BEZ SERCA. Obrazy naszych czasów przez J. I. Kraszewskiego. Tom III. Warszawa. Nakład Gebethnera i Wolffa. 1884. ????????? ???????? ???????, 22 ????? 1884 ????. Druk J. Sikorskiego, Warecka N 6. XXI. W villa Eusebia, w saloniku którego wszystkie żaluzye były pozamykane, aby nie dopuścić wiosennych słońca promieni, bo tu jak we Włoszech, służba miejscowa daleko się ich obawia więcej niż chłodu, i zbyt starannie nawet w zimie zabezpiecza od gorąca; – na kanapce wciśnięta w kątek, obwinięta szalem, sparta na białej rączce siedziała Rolina. Kilka ubiegłych miesięcy, nic jej nie ująwszy piękności, nadały wyraz nowy. Nie było to już owo zuchwałe dziewcze, gotujące się walczyć z losem, pewne zwycięstwa; – na czole jej troska zawisła chmurą, w ustach tkwiła gorycz i znużenie. Bladość okrywała śliczne lice, i oczy tylko, jakby powiększone jeszcze, jaśniejsze, zuchwalsze wyzywająco, dumnie w świat patrzały. W nich się chroniła ta resztka pewności siebie, którą wyraz ust już stracił. Wej – rzenie śmiałe sprzeczało się z bolesnem warg skrzywieniem. Sama postawa jej miała coś w sobie pognębionego, znękanego. Siedziała zmęczona, to na podłogę spoglądając, to na ściany. W domu całym cicho było, w suterenach tylko kręciła się żeńska służąca, a na piętrze niekiedy żywsze kroki wstrząsały sufitem, bo villa nie była zbyt krzepko zbudowaną i lada silniejszy ruch, lada wiatr nią potrząsał. Była to jedna z tych budowli wątłych, na spekulacyę wznoszonych, powierzchownością łudzących, w których zamieszkawszy dopiero czuje się wszystkie ich niedogodności. Pomimo słońca i ciepła zewnątrz, Rolina w saloniku wstrząsała się przejęta chłodem zamkniętych pokojów. Z twarzy jej wnosić było można iż odpoczywała po jakiemś przesileniu, po przebytej walce, dumając o jej następstwach. Siedziała tak dosyć długo, gdy na wschodach dały się słyszeć kroki żywe, które zmusiły ją wyprostować się i przybrać postawę poważną, niemal surową. Drzwi się otwarły, weszła Boehmowa, ale nie ta jaką widzieliśmy w Berlinie i Wiesbadenie, pokorną, zrezygnowaną, posłuszną, podobna była wiącej do tego czem była za życia pułkownika, gdy z Roliną wojnę prowadziły. Otworzyła drzwi salonu śmiało, obejrzała go dokoła i zobaczywszy siedzącą zawołała głosem poruszonym i gniewnym. – Rzecz więc skończona, my się z sobą pogodzić nie możemy i żyć nam razem niepodobna. Pepi dla ciebie coraz nieznośniejszą jest, choć ci ustępuje i unika nawet spotkania, ja ledwie za pomocnicę kucharki służyć jestem godna, po co się dłużej męczyć? na co ja mam wisieć tutaj? Ani dla ciebie ani dla nas przyszłości tu niema, czas darmo stracony. Na kogo tu czekasz! czy jeszcze na tego oszusta amerykanina, wierząc bezczelnym kłamstwom jego? Po co tu siedzieć i do ostatniego grosza się ekspensować i zgrywać?... Tego tylko brakowało, ażebyś jeździła do Monaco? a potem co? – Jestem panią tego co mam i mojej woli panią – dumnie, nie powstając z kanapy odparła pułkownikówna. – Wać pani mi ani rad dawać, ani mi praw dyktować nie będziesz. Ja tego nie zniosę! – Nie myślę też ani radzić, ani nawet prosić – zawołała Boehmowa – bo wiem że się to wszystko na nic nie przyda. Komu zguba przeznaczona ten zginie... Ale ja nie myślę dla was ani dziecka gubić, ani siebie. Rolina rośmiała się naigrawająco, chociaż nie szczerze, bo w gniewie jej była ukrytą, trwoga. Oszczędź mi pani tych słodyczy – rzekła – dosyć ich już od niej miałam wżyciu. Jest to zapłata za to żem Pepi jak siostrę przygarnęła. – Prawda! wieleśmy ci za to winni wdzięczności – przerwała Balbina i żywo po saloniku zaczęła się przechadzać, nie patrząc już na Rolinę. Stanęła zdaleka naprzeciw niej. – Przez pamięć na ojca twojego – zawołała – raz jeszcze się odzywam do ciebie... Rolino. Jaka przyszłość cię czeka? co tu wysiedzisz? Ten oszust jest poprostu kryminalistą, nigdy powrócić nie może, a gdyby się zjawił po policyęby posłać potrzeba... – Nie czekam na niego! – odparła Rolina! – A, na kogoż i na co? – To moja rzecz – dumnie zawołała pułkownikówna. – Mam dosyć innych do wyboru, o los mój się proszę nie troszczyć. Wiem co robię. – Nie wiesz – przerwała gwałtownie Boehmowa. – Wszystko się już wyczerpało, wkrótce długów nie będzie czem popłacić. To szaleństwo! Cóż dalej? Chyba... Rzuciła na nią pogardliwem wejrzeniem Rolina zrozumiała je – zerwała się z siedzenia i krzyknęła. – Tego już nadto! – Głód i próżność popchną, cię do przepaści. – Jeszcze raz podniosła głos Rolina czerwieniąc się z gniewu – troski o mój los i o cnotę moją pozbyć się proszę. Gdy zechcę – jutro... – Nie przeczę, protektorów usłużnych mieć będziesz bez liku... ale męża, którego chciałaś, nie dostaniesz... Pułkownikówna padła na kanapę, obwijając się szalem. – Milczeć! – krzyknęła. Boehmowa jakby nie słysząc tego, cała w myślach, ruszyła ramionami. – Wolę na to co tu czeka nie patrzeć. Ja i Pepi jedziemy. – Szczęśliwej drogi? – Zostaniesz samą. – Towarzystwo znajdę. – Baronowę! – Ani słowa przeciw niej, bardzo proszę. – Nie mam co przeciwko niej powiedzieć, oprócz że tak płocha i nierozważna jak ty – odpowiedziała Balbina, – We dwie możecie zapłynąć tak daleko że powrócić będzie trudno. Załamawszy ręce, stara towarzyszka stała z głową spuszczoną, zrozpaczona. – Gdybym choć takie serce jak ty miała – odezwała się z boleścią w głosie – i mogła cię opuścić bez żalu i zmartwienia! Dla samej Pepi oddalić się muszę, towarzystwo was otaczające nie dla niej; myśmy ubogie i ten zbytek drogo okupiony, fałszywy, szkodliwym dla niej, i to próżniactwo i te zabawy. – A! a! – przerwała szydersko Rolina – co za morały i jaka skrupulatność! Cała rzeca że się tej Pepi nikogo złapać nie udało! Boehmowa spojrzała, zżymnęła się i zamilkła obrażona. Rękami powiodła w powietrzu, potrząsnęła głową i wyszła. Oczyma mściwemi pułkownikówna powiodła za nią. Wyjazd Boehmowej, z którą przyszło po ciągłych waśniach do takiego rozbratu, drażnił ją – był dla niej groźbą; mógł być tłumaczony na niekorzyść Roliny. Miała wprawdzie baronową Keperau, która się do niej bardzo przywiązawszy szaperonowała jej wszędzie, ale po kilkomiesię – cznej znajomości z nią widziała, że rzeczywistej pomocy z niej mieć nie może. Fantazya jakaś, imaginacyę na troska i przestrach o zdrowie, mogło ją tak nagle wypędzić, jak niespodzianie do Wiesbadenu przygnało. Pozostać samą nie mogła i nie chciała Rolina. Naówczas więcej niż teraz zwróciłyby się na nią oczy złośliwe i narażonąby była na posądzenia, których duma jej przypuszczać nawet nie chciała. Nadzieja przyjazdu tryumfującego amerykanina opuściła ją zupełnie, przez resztkę jakiejś dumy, nie chcąc pokazać że tak haniebnie oszukaną została, upierała się w śmiesznem oczekiwaniu, choć sama nie miała w nie wiary. Wiedziała że Don Esteban był ścigany, że podobno go pochwycono, i że się potrafił wymknąć, O tem wszystkiem zawiadomił ją baron St. Foix, ale znalazł ją tak oburzoną i nie dającą mu wiary, że przyszłości pozostawić musiał przekonanie o prawdzie. Po ucieczce od austryackiej granicy nastąpiło długie milczenie; potem przyszedł list z Włoch zapowiadający znowu powrót, tryumf, oczyszczenie się z zarzutów... W drugim następnym żądał aby dla wzięcia ślubu przyjechała do niego do Florencyi, a że z Ameryki wyprawione pieniądze go nie doszły, tymczasowej pożyczki kilku tysięcy franków. Baronowa Keperau wezwana do rady, skłoniła Rolinę do odpisania mu iż słowo dane zwraca, do Włoch jechać, ani pieniędzy przesłać, nie mogąc. Uparta pułkownikówna bez wiedzy przyjaciółki dodała, że jeśliby jawnie oczyścił się ze wszelkich zarzutów i przybył do Niey, miesiąc jeszcze oczekiwać nań jest gotową, po upływie tego czasu wszystko uważając za zerwane. Na ten list Don Esteban odpowiedział, nie żądając już ani pieniędzy, ani wyjazdu do Wenecyi, prosząc tylko i zaklinając o cierpliwość. Na okazanie iż znowu zasiłki otrzymał, dołączył parę tysięcy franków. Keperau starała się wybić z głowy Rolinie amerykanina, fałszywe jego miliony i tę nadzieję małżeństwa z człowiekiem więcej niż podejrzanym. Skutkiem jej nalegań po upływie pewnego czasu, pułkownikówna wyrzekła się już prawie zupełnie amerykanina, tembardziej że wstręt i trwoga jaką ją przejmował, wzrosły jeszcze żalem za czas stracony. Baronowa zaprzysięgała że byle Rolina dłużej w Nicy pozostać mogła na tej samej stopie, znajdzie nie jednego ale dziesięciu o jej rękę się ubiegających. I ona wierzyła w to, tak jak wierzyła w siebie. Poczęły więc razem się pokazywać w teatrze, na przechadzkach, na reunionach i za pośrednictwem baronowej robić znajomości. Tłumem zaczęto otaczać piękną pułkownikównę. Jednakże pomimo iż najżywsze okazywano nią, zajęcie, choć zalecali się mnodzy, nic się na seryo nie zwiastowało... Keperau nie była zniechęconą; podług niej lada chwila coś się musiało objawić. Tymczasam z Boehmową zaczęły się sprzeczki, utarczki, kwasy i skończyły na postanowieniu jej powrócenia do Wiednia. Trochę roztrzepana życiem pustem Pepi, może żałowała że je zmienić musi, ale kochała matkę i wierzyła w nią. Przyszłość więc dla Roliny nie zbyt się jasną obiecywała. Do potrzeb elegancyi zbytkownej, której wywagania w Nicy były daleko większe niż w niemieckim Wiesbadenie, przybyła niebezpieczna fantazya walki z losem – w Monaco. Rolina raz tam zajechawszy przez ciekawość, postawiwszy luidora i wygrawszy kilkaset franków, zaczęła wierzyć że ma szczęście i że powinna wygrać krocie. Wprawiło ją to w gorączkę. Pojechała raz drugi i trzeci, przegrała parę tysięcy, a że wiele z własnego kapitału roztrwoniła, przy tej namiętności groziły jej zawikłania, długi, niedostatek... Najdziwaczniej w świecie Rolina to rozpaczała, to roiła rachując na jakieś cuda, na swoją gwiazdę, na szczęście nadzwyczajne. Ze smutku przechodziła do gorączkowej wesołości... Zaledwie drzwi się zamknęły za Boehmową, gdy, po chodzie szybkim, nierównym i stukających korkach, Rolina poznała nadchodzącą przyjaciółkę. Stara baronowa była tu nie gościem ale całodzienną załogą. Nie mieszkały wprawdzie razem, ale od rana do wieczora były z sobą. Wpadłszy do saloniku i zastawszy Rolinę w kącie kanapy, nadąsaną, z brwiami ściągniętemi, Keperau przyskoczyła do niej z niepokojem i troskliwością. – Kochanko! cóż ci to jest? Rolina palcem wskazała na górne piętro. Rozumiały się. – Z tą kobietą niema sposobu wyżyć, nie, mysimy się rozstać. Baronowa stała zdziwiona i zadumana chwilę. Zdała się jej ta wiadomość nie bardzo przyjemną; była znużona już pobytem w drogiej Nicy i lękała się aby cały ciężar opiekowania się pułkownikówną nie spadł na nią, – Możeż to być? – szepnęła. – Nie może ale musi! Ona mi zatruwa życie, wymaga nadzwyczajnych rzeczy, chce mną rządzić. Pepi nudzi mnie wisząc nieustannie przy nas.. Raz trzeba to skończyć. Keperau dumała. – Jest-że to tak nieuniknione? Rolina wstała z kanapki i zbliżyła się do baronowej, obejmując ją. – Droga moja, jutro... ty mi tę łaskę zrobisz i przeniesiesz się do mnie. Sama pozostać nie mogę. Lubiąca niezależność, mająca swe nawyknienia, nieznosząca w życiu kontroli, baronowa trochę zmieszana, uścisk jej oddała w milczeniu. – Uspokój się, moje dziecko – rzekła – da – my sobie jakoś rady. Mam nadzieję że niedługo będziesz czekała! I ręką wskazała ku villi Maryi. – Ale potrzeba... umieć się obejść z nim! Drażliwy ten przedmiot, o którym Rolina mówić jeszcze nie chciała, niedługo zajmował żywy umysł pani baronowej, zwróciła się ku czemu innemu. – Na liście przybyłych – rzekła – wyczytałam wczoraj imię księżnej von Hoh-Winterburg i wnuka jej Rudolfa... z Wiednia. Usłyszawszy nazwisko pułkownikówna drgnęła i zarumieniła się. – Księżna, ja już dowiadywałam się o nią – dodała Keperau – ma być zrujnowana; jest to stary piękny ród, ale fortuna w gruzach... – Księżna tu przybywa na zimę? – Nie dla siebie – mówiła baronowa – dla biednego wnuka. Młody, śliczny chłopak, ale podobno skazany na śmierć suchotnik. Łudzą staruszkę że go klimat wyleczy; męczarnię mu tylko przedłużą. Widziałam go na pół siedzącego, pół leżącego przy starej, której głowa i ręce się trzęsą. Chłopak jak trup wygląda. Rolinie zakochane w niej książątko przypo – mniało się żywo i wieczór u księżnej Matyldy – westchnęła. Widywałam go w Wiedniu – odezwała się – ale był tak młodziuchny i tak się zdawał świeży, zdrów... – Tak, to kwitnące zdrowie w młodości, często jest tylko przededniem choroby i śmierci – dodała baronowa – kwiatki najładniejsze najprędzej wiednieją. Pułkownikówna dumała nad tem jakie dziwne losu zrządzenie, jedną z jej ofiar tu ściągnęło? – Szkoda chłopca – mówiła dalej nieznużona plotkarka. – Rozpowiadają o nim, o ich rodzinie, o starej księżnie bardzo dramatyczne historye. Ojciec jego dla jakiejś szalonej namiętności, zakochawszy się w aktorce, stracił dla niej majątek a podobno i życie. W synu krew się jego odezwała... Mówią że chłopak, którego babka troskliwie strzegła, także zawczasu zakochał się szalenie w jakiejś piękności, dla niego niedostępnej, i że to chorobę rozwinęło... Zaledwie dostrzeżono pierwsze jej objawy, gdy już lekarze uznali za nieuleczoną. Biedna staruszka tu go, ze słabą nadzieją iż powietrze i nowe wrażenia uleczyć mogą, przy – wiozła... Ale dosyć spojrzeć na niego... dnie policzone! Milcząc słuchała Rolina opowiadania, miałoż ono jaki związek z tem uczuciem jakie jej książę Rudolf okazywał, byłażby ona winną? Baronowa swoim zwyczajem natychmiast zwróciła rozmowę. Pomiędzy kobietami tego powołania co ona, jak między gastronomami są dwa temperamenta różne – żarłoki i smakosze. Keperau liczyła się do kategoryi pierwszej. Potrzebowała na przeżywienie się wiadomości, plotek, znajomości, wypadków, nowin jak najwięcej. Nie lubowała się jak inne jednym przedmiotem, smakując, wysysając, rozbierając go aż do kosteczek; pożerała co napadła aby dużo... Nic przykrzejszem dla niej nie było, nad spotkanie się z wieścią, nieco już zwiędłą, która do niej w porę nie doszła. Musiała wiedzieć o wszystkiem, chociażby mniej dokładnie, i być pierwszą placówką społeczeństwa najdalej wysuniętą. Nie starczyła też jej jedna Rolina, choć do niej prawdziwą słabość miała. Gdyby nie to że ją własnoręcznie za mąż wydać chciała, co ją tu jeszcze trzymało, dawnoby pewnie uciekła gdzieindziej za nowem, bo w Nicy znała już wszystko, wszystkich, i zaczynało jej braknąć pokarmu. Książę Radjan całkowicie przez nią zbadanym i zużytkowanym nie był jeszcze, ku niemu zwracały się teraz jej ciekawe wejrzenia. Wiedziała o nim tylko tyle ile przez cicerone dopytać mogła, który rozpytywał Saszę. Ale od starego sługi, wynoszącego pana pod niebiosa, a z trudnością mówiącego złamanym obcym językiem, nie wiele było się można dowiedzieć. Sasza powtarzał że książę był carów gruzyjskich potomkiem, rodu panującego niegdyś ostatnią gałązką, milijonowym panem i zupełnie sobą rozporządzał, będąc pełnoletnim. Pani Keparau o to carstwo in parlibus nie wiele chodziło, daleko więcej o miliony, a stopa na jakiej dom młodego księcia był utrzymany, szafowanie pieniędzmi hojne, dowodziły że był w istocie magnatem. Dla niego jednego wynajęta była cała villa Marya, oprócz starego Saszy, który nic nie robił i patrzał tylko jak drudzy próżnowali, było dwóch służących, groom, kucharz, woźnica, bo książe trzymał parę koni i wierzchowca. Płacono wszystkim dobrze, a w domu rozrzutność była pańska i słowiańska. Baronowa słyszała od bankiera, że książę Radjan miał kredytywę na sto tysięcy franków. Ci co znali jenerała Piotra Maksymicza, tak samo od niego się mogli dowiedzieć że książę Platon był dziedzicem olbrzymiej fortuny. Co się tyczy człowieka, niepotrzeba było przebiegłości i doświadczenia baronowej aby się na nim poznać. Była to natura szczera, otwarta, młoda, gorąca, gwałtowna nieco i despotyczna, jak są ludzie do rozkazywania od dzieciństwa nawykli, ale cała na dłoni i nie cierpiąca ani przymusu ni fałszu. Widziano go biegającego ciekawie, unoszącego się, głośno wywołującego swe zachwyty, spragnionego życia, jakby po raz pierwszy usta jego dotknęły dotąd niedostępnej czary. Książe Platon nie raz się już spotykał z Roliną, okazując jak wielkie na nim piękność jej czyniła wrażenie. Starał się do niej zbliżyć, lecz właśnie postrzegłszy to pułkownikówna udawała dumną i nieprzystępną. Książe Platon podobał się jej bardzo, powierzchowność miał pańską, twarz wdzięczną, wejrzenie namiętne, wszystko mówiło za nim; lecz po doznanym zawodzie Rolina chciała być ostrożną... lękała się już przedwczesnych nadziei. Keperau, osoba doświadczona, przebiegła, która w zapale księcia Platona, w jego uniesieniach, w gorączce która od niego buchała, widziała gwałtowność pierwszych wrażeń i lękała się ażeby one nie ostygły, aby księciu nie spowszedniał ten świat którym się zachwycał, była za tem ażeby kuć żelazo póki gorące. Namawiała Rolinę aby nie zanadto zwłóczyła znajomomość. Wiedziała z góry że na tę rybę złotą zastawionych sieci będzie mnóstwo, tem niebezpieczniej szych że nie na osobę jego, ale na majątek wymierzone zostaną, a pierwszy wybuch młodzieńczy zagaszą. Pułkownikówna nie słuchała rady, ufała w to iż sama najlepiej pokieruje wielką sprawę własnego losu. Nie chciała być nawet posądzoną że goni za kimkolwiek, pragnęła zmusić aby się o nią dobijano, a zdało się jej że potrafi do tego doprowadzić. I ona jednak nazbyt zwłóczyć nie mogła, środki się wyczerpywały, przyszłość stawała groźna. Zapowiedziany wyjazd Boehmowej, zwiększając troskę, zgryzł ją i zasmucił, czuła się znękaną Rolina i zapragnęła rozrywki. Nie wiedziała jak dzień spędzić aby uniknąć spotkania z Pepi i jej matką. – Baronowo moja – odezwała się wstając – zrób mi jeszcze ten jeden tylko raz łaskę, jedź ze mną do Monaco... Keperau pogroziła jej. – Tylko jeden, ostatni tysiąc franków! Jeżeli szczęście nie posłuży, daję słowo – na tem koniec. Zawahała się baronowa. – A! despoto ty mój! jakże tobie można czego odmówić? – rzekła. – Nie chcę sobie mieć do wyrzucenia żem ci się zgrać dopomagała, ale tak pięknie prosisz! ten jeden raz! Dziś mi wyglądasz tak smutną i bladą, żal mi cię. Czekaj na mnie, biegnę suknię przemienić i za kwadrans jestem z powrotem... Za pół godziny odchodzi pociąg. Rolina także skwapliwie ubrać się pobiegła. Podróżną tualetę wybrała nadzwyczaj smakowną, o której wiedziała że jej była do twarzy, kosztowną razem aby wydawać się panią, choć tego nie potrzebowała, bo piękność ją nią czyniła. Cierpienie i rozdrażnienie dodawały jej ognia i blasku. Nie dowiadując się nawet o Boehmowę zbiegła Rolina, ubrana już i czekała w ganku na Keperau, która nowe loki przypiąwszy, przytoczyła się zdyszana. Pieszo musiały przechodzić około willi Maryi, właśnie w chwii gdy książę Radjan stał na ganku. Baronowa swoim krzykliwym głosem, zaczęła narzekać na to że się na pociąg do Monaco spóźnić gotowe. Usłyszał to książę Platon, a chociaż nie miał wcale zamiaru jechania do Monaco, dokąd go nic nie ciągnęło, posłyszawszy że panie się tam wybierają w mgnieniu oka postanowił gonić za niemi. Szło mu koniecznie o poznanie się z sąsiadką. Był ubrany, schwycił tylko dobrze banknotami napełniony pugilares, cygara, panamę i skoczył do gotowego powozu, rozkazując pędzić na stacye. Tu trafił tak w porę, że w chwili gdy Rolina z baronową do coupé pierwszej klasy siadały, mógł się prawie gwałtem wcisnąć za niemi. Pułkownikówna, która właśnie sobie wybierała miejsce w cieniu, chroniąc się od słońca, zwróciwszy się, z wielkiem podziwieniem, zaru – mieniona ujrzała księcia przed sobą, witającego ją, z uszanowaniem. Pierwszy to raz spotykali się tak blisko. Keperau tak była tem uszczęśliwioną, iż o mało się nie zdradziła. Przypadek czy rachuba? Książę Platon siadł na słońcu, ale naprzeciw Roliny. Keperau modliła się tylko aby nowy jaki natręt nie popsuł im tego pożądanego t?te ? t?te. Znajomość bliższa z Roliną zdawała się teraz nieuchronną. Wprawdzie Rolina uparcie patrzała w okno, ale książę Platon na nią, a wlepiał w nią oczy z takim zachwytem młodzieńczym, naiwnym, gorącym, że baronowej serce rosło. – Nie ulega wątpliwości – rzekła w duchu – że gonił za nami. Miałam doskonałą inspiracyę mijając willę mówić głośno o pociągu do Monaco. Świśnięto – ruszali nareszcie. Książę siedział jak posąg, Rolina patrzała w stronę, aby wejrzenia jego nie spotkać. Keperau uznała właściwem wywieść ją z tego osłupienia, zadała pytanie i zmusiła główkę zwrócić. Kilka słów wymówionych półgłosem, na które książę czyhał, dały mu zręczność wmieszania się ostroż – nego w rozmowę. Wtrącił coś obojętnego o okolicy, krajobrazie, o morzu. Rolina zdawała się nic nie słyszeć, ani chcieć odpowiadać, ale baronowa śmiało obróciła się do księcia. Wymienili parę frazesów, pierwsze lody były przebite. Natychmiast książę Platon zwracając się do pań obu – odezwał się: – Bardzo jestem szczęśliwy że mnie traf do pań zbliżył, których jeżeli się nie mylę, jestem najbliższym sąsiadem. Zajmuję obok Euzebiii, willę Maryę... i mam honor, w braku kogoś coby mnie im mógł przedstawić – sam się zaprezentować – Platon Radjan... Pragnąłem dawno... Keperau przerwała żywo. – Kobiety same, bez męzkiej opieki, zmuszone są bardzo krąg swych znajomości ścieśniać... – Natrętom, jak pani widzi, trudno się opędzić – rzekł śmiejąc się Platon. – Choćbym miał na to zasłużyć, aby mnie panie do nich zaliczyły – musiałem się im przedstawić. Pragnąłem dawno mieć to szczęście... Spojrzał na Rolinę. której wzrok prześliznął się przed jego oczyma jak błyskawica, a był na – bity jak baterya elektryczna, która ma minę podpalić. Ona nie odzywała się dotąd ni słowa. Myślała jak ma rozpocząć rozmowę, rachowała! Keperau kipiała z niecierpliwości aby przejazd nie długi do Monaco został należycie zużytkowany. Milczenie ją niepokoiło. O ile mogła oczyma podbudzała Rolinę, która zdawała się nie chcieć tego zrozumieć. Książę Platon był wielomowny, unosił się nad pięknościami tego kraju, mówił o tym z którego przybywał, dowcipował wesoło i spytał w końcu pułkownikównę, czy to czarodziejskie wybrzeże w jej oczach nie miało wdzięku. – A! przeciwnie – odpowiedziała Rolina spokojnie i poważnie – jestem wielką miłośnicą piękności natury, ale od kilku miesięcy patrząc na ten śliczny kraj, już się obyłam z jego wdziękiem, pierwsze wrażenie się zatarło. Spokojnie nasycam się jego pięknościami. – Ja ich używam z całą gorączką człowieka, który marzył tylko o nich, a rzeczywistość przeszła jego marzenia – rzekł książę. – Jestem szczęśliwy, i nie radbym ostygnąć! Rolina westchnęła. – Kto niema trosk innych, może się swobodnie napawać naturą. – Ja, nie mam, dzięki Bogu, żadnych – zawołał Platon – młody jestem i, jak ptak swobodny... ale jak ptak co raz pierwszy wyleciał z klatki. Keperau się wmieszała. – Ja, stara – rzekła – takbym się gotowa zachwycać księcia zapałem i szczęściem, jak książe naturą. Rzadka to rzecz widzieć człowieka szczęśliwego. Platon śmiał się. – Zaręczam pani – wykrzyknął – że w tej chwili, mogę się nazwać i jestem najszczęśliwszy z ludzi. Spojrzenie na Rolinę nadało temu obcesowemu wykrzyknikowi wielkie znaczenie. Pułkownikówna roztargniona patrzała w okno... – Jeżeli panie nie widziały Monaco, i jadą go oglądać – mogę je zapewnić że będą zachwycone. Daleko jest piękniejsze od Niey i jej okolic. Rolina mu przerwała śmiało. – O! ja wprost tylko jadę do zielonego stolika, szczęścia próbować! Książę Platon cofnął się zdziwiony. – Jakto? pani? pani byś mogła doznawać jakiej przyjemności w grze? A! to nie do wiary! – W walce z losem! – podchwyciła Rolina – ale dla czegóż nie? Platon ramionami poruszył. – Rozumiem walkę z losem – rzekł – ale nie o złoto. – Na nieszczęście – ono jednak wyraża wszystko na świecie, jestto weksel na – to co życie dać może. – Co życie dać może kupionego – zawołał Platon – lecz jaką wartość ma szczęście kupione? Pułkownikówna zarumieniła się mocno. – Zmieńże książę świat i uczyń go niesprzedajnym. Zamilkł trochę zasmucony młodzieniec. – Być może – dodał – że ja dotąd mało znam świata, i na tę jego stronę wstydliwą nie patrzę umyślnie, aby smaku do życia nie tracić. – Zresztą poprawiła się Rolina spoglądając śmielej na Radjana, który jej z oczów nie spuszczał – walka z losem jest rozrywką dla tych co innej nie mają. – Jakto? W Nicy pani brak rozrywek? – Na roztargnieniach nie zbywa, prawdziwej rozrywki mało. Myśmy tu prawie obce, znajomości mamy nie wiele, a te kilkogodzinne! – Lecz z tych krótkich czasem – przerwał książę – zawiązują, się trwalsze stosunki. Rolina potrząsnęła główką i poprawiła zasłonkę, trochę twarz odkrywając. – Rzadko się to zdarza, i rachować na to tak trudno, jak na wygranę w Monaco. Nastąpiło milczenie i pogoń wejrzeń, które się krzyżowały, uciekały i z sobą spotykały. Keperau zapytała czy książę długo tu bawić zamyślał. Radjan odpowiedział że sam jeszcze nie wie, ale tak się czuje szczęśliwym w tem powietrzu, zieleni, wiecznej wiośnie, iż gotówby pozostać na zawsze. – Na zawsze niepodobna – przerwała Keperau – bo w maju nikt tu w świecie wyżyć nie może. Wiosna jest w zimie, ale za to latem jak w piecu. – Książę – dodała trochę złośliwie Rolina – właśnie dlatego że się tak zachwycasz tym rajem, zdaje mi się znużysz się nim prędko. Gwałtowne uczucia są krótkotrwałe... – O ile siebie znam – odparł Platon – jestem bardzo wytrwałym, choćby w najgorętszem uniesieniu. Lata mogą mnie spalić na węgiel, ale nie ostudzą... Pułkownikówna przerwała rozmowę, po niebezpiecznej toczącą się pochyłości. Mówiąc o rzeczach obojętnych, przypatrując się kraj obrazowi, dojechali w ostatku do Monaco. W ciągu podróży Keperau bardzo zręcznie przyjaciółce dopomagała. Rolina w początku niedostępna i dumna, jakby ulegając wrażeniu mimowolnie, z wielkim kunsztem, stopniowo się rozweselała, stawała swobodniejszą. Książę mógł sądzić, iż towarzystwo jego tak szczęśliwie skutkowało. Dziwna to była natura kobiety, którą rozmysł i rachuba nawet naówczas rządziły, gdy chłodne serce się trochę poruszyło w piersi. Każda prawie nowa znajomość działała na nią tak, że ją w błogie, acz krótkotrwałe wprawiała marzenie. Czuła coś jakby przedsmak uczucia, które nigdy nie przychodziło. Po tych preludjach sentymentu, wprędce górę brała głowa, fantazya i przemagały rachuby zimne. Serce nie rozkołysane, uspakajało się i stygło. Dnia tego Rolina była także pod wrażeniem nowości. Piękny, sympatyczny, żywy młodzieniec zajął ją, zapragnęła być przez niego kochaną, chciałaby się była może sama w nim pokochać – nie miała serca! W Monaco książę pierwszy wyskoczył z wagonu, pomógł wysiąść paniom, prosił o pozwolenie towarzyszenia im, za które – nie odrzucając – podziękowano. Poszli więc razem. – Ja sam nie grywam nigdy – oświadczył książę – ale mogę być pani krupjerem, kasjerem, rachmistrzem, czem pani każe. W milczeniu przyjmowano jego usługi. Książę nimby weszły do salonu gry, chciał im pokazać śliczny ogród, widoki z niego i wszystko co tu sztuka zrobiła dla oczarowania a przyciągnięcia do – przepaści. Rolina się sprzeciwiła, gorączka gry ją paliła. – Nie, nie, mości książę – zawołała – ja naprzód muszę moje tysiąc franków przegrać, Są to ostatnie które postanowiłam rzucić w paszczę fortunie... Chodźmy... Posłuszny Plato skłonił się i podał rękę. Była to godzina w której napływ gości największym bywa. Stoły gęsto zbitym tłumem otoczone przed – stawiały ten straszny obraz ludzi roznamiętnionych, nieprzytomnych, zapominających przeszłości swej i przyszłości, z całą rozmaitością wyrazów jakie namiętność na każdej twarzy wyciska inaczej; w każdym temperamencie rysując się odmiennie. Starzy, młodzi, szczęśliwi, przybici, rozgrzani, zdrętwiali, osłupieni rozpaczą, cisnęli się do tego stołu szczęścia, przy którym kilku bladych, zobojętniałych, przemienionych w machiny ludzi, zagarniało i odsuwało złoto... Odegrywał się tu ten znany dramat stary, którego piąty akt przewidziany jest zawsze, a w którym każdy skazany, siebie sądzi wyjątkową istotą i sam jeden poi się nadzieją. W milczeniu grobowem, przerywanem monotonnem – rien ne va plus – po którem następuje cisza głębsza jeszcze oczekiwania, słychać brzęk złota, szelest papierów, westchnienia, szmer, ciszę znowu. Jak trup blady, chwiejąc się na nogach odchodzi gracz, który już nic do postawienia nie ma, przeciska się nie widząc nikogo, idzie sam nie wie dokąd. Zdala dostrzegł książe Radjan, starego jenerała Piotra Maksymicza, który siedział ponury zadumany, nad rulonikiem ostatnim. Rolina wchodząca dumnie, potoczyła wzro – kiem i zbladła. Musiała się zeprzeć na ramieniu księcia, lekki okrzyk wyrwał się z jej ust, zdawała się bliską omdlenia... W sali było gorąco... Naprzeciw za stołem siedział, niepozornie ubrany, z twarzą pomarszczoną, z oczyma dziko pałającemi Don Esteban. W chwili gdy go Rolina zobaczyła, i on podniosł wzrok, poznał ją, drgnął! natychmiast wstał od stolika. * * * XXII. Baronowa, która amerykanina nie znała, a z upięknionych i retuszowanych fotografii jego, ani go poznać, ani domyśleć się mogła; widząc cofającą się i chylącą Rolinę, nie umiała sobie tego wytłumaczyć inaczej, tylko chyba zręcznym manewrem dla obudzenia w księciu współczucia. Książę Radjan również się zdziwił, gdy pułkownikówna, ocuciwszy się, pod pozorem gorąca, którego znieść nie mogła, zażądała wyjść na terasę, ku ogrodowi. Widząc ją zbladłą i zmienioną, Platon natarczywie się dopytywał, czyby służyć czem nie mógł. Ona sama nie wiedziała co ma zrobić z sobą. Zostać? uciekać? Nie mogła ani towarzyszowi swemu się wytłumaczyć, ani baronowej przy nim wyznać co ją tak strwożyło. Oczy tylko przestraszone, obłąkane zdradzały cierpienie. Doprowadziwszy ją do ławki w cieniu, książe, gdy mu szepnęła że chce sama pozostać, oddalił się oznajmując baronowej, iż na galeryi niedaleko czekać będzie na rozkazy. Keperau niecierpliwie wyglądała odejścia jego, aby Rolina wytłumaczyła jej co się stało. Ale przerażona jeszcze widokiem tego człowieka, właśnie w chwili gdy zjawienie się jego mogło wątły wątek zasnuty tak szczęśliwie rozerwać, Rolina nie mogła przyjść do siebie długo i przemówić słowa. Serce jej biło z niewypowiedzianą trwogą, chciała uciekać, obawiała się pogoni. – Baronowo! – zawołała głosem słabym – amerykanin! człowiek ten... oszust, co był moim narzeczonym, jest tu! Widziałam go. Keperau ręce podniosła nad głowę i załamała.. – Widział cię? – A! tak! niestety... – Wracajmy natychmiast do Nicy! jedźmy! uciekajmy! Ze spuszczonemi i wlepionemi w ziemię oczyma, pułkownikówna długo nic nie odpowiadała, jakby w ustach jej słowa zamarły. – Uciekać! – zawołała nagle – pogoni za nami. Nie! widział mnie, choćby nie wiem ile to kosztowało, raz z nim potrzeba skończyć. Ławka na której siedziały, zbyt była blizką pałacu gry, Rolina wstała energicznie zbierając całą silę i powoli iść zaczęła szukać miejsca, w któremby nieuchronna z tym człowiekiem rozmowa, nie zwracała oczów przechodzących... Zaledwie uszły kilka kroków, gdy żywy chód dał się słyszeć za niemi. Pułkownikówna uczuła, domyśliła się nadbiegającego don Estebana... Zatrzymała się z mocnem postanowieniem stawienia mu czoła, śmiało. Gdy się to działo książę Radjan, który na galeryi stojąc, nie spuszczał z oka ławki i widział panie wstające z niej, zobaczył też amerykanina wybiegającego z sali, oczyma niespokojnemi szukającego kogoś. Jakieś przeczucie tknęło księcia Platona, począł z wolna w ślad iść za nim. Przekonawszy się że w istocie gonił za temi paniami, a one oczekiwać się zdawały na niego, zatrzymał się książę. Serce mu uderzyło zazdrością, chociaż człowiek ten, który ją budził, nie zdawał się wcale godnym aby go za niebezpiecznego wziął rywala. Zawsze brzydki, don Esteban teraz więcej był zdziczałym, zaniedbanym, ogorzałym, niż na wiedeńskim bruku, Postawa ani strój nie dozwalały przypuszczać, aby do lepszego towarzystwa należał. Na twarzy, w ruchach poznać było łatwo śmiałego awanturnika, tej nieokreślonej klasy średniej, która pozorną i niezgrabną ogładą, okrywa z trudnością pochodzenie swe z gminu. Dawniej amerykanin umiał udawać szorstkiego, rubasznego obywatela drugiej półkuli, teraz, jakby już nie potrzebował zmuszać się do przybranej roli, występował napiętnowany zuchwalstwem oszusta bez wstydu. Strój jego podróżny, wyszarzany, pomięty, był lichy i ubogi, w rysach twarzy malował się niepokój zbiega, który się ściganym czuje. Oczy latały groźne i bojaźliwe razem, a ręka drgała, jakby szukając rewolwera na obronę. Takim go teraz, po długiem niewidzeniu, zmienionym straszliwie, ujrzała zrozpaczona Rolina. Gonił za nią roznamiętniony, dziki, z uśmiechem złym na ustach. Zdyszany stanął przed nią. – Ja właśnie jechałem do Nicy – zawołał głosem schrypłym i znużonym, nie zważając na przytomność nieznajomej baronowej. – Bardzo mi przyjemnie. Chciał się zbliżyć, Rolina cofnęła się zmarszczona. – Sprawa moja niezupełnie ukończona – dodał – ale się zbliża do końca – rychło... rychło! Tu lub we Włoszech, wypadnie. Wpatrywał się w tę groźna piękność, która go mierzyła wzrokiem piorunującym, i głos, z początku śmielszy, słabnąć zaczął. – Pan o tem wiesz oddawna – sucho, dumnie przerwała Rolina – że pomiędzy nami wszystko zerwane, skończone. Zawiodłeś pan zaufanie moje, zostałam oszukaną, poniosłam straty, znać was nie chcę!! Znać nie chcę... Idź pan odemnie! Roliny głos drżał i pełen był wstrzymywanego płaczu, cofała się mówiąc, chwytała rękę baronowej, oglądała do koła. Amerykanin zamilkł, ale wzroku z niej nie spuszczając, patrzał coraz namiętniej i zuchwalej. – Ja słowo wasze miałem, mam i nie zwalniam z niego – krzyknął głośno. – Wszystko się wyjaśni... Kto się dla kogo poświęcił i doznał zawodu, ja nie wiem. Tułam się z waszej przyczyny. Gdzieindziej byłbym bezpieczny. Po – trzeba było do Włoch przyjechać. Wszystkoby się skończyło... Mówił słowami urywanemi, bez związku, i z trudnością zdobywając się na jakieś usprawiedliwienie. – Dość tego zawołała Rolina – mówiłam i powtarzam panu że go znać nie chcę. Jesteś pan obwinionym, ściganym, nie oczyściłeś się. Splamionemu człowiekowi nie podam ręki! Odwróciła się chcąc uchodzić i tuląc się do baronowej, oczyma szukała dokoła czy nie stanie kto w jej obronie od tej napaści. Amerykanin gdy się poruszyła, rzucił się za nią. – Myślisz pani – zawołał – że ja, ja, poświęciwszy dla niej wszystko, dam się potem jak pies precz odpędzić! Pani mnie nie znasz! Z tą waszą sprawiedliwością, sądami i z wami dam sobie radę. Mnie nie ujdzie to co mojem być powinno!! Nie. Dla tej pasyi wpadłem w kałużę, ale z niej wybrnę, a gdybyś do klasztoru nawet skryła się przedemną, i z niego cię dobędę! Nie ujdziesz mi, będę ścigał, musisz być moją! Podniósł rękę, jakby uchodzącą chciał pochwycić; Rolina krzyknęła, w bok się rzucając. Ks. Radjan, który zdaleka całą tę sceną wi – dział nie mogąc jej zrozumieć, zobaczywszy uciekającą Rolinę, goniącego ją człowieka, rzucił się natychmiast na ratunek. Ale pośpieszne kroki nadbiegającego posłyszawszy Don Esteban zląkł się i wskoczył w bok w zarośla, krzyknąwszy znacząco Rolinie: – Do widzenia! Ks. Platon nadbiegł właśnie, gdy osłabła ze wzruszenia pułkownikówna, zwieszona na ramieniu baronowej traciła przytomność; a Keperau siliła się ją utrzymać aby nie padła. Sceny tej nie umiejąc sobie wytłumaczyć książę, przybiegłszy pytał co ma robić i czy ścigać trzeba napastnika. Rolina rozbudzona z omdlenia głosem jego i trwogą dała znak przeczący... Stali tak chwilę w milczeniu, gdy pułkownikówna odezwała się do Platona. – Mości książę ponieważ los zrządził że ciężar opieki nademną chwilowo na was spada... proszę, prowadźcie mnie gdziebym spocząć mogła – pierwszym pociągiem powracać muszę – tak się czuję słabą. A po namyśle dodała cicho. – Wypadek, którego książę byłeś świadkiem – wytłumaczę mu. Platon tak był szczęśliwym iż los mu rolę opiekuna narzucił niespodzianie, zbliżając go do kobiety, którą tak poznać pragnął – iż w chwili pierwszego zapału – do największych ofiar był gotów. Podał rękę zmęczonej i bezsilnej Rolinie i zwrócił się z nią do najbliższego hotelu, rozkazując otworzyć na dole salon i parę pokojów. Tu padła pułkownikówna na kanapę, a książę widząc że potrzebuje wypocząć sama, zostawił ją z baronową. Rolina przez czas dosyć długi burzyła się, gniewała i płakała na przemiany, nie mogąc obmyśleć co począć. Wiara w jakąś gwiazdę szczęśliwą wskazywała jej księcia, jako zesłanego przez Opatrzność na obronę. Ale potrzeba było znaleźć sposób wytłumaczenia mu wypadku, tak aby w jego oczach nie postradać uroku. Ten człowiek odarty, opalony, który tak zuchwale gonił za nią, krzyczał, odgrażał się, musiał mieć do tego jakieś prawa! Po kilkakroć zwróciła się do baronowej z pytaniem: – Co ja mu powiem? Keperau nie śmiała nawet doradzać. Rolina po namyśle, przekonawszy się że kłamstwo wszelkie byłoby niebezpieczeństwem, postanowiła mówić prawdę, ubierając ją tylko z kunsztem sobie właściwym... Wypocząwszy, poszła do zwierciadła poprawić ubranie, i uprosiła baronowę, ażeby księcia wezwała. Zastał ją już siedzącą w fotelu, bladą, ale śmiało patrząca mu w oczy i uspokojoną. – Mości książę – odezwała się, wskazując mu siedzenie przy sobie – czuję że mam ze szlachetnym człowiekiem do czynienia, muszę mu się wytłumaczyć... Byłeś mi pomocą, jestem obowiązaną i do wdzięczności i do szczerości... Jestem sierotą, mości książę, po ojcu moim został mi majątek szczupły. Nie mając opieki, szukać jej musiałam w zamążpójściu. Człowiek którego książe widziałeś, poznał mnie w Wiedniu, gdzie bywał w najlepszych towarzystwach i żył na pańskiej stopie. Spotykałam go, między innemi, i u księżnej Matyldy T. Zaczął naówczas starać się o moją rękę; olśniewał wszystkich jakiemiś bajecznemi milionami, miałam wstręt nieprzezwyciężony do niego, choć wszyscy – przyjaciele i rodzina zmuszali do dania mu słowa. Uległam opłakując tę ofiarę, przyrzekłam mu że pójdę za niego. Wesele odłożonem zostało aż do nadejścia potrzebnych świadectw i papierów; tymczasem amerykanin na którego padły szkaradne jakieś podejrzenia, okazał się awanturnikiem. Musiałam zerwać z nim, zniknął oddawna, ale prześladował mnie listami, na które nie odpowiadałam.. Resztę wiecie, mości książę... Rolina zakryła twarz rękami i płakać zaczęła. Jak wszystkie osoby nerwowe i fantazyą powodować się dające – łzy miała łatwe... Wielkiego uczucia ludzie połykają boleść – ci co serca nie mają, wywieszają łatwo jego znamię. Baronowa stojąca obok, dodatkami do opowiadania starała się w księciu obudzić współczucie, które i bez tego objawiło się nader gwałtowtownym wybuchem oburzenia i zgrozy. Wstał pośpiesznie z krzesła, chwytając kapelusz. – Mnie się zdaje, że, zapobiegając podobnym scenom i napaściom – zawołał – potrzeba go kazać przytrzymać. Lecę natychmiast. Rolina głośnym wykrzykiem zaprotestowała. – A! nie! nie... dajcie mu ujść, niepodobna aby się ważył mnie ścigać... – Niech pani będzie spokojną – z rycerską gotowością przerwał książę – ja będę stał na straży, nie odstąpię jej na krok. Towarzyszę paniom do Nicy, to się rozumie samo z siebie, ale i tam, gdyby tego była potrzeba, mieszkamy w sąsiedztwie, ja i moja służba jesteśmy na zawołanie! Rolina z wdzięcznem wejrzeniem podała mu rączkę, którą ucałował z zapałem. – Będę najszczęśliwszy, jeśli mi pani uczynisz ten honor i pozwolisz czuwać na sobą. Wrócimy natychmiast do Nicy, a tam ja willę Euzebię ostawię strażą dokoła i sam nią będę dowodził. Ręczę za bezpieczeństwo pani. Po półgodzinnem odpoczynku, dzięki opiece księcia, wszyscy oddychali swobodniej. Rolina blada była, smutna, wzruszona, lecz książę wzbudzał w niej takie zaufanie, iż trwoga zdawała się ustępować zupełnie. Keperau rozpowiadała obszernie historyę przeszłości, tak ją przedstawiając aby heroinę w jak największym ukazać blasku. Sama ona zresztą umiała półsłowami tak żywo odmalować swą dolę, opuszczenie, zdradę której o mało nie padła ofiarą – że książe Platon pięknością jej już zachwycony, oczarowany – uległ urokowi tego tragicznego losu, kobiety tak nieszczęśliwej, a współczucia godnej. I on nabierał przekonania że przeznaczeniem jego było, znaleźć się w danej godzinie na jej drodze i zostać wybawcą. Zapalał się tą rolą swoją, obrońcy uciśnionej niewinności. Nim się napowrót wybrano do Nicy, baronowa na głód się uskarżać poczęła, chciała kawałek chleba przekąsić. Książę pobiegł i kazał podać obiad, na jaki hotel się mógł zdobyć, z całą wykwintnością człowieka do zbytkownego życia nawykłego. Przy stole ożywiona i coraz poufalsza toczyła się rozmowa, wracała powoli wesołość. Wypadek ten, istotnie cudowny, nagle zbliżył do siebie nieznajomych przed chwilą, odsłonił przeszłość, tajemnice, i postawił w tym stosunku, do którego w zwykłem życiu po upływie kilku miesięcy zaledwie się dochodzi. Wszystko to wydawało się ks. Platonowi i Rolinie zarówno opatrznościowem. Przeznaczenie czynnie i widomie się objawiało. Serce Roliny, zaschłe, wystygłe, martwe, poruszało się nieznanem oddawna uczuciem wdzięcz – ności i sympatyi dla pięknego swojego wybawcy... Książę tak gotów do poświęceń, tak gorący, tak już widocznie rozkochany, wydawał się jej bohaterską postacią. Sparta poufale na jego ręku, jak gdyby od wieków się znali, pułkownikówna przeszła na stacye i pod strażą jego troskliwą do Nicy powróciła. Nie wstępując nawet do swej willi, książę natychmiast, z obawy aby amerykanin się tu nie zjawił, powołał służbę swoją i kazał jej zająć dół i sutereny willi Euzebii. Wydał najsurowsze rozkazy, aby nikomu obcemu zbliżyć się nawet nie dopuszczono. Baronowa, położywszy Rolinę do łóżka, sama pobiegła na miasto, obmyśleć – po spoczynku – jak dalej ma prowadzić sprawę tak dziwnie a szczęśliwie rozpoczętą. – Jeżeli się teraz za niego nie wyda za mąż – mówiła w duchu – to już chyba nigdy! Samo nieszczęście dla niej obróciło się na dobre. Książę Platon w swojem mieszkaniu rozmarzony, niewymownie szczęśliwy, chodził wielkiemi krokami, nie mogąc się uspokoić. – Te oczy! te oczy! – powtarzał zadumany, i zatapiał się we wspomnieniach dnia ubiegłego. – Bosko piękna! W willi Euzebii Boehmowa i Pepi wybierające się w drogę, nie mogły zrozumieć co się stało Rolinie – i co się w willi działo... Wyjazd ranny wydał się im ucieczką, od nich – powrót, choroba, rozstawienie straży około domu, wtargnięcie obcej służby – były dla nich niepojęte. Chociaż służąca oznajmiła Boehmowej, że Rolina chora położyła się do łóżka, weszła stara do jej sypialni. Nie doczekawszy się jednak ani słowa z ust na pół uśpionej, rozgorączkowanej pułkownikównej, która na pytania jej nie dała odpowiedzi, postawszy chwilę, odeszła z niczem. Zachwiała się ze swym wyjazdem, przeczuwając tu jakąś zmianę – coś czego ciekawą była, ale sobie wytłumaczyć nie mogła, czekała co jutro przyniesie. Kufry stały popakowane, wszystko do wyjazdu gotowe. Noc upłynęła spokojnie, ale dokoła chodzące warty, Boehmowej oka zmrużyć nie dały. Nazajutrz rano o zwykłej godzinie, Rolina się już ubierała. Wczorajszy dzień na twarzy jej pozostawił ślady, ale duszy męztwo wróciło. Miała opiekuna, przyszłość się znowu uśmiechała. Gdy Balbina weszła do niej, badające rzucając wejrzenia, czy nie zostanie powołaną aby została; dawna wychowanka zmierzyła ją tym samym wzrokiem zagniewanym co wczoraj. – Cóż się to stało? – spytała Balbina – całą noc... Rolina dokończyć jej nie dała. – Nic się takiego nie stało, coby projekta wasze zmienić mogło. Nie żądam i nie potrzebuję żadnych ofiar i poświęceń dla mnie. Rozstałyśmy się wczoraj, życzysz sobie do Wiednia powrócić, nie staję na zawadzie podróży. Boehmowa miała też dumę swoją. – Tak?? – odparła chłodno – a zatem, bywaj zdrowa! Bogdajbyś nigdy nie potrzebowała pomocy którą dziś gardzisz. Żegnam. To mówiąc wyszła rozgniewana. Pepi chciała koniecznie iść siostrę pożegnać, matka jej nie puściła. Potem jak się ze mną rozstała – rzekła – nie powinnaś i nie możesz się z nią widzieć. Obraziła niewdzięcznica twoją matkę, odprawia – jąc ją jak sługę, nie masz obowiązku żadnego dla niej. Drżąc jeszcze z gniewu i wzruszenia, Balbina posłała po powóz, kazała zabierać kufry, wzięła za rękę, zapłakaną Pepi, i opuściła z przekleństwem na ustach willę Euzebię... Nim dojechały do stacyi rozpłakała się... Rolina stała w oknie gdy powóz opakowany wyruszał – czuła że z nim cała jej przeszłość, wszystkie wspomnienia młodości, ostatnie węzły wiążące ją z rodziną – pękały. Dwie łzy, żalu czy niepokoju spłynęły po twarzyczce, starła je prędko. Wszystko było skończone. Potrzeba było nowe rozpocząć życie... Przyszłość, chciała samej sobie być winną, Pepi i stara Balbina ciężyły jej jak kajdany. Stała z temi myślami w oknie, za żaluzyą, oczyma nie widzącemi nie spoglądając w dal, marząc już o jutrze. Powóz się zwolna oddalał i zniknął na zakręcie ulicy. Zdało się jej że widziała główkę zakwefioną Pepi, która ku willi spoglądała. Stojącą tak u okna zastała ją baronowa, która na dole dowiedziała się o odjeździe Balbiny i oburzona nazywała go – niewdzięcznością! Myśli Roliny już innym biegły kierunkiem – rozważała jak ma się ubrać do księcia, który przyjść musiał. Pierwsze słowo jej do baronowej było zapytaniem w tym ważnym przedmiocie. Zaczęły roztrząsać to zadanie z zajęciem najżywszem. Pułkownikówna chciała się ubrać z jaknajwiększą skromnością i prostotą, Baronowa była zatem, aby wszelkich użyć środków, dla uwydatnienia piękności – za strojem bardzo modnym i wykwintnym. Zdaniem Roliny w danym razie, zalotność zależała na tem aby nie okazywać się zalotną, wyrzec się niepotrzebnych kunsztów. Pułkownikówna zwycięzko przy swojem zdaniu się utrzymała, a Keperu zgodziła się na nie, zaręczając że piękności jej niczem dodać nie można było blasku. Poszły więc razem studyować tę prostotę i zaniedbanie, w którem Rolina wystąpić chciała. Książę Radjan wahał się z początku czy miał dnia tego iść zaraz do willi Euzebii, lękał się ażeby to nie wyglądało jakby przychodził o podziękowanie należne się upomnieć. Chciał zdala tylko czuwać nad nią. Dzień wczorajszy, pełen przygód, obfity we wzruszenia i niespodzianki – podbił go zupełnie. Uściski jej ręki, wzrok smutny, dowody zaufania, niezatarte zostawiły po sobie wspomnienia... Nie myslał już, nie marzył tylko o niej, żył z nią – był nietylko zakochany, ale oszalały. Młodość potęgowała to uczucie. Chciał więc zrazu, okazać się delikatnym, bezinteresownym, nie narzucać jej gwałtownie, nie obudzać w niej obawy. Ale niecierpliwość rosła z każdą godziną, i po południu, uczuł się tak stęsknionym, iż wytrwać dłużej było dlań niepodobieńswem. Wahał się, brał kapelusz, wychodził, wracał, spoglądał na zegarek, przekonać się starał sam siebie iż delikatność mogła być wytłumaczoną jako lekceważenie – i wyszedł. Rolina równie niecierpliwa spodziewała się go zrana, baronowa pewną była także iż przybieży zaraz – obie się strwożyły nieco, nie doczekawszy się go. Miałżeby być tak obojętnym? Nie wychodziły jednak nigdzie, Keperau z górnego piętra śledziła ruchy wszystkie w willi Maryi. Czekały. Z należnem poszanowaniem, nad wieczór już książę kazał się Saszy zameldować. Stary sługa był tu na straży. Przyjęto natychmiast gościa pożądanego. Rolina wybiegła na przeciw niego do saloniku, obie rączki wyciągając do niego. – Tysiączne dzięki! – zawołała głosem wzruszonym – a! winnam wam tyle! Spojrzała na niego! Oczy więcej jeszcze niż usta mówiły, młody książę nie władał już sobą, był podbity. Keperau patrząca na powitanie z boku, mówiła w duchu. – Niema ratunku – musi się poddać! Czarodziejka. Uśmiechała się nieznacznie. Rozmowa zaledwie potrąciwszy o tragiczny dzień wczorajszy, natychmiast przeszła na te ogólniki, któremi się tak doskonale mówi to czego jasno i wyraźnie wypowiedzieć nie można. Jest to zawsze język początkującego uczucia lub bałamuctwa, które jego barwy przywdziewa, język, którym wobec stu osób, z pomocą oczów, mogą sobie dwie powiedzieć co chcą, nie rażąc nikogo, nie wtajemniczając słuchaczów. Rozmawiano o niczem – a mówiono sobie wszystko – książe, który miał zabawić krótko, zasiedział się niechcący do zmroku. Podano światło, podwieczorek, herbatę. Ro – lina się skarżyła że herbata w Nicy, angielskiego pochodzenia była nieznośną, przepraszała za nią. Natychmiast Sasza wykomenderowany do willi Maryi, przyniósł prawdziwą kiachteńską. W kwadrans potem posłano starego po książki. Wieczorem umówiono się aby jednego z dni następnych wspólnie przedsięwziąć wycieczkę nad prawy brzeg Paillonu do St. André, do groty której Rolina nie widziała jeszcze i do zamku Tourette, z którego widok miał być cudowny na okolicę. Znała go jedna tylko baronowa, z poprzedniego swego w Nicy pobytu. Książę radził korzystać z pięknej pogody i chciał wycieczkę urządzić jaknajrychlej, podejmując się wszelkich do niej przygotowań, lecz Rolina przypomniawszy sobie amerykanina, z jakiejś obawy, prosiła aby przejażdżkę na później odłożyć. Zwłoka ta dla Platona Eutychiewicza nie była niemiłą, znaczyła owszem iż czas przed sobą mieli, który książę mógł na swą korzyść obrócić. Nie tęsknił wcale za grotą St. André, ani za zamkiem w Tourette. Wieczór do późna upłynął na miłej, ożywionej, coraz poufalszej rozmowie, która dla słucha – jącej jej baronowej była niezrozumiałą, ale dla dwojga młodych tak zajmującą, iż się nie postrzegli jak godzina dziesiąta wybiła. Książę pożegnał się z tą pewnością iż jutro będzie tu pożądanym gościem i że powinien powrócić. Żegnając potem baronowę, Rolina rozpromieniona szepnęła jej na ucho wyznanie, że była – zakochaną! – Droga moja! to źle! – zawołała baronowa. – Żadnej słabości! zmiłuj się! Bądź panią siebie – trzymaj go zdaleka. Uwaga ta starej przyjaciółki niemal obraziła pułkownikównę – cofnęła się krok i potrząsła główką. – A! – rzekła – mnie, mnie, mogliście posądzić iż się – zapomnę! Allons donc! Nazajutrz złożyło się tak, że książę został na obiedzie. W chwili gdy Roliny nie było w salonie, szepnął poufnie pani Keperau, że po rozwadze i namyśle czuł się obowiązanym pójść do prefektury i poufnie tam ostrzedz o pewnem podejrzanem indywiduum, włóczącem się po okolicy. Dal do zrozumienia iż przyrzekł nagrodę żandarmom, jeśliby oko mieli na tego człowieka, którego dał im rysopis. W prefekturze miejscowej coś już o podobnym oszuście wiedziano. Dowiedziawszy się o tem później Rolina od przyjaciółki – odetchnęła. – Nieoszacowany ten nasz książę – odezwała się – pamięta o wszystkiem! Za parę dni wycieczka do St. André miała przyjść do skutku. Straże około willi, nadto bijące w oczy, zastąpił wkrótce Sasza siedzący w suterenach na dole, palący tam papierosy i biorący lekcye języka francuzkiego od młodej kucharki, która się nim bawiła. Stary bowiem, choć dla niego dawno pora przeszła do umizgów i zalotów, był zawsze galantem przy płci pięknej. Najlepszy humor panował w suterenach, ale kuchnia na tem nie zyskała. Spokój powracał też i Rolinie, pewnej już że amerykanin oddalić się musiał i napastować ją próżno przestanie. Zaloty księcia szły przyśpieszonym biegiem, stosunki coraz były lepsze, zgodność charakterów i gustów okazywała się zdumiewającą. Keperau wykrzykiwała ciągle, że nigdy w życiu tak dla siebie stworzonych istot nie spotkała... Dnie ubiegały żywo, nie rachowano się z niemi, gdy... Było to rano. Rolina wstała ze snu rozmarzona, myśląc, jak zwykle, co dnia tego włoży, aby być dla niego jaknajpiękniejszą; na czem wczoraj przerwała rozmowę i do czego ją mogła dziś doprowadzić. Do narady nad ubraniem miała powołać panią Keperau, która dała się namówić do zamieszkania na górze – gdy służąca weszła z listem w ręku i położyła go przy zastawionej na stole kawie. Pułkownikówna, której fizyognomia listu nie podobała się, wzięła go ostrożnie, z pewnym wstrętem w paluszki, – gdyż wyglądał brudno jakoś, a ona się wszelką nieczystością brzydziła – i zapytała, zkąd pochodzi. – Raniuteńko podsunął go podedrzwi jakiś człowiek... – Nie postylion? – Nie, poczty jeszcze nie było... – A! to znowu jakaś, żebranina! – zamruczała Rolina otwierając list. Spojrzała nań, krzyknęła i padła na krzesło blada i strwożona. Na grubej ćwiartce papieru stało znajomą, jej ręką nabazgrane, co następuje: „Nie sądź bynajmniej że pod strażą, nowego twego kochanka, możesz się bezpiecznie urągać ze mnie. Mam w żyłach krew ogniem płynącą – kocham do szaleństwa, ale się mszczę, życie stawiąc i życie odebrać gotów. Nie będziesz moją, nie będziesz niczyją! Śmierć wam obojgu. Wiem, że szukają mnie i ścigają, ale nie znajdą. Patrzę w okna wasze, wiem kiedy on wchodzi i wychodzi. Znajdę sposób pomsty krwawej. Nie będziesz moją, nie będziesz niczyją. Ja o życie nie stoję”. Powtórzone wyrazy, wielkiemi nieforemnemi wypisane głoskami, podkreślone były ze złością, czarnym pasem atramentu, jakby ręka co go na papier rzuciła, chciała tak nożem dwa przeciąć życia. List upadający na ziemię pochwyciła baronowa, przeczytała go, porwała i wylękła, nie pytając Roliny, pobiegła z nim do willi księcia. Książę Platon w rannym swym stroju siedział przy herbacie z gazetą w ręku, gdy Kepe – rau wpadła jak burza i, nie mogąc przemówić, list przed nim na stół rzuciła, sama chyląc się na krzesło. Tchu jej brakło. – Na miłość Bożą, wody! – krzyknęła głosem przerywanym. – Wody! Służba rozpierzchła się na wszystkie strony. Książę przebiegłszy już oczyma list, zmarszczony, groźny, gotował się z nim wychodzić. Keperau dyszała, patrząc mu w oczy. – Wracaj pani, bądź spokojną i uspokój pannę Rolinę, natychmiast idę do prefektury... to dokument. Dobra policya z papieru, mogłaby dojść miejsca gdzie się ukrywa... Żandarmerya jest niedbałą, niema bezpieczeństwa w Nicy! Idę do urzędu! Uspokój pani Rolinę. To mówiąc książę Platon, porzuciwszy śniadanie, jak stał śpieszył do prefektury. Keperau wolnym krokiem do przyjaciółki wróciła. W willi Euzebii, po dniach bezpieczeństwa i odpoczynku, znowu zapanowały popłoch i trwoga. W takim stanie rzeczy naturalnie, wszystkie zwykłe formy towarzyskie się zaniedbują... Nie – bezpieczeństwo usprawiedliwia, środki ochrończe wymagają, nieustannego porozumiewania się. Książę przybiegł wprost do willi Euzebii i pozostał w niej długo, poszedł się przebrać, wrócił i został dzień cały. Męztwo jego, energia, spokój jaki okazywał, zaręczenia iż żandarmerji nadzwyczajne środki miała przedsięwziąć – dały odetchnąć Rolinie. Dziękowała mu powtarzając, że póty czuje się bezpieczną, dopóki on jest przy niej. Platon też nie myślał odchodzić, a gdy późno w noc pożegnać był je zmuszony, zaprzysiągł iż czuwać będzie sam i cala straż bezpieczeństwa... Dnia tego ręce ich prawie się nie rozplatały, oczy nie schodziły z siebie – poufałość rosła i – gdy baronowa wyszła z salonu, była chwila że główka znużona spoczęła zlekka na jego ramieniu. Książę Platon Eutychjewicz, ledwie nie błogosławił zuchwałego amerykanina. * * * XXIII. Była wiosna rozwinięta już w pełni, wiosna południa jak lato gorąca, cala w wieńcach liści i kwiatów, w odurzających woniach, namiętna, rozszalała, rozdąsana. Obok roślin bujających rozpustnie, okrywających kamienie, pnących się na mury – zwierz i człowiek wydawał się wystygłym i smutnym. Natura wyprawiała orgie szalone... Kaktusy bronzowemi kandelabrami kwiatów, wyniosłemi jak drzewa, strzelały do góry, na płotach i ścianach pozpościerały się glicyny okrywając je całe jakby jedną zasłoną liliową, – białych różyczek i głogów główki wonne składały się w girlandy nadobne, zaokrąglając zalotnie, biegnąc ku sobie, obejmując się i ściskając. Zapach cukalyptusów, rozkwitłych bzów, jaśminów, kassii, głogów upajał... A na niebie!! Na tej Bożej palecie palec arcymistrza rozścielał czarowne barwy i blaski – złote tła, równiny lazurów, hafty białe, zasłony przejrzyste, fręzle srebrne... Wpatrzywszy się w niebiosa mieniące się jak morze, – w morze migające jak niebiosa, w tę grę kolorów – można w nich było czytać całe dramata barw walczących z sobą. Poczynało się to od prologu mgły porannej, kończyło w piątym akcie wieczora trzaskiem piorunu. Od nieba oderwać oczu nie można było chyba na morze, od morza chyba na niebiosa. Na morzu inaczej odbijało się to co się działo w obłokach – łagodniej, stłumiono. Wśród sinych i liliowych gór, na równinie postrzępionej drobnemi marszczkami fali – ciszej grały te same barwy, zmięszane z ziemskiemi, – przy muzyce usypiającej, mruczących-wodach strumieni i śmiechu bałwanów rozbijających się o skały... Nica stała teraz w całej okazałości swej południowej natury, uzieleniona, uwieńczona, czasami przypominając wschód daleki i ogrody Damaszku, to krajobrazy Wioch pokrewnych. Palmy i pinie kołysały się po nad staremi oliwkami zgrzybiałemi i wałami róż obsypanych kwiatem. Najostygiejszy wiek, najzimniejszy umysł, jaknajmniej ludzi. Nicby w tem nie było nadzwyczajnego, wszyscy byliśmy młodzi, ale... – Ale, cóż za, ale? – zapytał seryo książę Platon. Stary jenerał trochę się zająknął. – Hm? – rzekł – na czem się to skończy? Platonie Eutychjewiczu, jam stary przyjaciel rodziców twoich i wasz. nie tajcie przedemną. Mów prawdę. Jeżeli panna zacna i uczciwa, jakbym chciał wierzyć, to wy ją kompromitujecie, jeżeli się już nie lęka kompromitacyi i nie dba o to, rzecz dla was niebezpieczna. Książę siedział bardzo spoważniawszy. – Ja sam już o tem z wami mówić chciałem, Piętrze Maksymiczu – począł z wolna. Nie będę przed wami taił, kocham się w niej, na zabój. Jest to istota czarująca! niebiańska! Anioł w ludzkiem ciele! Kocham ją, jestem kochany, łatwo odgadniecie resztę. – Właśnie że mi odgadnąć nic niepodobna – wtrącił jenerał. – Przecież się z nią nie ożenicie? – Dlaczego, nie? – podchwycił książę. – Jenerał spuścił głowę, przykro mu się tłumaczyć było. – Mój drogi – rzekł zwolna – nie powin – niście zapominać coście winni imieniowi, krwi, pochodzeniu waszemu. Książę Radjan z pierwszą lepszą ładną twarzyczką żenić się nie może. – Nie ma prawa być szczęśliwym dla tego, że prapradziad miał tytuł cara. Osobliwa logika! Alboż książęta L., Z., X. nie żenili się z ubogiemi dziewczętami, i nawet w krwi panujących podobne małżeństwa się nie trafiają? – Prawda – rzekł jenerał – ale tu zresztą o imię nie chodzi. Znasz ty przeszłość tej kobiety, której chcesz dać imię swoje? Nie otrzymując odpowiedzi, stary mówił dalej. – Ja, dowiadywałem się o nią – i nie bardzo jestem zbudowany. – Jeżeli wam co uwłaczającego jej powiedziano – zawołał porywczo książę – to bezczelny fałsz! A gdyby nawet było, co nie jest, przeszłość do mnie nie należy. Jenerał się rozśmiał. – Frazes! – zawołał, – Nie wiesz o tem że niema nic cięższego do dźwigania nad przeszłość, bo ona nie jest niezmazana, a mści się na calem życiu człowieka. Z niej rośnie wszystko... – Tak – rzekł żywo Radjan – ale ja znam doskonale jej przeszłość... – Malowaną przez nią samą – przerwał Piotr Maksymicz, – przez tę która ci ją daje do poślubienia. Audiatur et altera pars, posłuchajcie innych... Każdy swoją przeszłość tak przekształca nietylko dla drugich, ale dla samego siebie, aby się jej wstydzić nie potrzebował. – Każdy, tak... oprócz niej – odparł książę poruszony mocno. – Nie znacie tej kobiety. Ona dla mnie nie ma tajemnic, przyznałaby się do wszystkiego. Jenerał śmiać się począł, co oburzyło księcia Platona, dającego znaki niecierpliwości. Zamilkli. Piotr Maksymicz posmutniał, widząc że obraził przyjaciela. Na przejednanie rękę mu wyciągnął. – No – mówcie coście słyszeli o jej przeszłości? – zapytał Platon. – Na co mam wam opowiadaniami temi robić przykrość nadaremną – rzekł stary. – Jesteście w tym stanie, w tem usposobieniu, z którego tylko czas uleczyć może. Nie mówmy o przeszłości, dajcie mi tylko słowo że się nie zwiążecie bezpowrotnie, dopóki nie poznacie jej lepiej, i nie ostygniecie trochę. Wyście jak młode ptaszę, świeżo wypuszczone z klatki. Latając, bijecie się o ściany. Namiętność was oślepia... zlitujcie się! nie śpieszcie. – Rada doskonała Piętrze Maksymiczu – wybuchnął książę ze śmiechem – mam czekać aby uczucie, namiętność wystygły i wyczerpały się – a szczęście stało się niepodobnem. Każecie mi pić piwo, gdy skwaśnieje. Jenerał ruszył ramionami, jakby mówił: – Cóż tu z nim rozprawiać? Milczeli chwilę, książę nie mogąc na miejscu usiedzieć, począł chodzić po salce. – Powiedzże mi jej historyę, Platonie Eutychjewicz – przerwał ciszę jenerał. – Jest bardzo prosta i krótka – rzekł stając przed nim książę. – Ojciec jej był pułkownikiem wojsk austryackich – szanowany powszechnie starzec, znakomity znawca starożytności, człowiek do najlepszego należący towarzystwa, miał tylko to nieszczęście że się fortuny dorobić nie umiał. – Szkoda że u nas podradczykiem nie został – zamruczał jenerał. Książę mówił dalej. – Odumarł ją sierotą, w Wiedniu miała naj – świetniejsze partye, milionowych ludzi – odrzuciła wszystkie, szukając przywiązania i serca. Dopiero po śmierci ojca, opuszczona, znękana, pomimo wstrętu, dała się namówić i przyrzekła swą rękę bogatemu amerykaninowi – (miano go za takiego). Pobudki były najszlachetniejsze, chciała los zapewnić przyrodniej siostrze, którą on wyposażyć obiecywał. Możesz być co piękniejszego? Tymczasem ów amerykanin okazał się awanturnikiem – zerwała z nim, jest dziś wolną. Wysłuchawszy opowiadania tego, zadumał się jenerał. – Pozwól – rzekł – wczoraj w Casino spotkałem się z moim dawnym znajomym z Wiednia, hrabią S. Niegdyś byliśmy z nim razem w Karlsbadzie. Zgadało się coś o Nicy, o towarzystwie, ktoś wspomniał o pięknej pułkownikównie Maholich – i o was... – A! łączą już nas razem! – rozśmiał się Platon. – Tak jest – mówił jenerał spokojnie. – Hrabia S. widywał ją w Wiedniu i dużo słyszał o niej. On mi także po swojemu opowiadał historyę o pułkownikównej. Nie zupełnie się ona zgadza z waszą... Książę Radjan pobladł. – Proszęż cię, jenerale – rzekł – nie oszczędzaj mnie ani jej. Mów co słyszałeś – bardzo proszę. – Com słyszał – odparł jenerał – że panna jest zręczną i ambitną kokietką, która bałamuciła wielu nim się udała za granicę, gdzie jest mniej znaną i poważniejszą rolę grać może. Wymieniano mi jej adoratorów... Chciała się wydać za mąż świetnie... Charakter ostry, zimny, despotyczny... Książę Platon, który z początku chciał się gniewać, posłyszawszy ostatnie słowa wybuchnął homerycznym śmiechem, położył się aż na krześle trzymając za boki. – Niema co mówić – zawołał – wizerunek doskonale schwycony! Nic do życzenia nie pozostawia. Cóż winna piękna jak anioł dziewczyna że za nią ludzie biegali? Tak! miała adoratorów mnóstwo. Kochał się w niej syn bogatego bankiera, dla którego, sama przyznaje, miała nawet pewną sympatyę, odrzuciła jego rękę, aby nie być posądzoną o chciwość, i ojca z synem nie poróżnić. Najlepiej mi się jednak podoba charaktery – styka – dodał książe – ostra, zimna, despotyczna! W tem czuć zemstę jednego z tych, którego ofiarą pogardziła. Platon byłby mówił dłużej, bo był mocno poruszony, lecz jenerał obejrzał się po salonie i na zegarze zobaczył dochodzącą jedenastą. Wstał prędko. – Ja ci czas zajmuję! przebacz – rzekł patrząc mu w oczy. – Nie ze złego serca tak się rozgadałem. Radjan stał namyślając się. – Wierzę w wasze dobre serce dla mnie – odezwał się – dajcież mi dowód przyjaźni, uczyńcie mi jedną łaskę. Słyszeliście o pannie Maholich, raz jeden chciejcie ją zobaczyć z blizka. Zaprowadzę was i zaprezentuję. Nie może to was ani skompromitować, ani być przykrem! a będziecie mogli sądzić ją nie ze słuchów i plotek, ale wedle własnego wrażenia. Stary przyjaciel rodziny uczynić to może dla mnie? Wyciągnął rękę, jenerał po chwili namysłu i wahania, skłonił się przyzwalająco. – Kiedy każecie? – Proszę was na dziś po południu – odparł wesoło książę. – Nie odkładajmy, gdyście tak łaskawi dla mnie. O czwartej będę tu na was oczekiwał. – Stawię się, heure militaire – rzekł jenerał. Piotr Maksymicz uścisnąwszy rękę przyjaciela, wyszedł zadumany. Książę Platon, mimo rozdrażnienia, w jakie go wprawił początek rozmowy, był już dobrej myśli. Zdawało mu się niepodobieństwem aby ubóstwiana Rolina mogła na kimkolwiek bądź inne jak na nim uczynić wrażenie. Rad był z siebie że wpadł na myśl uproszenia jenerała, o przekonanie się naoczne, jak fałszywie sądzono kobietę niewinną, na którą dosyć było spojrzeć aby być oczarowanym. Godzina była trochę spóźniona, Platon począł się ubierać śpiesznie, zabrał pudełko ze stolika i przez furtkę, świeżo zrobioną, która dwa sąsiednie ogródki łączyła, pobiegł do willi Euzebii. Tu już na niego oczekiwano. Rolina w leciuchnej sukni blado-liliowej, obszytej koronkami, przechadzała się po salonie. Zdaleka postrzegła już że Platon niósł coś w ręku i twarzyczka jej zarumieniła się wesoło, nabierając wyrazu czułości, który z jej rysami niezbyt harmonizował. W tych ostro wyrzeźbio – nych prześlicznych kształtach, gniew, duma, pogarda, ból daleko naturalniejszemi się wydawały, gnieździły się w nich wygodniej. Każde uczucie łagodniejsze wydawało się wymuszonem. Ale – Rolina umiała być czem chciała. Wchodzącego Platona powitała uśmiechem tak anielsko-melancholicznym, tęsknym, serdecznym, jak gdyby od niego czekała tylko szczęścia i bez niego żyć nie mogła. W wejrzeniach obojga widać było zgodę dwóch istot, które już się zrozumiały, wylały i nic sobie do powiedzenia nie mają, oprócz wiekuistej riturelli – kocham ciebie. Rolina była mniej majestatyczną, mniej królową i panią niż zwykle; więcej zwyciężoną i podbitą, rozmarzoną szczęściem swem niewolnicą dobrowolną. Taką teraz być chciała dla niego. Książę promieniał zwycięztwem, był piękny jak Apollo belwederski. Zbliżył się do niej poufale, pocałował podaną, rękę, objął ją w pół, zbliżył ku towarzyszce – nie odpychano go, dotknął jej ustami i szepnął. – Nie gderaj na mnie za rozrzutność, nie czyń mi wymówek przynoszę ci drobnostkę... Chciałbym cię ustroić jak królowę. – A! znowu, znowu jakaś drobnostka! – pozornie przestraszona i gniewna grożąc mu zawołała Rolina. – Doprawdy! dosyć już tych darów, bo się będę gniewała. Platon otworzył przed nią pudełko. Rolina rzuciła okiem na nie i pobladła nagle. Cofnęła się ruchem jakimś mimowolnym, oczy podnosząc na księcia... – Gdzieżeś to kupił? – Nadzwyczajnym trafem, za bezcen u jubilera, któremu dano na sprzedaż ten naszyjnik. Wszyscy go znajdują prześlicznym, a niesłychanie jest tani... Pułkownikówna przerażona poznała w nim ten sam, który jej był darował amerykanin i odebrał pod pozorem dopełnienia garnituru. Nie chciała się do tego przyznać przed księciem, zmusiła się do uśmiechu, ale to dziwne przeznaczenie, po raz drugi narzucające jej złowrogi klejnot, napełniało ją zabobonną trwogą. Książę spostrzegł zmieszanie się jej, ale go sobie nie umiał wytłumaczyć, inaczej jak skromnością i bezinteresownością. Rzucił pudełko na stół, ujął ją za ręce obie, i począł błagającym tonem... – Mam prośbę do ciebie widzisz... że nie darmo fraszki te przynoszę, i zaraz się za nie czegoś domagam... Po południu przyjdę tu ze starym przyjacielem moim, jenerałem Piotrem Maksymiczem. Widywałaś go zdaleka – pokazywałem ci wyprostowanego, sztywnego, z krótko ostrzyżonym włosem staruszka. Proszę cię, bądź dla niego grzeczną, bądź czarującą, jak to ty umiesz... Ujmij go, podbij. Stary ma może uprzedzenia, chcę abyś mu się ukazała w całym blasku. Pułkownikówna od pierwszego słowa zrozumiała o co chodziło, uśmiechnęła się tylko. Była jeszcze cała pod wrażeniem tego naszyjnika, nie mogła ochłonąć. Książę całując ją po rękach, szeptał ciągle: Oczaruj go! Gdyby nie był zakochanym i nie widział wszystkiego w tem świetle fałszywem, w jakiem miłość ukazuje świat cały, byłby wyczytał odpowiedź na te nalegania, brzmiącą: Naiwny człowiecze! wątpisz więc o mojej potędze? Szepnęła cicho: – O! bądź spokojny... Jenerał przegra bitwę i pójdzie w niewolę. Rolina nie była wychowaną religijnie, wiary w nic nie miała, lekceważyła wszystko co po za rzeczywistość wychodziło, lecz miała przesądy i obawiała się równie snów, jak przepowiedni. Naszyjnik ten powracający do niej przejmował ją strachem, jako przypomnienie amerykanina, jako zapowiedź losu nieuniknionego, jako tajemniczy talizman, jakieś następstwo niosący z sobą. Patrzała nań, i od blasku kamieni świecących jak oczy dzikiego zwierza, odwracała się z biciem serca, w duchu powtarzając. Co to znaczy? Co to znaczy? O naznaczonej przez księcia godzinie, jenerał odmłodzony, bodaj uperfumowany, przybrawszy zapomniane ruchy salonowe, od których odwykł był trochę, ukazał się z Platonem w salonie willi Euzebii. Trzeba było widzieć wychodzącą doń wielką i nieporównaną artystkę, piękniejszą niż kiedy, a tak dobroduszną, łagodną, naiwną, a razem tak dystyngowaną i arystokratyczną, i pełną dziewiczego wdzięku!! Jenerał, który ją zdaleka tylko widywał, stanął z początku zdumiony metamorfozą. Z fizyognomii jej ulicznej, spacerowej, z tego co o niej słyszał, wyobrażał ją sobie całkiem inaczej, ale za długo żył by nie wiedział, że każda kobieta, obdarzona instynktem swej płci właściwym, potrafi w danym razie przybrać charakter jaki znajduje potrzebnym dla uczynienia wrażenia... Wiedział i to, że nie każda jednak w tym przybranym charakterze utrzymać się potrafi. Rolina sama może nie była pewną czy zdoła wytrwać w przybranej roli, i dla tego musiała się uciec do najprostszego środka, oślepienia sędziego, rzucenia w oczy prochem co wzrok odejmuje. Od razu potrzebowała go zhypnotyzować, wdzięcząc się wyłącznie do niego, okazując mu sympatyę, poszanowanie, serdeczność niemal. Człowiek którego obdarzają niemi, nigdy nie pyta czy ma do nich prawo, przyjmuje i poi się chętnie. Stary jenerał, ostygły, rozczarowany, sceptyk, miałże się okazać nieczułym?? Zapominając o księciu, całą silę swych oczów, cały urok mowy, cały wdzięk obejścia się Rolina zwróciła ku nieprzyjacielowi. Środek był może za gwałtowny, za natarczywy, ale potrzeba było zwyciężyć. Pół godziny rozmowy, prowadzonej ze wszystkiemi odcieniami, mającemi ją uczynić stanowczą, dokazały cudu. Zwolna topniały lody, któremi zpancerzowany przyszedł tu jenerał, stary miękł poddawał się urokowi, zapominał, ożywiał, tak że gdy pułkownikówna, śmiejąc mu się białemi ząbkami, podała rękę prowadząc do herbaty, szedł Piotr Maksymicz jak niewolnik zwyciężony i okuty. Wieczór dokonał reszty. Z naiwnością rnłodziuchnego dziewczęcia, niby nie umyślnie, nieostrożnie opowiadała mu epizody z życia swojego, które tak były wybrane, aby rozproszyły mroki przeszłości i oblały je światłem miłem. Piotr Maksymicz bawił się, słuchał, wpadł w humor doskonały, a wychodząc ztąd późno całował rączki, któremi namuloną dłoń jego ściskała z takim zapałem jakby mu przez kilka tych godzin, ze trzydzieści lat ubyło. Wyszedłszy w ganek, stary uściskał księcia Radjana i szepnął mu: – Rusałka! czarodziejka!! Nie dodał nic więcej, poszedł pokonany, z głową spuszczoną. Teraz w kasino i wszędzie gdziekolwiek o pannie Maholich była mowa, gorąco brał jej stronę. Zazdrość mogła tylko szukać plam w tej istocie wyjątkowej! Czas upływał bardzo mile. Codzień prawie czyniono coraz nowe wycieczki w okolice, a ksią – że Platon urządzał je z wielką umiejętnością i staraniem o wygody. W parę dni potem kolej przyszła właśnie na dawno już zapowiedziany zamek i grotę św. Andrzeja. Książę, Rolina i nieodstępna dotąd baronowa Keperau, która do końca wytrwać obiecywała, odkrytym powozem ruszyli w stronę Turynu i rzeczułki Paillon. Lecz nim dojechali w pustą okolicę, której całym wdziękiem jest dzikość jej i niepopsuta przez człowieka żadnemi upiększeniami natura; musieli pomijać cały szereg nowo pozakładanych willi. Konie szły powoli, oglądano się ciekawie. Wśród innych, dał się widzieć mały domek w szwajcarskim stylu, z przybudowaną do niego werendą, którą całkiem okrywały kwitnące glicyny. Obrazek jakby dla malarza stworzony, oczom się ich przedstawia!. Od strony ulicy i ogródka, który tylko kaktusy bujne od drogi dzieliły, pod werendą siedziała staruszka ze srebrnemi włosami, smutną ale wypogodzoną twarzą. W ręku trzymała robotę, około której palce tylko pracowały bezmyślnie, gdyż głęboko była zadumaną. Głowa jej, ręce drgały mimowoli, trzęsły się bezsilnie. Tuż obok na szeslongu, wysłanym poduszkami leżał wyciągnięty, blady jak trup chłopak młodziuchny, na którego ślicznej twarzy śmierć położyła już znamię swoje. Ofiara to jej była, oczekująca na wyzwolenie. Wpadłe policzki, oczy głęboko pod czołem zaklęsłe, wyschły nos rzymski, sine usta zaciśnięte, jakby ironią jakąś uśmiechały się łagodnie, w rozmarzeniu błogiem... Umierający ten suchotnik zdawał się szczęśliwym, coś mu się śniło! niebiosa czy raj ziemski? Któż wie gdzie takie chorobliwe latają marzenia! Obok nich, sparty o stół, w czarnej sukni, z twarzą bladą, stał nie młody już duchowny z książką w ręku i czytał coś głośno. Rolina patrzała w tę stronę, wzrok jej utkwił w tym obrazie, zbladła. Podniosła się mimowoli, schwyciła za rękę Keperau. jakby uwagę jej zwrócić chciała, i wnet oprzytomniawszy, oczy skierowała w drugą stronę. W tym chorym poznała młodego Rudolfa von Hoh-Winterburg, który ją tak kochał, którego może ta miłość pędziła do grobu. Chory nie wiedział o pobycie Roliny w Nicy, i gdy oczy podniósłszy na powóz poznał ją nagle, pomimo przytomności babki, ostatkiem sił zerwał się z posłania, blade ręce składając jak do modlitwy. Zdawało się jakby chciał wstać, biedz, gonić za nią. Lekki okrzyk z ust mu się wyrwał. Przestraszona babka rzuciwszy robotę, pochyliła się nad nim. Ksiądz objął go rękami. Niespokojne głosy słyszeć się dały. W tem konie zaciął woźnica, i stare kasztany i akacye zakryły szwajcarski domek. Oprócz Roliny nikt nie dostrzegł tej sceny dramatu, jej jednej zrozumiałego. Książę Radjan śledzący wyraz i każdą zmianę jej twarzyczki, dostrzegł na niej poruszenie, ale widok tego młodziuchnego suchotnika, nie mógł dla nikogo być obojętnym. Nie dziwił się wcale. Epizod ten jakiś cień smutku rzucił na wycieczkę całą. W dzikiej dolinie wysiadłszy, Rolina błąkała się milcząca, na zamek dostawać się nie chciała, zwykła ciekawość ją odbiegła. Dosyć jej było zdala przypatrzeć się murom malowniczym. Tego dnia nic jej nie smakowało. W grocie Falicon, dla której stalaktywów w głąb się spusz – czad było potrzeba, pułkownikówna nowych wrażeń szukać nie chciała. Skarżyła się na ból głowy, dziwaczyła trochę, żądając powrotu inną drogą, którą woźnica znajdował utrudnioną i nie dobrą. Troskliwy książę, widząc ją tak źle usposobioną, podrażnioną, w obawie aby ukochana nie ucierpiała, co prędzej przeprowadził ją do powozu, chcąc powrót do miasta przyśpieszyć. Nim doszli do oczekujących na nich koni, kilka razy siadać musieli na kamieniach i odpoczywać, tak Rolina była osłabioną, znużoną, i, co się jej rzadko trafiało – smutną. Platon zwykle wesoły przy niej, musiał do tego usposobienia się zastosować, przypisując je niezdrowiu. Dzień był gorący, w powietrzu jakby przeczucie burzy. Nareszcie powóz, w którym pieszczoszkę jaknajwygodniej umieszczono, zawrócił nazad ku Paillonowi. Obawiając się wstrząśnienia, jechać kazano powoli. Słońce miało się ku zachodowi, miły chłód wieczora i woń rozkwitłych głogów, szczęśliwie podziałały na Rolinę, która się uczuła orzeźwiona. Konie zwolna szły po kamienistej drużynie. Na przodzie powozu siedział książę okrywając troskliwie plaidem, kolana i nóżki Roimy, patrząc w jej smutne jakieś i niespokojnie biegające oczy. Ona, milcząca, na wpół leżała w głąb powozu zasunięta. Keperau zwrócona ku niej, szeptała jej coś na ucho. Nagle książę ujrzał ją porywającą się z siedzenia z trwogą i krzykiem, Rolina oburącz twarz sobie zasłoniła. Tuż przy powozie strzał się dał słyszeć. Kula świsnęła po nad głową baronowej. Drugi wystrzał natychmiast nastąpił po pierwszym. Książę, który już miał z powozu wyskoczyć, uczuł jakby uderzenie silne po palcach prawej ręki, z której krew trysnęła. Woźnica zaciął konie gwałtownie, a Radjan stojący u drzwiczek, zobaczył tylko jakąś ciemno ubraną postać, która szybko rzuciła się w gąszcze drogę otaczające. Pomimo że był bezbronnym, książę Platon chciał biedz i gonić za uciekającym, gdy Rolina rzuciła się, chwytając go za ręce i krzyknęła na woźnicę, aby co prędzej uchodził... Nie potrzebował on tego rozkazu a konie przelęknione dwoma wystrzałami, biegły tak, że je trudno było utrzymać. Wśród trwogi tej książę Platon niespokojny oglądał czy kula nie drasnęła Roliny. Szczęściem przeleciała ona między nią a baronową, której pióro u kapelusika złamała. Keperau omdlała leżała na siedzeniu... Osłaniając Rolinę, trzeźwiąc baronowę, Platon spostrzegł dopiero, że z ręki jego krew płynęła. Palec jeden miał strzaskany. Wjechawszy pomiędzy wille i domy, powóz zatrzymano. Baronowa ocucona wydawała krzyki konwulsyjne, Rolina drżała i zagryzała usta, książę buchał gniewem. Woźnica niemniej od siedzących w powozie przerażony wypadkiem, niepojmujący go, bełkotał poprzysięgając że od czasów niepamiętnych, w całej okolicy Nicy, Cannes, Monaco, nic nigdy podobnego się nie trafiło. Rozbójników w tej stronie wcale nie było... Zresztą, napastnik nie mógł się spodziewać nawet, sam jeden będąc, zatrzymać powóz i obedrzeć podróżnych. Rolina jedna, która w chwili strzału twarzą była zwróconą ku napastnikowi, widziała i wie – działa kto strzelił do niej i do księcia. Poznała Don Estebana, gdy z rewolweru wymierzył. Na ucho szepnęła Platonowi jego imię. Zagadka była rozwiązaną. Woźnica nie mogąc się uspokoić, dowodził że chyba się z waryatem spotkać musieli. Kazano co prędzej do willi powracać, a książę Platon, z ręką obwiązaną naprędce, pobiegł do prefektury. Nie tracąc ani chwili wysłano żandarmeryę konną i pieszą ku grocie St. André – przez całą noc wyprawiając na wszystkie strony patrole, ale nazajutrz rano, powrócili żandarmi na żaden ślad nie natrafiwszy. Dla gości bawiących w Niey, wypadek był niezrozumiały, komentowano go najdziwniej, i zdanie woźnicy, że przestępca był obłąkanym, przemagało w opinii ogółu. Rolina zachorowała, lecz w parę dni blada wstała z łóżka i powoli do siebie przychodzić zaczęła. Książę który bardzo mężnie zniósł odcięcie kawałka palca u prawej ręki, uśmiechał się z tego wypadku i żartował: – Szczęściem nie gram na fortepianie, różnicy mi więc nie zrobi pozbawienie nawet niecałego palca... Na biednej baronowej Keperau, przestrach pomimo jej wielkiego przywiązania do Roliny, uczynił takie wrażenie, iż chciała natychmiast po tem opuścić Nicę. Widziała zbójców wszędzie, obawiała się wyjść z domu, lękała siedzieć przy oknie, najmnieszy szelest budził ją, w nocy. – Nie możesz żądać śmierci mojej – mówiła do pułkownikównej – puść mnie ztąd, ja tu umrę... Książę ledwie mógł ją uprosić o przedłużenie pobytu przy Rolinie, choć na krótko. On także się ztąd wybierał, ale nie sam. Strzał ten przyśpieszył ożenienie wprzódy już łowione. Pewien przesąd tylko nie dozwalał mu do ołtarza podać ręki zakrwawionej. Wyleczyć się wprzódy musiał. Na ostatek zapowiedzi dawno już spodziewane, ogłoszone zostały. Ślub, zgodnie z życzeniem obojga państwa młodych miał się odbyć rano, cicho, prywatnie, przy szczupłej liczbie świadków, do których należeli jenerał Piotr Maksymicz i baronowa Keperau. W kilka godzin potem, po śniadaniu w willi Maryi, księstwo ruszyli w podróż weselną do Włoch, nie chcąc się zatrzymywać aż pod cieniem starych kasztanów w Castellamare. Baronowa Keperau czując się niedobrze na zdrowiu, jechała do Ems pić wody, a potem kąpać się dla nabycia sił w Ostendze. * * * XXIV. „Księżna Karolina z baronów von Maholich i książe Platon Eutychjewicz Radjanowie, mają honor zawiadomić pp... że dnia 28 stycznia 18... znajdować się będą u siebie...” W takiej formie, półtora roku później, miejska poczta rozniosła po Wiedniu zaproszenia do mnogich znajomych księcia Platona i żony jego... Księstwo w przepysznym pałacu najętym na Ringu spędzili drugą już zimę, dom trzymali otwarty i należeli do gwiazd kolonii kosmopolitycznej nad Dunajem. Dom ich słynął z tego przepychu orjentalnego, którym ziomkowie księcia wszędzie się odznaczają; próżność młodej pani nie myślała mu kłaść hamulca. Pamiętna dni tutaj przebytych z niepokojem w duszy, o tę przyszłość, która się jej tak szczęśliwie wyśniła, Rolina usiłowała ją zatrzeć teraźniejszym swym blaskiem i stanowiskiem jakie w świecie zajmowała. Była tu nietylko najpierwszą z elegantek wielkiego świata, którym suknie Worth przysyłał z Paryża, ale jedną z najpiękniejszych pań wiedeńskich, a w Wiedniu wiele to znaczy, bo piękności nie są żadną osobliwością. Mieszkali księstwo w Wiedniu, i, powierzchownie sądząc, wnosić było można, iż się to stało wskutek życzeń Roliny, dla niej tylko – a jednak ci co znali księcia Platona, i małżeńskie stosunki obojga, uśmiechali się niedowierzająco gdy o tem mówiono i jenerał Piotr Maksymicz, mieszkający tu także, ruszał ramionami a szeptał. – Bałamut z Platona Eutychjewicza! Bałamut czy nie, książę był dla wielu zagadką, a i stosunki jego z żoną, na pozór jeszcze mające odbłyski miodowych miesięcy, – niejasne były dla wielu... Nie żałował niczego dla żony książę Platon, zdawał się spełniać wszystkie jej życzenia, był pełen atencyi dla niej, ale bystre ludzi oko dostrzegało pod tym płaszczem zgody i pokoju – znamion stanu walki. Mówiono po cichu iż byli na wojennej stopie oddawna. Rozmiłowany do szaleństwa, książe wprędce jakoś ostygać zaczął, i natura do uległości nie nawykła w nim się odezwała. Rolina też panować chciała – musiała więc rozpocząć się walka, i dotąd jej końca podobno nie było. Nieprzyjacielskie zastępy stały naprzeciw siebie, zbrojne, wypatrując chwili, któraby zwycięski bój stoczyć dozwoliła. Przez jakie stopnie przeszedł ten dramat małżeński – ile w nim było dla obojga wspomnień gorzkich, tego się tylko domyślać było można. Książę wobec świata był zawsze najlepszym z mężów, – Rolina się zdradzała. Znak to był iż słabszą się czuła. Pierwsze miodowe dni w Castellamare spłynęły bez chmurki, Rolina zdawała się kochać męża, pragnęła z nim być samą, wyrzekała się świata:” Une chaumiere et son coeur!”... nie trwało jednak długo. Pusto straszliwie jej było nad tą lazurową czaszą, neapolitańskiej zatoki – zaczęło być gorąco nieznośnie. Zwiedzili Sorento i Capri, Rolina poziewała – męża znajdowała nudnym i monotonnym. Pierwsze maleńkie spory doprowadziły ją do niespodziewanego odkrycia iż był nieznośnie upartym... Zaczynała go pół żartem, pół seryo nazywać despotą: Niebardzo się bronił temu. C’est dans Ie sang! mówił obojętnie. Ale i w jej krwi była taż sama zachcianka panowania... Małe chmurki na horyzoncie małżeńskim przelatywały prędko, bo książę był jeszcze duszą i zmysłami rozkochany – ale duszna miłość ostygała powoli... zmysłowej ona nie rozumiała. Jednakże przechadzali się jeszcze razem po morskiem wybrzeżu – choć pani ziewała i patrzała w dal tęsknie. Trudno jej było wyżyć w tej monotonnej samotności, z zawsze jednym wielbicielem, który codzień jednakowo kochał się, wyrażał swą miłość i męczył ją pieszczotami. Które z nich wprzódy zażądało zmienić powietrze – rzeczą jest niedocieczoną. Rolina była zręczniejszą, być więc może iż wmówiła mężowi że on tego życzył sobie. Pojechali ztąd – do Trouville. Księżna znalazła się w swoim żywiole, było ciasno, gwarno, miała przed kim popisywać się oczyma i tualetami. Okrzyknięto ją królową sezonu. Książę nic przeciwko temu nie miał, ale na dworzan królowej patrzył ostro i zbliska.. Wszyscy wiedzieli że strzelał w lot kulą jaskółki, i bił się na szpady dzielnie. Przytem silny był tak że człowieka brał z łatwością na ręce i jak piłką się nim bawił. Księżna te popisy zręczności i siły znajdowała – de trés mauvais goni. Pierwsza sprzeczka ostrzejsza zaszła w Trouville, a wiadomo że od wygranej w tej pierwszej utarczce najczęściej cała przyszłość zależy. Książę począł wyśmiewać jej zalotność w sposób przykry i bolesny! ona nazwała go dziwakiem, niewdzięcznikiem, despotą... Koniec końcem rozkochany markiz francuz musiał zwrócić się ku innemu bóstwu – bo książę Platon stał się niemal grubijaninem. Rolina płakała, gniewała się i – zaprzysięgła pomstę. Miodowe miesiące bezpowrotnie przeszły. Stosunek małżeństwa zupełnie się zmienił. O miłości mowy nie było, ale przy ludziach książę największą okazywał i uszanowanie, a zazdrosnym był szpetnie. Co gorzej, Rolina się przekonała że surowy dla niej, dla siebie wcale nim nie był! Nie wdawał się wprawdzie w uczuciowe romanse, ale za łatwemi pięknościami gonił z rodzajem cynizmu i lekceważenia, dowodząc że mężczyznie było dozwolonem, co kobiecie uwłaczało i odejmowało jej szacunek. Chcąc się pomścić Rolina stała się bez udziału serca, wyzywająco zalotną, książę szydersko a bezlitośnie paraliżował wszystkie jej rozpoczynające się zaledwie romanse. Wojna rozpoczęła się na dobre, a nawet urzędowego jej wypowiedzenia nie brakło. – Jeżeli cię to bawi – rzekł książę Platon – kokietuj i bałamuć kogo ci się podoba, ale, w razie jeżeliby to zadaleko zaszło, możesz być pewną że się rozstaniemy... Starać się będę, abyś w takim razie miała przysądzone alimenta skromne i na zbytki niestarczące. Dopóki nosisz imię moje, nie będę nic żałował, jeśli się rozejdziemy... za nic nie ręczę... Opłakiwała Rolina okropny zawód jakiego doznała, sądząc że ten człowiek łatwym będzie do opanowania, ślepym i posłusznym. Nie rachowała wcale na tego drugiego człowieka, jakiego każdy z nas prawie w sobie nosi. Przez całe półtora roku ten stan trwał ciągle, coraz się tylko stając nieznośniejszym dla niej – a obojętniejszym dla księcia. Mówiono że pobyt w Wiedniu, nie dla Roliny został obmyślany, ale dla pięknej rękawiczni – czki w Ringu, w której książę Platon był po swojemu rozkochany. Jenerał Piotr Maksymicz w ciasnem kółku najzaufańszych przyjaciół zwierzał się im, że – Platon zupełnie był rozczarowany żoną, którą miał za ideał a znalazł istotę rzeczywiście prozaiczną i pospolitą. Był czas, dodawał, że i ja nawróciłem się na cześć tego mniemanego ideału, ale dziś książę mi przyznaje, żem przed nawróceniem jaśniej widział niż on... Rolina powróciła do Wiednia napozór zwycięzką – w istocie znękaną i zrozpaczoną w duszy. Piękność jej nie ucierpiała przez ten czas, owszem cieleśnie rozkwitła i rozwinęła się do najwyższej potęgi, była olśniewającą, ale wyraz twarzy zmienił się znacznie. Rysy jej zaostrzyły się uwydatniły, nabrały charakteru, w którym łagodność, dobroć, wdzięk dziewiczy, zupełnie się zatarły. Miała majestat, powagę, dumę, lecz w wejrzeniu i uśmiechu przebijała się gorycz, ironia, boleść tłumiona. Coś tragicznego, gorączkowego w obejściu się z ludźmi, w sądach o nich – dowcip złośliwy, pogardliwe miny, czyniły ją często przykrą, w towarzystwie. Nawet wesołość jej gdy chciała przybrać ją przez fantazyę – niemiła była i czyniła wrażenie smutne. Naprzekór mężowi, nie wyrzekała się wcale zalotności mogącej mu przykrość uczynić, doprowadzała ją czasem do tak ostatecznych granic, tak była nieopatrzną, dobrowolnie się kompromitującą, jakby wyzywała męża. Wszystko to jednak było tak obrachowane i odmierzone, iż w razie wybuchu ze strony Platona, ona mogła dowieść niewinności swojej. Po przyjeździe do Wiednia, Rolina przez dość długi czas, nie myślała się nawet pytać o Boehmowę i o przyrodnią siostrę. Była najpewniejszą że one same do niej pośpieszą. Gotową też była, zapomniawszy przeszłości, przyjąć je miłościwie, ująć, obdarzyć, a jeśliby to ubogie pokrewieństwo księciu czyniło przykrość – nawet się z niem popisywać. Wojna z nim była teraz na porządku dziennym, a wszystko co ją, podtrzymywało, pożądanem. Lecz choć pobyt księżnej Radjan, z domu Maholich, głosiły wszystkie dzienniki, choć ekwipaż jej i stroje opisywały, choć niepodobieństwem było aby Boehmowa nie dowiedziała się o tem z Tageblatu, który codzień czytywała – ani ona ani Pepi nie dawały znaku życia. Bolało to księżnę, tak dalece, że się kazała w policyi dowiadywać co się z niemi działo. Przyniesiono jej wiadomość że jakiś czas mieszkały na Józefstacie, ale się potem na wieś prawdopodobnie do Galicyi wyniosły. Istnym przypadkiem potem, gdy księżna mało do kościołów uczęszczała, raz w czasie nabożeństwa, na którem ekscentryczną, tualetę pokazać chciała, zdaleka spostrzegła Boehmowę, ale samą bez córki. Spojrzenie na nią zaintrygowało ją mocno, gdyż ze stroju skromnego ale wcale przyzwoitego, modnego nawet wniosła że się jej dobrze dziać musiało. Nie wahała się do niej przecisnąć (pięknej a strojnej pani ustępowano wszędzie, a nawet w kościele) Boehmowa choć poznała ją, nie śpieszyła z powitaniem. Rolina zbliżywszy się do niej szepnęła. – Czyż to się godziło tak o mnie zapomnieć! Szukałam was, dowiadywałam się... Balbina milczała zrazu nachmurzona. – Ja nie mieszkam w Wiedniu – odpowiedziała sucho i z urazą. – Moja Balbino – odparła księżna – nie dąsaj się na mnie, zapomnijmy o tem co było, prze – baczmy sobie wzajemnie – chcę wam służyć, jeżeli w czem mogę. – Dzięki Bogu, my nic nie potrzebujemy – odpowiedziała Boehmowa. Podrażniona jeszcze bardziej tą wiadomością, Rolina nie odeszła od dawnej swej towarzyszki, dopóki jej, rozdobruchawszy, nie skłoniła aby z nią siadła do powozu i jechała do pałacu na Ring na dłuższą rozmowę. Popłakawszy trochę, otarłszy łzy, Balbina zmiękła i dała się zabrać z kościoła. Wsiadłszy do powozu, historyi swojej nie potrzebowała opowiadać Bochmowej, gdyż to co wszyscy wiedzieli, i jej nie było obcem, a dziejów swojego serca, pożycia walki – wyjawić przed nią nie chciała. Przez dumę usiłowała się okazać – szczęśliwą. Balbina znajdując ją opływającą w dostatkach, z tytułem jaśnie oświeconej, nie okazywała ani zdziwienia, ani zazdrości. – Gdzież jest Pepi? – zapytała Rolina. – Wyszła za mąż, jest na wsi – odpowiedziała Balbina. – Za kogo? – Boehmowa spojrzała na nią, zawahała się nieco, uśmiechnęła. – Zamążpójście swe tobie trochę zawdzię – cza – rzekła. – Wzięła tego, którym ty wzgardziłaś. Bronisz tęsknił za tobą, Pepi mu przypominała ciebie... Rozśmiała się sucho Rolina. – A! to wyborne! – zawołała – i żyjecie w tych biednych Broniszowicach, które mu się zostały z całego majątku. Jakże tam wam? Z pewnego rodzaju politowaniem spojrzała na Boehmową, która poruszyła ramionami. – Cóż znowu! – odezwała się. – Bronisz po ciotce bezdzietnej odziedziczył dobra znaczne, z pięknym zamkiem i ślicznym parkiem. Mieszka czasem i w Broniszowicach, ale ma pałaców do wyboru, nie licząc pięknego domu, który spadł na niego w Wiedniu. Są bardzo majętni. Brwi się ściągnęły Rolinie i zrobiło bardzo przykro, Stach był jedynym dla którego miała coś nakształt uczucia, pewną słabostkę, tęskniła za nim. On ją tak kochał!! Winszuję Pepi! – westchnęła smutnie. Przepych jakim księżna była otoczoną, nie zrobił na Balbinie spodziewanego wrażenia. Zasiadły na rozmowę, wśród której Rolina się popisywała z okazałością swego domu, ze stopą na jakiej żyli i stosunkami które miała w świecie, Boehmowa mówiła jej o cichem szczęściu Pepi, o dobroci męża, o życiu na wsi wygodnem i pańskiem. – Moja Balbino – rzekła Rolina w końcu – napiszże do nich, niech nas odwiedzą, zapraszam najserdeczniej. Chcę widzieć Pepi szczęśliwą mężatką, i Stacha... Znalazła się nadzwyczaj pańsko z Balbiną, i, ona co nikomu nigdy nic nie była zwykła dawać, zmusiła ją do przyjęcia kosztownej dosyć pamiątki, a prócz tego pięknej bransolety z Włoch przywiezionej, dla Pepi. Nie dając bynajmniej poznać po sobie co cierpiała, wysilała się księżna aby okazać szczęśliwą, tryumfującą, panującą w domu, zupełną panią swej woli. Boehmowa wierzyła temu czy nie? trudno było poznać. Rozstały się uprzejmie na pozór lecz zimno. Tak jak Boehmowę, i innych swych dawnych znajomych, przyjaciół, starała się Rolina wciągnąć do domu, odnowić z niemi stosunki i odegrać rolę szczęśliwej przed niemi. Ile razy potrzebowała męża za komparsa do tego przedstawienia, książę Platon, z ironicznym uśmiechem na ustach, posługiwał jej doskonale – dla honoru domu. Orszak swój wielbicieli, księżna umiała zawsze utrzymać w wielkim komplecie, zwiększając go, dopełniając, mieniając swych służbowych szambelanów, naprzemiany okazując to jednemu, to drugiemu, szczególne względy swoje. Było to w jej naturze, że gdy się nawet z kim poróżniła, pogniewała, rozstała urażona, – zapominała o tem łatwo i po niejakim czasie dawna uprzejmość wracała. Czcicieli i hołdowników potrzebowała tak koniecznie, iż nikogo z nich tracić nie chciała. W wielkim świecie patrzano na nią jako na fenomenalną istotę. Zalotna niezmiernie, śmiała do zuchwalstwa, ze wszystkich tych zalotów wychodziła zwycięzko, nieskompromitowana, obojętna, nie dając sobie zarzucić najmniejszej słabostki. Miała fantazye, lecz te na bliższem poznaniu przedmiotu ich się kończyły... Człowiek zbadany przez nią, stawał się jej obojętnym. * * * Wieczór, na który wysłano zaproszenia, miał być jednym z najświetniejszych tego roku. Urozmaicić go mieli, sławna włoska śpiewaczka, znakomity skrzypek belgijczyk, ulubiony dekla – mator niemiec; muzyk improwizator węgier, uczeń Liszta, naturalnie, któż nie jest uczniem Liszta? Rolina oddawna wielką miała ochotę urządzić u siebie teatr amatorski, spodziewając się urokiem jego wciągnąć – dotąd zimną i trzymającą się zdaleka, księżnę Matyldę. Wiele jeszcze brakło do tego! Lecz i bez teatru, napływ do salonów księstwa Radjanów był wielki. Słynęły one z doskonałych wieczerzy, z niezmiernej ilości wina szampańskiego, lejącego się na nich strugami, z wytwornością dostatku a przedewszystkiem ze swobody, która tu panowała. Zbierali się tu ludzie wszelkich narodowości, wszystkich stanów, ale przeważała arystokracya, dyplomaci, wysocy urzędnicy, znakomitości finansowe... Co się nazywa par excellence światem, zajmowało tu pierwsze miejsce. Charakterystyką salonu księstwa było, że gdy gdzieindziej przypuszczano świat literacki, artystyczny – i po troszę ze wszystkich warstw które wychowanie zrównało – tu elita tylko wstęp miała... Artyści przychodzili dla zabawy państwa, nie dla siebie, tolerowani byli zaledwie. Księżna szczególniej starała się o imiona, tytuły – a te dla niej zacierały wszystko co pod nie – mi być mogło ciemnego i nieczystego... Książę Platon nadto był wielkim panem, aby się nim potrzebował okazywać i pamiętać o tem – ona bolała jeszcze nad przeszłością swoją. Jak z sobą, żyli małżonkowie, mógł świat sądzić, jak mu się podobało – w salonie księżna była gospodynią, panią i królową. Platon ani z nią rywalizował o to, ani sobie zadawał pracę odegrywania jakiejkolwiek roli. Wolał być swobodnym i czasem zamało się troszczył o swych gości, zdając ich na żonę... Dawni znajomi pięknej Roliny stawili się wszyscy do apelu tego wieczoru. Przed innemi wszystkiemi przesunął się, zawsze do niej po ojcowsku przywiązany hrabia Bongi, który ze łzami w oczach mówił o szczęściu tej pary gołębi, nie domyślając się utarczek za kulisami. Jeden z pierwszych ukazał się w salonie, podchodząc ku gospodyni z błogim na ustach uśmiechem... – Królowo moja! – zawołał – dziś znowu jesteś piękna jak Madona Rafaela. Szczęście promienieje na twej twarzyczce, a ja patrząc na nią, czuję się też szczęśliwym! Dziś pewnie mnogich mieć będziecie gości. – O! rozesłano zaproszeń wiele – uśmiechając się mówiła Rolina – w mieście niema ani koncertu, ani żadnego atrakcyjnego widowiska... Chi lo sa: może trochę łaskawych się znajdzie. – Łaskawych! – przerwał Bongi – ale to wy łaskawi jesteście dla nich, że ich przypuszczacie po oglądania waszego oblicza! Z hrabią dość poufale była Rolina. – Jeden obiecany gość – szepnęła pochylając mu się do ucha – najmocniej mnie interesuje... (Mówiąc to patrzyła w zwierciadło i poprawiała czarne włosów pierścienie spadające na szyję białą i ramiona). Wiecie kto? – Mój szwagier! Hrabia go nie znasz może? Biedny człowiek kochał się niegdyś we mnie, byliśmy naówczas dziećmi. Ja nawet lubiłam go trochę. Polak, dobre serce, człowiek miękki, marzyciel, wieśniak... Ożenił się z moją siostrą przyrodnią, podobno dla tego że ona mu mnie przypominała Czem? nie wiem, bo jest blondynka, niebieskooka proste sobie dziewczę... Ruszyła ramionami. Dziś zobaczymy się znowu! To zabawne! Nadchodzący baron St. Foix, który, pomimo dziwnego obrotu losu, zawsze się liczył do plato – nicznych wielbicieli Roliny – przerwał rozmowę z Bongim. Baron odmładzający się tem uparciej im widoczniej starzał, w roli galanta śmiesznym być zaczynał. Księżna jako starego, dobrego przyjaciela przyjęła go bardzo uprzejmie – co go zawsze uszczęśliwiało, czyniło ruchliwym i gadatliwym do zbytku. Wyginał się przed nię, prostował, poruszał młodzieńczo, a gdy się śmiał, twarz mu się brzydko zmarszczyła. Jego wierność księżna wynagradzała wzrokiem czułym – choć w duszy znajdowała go pociesznym. Bongi, który nic miał z kim mówić o sztuce, wziął go zaraz pod rękę, gdyż księżna przybywające przyjmowała panie. Znajomości niewieścich miała teraz poddostatkiem, z niektóremi paniami była na bardzo poufałej stopie – wszystkie obsypywały ją czułościami i wszystkie zazdroszcząc jej, wyśmiewały po cichu, ogadywały ostrożnie, oburzały się jej kokieteryą zimną, może dla tego że do żadnego skandalu nie doprowadzała. Od powitania zaczęła się wzajemna analiza strojów, pochwały ich i obserwacye które późniejszym cichym rozmowom miały dostarczyć wątku. Dosyć już osób przybyło i salony się napełniały, towarzystwo ożywiać zaczęło, gdy w progu ukazał się Adam Morimer. On także należał do dobrych przyjaciół księżnej, która ze szczególnemi względami była dla utalentowanego młodzieńca, obawiając się może aby resztka dawnej, zawiedzionej pasyi, w ocet i żółć obrócona, nie wylała się na nią w jakiej piosence lub obrazku – bo Morimer pisał poezyę piękne i malował jak artysta. Adam był mocno zmieniony. Dawne jego marzycielstwo, pogonie za ideałami dni młodych, ustąpiły teraz usposobieniu, w którem ironia gorzka górę brała... Stał się sceptykiem, dosyć obojętnym na sprawy świata, nie mogąc mu jednak darować że się dawniej rajem przedstawiał, a w końcu okazał – kałużą. Typ całkiem odmienny, co do powierzchowności i męzkiej piękności. Morimer nie gasnął nawet przy księciu Platonie. Zobaczywszy go przesuwającego się księżna kilka kroków podeszła ku niemu, z uśmiechem ładnym na ustach, wdzięczących się dziecinnie. – Tak dawno was nie widziałam! – odezwała się. – Dziś, winnam zapewne urokowi muzyki, żeście sobie mnie przypomnieli. I przycho – dzisz pan, razem z tłumem, gdy ja najmniej z jego towarzystwa będę mogła korzystać. Morimer podniósł brwi, twarzą, wyrażał podziwienie. – Mościa księżno – rzekł – doprawdy! tak grzecznie mnie witasz jak gdybyśmy nie byli... dobremi dawnemi znajomemi! Rolina z wyrzutem spojrzała na niego. – Przychodzę nie dla muzyki – mówił Morimer – ale dla napawania się widokiem waszym. Na tem tle złotem jesteś pani jak postać ze starego obrazu trecentisty, w całym blasku i potędze! – Ironia to czy pochlebstwo? – zapytała księżna. – Nauczyłeś mnie pan być tak niedowierzającą jak sam jesteś.. Szukam teraz w słowach jego nie tego co mówią” ale co skrywają. – Kiedy o księżnie mowa – rzekł Morimer grzecznie – głos i słowo może być tylko jedno... uwielbienie. Miała Rolina odpowiedzieć coś jeszcze, gdy we drzwiach zobaczyła wchodzącą Pepi. Mąż ją, prowadził. Stach biedny wzruszony mocno się zdawał. – Mój Boże! – zawołała w duchu księżna – co się z niego zrobiło! Piękny Bronisz w istocie, opalony, ubrany troche z wiejska, wyglądał niedźwiedziowato i miał fizjognomię zadomowionego, szczęśliwego szlachcica, który niewiele o świat dbając, ani się do niego na strój, ani na minę nie wysila. Śmiała mu się dobrodusznie, poczciwa, okrągła, rumiana twarz, choć oczki biegały niespokojnie. Spartej na jego ręku Pepi, także poznać było trudno. Skromne, wesołe dziewczątko wykwitło na dosyć poważną mężatkę, śmiałą i pewną siebie, nawykłą do panowania na wsi wszystkim nie wyłączając męża, który opanowanym być potrzebował. Z dawnego wyrazu twarzyczki jedna łagodność i dobroć jej pozostały. Księżna z otwartemi manifestacyjnie rękami pośpieszyła naprzeciw nim, wpatrując się w zmieszanego Bronisza, któremu dłoń podała. Siliła się próżno coś powiedzieć im, mimowoli czuła się poruszoną i gniewała za tę słabostkę na siebie. Pepi śmiało, przytomnie, jasnym swym uśmiechem i głośnem powitaniem, wywiodła ją z zakłopotania. Oboje małżonkowie, wśród tego towarzystwa stolicy, mieli tak wybitne znamię wieśniacze, iż wszystkie oczy zwracali na siebie. Rolina dostrzegła że i Pepi i mąż jej utyli i – postarzeli; lecz w twarzach ich czytała że byli sobie, po. prostu – ludzie szczęśliwi. Tylko, takiego szczęścia wiejskiego ona im nie zazdrościła i wyżyćby w niem nie mogła. Świat o niem nie wiedział. Nim od nich przeszła księżna do innych swych gości, zapoznała szwagra i siostrę z kilku otaczającemi osobami. Morimer przyszedł się swej dawnej znajomości przypomnieć. * * * Towarzystwo coraz się więcej ożywiało, grupując wedle powinowactw różnych, gospodyni zajęta niem, uprzejma dla swych gości, nie zapominała wszakże na przekór mężowi, na utrapienie wielbicieli zazdrosnych, sięgać po nowe zdobycze lub już poczynione zapewniać sobie. Po drodze, przesuwając się przez tłumy, cisnącym się do. niej rzucała ciche, tajemnicze słowa, dawała znaki porozumienia. Z jednemi spotykała się wśród tłumu samego, z drugiemi w sąsiednich buduarach, po zakątkach, w których na jej przejście oczekiwać się zdawali. Mówią często o tych geniuszach, które na raz po kilka korespendencyj dyktować umieją; Rolina należała do nich, bo jednego wieczora, jednej godziny mogła wiązać, rozplątywać, zadzierzgać mnóstwo małych intryżek, stanowiących sturamienny dramat dziwnego jej życia... Mąż nigdy jej nie był na zawadzie, zuchwale w oczach jego szeptała, ściskała ręce, umawiała się, uśmiechała oczyma śmiałemi zdając się mówić do niego. – Cóż mi zrobisz? Nowo zaprzężony do zwycięzkiego wozu jej stał anglik. – Pani dziś piękną jesteś, jak... marzenie! – szepnął przechodzącej. – A wy, mylordzie, jesteście dziś trywialni jak rzeczywistość! – odparła Rolina – i przynieśliście z sobą spleen, który mnie jest zakazany. – Spleen! nie, ale zazdrość! – Doprawdy? o kogoż jesteście zazdrośni? – O zwierciadła co jej obraz odbijają. – Trywialne! zawsze trywialne! – odparła Rolina. – Zbyt wiele czuję, bym mówić umiał ładnie... – Zużyte! – rozśmiała się księżna. Nachyliła ma się do ucha, widząc że mąż patrzy na nią., szepnęła coś, podała rękę – ode szła. Radjan zbladł i poczerwieniał – lecz, śmiał się hałaśliwie. O trzy kroki dalej, upadła jej batystowa chusteczka. Stojący tuż mężczyzna lat średnich schylił się aby ją podnieść i – z szelestu jakiegoś posądzić było można iż kartkę wsunął do chustki. Spojrzeli na siebie znacząco. – W. Ekscelencya znudzisz się dzisiaj u mnie... Szła dalej, baron St. Foix zastąpił jej drogę. – Mój przyjacielu – rzekła do niego głosem tęsknym – nasze wieczory, en petit comité, daleko są przyjemniejsze, ale obowiązki gospodyni... Mój książę tak potrzebuje rozrywki... Mignęła tylko, już jej nie było. Oczyma dawno szukała Stacha Bronisza, odebrała go żonie, wzięła pod rękę, i zwolna szła z nim do gabinetu... – Stachu? – zapytała głosem w którym było nieudane drżenie – Stachu? mów, jesteś ty szczęśliwy? Był to wystrzał – a bout portant. Bronisz jąkał się, przemówić długo nie mógł – był zburzony – przelękły. – Nie budź wspomnień umarłych – odezwał się poważnie. Milczeli chwilę. Stach dodał cicho: – Nie mogę być szczęśliwym, ale jestem spokojnym. – Starczy ci to? Nic nie odpowiedział Bronisz. – A ty? – zapytał nieśmiało. Rolinie błysnęły oczy. – Jak sądzisz? – odparła z ironią. – Prawda? wszystko się składa na oszukanie ludzi, – możnaż nie być szczęśliwą, z takim antynousem jak mój mąż, z takim krezusem jak on, z takim miłym i dobrym człowiekiem? Możnaż nie być szczęśliwą tak się uśmiechając jak ja, tak się trzpiocząc swobodnie? Głos jej coraz bardziej gorzkiem szyderstwem przerażał Bronisza, który bladł słuchając. – Przypatrz się księciu – ciągnęła dalej – niema straszniejszego, zimniejszego, okrutniejszego despoty na świecie nad mojego pana! Nienawidzę go! Stach osłupiał. – Ale o tem oprócz ciebie, nie wie i nie powinien nikt wiedzieć – mówiła dalej z szyderskim śmiechem. – Dla świata ja muszę być szczęśliwą – i, przyznaj mi, noszę moją maskę tak że. z pod niej łez krwawych i męczarni nie widać. – Rolino, być że to może! – krzyknął Bronisz. – Cicho! – ciągnęła dalej rozgorączkowana księżna. – Chciałam się raz poskarżyć przed kimś... mogłam tylko tobie jednemu, ty jeden mnie kochałeś! Piekło noszę w sobie – dodała – ale i jemu zatruję życie... Nagle spostrzegła nadchodzących i, wesoło dokończyła. – Signora Tritomi śpiewać będzie... chodźmy bliżej... Pobiegła do salonu... Akompanjator uderzał pierwsze akordy, słuchacze zajmowali miejsca, Rolina sadzała swe przyjaciółki... Cicho zrobiło się w sali, tylko Bongi nie puszczał barona, któremu długą jakąś historyę opowiadał. – Nie a propos – rzekł do wyrywającego się. – Przywieziono z Nicy zwłoki tego biednego Rudolfa. Stara księżna która leżała chora, po śmierci wnuka, dopiero teraz smutną swą podróż mogła przedsięwziąć. Pogrzeb jutro... bądź że na nim. – Niezawodnie. – Szkoda chłopca – westchnął hrabia. – Ale to są skutki zbyt pieszczotliwego i troskliwego wychowania. Trzymano go długo w niewoli i zamknięciu oddzielonego od świata... Abbé Voisin spowiadał go co tygodnia... Cóż dziwnego że młodość się upomniała praw swoich... Oklaski huczne przerwały rozmowę. Baron, tak długo trzymany w niewoli przez włocha, od wnijścia do salonu, dawał znaki niepokoju jakiegoś. Coś mu ciężyło na sercu. Oglądał się, zamyślał, zagryzał usta i z tego co Bongi mówił, niewiele słyszał i rozumiał. Wtem spostrzegł przechodzącego na palcach księcia Platona, który z kółkiem małem swych dobrych przyjaciół, w gabinecie osobnym palił cygara i pił zamrożonego szampana... Porzucił on ich, aby się pokazać przy śpiewie i śpiesznie powracał do kątka. Baron schwycił go pod rękę. – Jedno słówko, mości książę! – Mówiąc oglądał się dokoła, jakby nie życzył być podsłu – chanym. – Słówko – ale – na osobności. Książę Radjan, któremu pilno było do swoich, stanął krzywiąc się nieznacznie. Stary ten wielbiciel Roliny nudził go. – Pilne to? – Bardzo! – odparł St. Foix – pilne i ważne. Przemknęli się w milczeniu do bocznego gabinetu, w którym oprócz kredensowych przyborów nie było nic. Służba gospodarowała obok. – Czytałeś książę gazety wieczorne? – Ja? ja? – zawołał Platon – ale ja oprócz „Gołosu” nie czytam nic. Francuz ściągając brwi, dobył z kieszeni złożony w kilkoro arkusz dziennika jeszcze wilgotny i palcem pokazał w nim miejsce jedno ks. Radjanowi. Gospodarz obojętnie, lekceważąco poszedł z nim do lampy, począł czytać i – zwrócił się do barona blady i pomięszany... – Miałażby to być prawda, czy tylko wymysł złośliwy? – zakrzyknął z namiętnością wielką. – Prawdą jest wiadomość, a umieszczenie jej może być złośliwem – rzekł francuz. – Wymyśleć coś podobnego nikt nie mógł, są szczegóły... Radjan stał biady i drżący. – Jakież to może następstwa pociągnąć za sobą? – zapytał pomyślawszy. – Żadnych innych, oprócz ewentualnego wezwania na świadectwo przed sądy. Mściwy amerykanin będzie umyślnie starał się zeznaniami uwikłać księżnę – i przed światem ją skompromitować. – Nie mówiliście jej o tem? – odezwał się Platon. – Ja? Za kogóż mnie macie? – zawołał baron. – Na cóż jej zatruwać ten wieczór? – Sprawa ta do was należy. Platon się namyślał mnąc gazetę w ręku... Mojem zdaniem – mówił baron – dla uniknięcia nieprzyjemności, natychmiast wyjechać potrzeba... Ztamtąd – wskazał na północ – nie ściągną was dla tak głupiej sprawy. Radjan stał ciągle w myślach pogrążony, lecz zwolna odzyskując panowanie nad sobą i energię człowieka, który się nie nawykł lękać niczego. – Książę masz krewnych – powód do nagłego wyjazdu znajdzie się łatwo... Nic nie odpowiadając Platon podał rękę francuzowi i uścisnął dłoń jego silnie... Wyszli razem z gabinetu, na którego progu gospodarz już twarz starał się wyjaśnić. W oczach jego można było dostrzedz jakby błysk jakiegoś szyderstwa, które się radowało cierpieniem czyjemś... W salonie deklamował już sławny artysta, piękny wiersz Hamerlinga, – panowała cisza. Rolina odpoczywała nie słuchając wiersza, ale oczyma licząc swoje ofiary, i uśmiechając się tym, którzy poezyę poświęcali dla niej. Bawiła się wybornie tymi ludźmi, których wprawiała w stan odurzenia, budziła w nich niedorzeczne nadzieje, karmiła jak kanarki, rzucając im po prószynce cukru – jutro gotując się struć ich zimnym sarkazmem i wyrachowaną obojętnością. Stojący z boku ks. Platon spoglądał na nią z rodzajem politowania. Siedziała tak tryumfująca i spokojna, nie czując miecza damoklesowego zawieszonego nad głową. Wieczór, jakby na przekór gospodarzowi, który pod koniec chodził jak struty – przeciągnął się dłużej niż zwykle. Wieczerza wykwintna, szampan, którego wypito niezliczoną ilość butelek, wesołość do najwyższego stopnia spotęgowały. Zabawa zmieniła się w bal, taniec ochoczy z początku, szalony w końcu. Godzina była trzecia po północy, gdy księżna pożegnawszy ostatnich gości, znużonym krokiem weszła do sypialni, w której na nią dwie służące oczekiwały. Rzuciła się na kanapkę, bezsilna, zwieszając głowę ociężałą. Jedna ze sług zbliżała się aby jej rozwiązać włosy, gdy – zapukano do drzwi. Było to – zuchwalstwo niesłychane. Nikt inny naturalnie dopuścić się tego nie mógł prócz księcia – lecz i on nie powinien się był ważyć! Rolina rozgniewana podnosiła się już, chcąc zabronić mu wejścia, gdy Platon ukazał się w progu. Nie zważał wcale na groźne żony oblicze, która zawołała poruszona. – Ja padam ze znużenia! Proszęż mi dać pokój... Jak można było... Platon nie dozwolił jej dokończyć, wzrok jego więcej mówił niż słowa. – Musimy natychmiast pomówić z sobą... Rolina patrzała nań wielkiemi oczyma. – Powtarzam, jest interes nie cierpiący zwłoki, natychmiast mówić z sobą, musimy. Ze zmienionej twarzy, z natarczywości tej, nie wiedząc co wnioskować, Rolina przewidywała scenę zazdrości... – Należałoby mieć litość nademną – odparła chmurno. Książę Platon nie słuchając jej, dał znak sługom ażeby się natychmiast oddaliły. Oprzeć się jemu niktby był nie śmiał w domu, a w tej chwili miał oblicze tak groźne i nakazujące, że dziewczęta pierzchnęły przestraszone. Zostali sami. – Tyrania nie do zniesienia! – odezwała się Rolina. Zamiast odpowiedzi, książę zwolna dobył gazetę pomiętą, z kieszeni, wyszukał w niej artykuł i podał jej go nie mówiąc słowa. Rolina na sam widok dziennika pobladła, chwyciła go do światła, zaczęła czytać i nie dokończywszy z krzykiem, zasłaniając sobie oczy, padła na kanapkę. Książę był litościwy na pozór, nie rzekł przykrego słowa, nie pozwolił sobie żadnych wymówek. – Baron, który mi przyniósł gazetę – rzekł zimno – przewiduje że ten oszust przez zemstę, może swoją, dawną narzeczone wezwać na świadka, usiłować wciągnąć w to błoto, z którego się sam wyrwać nie potrafi... Miarkujesz pani, że żona moja, nosząca imię Radjanów, w proces kryminalny wmieszaną być nie może. Rolina rozpaczliwie ręce łamała. – Na to jest jeden sposób – mówił książę z dumnym spokojem, tonem stanowczym – musimy jeszcze tej nocy jechać ztąd – do moich posiadłości w Krymie. Śmierć jakiegoś bliskiego krewnego, nagły ten wyjazd usprawiedliwi. Przyjaciele moi go wytłumaczą. Bardzo mi przykro dla pani, że się tak smutnie przerwie, wesoło rozpoczęty karnawał, – tyle przyjemnych stosunków zerwać musi – lecz, wina nie moja. Przyznasz mi pani, żem usiłował nie stawać na przeszkodzie jej – rozrywkom – ale – il y a force majeure! Uśmiechnął się szydersko. Księżna stała już skamieniała, nie mogąc przemówić słowa, nie śmiejąc podnieść oczu. Piersi jej poruszały się płaczem tłumionym dumą. Nic mówiła nic. Ognistemi głoskami na czarnem tle tej przepaści, którą, widziała przed sobą, piorunowym wężykiem biegały słowa: Pomszczę się! Mąż jej tryumfował, lecz znalazł się rycersko, nie nadużywał swej siły, nie wysilał się na zwiększenie męczeństwa. – Wydałem rozkazy – rzekł – aby do drogi było wszystko gotowe, pociąg którym jedziemy wychodzi o szóstej rano... Zostawiam tu ludzi, którzy o domu i rzeczach pozostawionych mieć będą staranie. Czekał na próżno na odpowiedź, Rolina z głową zwieszoną siedziała, nie spojrzawszy na niego. Platon dobył zegarek. – Jest już czwarta... zaledwie mamy dość czasu, aby wziąć ubranie podróżne... I wyszedł z sypialni księżnej... * * * Nazajutrz baron St. Foix w ulicy spotkał hrabiego Bongi. – Słyszałeś hrabio – rzekł – jakto nigdy za dzień jutrzejszy ręczyć nie można! W czasie gdyśmy się tak wesoło bawili u Radjanów, książę odebrał telegram o niebezpiecznej chorobie, czy o śmierci ciotki. Musieli dziś do dnia wyruszyć do Krymu. Bongi podniósł ręce do góry. – Biedna ta ofiara! – zawołał. – Więc i ona towarzyszy mężowi!! Zawsze i wiecznie poświęcać się musi dla drugich – złote serce!! KONIEC