Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1462 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Philip K. Dick - Przez Ciemne Zwierciadlo
www.bookswarez.prv.pl
Tytu� orygina�u A Scanner Darkly
Copyright (c) 1977 by Philip K. Dick All rights reserved
Copyright (c) for the Polish edition by REBIS Publishing House Ltd., Pozna� 1996, 1998
Redaktor Grzegorz Dziamski
Opracowanie graficzne Maciej Rutkowski Jacek Pietrzy�ski
Ilustracja na ok�adce Jim Burns
Wydanie l (dodruk) ISBN 83-7120-352-7
Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o. ul, �migrodzka 41/49, 60-171 Pozna� tel. 867-47-08, 867-81-40; fax 867-37-74 e-mail:
[email protected] http://www.rebis.com.pl
Sk�ad i �amanie zaels Gda�sk, tel./fax (0-58) 347-64-44
Druk
Prasowe Zak�ady Graficzne Sp. z o.o. w Koszalinie
Rozdzia� pierwszy
By� sobie kiedy� facet, kt�ry przez ca�y dzie� nie robi� nic innego, tylko wytrz�sa� z w�os�w owady. Lekarz powiedzia� mu, �e we w�osach nic nie ma. Facet sta� przez osiem godzin pod lej�c� si� z prysznica gor�ca wod� i cierpia� nieustanny b�l, kt�ry zadawa�y mu owady. Potem wyszed� spod prysznica, wytar� si�, a one wci�� by�y we w�osach; w�a�ciwie oblaz�y go ju� ca�ego. Po miesi�cu mia� je w p�ucach.
Poniewa� i tak nic mia� nic innego do roboty, zacz�� rozpracowywa� teoretycznie ich cykl rozwojowy i z pomoc� Encyclopaedia Britannica postanowi� ustali� szczeg�owo, jaki to gatunek. By�o ich ju� pe�no w ca�ym domu. Tak d�ugo czyta� o najr�niejszych gatunkach, a� zacz�� je widzie� tak�e na dworze, wi�c doszed� do wniosku, �e to mszyce. Kiedy raz tak zdecydowa�, nigdy ju� nie zmieni� zdania i nie zwa�a� na to, co m�wi� mu znajomi, a m�wili na przyk�ad: mszyce nic gryz� ludzi.
M�wili mu tak, bo ci�g�e uk�szenia byty dla niego tortur�. W sklepie spo�ywczym 7-11, nale��cym do sieci obejmuj�cej wi�ksz� cz�� Kalifornii, kupi� �rodki owadob�jcze w aerozolu: raid, black flag i yard guard. Najpierw opryska� dom, a potem siebie. Wydawa�o mu si�, �e yard guard zadzia�a� najlepiej.
Je�li chodzi o stron� teoretyczn�, to wyr�ni� trzy stadia rozwoju- Insekty przenie�li na niego - jak ich nazwa� - nosiciele, czyli ludzie, kt�rzy nie zdawali sobie sprawy ze swojej roli w ich rozprzestrzenianiu. W tym stadium nie mia�y jeszcze szczypiec ani �uwaczek (to s�owo pozna� podczas tygodni sp�dzonych na badaniach naukowych, co by�o niezwykle ambitnym zaj�ciem jak na faceta, kt�ry pracuje w warsztacie "Hamulce i opony" i zajmuje si� wymian� ok�adzin b�bn�w hamulcowych). Dlatego te� nosiciele nic nie czuli- Siadywa� w odleg�ym k�cie living roomu i patrzy�, jak wchodz� r�ni nosiciele - w wi�kszo�ci byli to ludzie, kt�rych od pewnego czasu zna�, chocia� trafiali si� i nowi - pokryci mszycami w tej szczeg�lnej, niek��liwej fazie rozwoju. Wywo�ywa�o to na jego twarzy co� w rodzaju u�miechu, poniewa� wiedzia�, w. kto� taki jest wykorzystywany przez insekty i nic z tego nie kapuje.
- Czego si� tak szczerzysz, Jerry? - pytali,
A on si� tylko u�miecha�.
W nast�pnym stadium owadom wyros�o co� na kszta�t skrzyde�, chocia� nie by�y to dok�adnie skrzyd�a; w ka�dym razie pozwala�y im polatywa�. Przenosi�y si� rojem z miejsca na miejsce - przewa�nie na niego. By�o ich pe�no w powietrzu; wygl�da�o to tak, jakby ca�y living room, ca�y dom wype�nia�a mg�a. W tym stadium stara� si� ich nie wdycha�.
Najbardziej by�o mu �al psa. Widzia�, jak owady siadaj� na nim, ob�a�� go i prawdopodobnie dostaj� si� do p�uc, tak jak do jego w�asnych. Prawdopodobnie - przynajmniej tyle podpowiedzia�y mu jego zdolno�ci empatyczne - zwierz� cierpia�o nie mniej ni� on sam. Czy powinien je komu� odda�, �eby si� nie m�czy�o? Nie, zdecydowa�, pies jest ju� nieodwracalnie opanowany przez insekty i zawl�k�by je ze sob�.
Czasami bra� go pod prysznic i usi�owa� oczy�ci�. Udawa�o mu si� to nie lepiej ni� ze sob�. Bola�o go, kiedy patrzy�, jak pies cierpi. W pewnym sensie to by�o najgorsze - cierpienie zwierz�cia, kt�re nie mo�e si� poskar�y�,
- Co ty, kurwa, robisz ca�y dzie� pod prysznicem z tym cholernym psem? - zapyta� pewnego razu jego kumpel Charles Freck, kt�ry zaszed� do niego i zobaczy� tak� w�a�nie scen�.
- Pr�buj� sp�uka� z niego mszyce - odpowiedzia� Jerry. Wyni�s� spod prysznica psa, kt�ry wabi� si� Max, i zacz�� go wyciera�. Charles Freck patrzy� jak zaczarowany, gdy Jerry wciera� w psi� sier�� oliwk� dla niemowl�t i talk. Po ca�ym domu wala�y si� puszki �rodk�w owadob�jczych, buteleczki talku i oliwki dla niemowl�t. Wi�kszo�� z nich by�a pusta - zu�ywa� wiele opakowa� dziennie.
- Nie widz� �adnych mszyc - powiedzia� Charles. Co to s� mszyce?
- To co�, co ci� w ko�cu zabije - odpar� Jerry. - Takie w�a�nie s� mszyce. Mam je we w�osach, na sk�rze i w p�ucach i ten cholerny b�l jest nic do wytrzymania. B�d� musia� p�j�� do szpitala.
- Czemu ja ich nie widz�?
Jerry postawi� na pod�odze owini�tego r�cznikiem psa i przykl�kn�� na w�ochatym dywaniku,
- Poka�� ci jedn� - oznajmi�.
Ca�y dywanik by� pokryty mszycami. Skaka�y we wszystkie strony, niekt�re wy�ej, inne ni�ej. Szuka� wyj�tkowo du�ego okazu, bo wiedzia�, �e ludziom trudno je zauwa�y�.
- Przynie� mi pust� butelk� albo s�oik powiedzia�. - S� pod zlewem- Z�apiemy jak��, zamkniemy i zabior� j� ze sob�, kiedy p�jd� do lekarza; niech sobie obejrzy.
Charles Freck przyni�s� mu pusty s�oik po majonezie. Jerry szuka� tak d�ugo, a� natkn�� si� na mszyc�, kt�ra podskakiwa�a przynajmniej na cztery stopy. Mia�a ponad cal d�ugo�ci. Z�apa� j�, przeni�s� do s�oika, ostro�nie Wpu�ci� do �rodka i zakr�ci� wieczko. Triumfalnie uni�s� s�oik.
- Widzisz? - spyta�.
- Nooo - powiedzia� Charles Freck, wpatruj�c si� szeroko otwartymi oczami w zawarto�� s�oika. - Ale wielka! Cholera!
- Pom� mi znale�� wi�cej dla lekarza poprosi� Jerry i przykl�kn�� ponownie na dywaniku, stawiaj�c s�oik obok.
- Dobra - odpar� Charles Freck.
Nim min�o p� godziny, mieli trzy s�oiki pe�ne owad�w. Charles, chocia� nowicjusz, znalaz� najwi�ksze okazy.
Wszystko to dzia�o si� ko�o po�udnia, w czerwcu 1994 roku, gdzie� w Kalifornii, w okolicy zabudowanej identycznymi, tanimi, lecz trwa�ymi domami ze sztucznego tworzywa, z kt�rych ju� dawno wyprowadzili si� normalni ludzie. Jerry spryska� kiedy� wszystkie szyby w oknach farb� w aerozolu, �eby nie wpada�o przez nie �wiat�o s�oneczne. Wn�trze o�wietla�y pal�ce si� dzie� i noc reflektorki, kt�re Jerry przymocowa� do stojaka od lampy. Chodzi�o o to, by on sam i jego przyjaciele nie odczuwali up�ywu czasu. To mu si� podoba�o, lubi� odsuwa� czas na bok. W takich chwilach m�g� si� bez przeszk�d skoncentrowa� na wa�nych sprawach. Na przyk�ad na czym� takim: dwaj m�czy�ni kl�cz� na w�ochatym dywaniku, �api� mszyce i nape�niaj� nimi s�oik za s�oikiem.
- Co za nie mo�emy dosta�? - spyta� Charles Freck jaki� czas p�niej. - To znaczy czy ten lekarz p�aci jak�� premi� albo co? Jak�� nagrod�? Jaki� szmal?
- W ten spos�b pomog� wynale�� skuteczny �rodek, kt�ry b�dzie je zwalcza� - powiedzia� Jerry. Dokuczaj�cy mu przez ca�y czas b�l stawa� si� niezno�ny. Nie m�g� w �aden spos�b do niego przywykn�� i wiedzia�, �e nic si� nic zmieni. Ogarnia�o go nieodparte pragnienie, potrzeba, by znowu wej�� pod prysznic. - S�uchaj no - wysapa�, prostuj�c si� - pakuj je dalej do s�oik�w, a ja p�jd� si�, no, wysika�. - Ruszy� w stron� �azienki.
- Dobra - zgodzi� si� Charles. D�ugie nogi trz�s�y si� pod nim, kiedy z d�o�mi z�o�onymi w kszta�t miseczki sun�� w stron� stoika. Poniewa� by� kiedy� �o�nierzem, zachowa� jeszcze kontrol� nad mi�niami i uda�o mu si� doj�� do celu. Ale potom oznajmi� nagle: - Jerry, jako� si� boj� tych robali. Nie chc� tu zosta� sam. - Wsta�.
- Ty skurwysy�ski tch�rzu - powiedzia� Jerry. Zatrzyma� si� i z b�lu zacz�� gwa�townie �apa� powietrze.
- Nie m�g�by�...
- Musz� si� wysika�! - Jerry zatrzasn�� za sob� drzwi �azienki i odkr�ci� kurki prysznica. Pola�a si� woda.
- Boj� si� by� sam. - W �azience g�os Charlesa Frecka ledwo by�o s�ycha�, cho� na pewno g�o�no krzycza�.
- Pierdol si�! - odkrzykn�� Jerry i wszed� pod prysznic. Po co, kurwa, cz�owiek w og�le ma przyjaci�? -zada� sobie gorzkie pytanie. Nie wiadomo po co! Nie wiadomo!
- Czy te skurwiele gryz�? - zapyta� Charles, stoj�cy tu� pod drzwiami.
- No, gryz� - odpowiedzia� Jerry, wcieraj�c sobie szampon we w�osy.
- Tak w�a�nie my�la�em. - Przerwa�. - Mog� sobie umy� r�ce, �eby si� ich pozby�, a potem poczeka� na ciebie?
Zasrany tch�rz, pomy�la� z w�ciek�o�ci� Jerry. Nie odpowiedzia�, tylko my� si� dalej. Nic warto by�o gnomowi odpowiada�... To nic Charles Freck by� wa�ny, tylko on sam. Jego w�asne, podstawowe, nie cierpi�ce zw�oki, ogromne, pilne potrzeby. Ca�a reszta mog�a poczeka�. Nie by�o czasu, nic by�o czasu, pewnych spraw nie mo�na odk�ada�. Cala reszta ma tylko drugorz�dne znaczenie. Opr�cz psa. Pomy�la� o psie, kt�ry wabi� si� Max.
Charles Freck zadzwoni� do kogo�, kto - jak si� spodziewa� - m�g� mie� towar.
- Mo�esz mi podrzuci� jakie� dziesi�� dzia�ek Agonii? Rany boskie, jestem zupe�nie sp�ukany. Sam pr�buj� za�atwi�. Daj mi zna�, jakby� co� mia�, przyda si�.
- Co si� sta�o z dostawami?
- Pewnie kogo� przymkn�li.
Charles Freck odwiesi� s�uchawk� i wyszed� z budki telefonicznej - w sprawie kupna nigdy nie nale�a�o dzwoni� z domowego telefonu. Kiedy, s�aniaj�c si�, szed� w stron� miejsca, gdzie zaparkowa� swojego chevroleta, wy�wietli� sobie w g�owic fantastyczn� scenk�. W tej scence przeje�d�a� obok olbrzymiej wystawy Thrifty Drugstore, na kt�rej sta�y buteleczki, puszki, s�oiki, wanny. beczki i p�miski wype�nione Agoni�, miliony kapsu�ek, tabletek i dzia�ek Agonii. Agonia wymieszana z amfetamin�, z heroin�, z barbituranami, psychodelikami. w ka�dej postaci, a do tego ogromny szyld: TU KUPISZ NA KREDYT. Nic wspominaj�c JU� o innym: BARDZO NISKIE CENY, NAJNI�SZE W CA�YM MIE�CIE.
Tak naprawd� na wystawie Thrifty Drugstore zwykle nie by�o nic: jakie� grzebienie, buteleczki z naft�, dezodoranty, takie tam bzdety. Mog� si� za�o�y�, �e na zapleczu trzymaj� pod kluczem Agoni� w nieskalanej, czyste) formie, bez �adnych domieszek, pomy�la�, wyje�d�aj�c z parkingu na Harbor Boulevard i w��czaj�c si� do popo�udniowego ruchu, taki pi��dziesi�ciofuntowy worek.
Zastanawia� si�, o kt�rej godzinie i w jaki spos�b wnosz� co rano ten pi��dziesi�ciofuntowy worek z Substancj� A do Thrifty Drugstore i sk�d go przywo��. B�g jeden raczy wiedzie� - mo�e ze Szwajcarii, a mo�e z jakiej� innej planety, na kt�rej �yje rasa rozumnych istot. Przyje�d�aj� pewnie bardzo wcze�nie i maj� ze sob� uzbrojonych stra�nik�w - Policjant�w, kt�rzy stoj� dooko�a z laserowymi karabinami i patrz� gro�nie, jak to Policjanci. Niech no tylko kto� spr�buje mi ukra�� Agoni�, pomy�la� tak, jak my�li Policjant, to go za�atwi�.
Prawdopodobnie Substancja A stanowi sk�adnik wszystkich sprzedawanych oficjalnie lek�w, kt�re maj� jak�kolwiek skuteczno��, pomy�la�. Szczypta tu, szczypta tam - wed�ug tajnej formu�y macierzystego laboratorium w Niemczech albo w Szwajcarii, kt�re j� odkry�o. Tak naprawd� wiedzia�, �e jest inaczej: w�adze zabijaj� albo zamykaj� ka�dego, kto sprzedaje, transportuje lub u�ywa Substancji A. W tym wypadku oznacza�oby to, �e Thrifty Drugstore - miliony sklep�w Thrifty Drugstore - nale�a�oby zastrzeli�, wysiuda� z interesu albo posta� do wi�zienia. Najprawdopodobniej do wi�zienia. A w og�le to jak mo�na zastrzeli� sie� drugstore'�w? Albo zamkn�� w wi�zieniu?
Pewnie sprzedaj� tylko zwyk�e kosmetyki, doszed� do wniosku, je�d��c bez celu w k�ko- Czu� si� fatalnie, bo mia� ju� tylko trzysta tabletek Agonii od�o�onych na boku. By�y zakopane w ogr�dku za domem pod krzakiem kamelii - krzy��wki z fajnymi du�ymi kwiatami, kt�re nie br�zowiej� nawet wiosn�. Starczy tego najwy�ej na tydzie�, pomy�la�. A co potem, kiedy si� sko�cz�? Cholera.
Przypu��my, �e wszystkim w Kalifornii i w cz�ci Oregonu tego samego dnia wysch�oby �r�de�ko. Ale by si� porobi�o.
Przez g�ow� przelecia�a mu najczarniejsza wizja, jaka mo�e nawiedzi� �puna. W ca�ej zachodniej cz�ci Stan�w Zjednoczonych w tej samej chwili ko�czy si� towar i wszyscy padaj� tego samego dnia, pewnie gdzie� oko�o sz�stej rano w niedziel�, kiedy normalni ludzie ubieraj� si�, �eby p�j�� do zasranego ko�cio�a.
Miejsce akcji: Pierwszy Ko�ci� Episkopalny w Pasadenie, 8,30, niedziela, Dzie� Katastrofy.
- Umi�owani w Panu, m�dlmy si�, aby B�g ul�y� cierpieniu tych wszystkich, kt�rzy s� w tej chwili na g�odzie i rzucaj� si� na ��kach.
- M�dlmy si� - przytakuj� parafianie.
- Lecz zanim Pan ze�le im �wie�� dostaw�...
Za�oga policyjnego samochodu musia�a zauwa�y� w sposobie jego jazdy cos, na co on sam nie zwr�ci� uwagi. Radiow�z wyjecha� z parkingu i pod��a� za nim. na razie bez w��czonych �wiate� i syreny, ale,..
Mo�e jad� zygzakiem, pomy�la�. Zasrana suka Musieli zobaczy�, �e co� spierdoli�em. Ciekawe co?
GLINA: Pana nazwisko.
- Moje nazwisko? (NIE PRZYCHODZI MI DO G�OWY �ADNE NAZWISKO.)
- Nie wiesz pan, jak si� nazywasz? - Gliniarz daje znak swojemu kumplowi, kt�ry siedzi w samochodzie. -Ten facet jest nie�le na�pany.
- Nic strzelajcie - m�wi Charles Freck w wizji wywo�anej widokiem radiowozu. - Zabierzcie mnie przynajmniej na posterunek i tam zastrzelcie, �eby nikt nie widzia�.
�eby prze�y� w tym faszystowskim pa�stwie policyjnym, pomy�la�, cz�owiek zawsze musi pami�ta�, jak si� nazywa. Ca�y czas. Wystarczy, �e nie pami�tasz swojego zakichanego nazwiska, a oni od razu wiedz�, �e jeste� na�adowany.
Wiem, co zrobi�, zdecydowa�. Jak tylko zobacz� wolne miejsce do parkowania, to sam zjad� na pobocze, zanim w��cz� koguta, a jak si� zatrzymaj� obok, to im powiem, �e mam k�opoty z ko�em, albo co.
Policjanci zawsze s� zadowoleni, kiedy cz�owiek si� poddaje i nie mo�e jecha� dalej. Jak zwierz�, kt�re pada na ziemi� i ods�ania mi�kkie, niczym nie os�oni�te, bezbronne podbrzusze. Musz� tak zrobi�.
Zjecha� na prawo i uderzy� przednimi ko�ami w kraw�nik. Radiow�z przejecha� obok niego, nie zatrzymuj�c si�. No i zupe�nie bez sensu stan��em, stwierdzi�. Teraz b�dzie trudno wjecha� znowu na ulic�, przy takim ruchu. Wy��czy� silnik. Posiedz� sobie chwil� w samochodzie, zdecydowa�, i pomedytuj� albo wejd� w trans. W tym celu najlepiej popatrze� na panienki. Ciekawe, czy produkuj� takie ustrojstwa, kt�re mierz� podniecenie. Takie jak te, kt�re mierz� fale alfa. Fale podniecenia - najpierw s� bardzo kr�tkie, potem d�u�sze, wi�ksze, coraz wi�ksze, a� zupe�nie wychodz� z ekranu.
To na nic, zda� sobie spraw�. Powinienem pochodzi� i poszuka� kogo�, kto ma towar. Musz� co� za�atwi�, bo nied�ugo zaczn� �wirowa�, a wtedy ju� nic nie b�d� m�g� zrobi�. Nawet siedzie� w samochodzie, jak teraz. Nie b�d� wiedzia�, kim jestem, gdzie jestem ani co si� w og�le dzieje,
A co si� w og�le dzieje? - zapyta� sam siebie. Jaki dzisiaj dzie�? Gdybym wiedzia� Jaki to dzie�, to reszta sama posk�ada�aby si� do kupy. Kawa�ek po kawa�ku.
�roda, �r�dmie�cie Los Angeles, okolice Westwood. Przed nim by�o jedno z tych wielkich centr�w handlowych otoczonych murem, od kt�rego cz�owiek odbija si� jak gumowa pi�ka, chyba �e ma kart� kredytow� i mo�e przej�� przez elektroniczne bramki. Poniewa� nie mia� karty kredytowej, zna� te sklepy tylko z opowiada�. Podobno by�o ich mn�stwo i sprzedawano w nich towary wysokiej jako�ci, a kupuj�cymi by�y najcz�ciej �ony normalnych ludzi. Patrzy�, jak umundurowani i uzbrojeni stra�nicy przy bramie kontroluj� wszystkich wchodz�cych. Sprawdzali, czy klient odpowiada danym na karcie kredytowej, kt�ra nie mog�a by� skradziona, kupiona, sprzedana lub u�yta niezgodnie z przeznaczeniem. Do �rodka wchodzi�a masa ludzi, ale przypuszcza�, �e wielu z nich przysz�o tylko popatrze� na wystawy. Niemo�liwe, �eby wszyscy mieli tyle szmalu i ochot�, �eby przyje�d�a� o tej porze po zakupy. Jest wcze�nie, dopiero par� minut po drugiej. Wieczorem - to co innego. W sklepach zapalaj� si� wszystkie �wiat�a. Widzia� kiedy�, wszyscy bracia i siostry widzieli, stoj�c na zewn�trz, potoki �wiat�a. Wygl�da�o to jak weso�e miasteczko dla doros�ych.
Sklepy po zewn�trznej stronie muru, gdzie nie trzeba by�o mie� karty kredytowej i kt�rych nie pilnowali uzbrojeni stra�nicy, nie by�y warte wspomnienia. Kilka sklepik�w, w kt�rych mo�na by�o kupi� potrzebne na co dzie� rzeczy: obuwniczy, sklep z telewizorami, piekarnia, ma�y warsztat naprawy sprz�tu gospodarstwa domowego, pralnia. Obserwowa� dziewczyn� w kr�tkiej kurtce ze sztucznej sk�ry i obcis�ych spodniach. Chodzi�a od sklepu do sklepu. Mia�a �adne w�osy, ale nie m�g� zobaczy� jej twarzy, �eby si� przekona�, czy jest w porz�dku. Ma niez�� figur�, pomy�la�- Dziewczyna zatrzyma�a si� na chwil� przed wystaw�, na kt�rej le�a�y wyroby ze sk�ry. Przygl�da�a si� torebce obszytej fr�dzlami. Widzia�, jak si� w ni� wpatruje, zastanawia, jak si� do niej przymierza. Na pewno wejdzie do �rodka i b�dzie chcia�a zobaczy� z bliska. Tak jak przypuszcza�, po chwili wesz�a do sklepu. W�r�d t�umu na chodniku pojawi�a si� inna dziewczyna- By�a ubrana w marszczon� bluzk� i buty na wysokich obcasach, w�osy mia�a pofarbowane na srebrno, a na twarzy zbyt intensywny makija�. Pr�buje wygl�da� na starsz�, ni� jest, pomy�la�. Pewnie jeszcze chodzi do szko�y. Potem nie pokaza� si� ju� nikt godny uwagi, wi�c odpl�ta� sznurek, kt�ry przytrzymywa� klap� schowka na r�kawiczki, i wyci�gn�� paczk� papieros�w- Zapali�, w��czy� radio i poszuka� stacji nadaj�cej muzyk� rockow�. Kiedy� mia� kasetowy odtwarzacz stereo, ale pewnego dnia, kiedy wychodzi� z samochodu, zapomnia� go zabra� ze sob�. Kiedy wr�ci�, odtwarzacza oczywi�cie ju� nie by�o - kto� go ukrad�. Sam jestem sobie winien. pomy�la� wtedy- Teraz mia� tylko to staro radio. Te� je pewnie kiedy� ukradn�. Wiedzia� jednak, gdzie mo�na kupi� u�ywane - po prostu za bezcen. Wygl�da�o na to, �e samoch�d tak czy owak lada chwila si� rozpadnie: uszczelka pod g�owic� by�a do niczego, a silnik nie trzyma� kompresji. Musia� spali� zawory na autostradzie, kiedy wraca� do domu z �adunkiem naprawd� doskona�ego towaru. Czasami, kiedy udawa�o mu si� za�atwi� wi�ksz� ilo��, popada� w paranoj� - nie tyle ba� si� gliniarzy, ile tego, �e mogliby go okra�� inni narkomani. Jacy� faceci na g�odzie, zdecydowani na wszystko i napaleni na towar.
Obok przesz�a dziewczyna, na kt�r� natychmiast zwr�ci� uwag�. Czarne w�osy, �adna, lekki krok, w rozpi�tej bluzce zwi�zanej w pasie. Przecie� j� znam, pomy�la�, to Donna, dziewczyna Boba Arctora.
Otworzy� drzwi samochodu i wysiad�. Zmierzy�a go wzrokiem, ale nie przystan�a. Ruszy� za ni�, przeciskaj�c si� przez t�um.
Na pewno my�li, �e chce si� do niej dobra�, pomy�la�. Z �atwo�ci� przyspieszy�a kroku; kiedy obejrza�a si� w jego stron�, widzia� j� ju� niezbyt dok�adnie. Mia�a wyrazist�, spokojn� twarz. Zobaczy� du�e oczy, patrz�ce na niego badawczo. Na pewno pr�buje oszacowa� Jak szybko id�, i zastanawia si�, czyj� dogoni�, uzna�. Jasne, �e nic, je�eli dalej b�dzie tak gna�. Szybka jest.
Przed skrzy�owaniem czeka�a na zielone �wiat�o grupa ludzi. Samochody skr�ca�y w�a�nie z piskiem opon w lewo, to jej jednak nie zatrzyma�o. Przechodzi�a przez skrzy�owanie szybko, lecz z godno�ci�, lawiruj�c mi�dzy p�dz�cymi pojazdami. Kierowcy patrzyli na ni� z oburzeniem, ale ona zdawa�a si� nie widzie� ich spojrze�.
- Donna!
Kiedy zapali�o si� zielone �wiat�o, ruszy� za ni� i po chwili dogoni�. Nie gnata ju� tak, sz�a jednak bardzo szybko.
- Czy to ty by�a� kiedy� panienk� Boba? - zapyta�. Uda�o mu si� wyprzedzi� dziewczyn� i spojrze� jej w oczy.
- Nie - odpowiedzia�a. - Nie by�am.
Odwr�ci�a si� i sz�a teraz prosto na niego, a on cofn�� si�, poniewa� w r�ku mia�a kr�tki n�, kt�rego ostrze by�o wymierzone w jego brzuch.
- Spadaj - rzuci�a ostro, nie zwalniaj�c kroku.
- Pewnie, �e to ty - powiedzia�. - Poznali�my si� u Boba.
No�a ju� prawie nie widzia�, tylko b�ysk metalu pozwala� mu si� domy�li�, �e jeszcze tam jest. Mog�a go tu zad�ga� i p�j�� spokojnie dalej. Ca�y czas si� cofa�. Dziewczyna trzyma�a n� tak sprytnie, �e prawdopodobnie �aden z przechodni�w nie domy�la� si�, co si� dzieje. Ale on wiedzia�, czym to si� mo�e sko�czy�. Dziewczyna sz�a na niego bez najmniejszego wahania. Charles uskoczy� w bok, a ona posz�a bez s�owa dalej.
- Jeeezu! -j�kn�� do jej plec�w. Przecie� wiem, �e to Donna, pomy�la�. Po prostu nie skapowa�a, kim jestem i �e si� znamy. Na pewno si� boi. �e chc� j� przycisn�� do �ciany. Trzeba uwa�a�, pomy�la�, kiedy zaczepia si� obc� dziewczyn� na ulicy. Wszystkie teraz maj� cos pod r�k�; za du�o nieszcz�� im si� przytrafia.
�mieszny ma�y no�yk. Nie powinna czego� takiego nosi� przy sobie; jaki� facet m�g�by jej bez trudu wykr�ci� r�k� i pchn��. Nawet ja, gdyby mi rzeczywi�cie zale�a�o. Sta� na chodniku i ogarnia�a go z�o��. Przecie� to na pewno Donna.
Kiedy ruszy� z powrotem w stron�, gdzie sta� jego samoch�d, zauwa�y�, �e dziewczyna zatrzyma�a si� na skraju chodnika i patrzy bez s�owa w jego kierunku,
Podszed� ostro�nie.
- Kiedy� wieczorem - odezwa� si� -ja, Bob i jedna panienka s�uchali�my starych ta�m Simona i Garfunkela; to by�a� w�a�nie ty.
Nape�nia�a wtedy mozolnie kapsu�ki Agoni� naprawd� wysokiej jako�ci. Trwa�o to przesz�o godzin�. El Primo. Numero Uno: Agonia. Kiedy sko�czy�a, pozamyka�a kapsu�ki, a potem je po�kn�li - wszystkie od razu. Ona nie bra�a. "Ja tylko sprzedaj�", powiedzia�a wtedy. "Gdybym zacz�a bra�, nie mia�abym �adnych zysk�w".
Dziewczyna odezwa�a si�:
- My�la�am, �e chcesz mnie przewr�ci� i zer�n��.
- Nic - odpowiedzia� - po prostu my�la�em, �e mo�e... - zawaha� si� - �e mo�e chcia�aby�, �eby ci� podwie��. Na ulicy? - zapyta� zdumiony. - W bia�y dzie�9
- M�g�by� mnie wci�gn�� do bramy. Albo do samochodu.
- Przecie� ja ci� znam - zaprotestowa�. - A poza tym Arctor by mnie chyba zajeba�, gdybym ci co� zrobi�.
- Po prostu ci� nie pozna�am. - Zrobi�a trzy kroki w jego stron�. - Jestem troch� kr�tkowzroczna.
- Powinna� nosi� szk�a kontaktowe. - Ma bardzo �adne, du�e, ciemne oczy, pomy�la� Charles. Co oznacza, �e nie jest na prochach.
- Kiedy� nosi�am. Ale jedno wpad�o mi na imprezie do wazy z ponczem. Poncz by� zaprawiony LSD. Sp�yn�o na samo dno i pewnie kto� je wypi�. Mam nadziej�, �e mu smakowa�o, bo zap�aci�am za nie trzydzie�ci pi�� dolar�w.
- Podrzuci� ci� gdzie�?
- Przer�niesz mnie w samochodzie.
- Nie - powiedzia�. - Od kilku tygodni w og�le mi nie staje. To pewnie od jakiego� �wi�stwa, kt�re dodaj� do towaru. Od czego� chemicznego.
- To niez�y tekst, ale nic dam si� nabra�. Wszyscy mnie r�n�. W ka�dym razie pr�buj� - poprawi�a si�. -Tak to jest, jak si� jest dziewczyn�. Poda�am ostatnio jednego faceta do s�du za napa�� i molestowanie. Domagamy si� czterdziestu tysi�cy dolar�w odszkodowania.
- A co ci zrobi�?
- Z�apa� mnie za cyce.
- To nie jest warte czterdziestu tysi�cy. Szli obok siebie w stron� samochodu.
- Masz cos na sprzeda�? - zapyta�. - Bardzo potrzebuj�. W�a�ciwie to ju� nic nie mam, wyobra� sobie. Wszystko mi si� sko�czy�o. Chocia� par� sztuk. Gdyby� mia�a, to chocia� par� sztuk.
- Co� ci za�atwi�
- Ale tylko tabletki - zastrzeg�. - Nie daj� w �y��.
- Dobra - przytakn�a zdecydowanie, patrz�c w ziemi�. - Tylko �e ostatnio s� trudno�ci, towar nie przychodzi. Pewnie ju� si� zd��y�e� zorientowa�. Nie mog� ci du�o za�atwi�, ale...
- Kiedy? przerwa� jej.
Doszli do samochodu. Charles zatrzyma� si�, otworzy� drzwi i wsiad�. Donna wesz�a z drugiej strony. Usiedli obok siebie.
- Pojutrze - powiedzia�a. - Je�li uda mi si� dorwa� jednego go�cia. Ale my�l�, �e tak.
Cholera, pomy�la�. Dopiero pojutrze.
- A wcze�niej nie dasz rady? Na przyk�ad dzisiaj wieczorem?
- Najwcze�niej jutro.
- Za ile?
- Sze��dziesi�t dolar�w za sto.
- O Jezu -j�kn��. -Ale zdzierstwo.
- S� pierwsza klasa. Ju� je od niego bra�am. To nie to samo, co si� kupuje na ulicy. S�owo daj�, s� warte tych pieni�dzy. Najch�tniej bior� towar w�a�nie od tego faceta, je�li tylko jest okazja. Ale on te� nie zawsze ma. Teraz w�a�nie wr�ci� z po�udnia. Facet nie bierze przez po�rednik�w, wi�c mam gwarancj�, �e na pewno s� dobre. Nie musisz mi p�aci� z g�ry. Dopiero przy odbiorze. Mam do ciebie zaufanie.
- Nigdy nie p�ac� z g�ry - odpar�.
- Czasami inaczej si� nic da.
- W porz�dku - zgodzi� si� Charles. - Wi�c mo�esz za�atwi� mi co najmniej sto sztuk, tak? Zacz�� szybko przelicza�. W ci�gu dw�ch dni uda mu si� jako� za�atwi� sto dwadzie�cia dolar�w i kupi� od niej dwie�cie tabletek. A gdyby do tego czasu trafi�a si� lepsza okazja, gdyby spotka� innego handlarza, m�g�by kupi� od niego i zapomnie� o dziewczynie. To w�a�nie jest zaleta niep�acenia z g�ry - to i jeszcze pewno��, �e cz�owieka mc zrobi� w konia.
- Masz szcz�cie, �e mnie spotka�e� - stwierdzi�a Donna, gdy Charles zapu�ci� silnik i wyjecha� na jezdni�. - Za jak�� godzin� mam si� spotka� z jednym facetem, a on pewnie b�dzie chcia� wzi�� wszystko, co tylko b�d� mog�a za�atwi�. W takim razie nic by� ode mnie nie dosta�. Masz dzisiaj szcz�cie. - U�miechn�a si� i on tez si� do niej u�miechn��.
- Szkoda, �e nie mo�esz wcze�niej - powiedzia�.
- A je�li... - Otworzy�a torebk� i wyj�a ma�y notes i d�ugopis z nadrukiem: �WIECE AKUMULATORY REGULACJA ZAP�ONU. -Jak si� z tob� skontaktowa�, bo zapomnia�am, jak si� nazywasz?
- Charles R. Freck - odpowiedzia�. Podyktowa� jej sw�j numer. W�a�ciwie nie by� to jego telefon, tylko znajomego, kt�ry by� normalnym facetem. U�ywa� jego telefonu do przekazywania wiadomo�ci. Donna mozolnie zapisa�a numer. Ma k�opoty z pisaniem, pomy�la�- Wyt�a wzrok i tak powoli stawia kreski- G�wno tani ucz� w tych szko�ach w dzisiejszych czasach. Normalna analfabetka. Ale niez�a. To co, �e ledwo umie czyta� i pisa�? Co to ma za znaczenie, skoro ma takie fajne cycki.
- Zaczynam sobie przypomina� - odezwa�a si� Donna. - Mniej wi�cej. Nic bardzo pami�tam tamten wiecz�r. By�am nie�le naprana. Pami�tam tylko, �e nape�niali�my towarem kapsu�ki. To by�y kapsu�ki po librium; przedtem je wyrzucili�my. Po�ow� towaru pewnie rozsypa�am na pod�odze. - Popatrzy�a na niego uwa�nie. - Wygl�da na to, ze jeste� w porz�dku. Mo�e mogliby�my cz�ciej robi� interesy? Za jaki� czas pewnie b�dziesz chcia� wi�cej.
- No tak - odpowiedzia�, zastanawiaj�c si�, czy uda mu si� zbi� cen�. Doszed� do wniosku, �e powinno si� uda�. Tak czy inaczej wygra�. To znaczy uda�o mu si� za�atwi� towar.
Szcz�cie, pomy�la�, to pewno��, �e si� za�atwi�o par� tabletek.
Ca�y �wiat na zewn�trz samochodu, wszyscy ci zagonieni ludzie, �wiat�o s�o�ca, ruch, wszystko to przep�ywa�o obok niego i wygl�da�o nierealnie. Charles by� szcz�liwy.
I to wszystko przez przypadek, tylko dlatego, �e jecha� za nim radiow�z. Niespodziewane, nowe �r�d�o Substancji A. Czego Jeszcze mo�na chcie� od �ycia? M�g� liczy�, �e min� co najmniej dwa tygodnie, prawie p� miesi�ca, zanim zdechnie albo na p� zdechnie, bo po odstawieniu Substancji A nie by�o mi�dzy jednym a drugim wielkiej r�nicy. Dwa tygodnie! Wype�nia�a go rado�� i przez moment poczu�, jak przez otwarte okno samochodu wpada do �rodka pachn�ce wiosn� powietrze.
- Mo�e pojedziesz ze mn� odwiedzi� Jerry'ego Fabina? - zapyta�. - Wioz� mu troch� rzeczy do Trzeciej Kliniki Federalnej, zabrali go tam wczoraj wieczorem. Wo�� po trochu, bo mo�e nied�ugo go wypuszcz�, a nie b�dzie mi si� chcia�o targa� z powrotem tego ca�ego kramu naraz.
- Wo�a�abym si� z nim nic spotyka� - odpowiedzia�a Donna.
- Znasz go? Znasz Jerry'ego Fabina?
- Jerry Fabin jest przekonany, �e to ja przywlok�am mu do domu insekty.
- Mszyce.
- Wtedy jeszcze nie wiedzia�, �e to mszyce. Wol� si� trzyma� od niego z daleka. Ostatnim razem, kiedy go spotka�am, by� bardzo agresywny. Ma co� z receptorami w m�zgu, przynajmniej tak mi si� wydaje. S�dz�c z tego, co pisz� w broszurkach o�wiatowych, to musz� by� receptory.
- Nie mo�na go z tego wyci�gn��, prawda? - zapyta�.
- Nie, to nieodwracalne.
- W klinice powiedzieli mi, �e b�d� si� m�g� z nim zobaczy� i �e mo�e on kiedy�... - Zrobi� ruch r�k�. Ze nie b�dzie... - Znowu poruszy� r�k�- By�o mu trudno znale�� odpowiednie s�owa, �eby powiedzie� o swoim przyjacielu to, co chcia�.
Donna popatrzy�a na niego i zapyta�a:
- Masz uszkodzone centrum mowy? W tym, jak to si�
tam nazywa, potylicznym p�acie m�zgu?
- Nie - zaprzeczy� energicznie.
- A tak w og�le to wszystko w porz�dku? - Postuka�a si� po g�owie.
- No nie, bo wiesz, po prostu trudno mi si� m�wi o tych zasranych klinikach, gdzie lecz� afazj�. Kiedy� by�em tam odwiedzi� kumpla. Pr�bowa� w�a�nie wypastowa� pod�og�. Powiedzieli, ze nie mo�e mu si� uda�, bo nie potrafi sobie przypomnie�, jak to si� robi. Dobi�o mnie to, �e ca�y czas pr�bowa�. I to nie przez godzin�, bo miesi�c p�niej, gdy go znowu odwiedzi�em, on wci�� pr�bowa� wypastowa� pod�og�. Zachowywa� si� zupe�nie tak samo jak przed miesi�cem, kiedy przyjecha�em go pierwszy raz odwiedzi�. Nie m�g� zrozumie�, dlaczego mu to pastowanie nie wychodzi. "Dlaczego mi nie wychodzi?", pyta� wszystkich naoko�o. Nie by�o sposobu, �eby mu wyt�umaczy�, to znaczy wszyscy mu t�umaczyli i ja te�, a on ci�gle nie m�g� nic zrozumie�.
- Czyta�am, �e najpierw szlag trafia receptory w m�zgu - powiedzia�a pogodnie Donna. - Jak si� za mocno przy�aduje.
Patrzy�a na jad�ce przed nimi samochody.
- Zobacz, jedzie to nowe porsche z dwoma silnikami. - Pokaza�a palcem podekscytowana. - O rany!
- Zna�em kiedy� go�cia, kt�ry podprowadzi� takie porsche. Wyjecha� na Riverside Freeway, przydusi� do stu siedemdziesi�ciu pi�ciu mil na godzin� i si� rozmaza�. -Machn�� r�k�. - Wjecha� prosto w dup� ci�ar�wce. Pewnie nawet nie zd��y� jej zauwa�y�. - W g�owie wy�wietli� sobie scenk�: on sam za kierownic� porsche, omija jednak sprytnie wszystkie ci�ar�wki. Ludzie jad�cy autostrad� - i to autostrad� do Hollywood - patrz� na niego, a on jest szczup�ym, przystojnym facetem o szerokich barach, jad�cym nowym porsche z szybko�ci� dwustu mil na godzin�. Glinom opadaj� bezsilnie szcz�ki,
- Trz�siesz si� - zauwa�y�a Donna. Po�o�y�a mu r�k� na ramieniu; natychmiast zareagowa� na, uspokajaj�cy dotyk. - Nie denerwuj si�.
- Zm�czony jestem - powiedzia�. - Przez dwie doby nie spa�em, tylko liczy�em mszyce. Liczy�em i upycha�em do butelek. A� w ko�cu waln�li�my si� spa�, a na drugi dzie� rano, kiedy chcieli�my w�o�y� te butelki do samochodu, �eby je zawie�� do lekarza, to si� okaza�o, �e nic w nich nie ma. By�y zupe�nie puste. - Teraz sam zauwa�y�, �e si� trz�sie, spostrzeg�, �e dr�� mu r�ce na kierownicy samochodu, kt�ry jecha� z szybko�ci� dwudziestu mil na godzin�. - Wszystkie by�y, kurwa, puste. Wszystkie. I wtedy w�a�nie, kurwa, zrozumia�em. Dosz�o do mnie, �e z m�zgiem Jerry'ego co� jest nie tak.
Powietrze nie pachnia�o ju� wiosn� i pomy�la� nagle, �e potrzebuje dzia�ki Substancji A. By�o p�niej, ni� przypuszcza�, a mo�e przedtem wzi�� mniej, ni� mu si� zdawa�o. Na szcz�cie w schowku na r�kawiczki by�a jeszcze porcja, kt�r� zawsze wozi� ze sob�. Zacz�� szuka� wolnego miejsca do parkowania.
- Tak to si� czasem porobi w g�owie - doszed� do niego z daleka g�os Donny. Wydawa�o si�, �e zapad�a si� w sobie, �e gdzie� odesz�a. Zastanawia� si�, czy ta bezsensowna jazda j� denerwuje. Pewnie tak.
Przez g�ow� przelecia�a mu, tym razem bez udzia�u woli, kolejna fantastyczna scenka: najpierw zobaczy� du�ego pontiaca z tylnym ko�em uniesionym na podno�niku. Samoch�d osuwa� si� w ty�, a mniej wi�cej trzynastoletni dzieciak ze strzech� d�ugich w�os�w pr�bowa� go przytrzyma�, jednocze�nie krzycz�c o pomoc. Zobaczy� siebie i Jerry'ego Fabina, jak wybiegaj� z domu Jerry'ego i p�dz� do samochodu po usianym puszkami po piwie podje�dzie. On sam z�apa� za klamk� od strony kierowcy, �eby wskoczy� i nacisn�� na peda� hamulca.
Jerry Fabin - ubrany tylko w spodnie, bez but�w, z rozczochranymi w�osami, bo w�a�nie si� obudzi� - podbieg� do samochodu i bladym ramieniem, kt�re jeszcze nigdy nie widzia�o s�o�ca, odepchn�� ch�opca w bok. Podno�nik przechyli� si� i przewr�ci�, ty� samochodu uderzy� o ziemi�, ko�o potoczy�o si� gdzie�, ale ch�opak by� ca�y.
- Za p�no na hamowanie - wysapa� Jerry, pr�buj�c odgarn�� z oczu brzydkie, t�uste w�osy. Nie zd��y�by�.
- Nic si� mu nic sta�o?! - krzykn�� Charles Freck. Serce �omota�o mu w piersi,
- Nie. - Jerry sta� obok ch�opca, �api�c gwa�townie powietrze. - Cholera! - wrzasn�� na ch�opaka z w�ciek�o�ci�. - Nie m�wi�em ci, �eby� na nas poczeka�?! A kiedy samoch�d zaczyna si� zsuwa� z podno�nika, to... cholera, nie jeste� w stanie zatrzyma� czego�, co wa�y dwie i p� tony!
Z�o�� wykrzywi�a mu rysy. Ch�opak, na kt�rego wszyscy m�wili Szczur, wygl�da� jak p�tora nieszcz�cia i mia� win� wypisan� na twarzy.
- Tysi�c razy ci powtarza�em!
- Chcia�em nacisn�� na hamulec - wyja�ni� Charles Freck, zdaj�c sobie spraw� z w�asnej g�upoty, ze swojego zachowania, kt�re by�o r�wnie idiotyczne jak zachowanie ch�opca i tak samo �miertelnie niebezpieczne By� doros�ym cz�owiekiem, a nie zdo�a� odpowiednio zareagowa�. Chcia� si� jako� usprawiedliwi�, tak jak ch�opak. Powiedzie� co� w swojej obronie.
- No, ale teraz rozumiem - wymamrota�... i wtedy fantastyczna scenka si� sko�czy�a. W�a�ciwie nie by�a to scenka, tylko film dokumentalny. Przypomnia� sobie dzie�, w kt�rym si� to wszystko zdarzy�o, dawno temu. kiedy jeszcze mieszkali razem. Instynkt podpowiedzia� Jerry'emu, co robi� - gdyby nie to, Szczur le�a�by pod pontiakiem z przetr�conym kr�gos�upem.
Powlekli si� w stron� domu, nie pr�buj�c nawet goni� ko�a, kt�re ci�gle si� jeszcze toczy�o.
- Spa�em - mrukn�� Jerry, kiedy weszli do ciemnego wn�trza. - Pierwszy raz od kilku tygodni te robaki odpu�ci�y na tyle, �e mog�em zasn��. Przez ostatnie pi�� dni nawet nic zmru�y�em oka; ca�y czas na nogach. My�la�em, �e si� mo�e wynios�y, i jaki� czas rzeczywi�cie ich nie by�o. My�la�em, �e daty sobie spok�j i posz�y gdzie indziej, na przyk�ad do s�siada, i �e dom jest czysty. No, ale teraz widz�, �e znowu tu s� Kiedy robili dziesi�t� dezynsekcj�... a mo�e tu ju� jedenasta?... znowu mnie oszukali. Wszystkich zreszt� oszukuj�. - W g�uchym g�osie Jerry'ego nic by�o ju� gniewu, tylko rezygnacja i zak�opotanie- Podni�s� r�k� i paln�� Szczura w g�ow�. - Ty g�upi g�wniarzu, kiedy samoch�d spada z podno�nika, to trzeba spieprza�. Mniejsza o auto. Nawet go nie pr�buj zatrzymywa�. Nie dasz rady takiej masie.
- Ale, Jerry, ba�em si� o os.
- Sra� na os. Sra� na samoch�d. Chcia�e� zgin��? Przeszli w tr�jk� przez ciemny living room, a obraz dawno minionej chwili zamigota� i znikn�� na zawsze.
Rozdzia� drugi
- Szanowni cz�onkowie Lion's Club z Anaheim - powiedzia� m�czyzna stoj�cy przy mikrofonie - dzi�ki uprzejmo�ci w�adz hrabstwa Orange mamy dzisiaj wspania�� okazj� us�ysze� wyk�ad tajnego agenta wydzia�u do spraw narkotyk�w biura szeryfa. B�dziemy r�wnie� mogli zadawa� mu pytania.
Twarz m�czyzny Ja�nia�a rado�ci�. Ubrany by� w r�owy garnitur z materia�u przypominaj�cego faktur� gofra, szeroki plastykowy krawat, niebiesk� koszul� i huty ze sztucznej sk�ry. Mia� nadwag�, by� stary i bardzo zadowolony, mimo �e nie by�o ku temu specjalnych powod�w.
Patrz�c na niego, tajny agent czu�, ze zbiera mu si� na wymioty.
- Jak pa�stwo widz� - ci�gn�� prowadz�cy zebranie - z trudno�ci� mo�na dostrzec m�czyzn�, kt�ry siedzi po mojej prawej strunie, a Jest tak dlatego, �e ma on na sobie ubranie zwane kombinezonem zak��caj�cym, kt�ry tu kombinezon nosi, musi nosi�, przez wi�kszo�� czasu, kiedy pe�ni swoj� codzienn� s�u�b�. P�niej sam nam wyja�ni dlaczego.
Ludzie siedz�cy na widowni, pud ka�dym wzgl�dem �udz�co podobni do prowadz�cego, przygl�dali si� m�czy�nie w kombinezonie.
- Tego oto cz�owieka, kt�rego b�dziemy nazywali Fredem, poniewa� pod takim pseudonimem przekazuje informacje zebrane podczas s�u�by w kombinezonie zak��caj�cym, nie mo�na rozpozna� po g�osie, nawet gdyby dokona� jego elektronicznej analizy, ani po wygl�dzie zewn�trznym. Przypomina w�a�ciwie zamazan� plam�, czy� nie mam racji?
U�miechn�� si� szeroko. Ludzie na widowni doszli do wniosku, �e to rzeczywi�cie zabawne, i te� si� u�miechn�li.
Kombinezon zak��caj�cy by� dzie�em Bell Laboratories i zosta� wynaleziony przypadkowo przez pracownika nazwiskiem S. A. Powers. Przed kilkoma laty Powers eksperymentowa� z substancjami odhamowuj�cymi, dzia�aj�cymi na tkank� nerwow�. Pewnego razu, po zastrzyku do�ylnym ze �rodka uwa�anego za �agodnie osza�amiaj�cy, dozna� gwa�townego spadku p�ynu GABA m�zgu, w nast�pstwie czego uleg� fantastycznemu z�udzeniu wzrokowemu. Na �cianie sypialni zobaczy� nast�puj�ce jeden po drugim z szalon� szybko�ci� obrazy, kt�re pocz�tkowo wzi�� za dzie�a wsp�czesnych abstrakcjonist�w.
W ci�gu mniej wi�cej sze�ciu godzin pogr��ony w transie S. A. Powers obejrza� tysi�ce migaj�cych w zawrotnym p�dzie dzie� Picassa, po czym ukaza�y mu si� obrazy Paula Klee, i to o wiele wi�cej, ni� artysta zdo�a� namalowa� w ci�gu ca�ego �ycia. S. A. Powers, nie przygl�daj�c si� ju� migaj�cym p��tnom Modiglianiego, wysnu� przypuszczenie (ludzie zawsze buduj� sobie jakie� teorie), �e te obrazy przesy�aj� mu telepatycznie r�okrzy�owcy, prawdopodobnie korzystaj�c z mikroprzeka�nik�w radiowych najnowszej generacji. Jednak kiedy zacz�y mu dokucza� obrazy Kandinsky'ego, przypomnia� sobie, �e w abstrakcjonistach specjalizuje si� muzeum sztuki w Leningradzie, i zdecydowa�, �e to Rosjanie pr�buj� nawi�za� z nim ��czno�� telepatyczn�.
Rano przypomnia�o mu si�, �e tego rodzaju sensacje wzrokowe powoduje zwykle spadek poziomu GABA w m�zgu. Nikt nic stara� si� z nim nawi�za� ��czno�ci telepatycznej - ani bezpo�rednio, ani za pomoc� mikroprzeka�nik�w. Jednak ca�a ta historia podsun�a mu pomys� skonstruowania kombinezonu zak��caj�cego. W og�lnych zarysach jego projekt polega� na po��czeniu wieloogniskowej soczewki kwarcowej z miniaturowym komputerem, w kt�rego pami�ci mo�na by�o pomie�ci� do p�tora miliona zakodowanych obraz�w przedstawiaj�cych ludzkie fizjonomie - m�czyzn, kobiet i dzieci. Ka�dy z tych obraz�w by� odkodowywany i wy�wietlany we wszystkich kierunkach jednocze�nie na niezwykle cienkiej, przypominaj�cej ca�un b�onie, kt�ra by�a na tyle du�a, �e mie�ci� si� w niej przeci�tnego wzrostu cz�owiek.
Komputer, si�gaj�c do pami�ci, wy�wietla� wszystkie mo�liwe warianty koloru oczu, w�os�w, kszta�tu nosa, uk�adu z�b�w i ko�ci twarzoczaszki. Membrana przyjmowa�a ca�o�� takiego obrazu w ci�gu nanosekundy, po czym wy�wietla�a nast�pny. Aby zwi�kszy� efektywno�� kombinezonu zak��caj�cego, S. A. Powers zaprogramowa� komputer tak, by randomizowa� kolejno�� cech charakterystycznych w obr�bie ka�dego obrazu. Aby obni�y� koszty (instytucje rz�dowe to lubi�), postara� si�, �eby b�ony by�y wykonywane z materia�u b�d�cego odpadem produkcyjnym du�ej firmy, kt�ra pracowa�a ju� na zlecenie Waszyngtonu.
Cz�owiek ubrany w kombinezon stawa� si� personifikacj� ludzko�ci we wszelkich mo�liwych odmianach (do p�tora miliona jednostek informacji na godzin�). Dlatego jakakolwiek pr�ba opisania m�czyzny (lub kobiety) w kombinezonie by�a pozbawiona sensu. Nie trzeba dodawa�, �e S. A. Powers wczyta� do komputera tak�e charakterystyk� swojej osoby, przez co jego posta�, ukryta w szalonych permutacjach, pojawia�a si� w ka�dym kombinezonie, rozpada�a i pojawia�a znowu raz na pi��dziesi�t lat, oczywi�cie je�li przyj��, �e kombinezon by tak d�ugo wytrzyma�. W ten spos�b Powers zapewni� sobie co� w rodzaju nie�miertelno�ci.
- Oddajmy g�os plamie! - powiedzia� prowadz�cy, po czym rozleg�y si� rz�siste oklaski.
Wewn�trz kombinezonu zak��caj�cego Fred, kt�ry by� jednocze�nie Bobem Arctorem, j�kn�� w duchu i pomy�la�: Przecie� to straszne!
Raz na miesi�c wyznaczano na chybi� trafi� kt�rego� z tajnych agent�w wydzia�u, by wyg�osi� pogadank� przed grup� pustog�owych baran�w - takich, jakich w�a�nie mia� przed sob�. Dzisiaj los pad� na niego. Popatrzy� na widowni� i zda� sobie spraw�, jak bardzo nie znosi tak zwanych normalnych ludzi. Byli zachwyceni. U�miechali si�. Ogl�dali przedstawienie. Niewykluczone, �e w tym w�a�nie momencie spo�r�d niezliczonych obraz�w wy�oni�a si� posta� S. A. Powersa.
- B�d�my jednak przez chwil� powa�ni - rzek� prowadz�cy. - Ten oto m�czyzna... - Przerwa�, szukaj�c w pami�ci nazwiska.
- Fred - podpowiedzia� Bob Arctor. - S. A. Fred.
- No w�a�nie, Fred. - Prowadz�cy zn�w nabra� wigoru i hukn�� w stron� widowni: - Jak s�yszycie, g�os Freda przypomina g�os robota. Brzmi jak g�os komputera w automatach bankowych w San Diego: jest matowy i sztuczny. Nie pozostawia w naszej pami�ci �adnych charakterystycznych �lad�w i tak samo jest wtedy, gdy Fred sk�ada raporty swoim zwierzchnikom w ramach Programu Zapobiegania tej... no... Narkomanii w hrabstwie Orange - Zamilk� znacz�co. - Tacy funkcjonariusze policji ponosz� ogromne ryzyko, poniewa�, jak przypuszczaj� eksperci, �rodowiska przest�pcze zwi�zane z handlem narkotykami przenikn�y niezwykle zr�cznie do r�nych instytucji zajmuj�cych si� utrzymaniem w kraju porz�dku publicznego. Tak wi�c, by ochroni� oddanych sprawie ludzi, nale�a�o ich ubra� w kombinezony zak��caj�ce.
Niewielkie oklaski dla kombinezonu. I zaraz potem wyczekuj�ce spojrzenia skierowane na ukrytego wewn�trz b�ony Freda.
- Jednak w czasie pracy w terenie - doda� na zako�czenie prowadz�cy, zanim odszed� od mikrofonu, by zrobi� Fredowi miejsce - policjant oczywi�cie nie nosi kombinezonu. Ubrany jest tak samo jak ja czy wy, chyba �e musi za�o�y� na siebie przebranie charakterystyczne dla tych grup subkulturowych, w�r�d kt�rych niezmordowanie pe�ni s�u�b�.
Skin�� w stron� Freda, by wsta� i podszed� do mikrofonu. Fred, a w�a�ciwie Robert Arctor, robi� to ju� sze�� razy, wiedzia� wi�c, co ma powiedzie�, i zdawa� sobie spraw�, �e nast�pnie czeka go seria najrozmaitszych debilnych pyta� zaprawionych t�p� g�upot�. Dla niego oznacza�o to strat� czasu, nerwy i poczucie bezsensu, kt�re ros�o z ka�dym takim spotkaniem.
- Gdyby�cie zobaczyli mnie na ulicy - odezwa� si� do mikrofonu, gdy ucich�y oklaski - powiedzieliby�cie, �e widzicie pokr�conego �puna. Poczuliby�cie odraz� i odeszliby�cie jak najdalej. Cisza.
- Nie wygl�dam tak jak wy - powiedzia� - bo nic mog� sobie na to pozwoli�. Od tego zale�y moje �ycie.
W rzeczywisto�ci niewiele si� od nich r�ni� wygl�dem. I tak nosi�by to, co nosi� na co dzie�. Lubi� swoje ciuchy. Jednak to, co m�wi�, by�o w wi�kszo�ci tekstem, kt�rego kazano mu si� nauczy� na pami��, a kt�ry napisa� kto� inny. M�g� w nim dokonywa� niewielkich zmian, ale w zasadzie nale�a�o si� trzyma� wersji standardowej. Tekst �w, kt�ry sta� si� ju� cz�ci� regulaminu, wprowadzi� kilka lat temu wybitnie nadgorliwy szef sekcji.
Odczeka�, a� jego s�owa zaczn� dzia�a�.
- Nie zaczn� wcale od opowiadania o tym, co robi tajny agent, kiedy stara si� wytropi� handlarzy narkotykami, a przede wszystkim ich mocodawc�w; jak porusza si� po ulicach i szkolnych korytarzach w hrabstwie Orange. Na pocz�tek powiem wam... - tu przerwa�, tak jak uczono go na zaj�ciach public relations w akademii powiem wam, czego si� boj� - doko�czy�.
To ich r�bn�o. Wytrzeszczyli na niego oczy.
- Ani na chwil� nie opuszcza mnie l�k, �e nasze dzieci, wasze i moje... - znowu przerwa� bo sam mam dw�jk�... - Potem powiedzia� bardzo cicho: - S� jeszcze ma�e, bardzo ma�e. - Podni�s� g�os: - Ale nie na tyle ma�e, �eby nie mog�y wpa�� w na��g, celowo zosta� wp�dzone w na��g dla zysku, kt�ry chc� osi�gn�� ludzie pragn�cy zniszczy� nasze spo�ecze�stwo. Znowu przerwa�. -Nie wiemy jeszcze - teraz m�wi� ju� spokojniej -kim s� ci ludzie, a raczej kim s� te zwierz�ta, kt�re �eruj� na naszych dzieciach, jak w jakiej� dzikiej d�ungli, jakby to si� dzia�o gdzie� za granic�, a nie w naszym kraju. To�samo�� dostarczycieli niszcz�cej m�zg trucizny, kt�r� sobie wstrzykuj�, po�ykaj� i pal� ka�dego dnia miliony m�czyzn i kobiet, a raczej stworze�, kt�re kiedy� by�y m�czyznami i kobietami, jest stopniowo ustalana. I pewnego dnia, kln� si� na Boga, b�dziemy ich mieli.
G�os z sali:
- Zabi�!
Inny g�os, r�wnie entuzjastycznie:
- Precz z czerwonymi �winiami!
Oklaski, fala za fal�.
Robert Arctor zamilk�. Popatrzy� na nich, na tych ludzi w drogich garniturach, w drogich krawatach i w drogich butach, i zrozumia�, �e Substancja A nie mo�e uszkodzi� im m�zg�w, bo ich nie maj�.
- Prosz� powiedzie�, jak to jest! - zawo�a� g�os, w kt�rym nie brzmia�o a� tyle emocji. To by� �e�ski g�os. Arctor rozejrza� si� i zauwa�y� kobiet� w �rednim wieku, wygl�daj�c� lepiej ni� reszta, za�amuj�c� nerwowo d�onie.
- Codziennie - powiedzia� Fred (a mo�e by� to Robert Arctor, wszystko jedno) - zaraza ta zbiera w�r�d nas �niwo. A kiedy dzie� si� ko�czy, zyski wp�ywaj�... wkr�tce... - Przerwa�. Za �adne skarby nie by� w stanie wydusi� z siebie ko�c�wki tego zdania, chocia� wyg�asza� je ju� tysi�ce razy na zaj�ciach i w czasie poprzednich pogadanek.
Na wielkiej sali zaleg�a cisza.
- W�a�ciwie - rzek� - nie chodzi o zyski. Chodzi o co� innego. O to, co si� dzieje na ulicy.
Zrozumia� od razu, �e nie zauwa�yli �adnej r�nicy, mimo �e odszed� od przygotowanego tekstu i m�wi� swoje, nie opieraj�c si� na tym, co przygotowali faceci od public relations w biurach hrabstwa Orange. Zreszt� co za r�nica? - pomy�la�. Przecie� ani nie maj� o tym wszystkim poj�cia, ani ich to nie obchodzi. Tych normalnych ludzi, kt�rzy mieszkaj� w zabezpieczonych na wszelkie sposoby wielkich osiedlach, ludzi gotowych otworzy� ogie� do ka�dego bez wyj�tku �puna, kt�ry wspi��by si� na mur z pust� poszw�, �eby podpieprzy� im ich pianina, elektroniczne zegarki, maszynki do golenia albo sprz�t stereo, za kt�ry i tak jeszcze nie zap�acili. A ten �pun robi to po to, �eby kupi� dzia�k� proch�w, towar, bez kt�rego mo�e umrze� - normalnie, po ludzku umrze� -z b�lu i z szoku wywo�anego odstawieniem. No ale je�li si� mieszka bezpiecznie po wewn�trznej stronie ogrodzenia, kt�re do tego jest pod napi�ciem, i patrzy bezpiecznie przez okno i je�li stra�nicy s� uzbrojeni, to po co si� nad takimi sprawami w og�le zastanawia�?
- Gdyby mia�a pani cukrzyc�, a nie mia�a pieni�dzy na insulin�, to ukrad�aby pani te pieni�dze? Czy mo�e wola�aby pani umrze�?
Cisza.
W s�uchawkach kombinezonu zak��caj�cego us�ysza� brz�cz�cy g�os:
- Wr�� lepiej do przygotowanego tekstu, Fred. Dobrze ci radz�.
- Zapomnia�em tekstu - powiedzia� do wewn�trznego laryngofonu Fred (a mo�e Robert Arctor, wszystko jedno).
Teraz m�g� go us�ysze� tylko jego prze�o�ony w centrali policji hrabstwa Orange, ale tym razem nie by� to pan F. - to znaczy Hank. Ten anonimowy funkcjonariusz, kt�rego g�os s�ysza� w s�uchawkach, zosta� mu przydzielony tylko na czas wyk�adu.
- Dobrze - zabrzmia� metaliczny g�os. - Podyktuj� ci tekst. Powtarzaj za mn�, tylko staraj si�, �eby to brzmia�o naturalnie.
Kr�tka pauza, szelest przewracanych kartek.
- Chwileczk�... "A kiedy dzie� si� ko�czy, zyski wp�ywaj�... wkr�tce..." - zdaje si�, �e przerwa�e� w tym miejscu.
- Mam jak�� blokad�, nie mog� tego powiedzie�
- "...wkr�tce ustalimy, dok�d wp�ywaj�" - ci�gn�� jego sufler - "a wtedy spadnie na nich kara. Kiedy nadejdzie ta chwila, za nic w �wiecie nie chcia�bym si� znale�� w ich sk�rze".
- Wiesz, dlaczego mam t� blokad�? - powiedzia� Arctor. - Bo w ten spos�b tylko zach�ca si� do brania. -A potem pomy�la�, �e to w�a�nie dlatego cz�owiek gwi�d�e na wszystko i zaczyna bra� narkotyki: zaczyna si� od takiego gadania. Dlatego rzuca si� wszystko i odchodzi. Z obrzydzeniem.
Spojrza� jeszcze raz na ludzi siedz�cych na widowni i zrozumia�, �e dla nich to, co m�wi�, znaczy co� innego. Tylko tak mo�na by�o do nich dotrze�. M�wi� do p�g��wk�w. Do prostak�w. Trzeba im wszystko t�umaczy� jak w pierwszej klasie: oto literka "J", jak Jab�uszko. Jab�uszka s� okr�g�e.
- "A" - odezwa� si� do zebranych. - Ta litera to skr�t oznaczaj�cy Substancj� A.
A tak�e Aberracj�, Abnegacj�, Alienacj�. Alienacj� z grupy przyjaci�, samotno�� ka�dego z osobna i wszystkich razem, izolacj�, nienawi��, wzajemn� podejrzliwo��.
- I w ko�cu "A" oznacza Agoni�. Agoni�, bo my... -Zamilk�. - Bo my, narkomani - powiedzia� w ko�cu - jak mo�e pa�stwo wiedz�, nazywamy t� substancj�... - g�os Freda zabrzmia� chrapliwie i dr��co - Agoni�. Agoni�, kt�ra zaczyna si� od m�zgu i ogarnia ca�e cia�o. Tyle mia�em do powiedzenia. - Wr�ci� do swojego krzes�a i usiad� bez s�owa.
- Wszystko spieprzy�e� - oznajmi� jego prze�o�ony i sufler. - Spotkamy si� u mnie w biurze. Pok�j 430.
- Tak - przyzna� Arctor. - Wszystko spieprzy�em. Patrzyli na niego, jakby si� przy wszystkich wysika�
na scenie. W�a�ciwie nie wiedzia�, dlaczego mu si� tak
przygl�daj�.
Prowadz�cy podszed� do mikrofonu i powiedzia�:
- Zanim pa�stwo tu przyszli�cie, Fred poprosi� mnie, by formu�a naszego programu polega�a raczej na odpowiedziach na wasze pytania, kt�re poprzedzi kr�tki wst�p. Zapomnia�em o tym wspomnie�. No dobrze -podni�s� praw� r�k� - kto pierwszy?
Arctor wsta� niezgrabnie z krzes�a.
- Zdaje si�, �e Fred ma jeszcze co� do dodania -stwierdzi� prowadz�cy, przywo�uj�c go ruchem r�ki do mikrofonu.
Arctor wyszed� powoli na �rodek i ze zwieszon� g�ow�, starannie dobieraj�c s�owa, rzek�:
- Chc� powiedzie� tylko jedno: nie dobijajcie ich, kiedy s� na�adowani. Mam na my�li �pun�w, to znaczy narkoman�w. Po�owa z nich, w�a�ciwie wi�kszo��, a przede wszystkim dziewczyny, w og�le nie wie, w co si� pakuje. Spr�bujcie, prosz�, pom�c im, nam, wszystkim trzyma� si� od tego z daleka. - Na moment uni�s� g�ow�. - Bo widzicie pa�stwo, handlarz rozpuszcza w kieliszku czerwonego wina par� tabletek seconalu, daje to dziewczynie do wypicia... dziewczynie, kt�ra nie jest nawet pe�noletnia. A w winie jest jakie� osiem do dziesi�ciu tabletek. Dziewczyna pada, a wtedy on wstrzykuje jej mex, to znaczy heroin� p� na p� z Substancj� A... - Przerwa�. - Dzi�kuj� pa�stwu.
Jaki� m�czyzna spyta�:
- Niech pan powie, jak mo�na temu przeciwdzia�a�?
- Trzeba pozabija� handlarzy - odpar� Arctor i m szy� w stron� swojego krzes�a.
Nie chcia�o mu si� za bardzo wraca� do siedziby w�adz hrabstwa Orange i meldowa� w pokoju 430, wi�c postanowi� si� przej�� po centrum handlowym Anaheim. Przygl�da� si� stoiskom McDonalda, myjniom samochodowym, stacjom benzynowym, restauracjom Pizza Hut i innym cude�kom.
Zawsze kiedy si� tak b��ka� bez celu po ulicach, w�r�d t�umu obcych ludzi, ogarnia�o go dziwne uczucie, �e tak naprawd� nie wie, kim w�a�ciwie jest. Tak jak powiedzia� tym typom z Lion's Club: kiedy nie mia� na sobie kombinezonu, wygl�da� jak �pun, m�wi� jak �pun lu