14588

Szczegóły
Tytuł 14588
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

14588 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 14588 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

14588 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Tomasz Maciej Trojanowski:Kocie historie. Jest to pierwsza książka pana Trojanowskiego opowiadająca o Dużym i jego kotach. Następna to:Julka i koty,. Polecam! Zofia P., która książkę zeskanowała. TOMASZTROJANOWSKIKOCIE HISTORIEIlustrowała:MALWINA WIECZOREKPHTLTP WILSON - WARSZAWA. Philip Wilson WarsawWarszawa, ul. Szpitalna 6/17Tel. 827-65-12, 827-96-27Wił. Koncepcja serii:( Anna Skrabalak - MulićAneta SyrówkaYKorekta:Barbara WiśniewskaRedakcja techniczna:Aleksandra NapiórkowskaISBN 83-85S40-92-3Copyright tekst: Tomasz TrojanowskiCopyright ilustracje: Malwina WieczorekCopyright Wydawnictwo Philip Wilson, Warszawa 1997Wszelkie prawa 7astizeżone. Żadna część lub całośćnie może byćreprodukowana w jakiejkolwiek formiebez wcześniejszej zgody Wydawcy. WYDAWNICTWOPHILIP WILSON -WARSZAWA^Jw -^O/^. Historia pierwszaHerman, Zofia i Gieniek. Dzieńdobry - przywitał mnie tego dnia sąsiad. Sąsiadzatrzymał się przed furtkąogródka, w którym stoimójmały domek, i zwyraźnym zainteresowaniem przyglądał sięoknommojego małegodomku. Dzieńdobry odpowiedziałem, a potem stanąłem obok sąsiada i sam nie wiedząc czemu'zacząłem przypatrywać się oknommojego małego domku. Musi mi panzdradzić po chwili odezwał się sąsiadw jakisposób osiągnął pan tak wspaniałe wyniki? Wspaniałe wyniki w czym? spytałem,bo niebardzo wiedziałem, o co muchodzi. Jak to w czym? W hodowli! Whodowli czego? nie rozumiałem dalej. Oj,proszę pana, niech pan nie będzietaki skromny. Przecieżwidać jak na dłoniodpowiedział sąsiad. Widać, co? Jedynarzecz, jakąw tym momencie widziałem, to był mójmały domek. A domki, jakwiadomo, nawet te małe, budują(najczęściej z cegieł) murarze. Więc o hodowli i wspaniałych w niejwynikach w tym przypadku nie może być mowy. No dobrze powiedział sąsiad. Tetrzy różnokoloroweplamy za oknem, przecież wyraźnie widzęi poznajępo kształcie, żeto. są jakieś nowe gatunki kwiatów, które pan wyhodował. Dlatego pytam,Jak panto zrobił, bo przyznam się panu, sam chciałbym miećtak wspaniałe rośliny w domu. Zwłaszcza ta nastroszona, czerwona,topewnie piwonia ostrrokwiatowa? Zgadłem? ' Dopieroteraz zobaczyłemto, na co patrzył mój . sąsiad. Rzeczywiście, te trzy różnokolorowe plamy jedna czarna, druga czerwonai trzecia biało-czarna prezentowały się nad wyraz okazale. Rzeczw tym, że to niebyły nowe gatunki kwiatów,tylko stare gatunki^ czegoś zupełnie innego. To bardzo prosteodezwałemsię, kiedy zastanowiłem sięjużnadnajwłaściwsząodpowiedzią. Wystarczyotworzyć lodówkę. Proszę? spytał sąsiad. Wystarczy co? Wystarczyotworzyćlodówkę. Tylko tyle? Tak.Wystarczy otworzyć lodówkę, aone same się już wyhodują. Mało tego: zejdą zoknai nawyścigi pogalopująpod nią. Sąsiad przez chwilę przyglądał misię bez słowa,aż wreszcie,robiąc krok do tyłu, zapytał:Wszystkie trzy galopują pod lodówkę? ' Wszystkietrzy,a pierwsza ta ruda. Ionateż najszybciejje. No to, wie pan, ja się właściwiespieszę powiedział sąsiadi szybkosię ze mną pożegnał. A odchodzącparęrazy nieufnie spojrzał namnie przezramię. No tak, nie ma co się dziwić,przecieżgalopujące rośliny, ito jeszczena wyścigi, nie zdarzają się zbyt często. Właściwie to nigdy. Chybaże na filmach rysunkowych. Tak rozmyślając otworzyłem drzwi mojego małego domku. Zachwilę byłemwkuchni i zacząłemrozpakowywać siatki z zakupami. No i właśnie. musiałem otworzyć lodówkę. Nie zdążyłem mrugnąć, kiedy już pod nią były, te niby-rośliny. Czy wyprzypadkiem nie jesteście chomikami? spytałem. A jak wygląda chomik? Ciągle je i je i ma wypchanejedzeniem policzki- odpowiedziałem zgodniez prawdą. Czy mógłbyśw takim razie podać nam lusterko, Duży? poprosiła jedna zniby-roślin. A po co wam lusterko? Jak to po co? Żeby sprawdzić jak wyglądamy ijeżeli wyglądamy tak jak chomik,to jesteśmy chomikami, a jeżeli nie, tonie. Dobrze, dobrze, wyglądacie takjak zawsze po czteryłapy,po jednymogonie, wąsy, i to. wszystko razem zawinięte wfutro. No tak, nie maco dłużej ukrywać pewnie już wiecie. Galopującerośliny to nie rośliny. A co? Lepiej spytać a kto? To moje trzykoty, które w słoneczne dni uwielbiają wygrzewać się woknie. Z daleka wszystkoprzecieżwygląda inaczej i stąd to zabawne nieporozumienie z sąsiadem. Jak widzicie, wcale nie skłamałem, że wystarczyotworzyć lodówkę. Moje koty mają słuch absolutny, jeżeli chodzio otwieranielodówki, a pomysłzwyjęciemdrzwi od lodówki, żebynie słyszały ak )e otwieram, jest pomysłem jednego zmoichkotów. TegoRudego. Ale zmieńmy temat. Skoro już wiecie, żerośliny to nie rośliny,a lodówka to lodówka, opowiem wamwięcej o moich kotach. Pierwszy znich toHerman. Do niedawna był malutkim czarnym kotkiem, tak małym,że nie potrafił wchodzić na schody. Z tego pewnie względu Herman większość czasu spędzał pod lodówkąi wrezultacie [ego dość szybko wyrósłna wielkiego czarnegokota. Nim tosię jednak stało, kiedy był jeszcze średnim kotem,jego ulubionym zajęciem było wchodzenie na drzewa. Aletylko wchodzenie. Schodziłwyłącznie w moim towarzystwie. Wyglądało to mnie) więcej tak. Wracam dodomu i już przy furtce słyszę jego głos,ochrypły odmiauczenia. Co sięstało? pytam. Nie mogę ze)ść odpowiadawszedłemTak wysoko,że nie widzę ziemi, bojęsię przelatujących samolotów, zrób coś! Jakmożesz nie widzieć ziemi? Nie wiem,możejestem krótkowidzem, amoże jest już ciemno. Zróbcoś, to znaczy,że mamwejść nadrzewo, chociażnie jestemkotem i zdjąć go z drzewa, chociażjestkotem. Dobrze, że nie widziałgo jakiśsąsiad, bopewnie byłby ciekaw, skądwziąłem tę dziwną czarną wiewiórkę. , Trudno, wchodzę po niego i tłumaczę, że to nie jest normalne i na drugi raz żeby się zastanowił, nim coś podobnego zrobi. - Widocznie wybrałem zbytwysokie drzewo. To tylko kwestiatreningu odpowiedział. Następnymrazem, gdy go zdejmowałem, był straszniezdziwiony. - Zupełnie nie wiem, jak to się stało tłumaczył mi już na dole- wszedłemtylkodo połowy. Widoczniedo tej drugiej. Nie maszpojęcia, jak trzebauważać dodał. - Zacznij od krzesłaporadziłem mu,ale udał, że niesłyszy. Sytuacja powtarzała się, i dopiero gdyzaproponowałem mu,żeby przeniósł się na drzewo na stałe,i gdy okazało się,że niemamożliwości przeniesienia razem z nimlodówki, zaczął sam dawaćsobie doskonale radę. Teraz myślę, że robił tospecjalnie. Nie schodziłniedlatego, że nie potrafił, ale dlatego, że musię nie chciało. Taki spryciarz. Drugiz kotów to Zofia. Zofiajest kotemdwukolorowym,czamo-białym. Ma białe skarpetki i białą plamę na mordce. Przez tęplamę wygląda tak,jakby dopiero co umoczyła pyszczek wmleku. Jak widzicie,Zofia jest kotem eleganckim. Znalazłem jąktóregośdeszczowego dnia. Siedziałana drzewie, była przemoczona i płakała,że jest jej smutno, że jest samotna. Przyniosłemją do domu i tak jużzostała. Herman ucieszył się, żebędzie miał z kim wchodzić nadrzewa i od razu wyjaśnił jej, do czego służy lodówka. Zofia ma dwa ulubionezajęcia. Pierwszym jest spadanie w nocyz kaloryfera. Nie robi tego specjalnie,po to,żeby ją podnosićz podłogi ikłaśćz powrotem na kaloryfer. Zasypiając, Zofia zapomina,że nie należy się za bardzo wiercić iw rezultacieo różnychporachsłychać miękkie i głośne BUMS, co oznacza, że kot właśniestracił kontakt zkaloryferem, a zyskałz podłogą. Drugim ulubionym zajęciem Zofii, w chwilach wolnych od spadania, jest bieganie, przeważnie w nocy, po klawiszach fortepianu. Myślę,żeto ma związek z koloremklawiszy. Są czarno-białe. Zofiajest też czarno-biała. Coś w tymmusibyć. W środku nocy słychać więc różne: bźdźwiąk,bźdźwięk, czasami z dodatkowym BUMS,cooznacza,żeudało jejsięspaść równieżz fortepianu. Akiedywołam: Zofia! Co robisz! Jest noc i chcę spać! Komponuję odkrzykuje niezmiennie. Wtedy schodzę nadół izamykając fortepian mówię:Następnym razemkomponuj w słuchawkach. Przerażające jest to,że udało jej się przekonać do swej pasji Hermana i wtedy komponują na osiemłap i jednoBUMS. Tak. A terazgłówny bohater historyjkio kotach, bo tak naprawdę historyjka o kotach zaczynasię dopierood tego miejsca. Oto Gienio. Gienio jest małym,rudym kotkiem. Nie chodzi podrzewach, nie komponuje inie BUm-suje. Jego ulubionym zajęciem jest rozrabianie wogóle. Polega to na tym, że zrywa firanki,przewraca książki na półkach, dokuczaZofii i Hermanowi, skaczącnanich i ciągnąc za ogony, gryzie idrapie meble. Jest jeszczecoś. Gienio absolutnieniezwracauwagi na zwracaniemu uwagi. Jakgrochem o ścianę. Mówimy mu naprzykład: "Gieniu, przestań. rozrabiać", aontrrrachwywraca kubki z kawą. Albo wskakujełapami domiski z mlekiem i potem skacze po podłodze, pozostawiającna niej białe ślady. - Chyba przeniosę się na drzewo powiedział kiedyś Herman,oglądając swój wytarmoszony ogon. -On chyba nie słyszy,co się do niego mówi -wtrąciła Zofia. Z góry doleciało nagle potężneBUMS. -Ciekawe, przecież niemogłam zleciećz kaloryfera nagórze,skoro siedzę tuz wami na dole - zauważyła Zofia. - Jeżeli znam się na BUMS-ach - powiedział Herman - to byłBUMSdoniczki z kwiatkami. Już czwarty wtym tygodniu. - Jak on siębędzietak dalej zachowywał, torozniesiedomnastrzępy stwierdziła zaniepokojona Zofia. -Zróbcoś, przecież toty go przyniosłeś,razem z tym całymjego rozrabianiem zażądał Herman. - Chyba widzicie, że z moim zdaniem też się nie liczy, a pozatym wy jesteście kotami, nie ja. Pogadajcie z nimjakkotz kotem. - Proponujęnaradę - powiedziała Zofia razemcośwymyślimy. -Na początek zróbmylistę przedmiotów atakowanych przez Gienia zaproponował Herman. - Dobrze - zaakceptowałaZofia. -Numer jeden - mój ogon - ciągnąłHerman. Numer dwa ogonZofii. Ty niemaszogona. Ale Gienio ma i też go atakuje udało mi się wtrącić. Dobra, piszemy ogólnie: OgonyzgodziłsięHerman,Krzesła. Kwiaty. Firanki dorzuciła Zofia. Możesz tak pisać do wieczora przerwałem mu. Cały domzostał zaatakowany przez Gienka. Dobra, piszemyogólnie: Dom. Trrrach! doleciało z pokoju obok. Za chwilęwpadł rozradowany Gieniek. Złapałemją! Uciekała w kółko, ale ją dopadłem! Kogo, Gieniu? spytałem nieśmiało. Wskazówkęod zegara. Tego na ścianie. I wybiegł łapaćdalej. Więc po conam ta lista? zwróciłem siędo zebranych, czyliZofii i Hermana. Będziemy wiedzieć, co atakuje najchętnieji. i co? zaczynałem mieć tegodość. Nooo, i wtedy, nooo, coś z tym zrobimy wyjaśniła Zofia. Aha, czyli gdyzaatakuje firanki, to jezdejmiemy inie będziemiał czego atakować. Czy dobrzezrozumiałem? zapytałem. O to chodzi, z pyszczkami to wyjąłeś, no właśnie, ale jestemmądra, co? Zofia była wyraźnie zachwycona sobą. Dobrze, toschowajcie ogony. Gdzie? spytałychórem. Nie wiem, do kieszeni, albo w reklamówkę. Teżcoś obruszył się Herman. To schowajcie dom, ogólnie zaproponowałem. Koty wyraźnieposmutniały. Pójdę i dam mu w ucho powiedział Herman. Jest odciebie znaczniemniejszy, ja też mogę mu przetrzepaćskórę, ale co z tego? -10.No właśnie. Gieniek w tym czasie wpadł do kuchni, gdzieodbywała sięnarada i położyłsię przed lodówką. On jestrozkoszny zauważyłaZofia. Jutro coś wymyślimydodała. Tymczasemnastępnego dnia przywitała nas kompletna cisza. Czyżby Gienio się uspokoił? Nie, po prostu zniknął. Pewnie poszedłdo ogrodu zaatakować mojedrzewa, jeszcze gotam nie było zaniepokoił się Herman. Coś ty, pewnie zaraz wróci i na początek zrzuci telewizormruknęła Zofia. AleGienio nie wrócił. Noi co, sprawa wyjaśniła sięsama zauważył wieczorem Herman,Był Gienio, nie ma Gienia,ja tam się cieszę. Naprawdę? spytałem. Nnnno nie, żartowałem, czarny humor. Właściwie to się niepokoję, czy coś mu sięnie stało. Nigdy na takdługo nie znikał. Następnego dnia Gienioznów się nie pojawił, zato pojawiło sięcosinnego. iż, Po naszym ogródku skaczą Dzieci Kangurów Długouchychzawyrokował Hermankończąc obserwację zza szyby. Istna inwazjaDzieci KangurówDługouchych, wyraźnie wesołych dodała Zofia. Czy mógłbyś nam wyjaśnić, skąd wziąłeś Dzieci KangurówDługouchych? spytały obakoty. Jak to skąd,spod lodówki w Australii zażartowałem. A widząc ich zdziwione miny wyjaśniłem:To nie żadnewyraźnie wesołeDzieci KangurówDługouchych, tylko króliki. Dziadek ma króliki ipewnie wypuścił je, żebysobie trochę pobiegały. Taaak? A dlaczegoone tak skaczą? zdziwiły się. Bo tak się poruszają odpowiedziałem. Zofia chwilę przypatrywała sięskaczącymzwierzętomi wreszciestwierdziła:To są podejrzane zwierzęta. Coś im za wesoło. Trze- ;-,";i'ba to sprawdzić. Herman, idź ''/'\'i udawaj, że chcesz wejść nadrzewo i spytaj je o Gienia. Herman wyszedł, a gdy za jakiśczas wrócił, zapytali go:No i co? Fałszywy alarm. One nic nie wiedzą wzruszył ramionamiHerman. A skąd jesteś takipewien? Przecież spytałem: "Halo, koledzy króliki, nie widziałyścieprzypadkiem Gienia? Takiego samego jakja, tylko innegokoloru iznacznie mniejszego? " A oneodpowiedziały:"TegoRudego? copowywracał nam miseczki z jedzeniem, przezywał odkłapouchów i chciałnas ciągnąć za uszy? Nie, nie widziałyśmy. "Skoro nie widziały, bo sametak mówią,to nic niewiedzą. Alefaktycznie, śmiesznesą te ich uszy, otak zademonstrowałHerman latają. One kłamią powiedziałastanowczo Zofia. Są sympatyczne ciągnął nie zrażony Herman itak śmiesznie marszcząnosy. Będziesz ty cicho! ofuknęłago Zofia. Musimy działać. Ale poco? Przecież nic nie. -13.Toskądwiedziały,ty czarnygłupaku, że Gienio jest RUDY? Przeczytaływ gazecie? To chyba lasne, skąd wiedziaływtrąciłem. Skoro przezywałje odkłapouchów, poprzewracałim miseczki zjedzeniemi chciał je ciągnąć zauszy. A na dodatek niebyłprzebranyza Hermana. Przebrany! wyszeptała Zofia. Mam pomysł. Pobiegła szybko na górę i zachwilę wróciła. Zobaczcie, co znalazłamw szafie z ubraniami. Założyła nagłowę zimową wełnianą czapkę z długiminausznikamii. Królik Zofia melduje się do akcji! Wmieszam sięw środowiskopodejrzanych idowiem się, o co chodzi. Muszę tylko poćwiczyćskoki i to śmieszne marszczenie nosa stwierdziła. Kiedyuznała, że potrafi już robić obie te rzeczy w miaręzadowalająco, wykicałana dwór. Chyba wywarła piorunujące wrażenie powiedział Herman. Chybatak przyznałem mu rację, chociaż widok zza szybyprzedstawiał sięraczej zabawnie, jeden skaczący bez przerwy fałszywy królik, czyli Zofia, i prawdziwe króliki bez ruchu przypatrujące się jej popisom. Zofia skakała najpierwz boku,później podkicała do królików. Siemanko - powiedziałamarszcząc nos. - Co siętak przyglądacie, królika niewidzieliście? Czarno-biały królik z uszami w czerwoną kratkę i pomponem. , na głowie! powiedział jedenze stojących do reszty. I nadodatekkrzywi się bez przerwy,jakby jadł cytrynę. Ciekawe. Przykicałam z Antarktydy - mówiła dalejnie zrażona pierwszą ocenąZofia. Trochę podobna do pingwinazarechotały króliki. Zofia,widząc że może byćrozpoznana, zatrzepotała uszami, czyli czapką. No cotak stoicie? zareagował jeden z królików. Kolega pewnie zmęczony podróżą, poczęstujcie go czymśdobrym. Ni stądni zowąd w łapkach wszystkich królikówpojawiły sięnarazmarchewki. Proszę bardzo,życzymy smacznego króliki uśmiechnęłysię szeroko. Zofia przestała skakaći skrzywiłasię tym razem naprawdę. One tam, na tejAntarktydzie, to pewniejedzą sople powiedział wesoło jeden zkrólików, a reszta wybuchnęłagłośnymśmiechem. Zofia zrozumiała, że mimo misternego przebrania iwspaniałejgryaktorskiej,została jużwcześniejrozpoznana. Nawetgdybym zjadłamarchewkę, to i tak na nic powiedziała rzucając po powrocie dodomuw kąt czapkę. Nie ma rady,idziemy we trójkępowiedziałem. ^a ADobrze, ale ty to z nimi załatwisz. Kiedy podchodziliśmydo królików usłyszeliśmygłosy: "Czarnyi Pingwin wracają zDużym! "Cześć, koledzy. Królik,ten Rudy, którywam dokuczał, cosię z nim stało? - spytałem. Chwilę patrzyły nanas, wreszcie któryśpowiedział:Ja tam nicniewiem,słyszałem tylko, że takiego jednegoKTOŚ zamknął w piwnicy, bo za bardzo podskakiwał, mimoże niejestkrólikiem. No tak. Wiecie już,cosię stało. Króliki byłymniej cierpliwe niżmyipostanowiły działaćnatychmiast. Zaaresztowały Gienia, mówiąc mu: "Posiedzisz,to się zmienisz". Mina Gienia,gdy go uwalnialiśmy,była już. , znacznie mniejpewna niż ta, zktórą roznosił dom w strzępy. I popatrzcie,co więcej,gdy przechodziliśmy obok królikówGieniozatrzymałsię i powiedział:- Przepraszam was,króliki. Iwas też - dodał. Nie ma sprawy, koleś powiedziały króliki tylkojuż więcejnie wykręcaj takichnumerów. I nie przezywaj nas. Masz szczęście,że Czarny, Pingwini Duży cię szukali, bo byśtak prędko niewyszedł. - Jaki Pingwin? spytałGienio, gdyusiedliśmy w czwórkęprzed lodówką. Nieważne odpowiedziała Zofia. HistoriadrugapływającekotyDeszcz padał jużdrugi tydzieńbez przerwy. Skakał po parapecie, malował na szybach rzeki iwypełniał powietrze nieustannym, cichym szumem. Koty siedziały osowiałe, każdy w innymoknie itylko co jakiś czas schodziły do kuchni, by podzielić sięwynikami obserwacji pogody. To, że siedziała każdy winnymoknie, nie oznaczało wcale, żesię pokłóciły iteraz obrażoneunikają swojego towarzystwa. To było specjalnie zaplanowane. Gienieki Zofia siedziały w oknach na pierwszym piętrze, każdewinnym pokoju, Herman przyklejał nos do szyby na parterze. U mnie bez zmian meldowałGieniek. U'mnieteż pada -zgłosiła się Zofia. A u mnie jakbytrochę mniej Herman był wyraźnieożywiony. Przecieżmówiłam ci, żebyś nie przyklejał nosa do szybyChuchasz na szybę, szyba paruje, ty nicnie widzisz idlatego trochmniej pada -wyrzuciła z siebie jednym tchem Zofia. - Obserwacjpogodowąnależyprzeprowadzać fachowo. Może i tak - Herman nie był skory do podejmowania dalszdyskusji na ten temat. W ogólekotybyły wyraźniezniechęcone. Nie kłóciły sięj;zwykle, nie miały zwariowanych pomysłów. Wszystko przez ten deszcz. Czy dom jestmocno przywiązany? zapytały mnie, kiedy ponownie spotkały się nadole i znowu okazało się,że pogoda bezzmian,to znaczy padana górze ina dole, i totaksamo. Przywiązany? Doczego i po co? zdziwiłemsię. żeby nie odpłynąć. Sam widziałem,jak domsąsiada odpłynął powiedział Herman. A czy przypadkiemnie zdawałoci się,boakurat zaparowałeśszybę odparłem. Może itak. Ale słońce to pewniejuż odpłynęło i niewiadomo, czy przypłynie zpowrotemHermanbył wyraźnie rozgoryczony. Pada i pada, na górze pada i na dolepada, dobrze, żew środkuniepada powiedział Gienio. Nie narzekaj, Gieniu powiedziałem. Sąmiejsca, gdziedeszcz pada przez prawiecały rok,a ich mieszkańcywcale nie majątak kwaśnychmin, jak ty teraz. Gdybym miałpiątą łapę,(o też bym nie narzekał, bobymmógł cały czas nosić zesobą parasolkę odpowiedziałGienio. - A takw ogóle, to gdziesą takiemiejsca, bo janic o nichnie słyszałem. Ale ja słyszałem - włączyłsię dowymiany zdań Herman. Na przykład wiadroz wodą. I ja słyszałam - pochwaliła się Zofia - to jest akwarium. Gieniek też chciał wymienićjakieś interesujące miejsce, wiecbez zastanowienia wypalił:Remizastrażacka! Wszystkie trzy propozycje puściłemmimo uszu, wiedząc, żezbytniewgłębianie sięw ten temat może przynieść niewłaściwerezultaty. Macie rację, iGienio też ma powiedziałem alenie dokońca. Bo jamyślałem o Anglii. Popatrzyły namnie, a potem zdziwione na siebie. A co to takiego? To krajna wyspie, słynny ztakiej pogodyjak ta za oknami nadolei na górze odparłem. A koty też tam są? spytały. Jak najbardziej. I mają cztery łapy? Oczywiście - przytaknąłem. Ja nie rozumiem, jak można chodzić cały czas na trzech łapach. Nobo jeśli mają cztery łapy i ciągle pada, to wjednej trzymająparasolkę upierał się Gienio. Chyba że mają pięć łap, tocoinnego dodał wzamyśleniu. Albo nieprzemakalnefutroz ortalionuzastanawiał się nagłos Herman. Albow ogóle nie wychodzą z domu uzupełniła Zofia. Wychodzą, ito na czterech łapach; może spróbujeciesię pobawić w angielskie kotypowiedziałem. Za wszelkącenęchciałem jeczymś zająć, bo gdy patrzyłemna ichsmutne miny, ich pesymistyczny nastrój wyraźnie ml się udzielał. -20. Chcesz, żebyśmy wyszły na dwór i zmokły. A jak wrócimy, topowiesisz naswsuszarni na sznurku, żebyśmy wyschły i będzieszmiał spokój. Tak?No, niezupełnie. Chcę, żebyście się czymś zajęły, to wtedypoprawią się wam humory i łatwiej będzie znieść to, że pada i pada. Przecież jesteśmy zajęte. Obserwujemy pogodę i czekamy ażsię poprawi. Czekanie toteż zajęcie. A może nie? spytała rezolutnie Zofia. Owszem,ale możecieczekać robiąc coś w tym czasie,a nietylko leżąc w oknie i krzywiąc nosy. Jak sięczymś zajmiecie, toczekanie minie szybciej i milej. I nie będziecie takie osowiałe;Zastanawiały sięprzez chwilęi wreszcie Zofiapowiedziała:No dobrze, tylko dajnamparasol. Zprzyjemnością. Inie martwcie się, żejak zmokniecie to powieszę was na sznurku. Po prostu wytrę was ręcznikiem. Nikt nikogo tutaj wycierał nie będzie,daj parasol -zażądały. Dałemim parasol iwróciłem do swoich spraw. Za jakiś czaswszedłem na górę. Siedziały we trójkę na parapecie, pod parasolem,który trzymał Gienieki gapiłysię na padający deszcz. Jesteśmy zajęte zabawąwyjaśniła Zofia. Bawimy się w angielskie koty obserwujące pogodę. Jeśli chceszznać sytuację, to informujemy, że u nas pada. Jak zwykle zrobiłycoś po swojemu. Niebyło innej rady,musiałem sam im coś wymyślić. Skoro już jesttyle wody dookoła,tomożegdzieś popłyniecie,na przykład do Anglii isame sprawdzicie, jak to z tymi angielskimikotami jest naprawdę. Żeby popłynąć, musiałybyśmy wyjść z domu, a tam padai nas tozupełnienieinteresuje odpowiedziała Zofiaw imieniucałej trójki. WPopłyńcie na niby. Zbudujciestatek i. Chyba łódź podwodną - wpadła mi wsłowo Zofia. No toróbcie, co chcecie, ja wychodzę. Cześć! Cześć! - odburknęły, wyraźnie urażone faktem,że zostawiamje sam na sam z deszczem. Właściwie przerwał ciszę Gienio to możerzeczywiściepopłyniemy,przynajmniej zwiedzimy trochę świata. -22. Statek zbudujesz chyba z ziemniaków z piwnicy. Zofiabyładziś wyraźnierozdrażniona. Możemy popłynąć w łóżkuDużego starał się jakoś uratowaćswój pomysł Gienio. Codziennie wieczorem płynieszichyba ciągle w tęsamą stronę,bo spotykamy się zawsze rano podlodówką - Zofia była bezlitosna. Nie musimywcale budować statku wyrwał sięzzadumyHerman. Statek jest. Gdzie? z nadzieją w głosie jednocześnie zadali topytanieZofia i Gienio, bo jużmieli serdeczniedosyć tkwienia w jednym,nadodatek otoczonym deszczem miejscu. Nadole. Fortepian Dużego. Gienka i Zofię zamurowało. Przecieżto oczywiste. Nie dość, zejest z drewna, czyliświetnie utrzymuje sięnawodzie, to jeszcze można na nim pograć, żeby się rejs niedłużył. Chwilę później całatrójka zbiegała w dółkrzycząc zradości. Wręczidealny statek do odpłynięcia! Herman, jakoautorwspaniałego pomysłu,czuł się w tej chwili znaczniej lepiej niżwtedy, kiedy zaparowywałszybę. Musimy tylko zabrać najważniejsze rzeczy i możemylecieć, toznaczy płynąć Zofia w jednej chwili odzyskała werwę. To ja skoczępo telewizor i lodówkę Gieniekteż w niczymnie przypominał kota jeszcze przed chwilą obserwującego przezszybę pogodę, albo zajętego zabawąw angielskie koty. Lodówkę i telewizor zostawDużemu Herman był bardzowspaniałomyślny. Popłyniemy tam, gdzie na jednegokota przypada jedna lodówka i jeden telewizor, aleani jedna kropla deszczu. Igdzie możnacały dzień wygrzewać futrow słońcu. Tak jest, kapitanie krzyknął Gienio. Całkowicie się zgadzam, mogąbyć nawetdwie lodówki! Czuję się jak rozbitek opuszczającybezludnąwyspę. - Herman był wniebowzięty. Chyba bezkocią sprostowała Zofia. Bezludną. Przecież Dużegonie ma, bo wyszedł, a my jesteśmy. Ale pewnie wróci wtrąciłsię Gienio. Gieniek, ty nie kombinuj, tylko szybko pakuj graty- Bezkocia,czy bezludna obojętne. Grunt, że zaraznas na niej nie będzie. Kiedy jużspakowaływszystkie potrzebne rzeczy, to znaczy kiedyokazało się,że jest to raczej niemożliwe, chociaż Gienio upierał się,żeby zabrać jednak na wszelki wypadek lodówkę, bo może się okazać, że angielskie koty to sknerusy, Herman zaś takbardzo był przyzwyczajony do mojego łóżka, że nie wyobrażał sobie życia bez niego,a Zofii nie powiodła się próba zdemontowania kaloryfera, i kiedyustaliły, że ostatecznie nie będą zbyt daleko żeglować, a jeśli już, tonajwyżej wyślę im paczkę z rzeczami nadszedł czas uroczystegoodbijania od brzegu. Kotyweszły na fortepian i. Zrzućcie cumyzakomenderowałKapitan Herman. BUMS. ten bnmsbył bumsem Zofii, która tym razem niespadła zfortepianu sama, a zpomocą Młodszego Majtka Gieńka,któremu, jak się tłumaczył, pomyliła się po prostu z cumą. Pierwsza próba nieudana. Jeszcze raz! Zrzucićcumy! zakomenderowałponownie Kapitan Herman. BUMS. ten bums należał do Kapitana Hermana, któregozrzuciłMłodszy Majtek Gieniek, bo pomyliło mu się po raz drugi. Zrzucić cumy po raztrzeci! KapitanHerman, jako rasowyKot Morski,zachowywał zimną krew. BUMS. rozległo się znowu itym razembył to bumsMłodszego Majtka Gieńka, który zrzuciłsam siebie, bo jak sięwreszcie okazało, nie bardzo wiedział, co tosą cumy. Nic się nie martw, każdy w swoim życiu musi kiedyś popłynąć, ja też płynę po raz pierwszy pocieszyła go Zofia. I teżniewiem,coto takiego tecumy. Herman, co to są te cumy? Nie pamiętam. Widziałem w programie o statkach, że kiedyzrzucalije, to statekodpływał, więc jeśli chcemyodpłynąć, toleżmusimy je zrzucić. Co tu zrobić? zastanawiała się Zofia. Już wiem, zrzucimysiebie nawzajem, ajak wróci Duży, to nam wyjaśni, o cochodziz tymi cumami. BUMS, BUMS, BUMS płyniemy. I popłynęły, śpiewając takąpiosenkę:Usłyszałem, ze lodówkaktoś otwiera! Usłyszałem,że lodówkę ktoś otzuiera! Więc przyszedłem, by zobaczyć,Więc przyszedłemby zobaczyć,Czy coł nie ma w tej lodówce do zjedzenia'. Dla mnieeeeeeel OjeeelZa jakiś czas Gieniek powiedział, że jest fajnie, tylko za bardzokołysze, i onmarynarzom niezazdrości. Na dodatek zaczął grymasić, żechybajednak nieprawidłowozrzucilicumy, boon ciąglewidziprzed sobąpółkę z książkami, a nie przypomina sobie, żeby półkęzabierali w rejs, więc skoropłyną, to dlaczego ona ciągle tu jest? Możliwe, że osiedliśmy na mieliźnie wytłumaczył mu Kapitan Hermanalbo że bardzo, ale to bardzowolnopłyniemy. To płyńmy szybciej zaproponował Gieniek. Nie możemy. Gieniu, przecież nie znamy miejsca, do któregopłyniemy i nie wiemy, jak się tam płynie wyjaśnił cierpliwieHerman. No i coz tego? Chcesz sięrozbić i utonąć? spytała Zofia. To dlaczego nie wzięliśmy mapy? - dopytywałGieniek. Bo jest tylko samochodowa. Statkowej Duży nie ma - odpowiedziała Zofia. To mamy tak płynąćniewiadomo dokąd, aż dopłyniemy? Toja się zdrzemnę. Obudźciemnie, kiedy już będziemy namiejscu. Przestań grymasić. Popłyniemy na latarnię morską powiedział Kapitan Herman. Na brzegustoilatarnia morskaijej światłopokazujekierunek. Proste? A skąd weźmiemy latarnię? zainteresował się Gienio. Też proste. Weźmiesz do łapy latarkę Dużegoiwskoczysz nakanapę, a my do ciebie dopłyniemy. ^^Ht \N-. Będę latarnią morską! powiedziałz dumą dosiebie Młodszy Majtek. -Dobrze - Kapitan Herman oceniłGieńka z latarką na kanapie. Nawetbardzo dobrze, tylko musisz się jeszcze powoli kręcić w kółko, a my dociebie dopłyniemy. Jasne! powiedział GienioLatarniaMorska. - Na jakimbrzegu jestem tą latarnią? Na razie nie wiem. Jak dopłyniemy, to spytamymieszkańców. Oninam powiedzą. - Ale tu nie ma nikogo oprócznas - zmartwił się Gieniek. Myślisz,żebędą stać pod latarniąi gapić sięwmorze, czy cośnie płynie? Siedzą wdomach. A gdzie są te domy? -Gieniek, albo jesteś latarnią, albo kotem zadającymtrudnepytania. Zdecyduj się odpowiedział Herman zmęczonyjuż tymwypytywaniem. Gienio zacząłsię kręcić zlatarką. Po paru obrotachprzewróciłsię na kanapę. - Za-za-zakręciłomi się w głowiewyjąkał. Awaria skomentowałaZofia. I co teraz zrobimy? -Tymożesz być latarnią, proszę bardzo zaproponował jejGieniek. - Mnie się kręci w głowie od samego patrzenia na ciebie. Wracajna statek. Popłyniemy znaną trasą, zamiast doAnglii dokuchni. I tak je zastałem. -27 - Zamiast obserwacją zajmujecie się kompozycją? Płyniemy. Świetnie, todopłyńcie do okna i zobaczcie, jaka jest pogoda. Deszcz dawno przestałpadać, alepływające koty nawet tego niezauważyły. Stałyteraz wotwartym oknieipatrzyły na sunącąponiebie tęczę. Dopłynęliśmy tam, skąd wypłynęliśmy, aleteraz jest tuzupełnie inaczej - powiedział Herman. Czasami trzeba wypłynąć, żeby dopłynąć. ale inaczej. Dobrze, że mieliśmy latarnię morską. Zawsze powinna być jakaś latarnia morska. To biegnijmy złapaćtęczęwyrwał się Gienio. Tyto masz zakręcone pomysły odparłHerman. I wszystkietrzy koty wrzeszcząc radośnie wybiegły na podwórko. Historia trzeciaA^latające kotyZaczęłosię od tego,że pokazałem moimkotom, jak włącza sięi wyłącza telewizor. Zwyklewyganiałem jez sypialni, gdy chciałemcośobejrzeć, bo w ichtowarzystwie nic przecież nie możnabyło spokojnie robić. Odnosiło to jednak tylko taki skutek, że przezpół dniademonstracyjnie nie odzywałysię do mnie, robiącobrażone miny,że przecież oneteż, skoro ze mną mieszkają, mają prawo,i tak dalej. Wreszciedlaświętego spokoju pokazałemim,do czego służy piloti jak zmieniać programy. Liczyłem na to, że może będą zainteresowane koncertami, ale one stwierdziły, że to, co ja lubię, to kociamuzyka i ichto nic a nic nie interesuje. Po czym oglądały audycjei filmy, które przyprawiały mnie o zawrót głowy. Oczywiście, jaksię domyślacie, zupełnie nie zwracały uwagina to, która jest godzinai czy ja śpię. Rozpychały się na łóżku, zaśmiewając się głośnoze swoich komentarzy. Na mo)e uwagi odpowiadały, że to przecieżja postawiłem wsypialni przedłóżkiem telewizor. Więc o co chodzi? No właśnie, o co chodzi? Tego dnia zbudziły mnie rano,walcząc o to, kto będzie siedziałz lewej, a kto z prawej strony łóżka. Co?Znowuulica Sezamkowa? zapytałem, kiedy już ustaliłyprawidłową kolejność. Może ponumerujecie miejsca i pobawiciesię w kino? miałem mimo wczesnej porydobry humor. Wodpowiedzispojrzałyna mnie z politowaniem. Leż cicho i nie przeszkadzaj powiedział Gienio. To ty nieśpisz? zdziwił się Herman. Dopieroszósta rano,patrzcie,jaki ranny ptaszek mówiąc to szturchnął Gienia iobaj sięroześmieli. Jest film o samolotach wyjaśnił Gienio. Pasażerskich uzupełniła Zofia itrącając łapą Hermana dodała; daj głośniej. Przez chwilęgapiły się wekranbez słowa,a ja wraz z nimi. Ciszęprzerwał Gienio, wyraźniezachwyconytym,co siędziałow telewizorze. Już wiem, kimbędę, jak dorosnę wyszeptał. SamolotemPasażerskim. Nie chcę cię martwić. Gieniu wtrąciłem rozbawiony alejak dorośniesz będziesz dużym kotem, a nie samolotem. Koty niemogą byćsamolotami,wogóle,a zwłaszczapasażerskimi. : A dlaczego? -podchwytliwie zapytał Herman, który jak pamiętacie był już w odróżnieniuod Gienia dorosłym kotem, ale jegozachowanie wniektórychsytuacjach wskazywało na coś zupełnieinnego. Bo nie mogą brać na pokład pasażerów. Taka odpowiedźwydawała misię w tym momencie najwłaściwsza. Aha!posmutniał Gienio,alezarazznalazł wyjściez sytuacji. No to będę kierowcąsamolotu. Kierowcą mogę być? Co?Pilotem sprostowałem. Kierowca samolotu to pilot. A ja będękierowniczką, czyli pilotkąodezwała się Zofia. Ty mogłabyś być stewardesą, gdyby koty mogłybyć pilotamilubstewardesami. Ale koty chodząpo drzewach i mruczą nadobranoc uciąłem tę bezsensowną wymianę zdań. Niedość,że mniebudzą rano i że oglądają telewizję, to jeszcze wciągają mnie wdyskusję, z której to,jakznam moje koty,nic dobrego nie może wyniknąć. Zostawiłemje przed telewizorem. Lepiej niechtak siedzą i oglądają, przynajmniej wiem,co robią. I to był, niestety, mój błąd. Dlaczego? Posłuchajcie. Następnego dnia ranoobudziły mnie wrzaski dochodzące z łazienki. Wyglądałoto nadość poważną awanturę. A właśnie, że ja będę krzyczał wściekleGienio. Ja byłempierwszy! A ja drugi! darłsię nie mniej wściekłe Herman. I ja będę! Oco chodzi? spytałem otwierając, drzwiłazienki. Herman iGienio siedzieli w wannie i trzymali się zafutra. Mojewejście nie zrobiło nanich żadnego wrażenia i darli się coraz głośniejprzepychającsię nawzajem. Zofia siedziała'i. boku i z wyraźnym zainteresowaniem przyglądała się, incydentowi. Chcąsię kąpać? spytałem Zofię, widząc, że z krzyczącymil szarpiącymi się nieprędko dojdę do porozumienia. Nie,cośty - oburzyła się Zofia - przecieżwiesz, że my, koty,nie lubimy wody. To po co siedzą w wannie? Toniewanna, tylkosamolot. Pasażerski wyjasntfa. W dalszym ciągu nie rozumiem, czemu om takwrzeszczą. Ojej zniecierpliwiła się Zofia. Nibytaki duży, a nie rozumie. Może darujeszsobie uwagi i wyjaśnisz mi, co się tutaj dzieje. O rany! To chy ba jasne. Kłócą się o to, który będzie pilotem. A ty? Co ja? O ile pamiętam,ty teżchciałaś być pilotem. To dlaczegonie kłócisz się z nimi? Przecież ja nie mogę być pilotem, tylko stewardesą, aoni niekłócą się o to, który z nich ma być stewardesą, tylko pilotem. To poco ja mam. Notak przerwałem jejlogiczny wywód. - Samci o tymwczoraj powiedziałem. Ale dlaczego jako stewardesa nie siedziszz nimi w wannie,o, przepraszamw samolocie pasażerskim? (Zauważcie, że znowu dałem się złapać i zacząłem brać udział w czymś,conic dobregonie wróżyło. ) Bo mam lęk wysokości wyjaśniła. A jakchodziszpo drzewach, to się nie boisz? Drzewo to drzewo, a samolot to samolot wyjaśniłafilozoficznie. Nie miałemczasu dobrze się nadtym zastanowić, bo Hermani Gienio zaczęli się okładać łapami. Macie w tej chwili przestać! zażądałem ostrym głosem, Nierozumiem zupełnie,o co ta awantura. W samolocie pasażerskim jestzawsze dwóch pilotów. Pierwszy i drugi. I obaj są tak samo ważni- dodałem szybko, wiedząc,że zaraz mogą pobić się oto, który mabyć pierwszym, a który drugim. Przestali. Co ty powiesz? zainteresowali sięobaj,a nie oszukujesz? Nie mam takiegozamiaru. Jest dwóch pilotów. Nie pamiętacie filmu? A teraz wyskakujcie z wanny,bo chcęwziąć prysznic. To weź go na górze powiedział Gienio. Bomy chcemy leciećdodał Herman. To lećcie, ale kiedy indziej. Dowidzenia. Wyszli niechętnie, ale byli najwyraźniejzadowoleni -ztego,żeobaj są pilotami. Ale nie na długo. Jeżeli chcesz zobaczyćdwawyrywające sobie sierść koty, tomogę cipowiedzieć gdzie są przywitała mnie następnego rankawyraźnie rozweselona Zofia. O co znowu imposzło? Odwóch pilotów. Każdy chce lecieć gdzie indziej, a samolotjest tylko jeden. Hi, hi zaśmiała się trochę dziwnie. Zszedłemna dół. Gienio i Herman siedzieli wwannie, tyłem dosiebie i nie odzywali się w ogóle. Co sięznowu stało? - spytałem. Z nim - powiedziałGienio, robiąc ruch głową do tyłu - wcalesię nie można bawić. Akurat! - zirytował się Herman w odpowiedzi - A kto chceleciećgdzieindzie)niżja? Co? Przypadkiemnie tenRudy? Jakto, nie ustaliliście, gdzie lecicie? jesteście pilotami jednegosamolotu i chcecie lecieć każdy gdzie indziej? Jak to jednego? Ja mamswój samolot- powiedział Gienio. A ja swój dodał Herman. Rozumiecieteraz,dlaczego siedzieli tyłem do siebie. Jeden miałswój samolot zjednego końca wanny, a drugi z drugiego. No tak. A ty co? spytałem Zofię- Nie bawisz sięznimi? No przecież sięnie rozerwęspojrzała na mniezpolitowaniem. Słuchajcie,mówiłemwam, żejest dwóchpilotów, ale w jednym samolocie. To nie znaczy, że każdy ma swójsamolot i lecigdzieindziej,tylko OBAJ prowadzą ten sam samolot - spróbowałem ichpogodzić. A to co innegoodpowiedzieli i zaraz zaczęli się kłócić, którastrona wanny jest dziobem, a któraogonem samolotu. Wreszciedoszli do wniosku, żedo prowadzeniasłuży ta z kranem i prysznicem. Czyli ta z Instrumentami Do Kierowania Samolotem. Pasażerskim. Kiedy wychodziłem z łazienki, już się pogodzili. A tyco? cofnąłem się w drzwiach, widzącjak Zofia gramolisiędowanny. Przecieżmaszlęk wysokości. Wzięłam aviomarin zaśmiała się stewardesa. Słucham? Wypiłam troszeczkęwaleriany. Koty sązdecydowanie gorsze niżdzieci. Aleto wcale nie bykoniec. Ich latanieprzybrało niebezpieczne formy. Wyobraźcie- 34 -. sobie, że obcięły moje dżinsy, bo jak mi później wytłumaczyły-potrzebowały niebieskiegomateriału na mundury, gdyż "Pilot bezmunduru jestjak samolot bez pasażerów". Na moje protesty odpowiedziały: Wielkie mi rzeczy, spodnie. i tak były podarte. Kupisz sobie nowe. Ale dżinsy tonie wszystko. - Kto zalał łazienkę? -spytałemjepewnego dnia, niewiadomopoco,bowidaćbyło, że są mokre, a na dworze była śliczna pogoda. Nie ciskaj się powiedziała Zofia. Pilot Gienio przez pomyłkęopuścił Dźwignię Prysznica, zamiast DźwigniHamulca. Wypadek przypracy,spowodowany bezpośredniąbliskościąInstrumentów do Kierowania z Instrumentami do Mycia powiedział Herman, pełniącyrolę Czarnej Skrzynki. - W wannie sąINSTRUMENTY do mycia - powiedziałem. -Nowłaśnie- wpadła miw słowo Zofia czy mógłbyśłaskawie na przyszłość nie zostawiaćw wannie mydła? Boostatniopilot się nanim poślizgnąłi stłukł sobie nos,przezco musieliśmy opóźnićstart. A potem wszystkie trzyuciekły, zostawiając mnie samego z zalaną łazienką. Imógłbyś wreszciewziąćprysznicna górę,to nie będzieszmusiałsprzątać, jak się komuśznowu coś pomyli krzyknął wpełnym pędzieHerman. -35. Dlaczego nieobejrzały filmu o niedźwiedziach zapadającychw sen zimowy? myślałem,zbierając wodę. Albo o medytującychmnichach. Tylko o Samolotach. Pasażerskich. Może zadzwonić dotelewizji, żeby zmieniliprogram? "Alenajlepsze było dopiero przedemną. Stałem pod drzwiami łazienki i prowadziłemz mmi taką otokonwersację. Jeżelizaraz nie otworzycie drzwi, to je wyważę,i gdzie są mojeprzeciwsłoneczneokulary? Mamy tajnylot. Próbujemy prototyp nowegosamolotu. Słyszałeścoś o szpiegostwie przemysłowym? A okulary? Sprawdź na nosie zarechotała Zofia, a za nią obaj piloci. No tak,chyba wszyscy dziś wzięli kociaviomarin. Comiałemrobić? Otworzyłem drzwi swoim sposobem. Towarzystwo siedziałorozbawione w wannie, czyli wsamolocie pasażerskim, a Pilot Gieniomiał na nosie moje okulary. O co chodzi? powiedział. Latamy coraz wyżej. Słońceraziw oczy. Słuchajcie powiedziałem stanowczomam dośćwaszych zabaw. Zajmujeciemi łazienkę, zalewacie ją,tniecie mojespodnie,zabieracie mojeokulary,aż strach pomyśleć, co wam jeszcze wpadnie du tych tutrzastych łebków. Mam tego powyżej uszu. Proszęlatać gdzie indziej. Czy Latające Kotymnie zrozumiały? No dobra, dobra nadąsane wychodziły z wanny. Jeszczetylko Pilot Gieniek złapał rączkę prysznica i powiedział:Halo wieża? Musieliśmy przymusowo lądować. Nie, nieterrorysta. Właściciel. I wymaszerowały gęsiego z łazienki. Przez dwa dni było cicho i spokojnie, koty były grzeczne i miłe,-36. alecoś kombinowały, bodochodziłymnie strzępy rozmów: "Na plecach "Wózkiem, wózkiem". Wreszcie wszystko się wyjaśniło. Zszedłemrano do łazienki i. Niby było jak zawsze, tylko wanna znikła. No tak. Wiedziałem,żezwykłąawanturąnicniewskóram. Trzeba fortelem. Wyjrzałem przez okno wanna stała w ogródku, a w niejtłoczyło się siedemkotów, w tym trzymoje, w mundurachi okularach. Na plecach, czywózkiem? spytałem, podchodząc do LatającychKotów. Koledzy pomogli powiedział Pilot Gienio. Dzień dobry! wrzasnęli chórem Koledzy Moich TrzechKotów. -37. "Grzeczne chłopaki" pomyślałem. Sam przecież powiedziałeś, żebyśmy latali gdzieindziej- uprzedziła moje następne zdanie Zofia. - Chyba się nie gniewasz,przecież nie zalewamy ci już łazienki. Nie, nojasne. - starałem się zachować spokój. -Właściwieto chciałbym polecieć zwami. A bilet masz? -wtrącił Herman - Bez biletu nie można. Nie bądźtaki zasadniczy - stanąłpo mojej stronie Gienio. Niech leci znami jako gość honorowy. 'teraz to gość honorowy, aw domu tylko utrudniał- gderałHerman. - Tylko że my lecimy do kolegów - pokazał łapą zasiebie. Dzień dobry! wrzasnęli Koledzy porazdrugi- To niedaleko,tużza rogiem dodaliznowuchórem. To się jeszcze okaże, gdzie polecimy- powiedziałem, wsiadającdo wanny, czyli samolotu. Pasażerskiego. Co się okaże? - spytał Gienio patrząc namoją rękę. Nie wygłupiaj się, Duży. Nachyliłem siędo Stewardesy Zofii. Proszę powiedzieć pilotom,że ten rewolwer na wodę jest naładowany moimpłynempo goleniu. Którym? spytała Zofia, drżącym głosem. Wściekłym Psem. Fuj!skrzywiła się całatrójka. Przepraszam kolegówodwróciłem się do czterech pozostałych kotów ale to jest porwanie i lecimy zpowrotem dołazienki. Aha, to znaczy, że jesteśmy zakładnikami? O ile się nie mylę, jeszczenie wystartowaliśmy powiedziałempatrząc na nich znacząco. Od razu pojęli, o co chodzi. No, to my musimy lecieć, bo przypomnieliśmy sobie, że chybanie wyłączyliśmyżelazka z kontaktui nie zamknęliśmy okna do. piwnicy, jeszcze się cośspali, albo ktoś ukradnie żelazko wyjaśnilimoim kotom. To na razie krzyknęli chórem ipobieglidosiebie. "Rezolutne chłopaki" pomyślałem. Na plecach, czy wózkiem? spytałem sterroryzowaną załogę. Chyba pomożesz zrzedły im miny. Nie powiem wam,co usłyszałymoje koty, gdy wnosiliśmywannędo domu. Jeżeli niedomyślacie się, to spytajcie kogośstarszego, on wam z pewnością powie. Za karę otrzymały całkowity zakaz oglądania telewizji. Pierwszy raz słyszę, żeby karę ponosili porwani, a nie porywaczmruczał doGieńka Herman. Co za świat. Wannawróciła na miejsce iod tego zdarzenia koty unikałyłazienki. Właśnie dziśśniło mi się, jak tańczą na dachu wświetle księżyca, trzymając się za łapki i mrucząc jakąś melodię, i wszystkodookoła jest tak miłe i miękkie jak może być tylko sen, gdy wtemzbudziłmnietupot wsypialni itrzy proszącegłosy:Darujnam karę, jestfilm o kosmonautach. No tak,tojest coś. KSIĘŻYC, PLANETY, STATKI KOSMICZNE. Dobranoc. Historia czwartacyrkowe kotyDzień byłciepłyi miły, chociaż nieświeciło słońce. Po niebieganiały się chmury, lada chwila mógł spaść deszcz iw ogóle był totaki dzień, że tylko usiąść izająć sięksiążką. Koty siedziały nabalkonie i z zadartymi głowami przyglądały się niebu. Ciekawe, gdzieone tak biegną? powiedział Gienio. Chmury? Może spieszą się na autobus zastanawiałsię nagłosHerman. E tam skrzywił się Gieniowidziałeś kiedyś na niebie przystanek autobusowy? Nie widziałem. No właśnie. Toskąd autobus? Już wiem - ucieszyłsięGienio pochwili uciekają przed wiatrem. A dlaczego? -włączyła się Zofia. Żeby ich nie złapał, to proste Gieniopopatrzyłna Zofię z wyraźną wyższością, że on, chociaż młodszy, wie takie rzeczy,a ona nie wie. A po coma je łapać? Bo nie mają biletu na niebo, a wiatr jest kontrolerem, więcuciekają żeby nie zapłacić kary wypalił Herman. Niebo to nie autobus,albo kino, że trzebamieć bilec sprzeciwiła sięZofia. Ani meczpiłki nożnej wtrącił Gienio i zaraz radośnie podskoczył. Nojasne! One grają z wiatrem wpiłkę! A gdzie jest ta piłka? spytałaZofia,bojej nie widzę. Teraz jest poza boiskiem,ktoś ją wykopał naróg wyjaśniłGienio. A ktosędziuje? spytał tym razem Herman, bo niewidzę. Sędziuje? zdziwił się Genio. No tak,kto jest sędzią igwiżdże? Skoro chmury grają z wiatrem w piłkę, toktosędziuje? Bez sędziegonie magry. Musi byćzgodniez regulaminem. Inaczej nie liczy się. Może poszedł po piłkę Gienio zmarkotniał. Lepiej idź ity,to sobie pogramy, a o chmury zapytamyDużego. Wiem, już wiem! Gienio znów podskoczyłzradości, tymrazem znacznie wyżej to chmurygrają zesobą w piłkę, awiatrim sędziuje. Przecież wiatr gwiżdże! i co wy na to? No wiesz. Herman podrapał się za uchem. Może itak, chociaż sędzia musi być ubrany w czarno-biały strój, tak jak Zofia, a janie wiem jak wiatrjestubrany, bo go nie widzę. Bosiedziszza daleko uciąłkwestię Gienio. Ciekawa jestem, czygdybytaką chmurę przekłuć, to by spadła? - odezwała się trochę odrzeczy Zofia. Dajmy im spokój, niechsobie grają. Herman niebył takipewien, jak to jest z tymi chmurami i wiatrem, a pytanieZofii całkowicie przerastało jego siły, więc jeszcze razzaproponował:Chodźmy teżpograć. A kto będzie sędzią? spytał Gienio. Zofia. Kaftanik już ma, a gwizdek weźmiemy od Dużego. No, dobrazgodziłasię Zofia. Trochę boli mnie łapa, więcl tak nie mogłabym biegaćpoboisku, ale następnym razem ktośinnybędzie sędziował. Lodówkazamkniętapowiedziałem, gdy wbiegli na wyścigido kuchni. Koty zatrzymały się koło stołu,zaktórym siedziałem i czytałemksiążkę. Tobie tylko jedno wgłowie powiedział Herman, a Gieniododał:Daj gwizdek. Niemamowy, właśnieczytam inie chcę żeby mi ktośprzeszkadzał. Idźcie gwizdać na podwórko. -43. Daj gwizdek powtórzył Gienio, a Zofia jak zwykle czujnadodała, że żeby iść stąd gwizdać na podwórko, to muszą miećgwizdek, a gwizdek mam ja. A żeby one miały i mogły gwizdaćnapodwórku, to muszę im go najpierw dać. WywodyZofii zawszedoprowadzały mnie do kapitulacji irezygnacji. No dobrze, dam wam gwizdek, ale znikniecie z domu. Nie odpowiedziały. To wam go nie dam. Możecie gwizdać na łapach. Chodzi o to, żemamy mecz. JestemsędziąpowiedziałaZofia aboisko jestw dużym pokoju, więc nie możemy zniknąćz domu. Wiedziałem już, że z czytanianici. Grając ostatnim razem powywracały krzesła istłukły wazon,aż zadzwonił sąsiad z prośbą o kupienie mu nowego mieszkania, gdzieśz dala od mojego domu, toprzestanie dzwonić z pretensjami o ten hałas. Nie dam wam. Ostatnim razem tak się darłyście,że samewiecie, cobyło. Ostatnimrazem graliśmyw rugby, a teraz gramy w piłkęnożną. To kulturalnagra, jeślinie ma kibiców sprostował Herman. Aty przecież będziesz czytał, a nie kibicował. Dobrze, tylkożebym wasnie musiałrozdzielać, jak sięzaczniecie lać. Od rozdzielania jest sędzia, czyli ja wtrąciłaZofia. Wrazieczego dostanąpo czerwonej kartce i usunę ich z boiska. Innego nie mam powiedziałem, dając im gwizdek z, czajnika. Albo ten,albożaden. Niechbędzie. Sędzia Zofia gwizdnęła na próbę, apotempobiegła za Gieniem i Hermanem na boisko. Wtym czasie zawodnicy wybrali już swoje bramki, araczejwylosowali, bo Herman czuwał nad tym, by wszystko odbyło się. zgodnie z przepisami. Zofia zajęła miejsce na fortepianie, żeby jejnie poobijali, gdy będą szaleć na boisku, i dała gwizdkiem sygnałdo rozpoczęcia meczą. Jak tak będziecie grali, to sędzia wam w ogóle nie jestpotrzebny powiedziała po pięciu minutach meczu. Powiedziała tak dlatego, że Gienio i Herman stali niczym wmurowaniw swoich bramkach, a piłka leżała pośrodku pokoju. Pilnuję bramki, żeby miniestrzelił gola powiedział Hermando Zofii. Jestem bramkarzem, abramkarz nie lata poboisku powiedział Gienio do Zofii. W takim razie zmieniamy zasady powiedziała Zofia. Sędziawchodzi na boisko i strzela wam gole, a ten, któremu strzeliwięcej, przegrywa. To lepiej powiększmy bramki i zmniejszmy piłkęzaproponował Gienio. To nic nie da. Będziecie stali w większych bramkach i gapili sięna mniejszą piłkę. Już lepiej grajcie bez piłki. Albo bez bramek dodałem, stając w drzwiach pokoju. Ciszaw czasie meczu wydałami się dziwna, więc poszedłemzobaczyć, co się dzieje i przez chwilę przysłuchiwałem się ich dyskusji. Co masz na myśli? - spytał Herman. To, że jak będziecie grali bez bramek, mecz zakończy sięwynikiem bezbramkowym, a co za tym idzie, bez bójki na koniec,że ktoś oszukiwał. Ty te twoje pomysły powinieneśgdzieś zapisywać, Dużyparsknął Gienio.