15364

Szczegóły
Tytuł 15364
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

15364 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 15364 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

15364 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Mariusz Koprowski Nadsen Niewielki pokój hotelowy. Za oknem dźwięki ulicy przeszywały powietrze. Dym, brud i spaliny monotonnie spływały do ścieków karmiąc demony podziemi. Leżał na łóżku. W lewej ręce tlił się papieros. Dym powoli unosił się do góry bawiąc się ze strugami światła ledwo przebijającymi się przez zaciemnione okna. Smród stęchlizny przytłaczał swym ciężarem. Zielony grzyb karmiąc się wilgocią rozrastał się na potęgę na suficie. Przyłożył papierosa do ust. Ciche pociągniecie rozniosło się głucho po pokoju. Dym tańczył w jego płucach wżerając się i rozsadzając każdy ich kawałek. Zakasłał. Szary obłok rozkwitł nad nim. Końcami palców chwycił pilota od Hi-Fi Zielony wyświetlacz wieży zapalił się. Cyfrowe litery przeskakiwały wskazując na początek kolejnego utworu. On na nie jednak nie patrzył. Znal je na pamięć. U2 "Wake Up Dead Man" Wyskoczyło czarnymi literami na zielonym tle. Cisza, gitara powoli podawała rytm. Słowa przelatujące przez pokój rozbijały się o ściany nadając im jakiś głębszy sens. Tak jakby chciały im nadać nieśmiertelność duszy, która ucieknie gdy skończy się utwór i powróci z następnym. Wsłuchiwał się w słowa i pociągnął kolejny raz papierosa. Czerwony żar na chwilę rozświetlił jego mroczną twarz. Dym znów uniósł się w górę. Bawił się nim. Puszczając co chwila grube dymne obręcze. Wyciągał ręce w ich kierunku, przekładał palce przez puste miejsca i szybkim ruchem rozmazywał je w mroku jak malarz swe farby na nowym białym płótnie. Czuł się niczym stwórca mieszając ze sobą dwa szare obłoczki. Puścił kolejną partię dymu i szybko ją rozmazał a ona robiąc mu na złość znów wróciła do swego pierwotnego stanu. Zaśmiał się krótko i ironicznie. Powieki opadały powoli przy każdym kolejnym pociągnięciu papierosa. Piosenka powtarzała się któryś raz z kolei. Hałas tira przejeżdżającego w uliczce obok zagłuszył słowa. Pisk opon. Syk opadającej kabiny kierowcy i trzask wielkich drzwi. Cisza. Tylko powolne kroki jednego z mieszkańców hotelu wchodzącego ciężko po drewnianych schodach. Wiedział co to za człowiek. To kierowca tego tira, który czasem gdy wychodził, podrzucał go tym gigantem dróg. Czasem pozwalał nawet mu poprowadzić tę czarną machinę. Olbrzymia kierownica dawała mu poczucie władzy. Od momentu, kiedy pierwszy raz trzymał ją w rękach, zapragnął mieć taki pojazd na własność. Pragnął siły, władzy, błysku czarnej karoserii i tego wycia silnika. Kolejne ciche pociągnięcie. Kolejny obłok zasłonił mu świat. Oblizał usta delektując się smakiem nikotyny pozostałej na wargach. U2 "If You Wear That Velvet Dress" Czarnymi literami oświadczył wyświetlacz. Cichy głos znów napełniał pustkę pokoju. Muzyka narastała powoli, stopniowo aż końcu wybuchnęła z głębi membrany. "If you wear velvet dress" słowa refrenu niczym stos gwoździ wbijały się w jego uszy. Docierały do niego powoli i boleśnie od wspomnień z nimi związanymi. – to twoja piosenka.....- cicho wyszeptane słowa powędrowały gdzieś w przestrzeń pokoju. Gdzieś w tle pojawił się głos kobiety. Z początku cichy, szepcący potem narastający razem z muzyka. – śpiewaj dalej... – mała łza spłynęła mu po policzku. Pamiętał jak mu śpiewała do ucha gdy razem leżeli w nocy. Pamiętał jak głaskała go przy tym po włosach. Gdy wstawała i tańczyła malowała swoim ciałem obraz na przestrzennym płótnie. I ta sukienka. Welwetowa, która odkrywała jej uda. Z dużym dekoltem, odkrywającym prawie jej piersi. I ten rowek, ten rowek pomiędzy piersiami. Tak piękny, mroczny i słodki. Zamknął oczy. Jej twarz kolorowała się w jego pamięci. Wszystko było nie tak. Nie ten kolor ust. Nos zbyt krzywy. Policzki za chude. Tylko oczy, oczy te same. Ten sam błękit. Ta sama głębia w środku. Lśniące niczym światła neonów w alei burdeli. I źrenice duże, czarne nieprzeniknione jak lud korporacji NADSEN. – Takie żywe ... – cięgle powtarzał sobie w myślach – takie żywe.... Łzy płynęły coraz gęściej i szybciej mocząca poszewkę na poduszczę. Dym znów kuł go w płuca. Palcem otarł oczy zamykając powieki. Kolejny utwór. I kolejna dusza napełniająca ściany. – czemu ona musiała zgasnąć ? – pytał sam siebie mówiąc do przestrzeni nad nim – czemu nie potrafiłem jej obronić, czemu jej nie odłączyłem, po co ją na to namawiałem po co ?? – Krzyknął w stronę sufitu. Łzy płynęły coraz gęściej. Poduszka zaczęła zamieniać się w mokrą papkę. Zdawało mu się że grzyb reaguję na jego słowa, falując w prawo i w lewo pochłaniając dym z jego ust. Tak jakby się karmił tym co usłyszy i pochłonie. Powolne fale przyspieszały i zmieniały kształt grzyba w dziwaczne malunki. Niby rysy twarzy tak dobrze mu znane. Dziki uśmiech w ostatniej chwili życia i martwe drgające w konwulsjach oczy. Śmierć. Jej śmierć. U2 "And if god will send his angels" -Bóg zesłał już mi anioła po to bym zasmakował tego co dobre i boskie. Ale czemu mi go zabrał, czemu wziął go tak brutalnie. Co ja mu zrobiłem, co ?? – Myśli krążyły po jego głowie niczym TGV po francuskich torach kolejowych. Dym kolejny raz wżerał mu się w płuca. Łzy moczyły filtr papierosa, spływając na jego usta. Nie mógł już tego znieść. Chciał być tylko z nią. Nikt więcej nie dawał mu tego, co ona. Nikt od tamtego czasu go nie rozśmieszył. wszyscy byli dziwni. Krążyli wkoło niego jak skrzydła wiatraka. Nie patrząc na środek. Nikt nie zwracał uwagi tak naprawdę, co się z nim dzieje. Klepali go po plecach mówiąc "wszystko będzie dobrze, nie załamuj się" A on tylko oddawał uśmiech, pozorny, wymuszony, nałożony na jego twarz jak maska. A potem znów uciekał w świat smutku i cierpienia. Zaczął szukać czegoś palcami. Przebierał w pościeli jak szalony, jak by szukał czegoś bardzo ważnego. Wsparł się na rękach i spojrzał po pokoju. Stół, wieża jakaś stara lodówka. Gdzieś wysoko wisiał stary wentylator. I pustka. I nic poza nią nie było. Kiedyś, pod wentylatorem stała stacja robocza. Kable sięgały aż pod łóżko. Teraz tam nie było nic, nawet grzyba. Ostatnia łza skapnęła na pościel. Popiół zsypał się na kołdrę wypalając w niej dziurę. Przygniótł go ręką a ostatni żar wypalił mu skórę. Wstał z łóżka. Na pustym stole falowały stosy kurzu, plamy po szklankach z whisky i jakimś jedzeniu z dystrybutora. Rozglądał się po ścianach i oglądał grę świateł padających przez żaluzje. Wśród pozwijanych poszew szukał kryształowej popielniczki. Ostatniej pamiątki po niej. Nie wie już dokładnie co się stało z resztą jej rzeczy. Po prostu nie chciał wiedzieć. Nie interesowało go gdzie są zdjęcia, książki, stosy ubrań, broń, okulary, nic go to nie obchodziło. Wywalił je przez okno w szale wściekłości i rozpaczy. Potem zasnął i gdy się obudził już ich nie było za oknem. Teraz stał bezczynnie na środku pokoju wspominając ten moment. Światła jadącego obok samochodu oświetliły róg pokoju. Duży chromowany wieszak błysnął ujawniając czarny płaszcz. Wisiał tam niczym mokra szmata czekając na rozłożenie. Rzucił papierosa na ziemię i przydepnął go nogą. Z dłoni wyleciała mu popielniczka. Kryształ brzęknął głucho odbijając się od podłogi i rozbił się na małe kawałki. Mieszanina potłuczonego szkła, popiołu i łez opryskała jego nogi. Chwycił płaszcz i wyszedł. Drzwi powolnym ruchem zamknęły się za nim. Nie zamykał ich na klucz. Nie miał takiej potrzeby. Jedyną cenną rzeczą w tym pokoju była tamta popielniczka. Schody łomotały pod jego butami. Stęchłe powietrze usypiało portiera na dole. Starego dziadka zamkniętego w stalowej klatce zrobionej z tytanu. Siedział tam ze starą dubeltówką na kolanach oglądając jednym zdrowym okiem TV SHOP. Gdy przechodził przez obrotowe drzwi zaśmiał się ironicznie. Z kieszeni wyciągnął pomiętą paczkę Black Death. Z wymiętej obwoluty wytrząsnął jednego. Zapalniczka żarówkowa rozgrzała się na chwilę i zatliła ogień na końcu papierosa Tanie prostytutki poubierane w przezroczyste lateksowe ciuchy machały do niego z wyszczerzonymi zębami. Przystanął na chwilę. Patrzył na nie i lekko śmiał się z pogardą. Koło jego nogi leżała puszka. Kopnął ją w ich kierunku. Aluminiowy walec poszybował i spadł pod nogi jednej z prostytutek. Poszedł dalej. Przechodząc koło jednej z rur powietrznych korporacji uderzył go obłok pary. Jednym ruchem głowy zarzucił duży czarny kaptur na głowę i ruszył przez obłok znikając w nim. Błądził w niej kilka minut zanim się nie wydostał na główną aleję. Złocisty czubek papierosa rozświetlał mrok jego kaptura. Szedł szybkim zdecydowanym krokiem. Nie patrzył się na nikogo, nie interesowali go ludzie. Nie chciał poznawać nikogo ani nikogo spotykać. Miał dość ciągłych cześć, jak się masz, strzałeczka i innych takich zwrotów. Rozmowy denerwowały go nie chciał nic mówić przez resztę życia. Promienie niebieskiego neonu biły oświetlając wejście do Cyber Kaffe. Wszedł po stopniach i otworzył drzwi. Elektryczny czujnik nad jego głową wypuścił z siebie długi dźwięk. Niewielki facet siedzący za ladą kiwnął gazetą na znak, że tam jest. Podszedł do niego wolnym krokiem – chcę wejść – komputery są wolne proszę sobie wybrać jeden i wchodzić – a sprzęt do neuro sieci jest ?? – Tak, numer 12 ma najnowszą generację. – .... – Milcząc odwrócił się w kierunku sali – Chwileczkę, jeszcze jedno, proszę wypełnić ten dokument, że nie zwali pan żadnej odpowiedzialności na nas za ewentualne straty na zdrowiu czy życiu Długopis się zacinał i przerywał. Wpisał tylko krzyżyk w polu, że za wszystko bierze odpowiedzialność i poszedł Idąc przez salę kierował się do stanowiska 12. Przezroczyste drzwi komory Neuro stacji podniosły się. Stare krzesło sieciowe i kable przymocowane na stałe. Z rzucił płaszcz i usiadł. Na oczy nasunęły mu się trody łączące z siecią. Mały klawisz pod prawą dłonią zaczął pulsować ciepłym światłem. Zastanawiał się chwilę. Przełknął ślinę i uderzył w przycisk. Impuls elektryczny uderzył jego mózg. Świat kodów wejściowych przelatywał przed jego oczami. Nagle wszystko stanęło. Biała ramka i czarny kursor świeciły się krótkimi mignięciami. – PODAJ MIEJSCE STARTU – NADSEN – PODAJ HASLO KARTY KREDYTOWEJ – 158903hirokura – ODPALAM Obraz zniknął. Obraz kobiety przeleciał gdzieś w tle niczym duch. – Nie, ona nie żyje, jej tu nie może być.- powiedział sam do siebie. Ciemne ściany zmieniały swój wygląd. Powolne kolory napływały od dołu tworząc Piramidę NADSEN. Holograficzny asystent wyskoczył z boku. Jednym naciśnięciem wyłączył go i poleciał do przodu. Krążył wokół wieży szukając pewnego miejsca. Śladu, który tu zostawił. Krążąc przyglądał się z bliska strumieniom danych spadających do środka. Szukając myślał, że już tego nie znajdzie, że administratorzy usunęli pozostałości z tamtego włamu. Gdy okrążał czwarty raz wieże dostrzegł to co chciał. Mała chromowana skrzynka leżała na zboczu. Podleciał do niej i nacisnął czerwony przycisk. Biały krzyż wysunął się nie wiadomo skąd. Małe holograficzne zdjęcie zaczęło się ruszać. – Mój aniele. Ja... Ja już nie mogę. Zegnaj – w tle obrazu nacisnął klawisz "wyloguj" się Obraz znikł. Trody same zsunęły się z jego głowy. Chwycił płaszcz i wyszedł z Cyber Kaffe. Niedaleko usłyszał szum autostrady. Szybkim krokiem podbiegł do niej. Na ogrodzeniu wisiał napis. 2000V nie dotykać. Mała barierka przed siatką nie zatrzymała go. Założył rękawy na dłonie i zaczął się wspinać. Czuł jak prąd przepływa po płaszczu. Gdy przełożył nogę przez siatkę rękaw zjechał mu z pala. Impuls elektryczny przebiegł po jego ciele. W środku kabiny wielkiego czarnego tira zabłysła kontrolka przeszkody na drodze. Kierowca zerwał się na równe nogi. ALARM PRZESZKODA ALARM krzyczał głos w głośnikach wewnątrz kabiny. Kierowca chwycił za hamulec. PRZESZKODA POKONANA JEDNA OFIARA ŚMIERTELNA wyświetlił jeden z monitorów Pogięta paczka papierosów spadła niedaleko siatki dymiąc. Syk gaszonego żaru przeszył nagłą ciszę. Pustka. Gorące krople potu spływały po jego twarzy. – Kochanie, połóż się, to tylko sen – mówiła do niego obejmując rękoma jego barki. Nerwowo spojrzał się na nią i opadł na pościel .Jej dłonie głaskały jego tors, a jej włosy delikatnie spływały na jego ramię. Serce uspokajało się. Jedną rękę włożył pod łóżko, kable tam były. Ona leżała koło niego. Oddech uspokoił się. – To był tylko zły sen, nic więcej. Zły sen. – wyszeptała czule wtulając się w jego objęcia. – Nie róbmy jutro tego włamu do NADSEN – powiedziała zbliżając swoje usta do jego. "Wake Up Dead Man" słowa piosenki napełniły otoczenie.