14756

Szczegóły
Tytuł 14756
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

14756 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 14756 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

14756 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Rhonwyn, córkę księcia walijskiego, po śmierci matki oddani jej ojcu żołnierze wychowują na rycerza raczej niż na damę. Po fatach na polecenie ojca poślubia angielskiego lorda i towarzyszy mu w wyprawie krzyżowej. Udział w bitwie z Saracenami kończy się dla niej niewolą, W arabskim państewku trafia do haremu, gdzie podbija serce kalifa. Zauroczony jasnowłosą branką władca wprowadza ją w tajniki egzotycznej miłości, przełamując jej opór przed kontaktem z płcią odmienną. Największe wyzwanie czeka ją jednak po powrocie do Anglii, gdzie spotka mężczyznę, na którym jej wreszcie zależy. Jak ułożą się ich wzajemne stosunki? Czy były mąż pogodzi się łatwo z utratą tak odmienionej małżonki? Bertrice Smali jest znana amerykańską autorką wielu romansów historycznych, m.in. Niewolnicy miłości, Niewinnej. Walia 1257 Prolog Książę leżał na dziewce, pojękując i pocąc się z rozkoszy. Stojące u wezgłowia barłogu dziecko przyglądało się mu obojętnie. Spojrzenia księcia i dziecka skrzyżowały się. Rhonwyn, wyjdź. Kiedy pada. Więc włóż kożuch i połóż się przy ogniu, mała. Leżąca pod księciem kobieta jęknęła. Poruszyła biodrami, niecierpliwie czekając na rozkosz spełnienia. Chcę spać obok mamy - powiedziała Rhonwyn z dziecięcym uporem. Nie, mała. - Książę zaśmiał się cicho. - Tej nocy ja śpię obok mamy. Połóż się przy ogniu. Jeśli będę musiał wstać teraz, zbiję cię. Uciekaj! Przestraszona dziewczynka wypełniła polecenie i położyła się przy ogniu, naciągając na siebie ciepły barani kożuch. Nienawidziła pobytów księcia w chacie. Matka nie miała wtedy czasu ani dla niej, ani dla jej małego braciszka. Książę był ich ojcem, tak mówiła mama. Powtarzała też, że winni samu miłość, jak przystało na poddanych. Bez niego umarliby z głodu. Powtarzała, że ani jej, ani Glynnowi nie wolno o tym zapomnieć. Brat spał w cieple ognia, z kciukiem w maleńkich ustach. Cień rzęs padał na jego różowe policzki. Rhonwyn kochała braciszka najbardziej ze wszystkich na świecie. Mama wolała księcia, ale ona - nie, chociaż kiedy Llywelyn ap Gmffydd pojawiał się, zawsze przywoził prezenty i tulił dzieci do siebie. Mimo to nie muszę go kochać - powtarzała sobie Rłionwyn z dziecięcą logiką. Mama krzyknęła. - Na rany Chrystusa, Vala, nikt nie zaspokaja mnie tak jak ty - powiedział książę niskim głosem. Mama roześmiała się dziwnie, chrapliwie Rłionwyn zamknęła oczy i wreszcie zasnęła. Wiedziała, że nie ma sensu czuwać. Książę z pewnością zostanie na noc. Część I Rhonwyn 1258-1270 1 Padał wiosenny deszcz, ciężki i zimny; przedostawał się do chaty przez dziurawą strzechę. Ogień zgasł poprzedniego dnia, a dzieci nie wiedziały, jak go rozniecić. Tuliły się do siebie w poszukiwaniu ciepła. Mama leżała w kałuży krwi, pociemniałej i skrzepłej. Nie czuły już przykrego zapachu, nie czuły nawet zimna w czubkach palców rąk i nóg. Wiatr wył żałośnie; mały chłopiec pisnął i przylgnął do siostry. Rhonwyn uerch Llywelyn zamknęła oczy. Próbowała coś wymyślić. Może uda jej się to lepiej niż wczoraj i przedwczoraj? Czy potrafi jednak ocalić siebie i Glynna od śmierci? Mama umarła przy porodzie najmłodszego dziecka księcia. Chata stała daleko od wsi, bo przecież żadna uczciwa kobieta nie zniesie bliskości dziewki księcia i jego bękartów. Stara wiedźma, która odebrała dwójkę dzieci Vali, nie pojawiła się tym razem, bo trzeci poród był przedwczesny. Bardzo przedwczesny. Potrzebujemy ciepła - pomyślała sennie Rhonwyn. Jak rozpalić ogień? Poczekamy chyba, aż przestanie padać, a potem pójdziemy przed siebie, znajdziemy jakąś chatę, jakąś wioskę... Tylko że nie miała pojęcia, co to takiego wioska. Pięć lat przeżyła w odosobnionej chacie na wzgórzach. Trzyletni Glynn jęknął. Siostra przytuliła go do siebie. Jestem głodny. Nie ma jedzenia - powtórzyła po raz kolejny. - Poszukamy czegoś, kiedy przestanie padać. Jeśli teraz wyjdziemy z chaty, umrzemy z całą pewnością. Ale mogli też umrzeć, nie wychodząc z chaty, i Rhonwyn zdawała sobie z tego sprawę. Gdyby tylko umiała rozniecić ogień, gdyby zrobiło się im cieplej, ssanie w żołądku z pewnością mniej by dokuczało. Nie dopilnowała ognia; kiedy mama zaczęła krzyczeć z bólu, dziewczynka zabrała brata na dwór; nie chciała, Żeby się bał. Poszli na wzgórza nazbierać kwiatków na powitanie nowego dziecka, ale kiedy wrócili, mama nie żyła, a ogień nie płonął. Nie pozostał nawet jeden żarzący się węgielek, z którego Rłionwyn mogłaby wydobyć płomień, bo wiele razy widziała, jak mama to robi. Potem spadł deszcz. Padał przez noc i cały kończący się właśnie dzień. Rłionwyn znieruchomiała nagle, usłyszawszy szczekanie psów. Początkowo ciche, dalekie, zbliżało się jednak, aż w końcu rozległo się tuż przed chatą. Drzwi otworzyły się z trzaskiem i stanął w nich Llywelyn ap Gruffydd; ciemna sylwetka w zapadającym zmroku. Wszedł, potoczył wzrokiem po wnętrzu chaty i dostrzegł skulone dzieci. Co się stało? - spytał szorstkim głosem. Mama umarła - oznajmiła Rłionwyn. - Dziecko urodziło się za wcześnie. Dlaczego nie było akuszerki?! Kto miał ją wezwać? Gdzie ona mieszka? Mama strasznie krzyczała, więc zabrałam Glynna na spacer. Kiedy wróciliśmy, już nie żyła. Nie umiemy rozpalić ognia. Jesteśmy głodni! Nie wiedziałam, co robić. Nie wiedziałam, skąd wziąć jedzenie, dokąd pójść po pomoc. Mama nie żyje, ty ją zabiłeś! Nie umarłaby, gdybyś nie włożył jej w brzuch nowego dziecka! Mężczyzna drgnął, zdumiony jadowitym tonem córki. Spojrzał na nią, jakby widział japo raz pierwszy. Nagle uświadomił sobie, jak bardzo Rłionwyn jest do niego podobna, tylko bladą cerę i jasne włosy odziedziczyła po matce. Wiedział, że dziewczynka go nie lubi. Gniewnymi zielonymi oczami patrzyła mu prosto w twarz. Chętnie roześmiałby się, ale sytuacja była na to zbyt poważna. Rłionwyn bez wątpienia była jego dzieckiem, i jak on wiedziała, co to gniew. Rozpalę ogień - powiedział. - Ty idź do konia, w torbach przy siodle znajdziesz jedzenie. Nie bój się psów. Odwrócił się i zaczął rozpalać ogień. Poczuł na sobie trochę przerażone, trochę zaciekawione spojrzenie syna. Chodź, mały. - Uśmiechnął się. - Nauczę cię, jak to się robi, żeby już nigdy nie było ci zimno. Chłopiec poszedł do ojca. Wielkimi oczami patrzył, jak Llywelyn ap Gruffydd układa w stosik cienkie szczapki, wyjmuje z mieszka krzemień, uderzeniem noża krzesze iskrę. Ojciec uśmiechnął się do niego i zwichrzył mu dłonią czarną czuprynę. Dołożył drewienek. Płomień tańczył wesoło, w chacie zrobiło się nieco cieplej. Mężczyzna wstał i podał krzemień synowi. Jest twój, Glynnie ap Llywelyn - oznajmił. - Teraz wiesz, jak rozpalać ogień, ale pamiętaj, robi się to tylko w palenisku. Tak, tatku. Książę znów się uśmiechnął. Po raz pierwszy któreś z jego dzieci tak go nazwało. Więc wiesz, kim jestem? Mama mówiła - odparł krótko chłopiec. Nie kłamała, niech Bóg ma w opiece jej słodką duszę. Teraz książę mógł pomyśleć o zmarłej kochance. Pochowa ją, choć żaden ksiądz nie wypowie słów modlitwy nad jej grobem. Nie miało to zresztą żadnego znaczenia. Bóg przyjmie duszę Vali uerch Huw, była bowiem dobrą kobietą. Nie skaże jej na piekielne ognie dlatego, że służyła jako kochanka księciu. Żałował, że nie ożenił się z nią, mimo iż nie miała majątku ani związków z żadnym potężnym rodem. Miałby przynajmniej dzieci z prawego łoża. No cóż, i tak przecież uzna tę dwójkę. Z pewnością sprawiłoby to Vali przyjemność. Musi też poszukać sobie żony. Dawno przekroczył trzydziestkę, a jego nazwisko niosą w przyszłość na razie tylko Rhonwyn i Glynn. Mała wróciła z chlebem i serem. Rwała je na małe kawałki, by nakarmić brata. Zobaczyła krzemień, wzięła go do ręki, obejrzała ze zdziwieniem. Co to? - spytała. Oddaj! - krzyknął Glynn. - To prezent od taty! Robi ogień. Dziewczynka wzruszyła ramionami i oddała mu nową zabawkę. Czy dziecko urodziło się? - spytał ap Gruffydd. Wzruszyła ramionami. Nie wiem. Nie patrzyłam. Książę skinął głową ze zrozumieniem. Sam będzie musiał sprawdzić. Czy deszcz przestał padać, Rhonwyn? Tak. A więc pójdę wykopać grób dla mamy. Wybierz miejsce, z którego widać zachód słońca. Mama lubiła patrzeć, jak słońce zachodzi. Skinął głową i wyszedł. Burza przeszła, wiatr rozpędził chmury. Wziął łopatę, opartą o ścianę od tej strony, gdzie Vala uprawiała ogród. Znalazł odpowiednie miejsce na zachodnim zboczu pagórka i zaczął kopać. Zastanawiał się przy tym, co zrobić z dziećmi. Między nim i Anglikami panował rozejm, to prawda, ale książę wciąż nie miał miejsca, które mógłby nazwać domem. No a poza tym lepiej nie ujawniać istnienia dzieci. Nawet bękarty mają swoją wartość, tak że nieprzyjaciele mogliby wykorzystać je do swych celów, a sojusznicy do scementowania traktatów. Były to jego jedyne dzieci, gdyż po- zostawał wierny Vali, nie miał czasu na zabawy. Nigdy zresztą żadna kobieta nie dała mu takiej rozkoszy jak ta córka rodu elfów. Ziemia była miękka po deszczu, więc grób wykopał szybko. Odstawił łopatę i wrócił do chaty. Przyjrzał się twarzy Vali, dostrzegł, że ciało jej jest napięte, skręcone z bólu. Pomiędzy rozrzuconymi nogami, wśród skrzepłej krwi, dostrzegł dziecko. Było mniejsze od jego dłoni, ale już w pełni uformowane. Mieliście siostrzyczkę - zwrócił się do Rhonwyn i Glynna. - Przynieś mi miskę, chłopcze, a ty, dziewczynko, zagrzej wodę. Wasza mama i siostra spoczną w grobie czyste. Siostra - pomyślała ze smutkiem Rhonwyn. Bardzo chciała mieć siostrę. Mama wybrała nawet imiona dla mającego się urodzić dziecka: Huw, po jej ojcu, gdyby był to chłopiec, a Gwynllian dla dziewczynki. Zaczerpnęła wody z beczki, po czym przelała ją do żelaznego, wiszącego nad ogniem kociołka. Poruszała nim lekko, żeby woda szybciej się zagrzała. Z kredensu wyjęła zwój niepokalanie czystego płótna i wręczyła ojcu bez słowa. Ap Gruffydd uśmiechnął się niezauważalnie. Widział, że córka patrzy na niego złym wzrokiem. Pamiętał, jak Vala błagała go o to płótno... Ileż to lat temu? Tłumaczyła, że gdyby któreś z nich zmarło, mieliby całun do owinięcia zwłok. Wyśmiał początkowo te makabryczne myśli, ale w końcu spełnił prośbę. Vala mieszkała z dziećmi w oddaleniu od innych łudzi, bo zgodziła się należeć do niego, tracąc przez to nie tylko sąsiedztwo, lecz i szacunek ludzi. Nikt nie udzieliłby jej pomocy w trudnych chwilach. Rozumiała to i pogodziła się z sytuacją, ponieważ kochała go szczerze. Powinienem był się z nią ożenić - pomyślał znowu. Ojciec Vali miał kawałek ziemi i był wolny. O tak, przyjdzie czas, kiedy będę musiał zawrzeć małżeństwo dynastyczne, ale do śmierci kochać będę tylko Valę. Przez następną godzinę mył ciało ukochanej. Umył także niemowlę, owoc tego ciała. Spalił zakrwawione pokrycie łóżka, po czym włożył niemowlę w ramiona kobiety i owinął ją całunem, choć ciało było tak sztywne, że niełatwo mu to przyszło. Wiedział jednak, że Vala tak właśnie pragnęła być pochowana. Przywołał dzieci. Pożegnajcie się z mamą - powiedział. Nie umknęło jego uwagi, że Rhonwyn zawahała się na mgnienie oka, nim wzięła Glynna za rączkę i podeszła do ojca. Wszyscy troje po raz ostatni ucałowali zimne usta zmarłej. Rhonwyn delikatnie dotknęła maleńkiej główki niemowlęcia. Książę przysiągłby, że w jej zielonych oczach zabłysły łzy; kiedy jednak spojrzała na niego, widniał w nich tylko gniew. To twoja wina, Llywelynie ap Gruffyddzie - powiedziała. - Teraz, kiedy mama odeszła, co będzie ze mną i z Glynnem? Kto się nami zaopiekuje? Jesteście moimi dziećmi i ja się wami zaopiekuję. Wasza matka mi ufała, a wy nie? Nie możecie zaufać ojcu? Począłeś nas, Llywelynie ap Gruffyddzie - stwierdziła Rhonwyn chłodno. - Ale czy naprawdę byłeś dla nas ojcem? Kiedy przyjeżdżałeś, to tylko do mamy. To przez ciebie nigdy jeszcze nie widziałam nikogo oprócz was obojga, Glynna i tej starej wiedźmy, która pomogła urodzić się Glynnowi. Dbałem, byście mieli co na siebie włożyć i nie głodowali - odparł książę. - Od tego właśnie jest ojciec, moja mała. Mężczyzna musi walczyć, by osiągnąć pozycję w świecie i utrzymać ją. Musi umieć pokonać wrogów, zdobyć nowe ziemie. Kobiety natomiast rodzą dzieci. Między mną a waszą matką wszystko było tak, jak powinno być. Teraz pochowamy ją i waszą maleńką siostrzyczkę, a potem zabiorę was ze sobą tam, gdzie będziecie bezpieczni. Vala i jej dziecko spoczęły w wilgotnym grobie; biały całun przykrył ich twarze. Glynn szlochał rozpaczliwie, tuląc się do siostry. Nagle na zachodzie rozsunęły się chmury i niebo rozświetliły promienie słońca. Ap Gruffydd usypał mały kopczyk, który przykrył zdjętą wcześniej darnią. Chciał w ten sposób uchronić grób przed ciekawością zwierząt i ludzi. Noc musimy spędzić tutaj - rzekł. - Rhonwyn, zbierz to, co chcesz wziąć dla siebie i brata. Wyjedziemy jutro o świcie. Idźcie teraz do chaty, ja spróbuję upolować coś na kolację. Nie dopuśćcie do wygaśnięcia ognia. Powrócił wkrótce, przy siodle miał dwa oprawione już zające. Dzieci tymczasem, jak umiały, uporządkowały chatę. Z łóżka, które tak często dzielił z Valą, pozostał tylko siennik. Książę nie powiedział nic. Upiekł zające nad otwartym ogniem i podzielił mięso sprawiedliwie między dzieci, psy i siebie. Rhonwyn zastawiła stół, dodając do kolacji trochę chleba i sera; resztę - co do tego ap Gruffydd nie miał wątpliwości - zostawiła na następny dzień. Obserwował, jak oddziela mięso od kości, drobi ser oraz chleb i karmi brata. Sama zjadła dopiero wówczas, gdy mały już się nasycił. Matka dobrze ją chowała - pomyślał ze smutkiem. - Sama będzie kiedyś dobrą matką. Muszę znaleźć jej dobrego męża. Wyrośnie na śliczną dziewczynę. Dzieci spały na sienniku, otulone kożuchem. Książę podsycił ogień, by mieć pewność, że nie zgaśnie w nocy. Przed wschodem słońca stanął na progu chaty. Zegnał się z nią w myślach, bo wiedział, że jego noga więcej tu nie postanie. Nie spodziewał się śmierci Vali. Była- silna, zdrowa... Kiedy po raz pierwszy zobaczył ją w domu wuja, miała zaledwie czternaście lat! Zabrał ją wówczas ze sobą, a kiedy posiadł japo raz pierwszy, zaszła w ciążę. Nie znała wcześniej mężczyzny. W dziewięć miesięcy później urodziła mu Rhonwyn, łatwo jak kotka. W dwa lata później przyszedł na świat Glynn. Zdumiało go, że ostatnie dziecko Vala zaczęła rodzić dwa miesiące wcześniej i że spowodowało to jej śmierć. Książę zwróci się do kościoła o uznanie dzieci za swoje. Słońce wyjrzało zza horyzontu. Ap Gruffydd wrócił do chaty i obudził rodzeństwo. Zjedli resztę zajęczego mięsa, chleba i sera. Oboje dostali po łyku wina z bukłaka. Glynn rozkaszlał się, ale Rhonwyn gładko przełknęła napój. Lubisz wino? - spytał ze śmiechem. Jest smaczne - odparła cicho. Zebrałaś wszystko, co może ci się przydać? Niewiele tego. Rzeczy spakowałam w szal mamy. - Wręczyła mu tobołek, zawiązany nie tyle porządnie, ile mocno. Zabierz chłopca i wyjdź - polecił. - Zaraz do was przyjdę. Co chcesz zrobić? - spytała. Spojrzenie jej zielonych oczu skrzyżowało się ze spojrzeniem ciemnych oczu ojca. Mam zamiar spalić chatę - oznajmił. Ku jego zdumieniu, dziewczynka nie zaprotestowała. Wręcz przeciwnie, skinęła głową, wzięła braciszka za rękę i wyszła bez słowa. Ap Gruffydd parsknął śmiechem. Vala była piękna, łagodna i miękka, spłodziła jednak córkę twardą jak kamień/Podobną do mnie - pomyślał z radością. Chwycił przygotowaną pochodnię z trzciny, włożył do ogniska, a kiedy zajęła się jasnym płomieniem, podpalił chatę w kilku miejscach, cofając się do drzwi. W końcu stanął w progu i cisnął pochodnię do środka. Podszedł do dzieci, i wraz z nimi, w milczeniu, obserwował wysoki płomień, a kiedy chata spłonęła do gruntu, powiedział: Odjeżdżamy. Ziemia jest mokra, nie zapali się. - Podszedł do konia, którego wcześniej przywiązał do pobliskiego drzewa. - Rhonwyn, siądziesz za mną. Glynna zabieram na siodło. - Podniósł chłopca, poczuł, że jego drobne ciałko sztywnieje mu w ramionach. Syn jeszcze nigdy nie siedział na koniu, nie znał zresztą żadnych zwierząt. - Nie bój się, chłopcze - uspokoił go. - Addien jest dobrze ujeżdżony. Wkrótce dostaniesz własnego wierzchowca, równie dobrego jak Addien. Może nawet jego potomka? Podoba ci się ten pomysł? Siedział w siodle, przytulając synka mocnym, pewnym ramieniem. Tak, tatku - odparł Glynn nieco niepewnie, ale spokojnie. Nie bał się już. Ap Gruffydd podał lewą rękę Rhonwyn i podciągnął ją na koński grzbiet. Obejmij mnie, dziecko - polecił, a kiedy poczuł obejmujące go ręce, ścisnął łydkami boki konia. Ruszyli przed siebie. Dokąd jedziemy? - spytała Rhonwyn. Książę nie odpowiedział. Wciąż jeszcze sam sobie nie udzielił odpowiedzi na to pytanie. Nagle coś przyszło mu do głowy. Cythraul - rzekł. - To zamek, który należy do mnie. Dzieli nas od niego zaledwie pół dnia drogi. Ranek spędzili na końskim grzbiecie. Psy biegały dookoła. Jeździec spytał wprawdzie w pewnej chwili, czy dzieci chcą odpocząć, ale nie miały na to ochoty. Sprawiło mu przyjemność, że są mocne. Tak, zostawi je w Cythraul, ale co potem...? Potrzebuje czasu na zdecydowanie o ich losie; przecież nie spodziewał się, że będzie musiał się nimi zająć. To była sprawa Vali, ale Vala nie żyła. Pogrążony w myślach, westchnął głęboko. Kochał ją - pomyślała Rhonwyn, słysząc westchnienie ojca. - Przynajmniej tyle wiem na pewno. Głynn i ja narodziliśmy się z tej miłości, ale nas to on chyba nie kocha. Co z nami będzie? Zamek...? Dlaczego chce zostawić nas w ja- kimś zamku?! I co to właściwie takiego? Nie będę się bała -postanowiła. - Jeśli okażę strach, Głynn również się przestraszy, a przecież musi jakoś pogodzić się ze śmiercią mamy. Będę silna dla niego. Mama chciałaby, żebym się nim opiekowała, żebym go chroniła. Więc nie będę się bać. Nagle przed jej oczami pojawiła się kamienna budowla, wyrastająca wprost ze skalistego wzgórza. Cythraul - poinformował ap Gruffydd, kierując konia w tę stronę. Usłyszeli imię księcia w okrzyku wydanym przez postać stojącą na murach. Po chwili, minąwszy podniesioną bramę, znaleźli się na dziedzińcu zamkowym. Rhonwyn dowiedziała się później, że taką bramę nazywa się broną. Wokół przybyłych nagle pojawili się jacyś mężczyźni. Jeden chwycił wodze Addiena, inny zdjął z jego grzbietu dziewczynkę i jej brata. Książę zeskoczył z siodła, kazał ludziom odprowadzić konia, wyczyścić go i nakarmić. Gdzie Morgan ap Owen? - spytał. Tu jestem, panie! - rozległ się donośny głos. Z tłumu wystąpił potężnie zbudowany mężczyzna, wysoki, z bujną czarną brodą. Włosy związane miał na karku, choć czubek jego głowy był łysy. Musimy porozmawiać - powiedział książę, kierując się w stronę wieży, wzniesionej w jednym z narożników. Kiedy znaleźli się w środku, powiedział do dzieci: Idźcie, ogrzejcie się przy ogniu. - Przyjął z czyichś rąk drewniany kielich gorzkiego piwa, wypił je w kilku łykach i rozsiadł się w swym książęcym fotelu. Vala nie żyje - oznajmił, zwracając się do Morgana ap Owena, kapitana Cythraul. - To jej dzieci. Dziewczynka ma pięć lat, a na imię jej Rhonwyn. Chłopiec ma trzy lata, a jego imię Glynn. Chcę zostawić je z tobą, póki nie zdecyduję, co Z nimi zrobić. Twoje słowo, panie, jest dla mnie rozkazem... ale dlaczego tu? Dlaczego ja? To wielka odpowiedzialność opiekować się twymi dziećmi, zapewnić im bezpieczeństwo. Łączyła cię z Valą więź krwi, Morganie, a poza tym nie chcę utrudzić dzieci, zabierając je gdzieś dalej. Dziś po raz pierwszy w życiu opuściły wzgórza, wśród których stała chata ich matki. A domostwa twych braci? Mało kto wiedział o Vali, a nikomu nie mówiłem o dzieciach. Teraz ty wiesz o ich istnieniu, Morganie ap Owen, a oprócz ciebie powiem o nich wyłącznie mnichowi, którego sam wybiorę. Wiesz, jakie grozi im niebezpieczeństwo. Moi wrogowie bez wahania zabiją Glynna, a Rhonwyn wydadzą za mąż po swej myśli. Nie jestem już młody. Jeśli się nie ożenię, pewnego dnia Glynn wszystko po mnie odziedziczy. Jeśli zaś chodzi o Rhonwyn, męża wybierze jej ojciec, a nie ktoś obcy. - Uśmiechnął się, patrząc w oczy starego przyjaciela. -To tylko małe dzieci, Morgan. Z pewnością znajdziesz dla nich miejsce. Mamy łóżka dla ważnych gości, tuż przy ogniu. Mogą tam spać. Ale... co mam właściwie z nimi zrobić? To tylko dzieci - powtórzył książę. - Znajdą sobie jakieś zajęcie. Niech tylko będą bezpieczne, ubrane i nakarmione. To wystarczy. Co powiedzieć ludziom? - spytał kapitan. Że dzieci są pod moją opieką. Nie musisz mówić nic więcej. Będą plotki, to oczywiste, wystarczy jednak, że nie potwierdzisz niczyich domysłów. A dzieci się nie wygadają? Rhonwyn, Glynn, do mnie! - rozkazał książę, a kiedy dzieci przybiegły, powiedział: - Jesteście moim potomstwem, pochodzicie z mojej krwi. Jestem z was dumny, nie wolno wam jednak przyznać się przed nikim do pokrewieństwa ze mną. Rhonwyn, wiem, że ty mnie rozumiesz, ale musisz też wyjaśnić wszystko bratu. Potrafisz? Dziewczynka spojrzała na niego zimnymi zielonymi oczami. Potrafię - odparła krótko. Jesteś dobrą córką. - Pochylił się nagle i pocałował małą w czubek głowy. Widząc jej zdumienie, zaśmiał się cicho. -No, muszę jechać - oznajmił. - Jeszcze dziś oczekiwany jestem daleko stąd. Mogę się trochę spóźnić, ale muszę tam dotrzeć. Wrócisz? - spytała Rhonwyn. Ap Gruffydd skinął głową. Kiedy? - Dziewczynka nie dawała się zbyć samym potwierdzeniem. We właściwym czasie, córko. Tu, w Cythraul, będziecie bezpieczni. Morgan ap Owen jest krewnym waszej matki. W potrzebie odda za was życie. Oboje musicie mi obiecać, że będziecie mu posłuszni. Obiecuję - powiedziała Rhonwyn głosem bez wyrazu. Obiecuję, tatku - powtórzył po niej Glynn, pragnąc sprawić ojcu radość. Książę podniósł chłopca i ucałował go w oba policzki. Spojrzał na córkę i dostrzegł, jak chłodne sąjej zielone oczy. Jeszcze nie wiesz, co o mnie myśleć, prawda? - zażartował, ale bez złości. Rhonwyn wzruszyła chudymi ramionami. Nie znam cię prawie - powiedziała. - Ale jestem ci wdzięczna, że wczoraj po nas przyjechałeś i za to, że przywiozłeś nas w bezpieczne miejsce. Nic o tobie nie wiem i nic nie potrafię powiedzieć, Llywelynie ap Gruffyddzie. Mężczyzna skinął głową. Jesteś moją nieodrodną córką. Zawsze mówisz prawdę, choćby bolesną. Opiekuj się bratem, Rhonwyn. Wrócę. - Odwrócił się i wyszedł w towarzystwie kapitana. Tatku! - zawołał za nim Glynn. - Nie martw się, on szybko wróci - pocieszyła go siostra. -Chodź, obejrzymy sobie nasz nowy dom - zaproponowała, wiedząc, że pozwoli to bratu zapomnieć o ap Gruffyddzie. - Strasznie duża ta wieża. Zapadł zmrok i do wielkiej sali zaczęli ściągać żołnierze. Dzieci poczuły się wśród nich bardzo obco, ale na szczęście pojawił się Morgan ap Owen. Postawił je na stole i powiedział: Te dzieci są pod opieką naszego pana, Llywelyna. Musimy zapewnić im bezpieczeństwo. Ośmiu z was będzie ich strzegło dzień i noc: Lug, Adda, Mabon, Nudd, Barris, Dewi, Cadam i Oth. Macie też pilnować, żeby nie pospadały z murów. Przez chwilę ośmiu wybranych żołnierzy skarżyło się żartobliwie na swój los, ale byli to dobrzy ludzie i choć nie pokazali tego po sobie, uznali, że nowe zadanie to dla nich zaszczyt. Nie trzeba było szczególnej mądrości ani przebiegłości, by domyślić się, że to dzieci władcy, choć kapitan nawet się o tym nie zająknął. I chłopak, i dziewczyna, mimo swych jasnych włosów, byli bardzo do niego podobni. To jego dzieci, prawda? - spytał porucznik. Nie powiedziałem tego - usłyszał w odpowiedzi. - I ty też nie. - Ostatnie słowa zabrzmiały jak groźba. Rhonwyn, która właśnie karmiła brata, usłyszała tę rozmowę. Zrozumiała, że ojciec musi być kimś bardzo ważnym. Po kolacji wybrana ósemka opiekunów otoczyła dzieci; żołnierze ci bardzo przypominali łagodne, posiwiałe niedźwiedzie. Dziewczynka milczała. Usunęła się w cień, pozwalając, by to Glynn zawładnął ich sercami; łatwo było go poko- chać. Wkrótce zresztą zasnął i Oth położył go do łóżka. Ty też powinnaś iść spać - zauważył. Jestem starsza - odpowiedziała i spojrzała na kilku mężczyzn, klęczących na podłodze po przeciwnej strome sali. - Co oni robią? - spytała. Grają w kości - wyjaśnił Oth. Ja też chcę! Naprawdę? - Żołnierz zachichotał cicho. - Nie wiem, czy spodobałoby się to kapitanowi. Dlaczego nie miałoby się spodobać? Bo to gra na pieniądze. Nie rozumiem. - Rhonwyn spojrzała na Otha niewinnie. - Wiesz, ja nic nie wiem o świecie. Do tej pory mieszkałam z matką wśród wzgórz, nikt do nas nie przychodził. Aha. - Oth skinął głową z namysłem. - No, skoro tak, to może sam nauczę cię grać w kości, ale jeśli pozwolisz, nie dziś. Przeżyliście kilka ciężkich dni, potrzebujecie odpoczynku. Założę się, że dziś po raz pierwszy jechaliście na koniu. Mamy w stajniach małą klacz, w sam raz dla ciebie. Nauczę cię jeź- dzić konno. Chcesz? Rhonwyn energicznie pokiwała głową. Nawet bardzo - przyznała. Więc kładź się teraz przy braciszku, który już śpi. Jutro będziecie bardzo zajęci. - Oth poprowadził ją do posłania, znajdującego się przy ścianie wieży i położył pod futrami, obok Glynna. - Dobranoc, mała - pożegnał ją i odszedł. Świetnie sobie radzisz - powiedział cicho Morgan ap Owen, obserwujący swego człowieka. Co, na Chrystusa, myślał sobie ap Gruffydd, kiedy zostawiał tu te dzieciaki?! Cythraul to nie miejsce dla nich. - Oth podniósł do ust drewniany kubek pełen piwa. Poczekają na jego powrót - wtrącił Gamoń ap Llwyd. -To jego jedyne dzieci, no, chyba że gdzieś na wzgórzach ma jeszcze inne bękarty. Był wierny mej kuzynce, Vali - stwierdził spokojnie Morgan ap Owen. - Założę się, że nie ma innych dzieci, a poza tym zabroniłem wam przecież snuć domysły na ten temat. I tak wszyscy wiemy, że to jego dzieci - zaprotestował Gamoń ap Llwyd. Biedne dzieciaki - użalił się Oth. - Matka zmarła, a teraz trafią nie wiadomo gdzie. No, ale skoro nie mają zostać tu na stałe, musimy dopilnować, żeby przynajmniej dobrze się bawiły. Szczęście, że mamy pokój. Owszem, mamy pokój - pomyślał Morgan - ale na jak długo? Jeśli zostanie zerwany, Cythraul znajdzie się w samym środku walk, leży przecież prawie na granicy, strzegąc górskiej przełęczy, będącej granicą między Anglią i Walią. Bóg okazał swą łaskawość, prowadząc księcia do chaty Vali w odpowiedniej chwili. Gdyby nie to, dzieci z pewnością także by umarły. Och, Rhonwyn walczyłaby o życie swoje i brata, ale jest przecież tylko małą dziewczynką. Bez pomocy z zewnątrz czekał tę dwójkę tragiczny koniec. Ap Gruffydd pojawił się jednak w porę, by uratować dzieci. Morgan ap Owen wiedział, że książę nie powróci szybko. Miał ważne sprawy do załatwienia. Jeden Bóg wie, przez ile lat dzieci pozostaną w Cythraul, on zaś musi zadbać o nie. Najważniejszy był problem przyodziewku. Dewi, jeden z żołnierzy wyznaczonych do opieki nad dziećmi, był krawcem załogi twierdzy. Sporządzi chłopięce ubiory i dla chłopca, i dla dziewczynki. Dzięki temu ktoś obcy, szpiegujący ich albo szukający po prostu dachu nad głową, uzna, że ma do czynienia z synami któregoś żołnierza, i nie zwróci uwagi na tych dwoje. Gdyby zobaczył dziewczynkę, mogłoby to zagrozić bezpieczeństwu twierdzy. Morgan nie wiedział, jak wypełnić dzieciom dni. Żaden z żołnierzy nie umiał czytać ani pisać, nawet on. Jeśli Rhonwyn miała kiedyś dobrze wyjść za mąż, powinna czegoś się uczyć... Ale od kogo? No, to już kłopot ap Gruffydda; nie spodziewa się chyba, że oddział żołnierzy z przygranicznej twierdzy wychowa jego dzieciaki jak troskliwa matka. Dlaczego nie zawiózł ich do siostry, przeoryszy Gwynllian? W Opactwie Laski Bożej miałyby o wiele lepsze perspektywy. Książę postanowił zapewne pozbyć się kłopotu w najprostszy możliwy sposób. Dbał przede wszystkim o swój kraj; dlatego do tej pory się nie ożenił i choć dobiegał czterdziestki, nie szukał żony i nie myślał o dzieciach z prawego łoża. Morgan ap Owen potrząsnął głową. Został mianowany opiekunem dwójki małych dzieci! Jak jego pan wyobraża sobie tę opiekę? Rozejrzał się po sali. Większość żołnierzy spała już, owinięta w futra, możliwie jak najbliżej ognia. Wstał i wyszedł sprawdzić, czy twierdza przygotowana jest na noc. Wrota zamknięto, na murach stały straże. Noc była cicha, spokojna. Na czystym po burzy niebie płonęły jasne gwiazdy, widać też było sierp księżyca. Na dłoni poczuł dotknięcie wilgotnego nosa; machinalnie pogłaskał łeb swego ulubionego psa, wielkiego irlandzkiego wilczarza. Widzisz, Brenin - powiedział do niego - dziwne dostaliśmy zadanie. Spodziewam się, że przypilnujesz naszych młodych gości. Chłopak jest mały, ale chyba spokojny i nie ma w nim za grosz złośliwości. Niepokoi mnie jego siostra, jest uparta i moim zdaniem bardzo, bardzo sprytna. Pies pisnął, jakby się z nim zgadzał, i tak mocno przytulił mu do uda potężny łeb, aż go przesunął. Morgan roześmiał się. Postarzałeś się, Brenin, i lubisz spać pod dachem. Ja też jestem gotów się położyć. Razem wrócili do wieży. Morgan położył się na swoim miejscu, ale - ku jego zdziwieniu - pies nie towarzyszył mu. Poszedł do dzieci. Było oczywiste, że rozumiał każde słowo swego pana, a jeśli ludzie nie chcą w to wierzyć, to już ich sprawa. 2 Dzieci ap Gruffydda niczym nie różnią się od chłopstwa - powtarzał w myślach ap Owen, przyglądając się swym podopiecznym przez kilka następnych dni. Nie widziały do tej pory niczego oprócz rodzinnej chaty i najbliższego wzgórza. Nie miały żadnego towarzystwa, nawet zwierzęcia. Początkowo bały się Brenina, ale psisko szybko zdobyło ich zaufanie i już wkrótce Glynn siadał bez obaw na jego grzbiet, naśladując starszą, śmielszą siostrę, którą Oth uczył jeździć konno. Trzeba by znaleźć kuca dla chłopaka - powiedział Oth pewnego wieczoru, kiedy żołnierze jedli kolację. - Męczy biednego, starego Brenina, a przecież wiemy, jak kapitan go kocha i co będzie, jeśli zwierzak nie wytrzyma tych zabaw. Wszyscy się z nim zgodzili. Nie kręć się, mała łasico - zirytował się Dewi, biorący właśnie miarę z Rhonwyn, której miał uszyć płaszcz. - Jesteś gorsza od wody spadającej po kamieniach. Dziewczynka zachichotała. Lug mówi, że mam bardzo małe nogi. Wczoraj mierzył mi stopy. Jak myślisz, Dewi, spodobają mi się buty? Do tej pory biegałam boso. Musisz się nauczyć je nosić. Uszyję ci do nich portki. A co to takiego? Płócienne noga wice na nogi i stopy. - Na litość! Czy te dzieci nic nie wiedzą? - Zimą chronią od chłodu, a w lecie od ukąszeń owadów. Uszyjesz jej portki? - zdenerwował się Lug. - No to będę musiał poczekać z butami i zrobić drugą miarę. Mogłeś mnie uprzedzić. Nie przyciąłeś jeszcze skóry, prawda? Nie przyciąłem. Dobrze, niech będzie, że ostrzegłeś mnie na czas. Morgan ap Owen z trudem powstrzymywał śmiech. Jego ludzie, wszyscy bez wyjątku, po prostu zakochali się w dzieciach. Okazało się, że niepotrzebnie mianował oficjalnych opiekunów; opiekunami stali się bowiem na ochotnika wszyscy żołnierze. Kiedy Głynn się zmęczył - a męczył się łatwo -nosili go na barana. Sami pilnowali, by na talerze jego i dziewczynki trafiały najlepsze kawałki mięsa. Początkowo niepewne siebie, dzieci szybko polubiły swój nowy dom. W którymś momencie w stajni pojawił się srokaty kuc i dziecinne siodło - na wszelki wypadek Morgan nie pytał, skąd się wzięły - i Glynn rozpoczął naukę jazdy konnej. Wrażliwy, nieśmiały chłopak okazał się fenomenalnym jeźdźcem i już wkrótce przewyższył w sztuce jazdy siostrę, która przecież nie bała się absolutnie niczego. Oboje szaleli po twierdzy, wszędzie mając wolny wstęp, a kiedy żołnierze zauważyli, że z patykami w rękach naśladują walkę na miecze, kowal wykuł im miniaturowy oręż i zaczęto ich uczyć szermierki. Glynn szybko jednak męczył się przy żołnierskich zajęciach, szczególnie lubianych przez Rhonwyn, świetnie za to czuł się w towarzystwie kucharza, Gwilyma, opowiadającego mu wspaniałe historie o elfach, wojownikach i pięknych dziewicach, niektóre proste, niektóre wręcz szatańsko skomplikowane. Gwilym często bawił nimi towarzyszy broni w długie zimowe wieczory, miłym, niskim głosem wyczarowując w ich wyobraźni świat cudów. Czasami śpiewał im też o pradawnej Cymri , akompaniując sobie na małej lutni. Glynn przylgnął do niego jak mech do kamienia, co ucieszyło mieszkańców zamku. Żołnierze bowiem lubili go, ale nie bardzo wiedzieli, jak się nim zajmować. Przyjaźń z kucharzem rozwiązywała wszystkie problemy. Znacznie łatwiej przychodziło im zrozumieć Rhonwyn, mimo iż była przecież małą dziewczynką. Sam Morgan nauczył ją sztuki władania mieczem, * Cymri (właściwie Cymry) - określenie Walii z czasów przedhistorycznych, magicznej krainy zamieszkanej przez elfy (przyp. tłum.). którą opanowała w zdumiewającym stopniu. Wiedziała także, jak walczyć jednocześnie mieczem i trzymanym w drugiej dłoni sztyletem. Kowal imieniem Barris wykuł jej małą tarczę w kształcie trapezu, Oth zaś zbroję podbitą suknem, zwaną dubletem, bardzo przydatną podczas ćwiczeń. Rhonwyn umiała także walczyć włócznią i posługiwać się pałką, choć - oprócz miecza - jej ulubioną bronią było alborium, czyli łuk z leszczyny. Nauczyła się strzelać szybko i celnie, przede wszystkim z końskiego grzbietu. Powodując koniem, z wodzami owiniętymi na łęku siodła, nawet w galopie trafiała w cel z podziwu godną skutecznością Choć miała teraz zaledwie dziesięć lat, każdy żołnierz w forcie niewątpliwie czułby się bezpieczny, walcząc z nią u boku. Przez kolejne kilka lat panował odnawiany co jakiś czas pokój z Anglią. Król Anglików, Henryk III, całą swą uwagę poświęcił wojnie podjazdowej, toczonej z jednym z najpotężniejszych panów królestwa, swym szwagrem, Szymonem de Montfort księciem Leicester. Zbuntowani baronowie, którym przywodził, zyskali pewną popularność, ponieważ Henryk III był słabym królem. Spotkał się z buntownikami w Oksfordzie i choć niechętnie, podpisał rozejm, ograniczający jego władzę. W dwa lata później wypowiedział traktat oksfordzki, twierdząc, że zmuszono go do jego zawarcia. Próbował jeszcze lawirować ale wojna znów wybuchła i de Montfort pokonał władcę. Zwołano pierwszy parlament, którego członkami byli lordowie, biskupi, rycerze i przedstawiciele miast. De Montfort uznał, że musi zabezpieczyć zachodnią granicę i formalnie w imieniu korony, uznał Llywelyna ap Gruffydda za księcia Walii i pana Magnates Wallie, czyli wszystkich szlachetnie urodzonych Walijczyków. Llywelyn został wasalem Anglii osiągając jednocześnie szczyt własnej potęgi. Jednak wkrótce potem książę Edward, najstarszy syn króla, pokonał de Montforta pod Evesham. De Montfort zginął. Ponieważ Walia nie brała udziału w tej wojnie, walczący pozostawili ją w spokoju Jej autonomia odpowiadała Anglikom, przynajmniej na razie. Ważniejsi wydawali się Szkoci na północy i, po drugiej stronie kanału, Francuzi, którym udało się opanować niemal wszystkie angielskie terytoria kontynentalne. Kroi Henryk i książę Llywelyn postanowili podpisać traktat. Wieści o tych zdarzeniach docierały do odległego Cythraul dzięki wędrowcom, szukającym schronienia w twierdzy. Interesowały one bardzo Rłionwyn, ale dziewczynka udawała obojętność Nie kochała ojca, wiedziała bowiem, ze przed laty uratował ją i Glynna tylko przypadkiem, a do twierdzy przywiózł ich z poczucia obowiązku. Od żołnierzy nauczyła się, ze najważniejsze są obowiązki względem rodu i względem kraju. Zdawała sobie sprawę, że jeśli ojciec zażąda od mej kiedyś spełnienia obowiązku, nie odmówi, mimo niechęci, jaką do niego czuła. Był przecież jej ojcem, był też jej panem. Winna mu więc posłuszeństwo. Uważała jednak za nieprawdopodobne, by ap Gruffydd uznał ją kiedykolwiek za tak dla siebie ważną, by czegoś od niej chcieć. Mimo że miał niemal pięćdziesiąt lat, jeszcze się nie ożenił. Mówiło się, że może zawrzeć związek z córką de Montforta, lecz pani z tak szacownej rodziny - jej wujami byli: król Anglii, król Francji i cesarz Świętego Cesarstwa Rzymskiego - nie przyjęłaby pewnie za męża zwykłego księcia z dalekiego kra- ju. A może...? Na razie jednak przebywała we Francji, nie można więc było spytać jej o zdanie. Rłionwyn miała już piętnaście lat i Morgan ap Owen zaczął się niepokoić nie na żarty. Ubierała się jak chłopiec, piersi miała wprawdzie małe, ale widać je było pod kubrakiem. Były /resztą jedynym widocznym dowodem jej płci. Poruszała się jak inni młodzi żołnierze z załogi Cythraul, jasne włosy przycinała krótko, wjeździe konnej wygrywała ze wszystkimi, czasami nawet z bratem. Kiedy była małą dziewczynką, wszystko wydawało się prostsze - myślał od czasu do czasu Morgan ap Owen. Zauważył, że co młodsi żołnierze przyglądają się jej pożądliwie. Dwukrotnie już próbowano ją zniewolić. Wprawdzie broniła się skutecznie i jeden zjej lekkomyślnych wielbicieli wyszedł ze spotkania z nią z połamanymi żebrami, drugi zaś z nosem złamanym w dwóch miejscach, dla kapitana nie było jednak sekretem, iż pewnego dnia Rhonwyn będzie musiała pogodzić się z rzeczywistością: nie jest jednym z chłopców, lecz ponętną dziewczyną. Nim Morgan zdążył przemyśleć dogłębnie sytuację, pewnego dnia, jak gdyby nigdy nic, do Cythraul zjechał Llywelyn ap Gruffydd. Odwiedził twierdzę po raz pierwszy od dziesięciu lat, od dnia, kiedy powierzył pieczę nad dziećmi kapitanowi. Towarzyszyło mu dwudziestu przybocznych żołnierzy. Straż doniosła najpierw o pojawieniu się zbrojnego oddziału i dopiero po długiej chwili odwołała alarm, uspokojona obecnością wśród jezdnych swego suwerena. Podniesiono bronę, otwarto bramy; żołnierze zebrali się na powitanie dowódcy. Książę... - Morgan skłonił się, wychodząc przed szereg. -...Jesteśmy szczęśliwi, widząc cię w dobrym zdrowiu. Jakie przywozisz nowiny? Podpisałem traktat z królem Henrykiem. Pokój potrwa jeszcze jakiś czas, Morganie ap Owen. - Książę rozejrzał się dookoła. - Gdzie moje dzieci? Nim kapitan zdążył odpowiedzieć, pojawił się Glynn w towarzystwie kucharza. Oto twój syn, panie - przedstawił go kapitan. Ap Gruffydd spojrzał na Glynna i poczuł radość. Chłopiec wydawał się zdrowy. Był niemal równie wysoki jak ojciec, miał ciemnoniebieskie oczy i ciemne włosy, wydawał się jednak bardzo szczupły. Ap Gruffydd podzielił się tym spostrzeżeniem z kapitanem. Młodzieńcy w tym wieku bywają chudzi - wyjaśnił ap Owen. - Chłopak rośnie, jedzenia wciąż mu mało. -Uśmiechnął się do Glynna, który odpowiedział mu łobuzerskim uśmiechem. Ile masz lat, synu? - spytał ap Gruffydd. Trzynaście, tato. Jesteś szczęśliwy w Cythraul? Oczywiście, tato! Świetnie, świetnie. A co z moją córką? Jest na polowaniu, ojcze. A więc nauczono ją jeździć konno! Wyśmienicie! Rhonwyn jest najlepszym jeźdźcem i najlepszym żołnierzem w twierdzy - powiedział Glynn. - Wszyscy tak mówią. Żołnierzem, co?! - Książę zachichotał. Rozbawiła go naiwność syna, ale przecież ten chłopiec przeżył całe swe trzynastoletnie życie z dala od świata. Trzeba to zmienić, na razie jednak należy zająć się córką, której przyszłość została ustalona. Oczywiście, tato! - powtórzył Glynn. Morganowi pozostało tylko milczeć i czekać na dalszy rozwój wypadków. Nie mógł przecież wtrącać się do rozmowy. Było jasne, że chłopak jest dumny z siostry. Doskonale włada mieczem, sztyletem, umie posługiwać się włócznią i pałką. Z łuku nie chybia nigdy. I jest najlepszym myśliwym w Cythraul! - kontynuował Glynn. Książę wysłuchał go uważnie i spojrzał na Morgana ap Owena. Nauczyłeś moją córkę posługiwać się orężem, kapitanie? Nie miałem wyboru. Gdybym jej nie uczył, ktoś z pewnością zostałby ranny, i to raczej prędzej niż później. Nosiła strój ochronny, ma nawet zbroję. Uznaliśmy, że to jedyne wyjście. Usłyszałem właśnie, że moja córka jest najlepszym żołnierzem w Cythraul. Nie uczyliście jej niczego oprócz posługiwania się bronią? Tylko tego mogliśmy ją nauczyć, panie. A syn? Czy jego nie nauczyliście wojennego rzemiosła? Dlaczego nie uważa się go za równie zręcznego w walce co Rhonwyn? Nie lubię walczyć, tato. - Glynn postanowił wyręczyć Morgana w odpowiedzi. - Och, oczywiście, potrafię posługiwać się mieczem i dobrze jeżdżę konno, ale ó walce myślę bez przyjemności. Nienawidzę odbierać życia, nawet zwierzętom. Chryste Panie! - wykrzyknął ap Gruffydd i jego syn, przestraszony, skulił się pod groźnym ojcowskim spojrzeniem. Książę natychmiast to zauważył. - Więc co lubisz, Glynnie ap Llywelyn? Ja... ja... lubię opowieści o magii i o wielkich czynach -szepnął Glynn. Nie rozumiał reakcji ojca. Czyżby on nie lubił opowieści? Chłopiec ma zadatki na świetnego barda, panie - wtrącił Morgan. - Gwilym, nasz kucharz, nauczył go gry na harfie i wszystkich pieśni oraz opowieści, jakie zna. Dziś przy kolacji przekonasz się o tym, panie. Mam córkę żołnierza i syna poetę. Jezu! - westchnął ap Gruffydd i roześmiał się. Rozbawiła go absurdalność sytuacji. W tym momencie usłyszeli tętent kopyt i do twierdzy wjechali myśliwi. Hej! Kuzynie Morganie! - zawołał jeden z nich. - Mamy wspaniałego jelonka na kolację. - Podjechał do kapitana i rzucił mu do stóp upolowane zwierzę. Rhonwyn! - Książę nie wiedział, czy śmiać się, czy płakać na widok młodego łobuziaka, który, słysząc swe imię, znieruchomiał ze zdumienia. Nagle w zielonych oczach pojawiło się zrozumienie. Hej, chłopcy, oto mój ojciec, książę we własnej osobie, przyjechał z wizytą. - Dziewczyna zręcznie zsunęła się z siodła i skłoniła kpiąco. - Panie, jestem na twe usługi. Ap Gruffydd przyjrzał się jej uważnie. O tak, była kobietą, ale jej płeć zdradzały wyłącznie rysujące się pod kubrakiem kształty; pod żadnym innym względem nie różniła się od młodych żołnierzy. Włosy przycięte miała krótko, po męsku, i brudne. Cała zresztą była brudna. Ale dlaczego właściwie spodziewał się, że będzie przypominać Valę, kobietę łagodną i delikatną? Jezu! - Czuł, że ogarnia go wściekłość. Odwrócił się w stronę Morgana ap Owena. - To tak wychowałeś mą córkę? Na najtwardszego żołnierza w Cythraul? Na ognie piekielne, czy ty w ogóle myślisz, Morganie?! Kapitan nie ugiął się. A czego się po nas spodziewałeś, Llywelynie? Dziesięć lat temu przywiozłeś mi pięcioletnią dziewczynkę i trzyletniego chłopczyka. Pozostawiłeś dzieci i przez wszystkie te lata nie pokazałeś się, by sprawdzić, co się z nimi dzieje. Zrobiłem, co w mej mocy. Dostali ubrania, by okryć nagość, i jedzenie, by nie chodzili głodni. Nie zabrakło im też miłości nas wszystkich. Nauczyliśmy ich tego, co sami wiemy; wpoiliśmy im, czym jest honor i jak służy się tobie i twemu rodowi. Czego jeszcze od nas wymagasz? Dlaczego Rhonwyn nie wie, że jest kobietą?! - krzyknął książę. A kto miałby ją nauczyć bycia kobietą? W twierdzy nie ma przecież kobiet, Llywelynie. Jesteśmy żołnierzami, strzegącymi dla ciebie granic Walii. Oczywiście, żołnierze odwiedzają dziewki w wioskach, ale nie są to kobiety, które można by tu sprowadzić, żeby twoja córka mogła wzorować się na nich. Nie chciałbyś tego, prawda, mój książę? Więc nie miej mi niczego za złe. Rhonwyn to wspaniała dziewczyna, choć nie umie przeciągać słów i wdzięczyć się jak wysoko urodzone damy, które niewątpliwie otaczały cię przez te dziesięć lat, mój książę. Nie obwiniaj mnie o to, że twa córka nie ma tych cech, które chciałbyś w niej widzieć. Żeby została inaczej wychowana, powinieneś był zawieźć ją do twej siostry, przeoryszy, a nie do przygranicznej twierdzy. Przejdźmy do sali, panie. Jeśli mamy kontynuować tę rozmowę, muszę się napić. Llywelyn ap Gruffydd roześmiał się nagle i ruszył w ślad za kapitanem. Podano im kubki jabłkowego piwa, dojrzewającego w beczkach od poprzedniej jesieni, mocnego i mało słodkiego. Kiedy już ugasili pragnienie, usiedli przy ogniu. Książę wyjaśnił cel swego przyjazdu. Obiecałem rękę Rhonwyn - powiedział. - Ale narzeczony spodziewa się z pewnością delikatnej damy w powiewnej sukni, a nie ociekającego krwią upolowanej zwierzyny myśliwego, w którego zmieniłeś mi córkę. Łudziłem się, że będzie podobna do matki, ale srodze się zawiodłem. Jakim cudem miałaby być podobna do matki?! - zdumiał się Morgan. - Przykład mogła przecież brać wyłącznie z nas, a my jesteśmy tylko prostymi żołnierzami. Jezu! Mario! Nie znajdziesz jakiejś krewnej do tego planowanego małżeństwa? - spytał rozsądnie kapitan. - Czy ty w ogóle dopilnowałeś, by Rhonwyn i Glynn zostali uznani przez kościół za twoje dzieci? Owszem. Załatwiłem to przed wielu laty. Przeor klasztoru cystersów w Cwm Hir został o wszystkim powiadomiony. Ma dokumenty z moim podpisem. - Książę westchnął głęboko, potrząsnął głową. - Małżeństwo - wyjaśniał - jest nieoficjalną częścią traktatu, który podpisałem z królem Henrykiem w Montgomery. By wykazać swą dobrą wolę, ofiarowałem rękę Rhonwyn panu, którego król miał wybrać spośród pogranicznych lordów. Wybrał Edwarda de Beaulieu, lorda Thorley na zamku Haven. Zaproponowałem rękę córki, nie mogę nagle podsunąć innej kobiety. Król uznałby, że dopuszczam się oszustwa, a to zniszczyłoby wszystko, co udało mi się osiągnąć. Z pewnością mnie rozumiesz. O tak, Llywelynie, rozumiem cię doskonale - odparł Morgan. - Ciężko pracowałeś dla dobra naszego ludu, ale co teraz? Przecież nikt nie weźmie Rhonwyn za nieśmiałą pannę młodą. - Zaśmiał się krótko, odwrócił wzrok w stronę książęcej córki, która piła i grała w kości z żołnierzami. Nie jej to wina, że tak bardzo nie nadawała się na żonę. - W każdym razie zachowała dziewictwo - powiedział, jakby mogło to pocieszyć księcia. - Tego jestem pewien. Nie ogląda się za mężczyznami, choć w ostatnich miesiącach kilku zainteresowało się nią. Poraniła ich w walce. Przynajmniej jedna dobra wiadomość! - prychnął ap Gruffydd. - Będę