15167

Szczegóły
Tytuł 15167
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

15167 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 15167 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

15167 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Wies�aw Wernic Przez g�ry Montany Osada bez nazwy W roku 1877 Thomas Edison opatentowa� fonograf. W roku 1878 powsta�o w Ameryce P�nocnej pierwsze przedsi�biorstwo dla produkcji pr�du elektrycznego, a w 1879 zbudowano pierwsz� na nowym kontynencie lini� telefoniczn�, ��cz�c� Boston z Lovell w stanie Massachusetts. Rozpoczyna�a si� w�a�nie wiosna 1879 roku. Piotr Carr nic jednak nie wiedzia� ani o telefonie, ani o fonografie, ani o tym, czemu maj� s�u�y� oba wynalazki. Na jego usprawiedliwienie warto zauwa�y�, �e inni mieszka�cy nowoczesnych miast Nowej Anglii, z nielicznymi wyj�tkami, r�wnie� nie orientowali si�, jakie zmiany w ich �yciu wprowadzi telegraf, telefon i �ar�wka zast�puj�ca naftow� lamp�. Natomiast Piotr Carr �wietnie orientowa� si� w sprawach, kt�re mia�y dla� istotne znaczenie. Na przyk�ad w bardzo ju� zaawansowanej budowie linii kolejowej Northern Pacific Railway, co zapowiada�o znaczne skr�cenie czasu podr�y z Milwaukee nad jeziorem Michigan do granic Montany. Piotr Carr mieszka� w Milwaukee, je�li takim s�owem, wolno okre�li� coroczny pobyt w tym mie�cie, od p�nej jesieni do wczesnej wiosny. Prowadzi� bowiem koczowniczy tryb �ycia: byle dach nad g�ow� i mo�no�� sp�dzenia kilkunastu godzin w jakimkolwiek saloonie, gdzie �atwo si� wygada� przed przypadkowymi s�uchaczami, kt�rych w tego ro- dzaju, lokalach nigdy nie brak. Ba, kt� by zachowa� oboj�tno�� wobec malowniczych opowie�ci Carra, w kt�rych prawda tak z bajk� bywa�a pomieszana, �e tylko bardzo bystry s�uchacz potrafi�by odcedzi� jedn� od drugiej. Ale s�uchacz�w Piotra podczas takich saloonowych wieczor�w, znaczonych � jak przecinki w zdaniach � kuflami piwa i szklaneczkami whisky, bystro�� raczej zawodzi�a. Piotr Carr � nale�y przyzna� bezstronnie � mia� o czym opowiada�. Szkicowa� obrazy swych prawdziwych i nieprawdziwych prze�y� na kanwie jak�e kolorowej przyrody Dalekiego Zachodu (zwanego r�wnie� �dzikim") � ziem rozci�gaj�cych si� ongi� na zach�d od Mississipi, obecnie � na zach�d od Missouri w jej g�rnym biegu. Granica mi�dzy �starymi" ziemiami osadniczymi a �wielkim-nieznanym", kt�re ko�czy�o si� hen, u wybrze�y Pacyfiku, by�a zawsze granic� ruchom�. Wbrew zawieranym przez rz�d waszyngto�ski, zrywanym i ponawianym traktatom z plemionami Indian. Granica by�a ruchoma wbrew, a mo�e w�a�nie w wyniku trwaj�cej krwawej �partyzantki", przemieniaj�cej si� co pewien czas w regularne wojny bia�ych z czerwonymi. W takich warunkach, pod naporem osadnik�w ze wschodu, odbywa� si� podb�j nowych ziem. Jednak�e p�nocne i p�nocno-zachodnie obszary Stan�w nadal pozostawa�y we w�adaniu Indian. Olbrzymie tereny wielko�ci ca�ych pa�stw europejskich, le��ce w dorzeczu Missouri,, stanowi�y pustkowie, pe�ne zwierzyny, na kt�r� polowali miedzianolicy my�liwi, gdzie galopowa�y jeszcze resztki stad mustang�w, a nieliczne ju� bizony kry�y si� w g�rskich dolinach. Na niezmierzonych obszarach P�nocnej i Po�udniowej Dakoty nie brak�o antylop, g�rskich baran�w, kozic, nied�wiedzi i wsz�dobylskich kujot�w. Nie brak�o r�wnie� niebezpiecze�stw gro��cych bia�ym �mia�kom, penetruj�cym dziewicze ziemie Dalekiego Zachodu, ze strony czerwonosk�rych wojownik�w, bo chocia� po kl�sce genera�a Jerzego Armstronga Custera w wojnie z Dakotami * Sitting Buli wycofa� si� a� poza granic� kanadyjsk�, a grupy innych plemion zosta�y rozproszone przez genera�a Terry lub zepchni�te na wydzielone im tereny rezerwat�w � w praktyce spotkanie z Indianami by�o zawsze prawdopodobne, a konsekwencje takiego spotkania dla bia�ego w�drowca raczej... ryzykowne. Piotr Carr wiele o tych sprawach wiedzia�, poniewa� wi�za�y si� one z zawodem, jakim si� od lat para�. By� eksplorerem, w�drownym poszukiwaczem skarb�w ziemi tam, gdzie ich dot�d nikt nie odkry�, a wi�c na dalekim, ci�gle prawie bezludnym i ma�o zbadanym ta- jemniczym Zachodzie. Takie zaj�cie uczyni�o z Carra co� po�redniego mi�dzy westmanem goni�cym za przygodami a traperem zarabiaj�cym na swe utrzymanie �owieniem futerkowych zwierz�t. Teraz Carr wybiera� si� do Montany, gdzie prawie po�ow� powierzchni stanowi� g�ry, a drug� po�ow� � Wielkie R�wniny porozdzielane �agodnymi sfalowania-mi gruntu i samotnymi szczytami. W�r�d tych r�wnin powstawa�y nieliczne farmy, otaczaj�ce wianuszkami uprawnych grunt�w ma�e miasteczka, bez historii, mierz�ce sw�j wiek kilku latami, niekiedy � miesi�cami. Dalej ku zachodowi, im bli�ej G�r Skalistych, tym rzadziej trafia� si� �lad �bladej twarzy", tym cz�ciej � czerwonosk�rych wojownik�w: wzd�u� g�rnej Missouri � Czarnych St�p i Algonkin�w, w dolinie rzeki Yellowstone � Kruk�w, a na p�nocnym zachodzie � Kutenaj�w i Szoszon�w. Piotr Carr nie po raz pierwszy wyrusza� w pustkowia Montany na poszukiwanie skarb�w g�r, przede wszystkim �y� z�otono�nych, kt�re ju� w roku 1857 przypadkowo tam odkryto. Tym razem skorzysta� z przejazdu kolej� tak daleko, jak to tylko by�o mo�liwe. Na zachodnim, najdalszym odcinku Northern Pacific Railway regularna komunikacja jeszcze nie istnia�a, a nieregularna s�u�y�a wy��cznie transportowi sprz�tu, �ywno�ci i robotnik�w zatrudnionych przy budowie. Innych pasa�er�w nie zabierano � nie z braku miejsc, lecz dlatego, �e gdyby zezwolono chocia� jednemu na bezp�atny przejazd, zwali�yby si� ich tysi�ce. Jednak�e przedsi�biorczy Carr zdo�a� sobie zjedna� najpierw palacza, p�niej maszynist�, w ko�cu kierownika poci�gu. Po tych trzech szczeblach wspi�� si� do wagonu towarowego wraz z siod�em, uprz꿹 i pot�nym t�umokiem, kt�ry z trudem w�adowa� do tyle� mrocznego, co brudnego wn�trza. Ten pierwszy sukces u pocz�tk�w dalekiej drogi osi�gni�ty zosta� bez wielkiego trudu. Carr potrafi� zjednywa� sobie ludzi zadziwiaj�co szybko. Nie odwag� (chocia� nie by� tch�rzem) ani hojno�ci� (chocia� nie by� sk�pcem), ani zewn�trznym wygl�dem (chocia� nie by� odstr�czaj�cy). Najbardziej charakterystyczn� jego cech� by�a w�a�nie jego przeci�tno��. -Niczym nie wyr�nia� si� w�r�d t�umu innych, p�ki... nie otworzy� ust. Czar jego wymowy zaiste by� zdumiewaj�cy, chocia� wcale nie oparty na g�adkich i wyszukanych zwrotach ani nawet na poprawno�ci j�zyka. Za-to jak�e barwnych u�ywa� okre�le�, jak sugestywne potrafi� malowa� obrazy, jak prawdopodobne i... nie- prawdopodobne historie w�asnych przyg�d roztacza� przed s�uchaczem. Pod wra�eniem �kolorowych" s��w (to chyba najlepsze okre�lenie) Carra ludzie wprost zatracali poczucie rzeczywisto�ci. Pewien stary i kuty na cztery nogi traper da� si� kiedy� tak zahipnotyzowa� wymowie Carra, �e bez d�u�szych nalega� powi�d� go w nieznan� dolin�, gdzie mo�na by�o gar�ciami zbiera� g�rskie kryszta�y o r�nobarwnych odcieniach, na kt�re polowali jubilerzy wielkich miast, o kt�rych marzy�y elegantki znad wybrze�y Atlantyku. Przypadek zdarzy�, �e po latach spotka�em si� z tym w�a�nie traperem. �- Musia�em dokumentnie zg�upie� � opowiada�. � Poprowadzi�em go, jak pies na smyczy, prosto do cudownej dolinki. Znosi�em mu �ywno��, pomaga�em zbiera� kolorowe kamyki, a kiedy wyruszyli�my w powrotn� drog�, on by� ob�adowany jak mu�, a ja nie mia�em ani odrobiny. Chyba mnie zaczarowa�. W jaki spo- s�b? Tego nie mog� poj��. Przecie� ta ca�a gadanina Piotra przypomina wielk� g�bk�: jak �cisn��, nic w r�ku nie zostaje, tylko struga wody na ziemi. Co za dziwo? Ale w gruncie rzeczy to porz�dny ch�op. Kiedy si� dowiedzia�, �e nie mam ani kamyczka, ani futerkowej sk�rki, ani centa w kieszeni, podzieli� si� ze mn� spra- wiedliwie. Taki on jest. Ka�dego potrafi zagada�, �e cz�owiek zupe�nie przestaje my�le�, albo tak my�li, jak to jemu odpowiada. Troch� w tym by�o przesady, ale i sporo prawdy. Bo �e Carr zalicza� si� do wyj�tkowych gadu��w � to fakt. Nic wi�c dziwnego, �e r�wnie� bez wi�kszego trudu wepchn�� si� do towarowego poci�gu i przez ca�� drog� bawi� towarzyszy opowiadaniem o swych niezwyk�ych przygodach. Noc i dzie�, noc i dzie� turkota�y ko�a po szynach. Dalej i dalej ku kamiennym wa�om G�r Skalistych, a� zatrzyma�y si� na miejscu, gdzie nigdy dot�d nie istnia�a �adna stacja kolejowa ani �adne osiedle. Natomiast zaraz za nasypem kolejowym Piotr Carr ujrza� k��bowisko domk�w, barak�w i sza�as�w skleconych niesprawnie, ustawionych tu i tam w nieuzasadnionej blisko�ci lub nieuzasadnionej odleg�o�ci jeden od drugiego. By� wczesny �wit. Cisz� m�ci� jedynie syk pary w lokomotywie. Na tym tle ca�y ten �mietnik budowlany wygl�da� jak wymar�y. Ale oto pocz�li wychodzi� z wagon�w towarzysze Carra. Gwar rozm�w i ha�as, jaki czynili, musia� obudzi� wszystko co �ywe w tym dziwacznym osiedlu. Carr ujrza� pierwszych mieszka�c�w gramol�cych si� z bud i sza�as�w i ruszy� na poszukiwanie jajek sma�onych na szynce, kufla piwa i gor�cej kawy, kt�ra by oczy�ci�a gard�o z kurzu wielodniowej podr�y, a cia�u dostarczy�a odpowiedniej ilo�ci ciep�a. Zmarz� podczas kilku ostatnich godzin jazdy, a kiedy wyskoczy� z wagonu, poczu� jeszcze dotkliwszy ch��d. Montana da�a zna� o swym klimacie. Piotr chuchn�� i ujrza� mgie�k� swego oddechu. No tak, tutaj o tej porze dnia i roku nie mog�o by� inaczej. Strzelb� przewiesi� na rzemieniu przez prawe rami�, t�umok zarzuci� na lewe, siod�o i uprz�� uj�� w obie d�onie. Wszystko to by�o piekielnie ci�kie, ale Piotr nie zalicza� si� do u�omk�w. Szparko ruszy� przed siebie. Szed� poprzez pl�tanin� uliczek nie-uliczek, a� trafi� na szersz� drog�, przy kt�rej wznosi� si� pi�trowy domek, z werand� na ca�� szeroko�� frontu i z przybit� . nad wej�ciem desk�, na kt�rej widnia� napis: �Mary-Liza Saloon". Carr zatrzyma� si� i wytrzeszczy� oczy. Pozna� w swym w��cz�gowskim �yciu sporo saloon�w, ale nigdy nie spotka� si� z tak� dziwaczn� nazw�, sk�adaj�c� si� z dwu kobiecych imion. Wzruszy� ramionami na znak politowania, ale zaraz poczu� niezno�ny ci�ar baga�u, kt�rego jak najpr�dzej zapragn�� si� pozby�. Drzwi by�y otwarte. Wn�trze pachnia�o kwa�no: piwem, whisky i tytoniowym dymem. Do tego w��czy�a si� nieokre�lona wo� kurzu, kt�ry wzburzy�a z pod�ogi szczotka migaj�ca w r�kach ch�opaka odzianego w nieokre�lonej barwy spodnie, bardzo brudn� kamizelk� i r�wnie brudn� kraciast� koszul� z podwini�tymi r�kawami. � Lokal zamkni�ty! � powiedzia� bardzo g�o�no, nie odrywaj�c oczu od desek pod�ogi. � Jak zamkni�ty, to trzeba go zamkn�� � odpar� Carr, po czym zatrzasn�� drzwi i przekr�ci� klucz. Nale�y wyja�ni�, �e by�y to solidne drzwi, a nie po- pularne w saloonach Po�udnia dwuskrzyd�owe, si�gaj�ce zaledwie piersi doros�ego m�czyzny niby zamkni�cia. Ostre zimy Montany nie sprzyja�y zwyczajom praktykowanym w cieplejszym klimacie. Powiedzia�em, �e lokal zamkni�ty � powt�rzy� ch�opak przerywaj�c sw� prac�. Na pewno zamkni�ty � stwierdzi� spokojnie Carr. Przynie� wody i skrop pod�og�. Strasznie tu du�o kurzu. Czy nikt ci� nie nauczy�, jak nale�y zamiata�? � Sprowadz� gospodarza.., �wietnie! Powiedz mu, �e czekam na �niadanie i �e byle czym nie dam si� zadowoli�. No, ruszaj! Zapowied� sprowadzenia gospodarza okaza�a si� jedynie czcz� gro�b�. � On jeszcze �pi... � Tak w�a�nie my�la�em. Przynie� wody i skrop pod�og�. Fu! A� w nosie wierci. � Czy pan jest znajomym gospodarza? � Przynie� wody! Ch�opak odstawi� szczotk�. Nabra� pewno�ci, �e przybysz jest istotnie znajomkiem gospodarza, kto wie, mo�e nawet przyjacielem? Takiemu lepiej si� nie sprzeciwia�. Odszed� wi�c i po kilku minutach wr�ci� z pe�nym wiadrem. Obficie spryska� ca�� salk� i wr�ci� do przerwanego zaj�cia. Trwa�o d�ugo, bardzo d�ugo, a� znudzony Carr opar� �okcie na stole, wspar� g�ow� na d�oniach i... zasn��. Ale �e sen mia� czujny, zbudzi� si� na d�wi�k szk�a. Ch�opak sta� za szynkwasem i wyciera� naczynia. Carr ziewn��. � Jak ci na imi�? � Frank. � No to, Frank, daj co� do zjedzenia. Ch�opak znikn��, by po chwili wr�ci� z p�miskiem pe�nym mi�sa, z bochenkiem chleba, no�em, widelcem i talerzem. - Tego mi brakowa�o � ucieszy� si� Carr. � Gospodarz nadal �pi? � Mam go obudzi�? � Nie, nie. Dam sobie rad�. Ch�opak wzruszy� lekko ramionami i zaj�� si� na nowo czyszczeniem bufetu. Tymczasem ranny go�� zaj�� si� pieczenia i chlebem. Upora� si� z tym do�� szybko nie tylko dlatego, �e wyg�odnia� podczas podr�y kolej�, ale r�wnie� i dlatego, �e lubi� obfite posi�ki. Podobnie jak wszyscy traperzy Dalekiego Zachodu, kt�rzy potrafi� na jeden raz poch�on�� tyle mi�sa i pieczywa, ile przeci�tnemu mieszczuchowi starczy�oby na ca�y dzie�. Ale te� niejeden traper potrafi� g�odowa� i znosi� z humorem niekiedy parodniowy post, gdy wyczerpa�y si� zapasy i zabrak�o zwierzyny. A �e Carr naby� wiele do�wiadczenia w swych licznych w�dr�wkach, nauczy� si� je�� na zapas, gdy trafi�a si� okazja. Ch�opak sko�czy� wycieranie kufli i zn�w znikn�� w w�skich drzwiczkach prowadz�cych zapewne do go- spodarczej cz�ci budynku. W saloonie uczyni�o si� nagle bardzo cicho. Przybysz ziewn�� i odsun�� pusty talerz. Znowu poczu�, �e ogarnia go senna oci�a�o��. I pewnie zdrzemn��by si� po raz drugi, gdyby nie us�ysza� czyich� krok�w, skrzypienia desek i p�g�o�nej rozmowy. W czarnym otworze drzwi ukaza�a si� jasna posta�. Wysoki, t�gi m�czyzna w bia�ym kitlu si�gaj�cym kolan. Carr pomy�la�, �e taki gospodarz z pewno�ci� nie po- trzebuje niczyjej pomocy przy wyrzucaniu z lokalu zbyt podochoconych go�ci, i postanowi� dzia�a� roztropnie. � My si� znamy? � Nie znamy � odpar� go��. � Wi�c c� mi Frank gada�? __ Pewnie mu si� tak zdawa�o. � Hm. A ty sk�d? Mo�e z Des Moines? Z Des Moines? � zdziwi� si� Carr. � Nie, nigdy tam nie by�em: � A Kansas City znasz? Nie znam � odpar� zgodnie z rzeczywisto�ci�. � Czy oczekujecie go�cia stamt�d? Ale ja tu przyby�em wprost z Milwaukee, nie zatrzymuj�c si� po drodze. � Aha... Wyda�o si� Carrowi, jak gdyby nasro�one oblicze gospodarza nagle z�agodnia�o. Nie, nie czekam na nikogo, po prostu ciekaw jestem nowych ludzi, a ciebie tu nigdy dot�d nie widzia�em. � Prawda � przyzna� Carr. � Czym mog� s�u�y�? � Musz� si� wyspa�. Ca�� noc t�uk�em si� poci�giem i nie dano mi nawet zdrzemn�� si�. W imi� bezstronno�ci � to w�a�nie Carr nie da� nikomu z przygodnych towarzyszy zdrzemn�� si�, gadaj�c bez przerwy do bia�ego rana. Zreszt� znalaz� wdzi�cznych s�uchaczy. W�a�ciciel saloonu przeczu� dobry zarobek. U�miechn�� si�. � Spanie? Oczywi�cie. Mam ��ka tak wygodne, �e le�y si� na nich jak na bobrowych sk�rkach. Tylko sze�� na sali. Prawdziwy luksus. � Oj � st�kn�� Carr. � To nie dla mnie. Potrzebuj� ciszy. Jutro ruszam w drog� i powinienem dobrze wypocz��. Nie ma czego� mniejszego? U�miech na twarzy gospodarza sta� si� jeszcze wy- ra�niejszy. � Oczywi�cie. W �Mary-Liza" jest wszystko, co po trzeba podr�nym. Mam pok�j dwuosobowy. � B�d� w nim sam? - Hm... trac� w ten spos�b jedno miejsce. � Tylu amator�w spania? A mnie si� wyda�o, �e ti raczej brakuje przyjezdnych. Bardzo nie lubi� �cisku.. b�d� musia� poszuka� innego noclegu. Nie by�o w tym ani s�owa prawdy, ale Carr liczy� si� z ka�dym centem i p�acenie za dwa ��ka uzna� za szczyt rozrzutno�ci. � Ale� nie! -� zaprotestowa� gospodarz. � Akurat tak si� z�o�y�o, �e nie mam klient�w na ma�y pok�j. � Znakomicie. A czy mo�na by tu kupi� konia? � Czego si� nie robi dla przybysz�w z dalekich stron? � o�wiadczy� pompatycznie w�a�ciciel saloonu. � Potrzebny ko�? B�dzie ko�. � Kiedy? � Jeszcze dzisiaj � zapewni� gor�co. � Za kilka godzin, wierzchowiec jak si� patrzy. � W po�udnie? � Mo�e by� i w po�udnie. � Zgaduj�, �e to wasz ko�. � M�j, ale go trzymam gdzie indziej. Tutaj nie mia�bym czasu dogl�da�. Konik lekki i �cig�y. � Lekki? To nie dla mnie. Lekkie zwierz� potrafi nie�� tylko lekki �adunek, a ja mam sporo t�umok�w. � Dobrze. Znajdziemy ci�szego konia^ chocia� w tej dziurze o to nie�atwo. Gena tak�e... � Znam si� na koniach, a o cenie pogadamy, jak obejrz� towar. Gdzie ten pok�j? � Frank � rozkaza� ober�ysta � zaprowad�! I tak oto Carr pow�drowa� na pi�terko po skrzypi�cych schodach, aby stwierdzi�, �e pok�j by� malutk� klitk�, oddzielon� od reszty poddasza przepierzeniem z cienkich desek. Sta�y tu dwie prycze nakryte zrudzia�ymi kocami. Malutkie okienko � co Carr zaraz sprawdzi� � pozwala�o spojrze� na podw�rze ograniczone jednej strony p�otem, z drugiej � parterowym baraczkiem. W pokoiku by�o duszno i pachnia�o sianem. Carr zwali� w przej�cie mi�dzy pryczami sw�j baga�, a strzelb� umie�ci� pod �cian�. jak si� nazywa ta miejscowo��? � Nie nazywa si�. � Nie rozumiem. No, do tej pory nikt jej nie nazwa�. Komu Ma tym zale�y? Tu mieszkaj� tylko robotnicy pracuj�cy przy budowie kolei. Jak tory posun� si� dalej, rusz� i oni. � To kto wzni�s� te wszystkie domy i po co? � Domy! � mrukn�� pogardliwie Frank. � Same budy albo sza�asy i troch� barak�w kolejowych. Tylko Gardner postawi� prawdziwy dom. Zaryzykowa� � doda� po chwili przerwy. � Ale nie moja to sprawa. � Kt� to ten Gardner? � W�a�ciciel saloonu. My�la�em, �e go znacie. � To ten, kt�ry ze mn� rozmawia�? � Innego nie ma. � A ja s�dzi�em, �e on si� nazywa Mary-Liza. � To imiona jego c�rek � ch�opak pokaza� z�by w u�miechu. � Mieszkaj� z ojcem? � Nie. �ona Gardnera siedzi z c�rkami w Des Moines. Nie sprowadzi ich tutaj, p�ki nie powstanie w tej osadzie szko�a. Chyba jednak nigdy nie powstanie, bo i dla kogo? Ja jednak my�l�, �e gospodarzowi chodzi po prostu o to, aby jego �ona czuwa�a nad interesem w Des Moines. On ma tam spory dom, hotel i restauracj�. � Ho, ho! Taki bogacz? Po c� si� pcha� do tej dziury? Nie wiem. Ja u niego pracowa�em w Des Moines, tu siedzimy od p� roku. � Jak widz�, Frank, jeste� ca�� fur� wiadomo�ci. Powiedz mi jeszcze, czy ten ko� na sprzeda� nale�y do twego szefa? � On ma konia, ale nie wydaje mi si�, �eby chcia� si� go pozby�. � Aha � mrukn�� Carr. � Dzi�kuj� ci, Frank, zostaw mnie teraz samego. Kiedy ch�opak odszed�, Carr �ci�gn�� buty, zamkn�� na haczyk drzwi klitki (klamki nie by�o) i w ubraniu rozci�gn�� si� na pryczy. Zasn�� natychmiast. Obudzi�o go s�o�ce migoc�ce za szyb� okienka i smug� blasku padaj�ce wprost na twarz. W pokoiku zrobi�o si� jeszcze duszniej ni� rankiem, a rozpalony dach strychu grza� tak silnie, �e Carr zerwa� si� natychmiast z pos�ania, naci�gn�� buty i zbieg� na d�, zapominaj�c o strzelbie i baga�ach. Na dole by�o tak samo pusto i cicho, jak przedtem, Frank gdzie� znik�, a Gardner ziewa� oparty o szynkwas. � Wys�a�em ch�opca po konia � powiedzia�. � Piwa? Carr skin�� g�ow�. � Tam jest okropnie gor�co � zauwa�y�. � W dzie�. W nocy ca�kiem przyjemnie. � Pr�dko b�dzie ten ko�? � Za jak�� godzin�, mo�e za dwie. � No, to p�jd� przespacerowa� si� po tej 'miejscowo�ci bez nazwy. Zabawne... � opr�ni� kufel i skierowa� si� ku drzwiom, ale zawr�ci� od progu. � Do licha! � klepn�� si� w czo�o. � Musia�em zg�upie� z tego gor�ca. � O co chodzi? � Na g�rce zostawi�em swoje baga�e, a drzwi nie maj� zamka. Co robi�? � Nic � odpar� szynkarz. � Nikt tam dzisiaj nie nocuje, a kto chcia�by dosta� si� na g�r�, musi przej�� obok mnie. Zreszt�... nie m� tu z�odziei. Nie zabrzmia�o to zbyt przekonuj�co, ale Carr, uspokojony, opu�ci� wn�trze saloonu. Obla�o go s�o�ce pe�nego dnia. Przystan�� mrugaj�c oczami, po czym ruszy� przed siebie. Ulica nie- ulica, droga nie-droga, zakurzony szlak poryty koleinami woz�w, pe�en dziur i wzniesie� ci�gn�� si� nieregularnymi skr�tami w�r�d dziwacznych budowli. Frank nie myli� si�. To, co Carrowi w szarym �wicie poranka wydawa�o si� domami, teraz, w blasku s�o�ca, ukaza�o swe prawdziwe oblicze � ruder skleconych z bali i desek, bud wzniesionych ze skrzynek, w kt�rych najpewniej dostarczano prowiant dla robotnik�w, sza�as�w z ga��zi, piwniczek wykopanych w ziemi i nakrytych darni�. Doko�a cicho i pusto. Carr przespa� go- dziny najwi�kszego ruchu, gdy ludzie udawali si� do pracy. Teraz musieli przebywa� gdzie� tam u kra�c�w kolejowego nasypu, przy wytyczaniu dalszej trasy �elaznego szlaku, przy zwo�eniu ziemi, uk�adaniu podk�ad�w i wbijaniu pot�nych �wiek�w. Carr na pr�no rozgl�da� si� za jakim� dwuno�nym przedstawicielem osady. Skr�ci� w pierwsze napotkane boczne przej�cie i od razu trafi� w labirynt wyznaczony szeregami niby- budynk�w. Szed� wolno, skrzypi�c podeszwami but�w po rozgrzanym piasku, zerkaj�c na prawo i lewo, niekiedy zagl�daj�c w g��b ciemnych wn�trz, w kt�rych dostrzega� jakie� fragmenty sprz�t�w o dziwacznych kszta�tach i sporo �mieci. Wygl�da�o to bardzo sm�tnie, a cisza wzmaga�a jeszcze wra�enie smutku. ,,C� za paskudna osada � pomy�la� � brzydka, brudna i bezludna." W�wczas dostrzeg� cz�owieka. W zw�eniu szarej �cie�ki sta� m�czyzna w jasnym, szerokoskrzyd�ym kapeluszu, w sk�rzanej kurcie i takich spodniach, obszytych wzd�u� szw�w drobniutkimi fr�dzlami. Wszystko to wygl�da�o �wie�o i a� b�yszcza�o czysto�ci�. Kontrast tej postaci z n�dzn� brzydot� otoczenia by� zaskakuj�cy. �Elegancik, greenhorn na �mietnisku" � pomy�la�. � Pi�kny dzie� � powiedzia� tamten. � Szukasz tu kogo? � Szukam konia. � Zgin��? � Nie zgin��, bo go nie mia�em. Chc� kupi�. � Trudno b�dzie. Tu prawie sami robotnicy. Chocia�... � przerwa� i zamy�li� .si�. � Chocia� co? � Hm... Znajdzie si� ko�, niez�y. � Kupi�. � Ba, jeszcze nie wiem, kiedy b�d� m�g� go sprzeda�. Carr spojrza� bacznie w twarz m�wi�cego. Podejrzewa� kpin�, ale nie dostrzeg� ani cienia u�miechu. � Nie rozumiem � odpowiedzia�. � Potrzebuj� dobrego wierzchowca jeszcze dzisiaj, najp�niej jutro rano. Ober�ysta nawet mi obieca� jednego. � Skoro tak, nie ma czym si� trapi�. � Ba, chodzi jeszcze o cen� � wyzna� Carr. � Dlatego szukam na w�asn� r�k�... � Ober�ysta ma konia � stwierdzi� nieznajomy. � Ogl�da�em go, bo swego trzymam w tej samej stajni. � I co? Dobry? � Chodzi w zaprz�gu. � To na nic � mrukn�� Carr. � Potrzebuj� zwierz�cia pod siod�o. � Istotnie, to na nic, ale... Carr, kt�ry zamierza� pow�drowa� dalej, zatrzyma� si� w p� kroku. __ Tu jest kowal � powiedzia� nieznajomy. __ C� on ma do roboty? podkuwa zwierz�ta poci�gowe przewo��ce materia�y dla kolei. Ale nie o to chodzi. Wydaje mi si�, �e ma wierzchowca na sprzeda�. - Gdzie ten kowal? Jak by to powiedzie�... Znam drog�, ale nie potrafi� obja�ni�. Zaprowadz� was � zdecydowa� si� nagle. Ruszyli gmatwanin� �cie�ek, milcz�c ca�y czas. Carr zastanawia� si�, kim jest ten nieoczekiwany przewodnik ale nie doszed� do �adnego wniosku. W�dr�wka nie trwa�a d�ugo, osada zajmowa�a niewielk� przestrze�, chocia� chaotycznie zabudowana, sprawia�a wra�enie rozleg�ej. Ku�nia stanowi�a co� po�redniego mi�dzy sza�asem a psi� bud�, tyle �e dostosowan� do ko�skich rozmiar�w. Natomiast kowal czyni� wra�enie zupe�nie zwyk�ego kowala, jakich spotyka si� tysi�ce w kraju, a jego pomocnik niczym nie r�ni� si� od zwyk�ych pomocnik�w kowala. Ch�opak pracowa� w�a�nie przy miechu dm�c w roz- �arzon� kupk� w�gli, a kowal pot�nymi szczypcami obraca� w p�omieniu rozgrzan� do bia�o�ci metalow� sztab�. Kiwn�� g�ow� i poprosi�, aby chwil� zaczekali. Po czym Carr sta� si� �wiadkiem nadawania kszta�tu podkowie, a� rzucona, z sykiem zaton�a w wiadrze pe�nym wody. Wtedy mistrz kowad�a, wycieraj�c d�onie w spodnie, zagadn��: � Co s�ycha�? Widz�, �e� znalaz� znajomka. Jego szukali�cie? Elegant u�miechn�� si� blado: � To nie ten... Ach, nie ten... Widzi mi si�, �e nigdy nie znajdziecie potrzebnego... � Kto wie? Ale my tu w innej sprawie. Szukamy konia do jazdy wierzchem, zdrowego, m�odego konia. Co� mi wspominali�cie... � Dla kogo ten ko�? � Czy to wa�ne? � Dla mnie wa�ne, bo nie oddam zwierz�cia w byle jakie r�ce. � Ja potrzebuj� konia � odezwa� si� Carr. Kowal spojrza� na� przenikliwie i ostro, jakby chcia� wzrokiem przewierci� go na wylot. Lustracja musia�a wypa�� pomy�lnie. � Chod�cie, a ty � zwr�ci� si� do ch�opaka � pilnuj i nie pozw�l nikomu grzeba� w �elastwie. Przyjdzie ta ki jeden z drugim, a p�niej nie ma haceli, nie ma sztab, nie ma podk�w. Poprowadzi� ich niedaleko, wzd�u� �cian ku�ni, a� ujrzeli po przeciwnej stronie przybud�wk� ze stromym daszkiem. Z wn�trza dochodzi� st�umiony szmer. Drzwi by�y wysokie, mocno osadzone w zawiasach, z dwoma skoblami i k��dk�. Zgrzytn�o. Po chwili kowal wyprowadzi� na rzemieniu konia. Carr z trudem opanowa� si� � nabywca nie powinien zdradza� zachwytu nad prezentowanym towarem. U licha, przecie� to by� najprawdziwszy mustang, gniadosz z bia�ymi plamami wielko�ci jab�ka na k��bach i czole! Ogon d�ugi, prawie do p�cin, b�yszcza� w s�o�cu nitkami z�ota, a takim samym odcieniem mieni�a si� grzywa. Carr odetchn�� g��boko. Zna� -si� na koniach. � No i jak? � zagadn�� kowal. � D�ugo by takiego szuka�. � Mo�e � mrukn�� Carr � ale dla mnie ko�ska uroda tyle znaczy, co sk�ra na nied�wiedziu. Potrzebuj� wierzchowca silnego, wytrzyma�ego, szybkiego, gdy zajdzie potrzeba. . To w�a�nie taki. Nigdy bym go nie sprzeda�, ale czy w tej przekl�tej dziurze mog� by� o zwierz� spokojny? Z�odzieje? � zaniepokoi� si� Carr wspomniawszy swe rzeczy pozostawione w saloonie. � Karczmarz m�wi�, �e tu nie ma z�odziei. To� bardzo naiwny, je�li uwierzy�e�. Zabrzmia�o to obra�liwie, ale Carr nie chcia� zadziera� z kowalem. Jeszcze podni�s�by cen� lub w og�le odm�wi� sprzeda�y? Chwyci� rzemienn� link� zwisaj�c� z ko�skiego karku. Ostro�nie! � ostrzeg� kowal. � To nie pierwsza lepsza chabeta. To bojowy ko�, my�l�, �e dlatego jeszcze go posiadam, chocia� koniokrady maj� swoje sposoby... Zwierz� po�o�y�o uszy po sobie i wyszczerzy�o z�by. Carr uskoczy� w sam� por�. � Niez�y � powiedzia� drwi�co � ale nie dla mnie. Nie mam czasu na jego oswajanie. Tam, dok�d si� udaj�, mia�by zbyt wiele okazji do ucieczki. � Tony! � krzykn�� kowal. Uszy wyprostowa�y si�, rozd�te chrapy zw�zi�y, z�by przesta�y gro�nie b�yska�. � Wart jest tyle z�ota, ile wa�y. � A wi�c nie dla -mnie � powt�rzy� Carr. � Zaraz, zaraz. Po co tak gwa�townie? Prosz� obejrze�, potrzymam, a o cenie pogadamy p�niej. Spokojnie, Tony. Carr obszed� zwierz�. Obmaca� p�ciny, dotkn�� zadu, przesun�� d�oni� po karku. Ko� ani drgn��. � No i co? - Niez�y, ale jak�e go osiod�a�, kiedy si� p�oszy? � Ale teraz sta� jak g�az. � Teraz... � I nie b�dzie si� p�oszy�. Jest na to spos�b. Zdradz� go, jak tylko dobijemy targu. � Z mustangiem ka�dy nowy w�a�ciciel ma sporo k�opotu � zauwa�y� Carr � a ja wcale tego nie pragn�. � Nie b�dzie �adnych k�opot�w, w przeciwnymi wypadku oddam zap�at�. Bior� ci� na �wiadka � zwr�ci� si� do eleganta. � No dobrze � zgodzi� si� Carr � jaka cena? � Pi��dziesi�t dolar�w. � Co?! � Carr wyda� okrzyk szczerego oburzenia. � To jest appaloosa, najprawdziwszy appaloosa! � Niech�e i b�dzie, ale nie za tyle. Trzeba by� milionerem, nie ubogim poszukiwaczem metali. � Eksplorer? Znajdziesz z�ot� �y��, to ci starczy na setk� podobnych zwierz�t. � Jeszcze nie znalaz�em, a jak znajd�, nie zap�ac� takiej ceny nawet za lepszego wierzchowca. Nie oszala�em! � Nie ma lepszych na �wiecie. Przyjrzyj si� dobrze. Je�li si� znasz na koniach... � Przepraszam � wtr�ci� si� elegant � co to jest] appaloosa? � Najwspanialsze mustangi znad rzeki Pa�ause w Idaho. Dziurawe Nosy maj� ich tysi�ce, lecz nie chc� sprzedawa�. I maj� racj�. Takie zwierz� to skarb. Carr dobrze o tym wszystkim wiedzia�, ale milcza� i zastanawia� si�. � Wi�c jak�e b�dzie? � Dam dwadzie�cia. Kowal wzruszy� ramionami: � Tyle kosztuje u nas krowa. � Wida� kr�w tu mniej ni� koni. � Taak? No to popr�buj znale�� innego sprzedawc�. � Gardner obieca� mi narai� dobrego wierzchowca � A pewnie! Przecie� go prosi�em, �eby mi znalaz� kupca. To nie on was przys�a�? � Nie � wtr�ci� si� elegancik. � Sami tu przyw�drowali�my. � Niech b�dzie i tak, ale teraz ju� wiesz, �e Gardner chce sprzeda� mego konia i na pewno dobrze na tym zarobi�. Carr westchn��: � Poszukam gdzie indziej.., � �miej si� z tego. W tej dziurze tylko dwu ludzi ma konie: karczmarz i ja. Ale jego ko� to poci�gowe zwierze i do jazdy wierzchem wcale si� nie nadaje. Mo�esz wierzy� albo nie. Carr uwierzy�, ale zapyta�: je�li tu nie ma koni, to co podkuwacie? Zwierz�ta Northern Pacific Railway. Spr�buj, mo�e ci odst�pi�. Carr poczu�, �e przegra�. Dam wam dwadzie�cia pi��... � powiedzia�. � Jak b�d� wraca�, odst�pi� za t� sam� cen�. jak b�dziesz wraca�? Kiedy� to? � Trzy, cztery miesi�ce. Ho, ho! Do tego czasu z tej osady mo�e i �ladu nie b�dzie. Robotnicy pow�druj� na zach�d i kto tu zostanie? Nie, nie! Ale przyjrzyj si� jeszcze. Patrz, ma czterna�cie d�oni. To rasa najlepszych i najwy�szych mustang�w. � Prawda � mrukn�� Carr � tylko cena jeszcze wy�sza. � Nie przesadzaj. Wi�c ile proponujesz? � Trzydzie�ci i ani centa wi�cej. � Przykro mi. Nic z tego. � Odsprzedam, gdy b�d� wraca�, c � Sk�d pewno��, �e mnie tu jeszcze zastaniesz? Rusz� inni, rusz� i ja. � Trudno � stwierdzi� zrezygnowanym tonem eksplorer. � Nie kupi�. � Ja kupi� � odezwa� si� nieoczekiwanie elegancik. � Prosz�, oto pi��dziesi�t dolar�w. Kowal otworzy� usta w zdziwieniu, a Carr a� zatrz�s� si� z oburzenia. � To nie w porz�dku! � krzykn��. � Ja mam pierwsze�stwo. � Zgadzam si�. Wi�c prosz� kupowa�. � Oczywi�cie, �e on by� pierwszy � popar� Carra kowal. � Ty nigdy nie chcia�e� naby� konia. � Ale teraz nasz�a mnie ch�tka. � Daj� trzydzie�ci pi�� � wyrwa� si� Carr. � To twoje ostatnie s�owo? � Najostatniejsze. � Nic z tego. � Bo tamten daje wi�cej! Niech ma! Carr w�ciek�y, wbrew rozs�dkowi, odwr�ci� si� na pi�cie i odszed�. W sekund� p�niej po�a�owa�. Gdzie� w tej dziurze kupi innego wierzchowca? Ale duma nie pozwoli�a mu zawr�ci�. Powl�k� si� zupe�nie zgn�biony, ze wzrokiem utkwionym w ziemi�. W ten spos�b o ma�o nie wpad� na Franka maszeruj�cego �wawym krokiem. � Id� po waszego konia � wyja�ni� ch�opak. � Zaraz wracam. � Mo�esz si� nie spieszy� � zauwa�y� z gorycz� Carr. � Ko� ju� zmieni� w�a�ciciela. � Oj! Szef z�oi mi sk�r�. � Nie z�oi, jak mu powiesz, �e za tak� cen� nie na|| by�bym nawet stada mustang�w. Nie jestem milionerem. Machn�� desperacko r�k� i ruszy� nie zwracaj�c uwagi, dok�d go wiedzie wij�ca si� w�r�d zabudowa� �cie�ka. � Hej! Pu�ci� mimo uszu ten okrzyk. � Hej, hej! Zatrzyma� si� i odwr�ci�. Elegancik prowadzi� na lince �aciatego mustanga. � Niech go... � mrukn�� do siebie. Kto to w�a�ciwie jest? � zastanowi� si�. � Ten jegomo�� jako� tu nie pasuje. Z�oty ptaszek? Szuler? Mo�e z�odziej? Trzeba mu si� przyjrze� lepiej. No nareszcie. Gdzie� tak p�dzisz? Szuka� innego konia? Tu si� nie znajdzie. ju� to s�ysza�em. Pierwszym poci�giem zabieram sie st�d. Ale wy... to wszystko przez was! Po co wam dwa konie? Przecie� m�wi�e�, �e masz wierzchowca! � Prawda. My�l�, �e z tym kowalem w ko�cu doszed�bym do �adu. Za pi��dziesi�t dolar�w. Taniej nie. To twardy jegomo��, a zwierz� warte tej ceny. � Znacie si� na koniach? � Troch�. Kowal m�wi� prawd�. � A m�wi�, m�wi�... tylko, �e mnie potrzebny jest najzwyklejszy czworon�g, �aden appaloosa. Byle silny i wytrzyma�y. Najch�tniej naby�bym mu�a, ale gdzie� go szuka�? � Jeste�cie eksplorerem? � Przecie� m�wi�em. � Tak, tak. Oczywi�cie. Potrzebujecie dobrego zwie- rz�cia. Odpornego na trudy, ale i szybkiego. Tu jeszcze dzikie strony. Carr spojrza� podejrzliwie na m�wi�cego. � Wiem o tym bardzo dobrze. �- Hm... a gdyby... a gdybym tak odst�pi� zwierz�? � Co? � zapyta� ostro Carr. � Jeste�cie handlarzem koni? Teraz wszystko zrozumia�em, ale na mnie nie zarobicie. Nie jestem handlarzem � elegant u�miechn�� si� i odpar� spokojnie. � Znam si� na koniach na pewno gorzej od ciebie i nie w tym rzecz. � Nie rozumiem. Co� zbyt m�drze gadacie. To prosta sprawa. Odst�pi� wierzchowca za trzydzie�ci pi�� dolar�w. Tyle przecie� got�w by�e� zap�aci�. Carr os�upia�. Tak mu si� absurdalna wyda�a propozycja nieznajomego. � C� za dobroczy�ca! � u�miechn�� si� gorzko. � Wszystko, tylko nie to � skrzywi� si� zabawnie elegancik. � Ubijemy dodatkowy interes. � Oho! Nie chc� z tob� mie� interes�w. Ja jestem uczciwy eksplorer i w �adn� paskudn� histori� nie dam si� wci�gn��. � �wietnie! Takiej w�a�nie odpowiedzi oczekiwa�em. My�l�, �e mo�na ci zaufa�. � Najpierw musz� wiedzie�, o co chodzi. � S�usznie. Pogrzeba� w kieszeni kurty i wyci�gn�� r�k�. Podsun�� j� pod oczy Carra. Na d�oni spoczywa� ma�y metalowy przedmiot, p�aski, z wyrytym rysunkiem. � Widzia�e� co� takiego? � Nigdy � wzruszy� ramionami Carr. � Co to jest? Oko opatrzno�ci? � Zgadza si�. S�ysza�e� kiedy takie has�o: �Nie �pimy nigdy"? � Nie �pimy nigdy? � powt�rzy� Carr. � Zaraz, zaraz... co� mi si� pl�cze po g�owie... ty mo�e jeste� z Agencji Pinkertona? � Znakomicie! A teraz... � Jeszcze chwilk�. Ludzie Pinkertona maj� legitymacje. Poka�. Elegant wydoby� z kieszeni prostok�tn� tekturk�. � John Webster � przeczyta� Carr. � W porz�dku. Czemu to agencja pragnie dop�aci� do mego konia? Ot� to w�a�nie. Na ten temat musimy pogada� d�u�ej. � Wracajmy wobec tego do saloonu. � To najgorsze z najgorszych miejsce dla naszej rozmowy, ale i tu � rozejrza� si� doko�a � nie czuj� si� swobodnie. Musimy wyj�� z tego �mietnika na wolniejsz� przestrze�. � A ko�? Nie lepiej odprowadzi� go do stajni? � Nie lepiej � stwierdzi� agent. � Bo albo wr�cimy do kowala, a w�tpi�, aby przyj�� zwierz� na przechowanie, do�� mia� z nim k�opotu, albo pow�drujemy do �Mary-Liza". Nie s�dz� jednak, �eby Gardner powita� nas rado�nie stwierdziwszy, �e mu sprz�tn��em zarobek sprzed nosa. Dla pewnych przyczyn wol� nie wchodzi� z nim w zatarg. Mustang nie sprawi nam k�opotu, jest teraz �agodny jak baranek. Prawda, Tony? � zwr�ci� si� do konia. W odpowiedzi zwierz� podesz�o bli�ej i potar�o �bem o rami� Webstera. � Zdumiewaj�ce � szepn�� Carr. Wyci�gn�� r�k�, aby dotkn�� z�ocistej grzywy, ale b�yskawicznie j� cofn��, na widok stulonych uszu i wyszczerzonych z�b�w. � O, do licha! � Kowal zgodnie z przyrzeczeniem zdradzi� mi tajemnic�. Przeka�� j� razem z koniem, je�li tylko uzgodnimy nasze interesy. � Nadal nie wiem, o czym m�wisz. � Cierpliwo�ci. Tak rozmawiaj�c wydostali si� poza ostatni� cuchn�c� zgnilizn� ziemiank�. Ale z�owonne �lady osiedla ci�gn�y si� dalej i by�y, je�li to mo�liwe, jeszcze bardziej wstr�tne. Stosy odpadk�w jedzenia, szmaty i szk�o, papiery, porozrzucane tu i tam, pordzewia�e, pogi�te puszki, do�y powykopywane w ziemi, z kt�rych wia�o odorem przyprawiaj�cym o md�o�ci. Nad tym wielkim �mietniskiem unosi�y si� chmary much. � Okropno�� � st�kn�� Carr. � C� to za ludzie? � Tacy, kt�rzy za miesi�c lub dwa rusz� dalej, aby tu nigdy nie wr�ci�. � To na co liczy Gardner? Postawi� cha�up� mocn�, �e przetrwa lata. Fu! A�-mnie drapie w gardle od zaduchu. Zmykajmy. � Gardner � odpowiedzia� agent � liczy na to, �e tu wybuduj� stacj�. Liczy r�wnie� na to, �e przedsi�biorstwo kolejowe posprzedaje tereny ci�gn�ce si� wzd�u� tor�w, a w�wczas powstanie osiedle farmerskie. Ziemia jest dobra, wi�c amator�w chyba nie zabraknie. � Ryzyko, mo�e straci� wszystko. � Je�li nawet straci to, co go kosztowa�a budow� saloonu, nie poniesie kl�ski. To bardzo zamo�ny cz�owiek. � Znasz go? � Co� w tym rodzaju. � Wi�c mieszkasz tu od dawna. � Dopiero od tygodnia, ale karczmarza znam d�u�ej. Chocia�... on nie przypuszcza tego. �-O! � domy�li� si� Carr. � Sprawa Pinkertona. � W�a�nie. Min�li ostatnie wysypiska �mieci Na prawo, w odleg�o�ci jakiej� p� mili, czerni�a si� poprzez zielon� r�wnin� prerii prosta linia kolejowego nasypu. � Nie ma do czego przywi�za� konia � zatroska� si� Carr. � Tam � Webster wskaza� palcem � drzewo. Pow�drowali dalej: dwu ludzi i nie osiod�any mustang. Przygodny widz na pewno zastanowi�by si�, dok�d tak maszeruj�, ale w tej pustce i na tym bezludziu nie by�o �adnego widza. Drzewo, raczej drzewko, ros�o u podn�a ma�ego pa- g�rka. Webster okr�ci� link� wok� pnia i wspi�� si� na spadziste zbocze. � Znakomite miejsce � stwierdzi� siadaj�c na ob�ym szczycie. Carr rozci�gn�� si� obok. ,� No, to gadaj wreszcie, o co chodzi. � Zaczynam. Nazywasz si� Piotr Carr, je�li mnie pami�� nie myli, i jeste� eksplorerem. � Zgadza si�, ale sk�d... � Nie przerywaj. Pierwszy raz bawisz w Mon tanie? � Nie pierwszy, ale nigdy jeszcze nie trafi�em na tak zakazane miejsce i nie mia�em takich k�opot�w z koniem. Czuj�, �e czekaj� mnie dalsze, po c� bowiem za- interesowa�by si� mn� Pinkerton? A przecie� nic nie mam na sumieniu. - Wierz�. Ch�op uczciwy z ko�ciami. � Zd��y�e� mnie pozna�? � zapyta� podejrzliwie Carr. � Oczywi�cie. Twoje nazwisko zdoby�em od twoich towarzyszy podr�y wagonem. Nie by�a to wielka sztuka, opowiadali mi o tobie. A tw�j charakter nieco pozna�em, gdy� si� targowa� z kowalem. I powiem ci teraz szczerze, �e gdyby� mu zap�aci� ��dan� sum�, nie zwr�ci�bym si� do ciebie z moj� spraw�. � Nie bardzo rozumiem... � Kto bez wahania przystaje na ka�d� cen�, nie za- s�uguje na zaufanie. � Tego to ju� zupe�nie nie rozumiem. � Przecie� to proste. Przybywa nieznany cz�owiek do nieznanej miejscowo�ci i za ka�d� cen� pragnie naby� wierzchowca. W te strony milionerzy raczej nie trafiaj�. Kim�e mo�e wi�c by� taki tajemniczy go��? Raczej osob� podejrzan� o ciemne sprawki. Przynajmniej dla mnie. Carr bardzo si� zdziwi� us�yszawszy o tego rodzaju sposobie sprawdzania ludzkiej uczciwo�ci, ale poniewa� tak twierdzi� cz�owiek Pinkertona, s�awnej z sukces�w agencji, poniewa� ponadto opinia Webstera pochlebia�a mu, uzna� twierdzenie agenta za s�uszne. � A teraz � powiedzia� nowy znajomy � pos�uchaj, czego chc�. Kiedy st�d ruszasz? � Jak najpr�dzej. Zatrzyma�em si� tylko po to, �eby kupi� konia: Wi�c mo�e jutro... � Nie, nie! Potrzebuj� ciebie na dwa dni. Zgoda? � Dwa dni to �adna r�nica. � Bardzo dobrze. Dwa dni powinny mi starczy� na sprawdzenie, czy ten, kt�rego znalaz�em, jest tym, kt�rego szukam. � Domy�lam si�, �e przyby�e� tutaj, aby kogo� capn��. � W�a�nie tak, a poniewa� licz� na twoj� pomoc, zdradz� jego nazwisko. � Ja tu nie znam nikogo. � Jego ju� pozna�e�. To Erie Gardner. Mapa Zd��y� przeby� spory szmat drogi w ch�odzie porannego wiatru, kt�ry wyp�asza� zm�czenie nie przespanej nocy. Ale p�niej pocz�� odczuwa� dokuczliwo�� s�o�ca grzej�cego tak mocno, jakby to nie by�a wczesna wiosna, lecz sam �rodek lata. Carr poczu� sie senny, a kiedy wjecha� w g��b ustronnej dolinki o zboczach mrocznych od g�stego lasu, o dnie jasnym od �wie�ej trawy, postanowi� przerwa� podr�. Zeskoczy� z ko�skiego grzbietu, cugle przerzuci� przez rami� i naszy� wskro� ��ki szuka� dogodnego miejsca. Znalaz� je nadspodziewanie szybko � na skraju puszczy ciurka� po kamykach strumyczek, mieni�c si� z�oci�cie w blasku s�o�ca. � Tego mi w�a�nie brakowa�o � mrukn��. Pu�ci� cugle, ukl�k� i zanurzy� g�ow� w p�ytkiej wodzie. Potem parskn��, otar� twarz d�oni� i... zdj�� kapelusz. � Co� podobnego! � powiedzia�. � Co� podobnego! Popatrz no, Tony! � zwr�ci� si� do czworonoga. �Chyba zg�upia�em. �eby pakowa� �eb do wody razem z kapeluszem! Wszystko przez to, �e mnie sen morzy. Oooch... � st�kn��. � Piotrze, musisz si� kapink� zdrzemn��. Podszed� do wierzchowca, uwolni� go z uprz�y i juk�w, ca�y ten �adunek umie�ci� pod ga��ziami pot�nego ja�owca. � No, Tony! Mo�esz si� teraz nahasa� do woli. Po�o�y� si� na mchu, ale zaraz wsta�. � Co si� ze mn� dzieje? Poczekaj, Tony! Wyci�gn�� z juku kawa�ek rzemienia i sp�ta� nim przednie nogi mustanga. � Nie dlatego, �ebym nie mia� do ciebie zaufania � t�umaczy� si� usprawiedliwiaj�co � ale �eby� nie zab��ka� si� na bezdro�ach. No, baw si� dobrze� Wyci�gn�� strzelb� z futera�u, umie�ci� j� przy siodle, z�o�y� g�ow� na tej westma�skiej poduszce, zamamrota�: � We �bie mi huczy jak w ulu. Tylko kapink� odpoczn�. Kasiu; chod� ze mn� w las, gdzie strumyk szemrze w�r�d drzew... � zanuci� fa�szywie i urwa� w p� zwrotki, jako �e pami�� go zawiod�a. A po chwili ju� spa�. Wszystko to, jak na Piotra Carra-eksplorera, kt�ry! niejeden raz i niejedn� �cie�k� Dalekiego Zachodu prze- w�drowa�, by�o bardzo dziwne. Nieprzespana noc nie usprawiedliwia�a post�powania tak bardzo beztroskiego. Wprawdzie od osady bez nazwy nie odjecha� daleko i zaledwie trzy mile * dzieli�y go od miejsca budowy kolejowej linii, jednak za granicami osady urywa�y si� jako-tako cywilizowane szlaki. Zaczyna�a si� g�usza, pustka i mo�liwo�� wydarze� nie do przewidzenia. Carr spa�, nieczu�y na jakiekolwiek odg�osy puszczy ani na szelest wiatru w�r�d traw. Ba, nie zbudzi�o go nawet delikatne parskni�cie mustanga. Ko� podni�s� g�ow�, nastawi� chrapy na wiatr, przez chwil� sta� jak pos�g nieruchomo, a� odszed� nieco w bok od strumyka i leg� w�r�d traw. Wida� poczu� si� zn�w bezpiecznie. W konarach pot�nego �wierku, pod kt�rym le�a�! Carr, co� si� poruszy�o. Na ziemi� skoczy�o zwierz�tko wielko�ci ma�ego psa, o sier�ci ��tawoszarej, miejscami czarnej, z ogonkiem znaczonym czarno-br�zowymi poprzecznymi pr�gami, trzymaj�c w �apie co�, co wygl�da�o na k��bek puchu. Czujnie rozejrza�o si� doko�a i ruszy�o ku strumykowi. Nad samym brzegiem zanurzy�o jedn� �ap� w wodzie burz�c nurt. Wygl�da�o to bardzo zabawnie, przygodny �wiadek nie powstrzyma�by si� od �miechu, ale �wiadka przecie� nie by�o. Ko� i jego pan spoczywali w cieniu drzewa. Pierwszy � oboj�tny na wszystko, co nie grozi�o mu niebezpiecze�stwem, drugi � r�wnie� oboj�tny, bo pogr��ony w �nie. Zwierz�tko wydoby�o z wody palczast� �ap�, zaci�ni�t� na pierzastym k��bku, przypominaj�cym kszta�tem ptaka, i podbieg�szy truchtem do najbli�szego pnia, znikn�o w�r�d ga��zi. Zbli�a�o si� po�udnie, powietrze jakby st�a�o od gor�ca, wiatr usta� i senna cisza zawis�a nad puszcz�. Piotr Carr nadal spa�. Przyczyn� tego snu by�o nie tylko � jak sam sobie t�umaczy� � zm�czenie po nie przespanych dwu nocach. Bo kiedy �witaniem tego w�a�nie niedzielnego dnia wynios�y go. z saloonu �Mary--Liza" ramiona czterech t�gich robotnik�w kolejowych i dos�ownie posadzi�y na ko�skim grzbiecie, Carr czu� si� bohaterem nocy, rozbawionym i podnieconym d�ug� kolejk� szklaneczek whisky, jakie przyj�� z r�k fundator�w! Ale podniecenie mija�o z ka�dym jardem ujechanej drogi, a� oklap� ca�kowicie i spocz�� w zacisznej dolince, zapomniawszy o saloonie, o jego w�a�cicielu, o Johnie Websterze i o wszystkich innych wydarzeniach, kt�re rozegra�y si� na jego oczach podczas dwu minionych nocy i dwu dni. � Erie Gardner? Gospodarz saloonu? � powt�rzy! niepotrzebnie Carr. � Rzeczywi�cie, jegomo�� nie wygl�da sympatycznie. C� on takiego przeskroba�? � Po pierwsze, zmieni� nazwisko. � To jeszcze nie pow�d, �eby go niepokoi�. � Na pewno. I nie dlatego, depc�c mu po pi�tach, przygna�em a� tutaj. Rzecz w tym, �e najcz�ciej zmienia si� nazwisko, aby zatrze� po sobie �lady. Czy tak post�puje uczciwy cz�owiek? � Hm... � mrukn�� niepewnie Carr. � Nie ma co tu �hmka�", bo sprawa jest oczywista. Przypu��my. I c� z tym Gardnerem? ~ Naprawd� to on nazywa si� White. Erie White, bo imienia nie zmieni�. Ot� ten White mia� nie tak dawno, zaledwie przed dwoma laty, ma�� knajpk� w Kansas City. P�niej sprzeda� ruchomo�ci, zwin�� interes i, jak to si� m�wi, znikn�� z horyzontu razem z �on� i dwojgiem dzieci. W p� roku p�niej wysz�a na jaw przyczyna tej ucieczki, Oto grupa farmer�w, a raczej by�ych farmer�w, zwr�ci�a si� do naszej agencji o pomoc. Wtedy wysz�o na jaw, jaki z tego White'a spryciarz! Zawi�za� fikcyjn� sp�k� z kilkoma podobnymi sobie oszustami i pocz�� sprzedawa� ziemi� w Wyoming, nad P�nocn� Platte. � Cudz� ziemi�? � Zgad�e�. To by�y, a raczej nadal s� stepowe tereny plemienia Kruk�w. Carr, kt�ry nieraz s�ysza� o podst�pnym wy�udzaniu ziemi od Indian, nie zdziwi� si� zbytnio. � No, no � powiedzia� � i to Kruki, zawiadomi�y Agencj� Pinkertona? � Cz�owieku, zastan�w si�, o co pytasz? Jeszcze si� nie zdarzy�o i chyba nigdy nie zdarzy, aby Indianie szu kali pomocy u prywatnego detektywa. Wszystkiego do- wiedzieli�my si� od farmer�w. Gardner, a raczej White og�osi� w prasie, �e rozporz�dza tanimi dzia�kami pod upraw� lub hodowl� byd�a na Zachodzie. Og�oszenie podpisane zosta�o przez �Agricultural Company" i podany adres. Tam w�a�nie zg�asza� si� mieli wszyscy amatorzy zagospodarowania si� na zach�d od Missouri. W biurze tej �Agricultural Company" na przemian urz�dowa� White lub jego wsp�lnicy. Tam pocz�li t�umnie �ci�ga� klienci. Ceny by�y rzeczywi�cie bardzo niskie, a poza tym przedsi�biorstwo s�u�y�o pomoc� tym, kt�rzy pragn�li sprzeda� swe dotychczasowe gospodarstwa. Interes rozwija� si� z szybko�ci� pospiesznego poci�gu. � Ale naiwniacy! � wykrzykn�� Carr. � Nabywa� grunt, kt�rego si� nie ogl�da�o! � Wcale nie naiwniacy � zaprotestowa� Webster.'� Po prostu uczciwi, cho� nieco �atwowierni rolnicy. � No dobrze, niech b�dzie i tak. Ale ja nie kupi�bym pola nie wiedz�c dok�adnie, gdzie le�y i jak wygl�da. � Patrzcie go, jaki m�drala! White by� jeszcze m�- drzejszy! Potrafi� oczarowa� swych klient�w nie tylko s�owami, ale i dowodami �wiadcz�cymi o tym, �e przed- si�biorstwo istotnie jest posiadaczem ziem oferowanych do sprzeda�y. Jeden ze wsp�lnik�w White'a by� naj- prawdziwszym mierniczym i sporz�dzi� dok�adny plan nie istniej�cych teren�w. To nie by�o trudne. Wystarczy�a odrobina fantazji. Ogl�da�em ten plan i ponumerowane na nim dzia�ki osadnicze. Ale to jeszcze nie wszystko. Nabywcom nale�a�o okaza� dokument prawa w�asno�ci. I taki si� znalaz�. Opatrzony podpisami �wiadk�w, nabywc�w i sprzedawc�w. � Sprzedawc�w? � A jak�e! Wodzowie Kruk�w odcisn�li swe god�a na dokumencie. Na tym nie koniec. Prawdziwo�� aktu kupna- sprzeda�y zosta�a potwierdzona przez s�d W Scottsbluf nad P�nocn� Platte w Wyoming. � Wi�c wszystko by�o w porz�dku. � Rzecz w tym, �e nic nie by�o w porz�dku. Farmerzy posprzedawali swe zagrody na wschodzie i ruszyli na zach�d. Chyba wiesz, jak wygl�da i jak d�ugo trwa podr� wozem nawet na tak niewielkiej przestrzeni, jaka dzieli Kansas od doliny Platte. � Ja bym nie wiedzia�! � wzruszy� ramionami Carr. � Wlekli si� z taborem, z ko�mi i byd�em. A kiedy przybyli do celu... � Nie znale�li zakupionej ziemi � dopowiedzia� Carr. � Co� w tym rodzaju, ale jeszcze gorzej. Napotkali Indian, a raczej Indianie, zaciekawieni obozowiskiem na prerii, z�o�yli wizyt� w�drowcom pytaj�c o cel przybycia. Przel�kli si�, �e blade twarze wystrzelaj� im zwierzyn�. Z tego, co wiem, niewiele brakowa�o, a dosz�oby do wzajemnej masakry. Farmerzy s�dzili, �e Kruki chc� ich oszuka�, ani im w g�owie za�wita�o, �e padli ofiar� �Agricultural Company". Na szcz�cie Indian by�a spora gromada, i to dobrze uzbrojonych, co ostudza�o wojenne zapa�y w�drowc�w. Jednak nie wierz�c ani jednemu s�owu Kruk�w pognali do Scottsbluf z ��daniem pomocy wojska. I dopiero teraz dowiedzieli si� prawdy. �aden dokument kupna-sprzeda�y nie zosta� zarejestrowany w tamtejszym s�dzie. Nikt tu nigdy nie s�ysza� o jakiej� �Agricultural Company". To przekona�o nawet najwi�kszych wrog�w Indian. Zacz�li przypuszcza�, �e zasz�a pomy�ka co do miejsca. Pe�ni niepokoju, wys�ali do Kansas City trzech spo�r�d siebie, najlepszych je�d�c�w, a sami wracali powoli, �udz�c si�, �e to tylko nieporozumienie. Wys�annicy, dotar�szy do Kansas, nie zastali ju� w nim biura �Agricultural Company". Lokal zosta� zamkni�ty na cztery spusty. W�a�ciciel budynku poinformowa�, i� biuro zwini�to przed dwoma tygodniami. Z jakich powod�w? A, tego to on nie wie! Trzej wys�annicy byli energicznymi lud�mi, wi�c zamiast podda� si� bezsilnej rozpaczy, zawiadomili o sprawie miejscowego szeryfa, a jednocze�nie na w�asn� r�k� pocz�li szuka� Erie White'a i jego wsp�lnik�w. Zanim karawana osadnicza wr�ci�a do punktu swego wyj�cia, wszystko by�o wiadome. White sprzeda� sw� knajp� i razem z rodzin� oddali� si� w nieokre�lonym kierunku. O jego wsp�lnikach nie zdo�ano zebra� �adnych wiadomo�ci. Lekkomy�lni farmerzy nawet nie zapami�tali ich nazwisk, a na aktach sprzeda�y widnia�y podpisy �cz�onk�w dyrekcji" tak zawik�ane, �e nieczytelne. �ledztwo ju� na samym pocz�tku utkn�o w miejscu. Wznowiono je, gdy wr�cili z dalekiej drogi niedoszli osadnicy. Rozes�ano listy go�cze, ale w tych listach tylko rysopis White'a jako-tako pasowa� do rzeczywisto�ci, i to raczej dzi�ki zeznaniom sta�ych klient�w jego knajpki ni� pokrzywdzonych farmer�w. Skutek list�w go�czych by� taki sam, jak gdyby kto wrzuci� kamie� do g��bokiej wody. W�wczas poszkodowani zwr�cili si� do Agencji Pinkertona. Dlatego w�a�nie tu jestem. � Tak od razu? � Gdzie