14632

Szczegóły
Tytuł 14632
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

14632 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 14632 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

14632 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

WASILIJ GOŁOWACZEW WIRUS MROKU Od tłumacza „Obrońcy Wachlarza" Wasilija Golowaczewa - cykl utwo- rów połączonych konsekwentną fabułą - to powieść z kluczem. A właściwie z wieloma kluczami. Niezależnie od wciągającej, dynamicznej fabuły, autor rozpoczyna w nim swoistą grę z czy- telnikiem, podsuwając mu dodatkowe „bonusy" wzbogacające satysfakcję z lektury. Już pierwsza część „Wirusa Mroku" daje nam wyrazisty przedsmak „literackiego labiryntu" do jakiego zaprasza nas Wasilij Wasiliewicz. Klucz pierwszy: Jest nim konstrukcja fabuły, tworząca coś w rodzaju postmo- dernistycznego komiksu, czerpiącego pełnymi garściami z kla- sycznych kulturowych, literackich archetypów. Główny bohater, nadczłowiek (Superman), wraz ze swym wiernym giermkiem musi uratować świat (a właściwie wszechświat, całą masę rów- noległych wszechświatów), a także uwolnić ukochaną porwaną I przez siły zła, pokonując po drodze niezliczone przeszkody - głównie magicznej natury. Aby tego dokonać wstępuje na Drogę (liczne w tekście nawiązania do taoizmu) rozwoju fizycznego (tu nasycenie tekstu technikami i filozofią wschodnich sztuk walki) i samorozwoju duchowego. Drugim kluczem jest konstrukcja całego utworu - oparcie jej na głębszym systemie filozoficznym, kosmogonicznym. Cała idea Światów Wachlarza oparta jest na religijno-filozoficznym trakta- cie Daniiła Andriejewa „Róża światów", który w Rosji oficjalnie o Wasilij Gołowa czew ukazał się dopiero w 1991 r. Autor (filozof, poeta, mistyk) pisał ją w latach pięćdziesiątych, pod koniec życia, w więzieniu i choć nie miał (i nie mógł mieć) żadnej stycznos'ci z „Władcą Pierście- ni" ta kultowa rosyjska pozycja ma wiele wspólnego z dziełem Tolkiena, choć walka sił dobra z siłami zła, reprezentowanymi tutaj przez komunistyczny ustrój totalitarny ze Stalinem na czele, jest u Andriejewa raczej traktatem moralnym, metahistorycznym, próbą stworzenia nowego świata opartego na etyce, braku agresji - połączeniu pogańskiej radości życia, monoteistycznego udu- chowienia i szerokiej, współczesnej wiedzy naukowej. Złe siły — dążące do hegemonii nad wszechświatem i przemycające do niego zło, reprezentowane są u Andriejewa przez demony: igwy, raruggi, żrugry (występujące także w powieści Golowaczewa). Podstawowym zaś założeniem „Róży światów" jest podział na- szego wszechświata na nieskończoną wręcz liczbę „światów rów- noległych", w których toczy się walka pomiędzy siłami światła i siłami mroku dowodzonymi przez „naczelnego demona" Denicę (będącego w ziemskiej ikonografii zbuntowanym aniołem). Słowo Denica pochodzi od staroruskiej nazwy porannej We- nus, etymologicznie od słowa „dzień". Ten element także często występuje u Gołowaczewa - Denica, Lucyfer (anioł gwiazdy lub planety Wenus), Tlahuizcalpantecutli będący emanacją Quetzal- coatla jako gwiazdy porannej Wenus itd. Kosmologia Andriejewa zakłada istnienie wielkiej liczby równoległych światów, noszących wspólną nazwę Shadanaka- ru. Wiele użytej przez Andriejewa i zapożyczonej przez Goło- waczewa terminologii ma sanskryckie pochodzenie, związane z fascynacją autora „Róży światów" hinduizmem i Indiami, choć znaczna część tych terminów to stylizowane neologizmy. Także u Andriejewa istnieją równoległe rzeczywistości, w któ- rych funkcjonuje wielowymiarowa i wieloczasowa przestrzeń, światy posiadające wiele wymiarów przestrzennych i ani jednego czasowego, itd. Trzeci klucz wprowadza swoistą grę z czytelnikiem i związa- ny jest z założeniem, że wszelkie mity i literatura (fantastyczna) Wirus mroku 7 Ziemi jest rodzajem odbicia przesączającej się z innych s'wiatów równoległych, chronów, informacji o realiach tychże światów. Kiedy bohaterowie odwiedzają kolejne chrony, natykają się na pierwowzory rzeczywistości, które przesączyły się we fragmenta- ryczny i zdeformowany sposób do ziemskiej literatury i mitologii. Opisywanie wszelkich nawiązań i cytatów mija się z celem (niech rozpoznawanie tych przemyconych przez autora nawiązań będzie dla czytelników dodatkowym smaczkiem lektury, wyszukiwanie nawiązań, aluzji do istniejących mitów, powieści SF czy fantasy, które są w tekście Gołowaczowa obecne i tworzą specyficzny koloryt jego dzieła). Warto jedynie wiedzieć, że mogą pojawić się one na różnych poziomach powieści. Mogą być subtelne, rzu- cone mimochodem, jak np. nazwa Ziemi „rosyjskiego pakietu", Soacera nawiązuje do nazwy marsjańskiego miasta z „Aelity" A.Tołstoja. Mogą też one konstytuować cały świat, do którego trafiają bohaterowie. Atztaamtotl, planeta opanowana przez cywilizację Indian jest konglomeratem indiańskich wierzeń, kul- tury, narzeczy i obyczajów. Panteon bóstw azteckich, elementy wierzeń, obyczajów, języka Indian Quiche, Olmeków, Tolteków, kamienne głowy, kult jaguara, pierzasty wąż, to swoisty indiański tygiel kulturowy (funkcjonujący w powieści wedle ziemskiej geografii w okolicach współczesnego Charkowa). W kolejnych częściach cyklu „Obrońcy Wachlarza" bohate- rowie trafią m.in. do świata Świętej Rusi opartego na rosyjskich podaniach i bylinach, a także do światów zamieszkałych przez inteligentne dinozaury, pszczoły, czy nawet „światów niemoż- liwych" z punktu widzenia ziemskich praw fizyki. Elementem, który szczególnie uatrakcyjnia kolejne części cyklu jest sukce- sywne „umagicznianie" realiów. To wciąga! PIERWSZY SZCZYT ŻÓŁTODZIÓB Wirus mroku 11 ROZDZIAŁ 1 Nikita pełną piersią wciągnął chłodne, wieczorne powietrze; zakończył się najdłuższy czerwcowy dzień, deszcz zmył upał i zaduch, i park był wypełniony zapachami kwiatów i traw. - Wzdychasz, jakbyś' cos' stracił - zauważył jego towarzysz, ledwie sięgający mu głową do podbródka. - Jesteś' zmęczony? Ale przecież tańczyłeś' dziś wspaniale! Rzekłbym nawet, że na granicy swoich możliwości. Nie jestem oczywiście estetą, lecz moim zdaniem taki taniec wymaga nie tylko mistrzowskich umiejętności, lecz także najwyższej kultury ruchu, wyjątkowej plastyczności i koordynacji. Zrobiłeś na wszystkich, także na mnie, ogromne wrażenie. Czy nie było to przypadkiem poże- gnanie z zespołem? Nikita ukosem spojrzał na swego towarzysza, oświetlone- go rozproszonym światłem pobliskiej latarni. Tojawa Takeda - Tola, jak nazywali go przyjaciele - miał trzydzieści dwa lata, ojca Japończyka i matkę Rosjankę. Po ojcu odziedziczył perkaty nos, ukośne niczym szparki oczy, czarne, lśniące włosy, niewzru- szoność i opanowanie, po matce zaś duże usta, szerokie kości policzkowe i pewną nieśmiałość, nieco dziwną w przypadku mężczyzny i wojownika. Inżynier elektronik, kandydat nauk technicznych. Posiadacz czarnego pasa aiki-dziutsu. Kolekcjoner antycznej białej broni i starych traktatów filozoficznych. A obok niego Nikita Suchow, Nik, Kit, albo po prostu Suchow - akrobata, gimnastyk, tancerz solista w grupie show-baletu. Nikita przypomniał sobie, jak się poznali. W niedzielę lub w sobotę chodził z przyjacielem do sau- ny w Kriwokoliennom. Tamtego razu jego przyjaciel, sąsiad z bramy, wyjechał w delegację i Suchow wybrał się sam. Gdy łaziebny zorientował się, że miejsce jest wolne, wpuścił jednego ze swych znajomych, którym okazał się właśnie Tojawa Ojamo- wicz Takeda. 12 Wasilij Gołowa czew Kiedy Nikita, po dwukrotnym zaliczeniu suchej sauny i parówki, odprężał się w basenie, podszedł do niego niewysoki w porównaniu do akrobaty, młody Japończyk, w którym wyraźnie płynęła europejska krew. Choć był raczej szczupły, pod jego skórą prężyły się liny stalowych mięśni. - Proszę wybaczyć - rzekł uprzejmym tonem, kucając na brzegu basenu. - Mam na imię Tola. - Po rosyjsku mówił bez akcentu. - A pan? - Suchow - Nikita uchylił oczy, stojąc po pierś' w wodzie. - Tak się nazywam. Na imię mam Nikita. Ale wszyscy nazywają mnie po prostu Suchow. Nowo poznany znajomy rozes'miał się cicho. - Ja też, prawdę mówiąc, nazywam się inaczej: Tojawa Take- da. Tola to wariant zrusyfikowany. Widziałem tu pana dwa razy, ale pewien szczegół dopiero teraz zwrócił moją uwagę. - Jaki? - Nikita miał siłę tylko na krótkie repliki. Tola do- tknął palcem wskazującym jego ramienia: sąsiadowały na nim ze sobą cztery pieprzyki, z których każdy wyraźnie przypominał cyfrę „siedem". - Devini numeri. - Co takiego? - To po łacinie - święte cyfry. Rzecz w tym, że interesuję się nieco ezoteryzmem i matematyką Pitagorasa, a on napisał na temat tych cyfr cały traktat. - I co z niego wynika? Japończyk wyciągnął rękę i Nikita dostrzegł na jego przedra- mieniu trzy pieprzyki podobne do jego własnych, przypominające jednak cyfrę „osiem". - Trzy ósemki są znakiem wielkiej odpowiedzialności - kon- tynuował Tola łagodnie. - Zaś pana cztery siódemki są symbolem anioła. Ludzie z takim znakiem umierają w dzieciństwie, zaś jeśli uda im się przeżyć, znajdują się w stanie permanentnego zagrożenia. Nikitę opuściła cała senność; chłopak zaczął go intrygo- wać. Wirus mroku 13 - Jeśli chodzi o anioła, zgadzam się z panem; moja mama wciąż mi to powtarzała. Jeśli jednak chodzi o niebezpieczeństwo... Naprawdę pan w to wierzy? W mistykę? - W mistykę, nie. W magię cyfr, tak. I tak właśnie poznali się przed rokiem i zostali przyjaciół- mi, chociaż Tola był o sześć lat starszy od Nikity. Podobnie jak przyjaciele z teatru, także rzadko nazywał go po imieniu, częściej zwracając się do niego: Naznaczony albo Suchow. Niekiedy zaś, w zależności od tego, jak traktował jakiś postępek Suchowa, skracał jego imię, nazywając albo Nikiem, jeśli był z niego za- dowolony, albo Kitem, jeśli uważał, że nie ma racji. Takeda po swojemu zrozumiał spojrzenie przyjaciela. -Jesteś dzisiaj jakiś dziwny, Nikki. Jeśli chcesz, poznam cię Z ładną dziewczyną. Nikita pokręcił głową. - Według chrześcijańskiego dogmatu, kobieta jest źródłem pokusy i grzechu. W naszym zespole jest dwadzieścia kobiet, więc na swym sumieniu mam już wystarczająco wiele grzechów. - Już ja dobrze wiem, jak ty grzeszysz. Wykapany anioł. Nieprzypadkowo nosisz te trzy siódemki na ramieniu. Wina nie pijesz, mięsa nie jesz, z kobietami nie sypiasz. Chyba że czegoś nie wiem? Mój pierwszy nauczyciel aikido wiedział wszystko o pięciu „ma". - Pięciu „ma"? Przypomnij mi, o co chodzi. - To elementy kultu w tantryzmie: madja - wino, mansa - mięso, ma-tsja - ryby... - Już sobie przypomniałem: mudra to gesty, tak? 1 majthuna -czyli, mmm... - Właśnie kobiety. Jeśli możesz się bez nich obejść, w po- rządku. Nie ma w tym nic złego. Jednak mimo wszystko radził- bym ci zająć się aikido. Albo kung-fu. - Ale po co? Nie mam zamiaru się z nikim bić. - Aikido nie polega na umiejętności walki. To przede wszyst- kim filozofia, stosunek do życia, do samego siebie, samodoskona- lenie. To sztuka i nauka, a przede wszystkim - kultura życia. 14 Wasilij (jołowac zew - Nie wciskaj mi tu bajek. W trakcie całej swojej historii ludzkos'ć z jakiegoś' powodu kochała walkę, chociaż akrobatyka czy gimnastyka wymaga lepszej koordynacji i jeszcze większej kultury poruszania się. Takeda posmutniał. - W tym przypadku przyznaję ci rację. Jednak właśnie dlate- go powinieneś zająć się kempo, masz ku temu znakomite predys- pozycje. Ależ dziś tańczyłeś! Długo się przygotowywałeś? - Długo - Nikita znów wrócił pamięcią do dzisiejszego wieczoru, odczuwając w całym ciele przyjemne zmęczenie i ból przeforsowanych mięśni. Do zespołu baletowego Korieniewa trafił po ukończeniu szkoły taneczno-choreograficznej Smirnowa, trenując jednocze- śnie akrobatykę w reprezentacji Rosji i posiadając międzynaro- dowy stopień mistrzowski. Oczywiście, zdarzały się problemy, kiedy treningi w reprezentacji kolidowały z próbami w balecie, jednak Nikicie udawało się jakoś w ciągu dwóch lat godzić ze sobą treningi i pracę. W odróżnieniu od przyjaciół nie lubił chodzić do nocnych klubów. Choć zdarzało mu się bywać w Olimpijskim, przyjemność sprawiały mu zupełnie inne rzeczy. Bez względu na swój wzrost - metr dziewięćdziesiąt trzy - i solidną wagę, był akrobatą z iskrą bożą, jak mawiał Tola, dodając także: masz wrodzony talent, w dodatku oszlifowany. Jednak również w tańcu Nikita nie miał sobie równych, przyćmiewając sławę samego Korniejewa, który stworzył zespół współczesnego estradowego show-baletu i całkowicie go sobie podporządkował. Nikita był urodzonym solistą, kochał taniec i rozumiał jego naturę, czemu sprzyjała także atmosfera w domu: matka sama kiedyś tańczy- ła i wykładała choreografię, a ojciec był niezłym muzykiem, skrzypkiem, dopóki nie umarł niespodziewanie na zawał podczas jednego z gościnnych występów za granicą. Początkowo Korniejew wyznaczał młodemu tancerzowi rów- norzędne role, nie zwracając uwagi na stały wzrost jego mistrzo- stwa i klasy, z czasem jednak zaczął dostrzegać, że sam schodzi na drugi plan i dla Nikity nastały ciężkie czasy. Wyróżniając się Wirus mroku 15 wśród innych wykonawców, był zmuszony dopasowywać swój temperament, siłę, elastyczność i dynamikę do ogólnego ruchu, gdyż Korniejew przestał mu przydzielać solowe partie prawie we wszystkich programach. Przemęczywszy się tak jakieś pół roku i zastanawiając się już nad przeniesieniem do innych zespołów, choćby do baletu klasycznego, a propozycje były, Nikita postanowił nagle stworzyć własny program i pokazać go na konkursie mistrzów baletu. Przy opracowywaniu programu ogromną pomoc okazała mama, dając kilka rad oraz pokazując film wideo z występami wiodących świa- towych figurowców. Niezatarte wrażenie zrobił na Nikicie taniec Tollera Cranstona, kanadyjskiego profesjonalisty występującego w latach siedemdziesiątych dwudziestego wieku, którego przez ćwierć wieku nie przewyższył żaden z jego następców. Nigdy nie widział takiej plastyczności, piękna ruchu i niezwykłych figur i gorąco zapragnął dokonać czegoś podobnego, jednak nie na lodzie, lecz na scenie. Trenował niemal rok, nikomu, nawet Takedzie, nie zdra- dzając swoich planów, a potem nagle nie wytrzymał: zatrzymał grupę po próbie, mówiąc, że przygotował niespodziankę, włączył kasetę z muzyką i przez dwadzieścia minut fruwał nad sceną w porywie jakiegoś szalonego natchnienia, łącząc plie, piruety, fouette i arabeski* w nietypowe i skomplikowane kombinacje. Być może już wtedy wiedział, bądź przeczuwał, że nigdzie nie zaprezentuje już tego tańca, także na konkursie. Taniec nie miał nazwy; łączył w sobie elementy wielu klasycznych i estradowych tańców, stylu rap i breakdance oraz improwizacji; oprócz tego występowały w nim niezwykle trudne pas akrobatycznych skoków i figur gimnastycznych, a także wy- myślone przez tancerza subtelne, plastyczne przejścia i sprężyste ruchy, imitujące pełny gracji i siły chód leoparda, skoki polującej pantery, ataki węża i groteskowe susy gibbona po gałęziach. * - grupy przysiadów, póz, skoków i obrotów w balecie it> wasuij uoiowac zew Do połączenia całej tej złożonej tanecznej przestrzeni Nikita wykorzystał czystość, szlachetność i plastykę szkoły rosyjskiej, rytmikę Hammera, czarnego pieśniarza i tancerza lat dziewięć- dziesiątych dwudziestego wieku oraz doświadczenie liczącej tysiąclecia indyjskiej kultury tańca. Główne style szkół bharat na- tyam i kathak - dzięki niezwykle dopracowanej mimice i ruchom rąk, a także swoistemu systemowi kanonicznych ruchów. Gdy muzyka ucichła, w sali, która okazała się wypełniona po brzegi - plotki o „konkursowym przeglądzie" rozeszły się po wszystkich pomieszczeniach teatru i w sali obecni byli wszyscy pracownicy - zapanowała kompletna cisza. Nie było słychać ani jednego skrzypu, dźwięku czy klaśnięcia! Jedynie czyjeś ciche wes- tchnienie. I tak, w pełnej ciszy, Nikita zszedł ze sceny, uśmiechając się do Takedy, który w milczeniu wziął go pod rękę. Tak, najwyraźniej było to pożegnanie. W każdym razie z zespołem, jeśli nie z teatrem w ogóle. I wszyscy to zrozumieli, oprócz chyba tylko Korniejewa, który próbował coś mówić w ślad za wychodzącym Nikitą, wydawać jakieś polecenia i nagle zamilkł w pół słowa, gdyż wszyscy wstali i na stojąco żegnali tancerza burzą oklasków. - Idziesz do domu? - Tola Takeda zmrużył oczy, patrząc na niego z zamyśleniem i zrozumieniem. Nikicie zrobiło się ciepło na duszy: niekiedy odnosił wraże- nie, że przyjaciel bez trudu czyta w jego myślach, współczując mu i czując to, co on. Znalazł u Brandta czterowiersz: Liczne bywają skutki tańca, Niewinną młodość zatruwając: Rozwiązłość, pycha i zuchwałość, Grubiaństwo oraz arogancja * I dodał: - Brak ci tylko tego ostatniego. - Odprowadzisz mnie? - Brant S. - Statek głupców. Wirus mroku 17 - Nie, przejdę się parkiem. Chcę pobyć sam. Jutro o drugiej jemy obiad u ciebie w instytucie. Takeda uderzył dłonią w podstawioną rękę tancerza, nie zdą- żył jednak zrobić nawet kroku, gdy z parku doniósł się straszny świst i hałas, od którego zadrżała ziemia. Coś eksplodowało ze straszliwym hukiem, po alejkach parku rozeszło się jadowite syczenie, zagłuszone oddalającym się tupotem nóg. Niebo nad północną częścią osiedla rozświetliły jasne, błękitnozielone bły- skawice. Po czym zapadła cisza. - Co to było? - uniósł Nikita brwi ze zdziwieniem. Takeda spojrzał na rękę, na której palcu widniał pierścień o wymyślnym kształcie: w głębi czarnego kamienia płonął pur- purowy pięciokąt. - O, Susanoo*! Idź do domu, Kit, później porozmawiamy. Coś mi się tu bardzo nie podoba. - Ale też to widziałeś? Będzie burza, czy co? - Nie wiem. Na razie. - Inżynier bezszelestnie rozpłynął się w mroku nocy. Nikita żartował niekiedy, że chodzi on jak ninja, choć w żarcie kryło się jednak ziarnko prawdy: Takeda od dziec- ka trenował aiki-dziutsu, najpierw pod okiem dziadka, Sokaku Takedy, który zachował technikę skupiania życiowej energii szkoły Daitoriu, potem zaś z ojcem, i w wieku trzydziestu dwóch lat opanował tajniki wschodnich sztuk walki i został menkyo - mistrzem wyższej klasy. Co nie przeszkadzało mu zajmować się filozofią i pracować w Instytucie Elektroniki. Nikita uśmiechnął się do swych myśli i niespiesznie ruszył boczną alejką parku w kierunku wyjścia na parking, na którym stał jego samochód, nie przydając znaczenia dziwnym dźwiękom i błyskom. Jednak właśnie w tej chwili koło jego losu zboczyło z wyjeżdżonej koleiny i ruszyło ku dziwnym, tajemniczym i przerażającym wydarzeniom, na które zupełnie nie był przy- gotowany. Bóg deszczu, burzy i błyskawic (jap.) 18 Wasilij Gołowa czew Zdążył przejść jedynie trzecią część alejki, zwracając uwagę na całkowity brak czynnych latarni, gdy nagle z lewej strony, za krzewami czeremchy, rozległ się okrzyk, a za nim głuche ciosy, szamotanina, kolejny okrzyk, a następnie długi, pełen bólu jęk. Potem wszystko ucichło. Czując jak przechodzi go dreszcz, Nikita zatrzymał się nie- pewnie, wpatrując w mrok. Było ciemno i nie dało się dostrzec, co dzieje się w krzakach. Suchow z natury nie był tchórzem, nie lubił też jednak porywać się z motyką na słońce, przedkładając rozum- ny kompromis nad otwartą walkę, choć fizycznie był rozwinięty znakomicie. Zajmował się jednak taką dyscypliną sportu, która nie budzi w człowieku poczucia wrogości i chęci zwycięstwa przez przemoc; w akrobatyce i gimnastyce człowiek z zasady walczy z samym sobą, a dopiero później - pośrednio - z przeciwnikiem. Jeszcze nigdy w życiu Nikita nie znalazł się w sytuacji zmuszającej go do walki o życie i choć uczestniczył w drobnych bójkach, to los go oszczędzał. Kto jednak wie, kiedy trzeba być ostrożnym, a kiedy można rzucać się naprzód na złamanie karku? Za krzakami rozległo się szuranie, trzask łamanych gałęzi oraz kroki kilku ludzi, po czym na asfaltową ścieżkę wyszło czterech mężczyzn w jednakowych, plamistych kombinezonach z jakimiś pałkami w rękach i „dyplomatkami", których zamki i metalowe narożniki lśniły błękitnym, upiornym blaskiem. Widząc Suchowa zatrzymali się, a następnie jeden z nich, wielki i barczysty jak szafa, dorównujący wzrostem Nikicie, zbliżył się do niego ciężkim krokiem. To, co Suchow uznał za pałki, okazało się krótkimi oszczepami ze świecącymi i ostrymi grotami. Było już za późno na ucieczkę, mężczyźni wyglądali zresztą tak niezwykle, że pierwszą myślą Nikity było: spadochroniarze! Zrzucili ich w ramach treningu, to wszystko. Nikt normalny nie chodziłby po parku w maskującym kombinezonie. A może to artyści, którzy kręcą jakiś egzotyczny film wojenny, pojawiła się druga, równie uspokajająca myśl. - Słyszał pan? - zapytał Nikita, na wszelki wypadek przyj- mując postawę zasadniczą. - W pobliżu ktoś krzyczał. Wirus mroku 19 Olbrzym podszedł do niego bliżej, grot oszczepu dotknął piersi Suchowa i zabłysnął jeszcze mocniej. - Ostrożniej! - mruknął tancerz z niezadowoleniem, cofając się o krok. - Co to za żarty o tak późnej... - Nie dopowiedział, gdyż dopiero teraz przyjrzał się twarzy nieznajomego. Była nienaturalnie blada, a właściwie zupełnie biała! Białka oczu lśniły, a źrenice niczym lufy pistoletów emanowały groźbą i dziwnym, przygniatającym smutkiem. Proste, wąskie wargi wydawały się czarne, zaś nos przypominał raczej trójkątną klapkę i drżał lekko, jakby nieznajomy węszył. - Idź z powrotem! - szeleszczącym i pozbawionym in- tonacji, lecz jednoczes'nie ciężkim i ponurym głosem rozkazał „spadochroniarz". - Znikaj. Nikita przełknął ślinę, z trudem odrywając wzrok od hipno- tyzujących oczu nieznajomego i rzekł z rozdrażnieniem: - Z jakiej racji mam iść z powrotem? Idę do domu, na skróty. O co ci chodzi? Ostrze oszczepu przebiło koszulę i wbiło się w skórę. Nikita krzyknął i cofnął się, ze zdumieniem i niedowierzaniem, poj- mując, że wszystko to nie jest snem i dziwny „spadochroniarz" wcale nie żartuje. - Mówię: idź z powrotem. Szybko. Cicho. Rozumiesz? - Rozumiem. - Nikita poczuł, jak wzbiera w nim fala gniewu. Nie był przyzwyczajony, by rozmawiano z nim takim tonem. Złapał oszczep za grotem, zamierzając wyrwać go wiel- kiemu jak szafa nieznajomemu i znowu krzyknął, tym razem z zaskoczenia, gdyż jego rękę przeszył bolesny ładunek elek- tryczny. Był jednak człowiekiem upartym i nie miał w zwyczaju zatrzymywać się w pół drogi, w dodatku złość, która go teraz ogarnęła, wymagała ujścia, choć dziwna twarz nieznajomego nie przestawała hipnotyzować, zmuszając do poszukiwania wyjaśnień. Oszczep zadrasnął pierś Nikity, choć ten zdążył się uchylić w lewo, podstawiając pod cios „dyplomatkę". Napastnik bił na odlew, więc znowu złapał za oszczep i... potoczył się po ścieżce, 20 Wasilij Gołowa czew porażony ogłuszającym uderzeniem prądu. Olbrzym ruszył w jego kierunku, jednak w tym samym czasie zza krzaków wypadł na ścieżkę piąty nieznajomy. Nikita usiadł, opierając się o ogrodzenie i dotknął obolałej głowy, próbując skupić uwagę. Nowa osoba dramatu była siwym starcem, ubranym w po- darty, zakrwawiony płaszcz nieokreślonej barwy. Opadł na czworaki i skrobiąc palcami po asfalcie odwrócił głowę w stronę Nikity. Miał puste oczodoły, po ciemnej twarzy ciekły łzy i krew, a otwarte usta dławiły się nieartykułowanym krzykiem, gdyż miał również wyrwany język. „Spadochroniarz" odwrócił się w stronę swych kompanów, którzy stali dotąd w milczeniu, nie wykonując od początku spo- tkania najmniejszego nawet gestu, powoli podszedł do starca i wciąż milcząc, nawet się nie zatrzymując, przebił go oszczepem na wylot. - Co wyprawiasz?! - krzyknął Suchow, zrywając się na nogi. Olbrzym zadał jeszcze jeden cios. Starzec opadł na asfalt i znieruchomiał. Nikita rzucił się na „spadochroniarza" i w locie zadał mu cios w głowę, parując jednocześnie wypad oszczepu. Przez ja- kiś czas obaj pląsali w dziwnym tańcu. Nikita uchylał się przed ciosami oszczepu, starając się jednocześnie trafić nieznajomego ręką bądź nogą, ten jednak unikał jego ciosów z jakąś niedbałą i leniwą gracją, niezwykłą w przypadku tak masywnej osoby, aż w końcu powtórnie dosięgnął ramienia Suchowa grotem oszcze- pu, paraliżując go ładunkiem elektrycznym. Trudno zresztą było nazwać to elektrycznością: ciało zbijało się od niego w twardy kłębek napiętych, nieposłusznych mięśni, a wokół punktu ukłucia rozpełzała się fala zimna. Nikita upadł, z bezsilną wściekłością wpijając się wzrokiem w przerażające źrenice przeciwnika. Oszczep zbliżył się do jego oczu, przesunął na wysokość serca, znów skierował w oko, potem w drugie, zupełnie jakby nieludzki olbrzym o białej twarzy nie wiedział, od którego z nich zacząć. Wirus mroku 21 W tym momencie jeden z jego trzech kompanów wydał ostrzegaw- czy okrzyk w nieznanym języku: ktoś zbliżał się boczną alejką. Oszczep znieruchomiał. I znikł. „Spadochroniarz" pochylił się nad Nikitą: - Jesteś za słaby. Nie nadajesz się do Drogi. Umrzesz. Głos był głuchy, beznamiętny i obojętny, słychać w nim jed- nak było ukrytą siłę i groźbę. Przygniatał, zniewalał i ostrzegał. I nie należał do człowieka. To odkrycie dobiło Suchowa. Ktoś'dotknął jego ramienia i podtrzymał głowę. Otwarł oczy i ujrzał twarz Takedy. -Tola?! - Jednak żyjesz! Dokąd poszli? Nikita wczepił się w jego rękę i wstał z wysiłkiem. - Nie idź za nimi, to... diabły, a nie ludzie. -Jak wyglądali?! - Wysocy, barczyści, o białych twarzach. Mieli plamiste kombinezony... i takie krótkie, dziwne oszczepy... - Oszczepy?! - Takeda pobladł, tracąc charakterystyczne dla niego opanowanie. Nikita nigdy wczes'niej nie widział, by inżynier tak jawnie wyrażał swe uczucia. - Amaterasu*! To był oddział SS! A może nawet Czeka! Nikita roześmiał się mimowolnie i zakaszlał. - Esesmani chodzili w mundurach, a czekiści w skórzanych kurtkach, a nie w mundurach współczesnych spadochroniarzy. - Nie mówię o Czeka z czasów rewolucji. Czeka oznacza „czarni komandosi", a SS - „słudzy szatana". - Co to za bzdury? Zobaczmy lepiej, czy ten staruszek jeszcze żyje. Przebili go oszczepem. - Radziłbym się nie wtrącać. Staruszkowi już nie pomożesz, a możesz wpakować się w poważne tarapaty. Nie odpowiadając, Nikita podszedł do leżącego twarzą ku ziemi siwowłosego mężczyzny i odwrócił go na plecy. Płaszcz * - Amaterasu - najważniejsze bóstwo shintoizmu, uosobie- nie słońca (jap.) (przyp. tłum.) 22 Wasilij Gołowa czew rozchylił się i Nikita cofnął się mimowolnie. Wstrząsnęły nim nie tyle rany na piersi i brzuchu starca, lecz oczy! Miał on dwoje normalnych, ludzkich oczu, tyle że pozbawionych źrenic, oraz kolejne w miejscu sutków i dwoje pod żebrami! Trzy z nich były mętne, ślepe, na wpół zamknięte i martwe, jednak czwarte, pełne cierpienia i bólu, spoglądało na Suchowa uważnie, badawczo i ze smutkiem. - Katakiuti* - rzekł za plecami Nikity Takeda, dodając jeszcze kilka słów po japońsku. Nikita odwrócił się i znów, jak zaczarowany, zaczął wpa- trywać w oko na piersi starca. Trudno było zresztą nazwać tego człowieka starcem; bez względu na swą siwiznę i zmizerniały wygląd miał on najwyżej czterdzieści lat. I wciąż jeszcze żył, pomimo strasznych ran, które mu zadano. Jego ręka poruszyła się, palce zacisnęły i wyprostowały. Z piersi wydobyło się ochrypłe, urywane westchnienie. Straszna twarz zwróciła się ku ludziom i wykrzywiła w grymasie bólu. Nieznajomy naprężył się z wysiłkiem, próbując coś powiedzieć, nie był jednak w stanie tego zrobić, gdyż, o czym ostatecznie przekonał się Nikita, został pozbawiony języka. Ręka nieznajomego znów się poruszyła, uniosła, jakby szu- kała oparcia i nagle zastygła, przestając drżeć, odwrócona dłonią do góry. Wydawało się, że całe życie, które tliło się jeszcze w ciele nieznajomego, skupiło się teraz w jego ręce. I w oku na piersi. Pośrodku dłoni zabłysła gwiazdka, migotanie rozbiegło się od niej falami ku palcom i nadgarstkowi. Ręka przybrała pomarańczowo- przejrzystą barwę, jakby była odlana z rozżarzonego szkła. Gwiazda w centrum dłoni zbladła, zmieniła się w błyszczący obłok i zaczęła przekształcać w jakąś figurę geometryczną: początkowo był to okrąg, potem pojawił się w nim trójkąt, okrąg zmienił się w kwadrat, a w końcu obie te figury zlały się w jedną - pięcioramienną gwiazdę, wypukłą i świecącą niczym lód w świetle księżyca. * - Katakiuti - zwyczaj krwawej zemsty (jap.); tu: zabójstwo na zamówienie. Wirus mroku 23 Nieznajomy zajęczał, wyciągając rękę do Suchowa. Ten niepewnie spojrzał na swego przygnębionego towarzysza. - Czego on może chcieć? Siwowłosy mężczyzna znowu jęknął pozbawionym nadziei, rozpaczliwym i strasznym głosem. Oko na jego piersi zrobiło się wilgotne, o cos< błagał, czegoś' żądał: by wziąć coś od niego lub by pomóc mu wstać. Nikita podjął decyzję i ostrożnie wziął nieznajomego za rękę. I poczuł znajome uderzenie elektryczności; rękę objął skurcz i ugięły się pod nim nogi. Z okrzykiem wyrwał rękę z rozpalonej dłoni leżącego i cofnął się o krok, łapiąc ustami powietrze. Ręka siwowłosego opadła bezwładnie i zgasła. Na jego dłoni nie było już znaku w kształcie gwiazdy, a na obliczu pojawiło się coś w rodzaju uśmiechu, jego rysy się wygładziły, a twarz pokry- ła bladością. Oko na piersi jeszcze przez kilka chwil badawczo wpatrywało się w ludzi, po czym zrobiło się puste i matowe, jakby w jego wnętrzu ktoś wyłączył światło. - Umarł! - oznajmił Takeda, troskliwie podtrzymując Nikitę /"pod łokieć. - Co z tobą? - Nie wiem - wychrypiał tancerz. - Mam wrażenie, jakby kopnął mnie prąd... Ci, którzy go zabili, też mieli pa- ralizatory... oszczepy. O Boże! Głowa mi pęka! I ręka mnie boli... - Rozprostował palce i spojrzał na swą dłoń. Dokładnie pośrodku linii losu widniało czarne znamię w kształcie pię- cioramiennej gwiazdy, zupełnie jakby skóra w tym miejscu była przypalona. Takeda cmoknął językiem, przyglądając się dłoni przyjaciela. - Ciekawe. W ezoteryzmie pięcioramienna gwiazda jest symbolem wieczności i doskonałości. Taka gwiazda była herbem Totha i Quetzalcoatla, a także kluczem Salomona. Dla Japoń- czyków jest ona znakiem wysokiego statusu. - Takeda zamilkł, widząc że Nikita pobladł i ledwie trzyma się na nogach. - Źle się czujesz? Chodźmy stąd, odwiozę cię do domu. Dobrze, że za tobą poszedłem, intuicja mnie nie zawiodła. - Trzeba go... zawieźć... do szpitala. 24 Wasilij Gołowa czew - Za późno. Nikt mu już nie pomoże. Zadzwonimy od ciebie na milicję. - On... nie jest człowiekiem. - W porządku, uspokój się. Oprzyj się na mym ramieniu. - Te... plamiste osiłki... też nie były ludźmi. Takeda nie odpowiedział, szukając drogi i niemal taszcząc Nikitę na sobie, dopóki nie wydostali się z parku na oświetloną ulicę. Suchow nie pamiętał, jak dotarł do domu. Świat wirował mu przed oczami, mdliło go, a rozpaloną ręką wstrząsały dreszcze, jakby w dłoni utkwił rozżarzony gwóźdź; nie pomogły jodyna, maści ani tabletki. Nikita czuł się coraz gorzej i nie widział już ani nie słyszał, jak Takeda wzywa pogotowie i informuje milicję o incydencie w parku. Wirus mroku 25 ROZDZIAŁ 2 Dwie doby Suchow przeleżał w domu z wysoką gorączką. Wstrząsały nim dreszcze, było mu raz gorąco, raz zimno, a nocami nieprzerwanie męczyły go koszmary: to jeden, to dwóch, a nieraz cały batalion „spadochroniarzy" z białymi twarzami nieboszczy- ków s'cigał go po parku, przebijał oszczepami, wypalał na piersi i rękach dziwne znamiona, wyjąc wieloma głosami: „Jesteś za słaby! Idź stąd! Umrzesz!.." Śnił mu się również wielooki starzec w płaszczu narzuconym na gołe ciało, który wyciągał ku niemu ręce i krzyczał bezglos'nie, rozwierając czarne, pozbawionejęzyka usta: „Weź! To klucz do władzy [Będziesz rządził światem!" Ni- kita brał z jego rąk klucz o dziwnym kształcie, który natychmiast zamieniał się jednak w żuka, skorpiona, a raz nawet w granat, który eksplodował, zmieniając głowę chorego w sito. Przez pierwsze noce przy łóżku chorego czuwała mama, która nie pozwoliła na zawiezienie syna do szpitala, choć lekarz wezwanego przez Takedę pogotowia bardzo na to nalegał. Trze- ciego dnia stan Nikity się poprawił i Tola przekonał mamę, że teraz jego kolej, by zaopiekować się chorym, zaś w przypadku jakichkolwiek komplikacji natychmiast ją zawiadomi. Wieczorem dreszcze minęły ostatecznie, gorączka spadła i Suchow poczuł się znacznie lepiej. Zjadłszy z apetytem ko- lację (będącą jednocześnie obiadem) ułożył wyżej poduszkę, zdjął bandaż i zaczął z ciekawością oglądać swą dłoń. Piętno w kształcie pięcioramiennej gwiazdy, mającej wielkość żetonu do metra, pojaśniało, przybrało brunatny odcień i wyglądało teraz jak wrodzone znamię. Najważniejsze było zaś to, że prze- sunęło się ono z centrum dłoni na nadgarstek. Dłoń nie piekła już tak, jak na początku, mrowiła jedynie, co momentami było nawet przyjemne. Lekarz, który je obejrzał, tylko mruknął coś niezrozumiale na wieść o przekazaniu gwiazdy z dłoni na dłoń. Nie zalecił jednak smarowania jej żadną maścią, ograniczając się 26 Wasilij Gołowaczew do zdezynfekowaniajej spirytusem, oznajmiając przy tym: to nie rak ani AIDS, jeśli będzie boleć, zlecę nas'wietlanie. Takeda dopił kawę, umył naczynia i usadowił się za biur- kiem Suchowa, rozkładając na nim jakiś' osobliwy manuskrypt. W odróżnieniu od matki był raczej małomówny i Nikicie to od- powiadało. Co prawda, po ostatnich wydarzeniach miał ochotę porozmawiać. W uszach wciąż brzmiało mu zdanie wypowiedzia- ne przez olbrzymiego napastnika: „Jesteś za słaby. Nie nadajesz się do Drogi. Umrzesz". Nikita czuł intuicyjnie, że nie chodziło tu o siłę fizyczną i to nie dawało mu spokoju. Zmuszało do po- szukiwania przyczyn takiej oceny jego osoby. - Słuchaj Tola, a co sam o tym sądzisz? - O czym? - Takeda nie uniósł głowy znad pożółkłych stronic manuskryptu. Spokojny i opanowany, emanował nawet chłodem, jak studnia z niczym nie zmąconym lustrem wody. - O spotkaniu w parku... o starcu... Zadzwoniłeś na pogo- towie? - Na milicję także. -I co? - Powiedziałem im wszystko, co wiem. Kiedy przyjechało pogotowie, on już nie oddychał. Tak przy okazji - Takeda zerknął na Suchowa znad stronicy - nie znaleźli żadnych oczu na jego ciele. - Jak to nie znaleźli? A gdzie się one podziały? Takeda w milczeniu powrócił do studiowania książki. Nig- dy nie odpowiadał na pytanie wzruszeniem ramion, czy innymi gestami, jeśli nie znał na nie odpowiedzi. Nikita leżał przez chwilę, przetrawiając słowa Takedy, po czym wysuszył szklankę zimnego mleka. - Chcesz przez to powiedzieć, że nam wszystko się przy- widziało? - Nie przywidziało. - O co więc w tym wszystkim chodzi? Takeda przewrócił kartkę, troskliwie pogładził książkę i znów spojrzał na leżącego. Wirus mroku 27 - Mamy za mało informacji, by wyciągać jakieś' wnioski. Najwi- doczniej on był człowiekiem z jakimiś dodatkowymi organami zmy- słów. Być może podobnie wygląda sytuacja z tymi czterema, o których mówisz. Lecz co dalej? Nie znamy ich zamiarów, celu przybycia ani przyczyn konfliktu... tak przy okazji, stary miał wyrwany język. Nikita mimowolnie poruszył swoim, jakby sprawdzając, czy znajduje się on na miejscu. - Do diabła! Najwyraźniej mieli ze sobą ostro na pieńku. Jak myślisz, co im zrobił? Za co go tak... potraktowali? Takeda zagłębił się w studiowanie następnej stronicy. - Co cię tak wciągnęło? - zdenerwował się Nikita. - Opiłeś się mojej herbaty, siadłeś w moim fotelu, za moim biurkiem, przy mojej lampie i w dodatku nie chcesz rozmawiać? - Ależ z ciebie gbur- skwitował to Takeda. Zamknął książkę i uśmiechnął się typowym dla niego, powściągliwym, nieśmiałym uśmiechem. - Teraz rozumiem, czemu dziewczyny cię unikają: zmuszasz je, by przychodziły do ciebie z własną herbatą. Tak przy okazji, kiedy byłeś chory, urywały się od nich telefony. A czytam bardzo mądrą książkę: Tsche-chwe Jonsol, „Technika miękkiej sztuki. Hapkido". - Pojapońsku? - Po koreańsku! - Ho-ho! Prawdziwy z ciebie poliglota. - Nie przeklinaj. Nikita roześmiał się, szybko jednak spoważniał, zauważając, że Takeda przygląda się jego dłoni. Sam również na nią spojrzał, dotykając palcem gwiazdy. - A to co takiego? Oparzenie? - Wieść - odparł poważnie Takeda. -Co?! - Wieść. Ale jeszcze tego nie zrozumiesz. -Tola ostrzegaw- czo uniósł rękę, powstrzymując Suchowa przed próbą wyjaśnienia tego, co powiedział. - Nie jestem jeszcze gotowy, by odpowie- dzieć na twoje pytania. Podobnie jak ty na poznanie prawdy. Odłóżmy tę rozmowę na dwa-trzy dni. 28 Wasilij Gołowaczew Suchow pokręcił głową, z ciekawością przyglądając się znieruchomiałej nagle twarzy przyjaciela, chciał o coś zapytać, rozmyślił się jednak. Skinął na szklankę. - Nalej mi mleka, proszę. - Mleka brak, mój drogi. Wyżłopałeś już trzy litry. Jeśli jednak chcesz, zadzwonię do kogoś i przyniosą. A na razie obej- rzyjmy wiadomości, nie masz nic przeciwko? - inżynier włączył telewizor. - Dzwonić? - A kto to taki? - Przyjaciel - wykręcił się od odpowiedzi Japończyk. - Mieszka w pobliżu, na „Sokole". Poznam was ze sobą. - Wy- kręcił numer. - Wybacz, potwierdzam. Pod dwunastką, trafisz? Czekamy. - Odłożył słuchawkę. - Zaraz będzie. Nikita z niedowierzaniem spojrzał w wąskie, nieprzenik- nione oczy Takedy. - A ty co, wcześniej to nagrałeś? Takeda w milczeniu nastawił głośniej telewizor. Przez jakiś czas oglądali wiadomości na pierwszym progra- mie „Ostankino": kraje Ligi Imperium, jak nieoficjalnie nazywano Wspólnotę Niepodległych Państw, żyły według własnych praw, często sprzecznych z prawodawstwem swych sąsiadów, wcho- dziły w konflikty, toczyły wojny, próbując budować ekonomikę na fundamencie politycznych sprzeczności, zajmowały się też jednak nauką, pracą, rodzeniem dzieci, sportem, słuchały muzyki, oglądały wideo, a niekiedy teatralne spektakle, coraz bardziej fascynowały się seksem i narkotykami, jednocześnie zwalcza- jąc zarówno jedno jak i drugie, zbierały się na mityngach, co prawda coraz rzadziej, jednym słowem tworzyły historię. Rosły nastroje nacjonalistyczne, z powodzeniem rozwijał się terroryzm, wzrastały ceny. Informacje dobiegające z bliższej i dalszej zagra- nicy również nie napawały optymizmem: ustanowienie państw - Wielkiej Serbii, Afganistanu, Tadżykistanu, a nawet Karabachu - wiązało się z niebywałymi, dzikimi i bratobójczymi wojnami, ludobójstwem i masową eksterminacją ludności cywilnej. Po tej informacji Nikita przestał słuchać wiadomości, kierując świado- Wirus mroku 29 mos;ć w inny nurt. Nauczył go tego Takeda, który zauważył, że po obejrzeniu telewizyjnych wiadomos'ci w przyjacielu rodzi się chęć wymordowania nacjonalistów, polityków, a także tłumu, który na swych ramionach wyniósł ich na wyżyny władzy. Historia nie pamięta tłumu, lubił powtarzać ojciec Nikity, zmuszając przy tym syna, by stał się osobowością i stawiając w końcu na swoim: syn nauczył się angażować w każde zajęcie wszystkie fizyczne i duchowe siły, dążyć do osiągnięcia maksymalnego rezultatu, co pozwoliło mu nie tylko zdobyć stopień mistrzowski w akrobatyce, a także zostać profesjonalnym tancerzem baletu, lecz również stać się indywidualistą z wysokim poczuciem odpowiedzialności, na co jego ojciec również zwracał wielką uwagę. O tym wszystkim przypomniał sobie Takeda, słysząc wes- tchnienie przyjaciela. 1 sam również westchnął. Niezależnie od pochlebnych sądów innych i własnego zdania o Nikicie, miał on duże wątpliwości, czy tancerz będzie sobie w stanie poradzić z czekającą go misją. Jednak Posłaniec wybrał właśnie jego! - Co tak wzdychasz? - Tola wyłączył telewizor. - Pamiętasz, jak staruszek wyciągał rękę? Ten znak na jego ręce początkowo wcale nie był pięcioramienny. Jesteś znawcą symboliki, mógłbyś to wytłumaczyć. Wieść! - przedrzeźnił Nikita przyjaciela. - Co za wieść? Może byś mi wyjaśnił, jakie znaczenie nadajesz temu słowu? Jestem bystry, zrozumiem. - Później, bystrzaku. Aten znaczek zmieniał kształt rzeczy- wiście ciekawie. Okrąg jest początkiem wszystkiego, symbolem wieczności, a trójkąt w kwadracie oznacza połączenie pierwiastka boskiego i ludzkiego, niebiańskiego i ziemskiego, duchownego i cielesnego. Posłaniec... to znaczy staruszek jakby przepowiedział twoją drogę, jeśli ją oczywiście rozpoczniesz. - Kompletna bzdura! Przecież nigdzie się nie wybieram. - W tym właśnie rzecz. Boję się jednak, że będziesz do tego zmuszony. Dość tego! Nie rozmawiajmy o tym, bo pomyślisz, że odbiło mi na punkcie mistyki. - Nawet mocno. 30 Wasilij Gołowaczew - Wielkie dzięki. - Nie ma za co. Rozległ się dzwonek do drzwi. Takeda wstał. - Obiecaj mi, że będziesz ostrożny. -W jakim sensie? - W każdym. Obiecaj, to poważna sprawa. Nie zawsze będę w stanie przyjść ci z pomocą. Nie mogę jednak na razie wyjaśnić ci sensu tego ostrzeżenia; przyjmij to na wiarę. Takeda poszedł otworzyć drzwi wejs'ciowe i w przedpokoju rozległ się kobiecy głos. Nikita powoli podciągnął kołdrę do podbródka - latem spał rozebrany - przyjaciel, który przyniósł mleko, okazał się dziewczyną. Weszła za Tolą do pokoju gościnnego i zatrzymała się, mówiąc: „dobry wieczór". - Dobry - wymamrotał Suchow w odpowiedzi, rzucając Takedzie mordercze spojrzenie. Dziewczyna miała wspaniałą figurę. Niezbyt wysoka, nie była też jednak modelem kieszonkowym. Miała subtelne rysy, nos o regularnym kształcie i przepiękne, olbrzymie oczy, ni to błękitne, ni to zielone, spoglądające bez nadmiernej zadumy i udawanej nieśmiałości, szczerze i z ufnością. Dopiero później, po godzinie, Nikita dostrzegł, że ubrana była w skromny strój, zdradzający po uważniejszym przyjrzeniu się wyszukany smak i wyrafinowanie. Nie było się zresztą czemu dziwić, dziewczyna była z zawodu malarką. Miała na imię Ksenia, Ksenia Krasnowa. Takeda żartem nazywał ją Dwa K. Nikita nie pamiętał, o czym rozmawiali, amok opuścił go dopiero po wyjściu Kseni. Ich rozmowy z Tolą zwykle pełne były żartów, ironicz- nych uwag i przekomarzań - obaj cenili humor i jednakowo go odbierali, gdyby jednak Tola pozwolił sobie na podobny ton w tej sytuacji, Nikita wpadłby we wściekłość. Tola jednak bez- błędnie wyczuł nastrój przyjaciela i miał na tyle rozumu i taktu, by uczestniczyć w rozmowie w charakterze niemego elementu wystroju wnętrza. Wirus mroku 31 Żegnali się w przedpokoju, obiecując że będą w kontakcie telefonicznym i Tola odprowadził dziewczynę, która obdarzyła gospodarza krótkim spojrzeniem, w którym płonęła iskierka zain- teresowania i sympatii. Oszołomiony Suchow zdał sobie sprawę, że ma na sobie sportowy dres, choć zupełnie nie pamiętał, kiedy zdążył go nałożyć. Zwalczył w sobie chęć odprowadzenia gości na przystanek i wrócił do domu. Zasnął późno, o drugiej w nocy i spał jak zabity, bez snów i koszmarów. W środę poszedł na trening z innymi akrobatami, uczniami Wiaczesława Sokoła, i przerobił niemal cały zestaw ćwiczeń, czując w ciele niezwykłą lekkos'ć oraz potrzebę osiągnięcia no- wych stopni doskonałości. Nie wiedział co prawda, w jaki sposób zrealizować ową potrzebę, jednak w jego głowie już rodził się niewyraźny domysł: musi wykorzystać elementy akrobatyki, wszystkie te fiflaki i salta w tańcu, co może zwiększyć jego estetyczne nasycenie. Na czwartkowy poranek zaplanowana była próba zespo- łu i Suchow poszedł na nią z jakimś sprzeciwem w duszy: po niedzielnym, solowym występie nie miał już ochoty pracować z Korniejewem, było też mało prawdopodobne, by mógł dodać coś jeszcze do tego, co wyraził na scenie językiem tańca. Wielu członków zespołu zrozumiało go prawidłowo, podobnie jak Tola uważając tę eksplozję tanecznego ruchu za pożegnanie. Sam Nikita zrozumiał to dopiero na próbie, widząc w oczach swych kolegów lekkie zdziwienie, a na twarzy Korniejewa ponure zdzi- wienie i niezadowolenie. Nie uczestnicząc w próbie do końca, zszedł ze sceny - odby- wała się ona tym razem na teatralnej scenie - nie zdążył jednak zejść do garderoby, gdy nagle wydarzył się dziwny incydent: zawaliła się scena! Gdyby Nikita został na niej do końca, spadłby z wysokości trzech metrów na podtrzymującą podłogę konstruk- cję. Na szczęście dla uczestników próby wszystko skończyło się jedynie stłuczeniami i lekkimi kontuzjami, zniszczeniu uległ jednak sprzęt muzyczny. W duszy Suchowa pozostało jednak 32 Wasilij Gołowa czew przygniatające uczucie niepokoju, drzazga cichego rozdrażnienia, jakby o czymś zapomniał, cos' przeoczył, choć nie mógł dojść, co to takiego. - Zdarza się - skomentował wydarzenie Takeda, do którego Nikita zadzwonił do pracy. - Choć jest także możliwe, że był to psychozwiad. - Ty w kółko o tym samym - denerwował się tancerz. - Nie rozumiem twoich aluzji. Przestań mówić zagadkami albo milcz. - W porządku - zgodził się krótko Tola. - Jak tam twój nowy pieprzyk na dłoni? Bez zmian? Nikita spojrzał na dłoń i burknął: - Na miejscu. Zbladł tylko i przesunął się na nadgarstek. I strasznie swędzi, właśnie dlatego zszedłem ze sceny. - To ciekawe. A poza tym nie daje się we znaki? - Czasem mrowi... Tylko nie pleć mi znowu jakichś bzdur o Wieści, czy psychozwiadzie, przejadła mi się już twoja misty- ka. - Więc idź do lekarza. A najlepiej do Dwa K, zaprosiła cię do siebie. - K...kiedy? To znaczy kiedy zaprosiła? - Rozmawiałem z nią przed godziną. Idź do niej, obejrzysz jej prace, są tego warte. - Takeda odłożył słuchawkę. A Nikita przez pół godziny chodził po pokojach, pił mleko, wertował gazety, oglądał telewizję, nie zastanawiając się nad treścią artykułów ani programów, dopóki nie zrozumiał, że dojrzał do tej wizyty. Jeśli o incydencie w parku myślał sporadycznie, to o Kseni prawie cały czas i Bóg świadkiem, że było to bardzo przyjemne. Piwnica jednego ze starych domów na Ostożence nazywała się pompatycznie „Studiem działań artystycznych". Pracownia Kseni mieściła się w jednym z jej pomieszczeń i była oświetlona dwoma półoknami i składającym się z pięciu lampek żyrandolem własnej roboty. Całe pomieszczenie zastawione było sztalugami, stojakami, płótnami i ramami, ale znajdowały się w nim tylko dwa obrazy: pejzaż z rzeką i sosnowym lasem i portret jakiegoś Wirus mroku 33 surowego mężczyzny z brodą, krzaczastymi brwiami i przenikli- wym spojrzeniem. Ksenia pracowała nad trzecim obrazem, utrzymanym w stylu „rosyjskiego odrodzenia": na wzgórzu, po kolana w trawie, stał pielgrzym o świętej twarzy z kosturem w dłoni i spoglądał na spalone po horyzont pole, nad którym, na tle krzyża malej cerkwi, wschodziło słońce. Obraz był już niem