WASILIJ GOŁOWACZEW WIRUS MROKU Od tłumacza „Obrońcy Wachlarza" Wasilija Golowaczewa - cykl utwo- rów połączonych konsekwentną fabułą - to powieść z kluczem. A właściwie z wieloma kluczami. Niezależnie od wciągającej, dynamicznej fabuły, autor rozpoczyna w nim swoistą grę z czy- telnikiem, podsuwając mu dodatkowe „bonusy" wzbogacające satysfakcję z lektury. Już pierwsza część „Wirusa Mroku" daje nam wyrazisty przedsmak „literackiego labiryntu" do jakiego zaprasza nas Wasilij Wasiliewicz. Klucz pierwszy: Jest nim konstrukcja fabuły, tworząca coś w rodzaju postmo- dernistycznego komiksu, czerpiącego pełnymi garściami z kla- sycznych kulturowych, literackich archetypów. Główny bohater, nadczłowiek (Superman), wraz ze swym wiernym giermkiem musi uratować świat (a właściwie wszechświat, całą masę rów- noległych wszechświatów), a także uwolnić ukochaną porwaną I przez siły zła, pokonując po drodze niezliczone przeszkody - głównie magicznej natury. Aby tego dokonać wstępuje na Drogę (liczne w tekście nawiązania do taoizmu) rozwoju fizycznego (tu nasycenie tekstu technikami i filozofią wschodnich sztuk walki) i samorozwoju duchowego. Drugim kluczem jest konstrukcja całego utworu - oparcie jej na głębszym systemie filozoficznym, kosmogonicznym. Cała idea Światów Wachlarza oparta jest na religijno-filozoficznym trakta- cie Daniiła Andriejewa „Róża światów", który w Rosji oficjalnie o Wasilij Gołowa czew ukazał się dopiero w 1991 r. Autor (filozof, poeta, mistyk) pisał ją w latach pięćdziesiątych, pod koniec życia, w więzieniu i choć nie miał (i nie mógł mieć) żadnej stycznos'ci z „Władcą Pierście- ni" ta kultowa rosyjska pozycja ma wiele wspólnego z dziełem Tolkiena, choć walka sił dobra z siłami zła, reprezentowanymi tutaj przez komunistyczny ustrój totalitarny ze Stalinem na czele, jest u Andriejewa raczej traktatem moralnym, metahistorycznym, próbą stworzenia nowego świata opartego na etyce, braku agresji - połączeniu pogańskiej radości życia, monoteistycznego udu- chowienia i szerokiej, współczesnej wiedzy naukowej. Złe siły — dążące do hegemonii nad wszechświatem i przemycające do niego zło, reprezentowane są u Andriejewa przez demony: igwy, raruggi, żrugry (występujące także w powieści Golowaczewa). Podstawowym zaś założeniem „Róży światów" jest podział na- szego wszechświata na nieskończoną wręcz liczbę „światów rów- noległych", w których toczy się walka pomiędzy siłami światła i siłami mroku dowodzonymi przez „naczelnego demona" Denicę (będącego w ziemskiej ikonografii zbuntowanym aniołem). Słowo Denica pochodzi od staroruskiej nazwy porannej We- nus, etymologicznie od słowa „dzień". Ten element także często występuje u Gołowaczewa - Denica, Lucyfer (anioł gwiazdy lub planety Wenus), Tlahuizcalpantecutli będący emanacją Quetzal- coatla jako gwiazdy porannej Wenus itd. Kosmologia Andriejewa zakłada istnienie wielkiej liczby równoległych światów, noszących wspólną nazwę Shadanaka- ru. Wiele użytej przez Andriejewa i zapożyczonej przez Goło- waczewa terminologii ma sanskryckie pochodzenie, związane z fascynacją autora „Róży światów" hinduizmem i Indiami, choć znaczna część tych terminów to stylizowane neologizmy. Także u Andriejewa istnieją równoległe rzeczywistości, w któ- rych funkcjonuje wielowymiarowa i wieloczasowa przestrzeń, światy posiadające wiele wymiarów przestrzennych i ani jednego czasowego, itd. Trzeci klucz wprowadza swoistą grę z czytelnikiem i związa- ny jest z założeniem, że wszelkie mity i literatura (fantastyczna) Wirus mroku 7 Ziemi jest rodzajem odbicia przesączającej się z innych s'wiatów równoległych, chronów, informacji o realiach tychże światów. Kiedy bohaterowie odwiedzają kolejne chrony, natykają się na pierwowzory rzeczywistości, które przesączyły się we fragmenta- ryczny i zdeformowany sposób do ziemskiej literatury i mitologii. Opisywanie wszelkich nawiązań i cytatów mija się z celem (niech rozpoznawanie tych przemyconych przez autora nawiązań będzie dla czytelników dodatkowym smaczkiem lektury, wyszukiwanie nawiązań, aluzji do istniejących mitów, powieści SF czy fantasy, które są w tekście Gołowaczowa obecne i tworzą specyficzny koloryt jego dzieła). Warto jedynie wiedzieć, że mogą pojawić się one na różnych poziomach powieści. Mogą być subtelne, rzu- cone mimochodem, jak np. nazwa Ziemi „rosyjskiego pakietu", Soacera nawiązuje do nazwy marsjańskiego miasta z „Aelity" A.Tołstoja. Mogą też one konstytuować cały świat, do którego trafiają bohaterowie. Atztaamtotl, planeta opanowana przez cywilizację Indian jest konglomeratem indiańskich wierzeń, kul- tury, narzeczy i obyczajów. Panteon bóstw azteckich, elementy wierzeń, obyczajów, języka Indian Quiche, Olmeków, Tolteków, kamienne głowy, kult jaguara, pierzasty wąż, to swoisty indiański tygiel kulturowy (funkcjonujący w powieści wedle ziemskiej geografii w okolicach współczesnego Charkowa). W kolejnych częściach cyklu „Obrońcy Wachlarza" bohate- rowie trafią m.in. do świata Świętej Rusi opartego na rosyjskich podaniach i bylinach, a także do światów zamieszkałych przez inteligentne dinozaury, pszczoły, czy nawet „światów niemoż- liwych" z punktu widzenia ziemskich praw fizyki. Elementem, który szczególnie uatrakcyjnia kolejne części cyklu jest sukce- sywne „umagicznianie" realiów. To wciąga! PIERWSZY SZCZYT ŻÓŁTODZIÓB Wirus mroku 11 ROZDZIAŁ 1 Nikita pełną piersią wciągnął chłodne, wieczorne powietrze; zakończył się najdłuższy czerwcowy dzień, deszcz zmył upał i zaduch, i park był wypełniony zapachami kwiatów i traw. - Wzdychasz, jakbyś' cos' stracił - zauważył jego towarzysz, ledwie sięgający mu głową do podbródka. - Jesteś' zmęczony? Ale przecież tańczyłeś' dziś wspaniale! Rzekłbym nawet, że na granicy swoich możliwości. Nie jestem oczywiście estetą, lecz moim zdaniem taki taniec wymaga nie tylko mistrzowskich umiejętności, lecz także najwyższej kultury ruchu, wyjątkowej plastyczności i koordynacji. Zrobiłeś na wszystkich, także na mnie, ogromne wrażenie. Czy nie było to przypadkiem poże- gnanie z zespołem? Nikita ukosem spojrzał na swego towarzysza, oświetlone- go rozproszonym światłem pobliskiej latarni. Tojawa Takeda - Tola, jak nazywali go przyjaciele - miał trzydzieści dwa lata, ojca Japończyka i matkę Rosjankę. Po ojcu odziedziczył perkaty nos, ukośne niczym szparki oczy, czarne, lśniące włosy, niewzru- szoność i opanowanie, po matce zaś duże usta, szerokie kości policzkowe i pewną nieśmiałość, nieco dziwną w przypadku mężczyzny i wojownika. Inżynier elektronik, kandydat nauk technicznych. Posiadacz czarnego pasa aiki-dziutsu. Kolekcjoner antycznej białej broni i starych traktatów filozoficznych. A obok niego Nikita Suchow, Nik, Kit, albo po prostu Suchow - akrobata, gimnastyk, tancerz solista w grupie show-baletu. Nikita przypomniał sobie, jak się poznali. W niedzielę lub w sobotę chodził z przyjacielem do sau- ny w Kriwokoliennom. Tamtego razu jego przyjaciel, sąsiad z bramy, wyjechał w delegację i Suchow wybrał się sam. Gdy łaziebny zorientował się, że miejsce jest wolne, wpuścił jednego ze swych znajomych, którym okazał się właśnie Tojawa Ojamo- wicz Takeda. 12 Wasilij Gołowa czew Kiedy Nikita, po dwukrotnym zaliczeniu suchej sauny i parówki, odprężał się w basenie, podszedł do niego niewysoki w porównaniu do akrobaty, młody Japończyk, w którym wyraźnie płynęła europejska krew. Choć był raczej szczupły, pod jego skórą prężyły się liny stalowych mięśni. - Proszę wybaczyć - rzekł uprzejmym tonem, kucając na brzegu basenu. - Mam na imię Tola. - Po rosyjsku mówił bez akcentu. - A pan? - Suchow - Nikita uchylił oczy, stojąc po pierś' w wodzie. - Tak się nazywam. Na imię mam Nikita. Ale wszyscy nazywają mnie po prostu Suchow. Nowo poznany znajomy rozes'miał się cicho. - Ja też, prawdę mówiąc, nazywam się inaczej: Tojawa Take- da. Tola to wariant zrusyfikowany. Widziałem tu pana dwa razy, ale pewien szczegół dopiero teraz zwrócił moją uwagę. - Jaki? - Nikita miał siłę tylko na krótkie repliki. Tola do- tknął palcem wskazującym jego ramienia: sąsiadowały na nim ze sobą cztery pieprzyki, z których każdy wyraźnie przypominał cyfrę „siedem". - Devini numeri. - Co takiego? - To po łacinie - święte cyfry. Rzecz w tym, że interesuję się nieco ezoteryzmem i matematyką Pitagorasa, a on napisał na temat tych cyfr cały traktat. - I co z niego wynika? Japończyk wyciągnął rękę i Nikita dostrzegł na jego przedra- mieniu trzy pieprzyki podobne do jego własnych, przypominające jednak cyfrę „osiem". - Trzy ósemki są znakiem wielkiej odpowiedzialności - kon- tynuował Tola łagodnie. - Zaś pana cztery siódemki są symbolem anioła. Ludzie z takim znakiem umierają w dzieciństwie, zaś jeśli uda im się przeżyć, znajdują się w stanie permanentnego zagrożenia. Nikitę opuściła cała senność; chłopak zaczął go intrygo- wać. Wirus mroku 13 - Jeśli chodzi o anioła, zgadzam się z panem; moja mama wciąż mi to powtarzała. Jeśli jednak chodzi o niebezpieczeństwo... Naprawdę pan w to wierzy? W mistykę? - W mistykę, nie. W magię cyfr, tak. I tak właśnie poznali się przed rokiem i zostali przyjaciół- mi, chociaż Tola był o sześć lat starszy od Nikity. Podobnie jak przyjaciele z teatru, także rzadko nazywał go po imieniu, częściej zwracając się do niego: Naznaczony albo Suchow. Niekiedy zaś, w zależności od tego, jak traktował jakiś postępek Suchowa, skracał jego imię, nazywając albo Nikiem, jeśli był z niego za- dowolony, albo Kitem, jeśli uważał, że nie ma racji. Takeda po swojemu zrozumiał spojrzenie przyjaciela. -Jesteś dzisiaj jakiś dziwny, Nikki. Jeśli chcesz, poznam cię Z ładną dziewczyną. Nikita pokręcił głową. - Według chrześcijańskiego dogmatu, kobieta jest źródłem pokusy i grzechu. W naszym zespole jest dwadzieścia kobiet, więc na swym sumieniu mam już wystarczająco wiele grzechów. - Już ja dobrze wiem, jak ty grzeszysz. Wykapany anioł. Nieprzypadkowo nosisz te trzy siódemki na ramieniu. Wina nie pijesz, mięsa nie jesz, z kobietami nie sypiasz. Chyba że czegoś nie wiem? Mój pierwszy nauczyciel aikido wiedział wszystko o pięciu „ma". - Pięciu „ma"? Przypomnij mi, o co chodzi. - To elementy kultu w tantryzmie: madja - wino, mansa - mięso, ma-tsja - ryby... - Już sobie przypomniałem: mudra to gesty, tak? 1 majthuna -czyli, mmm... - Właśnie kobiety. Jeśli możesz się bez nich obejść, w po- rządku. Nie ma w tym nic złego. Jednak mimo wszystko radził- bym ci zająć się aikido. Albo kung-fu. - Ale po co? Nie mam zamiaru się z nikim bić. - Aikido nie polega na umiejętności walki. To przede wszyst- kim filozofia, stosunek do życia, do samego siebie, samodoskona- lenie. To sztuka i nauka, a przede wszystkim - kultura życia. 14 Wasilij (jołowac zew - Nie wciskaj mi tu bajek. W trakcie całej swojej historii ludzkos'ć z jakiegoś' powodu kochała walkę, chociaż akrobatyka czy gimnastyka wymaga lepszej koordynacji i jeszcze większej kultury poruszania się. Takeda posmutniał. - W tym przypadku przyznaję ci rację. Jednak właśnie dlate- go powinieneś zająć się kempo, masz ku temu znakomite predys- pozycje. Ależ dziś tańczyłeś! Długo się przygotowywałeś? - Długo - Nikita znów wrócił pamięcią do dzisiejszego wieczoru, odczuwając w całym ciele przyjemne zmęczenie i ból przeforsowanych mięśni. Do zespołu baletowego Korieniewa trafił po ukończeniu szkoły taneczno-choreograficznej Smirnowa, trenując jednocze- śnie akrobatykę w reprezentacji Rosji i posiadając międzynaro- dowy stopień mistrzowski. Oczywiście, zdarzały się problemy, kiedy treningi w reprezentacji kolidowały z próbami w balecie, jednak Nikicie udawało się jakoś w ciągu dwóch lat godzić ze sobą treningi i pracę. W odróżnieniu od przyjaciół nie lubił chodzić do nocnych klubów. Choć zdarzało mu się bywać w Olimpijskim, przyjemność sprawiały mu zupełnie inne rzeczy. Bez względu na swój wzrost - metr dziewięćdziesiąt trzy - i solidną wagę, był akrobatą z iskrą bożą, jak mawiał Tola, dodając także: masz wrodzony talent, w dodatku oszlifowany. Jednak również w tańcu Nikita nie miał sobie równych, przyćmiewając sławę samego Korniejewa, który stworzył zespół współczesnego estradowego show-baletu i całkowicie go sobie podporządkował. Nikita był urodzonym solistą, kochał taniec i rozumiał jego naturę, czemu sprzyjała także atmosfera w domu: matka sama kiedyś tańczy- ła i wykładała choreografię, a ojciec był niezłym muzykiem, skrzypkiem, dopóki nie umarł niespodziewanie na zawał podczas jednego z gościnnych występów za granicą. Początkowo Korniejew wyznaczał młodemu tancerzowi rów- norzędne role, nie zwracając uwagi na stały wzrost jego mistrzo- stwa i klasy, z czasem jednak zaczął dostrzegać, że sam schodzi na drugi plan i dla Nikity nastały ciężkie czasy. Wyróżniając się Wirus mroku 15 wśród innych wykonawców, był zmuszony dopasowywać swój temperament, siłę, elastyczność i dynamikę do ogólnego ruchu, gdyż Korniejew przestał mu przydzielać solowe partie prawie we wszystkich programach. Przemęczywszy się tak jakieś pół roku i zastanawiając się już nad przeniesieniem do innych zespołów, choćby do baletu klasycznego, a propozycje były, Nikita postanowił nagle stworzyć własny program i pokazać go na konkursie mistrzów baletu. Przy opracowywaniu programu ogromną pomoc okazała mama, dając kilka rad oraz pokazując film wideo z występami wiodących świa- towych figurowców. Niezatarte wrażenie zrobił na Nikicie taniec Tollera Cranstona, kanadyjskiego profesjonalisty występującego w latach siedemdziesiątych dwudziestego wieku, którego przez ćwierć wieku nie przewyższył żaden z jego następców. Nigdy nie widział takiej plastyczności, piękna ruchu i niezwykłych figur i gorąco zapragnął dokonać czegoś podobnego, jednak nie na lodzie, lecz na scenie. Trenował niemal rok, nikomu, nawet Takedzie, nie zdra- dzając swoich planów, a potem nagle nie wytrzymał: zatrzymał grupę po próbie, mówiąc, że przygotował niespodziankę, włączył kasetę z muzyką i przez dwadzieścia minut fruwał nad sceną w porywie jakiegoś szalonego natchnienia, łącząc plie, piruety, fouette i arabeski* w nietypowe i skomplikowane kombinacje. Być może już wtedy wiedział, bądź przeczuwał, że nigdzie nie zaprezentuje już tego tańca, także na konkursie. Taniec nie miał nazwy; łączył w sobie elementy wielu klasycznych i estradowych tańców, stylu rap i breakdance oraz improwizacji; oprócz tego występowały w nim niezwykle trudne pas akrobatycznych skoków i figur gimnastycznych, a także wy- myślone przez tancerza subtelne, plastyczne przejścia i sprężyste ruchy, imitujące pełny gracji i siły chód leoparda, skoki polującej pantery, ataki węża i groteskowe susy gibbona po gałęziach. * - grupy przysiadów, póz, skoków i obrotów w balecie it> wasuij uoiowac zew Do połączenia całej tej złożonej tanecznej przestrzeni Nikita wykorzystał czystość, szlachetność i plastykę szkoły rosyjskiej, rytmikę Hammera, czarnego pieśniarza i tancerza lat dziewięć- dziesiątych dwudziestego wieku oraz doświadczenie liczącej tysiąclecia indyjskiej kultury tańca. Główne style szkół bharat na- tyam i kathak - dzięki niezwykle dopracowanej mimice i ruchom rąk, a także swoistemu systemowi kanonicznych ruchów. Gdy muzyka ucichła, w sali, która okazała się wypełniona po brzegi - plotki o „konkursowym przeglądzie" rozeszły się po wszystkich pomieszczeniach teatru i w sali obecni byli wszyscy pracownicy - zapanowała kompletna cisza. Nie było słychać ani jednego skrzypu, dźwięku czy klaśnięcia! Jedynie czyjeś ciche wes- tchnienie. I tak, w pełnej ciszy, Nikita zszedł ze sceny, uśmiechając się do Takedy, który w milczeniu wziął go pod rękę. Tak, najwyraźniej było to pożegnanie. W każdym razie z zespołem, jeśli nie z teatrem w ogóle. I wszyscy to zrozumieli, oprócz chyba tylko Korniejewa, który próbował coś mówić w ślad za wychodzącym Nikitą, wydawać jakieś polecenia i nagle zamilkł w pół słowa, gdyż wszyscy wstali i na stojąco żegnali tancerza burzą oklasków. - Idziesz do domu? - Tola Takeda zmrużył oczy, patrząc na niego z zamyśleniem i zrozumieniem. Nikicie zrobiło się ciepło na duszy: niekiedy odnosił wraże- nie, że przyjaciel bez trudu czyta w jego myślach, współczując mu i czując to, co on. Znalazł u Brandta czterowiersz: Liczne bywają skutki tańca, Niewinną młodość zatruwając: Rozwiązłość, pycha i zuchwałość, Grubiaństwo oraz arogancja * I dodał: - Brak ci tylko tego ostatniego. - Odprowadzisz mnie? - Brant S. - Statek głupców. Wirus mroku 17 - Nie, przejdę się parkiem. Chcę pobyć sam. Jutro o drugiej jemy obiad u ciebie w instytucie. Takeda uderzył dłonią w podstawioną rękę tancerza, nie zdą- żył jednak zrobić nawet kroku, gdy z parku doniósł się straszny świst i hałas, od którego zadrżała ziemia. Coś eksplodowało ze straszliwym hukiem, po alejkach parku rozeszło się jadowite syczenie, zagłuszone oddalającym się tupotem nóg. Niebo nad północną częścią osiedla rozświetliły jasne, błękitnozielone bły- skawice. Po czym zapadła cisza. - Co to było? - uniósł Nikita brwi ze zdziwieniem. Takeda spojrzał na rękę, na której palcu widniał pierścień o wymyślnym kształcie: w głębi czarnego kamienia płonął pur- purowy pięciokąt. - O, Susanoo*! Idź do domu, Kit, później porozmawiamy. Coś mi się tu bardzo nie podoba. - Ale też to widziałeś? Będzie burza, czy co? - Nie wiem. Na razie. - Inżynier bezszelestnie rozpłynął się w mroku nocy. Nikita żartował niekiedy, że chodzi on jak ninja, choć w żarcie kryło się jednak ziarnko prawdy: Takeda od dziec- ka trenował aiki-dziutsu, najpierw pod okiem dziadka, Sokaku Takedy, który zachował technikę skupiania życiowej energii szkoły Daitoriu, potem zaś z ojcem, i w wieku trzydziestu dwóch lat opanował tajniki wschodnich sztuk walki i został menkyo - mistrzem wyższej klasy. Co nie przeszkadzało mu zajmować się filozofią i pracować w Instytucie Elektroniki. Nikita uśmiechnął się do swych myśli i niespiesznie ruszył boczną alejką parku w kierunku wyjścia na parking, na którym stał jego samochód, nie przydając znaczenia dziwnym dźwiękom i błyskom. Jednak właśnie w tej chwili koło jego losu zboczyło z wyjeżdżonej koleiny i ruszyło ku dziwnym, tajemniczym i przerażającym wydarzeniom, na które zupełnie nie był przy- gotowany. Bóg deszczu, burzy i błyskawic (jap.) 18 Wasilij Gołowa czew Zdążył przejść jedynie trzecią część alejki, zwracając uwagę na całkowity brak czynnych latarni, gdy nagle z lewej strony, za krzewami czeremchy, rozległ się okrzyk, a za nim głuche ciosy, szamotanina, kolejny okrzyk, a następnie długi, pełen bólu jęk. Potem wszystko ucichło. Czując jak przechodzi go dreszcz, Nikita zatrzymał się nie- pewnie, wpatrując w mrok. Było ciemno i nie dało się dostrzec, co dzieje się w krzakach. Suchow z natury nie był tchórzem, nie lubił też jednak porywać się z motyką na słońce, przedkładając rozum- ny kompromis nad otwartą walkę, choć fizycznie był rozwinięty znakomicie. Zajmował się jednak taką dyscypliną sportu, która nie budzi w człowieku poczucia wrogości i chęci zwycięstwa przez przemoc; w akrobatyce i gimnastyce człowiek z zasady walczy z samym sobą, a dopiero później - pośrednio - z przeciwnikiem. Jeszcze nigdy w życiu Nikita nie znalazł się w sytuacji zmuszającej go do walki o życie i choć uczestniczył w drobnych bójkach, to los go oszczędzał. Kto jednak wie, kiedy trzeba być ostrożnym, a kiedy można rzucać się naprzód na złamanie karku? Za krzakami rozległo się szuranie, trzask łamanych gałęzi oraz kroki kilku ludzi, po czym na asfaltową ścieżkę wyszło czterech mężczyzn w jednakowych, plamistych kombinezonach z jakimiś pałkami w rękach i „dyplomatkami", których zamki i metalowe narożniki lśniły błękitnym, upiornym blaskiem. Widząc Suchowa zatrzymali się, a następnie jeden z nich, wielki i barczysty jak szafa, dorównujący wzrostem Nikicie, zbliżył się do niego ciężkim krokiem. To, co Suchow uznał za pałki, okazało się krótkimi oszczepami ze świecącymi i ostrymi grotami. Było już za późno na ucieczkę, mężczyźni wyglądali zresztą tak niezwykle, że pierwszą myślą Nikity było: spadochroniarze! Zrzucili ich w ramach treningu, to wszystko. Nikt normalny nie chodziłby po parku w maskującym kombinezonie. A może to artyści, którzy kręcą jakiś egzotyczny film wojenny, pojawiła się druga, równie uspokajająca myśl. - Słyszał pan? - zapytał Nikita, na wszelki wypadek przyj- mując postawę zasadniczą. - W pobliżu ktoś krzyczał. Wirus mroku 19 Olbrzym podszedł do niego bliżej, grot oszczepu dotknął piersi Suchowa i zabłysnął jeszcze mocniej. - Ostrożniej! - mruknął tancerz z niezadowoleniem, cofając się o krok. - Co to za żarty o tak późnej... - Nie dopowiedział, gdyż dopiero teraz przyjrzał się twarzy nieznajomego. Była nienaturalnie blada, a właściwie zupełnie biała! Białka oczu lśniły, a źrenice niczym lufy pistoletów emanowały groźbą i dziwnym, przygniatającym smutkiem. Proste, wąskie wargi wydawały się czarne, zaś nos przypominał raczej trójkątną klapkę i drżał lekko, jakby nieznajomy węszył. - Idź z powrotem! - szeleszczącym i pozbawionym in- tonacji, lecz jednoczes'nie ciężkim i ponurym głosem rozkazał „spadochroniarz". - Znikaj. Nikita przełknął ślinę, z trudem odrywając wzrok od hipno- tyzujących oczu nieznajomego i rzekł z rozdrażnieniem: - Z jakiej racji mam iść z powrotem? Idę do domu, na skróty. O co ci chodzi? Ostrze oszczepu przebiło koszulę i wbiło się w skórę. Nikita krzyknął i cofnął się, ze zdumieniem i niedowierzaniem, poj- mując, że wszystko to nie jest snem i dziwny „spadochroniarz" wcale nie żartuje. - Mówię: idź z powrotem. Szybko. Cicho. Rozumiesz? - Rozumiem. - Nikita poczuł, jak wzbiera w nim fala gniewu. Nie był przyzwyczajony, by rozmawiano z nim takim tonem. Złapał oszczep za grotem, zamierzając wyrwać go wiel- kiemu jak szafa nieznajomemu i znowu krzyknął, tym razem z zaskoczenia, gdyż jego rękę przeszył bolesny ładunek elek- tryczny. Był jednak człowiekiem upartym i nie miał w zwyczaju zatrzymywać się w pół drogi, w dodatku złość, która go teraz ogarnęła, wymagała ujścia, choć dziwna twarz nieznajomego nie przestawała hipnotyzować, zmuszając do poszukiwania wyjaśnień. Oszczep zadrasnął pierś Nikity, choć ten zdążył się uchylić w lewo, podstawiając pod cios „dyplomatkę". Napastnik bił na odlew, więc znowu złapał za oszczep i... potoczył się po ścieżce, 20 Wasilij Gołowa czew porażony ogłuszającym uderzeniem prądu. Olbrzym ruszył w jego kierunku, jednak w tym samym czasie zza krzaków wypadł na ścieżkę piąty nieznajomy. Nikita usiadł, opierając się o ogrodzenie i dotknął obolałej głowy, próbując skupić uwagę. Nowa osoba dramatu była siwym starcem, ubranym w po- darty, zakrwawiony płaszcz nieokreślonej barwy. Opadł na czworaki i skrobiąc palcami po asfalcie odwrócił głowę w stronę Nikity. Miał puste oczodoły, po ciemnej twarzy ciekły łzy i krew, a otwarte usta dławiły się nieartykułowanym krzykiem, gdyż miał również wyrwany język. „Spadochroniarz" odwrócił się w stronę swych kompanów, którzy stali dotąd w milczeniu, nie wykonując od początku spo- tkania najmniejszego nawet gestu, powoli podszedł do starca i wciąż milcząc, nawet się nie zatrzymując, przebił go oszczepem na wylot. - Co wyprawiasz?! - krzyknął Suchow, zrywając się na nogi. Olbrzym zadał jeszcze jeden cios. Starzec opadł na asfalt i znieruchomiał. Nikita rzucił się na „spadochroniarza" i w locie zadał mu cios w głowę, parując jednocześnie wypad oszczepu. Przez ja- kiś czas obaj pląsali w dziwnym tańcu. Nikita uchylał się przed ciosami oszczepu, starając się jednocześnie trafić nieznajomego ręką bądź nogą, ten jednak unikał jego ciosów z jakąś niedbałą i leniwą gracją, niezwykłą w przypadku tak masywnej osoby, aż w końcu powtórnie dosięgnął ramienia Suchowa grotem oszcze- pu, paraliżując go ładunkiem elektrycznym. Trudno zresztą było nazwać to elektrycznością: ciało zbijało się od niego w twardy kłębek napiętych, nieposłusznych mięśni, a wokół punktu ukłucia rozpełzała się fala zimna. Nikita upadł, z bezsilną wściekłością wpijając się wzrokiem w przerażające źrenice przeciwnika. Oszczep zbliżył się do jego oczu, przesunął na wysokość serca, znów skierował w oko, potem w drugie, zupełnie jakby nieludzki olbrzym o białej twarzy nie wiedział, od którego z nich zacząć. Wirus mroku 21 W tym momencie jeden z jego trzech kompanów wydał ostrzegaw- czy okrzyk w nieznanym języku: ktoś zbliżał się boczną alejką. Oszczep znieruchomiał. I znikł. „Spadochroniarz" pochylił się nad Nikitą: - Jesteś za słaby. Nie nadajesz się do Drogi. Umrzesz. Głos był głuchy, beznamiętny i obojętny, słychać w nim jed- nak było ukrytą siłę i groźbę. Przygniatał, zniewalał i ostrzegał. I nie należał do człowieka. To odkrycie dobiło Suchowa. Ktoś'dotknął jego ramienia i podtrzymał głowę. Otwarł oczy i ujrzał twarz Takedy. -Tola?! - Jednak żyjesz! Dokąd poszli? Nikita wczepił się w jego rękę i wstał z wysiłkiem. - Nie idź za nimi, to... diabły, a nie ludzie. -Jak wyglądali?! - Wysocy, barczyści, o białych twarzach. Mieli plamiste kombinezony... i takie krótkie, dziwne oszczepy... - Oszczepy?! - Takeda pobladł, tracąc charakterystyczne dla niego opanowanie. Nikita nigdy wczes'niej nie widział, by inżynier tak jawnie wyrażał swe uczucia. - Amaterasu*! To był oddział SS! A może nawet Czeka! Nikita roześmiał się mimowolnie i zakaszlał. - Esesmani chodzili w mundurach, a czekiści w skórzanych kurtkach, a nie w mundurach współczesnych spadochroniarzy. - Nie mówię o Czeka z czasów rewolucji. Czeka oznacza „czarni komandosi", a SS - „słudzy szatana". - Co to za bzdury? Zobaczmy lepiej, czy ten staruszek jeszcze żyje. Przebili go oszczepem. - Radziłbym się nie wtrącać. Staruszkowi już nie pomożesz, a możesz wpakować się w poważne tarapaty. Nie odpowiadając, Nikita podszedł do leżącego twarzą ku ziemi siwowłosego mężczyzny i odwrócił go na plecy. Płaszcz * - Amaterasu - najważniejsze bóstwo shintoizmu, uosobie- nie słońca (jap.) (przyp. tłum.) 22 Wasilij Gołowa czew rozchylił się i Nikita cofnął się mimowolnie. Wstrząsnęły nim nie tyle rany na piersi i brzuchu starca, lecz oczy! Miał on dwoje normalnych, ludzkich oczu, tyle że pozbawionych źrenic, oraz kolejne w miejscu sutków i dwoje pod żebrami! Trzy z nich były mętne, ślepe, na wpół zamknięte i martwe, jednak czwarte, pełne cierpienia i bólu, spoglądało na Suchowa uważnie, badawczo i ze smutkiem. - Katakiuti* - rzekł za plecami Nikity Takeda, dodając jeszcze kilka słów po japońsku. Nikita odwrócił się i znów, jak zaczarowany, zaczął wpa- trywać w oko na piersi starca. Trudno było zresztą nazwać tego człowieka starcem; bez względu na swą siwiznę i zmizerniały wygląd miał on najwyżej czterdzieści lat. I wciąż jeszcze żył, pomimo strasznych ran, które mu zadano. Jego ręka poruszyła się, palce zacisnęły i wyprostowały. Z piersi wydobyło się ochrypłe, urywane westchnienie. Straszna twarz zwróciła się ku ludziom i wykrzywiła w grymasie bólu. Nieznajomy naprężył się z wysiłkiem, próbując coś powiedzieć, nie był jednak w stanie tego zrobić, gdyż, o czym ostatecznie przekonał się Nikita, został pozbawiony języka. Ręka nieznajomego znów się poruszyła, uniosła, jakby szu- kała oparcia i nagle zastygła, przestając drżeć, odwrócona dłonią do góry. Wydawało się, że całe życie, które tliło się jeszcze w ciele nieznajomego, skupiło się teraz w jego ręce. I w oku na piersi. Pośrodku dłoni zabłysła gwiazdka, migotanie rozbiegło się od niej falami ku palcom i nadgarstkowi. Ręka przybrała pomarańczowo- przejrzystą barwę, jakby była odlana z rozżarzonego szkła. Gwiazda w centrum dłoni zbladła, zmieniła się w błyszczący obłok i zaczęła przekształcać w jakąś figurę geometryczną: początkowo był to okrąg, potem pojawił się w nim trójkąt, okrąg zmienił się w kwadrat, a w końcu obie te figury zlały się w jedną - pięcioramienną gwiazdę, wypukłą i świecącą niczym lód w świetle księżyca. * - Katakiuti - zwyczaj krwawej zemsty (jap.); tu: zabójstwo na zamówienie. Wirus mroku 23 Nieznajomy zajęczał, wyciągając rękę do Suchowa. Ten niepewnie spojrzał na swego przygnębionego towarzysza. - Czego on może chcieć? Siwowłosy mężczyzna znowu jęknął pozbawionym nadziei, rozpaczliwym i strasznym głosem. Oko na jego piersi zrobiło się wilgotne, o cos< błagał, czegoś' żądał: by wziąć coś od niego lub by pomóc mu wstać. Nikita podjął decyzję i ostrożnie wziął nieznajomego za rękę. I poczuł znajome uderzenie elektryczności; rękę objął skurcz i ugięły się pod nim nogi. Z okrzykiem wyrwał rękę z rozpalonej dłoni leżącego i cofnął się o krok, łapiąc ustami powietrze. Ręka siwowłosego opadła bezwładnie i zgasła. Na jego dłoni nie było już znaku w kształcie gwiazdy, a na obliczu pojawiło się coś w rodzaju uśmiechu, jego rysy się wygładziły, a twarz pokry- ła bladością. Oko na piersi jeszcze przez kilka chwil badawczo wpatrywało się w ludzi, po czym zrobiło się puste i matowe, jakby w jego wnętrzu ktoś wyłączył światło. - Umarł! - oznajmił Takeda, troskliwie podtrzymując Nikitę /"pod łokieć. - Co z tobą? - Nie wiem - wychrypiał tancerz. - Mam wrażenie, jakby kopnął mnie prąd... Ci, którzy go zabili, też mieli pa- ralizatory... oszczepy. O Boże! Głowa mi pęka! I ręka mnie boli... - Rozprostował palce i spojrzał na swą dłoń. Dokładnie pośrodku linii losu widniało czarne znamię w kształcie pię- cioramiennej gwiazdy, zupełnie jakby skóra w tym miejscu była przypalona. Takeda cmoknął językiem, przyglądając się dłoni przyjaciela. - Ciekawe. W ezoteryzmie pięcioramienna gwiazda jest symbolem wieczności i doskonałości. Taka gwiazda była herbem Totha i Quetzalcoatla, a także kluczem Salomona. Dla Japoń- czyków jest ona znakiem wysokiego statusu. - Takeda zamilkł, widząc że Nikita pobladł i ledwie trzyma się na nogach. - Źle się czujesz? Chodźmy stąd, odwiozę cię do domu. Dobrze, że za tobą poszedłem, intuicja mnie nie zawiodła. - Trzeba go... zawieźć... do szpitala. 24 Wasilij Gołowa czew - Za późno. Nikt mu już nie pomoże. Zadzwonimy od ciebie na milicję. - On... nie jest człowiekiem. - W porządku, uspokój się. Oprzyj się na mym ramieniu. - Te... plamiste osiłki... też nie były ludźmi. Takeda nie odpowiedział, szukając drogi i niemal taszcząc Nikitę na sobie, dopóki nie wydostali się z parku na oświetloną ulicę. Suchow nie pamiętał, jak dotarł do domu. Świat wirował mu przed oczami, mdliło go, a rozpaloną ręką wstrząsały dreszcze, jakby w dłoni utkwił rozżarzony gwóźdź; nie pomogły jodyna, maści ani tabletki. Nikita czuł się coraz gorzej i nie widział już ani nie słyszał, jak Takeda wzywa pogotowie i informuje milicję o incydencie w parku. Wirus mroku 25 ROZDZIAŁ 2 Dwie doby Suchow przeleżał w domu z wysoką gorączką. Wstrząsały nim dreszcze, było mu raz gorąco, raz zimno, a nocami nieprzerwanie męczyły go koszmary: to jeden, to dwóch, a nieraz cały batalion „spadochroniarzy" z białymi twarzami nieboszczy- ków s'cigał go po parku, przebijał oszczepami, wypalał na piersi i rękach dziwne znamiona, wyjąc wieloma głosami: „Jesteś za słaby! Idź stąd! Umrzesz!.." Śnił mu się również wielooki starzec w płaszczu narzuconym na gołe ciało, który wyciągał ku niemu ręce i krzyczał bezglos'nie, rozwierając czarne, pozbawionejęzyka usta: „Weź! To klucz do władzy [Będziesz rządził światem!" Ni- kita brał z jego rąk klucz o dziwnym kształcie, który natychmiast zamieniał się jednak w żuka, skorpiona, a raz nawet w granat, który eksplodował, zmieniając głowę chorego w sito. Przez pierwsze noce przy łóżku chorego czuwała mama, która nie pozwoliła na zawiezienie syna do szpitala, choć lekarz wezwanego przez Takedę pogotowia bardzo na to nalegał. Trze- ciego dnia stan Nikity się poprawił i Tola przekonał mamę, że teraz jego kolej, by zaopiekować się chorym, zaś w przypadku jakichkolwiek komplikacji natychmiast ją zawiadomi. Wieczorem dreszcze minęły ostatecznie, gorączka spadła i Suchow poczuł się znacznie lepiej. Zjadłszy z apetytem ko- lację (będącą jednocześnie obiadem) ułożył wyżej poduszkę, zdjął bandaż i zaczął z ciekawością oglądać swą dłoń. Piętno w kształcie pięcioramiennej gwiazdy, mającej wielkość żetonu do metra, pojaśniało, przybrało brunatny odcień i wyglądało teraz jak wrodzone znamię. Najważniejsze było zaś to, że prze- sunęło się ono z centrum dłoni na nadgarstek. Dłoń nie piekła już tak, jak na początku, mrowiła jedynie, co momentami było nawet przyjemne. Lekarz, który je obejrzał, tylko mruknął coś niezrozumiale na wieść o przekazaniu gwiazdy z dłoni na dłoń. Nie zalecił jednak smarowania jej żadną maścią, ograniczając się 26 Wasilij Gołowaczew do zdezynfekowaniajej spirytusem, oznajmiając przy tym: to nie rak ani AIDS, jeśli będzie boleć, zlecę nas'wietlanie. Takeda dopił kawę, umył naczynia i usadowił się za biur- kiem Suchowa, rozkładając na nim jakiś' osobliwy manuskrypt. W odróżnieniu od matki był raczej małomówny i Nikicie to od- powiadało. Co prawda, po ostatnich wydarzeniach miał ochotę porozmawiać. W uszach wciąż brzmiało mu zdanie wypowiedzia- ne przez olbrzymiego napastnika: „Jesteś za słaby. Nie nadajesz się do Drogi. Umrzesz". Nikita czuł intuicyjnie, że nie chodziło tu o siłę fizyczną i to nie dawało mu spokoju. Zmuszało do po- szukiwania przyczyn takiej oceny jego osoby. - Słuchaj Tola, a co sam o tym sądzisz? - O czym? - Takeda nie uniósł głowy znad pożółkłych stronic manuskryptu. Spokojny i opanowany, emanował nawet chłodem, jak studnia z niczym nie zmąconym lustrem wody. - O spotkaniu w parku... o starcu... Zadzwoniłeś na pogo- towie? - Na milicję także. -I co? - Powiedziałem im wszystko, co wiem. Kiedy przyjechało pogotowie, on już nie oddychał. Tak przy okazji - Takeda zerknął na Suchowa znad stronicy - nie znaleźli żadnych oczu na jego ciele. - Jak to nie znaleźli? A gdzie się one podziały? Takeda w milczeniu powrócił do studiowania książki. Nig- dy nie odpowiadał na pytanie wzruszeniem ramion, czy innymi gestami, jeśli nie znał na nie odpowiedzi. Nikita leżał przez chwilę, przetrawiając słowa Takedy, po czym wysuszył szklankę zimnego mleka. - Chcesz przez to powiedzieć, że nam wszystko się przy- widziało? - Nie przywidziało. - O co więc w tym wszystkim chodzi? Takeda przewrócił kartkę, troskliwie pogładził książkę i znów spojrzał na leżącego. Wirus mroku 27 - Mamy za mało informacji, by wyciągać jakieś' wnioski. Najwi- doczniej on był człowiekiem z jakimiś dodatkowymi organami zmy- słów. Być może podobnie wygląda sytuacja z tymi czterema, o których mówisz. Lecz co dalej? Nie znamy ich zamiarów, celu przybycia ani przyczyn konfliktu... tak przy okazji, stary miał wyrwany język. Nikita mimowolnie poruszył swoim, jakby sprawdzając, czy znajduje się on na miejscu. - Do diabła! Najwyraźniej mieli ze sobą ostro na pieńku. Jak myślisz, co im zrobił? Za co go tak... potraktowali? Takeda zagłębił się w studiowanie następnej stronicy. - Co cię tak wciągnęło? - zdenerwował się Nikita. - Opiłeś się mojej herbaty, siadłeś w moim fotelu, za moim biurkiem, przy mojej lampie i w dodatku nie chcesz rozmawiać? - Ależ z ciebie gbur- skwitował to Takeda. Zamknął książkę i uśmiechnął się typowym dla niego, powściągliwym, nieśmiałym uśmiechem. - Teraz rozumiem, czemu dziewczyny cię unikają: zmuszasz je, by przychodziły do ciebie z własną herbatą. Tak przy okazji, kiedy byłeś chory, urywały się od nich telefony. A czytam bardzo mądrą książkę: Tsche-chwe Jonsol, „Technika miękkiej sztuki. Hapkido". - Pojapońsku? - Po koreańsku! - Ho-ho! Prawdziwy z ciebie poliglota. - Nie przeklinaj. Nikita roześmiał się, szybko jednak spoważniał, zauważając, że Takeda przygląda się jego dłoni. Sam również na nią spojrzał, dotykając palcem gwiazdy. - A to co takiego? Oparzenie? - Wieść - odparł poważnie Takeda. -Co?! - Wieść. Ale jeszcze tego nie zrozumiesz. -Tola ostrzegaw- czo uniósł rękę, powstrzymując Suchowa przed próbą wyjaśnienia tego, co powiedział. - Nie jestem jeszcze gotowy, by odpowie- dzieć na twoje pytania. Podobnie jak ty na poznanie prawdy. Odłóżmy tę rozmowę na dwa-trzy dni. 28 Wasilij Gołowaczew Suchow pokręcił głową, z ciekawością przyglądając się znieruchomiałej nagle twarzy przyjaciela, chciał o coś zapytać, rozmyślił się jednak. Skinął na szklankę. - Nalej mi mleka, proszę. - Mleka brak, mój drogi. Wyżłopałeś już trzy litry. Jeśli jednak chcesz, zadzwonię do kogoś i przyniosą. A na razie obej- rzyjmy wiadomości, nie masz nic przeciwko? - inżynier włączył telewizor. - Dzwonić? - A kto to taki? - Przyjaciel - wykręcił się od odpowiedzi Japończyk. - Mieszka w pobliżu, na „Sokole". Poznam was ze sobą. - Wy- kręcił numer. - Wybacz, potwierdzam. Pod dwunastką, trafisz? Czekamy. - Odłożył słuchawkę. - Zaraz będzie. Nikita z niedowierzaniem spojrzał w wąskie, nieprzenik- nione oczy Takedy. - A ty co, wcześniej to nagrałeś? Takeda w milczeniu nastawił głośniej telewizor. Przez jakiś czas oglądali wiadomości na pierwszym progra- mie „Ostankino": kraje Ligi Imperium, jak nieoficjalnie nazywano Wspólnotę Niepodległych Państw, żyły według własnych praw, często sprzecznych z prawodawstwem swych sąsiadów, wcho- dziły w konflikty, toczyły wojny, próbując budować ekonomikę na fundamencie politycznych sprzeczności, zajmowały się też jednak nauką, pracą, rodzeniem dzieci, sportem, słuchały muzyki, oglądały wideo, a niekiedy teatralne spektakle, coraz bardziej fascynowały się seksem i narkotykami, jednocześnie zwalcza- jąc zarówno jedno jak i drugie, zbierały się na mityngach, co prawda coraz rzadziej, jednym słowem tworzyły historię. Rosły nastroje nacjonalistyczne, z powodzeniem rozwijał się terroryzm, wzrastały ceny. Informacje dobiegające z bliższej i dalszej zagra- nicy również nie napawały optymizmem: ustanowienie państw - Wielkiej Serbii, Afganistanu, Tadżykistanu, a nawet Karabachu - wiązało się z niebywałymi, dzikimi i bratobójczymi wojnami, ludobójstwem i masową eksterminacją ludności cywilnej. Po tej informacji Nikita przestał słuchać wiadomości, kierując świado- Wirus mroku 29 mos;ć w inny nurt. Nauczył go tego Takeda, który zauważył, że po obejrzeniu telewizyjnych wiadomos'ci w przyjacielu rodzi się chęć wymordowania nacjonalistów, polityków, a także tłumu, który na swych ramionach wyniósł ich na wyżyny władzy. Historia nie pamięta tłumu, lubił powtarzać ojciec Nikity, zmuszając przy tym syna, by stał się osobowością i stawiając w końcu na swoim: syn nauczył się angażować w każde zajęcie wszystkie fizyczne i duchowe siły, dążyć do osiągnięcia maksymalnego rezultatu, co pozwoliło mu nie tylko zdobyć stopień mistrzowski w akrobatyce, a także zostać profesjonalnym tancerzem baletu, lecz również stać się indywidualistą z wysokim poczuciem odpowiedzialności, na co jego ojciec również zwracał wielką uwagę. O tym wszystkim przypomniał sobie Takeda, słysząc wes- tchnienie przyjaciela. 1 sam również westchnął. Niezależnie od pochlebnych sądów innych i własnego zdania o Nikicie, miał on duże wątpliwości, czy tancerz będzie sobie w stanie poradzić z czekającą go misją. Jednak Posłaniec wybrał właśnie jego! - Co tak wzdychasz? - Tola wyłączył telewizor. - Pamiętasz, jak staruszek wyciągał rękę? Ten znak na jego ręce początkowo wcale nie był pięcioramienny. Jesteś znawcą symboliki, mógłbyś to wytłumaczyć. Wieść! - przedrzeźnił Nikita przyjaciela. - Co za wieść? Może byś mi wyjaśnił, jakie znaczenie nadajesz temu słowu? Jestem bystry, zrozumiem. - Później, bystrzaku. Aten znaczek zmieniał kształt rzeczy- wiście ciekawie. Okrąg jest początkiem wszystkiego, symbolem wieczności, a trójkąt w kwadracie oznacza połączenie pierwiastka boskiego i ludzkiego, niebiańskiego i ziemskiego, duchownego i cielesnego. Posłaniec... to znaczy staruszek jakby przepowiedział twoją drogę, jeśli ją oczywiście rozpoczniesz. - Kompletna bzdura! Przecież nigdzie się nie wybieram. - W tym właśnie rzecz. Boję się jednak, że będziesz do tego zmuszony. Dość tego! Nie rozmawiajmy o tym, bo pomyślisz, że odbiło mi na punkcie mistyki. - Nawet mocno. 30 Wasilij Gołowaczew - Wielkie dzięki. - Nie ma za co. Rozległ się dzwonek do drzwi. Takeda wstał. - Obiecaj mi, że będziesz ostrożny. -W jakim sensie? - W każdym. Obiecaj, to poważna sprawa. Nie zawsze będę w stanie przyjść ci z pomocą. Nie mogę jednak na razie wyjaśnić ci sensu tego ostrzeżenia; przyjmij to na wiarę. Takeda poszedł otworzyć drzwi wejs'ciowe i w przedpokoju rozległ się kobiecy głos. Nikita powoli podciągnął kołdrę do podbródka - latem spał rozebrany - przyjaciel, który przyniósł mleko, okazał się dziewczyną. Weszła za Tolą do pokoju gościnnego i zatrzymała się, mówiąc: „dobry wieczór". - Dobry - wymamrotał Suchow w odpowiedzi, rzucając Takedzie mordercze spojrzenie. Dziewczyna miała wspaniałą figurę. Niezbyt wysoka, nie była też jednak modelem kieszonkowym. Miała subtelne rysy, nos o regularnym kształcie i przepiękne, olbrzymie oczy, ni to błękitne, ni to zielone, spoglądające bez nadmiernej zadumy i udawanej nieśmiałości, szczerze i z ufnością. Dopiero później, po godzinie, Nikita dostrzegł, że ubrana była w skromny strój, zdradzający po uważniejszym przyjrzeniu się wyszukany smak i wyrafinowanie. Nie było się zresztą czemu dziwić, dziewczyna była z zawodu malarką. Miała na imię Ksenia, Ksenia Krasnowa. Takeda żartem nazywał ją Dwa K. Nikita nie pamiętał, o czym rozmawiali, amok opuścił go dopiero po wyjściu Kseni. Ich rozmowy z Tolą zwykle pełne były żartów, ironicz- nych uwag i przekomarzań - obaj cenili humor i jednakowo go odbierali, gdyby jednak Tola pozwolił sobie na podobny ton w tej sytuacji, Nikita wpadłby we wściekłość. Tola jednak bez- błędnie wyczuł nastrój przyjaciela i miał na tyle rozumu i taktu, by uczestniczyć w rozmowie w charakterze niemego elementu wystroju wnętrza. Wirus mroku 31 Żegnali się w przedpokoju, obiecując że będą w kontakcie telefonicznym i Tola odprowadził dziewczynę, która obdarzyła gospodarza krótkim spojrzeniem, w którym płonęła iskierka zain- teresowania i sympatii. Oszołomiony Suchow zdał sobie sprawę, że ma na sobie sportowy dres, choć zupełnie nie pamiętał, kiedy zdążył go nałożyć. Zwalczył w sobie chęć odprowadzenia gości na przystanek i wrócił do domu. Zasnął późno, o drugiej w nocy i spał jak zabity, bez snów i koszmarów. W środę poszedł na trening z innymi akrobatami, uczniami Wiaczesława Sokoła, i przerobił niemal cały zestaw ćwiczeń, czując w ciele niezwykłą lekkos'ć oraz potrzebę osiągnięcia no- wych stopni doskonałości. Nie wiedział co prawda, w jaki sposób zrealizować ową potrzebę, jednak w jego głowie już rodził się niewyraźny domysł: musi wykorzystać elementy akrobatyki, wszystkie te fiflaki i salta w tańcu, co może zwiększyć jego estetyczne nasycenie. Na czwartkowy poranek zaplanowana była próba zespo- łu i Suchow poszedł na nią z jakimś sprzeciwem w duszy: po niedzielnym, solowym występie nie miał już ochoty pracować z Korniejewem, było też mało prawdopodobne, by mógł dodać coś jeszcze do tego, co wyraził na scenie językiem tańca. Wielu członków zespołu zrozumiało go prawidłowo, podobnie jak Tola uważając tę eksplozję tanecznego ruchu za pożegnanie. Sam Nikita zrozumiał to dopiero na próbie, widząc w oczach swych kolegów lekkie zdziwienie, a na twarzy Korniejewa ponure zdzi- wienie i niezadowolenie. Nie uczestnicząc w próbie do końca, zszedł ze sceny - odby- wała się ona tym razem na teatralnej scenie - nie zdążył jednak zejść do garderoby, gdy nagle wydarzył się dziwny incydent: zawaliła się scena! Gdyby Nikita został na niej do końca, spadłby z wysokości trzech metrów na podtrzymującą podłogę konstruk- cję. Na szczęście dla uczestników próby wszystko skończyło się jedynie stłuczeniami i lekkimi kontuzjami, zniszczeniu uległ jednak sprzęt muzyczny. W duszy Suchowa pozostało jednak 32 Wasilij Gołowa czew przygniatające uczucie niepokoju, drzazga cichego rozdrażnienia, jakby o czymś zapomniał, cos' przeoczył, choć nie mógł dojść, co to takiego. - Zdarza się - skomentował wydarzenie Takeda, do którego Nikita zadzwonił do pracy. - Choć jest także możliwe, że był to psychozwiad. - Ty w kółko o tym samym - denerwował się tancerz. - Nie rozumiem twoich aluzji. Przestań mówić zagadkami albo milcz. - W porządku - zgodził się krótko Tola. - Jak tam twój nowy pieprzyk na dłoni? Bez zmian? Nikita spojrzał na dłoń i burknął: - Na miejscu. Zbladł tylko i przesunął się na nadgarstek. I strasznie swędzi, właśnie dlatego zszedłem ze sceny. - To ciekawe. A poza tym nie daje się we znaki? - Czasem mrowi... Tylko nie pleć mi znowu jakichś bzdur o Wieści, czy psychozwiadzie, przejadła mi się już twoja misty- ka. - Więc idź do lekarza. A najlepiej do Dwa K, zaprosiła cię do siebie. - K...kiedy? To znaczy kiedy zaprosiła? - Rozmawiałem z nią przed godziną. Idź do niej, obejrzysz jej prace, są tego warte. - Takeda odłożył słuchawkę. A Nikita przez pół godziny chodził po pokojach, pił mleko, wertował gazety, oglądał telewizję, nie zastanawiając się nad treścią artykułów ani programów, dopóki nie zrozumiał, że dojrzał do tej wizyty. Jeśli o incydencie w parku myślał sporadycznie, to o Kseni prawie cały czas i Bóg świadkiem, że było to bardzo przyjemne. Piwnica jednego ze starych domów na Ostożence nazywała się pompatycznie „Studiem działań artystycznych". Pracownia Kseni mieściła się w jednym z jej pomieszczeń i była oświetlona dwoma półoknami i składającym się z pięciu lampek żyrandolem własnej roboty. Całe pomieszczenie zastawione było sztalugami, stojakami, płótnami i ramami, ale znajdowały się w nim tylko dwa obrazy: pejzaż z rzeką i sosnowym lasem i portret jakiegoś Wirus mroku 33 surowego mężczyzny z brodą, krzaczastymi brwiami i przenikli- wym spojrzeniem. Ksenia pracowała nad trzecim obrazem, utrzymanym w stylu „rosyjskiego odrodzenia": na wzgórzu, po kolana w trawie, stał pielgrzym o świętej twarzy z kosturem w dłoni i spoglądał na spalone po horyzont pole, nad którym, na tle krzyża malej cerkwi, wschodziło słońce. Obraz był już niemal gotowy i budził w oglą- dającym nieokreślone uczucie smutku i oczekiwania. Ksenia, ubrana w schludny, błękitny fartuch, pod którym wyraźnie niczego nie miała, poczuła obecność gościa i odwróciła się, spoglądając przez chwilę jeszcze nieobecnym wzrokiem. Włosy miała zebrane w ogromny pukiel, odsłaniający długą, opaloną szyję, wysmukłą i piękną, o klasycznym kształcie. Wzrok dziewczyny rozjaśnił się, gdy poznała w Nikicie „chorego", dla którego na prośbę Takedy przywiozła mleko. - Nikita? Cóż za nieoczekiwana wizyta. Wejdź, nie stój w progu. Jak samopoczucie? - Cześć - rzekł zmieszany Suchow. - W porządku. Przeży- łem. Tak w ogóle, to przyjaciele nazywają mnie krócej - Nik. Nie przeszkadzam ci w pracy? Ksenia roześmiała się, błyskając olśniewająco białymi zębami. - Oczywiście, że przeszkadzasz, jednak znajdę dla ciebie kilka minut. Jeśli chcesz, możemy spotkać się wieczorem i spo- kojnie porozmawiać. - Chętnie. Przyjadę po ciebie... - Tylko nie wcześniej, niż o siódmej. - Proszę mi chociaż pokazać, nad czym pracujesz i już mnie nie ma. - Ale tylko na wymianę. - Wymianę? Na co? - Tola wspominał, że jesteś genialnym tancerzem i chciała- bym zobaczyć któryś z twoich występów. - Jeszcze mu się dostanie za „genialnego" - wymamrotał Nikita. - Załatwię ci bilet na najbliższe przedstawienie, proszę się 34 Wasilij Gołowaczew jednak nie spodziewać czegoś rzucającego na kolana: nie jestem twórcą programu i scenariusza, nie ja też wybieram muzykę. Przez, twarz dziewczyny przebiegła cała gama uczuć: pytanie, zdziwienie, uśmiech, zrozumienie, zainteresowanie. Okazało się, że Suchow nie przyjrzał się jej uważnie podczas ich pierwszego spotkania i z nieoczekiwanym zachwytem nadrabiał zaległości w obserwacji, chciwie wypatrując tych cech, które tworzą termin „piękno". Ksenia miała smagłą karnację, choć trudno było ocenić, czy była naturalna, czy od opalenizny, zielone, lśniące wilgotnym blaskiem oczy, których kąciki unosiły się ku skroniom, długie, czarne brwi, subtelny nos i delikatnie zarysowany podbródek. A także małe, różowe uszka. „Arcydzieło!" -jak lubił wyrażać się o takich kobietach wielki ich znawca, Korniejew. Nikicie nagle serce zatrzepotało ze strachu. Wystraszył się, że Tola zbyt późno poznał go z Ksenią i że ma już ona męża albo narzeczonego. Podobne piękno zwykle krótko bywa „wolnym ptakiem". - i... - rzekła dziewczyna z cichym śmiechem. - Słucham? - ocknął się, czerwieniejąc, Nikita. - Wybacz mi! - Będziemy tak stać? - powtórzyła Ksenia. - Nie chcesz j uż oglądać obrazów? - Jeszcze jak chcę! Zastanawiałem się po prostu, gdzie mo- głem już cię widzieć. To nie ty przyniosłaś przypadkiem mleko pewnemu choremu? Ksenia z uśmiechem ruszyła w głąb pracowni, a Nikita wciąż stał jak zaczarowany, patrząc z jaką gracją porusza się dziewczyna. Chyba nigdy nie widział jeszcze równie długich i zgrabnych nóg. Nie wspominając o reszcie. I znów po ciele przebiegła mu zimna fala strachu: a co, jeśli ona i Takeda są nie tylko przyjaciółmi?! - Idziesz? - Dziewczyna odwróciła się, otwierając drzwi do drugiej części piwnicy. Sąsiednie pomieszczenie okazało się galerią, a dokładniej - składem obrazów, z których część wisiała na ścianach w pro- Wirus mroku 35 stych, białych lub czarnych ramach, zaś" pozostałe były poukładane w sterty, leżały na stołach lub były umocowane na sztalugach. Lecz nawet to, co zobaczył Suchow, wystarczało do zrozumienia, że Ksenia nie jest amatorką, lecz prawdziwym mistrzem obda- rzonym wielkim talentem. Na jednej ze ścian Nikita dostrzegł portrety młodego Lermon- towa i Puszkina, Piotra Pierwszego oraz współczesnych pisarzy i artystów. Na drugiej znajdowały się pejzaże, które emocjonal- nym nasyceniem i dbałością o szczegóły nie ustępowały pracom mistrzów gatunku. Na jeden z nich Suchow zwrócił szczególną uwagę: przejrzysty strumień, skraj lasu, sosny i mostek nad strumieniem. Przypominało to rodzinne strony ojca Nikity pod Tambowem. Zaś na przeciwległej ścianie... Suchow podszedł i aż onie- miał. Tego, co przedstawiono na płótnach nie dało się nazwać, można to było jedynie określić słowami: gra światła i mroku, feeria kształtów i barw! Magia życia i śmierci! Obrazy nie były abstrakcyjne i choć na pierwszy rzut oka niczego konkretnego nie przedstawiały, miały jednak sens, a co najważniejsze - tworzyły określone tło emocjonalne i robiły ogromne wrażenie. Jeden z nich zapraszał do stołu - Nikita poczuł nagle głód i pragnienie... drugi wywoływał senność, trzeci ściskał serce smutkiem, czwarty sprawiała radosny przypływ sił. Piąty budził pociąg do kobiety, do tego stopnia, że w duszy rodziło się pożądanie i nieprzeparte podniecenie. - To jakieś czary! - rzekł ochrypłym głosem Nikita i drgnął, czując jak dziewczyna dotyka jego ramienia - po raz drugi nie dosłyszał jej pytania. - Dziękuję - odparła Ksenia z powagą, choć w jej oczach krył się figlarny uśmiech; zauważyła, jak wpłynął na jej gościa ostatni obraz. - Twoje zdanie różni się niestety od poglądów krytyków, od których zależy los młodych artystów i ich wernisaży. Przez sześć lat pracy, a maluję od piętnastego roku życia, pozwolono mi zorganizować jedynie dwie wystawy: w riazafiskiej katedrze i w Fundacji Dobroczynnej, pozostałych - robionych na własną 36 Wasilij Gołowa czew rękę w akademikach i pracowniach - nie ma nawet co brać pod uwagę. Suchow pokręcił głową, z trudem odrywając wzrok od obrazów. - To naprawdę są czary. Jak to robisz? Czytałem, że istnieją metody wpływania na podświadomość człowieka, wykorzysty- wane w reklamie, telewizji czy kinie. Może również stosujesz w swoich obrazach podobne metody? - Nie wiem, jak to się nazywa; ja po prostu czuję, co powinno być przedstawione na obrazie, by oddziaływał on w odpowiedni sposób. Mój nauczyciel twierdził, że są to przebicia kosmicznej informacji. Czy wystarczy ci takie wyjaśnienie? Nikita się uśmiechnął. - Ja nazwałbym to prościej - przebiciami talentu w niezba- dany obszar, jeśli ciebie to jednak peszy, nie będę się powtarzał. Muszę jednak przyznać, że twoje prace mną wstrząsnęły, słowo honoru! Czy mógłbym kiedyś jeszcze cię odwiedzić, przyjrzeć się obrazom dłużej? - Dlaczego nie? - A więc do wieczora. - Nikita poszedł za malarką, rzucając na galerię obrazów ostatnie spojrzenie i żałując, że nie napa- trzył się na nie do woli. - Tak przy okazji, Kseniu, jak poznałaś Tolę? - Wieczorem, na ulicy. - Dziewczyna spojrzała przez ramię i Nikita nie zdążył oderwać wzroku od jej nóg. - Przy delika- tesach na Siennej podeszli do mnie bardzo... jak by to powie- dzieć... rozbawieni chłopcy i Tola przekonał ich, by zbytnio nie dokazywali. Nikita, wyobrażając sobie, jak zrobił to Takeda, parsknął śmiechem. Ksenia również się roześmiała. Zauważając jego gest, skinęła na rękę ze znamieniem: - Jak twoja dłoń, nie dokucza? To oparzenie ma bardzo ciekawy kształt, nie sądzisz? Suchow spojrzał na gwiazdę, która uparcie przesuwała się na nadgarstek i spoważniał. Wydało mu się, że po pytaniu dziew- Wirus mroku 37 czyny gwiazda zapulsowała, rodząc serię lekkich ukłuć, które przebiegły po skórze ręki aż do szyi. - Moim zdaniem to nie jest oparzenie. Tola mówił o nim coś dziwnego, choć nie wyjaśnił, co ma na myśli. Potem o tym porozmawiamy. A więc o siódmej w bramie? Malarka skinęła głową, przyglądając mu się spode łba po- ważnym, oceniającym wzrokiem, bez uśmiechu. I to jej spojrzenie towarzyszyło mu do samego wieczora. W domu czekał na niego Takeda. - Zwolnili cię? - zdziwił się Nikita, zwyczajowo uderzając dłonią w wyciągniętą dłoń przyjaciela. - Jestem wolnym strzelcem i chodzę do pracy wtedy, kiedy mam ochotę. Byłeś u Dwa K? - Słuchaj, mógłbyś nie nazywać jej tak... technicznie? - W porządku, już nie będę. Więc byłeś? - Właśnie od niej wracam. Oglądałem jej obrazy. - W pracowni? Czy na zapleczu? - Nie wiem, ale było ich dużo, ze trzydzieści. Takeda chrząknął. - Coś podobnego! Ksenia nie każdemu pokazuje swoje prace, niezależnie od swej uprzejmości i pewnej naiwności. To wyjątko- wa dziewczyna, jedna na milion. Miej to na względzie. - Już mam. - Nikita poszedł do kuchni i przyniósł spotniały słój z kwasem. - Idę z nią wieczorem do kawiarni na Moskwo- rzeczu. - To twój wybór, czy jej? - Mój, a bo co? - O święta naiwności. Ksenia nie lubi chodzić wieczorami do kawiarni, restauracji czy barów. Nie to wychowanie, nie ten charakter, nie te ambicje. Co najwyżej do restauracji Związku Artystów, a i to bardzo rzadko. Jest niezwykle utalentowaną malarką... - Zdążyłem to zauważyć. -... i żyje we własnym świecie - dokończył Takeda spokoj- nie. - Widzę, że zrobiła na tobie wrażenie, jednak... 38 Wasilij Gołowaczew - Ojamowicz! - Nikita spojrzał na przyjaciela ze zdzi- wieniem. - O co ci chodzi? Skąd ten mentorski ton? To twoja dziewczyna? Trzeba było mówić od razu! - Jest moją przyjaciółką. - Takeda zamyślił się. -1 łatwo ją skrzywdzić. Suchow usiadł, nie spuszczając pytającego spojrzenia z nieobecnej, roztargnionej twarzy Toli i napił się kwasu chle- bowego. - No cóż... czasem zupełnie mnie zaskakujesz. Coś cię jeszcze niepokoi? Takeda wypił swój kwas i milczał przez chwilę. - Niepokoi. Jak to się stało, że zawalił się u was w teatrze sufit? - Nie sufit, lecz scena. Zawaliła się i tyle. Najprawdopo- dobniej przerdzewiały wsporniki. Na szczęście ja akurat z niej zszedłem, zbrzydło mi już to wszystko, w dodatku ręka zaczęła mnie swędzieć nie do zniesienia. Takeda zamyślił się, marszcząc brwi. Nikita po raz pierwszy dostrzegł na twarzy przyjaciela cień strachu. - Swędzenie ręki miało znaczenie symboliczne. Przemó- wiła Wieść. Ale zawalenie się sceny... Czyżby postanowili się zabezpieczyć? Opowiedz jeszcze raz, jak zachowywali się ci twoi „spadochroniarze" w parku. - Po co? - Suchow znowu z wewnętrznym drżeniem przy- pomniał sobie lodowaty wzrok olbrzyma w plamistym kombi- nezonie, jego paraliżujący oszczep i przedziwny głos: „Jesteś za słaby. Nie nadajesz się do Drogi. Umrzesz..." - Rzecz w tym, że tego wieczoru w parku został zabity jeszcze jeden człowiek. Wielooki starzec, który przekazał ci Wieść... - Takeda zignorował protestujący gest przyjaciela-ten znak w kształcie gwiazdy, miał spotkać się z drugim. Posłaniec miał spotkać się z Wysłannikiem i zabili ich obu. Nie patrz na mnie jak na wariata, powiedziałem, że wyjaśnię ci wszystko we właściwym czasie, a na razie traktuj moje słowa jak tureckie kazanie. Wirus mroku 39 Tola wypił następną szklankę kwasu. Był do tego stopnia zaniepokojony, że stracił typową dla siebie niewzruszoność. I rozmawiał nie tyle z przyjacielem, ile sam ze sobą, jakby roz- myślał na głos. - Dobrze, że ci nie uwierzyli, w przeciwnym wypadku dzia- łaliby zupełnie inaczej. Jeśli jednak postanowili się zabezpieczyć i zostawili czarne zaklęcie, może się to źle skończyć. - Co takiego?! - Nikita patrzył na przyjaciela szeroko otwartymi oczami. Takeda uśmiechnął się blado. - Mówiąc ściśle - zaklęcie jest psychologicznym naka- zem, który odgrywa rolę fizycznego prawa. Zaś czarne zaklęcie nazywają też pieczęcią zła. Obawiam się, że mi nie uwierzysz, nawet jeśli spróbuję wyjaśnić ci całą resztę. To nic, na wszystko przyjdzie pora. Nie masz nic przeciwko, żebym jeszcze chwilę u ciebie posiedział? Nikita nie miał nic przeciwko temu. Był skołowany, zakło- potany i nie wiedział, co myśleć o dziwnym zachowaniu Takedy i jego cudacznych aluzjach. I jakby w odpowiedzi na myśli gospo- darza piętno na jego dłoni zapulsowało delikatnym mrowieniem, które rozprzestrzeniło się jak fala po całej ręce, aż do ramienia. 40 Wasilij Gołowaczew ROZDZIAŁ 3 Przez trzy dni Nikita trenował silną wolę: nie dzwonił do Kseni, nie awanturował się z Korniejewem, nie prowokował rozmów z Takedą na temat tajemniczych „pieczęci zła" (choć zagadkowe aluzje przyjaciela bardzo go zaciekawiły), zamiast tego z wzmożonym wysiłkiem zajmował się akrobatyką i przy- gotowywał do demonstracji swego „firmowego tańca", by wy- stąpić przed Ksenią w pełnym blasku swego profesjonalizmu. Czwartego dna zadzwoniła mama i poskarżyła się, że kolejny raz nie dostała emerytury. Suehow już nie raz wyjaśniał jej przyczyny podobnego za- chowania się pracowników poczty, wysłuchując ich kłamliwych zapewnień, że przychodzili, ale nikogo w domu nie zastali. Pro- sił, by następnym razem dłużej dzwonili do drzwi, przepraszał i razem z matką zgłaszał się po odbiór emerytury. Tym razem jednak jego cierpliwość została wyczerpana. Nie poszedł do listonosza, który roznosił przekazy, lecz skierował się prosto do naczelnika oddziału, młodego, dwudziestoletniego mężczyzny. I otrzymał chamską odpowiedź: „Niech sama przychodzi, nogi jej nie odpadną". Nikita, będący typowym dzieckiem postsowieckiego społe- czeństwa, już dawno przywykł do tego, że nowe, demokratyczne władze w pełni przejęły nawyki starego systemu i nastawione były na odmowę, a nie na zaspokajanie ludzkich potrzeb, choć w praktyce rzadko miał do czynienia z instytucjami typu milicji, poczty, spółdzielni mieszkaniowych, telekomunikacji, czy ekip remontowo-budowlanych. Nie narzekał jednak nigdy na „rozwi- nięty kretynizm" urzędników, wiedząc że słowami niczego nie osiągnie - armia urzędników reagowała jedynie na telefon z góry, dokument bądź brutalną siłę. Tym razem Nikita wpadł w szał. Złapał naczelnika poczty za pasek, uniósł i rzucił na krzesło z taką siła, że omal się ono nie rozsypało. Wirus mroku 41 - Jeśli następnym razem też będę musiał przyjść na pocztę osobiście, rozmowa będzie wyglądać inaczej. - Ta rozmowa odbędzie się znacznie wcześniej! - wysyczał w ślad za nim jasnowłosy, modnie ubrany naczelnik, jednak Su- chow nie zwrócił uwagi na tę ripostę. Matce o niczym nie powiedział, obiecując jedynie, że wszyst- ko będzie w porządku. - Kalijuga osiąga swoje apogeum - rzekła mama, która wszystko doskonale rozumiała, głaszcząc syna po ramieniu. - Wszystko zmienia się na gorsze i nie ma nawet promyka na- dziei. - Kalijuga to termin z indyjskiej mitologii? - Nikita popro- wadził matkę w stronę przystanku tramwajowego. - Według wierzeń dawnych Hindusów historia ludzkości składa się z czterech er: krytajugi, tretajugi, dwaparajugi i kalijugi. Krytajuga była wiekiem szczęśliwości i trwała milion siedemset dwadzieścia osiem tysięcy lat... Czy to cię interesuje? -Zatrzymali się w cieniu topoli. - Kiedyś o tym czytałem, ale już nic nie pamiętam. Kon- tynuuj. - Tretajuga trwała milion dwieście dziewięćdziesiąt sześć tysięcy lat i charakteryzowała się spadkiem sprawiedliwości, choć przestrzegano kanonów religijnych i ludzie cieszyli się życiem. W czasie dwaparajugi zaczęły przeważać zło i rozpusta i trwała ona osiemset sześćdziesiąt cztery tysiące lat. Zaś kalijuga... sam widzisz: pełen upadek cnót, cały świat opanowany jest przez zło, wojny, kwitnie przestępczość, gwałt, nienawiść, kłamstwo i chci- wość... - Mamą wstrząsnął dreszcz. - Pogrążanie się w grzechu zawsze jest straszne, jednak na taką skalę... Pewnie marudzę? - Nie, mówisz prawdę. - Nikita pocałował mamę w policzek. - To wszystko, co wiesz o jugach? - Prawie wszystko. Wszystkie te „jugi", jak je nazywasz, tworzą jedną machajugę, zaś tysiąc machajug to kalpa, czyli jeden dzień życia Brahmy; a on żyje sto lat. - Strasznie długo! 42 Wasilij Gołowa czew Mama się rozes'miała. - Rzeczywiście, nie to, co my. - A co potem? Kiedy Brahma przeżyje te swoje sto lat, co wtedy? - Wtedy zagładzie ulegają wszystkie światy, cywilizacje, istoty i sam Brahma. Przez sto lat panuje „Boski chaos", po czym rodzi się następny Brahma. Czemu cię to nagle tak zainteresowa- ło? Ojciec pozostawił całą bibliotekę dotyczącą hinduskiej i bud- dyjskiej filozofii, ale dotychczas nie wzbudziła twojej ciekawości. A twój japoński przyjaciel przestudiował ją całą. Nikita spojrzał na zegarek. - Fascynuje go tego typu literatura, w odróżnieniu ode mnie. To co, będę leciał mamo? - Leć. Tylko uważaj na siebie, mam złe przeczucia. Rozstali się. W samochodzie Suchowa skończyła się benzyna i mama pojechała tramwajem, a on wsiadł w metro i pojechał na poszukiwanie Kseni. Miał nieprzepartą chęć spotkania się z nią. Czuł też potrzebę opowiedzenia jej o zabójstwie dziwnego sta- ruszka w parku i o przekazaniu mu przez niego znaku w kształcie pięcioramiennej gwiazdy. „Symbol wieczności i doskonałości"... Nikita odruchowo spojrzał na swą dłoń, a właściwie na nadgarstek, gdyż gwiazda - pozostając brunatnoróżową, jak blizna po oparzeniu - przemie- ściła się już na nadgarstek, wykazując jawną chęć wędrówki po ręce. Niemal mu nie dokuczała, z rzadka tylko odpowiadając na zewnętrzne czy wewnętrzne podrażnienia wibracją lekkich, lodo- wych ukłuć, lecz właśnie ten fakt powodował, że serce Suchowa ściskało się w trwodze i oczekiwaniu na kolejne nieprzyjemne niespodzianki. Ostatecznie postanowił rozmówić się z Takedą, a jeśli ten nie będzie mógł pomóc — pójść do gabinetu kosmetycznego i poprosić o usunięcie znamienia. Na Twerskiej, w przejściu podziemnym, będąc już blisko pra- cowni Kseni Krasnowej, Nikita był świadkiem paskudnej sceny: dwaj młodzi ludzie, porządnie ubrani - w dżinsy, sportowe buty Wirus mroku 43 Reeboka i czarne podkoszulki - wyrwali proszącemu ojałmuznę inwalidzie jego kaszkiet z drobnymi i bez zbytniego pos'piechu ruszyli przez przejs'cie, nie zwracając uwagi na oburzone głosy kobiet i krzyk inwalidy. Zwykle Suchow nie mieszał się w podobne incydenty, gdyż uważał, że powinny się tym zajmować odpowiednie służby, a i w jego charakterze leżała skłonność do kompromisów, oczywiście do pewnych granic: zarówno ojcu, jak i matce, udało się zaszcze- pić synowi poczucie odpowiedzialności, honoru i sumienia. Nie zastanawiał się, skąd wziął się w nim nagle ten bohaterski poryw: najwyraźniej odezwała się tu jeszcze jedna cecha jego charakteru - często zdarzało mu się ulegać chwili. Dogonił młodzieńców już na schodach i złapał za ramię pierwszego z lewej, jasnowłosego, o byczym karku. - Chwileczkę, chłopcy. Reakcja młodzieńców świadczyła o tym, że mieli dobrze opracowany plan ucieczki: obaj popędzili do góry w dwie różne strony, taranując na swej drodze ludzi, jeden z nich kątem oka dostrzegł jednak cywilne ubranie Suchowa zamiast znajomego „błękitnego" munduru i gwizdnął. Obaj zeszli się i jak gdyby nigdy nic ruszyli w stronę Suchowa, prężąc mięśnie. - Co jest, koleś? - zapytał jasnowłosy, w którego oczach błysnął mimowolny respekt: Nikita był wyższy od każdego z nich o pół głowy i szerszy w ramionach. - Oddajcie inwalidzie pieniądze - rzekł cicho tancerz, odczu- wając zakłopotanie i jakieś pełne złości zmieszanie; już żałował, że wplątał się w tę historię. - Jakie pieniądze? - wytrzeszczył oczy jasnowłosy. Jego kompan, z długimi, ciemnymi włosami, w lustrzanych okularach, splunął tancerzowi pod nogi. - Bujaj się, mięśniaku. A może tyś przebrany „chwast", tajniak? Nikita w milczeniu chwycił go za ramię, bliżej szyi i nacisnął, jak uczył go Takeda. Długowłosy młodzieniec jęknął, łapiąc się za ramię. Jego wspólnik w milczeniu, bez zamachu, uderzył Su- 44 Wasilij Gołowaczew chowa w twarz, a potem kopnął w podbrzusze. Tancerz odparował oba ciosy, jednak w tej samej chwili został uderzony od tyłu, s'wiat zawirował mu przed oczami i zaczęło mu dzwonić w uszach. Zdążył jeszcze zauważyć, że walnął go ten sam inwalida, któremu złodzieje zabrali jałmużnę, dwukrotnie zasłonił się przed ciosami długowłosego, przepuścił jednak kolejne uderzenie „inwalidy" i stracił przytomność. Biliby go długo, gdyby nie wmieszał się ktoś z przyglądają- cego się bójce tłumu. Obrywając po ciosie - były one tak szybko zadane, że nikt ich nawet nie zauważył - chuligani błyskawicznie porzucili pole walki i dopiero po chwili Nikita zorientował się, że pomógł mu pochmurny młodzieniec w garniturze i pod krawatem. Typowy biznesmen. - Dziękuję - wymamrotał Suchow, trzymając się za poty- licę. - Nie ma za co, gramy w tej samej drużynie - odparł biznes- men. - Da pan radę iść? - Da radę. - Zza jego pleców wynurzył się Takeda. - Dzię- kujemy za pomoc, już sobie poradzimy. - Pochylił się nad leżącym tancerzem, obmacał mu głowę, z troską przyjrzał się zakrwawionej dłoni. Suchow z wysiłkiem podniósł się na czworaki i zwymioto- wał. Z tłumu dobiegł kobiecy głos: - Przecież on jest pijany... Takeda pomógł Nikicie wstać i wyjść z przejścia. Potem złapał taksówkę. - Może od razu pojedziemy na pogotowie? Masz rozbitą głowę. - Do domu - skołowaciałym językiem wymamrotał Nikita. - A ty co, śledzisz mnie? Takeda nie odpowiedział. - I po co się wtrącałeś? - Licho mnie podkusiło. - Suchow pomacał zabandażowa- ną głowę i skrzywił się z bólu. - Kto mógł przypuszczać, że są Wirus mroku 45 razem? Jaki to miało sens? Udawać, że go okradają... Może dla efektu? Żeby inwalidzie potem więcej dawali? Takeda przyglądał się swym nogom, nad czymś rozmyśla- jąc. Od czasu do czasu zerkał na gospodarza i w jego spojrzeniu nadzieja wałczyła z wątpliwościami. Siedzieli na kanapie w pokoju gościnnym Suchowa, pili kawę, oglądali wiadomości i wymieniali skąpe uwagi. - Wiesz, dotychczas nikt mnie jeszcze nie pobił! - uśmiech- nął się krzywo Nikita i w jego głosie zabrzmiało zdziwienie. - Nic straconego, da się to nadrobić - odparł w roztargnieniu inżynier. Suchow parsknął, doceniając odpowiedź. Do tej pory, to znaczy do bójki, żył w swoim świecie, górnolotnym świecie sztuki i muzyki, sal gimnastycznych i teatrów, dalekim od świata ulic i ciemnych podwórek, złodziejstwa i gwałtu, oszustw i strachu. Los i wychowanie, stały krąg znajomych, strzegły go przed nieprzyjemnościami i wpadłszy w tarapaty, oczekując od otoczenia innej reakcji, poczuł się skonsternowany, gdyż uświadomił sobie, że niczego nie wie o otaczającej go rzeczy- wistości. I było mu strasznie przykro, że na próżno wstawił się za pseudoinwalidą. - Wiesz, niezły był ten chłopak. Dobrze byłoby go odszukać i zaprosić do restauracji. -Jaki chłopak? - Ten, który mi pomógł. Tyle że jakiś dziwny... wydaje mi się, że mnie z kimś pomylił, bo powiedział, że gramy w jednej drużynie. Takeda się zaniepokoił. - Tak powiedział: w jednej drużynie? - Dokładnie tak. A potem podszedłeś ty. Nie mam zielonego pojęcia, w jaki sposób mnie namierzasz? - Jeśli ci odpowiem, nie uwierzysz. - Spróbuj. Takeda dopił kawę, odebrał od Nikity pustą filiżankę i od- niósł tacę do kuchni. Po powrocie powiedział: 46 Wasilij Gołowaczew - Istnieje system wiedzy nie opartej na poznaniu i nauce. Jeśli ci to wystarczy, jestem jednym z jego adeptów. Suchow zagwizdał. - Zwariować można! Na pewno nie robisz mnie w konia, adepcie? Nie przyczepiłeś mi przypadkiem jakiegoś elektronicz- nego gadżetu w rodzaju mikronadajnika? Takeda nieoczekiwanie poważnie zareagował na żart przy- jaciela. - Ja - nie, ale oni mogli. - Znów zagadki? - Nikita nie miał zamiaru kłócić się z. Tolą i jego pytania miały charakter raczej retoryczny, gdyż wiedział, że tak czy inaczej Takeda odpowie tylko wtedy, gdy zechce. - Kim są oni? - SS - bez cienia uśmiechu odparł Japończyk. - Już ci mówiłem, że to skrót od słów „słudzy szatana". Choć trudno powiedzieć, kto jest bardziej niebezpieczny: oni, czy esesmani z czasów wojny. Mam tu na myśli napastników w plamistych kombinezonach. - Aha... - Nikita zmarszczył się, nie miał jednak ochoty kpić z Takedy. - Czyli, twoim zdaniem, zostawili oni tę -jak ją tam nazwałeś? - pieczęć zła? I właśnie dlatego mi dzisiaj obili mordę? - Nie jestem przekonany, czy dzisiejszy incydent został przez nią sprowokowany, nie wykluczam jednak takiej możliwości. Zobaczyłeś coś, czego nie powinieneś był widzieć i nie mogli się nie zabezpieczyć. - W takim razie, kto mi dzisiaj pomógł? Czeka? NKWD? KGB? Milczysz? Moim zdaniem wszystko to jedna wielka bzdu- ra! Poza tym ich herszt, tam w parku, mi nie uwierzył. - Naprawdę? Nie wspominałeś mi o tym - Suchow nie miał ochoty wszystkiego wyjawić, wstydził się i było mu przykro, słowa „spadochroniarza" charakteryzowały go z nie najlepszej strony, Takeda nigdy nie wyśmiewał jednak słabości innych. - Powiedział coś w rodzaju: „Jesteś za słaby. Nie nadajesz się do Drogi. Umrzesz". Jak dla mnie, pełna abrakadabra. Co to Wirus mroku 47 za droga i dlaczego się do niej nie nadaję, pozostaje dla mnie tajemnicą. Może mi to wyjaśnisz? - Być może. Jednak nie dzisiaj. - Mówisz poważnie? - Nikita w zdumieniu oderwał się od oparcia kanapy. - Wiesz, o co w tym chodzi? To zdanie też ma jakieś' znaczenie?! - To zdanie ma przerażające znaczenie! I niestety wszystko jest w nim prawdą. I to, że jesteś'jeszcze za słaby, że nie jesteś' stworzony do Drogi i że umrzesz. Jeśli będziesz próbował zmie- nić stan rzeczy. Choć... może wcale nie niestety, a na szczęs'cie? Bo przecież nigdzie się nie wybierasz i nie zamierzasz zmieniać stylu życia? - A z jakiej racji miałbym cos' zmieniać?! - wybuchnął Suchow, ale poczuł ukłucie bólu w potylicę i zmarszczył się. - Do diabła, o co tu chodzi, Tola? Może wyjaśnisz mi w końcu wszystko po ludzku? - Nie dzisiaj. - Takeda wstał. - Dopóki nie będę miał do- wodów... za albo przeciw. Jeśli mam rację, wplątałeś się w wy- jątkowo paskudną historię i będzie niesłychanie ciężko się z niej wykaraskać. Jeśli zaś nie... - Japończyk się uśmiechnął. - Jak nie, to nie, jak powiadają. Jeszcze raz jednak chcę cię prosić, byś był ostrożniejszy we wszystkim, co robisz, szczególnie na treningach, w teatrze i w środkach transportu. Wystrzegaj się przypadkowych znajomości i nie mieszaj w konflikty, które cię osobiście nie dotyczą. OK? Nikita z ciekawością wpatrywał się w twarz przyjaciela, która stała się nagle twarda, napięta i obca. - Psychozwiad, powiadasz? - Takeda nie uśmiechnął się w odpowiedzi. - Psychozwiad. - Pieczęć zła? - Albo „Ślad zła", do wyboru. Nie uśmiechaj się, może mieć bardzo poważne konsekwencje, włącznie ze skutkiem śmiertel- nym. Odrobinę cierpliwości, wszystko ci wyjaśnię... jeśli będzie taka potrzeba. W chwili obecnej, im mniej wiesz, tym lepiej dla 48 Wasilij Gołowa czew ciebie. Pamiętaj jednak: wtedy w parku zginęły dwie osoby. Dwie, rozumiesz? Pamiętasz eksplozje i huki? Zabijali wówczas tego pierwszego, jeszcze przed staruszkiem. Jeden człowiek to ostrze- żenie, dwóch to już inwazja. Nie daj Boże, byś znalazł się w polu wzmożonego zainteresowania pewnych... powiedzmy, ciemnych sił. Choć pierwszy krok już niestety zrobili. - Takeda wskazał na rękę Nikity z ciemniejącą gwiazdą „oparzenia". Do jutra. Kit. Radziłbym ci mimo wszystko zająć się sztukami walki, kung-fu czy aikido; w przyszłości może się to bardzo przydać. Rozległo się klas'nięcie dłoni o dłoń i Takeda wyszedł. Su- chow nie zdążył jednak zagłębić się w analizę ich rozmowy, gdy w przedpokoju rozległ się dzwonek do drzwi. Pewnie o czymś zapomniał, pomyślał tancerz, myśląc, że to Tola po coś wrócił. Była to jednak Ksenia. Zdumienie Nikity było tak szczere, a radość tak oczywista, że dziewczyna się roześmiała. - Nie spodziewałeś się? A może pora jest zbyt późna? Przy- niosłam mleko. - W tym momencie Ksenia zauważyła bandaż i ślady po bójce na twarzy tancerza i przestała się śmiać. - Co ci się stało?! Miałeś wypadek? - Spadłem z krzesła - zażartował Nikita, biorąc od dziew- czyny torbę. - Wejdź, Kseniu. - Właśnie raczyliśmy się z Tolą bułeczkami i piliśmy kawę, może masz ochotę? Artystka, ubrana w podkreślający figurę sarafan i plecione sandały, weszła do pokoju, z niepokojem oglądając się na idą- cego za nią gospodarza. Nikicie przypomniał się indyjski mit o Tilottamie*. Była tak piękna, że gdy po raz pierwszy pojawiła się przed bogami, Siwa stał się czteroręki, a na ciele Indry po- jawiło się tysiąc oczu. Ksenia wyglądała równie wspaniale, jak Tilottama i znów serce Nikity zadrżało: wciąż jeszcze nie mógł uwierzyć, że taka piękność do nikogo nie należy i sama myśl, że ktoś ma do niej większe prawo, psuła mu nastrój. Humor popsuł * - Tilottama - jedna z apsar, na wpół boskich, kobiecych istot, przeważnie zamieszkujących niebo. Wirus mroku 49 mu się jeszcze bardziej, gdy myśląc o Indrze, przypomniał sobie oczy na ciele nieszczęsnego staruszka zabitego w parku przez „spadochroniarza". Posłaniec... Cóż za wieść niósł? I dla kogo była ona przeznaczona? Czy przypadkiem nie był nią ten znak w kształcie gwiazdy?! Suchow odruchowo złapał się lewą ręką za nadgarstek pra- wej. Ksenia zrozumiała ten gest po swojemu, - Boli? Biedactwo! Mogę pomóc. Tola mówił, że mam zdolności bioenergoterapeutyczne. Nie wspominał o tym? - Dziewczyna posadziła gospodarza na kanapie i marszcząc brwi zaczęła oglądać gwiazdę na jego ręce, a na jej twarzy pojawił się wyraz zdumienia; jej beztroska znikła bez śladu. - Na siniak nie wygląda... oparzenie? Czemu jednak ma taki regularny kształt? Gwiazda... symbol wieczności i doskonałości. Dziwne! Nikita cofnął rękę, zaniósł mleko do kuchni i krzyknął: - Zrobię kawę, poczekaj chwilkę. Napijesz się wina? Mam „Kindzmarauli" i migdały. - Nie dzisiaj, Nik. Nie miej mi tego za złe. Wpadłam tylko na minutkę, muszę jeszcze zajrzeć do babci. - Odprowadzę cię - zapewnił Nikita, a w uszach wciąż brzmiały mu słowa Toli: „Jeden człowiek to ostrzeżenie, dwóch to już inwazja". Kim był ten drugi, którego w parku zabili wcześniej? I czemu Takeda przypisuje temu takie znaczenie? A co najważniejsze, czemu wiąże te wydarzenia z nim, akrobatą i tancerzem, któremu nawet przez myśl nie przeszło wybieranie się w jakąkolwiek drogę? Pili kawę z mlekiem, żartowali i śmiali się. Ksenia już się uspokoiła, choć niekiedy przez jej twarz przemykała zaduma. Opowiedziała Nikicie, że Tola skomentował, według Pitagorasa, jej święte liczby - dwójki, i że maje aż trzy. - Powiedział, że oznaczają one silne zdolności bioenerge- tyczne - rzekła ze śmiechem artystka. - 1 wiesz, ja mu wierzę. Wszak jego liczby - trzy ósemki - są naturalnie widoczne. - Moje też są widoczne. - Nikita z uśmiechem obnażył ramię i pokazał cztery małe pieprzyki przypominające cyfry siedem. 50 Wasilij Gołowa czew - Jak widzisz, ja również jestem naznaczony, tak więc...- Suchow zaciął się, widząc jak zbladła Ksenia. - Co z tobą?! Dziewczyna przygryzła wargę, próbując się us'miechnąć. - Nie zwracaj uwagi. Ale ten znak... - Znak anioła, jeśli wierzyć Ojamowiczowi. -To dziwne... - Co jest dziwne? Tylko tego brakowało, żebyś' ty także mówiła zagadkami. Porozmawiajmy lepiej o czymś przyjemnym. Zdaje się, że obiecałaś namalować mój portret. Dziewczyna wciąż przyglądała mu się z wahaniem, jakby chcąc podjąć jakąś decyzję, choć ostatecznie na nic się nie zde- cydowała. - Przyjdź jutro do pracowni, jeśli znajdziesz chwilę czasu. - Wstała. - Ciao, naznaczony, uważaj na siebie. - Odprowadzę cię. - Po co będziesz wychodził z rozbitą głową. W słowach dziewczyny było słychać jakieś ukryte znaczenie i Nikita, wyczuwając je, zmrużył oczy. - W tym masz rację, głowa to mój słaby punkt, w dodatku trochę mnie boli. A jednak cię odprowadzę. Ksenia pojechała trolejbusem, rezygnując z taksówki. Ni- kita wolnym krokiem ruszył w stronę domu, rozmyślając o jej dziwnym zachowaniu, słowach, gestach i zaniepokojeniu, które miało jakiś konkretny sens, dla niego na razie niezrozumiały. Nie przestał się nad tym zastanawiać kładąc się spać, dopóki jedno za drugim nie zadzwonili do niego mama, Takeda i Ksenia, wszy- scy z tym samym pytaniem: czy wszystko u niego w porządku? Początkowo go to zirytowało, potem rozbawiło, nazwał całą trójkę asekurantami i zasnął w pełnym przekonaniu, że ranek jest mądrzejszy od wieczora. Rankiem następnego dnia Nikita nie poszedł na próbę, zadzwonił do Korniejewa i wykręcił się złym samopoczuciem. Nie wysłuchiwał nieszczerych wyrazów ubolewania baletmi- strza, ucinając je słowami: „Wszystkiego dobrego". Całkowicie Wirus mroku 51 zawładnęła nim mys'l o odejs'ciu z zespołu, przyjęciu propozycji Wanfelda, baletmistrza klasycznego baletu, i uczestnictwie w kon- kursie eliminacyjnym do Teatru Wielkiego. Nie przyniosła mu jednak ulgi. Cos' przeszkadzało Nikicie żyć normalnie, tak jak żył przed wydarzeniami w parku, oddychać swobodnie i lekko, nie martwiąc się o konsekwencje własnych kroków. Nieprzyjemny osad po wczorajszych wydarzeniach oraz alu- zjach Takedy nie przechodził, zalegał w duszy i tkwił w pamięci drzazgą dyskomfortu. Nikita bez entuzjazmu poćwiczył chwilę na przyrządach w sportowym kącie sypialni i zaczął przyglądać się gwieździe, która przez noc przesunęła się w stronę łokcia, zastanawiając się, czym ona tak naprawdę jest. Przypuszczenie, że jest to - wedle słów Takedy - sławetna „pieczęć zła", miało raczej niewiele wspólnego z prawdą, a jednak w gwieździe kryła się jakaś' zło- wieszcza tajemnica, tym bardziej, że pojawiła się ona w absolutnie niezwykły sposób. „Wieść". - powiedział Tola. Co za „wieść"? Od kogo? Dla kogo? O czym? - O czym? - powtórzył Suchow na głos, dotykając brązo- wego piętna na skórze. I poczuł wyraźny - nie elektryczny, choć podobny w działaniu-lodowaty, paraliżujący impuls, który prze- szył mu rękę aż do ramienia, przeniknął w szyję, a z niej w głowę. Ręka zdrętwiała, a w głowie długo nie ucichało dźwięczne echo aksamitnego brązu, jakby była ona dzwonem, w który ktoś uderzył drewnianym młotem. - Niech mnie piorun trzaśnie! - wymamrotał Nikita, ze zdu- mieniem patrząc na gwiazdę. - Lepiej cię nie dotykać. I doszedł do wniosku, że trzeba skonsultować to z lekarzem. A może rzeczywiście odwiedzić gabinet kosmetyczny i usunąć? Albo poradzić się najpierw Ojamowicza? Po porannej toalecie, śniadaniu i wyjściu do sklepu, Nikita wciąż czuł w piersi jakiś ucisk. Strach nie tylko nie przechodził, ale przeradzał się wręcz w prawdziwą panikę. Tancerz nigdy nie czul czegoś podobnego, w niczym nie czuł się winny i nie mógł określić przyczyn tego strachu. Ostatecznie zdecydował, że nie 52 Wasilij Gołowa czew będzie odkładał tego w nieskończoność i skonsultuje się ze zna- jomym mamy, psychiatrą; kiedyś' ich rodziny się przyjaźniły. Co prawda, od razu pojawił się też inny pomysł: pojechać do Kunce- wa i kupić jakieś' akcesoria samochodowe w tamtejszym centrum motoryzacyjnym. Pracował tam przyjaciel Suchowa, który zawsze remontował jego „aparat", jak sam się wyrażał. Nikita zdjął z głowy bandaż, namacał sporego guza z tyłu głowy, ubrał się cały na czarno i wyprowadził samochód z garażu: miał WAZ-a. Do rozjazdu na Kuncewo dojechał po półgodzinie; spo- walniały go nie tyle s'wiatła i remonty drogi, ile własne myśli. W samochodzie oddychało mu się lżej, lęk minął, choć dziwne poczucie dyskomfortu pozostało. Miał wrażenie, że ktoś' niewi- dzialny siedzi na tylnym siedzeniu samochodu, a on czuje na karku jego oddech. Suchow obejrzał się nawet dwa razy, z trudem zmuszając się do zebrania myśli i skoncentrowania na czymś przyjemnym. A przy zjeździe na Kuncewo pękła lewa, tylna opona. Choć Nikicie niemal udało się utrzymać kierownicę, samochód, przy szybkości osiemdziesięciu kilometrów na godzinę, ze straszną siłą zarzuciło na lewo i nie dało się uniknąć zderzenia: jadący sąsiednim pasem z szybkością stu dwudziestu kilometrów na godzinę ford uderzył w lewy bok WAZ-a i wyrzucił go na skrajny, prawy pas, gdzie prosto w niego wjechał stareńki jeep z kompanią podchmielonych młodzieńców. Ford nie tylko się nie zatrzymał, lecz dodał jeszcze gazu i skrył za wzniesieniem, zaś kompania z jeepa hałaśliwie dała o sobie znać, uważając Suchowa za winnego wypadku. Albo nie widzieli, co wydarzyło się przed nimi albo byli nieźle nabuzowani. Nikita nie zdążył się nawet zorientować, co się dzieje, ucieszyć, że przeżył i wystraszyć całą sytuacją, gdy dwóch wy- rostków z krzykami i przekleństwami wywlekło go z samochodu i zaczęło bić. Ogłuszony podwójnym zderzeniem tancerz nie od razu doszedł do siebie i zdrowo mu się dostało po plecach i nie zagojonej jeszcze głowie, zanim zaczął się instynktownie bronić. Wirus mroku 53 Najpierw z powodzeniem udało mu się przerzucić przez biodro pierwszego, wąsatego niedorostka, który z krzykiem stoczył się ze skarpy, potem silnym uderzeniem powalił krótko ostrzyżonego osiłka, jednak sam też nieźle oberwał - bili go głównie w plecy i po nogach. Nagle lawina ciosów ustała i zamilkły krzyki; troje rozra- biaków potoczyło się w różne strony, jakby zmiótł ich huragan. Nikita, mrużąc zapuchnięte lewe oko, przez krwawą mgłę do- strzegł nieoczekiwanych obrońców. Trzech młodych ludzi, mocno przypominających bandytów rodem z zakładu o zaostrzonym reżimie, robiło swoje, to znaczy bilo młodocianych chuliganów - umiejętnie i szybko. Gdy skończyli, wymienili spojrzenia i skierowali się do swego samochodu, starej Wołgi z rozbitymi reflektorami. Jeden z nich się odwrócił i Nikicie wydało się, że do niego mrugnął. Wołga odjechała i w tym samym momencie podjechał tak- sówką Takeda. Nikita parsknął. - A ty skąd się tu wziąłeś, Abdullachu? - Strzelali...* - posępnie odparł Takeda, odprowadzając wzrokiem odjeżdżającą Wołgę. Potem spojrzał na rozbitą fizjo- nomię tancerza. - Ale cię załatwili! Mówiłem ci, żebyś' zaczął trenować kempo... Opowiadaj, co tu zaszło? Wyrostki zorientowały się w sytuacji i próbowały znowu wszcząć bójkę, jako że dobrowolni obrońcy Suchowa znikli, jednak Tola szybko ich spacyfikował, układając obitych przy drzwiach samochodu, które otworzył kierowca jeepa; szofer nie zdecydował się wstawić za kolegami. -No, opowiadaj. Nikita usiadł na masce, nogi odmawiały mu bowiem posłu- szeństwa, i krótko opisał historię zderzenia. Przestając masować oko, zerknął na Takedę, który dwukrotnie obszedł WAZ-a i pod niego zajrzał. *- nawiązanie do filmu W. Motyla "Białe słońce pustyni" (przyp. tłum.) 54 Wasilij Gołowa czew - Co to, znowu twoja sławetna „pieczęć zła"? - Jedziemy do domu? - A zmienisz koło? Musimy przecież poczekać na drogów- kę. -Jedziemy. Niczego im nie udowodnimy. -Takeda podszedł do kierowcy jeepa. - Jazda stąd i to szybko, jeśli nie chcesz płacić mandatu i stracić prawa jazdy. - Jasne - rzekł gorączkowo kierowca, chudy, zgarbiony ze strachu. - A co ja, mogę nawet dać pieniądze, przecież nie... no, nie zdążyłem. - Zmywaj się. Jeep, z łoskotem i strzelaniem tłumika, odjechał. W trakcie całego zajścia na szosie zatrzymał się tylko samochód, w którym jechali podobni do bandytów obrońcy Suchowa, pozostałe obo- jętnie ich mijały. Takeda odesłał taksi, zmienił koło, siadł za kierownicą WAZ-a, włączył silnik i wolno pojechali z powrotem, do centrum miasta. - Możesz mi wierzyć lub nie - zakłócił milczenie inżynier, wprowadzając poobijany samochód do garażu - ale „pieczęć zła" zwiększa prawdopodobieństwa niekorzystnego zakończenia każdych działań osoby, na której jest postawiona. Gdybyś mnie wczoraj posłuchał... Nikita gestem uciszył Tolę. - Wczorajszego dnia nie dogonisz, a przed jutrem nie uciek- niesz. Dość już o tym. Będę bardzo uważał na każdy swój krok. Zadowolony? I zacznę trenować sztuki walki, jeśli mi znajdziesz dobrego nauczyciela. Takeda spojrzał na niego z niedowierzaniem i ciekawością. Kiwnął głową. - Najwyraźniej nieźle ci przywalili, skoro nawet na treningi się zgadzasz. - Po prostu nie lubię, kiedy mnie tłuką wszelkiej maści bandziory. Chodźmy się napić kawy i wykurować. Zrobisz mi masaż? Wirus mroku 55 Tola w milczeniu ruszył przed siebie. Uważał, że czas trenin- gu dla Nikity jeszcze nie nadszedł. Niech wywiad (a konkretnie psychozwiad) upewni się, że ich podopieczny o Drodze nawet nie myśli i wciąż żyje tak samo, jak przed spotkaniem z Posłańcem. Niech „pieczęć zła" wyładuje się na drobnych incydentach i pu- łapkach, a wówczas będzie można myśleć, co dalej. Jeśli tylko tancerz zgodzi się przyjąć Drogę. I jeśli w centrum dowodzenia sług wpadną na pomysł, by się dodatkowo zabezpieczyć. 56 Wasilij Gołowa czew ROZDZIAŁ 4 Każdy poranek Takeda rozpoczynał od ćwiczeń oddecho- wych i tao - powtórzenia kombinacji kilkudziesięciu ruchów charakterystycznych dla techniki aiki-dziutsu. Znał około sześćdziesięciu tao, jednak z uporem ćwiczył nowe, chcąc do- prowadzić rachunek do stu kombinacji: dokładnie tyle powinien znać menkyo, mistrz wyższej kategorii, jeśli chce być nie tylko sempajem, czyli starszym instruktorem, lecz także założyć własną szkołę. W wieku trzydziestu dwóch lat Takeda opanował nie tylko aikido i kung-fu, zdobywając na swej drodze wojownika mistrzo- stwo Europy, Rosji i Igrzysk Azjatyckich, lecz także unikalne tajniki walki ninjutsu, o czym wiedział tylko jego ojciec, który w przeszłości sam był wspaniałym wojownikiem, i ci nieliczni wyznawcy „czystej rasy", którzy próbowali wbić Takedzie do głowy swe nauki. Jednak doskonalenie się w sztukach walki nie stało się dla niego celem samym w sobie, ani nie wypełniło mu życia bez reszty; bardziej interesowała go psychologia i filozo- fia starożytnych cywilizacji: tybetańskiej, hinduskiej, chińskiej i Takeda oddał się tej fascynacji z całym zapałem nie zepsutej duszy, postanawiając przejść Dao do końca. I choć był dzieckiem swego wieku oraz swego kraju, którym stała się dla niego Rosja, Takeda urodził się i żył podobnie jak wszyscy jego przyjaciele innych narodowości, przyjmując rosyjskie układy, realia i prawa, nie tracąc przy tym tradycyjnych cech charakteru Japończyka: pracowitości, opanowania, dyscypliny oraz jego rozumienia honoru, więzów krwi, miłości, kodeksu etycznego i gotowości do bezwarunkowego podporządkowania. Ukończywszy Politechnikę imienia Baumana, mając wspa- niałe zdolności matematyczne, Takeda nie poddał się gorączce handlu i interesów, typowej dla jego rodaków, choć mógłby zostać zamożnym biznesmenem. Mając twarde przekonanie, że nauka Wirus mroku 57 sama w sobie jest znacznie ciekawsza i ważniejsza niż uznanie, zatrudnił się w Instytucie Elektroniki i został inżynierem, dwu- krotnie odmawiając awansu; wolnos'ć osobistą cenił bowiem wyżej, niż możliwos'ć dowodzenia innymi. Wysłannik Soborowej Duszy Wachlarza Światów, jak sam siebie nazywał, skontaktował się z Takedą, gdy ten skończył trzydzies'ci lat. Najwidoczniej już wówczas inżynier był wystar- czająco przygotowany, by uwierzyć Wysłannikowi i przyjąć jego propozycję. Od tamtej pory stał się OZS - obserwatorem zmian statystycznych, odnajdując w tym zajęciu prawdziwą satysfakcję i... doświadczając niekłamanej trwogi, gdyż jasno widział, do czego zmierza historia Ziemi. A także historia wszechświata, w którym Ziemia narodziła się jako planeta i który stanowił jedną z niezliczonej liczby warstw Wachlarza Światów. Gdyby tylko Suchow wiedział o tym wszystkim, przemknęła Takedzie myśl, gdy wycierał się przed lustrem po prysznicu. Uśmiechnął się; kącik jego ust drgnął, ścierając uśmiech. Gdyby tylko tancerz wiedział, w jaką śmiertelnie niebezpieczną historię wdepnął! Wtedy w parku funkcjonariusze SS, szeregowi giermko- wie szatana, wykonawcy woli Synklitu Czterech, na początku zabili Wysłannika, a następnie Posłańca i gdyby nie wtrącił się naznaczony Suchow, nie wiadomo, czym by się to wszystko skończyło. Jednak takie było najwyraźniej przeznaczenie! Teraz on posiada Wieść. Zwykły człowiek, silny fizycznie, jednak nieporadny, bezbronny duchowo, w miarę odważny, jednak przyzwyczajony do standardowego życia i nie mający zamiaru niczego w nim zmieniać. Tak, on nie jest stworzony do Drogi Wysłannika, to widać. Chociaż... kto wie? Być może wszystko nie wygląda aż tak beznadziejnie? Przecież siłę ducha można umocnić, a zdolności rozwinąć, jeśli tylko wiedzieć, jak to zrobić. Ma w każdym razie zadatki, takiego tancerza ze świecą szukać! A czegóż trzeba więcej, by stać się Mistrzem, prócz najwyższej doskonałości w tym, co się robi? Nawet, jeśli tym czymś jest taniec? 58 Wasilij Gołowa czew Po zjedzeniu s'niadania składającego się z tempery*, ryżu mo- ti-gomo, Hagi** i kawy, Takeda jak zwykle włączy! w pracowni, będącej jednocześnie pokojem gos'cinnym, komputer i wystukał na klawiaturze: „Witaj, Ajbiem-san". Po ekranie monitora popełzły wersy obudzonego komputera: „Dzień dobry, Obserwatorze. Jakie nowości?" - Złe - mruknął Takeda, usadawiając się na krześle. Przez pół godziny pracował na komputerze, podłączonym do sieci informacyjnej technicznych instytutów i uczelni, dopóki nie utwierdził się we wczorajszym wniosku, że pole deformacji spo- łeczeństwa powoli, lecz nieubłaganie się powiększa. Negatywne zmiany ze sfery stosunków społecznych - wzrost przestępczości i narkomanii; polityki - wojny, konflikty, nacjonalizm, i ekono- mii - spadek poziomu życia we wszystkich bez wyjątku krajach, nawet tych najbardziej rozwiniętych, przeniosły się w dziedzinę medycyny: AIDS, choroby genetyczne, nowotworowe, psychicz- ne przyjmowały coraz większe natężenie, i kultury: ekrany tele- wizorów i kin zalała fala pornografii i scen przemocy, wypierając utwory ambitne, których autorzy dosięgli wyżyn talentu. - Jasne - mruknął Takeda, wyłączając plik. - Najwyraźniej, mój przyjacielu, jedynie my dwaj obserwujemy proces upadku na Ziemi, gdyż nikogo więcej to nie obchodzi, wszyscy żyją dniem dzisiejszym. Inżynier mylił się. Proces upadku, jak go nazywał, czy też proces regresji w danej chronokwantowej warstwie Wachlarza Światów, obserwowało wiele oczu, także takich, które nie należały do ludzi. Wiele z tych istot analizowało wydarzenia dokładniej, szerzej i głębiej, niż robił to Takeda i nie tylko wyciągało wnioski, lecz również podejmowało odpowiednie kroki. - A jak tam nasz tancerz? * - Tempura - mięso i warzywa zapiekane w cieście. ** - Ohagi - chlebek z gotowanego rylu, pokryty słodką pastą z gotowanego bobu. Wirus mroku 59 Komputer otrzymał nowe dane o incydentach z Nikitą Suchowem, przez dwie minuty obliczał i w końcu wyciągnął wnioski: - Sytuacjajest pod kontrolą, przy czym podwójną. Zauważa się słabe tendencje spadkowe. Prognoza negatywnej linii -jeden do pięciu. „I za to wielkie dzięki - pomyślał Takeda. - Sam już zrozu- miałem, że ktoś'jeszcze go ubezpiecza. Czyżby Sobór zaintereso- wał się jego osobą? Czy tylko sprawdza moją wiadomość?" Takeda włączył komunikator i w pokoju rozległ się cichy gwizd sygnału nadajnika, którego mikroprzekaźniki były wbite w odzież tancerza. Komputer, specjalnie zaprogramowany na określanie koordynatów Suchowa, mógł zawsze z dokładnością do dziesięciu metrów wskazać położenie jego podopiecznego. W tym momencie Nikita jechał samochodem przez centrum miasta w kierunku studia telewizyjnego. „Bądź dokładniejszy - wystukał inżynier na klawiaturze, choć komputer robił tylko to, co miał w programie. Już dwa razy dał sygnał o niebezpieczeństwie. Dzięki temu Takeda zdążył przybyć na miejsce kolejnego incydentu zaledwie po kilku mi- nutach. Co prawda, później niż anonimowi dobroczyńcy, którzy zawsze przychodzili na pomoc Nikicie z zadziwiającą precyzją, za to przed milicją. Nadeszła pora zająć się hanami* i iść do pracy, Tojawa się jednak nie spieszył. Coś go niepokoiło. Pojawiło się nieprzyjemne uczucie, że o czymś zapomniał, jakaś udręka, chęć obejrzenia się za siebie. Miał też wrażenie, że w pokoju coś się zmieniło. Koncentrując się wewnętrznie, Takeda zlustrował wzrokiem pokój: stół, cztery krzesła, dwa fotele, regał z książkami, szafa, komputer, drukarka, sejf... na ścianie dwa obrazy w stylu sejkaku, kalendarz... lustro... wszystko na miejscu... Lustro! * - Hanami - podziwianie kwiatów, rytuał niemal obowiąz- kowy dla każdego Japończyka. 60 Wasilij Gołowa czew Takeda błyskawicznie podskoczył do szafy, chwycił nuncha- ku, ze świstem zakręcił wokół siebie dwa kręgi obrony, zacisnął nunchaku pod pachami i powoli podszedł do lustra, w którym odbijało się wszystko, prócz samego gospodarza. Lustro spoglą- dało na inżyniera i było w tym „wzroku" coś, od czego Takeda pokrył się zimnym potem. Instynkt zareagował wcześniej, niż sam zorientował się, co się dzieje. Śmignęły nunchaku: prawy zbił w locie wyplute przez lustro ostre, szklane ostrze, lewy utkwił w lustrze, które jeszcze przed uderzeniem pokryło się pajęczyną pęknięć. Rozległ się brzęk, trzask i jęk... jęk! Odłamki szkła, zakrzywione jak jatagany, posypały się na podłogę, mocowania wyleciały z gniazd, rama pękła i rozpadła się na kawałki! Pozbawiony sił, czując jak po ciele ciekną mu strumyki potu, Takeda stał nad stertą szkła i fragmentów drewnianej ramy i... w głowie kołatało mu się tylko jedno słowo: „Znaleźli"! Ale jak, dlaczego, kto ich wydał? A może to rzeczywiście psychozwiad? Ubezpieczająca akcja sług? Najprawdopodobniej tak właśnie jest: „pieczęć zła" oddziałuje na wszystkie obiekty, które znajdą się w polu widzenia zaklęcia nałożonego na interesującą ich osobę. A jako że w tym przypadku tą osobą jest Nikita Suchow, oznacza to, że wszyscy jego przyjaciele, krewni i znajomi znajdują się w „kręgu podwyższonego zainteresowania" „pieczęci". Co oznacza, że wszystkim grozi niebezpieczeństwo. Także Kseni. - Ależ narozrabiałem - rzekł z wyrzutem Takeda i sam sobie odpowiedział: - Proszę o wybaczenie. Rozległ się dzwonek do drzwi. Takeda sceptycznie spojrzał na nunchaku i kiwnął głową, uspokajając się. Ożywienie musi być wcześniej przygotowane i było mało prawdopodobne, by zaplanowali dwa, jedno za drugim. Za drzwiami stał Suchow z zaklejoną plastrem twarzą. - A ty co, trenowałeś? - zapytał tancerz, przyglądając się temu, co jeszcze przed minutą było lustrem. Wzrok Nikity prze- sunął się po nunchaku i spoczął na twarzy gospodarza. - Co się stało, Ojamowicz? Wyglądasz, jakbyś czekał na komornika. Wirus mroku 61 - Zbieram się do pracy - mruknął Takeda, cofając się do przedpokoju. To, co się wydarzyło, nazywa się wcieleniem, ale Suchow nie musiał jeszcze tego wiedzieć. Jeśli słudzy szatana się zawzięli, trudniej będzie uniknąć kolejnego „pojawienia się duszy" u martwych przedmiotów. Zwykle nikt nie oczekuje nie- spodzianek od znanych sobie sprzętów. - Nie zwracaj uwagi - dodał Tola. - Przypadkowo zaha- czyłem nunchaku o lustro. Tylko się umyję i zawieziesz mnie do instytutu. - Zawiozę... ale skąd wiesz, że jestem samochodem? - Czuć od ciebie benzynę. Takeda poszedł się umyć, a Nikita, mówiąc za nim: „Tak?", przeszedł do pokoju z komputerem, przyglądając się kawałkom lustrzanego szkła na podłodze. Jeden z odłamków migotał błękit- nym, lodowym światłem i zdawał się być niebezpiecznie żywy, jednak nim tancerz przetarł oczy, światło zgasło, a odłamek rozsypał się w pył. „Złudzenie" - pomyślał rozglądając się Nikita. Pokój gos'cinny Takedy jednoznacznie wskazywał na narodowos'ć gospodarza: na podłodze maty tatami; broń biała zamiast tradycyjnych figurek na wszystkich półkach, szafach, telewizorze, komputerze, na stole i na ścianach; sztychy z wi- dokiem Fuji i pojedynkami samurajów; wzdłuż ścian kwiaty w specjalnych, długich skrzyniach. I mnóstwo półek na książki, powieszonych na ścianach w taki sposób, by tworzyły tradycyj- ne japońskie tokonoma - nisze, w których leżały również noże i kindżały. W jednej z nich wisiał zwój z japońskimi ideogra- mami - kakemono. Wszystko to Nikita znał już od dawna, a mimo to, znajdując się w domu Takedy, nie potrafił nie zachwycać się jego wystrojem, swoistą estetyką i czystością. - Jestem głodny - oznajmił Toli, który podszedł do niego od tyłu. - I chce mi się pić. I posłuchałbym muzyki, twojej ulubionej - tej z szumem wiatru. Znajdzie się u ciebie jakaś przekąska? 62 Wasilij Gołowaczew - Wytrzymasz. Zawsze uważałem, że nie jesteś wychowany we- dług zasady: chcę wszystko naraz i od razu. Poza tym spieszę się. -A ja nie. - Cos' podobnego! - Głos Takedy zrobił się nieprzyjemny. - Okazuje się, że istnieją ludzie, którzy nigdzie się nie spieszą. Nikita spojrzał na niego z uwagą. - Co się stało, Tola? Jesteś' wyraźnie nieswój. - Wybacz. - Takeda wziął się w garść. - Jedźmy, opowiem ci po drodze. W samochodzie jednak milczał, pogrążony we własnych myślach. Suchow nie narzucał się z pytaniami, co pozwalało mu zająć się autoanalizą i nie rozdrażniało. Wysadziwszy Takedę na prospekcie Czerepanowa, tancerz rzekł niepewnie: - Wiesz, postanowiłem radykalnie zmienić rytm życia. Takeda obejrzał się przez ramię i nie zatrzaskując drzwi, czekał na ciąg dalszy. - Chcę się sprawdzić w balecie klasycznym. Jak sądzisz, uda mi się coś w tej dziedzinie osiągnąć? - Uda ci się. Tyle że nie jest to radykalna zmiana stylu życia. Radziłem ci, co robić. - Sam mogę decydować, co mam robić - niespodziewanie wyniosłym tonem odparł Nikita. - I nie potrzebuję rad. Tak w ogóle to mam dwadzieścia sześć lat i jestem za stary, byś był moją niańką. - No, no - rzekł Takeda, wciąż jeszcze nie odchodząc. -1 dokąd to się wybierasz, jeśli to nie tajemnica? - Mój dzień należy do mnie. - Suchow nakręcał się coraz bar- dziej, choć sam nie wiedział dlaczego i na kogo jest wściekły. Takeda pokręcił głową, twarz mu posmutniała. -Twój dzień nastąpi pojutrze, naznaczony. I byłoby dobrze, gdybyś do niego dożył. Jak ręka? Gwiazda nie dokucza? Nikita ocknął się, jakby ktoś wylał na niego kubeł zimnej wody i spojrzał na prawą rękę; brunatne „oparzenie" w kształ- cie pięcioramiennej gwiazdy przesunęło się już na przedramię. Przypomniało mu się „uderzenie zimna", którym odpowiedziała Wirus mroku 63 gwiazda na dotyk, przez chwilę serce ścisnęło mu się ze stra- chu. - Co to jest tak naprawdę? Powiesz mi w końcu, czy nie? - Sygnał „zakopany" w szumach - Tola uśmiechnął się, - mówiąc naukowym językiem. A tak ogólnie, to jest Wieść. Kiedyś się przebudzi. A może i nie. Cierpliwości. I nie pokazuj jej nikomu bez potrzeby. I jeszcze jedno. - Takeda uniósł rękę, uprzedzając sprzeciw tancerza. - Weź Ksenię i wyjedź z nią na południe, na jakieś dwa tygodnie, obojętnie dokąd. „Pieczęć zła" oddziałuje na nią, dopóki jesteś żywy. Sądzę, że kilka tysięcy ki- lometrów od stolicy utraci ona swą siłę. Przecież nie mogę przez cały czas was pilnować. W razie czego, dzwoń. Odszedł. A Nikita wciąż siedział w samochodzie, czując się tak, jakby ktoś przywalił mu w obolałe oko. O czternastej ze zdumieniem przyglądał się wezwaniu na milicję, które dopiero co wyjął ze skrzynki na listy. Przeczytał je jeszcze raz: „Za niestawienie się na wezwanie wymierzona zostanie grzywna w wysokości dwóch tysięcy rubli". Suchow parsknął. Taką sumę iliożna było zlekceważyć, jednak był prawo- rządnym obywatelem i nie miał w zwyczaju wchodzić w konflikt z władzami. Za dwadzieścia trzecia podjechał pod rejonowy komisariat milicji, zapytał dyżurnego, gdzie znajduje się pokój jedenaście i wszedł do środka. Pokój był niewielki, przytulny, ze ścianami pokrytymi błę- kitną farbą olejną, na których wisiały reklamowe plakaty sambo i fotografie Moskwiczów. Stół, sześć krzeseł, sejf i półka z książ- kami cieszyły oko czystością i prostotą linii. Estetyka wystroju dopełniona była portretem Feliksa Dzierżyńskiego. Za stołem, na którym kręcił się wentylator, siedział męż- czyzna w średnim wieku o bladej, chorowitej twarzy. Jego wargi były niemal niewidoczne, za to nos porażał wielkością i kształtem. Spadziste ramiona, pulchne ręce, cywilne ubranie, zielona koszula z poluzowanym krawatem. „Boże, w jaką epokę 64 Wasilij Gołowaczew ja trafiłem?" - pomyślał Nikita ze zdumieniem. Na głos jednak powiedział: - Ja na wezwanie. To najpewniej jakaś pomyłka... Gospodarz gabinetu w milczeniu wziął wezwanie, poszukał czegoś w stercie papierów, wyciągnął trzy szare arkusze z jakimś tekstem, przeczytał je i podniósł na Nikitę wodniste, pozbawione wyrazu oczy. Miał ochrypły, mokry głos, jakby właśnie zamierzał odkaszlnąć. - Dokumenty! Nikita podał mu dowód. Łysy milicjant rzucił okiem na zdjęcie właściciela dokumentu i odłożył dowód na bok. - Obwinia się pana o awanturowanie się, wszczęcie bójki w przejściu podziemnym, potrącenie samochodu znanego dyplo- maty, napad na samochód spółki komercyjnej „Wałga" i pobicie dwóch jej przedstawicieli. - Co?! - Nikita nie wierzył własnym uszom. - Wystarczy tego na wyrok z dwóch paragrafów, od trzech do pięciu lat. Czy może pan przedstawić jakieś okoliczności łagodzące? - Ale to nieprawda! -oburzył się Suchow, pokonując zdumie- nie. - A na czym polega moja wina? Nie jestem niczemu winny. - Naprawdę? - zdziwił się pracownik komendy rejonowej, po czym nagle zrobił się purpurowy i wrzasnął: - Ty mi tu nie strugaj niewiniątka! Dobrze już znamy takich spokojnych! Przy- jemniaczek z baletu! Przywykłeś do olewania prawa! Codziennie nowa baba, samochód, bary, restauracje, koniak... A może nie? Ja was wszystkich, tancerzy, znam jak własną kieszeń. Żyjecie, nie licząc się... Łup! - Dłoń Nikity z hukiem opadła na stół. Łysy odskoczył, momentalnie zamilkł, spojrzał tępo na stół, potem na rękę Sucho- wa, oceniając jej rozmiary i muskulaturę. Sięgnął do przycisku dzwonka, rozmyślił się jednak. - Niech pan przestanie histeryzować - rzekł Nikita cicho. - Nie ma pan zielonego pojęcia, jak żyją tancerze. To po pierwsze. Wirus mroku 65 A ja w niczym nie zawiniłem, to po drugie. I będę z panem roz- mawiać tylko w obecności adwokata, to po trzecie. Wystarczy? - Całkowicie - odparł łysy, jakby nic się nie stało. - Proszę usiąść, musimy uściślić... eee... pewne detale. Nikita mimowolnie się roześmiał, machnął ręką i usiadł. Dalsza rozmowa przebiegała już bez incydentów, blefowania i gróźb, choć starszy śledczy nie wyróżniał się błyskotliwością, erudycją, ani innymi cechami charakterystycznymi dla inteligent- nego człowieka. Był tępy jak but i dobrze znał jedynie kodeks karny i środowisko przestępcze. Na koniec, przechodząc na „pan", oznajmił w zaufaniu: - Lecz jeśli zarzuty pod pana adresem się potwierdzą, wyciągniemy pana nawet spod ziemi. Tym bardziej, jeśli znów wywinie pan jakiś numer w rodzaju bójki. Niech pan więc lepiej zrobi zapas sucharów. Nikita wyszedł bez słowa, choć targał nim gniew i miał na końcu języka kilka ostrych słów. Jednak już przed komendą, po krótkim zastanowieniu, doszedł do wniosku, że wywinął się małym kosztem. Z opowiadań ludzi bywałych wynikało, że na milicję trafić było bardzo łatwo, zaś wyjść z niej - znacznie trud- niej. Choć coś tu było nie tak. Nikt nie wysuwa takich oskarżeń bez powodu, a jeśli już wysunie, stara się udowodnić winę i wy- toczyć sprawę. Gdyby znaleźli świadków, Nikicie trudno byłoby łsię wytłumaczyć. Coś tu nie grało. A może wręcz przeciwnie, wszystko odbyło się według planu; postanowili go nastraszyć i im się udało. Ale dlaczego? Po co mieliby go straszyć? Stop! Suchow zwolnił kroku, patrząc przez przechodniów niewi- dzącym spojrzeniem. Czy to dziwne wezwanie bez konsekwencji nie jest przypadkiem echem „pieczęci zła"?! Nikita potrząsnął głową, odganiając diabelskie podszepty, wyzwał się w myślach od mięczaka i przewrażliwionego mistyka i szybkim krokiem ruszył do metra. Po półgodzinie wchodził już do pracowni Kseni. Serce nagle zaczęło mu bić szybko i mocno, jakby biegł. A na widok pochylonej nad sztalugami artystki - pracowała nad 66 Wasilij Gołowaczew pejzażem - opanowało go dziwne, sprzeczne uczucie: ona jed- nocześnie czekała na niego i nie chciała go widzieć! To uczucie coraz częs'ciej nawiedzało Nikitę i przez moment zaczął się nawet zastanawiać nad przyczyną tej osobliwości, jednak pracownia Krasnowej nie sprzyjała autoanalizie i myśli zaczęły biec innym torem. Cicho przeszedł za jej plecami w kąt, w którym stał stolik, wieszak i dwa skórzane fotele, usiadł w jednym z nich i zaczął przyglądać się profilowi dziewczyny. Od jej twarzy, kiedy pracowała, nie chciało się odrywać wzroku, jak od ogniska albo padającego deszczu. Zmieniała się wówczas z bogini przyjaznej ufnos'ci w boginię miłego skupienia i po jej twarzy przesuwały się odbicia myśli i uczuć przeżywanych w danej chwili. Nikita mógł przyglądać się jej całymi godzinami, tracąc poczucie czasu, gotowy zabić każdego, kto zagroziłby tej istocie, potrafiącej zmieniać nijakość w piękno, a szaros'ć w feerię barw... Ksenia ubrana była w błękitny kombinezon, nie skrywający jej zachwycających kształtów. Włosy zaplotła w warkocz, które- go ciężka korona zdobiła głowę, odsłaniając wysmukłą szyję ze srebrnym łańcuszkiem. W płatkach uszu pobłyskiwały srebrne kolczyki z krwawnikiem w kształcie brzozowego liścia. Na środkowym palcu lewej dłoni widniał pierścionek z takim samym kamykiem. Skromnie i prosto, jednak w tej prostocie krył się pe- wien czar i subtelny smak, charakteryzujący jedynie prawdziwych artystów - nie w sensie profesji, lecz cech osobowości. - Długo zamierzasz tak siedzieć? - rozległ się głęboki głos dziewczyny. - Co? A, tak - wymamrotał kompletnie zaskoczony Niki- ta. Ksenia odwróciła się. W jej oczach krył się uśmiech, figlar- ne iskierki, życzliwość i gotowość wysłuchania każdej nowiny. Kierując się głosem intuicji Nikita podszedł do niej i bez słów pocałował w rozchylone, pąsowe usta, które odpowiedziały na pocałunek z nieoczekiwaną, subtelną siłą. Minuta trwała całą Wirus mroku 67 wieczność, a w pracowni panowała taka cisza, że słychać było pulsowanie krwi - w wargach, sercu i rękach, obejmujących ramiona dziewczyny. Potem, wciąż słuchając władczego głosu intuicji, Nikita wypus'cił Ksenię ze swych objęć, oderwał się od niej i cofnął o krok. Dziewczyna patrzyła na niego bez us'miechu. Jej oczy zrobiły się ogromne, głębokie i rados'ć krzyżowała się w nich z wątpliwościami. Nikita zacisnął zęby i cofnął się jeszcze o krok. Znów ta tajemnicza niepewnos'ć, jak w oczach Toli Takedy. Ach, moi drodzy przyjaciele, skąd u was te dylematy? Co widzicie we mnie takiego, co każe wam wątpić? - Coś podobnego - wciąż tym samym spokojnym, niskim głosem rzekła dziewczyna. - Dwudziestego szóstego dnia naszej znajomości w końcu raczyłeś mnie pocałować. A myślałam, że jesteś śmielszy. - No co ty, przecież jestem taki niezgrabny i nieśmiały - wymamrotał Nikita. Dziewczyna roześmiała się i napięcie minęło, rozładowane śmiechem. Jednak smak pocałunku pozostał na ustach i w pamię- ci. Nie potrafił go z niczym porównać, niczego podobnego Nikita dotąd nie przeżył, choć zdarzało mu się całować z dziewczynami. Jak ująłby to Tola Takeda: szczęście spotyka tych, którzy się go nie spodziewają. - Przyszedłem się poskarżyć - kontynuował tancerz, z chci- wym onieśmieleniem chłonąc śmiech dziewczyny i bijący z jej ( twarzy blask. - Coś się wokół mnie dzieje, jakieś ukryte siły żonglują wydarzeniami, a ja tylko niekiedy odczuwam ich obec- ność. I jeszcze to. - Tancerz kiwnął na rękę, podwijając rękaw koszuli nad łokieć, gdzie widniała teraz gwiazda. - Podarunek losu. Wieść, jak określa to Tola. - Boli, przeszkadza? - Nie przeszkadza, ale... działa na nerwy. - Nikita przypo- mniał sobie reakcję piętna. - A wystarczy je nacisnąć, by... Znajome, zimne wyładowanie przeszyło rękę od gwiazdy do szyi, wbiło się w potylicę, rozeszło paraliżującym chłodem po 68 Wasilij Gołowaczew całym ciele, powodując drżenie palców i warg. Rozległ się czyjś huczny, dźwięczny głos, wydawało się, że rozbrzmiewa on w ko- ściach, kręgosłupie, czaszce, wymawiając zdanie w niezrozumia- łym języku, niczym wiersz. I nagle wszystko minęło. Pozostała tylko słabość w kolanach i cichnący dźwięk w głowie. - Co z tobą? - Nikita zobaczył przy swej twarzy wystra- szone oczy Kseni i zorientował się, że siedzi w fotelu. - Źle się poczułeś? - Nieee... wszystko w porządku. Zaraz mi przejdzie. Ksenia znikła na chwilę i przyniosła filiżankę zimnej kawy. - Napij się, to cię postawi na nogi. - Przyglądała się, jak pije, zabrała filiżankę, jedną dłoń położyła mu na tył głowy, drugą na czoło. - Teraz siedź cicho i myśl o czymś przyjemnym. Jej dłonie były miękkie, delikatne, a jednocześnie silne. Ema- nował od nich jakiś uspokajający, życiodajny chłód i przyjemne orzeźwienie. Po kilku minutach Nikita poczuł się wzmocniony, zregenerowany i wypoczęty. Lekkie, nerwowe drżenie wokół piętna gwiazdy -jakby po skórze rozchodziła się „gęsia skórka" - minęło. Strach w duszy niemal znikł, choć Suchow wiedział, że jeszcze powróci. Zagadka gwiazdy ciążyła mu, znów roz- ważał pomysł pójścia do gabinetu kosmetycznego i wycięcia kawałka skóry razem z gwiazdą. Jeśliby tylko była gwarancja, że to pomoże. - Byłeś z tym u lekarza? - zapytała Ksenia. Tancerz pokiwał głową przecząco i uśmiechnął się krzywo. - Czy Tola opowiadał ci, jak się pojawiła? Ksenia spuściła wzrok, potem spojrzała na niego. - Opowiadał. - I co o tym myślisz? Dziewczyna odwróciła się, przeszła przez pracownię i za- trzymała przy sztalugach z pejzażem. Nie patrząc na swego gościa, odparła: - Wpadłeś pod koła historii, Nik, czy tego chcesz, czy nie. Wraz z pojawieniem się Posłańca świat wokół nas się zmienił... Wirus mroku 69 i wiele zależy od ciebie osobiście. Wiele - podkreśliła, zerka- jąc z ukosa na Nikitę - jeśli nie wszystko. Jeśli tego zechcesz, w odpowiednim czasie poznasz szczegóły. Nie będzie już wtedy jednak powrotu do normalnego życia. Jesteś także w wielkim niebezpieczeństwie, bardzo wielkim. - A więc o wszystkim wiesz? - Nikita postarał się, by ton pytania byłjak najbardziej ironiczny, jednak Ksenia nie zwróciła na to uwagi. - Droga Miecza, Droga Myśli i Droga Ducha. Jeśli tylko... - zamilkła -jeśli tylko wystarczy ci... - Odwagi? No co ty, przecież jestem tchórzem. - Wielkoduszności - dokończyła dziewczyna. Czując, jak czerwienieją mu policzki, Nikita wstał i bez pożegnania wyszedł z pracowni. Był wściekły, rozczarowany i ob- rażony, jakby został spoliczkowany, choć w głębi duszy zdawał sobie sprawę, że Ksenia nie chciała go urazić. Mimo to było mu strasznie przykro, że w nim, tak pod wszystkimi względami po- zytywnym, mającym tyle wspaniałych cech, nagle znaleźli skazę. Wielkie mi co, brak mu wielkoduszności! A skąd to wiadomo? I dlaczego jest ona potrzebna do tej podróży, a właściwie trzech podróży? Wędrowcowi bardziej potrzebna jest siła i wytrzyma- łość... jeśli oczywiście dokądś się wybiera... Nikita wzruszył ramionami. On nigdzie się nie wybierał. Lecz nie zrobiło mu się od tego lżej na duszy. Ksenia wiedziała, że nie ma natury wędrowca, dlatego w jej oczach kryła się wątpli- wość. Wiedziała też, że zrezygnuje z Drogi, a właściwie z trzech Dróg. Stąd jej przygnębienie i dystans, który sama wytworzyła; pocałunek się nie liczy. A może wręcz przeciwnie, pocałunek jest krokiem w przód? Droga Miecza... Nikita zmarszczył brwi. Pachnie krwią. Droga Miecza, Droga Myśli i Droga Ducha. Ależ to brzmi! Pociągająco i strasznie... nie wódź mnie, Boże, na pokuszenie. 70 Wasilij Gołowaczew ROZDZIAŁ 5 Cale dwa dni Nikita ćwiczył charakter: nie dzwonił do Takedy, nie szukał Kseni, nie odpowiadał na telefony. Rozma- wiał tylko z sąsiadami, mamą i przyjaciółmi na treningach. Do teatru poszedł tylko po to, by powiadomić Korniejewa o swej ostatecznej decyzji: przechodzi do baletowego zespołu Małego Akademickiego. Jako że i jemu przyjaciele się nie narzucali, Nikita wpadł w złość, postanowił zrobić sobie urlop i wyjechać pod Moskwę do jakiegoś schroniska, przynajmniej na tydzień. A ponieważ potrzebne były do tego pieniądze, należało pójs'ć do banku i wy- ciągnąć je z konta. Samochód był w warsztacie, musiał więc poruszać się tak- sówkami lub transportem publicznym. Suchow, oględnie mówiąc, nie doświadczył dotąd trudności w życiu, wychowywali go głównie dziadkowie i żył w dostatku. Nigdy nie liczył pieniędzy, w dzieciństwie, w trakcie nauki, ani też potem, gdy rozpoczął pracę, dlatego też był na tyle rozpieszczony, by niemal nigdy sobie niczego nie odmawiać. Wsiadł do taksówki bez namysłu, choć trolejbusem do oddziału banku jechało się tylko dwadzieścia minut. A gdy przyszło do płacenia (pięćset rubli za pięć kilometrów?!), okazało się, że tancerz nie wziął ze sobą pieniędzy: zemścił się na nim zwyczaj jeżdżenia wszędzie samochodem. Kierowca, ponury byczek z łysiną na pół głowy, nie zrozu- miał żartu. - Twardziel? - burknął ochrypłym głosem. - Więc płacisz tysiąc, ja też jestem twardzielem. - 1 złapał za klucz monterski. Na próżno Nikita zaklinał się, że zapomniał portfela, prosił by poczekać, dopóki nie wyciągnie pieniędzy z banku i chciał zostawić zegarek w zastaw; kierowca tylko odburkiwał i patrzył spode łba wyczekująco. W końcu Suchow miał już dość i wysy- czał, powstrzymując wściekłość: Wirus mroku 71 - Wieź mnie z powrotem, palancie! - Już ja cię odwiozę - obiecał kierowca, zawracając. - Na milicję cię odwiozę. Przy słowie „milicja" w mózgu Suchowa coś się przełączyło. Przypomniał sobie wezwanie i rozmowę z inspektorem, który był jak dwie krople wody podobny do kierowcy taksówki. Czy nie są to ogniwa jednego łańcucha? Czy nie odezwała znowu się „pie- częć zła", zwiększająca - według Takedy - prawdopodobieństwo niepomyślnego zakończenia wszelkich poczynań Suchowa? - Stop! - powiedział. - Płacę. Jednak kierowca jakby nie usłyszał i wciąż pędził w prze- ciwnym kierunku. Wówczas Nikita z całej siły szarpnął dźwignię ręcznego hamulca. Samochód zarzuciło. Silnik zawył i zgasł. Kierowca tępo spojrzał na hamulec, na pasażera, uniósł brwi, jednak Nikita nie dał mu czasu na oprzytomnienie, chwycił za klamkę i wyskoczył z taksówki. Przez kilka przecznic biegł sprintem, oczekując okrzyków i przekleństw pod swoim adresem, wokół panowała jednak cisza. Nikita nie dowiedział się, czy taksówkarz odjechał, czy stał jesz- cze godzinę. A gdy wpadł do banku, stał się świadkiem napadu. Najwyraźniej „pieczęć zła" wciąż była aktywna. Czterech młodzieńców z pończochami na głowach, w najlep- szych tradycjach hollywoodzkich filmów gangsterskich, zmusiło klientów banku do położenia się na podłodze i napychało torby gotówką. Sądząc po rozdrażnieniu ich szefa, zdobycz była niezbyt imponująca. Uzbrojeni byli w pistolety, zaś czarnowłosy herszt w „uzi", co każdy akt sprzeciwu zmieniało w samobójstwo. Zanim Nikita zdążył zorientować się, co się dzieje, dostał w szczękę kolbą pistoletu i ogłuszony upadł na kolana. Dotychczas nigdy nie miał do czynienia z uzbrojonymi bandytami, nie licząc incydentu w parku. Słyszał opowieści o wy- muszeniach, mafii, zorganizowanych grupach przestępczych, czy skorumpowanych urzędnikach, o ich „sukcesach" nieraz pisały gazety, lecz dla tancerza wszystko to miało miejsce jakby w in- nym wymiarze i w najmniejszym stopniu go nie dotyczyło. Lecz 72 Wasilij Gołowaczew oto na szali jego losu pojawiła się „pieczęć zła" i nieprzyjemne odkrycia posypały się jak z rogu obfitości. - Na ziemię! - usłyszał głos nad sobą, poczuł cios w tył gło- wy, wciąż jednak stał na kolanach, zastanawiając się gorączkowo, co robić dalej i jakim cudem znalazł się w tym beznadziejnym położeniu. Uderzono go jeszcze raz i Suchow - długo to potem wspominał ze wstydem i goryczą - krzyknął z bólu i pospiesz- nie położył się twarzą do ziemi, choć w chwili uderzenia mógł przechwycić rękę bandyty i wyrwać mu pistolet. Po kilku minutach rabusie dali nogę, kilka razy strzelając w powietrze na postrach. A po kolejnej minucie wraz ze stróżami prawa do banku wpadł Takeda. Pomógł Nikicie wstać i wyprowa- dził go na ulicę. Zostali tam zatrzymani i Suchowa poproszono o opisanie przebiegu zdarzeń i wyglądu bandytów. Nikita nie przyszedł jeszcze jednak do siebie i niewiele pamiętał. W tamtym momencie nienawidził się z całego serca. - Wyskakujesz jak diabeł z pudełka - rzekł do inżyniera, gdy ten przywiózł go do domu i zaczął opatrywać jego rozciętą szczękę i guza na ciemieniu. - Jak ty to robisz? Takeda milczał, nie przerywając opatrywania. Nikita odcze- kał chwilę i znów się odezwał: - Jak chcesz, jeszcze do tego wrócimy... ochroniarzu. Co, czy też kto mnie tym razem załatwił? Psychozwiad? Zuchy z SS? Jak ty ich nazywasz? Słudzy szatana? - Jeśli pojawią się funkcjonariusze „sług", nie poradzisz sobie z nimi. Mówiłem ci przecież: nie wdawaj się w konflikty, ogranicz wyjs'cia z domu albo zajmij się sztukami walki. Choćby po to, by przeżyć. Mogą cię zlikwidować ot tak, choć wydajesz się być silnym człowiekiem. Nikita się obraził. - Tak w ogóle, to robię stójkę na dwóch palcach! Robię pompki na jednej ręce... i potrafię zrobić potrójne salto... sam spróbuj, zobaczymy czy ci wyjdzie. - To za mało, Kit. - Inżynier usiadł naprzeciw niego, zgarbiony. - Jesteś kompletnie nieprzygotowany moralnie ani Wirus mroku 73 technicznie do walki, nie wyczuwasz niebezpieczeństwa i nie potrafisz odpowiednio szybko na nie zareagować. Nie potrze- bujesz zwykłego trenera aikido czy taekwondo, lecz prawdziwej szkoły przetrwania. - Po co? - No właśnie - rzekł cicho Tola. - Sam często zadaję sobie to pytanie: po co ci dodatkowe problemy? I nie znajduję odpo- wiedzi. Nikita poszukał w słowach przyjaciela obraźliwych nutek, nie znalazł ich, zdecydowanym ruchem odepchnął poduszkę i usiadł na tapczanie w dresie do treningu. - Opowiedz mi wszystko. Takeda pokręcił głową. - Jeszcze za wcześnie. Dopóki istnieje szansa na ciche prze- siedzenie tego w zaroślach bez robienia zbędnego hałasu. Może zdejmą zaklęcie i odejdą... wówczas nie trzeba będzie niczego zaczynać. Choć to bardzo wątpliwe, Oni niczego nie robią poło- wicznie. To jednak bardzo dziwne, że cię wypuścili. Nikita się zaczerwienił. Pamiętał słowa: „Jesteś za słaby. Nie nadajesz się do Drogi". By ukryć zmieszanie, mruknął: - No dobrze, powiedzmy że się zgadzam... - Suchow po- ruszył się niespokojnie, widząc lekki uśmieszek na ustach Toli. - No i czego rżysz, nieszczęsny metysie? - „Powiedzmy" to za mało, Kit. Rozumiem, że zmiana stylu zyciajest bardzo trudna, niemal niemożliwa, nie majednak innego wyjścia. Choć się jeszcze na nią nie zdecydowałeś. Odzywa się w tobie egoizm, a nie rozum i siła. - A skąd ja je wezmę? - mruknął Nikita ugodowym tonem. - Garbatego dopiero trumna wyprostuje. Takeda zmarszczył czoło i rozchylił wargi w bezgłośnym śmiechu. - Brawo, akrobato, jesteś samokrytyczny. Roześmiał się także Suchow, jednak szybko spoważniał. - Mówię serio - że się zgadzam. Nie wyciągaj tylko zbyt daleko idących wniosków, po prostu nie lubię, kiedy mnie biją. 74 Wasilij Gołowaczew - A byłem pewien, że ci się to podoba. - Nie kpij ze mnie. Skontaktuj mnie z trenerem, spróbuję opanować to twoje taekwondo. Albo aikido. Właśnie, który styl byś polecił? - Jeśli szuka się zdrowia i równowagi duchowej, nie ma nic lepszego, niż wschodnie sztuki walki: kung-fu, thaing, aikido, karate, taekwondo czy viet vo dao; jeśli chcesz jednak uzyskać praktyczne umiejętności walki, przy czym w miarę szybko, to nie istnieje nic lepszego, niż rossdao szkoły D. Poznam cię ze swoim znajomym, który jest instruktorem służb specjalnych. Takeda zamilkł, poszedł do łazienki i umył ręce. Po powrocie do pokoju zaczął chodzić z kąta w kąt. Suchow obserwował go w milczeniu, po czym nie wytrzymał: - Wzięło cię na chodzenie? Znów coś się stało? A może coś z Ksenią?! - Na razie wszystko w porządku. - Inżynier zawahał się, po czym wyjął z torby, z którą przyszedł, wąski i ostry, trójgraniasty kindżał z wymyślną rękojeścią. - Pamiętasz, gdzie on u mnie leżał? - Na półce przy łóżku, obok sztyletu. Wydaje mi się tylko, że miał inną rękojeść. - No popatrz, zauważyłeś. Rzecz w tym, że znalazłem go rano wbitego w łóżko; spałem dziś na kanapie. Nikita odetchnął głęboko. - „Pieczęć zła"?! - Najciekawsze jest jednak to - spokojnym głosem konty- nuował Tola - że zmienił się nie tylko kształt sztyletu, lecz także materiał, z którego jest wykonany. Był zrobiony ze stali, teraz zaś z niezwykle rzadkiego izotopu tantalu, który na Ziemi praktycznie nie występuje. Sprawdziłem to w laboratorium. - I co z tego wynika? - Wygląda to na profilaktyczne działanie SS. A może na- wet więcej. Chciałbym cię w związku z tym ostrzec: uważaj na najzwyklejsze domowe sprzęty. Niektóre z nich mogą ożyć. Tak właśnie nazywa się ta metamorfoza - ożywienie. Wirus mroku 75 I nie dając Nikicie czasu na odpowiedź inżynier szybko się zebrał i wyszedł, pozostawiając przyjaciela z głową huczącą od nadmiaru wrażeń i fantazji. Problem odpoczynku rozwiązał się sam; Suchow wszedł w skład reprezentacji Rosji w akrobatyce i miał wyjechać na dwu- tygodniowy obóz kondycyjny na Krym, do ośrodka przygotowań olimpijskich „Dagomys". Ksenia nie mogła pojechać z nim na cały czas: musiała zakoń- czyć pracę nad kilkoma obrazami, obiecała jednak, że wpadnie na parę dni na początku sierpnia. Nikicie to odpowiadało i przysiągł Takedzie, że nie będzie mieszać się w żadne incydenty i będzie spał z pistoletem gazowym pod poduszką. Przed wyjazdem odwiedzili przyjaciela Toli, który był in- struktorem w jednej z zamkniętych szkół dla pracowników GRU. Miał trzydzieści lat i choć wzrostem dorównywał Nikicie, miał wąskie ramiona i szczupłą sylwetkę, nie wzbudzającą szczególne- go respektu. Takeda wyczytał to w twarzy Suchowa, uśmiechnął się kącikami warg i podał instruktorowi rękę: - Witaj, Roman. - Saluto, mistrzu. Dawno cię nie widziałem. Przestałeś wy- stępować? - Gospodarz cofnął się, przepuszczając gości do sali treningowej. - Wejdźcie. Pokój zastawiony był pucharami, wazami, przyrządami do treningów, na jego ścianach wisiały kalendarze z podobiznami zawodników wszelkich możliwych stylów, tablice i schematy. - Wejdźcie i usiądźcie. - Poznajcie się - kiwnął Takeda na tancerza. - Nikita Su- chow, akrobata, gimnastyk, solista baletu. A to sempaj Roman, piąty stopień rossdao. „Sempaj" Roman obrzucił Nikitę taksującym spojrzeniem i skinął z zadowoleniem. - Warunki co się zowie! Przydałaby mi się taka postura, co Tola? - Ty i tak nie masz na co narzekać. - Takeda niespodziewanie zadał trzy szybkie ciosy, pięścią i łokciem prawej ręki i kantem 76 . Wasilij Gołowaczew lewej dłoni - i wszystkie zostały przez Romana zablokowane. Zrobił to bez wysiłku, jak cos' absolutnie naturalnego, dodał też przy tym coś od siebie: ostatni blok był jednocześnie kontrata- kiem, ale w ostatnim momencie instruktor zatrzymał cios. - Sen-o-sen - rzekł Takeda. - Jesteś w znakomitej formie. - Nie narzekam. - Głos Romana pozostał obojętny i spokoj- ny. Odparł atak, nie patrząc nawet na nieoczekiwanego przeciw- nika, nie przestając przy tym lustrować Nikity wzrokiem, i ten nienaganny automatyzm był do tego stopnia płynny, że poruszył Suchowa do głębi duszy. - Więc co was do mnie sprowadza, szanowni panowie? - Przyjmij go do ekipy. Zadzwonił telefon, Roman odebrał, mruknął: „Tak, są u mnie" i odłożył słuchawkę. Szkoła miała charakter zamknięty i wszyscy goście byli sprawdzani. - Mógłbym nauczyć go aikido, jednak jego postura niezbyt nadaje się do wschodnich sztuk walki. Poza tym nie mamy zbyt wiele czasu. * - Nie będę pytał o powody. - Roman się zamyślił. - Nie mogę go jednak przyjąć do ekipy. Jest z zewnątrz. - Więc zajmij się nim indywidualnie. Z takim materiałem jeszcze nie pracowałeś. Co najważniejsze, nie musi wyrabiać podstawowych nawyków: równowagi, precyzji, rytmiki, plastycz- ności i tak dalej. Wstań, Nik, zrób kilka swoich piruetów. - Niewiele tu miejsca. - Nikita podniósł się niepewnie. - W tym rzecz. Oceń przestrzeń i zaczynaj. Suchow wziął pod uwagę rozmieszczenie znajdujących się w pokoju stołów, krzeseł, szafek i wykonał spiralę Caroso ze zmianą en dehors i en dedans, niczego przy tym nie potrącając, ani nie zahaczając. Jego osobliwe - w warunkach małego po- mieszczenia - pas było pełne gracji, sprężystości i siły, każdy ruch dosłownie przelewał się w następny, kreśląc nienaganną linię kolejnych pozycji ciała bez przeskoków i zatrzymań. Roman cmoknął językiem. - Robi wrażenie! W porządku, wezmę się za niego... Wirus mroku 77 Takeda mrugnął do Nikity i nagle łokciem strącił ze stołu szklankę z wodą, jednak instruktor szybkim, niesamowicie precy- zyjnym i płynnym ruchem złapał ją w locie i postawił z powrotem, nie przestając przy tym mówić: - ...jeśli jest gotów trenować na poważnie, po pięć-sześć godzin dziennie. Chłopak ma rzeczywiście unikalną możliwość osiągnięcia wysokiego stopnia mistrzostwa w krótkim czasie. Powiedzmy za dwa-trzy lata. Taki wariant wam odpowiada? Nikita, zachwycony mistrzostwem instruktora, kiwnął głową. Zgadzał się na wszystko, zapominając o własnych treningach w reprezentacji, o przejściu do innego teatru i o „pieczęci zła". -Proszę więc posłuchać kilku sentencji. Pierwsza: Człowiek jest uniwersalnym, ożywionym narzędziem walki o wielopłasz-, czyznowym zastosowaniu. - Ojamowicz ujmuje to inaczej - kiwnął na Takedę Nikita, nie mogąc się powstrzymać. - Człowiek jest biosystemem z ogra- niczonymi zdolnościami do zmian. Instruktor zmarszczył brwi. - Po pierwsze, nigdy nie należy przerywać rozmówcy. W przeciwnym wypadku rozstaniemy się przed rozpoczęciem nauki. Po drugie, mowa tu raczej o biochemii, a nie o fizyce ludzkiego ciała. Mam rację, panie inżynierze? Tola przytaknął, kryjąc w oczach uśmiech. - Ostatnia rzecz. Rossdao jest kontynuacją tradycji sztuki walki o słowiańskich korzeniach, tak zwanego rosyjskiego stylu walki wręcz, zawierającego obszerny arsenał technik w całej róż- norodności narodowych odmian, kierunków, stylów i szkół. Pan Takeda może potwierdzić, że wiele technik rossdao ma unikalny charakter i opracowanych zostało z myślą o ludziach pańskiej budowy. I jeszcze jedno: profesjonalista w niczym nie ustępuje żadnemu mistrzowi wschodnich sztuk walki. Nikita spojrzał na Tojawę. Ten znów przytaknął, ma- jąc w zwyczaju ograniczać się do minimalnej liczby gestów, i wstał. - Dziękuję, Roman. Kiedy zaczniecie? 78 Wasilij Gołowaczew Instruktor również się podniósł i zerknął na kalendarz. - Za dwa tygodnie, po obozie. Oto mój telefon, zadzwońcie do mnie dwudziestego ósmego. Nikita pożegnał się, us'cisnął twardą dłoń trenera i wyszedł pierwszy. Takeda został chwilę dłużej. - Dwa lata to za mało, by z człowieka tańca zrobić człowieka walki, za dużo jednak, gdy zagraża mu niebezpieczeństwo. Przy- gotuj go w jak najkrótszym czasie, nawet gdyby miał pracować po dwadzieścia cztery godziny na dobę. Roman, marszcząc brwi, podszedł do inżyniera. -Jakie znów niebezpieczeństwo? Dlaczego ten chłopak chce się przekwalifikować? Jeśli jest akrobatą, jest na dobrej drodze do sławy! - Ma przed sobą inną... drogę. W tej chwili niczego nie mogę ci zdradzić, ale Nik naprawdę znalazł się w niebezpie- czeństwie. Najlepiej by było, gdybyś zaczął go trenować już od jutra, jeśli jednak nie jest to możliwe, niech będzie za dwa tygodnie. - Takeda wyszedł z pomieszczenia. - Jeśli będzie jeszcze żył. - Poczekaj... to jakaś mistyka! Sytuacja naprawdę jest aż tak poważna? - Arcypoważna. - Dlaczego więc sam nie zaczniesz z nim pracować? - Dlatego, że moje towarzystwo zwiększa prawdopodobień- stwo pojawienia się... powiedzmy, pewnych sił, z którymi nawet ja nie byłbym sobie w stanie poradzić. On potrzebuje zupełnie postronnego człowieka, nauczyciela. Musisz też wiedzieć, że siły, zainteresowane śmiercią Nikity, mogą zainteresować się też twoją osobą. - Co za brednie! Nie strasz mnie swoimi fantazjami. Zasta- nowię się. Jeśli uda mi się wykręcić z obozu, zaczniemy od jutra. Czekaj na telefon. Dwa wydarzenia, jedno za drugim, zniweczyły nadzieje Suchowa na wypoczynek, spotkanie z Ksenią w kawiarni i relaks nad brzegiem morza. Pierwsze miało miejsce wieczorem, po wy- Wirus mroku 79 prawie Suchowa do nowego teatru i rozmowie z baletmistrzem zespołu, Suchodolskim. W znakomitym nastroju Nikita wziął w domu prysznic i wła- śnie zamierzał zadzwonić do Kseni, by zaprosić ją do restauracji, gdy nagle telefon ożył. Dosłownie ożył! Słuchawka z niebieskiego plastiku poczerniała, wygięła się, wypus'ciła łapy z pazurami, siadła na podobnie poczerniałym korpusie aparatu i spojrzała na osłupiałego tancerza paciorkami oczu. Jej spojrzenie było ciężkie i pełne nienawis'ci, przygniatało, groziło, rozkazywało; wydawało się, że ożywiona słuchawka zaraz przemówi lub przynajmniej zakracze jak kruk Edgara Allana Poe. Nikita nawet się na nią zamierzył: - Akyszmi stąd! Słuchawka rozchyliła paszczę - takie odniósł wrażenie, choć przecież nie miała ona i nie mogła mieć ust - i zasyczała. Suchow odchylił się i w tym momencie słuchawka skoczyła na niego, w locie rozwijając kabel. Tancerz uprzedził ją o ułamek sekundy, dzięki czemu nie doleciała do twarzy, lecz wczepiła łapami w przedramię, dokładnie w tym miejscu, gdzie na skórze znajdowała się gwiazda, czyli Wieść. Nikita poczuł mocne, szarpiące nerwy ukłucie w rękę; palący ból rozprzestrzenił się ognistą spiralą przez ramię, szyję i ucho do głowy, ogłuszając tancerza. Wydając okrzyk bólu, strząsnął z łok- cia rozbestwioną słuchawkę, która eksplodowała w powietrzu, nie dolatując do ściany. Telefon zajął się zielonym płomieniem, który strawił go w całości, zamieniając w popiół. Przy czym półeczka, na której stał, nawet przy tym nie pociemniała. Ogłuszony wyładowaniem, które sparaliżowało mu lewą rękę, Nikita dowlókł się do kuchni, otworzył plastikową butelkę z colą i przyssał się do niej łapczywie. Ręka mu drżała, napój wylewał się na kołnierz, szyję i pierś, on jednak pił, dopóki nie opróżnił półtoralitrowej butelki, nie czując nawet smaku. Przez godzinę siedział w pokoju gościnnym na kanapie, wsłuchując się w rękę, po której pełzało delikatne mrowienie i zastanawiał się, czy zadzwonić od sąsiadów do Takedy. Kiedy 80 Wasilij Gołowa czew w końcu jednak odzyskał w ręce czucie i mobilność, postanowił nikomu o niczym nie wspominać. Nie wiedział, jak wyjaśnić to zdarzenie. Na halucynacje to nie wyglądało, telefon rzeczywiście spłonął, a słuchawka rozsypała się w pył, widział to na własne oczy. Dowodem realności wydarzenia był ocalały kabel od tele- fonu, było jednak wątpliwe, by mógł on coś wyjaśnić. Jedynym wyjaśnieniem, które niczego tak naprawdę nie wyjaśniało, było tajemnicze ożywienie, przed którym ostrzegał Takeda. Ktoś lub coś ożywiało jakiś niebezpieczny przedmiot i ten zaczynał za- chowywać się jak żywe stworzenie. Pachniało tu czarami, w które Suchow nie wierzył od dziec- ka, mistyką i piekielnymi mocami, a także czymś nieskończenie przerażającym i obcym, skrytym w otchłaniach przyczyn i zja- wisk niepojętych dla zwykłego śmiertelnika. Pachniało straszną tajemnicą, mającą wpływ na losy zwykłego mieszkańca Ziemi o imieniu Nikita Suchow. Pachniało nieodgadniona, nieludzką wolą, kierującą wydarzeniami, których był przypadkowym świadkiem. Wieczorem Suchow na tyle przyszedł już do siebie, że niemal nie wierzył już w historię z telefonem. Niewiadoma już go nie przerażała, a ponieważ był człowiekiem, który szybko zapominał o rzeczach nieprzyjemnych, postanowił nie przejmo- wać się wszelkimi „psychozwiadami", „pieczęciami zła" czy „ożywieniami". Czekał go w końcu urlop - treningi na obozie nie miały znaczenia - morze i Ksenia, życie trwało dalej. Ale do restauracji nie poszedł. Rankiem, po odebraniu samochodu z remontu, Suchow zaczął pakować do niego niezbędne rzeczy - od odzieży do namiotu i śpiwora, zatankował na najbliższej stacji benzynowej i wyjechał za miasto. A pół godziny po zjeździe z Kolcewoj miało miejsce drugie wydarzenie, które postawiło tancerza przed dylematem: ryzykować dalszą jazdę, czy wrócić pod opiekę Takedy i na poważnie zająć się treningami pod okiem instruktora GRU. Najpierw zeszło powietrze z prawego tylnego koła. Wirus mroku 81 Nikita zatrzymał się przy drogowskazie: „Kamping Ilia - 5 km.", zdjął koło, nie zdążył jednak założyć nowego w spo- kojnych warunkach. Z hukiem, jazgotem, okrzykami i śpiewami dziarsko podjechała kawalkada rockersów, zatrzymując się na piknik. Dookoła w kłębach dymu zaroiło się od „Hond", „Blen- dhooverów", „Daihatsu" i „Navaho", zamigały skórzane kurtki, spodnie, spódniczki, metalowe łańcuchy, krzyże, ćwieki i zamki. Na trawę posypały się puszki po piwie i coli, butelki, opakowania i inne śmieci. Jedna z butelek trafiła w koło samochodu Suchowa, jakoś' to jednak ścierpiał, powoli wpadając w furię. Słownictwo motocyklistów nie zmieniło się od czasu poja- wienia się na świecie tych miłośników huku i wiatru, składało się z trzydziestu-czterdziestu normalnych słów, dwudziestu standardowych wyrażeń slangowych, dziesięciu fonemów, resztę stanowiły przekleństwa. Słuchanie ich było męczarnią, Suchow pamiętał jednak wskazówki Takedy i znosił to, zgrzy- tając zębami. Za każdy ze zwrotów, jakimi zwracali się rockersi do swoich przyjaciółek, Nikita bez namysłu obiłby mordę... gdyby nie widział, że „laskom" się to podoba. I mimo wszystko nie wytrzymał. - Patrz, gdzie rzucasz! - warknął, gdy w maskę WAZ-a uderzyła kolejna puszka. Ten, do którego się zwracał, z uśmiechem rzucił w samochód kolejną, nie dopitą puszkę, piwo pociekło po szybie, ochlapując Nikitę. W milczeniu ocierając piwo, podszedł do osiłka (smagła, nie ogolona twarz, cienki, garbaty nos, błyszczące oczy i długie włosy), siedzącego na wysokim siodełku motocykla i przechwy- tując rękę, gotową do rzucenia następnej puszki, ścisnął ją z taką siłą, że dłoń młodzieńca zgniotła puszkę w harmonijkę. Rockers zawył wysokim głosem, a głowy jego przyjaciół odwróciły się w ich stronę. - Wybacz - rzekł tancerz, odwracając się do chłopaka plecami, sądząc że incydent został wyczerpany; było to jednak błędem. Rockersi nie znali pojęcia etyki ani honoru, kierowali się innymi prawami, prawami stada i tłumu, i zaatakowali Suchowa 82 Wasilij Gołowaczew od tyłu - butelką w głowę, przy czym zrobiła to młoda „bogini", uczepiona talii swego pana. Zanim tancerz zorientował się, kto go uderzył, sąsiad dłu- gowłosego najechał na niego z boku i przewrócił, przejeżdżając mu po nodze. Nikita słabo pamiętał, co działo się później. Zdaje się, że przewrócił motocykl z zuchwalcem, kogoś bił, ktoś bił jego, zwalał go z nóg korpusem motocykla, rzucał w niego butelki, kamienie i puszki. Jeden ze „skórzanych" bandytów oblał na- wet jego dżinsy benzyną, nie zdążył ich jednak podpalić: obok zatrzymały się jednocześnie trzy samochody, wyskoczyły z nich krzepkie chłopaki w sportowych kurtkach i sytuacja zmieniła się w mgnieniu oka. Trzem rockersom, którzy szczególnie gorliwie bili tancerza, skrępowali ręce, zaś pozostali, słuchając głosu instynktu, umknęli w ślad za swoim „przywódcą". Suchow nie zdziwił się, widząc podchodzącego do niego Takedę. Splunął krwią - miał rozbite wargi - i usiadł na poboczu, obok samochodu, w którym ocalała jedynie tylna szyba. Nie odwracając głowy, rzekł ochryple: - Zgiń, przepadnij siło nieczysta! - Czysta - rzekł Tola, siadając obok. - Odnoszę wrażenie, że prowokujesz te bójki, by przekonać mnie do tej twojej „drogi". Takeda podciągnął spodnie, strząsając z nich kurz. - Gdyby to było takie proste. - Więc objaśnij mi to tak, żebym zrozumiał. Dlaczego całe to szambo przydarza się właśnie mi? Dlaczego znalazłem się w „kręgu podwyższonego zainteresowania"... tak to nazwałeś? Czyjego zainteresowania? SS? Chciałem powiedzieć „sług sza- tana"? Co to za „słudzy"? Co ja im zrobiłem, dlaczego urządzili sobie na mnie polowanie? Co za „wieść" otrzymałem i dlaczego ta gwiazda przemieszcza się po mojej skórze? Dokąd? Na głowę? Dlaczego? Co się stanie, gdy dotrze do celu? - Zadajesz zbyt wiele pytań, Kit. Wirus mroku 83 - A ty będziesz musiał na nie odpowiedzieć! Chcę o wszyst- kim wiedzieć! - A wyjazd? Wybierałeś' się na południe. - Wyjazd został przesunięty. Namów swego przyjaciela, Romana, by natychmiast zaczął mnie trenować. Niech diabli wezmą wszystkie sprawy i odpoczynek, jeśli ciągle ktoś mnie tłucze. - Nikita wyszczerzył zęby w rozpaczliwym uśmiechu. - W dodatku za każdym razem w plecy. Ale najpierw wszystko mi wyjaśnisz. Wszystko! Rozumiesz? - Jest jeszcze za wcześnie - rzekł z uporem Takeda. - Na razie wszystko, co ci się przydarza, to tylko kompleks działań profilaktycznych, podejmowanych przez statystyczną służbę SS, kiedy zaś zacznę dawać ci niebezpieczne informacje, nie- bezpieczne nie tylko dla ciebie, lecz przede wszystkim dla nich, wówczas zabiorą się za ciebie na poważnie. I wtedy nie pomoże nikt, ani Bóg, ani car, ani jakiś bohater. Ani tym bardziej ja. Czy tego właśnie chcesz? - Bzdury! - opędził się słabo Nikita, podwijając nogawkę i podziwiając liliowy siniak i otartą skórę na goleni. - Skąd będą wiedzieć, że mi coś opowiedziałeś? - Mój drogi, słowa nie rozchodzą się jedynie w powietrzu, rozchodzą się także w próżni, pokonując w mgnieniu oka ko- losalne odległości. Nie da się zataić w naszym świecie żadnej ważnej informacji. Nikita spojrzał na Takedę z niemym zdumieniem. Tola w ty- powy dla siebie sposób uśmiechnął się kącikami ust. - No dobrze, może trochę przesadziłem, nie bój się. Chociaż... kto wie? Wciąż uważasz, że powinienem odpowiedzieć na twoje pytania? Pamiętaj, że nie staniesz się przez to szczęśliwszy. Suchow, nie odpowiadając, ścisnął głowę rękami i zaczął wpatrywać się w ziemię. Takeda ze współczuciem przyglądał się jego zmęczonej twarzy, na której malowała się walka z samym sobą. Pomocnicy inżyniera, którzy okazali się członkami spe- cjalnej grupy do walki z przestępczością zorganizowaną, zabrali zatrzymanych i ich motocykle. Zapadła cisza. 84 Wasilij Gołowaczew ROZDZIAŁ 6 Do wieczora Nikita nie mógł znaleźć sobie miejsca. Uparty Takeda nie kwapił się z wyjaśnieniami, burknąwszy, że wszystko jakoś się ułoży. A jeśli nie, to dopiero wtedy pojawi się konieczność wprowadzenia tancerza w realność „Wachlarza Światów". Suchow nie rozumiał tego, ale znając uparty cha- rakter Toli nie liczył, że otrzyma niezbędne informacje przed zakończeniem się informacyjnego moratorium nałożonego przez inżyniera. Tola obiecał, że pojawi się wieczorem, zalecając Nikicie, by siedział w domu i nigdzie nie wychodził. I sam odwiózł sa- mochód Suchowa do warsztatu. Gdyby wiedział, że Suchow był już świadkiem ożywienia, na pewno nie zostawiłby go samego w domu. O ósmej wieczorem Nikita ostatecznie nabrał pewności, że nie jest w domu sam i że nieustannie podglądają go czyjeś oczy. Pamiętając wypadek z telefonem - zamontował teraz zapasowy, starego typu, bez przycisków - Suchow, śmiejąc się w duchu ze swoich lęków, a jednocześnie oczekując pojawienia się kolejnych nieproszonych gości, dokładnie sprawdził pokój gościnny, sypial- nię i kuchnię. Nie odkrył żadnych oczu, jednak poczucie, że jest podglądany, nie minęło. Przeciwnie, nasilało się, doprowadzając go do stanu lekkiej paniki. - Kto tu jest? - zawołał Nikita półgłosem, pokrywając się zimnym potem i na wszelki wypadek wyciągając z szafy nuncha- ku. Takeda podarował mu je rok temu i Suchow posługiwał się już nimi z niezłą wprawą. Na ułamek sekundy powietrze w pokoju zaszkliło się i stwardniało. Nikita, czując się jak zatopiona w bursztynie mrów- ka, szarpnął się instynktownie; powietrze puściło go, jednak jego ruchy były niezgrabne i zahaczył nunchaku o ramię, naznaczone gwiazdą Wieści. Wirus mroku 85 Ból przeszył mu rękę, szyję i głowę, w oczach mu pociemniało, a w głowie, gdzieś' z głębi czaszki, rozległ się znajomy, huczący bas: -Elif!Lam!Mim!!! - Co takiego? - wymamrotał Nikita. Huk i głos w głowie ucichły, cos' jednak stało się z jego oczami: przedmioty w pokoju otoczyła s'wiecąca, przybierająca wszystkie odcienie żółci aureola i tylko jeden z nich zamigotał ostrzegawczą purpurą - ceramiczna waza na kwiaty, stylizowa- na na starogrecką amforę. Coś przesunęło się w świadomości Suchowa, jakby rozsunęła się kurtyna sceny i zobaczył to, co ukrywało się za szczelną zasłoną. W następnej chwili nie refleks, lecz instynkt rzucił go na podłogę. Waza eksplodowała niczym granat! Gdyby Nikita wciąż stał, odłamki podziurawiłyby go jak sito, a tak jedynie dwa z nich zadrasnęły mu plecy, rozcinając koszulę i ciało, a padające krzesło uderzyło go w szyję. Rozległ się dzwonek, a po nim stukanie do drzwi. Suchow podniósł się z trudem i dokuśtykał do przedpokoju. - Co pan tam wyprawia? - odezwała się zrzędliwym głosem sąsiadka, pulchna kobieta z rzadkimi, farbowanymi włosami. - Z armaty pan strzela? U mnie aż obraz spadł ze ściany! - Waza się rozbiła - odparł osowiały Nikita. - Bardzo prze- praszam. - Zamknął drzwi, odcinając się od wulkanu słusznego gniewu. - Albo muzykę włącza na cały regulator, albo żelastwem rzuca, albo gości jakichś podejrzanych sprowadza... Po powrocie do pokoju Nikita uprzątnął odłamki wazy i szkła - stłukły się też drzwiczki regału - ustawił na miejscu przewró- coną lampę i krzesła, po czym zamknął się w łazience, ściągnął koszulę i próbował zatamować krew, sączącą się z ran na plecach. Właśnie przy tym zajęciu zastał go Takeda. Aż zagwizdał, widząc plecy tancerza: - A ty co, z kotami walczyłeś? - Z wazą. - Suchow znajdował się jeszcze w stanie lekkiego szoku i opowiadał o epizodzie z filozoficznym spokojem. 86 Wasilij Gołowaczew Oczy Toli zmieniły się w szparki. - Tak włas'nie myślałem. Ożywienie] Co oznacza, że nie zo- stawili cię w spokoju, niezależnie od tego, czy poznasz prawdę, czy też nie. W jaki sposób udało ci się dostrzec niebezpieczeń- stwo? Mam na mys'li czerwoną aureolę. - To coś w rodzaju mrocznego, wewnętrznego zewu - znalazł porównanie Nikita. - Przy czym słyszałem go już po raz drugi - i za każdym razem po dotknięciu gwiazdy. A na podłogę rzuciłem się instynktownie, z niczego nie zdążyłem zdać sobie sprawy. - A więc Wieść daje o sobie znać. A przecież nie komuni- kuje się ona z kimś, komu nie jest przeznaczona. Czyżby twój wewnętrzny kamerton zaczął się do niej dostrajać? - I jeszcze jedno: na początku usłyszałem dziwaczne zda- nie - przypomniał sobie Suchow. - „Elif, lam, mim". Co to za abrakadabra? - To Koran. I Bunin. - Takeda przymknął oczy i powoli, rozciągając słowa, gardłowo zarecytował: Imieniem Boga Najwyższego O, wyznaj sekret, sługo niebios, Jak owo hasło brzmi? Czy Z nim Z walki śmiertelnej ujdziesz żywy? Odparł mi: „Napis to straszliwy, Tajemny znak: Elif.Lam.Mim"!* Nikita przesądnie splunął przez ramię. - I co to ma niby znaczyć? - Nie wiem - uśmiechnął się niewyraźnie Takeda. - Nie jestem wielkim znawcą Koranu. - Dlaczego więc Wieść zacytowała mi właśnie ten jego fragment? Jaki to ma sens? - Sens musisz znaleźć sam i dopiero wtedy rozpoczną się prawdziwe przygotowania do Drogi, czy tego chcesz, czy nie. *- Bunin 1. - fragment wiersza "Tajemnica", tłum. Danuta Wawiłow. Wirus mroku 87 A na razie przyjmij moją radę: jak najczęściej wsłuchuj się w głos Wies'ci, pomoże ci to uniknąć wielu niebezpieczeństw. - Czy to oznacza, że ten staruszek przekazał mi prawdziwy czarodziejski dar? Takeda przecząco pokręcił głową. - To nie dar, to niemal przekleństwo! Daj ci Boże wytrzymać jego brzemię, nie złamać się i pokonać wszystkie przeszkody! Nikita, blednąc, mimowolnie spojrzał na różowobrunatną gwiazdę, która po ramieniu dotarła już do czterech pieprzyków w kształcie siódemek. Takeda westchnął ze zrozumieniem. - W dalszym ciągu chcesz, bym ci o wszystkim opowie- dział? Nikita przełknął gęstą ślinę, silnie ścisnął palcami nasadę nosa, gdy jednak podniósł wzrok na przyjaciela, jego spojrzenie było zdecydowane. Najpewniej odezwało się w nim poczucie miłości własnej, Tola wiedział jednak doskonale, że i ono jest potężną siła w przypadku przepełnionych zapałem osobowości. - Opowiedz. Lepiej z mądrym stracić, niż z głupim zna- leźć. - Dziękuję - kiwnął inżynier z powagą. - A jednak jesteś egoistą, Kit. - Dlaczego? - Dlatego, że informacja, którą usłyszysz, narazi na niebez- pieczeństwo nie tylko ciebie, ale także twoich przyjaciół i bliskich. A ty nawet nie wspomniałeś o Kseni czy o mamie. -Co... co z nimi?! - Na razie wszystko w porządku. Jednak w przyszłości bar- dzo wiele zależeć będzie od ciebie i twoich poczynań. O Ksenię się nie martw, wyjechała, daleko, dzięki czemu wydostała się poza granice kręgu wzmożonego zainteresowania... złych czarów. Poza tym jest ona obdarzona zdolnościami parapsychicznymi. A mamie powinieneś poświęcić więcej uwagi. Nikita, któremu krew uderzyła do twarzy, odwrócił się. Po minucie, uporawszy się z gniewem i wstydem, rzekł głucho: 88 Wasilij Gołowaczew -Gdzie ona jest? - Sama się odezwie. I spotkacie się... jeśli uda ci się zostać panem sytuacji. Jednak wiedzie do tego trudna, daleka i niebez- pieczna droga. - Ta właśnie Droga? - Nie, jedynie droga do Drogi. Obaj zamilkli. Wątpliwości w ich duszach-choć przyczyny były różne - wybuchły z nową siłą, mimo iż obaj starali się je przed sobą ukryć. Nikita skierował rozmowę na wcześniejszy temat, myśląc przy tym o Kseni: Wyjechała, o niczym mu nie mówiąc! - Czyli Wieść jest jakimś przesłaniem? - Jest bezcenną, zakodowaną informacją! Zarówno dla ciebie, jak i dla tych, którzy na nią polują. Jeśli nauczysz się nie tylko jej słuchać, lecz również ją odczytywać... - Co wtedy? - nie wytrzymał Nikita, widząc, że Tola nie zamierza kontynuować. - Nie mam pojęcia - odparł w końcu inżynier. - Może zo- staniesz magiem, a może stracisz rozum. Odpowiada ci taki los? Zbieraj się. - Dokąd? - zdziwił się tancerz. - Do mnie. Tutaj nie będę o niczym opowiadał, a w domu mam sekretne sposoby, pozwalające utrzymać temat rozmowy w tajemnicy. - A plecy? Może mi je opatrzysz? - Nic im nie będzie. Ubierz się i chodźmy. Takeda rozpoczął chanoyu - ceremonię parzenia herbaty. Po- dobnie jak wszyscy Japończycy ubóstwiał rytuały. Nikita również lubił pić herbatę, tym razem jednak ledwie mógł wysiedzieć na miejscu, zżerany ciekawością. O jedenastej wieczorem przeszli w końcu do gabinetu inżyniera i Tola, włączając komputer, rzucił krótko: - Generator szumu. Nikita nie zrozumiał i Tola cierpliwie wyjaśnił: Wirus mroku 89 - Wytwarza elektromagnetyczne zakłócenia w szerokim pas'mie. Nikt nie jest w stanie nas podsłuchiwać nawet za pomocą wyspecjalizowanych urządzeń. Rozsiedli się w niskich i wygodnych, zdobionych smokami fotelach dla gości. Nikita poczuł nagle strach, jak przed skokiem z potrójnym saltem na twardej podłodze. Takeda wyczuł jego stan i kiwnął głową. - Tak, Niki, ja też czuję się nieswojo, ale możemy przecież nie zaczynać tej spowiedzi. Kto wie, może wszystko samo się ułoży? - Przestań mnie dręczyć - odparł ochryple Nikita. - I tak mam już dos'ć. Gorzej być nie może. - W tym właśnie sęk, że może. Skoro jednak powiedziałem już „a", muszę powiedzieć „b". Zacznę ogólnie. Gdybyś czegoś nie rozumiał, od razu pytaj. Na pewno wiesz, że nasz wszechświat, jak sądzi się dzisiaj, powstał około dwunastu-piętnastu miliardów lat temu w tak zwa- nym Wielkim Wybuchu. Kosmolodzy udowodnili teoretycznie, że wybuch ten miał dwa etapy: inflacyjny - erę superszybkiego rozprzestrzeniania się, i eksponencjalny, po fazowym przejściu próżni, w rezultacie czego wszechświat przypomina dzisiaj mydlaną pianę, której każda „bańka" - uczeni nazywają je do- menami -jest gigantycznym obszarem przestrzeni obdarzonym specyficznymi właściwościami i własnymi stałymi fizycznymi. Nasza Ziemia i Układ Słoneczny, wraz z innymi gwiazdami i galaktykami, znajduje się w jednej z takich domen, będąc jej bardzo niewielką częścią. Nadążasz? Nikita ze zniecierpliwieniem machnął ręką. W młodości czytał wiele popularnonaukowych artykułów dotyczących ko- smologii - zawsze fascynowały go zjawiska o kosmicznej skali - i dobrze orientował się w terminologii. - Idźmy dalej. W rzeczywistości nasz wszechświat wyglą- da nieco inaczej: wszystkie jego „mydlane bańki" siedzą jedna w drugiej, jak matrioszki, nie oddziałując na siebie wzajemnie z tej prostej przyczyny, że czas w każdej z tych domen płynie 90 Wasilij Gołowaczew pod kątem do innych. Powstał swoisty, przestrzenny wachlarz, którego każda listwa jest warstwą Wszechświata z własnym cza- sem, i ten wielowarstwowy konglomerat nazywa się Wachlarzem Światów. Takeda ze współczuciem spojrzał w oszołomione oczy Nikity. - Masz dość? Czy lecimy dalej? Widać, że nie czytałeś Daniła Andriejewa. - Kontynuuj - z wysiłkiem wydusił Nikita. - A co się tyczy Andriejewa, każdy lubi czytać to, co lubi. - Słusznie. Wachlarz Światów otworzył się i w każdej z jego warstw-listew, lub chronów, rozpoczęła się własna ewolucja, dopasowując się do tych praw fizyki, które były określone przez zestaw stałych fizycznych. W wielu światach pojawiło się ży- cie, nie we wszystkich co prawda, lecz w wielu, a w niektórych ewolucja rozumu osiągnęła takie stadium, w którym posiadacze intelektu stali się, z natury rzeczy, bogami we własnych chronach. No, powiedzmy: supertwórcami. Osobiście przyzwyczaiłem się do terminu Władcy. Nikita poruszył się. - Nie rozumiem, co to ma wspólnego... - Nie poganiaj, jeszcze nie dotarłem do sedna. I oto w jed- nym ze światów Wachlarza pojawiła się pewna niewiarygodnie potężna istota, której moc była tak wielka, że znalazła sposób na pokonanie potencjalnej bariery oddzielającej warstwę od war- stwy, chron-świat od innego chronu i mogła po nich podróżować, badając Wachlarz. I wszystko byłoby dobrze, gdyby wyrażając swą wolną wolę, będącą cechą każdego intelektu, nie przekro- czyła ona praw istnienia Wachlarza, wypracowanych przez Sobór Władców. Odrzucając pryncypia, o których wiem tylko tyle, że są znacznie doskonalsze niż ziemskie dobro i miłość, wpadła nagle na pomysł zmiany warunków istnienia jednego z chronów. Świat ten był pusty, to znaczy pozbawiony żywych istot, jednak... nasz superintelekt postanowił stworzyć... Chaos! To znaczy Chaos Absolutny. Rozumiesz, o czym mowa? Wirus mroku 91 Nikita wykonał niepewny gest. - No, chaos jest... brakiem porządku? Czymś, co ma związek z entropią, tak? Według Biblii wszystko zrodziło się z chaosu... i w końcu wszystko do niego powróci. - Cóż za zdumiewająca znajomość tematu! - Ironia w gło- sie Takedy nie była uszczypliwa. - Uczeni twierdzą, że chaos jest ostatnim, nieodwracalnym stadium ewolucji złożonych systemów. Ale to nie tak. Chaos jest stanem materii, będącym źródłem wyższych form porządku oraz podstawą do formowania się praktycznie nieograniczonej różnorodności uporządkowanych struktur o dowolnie skomplikowanej i wysokiej organizacji. Nie będę zagłębiał się w zawiłości nauki, powiem tylko, że Biblia się nie myli. Lecz ta nasza superistota, będąca Władcą jednego z chronów, postanowiła stworzyć właśnie doskonały Chaos, choć Władcy innych światów uprzedzali, że jest to niebezpieczne. Przy czym niebezpieczne nie tylko dla tego konkretnego świata-chronu, lecz także dla całego Wachlarza. Lecz on ich nie posłuchał. - Poczekaj - rzekł powoli Nikita. - Nie mówisz przypadkiem o Lucyferze? - O nim - odparł po prostu Takeda. - Upadek Lucyfera, czy po rosyjsku - Denicy, nie jest mitem. Jak również to, że wszyscy, którzy mu pomagali, stracili swoje „ja". Jeszcze jednak nie skoń- czyłem. Czym jest Chaos? Jest on konstrukcją wielostrukturową, na którą składa się fizyczny, matematyczny, ekonomiczny, a także polityczny i każdy inny chaos, i w której niemożliwe są żadne uporządkowane procesy. Tak, Denica to rzeczywiście potężny umysł i wielki konstruktor, stworzył przecież Chaos! Ale nawet on nie był w stanie przewidzieć skutków. - Po co to zrobił? - Być może z czysto naukowej ciekawości, może z innych przyczyn, nie wiem. Nie jest tym diabłem, jakim go przedstawia religia, ani pierwotnym wcieleniem Zła. Nie jest też upadłym aniołem. Jest istotą o czystym, zimnym intelekcie, pozbawioną jakichkolwiek emocji. Po zrealizowaniu swego zamysłu, zajął się innym eksperymentem, nie wiadomo jakim, jednak to, co 92 Wasilij Gołowaczew stworzył - Absolutna Śmierć - nie utrzymało się w granicach tego skazanego na zagładę świata i zaczęło przesączać się przez potencjalną barierę chronu do innych warstw Wachlarza. Do naszego chronu także. Nawet na Ziemi otwarły się bezpośrednie kanały przesączania się Chaosu. Kiedy zaś nad całym Wachlarzem zawisła groźba unicestwienia, wmieszali się inni Władcy... - I strącili Lucyfera do piekła! - Było ich siedmiu i tylko wszyscy razem, choć każdy z nich był wielkim magiem, byli w stanie powstrzymać rozpad Wachla- rza i ograniczyć ingerencję Chaosu. Lecz na tym się nie skończyło. Lucyfer-Denica* znalazł drogę do Błota Śmierci - jak nazywa się dzisiaj strefa z unicestwionymi chronami - i dokonał jeszcze jednego eksperymentu, próby wyrzucenia Chaosu w Wielki Wszechświat, w którego „gorącej" próżni rodzą się i giną miliardy wszechświatów podobnych do naszego. Prawie mu się to udało, prawie... i znów musiała zainterweniować Siódemka. Wachlarz nie zamienił się w nieskończenie gęsty punkt - singularność, jak nazywają to uczeni - tylko dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności. - Streszczaj się, filozofie! - Krótko mówiąc, siódemka zebrała się po raz trzeci, by ratować Wachlarz, przy czym trzeba było wypowiedzieć wojnę sojusznikom Lucyfera, a dokładniej stronnikom Synklitu Czterech Demonów, którzy gotowi byli zapłacić za uwolnienie Lucyfera każdą cenę, łącznie z unicestwieniem Wachlarza i wszystkich jego mieszkańców. Wydarzyło się to około tysiąca lat temu, według naszej rachuby czasu. I w tej ostatniej bitwie Mroku i Światła, Prawa i Anarchii, Porządku i Chaosu, Harmonii i Nieładu, Lu- cyfer został izolowany w jednym z chronów, Chaos uwięziony „w sąsiedztwie", zaś Synklit Czterech ograniczony w swych poczynaniach i nastąpiłyby czasy błogiego spokoju... gdyby nie * - Lucyfer (Syn Jutrzenki) jest aniołem gwiazdy lub planety Wenus. Staroruska nazwa Wenus pochodzi od słowa "dzień" i brzmi właśnie "denka " (po ukraińsku "dennyca "). Wirus mroku 93 nowe próby odstępcy uwolnienia się z „klatki". Istnieją podstawy, by sądzić, że w najbliższym czasie wydostanie się na wolność i nie wiadomo, czy Wachlarzowi ze wszystkimi jego s'wiatami uda się ocaleć. Dlatego właśnie Zborowa Dusza Wachlarza pod- jęła decyzję o zebraniu nowej Siódemki i Wysłannik zajął się już poszukiwaniem magów, gdy go zabili. - Siedmiu wspaniałych - parsknął Nikita. -1 niby ja muszę zamienić Wysłannika? - Nie musisz - rzekł cicho Takeda. - Lecz bojówkarze sług zlikwidowali Wysłannika i Posłańca, i miejsce Wysłan- nika się zwolniło. Może Zbór znajdzie innego Wysłannika, a może zostaniesz nim ty. Nie wiem. Ale Lucyfer... nie lubię tego imienia, przyzwyczaiłem się do Denicy; a więc Denica ma zbyt wielu podwładnych, najważniejsi z których tworzą Synklit Czterech Demonów, i te demony są bardzo skuteczne w działaniu. Kiedyś więcej ci o nich opowiem. Właśnie ich sługi spotkałeś w parku. W naszym chronię, Świecie Ziemi i Słońca, prawa M-fizyki, fizyki magicznych przemian, nie realizują się w pełni i chłopcy z SS muszą stosować się do praw naszej fizyki, choć jak już mówiłem powiew Chaosu dotknął także Ziemi: losy ludzkości poszły w rozsypkę, przy- kładów na to jest aż za dużo. A przecież to tylko lekki, ledwie odczuwalny wietrzyk Śmierci! - No dobrze. - Suchow próbował zebrać myśli, jednak mu się to nie udało, gdyż informacji było zbyt dużo. - Załóżmy, że wszystko to jest prawdą... ten twój Denica, Synkli, SS, Czeka... sam wymyśliłeś te skróty? - A co, nie podobają ci się? Tak w ogóle, „Czekiści" to profesjonalni myśliwi polujący na istoty rozumne, które próbują wmieszać się w ten konflikt przeciwko Denicy. - W porządku, wierzę ci. Ale pytam po raz trzeci: co to wszystko ma wspólnego ze mną? Jaki ze mnie, do cholery, Wysłannik, jeśli dotychczas nie wiedziałem nawet o istnieniu Wachlarza! - Posłaniec niósł do Wysłannika informację o zasadach wy- boru siedmiu magów, a ten miał ich znaleźć, wiedząc, w którym 94 Wasilij Gołowaczew z chronów każdy z nich mieszka. Teraz obaj nie żyją. A Wies'ć masz ty... Nikita zbladł, chciał dotknąć ramienia z gwiazdą, w porę się jednak powstrzymał. - Co należało udowodnić. A więc teraz jestem... Wysłan- nikiem? - Na razie jeszcze nikim. Dowódca oddziału sług miał rację, jesteś za słaby do Drogi. Masz jednak szansę. Źle się czujesz?! - Takeda się poderwał. - Może byś się położył. Nikita odsunął jego rękę, odetchnął głęboko i milczał przez minutę, odchylony w fotelu. Pod oczami pojawiły mu się sińce. Uwierzył. W głębi jego duszy tliła się jeszcze nadzieja, że to wszystko jest teatralnym przedstawieniem, płodem fantazji przyjaciela. Z drugiej jednak strony, zbyt dobrze znał on Tolę, by mieć na- dzieję, że ten go nabiera. - Jeśli pozwolisz, zostanę dziś u ciebie. Muszę to przetra- wić. Takeda w milczeniu zaczął przygotowywać mu rozkładany fotel. Nie udało mu się zasnąć po godzinie, ani po dwóch. Tola rów- nież nie spał, gdyż od razu odpowiedział na pytanie Suchowa. - Nie wszystko zrozumiałem na temat tego Wysłannika. - Nazywał się Simargł* i był kimś w rodzaju oficera łączni- kowego pomiędzy „bogiem" a innymi Władcami. - I podróżował sam, bez ochrony? - Magowie nie potrzebują ochrony... - No jasne. Więc dlaczego go dopadli i zabili? Takeda milczał długo, potem odparł niechętnie: - Nie znam szczegółów, lecz poszlaki wskazują, że Wy- słannik wpadł w zasadzkę, gdyż ktoś zdradził. Atak był niespo- dziewany. * - Simargł - w mitologii słowiańskiej bóstwo o postaci ptaka Z głową psa (przyp- tłum.) Wirus mroku 95 W pokoju znów zapadła cisza. Było słychać szmery i popi- skiwania w trzewiach komputera, z rzadka dochodziło też dzwo- nienie tramwajów i pisk kół hamujących samochodów. - Co będę miał robić, kiedy zostanę Wysłannikiem? - Jego głównym zadaniem było odszukanie Władców, to znaczy magów wyższej klasy, potrafiących wspólnie stworzyć Zasadę regulującą prawa dla całego Wachlarza i wypełniającą wolę Zborowej Duszy Wachlarza, a przede wszystkim przewyż- szającą możliwości Denicy. - Słowo „magowie" brzmi w twoich ustach jak „bogowie". - To w zasadzie jedno i to samo, jeśli pod słowem magia rozumieć wnikliwe i dogłębne poznanie tajemnic natury. Twoje obecne zadanie jest jednak skromniejsze: musisz maksymalnie udoskonalić swe wrodzone talenty i dopiero potem badać granice swych możliwości. - Granice możliwości są wyznacznikiem mocy maga? - uśmiechnął się w ciemności Suchow. - Mag, twórca, jest tylko jednym ze stopni ewolucji istot myślących, nikt nie zna granic tego procesu. Jeśli zdecydowałeś się zmienić Wysłannika, czeka cię tyle niebezpiecznych zmian, że radzę ci się jeszcze raz zastanowić, czy warto. Będziesz zaczynał od zera, a przed tobą kendo, sinto i dao: Droga Miecza - opanowa- nie sztuki przetrwania w każdych warunkach, Droga Bogów lub Droga Myśli i Droga Ducha. I każdy z nich jest niewiarygodnie trudny, niemal poza zasięgiem ludzkich możliwości. - A ja jestem tylko tancerzem. - Jesteś też mistrzem, twórcą plastyczności i harmonii ruchu, sprężystości, rytmu, ideału ludzkiej doskonałości, a to niemało. Tak przy okazji, inni Władcy także mają wyraziste, twórcze oso- bowości. Jeden z nich jest rzeźbiarzem, a właściwie architektem, drugi - litografem, trzeci - wojownikiem, czwarty - mistrzem wyższych harmonii, nie wyrażalnych ludzkim językiem. Tylko czworo z nich jest ludźmi, czy powiedzmy humanoidami, po- została trójka to istoty innych porządków. To wszystko, o czym wiem, resztę powinna ci zdradzić Wieść. 96 Wasilij Gołowaczew Nikita milczał. Jego mózg osiągnął już granicę nasycenia niewiarygodnymi informacjami i przestał reagować na inne, niemniej dziwne rzeczy. Przedstawiony przez Takedę obraz nie tylko wstrząsał i porażał wyobraźnię, lecz budził też w duszy atawistyczne lęki przed czymś' mrocznym, tajemniczym, niepo- jętym i zagadkowym. - A dlaczego twoi przyjaciele, czy kim tam oni są, nie zaproponowali Drogi tobie? Jesteś przecież mistrzem kempo, inżynierem i zawsze doprowadzasz sprawy do końca. - Nie nadaję się - odparł spokojnie Takeda. - Do takiej Drogi potrzebna jest nie tylko wysoka odpowiedzialność i indywidu- alizm, lecz także wyrazista, twórcza osobowość. W tym sensie nadajesz się lepiej. Ja jestem tylko... Obserwatorem, wtajemniczo- nym jedynie w najbardziej trywialne sekrety bytu. Co najwyżej mogę towarzyszyć Posłannikowi - w tym przypadku najpewniej tobie - do momentu, w którym będziesz w stanie obejść się bez mojej pomocy lub gdy całkowicie opadnę z sił. -1 jesteś gotów... iść ze mną? - Nikita uniósł się na łokciu, zdziwiony i uradowany. W ciemności nie było widać twarzy Takedy, dało się jednak wyczuć, że się uśmiecha. - To mój obowiązek, Nik. Nie przez przypadek jestem nazna- czony trzema ósemkami - znakiem zaszczytnego obowiązku. - To zmienia postać rzeczy - wymamrotał Suchow, nagle się uspokajając i od razu zachciało mu się spać. - Porozmawiamy jutro. Takeda nie odpowiedział. Wciąż jeszcze targały nim wąt- pliwości: wyciągając przyjaciela z przytulnego, dostatecznie wygodnego świata, mógł zaproponować mu w zamian jedynie strach, ból, niebezpieczeństwo i ciężkie próby, nie wiedząc, czy Nikita to wytrzyma. Wirus mroku 97 ROZDZIAŁ 7 Ani następnego dnia, ani dwa dni później Suchow nie pojawił się u Takedy. Wymykając się rankiem z roztargnionym i tajemni- czym wyrazem twarzy, zajął się jakimiś' swoimi sprawami i niemal nie opuszczał domu, wychodząc jedynie do sklepu i biblioteki. To, czego tancerz tam szukał, pozostało tajemnicą, chociaż Tola się tego domyślał, cierpliwie czekając jednak na wynik rozmyślań Nikity i doskonale rozumiejąc, jak trudno jest uwierzyć w opo- wiedzianą przez niego historię. Nikita odwiedził pracownię Kseni, nie zastając tam ni- kogo. Potem w jego mieszkaniu wybuchł pożar; zapalił się telewizor. Na szczęście gospodarz był wtedy w domu i sam zagasił ogień kurtką. Rozbił się serwis do herbaty, w dodatku kopnął go prąd, gdy odłączał telewizor od sieci. To wyda- rzenie skłoniło tancerza do podjęcia ostatecznej decyzji i po trzech dniach domowego aresztu Suchow pojawił się w końcu u przyjaciela i przyznał: - Być może jestem wariatem, że uwierzyłem w cały ten galimatias z Denicą, nie mam jednak zamiaru zamęczać się dalej niepewnością. Jedziemy do twojego trenera. Ale najpierw odpowiesz na kilka pytań. Takeda, ubrany w jedwabne kimono, wpuścił Nikitę do pracowni, przyniósł na tacy herbatę i chrupiące tosty, które sam usmażył i postawił to wszystko na stoliku. -Pij i pytaj. - Zdarzył się u mnie pożar... - Wiem. Suchow obruszył się, po chwil się jednak uspokoił. - A, tak... Jesteś przecież „obserwatorem". Technikę masz stamtąd, czy naszą, rodzimą? To zresztą nieistotne. Przyswoiłem już sobie, czym jest „pieczęć zła". To pewnie ona wywołała też pożar. Co jednak będzie, jeśli wmieszają się „spadochroniarze" ? 98 Wasilij Gołowaczew SS? Albo profesjonaliści, o których mówiłeś? Kim oni tak na- prawdę są? - Czeka? „Czarni Komandosi'? Jak by ci tu powiedzieć... wszak nigdy się z nimi osobiście nie zetknąłem, zostałem jedynie uprzedzony. Jeśli chłopcy z SS są tylko obojętnymi wykonawcami woli istot, które ich wysłały, wiesz, kimś w ro- dzaju robotów pozbawionych emocji, wątpliwości i złości, to czekiści są prawdziwymi nosicielami zła! Polowanie na ludzi i inne rozumne stworzenia sprawia im przyjemność. Takie lub podobne do nich stworzenia trafiają się także wśród ludzi. Przy- pomnij sobie choćby snajperów z naszej najnowszej historii, którzy strzelali do starców, kobiet i dzieci. Przez takich, jak oni, ludzkość zamienia się w diabelskość! Co prawda, jak już mó- wiłem, w warunkach naszego chrono-wszechświata z Ziemią, Słońcem i pozostałymi galaktykami siła „czarnych" ograniczona jest przez prawa naszej natury, jednak w innych światach są oni niemal wszechmocni. - Bardzo mnie uspokoiłeś - uśmiechnął się posępnie Nikita, robiąc łyk pysznej, gorącej herbaty. - A więc oprócz SS naszymi przeciwnikami będą także diabły Czeka? - Gdyby tylko oni - uśmiechnął się gorzko Takeda. - Niestety oprócz „sług", liczących równo czterdziestu „spa- dochroniarzy" oraz „czarnych komandosów", których jest także czterdziestu - prawdziwie pechowa liczba! - istnieją także ich czterej naczelnicy, demony, diwy*, czy też dia- bły, możesz ich nazywać jak chcesz, stworzenia o wysokim i chłodnym intelekcie, obdarzone kolosalną władzą i siłą. SS i Czeka podlegają bezpośrednio tej czwórce, będącej pomoc- nikami Denicy. A zetknięcie się z nimi jest, możesz być tego pewny, równoznaczne śmierci, nie tylko zresztą dla ciebie i dla mnie, lecz także dla znacznie potężniejszych stworzeń. Może z wyjątkiem Władców. * - Diwy - w mitologii Persów: złośliwi geniusze, którzy niegdyś'panowali na Ziemi (przyp. tłum.) Wirus mroku 99 - Brzmi to niezwykle optymistycznie. - No i w końcu sam Denica - zakończy! Takeda. - Nie dane nam jest pojąć jego istoty, wątpliwe jednak, byśmy spotkali go na Dro- dze, gdyż ze swej natury jest, jak by to ująć, granicą intelektualnego rozwoju Wachlarza Światów. Jest Absolutem niemal we wszystkich znaczeniach, uosobieniem chciwego, bezlitosnego dążenia do... -Władzy! - Nie, nie do władzy - do sedna! Co jest znacznie bardziej niebezpieczne. Gdyby obdarzyć go duszą, stałby się największym kreatorem Wachlarza. A tak mamy to, co mamy: naddiabła, zdolnego być może do cierpienia, jednak nie do współczucia. Jeszcze herbaty? - Nie, dziękuję - Nikita pobawił się łyżeczką od herbaty. - Piękna i straszna bajka... Takeda zerknął na niego. - Traktujesz to jako bajkę? Suchow ocknął się i przytaknął skruszony: - Tak i nie. Cos' nie pozwala mi uznać twej opowieści za realną. Tym niemniej gotów jestem wstąpić na Drogę... do kró- lestwa za siedmioma górami. - Nikita uśmiechnął się. - Z takim przewodnikiem nie straszny mi nawet Lucyfer. Choć nie wszystko jeszcze rozumiem... Takeda wyciągnął dłoń, powstrzymując gościa. - Nie wszystko naraz, mistrzu. Reszty dowiesz się w miarę zbliżania się do celu. A mamy przed sobą daleką i długą podróż. - A więc mi nie wierzysz. Inżynier wyszedł do kuchni i wrócił przebrany w swój zwy- czajowy letni strój: szarą koszulę, takiego samego koloru spodnie i obuwie do kung-fu. - Chodźmy, wysłanniku. Jak powiadają Chińczycy, nawet podróż trwająca tysiąc lat zaczyna się od pierwszego kroku. Masz ze sobą strój do ćwiczeń? - Nie odpowiedziałeś na moje pytanie. - Odpowiedz sobie sam - działaniem. Nigdy nie jest za późno na rozmyślania, analizowanie i wyciąganie wniosków, to 100 Wasilij Gołowaczew jednak za mało. By coś osiągnąć, trzeba działać. Wszak nie jesteś jeszcze nawet uczniem. Jesteś żółtodziobem, który nie ma pojęcia o czekającym go zadaniu. Nikita, który miał o sobie dość wysokie mniemanie, chciał się z przyzwyczajenia obruszyć, jednak Takeda już wyszedł, biorąc ze sobą nunchaku. Tancerzowi nie pozostało więc nic innego, jak ruszyć za nim z torbą, w której spakowany był strój do treningów. Roman czekał na nich w niewielkiej sali treningowej, urzą- dzonej w piwnicy domu, w którym mieszkał, w pobliżu stacji metra „Kuźminki". Czekał co prawda bardzo specyficznie, nie tracąc ani minuty z własnego treningu. Gdy Takeda otworzył drzwi z zamkiem kodowym i weszli do sali, instruktor trenował z mieczem. Na widok wchodzących Roman skoczył w ich stronę robiąc skomplikowany, wężowo zwinny ruch i Niki- ta odniósł wrażenie, że jest ze wszystkich stron opleciony mieczem! - Happo undo* - rzekł Takeda, zerkając na tancerza z pełnym zrozumienia uśmiechem. - W manewrze obronnym z mieczem. Nikita nieźle znał terminologię wschodnich sztuk walki, inżynier nieraz przy nim trenował, objaśniając na gorąco swoje ruchy, jednak wykonanie manewru w takim stylu, z mieczem, w niebywałym tempie i z niezwykłym mistrzostwem, widział po raz pierwszy. I był dosłownie oczarowany, gdyż zawsze szanował profesjonalizm w każdym jego przejawie. - Przebieraj się - rzekł Roman, szacując figurę tancerza; oddychał lekko i cicho, jakby nie odbył właśnie godzinnego treningu. - Zaraz wracam. -1 wyszedł. Przybyli spojrzeli na siebie. * - Happo undo - ruch na osiem stron świata, błyskawiczna reakcja na dowolne niebezpieczeństwo z dowolnego kierunku. Wirus mroku 101 - Mam kuan* - rzekł Takeda - a on ma piątą kategorię rossdao, jednak nie mam z nim szans. A mistrza szóstej kategorii w ogóle nie da się pokonać. - Nawet z automatu? - Chyba tylko, choć też nie jestem pewien. Potrenujesz roczek i sam się przekonasz. Nikita nie zwrócił uwagi na przejęzyczenie Toli - „roczek", sam już widział się na tatami. Roman wrócił bez miecza i Takeda poprosił go na bok: - Musi zostać wojownikiem. I nie za dwa-trzy lata, lecz za dwa-trzy miesiące. - To niemożliwe, Ojamowicz, i dobrze o tym wiesz. - Nie wiem. Nikita jest w znakomitej formie fizycznej, należy do reprezentacji kraju w akrobatyce, jest zwinny i elastyczny... - Zgadzam się, bazę ma niezłą, ale nawet geniusz nie jest w stanie w ciągu trzech miesięcy stać się mistrzem rossdao. - Jeszcze z nim nie pracowałeś, sam się przekonasz. Poza tym trochę pracowałem nad jego koncentracją, choć nie nauczyłem go posługiwać się nią. - Zobaczymy. To wszystko? - Bardzo przyda mu się kendo**. Roman pokręcił głową. - Coś kręcisz, Ojamowicz. Kendo i fechtunek to sztuki przeszłości; we współczesnym świecie mu się nie przydadzą. Przyswojenie zasad obrony przed pistoletem i automatem, a także nożem - proszę bardzo, tego mamy pod dostatkiem. - Kto wie, co mu się może przydać - filozoficznie podsu- mował Takeda. - Mam jeszcze jedną prośbę i niech cię ona nie zdziwi: po treningach, gdy będzie wracał do domu, przypilnuj go po cichu, tak żeby tego nie zauważył. Instruktor mruknął i zmrużył oczy. - Nie bawię się w te kontrwywiadowcze gierki. * - dziewiąty dan. ** - Kendo - droga miecza (jap.); tu: fechtunek. 102 Wasilij Gołowaczew Takeda zachował powagę. - Grozi mu niebezpieczeństwo, Roma. Już trzykrotnie wpa- kował się w niezłą kabałę, cudem uszedł z życiem. Nie mogę zdradzić ci wszystkiego, przyjmij to na wiarę. Roman przyjrzał się twarzy inżyniera szarymi, nieskorymi do uśmiechu oczami i uderzył dłonią w jego podstawioną rękę. Takeda podszedł do płonącego z ciekawości tancerza. - Denerwujesz się? Dać ci wskazówkę? - Pewnie. Czyś miody, czy skroń twą siwy zdobi włos, zawsze ucz się ciosem odpowiadać na cios. Niech twardsza od stali będzie twoja ręka, aby nawet z mieczem wróg się ciebie lękał. To z traktatu o Okinawa-te*, osiemnasty wiek. - Nie mąć mu w głowie - mruknął Roman, rzucając taksu- jące spojrzenie na Nikitę, który był od niego odrobinę wyższy, jednak dwa razy szerszy. - Rossdao nie wymaga doprowadzania rąk do twardości stali. Zanim zaczniemy, zechciej, młodzieńcze, wysłuchać kilku ogólnych uwag. Po pierwsze: mistrz rossdao nigdy nie atakuje pierwszy. Po drugie: uczeń musi trenować bez przerwy. Znajdzie się jakieś miejsce do samodzielnych treningów? - Znajdzie się. - Po trzecie: walczyć należy jedynie w słusznej sprawie. - W stosunku do nauczyciela uczeń powinien przejawiać uprzejmość i rozwagę - podchwycił Nikita i zaczerwienił się, zauważając wyraźne niezadowolenie instruktora. - Proszę wy- baczyć. Zdaje się, że... * - Okinawa-te - "Dłoń Okinawy", sztuka walki bez broni, pierwowzór karate. Wirus mroku 103 - Pierwszym przykazaniem powinna być zasada: nie przerywać starszym - posępnie odparł Roman. - No cóż, skoro dobrze znasz kodeks, nie będę się powtarzał. Ostatnia uwaga jest najważniejsza: bezpośrednia konfrontacja jest obca wyższym poziomom sztuki, aja zaliczam do niej także rossdao. Mistrza rossdao nikt nie zaatakuje. W każdym tłumie jest jednocześnie widoczny i niewidoczny. - Zdaje się, że rozumiem - rzekł powoli Nikita. - Jest nie- widoczny, jak każdy inny człowiek, który idzie zajęty swoimi sprawami i problemami, i widoczny dla tych, którzy chcieliby na niego napaść. Tak? Roman uśmiechnął się. - Bystry jesteś. Cóż, zaczynamy, maestro... Miesiąc minął niemal niezauważalnie. Suchow ćwiczył z Romanem niemal codziennie po kilka go- dzin, a oprócz tego samodzielnie po cztery-pięć godzin dziennie, przezwyciężając tęsknotę za akrobatyką. Trener reprezentacji nicze- go nie zrozumiał z jego mętnych objaśnień i zagroził, że usunie go z zespołu, jeśli nie wyrzuci z głowy tych fanaberii. Ciągnęło go też na scenę, potańczyć lub po prostu spotkać się z kolegami po fachu i zanurzyć w znany mu światek zakulisowych historii, przyjacielskich imprez, a nawet kłótni. Nie było jednak na to czasu i Nikita tylko raz odwiedził Mały Teatr, porozmawiał z baletmistrzem i przekonał go, by ten dał mu wolne do połowy października. Baletmistrz był mądrym człowiekiem, znał też matkę tancerza i nie odmówił Suchowowi, bez względu na to, że podobnych młodych wykonawców, czekających na wakat w teatrze, było niemało. Z lekką duszą Nikita oddał się treningom z Romanem, opano- wując rossdao w tak szybkim tempie, że zadziwił nawet Takedę, który nie liczył na zbyt szybki sukces. Życie zatruwała mu jedynie nieobecność Kseni, która przysłała gdzieś zza Uralu widokówkę z widokiem wzgórz i słowami: „Życzę sukcesów w shugendo*. Spotkamy się, jeśli tylko tego zechcesz". * - Shugendo (jap.) - system wiedzy mistycznej. 104 Wasilij Gołowaczew Ton listu wydał się Nikicie suchy i chłodny, wpadł we wście- kłość i nakazał sobie zapomnieć o Kseni, nie rozumiejąc i nie chcąc zrozumieć przyczyny jej wyjazdu. O ostrzeżeniu Takedy, że „pieczęć zła" oddziałuje także na przyjaciół „naznaczonego" zupełnie zapomniał. Dodatkowo zirytowała go znajomos'ć przez Ksenię japońskich terminów i umiejętne posługiwanie się nimi. Shugendo na przykład oznaczało drogę zdobycia mocy. Zdaniem Nikity, życząc mu sukcesów w shugendo, Kseniajakby przyzna- wała jego słabość. Takeda, na oświadczenie Nikity, że „zrywa z Ksenią i przy okazji z wszelkimi artystami", zauważył jedynie: - Nie można zaprząc do jednego wozu osła i płochliwej łani. I Suchow - po chwili namysłu - przyznał, że był w zbyt gorącej wodzie kąpany. Dwa razy w ciągu miesiąca odzywała się „pieczęć zła": najpierw zawalił się dach garażu, gdy tancerz zszedł do piwnicy po wosk do samochodu, potem w kuchni zerwała się wisząca szafka z naczyniami. Ani w jednym, ani w drugim przypadku Nikita nie ucierpiał, za każdym razem ratował go jakiś przypa- dek, nie znalazł też jednak wyraźnych przyczyn tych wypadków. Miejsca złamania belek garażowego sufitu nie wskazywały, by miały one jakieś defekty, a mimo to nie wytrzymały ciężaru dachu. Szafkę w kuchni pomagał mu zamocować Takeda, który robił wszystko solidnie, bez pośpiechu i sumiennie, a jednak ceglana ściana nagle puściła w miejscach mocowania szpuntów ze śrubami, przy czym dokładnie w chwili, gdy tancerz sięgnął do szafki po talerz. Oprócz tych wydarzeń Suchowowi przyszło trzykrotnie bronić się przed chuligańskimi szajkami, o czym nie lubił wspo- minać, gdyż za każdym razem wplątywał się w rozróby między członkami tych band z chęci „pomocy". Takeda reagował na relacje Suchowa z tych wydarzeń je- dynie wzruszeniem ramion, odmawiając ich komentarza, zaczął jednak częściej nocować u tancerza, bądź przyjmować go na noc Wirus mroku 105 u siebie. To ostatnie bardziej podobało się Nikicie, gdyż pojawił się u niego wspaniały sparringpartner i nauczyciel. Podczas jednej z wizyt w mieszkaniu Suchowa Takeda zastał go w trakcie tańca. - Nie mogę się powstrzymać - zmieszał się Nikita. - Wciąż ciągnie mnie na scenę. - Dziwiłbym się, gdyby było inaczej. Taniec jest aktem twórczym, wymagającym natchnienia i poczucia estetycznej satysfakcji, bez tego byłbyś'jedynie średniej klasy sportowcem. Powinieneś" więc znajdować czas na trenowanie tańca. Czym się dziś' zajmowałeś? Nikita poszedł wziąć prysznic i już stamtąd oznajmił: - Podskok z kolan i cios. -Jeden z elementów iai-jitsu. Mówiłem, że rossdao przejęło wszystko co najlepsze ze s'wiatowej praktyki sztuk walki. Jednak w aikido ten manewr opanowuje się zwykle dopiero w trzecim roku nauki. Czy Roman nie narzucił zbyt dużego tempa? Nikita nie odpowiedział, parskając pod strumieniami prysz- nica. - Co jeszcze przerabiacie? - Kontratak przy obronie, z jednoczesnym unikiem; bloki oraz obliczanie dystansu i właściwego momentu do obrony i ata- ku. - Suchow wyszedł z łazienki z mokrymi włosami, po drodze wycierając się ręcznikiem. - Do-ai i ma-ai - mruknął Takeda. - Albo kompletnie nie znam się na walce, albo Roman zbytnio się spieszy. Albo jesteś geniuszem. - Co tam mamroczesz? - Widzę, że rosyjski styl przejął bardzo wiele z aikido. - To cię dziwi? Rossdao, podobnie jak aikido, można etycznie zaklasyfikować do rodzaju obrony przed nie sprowokowanym atakiem; a mistrzowie rossdao działają na poziomie odruchów. - W tym rzecz, Nik. Mistrzowie aikido nigdy poważnie nie ranią napadającego, szczególnie jeśli ma on znacznie niż- szy poziom. A do tego potrzebne są przede wszystkim nawyki 106 Wasilij Gołowaczew koncentracji wewnętrznej energii oraz kolosalne psychiczne przygotowanie. Odruchowa reakcja powinna być adekwatna względem ataku. - Dlaczego uważasz, że się tym nie zajmujemy? Zaczęliśmy od koncentracji. Potrafię już na przykład osiągnąć efekt „nie zginającej się ręki". Chcesz się przekonać? - Może potem, podczas sparringu. - Takeda był oszołomiony i tylko charakterystyczne dla niego opanowanie nie pozwoliło mu na głos wyrazić swego zdziwienia. - Cieszę się, że tak dobrze ci idzie. Niech cię jednak nie zwiodą szybkie sukcesy; może się to potem na tobie zemścić. Nikita zrobił urażoną minę. - Tola, wszystko w porządku. Mogę zadać ci kilka pytań? Na co mi znajomość kendo, a raczej fechtowania? Czyżbym miał walczyć z kimś na miecze? Roman zapytał mnie o to samo, a ja nie znałem odpowiedzi. - Ja także jej nie znam - odparł spokojnie Takeda. - Jednak bez tej umiejętności nie uda ci się w stu procentach pokonać Drogi. Twój przeciwnik od razu to wyczuje. Nikita zamyślił się, wygodnie usadawiając się na tapczanie i potrząsnął głową. - Mówiłeś, że będziemy podróżować z... mhm... chrona w chroń, tak? Z jednego Świata Wachlarza w drugi. W jaki spo- sób? Przecież światy są od siebie oddzielone tym twoim potencjal- nym progiem, w przeciwnym razie dawno by się przemieszały. - Po pierwsze nie progiem, lecz barierą. Po drugie nie jest ona moja. To fizyczna realność Wachlarza. A pytanie jest cieka- we. Pamiętasz, mówiłem ci, że Lucyfer-Denica znalazł sposób na przenikanie do sąsiednich chronów. Według danych, które posiadam, jego drogi - czy też tunele, nory, szczeliny, możesz je nazywać jak chcesz - zachowały się. Magom-Władcom w za- sadzie nie są one potrzebne, sami potrafią pokonywać tę barierę i przemieszczać się do innych chronów, jednak niższym rangą cza- rodziejom, a tym bardziej zwykłym śmiertelnikom, „szczeliny" Lucyfera są niezbędne. W tym także żołnierzom sługom szatana, Wirus mroku 107 Czeka i innym. Istnieją dwa warianty poszukiwania wejścia w sieć tych „chronoszczelin". Pierwszy, to znaleźć starożytną Księgę Otchłani, w której zaszyfrowana jest potrzebna informacja. - A cóż to za księga? - W różnych wiekach różnie ją nazywano: Welesową Księgą, Czarną, Szestokryiem, Woronograjem, Almanachem, Księgą Astrologii, Wrotami Arystotelesa, Misterium. Istnieje legenda, wedle której była ona ukryta w ścianach Sucharewej Wieży w Mo- skwie, którą wysadzono jeszcze przed Wojną Ojczyźnianą. Tak więc znalezienie jej dzisiaj może się okazać problematyczne. - Wszystko jasne. Marne widoki. A drugi wariant? - Drugi to wziąć pod obserwację jednego ze „spadochronia- rzy", kiedy znów się tu pojawią. - Widoki jeszcze marniejsze, niż w przypadku pierwszego wariantu. Myślisz, że „spadochroniarze" się pojawią? - Bez wątpienia. Daj Boże, by stało się to jak najpóźniej i byśmy to w porę zauważyli! Sam rozumiesz, że oba warianty są raczej niewiele warte, lecz niczego więcej nie mam w zana- drzu. Być może Wieść obudzi się wcześniej i sam dowiesz się wszystkiego, co niezbędne. Nie wiem. A tak na marginesie, nie dokucza ci ona za bardzo? Nikita spojrzał na swoje ramię: brunatna gwiazda Wieści zakryła już dwa pieprzyki w formie siódemek i były one ledwie widoczne. - Kiedy o niej nie myślę, niemal mi nie przeszkadza, a do wrażenia ciężkości - wiesz, jakby na ramieniu wisiał ciężarek -już się przyzwyczaiłem. Niekiedy jednak zaczyna ona wibro- wać, szczególnie, gdy się jej dotknie, odczuwam wtedy bardzo wyraźne nerwowe ukłucie, połączone z fajerwerkiem dziwnych wizji, głosów i fragmentów muzyki. Gwiazda rozmawia ze mną, ja jej jednak nie rozumiem. Za to popatrz - Nikita napiął mięśnie, gwiazda i pieprzyki, ledwie widoczne na brunatnym tle, nagle zmieniły formę, przekształcając się z siódemek w dziewiątki, utrzymały się tak przez kilka sekund i znów stały się siódemkami. 108 Wasilij Gołowaczew - Interesujące - rzekł Takeda. Jego oczy zapłonęły i zgasły. - Cóż, będę się zbierał; muszę się jeszcze zająć pewnymi osobi- stymi sprawami. - Widziałeś? Dziewiątki. I cóż mówi matematyczna mistyka Pitagorasa na temat dziewiątek? - Opowiem ci o tym później, teraz nie ma na to czasu. Nie jest to jednak szczególnie optymistyczne. Nikita odprowadził inżyniera zdziwionym spojrzeniem, nie spodziewając się podobnej reakcji. Zaś Takeda przez całą drogę do domu rozmyślał nad tym, czego był świadkiem. W magię cyfr uwierzył już dawno, jeszcze zanim został zwerbowany przez Wysłannika i przez półtora roku obserwowania „naznaczonych" ludzi utwierdził się w prawdziwo- ści praw ustalonych przez Pitagorasa. Zaś dziewiątki zajmowały szczególną pozycję wśród innych cyfr. Noszący je człowiek, w zależności od ich liczby, wyróżniał się specyficznymi cechami: przenikliwością umysłu bądź skrytym okrucieństwem. Wyglądało na to, że gwiazda Wieści uprzedzała o tym swego gospodarza i nie podobał jej się taki wariant rozwoju wydarzeń. - Zobaczymy - rzekł Takeda sam do siebie. - Jeśli ostrze- żenie się powtórzy, trzeba będzie wnieść korekty do nauki, a bez Ksiuszy nie jest to możliwe. Jednak jej powrót tutaj byłby głupotą! Niezależnie od oczyszczających kontaktów świata ludzi z wyznawcami uniwersalnych praw sprawiedliwości i tolerancji, a także z istotami realizującymi w praktyce zasadę regulującą, takimi jak Wysłannik lub Wielcy Wtajemniczeni, świat ten kon- tynuował pogrążanie się w otchłani rozkładu. Powoli, z przerwa- mi w okresach wzmożonej współpracy, jednak nieodwracalnie. Chaos - substancja „idealnej śmierci" - pożerał nie tylko prze- strzeń i czas, fizyczne podstawy świata, lecz także jego tkankę społeczną. Procesy destabilizacji na Ziemi, ucichające podczas krótkich okresów ogólnego pokoju, wciąż się rozwijały, czego świadectwem był niedawny rozpad jednego z najpotężniejszych państw totalitarnych - ZSRR oraz zwiększenie się liczby kon- Wirus mroku 109 fliktów lokalnych, coraz częstsze akty terroryzmu i narkotykowy biznes. Niezależnie od procesu demokratyzacji społeczeństw, w nadzwyczaj złożonej socjalnej strukturze Ziemi wciąż rozwijała się straszna zasada psychologicznej kabały: państwo jest wszyst- kim, człowiek - niczym! W większości najbardziej rozwiniętych krajów istniała kryminalna piramida władzy: urzędnicy, mafia, zjednoczeni złodzieje - i żadna polityczna ani społeczna siła w tych państwach nie była w stanie z tą władzą konkurować. Wszystko to jednoznacznie wskazywało na przenikanie fali zła we wszystkie Światy Wachlarza... o czym wiedzieli jedynie Obserwatorzy, w rodzaju Takedy, oraz „statystyczna służba in- formacji szatana", jednak dostęp do jej materiałów był pewnie ochraniany przez zwolenników diabła - drugi eszelon „sług". Takeda nagrał wywód swych rozmyślań na kasetę, włożył ją do kryształowej, składanej popielniczki w kształcie motyla o rozłożonych skrzydłach i długo siedział za stołem bez ruchu, jak zwykle precyzując wnioski i rozmyślając o swych przyjacio- łach, którzy zrządzeniem losu zmuszeni byli do podjęcia walki z nieznanym przeciwnikiem. Rozmyślał też o tym, że człowiek, istota pełna sprzeczności, nie jest w tej walce bynajmniej istotą najważniejszą i najwyżej rozwiniętą. Tysiące lat temu, podczas ostatniej bitwy Ciemności i Światła, jeśli przez Ciemność rozu- mieć siły zła, zaś Światło - siły dobra i sprawiedliwości, sied- mioro Władców przewidziało pojawienie się agresywnej rasy - człowieka - i odchodząc do swoich światów zmienili konstanty chrona Ziemi w taki sposób, by rozwój ludzkiego mózgu nie stał się maksymalnie prawdopodobnym wydarzeniem. Gdyby nie to ograniczenie, ludzkość, potencjalnie potężne intelektualne plemię, zgodnie z pierwotnie zakodowaną w nim ewolucyjnie agresją, żądzą władzy i ciekawością, już dawno przyłączyłoby się do sil Mroku, a Wachlarz uległby nieuchronnej zagładzie. Niezależnie od wiążącej się z tą wiedzą goryczy Takeda przemógł wstyd i mę- kę, przyłączając się do walki na najniższym szczeblu, zdając sobie sprawę, że niewątpliwie nikt nie będzie go szukał, nie uwierzy mu i nie doceni jego wysiłków. Oprócz, być może, samego Wa- 110 Wasilij Gołowaczew chlarza Światów, którego istnienie było zależne od najmniejszych porywów umysłów i dusz zamieszkujących go istot. Zadzwonił telefon. Inżynier ocknął się, złożył skrzydła popielniczki motyla, zaś gdy je po sekundzie znów otworzył - kasety wewnątrz już nie było. Wtedy podniósł słuchawkę. Dzwonił Roman. - Czegoś tu nie rozumiem, Ojamowicz. Może byś do mnie zajrzał, porozmawiamy. - Co się stało? - Tak, ogólnie... dziwnie to wszystko wygląda. Zgodnie z twoją prośbą cztery razy odprowadzałem naszego podopiecz- nego do domu i trzykrotnie wplątał się w jakieś nieprzyjemne historie. Jeden, no, powiedzmy dwa razy można by uznać za przypadek, jednak trzy razy to już prawidłowość. - Co to za historie? - Próbował ratować przed chuliganami dziewczęta, które, jak się okazywało, niczym się od nich nie różniły. Za każdym razem nieźle by oberwał, gdyby nie jakiś przypadek: albo milicja się pojawiła, albo jakieś wyjątkowo sprawne chłopaki, tak że nie musiałem się nawet wtrącać. Jednak we wszystkich przypadkach scenariusz wydarzeń był zadziwiająco podobny, jakby napisał go ten sam scenarzysta i zrealizował ten sam reżyser. O co tu chodzi? Czy właśnie o tym niebezpieczeństwie wspominałeś? Może byś mi to wyjaśnił dokładniej. - Przy okazji wyjaśnię. Incydenty na ulicach nie są najgroź- niejsze, jednak dopóki nie nauczy się panować nad sobą, będziemy go musieli ubezpieczać. Rozumiesz? - Na mój gust, za bardzo to wszystko wydumane. Chłopak z niego dobry, silny, nie ma w nim złości, łapie wszystko w lot, zbyt praktycznie podchodzi jednak do nauki. Rossdao nie jest po prostu techniką samoobrony. To przede wszystkim specyficzna filozofia życiowa, w której nie ma miejsca na bojowe nastawienie, agresję, chciwość czy popisywanie się. - On to zrozumie. Znam go lepiej, niż ty. Nie naciskaj na jego psychikę. A jeśli chodzi o technikę, to w pierwszej kolejno- Wirus mroku 111 s'ci trzeba nauczyć go kontroli nad życiową energią organizmu. Jeśli Nik będzie w stanie koncentrować swą wolę na rozwijaniu intuicyjnego, ponadzmysłowego odbioru działań przeciwnika, uda mu się osiągnąć każdy cel. - Ma ku temu zadatki, jednak czy je wykorzysta, zależy od jego, a nie od mojej woli. Aby je rozwinąć, musi ćwiczyć po dwadzieścia cztery godziny na dobę i nie przez miesiąc, lecz całe lata; tu nie zdołasz mnie przekonać. Zajdź do mnie, pogadamy. Zajęcia z twoim akrobatą są bardzo ciekawe, chciałbym jednak wiedzieć, po co to całe zamieszanie. Takeda odłożył słuchawkę i w tej samej chwili na tablicy komputera zamigała czerwona lampka, rozległ się sygnał ostrze- gawczy i pod widniejącą na ekranie mapą miasta pobiegły linijki: „Drugi stopień - tatakinaoshi"*. Inżynier nie zastanawiał się nawet przez chwilę. Spojrzał na mapę, by zorientować się, gdzie jest Suchow. Podskoczył do szafy, by zabrać torbę z nunchaku i mieczem, i wyleciał z mieszkania. , Pod terminem „tatakinaoshi" zaszyfrował możliwe pojawienie się „desantowców" SS -profilaktyczne, bądź w konkretnej sprawie, to znaczy w celu przeprowadzenia neutralizacji potencjalnego za- grożenia - gdyby dowiedzieli się na przykład o próbie wstąpienia tancerza na Drogę. Komputer mógł się mylić, jednak zwykle jego prognozy się sprawdzały. Zaułek Łabędzi zaczynał się przy Północnym Bazarze i był dość krótki, miał nie więcej, niż dwieście metrów. Takeda prze- biegł go w ciągu minuty, zerkając na czarny kamień indykatora, tkwiący w pierścieniu. Przy dwupiętrowym budynku biblioteki kamień zrobił się mętnie przejrzysty i w jego wnętrzu zapłonął maleńki kontur rogatego diabełka. Na drewnianych drzwiach wejściowych, ukrytych w niszy za dwiema kolumnami (budynek liczył ponad sześćdziesiąt lat), wisiała tabliczka z napisem „Remont". Takeda zwrócił jednak Tatakinaoshi - nauka przez karę (jap.) 112 Wasilij Gołowaczew uwagę na świeżą farbę - napis nie zdążył jeszcze wyschnąć jak należy - i wszystko stało się jasne. Drzwi okazały się otwarte. Inżynier, wyjmując z torby nunchaku, zaś samą torbę za- wieszając na szyi, bezgłośnie przebiegł przez korytarz parteru, sprawdzając kolejne drzwi. Nie pachniało tu remontem i wszyst- kie były zamknięte na zamek. Za to na pierwszym piętrze krzątało się trzech ponurych mężczyzn w kaskach i pomarańczowych kamizelkach robotników drogowych, zamurowując cegłami wnękę naprzeciw czytelni. Budowniczy nie nosili takich kamize- lek. Wcielenie] - zrozumiał Takeda. Ściągnęli grupę operacyjną „aksamitnej ingerencji". Pod wcieleniem inżynier rozumiał zaszczepienie psychoma- trycy konkretnego podmiotu, w danym przypadku operacyjnego robotnika z technicznej grupy SS, w mózg normalnego człowieka, który zaczynał działać według rozkazów wcielonego. Robotnicy drogowi nawinęli się sługom zupełnie przypadkowo, gdyż tym było wszystko jedno, kto wypełni zadanie neutralizacji zagrożenia w osobie Suchowa. Na widok Takedy „drogowcy" przerwali pracę, spojrzeli po sobie, dwóch rzuciło się na niego, a trzeci powrócił do pracy. Kiedy do inżyniera, czekającego na górnym stopniu schodów, pozostały trzy metry, w rękach nieznajomych pojawiły się krótkie, migające błękitnym ogniem oszczepy. Inżynier skoczył im na spotkanie, zaczynając atak jako pierwszy. Wiedział, z kim ma do czynienia. Śmignęły nunchaku i włócznie wypadły z rąk „robotników", wbijając się w ścianę korytarza i przecinając ją jak papier. W drugim ataku Tola do- sięgną! swym orężem kasku pierwszego „robotnika" i szczęki drugiego. Ten ostatni osunął się bezgłośnie, jednak pierwszy, z bezbarwną, pokrytą kurzem, wykrzywioną twarzą, zdążył złapać za gładką pałkę nunchaku; wężowy, zielony płomień spłynął z jego ręki na pałkę, dotarł do łączącego obie pałki łań- cucha i... opadł na podłogę, gdyż Takeda wypuścił broń z dłoni, dobywając miecza. Wirus mroku 113 Matowo zabłysło ostrze, robiąc w powietrzu zygzak i wbi- jając się w szeroki nadgarstek „robotnika". Inżynier nie chciał zabijać, gdyż jego przeciwnikami byli zwyczajni mężczyźni, nie rozumiejący, co robią. Wcieleni odejdą, a oni na powrót staną się ludźmi. Trzeba ich było jednak zatrzymać. Na przegubie „robotnika" zaczerwieniło się głębokie cięcie, krzyknął i odskoczył, patrząc na strumyczek krwi s'ciekający z rany na podłogę. Takeda zrobił groźny gest i „robotnik" cofnął się pospiesznie. Tola skoczył jednak nie ku niemu, lecz do trze- ciego członka grupy, który trzymał już w ręku znajomy oszczep. Nie zdążył nim jednak rzucić. Miecz inżyniera dosięgną! jego twarzy, wycinając bruzdę od czoła do podbródka, omijając jednak oczy. „Robotnik" zawył, instynktownie podnosząc rękę do twarzy i rażąc się błękitną błyskawicą z własnego oszczepu. Nie był to elektryczny impuls ani plazmowy wystrzał. Powiało lodowatym podmuchem niczym z gigantycznej zamrażarki. Pół głowy „robotnika" jakby odcięło brzytwą: dosłownie znikła, stopniała, wyparowała! Bojówkarz jeszcze padał, kiedy Ta- keda odskoczył do tyłu, ku temu z przeciwników, który dostał w szczękę. Niestety nie zdążył. „Robotnik" wystrzelił w niego ładunkiem zielonego ognia, który wydostał się z palców jego lewej ręki. Takeda niczym kot wykręcił się w powietrzu, jednocześnie zasłaniając pierś' mieczem i to uratowało mu życie. Ładunek ognia w kształcie szponiastej łapy, uderzył w ostrze miecza i zrykoszetował. Ramię przeniknęło ostrze chłodu. W głowie Toli eksplodowała lodowa bryła i na moment stracił wzrok i czucie, • padając najeden z foteli przy schodach, a gdy się ocknął, zobaczył ostatni akt dramatu. „Robotnik", który strzelał w niego ogniem, chował do torby » „dyplomatki" czarne oszczepy i przedmioty przypominające czarne kastety. Następnie dotknął jej czołem i upadł na wznak. „Dyplomatka" zwinęła się w kulę, wykreśliła w powietrzu czarną linię i znikła za oknem. „Robotnicy" leżeli bez ruchu: dwóch stra- ciło przytomność, trzeci był martwy. Wcielenie się zakończyło. Na 114 ? Wasilij Gołowaczew wymagającej odnowienia ścianie pozostał s'lad po włóczni - dwa zakurzone okręgi i dziury w kształcie czarnych kleksów. Nie czując ramienia Takeda dowlókł się do ściany i szturchnął ją ostrzem miecza. Była twarda. Rozejrzał się, westchnął i ruszył korytarzem, zaglądając do czytelni. Dwa ciała, chłopaka i dziew- czyny, leżały na podłodze przy półkach, zaś trzecie, starej biblio- tekarki, znajdowało się za stołem, z głową opuszczoną na książki. Jeszcze oddychali. Dzięki Bogu! Lecz gdzie podział się tancerz? Takeda wrócił do korytarza i dokładnie przyjrzał się świeżej, ceglanej ścianie, w której do zamurowania pozostały jedynie trzy górne warstwy. Poszukał wzrokiem czegoś ciężkiego, znalazł młotek i zaczął metodycznie burzyć ścianę, wyciągając cegły. Zaprawa jeszcze nie stwardniała, więc wychodziły lekko. Nikitę znalazł leżącego wewnątrz pustej niszy pożarowej, między starą i nową ścianą. Suchow był żywy, jednak nieprzytomny, najwy- raźniej sparaliżowany zimnym ładunkiem oszczepu lub kastetem desantu SS. Zadzwoniwszy po karetkę i na milicję, Takeda zaniósł ciało przyjaciela w dół, by zdążyć przed ich przyjazdem. Suchow przyszedł do siebie dopiero w domu, na tapczanie. Długo patrzył na inżyniera, nie poznając go, po czym odwrócił się do ściany, jakby dając do zrozumienia, że właśnie przyjaciela obwinia o całe zajście. Tola, rozumiejąc jego uczucia, nie spieszył się z usprawiedliwianiem. Przygotował tonizujący napój - herbatę z dziką różą i żeiiszeniem i zmusił tancerza do jej wypicia. Potem usiadł obok niego i zaczął czytać książkę. Nikita nie wytrzymał pierwszy. Wziął się jednak w garść i nie zaczął skarżyć. Rzekł tylko z goryczą: -Podeszli mnie jak dzieciaka! „Ej, intelektualista-zawołali - pomóż przesunąć drabinę". No i pomogłem... To byli „słudzy szatana"? Czy Czeka? - Zwykli ludzie. Rodacy. - Jacy znowu rodacy? - Wcielili się w nich bojówkarze. W ich mózgi. Nazywa się to psychów cieleniem. Nikita zamyślił się przez chwilę. Wirus mroku 115 - Sądziłem, że takie sztuczki są możliwe tylko w literaturze. Dlaczego w takim razie nikt nie wcielił się we mnie? Znacznie łatwiej byłoby pozbyć się mnie w taki sposób: wejść w mózg, rozkazać rzucić się z dachu wieżowca i po krzyku. - Psychomatryca nie jest wszechmocna. Nie może zmusić ciała do samobójstwa; organizm broni się na poziomie instynktów i podświadomości. Jednak zabicie innej osoby jak najbardziej wchodzi w grę. Nikita znów się zamyślił. - Bydlaki! I po co się w to wszystko wpakowałem! A może nie jest jeszcze za późno się wycofać? Takeda milczał. - Jasne - westchnął Nikita. - Więc jest już za późno. Lecz niczego jeszcze przecież nie zrobiłem. Dlaczego postanowili mnie zlikwidować? - Jest to najprawdopodobniej profilaktyczna kontrola działania „pieczęci zła". W grę mogą też jednak wchodzić inne warianty. Mogą tu mieć na przykład swoich obserwatorów. Albo „pieczęć zła" po- siada reakcję zwrotną, sygnalizującą gospodarzom o fiasku zaklęcia. Faktem jest, że wysłali mały patrol „aksamitnej ingerencji". - A co, bywają też duże? - Istnieje mały, specjalny i reprezentacyjny patrol. Mały liczy trzech bojówkarzy, specjalny - pięciu, zaś reprezentacyjny to duma SS i raczej nie ma szans przed nim uciec. Dobrze, że w tym przypadku mały patrol był wcielony. - Takeda zawahał się. - Musisz zniknąć. Kit. - Jak to, zniknąć? - odwrócił ku niemu głowę Suchow. - Gdzie mam zniknąć? - Całkowicie. Z miasta. Z kraju. Trzeba zainscenizować twoją śmierć. I pogrzeb. - Zwariowałeś! A mama? Pomyślałeś o niej ? I Ksenia... Mam masę krewnych, przyjaciół... - Mamę trzeba będzie na jakiś czas gdzieś wysłać, na przy- kład do rodziny, na czas twojego treningu. A co do Kseni... też coś wymyślimy. Chyba, że masz inne pomysły? 116 Wasilij Gołowaczew Nikita odwrócił się i milczał przez kilka minut. - A co ze mną? Będę żył pod cudzym nazwiskiem? - Razem ze mną. Ja też będę musiał zniknąć. Japończycy mają taki obyczaj -junshi: wasal umiera razem ze swym panem, suwerenem. Nikita usiadł na tapczanie, blady, wręcz siny i uśmiechną} się niewesoło. - Niezły mi los wy krakałeś'... wasalu. - Stary kruk bez powodu nie kracze. Więc jak? Zdecydo- wałeś się? - Muszę się pożegnać z Ksenią - Nikita z trudem wymówił imię dziewczyny. - Rozumiesz? Czy to też zabronione? W przedpokoju rozległ się dzwonek. Nikita podskoczył, z niepokojem spojrzał na przyjaciela, który przyglądał się pier- ścieniowi, mrugającemu zieloną źrenicą. - Idź się pożegnać - westchnął Tola. - Najwyraźniej jesteście z tej samej gliny. To Ksenia. Nikita niczym wiatr przemknął przez pokój, otworzył drzwi i zobaczył uśmiech ubranej w podróżny strój artystki. Przy jej nogach stała wielka torba. - A oto i ja - rzekła śpiewnym głosem. - Nie wytrzymałam. Tola będzie marudził... Nie zdążyła powiedzieć niczego więcej, gdyż Nikita zamknął jej usta pocałunkiem. SZCZYT 2 | ŻÓŁTODZIÓB UCZEŃ Wirus mroku 119 ROZDZIAŁ 1 Procesja pogrzebowa nie była liczna i szła niedaleko; droga od bramy domu, w którym mieszkał zmarły, do ozdobionego czarną, żałobną szarfą karawanu liczyła jakieś pięćset kroków. Grzebano dwóch mężczyzn, młodego akrobatę, tancerza oraz jego przyjaciela, inżyniera elektronika. Jeden skończył dopiero dwadzieścia sześć lat, drugi trzydzieści dwa. Co prawda nie można było zobaczyć, jak wyglądali za życia, gdyż chowano ich szczątki zawinięte w białe płótno. Obaj zginęli w wypadku samochodo- wym; ich samochód wbił się na zakręcie w drzewo i spłonął, tak że nie można ich było zidentyfikować na podstawie wyglądu, a jedynie dzięki rzeczom osobistym, zaś matka młodszego roz- poznała syna po czterech pieprzykach na ramieniu. Na cmentarzu, dopóki przedstawiciele delegacji teatru, w któ- rym występował tancerz, a także komitetu sportowego i Instytutu Elektroniki, w którym pracował inżynier, wygłaszali pożegnalne mowy, do jednego z pracowników cmentarza podszedł leciwy, łysiejący mężczyzna z brzuszkiem, który przechadzał się między mogiłami, kiedy przywieźli tragicznie zmarłych. - Kogo chowają? Robotnik, młody, opalony chłopak w czarnej koszuli, roz- wijający długą szarfę, odwrócił się. - Mówią, że jakiegoś sportowca i jego przyjaciela, Japoń- czyka. -Młodzi? - A kto ich tam wie, ojczulku. Mówią, że młodzi; roztrzaskali się samochodem i spłonęli. - A jak ich zidentyfikowali? Robotnik wzruszył ramionami. - A coś ty taki ciekawy, ojczulku? Zidentyfikowali, inaczej by nie chowali. Kto mógł zresztą jechać samochodem sportowca, oprócz niego samego? 120 Wasilij Gołowaczew - No, ktoś mógł go ukras'ć... - A ty przypadkiem nie z milicji, ojczulku? Ich spece przecież już przeprowadzili śledztwo. - Chłopak odszedł w stronę mogił, przy których stali krewni zmarłych, około dwudziestu osób. Leciwy mężczyzna odprowadził go wzrokiem, długo patrzył na trumny, na których mocowano wieka i powoli oddalił się ku rosnącym wzdłuż alei drzewom. Podszedł do niego jeszcze jeden mężczyzna, całkiem już stary, zamienili ze sobą kilka słów, po czym nagle zaczęli rozglądać się z konsternacją, jakby nie rozu- miejąc jak i po co się tu znaleźli. Przychodzili do siebie długo, do końca całej ceremonii i po ich twarzach było widać, do jakiego stopnia są zdziwieni i przestraszeni. Pogrzeb dobiegł końca. Trumny zakopano, na kopcach usta- wiono nagrobki z krzyżami i otoczonoje ogrodzeniem. Członkowie najbliższej rodziny wsiedli do mikrobusu i odjechali, a za nimi ruszyły autobusy z żałobną delegacją. Cmentarz, położony w nie- przytulnym zakątku miasta, z dołami wykopanymi dla kolejnych zmarłych, opustoszał. Następnie do s'wieżych grobów podszedł człowiek w dziwnym, zielono-szarym, wzorzystym kombinezonie, wielki, barczysty, z bladą twarzą i bezdennie czarnymi oczami. W zamyśleniu stał przez chwilę przy grobach, z uwagą przypa- trując się nagrobkom z fotografiami zmarłych, po czym ciężko lecz bezszelestnie zanurkował w zaroślach za ogrodzeniem. Na s'wieżej ziemi przy ogrodzeniu pozostał siad jego buta, karbowanej podeszwy z wytłoczonym w centrum trójzębem. Godzinę po zakończeniu pogrzebu do mieszkania matki młodszego ze zmarłych, Nikity Suchowa, zadzwonił ten sam człowiek w plamistym kombinezonie z czarną walizeczką w ręce. Otworzył mu jeden z krewnych Suchowa, jego wujek ze strony matki, Fiodor Tichonowicz Simagin. - Przepraszam bardzo, czy tutaj mieszka obywatelka Sucho- wa Maria Iliniczna? - Proszę wejs'ć - zrobił mu przejście Simagin, krągły, spo- cony, w garniturze mimo upału. - Mamy tu pogrzeb, stypę po jej synu. A pan w jakiej sprawie? Wirus mroku 121 - Nie wiedziałem. Proszę mi wybaczyć. Ja z gazowni, ruty- nowa kontrola. Podejdę następnym razem. A co się stało? - Zginął jej syn. - Simagin otarł czoło chusteczką i zmarsz- czył się. - Nieszczęśliwy wypadek. Rozbił się samochodem z przyjacielem, obaj spłonęli... - Fiodjpr Tichonowicz machnął ręką z chusteczką. - Tak w ogóle to ledwie go rozpoznali i to jedynie po pieprzykach na ramieniu. Gość współczująco cmoknął językiem. - Tak, nieprzyjemna sprawa. - Widząc zdziwiony wzrok Simagina wycofał się pospiesznie. - Proszę wybaczyć, mam jeszcze wiele wizyt. - Niczego sobie nieprzyjemna sprawa! - wymamrotał Sima- gin, odprowadzając go wzrokiem, zaraz jednak zapomniał o incy- dencie, wracając do mieszkania, gdzie panowała przygnębiająca atmosfera, wspominano przedwcześnie zmarłego i wygłaszano ostatnie mowy. Samolot wystartował z Bykowa o dziewiątej wieczorem i Suchow z jakimś nowym dla siebie poczuciem straty spojrzał z góry na miasto: nagromadzenie wzniesionych ręką człowieka konstrukcji z betonu, cegły, stali i szkła, wśród których błądziły metalowe żuki samochodów i pełzali ludzie mrówki. Było mu ciężko na duszy, doskwierało mu przygnębienie i smutek i aż do bólu w żołądku pragnął się obudzić i powrócić do poprzedniej, usystematyzowanej egzystencji. Tancerz wiedział jednak, że jest to niemożliwe. Nie było już powrotu do poprzedniego życia, niezależnie od tego, jak potoczy się koło jego fortuny. A jednak jego serce tęskniło za spokojem, a nie za walką. Wciąż jeszcze pamiętał oczy mamy, zagubione, niczego nie rozumiejące, nie potrafiące kłamać i z trwogi o nią ściskało mu się serce - czy będzie potrafiła zagrać rolę przybitej rozpaczą matki, jeśli ktoś z nieznanych stron i czasów postanowi upewnić się, czy jej syn faktycznie nie żyje? Na swój pogrzeb Nikita nie poszedł, a właściwie nie puścił go Takeda, który postanowił nie ryzykować. Ksenia uczestniczyła 122 Wasilij Gołowaczew w ceremonii i miała przekazać wszystkie szczegóły, co prawda dopiero po miesiącu, kiedy wszystko ucichnie. Podobnie jak mat- ka, znała prawdę, jednak swoją rolę zagrała w pełni przekonująco, rozumiejąc że od jej gry zależą konsekwencje „pogrzebu". „Zmarli" odlatywali bez niej; dziewczyna nie wiedział nawet dokąd; gotowa była jednak czekać na wiadomos'ć i przylecieć na pierwsze wezwanie. Takeda, siedzący obok, zerkał na przyjaciela z ukosa, jednak milczał, rozumiejąc jego stan. Suchow ściął swe długie, opadające na ramiona włosy, zapuścił bródkę i wąsy i wyglądał teraz jak biznesmen, który w interesach udaje się na drugi koniec świata, do Chabarowska. Takeda także zapuścił wąsiki a la Chaplin i zmienił się w typowego, filmowego mafioso, któremu lepiej nie wchodzić w drogę. Operację z „pogrzebem" dopracowywali niemal miesiąc, a zrealizowali dopiero w połowie września, gdy nadarzyła się ku temu okazja. Na całym świecie istniała praktyka przewożenia i grzebania trupów z policyjnych kostnic, gdzie „przeszły identyfikację, lecz nie zostały rozpoznane". Najczęściej byli nimi samotnicy, którzy wyjechali z rodzinnych stron i zginęli z dala od domu w wypadkach, katastrofach. Tym razem milicyjna furgonetka przewoziła z Reutowa do Moskwy dziesięciu młodych ludzi, całą grupę „samobójców", którzy podróżowali po kraju na rowerach, nie mając ze sobą żadnych dokumentów; wszyscy upili się i za- snęli w stodole w jednej z wiosek i spłonęli w jednej chwili, nie zdążywszy zorientować się, co się dzieje, kiedy jednemu z nich zachciało się zapalić papierosa. Samochód z ich zwłokami zwalił się nocą z szosy do rzeki - pękła opona w przednim kole i kierowca nie zdołał zapanować nad kierownicą; na szczęście sam pozostał przy życiu, podobnie jak konwojenci martwego ładunku. Co prawda milicjanci mieli trochę mniej szczęścia; obaj doznali wstrząsu mózgu. Zawiadomienie o wypadku dotarło do miejskiej komendy ruchu o pierwszej w nocy i w tym samym czasie dowiedział się Wirus mroku 123 o nim Takeda, którego komputer od dawna „dyżurował" w kom- puterowej sieci wszystkich moskiewskich służb alarmowych - milicji, pogotowia i straży pożarnej. Inżynier z Nikitą dotarli na miejscu wypadku po półgodzinie, jeszcze przed przybyciem drogówki i dochodzeniówki. Po kilku kolejnych minutach dwa na wpół spalone ciała leżały w kabinie WAZ-a Suchowa, reszta była już sprawą techniki. Kierowca był nieprzytomny i niczego nie zauważył, a czy milicjanci zorientowali się, że znikły dwa ciała, tego przyjaciele nigdy się nie dowiedzieli. Chłodnia wpadła do rzeki i ta okoliczność była porywaczom na rękę. Najtrudniejszym okazało się wykonanie na ramieniu jednego z nieboszczyków, odpowiadającemu budową ciała i muskulaturą Suchowowi, tatuażu imitującego pieprzyki w kształcie siódemek. W końcu jednak Takeda, który skonsultował się w tej sprawie ze specjalistą, poradził sobie z tym problemem. Wszystkie działania odbywały się w zaciemnionym garażu Takedy i tak wyczerpały tancerza, że omal się nie poddał, krzycząc szeptem, że „ma gdzieś wszystkie te SS i Czeka", że „chce żyć jak inni ludzie, pójdzie na milicję, do wszystkiego się przyzna i niech się dzieje, co chce". Takeda nie oponował, nie przerywając jednak pracy i po chwili Suchow się uspokoił, choć przyznał się potem, jak bardzo go to mierziło. Cały dzień przygotowywali się do operacji „ucieczka", a piętnastego września, wczesnym rankiem wsiedli do samo- chodu, wyjechali za miasto i z powodzeniem rozbili go o pień olbrzymiej topoli, w odpowiedni sposób układając przygotowane zwłoki wewnątrz oraz obok samochodu i podpalili go. Pogrzeb odbył się dwa dni później. Samolot nabrał wysokości, stewardessa rozniosła napoje, jed- nak Suchow nie mógł zasnąć, mimo że w ciągu ostatniej doby jego nerwy były napięte do granic, a teraz przyszło odprężenie. Nie spał także Tola, udając, że czyta. On także był zmęczony, biorąc na siebie na tym etapie całe brzemię ich podróży. W odróżnieniu od Nikity, który wciąż jeszcze wątpił w słuszność ich poczynań i realność sytuacji, inżynier dokładnie wiedział, że grozi im śmier- 124 Wasilij Gołowa czew telne niebezpieczeństwo i nie będzie już powrotu do poprzedniego życia. I tylko on jeden wiedział dokąd i po co lecą. W Chabarowsku jeszcze przed dziesięciu laty zostało utworzone Centrum Rosyjskich Sztuk Walki, którego głównym instruktorem został nauczyciel Romana, mistrz szóstej kategorii rossdao, uczeń sławnego „Dziada", Iwan Grigoriewicz Krasilni- kow. Takeda miał nadzieję, że przekona go, by zaczął trenować Nikitę, który z powodzeniem rozpoczął drogę wojownika pod okiem Romana. „Ma wrodzony talent! - przypomniał sobie inżynier słowa instruktora. - Po dwóch miesiącach wyprzedził moich orłów, którzy trenują już rok, a niektórzy nawet półtora! W takim tempie po roku przewyższy nawet mnie!" „Po roku", rzekł do siebie Tola. Problem polega na tym, że on nie ma tyle czasu. Najważniejsze jest to, żeby w trakcie zajęć uświadomił sobie dwie prawdy: nie jest ważne zwy- cięstwo nad przeciwnikiem, lecz nad samym sobą. Zwycięża nie ten, kto walczy przeciwko komuś, lecz ten, kto walczy za coś. - A tak wszystko wspaniale się układało! - rzekł nagle ze smutkiem Nikita, nie odrywając wzroku od iluminatora, zupełnie jakby rozmawiał sam ze sobą. - O czym mówisz? - Tola zerknął na niego. - Samochodu ci szkoda, czy co? Suchow nie zareagował na żart i nie kontynuował tematu, jednak Takeda doskonale zrozumiał jego myśl: tancerz do czasu wmieszania się w jego życie mrocznych sił żył we własnym, wygodnym pod każdym względem świecie, stworzonym dla takich jak on ludzi sztuki i sportu. I dlatego oderwanym od innych światów, w których na róż- nych poziomach dostatku i warunków socjalnych żyli inni ludzie, od bezrobotnych do prezydentów, członków band i mafijnych klanów. Znalazłszy się za burtą swej wystarczająco pewnej arki, zetknąwszy się z obcą mu rzeczywistością pełną okrucieństwa, przemocy i strachu, pojmując, że teraz trzeba zacząć żyć inaczej, decydować o wszystkim samemu i odpowiadać za konsekwencje każdego kroku, Nikita Su- chow, mistrz Rosji w akrobatyce, srebrny medalista mistrzostw świata i wspaniały tancerz, pogubił się. Jego umysł pojmował, że spokojny Wirus mroku 125 nurt życia się zakończył, lecz dusza wciąż jeszcze pragnęła powrotu do niego. A grunt pod nogami był grząski, niepewny i chybotliwy jak torf na bagnie. -Zapewne jestem po prostu pechowcem-zakończył Suchow rozmowę z samym sobą. - Nie rozklejaj się, naznaczony - rzekł sucho Takeda. - Na razie miałeś szczęście. Wszak słudzy mogli zabić cię jeszcze w parku. Ich dowódca po prostu cię oszczędził. Nikita oderwał się od iluminatora, spojrzał na swego towa- rzysza i krzywo się us'miechnął. Policzki mu się zaróżowiły. - Nad kim Bóg się lituje, tego car oszczędza. Nie wiadomo tylko, co to za car i gdzie go szukać. - Najważniejsze, by mieć go w głowie. Znasz takie powie- dzenie: nie mając cara w głowie, carem nie zostaniesz! - Mówiłeś', że istniała jakaś' księga, w której podobno wska- zane było wejs'cie do tunelu łączącego Światy Wachlarza. - Księga Otchłani. Według legendy jest ona związana Strasznym Zaklęciem na dziesięć tysięcy lat. Została zamuro- wana w ścianach Sucharewej Wieży, która wznosiła się między Sretenką i Mieszczańską; zbudowano ją jeszcze za czasów Piotra Pierwszego. Jednak po zburzeniu wieży księga znikła. - Takeda zamilkł na chwilę. - Szukam jej prawie półtora roku. -No i?... - Są pewne ślady... niezbyt jednak wyraźne. W związku z ty- mi poszukiwaniami będę się musiał trochę pobłąkać po s'wiecie, więc przez jakiś' czas pobędziesz sam. Zostawię ci Księgę Tao; choć nie jest ona Księgą Otchłani, jednak osłodzi ci samotnos'ć. Chcesz posłuchać jednej z zawartych w niej maksym? - Dawaj, nauczycielu. - W głosie Nikity zabrzmiała ironia, jednak inżynier nie obrażał się za takie rzeczy. - Bądź płynny jak woda, spokojny jak zwierciadło, wrażliwy jak echo i niewzruszony jak cisza. Rozmowa urwała się na chwilę. Równo huczały silniki samo- lotu, niektórzy pasażerowie szeles'cili gazetami, inni rozmawiali lub spali. Odpływały w tył rodzinne strony, dom, przytulność, 126 Wasilij Gołowaczew odpływała przeszłość. Potem Nikita przysunął się bliżej i rzekł posępnie: - Niezła rada, ale się spóźniłeś. A teraz opowiedz mi jeszcze raz o Wachlarzu, ze szczegółami. - Co konkretnie? - To, jak powstał, zrozumiałem. Lecz jakie wszechs'wiaty wytworzył? Z jakimi warunkami? - O tym długo by można mówić, lecz postaram się streszczać. Spektrum światów realizowanych przez Wachlarz jest praktycznie nieobjęte, choć nie jest ono nieskończone. Są wszechświaty nie odpowiadające ziemskim wyobrażeniom o przestrzeni, czasie i życiu; są też jednak takie, które w pełni przypominają ziemski, posiadają planety, gwiazdy, galaktyki, czarne dziury, supernowe, a nawet samą Ziemię. Co prawda, mieszkańcy tych „ziem" nie zawsze nazywają swą planetę Ziemią, istnieją jednak niemal identyczne z nią światy, różniące się jedynie szczegółami. Cie- kawe, że takie właśnie Światy Wachlarza tworzą specyficzne „pakiety", w których spektrum warunków zawiera się pomiędzy skrajnymi wariantami, powiedzmy - od Porządku do Chaosu, lub od Dobra do Zła. Takeda przerwał. - Nie, w ten sposób tylko ci namieszam. - Kontynuuj. Jak na razie wszystko rozumiem. - W porządku. Dam ci przykład. Nasza ojczysta Ziemia znajduje się w centrum takiego „pakietu". „Niżej", to znaczy bliżej momentu powstania Wachlarza, realizuje się M-fizyka, magiczna fizyka, umożliwiająca zmienianie świata z pomącą siły woli, czarów - w naszym oczywiście rozumieniu. „Wyżej" znajdują się światy, w których na Ziemi realizuje się już T-fizyka, technologiczna, obliczeniowo-analityczna. Nie pytaj tylko, jak to wszystko wygląda, nie podróżowałem po Światach Wachlarza. Może z tobą mi się to uda? Nikita nie zareagował na pytanie. Tola zaś kontynuował: - Hierarchia Wachlarza jest stosunkowo prosta. Liczy jedynie pięć stopni, z których każdy posiada swoje spektrum Wirus mroku 127 wariantów. Pierwszy stopień: rządzą wszystkie klasyczne prawa fizyki. Przykład - nasza Ziemia i jej „sobowtóry" w sąsiednich chronach. Drugi stopień: panują prawa względności, które w naszym chronię realizują się tylko częściowo. Trzeci stopień: rządzą prawa wymiany energoinformacyjnej; to już przymiarki do oddziaływań magicznych. Czwarty: panują prawa zmieniania struktury wysiłkiem woli. I w końcu piąty: absolutna władza nad materią, formą i rzeczywistością, nad życiem i śmiercią, posiadana przez siły, których nie jesteśmy w stanie nazwać. I wątpliwe, byśmy kiedykolwiek byli w stanie to zrobić. Z tymi siłami mogą równać się jedynie Władcy i to nie zawsze indy- widualnie, lecz tylko łącząc się w coś w rodzaju kolektywnego rozumu. Wiadomo tylko jedno: istnieją stopnie rozwoju materii znacznie wyższe, niż rozum w ludzkim pojmowaniu oraz zasady znacznie doskonalsze, niż dobro i bardziej pożądane, niż szczę- ście. A także systemy wiedzy oparte nie na poznaniu i nauce. Ale to już jest temat na inną rozmowę. Tak na marginesie, Denica urodził się w jednym z takich światów - Takeda w zamyśleniu possał palec - choć nie realizował wszystkich wyliczonych przeze mnie postulatów. Co prawda sam nie wszystko z tego rozumiem... - Takeda zamilkł. Suchow spał. Jego twarz była blada, zapadnięta i zmęczona. 1 Takeda po raz pierwszy pożałował, że przypadek wciągnął tego chłopaka w tę dziką, niezrozumiałą, nieprzewidywalną i niewia- rygodną awanturę. Jednak naprawdę nie było już odwrotu. Iwan Krasilnikow, instruktor rossdao, o którym mówił Ro- man, będący jego uczniem, okazał się niemal tak młody jak sam Roman: skończył trzydzieści jeden lat. Z wyglądu niezgrabny, tyczkowaty, lekko przygarbiony, nie mający szczególnie roz- winiętej muskulatury, nie sprawiał wrażenia silnego człowieka i doświadczonego mistrza sztuk walki, jednak jego oczy - szare, przenikliwe i bystre - od razu go zdradzały. Za błyskiem ironicz- nej uwagi czaiła się w nich ukryta siła i ostrzeżenie, wywołujące 128 Wasilij Gołowaczew mimowolny szacunek u każdego, kto spotykał się z Krasilniko- wem. Nikita pamiętał słowa Takedy, że mistrza szóstej kategorii rossdao nie można pokonać, jednak przekonał się o prawdziwości tych słów dopiero w CRSW, gdzie Krasilnikow pracował jako instruktor. Już podczas pierwszego treningu stoczył pokazową walkę z szesnastoma uczniami jednocześnie, atakującymi go ze wszystkich stron i nie trafiony nawet jednym bezpośrednim cio- sem pokonał wszystkich w ciągu trzech minut. I to bez względu na to, że wielu z tych zawodników trenowało rossdao już kilka lat i było instruktorami w innych szkołach! Nikita od razu poczuł do Iwana Grigoriewicza - wszyscy zwra- cali się do niego po imieniu - sympatię. Nie lubił on dużo mówić, za to wiele pokazywał i jego gesty były bardziej wymowne, niż słowa. Po pokazowej walce zadał Nikicie tylko jedno pytanie: -Jak można, według ciebie, sformułować cel mistrza rossdao w walce z wieloma przeciwnikami? ? Nikita, całkowicie zaskoczony pytaniem, wymamrotał: - No... zapewne wykorzystać nieuniknione zamieszanie... walczyć techniką obrona-kontratak... - Głównym celem jest eliminacja kolejnych przeciwników w najbardziej efektywny sposób przy minimalnym nakładzie sił. - Krasilnikow uważnie zlustrował Nikitę od stóp do głów. - Chociaż masz też częściowo rację. - Odwrócił się do milczą- cego Takedy. - Rekomendacja Romana jest dla mnie w pełni wystarczająca, a i materiał je.śt niezły; będziemy pracować. Jednak także pan będzie musiał z nim poćwiczyć, jeśli chcecie osiągnąć maksymalny rezultat. I na tym zakończyła się „wprowadzająca lekcja" Krasil- nikowa, który dobierał uczniów według sobie tylko znanych kryteriów. Zajęcia odwracały uwagę od bolesnych rozmyślań i mę- czącego oczekiwania i Nikitę, który zmienił imię i nazwisko na Władimir Pietrow, bez reszty pochłonęły treningi, zajmujące mu po dwanaście godzin na dobę. Wirus mroku 129 Wynajęli mieszkanie w rozrzuconej po pagórkach północnej części Chabarowska, u pary emerytów, Iwliewych, którzy dora- biali w okresie letnim zbieraniem rokitnika, grzybów i jagód. Gospodarze nazywali się Fiodor Połujanowicz i Maria Kiryłowna; byli to małomówni, nieśmiali i dobrzy ludzie, którzy pół życia spędzili w tajdze i dopiero na starość postarali się o mieszkanie w mieście, a i to za namową dzieci. Ich syn ożenił się z Białoru- sinką i wyjechał do Homla. Córka także wyjechała- na Sachalin, wychodząc za mąż za kapitana rybackiego sejnera, i staruszkowie zostali sami. Nikita nie wiedział, jak znalazł ich Takeda, ale był zadowolony, że może zamknąć się sam w pokoju i zajmować swoimi sprawami, nie przeszkadzając innym. Pokój Toli mieścił się naprzeciwko, a sami gospodarze mieszkali w trzecim pokoju, na końcu korytarza, za wspólnym pokojem gościnnym, w którym stał telewizor, stare pianino i kredens. Pokój Suchowa był po spartańsku pusty, znajdowały się w nim jedynie stół, łóżko, krzesło i szafa. Wystarczało za to miej- sca na zajmowanie się kata - kompleksem ćwiczeń i na zajęcia z hantlami, ekspanderem i podwieszonym drążkiem. Takeda spędził w Chabarowsku jakiś tydzień i wyjechał, wymuszając na tancerzu przyrzeczenie, że będzie siedział cicho. Inżynier ciągle jeszcze nie tracił nadziei na znalezienie sławetnej Księgi Otchłani. Początkowo Nikita święcie przestrzegał reżimu, chodził jedynie na treningi, zaś pozostały czas spędzał w domu, zajmując się szlifowaniem układów ćwiczeń i czytaniem książek, między innymi zostawionych przez Tolę dzieł filozoficznych Łosiewa, Andriejewa, Bierdiajewa. Jednak tęsknota za Ksenią wkrótce przybrała formę fizycznego cierpienia i Suchow zaczął szukać sposobów oderwania się od tych napadów, zwykle wybierając się do nocnego klubu albo baru, których w Chabarowsku było pod dostatkiem. Bał się wysyłać list do Kseni, zresztą Takeda obiecał przywieźć od niej jakieś wieści. Mijał dzień za dniem, „pieczęć zła" nie dawała o sobie znać, gwiazda na ramieniu milczała i Nikita mimowolnie wszedł w rytm 130 Wasilij Gołowaczew codziennych treningów, nie zapominając przy tym o akrobatyce. Dzięki temu pewnego razu zadziwił kolegów z grupy potrójnym saltem z przejs'ciem w szpagat. Tęsknota za tańcem także dawała o sobie znać, jakoś się jednak trzymał, marząc, że kiedyś „pokaże klasę". W domu Iwliewych także nie mógł tańczyć jawnie, zresztą pokój nie nadawał się do tanecznego programu baletowego. Potem go oświeciło i po krótkim wahaniu zaproponował swoje usługi w charakterze solisty w kasynie „Bomond", zapo- minając o ostrożności i uważając wydarzenia w odległej o tysiące kilometrów Moskwie niemalże za mit. Przekonał siebie samego także dlatego, że zapas pieniędzy zarobionych w poprzednim życiu był już na wyczerpaniu. Nikita tańczył w kasynie wieczorami, trzy razy w tygodniu. Wieść o tancerzu szybko rozeszła się po mieście i w dni jego wystę- pów kasyno zawsze było pełne ludzi. Nikita odzyskał dobry humor. Po długim okresie przerwy znów był w swoim żywiole, który pomagał mu osłodzić życie. Jednak po dwóch miesiącach, podczas których od Takedy nie było żadnej wieści, sytuacja się zmieniła. Po pierwsze, przyszedł list od Kseni (Tola jednak do niej do- tarł i przekazał adres), po którym Nikita o mały włos nie porzucił swego lokum i nie pomknął do Moskwy. Po drugie, Krasilnikow dowiedział się o nocnym życiu swego podopiecznego i zażądał, by ten go zaniechał, zwracając uwagę na zmęczenie tancerza, które uniemożliwiało mu pracę pełną parą. Nie odwoływał się przy tym do instrukcji Takedy, zaczął jednak za każdym razem odprowadzać ucznia z treningów do domu, pozostając przy tym niezauważonym. Po trzecie, Suchow wyczuł powiew obcej siły. W rezultacie intensywnych zajęć związanych z koncentracją wewnętrznej energii wyostrzyła mu się uwaga i wrażliwo.sć i od- niósł wrażenie, że ktoś znowu zaczął go śledzić; co prawda nie bezpośrednio, lecz na poziomie kontaktu psychicznego. Kropkę nad „i" postawił incydent w kasynie. W chłodny i deszczowy wieczór na początku listopada w kasynie pojawiły się szychy miejscowego biznesu: prezydent dalekowschodniej filii Introbanku, dyrektor fabryki kiełbasy Wirus mroku 131 i współwłaściciel japońsko-rosyjskiej spółki „Hatzume", a wraz z nimi trzy dziesiątki goryli, przyjaciół i dziewcząt. Nikita nie lubił występować przed taką publicznością, jednak dobrze mu płacili i nie było wyjścia, trzeba było tańczyć. O północy był kompletnie wykończony, pracując już tylko na życzenie. „Trzymaj - ktoś' ze świty biznesmenów wciskał mu dziesięciotysięczny banknot. - Tańcz, maestro". I Nikita tańczył. Za piętnaście pierwsza zdecydowanie odsunął prowadzącego i oznajmił przez mikrofon, że prosi szanownych gości, by trochę przystopowali, gdyż program dobiegł końca. Jednak goście, rozgrzani obfitą libacją, nie przestawali krzyczeć „bis" i wycią- gać w jego stronę banknotów, żądając dalszego ciągu. Suchow wzruszył ramionami, zszedł ze sceny i natknął się na przysadzi- stego osiłka w jasnym garniturze z goździkiem w klapie. Był to jeden z przyjaciół Szczawela, prezesa Introbanku, nie tyle może przyjaciel, co wspólnik. - Tańcz, mały - odezwał się ochrypłym głosem, wręczając mu zwitek dolarów. - Płacę „zielonymi". I skończysz dopiero na mój sygnał. Nikita poczerwieniał. Nikt nie rozmawiał z nim jeszcze takim tonem. Udało mu się jednak pohamować. - Pan wybaczy, ale program dobiegł końca. Z boku przysunął się właściciel kasyna, Goldman, nalany, wiecznie spocony i łysy jak kolano. - Nie świruj, Wołodia, poskacz jeszcze pół godzinki. Goście proszą, nie wypada odmawiać. Suchow zawahał się przez moment, jednak osiłek w garni- turze kontynuował tym samym tonem: - A jakie ma wyjście? Jeszcze nie urodził się taki oryginał, który by odmówił Szczawelowi. I mnie. - Ja jestem tym oryginałem. - Nikita strząsnął z ramienia pulchną rękę Goldmana i skierował się w stronę drzwi na za- plecze. Za jego plecami rozległo się wściekłe warczenie osiłka, tenorek właściciela kasyna i jeszcze czyjeś głosy, jednak nikt 132 Wasilij Gołowaczew nie zatrzymywał tancerza. Za to czekali na niego za drzwiami kasyna, w zaułku. Nikita poczuł w sercu znajome ukłucie: przypomniały mu się dotychczasowe incydenty zainicjowane przez „pieczęć zła". Czyżby znów go znalazła? Bez względu na jego kamuflaż? Czy też jest na to prozaiczne wytłumaczenie: miejscowi mafiosi po- stanowili ukarać krnąbrnego tancerza? Było ich trzech... nie, więcej. Nikita skupił się, koncentrując uwagę. Nauczył się już wykorzystywać rezerwy wewnętrznej energii organizmu, lecz nie miał jeszcze okazji wykorzystania swych umiejętności w praktyce. A więc trzech na wprost i jeszcze dwóch za krzakami, z pra- wej. Ci byli najbardziej niebezpieczni, gdyż mieli broń. Nie była to jednak zasadzka „sług szatana", ani tym bardziej Czeka. - Za kogo się uważasz, tancerzu? - lekceważącym tonem odezwał się najwyższy z trójki napastników; wszyscy byli ubrani w jednakowe, szare płaszcze i czapki. - Mało ci płacą? Co to za fochy? Szef jest niezadowolony i zostaniesz za to ukarany. - Co się z nim tak cackasz, Drąg? - wtrącił się drugi, niż- szy, z włosami do brwi. - Myśli, że jak wyrobił muskuły, to ma prawo zachowywać się jak cham. Jest zerem i zaraz się o tym przekona! Fala gniewu uderzyła do głowy, przyćmiła świadomość i Ni- kita z trudem powstrzymał się przed odpowiedzią, w samą porę przypominając sobie naukę Krasilnikowa: „Złość powinna być czysto sportowa i skierowana na samego siebie, w żadnym przy- padku nie na przeciwnika... gdyż jest to droga do przegranej". Najwyraźniej cała trójka uznała jego wahanie za oznakę strachu, gdyż trzeci członek grupy splunął pogardliwie, niemal trafiając na spodnie Suchowa. - I co, narobiłeś w gacie, tancerzu? Nie pobijemy cię zbyt mocno, tylko profilaktycznie, żebyś wiedział, jak odpowiadać szefowi. I żeby innym się odechciało. I w tym momencie wysoki uderzył Nikitę w pierś, a dokład- niej w miejsce, w którym ten przed chwilą stal. I jęknął, otrzy- Wirus mroku 133 mując siarczysty policzek, od którego w oczach pokazały mu się gwiazdy. Drugi „egzekutor" też machnął ręką - na palcach miał kastet - i zarobił cios, który na kilka minut wyeliminował go z gry. Trzeci, najniższy, lecz szybki i zwinny, znał karate - sądząc po skoku i uderzeniu nogą, lecz jego cios także nie trafił w cel. Nikita zrobił unik i wyeliminował skoczka uderzeniem nogą. - To wszystko? - wyzywająco spytał Suchow wysokiego. -Mogęjuż iść? Sam w tym czasie myślał o tych dwóch, którzy zamierzali przechwycić go przy wyjściu z zaułka. Nie musiał się jednak nimi martwić. W świetle latarni pojawiła się figura w sportowej kurtce z kapturem, kiwając do tancerza ręką. - Szybciej, Kit. Nikicie z radości serce omal nie wyskoczyło z piersi - to był Takeda we własnej osobie. Trójka napastników nie zamierzała kontynuować „lekcji". Charcząc i klnąc wycofali się z pola walki. - A pozostali? - zapytał Nikita. Takeda spojrzał na krzaki i machnął ręką. - Zajął się nimi Krasilnikow, wszystko w porządku. - Iwan Grigoriewicz?! - Pilnował cię na wszelki wypadek. Wybacz, że cię nie uprzedziłem. Ale i ty, jak widzę, czegoś się nauczyłeś, co? - Sytuacja nie była zbyt skomplikowana. - Suchow wciąż jeszcze nie mógł wyjść ze zdumienia. - Niezłe z ciebie ziółko, Ojamowicz. I Krasilnikow się zgodził? - Nie mogę sobie pozwolić na błędy. Chodźmy, zaraz będzie padać, a ja nie mam parasola. Nikita ruszył za przyjacielem, nie próbując nawet skryć swej radości. Pojawienie się Toli oznaczało nie tylko najnowsze informacje, lecz także zmianę biegu zdarzeń. Przegadali dwie godziny i położyli się spać o wpół do trzeciej w nocy. Suchow nie mógł jednak zasnąć i po piętnastu minutach pojawił się u Takedy. Zapukał. - Wybacz, nie śpisz jeszcze? Mam kilka pytań. 134 Wasilij Gołowaczew - Śpij, jutro je zadasz... a właściwie dziś' rano. Pobudka o siódmej. - Takeda w zamyśleniu spojrzał na stojącego w szla- froku tancerza. - Słabo panujesz nad nerwami. Co przerabiacie z Krasilnikowem? - Bloki. To znaczy nie są to bloki, lecz układy ruchów... - Nie musisz mi tłumaczyć. - Przerobiliśmy bloki z pozycji siedzącej, leżącej i w walce z tłumem, a teraz ćwiczymy blok „w walce z marszu". A tych bloków jest co niemiara: przeciw wszystkim rodzajom chwytów, w ograniczonej przestrzeni, przeciwko mistrzom karate... a tak- że aikido, przeciw uzbrojonym bandom... Nie rozpraszaj mnie, Ojamowicz, bo do jutra nie wyliczę. Jak myślisz, czy dzisiejszy incydent jest związany z „pieczęcią zła"? - Nie wiem - cicho odparł Takeda. Podsunął poduszkę wyżej i oparł się na niej. - W zasadzie dla świata obaj jesteśmy martwi... jednak, jak powiadają mędrcy, dla pełnej negacji samobójstwo to za mało. „Słudzy szatana" potrafią doprowadzać sprawę do końca i nie zatrzymają się, dopóki nie będą pewni, że przenieśliśmy się na tamten świat. Nikita chrząknął. Zdążyli już porozmawiać o mamie, o Kse- ni, sytuacji w Moskwie i o mieszkaniach - szkoda, że mieszkanie Takedy zostało przejęte przez miasto (choć książki, niektóre z rzeczy osobistych i obrazy Tola zdążył przenieść), a jednak Suchow czuł dziwny niepokój. Chciał osobiście upewnić się co do bezpieczeństwa mamy, krewnych i Kseni, która przekazała przez Tolę co najmniej dziesięciostronicowy list. - Ależ ty potrafisz uspokajać - rzekł w końcu Nikita z nie- zadowoleniem. - A jeśli mimo wszystko się tu pojawią? - Wszystko zależy od ciebie. Musisz zdążyć posiąść siłę i od- naleźć swoją broń. Tylko wtedy pojawi się szansa na wymknięcie się prześladowcom i wejście na Drogę. - Drogę Miecza? Zupełnie nie mogę zrozumieć, dlaczego nie możemy zacząć od innej drogi - na przykład Drogi Rozumu? - Dlatego, że będą się starać unicestwić cię wszelkimi moż- liwymi środkami dostępnymi SS, Czeka i magom, pomocnikom Wirus mroku 135 Lucyfera, a ty musisz przeżyć, by wstąpić na sinto - Drogę Myśli. Najtrudniejszym zadaniem będzie znalezienie pierwszego Wład- cy, pierwszego maga. Potem on nam pomoże. Nikita zaklął bezgłośnie. - Wspaniała perspektywa! Niezwykle optymistyczna. Zadam więc następne pytanie. Mówiłeś', że Siódemka zbierała się już dwukrotnie... czy trzykrotnie? - by pokonać Lucyfera, a teraz trzeba ich zebrać znowu. Czyżby żyli tak długo? Takeda pokręcił głową. - Chociaż czas w Światach Wachlarza płynie z różną szybkos'cią, nikt w jego granicach nie jest wieczny, nawet Władcy chronów; rzecz jednak w tym, że obrona Wachlarza jest prerogatywą młodości! Postarzali Władcy zwykle wyco- fują się w taką twórczą działalność, której celu, sposobów jej osiągnięcia ani skali, nie jesteśmy w stanie pojąć. A być może w ogóle opuszczają oni Wachlarz i tworzą własne wszech- światy. Nikt tego nie wie. A właściwie ja nie mam takiej wiedzy. Faktem jest, że Siódemka za każdym razem zbiera się na nowo. Od czasu do czasu w Światach Wachlarza rodzą się wielcy twórcy, magowie, którzy początkowo wyznaczają sobie niewielkie cele i przechodzą kolejne etapy rozwoju, w tym etap walki z Denicą. Takeda uśmiechnął się, patrząc na oszołomionego tance- rza. - Wystarczy, kładź się spać. Masz teraz o czym rozmyślać do rana, choć radzę ci zająć się tym jutro. Nikita posłusznie skierował się do swego pokoju, jednak już w drzwiach odwrócił się. - Tola, a dlaczego go... no, Lucyfera... nie zabili? Przecież byłoby to łatwiejsze, niż potem, za każdym razem... - Zuch - rzekł inżynier ze smutkiem. - Kiedyś też zadałem podobne pytanie i dostałem odpowiedź, nad którą głowię się do tej pory: po pierwsze, maga klasy Denicy nie da się pokonać, unicestwić, jest on praktycznie niezwyciężony. Żadna z Siódemek magów nie znalazła sposobu, by go zabić. Zresztą, o ile wiem, 136 Wasilij Gołowaczew wcale nie szukali takiego sposobu. A po drugie: śmierć nie jest prawidłowym rozwiązaniem. Zrozumiałeś coś z tego? - Ani trochę! - uczciwie przyznał Nikita. - No to idź i myśl, dojrzewaj. Po powrocie do swojego pokoju Suchow usnął w mgnieniu oka. Wirus mroku 137 ROZDZIAŁ 2 Krasilnikow, podobnie jak w swoim czasie Roman, również był zdziwiony postępami ucznia, a właściwie nie tyle zdziwiony, co wstrząśnięty. - Łapie wszystko w lot - rzekł instruktor podczas spotka- nia z Takedą. - Chociażby „amortyzator" wymaga co najmniej półrocznego treningu, a on opanował go przez miesiąc. Jeśli będzie ćwiczył i rozwijał się w takim tempie, za rok dogoni nawet mnie. Jednak... - Krasilnikow zawahał się. - On jest jakiś dziwny, niezrównoważony. Albo skrajnie wesoły, albo ponury, zacięty. - Ma ku temu powody. Cofam swą prośbę o zaopiekowanie się nim; potrafi teraz sam o siebie zadbać. Proszę jednocześnie o przyłożenie maksymalnych wysiłków do treningu kendo, to przyda mu się w pierwszym rzędzie. - A gdzie to mu się może przydać? - nachmurzył się in- struktor. Takeda niejasno wskazał palcem w górę. - Tam, w innych sferach. Nie żartuję, Iwanie Grigoriewiczu, nie jestem jednak w stanie dokładniej tego wyjaśnić. - Coś pan kręci, szanowny Tojawo Ojamowiczu. Czy nie podsunął mi pan przypadkiem przyszłego agenta kontrwywiadu? A może wywiadu? Wszak Roman pracuje dla tej organizacji. To zresztą nie moja sprawa; tym bardziej, że szkolenie tego chłopaka to czysta przyjemność. Nie uwierzy pan, ale udało mu się ulep- szyć dwie kombinacje w stylu impossible. Umiejętność kreacji jest niezwykłym darem, posiadają go jedynie wybrani i ten pana Pietrow daleko zajdzie, jeśli będzie go rozwijał. Siedzieli w pokoju instruktora, na drugim piętrze budynku CRS W i pili herbatę. Takeda raczej milczał, słuchając instruktora, i tylko od czasu do czasu wtrącał swoje uwagi. Odpowiadając na ostatnie słowa Krasilnikowa, zauważył: 138 Wasilij Gołowa czew - Nawet pan nie wie, jak trafnie pan to ujął. Mam na mys'li „wybrańca". Choć znakomity filozof, Danii! Andriejew, nie zgodziłby się z panem. Twierdził on, że twórczość, podobnie jak miłość, nie jest wcale wyjątkowym darem, dostępnym jedynie wybranym. Wybrańcom dane są prawość i świętość, bohaterstwo i mądrość, geniusz i talent. - Czytałem Andriejewa. Można z nim polemizować, gdyż w jego twierdzeniach kryje się wiele paradoksów. Nie będę jednak tego robił. Powiem jedynie, że Pietrow - nie jest to oczywiście jego prawdziwe nazwisko? - posiada zarówno talent, jak i twórczą iskrę. Reszta przyjdzie z czasem. A co do zajęć z mieczami, to dopiero je zaczynamy. Nie uważam się za wielkiego znawcę kendo; zrobię, co w mojej mocy, a potem skontaktuję go ze swym znajomym. To mistrz walki na miecze, władający nawet „stylem Radogora". - W porządku. I jeszcze jedno, Iwanie Grigoriewiczu, nie widział mnie pan dzisiaj i w ogóle mnie pan nie zna. Zgoda? To ko- nieczność. Poza tym, znów będę musiał na jakiś czas wyjechać... - Jasne, przypilnuję go. -Nie, chodzi o coś innego. Nik... Władimir Pietrow jest nie tylko akrobatą, lecz także tancerzem, w dodatku wybitnym. - Miałem okazję się o tym przekonać. Zatrudnił się w kasy- nie, choć mu to odradzałem. - Dziękuję, że pan zainterweniował. Ja mogłem nie zdążyć. Trzeba mu też znaleźć jakieś miejsce, gdzie mógłby tańczyć. Cho- ciaż raz w tygodniu. On tego potrzebuje. W jakimś przyzwoitym klubie młodzieżowym, a nie lokalu typu kasyno. - W porządku, poszukam czegoś. Ale mimo wszystko było- by lepiej, gdyby opowiedział mi pan o nim coś więcej. Ostatnio odnoszę wrażenie, że przypominał on sobie zapomniane nawyki walki, co zmusza mnie do rewizji programu treningów. - „Kiedy się uczysz, odkrywasz jedynie to, co dawno już wiesz"* - filozoficznie zauważył Takeda. Wstał. - Dziękuję za spotkanie. * - Richard Bach - amerykański socjolog. Wirus mroku 139 Po wizycie u Krasilnikowa inżynier wstąpił na pocztę, spraw- dzić, czy nie ma jakiejś' korespondencji na nazwisko Kusunoki Matsumoto - pod takim pseudonimem zameldował się w Chaba- rowsku. Listów nie było, lecz przyszedł telegram z Moskwy od Romana: „Dzieją się dziwne rzeczy. Przyleć". Tola nie zastanawiał się długo. Znał instruktora od dawna i nie wierzył, by ten mógł spanikować. I jeśli wysłał telegram, oznaczało to, że rzeczywiście nie może sobie poradzić z problemem. Inżynier znalazł Suchowa w CRS W i oznajmił mu, że wyla- tuje na tydzień. Nie dając mu czasu na protesty opuścił centrum, po drodze zawiadamiając Krasilnikowa o swym wyjeździe. Dzień później zadzwonił do Romana z lotniska Bykowo, a gdy ten odebrał, powiedział tylko kilka słów: - To ja. Wariant pierwszy pasuje? - Pasuje - głuchym głosem odparł Roman. -OK. Dla bezpieczeństwa Takeda opracował trzy warianty spotka- nia z Romanem. Tym razem mieli spotkać się w Pieriediełkinie, niedaleko Domu Literata, przy znanym cmentarzu, na którym spoczywało wielu wybitnych pisarzy. Roman dotarł pierwszy i obserwował inżyniera, gdy ten wspinał się po schodach na wzgórze. Jak zwykle pod koniec listopada spadł już śnieg, było zimno i instruktor ubrany był w zielony, fiński płaszcz, w odróżnieniu od Takedy, który wolał puchową kurtkę. Zapadał zmierzch. Twarz Romana wydawała się szara, zmar- znięta i zmęczona, jednak głos pozostał niezmieniony. - Szybko dotarłeś. - Dobrze, że istnieją prywatne linie lotnicze. Uścisnęli sobie dłonie i Roman zrobił gest w stronę ławki przy jednej z ogrodzonych mogił. - Usiądźmy. Rozejrzałem się po okolicy i wygląda na to, że nikogo tu nie ma. - Widziałeś się z Ksenią? - Wczoraj wieczorem. Tak, jak się umówiliśmy, codziennie odprowadzam ją do domu... nie zauważony. Kilka razy podcho- 140 Wasilij Gołowaczew dziły do niej jakieś typy, ale żadnych incydentów nie było. Za to u mnie w domu... i w pracy... Roman odchrząknął. Chociaż potrafił panować nad uczucia- mi, po jego nieco gorączkowych ruchach Takeda zorientował się, że jego przyjaciel jest zaniepokojony. - Najpierw do mnie zadzwonili: „Czy jest może u pana Nikita Suchow? Proszę go zawołać". Ja na to: dziewczyno, przecież on zginął i od dawna jest już na cmentarzu... - Dzwoniła dziewczyna? - Głos był kobiecy, bardzo przyjemny, taki mruczący. I odło- żyła słuchawkę. Ani „przepraszam", ani „do widzenia". A po tygodniu pojawił się jakiś' mężczyzna w cywilu, przedstawił się jako pracownik milicji, pokazał legitymację, pełna kultura i też o Suchowa wypytywał: jak i gdzie zginął, w którym miejscu jest pochowany. Odpowiedziałem mu, a potem zapytałem: „A o co chodzi?" Wiesz, jak zareagował? Nagle zaczął się rozglądać z tak zdumioną miną, jakby nie wiedział, gdzie jest i skąd się tu wziął, i mówi: „Chyba zabłądziłem". - Wcielenie - rzekł głucho Takeda. - Co? - Nic takiego. Mów dalej. - Taka tam historia. A dzień po wizycie tego s'wira spadł na mnie z kuchenki garnek z wrzątkiem. Żona robiła pranie i gotowała prześcieradła. Ledwie odskoczyłem! A doskonale pamiętam, że garnek stał dokładnie pośrodku kuchenki. A spadł tak, jakby go ktoś' zepchnął. Ale to był dopiero początek. Kiedy pisałem sprawozdanie, zapalił się stół! Ni z tego, ni z owego! Prawie cały spłonął, zielonym płomieniem. A telefon nagle zaczął... strzelać! Najpierw zadzwonił. Odebrałem słuchawkę i mówię: „halo" i wtedy aparat niemalże wybuchnął. Od jed- nego takiego „wystrzału" ogłuchłem na dwa dni. I to jeszcze nie wszystko... - Streszczaj się, Roman. Instruktor zamilkł, lekko urażony, udało mu się jednak opa- nować rozdrażnienie. Wirus mroku 141 - Ten galimatias ciągnie się już od miesiąca. Codziennie czekam na nową niespodziankę. Dobrze, że nie odbija się to na żonie; ona o niczym nie wie. A przedwczoraj... czekali na mnie. Wyszedłem ze szkoły, skleciłem na przystanek i nagle podeszło do mnie pięciu, wszyscy w plamistych kombinezonach, bez czapek. Takeda wstał w milczeniu, po chwili znowu usiadł. Roman przyglądał mu się ze zdziwieniem, kontynuując niepewnym tonem: - Myślałem, że to milicjanci albo oddział specnazu. „Sze- fostwo" mogło z wyższych pobudek zorganizować trening, nie informując mnie o tym, co nieraz się już zdarzało. Do teraz nie mam pojęcia, kim byli. Jeden z nich, prawdziwy Herkules, pod- szedł i powiedział cicho lecz dobitnie: „Pracowałeś' z Suchowem? Przestań się mieszać. Umrzesz". A ja mu tak samo cicho odpar- łem: „A idź do diabła". On przyjrzał mi się uważnie, a wzrok miał jak nieboszczyk i syknął: „Drugiego ostrzeżenia nie będzie". 1 oddalili się bez pośpiechu. Takeda wypus'cił powietrze przez zaciśnięte zęby i odwrócił się. - Może powinieneś na jakiś czas wyjechać? Roman odwrócił go w swoją stronę. - Co to wszystko znaczy, Tola? Jakie tajemnice ukrywacie z Suchowem? Kto i za co was ściga? -To długa historia... i nie ma potrzeby, byś ją poznawał. Bez urazy. Suchow jest w niebezpieczeństwie, a w przyszłości bardzo wiele będzie od niego zależało. Jeśli nie wszystko. - Kim on jest? Supertajnym agentem? Terrorystą? Mafijnym bossem, który ukradł miliard i ukrywa się przed swoimi? - Nie zgaduj, Roman. Jest, powiedzmy, Tengu, baśniowym bohaterem, zmuszonym ukrywać się przez jakiś czas i nabierać sił. - Nic z tego nie rozumiem. Byłoby mi łatwiej, gdybyś zdra- dził coś więcej. 142 Wasilij Gołowaczew - Im mniej wiesz, tym lepiej dla ciebie. Ci goście to bojów- karze, którzy nie zrezygnują, dopóki nie znajdą Suchowa. Ach, Namu-Myo-Ho-Rengyo!* Myślałem, że mamy więcej czasu... - Co znowu za bojówkarze? - „Słudzy szatana". Ich zadaniem jest neutralizacja Wysłan- nika... czyli, ogólnie rzecz biorąc, unicestwienie Suchowa. Roman pokręcił głową. - Zabawna historia. - Milczał przez chwilę. - A co u Ni- kity? - W porządku. Krasilnikow jest zadowolony. Ma jednak mało czasu na przygotowania. W końcu słudzy znów wpadną na jego trop. Nie wchodź im w drogę, Roman, przy następnym spotkaniu nawet ty sobie z nimi nie poradzisz. Lecz jeśli do tego dojdzie, powiedz im, że wyjechaliśmy na Daleki Wschód, da nam to jeszcze kilka miesięcy przewagi. Umowa stoi? - Zobaczymy. - A na Ksenię uważaj jeszcze przez jakiś czas. Uprzedziłem ją, lecz nie zaszkodzi się zabezpieczyć. Choć jeśli SS wyjdzie też na nią... - Zrozumiałem. Nie martw się. Zajmę się tym. Takeda w milczeniu ścisnął ramię instruktora. Rozstali się po półgodzinie, nie zauważając, ani nie spotyka- jąc żywej duszy. Zapadł zmrok. Niebo się zachmurzyło i zaczął padać śnieg. Do Chabarowska Takeda wrócił po trzech dniach. Wcześniej spotkał się z Ksenią - podejmując takie same środki ostrożności, jak w przypadku Romana - i odwiedził kilka miejsc w poszuki- waniu informacji. Bardzo brakowało mu dostępu do sieci i musiał się sporo nagimnastykować. Poszukiwania Księgi Otchłani nie tyle zaszły w ślepą uliczkę, co nie dały odczuwalnych rezultatów. Takeda objechał wszystkie * - Namu-Myo-Ho-Rengyo - dosl. Najwyższe Prawo lub Istota życia przenikająca wszystko we wszechświecie; cztery pierwsze wersy Sutry Lotosu Mistycznego Prawa. Wirus mroku 143 stare klasztory, cerkwie i eremy, zarówno funkcjonujące, jak i porzucone i zburzone, o których były jakiekolwiek wzmianki w legendach związanych z przypuszczalną wędrówką Księgi po Rusi. Jednak nigdzie nie znalazł wystarczająco realnego, wiarygodnego śladu, którym można by było podążyć. Pozostała ostatnia szansa - Sucharewa Wieża. Pozostawało albo zrywać asfalt, pod którym znajdowały się pozostałości wieży i próbować rozebrać fundament, co było praktycznie niewykonalne, albo odnaleźć świadków wysadzenia wieży, którzy mogli pamiętać jakieś' niezwykłe fakty. Ostatnimi czasy inżynier zajmował się właśnie tymi poszukiwaniami, wykorzystując swoje stare kon- takty i układy w aparacie bezpieczeństwa, wyrobione za pośred- nictwem komputera. Oczywiście szukał też innego sposobu wejścia do Wachlarza, nie przez Księgę Otchłani, lecz za pomocą kryształowej popiel- niczki w kształcie motyla - „komunikatora" - mającej łączność z informacyjną służbą Zboru. Takeda uparcie wkładał do niej zapiski z pytaniem o lokalizację wejścia. Jednak jak dotąd nie otrzymał odpowiedzi. Z pozostałych przy życiu świadków, którzy znajdowali się w obszernym spisie uczestników aktu wandalizmu, jakim było zniszczenie Sucharewki, odnalazł czworo, przy czym jeden z nich bezpośrednio uczestniczył w przygotowaniu eksplozji, jednak ich wiek nie stwarzał wielkiej nadziei na powodzenie: najmłodszy skończył dziewięćdziesiąt sześć lat, a najstarszy był już jedną nogą w grobie, mając na karku sto lat z haczykiem. Właśnie ten najstarszy, Kirył Mefodiewicz Nieplujew, osobiście odpalił ładunek. Obecnie mieszkał w miejscowości Grozoduchowo, sto kilometrów od Chabarowska. Takeda postanowił odwiedzić go wraz z Suchowem, tym bardziej, że po drodze chciał pokazać tancerzowi pewną ciekawostkę - „wygięcie Świata". Nikita ucieszył się zarówno z powrotu przyjaciela, jak również z możliwości oderwania od rutynowych zajęć i zmiany otoczenia. Miał jednak pewne wątpliwości i szczerze podzielił się nimi z inżynierem: 144 Wasilij Gołowaczew - Moim zdaniem trudniej znaleźć tę twoją Księgę Otchłani niż igłę w stogu siana. - Miałbyś rację, gdyby chodziło o zwykłą książkę - zaprze- czył Takeda. - Jednak Księga Otchłani w ogóle nie jest książką. Jest to zakodowany w nieznany sposób zbiór magicznych formuł i wiedzy magicznej. Coś w rodzaju genetycznie zaprogramo- wanego zarodka, informacyjnego programu, który jedynie mag może odczytać. - Ale mówiłeś przecież, że ta Księga... że jest na dziesięć tysięcy lat związana Strasznym Zaklęciem... - Język ludzki jest zbyt ubogi, by adekwatnie wyrazić wła- ściwości Księgi. Mówiąc o Strasznym Zaklęciu miałem na myśli polecenie maskowania, a także ochrony Księgi, które nałożył na nią jej ostatni właściciel. Najwyraźniej trafiła do nas z innego chronu, w którym panują nieco inne prawa fizyki, umożliwia- jące oddziaływanie magiczne. Jednak także u nas Księga nieźle „narozrabiała", zmieniając różnorodność bytu i stabilność mate- rialnych podstaw rzeczywistości. - Koszmar! - szczerze przyznał Suchow. - Nie przypuszcza- łem, że tak to wygląda. Jest się nad czym zastanawiać. - Będziesz miał poważniejsze powody do łamania głowy. Odpoczywaj. Na razie to ja zajmuję się Księgą. Suchow odchylił siedzenie do tyłu i zamknął oczy. By dodatkowo się zabezpieczyć, za radą Takedy zwolnił się z kasyna, mówiąc, że wyjeżdża do Władywostoku. Krasilnikow już następnego dnia po rozmowie z Takedą znalazł klub młodzie- żowy, w którym tancerz mógłby prezentować swe umiejętności, jednak Nikita postanowił nie spieszyć się z „gościnnymi wystę- pami", dopóki potrzeba tańca nie stanie się nie do opanowania. W pełni nie docenił jeszcze tego wszystkiego, co zrobił dla niego Tojawa, czuł jednak, że od dawna byłby już na tamtym świecie, gdyby nie było przy nim inżyniera. Do Grozoduchowa można było dotrzeć samolotem, pocią- giem lub autobusem. Podróżnicy wybrali autobus, umawiając się, że będą działać w zależności od sytuacji. Wirus mroku 145 Wyjechali o dziewiątej rano, ubierając się jak najcieplej; zi- mowe chłody zaczęły się już na początku listopada i temperatura utrzymywała się na poziomie minus piętnastu-dwudziestu stopni. Dopóki autobus jechał zaśnieżonymi ulicami miasta w stronę szosy Chabarowsk - Komsomolsk nad Amurem, milczeli. Potem Nikita, ubrany podobnie jak Takeda w puchową kurtkę z kaptu- rem, wysunął podbródek z kołnierza: - Nie s'pisz? Inżynier nie odpowiadając uchylił jedno oko. - Dobrze znasz Krasilnikowa? Odpowiedzią było milczenie. Oznaczało to, że Tola potwier- dza jego przypuszczenie. Nikita dawno już przywykł do jego ma- niery porozumiewania się i wiedział, kiedy można kontynuować rozmowę, a kiedy nie. - Czy to prawda, że Iwan może walczyć ze zmieniającymi się przeciwnikami dwie doby bez przerwy? - To prawda. Może nawet dłużej, nie znam granic jego moż- liwości. W historii sztuk walki były już takie przypadki. Mistrz karate kyokushinkai, Masutatsu Oyama, walczył ze zmieniający- mi się przeciwnikami przez trzy doby i pokonał sto osób. - Niczego sobie! - Ty także będziesz w stanie, jeśli zechcesz. - Chcę. I Takeda zamilkł. Przez jakiś czas jechali pogrążeni we wła- snych myślach. Po chwili Nikita skierował rozmowę na inny, bardziej interesujący go temat. - Załóżmy, że nabiorę potrzebnej kondycji i wstąpię na Drogę. W jaki sposób znajdę właściwych ludzi? Mam na myśli magów. Wszak istnieje wiele światów. Nawet na Ziemi nie jest łatwo znaleźć danego człowieka, a tu mamy olbrzymią liczbę wszechświatów! Nie planet, ani nawet galaktyk, lecz wszech- światów! - Po pierwsze, Światy Wachlarza przypominają w pewnym sensie twarde listewki normalnego wachlarza, jako że czas w każ- dym z nich płynie „pod kątem", względem czasu w sąsiednich, 146 Wasilij Gołowa czew a łączące je chronoszczeliny są trwale przypisane do konkretnego momentu w każdym z nich. Przy czym nie tylko czasowo, lecz także przestrzennie - do punktu posiadającego koordynaty odpo- wiadające położeniu Ziemi w naszym chronię i położeniu innych zamieszkałych planet-sobowtórów w innych chronach. Po drugie, nie będziemy szukać zwykłych ludzi, lecz Władców-magów, których łatwo jest rozpoznać w tłumie i w ogóle w przestrzeni po ich aurze, to znaczy po tak zwanej aurze magicznej. Każdy z nich promieniuje w „magicznym diapazonie", składającym się z całego spektrum różnych pól. - Mniej więcej rozumiem, o co chodzi. Nie posiadam jednak umiejętności widzenia tej... magicznej aury. - Na pierwszym etapie będziemy musieli korzystać z pew- nych... radarów, jednym słowem: urządzeń, choć w rzeczywistości są one czymś w rodzaju magicznych artefaktów. - W rodzaju magicznej różdżki i siedmiomilowych butów? - Nie wygłupiaj się; trafiłeś w samo sedno. -1 gdzież je znajdziemy, w jakim kufrze? Takeda sięgnął do wewnętrznej kieszeni kurtki i wyciągnął szklany, czy raczej kryształowy przedmiot wielkości dłoni, w kształcie skrzydła motyla, w srebrnej oprawie. Po otwarciu okazało się, że jest on pusty. - Jakaś papierośnica? - zapytał Nikita. - Komunikator. A dokładniej - M-przekaźnik i jeszcze coś, o czym nie mam najmniejszego pojęcia. Przekazał mi go anioł, po wtajemniczeniu. - Kto?! - Aaa... naprawdę nie wiesz, że anioł, z greckiego, to „po- słaniec"? - Greka nie jest moją mocną stroną. A co dalej? Jak działa ta zabawka? - Za jej pomocą przekazuję informację do tych światów, w których czekają na wiadomości ode mnie. Nagrywam kasetę, wkładam do środka, zamykam i... kaseta znika. Co prawda, jak dotąd tylko raz doczekałem się odpowiedzi, w której uprzedzono Wirus mroku 147 mnie, bym spodzie wał się Posłańc a. - Takeda schował papieroś ni- cę. - Było to tego dnia, kiedy natknąłe ś się na chłopcó w z SS. -1 to wszystk o? Niczego więcej nie masz? - w głosie Sucho- wa zabrzmi ało rozczar owanie. - A gdzie magiczn a różdżka ? - N ie mam różdżki. - Takeda wyciągn ął lewą rękę, roz- kładając palce. Na środkow ym znajdow ał się pierście ń z błękit- noszare go metalu z niepozor nym, matowo czamym kamykie m. - M-indyk ator. Może zlokaliz ować zarówno „naszyc h", jak i „obcych " magów, w tym ludzi SS i Czeka. Na począte k musi to nam wystarc zyć, a potem... Na ponad trzy minuty zapadło milczeni e i w końcu Nikita nie wytrzy mał: - C o, pot em ? - P otem powinna odezwa ć się Wieść. - Takeda kiwnięci em wskazał na ramię tancerza . - A jeśl i się nie ode zwi e? - W takim wypadk u okazało by się, że nie jesteś człowie kiem zdolnym do przebyci a Drogi. Ale przecież dawała już sygnały ? Nik ita przypo mniał sobie swoje uczucia, gdy przypad kowo uraził znamię gwiazdy, i sposępn iał. - D awa ła... jak pał ką w gło wę! - T o nic. Najważ niejsze, że jest nadzieja. Jeśli się odezwie, będziesz miał szansę sam stać się magiem. Wieść może rozbudzi ć rezerwy twej psychiki, ukryte zdolnoś ci, głęboką pamięć gene- tyczną, jeśli tylko jej się spodoba sz. Nik ita chrząkn ął i spojrzał z ukosa na nierucho mą, spokojn ą twarz przyjaci ela. Miał ochotę powiedz ieć: „Łatwo ci mówić", jednak się rozmyśli ł. Zamiast tego wymamr otał: - T o wszystk o dzieje się jak we śnie! - ze skruchą pociągn ął nosem. - Nie, żebym nie wierzył, ale... - R ozumie m - kiwnął głową Takeda. - Niech się dzieje, co ma być. Damy radę. Ni kita nagle się uspokoi ł, wygodn ie rozparł w fotelu, za- mknął oczy i sam nie zauważ ył, kiedy zasnął. 148 Wasilij Gołowaczew Mieszkanie Nieplujewa udało im się znaleźć niemal od razu. Mieszkał w centrum Grozoduchowa, w nowym, ośmio- piętrowym budynku. „Mieszkał" dosłownie w czasie przeszłym, gdyż niespodziewani goście przybyli prosto na pogrzeb: Kirył Mefodiewicz Nieplujew, były saper, miner, szeregowiec karne- go batalionu, więzień, koniuch, brygadzista, działacz partyjny i emeryt zmarł w wieku stu sześciu lat. Przybysze pokręcili się w tłumie krewnych i znajomych zmarłego, zaszli do mieszkania, przyjrzeli się trumnie, w której leżał wyschnięty jak szkielet Nieplujew i wyszli na podwórze, gdzie przygotowywano się do procesji żałobnej. Takeda zatrzymał leciwego mężczyznę z białą opaską na rękawie. - Na co on umarł, ojczulku? Mężczyzna zdjął czapkę, wytarł spoconą łysinę i założył czapkę z powrotem. - Nieszczęśliwy wypadek, winda się zerwała. A przecież mógłby jeszcze pożyć. Ostatnimi czasy w ogóle cuda się z nim działy: a to w łazience wrzątek poleciał - o mało się nie ugoto- wał, a to krzesło się pod nim połamało, ciągle się o coś potykał, wywracał. A przedwczoraj w kuchni gaz wybuchł. - Siemienycz - zawołali mężczyznę. Ten kiwnął i odszedł. Przyjaciele spojrzeli na siebie. - To wszystko wyraźnie wygląda na... - zaczął Suchow.' - Na ożywienie - dokończył Takeda. - Komuś bardzo zależy na tym, żeby Księga Otchłani nie została znaleziona. A to oznacza, że nie przepadła bez śladu. Istnieje i znajduje się gdzieś na Ziemi. Nieplujew niewątpliwie coś o tym wie- dział. Zachowały się legendy o „cudach", jakie miały miejsce podczas zniszczenia Sucharewej Wieży. Będę kontynuował poszukiwania. Chociaż wyczerpałem już niemal wszystkie możliwości. Wyszli z podwórza i skierowali się w stronę przystanku. - A dlaczego nie zapytasz tych, którzy odbierają twoje in- formacje o to, gdzie znajduje się wejście do... mmm... chronosz- czeliny? - pomyślał na głos Nikita. Wirus mroku 149 - Sto razy już pytałem - nie odpowiadają. Może uważają, że jeszcze nie czas na to, a może mają nadzieję, że sami je od- najdziemy. Suchow mruknął i zamilkł. Na dworcu autobusowym przekąsili coś w bufecie i podeszli do rozkładu. - A teraz dokąd? - Do domu. Po drodze coś ci pokażę. Trzydzieści kilometrów przed Chabarowskiem wysiedli w małej miejscowości o śmiesznej nazwie Trewierdzień. - Przejdziemy się. Wrócimy następnym autobusem. - Takeda poprowadził tancerza po okrążającej miejscowość ubitej drodze, w stronę pagórków. Zdziwiony Suchow tylko pokręcił głową, nie wiedząc po co i dokąd idą. Droga, po której z rzadka przejeżdżały ciężarówki, zagłębi- ła się w świerkowo-jodłowy las, po czym doprowadziła ich na pagórek i Takeda zboczył z niej, kierując się w stronę prześwitu w dębowym zagajniku. Po kilku minutach dotarli do skarpy. Pagórek kończył się pionową ścianą wpadającą w wypełnioną liśćmi dolinę. U końca doliny znajdowało się dziwnego kształtu wzniesienie; nie tyle nawet wzniesienie, co kamienny garb o stro- mych zboczach, nagi, otoczony niskimi krzewami. Takeda wskazał garb ręką. - Widzisz? Nikita jeszcze raz przyjrzał się wzniesieniu. - Skała jak skała... Choć kształt ma rzeczywiście cieka- wy... Swoim zarysem wzniesienie przypominało ni to bawoła ze spoczywającym na ziemi łbem, ni to niedźwiedzia zakrywającego głowę łapami. - To ubu-gami, dosłownie z japońskiego - „najświętsze ciało Boga". W rzeczywistości jest to wygięcie naszego chronu. Realny ślad, a właściwie odbicie w naszym świecie dawnej wojny pomiędzy siłami Światła i Mroku, pomiędzy Władcami i armią Lucyfera. Wojna toczyła się oczywiście wiele chronów stąd, 150 Wasilij Gołowa czew jednak zachwiania Światów Wachlarza były na tyle wyraźne, że w każdym chronię powstawały odbicia realnie istniejących ma- gów, demonów i ich sług. W tym przypadku skała jest odbiciem przypominającej centaura bestii, „konia" stworzonego przez Denicę dla lojalnych mu magów. Znam cztery takie skały na Ziemi: Niedźwiedź - tak nazywa się tutejsze wzniesienie; wyspa Piętrowa na Morzu Japońskim, góra Ayers Rock w Australii i Aj- -Pietri na Krymie. Suchow ściągnął rękawicę, nabrał garść s'niegu i zaczął go przeżuwać. - Sprawia dość ponure wrażenie. Nie ożyje? - Przecież powiedziałem, że to odbicie, odzwierciedlające jedynie kształt. W kolejnych chronach intensyfikuje się, nabiera także innych cech, by w końcu stać się identycznym z samym „koniem". Oczywiście martwym. Choć w określonych okoliczno- ściach może także ożyć. Pozostałości tych bestii mogą zachować się niemal przez wieczność. Nikita przyłożył dłoń do czoła, jakby salutując. - Wyobrażam sobie... - Schował głowę w ramiona. - Chodź- my już, zimno. Czy chcesz podejść do tej skały? - Można by podejść, jednak lepiej tego nie robić. - Takeda pierwszy ruszył z powrotem, potem zatrzymał się i wyciągnął w stronę Suchowa pierścień, wewnątrz którego pulsował purpuro- wy diabełek. - Widzisz? Wygina się tu przestrzeń naszego chromi i indykator to wyczuwa. Być może właśnie w takich miejscach kryją się wejścia do chronoszczelin łączących światy. Do Chabarowska dotarli późnym wieczorem, a w pokoju Suchowa czekała na nich Ksenia. Wirus mroku 151 ROZDZIAŁ 3 Malarka spędziła u nich trzy dni, wzbudzając sympatię gospodarzy i znacznie poprawiając nastrój Suchowa, jednak Takedę jej wizyta kosztowała sporo nerwów. Nie dał tego po sobie poznać, choć ostatecznie zrozumiał, że jego nadzieje na związek z tą dziewczyną, którą kochał od dawna, runęły w mo- mencie przyjazdu Kseni do Chabarowska. Przyjechała tu nie dla niego, lecz dla Nikity, który przebywał w lekkim szoku z nad- miaru szczęścia, które go spotkało. Co prawda cień ideału, który wykreowała Ksenia, nie bez udziału Takedy, wciąż jeszcze stał między nią i tancerzem. Nie wiadomo, czy dała to odczuć Suchowowi, lecz po jej wyjeździe powrócił do treningów z tak ws'ciekłą energią, że zadziwił nawet Takedę, z którym coraz częściej przeprowadzał sparingi. Krasilnikow dotrzymał słowa i poznał Nikitę z mistrzem fechtunku, który przed kilku laty założył Stowarzyszenie Zawo- dowych Ryzykantów. Nazywał się Wiktor Borysowicz Zlienski, skończył czterdzieści sześć lat i wyglądał na swój wiek, jeśli nie starzej. Był barczysty i brzuchaty, z rudą czupryną i niemal całą twarzą zarośniętą brodą; jednak w walce zmieniał się nie do poznania, łącząc gigantyczną siłę z niewiarygodną zwinnością, zręcznością i gracją borsuka. Nikita był wstrząśnięty faktem, że potrafił on walczyć z zawiązanymi oczami, choć niesamowite było już to, że władał wszystkimi rodzajami białej broni - od kindżału i szpady, po szablę i miecz. Ostrze wydawało się być naturalnym przedłużeniem jego ręki. Nikita zaczął się męczyć, choć nikomu się do tego nie przy- znawał, z uporem poświęcając na treningi po dwanaście godzin na dobę. Jednak Takeda nie zażądał skrócenia czasu treningów, intuicyjnie czując, że czas swobody nieubłaganie dobiega końca. Pod koniec listopada znów wyjechał, surowo przykazując Su- 152 Wasilij Gołowaczew chowowi stosować się do wszystkich miar bezpieczeństwa i być gotowym na pojawienie się efektów wcielenia i ożywienia. Suchow, w ostatnim czasie lekko zmizerniały i pobladły, tyl- ko przytaknął. Wątpliwości co do zasadności ich działań ogarnęły go z nową siłą; miał ochotę rzucić w diabły treningi, popędzić do Moskwy i zacząć żyć normalnym, ludzkim życiem. W głębi duszy rozumiał jednak, że w oczach Takedy wyszedłby na zdrajcę, a w oczach Kseni na słabeusza. Zacisnąwszy zęby kontynuował więc zajęcia z Krasilnikowem i Zlienskim, wracając do domu nocą, a wychodząc z niego wczesnym rankiem. Lecz pomimo zachowania wszelkich spodków ostrożności, w sobotę, czwartego grudnia w piekarni miał miejsce incydent, który obudził w nim znajome poczucie, że jest obserwowany i śledzony. Piekarnia mieściła się niedaleko domu, w parterowym bu- dynku i Nikita zwykle przed obiadem wstępował do niej i kupował bochenek białego i bochenek czarnego chleba, co wystarczało na cały dzień jemu i staruszkom. Niekiedy pojawiały się problemy z zaopatrzeniem, wówczas formowała się kolejka, jak było i tym razem. Suchow początkowo zawahał się, czy w niej stanąć, jednak zajął miejsce, dochodząc do wniosku, że gospodarzom będzie znacznie trudniej wychodzić na ten mróz i stać na nim przez całą godzinę. W tym momencie do piekarni wparowała grupa pięciu na- stoletnich wyrostków. Nie zwracając uwagi na zbulwersowanych klientów, żartując i dowcipkując, bezceremonialnie przepchali się przez tłum przy ladzie, wzięli po dwa bochenki i podeszli do kasy. Nikitę aż s'wierzbiły ręce, by nauczyć szczeniaków kultu- ry, pamiętał jednak nakaz Takedy i udało mu się powstrzymać. Jednak wydarzenia rozwijały się własnym torem. Przechodząc obok kasy pierwszy z młodzieńców z chicho- tem wskazał na przyjaciela: - On zapłaci. Ten z kolei przekazał pałeczkę następnemu, potem trzecie- mu i czwartemu, zas' piąty, wywracając kieszenie i oznajmiając, Wirus mroku 153 że zostawił pieniądze w domu i zaraz je przyniesie, próbował minąć kasę, lecz młoda kasjerka, która próbowała wyegzekwo- wać od chuliganów zapłatę, wczepiła się w jego rękaw ze łzami w oczach: - Zapłaćcie teraz! Co to się wyprawia! Ludzie, pomóżcie... W kolejce rozległo się szemranie. Swoje oburzenie wyrażały głównie starsze kobiety i staruszki, mężczyźni milczeli. Nikita wyszedł z tłumu i zagrodził drogę upajającemu się swą odwagą i pomysłowością młodzieńcowi, który wyrwał się z rąk kasjerki i zamierzał podążyć za przyjaciółmi. - Zapłać. Czwórka wyrostków przy drzwiach przestała rzucać kpiące uwagi, kolejka ucichła, zaś młodzieniec z bochenkami zatrzepotał powiekami. - A ty co, ziomek? Co się mieszasz? Jeszcze nie złapałeś'? Skąd mamy wziąć taką kasę? - Zapłać - powtórzył Suchow szeptem. Nie odwracając głowy rzucił w stronę pozostałych: - Mamy problem, chłopcy. Trzeba zapłacić za chleb. Dziewczyna czeka. - Ej, koleś'! - warknął młodzieniec, ubrany podobnie jak jego przyjaciele w futrzane palto, lecz w odróżnieniu od nich nie mający czapki. - Zrywaj się stąd, zanim... Nikita precyzyjnym ruchem złapał go za ucho i prawie go podniósł, aż ten zawył nieswoim głosem, próbując się wyswo- bodzić. - Aaaa! Puszczaj, draniu, bo zabiję! Puszczaaaaaj... Suchow zabrał mu bochenki, przekazał je kasjerce, odwrócił się do pozostałych, wciąż trzymając za ucho wijącego się i pró- bującego go kopnąć młodzieńca. - Chłopcy, zapłaćcie albo oddajcie chleb, jeśli nie chcecie mieć poważnych kłopotów. Dwóch łobuzów było gotowych zwrócić bochenki, jednak w czarnowłosym, mającym przeciętą wargę przywódcy grupy obudziła się „duma". Rzucił bochenki na podłogę i wyciągnął nóż. Jego „goryl" ze szczękiem otworzył drugi. Kolejka się cofnęła, 154 Wasilij Gołowaczew rozległy się krzyki kobiet. Nikita kiwnął na płaczącego z bólu i złości „zakładnika": - Nie żal go wam? Urwę mu ucho. Przywódca zawahał się, po czym gestem dał znak swoim kumplom: „zwijamy się" i błysnął oczami: - To jeszcze nie koniec, kanalio. Dorwiemy cię! Kompania oddaliła się klnąc i pokrzykując, niemal wyła- mując drzwi z zawiasów. Kasjerka, ocierając łzy, mamrotała słowa wdzięczności. W kolejce głos'no komentowano wyda- rzenie, zachwycając się, osądzając i kłócąc. Nikita kupił chleb i wyszedł z piekarni. Grupa czekała na niego przy sąsiednim domu. Suchow skierował się prosto w jej stronę, czując jak napi- nają mu się mięśnie brzucha, a w gwieździe na ramieniu zaczyna pulsować zimny płomień. I w jego zdecydowanych ruchach było tyle ukierunkowanej wściekłości, że banda nie odważyła się wszczynać bójki i pospiesznie przeszła na drugą stronę ulicy. Nikita ochłonął dopiero przy bramie domu. Wsłuchał się w swoje odczucia. Ramię przenikał mu ostry, jak ukłucie lodowej igły, ból. Gwiazda próbowała językiem bólu przekazać coś' swe- mu posiadaczowi, jednak on jej nie rozumiał. W Chabarowsku przemówiła po raz pierwszy. Jakkolwiek Suchow nie uważał, to w czasie treningów nieraz przyjmował ciosy na ramię z piętnem Wieści, lecz ta w żaden sposób na to nie reagowała, jakby rozumiejąc, że „niepokoi się" ją przypadkowo, nie celowo. I oto teraz Wies'ć obudziła się. Zrobiła to w momencie, kiedy Suchowowi potrzebna była koncentracja psychicznej energii i woli. Lecz czy był to krok do dialogu? Czy można wpłynąć na nią przez maksymalne natężenie sił i wydanie myślowego rozkazu? Nikita aż się zatrzymał, doceniając wagę pomysłu, jednak po gruntownym jego rozpatrzeniu postanowił na razie wstrzymać się z eksperymentami. Ryzyko było olbrzymie i należało zabez- pieczyć się przed niespodziankami; poczekać na Tolę i obudzić gwiazdę w jego obecności. Wirus mroku 155 Fiodor Połujanowicz był w domu sam, jego żona wyszła do sąsiadki. Ich rodziny przyjaźniły się już od dziesięciu lat. Staru- szek zapytał z ciekawością: - Wołodia, zastanawialiśmy się z moją starą, czy jestes'cie terrorystami czy sportowcami? Jeśli to pierwsze, to znaczy, że zamierzacie cos' w Chabarowsku wysadzić w powietrze; choć nie mam zielonego pojęcia, co tu u nas można wysadzać, chyba oprócz kasyna „Bomond". A jeśli sportowcami, to trenujecie przed mistrzostwami świata w karate. - Terrorystami - uśmiechnął się Nikita. Fiodor Połujanowicz odpowiedział mu uśmiechem. Swoich gości znał już wystarczająco dobrze, by wyrobić sobie o nich własne zdanie, nie mógł jednak zapanować nad ciekawością. - Właśnie widzę, że trenujecie jakieś dziwne kombinacje... A tak poważnie, Wołodia? - Długo by tłumaczyć, wujku Fiedia. - Suchow rozebrał się i przeszedł do swojego pokoju. - Tak ogólnie, to jestem akrobatą, a walka to moje hobby. Fiodor Połujanowicz z uznaniem spojrzał na atletyczną figurę swego gościa. - No tak, mięśnie ma pan wyrobione nie jak człowiek walki. A przyjaciel powiedział, że jest pan tancerzem. - To także prawda, tańczyłem w balecie. - Nikita zaprosił gospodarza do pokoju. - Niech pan wejdzie, wujku Fiedia. - Nie trzeba. Ja tylko tak, z nudów - zamachał rękami Fiodor Połujanowicz. - Sprzykrzyło mi się wylegiwanie z książką na tapczanie. A kim jest pana przyjaciel? - Inżynierem, elektronikiem. Gospodarz zacmokał językiem. - A ja myślałem, że artystą. Czasem stanie i przez godzinę ogląda moje obrazy. A niedawno w śnieg się wpatrywał. - To w japońskiej tradyc... - Nikita umilkł. Nie to, żeby bał się wygadać, choć postanowili z Takedą jak najmniej mówić o sobie, jednak pytania Iwliewa nagle przestały mu się podobać. Przypomniał mu się termin Toli - wcielenie. Czy przypadkiem 156 Wasilij Gołowaczew nie wcielił się w staruszka któryś ze sług? Zresztą, co za bzdura. Staremu rzeczywiście po prostu się nudzi. - Podziwianie obrazów wymaga mądrości i smaku - zauwa- żył Nikita, rozmyślnie zmieniając temat rozmowy. „Podobnie jak taniec" - dodał w myślach. - Bez dwóch zdań - wymamrotał Fiodor Połujanowicz. - Proszę wybaczyć, że tak od razu, w progu na pana naskoczyłem. Może partyjkę szachów? - Z przyjemnością. - Nikita zamierzał położyć się spać nieco wcześniej, nie chciał jednak staruszkowi odmawiać. W wiszącym w przedpokoju lustrze odbiła się jego twarz i tancerz zatrzymał na niej wzrok. Zdecydowany zarys ust, skupiony wzrok - twarz człowieka zafrasowanego i silnego. Nie do wiary, jak zmieniły go okoliczności! Odbicie nagle zafalowało, zakołysało się i na powrót uspokoiło. Nikita wytrzeszczył nawet oczy, potem potrząsnął głową - przywidziało się. Jednak drzazga w duszy pozostała: podświadomość nie odezwała się bez powodu; coś zmieniło się w otaczającym go świecie, drgnęły niewidzialne koła losu i nad przyszłością Suchowa zawisł cień. Przez kilka dni starał się w wolnym czasie nigdzie nie wycho- dzić, nawet do sklepu, sprawdzając wiarygodność swych odczuć. I, jak się okazało, nie bez powodu. Najpierw w domu Iwliewych pojawił się jakiś obcy, przedsta- wiając się jako przyjaciel Suchowa. A jako że tancerz zatrzymał się u nich pod nazwiskiem Pietrow, Fiodor Połujanowicz odparł, że odkąd pamięta żaden Suchow u nich nie mieszkał i sam z kolei zainteresował się, z kim ma przyjemność. Mężczyzna - mniej więcej pięćdziesięcioletni - nagle zaczął zachowywać się, jakby nie rozumiał, skąd się tu wziął, zaczął rozglądać się ze zdumieniem, mamrotać coś o bólu głowy i dzie- sięciokrotnie przepraszając oddalił się wielce zmieszany. Fiodor Połujanowicz obrazowo i z humorem zrelacjonował tę rozmowę Suchowowi i Nikita nawet pośmiał się razem z nim, choć we- Wirus mroku 157 wnętrznie cały się spiął. Nie trzeba było być geniuszem, by roz- poznać wcielenie. Jego prześladowcy trafili do Chabarowska, co oznaczało, że nie uwierzyli w śmierć tancerza i jego przyjaciela, i uruchomili swoje procedury poszukiwawcze. Zacisnąwszy zęby, Nikita kontynuował swoje treningi, po- troił środki ostrożności, zmuszając swą intuicję i system nerwowy do pracy ponad normę. I, o dziwo, zaczął się mniej męczyć! Tak jakby samoistnie zaktywizowały się rezerwy organizmu, w nor- malnym życiu uśpione w „akumulatorach" nie podlegających świadomej kontroli. Suchow nie bał się już młodzieżowych szajek, bandyckich grup, ani pracujących w pojedynkę zawodowców ze świata prze- stępczego, gdyż uwierzył w swoje siły, co prawda może nieco przedwcześnie, ze zbytnią pewnością siebie. Tym niemniej owa pewność odbiła się w jego wyglądzie: pełna ukrytej siły postura tancerza zaczęła wzbudzać respekt, i wiele incydentów udawało się zażegnać samym spojrzeniem. Metamorfozie uległ także jego chód. Jeśli wcześniej chodził jak tancerz i gimnastyk, lekko i niemal na palcach, to obecnie jego krok stał się szeroki, szybki, sprężysty i giętki, nawet po śniegu szedł niemal bezszelestnie i czujnie, w każdej chwili gotowy do skoku. Drugi „dzwonek ostrzegawczy" zabrzmiał w czwartek, gdy Suchow wracał późnym wieczorem z treningu fechtunku. Autobus szóstej linii był niemal pusty, jechało nim zaledwie sześć osób: dwie kobiety, staruszek, para - chłopak i dziewczyna oraz sam Suchow. Na jednym z przystanków do autobusu wsiadła ekipa rozbawionych młodych ludzi - tancerz naliczył osiem osób - prze- ganiając kobiety z przednich siedzeń, sugerując także parce, by znalazła sobie inne miejsca. Chłopak nie odważył się zaryzykować i wstał, żeby się przesiąść, lecz jeden z chuliganów pchnął jego dziewczynę z po- wrotem na siedzenie. - A ona posiedzi z nami. Bójka rozpętała się w mgnieniu oka i równie szybko zakoń- czyła. Chłopak został zdzielony pałką w głowę i upadł. Dziew- ? 158 Wasilij Gołowa czew czyna zaczęła krzyczeć, rzuciła się ku niemu, jednak złapali ją i siłą posadzili na siedzeniu, grożąc ze s'miechem: - Siedź, bo też oberwiesz. Poleży i dojdzie do siebie; po kiego pięściami machał. I w tym momencie wtrącił się Suchow. - Puśćcie ich. - A ty co za jeden? - zapytał posiadacz gumowej, milicyjnej pałki. - Krewny? Czy przebrany gliniarz? Nikita w milczeniu podszedł do leżącego twarzą do ziemi chłopaka, przez czapkę obmacał jego potylicę, kątem oka kon- trolując wszystkie ruchy grupy. Wyprostował się. - O mały włos nie roztrzaskaliście mu czaszki, dowcipni- sie. Działał tak pewnie i spokojnie, że podziałało to na mło- dzieńców otrzeźwiająco i wszystko skończyłoby się dobrze, gdyby nie dziewczyna, przyjaciółka leżącego bez przytomności młodzika. Zerwała się ona z miejsca i rzuciła z pięściami na chłopaka z pałką. -Ty draniu! Morderco! Bandyto! Zabiłeś go... Pałka wzniosła się i opadła. Nikita nie zdążył zareagować, gdyż do końca nie wierzył, że ktoś może uderzyć dziewczynę. Ta upadła, milknąc wpół słowa. - Też chcesz dostać? - ochrypłym głosem zapytał chłopak, zakręciwszy pałką w dłoni. Było widać, że posługuje się nią w pełni profesjonalnie. - Ty śmieciu - rzekł Suchow samymi wargami i wyciągnął z torby na ramionach bambusową pałkę, którą wykorzystywał na treningach w charakterze miecza. Banda rzuciła się na niego całą zgrają... i odskoczyła z krzy- kami. Dwóch dostało po rękach, dwóch po twarzy. Jedynie chło- pak z pałką pozostał na placu boju, blokując cios. Wyszczerzając zęby stał w pozycji obronnej i powoli kręcił pałką. Jego oczy błyszczały. Suchow drgnął, napotykając jego płonący wzrok. Przypo- mniał mu się przywódca „spadochroniarzy" w parku. Tamten Wirus mroku 159 też miał takie spojrzenie - pełne groźby i siły. Czyżby to też byli „słudzy szatana"? Raczej nie, zbytcherlawi. Najprawdopodobniej było to kolejne wcielenie. Jeśli tak, to moment wybrali idealny! Chłopak skoczył naprzód, pałka w jego ręce zmieniła się w czarne śmigło. Nikita z trudem odparował kilka szybkich i precyzyjnych wypadów, zdając sobie sprawę, że w sztuce fechtunku ustępuje temu diabłu z oczami mordercy. I w tym momencie kierowca autobusu postanowił wmieszać się w bójkę. Zahamował gwałtownie, tak że cała kompania poprzewracała się między siedzeniami i w przejściu, i wyskoczył z kabiny z łyżką do opon w ręce. - Koniec zabawy! Bo łby porozwalam! Narwańcy przerwali rozróbę. Oczy uzbrojonego w pałkę herszta zgasły. Złapał się za głowę i zaczął rozglądać ze zdumie- niem. Kompani pociągnęli go za rękaw w stronę wyjs'cia. Nikita z westchnieniem ulgi opus'cił swój bambusowy „miecz", dopiero teraz odczuwając ból w miejscach, w których dosięgła go pałka wcielonego. - Dziękuję panu - wydusił z siebie młodzieniec, trzymając się za głowę. Dziewczyna pomogła mu się podnies'ć, choć rów- nie mocno oberwała i rzuciła na wybawcę pełne wdzięczności spojrzenie. Potem naskoczyła na swego przyjaciela: A mówiłam, żebyśmy zostali, to nie, nie chciałeś mnie słuchać, dopóki ci głowy nie rozbili. To byli ochroniarze Dadujewa; co, nie zauważyłeś? Rozpoznałam dwóch, a ten z pałką, to w ogóle milicjant, też jest jednym z nich... Wysiedli. Napięcie opadło. - Panu również dziękuję - wymamrotał Suchow do kie- rowcy. - Nie ma za co - odparł tamten. Miał dużą, niezbyt sym- patyczną z wyglądu twarz. - Przecież gramy w tej samej dru- żynie. Suchow dojechał do swojego przystanku, wysiadł i długo patrzył za autobusem, wciąż mając w pamięci twarz kierowcy 160 Wasilij Gołowaczew i ton, jakim powiedział: „Gramy w tej samej drużynie". Któż to mógł być? Jeszcze pół godziny Nikita patrzył na gwiazdy, nie myśląc o niczym szczególnym, dopóki go nie ols'niło: znaleźli ich! Takeda przyjechał dziesiątego grudnia, wychudzony i zmę- czony, jednak wciąż tak samo opanowany i zwodniczo flegma- tyczny. Gdy dowiedział się o starciach tancerza z „bandyckim elementem", sposępniał. - Włączyli do gry CIA. Nikita uśmiechnął się mimowolnie, przebierając się po wyj- ściu spod prysznica; Tola znalazł go w szatni po treningu. - A to ci menażeria! SS, CzK, SD, a teraz jeszcze CIA. Co nas jeszcze czeka? - CIA jest niemal tym samym, co CIA w Stanach; Cen- tralną Agencją Wywiadowczą, czyli systemem wywiadu i inwigilacji. Podwładni Denicy wysyłają ją do potencjalnie niebezpiecznych dla nich chronów, aby ustalić liczbę magów. Jak dotychczas CIA nie działała w naszym chronię, gdyż nie sądzono, że Ziemia może stanowić zagrożenie dla zamysłów Lucyfera; wręcz przeciwnie. Jednym słowem, czas się stąd wynosić, „naznaczony". Nikita zastygł, z rękami włożonymi w rękawy koszuli. - Dokąd mamy się wynosić? Na Księżyc, czy jak? Mówisz poważnie? - Nie, żartuję. - Ledwie coś się zaczęło układać i znowu w nogi... A może przejdzie bokiem? - Nie przejdzie, Kit. I nie jesteś jeszcze gotowy. Nikita ubrał się i wyszli na ulicę. Była dopiero czternasta, lecz wydawało się, że zapadł już wieczór. Nad miastem zawisła szara pokrywa chmur, nie przepuszczająca słonecznego światła. Hulała śnieżna zadymka. Rzadcy przechodnie spieszyli się, zajęci swoimi sprawami i nikt nie zwracał na przyjaciół uwagi. - Gdzie byłeś tym razem? Wirus mroku 161 - Tam, gdzie na mnie nie czekali - odparł tajemniczo Takeda. - Między innymi w Moskwie. - Widziałeś się z Ksenią?! - Nie... to nie było wskazane; ją też mają na oku i nie zaryzy- kowałem spotkania. Poszukałem Księgi Otchłani i prysnąłem. Nikita przygasł. - Jesteś' pewien, że ona istnieje? A jeśli mimo wszystko jej nie znajdziemy? - Wspominałem już o innych wariantach. Jeden z nich to wyśledzenie któregoś z bojówkarzy SS i dowiedzenie się, w jaki sposób przechodzą do naszego chromi. Lepiej by było oczywiście znaleźć Księgę, gdyż jest to sto razy mniej ryzykowne. Postanowili przejść kilka przystanków pieszo, by móc po- rozmawiać bez świadków, a potem wstąpić do jakiegoś lokalu na obiad. - Jak więc w końcu wygląda ta Księga? Opowiadałeś coś o tym, niczego jednak nie zrozumiałem. , - Może mieć dowolną formę, książki, kasety, kryształu, kamienia, jakiegokolwiek przedmiotu. Najważniejsze jest to, że zawiera informację na temat wejścia do chronoszczeliny. - Takeda zamilkł na chwilę. - I nie tylko na temat wejścia. Nie każdy jednak jest ją w stanie odczytać. Panuje pogląd, że w trakcie swej tułaczki po Ziemi Księga utraciła znaczną część informacji i rozproszyła je po innych księgach o czarnej magii. Nikita chrząknął. - Dlaczego więc jej szukasz? - Dlatego, że mam inne zdanie. Sądzę, że okres dziesięciu tysięcy lat, na jaki była obłożona „klątwą", już minął i Księga rozpoczęła swobodną wędrówkę, zaburzając stabilność naszego chromi. Tam, gdzie się pojawia, wybuchają nacjonalistyczne i faszystowskie konflikty, wojny, ludobójstwo, zarazy, rozkwita terroryzm, bandytyzm, wszelkie zboczenia i religijny fanatyzm. Nie zdążyłem niestety ukończyć komputerowej analizy, jednak udało mi się co nieco ustalić: Księga znajduje się obecnie u nas, na terytorium Wspólnoty, a dokładniej - albo na granicy Afganistanu 162 Wasilij Gołowaczew i Tadżykistanu, albo w Karabachu, tam znów jest niespokojnie, albo w Czeczenii. Podróż po byłych państwach komunistycznych odbyła bardzo szybko: rozpoczęła ją w Moskwie, potem przez kraje bałtyckie i Jugosławię dotarła do Mołdawii, a następnie do Abchazji, Karabachu, Gruzji i Tadżykistanu. I najprawdopodob- niej tam utkwiła. Nikita skrzywił się sceptycznie. - To tylko twoje przypuszczenia. Przecież Księga nie może przemieszczać się samodzielnie. - Kto wie? - wzruszył ramionami Takeda. - Może ma jakie- goś właściciela, a może potrafi przemieszczać się sama. Nikita pośliznął się ze zdumienia, zrobił jednak piruet i od- zyskał równowagę. -Żartujesz! - Chciałbym. Lokalik nosił nazwę „Wesoły Roger" i serwowali w nim zupełnie przyzwoite potrawy. Nikita zjadł charczo i bitki, a Ta- keda zupę rybną i smażoną rybę. Przy stole rozmawiali niewiele, obserwując raczej wchodzących klientów. Ubierając się, Suchow zapytał: -1 co, wyjeżdżamy od razu? - Za dwa dni. - A może damy sobie z nimi radę? Inżynier spojrzał na niego sceptycznie. - Czym, bambusowymi mieczami? W autobusie miałeś szczęście, że wcielony miał przy sobie tylko pałkę, a nie miecz czy pistolet. Użyłby ich bez namysłu. Nikita zadrżał z zimna i wciągnął głowę w ramiona. - Takich instruktorów jak Iwan już nie znajdziemy. Nie wspominając o Zlenskim. Gdybyś tylko widział, co on wyczynia z białą bronią! Włada wszystkim, co kłuje, siecze i rąbie, nie wspominając o mieczach i szablach. - Masz niestety rację, nie zastąpię ci Zlenskiego. Tylko on włada „Stylem Radogora". Trzeba będzie poprosić go, by udostępnił nam na jakiś czas zbiór technik i stylów walki, od- Wirus mroku 163 restaurowany i dopracowany jeszcze przez jego nauczyciela, historyka Bielcowa. Również znakomitego fechtmistrza. Choć Zlenski go przewyższył. Czy określił już parametry twego oso- bistego miecza? - Nie... nie wiem... nic mi nie mówił. Jakie znów parametry? I czym jest „Styl Radogora"? Już drugi raz o nim słyszę. - Opowiem ci wieczorem. Teraz pójdę załatwić parę spraw, a ty miej oczy dookoła głowy i nie trać czujnos'ci. CIA nie popełnia dwa razy tego samego błędu. Takeda wrócił do domu o północy i Nikita ledwie się po- wstrzymał, by już od progu nie zaatakować inżyniera pytania- mi. Z natury opanowany Takeda, chociaż dostrzegł płonącą w oczach tancerza ciekawos'ć, rozpoczął rozmowę dopiero wtedy, gdy doprowadził się do porządku i nasycił gorącą herbatą z ma- linowymi konfiturami, którą poczęstowała ich gospodyni. Prze- brawszy się w szlafrok inżynier dolał sobie herbaty i z filiżanką w ręce rozsiadł się w fotelu obok stojącej lampy. - Dawno nie czułem takiego błogostanu! - Zerknął na [ siedzącego obok Suchowa. - Jak ramię? Bez zmian? - Miał na myśli gwiazdę. Nikita wysunął rękę spod szlafroka. Pięcioramienne „zna- mię" Wieści przesunęło się na górę ramienia, „zjadając" trzy z czterech pieprzyków w kształcie cyfry siedem. Na jej tle sió- demki zrobiły się zielonkawe, ledwie widoczne i bardziej przy- pominały teraz dziewiątki. Takeda pokiwał głową, zagłębiając się we własne myśli. - Nie jest dobrze? - zapytał Nikita. - Jak by ci to powiedzieć... Wygląda na to, że Wieść chce nam cos' zasugerować. Widzisz, twoje siódemki wyglądają teraz raczej na dziewiątki. A cyfra dziewięć, według Pitagorasa, jest nie tylko symbolem wysokiej wiedzy, lecz także symbolem obo- jętności. Jeśli gwiazda zakryje również czwarty pieprzyk, skutki tego mogą być opłakane. 164 Wasilij Gołowaczew - Dla kogo? - Dla ciebie... dla mnie... dla wszystkich. Człowiekowi na- znaczonemu czterema dziewiątkami odkryje się istota prawdy, jednak sam przy tym stanie się nieczuły, okrutny, pogardzający wszystkimi innymi ludźmi. - Mnie to nie grozi. - Kto wie? Choć z drugiej strony być może rzeczywiście, jak powiadają Japończycy: daigen tseju-no kami nare ni ari? - Przetłumacz. - W tobie samym kryje się potęga boskości. - No co ty - obraził się Suchow. - Wyjeżdżasz mi tu z ja- kimiś żałobnymi przemowami. Co będzie, to będzie. Obiecałeś opowiedzieć o „Stylu Radogora" i o mieczach. - „Styl Radogora" to po prostu technika walki mieczem, którą władał legendarny słowiański mocarz, Radogor. Slawiści dokopali się do kilku epizodów w historycznych kronikach, w któ- rych opisany jest bój Radogora z przeważającymi siłami wroga, zaś potem zajęli się tym założyciele rosyjskich sztuk walki. Ręce wojownika z mieczami poruszają się po złożonych trajektoriach i niemal każdy ruch jest ciosem! A jeśli brać pod uwagę to, że doświadczony wojownik zadaje od czterech do dziesięciu ciosów na sekundę... - Niesamowite! - wydusił z siebie Nikita. Oczy mu płonę- Takeda przytaknął. - Dokładnie. Ajeśli chodzi o miecze... czytałeś sagi, podania, byliny lub jakiś bohaterski epos? - We wczesnym dzieciństwie, choć lubię je do tej pory. - Przykładowo, król Artur posiadał Excalibura, Fergus - to już hiszpańskie sagi - Kaladbolga. Znany jest posiadający ma- giczną moc miecz Muhammeda, miecz irlandzkiego króla Nuadu, będący jednym z talizmanów plemion bogini Danu, miecze Zyg- fryda i boga Susanoo. W podaniach występują miecze prawdziwej wiary, rażące, lub zapobiegające walce. Jednak najbardziej uni- kalny jest miecz staroruskiego mocarza, Swiatogora. Gdy tylko Wirus mroku 165 wyjmie się go z pochwy, zaczyna kołysać przestrzenią, jakby dawał znak: strzeżcie się! Według legendy może on wydłużać się niemal na kilka wiorst, rozdwajać się, a nawet zwielokrotniać, korygować siłę i dokładnos'ć ciosu... - Takeda przerwał swą opo- wieść, napił się herbaty po czym powiedział, jakby do nikogo się nie zwracając. - Gdyby tak znaleźć ten miecz... Nikita westchnął głęboko i roześmiał się. - Gdybyśmy mieli taki miecz, nawet SS nie byliby nam straszni. Tylko gdzie go szukać? Inżynier nie odpowiedział, przyglądając się filiżance z her- batą i zerkając ukradkiem na pierścień z czarnym kamieniem, w którego wnętrzu zapalał się i gasł żółty diabełek. Pierścień uprzedzał, że ich śladem podążają słudzy mroku i że już wkrótce należy oczekiwać ich materializacji. 166 Wasilij Gołowaczew ROZDZIAŁ 4 Przywódcy „sług szatana" okazali się sprytniejsi, niż sądził Takeda. Miał on co prawda rację, że na Ziemi bojówkarze SS, podobnie jak każdego innego oddziału, byli zmuszeni do podpo- rządkowania się prawom tego chromi, uniemożliwiającym posłu- giwanie się magią w szerszym zakresie, w zupełności wystarczała im jednak umiejętność wcielania czy ożywiania, szczególnie, jeśli wiedzieli gdzie i kogo szukać. Kryjówkę uciekinierów namierzyli już po dwóch miesiącach, a następnie, korzystając z dostępu do informacyjnych kanałów rosyjskiego Ministerstwa Bezpieczeństwa, podrzucili do Re- gionalnego Oddziału Ministerstwa Bezpieczeństwa - „legendę" o dwóch zagranicznych szpiegach, Suchowie i Takedzie, którzy działali w Moskwie i przenieśli się do Chabarowska, aby zatrzeć ślady. Jako że informacja pochodziła z Moskwy, uznano ją za wiarygodną. Ustalono, że cechy zmarłych w Moskwie tance- rza i inżyniera odpowiadają opisowi przebywających czasowo w Chabarowsku panów Piętrowa i Matsumoto. W wydziale kontrwywiadu miejscowego ROMB postanowiono nie czekać na rozkazy z centrum i przechwycić szpiegów własnymi siłami. Wzięli ich o świcie, cicho, szybko i bez zamieszania, w pełni profesjonalnie. Śpiący w sąsiednim pokoju Fiodor i Maria niczego nie usłyszeli. Równie cicho została przeprowadzona rewizja, która nie dała żadnych rezultatów. Oskarżenie o zdradę ojczyzny odczytano Nikicie zaraz po przybyciu do siedziby ROMB i tancerz, przeżywając podwójny stres, pomyślał początkowo: „SS! Znaleźli nas!" Potem, widząc pod lufą pistoletu legitymację funkcjonariusza służby bezpieczeństwa, mruknął obojętnym tonem: - Nie stać was na więcej fantazji? Wirus mroku 167 Przesłuchiwano go godzinę, wykładając wszystkie atuty, z pogrzebem sobowtórów, częstymi wyjazdami Takedy i po- spieszną ucieczką włącznie, a Suchow wciąż nie mógł się zde- cydować, czy powinien powiedzieć im prawdę. Po godzinie do gabinetu, w którym przesłuchiwano tancerza, wszedł tęgi, przysadzisty mężczyzna w randze podpułkownika. Skinął głową podwładnym, którzy wstali przy jego pojawieniu, obszedł krzesło, na którym siedział Suchow i przyjrzał mu się mętnymi oczami. -Milczy? - Jak partyzant. - A ten drugi naplótł takich bajek. - Podpułkownik zerknął na zaskoczonego Suchowa. -Że niby grozi im s'miertelne niebez- pieczeństwo ze strony jakiejś'organizacji terrorystycznej SS... i że niby były już ofiary; ci esesmani zabili dwie osoby... - Tylko faszystów nam brakowało - uśmiechnął się starszy z funkcjonariuszy, blondyn ze spłowiałymi brwiami. - Też mi coś - esesmani w naszych czasach! - Więc jak, tancerzu? - zwrócił się podpułkownik do Su- chowa. - Jak się w to wszystko wplątałeś? Jesteś ponoć akrobatą i solistą w balecie, nieźle zarabiałeś i ni z tego ni z owego werbuje cię obcy wywiad! Przygód ci się zachciało? Czy wygodnego życia na japońską modłę? - Tola... Tojawa powiedział wam prawdę - mruknął posępnie Nikita, odczuwając ulgę, że nie musi kłamać i wykręcać się. -Tyle że SS to nie faszyści, lecz znacznie gorzej. To skrót organizacji noszącej nazwę „Słudzy szatana". Trzej funkcjonariusze wybuchnęli śmiechem, a podpułkow- nik w dalszym ciągu przyglądał się tancerzowi. Jego guzowata twarz nie wyrażała żadnych emocji. - A karate zacząłeś trenować dla obrony przed tymi... „słu- gami", dobrze mówię? - Tak - przytaknął Nikita. - Tyle że nie karate, a rossdao. - No tak, jesteś przecież patriotą - kiwnął głową podpuł- kownik. 168 Wasilij Gołowaczew Jego podwładni znów się roześmiali. - Bardzo śmieszne - skrzywił się Suchow. - Szczerze mówiąc, miałem lepsze zdanie na temat poziomu umysłowego funkcjonariuszy służby bezpieczeństwa. Przecież możecie bez najmniejszego problemu potwierdzić fakty i wszystko się wyjaśni. Mógłbym opowiedzieć to samo, co Ojamowicz, lecz pozwolę sobie tylko na jedno pytanie: Po co wrogi agent, in- żynier, miałby werbować akrobatę i tancerza? Jakich tajemnic może się od niego dowiedzieć? Wojskowych? Ekonomicznych? Politycznych? Sportowych? A może choreograficznych? Co za brednie! - Dojdziemy do tego. - Podpułkownik znów obszedł krzesło, na którym siedział Nikita. - Wystarczy na dzisiaj. Zamknijcie go „na dołek", ze wspólnikiem. - Ale on przecież... - zaczął protestować blondyn. - Posiedzą do wieczora razem - uciął podpułkownik i odwró- cił się już na progu. Nikicie mróz przeszedł po plecach; w oczach podpułkownika kontrwywiadu zabłysł zły płomień, niczym wy- strzał z mroku. Taki wzrok mógł mieć jedynie bojówkarz SS. - Moje gratulacje - rzekł ochrypłym głosem Suchow, patrząc na zamykające się drzwi. - Wy, chłopaki, jeszcze nie wiecie, czym jest wcielenie? Dowiecie się szybciej, niż wam się zdaje... kiedy będziecie sądzić naczelnika. Pracownicy oddziału spojrzeli po sobie. - Jesteś dziwnym szpiegiem, Suchow - rzekł blondyn w za- myśleniu. - Albo niezwykle sprytnym, albo... - To drugie - westchnął Suchow. „Dołek", do którego zaprowadzili Suchowa, okazał się zwy- kłym pokojem z prysznicem i łazienką, tyle że skromnie umeblo- wanym -jedynie z dwoma piętrowymi łóżkami, stołem i półką na książki; było też zakratowane okno. Takeda już tam był; siedział ze skrzyżowanymi nogami na krześle i wpatrywał się w ścianę z wiszącą na niej reprodukcją Ajwazowskiego przedstawiającą morze, góry i żaglowce. - Medytujesz? - zagadnął Nikita. Wirus mroku 169 Takeda nie odpowiedział, siedząc tak jeszcze przez minutę, po czym zwinnym, kocim ruchem zeskoczył na podłogę i przyj- rzał się tancerzowi. -Bili? - Co? - nie zrozumiał Suchow. - Zwykle biją inteligentów, a ci pękają. - Aha... Co znaczy, że tobie te metody nie groziły. Więc jakie mamy plany, strategu? Jesteśmy w kompletnie idiotycznym położeniu. Takeda w błyskawicznym tempie zadał jeden po drugim trzy ciosy: ręką, nogą i znów ręką, zas' Nikita równie szybko je zablokował, nie przerywając rozmowy i zachowując roztargniony i rozleniwiony wygląd. - Sui-no-kata* - wymamrotał Takeda. - Doszedłeś'już do etapu Wody? Niesamowite. - Robię, co mogę. - Jak myślisz, dlaczego trzymają nas razem? Nikicie przypomniał się wzrok podpułkownika i zmienił się na twarzy. - O co chodzi? - zapytał spostrzegawczy Takeda. - Coś zauważyłeś'? - Ten naczelnik - taki barczysty, spasiony byczek - to wcielony! Takeda usiadł, zamyślił się i przytaknął. - I to jest odpowiedź. Ci, którzy nas wrobili, nie potrzebują zbierać przeciwko nam dowodów, przeprowadzać śledztwa, kon- frontacji i analiz. Oni chcą nas po prostu zlikwidować. Fizycznie. Wcielą się w więziennych strażników i przyjdą po nasze dusze. Być może jeszcze dzisiaj. Od tych słów, powiedzianych spokojnym i pewnym tonem, Suchowowi przeszedł po plecach lodowaty drzesz. Nauczył się już jednak utrzymywać emocje na wodzy. Dawał o sobie znać fizyczny i psychiczny trening. * - Sui-no-kata - w kempo, uchylanie się przed atakiem, technika Wody (jap.) 170 Wasilij Gołowaczew - Poradzimy sobie z nimi? - Nie wiem. Z jednym, najwyżej dwoma. - A gdybyśmy spróbowali „obudzić" Wieść? Takeda pokręcił głową, spojrzał na ramię tancerza, zawahał się i znów pokręcił głową. - Za wcześnie. Nie wytrzymasz. -Ja już... - Iie - zdecydowanie odparł Takeda i Nikita opuścił głowę, dobrze znając ten ton. „Iie" oznaczało „nie". Po minucie przypomniał sobie nagle. - Tola, czy odebrali ci rzeczy, które miałeś przy sobie? Takeda zrozumiał. - Indykator i komunikator? - Pokazał pierścień - wewnątrz kamienia drgał pomarańczowy pięciokąt - i wyciągnął z kieszeni papierośnicę. - A gdyby dać znać tym twoim przyjaciołom, że jesteśmy w niebezpieczeństwie? - Nie sądzę, by to coś dało. Moim zdaniem komunikator nie ma łączności z innych chronami. Działa jedynie na terenie naszego, jak retransmiter... - Skąd wiesz? - Już ją trochę rozpracowałem. Aby pokonać potencjalną granicę pomiędzy chronami, potrzebna jest kolosalna energia, a papierośnica jest zbyt mała dla niezbędnej koncentracji. - A czy słudzy także posługują się takimi komunikatora- mi? - Być może. Muszą mieć w każdym razie jakąś łączność. Mają też pojemniki, w których trzymają broń. Pamiętasz „dy- plomatki"? - A bronią są te strzelające zimnem oszczepy? - Nie zimnem. - Takeda zamyślił się i położył na łóżku. - To jakieś fizyczne pole działające na atomowe i molekularne połączenia. - Do diabła z nimi, nasze pistolety są równie skuteczne. Mam pomysł. - Suchow ściszył głos. - Jeśli masz rację i „dyplomatki" Wirus mroku 171 są jedynie pojemnikami do przechowywania broni, to słudzy powinni wiedzieć, gdzie znajduje się wejs'cie do naszego chronu. A gdyby tak porwać wcielonego, gdy po nas przyjdą i wydobyć z niego informację, gdzie znajduje się wejście? Takeda roześmiał się cicho. Nikita dopiero drugi raz w życiu widział śmiejącego się inżyniera. - Czego rżysz? - wściekł się. - To nasza jedyna szansa. Takeda jeszcze przez chwilę patrzył na niego z uśmiechem i jego wzrok wyrażał aprobatę i nadzieję. - Jednak jesteś wojownikiem. - Zamilkł na chwilę. - Wy- słałem już informację o naszej sytuacji. Wątpię jednak, byśmy dostali odpowiedź. - To po cholerę się naśmiewasz? Musi być jakieś wyjście nawet z tej kabały. - Jedyne rozwiązanie znajduje się tam, gdzie ludzki umysł jest bezsilny. - Inżynier znów się uśmiechnął, widząc zasko- czenie przyjaciela. - To nie moje, to słowa filozofa Szestowa. Trafił w samo sedno. Usiądź, odpocznij. Indykator uprzedzi nas o zbliżającej się rozróbie. Nikita wzruszył ramionami, przeszedł się w kąt celi i wskoczył na górne łóżko. Jego wola walki niemal już wygasła, ogarnęło go zmęczenie, rozpacz i poczucie beznadziei. Takeda odezwał się po piętnastu minutach, zupełnie jakby rozmawiał z samym sobą. - Dobro i zło... starożytna formuła ludzkiego życia... Dobro jest zwykle uśpione, zaś zło działa, dopóki nie przekroczy pewnej granicy zdolnej rozbudzić społeczeństwo i wówczas pojawiają się ludzie aktywnie walczący ze złem... ludzie walki. Nie potrafią zbliżyć się wystarczająco blisko do strony, po której walczą, są zawsze pośrodku, przez co są tym bardziej nieszczęśliwi. Gdyż często są pogardzani przez tych, których bronią i znienawidzeni przez wrogów. Nikita zachował milczenie i po minucie Takeda odezwał się znowu: - Żeby tak dowiedzieć się kto, albo co i kiedy zapoczątko- wało na Ziemi Zło i Zdradę? Czy takimi nas stworzyła natura? 172 Wasilij Gołowaczew - Nie wszystkich - nie powstrzymał się przed komentarzem Suchow. - Nie wszystkich - zgodził się Takeda. - Lecz zbyt wielu. Dobro i Zło... i my pośrodku... nie boisz się? - Że będą mną pogardzać? Nie boję się. Ci, co trzeba, oce- nią prawidłowo. - Nikita pomyślał o Kseni. Nie wierzył, że za godzinę lub dwie może być już martwy. - Pamiętasz anegdotę o Konfucjuszu? Ktoś go zapytał: „Czy mają rację ci, którzy mó- wią, że za zło trzeba odpłacać dobrem?" A nauczyciel odparł: „A czym w takim razie odpłacać za dobro?" Za zło trzeba odpłacać sprawiedliwie. - Konfucjusz miał rację. Być może wiedział, że sprawiedli- wość jest jednym z dwóch najwyższych praw Wachlarza. - A jakie jest drugie prawo? - Tolerancja. - Aa... to znaczy cierpliwość? -Tak, jeśli rozumieć to w sposób uproszczony. Ty się jednak rozwijasz, jesteś pojętnym uczniem. Szkoda tylko, że nie mamy już czasu na naukę. - To nic. Uczyć można się w nieskończoność. W każdych warunkach. -W nieskończoność... Nic w naszym świecie nie jest wiecz- ne, byś może za wyjątkiem przyjaźni. - A czy to mało? - Nikita uporał się już z przygnębieniem i czuł się znacznie lepiej. Pojawiło się poczucie czyjejś wielkiej, ciepłej dłoni gładzącej plecy, ramię, głowę, zupełnie jakby ktoś niewidzialny popierał jego myśli. Wieść? Czy to Wieść się obu- dziła? Wsłuchał się w siebie, jednak ramię milczało, jedynie skóra mrowiła mu od ramienia do szyi. Zjawili się o pierwszej w nocy. Byli tak pewni siebie, że przyszli tylko w dwójkę: przysadzisty podpułkownik i jego zastępca w cywilu, czarnowłosy, ze smagłą karnacją, garbatym nosem i manierami sportowca. Pułkownik niósł w ręku czarną „dyplomatkę". Wirus mroku 173 Aresztowani wymienili spojrzenia. Wstali już i zajęli pozycje po obu stronach stołu. - Nie wtrącaj się - rozkazał podpułkownik strażnikowi w korytarzu, zamykając drzwi. W tym momencie Takeda rzucił się na niego, a Nikita ślizgiem skoczył ku ciemnowłosemu pomocnikowi. Postano- wili rozpocząć atak, gdyż w ten sposób mieli większą szansę na ocalenie. Ich przeciwnikami nie byli po prostu ludzie, znający swoją robotę, wy trenowani i gotowi na nieprzewidziane trudności; pa- mięć i wiedza wcielonych podwajały ich profesjonalizm, jednak ich cielesna powłoka nie uległa zmianie, podobnie jak refleks, siła i kondycja psychofizyczna. Wcielony w podpułkownika błyskawicznie zareagował na atak Takedy, jednak ciało podpuł- kownika zadziałało z opóźnieniem, liczyło już pięćdziesiąt lat, brał górę wiek, brak właściwego treningu i nadwaga. Takeda wybił „dyplomatkę" z rąk tłuściocha i w tym samym momencie, bez zamachu, zadał cios. Ciemnowłosy zastępca był szybszy od szefa i zdążył wy- ciągnąć pistolet, w swym normalnym życiu nie przeszedł jednak wystarczającego treningu specjalnego i jego półsekundowe za- wahanie wystarczyło Nikicie na wyprowadzenie ciosu. Zasięg działania podcięcia wynosi trzy metry, nie da się przed nim obronić, uchronić się można jedynie wysokim sko- kiem bądź saltem w tył. Jednak walka toczyła się w ciasnym pomieszczeniu, a zastępca, jako pracownik sztabowy, nie miał jeszcze do czynienia dotąd z mistrzem rossdao. Nikita trafił go pierwszym ciosem. Podczas zwykłej walki od ciosów, jakie zadawali Takeda i Suchow, przeciwnik dawno byłby już znokautowany, jednak wcieleni mogli zmuszać ciała swych gospodarzy do pracy na granicy „czarnego trenu", to znaczy fizycznych i psychicznych możliwości, nie licząc się z ryzykiem kontuzji i zmieniając ciała funkcjonariuszy bezpieki w nie odczuwające bólu, napompo- wane kolosalną siłą roboty. Wcieleni nie musieli przejmować 174 Wasilij Gołowaczew się skutkami takiej walki, liczył się dla nich rezultat i nie miało znaczenia, co stanie się z ciałami nosicieli. Walka trwała jeszcze przez jakiś czas. Właśnie teraz Nikicie przydały się umiejętności rossdao. które umożliwiały walkę z do- wolnym przeciwnikiem, z wykorzystaniem nie tylko własnej siły, lecz także jego błędów. Tancerz walczył wściekle i z natchnie- niem, uświadamiając sobie nagłe, że walczy nie tylko o swoje życie, lecz także o życie Toli, Kseni, mamy i innych ludzi, którzy nie zdają sobie sprawy z tego, co dzieje się na świecie. I nie dał ciemnowłosemu szans na zwycięstwo, wytrącając mu pistolet i raz za razem „posyłając go na deski". Takeda miał trudniejsze zadanie. Wiedział, że długo się nie utrzymają i manewrował w ten sposób, by jako pierwszy zawład- nąć „dyplomatką". Niewątpliwie znajdowała się w niej broń gości, z której pomocą mogli zamienić zakładników w nicość, w obło- czek gazu. I osiągnął swój cel, wywracając podpułkownika pod stół, iż ten nie zdołał od razu się spod niego wydostać. „Dyplomatki" nie udało się otworzyć. Nie poddawała się ma- nipulacji przy zamku, ani uderzeniom - ciężka i ciepła w dotyku, wydawała się być żywa. Emanowała siłą i groźbą. Odnosiło się wrażenie, że ukrywa się w niej jakaś istota, która lada moment wydostanie się na zewnątrz, zmieniając w bestię. Suchow od razu zauważył kłopoty przyjaciela i krzyknął: - Zajmij się nimi. Ja spróbuję! Takeda rzucił mu „dyplomatkę" i zajął się obydwoma przeciwnikami naraz, wirując między nimi niczym błyskawica. Wiedział, że jeśli użyje pistoletów funkcjonariuszy, może ciężko ich zranić lub zabić, a im i bez tego po odejściu wcielonych nie będzie do śmiechu. Nikita dwie długie sekundy stał nad „dyplomatką" wsłuchu- jąc się w siebie, w bicie serca i pulsowanie krwi, po czym silnie uderzył ramieniem w wytartą skórę walizeczki, rozpaczliwie krzycząc do gwiazdy: „Otwieraj!" Jedyną odpowiedzią był bez- głośny, biały błysk, który ciął go po oczach i ogarnął bólem całe ciało. Wydawało mu się, że cała skóra, od uszu do pięt, została Wirus mroku 175 oblana wrzątkiem! Nie stracił jednak przytomności. Czas jakby zastygł, spowolnił się i walcząca obok trójka zastygła w upadku; choć tylko Takeda w kontrolowanym. W następnej sekundzie Suchow wiedział, jak otworzyć „dyplomatkę", a własxiwie transkof- trartsfizyczny kokon, jak również to, co się w nim znajduje. Ochroniarz, przysłuchując się hałasom dobiegającym z po- mieszczenia z zatrzymanymi, wytrzymał kilka minut, po czym po odgłosach kilku wyjątkowo mocnych uderzeń, trzaskach i hukach, podniósł alarm i otworzył drzwi. Jego oczom ukazał się przerażający widok zniszczeń i bałaganu. Stół i krzesła były połamane, górne łóżko zrzucone na pod- łogę i powyginane, toaleta roztrzaskana, a na miejscu zakratowa- nego okna ział pozbawiony jednego nawet odłamka szkła otwór, przez który wiatr sypał z ulicy kłęby s'niegu. Naczelnik oddziału, podpułkownik Surżikow, leżał przy oknie twarzą do ziemi i jęcząc próbował wstać. Jego zastępca, major Kendadze, stał chwiejąc się przy łóżku i odmawiającą posłuszeństwa ręką próbował wystrzelić w okno ze swego służ- bowego pistoletu. Sądząc ze stanu, wjakim się znajdowali, można by przypuszczać, że wpadli pod lawinę. Ogłupiały ze szczętem ochroniarz przyglądał się szeroko otwartymi oczami panującemu w pomieszczeniu chaosowi, do- póki nie przybiegli zaalarmowani zmiennicy. Jednak schwytani zeszłej nocy „szpiedzy" uciekli. Zawodowi agenci wywiadu czy przestępcy nigdy nie wróci- liby do domu po ucieczce z więzienia, jednakże Takeda i Suchow byli dyletantami i mieli nadzieję, że pogoń ruszy za nimi na dworzec i lotnisko, a nie do ich dotychczasowego schronienia. 1 nie pomylili się w swoich przypuszczeniach. Po przebiegnięciu w samych marynarkach, bez płaszczy i czapek, dwóch kilometrów w zamieci, zatrzymali „okazję" - kierowca był na tyle szalony, że nie przestraszył się zabrać rozebranych pasażerów - i po kwadransie dotarli do domu. Tyle 176 Wasilij Gołowaczew samo czasu zajęło im spakowanie się i pożegnanie z gospoda- rzami, a potem popędzili na złamanie karku w niewiadomym kierunku. W końcu Takeda wyjaśnił Suchowowi, który zaczął tracić cierpliwość, dokąd biegną. Kierowali się do Wiktora Zlenskiego, który miał samochód - beżowego WAZ-a, takiego, jak niegdyś Nikita. Czarną „dyplomatkę", transkof, Suchow niósł sam. Zlenski nie zdziwił się ich nocną wizytą, podobnie jak nie zdziwiła go ich prośba o pożyczenie na kilka dni samochodu. Ufał Krasilnikowi, który z kolei ufał Takedzie, więc wszystko było w porządku. 0 trzeciej w nocy uciekinierzy wyjechali na południowo- -wschodnią magistralę w kierunku Gawani, zdając sobie sprawę, że jeśli wysłano za nimi list gończy, drogi mogą być już zablo- kowane. Jednak coś w ROMB nie zagrało, a może bezpieka nie chciała, by milicja i drogówka wiedziały o ich operacjach. Ostatni posterunek kontroli drogowej przy wyjeździe z miasta nie zatrzymał samochodu uciekinierów. 1 od tego momentu rozpoczęło się dla nich życie składające się z przejazdów, przelotów, krótkich momentów odpoczynku, potyczek z różnego rodzaju bandami, z których niewiele miało związek z pościgiem, lizania ran, zacierania śladów i ucieczek w noc. Nowy Rok witali na Sachalinie, styczeń i luty spędzili na Kamczatce, marzec i kwiecień w Enmelenie naCzukotce. Jednak CIA namierzyło ich także tutaj i Takeda zaproponował ucieczkę do Japonii, tym bardziej, że miał tam przyjaciół i krewnych ze strony ojca. Nikita, który ani na jeden dzień nie przerywał tre- ningów, zapamiętale opanowując techniki rossdao na podstawie książki, którą podarował mu Krasilnikow, zaś sztukę fechtunku według traktatu Zlenskiego, nie protestował i w maju uciekli do Japonii, korzystając z bezwizowego przejazdu z wolnej strefy ekonomicznej Hokkaido-Kunaszir. Jednak nawet w Japonii nie zatrzymali się na dłużej, gdyż na ich ślad wpadli już nie tylko technicy z CIA i wcieleni, lecz Wirus mroku 177 polował na nich także jeden z przywódców „sług szatana", przed którym na Ziemi nie można było uciec. Spotkanie uciekinierów z myśliwymi było tylko kwestią czasu. Ich trasa z Japonii prowadziła na Tajwan, stamtąd na Filipiny, potem do Indonezji i Birmy. Nikita nie zastanawiał się nad tym, w jaki sposób udawało im się przedostawać z kraju do kraju bez międzynarodowych paszportów, zostawiając to zmartwienie Ta- kedzie, dlatego też tylko Tola wiedział, że ktoś im pomaga. Sam jednak nie miał najmniejszego pojęcia, kto to taki. W Birmie Nikita miał szczęście: w jednej z prywatnych szkół taj bo w Chittagong, gdzie się zatrzymali - przydała mu się znajomość angielskiego - przez trzy miesiące trenował pod okiem znakomitego mistrza Tche Kuotai, szlifując nie dopracowane jesz- cze ogólne niuanse walki - dokładny rytm, wyczucie odległości i czasu, odpowiedni oddech, a przede wszystkim prawidłowe rozłożenie chi, wewnętrznej energii organizmu. Z Birmy uciekali przed „sługami szatana" przez Indie do Omanu i Arabii Saudyjskiej, a potem do Egiptu, w którym spędzili zaledwie dwa tygodnie; następnie przebyli Morze Śródziemne i podróżowali po wolnej od granic Europie. W końcu, po niemal roku, wycieńczony ciągłym napięciem i nieustanną ucieczką, nie kończącymi się treningami i troską o codzienny chleb - do- rabiali, gdzie się tylko dało - po przybyciu do Finlandii Nikita się zbuntował. Zatrzymali się w Kotka, nad brzegiem Zatoki Fińskiej, w ho- telu „Kittyla" i stojąc w wychodzącym na zatokę oknie Suchow zwrócił się do Takedy, który wycierał włosy po prysznicu: -Dość! - Czego dość? - zainteresował się inżynier, po ojcowsku podziwiając szczupłą, silną sylwetkę tancerza. - Wszystkiego. Już mi wystarczy - Nikita odwrócił się do przyjaciela. - Koniec z uciekaniem. I tak, nawet o tym nie ma- rząc, zwiedziłem pół świata. Dalsza podróż w takim tempie jest bezcelowa. - Przecież dogonią nas i zabiją! 178 Wasilij Gołowaczew - Może tak, a może nie - Suchow spokojnie wytrzymał oceniające spojrzenie inżyniera. - Po pierwsze: osiągnąłem to, co najważniejsze. Celem każdej nauki jest zwycięstwo nad samym sobą, a dopiero później nad okolicznościami. Po drugie, mamy transkof. Wydaje mi się zresztą, że to włas'nie ona naprowadza na nasz ślad szpicli szatana, emitując z siebie jakieś' pole, dzięki któremu nas namierzają. Nikita przemilczał fakt, że kilkakrotnie próbował bezskutecz- nie otworzyć „dyplomatkę". Najwyraźniej otwierała się jedynie przy określonej częstotliwości mentalnego krzyku, do czego konieczne było maksymalne napięcie organizmu. Transkof mógł otwierać się też za pomocą Wieści, jej subtelnej i niedostępnej dla świadomości podpowiedzi. - Też mi się tak wydaje - odparł Takeda. - Po trzecie, jestem gotowy do rozszyfrowania informacji Wieści. Być może nie do końca fizycznie, jednak na pewno mo- ralnie. Już raz mi pomogła, co oznacza, że istnieje nadzieja na pełen przekaz. Jako że poszukiwania Księgi Otchłani są raczej nierealne, będziemy musieli wykorzystać drugi wariant działania - przez funkcjonariuszy sług. - Ten wariant niemal stuprocentowo gwarantuje nam prze- niesienie się na tamten świat. Jest rzeczą wątpliwą, by któryś z bojówkarzy powiedział nam, gdzie znajduje się wejście do Wachlarza, nawet gdyby udało nam się któregoś złapać. Samo namierzenie ich będzie problemem, od razu wyczują, że są śle- dzeni. Nie, mój przyjacielu, musimy spróbować znaleźć tę Księgę. Byłem jeszcze raz u Nieplujewa... a właściwie w jego domu, i co nieco się dowiedziałem. Okazuje się, że swego czasu miał poważne kłopoty ze zdrowiem, tuż przed wojną, a potem zaczął odwiedzać go znachor i pewnego pięknego dnia Nieplujew wstał z łóżka zdrowy i wesoły. I przeżył, jak kaukaski góral, ponad sto lat. Z niczym ci się to nie kojarzy? Nikita przechadzał się po pokoju, pocierając podbródek. - Chcesz przez to powiedzieć, że miał Księgę? A potem ktoś mu ją zabrał i Nieplujew wyzdrowiał? Wirus mroku 179 - Brawo, łapiesz wszystko w lot. Tyle że Nieplujew nie miał całej Księgi, a jedynie jej fragment. Podobnie, jak trzej pozostali s'wiadkowie wysadzenia Sucharewej Wieży. Księga Otchłani jest wieczna, przez wiele stuleci przetrwała wszelkie kataklizmy i znalazła także sposób na przetrwanie wysadzenia wieży. A te- raz jest w rękach jakiegoś tajemniczego typa, wędrującego po Ziemi w swoich interesach. Nie wiem, kim on jest. Nie należy jednak do „sług szatana", ani obozu naszych przyjaciół. Gdyby SS zawładnęła Księgą, już dawno przeniosłaby ją do Światów Synklitu. Więc jak, spróbujemy? Nikita mruknął sceptycznie. - Szczerze ci się przyznam, że niezbyt wierzę w istnienie tej Księgi. Wszystko to jest zbyt niejasne, mgliste, niekonkretne... jak we śnie. Jeśli jednak nie ma innych sposobów, dlaczego mie- libyśmy nie spróbować? Sukces jest nagrodą za odwagę, a nie za trzęsienie portkami. ?*' - Przemowa godna mężczyzny. - Takeda przysunął do siebie „dyplomatkę". - Może spróbujemy otworzyć ją jeszcze raz? - Sądzę, że jest ją w stanie otworzyć jedynie człowiek do- prowadzony do stanu skrajnego stresu. Będziemy więc musieli poczekać, aż ktoś zmusi nas do działania na granicy naszych możliwości. - Suchow zamilkł na chwilę. - Tola, jeśli ja... my... stanowimy dla Lucyfera takie niebezpieczeństwo, to dlaczego nie przyśle lepiej przygotowanej ekipy? Na przykład „Czarnych Komandosów", czy jakichś dżinów... - Na tym etapie wystarczyłaby „aksamitna ingerencja"... gdyby ci nie pomagano. Wątpliwe zresztą, by sam Denica wiedział o naszym istnieniu, podobnie jak Synklit Czterech. Na razie zaj- mują się nami jego niżsi rangą zausznicy, na poziomie szeptu, bez niepotrzebnego hałasu. Przecież jeśli wtrąci się któryś z magów „sług szatana", zatrzęsie się cały Wachlarz i o działalności Lucy- fera dowie się... powiedzmy, cała społeczność, Zbór Wachlarza. - Rozumiem. Oznacza to, że czekają nas znacznie bardziej niebezpieczne spotkania z CIA, SS i CzK? Hmm, to dokąd te- raz? 180 Wasilij Gołowaczew - Do Turcji. Stamtąd do Afganistanu. Sądzę, że ten, kto ma Księgę Otchłani znajduje się teraz w tamtym rejonie, na granicy Tadżykistanu. I włas'nie tam spróbujemy obudzić twoją Wies'ć. Nikita bezwiednie dotknął ramienia palcami i odniósł wra- żenie, że pod jego stopami rozstąpiła się otchłań. - A jeśli zaproponuję inną trasę? - Jaką? - Moskwa - Tadżykistan! - W Moskwie na pewno na nas czekają. - Właśnie dlatego. Takeda pokręcił głową. - Mam na myśli SS. - A ja Ksenię. Nie widziałem się z nią już niemal rok, rozu- miesz? Jeśli zresztą chcesz, ruszaj swoją trasą, a ja ruszę swoją. Spotkamy się na granicy. Takeda uniósł brwi. Zrozumiał, że Suchow postawi na swo- im, nie wiedział jednak, czy cieszyć się z jego pewności siebie, czy nie. Wirus mroku 181 ROZDZIAŁ 5 Do Rosji wrócili tuż przed Nowym Rokiem, starając się zmienić swój wygląd. Takeda upierał się nawet przy operacji plastycznej, jednak Suchow go nie poparł. Znów zapuścił długie, sięgające do ramion włosy, a także brodę i wąsy. Tola na odwrót, zgolił swoje naturalne wąsy i zaczął nosić sztuczne, rude, pod kolor peruki. W Petersburgu, dokąd przybył pociąg z Helsinek, nie za- trzymali się dłużej i już następnego dnia ekspres wiózł ich do Moskwy. Przez całą godzinę przyjaciele oszołomieni hałasem i powie- trzem ojczyzny spacerowali po stolicy, przepychali się przez tłumy moskwiczan, zachwycali nabrzeżem i pili kwas na Twerskiej. Takeda ocknął się pierwszy, gdyż był mniej podatny emocjonalnie, niż obdarzony artystyczną naturą tancerz. - Proponuję się rozdzielić. Ja poszukam Romana, a ty Kseni. Spotkamy się o dwunastej przy Bramie Nikickiej. - A co z walizeczką? Może oddamy ją na dworcu do prze- chowalni? Nie chce mi się jej taszczyć. - Weź ją na razie z sobą. Niebezpiecznie jest ją zostawiać. Potem zdecydujemy, co z nią zrobić. Mam nadzieję, że nie muszę ci przypominać o ostrożności? Jeśli w Moskwie pozostała siatka CIA, to wszyscy nasi znajomi są „pod lupą". Weź na wszelki wy- padek indykator. - Tola zdjął pierścień z kamieniem. - Widzisz? Miga pomarańczowy pięciokąt. Oznacza to, że w mieście „tło demoniczne" jest podwyższone. A to z kolei wskazuje na obec- ność w mieście CIA. Albo osłony „sług". Jeśli kształt znaku i jego kolor zmienią się w purpurowy półksiężyc, będzie to oznaczać, że któryś z nich jest blisko. Nikita odsunął rękę Toli. - Tobie bardziej się przyda. Znacznie wyostrzyła mi się percepcja... po aktywizacji Wieści. Sam wyczuję zagrożenie. 182 Wasilij Gołowaczew Takeda nie nalegał, powoli przywykając do tego, że nie gra już pierwszych skrzypiec. Inicjatywa powoli przechodziła w ręce tancerza, co świadczyło o zmianach jego osobowości. Rok tre- ningu rossdao i wyczerpujące do cna próby uniknięcia śmierci zahartowały Suchowa, sprawiły, że okrzepł, stał się pewniejszy siebie i twardszy. Coraz bardziej utwierdzał się w fakcie, że wyznaczona mu rola jest najwyższej wagi, nie zniżając się przy tym do wyniosłości, arogancji i zarozumialstwa, ani nie tracąc ambicji, która popycha twórcze jednostki do ryzyka i bohater- skich czynów. Pracownia okazała się zamknięta, choć był to roboczy dzień, czwartek. Na drzwiach wisiał strzęp papieru z trzema literami: „Nie..." - reszta była oderwana. Czując narastającą w sercu trwo- gę Nikita rozejrzał się dyskretnie, nikogo nie zauważył i wyszedł z budynku, zastanawiając się, co może oznaczać to „nie"? Na rogu Małego Kozichińskiego zadzwonił do domu Kseni i przez dłuższy czas wsłuchiwał się w długie sygnały. Nikt jednak nie odebrał telefonu. Suchow nie wiedział, co robić w tej sytu- acji, jednak po chwili namysłu postanowił doprowadzić sprawę do końca. Najpierw pojechał na Lewaniewskiego, do Związku Arty- stów i poświęcił całą godzinę na wyjaśnienia, czy ktoś z bywal- ców Domu Artysty zna Ksenię Krasnową i kiedy widziano ją po raz ostatni. Jeden z młodych artystów, nie odróżniający się od Nikity „uduchowieniem", czyli obecnością brody i wąsów, znał Ksenię, jednak nikt nie potrafił odpowiedzieć na pytanie, kiedy widział ją po raz ostatni. „Jakiś miesiąc temu" - ot i cała informacja. Wówczas Suchow pojechał do domu dziewczyny, zaczynając poważnie się niepokoić. Przemknęło mu przez głowę, że Ksenia właśnie teraz mogła dokądś wyjechać, może nawet na ich poszu- kiwania, jednak szybko odrzucił tę myśl. Dali o sobie znać jeszcze z Kamczatki i Ksenia nie mogła ruszyć w nieznane na oślep, li- cząc, że trafi na ich ślad. A w metrze tancerz nagle zrozumiał, że jest śledzony. Odczucie było ostrejak ukłucie w pośladek i Nikita Wirus mroku 183 o mały włos nie wpadł w panikę, z olbrzymim trudem zmuszając się, by nie kręcić głową we wszystkie strony. Ukradkiem rozejrzał się po wagonie - nikt nie patrzył w jego stronę. Jednak drzazga obcego wzroku pozostała. Z nią wysiadł z metra, jechał trolejbu- sem i szedł przez most nad torami. Odczucie to znikło dopiero pod samym domem Kseni, jakby ktoś wyłączył kamerę. Nikita westchnął z ulgą, choć w tym samym momencie zrozumiał, że obserwatorzy zorientowali się, dokąd idzie i po prostu przekazali go zmiennikom. Napięcie powróciło. Zwalniając krok, Nikita przestawił się na głęboki oddech, skoncentrował psychikę na natychmiastową reakcję na dowolne działanie z zewnątrz i „przećwiczył" sobie spotkanie ze sługami w mieszkaniu Kseni lub w jego pobliżu. Pojawiła się pewność we własne siły i spokój ściśniętej sprężyny - był przygotowany. Ni- kita uśmiechnął się w duchu. Był gotów do działania w znacznie większym stopniu, niż sądził Takeda, a tym bardziej niż zdawali sobie sprawę bojówkarze. W niesionej na ramieniu torbie poruszyła się „dyplomatka". Tak przynajmniej wydało się Nikicie. Wyglądało na to, że transkof reaguje na jego stan i on to odczuwał. Ramię z gwiazdą Wieści pokryło się gęsią skórką, jakby od zimna. Ono także reagowało na myśli i emocje swego gospodarza, na stan jego psychiki i Suchow znowu miał wrażenie, że stoi nad brzegiem bezdennej przepaści. Jeszcze krok i jego oczom ukaże się dno piekła... albo prawda! - Za wcześnie - rzekł do siebie Nikita, czując, że pokrywa się potem. - Poczekaj jeszcze chwilkę. Zaraz znajdziesz Ksenię... Mieszkanie malarki było zamknięte, na dzwonki nikt nie reagował, jednak Suchow naciskał przycisk do tej pory, dopóki nie szczęknął zamek sąsiedniego mieszkania, a na jego progu nie pojawiła się wysuszona starowinka. Nikita ją znał. Nazywała się Anna Pawłowna, miała osiemdziesiąt pięć lat, lecz energii mogli pozazdrościć jej nawet młodzi. - Dzień dobry - przywitał się Nikita, chcąc dodać „Anno Pawłowno", jednak w samą porę ugryzł się w język: wątpliwe, by sąsiadka poznała go pod obecnym wyglądem. - Nie wie pani, 184 Wasilij Gołowaczew gdzie jest Ksenia... eee... Konstantinowna? W pracy jej nie ma, w domu też. - A wyjechała, dobry człowieku - śpiewnie odparła sta- ruszka. - Przyjechali do niej jacyś' chłopcy, wyjątkowo ponure typki. Źle im z oczu patrzyło. Akurat śmieci wynosiłam, a oni wchodzili. Zupełnie bez słowa. I tylko kiedy wychodzili, Ksenia zdaje się zapłakała... - Kiedy?! - Nikita nagle ochrypł. - Kiedy po nią przyszli? - Jakiś miesiąc temu, dobry człowieku. A pan kim dla niej jest? Chyba już pana widziałam. Spostrzegawcza babinka, pomyślał Suchow, a w głowie tłukło mu się jedno zdanie: „Byli tu słudzy szatana"... - Niczego pani nie przekazała? - Niczego, synku, tylko spojrzała tak z ukosa, przez łzy... choć może wcale nie były to łzy, ja przecież trochę s'lepawa jestem. Tylko najważniejszy z ich kompanii, twojego wzrostu, tyle że bardziej krępy, coś' mruknął. Usłyszałam tylko: „Nie ma dokąd uciec..." Nikita niewątpliwie wyraźnie zmienił się na twarzy, gdyż staruszka zaniepokoiła się i klasnęła w ręce: - Naszej Kseniuszce cos' się stało? - Nie wiem - wychrypiał Suchow nieposłusznymi wargami. - Klucz... ma pani klucz od jej mieszkania? - A skąd, dobry człowieku? Ksenia to dziewczyna samo- dzielna, twarda, zwierząt żadnych nie chowa, to i doglądać nie ma czego, gdy gdzieś' wyjeżdża. A pan kim dla nie jest, jeśli to nie sekret? - Krewnym... kuzynem - rzekł Nikita pierwsze, co przyszło mu do głowy. Otrząsnął się. - Proszę wybaczyć, że panią niepo- koiłem. - Odwrócił się, żeby odejść. - A niech pan poczeka, młody człowieku. Nikita odwrócił się. Staruszka patrzyła na niego jasnymi, żywymi i przenikliwymi oczami. - Przypomniałam sobie, że Ksenia zostawiła kluczyk jeszcze zanim pojawili się ci... ponurzy. Zaraz przyniosę. Ale beze mnie Wirus mroku 185 pan do niej nie wejdzie. Choć na oko żaden z pana złodziejaszek, a jednak jestem jakby odpowiedzialna za mieszkanie. Suchow tylko kiwnął głową, czując, jak ściska mu się gar- dło. W mieszkaniu Kseni był już pięć razy i dobrze orientował się w jego rozkładzie. Maleńki przedpokój, taka sama kuchnia, pokój gościnny i sypialnia. Wszędzie panowała czystość i wy- goda, wystrój był przemyślany - bez przepychu, ale też bez ascetyzmu. I nie było ani jednego obrazu! To znaczy - własnego. Choć na ścianach wisiały obrazy współczesnych malarzy: dwa pejzaże Seliwanowa w pokoju gościnnym i bajkowe arcydziełko Megrelli w sypialni. Nikita obszedł pokoje i kuchnię i niczego nie znalazł; śladów walki ani pospiesznej ucieczki, jedynie cienka warstwa kurzu na książkach i kredensie świadczyła o długiej nieobecności gospo- dyni. Po powrocie do sypialni - sąsiadka obserwowała go, prze- chylając pomarszczoną, siwą głowę - zajrzał do szafy i podniósł rzuconą na łóżko książkę. Intuicja go nie zawiodła: znajdował się w niej strzępek papieru z trzema pospiesznie napisanymi słowami: „Nie szukaj - zginiesz!". I to wszystko. Nikita poczuł w piersi chłód i pustkę. W głowie boleśnie zapulsowała żyłka i pękła z cichym brzękiem, jakby była ze szkła, zaś pod czaszką zabrzmiał znajomy, dźwięczny szept: - Sammai... - Co? - powiedział na głos zaskoczony Nikita, choć dosko- nale wiedział, że słyszy „głos" Wieści. - Sammai... - Szept wtopił się w kości czaszki i ścichł. Nikita miał ochotę zakląć - nie zrozumiał, czego od niego chciano i do- piero po chwili przypomniał sobie, że sammai to stan oświecenia w filozofii Dao i Wieść przypomniała mu o jedynej mogącej mu pomóc formule. Dłuższe przebywanie w mieszkaniu Kseni nie miało sensu i Suchow w pośpiechu wyszedł, podziękowawszy sąsiadce za zaufanie. W pamięci pozostał mu jej gest - przeżegnała go po kryjomu -jednak tancerz nie przydał mu większego znaczenia. 186 Wasilij Gołowa czew O północy spotkali się z Takedą przy Bramie Nikickiej i wstąpili do kafejki; na ulicy było zimno. Pierwszy informacją podzielił się Tola: - Roman jest w szpitalu. Miesiąc temu napadli na niego, trafił na reanimację, jednak udało mu się przeżyć. Ma złamane dwa żebra i obie ręce. -Dodiabła! SS?! - Bez wątpienia. Niestety Roman nie wziął pod uwagę, że nie walczy ze zwykłą młodzieżową bandą, ani nawet z siepaczami mafii. Honoru ani sumienia nie posiadają ani pierwsi, drudzy czy trzeci, jednak „słudzy szatana" poza wszystkim innym używają broni, przed którą nie ma obrony. - Emiter zimna? Nikita miał na myśli krótki oszczep ze świecącym grotem, z pomocą którego przed rokiem wydostali się z celi ROMB w Chabarowsku. Przed oczami stanął mu obraz dziwnej wal- ki. Odebrana podpułkownikowi „dyplomatka" otwarła się dopiero po wybuchu wściekłos'ci i gniewu, który przeżył Su- chow, w nadziei, że Wies'ć przemówi. I przemówiła - uderzenie w świadomość było na tyle silne, że tancerz na moment stracił przytomnos'ć, a gdy ją odzyskał, „dyplomatka" transkofa była już otwarta. Pozostawało sięgnąć do niej i wyjąć... no właśnie, co? Dlaczego wyciągnął wówczas właśnie oszczep, czy też wartsuni, jak naprawdę się nazywało? Czy dlatego, że myślał o takiej broni? Reszta rozegrała się w przeciągu dwóch, trzech sekund: Nikita skierował ostrze oszczepu na okienną kratę i... zadziałał on sam! Jaskrawobłękitny snop ognia, emanujący falą przenikli- wego zimna, wbił się w okno, krata i szkło bezdźwięcznie znikły, wyparowały i pozostało tylko wydostanie się na zewnątrz, co aresztanci uczynili. - Dzięki Bogu, że Roman przeżył! Niech tylko spróbują teraz z nami zadrzeć! Czuję, że jesteśmy obserwowani, Tola. Musimy jak najszybciej obudzić Wieść i... odnaleźć Ksenię. Wirus mroku 187 - Nikita w kilku słowach opowiedział o swych poszukiwaniach dziewczyny. - Teraz ją mają. Takeda przestał jeść i przez jakiś czas siedział zgarbiony, za- krywając oczy dłonią. W końcu odezwał się głuchym głosem: -To moja wina... trzeba było przewidzieć wszystkie posunię- cia „sług". Nieźle ich rozdrażniliśmy, odbierając transkof i teraz nie cofną się przed niczym, by wyrównać rachunki. A przy okazji wszystkich świadków. - Jednego nie rozumiem. - Nikita ulepił kulkę z chleba i pstryknięciem posłał ją po stole, strącając z niego bezczelnego karalucha. - Ksenia jako taka nie jest „sługom" potrzebna, po- trzebny im jestem ja; dlaczego więc porywając jej nie zostawili mi notatki typu: szukaj jej tam a tam, w przeciwnym wypadku odrąbiemy zakładniczce głowę? Inżynier w dalszym ciągu siedział w takiej samej pozie, głęboko się zadręczając. - Trzeba było od razu lecieć do Moskwy, kiedy tylko wy- rwaliśmy się z ROMB w Chabarowsku. Przecież oni na głowie stanęli, żeby odzyskać transkof... Co powiedziałeś? Suchow cierpliwie powtórzył pytanie. - Nie analizowałem ich logiki - odparł Takeda. - Być może, podobnie jak wszyscy magowie i demony, jasnowidza. Przewi- dzieli, że tak czy inaczej wstąpisz na Drogę i czekają na ciebie w zasadzce przy wejściu do chronoszczeliny. - Łatwiej byłoby urządzić zasadzkę w mieszkaniu Kseni. - Prościej dla ciebie, jako Ziemianina, czy w ogóle człowie- ka, ale nie dla nich. Nie są ludźmi i nie myślą ludzkimi kategoria- mi. Co do jednego masz rację: czas wejść na Drogę. -Jak? - Istnieje tylko jeden wariant- Wieść. Nadszedł czas obudzić ją. I daj Boże, byś to wytrzymał! Nikita zjeżył się, lecz nie pozwolił, by drgnął mu głos. - Wytrzymam. Wyszli z kafejki i od razu Nikita poczuł, że mrówki prze- biegły mu po plecach. 188 Wasilij Gołowaczew - Do diabła! - Co? - Takeda spojrzał na niego z ukosa. - Znów mam to przeklęte wrażenie, że ktoś' patrzy na nas z góry i zaraz da nam po głowie! - Gratuluję, zadziałał u ciebie system sensoryczny. Przy- zwyczajaj się. Jednak w pobliżu nikogo nie ma, mam na myśli SS i CzK, w przeciwnym razie zadziałałby mój indy... - Takeda zamilkł, patrząc na pulsujący, purpurowy półksiężyc w kamie- niu. - Niemożliwe! - Inżynierowi zaszkliły się oczy, jego czoło pokryło się potem. - Co z tobą? - Suchow podtrzymał przyjaciela pod łokieć, rozglądając się, gdzie mogliby usiąść i zastanawiając się nad we- zwaniem pomocy. Stali obok bramy przelotowej długiego, żółtego budynku, w którym mieściła się kafejka i sklep „Optyka". Ludzi było niewiele, wszyscy gdzieś się spieszyli, opatuleni w płaszcze i palta. Nikt nie zwracał uwagi na stojących mężczyzn. - Idziemy. - Takeda chwiejnym krokiem skierował się w stronę bramy. Było widać, że toczy ze sobą jakąś niezrozu- miałą walkę. Nikita niepewnie ruszył jego śladem. Nie wiedział, co za- działało, „szósty" czy „siódmy" zmysł, ale na niespodziewany cios Toli zareagował natychmiast. Był to in bran - cios pięścią między brwi w stylu lamparta, i gdyby Takeda trafił, Suchow nieprędko przyszedłby do siebie, jednak uruchomiony przez intuicję refleks i znajomość technik rossdao - bloków „z marszu" - uratowały mu życie. - Ty co, zwariowałeś?! - oburzył się, odskakując i nagle język stanął mu kołkiem w gardle. Wzrok inżyniera powiedział mu wszystko: było to spojrzenie bojówkarza sług: puste, obojętne, a jednocześnie bezlitosne, pełne groźby i siły. Takeda skoczył, celując w głowę i gardło, jednocześnie pró- bując wytrącić „dyplomatkę" z rąk tancerza. Broniąc się, Nikita był zmuszony korzystać z obu rąk, dlatego transkof odrzucił na bok, za kosz na śmieci, by nie wpadł on w ręce Toli. Ten od razu zaczął prowadzić walkę w taki sposób, żeby odgrodzić Suchowa Wirus mroku 189 od „dyplomatki". Nikita doskonale rozumiał, że jeśli to nastąpi, to jest już trupem i walczył zaciekle, korzystając ze wszystkich swoich umiejętności i nawyków, które nabył u Romana i Kra- silnikowa. Nie była to piękna - przeszkadzało zimowe ubranie - lecz bardzo szybka walka i zakończyła się niespodziewanie: na ułamek sekundy Takedzie udało się uwolnić od wcielonego, na chwilę zwolnił i Suchowowi nie udało się powstrzymać ciosu; walczył odruchowo, niemal bez udziału świadomości, a w każdym razie - bez obmyślania taktyki walki. Do bramy zajrzała jakaś parka i oddaliła się w pośpiechu, słychać było tylko stukot obcasów. Nikita stał z opuszczonymi rękami, przychodząc do siebie i o niczym nie myśląc. Jego głowa wypełniona była dzwonieniem, chrypieniem, hukiem i czyimś bełkotem... Potem serce przestało tłoczyć krew z siłą parowego miota, w głowie ucichł huk i brzęk i stał się słyszalny głos dru- giego „ja" Suchowa: - Jak mogłeś?! Przecież to twój przyjaciel! Jak mogłeś wy- korzystać jego błąd? Tym bardziej, że zrobił to specjalnie... - Zamknij się! - odciął się Nikita. Nachylił się nad leżącym na boku Tolą i podniósł mu głowę. Takeda poruszył się, dotknął szczęki, nosa, czoła, zasyczał z bólu. - Kto? Co się stało? Mam wrażenie, jakby zwaliła się na mnie ściana. Nikita w milczeniu pomógł mu się podnieść, zajrzał mu w oczy, badając spojrzenie, westchnął z ulgą i podniósł leżącą w pobliżu „dyplomatkę". - To ty mnie tak urządziłeś? - kontynuował Takeda. Chrząknął i zasyczał przez zęby. - Jesteś pierwszym, który mnie znokautował. - Z twoją pomocą. Na ułamek sekundy odłączyłeś wcielo- nego i udało mi się wykorzystać ten moment. - Naprawdę? Niczego nie pamiętam. - Tola podszedł do zgarbionego Suchowa. - Nigdy nie sądziłem, że uda im się wcie- 190 Wasilij Gołowaczew lic we mnie bojówkarza SS. A powinienem był to przewidzieć! Wybacz. -To nic. - Nikitą nagle wstrząsnęły dreszcze. Walczył z nimi przez minutę, w końcu westchnął głęboko. - Zapomnijmy o tym. Ale to było... straszne! - Niewątpliwie - przytaknął marszcząc się inżynier. - Nieźle mi przywaliłeś. Jesteś fenomenalny! Przez rok z hakiem opano- wać rossdao - niesamowite! - Nie przesadzaj, czeka mnie jeszcze masa treningu. Na przy- kład z mieczem nie bardzo mi jeszcze wychodzi. Dokąd teraz? - Do domu Romana. Dał mi klucz. Odpoczniemy. - Odpoczywać będziemy potem, najpierw spróbujemy po- pracować z Wieścią. Takeda zamglonym wzrokiem spojrzał na surową, zmęczoną i wychudzoną twarz tancerza, chciał coś powiedzieć, jednak się rozmyślił. Cios, którym znokautował go Suchow, jeszcze dawał o sobie znać, jednak obok bólu i zawrotów głowy w duszy dojrze- wało mu też inne uczucie, zachwyt. A razem z nim pewność jutra. Choć Tojawa zdawał sobie sprawę ze złożoności ich położenia, a także z tego, że ziemskie kłopoty są niczym w porównaniu z oczekującymi ich trudnościami i poniewierką. Do eksperymentu z „włączeniem" Wieści przygotowywali się dwa dni. Odpoczywali, spali, wychodzili z mieszczącego się na Kuznieckim Moście mieszkania Romana jedynie po niezbędne produkty, oglądali wiadomości i niemal ze sobą nie rozmawiali. O Kseni nie powiedzieli ani słowa, choć obaj myśleli o niej częściej, niż o wszystkich pozostałych sprawach. Takeda jeszcze raz odwiedził jej mieszkanie i pracownię, nie znalazł jednak żadnych śladów jej obecności. Obaj wierzyli jednak, że dziewczyna żyje. W środę rano, zaraz po śniadaniu, Nikita ze zdecydowanym wyrazem twarzy rozebrał się do pasa, przez chwilę przyglądał się piętnu Wieści, które nie straciło kształtu gwiazdy i mruknął do Takedy: Wirus mroku 191 - Zaczynamy, nie ma na co czekać. - Usiądź w fotelu. Masz jakieś przeczucia? - Żadnych odczuć... oprócz dygotu. Boję się oczywiście, nie będę ukrywał, ale gdybym się teraz wycofał, straciłbym do siebie szacunek. Pożegnajmy się lepiej, tak na wszelki wypadek. Kto wie, co się wydarzy... - Jeśli nie jesteś pewien, nie zaczynaj. - Takeda ukradkiem zerknął na pierścień, pomarańczowy pięciokąt pulsował z nara- stającą częstotliwością. Wokół niezauważalnie koncentrowały się siły mroku, uparcie szukając dwóch ludzi, stanowiących zagrożenie dla istnienia Systemu - Systemu bezkarności, gwałtu i strachu, który stworzyli dobrowolni pomocnicy groźnego Deni- cy. Tak, miał on prawo być niezadowolonym ze swego położenia, podobnie jak miał prawo nazywać się Władcą, największym z władców losów Wachlarza Światów. Jednak stworzycielem nie można go było nazwać. Czy sam zdawał sobie sprawę z tego, że jest największym niszczycielem, jaki kiedykolwiek istniał we wszechświecie? Czy może tylko ludziom, stworzeniom rozum- nym, dostępne są męki moralnych wątpliwości z powodu takiego czy innego postępku, męki etycznej zasadności? - Co tak zastygłeś? - zapytał Nikita. - Też się boję - westchnął Takeda. - Bardziej, niż ty. Lecz nie mamy czasu. Mogą pojawić się tu w każdej chwili. Jeśli jesteś gotowy - zaczynaj. -Jak? Takeda w zamyśleniu obszedł fotel, w którym siedział Su- chow i podrapał się w czuprynę. - Wiesz, że podobnie jak ty uważam, że Wieść nie przemówi po prostu. Potrzebny jest emocjonalny wybuch, stres, podobnie jak poprzednim razem. - Spróbuję. - Suchow skoncentrował się, wsłuchując się we własne odczucia. Coś przesunęło się wewnątrz niego, jakby otworzyły się drzwiczki w litej ścianie i wyjrzał z nich ktoś po- sępny i niebezpieczny. Jednak sama „ściana" pozostała jednolita i nieprzystępna. Nie pomogły ani wewnętrzne apele do Wieści, 192 Wasilij Gołowaczew aby się otwarła, ani bolesne napięcie wszystkich mięśni. Wieść milczała. Tylko raz udało mu się poczuć delikatne ukłucie zimna w ramię - w momencie „otwierania się drzwiczek w ścianie", potem chłodne mrowienie przestało grać skórą ramienia i znikło odczucie otchłani pod nogami. - Wystarczy! - wy sapał mokry od potu Suchow. Rozluźnił się, otarł czoło, ze skruchą spojrzał na beznamiętnego Takedę. - Nie wychodzi. Czuję, że mnie słyszy, jednak nie chce odpo- wiedzieć. - Przecież mówiłem... - zaczął Tola i w tym momencie jakiś dźwięk przy drzwiach wejściowych sprawił, że znieruchomiał. -PSŁ Nikita zerwał się momentalnie, naprężył, wciąż jeszcze my- śląc o gwieździe Wieści i poczuł bezgłośne stuknięcie w głowę. Wszystko zawirowało mu przed oczami, jak przy nokaucie albo po szklance spirytusu, po czym silny elektryczny impuls przeszył mu ramię, szyję, skroń, wbił się w głowę i na jakiś czas sparaliżo- wał ciało. Suchow nie upadł tylko dlatego, że paraliż trwał przez ułamek sekundy. I nagle wszystko uległo zmianie. Przestroił się wizualny odbiór przedmiotów, podobnie jak poczucie przestrzeni, czasu, ciężaru i wielkości ciała. Niki- cie wydało się, że rozmnożył się, wcielił w każdy przedmiot, w ściany pokoju, całego domu, odczuwając je jak części swojego ciała. Wszystkie przedmioty stały się na wpół przezroczyste, bezcielesne, pozostając jednocześnie twardymi i odczuwalny- mi materialnie. Nikita widział je zarówno z zewnątrz, jak i od środka, z absolutną dokładnością znając skład, charakterystykę i możliwości każdego z nich. Gdyby zechciał, mógłby zmienić ich parametry, kształt i właściwości. Mógłby z łatwością przejść przez każdą ścianę, pozostawiając ją nietkniętą, mógłby zrobić w niej otwór dowolnej wielkości praktycznie bez użycia energii, bezgłośnie, mógłby... Przestrzeń wokół niego znów uległa zmianie: poczucie wszechmocy trwało przez trzy uderzenia serca, podobnie jak stan paraliżu. Powróciło normalne odczuwanie ciała, gotowego Wirus mroku 193 do fizycznego działania, opartego na prawach bytu tego świata. Znikły wszechwiedza i wszechmoc, znikło uczucie kolosalnych możliwości, a z nim tysiące innych uczuć, niemożliwych do nazwania ludzkim językiem. Coś" jednak zostało - odrobina wiedzy, powoli rodzącej się w głowie, niczym maleńki okruszek drogocennego metalu prześwitujący przez mętną wodę na dnie sita poszukiwacza złota. W pokoju nic się nie zmieniło, całe spektrum doznań Ni- kity w rzeczywistości trwało nie dłużej, niż sekundę, dlatego też Takeda niczego nie zauważył, wsłuchując się w szmery za drzwiami. Pierścień na jego palcu płonął niczym odłamek pur- purowej gwiazdy. - Jest ich pięciu - wyszeptał Nikita. - Istnieje tylko jeden wariant wyjścia z sytuacji... Inżynier uniósł brwi, wskazując palcem na „dyplomatkę". Suchow przecząco pokręcił głową. - Pożar. Takedzie nie trzeba było tłumaczyć tego pomysłu. Mieli jeden wybór- własne życie albo mieszkanie przyjaciela i wątpliwe, by Roman protestował, znając ich sytuację. Mieszkał w jednopokojowym, urządzonym po spartańsku mieszkaniu: szafa, stół, łóżko, dwa fotele, ścianka gimnastyczna i szafka na przyrządy sportowe. Jedyną naprawdę cenną rzeczą była półka z książkami. W znajdującej się w przedpokoju ko- mórce Nikita znalazł plastikowy, trzylitrowy kanister z benzyną służącą do czyszczenia zabrudzonych powierzchni. Chlusnął nią na podłogę w przedpokoju i na drzwi wejściowe. Za drzwiami z jakiegoś powodu ociągali się, choć nie odchodzili: wyostrzony- mi zmysłami Nikita dosłownie widział sączące się przez szparę pod drzwiami zło i zagrożenie. Jednak brak zdecydowania gości dał im kilka sekund przewagi i uciekinierzy zdążyli zrealizować swój plan. Suchow rzucił zapałkę, buchnęły płomienie. Za drzwiami zapadła cisza, po czym zabrzmiał chór okrzyków. Potężny cios o mało nie wyrwał drzwi z zawiasów, zamek szczęknął i puścił. 194 Wasilij Gołowaczew W powstałą szczelinę wyrwał się płomień, zajmując czyjąś twarz. W tej samej chwili Takeda rozbił okno w pokoju - szkło rozsypało się z brzękiem - i krzyknął, jakby zamierzali uciekać tą drogą: -Skacz! Tuż po okrzyku rozległo się przygłuszone uderzenie - Tola wyrzucił przez okno krzesło. W drzwi uderzyli jeszcze raz, aż. otwarły się na os'cież i pło- mień rozszalał się jeszcze weselej, nie pozwalając przybyłym wtargnąć do mieszkania. Przez trzask i syczenie płomieni dało się słyszeć jeszcze jedno stuknięcie z zewnątrz - Takeda wy- rzucił kolejne krzesło. I gos'cie odnieśli wrażenie, że ich ofiary wyskoczyły przez okno z piątego piętra. Z korytarza dobiegł tupot - cała piątka rzuciła się w dół po schodach, gdyż windy w budynku nie było. Gdy tylko klatka schodowa opustoszała, Nikita przeskoczył przez płomień w przedpokoju, zasłaniając twarz rękawem. Za nim wyskoczył Tola, ostrożniej szy i bardziej uważny od tancerza. Brał pod uwagę najgorszy wariant i nie pomylił się: piętro niżej czekał na nich jeszcze jeden obcy - słudzy znali się na swojej robocie. Takeda pojawił się na piętrze w momencie, gdy Suchow, który nie zdążył uchylić się przed ciosem, padał na podłogę, a olbrzymi bojówkarz w szarym kombinezonie cofał rękę z krót- kim, świecącym oszczepem. Na skok inżyniera zareagował na- tychmiast, potknął się jednak o podstawioną nogę Nikity - ten zdążył zareagować będąc w półprzytomnym stanie - i nunchaku Toli z głuchym trzaskiem trafiło przybysza w nasadę nosa. Był to straszliwy cios, mogący zmiażdżyć czaszkę nawet bykowi, jednak bojówkarz jedynie odchylił do tyłu głowę z rozbitym nosem i w następnej chwili skierował na Takedę swój oszczep. Mimo wszystko jednak doznał wstrząsu, gdyż przepuścił jeszcze dwa ciosy - po ręce z bronią i w szczękę. Oszczep wystrzelił, gdy wyleciał już z ręki giganta. Strumień energii połączony z falą zimna zagasił płomienie wydobywające się z mieszkania Romana i zrobił w ścianie klatki schodowej głęboką, metrowej długości szczelinę. Wirus mroku 195 Takeda podchwycił oszczep i niemal zawył z nieoczekiwa- nego bólu - ręka straciła czucie jak od porażenia prądem - nie wypuścił go jednak, wykonując groźny gest w stronę wspartego na kolanie giganta. Pochylił się nad Suchowem, wyciągając rękę z nunchaku. - Żyjesz? Możesz iść? - Mogę. - Nikita wstał z trudem, jego oczy odzyskały przy- tomny wyraz. - Czym mnie tak załatwił? - Dobrze, że nie oszczepem. Naprzód, nim dojdzie do sie- bie. I pobiegli w górę, na szóste piętro, nie zwracając uwagi na oszołomione twarze sąsiadów Romana wyglądające z miesz- kań. Nie wyszli jednak na dach, otwarli jedynie klapę i zaczaili się na strychu; dom był stary, z dwuspadowym dachem. A po- tem zeszli na dół w tłumie wzburzonych strażaków, milicjan- tów, lekarzy pogotowia i sąsiadów, dzielących się wrażeniami z wydarzenia. Sług na ulicy już nie było, znajdowali się jednak w pobliżu: indykator Takedy wciąż emitował ostrzegawczy blask. Schowawszy oszczep, który nieprzyjemnie mroził ciało, pod palto, Tola wyskoczył przez bramę na Kuzniecki Most i złapał okazję. Po półgodzinie byli na lotnisku i zdążyli na aerobus do Duszanbe. Trasę wybrał Nikita i Tola się nie sprzeciwiał. Dało się odczuć, że tancerz wie, gdzie powinni się udać. Samolot wyleciał zgodnie z rozkładem i dopiero po starcie uciekinierzy, nie wierząc we własne szczęście, westchnęli z ulgą. Do tego momentu nie pozwalali sobie nawet na chwilę rozluź- nienia, z napięciem przyglądając się tłumowi na lotnisku oraz w trakcie wchodzenia na pokład. Jednak słudzy się nie pojawili. Przyczynę tego błędu uciekinierzy zrozumieli dopiero potem, a na razie patrzyli na siebie, myśląc tylko o jednym: uciekli! „Wybacz, Roma" - dodał w myślach Takeda. Na lotnisku musieli wyrzucić oszczep - nie przeszliby z nim kontroli, a „dyplomatka" bez trudu przeszła przez rentgenowską 196 Wasilij Gołowaczew bramkę: kontroler nie zobaczył na ekranie niczego, prócz dwóch, przypominających książki prostokątów. - Oczywis'cie szybko nas znajdą - rzekł Takeda. - Wyprze- dzamy ich tylko o kilka godzin dzielących nas od następnego rejsu. - Zdążymy - odparł Nikita, zamykając oczy. Nie wiedział gdzie i do kogo zwrócić się o pomoc, był jednak pewien, że pomoc nadejdzie. Wirus mroku 197 ROZDZIAŁ 6 Nikogo nie musieli szukać, na lotnisku w Duszanbe na nich czekali. Nikita od razu rozpoznał w tłumie witających cztery oso- by odpowiadające standardom bojówkarzy. Jednak z nimi czekał też mężczyzna, wysoki, przygarbiony, ubrany w lekki, zielonkawy płaszcz. Napotkawszy jego wzrok Nikita pewnie poprowadził ku niemu niczego nie rozumiejącego Takedę. Bojówkarze patrzyli na nich w milczeniu, stojąc nieco z boku w zwartej grupie. - Dzień dobry - odezwał się Nikita, dotykając czapki. - Jest pan Strażnikiem? - Ma pan bystre oko - dźwięcznym głosem odparł męż- czyzna. - Tak, jestem Strażnikiem. A pan jest nowym oficerem łączności, można by rzec, rycerzem Drogi? Nikita usłyszał właśnie słowo „rycerzem", zas' Takeda „sa- murajem", sens obaj zrozumieli jednak prawidłowo. - Na to wygląda. Nazywam się Nikita Suchow, a to mój przyjaciel, Tojawa Takeda. - Giermek - uśmiechnął się Strażnik wąskimi wargami. I znowu przyjaciele usłyszeli różne słowa: Suchow - „giermek", zaś Takeda - „straż przyboczna". Nikita zerknął na inżyniera. - Jest moim przyjacielem i nauczycielem, a także... - Obserwatorem - dokończył Strażnik. - Wiem. Chodźmy do samochodu. - Odwrócił się i ruszył w stronę parkingu, nie przejmując się, czy przybysze idą za nim. Obaj z uczuciem głębo- kiego zdumienia spoglądali na jego plecy. Strażnik był nie tyle, co przygarbiony, a po prostu garbaty! Jednak jego garb nie wydawał się być kalectwem, był naturalny, niczym wygięcie nosa. Suchow i Takeda spojrzeli na siebie i ruszyli za nim pospiesz- nie. Czterech bojówkarzy odprowadzało ich wzrokiem, dopóki nie wsiedli do starego żiguli. 198 Wasilij Gołowaczew - Widzieliście? - kiwnął przez okno samochodu Nikita. Strażnik zerknął na niego przez wsteczne lusterko. - Ma pan na myśli tych ubranych na szaro osiłków? Proszę się nie przejmować, dopóki jesteście moimi gośćmi, nie zbliżą się do was. Samochód wyprzedził autobusy, grupę innych samochodów osobowych i wjechał na autostradę łączącą lotnisko z miastem. Przez jakiś czas jechali w milczeniu, podziwiając pejzaże po obu stronach szosy, po czym Takeda zapytał cicho i uprzejmie: - Czego konkretnie jest pan Strażnikiem? - Jest Strażnikiem Księgi Otchłani - odparł Suchow i uśmiechnął się z rozbawieniem widząc zdumienie na twarzy przyjaciela. - Tak bardzo chciałeś ją odszukać, że postanowiłem ci pomóc. Twarz Toli na powrót przybrała typowy dla niego, nieprze- nikniony wyraz. - Nie zadzieraj nosa. Jak go namierzyłeś? Wieść zadziała- ła? - Zadziałała, ale nie wszystko udało mi się zapamiętać. Wiadomość o Strażniku to tylko ślad, echo tej informacji. Miałeś rację: Księga Otchłani znajduje się w Tadżykistanie. - Nie cała - wtrącił obdarzony znakomitym słuchem kie- rowca. - Jedynie fragment. Zebranie jej w całości jest w tym stuleciu problematyczne. Cierpliwości, przyjaciele, jeszcze o tym porozmawiamy. A żeby uniknąć niezręczności w kontaktach między nami nazywajcie mnie Vucubem*, bądź Ibisem**. Może być także Demon. Albo po prostu Strażnik. Pasażerowie znów wymienili spojrzenia. W innych okolicz- nościach Suchow nie omieszkałby zażartować, wiedział jednak, że Strażnik daleki jest od żartobliwego nastroju. * - Vucub - mityczna postacie Świętej Księgi Narodu K^iche, Popol Vuh. ** - Iblis - w wierzeniach muzułmańskich: diabeł, szatan, Zły duch. Wirus mroku 199 Kilka kilometrów przed miastem samochód zjechał na gruntową, utwardzoną gąsienicami czołgów drogę. Nie czuło się specjalnego napięcia, choć ich żiguli co chwilę wymijał trans- portery opancerzone i pojedyncze samochody z żołnierzami lub uzbrojonymi mężczyznami w cywilu. Tylko raz zatrzymała ich policja drogowa, jednak wystarczyło jedno spojrzenie Strażnika i ruszyli dalej. Temperatura wynosiła jakieś' plus pięć stopni, chociaż z po- wodu wilgoci i wiatru wydawało się, że jest zimniej, jednak dla gos'ci warunki i tak wydawały się niezłe, biorąc pod uwagę, że w Moskwie było osiemnaście stopni mrozu. Strażnik mieszkał na przedmieściach Sandżaru, w domku z czystym podwórzem i trzema przybudówkami, w których be- czały owce. Tuż za glinianą s'cianą okalającą podwórze zaczynał się sad z niskimi, koślawymi drzewkami cytrynowymi. Oprócz nich przy domu rosły brzoskwinie, mandarynki i olbrzymi krzew morwowy. - Mieszkam tu od ponad stu lat - rzekł Vucub, przechwytując spojrzenie Nikity. - Choć nie jest to moja stała siedziba. Mam domy niemal w każdym kraju. -Zaparkował samochód w szopie i zaprosił gości do środka. Przed wejściem Takeda wyjrzał przez wrota i dostrzegł za domami odbijające się od szyb światło: do domostwa zbliżały się wolno dwa samochody osobowe. Mogły być to samochody „sług". Tola cicho podzielił się swym spostrzeżeniem z tancerzem, jednak gospodarz go usłyszał. - Jeszcze raz powtarzam: dopóki jesteście moimi gośćmi, nie macie się czego obawiać, dżentelmeni. Macie ochotę wziąć prysznic po podróży albo kąpiel? Nikita, który pierwszy wszedł za gospodarzem, wybałuszył oczy widząc nowoczesny wystrój wnętrza, zupełnie nie pasujący do jego zewnętrznego wyglądu. Przestronny hol wyłożony imitującymi marmur płytami, lśniąca niklem i kafelkami kuchnia, olbrzymia łazienka, również błyszcząca od plastiku, szkła i chromowanego metalu, gościnny 200 Wasilij Gołowaczew salon z wygodnymi fotelami, biurkiem, zajmującym dwie s'ciany regałem z książkami i kredensem ze wspaniałym barkiem. W do- mu były też inne pokoje, jednak gospodarz ich nie pokazał. Gos'cie rozebrali się z kurtek i weszli do salonu, tonąc po kostki w grubym, puszystym dywanie imitującym skórę jakiegoś' nieznanego nauce zwierzęcia. Usiedli, podziwiając wystrój po- mieszczenia. Ich uwagę przykuły trzy rzeczy: dziwna, świecąca zabawka w kształcie wielkiej, nadtopionej świecy, stojąca w niszy nad stolikiem, jakieś migoczące matowymi i lustrzanymi po- wierzchniami urządzenie o opływowych, doskonałych estetycznie kształtach stojące w kącie i bezszelestnie latający pod sufitem model ni to szybowca, ni to samolotu w kształcie nietoperza. Albo zataczał on kręgi po pokoju, płynnie machając srebrzysty- mi skrzydłami, albo zamierał w miejscu, jakby lustrował gości paciorkami oczu-reflektorów. Silnika wprawiającego go w ruch goście nie zauważyli. Vucub pojawił się w salonie w skrywającym garb, domowym szlafroku z wielbłądziej wełny, ciągnąc za sobą mały stolik na kółkach zastawiony kielichami, owocami, kanapkami i syfonem. Strażnik wyjął z barku smukłą butelkę z ciemnego szkła, na której etykiecie widniał brzeg Krymu, kiść winogron i napis: „Czarny doktor". Rozlał wino do kielichów. - Nie, dziękuję - wymamrotał Nikita. Strażnik spojrzał na niego przenikliwie, zrozumiał i kiwnął głową. - Tak, nasze spotkanie nie było prawdę mówiąc konieczne, jednak przemogła mnie ciekawość - któż próbuje zastąpić Simar- gła? Dlatego tu jesteście. - Nawet nie przypuszczałem, że tak łatwo nam pójdzie - odezwał się Takeda, kosztując wina. - Byłem przygotowany na długie poszukiwania, niepowodzenia, rozczarowania... - Nie doceniłeś - wtrącił Suchow. - No, ciebie na pewno. - Jego również. Nie zrozumiałeś jeszcze, kim jest? Twój Denica miał pomocników... Wirus mroku 201 - Zaś ja jestem jego prawą ręką - błysnął ironicznymi oczami Strażnik. Jego twarz, z wyglądu młoda, należąca do czterdziesto- pięcioletniego mężczyzny, gładka, niemal pozbawiona zmarsz- czek, z drapieżnym nosem, wąskimi ustami i czarnymi oczami, na moment utraciła ludzkie rysy i na przyjaciół spojrzał diabeł! Nieludzka istota! Takeda omal się nie udławił, tracąc swój niewzruszony wy- gląd. Nikitą wstrząsnął zimny dreszcz, choć oczekiwał on czegoś' podobnego i minęło kilka chwil, nim zapanował nad emocjami. Suchow nastroszył się: poczuł, jakby ktoś próbował przeniknąć w jego myśli, choć Vucub udał, że nic się nie stało. - A więc, o ile dobrze zrozumiałem, strzeże pan Księgi Ot- chłani - zaczął Tola, podziękowawszy za poczęstunek. - To nie tak. Ja próbuję zebrać Księgę Otchłani rozsypaną po całym świecie. W dwóch trzecich mi się to udało. Jej fragmenty pojawiają się w najbardziej nieoczekiwanych miejscach i często wiadome wam siły znajdują je wcześniej. Tak na marginesie, w Sucharewej Wieży także znajdował się fragment księgi... który podczas jej wysadzenia transformował się... - W odłamek kamienia? - pochylił się do przodu Takeda. - W coś materialnego? - O nie. W strumień czystej informacji, który osiadł w głę- binach psychiki tych, którzy znajdowali się w zasięgu strefy jej oddziaływania. Takeda zasyczał przez zęby, co w jego przypadku świadczyło o wielkim wzburzeniu i rzekł cicho: - Domyślałem się tego... Mózg ludzki jest najlepszą kryjówką dla każdej informacji, nie podlegającą władzy swego właściciela. Ale po co to panu? Zbieranie Księgi... strzeżenie jej. Strażnik uśmiechnął się, choć za jego uśmiechem skrywały się chłód, srogość i gorycz, a w jego spojrzeniu błysnęła powścią- gana zawziętość. - Wariant „wiecznego tułacza". - Vucub wzniósł kielich. W tonie, którym były wypowiedziane te słowa, zabrzmiały nutki złej ironii. - Ja także zostałem ukarany za nadmierną dumę i ze- 202 Wasilij Gołowa czew słany tutaj, na Ziemię, planetę jednego z najbardziej perspekty- wicznych Światów Wachlarza, by odkupić grzechy. - Niezbyt to jasne... proszę wybaczyć. - Straciłeś formę, Tola - rzekł współczująco Nikita, prze- żuwając jabłko. - Przecież Vucub powiedział, że jest prawą ręką Denicy... to znaczy był. Nie rozumiesz? Sam mi przecież opowiadałeś', że po bitwie Mroku ze Światłem Lucyfer został izolowany w jednym z chronów, a Vucuba zesłali tutaj. Księ- ga Otchłani nie była pisana na Ziemi, a konkretnie na żadnej przypominającej Ziemię planecie miejscowego „pakietu" i po bitwie i ucieczce wojsk Lucyfera znalazła się u nas. 1 miało to miejsce około tysiąca lat temu. Mam rację? - zwrócił się Nikita do Strażnika. - Dokładnie - przytaknął Vucub, w którego oczach wciąż płonął ogień wyższos'ci, tłumionego gniewu i wyniosłej ironii. Jest mu na Ziemi ciasno, zrozumiał nagle Nikitą, od razu wybaczając Strażnikowi jego cynizm. Jest magiem zamkniętym w klatce, choć jest to dość spora klatka - chroń, cały wszech- świat! Oczy Strażnika przygasły. Najwyraźniej swobodnie czytał w myślach swych gości, niezależnie od blokad, jakie stawiali. -Tysiąc lat - wymamrotał Takeda. - A wygląda pan na czter- dzieści pięć... Jak pan sobie radził przez cały ten czas? Zresztą, proszę wybaczyć, to pytanie retoryczne. Czy Księga jest teraz w pana posiadaniu? To znaczy to, co udało się zebrać. - Chciałby pan zerknąć? - Vucub wstał i jednym ruchem roz- chylił szlafrok. Z przodu jego ciało miało zupełnie ludzki wygląd, było muskularne, pozbawione najmniejszej nawet fałdki tłuszczu, skóra jednak błyszczała, jakby wykonana była z metalu i pełzały po niej krzyżując się, zlewając ze sobą, rozdzielając na oddzielne strumyki, mieniąc i topniejąc potoki niezrozumiałych hieroglifów, znaków i symboli. Strażnik odwrócił się tyłem i podniósł szlafrok, nie odsłaniając jednak przy tym garbu i słowa nieznanego języka wciąż pełzały po jego skórze, rozmawiając ze sobą, układając się w teksty starożytnej historii i magiczne formuły, żyjąc własnym Wirus mroku 203 życiem i strzegąc sekretów czyjejś minionej wielkości, dobra i zła, życia i śmierci... Strażnik na powrót otulił się w szlafrok, usiadł i uśmiechnął się. - W rzeczywistości Księga wygląda inaczej, każdy widzi ją po swojemu, w zależności od wyobraźni i duchowej per- cepcji, jest jednak ze mną. I kiedyś... -zamilkł, opuszczając powieki. Kiedyś Księga zostanie skompletowana, zrozumiał Nikita jego niedopowiedziane zdanie. A wtedy zakończy się czas wygnania maga i uwolni się on od klątwy. Po czyjej stronie stanie? Odpowiedzią było przerażające, ogniste spojrzenie, w któ- rym kryła się Otchłań! Strażnik wiedział, po czyjej stronie się opowie, nie chciał jednak zawierzać tej tajemnicy słabej, ludzkiej istocie. „Jesteś słaby. Nie nadajesz się do Drogi" - przypomniał sobie Suchow i zawzięcie zacisnął wargi. Zobaczymy! Ciekawe, w jakich okolicznościach został złapany Vucub? Za co skazano go na tak długie wygnanie, za jakie grzechy? We wzroku strażnika błysnęło uznanie, jednak Suchow tego nie zauważył. - A pan nie boi się tych osiłków? - naruszył milczenie Takeda. - Tych, którzy tak za wami biegają - nie. - Vucub wyszedł, zabierając ze sobą stolik z pustymi kielichami i butelką. - Był jednym z głównych magów, pomocników Denicy - rzekł cicho Suchow. - Nie wiem, jak go złapali i za co, jednak swą mocą znacznie przewyższa sługi. Wiesz, odniosłem wraże- nie, że cierpi! Tak, niezależnie od udawanej obojętności wobec wszystkich, także wobec własnego położenia, nie pogodził się ze swym losem. - I mimo wszystko dziwi mnie, że tak nagle się wmieszał w nasze sprawy. Nie powinien się w nic wtrącać, w żadne wyda- rzenia, ani po stronie sił Porządku, ani sił Chaosu. - Skąd ci to przyszło do głowy? 204 Wasilij Gołowaczew - Tak słyszałem, choć bez konkretnych imion czy warunków. Ktoś" skazany przez Siódemkę nie ma prawa wtrącać się w kon- flikty Dobra ze Złem. Takie jest prawo. - Po diabła go więc tak wypytywałeś', skoro o wszystkim wiesz? ,, - Dla ścisłości. Wszak nie mam takiego źródła informacji, jak twoja Wieść. Nie boisz się, że wyrzuci nas prosto w łapy sług? Nikita przestał świdrować przyjaciela spojrzeniem, odwrócił się. - Nie boję się. W ogóle uważam, że ta sytuacja została już dawno zaplanowana przez poprzednią Siódemkę magów i nasze spotkanie ze Strażnikiem jest wpisane w tok historii Ziemi. - Bardzo ciekawa myśl - dobiegł z kuchni głos Strażnika. Stanął w drzwiach, z rękami schowanymi po łokcie w kieszeniach szlafroka. - Widzę, że Posłaniec się nie pomylił, przekazując ci carte blanche Simargła. Choć z drugiej strony, Droga Wysłannika jest ponad siły zwykłego człowieka. Będziesz musiał przezwy- ciężyć nieprzezwyciężalne. Nie złamiesz się? Nikita wstał. -Póki żyję-nie! - Cóż, proszę próbować. Może się uda. W czym mogę być pomocny? Takeda również wstał, łapiąc się w myśli, że chce stanąć na palcach. Obaj rozmówcy byli wyżsi od niego o głowę. - Szukamy wejścia w system chronoszczelin łączących chrony. Wiem, że jego koordynaty są zaszyfrowane w Księdze Otchłani, właśnie dlatego uganiałem się za nią po całym świecie. Zna je pan? - Znam. Tę informację może przekazać także Wieść. - Ale... - Nikita zaciął się, czerwieniejąc. - Nie mam z nią zbyt dobrego kontaktu. Tylko w przypadku skrajnych emocji. - Nauczysz się tego. Jeśli cię zaakceptowała, wszystko przyjdzie z czasem. Pomogę ci jednak. - Strażnik zbliżył się do tancerza i położył mu dłoń na ramieniu z gwiazdą Wieści. Wirus mroku 205 Wydawało się, że skórę przepalają języki płomieni - ból był nie do zniesienia! Jednak Nikita, wytrzymując wciąż ironiczny wzrok Vucuba, nawet się nie cofnął, zacisnął jedynie zęby. Ogień przeniknął w ramię i eksplodowało ono bólem, który błyskawicznie rozprzestrzenił się na głowę, brzuch, ręce i nogi. Szyję przeszył skurcz paraliżującego zimna, świadomość zaczęła gasnąć, jednak Nikita nie przestał walczyć, wzywając na pomoc wszystkie swoje nawyki wojownika rossdao, duchowe siły. I nagle słabos'ć i ból znikły! W głowie się rozjaśniło. Jakby po ciele przeszedł poryw świeżego wiatru, wywiewając z organizmu dym, czad i żużel. Przypływ sił był potężny, jak po dopingu i wymagał jakiegoś natychmiastowego działania. Nie to było jednak najważniejsze: Nikita dosłownie poczuł strumień informacji - niczym ciąg arabskich znaków - płynący z ramienia do głowy i eksplodujący błyskawicami olśnień, odkryć i wizji. Strażnik cofnął rękę i Suchow niemal upadł od słabości, która go opanowała. Strumień informacji wygasł. Ciało zrobiło się miękkie, jak nasiąknięta wodą gąbka, mięśnie odmawiały posłuszeństwa, bajeczna siła i lekkość ustąpiły miejsca zmęczeniu i bezsilności. - Jeszcze - wysapał tancerz, walcząc z zawrotami głowy. - Wystarczy - pokręcił głową Strażnik. - Może dostałeś mniej, niż oczekiwałeś, a jednak więcej, niż na to zasługujesz. Przenieś się teraz do innego chronu, gdzie będziesz mógł nabrać kondycji niezbędnej do wstąpienia na Drogę. - Ale jak? - zapytał Takeda, który ze strachem przyglądał się Nikicie. - To pan posiada Księgę Otchłani, nie my. - On wie. Nikita przytaknął. - Idziemy, Tola. - Ruszył w stronę wyjścia i zatrzymał się, ogarnięty wątpliwościami. Było widać, że w jego wnętrzu toczy się wojna. Takeda domyślił się, o co chciał zapytać Suchow. Odwrócił się do Strażnika. - Słudzy porwali naszą przyjaciółkę. 206 Wasilij Gołowa czew - Wiem. Ona żyje i znajdziecie ją. Choć niełatwo będzie wam ją odzyskać. Oczy Nikity zabłysły, wyprostował się, jednoczes'nie ura- dowany i zmartwiony: oczekiwał konkretniejszych wskazówek. Choć nawet ta prosta wiadomość o Kseni była pocieszająca. - Dziękuję, Vucubie. - Nie ma za co. Kiedyś' i ty mi pomożesz. Zegnajcie. Takeda ukłonił się, chcąc przypomnieć gospodarzowi, że na zewnątrz czekają na nich bojówkarze. Zamiast tego powiedział jednak: -Życzę panu jak najszybszego uwolnienia, sensei. Wydaje mi się, że wejście do Wachlarza nie jest dla pana zamknięte. - Cóż, dziękuję za dobre słowo - uśmiechnął się Vucub. - Może się jeszcze spotkamy. - A dokąd się pan teraz wybiera, jeśli to nie tajemnica? - Fragmenty Księgi dały o sobie znać w dwóch miejscach: na Kaukazie i na Bliskim Wschodzie. Bariera nie jest w tych strefach tak mocna z powodu ogromnej masy ludzkiego zła, niewiedzy i okrucieństwa. Tu, w Tadżykistanie, wszystko się normalizuje, dzięki temu, że na czas namierzyłem Księgę, a tam chaos dopiero się rodzi. - Powodzenia. - Wzajemnie. - Strażnik wyprowadził ich z domu, wysoki, chudy, zasępiony, a na jego twarzy rysowała się wewnętrzna walka z samym sobą. Przez chwilę stał przy bramie, po czym znikł, taszcząc na sobie bryłę garbu. -Ciekawe, jak dostaniemy się na lotnisko, omijając naszych przyjaciół. - Takeda wskazał na samochody sług na drodze. - Nie musimy się tam udawać - odparł cicho Nikita, pogrążony we własnych myślach. -Tak na marginesie, wiesz czym naprawdę jest twoja Księga Otchłani? Czy też Szestokrył... czy jak się ona jeszcze nazywa... Jest to po prostu kanał najzwyklejszego przecieku informacji z chronów z silnym psychoenergetycznym ciśnieniem, który zma- terializował się w naszym chronię w postaci Księgi. I do dziś chaos informacyjny przesącza się przez ten kanał do naszego świata. Wirus mroku 207 - Sam zacząłem się tego domyślać. - Byliny i mity w naszym świecie właśnie tak mniej więcej powstawały: na czyny realnych bohaterów nakładały się przesączające się z innych chronów informacje o poczyna- niach prawdziwych istot. Od Baby Jagi i wszelkiej innej siły nieczystej do olbrzymów, trolli, smoków, czy złych i dobrych czarowników. -Także się tego domyślałem. Zastanówmy się lepiej, jak wy- dostaniemy się stąd żywi. Nie spodziewałem się, że ten Strażnik po prostu wyrzuci nas z domu. Nikita ocknął się z zamyślenia i jego oczy zabłysły mroczną satysfakcją. - I tak dał nam więcej, niż chciał. Poza tym nie jest czło- wiekiem, po prostu zmuszony jest do życia między ludźmi. I sam nie do końca go rozumiem... Ajeśli chodzi o naszych przyjaciół z SS... - Suchow splunął pod nogi. - Dopóki jesteśmy tutaj, na terenie osady, nie ruszą nas, boją się go. Chodźmy poszukać ja- kiegoś ustronnego miejsca. - Nie wyjaśniając nic więcej, ruszył w stronę centrum osady. „Ustronne miejsce" znaleźli przy sklepie z pieczywem, w re- jonie handlowym. Centralny plac Sandżaru, otoczony piętrowymi domkami, był w rzeczywistości rynkiem, na którym handlowano wszystkim, czym się dało, także bronią i „zamorskimi" towarami - rozlewaną w Duszanbe amerykańską coca-colą i rosyjską wód- ką. Znajdował się tu sklep z pieczywem, nabiałem, artykułami gospodarczymi i kafejka „Malik". Suchow przeszedł przez kafejkę - bojówkarze śledzili ich, zachowując jednak dystans - i wyszedł najej podwórze zawalone górami skrzyń i ogromnych koszy. Chowając się za stertą skrzyń, tak by nie można ich było dostrzec z okien kuchni ani z podwórza, Suchow zdjął jedną ze skrzyń i postawił na niej „dyplomatkę" transkofa. - Oto nasz transport. Nikita oczekiwał zaskoczonej miny, jednak Tola nie wyglądał na zbitego z tropu. 208 Wasilij Gołowaczew - Nawet tego się domyślałem. Wejście do chronoszczeliny - będące tak naprawdę stacją chronoprzejścia - powinno być stacjonarne i dobrze chronione, jednak dostęp do niego powinien być uniwersalny, wygodny i przenośny, łatwo dostępny... dla tych, którzy o nim wiedzą. Transkof jest przekaźnikiem materii, a nie zwykłą torbą z bronią. Nikita z szacunkiem spojrzał na przyjaciela. -Co znaczy techniczne wykształcenie! Nie przez przypadek zrobili z ciebie Obserwatora. Masz całkowitą rację - transkof jest przekaźnikiem masy, choć może spełniać też inne funkcje, między innymi może być okienkiem wydawania przedmiotów z wielowy- miarowego magazynu, a właściwie przechowalni, jaka znajduje się na każdej stacji chronoprzejścia. Więc jak, jesteś gotowy? - Poczekaj. - Takeda wysunął się zza sterty i zlustrował podwórze. - Wydaje mi się, że działamy w zbytnim pośpiechu. Nawet jeśli wiemy, że nasi prześladowcy się tu nie zapuszczą, to mogą przecież czekać na nas przy chronoszczelinie. Nikita lekceważąco wykrzywił wargi. - Słudzy to gracze niższej kategorii, jakoś sobie z nimi poradzimy. - Po pierwsze, jeśli tak będziesz traktował przeciwnika - odparł z zimną krwią Takeda - to z graczami wyższej kate- gorii możesz w ogóle nie mieć okazji się spotkać. Z powodu przedwczesnego pogrzebu. Po drugie, to profesjonaliści, a nie chłopcy do bicia. - Więc dlaczego nie udało im się jeszcze nas złapać? - mruk- nął nieco przygaszony Suchow. - A tobie się wydawało, że to dzięki naszym staraniom? Na początku mieliśmy po prostu szczęście, a potem zaczęła cię asekurować ZDW. Pamiętasz tych ludzi - „Gramy w jednej dru- żynie"? A po Chabarowsku wmieszał się Strażnik, Vucub. Ma dziwne imię, dźwięczne. Nie bez powodu mówi się, że imię jest wibracją kosmosu... no, tak. - Nie zbaczaj z tematu. Jak wpadłeś na to, że zaczął nam pomagać? Wirus mroku 209 - Najwidoczniej obserwował cię od momentu, w którym dostałeś Wieść. Wszak w rzeczywistości taki przekaz jest aktem magicznym, magowie muszą go słyszeć. Nie wiem, co na niego wpłynęło i dlaczego zaczął powoli, w maksymalnie subtelny spo- sób pomagać nam, będąc adeptem absolutnej obojętności... faktem pozostaje jednak, że wciąż żyjemy. I to życie w dużym stopniu zawdzięczamy właśnie jemu. Nie zadzieraj więc nosa, Kit. Jak na tancerza, trzymasz się nieźle, jednak jak na wojownika Drogi, a tym bardziej oficera łączności Zboru Wachlarza, bardzo słabo. Nikita milczał, kiwając głową w takt swych myśli. Zasępiając się, spojrzał w oczy Takedzie. - Skąd o tym wszystkim wiesz? O ingerencji Strażnika? Inżynier wyjął z kieszeni palta znajomą papierośnicę w kształcie szklanego motyla, otworzył ją i wyciągnął z niej niewielki, biały przedmiot w kształcie smukłego cylindra, który natychmiast rozwinął się w rulon ni to papieru, ni to folii. - Co to jest? - Wiadomość. Druga po wydarzeniach w Moskwie. Nie ma w niej bezpośredniej informacji o Strażniku, jednak nietrudno się domyślić, o kim mowa. Takeda rozwinął rulonik folii i ten z wysokim dźwiękiem, przypominającym szklany dzwoneczek, rozsypał się w pył. Ni- kita drgnął. - Ki diabeł! - To jedynie wiadomość o diable... Choć ja także nie rozu- miem, dlaczego nam pomógł. - Najwidoczniej rozbawiły go twoje próby odnalezienia Księgi Otchłani. Pomyślał pewnie: rzucę okiem na tego kretyna. Więc co proponujesz? - Przede wszystkim musimy się uzbroić. Możesz wycią- gnąć z tej walizeczki jakąś broń? Na przykład oszczep albo coś większego kalibru? Nikita w milczeniu pochylił się nad transkofem, położył na nim ręce i naprężył się, na wpół przymykając oczy. Na czole wystąpiły mu kropelki potu. 210 Wasilij Gołowa czew Cos' poruszyło się w „dyplomatce"... albo Takedzie tak się wydawało. Poryw ciepłego wiatru zmiótł kurz ze skrzyń, cos' skrzypnęło i transkof się otworzył. Suchow wsunął rękę w powstałą szczelinę, po chwili wyciągnął krótki oszczep ze s'wiecącym, lodowatobłękitnym grotem i podał go Toli. Jeszcze raz wsunął dłoń do środka, szukał czegoś' przez dłuższy czas i w końcu wyjął jakiś' przyrząd o dziwnym kształcie, przypominają- cy ręczną piłę, której brzeszczot tworzył rząd długich, czarnych igieł. W specyficzny sposób wygięta rękojeść tej „piły" wygodnie leżała w dłoni, nie było jednak na niej żadnych dodatkowych występów ani przycisków i nic nie wskazywało na przeznaczenie tego przyrządu. - Szpada, czy co? - wyraził przypuszczenie skonsternowany Suchow. - Mys'lałem o czymś' konkretniejszym. - Rozpracujemy to później. - Takeda z trwogą spoglądał na pierścień, w którym coraz szybciej migał purpurowy pięciokąt. - Słudzy tracą cierpliwość, pora się wynosić. Nikita znów położył ręce na czarne wieko „dyplomatki" i zastygł bez ruchu. Stał tak przez minutę, poruszając wargami, jakby się modlił. W podwórzu rozległ się hałas i dźwięki kroków kilku ludzi. Tola uniósł oszczep, nie chcąc ponaglać przyjaciela i w tym mo- mencie transkof rozwinął się w czarny, płaski prostokąt, którego wysokość stanowiła półtorej ludzkiego wzrostu. Po sekundzie prostokąt zmienił się w lustro, potem w warstwę szkła i jakby zapadł się w sobie, tworząc tunel o niewiadomej głębokości. - Skacz - rzekł Nikita stłumionym głosem. -A ty? -Ja za tobą. Skacz! Takeda skoczył, obracając się w locie i spoglądając za siebie. Zobaczył, jak zza skrzyń wybiega piątka bojówkarzy w znajo- mych kombinezonach, jak Suchow macha w ich stronę „piłą" i skacze w ślad za nim w tunel. Potem nastąpiła ciemność. Wirus mroku 211 ROZDZIAŁ 7 Ocaleli jedynie dzięki ingerencji Vucuba, czego nieprędko się domyślili. Gdyby trafili do odbiorczego pomieszczenia stacji chronoprzejs'cia, nie pomogłaby im nawet zapobiegliwość Takedy. Strażnik przeprogramował jednak wyjściowe parametry transkofa na magazyn stacji, co pozwoliło uciekinierom uniknąć zasadzki i dało im czas na dojście do siebie po podróży po „strunie" mo- mentalnego przejścia. Wstrząs nie był zbyt silny, lecz dość nietypowy, jakby podróżnicy otrzymali cios od wewnątrz, który zmieszał w jed- ną całość płuca, żołądek, jelita i serce i minęło kilka minut, nim uciekinierzy doszli do siebie i zorientowali się, gdzie się znajdują. Plastry miodu! Wypadli z objęć niewidzialnego, ciasnego worka na okrągły placyk otoczony lśniącymi bursztynowym bla- skiem plastrami. Wielkość każdej sześciokątnej komórki zakrytej czymś w rodzaju klapy była sto razy większa od komórki plastra miodu i bez trudu mógłby zmieścić się w niej człowiek. Jednak nie wszystkie z nich się świeciły, znaczna część była szarobrunatna, pokryta siatką pęknięć, jakby do nich strzelano. - Gdzie trafiliśmy? - A gdzie byś chciał? - Wiadomo gdzie - na stację... - Skonsternowany Suchow jeszcze raz rozejrzał się wokół. - Nic nie rozumiem! Może to ja- kiś... magazyn? - Nikita wyciągnął rękę do jednej ze świecących, zamkniętych komórek. W tym samym momencie pokrywka komórki wydęła się jak bańka, pękła niczym barwny tulipan i przez powstały otwór do ręki tancerza ześliznęła się podłużna, biała sztabka przypominają- ( ca piórnik z zieloną, migającą gwiazdką na górnej powierzchni. Komórka zgasła, płaty klapy zeszły się, tworząc znajomy, popękany wzór, jak na innych wygasłych komórkach. 212 Wasilij Gołowaczew - Bądź ostrożniejszy - mruknął Takeda. - Diabli wiedzą, co przechowują w tym magazynie. Nikita roześmiał się, stuknął w „piórnik" paznokciem i ten wypluł z siebie żółtą cegiełkę, do złudzenia przypomina- jącą kostkę masła. Masło okazało się jednak czymś w rodzaju nadmuchiwanego balonu. Upadł na podłogę i pieniąc się bez- głośnie zamienił w metrowej wielkości balon z gąbczastego, pokrytego otworami i szczelinami tworzywa. Zapachniało ozonem. - Nieźle! - rzekł Takeda. - Czystej wody czary. Pozostaje tylko dowiedzieć się, co to jest. Suchow podrapał się w głowę. - Wydawało mi się, że pomyślałem o jedzeniu... Nawiasem mówiąc, to coś ma zapach sera. - Oderwał kawałek porowatej masy, powąchał i zjadł. - W samej rzeczy, ser! Zrozumiałeś? To pewnie jakiś żelazny zapas poddanny submolekulamemu spra- sowaniu. Dlatego ten „piórnik" był taki ciężki. Nie bój się, jedz, zaraz znajdę też coś do picia. - Potem, teraz nie mamy czasu. Musimy się stąd wydostać, słudzy nie będą czekać. Gdzie jesteśmy? To znaczy gdzie znaj- duje się ten magazyn? Orientujesz się? Czy trafimy z niego do mechanizmu chronoprzejścia? Nie ruszaj tu niczego! Było jednak za późno. Pewien swych sił i wiedzy Nikita wyciągnął rękę do kolejnej świecącej komórki, która wyrzuciła z siebie łuskowaty, segmentowany przedmiot zwinięty w spiralę, przypominający spowity błoną kłębek węży. Z brzękiem upadł on na podłogę i zaczął rozwijać się, rozciągać, rosnąć, aż zmienił się w dwumetrowego, przerażającego stwora, przypominającego jednocześnie modliszkę i nietoperza z giętkimi, wężowatymi kończynami. - W nogi! - wysyczał Takeda, unosząc jednocześnie oszczep miotacza. Nikita cofnął się, gorączkowo wertując w pamięci informację Wieści. Maszkara powoli rozprostowała fałdy i skórzasto-meta- lowe błony swego ciała, uniosła do góry szponiaste łapy, ryknęła, Wirus mroku 213 na jej głowie rozbłysło dwoje skośnych oczu... I Suchow przestał się zastanawiać. Wyjście uaktywniło się, gdy tylko pięść tancerza uderzyła w okno komórki z pomarańczową, pionową nicią wewnątrz. Po brzegach komórek przeszła szczelina i ściana w tym miejscu roz- warła się. Podróżnicy skoczyli w nią, choć modliszko-nietoperz najwyraźniej się nimi nie interesował. Znaleźli się w słabo oświetlonym tunelu z czarną podłogą i mglistymi, płynnymi z wyglądu ścianami. Wydawało się, że I idealnie prosty tunel ciągnie się w nieskończoność, schodząc się w punkt na granicy widzenia, było to jednak złudzeniem, po- dobnie jak „płynny" charakter ścian. Uciekinierzy zdążyli zrobić jedynie trzy kroki i bez żadnego przejścia wypadli do olbrzymiej sali, zastawionej kratownicami, kolumnami i ażurowymi mo- stami. Pomieszczenie pozbawione było światła, jednak w jakiś dziwny sposób wędrowcy widzieli wszystkie przedmioty i siebie nawzajem. Nikita zatrzymał się i odwrócił. - Niepotrzebnie uciekaliśmy. Przypomniałem sobie... to był dyformant, przy czym nie aktywowany. - Kto? - Takeda również się odwrócił. Na ścianie pomieszczenia czerniał szybko rozpływający się kleks. Nic nie wskazywało, że były tu drzwi. - Wiesz, gdy dawaliśmy nogę, wydawało mi się, że ktoś się roześmiał... - Tak? To ciekawe. Też miałem takie wrażenie... Wymienili spojrzenia. - Co to było? - zapytał Takeda. - Jeśli masz na myśli śmiech, to nie mam pojęcia. A dy- formant to skafander. A dokładniej istota skafander z niemal nieograniczonymi możliwościami obrony. Żyją w symbiozie z innymi stworzeniami w jednym z chronów. - A gdzie teraz jesteśmy? Jakieś konstrukcje... Fabryka, czy co? - To wszystko iluzje, nasze mózgi tak reagują na okolicz- ności. Jesteśmy w siłowni temporalu, stacji chronoprzejścia, 214 Wasilij Gołowaczew która znajduje się w Himalajach, w głębi jednej z gór. Pamiętasz legendy o Szambali? Powstały nie bez wpływu stacji na nasz s'wiat. Ktoś na nas jednak czeka, czuję to. - Słudzy, a któż by inny? Będziemy się przebijać. Mamy po swej stronie efekt zaskoczenia. - Bardzo w to wątpię. Nie mamy jednak wyboru, musimy iść do końca. Poza tym Ksenia może się tu znajdować. Zagłębili się w las kratownic i kolumn, krocząc po czarnej, twardej i gładkiej podłodze zupełnie bezgłośnie, jak po warstwie waty. Obaj zdawali sobie sprawę ze swego położenia i byli przygo- towani do zastosowania techniki happo undo - czyli błyskawicznej reakcji na dowolne zagrożenie. Grot oszczepu w ręce Takedy lśnił błękitnym światłem i przypominał ostry kawałek lodu. Nikita trzymał swój oszczep w lewej ręce, w prawej zaś niósł „piłę", wystawiając przed siebie jej brzeszczot z ostrych igieł. Sceneria zmieniła się niespodziewanie, jakby przekroczyli jakąś niewidoczną barierę, oddzielającą pomieszczenie z ko- lumnami od drugiego - mającego kształt wysokiego cylindra z mlecznoniebieskimi ścianami, wypełnionego dymną, błękitną poświatą. Cylinder miał powierzchnię boiska i wysokość jede- nastopiętrowego budynku. Wydawało się, że ludzie wyszli na dno olbrzymiej studni i zobaczyli nad sobą błękitne, bezchmurne niebo. Na dnie studni stało jakieś skomplikowane urządzenie, przypominające metalowego, otoczonego rusztowaniami żół- wia. Spod skorupy żółwia wystawała pomarszczona, błyszcząca matowym metalem szyja, zakończona płaską, wężową główką. Głowa leżała na podłodze, jej oczy lśniły, pysk był otwarty, a wewnątrz niego znajdowało się coś w rodzaju języka, oświe- conego mdłym, szkarłatnym światłem. W tej paszczy mógłby się bez trudu zmieścić słoń. I bezpośrednio na dolnej wardze głowy stało pięć nieruchomych, mrocznych postaci, przypominających dyformanta, żywy skafander, który tak przestraszył Suchowa w magazynie. Tyle że w tych skafandrach znajdowali się bojów- karze. Czekali na nich. Wirus mroku 215 Gdyby uciekinierzy pojawili się tu od razu, po „strunie" transkofa, zabiliby ich na miejscu, nie dając nawet sekundy na przeanalizowanie sytuacji. Jednak nie wyszli oni z kokonu prze- kaźnika masy, lecz z wewnętrznych pomieszczeń stacji temporalu i byli uzbrojeni oraz gotowi na wszystko. Takeda pierwszy ruszył w stronę żółwia, zasłaniając Nikitę i unosząc oszczep. -Z drogi! Jego głos zabrzmiał nieoczekiwanie dźwięcznie i głos'no, sprawiając, że tancerz drgnął, jednak nie przestraszył postaci w przypominających owady skafandrach. Pierwszy z prawej i z lewej zeskoczyli z podwyższenia, za którym zaczynało się wejście do budowli w kształcie żółwia, i ruszyli w różne strony, zachodząc ludzi od tyłu. Mieli po cztery ręce i w każdej z nich błyszczał oszczep. - Stójcie! - rzekł Nikita, odsuwając Takedę i wyciągnął przed siebie rękę z „piłą". Z końcówek igieł jej brzeszczotu wystrzeliły nagle purpurowe iskry i cały cylinder z „żółwiem" w centrum wyraźnie zakołysał się z boku na bok. Przerażające postacie znieruchomiały. Najwyraźniej dobrze znały działanie „piły". Następnie od tych, którzy stali z przodu, oddzieliła się czarno-zielona „modliszka", wykonała dwa skoki i wylądowała przed uciekinierami na przednich łapach. - Czego chcecie? - Głos istoty przypominał syczenie pary wypuszczanej z zaworów. - Przejść. - Nikita s'miało ruszył w jego kierunku i mach- nął „piłą", aż pomieszczenie zatrzęsło się w posadach. Takeda ledwie ustał na nogach, ze zdumieniem spoglądając na tancerza. - Pozwólcie nam przejść albo zrównam temporal z ziemią. Nie mam nic do stracenia. - Robicie błąd... Kolejne machnięcie „piłą" wstrząsnęło całą budowlą i wszystkimi, którzy się w niej znajdowali. „Modliszka" cofnęła się, sycząc niczym wąż. - Rzućcie broń! Szybko! 216 Wasilij Gołowaczew Oszczepy całej piątki wylądowały na podłodze. - A teraz zdejmijcie dyformanty. Z życiem! Takeda okrągłymi ze zdziwienia oczami patrzył, jak „mo- dliszki" trzeszcząc i skrzypiąc wyciągają się w górę i wynurzają się z nich barczyste, szkaradne postacie w czarnych kombinezo- nach. Tylko dwie z nich przypominały ludzi, pozostała trójka, choć miała ludzkie korpusy, nogi i ręce, niewątpliwie nie była ludźmi. Ich głowy, ni to ptasie, ni to żółwie, fioletowo-zielone, z pierścieniami pomarańczowego puchu wokół szparkowatych oczu, mówiły same za siebie. - Ale koszmar! - rzekł zdławionym głosem Nikita. Po chwili opanował się i pociągnął Takedę za rękaw. - Idziemy, Ojamowicz, celnicy nas przepuszczają. - Daleko nie zajdziecie - krzyknął za nimi dowódca całej piątki, posiadający ludzkie oblicze. Nikita, idący tyłem w kierunku otwartego pyska „żółwia", za- trzymał się. Poznał dowódcę bojówkarzy, który w parku mówił do niego: „Jesteś za słaby. Nie nadajesz się do Drogi". Podszedł do niego na odległość skoku i wykrzywił usta w czymś w rodzaju uśmiechu: - Za slaby, powiadasz? Obcy spojrzał spode łba. Na jego obliczu nie malował się strach i przez moment Nikicie wydało się, że w twarzy tego nieziemskiego stwora mignęły rysy... Vucuba, Strażnika Księgi Otchłani. W następnej sekundzie już ich jednak nie było. - Za słaby - przytaknął olbrzym. - Nie nadajesz się jeszcze do Drogi. - Pożyjemy, zobaczymy - odparł buńczucznie Nikita. - Wiesz, co to jest? - Tancerz skierował w pierś obcego swą groźną „piłę". - Wiem. - W oczach przywódcy „sług" błysnęła ironia. Z jakiegoś powodu nie bał się już broni w rękach przeciwnika. - Nie popełnij błędu. Pycha i duma nie są głównymi atutami w rękach wojownika. Nikita już chciał odpowiedzieć jakąś pogardliwą uwagą, jed- nak przez twarz obcego znów przemknęły rysy Strażnika i zbity z tropu tancerz ugryzł się w język. Mruknął tylko: Wirus mroku 217 - Dziękuję. Wezmę to pod uwagę... Odwrócił się, wchodząc na język „żółwia" - wejście do głównego pomieszczenia stacji, w którym znajdowały się drzwi do chronoszczeliny. Dziesięć monstrów, pięć żywych, z krwi i kości, i pięć półżywych, biomechanicznych, spoglądało za nimi i w ich milczeniu kryła się obietnica rychłego spotkania. Nikitą wstrząsnął dreszcz, ponaglił Takedę. Znów miał wra- żenie, że ktoś cicho roześmiał się za ich plecami, choć ewidentnie nie był to nikt z patrolu sług. Korytarz prowadzący z głowy „żółwia" przez szyję do jego wnętrza, namacalnie materialny, z wyglądu wykonany z topornie ociosanych kamiennych bloków ze śladami dłuta, z ornamentem z buddyjskiej symboliki - kręgiem z promieniami i skompliko- wanymi roślinnymi motywami w kształcie skrzypu - kończył się przy wypukłych, kamiennych drzwiach z wypukłą płaskorzeźbą, przedstawiającą smoki gryzące własne ogony. Nikita zatrzymał się nagle i obejrzał za siebie. - Co robisz?! - Takeda również odwrócił się pospiesznie, unosząc oszczep. - Nic. - Nikita spojrzał na „piłę", pobłyskującą matowo w jego ręku i odrzucił ją w kąt. - To był niewątpliwie on... - Kto? Dlaczego wyrzuciłeś tę zabawkę? Wyraźnie się jej bali. - To tylko atrapa, kopia. Miałeś rację, Strażnik nam poma- gał. Ten olbrzym... w jego twarzy przebłyskiwały rysy Vucuba. A myślałem, że mam przywidzenia. - Przypuśćmy. Też miałem podobne wrażenie, choć nie mogłem w to uwierzyć. Lecz przecież „piła" działała. Suchow uśmiechnął się z wysiłkiem. -Ta „zabawka" to shikhirtch, kusza jednego z wielkich Igw, a dokładniej kopia shikhirtcha, miotacza igieł z bardzo szerokim spektrum destrukcyjnego oddziaływania. W całym Wachlarzu znajdują się tylko cztery takie kusze. Gdybym miał w rękach autentyczny shikhirtch, nie byłbym w stanie się nim posłużyć. Tylko mag może z niego korzystać. Strażnik po prostu zamydlił oczy ochronie stacji. 218 Wasilij Gołowa czew Takeda spojrzał w głąb korytarza i poklepał Nikitę po ple- cach. - Nie przejmuj się, wszystko jeszcze przed tobą. Najważniej- sze, że uwierzyli. Mam nadzieję, że droga jest wolna? Nikita westchnął, potrząsnął głową otrząsając się z zamyśle- nia i dotknął drzwi palcami. Rozległo się uderzenie w gong, na drzwiach z wolna zarysował się napis w rosyjskim i japońskim języku: „Witamy na drabinie Shadanakaru". Nikita machnął ręką, zapraszając przyjaciela za sobą, lekko pchnął drzwi, które z ha- łasem przesunęły się w tył i w bok, i wszedł do środka. Takeda wzruszył ramionami i poszedł jego śladem. Znaleźli się w ciasnym pomieszczeniu przypominającym kryptę, wykonanym z nierównych, topornie ociosanych bloków. „Krypta" była wypełniona świecącą, ścielącą się warstwami, liliową mgłą. Tonęły w niej wszystkie dźwięki, a ciało wydawało się galaretowatym, półprzezroczystym i chwiejnym. - Poradzisz sobie? - zapytał Takeda. Jego głos był ledwie słyszalny. - Temporal powinien nas słyszeć - odparł Nikita równie niewyraźnym, cichym głosem. - Nie trzeba tu mieć specjalnych nawyków i umiejętności. Więc tak: na dole na nas czekają. Mam na myśli raruggów: tych wszystkich „esesmanów", „czekistów", „wywiadowców" i innych posługaczy Synklitu Demonów. Ro- zumiesz, o czym mówię? Takeda przytaknął. - A ja rzeczywiście jestem jeszcze zbyt słaby, by przejść Drogę zjednoczenia - kontynuował Suchow. - Potrzebuję przy- najmniej roku treningu. Nie pójdziemy po „drabinie" Shandakaru w dół, lecz w górę, w przyszłość. Takeda znów przytaknął. Wiedział, że temporal łączy Świa- ty Wachlarza w taki sposób, że z „kąta" w „kąt" podczas ruchu „w dół" szczelina biegnie prostopadle, czyli najkrótszą drogą, jakby po zwijającej się spirali, do początku czasu, zaś podczas ruchu w górę - po rozwijającej się spirali, w przyszłość. Wirus mroku 219 WACHLARZ ŚWIATÓW (schemat) chron („warstwa" Wachlarza) „w górę" kierunek czasu - A jeśli tam również na nas czekają? - Nie są wszechmocni i nie mogą zablokować wszystkich wyjść jednocześnie. A my mamy kompas, według którego możemy się orientować. - Nikita wskazał na pierścień Takedy. - Kiedyś odmówiłem jego przyjęcia, ale teraz mi go daj, wiem jak się nim posługiwać. Zejdziemy z „drabiny", gdy tylko droga będzie wolna a horyzont czysty. Jesteś gotów? Takeda uważnie przyjrzał się twarzy tancerza, z czarnymi oczami i wargami, jak u nieboszczyka. - Nie o wszystkim mi powiedziałeś, Kit. Suchow uśmiechnął się krzywo. - Jakiś ty wrażliwy, Ojamowicz. Tak, najpierw chcę odszukać Ksenię. Masz coś przeciwko temu? - Mam - odparł Tola twardo. - Lepiej, żebyś pomyślał o ma- mie. Dlaczego to ja zamiast ciebie mam wysyłać jej telegramy, że u nas wszystko w porządku? Ksenia poczeka. Dlatego, że po pierwsze masz jeszcze za słabą kondycję, by walczyć ze „sługami", a tym bardziej z „czarnymi komandosami" jak równy z równym. Po drugie, nie jesteś... nie jesteśmy jej w stanie pomóc, a nasza śmierć nie rozwiąże problemu. A po trzecie słudzy, czy też ci, którzy mają Ksenię, sami nas znajdą, by zaproponować wymianę: życie Kseni za... twoje życie. To etyczny standard, jeśli można go nazwać etycznym, w odwiecznej walce dobra ze złem. 220 Wasilij Gołowaczew Nikita chciał się sprzeciwić i w tym momencie pierścień, który obracał w palcach, eksplodował czerwonym światłem. - Są blisko, Kit, uciekajmy! I jeśli mimo wszystko postano- wisz działać po swojemu - pójdę za tobą, lecz będzie to z twojej strony zdradą. - Co? - Suchow ze zdumieniem uniósł brwi. Pierścień mignął dwa razy - pięciokątem i półksiężycem. - Naprzód! - warknął Tola. - Włączaj „drabinę", szybciej! - Niech ci będzie, potem o tym porozmawiamy - rzekł Nikita z groźbą w głosie. - Tym razem cię posłucham. Pójdziemy „do góry", ale... Pierścień mignął trzykrotnie - pięciokątem, kwadratem i półksiężycem. Suchow zamilkł i zmusił się do koncentracji. Serce jęczało mu boleśnie i marzył tylko o tym, by obudzić się w normalnym świecie. Światło w „krypcie" zgasło. Ciemność, która zapadła była żywa, mamrotała, ruszała się i patrzyła na ludzi tysiącem oczu, życząc im powodzenia i śmierci, zwycięstwa i klęski, czekając na bohaterów i ofiary... SZCZYT 3 UCZEŃ MI/TRZ Wirus mroku 223 ROZDZIAŁ 1 Z hukiem, świstem i łomotem pędzili przez tunel, którego ściany wydawały się raz kamienne, innym razem metaliczne, szklane lub nawet dymne. Pędzili długo - godzinę, dwie, dobę, tydzień, a tunel wciąż się rozwijał, wyginając się w lewo i prawo, w górę i dół, prowadząc wciąż dalej, w głębiny nieznanych prze- strzeni i czasów. Choć w rzeczywistości nie miał on wymiarów długości, wysokości, szerokości, ani czasu. Gdyż kiedy wreszcie się skończył, okazało się, że podróżnicy stoją w tym samym po- mieszczeniu o nieokreślonym kształcie, ze ścianami z barwnych dymów, a od momentu ich wejścia do pomieszczenia „drabiny" Shadanakaru minęła zaledwie sekunda! Wsłuchując się w swe odczucia - nic ich nie bolało - Nikita najpierw spojrzał na pierścień: wewnątrz kamienia sennie pomru- giwał błękitny okrąg. - Błękitny! - rzekł zbity z tropu Suchow. Zwrócił się ku Toli. - Rozumiesz coś z tego? Błękitny okrąg. Co może oznaczać? - Będzie padać - burknął Takeda. - Wszystko w porządku, możemy wychodzić, nikt na nas nie czeka. Ale gdzie właściwie jesteśmy? W sąsiednim chronię? - Znacznie dalej... albo głębiej, nie wiem, jak to prawidłowo ująć. Nie potrafię określić dokładnej liczby chronów, które minę- liśmy. Nie nauczyli mnie, jak je liczyć, ani się w nich orientować. Wychodzimy. - Poczekaj. Musimy najpierw rozwiązać pewien mały pro- blem, o którym właśnie pomyślałem. - Jaki? Odzieży, jedzenia, picia, broni? - Nie. Problem języka, porozumiewania się. Nie znając języka, wszędzie będziemy obcy i nie pomogą tu żadne mądre rozmyślania. - Jak zwykle masz rację, sensei. Jednakfandzera ossimandis pikta murgis. - Nikita zmrużył oczy w figlarnym uśmiechu. 224 Wasilij Gołowaczew - Co takiego? - nie zrozumiał Tola. - To język kharochtchi, którym władają w jednym ze Świa- tów Wachlarza. Strażnik wprowadził Wieść w lingwostrefę, znam teraz około dwudziestu podstawowych języków Shadanakaru. Plus japoński. - Aha - uspokoił się Takeda. - A co powiedziałeś? Fazenda osil... - Fandzera ossimandis pikta murgis, prawie jak u Vouve- narguesa: rozum nie zastąpi wiedzy. - To rozumiem! Więc czemu stoimy? Nikita roześmiał się, odwrócił i wszedł w ścianę pomiesz- czenia, ryzykując rozbicie czoła. Jednak nie był to już kamień, lecz jego iluzja i gdy tylko Nikita dotknął ściany, natychmiast pojawił się w niej otwór. Korytarz, do którego weszli, zaniepokoił ich obydwu. Pomarszczone, metaliczne ściany pokryte były wielką liczbą topornych nitów, sufit nikł w pajęczynie przewodów i kratownic, a podłoga była zalana jakimś oleistym, brunatnym płynem i zasy- pana metalowymi odpadami oraz kamiennym gruzem. W koryta- rzu unosiły się zjełczałe i kwaśne zapachy, wśród których można było rozpoznać woń benzyny, nafty i mentolu. Oddychanie tym powietrzem nie należało do przyjemności. - No cóż, nie pachnie tu wysokim stopniem rozwoju cywili- zacyjnego - rzekł Suchow, zasłaniając nos chusteczką. Odwrócił się. Na drzwiach, przez które wyszli, widniała pokryta plama- mi i zaciekami szara tabliczka z napisem w nieznanym języku. W pamięci same z siebie pojawiły się znaczenia słów i przekład: „Odpady radioaktywne". Suchow aż gwizdnął. - Weseli ludzie zamieszkują to miejsce! Wiesz skąd wyszli- śmy? Ze składu odpadów radioaktywnych. - Nie ma w tym nic dziwnego. Wszak wejście do temporalu powinno być zamaskowane w taki sposób, by przypadkiem nie trafił do niego nikt postronny. Wirus mroku 225 Inżynier, obchodząc sterty odpadów i kałuże nafty, zagłębił się w korytarz, który po dwudziestu metrach rozwidlił się na trzy identyczne odnogi, os'wietlone jedynie przesączającym się skądś' mętnym, dziennym światłem. Jako że na s'cianach nie było żadnych drogowskazów, postanowili sprawdzić każdy korytarz, jednak już pierwszy po lewej wywiódł ich na otwarty placyk, mieszczący się na samym szczycie niezwykle wysokie- go, mającego co najmniej trzysta metrów budynku. Z wyglądu przypominał on szarą, okrągłą wieżę wykonaną ni to z betonu, ni to z metalu i wznosił się nad miastem, będącym chaotycznym nagromadzeniem asymetrycznych, ponurych budowli z podob- nego szarego materiału - ze szczelinowatymi oknami. Miasto huczało, warczało, grzmiało i dzwoniło, a więc żyło i podróżnicy długo patrzyli na mroczny, urbanistyczny pejzaż, bez najmniej- szej nawet obecności zieleni, ogrodów, czy parków, na rzeki środków transportu, jednocześnie podobnych i nie podobnych do tramwajów, autobusów i samochodów różnych kształtów i rozmiarów, płynące przez szczeliny ulic, na niewesołe, mgliste niebo pokryte chmurami dymu i szarych obłoków. Takeda ocknął się pierwszy: - Nie sądzę, byśmy byli tutaj bezpieczni. I bardzo wątpię, czy w takim świecie znajdziemy jakieś czyste miejsce i dobrego trenera. - Trener nie jest mi do niczego potrzebny. Choć przydałby się jakiś czysty ekologicznie zakątek. - Nikita zmarszczył się. - Ależ zapachy! Jeśli nawet na takiej wysokości trudno oddychać, to wyobraź sobie, jak musi być na dole, na ulicach. Zamilkli, znów wpatrując się w masywy budynków i prze- paście ulic. Niemal nie było widać pieszych, choć z takiej wy- sokości i tak nie udałoby się przyjrzeć im dokładniej. Suchow wyobrażał sobie, że są poubierani w szare chałaty, buty i nawet w maski przeciwgazowe, pod którymi kryją się chorowite, blade i opuchnięte twarze. - Nie sądziłem, że trafimy do świata, który będzie przypomi- nał przyszłość Ziemi z powieści fantastyczno-naukowych - rzekł 226 Wasilij Gołowaczew w końcu Takeda. - Widocznie nie wydostaliśmy się jeszcze z „pa- kietu" Ziem z technologicznym cyklem rozwoju. Na tej walka z przyrodą doprowadzona została najwyraźniej do końca. - Myli się pan - rozległ się z tyłu ochrypły bas. Przyjaciele podskoczyli i odwrócili się, chwytając za broń. Na drugim końcu balkonu widniała dziwna, czarna postać odzia- na w chałat i hełm przypominający hełmofon czołgisty. W ręce istota trzymała masywne, okratowane urządzenie z dwiema ma- towo pobłyskującymi lufami i falistą, niknąca za plecami rurą. Twarz istoty była w pełni ludzka, ziemska. Poros'nięta ziemistą szczeciną, z wystającymi kośćmi policzkowymi i krzaczastymi brwiami, mogła należeć do miejscowego włóczęgi albo bandyty. Także aparat w jego rękach budził mroczne skojarzenia, bez wątpienia będąc rodzajem broni, a nie pokojowym narzędziem pracy. Suchow nagle zdał sobie sprawę, że nieznajomy mówił po rosyjsku. Tancerz opuścił oszczep. - Kim pan jest? Nieznajomy wyraźnie się zdziwił, aparat w jego rękach drgnął i jego lufy skierowały się w stronę gości. - Pyta mnie pan, kim jestem?! Kim więc jest pan? - Wysłannikiem - odparł za Nikitę Tola. - Czyżby nie został pan uprzedzony? Wszak jest pan Obserwatorem, a może się mylę? Nieznajomy zawahał się. - Wysłannicy nie pytają o tożsamość. Zostałem oczywiście uprzedzony, nie sądziłem jednak... - Nie jest typowym Wysłannikiem - uśmiechnął się Takeda. - Przygotowuje się dopiero, by nim zostać. I nie jest wtajemni- czony w tajniki Drogi. - A pan kim jest? -Jestem takim samym Obserwatorem w swoim chronię, jak pan tutaj; tyle że mam kilka dodatkowych zadań. - Przekazano mi, że możliwe jest pojawienie się Wysłannika i Przewodnika. Wirus mroku 227 - W takim razie ja jestem Przewodnikiem, choć dopiero na pierwszym etapie, w swoim świecie. Do waszego chromi trafi- liśmy przypadkowo. - To tylko tak się wydaje, że Wysłannik może zostać rzucony przez Wachlarz w jakieś przypadkowe miejsce i czas. Władcy nie popełniają błędów. - Obserwator z tego posępnego świata wciąż jeszcze się wahał, czy ma wierzyć przybyszom. - Z dru- giej jednak strony nie przypominacie raruggów. Chodźmy stąd; Czwórka wszędzie ma swoje oczy i uszy i jeśli dowie się, że tu jesteście, wyśle desant. - Jak się pan nazywa? - Moje imię jest dość proste - Mamard-diu-Shiez Wa, mo- żecie jednak zwracać się do mnie krócej - Masziw. - A Ziemia... jak nazywa się ta planeta? Obserwator zbliżył się ciężkim krokiem, szerokim i nie- zdarnym. - W moim języku planeta nazywa się Tadzana... Jesteście bardzo dziwne ubrani. Dopiero teraz uciekinierzy zdali sobie sprawę, że mają na sobie zimową odzież, palta, czapki i ciepłe buty, podczas gdy w tym niegościnnym, ponurym świecie panowała letnia tempe- ratura -jakieś dwadzieścia pięć stopni. - Pan także jest dość niezwykle ubrany - odparł Suchow, zdejmując czapkę. - Co za łaźnia! I te zapachy. Plus całkowity brak tlenu. - Nie taki znów całkowity - sprzeciwił się Takeda, z cie- kawością przyglądając się ich nowemu znajomemu. - Trochę go jednak mało, jak na potrzeby Ziemianina. - Zwrócił się do Masziwa: - Jak widzę na planecie panuje patowa sytuacja? Obserwator nie zrozumiał słowa „patowa", jednak sens wypowiedzi uchwycił doskonale. - Koszmarna! Przyroda dogorywa i nie zostało nam już zbyt wiele życia, góra pięć-siedem lat. Jeśli nie zdarzy się jakiś cud. Jednak chaos wtargnął nie tylko do naszych domów, lecz także do dusz. Ale porozmawiamy o tym w jakimś innym miejscu. 228 Wasilij Gołowaczew Niestety nie udało im się wyjść z wieży niezauważonymi. Kilka górnych pięter pokonali schodami, a przy windzie czekała na nich zasadzka. Indykator na palcu Nikity zadziałał na czas, nie zauważyli tego jednak, s'lepo zawierzając przewodnikowi. Przyczyna wyjaśniła się później, a w chwili napaści Nikita zdążył tylko źle pomyśleć o Masziwie. Po czym rozpoczęła się akcja. Takeda, w odróżnieniu od przyjaciela, nie stracił czujno- ści, choć jego też nieprzyjemnie zaskoczył stosunek tutejszego Obserwatora do przebiegu zdarzeń. Gdy tylko przed windą pojawił się tłum ubranych w płytowe zbroje postaci, Masziw cofnął się w zagłębienie korytarza, z ciekawością i niedowie- rzaniem obserwując zachowanie nowo przybyłych Wysłannika i Przewodnika. Najwyraźniej napastnicy mieli rozkaz schwytać uciekinie- rów żywcem, gdyż nie posłużyli się swą bronią, podobną do tej, jaką posiadał tutejszy Obserwator - dwulufowymi samopałami w ażurowych obudowach. Dlatego też strzelać zaczęli dopiero po drugim odparciu ich ataku. Nikita i Tola zareagowali na nich bez strachu, choć na każdego z nich przypadało po sześciu prze- ciwników. Trzecia próba pochwycenia przybyszy rozpoczęła się kanonadą nad głowami i okrzykiem dowódcy oddziału: - Poddajcie się, bo podziurawimy was jak sito! Mówił oczywiście w miejscowym narzeczu, którego Takeda nie znał, jednak w pamięci Nikity już wypłynął ten język, „utrwa- lony" przez Wieść i od razu uwierzył dowódcy zasadzki. I opuścił oszczep. Choć później długo pamiętał swą chwilową słabość ze wstydem i poczuciem winy. Takeda zrozumiał jego stan wcześniej niż wrogowie. Z jego oszczepu wystrzelił wijący się strumień błękitnego płomienia, w którym znikła głowa przywódcy napastników. Inżynier nie dał jednak rady wystrzelić po raz drugi - rękę sparaliżowało mu od końcówek palców po samą szyję. Po wypuszczeniu oszczepu, noszącego nazwę wartsuni, Tola nie czekał, aż odziane w zbroje istoty otworzą huraganowy ogień i z okrzykiem: „Obudź się, tancerzu!" skoczył na pierwszego z prawej. Wirus mroku 229 Suchow ocknął się, było już jednak za późno: lufy dziewięciu samopałów zwróciły się w jego stronę, w czasie gdy dziesiąty szukał Takedy, który padł na podłogę i walczył z olbrzymim napastnikiem. Gdyby uciekinierzy mogli w czasie walki obserwować zmia- ny wyrazu twarzy Obserwatora, na pewno nieźle by się ubawili. Początkowo przyglądał się on wszystkiemu z zainteresowaniem, po czym ustąpiło ono miejsca zakłopotaniu, zaskoczeniu, niepew- ności, a nawet wrogiemu zdumieniu. Przez jakiś czas Masziw się wahał, wciąż jeszcze na coś czekając. Znów ogarnęły go wątpli- wości i w miarę rozwoju sytuacji coraz bardziej posępniał, drapiąc się w potylicę i opracowując plan ucieczki, jednak skok Takedy przechylił szalę jego wahania na korzyść przybyszy. Obserwator otworzył ogień w najbardziej odpowiednim momencie, oddziela- jącym życie od śmierci dwóch ludzi, którzy wzięli na swoje barki odpowiedzialność za losy Wachlarza Światów. Podwójna seria purpurowych wybuchów - kule eksplodo- wały przy zetknięciu z dowolnym przedmiotem, nawet z odzieżą - przecięła dwulufowe automaty w dłoniach napastników, połowę z nich wytrącając z rąk, zaś drugą połowę niszcząc lub zbijając z celu. Tylko trojgu z dziesięciu udało się otworzyć ogień, a i to na oślep, po czym do walki włączył się Suchow, wściekle skoncentrowany i bezlitosny niczym dżin, który wydostał się z butelki. Powalił trzech, potem trzech następnych, którzy zdążyli podnieść broń, wziął na ręce ogłuszonego Takedę i popędził za Obserwatorem, który w biegu odgryzał się długimi seriami ze swego strasznego armato-automatu. Udało im się zejść dwa piętra niżej i znaleźć czynną windę, która zawiozła uciekinierów na setny poziom gigantycznego budynku, gdzie, jak się okazało, Masziw ukrył aparat będący krzyżówką helikoptera z traktorem. Takeda zaczął powoli odzy- skiwać czucie w sparaliżowanej wystrzałem oszczepu ręce i do kabiny aparatu wsiadł już o własnych siłach. Po minucie byli już w powietrzu, a po kwadransie koszmar- nych wstrząsów, huku i świstu przecinanego powietrza wylądo- 230 Wasilij Gołowaczew wali za miastem, na dachu jednego z niskich budynków bez okien i drzwi. Zbudowany był on z falistego materiału i przypominał gigantyczny magazyn. Nikt nie gonił uciekinierów. Z wysokości budynku - nie mającego więcej, niż dziesięć metrów wysokości - Suchow jeszcze raz zlustrował horyzont i zdumiał się ubóstwem krajobrazu: wzrok wszędzie natykał się na płaszczyzny i kanty budynków, mostów, wiaduktów, wież, iglic i innych konstrukcji o niepojętym kształcie i przeznaczeniu, a tak- że na czarne wstęgi dróg oraz łysiny placów i pustkowi. Miasto różniło się od przedmieść jedynie wysokością i zagęszczeniem budowli, a także brakiem wysypisk śmieci. Tu także nie było nic przypominającego drzewa, krzewy, kwitnące pola czy łąki. Masziw obejrzał się i prawidłowo odczytując mimikę tance- rza błysnął błękitnawymi zębami, co nie przydało jego posępnej twarzy dobroci ani urody. - U was jest inaczej? - Nasza przyroda jeszcze nie umiera, choć proces zagłady jest już rozpoczęty. Obserwator odwrócił się i skrył za drzwiami niewielkiej wieżyczki, przypominającej nadbudówkę windy. Wymieniwszy spojrzenia uciekinierzy poszli w jego ślady, po raz ostatni spoglą- dając na mroczne, geometrycznie prawidłowe wzniesienia miasta na horyzoncie. Nikt ich nie gonił i to wzbudzało obawy. Masziw mieszkał w ogrodzonej klitce w kącie „magazynu", który okazał się być składem plastikowych rur i kontenerów. Nie śmierdziało w nim tak bardzo, jak na „świeżym" powietrzu, jednak oddychało się z trudem, dopóki goście nie przywykli. Połowę mieszkania zajmowało masywne i wysokie łoże, zasłane górą puszystych pledów. Oprócz niego znajdował się tu stół, dwa potężne, przypominające trony fotele, okrągła, żółto-brązowa kolumna, będąca szafą i prostokątny agregat z kwadratowymi otworami, występami, kielichami i panelem z mnóstwem dźwigni. Agregat okazał się płytą kuchenną. Na ścianie oddzielającej mieszkanie od innych pomieszczeń składu wisiała kwadratowa rama z grubych belek, na pierwszy rzut Wirus mroku 231 oka odlanych z brązu. Na podłodze leżał dywan, przypominający bardziej dwuwarstwowe tatami. To był cały wystrój. Gospodarz posadził gości na fotelach, a sam zaczął krzątać się przy płycie, która dodała kilka zapachów do zastałych aro- matów mieszkania. Wkrótce na stole pojawiły się kwadratowe talerze z bursztynowym bulionem, w którym pływały jakieś zielono-czarne plasterki. Zapach bulionu nie był nieprzyjemny, jednak Suchow nie odważył się spróbować go pierwszy. I znów Obserwator wytrzeszczył oczy, obserwując wahania swych no- wych przyjaciół. - A jednak dziwni z was wędrowcy Drogi. Nie wiecie najbardziej elementarnych rzeczy. Jeśli się boicie - sprawdźcie jedzenie, macie przecież ertschaor... indykator. - Indykator? - Nikita wskazał na pierścień. -Tak, indykator irf-mirf... mmm... swój-obcy... Czyżby was nie nauczyli, jak się nim posługiwać? - Naprawdę określa on takie rzeczy? - Określa wszystko. - Masziw wyciągnął rękę z czterema palcami i odstającym pazurem w miejscu piątego: na najdłuż- szym znajdował się pierścień identyczny z tym, który posiadał Nikita. - Nie jesteśmy zawodowymi wędrowcami Drogi - wtrącił się Takeda. - Droga wezwała nas, nie od razu jednak dała nam wszystkie niezbędne instrukcje. - Zaczerpnął bulionu kwadrato- wą łyżką i ostrożnie przełknął. Cmoknął językiem. - Niezłe. Nie jest to oczywiście trepang*, ale da się zjeść. Mamy wszak taką samą biochemię. - Najprawdopodobniej - przytaknął Masziw. - Mimo pew- nych fizjologicznych różnic. Kim jest pan, proszę wybaczyć, na ojczystej planecie? - Inżynierem. * - Trepang - chińska potrawa (zupa) ze strzykw (przyp- tłum.) 232 Wasilij Gołowaczew - Filozofem - dodał Suchow. - I mistrzem sztuk walki. A pan? - Iternie - błysnął zębami Obserwator. - Po waszemu: ma- gazynier, z dyplomem fachceimagine - specjalisty od zespalania kulturowych mentalności. - Zupełnie po ludzku poruszał palca- mi, szukając odpowiedniego wyrażenia. - No, to coś w rodzaju kulturoznawcy. Jedzcie, jeśli wasze organizmy przyswajają moje wiktuały. Goście zaczęli powoli pochłaniać bulion, przypominający w smaku zupę rybną z czosnkiem i pieprzem. Masziw przyglądał się jak jedzą i kiwał głową. - No tak, nigdy nie przypuszczałem, że dożyję przybycia Wysłannika. I mimo wszystko jest w panu coś niewłaściwego. Bez broni walczy pan nieźle, jednak prawdziwy Wysłannik działałby w inny sposób. - Dlatego nie włączył się pan od razu do walki? - To oczywiste. - A kto to był? Najwyraźniej na nas czekali. - Czwórka ma w każdym ze Światów Wachlarza swoje oczy, uszy, a nawet tajnych wykonawców. Walczyliście z policją, która otrzymała rozkaz pojmania przestępców - podobnie jak ja miałem czekać na przyjaciół - i wypełniała go bez zastanowienia. Nie byli to jednak „szarzy wykonawcy". - My nazywamy ich inaczej - „słudzy szatana". Nikitę nagle ogarnęła senność. Obserwator zauważył jego stan, rozścielił na łóżku pledy i machnął ręką: - Niech się pan położy i odpocznie. Porozmawiamy po- tem. - Jeśli nie ma pan nic przeciwko temu, chciałbym zadać kilka pytań - rzekł Tola uprzejmie. - A ty śpij, Kit. Suchow zasnął od razu, gdy tylko dotknął głową poduszki. Dopiero trzeciego dnia mniej więcej przystosowali się do powietrza tego nieszczęsnego świata. Nikicie sprawiło to więcej wysiłku, niż bardziej zahartowanemu Takedzie, jednak również Wirus mroku 233 Tola dyszał jak wyrzucona na brzeg ryba. W tutejszym powietrzu było zbyt wiele domieszek nieobecnych na Ziemi, od tlenków siarki, antymonu i fosforu do pierwiastków radioaktywnych. Nie można było zbyt długo się tu zatrzymywać. Nie mogli też jednak na razie przenieść się do innego chronu: jak wyjaśnił Masziw, w wieży, gdzie znajdowała się stacja chronoprzejścia, przez cały czas kręcili się wilierzy, miejscowi policjanci. Było mało prawdopodobne, by wiedzieli, gdzie znajduje się stacja, jednak przedostanie się do niej ukradkiem było problemem. Uciekinierzy odnieśli wrażenie, że stacja chronoprzejścia nie znajduje się w najbardziej wygodnym miejscu i Masziw wyjaśnił: - Wcześniej było tam wzgórze, jednak rozkopano je i wznie- siono pomnik Wodza, który stał przez niemal sto lat. Potem, podczas przewrotu pomnik został wysadzony, a na jego miejscu zbudowano Wieżę Sławy. Podczas kolejnego przewrotu wieża nie ucierpiała, jednak „sława" przeminęła, a wewnątrz powstały struktury komercyjne i centra obliczeniowe. A kiedy nastąpił kryzys, wieża wymarła. Wynoszenie starych urządzeń i zamiana ich okazała się zbyt kosztowne. I stoi tak do dzisiaj, jednocześnie pusta i nie pusta. I jeszcze długo będzie tak stała, gdyż została zbu- dowana z bardzo wytrzymałych i mocnych materiałów. A stacja chronoprzejścia - temporal - przez cały ten czas jest wewnątrz, zamaskowana jako magazyn z odpadami. W wieży znajduje się mnóstwo takich martwych pomieszczeń. - Cmentarz - mruknął Suchow. Masziw zrozumiał. - Cały nasz świat to jeden wielki cmentarz. Procesu dezin- tegracji przyrody nie da się już zatrzymać żadnymi metodami, a wraz z ginącą przyrodą wymrze cała populacja planety. Oczy- wiście nie od razu, musi minąć pewien okres rozpadu kultury, upadku i degradacji, następnie okres Słabego Chaosu, a potem pełen rozpad. Tak na marginesie, jeśli skierujecie się „do góry", miniecie kilka martwych światów, podobnych do naszego, szcze- gólnie pod względem parametrów technicznych. 234 Wasilij Gołowa czew Suchow ironicznie zerknął na groźną dwururkę przy nodze Obserwatora. Masziw przechwycił jego spojrzenie i uśmiechnął się wyszczerzając zęby: - Co, nie pasuje do teorii technologicznego postępu? Tak, nasza technika jest daleka od doskonałości, nawet w porównaniu z waszą, choć cywilizacja naszego chronu jest starsza o kilka ty- sięcy lat. Nie jest to jednak moja wina. W zagłębieniu ewolucyjnej hiperboli ujrzycie światy, w których technologiczne łańcuchy doprowadzone zostały do groteski, a nawet absurdu. Ewolucja maszyn poszła tam drogą zwiększenia narządów z niewielką liczbą stopni swobody. To znaczy drogą uproszczenia konstrukcji i jednoczesnej komplikacji eksploatacji. - Retroewolucja - kiwnął głową Takeda. - Wriesso? Mmm... co? Aaa... tak. Tworzyli wstrząsające swą skalą i skomplikowaniem, a jednocześnie prymitywne ma- szyny, między innymi statki kosmiczne przypominające wasze parowozy, jednak setki razy większe. - Skąd pan to wszystko wie? Czyżby podróżował pan po chronach? - Niestety, ominęła mnie radość podróży po Światach Wa- chlarza. - Obserwator wyjął z obszernych fałdów swego kombi- nezonu przeźroczyste jak szkło, płaskie, kwadratowe pudełeczko, wyraźnie przypominające papierośnicę Takedy. - Mam jednak komunikator i jestem ciekawski. Ci, którym wysyłam raporty, płacą rai informacją. Zamiast odpowiedzi Tola wyjął swój komunikator. - Też mam taką zabawkę, jednak bardzo rzadko działa ona w reżimie odbioru. Masziw tylko pokręcił kudłatą głową, wyczerpawszy swe zapasy zdziwienia i niedowierzania. Przestał mówić o dziwac- twach swych nowych znajomych, jednak w jego oczach co jakiś czas migały iskry podejrzliwości. - Ciekawie byłoby zerknąć na Ziemię w środkowej czę- ści zagłębienia ewolucyjnej hiperboli - rzekł w zamyśleniu Takeda. - Wychodzi na to, że Ziemia naszego chronu nie Wirus mroku 235 jest najbardziej ślepym zaułkiem technologicznego stadium cywilizacji? - Znajdujecie się na skraju „pakietu". Mówiłem przecież, że na dnie hiperboli znajdują się światy z potwornie hipertroficznymi systemami, mocno przesiąkniętymi oddechem Chaosu. Dopiero na wzniesieniu hiperboli zaczynają się światy, które osiągnęły początkowe stadium magii wiedzy. I ziemski „pakiet" kończy się cywilizacją kolosalnego wzlotu, na najwyższym etapie abs- trakcyjnego myślenia, która niemal nie obawia się wtargnięcia Indragora. - Lucyfera - automatycznie poprawił Takeda. Masziw nie zaprzeczył. Rozmowa ta miała miejsce drugiego dnia pobytu Suchowa i Takedy w świecie Masziwa, gdy wrócił on z wyprawy do wieży i miasta, noszącego nazwę Tannerberiozasaw. Wieczorem zrobili spacer wokół dzielnicy magazynów i składów. Nałykali się spalin niemiłosiernie kopcących pojazdów o wstrząsających rozmiarach, niemal ogłuchli od ryku i huku, dwa razy chowali się przed poli- cyjnymi patrolami, zakutymi w pancerze i skóry przypominają- cych dinozaury stworzeń i postanowili nie wychodzić więcej bez potrzeby. Tym bardziej, że wiele informacji o tym świecie można było zaczerpnąć z wideotelegrafu - systemu przypominającego telewizję z Ziemi połowy dwudziestego wieku. Była nią rama z grubych belek wisząca na ścianie mieszkania Obserwatora. Wyobrażenie pojawiało się w niej jak żywy obraz z głębią i perspektywą, jednak jako że kąt widzenia ludzi nie odpowia- dał temu, pod jakim patrzyli na rzeczywistość mieszkańcy tego wszechświata i różniła się częstotliwość kadrów, oglądanie „te- lewizora" Masziwa, w którym nie było nic, co przypominałoby tranzystor, układy scalone, czy lampę, było bardzo męczące. Do końca swego pobytu Takeda ani Suchow nie przyzwyczaili się do osobliwości odbioru audycji telewizyjnych, choć zdążyli wiele się dowiedzieć i zrozumieć. Cywilizacja Obserwatora niewiele różniła się od ziemskiej, może tylko groteskowym zestawieniem prymitywnie wysokiej 236 Wasilij Gołowaczew techniki — w tym sensie, że jeśli doprowadzić do maksymalnej doskonałości rozwój parowozów i parowców, zamiast zamienić je na bardziej ekonomicznie i estetycznie przemyślane środki techniczne, to otrzymamy właśnie realizowany wariant - z nie- zwykle złożonym systemem stosunków społecznych, bazujących naetniczno-klanowych związkach. Co prawda, Masziw twierdził, że Wachlarz realizuje znacznie bardziej absurdalne stosunki mię- dzy istotami rozumnymi. Rozmowa o Światach Wachlarza ciągnęła się z przerwami przez dwa długie wieczory i towarzyszyła jej degustacja napoju, który gospodarz nazywał warresem, a Takeda - herbatą z konia- kiem, choć napój był nalewką z jakichś miejscowych traw rosną- cych wysoko w górach. Tylko tam przetrwały żałosne pozostałości niegdyś wspaniałej i dzikiej przyrody tej planety. Masziw nauczył Nikitę posługiwać się pierścieniem jako indykatorem toksycznych substancji i w ten sposób rozwiązali w końcu problem pożywienia, które musieliby wypróbowy wać na sobie metodą prób i błędów, co groziło szybkim skutkiem śmier- telnym. Warres smakiem i zapachem rzeczywiście przypominał herbatę z koniakiem i według pierścienia nie było przeciwwska- zań, by spożywali go ludzie żyjący w innym chronię. - Jak już wiecie - kontynuował Masziw, wygodnie rozparty na swym wielkim łożu, na którym rozłożyli się także Suchow z Tolą - zbliżone pod względem warunków światy rodziły się „pakietami", do miliarda światów w jednym. Dokładnie tyle re- alizowało się światów z planetami podobnymi do waszej Ziemi, czy naszej Tadzany. Jednak także w każdym „pakiecie" Światy nie są rozrzucone chaotycznie, lecz rozłożone „paczkami", przy czym tych niekorzystnych z punktu widzenia naszej moralności, z wysokim poziomem zła i nienawiści, jest z reguły więcej. - Na przykład? - zainteresował się Nikita. - Co chce pan przez to powiedzieć? - Na przykład Ziem, na których rodzili się despoci, aposto- łowie nienawiści do człowieka, w rodzaju Dżingis-chana, Stalina, Hitlera, czy fanatycy wiary, istnieje sześćset sześćdziesiąt sześć, Wirus mroku 237 zaś Ziem, na których panuje ustrój społecznej równości jest dziesięć razy mniej. Gdyby pan wiedział, jak ciekawe jest porów- nywanie dwóch światów, dwóch sąsiadujących ze sobą chronów, przesuniętych w czasie pod jednym chronokwantowym kątem! Różnice bywają albo bardzo subtelne, albo rażące, choć panujące w nich stałe fizyczne mogą różnić się jedynie w bardzo niewiel- kim stopniu. Shadanakar jest w istocie najdziwniejszym z tworów wszechświata, a jego różnorodność nie zna granic! W każdym razie nie jesteśmy sobie w stanie wyobrazić nawet małej cząstki tego, co zostało urzeczywistnione przez Wachlarz. Dopuszczalne są dowolne fantazje - z jednym zastrzeżeniem: prawa panujące w danym świecie nie mogą stać ze sobą w sprzeczności. Suchow odchrząknął. - To znaczy, że istnieje gdzieś świat, w którym realizowane są gobliny, trolle, hobbici, diabełki i wszelkie inne siły nieczyste? - Jest zupełnie możliwe, że dla nich to my jesteśmy „siłą nieczystą" - rzekł w zamyśleniu Takeda, który częściej miał szczęście rozmawiać z Masziwem. - Wachlarz realizuje wszystkie mity narodów zamieszkujących światy, od staroruskich, przez akkadyjskie, do japońskich, egipskich i afrykańskich. Będziemy jeszcze mieli okazję przekonać się o tym w praktyce. - Jeśli uda wam się wyrwać z łap sług - zauważył sceptycznie nastawiony Masziw. - Wasze możliwości są jak widzę niewielkie. Tym bardziej, że możecie wyjść w umierających światach, pod- legających rytmowi wojen i kataklizmów. Dowiedziałem się na przykład niedawno o istnieniu warstwy fanatycznych islamskich imperiów, nie tolerujących ludzi o innych poglądach, w których panuje globalna wojna wszystkich ze wszystkimi. A w czym jest lepszy świat, w którym zwyciężył Hitler? Albo gdzie wasz Stalin dożył stu dwóch lat? Lub na których cała Ziemia znajduje się pod tatarsko-mongolskim jarzmem? Suchow zerknął na Takedę, w którego oczach tlił się dra- pieżny ognik ciekawości. - Tak, życie w takich światach na pewno nie należy do przyjemnych. 238 Wasilij Gołowaczew - Jest za to ciekawe - rzekli jednocześnie Masziw i Tola. Nikita roześmiał się, z przyzwyczajenia przykrywając usta dłonią. Obaj Obserwatorzy byli do siebie podobni fanatycznym pociągiem do wiedzy i pazernością na informacje. Ci, którzy typowali kandydatów na stanowisko Obserwatora, nie pomylili się w wyborze. Masziw wiedział o życiu Wachlarza znacznie więcej, niż Takeda, jednak inżyniera to nie deprymowało, a raczej stymu- lowało, jak sam przyznał się Nikicie. O Światach Wachlarza mógł dyskutować w nieskończoność i Masziw odpłacał mu tą samą monetą, zmieniając się w czasie rozmów z pochmurnego i wiecznie niezadowolonego typa o wyglądzie bandyty w inte- lektualnego i akuratnego rozmówcę, dobrze orientującego się w temacie rozmowy. Suchow także interesował się życiem Wachlarza, choć jego ciekawość połączona była z dużą dozą wątpliwości i strachu. Nie miał pojęcia, co ich czeka, czym zakończy się Droga i kim stanie się na jej końcu. Uczucia te połączone były z niepokojem o losy Kseni, dlatego też Nikita był niecierpliwy, pobieżnie przysłu- chując się rozmowom i na siłę zmuszając do treningów. Jednak i on wciągał się w niesamowite opowieści Masziwa o Światach Wachlarza. Najwidoczniej Takeda miał rację, gdy zasugerował, że Obserwator na Tadzanie był nie tylko Obserwatorem, lecz także Wtajemniczonym. Wedle jego słów istniał świat, w którym w ogóle nie było Stalina, lecz był Hitler, choć nazywał się inaczej. Istniały światy typu helleńskiego, scytyjskiego, mongolskiego czy indyjskiego. Światy, w których ludzie oddalili się od techniki, rozwijając zdol- ności paranormalne i wybierając drogę rozwoju biologicznego. Światy superkomputerów, stanowiące ślepe uliczki rozwoju, po- dobnie jak świat Masziwa. Światy, na których cywilizacje umarły, zostawiając po sobie ruiny. Światy położone blisko Ziemi, cha- rakteryzujące się jednak wyższym stopniem psi-kontaktu, znane na Ziemi dzięki wyciekom informacji; Atlantyda i Szambala były mitami stworzonymi pod wpływem takich właśnie wycieków. Wirus mroku 239 Światy, gdzie w Układzie Słonecznym istniał Faeton, Ziemia nie miała Księżyca, Jupiter był drugą gwiazdą, oprócz Ziemi nie było innych planet, a jedynie pierścienie z komet i meteorów, gdzie planet było znacznie więcej i tak dalej. Istniały też w końcu wszechświaty-chrony do tego stopnia różniące się od wszech- s'wiata-Ziemi, że z trudem można było uwierzyć w ich realnos'ć. Jeśli w cywilizacje rozumnych dinozaurów, słoni, pszczół czy trzmieli, delfinów, a nawet gigantycznych pytonów Nikita był jeszcze w stanie uwierzyć, to s'wiaty z rozumnym życiem opartym na elektronowych koncentracjach w masywach galaretowatych półprzewodników trudno było sobie wyobrazić. Masziw zapalił. Dym jego cygara okazał się dla ludzi przy- jemnym zaskoczeniem, gdyż miał zapach mięty i ozonu, choć na samego gospodarza oddziaływał niemal narkotycznie. Suchow przestał przysłuchiwać się rozmowie. Głosy obu Obserwatorów zlały się dla niego w niewyraźny szum i Nikita zapadł w drzemkę. Śniły mu się rogate dinozaury, wężopodobne stwory z koronami na głowach, koszmarne potwory w czarnych pancerzach i gigantyczne obłoki gazu mające wielkość galaktyki, porozumiewające się z nim w nienagannym rosyjskim i nazywa- jące tancerza swym „galaretowatym przyjacielem". 240 Wasilij Gołowaczew ROZDZIAŁ 2 Czwartego dnia pobytu uciekinierów z Ziemi na Tadzanie Masziw znalazł sposób, by przedostać się niezauważonym do wieży i doprowadzić Ziemian do stacji chronoprzejścia. Szli do wieży pod ziemią, przez kolektory i tunele miejskiej kanalizacji, niczym nie różniące się od podobnej sieci dowolnego większego miasta Ziemi. Masziw doprowadził ich dokładnie pod wieżę do przelotowej studzienki wentylacyjnej biegnącej przez cały pion wieży. Zatrzymał się, oświetlając latarką pomieszczenie z pompami, które wciąż dostarczały zasysane z góry powietrze do wszystkich korytarzy budynku. Panował tu potworny hałas i trze- ba było mocno wytężać gardło, by dokrzyczeć się do sąsiada. - Rozumiem oczywiście, że musicie uciekać w poszukiwaniu spokojniejszych światów, nigdy jednak jeszcze nie spotkałem hombre... człowieka, który uniknąłby niebezpieczeństwa, ucie- kając przed nim. Nikita poklepał Obserwatora po ramieniu. Niemal dosłownie powtórzył on znany ziemski aforyzm, najważniejsze było jed- nak to, że miał rację. Lecz mimo wszystko tancerz potrzebował choćby krótkiego okresu spokoju, by doprowadzić do porządku duszę i serce oraz potrenować z rezerwami energii, budząc Wieść, a przez nią zapasy psi-energii. Masziw w odpowiedzi również poklepał go po plecach, ro- zumiejąc milczenie Suchowa nie gorzej niż wyjaśnienia. Takeda pod wpływem chwili opowiedział mu całą ich historię i choć Masziw był nastrojony sceptycznie co do ich dalszych planów, nie odmówił pomocy. - Na waszym miejscu wróciłbym do domu, gdzie nikt się was teraz nie spodziewa. W waszym świecie, a dokładnie w waszej ojczyźnie, żył pewien uczony, a także pisarz, Władimir Sawczen- ko, który odkrył uniwersalny związek pomiędzy przyczynami i zjawiskami, występujący we wszystkich bez wyjątku Światach Wirus mroku 241 Wachlarza. Opublikował swą pracę pod tytułem „Antyfizyka dla wszystkich" i nikogo z Ziemian swojego... waszego czasu nie zainteresował. - Nikt nie jest prorokiem we własnym kraju. - Nikita od- wrócił się do Takedy ubranego, podobnie jak on, w kombinezon i hełm wiliera, policjanta Tadzany. Uniformy wilierów zdobył Masziw, nie zdradzając, ile go to kosztowało. - Czytałeś' tę „Antyfizykę"? - Ze wstydem przyznam, że nie. Wiem, że był taki pisarz, mieszkał w Kijowie, jednak nie żyje już kilka lat... choć jego książki można dostać do dzisiaj. „Antyfizyki" nie czytałem. Masziw, podobnie jak Suchow, poklepał Takedę po ple- cach. - A powinien pan, przyjacielu. Sawczenko teoretycznie opisał wzajemne relacje pomiędzy konstantami każdego chronu: pierwotne wydarzenia, które określają rozmiary i czas trwania s'wiata. A także to, że istnieje bezpośrednia wiedza-działanie, możliwość samokoncentracji milion razy wyższa, niż realizują to ludzie. - I co to niby oznacza? - wzruszył ramionami Nikita. - Koncentracja energii, występująca także w każdej istocie, jest ogromna! Jeśli opanuje się ją według formuł Sawczenki, można stać się magiem. - Gdyby to było możliwe, wszystkie Światy Wachlarza pełne by były magów i czarodziei. - Opanowanie S-procesu - tak nazwą go na Ziemi w odle- głej przyszłości -jest możliwe tylko przez twórcze osobowości, a i to nie przez wszystkie. Lecz mimo wszystko jest to dla was jakaś szansa. - Zobaczymy. Dziękujemy za troskę. Masziw uniósł rękę w geście akceptacji i poprowadził ludzi w kierunku ściany podziemnej sali, na której czerniały klamry, ciągnące się do sufitu i dalej w górę po ścianie studzienki. Zaczęli wspinać się po nich jeden za drugim, zarzuciwszy na ramiona tornistry miejscowego wyrobu wypełnione prowiantem i bronią. 242 Wasilij Gołowa czew Swój masywny karabin Masziw jedynie poprawił na ramieniu w ten sposób, by w razie konieczności móc od razu otworzyć ogień, wspinaczka sprawiała mu więc najwięcej trudności. Wejście na wysokość trzystu metrów jest niezwykle męczące nawet po schodach, zaś wspinaczka po klamrach, z których wiele ledwie trzyma się w ścianie, jest jeszcze trudniejsza. I choć nikt im nie przeszkadzał, na szczyt dotarli kompletnie wyczerpani dopiero po półtorej godzinie. Odpoczywali pół godziny, uspokajając oddech i bicie ser- ca. Następnie Obserwator, nakazując im gestem, by poczekali, przestrzelił zamek na wyjściowej kracie i wyszedł na dach wieży. Dźwięki wystrzałów przemieściły się w dół, łącząc się z wyraźnie słyszalnym hukiem wentylatora i rodząc kaskadowe echo, wątpli- we jednak, by można je było usłyszeć wewnątrz budynku. Po kwadransie wiszenia na klamrach Nikita ostrożnie wyjrzał na zewnątrz. Była noc. Kopuła szybu wentylacyjnego wieńczyła dach budowli otoczony metalową poręczą. Nad studzienką sterczał trzymetrowy pręt zakończony purpurową lampą, która niczego nie oświetlała. Masziwa nigdzie nie było widać. Suchow wyszedł na zewnątrz, wyjął z plecaka oszczep-wartsuni, chwilę odczekał i przywołał Takedę. We dwóch sprawdzili teren, będący zwień- czeniem centralnego pionu wieży, której dach był trzydzieści razy większy i znajdował się dziesięć metrów, czyli jakieś trzy piętra niżej. Nie znaleźli żadnego włazu, a tylko metalową drabinę schodzącą na główny dach. - Co robimy? - szepnął Nikita. - Czekamy - również szeptem odparł Tola. Był uzbrojony w dwulufowy automat, podobny do tego, który miał Masziw. Czekali długo - czterdzieści minut, godzinę, półtorej, oglą- dając z góry słabo oświetlone miasto. Nawet w ciemności było widać, że wisi nad nim brunatno-szara chmura smogu. W końcu nawet Takeda zaczął przejawiać oznaki zniecierpliwienia. - Coś się wydarzyło. Musimy poszukać stacji i uciekać na własną rękę. Wirus mroku 243 - Najpierw musimy odszukać Masziwa. - Ajeśli wpadł w pułapkę? Nie, Kit, nie możemy ryzykować przypadkowej kulki. - Przestań, bo wykraczesz! - Nikita zerknął na pierścień: w kamieniu pomrugiwał żółty krzyżyk. - Nie pachnie tu na razie „sługami szatana", a z wilierami poradzimy sobie. - Więc pójdę przodem. Takeda przerzucił nogę przez ogrodzenie i zaczął schodzić po drabinie na główny dach, pokryty jakąs' ciemną substancją przypominającą zaschnięty klej. Wkrótce znaleźli niską piramidę wyjścia z otwartymi drzwia- mi. Z głębi budynku sączyły się ciche odgłosy obcego życia i matowe, żółte światło. - Czekają na nas - rzekł z przekonaniem Takeda na ucho tancerzowi. - Słyszysz te dźwięki? Ktoś chodzi i rozmawia. - „Niewyraźny szmer tysiąca śmierci" - szepnął Suchow w odpowiedzi. - Co?! O czym ty mówisz? - O niczym. To Zabołocki. Tak czy inaczej nie ma innej drogi na dół. Takeda sprawdził gotowość swej prehistorycznej dwururki i bezszelestnie zniknął w piramidzie budki, po omacku wyszu- kując kolejne stopnie. Nikita westchnął głęboko, odczuwając napięcie, niecierpliwość i drżenie rąk, wygodniej ujął wartsuni i ruszył w ślad za inżynierem. Spiralne schody w miarę, jak po nich schodzili, były coraz lepiej oświetlone, aż w końcu ukazał się fragment korytarza z zielonymi, pokrytymi brudem i plamami sadzy ścianami i czarną podłogą, w której odbijała się lampa w kształcie trójzębu. Takeda podniósł rękę i Suchow znieruchomiał. On także dostrzegł to, co zobaczył Tola: w podłodze odbijała się część innego korytarza i za jego rogiem nieruchoma postać w lśniącym rynsztunku. Najwy- raźniej znajdował się tu dwuosobowy posterunek wilierów, było słychać jak z rzadka wymieniają oni jakieś uwagi. Przez jakiś czas Nikita wytężał słuch, po czym zbliżył usta do ucha inżyniera. 244 Wasilij Gołowaczew - Jest ich tylko dwóch. Nie spodziewają się nas. Masziw został złapany, ale nas nie wydał. Takeda wskazał palcem w dół i pogładził swój automat. Nikita przecząco pokiwał głową, ważąc w dłoni wartsuni. - Twoja armata narobi hałasu, a oszczep jest bezgłośny. Osłaniaj mnie, jakby co. Ostatnie stopnie Suchow pokonał dwoma susami, zeskoczył na podłogę (czarna, błyszcząca powierzchnia okazała się warstwą jakiegoś płynu), w mgnieniu oka ocenił sytuację i wystrzelił. Błękitny, wijący się strumień wystrzału przeszedł po rękach pierwszego wiliera i zniszczył automat drugiego. Ręką Suchowa wstrząsnął skurcz, nie wypuścił jednak wartsuni. Pierwszy wilier padł na podłogę bez żadnego dźwięku, jed- nak drugi zaczął krzyczeć i Takeda musiał zajechać mu kolbą po hełmie. Zapadła cisza. Korytarz ciągnął się w obie strony po łuku i był cały zalany płynem przypominającym naftę. Drugi korytarz, wąski i ciemny, prowadził w głąb budynku i kończył komórką z trojgiem drzwi. Takeda przyświecił latarnią i cicho gwizdnął: Na jednych z drzwi znajdował się znajomy napis w tadzańskim języku: „Odpady radioaktywne". - Albo mamy niewiarygodne szczęście albo stacja jest w sta- nie się przemieszczać. - Istnieje także inne wyjaśnienie: takich pomieszczeń z od- padami jest tutaj wiele. - Nikita pchnął drzwi i twarz zalało mu liliowoszare światło „przedsionka" stacji chronoprzejścia. Było to faktycznie wejście do stacji. - Niczego nie rozumiem! - Być może reaguje ona na nasze... twoje myśli? Było nie było, jesteś Wysłannikiem. Suchow chrząknął. - Oczywiście myślałem o stacji, ale... Zresztą, dobrze się składa. Wiemy teraz, gdzie się znajduje i w razie czego zawsze tu trafimy. Chodźmy poszukać naszego przyjaciela, spróbujemy go uwolnić. Wirus mroku 245 -Chyba zwariowałeś, tancerzu! Jest w swoim świecie, jakoś się wykręci, a my tylko narobimy bigosu albo sami wpadniemy. Co wtedy? - Możesz poczekać na mnie tutaj. - Nikita nie podniósł gło- su, jednak w jego tonie zabrzmiały jakieś nieznane dotąd nutki, władcze, uparte i pełne przekonania. - Więc chodźmy - odparł niewzruszenie Takeda. Po dwudziestu minutach poszukiwań wyszli na styk dwóch korytarzy, podobny do tego pierwszego, na który trafili po Wyj- ściu ze stacji chronoprzejścia. Tu także znajdowała się klatka schodowa i kabina windy ogrodzona rdzawymi, metalowymi prętami. Nie spotkali żadnego wiliera, nie było ich też na klatce schodowej, jednak Suchow pierwszy zwrócił uwagę na dźwięki rozmowy, dochodzące z szybu windy. Wygiąwszy listwy ogro- dzenia, z trudem przesunęli ciężkie drzwi i zajrzeli do szybu. Kabina windy znajdowała się piętro niżej i właśnie stamtąd dobiegały głosy rozmawiających ludzi, wśród których wyraźnie wyróżniał się ochrypły bas Masziwa. Najwidoczniej rozumiał, że jego goście będą go szukać i robił awanturę, swym rykiem dając znać, gdzie jest i co się z nim dzieje. - To dziwne, że tyle czasu trzymają go tutaj, w budynku - wysapał Takeda. - Wiedzą, że nie jest sam i czekają na pozo- stałych? Czy próbują wyjaśnić na miejscu, co tu robił? Gest Suchowa był bardziej wymowny, niż słowa: A jaka to różnica? Postanowili zejść szybem na dno windy, przeanalizować sytuację, określić liczbę i siłę przeciwników i dopiero potem działać. Udało im się zejść po olbrzymich, metalowych listwach, o które zahaczały koła zębate kabiny windy; tutejsze windy były skonstruowane inaczej niż ziemskie - nie miały lin, a ich silnik znajdował się na dachu kabiny. Znaleźli też klapę, zaopatrzoną w zwykłą zasuwkę, bez zamka, która w dodatku była oderwana. Uchyliwszy luk „dywersanci" upewnili się, że kabina jest pusta i bezszelestnie zeskoczyli na podłogę, przygotowani na każdą 246 Wasilij Gołowaczew niespodziankę. Nikita od razu obejrzał panel sterowania, najeżony dźwigniami i pokrętłami; do przycisków ani sensorów cywilizacja Tadzany z jakiegoś powodu nie doszła, choć pewne jej rozwiąza- nia techniczne mogły być konkurencyjne nawet z ziemskimi. Drzwi windy, zaopatrzone od s'rodka w ciężką zasuwę, otwierały się na zewnątrz. Musieli się namęczyć, by bezgłos'nie poradzić sobie z zasuwą. Przez szparę widać było częs'ć klatki schodowej, stertę skrzyń i korytarz. Było tu ośmiu wilierów. Siedzieli na skrzynkach, krzątali się przy jakimś huczącym i migającym urządzeniu przypominającym sportowego kozła, lub bez celu wałęsali się po korytarzu. Dwóch przesłuchiwa- ło Masziwa, którego nie było w polu widzenia, i jeden z tej dwójki nie był wilierem. Wysoki, przygarbiony, w szarym, plamistym kitlu z mnóstwem metalowych ćwieków, od razu wzbudził podejrzenia Suchowa. A po minucie Nikita zrozu- miał, że jest to wcielony - po krzywym spojrzeniu rzuconym na drzwi windy. Tancerz odchylił się i wymamrotał do Toli przybitym to- nem. - Wpadł i śmy! Ten ubrany na szaro mudżahedin to wcielony! Sam zobacz. Takeda na sekundę przystawił oko do szczeliny. - Masz rację. Nie mamy jednak odwrotu. Musimy zaata- kować zanim się zorientują, w przeciwnym razie dopadną nas w szybie, gdy będziemy się wspinać. Nikita w milczeniu kopnął drzwi... które otwarły się tylko do połowy, trafiając na niską, metalową barierkę niewidoczną przez szczelinę. Gdyby od razu rzucili się naprzód, bez wątpienia potknęliby się o nią i padli na ziemię, trafiając pod ogień kilku automatów. Uratowały ich szybkość reakcji i zimna krew Takedy. Choć scena i tak była wyjątkowo barwna: wilierzy obejrzeli się, słysząc huk otwieranych drzwi, Masziw, przywiązany do jeszcze jednej brzęczącej maszyny, przypominającej jednocześnie stół do tortur i detektor prawdy, uniósł głowę, Nikita przekroczył barierkę, Takeda uniósł automat, gigant w szarym kombinezo- Wirus mroku 247 nie wsunął głowę w aparat z okularami i skierował go na ludzi. W ręku trzymał taki sam oszczep, jaki miał Nikita, spóźnił się jednak o ułamek sekundy. Ludzie zaczęli chwilę wczes'niej, gdyż byli przygotowani na najgorsze i nikt nie oczekiwał ich od strony windy. Długa, podwójna seria przecięła grupę policjantów, zwalając ich z nóg, a błękitna błyskawica wartsuni trafiła w rękę czło- wieka w szarym uniformie, trzymającego identyczny miotacz promieni. Choć zdążył on wystrzelić - pochodnia błękitnego płomienia uderzyła w drzwi windy. Druga seria Takedy trafiła w brzęczącego „kozła" i ten eksplodował żółtym ogniem i dy- mem, na chwilę przykuwając uwagę tych wilierów, którzy stali jeszcze na nogach. Nikita podskoczył do Masziwa, patrzącego na nich z rado- snym zdumieniem i niedowierzaniem, wsunął ostrze oszczepu pod pęta na jego rękach i nogach, przeciął je i Obserwator został uwolniony, natychmiast przyłączając się do walki. Chwycił czyjś automat i zaczął strzelać do migających w korytarzu postaci. I przez cały ten czas człowiek w maskującym kombinezonie stał z boku - bez ręki, nie padając ani nie krzycząc z bólu - i uważnie obserwował Suchowa, nie zwracając uwagi na panujące wokół zamieszanie, wystrzały, krzyki, ani rozkazy. Jego spojrzenie było straszne! Gdyby Nikita spotkał się z nim wzrokiem, nie pomogłyby mu wola, siła, ani broń. Tancerz jednak nie rozglą- dał się na boki, koncentrując się na głównym celu - uwolnieniu Masziwa. Po minucie walka była zakończona. Masziw pociągnął swych wybawców za sobą i po jakimś' czasie - biegli ze wszyst- kich sił - wyprowadził ich przez korytarze i schody do jeszcze jednych drzwi z napisem: „Odpady radioaktywne". Nie były to te same drzwi ani korytarz, które uciekinierzy znaleźli godzinę wcześniej, jednak Suchow od razu poczuł - tu znajduje się sta- cja chronoprzejścia! Faktycznie, mogła się ona przemieszczać, zmieniając swe położenie według rozkazów wydawanych przez podświadomość podróżników, albo według programu stworzo- 248 Wasilij Gołowa czew nego miliony lat temu przez któregoś z magów odpowiadających za los Wysłannika. Myśl mignęła i znikła. Suchow dotknął drzwi dłonią, wejście się otwarło. Nikita obejrzał się i wymamrotał: - „Wskaż mi proste drogi"*. - Zegnajcie - rzekł Masziw, który wciąż jeszcze nie mógł przyjść do siebie. - Dlaczego nie uciekliście sami? - Dlatego, że nie zostawiamy przyjaciół w biedzie - odparł uprzejmie Takeda. - Powodzenia, Obserwatorze. Może się jeszcze spotkamy? - Wątpię. - Masziw dodał kilka słów w swym ojczystym języku. Suchow uśmiechnął się, jednak nie przetłumaczył. Wy- ciągnął rękę. - Nich pan ucieka, nim wilierzy nie zorganizują obławy. - Jestem w domu, czegóż miałbym się obawiać? Zauwa- żyliście tego obcego w szarym kombinezonie? Wiedział o was wszystko. Nie był to jednak bhang... nie był też jednym ze sług. - Był podwójny, wcielił się w niego jeden z tych, którzy na nas polują. Jest bardzo prawdopodobne, że kiedyś spotkam się z nim twarzą w twarz. - Niech Bóg was strzeże! Być może uda się wam ocaleć, zaczynam w to wierzyć. Proszę skorzystać ze swego pierścienia- -indykatora, może on doprowadzić do dowolnego chronu, także takiego, w którym przez długi czas nikt nie będzie was niepokoił. Powodzenie każdego przedsięwzięcia to dobre źródło informacji i dobry wykonawca. Macie za mało informacji. - Dziękuję, zrozumiałem. - Ma pan jednak na ręce, a konkretnie na ramieniu, bezcenne źródło wiedzy, musi pan tylko skłonić je do mówienia. - Spróbuję... - Nikita zaciął się, twardo spojrzał w oczy Ob- seYwatora, w których wątpliwość walczyła z nadzieją. - Zmuszę ją do mówienia! *- Iwan Bunin - "Psałterz"- Wirus mroku 249 Sucho w myślał w tym momencie o Kseni. Masziw klepnął go po plecach, potem Takede, podniósł ręce w geście pożegnania i znikł w mroku korytarza. Dwójka przyjaciół wpatrywała się w ciemność, dopóki nie zamilkło echo kroków, po czym obaj weszli w liliowy półmrok i drzwi stacji chronoprzejścia zamknęły się za nimi. Pozorne uczucie lekkości, z którym wydostali się ze świata Masziwa, zrobiło im paskudny żart, usypiając nawet wrodzoną ostrożność Takedy. Nie mieli co prawda czasu na przeanalizowa- nie sytuacji, jednak Tola powinien był się zastanowić - dlaczego mają takie szczęście? Niestety także on poddał się nastrojowi Nikity, upojonego zwycięstwem i własną odwagą, który zapropo- nował, by pobawić się płytami Wachlarza, to znaczy obejrzeć jego światy, dotknąć ich własnymi rękami - choćby tych, na których nie czekała na nich zasadzka „sług szatana". W ten sposób, korzystając ze wskazań pierścienia, weszli na grząską powierzchnię chronoszczeliny, łączącej światy z różnym upływem czasu i odmiennymi prawami fizyki, nie wiedząc, że każde przemieszczenie się po „strunie" chronoszczeliny wstrząsa całą pajęczyna „strun" i że obserwatorzy z obu obozów - Chaosu i Porządku -już otrzymali sygnał: ktoś topornie, nie przestrzega- jąc żadnych zasad maskowania ani amortyzacji drgań „drabiny" Shadanakaru, otworzył Drogę. Wskazania indykatora były pomyślne (powietrzem nowego świata można było oddychać, woda była zdatna do picia, bojów- karze nie czekali przy wyjściu) i podróżnicy wyszli w świat, o któ- rym opowiadał Masziw. Uproszczone technologie i zwiększenie liczby roboczych mechanizmów maszyn doprowadziły naukę tej cywilizacji do patologicznej sytuacji, rodzącej techniczne mon- stra. Myśl inżynieryjna tego niedołężnego świata zabrnęła w ślepą uliczkę, niezdolna do zmiany idei, wciąż ulepszając te, które zostały opracowane przed setkami bądź nawet tysiącami lat. Po gigantycznych autostradach - koleje tu nie istniały - peł- zły przerażające, przedpotopowe pojazdy parowe napędzane wę- 250 Wasilij Gołowaczew glem. Po ulicach zadymionych miast z niskimi, choć zajmującymi olbrzymią powierzchnię domami z łoskotem przemieszczały się w chmurach smogu koszmarne parodie samochodów, których estetykę lepiej było przemilczeć. Po niebie latały prawdziwe wieloskrzydłe i wielosilnikowe fortece wielkości połowy ziem- skiego lotniska. Ich silniki napędzane były energią elektryczną wytwarzaną w atomowych reaktorach, sterowanych absolutnie przedpotopową techniką - za pomocą systemów zwalniających reakcję rdzeni - i trudno było sobie nawet wyobrazić, na ile nie- pewna była to metoda. Istniały w tym świecie także statki kosmiczne - gigantyczne góry z metalu, betonu i materiałów ceramicznych, które wywo- ływały mdłości samym swym wyglądem. Źródłem energii były w nich także reaktory atomowe, podobne do tych, jakie istniały na Ziemi w latach pięćdziesiątych, tyle że setki razy większe. I mimo wszystko były one w stanie funkcjonować! Ziemia w tym chronię nazywała się Udurgumruub, miała dwa księżyce - Burrumub i Gurrub, a Układ Słoneczny liczył jedenaście planet, około trzech setek satelitów oraz pięć pierścieni z asteroidów i kosmicznego pyłu, i niemal wszystkie z nich były zbadane z pomocą atomowych gwiazdolotów bez uprzedniego sondowania. Cywilizacja Udurgumruubu nie znała automatyki i technologii komputerowych. Podobnie jak nie znała technologii przetwarzania odpadów i przestarzałych urządzeń technicznych - Nikita i Tola wyszli ze stacji chronoprzejścia w centrum gi- gantycznego składowiska odpadów, które początkowo uznali za miasto. W istocie składowisko było swoistym miastem, w którym mieszkały tysiące odtrąconych przez cywilizację nędzarzy, bez- domnych, kalek i zbijających się w szajki kanalii wszelkiej maści. Jedna z takich band, uzbrojona w noże i wielkie, jednolufowe strzelby, przypominające muszkiety, próbowała ograbić nowo przybyłych. Napastnicy byli zadziwiająco porządnie odziani, niemal jak ziemscy rockersi, jednak wystarczyło rzucić okiem na ich twarze - bezwłose, po wilczemu drapieżne i okrutne - by Wirus mroku 251 stracić wszelką ochotę na zawieranie znajomości i wymianę informacji. Podróżnicy dos'ć łatwo uporali się z napastnikami, gdyż ci nie mieli najmniejszego pojęcia o elementarnych zasadach sztuki wojennej i później przybyszy nikt już nie niepokoił. W mundurach wilierów - ziemskie palta i czapki musieli zostawić w domu Ma- sziwa- niemal nie odróżniali się oni od mieszkańców Udrumbu, jak nazywali swoją planetę sami aborygeni. Z trudem zdobywając s'niadanie i z jeszcze większym trudem zmuszając się do jego zjedzenia, podróżnicy postanowili nie przedłużać swego pobytu na Udrumbie, Ziemi „środka pakietu cholernych chronów", jak wyraził się Takeda, odpowiadającej najniższemu punktowi ewolucyjnej paraboli danego „pakietu". Następny przystanek był na tyle podobny do poprzedniego, że Nikita miał wątpliwości, czy stacja zadziałała. Wyszli na wzgó- rzu otoczonym identycznym składowiskiem. Był to już jednak inny świat, z własnym kolorytem i specyfiką. Jego cywilizację reprezentowało jedno gigantyczne miasto, które przemieszczało się tworząc nowe place budowy i zostawiając za sobą „ogon" ruin i hałd śmieci. Nazwa planety pozostała nieznana i przyjaciele postanowili się na niej nie zatrzymywać. Następnie wyszli w środku „pakietu" muzułmańskich impe- riów, ostoi fanatycznych wyznawców islamu, wytrzymując tam pół godziny i o mało nie wpadając w ręce kontrwywiadu kraju, w którym znajdowała się stacja chronoprzejścia. Lecz nawet pół- godzinna obserwacja fanatycznie modlącego się tłumu i rzezi, jaka rozpętała się po modlitwie, wystarczyła wrażliwym Ziemianom. Ten „pakiet" chronów był antyhumanitarny i antyintelektualny, jego rozwój przebiegał po skierowanych w dół odnogach, szybko prowadząc do zdziczenia i duchowej śmierci, za którymi nastę- pował pełny rozpad cywilizacji. Minęli „pakiety" światów, opanowanych przez imperia, które władały praktycznie całą planetą. Niektóre z tych imperiów miały swoje odpowiedniki w ziemskiej rzeczywistości: Stany Zjedno- czone, Japonia, Chiny, aryjskie Niemcy, rasa mongolsko-indyj- 252 Wasilij Gołowaczew ska, związki czarnych Afrykanów, Egipt. Dotarli także do Rosji, a właściwie Rusi przyszłości, za dziesiątki, a nawet tysiące lat. Pierwszy przystanek zrobili na początku rosyjskiego „pakietu". Planeta nazywała się Soacera, a kraj odpowiadający ziem- skiej Rusi - Oseneazą. Przez kilka godzin włóczyli się po lesie, który w dużym stopniu przypominał ziemski las strefy umiarko- wanej, z liściastymi i iglastymi drzewami, zaroślami i kwitnącymi trawami i nie mogli się nasycić jego powietrzem. Tutejsze niebo miało zielonkawy odcień, oddychało się lekko, zaś panująca cisza sprzyjała odpoczynkowi i ukojeniu. Wyszli ku rzece, za którą rozpościerała się trawiasta równina z błyszczącymi masztami wiatraków. Na horyzoncie migotała białobłękitna ściana miasta, ludzi nigdzie nie było widać, dróg także, jedynie wzdłuż rzeki wiła się ścieżka, wskazująca na to, że piechurzy w tym świecie nie zanikli. Jednak nawet tutaj nie zatrzymali się na dłużej, gdyż pragnienie ujrzenia idealnego świata pognało ich dalej. Zaś na Ziemi środka „pakietu" z wysoką technologią, zapew- niającą wolność wszelkich twórczych poczynań, z demokratycz- nym ustrojem i rozwiniętą ekonomiką, pozwalającej wszystkim mieszkańcom na dostanie życie, podróżników dosięgła pogoń. Stacja chrónoprzejścia była ukryta w jaskini wychodzącej prosto ze ściany gigantycznego kanionu porażającego dzikim pięknem i monumentalnością. Zejścia w dół nie było, co nie- zbyt zmartwiło wędrowców, urzeczonych niezwykłą panoramą. Otrzeźwiło ich mroczne przeczucie - obaj przygotowani byli na niebezpieczeństwo i nie stracili czujności. Nikita zerknął na pierścień: kamień pulsował purpurowym półksiężycem, wystrzeliwując długie, pomarańczowe iskry w głąb jaskini, z której wyszli. - Słudzy! - wydusił z siebie Suchow, gorączkowo wyszar- pując z plecaka oszczep. - Czekali na nas? - Nie, szli za nami. Są jeszcze wewnątrz stacji, ale zaraz z niej wyjdą. Poszukajmy zejścia. Wirus mroku 253 Był o już jednak za późno. W odległy m końcu jaskini poja- wiły się liliowo lśniące drzwi i wyskoc zyło z nich pięć postaci w czarnyc h kombin ezonac h. 254 Wasilij Gołowaczew ROZDZIAŁ 3 Dowódcę sług już znali: był nim ten sam olbrzym, którego Sucho w spotkał w parku i który czekał na nich na stacji chrono- przejścia. Tym razem był on jednak ubrany w inny kombinezon i uzbrojony w trójząb, którego każde ostrze świeciło się jak rozżarzony metal. Z pamięci wypłynęła nazwa trójzębu - habub. Był to „młodszy brat" shikhirtcha, miotacz strzał, posiadających olbrzymią siłę przebicia i rażenia. Herszt wystąpił naprzód. Jego twarz nie wyrażała gniewu, zdziwienia czy nienawiści, była obojętna, posępna i wyniosła jak podczas poprzednich spotkań, lecz w jego oczach kryły się mą- drość i groźba, pomnożone przez pewność siebie i niewiarygodną siłę. Nikitą wstrząsnął mimowolny dreszcz przerażenia. - Trzecie spotkanie i ostatnie - odezwał się przywódca ni- skim barytonem. - Uprzedzałem was, że daleko nie zajdziecie. Uprzedzałem również, że Droga jest ponad siły zwykłego śmier- telnika. Szkoda, że tego nie zrozumieliście. - To się jeszcze okaże - wycedził przez zęby Suchow i wy- celował ostrze wartsuni w pierś giganta. Ten spojrzał na oszczep i pokręcił głową. - Wojownik Drogi nie ma prawa nosić cudzej broni. A tym bardziej nią walczyć. - Nie jest jeszcze wtajemniczony - cicho zaoponował Takeda, gotowy do otwarcia ognia ze swego przestarzałego, dwułufowego automatu. Dowódca przeniósł oceniający wzrok na inżyniera i kąciki ust drgnęły mu w czymś w rodzaju uśmiechu. - Giermek nie ma prawa wtrącać się w rozmowę panów. - Po pierwsze nie jest giermkiem ani sługą, lecz moim przy- jacielem - odciął się Nikita, z trudem się opanowując. - A po drugie, nie jestem wojownikiem Drogi - kontynuował Takeda wciąż tym samym cichym i uprzejmym tonem - i mogę Wirus mroku 255 walczyć każdym orężem. - Wystrzelił krótką serię, która wzbiła kurz pod nogami herszta. Czworo bojówkarzy nawet przy tym nie drgnęło i ich mil- cząca pogarda wobec śmierci i odczuwalny cień wyższości znów wypełniły lękiem duszę Suchowa. - On ma rację - wydusił z siebie Nikita zdrętwiałymi wargami. - Wkroczyłem na Drogę i taktycznie nie mam prawa posługiwać się tą bronią. Herszt znowu uśmiechnął się kącikami ust. - Prawo Drogi jest święte. Proponuję wam jednak wybór: pójdziecie z nami dobrowolnie albo... porozmawiamy sam na sam. Pasuje? Nikita odwrócił się do Takedy, ten przecząco pokiwał głową: - Lepiej ja się tym zajmę. -Nie... Suchow westchnął głęboko i nagle poczuł, jak uwalnia w so- bie uśpione dotychczas poczucie obowiązku. I pewności siebie. I wesołej złości. Przekazał wartsuni Toli. - Trzymaj, to nam się jeszcze przyda. Dowódca opuścił swój trójząb i nagle bez zamachu, jednym ruchem nadgarstka, cisnął nim w ścianę jaskini. Trójząb wbił się w nią bezgłośnie, tworząc spory otwór, a w następnej chwili zadrżał z hukiem. Nikita zdjął hełm i okulary, odpiął policyjny napierśnik, pozostawiając jedynie osłaniającą brzuch płytę i przyjął postawę. - Zanim zaczniemy... gdzie trzymacie Ksenię? - Kogo? - dowódca sług wydawał się być zdziwiony. - Moją dziewczynę. - Nigdzie. Mój oddział nie otrzymał zadania schwytania żadnej dziewczyny. Zaskoczony Nikita opuścił ręce. - Lecz jeśli nie wy, to kto? Inna grupa? „Czarni komando- si"? - Nie wiem. Czas na pytania minął. - Herszt skoczył i tan- cerz, który nie zdążył zablokować ciosu, potoczył się po podłożu 256 Wasilij Gołowa czew jaskini. - Nie bierz się za cos', jeśli nie potrafisz chcieć na tyle, by móc. - Esesman nie wypowiedział już więcej ani słowa. Był od tancerza cięższy i bardziej barczysty, lecz poruszał się tak szybko, że momentami jego ruchy wydawały się rozmyte. Suchow wyraźnie ustępował mu szybkos'cią i znajomością technik walki, choć udało mu się odeprzeć dwa kolejne ataki, które o mało nie złamały mu ręki. Herszt zmienił taktykę, zwiększając tempo, zupełnie jakby strzelał kombinacjami obrony i ataków. Po mistrzowsku korzystał z ken-taj ichi - zasady maksymalnej swobody ruchów i koordy- nacji w walce, pozwalającej wykorzystać w charakterze broni dowolną częs'ć ciała i siła jego ciosów przewyższała możliwos'ci obrony Suchowa, który zaliczył kilka upadków i kontuzji w mo- mentach, gdy jego bloki nie były w stanie zatrzymać wypadów przeciwnika. - Sui-no-kata! - Nie mógł powstrzymać się przed radą Takeda. Nikita usłyszał, zabrakło mu jednak siły i zręcznos'ci, by zastosować się do porady. Poza tym przepus'cił cios w głowę i na kilka sekund stracił kontakt z rzeczywistością. Gdy się ocknął, zobaczył blisko siebie twarz herszta „sług szatana", jego łokieć zbliżający się do głowy jak w zwolnionym filmie i dłoń drugiej ręki w zamachu; czas niemal się zatrzymał, jakby wahając się w niezdecydowaniu - czy nie za szybko na finał? I wtedy Nikita znów napotkał wzrok dowódcy; nie było w nim wątpliwości, jednak w czarnych głębinach obojętności wyraźnie tliła się triumfalna wyższość i pogarda. I właśnie ta pogarda zmusiła do działania podświadomość tancerza. Zdążył uchylić głowę i cios trafił go w ramię, prosto w znamię Wieści. Suchow miał wrażenie, że nastąpiła eksplozja, a nawet dwie: pierwsza w ramieniu, a druga - w głowie! Na ułamek se- kundy przestał cokolwiek odczuwać. Nie wyłączył się całkiem, nie stracił świadomości, choć nie był też w stanie o niczym myśleć. Następnie w głowie mu się rozjaśniło, jakby ktoś zerwał z niej worek, a ciało dosłownie zadudniło od przypływu sił, w całym Wirus mroku 257 organizmie nastąpiła dziwna, wewnętrzna zmiana, w rezulta- cie której zaczął widzieć w innych zakresach spektrum i każdy przedmiot nabrał przestrzeni, jakby patrzył na niego ze wszystkich stron naraz. Zmieniło się też poczucie siły i ciśnienia powietrza na skórę, pojawiła się analgezja - pełna niewrażliwość na ból. Poza tym w świadomości Nikity pojawił się dokładny schemat walki z przeciwnikiem, jego słabe punkty, sposoby neutralizacji ciosów i -jeszcze głębiej - znajomość własnych rezerw (niewystarczają- cych na serię agresywnych ataków, a jedynie na bloki i obronę!) oraz dziwnych technik walki, wcześniej mu nieznanych. Chwila oświecenia minęła. Kant dłoni herszta trafił w szyję Nikity, napotykając splot napiętych mięśni - tancerz nie zdążył uchylić się przed ciosem i jego ciało samo rozwiązało problem obrony. Chwilę później Nikita sam zaatakował. Cios był straszny! Wstrząsnął nawet samym Suchowem, który zmienił się w tym momencie w twardą maszynę, której wszystkie elementy jednocześnie uzupełniały się w ruchu, wchła- niając swą siłę i opierając się na własnej masie, wytrzymałości i inercji. Herszt sług, choć dwukrotnie cięższy od Nikity, przeleciał w powietrzu cztery metry i uderzył głową o ścianę jaskini. Nor- malny człowiek po takim ciosie byłby martwy, jednak herszt nie był człowiekiem. Przeżył szok - trwający przez dwa oddechy Suchowa - i był wyraźnie wstrząśnięty, nie został jednak wyeli- minowany z walki. Nie stracił nawet przytomności, jedynie na kilka sekund zastygł na czworakach, po czym wstał, potrząsając głową. Jego oczy zapłonęły mrocznym ogniem. Nie wiadomo, czym zakończyłaby się ta walka. Najpewniej przegraną Ziemianina, który nie poznał jeszcze swoich możliwo- ści i nie zdążył rozwinąć w pełni mistrzostwa wojownika rossdao. Nie uratowałaby go pewnie nawet pomoc Wieści, która odkryła przed nim tajne informacje o tej istocie, nazywając ją Hubbatem, ani rozbudzona na moment głęboka, rodowa pamięć, która do cza- su strzegła sekretów wojennych umiejętności przodków Suchowa. 258 Wasilij Gołowaczew Był wśród nich legendarny Radogor, drużynnik, a potem setnik w wojsku księcia Władimira, walczącego z tatarsko-mongolskimi hordami, którego mistrzostwo w walce na miecze było opiewane nawet w bylinach. W chwili, gdy Hubbat zrobił krok do przodu, zamierzając kontynuować walkę, zadziałała stacja chronoprzejścia. Postać, która pojawiła się w drzwiach, przypominała człowieka jedynie w zarysie. Miała ona bulwiastą głowę, długie niczym u goryla łapy do kolan i grube nogi z rozpłaszczonymi stopami. Jej ciało pokryte było ni to skórą, ni to pancerzem o malachitowej barwie i przypominało rybią łuskę. Oczu u istoty nie było widać, podob- nie jak uszu i ust. Machnęło łapą i czworo pomocników Hubbata bezgłośnie padło na dno jaskini. Sam Hubbat błyskawicznie zorientował się w sytuacji i skoczył w stronę ściany, z której sterczały jego „widły", lecz istota także się nie ociągała: kolejne machnięcie łapą i między znieruchomiałymi ludźmi i hersztem SS wyrósł obłok czarnego dymu. - Do temporalu, szybko - zabrzmiał zimny, metaliczny głos. Nikita niepewnie spojrzał na Takedę, który nie opuścił swe- go oręża. Potem zrozumiał, że temporalem istota nazwała stację chronoprzejścia. W pamięci zresztą już od dawna tkwiła mu ta nazwa, po prostu dopiero teraz stała się ona zrozumiała. - Szybciej! - powtórzyła pozbawiona ust istota. Wydawało się, że głos dobiega z całej jej postaci. - Chyba że chcecie kon- tynuować „uczciwy" pojedynek? - Ale on zaproponował... - Nie bądź durniem, chodźmy. - Takeda opuścił automat i pchnął tancerza w kierunku wejścia do stacji, pytając w marszu? - Kim jesteś? - Istuutuka - odparła istota. - W tym momencie jestem jedynie waszym przewodnikiem, nikim więcej. - Chciałbym jednak... - Suchow obejrzał się na rozpływający się czarny obłok, przez który było już widać olbrzymią figurę Hubbata, zastygłego niczym posąg. Wirus mroku 259 - Naprzód! Jest jeszcze za wcześnie, byście walczyli z młod- szym bratem Vucuba lub w ogóle z raruggami. Nikita się potknął. -Z kim?! Przewodnik nie kontynuował rozmowy, lecz zwyczajnie wepchnął tancerza w ślad za Tolą w liliowy półmrok wejścia do temporalu i poszedł ich śladem. Drzwi zamknęły się już za nimi, gdy Hubbat uwolnił się w końcu od paraliżującej ruchy Czarnej Pajęczyny - i cisnął trójząb w głąb jaskini. Jednak drzwi stacji chronoprzejścia, przystosowane do funkcjonowania nawet wewnątrz gwiazd, wytrzymały. „Lot" tunelem chronoszczeliny trwał rok - tak przynajmniej wydawało się uciekinierom, dopóki nie wyszli w końcu, zatacza- jąc się z nadmiaru wrażeń, z kabiny chronoprzejścia do korytarza temporalu, a potem na zewnątrz. I dopiero po opuszczeniu stacji Suchow poczuł, jak boli go obite ciało: czuł każde żebro, strzelało mu w plecach, z każdym pulsem krwi w łokcie i ramiona wbijały się igły palącego bólu, pękała głowa. Najwyraźniej przewodnik wyczuł jego stan, gdyż gestem polecił Takedzie, by podszedł do przyjaciela, a sam szybko skręcił za róg wąskiej, kamiennej szczeliny, do której wyszli z temporalu. Wysoko w górze, nad szczeliną, lśniło dymnym fosforem niebo i nie dało się określić, czy jest noc czy dzień. Oddychało się w tym świecie lekko, grawitacja była iden- tyczna jak na Ziemi, a jednak zapachy, kolory i dźwięki świad- czyły o tym, że nie jest to Ziemia. - Jak się czujesz? - Takeda podtrzymał Suchowa pod ło- kieć. - Jestem śpiący - odparł Nikita sennym głosem. Po chwili zastanowienia zdjął z siebie pozostałe elementy rynsztunku wi- liera, następnie koszulę i zaczął oglądać swój pokryty siniakami i zadrapaniami tors. Ramię z gwiazdą Wieści spuchło i boleśnie pulsowało. Gwiazda wchłonęła w siebie wszystkie cztery znamio- 260 Wasilij Gołowaczew na w kształcie siódemek, zmieniając barwę na fioletowo-czerwo- ną. Wydawało się, że skóra w tym miejscu ma stan zapalny i lada moment pęknie, obnażając złośliwy nowotwór. Nikita pokręcił głową, ubrał koszulę z powrotem i przysiadł na kamiennej półce wystającej ze ściany szczeliny. Uważnie przyglądający mu się Tola usiadł obok. - Co się stało? Myślałem, że cię dobije, chciałem się wtrą- cić... ale ty zupełnie jakbyś złapał drugi oddech. Ale mu przywa- liłeś'! - Takeda zachichotał. - Aż miło było patrzeć! - Znów zadziałała Wies'ć... i cos'jeszcze... mam wrażenie, że obudziła się pamięć rodowa. Nie zdążyłem się zorientować. Jednak ten nasz przewodnik ma rację -jestem jeszcze za słaby. Słyszałeś? Nazwał mego przeciwnika młodszym bratem Vucuba, Strażnika Księgi Otchłani! - Słyszałem. Niezły bigos. Vucub ratuje cię przed sługami, a jego braciszek próbuje za wszelką cenę zlikwidować. - Nie do końca jeszcze to wszystko rozumiemy. Przecież sto razy mogli mnie już zabić zza węgla, albo za pomocą karabinu z celownikiem optycznym. Czyżby oni także mieli poczucie honoru? - Nie, nie mają go. - Przewodnik, dziwne i straszne stwo- rzenie w migoczącym perłową zielenią, łuskowatym pancerzu, wynurzył się zza zakrętu. - Po pierwsze nie docenili cię i ścigali za małymi siłami. Po drugie, okazywano ci pomoc. I po trzecie, istnieje Prawo Drogi, którego nie można naruszyć, gdyż karą za to jest pozbawienie wolności. Prawo to mówi: „Wojownik Drogi ma prawo bronić się w każdym chronię Wachlarza tylko własnym orężem, odpowiadającym właściwościom danego chronu. - I cóż oznacza ta tautologia? - po chwili namysłu zapytał Nikita, z trudem pokonując falę zmęczenia i obojętności. - Oznacza to, że musisz, podobnie jak każdy inny mag, znaleźć własny oręż - może on być przekazywany dziedzicznie lub być ukryty w określonym miejscu - i dopiero potem, gdy nauczysz się nim władać, rozpocząć Drogę. - Nie jestem magiem... Wirus mroku 261 Przewodnik skwitował to milczeniem. Nie miał oczu po- dobnych do ludzkich, a mimo to przyglądał się uciekinierom zamyślonym, taksującym spojrzeniem. - Nie mnie to osądzać, jednak „drabina" Shandakaru nie otwarłaby się przed kimś, kto nie jest magiem. Co prawda, nie można poruszać się po niej tak lekkomyślnie, jak ty to robisz. Lecz do rzeczy. To mój świat, jestem w nim Obserwatorem i otrzyma- łem zadanie służenia ci za przewodnika i zaproponowania dwóch wariantów. Pierwszy: nie jest jeszcze za późno na wycofanie się. Zabiorę Wieść, a siły odpowiedzialne za misję Wysłannika spra- wią, że „słudzy szatana" przestaną się tobą interesować. Przewodnik wyciągnął przed siebie długą łapę z pięcioma grubymi, pozbawionymi pazurów i paznokci palcami i omal nie dotknął ramienia Nikity, ten jednak uchylił się. Przewodnik opuścił łapę. - Drugi wariant to Droga. Zapomniałeś jednak o głównym celu. Ktoś, kto kieruje się wyłącznie ciekawością nie ma tu cze- go szukać. I jeśli postanowisz mimo wszystko ją kontynuować, będziesz musiał w wielu sprawach się ograniczyć. I miej na względzie, że moja pomoc jest ostatnim podarunkiem Drogi, dalej będziesz musiał iść sam, licząc wyłącznie na własne siły, intuicję i upór. Co prawda - wydawało się, że przewodnik się uśmiecha - nie będziesz zupełnie pozbawiony pomocy, masz przecież ertschaor i chohhę. Nikita mimowolnie spojrzał na pierścień indykatora. - I Wieść - dodał Przewodnik. - Jaka więc będzie twoja decyzja? - Musimy odpocząć - rzekł Takeda. Suchow zadarł głowę i zacisnął wargi, tak że zbielały. - Nie! Idziemy dalej. Pozwoli pan tylko, że zadam mu dwa pytania; proszę się tylko nie dziwić, dobrze? Moja własna broń - czym jest konkretnie? - Mieczem. - Przewodnik mimo wszystko się zdziwił, nie dał jednak tego po sobie poznać. -Jest nim miecz Swiatogora, bo- hatera bylin... który niemniej istniał w innym chronię. Swiatogor 262 Wasilij Gołowaczew jest twoją inkarnacją w jednym ze Światów Wachlarza, korzenie waszych przodków są równolegle. Nie wiedziałeś' o tym? -Nie... - To dziwne, masz pan przecież chohhę... gwizdek, który „gwiżdże" w dowolny chroń. Takeda wyjął kryształowego motyla chronokomunikatora. - Widocznie nie potrafię się nią w pełni posługiwać. - Nauczę cię. - Drugie pytanie. - Nikita zaczerwienił się, spuszczając wzrok, po czym pobladł. - Mam... moja przyjaciółka, Ksenia... znikła... Jeśli wierzyć Hubbatowi, nie otrzymał zadania jej poj- mania. Nie wiesz, gdzie się znajduje? - Nie wiem. Powtarzam jednak, masz chohhę, system łącz- ności i przekazywania informacji, proszę się nią posłużyć. Suchow sięgnął do ręki Takedy, w której pobłyskiwała pa- pierośnica komunikatora, po czym z widocznym wysiłkiem po- wstrzymał swój zryw. Następnie, jeszcze bardziej blednąc, spadł z półki. Tola pochylił się nad nim, poklepał po twarzy i wyjaśnił znieruchomiałemu Przewodnikowi. - Omdlenie. Jest przemęczony. Możemy odpocząć u pana jakiś czas? - Nie powinniście zbyt długo się tu zatrzymywać. Hubbat szybko się zorientuje, z którego chronu nadeszła pomoc. Posłu- żyłem się paraliżującą Czarną Pajęczyną, która jest wytwarzana jedynie na Elitei, w sąsiednim świecie. - Ale on potrzebuje odpoczynku, chociaż przez parę godzin, potem ruszymy dalej. Przewodnik machnął łapą. - Dobrze, jak wisieć, to za obie nogi. - O! - wyprostował się zdziwiony Takeda. Suchow powoli przychodził już do siebie. - Bardzo dobrze zna pan ziemskie przysłowia i język. - To nie ja, to lingwer, cybertłumacz. Jestem przedstawicie- lem cywilizacji, opierającej się na wyjątkowej technologii. Ludzka cywilizacja nieprędko dosięgnie takich wyżyn. Wirus mroku 263 - Ajak pan... proszę wybaczyć... to znaczy, że jest pan czło- wiekiem? To pana prawdziwe oblicze czy kombinezon? Przednia część bulwiastej głowy przewodnika stała się nagle półprzezroczysta, po czym znikła. Na ludzi patrzyła ciemnoszara, otoczona siwymi, czy raczej srebrzystymi włosami twarzyczka z ogromnymi, bezdennie czarnymi, wypukłymi oczami, pulchny- mi ustami i nosem mandryla. Wargi poruszyły się, wymawiając zdanie wysokim głosem i natychmiast rozległ się poprzedni głos lingwera: - Mam nadzieję, że cię nie rozczarowałem. - Lemur! - wymamrotał Takeda. - Masz absolutną rację. Jestem przedstawicielem lemurowa- tych istot rozumnych. Łuska, którą mam na sobie, jest skafandrem, w rzeczywistości wyglądam nieco inaczej. Czy twój przyjaciel jest w stanie iść? Nie mamy czasu. I Tola otrząsnął się i pomógł wstać mamroczącemu słowa przeprosin Nikicie. Przewodnik bez słów pokuśtykał naprzód i uciekinierzy powlekli się za nim, każdy pogrążony we własnych myślach, lecz z jednakowym poczuciem oczekiwania na cuda. ( Temporal, czy też stacja chronoprzejścia na Arimoji, sobo- wtórze Ziemi, krył się w skalnym masywie, sterczącym niczym ruiny zamku na olbrzymiej powierzchni regu - pustynnej równiny, pokrytej grubym i drobnym żwirem. Przeważały na niej zielonka- we, żółte, szare i brunatne kolory: nie było żadnego jaskrawego, nasyconego, ani czystego - wyłącznie półtony i odcienie. Na zielonkawoperłowym niebie unosiły się obłoki czarnych punktów - ni to stada ptaków, ni to chmary owadów. I nic więcej. Jakby świat ten był pusty, nie zamieszkany, bez śladu techniki. Po wyjściu z ukrytej w skalnej ścianie szczeliny zatrzymali się, rozglądając dokąd dalej iść. Przewodnika nigdzie nie było widać. Wystarczyło jednak, że zrobili kilka niepewnych kroków po skrzypiącym żwirze równiny, gdy leżący w pobliżu ogromny głaz, zrośnięty jednym bokiem ze skałą, nagle zafalował zmie- 264 Wasilij Gołowaczew niając kształt, zals'nił perłowym blaskiem i zamienił się w nie- wiarygodnie piękny, opływowy pojazd, wykończony według bardzo rygorystycznych zasad estetyki. W jego boku pojawił się otwór i siedzący w środku Przewodnik przywołał uciekinierów niecierpliwym gestem. Wewnątrz pojazdu unosił się zapach ozonu i jakichś niezna- nych ziół. Fotele same przystosowały się do ciał pasażerów, robiąc to jednak na granicy swych możliwości, gdyż były obliczone przez swych konstruktorów pod inne kształty i wielkości. Pojazd od razu skoczył w górę na dziesięć metrów - przy czym ludzie nie mieli nawet poczucia przyspieszenia - zastygł na moment i... pojawił się już w innym miejscu, na tle innego pejzażu, nad miastem Przewodnika. Nikita przypomniał sobie w końcu jego imię - Istuutuka. Tancerz nie mógł się napatrzeć na panoramę miasta stworzonego przez rozumne lemury. Nie było ani jednej budowli mającej więcej niż jedno pię- tro! Żadna też nie miała prostokątnych form - wszystkie linie były miękkie, opływowe, okrągłe, podporządkowane geometrii parabol, hiperbol i owali. Budynki przechodziły jeden w dru- gi, tworząc zadziwiający kompleks konstrukcji z niebywałym mistrzostwem wkomponowanych w teren. Tylko jedna z nich wznosiła się nad pozostałymi, nie będąc budynkiem mieszkalnym ani budowlą użytkową, lecz rzeźbą, mogącą być pomnikiem ku czci Salvadora Dali. Była to gigantyczna głowa lemura, otoczo- na wiszącymi w powietrzu bez widocznych punktów oparcia poręczami, taśmami, kulami i naciekami w kształcie kropel. Z daleka wygląda ona bardzo specyficznie, sprawiając wrażenie jednocześnie ażurowej lekkości i monumentalności. W mieście przeważały bladobłękitne, szafranowe, zielon- kawomalachitowe i białe barwy o matowym, nie rażącym oczu blasku. Goście zwrócili też uwagę na brak żywych istot między budynkami - ulic jako takich nie było - i w ogóle jakiegokol- wiek ruchu. Miasto jakby wymarło, tylko z rzadka nad którymś z budynków pojawiała się kropla pojazdu, podobnego do ich i natychmiast znikała. Wirus mroku 265 Przewodnik uznał, że przybysze zobaczyli już wystarczająco dużo i pojazd zanurkował w żółtaworóżowy półmrok garażu. Rozwarły się drzwi. Pasażerowie wysiedli na gładką, mieniącą się żółto podłogę, wytężając wzrok, by przyjrzeć się pomieszczeniu. Najwyraźniej dla gospodarza było tu wystarczająco jasno, choć według ludzkich norm oświetlenie odpowiadało raczej intymne- mu wystrojowi nocnego klubu. Mlaskając płaskimi podeszwami niczym przyssawkami, Przewodnik poprowadził ich za sobą. Nikicie zakręciło się w głowie - wystrój pomieszczenia ciągle się zmieniał, falował jak w kalejdoskopie i gdyby Takeda go nie podtrzymał, tancerz, na pewno by upadł. - Jesteśmy już prawie na miejscu - odwrócił się do nich Przewodnik. Zatrzymał się, lecz jakaś' siła wciąż niosła ich przez korytarze z zaokrąglonymi kątami, lustrzanymi ścianami i migoczącym wzorami blasków sufitem, aż dotarli do niewielkiego pomieszcze- nia, przypominającego muszlę z perłowymi ścianami i postawiła ich w jego centrum. - Witam Wysłannika w mojej celi - rzekł Istuutuka. Nikita chciał odpowiedzieć, nie dał jednak rady, gdyż siły całkowicie go opuściły. Nie widział już, jak Takeda go rozbiera i układa na łożu, które wyrosło z podłogi. 266 Wasilij Gołowa czew ROZDZIAŁ 4 Suchow spał już trzecią godzinę, a Takeda wciąż rozmawiał z lemurem Istuutuką, Obserwatorem Świata Arimoji, rezygnując z poczęstunku i odpoczynku. Wciągnięty w rozmowę gospodarz również nie przejawiał zniecierpliwienia czy niezadowolenia. Najwyraźniej wszyscy Obserwatorzy Zboru Wachlarza mieli podobne charaktery i odznaczali się nieprzepartym ciągiem do wiedzy. Gospodarz zdjął skafander, przebrał się w błękitny „trykot" z mnóstwem migoczących przyrządów i zmienił się w zwinną małpkę o srebrzystej siers'ci wielkości dwunastoletniego ziem- skiego podrostka. Jedynie jego twarz i wąskie różowe dłonie z długimi, smukłymi palcami nie były zarośnięte sierścią. Miał cztery palce i Takeda zwrócił na to uwagę. - Przecież skafander miał pięć palców? - Niezbędna ostrożność. - Mowa Istuutuki przypominała ptasi świergot, lecz aparatura tłumacząca funkcjonowała również bez skafandra. - Skafander i pułapka, które wykorzystałem, po- chodzą z innego chronu, więc pościg ruszy fałszywym śladem. Ale mamy najwyżej cztery godziny. Takeda spojrzał na zegarek. - Wyruszymy za godzinę. Jak wysoko znajduje się pański chroń, a właściwie cywilizacja, na ewolucyjnej hiperboli? - Zna pan geometrię prawa rozwoju? Takeda wyjął notes, narysował na kartce schemat i podał Istuutuce. - W ten sposób? To uniwersalne prawo, funkcjonujące w każdym „pakiecie" Światów Wachlarza. Istuutuką zerknął na schemat, jego twarz wykrzywiła się w grymasie oznaczającym uśmiech. Wirus mroku 267 Możliwości cywilizacji i Czas XX wiek Ziemia - W rzeczywistości ta krzywa jest bardziej skomplikowa- na. Ze ściany na cienkiej nici oddzieliła się kropla „smoły", zbliżyła do siedzących w krzesłach rozmówców i na rękę gospo- darza opadł płaski kwadracik masy perłowej. Istuutuka powiódł palcem po jego powierzchni i podał go swemu gościowi. Takeda z zainteresowaniem spojrzał na schemat, który pojawił się w głębi kwadratu. Wszystkie komentarze napisane były w jego języku. Położenie cywilizacji Anmoji Możliwości cywilizacji i Epoka Epoka Upadek rozwoju upadku .ego" oświeconej pierwotnej magii magli intuicyjnego poznania świata Istuutuka dal gościowi kilka minut na przyjrzenie się rysun- kowi i znów się uśmiechnął, śmiesznie marszcząc nos. - Będziesz miał jeszcze czas to przestudiować. To dla pana. 268 Wasilij Gołowaczew - Upadek „ego" - wymamrotał Takeda. - Czy chodzi tu o zdolność istot rozumnych, kierujących się wyłącznie osobistymi interesami, do wpędzania cywilizacji w ekologiczne i technolo- giczne pułapki? - Coś w tym rodzaju. Pomówmy teraz o tobie - Istuutuka poruszył palcem i znów ze ściany wyleciała opałowa kropla na połyskującej nici, rozwinęła się w szeroką filiżankę i opadła w podstawioną dłoń gospodarza. Zaś druga kropla - z sufitu - wypełniła filiżankę puszystą, oleistą pianą. Przewodnik liznął ją długim, różowym języczkiem, po czym dwoma łykami opróżnił filiżankę i cisnął ją w ścianę, w której rozpłynęła się bez śladu. - Trzeba przyznać, że wasza technika robi niewiarygodne wrażenie! - Takeda oblizał wargi, uświadamiając sobie, że chce mu się pić. - To prawda - przyznał Istuutuka, wyraźnie posępniejąc. - Niestety, nawet nasz chroń nie uchronił się przed dotykiem Chaosu. Zwróciłeś uwagę na brak mieszkańców w mieście? Jeszcze rok temu było ono znacznie bardziej ożywione i radosne. Lecz dosięgła nas tragedia gorsza od katastrofy ekologicznej. Jest nią utrata zainteresowania twórczością, kreacją, wiedzą, w ogóle życiem. Właśnie dlatego, gdy otrzymałem Wieść, zdecydowałem się wam pomóc, choć pomaganie ludziom jest ostatnią rzeczą, jaką miałbym ochotę robić. - Dlaczego? - Gdyż ludzkość jest najbardziej okrutną i pełną sprzeczności rasą ze wszystkich znanych mi istot rozumnych. Może oprócz habbardian. Shadanakar jest w niebezpieczeństwie i musimy walczyć. Lecz... - Gospodarz zawahał się i spojrzał na śpiącego przyjaciela Takedy. - Lecz nie sądziłem, że Wysłannik jest tak bezbronny. Nie żebym żałował, że się wtrąciłem, niezbyt jednak wierzę w powodzenie waszej misji. Twojemu przyjacielowi nie uda się już zostać mahasiddhą*, ma na to zbyt mało czasu. Droga nie będzie czekać. * - osoba, która osiągnęła oświecenie praktykując jogę. Wirus mroku 269 - Ma pewien potencjał paranormalny. - Błogosławieni niech będą ci, którzy wierzą. Któż zresztą wie, w jaki sposób osiąga się szczyt zdolności magicznych? Nie każdy jest w stanie zdobyć bezpośrednią wiedzę praktyczną, wielką rolę odgrywa tu skala osobowości, rozmach dążeń, zapas sił duchowych i wiary. Budź swojego... Wysłannika, pora iść. Gdy Takeda budził Suchowa, Istuutuka znikł i wrócił z dwo- ma unoszącymi się w powietrzu, wygiętymi arkuszami w kształ- cie tac. Na jednym z nich obok oszczepu wartsuni leżały jakieś nieznane przedmioty, zaś na drugim coś, co wyraźnie wyglądało na produkty spożywcze. - Proszę jeść - skinął na tacę Istuutuka. - Nasze pożywienie nie zawiera mięsa zabitych zwierząt, jesteśmy wegetarianami i niemal wszystkie miejscowe owoce i jarzyny są dla was jadalne, sprawdziłem to. Goście rzucili się najedzenie, nie próbując nawet sprawdzić wcześniej smaku. Przewodnik przyglądał się im, pochylając głowę, po czym przysunął do siebie drugą tacę. - Weźcie ze sobą coś na drogę. To aquablok, zagęszczo- na woda, wystarczy wam obu na tydzień. - Wskazał na biały sześcian z okrągłą zawleczką z boków. - A to Żelazna Porcja; jedzenie poddane submolekularnemu sprasowaniu. Obliczony na około dziesięć ziemskich dni. - Palec gospodarza dotknął białego pudełka z pięcioma kolorowymi przyciskami na całej długości. - A to jest broń. Suchow przerwał jedzenie i wziął do ręki jeden z dosko- nałych estetycznie, błyszczących metalem, lecz drapieżnych z wyglądu przyrządów. - Piękna maszynka. - To newralizator, urządzenie paraliżujące zakończenia nerwowe. Każda istota, która znajdzie się w polu jego działania, będzie w szoku. - Czy właśnie z tego strzelał pan do kompanów Hubbata? - Nie. Na nich newralizator nie podziała. To nie ludzie, są poza tym dobrze zabezpieczeni. Zneutralizowałem ich specy- 270 Wasilij Gołowaczew ficznym jadem. Drugie urządzenie to hartsan, laser o szerokim promieniu rażenia. - Cos' w sam raz dla mnie. - Takeda zważył w dłoni złocis'cie lśniący pistolet z grubą, łuskowatą lufą. - Nie jestem Wojowni- kiem Drogi i nie muszę ograniczać się w wyborze broni. Newra- lizator też mi się przyda. - A mi pozostaje miecz - burknął gniewnie Nikita. - Cóż za sprawiedliwy podział. - Ty po prostu nie rozumiesz, o czym mowa - zaszczebio- tał Istuutuka z ironicznym błyskiem w oku. - Miecz maga jest najdoskonalszym orężem w Światach Wachlarza. Podobnych mieczy istnieje... - Wiem, Tola mi opowiadał. - Nikita machnął ręką i znów burknął: - Według jednego z naszych ziemskich mitów, Zulfikar, miecz Muhammeda także posiadał magiczną moc, jednak mit nie wspomina, jak to wyglądało. Najwyraźniej jego twórcy zabrakło wyobraźni. Miecz pozostaje mieczem, dużym nożem. - Mylisz się... - Proszę nie zwracać uwagi - przerwał gospodarzowi Ta- keda. - Kaprysi z braku informacji. Tantum possumus, quantem scimus. - Słucham? - nie zrozumiał Istuutuka, wysłuchawszy swe- go cybertłumacza. - W jakim języku to powiedziałeś? W moim lingwerze nie ma jego odpowiednika. - W jednym ze starożytnych ziemskich języków, po łacinie. - Tola przetłumaczył: - Możemy tyle, ile wiemy. Lemur zmarszczył nos, nie podjął jednak tematu. Rzucił gościom dwa zawiniątka. - Przebierzcie się, to kombinezony z termoregulacją i po- chłaniaczem wydzielin ciała. Kombinezony okazały się wygodne, dopasowujące do kształ- tu ciała, o sportowym kroju, z grubego, elastycznego i mocnego, choć jednocześnie miękkiego materiału. Nie miały kieszeni, ale do pasa na specjalnych rzepach można było przymocować wszystko, co tylko było potrzebne, w tym pudełka ŻP, aąuablo- Wirus mroku 271 ki i broń - oprócz wartsuni. Takeda musiał wsunąć oszczep do plecaka, który niósł na ramionach. Goście przyjrzeli się sobie nawzajem. - Teraz pozwólcie, że udzielę wam kilku rad - rzekł Istu- utuka, z pewnym powątpiewaniem, a jednocześnie zachwytem lustrując Nikitę od stóp do głów; sam ledwie sięgał tancerzowi do pasa. - Z „drabiny" Shadanakaru nie można korzystać nieskoń- czoną ilość razy. Po pierwsze, jest to niebezpieczne dla zdrowia, a po drugie, przechwycą was słudzy Czterech. - My nazywamy ich bojówkarzami „sług szatana". - Wszystko jedno. Skieruję was do dowolnego chronu, nawet do domu... - Przewodnik zawiesił głos, jednak goście milczeli - dokąd tylko zechcecie. Jeśli jednak zdecydujecie się na kontynuowanie Drogi, nie biegajcie po „drabinie" tam i z powrotem. Byłoby jeszcze lepiej, gdybyście znaleźli urządzenie umożliwiające samodzielne przekraczanie chronobariery między Światami Wachlarza. - Znamy tylko jedno takie urządzenie, a mianowicie żrugra - rzekł Nikita. - Korzystali z niego jednak tylko demonomago- wie, igwy. - Podobnymi urządzeniami posługiwali się także magowie twórcy, choć żrugry także się do tego nadają. Te giganty zostały stworzone za pomocą demonomatematyki, trudno je nazwać żywymi, choć nie są też czysto mechaniczne. Nikicie przypomniało się wzniesienie w kształcie niedźwie- dzia, które pokazał mu Tola podczas wyjazdu do Nieplujewa. Spojrzał na Takedę i napotkał jego wzrok; obaj myśleli o tym samym. - Nie wszystkie zostały unicestwione podczas ostatniej bitwy pomiędzy siłami Siedmiu a Synklitem Czterech - kontynuował gospodarz. - Spróbujcie odszukać chociaż jednego z nich. Sta- niecie się wówczas niemal niezwyciężeni. - Istuutuka zamilkł na chwilę. - Jeśli oczywiście uda wam się ożywić żrugra i narzucić mu swoją wolę. Jesteście gotowi? Nikita i Tola przytaknęli w milczeniu. 272 Wasilij Gołowa czew Po pięciu minutach wysiadali już z mającego kształt kropli pojazdu przy znajomych skałach. Suchow dyskretnie spojrzał na pierścień... s'wiecił się w nim spokojnie żółty krzyżyk. - Obiecał pan nam opowiedzieć, jak działa pierścień... et- schaor i komunikator, to znaczy chohha. - Kiedy spałeś, wszystkiego się dowiedziałem - uspokoił swego kompana Takeda. - A więc naprzód, samuraju, czekają nas wielkie czyny! Potrzebuję roku, by móc potrenować w spokoju, a potem... - Obawiam się, że nie będziemy mieć tyle czasu - rzekł cicho inżynier. Suchow był zaskoczony. - Dlaczego? - Nie macie nawet miesiąca na trening - wtrącił Istuutuka, ubrany już w swój łuskowaty skafander. - Shadanakar się rozpada, Chaos pochłania chroń za chronem i każdy dzień jest na wagę złota. Jeśli jesteś tym, za kogo się podajesz - głos cybertłumacza Istuutuki stał się bardziej oschły - jeśli jesteś Wysłannikiem, powinny ci się podporządkować wszystkie formy wrażliwości i oddziaływania. Jeżeli zdołasz rozbudzić w sobie te siły i akty- wizować niezbędne pokłady psychiki - osiągniesz swój cel. Przewodnik nie wyjaśnił, co może wydarzyć się w przeciw- nym wypadku, choć i tak było to jasne. Nikita wpadł w zadumę. W jego duszy toczyła się wojna pomiędzy „tak" i „nie", pomiędzy odwagą i niezdecydowaniem, swobodą i ograniczeniem. Poczuł nagle, że jego zamiary nie są do końca sprecyzowane, nikt jednak nie był w stanie pomóc mu radą ani przykładem. - Muszę pomyśleć. - Nikita, czując jak czerwienieją mu policzki, z trudem zmusił się, by spojrzeć Przewodnikowi prosto w oczy. - Potrzebuję dwóch-trzech dni. Jeśli istnieje miejsce, w którym nie znajdzie nas oddział sług, proszę nas tam wysłać. Dalej pójdę sam... albo się wycofam. - No cóż - rzekł lemur po chwili namysłu -jesteś przynajm- niej szczery i uczciwy. Proszę wziąć jeszcze to. - Podał Nikicie i Wirus mroku 273 dwie pary maleńkich dysków, połączonych spiralką. - Lingwery. Ich pamięć zawiera większość podstawowych języków Shadana- karu. Przydadzą wam się, przynajmniej na początku. Chodźcie za mną. Po minucie drzwi temporalu zamknęły się za nimi, stacja przesunęła czas na określoną liczbę „chronokwantowych stopni" i podróżnicy przeszli do innego Świata Wachlarza. Przewodnik Istuutuka opuścił ich od razu, gdy tylko rozejrzeli się po nowym miejscu. Wysłannik i jego towa- rzysz zostali sami, czując dziwny niepokój i oczekując na pojawienie się cudów, przerażających i niebezpiecznych albo przyjemnych i dobrych. Nic się jednak nie działo. Za ścianami kokonu temporalu padał deszcz, ograniczając widoczność do kilkunastu metrów. - Gdzie jesteśmy? - zapytał Suchow, cofając się pod daszek jakiejś kamiennej budowli, z której wyszli. Takeda zerknął na ścianę, zbudowaną z wielkich, kamien- nych bloków, niegdyś starannie ociosanych i gładkich, a obecnie pokrytych plamami i szczelinami erozji. - W neutralnej strefie. Już od dawna nikt nie odwiedza tego chronu. To martwy świat, w którym nikt nie mieszka - mam na myśli istoty rozumne. Jego cywilizacja umarła, pozostały jedynie ruiny. -Co ją zabiło? - Wirus wyhodowany w wojskowych laboratoriach, coś w rodzaju naszego AIDS. - Wesoła historia! Przewodnik też się spisał! A co, jeśli złapiemy tego wirusa? - Nie złapiemy. Chroń jest izolowany od tysiąca lat i choć wirusa od dawna już nie ma, blokada nie została jeszcze odwołana. Po prostu Przewodnik ma dostęp do tego rodzaju sekretów. - Czyżby był magiem? - W pewnym sensie tak. Magiem wiedzy naukowej. W swo- im świecie jest znanym uczonym. 274 Wasilij Gołowaczew - Skoro więc wirusa już nie ma, zatrzymamy się tutaj. Ajak daleko od Ziemi odeszliśmy po „drabinie" Shadanakaru? W górę, czy w dół? - Szliśmy w dół, choć w porównaniu do ziemskiej cywilizacji ten s'wiat jest nieco starszy. I należy do „pakietu" Ziem, na których panują wojskowe dyktatury, skomputeryzowane systemy i pełne lekceważenie jednostki. - Takeda zamilkł na chwilę. - Naszą Ziemię najprawdopodobniej czeka to samo. - Nie kracz. - Nikita sposępniał, przypominając sobie pe- rypetie w trakcie ich ucieczki. - Chodźmy poszukać jakiegoś suchego pomieszczenia. Wciąż jeszcze jestem śpiący, muszę poza tym... nad czymś się zastanowić, coś rozważyć. - Rozmyślaj. Jeszcze Dumas mówił, że „rozmyślanie jest największym szczęściem człowieka czynu, jedynym odpoczyn- kiem, na jaki może sobie pozwolić". Po zbadaniu wielkiego, dobrze zachowanego budynku, przy- pominającego jednocześnie zamek i centrum dowodzenia, trafili na względnie czyste pomieszczenie z jednym oknem, którego szybę zastępował półprzezroczysty arkusz jakiegoś wytrzymałego materiału, nie naruszonego przez tysiąc lat. W pomieszczeniu zachowały się resztki kominka i stołu oraz wbudowane w ściany szafy. Pozostałe przedmioty dawno rozsypały się w pył. Nikita sprawdził szafy, oczyścił kąt pomieszczenia i zdjąwszy z pasa sprzęty, położył się wprost na gołej, kamiennej podłodze. - Obudź mnie, kiedy przestanie padać. - Przecież miałeś zamiar rozmyślać. - Nie łap mnie za słowa, nudziarzu. Takeda starł warstwę kurzu w drugim kącie, przycisnął na pasku kilka metalowych płytek i jego „sportowy kombinezon" napęczniał, upodabniając się do skafandra dawnych nurków, a z jego kołnierza wyrósł równie napęczniały kaptur. Tola klapnął na podłogę, poprawił pod głową kaptur i zamknął oczy. - Bardzo interesujące! - żachnął się obserwujący go Suchow. - A mój się jakoś nie transformuje! A może Wysłannik nie ma prawa spać w komfortowych warunkach? Wirus mroku 275 - Wysłannik powinien był zapytać, jak działa podarowana mu odzież i sprzęt. -Tola wstał i w odpowiedniej kolejności dotknął płytek na pasie tancerza. - Myślicielu. Kombinezon Suchowa bezgłos'nie zamienił się w dmuchany materac. - Dziękuję - rzekł Nikita w plecy Toli. - Metysie. - Przyganiał kocioł - odparował Takeda, położył się i mo- mentalnie zasnął. W odróżnieniu od przyjaciela już drugą dobę nie zmrużył on oka. Za to Nikita długo nie mógł zasnąć, mimo miękkich objęć kombinezonu materaca. W końcu jednak i on zapadł w sen. Spali pięć godzin. Pierwszy obudził się Takeda, wypuścił z kombinezonu po- wietrze, odkorkował „butelkę" z wodą i ugasił pragnienie, myśląc przy tym: dużo bym dał za łyk gorącej herbaty! Potem zrobił kilka ćwiczeń gimnastycznych i obudził Suchowa. - Wstawaj, przestało padać. I co, porozmyslałeś? Nikita zerwał się na nogi. Był rześki i wesoły, ciężkie myśli znikły, chciało mu się ruszać, coś robić, do czegoś dążyć i... tań- czyć. Zrobił nawet kilka pas ze swego firmowego tańca, szybko jednak się opanował i zajął gimnastyką. Potem zawołał Tołę i prawie przez godzinę toczyli sparing w półkontakcie, zapomi- nając o wszystkim i wzbijając tumany kurzu. Kombinezony, które mieli na sobie, były prawdziwie czarodziejskie. Wchłaniały pot i amortyzowały wszelkie ciosy, sprawiając że nie dosięgały one ciała. Suchow pierwszy opuścił ręce i wykonał ukłon: - Yasume, Tojawa-san. Umyli się, przekąsili jakąś zielonkawobrunatną masę, w któ- rej chrupały orzeszki - w smaku przypominała chałwę, i przed wyjściem z budynku sprawdzili swój ekwipunek. Mieli aquabloki, ledwie napoczęte pudełka ŻP; „gwizdek", który „gwizdał" w sąsiednie chrony - chohhę; ercchaor - pier- ścień-indykator, a także programator stacji chronoprzejścia. Zaś z broni - wartsuni, newralizator i hartsan, którego sam wygląd przydawał im więcej pewności siebie, niż wszystko pozostałe. 276 Wasilij Gołowaczew - W razie czego się obronimy - poweselał Suchow. Takeda nie był aż tak naiwny, zachował jednak milczenie. - Co będziemy robić? - Najpierw rozejrzymy się po okolicy. Powietrze jest tu cał- kiem niezłe, grawitacja normalna i jeśli w pobliżu nie ma żadnych agresywnych istot, będziemy mogli przez jakiś czas pomieszkać na łonie przyrody. Potem zdradzę ci swój plan. - Coś podobnego, mamy już nawet plan? - Nie bądź zgryźliwy. - Nikita nagle przypomniał sobie o czymś i zmarszczył brwi. - Ale najpierw daj mi chohhę. No dalej, rusz się. Przede wszystkim musimy dowiedzieć się, gdzie jest Ksenia. Takeda wyciągnął zza pazuchy zawiniętą w chusteczkę pa- pierośnicę w kształcie motyla i spojrzał pytająco na przyjaciela. - Na czym będziemy pisać? Nie mam papieru. - Istuutuka dał ci plastikowy arkusik... - Tylko nie na nim! Ten materiał, podobnie jak narysowany na nim wykres, jest bezcenny. Już lepiej wyrwę kartkę z notatnika. Nie jestem jednak pewien, czy wiadomość dotrze do adresatów. Wcześniej nagrywałem tekst na kasetę magnetofonową, która znikała bez śladu. - To nic, na pewno dotrze. Spróbujmy sformułować treść wiadomości. Przez pół godziny męczyli się, układając tekst pytania, aż w końcu powstały dwa zdania: „Wysłannikowi niezbędna jest pełna informacja o miejscu przebywania ziemskiej dziewczyny, Kseni, malarki, wiek - dwadzieścia jeden lat, mieszkającej w Mo- skwie przy ulicy Korolewa 5. Sprawa bardzo pilna". Takeda złożył kartkę z tekstem, starannie wsunął ją w szcze- linę papierośnicy i zamknął ją z cichym trzaśnięciem. Po minucie otworzył chohhę powtórnie i przyjaciele przekonali się, że kartka znikła. - Dzięki Bogu! - westchnął z ulgą Suchow. - Bałem się, że nie przyjmą pytania w takiej postaci. - Zdajesz sobie chociaż sprawę, kim są ci „oni"? Nikita się zaciął. Wirus mroku 277 - Rzeczywiście, kim? Magami, których mam odszukać? - Podejrzliwie spojrzał w wąskie, spokojne oczy Toli. - Przestań kręcić, Ojamowicz, przecież musisz to wiedzieć. Mówiłeś coś przecież o informacyjnych służbach Zboru Wachlarza. - Nie jestem Wysłannikiem. - Takeda cofnął się i wystawił dłoń, widząc jak Nikicie krew uderza do głowy. - Widzę, że Wieść przekazuje ci swe informacje porcjami. Utrzymywaniem łączności za pośrednictwem chohhy oraz analizą danych, i w ogóle informacją, zajmują się tylko Obserwatorzy, którzy są zwykłymi ludźmi, jak ja. Co prawda w swoim środowisku wyróżniają się oni pewnymi cechami... - Jakimi? Tylko nie mów, że inteligencją. - Żądzą wiedzy i umiejętnością uogólniania. Nie wściekaj się, wojowniku. Zdradź lepiej swój plan. - Nie poczekamy najpierw na odpowiedź? - Chohha sama się odezwie. Nikita przeszedł się po pokoju, spróbował wyjrzeć przez okno, lecz przez szarobiałą „szybę" nie było widać nic, oprócz tego, że na zewnątrz jest dzień. - Nie bardzo mi się chce stąd wychodzić... ciągle mam w głowie słowa Istuutuki: Hubbat jest bratem Vucuba! Ja też wciąż odnosiłem wrażenie, że są do siebie podobni. Wiesz, w całej tej historii kryje się jakiś paradoks. Jeśli udało im się, mam na myśli bojówkarzy, zabić Simargła, Wysłannika, który dysponował ponoć magiczną i fizyczną mocą, to dlaczego z po- dobną łatwością nie zlikwidowali także mnie? Będącego jedynie tancerzem i akrobatą? - Simargła wcale nie zlikwidowali oni, lecz jeden z Czterech, osobiście. Może nawet sam Gagtungr... albo Dajmon. A „słudzy szatana" jedynie ubezpieczali zabójcę. Ty znalazłeś się tam przez przypadek... choć teraz nie jestem już tego taki pewien. Nikita postukał w plastik okna, posłuchał suchego, kościa- nego odgłosu i w milczeniu skierował się w stronę wyjścia. Na zewnątrz panował cichy, bezwietrzny, niezbyt słoneczny dzień. Jednak zamiast słońca wstrząśnięci podróżnicy ujrzeli na 278 Wasilij Gołowaczew niebie gigantyczny, złoty łuk przypominający tęczę. To właśnie on emitował światło, niemal nie ustępujące w sile blaskowi ziem- skiego słońca. Jednak słońca jako takiego tu nie było. - Co to niby jest? - oprzytomniał w końcu Nikita. - Jedno z dwóch: albo pierścień pyłu wokół Ziemi, albo pierścień pyłu i asteroidów wokół Słońca. Zarówno jedno, jak i drugie, mogło istnieć w tym świecie od początku. Suchow przez jakiś czas nie spuszczał oczu z nieboskłonu, po czym się odwrócił. Zamek, a właściwie jego ruiny, otaczała srebrzysta, migocząca kryształkami soli, bądź jakiegoś innego minerału, pustynia z rzadkimi grupami zjedzonych zębem czasu skał. Mogących być równie dobrze budowlami, w rodzaju zamku, w którym krył się temporal. Na lewo od budynku pustynia prze- chodziła w pagórkowate pogórze, za którym perłowym ogniem migotał łańcuch dalekich gór, zaś z prawej zaczynał się łańcuszek wąskich i płytkich z wyglądu jeziorek o mlecznej barwie, z któ- rych sterczały kolczaste głazy. Podróżnicy obeszli zamek od tyłu i za niskimi pagórkami, bę- dących najprawdopodobniej ruinami jakichś budowli, natknęli się na najprawdziwsze cmentarzysko gigantycznych, mechanicznych konstrukcji, które nawet z daleka wyglądały na funkcjonalne. - Hm - mruknął Nikita, przyglądając się cmentarzysku spod daszka dłoni. - Coś mi to przypomina. - Rakiety, kosmodrom - wysunął przypuszczenie Takeda. - Czy też gwiazdoloty, to chyba właściwszy termin. - Rozejrzymy się? Takeda pochylił się, wziął na dłoń kilka kryształków, roztarł je i powąchał. - Gips. Najwidoczniej po zniknięciu rozumu powstało tu jezioro, które wyschło zamieniając się w szot. Oczywiście że obejrzymy sobie te maszkary z bliska, ale czy nie wspominałeś o jakimś planie? - Nie teraz, daj mi chociaż kilka minut wytchnienia. - Nikita ruszył w stronę pagórków, z chrzęstem depcząc kryształy gipsu. Tola nie ruszył się z miejsca. Wirus mroku 279 - Aut non tentaris, aut perfice - rzekł cicho, Suchow jednak usłyszał i odwrócił się. - Co tam znowu burczysz, jak stary dziad, w dodatku po łacinie? Nie pamiętam tej sentencji, przetłumacz. - Albo nie zaczynaj, albo doprowadzaj do końca. - Dobrze znam tę śpiewkę - beztrosko machnął ręką Nikita, po czym uważniej przyjrzał się twarzy przyjaciela i spoważniał. -Jednak straszny z ciebie nudziarz, Ojamowicz. W porządku, oto mój plan. Po pierwsze: ciągły trening, zawsze i wszędzie, nawet tutaj. Po drugie: w mojej pamięci zachowało się interesujące stwierdzenie Wies'ci, że gdzieś' w Światach Wachlarza, to znaczy na „drabinie" Shadanakaru, mieszka „pierwszy miecz wszech czasów i narodów". Chciałbym go odszukać i nauczyć się fechtunku, skoro władanie mieczem wpisane jest w mój los. Tak przy okazji, jeden z magów Siódemki mieszka właśnie w „pakiecie" tych Światów. Może to włas'nie on? Takeda chciał zaprzeczyć, gdyż dobrze wiedział, że sztuka władania mieczem nie jest twórcza ani kreatywna; zachował jednak milczenie. - Następnie zacznę eksperymentować z Wies'cią - konty- nuował Nikita. - Najwyższy czas mieć informację w umyśle, a nie nosić ją na ramieniu. Zresztą, eksperymenty zacznę już tutaj, za kilka godzin. Obejrzymy te konstrukcje, potrenujemy i... z Bogiem! Trzecim punktem mojego planu jest znalezienie wła- snego miecza. Bardzo zaciekawił mnie żart naszego przyjaciela, Istuutuki, o niezwykłych sekretach miecza Swiatogora, mojego miecza, jak sam powiedział. - To nie był żart. Jak również to, że jesteś równoległym potomkiem Swiatogora. Posłaniec nie mylił się co do ciebie. - Tym bardziej. Po czwarte: skoro podróż po systemie chro- nostrun jest niebezpieczna, skorzystamy z rady tegoż Istuutuki i spróbujemy znaleźć żywego, lub chociaż półżywego żrugra, zdolnego do pokonywania chronobariery między światami. Sta- niemy się wówczas niezależni od temporalu i słudzy szukając nas nieźle się nabiegają. I po piąte... chociaż właściwie to już wszystko. 280 Wasilij Gołowaczew - Serio? - zdziwił się Takeda. - Mam na myśli etap przygotowawczy. Jeśli przeżyjemy, będziemy kontynuować Drogę, znajdziemy wszystkich magów, połączymy siły, obijemy mordę Lucyferowi i wrócimy do domu w aureoli chwały. Hurra! Chyba że miałeś' na myśli... Ksenię? Takeda się odwrócił. - A już się przestraszyłem, że o niej zapomnisz. Nikita zawrócił bez słowa i ruszył w przeciwną stronę. Take- da z uśmiechem w oczach patrzył w ślad za nim. Nagle Suchow zatrzymał się, unosząc rękę ku twarzy. Po jego napiętych plecach Tola zorientował się, że wydarzyło się coś nieprzewidzianego w planie. - Co cię tak zamurowało? - Podszedł do niego z udawanym spokojem. Nikita, nie odwracając się, pokazał mu dłoń z pierścieniem. W kamieniu jedna za drugą migały różnokolorowe figury: żółty krzyżyk - pomarańczowy pięciokąt - purpurowy półksiężyc. Takeda jak zaczarowany patrzył przez kilka sekund na migający pierścień i milczał. Tak naprawdę nic szczególnego się nie wy- darzyło: pierścień uprzedzał jedynie o podwyższeniu się M-tła, o wybrzuszeniu magicznego pola, bez jego identyfikacji, a jednak serce ścisnęło mu się z niepokoju. Inżynier obejrzał się za siebie. Wydało mu się, że z ruin za jego plecami wyjrzał czarny człowiek, który natychmiast ukrył się z powrotem i na ludzi padł chłodny, ponury cień. Wirus mroku 281 ROZDZIAŁ 5 Dwie godziny stracili na poszukiwania nieznanego posia- dacza magicznego pola i na badanie cmentarzyska kolosalnych konstrukcji, które rzeczywiście okazały się statkami kosmiczny- mi, a raczej ich pozostałościami. Nikogo nie znajdując, podróżnicy nieco się uspokoili i już bez specjalnego niepokoju obeszli gigantyczne pole z na wpół pogrążonymi w ziemi szkieletami gwiazdolotów. Od czasu, gdy przestały one przemierzać kosmos, minęło tysiąc lat, były jednak wykonane tak solidnie i z tak trwałych materiałów, że ludzie, czujący się niczym Pigmeje, nie mogli się nadziwić, dlaczego tak inteligenta rasa pozwoliła się unicestwić jakiemuś marnemu wirusowi. Niemal wszystkie statki miały podobny kształt - ścię- tego stożka rozdzielonego trzema pięćdziesięciometrowymi szczelinami na trzy części, z centralnym cylindrem o średnicy dwustu metrów, co odpowiadało średnicy górnego ścięcia stożka. I niemal wszystkie były zniszczone w podobny sposób - wewnątrz zalegały góry pyłu i substancji przypominającej smołę, systemy rur i kabli zmurszały, tunele i pionowe szyby uległy korozji, baki i kontenery były zupełnie puste i nie było niczego, co przypominałoby silniki bądź sterownię. Znaleźli za to jeszcze jeden statek kosmiczny, nieco mniejszy, lecz znacznie lepiej zachowany. I chociaż z wyglądu był on równie stary, w jednej trzeciej pogrążony w ziemi, martwy i cichy, jego „starożytność" była jedynie kamuflażem. Statek okazał się w pełni nowoczesny i sprawny, a jego wnętrze było dla Ziemian cudem techniki. Miał kształt równoległościanu i początkowo nie wzbudził ich zainteresowania. Wyglądał jak barak, czy jakaś pomocnicza budowla o metalicznych, karbowanych ścianach. Lecz jako że trójkątny luk w jednej ze ścian „baraku" był otwarty, nasi bohate- 282 Wasilij Gołowa czew rowie zajrzeli do niego... i znaleźli się w królestwie współczesnej technologii, niemal nie różniącej się od ziemskiej. Na suchych i ciepłych, perłowych ścianach korytarzy zapa- lały się jakieś znaki i napisy, bezgłośnie otwierały się i zamykały śluzy i przegrody oraz niezliczone luki prowadzące do pomiesz- czeń przypominających centra obliczeniowe, sypialnie, czy mesy. Windy w kształcie przezroczystych piramid, które ożywały, gdy tylko ludzie się do nich zbliżali, usłużnie otwierały przed nimi drzwi, w pomieszczeniach zapalało się światło, świeciły sufity i podłogi, budziło się tajemnicze, elektroniczne i mechaniczne życie. Podróżnicy przez godzinę błądzili po statku, nie wiedząc jeszcze, że jest to gwiazdolot, dopóki nie trafili do sterowni z dwoma rzędami foteli przed dziwacznym pulpitem, mającym kształt ustawionych rzędem ćwiartek cytryny, nad którym pod skosem wisiała szara tafla ekranu trzyipółmetrowej wysokości. W chwili, gdy tam weszli jedna z sekcji pulpitu rozświetliła się od wewnątrz matowym, złocistym blaskiem, wysunęło się z niej coś w rodzaju kozich rogów z ognikami na końcach i rozległ się łagodny głos, wymawiając z pytającą intonacją jakieś zdanie w niezrozumiałym języku. Szybko reagujący Takeda nałożył na uszy lingwer, Nikita zrobił to samo i gdy głos powtórzył pytanie, komputer urządzenia przetłumaczył: - Kim jesteście? Mieszkańcami tej planety? Przyjaciele wymienili spojrzenia. - Sądziłem, że ten budynek należy do tubylców i po prostu dobrze się zachował - mruknął Suchow. - Okazuje się jednak, że to nowa budowla. Czyja? - Zaraz się dowiemy. W trakcie rozmowy z komputerem, który ich wpuścił, podróżnicy dowiedzieli się, że znajdują się na pokładzie statku kosmicznego, który przyleciał tu z innego układu słonecznego. Kto nim tu przyleciał, kim była załoga - a także czy w ogóle ona istniała, czy też start i lądowanie odbyły się automatycznie Wirus mroku 283 - elektroniczny gospodarz nie wyjas'nił. Na wszystkie pytania dotyczące losów załogi, macierzystej planety, jej mieszkańców, ustroju społecznego, ekonomii i polityki, zapalał purpurowy pasek nad pulpitem, odpowiadając jedynie na pytania dotyczące zabezpieczenia funkcji życiowych załogi i wkrótce goście stra- cili nadzieję, że czegokolwiek się dowiedzą. Jednak ewidentna pokojowość i gościnnos'ć gospodarzy gwiazdolotu nie mogły być preludium do wyrachowanej pułapki czy podstępnych zamiarów i podróżnicy postanowili odpocząć tutaj, poczekać na gospodarzy i wyjas'nić swe wątpliwości. - Ani raruggowie, ani tym bardziej igwy na pewno nie po- sługują się takimi środkami transportu - dokończył myśl Suchow. - A kosmonauci nie są nam straszni, tym bardziej, że jesteśmy do nich podobni, sądząc po kształcie foteli i antropomorficznym wystroju wnętrz. - Ale M-tło jest tu podwyższone - przypomniał Takeda. Nikita zerknął na pierścień indykatora, migający na przemian żółcią, pomarańczą i czerwienią, i wzruszył ramionami. - To albo ślad któregoś z naszych nieprzyjaciół, albo ostrze- żenie, byśmy nie tracili czujności. Tola nie sądził, by ertschaor przypominał im o czujności, był zaprogramowany do poważniejszych celów, nie należało jednak wspominać o tym tancerzowi. Po pięciu minutach znaleźli dwuosobową kajutę. By uniknąć nieprzyjemnych niespodzianek zbadali ściany, podłogę i wyra- stające wprost z niej miękkie posłania, napili się wody i położyli spać, nie zdejmując kombinezonów, do których zdążyli przyzwy- czaić się jak do drugiej skóry. I w tym momencie odezwała się chohha Takedy; skórę, której dotykało „skrzydło motyla" przeszło przyjemne mrowienie. Tola wyjął kryształowe pudełeczko, otworzył je i Nikita, który natychmiast do niego podskoczył, wyrwał mu z ręki cienki, biały rulonik wielkości papierosa i rozwinął go, chciwie przebiegając po nim wzrokiem. Jednak na matowym paseczku z nieznanego tworzywa o Kseni było tylko kilka słów, zaś sens 284 Wasilij Gołowaczew reszty wiadomości sprowadzał się do ostrzeżenia o zbliżającej się pogoni i o niemożności pomocy w przypadku, gdyby zostali schwytani. Nikita, poruszając wargami, dwukrotnie przeczytał wiadomość i wypuścił rulonik z palców. Takeda pochylił się, podniósł wiadomość i przeczytał: „Obserwatorzy Shadanakaru nie posiadają wiadomości o malarce Kseni. Dokładniejsze po- szukiwania wymagają nadzwyczajnych środków i czasu. Prosimy o potwierdzenie konieczności podjęcia takich działań". Dalej znajdował się tekst ostrzeżenia. - Gdzie oni mogli ją ukryć? - rzekł Nikita do siebie. Zamknął oczy i położył się, zanurzając po pierś w miękkim posłaniu. I nie otwierając oczu dodał: - Potwierdź naszą prośbę. Takeda w milczeniu napisał tekst na drugiej stronie wiado- mości, włożył ją do futerału, zamknął go i upewniwszy się, że rulonik zniknął, także się położył. Po chwili odezwał się cicho: - Jeszcze nie wszystko stracone. Mamy naprawdę niezłe służby informacyjne. Nikita nie odpowiedział. Obudziło go nieprzyjemne uczucie, że ktoś mu się przygląda. Przez chwilę leżał bez ruchu, wsłuchując się w ciszę. W kajucie było ciemno, jednak wrażenie obecności kogoś trzeciego nie mijało. Nikita otworzył oczy i gdy zabłysło akty- wizowane ruchem rzęs światło, sturlał się na podłogę, wycelo- wawszy w stronę drzwi oszczep wartsuni. Szeroko otwartymi oczami patrzyła na niego niezwykle podobna do Kseni dziewczyna w błyszczącym, zielonym kom- binezonie. Była wysoka, szczupła w talii, miała cudowną figurę i niemal dziecięcą twarz z wydatnymi wargami i długimi brwiami. Właśnie ta dziecięcość i poważne, pozbawione cienia strachu spojrzenie upodabniały ją do Kseni. Nikita, kryjąc w duszy rozczarowanie, podniósł się na nogi. Ukradkiem zerknął na ertschaor - pierścień wciąż migał ostrzegawczą gamą barw, może tylko nieco częściej niż dotych- czas. Tło pola magicznego wciąż było podwyższone, choć gość Wirus mroku 285 najwyraźniej nie miał z tym nic wspólnego. A może nie była ona gościem, lecz gospodarzem? - Dzień dobry - ukłonił się Nikita. Na sąsiednim łóżku poruszył się Takeda, spojrzał na dziew- czynę i usiadł. - A, w końcu pojawili się gospodarze. Witamy. Nieznajoma przeniosła spojrzenie na niego, po czym znów zaczęła przyglądać się Nikicie, nie odpowiadając na ich powi- tanie. - Kim pani jest? - Tancerz przyjrzał się dziewczynie dokład- niej, zauważając że to, co uznał za złocisty hełm, jest w rzeczywi- stości gęstą, wymyślną fryzurą. Dziewczyna była niewiarygodnie piękna i jej niepokojąca uroda budziła w sercu niezrozumiały żal, powodując jego szybsze bicie. - Zaabel - przedstawiła się w końcu nieznajoma, usatysfak- cjonowana tym, co zobaczyła. Jej głos rozbrzmiewał i szemrał ni- czym strumień. - A wy jesteście Nikita Suchow i Tojawa Takeda, mieszkańcy sto czterdziestego czwartego chronu Shadanakaru. Suchow - kandydat na Wysłannika, Takeda - Obserwator chronu. Czegoś jeszcze nie wiem? Podróżnicy oniemieli. Dziewczyna nie zwracała się do nich oczywiście w żadnym ziemskim języku, jednak lingwer nie mógł sam wymyślić tego, co zostało powiedziane. - Kim pani jest? - powtórzył pytanie Suchow, mając na myśli czym się zajmuje, a nie jej imię. - Jestem Obserwatorem tego chronu - padła odpowiedź. - Ale przecież... ta cywilizacja umarła... planeta jest mar- twa... - Nie jestem mieszkanką tej planety. Moi przodkowie miesz- kali tutaj ponad tysiąc lat temu. - Przesiedleńcy? - domyślił się Takeda. - Zdołaliście się uratować, przenosząc na inną planetę? - Jest pan dość spostrzegawczy, jak na Obserwatora - odparła Zaabel. Odpowiedź zabrzmiała impertynencko, jednak Nikita był tak oczarowany urodą dziewczyny, że nie zwrócił na to uwagi. Zaś 286 Wasilij Gołowaczew Takeda nie dał tego po sobie poznać. Cofnął się i dał tancerzowi możliwość wykazania się. -1 przyleciała tu pani specjalnie po to, by się z nami spotkać? - spytał Suchow. Zauważył nagle, że Zaabel nie jest po prostu wysoka, ale dorównuje mu wzrostem! - Z własnej inicjatywy. - Na twarzy dziewczyny ani razu nie pojawił się uśmiech, a jej oczy... ogromne, czarne, badawcze, przenikały do mózgu, do ciała, coś szacowały, porównywały, wątpiły, dziwiły się i kryła się w nich kpina. Nikita otrząsnął się z uroku. - Czyżby groziło nam niebezpieczeństwo? Ten, kto nas tu skierował, zapewniał że ten świat jest izolowany. - Właśnie dlatego tu jestem. Zbór Shadanakaru proponuje przemyśleć stopień pańskiego udziału w nadchodzących zda- rzeniach. Pewne pańskie cechy każą wątpić w powodzenie... pańskiej Drogi. - Prawdę mówiąc jeszcze jej nie zaczęliśmy... nie zaczą- łem. - Myli się pan. Wstąpił pan na Drogę z chwilą otrzymania dychotomii. - Czego? Ma pani na myśli Wieść? - Dlaczego „wieść"? - Informacje. - Wygląda na to, że mówimy o różnych rzeczach. Ale niech będzie: informacje... Choć do tej pory nie potrafił pan z nich skorzystać. A może się mylę? Nikita stracił dobry nastrój. Czerwieniąc się, odparł ponuro: - Po pierwsze, już z niego korzystałem i zamierzam wy- ciągnąć całą informację na światło dzienne. Właśnie po to wy- braliśmy ten pusty świat. A po drugie, wciąż żyjemy, na przekór wszelkim wysiłkom „sług szatana". Brwi dziewczyny wygięły się, nadając jej twarzy ironiczny wyraz. - Ocaleliście jedynie dzięki zadufaniu habbardianina, Hub- bata, i przychylności jego brata, Yucuba. Wirus mroku 287 - Habbardianina? A nie rarugga? - Raruggowie to wojskowa kasta, elita ochrony igw, a nie rasa, poza tym Hubbat urodził się na Habbardzie, „Ziemi" środka „pakietu", humanoidalnych lecz nie ludzkich światów. Gdyby zameldował o was „górze", jego szef uruchomiłby cały system procedur zabezpieczających: techniczny, magiczny i agenturalny wywiad, nadzór zewnętrzny, oddział analizy i namiaru, a także oddział przechwytujący... bądź likwidacyjny i oddział zabez- pieczenia. - Zaabel zamilkła, oceniając jakie wrażenie zrobiły jej słowa na Ziemianach. - Słudzy są tylko oddziałem zabez- pieczenia. A żeby was znaleźć Hubbat z całego swego arsenału wykorzystał jedynie wywiad. - Czyli CIA. A „czekiści"? - „Czeka" to oddział neutralizacji; przechwycenie, izolacja, ograniczenie swobody... i fizyczne unicestwienie. A więc. Ziemia- ninie... czy może. Wysłanniku, wciąż się pan jeszcze waha? Nikita chciał odpowiedzieć ostrym tonem, rozmyślił się jednak. Uśmiechnął się, przezwyciężając mroczne rozmyślania i wzruszył ramionami. Uroda rozmówczyni nie pozwalała mu się skoncentrować, podniecała, zmuszała do wytężania umysłu, prężenia mięśni i robienia odważnej miny. - Muszę pomyśleć... zasięgnąć porady. - Jeśli nie jest pan w stanie podjąć decyzji samodzielnie, niech się pan konsultuje. Nie można wciąż działać na najwyższych obrotach. Możecie zostać u mnie, jak długo chcecie, nikt wam tu nie będzie przeszkadzać. - Dziewczyna odwróciła się jednym, płynnym ruchem i wyszła. - Przepraszam - krzyknął za nią Nikita. - Dlaczego nazwała pani Wieść dychotomią? O ile dobrze pamiętam, jest to zesta- wienie dwóch przeciwstawieństw, typu: zimno - ciepło, mrok - światło... - Dobro - zło - dodała Zaabel, odwracając się. - Życie - śmierć. Dokładnie tak, panowie. - I znikła. - Coś mi się w niej nie podoba - rzekł cicho Takeda. - A cie- bie, jak widzę, ruszyła, wojowniku? 288 Wasilij Gołowaczew - Nie, jest niezwykle piękna - nie słuchając go, rzekł Suchow w zadumie. - Niezwykle! No cóż, będę mógł coś jej udowodnić. Spać będziemy pewnie tutaj, a całą resztę... musimy znaleźć od- powiednie miejsce. Zadrwiła sobie z nas, a właściwie ze mnie, subtelnie i umiejętnie, miała jednak rację: odwykliśmy od pracy na najwyższych obrotach, a sukcesy osiąga tylko ten, kto potrafi zmusić się do przejścia przez „czerwony korytarz". Takeda przytaknął, gdyż będąc sportowcem doskonale ro- zumiał znaczenie tego terminu. „Czerwony korytarz" oznaczał próg uruchomienia potencjału bioenergetycznego, rezerwy sił psychicznych, kiedy siły fizyczne są już wyczerpane. Jednak mało kto był w stanie przejść „korytarz". - Na twoim miejscu niczego bym jej nie udowadniał - po- radził inżynier. - Jeżeli warto coś komukolwiek udowadniać, to tylko samemu sobie. Nikita zawzięcie zmarszczył brwi. - Nie przynudzaj, Ojamowicz, chodźmy lepiej realizować nasz plan. Miejsce do treningów znaleźli w pobliżu - wystarczająco dużą i płaską powierzchnię wśród zwietrzałych skał, tworzących wokół niej wysoką, postrzępioną ścianę. Znaleźli tam także ślepy korytarz, w którym Nikita zamierzał poeksperymentować z Wie- ścią, w pełni przekonany, że tym razem mu ona odpowie. Trening trwał przez dwie i pół godziny, dopóki Takeda nie opadł z sił i nie poddał się, wyciągając przed siebie dłoń. - Dość, Wysłanniku. Nie marnuj energii na próżno. Właśnie sobie pomyślałem, czy nie zachowujemy się zbyt beztrosko? - Co masz na myśli? - Suchow oblał się wodą i wytarł za- stępującą ręcznik gąbką z wyposażenia kombinezonu. - Trzeba było wziąć z temporalu „dyplomatkę", to znaczy transkof. I może wybrać jakąś broń z jego arsenału. - O transkofie nie pomyślałem. Masz rację, zaraz pój... - Nikita przerwał w pół słowa. Coś się wydarzyło. Nie od razu zorientowali się, że zmie- niło się oświetlenie. Do złocistego, nie dającego cienia światła Wirus mroku 289 gigantycznego łuku na niebie dołączył bursztynowy odcień. Po- dróżnicy bez słowa wspięli się na skałę i ujrzeli wschód Słońca, a dokładniej zastępującej go gwiazdy. Jej tarcza była większa od słonecznej, jednak nie tak jasna i miało się wrażenie, że po niebie wspina się olbrzymia kropla roztopionego bursztynu. - Dzień dobry - wymamrotał Takeda. Nikita spojrzał na niego ze zdziwieniem i zrozumiał, że po- jawienie się gwiazdy oznaczało poranek, choć noc w tym świecie niemal niczym nie różniła się od dnia Pierwszy eksperyment ze „znamieniem" Wieści omal nie zakończył się tragicznie: już po kilku sekundach Suchow stracił przytomność i nie odzyskiwał jej niemal przez godzinę, czym śmiertelnie wystraszył Takedę. Przytomność przywróciła tancerzowi Zaabel, przywołana przez Takedę. Nie wiadomo co pomyślała sobie wtedy o Sucho- wie, jej twarz pozostała jak zwykle poważna i nieprzenikniona, a on czuł się jak szczeniak, który narozrabiał. Uczucie wstydu po- gnało go w pustynię, gdzie wałęsał się do zmierzchu miejscowego słońca, przypominając sobie spotkania z Hubbatem, Vucubem, Istuutuką, Obserwatorami z innych chronów i analizując przyczy- ny porażki. Jego wiara w powodzenie sprawy została kolejny raz zachwiana, jednak w duszy tancerza szalał huragan rozbudzony urażoną dumą i podsycany posiadaną już wiedzą. I Suchow nie mógł się już tak-po prostu poddać. Na statek wrócił minutę przed wieczornym deszczem, zjadł kolację i znów zajął się treningiem, z rzadka zaglądając do podręcznika rossdao, z którym nie rozstawał się podczas ich wędrówki. Takeda nie przeszkadzał przyjacielowi, rozumiejąc stan jego ducha i co chwilę próbował zagadnąć Zaabel, która z jakiegoś po- wodu nie chciała rozmawiać, na pytania odpowiadała niechętnie i krótko, albo nie odpowiadała wcale, a jej ton względem inżyniera pozostawał wciąż ten sam - uprzejmy i wyniosły z wyraźnymi nutkami ironii. On nie czuł się urażony, gdyż od dziecka potrafił 290 Wasilij Gołowaczew nad sobą panować. Dziewczyna pozostawała dla niego zagadką, jedynie na pozór będąc po dziecięcemu otwartą i naiwną, w rze- czywistości zaś mając w sobie ogromne, skryte rezerwy wiedzy, niedostępnej dla zwykłych śmiertelników. Takeda czuł jej głębię jakimś „siódmym" zmysłem i już nieraz chciał porozmawiać na ten temat z Nikitą, ten jednak niczego nie zauważał, urzeczony jej zewnętrznym pięknem i trzeba było czekać na odpowiedni moment, zbierając argumenty. Na razie Takeda mógł jedynie z niepokojem śledzić rozwój wydarzeń, widząc, że Suchow spę- dza z dziewczyną coraz więcej czasu i nie spieszy się z realizacją swego „genialnego" planu. Minął tydzień, nic się jednak nie zmieniło. Suchow kontynuował treningi, choć z coraz mniejszym za- pałem. Jego rozmowy z Takeda ograniczały się do wymieniania uwag o pogodzie, pięknie krajobrazu i niewiarygodnej wiedzy Zaabel, z czym Tola w pełni się zgadzał. Chohha nie przekazywała żadnych informacji o Kseni, a i sam Suchow coraz rzadziej o niej wspominał, dopóki nie wydarzył się incydent, który diametralnie wszystko zmienił. Inżyniera od dawna męczyło poczucie, że są skrycie ob- serwowani. Pojawiło się zaraz po tym, jak zauważyli nasilenie się magicznego tła. Początkowo przyjęli hipotezę „magicznego śladu" - ktoś ze sług Lucyfera był w tym świecie na krótko przed pojawieniem się uciekinierów i zostawił po sobie ślad. Jednak po spotkaniu Zaabel i długich rozmyślaniach Tola zaczął skła- niać się ku innemu rozwiązaniu, biorąc na warsztat dwie wersje przyczyny nasilenia się tła. Według pierwszej słudzy Chaosu mogli odwiedzić ten świat i zostawić gdzieś urządzenie namie- rzające; według drugiej tło zwiększyła sama Zaabel. To ostatnie było najmniej prawdopodobne, ale też najbardziej niepożądane, gdyż pozwalało spodziewać się najgorszego: albo Zaabel była wcielona albo pracowała dla Synklitu Czterech Demonów, będąc „podwójnym agentem". Przyjmując w charakterze roboczej pierwszą hipotezę, Ta- keda wysłał przez chohhę prośbę o dane osobowe Zaabel i przez Wirus mroku 291 kilka dni błąkał się po skałach i ruinach zniszczonego miasta, szukając urządzenia namierzającego z pożyczonym od Suchowa indykatorem. Jednak ertschaor nie działał jak wykrywacz min, sygnalizujący piskiem w słuchawkach obecność metalu, dlatego Tola porzucił to zajęcie, przeszukał w końcu kokon temporalu i zabrał stamtąd „dyplomatkę" błyskawicznego przekaźnika masy. Następnie zajął się badaniem statku Zaabel i jego kompu- tera, mając nadzieję, że w jakiś sposób uda mu się podłączyć do bazy danych. Wydawało się to zadaniem niewykonalnym, lecz Takeda nie byłby inżynierem, gdyby nie potrafił rozwiązywać podobnych problemów. Poznawszy zasady funkcjonowania kompleksu sterowania dzięki odpowiedziom komputera, który chętnie z nim rozmawiał, oraz obserwacjom, Takeda poczekał na moment, w którym Zaabel i Nikita polecieli „ścigaczem" nad ocean i z pomocą hartsana otworzył centralny panel pulpitu sterowania. I nie uwierzył wła- snym oczom - był on pusty! Ktoś cicho roześmiał się za jego plecami. Takeda odwrócił się błyskawicznie, chwytając za rękojeść lasera... i zorientował, że leży na kamieniach, słaby i pozbawiony sił, jakby przeleżał tu miesiąc bez jedzenia i picia. Obok leżał Nikita, blady, wychu- dzony, zarośnięty, z podkrążonymi oczami, równie bezbronny i bezsilny. I Ktoś stał nad nimi, zasłaniając pół nieba. Olbrzymie ciało niepodobne do niczego żywego, złowieszcze i ciężkie, niczym góra - lecz góra metaliczna, funkcjonalnie doskonała. Takedzie łzawiły oczy. Przetarł je, lecz wciąż widział wszystko niewyraź- nie, jak przez brudną szybę. Ktoś znów się roześmiał, lecz tym razem nad ich głowami. Śmiech był kobiecy i wiało od niego chłodem. Takeda z tru- dem odwrócił głowę i zobaczył Zaabel, tyle że ubraną inaczej »- w czarny kombinezon z purpurowymi błyskawicami na rękach i nogach. - Jesteś sprytny, Obserwatorze - rzekła dziewczyna, z której twarzy znikł wyraz dziecięcej bezbronności. - Jednak nie dość 292 Wasilij Gołowa czew szybki. - Przeniosła wzrok na Suchowa, który wciąż jeszcze nie mógł uwierzyć własnym oczom. - Zegnaj, Wysłanniku, wo- jowniku Drogi. Wysłannikiem zresztą już nigdy się nie staniesz, jesteś za słaby. Przez twarz Zaabel przemknął pogardliwy uśmiech, na widok którego Nikita drgnął jak spoliczkowany. - Doszły mnie słuchy o nowym Wysłanniku, któremu przez cały rok udało się wodzić Hubbata za nos, i postanowiłam to sprawdzić. - Niespodziewanie zbliżyła do twarzy Suchowa swe oblicze, którego rysy rozmyły się, przechodząc szybką transfor- mację i przybierając wygląd wielu twarzy - od ludzkich, także męskich, do potwornych, niemożliwych do opisania pysków - dopóki znów nie stało się twarzą nieprawdopodobnie pięknej, ziemskiej dziewczyny. - Byłeś dla mnie interesujący, tancerzu, jedynie w charakterze niezłego przykładu ludzkiej rasy, do nicze- go innego się jednak nie nadajesz. Nawet do służenia mi. Nikt nie lubi słabych, również Droga. Dlatego pozostawię cię przy życiu, dając ci szansę zrozumienia choćby cząstki samego siebie. Jeśli przeżyjesz, jeszcze się spotkamy. Choć w to wątpię. Zaabel wyprostowała się, zaczęła rosnąć, wyciągać się, zwiększać rozmiary, dopóki nie zrównała się ze stojącą obok metaliczną górą, dosiadając ją wierzchem. - Powodzenia, wojowniku - rozległ się z niebios gromowy, ironiczny głos i góra z przerażającą istotą, którą trudno już było nazwać czarującą kobietą, znikła z potwornym łoskotem, od któ- rego ludziom o mało nie popękały bębenki. Dla Takedy ten łoskot był ostatecznym dowodem realności tego, co się dzieje. - Czy ja śpię, Ojamowicz? - zapytał słabym głosem Nikita. - Spałeś. Obaj spaliśmy, choć śniło nam się to samo. Dobrze, że obudziliśmy się żywi. Rzeczywiście nas oszczędziła. - O czym ty mówisz? -Jak się czujesz? - Jak po miesięcznej głodówce. - Nie miesięcznej, co najwyżej dwu-trzydniowej, lecz tak czy inaczej głodówce. Poddano nas złożonej, rozbudowującej się, Wirus mroku 293 niezwykle sprawnie kontrolowanej halucynacji oddziałującej na praktycznie wszystkie organy zmysłów. - Kto to zrobił? Zaabel? Nikita usiadł z trudem, z niedowierzaniem przyglądając się wychudłemu przyjacielowi. - Dobry Boże, wyglądasz jakbyś uciekł z obozu koncen- tracyjnego! - Sam wyglądasz nie lepiej. - Kim ona była, twoim zdaniem? - Jeszcze się nie domyśliłeś'? Zaabel... za-Abel... - To znaczy... Kain?! - Również w tym przypadku sobie z nas zadrwiła. Giibiel - to jej prawdziwe imię, czy też jego -jednego z Wielkich igw, jedynego, który posiada cechy kobiety. Choć jest to tylko nie- wielka część jego prawdziwej postaci. - Wpadliśmy jak dzieci! - wyszeptał Nikita, chowając twarz w dłoniach. Takeda mógł zaprzeczyć, że akurat jego dotyczy to w naj- mniejszym stopniu, gdyż całą inicjatywę pozostawił Suchowo- wi, nie było jednak sensu mówić o tym na głos. Nikita i tak był wystarczająco rozbity i poniżony. Tola wstał z jękiem i rozejrzał się dookoła. Znajdowali się w pobliżu zrujnowanego zamku z kokonem temporalu. Gipsowa pustynia ciągnęła się po hory- zont we wszystkie strony, migocząc w świetle przecinającego nieboskłon pyłowego łuku i była niemal opustoszała. Jedynie kilka piaskowych pagórków, z których sterczały fragmenty budynków martwego od wieków miasta, oraz cmentarzysko gwiazdolotów w gigantycznej rozpadlinie, przypominały o unicestwionej cywilizacji. Nie było ono jednak płodem hipnotycznego wpływu Zaabel na ich zmysły, jak początkowo pomyślał Takeda. - A więc spisali nas na straty - rozległ się z tyłu skrzypiący głos Suchowa, któremu udało się podnieść na nogi. Tola odwrócił się. Oczy tancerza błyszczały gorączkowo, a jego twarz uległa przemianie; znikła z niej niepewność i przy- 294 Wasilij Gołowa czew gnębienie, rysy się wyostrzyły, a usta przybrały zdecydowany wyraz. - Tym lepiej - kontynuował Nikita i na jego twarzy pojawił się uśmiech, na widok którego u Toli jęknęło serce. - Przyjrzałeś się dobrze tej górze, na której umknęła Zaabel? To znaczy ta twoja Giibiel? - Niezbyt dokładnie, ale moim zdaniem był to... - Zrugr! Ten sam mechaniczny centaur, czy jak go tam zwać, który jest nam potrzebny. - Ale Istuutuka uprzedzał nas, że zwykły człowiek nie jest w stanie go okiełznać. - Zwykły może i tak - wyszczerzył zęby Nikita, podnosząc głos tak, że twarz pokryła mu się plamami. - A ja nie jestem jakimś tam zwykłym człowiekiem i będą się musieli z tym liczyć! - Nagle uderzył się w ramię z gwiazdą Wieści, krzycząc: - Przebudź się, dychotomio, losie mój! Po pustyni z łoskotem przetoczyło się dziwne, dźwięczne echo. Wirus mroku 295 ROZDZIAŁ 6 Tym razem udało mu się wytrzymać kilka minut, nim za- działał podświadomy „wyłącznik napięcia", przerywając potok dziwnych, osobliwych i w większości niezrozumiałych wizji. Znów przeżył cały kompleks nietypowych stanów i odczuć, gmatwających objawiający się „tekst". Zmienił się nie tylko wizualny odbiór przestrzeni - miał wrażenie, że widzi wszyst- kie przedmioty jednocześnie z zewnątrz i od wewnątrz, lecz także poczucie własnego ciała, które wchłonęło w siebie w jakiś cudowny sposób cały otaczający świat na dziesiątki, jeśli nie setki kilometrów. Wszystkie kształty świata sączyły się, chwiały, przeciekały przez ciało, rozumiał ich istotę, widział wzajemne oddziaływanie cząstek, mógł przewidzieć każdą ich przemianę w przyszłości i czytać przeszłość, choć ludzka powłoka bardzo mu przeszkadzała i chciał się od niej uwolnić, wyjść poza jej granicę i żyć w kosmosie, swobodniej i intensywniej. Takeda obserwował Nikitę z rosnącą obawą, a potem ze strachem, widząc jak zmienia się twarz tancerza, na której uwi- daczniała się jakaś straszna, wewnętrzna walka. Dwukrotnie Tola próbował powstrzymać przyjaciela, dotrzeć do niego i w obu przypadkach Suchow pozostawał głuchy, niemalże łamiąc przy- jacielowi rękę, gdy ten próbował potrząsnąć go za ramię. Walka zakończyła się niespodziewanie - wewnątrz Nikity, sądząc po rozpalonym wzroku, zaszło coś w rodzaju eksplozji, zmieniającej nie do poznania rysy jego twarzy, po czym Suchow zwiotczał i stracił przytomność. Jednak jego omdlenie, złowieszcze i głębokie, trwało jedynie kwadrans i ocknął się sam, bez pomocy zaaferowanego Toli, który próbował mu robić masaż serca i akupresurę aktywnych punktów głowy i szyi. Nikita uśmiechnął się do Takedy, który westchnął z ulgą. przesunął dłonią po wychudzonym podbródku i usiadł, sła- by, drżący z zimna i utraty energii, lecz wesoły i zadowolony. 296 Wasilij Gołowa czew - Przestraszyłem cię? - Nawet nie pytaj! Jak samopoczucie? - Nie wiem. Przekąsiłbym cos' naszego, swojskiego... na przykład barszczu i pieczonego schabu... a potem pospałbym z dziesięć godzin... - O barszczu zapomnij, zjesz co Bóg dał... czy raczej lemur Istuutuka. I kładź się spać. Potem porozmawiamy. Pokręcę się w pobliżu, popilnuję. Bo indykator w dalszym ciągu wariuje. Nikita z roztargnieniem spojrzał na kamień pierścienia, wewnątrz którego tlił się żółto-pomarańczowy krzyżyk - znak zaburzonego tła magicznego. - Bez obaw. On rejestruje jedynie wibracje Wachlarza, drgania sieci temporalu, które powoli się wygaszają. W zasadzie nie jest mi już potrzebny, sam mogę teraz zlokalizować w tłumie kogoś z magicznym orężem. - Wieść przekazała ci część informacji? - Wieść przekazuje całą informację, tyle że nie jestem w sta- nie jej przyjąć. Część mi się udało, ale do całości jeszcze daleko. Gdyby tylko udało się rozbudzić rezerwę psychiczną! -Już ci się to udawało. Pamiętasz, wspominałeś, że podczas walki z Hubbatem zadziałała pamięć rodowa i przypomniałeś sobie techniki walki swoich przodków? - Tak, ale potem wszystko zapomniałem. - Najważniejsze, że zrobiłeś pierwszy krok. Przypo- mniałeś sobie raz, przypomnisz i drugi. Zgodnie z hipotezą Miecznikowa, wraz z zespołem odruchów bezwarunkowych dziedziczymy całą pamięć genetyczną naszych przodków, w tym nawyki i sposoby przetrwania. I jeśli przypomniałeś sobie techniki walki, to znaczy że wśród twoich przodków byli wielcy wojownicy. Suchow pokręcił głową, w milczeniu wyjął pudełko z ŻP i wydobył z niego plaster różowo-fioletowej galaretki, która gasiła pragnienie nie gorzej niż źródlana woda. Odgryzł kawałek i wymamrotał z pełnymi ustami: Wirus mroku 297 - Ale dlaczego indykator nie zadziałał w przypadku Giibieli, nie uprzedził o niebezpieczeństwie? - Myślałem o tym. Albo go zablokowała, albo jest ekrano- wana, co jest bardziej prawdopodobne. Weź pod uwagę fakt, że igwy są istotami wielowymiarowymi, wysokiej klasy magami, którym podlegają wszelkie siły i prawa. Suchow skończył jeść, położył się, podkładając pod głowę „dyplomatkę" transkofu i zamknął oczy. - Bawiła się nami... mogła swobodnie czytać nasze myśli. - Myśli - tak, lecz nie emocje, duchowe porywy i cele, za- pasy dobra i zła, możliwości i zdolności. A wyjaśnić to wszystko mogła jedynie urządzając spektakl. - Nie jestem tego taki pewien. Mogła postąpić prościej - wpoić nam dowolną myśl, stworzyć miraż, w rezultacie czego albo zwariowalibyśmy, albo zmarli z wycieńczenia. - Naprawdę nie wiem, jakie miała wobec nas plany - filozo- ficznie zakończył Takeda. - Może jej się spodobałeś. Na policzki Suchowa wystąpił lekki rumieniec, znalazł jed- nak w sobie siły, by powiedzieć to, co myśli: - Gdybym jej się podobał, nie nazwałaby mnie miernotą i nie porzuciła, jak niepotrzebną zabawkę. Tola nie wiedział, co na to odpowiedzieć. Nikita spał ponad siedem godzin i obudził się świeży i rześki, a także głodny. Umył się, pomarudził, że nie ma się gdzie wyką- pać, przekąsił dwa dania z ZP przypominające w smaku solone grzyby i pomidory i obwiódł wzrokiem horyzont. Zbliżał się „wieczór", sądząc po wysokości „słońca" nad łańcuchem pagórków. Niebo z drugiej strony zasłonięte było szarą pokrywą deszczowych chmur. Migocząca równina była na całej swej przestrzeni wciąż tak samo pusta i martwa i nawet wiatr nie wzbijał na niej kurzu. -Ciągle spokój? - Sam przecież mówiłeś, że wyczuwasz M-tło. A może we śnie straciłeś swe zdolności? - Ruszajmy w drogę. 298 Wasilij Gołowaczew - Dokąd? - Tam, gdzie diabeł mówi dobranoc. Musimy zrobić kilka chronoprzejść. - Przechwycą nas już na drugiej stacji. - Takeda napotkał wzrok Suchowa i zamilkł. - Jeśli to konieczne, ruszajmy. - Nie mamy po prostu innego wyjścia. Aby rozpocząć poszu- kiwania żrugra, muszę najpierw ukończyć „szkolenie wojskowe", dojść do porozumienia z Wieścią, poznać swe możliwości, co nieco opanować, zawiadomić mamę, że żyję, znaleźć Ksenię... mój plan ulega więc pewnym zmianom. Teraz przejdziemy do świata, w którym mieszka „pierwszy miecz wszech czasów i narodów". Chciałbym przyjrzeć się jego mistrzostwu i nauczyć się czegoś. - Nie widzę przeciwwskazań. - Takeda podniósł transkof i strząsnął z jego czarnego boku przylepione okruchy gipsu. - Wciąż mi nie powiedziałeś, co przekazała ci Wieść. - Film wciąż się jeszcze wywołuje - rzekł Nikita i uśmiech- nął się w odpowiedzi na zdziwione spojrzenie Toli. - Mówiąc obrazowo. Wiele zaległo mi w podświadomości i powoli się stamtąd przesącza. To naprawdę niesamowite uczucie, kiedy w świadomości pojawia się naglewiedza o jakimś przedmiocie czy zjawisku! - Samami*. - Co? A tak, tyle że niejedno, a cały łańcuch sammai. Za- pewne mózg nauczył się regulować potoki informacji na poziomie odruchów. Suchow zbliżył rękę z pierścieniem do twarzy, badawczo spoglądając na wygasły kamień, oczy mu się zwęziły i zapłonął w nich mroczny ogień. Kamień ertschaora na chwilę zrobił się przezroczysty, w jego wnętrzu zamrugały czarne punkciki, zgasły i w tym momencie kamień zamigotał serią barw, od zieleni i żółci do wiśniowych i fioletowych odcieni. Nikita z zadowoleniem kiwnął głową. * - Samami - stan oświecenia. Wirus mroku 299 - Wszystko w porządku, droga wolna. - Co z nim zrobiłeś? -Zaprogramowałem go na wyszukiwanie włas'ciwego chro- mi, będzie nas naprowadzał na cel. Jednocześnie sprawdziłem też, czy nie czeka na nas zasadzka „sług szatana". Horyzont jest czysty. - Co oznacza, że Giibiel nie przekazała naszych koordyna- tów sługom? - Nie powinna grać w tak niskiej lidze. Suchow odwrócił się i ruszył ku ruinom zamku, starając się iść bezszelestnie i nie skrzypieć butami na żwirze. Wkrótce otwarły się przed nimi drzwi kokonu temporalu i podróżnicy zanurzyli się w lilowym blasku pomieszczenia chronoprzejścia, wyginającego czas pod kwantowym kątem. Rozpoczęła się ich podróż ku M-fizyce, w dół po „drabinie" Shadanakaru. Do nowego świata wyszli z temporalu wczesnym rankiem. Kokon stacji chronoprzejścia był zamaskowany pod gigantyczną, czterometrową kamienną głową i podróżnicy zeszli po jej języku, wydostając się z jej ust prosto w zarośla akacji. Z trudem poko- nawszy tę kolczastą przeszkodę, znaleźli się w lesie liściastym, który żywo przypominał Nikicie podmoskiewskie łasy wczesną jesienią. Brzozy sąsiadowały tu z klonami i dębami, przechodząc w pasma osik i jesionów, gdzieniegdzie występowały też ciemniej- sze modrzewie i sosny, wystarczyło jednak, że Suchow podszedł do drzew nieco bliżej, by stało się jasne, że nie jest na Ziemi. Liście „brzozy", gdy dokładnie im się przyjrzeć, miały inny kształt, choć jej pień w pełni odpowiadał ziemskim „brzozowym" standardom. Także klonowy liść wyglądał inaczej - był bardziej fantazyjny, strzępiasty i ładniejszy, a długie igły miejscowej „sosny" nie miały ostrych szpiców, lecz były zakończone puszystymi pędzelkami, choć z daleka trudno byłoby je odróżnić. W dodatku w tym lesie brakowało trawy i ptaków - panowała tu cisza jak po pożarze. - Ertschaor - szepnął Tola, kręcąc głową we wszystkie strony. 300 Wasilij Gołowaczew Nikita zrozumiał i przytaknął. Jeszcze podczas wyjścia z temporalu spojrzał na pierścień, lecz nie podniósł alarmu, a je- dynie dał znać o podwyższonym tle magicznego pola. - Wszystko w porządku. Chociaż przechodzimy teraz przez chrony, w których zaczynają działać prawa mag-fizyki. W tym świecie mogą istnieć magowie. - A gdzie jesteśmy? - Nasz bohater, „pierwszy miecz", jest Indianinem. Jesteśmy w jego świecie. To wszystko, co wiem. Musimy znaleźć miejsco- wego Obserwatora, on przekaże nam niezbędne informacje. - Jak mamy go znaleźć? -Zadzwonić. - Dzwonkiem, czy jak? A może mają tu telefony, a ty znasz jego numer? - Za pośrednictwem chohhy - odparł krótko Suchow, bez typowego dla niego, kpiącego tonu. Takeda ugryzł się w język, uświadamiając sobie, że przecież mają komunikator, dzięki któremu mogą utrzymywać łączność z dowolnym Obserwatorem. - Wybacz, nie pomyślałem. Nikita, nie odpowiadając, ruszył przez las w stronę, gdzie widać było prześwit i po przejściu kilkuset metrów wyszli na skraj ogromnego, płaskiego pola, usianego gigantycznymi, kamienny- mi głowami podobnymi do tej, z której dopiero co wyszli. Były ich tam co najmniej trzy tysiące, nie licząc tych, które kryły się w zaroślach i w lesie. - Co to takiego? - zapytał Suchow, próbując policzyć głowy, których rysy wskazywały na indiańskie pochodzenie. - Najprawdopodobniej cmentarz - odparł Takeda. - Na Ziemi coś podobnego można spotkać w Meksyku. Rzeźbę wykonywali kamieniarze jeszcze za życia króla, a po jego śmierci ciało było spalane, a popioły umieszczano wewnątrz głowy. - Ale tu jest ich kilka tysięcy! To wszystko są groby królów? - A także wielkich dostojników, wojowników i bohaterów. Ten cmentarz liczy na pewno wiele setek lat. To dziwne, że nigdzie Wirus mroku 301 nie widać ochrony. Ziemscy Indianie traktowali swych przodków z większym szacunkiem i zwykle strzegli grobowców, by nikt ich nie splądrował. - Wygląda na to, że miejscowi Indianie mają podobne zwyczaje. Takeda rozejrzał się wokoło i pół kilometra od nich dostrzegł nieruchomą postać z długą włócznią. Po chwili postać znikła, jednak bez wątpienia przybysze zostali zauważeni. - I co robimy? Uciekamy do lasu, walczymy czy czeka- my? Suchow zważył wartsuni w dłoni i z żalem pokręcił głową. - Z broni będziemy musieli zrezygnować. Jeśli użyjemy w tym s'wiecie hartsanu albo oszczepu, od razu namierzą nas technicy z CIA, służba obserwacji. Lepiej zakopmy całą naszą broń pod tą głową i zamaskujmy miejsce. Zostawimy sobie tylko lingwery; gdy będą ukryte we włosach, nikt nie powinien ich zauważyć. -1chohhę. - Masz rację, komunikator również. Wątpię, by domyślili się, co to takiego. - Nikita szybko skreślił kilka słów na kawałku papieru, prośbę o kontakt z Obserwatorem tego chronu, włożył do kryształowego motyla i schował go na piersi. W tym momencie z lasu wynurzył się łańcuch postaci z dłu- gimi włóczniami. Otoczyły one podróżników kręgiem, a zza ich pleców wystąpił naprzód młody człowiek o atletycznej budowie z typowo indiańską twarzą, którą cechowało specyficzne, okrutne piękno. Smagła, o wystających kościach policzkowych, z wydat- nym, choć nie za dużym, drapieżnym nosem, wąskimi, czarnymi oczami i prostymi wargami, dumna, beznamiętna i silna twarz tego Indianina była na tyle wymowna, że chciało się stanąć przed nim na baczność i czekać na rozkazy. Indianin ubrany był podobnie jak jego współplemieńcy, w brunatny, skórzany strój ze złotymi frędzlami, który leżał na nim niczym druga skóra. Lecz był on ozdobiony piórami, a na piersi widniał niezwykle piękny, mozaikowy romb z piór, najwyraźniej 302 Wasilij Gołowa czew oznaka władzy. Zza jego pleców wystawał brzeg tarczy i w od- różnieniu od swoich podwładnych, łysych, ze złotymi opaskami na czołach, miał włosy - wspaniałą lwią grzywę słomianej barwy - ozdobione nakryciem głowy w kształcie korony z piór jakiegoś' ptaka. Poza tym na jego pasie wisiała wygięta, inkrustowana złotem pochwa, z której wystawała lśniąca rękojeść długiego, przypominającego jatagan miecza. Indianin milczał, podobnie jak jego wojownicy, z jego twarzy nie dało się wyczytać, o czym myśli. - Przybywamy w pokoju. - Nikita lekko się pokłonił. Jego cybertłumacz milczał, gdyż nie wiedział, na jaki język tłumaczyć. Indianie nie odezwali się ani słowem, skierowując na przyjaciół zadziwiająco długie włócznie ze smukłymi, ostrymi grotami. Pauza się przeciągała. Suchow spojrzał na Tolę. Ten powoli pokręci! głową. -Zachowaj spokój. Jakby usatysfakcjonowany tym co zobaczył przywódca oddziału machnął ręką, zaciskając dwa palce i rozchylając trzy pozostałe, po czym przesunął się na bok, wciąż nie wydając żadnego dźwięku. Nikita nie od razu zorientował się, co oznacza ten gest i omal nie przegapił rzutu włócznią stojącego nieco z boku wojownika. Włócznia odbiła się od ramienia - tkanina kombinezonu była odporna na uszkodzenia - i drasnęła szyję. Druga przeleciała kilka centymetrów od jego głowy, lecz Su- chow zdążył się uchylić, czując na potylicy powiew śmierci. Trzeci oszczep wbił się w miejsce, w którym stał przed mo- mentem. Indianie dokonywali na nich egzekucji, dosłownie rozstrzeliwali, milcząco, w skupieniu, bez niepotrzebnych pytań i wyjaśnień i w tej ich rzeczowości było takie przeko- nanie o własnym prawie do decydowania o losie innych, że Suchow poczuł przypływ strachu. Trwał on co prawda tylko przez ułamek sekundy. Spojrzawszy w lewo Nikita zobaczył walczącego z zimną krwią Takedę, który przełamał włócznię na dwie części i zamienił ją w nunchaku i ten widok dodał mu pewności siebie i zmobilizował siły. Dalsza walka przebiegała Wirus mroku 303 już pod dyktando Ziemian, jako że Indianie nie mieli pojęcia o sztuce walki wręcz. Ponieważ Nikita nie był tak dobry w sztuce yubijutsu*, jak Takeda, choć trenował z nim kompleks atemi**, postanowił działać nie tyle efektywnie, co efektownie, co zawsze oddziałuje na psychikę przeciwnika. Dwa razy z powodzeniem stosując blo- kującą spiralę - każdy przedmiot ataku, w tym również włócznia, ześlizguje się, trafiając na spiralę bloku - Nikita podczas kontr- ataków dla osiągnięcia efektu cepu wykorzystywał nie tylko ręce i nogi, ale też cały korpus, co wzmacniało efektywność ciosów podczas walki w małym dystansie, w rezultacie czego napastnicy byli odrzucani -już bez broni - na kilka metrów. Nastąpiła chwilowa przerwa w walce. Siedmiu Indian straciło włócznie, trzech straciło przytomność - co było zasługą Takedy, a pozostali odczołgali się na boki, patrząc na dwóch dia- błów jeśli nie z przerażeniem, to z należnym respektem. Jedynie czworo z nich nie zdecydowało się porzucić włóczni i czekało na rozkazy swego przywódcy. Ten zastanawiał się tylko przez moment, potem krzyknął coś wysokim, dźwięcznym głosem, skoczył w stronę Nikity i zadał mu cios mieczem; tancerz nie zauważył, kiedy zdążył wyszarpnąć go z pochwy. Uratował go Takeda, który skoczył między nich i rzucił Indianinowi w oczy garść piasku. Ostrze miecza minęło głowę Suchowa, odbiło się od obojczyka - raz jeszcze ochroniła go tkanina kombinezonu - i w tym samym momencie Nikita szarp- nął na siebie rękę napastnika, odruchowo wykonał chwyt „za łokieć" i przechwycił miecz. Wyprostował się i przystawił go przeciwnikowi do piersi. - Rozkręciłem się! Dziękuję, Ojamowicz, jestem twoim dłużnikiem. - Do pozostałych zaś krzyknął: - Stać! * - Yubijutsu - atak palcami w bólowe punkty na ciele prze- ciwnika. ** - kompleks szokowych i paraliżujących ciosów punk- towych. 304 Wasilij Gołowa czew Indianie zamarli, z intonacji domyślając się znaczenia okrzyku. Ich klęczący na kolanach przywódca powoli wstał, nie spuszczając rozpalonego wzroku z Nikity, który odpowiadał mu takim samym spojrzeniem. Podszedł do nich Takeda, ważąc włócznię w ręce. - Wspaniała broń, lekka i dobrze wyważona. Zapytaj go o coś', skłoń do mówienia, inaczej lingwer nie rozpozna języka. - Kim jesteś? - Nikita opuścił miecz i dotknął się palcem w pierś. - Suchow. - Wskazał na Tolę. - Takeda. - Wyciągnął rękę do Indianina. - A ty? - Huehuetotl. - Indianin wyprostował się dumnie, krzyżując ręce na piersi. - Tecutli panatisko im ueliauel chotzik. Lingwer zawahał się przez chwilę, po czym przetłuma- czył. - Dostaliśmy rozkaz, by was zabić. Przyjaciele wymienili spojrzenia. - Wspaniałe przyjęcie, niezwykle gorące! - wymamrotał Suchow. - Najwyraźniej byli tu słudzy, uprzedzając miejscowych b możliwości naszego przybycia. Co robimy? Sądząc po pięknie pektorału ten wojownik musi być ważną osobistością. Odwieźmy go do jego przełożonego i wymieńmy za darowanie nam życia. - Nie sądzę, by się zgodził. Poza tym wątpię, by był na tyle ważny - to zwykły wykonawca w stopniu sierżanta. - Jednak wykazuje dużą niezależność, niepodobną do sier- żanta. Stopień, funkcja? - zwrócił się Tola do Indianina. - Saagun tikuy-rikuki tlatoani - odparł ten wyniośle, nie wykazując zdziwienia faktem, że zwracają się do niego w dwóch językach, dwoma różnymi głosami. - Naczelnik oczu i uszu Władcy - przetłumaczył lingwer, którego szept był słyszalny tylko dla właścicieli. Po czym dodał: - Prawdopodobnie odpowiada randze kapitana wywiadu. Imię Huehuetotl, będące raczej przydomkiem, tłumaczy się jako: „smok o wyglądzie jaguara". Wirus mroku 305 - Trzeba przyznać, że lubią kwieciste imiona i przydomki, co Ojamowicz? A miecz pewnie wykonany jest z brązu, dlatego jest taki lekki. Wygodny i piękny. - Oceniłbyś go inaczej, gdyby ściął twoją awanturniczą głowę - burknął Takeda. - Rozkazuj. Nikita jeszcze raz zerknął na pierścień, migający pomarań- czowym kwadracikiem - tło pola magicznego było dostatecznie intensywne, by podejrzewać istnienie w tym świecie adeptów magicznej fizyki, jednak sprawę trzeba było doprowadzić do końca. - Trzymaj. - Suchow podał miecz jego właścicielowi ręko- jeścią do przodu. - Prowadź nas do Władcy. Tylko nie wpadnij na pomysł, by znów rozpoczynać „zabawę w wojnę". Kapujesz? Indianin, zdumiony takim obrotem wydarzeń, utracił ze zdziwienia swój nieprzystępny, niezależny wygląd, otwarł usta, po czym z widocznym wysiłkiem wziął się w garść. - Huehuetotl zawiedzie was do Władcy, który zdecyduje o waszym losie. - No to świetnie. Tak przy okazji, kto wydał rozkaz zabicia nas? I z jakiego powodu? - Rozkaz wydał chichim Sipaktonal Uishtotli, główny po- borca daniny, prawa ręka tlatoani Tlahuizcalpantecutli, „pierwszy miecz imperium". Nikita zagwizdał. - Masz ci babo placek! Właśnie ten, kogo szukamy, wydał na nas wyrok śmierci. Chichim... co oznacza ten przydomek? - Ten. który ma prawo zabijać bez zgody Władcy - odezwał się lingwer. - A tlatoani Tlahuzscalpan... czy jak to tam idzie to imię? -Tlatoani znaczy panujący, a Tlahuizcalpantecutli tłumaczy się jako: Władca Domu Porannej Zorzy. - Brzmi pięknie. Chodźmy go poznać, Ojamowicz. Ciekawie będzie spojrzeć na panującego o tak poetyckim imieniu i na jego „prawą rękę", Sipaktonala Uishtotli, mającego prawo zabijać bez sądu i śledztwa. Czyżbym coś pokręcił i nie jest on magiem, lecz 306 Wasilij Gołowaczew demonem? - Suchow machnął ręką do zachowującego dumny wygląd dowódcy oddziału: - Prowadź, saagun. Indianin uniósł dłoń i w tym momencie dwóch jego ludzi znikło w krzakach, by po minucie przyprowadzić konie. Takeda wskoczył na wysokie siodło ze zręcznością dżokeja, a Nikita, któremu w rodzinnych stronach ojca udało się swego czasu pojeździć na koniach z ujeżdżaczem, Jefremyczem, wskoczył na siodło nie używając strzemienia, co zresztą nie zrobiło na Indianach najmniejszego wrażenia. Pojechali kłusem - jeden za drugim, mijając cmentarz •i wkrótce wyjechali z lasu na wyłożoną kamiennymi płytami, prostą jak strzała drogę prowadzącą do oddalonych o dziesięć kilometrów skalistych pagórków. Między wzgórzami droga się rozwidliła, zrobiła szersza, a po jej bokach zaczęły pojawiać się schodkowe piramidy, ni to budynki, ni to kompleksy sakralne, strzeżone przez wszech- obecne kamienne jaguary lub orły. Dwukrotnie przejechali przez przerzucone nad rzekami kamienne mosty i na koniec wjechali w tonącą w zieleni dolinę, otoczoną przepięknymi, kamiennymi murami i skałami. - Chikama - rzekł odwracając się w siodle Huehuetotl. Lingwer nie skomentował tego słowa i Nikita zrozumiał, że Chikama jest nazwą doliny bądź kanionu. Droga skręciła za skały i doprowadziła jeźdźców do niezwykłej bramy, przedstawiającej dwie splecione ludzkie dłonie gigantycznej wielkos'ci, wyciosane w kamieniu z niewiarygodnym mistrzostwem. Za bramą, po pra- wej, wznosiła się przypominająca twierdzę budowla w kształcie piramidy, posiadająca trójkątne otwory strzelnicze. Rzeczywiście była to twierdza, strzegąca wjazdu do doliny - lingwer przetłuma- czył słowa przewodnika jako: „posterunek strażniczy". Dwóch Indian, stojących nieruchomo na dachu, odprowadziło kawalkadę wzrokiem. Nikita zwrócił uwagę na trzymane przez nich skomplikowa- ne przyrządy, z których wystawały groty włóczni i domyślił się, Wirus mroku 307 że są to ręczne miotacze włóczni. W ziemskiej historii nie było analogicznych urządzeń. Za zakrętem rozciągał się wspaniały widok na dolinę - ide- alnie geometryczne tarasy pól, pasy leśne, grupy skał, a wśród nich zamki w kształcie tarasowych piramid i mury z olbrzymich bloków skalnych przecinające dolinę z jednego końca w drugi. Przejeżdżając obok jednego z nich, wysokiego na co najmniej dwadzieścia pięć metrów, Indianin zatrzymał konia. -Wielki indiański mur-przetłumaczył jego słowa lingwer. - Przecina całe imperium Domu Porannej Zorzy. - Okazuje się, że nie tylko Chińczycy budowali podobne mury - rzekł szeptem Takeda. Mur ciągnął się przez dwadzieścia kilometrów, niknąc w skałach za krańcem doliny, a za jego dalekim końcem kryło się miasto. - Stolica Imperium Halisko - szepnął lingwer, choć Nikita zrozumiał to bez tłumaczenia. Do miasta wjechali po godzinie. Przewodnik znowu zatrzy- mał konie, by goście mogli rozejrzeć się i ocenić swoiste piękno stolicy, w której sztuka budowania z kamienia była doprowa- dzona do doskonałości, podobnie zresztą jak sztuka rzeźbienia w kamieniu. Żaden z budynków, ani pod względem architektury, ani wykończenia, nie przypominał pozostałych, chociaż wszystkie oparte były na kształcie piramidy. I tym niemniej ich różno- rodność była porażająca. Były tu budynki w kształcie ludzkiej dłoni wyrastającej z piramidy i w kształcie głowy. Spotykało się budynki w kształcie gigantycznej, łukowatej bramy, jarzma dla wołu, a także w kształcie drzewa, czy kolby kukurydzy. Wszystkie były parterowe lub jedno, czy dwupiętrowe, nie spotykało się wyższych, jedynie wieże, przypominające minarety w kształcie włóczni, wznosiły się nad miastem na dobre pięćdziesiąt metrów oraz pałac Władcy o wysokości ponad dwustu metrów. Pałac - Cholula, jak z dumą nazwał go Huehuetotl - był regu- larną piramidą o dwudziestu jeden tarasach wzniesioną z białego 308 Wasilij Gołowaczew kamienia i stanowił przykład doskonałości sztuki kamieniarskiej, urzeczywistnienia geometrycznych proporcji i podniesienia do rangi absolutu sztuki monumentalnej rzeźby i płaskorzeźby. Nikita nie uważał się za znawcę architektury starożytnych cywilizacji (a czuł się, jakby przenieśli się w ziemską przeszłość), choć zawsze interesowała go historia, jednak estetyka budowli tego indiańskiego arcydzieła mogła zachwycić nawet mniej ro- mantyczne natury. Fasada pałacu była ozdobiona płaskorzeźbami przedstawia- jącymi wijące się, pierzaste węże i twarze o rysach jaguarów, a także wielobarwnymi, rzeźbionymi kolumnami i wieżyczkami. Wejście do pałacu przypominało ekspozycję muzealną z grupami rzeźb, rzeźbionymi, pionowymi płytami - tablero, w wykończe- niu których wykorzystane było srebro i złoto, oraz schodkowym sklepieniem. Przewodnik zatrzymał procesję naprzeciw szpaleru strażni- ków. Wszyscy wojownicy byli wysocy, muskularni, o bujnych, zdobionych piórami fryzurach w kształcie koron, z tarczami z żółwich pancerzy i długimi włóczniami z pękami piór. Ubrani byli w czarne stroje ze złotym ornamentem, zdobione koralikami i frędzlami. Huehuetotl powiedział coś do naczelnika straży, ma- jącego na piersi odznaczenie w kształcie rombu z piór, wysłuchał odpowiedzi i zrobił zapraszający gest. Szpaler strażników roz- stąpił się, przepuszczając do pałacu dwóch ludzi i eskortującego ich naczelnika. Oddział saaguna pozostał na zewnątrz, zwierając szyki w mały kwadrat. Nikita nie zwracał zbytniej uwagi, dokąd ich prowadzą, pochłonięty podziwianiem fresków, płaskorzeźb, kolumn, paneli, dywanów z piór i innych atrakcji pałacu w dziwacznym świetle lampek oliwnych i świecowych kandelabrów, dlatego szybko stracił orientację wśród schodów, przejść, mostków i galerii, sprawiających wrażenie nieprzebytego labiryntu. Jedynie Take- da, który nie tracił czujności, wiedział, że nie odeszli daleko od wejścia, dwukrotnie mijając tę samą świątynię z figurami przypo- minających jaguary bóstw oraz błyszczący złotem ołtarz. W końcu Wirus mroku 309 Indianin zatrzymał się przed wejściem do olbrzymiej sali, zajmu- jącej niemal jedną trzecią pałacu, i rzucił przez ramię: - Kalkulli. - Jesteśmy na miejscu - zareagował lingwer. Huehuetotl wszedł do sali i przyklęknął przed niższym od niego o głowę człowiekiem w czarno-złotym stroju, który wy- nurzył się z mroku. - Kogo przyprowadziłeś', Huetl? - rozległ się ostry, nieprzy- jemny glos. - Cudzoziemców, chichim. - Przecież rozkazaliśmy złożyć ich w ofierze bogu Huitzi- lopochtli. - Oni się nie zgodzili, chichim. - W głosie Huehuetotla obok pokory i wyniosłości zabrzmiały nutki ironii. - Nie poradziłeś sobie z nimi?! Choć jest ich tylko dwóch?! - To czarownicy, chichim. I władają mboa. - Mboa władają tylko Wybrańcy Bogów i Władca. • -Jest to prawdopodobnie rodzaj sztuki walki - zasugerował lingwer. - W moim leksykonie nie ma takiego słowa, jednak pewne cechy wskazują, że mboajest odpowiednikiem ziemskiego karate. - Zamelduj Władcy, że mam mu coś do powiedzenia, chichi. - Zostaniesz ukarany, saagun. - O tym zadecyduje Władca. Dalszy spór - cichy i opanowany, lecz pełen wewnętrznego napięcia i nienawiści - przerwał dźwięczny gong i głos, który po nim zabrzmiał: - Przyprowadź ich do mnie, Sital. Człowiek w czerni pokłonił się - gest był czysto rytualny, odruchowy - i skinął ręką w głąb sali. Huehuetotl wyminął go, dumnie wznosząc głowę. Najwyraźniej wywiad i straż Władcy nie pałają do siebie sympatią, pomyślał Nikita i w tej samej chwili zobaczył Tlahu- izcalpantecutli, Władcę Domu Porannej Zorzy. 310 Wasilij Gołowa czew ROZDZIAŁ 7 Jeśli na Ziemi Kolumba Ameryka była podzielona miedzy poszczególne indiańskie plemiona, a każde plemię dzieliło się na szczepy, które także były rozdrobnione i na całym amery- kańskim kontynencie toczyło się wzajemne wyniszczanie czer- wonoskórych, to tutaj, w tym chronię, na odpowiedniku Ziemi nazywającym się Aztaamtotl, Indianom udało się zrozumieć grożące im niebezpieczeństwo związane z najazdem białych i zjednoczyć się w celu odparcia wspólnego wroga. W rezultacie pierwsze kolonie Europejczyków zostały zniszczone i cała Ame- ryka przypadła Indianom. Potem nie utrzymali oni tej jedności i stworzyli około setki walczących ze sobą państw, były to jednak państwa indiańskie: Siuksów, Mohikanów, Apaczów, Azteków, Majów, Quechua, Aymara, Zapoteków, Tolteków, Olmeków i innych plemion - tyle że tutaj nazywały się nieco inaczej. Kiedy zaś miejscowe warunki geograficzne doprowadziły do powstania lądowego mostu, przesmyku między amerykańską Alaską i Azją, Indianie rozpoczęli podbój Azji, który zmienił losy tej części świata. Podbój ten trwał kilkaset lat i w jego rezultacie powstały Ligi - potężne związki państw: Tacuba - Wschodnioazjatycka, Astuan - Euroazjatycka, Sandiaquowis - Północnoamerykańska i Folo- som - Południowoamerykańska. Australia także ugięła się pod naporem czerwonoskórych i powstało tam jednorodne państwo, Purron, ze stolicą Omeyocan, w miejscu ziemskiej Canberry. Jedynie kontynent afrykański, różniący się nieco w zarysach od ziemskiego, nie został opanowany przez Indian i zachował swą dawną, nadaną mu przez tubylców nazwę - Misr. I ani ambicja, ani żądza chwały kipiące w krwi Indian - główne motywy ich wojen - nie pomogły im podbić czarnego lądu. Jalisko było stolicą Średniego haabu - państwa-rejonu z sześćdziesięcioma milionami mieszkańców, w którym rządził Wirus mroku 311 Tlahuizcalpantecutli, Władca Domu Porannej Zorzy i które znaj- dowało się mniej więcej w miejscu współczesnego ziemskiego Charkowa. Władca (w miejscowym narzeczu - tlatoani) był uastekiem, zaś" jego „prawa ręka, poborca danin, pierwszy miecz imperium", chichim Sipaktonal, pochodził ze szczepu Chol-Chorti, naj- bardziej okrutnego i wojowniczego ze wszystkich azjatyckich plemion, i tylko dzięki niemu władza tlatoani ani razu nie była zachwiana, choć było wystarczająco dużo prób jej obalenia przez „opozycyjne" plemiona. Właśnie tego człowieka chciał odna- leźć Suchow, sądząc, że Sipaktonal jest nie tylko wojownikiem, jednoczącym narody, lecz także magiem, mistrzem, którego potrzebują do kontynuowania Drogi. Był jednak w błędzie. Zaś informacje o kraju, do którego trafili, otrzymali z niespodziewa- nego źródła. Władca nie interesował się nimi zbyt długo. Był to wysoki, żylasty i kościsty starzec z wąską twarzą przy- pominającą ostrze topora. Odziany w zielono-fioletowy, zdobiony piórami płaszcz nie sprawiał wrażenia silnego i mądrego czło- wieka, choć żądza władzy była widoczna w każdym jego ges'cie. Podobnie jak w przypadku sali ceremonialnej, mającej przytłaczać i oszałamiać gości i posłów innych haabów, wszystkie przedmioty w tym ogromnym pomieszczeniu, od tronu Władcy, do rzeźb, ław i stel były hipertroficzne: powiększone lub zniekształcone, jednak wykonane z takim kunsztem i smakiem, że nie budziły przerażenia i wstrętu, lecz zdumienie i przesądny zachwyt. - A więc ci ludzie okazali się godnymi przeciwnikami, Huetl? - zapytał Władca dźwięcznym głosem. - Tak, mój Jaguarze - pokłonił się saagun. - Uprzedzano mnie, że nie są zwykłymi wojownikami, jednak w to nie uwie- rzyłem. Znają mboa. - Kłamie - wycedził chłodnym tonem stojący z tyłu Sipak- tonal. Przed tronem stał z pochyloną głową Huehuetotl, a za nim Takeda z Suchowem. - Mboa władają jedynie Wybrańcy Bogów, kapłani Nahuatl. 312 Wasilij Gołowaczew - Więc będziesz musiał to sprawdzić, chichim. Niech dzisiaj pozostaną przy życiu, zaś jutro urządzimy przedstawienie i zło- żymy ofiarę Huitzilopochtli. A co do ciebie, Huetl, zaczynam sądzić, że popełniłem błąd, wywyższając cię ponad tłumem i czyniąc z architekta dowódcą tikuy-rikuki. Jutro będziesz wal- czyć razem z tymi cudzoziemcami przeciw mboa. Cała reszta we władzy Jaguara. Huehuetotl w milczeniu skłonił się do podłogi, odwrócił gwałtownie i wyszedł z sali. Chichim Sipaktonal odprowadził go zwycięskim spojrzeniem i klasnął w dłonie. Zza rzeźb bez- szelestnie wyłonili się rośli wojownicy w czerni, z włóczniami i mieczami. - Wtrącić ich do ciemnicy. - Najwyraźniej nikogo nie interesuje tu nasze zdanie - wy- mamrotał Nikita. - Może spróbujemy się dogadać? Lecz w tym momencie w sali pojawiła się jeszcze jedna po- stać dramatu - kobieta w złotej zbroi, ze złotą maską na twarzy i olbrzymią, fantazyjną fryzurą z piórami we włosach. Za nią bezszelestnie podążało dwóch olbrzymów o pozłacanych ciałach, uzbrojonych jedynie w krótkie kindżały. - Zabieram ich do świątyni, Władco - rzekła niskim głosem, śmiało podchodząc do tronu. - Wybrańcy Bogów, moi wojowni- cy i kapłani, chcą przyjrzeć się przybyszom i wyjaśnić, kim są, skąd i po co przybyli i co wiedzą. A jutro zademonstrują wam swe możliwości. - Niech i tak będzie - odparł krótko tlatoani, błysnąwszy oczami. Sipaktonal niechętnie dał znak swym strażnikom, którzy na powrót ukryli się w niszach. Kobieta w złotym rynsztunku, nie mówiąc już słowa więcej, pierwsza opuściła salę. Jej eskorta w milczeniu wyprowadziła podróżników, którzy nić zdążyli się nawet odezwać. Prowadzili ich krótko. Kobieta, zaraz po wyjściu z piramidy, wsiadła w palankin i czterech wielkoludów, podobnych do tych, którzy prowadzili przyjaciół, poniosło ją truchtem, a przewodnicy Wirus mroku 313 skręcili z placu przed pałacem w przejście między budynkami w kształcie toporów i dotarli do koniowiązu, gdzie czekało na nich dziesięciu Indian z końmi. Posadziwszy „blade twarze" na jednego konia, przewodnicy pognali oddział po szerokich ulicach Jalisko, nie zwracając uwagi na przechodniów. Zresztą przechodnie, w większości kobiety z niewiarygodnie skompliko- wanymi fryzurami, ubrane w kolorowe, długie do pięt spódnice oraz bluzki, również praktycznie nie przyglądały się kawalkadzie, w niewzruszoności naśladując mężczyzn. Indiańscy przewodnicy, wszyscy atletycznej budowy, niczym zebrani z ziemskich więzień przestępcy, którzy oprócz wyrabia- nia mięśni nie mają nic innego do roboty, uzbrojeni byli nie we włócznie, lecz jak zauważył Takeda w dmuchawki i kindżaly. Miecz miał tylko jeden z nich, najwyraźniej starszy rangą, który dowodził swym oddziałem za pomocą gestów. Po koordynacji działań, leniwej gracji, pewności siebie i sile fizycznej Takeda roz- poznał w nich ludzi wojny. Najwyraźniej władza kobiety w złotej zbroi, podparta taką gwardią przyboczną, była dostatecznie silna i nawet Władca nie chciał wchodzić z nią w konflikt. - Mboa - rzekł na ucho Nikicie Takeda, wskazując na prze- wodników. Nikita zachował milczenie. Domyślił się już, że ci wojownicy są Wybrańcami Bogów, z którymi przyjdzie im się zmierzyć na śmierć i życie. Przejechali przez niemal całe Jalisko i zatrzymali się przy piramidzie z licznymi tarasami. Choć ustępowała ona wysokością pałacowi Władcy, była nie mniej okazała, harmonijna i piękna, zwieńczona łuskowatą wieżą, przypominającą smoka stojącego na ogonie. - Matlaxcochitli - wygłosił w końcu przemowę dowódca oddziału, zsiadając z konia. Lingwer nie przetłumaczył słowa, które było nazwą własną budynku. - Tlicouacin Nahuatl - kontynuował Indianin, gestem nakazując przyjaciołom, by udali się za nim. Nie poprowadził ich jednak do piramidy, lecz do pięknego, białego domu naprze- 314 Wasilij Gołowa czew ciwko, mającego kształt s'piącego zwierzęcia, ni to jaguara, ni to smoka. - Świątynia... bogini Nahuatl - wyszeptał lingwer, zacinając się. - Nahuatl to smok o kształcie jaguara. - A więc o to chodzi - zauważył półgłosem Takeda. - Ta dama, która zabrała nas od rzeźnika-chichima, jest najwyższą kapłanką s'wiątyni. A to jest jej dom. - Ciekawe, czego od nas chce - nachmurzył się Suchow. - Zaraz się dowiemy. Zaprowadzono ich do domu i pozostawiono w wykwintnym przedpokoju z łukowym sklepieniem i s'cianami obwieszonymi dywanami z misternie splecionych piór, migoczących wszystkimi kolorami tęczy. Dywany wisiały wszędzie, choć w domu były też pomieszczenia, których całe s'ciany utkane były piórami, co wywoływało niezwykły efekt estetyczny. Praktyczny Takeda pomyślał co prawda o kurzu: „jak go tu ścierają"? -jednak za- chwycił się przepięknym wystrojem pokoi nie mniej niż Suchow. Ale największy wstrząs goście mieli jeszcze przed sobą. Po kilku minutach oczekiwania do przedpokoju weszła na wpół obnażona dziewczyna o nienagannej figurze. Za jedyną odzież służyła jej spódniczka z piór i sandały z białej skóry. Głowę wieńczyła jej skomplikowana fryzura w kształcie dwóch przeni- kających się sześcianów, w jej uszach kołysały się złote kolczyki w kształcie ludzkich dłoni, zaś na rękach i nogach pobłyskiwały bransolety. Wykonała zapraszający gest i wśliznęła się w przejście między dwoma rzeźbionymi płytami z białego kamienia. Zaintry- gowani goście udali się za nią. Krótki korytarz zaprowadził ich do rozświetlonej sali, również ozdobionej piórami i delikatnymi niczym pajęczyny draperiami, ze stojącym w głębi rzeźbionym, drewnianym tronem, pod ścianą, na której przedstawiony był wijący się smok z głową i pazurami jaguara. Na tronie siedziała kobieta, którą poznali w złotej zbroi, choć tym razem ubrana była inaczej, niemal jak jej służąca- w spódniczkę, niezwykle piękne sandały, wykonane na oko ze złota i przejrzystą, złotą narzutkę, która nie skrywała piersi, długiej szyi, ani smukłej talii. Fryzurę Wirus mroku 315 miała tę samą, podobnie jak złotą maskę, przedstawiającą pół- -kobietę, pół-jaguara. Nie to jednak oszołomiło gos'ci. Na serdecznym palcu jej prawej ręki błyszczał znajomy pierścień-ertschaor, migocząc raz perłowym, raz żółtym krzyżykiem. - A to ci niespodzianka - zauważył Takeda z zimną krwią. - Więc nasza kapłanka jest Obserwatorem! - Wejdźcie - rozległ się niski, władczy głos. Mówiła w in- diańskim narzeczu i musieli zwracać się do niej za pośrednictwem lingwera. - Wysłannik i jego Przewodnik, jeśli się nie mylę? - A pani jest Obserwatorem? - odparł, skłoniwszy się, Nikita. - Nazywajcie mnie Taal. Jestem najwyższą kapłanką bogini Nahuatl. - Wiedziała pani, że się tu zjawimy? - Nie. Otrzymałam jednak wiadomość i podjęłam pewne kroki. - Próbowano nas zabić... - Rozkaz oddziałowi tikuy-rikuki wydał Sipaktonal. Ja nie wiedziałam o waszym przybyciu, dopóki nie otrzymałam in- formacji przez chohhę. Czy nie jesteście jednak wojownikami? Czy Wysłannik nie jest w stanie poradzić sobie ze zwykłymi śmiertelnikami? - w głosie Taal zabrzmiała ironia. - Po co de- monstrowaliście mboa Huetlowi i jego drużynie? Wystarczyło rozkazać mu zaprowadzić się do mnie. Suchow wzruszył ramionami i zerknął na Tolę, który uprzej- mie wyjaśnił: \ - Nie mamy jeszcze wprawy i wielu rzeczy dopiero się uczymy. Ja jestem Obserwatorem swojego chronu, podobnie jak pani, a on... on jest Wysłannikiem, lecz nie jest jeszcze wtajem- niczony. Kapłanka pokręciła głową, aż zakołysały się jej przyciągające wzrok piersi i rzekła w zadumie: -Tak, dziwna z was para.... Sital nie wypuści was żywych, je- śli dowie się, że Wysłannik nie jest wtajemniczony. Tym bardziej, 316 Wasilij Gołowa czew że on także dostał od Synklitu Czterech zadanie zlikwidowania was, jeśli się tu pojawicie. To cud, że nie wmieszał się, kiedy podejmowano decyzję, kogo wysłać na wasze przywitanie -jego wojowników, czy tikuy-rikuki. Goście wymienili spojrzenia. - A ty chciałeś' uczyć się u niego walki na miecze - rzeki Takeda z przekąsem. - Ale to pierwszy miecz imperium! - O tak. Sipaktonal jest pierwszym mieczem imperium - przytaknęła Taal. - Jednak Htietl jest pierwszym mieczem Aztaamtotlu! O czym nikt nie wie, choć Sital się tego domyśla. Od saaguna można by się wiele nauczyć. Suchow I Takeda znowu spojrzeli na siebie. Pamiętali jeszcze walkę przy cmentarzu z kamiennymi głowami i obaj pomyśleli o tym samym: jeśli Huehuetotl nie pokazał tam niczego wyjątko- wego, to cóż jest warta jego sława pierwszego miecza planety? Kapłanka prawidłowo zrozumiała ich milczenie. - Huetl jest moim trzecim mężem i doskonale znam jego moż- liwości. Najprawdopodobniej zainscenizował tę walkę, w przeciw- nym razie nie uszlibyście z życiem. Niestety, także w jego oddziale znajdują się oczy i uszy Sitala, dlatego on zna prawdę. - Dlaczego więc Władca oddał saaguna na stracenie, wiedząc że jest tak wspaniałym wojownikiem? - Po pierwsze Władca nie jest najważniejszą osobą w pań- stwie. A po drugie nikt nie wie o umiejętnościach Huetla, gdyż się z nimi nie afiszuje. A prawdziwym tlatoani w naszym państwie jest Sipaktonal Uixtotli, brat Mixcoasatzina, zięć Uemaca, główny poborca danin i agent sług. Jeśli jutro pozostaniecie przy życiu - a jest on na tyle ambitny, że chce zabić was sam, bez ucieka- nia się do pomocy raruggów - w Shandakar wysłany zostanie sygnał o waszej tu obecności, a wtedy nie unikniecie spotkania z Hubbatem. - O tym też pani wie? - Wszechświat pełen jest plotek. Jeśli nie jesteście pewni własnych sił - uciekajcie. Umożliwię wam to. Wirus mroku 317 Milczenie trwało zaledwie kilka sekund. Takeda stał ni- czym wmurowany, czekając na decyzję Suchowa, ten jednak powiedział tylko dwa słowa: „Jestem Wysłannikiem" i ton tej wypowiedzi zrobił wrażenie nawet na kapłance o figurze bogini młodości. - Więc dobrze, wypocznijcie, odprowadzą was. Dopóki jesteście u mnie, nic wam nie grozi. Wszystkie wasze prośby zostaną spełnione. - Proszę odszukać Hue... mmm... saaguna. - Huetla? Po co? -Chciałbym z nim o czymś... pomówić. - Suchow przemógł chęć ukrycia prawdy i twardo spojrzał w szczeliny złotej maski. - Jeśli się zgodzi, chciałbym wziąć u niego kiłka lekcji przed jutrzejszym dniem. - Dobrze - rzekła kapłanka po chwili namysłu. Jej zdaniem Wysłannik powinien posiadać większą moc, niż ta, którą daje umiejętność walki na miecze, potrafiła jednak maskować zdzi- wienie. - A pan ma jakąś prośbę. Obserwatorze? - Porozmawiać z panią jak Obserwator z Obserwatorem - rzekł uprzejmie Takeda. - Nie znam większej przyjemności, niż wymiana informacji. - To także da się zrobić - przytaknęła Taal. Klasnęła w dło- nie i kiedy zza jednego z dywanów wyskoczyła służąca, rzekła: - Odprowadź wojownika do dojo. - Sali treningowej - przetłumaczył lingwer. Sala okazała się wewnętrznym podwórzem ze specjalnym kręgiem do gry w piłkę i prawdziwą ścianką gimnastyczną. Słu- żąca zaprowadziła Suchowa do długiego, prostokątnego pokoju z wąskimi oknami w ścianach i na suficie, gładką, drewnianą podłogą i ścianami obitymi drewnianymi panelami. - Może pan trenować tu, lub na podwórzu. Suchow zatrzymał służącą. - Dlaczego twoja pani nosi maskę? Dziewczyna rzuciła na drzwi wystraszone spojrzenie, szep- nęła: „Arthuron" i znikła. 318 Wasilij Gołowa czew - Klątwa - przetłumaczył lingwer i po chwili dodał: - Za- klęcie choroby. Nikita odruchowo zerknął na ertschaor - piers'cień pomrugi- wał pomarańczowym pięciokątem, rejestrując wzrost natężenia magicznego pola. Gdzieś' w pobliżu, może nawet w granicach miasta, pojawił się ktoś', czarownik lub znachor, magicznie uzbro- jony Posłaniec Zboru Wachlarza lub sługa Chaosu. Indykator nie był w stanie dokładnie określić, kim jest. Lekko zapulsowała żyłka na ramieniu, w miejscu gdzie ciemniała gwiazda Wies'ci. - Słyszę - us'miechnął się Nikita. Wieczorem spotkali się najpierw w jadalni, a potem w sali wypoczynkowej, przydzielonej im w charakterze sypialni. Nikita po trzech godzinach treningu i lakonicznych rozmów z Huehueto- tlem oraz kąpieli w basenie z gorącą wodą, zaś Takeda po rozmo- wie z Taal i spacerze wokół domu i s'wiątyni bogini Nahuatl. Kolację spożywali oddzielnie od sług i innych mieszkańców domu, którzy z rzadka tylko przemykali w głębi korytarzy. Wino nazywało się mayauel i zrobione było, według słów Takedy, z miodu, jakichś' ziół i korzeni rośliny o nazwie magey. Wspaniale gasiło pragnienie i miało działanie wzmacniające. Serwowano je w glinianej butli w kształcie byka, którego rogi służyły za szyjki. Następnie w gamkach-ticomates podano empanadas - danie z mąki kukurydzianej i dziczyzny, zaś na niewielkich tacach - nacatamales, posmarowane tłuszczem kolby kukurydzy. Kolację zakończył podany w szerokich pucharach czekoladowy napój z chrupkami ze słodkiej kukurydzy. W sali wypoczynkowej, puszystej od obfitości dywanów z ptasich piór i bawełnianych poduszek rozłożonych pod ściana- mi, przy jednej z których stało szerokie łoże, złożone z wysokich i sprężystych kostek (z kauczuku, jak się okazało). Nikita od razu rzucił się na łoże, a Takeda przysiadł obok, wzburzony do tego stopnia, że mógłby to zauważyć nawet niezbyt spostrzegawczy obserwator. Pierwszy też zaczął się dzielić wrażeniami z Sucho- wem, nie czekając na jego tradycyjne: „No i jak?" Wirus mroku 319 - Nigdy nie przypuszczałem, że Obserwatorem może zostać kobieta z tak wyraziście egoistycznym i okrutnym charakte- rem! - Dlaczego okrutnym? - zaciekawił się Nikita leniwie. - Z czego to wywnioskowałeś? Jest żądna władzy, to widać... ale za to piękna. Spróbowałaby kapłanka świątyni Nahuatl być niezdecydowaną i dobrą. Sporo się nasłuchałem o moralności łndian, więc porozmawiajmy lepiej o czymś innym. - Rozmawialiśmy głównie o historii powstania indiańskich państw i o ich ustroju społecznym. Interesuje cię to? - Dawaj, dopóki jestem w chłonnym nastroju. Takeda milczał przez chwilę, gdyż był wypełniony nowymi wiadomościami po brzegi. Zaczął od powstania indiańskich osad w Ameryce, Australii i na kontynencie euroazjatyckim, dobierając terminy, często przerywając, po czym zaangażował się w opowieść, wciągając też Nikitę. Mówił ponad godzinę, jako że miał znakomitą pamięć i zapamiętywał nawet najmniejsze detale, podkreślające główną myśl. Nie byłby jednak Takedą, gdyby nie zaczął analizować zdobytej wiedzy, zagłębiając się w filozoficzne uogólnienia. - Wyobraź sobie - kontynuował równym głosem, nie zauwa- żając osowiałości rozmówcy - że na kontynencie nie obserwuje się większej różnorodności państwowych ustrojów. Wszędzie rządzą calpuli - patriarchalne systemy z imperatorami, tlatoani, oparte na klanach Orła, Jaguara, Wilka, Niedźwiedzia i tak dalej. Mają też wyraźnie klasowe społeczeństwo, podzielone na arysto- krację, kapłaństwo i masehuali-plebs. Mieliśmy więc szczęście, że kasta kapłanów jest tu dość wpływowa; w przeciwnym razie mielibyśmy niewielką szansę na wyrwanie się ze szponów Sipak- tonala. Indianie w ogóle są ludźmi o mitologicznej mentalności. Cechuje ich całościowe postrzeganie świata. Ich potrzeby religijne są proste i utylitarne; urodzaj, sukcesy na polowaniu i na wojnie, zdrowe potomstwo, zaś wszelkie praktyczne czynności, nawet te codzienne, mają uświęcony charakter. Każde działanie jest w swej istocie magicznym aktem, który rezonuje we wszystkich 320 Wasilij Gołowaczew poziomach wszechświata. 1 jeśli na Ziemi podobne wierzenia byłyby tylko psychologicznym wyolbrzymieniem, to tutaj dokład- nie tak to wygląda, gdyż ten chroń znajduje się znacznie bliżej świata Chaosu i siedziby Lucyfera. Dlatego też rozkaz zabicia nas, przybyszy zagrażających stabilności władzy państwowej, a może nawet szpiegów, nie zdziwił ani prostych wykonawców, ani samego władcy. - A czemu wciąż są czerwonoskórymi - zapytał sennie Nikita. - Przecież przybyli w strefę umiarkowaną setki lat temu, mogliby się już rozjaśnić. - Nie sądzę - mruknął Takeda, którego podniecenie powoli malało. - Kilkaset lat to za mało dla zmian genetycznych. Kry- zys polowań, wywołany wyginięciem przypominających nasze mamuty zwierząt o długiej sierści, a także towarzyszącej im flory i fauny, zmusił Indian do zajęcia się rolnictwem i uprawą specy- ficznych, niskich drzew z szybko dojrzewającymi owocami, zaś miejscowe, sezonowe ochłodzenia, do budowy kompleksowych budynków mieszkalnych z wszelkimi wygodami. - To im się udało. Może tylko trochę mało wygód i technika mogłaby być na wyższym poziomie. Nie wiesz, gdzie tu mają toaletę? Takeda klepnął przyjaciela w nogę i zaczął ściągać z siebie błękitny „trykot". Uwiązł głową w rękawie i rzekł stłumionym głosem: - Wygodna rzecz, choć przywykłem do prostszej odzieży. A ty czym się zajmowałeś? - Trenowałem... ten chłopak, Huehuet okazał się zupełnie w porządku, choć nie bez ambicji. Nie zawsze był zresztą tikuy- -rikuki, z zawodu jest uaculani - budowniczym i architektem. A Władca zbliżył go do siebie, gdy Huetl zbudował mu Cholulę. Takeda powoli wyciągnął głowę z ubrania i spojrzał na Suchowa. - Nie wydaje ci się to symboliczne? To, że jest tak wspania- łym twórcą... a do tego wojownikiem... Zresztą, porozmawiamy o tym później... Obserwujesz indykator? Nic się nie zmieniło? Wirus mroku 321 Nikita wyciągnął rękę spod głowy i spojrzał na kamień ertschaora. - Cos" kręci ten nasz drogowskaz. Raz wskazuje na pod- wyższenie pola magicznego, to znów uspokaja, że wszystko jest w porządku. - To dziwne. - Tola, mający na sobie tylko slipy, rozejrzał się za kołdrą. - A, jest. Posuń się, rozwaliłeś' się jak panisko. - Słuchaj, a może skoczysz poprosić o łóżko polowe? Wydaje mi się, że jest to jednoosobowa sypialnia. Tola nie odpowiedział, położył się na plecach i znierucho- miał. Długie świece w kątach pokoju płonęły równym, niebie- skawym płomieniem, praktycznie nie wydzielającym dymu i zapachu, odbijając się w perłowych lustrach koralików i łuskach draperii. - Ciekawa rzecz - rzekł Takeda cicho. - Wszechświat Indian, Pucha, dzieli się na wiele poziomów, od najwyższego, Hapan Puchy, do najniższego, Ucu Puchy, połączonych Pacarinami -tunelami, jaskiniami i sztolniami. Rozumiesz, o czym mówię? Indianie wiedzą o istnieniu Wachlarza Światów i ich kosmologia odzwierciedla prawdziwy stan rzeczy. Nie opowiedziałeś' mi jednak wszystkiego o swoich odkryciach. - Mój dialog z Huetlem nie był na tyle owocny, chłopak nie jest zbyt rozmowny. Co nieco mi jednak opowiedział. I pokazał. Ich miecze już widziałeś - w kształcie zbliżone są do jataganu lub szabli, stąd oryginalna technika walki. A co najważniejsze, pokazał mi twoje ulubione techtowanie oburącz i wspaniałe ia- ijutsu*. Choć jeszcze tego nie opanowałem. Gdybym tylko miał czas... - Suchow westchnął z żalem. - Co jeszcze? - Jeszcze? Opowiedział mi o ich uzbrojeniu. Miotacze oszczepów nazywają się atlatl, ręczne mają zasięg pięćdziesięciu metrów, przenośne - dwustu metrów, a stacjonarne walą na dwa * - Iaijut.su - sztuka błyskawicznego obnażania miecza z na- tychmiastowym ciosem. 322 Wasilij Gołowaczew kilometry! Pneumatyczne „strzelby", które też nieźle strzelają, na jakieś' sto metrów, przy czym bardzo celnie, nazywają się cantaca. Są też miotacze dzirytów - charrua, najdoskonalsze zarówno pod względem kształtu, jak i celności. Ci, co nas tu przyprowadzili, mieli kindżały w takich dziwnych futerałach. To właśnie były charrua. Strzelasz, repetujesz i znowu strzelasz. Można strzelać z bardzo dużą częstotliwością, w zależności od doświadczenia - do dwudziestu razy na minutę. - Kształt mają rzeczywiście bardzo nietypowy. A łuków nie mają? Nie widziałem, żeby ktoś się nimi posługiwał. Nie wpadli na to? - Poszli inną drogą, doskonaląc włócznie i dziryty. Atak na marginesie, ich miecze wykonane są ze stopu berylu z brązem, dzięki czemu są lekkie i wytrzymałe. - Nikita zamyślił się przez chwilę. - Wymagają nie tyle siły, ile refleksu i szybkości ciosu. - A mają jakąś ochronę? Czy tylko tarcze? - Tarcze wykonywane są z pancerzy żółwi, specjalnie do tego celu hodowanych; najprawdopodobniej nie przebije ich nawet pocisk. Używają też zbroi, choć mają one raczej obrzędowy charakter. Pod- stawową ochroną są stroje ze!specjalnie spreparowanej skóry bawołu. Dziryt ich nie przebije, jedynie włócznia, choć nie wyróżniają się specjalnym wyglądem. Od wewnątrz są nawet miękkie. Na chwilę zamilkli. Potem Suchow, błądząc myślami gdzie indziej, dodał: -Tak, przyjdzie nam się jutro nagimnastykować... Takeda otworzył oczy i z uwagą przyjrzał się jego twarzy. - Możemy stąd uciec. Wiem, gdzie trzymają konie; zapamię- tałem też drogę. Dotrzemy do transkofu i niech szukają wiatru w polu. - Przecież nie możemy uciec! - Nikita zmarszczył brwi i walnął pięścią w łóżko. Zbladł i zacisnął wargi. - Czas uciekania minął raz na zawsze! Nie jesteśmy zwierzyną i niech ci, którzy na nas polują o tym się przekonają. Takeda chrząknął, nie zdążył jednak odpowiedzieć, gdyż rozległo się pukanie do drzwi. Po kilku sekundach do pokoju Wirus mroku 323 wśliznęła się służąca Taal i pokłoniła się Nikicie, który w odróż- nieniu od Takedy ani myślał chować się pod kołdrą. - Wzywa pana najwyższa kapłanka. Przyjaciele wymienili spojrzenia. - Ciekawe, o co jej chodzi - mruknął zaskoczony Suchow. - Może to wezwanie wyjaśnia brak w tym pokoju drugiego łóżka. - Na twoim miejscu za bardzo bym na to nie liczył. - Nikita ubrał swój błękitny kombinezon i poszedł za służącą. Taal czekała na niego w swojej sypialni, która niemal niczym nie różniła się od ich pokoju. Było w niej może nieco więcej drape- rii, dywanów i poduszek, łoże było znacznie szersze, znajdowały się w niej także niezwykle kunsztowne, brązowe zwierciadła na podstawkach w kształcie różnych zwierząt. Kapłanka, która także wcześniej miała na sobie raczej umow- ny kobiecy strój, zaprezentowała się teraz oczom wstrząśniętego tancerza w całej krasie swego nagiego ciała o nieskazitelnych kształtach i krągłościach. Muślinowej, przejrzystej tuniki można było nie brać pod uwagę. Włosy Taal opadały na ramiona, burząc skomplikowaną fryzurę znamienitej damy. Nie zmienił się tylko jeden element jej stroju: złota maska. - Dostałeś wszystko, czego chciałeś, Wysłanniku - rozległ się jej niski, gardłowy głos. - Teraz moja kolej. Zdejmij swoją kolczugę, do rana nie będziesz jej potrzebował. Krew uderzyła Nikicie do twarzy. Jako wyzwolone dziecię swych czasów nie był świętoszkiem i pojmował wolność relacji pomiędzy kobietą i mężczyzną podobnie, jak jego rówieśnicy, lecz choć wychowany był w środowisku ludzi teatru, wciąż jednak wierzył w romantyzm, wierność i czystość. Poza tym lekcja, którą dała mu Giibiel, nie poszła na marne. Jednak główną okolicznością, przez pryzmat której starał się patrzeć na zachodzące wokół niego wydarzenia, była Ksenia. A jednak nie mógł po prostu powiedzieć „nie" i odejść. Prostota relacji między płciami była w tym świecie poprzedzona stuleciami moralnego wyzwolenia, opartego na etyce bezwzględnego 324 Wasilij Gołowaczew patriarchatu i odmowa mężczyzny kobiecie wysokiego rodu, a tym bardziej kapłance, traktowana była tutaj jak śmiertelna obraza. Tę odmowę trzeba było przygotowywać powoli, próbując jednocześnie wyjaśnić sytuację. - Mamy inne systemy wartości - rzekł ochryple Nikita, mi- mowolnie rozbierając kobietę wzrokiem... choć nie było tu wiele do rozbierania. -1 różne podejście do odpowiedzialności. Taal przechyliła głowę na ramię. -Tak, ty także jesteś czarownikiem, podobnie jak twój sługa. Słyszę dwa różne głosy. - Nie jest moim sługą, lecz przyjacielem. Możesz nazywać go giermkiem albo Obserwatorem. - Wyjaśnij mi, co miałeś na myśli, mówiąc o podejściu do odpowiedzialności. Zresztą, nie będzie to konieczne, i tak za dużo mówisz, Wysłanniku. Zrzuć odzienie, zanim nie rozkażę cię rozebrać. - Wątpię, by się to komuś udało, jeśli sam nie zechcę. - A nie chcesz? - W głosie kobiety jednocześnie zabrzmiała ironia, zdziwienie i gniew. - Nie mogę - odparł krótko Nikita. - Mam dziewczynę... kocham ją. A wedle naszego ziemskiego pojmowania, to, co może między nami zajść, byłoby w stosunku do niej zdradą. - Kłamiesz, Wysłanniku. - rzekła Taal lodowatym tonem. - Wiem co nieco o moralności Ziemian, w przeciwnym razie nie by- łabym Obserwatorem. Ziemski mężczyzna może kochać dwie, trzy, a nawet więcej kobiet. Kpisz sobie ze mnie? Czy przyczyną odmowy jest moja maska? - Taal nagle uniosła rękę i zerwała maskę z twarzy. Na Suchowa spojrzała przedziwna, piękna i jednocześnie przerażająca twarz: jedna jej połowa, biała, regularna i idealnie piękna, przypomi- nała maskę - nieruchomą, pozbawioną życia, z nieruchomym okiem, druga zaś była purpurowo sina, ściągnięta skurczem, z płonącym, czarnym okiem pełnym gniewu, smutku, pogardy i wściekłości. Suchow cofnął się mimowolnie. Taal roześmiała się spazmatycznie, natychmiast się jednak opanowała, założyła maskę i rzekła z pogardą: Wirus mroku 325 - Wiedziałam, że jesteś' taki jak wszyscy. Idź. Jutro umrze- cie...jeśli nie wstawi się za wami Jaguar. Nie jesteś Wysłannikiem, jesteś jego marnym cieniem. Nikita zagotował się, chciał zareagować ostrym słowem, potem rozmyślił się, postanowił ją przeprosić, pocieszyć, jakoś usprawiedliwić, jednak każde słowo było tutaj nie na miejscu, więc w milczeniu odwrócił się, by odejść. - Poczekaj - rzekła kapłanka rozkazującym tonem. - Weź to dla swojej dziewczyny... jeśli ona w ogóle istnieje. To miński. Nikita podszedł do Taal, czując, że nogi majak z waty i przy- jął od niej niezwykle piękną, złotą spinkę do włosów niezwykle misternej roboty, w kształcie krokodylka z czterema oczami z pereł. Dłoń kobiety drgnęła. Suchow poczuł jej wzburzenie, namiętność i podniecenie i pocałował ją w rękę. - Jest pani niezwykle piękna, Taal! - Wiem - znów roześmiała się kapłanka z goryczą i gnie- wem. - A jednak mi odmówiłeś! - Odmówiłem sobie! 1 kiedyś wrócę, by cię wyleczyć. Ar- thuron można zdjąć, bez względu na to, kto go rzucił. - Klątwy Siedmiu nie można! Nikita drgnął. - Więc klątwę... rzuciło... siedmiu magów?! Za co?! Taal cofnęła się w głąb sypialni, robiąc wypraszający gest: - Moim pierwszym mężem był Vucub, we wszystkim mu pomagałam. A teraz idź już. Nikita stał jeszcze przez chwilę, nie wiedząc jak zareagować, po czym potrząsnął głową i zawzięcie zmarszczył brwi: - Więc przyjdę z inną Siódemką. Czekaj. Odwrócił się i na oślep wyszedł do korytarza, gdzie pod- trzymała go ręka służącej. Nie pamiętał, jak dotarł do swojej sypialni, po której chodził zatrwożony Takeda. Nie odpowiadając na jego pytające i zaniepokojone spojrzenie Suchow rozebrał się i położył, nie spojrzawszy nawet na ertschaor, który matowo migotał wiśniowym ogniem. W głowie panował mu zamęt, myśli się plątały, a z uczuć przeważały bezgraniczne zdziwienie i kon- 326 Wasilij Gołowaczew sternacja. Dopiero po minucie do Nikity dotarło, że Tola trzęsie go za ramię i o coś pyta. Wtedy wysłuchał pytania i dobił Takedę jednym zdaniem: - To była żona Yucuba! Część druga - „Wysłannik" -już w sierpniu