15412
Szczegóły |
Tytuł |
15412 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
15412 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 15412 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
15412 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Archibald Joseph Cronin.
Klucze Kr�lestwa.
Prze�o�y� Stanis�aw Morgenthal.
Skanowa� Andrzej Grzelak.
Korekta Roman Walisiak.
INSTYTUT WYDAWNICZY PAX 1974.
Tytu� orygina�u THE KEYS OF KINGDOM.
Copyright by A. J. Cronin, 1942.
Obwolut� projektowa�a Teresa Wierusz.
Tobie dam klucze Kr�lestwa Niebieskiego.
(Chrystus do Piotra).
Pocz�tek ko�ca.
P�nym popo�udniem wrze�niowego dnia 1938 roku stary ojciec Franciszek Chisholm kulej�c szed� strom� �cie�k� wiod�c� od ko�cio�a �wi�tego Kolumba do jego domu na g�rce.
Cho� by� ju� s�aby, wola� t� drog� od mniej uci��liwej stromizny przez Mercat Wynd.
Gdy stan�� przed furtk� w murze okalaj�cym ogr�d, zatrzyma� si� chwil�, odetchn�� g��boko z pewnego rodzaju naiwnym triumfem: "Mam jeszcze do�� si�" - i zatopi� si� w widoku doliny, kt�ry tak ukocha�.
Do�em p�yn�a rzeka Tweed.
Du�y, szeroki szlak spokojnego srebra, zabarwiony g��bok�, szafranow� smug� jesiennego zachodu s�o�ca.
Po stoku p�nocnego, szkockiego brzegu opada�o w d� miasto Tweedside, a jego domy, kryte dach�wk� niby kobiercem pstrym od czerwieni i ochry, tworzy�y labirynt ulic brukowanych kocimi �bami.
Ten graniczny gr�d otacza�y jeszcze wysokie kamienne wa�y, ozdobione zdobycznymi krymskimi dzia�ami, s�u��cymi teraz za grz�dy dla mew poluj�cych na kraby.
Tchnienie mg�y osnu�o uj�cie rzeki rozmazuj�c linie schn�cych sieci oraz maszty barek wewn�trz portu, stercz�ce, nieruchome, kruche.
Dalej, na l�dzie, zmierzch ju� czo�ga� si� po br�zie cichych las�w Derham, ku kt�rym w szybkim locie zd��a�a sp�niona samotna czapla.
Powietrze by�o krystalicznie czyste, pachn�ce dymem drzewnym i nios�ce wo� opad�ych jab�ek; jego ostro�� zapowiada�a wczesne mrozy.
Z westchnieniem ulgi wszed� ojciec Chisholm do ogrodu obok plebanii na Wzg�rzu L�ni�cego Zielonego Nefrytu, pi�knego i - jak wszystkie szkockie ogrody - �yznego, z kilkoma doskona�ymi drzewami owocowymi, przytulonymi do kruchego muru.
Ga��zie gi�y si� pod ci�arem z�ocistych owoc�w.
Ojciec Chisholm rzuciwszy ostro�ne spojrzenie w stron� kuchennego okna, czy nie wida� gdzie cerbera Dougala, skrad� najpi�kniejsz� gruszk� z w�asnego drzewa i wsun�� j� pod sutann�.
Jego ��te, pomarszczone policzki zaja�nia�y triumfem.
Poku�tyka� pow��cz�c nog� po wy�wirowanej dro�ynie, podpieraj�c si� nowym parasolem w szkock� krat� (jedyny luksus, na jaki m�g� sobie pozwoli�), kt�rym zast�pi� poprzedni, ulubiony, a mocno nadwer�ony parasol paitanski.
Przed werand� zauwa�y� stoj�cy w�z.
Jego twarz spochmurnia�a nagle.
Jakkolwiek mia� z�� pami��, a okresy roztargnienia by�y �r�d�em bezustannych nieporozumie�, przypomnia� sobie teraz strapienie, jakie sprawi� mu list zapowiadaj�cy wizyt� sekretarza biskupiego, monsignora Sleetha.
Przy�pieszy� kroku, by powita� swego go�cia.
Monsignor Sleeth sta� w salonie, ciemny, chudy, dystyngowany, jakby skr�powany nieco, ty�em obr�cony do zimnego kominka.
Wyczuwa�o si� w nim m�odzie�cz� niecierpliwo�� i godno�� duchownego, ura�on� prymitywnym otoczeniem, w jakim si� znalaz�.
Szuka� znaku, kt�ry by �wiadczy� o indywidualno�ci gospodarza, jakiego� okazu porcelany lub laki, jakiej� pami�tki ze Wschodu; lecz pok�j by� nagi i nieokre�lony, wy�o�ony lichym linoleum, z krzes�ami wy�cie�anymi w�osiem, z pop�kanym parapetem kominka, na kt�rym k�tem oka wyra�aj�cego pot�pienie dostrzeg� ju� dziecinn� zabawk� obok tacy z nie policzonymi groszami kolekty.
A jednak postanowi� by� mi�y.
Wypogadzaj�c zmarszczone czo�o, uprzedzi� zamierzone usprawiedliwienie ojca Chisholma �askawym u�miechem.
- Gospodyni ksi�dza pokaza�a mi ju� m�j pok�j.
Mam nadziej�, �e moja kilkudniowa obecno�� nie b�dzie ksi�dzu przeszkadza�a.
C� to by�o za wspania�e popo�udnie!
Te barwy!
Jad�c od Tynecastle wyobra�a�em sobie niemal, �e jestem w drogim San Morales.
- Spojrza� z wystudiowan� min� przez ciemniej�ce okno.
Stary cz�owiek u�miechn�� si� nieznacznie.
Mimo woli nap�yn�y wspomnienia czas�w seminaryjnych: elegancja Sleetha, jego ostre spojrzenie, nawet twardy rys doko�a nozdrzy - czyni�y z niego wierne odbicie ojca Tarranta.
- Mam nadziej�, �e b�dzie ksi�dzu wygodnie - mrukn��.
- Przek�simy teraz co� nieco�.
�a�uj�, �e nie mog� ksi�dzu s�u�y� obiadem.
Jako� popadli�my w szkocki zwyczaj jadania podwieczorku.
Sleeth wp�obr�cony, skin�� g�ow� przyzwalaj�co.
W tej chwili wesz�a panna Moffat i zaci�gn�wszy ��toszare kordonkowe firanki pocz�a bez szelestu nakrywa� do sto�u.
Nie m�g� pohamowa� ironicznej refleksji, jak bardzo ta bezp�ciowa istota, rzucaj�ca na� wyl�knione spojrzenia, by�a dostosowana do charakteru tego pokoju.
Chocia� poczu� si� w pierwszej chwili ura�ony, gdy spostrzeg�, �e nakrywa st� dla trojga - niemniej obecno�� jej pozwoli�a mu bezpiecznie wprowadzi� rozmow� w sfer� og�lnik�w.
Gdy dwaj kap�ani siedli do sto�u, monsignor rozp�yn�� si� w pochwa�ach nad pi�kno�ci� marmuru, kt�ry biskup sprowadzi� z Carrary do nawy nowej katedry w Tynecastle.
Dobieraj�c si� z apetytem do p�miska z szynk�, jajkami i nerk� przyj�� te� fili�ank� herbaty, kt�r� mu nalano z metalowego czajnika.
Potem, zaj�ty nak�adaniem mas�a na brunatne grzanki, pos�ysza�, jak gospodarz wtr�ci� �agodnie: - Chyba nie sprawi to ksi�dzu r�nicy, je�li Andrzej spo�yje sw� owsiank� z nami!
Andrzeju, to jest monsignor Sleeth.
Sleeth podni�s� g�ow�.
Ch�opiec w wieku oko�o dziewi�ciu lat, o d�ugiej, bladej twarzy, na kt�rej wida� by�o nerwowe napi�cie, wszed� cicho do pokoju.
Obci�gaj�c niebieski sweter wsun�� si� po chwili niezdecydowania na swoje miejsce i machinalnie si�gn�� po dzban z mlekiem.
Gdy pochyli� si� nad talerzem, k�dzior brunatnych wilgotnych w�os�w - rezultat zabieg�w g�bki panny Moffat - spad� na brzydkie, ko�ciste czo�o.
Jego oczy, osobliwie niebieskie zdradza�y dzieci�cy niepok�j - tak by�y niespokojne, �e nie �mia� ich podnie��.
W postawie sekretarza biskupa nast�pi�o pewne odpr�enie.
Z wolna powr�ci� do jedzenia.
Mimo wszystko chwila ta nie by�a przyjemna.
Spojrzenie jego od czasu do czasu ukradkiem w�drowa�o ku ch�opcu.
- Wi�c to ty jeste� Andrzej!
- trzeba by�o dla przyzwoito�ci co� powiedzie� uprzejmego, chocia�by ze wzgl�du na ch�opca.
- Chodzisz tutaj do szko�y?
- Tak...
- Pi�knie!
Zobaczymy, co umiesz.
- Do�� uprzejmie postawi� kilka prostych pyta�.
Ch�opiec, zaczerwieniony i zaj�kany, zbyt zmieszany, by my�le�, zdradza� poni�aj�c� niewiedz�.
Brwi monsignora Sleetha podnios�y si�.
Straszne - pomy�la� - zupe�ny �obuz z rynsztoka.
Na�o�y� na talerz drug� porcj� nerki i nagle u�wiadomi� sobie, �e podczas gdy sam zajada� mi�siwo, tamci dwaj skromnie poprzestawali na owsiance.
Zaczerwieni� si� z przykro�ci, os�dzaj�c t� pow�ci�gliwo�� za celow� demonstracj� ascetyzmu ze strony starca.
By�o to dla niego czym� po prostu nie do zniesienia.
Mo�e ojciec Chisholm odczu� t� my�l.
Potrz�sn�� g�ow� i rzek�: - Przez tyle lat by�em pozbawiony dobrej, szkockiej owsianki, �e teraz nie rezygnuj� z niej przy �adnej okazji.
Sleeth przyj�� uwag� bez s�owa.
Po chwili Andrzej pogr��ony w przygn�biaj�cym milczeniu szybkim spojrzeniem poprosi� o pozwolenie odej�cia od sto�u.
Wsta� i �egnaj�c si� str�ci� �okciem �y�k�, kt�ra potoczy�a si� z brz�kiem po pod�odze.
Jego sztywne buty poszura�y niezgrabnie ku drzwiom.
Znowu nast�pi�a cisza.
Po posi�ku monsignor Sleeth powsta� swobodnie.
Stoj�c szeroko na wytartym dywaniku przed kominkiem, z r�koma za�o�onymi do ty�u, my�la� o swym starym koledze, kt�ry siedzia� jeszcze przy stole w osobliwej postawie wyczekiwania.
M�j Bo�e, c� za po�a�owania godny obraz kap�ana przedstawia ten zniszczony, stary cz�owiek w poplamionej sutannie, z brudnym ko�nierzem, o sk�rze bladej i wysch�ej!
Na jednym policzku widnia�a obrzydliwa pr�ga, rodzaj blizny, kt�ra zniekszta�ca�a doln� powiek� i pozornie �ci�ga�a g�ow� w d� i w bok.
Sprawia�o to wra�enie trwa�ego usztywnienia karku, stanowi�o jak gdyby odpowiednik do u�omnej i kr�tszej nogi.
Jego oczy za�, zazwyczaj spuszczone, przybiera�y w rzadkich chwilach, gdy je podnosi�, wyraz przenikliwego zeza, kt�ry dziwnie miesza� rozm�wc�.
Sleeth odchrz�kn��.
Os�dzi�, �e nadszed� w�a�ciwy dla niego moment, i sil�c si� na serdeczny ton, zapyta�: - Jak d�ugo ksi�dz ju� tu jest, ojcze Chisholmie?
- Dwana�cie miesi�cy.
- Ach, tak.
To by� uprzejmy gest ze strony jego ekscelencji, �e pos�a� ksi�dza po powrocie na jego rodzinn� parafi�.
- Jest ona r�wnie� jego rodzinn� parafi� - odrzek� ojciec Chisholm.
Sleeth pochyli� g�ow� ze s�odycz�.
- Wiedzia�em o tym, �e jego ekscelencja pochodzi z tej samej miejscowo�ci co ksi�dz.
Ile� to ojciec liczy lat?
Prawie siedemdziesi�t, prawda?
Ojciec Chisholm przytakn��, dodaj�c z �agodn�, starcz� dum�: - Nie jestem starszy od Anzelma Mealeya.
Wyraz niezadowolenia na twarzy Sleetha, wywo�any t� poufa�o�ci�, rozp�yn�� si� w jakim� lito�ciwym u�miechu.
- Niew�tpliwie, lecz �ycie obesz�o si� z ksi�dzem raczej nieco odmiennie.
Kr�tko m�wi�c - o�wiadczy� stanowczo, ale uprzejmie - biskup i ja, obydwaj mamy wra�enie, �e za d�ugie wierne lata pracy nale�y si� ksi�dzu rekompensata, �e powinien ksi�dz wkr�tce ju� odpocz��.
Nast�pi�a chwila dziwnej ciszy.
- Lecz ja nie chc� odpoczywa�.
- Przyjazd tu by� dla mnie przykrym obowi�zkiem - Sleeth patrzy� dyskretnie na sufit - gdy� mam przeprowadzi� lustracj� i z�o�y� sprawozdanie jego ekscelencji.
A s� pewne rzeczy, kt�rych nie mo�na puszcza� p�azem.
- C� to za rzeczy?
Sleeth poruszy� si� poirytowany.
- Sze��, dziesi��, tuzin rzeczy.
Nie moj� spraw� jest wyliczanie ojcu jego orientalnych ekscentryczno�ci.
- Przykro mi.
- S�aby blask zatli� si� w oczach starca.
- Musi ksi�dz pami�ta�, �e sp�dzi�em trzydzie�ci pi�� lat w Chinach.
- Ale parafialne sprawy ksi�dza znajduj� si� w stanie beznadziejnego chaosu.
- Czy popad�em w d�ugi?
- Sk�d my mamy o tym wiedzie�?
Od sze�ciu miesi�cy nie by�o �adnych wp�yw�w z ojca kwartalnych kolekt.
- G�os Sleetha r�s�.
M�wi� nieco szybciej.
- I wszystko tak niezdarnie, tak niehandlowo prowadzone!
Na przyk�ad: kiedy w zesz�ym miesi�cu agent Blanda przedstawi� sw�j rachunek, wynosz�cy trzy funty za �wiece i tym podobne, zap�aci� mu ksi�dz wszystko miedziakami.
- Bo te� miedziaki dostaj�.
- Ojciec Chisholm w zamy�leniu obserwowa� swego go�cia, jakby patrzy� przez niego na wylot.
- Zawsze by�em g�upi, je�li chodzi�o o pieni�dze.
Nigdy ich nie mia�em i widzi ksi�dz...
Ale zreszt�...
Czy ksi�dz s�dzi, �e pieni�dze s� tak strasznie wa�ne?
Sleeth poczu� z przykro�ci�, �e czerwienieje.
- To wywo�uje plotki, ojcze - podj�� pr�dko dalej.
- S� jeszcze inne plotki.
Niekt�re z ojca kaza�...
rady, jakie ksi�dz daje...
pewne punkty doktryny wydaj� si� - zajrza� do oprawnego w safianow� sk�rk� notesu, kt�ry ju� trzyma� w r�ku - niebezpiecznie oryginalne.
- Nie mo�e by�!
- W Palmow� Niedziel� powiedzia� ksi�dz do swych parafian: "Nie my�lcie, �e zbawienie jest w niebie,.
, ono jest w zag��bieniu waszej d�oni...
ono jest wsz�dzie".
- Sleeth �ci�ga� karc�co brwi, w miar� jak odwraca� strony.
- I znowu...
jest tu niewiarygodna uwaga, kt�r� ksi�dz wypowiedzia� podczas Wielkiego Tygodnia: "Nie wszyscy atei�ci musz� i�� do piek�a.
Zna�em jednego, kt�ry nie poszed�.
Piek�o jest tylko dla tych, kt�rzy pluj� Bogu w twarz!
" I, m�j Bo�e �askawy, ta okropno��: "Chrystus by� cz�owiekiem doskona�ym, lecz Konfucjusz mia� wi�cej zmys�u humoru!
" - Z oburzeniem odwr�ci� jeszcze jedn� stron�.
- A ten niebywa�y wypadek...
gdy jedna z najlepszych parafianek ojca, pani Glendenning, kt�ra oczywi�cie nie ponosi odpowiedzialno�ci za sw� nadmiern� tusz�, przysz�a do ksi�dza po duchowe pokrzepienie, spojrza� ojciec na ni� i rzek�: "Jedz mniej.
Bramy raju s� w�skie".
Lecz po c� ci�gn�� dalej?
- Monsignor Sleeth zdecydowanym ruchem zamkn�� sw�j notes o z�oconych brzegach.
- Okre�laj�c to mo�liwie �agodnie, ksi�dz zdaje si� utraci� w�adz� nad duszami swej parafii.
- Lecz...
- zauwa�y� spokojnie ojciec Chisholm - ja nie chc� w�ada� niczyj� dusz�.
Policzki Sleetha pokra�nia�y z oburzenia.
Nie zamierza� poni�a� si� do teologicznej dyskusji z tym dr��cym, zdziecinnia�ym starcem.
- Pozostaje sprawa tego ch�opca, kt�rego ksi�dz tak nieopatrznie zaadoptowa�.
- Kt� ma si� nim zaj��, je�li nie ja?
- Nasze siostry w Ralstone.
To najlepszy sierociniec w diecezji.
Ojciec Chisholm podni�s� swe niepokoj�ce oczy.
- Czy ksi�dz sam chcia�by sp�dzi� dzieci�stwo w tym sieroci�cu?
- Dlaczego mamy zaraz stawia� kwesti� na p�aszczy�nie osobistej?
Powiedzia�em ksi�dzu...
czyni�c nawet do czasu ust�pstwo ze wzgl�du na okoliczno�ci...
sytuacja jest wysoce niew�a�ciwa i musi si� jej po�o�y� kres.
Zreszt�...
- roz�o�y� bezradnie r�ce - skoro ojciec odchodzi, musimy znale�� jakie� schronienie dla ch�opca.
- Ksi�dz zdaje si� jest zdecydowany pozby� si� nas.
Czy ja te� mam by� powierzony siostrom?
- Oczywi�cie, �e nie.
Ksi�dz mo�e p�j�� do Domu dla Wys�u�onych Kap�an�w w Clinton.
Jest to doskona�a przysta� dla potrzebuj�cych odpoczynku.
Na to starzec u�miechn�� si� blado.
- B�d� mia� do�� i to najlepszego odpoczynku, gdy umr�.
Dop�ki �yj�, nie chc� by� zamkni�ty z gromad� zestarza�ych kap�an�w.
Mo�e to wyda si� ksi�dzu dziwaczne, ale nigdy nie mog�em znie�� kap�a�stwa jako cia�a zbiorowego.
U�miech Sleetha wyra�a� przykre zak�opotanie.
- Nie znajduj� w tym nic dziwacznego, ojcze.
Prosz� mi wybaczy�, lecz...
reputacja ksi�dza...
nawet zanim ksi�dz wyjecha� do Chin...
ca�e �ycie ksi�dza by�o osobliwe.
Zapad�o milczenie.
Ojciec Chisholm rzek� po chwili cichym g�osem: - Rachunek ze swego �ycia zdam przed Bogiem.
M�ody kap�an spu�ci� powieki z przykrym poczuciem pope�nionej niedyskrecji.
Posun�� si� za daleko.
Cho� mia� natur� zimn�, zawsze usi�owa� by� sprawiedliwy, a nawet wyrozumia�y.
Zwyczajna przyzwoito�� nie pozwoli�a mu ukry� zmieszania.
- Oczywi�cie, nie jestem powo�any do s�dzenia ksi�dza...
ani na inkwizytora.
Nic jeszcze nie jest zdecydowane.
Po to w�a�nie tu jestem.
Zobaczymy, co nam przynios� nast�pne dni.
- Skierowa� si� ku drzwiom.
- P�jd� teraz do ko�cio�a.
Prosz� sobie nie przeszkadza�.
- Usta jego u�o�y�y si� w wymuszony u�miech.
Wyszed�.
Ojciec Chisholm pozosta� bez ruchu przy stole, przys�oniwszy oczy jakby w g��bokim zamy�leniu.
Czu� si� z�amany t� gro�b�, kt�ra zawis�a tak nagle nad spokojem jego ci�ko zdobytej przystani.
D�ugo nadu�ywana cnota rezygnacji odmawia�a przyj�cia ciosu.
Ni st�d, ni zow�d poczu� si� niepotrzebny ani Bogu, ani ludziom.
Pal�ce uczucie osamotnienia nape�nia�o piersi.
Chcia� zawo�a�: "Panie, dlaczego� mnie opu�ci�?
" Powsta� ci�ko i poszed� na g�r�.
Na poddaszu, nad pokojem go�cinnym, Andrzej by� ju� w ��ku i spa�.
Le�a� na boku wysun�wszy chud� r�k� zgi�t� jakby w pozycji obronnej.
Ojciec Chisholm przyjrza� mu si�, wyj�� z kieszeni gruszk� i po�o�y� j� na ubraniu z�o�onym obok ��ka na wyplatanym krze�le.
Wydawa�o si�, �e nie ma tu ju� czego szuka�.
Lekki podmuch poruszy� mu�linowe firanki.
Podszed� do okna i rozsun�� je.
Gwiazdy dr�a�y na mro�nym firmamencie.
Pod tymi gwiazdami ca�e jego d�ugie �ycie rozwin�o si� w przera�aj�ce bezsensem pasmo znikomych, bezcelowych d��e� i szlachetnych poryw�w.
Tak niedawno, zda si�, by� roze�mianym ch�opcem, biegaj�cym po tym samym mie�cie Tweedside.
My�li ulecia�y daleko w przesz�o��.
Je�li �ycie jego posz�o w og�le jakimi� z g�ry wytyczonymi drogami, to pierwszy donios�y zwrot w nim zarysowa� si� niew�tpliwie sze��dziesi�t lat temu, tej kwietniowej soboty, kt�ra w niezm�con� dot�d szcz�liwo�� jego �ycia wdar�a si� g��boko - niezrozumiana i nieuznana...
Osobliwe powo�anie.
Czu� si� szcz�liwy tego wiosennego ranka przy wczesnym �niadaniu w przytulnej, ciemnej kuchni.
Grzej�c przy ogniu odziane w skarpety stopy, jad� gor�ce placki owsiane z apetytem podra�nionym zapachem schn�cego �uczywa.
Czu� si� szcz�liwy mimo deszczu, bo by�a sobota i przyp�yw dobry dla po�owu �ososi.
Matka przesta�a miesza� energicznie drewnian� warz�ch� i postawi�a mi�dzy nim a ojcem na wyszorowanym stole zdobn� niebieskim szlakiem mis� zawiesistej groch�wki.
Si�gn�� po sw� rogow� �y�k�, zanurzy� j� najpierw w misce, a potem w stoj�cym przed nim garnuszku ma�lanki.
J�zykiem obraca� g�st�, z�ot� ma� groch�wki doskonale przyrz�dzonej.
Ojciec, w wytartym, niebieskim swetrze i cerowanych rybackich skarpetach, siedzia� naprzeciw i posila� si� w milczeniu, spokojnie, wolno poruszaj�c czerwonymi r�koma.
Matka zrzuci�a ostatni� porcj� plack�w z patelni, u�o�y�a je sztorcem na misie i usiad�a do swej fili�anki herbaty.
��te mas�o topnia�o na u�amanym przez ni� placku.
Cisza i mi�y nastr�j rodzinny panowa�y w ma�ej kuchence, przy piecu z paleniskiem wylepionym glin�.
Mia� dziewi�� lat i wybiera� si� z ojcem na molo, gdzie znali go wszyscy jako synka Alexa Chisholma.
Rybacy, odziani w we�niane swetry i d�ugie, sk�rzane, si�gaj�ce pachwin buty, witali go zwykle spokojnym skinieniem g�owy lub - co lepsze - przyjaznym milczeniem.
Duma rozpiera�a go, gdy wyp�ywa� z nimi na morze.
Szalupa szerokim �ukiem op�ywa�a przysta� dooko�a, ze skrzypem dulek, z du�� sieci�, zapuszczon� po mistrzowsku przez ojca.
Z ty�u, na molo, zgrzytaj�c gwo�dziami but�w po mokrych kamieniach m�czy�ni zbici w gromad� bronili si� przed wiatrem.
Jedni przykucn�wszy okryli ramiona ��t� p�acht� �eglarsk�, inni ssali ciep�o ze sczernia�ych, glinianych, d�ugich na kilka cali fajek.
Franciszek sta� z ojcem osobno.
Alex Chisholm by� przodownikiem, dozorc� Stacji Rybackiej Tweed Nr 3.
Ch�ostani wiatrem, stali razem w milczeniu i patrzyli na daleki kr�g kork�w ta�cz�cych w silnym wirowisku pr�d�w, na linii, gdzie rzeka spotyka si� z morzem.
Cz�sto migotliwy blask s�o�ca w dr��cych zmarszczkach wody przyprawia� ch�opca o zawr�t g�owy.
Nie zmru�y�by jednak oczu za nic w �wiecie.
Nawet sekunda nieuwagi mog�aby przynie�� strat� tuzina ryb, tak trudnych do zdobycia w tych dniach, �e w odleg�ym Billingsgate Towarzystwo Rybackie sprzedawa�o je po p� korony za funt.
Wysok�, ko�cist� posta� ojca, z g�ow� nieco zapad�� w ramiona, z ostrym profilem pod starym kapturem, z wystaj�cymi ko��mi policzk�w zar�owionych zdrow� krwi�, cechowa�o zawsze to samo uparte napi�cie.
Odleg�y g�os miejskiego zegara, krakanie derhamskich wron, zapach zbutwia�ego drzewa z wrak�w - ��czy�y si� w umy�le ch�opca w nierozerwaln� ca�o��, a �wiadomo�� tego milcz�cego kole�e�stwa rybak�w nape�nia�a �zami jego oczy.
Franciszek, cho� tak bardzo tego pragn��, nigdy nie m�g� pierwszy dostrzec zanurzenia korka.
Nie tego ruchu spowodowanego fal� przyp�ywu, z powodu kt�rego czasami g�upio wszczyna� alarm, lecz tego powolnego ci�gnienia w d�, po kt�rym do�wiadczone oko poznawa�o miotanie si� ryby.
Na gromki, wysoki okrzyk ojca rozlega� si� szybki klekot st�p za�ogi, kt�ra bieg�a do windy ci�gn�cej sie�.
Moment ten nigdy nie mia� w sobie nic z mechanicznej, bezdusznej rutyny.
Cho� ludziom p�acono od wagi po�owu, nie my�l o pieni�dzach kierowa�a nimi w tej chwili.
Gor�czkowe podniecenie mia�o swe �r�d�o w dalekich, pierwotnych, atawistycznych chyba nami�tno�ciach �owieckich.
Sie� zbli�a�a si� z wolna, obwieszona wodorostami, ociekaj�ca, a sznury piszcza�y na drewnianym ko�owrocie b�bna.
Jeszcze jedno, ostatnie poci�gni�cie i we wn�trzu kot�uj�cej si� sieci pojawia� si� b�ysk.
Pewnej pami�tnej soboty wyci�gn�li czterdzie�ci �ososi za jednym rzutem.
Olbrzymie, b�yszcz�ce stworzenia miota�y si� i walczy�y, a� przerwa�y sie� i usi�owa�y wydosta� si� przez burt� do rzeki.
Franciszek wraz z innymi rzuci� si� naprz�d, zagarniaj�c rozpaczliwie cenn�, umykaj�c� ryb�.
Podniesiono go oblepionego z�otymi talarami �usek i przemoczonego do nitki, trzymaj�cego w ramionach prawdziwego potwora.
Tego wieczoru szed� do domu z r�k� w ojcowskiej d�oni, krokami dudni�cymi w zadymionym zmroku.
W pewnej chwili zatrzymali si� bez s�owa u Burleya na High Street, aby kupi� za pensa muszelek, tych mi�towych, kt�re sobie specjalnie wybra�.
i Ich kole�e�stwo sz�o jeszcze dalej.
W niedziel�, po sumie, zabierali w�dki i potajemnie - aby nie urazi� wra�liwych na religijne sprawy os�b - wykradali si� tylnymi ulicami pogr��onego w �wi�tecznym letargu miasta do zielonej doliny Whitadder.
W swej blaszance pe�nej trocin mia� Franciszek przepyszne d�d�ownice, zebrane poprzedniej nocy na podw�rku u Mealeya.
Na drugi dzie� ci�gle by� oszo�omiony szmerem strumienia, zapachem kwiecia ��k i zachwycony ojcem, pokazuj�cym mu wiry i karmazynowego c�tkowanego pstr�ga ukrytego pod kamieniem, bezustannie mia� przed oczyma jego posta�, pochylon� nad ogniskiem z chrustu, w kt�rym piek�a si� krucha, smaczna ryba.
W innych porach roku zbierali je�yny, poziomki lub le�ne ��te maliny, z kt�rych mo�na by�o przyrz�dzi� taki dobry d�em.
Wyprawa nabiera�a uroczystego charakteru, gdy matka mog�a i�� z nimi.
Ojciec zna� wszystkie najpi�kniejsze miejsca i prowadzi� ich g��boko w bezdro�ne lasy, do nietkni�tych zaro�li pe�nych soczystego owocu.
Gdy spad� �nieg i zima �cisn�a ziemi�, skradali si� pomi�dzy drzewami strze�onych derhamskich teren�w �owieckich.
Oddech marz� w szron, a sk�ra cierp�a ze strachu przed gwizdem gajowego.
S�ysza� bicie w�asnego serca, gdy opr�niali sid�a prawie pod oknami samego le�nictwa.
Potem wraca� do domu z ci�k� torb� my�liwsk�, z roze�mianymi oczyma.
A� przyjemnie si� robi�o na my�l o pasztecie zaj�czym.
Matka by�a wspania�� kuchark�, kobiet� piln�, oszcz�dn� i obdarzon� takim talentem do prowadzenia domu, �e ich szkockie �rodowisko nada�o jej - niech�tnie zreszt� przez ni� przyjmowany - tytu� "wspania�ej gospodyni".
Gdy sko�czy� je��, pos�ysza�, �e matka m�wi do ojca patrz�c na� poprzez zastawiony �niadaniem st�.
- Staraj si� dzi� wcze�niej wr�ci�, Alex.
Dzi� jest koncert w radzie miejskiej.
Widzia�, �e ojciec, zatroskany wylewem rzeki i ma�o obiecuj�cym sezonem po�owu �ososi, drgn�� na przypomnienie dorocznego uroczystego wieczoru w radzie miejskiej.
Nie mia� ochoty i�� tam tego wieczoru.
- Chcesz p�j�� koniecznie?
- spyta� z cieniem u�miechu na wargach.
Zarumieni�a si� z lekka, a Franciszek zastanawia� si�, dlaczego matka wydaje si� taka dziwna.
- To jedna z niewielu rzeczy, na kt�re czekam ca�y rok.
Jeste� zreszt� radnym miasta, wi�c wypada, �eby� zaj�� swoje miejsce na trybunie z rodzin� i przyjaci�mi.
Jego u�miech pog��bi� si�, doko�a oczu pojawi�y si� linie dobrotliwych zmarszczek; Franciszek odda�by �ycie, �eby posi��� ten u�miech.
- No, to widz�, El�bieto, �e musimy tam i��.
Nie cierpia� rady miejskiej, jak nie znosi� fili�anek, sztywnych ko�nierzyk�w i swych skrzypi�cych, �wi�tecznych but�w.
Ale kocha� t� kobiet�, kt�ra �yczy�a sobie, �eby z ni� poszed�.
- Licz� na ciebie, Alex.
Widzisz - jej g�os usi�uj�c zachowa� swobod� zabrzmia� nut� osobliwej ulgi - zaprosi�am Po�� i Nor� z Tynecastle, Ned niestety nie b�dzie m�g� przyjecha�.
- Zatrzyma�a si�.
- B�dziesz musia� pos�a� kogo� innego do Ettal z rachunkami.
Wyprostowa� si� i szybkim spojrzeniem stara� si� przenikn�� j� a� do dna jej delikatnego fortelu.
Franciszek nie rozumia� pocz�tkowo, o co chodzi.
Nie �yj�ca ju� dzi� siostra ojca po�lubi�a ongi� Neda Bannona, w�a�ciciela gospody "Union" w Tynecastle, zgie�kliwym mie�cie, odleg�ym o blisko sze��dziesi�t mil na po�udnie.
Pola, siostra Neda, i Nora, jego dziesi�cioletnia osierocona bratanica, nie by�y wprawdzie bliskimi krewnymi, lecz mimo to odwiedziny ich mo�na by�o zawsze zaliczy� do radosnych wydarze�.
Nagle pos�ysza� g�os ojca, kt�ry odrzek� spokojnie: - Tak czy owak b�d� musia� pop�yn�� do Ettal.
Zapad�a grobowa cisza.
Franciszek spostrzeg�, �e matka poblad�a.
To wcale nie jest konieczne, �eby� ty p�yn��.
,.
Ktokolwiek, cho�by Sam Mirlees, ch�tnie pop�ynie za ciebie.
Nie odpowiedzia�.
Ci�gle patrzy� na ni� spokojnie, dotkni�ty w swej godno�ci, w swej zawodowej dumie.
Jej wzburzenie ros�o.
Porzuci�a wszelkie wybiegi i pochylona do przodu po�o�y�a nerwow� d�o� na jego r�kawie.
- Zr�b to dla mnie, Alex.
Wiesz, co si� sta�o zesz�ym razem.
Tam jest znowu �le, bardzo �le, jak s�ysza�am.
Ciep�ym, koj�cym ruchem po�o�y� sw� du�� d�o� na jej r�ce.
- Nie chcia�aby� chyba, �ebym stch�rzy�, prawda?
- u�miechn�� si� i powsta� �ywo.
- Wyp�yn� wcze�nie i wcze�nie wr�c�...
na czas dla ciebie, dla naszych zbzikowanych przyjaci� i na tw�j cenny koncert wreszcie.
Pokonana, z wyrazem usilnej pro�by na twarzy patrzy�a, jak wdziewa wysokie buty.
Franciszek, zzi�bni�ty i przybity, przeczuwa� z l�kiem, co nast�pi.
I rzeczywi�cie, ojciec wyprostowa� si� i rzek� �agodnie z niebywa�� u niego mi�kko�ci�: - My�l�, �eby� lepiej zosta� dzi� w domu, ch�opcze.
Pomo�esz matce w pracy ko�o domu.
Trzeba b�dzie mn�stwa rzeczy dojrze�, zanim go�cie przyjd�.
Zgn�biony rozczarowaniem Franciszek nie protestowa�.
Poczu�, �e matka nerwowo przygarnia go ramieniem.
Ojciec sta� chwil� u drzwi z g��bokim, serdecznym uczuciem maluj�cym si� w oczach, potem cicho wyszed�.
Cho� deszcz usta� ko�o po�udnia, godziny wlok�y si� Franciszkowi beznadziejnie.
Udawa�, �e nie dostrzega matczynego strapionego czo�a.
Dr�czy�a go przy tym pe�na �wiadomo�� ich sytuacji.
Tu, w tym cichym miasteczku, znano ich i nie zaczepiano, a nawet ceniono.
Lecz w Ettal, mie�cie targowym, oddalonym o cztery mile, gdzie ojciec co miesi�c musia� sk�ada� w biurze rybackim sprawozdania o po�owach, rzecz mia�a si� inaczej.
Sto lat temu trz�sawiska Ettalu zabarwi�y si� krwi� cz�onk�w Covenantu, a teraz wahad�o ucisku nielito�ciwie odchyli�o si� w stron� przeciwn�.
Pod wodz� nowego proboszcza o�y�y ostatnio na nowo zaciek�e prze�ladowania religijne.
Tworzono tajne organizacje, urz�dzano masowe zebrania na rynku i niby batem podcinano nami�tno�ci religijne do stanu ob��kanego fanatyzmu.
Gdy dosz�o wreszcie do wybuchu nagromadzonych nami�tno�ci, nielicznych katolik�w wyszczuto z miasta psami, podczas gdy wszyscy inni, mieszkaj�cy w okolicy, otrzymali gro�ne ostrze�enia, by nie pokazywali si� na ulicach Ettalu.
Ch�odna oboj�tno��, z jak� ojciec ustosunkowa� si� do tej gro�by, uczyni�a go przedmiotem szczeg�lnie zawzi�tej nienawi�ci.
Ubieg�ego miesi�ca dosz�o do bijatyki, w kt�rej krzepki po�awiacz �ososi doskonale zda� egzamin z si�y swych pi�ci.
Teraz pomimo ponownych pogr�ek i mimo troskliwie przez �on� u�o�onego podst�pu, aby go zatrzyma�, wybiera� si� znowu...
Franciszek zl�k� si� w�asnych my�li i jego ma�e pi�stki zacisn�y si� gwa�townie.
Dlaczego ludzie nie �yj� w zgodzie?
Jego rodzice nie byli tego samego wyznania, a jednak �yli razem w doskona�ej harmonii, szanuj�c si� wzajemnie.
Ojciec by� dobrym cz�owiekiem, najlepszym cz�owiekiem na �wiecie...
dlaczego chc� go skrzywdzi�?
L�k, jak n� wbity w sam rdze� jego m�odego �ycia, zakrad� si� do duszy ch�opca.
Odczuwa� paniczny strach, wstyd i rozterk� na d�wi�k s�owa "religia".
Nie rozumia�, jak mog� si� ludzie wzajemnie nienawidzi� z powodu oddawania czci temu samemu Bogu odmiennymi s�owami.
Gdy oko�o godziny czwartej powraca� z go��mi z dworca kolejowego, jego ponury nastr�j pot�gowa�y �arty i kpinki dowcipnej kuzynki Nory.
Ani obecno�� matki id�cej z ty�u w towarzystwie wystrojonej i statecznej ciotki Poli, ani �ywo�� i pogoda Nory, rozradowanej now�, brunatn� sukienk� i ponownym spotkaniem z nim - nie zdo�a�y go rozweseli�.
Czu� ucisk wisz�cego w powietrzu nieszcz�cia.
Opanowuj�c pos�pny nastr�j zbli�a� si� do domu.
By�a to niska, schludna chata z szarego kamienia, stoj�ca frontem ku Cannalgate, z ma�ym, starannie utrzymanym ogrodem, w kt�rym ojciec hodowa� astry i begonie.
B�yszcz�ca mosi�na ko�atka i czy�ciutki pr�g �wiadczy�y widomie o zami�owaniu matki do czysto�ci.
Nieskalan� biel firanek za oknami plami�y szkar�atem trzy doniczki pelargonii.
Nora zarumieniona, zdyszana, z niebieskimi oczyma iskrz�cymi si� uciech�, by�a w jednym ze swych nastroj�w wyzywaj�cej, psotnej weso�o�ci.
Gdy przechodzili obok domu ku tylnemu ogrodowi, gdzie stosownie do polecenia matki mieli bawi� si� z Anzelmem Mealeyem a� do podwieczorku, zbli�y�a si� do Franciszka i szepcz�c pochyli�a si� do jego ucha tak, �e w�osy opad�y jej na subteln� twarzyczk�.
Ka�u�e, kt�rych nie zdo�ali przeskoczy� such� nog�, i soczysta wilgo� ziemi pobudzi�y jej pomys�owo��.
Franciszek pocz�tkowo nie chcia� s�ucha�.
By�o to dziwne, gdy� towarzystwo Nory wywo�ywa�o u niego zazwyczaj natychmiastow�, rywalizuj�c� gotowo�� do zabawy.
Milcz�c zatrzyma� si� i patrzy� na ni� pe�en wahania.
- Wiem, �e on to zrobi - m�wi�a - on zawsze chce bawi� si� w �wi�tego.
Chod�, Franku, zr�bmy to, zr�bmy!
Powolny u�miech ukaza� si� na jego wargach.
Z ma�ej szopy na narz�dzia, znajduj�cej si� w ko�cu ogrodu, niech�tnie przyni�s� �opat�, polewaczk� i kawa� starej gazety.
Pod kierunkiem Nory wykopa� przy krzakach lauru szerok� na dwie stopy jam�, nape�ni� j� wod� i nakry� gazet�.
Nora kunsztownie posypa�a arkusz warstw� suchej ziemi.
Zaledwie ukryli �opat�, przyszed� Anzelm ubrany w pi�kny bia�y mundurek marynarski.
Nora rzuci�a Frankowi spojrzenie pe�ne nieukrywanej rado�ci.
- Halo, Anzelmie!
- wita�a go rozpromieniona.
- Co za przepi�kne ubranie!
Czekali�my na ciebie.
W co b�dziemy si� bawi�?
Anzelm Mealey zastanowi� si� nad pytaniem w spos�b, kt�ry wyra�a� zasadnicz� zgod�.
By� jak na jedena�cie lat du�ym, dobrze od�ywionym ch�opcem, z bia�or�owymi policzkami.
W�osy mia� jasne i k�dzierzawe, oczy uduchowione.
Jedyne dziecko bogatych i pobo�nych rodzic�w.
Ojciec by� w�a�cicielem doskonale prosperuj�cej fabryki nawoz�w kostnych, po�o�onej na przeciwnym brzegu rzeki.
Anzelm przeznaczony by� z w�asnego i matczynego wyboru na duchownego i mia� wst�pi� do Holywell, s�ynnego kolegium katolickiego w p�nocnej Szkocji.
Z Franciszkiem s�u�y� do mszy w ko�ciele �wi�tego Kolumba.
Cz�sto znajdowano go w ko�ciele, kl�cz�cego, z oczyma pe�nymi gor�cych �ez.
W�drowne siostry zakonne g�aska�y go po g�owie.
Uznawany by� powszechnie i s�usznie za prawdziwie �wi�tobliwego ch�opca.
- Urz�dzimy procesj� - powiedzia� - na cze�� �wi�tej Julii, bo dzisiaj jest dzie� jej imienia.
Nora klasn�a w d�onie.
- Powiedzmy, �e jej o�tarz jest przy krzakach lauru.
Mamy si� ubra�?
- Nie - Anzelm potrz�sn�� g�ow� - m�dlmy si� raczej, nie bawmy.
Ale wyobra�cie sobie, �e mam na sobie kom�� i nios� wysadzan� klejnotami monstrancj�.
Ty jeste� bia�� siostr� kartuzk�.
A ty, Franku, towarzysz�cym mi klerykiem.
Jeste�cie gotowi?
Franciszek odczu� nagle niesmak.
By� za m�ody, by m�c zanalizowa� swe uczucia, wiedzia� tylko, �e cho� Anzelm pragn�� gor�co mie� w nim swego najlepszego przyjaciela, jego afiszuj�ca si� pobo�no�� wywo�ywa�a w nim dziwny, bolesny wstyd.
Do Boga odnosi� si� Franek z rozpaczliw� rezerw�.
By�o to uczucie, kt�re pieczo�owicie ochrania�, nie�wiadomy ni jego przyczyny, ni tre�ci, niby delikatny nerw ukryty g��boko w ciele.
Gdy Anzelm raz na lekcji religii o�wiadczy� z uniesieniem: "Kocham i uwielbiam naszego Zbawiciela z ca�ego serca", Franek, bawi�cy si� w kieszeni kamyczkami, obla� si� ciemnym rumie�cem, milcz�cy poszed� do domu i po drodze wybi� szyb�.
Nast�pnego dnia Anzelm, od pewnego czasu opiekun chorych, przyszed� do szko�y z pieczon� kur� dla matki Paxton, dumnie rozprawiaj�c o osobie b�d�cej przedmiotem jego charytatywnych praktyk.
Matka Paxton by�a to stara rybaczka, wysch�a z hipokryzji i niedomaga� w�troby, a jej sobotnie wyst�py nieszporne zamienia�y Cannalgate w dom wariat�w.
Franek z ca�ym spokojem zakrad� si� podczas lekcji do szatni, otworzy� paczk� i w miejsce wybornego kurczaka, kt�rego zjad� wraz z kolegami, w�o�y� zgni�y �eb sztokfisza.
�zy Anzelma i przekle�stwa Meg Paxton dostarczy�y mu potem dreszczu g��bokiej, ponurej satysfakcji.
Teraz jednak zawaha� si�, jakby chcia� da� ch�opcu sposobno�� unikni�cia pu�apki.
Zapyta� wi�c powoli: - Kto p�jdzie pierwszy?
- Ja, rzecz jasna - wyrwa� si� Anzelm zajmuj�c pozycj� na przodzie.
- �piewaj, Noro: Tantum ergo...
W takt wysokiego dyszkantu Nory procesja ruszy�a g�siego.
Gdy zbli�ali si� do laurowych krzak�w, Anzelm podni�s� splecione d�onie ku niebu.
W nast�pnej chwili stan�� na papier i chlusn�� w b�oto.
Przez dziesi�� sekund nikt si� nie poruszy�.
Dopiero przera�liwy wrzask Anzelma, gramol�cego si� z trudem, spowodowa� wybuch rado�ci Nory.
I kiedy Mealey be�kota�: - To grzech, to grzech - podskakiwa�a z uciechy i roze�miana podjudza�a dziko: - Bij go, Anzelmie, bij!
Dlaczego nie bijesz Franka?
- Nie, nie - wy� Anzelm - nadstawi� drugi policzek!
- Rzuci� si� biegiem do domu.
Nora przylgn�a gor�czkowo do Franciszka, krztusz�c si�, ze �zami �miechu p�yn�cymi po policzkach.
Lecz Franciszek si� nie �mia�.
W zamy�leniu zapatrzony w ziemi� milcza� i wyrzuca� sobie, �e poni�y� si� do takich niem�drych figli teraz, gdy ojciec jego przemierza� wrogie ulice Ettalu.
Milcza� jeszcze, kiedy wracali na herbat�.
W mi�ym pokoju frontowym, zgodnie ze sztywnym rytua�em szkockiej go�cinno�ci, st� by� ju� zastawiony najlepsz� porcelan� i wszelkim platerowanym nakryciem, jakim tylko ma�e gospodarstwo domowe dysponowa�o.
Matka siedzia�a przy ciotce Poli z twarz� dzi� raczej powa�n�, zar�owion� nieco od ognia i sztywnia�a lekko, ilekro� spojrza�a na zegar.
Po niespokojnym dniu, przeplatanym na przemiany zw�tpieniem i otuch�, wmawiaj�c sobie, �e p�onne s� jej obawy, nas�uchiwa�a krok�w m�a.
Czu�a przemo�n� t�sknot� za nim.
Pochodzi�a z Darrow, miasta ze stoczni�, nieprawdopodobnie szarego, oddalonego o oko�o 20 mil od Tynecastle, Ojciec jej, Daniel Glennie, z zawodu drobny piekarz ustawicznie walcz�cy z widmem gro��cego mu bankructwa, sprawowa� poza tym funkcj� podw�rzowego kaznodziei i g�owy swego w�asnego i jedynego bractwa chrze�cija�skiego.
W czasie jednego ze swych tygodniowych urlop�w, kt�re odrywa�y j� od rodzicielskiego kantorka, zakocha�a si� bez pami�ci (maj�c lat osiemna�cie) w m�odym rybaku z Tweedside, Aleksandrze Chisholmie, i wkr�tce go po�lubi�a.
W teorii los tego ca�kowicie niedobranego zwi�zku by� z g�ry przes�dzony.
W rzeczywisto�ci jednak ma��e�stwo to okaza�o si� wyj�tkowo udane.
Chisholm nie by� fanatykiem.
Jako cz�owiek spokojny i opanowany nie mia� zamiaru wp�ywa� na pogl�dy religijne �ony.
Ona ze swej strony przesi�kni�ta od wczesnego dzieci�stwa osobliw� doktryn� uniwersalnej tolerancji, ugruntowanej przez ojca dziwaka, te� nie by�a sk�onna do wzniecania zatarg�v,- na tym tle.
Nawet gdy przycich�y pierwsze uniesienia mi�o�ci, zaznawa�a pe�nego szcz�cia.
"Tak dobrze jest - mawia�a - mie� go ko�o siebie.
" By� schludny, ch�tny i zawsze niezawodny, gdy przysz�o naprawi� wy�ymaczk�, zar�n�� koguta lub wybra� mi�d z uli.
Jego astry by�y najpi�kniejsze w Tweedside, a jego pantarki stale bra�y nagrody na wystawach.
Go��bnik, kt�ry zrobi� niedawno dla Franciszka, by� arcydzie�em cierpliwej, benedykty�skiej pracy.
Zdarza�o si�, �e siedz�c w zimowe wieczory przy ognisku nad drutami, podczas gdy Franciszek otulony le�a� w ��ku, wiatr gwizda� przyjemnie wok� ma�ego domu, kocio�ek sycza� zawieszony nad ogniem, a jej d�ugi, ko�cisty Alex zaj�ty jak�� majsterk� st�pa� cicho po kuchni odzianymi w skarpety stopami - zwraca�a si� do niego z dziwnie czu�ym u�miechem: "Wiesz, zakochana jestem w tobie, stary".
Nerwowo spojrza�a na zegar.
Tak!
By�o p�no, znacznie p�niej, ni� wraca� zazwyczaj.
Na dworze gromadz�ce si� chmury przy�piesza�y ciemno�� wieczoru, a ci�kie krople deszczu znowu rozbija�y si� na okiennych szybach.
Nora i Franciszek weszli prawie r�wnocze�nie.
Umkn�a przed pytaj�cym wzrokiem syna.
- No, dzieci - ciotka Pola wezwa�a ich do swego krzes�a.
- Bawili�cie si� dobrze?
To �licznie.
Umy�a� sobie r�ce, Noro?
Z pewno�ci� cieszysz si� na my�l o dzisiejszym koncercie, Franciszku.
Ja sama lubi� troch� muzyki.
Na Boga, dziewczyno, nie kr�� si�.
I pami�taj, jak si� masz zachowywa� przy ludziach, moja panno.
Si�dziemy do herbaty.
Nie mo�na by�o zignorowa� tej propozycji.
Z uczuciem g�uchej rozpaczy, spot�gowanym, bo ukrytym, El�bieta wsta�a.
- Nie b�dziemy d�u�ej czeka� na Alexa.
Zaczniemy.
- Wymusi�a usprawiedliwiaj�cy u�miech.
- On przyjdzie teraz lada chwila.
Herbata by�a wspania�a, jak r�wnie� pierniczki i ciasta domowej roboty, a konfitury w�asnor�cznie robione przez El�biet�.
Lecz ci�ka atmosfera napr�enia wisia�a nad sto�em.
Ciotka Pola nie robi�a swoich ironicznych uwag, kt�re zazwyczaj przysparza�y Franciszkowi tyle skrytej rado�ci, lecz siedzia�a wyprostowana, z �okciami przyci�gni�tymi, wytwornie trzymaj�c ucho fili�anki.
Stara panna, ni�ej czterdziestki, z d�ug�, steran�, ale przyjemn� twarz�, cokolwiek dziwaczna w ubiorze, stateczna, spokojna, g�adka w obej�ciu, z koronkow� chusteczk� na podo�ku, z nosem nienaturalnie zaczerwienionym od gor�cej herbaty i z ptakiem na kapeluszu, kt�ry zdawa� si� duma� nad czym�, wygl�da�a jak model nieskazitelnej og�ady towarzyskiej.
- Przychodzi mi na my�l, El�bieto - ciotka taktownie przerwa�a milczenie - �e dzieci powinny by�y przyprowadzi� ze sob� Mealeyowego ch�opca.
Ned zna jego ojca.
Pi�kne powo�anie ma Anzelm.
- Nie poruszaj�c g�ow� musn�a Franciszka swym uprzejmym, wszechwidz�cym spojrzeniem.
- Trzeba b�dzie ciebie tak�e pos�a� do Holywell, m�j ch�opcze.
El�bieto, czy chcia�aby� widzie� swego syna na ambonie?
- Mego jedynaka?
Nie.
- Wszechmocny lubi jedynak�w - rzek�a ciotka Pola z przej�ciem.
El�bieta nie u�miechn�a si�.
Postanowi�a, �e jej syn b�dzie wielkim cz�owiekiem, s�ynnym prawnikiem, mo�e chirurgiem; nie mog�a znie�� my�li, �e mia�by cierpie� pustk� i trudy pe�nego umartwie� kap�a�skiego �ycia.
Targana rosn�cym wzburzeniem zawo�a�a: - Naprawd� chcia�abym, �eby Alex wr�ci�.
To...
to bardzo nie�adnie z jego strony.
Je�li si� nie po�pieszy, sp�nimy si� na koncert.
- Mo�e jeszcze nie jest got�w z rachunkami - rozwa�a�a ciotka Pola uprzejmie.
El�bieta zaczerwieni�a si� z przykro�ci nie panuj�c ju� nad sob�.
- Musi by� teraz w przystani...
zawsze si� tam zatrzymuje wracaj�c z Ettal.
- Rozpaczliwie pr�bowa�a odp�dzi� l�k.
- Nie dziwi�abym si�, gdyby o nas ca�kiem zapomnia�.
To chyba najbardziej roztargniony cz�owiek na �wiecie.
- Urwa�a, m�wi�c po chwili: - Damy mu jeszcze pi�� minut czasu.
Jeszcze jedn� fili�ank�, ciociu?
Lecz kolacja ko�czy�a si� i nie mo�na jej by�o przed�u�a�.
Zapad�o przygn�biaj�ce milczenie.
Co si� z nim sta�o?
Czy nigdy, nigdy nie przyjdzie?
Chora z niepokoju El�bieta nie mog�a pohamowa� si� d�u�ej.
Rzuciwszy jeszcze jedno spojrzenie na marmurowy zegar, wsta�a.
- Prosz� mi wybaczy�, ciotko Polu, musz� tam pobiec i zobaczy�, co go zatrzymuje.
Zaraz wr�c�.
Niepok�j matki udzieli� si� Franciszkowi.
Niepewno�� nasuwa�a mu kszta�towane przez uczucie strachu obrazy w�skiego zau�ka, przera�aj�cego ciemno�ci� i kot�uj�cymi si� w zamieszaniu twarzami.
Widzia� ojca przyci�ni�tego do muru...
walcz�cego...
padaj�cego pod naporem t�umu...
s�ysza� g�uchy stuk jego g�owy o nier�wny, wyboisty bruk.
Nie zdawa� sobie sprawy, �e dr�y.
- Pozw�l mi tak�e p�j��, mamo - prosi�.
- Nie ma sensu, synu - u�miechn�a si� blado - zosta� tu i zabaw naszych go�ci.
Nieoczekiwanie ciotka potrz�sn�a g�ow�.
Dot�d nie zdradzi�a, �e spostrzeg�a rosn�ce napi�cie.
Nie uczyni�a tego i teraz.
Lecz z niewzruszon� powag� doradzi�a: - Zabierz ch�opca ze sob�,.
El�bieto, Nora i ja damy sobie doskonale rad�.
Zapad�a cisza, podczas kt�rej Franciszek b�aga� oczyma.
- Dobrze...
chod�.
Matka odzia�a go w gruby p�aszcz, potem otuliwszy si� sukienn� peleryn� wzi�a go za r�k� i wysz�a z ciep�ego" jasnego pokoju.
Noc by�a ulewna, czarna jak smo�a.
Deszcz pieni� si� na bruku i szumia� rynsztokami opustosza�ych ulic.
Gdy tak borykali si� w wietrznym mroku po Mercat Wynd, daleko poza odleg�ym rynkiem i przy�mion� iluminacj� ratusza" l�k znowu ogarn�� Franciszka.
Pr�bowa� go zwalczy� zaciskaj�c usta i z determinacj� dor�wnuj�c przy�pieszonym krokom matki.
W dziesi�� minut p�niej przeszli przez most graniczny i pu�cili si� wzd�u� nadbrze�a w stron� mola nr 3.
Tu.
matka zatrzyma�a si� strwo�ona.
Budka by�a zamkni�ta i opustosza�a.
Odwr�ci�a si� niezdecydowana i nagle dostrzeg�a o mil� w g�r� rzeki na molo nr 5, s�abe �wiate�ko" zamglone w d�d�ystej ciemno�ci.
Mieszka� tam Sam Mirlees, poddozorca, cz�owiek rozwi�z�y i zapity.
Ruszy�a stanowczo w tamt� stron� brodz�c przez mokre ��ki, potykaj�c si� na niewidocznych k�pach trawy, brn�c przez rowy i ka�u�e.
...
Na pewno ma jakie� nowiny!
Franciszek id�c tu� obok czu� jej l�k rosn�cy z ka�dym jej krokiem.
W ko�cu doszli do drugiej przystani, do drewnianej chaty z syconych smo�� desek, mocno osadzonej na brzegu rzeki za wysokim, kamiennym molo i zas�on� wisz�cych sieci.
Franciszek nie m�g� d�u�ej wytrzyma�.
Rzuciwszy si� naprz�d z niespokojnie bij�cym sercem jednym pchni�ciem otworzy� drzwi.
Wtedy, u kresu swej ca�odziennej trwogi, wyda� pe�en udr�ki, zd�awiony okrzyk, a �renice rozszerzy�y mu si� z przera�enia.
Sam Mirlees pochyla� si� nad wyci�gni�tym na �awie ojcem.
Z bladej twarzy ojca �cieka�y stru�ki krwi; jedn� r�k� mia� podwi�zan� prymitywnie temblakiem, a na czole du�y siniec.
Obydwaj m�czy�ni byli w swetrach i wysokich butach.
Szklanki i kamienny dzban sta�y na stole, a brudna, zaczerwieniona od krwi g�bka le�a�a obok lepkiej miednicy.
Ko�ysz�ca si� lampa sztormowa rzuca�a na nich snop ��tego, n�dznego �wiat�a; atramentowe cienie pe�za�y chwiejnie po tajemniczych k�tach i dudni�cym od deszczu stropie.
Matka rzuci�a si� ku nim i pad�a na kolana obok �awy.
- Alex...
Alex...
jeste� ranny?
Cho� oczy mia� przymglone, u�miechn�� si�, a raczej pr�bowa� si� u�miechn�� sinymi, krwawi�cymi wargami.
- Nie gorzej ni� ci, co mnie pr�bowali zrani�.
�zy, zrodzone z jego hartu i jej mi�o�ci, �zy bezsilnego oburzenia na tych, kt�rzy doprowadzili go do tego stanu, nabieg�y jej do oczu.
- By� prawie wyko�czony, jak przyszed� - wtr�ci� Mirlees z niewyra�nym gestem - ale da�em mu kapeczk� na wzmocnienie.
Rzuci�a mu gniewne spojrzenie.
Spity by� jak zwykle przy sobocie.
Zrobi�o si� jej s�abo z gniewu na tego zapijaczonego g�upca, kt�ry napoi� trunkiem straszliwie poranionego m�a.
Widzia�a, �e straci� du�o krwi...
nie by�o tu nic, czym mo�na by go by�o opatrzy�...
musi go wydosta� st�d natychmiast...
bez zw�oki.
Spyta�a si� z niepokojem: - Potrafisz zaj�� do domu ze mn�, Alex?
- My�l�, �e tak...
je�li p�jdziemy powoli.
Przezwyci�aj�c strach i bezradno�� porz�dkowa�a my�li.
Jej jedynym i instynktownym pragnieniem by�o przenie�� go do ciep�a i �wiat�a, w bezpieczne miejsce.
Zauwa�y�a, �e jego najgorsza rana, ci�cie a� do ko�ci skroniowej, przesta�a krwawi�.
Zwr�ci�a si� do syna.
- Biegnij pr�dko z powrotem, Franku!
Powiedz Poli, by przygotowa�a na nasze przyj�cie wszystko, co potrzeba.
Potem sprowad� zaraz do domu lekarza.
Franciszek, trz�s�c si� jak w febrze, przytakn�� bezwiednie na znak, �e zrozumia�.
Spojrzawszy raz jeszcze na ojca pochyli� g�ow� i pu�ci� si� p�dem wzd�u� nadbrze�a.
- Wi�c spr�buj, Alex...
pozw�l mi pom�c.
Odrzucaj�c z gorycz� propozycj� pomocy ze strony Mirleesa, co do kt�rej by�a pewna, �e b�dzie gorsza ni� �adna, pomog�a m�owi wsta�.
Chwiej�c si� powsta� pos�usznie.
Trzyma� si� na nogach bardzo niepewnie i ledwie wiedzia�, co czyni.
- Wobec tego...
id�, Sam - mrukn�� nieprzytomnie - dzi�kuj� ci i dobranoc.
W przyp�ywie nowej niepewno�ci zagryz�a wargi.
Przemog�a si� jednak i wyprowadzi�a go na spotkanie tn�cych strumieni deszczu.
Gdy drzwi zamkn�y si� za nimi, a on sta� niepewny i oboj�tny na ulew�, zl�k�a si� perspektywy tego d�ugiego powrotu z bezradnym m�czyzn� przez rozmi�k�e deszczem pola.
W tym wahaniu nagle b�ysn�a jej my�l.
Czemu� wcze�niej o tym nie pomy�la�a?
Skr�ciwszy sobie drog� przez most obok cegielni mog�aby oszcz�dzi� co najmniej mil� drogi i mie� go w domu bezpiecznie u�o�onego w ��ku w ci�gu p� godziny.
Uj�a go pod rami� z mocnym postanowieniem.
Wciskaj�c si� w ulew� i podpieraj�c go, wskaza�a kierunek w g�r� rzeki ku mostowi.
Z pocz�tku widocznie nie przejrza� jej plan�w, lecz nagle, gdy doszed� go odg�os p�dz�cej wody, zatrzyma� si�.
- Jak� drog� idziemy, El�bieto?
Nie przejdziemy przez most ko�o cegielni przy takim wylewie.
- Cicho, Alex...
nie marnuj si� na gadanie - uspokoi�a go i poprowadzi�a dalej.
Przyszli do mostu.
By�a to raczej w�ska, wisz�ca k�adka z kilku belek, z drucian� lin� zamiast por�czy, ��cz�c� obydwa brzegi w najw�szym miejscu.
Most by� do�� solidny, cho� ma�o u�ywany, odk�d opustosza�a cegielnia, kt�rej s�u�y�.
Gdy El�bieta stan�a na nim, ciemno�� i przera�aj�ca blisko�� wody zrodzi�y w jej duszy nieokre�lone zw�tpienie czy ostrze�enie.
Zatrzyma�a si�, bo k�adka by�a za w�ska, by mogli i�� dalej obok siebie, i ogarni�ta fal� dziwnej macierzy�skiej czu�o�ci spojrza�a wstecz na jego przemoczon� i zmaltretowan� posta�.
- Masz lin�?
- Tak, trzymam j�.
Widzia�a wyra�nie, �e jego wielka pi�� obejmuje i �ciska grub�, drucian� lin�.
Nieprzytomna, zdyszana i op�tana jedn� my�l�, straci�a rozs�dek.
- Trzymaj si� mnie.
- Odwr�ci�a si� i poprowadzi�a.
Pocz�li przechodzi� most.
W po�owie drogi noga obsun�a si� mu z o�liz�ej od deszczu belki.
Kiedy indziej nie mia�oby to znaczenia.
Tej nocy jednak znaczy�o bardzo du�o, bo wezbrana Tweed si�ga�a belek mostu.
Natychmiast p�dz�cy pr�d wype�ni� mu but wod�.
Boryka� si� z si�� porywistego pr�du, z przemagaj�cym go ci�arem buta i nie m�g� wskutek utraconej w bitce w Ettal si�y wyd�wign�� oci�a�ej nogi.
Ze�lizn�a mu si� druga noga; obydwa buty jakby na�adowane o�owiem trzyma�a woda.
Na wo�anie odwr�ci�a si� z krzykiem i pochwyci�a go wp�.
Jej ramiona go obj�y, gdy pogr��a� si� ju� w fale.
Walczy�a ostro, rozpaczliwie, aby go podtrzyma�.
Potem szum i ciemno�� w�d wessa�y ich w otch�a�.
Franciszek czeka� na nich ca�� noc.
Nie przyszli.
Nast�pnego dnia podczas odp�ywu znaleziono ich splecionych w u�cisku w cichej wodzie przy piaszczystej wydmie.
Pewnego czwartkowego wieczoru we wrze�niu, w cztery lata p�niej, Franciszek Chisholm mozolnym ko�owaniem zako�czy� sw� wieczorn� w�dr�wk� od stoczni miasta Darrow ku wystaj�cemu, podw�jnemu szyldowi piekarni Glenniego.
Powzi�� wielk� decyzj�.
Gdy wl�k� si� om�czonym przej�ciem, dziel�cym piekarni� od sklepu, w jego ciemnych oczach tli�o si� postanowienie.
Ponura posta� Franka, zniekszta�cona niewygodnym, szorstkim, kupionym na wyrost kombinezonem roboczym, jego zbrudzona twarz pod p��cienn�, m�sk� czapk� w�o�on� przodem do ty�u - dziwnie wygl�da�y, gdy wszed� przez tylne drzwi i w�o�y� swe pr�ne naczynie na �niadanie do miednicy kuchennej.
Tak, powzi�� wielk� decyzj�.
Malcom Glennie siedzia� w kuchni przy stole nakrytym poplamionym obrusem i jak zwykle zastawionym garnkami.
Rozpieraj�c si� �okciami czyta� "Conveyancing" Lockea.
By� to bry�owaty, blady, siedemnastoletni wyrostek.
Jedn� r�k� wichrzy� t�uste, czarne w�osy strz�saj�c przy tym chmur� �upie�u na ko�nierz, drug� r�k� si�ga� bezustannie po ciastka, upieczone dla niego przez matk� z okazji powrotu z kolegium Armstrong.
Franciszek wzi�� sw� kolacj� z pieca, dwupensowy gnieciuch i ziemniaki pra�one od po�udnia, i uprz�tn�� nieco miejsca dla siebie.
S�ysza� poprzez rozdarty, nieprzezroczysty papier, zast�puj�cy rozbit� szyb� w drzwiach przepierzenia, krz�tanin� pani Glennie, obs�uguj�cej klienta w sklepiku.
Malcom rzuci� mu spojrzenie niecierpliwego niezadowolenia.
- Czy nie mo�esz zachowa� si� ciszej, gdy ja studiuj�?
Bo�e!
Co za r�ce!
Czy nie myjesz si� nigdy przed jedzeniem?
Pogr��ony w kamiennym milczeniu, kt�re by�o najlepsz� jego obron�, Franciszek podni�s� n� i widelec stwardnia�ymi, poparzonymi od nit�w palcami.
Drzwi przepierzenia otworzy�y si� i pani Glennie z godno�ci� wtoczy�a si� do �rodka.
- Ju� sko�czy�e�, Malcom, kochanie?
Mam dla ciebie pyszny krem, same �wie�e jaja i mleko; nawet przy twej niestrawno�ci nie zaszkodzi ci ani odrobin�.
- Ca�y dzie� mi co� w �o��dku dolega - u�ali� si�.
Wci�gn�� g��boko powietrze i wydmuchn�� je g�o�no z min� niesprawiedliwie skrzywdzonego.
- To wszystko ta nauka robi, synu.
- Po�pieszy�a do kuchenki.
- Ale to ci podtrzyma si�y...
skosztuj tylko...
zr�b to dla mnie.
Pozwoli� jej usun�� pr�ny talerz i postawi� du�� misk� kremu przed sob�.
Gdy poch�ania� go �apczywie, patrzy�a na� z czu�o�ci� raduj�c si� ka�dym k�sem, kt�ry po�yka�.
Z��k�a, w po�amanym gorsecie i zaniedbanej, �wiec�cej dziurami sp�dnicy pochyli�a ku niemu k��tliw� twarz z d�ugim, cienkim nosem i zmarszczonymi wargami, twarz zdziecinnia�� od �lepej matczynej mi�o�ci.
- Tak si� ciesz�, synu, �e wr�ci�e� dzi� wcze�niej.
Ojciec ma zebranie.
- Doprawdy?
- Malcom podni�s� si�.
- W hallu misyjnym?
Nie.
- Potrz�sn�a w�sk� g�ow�.
- Na wolnym powietrzu, na b�oniach.
- Chyba nie p�jdziemy?
Odpowiedzia�a z dziwn�, pe�n� goryczy pr�no�ci�: - Jest to jedyna pozycja spo�eczna, jak� tw�j ojciec kiedykolwiek m�g� nam zapewni�, Malcomie.
Dop�ki go jeszcze kaznodziejstwo nie zawiedzie, musimy by� przy nim.
Zaprotestowa� gor�co.
- Tobie si� to mo�e podoba�, mamo, ale mnie jest diabelnie przykro sta� tam przy ojcu t�uk�cym pi�ci� w Bibli� i przy b�kartach wrzeszcz�cych "�wi�ty Danie"!
Nie by�o to jeszcze tak z�e, gdy by�em m�ody, ale teraz, kiedy wkr�tce b�d� adwokatem...
- urwa� nad�sany.
Drzwi wej�ciowe otworzy�y si� i jego ojciec, Dan Glennie, wszed� wolno do pokoju.
"�wi�ty Dan" zbli�y� si� do sto�u zamy�lony, ukroi� sobie kawa�ek sera, nala� szklank� mleka i ci�gle stoj�c rozpocz�� skromny posi�ek.
Cho� zdj�� s