie zostały zapisane w tej księdze? Strażnik, odpowiedzialny za sprawdzanie ksiąg, stawiał krzyżyk przy nazwisku każdej kobiety, która występowała z szeregu. Zaznaczał również te, które zmarły. Przesunął palcem w dół, dostrzegając cztery nie odhaczone nazwiska. Pomiędzy nimi było nazwisko St. Catherine. - Bludwart! - zagrzmiał Helford, wypadając z pokoju. - Nie przysłałeś mi jeszcze czterech kobiet. NaczeJnik zacierał dłonie, otwierał i zamykał usta, nie mogąc znaleźć sensownej odpowiedzi. - Co to za pantomima? - krzyknął Ruark. - Wasza lordowska mość, to zatwardziałe kryminalistki - bełkotał Bludwart. - Trzymałem je w zamknięciu, ale one nawet pozabijały siebie nawzajem. Początkowo było ich sześć i dziecko, a zostały tylko cztery. Ruark zaniknął oczy w niemej modlitwie: "Dobry Boże, spraw, żeby ona nie była wśród zmarłych". Otworzył oczy i spojrzał na Bludwarta. - Każ je tu przyprowadzić - rozkazał. Stał w pokoju pełnym kobiet, gdy wprowadzono cztery nowe więźniarki. Serce zamarło mu, gdy zobaczył Summer. Jednak stłumił natychmiast na rastającą furię, gdy spojrzał na wychudłe policzki. Ból przeszył mu pierś, gdy zrozumiał, że wolałaby umrzeć, niż pozwolić na to, by ją rozpoznał. Odchrząknął, by odzyskać władzę nad swym głosem. Potem rzeczowo wyjaśnił kobietom, po co je tu zgromadził. Gdy wspomniał o Ameryce, o wolności, ujrzał, jak w ich pustych oczach pojawia się iskierka nadziei. Spojrzał na Summer, potem na stojącą przy niej kobietę, nie zdradzając niczym, że ją rozpoznał. - Na mocy powierzonego mi urzędu zmieniam wszystkie wyroki na zsyłkę do Ameryki. Widmo śmierci stało nad wami już dość długo. Mocą prawa zostaniecie warunkowo uwolnione od kary, byście mogły stać się pożytecz- 461 nymi członkami społeczeństwa. Odwrócił się, nie mogąc znieść już jej widoku. Polecił podkomendnym, by dopilnowali przygotowania kobiet do podróży, by je nakarmili i wypo sażyli w koce. Wciąż odwrócony, podniósł głos, by przekrzyczeć szepcące coraz głośniej kobiety. - Jutro was wykąpią, zdezynfekują i wydadzą wam czystą odzież; potem zostaniecie odprowadzone na pokład Neptuna. Gdy zobaczyła, jak znika za drzwiami, poczuła ulgę. Dzięki Bogu w jego oczach nie pojawił się nawet najmniejszy błysk, gdy koło niej przechodził. Nie zniosłaby jego litości i upokorzenia. Zdała sobie sprawę, że duma w niej nie umarła. Więzienie nie było w stanie jej zniszczyć, choć przez ostatnie miesiące była jak martwa, sądząc, że nic nie zostało z jej dumy. Jednak świadomość, że opuści to więzienie, pobudziła ją na nowo. Myśl o wyjeździe do Ameryki napełniła ją nieznośnym bólem. Nigdy już nie zobaczy Ryana, ale musi się z tym pogodzić, gdyż tak będzie lepiej dla niego. Coś popchnęło Ruarka do lochu, w którym cierpiała przez pół roku. Zabrał latarnie i zszedł do piwnicy. Na dole smród spotęgowany był do niewyobra żalnych granic. W kącie była sterta czegoś, co kiedyś było wiązką słomy, teraz przesiąkniętą krwią i odchodami. Cofnął się instynktownie na widok otwartego ścieku, wiadra na odchody, ale nade wszystko wstrząsnęła nim ciasnota pomieszczenia, w którym ją więziono. Lord Ruark Helford zsunął się po śliskiej ścianie i zaszlochał. 49 Kapitan William Penn miał na pokładzie niemal setkę kobiet. Zajmowały ponad połowę ładowni, która została poprzedzielana drewnianymi ściankami na wąskie przegrody. Resztę miejsca zajęły zapasy wody i żywności niezbędne na miesięczną podróż. Kobiety nic były skute, jednak pozwalano im wychodzić na pokład tylko za dnia., potem musiały przebywać w mroku. Większość z nich nigdy nie była na morzu, które tak je przerażało, że wolały pozostawać pod pokładem, gdzie walczyły często z morską choro bą. Jednak gdyby dano im wybór pomiędzy pozostaniem w Anglii a podróżą do Ameryki, żadna chyba nie zdecydowałaby się pozostać. Summer spędzała na pokładzie każdą wolną chwilę. Siedziała cicho w kącie, me odzywając się do nikogo. Zwykłe oddychanie świeżym, morskim powietrzem wydawało jej się rajem. Zapach jodu, smak soli na ustach, trzask drewna i łoskot łańcucha kotwicy brzmiały w jej uszach jak muzyka. Nie nauczyła się jeszcze na nowo mówić, nie nauczyła się nawet myśleć, ale umiała wreszcie czuć. Gdy Neptun przepływał koło wyspy Scilly, doleciał do Summer zapach kwiatów niesiony wiatrem. Uświadomiła sobie ze zdumieniem, że to wiosna. Po dwóch dniach, gdy siedziała jak zwykle na pokładzie, usłyszała głosy. Dostrzeżono jakiś statek. Miał amerykańską flagę, więc kapitan Penn nie przejął się, gdy wziął kurs na Neptuna i zbliżył się do niego na odległość głosu. Przeraził się jednak, gdy lśniący, dobrze uzbrojony okręt wymierzył w niego swe armaty i rozkazał zatrzymać się. 463 - Przygotować pokład do walki! Załogi dział na stanowiska! - rozkazał, ale wiedział, że już za późno. Bandera okrętu zwiodła go, a gdy Phantom zbliżył się, zobaczył śniade, uśmiechnięte twarze i dostrzegł z przerażeniem rząd armat zdolnych do przebicia najgrubszego pokładu. Zrozumiał., że to piraci. - Przygotować się do odparcia ataku - krzyknął głośno, ale z zaskoczeniem zobaczył, że ktoś pozdrawia go z pokładu Phantoma. - Kapitanie Penn - usłyszał głos pirata. - Nie chcę uszkodzić Neptuna i pozwolę panu spokojnie odpłynąć. - Czego chcesz? - spytał głosem pełnym powątpiewania. - Chcę zabrać z pokładu kobietę - odpowiedział pirat. - Odwożę te kobiety do Ameryki. Są pod moją opieką. - Tylko jedną kobietę, kapitanie Penn. Mogę ją nawet od pana kupić. Niech pan poda cenę. Penn spojrzał na działa wymierzone w jego statek i gotów był ustąpić. - Ty bezbożna świnio! Kobiet się nie kupuje! Czarny Jack Błyskawica ze sztyletem w dłoni przeskoczył przez burtę na pokład Neptuna. Na nogach miał długie skórzane buty, rozchełstana, rozpięta do pasa koszula wpuszczona była w obcisłe czarne spodnie. Nie ogolona twarz kontrastowała ostro z białym pasmem nad skronią. Skłonił się nisko przed Williamem Pennem. - Nigdy nie należy ufać ludziom pobożnym. Zawsze kryją się za swego Boga. Niewierzący zawsze stawia czoła sam. - Nie widząc reakcji, wyjaś nił swoje pobudki: - Na pokładzie tego statku jest moja kobieta. Przybyłem tu, żeby ją zabrać. - Jak nazywa się ta kobieta? - spytał Penn. Rory rozejrzał się po pokładzie, szukając Cat. - Ona sama się ujawni, kapitanie. Żadna kobieta nie ruszyła się, więc Penn odezwał się prowokacyjnie: - Najwyraźniej nie chce płynąć z tobą. Rory uśmiechnął się. - Niestety, kapitanie, w tej sprawie nie ma ona żadnego wyboru. Poszedł bez chwili wahania w kierunku ciemnowłosej szczupłej kobiet}'. Wziął ją za rękę. 464 - Cat - powiedział cicho. Poczuła, jakby przebudziła się z koszmaru. Lord Helford rozpoznał ją jednak. Wspólnie z Rorym opracowali plan jej ucieczki. Smagła, ożywiona twarz i zielone oczy nadawały mu wygląd sokoła. Był tak bezwstydnie arogancki, że żaden mężczyzna nie mógł się z nim równać. Wyciągnęła rękę ku jego dłoni, która zamknęła się wokół jej palców. Pomógł jej wstać, a potem wszystko zlało się w jeden obraz. Biegli lekko po pokładzie, a jego ramię, obejmujące ją wpół, dawało jej poczucie niebywałego bezpieczeństwa. Przeskoczyli na pokład Phantoma, który pod pełnymi żaglami szybko zaczął się oddalać. Wciąż ją obejmował, a ona przyglądała mu się z niedowierzaniem. W końcu z jej ust wydobyły się pierwsze od dawna słowa: - Powinieneś pozwolić mi odpłynąć. Zielone oczy wpatrywały się głęboko w jej źrenice, a potem uśmiech nęły się do niej. - Nigdy nie pozwolę ci odejść. Jako kapitan tego okrętu rozkazuję ci udać się pod pokład i wyspać się. Przez tydzień nie będziesz robiła nic innego, jak spała i jadła. - Potem dodał słowa, które ją uspokoiły: - Nikt nie będzie cię niepokoił. Nie patrząc za siebie, zeszła na dół do kajuty, którą dobrze pamiętała. Ale nie było już w niej zasłon z czerwonego jedwabiu, rozwiewających się na wietrze. Zastąpione zostały białymi, tak jak białe prześcieradło napięte na szerokim łóżku. Przez trzy doby spała jak zabita. Czwartego dnia zaczęła budzić się na posiłki, piątego dnia zaznała kolejnej przyjemności: wykąpała się.. Szóstego dnia wyszła na pokład i zobaczyła, że stoją na kotwicy przy zalanym słońcem przylądku wyspy Scilly. Rory nie zbliżył się do niej, pozwalając jej zrobić pierwszy krok. - Słońce i morskie powietrze uleczy cię. Już teraz masz rumieniec na policzkach. Zeszła na brzeg. Brodziła godzinami po ciepłym piasku, robiła wycieczki w głąb lądu. Zbierała muszle, patrzyła, jak małe kraby przemykają między palcami jej bosych stóp. Słuchała z rozkoszą gruchania i krzyków morskich ptaków. W końcu zaczęła też myśleć. Początkowo było to bolesne, dopóki się 465 do tego nie przyzwyczaiła. Myśl, której nie mogła się pozbyć, unosiła kąciki jej ust w smutnym uśmiechu. Los wybrał za nią i wybrał Rory'ego. Wkrótce pójdzie do niego i pójdzie chętnie. Ocalił jej życie i zawdzięcza mu wszystko. Któregoś ciepłego popołudnia poczuła się dość silna, żeby popływać, Rory obserwował ją z niepokojem, ale kiedy wróciła na pokład i zaczęła suszyć ciemne włosy, uśmiechnął się do niej i powiedział: - Najwyższy czas, żebyś wróciła do Helford Hall. Cofnęła się. - Nie! - powiedziała ostrym tonem. - Nie chcę go widzieć. - Musisz. Zawarliśmy układ. Ja miałem cię uratować, a on zabrać potem do domu. - Nie! - krzyknęła znów, czując narastającą panikę. - Dlaczego mnie do tego zmuszasz? - domagała się wyjaśnień. - Cat, kiedy spojrzysz prawdzie w oczy? Kochasz jego i tylko jego. Zaskoczona, patrzyła na Rory'ego w milczeniu. Pierwszy opuścił wzrok. - Wiesz, w której kajucie mieszkam. Gdy będziesz gotowa, by sprostać prawdzie, wiesz, gdzie mnie szukać. Usiadła, podciągnęła kolana pod brodę i oparła na nich głowę. Patrzy ła, jak zachodzi słońce. Gdy ściemniło się, wstała. Jaki miało sens udawać? I tak wszyscy o tym wiedzieli. Zawinęła się w białą szatę Rory'ego i zeszła do jego kajuty. Otworzyła drzwi i aż dech jej zaparło. - Ruark! Skończył się właśnie golić i wcierał we włosy jakąś czarną substancję. - Gdzie Rory? - dopytywała. - Nie ma Rory'ego - odpowiedział spokojnie, - Jestem tylko ja, Ruark Rory Helford. Patrzyła na niego z niedowierzaniem. To niemożliwe. Był niewątpliwie wyższy i mocniej zbudowany niż Rory i trzymał głowę z większą godnością. Ruark miał we krwi jakieś ciemne dziedzictwo, dziedzictwo gwałtowności i niepokoju, tak charakterystyczne dla mieszkańców Kornwalii, które nie dotknęło jednak młodzieńczego, beztroskiego Rory'ego. W oczach lorda Ruarka Helforda kipiała pasja. Jednak natychmiast zrozumiała, że mówi prawdę. W końcu przejrzała na oczy i zdziwiła się, jak mogła nie dostrzec 466 tego wcześniej. Uniosła dłoń do gardła. - Czy wie o tym ktoś prócz twojej załogi? - spytała szeptem. - Król. To był pomysł Karola, by stworzyć dwie osoby. Za każdym razem, gdy chce ożywić Czarnego Jacka Błyskawicę, mówię mu, że Rory nie żyje, na co on uśmiecha się z wdziękiem i odpowiada mi: "Jakieś tam plotki rozpuszczane przez tego łotra z nie znanych nam powodów. Jestem tego pewien". Niemal się uśmiechnęła. Wyciągnął do niej rękę. - Lady Helford... Summer. Czy mogę cię zabrać do domu? Powoli podeszła do niego i podała mu w końcu dłoń. - Będę potrzebowała czasu, żeby się przyzwyczaić. - Cofnęła nieśmiało dłoń. - Nic mogę sobie jeszcze z tym poradzić. Chciał zapewnić ją, że przez całe życie będzie ją kochał, że w końcu ją o tym przekona lub umrze nie ustając w wysiłkach, ale wiedział, że nie jest jeszcze gotowa słuchać gorących słów miłości. Gdy Phantom stanął na kotwicy w zacisznej zatoczce rzeki Helford, było już późne popołudnie. Summer drżała nieopanowanie na myśl o spotkaniu z Ryanem. Wiedziała, że jej nie pamięta, ale to nie miało znaczenia. Byleby tylko był zdrowy i szczęśliwy. Włożyła jasnoróżową jedwabną suknię, którą zostawiła na pokładzie Phantoma po podróży do Hagi, gdzie kupiła sobie tyle przepięknych strojów. Wciąż jednak broniła się przed spojrzeniem w lustro. Nie potrzebowała przypomnienia, że suknie wiszą na niej, a włosy mają niemodną długość, Ruark zszedł po nią do kajuty, by zaprowadzić ją do domu. Przez czoło przebiegła mu drobna zmarszczka, gdy zobaczył, że trzeci raz w krótkim odstępie czasu myje ręce. Wciąż jeszcze między nimi panowała obcość. Nawet ze sobą nie rozmawiali. Wymieniali co prawda uprzejme zwroty przy okazji każdego spotkania, ale nie rozmawiali, nie nawiązali kontaktu. Cóż, on będzie musiał być stroną, która przejmie inicjatywę. Może gdy odzyska dziecko, powrót do normalnego życia nastąpi szybko. Czuła, jak jego silne ramię podtrzymuje ją, gdy wchodzili przez próg Halford Hall. Była mu za to wdzięczna, gdyż kolana drżały pod nią od chwili, gdy opuścili okręt. Cały hol był wypełniony kremowymi różami, a na środku stała pani Bishop, trzymając na ręku małą, żwawą replikę Ruarka Helforda. 467 Nie był już niemowlęciem, był rocznym brzdącem z główką obsypaną czar nymi jedwabistymi loczkami i z roześmianą buzią. Poczuła nagły skurcz bólu, który dławił ją tak, że nie była w stanie wykrztusić słowa; Pani Bishop starała się nie przyglądać jej zbyt natrętnie. Była pewna, że przeszła przez jakąś chorobę, gdyż wyglądała tak krucho, że silniejszy podmuch wiatru mógłby ją zwalić z nóg. Pomimo to podała jej syna. Summer pokręciła głową i cofnęła ręce, by skryć przypalony kciuk. Powiedziała cicho: - Pani Bishop, tak świetnie się pani nim opiekowała. Dziękuję pani z głębi serca. Podszedł do niej Burke. Chwilę patrzyli sobie głęboko w oczy, a potem on zmrużył leciutko prawe oko, dając jej do zrozumienia, że wszystko się dobrze ułoży. Ujął ją pod rękę. - Niech pani pójdzie teraz do sypialni i powie mi, czy wszystko zostało przygotowane tak, jakby pani sobie tego życzyła. Była mu wdzięczna, że nie zgromadził na jej powitanie całej służby, i zdała sobie sprawę, że życzliwość tego człowieka ma dla niej większą wagę niż względy króla. Ruark wziął syna z ramion pani Bishop i posadził sobie na ramieniu. Pogalopowali razem przez hol, do ogrodu. Gdy dotarli do fontanny, Ruark postawił synka na ziemi i przyglądał mu się z zachwytem, jak sięga do wody, by złowić pluskającą rybkę. - Ryan, chłopie, mamy poważne zadanie do zrealizowania. Musimy przebić się przez tę ochronną skorupę, którą sobie zbudowała. - Zatrzymał przez chwilę dłoń na główce małego, głaszcząc po włosach tak podobnych do włosów Summer. - Udało ci się podbić moje serce, mam nadzieję, że uda ci się to samo z matką. Ryan prysnął na Ruarka wodą, zaśmiewając się głośno. -Ty łobuziaku! - Buziak, buziak - usiłował naśladować Ryan. - Szybko się uczysz - roześmiał się Ruark, patrząc, jak Ryan gramoli się przez krawędź fontanny i wpada do wody. Pani Bishop była oburzona, gdy wrócili do domu. Robiła Ruarkowi wymówki, że zmoczył dziecko. - Przecież i tak zamierzała go pani wykąpać? 468 - To prawda... - odpowiedziała niepewnie pani Bishop. - Więc w czym problem? - zapytał z tą nieznośną męską logiką. Po chwili powiedział do niej: - Bish, gdy już wykąpie pani małego i zje kolację, pojedzie pani na noc do Roseland. Dam pani list do Spencera. Wróci pani jutro wraz z nim. - Ależ Ryan może mnie potrzebować - zaprotestowała. - Jest tu przecież jego matka. To jej potrzebuje, a jeszcze bardziej ona potrzebuje jego. 50 Podniósł do ust jej drobnądłoń i ucałował okaleczony palec. Przytulił ją i trzymał w ramionach, aż ucichnie jej łkanie. Leżała w jego ramionach jak kiedyś, w szczęśliwych początkach ich małżeństwa. Ujął jej twarz i zmusił ją, by spojrzała mu w oczy. Dostrzegła w nich współczucie i miłość. - Taka jestem zmęczona - poskarżyła się cicho. Wziął ją na ręce i zaniósł do łóżka. Delikatnie ją rozebrał i przykrył, szepcąc uspokajająco: - Śpij teraz. Bardzo cię kocham, najmilsza. Po raz pierwszy, odkąd zaczęli się tak kłócić, poczuła się przy nim całkiem bezpieczna. Obudziła się w środku nocy, przeczuwając, że dzieje się coś niedobrego. Ruark stał nago, trzymając w ramionach płaczącego Ryana. - On chyba nigdy nie przestanie płakać - odezwał się bezradnie. - A gdzie jest pani Bishop? - Odesłałem ją wieczorem do Roseland. Myślałem, że sobie jakoś bez niej poradzimy. Podgrzałem mu nawet nieco mleka, ale ten drań zrzucił butelkę na podłogę. Ogarnęła ją panika. Po chwili jednak uśmiechnęła się i wyciągnęła do nich ramiona. Jednym susem pokonał dzielącą ich odległość i podał jej zapłakane dziecko. Przytuliła je do piersi i zaczęła kołysać, szepcąc do niego jakieś słowa, które najwyraźniej przypadły Ryanowi do gustu, bo przylgnął do niej mocno. Nie był już obdarzonym własną wolą chłopakiem, ale znów » 471 maleństwem, które pragnęło, by przytulała je, ukoiła jego smutki i ukołysała do snu. Leżał uśpiony między nimi. Ich palce splotły się nad jego główką. Leżeli tak przez długie nocne godziny, szepcąc słowa miłości., wymieniając tysiączne pocałunki. Trzy serca biły blisko siebie, złączone już na zawsze. Ruark modlił się: "Dobry Boże, niczego więcej nie pragnę. Niech ta chwila nigdy się nie skończy". Rano przyjechał Spencer. Nie mogła się napatrzeć, jak bardzo się zmienił. Zniknął chłopiec, a jego miejsce zajął mężczyzna. - Sprzedałem mu Roseland - wyjaśnił Ruark. - Tobie starczy zajęć tu, w Helford Hall. Spider uśmiechnął się do nich. - Sprzedał mi majątek za symboliczną kwotę, dzięki czemu zyski z po dróży na Madagaskar wystarczyły mi na zakup własnego statku. - Nie masz więc do niego żalu za tę podróż? - spytała. - Oczywiście, że mam. Ominęła mnie wojna. Uśmiechnęła się, rozumiejąc wreszcie jego pobudki. - Ruark chciał zapewnić ci bezpieczeństwo. Spider spojrzał na nią z powagą. - Muszę ci coś powiedzieć, czy ci się to będzie podobało czy nie. Mam nadzieję, że zaniechasz wreszcie tego bezsensownego życia w Londynie. Jesteś chuda jak szczapa i nie wydaje się, że kiedykolwiek starałaś się być dobrą żoną czy matką. - Spojrzał na Ruarka. - Gdyby była moją żoną, nic oparłbym się pokusie, by ją porządnie klepnąć w tyłek. Wiesz, że jeśli popuścisz jej nieco cugli, natychmiast wejdzie ci na głowę. Ruark nie zdołał ukryć uśmiechu. -A sądzisz, że mnie jest łatwo trzymać ręce z dala od jej pupy? Spojrzała na niego i poczuła, jak krew pulsuje w jej skroniach. Spider został na obiedzie. Summer pozwoliła, by Ryan usiadł z nimi przy stole. Zauważyła, że jej brat i syn zdołali się już zaprzyjaźnić. Poczuła się tak szczęśliwa, że z trudem powstrzymywała łzy. Po obiedzie Ruark rozpiął hamak w oddalonej części ogrodu. Położyła się posłusznie, a on usiadł przy niej. Wyciągnęła dłoń i pogłaskała gładko ogolony policzek. - Jak mogłam nie odgadnąć, że ty i Rory to ta sama osoba? - zastanawiała 472 się, przywołując w pamięci widok nie ogolonej twarzy Rory'ego i białą smugę w jego włosach. - Po co mnie tak zwodziłeś? - Nie umiałem przełamać wrogości między nami. Tamtej nocy powie działem ci tyle okrutnych słów, których niemal natychmiast pożałowałem. Ale było już za późno. Za każdym razem, gdy spotykaliśmy się, walczy liśmy ze sobą, jak wściekłe psy. Wobec Rory'ego byłaś bardziej uległa. Przy nim byłaś sobą, nie musiałaś uciekać się do kłamstw, podstępów. Byłem pewien, że nie oddasz się Ruarkowi, musiałem więc uwieść cię jako Rory. - Czy wiesz, jak czułam się winna? - Przyglądała mu się przez chwalę, potem opuściła wzrok. - Mało nie umarłam, gdy zorientowałam się, że jestem w ciąży i nie wiem, który z was jest ojcem. Spojrzał na nią przenikliwie. - Przyznałaś się do tego Rory'emu, ale nie mruknęłaś nawet słowa mężowi - zauważył z pewnym zadowoleniem w głosie. - O Boże! - szepnęła. - Nie śmiałam ci się do tego przyznać. - Czy aż tak się mnie bałaś? Podniosła na niego wzrok. - Tak... Trochę. Może nawet więcej niż trochę. Pochylił się nad nią i pocałował leciutko. -Ale teraz się chyba już mnie nie boisz? - Nie... No może jeszcze troszeczkę - przyznała. Uniósł jej dłoń do ust i ucałował. Przesunęła ją wyżej, ku jego skroni, dotykając miejsca, w którym była blizna. Nie mogła zrozumieć, dlaczego nie zauważyła jej od początku. Może jednak podświadomie czuła, że Ruark i Rory to ten sam człowiek. Nigdy nie uzyska odpowiedzi na to pytanie. - Więc to ty wjechałeś konno w nurt rzeki, by uratować ojca? - Mieliśmy diablo podobne charaktery. Niestety odszedł, zanim udało mi się zasypać dzielącą nas przepaść - stwierdził z żalem. - Tak mi przykro, że wzbudziłem w tobie lęk, że powiedziałem tyle okrutnych słów. - Czy doprowadziłeś do unieważnienia naszego małżeństwa? - spytała wprost. Uśmiechnął się. - Oczywiście, nie zrobiłem tego. Jesteś przecież moją jedyną miłością. Wiesz już chyba, że głośniej szczekam, niż kąsam. 473 - Mhm... - mruknęła prowokacyjnie. - Już dawno nikt mnie nie ukąsił. Pomimo narzuconego sobie opanowania nie był w stanie powstrzymać ognia narastającego w jego żyłach. Sądził, że Summer nie pragnie jeszcze fizycznego zbliżenia, dlatego tłumił pożądanie. - Pewnego dnia pokażę ci, jak można się kochać w hamaku. To wymaga prawdziwego kunsztu. Spojrzała na niego prowokująco. - A dzisiejszy dzień, się do tego nie nadaje? - kusiła. Roześmiał się nieco chrapliwie kładąc dłoń na jej szczupłej talii. - Mała poganka! - szepnął. Bez trudu mógł objąć ją dłońmi, co uprzytomniło mu, jak jest krucha. Powoli rozpiął jej suknię, która z szelestem opadła na zieloną trawę. W ślad za nią pofrunęły pantofle, pończochy. Włosy nieco już odrosły, ale nie mógł zapomnieć, jakie były długie, jak kusząco przysłaniały jej nagie piersi. - Nie ruszaj się stąd - poprosił. Odszedł, a po chwili wrócił, trzymając w ręku róże. Obsypał jej ciało kremowymi kwiatami, umieszczając jeden, purpurowy, u zbiegu jej ud. Ten gest sprawił, że nagle poczuła się znów piękna, i za ten gest pokochała go jeszcze bardziej. Topniała pod jego miłosnym spojrzeniem. - Ten ogród wydaje mi się piękniejszy niż raj - szepnęła. -A ty jesteś stokroć piękniejsza od Ewy. A jak nazywała się nimfa, którą uważano za matkę Ewy? Lilith, prawda? To była prawdziwa poganka. Rozebrał się szybko i położył przy niej na hamaku. Stale pamiętał, by nie działać zbyt pośpiesznie. W pewnej chwili jednak pękły narzucone sobie nakazy. Gdy dotknął jej ciała, nic już nie było w stanie go powstrzymać. Pieścił lekko jej szyję, błądził palcami po delikatnych zagłębieniach jej ciała. - Czysty jedwab - mruczał. - Jesteś zachwycająca, upajasz mnie. Wdychał głęboko zapach jej ciała. Leżeli pod kwitnącym migdałowcem na chybotliwym hamaku. Te powolne ruchy przyprawiały go niemal o torturę, gdyż przy każdym przechyle jej pośladki ocierały się delikatnie o jego nabrzmiałą męskość. Podniecała go niemal do szaleństwa. Przyłożył do ust jej dłoń i całował leciutko opuszki palców. - Uwielbiam cię dotykać, pieścić. Zachwyca mnie to, że i ty tego pragniesz. 474 Przesunął dłoń Summer w kierunku purpurowej róży i wsunął czubki jej palców głęboko między uda. A potem włożył je do swych ust i ssał słodycz jej soków. - Ach, Ru. To, co mi robisz, sprawia, że czuję się jak grzesznica. - Mam nadzieję - mruknął, powtarzając pieszczotę. Po chwili położyła dłoń na jego członku i cały świat zawirował. Jej palce miały delikatność skrzydeł motyla, muskającego krawędź kwiatu. - Tak bardzo brakowało mi poranków, gdy budziłem się nagi u twego boku - westchnął. Odwróciła się do niego twarzą i przytuliła się do jego muskularnego ciała. Tak dawno się z nim nie kochała. Odczuwała mieszaninę wstydu i gorącego pożądania. Przesuwał się delikatnie w dół i w górę wzdłuż jej warg, rozprowadzając wilgoć po skręconych włoskach. Czubek jego prącia, jakby z czerwonego aksamitu, wszedł w nią, aż zaczęła krzyczeć z rozkoszy. Jego twarda lanca poruszała się w niej tak delikatnie, jak nigdy przed tem. Wyprężyła się ku niemu, podając mu swe usta, by mógł wziąć je w po siadanie. Jego pocałunki były tak samo delikatne, jakby chciał nimi wyrazić całą swoją miłość. Poczuła nieopisaną rozkosz i rozwarła szeroko uda. On jednak wciąż obawiał się swej gwałtowności, bał się, że sprawi jej ból. Kilka razy myślała, że straci panowanie nad sobą, ale za każdym razem żelazna wola pozwalała mu utrzymać w ryzach narastające pożądanie. Zawsze pragnął, by nie kryła przed nim swych odczuć i pragnień. Teraz też, z jej tłumionych krzyków i jęków zrozumiał, że domaga się spełniania. Niemal oszalała z rozkoszy. Wiedziała, że przygląda się jej, jakby nie chciał utracić ani jednego drgnienia jej twarzy. Pszczoły brzęczały w ota czających ich kwiatach, a erotyczny rytm bujającego się hamaka doprowadził ich do stanu na nowo odkrywanej rozkoszy. W końcu przylgnęła do niego całym ciałem, a nektar ich miłości spłynął gorącymi kroplami. Dni płynęły im szczęśliwie, jak nigdy przedtem. Gdy nie byli sami, pozostawały im tylko spojrzenia. Czasem nie potrafili oprzeć się chęci, by dotknąć się lekko. Zawsze jednak był tak delikatny, że aż odczuwała ból. Wieczorem, zanim Ryan szedł spać, kładli się razem na kanapie, rozkoszując się wzajemną bliskością. 475 Czasem baraszkowali na podłodze lub kładli się w szerokim łóżku. Był tak samo czuły dla Ryana, jak dla niej., a w jej sercu rosło poczucie szczęścia i miłości. Tego wieczoru Summer leżała na kanapie i patrzyła, jak Ryan bawi się jej klejnotami. Ruark usiadł za nią tak, by mogła się o niego oprzeć. Odsunął jej włosy z karku i delikatnie go pocałował. Spojrzał na Ryana. - Lubi rubiny tak samo jak jego matka. Summer roześmiała się. - Klejnoty nie są już dla mnie tak ważne jak kiedyś. - Mhm... To niedobrze - mruknął, przytulając usta do jej karku. - Mam brylantową kolię, która już tak długo czeka na ciebie. Spojrzała na niego przez ramię, - Może ją przyjmę, jeśli mnie czymś przekupisz. Zaczął ją pieścić, szepcąc jednocześnie do ucha: - Może byśmy tak położyli już Ryana do łóżka? Dziecko podniosło protest, więc dla świętego spokoju zostawili mu klejnoty, budząc tym zgorszenie pani Bishop. Stało się ono jeszcze większe, gdy zobaczyła, jak lord Helford niesie swą młodą żonę na rękach do sypialni. Cóż, nie byli razem tak długo, nic dziwnego, że nie mogą się sobą nasycić. Ona jednak wiedziała, że przyjdzie taki dzień, gdy jego charakter weźmie górę i pokłócą się, potem znowu, aż przyjdzie to najgwałtowniejsze starcie, po którym ona ucieknie, a on będzie ją ścigał. Potem znów weźmie ją w złości, potem nastąpią przeprosiny i nowy miesiąc miodowy. Ciche, spoko jne życie nie było w stylu Helfordów. W sypialni pokazał jej kolię, kusząc, by oddała mu się w zamian za klejnoty. - Ależ byłby to grzech - zaprotestowała z miną świętoszki. -A czy nie uczyli cię, że diabeł ubiera zło w piękne kształty, by przekupić cnotę? Spojrzała na niego spod wpółprzymkniętych powiek. Ten mężczyzna potrafił grzeszyć w wielkim stylu i potrafił ją nauczyć tego samego. - Chyba jednak dam się przekupić - stwierdziła, wyciągając dłoń. - Mhm... Może ci ją włożę, ale najpierw musisz być całkiem naga. - To nieuczciwe. Jeśli ja mam się rozebrać, to i ty również. 476 Uśmiechnął się szeroko. W jednej chwili stanął przed nią nagi. Jego członek, uwolniony z obcisłych spodni, wystrzelił w górę. Ruark przytulił ją mocno, patrząc głęboko w oczy. Jednym ruchem zsunął z niej suknię i zapiął na szyi brylantową kolię. Potem przylgnął wargami do jej ust. - Męczy mnie to, że starasz się być tak bardzo delikatny, Ru - szepnęła w końcu. Odsunął się nieco i wpił w nią wzrok. Jego oczy pociemniały z pożą dania, gdy zrozumiał wreszcie sens jej słów. Rozchyliła wargi. - Umrę chyba, jeśli mnie nie weźmiesz. Weź mnie, zaraz! Jej język działał na niego jak afrodyzjak. Wydawała się zbyt krucha, zarówno jej ciało, jak i dusza, by kochać się z nią dziko, ale to ona sama tego pragnęła. A on nade wszystko chciał spełnić wszystkie jej pragnienia. Postawił ją przodem do lustra, by mogła obserwować ich połączone ciała. - Patrz, jak piękne są twoje piersi w blasku diamentów. - Mhm... - westchnęła, celowo przesuwając pupą po jego twardym człon ku. Uśmiechnęła się, słysząc, jak głęboko odetchnął. Potem otworzyła szeroko oczy, patrząc, jak jego dłoń przesuwa się w kierunku jej wzgórka. Wstrzy mując oddech w piersi, patrzyła, jak jego dłoń, zdolna do przemocy, delikatnie pieści jej najdelikatniejsze zakątki. I wtedy zrozumiała to, czego kobiety uczą się latami, że mężczyzna nic może być w pełni atrakcyjny dla kobiety, jeśli nie jest choć odrobinę niebezpieczny. Ruark lekko uciskał jej wzgórek, masując ją rytmicznymi ruchami. Była już bliska orgazmu, ale on okazał się znów doskonałym kochankiem. Cofnął palce, a po chwili znów zaczął powolne ruchy. Wiedział, że te pieszczoty to najpiękniejszy wstęp do miłości, a on chciał, by poznała wszystkie jej odmiany. Początkowo na jej policzkach wykwitał rumieniec wstydu na widok tych intymnych pieszczot, ale wkrótce nie była już zdolna do myślenia. Mogła już tylko czuć jego męskość i wchłonąć ją aż do końca. Za każdym razem, gdy wysuwał się z niej, odczuwała bolesną stratę. Wchodził w nią raz po raz, zatapiając do końca w jej ciepłym wnętrzu. Jego język wypełniał jej chętne usta. Gdy już nie mogła znieść dłużej tych krótkich rozstań, przylgnęła do niego 477 mocno, by już jej nie opuścił. Jej ciało zaciskało się na nim w silnych spazmach. Ssała także jego język, nie dopuszczając, by opuścił jej spragnione usta. Uniósł ją, oparł o lustro i wszedł w nią gwałtownie. Ten ruch sprawił, że sznur brylantów rozerwał się, a kamienie posypały się po ich nagich ciałach. - Obsypię cię klejnotami, będziesz miała je wszystkie: szmaragdy, rubiny - szeptał w podnieceniu. - Nie chcę klejnotów, Ru - szeptała gorąco. - Czego pragniesz? - W tej chwili gotów był dać jej cały świat. - Daj mi drugie dziecko. Wstał i zaniósł ją do łóżka. Położył ją i rozsunął jej uda. Pragnęli, by ta noc nie miała końca. Po wielu godzinach, gdy ukojeni odpoczywali w ogromnym łożu, spytał ją: - Nie będziesz tęskniła za Londynem? - Oczywiście, że tak. Możemy jednak raz do roku pojechać tam, bym zrobiła jakieś zakupy, obejrzała najnowsze przedstawienia, no i poflirtowała nieco z Jego Wysokością. -A propos. Na dworze miał ostatnio miejsce okropny skandal. Karol przyłapał tę cnotliwą Frances Stewart w łóżku z księciem Richmond, więc biedak musi się z nią żenić. - Domyślałam się tego. Widziałam pewnej nocy, jak prowadził ją do swego pokoju. - I nic mi nie powiedziałaś? - wyrzucał jej. - Nie mogłam przecież zdradzić innej kobiety. W końcu ja też miałam wtedy romans z tym piratem. Małżeństwo Frances uszczęśliwi zapewne Barbarę Castlemaine. - Wprost przeciwnie - roześmiał się. - Związek z księciem Richmond daje Frances tytuł księżnej, a Barbara jest tylko hrabiną. Zamęczy teraz króla, by nadał jej tytuł księżnej Portsmouth. Żeby chwilowo zatkać jej usta, podarował jej Barkshire House. Summer przeciągnęła się jak kot i przesunęła bosą stopą po łydce Ruarka. Swej pozycji nie oddałaby za nic w świecie. Oparła się o niego i przesunęła palcem po jego szczęce. - Możesz się dziś nie golić? Nie farbuj też tego białego pasma we 478 włosach. - Widzę, że masz dziś chęć kochać się z Rorym. - W końcu nie każda kobieta ma tyle szczęścia, że ma dwóch mężczyzn jednocześnie. Zawsze mówiłeś, że różnorodność dodaje pikanterii. Był uszczczęśliwiony, że zapomina powoli o minionych udrękach, że są w sobie zakochani bardziej, niż kiedykolwiek przedtem. Spojrzał jej w oczy. - Czy wybaczysz mi kiedyś wszystko zło, na które cię naraziłem? - Wybaczyć ci? WTybaczyć! Do diabła! Nigdy ci nie wybaczę tych ostryg w szampanie, którymi mnie nafaszerowałeś na swym pirackim okręcie krzyknęła i chwyciła go za włosy. Przyciągnął ją do siebie. Jego pocałunki sprawiły, że zapomniała o całym świecie. On był jej opoką, w jego ramionach pozostanie szczęśliwa i już zawsze bezpieczna. KONIEC