15412

Szczegóły
Tytuł 15412
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

15412 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 15412 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

15412 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Archibald Joseph Cronin. Klucze Kr�lestwa. Prze�o�y� Stanis�aw Morgenthal. Skanowa� Andrzej Grzelak. Korekta Roman Walisiak. INSTYTUT WYDAWNICZY PAX 1974. Tytu� orygina�u THE KEYS OF KINGDOM. Copyright by A. J. Cronin, 1942. Obwolut� projektowa�a Teresa Wierusz. Tobie dam klucze Kr�lestwa Niebieskiego. (Chrystus do Piotra). Pocz�tek ko�ca. P�nym popo�udniem wrze�niowego dnia 1938 roku stary ojciec Franciszek Chisholm kulej�c szed� strom� �cie�k� wiod�c� od ko�cio�a �wi�tego Kolumba do jego domu na g�rce. Cho� by� ju� s�aby, wola� t� drog� od mniej uci��liwej stromizny przez Mercat Wynd. Gdy stan�� przed furtk� w murze okalaj�cym ogr�d, zatrzyma� si� chwil�, odetchn�� g��boko z pewnego rodzaju naiwnym triumfem: "Mam jeszcze do�� si�" - i zatopi� si� w widoku doliny, kt�ry tak ukocha�. Do�em p�yn�a rzeka Tweed. Du�y, szeroki szlak spokojnego srebra, zabarwiony g��bok�, szafranow� smug� jesiennego zachodu s�o�ca. Po stoku p�nocnego, szkockiego brzegu opada�o w d� miasto Tweedside, a jego domy, kryte dach�wk� niby kobiercem pstrym od czerwieni i ochry, tworzy�y labirynt ulic brukowanych kocimi �bami. Ten graniczny gr�d otacza�y jeszcze wysokie kamienne wa�y, ozdobione zdobycznymi krymskimi dzia�ami, s�u��cymi teraz za grz�dy dla mew poluj�cych na kraby. Tchnienie mg�y osnu�o uj�cie rzeki rozmazuj�c linie schn�cych sieci oraz maszty barek wewn�trz portu, stercz�ce, nieruchome, kruche. Dalej, na l�dzie, zmierzch ju� czo�ga� si� po br�zie cichych las�w Derham, ku kt�rym w szybkim locie zd��a�a sp�niona samotna czapla. Powietrze by�o krystalicznie czyste, pachn�ce dymem drzewnym i nios�ce wo� opad�ych jab�ek; jego ostro�� zapowiada�a wczesne mrozy. Z westchnieniem ulgi wszed� ojciec Chisholm do ogrodu obok plebanii na Wzg�rzu L�ni�cego Zielonego Nefrytu, pi�knego i - jak wszystkie szkockie ogrody - �yznego, z kilkoma doskona�ymi drzewami owocowymi, przytulonymi do kruchego muru. Ga��zie gi�y si� pod ci�arem z�ocistych owoc�w. Ojciec Chisholm rzuciwszy ostro�ne spojrzenie w stron� kuchennego okna, czy nie wida� gdzie cerbera Dougala, skrad� najpi�kniejsz� gruszk� z w�asnego drzewa i wsun�� j� pod sutann�. Jego ��te, pomarszczone policzki zaja�nia�y triumfem. Poku�tyka� pow��cz�c nog� po wy�wirowanej dro�ynie, podpieraj�c si� nowym parasolem w szkock� krat� (jedyny luksus, na jaki m�g� sobie pozwoli�), kt�rym zast�pi� poprzedni, ulubiony, a mocno nadwer�ony parasol paitanski. Przed werand� zauwa�y� stoj�cy w�z. Jego twarz spochmurnia�a nagle. Jakkolwiek mia� z�� pami��, a okresy roztargnienia by�y �r�d�em bezustannych nieporozumie�, przypomnia� sobie teraz strapienie, jakie sprawi� mu list zapowiadaj�cy wizyt� sekretarza biskupiego, monsignora Sleetha. Przy�pieszy� kroku, by powita� swego go�cia. Monsignor Sleeth sta� w salonie, ciemny, chudy, dystyngowany, jakby skr�powany nieco, ty�em obr�cony do zimnego kominka. Wyczuwa�o si� w nim m�odzie�cz� niecierpliwo�� i godno�� duchownego, ura�on� prymitywnym otoczeniem, w jakim si� znalaz�. Szuka� znaku, kt�ry by �wiadczy� o indywidualno�ci gospodarza, jakiego� okazu porcelany lub laki, jakiej� pami�tki ze Wschodu; lecz pok�j by� nagi i nieokre�lony, wy�o�ony lichym linoleum, z krzes�ami wy�cie�anymi w�osiem, z pop�kanym parapetem kominka, na kt�rym k�tem oka wyra�aj�cego pot�pienie dostrzeg� ju� dziecinn� zabawk� obok tacy z nie policzonymi groszami kolekty. A jednak postanowi� by� mi�y. Wypogadzaj�c zmarszczone czo�o, uprzedzi� zamierzone usprawiedliwienie ojca Chisholma �askawym u�miechem. - Gospodyni ksi�dza pokaza�a mi ju� m�j pok�j. Mam nadziej�, �e moja kilkudniowa obecno�� nie b�dzie ksi�dzu przeszkadza�a. C� to by�o za wspania�e popo�udnie! Te barwy! Jad�c od Tynecastle wyobra�a�em sobie niemal, �e jestem w drogim San Morales. - Spojrza� z wystudiowan� min� przez ciemniej�ce okno. Stary cz�owiek u�miechn�� si� nieznacznie. Mimo woli nap�yn�y wspomnienia czas�w seminaryjnych: elegancja Sleetha, jego ostre spojrzenie, nawet twardy rys doko�a nozdrzy - czyni�y z niego wierne odbicie ojca Tarranta. - Mam nadziej�, �e b�dzie ksi�dzu wygodnie - mrukn��. - Przek�simy teraz co� nieco�. �a�uj�, �e nie mog� ksi�dzu s�u�y� obiadem. Jako� popadli�my w szkocki zwyczaj jadania podwieczorku. Sleeth wp�obr�cony, skin�� g�ow� przyzwalaj�co. W tej chwili wesz�a panna Moffat i zaci�gn�wszy ��toszare kordonkowe firanki pocz�a bez szelestu nakrywa� do sto�u. Nie m�g� pohamowa� ironicznej refleksji, jak bardzo ta bezp�ciowa istota, rzucaj�ca na� wyl�knione spojrzenia, by�a dostosowana do charakteru tego pokoju. Chocia� poczu� si� w pierwszej chwili ura�ony, gdy spostrzeg�, �e nakrywa st� dla trojga - niemniej obecno�� jej pozwoli�a mu bezpiecznie wprowadzi� rozmow� w sfer� og�lnik�w. Gdy dwaj kap�ani siedli do sto�u, monsignor rozp�yn�� si� w pochwa�ach nad pi�kno�ci� marmuru, kt�ry biskup sprowadzi� z Carrary do nawy nowej katedry w Tynecastle. Dobieraj�c si� z apetytem do p�miska z szynk�, jajkami i nerk� przyj�� te� fili�ank� herbaty, kt�r� mu nalano z metalowego czajnika. Potem, zaj�ty nak�adaniem mas�a na brunatne grzanki, pos�ysza�, jak gospodarz wtr�ci� �agodnie: - Chyba nie sprawi to ksi�dzu r�nicy, je�li Andrzej spo�yje sw� owsiank� z nami! Andrzeju, to jest monsignor Sleeth. Sleeth podni�s� g�ow�. Ch�opiec w wieku oko�o dziewi�ciu lat, o d�ugiej, bladej twarzy, na kt�rej wida� by�o nerwowe napi�cie, wszed� cicho do pokoju. Obci�gaj�c niebieski sweter wsun�� si� po chwili niezdecydowania na swoje miejsce i machinalnie si�gn�� po dzban z mlekiem. Gdy pochyli� si� nad talerzem, k�dzior brunatnych wilgotnych w�os�w - rezultat zabieg�w g�bki panny Moffat - spad� na brzydkie, ko�ciste czo�o. Jego oczy, osobliwie niebieskie zdradza�y dzieci�cy niepok�j - tak by�y niespokojne, �e nie �mia� ich podnie��. W postawie sekretarza biskupa nast�pi�o pewne odpr�enie. Z wolna powr�ci� do jedzenia. Mimo wszystko chwila ta nie by�a przyjemna. Spojrzenie jego od czasu do czasu ukradkiem w�drowa�o ku ch�opcu. - Wi�c to ty jeste� Andrzej! - trzeba by�o dla przyzwoito�ci co� powiedzie� uprzejmego, chocia�by ze wzgl�du na ch�opca. - Chodzisz tutaj do szko�y? - Tak... - Pi�knie! Zobaczymy, co umiesz. - Do�� uprzejmie postawi� kilka prostych pyta�. Ch�opiec, zaczerwieniony i zaj�kany, zbyt zmieszany, by my�le�, zdradza� poni�aj�c� niewiedz�. Brwi monsignora Sleetha podnios�y si�. Straszne - pomy�la� - zupe�ny �obuz z rynsztoka. Na�o�y� na talerz drug� porcj� nerki i nagle u�wiadomi� sobie, �e podczas gdy sam zajada� mi�siwo, tamci dwaj skromnie poprzestawali na owsiance. Zaczerwieni� si� z przykro�ci, os�dzaj�c t� pow�ci�gliwo�� za celow� demonstracj� ascetyzmu ze strony starca. By�o to dla niego czym� po prostu nie do zniesienia. Mo�e ojciec Chisholm odczu� t� my�l. Potrz�sn�� g�ow� i rzek�: - Przez tyle lat by�em pozbawiony dobrej, szkockiej owsianki, �e teraz nie rezygnuj� z niej przy �adnej okazji. Sleeth przyj�� uwag� bez s�owa. Po chwili Andrzej pogr��ony w przygn�biaj�cym milczeniu szybkim spojrzeniem poprosi� o pozwolenie odej�cia od sto�u. Wsta� i �egnaj�c si� str�ci� �okciem �y�k�, kt�ra potoczy�a si� z brz�kiem po pod�odze. Jego sztywne buty poszura�y niezgrabnie ku drzwiom. Znowu nast�pi�a cisza. Po posi�ku monsignor Sleeth powsta� swobodnie. Stoj�c szeroko na wytartym dywaniku przed kominkiem, z r�koma za�o�onymi do ty�u, my�la� o swym starym koledze, kt�ry siedzia� jeszcze przy stole w osobliwej postawie wyczekiwania. M�j Bo�e, c� za po�a�owania godny obraz kap�ana przedstawia ten zniszczony, stary cz�owiek w poplamionej sutannie, z brudnym ko�nierzem, o sk�rze bladej i wysch�ej! Na jednym policzku widnia�a obrzydliwa pr�ga, rodzaj blizny, kt�ra zniekszta�ca�a doln� powiek� i pozornie �ci�ga�a g�ow� w d� i w bok. Sprawia�o to wra�enie trwa�ego usztywnienia karku, stanowi�o jak gdyby odpowiednik do u�omnej i kr�tszej nogi. Jego oczy za�, zazwyczaj spuszczone, przybiera�y w rzadkich chwilach, gdy je podnosi�, wyraz przenikliwego zeza, kt�ry dziwnie miesza� rozm�wc�. Sleeth odchrz�kn��. Os�dzi�, �e nadszed� w�a�ciwy dla niego moment, i sil�c si� na serdeczny ton, zapyta�: - Jak d�ugo ksi�dz ju� tu jest, ojcze Chisholmie? - Dwana�cie miesi�cy. - Ach, tak. To by� uprzejmy gest ze strony jego ekscelencji, �e pos�a� ksi�dza po powrocie na jego rodzinn� parafi�. - Jest ona r�wnie� jego rodzinn� parafi� - odrzek� ojciec Chisholm. Sleeth pochyli� g�ow� ze s�odycz�. - Wiedzia�em o tym, �e jego ekscelencja pochodzi z tej samej miejscowo�ci co ksi�dz. Ile� to ojciec liczy lat? Prawie siedemdziesi�t, prawda? Ojciec Chisholm przytakn��, dodaj�c z �agodn�, starcz� dum�: - Nie jestem starszy od Anzelma Mealeya. Wyraz niezadowolenia na twarzy Sleetha, wywo�any t� poufa�o�ci�, rozp�yn�� si� w jakim� lito�ciwym u�miechu. - Niew�tpliwie, lecz �ycie obesz�o si� z ksi�dzem raczej nieco odmiennie. Kr�tko m�wi�c - o�wiadczy� stanowczo, ale uprzejmie - biskup i ja, obydwaj mamy wra�enie, �e za d�ugie wierne lata pracy nale�y si� ksi�dzu rekompensata, �e powinien ksi�dz wkr�tce ju� odpocz��. Nast�pi�a chwila dziwnej ciszy. - Lecz ja nie chc� odpoczywa�. - Przyjazd tu by� dla mnie przykrym obowi�zkiem - Sleeth patrzy� dyskretnie na sufit - gdy� mam przeprowadzi� lustracj� i z�o�y� sprawozdanie jego ekscelencji. A s� pewne rzeczy, kt�rych nie mo�na puszcza� p�azem. - C� to za rzeczy? Sleeth poruszy� si� poirytowany. - Sze��, dziesi��, tuzin rzeczy. Nie moj� spraw� jest wyliczanie ojcu jego orientalnych ekscentryczno�ci. - Przykro mi. - S�aby blask zatli� si� w oczach starca. - Musi ksi�dz pami�ta�, �e sp�dzi�em trzydzie�ci pi�� lat w Chinach. - Ale parafialne sprawy ksi�dza znajduj� si� w stanie beznadziejnego chaosu. - Czy popad�em w d�ugi? - Sk�d my mamy o tym wiedzie�? Od sze�ciu miesi�cy nie by�o �adnych wp�yw�w z ojca kwartalnych kolekt. - G�os Sleetha r�s�. M�wi� nieco szybciej. - I wszystko tak niezdarnie, tak niehandlowo prowadzone! Na przyk�ad: kiedy w zesz�ym miesi�cu agent Blanda przedstawi� sw�j rachunek, wynosz�cy trzy funty za �wiece i tym podobne, zap�aci� mu ksi�dz wszystko miedziakami. - Bo te� miedziaki dostaj�. - Ojciec Chisholm w zamy�leniu obserwowa� swego go�cia, jakby patrzy� przez niego na wylot. - Zawsze by�em g�upi, je�li chodzi�o o pieni�dze. Nigdy ich nie mia�em i widzi ksi�dz... Ale zreszt�... Czy ksi�dz s�dzi, �e pieni�dze s� tak strasznie wa�ne? Sleeth poczu� z przykro�ci�, �e czerwienieje. - To wywo�uje plotki, ojcze - podj�� pr�dko dalej. - S� jeszcze inne plotki. Niekt�re z ojca kaza�... rady, jakie ksi�dz daje... pewne punkty doktryny wydaj� si� - zajrza� do oprawnego w safianow� sk�rk� notesu, kt�ry ju� trzyma� w r�ku - niebezpiecznie oryginalne. - Nie mo�e by�! - W Palmow� Niedziel� powiedzia� ksi�dz do swych parafian: "Nie my�lcie, �e zbawienie jest w niebie,. , ono jest w zag��bieniu waszej d�oni... ono jest wsz�dzie". - Sleeth �ci�ga� karc�co brwi, w miar� jak odwraca� strony. - I znowu... jest tu niewiarygodna uwaga, kt�r� ksi�dz wypowiedzia� podczas Wielkiego Tygodnia: "Nie wszyscy atei�ci musz� i�� do piek�a. Zna�em jednego, kt�ry nie poszed�. Piek�o jest tylko dla tych, kt�rzy pluj� Bogu w twarz! " I, m�j Bo�e �askawy, ta okropno��: "Chrystus by� cz�owiekiem doskona�ym, lecz Konfucjusz mia� wi�cej zmys�u humoru! " - Z oburzeniem odwr�ci� jeszcze jedn� stron�. - A ten niebywa�y wypadek... gdy jedna z najlepszych parafianek ojca, pani Glendenning, kt�ra oczywi�cie nie ponosi odpowiedzialno�ci za sw� nadmiern� tusz�, przysz�a do ksi�dza po duchowe pokrzepienie, spojrza� ojciec na ni� i rzek�: "Jedz mniej. Bramy raju s� w�skie". Lecz po c� ci�gn�� dalej? - Monsignor Sleeth zdecydowanym ruchem zamkn�� sw�j notes o z�oconych brzegach. - Okre�laj�c to mo�liwie �agodnie, ksi�dz zdaje si� utraci� w�adz� nad duszami swej parafii. - Lecz... - zauwa�y� spokojnie ojciec Chisholm - ja nie chc� w�ada� niczyj� dusz�. Policzki Sleetha pokra�nia�y z oburzenia. Nie zamierza� poni�a� si� do teologicznej dyskusji z tym dr��cym, zdziecinnia�ym starcem. - Pozostaje sprawa tego ch�opca, kt�rego ksi�dz tak nieopatrznie zaadoptowa�. - Kt� ma si� nim zaj��, je�li nie ja? - Nasze siostry w Ralstone. To najlepszy sierociniec w diecezji. Ojciec Chisholm podni�s� swe niepokoj�ce oczy. - Czy ksi�dz sam chcia�by sp�dzi� dzieci�stwo w tym sieroci�cu? - Dlaczego mamy zaraz stawia� kwesti� na p�aszczy�nie osobistej? Powiedzia�em ksi�dzu... czyni�c nawet do czasu ust�pstwo ze wzgl�du na okoliczno�ci... sytuacja jest wysoce niew�a�ciwa i musi si� jej po�o�y� kres. Zreszt�... - roz�o�y� bezradnie r�ce - skoro ojciec odchodzi, musimy znale�� jakie� schronienie dla ch�opca. - Ksi�dz zdaje si� jest zdecydowany pozby� si� nas. Czy ja te� mam by� powierzony siostrom? - Oczywi�cie, �e nie. Ksi�dz mo�e p�j�� do Domu dla Wys�u�onych Kap�an�w w Clinton. Jest to doskona�a przysta� dla potrzebuj�cych odpoczynku. Na to starzec u�miechn�� si� blado. - B�d� mia� do�� i to najlepszego odpoczynku, gdy umr�. Dop�ki �yj�, nie chc� by� zamkni�ty z gromad� zestarza�ych kap�an�w. Mo�e to wyda si� ksi�dzu dziwaczne, ale nigdy nie mog�em znie�� kap�a�stwa jako cia�a zbiorowego. U�miech Sleetha wyra�a� przykre zak�opotanie. - Nie znajduj� w tym nic dziwacznego, ojcze. Prosz� mi wybaczy�, lecz... reputacja ksi�dza... nawet zanim ksi�dz wyjecha� do Chin... ca�e �ycie ksi�dza by�o osobliwe. Zapad�o milczenie. Ojciec Chisholm rzek� po chwili cichym g�osem: - Rachunek ze swego �ycia zdam przed Bogiem. M�ody kap�an spu�ci� powieki z przykrym poczuciem pope�nionej niedyskrecji. Posun�� si� za daleko. Cho� mia� natur� zimn�, zawsze usi�owa� by� sprawiedliwy, a nawet wyrozumia�y. Zwyczajna przyzwoito�� nie pozwoli�a mu ukry� zmieszania. - Oczywi�cie, nie jestem powo�any do s�dzenia ksi�dza... ani na inkwizytora. Nic jeszcze nie jest zdecydowane. Po to w�a�nie tu jestem. Zobaczymy, co nam przynios� nast�pne dni. - Skierowa� si� ku drzwiom. - P�jd� teraz do ko�cio�a. Prosz� sobie nie przeszkadza�. - Usta jego u�o�y�y si� w wymuszony u�miech. Wyszed�. Ojciec Chisholm pozosta� bez ruchu przy stole, przys�oniwszy oczy jakby w g��bokim zamy�leniu. Czu� si� z�amany t� gro�b�, kt�ra zawis�a tak nagle nad spokojem jego ci�ko zdobytej przystani. D�ugo nadu�ywana cnota rezygnacji odmawia�a przyj�cia ciosu. Ni st�d, ni zow�d poczu� si� niepotrzebny ani Bogu, ani ludziom. Pal�ce uczucie osamotnienia nape�nia�o piersi. Chcia� zawo�a�: "Panie, dlaczego� mnie opu�ci�? " Powsta� ci�ko i poszed� na g�r�. Na poddaszu, nad pokojem go�cinnym, Andrzej by� ju� w ��ku i spa�. Le�a� na boku wysun�wszy chud� r�k� zgi�t� jakby w pozycji obronnej. Ojciec Chisholm przyjrza� mu si�, wyj�� z kieszeni gruszk� i po�o�y� j� na ubraniu z�o�onym obok ��ka na wyplatanym krze�le. Wydawa�o si�, �e nie ma tu ju� czego szuka�. Lekki podmuch poruszy� mu�linowe firanki. Podszed� do okna i rozsun�� je. Gwiazdy dr�a�y na mro�nym firmamencie. Pod tymi gwiazdami ca�e jego d�ugie �ycie rozwin�o si� w przera�aj�ce bezsensem pasmo znikomych, bezcelowych d��e� i szlachetnych poryw�w. Tak niedawno, zda si�, by� roze�mianym ch�opcem, biegaj�cym po tym samym mie�cie Tweedside. My�li ulecia�y daleko w przesz�o��. Je�li �ycie jego posz�o w og�le jakimi� z g�ry wytyczonymi drogami, to pierwszy donios�y zwrot w nim zarysowa� si� niew�tpliwie sze��dziesi�t lat temu, tej kwietniowej soboty, kt�ra w niezm�con� dot�d szcz�liwo�� jego �ycia wdar�a si� g��boko - niezrozumiana i nieuznana... Osobliwe powo�anie. Czu� si� szcz�liwy tego wiosennego ranka przy wczesnym �niadaniu w przytulnej, ciemnej kuchni. Grzej�c przy ogniu odziane w skarpety stopy, jad� gor�ce placki owsiane z apetytem podra�nionym zapachem schn�cego �uczywa. Czu� si� szcz�liwy mimo deszczu, bo by�a sobota i przyp�yw dobry dla po�owu �ososi. Matka przesta�a miesza� energicznie drewnian� warz�ch� i postawi�a mi�dzy nim a ojcem na wyszorowanym stole zdobn� niebieskim szlakiem mis� zawiesistej groch�wki. Si�gn�� po sw� rogow� �y�k�, zanurzy� j� najpierw w misce, a potem w stoj�cym przed nim garnuszku ma�lanki. J�zykiem obraca� g�st�, z�ot� ma� groch�wki doskonale przyrz�dzonej. Ojciec, w wytartym, niebieskim swetrze i cerowanych rybackich skarpetach, siedzia� naprzeciw i posila� si� w milczeniu, spokojnie, wolno poruszaj�c czerwonymi r�koma. Matka zrzuci�a ostatni� porcj� plack�w z patelni, u�o�y�a je sztorcem na misie i usiad�a do swej fili�anki herbaty. ��te mas�o topnia�o na u�amanym przez ni� placku. Cisza i mi�y nastr�j rodzinny panowa�y w ma�ej kuchence, przy piecu z paleniskiem wylepionym glin�. Mia� dziewi�� lat i wybiera� si� z ojcem na molo, gdzie znali go wszyscy jako synka Alexa Chisholma. Rybacy, odziani w we�niane swetry i d�ugie, sk�rzane, si�gaj�ce pachwin buty, witali go zwykle spokojnym skinieniem g�owy lub - co lepsze - przyjaznym milczeniem. Duma rozpiera�a go, gdy wyp�ywa� z nimi na morze. Szalupa szerokim �ukiem op�ywa�a przysta� dooko�a, ze skrzypem dulek, z du�� sieci�, zapuszczon� po mistrzowsku przez ojca. Z ty�u, na molo, zgrzytaj�c gwo�dziami but�w po mokrych kamieniach m�czy�ni zbici w gromad� bronili si� przed wiatrem. Jedni przykucn�wszy okryli ramiona ��t� p�acht� �eglarsk�, inni ssali ciep�o ze sczernia�ych, glinianych, d�ugich na kilka cali fajek. Franciszek sta� z ojcem osobno. Alex Chisholm by� przodownikiem, dozorc� Stacji Rybackiej Tweed Nr 3. Ch�ostani wiatrem, stali razem w milczeniu i patrzyli na daleki kr�g kork�w ta�cz�cych w silnym wirowisku pr�d�w, na linii, gdzie rzeka spotyka si� z morzem. Cz�sto migotliwy blask s�o�ca w dr��cych zmarszczkach wody przyprawia� ch�opca o zawr�t g�owy. Nie zmru�y�by jednak oczu za nic w �wiecie. Nawet sekunda nieuwagi mog�aby przynie�� strat� tuzina ryb, tak trudnych do zdobycia w tych dniach, �e w odleg�ym Billingsgate Towarzystwo Rybackie sprzedawa�o je po p� korony za funt. Wysok�, ko�cist� posta� ojca, z g�ow� nieco zapad�� w ramiona, z ostrym profilem pod starym kapturem, z wystaj�cymi ko��mi policzk�w zar�owionych zdrow� krwi�, cechowa�o zawsze to samo uparte napi�cie. Odleg�y g�os miejskiego zegara, krakanie derhamskich wron, zapach zbutwia�ego drzewa z wrak�w - ��czy�y si� w umy�le ch�opca w nierozerwaln� ca�o��, a �wiadomo�� tego milcz�cego kole�e�stwa rybak�w nape�nia�a �zami jego oczy. Franciszek, cho� tak bardzo tego pragn��, nigdy nie m�g� pierwszy dostrzec zanurzenia korka. Nie tego ruchu spowodowanego fal� przyp�ywu, z powodu kt�rego czasami g�upio wszczyna� alarm, lecz tego powolnego ci�gnienia w d�, po kt�rym do�wiadczone oko poznawa�o miotanie si� ryby. Na gromki, wysoki okrzyk ojca rozlega� si� szybki klekot st�p za�ogi, kt�ra bieg�a do windy ci�gn�cej sie�. Moment ten nigdy nie mia� w sobie nic z mechanicznej, bezdusznej rutyny. Cho� ludziom p�acono od wagi po�owu, nie my�l o pieni�dzach kierowa�a nimi w tej chwili. Gor�czkowe podniecenie mia�o swe �r�d�o w dalekich, pierwotnych, atawistycznych chyba nami�tno�ciach �owieckich. Sie� zbli�a�a si� z wolna, obwieszona wodorostami, ociekaj�ca, a sznury piszcza�y na drewnianym ko�owrocie b�bna. Jeszcze jedno, ostatnie poci�gni�cie i we wn�trzu kot�uj�cej si� sieci pojawia� si� b�ysk. Pewnej pami�tnej soboty wyci�gn�li czterdzie�ci �ososi za jednym rzutem. Olbrzymie, b�yszcz�ce stworzenia miota�y si� i walczy�y, a� przerwa�y sie� i usi�owa�y wydosta� si� przez burt� do rzeki. Franciszek wraz z innymi rzuci� si� naprz�d, zagarniaj�c rozpaczliwie cenn�, umykaj�c� ryb�. Podniesiono go oblepionego z�otymi talarami �usek i przemoczonego do nitki, trzymaj�cego w ramionach prawdziwego potwora. Tego wieczoru szed� do domu z r�k� w ojcowskiej d�oni, krokami dudni�cymi w zadymionym zmroku. W pewnej chwili zatrzymali si� bez s�owa u Burleya na High Street, aby kupi� za pensa muszelek, tych mi�towych, kt�re sobie specjalnie wybra�. i Ich kole�e�stwo sz�o jeszcze dalej. W niedziel�, po sumie, zabierali w�dki i potajemnie - aby nie urazi� wra�liwych na religijne sprawy os�b - wykradali si� tylnymi ulicami pogr��onego w �wi�tecznym letargu miasta do zielonej doliny Whitadder. W swej blaszance pe�nej trocin mia� Franciszek przepyszne d�d�ownice, zebrane poprzedniej nocy na podw�rku u Mealeya. Na drugi dzie� ci�gle by� oszo�omiony szmerem strumienia, zapachem kwiecia ��k i zachwycony ojcem, pokazuj�cym mu wiry i karmazynowego c�tkowanego pstr�ga ukrytego pod kamieniem, bezustannie mia� przed oczyma jego posta�, pochylon� nad ogniskiem z chrustu, w kt�rym piek�a si� krucha, smaczna ryba. W innych porach roku zbierali je�yny, poziomki lub le�ne ��te maliny, z kt�rych mo�na by�o przyrz�dzi� taki dobry d�em. Wyprawa nabiera�a uroczystego charakteru, gdy matka mog�a i�� z nimi. Ojciec zna� wszystkie najpi�kniejsze miejsca i prowadzi� ich g��boko w bezdro�ne lasy, do nietkni�tych zaro�li pe�nych soczystego owocu. Gdy spad� �nieg i zima �cisn�a ziemi�, skradali si� pomi�dzy drzewami strze�onych derhamskich teren�w �owieckich. Oddech marz� w szron, a sk�ra cierp�a ze strachu przed gwizdem gajowego. S�ysza� bicie w�asnego serca, gdy opr�niali sid�a prawie pod oknami samego le�nictwa. Potem wraca� do domu z ci�k� torb� my�liwsk�, z roze�mianymi oczyma. A� przyjemnie si� robi�o na my�l o pasztecie zaj�czym. Matka by�a wspania�� kuchark�, kobiet� piln�, oszcz�dn� i obdarzon� takim talentem do prowadzenia domu, �e ich szkockie �rodowisko nada�o jej - niech�tnie zreszt� przez ni� przyjmowany - tytu� "wspania�ej gospodyni". Gdy sko�czy� je��, pos�ysza�, �e matka m�wi do ojca patrz�c na� poprzez zastawiony �niadaniem st�. - Staraj si� dzi� wcze�niej wr�ci�, Alex. Dzi� jest koncert w radzie miejskiej. Widzia�, �e ojciec, zatroskany wylewem rzeki i ma�o obiecuj�cym sezonem po�owu �ososi, drgn�� na przypomnienie dorocznego uroczystego wieczoru w radzie miejskiej. Nie mia� ochoty i�� tam tego wieczoru. - Chcesz p�j�� koniecznie? - spyta� z cieniem u�miechu na wargach. Zarumieni�a si� z lekka, a Franciszek zastanawia� si�, dlaczego matka wydaje si� taka dziwna. - To jedna z niewielu rzeczy, na kt�re czekam ca�y rok. Jeste� zreszt� radnym miasta, wi�c wypada, �eby� zaj�� swoje miejsce na trybunie z rodzin� i przyjaci�mi. Jego u�miech pog��bi� si�, doko�a oczu pojawi�y si� linie dobrotliwych zmarszczek; Franciszek odda�by �ycie, �eby posi��� ten u�miech. - No, to widz�, El�bieto, �e musimy tam i��. Nie cierpia� rady miejskiej, jak nie znosi� fili�anek, sztywnych ko�nierzyk�w i swych skrzypi�cych, �wi�tecznych but�w. Ale kocha� t� kobiet�, kt�ra �yczy�a sobie, �eby z ni� poszed�. - Licz� na ciebie, Alex. Widzisz - jej g�os usi�uj�c zachowa� swobod� zabrzmia� nut� osobliwej ulgi - zaprosi�am Po�� i Nor� z Tynecastle, Ned niestety nie b�dzie m�g� przyjecha�. - Zatrzyma�a si�. - B�dziesz musia� pos�a� kogo� innego do Ettal z rachunkami. Wyprostowa� si� i szybkim spojrzeniem stara� si� przenikn�� j� a� do dna jej delikatnego fortelu. Franciszek nie rozumia� pocz�tkowo, o co chodzi. Nie �yj�ca ju� dzi� siostra ojca po�lubi�a ongi� Neda Bannona, w�a�ciciela gospody "Union" w Tynecastle, zgie�kliwym mie�cie, odleg�ym o blisko sze��dziesi�t mil na po�udnie. Pola, siostra Neda, i Nora, jego dziesi�cioletnia osierocona bratanica, nie by�y wprawdzie bliskimi krewnymi, lecz mimo to odwiedziny ich mo�na by�o zawsze zaliczy� do radosnych wydarze�. Nagle pos�ysza� g�os ojca, kt�ry odrzek� spokojnie: - Tak czy owak b�d� musia� pop�yn�� do Ettal. Zapad�a grobowa cisza. Franciszek spostrzeg�, �e matka poblad�a. To wcale nie jest konieczne, �eby� ty p�yn��. ,. Ktokolwiek, cho�by Sam Mirlees, ch�tnie pop�ynie za ciebie. Nie odpowiedzia�. Ci�gle patrzy� na ni� spokojnie, dotkni�ty w swej godno�ci, w swej zawodowej dumie. Jej wzburzenie ros�o. Porzuci�a wszelkie wybiegi i pochylona do przodu po�o�y�a nerwow� d�o� na jego r�kawie. - Zr�b to dla mnie, Alex. Wiesz, co si� sta�o zesz�ym razem. Tam jest znowu �le, bardzo �le, jak s�ysza�am. Ciep�ym, koj�cym ruchem po�o�y� sw� du�� d�o� na jej r�ce. - Nie chcia�aby� chyba, �ebym stch�rzy�, prawda? - u�miechn�� si� i powsta� �ywo. - Wyp�yn� wcze�nie i wcze�nie wr�c�... na czas dla ciebie, dla naszych zbzikowanych przyjaci� i na tw�j cenny koncert wreszcie. Pokonana, z wyrazem usilnej pro�by na twarzy patrzy�a, jak wdziewa wysokie buty. Franciszek, zzi�bni�ty i przybity, przeczuwa� z l�kiem, co nast�pi. I rzeczywi�cie, ojciec wyprostowa� si� i rzek� �agodnie z niebywa�� u niego mi�kko�ci�: - My�l�, �eby� lepiej zosta� dzi� w domu, ch�opcze. Pomo�esz matce w pracy ko�o domu. Trzeba b�dzie mn�stwa rzeczy dojrze�, zanim go�cie przyjd�. Zgn�biony rozczarowaniem Franciszek nie protestowa�. Poczu�, �e matka nerwowo przygarnia go ramieniem. Ojciec sta� chwil� u drzwi z g��bokim, serdecznym uczuciem maluj�cym si� w oczach, potem cicho wyszed�. Cho� deszcz usta� ko�o po�udnia, godziny wlok�y si� Franciszkowi beznadziejnie. Udawa�, �e nie dostrzega matczynego strapionego czo�a. Dr�czy�a go przy tym pe�na �wiadomo�� ich sytuacji. Tu, w tym cichym miasteczku, znano ich i nie zaczepiano, a nawet ceniono. Lecz w Ettal, mie�cie targowym, oddalonym o cztery mile, gdzie ojciec co miesi�c musia� sk�ada� w biurze rybackim sprawozdania o po�owach, rzecz mia�a si� inaczej. Sto lat temu trz�sawiska Ettalu zabarwi�y si� krwi� cz�onk�w Covenantu, a teraz wahad�o ucisku nielito�ciwie odchyli�o si� w stron� przeciwn�. Pod wodz� nowego proboszcza o�y�y ostatnio na nowo zaciek�e prze�ladowania religijne. Tworzono tajne organizacje, urz�dzano masowe zebrania na rynku i niby batem podcinano nami�tno�ci religijne do stanu ob��kanego fanatyzmu. Gdy dosz�o wreszcie do wybuchu nagromadzonych nami�tno�ci, nielicznych katolik�w wyszczuto z miasta psami, podczas gdy wszyscy inni, mieszkaj�cy w okolicy, otrzymali gro�ne ostrze�enia, by nie pokazywali si� na ulicach Ettalu. Ch�odna oboj�tno��, z jak� ojciec ustosunkowa� si� do tej gro�by, uczyni�a go przedmiotem szczeg�lnie zawzi�tej nienawi�ci. Ubieg�ego miesi�ca dosz�o do bijatyki, w kt�rej krzepki po�awiacz �ososi doskonale zda� egzamin z si�y swych pi�ci. Teraz pomimo ponownych pogr�ek i mimo troskliwie przez �on� u�o�onego podst�pu, aby go zatrzyma�, wybiera� si� znowu... Franciszek zl�k� si� w�asnych my�li i jego ma�e pi�stki zacisn�y si� gwa�townie. Dlaczego ludzie nie �yj� w zgodzie? Jego rodzice nie byli tego samego wyznania, a jednak �yli razem w doskona�ej harmonii, szanuj�c si� wzajemnie. Ojciec by� dobrym cz�owiekiem, najlepszym cz�owiekiem na �wiecie... dlaczego chc� go skrzywdzi�? L�k, jak n� wbity w sam rdze� jego m�odego �ycia, zakrad� si� do duszy ch�opca. Odczuwa� paniczny strach, wstyd i rozterk� na d�wi�k s�owa "religia". Nie rozumia�, jak mog� si� ludzie wzajemnie nienawidzi� z powodu oddawania czci temu samemu Bogu odmiennymi s�owami. Gdy oko�o godziny czwartej powraca� z go��mi z dworca kolejowego, jego ponury nastr�j pot�gowa�y �arty i kpinki dowcipnej kuzynki Nory. Ani obecno�� matki id�cej z ty�u w towarzystwie wystrojonej i statecznej ciotki Poli, ani �ywo�� i pogoda Nory, rozradowanej now�, brunatn� sukienk� i ponownym spotkaniem z nim - nie zdo�a�y go rozweseli�. Czu� ucisk wisz�cego w powietrzu nieszcz�cia. Opanowuj�c pos�pny nastr�j zbli�a� si� do domu. By�a to niska, schludna chata z szarego kamienia, stoj�ca frontem ku Cannalgate, z ma�ym, starannie utrzymanym ogrodem, w kt�rym ojciec hodowa� astry i begonie. B�yszcz�ca mosi�na ko�atka i czy�ciutki pr�g �wiadczy�y widomie o zami�owaniu matki do czysto�ci. Nieskalan� biel firanek za oknami plami�y szkar�atem trzy doniczki pelargonii. Nora zarumieniona, zdyszana, z niebieskimi oczyma iskrz�cymi si� uciech�, by�a w jednym ze swych nastroj�w wyzywaj�cej, psotnej weso�o�ci. Gdy przechodzili obok domu ku tylnemu ogrodowi, gdzie stosownie do polecenia matki mieli bawi� si� z Anzelmem Mealeyem a� do podwieczorku, zbli�y�a si� do Franciszka i szepcz�c pochyli�a si� do jego ucha tak, �e w�osy opad�y jej na subteln� twarzyczk�. Ka�u�e, kt�rych nie zdo�ali przeskoczy� such� nog�, i soczysta wilgo� ziemi pobudzi�y jej pomys�owo��. Franciszek pocz�tkowo nie chcia� s�ucha�. By�o to dziwne, gdy� towarzystwo Nory wywo�ywa�o u niego zazwyczaj natychmiastow�, rywalizuj�c� gotowo�� do zabawy. Milcz�c zatrzyma� si� i patrzy� na ni� pe�en wahania. - Wiem, �e on to zrobi - m�wi�a - on zawsze chce bawi� si� w �wi�tego. Chod�, Franku, zr�bmy to, zr�bmy! Powolny u�miech ukaza� si� na jego wargach. Z ma�ej szopy na narz�dzia, znajduj�cej si� w ko�cu ogrodu, niech�tnie przyni�s� �opat�, polewaczk� i kawa� starej gazety. Pod kierunkiem Nory wykopa� przy krzakach lauru szerok� na dwie stopy jam�, nape�ni� j� wod� i nakry� gazet�. Nora kunsztownie posypa�a arkusz warstw� suchej ziemi. Zaledwie ukryli �opat�, przyszed� Anzelm ubrany w pi�kny bia�y mundurek marynarski. Nora rzuci�a Frankowi spojrzenie pe�ne nieukrywanej rado�ci. - Halo, Anzelmie! - wita�a go rozpromieniona. - Co za przepi�kne ubranie! Czekali�my na ciebie. W co b�dziemy si� bawi�? Anzelm Mealey zastanowi� si� nad pytaniem w spos�b, kt�ry wyra�a� zasadnicz� zgod�. By� jak na jedena�cie lat du�ym, dobrze od�ywionym ch�opcem, z bia�or�owymi policzkami. W�osy mia� jasne i k�dzierzawe, oczy uduchowione. Jedyne dziecko bogatych i pobo�nych rodzic�w. Ojciec by� w�a�cicielem doskonale prosperuj�cej fabryki nawoz�w kostnych, po�o�onej na przeciwnym brzegu rzeki. Anzelm przeznaczony by� z w�asnego i matczynego wyboru na duchownego i mia� wst�pi� do Holywell, s�ynnego kolegium katolickiego w p�nocnej Szkocji. Z Franciszkiem s�u�y� do mszy w ko�ciele �wi�tego Kolumba. Cz�sto znajdowano go w ko�ciele, kl�cz�cego, z oczyma pe�nymi gor�cych �ez. W�drowne siostry zakonne g�aska�y go po g�owie. Uznawany by� powszechnie i s�usznie za prawdziwie �wi�tobliwego ch�opca. - Urz�dzimy procesj� - powiedzia� - na cze�� �wi�tej Julii, bo dzisiaj jest dzie� jej imienia. Nora klasn�a w d�onie. - Powiedzmy, �e jej o�tarz jest przy krzakach lauru. Mamy si� ubra�? - Nie - Anzelm potrz�sn�� g�ow� - m�dlmy si� raczej, nie bawmy. Ale wyobra�cie sobie, �e mam na sobie kom�� i nios� wysadzan� klejnotami monstrancj�. Ty jeste� bia�� siostr� kartuzk�. A ty, Franku, towarzysz�cym mi klerykiem. Jeste�cie gotowi? Franciszek odczu� nagle niesmak. By� za m�ody, by m�c zanalizowa� swe uczucia, wiedzia� tylko, �e cho� Anzelm pragn�� gor�co mie� w nim swego najlepszego przyjaciela, jego afiszuj�ca si� pobo�no�� wywo�ywa�a w nim dziwny, bolesny wstyd. Do Boga odnosi� si� Franek z rozpaczliw� rezerw�. By�o to uczucie, kt�re pieczo�owicie ochrania�, nie�wiadomy ni jego przyczyny, ni tre�ci, niby delikatny nerw ukryty g��boko w ciele. Gdy Anzelm raz na lekcji religii o�wiadczy� z uniesieniem: "Kocham i uwielbiam naszego Zbawiciela z ca�ego serca", Franek, bawi�cy si� w kieszeni kamyczkami, obla� si� ciemnym rumie�cem, milcz�cy poszed� do domu i po drodze wybi� szyb�. Nast�pnego dnia Anzelm, od pewnego czasu opiekun chorych, przyszed� do szko�y z pieczon� kur� dla matki Paxton, dumnie rozprawiaj�c o osobie b�d�cej przedmiotem jego charytatywnych praktyk. Matka Paxton by�a to stara rybaczka, wysch�a z hipokryzji i niedomaga� w�troby, a jej sobotnie wyst�py nieszporne zamienia�y Cannalgate w dom wariat�w. Franek z ca�ym spokojem zakrad� si� podczas lekcji do szatni, otworzy� paczk� i w miejsce wybornego kurczaka, kt�rego zjad� wraz z kolegami, w�o�y� zgni�y �eb sztokfisza. �zy Anzelma i przekle�stwa Meg Paxton dostarczy�y mu potem dreszczu g��bokiej, ponurej satysfakcji. Teraz jednak zawaha� si�, jakby chcia� da� ch�opcu sposobno�� unikni�cia pu�apki. Zapyta� wi�c powoli: - Kto p�jdzie pierwszy? - Ja, rzecz jasna - wyrwa� si� Anzelm zajmuj�c pozycj� na przodzie. - �piewaj, Noro: Tantum ergo... W takt wysokiego dyszkantu Nory procesja ruszy�a g�siego. Gdy zbli�ali si� do laurowych krzak�w, Anzelm podni�s� splecione d�onie ku niebu. W nast�pnej chwili stan�� na papier i chlusn�� w b�oto. Przez dziesi�� sekund nikt si� nie poruszy�. Dopiero przera�liwy wrzask Anzelma, gramol�cego si� z trudem, spowodowa� wybuch rado�ci Nory. I kiedy Mealey be�kota�: - To grzech, to grzech - podskakiwa�a z uciechy i roze�miana podjudza�a dziko: - Bij go, Anzelmie, bij! Dlaczego nie bijesz Franka? - Nie, nie - wy� Anzelm - nadstawi� drugi policzek! - Rzuci� si� biegiem do domu. Nora przylgn�a gor�czkowo do Franciszka, krztusz�c si�, ze �zami �miechu p�yn�cymi po policzkach. Lecz Franciszek si� nie �mia�. W zamy�leniu zapatrzony w ziemi� milcza� i wyrzuca� sobie, �e poni�y� si� do takich niem�drych figli teraz, gdy ojciec jego przemierza� wrogie ulice Ettalu. Milcza� jeszcze, kiedy wracali na herbat�. W mi�ym pokoju frontowym, zgodnie ze sztywnym rytua�em szkockiej go�cinno�ci, st� by� ju� zastawiony najlepsz� porcelan� i wszelkim platerowanym nakryciem, jakim tylko ma�e gospodarstwo domowe dysponowa�o. Matka siedzia�a przy ciotce Poli z twarz� dzi� raczej powa�n�, zar�owion� nieco od ognia i sztywnia�a lekko, ilekro� spojrza�a na zegar. Po niespokojnym dniu, przeplatanym na przemiany zw�tpieniem i otuch�, wmawiaj�c sobie, �e p�onne s� jej obawy, nas�uchiwa�a krok�w m�a. Czu�a przemo�n� t�sknot� za nim. Pochodzi�a z Darrow, miasta ze stoczni�, nieprawdopodobnie szarego, oddalonego o oko�o 20 mil od Tynecastle, Ojciec jej, Daniel Glennie, z zawodu drobny piekarz ustawicznie walcz�cy z widmem gro��cego mu bankructwa, sprawowa� poza tym funkcj� podw�rzowego kaznodziei i g�owy swego w�asnego i jedynego bractwa chrze�cija�skiego. W czasie jednego ze swych tygodniowych urlop�w, kt�re odrywa�y j� od rodzicielskiego kantorka, zakocha�a si� bez pami�ci (maj�c lat osiemna�cie) w m�odym rybaku z Tweedside, Aleksandrze Chisholmie, i wkr�tce go po�lubi�a. W teorii los tego ca�kowicie niedobranego zwi�zku by� z g�ry przes�dzony. W rzeczywisto�ci jednak ma��e�stwo to okaza�o si� wyj�tkowo udane. Chisholm nie by� fanatykiem. Jako cz�owiek spokojny i opanowany nie mia� zamiaru wp�ywa� na pogl�dy religijne �ony. Ona ze swej strony przesi�kni�ta od wczesnego dzieci�stwa osobliw� doktryn� uniwersalnej tolerancji, ugruntowanej przez ojca dziwaka, te� nie by�a sk�onna do wzniecania zatarg�v,- na tym tle. Nawet gdy przycich�y pierwsze uniesienia mi�o�ci, zaznawa�a pe�nego szcz�cia. "Tak dobrze jest - mawia�a - mie� go ko�o siebie. " By� schludny, ch�tny i zawsze niezawodny, gdy przysz�o naprawi� wy�ymaczk�, zar�n�� koguta lub wybra� mi�d z uli. Jego astry by�y najpi�kniejsze w Tweedside, a jego pantarki stale bra�y nagrody na wystawach. Go��bnik, kt�ry zrobi� niedawno dla Franciszka, by� arcydzie�em cierpliwej, benedykty�skiej pracy. Zdarza�o si�, �e siedz�c w zimowe wieczory przy ognisku nad drutami, podczas gdy Franciszek otulony le�a� w ��ku, wiatr gwizda� przyjemnie wok� ma�ego domu, kocio�ek sycza� zawieszony nad ogniem, a jej d�ugi, ko�cisty Alex zaj�ty jak�� majsterk� st�pa� cicho po kuchni odzianymi w skarpety stopami - zwraca�a si� do niego z dziwnie czu�ym u�miechem: "Wiesz, zakochana jestem w tobie, stary". Nerwowo spojrza�a na zegar. Tak! By�o p�no, znacznie p�niej, ni� wraca� zazwyczaj. Na dworze gromadz�ce si� chmury przy�piesza�y ciemno�� wieczoru, a ci�kie krople deszczu znowu rozbija�y si� na okiennych szybach. Nora i Franciszek weszli prawie r�wnocze�nie. Umkn�a przed pytaj�cym wzrokiem syna. - No, dzieci - ciotka Pola wezwa�a ich do swego krzes�a. - Bawili�cie si� dobrze? To �licznie. Umy�a� sobie r�ce, Noro? Z pewno�ci� cieszysz si� na my�l o dzisiejszym koncercie, Franciszku. Ja sama lubi� troch� muzyki. Na Boga, dziewczyno, nie kr�� si�. I pami�taj, jak si� masz zachowywa� przy ludziach, moja panno. Si�dziemy do herbaty. Nie mo�na by�o zignorowa� tej propozycji. Z uczuciem g�uchej rozpaczy, spot�gowanym, bo ukrytym, El�bieta wsta�a. - Nie b�dziemy d�u�ej czeka� na Alexa. Zaczniemy. - Wymusi�a usprawiedliwiaj�cy u�miech. - On przyjdzie teraz lada chwila. Herbata by�a wspania�a, jak r�wnie� pierniczki i ciasta domowej roboty, a konfitury w�asnor�cznie robione przez El�biet�. Lecz ci�ka atmosfera napr�enia wisia�a nad sto�em. Ciotka Pola nie robi�a swoich ironicznych uwag, kt�re zazwyczaj przysparza�y Franciszkowi tyle skrytej rado�ci, lecz siedzia�a wyprostowana, z �okciami przyci�gni�tymi, wytwornie trzymaj�c ucho fili�anki. Stara panna, ni�ej czterdziestki, z d�ug�, steran�, ale przyjemn� twarz�, cokolwiek dziwaczna w ubiorze, stateczna, spokojna, g�adka w obej�ciu, z koronkow� chusteczk� na podo�ku, z nosem nienaturalnie zaczerwienionym od gor�cej herbaty i z ptakiem na kapeluszu, kt�ry zdawa� si� duma� nad czym�, wygl�da�a jak model nieskazitelnej og�ady towarzyskiej. - Przychodzi mi na my�l, El�bieto - ciotka taktownie przerwa�a milczenie - �e dzieci powinny by�y przyprowadzi� ze sob� Mealeyowego ch�opca. Ned zna jego ojca. Pi�kne powo�anie ma Anzelm. - Nie poruszaj�c g�ow� musn�a Franciszka swym uprzejmym, wszechwidz�cym spojrzeniem. - Trzeba b�dzie ciebie tak�e pos�a� do Holywell, m�j ch�opcze. El�bieto, czy chcia�aby� widzie� swego syna na ambonie? - Mego jedynaka? Nie. - Wszechmocny lubi jedynak�w - rzek�a ciotka Pola z przej�ciem. El�bieta nie u�miechn�a si�. Postanowi�a, �e jej syn b�dzie wielkim cz�owiekiem, s�ynnym prawnikiem, mo�e chirurgiem; nie mog�a znie�� my�li, �e mia�by cierpie� pustk� i trudy pe�nego umartwie� kap�a�skiego �ycia. Targana rosn�cym wzburzeniem zawo�a�a: - Naprawd� chcia�abym, �eby Alex wr�ci�. To... to bardzo nie�adnie z jego strony. Je�li si� nie po�pieszy, sp�nimy si� na koncert. - Mo�e jeszcze nie jest got�w z rachunkami - rozwa�a�a ciotka Pola uprzejmie. El�bieta zaczerwieni�a si� z przykro�ci nie panuj�c ju� nad sob�. - Musi by� teraz w przystani... zawsze si� tam zatrzymuje wracaj�c z Ettal. - Rozpaczliwie pr�bowa�a odp�dzi� l�k. - Nie dziwi�abym si�, gdyby o nas ca�kiem zapomnia�. To chyba najbardziej roztargniony cz�owiek na �wiecie. - Urwa�a, m�wi�c po chwili: - Damy mu jeszcze pi�� minut czasu. Jeszcze jedn� fili�ank�, ciociu? Lecz kolacja ko�czy�a si� i nie mo�na jej by�o przed�u�a�. Zapad�o przygn�biaj�ce milczenie. Co si� z nim sta�o? Czy nigdy, nigdy nie przyjdzie? Chora z niepokoju El�bieta nie mog�a pohamowa� si� d�u�ej. Rzuciwszy jeszcze jedno spojrzenie na marmurowy zegar, wsta�a. - Prosz� mi wybaczy�, ciotko Polu, musz� tam pobiec i zobaczy�, co go zatrzymuje. Zaraz wr�c�. Niepok�j matki udzieli� si� Franciszkowi. Niepewno�� nasuwa�a mu kszta�towane przez uczucie strachu obrazy w�skiego zau�ka, przera�aj�cego ciemno�ci� i kot�uj�cymi si� w zamieszaniu twarzami. Widzia� ojca przyci�ni�tego do muru... walcz�cego... padaj�cego pod naporem t�umu... s�ysza� g�uchy stuk jego g�owy o nier�wny, wyboisty bruk. Nie zdawa� sobie sprawy, �e dr�y. - Pozw�l mi tak�e p�j��, mamo - prosi�. - Nie ma sensu, synu - u�miechn�a si� blado - zosta� tu i zabaw naszych go�ci. Nieoczekiwanie ciotka potrz�sn�a g�ow�. Dot�d nie zdradzi�a, �e spostrzeg�a rosn�ce napi�cie. Nie uczyni�a tego i teraz. Lecz z niewzruszon� powag� doradzi�a: - Zabierz ch�opca ze sob�,. El�bieto, Nora i ja damy sobie doskonale rad�. Zapad�a cisza, podczas kt�rej Franciszek b�aga� oczyma. - Dobrze... chod�. Matka odzia�a go w gruby p�aszcz, potem otuliwszy si� sukienn� peleryn� wzi�a go za r�k� i wysz�a z ciep�ego" jasnego pokoju. Noc by�a ulewna, czarna jak smo�a. Deszcz pieni� si� na bruku i szumia� rynsztokami opustosza�ych ulic. Gdy tak borykali si� w wietrznym mroku po Mercat Wynd, daleko poza odleg�ym rynkiem i przy�mion� iluminacj� ratusza" l�k znowu ogarn�� Franciszka. Pr�bowa� go zwalczy� zaciskaj�c usta i z determinacj� dor�wnuj�c przy�pieszonym krokom matki. W dziesi�� minut p�niej przeszli przez most graniczny i pu�cili si� wzd�u� nadbrze�a w stron� mola nr 3. Tu. matka zatrzyma�a si� strwo�ona. Budka by�a zamkni�ta i opustosza�a. Odwr�ci�a si� niezdecydowana i nagle dostrzeg�a o mil� w g�r� rzeki na molo nr 5, s�abe �wiate�ko" zamglone w d�d�ystej ciemno�ci. Mieszka� tam Sam Mirlees, poddozorca, cz�owiek rozwi�z�y i zapity. Ruszy�a stanowczo w tamt� stron� brodz�c przez mokre ��ki, potykaj�c si� na niewidocznych k�pach trawy, brn�c przez rowy i ka�u�e. ... Na pewno ma jakie� nowiny! Franciszek id�c tu� obok czu� jej l�k rosn�cy z ka�dym jej krokiem. W ko�cu doszli do drugiej przystani, do drewnianej chaty z syconych smo�� desek, mocno osadzonej na brzegu rzeki za wysokim, kamiennym molo i zas�on� wisz�cych sieci. Franciszek nie m�g� d�u�ej wytrzyma�. Rzuciwszy si� naprz�d z niespokojnie bij�cym sercem jednym pchni�ciem otworzy� drzwi. Wtedy, u kresu swej ca�odziennej trwogi, wyda� pe�en udr�ki, zd�awiony okrzyk, a �renice rozszerzy�y mu si� z przera�enia. Sam Mirlees pochyla� si� nad wyci�gni�tym na �awie ojcem. Z bladej twarzy ojca �cieka�y stru�ki krwi; jedn� r�k� mia� podwi�zan� prymitywnie temblakiem, a na czole du�y siniec. Obydwaj m�czy�ni byli w swetrach i wysokich butach. Szklanki i kamienny dzban sta�y na stole, a brudna, zaczerwieniona od krwi g�bka le�a�a obok lepkiej miednicy. Ko�ysz�ca si� lampa sztormowa rzuca�a na nich snop ��tego, n�dznego �wiat�a; atramentowe cienie pe�za�y chwiejnie po tajemniczych k�tach i dudni�cym od deszczu stropie. Matka rzuci�a si� ku nim i pad�a na kolana obok �awy. - Alex... Alex... jeste� ranny? Cho� oczy mia� przymglone, u�miechn�� si�, a raczej pr�bowa� si� u�miechn�� sinymi, krwawi�cymi wargami. - Nie gorzej ni� ci, co mnie pr�bowali zrani�. �zy, zrodzone z jego hartu i jej mi�o�ci, �zy bezsilnego oburzenia na tych, kt�rzy doprowadzili go do tego stanu, nabieg�y jej do oczu. - By� prawie wyko�czony, jak przyszed� - wtr�ci� Mirlees z niewyra�nym gestem - ale da�em mu kapeczk� na wzmocnienie. Rzuci�a mu gniewne spojrzenie. Spity by� jak zwykle przy sobocie. Zrobi�o si� jej s�abo z gniewu na tego zapijaczonego g�upca, kt�ry napoi� trunkiem straszliwie poranionego m�a. Widzia�a, �e straci� du�o krwi... nie by�o tu nic, czym mo�na by go by�o opatrzy�... musi go wydosta� st�d natychmiast... bez zw�oki. Spyta�a si� z niepokojem: - Potrafisz zaj�� do domu ze mn�, Alex? - My�l�, �e tak... je�li p�jdziemy powoli. Przezwyci�aj�c strach i bezradno�� porz�dkowa�a my�li. Jej jedynym i instynktownym pragnieniem by�o przenie�� go do ciep�a i �wiat�a, w bezpieczne miejsce. Zauwa�y�a, �e jego najgorsza rana, ci�cie a� do ko�ci skroniowej, przesta�a krwawi�. Zwr�ci�a si� do syna. - Biegnij pr�dko z powrotem, Franku! Powiedz Poli, by przygotowa�a na nasze przyj�cie wszystko, co potrzeba. Potem sprowad� zaraz do domu lekarza. Franciszek, trz�s�c si� jak w febrze, przytakn�� bezwiednie na znak, �e zrozumia�. Spojrzawszy raz jeszcze na ojca pochyli� g�ow� i pu�ci� si� p�dem wzd�u� nadbrze�a. - Wi�c spr�buj, Alex... pozw�l mi pom�c. Odrzucaj�c z gorycz� propozycj� pomocy ze strony Mirleesa, co do kt�rej by�a pewna, �e b�dzie gorsza ni� �adna, pomog�a m�owi wsta�. Chwiej�c si� powsta� pos�usznie. Trzyma� si� na nogach bardzo niepewnie i ledwie wiedzia�, co czyni. - Wobec tego... id�, Sam - mrukn�� nieprzytomnie - dzi�kuj� ci i dobranoc. W przyp�ywie nowej niepewno�ci zagryz�a wargi. Przemog�a si� jednak i wyprowadzi�a go na spotkanie tn�cych strumieni deszczu. Gdy drzwi zamkn�y si� za nimi, a on sta� niepewny i oboj�tny na ulew�, zl�k�a si� perspektywy tego d�ugiego powrotu z bezradnym m�czyzn� przez rozmi�k�e deszczem pola. W tym wahaniu nagle b�ysn�a jej my�l. Czemu� wcze�niej o tym nie pomy�la�a? Skr�ciwszy sobie drog� przez most obok cegielni mog�aby oszcz�dzi� co najmniej mil� drogi i mie� go w domu bezpiecznie u�o�onego w ��ku w ci�gu p� godziny. Uj�a go pod rami� z mocnym postanowieniem. Wciskaj�c si� w ulew� i podpieraj�c go, wskaza�a kierunek w g�r� rzeki ku mostowi. Z pocz�tku widocznie nie przejrza� jej plan�w, lecz nagle, gdy doszed� go odg�os p�dz�cej wody, zatrzyma� si�. - Jak� drog� idziemy, El�bieto? Nie przejdziemy przez most ko�o cegielni przy takim wylewie. - Cicho, Alex... nie marnuj si� na gadanie - uspokoi�a go i poprowadzi�a dalej. Przyszli do mostu. By�a to raczej w�ska, wisz�ca k�adka z kilku belek, z drucian� lin� zamiast por�czy, ��cz�c� obydwa brzegi w najw�szym miejscu. Most by� do�� solidny, cho� ma�o u�ywany, odk�d opustosza�a cegielnia, kt�rej s�u�y�. Gdy El�bieta stan�a na nim, ciemno�� i przera�aj�ca blisko�� wody zrodzi�y w jej duszy nieokre�lone zw�tpienie czy ostrze�enie. Zatrzyma�a si�, bo k�adka by�a za w�ska, by mogli i�� dalej obok siebie, i ogarni�ta fal� dziwnej macierzy�skiej czu�o�ci spojrza�a wstecz na jego przemoczon� i zmaltretowan� posta�. - Masz lin�? - Tak, trzymam j�. Widzia�a wyra�nie, �e jego wielka pi�� obejmuje i �ciska grub�, drucian� lin�. Nieprzytomna, zdyszana i op�tana jedn� my�l�, straci�a rozs�dek. - Trzymaj si� mnie. - Odwr�ci�a si� i poprowadzi�a. Pocz�li przechodzi� most. W po�owie drogi noga obsun�a si� mu z o�liz�ej od deszczu belki. Kiedy indziej nie mia�oby to znaczenia. Tej nocy jednak znaczy�o bardzo du�o, bo wezbrana Tweed si�ga�a belek mostu. Natychmiast p�dz�cy pr�d wype�ni� mu but wod�. Boryka� si� z si�� porywistego pr�du, z przemagaj�cym go ci�arem buta i nie m�g� wskutek utraconej w bitce w Ettal si�y wyd�wign�� oci�a�ej nogi. Ze�lizn�a mu si� druga noga; obydwa buty jakby na�adowane o�owiem trzyma�a woda. Na wo�anie odwr�ci�a si� z krzykiem i pochwyci�a go wp�. Jej ramiona go obj�y, gdy pogr��a� si� ju� w fale. Walczy�a ostro, rozpaczliwie, aby go podtrzyma�. Potem szum i ciemno�� w�d wessa�y ich w otch�a�. Franciszek czeka� na nich ca�� noc. Nie przyszli. Nast�pnego dnia podczas odp�ywu znaleziono ich splecionych w u�cisku w cichej wodzie przy piaszczystej wydmie. Pewnego czwartkowego wieczoru we wrze�niu, w cztery lata p�niej, Franciszek Chisholm mozolnym ko�owaniem zako�czy� sw� wieczorn� w�dr�wk� od stoczni miasta Darrow ku wystaj�cemu, podw�jnemu szyldowi piekarni Glenniego. Powzi�� wielk� decyzj�. Gdy wl�k� si� om�czonym przej�ciem, dziel�cym piekarni� od sklepu, w jego ciemnych oczach tli�o si� postanowienie. Ponura posta� Franka, zniekszta�cona niewygodnym, szorstkim, kupionym na wyrost kombinezonem roboczym, jego zbrudzona twarz pod p��cienn�, m�sk� czapk� w�o�on� przodem do ty�u - dziwnie wygl�da�y, gdy wszed� przez tylne drzwi i w�o�y� swe pr�ne naczynie na �niadanie do miednicy kuchennej. Tak, powzi�� wielk� decyzj�. Malcom Glennie siedzia� w kuchni przy stole nakrytym poplamionym obrusem i jak zwykle zastawionym garnkami. Rozpieraj�c si� �okciami czyta� "Conveyancing" Lockea. By� to bry�owaty, blady, siedemnastoletni wyrostek. Jedn� r�k� wichrzy� t�uste, czarne w�osy strz�saj�c przy tym chmur� �upie�u na ko�nierz, drug� r�k� si�ga� bezustannie po ciastka, upieczone dla niego przez matk� z okazji powrotu z kolegium Armstrong. Franciszek wzi�� sw� kolacj� z pieca, dwupensowy gnieciuch i ziemniaki pra�one od po�udnia, i uprz�tn�� nieco miejsca dla siebie. S�ysza� poprzez rozdarty, nieprzezroczysty papier, zast�puj�cy rozbit� szyb� w drzwiach przepierzenia, krz�tanin� pani Glennie, obs�uguj�cej klienta w sklepiku. Malcom rzuci� mu spojrzenie niecierpliwego niezadowolenia. - Czy nie mo�esz zachowa� si� ciszej, gdy ja studiuj�? Bo�e! Co za r�ce! Czy nie myjesz si� nigdy przed jedzeniem? Pogr��ony w kamiennym milczeniu, kt�re by�o najlepsz� jego obron�, Franciszek podni�s� n� i widelec stwardnia�ymi, poparzonymi od nit�w palcami. Drzwi przepierzenia otworzy�y si� i pani Glennie z godno�ci� wtoczy�a si� do �rodka. - Ju� sko�czy�e�, Malcom, kochanie? Mam dla ciebie pyszny krem, same �wie�e jaja i mleko; nawet przy twej niestrawno�ci nie zaszkodzi ci ani odrobin�. - Ca�y dzie� mi co� w �o��dku dolega - u�ali� si�. Wci�gn�� g��boko powietrze i wydmuchn�� je g�o�no z min� niesprawiedliwie skrzywdzonego. - To wszystko ta nauka robi, synu. - Po�pieszy�a do kuchenki. - Ale to ci podtrzyma si�y... skosztuj tylko... zr�b to dla mnie. Pozwoli� jej usun�� pr�ny talerz i postawi� du�� misk� kremu przed sob�. Gdy poch�ania� go �apczywie, patrzy�a na� z czu�o�ci� raduj�c si� ka�dym k�sem, kt�ry po�yka�. Z��k�a, w po�amanym gorsecie i zaniedbanej, �wiec�cej dziurami sp�dnicy pochyli�a ku niemu k��tliw� twarz z d�ugim, cienkim nosem i zmarszczonymi wargami, twarz zdziecinnia�� od �lepej matczynej mi�o�ci. - Tak si� ciesz�, synu, �e wr�ci�e� dzi� wcze�niej. Ojciec ma zebranie. - Doprawdy? - Malcom podni�s� si�. - W hallu misyjnym? Nie. - Potrz�sn�a w�sk� g�ow�. - Na wolnym powietrzu, na b�oniach. - Chyba nie p�jdziemy? Odpowiedzia�a z dziwn�, pe�n� goryczy pr�no�ci�: - Jest to jedyna pozycja spo�eczna, jak� tw�j ojciec kiedykolwiek m�g� nam zapewni�, Malcomie. Dop�ki go jeszcze kaznodziejstwo nie zawiedzie, musimy by� przy nim. Zaprotestowa� gor�co. - Tobie si� to mo�e podoba�, mamo, ale mnie jest diabelnie przykro sta� tam przy ojcu t�uk�cym pi�ci� w Bibli� i przy b�kartach wrzeszcz�cych "�wi�ty Danie"! Nie by�o to jeszcze tak z�e, gdy by�em m�ody, ale teraz, kiedy wkr�tce b�d� adwokatem... - urwa� nad�sany. Drzwi wej�ciowe otworzy�y si� i jego ojciec, Dan Glennie, wszed� wolno do pokoju. "�wi�ty Dan" zbli�y� si� do sto�u zamy�lony, ukroi� sobie kawa�ek sera, nala� szklank� mleka i ci�gle stoj�c rozpocz�� skromny posi�ek. Cho� zdj�� s