Tomasz Maciej Trojanowski:Kocie historie. Jest to pierwsza książka pana Trojanowskiego opowiadająca o Dużym i jego kotach. Następna to:Julka i koty,. Polecam! Zofia P., która książkę zeskanowała. TOMASZTROJANOWSKIKOCIE HISTORIEIlustrowała:MALWINA WIECZOREKPHTLTP WILSON - WARSZAWA. Philip Wilson WarsawWarszawa, ul. Szpitalna 6/17Tel. 827-65-12, 827-96-27Wił. Koncepcja serii:( Anna Skrabalak - MulićAneta SyrówkaYKorekta:Barbara WiśniewskaRedakcja techniczna:Aleksandra NapiórkowskaISBN 83-85S40-92-3Copyright tekst: Tomasz TrojanowskiCopyright ilustracje: Malwina WieczorekCopyright Wydawnictwo Philip Wilson, Warszawa 1997Wszelkie prawa 7astizeżone. Żadna część lub całośćnie może byćreprodukowana w jakiejkolwiek formiebez wcześniejszej zgody Wydawcy. WYDAWNICTWOPHILIP WILSON -WARSZAWA^Jw -^O/^. Historia pierwszaHerman, Zofia i Gieniek. Dzieńdobry - przywitał mnie tego dnia sąsiad. Sąsiadzatrzymał się przed furtkąogródka, w którym stoimójmały domek, i zwyraźnym zainteresowaniem przyglądał sięoknommojego małegodomku. Dzieńdobry odpowiedziałem, a potem stanąłem obok sąsiada i sam nie wiedząc czemu'zacząłem przypatrywać się oknommojego małego domku. Musi mi panzdradzić po chwili odezwał się sąsiadw jakisposób osiągnął pan tak wspaniałe wyniki? Wspaniałe wyniki w czym? spytałem,bo niebardzo wiedziałem, o co muchodzi. Jak to w czym? W hodowli! Whodowli czego? nie rozumiałem dalej. Oj,proszę pana, niech pan nie będzietaki skromny. Przecieżwidać jak na dłoniodpowiedział sąsiad. Widać, co? Jedynarzecz, jakąw tym momencie widziałem, to był mójmały domek. A domki, jakwiadomo, nawet te małe, budują(najczęściej z cegieł) murarze. Więc o hodowli i wspaniałych w niejwynikach w tym przypadku nie może być mowy. No dobrze powiedział sąsiad. Tetrzy różnokoloroweplamy za oknem, przecież wyraźnie widzęi poznajępo kształcie, żeto. są jakieś nowe gatunki kwiatów, które pan wyhodował. Dlatego pytam,Jak panto zrobił, bo przyznam się panu, sam chciałbym miećtak wspaniałe rośliny w domu. Zwłaszcza ta nastroszona, czerwona,topewnie piwonia ostrrokwiatowa? Zgadłem? ' Dopieroteraz zobaczyłemto, na co patrzył mój . sąsiad. Rzeczywiście, te trzy różnokolorowe plamy jedna czarna, druga czerwonai trzecia biało-czarna prezentowały się nad wyraz okazale. Rzeczw tym, że to niebyły nowe gatunki kwiatów,tylko stare gatunki^ czegoś zupełnie innego. To bardzo prosteodezwałemsię, kiedy zastanowiłem sięjużnadnajwłaściwsząodpowiedzią. Wystarczyotworzyć lodówkę. Proszę? spytał sąsiad. Wystarczy co? Wystarczyotworzyćlodówkę. Tylko tyle? Tak.Wystarczy otworzyć lodówkę, aone same się już wyhodują. Mało tego: zejdą zoknai nawyścigi pogalopująpod nią. Sąsiad przez chwilę przyglądał misię bez słowa,aż wreszcie,robiąc krok do tyłu, zapytał:Wszystkie trzy galopują pod lodówkę? ' Wszystkietrzy,a pierwsza ta ruda. Ionateż najszybciejje. No to, wie pan, ja się właściwiespieszę powiedział sąsiadi szybkosię ze mną pożegnał. A odchodzącparęrazy nieufnie spojrzał namnie przezramię. No tak, nie ma co się dziwić,przecieżgalopujące rośliny, ito jeszczena wyścigi, nie zdarzają się zbyt często. Właściwie to nigdy. Chybaże na filmach rysunkowych. Tak rozmyślając otworzyłem drzwi mojego małego domku. Zachwilę byłemwkuchni i zacząłemrozpakowywać siatki z zakupami. No i właśnie. musiałem otworzyć lodówkę. Nie zdążyłem mrugnąć, kiedy już pod nią były, te niby-rośliny. Czy wyprzypadkiem nie jesteście chomikami? spytałem. A jak wygląda chomik? Ciągle je i je i ma wypchanejedzeniem policzki- odpowiedziałem zgodniez prawdą. Czy mógłbyśw takim razie podać nam lusterko, Duży? poprosiła jedna zniby-roślin. A po co wam lusterko? Jak to po co? Żeby sprawdzić jak wyglądamy ijeżeli wyglądamy tak jak chomik,to jesteśmy chomikami, a jeżeli nie, tonie. Dobrze, dobrze, wyglądacie takjak zawsze po czteryłapy,po jednymogonie, wąsy, i to. wszystko razem zawinięte wfutro. No tak, nie maco dłużej ukrywać pewnie już wiecie. Galopującerośliny to nie rośliny. A co? Lepiej spytać a kto? To moje trzykoty, które w słoneczne dni uwielbiają wygrzewać się woknie. Z daleka wszystkoprzecieżwygląda inaczej i stąd to zabawne nieporozumienie z sąsiadem. Jak widzicie, wcale nie skłamałem, że wystarczyotworzyć lodówkę. Moje koty mają słuch absolutny, jeżeli chodzio otwieranielodówki, a pomysłzwyjęciemdrzwi od lodówki, żebynie słyszały ak )e otwieram, jest pomysłem jednego zmoichkotów. TegoRudego. Ale zmieńmy temat. Skoro już wiecie, żerośliny to nie rośliny,a lodówka to lodówka, opowiem wamwięcej o moich kotach. Pierwszy znich toHerman. Do niedawna był malutkim czarnym kotkiem, tak małym,że nie potrafił wchodzić na schody. Z tego pewnie względu Herman większość czasu spędzał pod lodówkąi wrezultacie [ego dość szybko wyrósłna wielkiego czarnegokota. Nim tosię jednak stało, kiedy był jeszcze średnim kotem,jego ulubionym zajęciem było wchodzenie na drzewa. Aletylko wchodzenie. Schodziłwyłącznie w moim towarzystwie. Wyglądało to mnie) więcej tak. Wracam dodomu i już przy furtce słyszę jego głos,ochrypły odmiauczenia. Co sięstało? pytam. Nie mogę ze)ść odpowiadawszedłemTak wysoko,że nie widzę ziemi, bojęsię przelatujących samolotów, zrób coś! Jakmożesz nie widzieć ziemi? Nie wiem,możejestem krótkowidzem, amoże jest już ciemno. Zróbcoś, to znaczy,że mamwejść nadrzewo, chociażnie jestemkotem i zdjąć go z drzewa, chociażjestkotem. Dobrze, że nie widziałgo jakiśsąsiad, bopewnie byłby ciekaw, skądwziąłem tę dziwną czarną wiewiórkę. , Trudno, wchodzę po niego i tłumaczę, że to nie jest normalne i na drugi raz żeby się zastanowił, nim coś podobnego zrobi. - Widocznie wybrałem zbytwysokie drzewo. To tylko kwestiatreningu odpowiedział. Następnymrazem, gdy go zdejmowałem, był straszniezdziwiony. - Zupełnie nie wiem, jak to się stało tłumaczył mi już na dole- wszedłemtylkodo połowy. Widoczniedo tej drugiej. Nie maszpojęcia, jak trzebauważać dodał. - Zacznij od krzesłaporadziłem mu,ale udał, że niesłyszy. Sytuacja powtarzała się, i dopiero gdyzaproponowałem mu,żeby przeniósł się na drzewo na stałe,i gdy okazało się,że niemamożliwości przeniesienia razem z nimlodówki, zaczął sam dawaćsobie doskonale radę. Teraz myślę, że robił tospecjalnie. Nie schodziłniedlatego, że nie potrafił, ale dlatego, że musię nie chciało. Taki spryciarz. Drugiz kotów to Zofia. Zofiajest kotemdwukolorowym,czamo-białym. Ma białe skarpetki i białą plamę na mordce. Przez tęplamę wygląda tak,jakby dopiero co umoczyła pyszczek wmleku. Jak widzicie,Zofia jest kotem eleganckim. Znalazłem jąktóregośdeszczowego dnia. Siedziałana drzewie, była przemoczona i płakała,że jest jej smutno, że jest samotna. Przyniosłemją do domu i tak jużzostała. Herman ucieszył się, żebędzie miał z kim wchodzić nadrzewa i od razu wyjaśnił jej, do czego służy lodówka. Zofia ma dwa ulubionezajęcia. Pierwszym jest spadanie w nocyz kaloryfera. Nie robi tego specjalnie,po to,żeby ją podnosićz podłogi ikłaśćz powrotem na kaloryfer. Zasypiając, Zofia zapomina,że nie należy się za bardzo wiercić iw rezultacieo różnychporachsłychać miękkie i głośne BUMS, co oznacza, że kot właśniestracił kontakt zkaloryferem, a zyskałz podłogą. Drugim ulubionym zajęciem Zofii, w chwilach wolnych od spadania, jest bieganie, przeważnie w nocy, po klawiszach fortepianu. Myślę,żeto ma związek z koloremklawiszy. Są czarno-białe. Zofiajest też czarno-biała. Coś w tymmusibyć. W środku nocy słychać więc różne: bźdźwiąk,bźdźwięk, czasami z dodatkowym BUMS,cooznacza,żeudało jejsięspaść równieżz fortepianu. Akiedywołam: Zofia! Co robisz! Jest noc i chcę spać! Komponuję odkrzykuje niezmiennie. Wtedy schodzę nadół izamykając fortepian mówię:Następnym razemkomponuj w słuchawkach. Przerażające jest to,że udało jej się przekonać do swej pasji Hermana i wtedy komponują na osiemłap i jednoBUMS. Tak. A terazgłówny bohater historyjkio kotach, bo tak naprawdę historyjka o kotach zaczynasię dopierood tego miejsca. Oto Gienio. Gienio jest małym,rudym kotkiem. Nie chodzi podrzewach, nie komponuje inie BUm-suje. Jego ulubionym zajęciem jest rozrabianie wogóle. Polega to na tym, że zrywa firanki,przewraca książki na półkach, dokuczaZofii i Hermanowi, skaczącnanich i ciągnąc za ogony, gryzie idrapie meble. Jest jeszczecoś. Gienio absolutnieniezwracauwagi na zwracaniemu uwagi. Jakgrochem o ścianę. Mówimy mu naprzykład: "Gieniu, przestań. rozrabiać", aontrrrachwywraca kubki z kawą. Albo wskakujełapami domiski z mlekiem i potem skacze po podłodze, pozostawiającna niej białe ślady. - Chyba przeniosę się na drzewo powiedział kiedyś Herman,oglądając swój wytarmoszony ogon. -On chyba nie słyszy,co się do niego mówi -wtrąciła Zofia. Z góry doleciało nagle potężneBUMS. -Ciekawe, przecież niemogłam zleciećz kaloryfera nagórze,skoro siedzę tuz wami na dole - zauważyła Zofia. - Jeżeli znam się na BUMS-ach - powiedział Herman - to byłBUMSdoniczki z kwiatkami. Już czwarty wtym tygodniu. - Jak on siębędzietak dalej zachowywał, torozniesiedomnastrzępy stwierdziła zaniepokojona Zofia. -Zróbcoś, przecież toty go przyniosłeś,razem z tym całymjego rozrabianiem zażądał Herman. - Chyba widzicie, że z moim zdaniem też się nie liczy, a pozatym wy jesteście kotami, nie ja. Pogadajcie z nimjakkotz kotem. - Proponujęnaradę - powiedziała Zofia razemcośwymyślimy. -Na początek zróbmylistę przedmiotów atakowanych przez Gienia zaproponował Herman. - Dobrze - zaakceptowałaZofia. -Numer jeden - mój ogon - ciągnąłHerman. Numer dwa ogonZofii. Ty niemaszogona. Ale Gienio ma i też go atakuje udało mi się wtrącić. Dobra, piszemy ogólnie: OgonyzgodziłsięHerman,Krzesła. Kwiaty. Firanki dorzuciła Zofia. Możesz tak pisać do wieczora przerwałem mu. Cały domzostał zaatakowany przez Gienka. Dobra, piszemyogólnie: Dom. Trrrach! doleciało z pokoju obok. Za chwilęwpadł rozradowany Gieniek. Złapałemją! Uciekała w kółko, ale ją dopadłem! Kogo, Gieniu? spytałem nieśmiało. Wskazówkęod zegara. Tego na ścianie. I wybiegł łapaćdalej. Więc po conam ta lista? zwróciłem siędo zebranych, czyliZofii i Hermana. Będziemy wiedzieć, co atakuje najchętnieji. i co? zaczynałem mieć tegodość. Nooo, i wtedy, nooo, coś z tym zrobimy wyjaśniła Zofia. Aha, czyli gdyzaatakuje firanki, to jezdejmiemy inie będziemiał czego atakować. Czy dobrzezrozumiałem? zapytałem. O to chodzi, z pyszczkami to wyjąłeś, no właśnie, ale jestemmądra, co? Zofia była wyraźnie zachwycona sobą. Dobrze, toschowajcie ogony. Gdzie? spytałychórem. Nie wiem, do kieszeni, albo w reklamówkę. Teżcoś obruszył się Herman. To schowajcie dom, ogólnie zaproponowałem. Koty wyraźnieposmutniały. Pójdę i dam mu w ucho powiedział Herman. Jest odciebie znaczniemniejszy, ja też mogę mu przetrzepaćskórę, ale co z tego? -10.No właśnie. Gieniek w tym czasie wpadł do kuchni, gdzieodbywała sięnarada i położyłsię przed lodówką. On jestrozkoszny zauważyłaZofia. Jutro coś wymyślimydodała. Tymczasemnastępnego dnia przywitała nas kompletna cisza. Czyżby Gienio się uspokoił? Nie, po prostu zniknął. Pewnie poszedłdo ogrodu zaatakować mojedrzewa, jeszcze gotam nie było zaniepokoił się Herman. Coś ty, pewnie zaraz wróci i na początek zrzuci telewizormruknęła Zofia. AleGienio nie wrócił. Noi co, sprawa wyjaśniła sięsama zauważył wieczorem Herman,Był Gienio, nie ma Gienia,ja tam się cieszę. Naprawdę? spytałem. Nnnno nie, żartowałem, czarny humor. Właściwie to się niepokoję, czy coś mu sięnie stało. Nigdy na takdługo nie znikał. Następnego dnia Gienioznów się nie pojawił, zato pojawiło sięcosinnego. iż, Po naszym ogródku skaczą Dzieci Kangurów Długouchychzawyrokował Hermankończąc obserwację zza szyby. Istna inwazjaDzieci KangurówDługouchych, wyraźnie wesołych dodała Zofia. Czy mógłbyś nam wyjaśnić, skąd wziąłeś Dzieci KangurówDługouchych? spytały obakoty. Jak to skąd,spod lodówki w Australii zażartowałem. A widząc ich zdziwione miny wyjaśniłem:To nie żadnewyraźnie wesołeDzieci KangurówDługouchych, tylko króliki. Dziadek ma króliki ipewnie wypuścił je, żebysobie trochę pobiegały. Taaak? A dlaczegoone tak skaczą? zdziwiły się. Bo tak się poruszają odpowiedziałem. Zofia chwilę przypatrywała sięskaczącymzwierzętomi wreszciestwierdziła:To są podejrzane zwierzęta. Coś im za wesoło. Trze- ;-,";i'ba to sprawdzić. Herman, idź ''/'\'i udawaj, że chcesz wejść nadrzewo i spytaj je o Gienia. Herman wyszedł, a gdy za jakiśczas wrócił, zapytali go:No i co? Fałszywy alarm. One nic nie wiedzą wzruszył ramionamiHerman. A skąd jesteś takipewien? Przecież spytałem: "Halo, koledzy króliki, nie widziałyścieprzypadkiem Gienia? Takiego samego jakja, tylko innegokoloru iznacznie mniejszego? " A oneodpowiedziały:"TegoRudego? copowywracał nam miseczki z jedzeniem, przezywał odkłapouchów i chciałnas ciągnąć za uszy? Nie, nie widziałyśmy. "Skoro nie widziały, bo sametak mówią,to nic niewiedzą. Alefaktycznie, śmiesznesą te ich uszy, otak zademonstrowałHerman latają. One kłamią powiedziałastanowczo Zofia. Są sympatyczne ciągnął nie zrażony Herman itak śmiesznie marszcząnosy. Będziesz ty cicho! ofuknęłago Zofia. Musimy działać. Ale poco? Przecież nic nie. -13.Toskądwiedziały,ty czarnygłupaku, że Gienio jest RUDY? Przeczytaływ gazecie? To chyba lasne, skąd wiedziaływtrąciłem. Skoro przezywałje odkłapouchów, poprzewracałim miseczki zjedzeniemi chciał je ciągnąć zauszy. A na dodatek niebyłprzebranyza Hermana. Przebrany! wyszeptała Zofia. Mam pomysł. Pobiegła szybko na górę i zachwilę wróciła. Zobaczcie, co znalazłamw szafie z ubraniami. Założyła nagłowę zimową wełnianą czapkę z długiminausznikamii. Królik Zofia melduje się do akcji! Wmieszam sięw środowiskopodejrzanych idowiem się, o co chodzi. Muszę tylko poćwiczyćskoki i to śmieszne marszczenie nosa stwierdziła. Kiedyuznała, że potrafi już robić obie te rzeczy w miaręzadowalająco, wykicałana dwór. Chyba wywarła piorunujące wrażenie powiedział Herman. Chybatak przyznałem mu rację, chociaż widok zza szybyprzedstawiał sięraczej zabawnie, jeden skaczący bez przerwy fałszywy królik, czyli Zofia, i prawdziwe króliki bez ruchu przypatrujące się jej popisom. Zofia skakała najpierwz boku,później podkicała do królików. Siemanko - powiedziałamarszcząc nos. - Co siętak przyglądacie, królika niewidzieliście? Czarno-biały królik z uszami w czerwoną kratkę i pomponem. , na głowie! powiedział jedenze stojących do reszty. I nadodatekkrzywi się bez przerwy,jakby jadł cytrynę. Ciekawe. Przykicałam z Antarktydy - mówiła dalejnie zrażona pierwszą ocenąZofia. Trochę podobna do pingwinazarechotały króliki. Zofia,widząc że może byćrozpoznana, zatrzepotała uszami, czyli czapką. No cotak stoicie? zareagował jeden z królików. Kolega pewnie zmęczony podróżą, poczęstujcie go czymśdobrym. Ni stądni zowąd w łapkach wszystkich królikówpojawiły sięnarazmarchewki. Proszę bardzo,życzymy smacznego króliki uśmiechnęłysię szeroko. Zofia przestała skakaći skrzywiłasię tym razem naprawdę. One tam, na tejAntarktydzie, to pewniejedzą sople powiedział wesoło jeden zkrólików, a reszta wybuchnęłagłośnymśmiechem. Zofia zrozumiała, że mimo misternego przebrania iwspaniałejgryaktorskiej,została jużwcześniejrozpoznana. Nawetgdybym zjadłamarchewkę, to i tak na nic powiedziała rzucając po powrocie dodomuw kąt czapkę. Nie ma rady,idziemy we trójkępowiedziałem. ^a ADobrze, ale ty to z nimi załatwisz. Kiedy podchodziliśmydo królików usłyszeliśmygłosy: "Czarnyi Pingwin wracają zDużym! "Cześć, koledzy. Królik,ten Rudy, którywam dokuczał, cosię z nim stało? - spytałem. Chwilę patrzyły nanas, wreszcie któryśpowiedział:Ja tam nicniewiem,słyszałem tylko, że takiego jednegoKTOŚ zamknął w piwnicy, bo za bardzo podskakiwał, mimoże niejestkrólikiem. No tak. Wiecie już,cosię stało. Króliki byłymniej cierpliwe niżmyipostanowiły działaćnatychmiast. Zaaresztowały Gienia, mówiąc mu: "Posiedzisz,to się zmienisz". Mina Gienia,gdy go uwalnialiśmy,była już. , znacznie mniejpewna niż ta, zktórą roznosił dom w strzępy. I popatrzcie,co więcej,gdy przechodziliśmy obok królikówGieniozatrzymałsię i powiedział:- Przepraszam was,króliki. Iwas też - dodał. Nie ma sprawy, koleś powiedziały króliki tylkojuż więcejnie wykręcaj takichnumerów. I nie przezywaj nas. Masz szczęście,że Czarny, Pingwini Duży cię szukali, bo byśtak prędko niewyszedł. - Jaki Pingwin? spytałGienio, gdyusiedliśmy w czwórkęprzed lodówką. Nieważne odpowiedziała Zofia. HistoriadrugapływającekotyDeszcz padał jużdrugi tydzieńbez przerwy. Skakał po parapecie, malował na szybach rzeki iwypełniał powietrze nieustannym, cichym szumem. Koty siedziały osowiałe, każdy w innymoknie itylko co jakiś czas schodziły do kuchni, by podzielić sięwynikami obserwacji pogody. To, że siedziała każdy winnymoknie, nie oznaczało wcale, żesię pokłóciły iteraz obrażoneunikają swojego towarzystwa. To było specjalnie zaplanowane. Gienieki Zofia siedziały w oknach na pierwszym piętrze, każdewinnym pokoju, Herman przyklejał nos do szyby na parterze. U mnie bez zmian meldowałGieniek. U'mnieteż pada -zgłosiła się Zofia. A u mnie jakbytrochę mniej Herman był wyraźnieożywiony. Przecieżmówiłam ci, żebyś nie przyklejał nosa do szybyChuchasz na szybę, szyba paruje, ty nicnie widzisz idlatego trochmniej pada -wyrzuciła z siebie jednym tchem Zofia. - Obserwacjpogodowąnależyprzeprowadzać fachowo. Może i tak - Herman nie był skory do podejmowania dalszdyskusji na ten temat. W ogólekotybyły wyraźniezniechęcone. Nie kłóciły sięj;zwykle, nie miały zwariowanych pomysłów. Wszystko przez ten deszcz. Czy dom jestmocno przywiązany? zapytały mnie, kiedy ponownie spotkały się nadole i znowu okazało się,że pogoda bezzmian,to znaczy padana górze ina dole, i totaksamo. Przywiązany? Doczego i po co? zdziwiłemsię. żeby nie odpłynąć. Sam widziałem,jak domsąsiada odpłynął powiedział Herman. A czy przypadkiemnie zdawałoci się,boakurat zaparowałeśszybę odparłem. Może itak. Ale słońce to pewniejuż odpłynęło i niewiadomo, czy przypłynie zpowrotemHermanbył wyraźnie rozgoryczony. Pada i pada, na górze pada i na dolepada, dobrze, żew środkuniepada powiedział Gienio. Nie narzekaj, Gieniu powiedziałem. Sąmiejsca, gdziedeszcz pada przez prawiecały rok,a ich mieszkańcywcale nie majątak kwaśnychmin, jak ty teraz. Gdybym miałpiątą łapę,(o też bym nie narzekał, bobymmógł cały czas nosić zesobą parasolkę odpowiedziałGienio. - A takw ogóle, to gdziesą takiemiejsca, bo janic o nichnie słyszałem. Ale ja słyszałem - włączyłsię dowymiany zdań Herman. Na przykład wiadroz wodą. I ja słyszałam - pochwaliła się Zofia - to jest akwarium. Gieniek też chciał wymienićjakieś interesujące miejsce, wiecbez zastanowienia wypalił:Remizastrażacka! Wszystkie trzy propozycje puściłemmimo uszu, wiedząc, żezbytniewgłębianie sięw ten temat może przynieść niewłaściwerezultaty. Macie rację, iGienio też ma powiedziałem alenie dokońca. Bo jamyślałem o Anglii. Popatrzyły namnie, a potem zdziwione na siebie. A co to takiego? To krajna wyspie, słynny ztakiej pogodyjak ta za oknami nadolei na górze odparłem. A koty też tam są? spytały. Jak najbardziej. I mają cztery łapy? Oczywiście - przytaknąłem. Ja nie rozumiem, jak można chodzić cały czas na trzech łapach. Nobo jeśli mają cztery łapy i ciągle pada, to wjednej trzymająparasolkę upierał się Gienio. Chyba że mają pięć łap, tocoinnego dodał wzamyśleniu. Albo nieprzemakalnefutroz ortalionuzastanawiał się nagłos Herman. Albow ogóle nie wychodzą z domu uzupełniła Zofia. Wychodzą, ito na czterech łapach; może spróbujeciesię pobawić w angielskie kotypowiedziałem. Za wszelkącenęchciałem jeczymś zająć, bo gdy patrzyłemna ichsmutne miny, ich pesymistyczny nastrój wyraźnie ml się udzielał. -20. Chcesz, żebyśmy wyszły na dwór i zmokły. A jak wrócimy, topowiesisz naswsuszarni na sznurku, żebyśmy wyschły i będzieszmiał spokój. Tak?No, niezupełnie. Chcę, żebyście się czymś zajęły, to wtedypoprawią się wam humory i łatwiej będzie znieść to, że pada i pada. Przecież jesteśmy zajęte. Obserwujemy pogodę i czekamy ażsię poprawi. Czekanie toteż zajęcie. A może nie? spytała rezolutnie Zofia. Owszem,ale możecieczekać robiąc coś w tym czasie,a nietylko leżąc w oknie i krzywiąc nosy. Jak sięczymś zajmiecie, toczekanie minie szybciej i milej. I nie będziecie takie osowiałe;Zastanawiały sięprzez chwilęi wreszcie Zofiapowiedziała:No dobrze, tylko dajnamparasol. Zprzyjemnością. Inie martwcie się, żejak zmokniecie to powieszę was na sznurku. Po prostu wytrę was ręcznikiem. Nikt nikogo tutaj wycierał nie będzie,daj parasol -zażądały. Dałemim parasol iwróciłem do swoich spraw. Za jakiś czaswszedłem na górę. Siedziały we trójkę na parapecie, pod parasolem,który trzymał Gienieki gapiłysię na padający deszcz. Jesteśmy zajęte zabawąwyjaśniła Zofia. Bawimy się w angielskie koty obserwujące pogodę. Jeśli chceszznać sytuację, to informujemy, że u nas pada. Jak zwykle zrobiłycoś po swojemu. Niebyło innej rady,musiałem sam im coś wymyślić. Skoro już jesttyle wody dookoła,tomożegdzieś popłyniecie,na przykład do Anglii isame sprawdzicie, jak to z tymi angielskimikotami jest naprawdę. Żeby popłynąć, musiałybyśmy wyjść z domu, a tam padai nas tozupełnienieinteresuje odpowiedziała Zofiaw imieniucałej trójki. WPopłyńcie na niby. Zbudujciestatek i. Chyba łódź podwodną - wpadła mi wsłowo Zofia. No toróbcie, co chcecie, ja wychodzę. Cześć! Cześć! - odburknęły, wyraźnie urażone faktem,że zostawiamje sam na sam z deszczem. Właściwie przerwał ciszę Gienio to możerzeczywiściepopłyniemy,przynajmniej zwiedzimy trochę świata. -22. Statek zbudujesz chyba z ziemniaków z piwnicy. Zofiabyładziś wyraźnierozdrażniona. Możemy popłynąć w łóżkuDużego starał się jakoś uratowaćswój pomysł Gienio. Codziennie wieczorem płynieszichyba ciągle w tęsamą stronę,bo spotykamy się zawsze rano podlodówką - Zofia była bezlitosna. Nie musimywcale budować statku wyrwał sięzzadumyHerman. Statek jest. Gdzie? z nadzieją w głosie jednocześnie zadali topytanieZofia i Gienio, bo jużmieli serdeczniedosyć tkwienia w jednym,nadodatek otoczonym deszczem miejscu. Nadole. Fortepian Dużego. Gienka i Zofię zamurowało. Przecieżto oczywiste. Nie dość, zejest z drewna, czyliświetnie utrzymuje sięnawodzie, to jeszcze można na nim pograć, żeby się rejs niedłużył. Chwilę później całatrójka zbiegała w dółkrzycząc zradości. Wręczidealny statek do odpłynięcia! Herman, jakoautorwspaniałego pomysłu,czuł się w tej chwili znaczniej lepiej niżwtedy, kiedy zaparowywałszybę. Musimy tylko zabrać najważniejsze rzeczy i możemylecieć, toznaczy płynąć Zofia w jednej chwili odzyskała werwę. To ja skoczępo telewizor i lodówkę Gieniekteż w niczymnie przypominał kota jeszcze przed chwilą obserwującego przezszybę pogodę, albo zajętego zabawąw angielskie koty. Lodówkę i telewizor zostawDużemu Herman był bardzowspaniałomyślny. Popłyniemy tam, gdzie na jednegokota przypada jedna lodówka i jeden telewizor, aleani jedna kropla deszczu. Igdzie możnacały dzień wygrzewać futrow słońcu. Tak jest, kapitanie krzyknął Gienio. Całkowicie się zgadzam, mogąbyć nawetdwie lodówki! Czuję się jak rozbitek opuszczającybezludnąwyspę. - Herman był wniebowzięty. Chyba bezkocią sprostowała Zofia. Bezludną. Przecież Dużegonie ma, bo wyszedł, a my jesteśmy. Ale pewnie wróci wtrąciłsię Gienio. Gieniek, ty nie kombinuj, tylko szybko pakuj graty- Bezkocia,czy bezludna obojętne. Grunt, że zaraznas na niej nie będzie. Kiedy jużspakowaływszystkie potrzebne rzeczy, to znaczy kiedyokazało się,że jest to raczej niemożliwe, chociaż Gienio upierał się,żeby zabrać jednak na wszelki wypadek lodówkę, bo może się okazać, że angielskie koty to sknerusy, Herman zaś takbardzo był przyzwyczajony do mojego łóżka, że nie wyobrażał sobie życia bez niego,a Zofii nie powiodła się próba zdemontowania kaloryfera, i kiedyustaliły, że ostatecznie nie będą zbyt daleko żeglować, a jeśli już, tonajwyżej wyślę im paczkę z rzeczami nadszedł czas uroczystegoodbijania od brzegu. Kotyweszły na fortepian i. Zrzućcie cumyzakomenderowałKapitan Herman. BUMS. ten bnmsbył bumsem Zofii, która tym razem niespadła zfortepianu sama, a zpomocą Młodszego Majtka Gieńka,któremu, jak się tłumaczył, pomyliła się po prostu z cumą. Pierwsza próba nieudana. Jeszcze raz! Zrzucićcumy! zakomenderowałponownie Kapitan Herman. BUMS. ten bums należał do Kapitana Hermana, któregozrzuciłMłodszy Majtek Gieniek, bo pomyliło mu się po raz drugi. Zrzucić cumy po raztrzeci! KapitanHerman, jako rasowyKot Morski,zachowywał zimną krew. BUMS. rozległo się znowu itym razembył to bumsMłodszego Majtka Gieńka, który zrzuciłsam siebie, bo jak sięwreszcie okazało, nie bardzo wiedział, co tosą cumy. Nic się nie martw, każdy w swoim życiu musi kiedyś popłynąć, ja też płynę po raz pierwszy pocieszyła go Zofia. I teżniewiem,coto takiego tecumy. Herman, co to są te cumy? Nie pamiętam. Widziałem w programie o statkach, że kiedyzrzucalije, to statekodpływał, więc jeśli chcemyodpłynąć, toleżmusimy je zrzucić. Co tu zrobić? zastanawiała się Zofia. Już wiem, zrzucimysiebie nawzajem, ajak wróci Duży, to nam wyjaśni, o cochodziz tymi cumami. BUMS, BUMS, BUMS płyniemy. I popłynęły, śpiewając takąpiosenkę:Usłyszałem, ze lodówkaktoś otwiera! Usłyszałem,że lodówkę ktoś otzuiera! Więc przyszedłem, by zobaczyć,Więc przyszedłemby zobaczyć,Czy coł nie ma w tej lodówce do zjedzenia'. Dla mnieeeeeeel OjeeelZa jakiś czas Gieniek powiedział, że jest fajnie, tylko za bardzokołysze, i onmarynarzom niezazdrości. Na dodatek zaczął grymasić, żechybajednak nieprawidłowozrzucilicumy, boon ciąglewidziprzed sobąpółkę z książkami, a nie przypomina sobie, żeby półkęzabierali w rejs, więc skoropłyną, to dlaczego ona ciągle tu jest? Możliwe, że osiedliśmy na mieliźnie wytłumaczył mu Kapitan Hermanalbo że bardzo, ale to bardzowolnopłyniemy. To płyńmy szybciej zaproponował Gieniek. Nie możemy. Gieniu, przecież nie znamy miejsca, do któregopłyniemy i nie wiemy, jak się tam płynie wyjaśnił cierpliwieHerman. No i coz tego? Chcesz sięrozbić i utonąć? spytała Zofia. To dlaczego nie wzięliśmy mapy? - dopytywałGieniek. Bo jest tylko samochodowa. Statkowej Duży nie ma - odpowiedziała Zofia. To mamy tak płynąćniewiadomo dokąd, aż dopłyniemy? Toja się zdrzemnę. Obudźciemnie, kiedy już będziemy namiejscu. Przestań grymasić. Popłyniemy na latarnię morską powiedział Kapitan Herman. Na brzegustoilatarnia morskaijej światłopokazujekierunek. Proste? A skąd weźmiemy latarnię? zainteresował się Gienio. Też proste. Weźmiesz do łapy latarkę Dużegoiwskoczysz nakanapę, a my do ciebie dopłyniemy. ^^Ht \N-. Będę latarnią morską! powiedziałz dumą dosiebie Młodszy Majtek. -Dobrze - Kapitan Herman oceniłGieńka z latarką na kanapie. Nawetbardzo dobrze, tylko musisz się jeszcze powoli kręcić w kółko, a my dociebie dopłyniemy. Jasne! powiedział GienioLatarniaMorska. - Na jakimbrzegu jestem tą latarnią? Na razie nie wiem. Jak dopłyniemy, to spytamymieszkańców. Oninam powiedzą. - Ale tu nie ma nikogo oprócznas - zmartwił się Gieniek. Myślisz,żebędą stać pod latarniąi gapić sięwmorze, czy cośnie płynie? Siedzą wdomach. A gdzie są te domy? -Gieniek, albo jesteś latarnią, albo kotem zadającymtrudnepytania. Zdecyduj się odpowiedział Herman zmęczonyjuż tymwypytywaniem. Gienio zacząłsię kręcić zlatarką. Po paru obrotachprzewróciłsię na kanapę. - Za-za-zakręciłomi się w głowiewyjąkał. Awaria skomentowałaZofia. I co teraz zrobimy? -Tymożesz być latarnią, proszę bardzo zaproponował jejGieniek. - Mnie się kręci w głowie od samego patrzenia na ciebie. Wracajna statek. Popłyniemy znaną trasą, zamiast doAnglii dokuchni. I tak je zastałem. -27 - Zamiast obserwacją zajmujecie się kompozycją? Płyniemy. Świetnie, todopłyńcie do okna i zobaczcie, jaka jest pogoda. Deszcz dawno przestałpadać, alepływające koty nawet tego niezauważyły. Stałyteraz wotwartym oknieipatrzyły na sunącąponiebie tęczę. Dopłynęliśmy tam, skąd wypłynęliśmy, aleteraz jest tuzupełnie inaczej - powiedział Herman. Czasami trzeba wypłynąć, żeby dopłynąć. ale inaczej. Dobrze, że mieliśmy latarnię morską. Zawsze powinna być jakaś latarnia morska. To biegnijmy złapaćtęczęwyrwał się Gienio. Tyto masz zakręcone pomysły odparłHerman. I wszystkietrzy koty wrzeszcząc radośnie wybiegły na podwórko. Historia trzeciaA^latające kotyZaczęłosię od tego,że pokazałem moimkotom, jak włącza sięi wyłącza telewizor. Zwyklewyganiałem jez sypialni, gdy chciałemcośobejrzeć, bo w ichtowarzystwie nic przecież nie możnabyło spokojnie robić. Odnosiło to jednak tylko taki skutek, że przezpół dniademonstracyjnie nie odzywałysię do mnie, robiącobrażone miny,że przecież oneteż, skoro ze mną mieszkają, mają prawo,i tak dalej. Wreszciedlaświętego spokoju pokazałemim,do czego służy piloti jak zmieniać programy. Liczyłem na to, że może będą zainteresowane koncertami, ale one stwierdziły, że to, co ja lubię, to kociamuzyka i ichto nic a nic nie interesuje. Po czym oglądały audycjei filmy, które przyprawiały mnie o zawrót głowy. Oczywiście, jaksię domyślacie, zupełnie nie zwracały uwagina to, która jest godzinai czy ja śpię. Rozpychały się na łóżku, zaśmiewając się głośnoze swoich komentarzy. Na mo)e uwagi odpowiadały, że to przecieżja postawiłem wsypialni przedłóżkiem telewizor. Więc o co chodzi? No właśnie, o co chodzi? Tego dnia zbudziły mnie rano,walcząc o to, kto będzie siedziałz lewej, a kto z prawej strony łóżka. Co?Znowuulica Sezamkowa? zapytałem, kiedy już ustaliłyprawidłową kolejność. Może ponumerujecie miejsca i pobawiciesię w kino? miałem mimo wczesnej porydobry humor. Wodpowiedzispojrzałyna mnie z politowaniem. Leż cicho i nie przeszkadzaj powiedział Gienio. To ty nieśpisz? zdziwił się Herman. Dopieroszósta rano,patrzcie,jaki ranny ptaszek mówiąc to szturchnął Gienia iobaj sięroześmieli. Jest film o samolotach wyjaśnił Gienio. Pasażerskich uzupełniła Zofia itrącając łapą Hermana dodała; daj głośniej. Przez chwilęgapiły się wekranbez słowa,a ja wraz z nimi. Ciszęprzerwał Gienio, wyraźniezachwyconytym,co siędziałow telewizorze. Już wiem, kimbędę, jak dorosnę wyszeptał. SamolotemPasażerskim. Nie chcę cię martwić. Gieniu wtrąciłem rozbawiony alejak dorośniesz będziesz dużym kotem, a nie samolotem. Koty niemogą byćsamolotami,wogóle,a zwłaszczapasażerskimi. : A dlaczego? -podchwytliwie zapytał Herman, który jak pamiętacie był już w odróżnieniuod Gienia dorosłym kotem, ale jegozachowanie wniektórychsytuacjach wskazywało na coś zupełnieinnego. Bo nie mogą brać na pokład pasażerów. Taka odpowiedźwydawała misię w tym momencie najwłaściwsza. Aha!posmutniał Gienio,alezarazznalazł wyjściez sytuacji. No to będę kierowcąsamolotu. Kierowcą mogę być? Co?Pilotem sprostowałem. Kierowca samolotu to pilot. A ja będękierowniczką, czyli pilotkąodezwała się Zofia. Ty mogłabyś być stewardesą, gdyby koty mogłybyć pilotamilubstewardesami. Ale koty chodząpo drzewach i mruczą nadobranoc uciąłem tę bezsensowną wymianę zdań. Niedość,że mniebudzą rano i że oglądają telewizję, to jeszcze wciągają mnie wdyskusję, z której to,jakznam moje koty,nic dobrego nie może wyniknąć. Zostawiłemje przed telewizorem. Lepiej niechtak siedzą i oglądają, przynajmniej wiem,co robią. I to był, niestety, mój błąd. Dlaczego? Posłuchajcie. Następnego dnia ranoobudziły mnie wrzaski dochodzące z łazienki. Wyglądałoto nadość poważną awanturę. A właśnie, że ja będę krzyczał wściekleGienio. Ja byłempierwszy! A ja drugi! darłsię nie mniej wściekłe Herman. I ja będę! Oco chodzi? spytałem otwierając, drzwiłazienki. Herman iGienio siedzieli w wannie i trzymali się zafutra. Mojewejście nie zrobiło nanich żadnego wrażenia i darli się coraz głośniejprzepychającsię nawzajem. Zofia siedziała'i. boku i z wyraźnym zainteresowaniem przyglądała się, incydentowi. Chcąsię kąpać? spytałem Zofię, widząc, że z krzyczącymil szarpiącymi się nieprędko dojdę do porozumienia. Nie,cośty - oburzyła się Zofia - przecieżwiesz, że my, koty,nie lubimy wody. To po co siedzą w wannie? Toniewanna, tylkosamolot. Pasażerski wyjasntfa. W dalszym ciągu nie rozumiem, czemu om takwrzeszczą. Ojej zniecierpliwiła się Zofia. Nibytaki duży, a nie rozumie. Może darujeszsobie uwagi i wyjaśnisz mi, co się tutaj dzieje. O rany! To chy ba jasne. Kłócą się o to, który będzie pilotem. A ty? Co ja? O ile pamiętam,ty teżchciałaś być pilotem. To dlaczegonie kłócisz się z nimi? Przecież ja nie mogę być pilotem, tylko stewardesą, aoni niekłócą się o to, który z nich ma być stewardesą, tylko pilotem. To poco ja mam. Notak przerwałem jejlogiczny wywód. - Samci o tymwczoraj powiedziałem. Ale dlaczego jako stewardesa nie siedziszz nimi w wannie,o, przepraszamw samolocie pasażerskim? (Zauważcie, że znowu dałem się złapać i zacząłem brać udział w czymś,conic dobregonie wróżyło. ) Bo mam lęk wysokości wyjaśniła. A jakchodziszpo drzewach, to się nie boisz? Drzewo to drzewo, a samolot to samolot wyjaśniłafilozoficznie. Nie miałemczasu dobrze się nadtym zastanowić, bo Hermani Gienio zaczęli się okładać łapami. Macie w tej chwili przestać! zażądałem ostrym głosem, Nierozumiem zupełnie,o co ta awantura. W samolocie pasażerskim jestzawsze dwóch pilotów. Pierwszy i drugi. I obaj są tak samo ważni- dodałem szybko, wiedząc,że zaraz mogą pobić się oto, który mabyć pierwszym, a który drugim. Przestali. Co ty powiesz? zainteresowali sięobaj,a nie oszukujesz? Nie mam takiegozamiaru. Jest dwóch pilotów. Nie pamiętacie filmu? A teraz wyskakujcie z wanny,bo chcęwziąć prysznic. To weź go na górze powiedział Gienio. Bomy chcemy leciećdodał Herman. To lećcie, ale kiedy indziej. Dowidzenia. Wyszli niechętnie, ale byli najwyraźniejzadowoleni -ztego,żeobaj są pilotami. Ale nie na długo. Jeżeli chcesz zobaczyćdwawyrywające sobie sierść koty, tomogę cipowiedzieć gdzie są przywitała mnie następnego rankawyraźnie rozweselona Zofia. O co znowu imposzło? Odwóch pilotów. Każdy chce lecieć gdzie indziej, a samolotjest tylko jeden. Hi, hi zaśmiała się trochę dziwnie. Zszedłemna dół. Gienio i Herman siedzieli wwannie, tyłem dosiebie i nie odzywali się w ogóle. Co sięznowu stało? - spytałem. Z nim - powiedziałGienio, robiąc ruch głową do tyłu - wcalesię nie można bawić. Akurat! - zirytował się Herman w odpowiedzi - A kto chceleciećgdzieindzie)niżja? Co? Przypadkiemnie tenRudy? Jakto, nie ustaliliście, gdzie lecicie? jesteście pilotami jednegosamolotu i chcecie lecieć każdy gdzie indziej? Jak to jednego? Ja mamswój samolot- powiedział Gienio. A ja swój dodał Herman. Rozumiecieteraz,dlaczego siedzieli tyłem do siebie. Jeden miałswój samolot zjednego końca wanny, a drugi z drugiego. No tak. A ty co? spytałem Zofię- Nie bawisz sięznimi? No przecież sięnie rozerwęspojrzała na mniezpolitowaniem. Słuchajcie,mówiłemwam, żejest dwóchpilotów, ale w jednym samolocie. To nie znaczy, że każdy ma swójsamolot i lecigdzieindziej,tylko OBAJ prowadzą ten sam samolot - spróbowałem ichpogodzić. A to co innegoodpowiedzieli i zaraz zaczęli się kłócić, którastrona wanny jest dziobem, a któraogonem samolotu. Wreszciedoszli do wniosku, żedo prowadzeniasłuży ta z kranem i prysznicem. Czyli ta z Instrumentami Do Kierowania Samolotem. Pasażerskim. Kiedy wychodziłem z łazienki, już się pogodzili. A tyco? cofnąłem się w drzwiach, widzącjak Zofia gramolisiędowanny. Przecieżmaszlęk wysokości. Wzięłam aviomarin zaśmiała się stewardesa. Słucham? Wypiłam troszeczkęwaleriany. Koty sązdecydowanie gorsze niżdzieci. Aleto wcale nie bykoniec. Ich latanieprzybrało niebezpieczne formy. Wyobraźcie- 34 -. sobie, że obcięły moje dżinsy, bo jak mi później wytłumaczyły-potrzebowały niebieskiegomateriału na mundury, gdyż "Pilot bezmunduru jestjak samolot bez pasażerów". Na moje protesty odpowiedziały: Wielkie mi rzeczy, spodnie. i tak były podarte. Kupisz sobie nowe. Ale dżinsy tonie wszystko. - Kto zalał łazienkę? -spytałemjepewnego dnia, niewiadomopoco,bowidaćbyło, że są mokre, a na dworze była śliczna pogoda. Nie ciskaj się powiedziała Zofia. Pilot Gienio przez pomyłkęopuścił Dźwignię Prysznica, zamiast DźwigniHamulca. Wypadek przypracy,spowodowany bezpośredniąbliskościąInstrumentów do Kierowania z Instrumentami do Mycia powiedział Herman, pełniącyrolę Czarnej Skrzynki. - W wannie sąINSTRUMENTY do mycia - powiedziałem. -Nowłaśnie- wpadła miw słowo Zofia czy mógłbyśłaskawie na przyszłość nie zostawiaćw wannie mydła? Boostatniopilot się nanim poślizgnąłi stłukł sobie nos,przezco musieliśmy opóźnićstart. A potem wszystkie trzyuciekły, zostawiając mnie samego z zalaną łazienką. Imógłbyś wreszciewziąćprysznicna górę,to nie będzieszmusiałsprzątać, jak się komuśznowu coś pomyli krzyknął wpełnym pędzieHerman. -35. Dlaczego nieobejrzały filmu o niedźwiedziach zapadającychw sen zimowy? myślałem,zbierając wodę. Albo o medytującychmnichach. Tylko o Samolotach. Pasażerskich. Może zadzwonić dotelewizji, żeby zmieniliprogram? "Alenajlepsze było dopiero przedemną. Stałem pod drzwiami łazienki i prowadziłemz mmi taką otokonwersację. Jeżelizaraz nie otworzycie drzwi, to je wyważę,i gdzie są mojeprzeciwsłoneczneokulary? Mamy tajnylot. Próbujemy prototyp nowegosamolotu. Słyszałeścoś o szpiegostwie przemysłowym? A okulary? Sprawdź na nosie zarechotała Zofia, a za nią obaj piloci. No tak,chyba wszyscy dziś wzięli kociaviomarin. Comiałemrobić? Otworzyłem drzwi swoim sposobem. Towarzystwo siedziałorozbawione w wannie, czyli wsamolocie pasażerskim, a Pilot Gieniomiał na nosie moje okulary. O co chodzi? powiedział. Latamy coraz wyżej. Słońceraziw oczy. Słuchajcie powiedziałem stanowczomam dośćwaszych zabaw. Zajmujeciemi łazienkę, zalewacie ją,tniecie mojespodnie,zabieracie mojeokulary,aż strach pomyśleć, co wam jeszcze wpadnie du tych tutrzastych łebków. Mam tego powyżej uszu. Proszęlatać gdzie indziej. Czy Latające Kotymnie zrozumiały? No dobra, dobra nadąsane wychodziły z wanny. Jeszczetylko Pilot Gieniek złapał rączkę prysznica i powiedział:Halo wieża? Musieliśmy przymusowo lądować. Nie, nieterrorysta. Właściciel. I wymaszerowały gęsiego z łazienki. Przez dwa dni było cicho i spokojnie, koty były grzeczne i miłe,-36. alecoś kombinowały, bodochodziłymnie strzępy rozmów: "Na plecach "Wózkiem, wózkiem". Wreszcie wszystko się wyjaśniło. Zszedłemrano do łazienki i. Niby było jak zawsze, tylko wanna znikła. No tak. Wiedziałem,żezwykłąawanturąnicniewskóram. Trzeba fortelem. Wyjrzałem przez okno wanna stała w ogródku, a w niejtłoczyło się siedemkotów, w tym trzymoje, w mundurachi okularach. Na plecach, czywózkiem? spytałem, podchodząc do LatającychKotów. Koledzy pomogli powiedział Pilot Gienio. Dzień dobry! wrzasnęli chórem Koledzy Moich TrzechKotów. -37. "Grzeczne chłopaki" pomyślałem. Sam przecież powiedziałeś, żebyśmy latali gdzieindziej- uprzedziła moje następne zdanie Zofia. - Chyba się nie gniewasz,przecież nie zalewamy ci już łazienki. Nie, nojasne. - starałem się zachować spokój. -Właściwieto chciałbym polecieć zwami. A bilet masz? -wtrącił Herman - Bez biletu nie można. Nie bądźtaki zasadniczy - stanąłpo mojej stronie Gienio. Niech leci znami jako gość honorowy. 'teraz to gość honorowy, aw domu tylko utrudniał- gderałHerman. - Tylko że my lecimy do kolegów - pokazał łapą zasiebie. Dzień dobry! wrzasnęli Koledzy porazdrugi- To niedaleko,tużza rogiem dodaliznowuchórem. To się jeszcze okaże, gdzie polecimy- powiedziałem, wsiadającdo wanny, czyli samolotu. Pasażerskiego. Co się okaże? - spytał Gienio patrząc namoją rękę. Nie wygłupiaj się, Duży. Nachyliłem siędo Stewardesy Zofii. Proszę powiedzieć pilotom,że ten rewolwer na wodę jest naładowany moimpłynempo goleniu. Którym? spytała Zofia, drżącym głosem. Wściekłym Psem. Fuj!skrzywiła się całatrójka. Przepraszam kolegówodwróciłem się do czterech pozostałych kotów ale to jest porwanie i lecimy zpowrotem dołazienki. Aha, to znaczy, że jesteśmy zakładnikami? O ile się nie mylę, jeszczenie wystartowaliśmy powiedziałempatrząc na nich znacząco. Od razu pojęli, o co chodzi. No, to my musimy lecieć, bo przypomnieliśmy sobie, że chybanie wyłączyliśmyżelazka z kontaktui nie zamknęliśmy okna do. piwnicy, jeszcze się cośspali, albo ktoś ukradnie żelazko wyjaśnilimoim kotom. To na razie krzyknęli chórem ipobieglidosiebie. "Rezolutne chłopaki" pomyślałem. Na plecach, czy wózkiem? spytałem sterroryzowaną załogę. Chyba pomożesz zrzedły im miny. Nie powiem wam,co usłyszałymoje koty, gdy wnosiliśmywannędo domu. Jeżeli niedomyślacie się, to spytajcie kogośstarszego, on wam z pewnością powie. Za karę otrzymały całkowity zakaz oglądania telewizji. Pierwszy raz słyszę, żeby karę ponosili porwani, a nie porywaczmruczał doGieńka Herman. Co za świat. Wannawróciła na miejsce iod tego zdarzenia koty unikałyłazienki. Właśnie dziśśniło mi się, jak tańczą na dachu wświetle księżyca, trzymając się za łapki i mrucząc jakąś melodię, i wszystkodookoła jest tak miłe i miękkie jak może być tylko sen, gdy wtemzbudziłmnietupot wsypialni itrzy proszącegłosy:Darujnam karę, jestfilm o kosmonautach. No tak,tojest coś. KSIĘŻYC, PLANETY, STATKI KOSMICZNE. Dobranoc. Historia czwartacyrkowe kotyDzień byłciepłyi miły, chociaż nieświeciło słońce. Po niebieganiały się chmury, lada chwila mógł spaść deszcz iw ogóle był totaki dzień, że tylko usiąść izająć sięksiążką. Koty siedziały nabalkonie i z zadartymi głowami przyglądały się niebu. Ciekawe, gdzieone tak biegną? powiedział Gienio. Chmury? Może spieszą się na autobus zastanawiałsię nagłosHerman. E tam skrzywił się Gieniowidziałeś kiedyś na niebie przystanek autobusowy? Nie widziałem. No właśnie. Toskąd autobus? Już wiem - ucieszyłsięGienio pochwili uciekają przed wiatrem. A dlaczego? -włączyła się Zofia. Żeby ich nie złapał, to proste Gieniopopatrzyłna Zofię z wyraźną wyższością, że on, chociaż młodszy, wie takie rzeczy,a ona nie wie. A po coma je łapać? Bo nie mają biletu na niebo, a wiatr jest kontrolerem, więcuciekają żeby nie zapłacić kary wypalił Herman. Niebo to nie autobus,albo kino, że trzebamieć bilec sprzeciwiła sięZofia. Ani meczpiłki nożnej wtrącił Gienio i zaraz radośnie podskoczył. Nojasne! One grają z wiatrem wpiłkę! A gdzie jest ta piłka? spytałaZofia,bojej nie widzę. Teraz jest poza boiskiem,ktoś ją wykopał naróg wyjaśniłGienio. A ktosędziuje? spytał tym razem Herman, bo niewidzę. Sędziuje? zdziwił się Genio. No tak,kto jest sędzią igwiżdże? Skoro chmury grają z wiatrem w piłkę, toktosędziuje? Bez sędziegonie magry. Musi byćzgodniez regulaminem. Inaczej nie liczy się. Może poszedł po piłkę Gienio zmarkotniał. Lepiej idź ity,to sobie pogramy, a o chmury zapytamyDużego. Wiem, już wiem! Gienio znów podskoczyłzradości, tymrazem znacznie wyżej to chmurygrają zesobą w piłkę, awiatrim sędziuje. Przecież wiatr gwiżdże! i co wy na to? No wiesz. Herman podrapał się za uchem. Może itak, chociaż sędzia musi być ubrany w czarno-biały strój, tak jak Zofia, a janie wiem jak wiatrjestubrany, bo go nie widzę. Bosiedziszza daleko uciąłkwestię Gienio. Ciekawa jestem, czygdybytaką chmurę przekłuć, to by spadła? - odezwała się trochę odrzeczy Zofia. Dajmy im spokój, niechsobie grają. Herman niebył takipewien, jak to jest z tymi chmurami i wiatrem, a pytanieZofii całkowicie przerastało jego siły, więc jeszcze razzaproponował:Chodźmy teżpograć. A kto będzie sędzią? spytał Gienio. Zofia. Kaftanik już ma, a gwizdek weźmiemy od Dużego. No, dobrazgodziłasię Zofia. Trochę boli mnie łapa, więcl tak nie mogłabym biegaćpoboisku, ale następnym razem ktośinnybędzie sędziował. Lodówkazamkniętapowiedziałem, gdy wbiegli na wyścigido kuchni. Koty zatrzymały się koło stołu,zaktórym siedziałem i czytałemksiążkę. Tobie tylko jedno wgłowie powiedział Herman, a Gieniododał:Daj gwizdek. Niemamowy, właśnieczytam inie chcę żeby mi ktośprzeszkadzał. Idźcie gwizdać na podwórko. -43. Daj gwizdek powtórzył Gienio, a Zofia jak zwykle czujnadodała, że żeby iść stąd gwizdać na podwórko, to muszą miećgwizdek, a gwizdek mam ja. A żeby one miały i mogły gwizdaćnapodwórku, to muszę im go najpierw dać. WywodyZofii zawszedoprowadzały mnie do kapitulacji irezygnacji. No dobrze, dam wam gwizdek, ale znikniecie z domu. Nie odpowiedziały. To wam go nie dam. Możecie gwizdać na łapach. Chodzi o to, żemamy mecz. JestemsędziąpowiedziałaZofia aboisko jestw dużym pokoju, więc nie możemy zniknąćz domu. Wiedziałem już, że z czytanianici. Grając ostatnim razem powywracały krzesła istłukły wazon,aż zadzwonił sąsiad z prośbą o kupienie mu nowego mieszkania, gdzieśz dala od mojego domu, toprzestanie dzwonić z pretensjami o ten hałas. Nie dam wam. Ostatnim razem tak się darłyście,że samewiecie, cobyło. Ostatnimrazem graliśmyw rugby, a teraz gramy w piłkęnożną. To kulturalnagra, jeślinie ma kibiców sprostował Herman. Aty przecież będziesz czytał, a nie kibicował. Dobrze, tylkożebym wasnie musiałrozdzielać, jak sięzaczniecie lać. Od rozdzielania jest sędzia, czyli ja wtrąciłaZofia. Wrazieczego dostanąpo czerwonej kartce i usunę ich z boiska. Innego nie mam powiedziałem, dając im gwizdek z, czajnika. Albo ten,albożaden. Niechbędzie. Sędzia Zofia gwizdnęła na próbę, apotempobiegła za Gieniem i Hermanem na boisko. Wtym czasie zawodnicy wybrali już swoje bramki, araczejwylosowali, bo Herman czuwał nad tym, by wszystko odbyło się. zgodnie z przepisami. Zofia zajęła miejsce na fortepianie, żeby jejnie poobijali, gdy będą szaleć na boisku, i dała gwizdkiem sygnałdo rozpoczęcia meczą. Jak tak będziecie grali, to sędzia wam w ogóle nie jestpotrzebny powiedziała po pięciu minutach meczu. Powiedziała tak dlatego, że Gienio i Herman stali niczym wmurowaniw swoich bramkach, a piłka leżała pośrodku pokoju. Pilnuję bramki, żeby miniestrzelił gola powiedział Hermando Zofii. Jestem bramkarzem, abramkarz nie lata poboisku powiedział Gienio do Zofii. W takim razie zmieniamy zasady powiedziała Zofia. Sędziawchodzi na boisko i strzela wam gole, a ten, któremu strzeliwięcej, przegrywa. To lepiej powiększmy bramki i zmniejszmy piłkęzaproponował Gienio. To nic nie da. Będziecie stali w większych bramkach i gapili sięna mniejszą piłkę. Już lepiej grajcie bez piłki. Albo bez bramek dodałem, stając w drzwiach pokoju. Ciszaw czasie meczu wydałami się dziwna, więc poszedłemzobaczyć, co się dzieje i przez chwilę przysłuchiwałem się ich dyskusji. Co masz na myśli? - spytał Herman. To, że jak będziecie grali bez bramek, mecz zakończy sięwynikiem bezbramkowym, a co za tym idzie, bez bójki na koniec,że ktoś oszukiwał. Ty te twoje pomysły powinieneśgdzieś zapisywać, Dużyparsknął Gienio. Miałobyć bez kibiców Herman zrobił obrażoną minę. Dobrze, już wam nie przeszkadzam, przyszedłem tylko poksiążkę i znikam. Lepiej idź do biblioteki, to wtedy nie będziesz nikomu przeszkadzać mruknął podnosem Herman. Udałem,że nie słyszę i wyszedłem dokuchni. Lepiej żeby graływ swoją piłkę,niż kłóciły się ze mną. Wszystko wróciło więc donormy. Usłyszałem tupotłap, odgłosy wywracanych mebli, spadających książekiogólnegoszamotania. Za chwilę wpadł do kuchnizawodnik Gienioz piłkąw zębach. Dobiegł do mnie, upuścił piłkęi pełnym złości głosem zacząłwykrzykiwać: Sędzia czajnik, sędzia czajnik! Oszuści! Oszukują! i tak nazmianę. Tużza nim wpadł do kuchni Herman z okrzykiem: Oddaj piłkę, rudzielcu! Za Hermanem wbiegła Zofiastarającasię ich przekrzyczeć: Czerwona kartka! Czerwonakartka! Za obrazę sędziego! Kiedy rozdzieliłem i jako tako uciszyłem zwaśnione drużyny,i sędziego, Gienio opowiedział, o co poszłotym razem. Zaczęliśmy wreszcie grać do jednej bramki, bo Zofia niechciała być bramkarzem i sędzią jednocześnie. Gramy, ja strzelam,Herman strzela,a sędziamówi: "Sześć zero dla Hermana". Sędziaczajnik! krzyknął na koniec Gienio i wyglądało na to, że znowuzaczną się drzeć i demolować dom. A kto, ciapciaku, wybrał bramkę do którejmieliśmy grać? Co? Herman też był wyraźnie wściekły. Ja. A czyja tobyłabramka? pytał dalej Herman. Moja. To jakja strzelę trzy gole do twojej bramki i ty strzelisz trzygole doswojej bramki, to ile goli będzie w twojej bramce? Gienio pomyślał chwilę, liczącna łapach: Sześć. Ile? Sześć. A sędzia mówił, że ilejest? Co? Sześć. Aha, sześć. To czemu rozrabiasz ruda małpo? Co? Jestsześć? I kto tu oszukuje? Oddaj piłkę. Gramydalej. Zaraz zreflektowałsię Gienio. To gdzie ja mam strzelać,żeby było na mojekonto? W ucho sobiestrzel! Oszuści, sędzia czajnik! zaczął od nowawykrzykiwać Gienio. Po raz kolejny musiałem je uspokoić i jakoś pogodzić. Ateraz skończcie z meczem. Zagracie jutro. Zofia stanie nabramce, a ja będę sędziował. Na razie idźcie posprzątać boisko. Ociągającsię wyszły do pokoju. Jutro ci strzelę dziesięć goli powiedział na koniec Gienio doZofii, patrzącna Hermana. za chwilę zawołały, żebym im pomógł, bo nie mogą sobie daćrady. Trudno, poczytam książkę, jakje wyślęna kolonie. Pomogłemim poustawiać krzesła i poukładać książki z powrotem na miejsce: wszystkie, z wyjątkiem jednej, którą obsiadłyi z wyraźnym zainteresowaniem oglądały. Duży, o co tutaj chodzi? - spytał Herman. Co ten duży kot ma na szyi? Szalikz frędzlami? nie mogłasię nadziwić Zofia. A ten koleś zdługim nosem, to co robi? Węszy? zaniepokoiłsię Gienio. I po co ten duży kot skacze przez płonące kółko? Chcesobieosmalićfutro? No tak. To, co obsiadły, to był stary program z cyrku, z ogromną liczbą zdjęć. Z cyrku, czyli miejsca,gdzie,sami wiecie, słońzagra wam na trąbie, itd. ^(ą \\ Ten duży kot, Zofio, to lew, a to, co ma na szyi, to nie szalikz frędzlami, tylko grzywa, a skacze przez płonące kółko, żeby sprawić radość ludziom, którzy na to patrzą. Nierozumiem. Oglądacie program z cyrku. Cyrk to takie miejsce, gdziezmuszasięzwierzęta, czyli tresuje, aby robiły dziwne rzeczy po to,żebyludzie" mogli się cieszyć. A jak ten lewspali sobie futro, to co? Dadząmu nowe? spytałHerman, ciągle nie mogącsiępołapać w czym rzecz. A gdzie ten lew mieszka? spytałGienio. W buszu. Atam też skaczeprzez kółko? Nie. To o co tutaj chodzi? Wyobraźcie sobie, że siedzimy tu razem i jazjadam mysz. Niesprawiłoby wamto radości? Nie. Przecież nie jesteśkotem. To nie wiem,jak wam to wytłumaczyć. Świat jest tak urządzony, że lew w cyrkumusi skakać przez kółko, ikoniec zupełnienie wiedziałem, jak inaczej mógłbym im to wytłumaczyć. A po co tenosacze trzymają nogi w górze? Chcąsięprzewrócić? Te nosacze to słonie, też z buszui też są tak wytresowane,że trzymają nogi w górze. Totaki cyrkowy numer wyjaśniłem. A ten pomalowany facet w dużych spodniachteż jest wytresowany? To klown cyrkowy, który opowiada dowcipy i częstosię wywraca powiedziałem. Torozumiem Gienio zastanowił się przez chwilę ale o lwiei kółku nie rozumiem. -49. Więc opowiedziałem im wszystko o cyrku, o żonglerach, akrobatach, iluzjonistach, treserach, numerach cyrkowych i tak dalej. Słuchały z zapartym tchem i w miarę mojego opowiadania w ichoczach zapalały się iskierki. Swoją drogą, to ten lew w buszu dopiero musi mieć lodówkę wyszeptał z zachwytem Gienio, gdy skończyłem. On jest dziki, Gieniu, i żywi się inaczej niż ty. Ale pomarzyć można. I mówisz, żeto jest naszkrewny? Tak, ale terazjuż idźcie spać. Jutro sobie pomarzycie. Nim koty zasnęły, długo oczymś szeptały z przejęciem. Następnego dnia zostawiłem je same. Przed wyjściemzastrzegłem, żeby nie wpadło im do głowy zajmowanie siężonglerką,alboakrobatyką, bo nie mam zamiaru znowu po nich sprzątać ani ściągać ich z dachu. Dobrze pamiętałem, co się działo, gdy obejrzałyfilm o samolotach pasażerskich. Z jakiego dachu, Duży? dziwił się na pokaz Gienio, kiedyodprowadzały mniedofurtki. Nie musisz sięwcale spieszyćz powrotem, jakoś damy sobieradę powiedziały mi na do widzenia. Zaczynamy rzucił Herman, gdy tylko zniknąłem za rogiem. Gieniek wchodzi. Gieniek wskoczył na drzewo i usiadłna gałęzi. No i co? spytał. Zdecydowanie słabyefekt odpowiedzieli Zofia i Hermanx dołu. To ja zejdę, a potem niech Herman wejdzie. Herman wskoczył na drzewo i usiadł na gałęzi, No i co? spytał. Zdecydowanie słaby efektodpowiedziałza siebie i za ZofięGienio. ^ 50. To ja zejdę, a potem niech wejdzie Zofia. Zofia wskoczyłana drzewo i usiadła na gałęzi. No ico? spytała, i nie czekając na odpowiedź stwierdziła: To ja zejdę, a potem wejdziemy we trójkę. Herman, Gienio i Zofia wskoczyli na drzewo i usiedli na gałęzi. No i co? spytali. Tym razem z dołunie było żadnej odpowiedzi, a to dlatego, żena dole nikogo już nie było, bo wszyscy byli na górze. Tochyba zdecydowanie zasłaby numer. Jeżeli mamy otworzyć cyrk,to musimy wymyślić coś znacznie lepszego niż Niewytresowane Koty wchodzące na drzewo powiedziała Zofia. Daję głowę, że Duży przez kółko nieskoczy, aprzez zapalonekółkoto już w ogóle powiedziałzrezygnacją wgłosie Herman. Możezałożymy szaliki z frędzlami i będziemy udawać lwy zaproponowałGienio. Jeżeli jest lew, to musi być i płonące kółkopowiedziała Zofia a to zdecydowanie odpada. To wszystko wina Dużego zawyrokował Gieniek że manas, a nie Dzikie Zwierzęta. Znowu popsuł namzabawę dodał Herman. Żebyśmy przynajmniej wyglądali jak Dzikie Zwierzęta, przecieżwczorajwszystko obmyśliliśmy kombinował Gienio. Niestety, kot wchodzący na drzewo nie jest interesującymnumerem cyrkowym, lepiej chodźcie, pogramy wpiłkę, dzisiaj jawybiorę bramkę, do której będziemy grali żeby nie było oszukaństwa podsumował Herman. Aha! i wybierzesz moją, co? Gienio tym razem był czujny. Wyglądali jak Dzikie Zwierzęta powtarzałana głos Zofiaschodzącz drzewa. MAM! wykrzyknęła nagle Siedźcie tuinicnie róbcie, zaraz będę z powrotem. Ciekaw jestem, coją ugryzło? powiedział Gieniekdo Hermana, i wtedy od furtki doleciał ich uszu taki dialog: "No chodź,mówię ci, że to fajne chłopaki. " Za chwilę naścieżce pojawiła się Zofia i. Ogromne CzarneDzikie Zwierzę, anawet Bestia, jakmi później opowiadał Gieniek,który na ten widokzrobił siępodobny do szczotki, i to do prychająco-fuczącej szczotki,i uciekł do domu, zostawiając Hermana,który też zrobił się podobny do szczotki, tyle że nie mogącej sięruszyć z miejsca ze strachu. I nie fuczącej. -52. Czołem! rzuciło niedbale Ogromne Czarne Dzikie Zwierzę,a nawet Bestia, do nie mogącej ruszyć się ze strachu, też czarnej i nietuczącej szczotki, czyli HermanaJestem Bogdan. Brodacz Bogdan. Dla przyjaciół Be-Be. Je, je, jestem Hehehermanwyjąkała nie mogąca ruszyć sięzestrachu szczotka, czyli Herman. Dla przyjaciół Heheherman. Miłocię poznać,Heheherman powiedziałBrodaczBogdan (dla przyjaciół Be-Be). Żaden Heheherman, tylko Herman sprostowała Zofia. Czyżbym się przesłyszał? zapytał grzecznie Brodacz Bogdan,a zaraz potem ryknął śmiechem, bo doskonale wiedział, jakie robiwrażenie. Zwłaszcza na kotach. Zofia poczekała aż Bc-Be skończy sięśmiać,a potem dokonałaoficjalnejprezentacji: Panie i panowie, Oto mój kolegaBrodacz Monachijski z sąsiedniego podwórka. Łagodnyjak baranek. Ma zacięcie filozoficznei często gawędzimy sobie razem przez siatkę o wybranych problemach tego i owego. Zgodził sięwziąć udział wnaszym przedstawieniu cyrkowym w roli Wytresowanego Dzikiego Zwierzęcia,wykonującego mrożące krew w żyłachnumerycyrkowe wyrecytowała jednymtchem Zofia. Proszęo brawa. Braw nie było, boHerman powoliprzemieniał się ze szczotki z powrotemw kota, azza drzwizaczął nieśmiało wyłaniać się Gienio,a ściślej mówiąc fragmentyGienia, czyli )ego wi jelkie jak dziesięciozłotówka oko, kawałek ucha i parę ogromnie nastroszonych wąsów. O, jesti Gienio zauważyła Zofia. ^53. Gieniek wyszedł zza drzwi i nie spuszczając wzroku z Be-Bezaczął bardzo powoli, na sztywnych łapach i z podniesionym ogonem, podchodzić do Zofii. Aaaa! ryknął na tenwidok Bogdan, pokazując białe kły, coprzyniosło taki efekt, że Herman zrobił się z powrotem szczotką,i toprzewróconą, a Gienio, który zrobił się podobny do największejszczotki w mieście, nie trafił, uciekając, w drzwi i nabił sobie guzao framugę. ...Psik! dokończyłtymczasemBogdan. -Ten okropny katarmęczy mnie już trzydni, pamiętajcie, żeby nie pić zimnego mleka! Przeziębienieto okropna sprawa o tej porzeroku. Mówiąc to porozumiewawczo mrugnął doZofii, a za chwilęoboje zaczęli się śmiać. Dwie szczotki zrozumiały,że poza wielkim wzrostem, Bogdanmarównież ogromne poczucie humoru. Za chwilę przywitali się raz jeszcze i po krótkiejrozmowieGienio iHerman odzyskali pewność siebiei normalną postać, atoz prostego względu, że Bogdanmimo groźnego wyglądu w gruncierzeczy wzbudzał zaufanie, a jego ciepłe i rozmarzone oczy mówiły,żenajchętniej ganiałby po łące za motylkami. Mówiłam Bogdanowi onaszym projekciei zgodził się wziąćw nim udział - powtórzyła Zofia na wszelki wypadek. Wiem, słyszałem, tylko stałem za drzwiami, żeby bronić domu, gdybycoś się stało. Gdybyco? spytał Be-Be. No, gdyby coś. odpowiedział Gienio izaraz potem przejąnasiebie funkcję Tresera i objaśnił Bogdanowi, na czym będziepolegać jego numercyrkowy: Weźmiemy kółko, podpalimy, a ty przez nie przeskoczyszProste, prawda? -54. Zupełnie proste. A ogon będę miał też płonący, czy normalny? -spytał Bogdan, przyglądając się Gieniowi z wyraźnym zainteresowaniem, tak jakby stał przed nim mówiący kot z innej planety,na przykład z Marsa. Może być płonący zgodził się Treser Gienio. Aha,czyli do wyboru podsumował Bogdan, a zaraz potem. spytał: Tylko tyle? Coś jeszcze wymyślimy powiedział Treser Gienio. Naraziezaczniemy od kółka. Aha, to do widzenia pożegnał się Bogdan i ruszył w stronęfurtki. Po chwili jednak zatrzymał się imówił dalej: Idę do domu. Myślałem, że to fajna zabawa, a tymczasemz wami coś jest nie w porządku. A ty, Gieniek, powinieneś iśćdolekarza. Nie dość, że zmieniasz się w szczotkę, to jeszcze masz zastanawiające pomysły. Płonący ogon! Bogdannie ukrywał wzburzenia. Gienio niezrozumiał uspokajała go Zofia. Widzieliśmyksiążkęocyrku i tamlewskakał przez płonącekółko. Nie wierzę. Lew? A jemu co się stało? Gienio skoc/. ył po książkę i pokazał jąBogdanowi. Widzisz, jest lew i jest kółko. Teraz wierzysz? Może to nie lew, tylko przebieraniec? nieustępował Be-be. Lew. Duży mówił, że go tak wytresowali. Co zrobili? Wytresowali. i Gienio objaśnił Bogdanowi, na czym polega wytresowaniei jakie są jego efekty. Na przykładzie lwa i trzymających nogi w górzenosaczy, czyli słoni. A to numer powiedział Bogdan, kiedy Gienio skończył jakniez tego świata. Właśnie, żez tego oburzył sięGieniek. No dobra, tencyrk to bardzo podejrzana sprawa, aleskoro mamy się wniego bawić, to bez takich ogniowych numerów powiedział Bogdan. Tow takimrazie zrób coś innego zaproponował Gienio. Co? Wejdź po tym drzewie nabalkon izejdźtu do nas schodami. To też niezła sztuczka. Fakt przyznał Bogdan. Tylko raczejniemożliwa do wykonania. A dlaczego? spytała Zofia Przecież jestbez ognia. Niemożliwa do wykonania z punktuwidzenia technicznego odparł Bogdan badawczo przyglądając się balkonowi. Nie przecisnę się przez pręty balustrady wyjaśniłz ciężkim westchnieniem. No trudno powiedział pocieszającoGienio zrobimy plan minimum. Poprostuwejdź na drzewo i usiądź na gałęzi. Tej tutaj, z prawej? Właśnie powiedział Herman i zarazwskoczył na drzewo i usiadł na gałęzi tej tutaj z prawej, żeby pokazać Bogdanowi,o co konkretnie chodzi. - Nie masprawy, już sięrobiBogdan uśmiechnął. się, wziął rozpędi. TRRAACH,gruchnął na ziemię tak mocno, że ażsię zatrzęsła, podwójnie sięzatrzęsła, bo Herman zleciał z drzewai też na nią gruchnął, a Gienio widząc to zatoczył się ze śmiechu na boki i potrącił Zofię. - Cha, cha, cha! - parskał Gieniek -alespadłeś,jak ogromna czarna gruszka. - Źle obliczyłem odległość - wytłumaczył sięBe-Be, rozcierając stłuczenia. - Bez paniki, zarazbędę na tej gałęzi. I... TRRAAACH! , a zaraz potem podwójnecha,cha, bo Gienio i Herman leżeli na ziemi i tłukliw nią ze śmiechułapami. -Nie mogękrzyczał krztusząc się Herman- widziałeś jaką miał minę? Tylko Zofia starała się podtrzymać na duchuBogdana: Może źle obliczyłeś odbicie? Tym razem, zanim Bogdanzdążył podbiecdo drzewa, Gieniek iHerman już płakali ze śmiechu, a wtórowały im króliki,któreodpewnego czasuobserwowały całąakcję przez oknowpiwnicy, aterazwyszły na podwórko. \\ ^57. \\ Myślały, że coś im sięprzywidziało, bo psawchodzącego na drzewo jeszcze w swoimkróliczym życiu niewidziały. Zwariował? - spytał Gieńka jedenz królików Czy może coś gorszego? Bawimy się w cyrk i tresujemy Bogdana wyjaśniła Zofia. Pies na drzewie? kręciłgłową z powątpiewaniemkrólik -To wam trochę czasu zajmie. Powiem więcej, to jest fizycznie niemożliwe. Co jest niemożliwe? - spytał Bogdan, który przerwałpróby i podszedł dorozmawiających. Pies, czyli ty na drzewie. Fizycznie niemożliwe. Powiem więcej - PRZECIW NATURZE, A królik na drzewie? - Królik tymbardziej. Kot na drzewie, tak. Wiewiórka na drzewie,tak. Pies - WBREWNATURZE. A copowiesz na lwa skaczącego przez płonące kółko? To już całkowicie PRZECIWNA NATURZEGŁUPOTA. Zapadłacisza. Wszyscy patrzyli na siebie z niewyraźnymminami. To co robimy? spytał wreszcie Bogdan. -58. Chodźmy do domu pograć w piłkę - zaproponował Herman. A ten całyCYRK - podkreślił, naśladując królika - to zostawmy ludziom. Toja skoczy po Chłopaków zaproponował Gienio i pobiegłpo kolegów, tych zza rogu. Kiedy wracałemwieczorem do domu, już od furtki usłyszałemharmider szczęśliwych i wesołych głosów. Wie pan, to już przesada powiedziałmi sąsiad,czyhający namnie przed domem. Mógłby panzwrócić uwagęswoim dzieciom,żeby tak nie hałasowały. I to o tej porze! to nie dzieci, tylko zwierzęta sprostowałem. Właśnie, z ust mi panto wyjął sąsiad opacznie zrozumiałmoją odpowiedź. Kiedy wszedłem do domu, zobaczyłem taki oto obra-zek. Częśćzałogi króliczo-kociej graław piłkę do dwóch bramek. SędziowałaZofia. Herman dyskutował z Bogdanem nadksiążką o cyrku, często pukając się w czoło,aGietiick z pomalowaną twarzą wyciągał z kapelusza kolejne dzieci królików, ku ich niezmiernej radości, i opowiadał dowcipy, częstosię przy tym wywracając. A wszyscy darli sięwniebogłosy. Co miałemrobić? Przyłączyłem się do reszty. Przecież całeżycie to cyrk. Istny cyrk. Historia piąta Piękne koty. Tego dnia Gienio ostatni pojawił się na kolacji. "Pojawiłsię" tozbyt delikatne określenie. Właściwie wpadł do domu jak bombai widać było od razu, że jest czymś bardzo, ale to bardzo poruszony. Słuchajcie, słuchajcie zaczął, alenie dokończył,bo Hermanprzerwał muw pół słowa. Ktoś ma jeszcze przyjść? zapytał niewinnie nie odwracającsię od miseczki zkolacją. Nic, a dlaczego pytasz? odpowiedział Gienio. Dlatego, że nie zamknąłeś drzwi za sobą. Nie lubię jak miwiatr z podwórka studzi mleko. Przepraszam powiedziałGienio i poszedłzamknąć drzwiprzed sobą, bo gdyby zamknął zasobą, to by się znów znalazł napodwórku. Kultura osobista musi być powiedział Herman do Zofii, aleona wogóle niezareagowała na przybycie Gienia. Zofia miała swój własny problem. Od paru dni niemogła sięzdecydować, czy jestprawo- czylewołapna. Z rozbawieniem obserwowałem jak z zatroskaną miną siedzi przed miseczką i wyjmujez niej jedzenieraz lewą, raz prawą łapą, za każdym razem kręcącz niezadowoleniem łebkiem. Chyba jestem ewenementem powiedziała po chwili Zofia,kończąc swój eksperyment. Jestem obułapna. Chyba trzeba o tym -60. napisać. Najlepiej do jakiejś Encyklopedii o Wybitnie UzdolnionychZwierzętach. Słyszałeś, Duży? Zaraz zobaczysz wybitnie uzdolnionego jednopyszcznegopochłaniacza kolacji, czyli Gienia wtrącił Herman. Już zamknąłdrzwi. Słuchajcie, słuchajcie zaczął po razdrugi Gienio, gdyjego miseczka już była pusta. Czy mógłbyśpoczekać,ażskończę mleko? zapytałHerman Nie lubię jakmiktoś krzyczy nad uchem,kiedy jem kolację. Przepraszam. Kultura osobista musibyć powiedziałHerman doZofii, ale ona w ogóle nie zareagowała na wrzaski Gienia. Miała swój własny, kolejny problem. Zastanawiała się właśnie,czy powinna znaleźć się wEncyklopedii o Wybitnie UzdolnionychZwierzętach pod hasłem "Kot Obułapny Zofia", czy "Zofia KotObułapny", czy "Obułapny Kot Zofia". Chyba nie matakiej Encyklopedii rozwiązała wreszcie problem Zofia i skończyła jeść kolację bez użycia łap. Czylitak,jakwszystkie koty. Co się stało? po chwili spytał Herman, odsuwając miskęw stronę zlewu. Słuchajcie, słuchajcie zaczął Gienio po raz trzeci. Coś sięstało z drzewami! Herman i Zofiawyjrzeli przez okno. Drzewa stały na miejscu,takjak wczoraj iprzedwczoraj. Zgadza się - powiedział Herman. Poszły dodomu na kolację. Tak, Gieniu - dodała Zofia i zaczęła się na głos zastanawiać Drzewa majątyle gałęzi, czyli rąk. One todopiero mają problem: lewo- czy prawogałęźne. Gienio zorientował się, że z niego żartują. Przecież wiem, żedrzewa niechodzą! Ale zobaczcie,co się stało z liśćmi! Nie sązielone! Tylko żółte, albo czerwone, albo różnokolorowe! No tak powiedział Herman. Mały kotek nie wie, co to jesień. Nie może wiedzieć dodała Zofia. Przecież Duży przyniós go w zimie. Więcsłuchaj, Gieniu Herman przybrał nauczycielski ton Drzewa jesienią. A co to jest jesień? jesieńi jest Wtedy, kiedy deszcz coraz częściej puka do okieni jest mało słońca. Jesienią liście zmieniająkolory i spadają z drzew. Zimą jestbiało ipószyście od śniegu. Na wiosnę zielono, a latempięknie i słonecznie. Aha wymamrotał Gienio z wyrazem przerażenia w oczach. Zimąjest zimno,ale nienam dodałHerman. Bo zimąleżymy całe dnie na kaloryferach i myślimy o lecie. Wszystko jasne? Gienio przez chwilę nie odzywał się, myślącnad czymś intensywnie, i wreszcie wypalił: Ale ja nie chcę być żółty! Żółte są tygrysy w dżungli powiedziała Zofia. Mogą byćżółte, te tygrysy,ale ja nie chcę! A dlaczego miałbyś być żółty? spytałem. Bo zmienię kolor na zimę. A jaki chcesz być? zapytał Herman. Żaden. To znaczy taki, jaki jestem. W porządku, masz to u mnie załatwione - powiedział Herman. Wystarczy, że codziennie oddasz mi pół swojej kolacji. I o nic się więcej nie martw. Półkolacji? wykrztusił żałośnie Gienio. Żeby nie być żółtym,tak. Innekolory mają inny cennik. Naprzykładróżnokolorowy, cała kolacja. coś ty, Herman. Nie gadaj z nim wtrąciła Zofia. ja ci to załatwię za jednączwartą kolacji. Konkurencja wyjaśniła rozkładającłapki. A ja bez oddawania kolacji wtrąciłem. Niemartw się, Gieniu, kotynie zmieniają kolorów na zimę. Tylko futra nabardziejgęste, żeby im było cieplej. Hermanpopatrzył na mnie z urazą, że pozbawiłem go dodatkowego posiłku, a Zofia powiedziała:. Gdyby Gienio zrobił się; żółty na zimę, to z pewnością trafiłbydo Encyklopedii pod hasło: "Gienio Kot Kameleon". Tymczasem uspokojonyGienio znówzaczął mówić: Widzieliście tego nowego kota w domku za rogiem? Tak, już parę razy - powiedziała Zofia. -1 to cztery koty. Chłopaki zzaRogu. Co w tymnowego? Możezmieniły kolory na zimę próbował zgadnąć Herman. Nie zza tego rogu, tylko zzatamtegozirytował się Gienio. Zza którego? spytał Herman. Zza tego, za którym niemieszkają Chłopaki, tylko on. TenNowy Kot. A, jeśli tak, to nie - powiedziała Zofia. - Fajny? Raczej dziwny. Widziałem go przez okno, z drzewa. Podglądałeś? Nie, przyglądałem się liściom i wtedy go zauważyłem. Całyczas siedziałprzed lustrem i czesał grzebieniem futro. Siedziałprzed lustrem? zdziwiła sięZofia A po co? Przecież wiadomo, że za lustrem nie ma drugiego kota. No właśnie powiedział Gienio przypominając sobie, jak kiedyś godzinami polował na drugiego kota w lustrze i nic z tego niewyszło. Tochodźmy do niego zaproponował Herman. Poznamynowego kolegę i wtedy będzie więcejzawodników do gry w piłkę. Chyba jest jużza późno na takie wizyty wtrąciłem. A pozatymon wasnie zna, to jakwejdziecie do niego dodomu? Normalnie, przez drzwi powiedział Gienio. Przez okno nieda rady,za wysoko. To lepiej poczekajcie, ażspotkaciego na dworze. Wtedy samwas zaprosi. A tymczasem pora spać powiedziałem. Dobranoc. Dobranoc odpowiedziały moje koty. Gienio wychodząc zapytał jeszcze: Duży, pewien jesteś, że jutro nie obudzę się żółty? Pewien. Chyba że Zofia i Hermanpomalują cię dla kawału. Znowupopsułeś nam zabawę! doleciało zza drzwi, za którymi Zofia i Herman podsłuchiwali moją rozmowę z Gieniem planując jednocześniepomalowanie Gienia na żółto w różnokolorowekropki. Od tej poryminęło parędni. Koty biegały po podwórku i czekały na spotkaniez Nowym Kotem. Od czasu do czasu wchodziłyna drzewo i przyglądały sięNowemu przezokno. Onrzeczywiście jest dziwny powiedziała Zofia. Wcale niewychodzi na dwór,siedzi przedlustrem prawie cały dzień i czyścijakieś metalowe krążki. Co mu jest? A ja widziałem, jak wiązał sobie kokardę na szyi powiedziałHerman. KOKARDĘ? Kokardę. Ale to nie wszystko. Strzygł sobie wąsy. Co robił? Strzygł wąsy. Nożyczkami. A nie golił się przypadkiem tak jak Duży? tego nie widziałem. Ale że się strzygł, to pewne. O czymś takim jeszcze nie słyszałampowiedziała Zofia. Nie ma co dłużej czekać. Musimygo poznać powiedział Gienio. Idziemy. lposzli. Po drodze myśleli o tym, copowiedzieć Nowemu nausprawiedliwienie swojej nie zapowiedzianej wizyty. Gienio wpadł na pomysł,żeby wrócić do domu i wziąć ze sobą mój grzebień. Gdyzapukają i Nowy otworzy,to mu powiedzą,żeznaleźli jego grzebieńi chcą mu go teraz oddać. Herman oczywiście zaraz dodał, że lepiejwziąć moją maszynkę do golenia ilustro, to Nowy Kot będzie miałzapas, na wypadek gdyby zgubił swoje lustro i nożyczki. Gienio,słysząc żeznowu z niegożartują, powiedział,że się odtejchwiliobraża i żenigdzie nie idzie. Herman powiedział, że tobardzodobrze, bo nie będą musieli się za niego wstydzić, jeślina przykładwykaże brak kultury osobisteji nie zamknieza sobądrzwi. Wiszącąw powietrzukłótnię przerwała Zofia. Spokojnie, panowie. Mam pomysł. I to dobry. Wykażemy przytym naszą kulturę osobistą. Pozbieramy liście z drzew, zrobimyz nich bukiety i zapukamy do drzwi. Kiedy otworzy, spytamy go,czymożemyte piękne bukiety wziąć do domu, bozrobiliśmyje z liścidrzew, króre stojąw jego ogródku. No, jak wam się podoba? spytałana koniec Zofia. Bardzo. A co zrobisz, gdy powie, że nie możemy? powiedziałHerman. Wtedy zatańczę. A teraz powiem ci, że mógłbyś się zastanowić,zanim coś palniesz. już dobrze, dobrze, tylko żartowałem. Idziemy po liście. -66. Koty weszły do ogródka, zrobiły bukiety z liści i weszły na schody domu, w którym mieszkał Nowy. Gienio stwierdził, że te bukiety równie dobrze mogą zrobić z liściz innychdrzew, bo nie widać, żebymiały jakieś znaki, po których Nowy mógłby je poznać, że są to liście z drzew w jego ogrodzie. A jeśli tak, to pomysł zbukietami jestniedobry i może lepiej będzie jednak skoczyćdo domu po mój grzebień. Herman zarazdodał: "i lustro". I tak spierając się stanęli poddrzwiami. Ty pukasz powiedział Herman do Zofii. Tobył przecież twójpomysł. Nie mogę powiedziała Zofia. Jestem kotem obułapnymi w obu łapach trzymam liście. Ogonem przecież nie zapukam. Dobra, to puka Gienio. Nie mogę powiedział Gienio. To nie był mój pomysł. Mójpomysł to grzebień. To kto zapuka? Ty Ja? Janie mogę powiedział Herman. Jaw ogóle niemiałem pomysłu. To cozrobimy? Wrócimy do ogródka, Zofia zostawi jeden bukiet, wrócimy,i Zofia zapuka. Zanosiłosięna dłuższą dyskusję. Na całe szczęście drzwi otworzyłysię same. Proszę,wejdźcie koty usłyszały Czyjś Głos. Chcieliśmy zapytać - powiedziała Zofia - czy możemy wziąćte bukiety do domu. Zebraliśmyje z liści drzew w twoim ogrodzie. Pewnie, że możecie odpowiedział Czyjś Głos. Dziękujemypowiedział Gienio i zaraz grzecznie dodał: todo widzenia. Może jednak wejdziecie zaproponował Czyjś Głos. Pewnie, że wejdziemy, bo ciekawi jesteśmy,po co strzygłeśwąsy powiedział Herman. Herman! syknęła Zofia. A jeżelizgubiłeś grzebień, to jago znalazłempowiedział radośnie Gienio. Gienio! syknęła po raz drugi Zofia. Grzebień? zapytał Czyjś Głos Wąsy? A masz na sobie kokardę? wyrwało się Hermanowi. Herman! syknęłapo raz trzeci Zofia. Nie mam smutnym tonem odpowiedział Czyjś Głos. To możezałożysz wypalił Gienio. A po co? z zaciekawieniem zapytał Czyjś Głos. A po co siedzisz przed lustrem i się czeszesz? Zofiizabrakło syknięć. To pomyłka powiedziałCzyjś Głosale nic nie szkodzi,wchodźcie. To rzeczywiście była pomyłka. Ale bardzo miła. Moje koty pomyliły piętra i poszły za wysoko. Okazało się, że piętro wyżej teżmieszkał kot, też Nowy, ale jakże inny od tego Nowego, któregochciały poznać. I ten drągi Nowy Kot, mieszkający piętrowyżejodpierwszego Nowego Kota,wyjaśniłmoim kotom to zabawne nieporozumienie. Miło mi waspoznać powiedział. Mamna imię Kitek. Zofia. Herman. Gienio po kolei uścisnęli sobie łapy. Napijecie się mleka? zapytał gości Kitek. Z przyjemnością. To zaraz przyniosę. Kitek wyszedł do kuchni po mleko,a Gienio szeptem powiedział: Zauważyliście? Co? Kitek nie ma ogona! No i co ztego? Nic,tyle że nie ma. Pewnie zastanawiacie się,dlaczegonie mamogona powiedział Kitekstawiając przed gośćmi miseczki z mlekiem. Wcale nie. Miło tu u ciebie. Wszyscyzawsze mnie oto pytają: Co się stało ztwoimogonem? Agdziemasz ogon? Czasami śmiali się ze mnie,. jak ten z dołu. A ja po prostu miałem wypadek. Potrzebny był lekarz,a my w starym mieszkaniu nie mieliśmy telefonu. Mój Duży pobiegł do automatu, ale telefon miałurwaną słuchawkę i wszystkie następne na osiedlu też. i kiedy wreszcie znalazł telefonze słuchawką, i zadzwonił do lekarza, było już za późno, żeby ogon uratować. Iteraz jestem bez ogona. Mleko smakuje? No jasne odpowiedziały moje koty. Kiedy wróciły do domu, opowiedziały mi o wszystkim. Kitek był bardzo fajnymkotem i przegadałyz nim pół dnia. Okazałosiiże ten kot mieszkający pod Kitkiemma trochę przewrócone w głowie. Brał udział w konkursach kociej piękności. Paręrazy jewygrał. i te metalowe krążki, które czyścił, to były medale jakie dostał za Zajęcie pierwszego miejsca. Te medale zmieniły gonie dopoznania. Zrobił się bardzo ważny i uważał się teraz za lepszego kotaod innych. Po prostu przestał myśleć o sobiejako okocie, a zaczął jako o Kocie Medaliście i ze zwykłymi kotami nie-medalistami przestał w ogóle rozmawiać. Całe dnipodziwiał siebie w lustrze i rozmyślał,jaki tojest piękny. Mało tego parę razy śmiał się z Kitka, gdy mijali się naschodach i pytał gogdzie zostawiłogon. Kitkowi byłobardzo przykro i przestałw)chodzić zdomu. Dlategomoje koty dotąd go nie spotkały. Pięknegkotateż nie spotkały. Nie wychodził z domu dlatego,że towarzystwzwykłych kotów nie-medalistów uważał za niegodne siebie. To gdyby Zofia trafiła do encyklopedii jako Kot Obułapny, tprzestałaby z nami rozmawiać, bo nie jesteśmy obułapni poćsumował opowieść Herman. Albo gdyby Gienio zrobił się żółty, toteż by przestał z nairrozmawiać,bonie jesteśmy kotamikameleonami dodała Zofii A przez tonam byłoby przykrotak jakKitkowi. Aprzecież JESTEŚMY KOTAMI to po pierwsze. A po drugie, wcale nie uważam się za kogoś lepszego tylkoz tego powodu, że najszybciej jem kolacje dorzucił Gienio. Dyskusja trwała godzinę. Koty stwierdziły, że to ja powinienembyć ważny, bo mam trzy koty (i to jakie! ), a sąsiad nie mażadnego. Wreszcie postanowiły coś zrobić, żeby Kitek uwierzył w siebie. A tak właściwie zapytał mnie Gieniow trakcie debaty o tym,co bytu zrobić z Kitkiem to dlaczego automaty telefoniczne naosiedlu są bez słuchawek? Pewnie zabrali je do naprawy uprzedził mnie Herman. Kto? Specjaliści odnaprawiania zepsutych słuchawek, Co ty powiedziała Zofia. Zadni specjaliści, tylkojacyśBEZMÓZGOWCY. Idą, słuchawka wisi, to ją urywają, żeby komuśnie przeszkadzała. A jak trzeba zadzwonić po doktora, albo straż pożarną, to najlepiej być doktorem i mieszkać ze strażakami. Aw domach imnie przeszkadza? zapytał Gienio. W^ domach naprawę mogą zrobić na miejscu powiedziałz przekąsem Herman. Minęły dwadni. W tymczasie koty majstrowały cośz desek napodwórku. Przypominało to trochę estradę. Planujecie występy? spytałem,wychodząc przed dom. Coś w tym rodzaju odpowiedział Gienio,wywijając młotkiem. Będziecieśpiewać? nie dawałem za wygraną, Auuuuuuć! Nie była to odpowiedź na pytanie. Gienio stuknął się młotkiemw łapę i teraz biegałw kółko dmuchając na uderzone miejsce. Gzy mógłbyś przestać wrzeszczeć? - poprosił Herman. -Nielubię jak mi ktoś krzyczy naduchem, kiedy pracuję. Doktora! miotał się Gienio. Zadzwońcie po doktora! Nic z tego. Duży wziął telefon do naprawy. Została tylko słuchawka - odparł Herman. Jak to, tylko słuchawka? - Gienio nieprzestawał biegaći krzyczeć. Normalnie. Słuchawka była dobra, tylko telefon był zepsutyGienio dopiero po chwili zorientował się, że Herman znowiz niego żartuje. Zostawiłemje same na podwórku, ale nie na długo. Duży, mamy sprawę wchodząc do kuchnizaczął Herman. Niezwykle poważnądodała Zofia Zostałeś jednogłośnie wybrany sponsorem naszego Konkursu Pięknych Kotów. Jako sponsor fundujesz nagrody powiedziałHerman. Z lodówki dorzucił Gienio. Wzamian zareklamę wyjaśniła Zofia. Za jakąreklamę? spytałem. Twoją! Będzieni)reklamować ciebie jakcfundatora nagród. i twoją lodówka dorzucił Gienio. Nie rozumiem. trudne negocjacje powiedziała Zofi; do Gienia i Hermana. Niezwykle trudne zgodzili sięobaj. Po prostuwystawimy lodówkęz nagrodami nascenę. A jaka jest moja w tym rola? Żadna. Ty możesz iść dokina powiedziała Zofia. Albo do teatru dodali Gienio i Herman. Rozumiem. A kto to wszystko wymyślił? spytałem. Szef reklamy powiedziała Zofia. To znaczy ty,Jak się domyślam? Japrzyznała skromnie. A kto będzie brał udział w tym konkursie? My odpowiedziałacała trójka. Tylko? Nie, jeszcze Kitek, Chłopaki zza Rogu, Brodacz Bogdan,króliki i Kokarda. Kokarda? No ten piękny medalista. A kto będzie wybierał te kocic piękności? Maks i Barus. To jest jury. Nie znam. Dwawilczury od tej Dużej, co ci reperuje zęby. A wy skąd je znacie? Stąd, że radziły nam, jakiejpasty używać, żeby nie miećubytków. Przyznacie, że rozmowapo raz kolejny zeszła na nieoczekiwanetory. Trzeba było jakoś zręcznie się wycofać. Lodówka jest zepsuta powiedziałem. To ją napraw. Nie mogę. Dlaczego? Bo nie umiem. Zofia spojrzała z ukosa na Hermana. On coś kręci powiedziała. KOClli HISTORIE Wieszco, Duży, ty naprawdę przesadzasz - zirytował się wreszcie Herman. Żałujesz nam tych paru puszek i paru kilogramówmarchwi! Jakiej marchwi? Czerwonej. A po co wam marchew? Anagroda dla królików, to co? A jeśli nie wygrają? Unas nie maprzegranych. Rozumiempowiedziałem. Zgadzam się. Ale pod jednymwarunkiem, a właściwie pod dwoma. Odbiór nagród w kuchni, czylilodówkazostaje na miejscu. I nie będziecieorganizować takichkonkursów codziennie. Dobrze? Przejrzał nas powiedziałaZofia. Ale zgoda. Za parć chwil na podwórku zaroiło się od zwierzaków. Królikipodskakiwały przyestradzie. Bogdan witał się z Maksem i Barusem,chwaląc się przy tym nową szczoteczką do zębów z naturalnego włosia. Za chwilę dołączyli do nichZofia i Herman zKitkiem, a zarazzanimi pojawiły się na podwórku Chłopaki zza Rogu. Brakowałotylko Gienia,który poszedł po Kokardę. Czas mijał, a Gienia i Kokardy jakoś nie było widać. Żeby skrócićoczekiwaniena głównego zawodnika, Hermanzaproponował, żeby wszyscy zagrali w piłkę. Ponieważ estrada zajmowała na podwórku sporomiejsca, Herman spróbowałcałe towarzystwoprzemycić na boisko do dużego pokoju. Przemycić, dlategoże po ostatnim meczu, kiedy wybiłyszybę woknie, a na dokładkęsię pobiły, zabroniłem imgrać w piłkę w pokoju. Akcję przemytniczą Herman przeprowadził z dużąwprawą i tylko zbiegowi okoliczności zawdzięczał jej niepowodzenie. Po wtajemniczeniuwszystkich w sytuację, najpierw wszedł do domu Herman. i cicho zamknął drzwi od kuchni, myśląc, że ciągle w niej jestem. Pocem wrócił pozawodników i wszyscy oczywiście na palcachwbiegli do dużego pokoju. Na końcu wbiegł Herman iszybko zatrzasnął drzwi. A potem odwrócił się i. Dzień dobry wszystkim powiedziałem. Czy coś się stało? Pam,param, pam to niebyła odpowiedź na moje pytanie,lecz stuk piłki, króra wyleciała x łapek jednego z królików i toczyłasię po podłodze. Dlaczego nie jesteś w kuchni? spytał mniewreszcie Herman. Bo jestem tutaj odpowiedziałem. Widzę, że mimoostatnich zakazów chcieliściepograć sobie,i to w większym składzie. Ależ skąd zreflektowała się Zofia. Przyszliśmy tylko odnieść piłkę do domu, żeby sięnie zgubiłanadworze. A przy okazjija, jako SzetReklamy, chciałam przedstawić wszystkim głównegoi jedynego sponsoranaszego konkursu. Brawo,brawo zwierzaki zaklaskały w łapy i tyłem uciekłyz boiska. Za chwilę zaczęły grać w berka kicanego. Kto został zberkowanymusiał kicać jak króliki. Oczywiściewrzask, jaki przytympowstał, ściągnął od razu sąsiada, który machnął tylkoręką i, chybaz nerwów, też wykicał z podwórka. Zabawa rozkręcała się na całego,gdy nagle w ogródkupojawił się Gieniek z Kokardą. Na ten widok wszyscy przestali grać, i tylko jeden z królików,który nie zorientował się wsytuacji, podbiegłdo Kokardy iklepnąłgo w ramię z okrzykiem berek! Iod tego się zaczęło. Kokardachciał oczywiście zaraz wracaćdo domu, bo,jak powiedział, nieprzywykł do takiego traktowania. Skuszony nagrodami postanowiłjednak łaskawie zostać. W ogóle humor mu się poprawił, kiedyzobaczył swoich rywali. Zwłaszcza obecność Kitka na konkursie bardzorozbawiła Kokardę. Bo czego może szukać nakonkursie wybrakowany kot tak go określił. Uśmiechnął się przytym z ironiąi patrzył nawszystkie kotyz politowaniem, jak gdybychciał powiedzieć: "Przy. mnie, kocie-medaliście, możecie się wszyscy schować". Gieniomiał ogromnetrudności ze ściągnięciemKokardy na podwórko. Najpierw wcale nie chciał onzGieniem rozmawiać, tłumacząc, że podwórkowekonkursy mogą być dobre dla jakichśbrudnych kotów z piwnicy, a nie dla niego Kota Medalisty. Późniejmówił tylkoo sobienajpierw, gdzie to on nie był i czego niewidział, a potem jaki jest wspaniały, mądry i piękny, ile ma medali,że występowałw telewizyjnej reklamówce jedzenia dla kotówi z pewnością zagra jeszcze w niejednej. I tak dalej. Gieniek nie mógłtego słuchać, zwłaszcza że zasób słownictwa Kokardy ograniczonybyłdo zwrotów JA byłem, JA jestem, JA będę. Wreszcie przerwał tensłowotok, mówiąc, że właśnie dlatego, że jest taki NAJ, komitetorganizacyjny konkursu postanowił go zaprosić, żeby nadać blaskutej imprezie. Skoro tak, to ostatecznie możebyć zgodził się łaskawieKokarda. Uwaga! Ogłaszam konkurs za rozpoczęty obwieścił z estradyKonferansjer Gienio. Numer jeden Króliki. Prosimy o brawa! Jakie króliki? zapytał Kokarda. Z długimi uszami powiedział Gienio. To one nie są publicznością? zapytał Kokarda. Nie. Są zawodnikami. Coto ma znaczyć? Co to za konkurs! To jest konkurs dla wszystkich, za jednym razem, bo potemnie będzie sponsora wyjaśnił Gienio Kokardzie. Skandal! Co za organizacja oburzył się Kokarda. Ja protestuję. Protestuję! Proszę bardzo, tedwa wilczurysiedzące poprawej (o jury. Jak to? To psy są sędziami wkonkursie piękności kotów? Tak, bowszystkie koty biorą w nim udział, i żadnego nasędziego nie zostało. A przecież zawodnik nie możebyć sędzią, bosam sobie przyzna nagrodę. To przecież jasne. Tymczasem króliki były już na estradzie i tańcząc śpiewały piosenkę: My króliki, my królikiMy skaczemyi marchewkę i marchewkęchętnie zjemy. Mykróliki, my królikiMy kicamyi nagrodę bardzochętniemy wygramy. Nagle jeden zkrólików potknął się i wszystkie jak długie runęłyna estradę. Wy króliki, wy króliki wy leżycie zawołał naten widoksędzia Maksi zaśmiał się z udanego żartu. Króliki pozbierał)' siępo upadku imachającłapkami zeszłyz estrady. Numer dwa powiedział Konferansjer Gienio Brodacz Bogdan. Brrrawooo! Sędziowie Maks i Baruszaklaskali i widać było od razu, że Bogdan jest ich faworytem. Ale Bogdan niewszedł na estradę. Poprostu stwierdził, że oni tak wygra wswojej kategorii,bo innego psa w konkursie nie ma. Więc po co ma się wygłupiać,tańczyć i śpiewać. Zamiast tegopodszedł do sędziów i zaczął z nimi grać w kości. Następnymi zawodnikami byli Zofia i Herman w duecie. Zaczęli tańczyć jakiśzwariowany taniec z podskokami,który tak sięspodobał Chłopakom zza Rogu, że też wskoczyły na estradę i zaczęłyszaleć razem z nimi. I kółeczko, i kółeczko pokrzykiwał rozbawiony duet. Ikwadracik,i kwadracikpokrzykiwały Chłopaki. Impreza zaczęła się wymykać spod kontroli organizatorów. Króliki zaczęły znowu graćw berka, a sędziowie zaczęli się kłócić z Bogdanem, bo Bogdan stwierdził, że grają znaczonymi kośćmi. Na dodatek jeden z królikówzaczął ciągnąć Maksa za ogon. O co chodzi? spytał Maks. Sprawa jest niezwykle delikatna konspiracyjnymszeptempowiedział królik. To znaczy? wyszeptał Maks. Proponujemy sędziom dwa kilo marchwi, jeśli wygramykonkurs. A po co nammarchew? spytałMaks. Nie wiem odpowiedział królik. Możeciedać nam ją z powrotem w prezencie. Na przykład. Naprzykład, to ja cipowiem, że ten numer nie przejdzie. I takwygra ktoinny. Kto? - spytał królik. Tego jeszcze nie wiem, konkurstrwa, Pozostali jeszczedwaj zawodnicy Kokarda i Kitek. Kokardaprzypatrywał się wszystkiemu z rosnącą pewnością, że w tak amatorsko zorganizowanym konkursie nie może być żadnych wątpliwości, że wygra zawodowiec. W jego mniemaniu zawodnicy przednimnie reprezentowali sobą niczego. Ich zachowanie nadawało siędo piaskownicy, a nie na konkurs. Poza tym, to przecież on byłnajpiękniejszyi najmądrzejszy. Reszta tosame prostaki. Tak sądziłKokarda. I żeby do reszty pogrążyć ostatniego zawodnika, czyliKitka, stanął przed nim i wymachiwał ogonem, złośliwie sięuśmiechając. Kitek przeżywał katusze. Już parę razy chciał uciec do domu. Sam fakt,że z niego wyszedł, graniczył z cudem. Namówiły go dotego, oczywiście, moje koty, obiecując dobrą zabawę. Gieniowi udało się jakoś opanować sytuacji;. Ochrypł, ale przywołał wszystkich do porządku. I teraz zapowiedział: Uwaga, uwaga, gość specjalny KOKARDA. Nikt nie wyszedł naestradę. No,co jest? spytał Gienio Kota Medalistę. A co mabyć? Dlaczego nie wychodzisz? A to ja mam wyjść? Akto? Przecież zapowiadałem! Ale nie mnie. A kogo? Kokardę powiedział Piękny Kot i zaraz zamilkł z wrażenia. Wszyscy,ale to wszyscy: i króliki, i sędziowie,i Chłopaki zzaRogu, a nawet Bogdan mieli 'zawiązane na szyjach kokardy. Bogdanzawiązał sobie nawet dodatkową kokardę nabrodzie. I wszyscy przy tym trzymaligłowy w górze i patrzyli przedsiebiebardzo, aleto bardzo dumnym wzrokiem. Na dodatek w łapachkażdego pojawił się grzebień i lusterko, i wszyscyzaczęli się tapirować i stroić miny. Gdyskończyli,zaczęli bić brawo i skandować: KO-KAR-DA! KO-KAR-DA! Tego Piękny Kot Medalista nie mógł znieść. Zrozumiał,że danomu nauczkę i uciekł do domu. A co było dalej? Jakmyślicie? Główną nagrodę dostał Kitek zaodwagę,że przełamał w sobiewstydi stanął do konkursu. I że w ogóle wyszedłz domui przekonałsię, że niewszyscy mają przewróconew głowach tylko dlatego, żeMAJĄ COŚ,C/EGO KTOŚ INNY NIE MA. A potemnagle spadł deszcz i wszyscy zaczęli wnim skakać i smarować się błotem, bo był tokonkurs na Najbardziej Ubłoconego. Zwierzaka. I wszyscy wygrali kąpiel, którąim zafundowałem po konkursie. Akiedyjużsię pożegnali i poszli do domów, jai moje koty siedliśmy do kolacji, i wtedyGienio powiedział, że oddaje swojąporcje Hermanowi. Coś cię boli? spytałgoHerman. Może brzuch? Nie,tylko że to był twpomysł z tymkonkursem. Ten pomysł nic nie kosztuje,tonie zmiana kolorów -powiedział Hermanizaśmiał sięgłośno. Z czego się śmiejesz? - spytałgo Gienio. Z kolorów. Kokarda był taki czerwony, że wyglądał jak światło STOP na przejściu dla pieszych. Właściwie powinien pozostać taki czerwony,aż zmądrzeje. I jeszcze innych byprzed sobą ostrzegał. Jak myślisz, Zofia? Ale Zofia niezwróciła uwagi na ich dyskusję, bo miała swójkolejny problem. Zastanawiała się właśnie, czynie wziąć udziałuw konkursie dla kotów obułapnych. Może wygrałaby jakiś medal? Albo kokardę. Dobranoc. Historia szósta sprzątające koty "Dzień dobry" powiedziałem wchodząc do kuchni. Po jednejstronie stołu siedzieli Zofiaz Hermanem, a po drugiej wysmarowany białą kredą Gienio, który wywijał w powietrzu składanymdługopisem. Wiecie jak wygląda taki długopis. Niby niczym nieróżni się na pierwszy rzut oka od normalnego długopisu, aleposiadaza tojedną zaletę. Można go rozsuwać jak antenę w samochodziei wtedy staje siębardzo dłuuuuuugi i można go wtedy używaćjakowskazówkę do pokazywania różnych rzeczy, na przykład na mapie. Gienioużywał go właśnie do pokazywania różnych rzeczy, ztą tylkoróżnicą, że niena mapie,a na tablicy zawieszonej na ścianie. Patrząc na ścianę łatwomożna się było domyślić, że miał z tymzawieszeniem tablicytrochę kłopotów. No, może nie z zawieszeniem, tylko zgwoździamii młotkiem. To znaczy gwoździe były zamiękkiea młotek za twardy, i dlatego gięły się one i nie chciaływchodzić w ścianę. Kiedy wreszcie znalazł się ten właściwy i tablica została w końcu powieszona,napodłodze leżała warstwa białego tynku, a ściana udekorowana była różnej wielkości dziuramii dziurkami. Czy ktoś mógłby mi wyjaśnić, co się tutajwyrabia? spytałem, kiedy po oszacowaniustrat doszedłem do wniosku, że remontkuchni zmuszony będę przeprowadzićw tym roku, a niejak planowałem za dwa lata. W tej chwili odbywa, się wykład i" proszę nie przeszkadzać. Wszelkie pytania i wątpliwości wyjaśniane będą po jego zakończeniu powiedział oficjalnym tonem Gienio. Gienio był terazWykładowcą Gieniem i dlatego wywijał długopisem i wysmarowany był kredą. W takim razie przepraszampowiedziałem. A ile czasu będzie trwać ten wykład? Chciałem napić się herbaty i zjeść śniadanie. Dzisiaj możeszwyjść bez śniadania - udzielił mi konkretnejodpowiedzi Wykładowca Gienio. Ale ja nigdzie nie wychodzę. Tymlepiej dla ciebie, nie wyjdzieszbez śniadania. Dalsza wymianazdań, jak sami widzicie, była bezcelowa. Czy mógłbym w. takim raziezostać w kuchni i posłuchać,o czym mówicie? spytałem cicho, bynie drażnić Wykładowcy. W zasadzie tematwykładu obejmuje tylko koty. Chociaż -83. w pewnym scopniu ciebie też. Myśle, że możesz przyłączyć się do nasjako Wolny Słuchacz łaskawie zgodził się Wykładowca Gienio. Jestemwstrząśnięty tym, co on tutaj wygaduje powiedziałSłuchacz Herman, kiedy zająłem jużmiejsce przy stole. Słuchaczka Zofia nic niepowiedziała,tylko w milczeniu wpatrywała się to wtablicę, to w Gienia, i widać było, że jest wyraźniezaintrygowana wykładem. Proszę o ciszę! Wykładowca Gienio zastukał długopisemwskazówką w stół. Będę kontynuował. Jeżeli równanie, przedstawione wam na tablicy (mówiąc to stuknął długopisem w tablicę,aż zakolysała się niebezpiecznie) nie przekonuje was do mojej teorii,wy niedowiarki, przyszła pora na ostateczny argument. Uwaga"! Chwileczkę, po kolei zabrał głos Słuchacz Herman. - Popierwsze: dlaczego Duży ma kupić nową lodówkę? Mam kupić nową lodówkę? zdziwiłem się. Tak wynikaz wyliczeń Wykładowcy Gienka - wyjaśnił misłuchacz Herman. Nienową, tylko większą - odezwała się poraz pierwszy Słuchaczka Zofia. Na jednowychodzi powiedział SłuchaczHerman. Niena jedno Zofiajak zwykle była bardzo dokładna. Większa lodówka nie musi być wcale nowa. Może być przecieżużywana. Bardzo dobrze pochwalił Zofię Wykładowca Gienio. Cieszę się, że niektórzy z was słuchali uważnie. Przejdźmy więc terazdo eksperymentu. Chwileczkę tym razem ja miałem wątpliwości. Czy możemiktośwyjaśnić,o co tutaj w ogóle chodzi? Już mówiłem i dwa razy powtarzał niebędę. Pytania i niejasności po skończonym wykładzie. Teraz eksperyment. Mówiąc to Wykładowca Gienio wyciągnął zza pleców jakiśprzedmiot i pokazał go słuchaczom, czyli nam. - Co to jest? - zapytał po chwili. - Coś małego i pomiętego w kolorze niebieskim - odpowiedział Słuchacz Herman. -Właśnie, właśnie, zwróćmyuwagę nato określenie"cośmałego". Podkreślmy to: małego. A teraz? Wykładowca Gienio przyłożył to coś małego i pomiętego w kolorze niebieskim do pyszczka izacząłw to coś małego i pomiętego,w kolorze niebieskim, dmuchać. Po chwili to coś małego i pomiętego, w kolorze niebieskim, zaczęło rosnąć i przemieniać się w dużyokrąglutki balonik. - Oto dowód,jak sądzę ostateczny powiedział WykładowcaGienio demonstrując nam nadmuchany balonik w całej jego okazałości. Czy są jakieś pytania? - SąpowiedziałSłuchacz Herman. Co ma balon do lodówki? Lodówki przecież nie nadmuchasz. - Dlatego trzeba kupić większą - wyjaśniła Słuchaczowi Hermanowi słuchaczka Zofia. -Ale co to ma wspól- negoz tematem wykładu? - nie rozumiał ciągleSłuchaczHerman. No właśnie wtrąciłem ja też za bardzo nie rozumiem. Czytematemwykładu są sposoby powiększania lodówki? Nie, nie, ależ skądże - zaprotestował gorączkowo WykładowcaGienio. - Żadne tam lodówki. Wykład poświęcony jest ZWIĘKSZENIU POWIERZCHNI DO GŁASKANIA. Zwiększeniu czego? ZWIĘKSZENIUPOWIERZCHNIDO GŁASKANIAMETODĄ PRZYJMOWANIA WIĘKSZEJ ILOŚCI POŻYWIENIA. Przyznam wam szczerze, żemnie zamurowało i przez dobrąchwilęniemogłem wykrztusić z siebie słowa. Za to wykładowca mówił dalej: Naprzykładzie balonikamożemy zaobserwowaćpewną prawidłowość. Im więcej dostarczamy mu powietrza, tym więcejz małego robi się duży, czyli zwiększa swoją powierzchnię. Wyobraźmysobie tu Gienio wypuścił z balonika powietrze żeten otobalonik jest nasząPowierzchnią do Głaskania. Czy jest to duża powierzchnia? Gienio pokazał długopisem wskazówkąna SłuchaczaHermana. No nie,myślę, że nie za bardzo duża po chwili zastanowienia odpowiedziałHerman. Bardzo dobrze, ateraz? Gienio znowu nadmuchał balonik. Terazjest duża bez zastanowienia odpowiedziałHerman. Bardzo dobrze pochwalił go Wykładowca Gienio. W takim razie, czy teraz jest już wszystko jasne? Prawie Słuchacz Herman ciąglemiałwątpliwości. -Rozumiem, że jeżeli będziemy więcej jedli, to będziemy grubsi i wtedyzwiększy się nam powierzchnia do głaskania, czyli my myślałostrożnie na głos. Brawo wywódlogicznie bez zarzutu ucieszył się wykładowca Gienio. Ale w dalszym ciągu nie rozumiem, po co nam większa lodówka. To proste wyjaśniła muZofia. Wwiększejlodówce zmieścisię więcej jedzenia do zwiększania powierzchni do głaskania Brawo! Wykładowca Gienio ucieszył się po raz drugii zrejradości stuknął długopisem w tablicę, a ta z rumorem spadła na podłogę i odsłoniła nowe dziury w ścianie. To ja mam też pytanie na widokdziur odzyskałem wreszciemowę. Proszę. Głos ma WolnySłuchaczrozradowany wykładowcazrobił się bardzo wspaniałomyślny. Kto wyremontuje kuchnię? Proszę? Kto wyremontujekuchnię? Pytanie nie jest związane z tematem wykładu odpowiedziałWykładowca, a potem usiłował zbiec z sali wykładowej, czyli kuchni, ale to mu się nie udało, bo w zdenerwowaniu pobiegł nie w tymco trzeba kierunku i zamiast w drzwi trafił do kąta. Kto wyremontuje kuchnię? powtórzyłem. Gienio stał w kącie i uśmiechał się głupkowato. No właśnie, kto wyremontuje kuchnię? usłyszałem, mimoze sani w tym momencie o to nie pytałem. To pytała Zofia, a ja ucieszyłem się, żeznalazłemsojusznika. No właśnie dodałem i zaraz, słyszącdalszą wypowiedź Zofii,zamilkłem. Za trzy dnibal, przyjdą goście, a tu proszędziury w ścianach. Powiesi się plakat wymamrotałGienio. Tak, i narobisz jeszcze więcej dziur! A w ogóle, to miało byćzebranie organizacyjne, anie jakiśwykład o balonach ilodówkach. Zawsze wpadają ci do głowy jakieś -87. pomysły wtedy, kiedy nie potrzeba i nie na temat. Miałeśprzygotować projekt dekoracji wnętrza, a ty tylko o jedzeniu! I zobacz,jak wygląda ściana wstyd kogoś zaprosićdo kuchni! Zabawa ma być w dużym pokojubroniłsię Gienio. A bufet, bufet gdzie będzie? Jeżeli zimny, to w lodówce zażartowałem nie wiedząc czemu,bo jak sami widzicie do żartów nie byłomi wcale. Wszyscy troszczylisięo wygląd kuchni, ale nie z tego samego powodu, żebyła poprostuzniszczona. A tobie. Duży, to tylko żarty w głowie! Goście są już zaproszeni, program ułożony. Chwileczkę, chwileczkę przerwałem Hermanowi. Ja o żadnym balu nic nie wiem, chociaż wszystko wskazuje na to, że bal masię odbyć tutaj, a mnie nikt o pozwolenie nie pytał. Niepytaliśmyo pozwolenie,bo wiedzieliśmy, że sięi tak zgodzisz wyjaśniła mi Zofia. Na waszym miejscu nie byłbym wcale taki pewien. A my byliśmy to bal z pewnej szczególnej okazji. Zjakiej? Wielki Bal Przebierańców z okazji Dnia Kota. Masz jeszczejakieś pytania? Jak domyślacie się,pytań nie miałem. Właściciela domu, w którymma się odbyćbal z okazji dnia kotów,których to przy okazjiteż jestwłaścicielem, o zgodę na zorganizowanie tego balu pytaćnie trzeba. To pewne jak w banku, że sięzgodzi. Nigdy nie słyszałem oczymś takim, jak DzieńKota. Bo słuchasz nie tego, co potrzebaGienio odzyskał pewnośćsiebie. Rozumiem. To znaczy, że Dzień Kotajest za trzy dni? Tak. I to jest stała data tego święta? Co to znaczy? Toznaczy, że zawsze raz wroku, tego samego dnia i tego samego miesiąca jest ono obchodzone. No niezupełnie. Czy mógłbym prosić o jaśniejszą odpowiedź? Dzień Kota jest wtedy, kiedy wszyscy zaproszeninaba] majączasi mogą naniegoprzyjść. Aha, to znaczy,że codziennie. Dlaczego codziennie? Dlatego,bo codziennie macie czas. Możliwe. Pomysł jest świeży i jeszcze nie dopracowany. A czyjto był pomysł? Mój pochwalił się dumnie Gienio. No dobrze. Będzie bal, ale umawiamy się, że Dzień Kotabędzie raz w roku. Pasuje? powiedziałem nie mając innego wyjścia. Pasuje po chwilinamysłu w imieniu całej trójki odpowiedział pomysłodawca tej imprezy. A patrząc na Hermana wyszeptał: Niech mu będzie. I takcośsię wymyśli i połączy różne okazje,i wtedy będziemy balować cztery dni. Potych ustaleniach Komitet Organizacyjny Baluprzedstawił miszczegółowy program imprezy ujęty w czterech punktach. Punkt pierwszy Przyjście gości. Punktdrugi Bufj et i poczęstunek. Punkt trzeci Zabawa. PunktczwartyWyjście gości. Punkt drugi, czyli bufet i poczęstunek miałem zorganizować ja. Pozostałe trzy punkty kotybrały na siebie. Zapomnieliście o jeszcze jednym ważnym punkcie powiedziałem po przestudiowaniu programu imprezy. Już wiem, wybór najciekawszego przebrania i nagroda - powiedział Herman, Nie, nie o tym myślałem. To może konkurs jednego wiersza i nagroda? powiedziałaZofia. To też nie to. Tonie wiemco, program układaliśmywspólnie powiedziałGienio. To tłumacy. y, dlaczego brakuje tego najważniejszego punktu,czyli SPRZĄTANIA. Sprzątania? Jakiego sprzątania? Nikt nie przychodzi przecieżna bal żebybałaganić, tylko żeby balować. A jak nie jest nabałaganione, to nie ma czego sprzątać. Nie, kochani. Za dobrze was znam. Piszemy punktpiąty SPRZĄTANIE. I to w takiej kolejności wy sprzątaciepo sobie, a nieja po was. Inaczej z balu nici. No dobrze, dobrze, posprzątamy powiedziały koty, ale jużbez takiego entuzjazmu, z jakim przedstawiały mi pierwotny program imprezy w czterech punktach. Następnego dnia Komitet Organizacyjny zajętybył dekorowaniem sali balowej, czyli dużego pokoju. Wyglądałoto tak, że przezpół dnia koty kłóciłysię o to, jaksala balowa mabyć udekorowana,a kiedy skończyły się kłócić i zaczęły dekorować, to akurat wróciłemdo domu i w porę zdążyłem im to dekorowanie przerwać. To był oczywiściepomysł Gienka, żeby dekoracją był brak dekoracji i jeśli . wszystko, co jest w pokoju. półki z książkami,fortepian, obrazy, krzesła itd. - zostanie z niego wyniesione, przezco uzyskany zostanie wspaniały efekt PRZESTRZENI I WOl- NEGOMIEJSCADOZABAWY- jak to określił, tłumacząc mi swoją koncepcję,Gienio. -90. Po moich uwagach Komitet postanowił udekorować salę jednakw sposób tradycyjny, przez powieszenie baloników i serpentyn. Kiedy baloniki iserpentyny zawisły na swoich miejscach,Komitet Organizacyjny znowu zaczął się kłócić. Tym razem kwe. stią.sporną była muzyka. Zofia upierała się przy muzyce na żywo, wykonywanej przez niąna fortepianie,a gdy się zmęczy,przez Hermana. Gienio za nicniechciałsię na to zgodzić, twierdząc, że muzyka grana przez Zofię jestmuzyką EKSPERYMENTALNĄ i nadaje się tylko do UCIECZKI,a nie do zabawy. Stanęłowreszcie na tym, żebędą bawić się przy muzycez mojego magnetofonu. A żeby Zofii nie było przykro, Gienio wymyśliłzabawęw UCIEKANEGO i obiecał Zofii, że jak tylko zaczną się ba wić wtę zabawę, to on, Gienio, poprosi ją, żeby zaprezentowałagościom parę swoich kompozycji. Kiedy sprawa muzyki została już ustalona. Komitet Organizacyjny przystąpił do kolejnej kłótni, tym razem o to,kto. Na całe szczęście w tym momencie ktoś zadzwonił do drzwi. Dzień dobry powiedziały Chłopaki zza Rogu, boto onedzwoniły. Czy zastałyśmy twoje koty? Tak, proszę wejdźcie. Chłopaki weszły i jak przystało nakulturalnekoty wytarły łapyw słomiankę. To do was poinformowałem mojekoty. Chłopaki zza Rogu przywitały się z moimi kotami. Część. No i co? Jestbal? A dlaczego miałoby go nie być? -spytał Gienio, jednocześniedającChłopakom rozpaczliwe znaki,by na tym pytaniu skończyłyswoją wypowiedź. Mówiliście, że Duży może się nie zgodzić. Ale się zgodził powiedział Herman i żeby odciągnąć Chłopaków od drażliwego tematu zaproponował im obejrzenie udekorowanej sali balowej. To już zobaczymyna balu. Nie mamy teraz czasu. Musimyzgodnie z umową powiadomić gości, że jednak się bawimy. Chyba wszyscyjuż wiedzą wtrąciłem. Wiedzą, że mo że się bawimy, a nie, żen apewno grzecznie wyjaśnił jeden z Chłopaków. Aha, a gdybym sięnie zgodził powiedziałem i uprzejmieuśmiechnąłem się domoich kotów. To bawilibyśmy się wogródku,ale tylko do zmroku. Aha. A teraz będziecie się bawić. Tak długo, aż sięwybawimy. Pięknie. A czy wszyscy przyjdą przebrani? Wszyscy, wszyscy - wtrąciła szybko Zofia i wypychając Chłopaków za drzwi jednocześnie mówiła: - Jest to przecież Bal Przebierańców z okazji Dnia Kota. I wy teżsię macie przebrać,żadnychtaryf ulgowych! Ale jak to? Jakja mam się przebrać! Futranie zdejmę, to jak ja? - dziwiłsię jeden zwypychanych za drzwi. Normalnie, wystarczy, że ruszysz głową, to coś wymyślisz. Króliki też się mają przebrać i Bogdan też. My teżsię mamyprzebrać i Duży też sięma przebrać. A hasło umożliwiające wejścienabal jesttakie: "Dziś możliwa każda psota. Adlaczego? Bo DzieńKota". Zrozumiano? Jasne odkrzyknęły Chłopaki i zniknęły, wypchnięte, zadrzwiami. To zgrywusy. Zawsze coś wymyślą powiedziała Zofia zamykając drzwi. A co tym razem wymyśliły? To, że muszą wszystkim powiedzieć, żejest bal, chociaż wszyscy o tym wiedzą, gdyż są zaproszeni. Wiedzą, że może jest bal. Wiedzą,że może się nie zgodzisz, aże bal jest,to wiedząna pewno wytłumaczył mi tęzawiłość Herman. A zaraz potem Komitet Organizacyjny wrócił do przerwanejkłótni, a ja poszedłem do kuchni, przygotowaćzimny bufet i napoje. Dzień Kota przypada w końcu raz w roku i trzeba go porządnie uczcić. A kiedy jużwreszcie nadszedł, odrana w domu panowałpodniosły nastrój. Koty co pięć minutsprawdzaływystrójsali i jakośćpuszczanej muzyki. Dysk-dżokejem została oczywiście Zofia i onaodpowiedzialnabyła za dobór nagrań. Gienio radziłjej, żeby. poszczególne numery puszczała według klucza jeden szybki, paręwolnych, ale ona wybrała metodę na chybił trafił, czyli taką, jakw toto-lotku. Ja tymczasemzamknięty w kuchni, żebynikt minie przeszkadzał, kończyłem przygotowanie bufetu. Koty oczywiście paręrazyusiłowały sforsować zamknięte drzwi, ale bezskutecznie. Krzyczaływięc pod drzwiami, domagając się natychmiastowego ich otworzenia i wpuszczenia. Kiedy skończyłem pracę, spełniłem ich postulaty. Aaaaaaa! kotom z wrażenia pootwierały się pyszczki. I jak wam się podoba? spytałempokazując na bufet. Kuchnia udekorowanabyła w balonikii serpentyny, a dziuryw ścianie zasłaniał portret Proszę SłoniaDominika naturalnej wielkości. Na środku stał stół, ananim. No właśnie, czego tamnie było - koreczki marchewkowe dlakrólików,koktajle mlcczno-marchewkowe dla królików, mleczno-mlcczne dla kotów, mleczno-niespodziankowe dla Bogdana, sałatki, i wiele, wiele innych przysmaków, których nie będę wyliczał. Jeżeli jesteścieich ciekawi,tozajrzyjcie do książkikucharskiej pod hasło: "Jak zorganizować bufet, gdy twoje koty organizująbal praktyczne porady i wskazówki mistrzów patelni i nietylko. " Przez dłuższą chwilęczekałem na odpowiedź. "Wreszcie, kiedykoty ochłonęły, pierwszy zareagował oczywiścieGienio. Zatarł z zadowoleniałapki i ruszając w stronę stołupowiedział: No to co? Zaczynamy! Za nim jak cień pośpieszyłHerman, aleZofia zareagowałanatychmiast: Ej!! Chwileczkę, a goście? zawołała. Kto późno przychodzi, sam sobie szkodzi odpowiedział Herman, który jak zahipnotyzowany wodził wzrokiem po koktajlach. Herman! Gienio! zawołała ostrzejszym tonem Zofia. No Już dobrze, dobrze, pożartować nie wolno? odpowiedzieliwzruszając łapami. Zaraz zaczną schodzić się goście,a mynie jesteśmy jeszczeprzebrani. To idźcie się przebrać, ajak ktoś zadzwoni, to jaotworzę powiedziałem. A ty się nie przebierasz? spytałaZofia. Ja już jestem przebrany. Wyglądasz takjak zawsze powiedział Herman. Zgadza, się, to jest właśnie moje przebranie. A za kogo się przebrałeś, skoro wyglądasz tak jak zawsze zapytał Gienio. Za siebiesamego. Znakomicie to zrobiłeś. Duży jak żywywyraził swoje uznanie dla mojegoprzebrania Herman. O tomi właśnie chodziło. No, biegnijciei też się w kogośprzeobraźcie. Kotypobiegły sięprzebrać, a kiedy skończyły rozległ się pierwszy dzwonek do drzwi. Były to Chłopaki zza Rogu. Dzieli dobry przywitały się jakzwykle kulturalnie. Dzień dobry,dzień dobry,prosimy bardzopowiedziały mojekoty i zachwilę na koryt arzu zapanowała cisza. Zaciekawiony wyjrzałem z bufetu,czyli z kuchni. Chłopaki zzaRogu i mojekoty w milczeniu przyglądały się swoim przebraniom, Za kogo się przebrałyście? przerwał ciszę Herman. Za Koty wButach. A wy? odpowiedział jeden z Chłopaków. Za Koty w Butach. Też odpowiedziała Zofia. Niemogłyście się przebrać za kogoś innego? spytał Gienio. A wy? pytaniem na pytanie odpowiedziałyChłopaki. My? Owszem, mogliśmy, ale przebraliśmy się za Koty w Butach wytłumaczyła Zofia. My też powiedziały Chłopaki. I co teraz będzie? spytał Gienio. Na jednym balu tyleKotów w Butach, można będzie dostać oczopląsu i o pomyłkę nietrudno. Prawda? Prawda. To my pójdziemy sobie dodomu zaproponowałyChłopaki. Zaraz,zaraz, nic złego się nie stało, po prostu małe niedopatrzenieorganizacyjne zreflektowała się Zofia. Jasne stwierdził Herman mogliśmy wcześniej ustalić,że Koty w Butach są zarezerwowana dla nas. Nigdzie nie pójdziecie. Prosimy do środka. Po prostumy się zaraz przebierzemy i będzie pokłopocie. Chłopaki zzaRoguweszłydo środka, poczęstowały się sałatką izachwilę jużbyło po kłopocie. Moje koty założyły na głowyberety i w ten sposób przebrały się zaKoty w Butachi w Beretach, codoskonale odróżniało je od Kotóww Butach i bez Beretów, wykluczająctym samym oczopląs i pomyłkę. Po chwilizadzwoniłznowudzwonek i następnigoście głośno sięwitając weszli do domu. Były tokróliki. Ich cała załoga, coś okołodwunastu sztuk. Połowa znich miała zawieszone na szyjach siatki nazakupy, a połowa torby na zakupy. Jak się domyślacie, połowa. z siatkami przebrana była za Drużynę Siatkarzy, a połOwa z torbamiza Stado Torbaczy. Torbaczy Australijskich, czylikangurów. Po paru minutach zaczęło się robić gwarno i wesoło. Brakowałotylko BrodaczaBogdana, ale i onzaparę chwil pojawił się na balu. i to nie sam. Przyprowadził ze sobą kolegę rudowłosego jamnika. To jest PedroBogdan przedstawił wszystkimPedra. Cześć, Pedro. My jesteśmy Koty w Butach i w Beretach, tosą Koty w Butach ibez Beretów, to są Siatkarze, a to Torbacze,czyli kangury dokonał prezentacji wszystkich gości Gienio. Bardzo mi miło. A ja jestem? Kto zgadnie? powiedział Pedro. Pedro miał na sobie wdzianko, na którym narysowanabyłapodziałka z cyframil, 2, 3, 4, i takdalej. Ja wiem, ja wiem powiedziałjeden z Torbaczy, czyli kangur - ty jesteś LINIJKA! Prawie zgadłeś, nie linijka, ale bardzo, bardzo blisko CENTYMETR! rozszyfrował swojeprzebranie Pedro. Kapitalnie orzekli pozostaliprzebierańcy. Niestety, nikt nie potrafił zgadnąć, za kogo przebrał się Bogdan. Bogdan miał zawieszony na szyi malutki dzwoneczek, i to byłowszystko. Jedenz królików Siatkarz sugerował,że Bogdan przebrany jest za telefon, bo telefon też dzwoni uzasadniał. Wreszcie Bogdan zdradził, że jest przebrany za Czarną Owcę. "Też nieźle" orzekli wszyscyi poszli się bawić. Zabawa zaczęła nabierać tempa. Muzyka grała coraz głośniej,tańce stawały się coraz bardziej szalone, a koktajle błyskawicznie znikałyz bufetu. Na całe szczęście uprzedziłem sąsiada, że będzie głośno, a onnacałe szczęście powiedział, że jemu to nie będzie przeszkadzać, bo taksię świetnie składa, że na dwa dni wyjeżdża, więc ja mogę ze swoją menażerią wylatywać nawet -w kosmos. Jemu jest wszystkoJedno. Zwierzaki bawiły się świetnie. Bogdan zPedrem pilizdrowieFerdynanda Wspaniałego i dyskutowali o problemie lwa i nosaczyw cyrku,reszta towarzystwa radośnie pokrzykując skakała, pląsałai obrzucała się konfetti. Nagle Dysk-dżokej, czyli Zofia, wyłączył muzykę. Uwaga, uwaga! Teraz zgodnie z programem naszej imprezy porana część ROZRYWKOWĄ- zawołałazdyszanym od szaleństw głosem. A ta część, którą przed chwilą skończyliśmy, tojaka była? - wyraził swoją niewiedzę jedenSiatkarz. To też była część ROZRYWKOWA, tylko że SKAKANA i TANECZNA. Teraz będzie KONKURSOWO-ZABAWOWA. Aha powiedział Siatkarz, ale po jego minie widać było, że niebardzo może się w tych subtelnych różnicach zorientować. Już tłumaczę dokładniej Zofiauprzedziła dalsze pytania. Nadeszła teraz pora nakonkurs jednego wiersza. Po tym konkursienastąpi zabawa w Schowanego, a po zabawie wybierzemynajlepszeprzebranie. Uwaga konkursy są z nagrodami! I nie czekając na dalsze pytania jednym tchemwyrecytowała tenoto krótki wierszyk: "Pitu, pitu, Zofia śpi tu". Nim ktokolwiekz gości zdążył sięotrząsnąć z wrażenia, jakiewywarła na nim ta chwila z poezją, Zofia mówiła dalej: Dziękuję. Ogłaszam werdykt: konkurs jednego wiersza wygrała Młoda, Obiecująca Poetka Zofia. Brrrawo! Część gościzaczęła machinalnie klaskać w łapy, niektórzy jednakpatrzyli po sobie ze zdziwieniem, a jeden z Torbaczy wręcz zaprotestował. Chwileczkę, zarazja też chcę stanąć do konkursu i powiedzieć wiersz. I ja też, ija też odezwały się dalszegłosy. Niestety,bardzo miprzykro, ale dzisiaj jest to niemożliwe. Może innym razemuśmiechającsię przepraszająco do wszystkichchętnych powiedziała Zofia. Aledlaczego niemożliwe? nie dawał za wygraną Torbacz. Tylko ty możesz mówićwiersz i wygrać nagrodę? To niesprawiedliwe! Tyuparty Torbaczu, właśnie żesprawiedliwe, niesprawiedliwebyłoby, gdyby wszyscy mówili wiersz powiedziała Zofia nie przestając się uśmiechać. Ty coś kręcisz powiedziałTorbacz i zacząłżegnać się z kolegami igośćmi, pokazując w ten sposób, że on na znak protestu idziedodomu. Chwileczkę, tomiał być konkurs jednego wiersza, prawda? I ile wierszy było? Jeden? Jeden. A gdybyś ty,Torbaczu powiedział wiersz, to ile by było wierszy? Jeden? Nie, dwa. To oco chodzi? Zofia zaczęła być stanowcza i odrobinę podniosła głos. Moja szkoła wyrwało się Hermanowi, który widzączdziwione spojrzenia szybko zmienił temat. Komu jeszcze koktajl? Tym posunięciem Herman błyskawicznierozładował napiętąatmosrerę i wszystko wróciło do normy. Torbacz wystąpił pozakonkursem, a Zofia zrezygnowała z nagrody, a tym samym uniknięto zabawy w UCIEKANEGO, gdyż nagrodąbyło publicznewykonanie przez kompozytora, czyli Zofię, marsza na fortepiani głos, zatytułowanego "Tęsknota latającego kota za chodzeniem". Po chwili ożywionych rozmów przystąpiono do zabawy w Schowanego. Poodliczeniu wypadłona Hermana, i to on miał się schować, a reszta gości miała go szukać. Goście zaczęli liczyć (wszyscy zasłonilioczy łapkami), a Hermanpobiegł znaleźć sobie jakąś dobrą kryjówkę. Ja siedziałem cały czas w kuchni i na bieżąco uzupełniałemubytki dań ikoktajli. Właśnie nalewałemkolejnenapoje,gdy dokuchni wbiegł cicho Herman, przyłożył łapkę domordki, wyszeptał "Cilii! " i zaczął gramolić się do otwartego piekarnika kuchenki,w którymna podgrzanie czekały zapiekanki. Ej!! Ty, dokąd? schwyciłem za ogon znikającego w piekarniku Hermana. Co ty, Duży? Coty wyprawiasz? Przecież wiesz, że zwierząt niewolno ciągnąćza ogony! Herman był oburzony. Ja cię nie ciągnę, tylko trzymam, ratując ci tym samym życic. Jeszczetam cię nie było? Co by sięstało, gdybym nie zauważył, gdziejesteśi zaczął piec zapiekanki? Pomyślałeś o tym? powiedziałem zamykając piekarnik, i Czy Herman o tym pomyślał nie dowiedziałem się, gdyż gościeskończyli liczyć i z wrzaskiem wybiegli z pokoju szukać Hermana, pochwili krzyczeli głośniej, manifestując w ten sposób swoją radość jz faktu, że go tak szybko znaleźli. Herman starał się wytłumaczyć, że wcale nie byłschowany, ale nie idał rady ich wszystkichprzekrzy-! czeć. - 100 - i. Rad nierad zakrył oczy i zaczął liczyć. Doliczył do sześciu, kiedyz pokoju doleciał rumor, jakby dom się walił. Okazało się,że wszyscy narazwpadli na ten sam pomysłi postanowilischować się za książkami stojącymi na wiszących naścianie półkach. Półki nie wytrzymały dodatkowego obciążeniairunęły na podłogę. Nic się nie stało, bawimy się dalej - Gienio powstrzymywał wybuch paniki. A "widząc mnie stojącego w drzwiachszybkododał: Punkt piąty, punkt piąty. Nodobrze, punktpiąty, czylijak pamiętacie SPRZĄTANIE. Raz w roku pokój możewyglądać tak, jakby przeszło przezniegoniszczycielskie tornado tłumaczyłem sobiepragnąc zawszelkącenę zachować równowagę psychiczną. Za chwilę,po skomentowaniu wypadkui znalezieniu jegoprzyczyny w za słabo wbitych w ścianę gwoździach podtrzymujących wiszące półki, Herman zaczął liczyć jeszcze raz i zabawarozpoczęła się od nowa. Bawili się wesoło hałasując, gdy naglezrobiło się dziwnie cicho. Zwierzaki opanowały pokój na górze i właśnie zastanawiałemsię, co tam robią, gdydokuchni wszedł jeden z Siatkarzyi zakomunikował: Duży, znaleźliśmy coś niesamowitego! ? Mówiącą walizkę. Poszedłem z Siatkarzemna górę. Balowicze siedzieli wpatrzeniw stojącą na kredensie przywiezionąkiedyś przeze mnie z deszczowego krajuwalizkę. Pedro z Bogdanem zadawali walizce pytania. To mojawalizka io ile mnie pamięćnie myli nie jest to walizka mówiąca,tylko milcząca. Walizki nie potrafią mówić- powiedziałem. - 101 -. Tak ci się tylko wydaje odezwał się Herman. Może mi się tylko tak wydaje, ale jakoś nie słyszę, żeby ta walizka była zbytnio gadatliwa. Bo ona tak sama zsiebie nie mówi wyjaśnił jeden Torbacz. Tak? A jak w takim razie mówi? spytałem. Tak, że odpowiada na pytania. Chłopaki! zróbcie demonstracjeHerman zwrócił się doPedra i Bogdana. Walizkoile jest pięć razy siedem? spytali obaj demonstratorzy. Walizka nie odezwała się. Chyba jednak nie mówi wyraziłem swoją wątpliwość. A mówiła, przed chwiląmówiła podniosły się pełne przekonania głosy. Spokojnie, przecież z nią rozmawialiśmy, spróbujemy jeszcze raz. Walizko, ile jest sześć razy sześć? demonstratorzy znowuwkroczyli do akcji. Itym razem walizka nie chciała sięodezwać. Może wstydzi się Dużego Herman starał się wytłumaczyćbrak reakcji walizki. Duży, wyjdź z pokoju poleciła mi Zofia. Mam tę walizkę już odroku i jakośdo tej pory będąc ze mnąwwielu miejscach wcale się nie wstydziła. I co, o czym rozmawialiście? Oniczym. Walizki nie potrafią mówić. Jeszczesię nie nauczyły. Tak ci siętylko zdaje. Ta mówi. Tomoże w takim razie coś powie. Pewniesię zacięła powiedział Herman i szarpnął walizkę zarączkę. No co? Noco? odezwałasię walizka, i to pełnym oburzenia,aledziwnie znajomym głosem. No widzisz, widzisz, odblokowała się! ucieszył się Herman. Rzeczywiście,to miło z jej strony. W takim razie ja też)ąo cośzapytam. Proszę bardzo. Masz walizkę jużod rokui nawet nie wiesz,że możesz sobie z nią pogadać teraz już nigdypodróż nie będzie cisię dłużyć. Ile jest siedem razy osiem? spytałem. Walizka milczałajak zaklęta. - 103. Początki są zawsze trudne skomentował Herman. Musinabraćdo ciebie zaufania. Spróbuj jeszcze raz. Teraz pora wyjaśnić wam, dlaczego walizka nie odpowiadała nazadawane jej pytania. Jak zauważyliście,były one z matematyki. Walizka zawsze miała kłopotyz liczeniem inie wiedziała, ile jest naprzykład siedem razy osiem. Dlategowolała nie odpowiadać,niechcąc się złą odpowiedzią skompromitować. I siedziała cicho. Ale nanastępne pytanie odpowiedziała natychmiast. Walizko, a gdzie jest Gienio? Tu jestem odpowiedział Gienio z walizki, bo to on w niejsiedział i mówił. Gienio w trakcie zabawyschowałsię do walizki, ata zatrzasnęła sięi go uwięziła, dając mutym samym okazję do zrobieniakolejnego kawału, który wszystkim bardzo się spodobał. Co więcej,Geniodostał pierwszą nagrodę za najlepsze przebranie, czyli zawalizkę. I to był już ostatni punkt baluna dzisiaj. Wszyscyświetnie siębawili, ale musieli już iść do domów. Goście pięknie podziękowaliza wspaniały bal i bufet, i głośno dzielącsię gorącymi jeszcze wrażeniami poszli do siebie. My też poszliśmy spać. Arano. Ojej! Ile tu sprzątania! Gienio na widok sali balowejzłapałsię za głowę. Trudno,była umowa, toteraz trzeba ją wypełnić powiedziałem. Ale mnie tak strasznie boli głowa, chyba za długo siedziałemwwalizce Gienio jak zwykle swoim zwyczajem szukałpretekstudo wykręcenia się odpracy. Ciebie boli głowa, a co ja mam powiedzieć do Gienia dołączył się Herman. Mnie spadająca półka otarła skórę na łapie,. o proszę, wcale nie mogę tą łapą ruszać, tak mnie boli. I jak tutrzymać szczotkę? Mówił to wszystko zbolałym głosem, jednocześnie syknięciamidemonstrując, jak bardzo jest kontuzjowany. Zaraz, zaraz, przecież jak półka spadała, to ty byłeś w kuchni powiedział Gienio. Herman przez chwilę w milczeniun paTrzył na Gienia, tak jakbywidział go poraz ostatni w życiu i chciał go dobrze zapamiętać, a potem bardzo ciężko westchnął i lodowatym tonem powiedział: Przecież mówię. Jak półka spadła, topobiegłem na ratuneki otarłem sobie łapę o framugę. Mówiłeś, że to spadająca półka Gienio starał sięza wszelkącenę pogrążyć Hermana, gdyżwiedział, że numerz dwomaobolałymi kotami za nic nie przejdzie, a jeden może miałby szansęwykręcić się od pracy. Leżąca półka. Leżącapółka uraziła mniew już startą łapęi pogłębiła tym samym. Dobra, dobra, nie kręć. Już myza dobrze cię znamyGienioprzerwał muw pół zdania. Herman natychmiast przysunął się do Gienia izanosiło się napoważną, grożącą rzeczywistymi a nie wymyślonymi urazami awanturę, gdy do pokoju weszła wyspana Zofia. Tralala! jaka świetna zabawa. Wyskakałam się za wszystkieczasy. No chłopaki, łapcie za szczotki i raz-dwasprzątamy powiedziała nieznoszącym sprzeciwu głosem. Popatrz, jaki tu straszny bałaganusiłował ostudzićjej zapędyGienio. Dlatego łapcie za szczotki. Była umowa z Dużym? Była. No to bez marudzenia. Gienio i Herman mamrocząc coś do siebie pod nosami chwyciliza szczotki i zaczęło się wielkie sprzątanie. Ja zawiesiłem z powrotempółki ipoustawiałem książki, demonstrując jednocześnie Gieniowiprawidłową technikę wbijania gwoździ, a koty pucowały podłogę,zbierając z niej resztki serpentyn i konfetti. Później doprowadziliśmy do porządku bufet isprzątanie skończyło się szybciej niżktokolwiek mógłbysię tego spodziewać. No proszę, jak tu czysto Gienio z dumą popatrzył na efektypracy. Czyściej niż było przedzabawą. Na pewno powiedział Herman. Jeszcze tylko wyrzucić śmieci i możemy iść na spacerpowiedziała Zofia. Świetnypomysł, świeże powietrzedobrze mi na ten mój bólgłowy zrobi Gienio chciał pokazać,że mimo iżjest cierpiący, to teżjestgotówdo takichpoświęceń jak sprzątanie. I idź sięprzewietrzyć i wynieś śmieci. A na spacerze przewietrzysz sięjeszcze raz i może głowa przestanie cię, biedactwo,boleć doradził mu Herman. Gienio nic nieodpowiedział, tylko wziąłtorby ze śmieciamii z dumniepodniesioną głową wymaszerowat na dwór. My w tym czasie ustaliliśmy, dokąd pójdziemyna ten spacer. Byłpiękny letni dzień, wymarzona pogoda na wycieczkę do lasu. Lasrósł niedaleko domu, więc wszyscy ochoczo przystali na ten pomysł. Herman powiedział,że skoczy po Bogdana i po Chłopaków, a Zofiapo króliki. Już mieliśmy wychodzić, gdy zadzwoniłtelefon. Taksłucham powiedziałem podnosząc słuchawkę. To dzwonił sąsiad. Nie, nie dlatego, że wczoraj było za głośno. Prosił, żebym wpadł do niego na chwilę, to coś ciekawegozobaczę. PoCzekajcie. A dokąd idziesz? Do sąsiada. Chce mi coś pokazać. Wychodząc zdążyłem zauważyć jak Gieńkowi rzednie mina. Dzień dobry przywitał mnie sąsiad i odrazu wyjaśnił, o cochodzi. Grabiłem tutaj trawę, o, zatym krzaczkiem, i nagle patrzę,a tu ktoś rzuca poddrzewote torby ze śmieciami i ucieka. Widziałem tylko, że był rudy iporuszał sięnaczworakach. Kto to mógłbyć, jakpan myśli? - mówiąc to prowadził mnie pod drzewo. Wszystko stało się jasne. Pod drzewem leżały nasze torbyze śmieciami. Ghyba wiem,kto to mógł być, nie wiem tylko, co mu strzeliłodo głowypowiedziałem. Ja też nie wiem powiedziałsąsiad. Najlepiej będzie, jak go o to spytamy i on samnamto wyjaśni. Herman, Gienio, Zofia! zawołałem. Za moment pojawili się przed nami Zofia, Herman i. jeden z królików. Nie wiadomo było,czy Torbacz czySiatkarz, bo dzisiajwystępował bez przebrania. A ty co tutaj robisz? spytałem. Mam zastępstwo za Gienia. Słucham? Gienio prosił,żebym go zastąpił, bo on macośważnego, jakieśsprzątanie czy coś takiego, i w związku z tym nie może przyjść na tospotkanie. Rozumiem. Bardzo ci dziękuję w imieniu swoim i Gienia,możesz już wracać do siebie. To świetnie, bo tak właściwie to niemam czasu na zastępstwa. Skrobiemy marchewkę na zimowe konfitury. To lecę cześć. Cześć. Niech się pan nie niepokoi, zaraz sprawę wyjaśnimy zwróciłemsię do sąsiada. Sąsiad wyglądał jakby przed momentem zobaczył latającegonosacza, czyli słonia. Sły-sły-sfyszał pan! Ttte-ttte-ten królik mówi! wyjąkałpo chwili. Słyszałem. I co? Myśli pan, że to normalne? Jak najbardziej. Prawda koty? No jasne odpowiedziały. Sąsiad o mały włos nie przewrócił się z wrażenia. KKKkkotty też mówią? spytał gdy ochłonął. Jak najbardziej sam pan przed chwilą słyszał. i co, to pana nie dziwi? Nie, zdążyłemsię już przyzwyczaić, rozmawiam z nimi codziennie. Codziennie? - 108. Tak. Chyba że są obrażone i nie odzywają się do mnie. To one się obrażają? Czasami. Sąsiad z niepokojem spoglądał to na mnie, to na koty i widaćbyło, że myśli nad czymś intensywnie. Proszę chwilę zaczekać, zaraz przyprowadzę winowajcę. A wyporozmawiajcie z panem powiedziałem iwróciłem do domu. W domu Gienia nie było, alenie dałem się wywieść w pole. Poszedłem na góręi stanąłem przed walizką. Wychodzisz? spytałem. Walizka poruszyła się na boki, pokazując na migi, że nie. Jak sobie chcesz. Wziąłem walizkę pod pachę i wróciłem z nią do sąsiada i kotów. Wróciłem w samąporę, gdyżHerman opowiadał sąsiadowikolejny dowcipo kocie, który przychodzi do weterynarza, a Zofiaprzedstawiała próbki swojej poezji i właśnie mówiła wiersz zaczynający się od słów "Gieniek drapał w pieniek", a sąsiad wyglądałtak, jakby miał za chwilę zemdleć. Starczytych popisówpowiedziałem stawiając na ziemi walizkę. Proszę oto winowajca. Sąsiad popatrzył na walizkę i stwierdził lekko drżącym głosem,że to nie walizkapodrzuciła worki ze śmieciamipod drzewo. Wiem powiedziałem do sąsiada, a Słyszałeś? do walizki. Sąsiad odzyskał dawnąwerwę i spytał mnie, wyraźnie zaciekawiony,czyczęsto rozmawiam z walizką. Dopiero drugi raz odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Rozumiem powiedział sąsiad. A ponieważbył nauczycielem języka polskiego,spytał mnie,dlaczego powiedziałem "słyszałeś? "zamiast: "słyszałaś? ", bo walizkajest przecieżrzeczownikiem rodzaju żeńskiego. KOCI E HISTORIE Ta jest wyjątkiem powiedziałem i zaraz spytałem: Dlaczego wyrzuciłeś śmieci do ogródka sąsiada? Wyrzuciłaś, - ł a ś! poprawił mnie sąsiad. Wyrzuciłeś, - ł eś! Wie pan, w szkolepowiedziałbym: "siadaj, niedostateczny". Ale tutaj? I wtedy walizka się odezwała. Bo kosze na naszympodwórku byłypełne! Toco miałemzrobić? Nie będę przecież śmiecił u siebie! Dla sąsiada to było za dużo. Z wrażeniausiadł na ziemi. To u siebie nie można, a u kogoś można? spytałem. Chciałem, żeby było czystopowiedziała walizka. To czystojest wtedyjak śmiecisz, ale nie u siebie? Chciałem dobrze! upierała się walizka. Sąsiad doszedłi zapytał mnie, jakto się dzieje, że walizka mówi. To proste. Tonie walizka mówi, tylko Gienio pospieszyłz wyjaśnieniami Herman. Tak myślałem,że teżod razu na tonie wpadłem. A co tenGienio robi wwalizce? Ukrywa się dorozmowy włączyła się Zofia. A przed kim? Przed panem. Tak? A co ja mu takiego zrobiłem, że się przede mną ukrywa? Pan mu nic. Tylko on panu. Nie przypominam sobie, żeby Gienio mi coś zrobił. No dobrze, dosyć tej zabawyw Schowanego otworzyłemwalizkę i wyjąłem z niej Gienia. Ten? spytałem. Tak, niestety ten sąsiad kiwnął głową. Porozmawiamy potem. A teraz zabieraj śmieci iprzeproś pana. Bardzo pana przepraszam powiedział skruszony Gienioi błyskawicznie zabrał śmieci i ruszył do domu, a za nim Zofiai złośliwie chichoczący Herman. Ja pana teżprzepraszam,to się już więcej nie powtórzy. Alesąsiad nie zwrócił zbytnio uwagi na moje słowa. W milczeniu spoglądał za odchodzącymizwierzakami i wreszcie zapytał: Dlaczego pana koty mówią? Wszystkie zwierzęta mówią. Trzeba tylko umieć słuchać. Aha sąsiad zamyślił się głęboko. Kiedyprzyszedłem do domu,Gienio chował się za Hermanai unikał mojego wzroku. Porozmawiamy pospacerze powiedziałem. I poszliśmy. Dołączył do nas Bogdan itak w piątkę weszliśmy dolasu. Zdążyliśmy zrobić parękroków między drzewami, gdy nagleHerman zaczął grymasić. To nie las, tylkoparking. Las, przecież rosną tu drzewa. Na parkingu drzewa nierosną,tylko stoją tam samochody powiedziała Zofia. Toprzyjrzyjsię uważnie - poradziłjej Herman. Nic nie widzę. O tam, w krzakach pomógł Zofii Bogdan. \Vkrzakach leżał zardzewiały wrak samochodu. Rzeczywiście powiedziała Zofia. A tam na lewo, to co? pokazałHerman. Tam na lewo leżał jeszcze jeden wrak. Leżałi rdzewiał. A ja znalazłem telewizor! pochwalił sięGienio. A ja stareszmaty i dom w kawałkach! zawołał Bogdan. Jak to? Domw kawałkach? W kawałkach. Cegły, rury, pobite okna, połamane drzwi,worki z cementem wyliczył spokojnie Bogdan. Możektoś go będzie składał? Ja myślę, że go raczej rozłożył. Ale co ten dom w kawałkach tu robi? Ktoś go wyrzucił. Tak jaktelewizor, samochody iinne śmieci. Cośty! oburzył się Gienio Wyrzucił? Do lasu! Jak takmożna! Jakkażdy będzie wyrzucał, to nie będzie lasu, tylkoŚMIETNIK! Niech sobie na podwórko wyrzuci jak niema gdzie! W tym momencie Gienio przestał mówić. Przestał, bo zrobiłomu się głupio. Jak myślicie dlaczego? Macie rację. A ktoprzed chwilą wyrzucał śmieci sąsiadowi do ogródka? Gienio. A kto krzyczy, żedo lasu nie wolno? Gienio. A czy jest jakaś różnicamiędzy wyrzucaniem śmieci do ogródkasąsiada, a wyrzucaniem do lasu? Nie ma. ^ Wydaje się nam tylko, że w ten sposób u nas jest czysto. A tonieprawda. IGienio to zrozumiał, kiedy zobaczyłjak wyglądalas. Jak koszna śmieci. A przecież las nie jest koszem na śmieci, tylkolasem. Jak tak dalej pójdzie, to niedługo las będziemy oglądać napocztówkach powiedział Bogdan po odkryciu kolejnej stertyśmieci. A potem wróciliśmy do domu, pełni wrażeń z wycieczki. A nadrugi dzień, kiedy zszedłem do kuchni, zobaczyłem taki obrazek. Pojednej stroniestołu siedzieliZofia z Hermanem, a podrugiej siedziałGienio, tym razem nie wysmarowany kredą i wywijał w powietrzurozkładanym długopisem. Obok niego stała makieta lasu, wykonanaz odwróconych krzeseł, do połowy przysypana pomiętymi gazetami. I jakmyślicie. Co było tematem dzisiejszego wykładu? Dobranoc. Historia siódma Inne Koty Od dłuższej chwili już nie spałem. Zresztą wyobraźcie sobie:jakmożna spać, kiedy tuż przy łóżku słyszy się trzy szepczące głosyi łatwo się domyślić, że te trzy szepczące głosy są trzema głosamimoich trzech kotów. Skoro szepczą tuż przy łóżku, a nie drąsię jakzwykle na podwórku, albo przy grze w piłkę, to znaczy, żeznowuwpadłim do głowyjakiś nadzwyczajny pomysł. A to oznacza także: NIEBEZPIECZEŃSTWO. Dlatego też nie otworzyłem oczu,tylko postanowiłem udawać,że śpię. No, obudź go, jak długo można czekaćwyszeptał z nutkązniecierpliwieniaw głosie Herman. Dajspokój, toma być Niespodzianka, więc lepiej będzie jaksam się obudzii zobaczy strofowałago Zofia. Tjjuuut! usłyszałem cichy dźwięk, a zaraz potemodgłospopchnięcia i stuknięcia kogoś łapąwgłowę. No co, no co po chwili ztrudem wyseplenił Gieniek, jakbycoś trzymał w mordce. Miała byćcisza. Tak czy nie? Zofia odrobinę podniosła głos. Potrząsnę go zarękę zaproponował po chwili Herman. Tjjuuut! usłyszałem tym razem głośniejszydźwięk, a zachwilę stłumione parsknięcie śmiechem Gieńka i odgłos upadającego na podłogę jakiegoś przedmiotu. Oddawaj świstawkę, słyszysz! Bo wszystko popsujesz! Oddawaj! Zofia zaczęła mówić zupełnie głośno, a do tego wszystkiegodołączył hałas spowodowany dwoma wyrywającymi sobie coś z łapkotami. Pociągnę go zawłosy Herman był o krokodpopełnieniaPRZESTĘPSTWA. Nie było sensu dłużej udawać, zwłaszcza że Gienio i Zofia z impetem wpadlina łóżko i darli się już tak samo, jakby byli na podwórku, a Herman skoczył za nimi, bo przecież nie mógł zmarnowaćtakiej okazji do awantury. Dzień dobry kotom powiedziałem siadając gwałtownie nałóżku. Dzieńdobry! odpowiedziały chórem, zaskoczone. Wogóle koty wyglądały dziś inaczej niż zwykle. Na głowachmiały poprzekrzywiane czapki, jakie zakłada się na bal przebierańców, anadokładkę całe utytłane były zeszłorocznym sylwestrowymkonfetti, aGieniek na dodatek chowałcoś włapie. To świstawka? spytałem pokazując głową. Taaak, popatrz. Tjjjuuuut! dmuchnął w nią z całej siły. Efekt był taki, że świstawka wyleciała Gieniowiz pyszczkai pacnęław ucho Hermana. No ipo co mi ją wyrywałaś? spytał Gienio Zofię, oglądając Popsuty Sprzęt do Wydawania Przeraźliwych Dźwięków. Może wyjaśnicie mi, co tu się wyrabia spytałem koty strzepując im z futer konfetti i poprawiającczapki. No jak to? Przecież dziś są twojeUrodziny, Duży. Więcchcieliśmy ci złożyć życzenia. Trzy, czte-ry! zakomenderowałaZofia. Sto lat, sto lat, niech żyje Duży nam! rozdarły się takgłośnoi nierówno, że, jak domyślacie się, niechybnie zadzwoniłby sąsiad. z awanturą, ale na całe szczęście tego nie zrobił, bo parę dni wcześniej wyjechał na wakacje, życząc mi przed wyjazdem "Miłego lataw mieście z bandą czworonogów". Cierpliwie wysłuchałem piosenki, mimo ze składała siętylkoz jednej zwrotki i zaklaskałem w dłonie. Bardzo ładnie! powiedziałem do uśmiechniętychi eleganckokłaniających siękotów ale coś wam się pomyliło. Teraz jest lato,a ja mam urodziny na jesieni. Według twojego kalendarza tak, ale według naszego NIE powiedziałGienio. Wedługnaszego kalendarza twojeurodziny sądzisiaj. Dzisiaj podkreślił Herman. To znaczy, że mamyróżne kalendarze, ale godziny te same,szczególnie posiłków, czyli otwierania lodówkistwierdziłem. Alety jesteś zniecierpliwiła się Zofia. Przychodzimydo ciebie, składamy ci życzenia, a ty jeszcze wydziwiasz. Zresztą masz, samsię przekonaj podała mi zwitek papieru. Zauważcie, że Niespodzianka byłastarannie przygotowana. A dlaczego? Zaraz się wyjaśni. Co to jest? spytałem, przyglądając się kartce, na której byłocoś nagryzmolone czarnym flamastrem. Jak to co? Kartkaz naszego kalendarza wyjaśniła mi Zofia. A co jest tu napisane? spytałem. Przecież wiesz, że chociażumiem pisać, nie umiem czytać. wtrącił Herman. Nie dokończył, bo Zofia zepchnęła go z łóżka. Tujest napisane,że dziś są twojeurodziny dokończył zzałóżka Herman. Po kociemu - dodałGienio. Tobardzo miło z waszej strony, że pamiętaliście o moich urodzinach. Dziękujęwam powiedziałem, ściskając im łapy. Herman wyrwałmi łapę z ręki. A prezent, to co? Aa, jeszcze prezent. Bardzo jestem ciekaw. Chyba zaszło nieporozumienie powiedziała Zofiapatrząc naHermana, a Gienio myś'ląc, że go nie widzę stukał się łapą w czoło. Jakienieporozumienie? spytałem. Czyżbym urodziny miałjednak jesienią dodałem, wiedzącjuż, po co była ta cała Niespodzianka. Przecież znam nie od dziś te sprytnekoty. Nie, są dzisiaj, tylko. Tylko co? Zrobisz nam kurę, na ten Urodzinowy Obiad wyjaśniłGienio. A. skąd wezmę kurę? Kura już jest. Nawet oskubana powiedziała Zofia. Jest? To dobrze. Ale skąd się wzięła? Poszliśmy dodziadka i powiedzieliśmy mu, że dziś są twojeurodziny. Dał nam kurę w prezencie, dla ciebie. No tak. Na dokładkę WYŁUDZENIE. Trudno, zrobię wam kurę i razem ją zjemy,tylko naprzyszłośćnie wymyślajcie takich Niespodzianek. Teraz to najbliżej na twoje imieniny wyrwałosię Hermanowi. Po chwilisolenizant, czyli ja, i trójka gości, czyli koty, znaleźliśmy sięw kuchni. Zacząłem przygotowywać posiłek,a goście,za wszelką cenę chcąc mi umilić czas, śpiewali piosenki. Międzyinnymi tę: Jeżeli nie jesteś pewienczy dziś są twoje urodzinyzapytaj kociej rodziny. Rodzina kalendarzma,w kalendarzuto sprawdzai odpowiada ze są. I tak wkółko. Wreszcie kura zostałaupieczona i odstawiona na parapet, żebyostygła. By skrócić gościom czas oczekiwania na Urodzinowy Obiad,wziąłem ich na spacer. A kiedy wróciliśmy. Gdzie jest Urodzinowy Obiad? spytał zdumiony Gienio,przypatrując się pustemu parapetowi. Pewnie odleciał zażartował Herman, myśląc, że Gienio szykuje jakiś śmieszny kawał, ale kiedy doszedł do okna, zamurowałogo zupełnie. Kura nie umie latać - powiedziała Zofia i teżzamilkła. (a byłem nie mniej zdumiony niż moje koty. Pierwszaodzyskała głos Zofia. Detektywistycznążyłkętakże miała. Pamiętacie przygodę z królikami. W oku Zofii pojawił się ten sambłysk jak wtedy, kiedy rozszyfrowała zagadkęzniknięcia Gieńka. Tylkospokojnie wycedziła powoli coś mitu nie gra. Nam też wrzasnęli jednocześnie Gieniek i Herman. Gdziejest Kura Obiad Urodzinowy? To dobrze,że stawiacie takie pytania, to znaczy, że myślimypodobniepowiedziała lodowatym głosem Zofia. Znaczyło to, że jako rasowy detektyw panuje nad emocjamii wszystko widzi chłodnym okiem. Go o tym myślisz, Zofio? spytałem z ciekawością, bo w tejroli lubiłem ją najbardziej. Myślę, żemusimy zrobić dochodzenie. Jeżelikura nie odleciała, bo nie lata, i jeżeli nikt z nas jej wcześniej nie zjadł, chociażznając łakomstwo niektórych, można by ich o to podejrzewać, toznaczy, że mamy do czynienia z przestępstwem, które popełnionotu, na terenie domu. Wobec czego musimy zrobićdochodzenie,jakie się robi,aby sprawęwyjaśnić Zofia dokończyła wreszcie(otrudne idługie zdanie. Hermani Gieniek z otwartymi ze zdziwienia pyszczkami przyglądali się toZofii, to parapetowi, na którym przed wyjściemzostawiliśmyObiad Urodzinowy, żebywystygł. Skąd u ciebie, Zofio, takie zdolności detektywistyczne? spytałem. Obejrzałam parę filmów kryminalnych, gdyciebie nie było w domu,a ci dwaj latali po podwórku wyjaśniła skromnie jednocześnie przygładzając wąsy łapką. To zróbmy DOCHODZENIE. Japójdęi dojdę do dziadka i spytam, czy może się rozmyślił i zabrałkuręzpowrotem. Może bardzo jąlubił kombinował na głosGienio. Dochodzenieto nie tosamo, co pójście i dojście wyjaśniłaZofia. Chociaż masztrochę racjito pójście poszlakachiwyjaśnienie sprawy. Za poszlakami wtrąciłem. Potym, czy zatamtym, wszystko jednoHerman wreszciewydobył z siebie głos. Grunt, żeby kura się znalazła, bo inaczej nieręczę za siebie. Szlaki? Poszlaki? O co tutaj chodzi? nierozumiał Gienio. Poszlaki to takie ślady, które ktoś zostawił, a dziękiktórympolicja może wykryć przestępcę wyjaśniłemmu. Ponieważ niejest to do końca opowiadanie detektywistyczne,musicie sami spytać kogoś starszego o szlaki i poszlaki. Policja? ucieszył się Gienio wystarczy zadzwonić na policję,niech przyjadą i wyjaśnią! No jasne dorzucił patrząc z politowaniemna Gienia Herman. Idź i zadzwoń, wiesz, gdzie stoi telefon. Duży, jaki jest numer na policję? spytał Gienio. Dwie dziewiątki i siódemka. Tylko nie zapomnij się im przedstawić instruował go Herman, - Powiedz tak; Dzień dobry, mówi Gieniek, kot Dużego. Chciałem prosić o interwencję. Skradziono mi z parapetu Kurę. Obiad Urodzinowy, i nie zapomnij podaćadresu, żebytrafili. W tymmomencie Herman nie wytrzymał i parsknąłśmiechem. No co, przecież chciałem dobrze obruszył się Gienio. Sami zrobimy dochodzenieucięła Zofia. Najpierw zbadamy parapet. Popatrzcie ciągnęła dalej swój wywód Zofia okno nie jestzamknięte nahaczyk i jest pobrudzone tłuszczem zkury. O, mamynawet parę interesujących śladów na szybie! Przecież to śladyłap Hermana! krzyknął Gienio. Przepraszam, czyich łap? spytał Herman. Twoich! odpowiedział Gienio. A może twoich? spytał Herman. Nie, twoich. Tak? A skąd wiesz, że moich? Bo moje są inne! Tak? A jakie? Atakie Gienio pomazał łapą po resztkach tłuszczu z kuryi odbił ślad swojej łapy naszybie. No i co? spytał Herman. Gieniek nic nie odpowiedział, bo jego ślady i te na szybiewyglądały bardzo podobme No i coooo? powtórzyłHerman. Moje są mniejsze upierał się Gienio, choćmumina zrzedła. Bo jesteś mniejszy, ale śladysą takiesame, czylikocie powiedział Herman. To znaczy, że kurę skradły jakieś koty wyjaśniła Zofia. Jakieś Inne Koty. Może też miały urodziny powiedziałem rozbawiony. A ty. Duży, z czego się cieszysz? spytałGienio. Bo mi wesoło. A namnie. No to pomyślcie, jakie Inne Koty mogły zabrać kurę? Nie znam takich,wszystkie koty, jakie znam, to porządnechłopaki powiedział Gieniek. A ci zzarogu? spytałem. Coś ty, Duży obruszył się Herman. Z nimi możnapolataći pograć w piłkę. Ale takie świństwo? Nigdy. A inne koty? Innychnie znam. To znaczy,że nie znamy wszystkich kotów, jakie tu mieszkają stwierdziłaZofia. To co zrobimy? spytał Gienio. Chodźmysię rozejrzeć powiedziałaZofia a ty, Duży, zróbw tym czasie coś do jedzenia. I poszły. Kiedy wróciły i zasiedliśmy na podłodze, jedząc zastępczyurodzinowy poczęstunek, okazało się, że moje koty trafiły jednak napodejrzany ślad. Rozmawialiśmy z Be-Be mówił Herman opychając się kanapkami. Ktoś rzucał w niego zza siatki kamieniami. Może jakieś niegrzeczne dzieciaki? Ee tam! Wszystkie dzieciaki i te grzeczne i te niegrzeczne bardzo lubią Bogdana. To kto? Towłaśnie trzeba wyjaśnić. Następne trzy dni koty spędziły na wyjaśnianiu. Całymi dniami włócz- yły siępo okolicy i zadawały pytania. Doakcji włączyłynawetkolegów zza rogu, a nawet króliki dziadka, bo - jak słusznie zauważył Gienio króliki skaczą, a z wysoka można przecież więcejzobaczyć. Zofia słusznie powiązała zniknięcie Kury i obrzucenie Bogdanakamieniami zza siatki, podejrzewając,że obu PRZESTĘPSTW mogły dokonać Inne Koty,bo przecież nie wszystkie koty musiałyprzyjaźnić się z Brodaczem Bogdanem. I wtedy pojawiła się nowa zagadka. Miałem coś do załatwieniana mieście, a koty w tym czasie teżbyły poza domem. i kiedy wróciłem. 'Ten numer nie przejdzie im na sucho przywitał mnie odprogu Herman. Jakinumer? spytałem. Jaki? wybuchnął Herman Sam zobacz. No tak. Pod naszą nieobecność ktoś włamał się do lodówki. Wypatroszyli ją całą docna- powiedziała Zofia. - Aleteraz mamypewność kto tozrobił. Kto? Inne Koty. W pobliżulodówki znaleźliśmy ja Detektyw Zofia i mój AsystentGienio kłębki sierści. Po bliższych oględzinach i konsultacji ^123. z Ekspertem od Śladów Porucznikiem Hermanem mamy niezbitąpewność, że fragmenty znalezionych futer należą do Innych Kotów. Ta charakterystycznamiękkość i niepowtarzalny kształt włosa,mimoże są, hm, brudne. Jasne potwierdził Ekspert od śladów Porucznik Herman. No dobrze, ale dlaczego Inne Koty pozostawiły ślady? Widocznie myślą, że są bezkarne wyjaśnił Asystent Gienio a poza tym sam wiesz, co było w lodówce. Wiem, bo sam kupowałem; puszki,mięso i mleko. Przestańmniedenerwować przerwał mi Ekspert od śladówPorucznik Hermanwidocznie tak rzuciłysię na lodówkę, że powyrywały sobie sierść. I co teraz zrobicie? Zastawimy pułapkę. ? Wiemy, żepotrafią otwierać okno, wiemy też, że potrafiąotwierać lodówkę. Rozumiem, zaczaicie się nanie i je złapiecie. Tak jest zasalutowali we trójkę. W tym momencie ktoś zapukał do drzwi. Idź i otwórz powiedziała do mnie Zofia a my skończymyopracowywać Plan Pojmania Innych Kotów. To dowas powiedziałem. Do kuchniweszły dwa króliki Plamka i Łatka. Plamka byłwyraźniezdenerwowany, tak, że nie mógł mówić. Dlatego mówiłŁatka. Chyba mamy coś dla was powiedział Łatka i zamilkł pokazując głową na mnie. Możesz przy nim mówić uspokoiła goZofia. To AgentDuży, pracuje dla nas. No to słuchajcie. Ktoś zaatakował Plamkę na ulicy jak sobiespokojnie kicał do ogródka. To były KOTY! Trójka wywiadowców spojrzała po sobie i pokiwała głowami. Tyle to już, wiemy. Ale niewiecie, że to były -INNE KOTY! To też wiemy. A wiecie, jak wyglądały? Dokładnie? Tego nie wiemy, dysponujemy tylko portretempamięciowym cztery łapy, ogon, futro i wąsy. To słuchajcie: były chude iwygłodzone, miały na głowachjakieś metalowe hełmy i mówiły brzydkie wyrazy. Jakie? Psiakrew, psiakosć i w tym stylu. Oooo! To poważna sprawa powiedziała DetektywZofia aleprzynajmniej wiemy, dlaczego się włamały do lodówki. Dlaczego? spytał Łatka. Bo były głodne odpowiedziała Zofia. A co chciały odPlamki? Chciały mu związać na supeł uszy, ale im się wyrwał. To one. Niezwykle niebezpieczne Inne Koty. Te same, co zaatakowałyBogdana. Narazie niewychodźcie na ulicę radziła królikom Zofia. A my się już wszystkim zajmiemy. Króliki wyszły, a my weczwórkę zaczęliśmy zastanawiać się,skąd się te Inne Koty wzięły. Może są bezdomnei nie mają swojego Dużego, który by sięnimi opiekował myślał głośno Gienio. Możliwepotwierdziła Zofia. Ale dlaczego zaatakowały Bogdana iPlamkę? Jakje złapiemy, to się wyjaśni. Następnego dnia koty opracowały Plan Pojmania InnychKotów. Było przytym trochękłótni, bo wpadły na takipomysł, że sięschowają dolodówki (projekt Asystenta Gienia), a gdy powiedziałem im, że jest to niemożliwe, bo przecież w lodówce jest zimnoi mogą zamarznąć w bryłki lodu, to mi powiedziały, że się ubiorąw ciepłe skafandry. Takie jakie noszą Poszukiwacze Przygód naAntarktydzie. Wreszcie, po pertraktacjach, zgodziły się nie chowaćdo lodówki i opracowały nowy plan. Plan, do którego włączyłyBrodacza Bogdana, jako szera Jednoosobowej Jednostki Specjalnejdo Walki z Przestępczością Innych Kotów. Kiedy plan był gotowy, poprosiły mnie, żebym na chwilęwyszedł z domu, wrócił isprawdził, czy się dobrze ukryły. Juutiuż! krzyknąłAsystent Gienio. Wszedłem. Dwa koty siedzą ukryte pod fotelem naschodach. Jeden rudy,drugi czarny. Jedenczarny piesstoi w przedpokoju, przebrany za - 126. wieszak na ubrania, jeden kot siedzi schowany pod kapeluszem przylodówce. I co wy na to? powiedziałem. Skąd wiesz, że dwakoty siedzą ukryte pod fotelem? Bo wystają im spod fotela ogony. Za chwilę dwiełapy,jedna czarna, druga ruda wysunęły się spodfotela, schwyciły ogony i je schowały. Ateraz? Teraz nie widać, ale i tak możecie już wyjść. A tobie, Bogdan,musibyć strasznie niewygodnie tak stać na dwóch łapach, trzymaćw zębach parasolkę i mieć na sobie te wszystkie kurtki? spytałem. Masz zupełną rację powiedział Bogdan i parasolkastuknęłao podłogę. Główny kłopot to utrzymanie równowagi. Teraz uwaga do Zofii. Schowanko podkapeluszem jestbardzodobre, tylko że kapeluszniemoże jeździć po podłodze. Autorzy Planu PojmaniaInnych Kotów stali teraz w kuchni i mieli niewyraźneminy. Nie martwciesię powiedziałem. Pomysł jest dobry, tylko gorzej z jegorealizacją. Jeżeli schowacie się nagórze, lub w jeżdżącym po podłodze kapeluszu, to i tak nicz tegonie wyjdzie. Inne Kotyzobacząwas i uciekną. A jeżelinie zobacząwas, to usłyszą i teżuciekną. Musicie odciąć imdrogę ucieczki z kuchni, czylizamknąć okno. 127. I jeszcze jedno. Nie możecie być ciągle schowane. Niemożecieteż siedziećw oknie i gapić się przez nie, aż zobaczycie Inne Kotyi dopiero potem się ukryć. Bo nas zobaczą i uciekną? spytał Bogdan. Tak właśnie będzie. Ahapowiedziała Zofia. To pomyślimy nad nową wersjąplanu. Imyślały, przybiegając co chwilę z pytaniami do mnie,aż zyskałem nowy tytuł: Najstarszy Konsultant do Spraw Pułapki naInne Koty. Trzy dni koty czekał)'w napięciu. Aż czwartego. Zofia leżąca bez ruchu pod kapeluszem przy oknie (dla niepoznakiprzykrytym starą gazetą) i dyskretnieobserwująca ogródekprzez specjalnie do tego celu zrobioną w kapeluszu i gazecie dziurkę,nagle krzyknęła do chłopaków: Uwaga! Już są! Na razie jeden. Wyjaśnię wam teraz, skąd wiedziała, że jeden. Do planu zostaływłączone króliki. Poukrywane sprytnie w ogródku, obserwowałynasz dom ze wszystkich stron, i teraz,kiedy zobaczyły, że Inny Kotskrada się w naszą stronę, dałysygnał Zofii. Plamka szybko przekicał pod oknem, na którym leżała Zofia, z jedną marchewkąw łapce. Znaczyło to, że jeden Inny Kot zbliżasię do nas. Bogdan ukryty był w koszu na bieliznę, w przedpokoju. Tak, żew jednej chwili mógłz niego wyskoczyć i jako Szef JednoosobowejJednostki Specjalnej do Walki z Przestępczością Innych Kotówwkroczyć do akcji. Herman i Gienio ukryci byli wpralcei stamtąd przez szparyw drzwiach podglądali, co się dzieje w kuchni. Gotowi byli w każdej chwili obezwładnić i unieszkodliwić przeciwnika. i stałosię. Skrzypnęło okno, a potem zachrobotała lodówka, do którejwłamywał się Inny Kot. Brać go! krzyknęła Zofia wyskakując spod kapelusza i jednocześnie zamykającokno. Gieniek i Herman wyskoczyli z łazienki i otoczyli intruza. Inny Kot,zorientowawszy się, że wpadł,zaklął szpetnie: "Psiakość" i przyjął postawę KARATE, alezaraz potem usiadł na podłodze z wrażenia. Proszę uprzejmie - powiedziałBogdan stając w drzwiachkuchnii ściągając z głowy ręcznik. Nawet nie jedna Psia Kocha zaakcentował z przekąsem, ale sporopsich kości, czyli cały PIES. Pan Inny Kot pozwoli, że się przedstawię: Brodacz Bogdan. Szefjednooso. Ale nie dokończył. Niedokończył, bo Inny Kotwybuchnął w tym momencie płaczem. Płakał przeraźliwie,rozdzierającoi smutno. Płakałprzez kwadransbez przerwy i nie chciał sięuspokoić. Bogdanowi zrobiło się smutno. Moje koty też zrobiły sięsmutne. Płacz Innego Kota byłjak płacz małego dziecka, którezgubiło się w lesie i nie może znaleźć mamy. Poza tym jego wygląd! Inny Kot był przeraźliwiechudy i brudny. Sierść miałposklejaną,a na głowie miał jakiś okropny czepek. Uspokój się powiedziałHerman. Masz tu chusteczkęi przestań beczeć, nic cinie zrobimy. Powiedz tylko, dlaczego rzucałeś kamieniami w Bogdana i dlaczego chciałeśzawiązać uszy Łapce. Bo dlaczego włamywaliście się dolodówki, wierny. Jesteściegłodne i bezdomne. Nie, nieprawda wyjąkał Inny Kot. Mamy pana i dom,tylko. i tu znowuzaczął płakać. A potem opowiedział PRZERAŻAJĄCĄ HISTORIĘ- swojąi swoichbraci. Miały swojego Dużego, tylko ten ich Duży. Ech,szkoda gadać. Otóż ten ich Duży, tobył specyficzny Duży. Wytwór telewizjiiGŁUPOTY innych Dużych. Godzinami oglądał filmy,gdzie ludziebili się, strzelali do siebie, mówili brzydkie wyrazy i zabijali się. Albooglądał filmydla dzieci, gdzie jakieś roboty też biły się, strzelały dosiebie i zabijały się. Brzydkich wyrazów nie mówiły, bo to były przecież filmy dla dzieci. I lak w kółko. len dużyporobił swoim kotom blaszanehełmyi mówił, że sąrobotami. I wyobraźcie sobie BIŁ JE! Bił swoje koty, bo były słabsze i mniejszeod niego. A on mówił, żejest supergościem od zwalczania robotów. Na dodatek karmił je kiedy chciał,tak bardzo był zajęty oglądaniem filmów, któredawały mu bardzo złyprzykład: uczyły jak bić, strzelać i zabijać. Inne Koty ze strachu przed swoim Dużymzaczęłyzachowywaćsię podobniejak te roboty z filmów. Aleto nie one rzucały kamieniami w Bogdana. To ichDuży. Bo koty mu już nie wystarczyły. Możecie sobie wyobrazić? To przerażające. PRZERAŻAJĄCE ! Bogdan, gdy to usłyszał, zaczął chodzić w kółko i warczeć. To dlaczego od niego nie uciekliście? spytał Herman, nerwowo wyłamując łapy. A gdziemieliśmypójść? Na ulicę? A jak jest zimno i padadeszcz? Aśnieg? A... Dobrze, już dobrze. Już wszystko wiemy powiedziała Zofia. Taki Duży jak ten wasz to powinien mieć kamieniezamiast kotów. I je bić, to wtedyzobaczyłby, co toznaczy. A wogóleto jak masz na imię,przecież nie robot. Inny Kot uśmiechnął siępo raz pierwszy i powiedział: Rysio. A twoi bracia? Maluś i Średniak. Miło nam. Ja jestem Zofia, ato. Wiem, jaksię nazywacie. Tak? A skąd wiesz? Całymigodzinami patrzyliśmy zza siatki jak się bawicie i takbardzo, ale to bardzo, chcieliśmy się bawić z wami. To trzeba było przyjść. Wstydziliśmy się. A to czego? Przecież teżjesteśmy kotami. Tak, tylko zupełnie inaczej wyglądacieznowu zaczął beczeć. Koty popatrzyły na siebie zezrozumieniem. I wtedy włączyłem się do rozmowy. Jutro rano masz przyjśćdo nas razem z braćmi, jeden dzieńjeszcze wytrzymacie powiedziałem. A poza tym powiedz im,żeby się niemartwiły. Rano czeka was Niespodzianka. Dobrze? Rysiopopatrzył na mnie z nadzieją w oczach. Dobrze powiedział i ruszył do drzwi. Ej, dokąd? odezwał się Gienio. Poczekaj! Wyjął z lodówki trzy puszki i torebkę mleka. To na kolację wyjaśnił. Bogdan pomoże ci to zanieść. Nie ma sprawy Bogdanprzestał jużwreszcie warczeć i chodzić w kółko, Tylko powiedz, Bogdan, w domu,że jutro cały dzień cię nie będzie. Jedziemy na wycieczkę,tobędzie niespodzianka powiedziałem. - Nie ma sprawy, Duży. Idziemy, Rysiu. Po ich wyjściu koty obstąpiłymnie kołem. - Co to za niespodzianka? -pytały. - Urodzinynaszych nowych przyjaciół Rysia, Malusia i Średniaka. , Co? Według mojego kalendarza. I prezent teżbędzie. Ateraz spać. Jutro czeka nas urodzinowa wyprawa. Nazajutrz całą ekipą, czyli: ja, moje trzy koty, Bogdan i byłeInne Koty pojechaliśmy do dziadka na wieś. I tam byłe Inne Kotydostaływ prezencie nowego Dużego. Dużego, który jest MĄDRY,bo nie oglądagłupichfilmów, żyje w zgodzie z naturą i pijena śniadanie mleko prosto od krowy. Zaraz nas tym mlekiem poczęstował, obiecując, że za tydzieńRysio, Maluś i Średniak będą wyglądaćtak samo jak moje koty,a nawet lepiej. Obiecaliśmy pisać dosiebie i często się odwiedzać. - 132. Tnnt' Kuty A potem wsiedliśmy do samochodu, a Rysio, Maluś i Średniakdługo nam machali łapkami na pożegnanie, oblizując z mlekauśmiechnięte mordki. Parę chwil jechaliśmyw milczeniu, wreszcie Zofia powiedziała: Ludzie sągorsi od zwierząt. Herman powiedział do siebie: "Musisz być odpowiedzialny zaswojąróżę. " A potem wyjaśnił Bogdanowi, ze czytałem im takąksiążkę o Małym Księżycu, a to jest cytat z tej książki. OMałym Księciu poprawiła go Zofia. A wtedy Gieniek powiedział: A swoją drogą, chciałbym zobaczyć ten film,gdzie pokazalijakwłamywać się dolodówki. A za chwilę, pokuksańcu wbok od Hermana, dodał: No co, pożartować nie można? I wtedy zatrzymałem samochód. Przed nami rozpościerała się łąka z wrzosów i wielkie jezioro. Niebieskiejak niebo. Wyszliśmy z samochodu idoszliśmy, tonącw fioletowychkwiatach, na brzeg niebieskiego jak niebo jeziora. Zachodziłosłońce i jego promyki błyszczały na malutkich,niebieskich jakniebo falach. Wyglądało to jak widokówka. Z miejsca, którego nie ma. lwtedy Bogdan powiedział: Wyobraźcie sobie, że tam po drugiej stronie wody jest innyświat. Świat, gdzie nie ma PRZEMOCY i GŁUPOTY. Świat,gdzie wszyscyludzie i zwierzęta są dla siebie DOBRZY. Świat, gdzie nie trzeba robić DOCHODZEŃ. Świat,gdzie lodówki są zawszeotwarte to oczywiścieGienio. To co? Płyniemy? spytały mnie zwierzaki. Nie dzisiaj, ale obiecuję wam, że kiedyśTAK. Może nawetjutro powiedziałem. NO to do JUTRA. Do JUTRA. ^^ SPIS TREŚCI Historia pierwsza . 3 Herman, Zofia i Gieniek Historia druga . 18 pływające koty Historia trzecia . 29 latającekoty Historia czwarta. 41 cyrkowe koty Historia piąta . 60 piękne koty Historia szósta . 82 sprzątające koty Historia siódma . 114 inne Koty.