14509
Szczegóły |
Tytuł |
14509 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
14509 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 14509 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
14509 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Izabela Sowa:Herbatniki z jagodami.
Jest totrzecia część całości:Smak świeżych malin,Cierpkość wiśni,Herbatniki z jagodami.
Izabela Sowa:Herbatniki z jagodami.
Copyright Izabela Sowa, 2003Licencji na wydanie książki udzieliło wydawnictwo Prószyński i S-ka
Wydawca:
G + J Gmner + JahrPolskaSp- z o.
o. Co.
Spółka Komandytowa02-677 Warszawa, ul.
Wynalazek 4Dział dystrybucji:
tel. (22) 607 02 49 (50)dystrybucjagjpoland.
com.pl
Informacje o serii "Literatura na obcasach":
tel. (22) 640 07 19 (20)stronaintemetowa: www.
literatura.
bizz.
pl
Redakcja: JanKoźbielKorekia: Joanna KlęczekProjekt oktadki: Anna AngermanRedakcja techniczna; Małgorzata KozubŁamanie: Ewa Wójcik
ISBN: 83-89221-47-0
Druk:Elanders Polska, Płońsk
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Reprodukowanie, kopiowanie w urządzeniach.
przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiekformie oraz wykorzystywałw wystąpieniach publicznych -również częściowe - tylko za wyłącznymzezwoleniem właściciela praw autorskich.
Wszystkim Bolkom pogotowia.
Ten kraj jest jak psychodeliczny lotCzujesz, że nie zmienisz nicSpróbuj wziąć z tego cośTo przecież twoje życie jestPopełniaj biedy i naprawiaj jeGdy dotkniesz dna, odbijaj sięWykorzystaj czasDrugiego już nie będziesz mial
Myslovitz, "Acidland".
Przedostatni dzień czerwca
- Musimy porozmawiać o kupie.
Za godzinę w jego biurze.
-1 co będzie?
-zmartwita się Magda.
- Pójdę.
- Wzruszyłam ramionami.
-Wyjaśnię.
Jak się uda,towracam przed komputer i kończę raport.
- A jak nie?
-Topstryknę parę zdjęć, kaktusa pod pachę, zabawki do pudełka i.
- Wiedziałam!
- Magda nerwowochwyciła zębamipaznokiećozdobiony diamencikami.
-Od razu mówiłam, żebyśmy nie szlido tej cholernej wróżki!
CHOLERNA WRÓŻKA
Namieszała w moim poukładanym życiu wpewien chłodnymajowy wieczór, tuż po "Panoramie".
Pól godzinywcześniej zakończyliśmyszkolenie integracyjnew jednym z sennych miasteczek Podkarpacia.
Wymęczeni przedszkolnymi zabawami,mającymi rzekomo zwiększać poczucie więzi grupowych, doczołgaliśmy się do najbliższej knajpy.
Kelnerka,wylakierowana na wysoki połysk brunetka, przyniosłanam letnie piwoi paczkę jetczejących orzeszków ziemnych.
Wysączyliśmy jedną kolejkę, drugą,trzecią.
W całkowitymmilczeniu, bo oczym tu gadać, skoro nawarsztatach zdradziliśmy sobie niemal wszystko, poza wysokościąpensjioczywiście.
-Zgadnijcie, co mi przyszło na komórkę?
- odezwała sięwreszcie Magda,wróg ciszy i mistrzyni w zadawaniu trudnychpytań.
- Powiedz, przecież niejesteśmy jasnowidzami.
-A propos jasnowidzów - wtrąciła się Agata.
-Parę ulic stądmieszkarewelacyjna wróżka.
Wszystko się sprawdza.
Może pójdziemy?
- Zależy, co wróży, bo jeśli same nieszczęścia.
- odezwał sięMarek, firmowysceptyk.
- Mówi trochę mętnie, ale potem jakoś tak się wszystkoze sobą splata, że aż dziw.
-Ja bym wolała nie.
- Magda się skrzywiła.
-Podobno takiewróżki potrafią człowiekowi zaprogramowaćżyciei już nie mawyjścia, musi realizować to, co usłyszał.
Jak maszyna.
- Nie musisz sobie wróżyć.
Poczekasz wsalonie - podsunęłarozwiązanieAgata.
- Więc jak?
Kwadrans później dzwoniliśmy do pomalowanych w bordoweróże i błękitno-złote sercadrzwi.
Otworzyła nam sympatycznastarsza pani z gatunku tych, któremożna często spotkać w świątecznych reklamach słodyczy, rzadko natomiast w prawdziwymżyciu.
- Wszyscy do wróżenia?
- upewniła się.
-No to wskakujcie,kochani.
Prędziutko, jeśli mamy wyrobić przed północą.
Weszliśmy.
Wróżka posadziła nas na ogromnej staromodnejkanapie zpurpurowegoweluru.
- Słuchaj, skarbie - zwróciła siędo mnie.
- Pomożesz mi zrobić herbaty, dobrze?
Powyciągajna razie filiżanki.
Wstałam.
-Zaraz, zaraz, muszę je najpierw zlokalizować.
- Zaczęłaotwierać po kolei szafki i szuflady.
-Znowu gdzieś sięprzede mnąschowały, złośliwe bestie.
A wszystko przez ten cholerny tłok.
- Powinna pani mieszkać w pałacu - powiedziałam, próbującogarnąć wzrokiem bogactwaporozkładane na czterdziestu metrach kwadratowych pokoju.
Na szarozielonych ścianach dziesiątki zdjęć, gobelinów, makram,mniejszych i większych obrazków przedstawiających kwiaty, martwe natury, widoki gór, elfóworaz naszego papieża.
Nastolikach serwetki, a napozostałych
meblach, wśród pęków sztucznych kwiatów, figurki wszelkichmożliwych świętychwykonane zmiedzi, srebra, mosiądzu, drewna, koralu, bursztynu, jaspisu, szkła i plastiku.
- Możemywypić w kubkach - zaproponowała Agata, zerkającna zegarek dopasowany koloremdo perłowych cieni na powiekach.
-No, są - ucieszyła sięwróżka.
- To powyjmuj je, skarbie.
A pan, kawalerze, przyniesie z kuchni ciasto, cukier i talerzyki.
-Powiedziała "kawalerze", sam widzisz- szepnęła Agata.
- Po prostu młodo wyglądam - skwitowałMarek, zadowolony z efektów kuracji kwasami owocowymi.
-Zgadza się, dosyć młodo jakna trzydzieści dziewięć lat- odezwałasię wróżka, już z kuchni.
-I nadal kawaler, ale już niedługo.
W tym roku sporo się zmieni.
Zwłaszczajeśli lubipan landrynki.
- Jak ona to usłyszała?
- zastanawiał się Marek, bardziej zdziwiony słuchem wróżki niż jej przepowiedniami.
- Bo co wieczór wypijam łyżkę srebra koloidalnego i nacieramuszy balsamem od bonifratrów.
Działalepiej niż aparat podsłuchowy.
Dobrze, wodanastawiona.
To przypilnuj, duszko, i pozalewaj, a ja poszukam kart.
Odzieje mogłampylnąć.
- Ostatnim razem znalazłysię na pralce- przypomniała sobieAgata.
-Faktycznie!
- Wróżka popędziła do łazienki.
-Są!
Leżałypod stosem ręczników.
No to który pierwszy?
Tużprzed północą weszłam wreszcie i ja do Pokoju Wróżb.
Mniejszyniż salon, ale równie obficie udekorowany rękodziełemplemion najdalszych zakątków Ziemi,a możei kosmosu.
- Przełóż lewą ręką i startujemy.
Na trzy kupki.
Cholerka jasna, nie wiem, jak to zinterpretować.
- Ale śmierć mi nie wychodzi?
- zapytałam, wpatrując sięw gipsową Madonnę, stojącą pod altanką z karminowych róż(płatki z weluru, krople rosy z poxipolu).
- Niby nie.
"Niby nie"?
Gdyby nie ogromna ilość bibelotów rozpraszających moją uwagę, zaczęłabym się martwić.
- Strasznie dziwnyukład.
Otrzesz się o śmierć.
I to nie raz.
Krótko mówiąc, duże kłopoty.
- To bomba.
- Zrezygnowana opadłam na krzesło przykrytepatchworkową kapą.
Po co ja się zgodziłamtu przyjść?
- Zgodziłaś się, bo twojeżycie wcale nie jest poukładanejakczekoladki w wedlowskiej bombonierce.
A ja ci powiem,dlaczego.
Bo ktośte czekoladki prawie wszystkie powyjadat.
I zostałypuste sreberka.
Ty zaś dalej myślisz, że masz pełne pudełeczko.
- Nie dostrzega pani żadnych pozytywnych.
-Dostrzegam.
Pudełeczko napełni się aż po brzegi.
Tyle żenajpierw musi się opróżnić do samego końca.
- A sreberka?
Jak mam je nibypowyrzucać?
- Tego karty nie mówią.
Ale.
widzęszpital.
A skąd tu Spiderman?
Spiderman?
W tej samej chwili zadzwonił telefon (bursztynowe cudeńkow kształcie gotyckiego zamku).
Wróżka sięgnęła po jedną z wież,jaksię okazało, słuchawkę.
- Babcia!
Musimy porozmawiać, bo dopadł mnie kryzys!
- Malinka, aleja teraz wróżę.
-No to zakończ izajmijsię swoją zagubioną wnuczką!
- Nie mogę.
Mam problemy z interpretacją układu.
Wychodzimi jakiś Spiderman, jakaś operacja głowy, człowiek z maczetą.
Nie mogę tego poskładać do kupy.
- Oj, babcia!
- przerwała jej wnuczka.
-To powiedzcokolwiek.
Na przykład, że wewnętrzny Spiderman zafunduje jej niezłą jazdę, jak to pająki.
Szalony zawrót głowy.
Nic dziwnego, żeczekają operacja.
Po niej zobaczy całkiemnowy świat.
Człowiekz maczetą to kolejny etap nowego życia.
Dzięki niemu zrozumie,co jest jejpowołaniem.
Oby tylko nie za późno.
A ztą kupą.
-zastanowiła się- to niech uważa, bo od niej zaczną się zmiany.
Taka kupa potrafi człowiekaubrudzić ipotem wszyscy się odsuwają.
No to kończ, zadzwonię za pięć minut.
Wyłączyła się.
Przez chwilę żadna z nas nie powiedziała anisłowa.
- Słyszałaś?
Kiwnęłam głową.
Trudno byłoby nie słyszeć.
Wnuczka wróżkibyła pewnie najgłośniejszym dzieckiem wprzedszkolu.
- Nie dasię tego odkręcić jakoś?
-Cokolwiek byś zrobiła i tak się spełni, dziecko.
Przeznacze
nie. Ale nic się nie martw.
I tak nigdynie lubiłaś czekoladek.
Zawsze wolałaśsernik albo szarlotkę.
I jeszcze jedno.
Wrazie czegopamiętajo świętym Jerzym.
Godzinapóźniej
- Siedem minut spóźnienia - powiadomił mnie dyrektorpersonalny, Bartłomiej Zygzak, poza godzinami pracy mój facet odjakichś pięciu, sześciu lat.
- Musimy porozmawiać o kupie.
- Śmierdząca sprawa.
-To nie jestśmieszne.
Jagoda.
Strasznie się umazataś.
- Umazatam?
- parsknęłam.
-Bartek!
Przecież to był tylkoniewinny, głupawy żart!
NIEWINNY,GŁUPAWYŻART
- O rany, zapomnieliśmy, że dyrektor marketingu ma jutroimieniny.
- Agata pacnęła się w perfekcyjnie wypudrowaneczoło.
-1nie kupiliśmy jeszcze prezentu.
Jagoda, wymyślcoś!
- Dlaczego ja?
Przecież to twój wujek.
- Bardzo mi przykro, że używasz takich argumentów.
Przecieżwiesz, że przeszłam przez gęste sito rekrutacyjne wyłącznie dziękiodpowiednim kwalifikacjom i doświadczeniu - wyrecytowała, jakzawsze na słowo "wujek".
- Nie lubię, kiedy ktoś mi wypominakorzyści rzekomo płynące z pokrewieństwa z dyrekcją.
- Niczego niewypominam, Agata.
Po prostu lepiej znaszjegogust.
Łatwiej byłoby ci dobrać odpowiedni prezent.
A ja.
- Wszyscy wiedzą, że jesteś naszym Spidermanem.
Człowiekiem, który pojawiasię w ostatniej chwili i ratuje.
-...zasuszonebluszcze i kaktusy-Ale to jest całkieminnasprawa.
Chwileczkę!
Powiedziała "Spiderman"?
Absolutnie nie mogęsię zgodzić.
- Zgódź się, noproszę.
Dyrektor napewno to doceni.
Doskonałyargument.
-Chciałabym, ale niebardzo mam czas.
-Tak właśniewygląda asertywna odmowa wwykonaniu doświadczonego psychologa.
- Muszę dokończyć raport i wogóle.
- Jagoda, dyrekcji byłoby przykro, gdyby znała twój lekceważący stosunek do kluczowych spraw FIRMY.
No i co powinnam na to odpowiedzieć?
- Może zróbmy tak -zaproponowałam.
Ja się dziś rozejrzępo sklepach i przedszóstązadzwonię albo wyślę esemesa,a ty dokonasz ostatecznego wyboru.
Dobrze?
Agata westchnęła.
- No dobrze.
Czuję, że się asekurujesz, ale niech ci będzie.
Przez catywieczór biegałam po Rynku, szukając czegoś dlazblazowanego pięćdziesięciolatka, który ma już prawie wszystko.
Czym można takiego zaskoczyć?
Perfumami?
Kupuje sobie sam popól litra w strefie bezcłowej nalotniskach.
Stałą kartą do FitnessClubu?
Ma kilka, zżadnej nie korzysta.
Pozłacanąpiersiówką?
Jużdostał, podobnie jak srebrny zestawdo gry w kości i platynowy sygnet z prostokątnym oczkiemz onyksu, tak zwaną ślizgawką, orazwygrawerowanym napisem Dyrektorowi- wdzięczny zespól.
A może postawić na szczerość i wręczyć mu dużąbutlę wybielacza sumienia?
Eee, pewnie niewiedziałby, jakużyć.
W takim razie pozostaje mosiężna figura autorstwa tak modnego w tym rokuAntoniego Siepacza alboefekciarski jedwabny krawat, z gatunkutych, które mają porażać jakością, a porażają głównie księżycowąceną.
Dobra, nic więcej nie wymyślę.
Pora zawiadomić Agatę.
Następnego rankaAgata wpadła do naszego pokoju.
-1 co?
Masz?
- Co znaczy "masz"?
Wysłałam ci przecieżparę pomysłów.
-Dokładnie parę.
- Wysłałaś?
Miałaś zadzwonić, a nie wysyłać?
- Powiedziałam, żejedno albo drugie.
Ponieważ nie odbierałaśtelefonu, to wysłałam.
Gośka, no powiedz, jak było - zwróciłamsię do graficzki.
- Nic nie słyszałam- bąknęłaGośka.
- Byłam wtedy u księgowej.
Zgadza się, była.
W sąsiednim boksie, za metrowej wysokościścianką z półprzeźroczystego plastiku, bo w naszej firmie zastosowano tak zwaną open-space.
Każdy może słyszeć każdego.
Oczywiście jeśli zechce.
- Ciebie Magda nie było, ale ty,Beata, siedziałaśwtedy tużobok, przy komputerze - broniłam się dalej.
- Musiałaś słyszeć.
- Nie bardzo.
- Beata, pseudonim Paczula,spuściła głowę.
-Bo byłam zajęta zapalaniem kadzidełek relaksujących.
No to wszystko jasne.
Brakświadków.
- Wygląda na to, że miałam omamy słuchowe.
W każdymrazie ja ci wysłałam parę propozycji do rozpatrzenia.
Mogę pokazać na swojej komórce.
- Nicnie dostałam.
- Agatazmarszczyła swoje wypielęgnowane brwi.
I teraz mamy poważny problem.
Bardzo poważny- Jestem tak wzburzona, że muszę samotnie przemyśleć całą sprawę.
Znikła za plastikową szybą,a ja wróciłam do pracy.
Pięć minut później dostałammaił.
Zawiodłaś caty team.
Prawdziwe nieszczęście.
Naczelny nie dostanie na czas krawatu okraszonego kopiastą chochląpochlebstw.
Musimy teraz wspólnie pomyślećnad kreatywnym rozwiązaniem.
No tak, kreacja przede wszystkim.
Zostało mało czasu, bo o dziesiątej Naczelny przychodzi dobiura.
Dlategoszybko mi napisz,jakie widzisz wyjście.
"Zawiodłaś team"- zaczęłam przedrzeźniać głos Agaty "i musisz znaleźć kreatywne rozwiązanie tego palącego problemu.
Więc co powinniśmyzrobić, drogi zespole?
" Najlepiej dużą kupę.
To najszybciej rozładuje wewnętrzne napięcie.
- Wszystko słyszałam.
- Głowa Agaty pojawiła się nad ściankąoddzielającą nasze boksy.
-1 nie tylko ja.
Inni również, prawda?
Gośkai Beata pokiwały głowami, wpatrując się w klawiaturyswoich komputerów.
- A ty, Magda?
-Nosłyszałam, ale każda z nas czasem narzekaalbo pożartuje.
- Są wartościi sprawy, z których żartować nie można - przypomniała nam Agata.
- Wiecie, że jestem pobłażliwa,ale w tymwypadku.
No cóż.
Jestem zmuszona zgłosić wszystko personalnemu.
W naszej FIRMIEnie będziemy tolerować podobnych zachowań.
Godzinę później dostałam wezwanie do personalnego.
Mógłsię wprawdzie przejść tych kilkadziesiąt metrów dzielących jegobiuro od naszej klitki, ale od czego są telefony.
- Wszyscy słyszeli, co powiedziałaś - poinformował mnie Bartłomiej, personalny.
Rzeczywiście, nowina dnia.
- I musisz ponieść konsekwencje.
Roześmiałamsię, niekryjąc ironii.
- Bo użyłam słowa "kupa"?
-Masz na koncie parę innych błędów.
- Ciekawe jakich - prychnęłam.
- Parodię wierszyka na cześćFIRMY?
- Parodię?
- zdziwił się.
-To jeszcze bardziej pogarsza całąsprawę.
Powiem wprost.
Jagoda.
- Odchrząknął i poluzował krawat.
-Zdaniem Agaty przestałaśsię rozwijać.
Izolujesz się od zespołu.
Nie zgłaszaszuwag na temat innych pracowników.
Nieprzyjmujesz z radością nowych zadań.
Zwolniłaś tempo,nawet gorzej: nie bierzesz udziału w wyścigu.
Poza tym - zajrzał donotatek - w marcu odmówiłaś udziału w szkoleniach integracyjnych.
- Bo nie chciałam być zakładowym donosicielem.
-Nazwałbym to raczej zbieraniem informacji albo wewnętrzną kontrolą jakości.
Twoja odmowazostałapotraktowana jakopróbaodcinania się odgrupy.
A widzisz ten napis?
-wskazałplanszę z ogromnym hasłem W zespole silą!
- Bartek, chyba nie wierzysz w każdehasło, które wisi na ścianie FIRMY!
-Moje osobiste przekonania niemają żadnegoznaczenia -wyjaśnił, skubiąc równo przyciętą bródkę.
- Z chwilą przekroczenia bram FIRMY zamieniamy sięw zwarty, jednolityteam.
Niema już ,Ja" ani "ty",nie ma osobistych interesówi przekonań.
- Wiem.
- Rzuciłam mu znaczące spojrzenie.
Gdyby nie importowany zwyczaj mówienia sobie "ty", nadal zwracałabym siędo niego "panie dyrektorze personalny".
-1 coproponujesz?
- Agata uważa, że przydałby cisię bezpłatny urlop.
Od poniedziałku.
Odpocznij, przemyśl sobie wszystko i się zastanów,czyodpowiada ci model kariery proponowany przez naszą FIRMĘ.
- Tak zwanemiękkie lądowanie?
Najpierw urlop, apotemzwolnienie.
- Znasz naszą politykę: najsłabsi muszą odejść.
-Kiedy mnie przyjmowałeś, słyszałam, żejesteście FIRMĄprzyjaznądlaludzi.
Mówiłeś, że w przeciwieństwie do konkurencji inwestujecie w ludzi i ich rozwój.
- Owszem.
Ale tylko tych, którzy chcą się rozwijać.
Pamiętaszo naszej maksymie?
- "Kaizen -wiecznedążenie do doskonałości" wyrecytowałam.
-Właśnie.
A ja i pozostali członkowieteamu mamy wątpliwości, czy potrafisz sprostać wyzwaniom.
- Dlatego wysyłasz mnie na bezpłatny urlop?
I to teraz, kiedywreszcieuwierzyłam, że w moim życiu coś się stabilizuje?
- Tu,w FIRMIE, nie szukamy stabilizacji - przypomniałmi.
-Jesteśmy dynamiczni, przecież wiesz.
Wiem.
Przemieszkałam w niejprawie pięć lat.
W FIRMIE dającejatrakcyjne możliwości rozwoju osobom ambitnym, przebojowym i kreatywnym, lubiącymnowe wyzwania i pracę w młodym, prężnym zespole.
WFIRMIE,gdzie spośród rozlicznychdrógkariery każdy może wybraćścieżkę dla siebie.
Tak przynajmniej sądziłam.
Wierzyłam też, że w jednym z licznych boksówi zakamarków FIRMY znajdąschronienie nawet ci, którzy niekoniecznie lubią płynąć głównym nurtem.
Na przykład ja.
- Dobra, wezmę tenurlop - odezwałam się tonem osoby, która przebiera w ofertach niczym zblazowana prezenterka w pocztówkach nadesłanych przez naiwnych telewidzów.
- Będę miećczas na przemyślenia.
Także dotyczącenaszego związku.
- Nie podobają mi się twoje nieudolne próby szantażowaniamnie - Bartekzaprezentował praktyczną wiedzę, poszerzonąprzed miesiącem na warsztatach dla starszych trenerów.
- Jesteśmy dorośli inie powinniśmy się uciekać do dziecinnych argumentów.
- A dlaczego nie?
- zapytałam, szukając wtorbie aparatu.
Lubię utrwalać ważne chwile; tak szybko znikają wotchłani.
Ponieważ.
-- przez chwilę szukał odpowiednio dojrzałegoargumentu - nie i już!
- Rozumiem.
Wymierzyłam w niego obiektyw.
- Co chceszzrobić?
- zdziwił się personalny.
Ichyba trochęprzestraszył.
- Zdjęcie.
Lubię utrwalać umykające chwile.
Powinieneś o tympamiętaćpo pięciu latach spędzonych razem.
- Po sześciu i pół - poprawił.
- Jagoda, wydaje misię, że pod.
chodzisz do tego zbyt osobiście.
A taka postawa,zdaniem amerykańskich naukowców, może zwiększać ryzyko zachorowania naraka sutka.
Nie odpowiedziałam, gmerając przy przesłonie.
-Jagoda, pamiętaj, że ja tylko wypełniam swoje obowiązki.
Ale to wcale nie znaczy,że cięnie kocham.
-Nie?
Nastawiłam ostrość i strzeliłam.
Kiedyś pokażę to wnukom:
portretczłowieka sukcesu, który przekazuje nieprzyjemną wiadomość kobiecie swojego życia.
Pierwszy dzień tak zwanej wolności
Zerwałamsię o wpótdo szóstej rano.
Zwykle proces budzeniasię trwa u mnie co najmniej kwadrans.
Najpierw, niebez trudu,rozklejampowieki lewego oka.
Potem prawego - lewe natychmiast zasypia - jednocześnie próbując poruszać palcami stópi dłoni.
Chwila bezmyślnego leżenia na plecach.
Po dwóch minutach wpatrywaniasię w sufitpojawia się nakaz: wyłączyć ten cholerny budzik!
Uff.
Pora sturlać się z antresoli i rozpocząć kolejnypracowity dzień.
Powoli czołgam sięw stronę drabinki, potemostrożnie jak kura schodzę pochybotliwych szczeblach.
Nareszcie stały ląd.
Można sięzamienić w homo erectusa (na homo sapiens przyjdzieczas po prysznicu, porannej kawie i sporej garściparafarmaceutyków).
A dziś?
Punkt piąta trzydzieści otworzyłam powieki, obie równocześnie.
Żadnego ziewania, sprawdzania palców stóp.
Pełna gotowość.
Tylkodo czego?
Co można zrobić ztaką ilościączasu?
Z braku pomysłównastępną godzinę przeleżałambez ruchu, gapiąc sięna pęknięcie metr nad moją głową.
Powinnam czymś tozałatać.
Nie samaoczywiście, tylko palcami wynajętego magikaodtynków.
Kolejny wydatek, a ja jużmam kilka sporych.
Stałyharacz w postaciodsetekod kredytu.
Raty za pralkę.
Opłata zaprąd i gaz.
Telefon.
Skąd ja na towszystko wezmę, kiedy skończąmisię oszczędności?
Zaraz, zaraz, za dużonegatywnych myśli.
Jagoda.
Przede wszystkimmusisz się ruszyć, bo ten sufitza bardzocię przytłacza.
Dlatego powinnaś zejśćna ziemię.
Umyć się, starannie ubrać, jak radziłSelye, spec od stresu życia, zjeść pełno.
wartościowe śniadanie, jak zalecają w pismach dla kobiet aktywnych.
Zachowywaćsię tak, jakby wszystko było OK.
I udawać, żenic, ale to nic się nie zmieniło.
Ale przecież się zmieniło i nie da się oszukać samej siebie podpowiada depresyjna część mojej osobowości.
Właśnie że sięda - zapewnia wewnętrzny terapeuta.
Świadczą otym milionyuśmiechniętych Amerykanów.
Więc ty,Jagoda, zaraz zeskoczyszz antresoli i będziesz robić doskonałą minę do gry, która samaw sobie nie jest chyba taka zta.
Więcjak będzie?
OK., złażę.
Prysznic, dokładny makijaż - choćna co dzień maluję tylko usta - nowa sukienkazamiast codziennego podkoszulka.
No i po raz pierwszy od czasów liceum normalne śniadanie.
Konkretne, królewskie, pełnokaloryczne, czyli pięć kromek żytniego chleba ze wszystkim, co znalazłam w lodówce.
Udrapowaćna najlepszym Włocławku, a potem zasiąśćdo stołu.
Ach, prawda, jeszcze herbata.
"Chińska świątynia",podana w mojej najlepszej filiżance.
Celebrowanie drobnych, pozornie nieistotnychchwil jest niezwykle ważne ipodnosi jakośćżycia.
Wiem od kuzynki, niewyczerpanego źródła głębokichmyśli.
NIEWYCZERPANE ZRODIO
- Dlaczego odniego nie odejdziesz?
- zapytałam podczas jednej z nudnych wizyt.
- To nie jest takie proste,Jagoda.
Łączy nas tyle rzeczy: wakacyjne pocztówki od znajomych, sad za domem,telewizorpanoramiczny.
- Ale przecież on traktuje cię gorzej niż przyciemniane szybyw swoim audi.
Jak możesz toznieść?
- Właśnie teraz doceniłam znaczenie pozornie nieistotnychchwil.
Smak herbaty Earl Grey pitej z porcelanowejfiliżanki,układanie pasjansa dziewiętnastowieczną talią kart, słuchanieGriega przy kominku.
Przestałam zadawać sobie pytania: "dlaczego", "co dalej", "po co to wszystko".
Po prostu celebruję drobiazgi.
Tobardzo uspokaja inadaje sens życiu.
Musisz kiedyśspróbować.
22
Więc próbuję.
Zamiast pić, będę sączyć.
Zamiastjeść - smakować.
Przeżuwać każdy kęs przynajmniej osiemdziesiąt razy, bo tozdaniem joginów zwiększa szansę dożycia magicznej setki.
Stuletniababa, czyli ja za niecałe siedemdziesiąt wiosen.
Już sobie siebie wyobrażam.
Garstka pumeksowatych kosteczek w za luźnymworku z szorstkiej skóry, pokrytej warstwą taniego pudru w miejscu, gdzie kiedyś istniała twarz.
Siedzę przypięta do fotela i przyjmuję gratulacje od obcych ludzi, patrzącychna mnie z obrzydzeniem.
A potem, mrużąc od fleszy bezrzęse powieki, po raz setnyodpowiadamna te same pytaniao receptę: "Po prostu przeżuwałam".
Atak w ogóle, po co miałabym tyle żyć?
Żebycelebrowaćnieistotne drobiazgi?
Ocknęłam się po zmroku.
Nadal siedziałam przy swoim okrągłym stoliku, wpatrując się nieobecnym wzrokiem w talerz z pięcioma kromkami pozbawionymi dekoracji z sałaty, pomidorówi kapsułek "lactobacillus bulgaricus".
Nie, celebrowanie drobiazgów to stanowczo nienajlepszy pomysł na stresżycia.
Drugi
Śniło mi się, że próbuję dojechać do pracyna ósmą.
Takzwany sendrogi z przeszkodami.
Nie zamknęłam drzwi, więcmuszę wrócić.
W tym czasie uciekają mi dwa tramwaje.
Biegnęna inny przystanek.
Zamiast niegowielka dziura wasfalcie.
A w dziurze robotnicy posilający się przed kolejną próbą dotarciado jądra ziemi.
Noto gonięWielicką na przystanek autobusowy.
Nadjeżdża dwieściepiątka, wypchana ludźmi po sufit.
Wciskam się w lukę pod kasownikiem i jadę,nieświadoma tego, że autobus zmienił trasę.
Wysiadam na pustkowiu.
Zdenerwowana próbuję zamówić taksówkę.
I nie mogę, bo albo nietrafiam w klawisze, albo linia zajęta.
Naglesłyszębicie zegarana wieży.
"Dopiero szósta - słyszę za sobą - nigdzienie musiszsię śpieszyć".
Przerażona otworzyłam oczy.
Przez kwadrans usiłowałamuspokoić rozszalałe serce, które próbowało wydostać się z mojejlewej piersi.
Skąd ten atak paniki?
Przecieżwłaśnie teraz mam
23.
szansę porządnie odpocząć.
Zwolnić tempo.
I wreszcie robićwszystko, co tylko zechcę.
Czyli co?
Może,podobnie jak Paczula,poszukamwytycznych w mądrościach Wschodu?
Wygrzebałam spod poduch laptop.
Odpaliłam i przeczytałamprzestanie ukryte wewróżbie z chińskiego ciasteczka.
"Jeśli nie jesteś gotów stawić czoła burzom i śnieżycom, obudź się ponownie".
Trochęzbytenigmatyczne jak dlaprzerażonej, zagubionejEuropejki, która szuka drogowskazu o szóstej rano.
Spróbujmywylosować jeszczeraz.
Dobra, czytamy: "Nie masz wpływu na to,jaki ryż posadzono na twoim tarasie.
Możesztylko sprawić,byowocował jak najpełniej".
Przekładając na nasze, każde życiedasię wycisnąć na maksa.
Ale żeby to zrobić, trzeba zmienić tor myśli.
Muszę się zatem zastanowić, co mi dajeten (cholerny, bezsensowny ibezpłatny) urlop?
Po pierwsze, wewnętrzne wyciszeniei nowe perspektywy.
Spojrzę na swoje życiez pozycji osoby wprawdzie zagrożonej utratąpracy, ale silnej i otwartej na nieznane doświadczenia.
No i będęmieć znacznie więcej czasu.
Poświęcę go na planowanie przyszłości, analizę przeszłościi kształtowanie teraźniejszości.
Wreszciebędę mogła się spotkać się ze znajomymi, zreanimujędawne przyjaźnie, obejrzę zaległe filmy i przeczytam książki, na które niemiałam czasu przez ostatnie cztery lata.
Więc co ja jeszczerobięwśród tych poduch?
Podbudowanawróżbą natychmiastprzeszłam do działania.
Zeskoczyłam z antresoli.
Omiotłam ciało wrzącym prysznicem,ubrałam się jeszcze staranniejniż wczoraj.
Wypiłam herbatę,wdusiłam w siebie półtorej kromki z ogórkiem małosolnym i napoczątekpostanowiłam odnowić stare znajomości.
Na pierwszy ogień Monika,koleżankaze studiów.
Ostatnikontakt -ponad trzy lata temu na Rynku podczas robienia wielkanocnych zakupów.
Wpadłyśmy na siebie przy stoisku z pisankami.
Wymieniłyśmysię zachwytami na temat wyglądu, niezmienionego mimo nowych fryzur i okrutnego zęba czasu.
PotemMonika wręczyła mi wizytówkę wkolorze skorupki jajka, ja podałam jej swoją w kolorze kościsłonioweji pobiegłyśmy dalej.
A teraz mam do niej dzwonić.
Już znalazłamwizytówkę.
Dobra.
tylko co jej powiem?
Że bojęsię,jak wytrzymam te trzy miesiące?
Bezporannej walki oczu, bez chińskich zupek w samo południe,
24
bez kojącego szumu komputerów i biurowych plotek przy ekspresie do kawy?
Nie, tego jej niepowiem, zbyt duże obnażenie.
Monika odpada.
To możeKaśka, koleżanka zliceum.
Ostatni kontakt - przypadkowe zderzenie w hipermarkecie, przy stoisku z rybami.
Właśniepróbowałamschwytać karpia, którywyskoczył z zatłoczonejwanny iprzerażony (te oczy)wił się na podłodze, kiedy ktoś z tyłu skwitował moje wysiłki:
- Szkoda się brudzić.
I tak znowuwyskoczy, głupia ryba.
Toty.
Jagoda?
- Kopę lat!
- ucieszyłam się.
-Nie podaję ci ręki,bo samawidzisz, cała w śluzie.
Nie masz może chusteczki?
- Niestety, ale zaraz zdobędę jakąś ścierkęod personelu - zaproponowała, też wyraźnie ucieszona naszym spotkaniem.
- Poczekasz chwilkę?
Zaraz wrócę.
Kiwnęłam głową.
Po kwadransie czekania przy wanniez karpiamizrozumiałam,że Kaśka już nie wróci.
Szkoda dzwonić i teraz.
No to Gośka, koleżanka z podstawówkii liceum.
Zawszewspólnie ślęczałyśmy nad wzniosłymi listami do JohnaBon Jovi.
Do niej koniecznie muszę zadzwonić, tak się fajniegadało naprzerwach.
Co prawda mam tylko telefon do jejrodziców, ale może jakimś cudem dalej z nimi mieszka.
A jak nie, podadzą mi namiary Gochy.
No, już wszystko wiem.
Gośka mieszka wSzczecinie, razemz teściami.
Mąż marynarz,niepodobny doJohna, pojawia się cokwartał, a potem odpływaw kolejny rejs, zostawiając posobietęsknotę i kupkędolarów na kuchennymstole.
Raczej wątpliwe,żeby Gośce chciało się turlać pół Polski na spotkanie z dawnąkoleżankątylko dlatego, że ta panikuje z powodu bezpłatnegourlopu.
Kto jeszcze?
Mam: Bożena, bliska koleżanka z podstawówki,liceum i studiów.
Ponieważ mieszkała na sąsiednimosiedlu, razem wracałyśmy po lekcjach,obgadując Szymona z fizyki (głównie ja, w zemście za uwagi dotyczące grubości mojej kory mózgowej)albo Gośkę (to Bożena, zazdrosna o adres do Johna BonJovi).
Przedostatni raz widziałyśmy się tuż poobronie.
Stałyśmywłaśnie na Plantach,w takichsamych kremowych bluzkachz przeceny, bladei wymęczone egzaminem.
25
- To idę - powiedziała wreszcie Bożena.
- Muszęodespać tenstres.
- Ja też, ale pozostaniemy w kontakcie, co?
-No pewnie!
Zadzwonię dociebie na wakacjach - obiecała.
- Będziemysię czasem spotykać?
-Jasne, możemy pójśćrazem po dyplomy.
Mają być gotowepod koniec września.
To było nasze ostatnie spotkanie.
Pora odświeżyć znajomość.
O ilejest co odświeżać.
Bo, tak sobie teraz pomyślałam, skoroprzez osiem lat żadnej z nas nie brakowało tej drugiej, to może niewarto?
Do kogo jeszcze mogłabym zadzwonić?
Wiem, do Ilony, koleżanki ze stancji.
Przegadałyśmy wzagrzybionej kuchni niejednąnoc.
Potem ja przeniosłam się nachwilę do Bartka, personalnego, a trzymiesiące później zaciągnęłam kredytna kawalerkę.
Z Iloną świetnie się gadało przy krakersach znutellą.
To znaczy,ona mówiła, wypłakując swoje żale do bladego świtu, a ja słuchałam, udając terapeutkę.
Stare, dobre czasy.
Dobra,dzwonimy.
- No jasne, że pamiętam - zapewniła.
- Jak mogłabym zapomniećosobę, która przez cztery latapodjadałami musztardę zestoika.
- Orazsól, cukier, ocet i nutellę - przyznałam się.
-Wiem.
Komu teraz podjadasz?
- Nikomu, mieszkam sama.
-Nie wyszłaś za mąż za tego, jak mutam.
- Nie, ale nadal się spotykamy
-Już prawie siedem lat - wyliczyła sprawnie.
- Amieszkaszdalejw tej ciasnej dziupli?
- Tak, ale odkąd mam antresolę,zrobiło się luźniej - skłamałam.
-A co pozatym?
Dalej pracujeszw FIRMIE?
- Właśnie rozglądam się za czymś nowym.
-Zwalniają cię.
Nie wyglądało mi tona pytanie.
- Na razie tylkourlop, ale trochę zaczyna mnie to martwić.
Dlatego chciałam sobiez kimś pogadać.
Z kimśfajnym.
- Czyli ze mną?
- zdziwiła się.
- Zawsze nam się tak świetnie rozmawiało.
-Tak, całe trzy latatemu - zgasiła mnie Ilona.
- A teraz?
Teraz, to ja mam nowegoterapeutę i napięty grafik.
Mogłabym cięostatecznie wcisnąć między dwudziestym a dwudziestym pierwszym sierpnia.
Pasuje ci?
Obiecałam, że pomyślę i dam jej znać w ciągu najbliższychdwudziestu czterech godzin.
A tymczasem spróbujęjeszcze poszperaćw tylnych szufladach.
Dziwna sprawa.
Kiedy człowiekma dwadzieścia lat, marzy o tym,żeby uciec na bezludną wyspę.
Marzy o odrobiniespokoju, z dala od stada,które wypełnia każdy kąt stancji, śpi w jego łazience i wyjada smakołyki ukrytew szafie.
A potem nagle wszystko cichnie.
Nikt nie wpada znienacka.
Nie wyciąga doknajpy kwadrans przed północą.
I niedzwoni.
Chociaż zdarzają sięwyjątki.
- Słucham?
- zapytałam z nadzieją w głosie.
- Chciałem sprawdzić, jaksobie radzisz ze stresem, a pozatym.
-Nie wiem - przerwałam - czy zdałabym FIRMOWY TESTPOKONYWANIA TRUDNYCH SYTUACJItwojegoautorstwa, ale żyję.
Miło, żedzwonisz, Bartku.
- Jagoda, nie odzywałem się wcześniej, bo postanowiłem daćci czas do namysłu.
Chciałem, żebyś sobie wszystko poukładała.
- Nie jestem swoim tatą, ale dzięki za dobre chęci.
-A codo tej kupy, to.
-szukał przez chwilę odpowiednichsłów- .
nie mogłem postąpić inaczej.
Nie mogłem ryzykowaćkonfrontacji z Agatą.
Lepiej, jeśli choć jedno z nas ma stałą pracę.
Znacznielepiej.
Bo, jak powtarza jego matka, romantyczneporywy świetnie sięprezentują w meksykańskich telenowelach,ale nie w polskiej recesji.
- Coteraz zrobisz?
- zainteresował się.
- Mam kilka pomysłów.
- Naprzykład pasożytniczy tryb życia.
Jeśli znajdęodpowiednią ofiarę.
- Na razie rozważam różneopcje.
- Mogłabyś się przenieść do mnie.
- zaczął.
-Mhm.
- ...
ale to chyba nie jest dobrypomysł.
Przeprowadzającsię teraz, działałabyś pod przymusem.
No wiesz, ograniczenia finansowe i tym podobne.
- Właśnie.
27
- A przecież oboje postanowiliśmy, że w naszym związku będziemy unikać takich sytuacji- Nic na siłę.
Tylko wtedymożemyzbudować coś prawdziwego, gdzie każdy z partnerów maszansępełnego rozwoju.
Gdziezamiast przymusu jest wolność i samorealizacja.
- Ale ja wcale nie chcę siędo ciebie przenosić, Bartek.
Myślę,że nie ma tam dla mniemiejsca.
Bo naprawdę nie ma.
Wjego perfekcyjnie urządzonym apartamencie czułabym się jak zbędnydetal.
O jeden obraz za dużo.
Niepotrzebna grafika na ścianie.
- W twoim głosie słyszęgorycz, Jagoda.
Rozumiem, że czujesz się pokrzywdzona pozornie niesprawiedliwą decyzją zarządu.
Ale czasami właśnie takie decyzje są nam najbardziej potrzebne.
Uśmiechnęłamsię.
Tak łatwo mówić o przydatności bolesnychdecyzji, jeśli nie dotyczą nassamych i nienam sprawiąból.
- Poza tymta cała sprawiedliwość - ciągnął kojącym głosemterapeuty - nie zawszewyglądatak, jakbyśmy chcieli.
Wiem, jak wyglądasprawiedliwość.
Kiedy przyjmowano nasdo FIRMY, ondostał własny pokój, służbowy samochódi stanowisko wicedyrektora personalnego, a ja biurko w czteroosobowym boksie i pensję szeregowego najmity.
Obojeskończyliśmytesamestudia.
Tyle że ja zjawiłam się w FIRMIE dwa lata później.
- No a pozatym chciałem cizłożyć imieninowe życzenia -dodał.
- Więc wszystkiego najlepszego.
Jagoda.
I przede wszystkimniegasnącego optymizmu.
Trzeci
Wczesne wstawanie to typowa reakcja zesłanych na bezrobocie albo przedwczesną niezasłużoną emeryturę.
Tak mipowiedziałdobrze poinformowany dziś naPlantach.
Siedziałamwłaśnie na jednej z ławek,udając, że szukam sensu życia w "Alchemiku", kiedy podszedł.
Młody szatyn z jasnąbrodą, w podkoszulku z przekreślonym KaczoremDonaldem i napisem "Preczz globalizacją!
".
- Bezrobotna,co?
28
Po czym poznał?
- Nikt inny nie przesiadujenaPlantach o ósmej rano - wyjaśnił niepytany.
-Na razie tylkobezpłatny urlop - odparłam, starając sięnadać swojej wypowiedzi pozory nonszalancji.
- Na razie.
Chcą cię spacyfikować, żebyś się zbytnio nie burzyła, jak dojdzie do zwolnienia.
Miałem to samo.
Najpierw maił odszefa,że bezpłatny urlop, bolato, przestoje, recesja.
Wracam wewrześniu, a tamna biurku wypowiedzenie.
Obok karteczka, żemam dwiegodzinyna spakowanie zawartości szuflady, i prośba,żebym nie zapominał o zachowaniu przyjemnego wyrazu twarzy.
"W trosce o innych pracowników".
Klapnął tużobok.
Wyjął z bocznej kieszeni precla i zaczął drobić, wabiąc nastroszonegogołębia, który nerwowo przestępowatz nogi na nogę, czając się tuż za kasztanem.
- Przez pół rokunie chciałem wierzyć, że taki niezastąpiony,zdolny menedżer poMBA może trafić na zieloną trawkę.
Wstawałem o świcie, biegłempo gazetęz ogłoszeniami.
A potem nakolejne rozmowy, gdzie próbowałem wmówić znudzonym kolesiom od rekrutacji, że stanowię idealne połączenie komputera,klowna iautomatu do kawy, czynne okrągłą dobę, jak Tesco.
- Dali się przekonać?
-Niestety,było jak w tym kawale orynku pracy.
- Położył sobie na bucie kawałek precla.
-Zobaczymy, co zwycięży.
Ostrożność czywilczy apetyt.
KAWAŁ O RYNKU PRACY
Wyobraźsobie,że na rozmowę wstępną przychodzi czterechkandydatów.
Każdy dostaje pytanie: "Ile jest dwa plus dwa?
".Pierwszy odpowiada z wahaniem: "No,nie wiem, może siedem?
".Drugi poprawia okulary i mówi:"Jest kilka możliwości obliczenia wyniku,czy mam je Państwu zaprezentować?
".Trzeci stwierdza pewnym tonem: "Oczywiście że cztery".
Ostatni zaś odpowiada: "Jest tyle, ile Państwo sobie zażyczą".
Pytanie: kto otrzyma posadę?
29
- I kto, twoim zdaniem?
- zwrócił siędo mnie jasnobrody, kładąc na bucie kolejny kawałek precla.
Zdużą ilością maku na zachętę.
- Ten ostatni?
Tak przynajmniej byłoby w mojej FIRMIE.
- Pracę dostanieszwagier prezesa.
Potrzebowałem pól roku,żeby to zrozumieć.
Sześć miesięcy pisania podań, dzwonienia pobiurach i urzędach.
A potem nagle do mnie dotarto, że nie masięco napinać.
No i teraz wstaję sobie koto południa, oglądam programy edukacyjne o krwiożerczych prehistorycznych guźcach albo o tajemniczych sejsmozaurach.
Czytam Agathę Christie.
Pełnyluz.
To co robi na Plantach o tej porze?
- ...
tylko raz w miesiącu mamdzień paniki, kiedy zrywam sięprzed szóstą,żeby zdążyć do pośredniaka i wpisać się na listę.
Tak jak dziś.
- Amnierok temu powiedziano, że jestem przeedukowana -odezwała się zadbana czterdziestolatka wygrzewająca sąsiedniąławkę.
- Zadzwoniła sekretarka i powiedziała: "Pani Joanno, pani niemiecki i dwafakultety wpędzająszefa w kompleksy".
Apotem przysłała mi maiłem wypowiedzenie.
-I co?
- Wydrukowałam i podpisałam.
Bez słowa protestu, bo obiecali trzymiesięczną odprawę zatak zwane zachowanie spokoju.
Dostałam połowę sumy.
- Zaczęła się bawić maleńką metalowązapalniczką w kształcie granatu.
-Wydałam wszystko na papierosy i środki nasenne.
- Pomagały?
- zainteresował się brodaty, nadal wytrwale rozpracowując gołębia, który, zdenerwowany, głośno przetykał ślinę.
- Połowicznie.
Udawało mi się zasypiać kołodwunastej, aleitak zrywałam się przed szóstą.
I od razu po papierosa.
Wypalałampółpaczki, do tego litr neski, a potem myk do okna, popatrzeć na szczęściarzy,którzy biegną do swoich aut.
Śpieszą dopracy.
Powiem wam, że nie ma nic gorszego niż mieszkanie wbloku sypialnianym.
Wydajeci się, że pozatobąnie ma nikogona całym osiedlu.
Człowiekzostaje sam aż do wieczora, zamkniętywpudełku z cegły po dwa czterysta za metr.
I może się tylko przyglądać zza firanki.
Obserwowaćprawdziwe życie.
- Zamilkła na
30
chwilę.
No a teraz już wyluzowatam, jak kolega.
Bo doczego sięśpieszyć.
- Ciebie też to czeka za paręmiesięcy - pocieszył mnieantyglobalista i wskazał na gołębia, który błyskawicznie wyskubywał mak z precla.
- A jednak wygrała chciwość.
Zupełnie jaku ludzi.
Czwarty
Zapisałamsię do psychiatry, w spółdzielni tuż obok.
Nie, żebym miała konkretneproblemy, ale ciągle pamiętam o tej operacji głowy,którą przepowiedziała mi wróżka.
Pójdę, opowiemo sobie, odzyskam wewnętrzny spokój, a przyokazji wezmę skierowanie na tomografię.
-Proszęusiąść - usłyszałam niewyspany głos.
- Co paniąsprowadza o takwczesnej porze, pani.
- Jagoda.
-Apetyczne imię.
Więc w czym problem?
- Chybastraciłam pracę- zaczęłam iurwałam.
Bo właściwieco mam powiedzieć?
Zesię boję guza mózgu?
A jeszcze bardziejbezruchu i nieznanego, które czekaza drzwiamimojej kawalerki?
Spojrzałamna lekarza.
Zmęczony facet w odcieniach szarości.
Stalowe oprawkiokularów, srebrzyste włosyi broda, grafitowecienie podoczami, bladoszara cera, popielata marynarka, siwydługopisna biurku.
- Strasznie się boję.
- Mhm.
- Rzucił mizmęczone spojrzenie spomiędzy rozsuniętych palców.
Jeszcze bardziej zmęczone niż twarz.
- No i?
- Niechcę tego.
Boję się, że niezniosę przegranej.
Nigdy nielubiłam swojej pracy.
Uważałam ją za głupią, nudną i czekałamna coś lepszego.
Ale teraz.
teraz, kiedy mogę ją stracić, umieramze strachu.
Budzę się przed szóstą-.
-
- Nie tylko ty, dziecko - wyznał.
- W garsonierze nade mnąmieszka komuna wielbicieli muzyki indyjskiej, a ściślej mówiąc,jednej melodii z "Monsunowego wesela".
Codziennie o piątejtrzydzieści puszczają to na półkamienicy i tańczą,ażdrży podłoga.
A wraz z nimi pląsają moje kryształy.
Kiedyśtobyła mojaulubiona płyta, ale teraz.
nienawidzę masala musie.
- Westchnął.
i przymknął oczy.
Ockną} siępięć minut później.
- Więcmówisz,że nie możesz spać, boisz się zmian.
- A w dodatku byłam u wróżki - wtrąciłam.
- Wiem, że togłupie.
- Nie, dlaczego?
Sam korzystam z pomocy doskonałej wróżki.
Cóż to za kobieta.
Zna chyba wszystkich świętych.
Nawet niewiedziałem,że tylu ich jest.
I każdy potrafi załatwić jakiś problem.
Jeden jest od bolących oczu.
Innyod złamanego serca.
- Wąskaspecjalizacja, jak w medycynie?
-Są też odpowiednicy lekarzy rodzinnych.
Tacy, co to zajmąsię migdałkami, wyleczą korzonki i trądzik, a przy okazji pomogą pogodzić się ze szwagrem.
- Prawdziwa doktor Queen.
-No tak, ale nie po to przyszłaś o siódmej rano, żeby usłyszećwykładna temat świętych.
Coz tą wróżką?
- Zobaczyła w kartach operację głowy.
No i trochę się boję.
Może powinnam zrobić badania albo wziąć jakieś lęki.
- Napoczątek wypiszęci skierowanie i tabletki z magnezem -oznajmił lekarz, szukając bloczkarecept.
- A jak niepomoże, poeksperymentujemy ze stilnoxem.
Więc jak masz na imię?
Po przyjściu do domu zerknęłam wreszcie na skierowanie odpsychiatry.
Miesiąc pobytupoza miastem.
Najlepiej na głębokiejjak studnia prowincji.
Nawet niezdążyłam się zdziwić, bozadzwoniła Magda.
- Ty wiesz, ile razy dzwoniłam do ciebie w niedzielę?
-Byłam zajęta celebrowaniem drobiazgów.
A co w FIRMIE?
- Twojebiurko dostało się nowej graficzce.
Próbowałam gobronić,personalnyteż, ale znasz zasady?
Maksymalne wykorzystanie przestrzeni biurowej.
- Co będziesz teraz robić.
Jagoda?
No właśnie, co?
- Chyba wyjadę na jakiś czas z Krakowa - rzuciłam.
Właściwie czemu nie, skoro lekarz uznał, że to lepszeniż pigułki szczęścia?
- Pobędę w rodzinnymgrajdołku.
- O matko!
- przeraziła się.
Magda należydo kobiet, którenie potrafiążyćz dala od dużego miasta, a ściślej mówiąc, od centrum handlowego i wszystkiego, co ono oferuje.
Boją się glinia
stychdróg(niszczą szpilki), zwierząt bez kagańca (mogą ugryźćalbo, co gorsza, zlizać makijaż), mleka i jajekprosto z targu (brakinformacji o wartości kalorycznej), nieklimatyzowanego powietrza, niekontrolowanej w solarium opalenizny oraz alergenówczyhających w polu rzepaku.
- Magda, to tylkotrzydzieści kilometrów stąd.
Pół godzinyjazdy busem i jesteś na miejscu.
Urocze podkrakowskie miasteczko, gdzie życie toczy się wolniej.
- Już nic nie mów, Jagoda, bo wpadnę w panikę.
Co ty tam będziesz robić,bidulo?
- Odpocznę.
Poopalam się w ogródku.
Pobędę zAniąi ojcem.
Muszę go tylkowcześniej uprzedzić, przygotować.
- Uprzedzić?
- zdziwiła się Magda.
-Przecież mówiłaś, że totrzydzieści minut jazdy.
- Ale chyba wiesz, jaki jest mój tato.
Książę chaosu.
KSIĄŻĘ CHAOSU
Przypomina człowieka, który bezskutecznie usiłuje złożyć obraz Klimtaz dwudziestu milionów maleńkichkawałeczków.
Codziennie zaczyna nierówną walkę z chaosem, posługującsię pomocą w postaci stałych punktów programu, jak: "Informacje","Teleexpress", "Panorama", "Fakty", "Wiadomości", a w niedzielę "Teleranek" i "Anioł Pański".
Wystarczy drobiazg- opóźnienie z powodu meczu, brak prądu czy niespodziewana wizytasąsiada - żeby rozbić misternie ułożony fragment mozaiki na tysiące okruszków.
Ale tato jest optymistą.
Ciągle wierzy, że mu sięuda.
Wieczorem zadzwoniłamdo taty.
Krótka wymiana powitańi pora przejść dokonkretów, zwłaszcza że padło jego ulubionesłowo: "plany".
- Tak się zastanawiam, czy nie posiedzieć u ciebiekilka tygodni- rzuciłam niedbałym tonem.
- Zebrało mi się trochę urlopui mogłabymgospędzić z dala od zgiełku, spalin, rozgrzanego asfaltu.
- Tu też mamysporo asfaltu - oznajmił.
- Ale oczywiście za.
praszam, Jagódka.
Powiedztylko, kiedy przyjedziesz, żebym zdążyt przygotować pokoje.
Jakbyśmy mieszkali wogromnym zamku.
- To kiedy będziesz?
W sierpniu?
- Myślałam, że może jutro.
albo pojutrze.
- Jutro?
- zdenerwował się tato.
-Potrafisz człowieka zaskoczyć.
Zupełnie jak mama, wiesz?
Wiem tylko z opowieści, bo samej mamy wcale niepamiętam.
MAMA
Tuż po papierowej rocznicyślubu zaczęta częściej narzekać,że tata jej nie zauważa.
Codziennie po kolacji stawała przed jego fotelem, uzbrojonaw seledynowy pikowany szlafrok i kilkapodniszczonych metalowych wątków na głowie.
Kiedy tatapróbował ukradkiem obejrzeć "Ja, Klaudiusz", mama,opierającdłonie na biodrach, rozpoczynała monolog: "Zachowujesz się,jakby mnie tu wcale nie było.
Jestem dla ciebie przezroczysta,bardziej nawet niż sumek szklisty".
"Chybajednak nie - zaprzeczał tato.
- Mogłabyś się trochę przesunąć, żebym zobaczył, co kombinuje Liwia".
"Wolisz oglądać starątrucieielkęw tunice zamiastwłasnej żony - przerywała mu mama.
- Poprostu dla ciebie nie istnieję.
Jestem niczym,rozrzedzonym powietrzem, aniedługo to pewnie próżnią absolutną".
Z biegiemczasu tato coraz rzadziej przerywał monolog mamy.
Milczał,patrząc na meblościankę, jakby rzeczywiście nikogo nie dostrzegał.
Co stanowiło jawnydowód dla mamy.
"Miałam rację.
Czułam od początku, że robięsię dla ciebie przezroczysta.
Przestajęistnieć, aż kiedyś zniknę całkowicie.
Ale ty nawet tegonie zauważysz, wpatrując się bezmyślnie wtę wstrętną, zakurzoną meblościankę".
Pewnegodnia naprawdę znikła.
Razem z walizką, albumemrodzinnym i wszystkimi oszczędnościami na nowąsyrenkę.
- Szkoda, że nie zadzwoniłaś wcześniej - westchnął tato.
-Mógłbymto jakoś przetrawić, przemyśleć.
Nie, żebymnie chciałcię widzieć, Jagódka, ale.
- Tato, musimysię pogodzić z tym,że nie zawsze można zaplanowaćżycie na dziesięć lat do przodu.
-Niestety.
Wiecznie zmiany,zmiany, zmiany.
Piąty
Godzinę przed moim odlotem na prowincjęzadzwonił Bartek.
Nieco przejęty.
Odrobinę skruszony.
Mocno rozczarowany.
A wszystko ukryte pod grubą warstwą stosownych do sytuacjisłówek.
-Magda mi powiedziała, że wyjeżdżasz.
Szkoda, bo właśnieprzemyślałem sprawę twojej przeprowadzki i nawet opróżniłempołowęszafy w hallu.
- Niepotrzebnie, ale dzięki za poświęcenie.
-Jagoda, ja wiem, coczujesz.
- Nie wiesz, możesz się tylko domyślać,
-Czujesz sięzawiedziona, zraniona - ciągnął, ignorując mojązaczepkę.
- Przepełnia cię żal.
Chciałabyś otym porozmawiać?
- A masz siedem godzin?
-Przykromi, że przyjęłaś postawę obronną.
- A mnie przykro, że zamiast prawdziwego współczucia dostaję psychologiczny żargon.
Tewszystkie: "przykro mi", "wiem, coczujesz", "porozmawiajmy o tym", "wyczuwam wewnętrznyopór" - wypaliłam, coraz bardziej zdenerwowana.
- I jeszczezkilku innych powodów mi przykro.
- Jagoda, nie możesz tak dramatyzować.
Powinnaśwykrzesaćz siebie więcej optymizmu.
- Już biegnę do sklepu po krzesiwo i hubkę.
-Umówiliśmy się, że podczas sporównie będziemysię uciekaćdo ironii.
- Tak, całesześćlattemu.
Może pora wprowadzić poprawki?
- Dlatego wyjeżdżasz?
Żeby cośzmienić?
-Wyjeżdżam, żeby zgodnie z sugestią Agaty odpocząć odFIRMY.
A ponieważ, w przeciwieństwie do niej, nie stać mnie natak modne w tym sezonieKaraiby, wybrałam opcję mniejkosztowną: zapuszczony warzywnik mojego ojca.
- Rozumiem.
Myślę, że taka przerwa dobrzeci zrobi.
Ode35.
tchniesz, odzyskasz dystans, poczucie równowagi i wewnętrznejsiły, a także harmonię, naturalną radość życia.
- Bartek - przerwałam optymistyczną wyliczankę - znakomicie, że tak się troszczysz omoje samopoczucie, ale za godzinęmam autobus i nie chciałabym się spóźnić.
Jeśli masz ochotę, towpadnij w któryś weekend.
Adresznasz.
- Myślę, że będzie lepiej, jeśli odpoczniemy od siebie - odparłurażony.
- Cóż, niebędę ciprzeszkadza}, skoro tak się śpieszysz.
Chciałbym tylko.
Przez chwilę miałam nadzieję, że powie zwyczajnie "przepraszam" bez uciekania się do tych wszystkich: "przykro mi", "niemogłem inaczej", "wiesz, jakie są czasy".
Ale tylko przez chwilę.
- Chciałbym tylko - dokończył- życzyć ci udanego odpoczynku na prowincji.
Popołudnie
Spakować torbę, podlać jedynego kaktusa.
Sprawdzić gaz,wyłączyć termę, schować komputer i wideo do pudła za piecem.
Wyłączyć radio.
Zamknąćdrzwi, podrównać wycieraczkę, zrobioną zestarego pokrowca na fotele.
Złapać bus.
W ciągu trzydziestu minut wysłuchać zwierzeń pięciu zmęczonych współpasażerów i spoconego kierowcy.
Przebrnąć pięćset metrów w gęstym odżaru powietrzu.
I witamy w domu.
Kiedy dotarłam na werandę, tato kończył rozbijać młotkiemzamrożoną na kamień herbatę.
Przywitaliśmysiękrótkim"cześć".
Złożyłam torbę pod oknem, spłukałam z siebie kurzmiasta i wskoczyłamw starelicealne ciuchy - bladoróżowy luźny podkoszulek z wytartą podobizną Limahla oraz obcięte dokolan sprane dżinsy z dużą ilością nitów na kieszeniach.
Wreszciezeszłam dokuchni,g