Roberts Nora - Braterska więź

Szczegóły
Tytuł Roberts Nora - Braterska więź
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Roberts Nora - Braterska więź PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Roberts Nora - Braterska więź PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Roberts Nora - Braterska więź - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 Strona 3 Strona 4 Strona 5 Strona 6 Strona 7 Strona 8 Strona 9 Strona 10 Strona 11 Strona 12 Strona 13 Strona 14 Nora Roberts Braterska więź Tytuły oryginałów: Strona 15 The Return of Rafe MacKade, The Pride of Jared MacKade 0 Powrót Rafe'a RS 1 PROLOG Bracia MacKade szukali kłopotów. Jak zwykle. Prowincjonalne miasteczko Antietam w stanie Maryland nie zawsze ich dostarczało, ale samo szukanie też stanowiło miłą rozrywkę. Idąc do starego chevroleta, kłócili się, kto zasiądzie za kierownicą. Samochód należał do Jareda, najstarszego z braci, ale trzech młodszych MacKade'ów wcale się tym nie przejmowało. Najbardziej napalony na jazdę był Rafe. Wcisnąć gaz do dechy, pędzić po ciemnych, krętych drogach, uciec od pustki i smutku, zostawić w tyle podły humor. Po prostu gnać przed siebie. Dokądkolwiek. Dwa tygodnie temu bracia pochowali matkę. W zielonych oczach Rafe'a płonęła złość, może dlatego został RS przegłosowany. Za kierownicą usiadł Devin, obok niego Jared; Rafe i Shane, najmłodszy, zajęli miejsca z tyłu. MacKade'owie, siejąca postrach zuchwała, zielonooka banda. Wysocy, szczupli, niepokorni i porywczy, zawsze gotowi do bójki. Kiedy wpadali w ten awanturniczy nastrój, mądrzy ludzie trzymali się od nich z daleka ,postanowili zajrzeć do baru Duffa na bilard i piwo. Odpowiadał im panujący w barze półmrok i powietrze gęste od dymu, cieszył łoskot odbijających się bil. Jednak największą satysfakcję sprawiało im rzucane W ich stronę lękliwe spojrzenie Duffa Dempseya i niepewność w oczach pozostałych gości, którzy na ich widok ściszyli głosy. 2 Strona 16 Nikt nie pytał, po co MacKade'owie tu przyszli. Wiadomo: żeby wdać się z bójkę. I wkrótce cel osiągnęli. Z papierosem zwisającym z kącika ust Rafe zmrużył oczy i popatrzył na bile. Od dwóch dni się nie golił; ciemny zarost pasował do jego dzisiejszego nastroju. Po chwili zdecydowanym ruchem uderzył białą bilę; siódemka wpadła do łuzy. - Chociaż w tym jednym szczęście ci sprzyja - oznajmił Joe Dolin, popijając piwo. Jak zwykle po zachodzie słońca, mocno wstawiony siedział przy barze. W szkole średniej był gwiazdą drużyny futbolowej i rywalizował z MacKade'ami o względy najładniejszych dziewczyn. Teraz, w wieku zaledwie dwudziestu jeden lat, twarz miał nabrzmiałą od alkoholu, a ciało sflaczałe. Przed wyjściem z domu podbił oko swojej młodej żonie, ale chętnie jeszcze by komuś przyłożył. Rafe potarł kredą kij; na Joego nawet nie spojrzał. RS - Po śmierci matki wygrana z bilardu nie starczy na utrzymanie farmy. - Unosząc butelkę, Joe wyszczerzył w uśmiechu zęby. - Słyszałem, że musicie sprzedać ziemię, by zapłacić zaległe podatki. - Źle słyszałeś. - Rafe obszedł stół. - Źle? Akurat! Nie znam większych kłamców i kretynów od MacKade'ów. Zanim Shane zdołał doskoczyć do baru, Rafe zablokował mu kijem drogę. - On mówi do mnie - rzekł cicho, mierząc Joego wzrokiem. - Prawda, Joe? Mówisz do mnie. 3 - Mówię do was wszystkich - burknął Joe, obrzucając braci spojrzeniem. Dwudziestoletni Shane, choć postawny i muskularny, z zachowania bardziej przypominał dziecko niż mężczyznę. Devin z kamiennym wyrazem twarzy siedział na krześle. Jared stał niedbale oparty o szafę grającą. A Rafe... po nim wszystkiego można było się spodziewać. - Ale od biedy mogę pogadać z tobą. Z całej czwórki ty jesteś największą ofermą. Rafe zgniótł w popielniczce papierosa i sięgnął po piwo. Przez chwilę niczym dwaj zawodnicy przed walką mierzyli się wzrokiem. Strona 17 Reszta klientów umilkła w oczekiwaniu na to, co nastąpi. - Powiedz, Joe, podoba ci się robota w fabryce? - Przynajmniej zarabiam. Mam forsę, więc nikt mi nie odbierze chałupy. - I masz żonę, która haruje dwanaście godzin na dobę, żeby opłacić czynsz. RS - Stul pysk! To ja przynoszę forsę do domu! Żadna baba nie musi na mnie pracować. Nie jestem jak twój stary, który roztrwonił majątek odziedziczony przez waszą matkę, a potem wykitował. - Owszem, wykitował. - W Rafe'ie narastał gniew, żal, wyrzuty sumienia. - Ale nigdy na żonę nie podniósł ręki. Matka nie musiała ukrywać siniaków pod ciemnymi okularami i kłamać, że wpadła na drzwi. Nie jak twoja biedna Cassie. Joe z hukiem postawił butelkę na barze. - Twierdzisz, że biję żonę? Zaraz odszczekasz to kłamstwo! 4 - Rafe, nie warto. On jest pijany - szepnął Jared. Rafe wzruszył ramionami. Nie znosił Joego. Popatrzył uważnie na swój kij, odłożył go na stół. - Odszczekam? Zmusisz mnie? - Nie życzę tu sobie żadnych awantur! - krzyknął Duff, wskazując kciukiem ścianę, na której wisiał telefon. - Bo zadzwonię po szeryfa i spędzicie noc za kratkami. - Ani się waż - ostrzegł go Rafe. Samym spojrzeniem potrafił zmusić właściciela lokalu do wycofania się za bar. - Idziemy, Joe. Na dwór. - Ale tylko my dwaj. - Zaciskając pięści, Joe popatrzył na pozostałych MacKade'ów. - Czterech na jednego to trochę za dużo. - Sam sobie z tobą poradzę - powiedział Rafe, gdy tylko drzwi się za nimi zamknęły. I żeby to udowodnić, zrobił unik przed ciosem Joego, obrócił się i zdzielił przeciwnika w szczękę. Polała się krew. Strona 18 RS Prawdę mówiąc, nie wiedział, dlaczego się bije. Joe obchodził go tyle, co zeszłoroczny śnieg. To walka sprawiała mu satysfakcję. Nawet wtedy, gdy Joe zaczął oddawać ciosy. Ból pozwalał zapomnieć o wszystkim innym. Devin z sykiem wciągnął powietrze, kiedy z wargi brata trysnęła krew. - Daję im pięć minut - oznajmił, wtykając ręce do kieszeni. - Pięć? Rafe upora się z nim w trzy - stwierdził Shane, patrząc, jak postękujący zawodnicy schodzą do parteru. - Zakład? Stawiam dychę. 5 Shane skinął głową i zaczął głośno kibicować bratu: - Dołóż mu, Rafe! Dowal mu! Pokonanie Joego zajęło Rafe'owi równo trzy i pół minuty. Kiedy Joe wywrócił oczy białkami do góry i przestał się szarpać, Jared ściągnął z niego Rafe'a. - Dobra, koniec. Koniec! - powtórzył, odpychając brata, gdy ten chciał wrócić i kontynuować walkę. - Idziemy. Rafe powoli rozprostował dłonie. Wściekłość wyparowała z jego oczu. - Puść mnie, Jared. Więcej mu nic nie zrobię. Zerknął za siebie na półprzytomnego, jęczącego pijaczynę, nad którym Devin wręczał Shane'owi banknoty. - Cholera, powinienem wziąć pod uwagę, że dureń jest pijany. Gdyby był trzeźwy, walka jak nic trwałaby pięć minut. RS - E tam! Rafe'owi szkoda byłoby tyle czasu poświęcić na takiego dupka. Jared poklepał Rafe'a przyjaźnie po ramieniu. Strona 19 - Jeszcze jedno piwo? - Nie. - Spojrzawszy w okno, w którym tłoczyli się bywalcy baru śledzący przebieg walki, Rafe starł krew z przeciętej wargi. - Niech któryś z was zaciągnie go do domu! - zawołał, po czym zwrócił się do braci: - Jedziemy. 6 Dopiero w samochodzie poczuł się obolały. Słuchając jednym uchem entuzjastycznej relacji Shane'a, który wciąż przeżywał bójkę, przyciskał do ust bandankę Devina, żeby powstrzymać krwawienie. Co dalej? - zadumał się nad sobą, nad własną przyszłością. Nic nie robił, do niczego nie dążył. Był nikim, tak jak Joe Dolin. Różniło ich tylko pijaństwo Joego. Nienawidził przeklętej farmy, nienawidził miasteczka, w którym mieszkał, nienawidził sideł, w które z każdym dniem coraz bardziej się wplątywał. Jared kochał książki, Devin był myślicielem, Shane uwielbiał pracę na farmie. A on, Rafe? Nie miał żadnych pasji, żadnych zainteresowań. Na skraju miasteczka, gdzie zaczynało się wzniesienie i las gęstniał, zobaczył dom. Duży zrujnowany budynek należący kiedyś do Barlowów. Ciemny, pusty, w którym podobno straszyły duchy. RS Nikt nie chciał w nim zamieszkać; znając krążące na jego temat legendy, trudno się temu dziwić. W każdym razie miejscowi omijali go z daleka. - Zatrzymaj wóz - poprosił brata. - Chcesz puścić pawia? - zaniepokoił się Shane, chwytając pośpiesznie za klamkę. - Nie. Do cholery, zatrzymaj się, Jared. Kiedy samochód stanął, Rafe wyskoczył na zewnątrz i zaczął wspinać się po kamienistym zboczu. Kolce jeżyn i ostów zaczepiały nogawki spodni. Za sobą słyszał gniewne głosy i przekleństwa braci. 7 Dotarłszy na górę, zadarł głowę i przez moment w skupieniu patrzył na dwupiętrowy budynek. W Strona 20 większości okien zamiast szyb widniały deski, ganek był krzywy, zapadły jak policzki wymizerowanej staruszki. Trawnik przed domem porastały chwasty, oset i jeżyny; pomiędzy nimi tkwił uschnięty, poskręcany dąb. Nagle księżyc wytoczył się zza chmur. Skąpany w srebrzystych promieniach dom miał w sobie dziwną magię. Stał w tym miejscu od ponad dwustu lat; opierał się burzom, wichurom, mijającym latom, a także plotkom rozsiewanym przez okolicznych mieszkańców, na których spoglądał z obojętnością. - Zamierzasz zapolować na ducha, Rafe? - spytał Shane z błyskiem w oku. - Może. - Pamiętacie, jak kiedyś, z dziesięć lat temu, spędziliśmy tu noc? - Schyliwszy się, Devin zerwał źdźbło trawy. - Założyliśmy się, że RS wytrzymamy do rana. Jared zakradł się na piętro i zaczął otwierać i zamykać drzwi. Shane aż zsikał się ze strachu. - Gadasz bzdury! - A właśnie, że się zlałeś! Młodszy szturchnął starszego, starszy oddał młodszemu. Rafe z Jaredem nie zwracali na nich uwagi. - Kiedy wyjeżdżasz? - spytał Jared. Domyślił się planów brata, chociaż Rafe o niczym nie powiedział. - Dziś. Po prostu muszę. Muszę wyruszyć w świat, znaleźć swoje miejsce. Jeśli tego nie zrobię, stanę się taki, jak Joe Dolin. Albo 8 jeszcze gorzej. Mama nie żyje, już nie jestem jej potrzebny... Swoją drogą, nigdy nie byłem. - Dokąd się wybierasz? Masz jakiś pomysł? - Nie. Może na Południe? - Rafe nie mógł oderwać oczu od zabitych deskami okien. Gotów był przysiąc, że stary dom patrzy na niego wyczekująco, jakby czegoś chciał. - Postaram się przysyłać wam forsę. Jared tylko wzruszył ramionami, choć serce mu się krajało. - Dzięki, ale poradzimy sobie.