1463

Szczegóły
Tytuł 1463
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1463 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1463 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1463 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Autor: Piotr G�rski Tytul: Horda Z "NF" 11/92 Zaj�li ten opuszczony pas bunkr�w o zmroku. Noc zasta�a ich ju� bezpiecznych. Wyprzedzali Rosiczk� najwy�ej o kilkana�cie kilometr�w, ale on musia� jeszcze przeprawi� si� przez bagna, a to by�a ci�ka praca i posuwa� si� wolno. Zreszt� bunkry dawa�y dobr� os�on�. - Cholerne betonowe trumny - powiedzia� Si�dmy. Mia� tylko jedn� r�k�. Dwudziesty Czwarty roz�o�y� si� obok. - Wczoraj m�wi�e� co� o cholernym b�ocie. Trudno ci dogodzi�. To jest wojna, stary. Gdyby� zapomnia�. - G�wno mnie to obchodzi. Siedzieli pod �cianami w ciemno�ci. W tym bunkrze zmie�ci�o si� tylko pi�� os�b, ale w sumie by�o ich szesna�cioro. Najstarszy mia� dziewi�tna�cie lat i dowodzi�. Pali� papierosa. Wszyscy palili. - Co teraz z nami b�dzie? - spyta�a Aloe. By�a najpi�kniejsz� dziewczyn� w grupie i sypia�a z Pierwszym, bo mia� w�adz�. Teraz czu� na pliczku jej oddech, ale nie �pieszy� si� z odpowiedzi�. - Trzeba i�� za Pi�tym - rzek�. - Musimy go dosta�. Wiem, �e jest ci�ko, ale je�li cokolwiek jest pewne, to w�a�nie to, �e trzeba i�� za Pi�tym. - Mo�e lepiej zaczeka� na Rosiczk� - odezwa� si� Dwunasty. - Skasujemy jego band�, a Pi�tego poszukamy potem. - Nie - rzek� kr�tko Pierwszy. - Rosiczka b�dzie ostro�ny - mrukn�� Dwudziesty Czwarty. - Wydaje mu si�, �e jest naszym jedynym problemem. Nie wie, jaki numeru wyci�� nam Pi�ty, b�dzie wi�c ostro�ny i dlatego powolny. To jasne, �e w ko�cu nas dorwie. Mo�e wejdzie nawet za nami do miasta. Ale wtedy my ju� znajdziemy Pi�tego. Znajdziemy go na pewno. Rozmawiano jeszcze przez chwil�, a potem zapad�a cisza. Aloe po�o�y�a si� obok Pierwszego, przywar�a do niego ca�ym cia�em i szybko zasn�a. Nie oponowa�, skoro zdecydowa�a, �e tym razem do niczego mi�dzy nimi nie dojdzie. Nie znosi�a, kiedy pr�bowa� zbyt mocno zbli�y� si� do niej, a wok� byli inni. Po prostu czyja� obecno�� j� kr�powa�a. Z pocz�tku cieszy� si� z tego, bo my�la�, �e to oznaka uczucia. Zna� jej przesz�o��. Potem zrozumia�, �e nie o mi�o�� tu chodzi. Aloe by�a pi�kna i chcia�a co� znaczy�. Pierwszy by� przyw�dc�. Aloe zosta�a wi�c jego kochank�. Gdyby kto� inny by� przyw�dc�, Aloe zosta�aby jego kochank�. By�a zawodow� kochank� przyw�dcy. Oczywi�cie, stara�a si� nie da� tego pozna� Pierwszemu. Na sw�j spos�b by�a mi�a. Pierwszy d�ugo nie m�g� zasn��. Potrzebowa� snu, ale pomimo wysi�k�w nie udawa�o mu si�. S�ucha� wycia ps�w. Ich g�osy przypomina�y mu dzie�, kiedy zawali�y si� stropy w kopalni. Kopalnia znajdowa�a si� na terenie ska�onym. Nikt nigdy nie chcia� tam chodzi�. Pierwszy z pocz�tku te� nie. Dopiero p�niej, kiedy wiele zacz�o od tego zale�e�, przedar� si� wraz z ca�� grup� przez radioaktywn� pustyni� i zeszli pod ziemi�. Szukali magazynu, kt�ry by� tak wa�ny, �e zbudowano go poni�ej linii wydobycia, co wydawa�o si� do tego stopnia nierealne, �e nikt nie spodziewa� si�, �e on tam jest. Nie znale�li go od razu, cho� mieli wszystkie informacje. Pope�nili wiele b��d�w. W ko�cu trafili na magazyn i zabrali ze� jedn� jedyn� rzecz, po kt�r� przyszli. Metalowy amulet wielko�ci pi�ci. Ale to by�o ju� potem, jak cz�� starych strop�w run�a. Nic nie da�o si� zrobi�. Pierwszy pami�ta�, �e psy wy�y wtedy jak pot�pione. Wi�ksza cz�� grupy zosta�a na zawsze pod pok�adami. Na pocz�tku czu� �al. Potem, bardzo szybko, przesz�o mu. Ludzie z jego otoczenia umierali cz�sto i bez patosu. Mo�na by�o si� przyzwyczai�. Byli dzie�mi, ale nie my�leli o sobie jak o dzieciach. Na to mieli zawsze zbyt du�o ci�kiej broni. Zasypiaj�c, Pierwszy sprawdzi�, czy ma automat w zasi�gu r�ki. Potem jeszcze pr�bowa� uprzytomni� sobie, kto pe�ni wart�. Pomy�la�, �e to dobrze, �e on sam nigdy nie musi pe�ni� warty. Powietrze by�o wok� zimne. Pierwszy zapada� w g��boki i spokojny sen. O �wicie grupa ruszy�a w drog�. Pi�ty musia� i�� do stolicy. To by�a jego jedyna szansa. Nikt nie zastanawia� si�, jak� drog� wybierze. Szed� najkr�tsz� i mia� przewag�. Chodzi�o teraz o to, �eby wygra� wy�cig osi�gaj�c cel przed Pi�tym. Posuwali si� szybko. Razem tworzyli ma�� kolumn�. Nie byli tak brudni ani tak n�dznie ubrani, jak niekt�re bandy. Wielu z nich mia�o na sobie grube sk�rzane kurtki, inni fragmenty �o�nierskich mundur�w, znajdowanych na pobojowiskach albo zdobywanych w walce. Dziewczyny ubiera�y si� po m�sku. D�wiga�y tylko mniej broni. Za to ch�opcy nie�li jej tyle, �e gdy nadarza�a si� okazja, w przesz�o�ci dochodzi�o do star� nawet z oddzia�ami regularnego wojska. Mieli wszystko. Pocz�wszy od granat�w, z kt�rych tworzono ca�e naszyjniki, poprzez miotacze, zwyk�e automaty i pistolety, a� po niewielk� wyrzutni� na stela�u. Wyrzutni u�ywano do niszczenia zabudowa�. Wataha ps�w post�powa�a z ty�u. Pierwszy �mia� si� i patrzy�, jak id�, nisko pochylaj�c �by, pos�uszne na ka�de skinienie. Olbrzymie, ciemne, niezwykle silne, by�y z grup� od dawna; �y�y z lud�mi i gin�y z lud�mi. Wielu ch�opak�w mia�o swoje psy. Gdy Pi�ty zdradzi�, jego zwierz� zastrzelono. Z �alem, ale zastrzelono. Nie mia�o to nic wsp�lnego z zemst�, ale wszyscy czuli, �e tak trzeba. Posuwali si� przez kamieniste tereny, mijaj�c lasy strzaskane bombardowaniami, spalone miasta, potoki, w kt�rych woda by�a g�sta i ci�ka jak oliwa. Pierwszy pozwala� psom �ywi� si� ludzkim mi�sem, gdy znajdowali nie pochowane zw�oki. Nawet tutaj, cho� do stolicy nie by�o daleko, morderstwo by�o czym�, z czym styka�o si� na ka�dym kroku, jednak dalej na po�udnie okolice stawa�y si� bardziej cywilizowane. To w�a�nie wydawa�o si� niepokoj�ce. Pierwszy jeszcze nigdy nie by� w stolicy. Oficjalnie m�g� si� tam dosta� ka�dy, kto tego pragn��. Praktycznie decydowali o tym przyw�dcy patroli wojskowych, kt�rzy nieufnie odnosili si� do wszelkich cywilnych uzbrojonych ugrupowa�. Jak na razie napotykano tylko mniejsze oddzia�y �o�nierzy, kt�re nie pali�y si� do konfontacji z uzbrojon� po z�by gromad� wyrostk�w. Ale kontakt musia� w ko�cu mie� miejsce. Na wszelki wypadek cz�onkowie grupy posiadali przepustki z piecz�ci� ksi���c�, wystawione przez Arradrona. Minister przyzna� im je, gdy zawierano umow�. Pi�ty tak�e mia� ten dokument. Dzi�ki temu m�g� bez trudu skontaktowa� si� z Arradronem w jego siedzibie zwanej Zamkiem Mniejszym, a kt�ra by�a po prostu luksusow� will�. Trzeba wi�c by�o znale�� si� w stolicy wcze�niej. Po�cig trwa�. Pierwszy szed� na ko�cu. Prowadzi� Dwunasty. On cz�sto przekrada� si� do stolicy i kierunek zna� doskonale. Sprzedawa� tam wszystko, co zrabowali; mia� wewn�trz znajomych. Dwunasty by� najm�odszy z bandy. Mia� czterna�cie lat. Kiedy podrzyna� komu� gard�o, by� bardzo spokojny i u�miecha� si� mi�kko. - Co b�dziemy robi�, gdy ju� si� wszystko sko�czy? - zapyta�a Aloe. Pierwszy wzruszy� ramionami. - Tyle razy ju� o tym rozmawiali�my. - Bo to tak przyjemnie - odpar�a. - Porozmawiajmy troch�, na wypadek, gdyby si� nie sprawdzi�o. Spojrza� na ni�. - Odnajdziemy Pi�tego. Zabijemy go i odzyskamy amulet. - To dobrze. Ty zawsze jeste� pe�en wiary. My�l� tylko, czy dla wszystkich to b�dzie dobre. Nie wiem, czy zdo�am si� przyzwyczai�. - Co za g�upstwa - rzek�. - B�dziemy �y� normalnie. Jak ci wszyscy szcz�liwi ludzie w stolicy. - Nie wiem - pokr�ci�a g�ow�. - Co zrobi Si�dmy, ze swoj� jedn� r�k�. On nic nie umie. Nikt nie zechce do pracy kaleki - analfabety. Albo Dwunasty. On jest taki, taki... - No jaki? - Taki dziki. Jak on si� tam b�dzie czu�, w�r�d tych wszystkich ludzi, kt�rzy oka�� mu swoj� pogard� za to, �e jest tym, czym jest. - Wszyscy jeste�my troch� dzicy - rzek� Pierwszy. - Dlatego �yjemy. W�a�nie dlatego jeszcze �yjemy. Wojna to nie m�j wymys�. Nie moja wina, �e to trwa ju� dziesi�tki lat, �e gdy upad�y pa�stw i wymiesza�y si� narody, pojawili si� ksi���ta i teraz oni walcz� ze sob�. �e moi rodzice zgin�li i wychowa�em si� w�r�d obcych, �e ciebie od ma�ego przyuczano, jak by� dziwk�, �e Dwunasty zagazowa� swoich starych, bo chcieli go sprzeda� na targu. - Ty skurwysynu - gwa�townie unios�a g�ow�, a w�osy p�ynnie opad�y jej na ramiona. - Nie musia�e� tego m�wi�. Sama wiem, kim by�am. Ty skurwysynu. - Dobrze - rzek�. - Nie powinienem tego m�wi�. Roze�mia�a si�. - Jeste� kanali�. To normalne, tym stadem musi rz�dzi� najgorszy �ajdak, ale nie nadajesz si� do �ycia w stolicy. Ty - ani nikt z nas. Nie oszukujmy si�. Arradron te� wie o tym. Nawet, je�li odzyskamy amulet, on go we�mie i nie da nic w zamian. - M�wi�a�, �e przyjemnie jest m�wi� o tym. Na razie nie widz� w tym nic przyjemnego. Niebo pociemnia�o. To samoloty kt�rego� z ksi���t pod��a�y na zach�d. Olbrzymie bombowce o skrzyd�ach jakby wyrze�bionych z p�omieni. Nikt nie zada� sobie trudu, by odgadn��, czyje maj� barwy. By�o to bez znaczenia. Pierwszy spos�pnia�. - Wiesz, ja naprawd� bym chcia� znale�� dla siebie, dla nas miejsce. - Wiem - odpar�a. - Dlatego poszli�my tam i zdobyli�my ten amulet. On nam pomo�e. - Powied� - rzek�. - Gdy to si� stanie, zostaniesz ze mn�? Skin�a g�ow�. - Tak. Zostan�. Zostan� z tob� na zawsze. Uwierzy� jej. Nie wierzy�, kiedy m�wi�a, �e go kocha, ale teraz uwierzy�. Pomy�la�, �e po prostu chce w to wierzy�, ale nie zmieni�o to w niczym radosnego nastroju, kt�ry go opanowa�. Pierwszy zbli�y� si� do Dwunastego. - Kiedy dojdziemy? - spyta�. - Jutro w nocy - odpar� ch�opiec. - �le. Musimy by� przed wieczorem. - No to trzeba mocniej wyci�ga� kulasy. - Pi�ty pewnie wyci�ga. - E, czy ja wiem. Jest ju� zm�czony, �cigamy go blisko tydzie�. Je�eli jest g�upi, to cz�sto szed� i w dzie� i w nocy. Nie m�wi�, �e m�g� zmyli� kierunek. Ale je�li nie dba� o siebie, to jest wyko�czony. Idzie wolniej, cho� sam o tym nie wie. - On nie jest g�upi - rzek� Pierwszy. - By� jednym z nas. Ale musimy by� w stolicy przed nim. To pewne. - Powtarzam to sobie w ka�dej minucie - odpar� Dwunasty. - Nawet, gdy id� si� odla�. Okolica si� zmienia�a. Wojenne zniszczenia stawa�y si� jakby mniej widoczne. Asfaltowe szosy i tu by�y nieprzejezdne, ale tym razem nie w wyniku bombardowa�, lecz artyleryjskiego systematycznego ostrza�u. Ksi���ta udzielali sobie nawzajem gwarancji, �e nie u�yj� powietrznych armii do nalot�w na swe stolice. Mogli w ten spos�b kierowa� dzia�aniami bezpieczni za murami. Ich umowy obowi�zywa�y oczywi�cie do chwili, w kt�rej jedna strona nie osi�gn�a nadmiernej przewagi i przeciwnik przestawa� mie� cokolwiek do stracenia. Starano si� wi�c nie przewa�a� zbytnio w wojnie. Uzyskiwano co� w rodzaju r�wnowagi dynamicznej, wiernie przypominaj�cej r�wnowag� nuklearn� sprzed kilkudziesi�ciu lat. By�a to odrobina rozs�dku w szale�stwie. Co�, co pozwala�o dobrze si� bawi�. W po�udnie grupa zatrzyma�a si� w opuszczonej, ale nie ca�kiem zrujnowanej wsi. Zm�czenie udziela�o si� wszystkim. - Co za miejsce, tfu - prze�egna� si� Trzydziesty Drugi, siedemnastoletni ch�opak z d�ugimi w�osami i krzy�em, zwisaj�cym na piersi. - Niby wszystko w porz�dku, zabudowania jakby w komplecie, tylko ludzi nie ma. To musia�a by� bro� biologiczna. Tylko to. Prze�egna� si�. - Zamknij si�, cholera - mrukn�� Si�dmy. - To mog�o by� cokolwiek - odezwa� si� Pi�tnasty. - Nie, to musia�a by� biologiczna - Trzydziesty Drugi zn�w si� prze�egna�. - Przesta� si�, cholera, modli� - wrzasn�� Si�dmy. - S�owo, �e jak ci� widz�, �re� mi si� odechciewa. Jad� suchary. Jedyne, co jeszcze zosta�o im do jedzenia. Resztki mi�sa sko�czy�y si� dwa dni wcze�niej. O mi�so by�o ci�ko. - Co to za brednie - powiedzia� Pierwszy k�ad�c si� na ziemi. - Oboj�tnie, co tu si� sta�o, to by�o dawno. Kto� tych wie�niak�w dyskretnie wyt�uk� albo po prostu uciekli. - Je�eli to biologiczna, to mog�o jeszcze co� zosta� - nie dawa� za wygran� Trzydziesty Drugi. Pi�tnasty wzruszy� ramionami. - Nie martw si�. Nie musisz si� tym martwi�. Nikt wracaj�cy ze strefy nie musi martwi� si� ju� czymkolwiek. - Ty, tobie te� nikt nie kaza� �adowa� si� w ten syf - powiedzia� Pierwszy. - Spokojnie. Ja tam nie p�acz�. Porozsiadano si� pod �cianami dom�w. Niekt�rzy zacz�li pl�drowa� wie� w poszukiwaniu czego� cennego. - Ci�gle o tym my�l� - powiedzia� Dwunasty do Si�dmego. - O czym? - No, �e tam by�o tyle tego promieniowania. - Gdyby nie by�o, wszystkim zaj�liby si� �o�nierze i nikt by z nami nie gada�. Dwunasty zastanowi� si�. - Mo�e tak by�oby lepiej. - Cholera z tob�. Zawsze chcieli�my takiej szansy i ty te� chcia�e�. - Ale teraz nie wiem. - Bo za du�o o tym my�lisz. - A co? �le nam si� �y�o? Robili�my wszystko, na co mieli�my ochot�. Nikt nie by� tak silny na pograniczu. - Prawda, nie jeste�my ju� tacy silni, ale gdy zostaniemy w stolicy, to ju� nie b�dzie wa�ne. - To dlatego, �e ca�e �ycie marzyli�my, �eby tam by�. Bo to wydawa�o si� wspania�e. - I teraz jest wspania�e, cholera. - Ju� nie. Nie dla mnie. Wiem, �e jestem bardzo chory. Si�dmy da� mu papierosa, sam te� zapali�. Spojrza� w niebo. - Stolica. To jest to. W�asne mieszkanie, bezpieczne �ycie, te wszystkie fantastyczne rozrywki. Tam po�yjemy, zobaczysz. Mo�e b�dzie to kr�tkie �ycie, ale nie b�d� �a�owa�. - Tak. Tylko, �eby nie ta �wiadomo��. Dwudziesty Trzeci, niedu�y ch�opak, kt�ry zawsze si� �mia� z byle czego, teraz te� si� roze�mia�. Musia� s�ysze�, o czym m�wi�. - E tam - rzek�. - Wszystko ma dobre strony. Teraz, na przyk�ad, nie boj� si� sika� w nocy. Dawniej si� ba�em, bo to r�nie bywa. Ale teraz nie. Kiedy wyci�gam kutasa, to tak, jakbym zapala� latark�. M�j kutas �wieci w ciemno�ci. - To id� sobie po�wie� - odpar� Si�dmy, a odwracaj�c si� w stron� Dwunastego powiedzia�: - Sam wybra�e�. - My�la�em, �e jest mi wszystko jedno, ale czasem mnie to bierze. Si�dmy pokiwa� g�ow�. - Dzieciuch jeste�. By� tylko trzy lata starszy, ale Dwunasty nie zaprotestowa�. Nie powiedzia� mu tak�e, �e najgorzej by by�o, gdyby musieli wraca�. Si�dmy pali� papierosa jako� nieporadnie i nerwowo. - Cholerna kopalnia - rzek�. - Ale warto. �ebym zdech�, warto. Przerwa w marszu trwa�a kr�tko. Szybko wyszli ze wsi. O Rosiczce prawie zapomniano. Oni �cigali Pi�tego, Rosiczka i jego najemnicy pod��ali ich �ladem. Kiedy zaatakowa� grup� przy wyj�ciu ze strefy i za��da�, by odda� mu amulet, Pierwszy w�ciek� si�, ale nie podj�� walki. Napastnik�w by�o wi�cej, a wielu jego ch�opak�w zgin�o pzecie� w kopalni. Banda Rosiczki by�a zbieranin� dezerter�w z armii ksi���cej. Amulet by� dla nich szans�. Po�r�d moczar�w, zastawiaj�c pu�apki, Pierwszy zgubi� prze�ladowc�w. Oby�o si� bez nowych zabitych, gin�y tylko psy. Za to te, kt�re prze�y�y by�y najsilniejsze. Tutaj, bli�ej stolicy, Rosiczka nie m�g� czu� si� bezpieczny. Nie mia� przepustek. Ale i Pierwszy zachowywa� ostro�no��, gdy mija�y go patrole, a by�o ich coraz wi�cej. Grupa jednak posuwa�a si� szybko, mijaj�c pas wielkich las�w i wchodz�c na niewielki p�askowy�. Na kr�tko przed wieczorem spad� lekki deszcz. Potem si� rozpogodzi�o. Dopiero p�n� noc� przyw�dca pozwoli� si� zatrzyma�. Zdecydowa�, �e odpoczywa� b�d� tylko dwie godziny. Le��c przy Aloe, przyw�dca zasypia�. S�ysza� jej r�wny oddech i s�ysza�, jak Kryta, inna dziewczyna z grupy i Pi�tnasty rozmawiaj� o tym, jak to b�dzie p o t e m. W�a�ciwie nie chcia� dziwi� si� temu, co dochodzi�o jego uszu. Kryta m�wi�a, �e do ich przysz�ego domu kupi� elektryczn� zmywark� do naczy�, �eby niczego nie st�uc. Pi�tnasty upiera� si�, �e to nie b�dzie potrzebne, �e poradz� sobie i tak. Pierwszy by� pewien, �e Kryta nigdy nie widzia�a nawet szklanki. W domach rolnik�w, kt�rych przychodzili zabija�, naczynia by�y plastykowe. Ale z opowie�ci wiedziano, �e w stolicy naczynia s� ze szk�a. Nie wolno wi�c by�o ich t�uc. Pierwszy zastanawia� si�, o czym m�wi� dwie pozosta�e pary. Tylko cztery dziewczyny prze�y�y ostatnie wydarzenia i dzia�a�o to przygn�biaj�co. Czy opowiadaj� podobne g�upstwa, jak ci tutaj; czy s�dz�, �e zostan� razem, jak on, kiedy pyta� o to Aloe? Pomy�la�, �e to dobrze, �e ma Aloe. Niekt�rzy nie maj� nawet takich dziewcz�t, kt�re udaj� mi�o��. Zatopi� twarz w jej w�osach. Zasypia� prawie szcz�liwy. Dwie godziny min�y szybko. Potem zn�w ruszyli w kierunku, kt�ry wskazywa� Dwunasty. Pomimo zm�czenia, pomimo ciemno�ci. P�no po wschodzie s�o�ca natrafili na osad� rolnik�w. W pobli�u nie by�o �o�nierzy. Pierwszy da� znak i grupa stan�a. Szare twarze zacz�y si� o�ywia�. - To bardzo �adne miejsce - powiedzia� kto�. - W takich miejscach nigdy nic si� nie dzieje. �ycie przep�ywa obok i ludzie nie bardzo wiedz�, co to jest ten prawdziwy �wiat. A szkoda. Bardzo szkoda. Dwunasty rzuci� spojrzenie na Pierwszego. Czeka� rozkazu i nie m�g� ukry� podniecenia. Mieszka�cy w�a�nie ich zauwa�yli. Kobiety podnios�y alarm. Nie mia�o to �adnego znaczenia. Palili ju� wi�ksze osady, takie, kt�rych broni�o wojsko. Wysadzali w powietrze ca�e zespo�y dom�w. Rozstrzeliwali m�czyzn, gwa�cili kobiety. By�o ich wtedy wi�cej, ale i roboty by�o wi�cej. Ku dow�dcy zwraca�y si� wszystkie oczy. Wiedzia�, co znacz� te spojrzenia. I czu� to samo. - Podchodzimy, ale spokojnie - rzek�. Nie musia� m�wi�. Wystarczy�o. Zbli�ali si� wolno, nie dotykaj�c broni, prowadz�c rozmowy o niczym. M�czy�ni z osady wyszli przeciw nim z automatami, inni kryli si� za rogami budynk�w. Pierwszy wiedzia�, �e nie zaczn� strzela� pierwsi. Wojna niczego ich nie nauczy�a. Cho�by trwa�a jeszcze kilkaset lat, tacy jak oni, rolnicy, musieli zawsze umiera�. Od pierwszych zabudowa� dzieli�o grup� najwy�ej sto metr�w. M�czy�ni z osady zacz�li zdradza� oznaki zdenerwowania. To by� sygna�, �e trzeba zaczyna�. Wyrzutnia, niedostrzegalnie, zosta�a odbezpieczona. Pi�tnasty ni�s� j� na plecach i nie mo�na by�o zauwa�y�, �e co� przy niej poprawia. Jedna niewielka g�owica z powodzeniem mog�a wy��czy� wi�kszo�� bohaterskich obro�c�w. Dym i ogie� umo�liwia�y w takich sytuacjach natychmiastowy doskok na os�oni�te pozycje, otwarcie ognia i rozpocz�cie zabawy. Aloe zbli�y�a si� do Pierwszego. - Nie r�bmy tego - powiedzia�a cicho. - To postanowione - rzek�. - Prosz�, przecie� mia�o by� inaczej. - P�niej. Uwiesi�a si� jego ramienia. - Nie teraz - powiedzia�a g�o�no. - Nie mo�na teraz, kiedy idziemy do stolicy, kiedy wszystko ma si� zacz�� od nowa. To ju� niepotrzebne. To strata czasu. S�yszeli j� wszyscy. S�yszeli nawet rolnicy. Pierwszy spojrza� na ni� ze zdziwieniem. Zatrzyma� si�. Inni stan�li za jego przyk�adem. Odleg�o�� od osady by�a niewielka. - Strata czasu - powt�rzy�a Aloe. Sytuacja sta�a si� napi�ta. Obro�cy cofn�li si� i os�onili. Czekali. Atak wci�� jeszcze nie stanowi� problemu, ale sygna� nale�a�o da� natychmiast. Jednak Pierwszy zwleka�. - Zostawmy - powiedzia� Dwudziesty Czwarty. Pierwszy spojrza� na niego, potem na Aloe. Nie patrzy� na nikogo wi�cej. Pomy�la�, �e stolica jest blisko. Musz� si� �pieszy�. Podniecenie w nim opad�o. Nagle poczu� si� bardzo zm�czony. Rozejrza� si� wok� siebie. - Odchodzimy - rzek�. Odwr�ci� si� i poszed�, poprawiaj�c bro�. Reszta, oci�gaj�c si�, ruszy�a za nim. Kto� zakl��. Ostatni szed� Dwunasty, kt�ry cho� rozczarowany, rozwa�a� co�, bo wysi�ek malowa� si� na jego dzieci�cej twarzy. Na m�czyzn, kt�rzy wci�� stali z karabinami przed drzwiami swych dom�w, nikt ju� nie zwraca� uwagi. Rolnicy nie strzelaj� w plecy. Dziewi�ty zr�wna� si� z Pierwszym. - Pi�ty chce wszystkiego dla siebie - powiedzia�. - Arradron nie zechce z nami rozmawia�, je�li b�dzie ju� mia� amulet. A wtedy b�d� �a�owa�. B�d� �a�owa�, �e nie spalili�my tego miejsca. W jego twarzy dow�dca wyczyta� gro�b�. Dziewi�ty by� o rok m�odszy, ale szeroki w ramionach i szybki. - Id� do diab�a - rzek� Pierwszy. Co do rolnik�w, to sprawa by�a jasna. Rosiczka, id�c w �lad za Pierwszym, zetrze osad� z powierzchni ziemi i utopi j� we krwi. Potem zaczai si� w pobli�u w nadziei, �e Pierwszy wr�ci. Albo Rosiczka wejdzie do stolicy. Lecz to ma�o prawdopodobne. Raczej b�dzie czeka�. Wkr�tce grupa natkn�a si� na do�� znaczny oddzia� wojska. Blisko sze��dziesi�ciu zab�jc�w w mundurach. �o�nierze uformowali szyk i wymierzyli z automat�w. Odpowiedziano tym samym. Psy przywar�y na ziemi, warcz�c. Wzajemna lustracja przeci�ga�a si�; zapad�a pe�na napi�cia cisza. Dowodz�cy oddzia�em oficer za��da� informacji, sk�d s� i dok�d id�. Zachowywa� si� prowokuj�co i by� bardzo pewny siebie. Pierwszy zignorowa� to. Rozkaza� swoim pokaza� przepustki. Oficer d�ugo je ogl�da�, zanim pozwoli� grupie przej��. �o�nierze d�ugie minuty trzymali jeszcze bro� w pogotowiu. - O ma�y w�os - powiedzia� Dziewi�ty patrz�c na Pierwszego. - To byli cholernie nerwowi �o�nierze - powiedzia� Si�dmy. - Ja tam wol� jasne sytuacje. Widzisz cholernego �o�nierza, to go zabij. Nie wierz� w te przepustki. A je�li ja nie wierz�, to jak ma w nie uwierzy� taki cholerny �o�nierz. Jeszcze dwa razy zatrzymywano ich, nim ujrzeli mury stolicy. By�a ogromna. Mia�a kilka kilometr�w �rednicy, a obwarowania wznosi�y si� ponad ziemi� na jakie� dwadzie�cia metr�w. Miasto p�on�o miliardem �wiate� w bladym mroku zbli�aj�cego si� wieczoru. - Wspania�e - powiedzia�a Aloe. Pi�tnasty patrzy� na psy. Nie mog�y i�� z lud�mi. Czu� �al, �e trac� te pi�kne, dumne zwierz�ta o g��bokich, l�ni�cych oczach. Zawo�a� na nie. Otoczy�y go ciasnym pier�cieniem swych ciemnych cia�, a on przykl�kn�� i m�wi� do nich, jak gdyby potrafi�y go poj��. Potem kaza� im zosta�. Grupa oddali�a si� ju� znacznie, ale wielu ch�opak�w ogl�da�o si� za siebie. Kiedy Pi�tnasty ruszy� �ladem reszty, psy zacz�y si� denerwowa�. Gestem i krzykiem zabroni� im rusza� si� z miejsca. By�y pos�uszne. Pi�tnasty do��czy� do swoich, a potem jeszcze raz odwr�ci� si�. Widzia� przyczajone na ziemi sylwetki zwierz�t, kt�re powoli roztapia�y si� w szaro�ci. Do bram dobrn�li ju� grubo po zachodzie. Handlarze, kt�rzy tam wystawiali sw�j towar, skwapliwie schodzili im z drogi. Kilkana�cie pos�pnych postaci wnika�o do miasta i nikt ich nie niepokoi�. Pojedynczy �o�nierze odwracali wzrok. Z�a s�awa swobodnych gang�w czyni�a swoje. Tylko policjanci przygl�dali si� przyby�ym natarczywie i bezczelnie. Tutaj policjant czu� si� Bogiem w stosunku do ludzi z zewn�trz. Trzeba by�o tu mieszka�, �eby mie� swoje prawa. Dwunasty prowadzi�. To on by� po�rednikiem mi�dzy Pierwszym a Arradronem, kiedy zawierano uk�ad, �e grupa zdob�dzie amulet w zamian za status obywatelski. Zna� stolic�. Szli ulicami pe�nymi ludzi mimo p�nej pory. Dziewczyny przygl�da�y si�, jak pi�knie ubrane s� kobiety. Czasami t�um rozst�powa� si�, kiedy wolno przeje�d�a� opanerzony samoch�d policyjny. Poza tym nie funkcjonowa�y tu �adne pojazdy. Fluorescencyjne tablice informowa�y przybysz�w, �e mi�dzy pi�t� a sz�st� rano ka�dy, kto znajdzie si� na ulicy, zostanie rozstrzelany przez si�y porz�dkowe. Stolica nie chcia�a w��cz�g�w �pi�cych pod �cianami budynk�w. Na ten czas go�cie opuszczali miasto i cz�sto przeczekiwali fataln� godzin� pod jego murami. Mieszka�cy wracali po prostu do dom�w. Utrzymywano porz�dek. - Patrz, jakie to wszystko wielkie - powiedzia� Dwudziesty Czwarty do Si�dmego. Wyci�gni�t� r�k� wskazywa� w g�r�, przed siebie, gdzie wstrzeliwa�y si� w niebo sylwetki gigantycznych wie�owc�w. Si�dmy skin�� g�ow�. Ze wszystkich stron nap�ywa�o �wiat�o tysi�cy neon�w i reklam. By�o naprawd� jasno. Jedna z dzielnic wyr�nia�a si� niezmiernym zag�szczeniem nocnych klub�w, kt�re w�a�nie otwierane, zaprasza�y do swoich wykwintnych wn�trz. Gdzie indziej tego nie by�o. Tam z regu�y panowa� wi�kszy spok�j. Wsz�dzie za to rozci�ga�y si� sieci sklep�w i dom�w handlowych. Przez oszklone witryny mo�na by�o zajrze� i przekona� si�, �e jest tam wszystko, czego mo�na pragn��. - Tu nie ma wojny - rzek� Si�dmy. - Tu wojna jest tylko pieprzon� bajk�, kt�ra nikogo nie obchodzi. Wygl�d grupy budzi� zainteresowanie. Bandy z zewn�trz pojawia�y si� tu rzadko. A ju� prawie nigdy w pe�nym uzbrojeniu, cho� prawo nie zakazywa�o noszenia broni. Policja poddawa�a intruz�w troskliwej obserwacji i wcale tego nie ukrywano. Wiadomo�ci o ich ruchach funkcjonariusze podawali sobie przez radio. Gdy grupa znalaz�a si� w okolicach Zamku Mniejszego, by�a otoczona przez mundurowe patrole i tajnych agent�w. Nie ingerowano jednak. Nie by�o powod�w. Dwunasty zatrzyma� si�. - To tu, blisko - rzek�. Stali na obszernym placu. T�um falowa� tutaj, jak wsz�dzie, ale niedaleko wybudowano masywne ogrodzenie z czarnej stali. Czaszki i piszczele wymalowane na murze ostrzega�y przed wysokim napi�ciem. - Id�c wzd�u� muru, dotrzemy do wej�cia - powiedzia� Dwunasty. Drugi skin�� g�ow�. - Dobrze. P�jdziemy we dw�ch. Reszta tu zostaje i czeka. Spostrzeg�, �e kilkana�cie par oczu patrzy na niego w skupieniu. - Tak - rzek�. - Zobaczymy. Poszli. - Jacy� chytrzy faceci id� za nami - wyszczerzy� z�by Dwunasty. - Spokojnie - odpar� Pierwszy. - Rzucamy si� w oczy. Wartownia i wej�cie nie by�y daleko. Pierwszy odda� Dwunastemu swoj� bro�. - Czekaj tu - powiedzia�. - Zaraz - zaprotestowa� Dwunasty. - P�jd� z tob�. Wszystko tu znam, b�dzie �atwiej. - Nie. Id� sam. Czekaj tu i patrz na wszystko. - Ty, chyba nie chcesz nas wykiwa� - rzek� nagle Dwunasty. Pierwszy wbi� w niego wzrok. Patrzy� i milcza�, a� czternastolatek odwr�ci� g�ow�. Potem dow�dca ruszy� w kierunku wartowni, bez s�owa. Dwunasty, w�ciek�y, splun��, zatrzyma� jednak go gestem i powiedzia�: - W budynku, w poczekalni na �cianie jest monitor. Na nim s� nazwiska ludzi, kt�rzy mieli lub b�d� jeszcze mie� spotkanie z Arradronem. Nie umiem czyta�, ale m�wiono mi, �e to w�a�nie taki wykaz. - Dobra, b�karcie. Stra�nik zlustrowa� Pierwszego uwa�nym wzrokiem. D�ugo por�wnywa� zdj�cie na przepustce z jego twarz�. Czujnikiem zbada� oryginalno�� piecz�ci. Por�wna� odciski palc�w. Za ogromn� krat� dw�ch innych stra�nik�w nieruchomo gapi�o si� przed siebie. Wartownik odszed� na bok i rozmawia� z kim� przez mikrofon za�o�ony tu� poni�ej linii ust. Wr�ci� za chwil�. - Pan minister przyjmie pana. Masywna krata podnios�a si� bezszelestnie. Pierwszy wszed�. Obszukano go, os�uchano jakim� urz�dzeniem i powiedziano, gdzie i��. Stra�nicy patrzyli za nim, a on poszed� szerok� alej� przez dosy� �adny ogr�d. Przy ko�cu alei znajdowa� si� stylowy dom o spadzistym dachu. Stoj�cy przy drzwiach goryl tak�e obszuka� Pierwszego. Po przej�ciu przez pr�g ch�opak znalaz� si� w korytarzu, gdzie pod�oga by�a z marmuru, a pod �cianami sta�y egzotyczne ro�liny. Wtedy przeszukano go po raz ostatni; najdok�adniej. W poczekalni znajdowa� si� jeszcze tylko jeden cz�owiek. Siedzia� w g��bokim fotelu i przegl�da� jakie� papiery. Nie zwr�ci� uwagi na wchodz�cego. Pierwszy rozgl�dn�� si� i niemal natychmiast spostrzeg� monitor, kt�ry zajmowa� ca�� �cian�. Na ekranie rzeczywi�cie wy�wietlana by�a lista spotka�, jakie Arradron odbywa� tego dnia. Pierwszy zbli�y� si� w stron� monitora, cho� to nie by�o potrzebne. Przebieg� oczami ca�y wykaz. Potem jeszcze raz, ale ju� uwa�niej. Oddycha� niespokojnie. Za trzecim razem mia� pewno��. Pi�tego nie by�o na li�cie. U�miechn�� si� do siebie. Je�li zdrajca mia� przyj��, to najwcze�niej dzisiaj. Jego ewentualna przewaga nie mog�a by� zbyt wielka. Wiedzia� ju�, co trzeba robi�. Ok�amie Arradrona. Zagra na czas. Zaczaj� si�. B�d� czeka�. Pi�ty przyjdzie i dostan� go. Wszystko b�dzie dobrze. W tym momencie co� si� zmieni�o. Ch�opak zblad�. Na ekranie pojawi�y si� jego personalia. Komputer uwzgl�dni� ju� przybycie Pierwszego i wyznaczy� mu czas audiencji. Ale nie to by�o wa�ne. Komputer wy�wietla� te� dane Pi�tego. Wynika�o z nich, �e Pi�ty dotar� jednak do ministra. Dwie godziny temu. Dwie godziny. Pierwszy zacz�� gor�czkowo my�le�. "Godzina dwudziesta druga trzydzie�ci - za�piewa� ukryty g�o�nik. - Pan minister przyjmie pana Pierwszego. Prosz� wej��." Cz�owiek w fotelu podni�s� g�ow� znad swoich papier�w. By� niemile zaskoczony. Wydawa�o mu si�, �e on powinien mie� teraz spotkanie. Pierwszy my�la�, staraj�c si� nie wpada� w panik�. Pi�ty dosta� si� tu, ale przyj�to go nieoficjalnie. Pewnie, zale�a�o mu na tym. Ale transakcja by�a ju� dokonana. Pi�tego chroni�a pot�ga Arradrona. To, �e ukaza�o si� na monitorze jego nazwisko - to informacja tylko na u�ytek Pierwszego. Starano si� go uprzedzi�, da� mo�liwo�� wycofania si�. Informowano, �e sta� si� niepotrzebny. �e to koniec, �e wszystko stracone. To by�a sugestia, �eby nie zabiera� czasu Arradronowi. "Pan Pierwszy, prosz� wej��" - powt�rzono przez g�o�nik. Brzmia�o to jak szyderstwo. "I w�a�nie dlatego tam p�jd� - pomy�la� Pierwszy. - Ale to nie ma sensu. No kurwa, kurwa, kurwa." Arradron przyj�� go grzecznie w gabinecie od sufitu po pod�og� obitym ciemn� boazeri�. Zaproponowa� koniak, a gdy Pierwszy odm�wi�, nala� sobie i usiad� w fotelu. - Przykro mi - powiedzia� Arradron. - Przykro mi, bo ju� posiadam rzecz, o kt�r� mi chodzi�o. Umowa z panem, no c�... - Wiem - odpar� Pierwszy. - Wiem, co pan ma. Ale to my zdobyli�my t� rzecz. Ten amulet. Niech pan dotrzyma umowy. Arradron wsta� i z kieliszkiem w r�ku zacz�� przechadza� si� po pokoju. - Amulet, relikt przesz�o�ci, �r�d�o w�adzy magicznej, czy te� niezwykle rzadki minera�, potrzebny do produkcji nowej generacji g�owic chemicznych, jakie to ma znaczenie. O ile mi wiadomo, pan Pi�ty, czy jak on tam si� przedstawi�, o�wiadczy�, �e wszystko zrobi� bez niczyjej pomocy. Pierwszy chwil� nie odpowiada�. Jakby zbiera� my�li. - Pan wie, �e to k�amstwo. Pan dobrze wie. Ale wygodniej jest panu udawa�, �e pan wierzy. Pi�ty nie m�g� za��da� za wiele. W ostatecznym rozrachunku okaza� si� ta�szy. - Niech pan nie b�dzie naiwny - powiedzia� Arradron. - Czego pan oczekuje? Wiem, �e ten ch�ystek was zdradzi�, to oczywiste, ale to nie moja sprawa. Zawar�em umow� z panem, ale pan si� nie wywi�za�. Przedmiot nie pan mi dostarczy�, a ja p�ac� dostawcy. Ma pan racj�. Ten szczeniak jest ta�szy. Jedno obywatelstwo miejskie i cho�by najwi�ksze pieni�dze to nie to samo, co kilkadziesi�t zezwole�. Czy pan wie, jak trudno teraz o takie zezwolenie na pobyt? To si� nie mie�ci w g�owie. - Jest nas ju� niewielu - odpar� spokojnie Pierwszy. Arradron przesta� spacerowa�. - No to co? Czy to co� zmienia? Jedno obywatelstwo kosztuje teraz miliony. Miliony. Da� si� pan oszuka�, Pierwszy, i wcale mi pana nie �al. - Chcieli�my tylko zamieszka� w stolicy - powiedzia� Pierwszy przez zaci�ni�te z�by. - Chcieli�my zamieszka� w stolicy i zacz�� wszystko od nowa. - Da� si� pan oszuka� - ci�gn�� minister - i nie �al mi pana. Bo jest pan najgorszym bandziorem, o jakim s�ysza�em. S�ysza�em za� niejedno, bo jest wojna i du�o si� dzieje. No tak, w�a�nie, jest wojna. Wypuszcz� pana st�d �ywego. I pozwol� opu�ci� miasto bez k�opot�w. W ko�cu odda� nam pan du�� przys�ug�. Ksi��� b�dzie zachwycony. - Jest pan �wini�, Arradron. - Nic podobnego. Tylko pan pozwoli� si� oszuka�. I to nie mnie. Zdarzy�o si� panu co� najgorszego: zdrada. Wielu umiera�o od tej choroby. Pan wci�� �yje. Pierwszy wsta� i skierowa� si� do drzwi. - Prowadzi� pan ze mn� gr�, Pierwszy - powiedzia� Arradron. - Gra� pan naiwnego, kt�ry szuka sprawiedliwo�ci. Ale pan nie jest naiwny. Pan jest okrutny. By� pan przegrany, zanim tu przyszed� i wiedzia� pan o tym. Ale to by�a szansa. Zawsze szansa. Wi�c jednak pan przyszed�. Ju� przy drzwiach Pierwszy odwr�ci� si�. - Oszcz�dz� panu tych milion�w - rzek�. - Niech mi pan powie, jak znale�� Pi�tego, a zniknie problem jego obywatelstwa. - Nic z tego. To inteligentny dzieciak. Doskonale si� zabezpieczy�. Mo�e i chcia�bym, ale nie mog�. Pierwszy wyszed� i nie zatrzymywany przez nikogo wydosta� si� z posiad�o�ci ministra. Dwunastemu wystarczy� jeden rzut oka, �eby odgadn��. - Co za skurwysyn - wykrztusi�. I nie powiedzia� nic wi�cej. Odwr�ci� si� tylko w stron� miejsca, z kt�rego obserwowali ich policjanci w cywilu. Patrzy� na nich. Zastanawia� si�. Rysy jego twarzy zmieni�y si�. Dziecko o obliczu manekina. Chcia� si� odegra�. Oboj�tnie na kim. Ale jeszcze nie teraz. - Ju� nic nie da si� zmieni�? - zapyta�. - Nie - odpar� Pierwszy. Bardzo powoli wracali do grupy. Nie odzywali si� do siebie. Id�c potr�cali ludzi. Przechodnie odwracali g�owy. Niekt�rzy co� mruczeli. Pierwszy nie zwraca� na to uwagi. Dwunasty patrzy� tylko pos�pnie. Gdy stan�li na placu, Aloe podbieg�a do Pierwszego, a inni otoczyli ich kr�giem. - Wynosimy si� st�d - powiedzia� przyw�dca. Nie zrozumieli do ko�ca. Jeszcze nie chcieli wierzy�. - No, na co si� gapicie - wrzasn�� Pierwszy. - Spieprzyli�my. - To znaczy, �e co? - zapyta� Dziewi�ty. - �e koniec. Wracamy w lasy. Ubili interes za naszymi plecami. - Skurwysyny! Zapad�a cisza. Kto� si� prze�egna�. - Przesta�, cholera, si� modli� - rykn�� Si�dmy. Dwunasty nerwowo przygryza� warg�. - Rozwalmy ich - rzek�. - Rozwalmy - powt�rzy�a jak echo Aloe. Pierwszy milcza�. Nie patrzy� na nikogo. Umys� mia� ch�odny. Gdy wspomina� ca�y ostatni tydzie� z perspektywy tej chwili, zachcia�o mu si� �mia�. Wszystko sko�czy�o si� fatalnie, ale przy odrobinie rozs�dku mo�na by�o przewidzie�, �e tak si� sko�czy. Szanse z�apania Pi�tego by�y minimalne. Od pocz�tku. - I co zrobimy? - zapyta� Pi�tnasty. Pytanie zawis�o w pr�ni. - Wi�c co? Powoli wszystkie twarze zwr�ci�y si� w stron� przyw�dcy. Pierwszy wyra�nie zwleka� z decyzj�. - Kombinujemy �arcie i wynosimy si� - rzek�. Nikt si� nie poruszy�. - Krew za krew - powiedzia� niespiesznie Dziewi�ty. - Tak zawsze by�o. - Po tym, co si� sta�o, nie mo�emy tak po prostu odej�� - stwierdzi� Pi�tnasty. - Wi�c czego chcecie? - powiedzia� Pierwszy. - Chcecie si� rzuci� na Zamek? Te wszystkie gliny czekaj� tylko, �eby kto� rzuci� peta na ulic�. Rozpieprz� nas nawet za to. - Nie zale�y mi - rzek� Dwunasty. - Przejdziesz najwy�ej dwa kroki z odbezpieczonym automatem. - I tak jestem ju� trupem. Pierwszy zaci�� z�by. Ale powiedzia� tylko: - Dosy�. Idziemy. W�a�nie teraz, kiedy szli przez miasto, kt�re ju� na pewno nie mia�o sta� si� ich domem, zrozumieli, jak bardzo s� zm�czeni. Te wszystkie olbrzymie budowle, roziskrzone feeri� �wiate�, wydawa�y si� jeszcze wspanialsze, bo niedost�pne. Kupili suchary i mi�so. Jeszcze przed p�noc� wydostali si� z miasta. Wkr�tce odnalaz�y ich psy, kt�re - zrozpaczone - zatacza�y szerokie kr�gi wok� miejsca, w jakim je zostawiono. Ludzie przyj�li ten fakt bez rado�ci. Szli wolno, nie �piesz�c si�. Powietrze by�o przejrzyste i ch�odne. - Mo�e jeszcze tu wr�cimy - powiedzia� Pi�tnasty do Kryty i obejrza� si�, by zobaczy�, jak miasto l�ni w ciemno�ci. - To b�dzie wtedy, gdy ju� choroba si� w nas rozwinie i nie b�dziemy mieli du�o czasu. - Wr�cimy - powiedzia� g�ucho Dziewi�ty id�cy obok. - Wymy�limy co� i rozwalimy, kogo trzeba. - Tak - odpar�a Kryta i spu�ci�a g�ow�. Aloe opiera�a g�ow� na ramieniu Pierwszego. By�o jej ci�ko. Pierwszy nie odzywa� si�, a usta mia� gniewnie zaci�te. - Nie dr�cz si� - powiedzia�a. - Teraz to na nic. Takie my�lenie mo�e wyko�czy�. - To ju� nie jest wa�ne. - A co jest wa�ne? - zapyta�a. - Rosiczka - odpar�. Si�dmy uderzy� si� r�k� po udzie. Twarz mia� ponur�. - Gdzie on teraz mo�e by�, cholera? - Zobaczymy - odpar� przyw�dca. - Jak pu�ci� z dymem tych brudnych ch�op�w, to jest w pobli�u. Kr��y, w obawie przed wojskiem. - Mo�e zrezygnowa�? - Zobaczymy. Jak zrezygnowa�, my spalimy osad�. Si�dmy splun�� i powiedzia�, �e wola�by, �eby Rosiczka by� tu gdzie�, bo on, chocia� ma tylko jedn� r�k�, chce go powiesi� na byle jakim drzewie. - Co my�lisz zrobi�? - zapyta�a Aloe. - Wyr�n�� wszystkich - rzek� Pierwszy. - Dzisiaj? - Teraz. Jak najszybciej. I chc� my�le� o tym. Tylko o tym. - Tak - rzek�a pos�pnie. Patrzy�a na psy, kt�re sun�y obok. Przydadz� si� nied�ugo. Po kilku godzinach dotarli do osady, kt�r� mijali rano. Wszyscy ju� wiedzieli, �e co� si� stanie i czepili si� tej my�li z wariack� rado�ci�. Osada ton�a w mroku i w ciszy. Podchodzili ostro�nie. Przygotowania ograniczy�y si� do sprawdzenia broni i kr�tkich uwag na temat wynik�ych nagle mo�liwo�ci. Zbli�ali si� polami. Szli szerok� �aw�, lekko pochyleni, zachowuj�c kilkumetrowe odst�py. Pierwszy zostawi� przy sobie tylko Dwunastego i Dwudziestego Czwartego, kt�remu przypad� tym razem obowi�zek d�wigania wyrzutni. Aloe poca�owa�a go i zaj�a dalsze miejsce w szyku. Jakie� sto metr�w od zabudowa� przyczajono si�, wykorzystuj�c nier�wno�ci terenu. Pierwszy da� znak Dwunastemu. - Dalej, id� - szepn��. Dwunasty znikn�� jak zdmuchni�ty. Wkr�tce zamajaczy� na tle budynk�w w oddali, a potem gdzie� przepad�. Dow�dca oczekiwa� go, le��c na ziemi. Ch�opak wr�ci� po pi�tnastu minutach. By� znakomitym zwiadowc�. - �le - szepn��. - Masa trup�w. Po�rodku wsi pozbierano je na kup�. Jest �adunku na dwa cmentarze. Jest wojsko. - Du�o wojska? - Nie wiem. Warty s� liczne. - No to Rosiczka ju� tu by� - mrukn�� Pierwszy. - Zrobi� swoje i tyle go widzieli. - Chyba nie - zaprotestowa� Dwunasty. - Co, nie? - Chyba nie uda�o mu si�. Wyr�n�� ca�� ludno��, ale �o�nierze musieli go zaskoczy�, bo z kilku jego najemnik�w zrobiono wisielc�w. I jedna z piwnic jest pod stra��, trzymaj� tam kogo�. - Ci powieszeni to na pewno ludzie Rosiczki? - Na pewno. Nie�le wygl�daj� na sznurach. Ale sam szef musi by� w tej piwnicy. Jeszcze z nim nie sko�czono. Pierwszy zastanowi� si�. - Wiedzia�em, �e Rosiczka tu przyjdzie - rzek�. - Nie wiedzia�em tylko, �e da si� tak podej��. Amator. Id� i powiedz reszcie o wojsku. Wszystko jak zwykle. Ruszamy dok�adnie za trzy minuty. Dwunasty poszed� wzd�u� linii, jak� tworzy�y czuwaj�ce na pozycjach sylwetki ch�opak�w i dziewczyn, a przyw�dca da� znak Dwudziestemu Czwartemu, by by� gotowy. Czo�gali si�. Psy post�powa�y mi�dzy nimi niczym senne duchy. Wszystko dzia�o si� w ciszy i w osadzie niczego nie zauwa�ono, ale te� nikt nie wypatrywa� zagro�enia. Nie spodziewano si� nowej bandy. Odleg�o�� mi�dzy grup� a skrajem osady systematycznie si� zmniejsza�a. Pi��dziesi�t metr�w. Dwadzie�cia pi��. Pi��. Pierwszy przywar� do �ciany najbli�szego budynku. Ciemne postaci kry�y si� po prawej i lewej jego stronie. Wydoby� granaty. Sun�li pustymi uliczkami jak czarny, milcz�cy w��. Na przeci�ciu si� ulic, pod siatk� z drutu, siedzia� �o�nierz. Przed drzwiami pobliskiego domu pali� papierosa inny. Drzewa i krzaki przes�ania�y widoczno��, ale u�atwia�y poruszanie si�. Pierwszy przesun�� si� pod szeroki d�b. Zobaczy� kolejnego �o�nierza, jak ziewa, oparty o parkan. Przykucn��. Automat z�o�y� na prawym kolanie i powi�za� kilka granat�w w wianek. Starannie wyj�� zawleczki. Dwudziesty Czwarty tu� za nim tak�e si� przygotowywa�. Du�o od niego zale�a�o. Gestem wskaza� dow�dcy wysok� latarni� uliczn�. Wisia� na niej trup m�odego m�czyzny. Pierwszy skin�� g�ow�, �e widzi. Chwyci� karabin w gar��. W drugiej r�ce trzyma� ci�gle p�k granat�w. Z po�udnia p�yn�� orze�wiaj�cy wiatr i ga��zie d�bu ugina�y si� pod jego ci�arem miarowo. Pierwszy gwa�townie zerwa� si� z miejsca i zamachn�� si� z ca�ych si�. Rzuci�. W tym samym momencie zagrzmia�a wyrzutnia. Zaterkota�y karabiny maszynowe. Pierwszy skoczy� do przodu. Jeden. Dwa. Trzy. Cztery wybuchy o olbrzymiej mocy wstrz�sn�y ziemi�. Biegn�c Pierwszy znajdowa� si� ju� po�r�d powstaj�cego morza ognia i dymu. Wartownicy le�eli martwi. �ciany dw�ch dom�w p�ka�y i k�ad�y si� z trzaskiem. Rozleg�y si� krzyki i przekle�stwa. Przyw�dca przedosta� si� przez ma�� uliczk�, skr�ci�. Zobaczy�, �e z naprzeciwka biegnie jaki� cz�owiek. Pierwszy rozwali� go natychmiast. Potem granat w najbli�sze okno. Zanim nast�pi� wybuch, ch�opak wywa�y� ju� jakie� drzwi. Strzeli� na o�lep. Wpad� do �rodka. Kolejny granat. Eksplozja. Zn�w drzwi. M�ody �o�nierz pr�buje z�apa� pistolet, ale nie nad��a. Kto� z k�ta wyci�ga b�agalnie r�ce. Pierwszy d�ugimi seriami, metodycznie demolowa� stylowy pok�j. Wbieg� po schodach. Kilka pocisk�w wy�ama�o tynk obok niego. Kto� strzeli�. Ch�opak odskoczy�. Moment oddechu, kr�tka seria; dwa granaty, jeden po drugim. Si�a wybuchu zepchn�a go ze schod�w. Spad�. W ramieniu czu� b�l. Wybieg� na powietrze. Ponad po�owa zabudowa� sta�a ju� w p�omieniach. To reszta grupy opanowywa�a teren. Przebieg� Dziewi�ty, nie zauwa�y� dow�dcy. Jaki� �o�nierz p�on�� �ywcem i wyci�ga� do g�ry ramiona. Pierwszy zn�w bieg�. Przed sob� mia� trzech �o�nierzy. Rzuci� si� za drzewo. Ziemia obok niego eksplodowa�a. Poczu� ciep�y podmuch i oczy zasz�y mu krwi�. Straci� r�wnowag�, ju� nie mia� os�ony, polecia� w bok. Ale nikt nie strzela�. �o�nierze p�on�li. Zza rogu wynurzy� si� Dziewi�ty z miotaczem. Macha� r�kami. Drugi star� z twarzy krew i g��boko dysza�. Dziewi�ty skierowa� smug� ognia na pobliski budynek. Wy�. Nagle upad� i ju� si� nie podni�s�. Walka trwa�a od kilku minut. Huk ognia narasta�, a dym uk�ada� si� pi�trowo. Pierwszy niewiele m�g� dostrzec. Podni�s� si� i pochylony przesuwa� si� do skrzy�owania. Co� otar�o si� o jego nogi. Instynktownie odskoczy�. Ciemny kszta�t. Pies. By� zdyszany i mia� przekrwione oczy. Na pobliskich latarniach znowu wisielcy. Pierwszy ukry� si� za jak�� furtk�. Poklepa� psa. Z lewej strony masywny budynek. Zbyt masywny, jak na tak� osad�. Wewn�trz �o�nierze. Ostrzeliwali si�. Dwunasty za wrakiem jakiej� maszyny. Dalej Kryta. Aloe. Bryza. Wygl�da�y pi�knie w swych obszernych kurtkach, z automatami bij�cymi na maksa. Nag�y ha�as. Pierwszy odwr�ci� si� i strzeli� jednocze�nie. Z p�on�cego okna skaka� jaki� desperat. Skona� w locie. Pies spr�y� si� i zadr�a�. Pierwszy wzdrygn�� si�. Wyszli i ostro�nie pocz�li si� przekrada� w stron� Dwunastego. Wszystko sz�o dobrze. Pierwszy po�o�y� si� na ziemi i czo�ga�. W pewnej chwili pies przeskoczy� parkan i znikn��. S�ycha� zd�awiony krzyk. J�k. Pierwszy nie mia� czasu spojrze�. Dwunasty ju� go zobaczy�. Os�ania� go. Dow�dca szybko znalaz� si� przy nim. Pies wr�ci�. Na pysku mia� krew. - Miotacz! Masz przecie� miotacz - krzykn�� Pierwszy. - Zostaw - Dwunasty by� zdecydowany. - Tam s� je�cy. B�d� ich mia�. To chyba jedyny budynek w osadzie, kt�ry jeszcze nie p�on��. Kilku �o�nierzy broni�o si� zaci�cie. Trwa�a wymiana strza��w. Jeden z wojskowych dosta�. Pierwszy patrzy� na Aloe, kt�ra zajmowa�a pozycj� w niedalekiej odleg�o�ci. By�a spokojna. Opanowana jak zwykle. Wida� Si�dmego. W jedynej r�ce trzyma� miotacz i ciska� si� z nim na prawo i lewo. Dwunasty w�cieka� si�. Prawie p�aka�. �pieszy� si�, ale nie m�g� prze�ama� oporu �o�nierzy w budynku. Z okien na pi�trze i parterze mieli dobr� widoczno��. Pierwszy dopiero zauwa�y� na ziemi zw�oki dw�ch swoich ch�opak�w. Jeden z nich to Trzydziesty. - Ty skurwysynu - wrzasn�� na Dwunastego. - Ty niewy�yty skurwysynu. �ci�gn�� miotacz z jego ramienia. Ch�opak pr�bowa� protestowa�. Dow�dca nie s�ucha�. Ogie� �agodnym strumieniem dosi�gn�� okien. Wi� si� mi�dzy nimi jak bluszcz. Dwunasty krzykn��, zerwa� si� i pobieg� do drzwi budynku. Rozsadzi� je. Nikt ju� do niego nie strzela�, bo z okien bucha� dym. Pierwszy �mia� si� i malowa� ogniem po �cianach jak artysta. Dwunasty znikn�� w drzwiach. Ju� go nie wida�. Teraz Si�dmy do��czy� si� ze swym miotaczem i pomaga dow�dcy. Nic ju� nie wida� spoza p�omieni. Pierwszy rozkazuje ko�czy�. Wreszcie zauwa�y�, �e Dwunasty gdzie� si� zapodzia�. Rozgl�dn�� si� dooko�a. Trzy dziewczyny. Si�dmy. Pies. P�omienie. G�ry p�omieni i �ar, kt�ry napiera� zewsz�d. Nagle od ognia oddzieli�a si� niewielka posta�. Dwunasty. Kaszla�, krztusi� si�. Ubranie na nim gorza�o. W �lad za nim pod��a�o trzech m�czyzn, z powi�zanymi i wykr�conymi do ty�u r�kami. S�aniali si�. Jeden upad�. Podni�s� si�. Znowu upad�. Dwunasty run�� na ziemi� i tarza� si�. Si�dmy dopad� i pomaga� mu si� gasi�. M�czy�ni mieli spalone w�osy, posinia�e twarze i za�zawione oczy. Pierwszy znieruchomia�. Patrzy� na nich. Tak. To by� Rosiczka. Na pewno on. I dw�ch jego najemnik�w. Bez brody, bez stalowego pasa, ale przecie� Rosiczka. Dwunasty ugasi� si� ju� z pomoc� Si�dmego. Dziewcz�ta wysz�y do nich. Wygl�da�o na to, �e walka jest sko�czona. Znik�d nie nadbiegali �o�nierze. Umilk�y strza�y, pozosta� tylko huk po�aru. Dwunasty g�o�no �apa� powietrze i chwiejnie si� porusza�. Odepchn�� Kryt�, kt�ra podesz�a do niego i zabra� jej pistolet. Upad�a, lecz to nic go nie obchodzi�o. Oczy mia� nieprzytomne. - Co robisz? - krzykn�� Pierwszy. Dwunasty zbli�y� si� do je�c�w. Opu�ci� ci�ko g�ow�, a potem j� podni�s�. By� powa�ny. Uni�s� r�k�, w kt�rej trzyma� pistolet, wyprostowa� j� i strzeli� dwa razy. Kompani Rosiczki upadli. - No to uratowa�em ci �ycie - wybe�kota� do ich szefa. - Teraz poder�n� ci gard�o. Upu�ci� pistolet. Wszyscy przygl�dali si� Rosiczka nie poruszy� si�, patrzy� tylko przed siebie, a oczy �zawi�y mu od dymu. Dwunasty wyci�gn�� n�. Pierwszy sta� zafascynowany. Ch�opiec podszed�, mocno �ciskaj�c r�koje��. - Ty psi synu - powiedzia� Rosiczka. Dwunasty zaszed� go od ty�u i chwyci� jedn� r�k� za g�ow�. Drug� wykona� ruch, jakby zagarnia� ukochan� zabawk� i szybko przesun�� no�em po szyi m�czyzny. Trysn�a krew. Ch�opak odskoczy�, zaciskaj�c z�by. Rosiczka wyprostowa� si�, wypr�y�, sta� tak przez mgnienie, nie mog�c z�apa� tchu, a potem upad�, poruszaj�c ustami jak ryba wyci�gni�ta na l�d. Bi� g�ow� o ziemi� i kopa� nogami. Nied�ugo znieruchomia�. Ka�u�a krwi wykwit�a w miejscu, gdzie le�a�. Dwunasty sta� i patrzy�. - Rusza� si� - rzek� Pierwszy. - Idziemy dalej. Wzi�li automaty. Pierwszy ruszy� przodem. Szli ulicami, kt�re wygl�da�y jak czarne pasma mi�dzy kolumnami ognia. Wci�� nikt nie strzela�. Nikogo nie by�o. Wsz�dzie le�a�y zw�oki. Na wielkim placu usypano z cia� ogromny stos, ale to by�y trupy mieszka�c�w, pomordowanych przez Rosiczk�. Wkr�tce stwierdzili, �e dalszy marsz po osadzie nie ma sensu i jest niemo�liwy ze wzgl�du na �ar. Na polach czeka�o ju� na nich czterech ch�opak�w. By� w�r�d nich Pi�tnasty. - Za�atwili�my ich - powiedzia�. Spojrzeli na niego ponuro. Szukali pozosta�ych, ale nie znale�li. Czekali jeszcze do �witu, cho� by� to tylko niepotrzebny gest. Potem poszli na p�noc, a z nimi dwa ostatnie psy. Pierwszy pomy�la�, �e to jest jego �ycie. Zabija�. Stolica zosta�a przed nimi zamkni�ta. Byli chorzy. Wr�cili ze strefy. Ale nie m�wili ju� o tym. Dwunasty szed� u�miechni�ty, jak gdyby my�la� o czym� bardzo, bardzo przyjemnym. Szli ca�y dzie�, rzadko odpoczywaj�c. Nie spotkali �adnego kupca, rolnika, nawet patrolu. W og�le nie spotkali nikogo. Wieczorem rozpalili olbrzymie ognisko. Usiedli wok� niego kr�giem. Znowu by�o ich mniej. Nikt nic nie m�wi�. Pierwszy opiera� si� o g�az, patrzy� na Aloe, jak monotonnie wrzuca w p�omienie ma�e, po�amane patyki. Dwunasty ostrzy� n� na kamieniu i od czasu do czasu spluwa� za siebie. Kryta i Pi�tnasty trzymali si� mocno za r�ce, z kt�rych umy�lnie nie zmyli krwi. Bryza patrzy�a t�po w ogie�. Kocha�a Dziewi�tego, ale on zgin�� i inny ch�opak obejmowa� ju� j� ramieniem. Czwarta dziewczyna nie �y�a i jej kochanek �u� z wysi�kiem kawa�ek kory. Kto� bardziej w cieniu czy�ci� bro�. Inni po prostu byli. A Pierwszy wci�� opiera� si� o g�az i pomy�la�, �e nie ma nigdzie ludzi, kt�rzy mieliby bardziej kamienne twarze. Potem d�ugo patrzy� w niebo, na rozwieszone w przestrzeni zimne i oboj�tne konstelacje �wiate�. Piotr G�rski PIOTR G�RSKI Urodzi� si� 7 wrze�nia 1971 roku na Mazurach - w Mor�gu. Student III roku filologii polskiej Uniwersytetu Gda�skiego. Zainteresowania literackie, nie tylko fantastyczne, wyni�s� z domu (rodzice tak�e s� polonistami). II nagroda na Og�lnopolskim Konkursie Literackim "O laur XIII Muzy" (1988). Wyr�nienie w konkursie "�ycia Warszawy", "Maturzy�ci'90". Wyr�nienie w konkursie poetyckim "O laur Li�cia Akantu" (1991). W pierwszym numerze "Fantazji" ukaza�o si� jego opowiadanie "Historia jak z bajki". "Horda" - ostra dark future - zaleca si� pow�ci�gliwo�ci� formy; jest opowiadaniem klarownym, ch�odnym i przera�aj�cym. Przynale�no�ci generacyjnej autora nie precyzuj�, by nie kierowa� na� atak�w Rafa�a Alexis Ziemkiewicza b�d� Jego Ludzi. Howgh!