15167
Szczegóły |
Tytuł |
15167 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
15167 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 15167 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
15167 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Wies�aw Wernic
Przez g�ry Montany
Osada bez nazwy
W roku 1877 Thomas Edison opatentowa� fonograf. W
roku 1878 powsta�o w Ameryce P�nocnej pierwsze
przedsi�biorstwo dla produkcji pr�du elektrycznego, a w
1879 zbudowano pierwsz� na nowym kontynencie lini�
telefoniczn�, ��cz�c� Boston z Lovell w stanie
Massachusetts.
Rozpoczyna�a si� w�a�nie wiosna 1879 roku. Piotr Carr
nic jednak nie wiedzia� ani o telefonie, ani o fonografie, ani o
tym, czemu maj� s�u�y� oba wynalazki. Na jego
usprawiedliwienie warto zauwa�y�, �e inni mieszka�cy
nowoczesnych miast Nowej Anglii, z nielicznymi wyj�tkami,
r�wnie� nie orientowali si�, jakie zmiany w ich �yciu
wprowadzi telegraf, telefon i �ar�wka zast�puj�ca naftow�
lamp�.
Natomiast Piotr Carr �wietnie orientowa� si� w sprawach,
kt�re mia�y dla� istotne znaczenie. Na przyk�ad w bardzo ju�
zaawansowanej budowie linii kolejowej Northern Pacific
Railway, co zapowiada�o znaczne skr�cenie czasu podr�y z
Milwaukee nad jeziorem Michigan do granic Montany. Piotr
Carr mieszka� w Milwaukee, je�li takim s�owem, wolno
okre�li� coroczny pobyt w tym mie�cie, od p�nej jesieni
do wczesnej wiosny. Prowadzi� bowiem koczowniczy tryb
�ycia: byle dach nad g�ow� i mo�no�� sp�dzenia kilkunastu
godzin w jakimkolwiek saloonie, gdzie �atwo si� wygada�
przed przypadkowymi s�uchaczami, kt�rych w tego ro-
dzaju, lokalach nigdy nie brak. Ba, kt� by zachowa�
oboj�tno�� wobec malowniczych opowie�ci Carra,
w kt�rych prawda tak z bajk� bywa�a pomieszana, �e
tylko bardzo bystry s�uchacz potrafi�by odcedzi� jedn� od
drugiej. Ale s�uchacz�w Piotra podczas takich
saloonowych wieczor�w, znaczonych � jak przecinki w
zdaniach � kuflami piwa i szklaneczkami whisky, bystro��
raczej zawodzi�a.
Piotr Carr � nale�y przyzna� bezstronnie � mia� o czym
opowiada�. Szkicowa� obrazy swych prawdziwych i
nieprawdziwych prze�y� na kanwie jak�e kolorowej przyrody
Dalekiego Zachodu (zwanego r�wnie� �dzikim") � ziem
rozci�gaj�cych si� ongi� na zach�d od Mississipi, obecnie � na
zach�d od Missouri w jej g�rnym biegu. Granica mi�dzy �starymi"
ziemiami osadniczymi a �wielkim-nieznanym", kt�re ko�czy�o si�
hen, u wybrze�y Pacyfiku, by�a zawsze granic� ruchom�. Wbrew
zawieranym przez rz�d waszyngto�ski, zrywanym i ponawianym
traktatom z plemionami Indian. Granica by�a ruchoma wbrew, a
mo�e w�a�nie w wyniku trwaj�cej krwawej �partyzantki",
przemieniaj�cej si� co pewien czas w regularne wojny bia�ych z
czerwonymi. W takich warunkach, pod naporem osadnik�w ze
wschodu, odbywa� si� podb�j nowych ziem. Jednak�e p�nocne i
p�nocno-zachodnie obszary Stan�w nadal pozostawa�y we
w�adaniu Indian. Olbrzymie tereny wielko�ci ca�ych pa�stw
europejskich, le��ce w dorzeczu Missouri,, stanowi�y pustkowie,
pe�ne zwierzyny, na kt�r� polowali miedzianolicy my�liwi, gdzie
galopowa�y jeszcze resztki stad mustang�w, a nieliczne ju� bizony
kry�y si� w g�rskich dolinach. Na niezmierzonych obszarach
P�nocnej i Po�udniowej Dakoty nie brak�o antylop, g�rskich
baran�w, kozic, nied�wiedzi i wsz�dobylskich kujot�w. Nie brak�o
r�wnie� niebezpiecze�stw gro��cych bia�ym �mia�kom,
penetruj�cym dziewicze ziemie Dalekiego Zachodu, ze strony
czerwonosk�rych wojownik�w, bo chocia� po kl�sce genera�a
Jerzego Armstronga Custera w wojnie z Dakotami * Sitting Buli
wycofa� si� a� poza granic� kanadyjsk�, a grupy innych plemion
zosta�y rozproszone przez genera�a Terry lub zepchni�te na
wydzielone im tereny rezerwat�w � w praktyce spotkanie z
Indianami by�o zawsze prawdopodobne, a konsekwencje takiego
spotkania dla bia�ego w�drowca raczej... ryzykowne.
Piotr Carr wiele o tych sprawach wiedzia�, poniewa� wi�za�y si�
one z zawodem, jakim si� od lat para�. By� eksplorerem, w�drownym
poszukiwaczem skarb�w ziemi tam, gdzie ich dot�d nikt nie odkry�,
a wi�c na dalekim, ci�gle prawie bezludnym i ma�o zbadanym ta-
jemniczym Zachodzie. Takie zaj�cie uczyni�o z Carra co�
po�redniego mi�dzy westmanem goni�cym za przygodami a
traperem zarabiaj�cym na swe utrzymanie �owieniem futerkowych
zwierz�t.
Teraz Carr wybiera� si� do Montany, gdzie prawie po�ow�
powierzchni stanowi� g�ry, a drug� po�ow� � Wielkie R�wniny
porozdzielane �agodnymi sfalowania-mi gruntu i samotnymi
szczytami. W�r�d tych r�wnin powstawa�y nieliczne farmy,
otaczaj�ce wianuszkami uprawnych grunt�w ma�e miasteczka, bez
historii, mierz�ce sw�j wiek kilku latami, niekiedy � miesi�cami.
Dalej ku zachodowi, im bli�ej G�r Skalistych, tym rzadziej trafia�
si� �lad �bladej twarzy", tym cz�ciej � czerwonosk�rych
wojownik�w: wzd�u� g�rnej Missouri � Czarnych St�p i
Algonkin�w, w dolinie rzeki Yellowstone � Kruk�w, a na
p�nocnym zachodzie � Kutenaj�w i Szoszon�w.
Piotr Carr nie po raz pierwszy wyrusza� w pustkowia
Montany na poszukiwanie skarb�w g�r, przede wszystkim
�y� z�otono�nych, kt�re ju� w roku 1857 przypadkowo tam
odkryto. Tym razem skorzysta� z przejazdu kolej� tak daleko,
jak to tylko by�o mo�liwe. Na zachodnim, najdalszym odcinku
Northern Pacific Railway regularna komunikacja jeszcze nie
istnia�a, a nieregularna s�u�y�a wy��cznie transportowi
sprz�tu, �ywno�ci i robotnik�w zatrudnionych przy budowie.
Innych pasa�er�w nie zabierano � nie z braku miejsc, lecz
dlatego, �e gdyby zezwolono chocia� jednemu na bezp�atny
przejazd, zwali�yby si� ich tysi�ce. Jednak�e
przedsi�biorczy Carr zdo�a� sobie zjedna� najpierw palacza,
p�niej maszynist�, w ko�cu kierownika poci�gu. Po tych
trzech szczeblach wspi�� si� do wagonu towarowego wraz z
siod�em, uprz꿹 i pot�nym t�umokiem, kt�ry z trudem
w�adowa� do tyle� mrocznego, co brudnego wn�trza. Ten
pierwszy sukces u pocz�tk�w dalekiej drogi osi�gni�ty zosta�
bez wielkiego trudu. Carr potrafi� zjednywa� sobie ludzi
zadziwiaj�co szybko. Nie odwag� (chocia� nie by� tch�rzem)
ani hojno�ci� (chocia� nie by� sk�pcem), ani
zewn�trznym wygl�dem (chocia� nie by� odstr�czaj�cy).
Najbardziej charakterystyczn� jego cech� by�a w�a�nie jego
przeci�tno��. -Niczym nie wyr�nia� si� w�r�d t�umu
innych, p�ki... nie otworzy� ust. Czar jego wymowy zaiste by�
zdumiewaj�cy, chocia� wcale nie oparty na g�adkich i
wyszukanych zwrotach ani nawet na poprawno�ci j�zyka.
Za-to jak�e barwnych u�ywa� okre�le�, jak sugestywne
potrafi� malowa� obrazy, jak prawdopodobne i... nie-
prawdopodobne historie w�asnych przyg�d roztacza�
przed s�uchaczem. Pod wra�eniem �kolorowych" s��w (to
chyba najlepsze okre�lenie) Carra ludzie wprost zatracali poczucie
rzeczywisto�ci.
Pewien stary i kuty na cztery nogi traper da� si� kiedy� tak
zahipnotyzowa� wymowie Carra, �e bez d�u�szych nalega� powi�d�
go w nieznan� dolin�, gdzie mo�na by�o gar�ciami zbiera� g�rskie
kryszta�y o r�nobarwnych odcieniach, na kt�re polowali jubilerzy
wielkich miast, o kt�rych marzy�y elegantki znad wybrze�y
Atlantyku.
Przypadek zdarzy�, �e po latach spotka�em si� z tym w�a�nie
traperem.
�- Musia�em dokumentnie zg�upie� � opowiada�. �
Poprowadzi�em go, jak pies na smyczy, prosto do cudownej dolinki.
Znosi�em mu �ywno��, pomaga�em zbiera� kolorowe kamyki, a
kiedy wyruszyli�my w powrotn� drog�, on by� ob�adowany jak mu�,
a ja nie mia�em ani odrobiny. Chyba mnie zaczarowa�. W jaki spo-
s�b? Tego nie mog� poj��. Przecie� ta ca�a gadanina Piotra
przypomina wielk� g�bk�: jak �cisn��, nic w r�ku nie zostaje, tylko
struga wody na ziemi. Co za dziwo? Ale w gruncie rzeczy to
porz�dny ch�op. Kiedy si� dowiedzia�, �e nie mam ani kamyczka, ani
futerkowej sk�rki, ani centa w kieszeni, podzieli� si� ze mn� spra-
wiedliwie. Taki on jest. Ka�dego potrafi zagada�, �e cz�owiek
zupe�nie przestaje my�le�, albo tak my�li, jak to jemu odpowiada.
Troch� w tym by�o przesady, ale i sporo prawdy. Bo �e Carr
zalicza� si� do wyj�tkowych gadu��w � to fakt.
Nic wi�c dziwnego, �e r�wnie� bez wi�kszego trudu wepchn�� si�
do towarowego poci�gu i przez ca�� drog� bawi� towarzyszy
opowiadaniem o swych niezwyk�ych przygodach. Noc i dzie�, noc i
dzie� turkota�y ko�a po szynach. Dalej i dalej ku kamiennym wa�om
G�r Skalistych, a� zatrzyma�y si� na miejscu, gdzie nigdy dot�d nie
istnia�a �adna stacja kolejowa ani �adne osiedle. Natomiast zaraz
za nasypem kolejowym Piotr Carr ujrza� k��bowisko
domk�w, barak�w i sza�as�w skleconych niesprawnie,
ustawionych tu i tam w nieuzasadnionej blisko�ci lub
nieuzasadnionej odleg�o�ci jeden od drugiego. By� wczesny
�wit. Cisz� m�ci� jedynie syk pary w lokomotywie. Na tym
tle ca�y ten �mietnik budowlany wygl�da� jak wymar�y. Ale
oto pocz�li wychodzi� z wagon�w towarzysze Carra. Gwar
rozm�w i ha�as, jaki czynili, musia� obudzi� wszystko co
�ywe w tym dziwacznym osiedlu. Carr ujrza� pierwszych
mieszka�c�w gramol�cych si� z bud i sza�as�w i ruszy� na
poszukiwanie jajek sma�onych na szynce, kufla piwa i
gor�cej
kawy, kt�ra by oczy�ci�a gard�o z kurzu wielodniowej
podr�y, a cia�u dostarczy�a odpowiedniej ilo�ci ciep�a.
Zmarz� podczas kilku ostatnich godzin jazdy, a kiedy
wyskoczy� z wagonu, poczu� jeszcze dotkliwszy ch��d.
Montana da�a zna� o swym klimacie.
Piotr chuchn�� i ujrza� mgie�k� swego oddechu. No tak,
tutaj o tej porze dnia i roku nie mog�o by� inaczej. Strzelb�
przewiesi� na rzemieniu przez prawe rami�, t�umok zarzuci�
na lewe, siod�o i uprz�� uj�� w obie d�onie. Wszystko to by�o
piekielnie ci�kie, ale Piotr nie zalicza� si� do u�omk�w.
Szparko ruszy� przed siebie. Szed� poprzez pl�tanin�
uliczek nie-uliczek, a� trafi� na szersz� drog�, przy kt�rej
wznosi� si� pi�trowy domek, z werand� na ca�� szeroko��
frontu i z przybit� . nad wej�ciem desk�, na kt�rej widnia�
napis: �Mary-Liza Saloon".
Carr zatrzyma� si� i wytrzeszczy� oczy. Pozna� w
swym w��cz�gowskim �yciu sporo saloon�w, ale nigdy nie
spotka� si� z tak� dziwaczn� nazw�, sk�adaj�c� si� z dwu
kobiecych imion. Wzruszy� ramionami na znak
politowania, ale zaraz poczu� niezno�ny ci�ar baga�u,
kt�rego jak najpr�dzej zapragn�� si� pozby�. Drzwi by�y
otwarte. Wn�trze pachnia�o kwa�no: piwem, whisky i
tytoniowym dymem. Do tego w��czy�a si� nieokre�lona wo�
kurzu, kt�ry wzburzy�a z pod�ogi szczotka migaj�ca w
r�kach ch�opaka odzianego w nieokre�lonej barwy
spodnie, bardzo brudn� kamizelk� i r�wnie brudn�
kraciast� koszul� z podwini�tymi r�kawami. � Lokal
zamkni�ty! � powiedzia� bardzo g�o�no, nie odrywaj�c
oczu od desek pod�ogi.
� Jak zamkni�ty, to trzeba go zamkn�� � odpar�
Carr, po czym zatrzasn�� drzwi i przekr�ci� klucz.
Nale�y wyja�ni�, �e by�y to solidne drzwi, a nie po-
pularne w saloonach Po�udnia dwuskrzyd�owe, si�gaj�ce
zaledwie piersi doros�ego m�czyzny niby zamkni�cia.
Ostre zimy Montany nie sprzyja�y zwyczajom
praktykowanym w cieplejszym klimacie.
Powiedzia�em, �e lokal zamkni�ty � powt�rzy� ch�opak
przerywaj�c sw� prac�.
Na pewno zamkni�ty � stwierdzi� spokojnie
Carr. Przynie� wody i skrop pod�og�. Strasznie tu du�o
kurzu. Czy nikt ci� nie nauczy�, jak nale�y zamiata�?
� Sprowadz� gospodarza..,
�wietnie! Powiedz mu, �e czekam na �niadanie i �e
byle czym nie dam si� zadowoli�. No, ruszaj!
Zapowied� sprowadzenia gospodarza okaza�a si� jedynie
czcz� gro�b�.
� On jeszcze �pi...
� Tak w�a�nie my�la�em. Przynie� wody i skrop pod�og�.
Fu! A� w nosie wierci.
� Czy pan jest znajomym gospodarza?
� Przynie� wody!
Ch�opak odstawi� szczotk�. Nabra� pewno�ci, �e przybysz
jest istotnie znajomkiem gospodarza, kto wie, mo�e nawet
przyjacielem? Takiemu lepiej si� nie sprzeciwia�. Odszed�
wi�c i po kilku minutach wr�ci� z pe�nym wiadrem. Obficie
spryska� ca�� salk� i wr�ci� do przerwanego zaj�cia. Trwa�o
d�ugo, bardzo d�ugo, a� znudzony Carr opar� �okcie na stole,
wspar� g�ow� na d�oniach i... zasn��. Ale �e sen mia� czujny,
zbudzi� si� na d�wi�k szk�a. Ch�opak sta� za szynkwasem i
wyciera� naczynia. Carr ziewn��.
� Jak ci na imi�?
� Frank.
� No to, Frank, daj co� do zjedzenia.
Ch�opak znikn��, by po chwili wr�ci� z p�miskiem pe�nym
mi�sa, z bochenkiem chleba, no�em, widelcem i talerzem.
- Tego mi brakowa�o � ucieszy� si� Carr. �
Gospodarz nadal �pi?
� Mam go obudzi�?
� Nie, nie. Dam sobie rad�.
Ch�opak wzruszy� lekko ramionami i zaj�� si� na nowo
czyszczeniem bufetu.
Tymczasem ranny go�� zaj�� si� pieczenia i chlebem.
Upora� si� z tym do�� szybko nie tylko dlatego, �e wyg�odnia�
podczas podr�y kolej�, ale r�wnie� i dlatego, �e lubi� obfite
posi�ki. Podobnie jak wszyscy traperzy Dalekiego Zachodu,
kt�rzy potrafi� na jeden raz poch�on�� tyle mi�sa i pieczywa,
ile przeci�tnemu mieszczuchowi starczy�oby na ca�y dzie�.
Ale te� niejeden traper potrafi� g�odowa� i znosi� z humorem
niekiedy parodniowy post, gdy wyczerpa�y si� zapasy i
zabrak�o zwierzyny. A �e Carr naby� wiele do�wiadczenia w
swych licznych w�dr�wkach, nauczy� si� je�� na zapas, gdy
trafi�a si� okazja.
Ch�opak sko�czy� wycieranie kufli i zn�w znikn�� w
w�skich drzwiczkach prowadz�cych zapewne do go-
spodarczej cz�ci budynku. W saloonie uczyni�o si� nagle
bardzo cicho. Przybysz ziewn�� i odsun�� pusty talerz. Znowu
poczu�, �e ogarnia go senna oci�a�o��. I pewnie zdrzemn��by
si� po raz drugi, gdyby nie us�ysza� czyich� krok�w,
skrzypienia desek i p�g�o�nej rozmowy.
W czarnym otworze drzwi ukaza�a si� jasna posta�.
Wysoki, t�gi m�czyzna w bia�ym kitlu si�gaj�cym kolan.
Carr pomy�la�, �e taki gospodarz z pewno�ci� nie po-
trzebuje niczyjej pomocy przy wyrzucaniu z lokalu zbyt
podochoconych go�ci, i postanowi� dzia�a� roztropnie.
� My si� znamy?
� Nie znamy � odpar� go��.
� Wi�c c� mi Frank gada�?
__ Pewnie mu si� tak zdawa�o.
� Hm. A ty sk�d? Mo�e z Des Moines?
Z Des Moines? � zdziwi� si� Carr. � Nie, nigdy tam
nie by�em:
� A Kansas City znasz?
Nie znam � odpar� zgodnie z rzeczywisto�ci�. �
Czy oczekujecie go�cia stamt�d? Ale ja tu przyby�em wprost
z Milwaukee, nie zatrzymuj�c si� po drodze.
� Aha...
Wyda�o si� Carrowi, jak gdyby nasro�one oblicze
gospodarza nagle z�agodnia�o.
Nie, nie czekam na nikogo, po prostu ciekaw jestem
nowych ludzi, a ciebie tu nigdy dot�d nie widzia�em.
� Prawda � przyzna� Carr.
� Czym mog� s�u�y�?
� Musz� si� wyspa�. Ca�� noc t�uk�em si� poci�giem i
nie dano mi nawet zdrzemn�� si�.
W imi� bezstronno�ci � to w�a�nie Carr nie da� nikomu z
przygodnych towarzyszy zdrzemn�� si�, gadaj�c bez
przerwy do bia�ego rana. Zreszt� znalaz� wdzi�cznych
s�uchaczy.
W�a�ciciel saloonu przeczu� dobry zarobek. U�miechn��
si�.
� Spanie? Oczywi�cie. Mam ��ka tak wygodne, �e le�y
si� na nich jak na bobrowych sk�rkach. Tylko sze�� na sali.
Prawdziwy luksus.
� Oj � st�kn�� Carr. � To nie dla mnie. Potrzebuj�
ciszy. Jutro ruszam w drog� i powinienem dobrze wypocz��.
Nie ma czego� mniejszego?
U�miech na twarzy gospodarza sta� si� jeszcze wy-
ra�niejszy.
� Oczywi�cie. W �Mary-Liza" jest wszystko, co po
trzeba podr�nym. Mam pok�j dwuosobowy.
� B�d� w nim sam?
- Hm... trac� w ten spos�b jedno miejsce.
� Tylu amator�w spania? A mnie si� wyda�o, �e ti
raczej brakuje przyjezdnych. Bardzo nie lubi� �cisku..
b�d� musia� poszuka� innego noclegu.
Nie by�o w tym ani s�owa prawdy, ale Carr liczy� si� z
ka�dym centem i p�acenie za dwa ��ka uzna� za szczyt
rozrzutno�ci.
� Ale� nie! -� zaprotestowa� gospodarz. � Akurat
tak si� z�o�y�o, �e nie mam klient�w na ma�y pok�j.
� Znakomicie. A czy mo�na by tu kupi� konia?
� Czego si� nie robi dla przybysz�w z dalekich stron?
� o�wiadczy� pompatycznie w�a�ciciel saloonu. �
Potrzebny ko�? B�dzie ko�.
� Kiedy?
� Jeszcze dzisiaj � zapewni� gor�co. � Za kilka
godzin, wierzchowiec jak si� patrzy.
� W po�udnie?
� Mo�e by� i w po�udnie.
� Zgaduj�, �e to wasz ko�.
� M�j, ale go trzymam gdzie indziej. Tutaj nie mia�bym
czasu dogl�da�. Konik lekki i �cig�y.
� Lekki? To nie dla mnie. Lekkie zwierz� potrafi nie��
tylko lekki �adunek, a ja mam sporo t�umok�w.
� Dobrze. Znajdziemy ci�szego konia^ chocia� w tej
dziurze o to nie�atwo. Gena tak�e...
� Znam si� na koniach, a o cenie pogadamy, jak
obejrz� towar. Gdzie ten pok�j?
� Frank � rozkaza� ober�ysta � zaprowad�!
I tak oto Carr pow�drowa� na pi�terko po skrzypi�cych
schodach, aby stwierdzi�, �e pok�j by� malutk� klitk�,
oddzielon� od reszty poddasza przepierzeniem z cienkich
desek. Sta�y tu dwie prycze nakryte zrudzia�ymi kocami.
Malutkie okienko � co Carr zaraz sprawdzi� � pozwala�o
spojrze� na podw�rze ograniczone jednej strony p�otem, z
drugiej � parterowym baraczkiem.
W pokoiku by�o duszno i pachnia�o sianem. Carr zwali� w
przej�cie mi�dzy pryczami sw�j baga�, a strzelb� umie�ci� pod
�cian�.
jak si� nazywa ta miejscowo��?
� Nie nazywa si�.
� Nie rozumiem.
No, do tej pory nikt jej nie nazwa�. Komu Ma tym
zale�y? Tu mieszkaj� tylko robotnicy pracuj�cy przy budowie kolei.
Jak tory posun� si� dalej, rusz� i oni.
� To kto wzni�s� te wszystkie domy i po co?
� Domy! � mrukn�� pogardliwie Frank. � Same budy albo
sza�asy i troch� barak�w kolejowych. Tylko Gardner postawi�
prawdziwy dom. Zaryzykowa� � doda� po chwili przerwy. � Ale
nie moja to sprawa.
� Kt� to ten Gardner?
� W�a�ciciel saloonu. My�la�em, �e go znacie.
� To ten, kt�ry ze mn� rozmawia�?
� Innego nie ma.
� A ja s�dzi�em, �e on si� nazywa Mary-Liza.
� To imiona jego c�rek � ch�opak pokaza� z�by w u�miechu.
� Mieszkaj� z ojcem?
� Nie. �ona Gardnera siedzi z c�rkami w Des Moines. Nie
sprowadzi ich tutaj, p�ki nie powstanie w tej osadzie szko�a. Chyba
jednak nigdy nie powstanie, bo i dla kogo? Ja jednak my�l�, �e
gospodarzowi chodzi po prostu o to, aby jego �ona czuwa�a nad
interesem w Des Moines. On ma tam spory dom, hotel i restauracj�.
� Ho, ho! Taki bogacz? Po c� si� pcha� do tej dziury?
Nie wiem. Ja u niego pracowa�em w Des Moines, tu siedzimy
od p� roku.
� Jak widz�, Frank, jeste� ca�� fur� wiadomo�ci. Powiedz mi
jeszcze, czy ten ko� na sprzeda� nale�y do twego szefa?
� On ma konia, ale nie wydaje mi si�, �eby chcia� si� go
pozby�.
� Aha � mrukn�� Carr. � Dzi�kuj� ci, Frank, zostaw mnie
teraz samego.
Kiedy ch�opak odszed�, Carr �ci�gn�� buty, zamkn�� na haczyk
drzwi klitki (klamki nie by�o) i w ubraniu rozci�gn�� si� na pryczy.
Zasn�� natychmiast.
Obudzi�o go s�o�ce migoc�ce za szyb� okienka i smug� blasku
padaj�ce wprost na twarz. W pokoiku zrobi�o si� jeszcze duszniej
ni� rankiem, a rozpalony dach strychu grza� tak silnie, �e Carr
zerwa� si� natychmiast z pos�ania, naci�gn�� buty i zbieg� na d�,
zapominaj�c o strzelbie i baga�ach.
Na dole by�o tak samo pusto i cicho, jak przedtem, Frank gdzie�
znik�, a Gardner ziewa� oparty o szynkwas.
� Wys�a�em ch�opca po konia � powiedzia�. � Piwa?
Carr skin�� g�ow�.
� Tam jest okropnie gor�co � zauwa�y�.
� W dzie�. W nocy ca�kiem przyjemnie.
� Pr�dko b�dzie ten ko�?
� Za jak�� godzin�, mo�e za dwie.
� No, to p�jd� przespacerowa� si� po tej 'miejscowo�ci bez
nazwy. Zabawne... � opr�ni� kufel i skierowa� si� ku drzwiom, ale
zawr�ci� od progu. � Do licha! � klepn�� si� w czo�o. �
Musia�em zg�upie� z tego gor�ca.
� O co chodzi?
� Na g�rce zostawi�em swoje baga�e, a drzwi nie maj� zamka.
Co robi�?
� Nic � odpar� szynkarz. � Nikt tam dzisiaj nie nocuje, a kto
chcia�by dosta� si� na g�r�, musi przej�� obok mnie. Zreszt�... nie
m� tu z�odziei.
Nie zabrzmia�o to zbyt przekonuj�co, ale Carr, uspokojony,
opu�ci� wn�trze saloonu. Obla�o go s�o�ce pe�nego dnia.
Przystan�� mrugaj�c oczami, po czym ruszy� przed siebie. Ulica nie-
ulica, droga nie-droga, zakurzony szlak poryty koleinami woz�w,
pe�en dziur i wzniesie� ci�gn�� si� nieregularnymi skr�tami w�r�d
dziwacznych budowli.
Frank nie myli� si�. To, co Carrowi w szarym �wicie poranka
wydawa�o si� domami, teraz, w blasku s�o�ca, ukaza�o swe
prawdziwe oblicze � ruder skleconych z bali i desek, bud
wzniesionych ze skrzynek, w kt�rych najpewniej dostarczano
prowiant dla robotnik�w, sza�as�w z ga��zi, piwniczek wykopanych
w ziemi i nakrytych darni�. Doko�a cicho i pusto. Carr przespa� go-
dziny najwi�kszego ruchu, gdy ludzie udawali si� do pracy. Teraz
musieli przebywa� gdzie� tam u kra�c�w kolejowego nasypu, przy
wytyczaniu dalszej trasy �elaznego szlaku, przy zwo�eniu ziemi,
uk�adaniu podk�ad�w i wbijaniu pot�nych �wiek�w.
Carr na pr�no rozgl�da� si� za jakim� dwuno�nym
przedstawicielem osady. Skr�ci� w pierwsze napotkane boczne
przej�cie i od razu trafi� w labirynt wyznaczony szeregami niby-
budynk�w. Szed� wolno, skrzypi�c podeszwami but�w po
rozgrzanym piasku, zerkaj�c na prawo i lewo, niekiedy zagl�daj�c w
g��b ciemnych wn�trz, w kt�rych dostrzega� jakie� fragmenty
sprz�t�w o dziwacznych kszta�tach i sporo �mieci. Wygl�da�o to
bardzo sm�tnie, a cisza wzmaga�a jeszcze wra�enie smutku.
,,C� za paskudna osada � pomy�la� � brzydka, brudna i
bezludna."
W�wczas dostrzeg� cz�owieka. W zw�eniu szarej �cie�ki sta�
m�czyzna w jasnym, szerokoskrzyd�ym kapeluszu, w sk�rzanej
kurcie i takich spodniach, obszytych wzd�u� szw�w drobniutkimi
fr�dzlami. Wszystko to wygl�da�o �wie�o i a� b�yszcza�o
czysto�ci�. Kontrast tej postaci z n�dzn� brzydot� otoczenia by�
zaskakuj�cy.
�Elegancik, greenhorn na �mietnisku" � pomy�la�.
� Pi�kny dzie� � powiedzia� tamten. � Szukasz tu kogo?
� Szukam konia.
� Zgin��?
� Nie zgin��, bo go nie mia�em. Chc� kupi�.
� Trudno b�dzie. Tu prawie sami robotnicy. Chocia�... �
przerwa� i zamy�li� .si�.
� Chocia� co?
� Hm... Znajdzie si� ko�, niez�y.
� Kupi�.
� Ba, jeszcze nie wiem, kiedy b�d� m�g� go sprzeda�.
Carr spojrza� bacznie w twarz m�wi�cego. Podejrzewa� kpin�, ale
nie dostrzeg� ani cienia u�miechu.
� Nie rozumiem � odpowiedzia�. � Potrzebuj� dobrego
wierzchowca jeszcze dzisiaj, najp�niej jutro rano. Ober�ysta nawet
mi obieca� jednego.
� Skoro tak, nie ma czym si� trapi�.
� Ba, chodzi jeszcze o cen� � wyzna� Carr. � Dlatego szukam
na w�asn� r�k�...
� Ober�ysta ma konia � stwierdzi� nieznajomy. � Ogl�da�em
go, bo swego trzymam w tej samej stajni.
� I co? Dobry?
� Chodzi w zaprz�gu.
� To na nic � mrukn�� Carr. � Potrzebuj� zwierz�cia pod
siod�o.
� Istotnie, to na nic, ale...
Carr, kt�ry zamierza� pow�drowa� dalej, zatrzyma� si� w p�
kroku.
__ Tu jest kowal � powiedzia� nieznajomy.
__ C� on ma do roboty?
podkuwa zwierz�ta poci�gowe przewo��ce materia�y
dla kolei. Ale nie o to chodzi. Wydaje mi si�, �e ma
wierzchowca na sprzeda�.
- Gdzie ten kowal?
Jak by to powiedzie�... Znam drog�, ale nie potrafi�
obja�ni�. Zaprowadz� was � zdecydowa� si� nagle.
Ruszyli gmatwanin� �cie�ek, milcz�c ca�y czas. Carr
zastanawia� si�, kim jest ten nieoczekiwany przewodnik ale
nie doszed� do �adnego wniosku. W�dr�wka nie trwa�a
d�ugo, osada zajmowa�a niewielk� przestrze�, chocia�
chaotycznie zabudowana, sprawia�a wra�enie rozleg�ej.
Ku�nia stanowi�a co� po�redniego mi�dzy sza�asem a psi�
bud�, tyle �e dostosowan� do ko�skich rozmiar�w.
Natomiast kowal czyni� wra�enie zupe�nie zwyk�ego kowala,
jakich spotyka si� tysi�ce w kraju, a jego pomocnik niczym
nie r�ni� si� od zwyk�ych pomocnik�w kowala.
Ch�opak pracowa� w�a�nie przy miechu dm�c w roz-
�arzon� kupk� w�gli, a kowal pot�nymi szczypcami obraca�
w p�omieniu rozgrzan� do bia�o�ci metalow� sztab�. Kiwn��
g�ow� i poprosi�, aby chwil� zaczekali. Po czym Carr sta� si�
�wiadkiem nadawania kszta�tu podkowie, a� rzucona, z
sykiem zaton�a w wiadrze pe�nym wody.
Wtedy mistrz kowad�a, wycieraj�c d�onie w spodnie,
zagadn��:
� Co s�ycha�? Widz�, �e� znalaz� znajomka. Jego
szukali�cie?
Elegant u�miechn�� si� blado:
� To nie ten...
Ach, nie ten... Widzi mi si�, �e nigdy nie znajdziecie
potrzebnego...
� Kto wie? Ale my tu w innej sprawie. Szukamy konia do jazdy
wierzchem, zdrowego, m�odego konia. Co� mi wspominali�cie...
� Dla kogo ten ko�?
� Czy to wa�ne?
� Dla mnie wa�ne, bo nie oddam zwierz�cia w byle jakie r�ce.
� Ja potrzebuj� konia � odezwa� si� Carr.
Kowal spojrza� na� przenikliwie i ostro, jakby chcia� wzrokiem
przewierci� go na wylot. Lustracja musia�a wypa�� pomy�lnie.
� Chod�cie, a ty � zwr�ci� si� do ch�opaka � pilnuj i nie
pozw�l nikomu grzeba� w �elastwie. Przyjdzie ta ki jeden z drugim, a
p�niej nie ma haceli, nie ma sztab, nie ma podk�w.
Poprowadzi� ich niedaleko, wzd�u� �cian ku�ni, a� ujrzeli po
przeciwnej stronie przybud�wk� ze stromym daszkiem. Z wn�trza
dochodzi� st�umiony szmer. Drzwi by�y wysokie, mocno osadzone
w zawiasach, z dwoma skoblami i k��dk�. Zgrzytn�o. Po chwili
kowal wyprowadzi� na rzemieniu konia.
Carr z trudem opanowa� si� � nabywca nie powinien zdradza�
zachwytu nad prezentowanym towarem.
U licha, przecie� to by� najprawdziwszy mustang, gniadosz z
bia�ymi plamami wielko�ci jab�ka na k��bach i czole! Ogon d�ugi,
prawie do p�cin, b�yszcza� w s�o�cu nitkami z�ota, a takim samym
odcieniem mieni�a si� grzywa.
Carr odetchn�� g��boko. Zna� -si� na koniach.
� No i jak? � zagadn�� kowal. � D�ugo by takiego szuka�.
� Mo�e � mrukn�� Carr � ale dla mnie ko�ska uroda tyle
znaczy, co sk�ra na nied�wiedziu. Potrzebuj� wierzchowca silnego,
wytrzyma�ego, szybkiego, gdy zajdzie potrzeba.
. To w�a�nie taki. Nigdy bym go nie sprzeda�, ale czy w tej
przekl�tej dziurze mog� by� o zwierz� spokojny?
Z�odzieje? � zaniepokoi� si� Carr wspomniawszy
swe rzeczy pozostawione w saloonie. � Karczmarz m�wi�, �e
tu nie ma z�odziei.
To� bardzo naiwny, je�li uwierzy�e�.
Zabrzmia�o to obra�liwie, ale Carr nie chcia� zadziera� z kowalem.
Jeszcze podni�s�by cen� lub w og�le odm�wi� sprzeda�y? Chwyci�
rzemienn� link� zwisaj�c� z ko�skiego karku.
Ostro�nie! � ostrzeg� kowal. � To nie pierwsza lepsza
chabeta. To bojowy ko�, my�l�, �e dlatego jeszcze go posiadam,
chocia� koniokrady maj� swoje sposoby...
Zwierz� po�o�y�o uszy po sobie i wyszczerzy�o z�by. Carr
uskoczy� w sam� por�.
� Niez�y � powiedzia� drwi�co � ale nie dla mnie. Nie mam
czasu na jego oswajanie. Tam, dok�d si� udaj�, mia�by zbyt wiele
okazji do ucieczki.
� Tony! � krzykn�� kowal.
Uszy wyprostowa�y si�, rozd�te chrapy zw�zi�y, z�by przesta�y
gro�nie b�yska�.
� Wart jest tyle z�ota, ile wa�y.
� A wi�c nie dla -mnie � powt�rzy� Carr.
� Zaraz, zaraz. Po co tak gwa�townie? Prosz� obejrze�,
potrzymam, a o cenie pogadamy p�niej. Spokojnie, Tony.
Carr obszed� zwierz�. Obmaca� p�ciny, dotkn�� zadu, przesun��
d�oni� po karku. Ko� ani drgn��.
� No i co?
- Niez�y, ale jak�e go osiod�a�, kiedy si� p�oszy?
� Ale teraz sta� jak g�az.
� Teraz...
� I nie b�dzie si� p�oszy�. Jest na to spos�b. Zdradz� go, jak
tylko dobijemy targu.
� Z mustangiem ka�dy nowy w�a�ciciel ma sporo k�opotu �
zauwa�y� Carr � a ja wcale tego nie pragn�.
� Nie b�dzie �adnych k�opot�w, w przeciwnymi wypadku
oddam zap�at�. Bior� ci� na �wiadka � zwr�ci� si� do eleganta.
� No dobrze � zgodzi� si� Carr � jaka cena?
� Pi��dziesi�t dolar�w.
� Co?! � Carr wyda� okrzyk szczerego oburzenia.
� To jest appaloosa, najprawdziwszy appaloosa!
� Niech�e i b�dzie, ale nie za tyle. Trzeba by� milionerem, nie
ubogim poszukiwaczem metali.
� Eksplorer? Znajdziesz z�ot� �y��, to ci starczy na setk�
podobnych zwierz�t.
� Jeszcze nie znalaz�em, a jak znajd�, nie zap�ac� takiej ceny
nawet za lepszego wierzchowca. Nie oszala�em!
� Nie ma lepszych na �wiecie. Przyjrzyj si� dobrze. Je�li si�
znasz na koniach...
� Przepraszam � wtr�ci� si� elegant � co to jest] appaloosa?
� Najwspanialsze mustangi znad rzeki Pa�ause w Idaho.
Dziurawe Nosy maj� ich tysi�ce, lecz nie chc� sprzedawa�. I maj�
racj�. Takie zwierz� to skarb.
Carr dobrze o tym wszystkim wiedzia�, ale milcza� i zastanawia�
si�.
� Wi�c jak�e b�dzie?
� Dam dwadzie�cia. Kowal
wzruszy� ramionami:
� Tyle kosztuje u nas krowa.
� Wida� kr�w tu mniej ni� koni.
� Taak? No to popr�buj znale�� innego sprzedawc�.
� Gardner obieca� mi narai� dobrego wierzchowca
� A pewnie! Przecie� go prosi�em, �eby mi znalaz� kupca. To
nie on was przys�a�?
� Nie � wtr�ci� si� elegancik. � Sami tu przyw�drowali�my.
� Niech b�dzie i tak, ale teraz ju� wiesz, �e Gardner chce
sprzeda� mego konia i na pewno dobrze na tym zarobi�.
Carr westchn��:
� Poszukam gdzie indziej..,
� �miej si� z tego. W tej dziurze tylko dwu ludzi ma konie:
karczmarz i ja. Ale jego ko� to poci�gowe zwierze i do jazdy
wierzchem wcale si� nie nadaje. Mo�esz wierzy� albo nie.
Carr uwierzy�, ale zapyta�:
je�li tu nie ma koni, to co podkuwacie?
Zwierz�ta Northern Pacific Railway. Spr�buj, mo�e ci
odst�pi�.
Carr poczu�, �e przegra�.
Dam wam dwadzie�cia pi��... � powiedzia�. � Jak b�d�
wraca�, odst�pi� za t� sam� cen�.
jak b�dziesz wraca�? Kiedy� to?
� Trzy, cztery miesi�ce.
Ho, ho! Do tego czasu z tej osady mo�e i �ladu nie b�dzie.
Robotnicy pow�druj� na zach�d i kto tu zostanie? Nie, nie! Ale
przyjrzyj si� jeszcze. Patrz, ma czterna�cie d�oni. To rasa
najlepszych i najwy�szych mustang�w.
� Prawda � mrukn�� Carr � tylko cena jeszcze wy�sza.
� Nie przesadzaj. Wi�c ile proponujesz?
� Trzydzie�ci i ani centa wi�cej. �
Przykro mi. Nic z tego.
� Odsprzedam, gdy b�d� wraca�, c
� Sk�d pewno��, �e mnie tu jeszcze zastaniesz? Rusz� inni,
rusz� i ja.
� Trudno � stwierdzi� zrezygnowanym tonem eksplorer. � Nie
kupi�.
� Ja kupi� � odezwa� si� nieoczekiwanie elegancik. � Prosz�,
oto pi��dziesi�t dolar�w.
Kowal otworzy� usta w zdziwieniu, a Carr a� zatrz�s� si� z
oburzenia.
� To nie w porz�dku! � krzykn��. � Ja mam
pierwsze�stwo.
� Zgadzam si�. Wi�c prosz� kupowa�.
� Oczywi�cie, �e on by� pierwszy � popar� Carra
kowal. � Ty nigdy nie chcia�e� naby� konia.
� Ale teraz nasz�a mnie ch�tka.
� Daj� trzydzie�ci pi�� � wyrwa� si� Carr.
� To twoje ostatnie s�owo?
� Najostatniejsze.
� Nic z tego.
� Bo tamten daje wi�cej! Niech ma!
Carr w�ciek�y, wbrew rozs�dkowi, odwr�ci� si� na
pi�cie i odszed�. W sekund� p�niej po�a�owa�. Gdzie� w tej
dziurze kupi innego wierzchowca? Ale duma nie pozwoli�a
mu zawr�ci�.
Powl�k� si� zupe�nie zgn�biony, ze wzrokiem utkwionym
w ziemi�. W ten spos�b o ma�o nie wpad� na Franka
maszeruj�cego �wawym krokiem.
� Id� po waszego konia � wyja�ni� ch�opak. � Zaraz
wracam.
� Mo�esz si� nie spieszy� � zauwa�y� z gorycz� Carr.
� Ko� ju� zmieni� w�a�ciciela.
� Oj! Szef z�oi mi sk�r�.
� Nie z�oi, jak mu powiesz, �e za tak� cen� nie na||
by�bym nawet stada mustang�w. Nie jestem milionerem.
Machn�� desperacko r�k� i ruszy� nie zwracaj�c uwagi,
dok�d go wiedzie wij�ca si� w�r�d zabudowa� �cie�ka.
� Hej!
Pu�ci� mimo uszu ten okrzyk.
� Hej, hej!
Zatrzyma� si� i odwr�ci�. Elegancik prowadzi� na lince
�aciatego mustanga.
� Niech go... � mrukn�� do siebie. Kto to w�a�ciwie
jest? � zastanowi� si�. � Ten jegomo�� jako� tu nie
pasuje. Z�oty ptaszek? Szuler? Mo�e z�odziej? Trzeba mu
si� przyjrze� lepiej.
No nareszcie. Gdzie� tak p�dzisz? Szuka� innego
konia? Tu si� nie znajdzie.
ju� to s�ysza�em. Pierwszym poci�giem zabieram
sie st�d. Ale wy... to wszystko przez was! Po co wam dwa
konie? Przecie� m�wi�e�, �e masz wierzchowca!
� Prawda.
My�l�, �e z tym kowalem w ko�cu doszed�bym do
�adu.
Za pi��dziesi�t dolar�w. Taniej nie. To twardy
jegomo��, a zwierz� warte tej ceny.
� Znacie si� na koniach?
� Troch�. Kowal m�wi� prawd�.
� A m�wi�, m�wi�... tylko, �e mnie potrzebny jest
najzwyklejszy czworon�g, �aden appaloosa. Byle silny i
wytrzyma�y. Najch�tniej naby�bym mu�a, ale gdzie� go
szuka�?
� Jeste�cie eksplorerem?
� Przecie� m�wi�em.
� Tak, tak. Oczywi�cie. Potrzebujecie dobrego zwie-
rz�cia. Odpornego na trudy, ale i szybkiego. Tu jeszcze
dzikie strony.
Carr spojrza� podejrzliwie na m�wi�cego.
� Wiem o tym bardzo dobrze.
�- Hm... a gdyby... a gdybym tak odst�pi� zwierz�?
� Co? � zapyta� ostro Carr. � Jeste�cie handlarzem
koni? Teraz wszystko zrozumia�em, ale na mnie nie
zarobicie.
Nie jestem handlarzem � elegant u�miechn�� si� i
odpar� spokojnie. � Znam si� na koniach na pewno gorzej
od ciebie i nie w tym rzecz. � Nie rozumiem. Co� zbyt
m�drze gadacie.
To prosta sprawa. Odst�pi� wierzchowca za trzydzie�ci
pi�� dolar�w. Tyle przecie� got�w by�e� zap�aci�.
Carr os�upia�. Tak mu si� absurdalna wyda�a propozycja
nieznajomego.
� C� za dobroczy�ca! � u�miechn�� si� gorzko.
� Wszystko, tylko nie to � skrzywi� si� zabawnie elegancik.
� Ubijemy dodatkowy interes.
� Oho! Nie chc� z tob� mie� interes�w. Ja jestem uczciwy
eksplorer i w �adn� paskudn� histori� nie dam si� wci�gn��.
� �wietnie! Takiej w�a�nie odpowiedzi oczekiwa�em. My�l�, �e
mo�na ci zaufa�.
� Najpierw musz� wiedzie�, o co chodzi.
� S�usznie.
Pogrzeba� w kieszeni kurty i wyci�gn�� r�k�. Podsun�� j� pod
oczy Carra. Na d�oni spoczywa� ma�y metalowy przedmiot, p�aski, z
wyrytym rysunkiem.
� Widzia�e� co� takiego?
� Nigdy � wzruszy� ramionami Carr. � Co to jest? Oko
opatrzno�ci?
� Zgadza si�. S�ysza�e� kiedy takie has�o: �Nie �pimy nigdy"?
� Nie �pimy nigdy? � powt�rzy� Carr. � Zaraz, zaraz... co� mi
si� pl�cze po g�owie... ty mo�e jeste� z Agencji Pinkertona?
� Znakomicie! A teraz...
� Jeszcze chwilk�. Ludzie Pinkertona maj� legitymacje. Poka�.
Elegant wydoby� z kieszeni prostok�tn� tekturk�.
� John Webster � przeczyta� Carr. � W porz�dku.
Czemu to agencja pragnie dop�aci� do mego konia?
Ot� to w�a�nie. Na ten temat musimy pogada� d�u�ej.
� Wracajmy wobec tego do saloonu.
� To najgorsze z najgorszych miejsce dla naszej rozmowy, ale i
tu � rozejrza� si� doko�a � nie czuj� si� swobodnie. Musimy
wyj�� z tego �mietnika na wolniejsz� przestrze�.
� A ko�? Nie lepiej odprowadzi� go do stajni?
� Nie lepiej � stwierdzi� agent. � Bo albo wr�cimy do kowala,
a w�tpi�, aby przyj�� zwierz� na przechowanie, do�� mia� z nim
k�opotu, albo pow�drujemy do �Mary-Liza". Nie s�dz� jednak, �eby
Gardner powita� nas rado�nie stwierdziwszy, �e mu sprz�tn��em
zarobek sprzed nosa. Dla pewnych przyczyn wol� nie wchodzi� z
nim w zatarg. Mustang nie sprawi nam k�opotu, jest teraz �agodny
jak baranek. Prawda, Tony? � zwr�ci� si� do konia.
W odpowiedzi zwierz� podesz�o bli�ej i potar�o �bem o rami�
Webstera.
� Zdumiewaj�ce � szepn�� Carr.
Wyci�gn�� r�k�, aby dotkn�� z�ocistej grzywy, ale b�yskawicznie
j� cofn��, na widok stulonych uszu i wyszczerzonych z�b�w.
� O, do licha!
� Kowal zgodnie z przyrzeczeniem zdradzi� mi tajemnic�.
Przeka�� j� razem z koniem, je�li tylko uzgodnimy nasze interesy.
� Nadal nie wiem, o czym m�wisz.
� Cierpliwo�ci.
Tak rozmawiaj�c wydostali si� poza ostatni� cuchn�c� zgnilizn�
ziemiank�. Ale z�owonne �lady osiedla ci�gn�y si� dalej i by�y,
je�li to mo�liwe, jeszcze bardziej wstr�tne. Stosy odpadk�w
jedzenia, szmaty i szk�o, papiery, porozrzucane tu i tam,
pordzewia�e, pogi�te puszki, do�y powykopywane w ziemi, z
kt�rych wia�o odorem przyprawiaj�cym o md�o�ci. Nad tym
wielkim �mietniskiem unosi�y si� chmary much.
� Okropno�� � st�kn�� Carr. � C� to za ludzie?
� Tacy, kt�rzy za miesi�c lub dwa rusz� dalej, aby tu
nigdy nie wr�ci�.
� To na co liczy Gardner? Postawi� cha�up� mocn�, �e
przetrwa lata. Fu! A�-mnie drapie w gardle od zaduchu.
Zmykajmy.
� Gardner � odpowiedzia� agent � liczy na to, �e tu
wybuduj� stacj�. Liczy r�wnie� na to, �e przedsi�biorstwo
kolejowe posprzedaje tereny ci�gn�ce si� wzd�u� tor�w, a
w�wczas powstanie osiedle farmerskie. Ziemia jest dobra,
wi�c amator�w chyba nie zabraknie.
� Ryzyko, mo�e straci� wszystko.
� Je�li nawet straci to, co go kosztowa�a budow�
saloonu, nie poniesie kl�ski. To bardzo zamo�ny cz�owiek.
� Znasz go?
� Co� w tym rodzaju.
� Wi�c mieszkasz tu od dawna.
� Dopiero od tygodnia, ale karczmarza znam d�u�ej.
Chocia�... on nie przypuszcza tego.
�-O! � domy�li� si� Carr. � Sprawa Pinkertona.
� W�a�nie.
Min�li ostatnie wysypiska �mieci Na prawo, w odleg�o�ci
jakiej� p� mili, czerni�a si� poprzez zielon� r�wnin� prerii
prosta linia kolejowego nasypu.
� Nie ma do czego przywi�za� konia � zatroska� si�
Carr.
� Tam � Webster wskaza� palcem � drzewo.
Pow�drowali dalej: dwu ludzi i nie osiod�any mustang.
Przygodny widz na pewno zastanowi�by si�, dok�d tak
maszeruj�, ale w tej pustce i na tym bezludziu nie by�o
�adnego widza.
Drzewo, raczej drzewko, ros�o u podn�a ma�ego pa-
g�rka. Webster okr�ci� link� wok� pnia i wspi�� si� na
spadziste zbocze.
� Znakomite miejsce � stwierdzi� siadaj�c na ob�ym
szczycie.
Carr rozci�gn�� si� obok.
,� No, to gadaj wreszcie, o co chodzi.
� Zaczynam. Nazywasz si� Piotr Carr, je�li mnie pami��
nie myli, i jeste� eksplorerem.
� Zgadza si�, ale sk�d...
� Nie przerywaj. Pierwszy raz bawisz w Mon tanie?
� Nie pierwszy, ale nigdy jeszcze nie trafi�em na tak
zakazane miejsce i nie mia�em takich k�opot�w z koniem.
Czuj�, �e czekaj� mnie dalsze, po c� bowiem za-
interesowa�by si� mn� Pinkerton? A przecie� nic nie mam
na sumieniu.
- Wierz�. Ch�op uczciwy z ko�ciami.
� Zd��y�e� mnie pozna�? � zapyta� podejrzliwie Carr.
� Oczywi�cie. Twoje nazwisko zdoby�em od twoich
towarzyszy podr�y wagonem. Nie by�a to wielka sztuka,
opowiadali mi o tobie. A tw�j charakter nieco pozna�em,
gdy� si� targowa� z kowalem. I powiem ci teraz szczerze, �e
gdyby� mu zap�aci� ��dan� sum�, nie zwr�ci�bym si� do
ciebie z moj� spraw�.
� Nie bardzo rozumiem...
� Kto bez wahania przystaje na ka�d� cen�, nie za-
s�uguje na zaufanie.
� Tego to ju� zupe�nie nie rozumiem.
� Przecie� to proste. Przybywa nieznany cz�owiek
do nieznanej miejscowo�ci i za ka�d� cen� pragnie
naby� wierzchowca. W te strony milionerzy raczej nie
trafiaj�. Kim�e mo�e wi�c by� taki tajemniczy go��?
Raczej osob� podejrzan� o ciemne sprawki. Przynajmniej
dla mnie.
Carr bardzo si� zdziwi� us�yszawszy o tego rodzaju
sposobie sprawdzania ludzkiej uczciwo�ci, ale poniewa� tak
twierdzi� cz�owiek Pinkertona, s�awnej z sukces�w agencji,
poniewa� ponadto opinia Webstera pochlebia�a mu, uzna�
twierdzenie agenta za s�uszne.
� A teraz � powiedzia� nowy znajomy � pos�uchaj,
czego chc�. Kiedy st�d ruszasz?
� Jak najpr�dzej. Zatrzyma�em si� tylko po to, �eby kupi�
konia: Wi�c mo�e jutro...
� Nie, nie! Potrzebuj� ciebie na dwa dni. Zgoda?
� Dwa dni to �adna r�nica.
� Bardzo dobrze. Dwa dni powinny mi starczy� na
sprawdzenie, czy ten, kt�rego znalaz�em, jest tym, kt�rego
szukam.
� Domy�lam si�, �e przyby�e� tutaj, aby kogo� capn��.
� W�a�nie tak, a poniewa� licz� na twoj� pomoc,
zdradz� jego nazwisko.
� Ja tu nie znam nikogo.
� Jego ju� pozna�e�. To Erie Gardner.
Mapa
Zd��y� przeby� spory szmat drogi w ch�odzie porannego
wiatru, kt�ry wyp�asza� zm�czenie nie przespanej nocy. Ale
p�niej pocz�� odczuwa� dokuczliwo�� s�o�ca grzej�cego tak
mocno, jakby to nie by�a wczesna wiosna, lecz sam �rodek
lata. Carr poczu� sie senny, a kiedy wjecha� w g��b ustronnej
dolinki o zboczach mrocznych od g�stego lasu, o dnie jasnym
od �wie�ej trawy, postanowi� przerwa� podr�.
Zeskoczy� z ko�skiego grzbietu, cugle przerzuci� przez
rami� i naszy� wskro� ��ki szuka� dogodnego miejsca. Znalaz�
je nadspodziewanie szybko � na skraju puszczy ciurka� po
kamykach strumyczek, mieni�c si� z�oci�cie w blasku s�o�ca.
� Tego mi w�a�nie brakowa�o � mrukn��.
Pu�ci� cugle, ukl�k� i zanurzy� g�ow� w p�ytkiej wodzie.
Potem parskn��, otar� twarz d�oni� i... zdj�� kapelusz.
� Co� podobnego! � powiedzia�. � Co� podobnego!
Popatrz no, Tony! � zwr�ci� si� do czworonoga. �Chyba
zg�upia�em. �eby pakowa� �eb do wody razem z kapeluszem!
Wszystko przez to, �e mnie sen morzy.
Oooch... � st�kn��. � Piotrze, musisz si� kapink�
zdrzemn��.
Podszed� do wierzchowca, uwolni� go z uprz�y i juk�w,
ca�y ten �adunek umie�ci� pod ga��ziami pot�nego ja�owca.
� No, Tony! Mo�esz si� teraz nahasa� do woli.
Po�o�y� si� na mchu, ale zaraz wsta�.
� Co si� ze mn� dzieje? Poczekaj, Tony! Wyci�gn�� z juku
kawa�ek rzemienia i sp�ta� nim przednie nogi mustanga.
� Nie dlatego, �ebym nie mia� do ciebie zaufania �
t�umaczy� si� usprawiedliwiaj�co � ale �eby� nie zab��ka�
si� na bezdro�ach. No, baw si� dobrze�
Wyci�gn�� strzelb� z futera�u, umie�ci� j� przy siodle,
z�o�y� g�ow� na tej westma�skiej poduszce, zamamrota�:
� We �bie mi huczy jak w ulu. Tylko kapink� odpoczn�.
Kasiu; chod� ze mn� w las, gdzie strumyk szemrze w�r�d
drzew... � zanuci� fa�szywie i urwa� w p� zwrotki, jako �e
pami�� go zawiod�a. A po chwili ju� spa�.
Wszystko to, jak na Piotra Carra-eksplorera, kt�ry!
niejeden raz i niejedn� �cie�k� Dalekiego Zachodu prze-
w�drowa�, by�o bardzo dziwne. Nieprzespana noc nie
usprawiedliwia�a post�powania tak bardzo beztroskiego.
Wprawdzie od osady bez nazwy nie odjecha� daleko i
zaledwie trzy mile * dzieli�y go od miejsca budowy kolejowej
linii, jednak za granicami osady urywa�y si� jako-tako
cywilizowane szlaki. Zaczyna�a si� g�usza, pustka i mo�liwo��
wydarze� nie do przewidzenia.
Carr spa�, nieczu�y na jakiekolwiek odg�osy puszczy ani na
szelest wiatru w�r�d traw. Ba, nie zbudzi�o go nawet
delikatne parskni�cie mustanga. Ko� podni�s� g�ow�,
nastawi� chrapy na wiatr, przez chwil� sta� jak pos�g
nieruchomo, a� odszed� nieco w bok od strumyka i leg� w�r�d
traw. Wida� poczu� si� zn�w bezpiecznie.
W konarach pot�nego �wierku, pod kt�rym le�a�!
Carr, co� si� poruszy�o. Na ziemi� skoczy�o zwierz�tko wielko�ci
ma�ego psa, o sier�ci ��tawoszarej, miejscami czarnej, z ogonkiem
znaczonym czarno-br�zowymi poprzecznymi pr�gami, trzymaj�c w
�apie co�, co wygl�da�o na k��bek puchu. Czujnie rozejrza�o si�
doko�a i ruszy�o ku strumykowi. Nad samym brzegiem zanurzy�o
jedn� �ap� w wodzie burz�c nurt. Wygl�da�o to bardzo zabawnie,
przygodny �wiadek nie powstrzyma�by si� od �miechu, ale �wiadka
przecie� nie by�o. Ko� i jego pan spoczywali w cieniu drzewa.
Pierwszy � oboj�tny na wszystko, co nie grozi�o mu
niebezpiecze�stwem, drugi � r�wnie� oboj�tny, bo pogr��ony w
�nie.
Zwierz�tko wydoby�o z wody palczast� �ap�, zaci�ni�t� na
pierzastym k��bku, przypominaj�cym kszta�tem ptaka, i
podbieg�szy truchtem do najbli�szego pnia, znikn�o w�r�d ga��zi.
Zbli�a�o si� po�udnie, powietrze jakby st�a�o od gor�ca, wiatr
usta� i senna cisza zawis�a nad puszcz�.
Piotr Carr nadal spa�. Przyczyn� tego snu by�o nie tylko � jak
sam sobie t�umaczy� � zm�czenie po nie przespanych dwu nocach.
Bo kiedy �witaniem tego w�a�nie niedzielnego dnia wynios�y go. z
saloonu �Mary--Liza" ramiona czterech t�gich robotnik�w
kolejowych i dos�ownie posadzi�y na ko�skim grzbiecie, Carr czu�
si� bohaterem nocy, rozbawionym i podnieconym d�ug� kolejk�
szklaneczek whisky, jakie przyj�� z r�k fundator�w! Ale
podniecenie mija�o z ka�dym jardem ujechanej drogi, a� oklap�
ca�kowicie i spocz�� w zacisznej dolince, zapomniawszy o saloonie,
o jego w�a�cicielu, o Johnie Websterze i o wszystkich innych
wydarzeniach, kt�re rozegra�y si� na jego oczach podczas dwu
minionych nocy i dwu dni.
� Erie Gardner? Gospodarz saloonu? � powt�rzy!
niepotrzebnie Carr. � Rzeczywi�cie, jegomo�� nie wygl�da
sympatycznie. C� on takiego przeskroba�?
� Po pierwsze, zmieni� nazwisko.
� To jeszcze nie pow�d, �eby go niepokoi�.
� Na pewno. I nie dlatego, depc�c mu po pi�tach,
przygna�em a� tutaj. Rzecz w tym, �e najcz�ciej zmienia si�
nazwisko, aby zatrze� po sobie �lady. Czy tak post�puje
uczciwy cz�owiek?
� Hm... � mrukn�� niepewnie Carr.
� Nie ma co tu �hmka�", bo sprawa jest oczywista.
Przypu��my. I c� z tym Gardnerem?
~ Naprawd� to on nazywa si� White. Erie White, bo
imienia nie zmieni�. Ot� ten White mia� nie tak dawno,
zaledwie przed dwoma laty, ma�� knajpk� w Kansas City.
P�niej sprzeda� ruchomo�ci, zwin�� interes i, jak to si� m�wi,
znikn�� z horyzontu razem z �on� i dwojgiem dzieci. W p�
roku p�niej wysz�a na jaw przyczyna tej ucieczki, Oto grupa
farmer�w, a raczej by�ych farmer�w, zwr�ci�a si� do naszej
agencji o pomoc. Wtedy wysz�o na jaw, jaki z tego White'a
spryciarz! Zawi�za� fikcyjn� sp�k� z kilkoma podobnymi
sobie oszustami i pocz�� sprzedawa� ziemi� w Wyoming, nad
P�nocn� Platte.
� Cudz� ziemi�?
� Zgad�e�. To by�y, a raczej nadal s� stepowe tereny
plemienia Kruk�w.
Carr, kt�ry nieraz s�ysza� o podst�pnym wy�udzaniu ziemi
od Indian, nie zdziwi� si� zbytnio.
� No, no � powiedzia� � i to Kruki, zawiadomi�y
Agencj� Pinkertona?
� Cz�owieku, zastan�w si�, o co pytasz? Jeszcze si� nie
zdarzy�o i chyba nigdy nie zdarzy, aby Indianie szu kali
pomocy u prywatnego detektywa. Wszystkiego do-
wiedzieli�my si� od farmer�w. Gardner, a raczej White
og�osi� w prasie, �e rozporz�dza tanimi dzia�kami pod upraw�
lub hodowl� byd�a na Zachodzie. Og�oszenie podpisane
zosta�o przez �Agricultural Company" i podany adres. Tam
w�a�nie zg�asza� si� mieli wszyscy amatorzy
zagospodarowania si� na zach�d od Missouri. W biurze tej
�Agricultural Company" na przemian urz�dowa� White lub
jego wsp�lnicy. Tam pocz�li t�umnie �ci�ga� klienci. Ceny
by�y rzeczywi�cie bardzo niskie, a poza tym przedsi�biorstwo
s�u�y�o pomoc� tym, kt�rzy pragn�li sprzeda� swe
dotychczasowe gospodarstwa. Interes rozwija� si� z
szybko�ci� pospiesznego poci�gu.
� Ale naiwniacy! � wykrzykn�� Carr. � Nabywa�
grunt, kt�rego si� nie ogl�da�o!
� Wcale nie naiwniacy � zaprotestowa� Webster.'� Po
prostu uczciwi, cho� nieco �atwowierni rolnicy.
� No dobrze, niech b�dzie i tak. Ale ja nie kupi�bym pola
nie wiedz�c dok�adnie, gdzie le�y i jak wygl�da.
� Patrzcie go, jaki m�drala! White by� jeszcze m�-
drzejszy! Potrafi� oczarowa� swych klient�w nie tylko
s�owami, ale i dowodami �wiadcz�cymi o tym, �e przed-
si�biorstwo istotnie jest posiadaczem ziem oferowanych do
sprzeda�y. Jeden ze wsp�lnik�w White'a by� naj-
prawdziwszym mierniczym i sporz�dzi� dok�adny plan nie
istniej�cych teren�w. To nie by�o trudne. Wystarczy�a
odrobina fantazji. Ogl�da�em ten plan i ponumerowane na
nim dzia�ki osadnicze. Ale to jeszcze nie wszystko.
Nabywcom nale�a�o okaza� dokument prawa w�asno�ci. I
taki si� znalaz�. Opatrzony podpisami �wiadk�w, nabywc�w i
sprzedawc�w.
� Sprzedawc�w?
� A jak�e! Wodzowie Kruk�w odcisn�li swe god�a na
dokumencie. Na tym nie koniec. Prawdziwo�� aktu kupna-
sprzeda�y zosta�a potwierdzona przez s�d W Scottsbluf nad
P�nocn� Platte w Wyoming.
� Wi�c wszystko by�o w porz�dku.
� Rzecz w tym, �e nic nie by�o w porz�dku. Farmerzy
posprzedawali swe zagrody na wschodzie i ruszyli na
zach�d. Chyba wiesz, jak wygl�da i jak d�ugo trwa podr�
wozem nawet na tak niewielkiej przestrzeni, jaka dzieli
Kansas od doliny Platte.
� Ja bym nie wiedzia�! � wzruszy� ramionami Carr.
� Wlekli si� z taborem, z ko�mi i byd�em. A kiedy
przybyli do celu...
� Nie znale�li zakupionej ziemi � dopowiedzia�
Carr.
� Co� w tym rodzaju, ale jeszcze gorzej. Napotkali
Indian, a raczej Indianie, zaciekawieni obozowiskiem na
prerii, z�o�yli wizyt� w�drowcom pytaj�c o cel przybycia.
Przel�kli si�, �e blade twarze wystrzelaj� im zwierzyn�. Z
tego, co wiem, niewiele brakowa�o, a dosz�oby do
wzajemnej masakry. Farmerzy s�dzili, �e Kruki chc� ich
oszuka�, ani im w g�owie za�wita�o, �e padli ofiar�
�Agricultural Company". Na szcz�cie Indian by�a spora
gromada, i to dobrze uzbrojonych, co ostudza�o wojenne
zapa�y w�drowc�w. Jednak nie wierz�c ani jednemu s�owu
Kruk�w pognali do Scottsbluf
z ��daniem pomocy wojska. I dopiero teraz dowiedzieli si�
prawdy. �aden dokument kupna-sprzeda�y nie zosta�
zarejestrowany w tamtejszym s�dzie. Nikt tu nigdy nie
s�ysza� o jakiej� �Agricultural Company". To przekona�o
nawet najwi�kszych wrog�w Indian. Zacz�li
przypuszcza�, �e zasz�a
pomy�ka co do miejsca. Pe�ni niepokoju, wys�ali do Kansas
City trzech spo�r�d siebie, najlepszych je�d�c�w, a sami
wracali powoli, �udz�c si�, �e to tylko nieporozumienie.
Wys�annicy, dotar�szy do Kansas, nie zastali ju� w nim biura
�Agricultural Company". Lokal zosta� zamkni�ty na cztery
spusty. W�a�ciciel budynku poinformowa�, i� biuro
zwini�to przed dwoma tygodniami. Z jakich powod�w? A,
tego to on nie wie!
Trzej wys�annicy byli energicznymi lud�mi, wi�c zamiast
podda� si� bezsilnej rozpaczy, zawiadomili o sprawie
miejscowego szeryfa, a jednocze�nie na w�asn� r�k� pocz�li
szuka� Erie White'a i jego wsp�lnik�w. Zanim karawana
osadnicza wr�ci�a do punktu swego wyj�cia, wszystko by�o
wiadome. White sprzeda� sw� knajp� i razem z rodzin�
oddali� si� w nieokre�lonym kierunku. O jego wsp�lnikach nie
zdo�ano zebra� �adnych wiadomo�ci. Lekkomy�lni farmerzy
nawet nie zapami�tali ich nazwisk, a na aktach sprzeda�y
widnia�y podpisy �cz�onk�w dyrekcji" tak zawik�ane, �e
nieczytelne. �ledztwo ju� na samym pocz�tku utkn�o w
miejscu. Wznowiono je, gdy wr�cili z dalekiej drogi niedoszli
osadnicy. Rozes�ano listy go�cze, ale w tych listach tylko
rysopis White'a jako-tako pasowa� do rzeczywisto�ci, i to
raczej dzi�ki zeznaniom sta�ych klient�w jego knajpki ni�
pokrzywdzonych farmer�w. Skutek list�w go�czych by� taki
sam, jak gdyby kto wrzuci� kamie� do g��bokiej wody.
W�wczas poszkodowani zwr�cili si� do Agencji Pinkertona.
Dlatego w�a�nie tu jestem.
� Tak od razu?
� Gdzie