14756
Szczegóły |
Tytuł |
14756 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
14756 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 14756 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
14756 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Rhonwyn, córkę księcia walijskiego,
po śmierci matki oddani jej ojcu żołnierze
wychowują na rycerza raczej niż na damę.
Po fatach na polecenie ojca poślubia
angielskiego lorda i towarzyszy
mu w wyprawie krzyżowej.
Udział w bitwie z Saracenami kończy się dla
niej niewolą, W arabskim państewku trafia
do haremu, gdzie podbija serce kalifa.
Zauroczony jasnowłosą branką władca
wprowadza ją w tajniki egzotycznej miłości,
przełamując jej opór przed kontaktem
z płcią odmienną.
Największe wyzwanie czeka ją jednak
po powrocie do Anglii, gdzie spotka
mężczyznę, na którym jej wreszcie zależy.
Jak ułożą się ich wzajemne stosunki?
Czy były mąż pogodzi się łatwo z utratą
tak odmienionej małżonki?
Bertrice Smali jest znana amerykańską autorką
wielu romansów historycznych, m.in.
Niewolnicy miłości, Niewinnej.
Walia 1257
Prolog
Książę leżał na dziewce, pojękując i pocąc się z rozkoszy. Stojące u
wezgłowia barłogu dziecko przyglądało się mu obojętnie.
Spojrzenia księcia i dziecka skrzyżowały się.
Rhonwyn, wyjdź.
Kiedy pada.
Więc włóż kożuch i połóż się przy ogniu, mała.
Leżąca pod księciem kobieta jęknęła. Poruszyła biodrami, niecierpliwie
czekając na rozkosz spełnienia.
Chcę spać obok mamy - powiedziała Rhonwyn z dziecięcym uporem.
Nie, mała. - Książę zaśmiał się cicho. - Tej nocy ja śpię obok mamy. Połóż
się przy ogniu. Jeśli będę musiał wstać teraz, zbiję cię. Uciekaj!
Przestraszona dziewczynka wypełniła polecenie i położyła się przy ogniu,
naciągając na siebie ciepły barani kożuch. Nienawidziła pobytów księcia w
chacie. Matka nie miała wtedy czasu ani dla niej, ani dla jej małego braciszka.
Książę był ich ojcem, tak mówiła mama. Powtarzała też, że winni samu miłość,
jak przystało na poddanych. Bez niego umarliby z głodu. Powtarzała, że ani jej,
ani Glynnowi nie wolno o tym zapomnieć.
Brat spał w cieple ognia, z kciukiem w maleńkich ustach. Cień rzęs padał na
jego różowe policzki. Rhonwyn kochała braciszka najbardziej ze wszystkich na
świecie. Mama wolała księcia, ale ona - nie, chociaż kiedy Llywelyn ap
Gmffydd pojawiał się, zawsze przywoził prezenty i tulił dzieci do siebie. Mimo
to nie muszę go kochać - powtarzała sobie Rłionwyn z dziecięcą logiką.
Mama krzyknęła.
- Na rany Chrystusa, Vala, nikt nie zaspokaja mnie tak jak ty - powiedział książę
niskim głosem. Mama roześmiała się dziwnie, chrapliwie
Rłionwyn zamknęła oczy i wreszcie zasnęła. Wiedziała, że nie ma sensu
czuwać. Książę z pewnością zostanie na noc.
Część I
Rhonwyn
1258-1270
1
Padał wiosenny deszcz, ciężki i zimny; przedostawał się do chaty przez
dziurawą strzechę. Ogień zgasł poprzedniego dnia, a dzieci nie wiedziały, jak go
rozniecić. Tuliły się do siebie w poszukiwaniu ciepła. Mama leżała w kałuży
krwi, pociemniałej i skrzepłej. Nie czuły już przykrego zapachu, nie czuły nawet
zimna w czubkach palców rąk i nóg.
Wiatr wył żałośnie; mały chłopiec pisnął i przylgnął do siostry.
Rhonwyn uerch Llywelyn zamknęła oczy. Próbowała coś wymyślić.
Może uda jej się to lepiej niż wczoraj i przedwczoraj? Czy potrafi jednak ocalić
siebie i Glynna od śmierci? Mama umarła przy porodzie najmłodszego dziecka
księcia. Chata stała daleko od wsi, bo przecież żadna uczciwa kobieta nie zniesie
bliskości dziewki księcia i jego bękartów. Stara wiedźma, która odebrała dwójkę
dzieci Vali, nie pojawiła się tym razem, bo trzeci poród był przedwczesny.
Bardzo przedwczesny.
Potrzebujemy ciepła - pomyślała sennie Rhonwyn. Jak rozpalić ogień?
Poczekamy chyba, aż przestanie padać, a potem pójdziemy przed siebie,
znajdziemy jakąś chatę, jakąś wioskę... Tylko że nie miała pojęcia, co to takiego
wioska. Pięć lat przeżyła w odosobnionej chacie na wzgórzach.
Trzyletni Glynn jęknął. Siostra przytuliła go do siebie.
Jestem głodny.
Nie ma jedzenia - powtórzyła po raz kolejny. - Poszukamy czegoś, kiedy
przestanie padać. Jeśli teraz wyjdziemy z chaty, umrzemy z całą pewnością.
Ale mogli też umrzeć, nie wychodząc z chaty, i Rhonwyn zdawała sobie z
tego sprawę. Gdyby tylko umiała rozniecić ogień, gdyby zrobiło się im cieplej,
ssanie w żołądku z pewnością mniej by dokuczało. Nie dopilnowała ognia;
kiedy mama zaczęła krzyczeć z bólu, dziewczynka zabrała brata na dwór; nie
chciała, Żeby się bał. Poszli na wzgórza nazbierać kwiatków na powitanie
nowego dziecka, ale kiedy wrócili, mama nie żyła, a ogień nie płonął. Nie
pozostał nawet jeden żarzący się węgielek, z którego Rłionwyn mogłaby
wydobyć płomień, bo wiele razy widziała, jak mama to robi. Potem spadł
deszcz. Padał przez noc i cały kończący się właśnie dzień.
Rłionwyn znieruchomiała nagle, usłyszawszy szczekanie psów. Początkowo
ciche, dalekie, zbliżało się jednak, aż w końcu rozległo się tuż przed chatą.
Drzwi otworzyły się z trzaskiem i stanął w nich Llywelyn ap Gruffydd; ciemna
sylwetka w zapadającym zmroku. Wszedł, potoczył wzrokiem po wnętrzu chaty
i dostrzegł skulone dzieci.
Co się stało? - spytał szorstkim głosem.
Mama umarła - oznajmiła Rłionwyn. - Dziecko urodziło się za wcześnie.
Dlaczego nie było akuszerki?!
Kto miał ją wezwać? Gdzie ona mieszka? Mama strasznie krzyczała, więc
zabrałam Glynna na spacer. Kiedy wróciliśmy, już nie żyła. Nie umiemy
rozpalić ognia. Jesteśmy głodni! Nie wiedziałam, co robić. Nie wiedziałam,
skąd wziąć jedzenie, dokąd pójść po pomoc. Mama nie żyje, ty ją zabiłeś!
Nie umarłaby, gdybyś nie włożył jej w brzuch nowego dziecka!
Mężczyzna drgnął, zdumiony jadowitym tonem córki. Spojrzał na nią, jakby
widział japo raz pierwszy. Nagle uświadomił sobie, jak bardzo Rłionwyn jest do
niego podobna, tylko bladą cerę i jasne włosy odziedziczyła po matce. Wiedział,
że dziewczynka go nie lubi. Gniewnymi zielonymi oczami patrzyła mu prosto w
twarz. Chętnie roześmiałby się, ale sytuacja była na to zbyt poważna.
Rłionwyn bez wątpienia była jego dzieckiem, i jak on wiedziała, co to gniew.
Rozpalę ogień - powiedział. - Ty idź do konia, w torbach przy siodle
znajdziesz jedzenie. Nie bój się psów.
Odwrócił się i zaczął rozpalać ogień. Poczuł na sobie trochę przerażone,
trochę zaciekawione spojrzenie syna.
Chodź, mały. - Uśmiechnął się. - Nauczę cię, jak to się robi, żeby już nigdy
nie było ci zimno.
Chłopiec poszedł do ojca. Wielkimi oczami patrzył, jak Llywelyn ap
Gruffydd układa w stosik cienkie szczapki, wyjmuje z mieszka krzemień,
uderzeniem noża krzesze iskrę. Ojciec uśmiechnął się do niego i zwichrzył mu
dłonią czarną czuprynę. Dołożył drewienek. Płomień tańczył wesoło, w chacie
zrobiło się nieco cieplej.
Mężczyzna wstał i podał krzemień synowi.
Jest twój, Glynnie ap Llywelyn - oznajmił. - Teraz wiesz, jak rozpalać ogień,
ale pamiętaj, robi się to tylko w palenisku.
Tak, tatku.
Książę znów się uśmiechnął. Po raz pierwszy któreś z jego dzieci tak go
nazwało.
Więc wiesz, kim jestem?
Mama mówiła - odparł krótko chłopiec.
Nie kłamała, niech Bóg ma w opiece jej słodką duszę.
Teraz książę mógł pomyśleć o zmarłej kochance. Pochowa ją, choć żaden
ksiądz nie wypowie słów modlitwy nad jej grobem. Nie miało to zresztą
żadnego znaczenia. Bóg przyjmie duszę Vali uerch Huw, była bowiem dobrą
kobietą. Nie skaże jej na piekielne ognie dlatego, że służyła jako kochanka
księciu. Żałował, że nie ożenił się z nią, mimo iż nie miała majątku ani
związków z żadnym potężnym rodem. Miałby przynajmniej dzieci z prawego
łoża. No cóż, i tak przecież uzna tę dwójkę. Z pewnością sprawiłoby to Vali
przyjemność. Musi też poszukać sobie żony. Dawno przekroczył trzydziestkę, a
jego nazwisko niosą w przyszłość na razie tylko Rhonwyn i Glynn.
Mała wróciła z chlebem i serem. Rwała je na małe kawałki, by nakarmić
brata. Zobaczyła krzemień, wzięła go do ręki, obejrzała ze zdziwieniem.
Co to? - spytała.
Oddaj! - krzyknął Glynn. - To prezent od taty! Robi ogień.
Dziewczynka wzruszyła ramionami i oddała mu nową zabawkę.
Czy dziecko urodziło się? - spytał ap Gruffydd. Wzruszyła ramionami.
Nie wiem. Nie patrzyłam.
Książę skinął głową ze zrozumieniem. Sam będzie musiał sprawdzić.
Czy deszcz przestał padać, Rhonwyn?
Tak.
A więc pójdę wykopać grób dla mamy.
Wybierz miejsce, z którego widać zachód słońca. Mama lubiła patrzeć, jak
słońce zachodzi.
Skinął głową i wyszedł. Burza przeszła, wiatr rozpędził chmury. Wziął
łopatę, opartą o ścianę od tej strony, gdzie Vala uprawiała ogród. Znalazł
odpowiednie miejsce na zachodnim zboczu pagórka i zaczął kopać. Zastanawiał
się przy tym, co zrobić z dziećmi. Między nim i Anglikami panował rozejm, to
prawda, ale książę wciąż nie miał miejsca, które mógłby nazwać domem. No a
poza tym lepiej nie ujawniać istnienia dzieci. Nawet bękarty mają swoją
wartość, tak że nieprzyjaciele mogliby wykorzystać je do swych celów, a
sojusznicy do scementowania traktatów. Były to jego jedyne dzieci, gdyż po-
zostawał wierny Vali, nie miał czasu na zabawy. Nigdy zresztą żadna kobieta
nie dała mu takiej rozkoszy jak ta córka rodu elfów.
Ziemia była miękka po deszczu, więc grób wykopał szybko. Odstawił łopatę
i wrócił do chaty. Przyjrzał się twarzy Vali, dostrzegł, że ciało jej jest napięte,
skręcone z bólu. Pomiędzy rozrzuconymi nogami, wśród skrzepłej krwi,
dostrzegł dziecko. Było mniejsze od jego dłoni, ale już w pełni uformowane.
Mieliście siostrzyczkę - zwrócił się do Rhonwyn i Glynna. - Przynieś mi
miskę, chłopcze, a ty, dziewczynko, zagrzej wodę. Wasza mama i siostra
spoczną w grobie czyste.
Siostra - pomyślała ze smutkiem Rhonwyn. Bardzo chciała mieć siostrę.
Mama wybrała nawet imiona dla mającego się urodzić dziecka: Huw, po jej
ojcu, gdyby był to chłopiec, a Gwynllian dla dziewczynki. Zaczerpnęła wody z
beczki, po czym przelała ją do żelaznego, wiszącego nad ogniem kociołka.
Poruszała nim lekko, żeby woda szybciej się zagrzała. Z kredensu wyjęła zwój
niepokalanie czystego płótna i wręczyła ojcu bez słowa.
Ap Gruffydd uśmiechnął się niezauważalnie. Widział, że córka patrzy na
niego złym wzrokiem. Pamiętał, jak Vala błagała go o to płótno... Ileż to lat
temu? Tłumaczyła, że gdyby któreś z nich zmarło, mieliby całun do owinięcia
zwłok. Wyśmiał początkowo te makabryczne myśli, ale w końcu spełnił prośbę.
Vala mieszkała z dziećmi w oddaleniu od innych łudzi, bo zgodziła się
należeć do niego, tracąc przez to nie tylko sąsiedztwo, lecz i szacunek ludzi.
Nikt nie udzieliłby jej pomocy w trudnych chwilach. Rozumiała to i pogodziła
się z sytuacją, ponieważ kochała go szczerze. Powinienem był się z nią ożenić -
pomyślał znowu. Ojciec Vali miał kawałek ziemi i był wolny. O tak, przyjdzie
czas, kiedy będę musiał zawrzeć małżeństwo dynastyczne, ale do śmierci
kochać będę tylko Valę.
Przez następną godzinę mył ciało ukochanej. Umył także niemowlę, owoc
tego ciała. Spalił zakrwawione pokrycie łóżka, po czym włożył niemowlę w
ramiona kobiety i owinął ją całunem, choć ciało było tak sztywne, że niełatwo
mu to przyszło. Wiedział jednak, że Vala tak właśnie pragnęła być pochowana.
Przywołał dzieci.
Pożegnajcie się z mamą - powiedział.
Nie umknęło jego uwagi, że Rhonwyn zawahała się na mgnienie oka, nim
wzięła Glynna za rączkę i podeszła do ojca. Wszyscy troje po raz ostatni
ucałowali zimne usta zmarłej. Rhonwyn delikatnie dotknęła maleńkiej główki
niemowlęcia. Książę przysiągłby, że w jej zielonych oczach zabłysły łzy; kiedy
jednak spojrzała na niego, widniał w nich tylko gniew.
To twoja wina, Llywelynie ap Gruffyddzie - powiedziała. - Teraz, kiedy
mama odeszła, co będzie ze mną i z Glynnem? Kto się nami zaopiekuje?
Jesteście moimi dziećmi i ja się wami zaopiekuję. Wasza matka mi ufała, a
wy nie? Nie możecie zaufać ojcu?
Począłeś nas, Llywelynie ap Gruffyddzie - stwierdziła Rhonwyn chłodno. -
Ale czy naprawdę byłeś dla nas ojcem? Kiedy przyjeżdżałeś, to tylko do
mamy. To przez ciebie nigdy jeszcze nie widziałam nikogo oprócz was
obojga, Glynna i tej starej wiedźmy, która pomogła urodzić się Glynnowi.
Dbałem, byście mieli co na siebie włożyć i nie głodowali - odparł książę. -
Od tego właśnie jest ojciec, moja mała. Mężczyzna musi walczyć, by
osiągnąć pozycję w świecie i utrzymać ją. Musi umieć pokonać wrogów,
zdobyć nowe ziemie. Kobiety natomiast rodzą dzieci. Między mną a waszą
matką wszystko było tak, jak powinno być. Teraz pochowamy ją i waszą
maleńką siostrzyczkę, a potem zabiorę was ze sobą tam, gdzie będziecie
bezpieczni.
Vala i jej dziecko spoczęły w wilgotnym grobie; biały całun przykrył ich
twarze. Glynn szlochał rozpaczliwie, tuląc się do siostry. Nagle na zachodzie
rozsunęły się chmury i niebo rozświetliły promienie słońca. Ap Gruffydd usypał
mały kopczyk, który przykrył zdjętą wcześniej darnią. Chciał w ten sposób
uchronić grób przed ciekawością zwierząt i ludzi.
Noc musimy spędzić tutaj - rzekł. - Rhonwyn, zbierz to, co chcesz wziąć dla
siebie i brata. Wyjedziemy jutro o świcie. Idźcie teraz do chaty, ja spróbuję
upolować coś na kolację. Nie dopuśćcie do wygaśnięcia ognia.
Powrócił wkrótce, przy siodle miał dwa oprawione już zające. Dzieci
tymczasem, jak umiały, uporządkowały chatę. Z łóżka, które tak często dzielił z
Valą, pozostał tylko siennik. Książę nie powiedział nic. Upiekł zające nad
otwartym ogniem i podzielił mięso sprawiedliwie między dzieci, psy i siebie.
Rhonwyn zastawiła stół, dodając do kolacji trochę chleba i sera; resztę - co do
tego ap Gruffydd nie miał wątpliwości - zostawiła na następny dzień.
Obserwował, jak oddziela mięso od kości, drobi ser oraz chleb i karmi brata.
Sama zjadła dopiero wówczas, gdy mały już się nasycił. Matka dobrze ją
chowała - pomyślał ze smutkiem. - Sama będzie kiedyś dobrą matką. Muszę
znaleźć jej dobrego męża. Wyrośnie na śliczną dziewczynę.
Dzieci spały na sienniku, otulone kożuchem. Książę podsycił ogień, by mieć
pewność, że nie zgaśnie w nocy.
Przed wschodem słońca stanął na progu chaty. Zegnał się z nią w myślach,
bo wiedział, że jego noga więcej tu nie postanie. Nie spodziewał się śmierci
Vali. Była- silna, zdrowa... Kiedy po raz pierwszy zobaczył ją w domu wuja,
miała zaledwie czternaście lat! Zabrał ją wówczas ze sobą, a kiedy posiadł japo
raz pierwszy, zaszła w ciążę. Nie znała wcześniej mężczyzny. W dziewięć
miesięcy później urodziła mu Rhonwyn, łatwo jak kotka. W dwa lata później
przyszedł na świat Glynn. Zdumiało go, że ostatnie dziecko Vala zaczęła rodzić
dwa miesiące wcześniej i że spowodowało to jej śmierć.
Książę zwróci się do kościoła o uznanie dzieci za swoje.
Słońce wyjrzało zza horyzontu. Ap Gruffydd wrócił do chaty i obudził
rodzeństwo. Zjedli resztę zajęczego mięsa, chleba i sera. Oboje dostali po łyku
wina z bukłaka. Glynn rozkaszlał się, ale Rhonwyn gładko przełknęła napój.
Lubisz wino? - spytał ze śmiechem.
Jest smaczne - odparła cicho.
Zebrałaś wszystko, co może ci się przydać?
Niewiele tego. Rzeczy spakowałam w szal mamy. - Wręczyła mu tobołek,
zawiązany nie tyle porządnie, ile mocno.
Zabierz chłopca i wyjdź - polecił. - Zaraz do was przyjdę.
Co chcesz zrobić? - spytała.
Spojrzenie jej zielonych oczu skrzyżowało się ze spojrzeniem ciemnych oczu
ojca.
Mam zamiar spalić chatę - oznajmił.
Ku jego zdumieniu, dziewczynka nie zaprotestowała. Wręcz przeciwnie,
skinęła głową, wzięła braciszka za rękę i wyszła bez słowa. Ap Gruffydd
parsknął śmiechem. Vala była piękna, łagodna i miękka, spłodziła jednak córkę
twardą jak kamień/Podobną do mnie - pomyślał z radością.
Chwycił przygotowaną pochodnię z trzciny, włożył do ogniska, a kiedy
zajęła się jasnym płomieniem, podpalił chatę w kilku miejscach, cofając się do
drzwi. W końcu stanął w progu i cisnął pochodnię do środka. Podszedł do
dzieci, i wraz z nimi, w milczeniu, obserwował wysoki płomień, a kiedy chata
spłonęła do gruntu, powiedział:
Odjeżdżamy. Ziemia jest mokra, nie zapali się. - Podszedł do konia, którego
wcześniej przywiązał do pobliskiego drzewa. - Rhonwyn, siądziesz za mną.
Glynna zabieram na siodło. - Podniósł chłopca, poczuł, że jego drobne ciałko
sztywnieje mu w ramionach. Syn jeszcze nigdy nie siedział na koniu, nie znał
zresztą żadnych zwierząt. - Nie bój się, chłopcze - uspokoił go. - Addien jest
dobrze ujeżdżony. Wkrótce dostaniesz własnego wierzchowca, równie
dobrego jak Addien. Może nawet jego potomka? Podoba ci się ten pomysł?
Siedział w siodle, przytulając synka mocnym, pewnym ramieniem.
Tak, tatku - odparł Glynn nieco niepewnie, ale spokojnie. Nie bał się już.
Ap Gruffydd podał lewą rękę Rhonwyn i podciągnął ją na koński grzbiet.
Obejmij mnie, dziecko - polecił, a kiedy poczuł obejmujące go ręce, ścisnął
łydkami boki konia.
Ruszyli przed siebie.
Dokąd jedziemy? - spytała Rhonwyn.
Książę nie odpowiedział. Wciąż jeszcze sam sobie nie udzielił odpowiedzi na
to pytanie. Nagle coś przyszło mu do głowy.
Cythraul - rzekł. - To zamek, który należy do mnie. Dzieli nas od niego
zaledwie pół dnia drogi.
Ranek spędzili na końskim grzbiecie. Psy biegały dookoła. Jeździec spytał
wprawdzie w pewnej chwili, czy dzieci chcą odpocząć, ale nie miały na to
ochoty. Sprawiło mu przyjemność, że są mocne. Tak, zostawi je w Cythraul, ale
co potem...? Potrzebuje czasu na zdecydowanie o ich losie; przecież nie
spodziewał się, że będzie musiał się nimi zająć. To była sprawa Vali, ale Vala
nie żyła. Pogrążony w myślach, westchnął głęboko.
Kochał ją - pomyślała Rhonwyn, słysząc westchnienie ojca. - Przynajmniej
tyle wiem na pewno. Głynn i ja narodziliśmy się z tej miłości, ale nas to on
chyba nie kocha. Co z nami będzie? Zamek...? Dlaczego chce zostawić nas w ja-
kimś zamku?! I co to właściwie takiego? Nie będę się bała -postanowiła. - Jeśli
okażę strach, Głynn również się przestraszy, a przecież musi jakoś pogodzić się
ze śmiercią mamy. Będę silna dla niego. Mama chciałaby, żebym się nim
opiekowała, żebym go chroniła. Więc nie będę się bać.
Nagle przed jej oczami pojawiła się kamienna budowla, wyrastająca wprost
ze skalistego wzgórza.
Cythraul - poinformował ap Gruffydd, kierując konia w tę stronę.
Usłyszeli imię księcia w okrzyku wydanym przez postać stojącą na murach.
Po chwili, minąwszy podniesioną bramę, znaleźli się na dziedzińcu zamkowym.
Rhonwyn dowiedziała się później, że taką bramę nazywa się broną.
Wokół przybyłych nagle pojawili się jacyś mężczyźni. Jeden chwycił wodze
Addiena, inny zdjął z jego grzbietu dziewczynkę i jej brata. Książę zeskoczył z
siodła, kazał ludziom odprowadzić konia, wyczyścić go i nakarmić.
Gdzie Morgan ap Owen? - spytał.
Tu jestem, panie! - rozległ się donośny głos. Z tłumu wystąpił potężnie
zbudowany mężczyzna, wysoki, z bujną czarną brodą. Włosy związane miał
na karku, choć czubek jego głowy był łysy.
Musimy porozmawiać - powiedział książę, kierując się w stronę wieży,
wzniesionej w jednym z narożników.
Kiedy znaleźli się w środku, powiedział do dzieci:
Idźcie, ogrzejcie się przy ogniu. - Przyjął z czyichś rąk drewniany kielich
gorzkiego piwa, wypił je w kilku łykach i rozsiadł się w swym książęcym
fotelu.
Vala nie żyje - oznajmił, zwracając się do Morgana ap Owena, kapitana
Cythraul. - To jej dzieci. Dziewczynka ma pięć lat, a na imię jej Rhonwyn.
Chłopiec ma trzy lata, a jego imię Glynn. Chcę zostawić je z tobą, póki nie
zdecyduję, co Z nimi zrobić.
Twoje słowo, panie, jest dla mnie rozkazem... ale dlaczego tu? Dlaczego ja?
To wielka odpowiedzialność opiekować się twymi dziećmi, zapewnić im
bezpieczeństwo.
Łączyła cię z Valą więź krwi, Morganie, a poza tym nie chcę utrudzić dzieci,
zabierając je gdzieś dalej. Dziś po raz pierwszy w życiu opuściły wzgórza,
wśród których stała chata ich matki.
A domostwa twych braci?
Mało kto wiedział o Vali, a nikomu nie mówiłem o dzieciach. Teraz ty wiesz
o ich istnieniu, Morganie ap Owen, a oprócz ciebie powiem o nich wyłącznie
mnichowi, którego sam wybiorę. Wiesz, jakie grozi im niebezpieczeństwo.
Moi wrogowie bez wahania zabiją Glynna, a Rhonwyn wydadzą za mąż po
swej myśli. Nie jestem już młody. Jeśli się nie ożenię, pewnego dnia Glynn
wszystko po mnie odziedziczy. Jeśli zaś chodzi o Rhonwyn, męża wybierze
jej ojciec, a nie ktoś obcy. - Uśmiechnął się, patrząc w oczy starego
przyjaciela. -To tylko małe dzieci, Morgan. Z pewnością znajdziesz dla nich
miejsce.
Mamy łóżka dla ważnych gości, tuż przy ogniu. Mogą tam spać. Ale... co
mam właściwie z nimi zrobić?
To tylko dzieci - powtórzył książę. - Znajdą sobie jakieś zajęcie. Niech tylko
będą bezpieczne, ubrane i nakarmione. To wystarczy.
Co powiedzieć ludziom? - spytał kapitan.
Że dzieci są pod moją opieką. Nie musisz mówić nic więcej. Będą plotki, to
oczywiste, wystarczy jednak, że nie potwierdzisz niczyich domysłów.
A dzieci się nie wygadają?
Rhonwyn, Glynn, do mnie! - rozkazał książę, a kiedy dzieci przybiegły,
powiedział: - Jesteście moim potomstwem, pochodzicie z mojej krwi. Jestem
z was dumny, nie wolno wam jednak przyznać się przed nikim do
pokrewieństwa ze mną. Rhonwyn, wiem, że ty mnie rozumiesz, ale musisz
też wyjaśnić wszystko bratu. Potrafisz?
Dziewczynka spojrzała na niego zimnymi zielonymi oczami.
Potrafię - odparła krótko.
Jesteś dobrą córką. - Pochylił się nagle i pocałował małą w czubek głowy.
Widząc jej zdumienie, zaśmiał się cicho. -No, muszę jechać - oznajmił. -
Jeszcze dziś oczekiwany jestem daleko stąd. Mogę się trochę spóźnić, ale
muszę tam dotrzeć.
Wrócisz? - spytała Rhonwyn. Ap Gruffydd skinął głową.
Kiedy? - Dziewczynka nie dawała się zbyć samym potwierdzeniem.
We właściwym czasie, córko. Tu, w Cythraul, będziecie bezpieczni. Morgan
ap Owen jest krewnym waszej matki. W potrzebie odda za was życie. Oboje
musicie mi obiecać, że będziecie mu posłuszni.
Obiecuję - powiedziała Rhonwyn głosem bez wyrazu.
Obiecuję, tatku - powtórzył po niej Glynn, pragnąc sprawić ojcu radość.
Książę podniósł chłopca i ucałował go w oba policzki. Spojrzał na córkę i
dostrzegł, jak chłodne sąjej zielone oczy.
Jeszcze nie wiesz, co o mnie myśleć, prawda? - zażartował, ale bez złości.
Rhonwyn wzruszyła chudymi ramionami.
Nie znam cię prawie - powiedziała. - Ale jestem ci wdzięczna, że wczoraj po
nas przyjechałeś i za to, że przywiozłeś nas w bezpieczne miejsce. Nic o
tobie nie wiem i nic nie potrafię powiedzieć, Llywelynie ap Gruffyddzie.
Mężczyzna skinął głową.
Jesteś moją nieodrodną córką. Zawsze mówisz prawdę, choćby bolesną.
Opiekuj się bratem, Rhonwyn. Wrócę. - Odwrócił się i wyszedł w
towarzystwie kapitana.
Tatku! - zawołał za nim Glynn.
- Nie martw się, on szybko wróci - pocieszyła go siostra. -Chodź, obejrzymy
sobie nasz nowy dom - zaproponowała, wiedząc, że pozwoli to bratu
zapomnieć o ap Gruffyddzie. - Strasznie duża ta wieża.
Zapadł zmrok i do wielkiej sali zaczęli ściągać żołnierze. Dzieci poczuły się
wśród nich bardzo obco, ale na szczęście pojawił się Morgan ap Owen. Postawił
je na stole i powiedział:
Te dzieci są pod opieką naszego pana, Llywelyna. Musimy zapewnić im
bezpieczeństwo. Ośmiu z was będzie ich strzegło dzień i noc: Lug, Adda,
Mabon, Nudd, Barris, Dewi, Cadam i Oth. Macie też pilnować, żeby nie
pospadały z murów.
Przez chwilę ośmiu wybranych żołnierzy skarżyło się żartobliwie na swój
los, ale byli to dobrzy ludzie i choć nie pokazali tego po sobie, uznali, że nowe
zadanie to dla nich zaszczyt. Nie trzeba było szczególnej mądrości ani
przebiegłości, by domyślić się, że to dzieci władcy, choć kapitan nawet się o
tym nie zająknął. I chłopak, i dziewczyna, mimo swych jasnych włosów, byli
bardzo do niego podobni.
To jego dzieci, prawda? - spytał porucznik.
Nie powiedziałem tego - usłyszał w odpowiedzi. - I ty też nie. - Ostatnie
słowa zabrzmiały jak groźba.
Rhonwyn, która właśnie karmiła brata, usłyszała tę rozmowę. Zrozumiała, że
ojciec musi być kimś bardzo ważnym.
Po kolacji wybrana ósemka opiekunów otoczyła dzieci; żołnierze ci bardzo
przypominali łagodne, posiwiałe niedźwiedzie. Dziewczynka milczała. Usunęła
się w cień, pozwalając, by to Glynn zawładnął ich sercami; łatwo było go poko-
chać. Wkrótce zresztą zasnął i Oth położył go do łóżka.
Ty też powinnaś iść spać - zauważył.
Jestem starsza - odpowiedziała i spojrzała na kilku mężczyzn, klęczących na
podłodze po przeciwnej strome sali. - Co oni robią? - spytała.
Grają w kości - wyjaśnił Oth.
Ja też chcę!
Naprawdę? - Żołnierz zachichotał cicho. - Nie wiem, czy spodobałoby się to
kapitanowi.
Dlaczego nie miałoby się spodobać?
Bo to gra na pieniądze.
Nie rozumiem. - Rhonwyn spojrzała na Otha niewinnie. - Wiesz, ja nic nie
wiem o świecie. Do tej pory mieszkałam z matką wśród wzgórz, nikt do nas
nie przychodził.
Aha. - Oth skinął głową z namysłem. - No, skoro tak, to może sam nauczę
cię grać w kości, ale jeśli pozwolisz, nie dziś. Przeżyliście kilka ciężkich dni,
potrzebujecie odpoczynku. Założę się, że dziś po raz pierwszy jechaliście na
koniu. Mamy w stajniach małą klacz, w sam raz dla ciebie. Nauczę cię jeź-
dzić konno. Chcesz?
Rhonwyn energicznie pokiwała głową.
Nawet bardzo - przyznała.
Więc kładź się teraz przy braciszku, który już śpi. Jutro będziecie bardzo
zajęci. - Oth poprowadził ją do posłania, znajdującego się przy ścianie wieży
i położył pod futrami, obok Glynna. - Dobranoc, mała - pożegnał ją i odszedł.
Świetnie sobie radzisz - powiedział cicho Morgan ap Owen, obserwujący
swego człowieka.
Co, na Chrystusa, myślał sobie ap Gruffydd, kiedy zostawiał tu te dzieciaki?!
Cythraul to nie miejsce dla nich. - Oth podniósł do ust drewniany kubek
pełen piwa.
Poczekają na jego powrót - wtrącił Gamoń ap Llwyd. -To jego jedyne dzieci,
no, chyba że gdzieś na wzgórzach ma jeszcze inne bękarty.
Był wierny mej kuzynce, Vali - stwierdził spokojnie Morgan ap Owen. -
Założę się, że nie ma innych dzieci, a poza tym zabroniłem wam przecież
snuć domysły na ten temat.
I tak wszyscy wiemy, że to jego dzieci - zaprotestował Gamoń ap Llwyd.
Biedne dzieciaki - użalił się Oth. - Matka zmarła, a teraz trafią nie wiadomo
gdzie. No, ale skoro nie mają zostać tu na stałe, musimy dopilnować, żeby
przynajmniej dobrze się bawiły. Szczęście, że mamy pokój.
Owszem, mamy pokój - pomyślał Morgan - ale na jak długo? Jeśli zostanie
zerwany, Cythraul znajdzie się w samym środku walk, leży przecież prawie na
granicy, strzegąc górskiej przełęczy, będącej granicą między Anglią i Walią.
Bóg okazał swą łaskawość, prowadząc księcia do chaty Vali w odpowiedniej
chwili. Gdyby nie to, dzieci z pewnością także by umarły. Och, Rhonwyn
walczyłaby o życie swoje i brata, ale jest przecież tylko małą dziewczynką. Bez
pomocy z zewnątrz czekał tę dwójkę tragiczny koniec. Ap Gruffydd pojawił się
jednak w porę, by uratować dzieci.
Morgan ap Owen wiedział, że książę nie powróci szybko. Miał ważne sprawy
do załatwienia. Jeden Bóg wie, przez ile lat dzieci pozostaną w Cythraul, on zaś
musi zadbać o nie.
Najważniejszy był problem przyodziewku. Dewi, jeden z żołnierzy
wyznaczonych do opieki nad dziećmi, był krawcem załogi twierdzy. Sporządzi
chłopięce ubiory i dla chłopca, i dla dziewczynki. Dzięki temu ktoś obcy,
szpiegujący ich albo szukający po prostu dachu nad głową, uzna, że ma do
czynienia z synami któregoś żołnierza, i nie zwróci uwagi na tych dwoje. Gdyby
zobaczył dziewczynkę, mogłoby to zagrozić bezpieczeństwu twierdzy.
Morgan nie wiedział, jak wypełnić dzieciom dni. Żaden z żołnierzy nie umiał
czytać ani pisać, nawet on. Jeśli Rhonwyn miała kiedyś dobrze wyjść za mąż,
powinna czegoś się uczyć... Ale od kogo? No, to już kłopot ap Gruffydda; nie
spodziewa się chyba, że oddział żołnierzy z przygranicznej twierdzy wychowa
jego dzieciaki jak troskliwa matka. Dlaczego nie zawiózł ich do siostry,
przeoryszy Gwynllian? W Opactwie Laski Bożej miałyby o wiele lepsze
perspektywy. Książę postanowił zapewne pozbyć się kłopotu w najprostszy
możliwy sposób. Dbał przede wszystkim o swój kraj; dlatego do tej pory się nie
ożenił i choć dobiegał czterdziestki, nie szukał żony i nie myślał o dzieciach z
prawego łoża.
Morgan ap Owen potrząsnął głową. Został mianowany opiekunem dwójki
małych dzieci! Jak jego pan wyobraża sobie tę opiekę? Rozejrzał się po sali.
Większość żołnierzy spała już, owinięta w futra, możliwie jak najbliżej ognia.
Wstał i wyszedł sprawdzić, czy twierdza przygotowana jest na noc. Wrota
zamknięto, na murach stały straże. Noc była cicha, spokojna. Na czystym po
burzy niebie płonęły jasne gwiazdy, widać też było sierp księżyca. Na dłoni
poczuł dotknięcie wilgotnego nosa; machinalnie pogłaskał łeb swego
ulubionego psa, wielkiego irlandzkiego wilczarza.
Widzisz, Brenin - powiedział do niego - dziwne dostaliśmy zadanie.
Spodziewam się, że przypilnujesz naszych młodych gości. Chłopak jest mały,
ale chyba spokojny i nie ma w nim za grosz złośliwości. Niepokoi mnie jego
siostra, jest uparta i moim zdaniem bardzo, bardzo sprytna.
Pies pisnął, jakby się z nim zgadzał, i tak mocno przytulił mu do uda potężny
łeb, aż go przesunął. Morgan roześmiał się.
Postarzałeś się, Brenin, i lubisz spać pod dachem. Ja też jestem gotów się
położyć.
Razem wrócili do wieży. Morgan położył się na swoim miejscu, ale - ku jego
zdziwieniu - pies nie towarzyszył mu. Poszedł do dzieci. Było oczywiste, że
rozumiał każde słowo swego pana, a jeśli ludzie nie chcą w to wierzyć, to już
ich sprawa.
2
Dzieci ap Gruffydda niczym nie różnią się od chłopstwa - powtarzał w
myślach ap Owen, przyglądając się swym podopiecznym przez kilka następnych
dni. Nie widziały do tej pory niczego oprócz rodzinnej chaty i najbliższego
wzgórza. Nie miały żadnego towarzystwa, nawet zwierzęcia. Początkowo bały
się Brenina, ale psisko szybko zdobyło ich zaufanie i już wkrótce Glynn siadał
bez obaw na jego grzbiet, naśladując starszą, śmielszą siostrę, którą Oth uczył
jeździć konno.
Trzeba by znaleźć kuca dla chłopaka - powiedział Oth pewnego wieczoru,
kiedy żołnierze jedli kolację. - Męczy biednego, starego Brenina, a przecież
wiemy, jak kapitan go kocha i co będzie, jeśli zwierzak nie wytrzyma tych
zabaw.
Wszyscy się z nim zgodzili.
Nie kręć się, mała łasico - zirytował się Dewi, biorący właśnie miarę z
Rhonwyn, której miał uszyć płaszcz. - Jesteś gorsza od wody spadającej po
kamieniach.
Dziewczynka zachichotała.
Lug mówi, że mam bardzo małe nogi. Wczoraj mierzył mi stopy. Jak
myślisz, Dewi, spodobają mi się buty? Do tej pory biegałam boso.
Musisz się nauczyć je nosić. Uszyję ci do nich portki.
A co to takiego?
Płócienne noga wice na nogi i stopy. - Na litość! Czy te dzieci nic nie
wiedzą? - Zimą chronią od chłodu, a w lecie od ukąszeń owadów.
Uszyjesz jej portki? - zdenerwował się Lug. - No to będę musiał poczekać z
butami i zrobić drugą miarę. Mogłeś mnie uprzedzić.
Nie przyciąłeś jeszcze skóry, prawda?
Nie przyciąłem. Dobrze, niech będzie, że ostrzegłeś mnie na czas.
Morgan ap Owen z trudem powstrzymywał śmiech. Jego ludzie, wszyscy bez
wyjątku, po prostu zakochali się w dzieciach. Okazało się, że niepotrzebnie
mianował oficjalnych opiekunów; opiekunami stali się bowiem na ochotnika
wszyscy żołnierze. Kiedy Głynn się zmęczył - a męczył się łatwo -nosili go na
barana. Sami pilnowali, by na talerze jego i dziewczynki trafiały najlepsze
kawałki mięsa.
Początkowo niepewne siebie, dzieci szybko polubiły swój nowy dom. W
którymś momencie w stajni pojawił się srokaty kuc i dziecinne siodło - na
wszelki wypadek Morgan nie pytał, skąd się wzięły - i Glynn rozpoczął naukę
jazdy konnej. Wrażliwy, nieśmiały chłopak okazał się fenomenalnym jeźdźcem i
już wkrótce przewyższył w sztuce jazdy siostrę, która przecież nie bała się
absolutnie niczego.
Oboje szaleli po twierdzy, wszędzie mając wolny wstęp, a kiedy żołnierze
zauważyli, że z patykami w rękach naśladują walkę na miecze, kowal wykuł im
miniaturowy oręż i zaczęto ich uczyć szermierki.
Glynn szybko jednak męczył się przy żołnierskich zajęciach, szczególnie
lubianych przez Rhonwyn, świetnie za to czuł się w towarzystwie kucharza,
Gwilyma, opowiadającego mu wspaniałe historie o elfach, wojownikach i
pięknych dziewicach, niektóre proste, niektóre wręcz szatańsko skomplikowane.
Gwilym często bawił nimi towarzyszy broni w długie zimowe wieczory, miłym,
niskim głosem wyczarowując w ich wyobraźni świat cudów. Czasami śpiewał
im też o pradawnej Cymri , akompaniując sobie na małej lutni. Glynn przylgnął
do niego jak mech do kamienia, co ucieszyło mieszkańców zamku. Żołnierze
bowiem lubili go, ale nie bardzo wiedzieli, jak się nim zajmować. Przyjaźń z
kucharzem rozwiązywała wszystkie problemy.
Znacznie łatwiej przychodziło im zrozumieć Rhonwyn, mimo iż była
przecież małą dziewczynką. Sam Morgan nauczył ją sztuki władania mieczem,
* Cymri (właściwie Cymry) - określenie Walii z czasów przedhistorycznych, magicznej krainy zamieszkanej
przez elfy (przyp. tłum.).
którą opanowała w zdumiewającym stopniu. Wiedziała także, jak walczyć
jednocześnie mieczem i trzymanym w drugiej dłoni sztyletem. Kowal imieniem
Barris wykuł jej małą tarczę w kształcie trapezu, Oth zaś zbroję podbitą suknem,
zwaną dubletem, bardzo przydatną podczas ćwiczeń. Rhonwyn umiała także
walczyć włócznią i posługiwać się pałką, choć - oprócz miecza - jej ulubioną
bronią było alborium, czyli łuk z leszczyny. Nauczyła się strzelać szybko i
celnie, przede wszystkim z końskiego grzbietu. Powodując koniem, z wodzami
owiniętymi na łęku siodła, nawet w galopie trafiała w cel z podziwu godną
skutecznością Choć miała teraz zaledwie dziesięć lat, każdy żołnierz w forcie
niewątpliwie czułby się bezpieczny, walcząc z nią u boku.
Przez kolejne kilka lat panował odnawiany co jakiś czas pokój z Anglią. Król
Anglików, Henryk III, całą swą uwagę poświęcił wojnie podjazdowej, toczonej
z jednym z najpotężniejszych panów królestwa, swym szwagrem, Szymonem de
Montfort księciem Leicester. Zbuntowani baronowie, którym przywodził,
zyskali pewną popularność, ponieważ Henryk III był słabym królem. Spotkał się
z buntownikami w Oksfordzie i choć niechętnie, podpisał rozejm, ograniczający
jego władzę. W dwa lata później wypowiedział traktat oksfordzki, twierdząc, że
zmuszono go do jego zawarcia. Próbował jeszcze lawirować ale wojna znów
wybuchła i de Montfort pokonał władcę. Zwołano pierwszy parlament, którego
członkami byli lordowie, biskupi, rycerze i przedstawiciele miast.
De Montfort uznał, że musi zabezpieczyć zachodnią granicę i formalnie w
imieniu korony, uznał Llywelyna ap Gruffydda za księcia Walii i pana
Magnates Wallie, czyli wszystkich szlachetnie urodzonych Walijczyków.
Llywelyn został wasalem Anglii osiągając jednocześnie szczyt własnej potęgi.
Jednak wkrótce potem książę Edward, najstarszy syn króla, pokonał de
Montforta pod Evesham. De Montfort zginął. Ponieważ Walia nie brała udziału
w tej wojnie, walczący pozostawili ją w spokoju Jej autonomia odpowiadała
Anglikom, przynajmniej na razie. Ważniejsi wydawali się Szkoci na północy i,
po drugiej stronie kanału, Francuzi, którym udało się opanować niemal
wszystkie angielskie terytoria kontynentalne. Kroi Henryk i książę Llywelyn
postanowili podpisać traktat.
Wieści o tych zdarzeniach docierały do odległego Cythraul dzięki
wędrowcom, szukającym schronienia w twierdzy. Interesowały one bardzo
Rłionwyn, ale dziewczynka udawała obojętność Nie kochała ojca, wiedziała
bowiem, ze przed laty uratował ją i Glynna tylko przypadkiem, a do twierdzy
przywiózł ich z poczucia obowiązku. Od żołnierzy nauczyła się, ze
najważniejsze są obowiązki względem rodu i względem kraju. Zdawała sobie
sprawę, że jeśli ojciec zażąda od mej kiedyś spełnienia obowiązku, nie odmówi,
mimo niechęci, jaką do niego czuła. Był przecież jej ojcem, był też jej panem.
Winna mu więc posłuszeństwo. Uważała jednak za nieprawdopodobne, by ap
Gruffydd uznał ją kiedykolwiek za tak dla siebie ważną, by czegoś od niej
chcieć.
Mimo że miał niemal pięćdziesiąt lat, jeszcze się nie ożenił. Mówiło się, że
może zawrzeć związek z córką de Montforta, lecz pani z tak szacownej rodziny
- jej wujami byli: król Anglii, król Francji i cesarz Świętego Cesarstwa
Rzymskiego - nie przyjęłaby pewnie za męża zwykłego księcia z dalekiego kra-
ju. A może...? Na razie jednak przebywała we Francji, nie można więc było
spytać jej o zdanie.
Rłionwyn miała już piętnaście lat i Morgan ap Owen zaczął się niepokoić nie
na żarty. Ubierała się jak chłopiec, piersi miała wprawdzie małe, ale widać je
było pod kubrakiem. Były /resztą jedynym widocznym dowodem jej płci.
Poruszała się jak inni młodzi żołnierze z załogi Cythraul, jasne włosy przycinała
krótko, wjeździe konnej wygrywała ze wszystkimi, czasami nawet z bratem.
Kiedy była małą dziewczynką, wszystko wydawało się prostsze - myślał od
czasu do czasu Morgan ap Owen. Zauważył, że co młodsi żołnierze przyglądają
się jej pożądliwie. Dwukrotnie już próbowano ją zniewolić. Wprawdzie broniła
się skutecznie i jeden zjej lekkomyślnych wielbicieli wyszedł ze spotkania z nią
z połamanymi żebrami, drugi zaś z nosem złamanym w dwóch miejscach, dla
kapitana nie było jednak sekretem, iż pewnego dnia Rhonwyn będzie musiała
pogodzić się z rzeczywistością: nie jest jednym z chłopców, lecz ponętną
dziewczyną.
Nim Morgan zdążył przemyśleć dogłębnie sytuację, pewnego dnia, jak gdyby
nigdy nic, do Cythraul zjechał Llywelyn ap Gruffydd. Odwiedził twierdzę po raz
pierwszy od dziesięciu lat, od dnia, kiedy powierzył pieczę nad dziećmi
kapitanowi. Towarzyszyło mu dwudziestu przybocznych żołnierzy. Straż
doniosła najpierw o pojawieniu się zbrojnego oddziału i dopiero po długiej
chwili odwołała alarm, uspokojona obecnością wśród jezdnych swego suwerena.
Podniesiono bronę, otwarto bramy; żołnierze zebrali się na powitanie dowódcy.
Książę... - Morgan skłonił się, wychodząc przed szereg. -...Jesteśmy
szczęśliwi, widząc cię w dobrym zdrowiu. Jakie przywozisz nowiny?
Podpisałem traktat z królem Henrykiem. Pokój potrwa jeszcze jakiś czas,
Morganie ap Owen. - Książę rozejrzał się dookoła. - Gdzie moje dzieci?
Nim kapitan zdążył odpowiedzieć, pojawił się Glynn w towarzystwie
kucharza.
Oto twój syn, panie - przedstawił go kapitan.
Ap Gruffydd spojrzał na Glynna i poczuł radość. Chłopiec wydawał się
zdrowy. Był niemal równie wysoki jak ojciec, miał ciemnoniebieskie oczy i
ciemne włosy, wydawał się jednak bardzo szczupły. Ap Gruffydd podzielił się
tym spostrzeżeniem z kapitanem.
Młodzieńcy w tym wieku bywają chudzi - wyjaśnił ap Owen. - Chłopak
rośnie, jedzenia wciąż mu mało. -Uśmiechnął się do Glynna, który
odpowiedział mu łobuzerskim uśmiechem.
Ile masz lat, synu? - spytał ap Gruffydd.
Trzynaście, tato.
Jesteś szczęśliwy w Cythraul?
Oczywiście, tato!
Świetnie, świetnie. A co z moją córką?
Jest na polowaniu, ojcze.
A więc nauczono ją jeździć konno! Wyśmienicie!
Rhonwyn jest najlepszym jeźdźcem i najlepszym żołnierzem w twierdzy -
powiedział Glynn. - Wszyscy tak mówią.
Żołnierzem, co?! - Książę zachichotał. Rozbawiła go naiwność syna, ale
przecież ten chłopiec przeżył całe swe trzynastoletnie życie z dala od świata.
Trzeba to zmienić, na razie jednak należy zająć się córką, której przyszłość
została ustalona.
Oczywiście, tato! - powtórzył Glynn.
Morganowi pozostało tylko milczeć i czekać na dalszy rozwój wypadków.
Nie mógł przecież wtrącać się do rozmowy. Było jasne, że chłopak jest dumny z
siostry.
Doskonale włada mieczem, sztyletem, umie posługiwać się włócznią i pałką.
Z łuku nie chybia nigdy. I jest najlepszym myśliwym w Cythraul! -
kontynuował Glynn.
Książę wysłuchał go uważnie i spojrzał na Morgana ap Owena.
Nauczyłeś moją córkę posługiwać się orężem, kapitanie?
Nie miałem wyboru. Gdybym jej nie uczył, ktoś z pewnością zostałby ranny,
i to raczej prędzej niż później. Nosiła strój ochronny, ma nawet zbroję.
Uznaliśmy, że to jedyne wyjście.
Usłyszałem właśnie, że moja córka jest najlepszym żołnierzem w Cythraul.
Nie uczyliście jej niczego oprócz posługiwania się bronią?
Tylko tego mogliśmy ją nauczyć, panie.
A syn? Czy jego nie nauczyliście wojennego rzemiosła? Dlaczego nie uważa
się go za równie zręcznego w walce co Rhonwyn?
Nie lubię walczyć, tato. - Glynn postanowił wyręczyć Morgana w
odpowiedzi. - Och, oczywiście, potrafię posługiwać się mieczem i dobrze
jeżdżę konno, ale ó walce myślę bez przyjemności. Nienawidzę odbierać
życia, nawet zwierzętom.
Chryste Panie! - wykrzyknął ap Gruffydd i jego syn, przestraszony, skulił się
pod groźnym ojcowskim spojrzeniem. Książę natychmiast to zauważył. -
Więc co lubisz, Glynnie ap Llywelyn?
Ja... ja... lubię opowieści o magii i o wielkich czynach -szepnął Glynn. Nie
rozumiał reakcji ojca. Czyżby on nie lubił opowieści?
Chłopiec ma zadatki na świetnego barda, panie - wtrącił Morgan. - Gwilym,
nasz kucharz, nauczył go gry na harfie i wszystkich pieśni oraz opowieści,
jakie zna. Dziś przy kolacji przekonasz się o tym, panie.
Mam córkę żołnierza i syna poetę. Jezu! - westchnął ap Gruffydd i roześmiał
się. Rozbawiła go absurdalność sytuacji.
W tym momencie usłyszeli tętent kopyt i do twierdzy wjechali myśliwi.
Hej! Kuzynie Morganie! - zawołał jeden z nich. - Mamy wspaniałego jelonka
na kolację. - Podjechał do kapitana i rzucił mu do stóp upolowane zwierzę.
Rhonwyn! - Książę nie wiedział, czy śmiać się, czy płakać na widok
młodego łobuziaka, który, słysząc swe imię, znieruchomiał ze zdumienia.
Nagle w zielonych oczach pojawiło się zrozumienie.
Hej, chłopcy, oto mój ojciec, książę we własnej osobie, przyjechał z wizytą. -
Dziewczyna zręcznie zsunęła się z siodła i skłoniła kpiąco. - Panie, jestem na
twe usługi.
Ap Gruffydd przyjrzał się jej uważnie. O tak, była kobietą, ale jej płeć
zdradzały wyłącznie rysujące się pod kubrakiem kształty; pod żadnym innym
względem nie różniła się od młodych żołnierzy. Włosy przycięte miała krótko,
po męsku, i brudne. Cała zresztą była brudna. Ale dlaczego właściwie
spodziewał się, że będzie przypominać Valę, kobietę łagodną i delikatną?
Jezu! - Czuł, że ogarnia go wściekłość. Odwrócił się w stronę Morgana ap
Owena. - To tak wychowałeś mą córkę? Na najtwardszego żołnierza w
Cythraul? Na ognie piekielne, czy ty w ogóle myślisz, Morganie?! Kapitan
nie ugiął się.
A czego się po nas spodziewałeś, Llywelynie? Dziesięć lat temu przywiozłeś
mi pięcioletnią dziewczynkę i trzyletniego chłopczyka. Pozostawiłeś dzieci i
przez wszystkie te lata nie pokazałeś się, by sprawdzić, co się z nimi dzieje.
Zrobiłem, co w mej mocy. Dostali ubrania, by okryć nagość, i jedzenie, by
nie chodzili głodni. Nie zabrakło im też miłości nas wszystkich. Nauczyliśmy
ich tego, co sami wiemy; wpoiliśmy im, czym jest honor i jak służy się tobie i
twemu rodowi. Czego jeszcze od nas wymagasz?
Dlaczego Rhonwyn nie wie, że jest kobietą?! - krzyknął książę.
A kto miałby ją nauczyć bycia kobietą? W twierdzy nie ma przecież kobiet,
Llywelynie. Jesteśmy żołnierzami, strzegącymi dla ciebie granic Walii.
Oczywiście, żołnierze odwiedzają dziewki w wioskach, ale nie są to kobiety,
które można by tu sprowadzić, żeby twoja córka mogła wzorować się na
nich. Nie chciałbyś tego, prawda, mój książę? Więc nie miej mi niczego za
złe. Rhonwyn to wspaniała dziewczyna, choć nie umie przeciągać słów i
wdzięczyć się jak wysoko urodzone damy, które niewątpliwie otaczały cię
przez te dziesięć lat, mój książę. Nie obwiniaj mnie o to, że twa córka nie ma
tych cech, które chciałbyś w niej widzieć. Żeby została inaczej wychowana,
powinieneś był zawieźć ją do twej siostry, przeoryszy, a nie do
przygranicznej twierdzy. Przejdźmy do sali, panie. Jeśli mamy kontynuować
tę rozmowę, muszę się napić.
Llywelyn ap Gruffydd roześmiał się nagle i ruszył w ślad za kapitanem.
Podano im kubki jabłkowego piwa, dojrzewającego w beczkach od poprzedniej
jesieni, mocnego i mało słodkiego. Kiedy już ugasili pragnienie, usiedli przy
ogniu. Książę wyjaśnił cel swego przyjazdu.
Obiecałem rękę Rhonwyn - powiedział. - Ale narzeczony spodziewa się z
pewnością delikatnej damy w powiewnej sukni, a nie ociekającego krwią
upolowanej zwierzyny myśliwego, w którego zmieniłeś mi córkę. Łudziłem
się, że będzie podobna do matki, ale srodze się zawiodłem.
Jakim cudem miałaby być podobna do matki?! - zdumiał się Morgan. -
Przykład mogła przecież brać wyłącznie z nas, a my jesteśmy tylko prostymi
żołnierzami.
Jezu! Mario!
Nie znajdziesz jakiejś krewnej do tego planowanego małżeństwa? - spytał
rozsądnie kapitan. - Czy ty w ogóle dopilnowałeś, by Rhonwyn i Glynn
zostali uznani przez kościół za twoje dzieci?
Owszem. Załatwiłem to przed wielu laty. Przeor klasztoru cystersów w Cwm
Hir został o wszystkim powiadomiony. Ma dokumenty z moim podpisem. -
Książę westchnął głęboko, potrząsnął głową. - Małżeństwo - wyjaśniał - jest
nieoficjalną częścią traktatu, który podpisałem z królem Henrykiem w
Montgomery. By wykazać swą dobrą wolę, ofiarowałem rękę Rhonwyn
panu, którego król miał wybrać spośród pogranicznych lordów. Wybrał
Edwarda de Beaulieu, lorda Thorley na zamku Haven. Zaproponowałem rękę
córki, nie mogę nagle podsunąć innej kobiety. Król uznałby, że dopuszczam
się oszustwa, a to zniszczyłoby wszystko, co udało mi się osiągnąć. Z
pewnością mnie rozumiesz.
O tak, Llywelynie, rozumiem cię doskonale - odparł Morgan. - Ciężko
pracowałeś dla dobra naszego ludu, ale co teraz? Przecież nikt nie weźmie
Rhonwyn za nieśmiałą pannę młodą. - Zaśmiał się krótko, odwrócił wzrok w
stronę książęcej córki, która piła i grała w kości z żołnierzami. Nie jej to
wina, że tak bardzo nie nadawała się na żonę. - W każdym razie zachowała
dziewictwo - powiedział, jakby mogło to pocieszyć księcia. - Tego jestem
pewien. Nie ogląda się za mężczyznami, choć w ostatnich miesiącach kilku
zainteresowało się nią. Poraniła ich w walce.
Przynajmniej jedna dobra wiadomość! - prychnął ap Gruffydd. - Będę