14686
Szczegóły |
Tytuł |
14686 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
14686 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 14686 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
14686 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
BEZ SERCA.
Obrazy naszych czasów
przez
J. I. Kraszewskiego.
Tom III.
Warszawa.
Nakład Gebethnera i Wolffa.
1884. ????????? ????????
???????, 22 ????? 1884 ????.
Druk J. Sikorskiego, Warecka N 6. XXI.
W villa Eusebia, w saloniku którego wszystkie żaluzye były pozamykane, aby nie dopuścić wiosennych słońca promieni, bo tu jak we Włoszech, służba miejscowa daleko się ich obawia więcej niż chłodu, i zbyt starannie nawet w zimie zabezpiecza od gorąca; – na kanapce wciśnięta w kątek, obwinięta szalem, sparta na białej rączce siedziała Rolina.
Kilka ubiegłych miesięcy, nic jej nie ująwszy piękności, nadały wyraz nowy.
Nie było to już owo zuchwałe dziewcze, gotujące się walczyć z losem, pewne zwycięstwa; – na czole jej troska zawisła chmurą, w ustach tkwiła gorycz i znużenie. Bladość okrywała śliczne lice, i oczy tylko, jakby powiększone jeszcze, jaśniejsze, zuchwalsze wyzywająco, dumnie w świat patrzały. W nich się chroniła ta resztka pewności siebie, którą wyraz ust już stracił. Wej – rzenie śmiałe sprzeczało się z bolesnem warg skrzywieniem.
Sama postawa jej miała coś w sobie pognębionego, znękanego. Siedziała zmęczona, to na podłogę spoglądając, to na ściany.
W domu całym cicho było, w suterenach tylko kręciła się żeńska służąca, a na piętrze niekiedy żywsze kroki wstrząsały sufitem, bo villa nie była zbyt krzepko zbudowaną i lada silniejszy ruch, lada wiatr nią potrząsał.
Była to jedna z tych budowli wątłych, na spekulacyę wznoszonych, powierzchownością łudzących, w których zamieszkawszy dopiero czuje się wszystkie ich niedogodności.
Pomimo słońca i ciepła zewnątrz, Rolina w saloniku wstrząsała się przejęta chłodem zamkniętych pokojów. Z twarzy jej wnosić było można iż odpoczywała po jakiemś przesileniu, po przebytej walce, dumając o jej następstwach.
Siedziała tak dosyć długo, gdy na wschodach dały się słyszeć kroki żywe, które zmusiły ją wyprostować się i przybrać postawę poważną, niemal surową.
Drzwi się otwarły, weszła Boehmowa, ale nie ta jaką widzieliśmy w Berlinie i Wiesbadenie, pokorną, zrezygnowaną, posłuszną, podobna była wiącej do tego czem była za życia pułkownika, gdy z Roliną wojnę prowadziły.
Otworzyła drzwi salonu śmiało, obejrzała go dokoła i zobaczywszy siedzącą zawołała głosem poruszonym i gniewnym.
– Rzecz więc skończona, my się z sobą pogodzić nie możemy i żyć nam razem niepodobna. Pepi dla ciebie coraz nieznośniejszą jest, choć ci ustępuje i unika nawet spotkania, ja ledwie za pomocnicę kucharki służyć jestem godna, po co się dłużej męczyć? na co ja mam wisieć tutaj? Ani dla ciebie ani dla nas przyszłości tu niema, czas darmo stracony.
Na kogo tu czekasz! czy jeszcze na tego oszusta amerykanina, wierząc bezczelnym kłamstwom jego? Po co tu siedzieć i do ostatniego grosza się ekspensować i zgrywać?...
Tego tylko brakowało, ażebyś jeździła do Monaco? a potem co?
– Jestem panią tego co mam i mojej woli panią – dumnie, nie powstając z kanapy odparła pułkownikówna. – Wać pani mi ani rad dawać, ani mi praw dyktować nie będziesz. Ja tego nie zniosę!
– Nie myślę też ani radzić, ani nawet prosić – zawołała Boehmowa – bo wiem że się to wszystko na nic nie przyda. Komu zguba przeznaczona ten zginie... Ale ja nie myślę dla was ani dziecka gubić, ani siebie.
Rolina rośmiała się naigrawająco, chociaż nie szczerze, bo w gniewie jej była ukrytą, trwoga.
Oszczędź mi pani tych słodyczy – rzekła – dosyć ich już od niej miałam wżyciu. Jest to zapłata za to żem Pepi jak siostrę przygarnęła.
– Prawda! wieleśmy ci za to winni wdzięczności – przerwała Balbina i żywo po saloniku zaczęła się przechadzać, nie patrząc już na Rolinę. Stanęła zdaleka naprzeciw niej.
– Przez pamięć na ojca twojego – zawołała – raz jeszcze się odzywam do ciebie... Rolino. Jaka przyszłość cię czeka? co tu wysiedzisz? Ten oszust jest poprostu kryminalistą, nigdy powrócić nie może, a gdyby się zjawił po policyęby posłać potrzeba...
– Nie czekam na niego! – odparła Rolina!
– A, na kogoż i na co?
– To moja rzecz – dumnie zawołała pułkownikówna. – Mam dosyć innych do wyboru, o los mój się proszę nie troszczyć. Wiem co robię.
– Nie wiesz – przerwała gwałtownie Boehmowa. – Wszystko się już wyczerpało, wkrótce długów nie będzie czem popłacić. To szaleństwo! Cóż dalej? Chyba...
Rzuciła na nią pogardliwem wejrzeniem Rolina zrozumiała je – zerwała się z siedzenia i krzyknęła.
– Tego już nadto!
– Głód i próżność popchną, cię do przepaści.
– Jeszcze raz podniosła głos Rolina czerwieniąc się z gniewu – troski o mój los i o cnotę moją pozbyć się proszę. Gdy zechcę – jutro...
– Nie przeczę, protektorów usłużnych mieć będziesz bez liku... ale męża, którego chciałaś, nie dostaniesz...
Pułkownikówna padła na kanapę, obwijając się szalem.
– Milczeć! – krzyknęła.
Boehmowa jakby nie słysząc tego, cała w myślach, ruszyła ramionami.
– Wolę na to co tu czeka nie patrzeć. Ja i Pepi jedziemy.
– Szczęśliwej drogi?
– Zostaniesz samą.
– Towarzystwo znajdę.
– Baronowę!
– Ani słowa przeciw niej, bardzo proszę. – Nie mam co przeciwko niej powiedzieć, oprócz że tak płocha i nierozważna jak ty – odpowiedziała Balbina, – We dwie możecie zapłynąć tak daleko że powrócić będzie trudno.
Załamawszy ręce, stara towarzyszka stała z głową spuszczoną, zrozpaczona.
– Gdybym choć takie serce jak ty miała – odezwała się z boleścią w głosie – i mogła cię opuścić bez żalu i zmartwienia! Dla samej Pepi oddalić się muszę, towarzystwo was otaczające nie dla niej; myśmy ubogie i ten zbytek drogo okupiony, fałszywy, szkodliwym dla niej, i to próżniactwo i te zabawy.
– A! a! – przerwała szydersko Rolina – co za morały i jaka skrupulatność! Cała rzeca że się tej Pepi nikogo złapać nie udało!
Boehmowa spojrzała, zżymnęła się i zamilkła obrażona. Rękami powiodła w powietrzu, potrząsnęła głową i wyszła. Oczyma mściwemi pułkownikówna powiodła za nią.
Wyjazd Boehmowej, z którą przyszło po ciągłych waśniach do takiego rozbratu, drażnił ją – był dla niej groźbą; mógł być tłumaczony na niekorzyść Roliny. Miała wprawdzie baronową Keperau, która się do niej bardzo przywiązawszy szaperonowała jej wszędzie, ale po kilkomiesię – cznej znajomości z nią widziała, że rzeczywistej pomocy z niej mieć nie może.
Fantazya jakaś, imaginacyę na troska i przestrach o zdrowie, mogło ją tak nagle wypędzić, jak niespodzianie do Wiesbadenu przygnało.
Pozostać samą nie mogła i nie chciała Rolina. Naówczas więcej niż teraz zwróciłyby się na nią oczy złośliwe i narażonąby była na posądzenia, których duma jej przypuszczać nawet nie chciała.
Nadzieja przyjazdu tryumfującego amerykanina opuściła ją zupełnie, przez resztkę jakiejś dumy, nie chcąc pokazać że tak haniebnie oszukaną została, upierała się w śmiesznem oczekiwaniu, choć sama nie miała w nie wiary.
Wiedziała że Don Esteban był ścigany, że podobno go pochwycono, i że się potrafił wymknąć, O tem wszystkiem zawiadomił ją baron St. Foix, ale znalazł ją tak oburzoną i nie dającą mu wiary, że przyszłości pozostawić musiał przekonanie o prawdzie.
Po ucieczce od austryackiej granicy nastąpiło długie milczenie; potem przyszedł list z Włoch zapowiadający znowu powrót, tryumf, oczyszczenie się z zarzutów... W drugim następnym żądał aby dla wzięcia ślubu przyjechała do niego do Florencyi, a że z Ameryki wyprawione pieniądze go nie doszły, tymczasowej pożyczki kilku tysięcy franków.
Baronowa Keperau wezwana do rady, skłoniła Rolinę do odpisania mu iż słowo dane zwraca, do Włoch jechać, ani pieniędzy przesłać, nie mogąc. Uparta pułkownikówna bez wiedzy przyjaciółki dodała, że jeśliby jawnie oczyścił się ze wszelkich zarzutów i przybył do Niey, miesiąc jeszcze oczekiwać nań jest gotową, po upływie tego czasu wszystko uważając za zerwane.
Na ten list Don Esteban odpowiedział, nie żądając już ani pieniędzy, ani wyjazdu do Wenecyi, prosząc tylko i zaklinając o cierpliwość. Na okazanie iż znowu zasiłki otrzymał, dołączył parę tysięcy franków.
Keperau starała się wybić z głowy Rolinie amerykanina, fałszywe jego miliony i tę nadzieję małżeństwa z człowiekiem więcej niż podejrzanym.
Skutkiem jej nalegań po upływie pewnego czasu, pułkownikówna wyrzekła się już prawie zupełnie amerykanina, tembardziej że wstręt i trwoga jaką ją przejmował, wzrosły jeszcze żalem za czas stracony. Baronowa zaprzysięgała że byle Rolina dłużej w Nicy pozostać mogła na tej samej stopie, znajdzie nie jednego ale dziesięciu o jej rękę się ubiegających.
I ona wierzyła w to, tak jak wierzyła w siebie. Poczęły więc razem się pokazywać w teatrze, na przechadzkach, na reunionach i za pośrednictwem baronowej robić znajomości.
Tłumem zaczęto otaczać piękną pułkownikównę. Jednakże pomimo iż najżywsze okazywano nią, zajęcie, choć zalecali się mnodzy, nic się na seryo nie zwiastowało...
Keperau nie była zniechęconą; podług niej lada chwila coś się musiało objawić. Tymczasam z Boehmową zaczęły się sprzeczki, utarczki, kwasy i skończyły na postanowieniu jej powrócenia do Wiednia.
Trochę roztrzepana życiem pustem Pepi, może żałowała że je zmienić musi, ale kochała matkę i wierzyła w nią.
Przyszłość więc dla Roliny nie zbyt się jasną obiecywała. Do potrzeb elegancyi zbytkownej, której wywagania w Nicy były daleko większe niż w niemieckim Wiesbadenie, przybyła niebezpieczna fantazya walki z losem – w Monaco. Rolina raz tam zajechawszy przez ciekawość, postawiwszy luidora i wygrawszy kilkaset franków, zaczęła wierzyć że ma szczęście i że powinna wygrać krocie.
Wprawiło ją to w gorączkę.
Pojechała raz drugi i trzeci, przegrała parę tysięcy, a że wiele z własnego kapitału roztrwoniła, przy tej namiętności groziły jej zawikłania, długi, niedostatek...
Najdziwaczniej w świecie Rolina to rozpaczała, to roiła rachując na jakieś cuda, na swoją gwiazdę, na szczęście nadzwyczajne. Ze smutku przechodziła do gorączkowej wesołości...
Zaledwie drzwi się zamknęły za Boehmową, gdy, po chodzie szybkim, nierównym i stukających korkach, Rolina poznała nadchodzącą przyjaciółkę.
Stara baronowa była tu nie gościem ale całodzienną załogą. Nie mieszkały wprawdzie razem, ale od rana do wieczora były z sobą.
Wpadłszy do saloniku i zastawszy Rolinę w kącie kanapy, nadąsaną, z brwiami ściągniętemi, Keperau przyskoczyła do niej z niepokojem i troskliwością.
– Kochanko! cóż ci to jest? Rolina palcem wskazała na górne piętro. Rozumiały się.
– Z tą kobietą niema sposobu wyżyć, nie, mysimy się rozstać.
Baronowa stała zdziwiona i zadumana chwilę. Zdała się jej ta wiadomość nie bardzo przyjemną; była znużona już pobytem w drogiej Nicy i lękała się aby cały ciężar opiekowania się pułkownikówną nie spadł na nią,
– Możeż to być? – szepnęła.
– Nie może ale musi! Ona mi zatruwa życie, wymaga nadzwyczajnych rzeczy, chce mną rządzić. Pepi nudzi mnie wisząc nieustannie przy nas.. Raz trzeba to skończyć.
Keperau dumała.
– Jest-że to tak nieuniknione?
Rolina wstała z kanapki i zbliżyła się do baronowej, obejmując ją.
– Droga moja, jutro... ty mi tę łaskę zrobisz i przeniesiesz się do mnie. Sama pozostać nie mogę.
Lubiąca niezależność, mająca swe nawyknienia, nieznosząca w życiu kontroli, baronowa trochę zmieszana, uścisk jej oddała w milczeniu.
– Uspokój się, moje dziecko – rzekła – da – my sobie jakoś rady. Mam nadzieję że niedługo będziesz czekała!
I ręką wskazała ku villi Maryi.
– Ale potrzeba... umieć się obejść z nim!
Drażliwy ten przedmiot, o którym Rolina mówić jeszcze nie chciała, niedługo zajmował żywy umysł pani baronowej, zwróciła się ku czemu innemu.
– Na liście przybyłych – rzekła – wyczytałam wczoraj imię księżnej von Hoh-Winterburg i wnuka jej Rudolfa... z Wiednia.
Usłyszawszy nazwisko pułkownikówna drgnęła i zarumieniła się.
– Księżna, ja już dowiadywałam się o nią – dodała Keperau – ma być zrujnowana; jest to stary piękny ród, ale fortuna w gruzach...
– Księżna tu przybywa na zimę?
– Nie dla siebie – mówiła baronowa – dla biednego wnuka. Młody, śliczny chłopak, ale podobno skazany na śmierć suchotnik. Łudzą staruszkę że go klimat wyleczy; męczarnię mu tylko przedłużą. Widziałam go na pół siedzącego, pół leżącego przy starej, której głowa i ręce się trzęsą. Chłopak jak trup wygląda.
Rolinie zakochane w niej książątko przypo – mniało się żywo i wieczór u księżnej Matyldy – westchnęła.
Widywałam go w Wiedniu – odezwała się – ale był tak młodziuchny i tak się zdawał świeży, zdrów...
– Tak, to kwitnące zdrowie w młodości, często jest tylko przededniem choroby i śmierci – dodała baronowa – kwiatki najładniejsze najprędzej wiednieją.
Pułkownikówna dumała nad tem jakie dziwne losu zrządzenie, jedną z jej ofiar tu ściągnęło?
– Szkoda chłopca – mówiła dalej nieznużona plotkarka. – Rozpowiadają o nim, o ich rodzinie, o starej księżnie bardzo dramatyczne historye. Ojciec jego dla jakiejś szalonej namiętności, zakochawszy się w aktorce, stracił dla niej majątek a podobno i życie. W synu krew się jego odezwała... Mówią że chłopak, którego babka troskliwie strzegła, także zawczasu zakochał się szalenie w jakiejś piękności, dla niego niedostępnej, i że to chorobę rozwinęło...
Zaledwie dostrzeżono pierwsze jej objawy, gdy już lekarze uznali za nieuleczoną. Biedna staruszka tu go, ze słabą nadzieją iż powietrze i nowe wrażenia uleczyć mogą, przy – wiozła... Ale dosyć spojrzeć na niego... dnie policzone!
Milcząc słuchała Rolina opowiadania, miałoż ono jaki związek z tem uczuciem jakie jej książę Rudolf okazywał, byłażby ona winną?
Baronowa swoim zwyczajem natychmiast zwróciła rozmowę.
Pomiędzy kobietami tego powołania co ona, jak między gastronomami są dwa temperamenta różne – żarłoki i smakosze. Keperau liczyła się do kategoryi pierwszej. Potrzebowała na przeżywienie się wiadomości, plotek, znajomości, wypadków, nowin jak najwięcej. Nie lubowała się jak inne jednym przedmiotem, smakując, wysysając, rozbierając go aż do kosteczek; pożerała co napadła aby dużo... Nic przykrzejszem dla niej nie było, nad spotkanie się z wieścią, nieco już zwiędłą, która do niej w porę nie doszła. Musiała wiedzieć o wszystkiem, chociażby mniej dokładnie, i być pierwszą placówką społeczeństwa najdalej wysuniętą.
Nie starczyła też jej jedna Rolina, choć do niej prawdziwą słabość miała.
Gdyby nie to że ją własnoręcznie za mąż wydać chciała, co ją tu jeszcze trzymało, dawnoby pewnie uciekła gdzieindziej za nowem, bo w Nicy znała już wszystko, wszystkich, i zaczynało jej braknąć pokarmu.
Książę Radjan całkowicie przez nią zbadanym i zużytkowanym nie był jeszcze, ku niemu zwracały się teraz jej ciekawe wejrzenia. Wiedziała o nim tylko tyle ile przez cicerone dopytać mogła, który rozpytywał Saszę. Ale od starego sługi, wynoszącego pana pod niebiosa, a z trudnością mówiącego złamanym obcym językiem, nie wiele było się można dowiedzieć.
Sasza powtarzał że książę był carów gruzyjskich potomkiem, rodu panującego niegdyś ostatnią gałązką, milijonowym panem i zupełnie sobą rozporządzał, będąc pełnoletnim.
Pani Keparau o to carstwo in parlibus nie wiele chodziło, daleko więcej o miliony, a stopa na jakiej dom młodego księcia był utrzymany, szafowanie pieniędzmi hojne, dowodziły że był w istocie magnatem.
Dla niego jednego wynajęta była cała villa Marya, oprócz starego Saszy, który nic nie robił i patrzał tylko jak drudzy próżnowali, było dwóch służących, groom, kucharz, woźnica, bo książe trzymał parę koni i wierzchowca. Płacono wszystkim dobrze, a w domu rozrzutność była pańska i słowiańska. Baronowa słyszała od bankiera, że książę Radjan miał kredytywę na sto tysięcy franków.
Ci co znali jenerała Piotra Maksymicza, tak samo od niego się mogli dowiedzieć że książę Platon był dziedzicem olbrzymiej fortuny.
Co się tyczy człowieka, niepotrzeba było przebiegłości i doświadczenia baronowej aby się na nim poznać. Była to natura szczera, otwarta, młoda, gorąca, gwałtowna nieco i despotyczna, jak są ludzie do rozkazywania od dzieciństwa nawykli, ale cała na dłoni i nie cierpiąca ani przymusu ni fałszu. Widziano go biegającego ciekawie, unoszącego się, głośno wywołującego swe zachwyty, spragnionego życia, jakby po raz pierwszy usta jego dotknęły dotąd niedostępnej czary.
Książe Platon nie raz się już spotykał z Roliną, okazując jak wielkie na nim piękność jej czyniła wrażenie. Starał się do niej zbliżyć, lecz właśnie postrzegłszy to pułkownikówna udawała dumną i nieprzystępną.
Książe Platon podobał się jej bardzo, powierzchowność miał pańską, twarz wdzięczną, wejrzenie namiętne, wszystko mówiło za nim; lecz po doznanym zawodzie Rolina chciała być ostrożną... lękała się już przedwczesnych nadziei. Keperau, osoba doświadczona, przebiegła, która w zapale księcia Platona, w jego uniesieniach, w gorączce która od niego buchała, widziała gwałtowność pierwszych wrażeń i lękała się ażeby one nie ostygły, aby księciu nie spowszedniał ten świat którym się zachwycał, była za tem ażeby kuć żelazo póki gorące. Namawiała Rolinę aby nie zanadto zwłóczyła znajomomość. Wiedziała z góry że na tę rybę złotą zastawionych sieci będzie mnóstwo, tem niebezpieczniej szych że nie na osobę jego, ale na majątek wymierzone zostaną, a pierwszy wybuch młodzieńczy zagaszą.
Pułkownikówna nie słuchała rady, ufała w to iż sama najlepiej pokieruje wielką sprawę własnego losu. Nie chciała być nawet posądzoną że goni za kimkolwiek, pragnęła zmusić aby się o nią dobijano, a zdało się jej że potrafi do tego doprowadzić.
I ona jednak nazbyt zwłóczyć nie mogła, środki się wyczerpywały, przyszłość stawała groźna.
Zapowiedziany wyjazd Boehmowej, zwiększając troskę, zgryzł ją i zasmucił, czuła się znękaną Rolina i zapragnęła rozrywki. Nie wiedziała
jak dzień spędzić aby uniknąć spotkania z Pepi i jej matką.
– Baronowo moja – odezwała się wstając – zrób mi jeszcze ten jeden tylko raz łaskę, jedź ze mną do Monaco...
Keperau pogroziła jej.
– Tylko jeden, ostatni tysiąc franków! Jeżeli szczęście nie posłuży, daję słowo – na tem koniec.
Zawahała się baronowa.
– A! despoto ty mój! jakże tobie można czego odmówić? – rzekła. – Nie chcę sobie mieć do wyrzucenia żem ci się zgrać dopomagała, ale tak pięknie prosisz! ten jeden raz! Dziś mi wyglądasz tak smutną i bladą, żal mi cię. Czekaj na mnie, biegnę suknię przemienić i za kwadrans jestem z powrotem... Za pół godziny odchodzi pociąg.
Rolina także skwapliwie ubrać się pobiegła. Podróżną tualetę wybrała nadzwyczaj smakowną, o której wiedziała że jej była do twarzy, kosztowną razem aby wydawać się panią, choć tego nie potrzebowała, bo piękność ją nią czyniła. Cierpienie i rozdrażnienie dodawały jej ognia i blasku. Nie dowiadując się nawet o Boehmowę zbiegła Rolina, ubrana już i czekała w ganku na Keperau, która nowe loki przypiąwszy, przytoczyła się zdyszana.
Pieszo musiały przechodzić około willi Maryi, właśnie w chwii gdy książę Radjan stał na ganku.
Baronowa swoim krzykliwym głosem, zaczęła narzekać na to że się na pociąg do Monaco spóźnić gotowe.
Usłyszał to książę Platon, a chociaż nie miał wcale zamiaru jechania do Monaco, dokąd go nic nie ciągnęło, posłyszawszy że panie się tam wybierają w mgnieniu oka postanowił gonić za niemi. Szło mu koniecznie o poznanie się z sąsiadką.
Był ubrany, schwycił tylko dobrze banknotami napełniony pugilares, cygara, panamę i skoczył do gotowego powozu, rozkazując pędzić na stacye.
Tu trafił tak w porę, że w chwili gdy Rolina z baronową do coupé pierwszej klasy siadały, mógł się prawie gwałtem wcisnąć za niemi.
Pułkownikówna, która właśnie sobie wybierała miejsce w cieniu, chroniąc się od słońca, zwróciwszy się, z wielkiem podziwieniem, zaru – mieniona ujrzała księcia przed sobą, witającego ją, z uszanowaniem. Pierwszy to raz spotykali się tak blisko. Keperau tak była tem uszczęśliwioną, iż o mało się nie zdradziła.
Przypadek czy rachuba? Książę Platon siadł na słońcu, ale naprzeciw Roliny. Keperau modliła się tylko aby nowy jaki natręt nie popsuł im tego pożądanego t?te ? t?te.
Znajomość bliższa z Roliną zdawała się teraz nieuchronną.
Wprawdzie Rolina uparcie patrzała w okno, ale książę Platon na nią, a wlepiał w nią oczy z takim zachwytem młodzieńczym, naiwnym, gorącym, że baronowej serce rosło.
– Nie ulega wątpliwości – rzekła w duchu – że gonił za nami. Miałam doskonałą inspiracyę mijając willę mówić głośno o pociągu do Monaco.
Świśnięto – ruszali nareszcie.
Książę siedział jak posąg, Rolina patrzała w stronę, aby wejrzenia jego nie spotkać. Keperau uznała właściwem wywieść ją z tego osłupienia, zadała pytanie i zmusiła główkę zwrócić. Kilka słów wymówionych półgłosem, na które książę czyhał, dały mu zręczność wmieszania się ostroż – nego w rozmowę. Wtrącił coś obojętnego o okolicy, krajobrazie, o morzu.
Rolina zdawała się nic nie słyszeć, ani chcieć odpowiadać, ale baronowa śmiało obróciła się do księcia. Wymienili parę frazesów, pierwsze lody były przebite.
Natychmiast książę Platon zwracając się do pań obu – odezwał się:
– Bardzo jestem szczęśliwy że mnie traf do pań zbliżył, których jeżeli się nie mylę, jestem najbliższym sąsiadem. Zajmuję obok Euzebiii, willę Maryę... i mam honor, w braku kogoś coby mnie im mógł przedstawić – sam się zaprezentować – Platon Radjan...
Pragnąłem dawno... Keperau przerwała żywo.
– Kobiety same, bez męzkiej opieki, zmuszone są bardzo krąg swych znajomości ścieśniać...
– Natrętom, jak pani widzi, trudno się opędzić – rzekł śmiejąc się Platon. – Choćbym miał na to zasłużyć, aby mnie panie do nich zaliczyły – musiałem się im przedstawić. Pragnąłem dawno mieć to szczęście...
Spojrzał na Rolinę. której wzrok prześliznął się przed jego oczyma jak błyskawica, a był na – bity jak baterya elektryczna, która ma minę podpalić.
Ona nie odzywała się dotąd ni słowa. Myślała jak ma rozpocząć rozmowę, rachowała! Keperau kipiała z niecierpliwości aby przejazd nie długi do Monaco został należycie zużytkowany.
Milczenie ją niepokoiło.
O ile mogła oczyma podbudzała Rolinę, która zdawała się nie chcieć tego zrozumieć.
Książę Platon był wielomowny, unosił się nad pięknościami tego kraju, mówił o tym z którego przybywał, dowcipował wesoło i spytał w końcu pułkownikównę, czy to czarodziejskie wybrzeże w jej oczach nie miało wdzięku.
– A! przeciwnie – odpowiedziała Rolina spokojnie i poważnie – jestem wielką miłośnicą piękności natury, ale od kilku miesięcy patrząc na ten śliczny kraj, już się obyłam z jego wdziękiem, pierwsze wrażenie się zatarło. Spokojnie nasycam się jego pięknościami.
– Ja ich używam z całą gorączką człowieka, który marzył tylko o nich, a rzeczywistość przeszła jego marzenia – rzekł książę. – Jestem szczęśliwy, i nie radbym ostygnąć!
Rolina westchnęła. – Kto niema trosk innych, może się swobodnie napawać naturą.
– Ja, nie mam, dzięki Bogu, żadnych – zawołał Platon – młody jestem i, jak ptak swobodny... ale jak ptak co raz pierwszy wyleciał z klatki.
Keperau się wmieszała.
– Ja, stara – rzekła – takbym się gotowa zachwycać księcia zapałem i szczęściem, jak książe naturą. Rzadka to rzecz widzieć człowieka szczęśliwego.
Platon śmiał się.
– Zaręczam pani – wykrzyknął – że w tej chwili, mogę się nazwać i jestem najszczęśliwszy z ludzi.
Spojrzenie na Rolinę nadało temu obcesowemu wykrzyknikowi wielkie znaczenie. Pułkownikówna roztargniona patrzała w okno...
– Jeżeli panie nie widziały Monaco, i jadą go oglądać – mogę je zapewnić że będą zachwycone. Daleko jest piękniejsze od Niey i jej okolic.
Rolina mu przerwała śmiało.
– O! ja wprost tylko jadę do zielonego stolika, szczęścia próbować!
Książę Platon cofnął się zdziwiony. – Jakto? pani? pani byś mogła doznawać jakiej przyjemności w grze? A! to nie do wiary!
– W walce z losem! – podchwyciła Rolina – ale dla czegóż nie?
Platon ramionami poruszył.
– Rozumiem walkę z losem – rzekł – ale nie o złoto.
– Na nieszczęście – ono jednak wyraża wszystko na świecie, jestto weksel na – to co życie dać może.
– Co życie dać może kupionego – zawołał Platon – lecz jaką wartość ma szczęście kupione?
Pułkownikówna zarumieniła się mocno.
– Zmieńże książę świat i uczyń go niesprzedajnym.
Zamilkł trochę zasmucony młodzieniec.
– Być może – dodał – że ja dotąd mało znam świata, i na tę jego stronę wstydliwą nie patrzę umyślnie, aby smaku do życia nie tracić.
– Zresztą poprawiła się Rolina spoglądając śmielej na Radjana, który jej z oczów nie spuszczał – walka z losem jest rozrywką dla tych co innej nie mają. – Jakto? W Nicy pani brak rozrywek?
– Na roztargnieniach nie zbywa, prawdziwej rozrywki mało. Myśmy tu prawie obce, znajomości mamy nie wiele, a te kilkogodzinne!
– Lecz z tych krótkich czasem – przerwał książę – zawiązują, się trwalsze stosunki.
Rolina potrząsnęła główką i poprawiła zasłonkę, trochę twarz odkrywając.
– Rzadko się to zdarza, i rachować na to tak trudno, jak na wygranę w Monaco.
Nastąpiło milczenie i pogoń wejrzeń, które się krzyżowały, uciekały i z sobą spotykały. Keperau zapytała czy książę długo tu bawić zamyślał.
Radjan odpowiedział że sam jeszcze nie wie, ale tak się czuje szczęśliwym w tem powietrzu, zieleni, wiecznej wiośnie, iż gotówby pozostać na zawsze.
– Na zawsze niepodobna – przerwała Keperau – bo w maju nikt tu w świecie wyżyć nie może. Wiosna jest w zimie, ale za to latem jak w piecu.
– Książę – dodała trochę złośliwie Rolina – właśnie dlatego że się tak zachwycasz tym rajem, zdaje mi się znużysz się nim prędko. Gwałtowne uczucia są krótkotrwałe... – O ile siebie znam – odparł Platon – jestem bardzo wytrwałym, choćby w najgorętszem uniesieniu. Lata mogą mnie spalić na węgiel, ale nie ostudzą...
Pułkownikówna przerwała rozmowę, po niebezpiecznej toczącą się pochyłości.
Mówiąc o rzeczach obojętnych, przypatrując się kraj obrazowi, dojechali w ostatku do Monaco. W ciągu podróży Keperau bardzo zręcznie przyjaciółce dopomagała. Rolina w początku niedostępna i dumna, jakby ulegając wrażeniu mimowolnie, z wielkim kunsztem, stopniowo się rozweselała, stawała swobodniejszą. Książę mógł sądzić, iż towarzystwo jego tak szczęśliwie skutkowało.
Dziwna to była natura kobiety, którą rozmysł i rachuba nawet naówczas rządziły, gdy chłodne serce się trochę poruszyło w piersi. Każda prawie nowa znajomość działała na nią tak, że ją w błogie, acz krótkotrwałe wprawiała marzenie. Czuła coś jakby przedsmak uczucia, które nigdy nie przychodziło. Po tych preludjach sentymentu, wprędce górę brała głowa, fantazya i przemagały rachuby zimne. Serce nie rozkołysane, uspakajało się i stygło.
Dnia tego Rolina była także pod wrażeniem nowości. Piękny, sympatyczny, żywy młodzieniec zajął ją, zapragnęła być przez niego kochaną, chciałaby się była może sama w nim pokochać – nie miała serca!
W Monaco książę pierwszy wyskoczył z wagonu, pomógł wysiąść paniom, prosił o pozwolenie towarzyszenia im, za które – nie odrzucając – podziękowano.
Poszli więc razem.
– Ja sam nie grywam nigdy – oświadczył książę – ale mogę być pani krupjerem, kasjerem, rachmistrzem, czem pani każe.
W milczeniu przyjmowano jego usługi. Książę nimby weszły do salonu gry, chciał im pokazać śliczny ogród, widoki z niego i wszystko co tu sztuka zrobiła dla oczarowania a przyciągnięcia do – przepaści.
Rolina się sprzeciwiła, gorączka gry ją paliła.
– Nie, nie, mości książę – zawołała – ja naprzód muszę moje tysiąc franków przegrać, Są to ostatnie które postanowiłam rzucić w paszczę fortunie...
Chodźmy...
Posłuszny Plato skłonił się i podał rękę. Była to godzina w której napływ gości największym bywa. Stoły gęsto zbitym tłumem otoczone przed – stawiały ten straszny obraz ludzi roznamiętnionych, nieprzytomnych, zapominających przeszłości swej i przyszłości, z całą rozmaitością wyrazów jakie namiętność na każdej twarzy wyciska inaczej; w każdym temperamencie rysując się odmiennie. Starzy, młodzi, szczęśliwi, przybici, rozgrzani, zdrętwiali, osłupieni rozpaczą, cisnęli się do tego stołu szczęścia, przy którym kilku bladych, zobojętniałych, przemienionych w machiny ludzi, zagarniało i odsuwało złoto...
Odegrywał się tu ten znany dramat stary, którego piąty akt przewidziany jest zawsze, a w którym każdy skazany, siebie sądzi wyjątkową istotą i sam jeden poi się nadzieją.
W milczeniu grobowem, przerywanem monotonnem – rien ne va plus – po którem następuje cisza głębsza jeszcze oczekiwania, słychać brzęk złota, szelest papierów, westchnienia, szmer, ciszę znowu. Jak trup blady, chwiejąc się na nogach odchodzi gracz, który już nic do postawienia nie ma, przeciska się nie widząc nikogo, idzie sam nie wie dokąd.
Zdala dostrzegł książe Radjan, starego jenerała Piotra Maksymicza, który siedział ponury zadumany, nad rulonikiem ostatnim.
Rolina wchodząca dumnie, potoczyła wzro – kiem i zbladła. Musiała się zeprzeć na ramieniu księcia, lekki okrzyk wyrwał się z jej ust, zdawała się bliską omdlenia...
W sali było gorąco...
Naprzeciw za stołem siedział, niepozornie ubrany, z twarzą pomarszczoną, z oczyma dziko pałającemi Don Esteban.
W chwili gdy go Rolina zobaczyła, i on podniosł wzrok, poznał ją, drgnął! natychmiast wstał od stolika.
* * * XXII.
Baronowa, która amerykanina nie znała, a z upięknionych i retuszowanych fotografii jego, ani go poznać, ani domyśleć się mogła; widząc cofającą się i chylącą Rolinę, nie umiała sobie tego wytłumaczyć inaczej, tylko chyba zręcznym manewrem dla obudzenia w księciu współczucia.
Książę Radjan również się zdziwił, gdy pułkownikówna, ocuciwszy się, pod pozorem gorąca, którego znieść nie mogła, zażądała wyjść na terasę, ku ogrodowi.
Widząc ją zbladłą i zmienioną, Platon natarczywie się dopytywał, czyby służyć czem nie mógł.
Ona sama nie wiedziała co ma zrobić z sobą. Zostać? uciekać? Nie mogła ani towarzyszowi swemu się wytłumaczyć, ani baronowej przy nim wyznać co ją tak strwożyło. Oczy tylko przestraszone, obłąkane zdradzały cierpienie. Doprowadziwszy ją do ławki w cieniu, książe, gdy mu szepnęła że chce sama pozostać, oddalił się oznajmując baronowej, iż na galeryi niedaleko czekać będzie na rozkazy.
Keperau niecierpliwie wyglądała odejścia jego, aby Rolina wytłumaczyła jej co się stało. Ale przerażona jeszcze widokiem tego człowieka, właśnie w chwili gdy zjawienie się jego mogło wątły wątek zasnuty tak szczęśliwie rozerwać, Rolina nie mogła przyjść do siebie długo i przemówić słowa.
Serce jej biło z niewypowiedzianą trwogą, chciała uciekać, obawiała się pogoni.
– Baronowo! – zawołała głosem słabym – amerykanin! człowiek ten... oszust, co był moim narzeczonym, jest tu! Widziałam go.
Keperau ręce podniosła nad głowę i załamała..
– Widział cię?
– A! tak! niestety...
– Wracajmy natychmiast do Nicy! jedźmy! uciekajmy!
Ze spuszczonemi i wlepionemi w ziemię oczyma, pułkownikówna długo nic nie odpowiadała, jakby w ustach jej słowa zamarły.
– Uciekać! – zawołała nagle – pogoni za nami. Nie! widział mnie, choćby nie wiem ile to kosztowało, raz z nim potrzeba skończyć.
Ławka na której siedziały, zbyt była blizką pałacu gry, Rolina wstała energicznie zbierając całą silę i powoli iść zaczęła szukać miejsca, w któremby nieuchronna z tym człowiekiem rozmowa, nie zwracała oczów przechodzących...
Zaledwie uszły kilka kroków, gdy żywy chód dał się słyszeć za niemi. Pułkownikówna uczuła, domyśliła się nadbiegającego don Estebana... Zatrzymała się z mocnem postanowieniem stawienia mu czoła, śmiało. Gdy się to działo książę Radjan, który na galeryi stojąc, nie spuszczał z oka ławki i widział panie wstające z niej, zobaczył też amerykanina wybiegającego z sali, oczyma niespokojnemi szukającego kogoś. Jakieś przeczucie tknęło księcia Platona, począł z wolna w ślad iść za nim.
Przekonawszy się że w istocie gonił za temi paniami, a one oczekiwać się zdawały na niego, zatrzymał się książę. Serce mu uderzyło zazdrością, chociaż człowiek ten, który ją budził, nie zdawał się wcale godnym aby go za niebezpiecznego wziął rywala.
Zawsze brzydki, don Esteban teraz więcej był zdziczałym, zaniedbanym, ogorzałym, niż na wiedeńskim bruku, Postawa ani strój nie dozwalały przypuszczać, aby do lepszego towarzystwa należał. Na twarzy, w ruchach poznać było łatwo śmiałego awanturnika, tej nieokreślonej klasy średniej, która pozorną i niezgrabną ogładą, okrywa z trudnością pochodzenie swe z gminu.
Dawniej amerykanin umiał udawać szorstkiego, rubasznego obywatela drugiej półkuli, teraz, jakby już nie potrzebował zmuszać się do przybranej roli, występował napiętnowany zuchwalstwem oszusta bez wstydu. Strój jego podróżny, wyszarzany, pomięty, był lichy i ubogi, w rysach twarzy malował się niepokój zbiega, który się ściganym czuje. Oczy latały groźne i bojaźliwe razem, a ręka drgała, jakby szukając rewolwera na obronę.
Takim go teraz, po długiem niewidzeniu, zmienionym straszliwie, ujrzała zrozpaczona Rolina.
Gonił za nią roznamiętniony, dziki, z uśmiechem złym na ustach.
Zdyszany stanął przed nią.
– Ja właśnie jechałem do Nicy – zawołał głosem schrypłym i znużonym, nie zważając na przytomność nieznajomej baronowej. – Bardzo mi przyjemnie.
Chciał się zbliżyć, Rolina cofnęła się zmarszczona.
– Sprawa moja niezupełnie ukończona – dodał – ale się zbliża do końca – rychło... rychło! Tu lub we Włoszech, wypadnie.
Wpatrywał się w tę groźna piękność, która go mierzyła wzrokiem piorunującym, i głos, z początku śmielszy, słabnąć zaczął.
– Pan o tem wiesz oddawna – sucho, dumnie przerwała Rolina – że pomiędzy nami wszystko zerwane, skończone. Zawiodłeś pan zaufanie moje, zostałam oszukaną, poniosłam straty, znać was nie chcę!! Znać nie chcę... Idź pan odemnie!
Roliny głos drżał i pełen był wstrzymywanego płaczu, cofała się mówiąc, chwytała rękę baronowej, oglądała do koła. Amerykanin zamilkł, ale wzroku z niej nie spuszczając, patrzał coraz namiętniej i zuchwalej.
– Ja słowo wasze miałem, mam i nie zwalniam z niego – krzyknął głośno. – Wszystko się wyjaśni... Kto się dla kogo poświęcił i doznał zawodu, ja nie wiem. Tułam się z waszej przyczyny. Gdzieindziej byłbym bezpieczny. Po – trzeba było do Włoch przyjechać. Wszystkoby się skończyło...
Mówił słowami urywanemi, bez związku, i z trudnością zdobywając się na jakieś usprawiedliwienie.
– Dość tego zawołała Rolina – mówiłam i powtarzam panu że go znać nie chcę. Jesteś pan obwinionym, ściganym, nie oczyściłeś się. Splamionemu człowiekowi nie podam ręki!
Odwróciła się chcąc uchodzić i tuląc się do baronowej, oczyma szukała dokoła czy nie stanie kto w jej obronie od tej napaści.
Amerykanin gdy się poruszyła, rzucił się za nią.
– Myślisz pani – zawołał – że ja, ja, poświęciwszy dla niej wszystko, dam się potem jak pies precz odpędzić! Pani mnie nie znasz! Z tą waszą sprawiedliwością, sądami i z wami dam sobie radę. Mnie nie ujdzie to co mojem być powinno!! Nie. Dla tej pasyi wpadłem w kałużę, ale z niej wybrnę, a gdybyś do klasztoru nawet skryła się przedemną, i z niego cię dobędę! Nie ujdziesz mi, będę ścigał, musisz być moją!
Podniósł rękę, jakby uchodzącą chciał pochwycić; Rolina krzyknęła, w bok się rzucając. Ks. Radjan, który zdaleka całą tę sceną wi – dział nie mogąc jej zrozumieć, zobaczywszy uciekającą Rolinę, goniącego ją człowieka, rzucił się natychmiast na ratunek. Ale pośpieszne kroki nadbiegającego posłyszawszy Don Esteban zląkł się i wskoczył w bok w zarośla, krzyknąwszy znacząco Rolinie:
– Do widzenia!
Ks. Platon nadbiegł właśnie, gdy osłabła ze wzruszenia pułkownikówna, zwieszona na ramieniu baronowej traciła przytomność; a Keperau siliła się ją utrzymać aby nie padła. Sceny tej nie umiejąc sobie wytłumaczyć książę, przybiegłszy pytał co ma robić i czy ścigać trzeba napastnika.
Rolina rozbudzona z omdlenia głosem jego i trwogą dała znak przeczący...
Stali tak chwilę w milczeniu, gdy pułkownikówna odezwała się do Platona.
– Mości książę ponieważ los zrządził że ciężar opieki nademną chwilowo na was spada... proszę, prowadźcie mnie gdziebym spocząć mogła – pierwszym pociągiem powracać muszę – tak się czuję słabą.
A po namyśle dodała cicho.
– Wypadek, którego książę byłeś świadkiem – wytłumaczę mu. Platon tak był szczęśliwym iż los mu rolę opiekuna narzucił niespodzianie, zbliżając go do kobiety, którą tak poznać pragnął – iż w chwili pierwszego zapału – do największych ofiar był gotów.
Podał rękę zmęczonej i bezsilnej Rolinie i zwrócił się z nią do najbliższego hotelu, rozkazując otworzyć na dole salon i parę pokojów. Tu padła pułkownikówna na kanapę, a książę widząc że potrzebuje wypocząć sama, zostawił ją z baronową.
Rolina przez czas dosyć długi burzyła się, gniewała i płakała na przemiany, nie mogąc obmyśleć co począć.
Wiara w jakąś gwiazdę szczęśliwą wskazywała jej księcia, jako zesłanego przez Opatrzność na obronę. Ale potrzeba było znaleźć sposób wytłumaczenia mu wypadku, tak aby w jego oczach nie postradać uroku.
Ten człowiek odarty, opalony, który tak zuchwale gonił za nią, krzyczał, odgrażał się, musiał mieć do tego jakieś prawa!
Po kilkakroć zwróciła się do baronowej z pytaniem:
– Co ja mu powiem?
Keperau nie śmiała nawet doradzać. Rolina po namyśle, przekonawszy się że kłamstwo wszelkie byłoby niebezpieczeństwem, postanowiła mówić prawdę, ubierając ją tylko z kunsztem sobie właściwym... Wypocząwszy, poszła do zwierciadła poprawić ubranie, i uprosiła baronowę, ażeby księcia wezwała.
Zastał ją już siedzącą w fotelu, bladą, ale śmiało patrząca mu w oczy i uspokojoną.
– Mości książę – odezwała się, wskazując mu siedzenie przy sobie – czuję że mam ze szlachetnym człowiekiem do czynienia, muszę mu się wytłumaczyć... Byłeś mi pomocą, jestem obowiązaną i do wdzięczności i do szczerości...
Jestem sierotą, mości książę, po ojcu moim został mi majątek szczupły. Nie mając opieki, szukać jej musiałam w zamążpójściu.
Człowiek którego książe widziałeś, poznał mnie w Wiedniu, gdzie bywał w najlepszych towarzystwach i żył na pańskiej stopie. Spotykałam go, między innemi, i u księżnej Matyldy T. Zaczął naówczas starać się o moją rękę; olśniewał wszystkich jakiemiś bajecznemi milionami, miałam wstręt nieprzezwyciężony do niego, choć wszyscy – przyjaciele i rodzina zmuszali do dania mu słowa. Uległam opłakując tę ofiarę, przyrzekłam mu że pójdę za niego.
Wesele odłożonem zostało aż do nadejścia potrzebnych świadectw i papierów; tymczasem amerykanin na którego padły szkaradne jakieś podejrzenia, okazał się awanturnikiem. Musiałam zerwać z nim, zniknął oddawna, ale prześladował mnie listami, na które nie odpowiadałam.. Resztę wiecie, mości książę...
Rolina zakryła twarz rękami i płakać zaczęła. Jak wszystkie osoby nerwowe i fantazyą powodować się dające – łzy miała łatwe...
Wielkiego uczucia ludzie połykają boleść – ci co serca nie mają, wywieszają łatwo jego znamię.
Baronowa stojąca obok, dodatkami do opowiadania starała się w księciu obudzić współczucie, które i bez tego objawiło się nader gwałtowtownym wybuchem oburzenia i zgrozy.
Wstał pośpiesznie z krzesła, chwytając kapelusz.
– Mnie się zdaje, że, zapobiegając podobnym scenom i napaściom – zawołał – potrzeba go kazać przytrzymać. Lecę natychmiast.
Rolina głośnym wykrzykiem zaprotestowała. – A! nie! nie... dajcie mu ujść, niepodobna aby się ważył mnie ścigać...
– Niech pani będzie spokojną – z rycerską gotowością przerwał książę – ja będę stał na straży, nie odstąpię jej na krok. Towarzyszę paniom do Nicy, to się rozumie samo z siebie, ale i tam, gdyby tego była potrzeba, mieszkamy w sąsiedztwie, ja i moja służba jesteśmy na zawołanie!
Rolina z wdzięcznem wejrzeniem podała mu rączkę, którą ucałował z zapałem.
– Będę najszczęśliwszy, jeśli mi pani uczynisz ten honor i pozwolisz czuwać na sobą. Wrócimy natychmiast do Nicy, a tam ja willę Euzebię ostawię strażą dokoła i sam nią będę dowodził. Ręczę za bezpieczeństwo pani.
Po półgodzinnem odpoczynku, dzięki opiece księcia, wszyscy oddychali swobodniej. Rolina blada była, smutna, wzruszona, lecz książę wzbudzał w niej takie zaufanie, iż trwoga zdawała się ustępować zupełnie.
Keperau rozpowiadała obszernie historyę przeszłości, tak ją przedstawiając aby heroinę w jak największym ukazać blasku. Sama ona zresztą umiała półsłowami tak żywo odmalować swą dolę, opuszczenie, zdradę której o mało nie padła ofiarą – że książe Platon pięknością jej już zachwycony, oczarowany – uległ urokowi tego tragicznego losu, kobiety tak nieszczęśliwej, a współczucia godnej. I on nabierał przekonania że przeznaczeniem jego było, znaleźć się w danej godzinie na jej drodze i zostać wybawcą.
Zapalał się tą rolą swoją, obrońcy uciśnionej niewinności.
Nim się napowrót wybrano do Nicy, baronowa na głód się uskarżać poczęła, chciała kawałek chleba przekąsić. Książę pobiegł i kazał podać obiad, na jaki hotel się mógł zdobyć, z całą wykwintnością człowieka do zbytkownego życia nawykłego.
Przy stole ożywiona i coraz poufalsza toczyła się rozmowa, wracała powoli wesołość.
Wypadek ten, istotnie cudowny, nagle zbliżył do siebie nieznajomych przed chwilą, odsłonił przeszłość, tajemnice, i postawił w tym stosunku, do którego w zwykłem życiu po upływie kilku miesięcy zaledwie się dochodzi.
Wszystko to wydawało się ks. Platonowi i Rolinie zarówno opatrznościowem. Przeznaczenie czynnie i widomie się objawiało.
Serce Roliny, zaschłe, wystygłe, martwe, poruszało się nieznanem oddawna uczuciem wdzięcz – ności i sympatyi dla pięknego swojego wybawcy... Książę tak gotów do poświęceń, tak gorący, tak już widocznie rozkochany, wydawał się jej bohaterską postacią.
Sparta poufale na jego ręku, jak gdyby od wieków się znali, pułkownikówna przeszła na stacye i pod strażą jego troskliwą do Nicy powróciła.
Nie wstępując nawet do swej willi, książę natychmiast, z obawy aby amerykanin się tu nie zjawił, powołał służbę swoją i kazał jej zająć dół i sutereny willi Euzebii.
Wydał najsurowsze rozkazy, aby nikomu obcemu zbliżyć się nawet nie dopuszczono.
Baronowa, położywszy Rolinę do łóżka, sama pobiegła na miasto, obmyśleć – po spoczynku – jak dalej ma prowadzić sprawę tak dziwnie a szczęśliwie rozpoczętą.
– Jeżeli się teraz za niego nie wyda za mąż – mówiła w duchu – to już chyba nigdy! Samo nieszczęście dla niej obróciło się na dobre.
Książę Platon w swojem mieszkaniu rozmarzony, niewymownie szczęśliwy, chodził wielkiemi krokami, nie mogąc się uspokoić. – Te oczy! te oczy! – powtarzał zadumany, i zatapiał się we wspomnieniach dnia ubiegłego.
– Bosko piękna!
W willi Euzebii Boehmowa i Pepi wybierające się w drogę, nie mogły zrozumieć co się stało Rolinie – i co się w willi działo... Wyjazd ranny wydał się im ucieczką, od nich – powrót, choroba, rozstawienie straży około domu, wtargnięcie obcej służby – były dla nich niepojęte.
Chociaż służąca oznajmiła Boehmowej, że Rolina chora położyła się do łóżka, weszła stara do jej sypialni.
Nie doczekawszy się jednak ani słowa z ust na pół uśpionej, rozgorączkowanej pułkownikównej, która na pytania jej nie dała odpowiedzi, postawszy chwilę, odeszła z niczem.
Zachwiała się ze swym wyjazdem, przeczuwając tu jakąś zmianę – coś czego ciekawą była, ale sobie wytłumaczyć nie mogła, czekała co jutro przyniesie.
Kufry stały popakowane, wszystko do wyjazdu gotowe. Noc upłynęła spokojnie, ale dokoła chodzące warty, Boehmowej oka zmrużyć nie dały.
Nazajutrz rano o zwykłej godzinie, Rolina się już ubierała. Wczorajszy dzień na twarzy jej pozostawił ślady, ale duszy męztwo wróciło. Miała opiekuna, przyszłość się znowu uśmiechała.
Gdy Balbina weszła do niej, badające rzucając wejrzenia, czy nie zostanie powołaną aby została; dawna wychowanka zmierzyła ją tym samym wzrokiem zagniewanym co wczoraj.
– Cóż się to stało? – spytała Balbina – całą noc...
Rolina dokończyć jej nie dała.
– Nic się takiego nie stało, coby projekta wasze zmienić mogło. Nie żądam i nie potrzebuję żadnych ofiar i poświęceń dla mnie.
Rozstałyśmy się wczoraj, życzysz sobie do Wiednia powrócić, nie staję na zawadzie podróży.
Boehmowa miała też dumę swoją.
– Tak?? – odparła chłodno – a zatem, bywaj zdrowa! Bogdajbyś nigdy nie potrzebowała pomocy którą dziś gardzisz. Żegnam.
To mówiąc wyszła rozgniewana.
Pepi chciała koniecznie iść siostrę pożegnać, matka jej nie puściła.
Potem jak się ze mną rozstała – rzekła – nie powinnaś i nie możesz się z nią widzieć. Obraziła niewdzięcznica twoją matkę, odprawia – jąc ją jak sługę, nie masz obowiązku żadnego dla niej.
Drżąc jeszcze z gniewu i wzruszenia, Balbina posłała po powóz, kazała zabierać kufry, wzięła za rękę, zapłakaną Pepi, i opuściła z przekleństwem na ustach willę Euzebię... Nim dojechały do stacyi rozpłakała się...
Rolina stała w oknie gdy powóz opakowany wyruszał – czuła że z nim cała jej przeszłość, wszystkie wspomnienia młodości, os